Narracja personalna (POV). Jak zacząć?


Od praktycznie samego początku działania WS, gdy nasze szeregi jeszcze zasilały oceniające, które zapoznały nas z techniką deep POV (i które gorąco pozdrawiamy!), termin ten w ocenach przewija się regularnie. 
W ramach ćwiczenia własnego warsztatu oraz chęci ściślejszego zagłębienia się w teorię właśnie na potrzeby portalu – a więc dla was, drodzy autorzy – Skoia uzyskała dostęp do wielu, głównie anglojęzycznych vademecum i porządnie zasięgnęła języka. Dziś wreszcie może przybliżyć wam dokładnie, z czym to się je – w miarę przystępnie i w oparciu o rzetelne źródła oraz przykłady.
Do rzeczy!


Na początku był chaos

Jako że technika narracji deep POV to wciąż bardzo świeży temat i stricte nowa mechanika pisania, która rozwija się głównie za granicą, w Polsce jej termin wciąż może być rozumiany opacznie. I tak też przez długi czas było na WS; najczęściej nawiązując do deep POV mówiło się w odniesieniu do narracji trzecioosobowej, poza tym niejednokrotnie wykorzystywałyśmy skrót myślowy, zamiennie stosując nazwy POV i deep POV. Jak się okazuje – błędnie.

POVPoint of View, czyli punkt widzenia – perspektywa – wybór narratora. Proste? Proste.

W narracji pierwszoosobowej POV ogranicza się więc do głównego bohatera. Natomiast w narracji trzecioosobowej prowadzonej narratorem wszechwiedzącym – POV, czyli punkt widzenia, należeć będzie do tegoż narratora. Za to w narracji mieszanej tekst fragmentami może oddawać POV obiektywnego wechwiedzącego, a momentami – POV bohatera, za pomocą chociażby jego wplecionych, wystylizowanych myśli.

Tymczasem deep POVdeep Point od View, czyli głęboki punkt widzenia – to nie tyle rodzaj narracji trzecioosobowej personalnej (jak dotąd tłumaczono), a technika, której istotą jest jak najgłębsze wnikanie w bohatera prowadzącego scenę. Dlatego też technika ta w takim samym stopniu dotyczy i narracji trzecioosobowej, i pierwszoosobowej[1]. W obu przypadkach deep POV polega na tym, by przedstawiać rzeczywistość swojego autorskiego uniwersum zza pleców postaci – w jej POV, czyli perspektywie – jak najgłębiej i jak najbliżej. Na 100%.

dPOV nie ma jeszcze polskojęzycznego odpowiednika, najczęściej mówi się właśnie o głębokiej perspektywie lub głębokim punkcie widzenia. Technika ta wciąż się krystalizuje i dopiero co zyskuje popularność, szczególnie za granicą. W poradniku „Writing Deep Point of View – Professional Techniques for Fiction” (Writer's Craft) autorstwa Rayne Hall już na samym wstępie czytamy:


Deep Point of View to świeże odkrycie. Wiktoriańscy autorzy nie znali jego potencjału, przedstawiając swoje historie z perspektywy boskiej – widząc wszystko, wnikając jednocześnie w każdy umysł i duszę postaci. Dopiero pisarze XX wieku odkryli, że gdy wpuszcza się czytelnika do głowy tylko jednej z nich – dopiero wtedy jej historia staje się bardziej ekscytująca i prawdziwa.


W Polsce, nie tylko w szkole podstawowej, ale także w poradnikach dot. sztuki pisania wciąż uczy się, że istnieją tylko trzy znaczące typy narracji:

  1. Narracja pierwszoosobowa
  2. Narracja trzecioosobowa prowadzona narratorem wszechwiedzącym
  3. Narracja trzecioosobowa personalna

Do tego dochodzą także trzy wyuczone w szkole techniki przedstawiania myśli postaci:

  1. Mowa niezależna [KLIK
  2. Mowa zależna [KLIK
  3. Mowa pozornie zależna [KLIK] [to ta nas dziś interesuje]

Jak widać, nie ma tu miejsca na termin deep POV, najbliżej jego istoty jest co najwyżej narrator pierwszoosobowy lub personalny, ale to nie do końca to samo; w ich przypadku nikt nie tłumaczy, jak daleko można się posunąć, by wniknąć w bohatera, dlatego za tak samo dobre uznawane są teksty z minimalną personalizacją, nadal obiektywne, w których czuć narratora, jak i teksty mocno oddające postać stylizacją. Niemniej w Polsce tej drugiej literatury jest wciąż niewiele. Nasi autorzy często nie wiedzą, że mogą wychodzić poza ograne ze sto lat temu ramy i pisać inaczej niż Orzeszkowa czy Żeromski. Tymczasem dPOV, podejrzewam, powstało raczej na bazie eksperymentu. Ktoś odważny powiedział stricte niedawno: Hej! A co by mi wyszło, gdybym całą książkę napisał, stylizując narrację na myśl głównego bohatera? Ale tak w 100%, każde zdanie…
To właśnie wtedy wyszedłby komuś tekst napisany techniką dPOV!




Ale o co ten cały hałas…?!

Znów posłużę się wskazanym już wcześniej źródłem, czyli wstępem do poradnika Rayne Hall. W wolnym tłumaczeniu brzmi on tak:


Czy chcesz zapewniać swoim czytelnikom tak żywe doznania, że będą oni mogli poczuć wydarzenia – ich prawdziwość; poczuć, że uczestniczą w nich…? Chcesz, aby zapomnieli o własnym świecie i swoich zmartwieniach, żyjąc w głowie i w sercu Twojego głównego bohatera? Czarodziejską różdżką, która pomoże Ci to osiągnąć, jest technika deep Point of View.

 

I mogłoby się wydawać, że te słowa są dość mocno napompowane, ale mimo wszystko trudno się z Hall nie zgodzić. Istotną rolę dPOV stanowią myśli bohatera i to, co on czuje oraz jakie bodźce odbiera. Chodzi o to, by każdym zdaniem narracji – nie tylko stylizowanym dialogiem – oddawać postać: jej charakter, styl bycia, przyzwyczajenia, zalety i wady, poglądy na świat, kulturę, wiek, obycie społeczne, zainteresowania, a nawet wykonywany zawód… słowem: wszystko! Dzięki temu czytelnik nie tylko zapoznaje się z życiem bohatera powieści – może się nim poniekąd stać.





Jak widać, pisząc tą techniką, autor przede wszystkim stara się oddać każdą scenę z perspektywy jednej postaci, dzięki czemu czytelnik ma możliwość poznać rzeczywistość bohatera jego oczami – czuć, co on czuje, widzieć, co on widzi i słyszeć, co myśli. W dPOV zarówno w pierwszej, jak i trzeciej osobie stawiamy na przeżycia tu i teraz, i wcale nie musimy pisać w czasie teraźniejszym, aby oddać obecną chwilę. Wykorzystanie czasu przeszłego nie przeszkadza w przeżywaniu historii, jeśli technika głębokiego punktu widzenia będzie stosowana według reguł, na których się opiera.




Głęboki punkt widzenia odrzuca obiektywizm, dopuszcza niewiedzę bohatera, obnaża jego braki, ukazuje tok rozumowania i reakcje na dziejące się wydarzenia. Celem autora przestaje być napisanie książki o ciekawej fabule, a staje się nim przedstawienie ciekawej postaci, realistycznej jednostki żyjącej w tekście i przeżywającej fajne rzeczy. To w książkach pisanych tą techniką bohater zastanawia się nad tym, co będzie dalej, a czytelnik robi to wraz z nim, stojąc bezpośrednio za jego plecami. Nie istnieje żadna różnica między tym, co w głowie ma postać, a tym, co ma przed oczami czytelnik.
Powieści i opowiadania pisane narracją personalną mocno skupiają się również na pobudzaniu wyobraźni za pomocą bodźców sensorycznych. Ponadto wszystkie zapachy, smaki, dźwięki przywołują w bohaterze skojarzenia, dzięki którym możemy lepiej go poznać.


Od czego zacząć?

Sporo stron poświęca narracji personalnej publikacja „5 Editors Tackle the 12 Fatal Flaws of Fiction Writing”, a także wpisy na blogu jej współautorki, krytyczki literackiej oraz autorki wielu poradników kreatywnego pisania, C. S. Lakin [na przykład TEN wpis].
W pełnym poradniku „5 Editors Tackle…” Lakin opisuje, jak ważne jest wstępne zaprojektowanie wszystkich bohaterów prowadzących (pierwszoplanowych, którzy dostaną swoje sceny). Nie kończy się ono tylko na przypisaniu cech takich jak wiek, płeć, cechy fizyczne, wykształcenie. W grę wchodzą także cechy charakteru – pozytywne i negatywne – nawyki, doświadczenia wyniesione z przeszłości, lęki, cele, marzenia. Zarówno protagonistów, jak i antagonistów tworzy się od podstaw, ale do końca, wypełniając wszystkie luki, które do tej pory czyniły ich jedynie bohaterami tekstu – aby bliżej im było do realnych, żyjących ludzi. Musimy wiedzieć, co lubią, jakie mają cele i pragnienia, czego słuchają, co czytają (czy w ogóle są oczytane), jakich słówek lubią nadużywać (no po prostu w sumie to nie wiem…), ale i czego nie lubią, jakich słów nie znają, nie używają i, przede wszystkim, czym różnią się od swojego twórcy – aby twórca ten mógł redukować swoje naleciałości na ustach bohaterów. 

Postać powołuje się do życia, dając jej również głos, dobrany do niej sensownie. Stylizacja językowa jest ważna, bo w przypadku techniki dPOV to ona będzie kreowała całą powieść. Jeśli opowiadanie przedstawia kilka perspektyw, a bohater prowadzący prawidłowo zmienia się co scenę, każdy będzie musiał mieć swój charakterystyczny idiolekt, by partie narracyjne się nie zlewały. Inaczej będzie stylizował swoją mowę wykładowca uniwersytetu, inaczej wypowiadać się będzie chłopak ledwo zaczynający studia, jeszcze inaczej – dziesięciolatek.

Jednym z głównych błędów popełnianych w czasie stosowania techniki dPOV jest nienaturalny dla postaci język – to on czyni opowiadanie karykaturalnym. Jeśli postać wypowiada się w partiach dialogowych inaczej, niż myśli – mamy zgrzyt.

(Chyba że to celowe jego działanie, na przykład w dialogach bohater koniecznie chce wypadać na bardziej elokwentnego, niż jest w rzeczywistości. Bo czemu nie…?)

Jeśli zaś myśli on językiem poetyckim, ale tak naprawdę to wcale nie lubi poezji, za to autor często w przerwach od pisania zaczytuje się w Norwidzie – też będzie zgrzytało. Błędem jest, jeśli w tekście pisanym dPOV pojawia się zdanie odstające od bohatera, zapisane słowami, których nigdy by nie użył, a także przytaczające fakty, których nie powinien znać. Dlatego zanim zaczniecie swoją przygodę z dPOV – przemyślcie postaci i każdej stwórzcie pewne ramy wzorców językowych. Może jedna z nich będzie szczególnie lubiła frazeologizmy, a inna – kojarzyć różne sytuacje i miejsca ze znanymi sobie piosenkami? A może sama jest muzykiem i wokół siebie słyszy szczególnie dużo dźwięków, na które zwraca uwagę? Każdy bohater musi stać się indywidualną jednostką, a każde zdanie pochodzące od niego musi go oddawać i do niego pasować. Ot, cała filozofia dPOV. W teorii niby proste, ale w praktyce – …zresztą sprawdźcie sami.


DPOV: pierwszo- czy trzecioosobowe?

W narracji pierwszoosobowej dPOV stosuje się dość łatwo – gdy tylko pamięta się o tym, że każde zdanie to myśl postaci, która jest narratorem. 
Przykładowo:

Chuck Palahniuk, „Fight Club. Podziemny krąg”



Natomiast w narracji trzecioosobowej dPOV prowadzi się za pomocą mowy pozornie zależnej. Na pewno wiecie, o co chodzi, bo i w nowej, i dość starawej literaturze polskiej oraz zagranicznej autorzy sięgają po mowę pozornie zależną, choćby i okazjonalnie oddając stylizowane myśli swojej postaci.

  • Partie narracyjne w głównej mierze są stylizowane językiem bohatera, dobrane słownictwo jest proste, naturalne;
  • W taflę narracji wpleciona została mowa pozornie zależna, np. Ale, jeśli nawet… Czy pytanie: Kim był ten niepozorny człowiek…? Narrator wszechwiedzący nie pytałby właśnie dlatego, że byłby wszechwiedzący.
  • Partie narracyjne w głównej mierze są stylizowane językiem narratora, dobrane słownictwo jest gawędziarskie na przestrzeni całej sagi;
  • Ale czasami w taflę narracji wpleciona zostaje mowa pozornie zależna przedstawiająca analizę przeprowadzaną w głowie postaci: Jeśli przyjąć, że jest demonem (…), która kończy się odkrytym wnioskiem podszytym wątpliwościami: Przecież świat nie należał do niego…
  • W scenie pojawia się druga postać – Eryk – która nie jest głównym bohaterem tej sceny, a więc nie do niej należy POV. Eryk jest przez całą scenę przedstawiany jedynie z perspektywy Rincewinda, który wyciąga o nim wnioski. Autor nie wchodzi do głowy Eryka, pisząc: Eryk był zniecierpliwiony, a zaznacza, iż chłopiec wyglądał, jakby jego cierpliwość wystawiono na ciężką próbę i są to wnioski bohatera prowadzącego scenę. Narrator nie musiałby wnioskować, po prostu przytoczyłby bezpośrednio stan emocjonalny chłopca i mielibyśmy do czynienia z head-hoppingiem [o którym więcej przeczytasz: TUTAJ].
  • Cała scena poprowadzona jest z perspektywy mężczyzny, który jako ofiara włamania pozostaje przywiązany do krzesła w swoim domu i nie może się ruszyć. Bohater odbiera bodźce – na przykład słyszy dźwięki znajomych, ulubionych płyt – i na bieżąco analizuje sytuację. Jednocześnie robi to w sposób spokojny, ponieważ dobrze zdaje sobie sprawę z powodu włamania i że nie pozostaje bez winy.
  • Mowa pozornie zależna w tej powieści często oddawana jest zdaniami w czasie teraźniejszym, by podkreślić bieżący charakter naturalnych myśli postaci – ludziom rzadko zdarza się myśleć o sobie w czasie przeszłym inaczej niż w chwilach wspomnień. Opera to najwyższy stopnień uduchowienia to stanowisko postaci kochającej operę, a nie narratora wszechwiedzącego, który w ogóle nie występuje w scenie. 


  • To od was jako autorów zależy, czy będziecie zainteresowani stworzeniem pełnej powieści techniką deep POV – jak Palahniuk i Grochola – czy wystylizujecie jedynie akapity wychodzące od postaci – jak Pratchett – natomiast resztę pociągniecie starym dobrym obiektywnym narratorem wszystkowiedzącym. Takie sięganie po mowę pozornie zależną wybiórczo i balansowanie pomiędzy narratorem wszystkowiedzącym a personalnym określane jest w języku angielskim terminem limited POV (ograniczony punkt widzenia). Tak pisze Brown, tak pisze również Coben i obecnie jest to prawdopodobnie najpopularniejszy wybór w powieściach przygodowych, sensacyjnych, kryminalnych, thrillerach, przenika również do fantastyki. Kiedy głęboki punkt widzenia okazuje się kłopotliwy i… zbyt głęboki, by podołać, gdy jeszcze brakuje nam trochę warsztatu albo cierpliwości, albo po prostu nie mamy chęci pisać całej powieści, wnikając w swoją postać aż tak – każdym zdaniem oddając jej styl bycia – limited POV jest opcją pośrednią i bardzo wygodną, z której sama często korzystam. Ta pozwala nam stworzyć bardziej lub mniej obiektywny opis miejsca czy innego bohatera, jednocześnie stylizując protagonistą dowolne partie – kiedy tylko mamy ochotę. Istnieje jedyny warunek: od początku do końca sceny trzymamy się perspektywy jednej postaci i wnikamy tylko w jej myśli, ewentualne stylizacje pochodzą tylko od niej (reszta uznawana jest za kłopotliwy head-hopping).

    Jak pisze Ursula K. Le Guin w swoim przewodniku „Steering the Craft” (1998), techniką narracji limited POV

    …można zdradzić tylko to, co wie postać prowadząca scenę. To, co ona czuje, postrzega, czego domyśla się, ma nadzieję, o czym pamięta i tym podobne. Czytelnik może wnioskować, co czują i myślą inne postaci w scenie, ale jedynie bazując na wynikach obserwacji i wnioskach postaci prowadzącej.

    Różnice między technikami narracji spróbowałam ukazać na poniższej grafice:
    Jak widać, kiedy narrator wszystkowiedzący relacjonuje wszystko, co widzi, oraz wchodzi do głów wielu postaciom na planie – w limited POV skupia się na myślach i przeżyciach wewnętrznych tylko jednej z nich. Każda zmiana punktu widzenia w scenie traktowana będzie jako head-hopping. Choć opisy miejsc i wydarzeń mogą być pokazane w planie dalekim, to jeśli chodzi o emocje i myśli – te przeznaczone są tylko jednemu bohaterowi właśnie po to, by zmniejszyć dystans między czytelnikiem a głównym bohaterem. Natomiast w technice dPOV obiektywnego narratora wyklucza się zupełnie, a jego rolę przejmuje sama postać. Myśli, czuje, przeżywa i każde zdanie powieści powinno być jej stylizacją.

    Wróćmy jednak na chwilę do Świata Dysku Terrego Pratchetta. W przypakdu tej serii różne narracje się przenikają i czasem dość trudno ustalić, z jaką akurat ma się do czynienia. Wybrałam jeden z fragmentów napisanych narratorem wszechwiedzącym, jednak odnoszący się do Rincewinda – niezbyt utalentowanego maga. Fragment wygląda tak:


    Jak wyglądałby, gdyby ktoś zdecydował się przerobić go na limited POV? Prawdopodobnie tak:

    Fragment niebieski to narrator wszystkowiedzący obiektywny.
    Fragment purpurowy to POV postaci, czyli mowa pozornie zależna.

    Zauważcie, że już pierwsze zdanie – to o księżycu, który bladym światłem zalewa układankę lądów i mórz – nie pasuje do Rincewinda, bohatera niezbyt lubującego się w poezji. To głos narratora wszystkowiedzącego, który chce wprowadzić atmosferę, a za chwilę wraca za plecy postaci.

    A teraz w próbie narracji deep POV:

    [Tak, wszyscy wiemy, że oryginał i tak jest najlepszy, a wszelkie próby ingerencji w twórczość Pratchetta posysają. Mimo to myślę, że udało mi się choć minimalnie zarysować różnicę między narracjami; nie, absolutnie nie chciałabym o Świecie Dysku czytać w głębokim POV… Narrator uniwersum jest świetnym gawędziarzem, czasami chowającym się za plecami postaci – i to naprawdę działa]


    Okej, myślę, że jak na wstęp – wystarczy tych informacji. Mam nadzieję, że powyższe przykłady pomogą wam zrozumieć różnice między narracjami oraz, czytając książki prowadzone różnymi technikami, od teraz samodzielnie będziecie mogli poprawnie wskazać ich rodzaj. Już niedługo na WS trafi także artykuł o head-hoppingu, a także innych najczęściej popełnianych błędach technik personalizujących, również polecane ćwiczenia, które pomogą wam rozpisać się w obu tych technikach.

    Dajcie znać, czy wszystko jest dla was jasne i czy infografiki są czytelne. A może macie jakieś pytania, na które poszukamy odpowiedzi wspólnymi siłami…? Śledźcie nas na naszej stronie facebookowej i Instagramie, aby nie przegapić kolejnych wpisów na temat narracji personalnej, ale i nie tylko!



    [1]  „Writing Deep Point of View – Professional Techniques for Fiction” (Writer's Craft), Rayne Hall, rozdział: 2 „Whose Point of View?”


    14 komentarzy:

    1. Ciekawy i wyczerpujący artykuł, zastanawia mnie jeszcze jedna kwestia, czy jeżeli używam mowy pozornie zależnej we fragmentach jak w przykładzie: „Czemu to, do diaska, nigdy nie chce działać”, czy mogę zaznaczać to również jako myśli? Zdarza mi się czasem wyróżniać takie fragmenty właśnie jako myśli, a niektóre nie, nie wiem, czy to poprawny zabieg. XD

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Jasne, że tak! W ograniczonym punkcie widzenia mowa pozornie zależna nie wyklucza korzystania z mowy niezależnej (czyli: „Ple ple ple” – pomyślał). Możesz korzystać zarówno z niej, jak i kursywą lub cudzysłowem wprowadzić myśl cytatem – taką wtedy najczęściej przenosi się do nowej linijki, choć nie jest to reguła, raczej wskazana estetyka tekstu. Obie techniki dobrze się uzupełniają.

        Tak na szybko przykład: https://i.imgur.com/bPf5tdj.jpg

        Natomiast w głębokim punkcie widzenia – deep POV – znacznie lepiej jest jednak przedstawiać myśli stylizacją narracji, wpleść ją w nią bezpośrednio. Nie potrafię sobie przypomnieć, czy w którejkolwiek książce pisanej takim naprawdę solidnym, pełnoprawnym deep POV widziałam myśli postaci podane kursywą czy cudzysłowem. Znacznie lepiej chyba wyjść z założenia, że – dokładnie tak jak w narracji pierwszoosobowej – w tym wypadku każde zdanie narracji jest myślą, więc bohater nie musi sam sobie się cytować.

        Usuń
      2. Dzięki za rozwianie wątpliwości, teraz już wszystko jasne. :D

        Usuń
    2. Hej! Bardzo ciekawy artykuł, ale nasuwa mi się jedno pytanie: co, jeśli głównych bohaterów jest kilku? Piszę opko o czterech postaciach, z których każda jest jednakowo ważna. Wydaje mi się, że stosuje POV, ale ciągle przerzucam punkt widzenia z jednej postaci na drugą. Czy to błąd?
      Pozdrawiam,
      Aredei

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Jeśli robisz to świadomie i na potrzeby zabiegu narracyjnego, to nie jest to zabronione, choć ogólnie powinno się unikać "head-hopping'u" (chyba że mówimy tu o poszczególnych rozdziałach, jeden pisany z perspektywy jednej postaci, drugi z innej, to oczywiście jak najbardziej dozwolone). BTW, Wkrótce na WS ma się pojawić artykuł na ten temat. ;) Shan

        Usuń
      2. Dziękuję za odpowiedź! Wychodzi na to, że chyba robię dobrze, ale przekonamy się, kiedy się zgłoszę na ocenkę :D
        Na pewno będę wyczekiwać artykułu ��

        Aredei

        Usuń
      3. Zanim na WS pojawi się art o hh, podrzucę inny:

        http://blog.remigiuszmroz.pl/kurs-pisania-2-headhopping/

        ;)

        Headhopping nie jest błędem, bardziej... upierdliwą techniką, która nie wpływa za dobrze na odbiorców, gdy jest nadużywana. Przy czterech perspektywach znacznie bezpieczniej byłoby stosować metodę: 1 scena – 1 bohater prowadzący, ewentualną zmianę poprzedzając chociażby asterysksmi. Gdy jednak okaże się to niemożliwe, bo przeskoków masz tak dużo – zastanów się po prostu, czy nie za dużo i jak to wpływać może na komfort odbiorcy. Czasem trudno to wyczuć, bo dobrze zna się swój tekst i zawsze wie się, o co w nim chodzi – wczucie się w kogoś, kto może się zgubić lub zmęczyć może być nieskuteczne. Trzymanie się metody: 1scena – 1POV jest zawsze bezpieczne i praktyczne – odbiorca od początku do końca sceny pozostaje w jednej głowie, porządnie poznaje więc główną postać. Ponadto gdy już autor przyzwyczai się do pisania bez hh, łatwiej będzie mu znaleźć ewentualne potknięcia narracji i na więcej mowy pozornie zależnej i stylizacji będzie mógł sobie pozwolić. Zawsze będzie wiedział, do kogo się odnieść, kogo przedstawić, a w tekście zapanuje porządek i płynność. :D

        Usuń
    3. Przeczytałam artykuł, który podałaś i chyba sama się zakręciłam odnośnie narratorów. Jest tego trochę. Albo to już zmęczenie :)
      Ale czy ten fragment Terrego Pratchetta to naprawdę jest narrator obiektywny wszechwiedzący? (Rincewind fragment)
      Dla mnie to jest bardziej trzeciosobowa narracja ale limitowana do bohatera, choć przyznaję, że aż tak nie znam tych książek... Jednak z tego co widzę, to są tam rzeczy zaobserwowane, które spokojnie on sam mógł zaobserwować. I czasem nawet pojawia się wtopienie w tekst jego słownictwa czy przemyśleń.
      Opis pstrykania w palce czy tego, że ogląda księżyc pochodzi od niego, a nie od wszechwiedzącego. Jedynie fragment o talencie można by chyba uznać, za omniscient... Tak przynajmniej, mi się to wydaje. Przypomina to trochę Mendel Gdański, Konopnickiej, gdzie przecież jest POV 3 os, ale jest limitowany do tego co widzi i wie bohater. I ten fragment wygląda podobnie (no poza tą wzmianką o talentach, ale to tylko jedno zdanie).
      Ale niczego tutaj nie twierdzę, bo już sama się głowię - czy to przypadkiem ja czegoś już nie pokręciłam :)

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. W przypadku Pratchetta granica jest cienka, bo autor sporo przeplata. Pisałam o tym: W przypakdu tej serii różne narracje się przenikają i czasem dość trudno ustalić, z jaką akurat ma się do czynienia. Wybrałam jeden z fragmentów napisanych narratorem wszechwiedzącym, jednak odnoszący się do Rincewinda – niezbyt utalentowanego maga. Sugerowałam się tym, że znam dość dobrze Rincewinda (ze wszystkich części serii, w których wystąpił) i jego stylizację językową. Mam też książki na półce i w czasie pisania artykułu grzebałam w nich, szukając czegoś, co zawiera niewystylizowany opis tła (tu: księżyc). Mam wrażenie, że gdyby autor chciał to spersonalizować – podejrzewam, że zrobiłby to tak, by było to znacznie bardziej wyczuwalne.

        Spójrz na to również przez pryzmat sytuacji. Rincewinda nigdy nie interesowała pogoda, niebo, gwiazdy, nie poetyzowałby na ich temat, a to, że narrator ukazuje je, zwracając uwagę na fakt, że Rincewind wcześniej zerknął w dół – wcale nie musi o niczym świadczyć. We wspomnianej scenie Rincewind nie wierzył, że: (...) wiwisi w pustce jakieś tysiąc mil nad Dyskiem oraz że: to tylko zły sen, z którego może się obudzić. Szybko jednak skreślił tę myśl. Jeśli spał, to wolał nadal śnić. W snach człowiek może latać. – i to jak najbardziej jest limited POV. Jednak potem następują takie akapity:

        Słońce miało właśnie zniknąć za Krawędzią i wzdłuż połowy obwodu rozpaliło linię ognia. Długi, powolny zmierzch ogarniał rozległy mroczny pejzaż. Poniżej, ostro oświetlony w martwej pustce przestrzeni, sunął pod ciężarem Stworzenia Wielki A’Tuin, żółw świata. Na jego – lub jej, ta kwestia nie została wyjaśniona – skorupie cztery słonie z wysiłkiem podtrzymywały sam Dysk. //
        Istnieją może bardziej efektywne metody konstrukcji świata. Można zacząć od kuli płynnego żelaza i pokrywać ją kolejnymi warstwami skały, jak staromodny lizak. Otrzymałoby się wtedy całkiem przyzwoitą planetę, ale nie wyglądałaby tak ładnie. A poza tym od dołu wszystko by z niej spadło.


        I dopiero tu pojawia się cytowany w artykule fragment. Jak widzisz w większym kontekście: mamy w tej scenie n. wszystkowiedzącego; Rincewind nie opisałby Świata Dysku w ten sposób. Bohater ten w swoich partiach jest zwykle albo zmęczony, leniwy i ironizuje, albo wystraszony, albo złowróżebny, ewentualnie ma niskie morale z powodu zaniżonego poczucia własnej wartości. W opisie tła (księżyca) tego nie wyczułam, a na podstawie znajomości serii uznałam, że fragment idealnie nada się jako przykład, który będzie można rozwinąć (do lPOV i dPOV), imitując tę personalizację dość wyraźnie.

        Usuń
    4. A ja mam wrażenie, że gdyby powyższy fragment Pratchetta był autorstwa kogoś piszącego amatorsko, to zostałby solidnie objechany przez redaktorów za mieszanie narracji. Osobiście zrobiłam kiedyś eksperyment i pewnemu redaktorowi dałam fragment tekstu S.Kinga. Przerobił go okrótnie, oczywiście nie mając świadomości, kto jest autorem. I chyba tak to właśnie działa. Uznani pisarze mogą sobie pozwolić na niemalże wszystko, a jak to samo zrobi tak zwany amator, redaktorzy czują się w obowiązku uświadomić taką osobę, jakie straszliwe błędy popełnia.

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Tyle że mieszanie narracji nie jest błędem. :) Owszem, może być błędem obarczone, jeśli zabieg stosuje się nieumiejętnie, na przykład w narracji pierwszoosobowej nagle zapisując myśli postaci od kursywy, z dopiskiem – pomyślałam. Amatorzy często mieszają narrację bądź jej czas zupełnie nieświadomie, bo, cóż, są amatorami. Tymczasem redaktorzy są po to, by pomóc zrozumieć im tajniki narracji, jeśli oddany w ręce redakcji tekst w jakiś sposób nie działa. Przy czym nie każdy amator będzie potrzebował na tym polu wsparcia, bo i są tacy, którzy mają ten dryg, wyczucie, albo i świadomość wyniesioną na przykład z ulubionych, dobrze poprowadzonych książek pisarzy nieco bardziej zaawansowanych. To wszystko jest kwestią doświadczenia, obcowania z tekstem i wyciągania wniosków nie tylko z jego fabuły, ale i konstrukcji.

        Usuń
      2. Ajjj, dopiero teraz zauważyłam, że odpisałam ci z drugiego konta!
        Przy czym teraz mogę rozwinąć swoją wypowiedź odnośnie do anegdoty o Kingu. I bardzo mi przykro, że w półświatku redaktorskim spotkała cię taka sytuacja. Być może miała miejsce, bo redaktor nie przepadał za Kingiem i jego stylizacją…? xD Oczywiście żartuję; do czegoś takiego po prostu nie powinno dojść.

        Niedawno obszernie poruszyłam ten temat w innym komentarzu pod oceną [258] do tekstu Nina i Czarna Herbata. W każdym razie chodzi o to, by redaktor poniekąd dostosowywał się do stylu autorskiego, a nie na siłę walczył o to, by tekst stylistycznie, ale i narracyjnie dostosowywać do samego siebie. Redaktorzy powinni być nieco bardziej elastyczni i… tacy faktycznie są, być może czasem trzeba się za nimi trochę rozejrzeć.

        To tak jak z fryzjerem albo tatuażystą: gdy już natrafisz na tego, który rozumie twój styl, dzięki czemu zacznie spełniać twoje oczekiwania – w trakcie długoterminowej współpracy przy wielu projektach stanie się on twoim partnerem biznesowym, w pewnym momencie wypracujecie wspólne flow oparte na kompromisach i znajomości swoich potrzeb, stworzy się między wami jakaś nić porozumienia. Oczywiście zdarzyć się może, że zanim trafisz na tego „swojego” fryzjera, kilka razy natkniesz się na kogoś, kto zamiast podciąć ci końcówki, bez żalu uwali ci z piętnaście centymetrów. Jeśli tego doświadczyłaś, mogę mieć tylko nadzieję, że nie wpłynie to na twoją negatywną opinię ani o fryzjerach, ani o redaktorach. Jestem przekonana, że diabeł wcale nie jest aż tak straszny, jak go malują i że każda potwora… coś tam, coś tam. ;)

        Usuń
    5. Z zainteresowaniem przeczytałam wpis o dPOV. Jednak pierwsza refleksja, jaka się mi nasunęła, to czy aby nie mnożymy niepotrzebnie bytów z tym nowym, fajnie brzmiącym określeniem...?

      Bo nie mogłam odpędzić się od myśli, że dPOV to tak naprawdę perspektywa narratora niewiarygodnego. Tyle że zabieg ten z narracji pierwszoosobowej rozszerzono również na trzecioosobową. A przynajmniej ja stosuję go właśnie w takim celu: aby ograniczyć czytelnikowi perspektywę do perspektywy danego bohatera ze wszystkimi jego specyficznymi poglądami na świat i sposobami opisywania go (czyli także nawykami językowymi, zasobem słownictwa), ale bez wchodzenia w narrację pierwszoosobową, bo trzecioosobowa moim zdaniem lepiej tworzy klimat danej opowieści. To pozwala mi na wykorzystanie większości atutów pierwszoosobowej narracji, a jednak z zachowaniem minimalnego dystansu i decyzyjności o wejściu w skórę bohatera przez czytelnika. Jeśli czytający chce, to może wyobrazić sobie, że jest tą postacią, lecz nie jest mu to narzucane z taką intensywnością jak w 1-osobówce.

      Dla mnie narracja niewiarygodna jest najbardziej atrakcyjna, bo najciekawsza i najpełniej budująca realizm sytuacji bohatera. Łatwiej też o stworzenie oraz utrzymanie zagadki w niej, niż przy narracji wszechwiedzącej czy po prostu ograniczonej do śledzenia jednej postaci. Tu bardziej sprawdza się wg mnie granie na dramatycznej ironii, gdzie razem z narratorem śledzimy nieświadomego faktów bohatera. I powiedziałabym, że właśnie to stoi również za kwestią sięgania po formę pośrednią w 3-os. – autor chce zarówno stosować tę ironię, jak i trzymać fokus na bohaterze, a przez to łatwiej tworzyć uzasadnioną zagadkowość fabuły. Natomiast narrator niewiarygodny – niezależnie w której osobie – wymaga innej struktury tekstu (scen), by owa ironia powstała (np. prowadzenia dwóch przeplatających się ciągów narracyjnych – dwóch bohaterów albo mieszanki bohatera i narratora wszechwiedzącego). Tyle że to drugie właśnie może prowadzić do wybijania czytelnika z rytmu lektury, nawet bardziej od skakania pomiędzy wieloma, ale dobrze poprowadzonymi narratorami niewiarygodnymi.

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. To, co opisałaś, a więc pisanie niby pierwszoosobowo, ale jednak w trzeciej osobie – jest właśnie pisaniem w głębokim punktem widzenia. Określenie deep POV nie jest polskim określeniem, a zagranicznym – bo narracja ta przybyła do nas zza oceanu.

        Nie do końca jestem przekonana co do tłumaczenia narracji deep POV jako narracji prowadzonej przez narratora niewiarygodnego. W poradnikach dotyczących narracji, w tym w „Po Bandzie!”, na stronie 197 padają„Najczęściej wykorzystywane rodzaje punktów widzenia” (gdzie punkt widzenia = narracja). I mamy tam:

        1. pierwszoosobowy,
        2. drugoosobowy
        3. trzecioosobowy, podzielony na:

        a) pojedynczy punkt widzenia (a więc właśnie nasz deep POV – gdzie w pojedynczej partii zaglądamy do głowy jednej postaci)
        b) zwielokrotniony punkt widzenia (narrator wszechwiedzący).

        Jest jeszcze podział Folletta: narrator wszechwiedzący (tzw. biblijny) albo deep POV właśnie, albo ich mieszanka (limited POV). Podziały są różne i zależą od źródeł.

        Natomiast narrator niewiarygodny to, według tych podręczników, coś innego. To pojęcie odnoszące się do narratora, czy raczej nawet samego autora, któremu nie można ufać, gdyż kłamie, myli tropy i wprowadza do tekstu tak zwane czerwone śledzie. Może to robić właśnie dlatego, że autor pisze w trzecioosobowym deep POV, a jego bohaterowie po prostu się mylą i różnie oceniają różne sytuacje. Ale to nie jedyna opcja, bo przecież przykładem powieści prowadzonej narratorem niewiarygodnym jest „Lolita” Nabokova – pierwszoosobowa (!), czy też „Fight Club” Palahniuka – również pierwszoosobowy.

        Tak więc narrator niewiarygodny to nie do końca Twój „narrator trzecioosobowy, ale przypomionający pierwszo-”. Niewiarygodny niewątpliwie łączy się z techniką głębokiego punktu widzenia, bo wykorzystuje ją, ale można pisać w deep POV, a nie rzucać czytelnikowi pod nogi czerwonych śledzi. Choć one uatrakcyjniają tekst. Głęboki punkt widzenia możemy ocenić już po paru zdaniach, nawet na początku tekstu, widząc, że stylizacja językowa partii narracyjnych oddaje postać, natomiast narratora niewiarygodnego rozpoznamy dopiero na końcu sceny czy powieści, gdy okaże się, że prawdziwy ciąg zdarzeń był inny, niż narrator nam wmawiał, a po drodze wydarzył się jakiś plot twist, dzięki któremu odkryliśmy oszustwo. Narrator niewiarygodny „wychodzi na jaw” i, jak napisane jest właśnie w „Po Bandzie!”, dotyczy bardziej samego autora, który oszukuje i wykorzystuje triki: „…narratorką niewiarygodną okazała się sama autorka powieści Tonąca dziewczyna Catlin R. Kiernan”. Choć co do tego trudno mi się odwołać, bo tej pozycji akurat nie czytałam. :)

        Usuń