[245] ocena tekstu: Tajemnica



Tytuł: Tajemnica
Autorka: Anita
Gatunek: fantasy Young Adult
Oceniają: Elektrownia i Skoiastel


Wreszcie przychodzę z oceną!
Przepraszam cię, droga Anito, że tyle to trwało. Nie będę się nawet tłumaczyć, mea culpa. Mam nadzieję, że ocena wynagrodzi ci czas oczekiwania.
Chciałabym zacząć od tego, że przygarnęłam twój tekst, gdyż bliska jest mi fantastyka i pałam do niej wieczną miłością. Dlatego też musisz mi wybaczyć, jeżeli ocena będzie ciut bardziej subiektywna, albowiem dobra fantastyka raduje me serduszko i cieszy umysł, zła natomiast jest dla mnie nie do przetrawienia. Nie inaczej jest zresztą w przypadku Skoi, która postanowiła dołączyć do oceny i napisać co nieco nie tylko o twojej narracji. Obie ucieszyłyśmy, że praca przeszła już betę, do tego rozdziały masz w trakcie korekty. Martwi nas jednak, że od kiedy zabrałyśmy się do lektury, liczba zielonych ptaszków wskazujących poprawiony tekst nie zmieniła się zupełnie. Porzuciłaś starania nad jego korektą? Pozostaje nam liczyć, że nie ma w nim zbyt wielu błędów i całość – mimo wiszących uwag – czyta się przyjemnie.
Ach, i w ramach wyjaśnień: na dalszym etapie oceny zarówno ja, jak i Skoia pozwolimy sobie swoje wrażenia opisywać pierwszoosobowo, w liczbie pojedynczej. Do mnogiej wrócimy – jak zwykle w przypadku grupówek – dopiero w podsumowaniu. 
Miłej lektury!


WSTĘP

Już we wstępie zaciekawił mnie pewien drobiazg:
Atina Norman uchodzi za pierwszą kobietę, która zajęła najwyższe stanowisko wojskowe.
Jest to notka, którą potencjalni czytelnicy widzą jako reklamę na innych blogach, prawda? Co miałaś na myśli, pisząc uchodzi? Atina jest tą pierwszą kobietą czy nie jest? Narrator tego nie wie? Sformułowanie daje do zrozumienia, że objęcie przez nią określonej posady jest najwyżej plotką. W istocie właśnie to miałaś na myśli? Ciekawa jestem, czy rozwiążesz tę kwestię w fabule.
Edit: Tak się nie stało. Może to wina przeczytania przeze mnie niewystarczającej ilości tekstu…? Mam nadzieję, że o tym pamiętasz i rzeczywiście nawiązujesz do tego gdzieś w dalszej partii materiału.

Co jeszcze?
Zaznaczam też, że cała trylogia ma wydźwięk paraboliczny, pamiętajcie o tym [zbędny odstęp] !

Powieść paraboliczna to wymagająca forma. Wymaga nie tylko kreacji historii o drugim dnie, które niosłoby swoisty morał i uniwersalną prawdę, ale również stworzenia narratora obiektywnego, który nie ocenia, a pozwala samodzielnie osądzać czytelnikowi. I tu pojawia się zasadniczy zgrzyt względem twojego tekstu pisanego narracją pierwszoosobową. O jej plusach i minusach pomówimy przy innej okazji, jednak najzwyczajniej w świecie… niezbyt możliwe, a na pewno ryzykowne jest pisanie powieści-paraboli w pierwszej osobie. Bohater-narrator myśli, ocenia, wartościuje. Jest niezależną jednostką, która ma prawo mieć swoje – nawet mocno subiektywne – zdanie, różniące się od zdania czytelnika. Gdzie tu więc sens tego typu tekstu?
Pozwól, że rozwinę temat.
Głównym założeniem powieści parabolicznych jest kreacja narratora trzecioosobowego wszechwiedzącego obiektywnego, a postaci maksymalnie odindywidualizowanych – stających się jedynie nośnikami prawd i cech uniwersalnych. Na przykład w „Procesie” Kafki Józef K. jest bohaterem maksymalnie przeciętnym, niczym się niewyróżniającym, stanowiącym tylko narzędzie, by przejść przez fabułę i przedstawić czytelnikowi obraz beznamiętnych struktur biurokratycznych. Za to w „Dżumie” każdy z bohaterów prezentuje inny archetyp, na przykład główny bohater to archetyp Prometeusza – posiada zgodne z nim cechy. Gdyby jednak „Dżuma” czy „Proces” napisane zostały w pierwszej osobie – każda sytuacja zostałaby przeciśnięta przez subiektywne sitko stanowiące perspektywę głównego bohatera, więc ostatecznie wszystkie przedstawiane archetypy musiałyby podlegać jego ocenie. Narrator subiektywny nie miałby jak ich ukazać w świetle obiektywnym, bo przecież musiałby coś o tych postaciach pobocznych sądzić, mieć do nich jakiś stosunek.
Za to założeniem narracji pierwszoosobowej jest kreacja narratora-postaci o konkretnym charakterze, przemyśleniach, stanowisku; narratora-postaci, który przedstawia świat swoimi oczami, subiektywnym spojrzeniem. W większości powieści pisanych narracją pierwszoosobową najważniejsza jest… postać. Nijak więc to się ma do założenia powieści-paraboli, w których żaden z bohaterów i żadne wydarzenie nie są istotne, znaczenie ma tylko końcowe przesłanie, całość stanowi wywód filozoficzny z morałem.
Owszem, eksperymentalne łączenia form są zawsze mile widziane. Ba, nawet istnieje książka, która napisana jest narracją pierwszoosobową i jednocześnie jest uznawana za powieść paraboliczną, bo posiada jej cechy. To… „Mały Książę”. Ale od razu zauważ też, że jej narratorem nie jest sam Książę, a bezimienny pilot – jego towarzysz, postać maksymalnie wyzbyta z indywidualnego charakteru, ostatecznie obiektywna tak samo jak narrator wszystkowiedzący w narracji trzecioosobowej, niewiele się od niego różniący – poza odmienionymi końcówkami. Zarówno narrator-pilot, jak i sam Mały Książę w powieści parabolicznej nie dostali nawet imion – jeden miał być, ot, reporterem wydarzeń, a – drugi archetypem dziecka. Pomyśl teraz, co stałoby się, gdyby to „Mały Książę” napisany został w pierwszej osobie, a głównym bohaterem byłby… sam książę. Książka musiałaby ukazywać przygody bohatera-dziecka, rozpisane stylizacją dziecięcą, główny bohater musiałby więc oceniać wydarzenia i inne postaci (czego w powieści-paraboli narrator z założenia robić nie powinien). Ta ocena byłaby tak silna, że mogłaby odwrócić uwagę czytelnika od drugiego dna, ba, w ogóle nie mogłaby nawet sugerować odbiorcy jego istnienia, bo Mały Książę jako narrator-dziecko nie mógłby wplatać w swoją narrację rozważań filozoficznych. Po prostu by do nich nie dorósł.

Przepraszam cię za ten wywód już na samym początku oceny, niemniej na tym etapie zapaliła mi się czerwona lampka; nie jestem pewna, czy dobrze przemyślałaś tę kwestię, czy użyłaś określenia parabola w kontekście swojej opowieści, świadoma konsekwencji tego użycia. Po zakończeniu lektury i po poznaniu twojej głównej bohaterki w podsumowaniu dam znać, czy ten eksperyment się udał. Czy twoja narratorka faktycznie jest na tyle obiektywna i pozbawiona wyraźnych cech charakteru, na ile – jako narratorka powieści parabolicznej – być powinna.
Edit: Okej, po prologu okazało się, że zmieniłaś narrację na trzecioosobową. W takiej sytuacji powinnam teraz wyciąć te trzy powyższe akapity, niemniej postanowiłam je zachować, bo być może wiedza w nich zawarta przyda się postronnym osobom. A może nawet tobie, jeśli kiedyś nadal chciałabyś poeksperymentować z pierwszoosobówką paraboliczną.
Zresztą! Nawet jeżeli twoja opowieść wpisywałaby się w ramy takiego rodzaju twórczości, przecież i tak nie ma sensu informować o tym czytelnika. Skoro tekst nie skłoni go do samodzielnych rozmyślań, to najwidoczniej nie spełnił swojej roli i nie obronił się sam w kontekście powieści-paraboli. Jeżeli natomiast uda ci się ta sztuka i czytelnik odnajdzie w nim ukryty sens, to nie powinny nakierowywać go twoje podpowiedzi. A może to tylko twój dziwny sposób na obronę dzieła, którego lektury jeszcze nawet nie rozpoczęłam…?
Edit (po zakończeniu): nie widzę paraboli.

Pora rozpocząć właściwy tekst!


Prolog

Byłam jedną z wybrańców - „wielkich ludzi", jak to przyszło nas zwać. Każdy z naszej piątki miał zdolność przemiany w jednego z gadów - spinozaura. – Pomysł, muszę przyznać, dość nowatorski; jeszcze się z czymś podobnym nie spotkałam. Mam nadzieję, że poznam kiedyś genezę wspomnianej przemiany. Już pod względem ewolucyjnym dinozaury są bardzo dalekie od człowieka, w dodatku pod względem obecności na Ziemi dzielą nas od nich setki milionów lat. Jakim więc cudem tak odległe od siebie organizmy znalazły jakiś wspólny punkt, w którym doszło do powstania „wielkich ludzi”? I skąd taka nazwa? Może i są wielcy, jednak… to nie ludzie. Ponadto same dinozaury były zróżnicowane pod względem gabarytów. Wspólne cechy hybryd nawiązywały do konkretnego rodzaju, rodziny, rzędu? Dotyczyły ścisłego zakresu tych cech? Do tego zwrot ten zauważyłam w tekście tylko raz, jaki jest więc sens tworzenia go?

Mieliśmy kilka słabych punktów, gdzie skóra zostawała niezwykle cienka, ale niewiele osób o nich wiedziało. – Z jednej strony widzę tu Strzelbę Czechowa [KLIK] sugerującą mi, że informacja ta zostanie prawdopodobnie wykorzystana w dalszej części tekstu. No i super, tak powinno być. Jednak czemu tajemnica, która powinna być strzeżona, jak każda zresztą, zostaje wyjawiona czytelnikowi tak szybko? Chciałabym poznawać bohaterów wraz z tekstem, mieć czas na przetwarzanie poszczególnych danych, wplecionych starannie w akcję. Tutaj dostaję na tacy coś, co powinno wzbudzać moją ciekawość jeszcze przez długi czas, jednak podane w takiej formie – nie wzbudza jej.

Ktoś nawet podejrzewał mnie o kooperację z wrogiem i przez kilka miesięcy pilnowano mojej osoby jak jakiegoś złoczyńcy. – I tutaj pojawia się problem, który poruszyłam wcześniej, mianowicie problem narracji pierwszoosobowej. Nie sądzę, by ktokolwiek mówił o sobie w myślach moja osoba. Zwykłe mnie by wystarczyło.
Piszesz o chłopaku, którego Atina poznała we wrogim plemieniu i zakochała się w nim, jednak całą sytuację opisujesz tak:

Chłopak o imieniu Temblee pojawił się zupełnie znikąd.

To był naprawdę dobry moment na ciekawe wspomnienie, może nawet scenę – retrospekcję. Cokolwiek, co by zwróciło moją uwagę. Wrogowie, w których się zakochujemy, nie wyskakują spod łóżka w środku nocy (wtedy też raczej nie zdążylibyśmy się w nich zakochać tuż przed śmiercią), nie teleportują się do łazienki, gdy myjemy zęby i nie wyskakują spod ziemi, gdy pielimy grządki. Musiało się coś wydarzyć i prawdopodobnie byłoby to dość intrygujące… gdyby istniało w tekście. Tymczasem mam wrażenie, że zmarnowałaś spory potencjał.

Od dziecka rozumiałam mowę zwierząt, przez to na wzgórzu zawsze rozmawiałam ze swoim equusem, klaczą o imieniu Salija. – Skoro dinozaury zaczerpnęłaś z historii Ziemi, mimo powieści osadzonej w świecie fantastycznym, to konie nie są niczym złym, jednak nie siliłabym się na używanie nazw łacińskich w historii, w której języki indoeuropejskie raczej nigdy nie istniały. Do tego po co bohaterom konie, skoro ponoć poruszają się na innych zwierzętach lub pokonują większe odległości pod postacią dinozaurów?
Niestety już po prologu widać, że do czynienia mam z typową Mary Sue – wywęszam ją z kilometra. „Wybranka” rozmawia ze zwierzętami (Salija), jest niebywale zdolna (objęła dowództwo w wieku trzynastu lat i było to tak niesłychane, że podejrzewano ją o magię lub konszachty z wrogiem) oraz odważna (nie boi się przebywać w skażonej strefie), ponadto to niesamowicie skromna dziewczyna (nikt nie musiał używać wobec niej właściwej tytulatury) o gołębim sercu (przeżyła naiwną miłość w wieku szesnastu lat). A o tym wszystkim dowiadujemy się już z kilku akapitów.
Powieści fantastycznych nie pisze się o jednostkach zwyczajnych, jednak nawet królowie, najświetniejsi wojownicy, niedościgli magowie czy najpiękniejsze elfy powinny mieć wady, by ich kreacja była realistyczna. U ciebie natomiast zaburzona została cała ta równowaga czyniąca postać… ludzką, nieidealną, która – jak każdy inny człowiek – nie powinna być albo cała dobra, albo cała zła. Umieć wszystko albo nic. Przedstawiasz Atinę niczym bóstwo, a chyba nim nie jest…?, do tego robisz to już w pierwszym rozdziale. I tu nie zrozum mnie źle: w drugim też nie byłoby to dobre, ale być może – i tylko być może – do przełknięcia, gdybyś wszystko, o czym tu wspominasz, przedstawiła na przestrzeni kilku lub nawet kilkunastu wpisów oraz na podstawie konkretnych scen, wydarzeń. Nie czuję się zachęcona do polubienia takiej bohaterki, a wręcz jestem nią nieco zniesmaczona, bo jest odrzucająca, nieludzka i nierealistyczna. Nie da się z nią utożsamiać, bo nikt nie jest aż tak idealny i utalentowany.
Na szczęście przede mną jeszcze wiele rozdziałów. Mam nadzieję, że to tylko taka klasyczna wpadka z prologu, a z czasem sytuacja się poprawi.

Wraz z innymi mieszkaliśmy w magicznym ukryciu pod górą. Tam mogliśmy żyć w naszym naturalnym środowisku, a mianowicie na pustyni. – Tu za to pojawia się problem literatury fantastycznej, a jednocześnie furtka, z której często korzystają początkujący pisarze, mianowicie: magia. Magia jako wytłumaczenie każdego zagięcia czasu, przestrzeni, świata; jako odpowiedź na każdą wymarzoną, wyśnioną i urojoną bzdurkę, która akurat przyszła autorowi do głowy. Nie, to tak nie działa, bynajmniej nie powinno.
Oczywiście – praktycznie wszystko da się wytłumaczyć magią, jednak byłoby dobrze, gdyby użycie jej miało jakieś określone podstawy. Pustynie same w sobie raczej pod górami nie występują, jest to więc sytuacja na tyle niecodzienna, że wręcz wymaga rozwinięcia. Czy to przejście do innego świata? Wymiaru? Do wnętrza ziemi? Skąd pustynia, skoro nie ma słońca? Jaka to pustynia? Występują na niej takie same surowce jak u nas? Czy wygląda ona jak te nasze, czy jest może czarna lub szara?
Magia być może i zwalnia autorów z tłumaczeń, dlaczego coś działa tak, a nie inaczej, ale w literaturze fantastycznej początkujących autorów często w parze z nią nie idzie nic więcej, chociażby opis pozwalający odbiorcy się wczuć, doświadczyć tej magii. I tak oto chociażby w uniwersum potterowskim wszystko było wręcz magią przesiąknięte, a działanie zjawisk – niewyjaśnione, ale jednocześnie wprowadzone do tekstu po to, by dało się wyobrazić. Magia potterowska mimo wszystko nie była też wszechmocna, miała swoje prawa i ograniczenia, a machnięcie różdżką nie stanowiło rozwiązania każdego problemu, dzięki czemu w odbiorze była bardziej przystępna, można było jej więcej wybaczyć. Natomiast twojego magicznego miejsca akcji po takim opisie wyobrazić sobie nie mogę ani nawet nie czuję, że chciałabym to zrobić.

Wszystko uznaję za fikcję literacką, na której potrzeby często zmienię przykładowo miejsca życia tych zwierząt, jak i innych - co zostało też wspomniane już we wstępie. – Czytelnik wie, że opowiadanie nie jest osadzone w świecie realnym ani też oparte na faktach. Nie musisz się usprawiedliwiać, że tworzysz fikcję literacką, a tym bardziej tłumaczyć się z tego, o czym piszesz. Raz jeszcze powtórzę, że tekst powinien bronić się sam. Jeżeli opiszesz stworzenie wystarczająco dokładnie, to równie dobrze możesz nazwać je myszą, a ja powinnam uwierzyć, że ma kły i zieje ogniem.

Prolog wydaje mi się potwornie przegadany. Rozumiem, że to część tekstu zwykle wprowadzająca do fabuły, jednak dało się go napisać w mniej łopatologiczny sposób. Nie byłam w stanie przyswoić zbyt wielu informacji, część z nich po prostu mi uciekła. Następnym razem historię swojego świata fantastycznego staraj się przedstawiać powoli, wplatać ją w aktualną fabułę, a nie streszczając, bo to wcale nie zainteresuje czytelnika, a jedynie go zniechęci. Prolog może być na przykład pojedynczą sceną – wydarzeniem z przeszłości – lub kilkoma krótkimi migawkami, które dałyby nam zarys fabuły, jej obraz. Tak, właśnie: obraz. Nie – ścianę tekstu postawioną z informacji do przyswojenia jak do klasówki, a żywe wydarzenie, które mogłoby zadziałać na wyobraźnię, obudzić emocje, podekscytować. Chciałabym móc coś przeżywać, a na razie nie mam ku temu powodu, przez co moja reakcja na tekst ogranicza się do stwierdzenia: aha, mhm, no spoko, fajnie. I co dalej?




Rozdział 1 – „Ktoś mnie widział"

Już na samym początku tego rozdziału znalazłam fragment będący bardzo dobrym przykładem tego, co nazywamy ekspozycją emocji:

Może i lubiła ryzyko, ale - jak każdy inny człowiek - uwielbiała momenty spokoju, ciszy. Zanim złączyła się z Namiadem, takie chwile zdarzały się niezwykle rzadko w jej życiu. Często nawet w domu nie miała poczucia zupełnego bezpieczeństwa, przez co nie usypiała swoich instynktów przetrwania. Jednak nie zawadzało jej to. Zdążyła już przywyknąć do takiego życia, szczególnie gdy przebywała jeszcze w lesie. Tam nigdy nie czuła się bezpieczna.

W pierwszym rozdziale witasz mnie najsłabszym z możliwych opisów przeżyć wewnętrznych bohaterki. Zamiast pokazać uczucia Atiny – jak przymyka oczy, rozluźnia się, wzdycha, wtula w swojego kochanka – ty piszesz mi, co uwielbiała, jak się czuła (bezpieczna), do czego przywykła. Gwoździem do trumny jest stwierdzenie, że w lesie, którego nawet jeszcze nie widziałam, Atina bezpiecznie się nie czuje. Pogrzebałaś tym okazję na dobry opis, jak również odpowiednią kreację świata i bohaterki. Nie powinnaś mi wmawiać, co postać myśli i czuje, i tych samych uczuć nie powinnaś mi przy okazji narzucać. Możesz je za to pokazać tak, bym w nie uwierzyła.

Drugi fragment, na który chciałabym zwrócić uwagę, to:
Namiad, podobnie jak jego ukochana, uważał, że każda taka spokojna chwila była niezwykle ważna. Starał się, jak tylko mógł, żeby dziewczyna czuła się komfortowo w jego towarzystwie.

I ten akapit to klasyczny przykład head-hoppingu [KLIK]. Jeszcze przed chwilą czytałam o tym, jak czuje się Atina, by za chwilę przenieść się do głowy Namiada. Skaczesz po perspektywach jak pięciolatek na trampolinie, przy żadnym bohaterze nie pozostajesz na dłużej, przez co do nikogo nie mam okazji się zbliżyć. Jestem jedynie zalewana informacjami o tym, co kto właśnie czuje, ale sama nie jestem w stanie tego odczuć, bo zamiast rozwinąć jeden wątek, ty już lecisz z tekstem w siną dal, i to najczęściej w kierunku drugiego krańca wszechświata, by po obleceniu go w kółko wrócić do pierwotnej myśli. Zwolnij!

Udało mi się odnaleźć pierwszy opis miejsca. Niestety ma on formę kolejnej ściany tekstu, ale nie mogę narzekać, skoro tak skąpo mnie nimi raczysz. Jedyną myślą, która wpadła mi w tej chwili do głowy, jest ta, że pokoje bohaterów malował chyba jakiś kreatywny daltonista – każdy z nich był w innym kolorze, oczywiście o ukrytym znaczeniu. Nie jest to jednak ani praktyczne, ani estetyczne, choć to może już kwestia gustu…? Do tego nasza Marysia Zuzanna musiała przecież mieszkać w ogromnym domu, który ktoś z boku mógłby nazwać willą, prawda? Przy okazji wymieniłaś mi również współmieszkańców Atiny, jednak żadnego z nich nie zapamiętałam, bo po prostu wyrzuciłaś imiona jednym tchem, wraz z opisem kuchni. Przyznam, że naprawdę się gubię.

Co najdziwniejsze, nikt go nie budował. Stał w ich kryjówce, zanim jeszcze zdołali tu przyjść. – To tak nie działa, że jeżeli budynek już stał, to oczywistym miałoby być, że nikt go nie zbudował. Wprost przeciwnie. Pierwsza myśl, która powinna przyjść Atinie do głowy, to ta, że ktoś przed nimi mieszkał w ich kryjówce – po coś ją stworzył. Czemu więc dziewczyna z góry założyła, że bez powodu brała w tym udział niewiadoma magia? To wniosek wyciągnięty z eteru, nielogiczny, gdy przyjrzeć się temu bliżej. Musisz pilnować, by stwierdzenia i reakcje twoich bohaterów były odpowiednie do przedstawionych zdarzeń oraz charakterów tych postaci. Bo niby dlaczego teraz nagle Atina miałaby myśleć o kryjówce w tak naiwny sposób, skoro wcześniej charakteryzowałaś ją jako mądrą, doświadczoną dowódczynię? Myśli twojej głównej postaci wyglądają na losowe, a wręcz nie ma w nich za grosz sensu.

Wystarczyły im ich prymitywne, a nawet czasem magiczne sposoby pozyskiwania światła. – Nie widzę związku przyczynowo-skutkowego w stwierdzeniu prymitywne, a nawet czasem magiczne. To magia jest prymitywna? Nie wydaje mi się. Chyba że próbowałaś przedstawić dwie skrajności. W tej sytuacji zdecydowanie źle to ujęłaś. Może warto zrobić to w ten sposób:
Na ogół wystarczyły im ich prymitywne sposoby pozyskiwania światła, choć czasem uciekali się do magicznych sztuczek.

Magia w tym świecie wyjaśniała niemalże każde zjawisko. Gdy coś wykraczało poza granice logicznego pojmowania ludzkiego, tłumaczono, że zostało zaczarowane i wszystko jednocześnie stawało się jasne.


Idąc tym tokiem rozumowania, ludzie wiele wieków temu stworzyli bogów, bo błyskawica czy wybuch wulkanu były dla nich magią. Dodatkowo odnoszę wrażenie, że to ty, korzystając z narratora, tłumaczysz różne zdarzenia czy wątki właśnie nią, i robisz to już teraz, w pierwszym rozdziale, tylko po to, aby za chwilę nie musieć czytelnikowi niczego logicznie wyjaśniać (np. pustyni we wnętrzu góry).

Sposób, w jaki odpływasz z tekstem od fabuły, nieco mnie konfunduje. Bohaterowie leżą sobie spokojnie, następnie dowiadujemy się o ideach ratowania świata, dalej protagonistka otwiera oczy i wciąż leżakuje, a narracja z jej perspektywy opisuje cały dom i jego mieszkańców; potem dziewczyna porusza temat działania magii w świecie, w którym żyje, tłumaczy hierarchię wojska… To wszystko, by nadal leżeć jakby nigdy nic. Nie mogę w ten sposób skupić się na lekturze, bo nagle jestem wszędzie, zamiast tylko przy Atinie, a przez to mój umysł nie jest w stanie się nigdzie zahaczyć. Jest zbyt chaotycznie.

Atina spoglądała na ukochanego, w głowie układając idealny początek rozmowy. To jego reakcji bała się najbardziej. Miała świadomość, że w momencie, gdy obrzuciłby ją pretensjami lub zrzucił całą winę właśnie na nią, zabolałoby to bardziej, niż gdyby te słowa padły z innych ust. – No i miałby rację! Kreując bohaterkę pozytywną, powinnaś się raczej skupić na poczuciu winy, a nie na tym, że reakcja Namiada byłaby przesadzona. W tym momencie Atina wychodzi na głupią flądrę, bo to ona zawiniła, zagrażając całej grupie – ukrywanie tego typu informacji generować będzie jeszcze większe problemy. Przez to coraz mniej lubię twoją główną postać – z jednej strony przedstawianą jako wzór cnót, a z drugiej pokazaną jako samolubną i płytką.

Taka chwila mogła okazać się dla niej niebezpieczna. Miała problemy z samokontrolą, a właśnie nagła utrata kontaktu z rzeczywistością sprawiała, że trwała w innym świecie bez świadomości, co działo się właściwie dookoła niej. (…)
- Coś się stało? - Chłopak spojrzał w jej błękitne oczy, czekając cierpliwie na odpowiedź. Rozumiał ją doskonale, więc nie wymagał od niej szybkich reakcji.
Pytanie Namiada wyrwało dziewczynę z jej wyimaginowanego świata. – O tym właśnie piszę w temacie odpływania z wątkami. Jeszcze przed chwilą czytałam, jak to dziewczyna boi się poruszyć problematyczny temat, jednak twoje myśli już popłynęły gdzieś dalej – w stronę charakterystyki postaci: że Atina miała problemy z samokontrolą i że często traciła kontakt z rzeczywistością, oraz że Namiad dobrze ją rozumiał – aż sama zdążyłam zapomnieć o tym, co pisałaś dwa akapity wcześniej i o czym tak naprawdę Atina myślała na samym początku. Twoje masowe opisy sprawiają, że trudno skupić się na głównym wątku. Wręcz zakopujesz go pod gruzami waty słownej.

Pytanie Namiada wyrwało dziewczynę z jej wyimaginowanego świata. Zamrugała kilka razy. Zacisnęła zęby. Miała świadomość, że nie zapanowała nad własnymi myślami, co ją zdenerwowało. Obiecała sobie, że nauczy się kontrolować emocje, by pewnego dnia nie żałować czegoś, czego dokonałaby poza świadomością. Nienawidziła swojej zmienności charakteru, lecz nie potrafiła w żaden sposób się jej wyzbyć. Jedyne, co jej pozostało, to w końcu opanować myśli. – Tutaj to samo, co w przypadku samobudującego się domu. Przecież twoja bohaterka jedynie tylko trochę odpłynęła myślami, a ja nagle czytam o jakimś kontrolowaniu emocji, o zmienności jej charakteru i opanowaniu umysłu. Co ma jedno do drugiego? Jeżeli chciałaś mi przedstawić powyższe rozterki Atiny, to obrałaś bardzo złą drogę, bo zupełnie nieadekwatną do poruszonych problemów. Przez to kolejny raz odnoszę wrażenie, że narrator mocno hiperbolizuje, aż mija się z prawdą.

Inna sprawa: Zacisnęła zęby. Miała świadomość, że nie zapanowała nad własnymi myślami, co ją zdenerwowało. – Skoro Atina zacisnęła zęby, to wiem już, że jest zdenerwowana. Nie musisz mi tego dopowiadać – okaż czytelnikowi trochę zaufania. Dalej podobnie:
Dostrzegł jej ogromny stres, który spowił całe ciało dziewczyny, wdrażając tym samym tiki nerwowe. Uderzała nieregularnie palcami o skórzane siedzisko, a jej powieki mimowolnie drżały. – Pierwsze zdanie składowe (podkreślone) jest zupełnie zbędne, ale nareszcie udowodniłaś mi, że jednak potrafisz pokazać uczucia bohaterki, a nie jedynie stwierdzić, że takowe istnieją. Wykorzystaj to.
Spójrz, jak mogłoby to wyglądać:
Stres spowił całe jej ciało. Palce nieregularnie uderzały o skórzane siedzisko, a powieki mimowolnie drżały.

Kobieta o czarnych, gęstych włosach stała z założonymi rękoma, wpatrując się w dwójkę z minimalnym zażenowaniem w duszy. – Nie wiem, czym jest zażenowanie w duszy, ale osobiście czuję się momentami minimalnie zażenowana jakością opisów i tym, jak często za bardzo kombinujesz ze związkami frazeologicznymi, przekształcasz je i rozwijasz, zwykle zupełnie nie trafiając w kontekst. Wypiszę ci te momenty w punkcie o poprawności.

Gdy oboje za plecami usłyszeli głos ich opiekunki (...). – I znowu niewiele rozumiem. Przez cały prolog i pierwszy rozdział wmawiasz mi, że Atina jest najzdolniejsza, niezniszczalna i znajduje się na samej górze hierarchii w wojsku i na świecie, a nagle ma ona… opiekunkę? Ciekawe, jak z tego wybrniesz.

Zareagowała podobnie jak Namiad, z tą różnicą, że niemalże natychmiast wpadła w panikę, co było dość pospolitym zjawiskiem w związku z jej charakterem. Gdy coś zaczynało się sypać, Lucy często się niezwykle denerwowała i nie panowała nad emocjami. Nie miała jednak tego samego problemu co Atina. Samokontrolę wyćwiczyła przez dwieście lat swojego życia. W pracy uzdrowicielki musiała pilnować każdego swojego czynu. Jakby nie patrzeć, odpowiadała za rannych i chorych, więc jej wszystkie części ciała musiały być skupione na niesieniu pomocy, żeby uratować czyjeś życie. Kierowała się słowami: "Dla mnie ten człowiek może nic nie znaczyć, lecz dla kogoś może być całym światem, który muszę uratować.”

No i żegnaj swobodne poznawanie Lucy, witaj ściano ekspozycji. Nie dość, że znowu dostaję po głowie niczym obuchem informacjami o charakterze twojej postaci, to jeszcze są one koszmarnie niespójne. Zdanie po stwierdzeniu, że Lucy niemalże natychmiast wpadła w panikę, czytam, że samokontrolę wyćwiczyła przez dwieście lat swojego życia. Toż to się kupy nie trzyma. Dodatkowo swojego życia mogłaś odpuścić, bo przecież wiadomo, że nie chodziło o życie cudze. Czasem mniej znaczy więcej, a takie oczywistości to zwykle zbędne upiększenia, które ostatecznie dają obraz pasiastych falbanek z koronkami w różowe groszki. Czytaj tekst, nim go opublikujesz – to absolutna podstawa, dzięki której szybko wyłapiesz prostsze błędy, zgrzyty w melodyjności czy takie zbędne bzdurki, które bez najmniejszego sentymentu należało wyciąć jak wyrostek robaczkowy w stanie zapalnym.
I jeszcze coś, na co po prostu muszę zwrócić uwagę, gdy piszesz o tym, że postać wpada w panikę. Atak paniki to poważny i niebezpieczny stan, wiążący się z silnymi reakcjami. Oddawanie postaci, która wpadła w panikę, powinno więc od razu wiązać się z opisem jej zachowania, by czytelnik tę panikę mógł odczuć, przeżyć i współczuć znajdującej się w takim stanie bohaterce. Ty natomiast (znów) podejmujesz najgorszą z możliwych decyzji – wspominasz ten atak paniki, ale kompletnie go pomijasz, przechodząc od razu do czczej charakterystyki swojej postaci, jakby właśnie to akurat teraz było ważniejsze. Błąd. Pierwszeństwo zawsze będzie miała postać czująca coś tu i teraz. Obecnie czytelnik ani nie może samodzielnie jej poznać, bo zanim się obejrzy, wszystko już o niej wie, ani nie może wczuć się w jej bieżący stan emocjonalny, więc w ogóle nie ma mowy, by potraktować ten atak paniki poważnie. Jakbyś sobie ot tak nim napisała zupełnie po nic.

Na tym etapie pisania zapewne jeszcze o tym nie wiedziałaś; pozwól, że coś ci wyjaśnię. Aby czytelnik poznał postaci, ma na to całą książkę. Nie rozdział, nie akapit – CAŁĄ KSIĄŻKĘ. Jak to się ma do twojego tekstu? Ano tak, że jeśli Lucy w pracy jako uzdrowicielka musi się pilnować, powinnaś dać mi kiedyś scenę z miejsca pracy Lucy, pokazując, jak… bohaterka pracuje. Jeśli Lucy kieruje się jakimś mottem – powinna o nim pomyśleć lub wypowiedzieć je na głos, może nawet dwa albo trzy razy w całym tekście, bo czemu nie. I w końcu: jeśli Lucy się denerwuje, gdy coś wokół niej zaczyna się sypać – powinnaś wykreować taką sytuację i postawić w niej Lucy, pokazać jej emocje. Tak się akurat składa, że atak paniki byłby ku temu okazją wręcz idealną. Dlaczego z tego nie skorzystałaś?

W ich czasach istniała śmiertelna trucizna niszcząca organizm od środka. Oczywiście Lucy - z pomocą alchemików - znalazła lek również na to (...). – No oczywiście, pewnie na raka też znalazła lek…
Pozornie ciekawymi ogólnikami rzucasz na prawo i lewo, a w rzeczywistości niczego mi nie przybliżasz. Mam tu na myśli alchemików, którzy mogliby (być może jako odrębny gatunek?) mieć do odegrania znacznie większą rolę. Teraz nic o nich nie wiem; jakimi w ogóle dysponowali mocami? Może zajmowali się tylko pędzeniem wywarów, a może byli tak potężnymi jednostkami jak bohaterowie anime „Full Metal Alchemist”? Nie, nie musisz mi tego opisywać i streszczać, ale jednak gdy o nich wspominasz, nawet mimochodem, dobrze byłoby choćby podświadomie dać czytelnikowi do zrozumienia, że nie piszesz o nich ot tak, ale faktycznie ci alchemicy mają znaczenie. Lucy mogłaby jakoś zareagować na myśl o nich, na przykład wspomnieć z nimi współpracę.
Przy czym dobrze też, byś miała na uwadze, że wszystko, o czym piszesz, powinno mieć jakiś cel. Jeśli dana postać nie ma wpływu na fabułę, nie wprowadza czegoś konkretnego, nie prowadzisz do jej interakcji z innymi, to w ogóle nie ma sensu o niej wspominać tylko po to, by sobie wisiała w eterze. Wszystko więc rozbija się o pytanie, czy alchemicy są ważni.

Poza tym Lucy odczytała w legendzie, że to właśnie jej została powierzona opieka nad wybrańcami. Czuła się za nich ogromnie odpowiedzialna. Sama wierzyła, że dzięki tej, niby niepozornej piątce dzieci, uda się wprowadzić pokój. Najbardziej pilnowała bezpieczeństwa głównego wybrańca - najważniejszej osoby wśród nich. Jeśli wierzyć legendzie, był najsilniejszy, jednakże na jego barkach ciążyło mnóstwo grzechów. Jego śmierć oznaczałaby natychmiastową przegraną dla Miritów - ich plemienia. Nie zostało jednak wytłumaczone, jakich przewinień dokonała ta osoba oraz dlaczego to właśnie jego śmierć przekreśliłaby szansę na wygraną. Spekulowano jednak, że musiał niegdyś dokonać wielu aktów zabójstw i dopóki nie odpokutuje wszystkich win, wygrana będzie daleko od nich.

A w tym momencie totalnie zdurniałam. Czyli są mniejsi i więksi wybrańcy? Bohaterka jednak jest dzieckiem, a nie dowódcą wojsk? Głównym wybrańcem jest ktoś, kogo jeszcze nie znamy? Do tego nie wiemy, co też poczynił? Plus w jaki sposób Lucy tak dokładnie zinterpretowała legendę (która w teorii ma być prastara) i odkryła, że to właśnie ona ma zająć się wybrańcami? Na jakiej podstawie doszła do takich wniosków? Szkoda, że tak się ograniczasz; mogłabyś przecież pokazać faktyczne słowa legendy.
Jeśli chcesz budować taką tajemnicę – zabierasz się za to od złej strony. Nie można czytelnika zarzucić wyliczanką pt.: „A czy wiesz, że…”; opowiadanie to nie rozpiska ciekawostek o świecie albo kalambury. Struktura twojej historii powinna jak najbardziej przypominać strukturę realnego świata, w którym istnieje ciąg poznawczy. Dzięki niemu bohater odkrywa, myśli, bada, popełnia błędy, ale też podejmuje decyzje mające określone konsekwencje. Tymczasem u ciebie tak nie jest; twoi bohaterowie nie myślą, nie działają, nie przetwarzają – wiedzą coś, bo tak twierdzi narrator, i tyle. To tak, jakbyś grając w pokera, przeszukała ręcznie całą talię kart, aby jeszcze przed rozpoczęciem gry odszukać tę jedną pasującą. O, jest rozwiązanie! Poznałaś je? Wygrałaś! Koniec gry!
Daj mi, proszę, poznawać twój świat stopniowo, wraz z rozwojem fabuły, bo w tym wszędobylskim chaosie niewiadome kumulują się we mnie jak pozycje na kupce wstydu fana literatury.

Wiedziała, że była niestabilna emocjonalnie, ale czasem nie potrafiła uwierzyć, że Lucy miała w głowie głównie scenariusze, które w którejś części zakładały czyjąś śmierć. – Bogowie, jak fajnie byłoby przeczytać o tym scenę, a nie jedynie dowiedzieć się, że któraś z postaci była niezrównoważona psychicznie. Przecież to ci daje tyle świetnych możliwości!

- Pozbyć się go - odparła obojętnie, aż Namiad i Atina zaniemówili. // To właśnie o takich scenariuszach była mowa wcześniej. Atina zagryzała tylko wargi. – Znaczy… dwóch doborowych wojowników (niemalże dwie maszynki do szatkowania wszystkiego, co żywe, na drobne kawałeczki; do tego jedna z nich to dowódca wojsk) jest zszokowanych, że trzeba… kogoś zabić? Ten fragment udowadnia, że to jednak dzieci, choć gloryfikowane. Musisz się ostatecznie zdecydować, kim właściwie mają być twoi bohaterowie, bo nie da się jednocześnie odgrywać przestraszonego małolaty i wprawnego wojownika. 

Chwilę później czytam:
Przepraszam... - Opuściła głowę. - To moja wina. Chcę to teraz naprawić.
To ta dziewczyna, która szturmem wdarła się na szczyt hierarchii wojskowej, nagle jest potulnym cielątkiem?

Kolor czarny kojarzył się jej z widokiem, który często miała, podczas gdy była nieprzytomna. Zupełny mrok z otaczającą ciszą. Nie znosiła tego, a dość często przebywała w takim stanie. – Kiedy jesteś nieprzytomny, to twój mózg nie rejestruje widoku spod powiek, braku światła i takich tam. Bohaterka musiałaby po prostu leżeć z zamkniętymi oczami, żeby odczucia się zgadzały. Do tego w tym momencie Atina znowu wychodzi na łamagę, która co chwila traci przytomność. Ewentualnie ma bardzo kiepski układ krążenia, ale obawiam się, że w takim wypadku wojownik byłby z niej po prostu żaden.

Jak byłaś tam kiedyś w lesie, to też wychodziłaś na taras i patrzyłaś na drzewa? - zapytał z nutką ironii w głosie, żeby Atina na pewno zrozumiała, że mówił to tylko dla żartu. – Za to w tym momencie popadamy ze skrajności w skrajność. Bohaterka już nie jest niepokonana, a zwyczajnie głupia. Tak przynajmniej uważa jej partner.

Przy scenie, której akcja dzieje się w pokoju, mam mieszane uczucia.
Po pierwsze: nie uważam, by opis pieszczot na początku pierwszego rozdziału był czymś, co wciągnie czytelnika szukającego opowiadania fantasy. Może inni będą mieli na ten temat odmienne zdanie, jednak do mnie zupełnie to nie przemawia. Miały być dinozaury, magia i akcja, a na razie mam głupiutką bohaterkę z naiwnymi problemami, która jest niesamodzielna i co chwila się czegoś boi, i łaknie bliskości, mimo że praktycznie widzę w niej dziecko. Ought.
Po drugie: opisujesz negliż Atiny jako coś, czego dziewczyna mogłaby się wstydzić. Ale czemu? Przecież bohaterowie są ponoć ze sobą już jakiś czas, więc to chyba normalne, że się przy sobie rozbierają. Mimo to poświęcasz niekrótki akapit kwestii wstydu. W takim razie jak wygląda przemiana w dinozaura? Czy wtedy nie dochodzi do rozerwania ubrań i, no, golizny właśnie?
Edit: Jednocześnie kilka dni później Atina paraduje z gołym biustem przed połową męskiej części mieszkańców domu i nic sobie z tego nie robi.
Po trzecie: wybacz, ale zupełnie nie widzę związku Atiny z Namiadem. Może dlatego, że nie widziałam drogi, którą pokonali bohaterowie, by znaleźć się w tym punkcie (rzuciłaś parę streszczeń, ale równie dobrze mogłoby ich nie być), a może dlatego, że wszystko opisujesz aż tak rozwlekle, że muszę się skupić na logicznej interpretacji zdań, a nie na fabule, a tym bardziej na budowanej relacji i zażyłości między głównymi postaciami. Wręcz odnoszę wrażenie, że ta relacja niedługo się zakończy, bo aktualnie traktowana jest nieco po macoszemu. Czy się mylę?

Nie będę tu nawet cytować, napiszę tylko: gratulację! Zawarłaś scenę gwałtownej pobudki tylko w… trzech akapitach! Czuję to napięcie i pośpiech!


Powinnaś dostosować stylizację narracji do sceny; inaczej pisze się te pasywne, inaczej – dynamiczne. Jeżeli zdarzenia są nagłe, używaj prostych zdań, pomijaj nieistotne szczegóły, by dawać odczuwać tę gwałtowność. Stawiaj też na krótkie myśli bohaterki. Mogą być urwane, bym czuła jej realne rozgorączkowanie. Chwilowo twój tekst przelewa się niczym ramen.

- Bardziej opłacalne byłoby wejście do tej szafy - odrzekł z szerszym niż wcześniej uśmiechem. - Wtedy nikt by ciebie nie zauważył.
- Udusiłabym się. - Podeszła do ukochanego, który przewrócił tylko oczami. - Co ode mnie chciałeś?
Naprawdę? Udusiłaby się w szafie? Gra w chowanego musi pociągać za sobą więcej ofiar niż „Squid Game”.

- Poważnie? - zapytał lekko zażenowany.
Niestety podzielam te odczucia. Buńczuczna bohaterka, która ponoć jest wybrańcem, a ma opiekunkę. Do tego pierwsze, co zrobiła w twoim opowiadaniu, to skrewiła sprawę z ukrywaniem swojej tożsamości. Prawdziwa wojowniczka.

Spojrzała na brata. Przypomniawszy sobie o celu, w jakim tu przyszła, zaczęła konwersację. – O, i tu jest pies pogrzebany! Przez liczbę wtrąceń, które gęsto ścielą się w twoim tekście, już nie tylko ja, jako czytelnik, zaczynam się gubić, ale nawet sama bohaterka nie wie, o czym myślała ledwie minutę temu.

- A co? - zapytała, próbując zrozumieć, czemu brat o to dociekał.
- Pomyśl bardziej strategicznie - odparł z przelotnym uśmiechem.
"Jestem przecież zawodowym strategiem wojennym" - zaśmiała się w myślach.

Niestety myśl Atiny jest wręcz śmieszna, gdy jednocześnie widzimy, jak dziewczyna się zachowuje. Wszelkie próby wmówienia mi, że twoja bohaterka jest bystra, elokwentna i potrafi wybrnąć z jakiejkolwiek sytuacji cięższej niż przejście przez ulicę, są obecnie zwykłym pustosłowiem. Dopóki Atina nie zacznie się zachowywać odpowiednio w konkretnych scenach i udowadniać, że faktycznie ma strategiczny umysł, to liczne akapity opiewające jej zdolności nie będą miały najmniejszego znaczenia. Musisz mnie przekonać, że dziewczyna jest kimś więcej niż małolatą lubiącą być w centrum uwagi i uważającą się za wodza większego niż Napoleon. Niech w końcu wpadnie na jakiś przełomowy pomysł, który rozwiąże dany problem lub, nie wiem, wymyśli najbezpieczniejszą trasę do przeprawy po żywność. Cokolwiek!

- Lucy nie powie ci tego wprost, gdy spanikuje - kontynuował swoją wypowiedź - ale on ciebie widział i cię rozpozna, a nie wiadomo, jak się zachowa. Przecież ja albo ktokolwiek inny możemy go śledzić. Nie widział nas, więc nawet jeśli by nas dostrzegł, to nie spanikuje. To wyjście jest bardziej opłacalne.
- Wiem, pomyślałam o tym przed snem. – I znowu zakłamujesz coś dialogiem. Narrator poinformował jedynie o tym, że Atina baraszkowała przed snem z ukochanym. Nie pojawiły się tam żadne jej przemyślenia, choćby ogólnikowe, nie mówiąc już o sprawach niecierpiących zwłoki jak problem z odkryciem sekretnej tożsamości przez tubylców. Nie widziałam dziewczyny przewracającej się w łóżku, niemogącej zasnąć, patrzącej w sufit czy przekopującej kołdrę, nie widziałam zdenerwowania, zażenowania sytuacją czy choćby zwykłego wstydu. Z tego wychodzi, że twoja protagonistka do tego wszystkiego również jest jeszcze kłamczuchą. Do tego dążyłaś?

W głowie usłyszała głos Hare'go, jej spinozaura. – Mhm. I dowiaduję się o tym pod koniec pierwszego rozdziału, w którym bohaterka zdążyła się poważnie zdenerwować, mocno zawstydzić, przestraszyć i podniecić, a jej spinozaur odezwał się dopiero w momencie, gdy Atina ocenia nieporządek w pokoju? Anito, czy widzisz, jak bardzo jest to abstrakcyjne podejście? Opisałaś mi wszystkie możliwe drobiazgi z życia połowy bohaterów twojego opowiadania, znam ich przeszłość, zdolności, upodobania, nawet nie mogę tego spamiętać! A zapomniałaś napisać, że Atina ma alter ego. Brak mi słów.


Rozdział 2 – „Plan”

Wbrew pozorom ich pustynia nie okazywała się tylko „kupą piachu", jak to niektórzy mogliby pomyśleć. Dominowała tam przestrzeń skalista z bardzo ubogą roślinnością. – Pustyń jest wiele rodzajów i tylko niewielki ich procent stanowią tereny piaszczyste. To właśnie pustynia skalista jest tą najbardziej powszechną, zaraz po pustyni oceanicznej.

Tutaj, już w II erze, krajobraz się różnił, bo przypomniał typową pustynię – grunt piaszczysty. – Patrzę na ten cytat i… nie rozumiem, co jako czytelnik miałabym z tą informacją zrobić.

Jeśli nie zaliczyły ani jednego egzaminu, wysyłano je do prac alchemików. – Że do czego, proszę? Alchemia raczej nie jest czymś, gdzie świadomie powinno wysyłać się konowałów. Wręcz przeciwnie – prace przy alchemii wymagają przecież ścisłej, chemicznej i fizycznej wiedzy. To nie Australia, by zrzucać tam wszystkich degeneratów. Czy w szkole dla uzdrowicieli nie istniały poprawki czy powtórzenia roku bądź bohaterowie nie mogli zmienić, hmm, specjalizacji?
W momencie, w którym gros osób jawnie obśmiewa pomysł showrunnerki netfliksowego „Wiedźmina”, jakoby nieutalentowane czarownice zamieniano w węgorze ładujące magiczną mocą Aretuzę, niebezpiecznie jest wymyślać głupstwa w podobnym schemacie.

Głównie pełniła funkcję wojskowej uzdrowicielki, ale w razie konieczności potrafiła zająć się mniej skomplikowanymi chorobami, czy też wyjechać w długą podróż w celach służbowych. – Że niby trzeba ponadprzeciętnych ocen, jakie posiadała Lucy, i specjalizacji, by wyjechać w celach służbowych? Aya – która na co dzień prosi lekarzy, żeby nie zlecali leków doustnych do podania dożylnego – by się uśmiała.
Do tego nie rozumiem, dlaczego narrator wyszedł z założenia, że na skomplikowane choroby cierpieli głównie wojskowi. No… nie. W czasie wojny wojskowi medycy zajmują się zwykle dość typowymi przypadkami: opatrywaniem czy zszywaniem ran, wyciąganiem kul, amputacją kończyn. Nie leczą chociażby raka i nie zajmują się transplantacją organów. Jeśli w twoim uniwersum jest inaczej, musisz mi to pokazać, bym miała szansę zrozumieć, że jest w tym pewna logika. Być może w czasie wojny druga strona wykorzystywała broń biologiczną do rozprzestrzeniania wśród oddziałów wroga wirusa wyniszczającego organizmy? A może magia, której używano do walki, była dla wojowników aż tak wyczerpująca, że ci wymagali profesjonalnej opieki, bez której bardzo szybko by umarli…? Zresztą i tak nie chodzi o to, by streścić mi ten fakt właśnie teraz, ot, jednym zdaniem. Pisałam już o tym: pokaż Lucy, która leczy skomplikowaną chorobę. Przedstaw dialog, w którym sama z niepokojem stwierdza, że być może wkrótce znów zostanie wysłana w służbową podróż ku chwale ojczyzny.

A co o tej całej sytuacji z morderstwem Miweta myślała sama Atina? – Nie wiem, co na to ona, ale ja myślę, że nie powinnaś pomiędzy wspomnienie morderstwa a refleksję Atiny o tymże morderstwie wkładać dwóch akapitów o uzdrowicielach i Lucy. Kompletnie wybiło mnie to z rytmu, zgubiłam wątek, musiałam wrócić do poprzednich fragmentów, a wszystko to sprawiało, że przyswoiłam naprawdę niewiele informacji.

Za dziecka podsłuchiwała niemalże każdą rozmowę swoich rodziców oraz na własnych oczach widziała ich śmierć, a więc łatwo można było wyjść z założenia, że zapamiętała najmniejsze szczegóły, czy sama potrafiłaby na drodze dedukcji dojść do mordercy. – No... nie. Sama piszesz, że mowa o dziecku, które jest już znacznie starsze. Zwykle ma się przebłyski gdzieś od pięciolatka, ale większości rzeczy się po prostu nie pamięta. Więc to nie tak, że ktokolwiek bardzo łatwo wyszedłby z takiego założenia; pewnie nie wykluczyłby, że bohaterka pamięta jakiś pojedynczy szczegół, być może mocno ją traumatyzujący trigger. Ale nikt nie podejrzewałby, że ot tak, gdyby chciała, na drodze dedukcji dotarłaby aż do mordercy.
W tym rozdziale akcja rozpoczyna się dopiero po dwóch stronach. Jest to już drugi, a jednak i tutaj witasz mnie ścianą tekstu, w której praktycznie każdy kolejny akapit nie ma nic wspólnego z aktualnymi wydarzeniami, a nawet nie wiąże się jeden z drugim. Od opisu terenów, które zamieszkuje Atina, przeszliśmy przez opis krajobrazów w poprzedniej erze, wojny Maritów, wspomniałaś śmierć ojca Atiny, uzdrowicieli i ich egzaminy, spiski oraz koszmary, by zatrzymać się na (chyba) antagoniście Sanczkinie. I wszystko po to, by nasza bohaterka mogła się po prostu obudzić. Właśnie musiałam przelecieć wzrokiem cały ten początek raz jeszcze – chociaż czytałam go dosłownie przed chwilą! – by przypomnieć sobie, o czym w ogóle była mowa, bo mnogość informacji wybiła mnie z rytmu. Znowu.

Na samo wspomnienie, że dwie groźne dla nich osoby wyszły z otchłani, chciała wykorzystać jeszcze ten czas, gdy nie musiała pilnie wykonywać swoich obowiązków służbowych. Rok przerwy sprawił, że z lekka się rozleniwiła, przez co też powinna na nowo przyzwyczaić się do zabieganego trybu życia, gdy rzadko natrafiała się okazja na odpoczynek psychiczny. – Jakie obowiązki? To już drugi rozdział, a nasza bohaterka tylko migdali się z ukochanym i robi problemy drużynie. I jaki rok przerwy?! Przed chwilą czytałam, że przecież ma pilne obowiązki służbowe!

Zmienił swój wścibski, lisi charakter, żeby przypadkowo nie sprawić jej przykrości. – Jakoś nigdy nie zauważyłam żadnej z tych cech u Namiada, a przez to kolejny raz odbieram twojego bohatera jako wyrwanego z rzeczywistości, zakłamywanego narracją. Poza tym zmienił swój charakter brzmi trochę jak skrót myślowy – jakby zmiana charakteru ludzkiego była tak bardzo prostą sprawą… Może: Postarał się zmienić, nie być już takim wścibskim, by…

Fakt. Namiad był dobrze zbudowanym wojskowym, nie brakowało mu siły fizycznej. Nie nadawał się jednak do walk na froncie. Miał częste problemy z oddychaniem, więc nie wytrzymywałby długo na bitwach. Za to służył pomocą dla żołnierzy. Przebywał wśród nich bardzo często, pomagał im w przygotowaniach do długoterminowych wyjazdów. Ćwiczył na tyle, ile pozwalały mu jego płuca, a w oddziale odgrywał rolę żartownisia. Jednak mimo tego wszystkiego potrafił okazać delikatność kobiecie, którą kochał.

Może ja coś źle zrozumiałam, ale sądziłam, że Namiad jest silnym wybrańcem, który potrafi zmieniać się w dinozaura. Jakim więc cudem nie nadaje się do walki na froncie? Do tego co fakt bycia delikatnym na zdrowiu ma do okazywania delikatności kobiecie?

Gdy Atina skończyła, oboje wyszli razem z pokoju. – W sumie mogłaś napisać po prostu: Gdy Atina skończyła, razem wyszli z pokoju.
No tak, przybywa do nich ważny gość, a dziewczyna po nocy w łóżku jedynie poprawiła włosy i bluzę. Himalaje higieny. Już pomijam fakt, że znowu baraszkowanie z Namiadem znalazło się na samym szczycie listy jej priorytetów.

Stworzyła z nim głęboką więź, uwielbiała z nim rozmawiać. – To może zaczęłaby z nim… rozmawiać?

Sporo osób nie chciało mieć kobiety na tak ważnym stanowisku (podobna sytuacja miała też miejsce zanim Atina została mianowana dowódcą), więc starali się ją oczernić, żeby nie mogła się nikomu pokazać na żywe oczy. – Przecież my już to wiemy! Bo zdążyłaś o tym napisać już z pięć razy! I wracamy do problemu z prologu: mianowicie czy Atina jest pierwszą dowódczynią, czy też nią nie jest?

W czasie pobytu w lesie spotkała człowieka o imieniu Teryn, który uczył ją jak się bronić. Jej energiczny i buntowniczy charakter tylko pomagał jej w czasie kształcenia się. – Wyjątkowo sztampowy scenariusz. Połowa bohaterów współczesnej fantastyki spotyka przypadkiem w lesie swojego przyszłego mistrza. Eragon, Aelin, a nawet Achaja czy Mare! Wszyscy magicznie znajdują kogoś, kto ich wyszkoli ot tak. To sztandarowa zagrywka również w większości animacji jak „Naruto” czy „Bleach” (przy czym zwykle jednak bohaterowie muszą zapracować na choć namiastkę szkolenia. Weźmy pod uwagę Naruto. Ten to dopiero miał pod górkę…). Do tego twoja bohaterka w czasie szkolenia ma dziesięć lat, a to tym bardziej sprawia, że odnoszę wrażenie, iż czytałam tę opowieść już setki razy. Jeżeli chciałaś użyć tak oklepanego pomysłu, to trzeba było dodać do niego coś wyjątkowego, lekko go zmodyfikować, by fabuła mogła się obronić. A ty zaserwowałaś mi streszczenie kliszy. Jak w taki sposób chcesz zatrzymać moje malejące z każdym akapitem zainteresowanie?

Gdyby znów pojawili się oczerniający ją ludzie, wystarczyłoby, żeby tylko z nimi porozmawiała. – Nic, tylko wszędzie wrogowie i wszyscy dybią na jej życie! Nadal zostajemy w sferze niczym nie umotywowanej sztampy, tym bardziej drażniącej, że Atina kompletnie nic sobie z takich sytuacji nie robi.

— Miło cię widzieć, Bennett — zaczęła radosna Atina. – Czy tak wita się przyjaciela, z którym się… mieszka? Wyobraź sobie taką sytuację we własnym życiu, ba, domu i przemyśl to, co byś powiedziała. Skoro stylizujesz swoją postać na osobę młodą, to nie wkładaj w jej usta zdań godnych dystyngowanej staruszki.

— W ludzkiej formie? Jest teraz ogromny skwar.
— Pierdziele na razie chodzenie na palcach, chcę się rozbudzić — odparła, przypatrując się przyjacielowi z uśmiechem. – I rozumiem, że to jest to sławetne ukrywanie się naszych głównych bohaterów? Że potrafią na zwykły, codzienny spacer wyjść w ciałach dinozaurów jakby nigdy nic?

Opis odbytej jakiś czas wcześniej walki Atiny dowodzi jedynie, że dziewczyna nie ma za grosz doświadczenia i jest najzwyczajniej w świecie słabym wojownikiem. Mało wytrzymała, zdezorientowana, zestresowana, zszokowana. To nie jest odpowiedni dowód na to, że Atina nadaje się na generała, jak również że nadaje się do jakiejkolwiek walki poza tymi toczonymi na poduszki z Namiadem. Mimo to akapit później czytam, że dziewczyna lubiła się również bić pod postacią dinozaura oraz uczestniczyć w bójkach ulicznych, a doświadczeń zdobytych na froncie ma więcej niż sam Aleksander Wielki. Niestety nie wierzę ci, narratorze, za grosz. Nie jesteś wiarygodny.

Też chcesz wrócić do dawnych lat? — zapytała, znów myślami wracając do swoich nastoletnich czasów. – Przecież one były nie tak znowu dawno…
Kolejny raz, ot, streszczeniem opisujesz mi hybrydy, które tworzy wrogie plemię. Tyle akcji! Tyle potencjalnych scen! Tyle możliwości! Wszystko puszczone z dymem. Aż mi przykro.
Pojawia nam się za to kolejny antagonista – Stilla. Ponownie (a jakże!) streszczenie całego życiorysu dziewczyny sprawia, że nie wywołuje ona we mnie emocji, a jeśli jakieś, to zniesmaczenie opisem, i to nad wyraz dokładnym. Różowe włosy z ciemnymi pasemkami i rękawice z pazurami sprawiły, że otrzymała przydomek: „Różowy Tygrys”. Nie sądzisz, że zarówno samo określenie bohaterki, jak i jej opis są nieco infantylne? Jakby żywcem wyjęte z mangi dla dzieci. I nie byłoby w tym nic złego, gdybyś to im dedykowała lekturę, ale wtedy niektóre interakcje z Namiadem sugerowałabym wyciąć.

Wiedziała jedynie, że ta jej nienawidziła. W sumie, czemu by tu się dziwić? To właśnie przez nią Silla trafiła do lochów i gdyby nie nagły ratunek, zginęłaby. To oczywiste, że pojawiła się u niej chęć zemsty. – Chęć zemsty i nienawiść to dwie zupełnie różne rzeczy. O to drugie można podejrzewać Stillę z wiadomych względów, ale gdyby morderczyni, najemniczka i szeroko pojęta kryminalistka miała nienawidzić każdego, kto wtrącił ją do lochów, to musiałaby poderżnąć gardła połowie narodu. 
Nie przesadzaj, bo osiągasz efekt odwrotny do zamierzonego. Chcesz wykreować poważną, godną szacunku, wzbudzającą lęk postać, a kreujesz bohaterkę niewiarygodną, bo śmieszną. No i okej, Joker też na swój sposób bywa zabawny i jednocześnie budzi respekt, jednak jego szaleństwo przedstawione jest w scenach – dlatego działa. Nikt o nim nie uprzedzał i go nie charakteryzował.
Przyznam szczerze, że przestaję rozumieć pewne rzeczy. Nie wiem, czy to przez ilość zbędnych akapitów niepotrzebnych informacji, czy przez nieścisłości tekstu, czy też przez twoje zwyczajnie niepoprawne wprowadzenie wątków. Atina miała swoje zwierzę, dinozaura, ponieważ była jednym z Wybrańców, tak? Więc czemu nagle okazuje się, że pół świata ma swoje zwierzęta, wszyscy się zmieniają, każdy podrzędny kieszonkowiec? I że do przemiany można doprowadzić również niejasnymi eksperymentami? I że te eksperymenty zabijają, a jednak, oczywiście, część Wybrańców z niewiadomych przyczyn przeżywa? A ta część potem i tak okazuje się „większością”…? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi!
Trochę jakbyś pomieszała ze sobą uniwersum „Boku No Hero Academia”, w którym talenty magiczne nie są wcale taką rzadkością, i jednocześnie „Wiedźmina”, gdzie, by zyskać wiedźmińskie moce, trzeba przejść wpierw Próbę Traw, którą przeżywa jedna trzecia chłopców.

— Czy ja jestem, kurwa, małym dzieckiem?!
Tak się właśnie zachowuje twoja bohaterka. I użycie soczystej kurwy niczego w tej kwestii nie zmienia.




Nie była do końca pewna, czy powinna się cieszyć z tego faktu, że istniała jakaś szansa, że ojciec mógł przekazać jej coś na drodze genetyki. – Chyba powinna. Inaczej byłaby organizmem haploidalnym, a to nie wróżyłoby niczego fajnego.

Sam wątek przedstawienia powiązań historii Bennetta i ojca Atiny wydaje się ciekawy, ale… no właśnie. Śmiercią Miweta zarzuciłaś mnie już kilkukrotnie. Wszystko brzmiało beznamiętnie, a po drodze przewijały się wszelkie możliwe opisy przyrody, pomieszczeń i prac zawodowych innych postaci. Nie byłam więc w stanie przeżywać tego razem z bohaterką, mimo usilnych prób wmówienia mi, że dziewczyna się przejmuje. Teraz też Bennett cacka się z nią jak z jajkiem, jednak po Atinie nie widać żadnych skrajnych emocji. Ba, nie widać nawet płytkich, bo „kurwa” rzucona od czapy niewiele zmienia w moim wyobrażeniu samopoczucia dziewczyny. Temat śmierci ojca bohaterki zdążył stać się oklepany już w drugim rozdziale. Seria Tomb Raider, by wydoić tę krowę do końca, potrzebowała przynajmniej sześciu gier i dwóch filmów.
Wyobraź sobie, jak mogłabyś to rozegrać, gdybyś wcale nie poruszyła tego tematu wcześniej. Że nic nie wiem o ojcu Atiny. Przychodzi Bennett z informacją, że Lucy chce zrobić dodatkowe badania. Przy niej mógłby wyjść temat ojca i jego powiązań ze sprawą, jak również kłamstwo Bennetta. Miałybyśmy szansę doświadczyć  nagłego wybuchu emocji, może dostałybyśmy jakąś retrospekcję, doszłoby do rękoczynów, które tak ponoć lubi nasza bohaterka. Chciałabym, żeby wreszcie pojawiła się u ciebie jakaś akcja. Na razie mam: streszczenie, opis, streszczenie, opis, streszczenie przerwane opisem, o, dialog! Pff, kolejne streszczenie. I tak w koło Macieju.

Głupio się czuł, kryjąc coś tak ważnego przed dziewczyną, którą czasem uważał za własną córkę. – Odnosiłam wrażenie, jakby bohaterowie byli w tym samym wieku. To chyba oznacza, że nie istnieje w opowiadaniu stylizacja językowa postaci.

Znała Bennetta z tego, że był niestabilny emocjonalnie i bardzo często kwestionował swoją egzystencję – głównie właśnie przez zdarzenia z przeszłości. – To już druga postać z problemami psychicznymi i… nadal nic się nie dzieje.
Dalej:
Miała problemy z samokontrolą, psychiką, więc uznano, to za przypadkowy wybryk. – Atina też! Toż rezydencja bohaterów to istny oddział zamknięty! Czyżby szykowała się druga część pewnego kultowego filmu?


Chciał mnie uprowadzić, czego raczej nie miał w zwyczaju robić, więc prawdopodobnie by mnie wtedy też zabił. – A o co tu chodzi? Jeżeli chciał uprowadzić, to raczej nie chciał zabić, inaczej zrobiłby to na miejscu. Co miałaś tutaj na myśli?

Jej wcześniejsza radość zupełnie zniknęła, a został tylko lęk, że jej sekret wyjdzie na jaw. – No i świetnie, mamy jakąś tajemnicę. Jednak piszesz o niej czwarty albo piąty raz i… tyle. Zamiast podekscytowania, łapie mnie już zrezygnowanie, chcę się wreszcie dowiedzieć, o co chodzi, by móc iść dalej lub chociaż dostać wskazówkę do samodzielnego rozwikłania. Przez zabiegi tego typu nigdy nie uzyskasz efektu zaskoczenia. W tym przypadku zmęczyłaś temat, zanim jeszcze na dobre się zaczął. Wygląda to trochę jak szkolna przepychanka w stylu: A ja coś wiem, ale ci nie powiem!. Brakuje tylko wystawionego języka.
Edit: Uf! Mogę odetchnąć z ulgą – po kilku próbach wreszcie odkryłaś tę tajemnicę! Eureka! Okazuje się, że nasza super-über-ultra-przenajlepsza Wybranka jest jeszcze bardziej obdarowana przez los! A to zdziwienie.


Rozdział 3 – „Skrzydlate stworzenie”

Zdecydowałam się już nie sprawdzać dalszego tekstu z dokładnością odpowiadającą pierwszym rozdziałom. Wyciągnęłam z nich większość błędów, które zdołałam zauważyć i nie chciałabym powielać tych samych stwierdzeń. Pozwolisz zatem, że skupię się na fabule.

Najbardziej jednak dziwił ją fakt, że w ogóle istniała możliwość posiadania owego zwierzęcia jako współwłaściciela jednego ciała, skoro te nie przenosiły zarazy w żaden sposób. – Jestem już w trzecim rozdziale i nadal nie rozumiem działania owej zarazy. Do tej pory sądziłam, że to zwierzęta naszych bohaterów czynią ich wybrańcami. Jednak chwilę później czytam: Równie dobrze mogłaby go „dostać" w ramach tego, że przysługiwał jej tytuł wybranki, ale raczej inni też powinni posiadać coś dodatkowego. Więc nie dość, że znów wyczuwam nadmierne idealizowanie postaci w twoim opowiadaniu, to właśnie tutaj dostrzegam sporo miejsca, w którym mogłoby pojawić się konkretne wytłumaczenie, o co chodzi z tymi zwierzętami. Nie – kolejny opis pokoju i ekspozycję uczuć bohaterów, a fakty, które pomogłyby mi zrozumieć podstawy twojego uniwersum.

— Smok jest gorszy, nie mamy pewności, czy dasz sobie radę. — Lucy zaczęła myśleć na głos. — Ale nie chcę cię znów skuwać. – To jest tak abstrakcyjne, że wręcz głupie. Parę linijek wyżej piszesz, że wszyscy przy pierwszej przemianie byli skuwani, a niektórym zajmowało kilka podejść, by opanować swoją bestię. Aż nagle Lucy stwierdza, że smok jest trudniejszy, ale z naiwnych przesłanek nie skuje Atiny… bo nie!
To naprawdę wygląda tak, jakby pozostali bohaterowie uginali się przed nią tylko dlatego, że… to główna bohaterka opowiadania. Jednocześnie dziewczyna nie zrobiła do tej pory nic, dzięki czemu czułabym, że w tym momencie faktycznie nie zasługuje na skucie, za to wykazuje umiejętności, po których widać, że poradziłaby sobie ze smokiem. Wprawdzie narracją (ekspozycją) przytaczałaś mi wielokrotnie, że Atina ogólnie jest wspaniała, ale nie pokazujesz tego scenami, nie popierasz fabularnymi dowodami, więc nie mam podstaw, by teraz sądzić, że decyzja Lucy jest świetnym pomysłem.


Do tego Lucy, którą kreowałaś na osobę wykształconą, a przede wszystkim inteligentną, zachowuje się szczeniacko i nieodpowiedzialnie. Uzdrowicielka! Opiekunka! Może po cichu liczy, że któryś z jej podopiecznych wyleje z siebie morze krwi, żeby wreszcie mogła się kimś zaopiekować i udowodnić, że jest w tym dobra…? Albo wybrańcy poumierają i Lucy pójdzie na fajrant…

Męski osobnik Lenne o imieniu Loco to zupełny wariat podobny do swojej właścicielki. Jeszcze za czasu swojego życia starano się wychować go na typowe zwierzę wojenne (...). – Coś dzwoni, choć jeszcze nie wiemy, w którym kościele… Może wreszcie się dowiem, skąd się biorą bestie towarzyszące.

To zabójcza samica, która nie cofnie się przed niczym. Każdy bał się jej dosiąść, a teraz to Limak musiał się z nią użerać. – O! Czyli to te stworzenia, na których jeżdżą, mieszkają teraz w ich ciałach? I dlaczego nagle zmieniłaś czas narracji? Była zabójczą samicą…

Mimo to po pewnym czasie zrozumiał, że gdy Lenne zdenerwuje się na niego, może mieć spore kłopoty, więc postanowił się dostosować. – Kolejna rzecz do rozwinięcia, bez tego to pustosłowie. Co nastolatka mogłaby zrobić dinozaurowi? W zębach podłubać?
Narrator nazwał Lenne sadystką, by już chwilę później przedstawić nam tryskającą optymizmem, ekstrawertyczną dziewczynę. Jestem ciekawa, czy ten wątek będzie miał jakieś rozwinięcie. (Pewnie nie).

Wreszcie mam wyjaśnienie owianej tajemnicą choroby! Jest tylko jeden problem – zupełnie się ono nie klei:

Choroba ta powodowała nagłe zmiany w organizmie człowieka. Mówiono, że atakowała głównie układ nerwowy. W wyniku tego zarażony stawał się odporny na śmierć ze starości. Tym samym też do jego ciała trafiała dusza dzieląca, która na stałe wiązała się z ciałem i do tej pory nikt nie znalazł sposobu na bezpieczne rozdzielenie, żeby oba organizmy przeżyły. Teoretycznie choroba zdawała się dobra, lecz z powodu ataku na układ nerwowy, charakter osoby chorej zmieniał się diametralnie.

Co atak na układ nerwowy ma do śmierci ze starości? I na charakter? I w jaki sposób ów atak miałby mieć wpływ na możliwość wejścia drugiej duszy do ciała? W jaki sposób w ogóle dusza dinozaura, służącego naszym bohaterom do jazdy czy ciągnięcia wozów, mogła się porozumiewać na komunikatywnym poziomie z człowiekiem? Koń nam nie napisze epopei ani nie będzie się porozumiewał na migi. Skąd u gadów gwałtowny wzrost inteligencji? I z której strony to wszystko mówi nam, że choroba zdawała się dobra? To tak, jakby dobrymi nazywać Goa'uldów, bo przecież  zapobiegali śmierci ludzi – swoich nosicieli, a że przy okazji czynili sobie z nich niewolników i tłumili ich świadomość… kto by tam się przejmował…
Poza tym śmierć ze starości nie wynika z biodegradacji układu nerwowego. Układ ten podlega tym samym procesom, co pozostałe – stopniowo wyhamowuje proces namnażania się komórek. Jest ich mniej, pracują gorzej, tkanki tracą elastyczność, słabiej wykonują swoje funkcje. Zatem wirus działający na zahamowanie biodegradacji układu nerwowego nie powstrzymywałby w tych układach procesu starzenia. Mam więc wrażenie, że cały ten opis wyciągnęłaś z kosmosu. Dosłownie: z uniwersum Star Gate'a czy innego Obcego. I choć, jak to w uniwersach fantastycznych, być może brakuje tu podstaw biologicznych (nie szkodzi, serio), jednak w przeciwieństwie do innych podobnych temu pomysłów, twojemu brakuje sensownego wytłumaczenia, dlaczego choroba zatrzymuje starzenie się. Na przykład w uniwersum Gwiezdnych Wrót wielokrotnie w dialogach – czy to między ziemskimi bohaterami, czy z obcymi rasami na innych planetach – wspominane było, że ziemskie technologie, w tym medycyna, wciąż stoją na zbyt niskim poziomie, by rozumieć, jak działa technologia Goa'uldów. Narracja oraz bohaterowie nie mogli znać odpowiedzi na te pytania, ale nie unikali ich – wręcz przeciwnie, frustrowali się nimi. Natomiast w twoim uniwersum piszesz o rzeczach z góry niemożliwych takich jak wpływ choroby na układ nerwowy, co zapobiega śmierci ze starości, ale jednocześnie wymagasz od nas zawieszenia niewiary bez podawania nam wytłumaczenia, dlaczego powinniśmy tę niemożliwość zaakceptować i przejść obok niej obojętnie. Znów: brakuje ci powodów. 
Takie wytłumaczenie mogłoby pojawić się jakkolwiek, na przykład w formie dialogu między postaciami, ale nie w tak spłycający problematykę sposób, na jaki się połasiłaś – ot, krótki opis na trzy zdania i z głowy. Tym bardziej że z choroby dość długo robiłaś wielką tajemnicę. A gdy już ją odkrywasz – robisz to po łebkach.
Twojemu pomysłowi brakuje realizmu. Bo nawet jeśli rozmawiamy o duszach dzielących oddziałujących na układ nerwowy, czyli elemencie jak najbardziej fantastycznym, musi on zostać wprowadzony tak, by czytelnik miał podstawę w niego uwierzyć. Jeśli tego nie zrobi – wszystko na nic, uniwersum staje się niewiarygodne, naiwne. Tymczasem w tym przypadku prędzej uwierzyłabym, że Wybrańcy są Wybrańcami, bo tacy się urodzili lub bo zmutowali przez wpływ skażonej śliny czy pod wpływem jakiegoś podłego eksperymentu i teraz muszą się mierzyć ze swoim alter ego. Żaden pomysł, nawet najbardziej nowatorski i zaskakujący, nie będzie dobry, jeżeli nie dasz mu odpowiedniej podpory: powodów, ciągu przyczynowo-skutkowego, historii. W tym momencie nawet nie mogę ocenić fabuły, bo jej tu zwyczajnie nie ma, za to przez cały tekst, od samego początku, tylko serwujesz mi różne ciekawostki o świecie, które zupełnie się z niczym nie łączą, przez co nie mają dla odbiorcy żadnej wartości. Stają się watą słowną, która sprawia, że rozdziały masz wprawdzie dość długie, ale fabularnie ubogie.

— Nie lubię się wyróżniać... — odrzekła speszona, opuszczając lekko głowę. – A to ci heca. Gdyby rzeczywiście tak było, Atina nie startowałaby do każdej przydrożnej bitki, nie zgodziła się na dowodzenie wojskiem, a nawet nie mieszkałaby w wielkiej rezydencji razem z całą armią podobnych sobie cudaków.

Zakochał się w jej nieziemskim wyglądzie, o czym dobrze widziała. Niegdyś, pomimo iż była naprawdę młoda, faceci zakochiwali się w niej od pierwszego wejrzenia. – A tak, zapomniałam, że prawdziwa Marysia Zuzanna musi być jeszcze nieziemsko piękna. Dodatkowo: naprawdę młoda to znaczy, ile miała lat? Dwanaście? Czy wtedy można bez obrzydzenia oznajmiać, że faceci się w niej zakochiwali?
Poza tym jak na bohaterkę idealną przystało, już jako dziecku przysługiwał jej najtrwalszy łuk, z zapewne trudno dostępnych materiałów:
Po drodze Atina rozglądała się dookoła, znów mając przed oczami te wspaniałe obrazy z czasów jej młodości. Widziała siebie na equusie pędzącą za jakimś zwierzęciem. W ręku dzierżyła typowy łuk myśliwski wykonany z najtrwalszego drewna, jakie tylko dało się znaleźć na ich terenach.
Nie jest niczym złym, gdy opiekun ofiaruje dziecku wysokojakościowy sprzęt – to zupełnie normalne. Tak samo zresztą bohaterka „Gambitu” Macieja Siembiedy, Wanda, miała zaledwie szesnaście lat, a była już znana na strzelnicy pułkowej. Obdarzona ojcowskim genem bezbłędnej kontroli donośności i celności broni, o karabinach wiedziała wszystko. Nietrafionym jednak byłoby przypisywać Wandzie określenie Mary Sue – kobieta popełniała błędy, miała całkiem sporo wad i wielokrotnie musiala sobie radzić bez wyjątkowych środków i pomocy, a sprzęt i talent do jego obsługi odziedziczyła po ojcu z ważnego fabularnie powodu. No i to, że miała mausera, nie oznaczało jednak, że potrafiła wszystko. Tymczasem na twoją bohaterkę ledwo w trzecim rozdziale złożyło się już tak wiele fantastycznych, wyjątkowych cech, że teraz nawet ten głupi łuk – na którego w innych okolicznościach nawet nie zwróciłabym uwagi – rzucił mi się w oczy.

Postanowił zbudować z nią znajomość. Przecież cała piątka musiała się w końcu porozumieć, żeby w przyszłości działać razem. – Dlaczego? Nadal nie widzę w naszej grupce niczego nadzwyczajnego, skoro zaraza objęła cały świat i co drugi pomywacz ma w sobie dinozaura.

Bennett przyglądał się jej. Dostrzegł, że coś niezwykle ją trapiło i skręcało go w żołądku, by dowiedzieć się, co to było. – Z czego to wywnioskował? Dinozaury nie miały mimiki twarzy, nie posiadały odpowiednich mięśni, dziewczyna nie mogłaby więc w ciele gada się skrzywić czy zmarszczyć. Nie pisałaś, by się potknęła w zamyśleniu czy wpadła na jakieś drzewo, a nawet jeśli – to przecież pięciometrowe cielsko przedzierajace się przez pustynię. Ma prawo się potknąć, idąc niczym taran, zostawiając za sobą ślady wielkości samochodów. Co też takiego zauważył Bennett, czego ja nie widzę? Czy to kolejna konkluzja bez sensu i wytłumaczenia?

Lucy, wpatrując się w to wszystko, zaczynała wątpić, że Atina opanuje stworzenie za pierwszym podejściem. Nie miała jej tego za złe. Wiedziała, że to absolutnie nieznany nikomu okaz, większość jego ruchów była przypadkowa. Śmiała nawet wątpić, że cała drużyna, wyszkolona specjalnie do łapania dużych okazów zwierząt, nie podołałby temu skrzydlatemu. – Więc… nie zakuła jej, nie dała czasu na przygotowania i w sumie to podjarana perspektywą eksperymentu rzuciła swoją podopieczną na pożarcie.

No i mamy ujarzmianie wywerny. Niestety nie wzbudziło ono we mnie żadnych emocji poza zażenowaniem i zrezygnowaniem, bo odnoszę wrażenie, że każde, nawet najdziksze, najbardziej podniosłe i niewiarygodne zdarzenie, dasz radę zamienić w przegotowany, trzydniowy, odleżany kalafior. Piękne stworzenie! Dzikie! Które rzadko ktoś widuje! Jedyna znana osoba posiadająca dodatkową duszę smoka! A co dostaliśmy? O, jaki ładny! I duży! I zieje ogniem! Jest czerwony! Atina na niego nakrzyczała i w dwadzieścia sekund już zrobiła swoje. Ot tak. Ta scena stanowi miejsce, w którym przekroczyłaś pewien próg idealizowania głównej bohaterki; miejsce, w którym opowiadanie jawnie stało się groteską i z którego już nie ma powrotu.
Dodatkowo to wtrącenie na koniec, że wywerna Atiny jest jeszcze bardziej niesamowita, bo zieje ogniem, czego robić nie powinna… Wiesz, jak się czuję? O tak:



Mamy koniec trzeciego rozdziału. Wszystkie są długie. A wiesz, ile ciekawych sytuacji na razie miało miejsce? Zero. Dokładnie. Przez bite siedemdziesiąt stron Worda nie wydarzyło się zupełnie nic. Rozumiem, że akcja ma prawo rozpędzać się w swoim tempie, ale książkę fabularną, w której nic się nie dzieje przez tyle stron, dawno bym zamknęła, bo czytanie jej to strata czasu.


Rozdział 4 – „Pierwsze działania”

Jest bardzo osłabiona... powinna odpoczywać... gdybym wiedziała, że to ją tak wykończy, poczekałabym z kontrolą nad smokiem. – Ale przecież ona wiedziała! Jest uzdrowicielką, opiekunką, zajmuje się tymi sprawami lata! Narratorze! Nie tłumacz mi głupoty brakiem wiedzy, bo Lucy miała stosowną wiedzą, ale to ty wolałeś przedstawić ją jako głupią.
Kolejny raz też odnoszę wrażenie, że narrator ten robi z igły widły. Lucy i Atina poprztykały się w salonie dzień wcześniej, bo kłótnią tego nazwać nie można, a teraz kobieta zachowuje się, jakby walił się świat. Niemalże płacze, wylewając swoje żale Bennettowi o tym, że musi się pogodzić z Atiną. Ponoć ta druga ma dość wybuchowy charakter, więc podobne stuacje są dla niej typowe, a Lucy też zna ją nie od dziś. Czy więc nie powinna być tą dojrzałą i odpowiedzialną bądź machnąć ręką na standardowe zagrywki Atiny, zamiast kajać się przed każdym, komu powie choć jedno niemiłe słowo?

Zaczęła w niej szukać odpowiedniego leku, dokładnie czytając zawartości wszystkich pozostałych. – Przecież to jej własna szafka, w dodatku Lucy jest uzdrowicielką od lat. Naprawdę musi czytać skład swoich leków? Powinna go znać. Tym bardziej gdy wspominałaś, że to wysoko postawiona medyczka, zajmująca się głównie skomplikowanymi chorobami. Zatem pewnie wie, że leki nie tyle mają jakiś skład, co określoną substancję czynną, którą należy przygotować w odpowiedni sposób do podania.

(...) wtrąciła się Lucy ze swoim charakterystycznym zażenowaniem, połączonym z niezwykłą mimiką twarzy. – Trochę szkoda, że nie wiem, co jest w niej takiego niezwykłego.
Bardzo męczy mnie też twoje nadużywanie przysłówków. Wrócę do tego w podsumowaniu.

Tytuł posta jest wiele mówiący: „Pierwsze działania”. Czekałam więc na ciekawą akcję, właściwie na jakąś akcję w ogóle. A ty znowu serwujesz mi ściany przeżyć wewnętrznych bohaterów, opisów ich charakterów i streszczenia historii. Twoje opowiadanie to nie pamiętnik, encyklopedia czy reportaż. Miała być fantastyka bogata w akcję. A na razie wygląda na wypracowanie szkolne na temat: „Scharakteryzuj dowolny świat fantastyczny”.

Aż zadrżała na samo wspomnienie jego imienia. Wywoływało u niej dreszcze i często powodowało chwilowy paraliż. – Przecież Atina miała być nieustraszona, wszczynać burdy na każdym rogu i robić największe głupoty bez myślenia o konsekwencjach… A tu pierwsza poważna akcja, a ta już telepie portkami. Te wcześniejsze opisy idealizujące jej charakter nijak mają się więc do reszty opowiadania.

Och, naprawdę cieszyłam się na pierwszą scenę, którą mogłabym określić jako dynamiczną, a tu zawód na każdym roku. Bo pierwsze, co robisz, to wyliczasz powody, dla których plan naszych bohaterów jest zły. Czemu więc właśnie o nim czytamy? Przecież nie miał racji bytu!
Jeśli miał być błędny z założenia, ale bohaterowie mieli o tym nie wiedzieć, powinni wziąć się za jego realizację i… rzeczy powinny po prostu im się nie udać. Tak się zdarza, trudno, przynajmniej zaskoczyłabyś czymś czytelnika. Ewentualnie jakiś bardziej łebski bohater mógłby podejść do twoich postaci przed akcją właściwą i niektóre z dziur planu im wypunktować, by jednak realizacja miała szansę się udać. Ale to nie jest robota dla narratora, bo i czytelnikowi nic ta wiedza nie daje. Co miałabym z nią zrobić? Po co mi to wiedzieć? Tylko zabijasz napięcie związane z tym wątkiem.
Atina szlaja się po mieście, prowokując ludzi Senczkina, a piszesz, że walka jest planem zastępczym. Nie rozumiem więc, co w tym wypadku było planem głównym. Atina ma połaskotać wrogów i lecieć grać w chowanego? Czy to nie jest zbyt ryzykowne? Mogłaby udusić się w jakiejś szafie.
Czemu w scenie akcji znowu pojawiają się retrospekcje z czasów młodości Atiny, a nawet dokładne procentowe kalkulacje przypadków śmierci, których winna jest dziewczyna? Dlaczego to ma teraz znaczenie, czemu narrator tak nagle przeszkadza mi w przeżywaniu dynamicznych wydarzeń wraz z twoimi bohaterami? Dlaczego nie daje mi poczuć trochę emocji? I czemu Limakowi tak łatwo przychodzi rozpracowanie planów podobno świetnie przygotowanych wrogów?
I dlaczego, na bogów, w rozdziale zatytułowanym „Pierwsze działania” znowu lejesz wodę? Spodziewałam się fajerwerków, wybuchów, walki, iskier z broni. Tych tytułowych pierwszych działań. Czegokolwiek. A dostałam kilka stron stresu przed akcją, kilka zdań o śledzeniu kogoś w środku miasta, kolejną miłosną schadzkę bohaterów i… tyle. Mało!

No dobrze, napisałam już  o tak wielu rzeczach, że postanowiłam przerwać nie tyle samo czytanie, co omawianie poszczególnych akapitów kolejnych rozdziałów. Zdecydowałam się przejrzeć pod względem fabularnym poprawione notki, a następnie przejść do podsumowania. Ocena już trochę się ciągnie, a wiadomo, że im głębiej w las – tym więcej drzew.
Rzuciło mi się w oczy na przykład określanie Senczkina jako fioletowego kłaka. Byłaby to fajna stylizacja językowa którejś postaci, gdyby nie fakt, że w ciągu kilku akapitów używają tego zwrotu zarówno Atina, jak i Namiad. Wychodzi na to, że zamiast kreować indywidualne charaktery bohaterów o zróżnicowanych stylizacjach językowych, ty wrzucasz wszystkich do jednego wora, przez co postaci zlewają się, a ja nie mam szans ich polubić.

Zauważyłam też, że dość mocno zaczyna odrzucać mnie twoje sztampowe podejście do motywu walki dobra ze złem. Piszesz wielokrotnie, że Senczkin jest przebiegły, że to zło wcielone i ciężko go pokonać. Jak w opisach wszystkiego innego i tu nadużywasz przymiotników i przysłówków, by nam to wmówić, przekonać nas na siłę. Z drugiej jednak strony jedyna rzecz, którą robią podobno dobrzy i mądrzy, bardzo wyjątkowi bohaterowie, to podtykanie mu pod nos jego sztandarowego celu, jakim jest Atina, by ten dostawał szansę ją złapać. Przy czym Typowy Imperatyw Opkowy sprawia, że protagonistka zawsze wygrzebie się z tarapatów, bo przecież jest główną bohaterką, więc po prostu tak musi być, mimo że jej zachowania charakteryzują się zerową logiką. W tym momencie robisz barana nie tylko z niej, ale również ze wszystkich innych swoich postaci, z Senczkinem włącznie. Gdyby moi wrogowie zawsze używali tej samej, świetnie obmyślonej i niezawodnej taktyki, to nie trudno byłoby mi ich pokonać, prawda? I nie wymagałoby to zbyt wielkiego nakładu intelektualnego.
Na dowód tego wszystkiego mamy spotkanie z Senczkinem, podczas którego nic się nie trzyma kupy. NIC. Mężczyzna pojawia się tak o, po chwili, chociaż mało go nie być, bez konkretnej przyczyny. Wymienia kilka przekornych uwag z Atiną, której nawet jakoś specjalnie nic nie grozi, a mimo to dziewczyna i tak przeistacza się w wywernę. Przypominam: miała to zrobić tylko przy spotkaniu Senczkina, ale jednocześnie w sytuacji największego zagrożenia – by ratować życie. Przemiana podobno miała być jej ostatnią deską ratunku, ponieważ jest niebezpieczna i ujawnia zwykłym ludziom zbyt wiele, ale przecież śmierć jest gorsza – logiczne. Tymczasem co się stało? Nie wyczułam niebezpieczeństwa, nie dostrzegłam również żadnej, nawet najmniejszej potrzeby, by przemiana miała nastąpić. Bohaterowie chwilę pogaworzyli i – pstryk! – wywerna: mode-on. A przez to scena, która powinna być podszyta napięciem, strachem, złością na antagonistę czy współczuciem wobec głównej postaci oraz wieloma innymi emocjami udzielającymi się czytelnikowi, nie dość, że doprowadziła mnie do ziewania, to jeszcze wywołała zażenowanie. To ten moment, gdy oglądasz głupią komedię i zaczynasz się wstydzić za głównych bohaterów.
Jaki cel miała ta scena? Co twoje postaci chciały w niej osiągnąć? Tego niestety nadal nie wiem.

Idealnie obrazujący moje problemy z twoim tekstem fragment pojawia się w rozdziale piątym:


kliknij, aby powiększyć


Powiedz mi, jak po takim wtrąceniu dialogowym miałabym pamiętać, do czego nawiązuje Limak? Żeby przypomnieć sobie, co mówił we wcześniejszej wypowiedzi, musiałam się do niej cofnąć. Zresztą gdy już to zrobiłam, i tak okazało się, że Limak praktycznie nic nie powiedział, jego jedyną kwestią było: Nie denerwuj się... – od tego zaczynasz pierwszy dialog w tym rozdziale. Czyli że co, powinnam się cofnąć jeszcze dalej, aż notkę wcześniej? To zabieg rodem z „Mody na Sukces”, gdzie rozmowa telefoniczna dwóch postaci ciągnęła się przez dwudziestominutowy odcinek. Nie dziwne, że przez taki natłok ekspozycji ledwo trzy rozdziały, które spokojnie zawarłabyś w dwudziestu, zajęły ci prawie siedemdziesiąt stron.

W rozdziale szóstym rzucił mi się w oczy taki fragment: 

Oddychała przez usta. Nie wiedziała, czy to od zmęczenia, czy od wspomnienia niemiłego uczucia, gdy zwierz wierzgał na początku przemiany, zostawiając po sobie ślady. Towarzyszył jej wtedy stres. Sama myślała, że tego nie przeżyje, zważywszy na fakt, że wywerna nie chciała jej puścić. Jednak z jakiegoś powodu mityczny stwór w końcu odpuścił.

I tu muszę cię niestety zmartwić – ekspozycja nie działa wstecz. Te wszystkie emocje Atiny, o których w tym momencie piszesz, powinnaś przedstawić samą sceną we wcześniejszych rozdziałach – tylko wtedy dadzą się odczuć. Gdy tak usilnie wspominasz je po fakcie, czytelnik może tylko się o nich dowiedzieć, ale nic więcej, i nie ma znaczenia, ile razy napiszesz, że doświadczenie było niemiłe, stresujące, zagrażające życiu, straszne i tak dalej. Równie dobrze mogłabyś teraz napisać: Była wtedy bardzo wystraszona, ale wszystko się dobrze skończyło. Zarówno twój akapit, jak i moje jedno zdanie mają taką samą wartość emocjonalną.
Poza tym całkowicie bez sensu najpierw jest pisać o ledwo niemiłym uczuciu, by w kolejnych zdaniach wspominać paniczny lęk przed śmiercią. Jeżeli chodzi o tak bardzo silne emocje – nie umniejszaj ich, korzystając z eufemizmów, a jeśli sytuacja nie była aż tak zła, nie hiperbolizuj jej. Inaczej obrazek jest niespójny.

Za to pierwsze spotkanie z Trawinim było… naiwne. Wywerna chciała zabić Atinę już dwukrotnie, a tutaj jedna gadka-szmatka i od razu wielka przyjaźń. Spodziewałam się, że dziewczyna będzie wywoływać Trawiniego bezskutecznie przynajmniej kilka razy, a ten wreszcie pojawi się w odpowiedniej dla niego chwili, ale niełatwo będzie nakłonić go do współpracy. Wyjaśniłaś, że stało się tak przez szczerość, jaką obdarzyła go Atina. Ale… przecież wywerna znała dziewczynę przez całe jej życie! Dobrze wiedziała, w jakiej osobie siedzi, więc ta historia również się nie klei. Gdyby Trawini uważał Atinę za dobrą osobę, nie próbowałby jej zabić, a gdyby było wprost przeciwnie – nie zaufałby jej po pierwszej rozmowie. Jaki to ma sens?
Widać, że masz problem z odpowiednim budowaniem relacji zawiązujących się między twoimi postaciami. Nie wykorzystujesz do tego scen składających się na fabułę, a jeśli już, to ledwo jakąś jedną, po której relacje między bohaterami potrafią zmienić się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ewentualnie opisujesz tę zmianę akapitem ekspozycji. Następnym razem postaraj się wymyślać takie sceny, które stopniowo wprowadzałyby pewne zmiany, aby rozwój twoich postaci był wyraźnie widoczny, ale nie streszczony. Niektóre bardziej dynamiczne, niespodziewane wydarzenia mogą sprawiać, że bohaterowie będą musieli dostosowywać się szybciej, ale nie każdy element ich życia powinien wyjaśniać się, zmieniać czy rozwijać jednym zdaniem. Od tego masz sceny, by pokazywać, co się w tekście dzieje i jakie decyzje podejmują twoje postaci.

No i mamy już kolejne spotkanie z Senczkinem. Tym razem planowane, ale niestety znowu niewiele z niego rozumiem. Czemu dwójka zagorzałych wrogów nagle ustala jakieś warunki gry, na które obie strony… się zgadzają? Czemu w imieniu grupy rozmawia Atina, a nie opiekunka Wybrańców, Lucy, lub najbardziej doświadczony Bennett? Dlaczego oboje zgadzają się na określony termin pierwszego ataku Senczkina? Czy oni toczą jakąś wojnę? I jeśli tak, to czemu przypomina grę w bierki? Im dalej w tekst, tym więcej pytań. Naprawdę mnie to męczy.

Godna pożałowania jest również scena bez sensu seksualizująca Atinę. Z jednej strony piszesz, że paradowanie po willi w negliżu to dla zmiennokształtnych niemalże normalne zachowanie, z drugiej jednak Kastian (ge-ne-rał! przy-ja-ciel!) rzuca na ten temat niewybredne żarty, na które Atina odpowiada w sposób mocno szczeniacki:

Wyszła z pokoju z widocznym zdenerwowaniem na twarzy. Górną część ubioru miała narzuconą jakkolwiek – przez to też paradowała na wpół nago, ale zupełnie jej to nie przeszkadzało, było zgodne z ich kulturą. (…) Obok stał Kastian, generał Bety oraz najdroższy przyjaciel. (…) Bennett wzruszył wymownie ramionami, po czym wskazał na Kastiana. Po chwili dodał rozbawiony:
— Cycki zakryj. Wiem, że kultura i tak dalej, ale nie musisz się każdemu ciałkiem chwalić.
— Jak ci przeszkadza, zakryj se oczy. — Pokazała mu język. — Moje, moja sprawa. (…) To, że mam wyrobioną formę, nie znaczy, że macie się tam patrzeć jak... Nawet nie dokończę.
— To się ubierz jak człowiek — powiedzieli równocześnie.

Całość przypomina takie przepychanki napalonych nastolatków. Poza tym z jednej strony Atinie niby nie przeszkadza ich wzrok, jedynie sugeruje im patrzeć gdzieś indziej – jeśli jej biust miałby ich wprawiać w dyskomfort. Ale po chwili kompletnie zmienia zdanie i zauważa, że jednak towarzysze nie powinni na nią patrzeć wcale. To się przecież wyklucza.
Pisałam już wcześniej, że lekko mnie raziły sceny pieszczot Atiny i Namiada, których od początku było ponad miarę, a i tutaj nie widzę żadnego powodu, by takie docinki miały miejsce. Wpłynie to jakoś na twoją fabułę? Na kreację postaci? Nie sądzę, a jeśli już, to negatywnie. Chyba że faktycznie zależało ci na tym, by kreować postaci, których towarzystwo trudno będzie znosić.

Rozmowy trzech głosów w jednym umyśle też są nieco dziwne, i na podobnym poziomie. Wszyscy się przekomarzają, przez co wychodzi na to, że w nikim nie ma za grosz dojrzałości. Ciągniesz takie jak ta słowne przepychanki zbyt długo i za często, jakbyś nie wiedziała, kiedy przestać. Nie zaprzeczam, że mogłyby być zabawne, gdybyś je dozowała (i gdyby być może mimo wszystko prezentowały nieco wyższy poziom). Niemniej tak nie jest:

„Przysunął twarz bliżej, by rozpocząć niezapomnianą noc, lecz pozostawała jeszcze jedna przeszkoda.
Na przeklętych... – burknął Trawini. – Ileż można się całować, panno? Jak tylko się ujrzycie, to od razu musicie...
— Namiad... Daj mi chwilę, dobrze? — Znów spojrzała na Trawiniego. — Przysięgam na bogów, w których niekiedy nie wierzę, że jeśli raz się odezwiesz, to każę cię przerobić na buty...
Trawini, daj jej spokój na moment. Wierz mi, im mniej mówisz, tym lepiej – poradził mu Hare. Trawini lekko się skulił, zaciskając paszczę na tyle mocno, by mieć pewność, że nie otworzy jej do ranka.
Atina wróciła wzrokiem do Namiada.
— Możemy kontynuować.
(...)
— O co ci chodzi? — Przysiadła na łóżku.
Ostatnia noc... Żadnego ostrzeżenia, nic.
— Wybacz, nie wiedziałam, że to się tak potoczy. — Podrapała się z tyłu głowy. —Ej, ale Hare jakoś nie narzeka.
Brak mi komentarza, tylko dlatego – dorzucił zrezygnowany Hare.
— Z wami to jak z dziećmi...
Panno, dziwisz się? Między bytem wywerny a bytem człowieka jest naprawdę wiele różnic.
— Wiem, używam czasem myślenia... — Wywróciła oczami.
Aż trudno w to uwierzyć, panno. Dobrze, iż użyłaś słowa „czasem", bo rzadko go używasz – prychnął rozbawiony.
— Ciesz się, że nie mam możliwości nastąpić ci na ogon.
Ależ temu się raduję, panno.
— Trafiła się przemądrzała, latająca jaszczurka. A co jeśli znów postanowię tu zawołać Namiada?
Panno, oszczędź mi kolejnych widoków...
— Nic nie obiecuję”.

Generalnie sam fakt, że zarówno Trawini, jak i Hare mogą widzieć, jak Atina i Namiad uprawiają seks, pogłębia we mnie pewną niechęć do tego tekstu. Może dlatego, że wszyscy w nim mentalnie wydają mi się nadal dziećmi? Nie potrafię wyobrażać sobie na ich miejscu dojrzałych bohaterów, gotowych na taki krok – to raz. Dwa: mam wrażenie, że Atinę wzbudzanie dyskomfortu u swoich bestii najzwyczajniej w świecie… bawi. Pod tym względem trochę mi nawet ich żal. Na ich miejscu też nie chciałabym pewnych scen oglądać i nie uważam, że poniekąd zmuszanie ich do tego jest takie superfajne i śmieszne.
Do tego Here, który miał być bardzo potężny i władczy, nagle wygląda przy Trawinim jak szczeniak chihuahuy przy dorosłym dobermanie. I jako szczenię przy psie pracującym wypada tak samo użytecznie. To przykre, że wieloletni przyjaciel Atiny idzie w taką odstawkę i przez to jeszcze bardziej nie przepadam za główną bohaterką.
O, a właśnie. Czy ona jest w stanie cokolwiek zrobić sama? Od kiedy odkryła w swoim ciele wywernę, ta stała się odpowiedzią na każdy problem. Niedługo dziewczyna będzie się transformować, gdy nie da rady odkręcić słoika, a narrator znów opisze przemianę tak bardzo patetycznie, jakby to niebiosa zstąpiły na Ziemię. Nie wiem, czy twoim celem było sprawienie, by czytelnikowi czkało się na sam widok Atiny, ale we mnie wywołuje ona szereg emocji i wszystkie są negatywne. A na dodatek po dordze wychodzi na jaw, że… rozumie wilczą mowę! Czy naprawdę warto było tak szaleć z tymi jej superumiejętnościami?




Dalej.
Jedna walka, a Kastian już jest w krytycznym stanie. Generał! Tacy świetni wojownicy, a nie potrafią ani walczyć, ani o siebie zadbać. Mam wrażenie, że cały ten wątek powstał jedynie po to, by jeden z bohaterów mógł umrzeć i wzbudzić w Atinie odpowiednie emocje. Problem jest tylko taki, że nie poczułam zupełnie nic. Kastiana poznałam rozdział temu, więc nie jestem w stanie wybitnie ubolewać nad jego śmiercią; sama Atina (jako bohaterka znająca go lepiej niż ja) nie próbowała ratować przyjaciela, nie była przy nim, gdy umierał, a potem jedynie zastawiła drzwi pokoju szafką. Mało!
Inna sprawa, że w ranę Kastiana zakażenie wdało się już w godzinę czy dwie. To tak nie działa… Po dwóch godzinach duża rana nadal jest świeża i krwawi, zakażenie rozwija się stopniowo na przestrzeni wielu godzin i dni. Jeśli to magia, opisz ją, ale nie encyklopedycznie; postaraj się być sprytniejsza. Pokaż na przykład bohaterów, którzy martwią się szybkim postępowaniem choroby, pokaż Kastiana, który cierpi z jej powodu, czuje, że coś jest nie tak.
Na początku dowiadujemy się również, że Atina posiadła zdolność świadomego snu. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, że wymaga to wiele praktyki i nie każdy jest w stanie osiągnąć ten stan. Wcześniej nie nadmieniłaś, żeby jej życie zajmowały tego typu szkolenia, czemu więc nagle naszej ulubionej bohaterce przybywa kolejna praktyczna umiejętność?

O, przy okazji znajduję fragment:
Czuła się niekomfortowo, będąc zupełnie nagą. Wcześniej także jej to zawadzało, ale zdołała skupić się na innej ważnej sprawie.
Kilka rozdziałów temu zwracałam ci uwagę na seksualizację postaci, gdzie Atina paradowała półnago przy dwójce dorosłych mężczyzn i ponoć zupełnie jej to nie przeszkadzało, bo takie było wychowanie w ich domu. Ale na początku tekstu straszne się wstydziła, mimo że od tamtej pory nic się nie zmieniło. Pisałaś rozdziały w dużym odstępie czasu? Bo niekiedy rozbieżności są dość spore, a niektóre kwestie wręcz się wykluczają.

Kolejne już spotkanie z Senczkinem także jest grubymi nićmi szyte. Rozumiałabym, gdyby sen dziewczyny ziścił się trochę bardziej niespodziewanie, jednak w sposób przedstawiony przez ciebie Atina wydaje się być zwyczajnie obłąkana. Nie domyśliła się, że jej sen się ziszcza, dopiero Trawini musiał jej to uświadomić – i to dość późno – na co ta zareagowała szokiem. Do tego znowu główną rolę gra tu Imperatyw Opkowy, który kazał Atinie iść do lasu w nocy bez żadnego powodu. Przez to naprawdę łatwo było mi przewidzieć wydarzenia, nie ma w nich żadnego zaskoczenia, a ja jestem już wręcz znudzona kolejnym bezsensownym spotkaniem z Senczkinem.

Główna bohaterka kwituje koniec dziewiątego rozdziału słowem niemożliwe. W tym momencie idealnie odzwierciedla ono moje podejście do tego tekstu. Oczywiście Trawini podsumowuje całą sytuację słowem magia, ale – pisałam już o tym – nie powinnaś wszystkiego w swoim opowiadaniu tłumaczyć magią, a już na pewno nie tego, że twoja główna bohaterka jest tak wyidealizowana, że Mary Sue wygląda przy niej jak sierotka Marysia w łachmanach.
Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że udało ci się doprowadzić do sytuacji, gdy pomimo wszelkich nadprzyrodzonych mocy, jakimi obdarzyłaś swoją bohaterkę, wraz z całą gamą doskonałych cech charakteru, wyszkolenia i aparycji, Atina i tak wiecznie jest przez wszystkich ratowana. Niczego nie zrobiła sama. Kilkukrotnie oddała się we władanie wywernie, ale gdy nie jaszczurka gra główne skrzypce, to po prostu z kapelusza wyskakuje inna magiczna umiejętność, która gasi palący się tyłek Atiny. Fikcja literacka to nie powód, by aż tak bajdurzyć; fabuły nawet najbardziej fantastycznych książek nie są tylko po to, by przedstawiać autorskie bajania. Każda historia powinna mieć solidne fundamenty, trzymać się określonych ram, mieć logiczną fabułę i stawiać na konkretne fabularne rozwiązania. Nawet światem fantastycznym powinny rządzić jakieś zasady, które stanowiłyby równowagę, wywołując w czytelniku poczucie sprawiedliwości i sprawczości, realizmu. Bohaterowie muszą mieć swoje ograniczenia; nie tylko zalety, ale i wady, by czytelnik mógł w nich uwierzyć. Ich działania powinny mieć swoje konsekwencje, by czytelnik mógł wynieść z lektury morał. Sytuacje wokół nich powinny się zmieniać, a oni sami powinni się na kartach opowiadania rozwijać, by odbiorca mógł śledzić przebieg całej historii.
U ciebie to nie istnieje. Jest pstryk i tyle. Bohaterowie są źli albo dobrzy, nic ich nie ogranicza; całe twoje uniwersum wydaje się zbyt… nierealne, nawet w obrębie gatunku fantasy. Przez to zupełnie go nie czuję. Wątpię, by było lepiej, tym bardziej że przeczytałam wszystkie poprawione rozdziały. Czas przejść do podsumowania.


PODSUMOWANIE

Zacznijmy od narracji – tu będzie w miarę krótko.
W „Tajemnicy” ma ona cechy narracji typu POV, czyli personalnej. W niej narrator staje za plecami konkretnych bohaterów, by opisywać świat z ich punktu widzenia – o zdarzeniach w scenie czytelnik dowiaduje się więc poprzez przeżycia konkretnego bohatera i nierzadko obserwuje sytuację jakby zza jego ramienia, do tego stylizacja oraz charakter tak prowadzonych akapitów uświadamia nas również o jego odczuciach. I tutaj chcemy cię pochwalić – fragmenty, które personalizowałaś, zwykle wychodziły ci nieźle. Aż szkoda, że takich jak ten mamy tak niewiele:

Kiwnął głową, przełykając cicho ślinę. To dość nietypowa sytuacja. Z reguły przekazywano informacje przez łączników dla zachowania pewnego porządku. Skoro spotkali [kogo?] osobiście, to albo ta sprawa była dla niego w jakimś stopniu ważna, albo chodziło o coś zupełnie innego. // Tylko w takim razie pytanie: o co?

I chociaż tutaj przydałoby się unaturalnić szyk: Kiwnął głową, cicho przełykając ślinę (…) Dla zachowania pewnego porządku takie informacje z reguły przekazywano przez łączników – i tak w porównaniu z resztą akapitów jest nieźle. Poza tym mamy wrażenie, że z rozdziału na rozdział personalizacja wychodzi coraz lepiej. Tak piszesz w rozdziale 9.:

Trzymali się z daleka od miasta, na które Atina spoglądała ze smutkiem. Już niedługo wejdzie tam wraz z innymi, by przekonać współczesnych ludzi, że nowi sąsiedzi nie stanowią zagrożenia. Z pewnością nie będzie to proste zadanie. Ujawnili się w dość... wystrzałowy sposób, który tylko przeraził mieszkańców. Atina zaklęła pod nosem. Miała dwa miesiące. Tyle musiało starczyć.

Widać więc, że podążasz w dobrym kierunku.
A jednak i w kolejnych rozdziałach nadarzyło się multum okazji do tego, by znacznie bardziej personalizować narrację, przy okazji oddając stylizację postaci. Na przykład tutaj:

Wiedziała dobrze, że jeśli Atinie nie uda się okiełznać nowego okazu za pierwszym razem — co jak najbardziej przewidywała — to wróci jeszcze bardziej przemęczona. Czemu tak uważała? – Mogłabyś napisać po prostu: Jeśli Atinie nie uda się okiełznać nowego okazu za pierwszym razem — co było dość prawdopodobne — to wróci jeszcze bardziej przemęczona. Ale… skąd ten pomysł?

Spójrz na różnice dzielące oba cytaty. W drugim narrator wszechwiedzący nie zdradza, że postać coś wiedziała. To właśnie postać oddaje swoje przemyślenia… wprost.

Albo tutaj:
Miała wrażenie, jakby mówił jej do ucha. Próbowała się uspokoić, skupić na każdym najmniejszym odgłosie. (…) // „Brzmi, jakby stał tu obok mnie... Boję się..." – przyznała, a przy tym cicho przełknęła ślinę. Zaczynała żałować swojej decyzji. Nikt nie wiedział, że gdziekolwiek wyszła – poniekąd taki był cel, lecz teraz wprawiało ją to w większe przerażenie. – Jeśli bohaterka czuje strach i jest nerwowa, nie zdradzaj tego jej myślą. Szczere emocje oddaj zachowaniem oraz stylizacją językową. Wczuj się w Atinę. Co faktycznie myślałaby, gdyby się bała? Bo na pewno nie stwierdziłaby: Boję się. Już raczej: Brzmi, jakby stał tu obok mnie… Tylko nie to. Samo żałowanie też możesz oddać narracją, wpleść je tak, by stanowiło bezpośrednią myśl, na przykład: Niepotrzebnie tu przyszła. Albo: Po cholerę tu przyszła? – Po czymś takim czytelnik sam rozpozna, że Atina żałuje i wcale nie chce tu być. To właśnie na tym polega ten cały POV. Na przemycaniu myśli bohatera narracją.

Żeby nie było jednak aż tak kolorowo – problem z twoją narracją pojawia się także wtedy, gdy zaczynasz przeskakiwać między perspektywami bohaterów. Przez to czytelnik nie ma szansy posiedzieć w głowie jednej postaci dłużej i wystarczająco się do niej zbliżyć, przyzwyczaić do narracji – to raz. Dwa: może zgubić się w perspektywach, jeśli skoki będą pojawiać się za często, a w scenie akurat będzie brało udział więcej niż chociażby dwie postaci. Jest to tak zwany head-hopping. Zmiana perspektyw nie jest zła, o ile następuje w odpowiednich odstępach, a konkretne punkty widzenia pojawiają się od nowych akapitów (a najlepiej: od nowych scen, przedzielonych asteryskami). Przy czym ty potrafisz zmieniać perspektywę nawet w obrębie jednego akapitu, a to już jest okrutnie mylące i tak po prostu irytuje. Przykład?

W pewnym momencie, już minęło z dziesięć minut, Lenne dostrzegła dziwnie zachowującego się człowieka. Gdy Atina stawała w miejscu, on również, gdy szła, podążał powoli za nią, dokładnie rozglądając się dookoła. Sama dziewczyna już go zauważyła. Specjalnie zatrzymała się i oparła o jeden z budynków, by sprawdzić, jak ten zareaguje. Od razu począł kręcić się po okolicy, tym samym nie oddalając się od dziewczyny na więcej niż dziesięć metrów.
Lenne szturchnęła Bennetta łokciem i, wskazując na podejrzanego blondyna, oznajmiła:
— Mam zasrańca.
Bennett właśnie na niego spoglądał.
— Na razie stoi w tłumie. Czyżby czekał aż się oddzieli? — spytał, jakby sam siebie, trochę zaniepokojony.
Przyjrzał się dokładniej, w nadziei, że jego pamięć sprzed czasów niewoli go nie zawodzi. Wiele by dał, żeby był to ktoś właśnie z tego okresu, a nie osoba, która doszła do szeregów wroga później. Jednak nie dał rady skojarzyć tego człowieka. Wyglądał zupełnie obco.

W tym krótkim fragmencie mamy aż trzy perspektywy: najpierw Lenne, która coś dostrzega, następnie Atinę, która specjalnie prowokuje podejrzanego, i w końcu Benneta, grzebiącego w zakamarkach swojej pamięci. Mogłaś opisać całość z perspektywy jednej osoby, na przykład Atiny: zauważyłaby szpiega, zatrzymała się, zerknęła na Lenne, by sprawdzić, czy tamta też go widzi, a następnie mogłaby dostrzec wyraz konsternacji na twarzy Bennetta. A tak hasamy po głowach wszystkich możliwych bohaterów w scenie i do żadnego się nie przywiązujemy, wrażenia żadnego z nich nie stają nam się szczególnie bliskie.

Zastanawia nas jeszcze jedna rzecz. Wielokrotnie zdarzało się, że twój narrator zwracał się do czytelników, pytając o coś, albo zadawał sobie pytania retoryczne (w końcu nazwa wszystkowiedzący do czegoś zobowiązuje – narrator obiektywny powinien wiedzieć, no cóż, wszystko). Skąd więc fragmenty takie jak: A co o tej całej sytuacji z morderstwem Miweta myślała sama Atina? Nie znała zbyt dobrze ojca, a w lesie doznała nagłej amnezji – jak sama to nazywała.
Jeśli chcesz personalizować swój tekst, oddając perspektywę swoich postaci, unikaj takich zabiegów. Są mylące i przypominają nam, że ot, czytamy relację jakiegoś obcego obserwatora, zamiast wczuwać się w bohaterów.

Na temat narracji mamy w Encyklopedii odpowiednie artykuły, między innymi: [Techniki Narracyjne – POV], [Head-hopping – można czy nie można?] i [Plastyczne opisy POV]. Polecamy również zajrzeć do [O takich, co dobrze mówią], gdzie znajdziesz skrótowiec.

No dobrze, narracja za nami, więc czas porozmawiać o fabule. I tutaj zaczynają się prawdziwe schody.
Niestety ciąg zdarzeń „Tajemnicy” (czyli twoja linia fabularna) wygląda tak, jakbyś rozrzucone sceny losowała z gigantycznej puli, niczym kule z numerkami w Totolotku. Komora losowania jest pusta, następuje zwolnienie blokady i… przez to fabularia nie kleją się zupełnie, nie ma ciągu przyczynowo-skutkowego, jedno nie wynika z drugiego, panuje za to wielki misz-masz. Przy czym trzecia część tych kul ma nie numerek, a napis: #Spotkanie_z_Senczkinem, kolejna ⅓ to tag: #Przemiana_w_wywernę i właściwie zostaje ci niewiele miejsca na jakiekolwiek inne zdarzenia. Przeczytałyśmy dziewięć rozdziałów, a opisane wydarzenia miały miejsce aż czterokrotnie. I to biorąc pod uwagę, że Senczkin jest ponoć nieuchwytny, rzadko pokazuje się publicznie i jest niesamowicie groźnym kryminalistą, a wywernę w swoim ciele Atina odkryła koło czwartego rozdziału. To ona jest pierwszą znaną osobą, która posiada takie zwierzę, a do tego nie do końca je poskromiła. Oznacza to, że poza wielokrotnym powieleniem tego samego schematu, twoja fabuła jest mało wiarygodna, a wręcz bardzo naciągana, w dodatku praktycznie jednowątkowa. Na domiar złego jeśli już masz jakieś sceny, to przeplatasz je z masowymi opisami – jak się okazało – niczego ważnego. Zapamiętaj raz a dobrze: to właśnie sceny są najważniejsze, to one tworzą linię fabularną, obrazują przebieg wątków głównych i pobocznych. Opisy stanowić powinny jedynie drobne uzupełnienie scen, niestety w twoim opowiadaniu to one przejęły kontrolę, czyniąc tekst przegadanym, więc nudnym, pozbawionym akcji.

Jedyne, co może uratować ten pomysł – byś dała radę poprowadzić go sensownie i zatrzymać przy nim czytelników – to stworzenie od nowa dokładnego planu wydarzeń. Niech obejmuje on tylko wydarzenia ważne, mające znaczenie fabularne; wydarzenia, w których postaci się poruszają, rozmawiają, podejmują istotne decyzje. Zanim jednak zaczniesz pisać od nowa, przyjrzyj się swoim rozdziałom, wklej je ciągiem do Worda, a potem wytnij wszystko to, co nie wnosiło niczego do bieżącej fabuły. Dzięki temu będziesz mogła zobaczyć, co ci zostało i na czym powinnaś skupić się, tworząc nowy plan poskładany ze scen. Jeżeli uda ci się w jednej scenie zawrzeć rozwój dwóch wątków – zrób to, zamiast kolejny raz generować podobne wydarzenie. Skróci to tekst, ale też sprawi, że będzie on bardziej wartki, a co za tym idzie – bardziej treściwy. Oszczędzi to lania wody – całych litrów zbędnej pisaniny.

Do tego razem z planem musisz określić cel. Twoje postaci powinny do niego dążyć, przechodząc przez kolejne etapy – sceny – przemierzając wspominaną linię fabuły. Każde wydarzenie powinno zbliżać ich (oraz czytelników) do wielkiego finału, a nie – co rusz odciągać ich gdzieś na boczne ścieżki; mało ważne akapity o historii, polityce, życiu społecznym, kulturze, faunie i florze TwojegoWymyślonegoŚwiata™. Przez formę, którą obrałaś, mamy wrażenie, że cel prowadzenia tej historii w rzeczywistości nie istnieje i że piszesz to opowiadanie tylko po to, by streścić samej sobie swój pomysł, który dawno cię przerósł.
A może ten cel istnieje w twoim opowiadaniu, jednak na razie jest dla nas mocno rozmyty? I w sumie… czego w ogóle pragnie Atina, co chce osiągnąć? Każda powieść stanowi ciekawy wyrywek życia konkretnej jednostki, która musi do czegoś dążyć. Tylko to generuje napięcie. Za to w twoim tekście nie mogłyśmy poczuć tego napięcia, bo… na nic nie czekałyśmy.
Dodatkowy problem kreowania fabuły pojawia się w momencie, w którym główną rolę gra ci Wielki Imperator Opkowy – imperatyw narracyjny, a odpowiedź na wszelkie pytania i wątpliwości fabularne brzmi: bo tak. Wtedy wydarzenia przestają trzymać się kupy, a pękają w szwach, bo brakuje logiki. Wielokrotnie używasz rozwiązania deus ex machina (boga z maszyny), wykorzystując nową postać lub nowe okoliczności do zakończenia intrygi, a zarazem problemu trapiącego bohatera. Przypadki chodzą po ludziach, podobne zdarzenie oczywiście może mieć miejsce w rzeczywistości, jednak nie codziennie, nie z taką intensywnością jak w przypadku „Tajemnicy”. U ciebie większość rozdziałów kończy się odkryciem kolejnej, niesamowitej zdolności Atiny, ratującej tyłek nie tylko jej, ale również całej ekipie, którą nierozważna dziewczyna prowadzi na ścięcie. Niestety to nawet nie tyle nudne, co sztuczne, naciągane, niewiarygodne i po prostu źle się o tym czyta. Bardzo dobrze na ten temat prawiła Dhau w swoim wpisie: [Imperatyw Narracyjny – nie dla „bo tak”].

No dobrze, pisałyśmy już, że kwestia fabuły dość ściśle wiąże się u ciebie ze światem przedstawionym i opisami. Sceny akcji (czy jakichkolwiek innych wydarzeń) są wiecznie przerywane opisami uczuć bohaterów, retrospekcjami z przeszłości, a nawet opisami miejsc, których nigdy więcej nie zobaczymy i które nie mają dla czytelnika najmniejszego znaczenia. Nie starasz się niczego delikatnie wpleść w tekst, a jedynie zarzucasz nas paskudnymi streszczeniami, odrywającymi od właściwej lektury i nie pozwalającymi z nią płynąć. Zamiast wartkiej rzeki z pojedynczymi wodospadami czy spadkami w formie nagłej akcji, mamy więc wąski strumyk z płytkimi rozlewiskami, gdzie co chwila zatrzymuje nas wielka tama. Wiecznie taplałyśmy się w bajorku tych samych wydarzeń, przez co częściej stałyśmy w miejscu albo się cofałyśmy, niż ruszałyśmy w przód.

A jak już mowa o opisach – niestety i one u ciebie mocno kuleją. W pierwszej kolejności uwagę zwraca ich ilość. Gdy teraz, po zakończeniu czytania, ostatni raz przelatujemy wzrokiem twoje opowiadanie, to widzimy, jak niewiele jest w nim treści właściwej, a jak sporo objaśnień, charakteryzacji, streszczeń. Nie działa to na twoją korzyść, za to spowalnia akcję, odwodząc czytelnika od głównego wątku, a relacjonując zdarzenia sucho, bez emocji. Czytelnik nie otrzymuje szansy na poprawne przeżywanie historii, do tego mnożą się kolejne nieścisłości. Często odnosiłyśmy wrażenie, że wręcz gubiłaś się w ogromie wiedzy, którą tak bardzo chciałaś nam przekazać. W twojej głowie niewątpliwie istnieje całkiem nieźle zaprojektowany świat fantastyczny, jednak wyłożenie go odbiorcy natychmiast i bez żadnych zahamowań nie sprawi, że ktokolwiek poza tobą będzie umiał go docenić. Wręcz przeciwnie – zaskutkuje to zmęczeniem i mętlikiem z przesytu; czytelnik nie jest w stanie zapamiętać tego wszystkiego, co charakteryzujesz, dane przyswaja więc mocno wybiórczo, a sporo rzeczy szybko zaczyna mu się mylić. Gdybyśmy powoli poznawały kolejne szczegóły z życia Atiny, które przeplatałyby się z aktualną fabułą, wiedza przychodziłaby do nas sama, a my czekałybyśmy na kolejne ciekawostki ze świata. Jednak w twoim wykonaniu większa część rozdziałów wygląda jak ściąga na klasówkę z historii, która ma w sobie zawrzeć wszystkie dane epoki. Za dużo i za szybko naraz.
Musisz nauczyć się rozsądnie dawkować. Znów: by przedstawić czytelnikowi postaci, ich przeszłość, fakty dotyczące krain, społeczności i tak dalej, masz cały tekst. Nie – cztery pierwsze notki.

Bolesną cechą twoich opisów jest dość ubogie słownictwo. Ten tekst pełen jest powtórzeń, a gdy korzystasz już ze związków frazeologicznych i z ich pomocą próbujesz konstruować bardziej literackie akapity, brzmiące mądrze, nierzadko okazuje się, że używasz ich w niepoprawnym kontekście. Przykłady znajdziesz niżej, w punkcie o poprawności. Do tego wielokrotnie zdarzało się, że używałaś cudzysłowów, żeby w sposób bardzo potoczny wyjaśnić nam, co masz na myśli: „wielcy ludzie”, „kolczasty jaszczur”, „boskie rozumowanie świata”, „język przeklęty” czy „zagłodzony szczur” to tylko niektóre ze zwrotów. Przy części mogłabyś po prostu nie stawiać cudzysłowu niepotrzebnie zwracającego znaczącą uwagę (kojarzy się gest podniesienia palca rodem z podstawówki; o, spójrz, czytelniku, to jest bardzo ważne!), jednak w wielu przypadkach warto byłoby znaleźć odpowiedni zamiennik, który lepiej oddałby atmosferę powieści fantasy, fragmentami pisanej obiektywnym narratorem wszechwiedzącym.
Tym bardziej gdy większość zdań, którymi budowałaś ten tekst, stanowią zdania dość okrąglutkie. Piszesz na przykład: Jednakże różnił się od niej swoimi mocnymi nerwami. – Korzystasz przy tym ze spójników, które zwykle nie cechują lekkiej literatury młodzieżowej. Do tego w tekście nierzadko przewijają się akapity opisujące miejsca akcji czy postaci fantastyczne; te często przybierają stylizację popularnonaukowej literatury (ewidentnie czytanej głosem Krystyny Czubówny), na przykład:

Smoki (…) w czasie I ery żyły na pobliskich terenach pustyni (…) na skażonych terenach, jednak nic z ich wyglądu nie wskazywało, że któreś z nich było zakażone. Chore zwierzęta najczęściej miały zdeformowaną dolną szczękę, nietypowe, długie pazury. (…) U Limaka gościł żeński osobnik Mauton. To zabójcza samica, która nie cofnie się przed niczym.

Doprawdy, czasem jakbyśmy przerabiały encyklopedię „Fantastycznych Zwierząt i Ich Właścicieli”… A jednak po czymś takim nagle dostajemy zdanie:
Podbiegła do niej niezwykle szybko, aż reszta nie zdążyła w porę zrozumieć, czemu tak nagle wystrzeliła z miejsca. 

Albo:
Męski osobnik Lenne o imieniu Loco to zupełny wariat podobny do swojej właścicielki.

Przecież to nie brzmi poważnie, nie pasuje do stylizacji dominującej w tekście. Jakbyś, pisząc, w ogóle nie zastanawiała się nad tym, że na jego przestrzeni powinna być ona jednolita – o ile partie stanowią obiektywną narrację narratora wszystkowiedzącego. On musi mieć swój styl, którego używa do opowiadania, i ten styl naprawdę może być albo gawędziarski jak u Pratchetta, albo poważniejszy, kojarzący się z literaturą high fantasy – jak u Sapkowskiego czy Tolkiena. Albo bardziej współczesny, młodzieżowy, dopasowany do gatunku Young Adult… – czemu nie? Ale nie w pięciu zdaniach na rozdział!

Ewentualnie mogłabyś czasem pobawić się perspektywą i tego narratora w takich sytuacjach stawiać za plecami na przykład Lucy czy Atiny; wtedy mogłabyś korzystać z lżejszych zdań, imitujących myśli tych postaci, a co za tym idzie – używać tak kolokwialnego języka. Zresztą i tak czasem to robisz, bo przecież raz na ruski rok pojawia się akapit oddający POV – punkt widzenia, np.:

Atina zupełnie odpłynęła od rzeczywistego świata, wpatrywała się w jeden punkt na podłodze, w głowie mając mętlik. Nie dowierzała. Ona? Jakim cudem? Może trzy razy w życiu widziała smoka na oczy i nagle dowiedziała się, że dzieli ciało z jednym?

Wyraźnie narracją przytaczasz tu myśli samej Atiny, bo narrator wszystkowiedzący nie zadawałby sobie pytań, na które dobrze znałby odpowiedzi. Więc skoro potrafisz przemycać do tekstu mowę pozornie zależną, czemu robisz to tak rzadko, a większość ekspozycji wygląda jak suchy przypis do tekstu właściwego…?
Wróćmy jednak do sedna. Staraj się rozsądnie dobierać stylizację do narracji; bohaterowie i narrator powinni mieć swoje stylizacje językowe i korzystać z nich konsekwentnie. Tu pod względem budowy stylistycznej nie widzimy żadnej konsekwencji. Hulaj dusza, piekła nie ma. Tylko szkoda, że przez to wcale nie mogę się wczuć w to, co czytam, bo co rusz wtrącasz nas każdą zmianą stylizacji. Z tym tekstem nie da się płynąć.

Nie istnieje w nim również stylizacja języka postaci. Jedynie w przypadku Trawiniego się na nią siliłaś, jednak na tle innych bohaterów wypada on niemalże komicznie. Wszystkie postaci wypowiadają się w ten sam sposób. Nie tylko ludzie, ale również zwierzęta – jak Here. Nie patrzysz na to, czy dana osoba żyje dwadzieścia, czy dwieście lat. Wszyscy przeklinają, rzucają tanimi dowcipami, są dziecinni i małostkowi, a jednocześnie raz na jakiś czas rzucą patetyczny tekst, który do reszty dialogów pasuje jak pięść do nosa. I tutaj możemy polecić [Najpierw o języku słów kilka] – wpis ten pomoże ci dowiedzieć się co nieco o temacie.

Kolejny element, który nie wyszedł, stanowią opisy walki. W większości przypadków nawet nie zdążyły się rozkręcić, bo zanim nastąpiło starcie, Atina przemieniała się w piękną i potężną wywernę. Nie dane więc było nam poznać zdolności dziewczyny, które pozwoliły jej otrzymać tytuł generała… – ale my nie o tym tutaj. Gdy wreszcie pojawiła się jakaś scena walki, strasznie brakowało jej płynności, akcja toczyła się powoli, co rusz przerywana zbędnymi zwrotami, zdaniami, myślami. Zamiast porwać, przyprawiała nas o kolejne westchnienia zawodu. O, na przykład:

Towarzysz był wręcz zalewany przez przeciwników. Choć jako gad miał zdecydowanie grubszą skórą, to nie chroniła go przed obrażeniami tak jak łuski Trawiniego. Z tego powodu też na jego ogonie i grzbiecie widniała cała masa śladów po pazurach. Nie dbał o to. Raczej pilnował szyi – jednego z najsłabszych punktów u zmiennokształtnych – co wychodziło mu o tyle dobrze, że zaledwie kilka stworzeń zdołało zranić to miejsce. – Nie tłumacz tych wszystkich rzeczy akuratnie w czasie walki. Teraz czytelnik nie powinien poświęcać czasu różnym objaśnieniom; twoim zadaniem było umieścić je w tekście wcześniej, by odbiorcę na to przygotować. Piętą Achillesową zmiennokształtnych jest ogon? Niech bohaterowie wspomną o tym dialogiem, przygotowując się do walki, obmyślając taktykę, lub w czasie treningu. Bo akurat o tym, że gady mają twardszą skórę, nawet nie musisz wspominać.
Tnij też wszystkie uładniacze, które nie wnoszą ważnych informacji, ale, na przykład, po prostu łączą ci zdania i czynią akapit okrąglejszym. Pokreśliłyśmy ci taki fragment.

Trawini w odzewie odbił się skrzydłami od ziemi w celu stanięcia na tylnych nogach. – A przecież wcale nie musimy czytać, że Trawini zrobił coś w odzewie, bo jeżeli uczestnicy sceny walczą ze sobą, to zdarzenia zwykle następują po sobie lub w tym samym czasie. Połowa zdania w tym przypadku jest zupełnie bezwartościowa; w celu stanięcia na tylnych nogach też jest do wyrzucenia. Nie podawaj nam na tacy celu działania, a po prostu go pokaż. Na przykład:

Trawini machnął skrzydłami. Stojąc na tylnych łapach, pazurami otworzył gardła kolejnych przeciwników.

Dwa zdania, które – krótsze – lepiej oddają dynamizm. Do tego nie informujemy nimi, że Trawini miał na celu stanięcie na tylnych łapach, a pokazujemy efekt końcowy – zrobił to, by mieć lepszy zasięg w kontakcie z wrogiem.

Najwyraźniej ta chwila nadeszła, gdy większość ze zwierząt wycofała się w celu kolejnego natarcia. – Tutaj podobny problem. Napisałybyśmy:
Widocznie ta chwila nadeszła. Zwierzęta się wycofały. – Bo przecież nie trzeba czytelnikowi ciosać łopatą do głowy, że zwierzęta wycofują się w celu przegrupowania, szczególnie po jasnym sygnale ich przywódcy.

Pisałyśmy ci również o korzystaniu z niedopasowanego do stylizacji słownictwa. W przypadku scen walki, które powinny być chociaż trochę poważne, by budzić emocje, takie wpadki kłują czytelnika znacznie mocniej:
Dla rozrywki pomachał nim na prawo i lewo, po czym odrzucił w bliżej nieokreślone miejsce. – W czasie walki na śmierć i życie raczej nie robi się niczego dla zabawy, a takie wrażenie wywołuje związek frazeologiczny: machać czymś na prawo i lewo. W scenie walki na korzyść wyszłoby również usunięcie frazy: w bliżej nieokreślone miejsce; zamiast tego mogłabyś napisać po prostu: odrzucił go. Kropka. Zdanie od razu stałoby się krótsze, a co za tym idzie – szybciej byśmy je przeczytały. To właśnie na odpowiednim tempie czytania bazuje dobrze opisana scena akcji.
Mamy nadzieję, że rozumiesz już, o co nam chodzi. Na dokładkę możemy tylko przypomnieć, że nagła pobudka w twoim wykonaniu liczy trzy akapity. To nie akcja, a rozgotowana pyza, z której dawno wypłynęło całe nadzienie. W takich momentach używaj słów krótszych zamiast dłuższych i unikaj tych nieszczęsnych przysłówków oraz części przymiotników, które tak uwielbiasz. Przykład z rozdziału czwartego:
 
Gdy tylko przed nim pojawiło się ogromne, przerażające zwierzę, zrobił wielkie oczy. Absolutnie nie spodziewał się, że to właśnie Atina będzie mieć w swoim ciele coś tak nieposkromionego. – Inna sprawa, że przysłówki i przymiotniki to tylko kolejny sposób na wyeksponowanie nam tych wszystkich elementów, które powinnaś pokazywać. Zwierzę jest przerażające? Nie przekonuj nas o tym na siłę, a pokaż, jak bohaterowie obawiają się go. Postać absolutnie się czegoś nie spodziewała? Pokaż, że była w szoku. To nam wystarczy i sprawi, że tekst nie będzie taki rozlazły, co rusz zapewniający nas o czymś tak uporczywie, że aż desperacko.
Więcej o przysłówkach i ich negatywnym oddziaływaniu na tekst poczytasz w artykule o częściach zdania, czyli [TUTAJ], a także [TUTAJ] – we wpisie o tak zwanym „leniwym pisaniu”. Szczególnie polecamy ci zapoznanie się z tym drugim odnośnikiem.

Zresztą jeżeli chodzi o twoje opisy, to z czystym sumieniem możemy polecić ci większość zawartości naszej Encyklopedii: opisy miejsca akcji [KLIK], scen walki [KLIK], jak również wpis o scenach miłosnych [KLIK] – gdy przypominamy sobie nieszczęsne przepychanki Atiny i Namiada w pościeli. Na dokładkę łap również: [Scena – jak ją rozgryźć]. To również powinno pomóc.

Po opisach nadchodzi najlepszy moment, by płynnie przejść do ekspozycji – w końcu wiąże się ona z ilością opisów, które przedstawiają nie tylko sceny z przeszłości twoich bohaterów, ale również ich uczucia, wyrażone w sposób zbyt dosadny. Tak oto zamiast pokazywać nam, że postać jest zdenerwowana, smutna czy przestraszona, ty po prostu używasz tych wyrazów i… już. Tyle, ende, finito. Nie pozwalasz nam się niczego domyślać, przez co twoje opowiadanie staje się zwyczajnie nudne.
Przy czym czytając poszczególne rozdziały, zdarzało się, że znajdowałyśmy naprawdę smaczne fragmenty, które miały w sobie olbrzymi potencjał, bo nosiły za sobą spory ładunek emocjonalny. Nie możemy ich jednak tak do końca docenić, ponieważ nawet te fragmenty potrafiłaś albo zacząć ekspozycją, uprzedzając (spoilerując) daną emocję, albo tłumaczyłaś ją zaraz po fakcie. Przykłady? Bardzo proszę:

Nie zwróciła nawet uwagi, że odcięła się od świata zewnętrznego. Pozwoliła, żeby uczucia nią zawładnęły. (…) Miała problemy z samokontrolą, a właśnie nagła utrata kontaktu z rzeczywistością sprawiała, że [Atina] trwała w innym świecie bez świadomości, co działo się właściwie dookoła niej. – W obu przypadkach podkreślone informacje łatwo byłoby pokazać, zamiast tylko je opisać. Najpierw wystarczyło pozwolić Atinie się wkurzyć, i to tak porządnie, a w kolejnej scenie – dać odpłynąć jej w myślach, po prostu je cytując. Trzy-cztery takie zabiegi i voilà – widzimy i, co najważniejsze, samodzielnie rozpoznajemy bohaterkę, która faktycznie ma tendencję do bujania w obłokach.

Od zawsze obawiała się, że zostanie niezrozumiana przez innych lub boleśnie skrytykowana. – A tu wystarczyło, ot, kilkukrotnie – w scenie, w której występuje Atina – pokazać, jak dziewczyna się boi. Mogłaby o tym opowiedzieć bratu lub przyznać w myśli przed samą sobą. Ale nie myśląc: Boję się – jak to miała w zwyczaju, tylko naturalnie. Bohaterka nie powinna tłumaczyć sobie, że jest przerażona, ale układać myśli w sposób wyraźnie o tym świadczący.

Ona odczuła chwilowy niepokój przez ten jego nagły ruch. Zaczęły jej drżeć nogi, ugięły się lekko. – A wystarczyło napisać po prostu: Nogi zaczęły jej drżeć. Ugięły się lekko. Każdy wie, co taki stan by oznaczał.

Nie byli w stanie przyjrzeć się mu zbyt dokładnie przez to, że szaleńczo machał skrzydłami, powodując, że piach wciąż się unosił. // Stworzenie wydało z siebie groźny, prawdopodobnie ryk zdenerwowania. Zaprzestało na moment szaleńczego wymachiwania skrzydłami. Stanęło na masywnych, tylnych nogach. (...) // Zwierzę nerwowo machało ogonem – z nieziemsko pięknymi biało-czerwonymi piórami – oraz łbem pełnego niewielkich, zaostrzonych kolców. Sądząc po jego nerwowym zachowaniu, dało się wywnioskować, że dziewczyna mówiła coś do niego, co najwyraźniej niezbyt się mu podobało. Wciąż dziczał, rzucał się na wszystkie strony.

O, a tutaj trzy razy napisałaś nam wprost, że zwierzę jest nerwowe. Po co, skoro i tak pokazałaś, jak się zachowywało? To wystarczy, by odbiorca sam mógł wywnioskować, co czuło. Znacznie lepiej działaby fragment:

Nie byli w stanie przyjrzeć się mu zbyt dokładnie – tak szaleńczo machał skrzydłami, aż unosił się piach. // Stworzenie wydało z siebie groźny ryk, zaprzestało na moment. Stanęło na masywnych tylnych nogach. (...) // Znów machało ogonem o pięknych biało-czerwonych piórach, kręciło łbem najeżonym niewielkimi kolcami. Tym mocniej, im dłużej Atina coś do niego mówiła.

Ta przygryzała wargi niespokojnie. Widocznie coś jeszcze ciążyło jej na sercu, lecz nie wiedziała, jak zacząć rozmowę, gdy Atina była obok.
— Bennett.
Mężczyzna odwrócił się i uniósł brew ze zdziwienia.
— Zostań na chwilę, proszę.
Bennett, kiwnąwszy głową, podszedł znów do Lucy, by zacząć z nią rozmowę, tym razem bez udziału Atiny.

A jak ten fragment mógłby wyglądać, by dobrze zadziałać na wyobraźnię czytelnika i rozruszać jego szare komórki do samodzielnej dedukcji? Na przykład tak:

Lucy przygryzała wargę.
— Bennett.
Mężczyzna odwrócił się i uniósł brew.
— Zostań na chwilę, proszę – usłyszał. Kiwnął głową i podszedł znów do Lucy.
Poczekali, aż Atina wyjdzie.

Postaw się na miejscu swoich czytelników. Przecież myślenie o tym, co się czyta, nie jest wcale takie trudne i w tej kwestii musisz im wreszcie zaufać. Rozumiemy, co chcesz nam przekazać, bo… potrafimy czytać ze zrozumieniem, a często i między wierszami. Tymczasem ty nie pozostawiasz nam żadnego pola, najmniejszej rozrywki z samodzielnego odkrywania twojej historii, w tym z poznawania bohaterów oraz ich motywów. Wszystko streszczasz, eksponujesz, tłumaczysz, jak leci, a przez to „Tajemnicę” da się tylko przeczytać. Za to nie da się jej przeżyć i się nią bawić – bo to właśnie myślenie nad tym, co się czyta, i wyobrażanie sobie odkrytych samodzielnie kart daje największą frajdę. Tylko po to czyta się książki fabularne.
Na temat ekspozycji klepiemy akapity w każdej ocenie, nie będziemy więc więcej o niej pisać, ale zostawimy cię z artykułem [Leniwa narracja – ekspozycja] oraz z ocenami innych tekstów z gatunku młodzieżowej fantastyki:


Najwyższy czas, byś samodzielnie zaczęła walczyć z tym problemem.


A teraz przejdźmy do kolejnej kwestii, którą są bohaterowie.
Rozpoczniemy od nieszczęsnej Atiny – niestety bardzo źle wykreowanej postaci, której nie da się lubić, bo jest aż tak bardzo nierzeczywista. Charakteryzują ją same zalety oraz gros umiejętności, co czyni z niej bohaterkę idealną. No dobrze, może raz czy dwa wspomniałaś, że źle wygląda lub coś jej nie wychodzi, jednak za każdym razem okazywało się to bez znaczenia dla dalszej fabuły i przygód Atiny. O, na przykład tutaj:
Pomimo jej kiepskiej wagi i wyglądu, jakby miała uczulenie na jedzenie, nie brakowało jej siły witalnej. – Tu warto by wspomnieć, że ten zły wygląd to trwał gdzieś około sekundę, by chwilę później Atina i tak mogła pochwalić się fajnym biustem czy idealnym, wysportowanym ciałem.

Dalej:

Atina wyrywała się na przód – stąd też głównie wzięło się jej przezwisko „samobójczyni". Sama kwestia odpuszczania wyglądała odmiennie. U Atiny takie słowo nie istniało. Nie potrafiła po prostu się poddać, zejść z pola, udać, że wszystko jest na porządku dziennym, a potem planować nowe najazdy. Niegdyś ojciec, gdy jeszcze żył, wspomniał jej, że nie ważne, co by się wydarzyło, jak sytuacja byłaby beznadziejna, powinna walczyć dalej. Z tego słynął jej ród, który kierował się zasadą: „Lepiej umrzeć z honorem, niż uciec ze śmiechem za plecami". Przez to niejednokrotnie zabierano ją z rywalizacji nieprzytomną. Lubiła żartować, że dzięki temu otrzymywała darmowy transport.

To zaś oznacza, że nasza bohaterka: jest głównym dowódcą wojsk, którym została w młodym wieku za jakieś specjalne osiągnięcia, do tego jako jedyna znana postać ma w ciele dwie istoty towarzyszące, a jedną z nich jest wywerna (tak się składa, że nikt wcześniej takowej nie posiadał…). Ponadto Atina jest piękna, odważna, ma posłuch, wrogowie zabijają się w kolejce o jej głowę, zna magię, potrafi rozmawiać z wilkami i Bóg raczy wiedzieć, co jeszcze. W dodatku jest postacią negatywną również przez to, że jeśli już posiada jakieś wady, to są one usprawiedliwiane narracją i traktowane jako coś chlubnego, na przykład:

Kłamała w kwestii wielu spraw i wiedziała, że jeszcze nie raz będzie zmuszona do podobnego czynu. Nie znosiła tego, ale czuła, że nie miała innego wyjścia. Tylko w ten sposób mogła uniknąć nieprzyjemnych dla niej tematów. – A gdyby Atina faktycznie była tak odpowiedzialną i mądrą, jak to eksponuje ją narracja, potrafiłaby nie tylko kłamać, ale i stawiać czoła podobnym nieprzyjemnym sytuacjom. Tymczasem częściej niż myśleć nad swoim zachowaniem, Atina unosi się dumą, jest pełna cynizmu i – choć to usprawiedliwiasz to ogólnie przyjętymi normami społecznymi – często paraduje topless, jakby na przekór innym, doprowadzając do wcale nie tak zabawnych, jak żenujących sytuacji.

Jednocześnie za każdym razem, gdy Atina faktycznie mogłaby pokazać swoje niesamowite zdolności – albo oddaje się we władanie bestii, albo ratowana jest przez przyjaciół, trzęsąc się przy tym jak osika na widok królika po zmroku. Do tego jako dowódca jest niegodna zaufania, ponieważ bez zastanowienia podejmuje walkę do końca, ciągnąc za sobą resztę bliskich nawet wtedy, gdy szanse na wygranie równe są zeru. Atina nie myśli o konsekwencjach, nie ma żadnego zmysłu taktycznego ani cech charakteryzujących dowódców, w dodatku okłamuje przyjaciół. Co ciekawe, mimo że posiada wiele talentów, i tak brak jej umiejętności oraz doświadczenia, które pozwoliłyby jej pełnić określone w opowiadaniu funkcje, jak również nie wykazuje chęci, by się poprawić. Nie rozwija się w tekście, nie przechodzi żadnej drogi.

Ostatecznie mamy więc tu sytuację dość patową, a wręcz abstrakcyjną. Według opisów podsuwanych przez narratora wszechwiedzącego wykreowałaś idealną Mary Sue, przemawia za tym również część zdarzeń. Z drugiej strony sporo zachowań Atiny jednak świadczy o tym, że jest ona po prostu postacią negatywną, niegodną swoich przyjaciół i mocy, które posiada. Dziewczyna tylko się boi, ucieka, ratuje tyłek przy pomocy bliskich osób i istot w swoim ciele, nie wnosząc przy tym niczego do sytuacji. W naszych oczach jest po prostu bezużyteczna; nie potrafimy jej nie tylko polubić, ale i zaakceptować jako głównej bohaterki twojego opowiadania, bo nie jest to pozytywna, spójnie wykreowana postać.

I okej, nie ma też takiej reguły, by protagoniści opowiadań byli postaciami pozytywnymi, jednak zastanów się, w obrębie jakiego gatunku piszesz. W tekście fantasy Young Adult aż dziw, by główna bohaterka celowo miała być kreowana na negatywną, a jeśli już tak się dzieje – zwykle w czasie fabuły rozwija się ona i zmienia pod wpływem ważnych wydarzeń fabularnych. Jak to mówią: „Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność”, nie ma nic złego w tym, by Atina swoją drogę zaczynała jako postać niedoświadczona życiem. A jednak przecież już od pierwszego rozdziału poznajemy ją jako Wybrankę, na dodatek dowódczynię. Kto pozwolił jej pełnić tak ważną funkcję i dlaczego?

Spójrzmy, jak wygląda to na przykładzie znanych wszystkim książek z serii „Harry Potter”. Protagonista też nie jest przecież do końca pozytywny – łamie szkolne zasady, nie słucha się, doprowadza do wielu ryzykownych sytuacji i czasami podejmuje skrajnie niebezpieczne decyzje. Jednak przy okazji widzimy też, że ma priorytety i ponad wszystko ceni swoich bliskich. Ma system wartości, którego przestrzega; oddałby życie sprawie. Jest pomocny i silny, choć zwykle sam w to nie wierzy. To bohater przede wszystkim aktywny – samodzielnie podejmuje decyzje i realnie wpływa na bieg fabuły – oraz mimo że też jest Wybrańcem, wcale nie ma smoka na wychowaniu, talentu do nauki, samych szóstek w szkole. Mówi językiem węży, ale tylko dlatego, że umiejętność tę przejął od Voldemorta – jest to obarczone sensem, nie wynika z niczego. Ma też talent do quidditcha – nic dziwnego, w końcu jego ojciec był szukającym. Ale jednocześnie Harry nie potrafiłby przemienić się w zwierzę, nie podejmując ciężkiej nauki animagii, a pokonanie dementora nie wyszło mu za pierwszym razem, tak samo jak nauka oklumencji. Kluczem jest równowaga i konsekwencja, których w twoim opowiadaniu zabrakło. W przypadku Atiny widzimy za to postać o rozdmuchanym ego i systemie wartości nakierowanym na byle walczyć (nawet jeśli starcie nie ma sensu), do tego bohaterka przejawia brak szacunku nie tylko do swoich przyjaciół, ale nawet do zwierząt towarzyszących, które wzywa bez wyraźnego powodu przy każdej okazji lub z których niesmacznie żartuje, gdy te zmuszone są obserwować jej nocne ekscesy. Niczego praktycznie nie traktuje poważnie, nawet jej uczucie do Namiada wydaje się sztuczne. I jakby wszystkiego było mało, po każdej walce Atina teatralnie kończy… nieprzytomna.



Nie chcąc się dłużej rozwodzić nad Atiną, przejdźmy do jej partnera – Namiada.
W dość nieefektowny sposób starałaś się podrzucić czytelnikom trop, że z Namiadem jest coś nie tak. Obrana przez ciebie droga to kolejny przykład Imperatywu Opkowego. Zamiast pokazać sekwencją scen, że chłopak faktycznie ma jakieś problemy, zachowuje się dziwnie, jest nerwowy czy wraca późno nie wiadomo skąd, wybrałaś drogę na skróty, czyli – znów – ekspozycję. Lenne po prostu wyłożyła kawę na ławę i mimo że zaczęła ostrzegać Atinę, by uważała (na co?), niestety nie dołożyłaś do tej kwestii żadnej konkretnej informacji, przez co cała sytuacja była w naszych oczach niezbyt wiarygodna.
Tak na dobrą sprawę Namiada poznajemy bardzo słabo. Tym bardziej tak mocno uderzyło nas jedno zdanie:

Zmienił swój wścibski, lisi charakter, żeby przypadkowo nie sprawić jej przykrości.

Jakby ci to napisać… na przestrzeni całego przeczytanego tekstu wcale nie dostrzegłyśmy u Namiada tej wścibskości czy innej mocno zarysowanej cechy charakteru. Chłopak okazał się rozmemłaną kluchą, zapchajdziurą, która ważna jest dla tekstu wtedy, gdy trzeba Atinę przytulić i pocieszyć. Wtedy Namiad zjawia się nagle jak heros i… to by było na tyle; postać bez wyrazu. Nie wykluczamy, że niedługo pewnie będą miały miejsce jakieś wyjątkowo ważne wydarzenia, w których weźmie udział, jednak jeżeli miałby się okazać villainem, powinnaś to odpowiednio ugruntować. Wpierw zbudować Namiadowi charakter, nadać powody takich, a nie innych zachowań, wyznaczyć mu drogę, która doprowadzi go do tego konkretnego miejsca. Na razie niczego takiego nie zauważyłyśmy.

Następna Lucy. Oj, biedna Lucy… W tym wypadku naprawdę poszalałaś.
Z jednej strony kobieta miała być odpowiedzialna za Wybrańców. To bardzo ważna funkcja, nie uważasz? Jej zdanie w grupie jest równie bardzo ważne – tak naprawdę to ona podejmuje większość wiążących decyzji. Za to przedstawiasz nam ją następująco:

Zareagowała podobnie jak Namiad, z tą różnicą, że niemalże natychmiast wpadła w panikę (…).

Wiedziała, że była niestabilna emocjonalnie, ale czasem nie potrafiła uwierzyć, że Lucy miała w głowie głównie scenariusze, które w którejś części zakładały czyjąś śmierć.

Jako mała dziewczynka, bała się każdego i zostało w niej coś z tego dziecka.

Czy uważasz więc, że Lucy jest odpowiednią osobą do pełnienia tak ważnych funkcji? Bo jednak ze wszystkich sił starasz się przedstawić nam dorosłą, ale niedojrzałą kobietę, która średnio radzi sobie sama ze swoimi sprawami. Na jakiej podstawie miałaby więc odpowiadać za dość problematyczną grupę?

Jednocześnie kobieta jest świetną uzdrowicielką:

W ich czasach istniała śmiertelna trucizna niszcząca organizm od środka. Oczywiście Lucy - z pomocą alchemików - znalazła lek również na to (...). – Czyli podobnie jak Atina w młodym wieku Lucy zdobyła wiele tytułów, choć w innej dziedzinie. Niestety zdolności uzdrowicielskie jednak nie idą w parze z umiejętnościami przywódczymi. I choć to jedna z najlepiej wykreowanych przez ciebie bohaterek, postawiona została na nieodpowiedniej pozycji. Ma zbyt wiele problemów spowodowanych burzliwą przeszłością, nie potrafi okazywać uczuć, gubi się w swoich emocjach, gdy w grę wchodzi Bennett. W całym tym rozgardiaszu to Lucy jest najbardziej ludzka, ale nie powinna być Opiekunką. Tego tytułu raczej nie nadaje się dziecku przy narodzinach (nie wyjaśniłaś tego), więc jeśli Lucy została przez kogoś na tę funkcję wybrana – powinna zostać bardzo szybko odwołana.

No i na koniec pozostaje nam Senczkin. Geniusz zła, który w naszych oczach wypada jak Mojo Jojo, Gargamel albo inny Heinz Dundersztyc, czyli po prostu komicznie. Ogromne ego, rozdmuchane przemowy, przeświadczenie o swojej wielkości, a jednocześnie każdy nikczemny plan spala mu na panewce przez jakieś okropne smerfy nieokrzesane dzieciaki. To sprawia, że opowiadanie momentami zaczyna przypominać kreskówkę rodem z Cartoon Network, i nie byłoby w tym nic złego, gdybyś od początku takie miała zamiary i uprzedziła swoich czytelników, że piszesz parodię bądź inny pastisz oparty na schematach i kliszach, wyśmiewający archetypy hollywoodzkich antagonistów czy właśnie Mary Sue. Nie czujemy jednak, by tak było i byś celowo kreowała Senczkina w ten sposób. Pisałyśmy już o tym – Senczkin to po prostu przygłup, który wprawdzie chciałby coś zmalować, ale nie wie jak. Nie potrafimy się go bać!


Jest jeszcze jedna rzecz, która rzuciła nam się w oczy, mianowicie chodzi o imiona twoich postaci. Atina niewątpliwie kojarzy się z Anitą, natomiast Namiad – z Damianem. Właściwie nie wiemy, co o tym myśleć; z jednej strony okej, każdy autor może nadawać swoim postaciom imiona takie, jakie chce, z drugiej jednak – imiona te w jakiś sposób powinny raz, że pasować do stylizacji uniwersum, a dwa: pasować do samych bohaterów, pomagać ich zapamiętać, oddawać właśnie ich. Natomiast w połączeniu ze świadomością, że sama masz na imię Anita, w czasie lektury imię Atiny bardziej bawiło i i zachęcało nas, odbiorców, do dywagacji o tym, kim chociażby jest Damian, niż do… przeżywania tekstu. Słowa, nie tylko imiona, ale również nomenklatury na przykład regionów, rzek, fantastycznych gatunków zwierząt i tak dalej, które powstaną po przerobieniu znanych ze świata rzeczywistego nazw będą odwracały uwagę od tego, co najważniejsze, czyli historii właściwej. A nie o to w tym chodzi, no chyba że faktycznie pisze się parodię. Przydałaby się również jakaś konsekwencja; Atina i Namiad nadal brzmią jak z polskiego niezbyt zręcznej przeróbce, ale Lucy, Bennett i Lenne – już z angelska, Loco – z Ameryki Południowej, a Hare – z języka hindi. Za to Senczkin nieodzownie kojarzy się z Romanem Senczinem, rosyjskim powieściopisarzem i dokumentalistą, autorem książki „Rodzina Jołtyszewów”, a Kastian – z królem Narnii. Takie zabawy kreacją byłyby może nawet w porządku, gdyby TwójWymyślonyŚwiat™ okazał się tak bardzo bogaty, że postaci pochodziłyby z różnych jego rejonów oddalonych od siebie na tyle, że w każdym zdążyłaby się wykształcić różnorodna kultura, społeczeństwo posługujące się zróżnicowanymi językami. Wtedy, na przykład postaci pochodzący z krainy na wschodzie mogłyby mieć bardziej rosyjskie, słowiańskie nazwy własne – czemu nie. Ale w tym wypadku tak nie jest, a twoja kreatywność w tworzeniu wymyślnych nazewnictw zaczyna się tam, gdzie kończy jakakolwiek logika i konsekwencja.
I tu polecamy artykuł Andrzeja Sapkowskiego: [Nomest est omen]. Tego, co w nim przekazał, lepiej byśmy nie ujęły.
I absolutnie nie korzystaj z określeń włosów czy oczu, by wprowadzać to tekstu postaci, które znane są bohaterom, z których perspektywę prowadzisz scenę:
Podszedł pod drzwi czarnowłosej i cicho zapukał.
Dlaczego nie warto? O tym poczytasz tutaj: [KLIK].

Tymczasem przejdźmy do poprawności. Tu wspomnimy tylko, że z niej jesteśmy dość zadowolone. Po stanie fabularnym tego tekstu spodziewałybyśmy się gramatycznej katastrofy, a tu proszę – większość przecinków jest na swoim miejscu, dobrze radzisz sobie też z ortografią. Jesteśmy pod wrażeniem, że w tekście występują poprawnie zapisane dialogi, ba, całość pod względem językowym prezentuje się naprawdę nieźle. Największe problemy masz z frazeologizmami i wodolejstwem, w tym z powtórzeniami, słowem: ze stylem. I tu pytanie aż się samo nasuwa…: dlaczego? Dlaczego tak ogromny potencjał, wiedzę i doświadczenie językowe na poziomie technicznym, które niewątpliwie posiadasz, wykorzystałaś, by oddać tekst tak słaby pod względem fabuły? Tekst wyeksponowany, streszczony, w dodatku z tak nieznośną główną bohaterką? Jeżeli dopiero zaczynasz swoją przygodę z pisaniem, absolutnie z niej nie rezygnuj, na szczęście najgorsze za tobą, teraz będzie już z górki. Pozostaje ci jedynie zapanować nad tym obszernym pomysłem, wykorzystując zarówno już posiadane umiejętności, jak i nowo nabytą wiedzę – tę dotyczącą konstruowania tekstu nie tylko językowo poprawnego, ale przede wszystkim dojrzałego i przemyślanego fabularnie. Na dzień dzisiejszy pod tym względem jest fatalnie (1), wierzymy jednak, że może się to zmienić, potrzebujesz tylko trochę czasu i większego obycia. Przy czym bez obaw – to nie jest nic, czego nie mogłabyś zdobyć. Ba, szczerze wierzymy, że sobie poradzisz.



POPRAWNOŚĆ

1. BŁĘDY ORTOGRAFICZNE 

Patrzyła się teraz w ciemno-zielone oczy chłopaka. – Ciemnozielone.

— Pierdziele[ę] na razie chodzenie na palcach, chcę się rozbudzić. – Brak znaku diakrytycznego.

Z resztą nie tylko on się zastanawiał. – Zresztą.

Nie ważne, jak się czuła (…) – nieważne.

Niektórzy nawet dniami siedzieli w lesie, nie raz patrząc, jak ofiary im uciekają. – W tym kontekście: nieraz.


2. BŁĘDY INTERPUNKCYJNE

Wybrańcy przybyli, jak przewidziała stara legenda[,] pochodząca zza czasów Świętych.

Mimo to [przecinek zbędny] próbowałam o nim nie myśleć.

Jednak wszystko rozsypało się tego dnia, gdy w czasie przemiany [przecinek zbędny] dostrzegłam za budynkiem jakiegoś człowieka.

W czasie jej rozmyślań, [przecinek zbędny] Senczkin powiedział coś wyjątkowo dziwnego.

W czasie pobytu w lesie spotkała człowieka o imieniu Teryn, który uczył ją[,] jak się bronić.

Sama wierzyła, że dzięki tej, niby niepozornej[,] piątce dzieci, [przecinek zbędny] uda się wprowadzić pokój. – Podkreślona część to wtrącenie. Jeśli je otwierasz, to i musisz je zamknąć. Ewentualnie: Sama wierzyła, że dzięki tej niby niepozornej piątce dzieci uda się wprowadzić pokój.

(…) co ich takiego wyróżniało na tle innych ludzi, oprócz[,] oczywiście[,] wrodzonego daru nieśmiertelności, [przecinek zbędny] czy przemiany w kilkumetrowe gady.

Podobna sytuacja miała też miejsce[,] zanim Atina została mianowana dowódcą.

Loco to zupełny wariat[,] podobny do swojej właścicielki.

(…) Limak i Namiad postanowili odwiedzić jej brata, [przecinek zbędny] w nadziei, że może on zdoła jakoś wytłumaczyć jej dziwne zachowanie.

(…) odrzekła równie smutnym[,] jak i zawiedzionym głosem Atina.

(…) lecz w tamtej chwili miała obawy, [przecinek zbędny] co do własnych umiejętności.

Jako mała dziewczynka, [przecinek zbędny] bała się każdego i zostało w niej coś z tego dziecka.

(…) kiedyś, biegnąc przez krzaki[,] mocno się zadrapała i tak już jej zostało. 

— Atina, te zranienia są większe, bo smok się bardziej rzucał? — spytał zaniepokojony. [akapit] Gdy dziewczyna spojrzała prosto na niego, dostrzegł jedną szramę idącą od kącika prawego oka, aż do podbródka. Przygryzł wargi. Nie zwrócił wcześniej uwagi, a teraz ciężko było mu na to spoglądać. – Zauważ, że w komentarzu narracyjny w pewnym momencie dochodzi do zmiany podmiotu. Nie jest nim już mówca, a słuchacz. Bezpieczniej byłoby tu wprowadzić akapit.

Odkąd zakończyły się czasy niewoli[,] stosunki między nimi były niezwykle napięte, co doprowadziło do wojen.

Na brak jakiejkolwiek odpowiedzi, [przecinek zbędny] odparła jedynie (…).

(…) jednak kto zdołałby pojąć tok myślenia kobiety zmęczonej życiem i pragnącej, by cała ta gonitwa (…) się zakończyła. – Znak zapytania na końcu pytania.

— No dobra, to coś ty wymyśliła i procentowo, [przecinek zbędny] jaką jest szansa, że mnie wkurzysz? – Przy okazji literówka: jaka.

— No i[,] kurwa[,] miałaś rację... 

— W takim układzie, [przecinek zbędny] masz inne wyjście?

Podczas, [przecinek zbędny] gdy normalne osobniki osiągały do trzech metrów wysokości, ten przegonił krewniaków o następne półtora.

— Seridin Terow. — Użyła trochę niższego tonu, by ukryć lekkie odczucie strachu i niepewności. – Tutaj mimo wszystko sugerujemy pozbyć się kropki kończącej wypowiedź, a komentarz narracyjny rozpoczęty orzeczeniem, który ma związek z wypowiadanym słowem, zacząć od małej litery.

(…) w lesie pełnym niebezpieczeństw i[,] mało tego[,] na zakazanych terenach.


3. BŁĘDY FLEKSYJNE 

Czyli niepoprawna odmiana wyrazów

W głowie usłyszała głos Hare'go, jej spinozaura. – Z reguły imiona męskie zakończone na samogłoskę E pozostają nieodmienne, powinnaś więc pisać: W głowie usłyszała głos Hare. Zdarza się jednak, że można odmieniać imiona zakończone na -e następujące po samogłosce, gdy imię to akcentowane ma być na ostatniej sylabie, jak na przykład w przypadku imienia André. W tym wypadku odmieniałybyśmy: 
M. (kto jest?) André – Haré/Hare
D. (kogo nie ma?) Andrégo – Harégo/Harego
C. (komu się przyglądam?) André – Haré/Hare
B. (kogo widzę?) André – Haré/Hare
N. (z kim?) z Andrém – Harém/Harem
Msc. (o kim?) o André – Haré/Hare
W. (O!) André – Haré/Hare

Zauważ, że w każdym przypadku nie pojawia się apostrof. W tym wypadku byłby on niepoprawny, ponieważ sugerowałby, że ostatnia litera E jest niema, nie – akcentowana. [Źródło].

Dalej to samo: 
Tym razem pozwoliła Hare'mu iść swobodnie. – Nie pozwoliła Hare iść swobodnie. (Jak: Nie pozwoliła André iść spokojnie).
Oraz:
Hare'a znali żołnierze, znałem nawet i ja. – Hare. 

Musi mierzyć się z człowiekiem dotychczas uznawanego za najsilniejszego. – Uznawanym.

Żwawym krokiem skierowała się w stronę szafy, znajdująca się niedaleko drzwi. – Znajdującej się? A może: znajdując się? Nie znam kontekstu.

Zwierzę odbiło się od ziemi, ponownie zruszając piach. Znów zionęło ogniem, tym razem jednak skierował[o] go w dół.

Za każdym razem, gdy patrzył na ten przepiękny odcień niebieskiego, miał wrażenie, że wszystkie dotychczasowe smutki znikały, a na ich miejsce wskakiwało szczęście i radość z tego (…). – Wskakiwały. Niemniej podpięłybyśmy to również pod zbędną tautologię; szczęście i radość to w tym kontekście praktycznie to samo.

Do tej pory uważała ich za śmieci, którzy pracowali z nim, bo mieli z tego duże zyski. – … śmieci, które pracowały z nim, bo miały…


4. BŁĘDY SKŁADNIOWE

Niepoprawny szyk wyrazów w zdaniu

(…) rwała w innym świecie bez świadomości, co działo się właściwie dookoła niej. (…) co właściwie działo się… Pamiętaj, że partykuła (np. właściwie czy tylko) wzmacnia wyraz, który stoi przed nią:
Atina zagryzała tylko wargi. – Atina tylko zagryzła wargi.
Obaj spojrzeli na siebie zdziwieni, wzruszając tylko ramionami. – (…) tylko wzruszając ramionami.
Podeszła do ukochanego, który przewrócił tylko oczami. – (…) tylko przewrócił oczami. Z twojej wersji wynika, że bohater przewraca jedynie oczami, a nie również nosem czy czymkolwiek innym.

Gdy tylko przed nim pojawiło się ogromne, przerażające zwierzę (…). – O, a tutaj ewidentnie chodziło ci o to, że zwierzę tylko się pojawiło, nie: pojawiło się tylko przed konkretnym bohaterem, żadnym innym. Sugeruję: Gdy tylko pojawiło się przed nim…

Kiwnął głową, przełykając cicho ślinę. – …cicho przełykając ślinę.

Stworzenie wydało z siebie groźny, prawdopodobnie ryk zdenerwowania. – Stworzenie wydało z siebie groźny ryk, prawdopodobnie zdenerwowania.

Niegdyś go już poznała, a to spotkanie doprowadziło do wrzącego konfliktu. – Uważam, że lepiej brzmiałoby: Niegdyś już go poznała, a spotkanie to doprowadziło do wrzącego konfliktu. Dzięki temu czuć większy nacisk na istotę spotkania.

Dowódca tego oddziału miał też władzę nad innymi trzema: Betą, Gammą, Deltą oraz wszystkimi pododdziałami. – Trzema innymi. 

Ona tupnęła lekko nogą, żeby wyrwać Rendera z zamyślenia. – Lekko tupnęła nogą.

Zaprzestało na moment szaleńczego wymachiwania skrzydłami. – Na moment zaprzestało…

Spoglądała jeszcze na moment na siebie okrytą kocem i dopiero zdała sobie sprawę, że jest kompletne zmarznięta. – Jeszcze przez moment spoglądała na siebie okrytą kocem… Tutaj, jak widzisz, znajduje się dodatkowo błąd składniowy z zakresu użycia niepoprawnego przyimka. 

Przecierał jeszcze oczy, gdyż przebudził się niedawno. – Sugeruję: Jako że przebudził się niedawno, jeszcze przecierał oczy.

Bano się go do tego stopnia, że już, gdy pojawiał się horyzoncie (…). – Bano się go do tego stopnia, że gdy już pojawiał się horyzoncie (…).

Przekręciła lekko głowę.Lekko przekręciła głowę. Albo: Przekręciła głowę lekko – w zależności, czy  na przysłówek chcesz postawić nacisk.



Naruszenie związku zgody lub rzędu
Podniosła głowę znad pościeli, a wszystkie włosy, jakie tylko posiadała na głowie, spadły jej na twarz (…) – które tylko miała na głowie. Istnieje różnica między jaki a który, poczytasz o niej [TUTAJ].

Do tej pory nigdy nie trafił im się człowiek, który potrafił z taką dokładnością, nawet dziewięćdziesięciu procent, przewidzieć działania wrogiej strony (...). – Dziewięćdziesięcioprocentową.

Jeśli przejdzie do przelewu krwi, to na pewno nie przez nas, tylko ich głupotę. – Naszą.

(…) jakich przewinień dokonała ta osoba oraz dlaczego to właśnie jego śmierć przekreśliłaby szansę na wygraną. – Jej śmierć (tej osoby).

Przyszedłem ciebie wyprowadzić z pokoju, a nie pomóc ci znów usnąć. – Po czasowniku zawsze występuje krótsza wersja zaimka osobowego. Tutaj: Przyszedłem cię (…).

Atina niemalże w podskokach wróciła na górne piętro, stając przy Namiadzie. – Anakolut, czyli niepoprawnie użyty imiesłów współczesny. Atina nie mogła jednocześnie wskakiwać na górne piętro i stać przy Namidzie. Sugerujemy: Atina niemalże w podskokach wróciła na górne piętro i stanęła przy Namiadzie. Lub: Niemalże w podskokach wróciwszy na górne piętro, Atina stanęła przy Namiadzie. 

Namiad wrócił na piętro do siebie, wpatrując się jeszcze na [w] swoją ukochaną. – Jak wyżej: imiesłów współczesny sugeruje, że Namiad musiałby robić te dwie rzeczy jednocześnie. Jednak nie mógłby stale patrzeć na Atinę, maszerując wpierw po oddalonych schodach, a potem korytarzem na innym piętrze.

(…) spojrzenie na niego zawsze wywoływało gniew i nienawiść, który następnie przemieniał się w panikę i bezsilność. – Które następnie przemieniały się…


5. BŁĘDY STYLISTYCZNE

Wielosłowie

Spekulowano jednak, że musiał niegdyś dokonać wielu aktów zabójstw.

Lucy przerwała chwilową ciszę, a Atina kiwnęła twierdząco głową. – Kiwa się zawsze twierdząco.

Poznałam nowe uczucie i nie wiedziałam, jak miałam się zachować.

Gdybym się zgodziła, to zostałabym pierwszą kobietą, która stanęłaby na takim wysokim stanowisku, jakby samo to nie wystarczyło, że jako jedyna trzymałam się w tak długo [w] szeregach wojska jako strateg.

Namiad, widząc, że Atina ze stresu nie mogła wydusić z siebie żadnego słowa, postanowił przerwać ciszę między nimi, by dowiedzieć się, co aż tak zakłopotało ukochaną. – Zbędne. Możemy się domyślić, że między bohaterami panuje cisza, jak również, że Namiad przerywa ją, by czegoś się dowiedzieć.

Para podeszła do Bennetta, który wcześniej wstał z pozycji siedzącej. – Naprawdę wystarczy samo wstał.

Ledwie coś z siebie wydusiła, bo zdołała sobie przypomnieć jak używało się narządu zwanego językiem [języka]. 

Sądząc po jego nerwowym zachowaniu, dało się wywnioskować, że dziewczyna mówiła coś do niego (…).

Zbędne są u ciebie czasem nawet całe zdania!:
Wiedział, że gdy jego siostra zaczynała kląć, świadczyło to o tym, że się zdenerwowała i łatwo było wtedy doprowadzić do kłótni, czego za nic nie chciał. – Zwykle człowiek, który klnie, przejawia w ten sposób swoje zdenerwowanie. Człowiek zdenerwowany zazwyczaj jest łatwiejszy do sprowokowania do kłótni. A Render zazwyczaj nie chce się kłócić z Atiną.

Po mianowaniu Atiny na Głównego Dowódcę Oddziału Alfa (w pełnej nazwie zajmowanego stanowiska używano męskiego odpowiednika) ci, którzy dalej wierzyli, że za morderstwem Miweta stał Lein, śmiali się, że karma wróciła powolnymi krokami i to potomek wielkiego wojskowego przejął to stanowisko. – Po co mi wtrącenie w nawiasie? Właśnie użyłaś męskiego odpowiednika, to mówi samo przez się.

Dziewczyna wstała niechętnie, bo zaledwie chwilę wcześniej usiadła. – Pisałaś dwa akapity temu, że usiadła. Pamiętam.

Senczkin uniósł lewą rękę do góry, gotowy do wydania rozkazu. – Pleonazm. Nie da się unosić w dół.

(…) powiedziała ironicznie, przewracając jednocześnie oczami. – Imiesłów współczesny (tu: przewracając) zawsze podaje informację wykonywaną jednocześnie do czasownika (tu: powiedziała).


Powtórzenia

Jej e[E]nergiczny i buntowniczy charakter tylko pomagał jej w czasie kształcenia się.

Pomimo jej kiepskiej wagi i wyglądu, jakby miała uczulenie na jedzenie, nie brakowało jej siły witalnej.

Inni znali ich jako wybrańców. Do tej pory nikomu nie udało się zrozumieć, dlaczego akurat to tych kilkoro młodych osób miało uratować świat, co ich takiego wyróżniało na tle innych ludzi (…).

Jeśli wierzyć legendzie, był najsilniejszy, jednakże na jego barkach ciążyło mnóstwo grzechów. Jego śmierć oznaczałaby natychmiastową przegraną dla Miritów - ich plemienia. Nie zostało jednak wytłumaczone, jakich przewinień dokonała ta osoba oraz dlaczego to właśnie jego śmierć przekreśliłaby szansę na wygraną. Spekulowano jednak, że musiał niegdyś dokonać wielu aktów zabójstw i dopóki nie odpokutuje wszystkich win, wygrana będzie daleko od nich.

Sporo osób nie chciało mieć kobiety na tak ważnym stanowisku (podobna sytuacja miała też miejsce zanim Atina została mianowana dowódcą).

Podniosła głowę znad pościeli, a wszystkie włosy, jakie tylko posiadała na głowie, spadły jej na twarz (…) – na niej posiadała.

Zrobiło jej się lżej na sercu, gdyż był obok niej. Zrobiła krok w tył (…).

Wiedziała dobrze, że jeśli Atinie nie uda się okiełznać nowego okazu za pierwszym razem — co jak najbardziej przewidywała — to wróci jeszcze bardziej przemęczona.

– Też chcesz wrócić do dawnych lat? — zapytała, znów myślami wracając do swoich nastoletnich czasów.

Lucy miała w głowie głównie scenariusze, które w którejś części zakładały czyjąś śmierć. – To naprawdę nie brzmi dobrze… 

Limak i Lenne, którą cudem udało się umiejscowić w jednym miejscu — siedzieli wtuleni w siebie, tak samo jak Namiad i Atina. – To również.

Przez te trzy dni szykowano mnie do pełnienia dowództwa. W okolicznych wioskach mówiło się głośno o kobiecie, która wytrwała tak długo w wojsku. Nikt nie wierzył, że wytrzymam dłużej niż tydzień w głównym dowództwie.

Minęło już dużo czasu i od czasu rozstania nie widziałam go ani razu.

Jednak odstraszała ich wojna. // O zaciętych wojnach między dwoma pustynnymi plemionami wiedziano niemalże wszędzie.

„To miejsce idealne do życia!"[.] Pewnie też miałby trochę więcej miejsca, gdyby nie trzymał w kącie staroci (…).

W rozdziale czwartym chyba zapomniałaś usunąć akapit po becie:

Jednak umówili się, że jeżeli zostaną zmuszeni do tego planu, dziewczyna przemieni się i będzie bronić, nie zważając na ludzi dookoła. Innego wyjścia nie widzieli, dlatego trwali w nadziei, że wszystko potoczy się po ich myśli i nie spowodują niepotrzebnego zamieszania. // Wcześniej się umówili, że jeśli będą zmuszeni przejść do planu zastępczego, to Atina ma się przemienić i walczyć, mimo ludzi. Mieli jednak nadzieję, że wszystko potoczy się po ich myśli i nie spowodują niepotrzebnego zamieszania.

(…) kojarzył się jej z widokiem, który często miała, podczas gdy była nieprzytomna. Zupełny mrok z otaczającą ciszą. Nie znosiła tego, a dość często przebywała w takim stanie.

— Benett, przynajmniej powiedz mi, które z was wpadło na taki iście kretyński pomysł — warknęła Lucy, patrząc na przyjaciela z chęcią rzucenia się na niego.
— Zgadnij... — Odwrócił wzrok.
— Lucy, to ja, nie drzyj się na niego...

Oczywiście opcja odwrotu nie zawsze była w pełni właściwa ani najlepsza, kosztowała straty w ludziach, jednakże Lucy była na to w pełni gotowa. – Nie umiem poznać, czy to powtórzenie celowe, szczerze mówiąc.

(…) gdy pojawiał się horyzoncie, stawano w miejscu z przerażenia. Nie chciano stawać z nim do bezpośredniej walki (…).

Ta krótka wypowiedź już zupełnie załamała Bennetta. Zupełnie nie wiedział, czy powinien przemówić jej [tej wypowiedzi?] do rozsądku, czy zwyczajnie odpowiedzieć stanowczo „nie" i na tym zakończyć całą konwersację.

W czasie jednej z obserwacji, kątem oka dostrzegła sylwetkę człowieka kilka kroków za sobą. Nie zwróciłaby na niego aż takiej uwagi, gdyby nie jeden aspekt wyglądu – białe niczym czysta bawełna włosy. Tylko jedna osoba przyszła jej na myśl (…). 

Zacisnęła nawet dłoń w pięść przez natłok negatywnych uczuć wypełniających jej ciało. Mogłaby z ręką na sercu rzec, że nie czuła nic poza tamtymi dwoma. Nawet strach gdzieś uleciał, przynajmniej na chwilę.

Kobiety do tej pory głównie zajmowały się handlem, wychowywaniem dzieci, a te bardziej doświadczone zajmowały stanowiska uzdrowicielek. 


Błędy wynikające z niespójności stylizacji

Patrzył się na ten sam obiekt, zastanawiając się nad myślami dziewczyny. – Kolokwializm. Sugeruję: Patrzył na ten sam obiekt…

Został od razu odrzucony i już wtedy miał wrażenie, że jego pochodzenie przeklęło przeznaczenie – na zawsze pozostanie samotny. Fakt, zostałby singlem zapewne po wieki, gdyby nie postanowił zmienić swojego, toksycznego wręcz, charakteru. – Z jednej strony mamy tu stylizację archaiczną, dającą wrażenie pewnej starości (po wieki), z drugiej: współczesnej wyrażenia takie jak signiel. Przecież to się gryzie, i to bardzo wyraźnie. Jeśli stylizujesz tekst na starawy, robisz to za rzadko, by takie fragmenty mocno nie kłóciły się z pozostałymi zdaniami, raczej współczesnymi:
Począł już wątpić, tracić wiarę, ale w końcu, po prawie siedemnastu latach od pierwszego wyjazdu na oglądanie zachodu słońca, odważył się zrobić krok do przodu. 
No i ten wyjazd na oglądanie zachodu słońca też brzmi topornie. Może: Zaczął już wątpić, tracić wiarę, ale w końcu – po prawie siedemnastu latach od pierwszego wyjazdu, by obejrzeć razem zachód słońca – odważył się zrobić krok w przód. 

Temu [N]nauczył się nie przyzwyczajać do nadmiernego szczęścia, bo mogło w każdej chwili zniknąć. – Ewentualnie: Dlatego też. [Ciekawostka]

Jak widzisz, spory problem twojej narracji stanowi nienaturalność stylistyczna. Wiele zdań, mimo że nie da się o nich rozmawiać w kontekście korekty czy poprawności gramatycznej, brzmi kwadratowo, topornie. Brakuje im lekkości i zręczności. Często zdarzało się, że nie wiedziałyśmy, do czego właściwie zaklasyfikować dany przykład – czy do błędu leksykalnego, czy stylistycznego, czy składniowego, czy w ogóle nie do błędu, a fragmentu wymagającego redakcji – niemniej gdybyś chciała współpracować z jakimś redaktorem, miałby tu sporo roboty, a większość sugestii tłumaczyłby po prostu lepszą melodyjnością, płynnością, wykorzystaniem okazji, by wybrzmiał jakiś akcent. Gdybyśmy chciały omawiać „Tajemnicę” pod tym kątem, prawdopodobnie ocena zajęłaby nie osiemdziesiąt, a sto stron, albo i więcej. Miej to, proszę, na uwadze i staraj się pracować nad swoim stylem. Nie tylko świadomie dobieraj stylizację, ale pracuj nad naturalnością zdań, nie komplikuj ich sobie toporną złożonością, nie służy ci też tautologia ani przesadna kreatywność. 
Spójrz:

Promieniowała radością, co w jej przypadku było czymś wręcz dziwnym. Spowodował to sposób, w jaki zakończyła rozmowę z Bennettem – miłym wspominaniem przeszłości. – Niepotrzebnie piszesz o tym na orkętkę. Może: Promieniowała radością, co w jej przypadku było wręcz dziwne. A wszystko przez to, że rozmowę z Bennettem zakończyła miłym wspominaniem przeszłości.

Zdziwiło go jednak, czemu nie chciała wyjaśnić, od czego naprawdę powstało zranienie. To była jedna z jej charakterystycznych cech wyglądu, a chyba jedynie nieliczni wiedzieli, skąd one się tam wzięły. – Gubisz podmioty i fleksję, nie wiadomo już, czy chodzi o blizny, czy zranienia, czy pojedynczą bliznę (skoro: to była…). Sugerujemy ujednolicić, na przykład: Zdziwiło go jednak, czemu nie chciała wyjaśnić, od czego naprawdę powstały blizny. Były charakterystyczne, a chyba jedynie nieliczni wiedzieli, skąd się tam wzięły. 

Młode wywerny były karmione mlekiem matki, podobnie jak u ssaków i to ich wyróżniało spośród innych smokopodobnych. – Raczej: Podobnie jak ssaki, młode wywerny karmione były mlekiem matki i to wyróżniało je spośród innych smokopodobnych.

W czasie jednej z obserwacji, kątem oka dostrzegła sylwetkę człowieka kilka kroków za sobą. – Kanciasto. Sugerujemy: W czasie jednej z obserwacji kątem oka dostrzegła za sobą sylwetkę człowieka. Dzieliło ich ledwo kilka kroków.

W momencie przemiany spokój stworzenia został naruszony i automatycznie powodowało, że się denerwował. – Masło maślane. Gdy narusza się czyjś spokój, zwykle powoduje się zdenerwowanie. Ponadto strona bierna oddaje przesadnie encyklopedyczną stylizację zdania.
Zdecydowanie za często jej używasz. Strona bierna oddala czytelnika od perspektywy i czyni tekst urzędowym, sztywnym; jej nadużywanie nie jest mile widziane w beletrystyce i często na etapie redakcji po prostu przekształca się ją na czynną. Na przykład tak:
Atina weszła na wyznaczoną ulicę. Została od razu zauważona przez Bennetta i Lenne, czatujących na dachu jednego z budynków. – Atina weszła na wyznaczoną ulicę. Bennett i Lenne od razu ją zauważyli, czatując na dachu jednego z budynków.
Abo tak:
Poprawiła koc, gdyż przez moment noga została odkryta przez wiatr. Poprawiła koc, gdy wiatr odkrył jej nogę. Tutaj w ogóle pominęłabym informację, że wiatr odkrył jej nogę przez moment; zapewne wydarzyło się to dość szybko – wraz z jednym zawianiem. 


6. BŁĘDY LEKSYKALNE

Użycie słów o wątpliwym kontekście

Według naszego prawa po ukończeniu osiemnastego roku życia można było zająć każde stanowisko, poza posadą króla lub królowej. Posada według SJP to: 1. zajęcie w jakiejś instytucji; stałe zatrudnienie. Tymczasem sprawowanie władzy monarszej to nie żadne podjęcie pracy w miejscu zatrudnienia, ponieważ nie łączy się ono z pobieraniem stałej wypłaty (nie, daniny i podatki się nie liczą), do tego nie wiąże się z posiadaniem chociażby zwierzchnika, pracodawcy. Nawet nie wiem, jak to zdanie przerobić i co ci zasugerować, bo w sumie to logiczne, że byle kto nie mógłby ot tak stać się królem. Najlepiej wcale nie wspominaj o takich truizmach.
Dalej podobnie:
Przestał patrzeć na swoją posadę generała Alfy jak na wywyższenie, a skupił się bardziej na otaczających go ludziach. – Jak w przypadku króla, tak i w przypadku generała wątpliwe jest nazywanie tego stanowiska posadą. Narratorowi chodziło raczej o sprawowaną funkcję, pozycję czy też, no właśnie, stanowisko.

Takie chwile zdarzały się najwcześniej tuż po jej ciężkich rozmyślaniach lub też w gorszych momentach, gdy życie zupełnie ją przygniatało. – Najczęściej.

A nie poradzę sobie z nim sama... Przynajmniej nie teraz... – Bynajmniej. Dalej tak samo:
Nie przeszła mu złość. Przynajmniej jeszcze nie.

Ten wyznał jej, że urodził się z pomiotu, co w żaden sposób jej nie przeszkadzało. – Tego nawet nie rozumiem. Czy chodziło o pomiot szatański?

Kolor czarny kojarzył się jej z widokiem, który często miała, podczas gdy była nieprzytomna. Mieć widok (nie: mieć coś przed oczami) brzmi dość kwadratowo. No i nadal kłóci się z logiką sytuacji. Polecamy ci zrobić research na ten temat.

Postanowił zbudować z nią znajomość. – Buduje się relacje, znajomości się wpierw rozpoczyna, nawiązuje.

I tu zjawiał się trzeci problem. – Problemy (jako zjawiska) raczej się pojawiają. Czasownik zjawiać się naturalnie odnosi się do ludzi, na przykład w połączeniu: zjawiać się bez zapowiedzi; zjawiać się w umówionym miejscu/o umówionej porze; w pracy/w drzwiach. Tymczasem pojawiać się koreluje z: pojawiło się słońce; pojawił się grymas/uśmiech; efekt/kryzys/niepokój/problem; pojawił się obraz/pojawiły się napisy/różnice.

Podniosła głowę znad pościeli, a wszystkie włosy, jakie tylko posiadała na głowie, spadły jej na twarz (…) – włosów się raczej nie posiada [ŹRÓDŁO] + [CIEKAWOSTKA].

Przez to niejednokrotnie zabierano ją z rywalizacji nieprzytomną. – Rywalizacja według PWN to «ubieganie się o pierwszeństwo albo o zdobycie czegoś lub kogoś». Tobie pewnie chodziło o potyczkę.

Teoretycznie powinno to konkurować z jej jednoczesną chęcią niesienia pomocy – jako iż pracowała jako uzdrowicielka (…). – Konkurować według PWN to: «rywalizować, współzawodniczyć». Tobie pewnie chodziło o czasownik kolidować, czyli (PWN) «być w sprzeczności z czymś».

Jednak pewna bardzo stara tradycja, jeszcze sprzed czasów uzyskania wolności, oznajmiała, że (…). – Oznajmiać według PWN to: «poinformować o czymś oficjalnie lub uroczyście». Nie używałybyśmy tego słowa w kontekście tradycji. Może: utrzymywała/nakazywała? Lub coś w stylu: według pewnej bardzo starej tradycji (…) kobieta powinna…

Niby scenariusz z celem, lecz nadal nie przekonywało to dziewczyny na tyle, by zniwelować pragnienie powrotu. – Zniwelować według PWN to: 
1. «wyrównać powierzchnię na jakimś terenie»
2. «wyznaczyć wysokości punktów w terenie»
3. «zlikwidować różnice»
Tymczasem według „Słownika niby-polskiego. Błędy w prasie” czasownik niwelować w języku polskim niepoprawnie wykorzystywany jest jako synonim: usuwać (ale nie: różnice). Przykład z błędnego zastosowania w prasie: „Najpierw musimy zniwelować (o: usunąć) niedociągnięcia w szkoleniu młodych kadr”. Mamy wrażenie, że tobie niwelować pomyliło się tu z wyeliminować, niemniej i to słowo jest zbyt urzędowe, by wykorzystywać je w tym kontekście, w tekście z gatunku YA. Polecamy więc wersję: (…) nadal nie przekonywało jej to na tyle, by pozbyła się pragnienia powrotu.

Zrobiła krok, nie chcąc, by znajdował się tak blisko strefy intymnej. – Istnieje coś takiego jak strefa intymna/dystans intymny, jednak wyrażenie to uznawane jest za fachowe. W narracji powieści młodzieżowej YA zdecydowanie bardziej pasowałoby użyć naturalniejszej frazy: przestrzeń osobista.

Do tej pory Namiad widział w Atinie tylko rozpieszczoną dziewczynę, której pozwolono na zbyt wiele wariactw, przez co wbiegła w szeregi wojska. – Trafiła w szeregi. No chyba że dosłownie tam wbiegła i rozbiegana była również w czasie składania przysięgi. Czy to może jedno z tych jej wariactw?


Zniekształcenia frazeologizmów

Za dziecka podsłuchiwała niemalże każdą rozmowę swoich rodziców oraz na własnych oczach widziała ich śmierć. – Na własne oczy widziała.

Zmienił swój wścibski, lisi charakter, żeby przypadkowo nie sprawić jej przykrości. – Użyłaś błędnego porównania. Poprawny frazeologizm to: szczwany/chytry/cwany lis. Ewentualnie: stary lis – w kontekście starego wyjadacza; oraz farbowany – w kontekście osoby, która udaje kogoś, kim nie jest, w celu uzyskania jakichś korzyści.

Jeśli wierzyć legendzie, był najsilniejszy, jednakże na jego barkach ciążyło mnóstwo grzechów. – Poprawny frazeologizm brzmi: coś spoczęło/ciążyło na barkach (bądź: spadło na czyjeś barki) i używa się go w kontekście bycia odpowiedzialnym za wypełnienie pewnych obowiązków [źródło]; grzechy jednak to nie obowiązki do wypełnienia, a złe uczynki, które ciążyć mogą tylko na sumieniu.
Inna sprawa, że bycie najsilniejszym i popełnienie mnóstwa grzechów się nie wyklucza. Dlaczego więc połączyłaś te informacje spójnikiem: jednakże?

(…) więc starali się ją oczernić, żeby nie mogła się nikomu pokazać na żywe oczy. – Albo w żywe oczy (czyli: jawnie, wręcz bezczelnie, np. kłamać). Albo: pokazać się na żywo (czyli: w rzeczywistości, bezpośrednio). Wybierz jedno.

- Lucy, mieliśmy nie wprowadzać przelewu krwi. – Albo: Mieliśmy nie doprowadzić do rozlewu krwi. Albo: mieliśmy nie przelewać krwi. Dalej to samo: Jeśli przejdzie do przelewu krwi, to na pewno nie przez nas, tylko ich głupotę. – Dojdzie do rozlewu krwi.

(…) wolała się upewnić, że, w razie czego, jej serce nie załamie się tak samo mocno. – Serce może być złamane, nie załamane. 

Nikt nie uwierzyłby na samo słowo (…).

Dlatego wybrańcy zostali nauczeni, jak skutecznie uspokajać, by dosłownie w każdej chwili potrafić „sięgnąć po swój as w rękawie". – As jest rzeczownikiem podlegającym odmianie. Poprawny frazeologizm brzmi więc: wyciągać asa z rękawa. Tudzież: mieć/trzymać/chować asa w rękawie. [Źródło: WSJP]. Nie wymaga on użycia cudzysłowu.


7. BŁĘDY Z ZAKRESU SPÓJNOŚCI TEKSTU

W tym pomieszane podmioty

Mimo odsłoniętych piersi, Atina nie czuła się niekomfortowo. W ich czasach uznawali ciało ludzkie, jako największy dar od znanych im bogów. – Kto uznawał?

Zrozumiała ten niewielki żart brata. Cieszył się, że Atina odnalazła zajęcie (…) – ten żart się cieszył?

Gdy Atina czuła przygnębienie, szła właśnie do Namiada lub Bennetta — najbardziej zaufanych osób. Z chłopakiem zaprzyjaźniła się niezwykle szybko. – Z którym chłopakiem?

Taka chwila mogła okazać się dla niej niebezpieczna. Miała problemy z samokontrolą (…).

(…) większość jego ruchów była przypadkowa. Śmiała nawet wątpić, że cała drużyna, wyszkolona specjalnie do łapania dużych okazów zwierząt, nie podołałby temu skrzydlatemu.

Łza popłynęła jej po policzku, a przed oczami pojawiły się niemalże wszystkie mile spędzone z nim [tym policzkiem?] chwile. Poczuła ukłucie w sercu, jakby załatana po nim rana właśnie została rozdrapana. Przez długi czas wmawiała sobie, że nie żył (…).

(…) zdolność do samo-regeneracji i to właśnie ona sprawiła, że szrama na twarzy goiła się stosunkowo szybko. Na moment aż zaparło jej dech w piersiach (…).

Granice stale się zmieniały, a wrogość narastała. Sama jakoś nigdy nie zwróciła większej uwagi na fakt, że w walkach wykorzystywali inne gady (…). 

Po powrocie z tamtej dwumiesięcznej niewoli jego charakter ogólnie uległ zmianie. Z chamskiego, pysznego człowieka stał się życzliwym, wyrozumiałym mężczyzną. – Tutaj wychodzi na to, że charakter stał się mężczyzną.

Jej psychika roztrzaskana na malutkie kawałeczki. Ile już razy w środku nocy zrywała się z krzykiem, ujrzawszy w śnie śmierć swoich rodziców?

Poczuła ukłucie w sercu, jakby załatana po nim rana właśnie została rozdrapana. Przez długi czas wmawiała sobie, że nie żył (…). 

(…) na pogodnej twarzy od razu pojawił się zarys uśmiechu. Dobrze wiedział, w jakim celu przyszli.

Para wróciła do pokoju chłopaka. Już po samym jego wyrazie twarzy wiedziała, że spyta, dlaczego wybiegła bez słowa wyjaśnienia.

Tylko jedna osoba przyszła jej na myśl i, odwróciwszy się, pewnym głosem powiedziała [ta osoba czy Atina?]: (…).


Nieumotywowana zmiana czasu/aspektu narracji

Atina, świadoma swoich win, ukrywa większość prawdy przed bliskimi, nieświadomie prowadząc siebie na dno. Ukrywała.

Męski osobnik Lenne o imieniu Loco to zupełny wariat podobny do swojej właścicielki. – Był zupełnym wariatem…

Co najdziwniejsze, nikt go nie budował. Stał w ich kryjówce, zanim jeszcze zdołali tu przyjść. – Zbudował.

Zakochiwanie się to niczym gra w rosyjską ruletkę, tylko na innych zasadach.Zakochiwanie się było/jest niczym gra…

Zawsze zostanie po niej jakiś ślad, a tę dziurę można było łatać w nieskończoność.  Zawsze zostanie po niej jakiś ślad, a tę dziurę można łatać w nieskończoność. Albo: Zawsze pozostawał po niej jakiś ślad, a tę dziurę można było łatać w nieskończoność.


8. BŁĘDY TYPOGRAFICZNE

Czyli te dotyczące edycji tekstu
Zaznaczam też, że cała trylogia ma wydźwięk paraboliczny, pamiętajcie o tym[ ]! – Zbędna spacja.

Miała ochotę delikatnie uderzyć go butem". – Zbędny cudzysłów.

"Zobaczę go jeszcze, jak nie dziś, to jutro." - uspokoiła samą siebie w myślach, żeby jakoś zniwelować dziwne uczucie w klatce piersiowej. – Niepoprawny cudzysłów. Ten polski wygląda tak: „(…)”. Zbędna kropka w cudzysłowie. Tak samo tu:
Kierowała się słowami: "Dla mnie ten człowiek może nic nie znaczyć, lecz dla kogoś może być całym światem, który muszę uratować.”
Pamiętaj, że kropkę zawsze wyciągamy z cudzysłowu. Od tej reguły nie istnieją wyjątki.

(…) mając tylko po 6 lat, potrafili przetrwać w lesie (…) – słownie: po sześć lat.

Niepoprawne cudzysłowy stosujesz również w swoim spisie treści na Wattpadzie.
I to by było na tyle.


Za betę dziękujemy Ayame i LegasowK. Jeszcze raz przepraszamy, że tak długo musiałaś czekać na tę ocenę. Życzymy ci powodzenia w dalszej pracy nad tym i każdym kolejnym tekstem. 





9 komentarzy:

  1. Cóż, dziękuję, pomimo iż, z tego co wiem, rezygnowałam z recenzji. Korekta nie jest wstrzymana, po prostu przerzucam się na pracę tylko w Wordzie i większość jest tam, plus problemy z czasem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Razem ze Sko przeszukałyśmy właśnie Watta, maila, bloga i nigdzie nie znalazłyśmy takiej wiadomości. Bardzo nam przykro, że cała praca poszła na marne, mimo to mamy wrażenie, że coś z oceny wyniesiesz : )
      Życzymy weny!

      Usuń
    2. Dopisuje teraz, bo byłam w biegu. Mój styl pisania uległ ogromnym z zmianom i wiele rzeczy, które są zawarte w starym tekście naprawdę mnie dołują i wstyd byłoby mi dawać taką pracę. Korekta jest, ale na razie nieduża, bo tej kolos wymaga ode mnie wyjątkowo dużo pracy, żeby zebrać to z dna, a nadal na nim tkwi. Głównie przez to nie chciałam recenzji. Przyznam, że to, co napisałyście, widziałam bardzo dobrze, więc uznałam, po co ma mi to ktoś drugi raz uświadamiać. Jednocześnie też trylogia, choć jest dla mnie bardzo ważna, ma tak dużo błędów, że niekiedy czuje, że lepiej ją napisać od nowa i tyle, niż babrac się w tym "gównowartym" tekście parę razy.
      No ale cóż, dziękuję mimo to. Przykro mi, że, poniekąd, marnowalyście czas na mój tekst, który ma więcej minusów niżeli czegokolwiek innego. Jednak pisałam, że rezygnuję, więc sama już nie wiem, co zaszło po drodze.

      Usuń
  2. Na twoim blogu, Elektrownio, w komentarzach, est moja rezygnacja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie znalazłam. Zwyczajny ludzki błąd, prawdopodobnie przeczytałam ten komentarz w biegu i nie zarejestrowałam go odpowiednio.
      No nic. Mam nadzieję, że do zobaczenia na jakimś bardziej dopracowanym tekście już niedługo!

      Usuń
    2. Cześć!
      Pozwolę sobie napisać też kilka słów od siebie, ponieważ i ja brałam udział w ocenie. Nie wiedziałam o twojej rezygnacji; gdyby tak było, faktycznie poczytałybyśmy się w innych okolicznościach. Mam jednak nadzieję, że treść oceny przyda się postronnym czytelnikom nas odwiedzającym, a być może jednak i ty znajdziesz w niej coś, co pomoże ci w obecnej korekcie. Żałuję, że nie miałam szansy otrzymać aktualnej wersji tekstu – ogromny potencjał, który tkwi w twoim pomyśle, zasługuje na to, by zostać oszlifowanym. Lub rzeczywiście: napisanym od nowa, bo czasem tak po prostu jest łatwiej.

      Bardzo cię przepraszam za zamieszanie, które miało tu miejsce. Nie wiem, jak mogłabym ci je zrekompensować – chyba tylko oceną twojego nowego materiału poza kolejką, gdybyś planowała się zgłosić, ewentualnie zawodową betą próbki materiału o umownej długości do 2 arkuszy wydawniczych.
      W tej sprawie odezwij się do mnie na priv. :)

      Usuń
    3. Jak już pisałam na wattpadzie, zdarza się, trudno. Beta by się przydała, ale obecnie jestem mózgiem w olimpiadzie i piszę bardzo mało, a Tajemnica obecnie leży obok, bo rozpisuje to na nowo wszystkie tomy. Dlatego, dziękuję, ale nie skorzystania tym razem z rekompensaty :)
      Dziękuję, że zauważacie w tej pracy potencjał. Postaram się go wykorzystać w nowej wersji, a nie zmarnować poprzez pisanie z umysłem niezrównoważonej czternastolatki (bo tak, tyle miałam, gdy to spisałam, hah). Może kiedyś spotkamy się znów z innym tekstem lub ponownie z Tajemnicą, tylko jej nową wersją, na tę to noe chce patrzeć. Nie zostałam ani trochę zrażona do recenzowni. Robicie świetną robotę i podziwiam, że przebrnęłyście jakoś przez ten tekst, haha.
      Milo, że wszystko się wyjaśniło, pozdrawiam cieplutko :D

      Usuń
  3. Hej, wreszcie miałam czas, żeby przeczytać całość, bo wcześniej miałam trochę na głowie (szkoła, olimpiada, bla... Bla...) Przyznaję, że spodziewałam się, że coś zaboli, bo to ważna praca, tymczasem śmiałam się z własnej głupoty, niemal jak zawsze przy czytaniu własnych rozdziałów. Kocham za takie podejście do lektury, bo tu inaczej się nie dalo ����. Bardzo dużo rzeczy, które zostały tu napisane naprawdę mi pomoże w przyszłości. Opisów, co dziwne, nie robię aż tyle, więc może tu jakiś mały progress. Widziałam po bohaterach, że ich zachowanie jest aż śmieszne, nic nie mają.
    Dlatego nowa wersja jest zupełnie inna i mam nadzieję, że jeśli kiedykolwiek powstanie w całości, będę mogła ją pokazać tu. Zero wybrańców, inna główna bohaterka i takie tam.
    Tajemnica była niewypałem nawalonej nastolatki, ale pierwsza praca, przynajmniej według mnie, nie zawsze wychodzi najlepiej ��. Dlatego cieszy mnie, że dorosłam w końcu do decyzji o wywaleniu tego do kosza i stworzeniem nowej wersji.
    Pomimo nieporozumienia, które zaszło, dziękuję z całego serduszka. Wasza pracą ani trochę nie poszła na marne, jednakże trochę współczuję zażenowania przy tekście... Trauma ����
    Skorzystam z rad, a zawsze mogę wrócić tu do waszych poradników z wielką chęcią.
    Jeszcze raz, dzięki
    Anita :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszymy, że jednak nie była to krew w piach : )
      Osobiście czułam nieco, że praca jest pisana przez młodą osobę, ale nie byłam pewna. Może z tą wiedzą niektóre rzeczy bym wybaczyła, ale też starałyśmy się ze Sko nie znęcać, tylko możliwie merytorycznie wytknąć błędy. Nie chciałyśmy Cię zniechęcić do pisania, a jedynie poprawić Twój warsztat. Tym bardziej cieszę się, że z nową wiedzą przepiszesz Tajemnicę na nowo, chętnie obie ją przeczytamy!
      Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
      Weny!

      Usuń