O takich, co dobrze mówią – czyli narracja w pigułce


Zacznę prosto z mostu. Wybór narracji powinien być pierwszą rzeczą, którą ustala się przed napisaniem samego tekstu, a nawet jeszcze wcześniej – przed stworzeniem planu (lub ewentualnie właśnie w trakcie jego tworzenia). Tak, moi drodzy. WS walczy z weną i niszczy słodką ideę, że najlepsze teksty powstają z niczego albo jedynie z samego natchnienia. 

Narracje mamy trzy. O zawirowaniach i wszelkich możliwościach mieszania będzie na samym dole, teraz jednak skupmy się na każdym typie po kolei. 



01. NARRACJA PIERWSZOOSOBOWA



A. Piszemy o tym, co tu i teraz

Nie ma bardziej bezpośredniego sposobu na przekazanie tego, co nam się wykluło w głowie. Jednym – a przy tym najtrudniejszym – warunkiem prowadzenia narracji pierwszoosobowej jest całkowita świadomość, że stale piszemy z perspektywy bohatera. Drugim jest pełne skupienie
Dopóki o tym pamiętamy, wszystko powinno iść płynnie i lekko. Szczególnie jeżeli narrator – główna postać – jest nam bliski. Czyli jeżeli możemy się wczuć w jego sytuację, bo, na przykład, jest naszej płci, w podobnym wieku i opowiada o doświadczeniach, które znamy z autopsji. 
Jeżeli tak nie jest, musimy zrobić research, aby nadgonić jego wiedzę. I – raz jeszcze zaznaczę – skupić się, bo jeżeli jestem kobietą, a piszę z perspektywy męskiej, nie mogę dopuścić do takiej sytuacji: 

Miałem jeszcze piętnaście minut do seansu, więc skoczyłam na papierosa. 

To jest jeden z pierwszych błędów, które przychodzą mi do głowy, kiedy piszę o narracji pierwszoosobowej. Drugim jest błędne przeświadczenie autora, że narrator jest nieograniczony. Och, brednie! Narrator pierwszoosobowy jest najbardziej ograniczony ze wszystkich typów! Głównie dlatego, że ogranicza go własna głowa – buduje swoje spostrzeżenia w oparciu o swoje doświadczenia i nawiązuje tylko do tego, co jest mu bliskie oraz tworzy jego światopogląd. Nie możemy wybiegać dalej, niż widzą oczy bohatera. Jeżeli widzą inną postać, bohater nie wchodzi jej od razu do głowy i nie dyktuje jej myśli. Może próbować je co najwyżej odgadnąć, ale zawsze będzie sugerować się tym, co obserwuje. Narrator opisze nam, co zarejestrują jego zmysły i nic ponad to. 

Łatwiej będzie się poruszać w tym temacie osobom, które miały do czynienia z sesjami RPG. Gry tego typu wymuszają na graczach wczuwanie się w swoje postaci i stałe ograniczanie im „pola widzenia” do świadomości bohatera, a nie gracza. Przykład? 
Jeżeli jako gracz słyszałam dialog innych postaci, ale moja elfka nie (bo, przykładowo, poszła właśnie coś zjeść), a ja sama nie wyszłam wtedy z pokoju, to moja elfka nie ma żadnej wiedzy związanej z dialogiem. I za nic w świecie nie mogę tej wiedzy jako gracz wykorzystać na korzyść swojej postaci w rozgrywce. 
Mój bohater nie będzie się też wychylał poza swój styl mowy i bycia. Jeżeli nie ma zadatków na poetę, nie będzie opowiadał, że złowieszczo szumią dęby. A jeśli jest szanowanym starszym profesorem z Jagiellona, raczej nie nazwie prowincjonalnego miasteczka kurwidołkiem. 

Trzecim problemem autorów wybierających tę narrację jest zaawansowana zaimkoza

Kolejny chłodny dzień jesieni dał mi się poznać od gorszej strony silnymi porywami wiatru, który targał moje długie włosy. Paliłem mojego ulubionego papierosa; trochę jak woda, nijak nie działał, ale obiecałem mojej żonie, że rzucę. Pomyślałem, że trzeba było w końcu… Moje myśli przerwało skrzypienie drzwi. 

Dziękuję bardzo za takie… coś. Nazwać to fragmentem dobrego opowiadania, to oksymoron na potęgę. 

W narracji pierwszoosobowej chodzi o to, że musi ona być naturalna. Mierzymy się z myślami bohatera, więc wymagamy od niego prostoty, spontaniczności, żadnego udawania. Musi być intymnie, ale swobodnie. Czytelnik od razu wyczuje nieszczerość, przesadną długość zdań, kwiecistość i nadmiar zaimków stale podkreślający, że ja to ja, a co moje to moje. W narracji pierwszoosobowej nie ma miejsca na pretensjonalny styl pełen wymuszonego egocentryzmu. Nawet jeżeli główny bohater jest z natury pępkiem świata i wymaga zainteresowania od innych, bo lubi gwiazdorzyć – niech weźmie Snickersa niech w swojej głowie będzie sam dla siebie otwarty i szczery. On sam dla siebie po prostu musi być normalny. Dla innych postaci niekoniecznie. 

Przeróbmy nieco myśli naszego palacza spod kina: 

Kolejny chłodny dzień jesieni dał się poznać od gorszej strony. Silne porywy wiatru targały mi włosy, gdy paliłem. Papieros był trochę jak woda – nijaki „light”. Nie działał, ale obiecałem Ance, że rzucę. Trzeba było w końcu… Usłyszałem skrzypnięcie drzwi. 

Zauważcie, że nie tylko nieco zluzowałam ton wypowiedzi (nie jest już sztuczny przez nadmiar zaimków), ale zamieniłam też moją żonę na Ankę. Bohater wie, jak ona ma na imię – nie ożenił się z nią, zanim się w ogóle poznali (no chyba że chcielibyście napisać opko o nagłej miłości po pijaku w Bangkoku, wtedy pomińcie to zdanie). Dla narratora to Anna, Anka, Anulka, księżniczka albo jędza… W zależności od charakteru i humoru będzie wypowiadał się o niej różnie, ale imieniem albo tym, co właśnie o niej sądzi. Na pewno nie będzie nazywał jej blondwłosą kobietą – tak ewentualnie może określić obcą blondynę stojącą przed nim w kolejce do kasy. Ale kiedy tylko bohater poznaje imię danej postaci, w myśli naturalnie będzie używał już tylko imienia. No, może jeszcze ksywy, gdy myśli o Siwym lub Grubym – koledze z podwórka. 

Inną rzeczą, którą zmieniłam w przykładzie, jest końcówka fragmentu. Pierwotna wersja brzmiała: Pomyślałem, że trzeba było w końcu… Moje myśli przerwało skrzypienie drzwi. W nowym przykładzie po poprawce zdanie zostało zastąpione wersją: Trzeba było w końcu… Usłyszałem skrzypnięcie drzwi. Dlaczego? Oto czwarty błąd narracyjny – myślenie o myśleniu. Raz jeszcze przypomnę: cały czas jesteśmy w głowie bohatera, czytamy jego myśli. Czy normalne jest, że zdrowy na rozumie człowiek sam w swojej głowie rzuca zdania typu: właśnie pomyślałem, że jestem głodny? No nie. Bohater idzie do lodówki i wyjmuje kawałek wczorajszej pizzy albo owija ser w szynkę i nawala do środka keczupu. Ewentualnie pomyśli: Zjadłbym coś. No i absolutnie odpadają zapisy myśli kursywą lub w cudzysłowie, no bo zastanówmy się, jaki miałoby to sens?

Narrator pierwszoosobowy nie czuje. To znaczy odczuwa wszystko normalnie, ale nie chwali się tym na prawo i lewo czytelnikowi. Perspektywa pierwszej osoby wyklucza jakąkolwiek ekspozycję typu czuję to i tamto... I znów, zamiast: Właśnie odczuwam głód..., dobrze byłoby wykorzystać proste: Ale jestem głodna...




Także od dzisiaj, autorzy, nie: byłem na nią zły albo czułem radość. Pokażcie tę radość wprost: zachowaniem i konkretnymi myślami bohaterów. Nadmierna ekspozycja uczuć daje radę raczej w narracji pierwszoosobowej pamiętnikarskiej, czyli wtedy gdy... 


B. Piszemy o tym, co już było

Tę narrację stosuje się, kiedy narrator opisuje wydarzenia z perspektywy długiego czasu; czytamy jego pamiętnik. Narracja pamiętnikarska jest pod tym względem dużo prostsza; wtedy narrator ma prawo eksponować to, co chociażby dawniej czuł. Jednocześnie nie da się tego pomieszać z perspektywą pierwszoosobówki tu i teraz. Wtedy odpadają szczegółowe dialogi, dokładne opisy. Tak na logikę – nikt, pisząc pamiętnik, nie będzie wdrażał się w detale, opisując dokładnie miejsce akcji czy wygląd postaci epizodycznych, bo nie ma takiej możliwości, by pamiętał to wszystko 1:1. Może coś wtedy przytaczać, parafrazować, przywoływać wyraźne wspomnienia, ale wszystko ogranicza się w takim wypadku do jego pamięci. Przykłady? Moje ulubione Słoneczniki Snopkiewicz, albo bardziej sztampowo... Pamiętnik narkomanki Rosiek.

Dobrze jest też, kiedy narrator pierwszoosobowy ma chociaż odrobinę poczucia humoru. Często zdarza się, że autorzy tak przesadnie wnikają w swoje główne postaci, tak bardzo wczuwają się w nie, że nie potrafią oddać inaczej smutnej lub przykrej sytuacji, niż biadoląc. Wtedy najczęściej czytelnik dostaje piękny obraz łkającej biedaczki – Mary Sue. Nie wolno dopuścić do tego, by zacząć się użalać nad swoim mówcą. Z doświadczenia wiem, że czytelnicy jednak częściej przewracają oczami, niż współczują takiej postaci. 



02. NARRACJA DRUGOOSOBOWA




Od razu piszę, że nigdy nie stworzyłam niczego za pomocą tej techniki, więc nie będę zgrywać erudytki. Jedynym moim doświadczeniem, o którym mogę śmiało napisać, jest – kolejny raz – sesja RPG, tym razem jednak z perspektywy Mistrza Gry, a nie samego gracza. W czasie sesji rozmawia się z graczami, mówi bezpośrednio do nich i poniekąd wymaga interakcji z ich strony. Akcja-reakcja. Trudno wymagać interakcji od czytelnika, który nie siedzi obok nas, a po prostu czyta nasze wypociny. Mimo wszystko dobra powieść napisana narracją drugoosobową musi być dla odbiorcy bardzo interesująca i wciągać go w świat, by chciał odpowiadać, na przykład, na pytania. O, właśnie! Pytania w takim wypadku to sprawa poniekąd kluczowa.

Ciężko tu przemycić myśli narratora. No bo on napisze: Czujesz teraz głód. Tak bardzo, że aż burczy w brzuchu, aż bolą trzewia. No a tu psikus! Czytelnik właśnie piętnaście minut temu zjadł schabowego z frytkami. I co? Dupa. Trzeba czytelnika podejść inaczej. Na przykład: Czułeś kiedyś głód tak bardzo, że aż bolały cię trzewia? To teraz wyobraź sobie, że dzieje się to znów. Wtedy nawet pełny brzuch nie będzie przeszkadzał, bo czytelnik tylko przypomni sobie, jak czuł się zaraz przed tym schabowym. Jeden problem z głowy.

Nie da się jednak w ten sposób napisać całej powieści, dlatego często teksty drugoosobowe nie są przesadnej długości i nie ma na nie aż takiego popytu. Chodzi o to, by nawiązać więź z czytelnikiem, kombinować, chwytać się różnych sztuczek, aby przyciągnąć uwagę. Świetnym przykładem takiej powieści jest Jeśli zimową nocą podróżny autorstwa Italo Calvino. Fragment dla zobrazowania:

Zabierasz się do czytania nowej powieści Italo Calvina „Jeśli zimową nocą podróżny”. Rozluźnij się. Wytęż uwagę. Oddal od siebie każdą inną myśl. Pozwól, aby świat, który cię otacza, rozpłynął się w nieokreślonej mgle. Drzwi lepiej zamknąć: tam zawsze gra telewizor. Powiedz im to od razu: „Nie, nie chcę oglądać telewizji!”. Podnieś głos, inaczej cię nie usłyszą: „Czytam! Nie chcę, aby mi przeszkadzano!”. Może cię nie usłyszeli przy całym tym hałasie, powiedz głośniej, krzyknij: „Zaczynam czytać nową powieść Italo Calvina!”. A jeśli nie chcesz, nic nie mów, miejmy nadzieję, że zostawią cię w spokoju. Przybierz najwygodniejszą pozycję: usiądź, wyciągnij nogi, połóż się, zwiń się w kłębek. Połóż się na plecach, na boku, na brzuchu. Usiądź na krześle, na kanapie, w fotelu na biegunach, na leżaku, na pufie. Na hamaku, jeśli masz hamak. Połóż się, oczywiście, na łóżku albo do łóżka. Możesz nawet stanąć na głowie, w pozycji jogi. Z książką do góry nogami, rzecz jasna.

W tym wszystkim trzeba mocno postawić na stylizację narracyjną. W przypadku powyższej książki narrator jest bardzo szczegółowy. Zasypuje informacjami, bo chce dać czytelnikowi jak najwięcej możliwości do wyboru, aby ten miał z czego wybrać dogodną dla siebie pozycję. W końcu jakaś będzie mu odpowiadać i będzie się mógł się utożsamić z bohaterem tekstu. 

Przychodzą mi jeszcze do głowy Gwiezdne Wojny: Dwóch zawsze ich jest. Nie mniej, nie więcej. Mistrz i uczeń – Mistrz Yoda. I czytelnik jest właśnie takim uczniem prowadzonym za rękę. Narrator drugoosobowy przeżywa przygody razem z nim, oboje istnieją w tym samym świecie w tym samym czasie. Rolą narratora jest powiedzieć: Chodź ze mną, będziemy się świetnie bawić i razem spędzimy czas! To samo robi Mistrz Gry w erpegach – to on rozdaje karty i podpowiada, delikatnie sugeruje, co razem z graczem trzeba zrobić. I musi wszystko rozegrać bardzo, bardzo plastycznie, aby gracz (tu: czytelnik) miał szansę się wczuć i rozruszać wyobraźnię. Autor powieści pisanej narracją drugoosobową jest właśnie takim Mistrzem Gry: 

Stolica Seyruun położona jest na niewysokim wzgórzu, na którego delikatnym szczycie, za głównymi murami widnieje już z daleka pałac królewski. Widzisz białe, granitowe mury wraz z dwoma wysokimi wieżami strażniczymi, a im bliżej podchodzisz, tym więcej detali wpada ci w oko. To wojacy na murach i żołdacy pod bramą. Pierwszy raz patrzysz na coś tak dostojnego i szlacheckiego, ale jednocześnie wiesz, że niedostępnego.

Dzięki takim kombinowanym zagraniom Mistrz Gry wpływa pośrednio na postać, by podświadomie chciała od razu pójść do zamku. No ale nie, po drodze zaplanowano przecież jeszcze tyle przygód! Mimo to czytelnik/gracz zapamięta plastyczny opis i zakoduje sobie, że w tamtym miejscu, w stolicy, może być ciekawie. Narrator/MG ledwo sugeruje, co bohater odczuwa, ale za pomocą plastycznych obrazów; nie mówi wprost: czujesz się podniecony i bardzo chcesz tam pójść. Opisuje tylko miejsce tak, by interesowało. To jest właśnie rola Mistrza Gry i jednocześnie takiego narratora.

Ten typ narracji ma też swoich zwolenników w przypadku erotyki. Dzięki temu czytelnik może poczuć się tak, jakby brał udział w fantazji, a  nie tylko o niej czytał z dalszej perspektywy. Narrator wydaje się być tuż obok – to on rozbiera, dotyka i całuje, i robi z czytelnikiem te wszystkie nieprzyzwoite rzeczy, dla których przecież czyta się erotyki. Jeśli zależy nam na zabraniu czytelnika w krótką, ale intensywną podróż po dość bezpośrednich doznaniach, to drugoosobówka może się sprawdzić. 

Narracja ta jednak wymaga dużego nakładu sił, cierpliwości, doświadczenia i naprawdę solidnego planu. Dobrze jest ją stosować w miniaturach, może na próbę w prologach i epilogach, by zobaczyć, co z tego wyjdzie. Nawet Italo Calvino nie napisał w ten sposób całej książki; część scen przedstawia proces czytania powieści (jak w zacytowanym wyżej fragmencie), a część to rozgrywanie tej powieści przez bohatera w narracji pierwszoosobowej. Pomysł? Na pewno nowatorski, ale bardzo trudny do zrealizowania. Osobiście raczej nie podjęłabym się takiego wyzwania w przypadku chęci napisania wielorozdziałowej historii o bohaterze, który ma jakiś konkretny cel. Da się to zrobić w sposób bardziej przystępny i dla autora, i dla czytelnika. Drugoosobówkę zostawiłabym na jakąś specjalną okazję, pomysł, do którego wizja zwracania się do czytelnika pasuje i jest nieodzowną częścią planu. Pomysł, którego nie dałoby się zrealizować inaczej. Może właśnie jakąś solucję z sesji RPG? Albo mocniej – erotycznej sesji RPG? Hmm…



03. NARRACJA TRZECIOOSOBOWA

Jest to chyba najpopularniejszy typ narracji, z którym każdy miał do czynienia. To głównie za pomocą tej narracji napisana jest większa część szkolnych lektur czy popularnych powieści fantastycznych. Narrator opisuje wydarzenia z pewnej odległości. 

Ten typ dzieli się jeszcze na dwa podtypy:

A. Narrator, który wie wszystko

Tak zwany narrator trzecioosobowy wszechwiedzący (narracja auktorialna). Sprawiedliwy Bóg całej historii. Widzi, słyszy i wie wszystko. 




Może być w kilku miejscach równocześnie, bo nie ogranicza go czas i przestrzeń. Łatwo się z nim utożsamić, jeśli grywało się kiedykolwiek w Simsy. Narrator wie to, o czym myślą wszyscy bohaterowie, co widzą i czego nie widzą. Wnika też bez problemu w ich psychikę. Ale… wszystkich. Nie jednego – głównego. Idealnym przykładem takiego narratora jest Narrator z serii Świata Dysku Terry'ego Pratchetta. Nie angażuje się i nie przejmuje nawet, gdy całe Ankh-Morpork staje w płomieniach.

Narrator wszystkowiedzący jest radykałem. Nie wybiera sobie ulubieńców i nie kibicuje im. To bardzo surowy, obiektywny wyjadacz, który tylko patrzy z daleka i nie ingeruje oraz niczego nie sugeruje. Nie ocenia. Porównajmy go do podglądacza. Patrzy przez okno i widzi męża z kochanką in flagranti. Nie może nagle ocknąć się i prawić morałów, że zdrady są złe i jaki ten mąż okropny. Nie. Jego rolą jest tylko opisanie sytuacji, ewentualnie wprowadzenie myśli bohaterów, którzy żałują lub nie.

W tym typie narracji odpadają zwroty typu: na szczęście i niestety. Od oceniania sytuacji i wnioskowania z historii jest tutaj tylko i wyłącznie czytelnik.

Wydaje się to najprostszym sposobem prowadzenia narracji, bo autor zgubnie może pomyśleć, że przecież wolno wszystko. Możemy sobie pisać wszystko o wszystkim, eksponować co popadnie i będzie dobrze, bo narrator ma prawo mówić o tym... Ano nie, nic bardziej mylnego. Wprawdzie narratora nie ogranicza jego wiedza, ale ogranicza go surowy plan powieści czy opowiadania. Łatwo w tym typie wpaść w pułapkę – szczególnie pisząc bez przygotowanego konspektu. Przy narracji trzecioosobowej nie można napisać za dużo. Najczęściej niedoświadczeni autorzy spoilerują całą fabułę w dwóch pierwszych rozdziałach i potem rozczarowany czytelnik już do końca się bardziej nudzi niż angażuje. Dotyczy to głównie… romansów sensacyjnych/kryminalnych. Źle napisane powieści tego typu są dość przewidywalne, bo narrator nie ugryzł się w język. Po kilku stronach czytelnik samodzielnie domyśla się już kto z kim i dlaczego. 

To, co charakteryzuje narratora trzecioosobowego wszechwiedzącego, to indywidualna stylizacja narracyjna. Narrator nie może wyrażać się stylem takim samym, jak któryś z bohaterów (a już na pewno nie główny!). Całą powieść musi opowiadać jednolicie. To osobna jednostka, więc gawędzi po swojemu. Narracja musi być przede wszystkim autentyczna, dopasowana do opowiadacza. Może być lekka, luźna, współczesna, kolokwialna, ale nadal musi pozostać obojętna, surowa, bezstronna. Jeżeli bardzo chcecie posługiwać się tym typem narracji, najpierw musicie nauczyć się opowiadać. Swoim językiem, ale zupełnie obiektywnie, nie stając po niczyjej stronie. Możecie wczuć się w dziennikarzy, pozwalając czytelnikom na ich własne wnioski.
Tym typem idealnie pisze się bajki, baśnie, przypowieści, jakieś legendy, również powieści fantasy. Narrator może pozwolić sobie na ujawnianie się – wykorzystywać np. bowiem, co w innych narracjach (poza pierwszoosobówką pisaną z perspektywy jakiegoś mędrka) nie powinno mieć w ogóle miejsca. A z bajek wnioski wyciąga się przecież po czynach bohaterów, nie podpowiada ich narrator. Wilk był zły, bo zjadł babcię, a nie dlatego, że narrator nazwał go złym wilkiem.  Sensowne, prawda?

To teraz o drugim podtypie narracji trzecioosobowej:



B. Narrator, którego nie widać

Tak zwany narrator trzecioosobowy personalny. Jest leniuszkiem, więc nakłada obowiązek opowiedzenia historii głównemu bohaterowi (ewentualnie kilku głównym rozdaje tę rolę po równo). Perspektywami powinni zostać nagrodzeni ci, którzy mają najwięcej do zrobienia i do stracenia w opowiadaniu. 




No ale o co chodzi z tą narracją? Otóż historia opowiadana jest jakby zza pleców danego bohatera. Narrator przyjmuje jego stylizację językową, charakter i wiedzę o świecie. Łatwo tutaj o utożsamienie się czytelnika z głównym bohaterem, ponieważ stojąc za plecami bohatera, korzystamy z jego zmysłów; czujemy, widzimy i nawet smakujemy to samo, czego on posmakował. Taki narrator może pozwolić sobie na subiektywizm. Ocenia świat i dane sytuacje tak, jak oceniłby je bohater. 

No to w takim razie czym się to różni od narracji pierwszoosobowej? Głównie odmianą (he-he). Jako autorzy wciąż mamy bezpieczną pozycję, bo piszemy w osobie trzeciej: mówimy o nim lub o nich, a nie o ja i mnie. Narrator trzecioosobowy nie wciela się całkowicie w postać, a jedynie mówi jej głosem. O ile w narracji pierwszoosobowej nie ma mowy o ekspozycjach, bo myśli muszą być cały czas naturalne, a każde zdanie to myśl (trzeba być wiecznie skupionym i wczutym w postać w stu procentach), o tyle tutaj autor może sobie trochę pofolgować, pozwolić na rozluźnienie. Postawić np. na opisy miejsc akcji, które w przypadku pierwszoosobówki mogłyby wydawać się przesadą (bo nie każdy główny bohater będzie od razu zwracał uwagę na wszystko dookoła siebie). 

Charakterystycznym elementem narracji personalnej jest tzw. mowa pozornie zależna. To monologi wewnętrzne bohaterów łączące się z narracją, nieoddzielone od niej np. kursywą czy cudzysłowem. Wypowiedzi narratora pisane mową pozornie zależną są tak ukształtowane, że odzwierciedlają sposób myślenia i stylizację językową bohatera.
W opowiadaniach i powieściach główną siłą napędową jest konflikt. Narracja trzecioosobowa personalna ogranicza się do postaci pierwszoplanowych i buduje wokół nich świat, w którym te postaci muszą funkcjonować i jakoś sobie radzić, zadowolone z przebiegu sytuacji lub też nie. Często jest tak, że człowieka poznaje się po sposobie jego wypowiedzi – gbura po opryskliwości, chama po bezczelności, pseudointeligenta po nadmiernym wykorzystywaniu sarkazmu połączonego ze sztuczną elokwencją. Da się to po prostu wyczuć. Osoba miła wykorzysta zwroty pieszczotliwe i przyjemne, a dziecko będzie opisywać świat infantylnie i naiwnie. To właśnie po mowie pozornie zależnej czytelnik będzie wnioskował na temat charakteru postaci. Nie da się używać mowy pozornie zależnej, nie wiedząc, jaki konkretnie charakter ma nasz bohater i jaki język go cechuje. 

Przy okazji warto wspomnieć, że taką możliwością prowadzenia opowiadania/powieści powinni być nagrodzeni tylko najważniejsi bohaterowie, najciekawsi. Ci, którzy wnoszą najwięcej do fabuły, najwięcej zyskują i tracą. Przeważnie cztery to maksimum – granica wydolności percepcji. Przy większej liczbie perspektyw autorowi łatwiej o błędy, a czytelnikowi trudniej o skupienie. Wnikanie w głowy bohaterów drugoplanowych lub epizodycznych to na siłę czynienie ich ważnymi. Za tym idzie dokładanie kolejnych wątków oraz rozciąganie powieści do rozmiarów niezłej sagi. Lepiej tego unikać, jeśli mamy problem z zawiązaniem fabuły swojej historii i wciąż brakuje nam doświadczenia. Jeżeli dopiero zaczynamy przygodę z pisaniem, skupmy się na jednym bohaterze, maksymalnie dwóch – każdy w innym rozdziale. Jeżeli sami sobie udowodnimy, że taką historię potrafimy skończyć – następnym razem podnieśmy poprzeczkę.


NARRACJA MIESZANA? Tak!

Są autorzy, którym to – o dziwo – wychodzi. Wspomniany wyżej Calvino Italo napisał powieść w połowie drugo-, a w połowie pierwszoosobówką, jednak obronił to nietuzinkowym pomysłem. Jeżeli liczyliście na to, że przeczytacie sztywną zasadę, iż mieszać nie wolno, to napiszę wprost: nie ma takiej zasady. Nikt nigdy takiej nie stworzył, nie spisał, nie odważył się zaproponować. Kiedy tekst broni się sensem, obarczony jest logiką w stu procentach oraz działa na czytelnika: jednego, drugiego, trzeciego (i nie jest to ani mama, ani pani polonistka, ani druga połówka), to znaczy, że jednak da się. Na przykład Joseph Conrad w Jądrze Ciemności zastosował kompozycję szkatułkową, czyli umieścił opowieść napisaną jednym typem narracji w innej opowieści. 

W narracji pierwszoosobowej można jeszcze całkiem estetycznie zamieszać... czasem. Czas teraźniejszy może opowiadać o tym, co tu i teraz, a czas przeszły ukazywać wspomnienia. Tak też zrobił Łukasz Orbitowski w Exodusie i chociaż książka nie należy do najciekawszych fabularnie, forma pomieszania czasu narracyjnego sprawdziła się tam bardzo dobrze. 

Całkiem łatwo jest mieszać narratora auktorialnego z personalnym. Narracja personalna była swego czasu nazywana nawet niepełną narracją auktorialną. Narrator tylko czasami staje za bohaterami, ale w większej mierze pozostaje obiektywny i jakby daleki – zdarza się nawet, że przeplata się to w jednej scenie, jednak oddzielonymi akapitami. To tak, jakby oddzielić myśli bohatera od reszty narracji, stawiając enter, ale tym razem myśli te nie są zapisane kursywą lub w cudzysłowie oraz nie są odmienione w pierwszej osobie. No i trzeba uważać, by nie prowadzić chaosu, samemu się nie zgubić. Wiedzieć, która narracja jest w danym miejscu, a nie robić tego na czuja

Najprościej jest mieszać punkty widzenia różnych bohaterów w obrębie jednego tekstu napisanego narracją personalną (deep POV). To wtedy, kiedy mamy więcej niż jednego bohatera, za którym staje narrator i opowiada jego słowami, a wszystkowiedzący znika całkowicie; wszystko jest perspektywą postaci. Ale i tutaj czeka na nas pułapka. Jednym z najczęstszych błędów narracyjnych wynikających z mieszania perspektyw jest tzw. head-hopping

Ma on miejsce wtedy, kiedy perspektywy mieszamy w jednej scenie. Kiedy narrator nie może się zdecydować, za czyimi plecami stoi i np. w czasie dialogu raz staje za plecami mówiącego, raz za plecami odpowiadającego słuchacza. Efektem tego znajduje się w obu głowach naraz. Przykład? Z ostatniej ocenki:

– Eee… – Tara chyba przez chwilę zastanawiała się, czy to było do niej. I czy Dean się nie pomylił. Perspektywa Ambrose'a, chcącego się z nią gdzieś wybrać była równie dziwna co... przerażająca. Dean doskonale wiedział, co brunetka o nim myśli. Nie było trudno do tego dojść. Myślała o nim to, co myśleli wszyscy. Sądziła, że jest zwykłym lunatykiem. Nienormalną, egoistyczną świnią. W sumie wiele się nie myliła, ale mimo to, trochę Deana denerwowało to, że tak sądziła. Choć wiedział, że sam sobie swoim zachowaniem na tę opinię zapracował. – Do sauny.

Czytelnik nie ma punktu zaczepienia. Fioletowy fragment to przemyślenia Tary, a czerwony to przemyślenia Deana. Nie powinno się ich mieszać nawet w obrębie całej sceny, a co dopiero pojedynczego akapitu! Jak to więc powinno wyglądać? Ustalmy najpierw, czy trzymamy się perspektywy Tary, czy Deana. Zacznijmy do fioletowej Tary:

– Eee… – Tara przez chwilę zastanawiała się, czy to było do niej. I czy Dean się czasem nie pomylił? Perspektywa Ambrose'a chcącego się z nią gdzieś wybrać, była dla niej równie dziwna, co... przerażająca. – Do sauny.

Zauważcie, że całość jest pisana narratorem personalnym, jakby schowanym za plecami Tary i wypowiadającym się z jej perspektywy. Tara nie jest pewna myśli Deana, więc jedynie podejrzewa, gdyba. Stąd pytanie retoryczne, tak bardzo lubiane w mowie pozornie zależnej rozsądnych bohaterów-analizatorów.
A teraz perspektywa Deana:

– Eee…
Usłyszał jej wahanie. Wyglądała, jakby zastanawiała się, czy mówił do niej. Perspektywa, że mógłby chcieć się z nią gdzieś wybrać pewnie była dla niej równie dziwna, co... przerażająca.
– Do sauny – sprecyzowała Tara.
Dean domyślał się, co o nim myślała. Pewnie to, co wszyscy; że jest zwykłym lunatykiem, egoistyczną świnią. W sumie wiele się nie myliła, ale mimo to trochę bolało. Wiedział jednak, że sam sobie zapracował na tę opinię.

Zauważcie, że w perspektywie Deana wycięto zupełnie przemyślenia Tary, i odwrotnie. Żelazna zasada – perspektyw się nie miesza. Albo rybki (tu: Tara-analizatorka), albo akwarium (tu: rozżalony Dean). Kropka.

Jak najlepiej unikać head-hoppingów? Ustalić przed rozpoczęciem rozdziału, za czyimi plecami przez cały czas stoi narrator i opisywać myśli oraz uczucia tylko tej postaci. W wersji, nazwijmy to, light POV, mieszać to ze wszystkowiedzącym, ale nigdy z inną postacią. Drugiego bohatera biorącego udział w scenie należy przedstawiać tylko z perspektywy postaci pierwszej, określając jedynie jego zachowanie na planie, inne rzeczy ewentualnie przewidując. Więcej o tym [TUTAJ – plastyczne opisy POV]. 





Okej, to teraz czas na mały skrótowiec z lekcji.

Narracja pierwszoosobowa to głównie: utożsamianie się z postacią w każdym zdaniu. Możliwość mocnego wnikania w jej psychikę, jednolita stylizacja językowa, możliwość stosowania retrospekcji i zabawy czasem. Ale też zagrożenie zanudzenia czytelnika historią przegadaną albo przesadnym biadoleniem Mary Sue/Gary’ego Stu, jeśli opowieść jest smutna do potęgi. Narracja najczęściej sprawdza się w przypadku powieści młodzieżowych, obyczajowych i romansów. Można albo o tym, co tu i teraz, albo pamiętnikarsko

Narracja drugoosobowa to głównie: obowiązek prowadzenia czytelnika za rękę, współtworzenie z nim historii, wczuwanie się w jego sytuację (upewnianie się, czy tekst stale będzie na niego działać). Zabawa w Mistrza Gry. Ale też zagrożenie, że czytelnik zmęczy się przy dłuższej formie lub nie wczuje wystarczająco, by doczytać tekst do końca. Niegłupie wyście w przypadku erotyki.

Narracja trzecioosobowa auktorialna (narrator wszechwiedzący) to głównie: zabawa w Boga, granie w Simsy i podglądanie sąsiadów naraz; jednolita stylizacja nieprzypominająca stylizacji żadnego z bohaterów. To obowiązek zachowania dystansu i surowy radykalizm. Dobra w przypadku powieści obyczajowych, baśni i legend, także publicystyki dokumentalnej.

Narracja trzecioosobowa personalna to głównie: stawianie pierwszoplanowych bohaterów w centrum akcji, kiedy ważny jest dynamizm historii. Opowiadanie ich słowami, stojąc za ich plecami i poruszając się w przestrzeni, w której oni sami przebywają. Bardzo dobry wybór w przypadku kryminałów i powieści detektywistycznych, powieści sensacyjnych lub przygodowych, szczególnie jeśli walkę do jednego celu prowadzi kilka stron. Ważne źródełko, by poznać jej dokładną specyfiklację? Bardzo proszę: [NARRACJA PERSONALNA: POV – Wstęp – Skoiastel].


2 komentarze: