[156] ocena bloga: upadajacedzieci.blogspot.com

Adres bloga: Upadajace dzieci
Autorka: Siedmioręka Sowa
Tematyka: fantasy młodzieżowe
Ocenia: Skoiastel



Prolog jest naprawdę intrygujący. Przypominają mi się chwile spędzone z Umineko no naku koro ni, które bardzo lubiłam, a więc i twoja fabuła opisująca tajemniczą rodzinę i Eliasa dziedziczącego karty i talent po Zwariowanej Sue… no nie dałoby się, byś mnie nie wciągnęła już od pierwszej chwili. Nie muszę się długo przekonywać. Wiem, że chcę to czytać dalej nie tylko na potrzeby oceny. Mam nadzieję, że te emocje nie opadną.
Jestem też zadowolona z twojej poprawności. Czyta się lekko i płynnie; niektórzy nie zdają sobie sprawy, jak wiele mogą ułatwić dobrze postawione przecinki. Mnie jednak ułatwiają, i to bardzo. Mimo to nie obyło się bez kilku potknięć i/lub niedopowiedzeń:
Jak każda duża rodzina, Bowersowie posiadali historie bez końca opowiadane między jej członkami. – Historie nie miały końca czy były bez końca opowiadane?

Wizje przyszłych wydarzeń nie opuszczały ją ani na moment, nawet podczas snu. – Jej. Nie opuszczać (kogo? czego?).

Istnieli ludzie zamieszkujący Bowers Hause (…) – jesteś pewna, że nie House?

Sue wymagała ciągłej opieki i zwykle nie można było z nią zwyczajnie rozmawiać, bo jedyne co kobieta wypowiadała, to kolejne przepowiednie, bardziej lub mniej szczegółowe. Po jakimś czasie zaczęto je zapisywać, [przecinek zbędny] w coraz to bardziej powiększającej się księdze, która rozrosła się do swojego miana Wielkiej Księgi Zwariowanej Sue.

Miał też coś z samej Zwariowanej Sue – namalowane przez nią karty miały mu pomóc uporządkować własne wizje – choć jego ciotki nigdy mu tego nie powiedziały, miały nadzieję, że uchronią go przed obłędem. – Uchronić miałyby go ciotki czy karty?
BTW., jeżeli chodzi o takie powtórzenia, to wiszą również w blurbie:
Bliźniacy Bowers mają po dwanaście lat, kiedy ich matka zostaje uznana za zaginioną. Nie mając innego wyboru, chłopcy przeprowadzają się do Bowers Hause – [myślnik zamiast dywizu] kolebki ich familii (…).
Bracia próbują poukładać sobie życie, nie potrafią jednak zapomnieć o sekrecie [,] w jakim rozpłynęła się ich matka - [myślnik zamiast dywizu] tyle tylko, że nie tylko jej tajemnice przyjdzie im rozszyfrować.
Do dywizu i myślnika wrócę w podsumowaniu.


KSIĘGA PIERWSZA: GŁĘBIA
ROZDZIAŁ 1
Damon zwykle widział ten dom jak  p l a c  z a b a w. Elias jak  s t u d n i ę  b e z  d n a.
Bliźniacy Bowers bardzo się od siebie różnili. – Drugie zdanie to zbędny truizm. Możesz na wiele sposobów pokazywać te różnice, masz na to całą historię. Nie musisz ich zapowiadać ani przekonywać mnie o nich na siłę. Już pierwsze zdanie jest wystarczająco wymowne. Zaufaj mi.

Na podjeździe stały dwa samochody. Pomarańczowy pickup z zielonymi drzwiami oraz jasnobrązowy sedan, z którego właśnie wysiedli. Wszystkie trzy odcienie kompletnie nie nadawały się na kolor samochodu. Sedan wyglądał, jakby ktoś na niego zwymiotował. – Nie jestem przekonana co do użycia słowa odcień w tym kontekście. Brzmi tak, jakby wszystkie trzy barwy (pomarańczowy, zielony i brązowy) były jedną i różniły się tylko odcieniami, a przecież tak nie jest. To tak jakbyś napisała, że czerwony jest odcieniem niebieskiego.

Roderick wniósł bagaże do środka, siostry jednak zostały na zewnątrz [,] wpatrując się
w chłopców. – Nieplanowana przerzutnia.

Ira wyglądała [,] jakby miała ochotę uciec; nigdy nie potrafiła obchodzić się z dziećmi, nawet dwunastoletnimi.

To działało również w drugą stronę – odziana w czernie kobieta nie sprawiała zbyt przystępnego wrażenia. – Nah, to nie wrażenie miało być przystępne, a kobieta: odziana w czernie kobieta nie sprawiała wrażenia zbyt przystępnej.

Rzuca się w oczy, że bardzo lubisz czasownik mieć:
Ira wyglądała [,] jakby miała ochotę uciec; (…) W końcu Elias chwycił brata za rękaw i pociągnął go za sobą, idąc w stronę domu. Młodszy z bliźniaków nie miał w zwyczaju okazywać nawet tak niewielkiego przywództwa, dlatego Damon od razu mu uległ. Razem podreptali w stronę frontowych drzwi.
Dom miał swoje tajemnice, tak jak zamieszkująca go rodzina.
Na razie to jeszcze nie przeszkadza, ale jeżeli intensywność wzrośnie, będę kręcić nosem. Natomiast w ogóle nie przeszkadza mi, że piszesz tak… prosto. Tak przyjemnie, nie bawisz się w udziwnienia, jakieś górnolotne frazesy, nie łasisz się na jakąś wyszukaną stylizację. Jest lekko, widzę w tym duży potencjał – opowiadanie może trafić nie tylko do starszych odbiorców, ale przekona też tych młodszych. Podoba mi się również to, jak przedstawiasz dom i domowników – przemyślałaś wszystko, nawet tradycję z lustrami, które nie powinny wisieć naprzeciw siebie. Można się wczuć i poczuć tak, jakby znało się to miejsce bardzo dobrze. Jakby było się w nim naprawdę, a nie tylko w wyobraźni. Fajno.

(…) lekko żółtawa, bucząca lodówka tuż obok nowej, błyszczącej kuchenki gazowej, z jeszcze nie zdjętą [niezdjętą] folią zabezpieczającą.

Bliźniacy weszli do budynku, w którym czas nie istnieje [,] i pozwolili się mu pochłonąć.

W salonie panowały lata osiemdziesiąte, z nieciekawą tapetą w paski po części zasłoniętą regałami pełnymi książek, kanciastą kanapą i drewnianym segmentem, w kuchni natomiast lata czterdzieste, z seledynowymi szafkami i wzorzystymi kafelkami zarówno na podłodze [,] jak i ścianach.

W Bowers Hause wszyscy byli dziwakami – nikt nie musiał niczego ukrywać.
- Będziemy na dole – powiedziała Ira, która opierała się o framugę. Była niezwykle smutna. – Jeśli jesteście głodni, mogę zrobić coś do jedzenia.
Elias pokręcił głową. Damon nie odezwał się, choć to jego brat zwykle był tym milczącym.
- W porządku. Będziemy na dole – powtórzyła Ira i wyszła. Nina posłała im uśmiech [zbędna przerzutnia]
i również opuściła pokój, w bardziej skocznym stylu. – Nie pasują mi podkreślone zdania. Są zbyt… oczywiste. Mówią za dużo i jednocześnie nie mówią nic konkretnego. Na przykład co to znaczy, że Ira była niezwykle smutna? Co mam sobie wyobrazić? Że ma usta ułożone w podkówkę i łzy w oczach? A to o Eliasie… bez sensu, zamiast pozwolić mi go poznawać po kawałku, wyciągać o nim wnioski z jego zachowania, zmuszasz narratora do przesadnej wylewności. Bez problemu poznałabym milczka po tym, jakby trochę pomilczał. Ledwo zdanie dalej rzucasz kolejną, tym razem nieco bardziej soczystą, ekspozycją:
Trudno było ich wziąć za braci, bo nie tylko różnili się charakterem, ale również wyglądem. Damon był ciemny, Elias jasny. Damon ostry i wyraźny, Elias mętny i delikatny. Damon wesoły i gadatliwy, Elias milczący i melancholijny. Damona nawiedzały koszmary we śnie, Eliasa na jawie. – Co ja na to? Że to tylko puste słowa bez pokrycia. Daj mi dowody w postaci scen. Pokaż sny na jawie i koszmary we śnie (jeśli są ważne fabularnie), gadatliwy charakter w dialogach i melancholię w ich braku lub w bardziej rozwiniętych myślach niż wypowiedziach dialogowych. Pokazuj, nie opisuj. I nie zdradzaj za dużo naraz, bo po co?

Gubisz się w dialogach. Dwa przykłady:
- Tutaj będzie nam lepiej – powiedział Damon. Jego głos brzmiał dziwnie bez jego zwyczajowej wesołości. [akapit] Elias zwrócił ku niemu całkowicie czarne oczy.
(…)
- Nie możemy jednak zapomnieć o mamie – dodał Elias. [akapit] Damon poczuł nieprzyjemne ciarki przebiegające po plecach.
Jeżeli wypowiedź dialogowa należy do Damona, to w komentarzu narracyjnym mogą znaleźć się tylko i wyłącznie zdania dotyczące właśnie tego bohatera. Stąd potrzebne ci są akapity we wskazanych miejscach. Podejrzewam, że ten błąd może się jeszcze powtórzyć, więc pozwól, że będę już go pomijać. Pod jego względem przejrzyj całość jeszcze raz.
Elias bez słowa wstał i minął ją [,] idąc na dół. Na korytarzu zatrzymał się tylko, aby upewnić się, czy pozostała dwójka podąża za nim. – Luźna sugestia: Na korytarzu przystanął tylko, aby upewnić się, czy…

Jedyną rzeczą, jaka [która] jednak jej się  n i e  n u d z i ł a, były rytuały.Który i jaki to nie zawsze będą synonimy, chociaż zdarzają się sytuacje, gdy można je stosować zamiennie. Więcej informacji na ten temat: [KLIK]. Dodam jeszcze, że jeżeli w kontekście można użyć zaimka ten, następuje przy nim zaimek który. W twoim przypadku: np.: Ta jedyna rzecz, która została po śmierci, to rytuał. – Jedna, jedyna, konkretna rzecz wskazana w tekście.
A jeżeli w zdaniu nadrzędnym może wystąpić zaimek taki — następuje po nim zaimek jaki. Np.: Takie uczucia, jakie odczuwały ciotki (jakieś – ogólne, niewiadome, niekonkretne, niewskazane w tekście).

Najmniej w całej notce przekonuje mnie ostatni fragment o Hope. Przede wszystkim od razu w pierwszej notce odkrywasz tajemnicę, co stało się z matką chłopców, mimo że ledwo kilka linijek wyżej się nad tym zastanawiałam – teraz trochę żałuję, że już wiem, o co chodziło. Jak dla mnie za szybko odsłoniłaś tę kartę, marnując jej potencjał. Druga trochę rozczarowująca kwestia również dotyczy tego ostatniego fragmentu – to  ekspozycjo-streszczenie; mam niedosyt i wrażenie, że poszłaś na łatwiznę. Nie dało się tych wszystkich faktów o Hope przedstawić nieco subtelniej?


ROZDZIAŁ 2
Krótki i, wydawałoby się, o niczym ważnym. Ot, przyrządzanie zupy, wyeksponowanie kilku postaci. Czuję, jak bardzo mi nie ufasz, wręcz nie zakładasz, że czytam ze zrozumieniem i wyobrażam sobie twoje postaci. Kilka razy wspominasz różnice między Eliasem a Damonem, zamiast pozwolić im po prostu żyć w tekście tak, jak mają żyć. Narrator mówi za dużo, za bardzo przejmuje kontrolę. To samo robi w stosunku do chociażby Iry, spójrz:
Ira zawsze była gwałtowna we wszystkim co robiła – głośno chodziła, mówiła i energicznie wymachiwała dłońmi. – Pierwsza część zdania mogłaby spokojnie wylądować w koszu, to druga jest sednem. Niech Ira jeszcze kilka razy zachowa się właśnie tak, a sama załapię, jaki ma charakter.
Dalej podobnie:
Była praktyczną osobą, która lubiła być dobra we wszystkich praktycznych umiejętnościach (…).
Albo:
Roderick był łagodnym olbrzymem, którego nie dało się nie lubić.
To się zaczyna robić nieco męczące.

Właściwie nie miał pojęcia [,] kim był.

Czasem przyglądał się, jak jego matka rozkłada kupione w księgarni karty tarota o kolorowych, prostych ilustracjach i odczytuje dla nich przyszłość. – Z tego zdania można wywnioskować, że Hope tak robi, a przecież zniknęła. Nie występuje w opowiadaniu, jej synowie w poprzedniej notce rozmyślali, czy w ogóle żyje. Sugeruję pilnować czasu: Dawniej przyglądał się, jak jego matka rozkładała kupione w księgarni karty tarota o kolorowych, prostych ilustracjach i odczytywała dla nich przyszłość. Lub coś w tym stylu.

To był cichy, spokojny dzień, jedynymi dźwiękami jakie do nich docierały to stukot garnków i talerzy. – Albo: jedynymi dźwiękami, które do nich docierały, były stukoty garnków i talerzy. Albo: jedyne dźwięki, które do nich docierały, to stukoty garnków i talerzy.

Elias jak zwykle niewiele mówił, ale cały czas pomagał, siekając warzywa, Nina [,] nucąc [,] siedziała obok niego i przyglądała się jego dłoniom. – Tak, wiem już, że Elias to ten bardziej milczący brat. A co do przecinków, zapominasz o nich przy imiesłowach współczesnych (zakończonych na –ąc). Dalej tak samo:
W pewnym momencie wpadła Ira i [,] marszcząc nos [,] stanęła w progu. – Zauważ, że w środku zdań imiesłowy te traktowane są jak wtrącenia.

- Zupę [kropka] – Lena zamachała chochlą. – Nie komentuj. Robię co w mojej mocy.

Miał szerokie barki, duże dłonie, jednocześnie jednak bardzo przypominał Hope. Jego oczy miały dokładnie ten sam odcień brązu, hebanowe włosy stały nastroszone, [przecinek zbędny] bądź zwyczajnie nieuczesane rano (…). – Sugeruję rano przerzucić przed nastroszone.

Wiele osób miało Eliasa za nieśmiałego, bo mało się odzywał i wolał trzymać się ubocza (…). – Napisz mi to jeszcze ze trzy razy…

Damon doskonale wiedział, że jego brat wcale nie jest  n i e ś m i a ł y, lecz po prostu  o b s e r w u j e. Elias był dobry w czytaniu ludzi. Jednak aby to robić, trzeba było pozwolić im mówić. Może dlatego starszy z bliźniaków nie był w tym zbyt dobry.

Lena obserwowała go ze zmarszczonymi brwiami.
- Pachnie dobrze – ocenił.
Lena parsknęła i usiadła obok Iry, wciąż trzymając w dłoni chochlę. – Definitywnie potrzebujesz tutaj jakiegoś zamiennika.

Odnośnie piosenki, od razu widać, że wzięłaś tłumaczenie z Tekstowo. Brakuje tutaj konsekwencji w interpunkcji. Dlaczego, na przykład, trzeci wers kończy się znakiem zapytania, ale w pierwszym brakuje przecinka, a w drugim chociażby kropki na końcu zdania?
Chcę tańczyć dziś, lali lali, i śpiewać chcę[,]
Królewną ja, lali lali, królem mym bądź[.]
Któż mówił Ci, lali lali, któż mówił mi?
Ja kocham Cię, lali lali, Ty kochaj mnie.
Mimo wszystko opowiadanie nadal czyta się płynnie i lekko. Postaci świetnie sobie radzą, więc spokojnie możesz porzucić ich eksponowanie na rzecz zajęcia się fabułą.


ROZDZIAŁ 3
Czasami mam problemy ze zrozumieniem tego, co chcesz mi przekazać. Może dlatego, że zdania nie zawsze są dla mnie jasne. Zdaję sobie sprawę, że jasne są dla ciebie – jesteś autorką wykreowanego świata. Gdybyś pisała fanfiction, byłoby mi łatwiej, bo często prawidłowy kontekst mogłabym sobie wydedukować z wiedzy o kanonie, którą posiadałabym, jednak kiedy mowa o nowym dla mnie uniwersum – nie ma takiej opcji. Przykład, o którym mówię:
Elias zawsze wyobrażał sobie linię czasu jako okrąg, podobnie jak każda dobra wróżka, a przynajmniej te, które znał osobiście – większość z nich zamieszkiwało Bowers Hause. Dzięki temu łatwiej przychodziło mu zaglądanie w przyszłość. – Przychodziło mu to łatwiej ze względu na mieszkające w Bowers Hause (BTW., na pewno nie House?) wróżki czy przez wyobrażanie sobie linii czasu jako okręgu?

Wciąż mam też do czynienia z powtórzeniami. Nawet nie chodzi już o pojedyncze słowa, ale o powtarzanie tego samego przekazu. Patrz, jak lejesz wodę:
Dzięki temu łatwiej przychodziło mu zaglądanie w przyszłość. (…) Oczyszczanie umysłu, otwieranie się na wizje – teraz przychodziło mu to z łatwością.

Nie zawsze tak było, ale Elias rzadko myślał o tym okresie. – Nie jestem pewna, czy to jest dobre wyrażenie. W sensie chcesz mi powiedzieć, że ten trudniejszy okres był jednym ciągiem wydarzeń czy może te trudniejsze chwile nie były jednym okresem, ale stanowiły porozrzucane w czasie sytuacje? Nie wiem, co mam wywnioskować. Okres sugeruje, że była to jakaś ciągłość, ale z kontekstu myśli Eliasa nie jestem już tego taka pewna.

Obok niej siedziała Ira, położywszy łokcie na kolanach i w milczeniu wpatrując się w horyzont. – Nie podoba mi się użycie imiesłowu uprzedniego i współczesnego w jednym zdaniu. Ten pierwszy mówi o tym, co stało się wcześniej, a drugi – co działo się równo w czasie, a to się przecież wyklucza. Sugeruję:
Obok niej siedziała Ira i, położywszy łokcie na kolanach, w milczeniu wpatrywała się w horyzont.

Jeśli Nina przypominała oazę, jej starsza siostra wydawała się być burzą – w tej chwili jednak nie miało to najmniejszego znaczenia. – Skoro nie miało znaczenia, po co o tym wspominać? No i naprawdę, po czym poznać burzliwość Iry, która wpatrywała się w horyzont? Te układanie łokci na kolanach było aż tak ekspresyjne? O rety…

Kolejna myląca sytuacja:
Damon wyrywał źdźbła i plótł je razem, nie odrywając spojrzenia od swoich dłoni. Elias czuł [,] jak wypełnia go spokój. Przez ostatnie dni doznawał jedynie wszechogarniającej tęsknoty, zupełnie jakby serce zaraz miało mu eksplodować, był przestraszony i niepewny. – Elias mówi o sobie czy o swoim bracie? Niby mogę się domyślić, że skoro mowa o uczuciach, to pewnie narrator charakteryzuje właśnie jego stan psychiczny, jednak biorąc pod uwagę, że zapowiedziałaś niepokojące umiejętności Eliasa i wspominałaś o tym, że wyjątkowy z niego obserwator – nie mogę być pewna tylko tej wersji.

Było tam  c i c h o. (…) Wszystko wydawało się takie… e t e r y c z n e. (…) Było w tej scenie coś… n i e w ł a ś c i w e g o, nie potrafił jednak określić co dokładnie. – W poprzednich rozdziałach rozszczepianie liter wydawało się całkiem fajnym zabiegiem, ale mam wrażenie, że zaczynasz go nadużywać. Im częściej będziesz to stosować, tym szybciej przestanie działać – robić na mnie wrażenie, przestanę zwracać na te słowa uwagę, a chyba nie o to chodzi w tym zabiegu, prawda? Właśnie po to rozszczepia się tekst, by coś wyszczególnić.

Coś mamrotała, Elias widział jak lekko porusza ustami, lecz nie dochodził do nich żaden dźwięk – chłopak nie był pewien, czy z jej krtani wydobywa się w ogóle jakiś dźwięk, czy może jest pochłaniany przez to ciężkie powietrze. – Ona mamrotała przez usta, ale nie dochodził do nich żaden dźwięk? A nie przypadkiem: nie wychodził z nich? Poza tym znów lejesz wodę – część zdania przed myślnikiem mówi dokładnie to samo, co część po nim. Wystarczy, że albo Elias coś zobaczy, albo pomyśli o czymś – dwie informacje naraz to już rozrzutność.

(…) a oni zgodnie z decyzją sądu mieli zamieszkać w Bowers Hause. Ira, jako najstarsza z rodzeństwa miała się nimi zająć.

Elias nie potrafił wyrzucić tego słowa z myśli. Powinien to przewidzieć. Zobaczyć na dnie filiżanki lub wyśnić – powinien wiedzieć, że tamten dzień miał się tak skończyć. – Może niekoniecznie on, ale czemu nie zrobiła tego żadna inna siostra Hope?
[Czytając tekst drugi raz, zastanawiam się, dlaczego nie zrobiła tego Sophie – to ona za chwilę będzie trenować Eliasa w jasnowidzeniu. Gdybym ja miała takie zdolności, pewnie próbowałabym poznać przyszłość najbliższych, właśnie ze względu na troskę, a Bowersowie, jak pokazujesz na każdym kroku, szczególnie troszczą się o siebie nawzajem].

Czuł [,] jak obrazy kotłują mu się pod powiekami, teraz były jednak nieważne.
Nie mógł niczego zmienić, mimo że czas miał kształt okręgu.
Na niebie pojawiło się kilka gwiazd – byli wystarczająco daleko od świateł miasteczka, więc mogli zobaczyć kilka konstelacji.

- Tu wam będzie dobrze – powiedziała w pewnym momencie Lena. Po chwili wybuchła płaczem. – Nie kupuję tego, Lena wydaje mi się strasznie daleka, a wybuch od czapy, sztuczny. Jej kwestia pojawia się nagle i od razu dziewczyna płacze. Nic nie zapowiadało tego płaczu, mimo że przed tym piszesz o chwili, która trochę jednak trwa. Coś się z Leną też na pewno przez tę chwilę działo, fajnie, gdybyś przybliżyła mi co.

W rurach coś zastukało, a następnie z kranu wyleciała lekko rdzawa, ciepła woda. Szybko zatkał wannę i patrzył [,] jak się napełnia.
Zakręcił ją dopiero, kiedy poziom wody niemal sięgnął brzegu, po czym szybko się rozebrał i do niej wskoczył. – Moment. Piszesz, że Elias zatkał wannę, ona się napełniła, a on zakręcił… ją? Przecież była zatkana. Pewnie chodziło ci o wodę, ale pogubiłaś się w podmiotach.
Jeżeli traktować czasownik wskoczył dosłownie, biorąc pod uwagę, że woda sięgała brzegu wanny, no to brakuje jakiegoś chluśnięcia jej na posadzkę. Na dodatek ten skok przytłoczonego zniknięciem mamy chłopca jakoś nie pasuje mi do sylwetki psychologicznej, którą wykreowałaś.

Jego brat uprawiał wiele sportów, najbardziej lubił jednak dyscypliny, w których mógł liczyć tylko na siebie – nigdy nie zrezygnował między innymi z biegania. Elias natomiast zawsze wolał książki, dopingowanie starszego bliźniaka z trybun i wylegiwanie się na dachu w pełnym słońcu. Wydawał się statyczny, zawsze stojący w tle, nigdy na przodzie – jego brat był bardziej… e k s p r e s y j n y. – O, i kolejne rozszczepienie, i kolejna ekspozycja. Po co mi informacja o tym, jakie sporty uprawia Damon, w scenie, w której Damon nie występuje? Albo o tym, jakie książki czyta Elias, kiedy bohater ten siedzi w wannie? Czy Elias teraz zastanawia się nad tymi sportami i książkami? Wydawało mi się, że w scenie wiedzie prym myśl o mamie…
Poza tym tak, wiem, naprawdę nie musisz mi znowu wciskać na siłę informacji, że bracia się od siebie różnią.

Obaj mieli dołeczki w policzkach, ale u Eliasa łatwo było o nich zapomnieć – u niego wydawały się być ruchome tylko oczy. – Wydawały się ruchome. Wydawały się być [+przymiotnik] to błąd, który często powtarzasz.
W ogóle zauważyłam, że strasznie lubisz konstrukcje typu: wydawał się być, był jakby, wyglądał jakby. Do tego wciąż dochodzą: być, mieć i móc, których u ciebie na pęczki, ciężko wypisać wszystkie powtórzenia. Przez nie twój styl staje się jeszcze prostszy, niż zakładałam to na początku. Tam było to zaletą, ale teraz nie jestem co do tego przekonana. Tworzysz proste zdania wyrobionymi przez lata konstrukcjami i to widać. Wykorzystane środki są strasznie oklepane i sprawiają, że tekst jest schematyczny, mocno przeciętny. Niby okej, bo łatwo i szybko się czyta, ale czy to nie mogłoby iść w parze z niestosowaniem oklepanych sformułowań? Na dłuższa metę taka szablonowość sprawi, że tekst stanie się w moich oczach nudny. Owszem, masz wciągającą fabułę o czarownictwie, ale stylem, to nie czarujesz wcale.

Poczuł [,] jak powoli zaczyna brakować mu powietrza, ale pomysł wynurzenia głowy niezbyt mu się podobał, postanowił więc poczekać, aż naprawdę nie będzie mógł wytrzymać. Tutaj czuł się bezpiecznie.

Płuca zaczęły palić go żywym ogniem (…).
Czuł jak tonie, pierś paliła go żywym ogniem (…). – Język polski jest na tyle elastyczny, że nie musisz się powtarzać, możesz używać różnych określeń na ten stan.

Znajdował się gdzieś daleko, w trudnym do opisania miejscu, który [które] był [było] jedocześnie n i c z y m  oraz  w s z y s t k i m. Unosił się, kiedy nagle jego stopy dotknęły czegoś zimnego – to mogła być zarówno tafla szkła, jak i wody. Stanął niepewnie, na moment rozstawiając szeroko dłonie dla równowagi, po czym ruszył za kobietą, jednocześnie wyciągając w jej kierunku rękę.
Mamo!
Drugie jednocześnie jest zbędne – używasz imiesłowu współczesnego (wyciągając), a on sam w sobie zaznacza, że coś dzieje się w tym samym czasie, co reszta zdania, tutaj – ruszanie za kobietą.

Podoba mi się ta scena – szczególnie to, jak Elias woła mamę. Potem dzieje się to jeszcze kilka razy, rośnie napięcie. Mogę ci jedynie doradzić – chociaż to tylko luźna sugestia – byś zrezygnowała z niektórych określeń czasu; podkreśliłam jedno, chociaż w całej scenie masz ich jeszcze kilka. Wydłużają one zdania, a przecież mamy dość dynamiczną akcję – bohater właśnie się podtapia, mając wizję. Zbudowałaś tym ładny konflikt – z  jednej strony chcę, by Elias wyszedł z wanny, z drugiej jestem ciekawa tego, co zobaczył, więc jeszcze chwilę mógłby wytrzymać pod wodą…

Czy ona zawsze miała takie jasne włosy? Nie pamiętał też, aby jego matka była taka szczupła, ale Elias niczego nie był już taki pewien.

- Twojej matki tam nie ma, chłopcze – odparła ciotka Sophie szorstko (…). – Lepiej: odparła szorstko ciotka Sophie.

Lena podeszła do niego i mocno go przytuliła. – Lena Leną, ale czy nawet tej infantylnej duszyczce nie przyszło do głowy, że obejmowanie nagiego młodego chłopca okrytego jedynie ręcznikiem może nie być dla niego zbyt komfortowe?

- Ja z nim porozmawiam – powiedziała Nina, chyba ciesząc się, że może cokolwiek zrobić. – Masz narratora wszystkowiedzącego, on nie może być czegoś niepewny. Ta nazwa zobowiązuje.

Elias został sam z pozostałymi kobietami. Ciotka Sophie zmierzyła go posępnym spojrzeniem.
- Ubierz się, a później chodź ze mną.
Chłopak kiwnął głową.
Zastał [został] sam w łazience.

Wkładając na siebie ubrania [,] słyszał [,] jak ciotki rozmawiają za drzwiami (…) że wszystkie trzy były mocno przejęte. Poczuł jeszcze silniejsze wyrzuty sumienia. Nie chciał się zabić. Nie sądził, aby był w ogóle do tego zdolny.

Kiedy wyszedł, ciotka Sophie obrzuciła go szybkim spojrzeniem, po czym ruszyła przez dom, nie czekając [,] aż ten podąży za nią [ten dom?].

Chłopiec nie był pewien [,] jakie pokrewieństwo łączy go z ciotką Sophie – nosiła nazwisko Bowers, nie należała jednak ani do rodzeństwa Hope, ani też do rodzeństwa jej ojca. Elias nie wiedział nawet, ile mogłaby mieć lat. Wyglądała staro, ale miała zbyt wiele wigoru jak na swój wiek, a jej opowieści były niejasne i dwuznaczne, jakby specjalnie unikała ważniejszych szczegółów. Damon lubił z niej żartować, ale nigdy [,] gdy była w zasięgu słuchu. Mawiał, że ma kilkaset lat, jest nieśmiertelna, [przecinek zbędny] albo że pokopał ją prąd (…).

Niemalże czuło się wiedzę wylewającą się z półek i wszystkie pokolenia Bowersów zamieszkujących to domostwo. – Czuło się wszystkie pokolenia Bowersów? Jak mam sobie to wyobrazić?

Ich oczom ukazał się sejf, całkowicie nie pasujący [niepasujący] do tego miejsca, jego obecność boleśnie kłuła w oczy. Nie zrażając się tym, ciotka szybko go otworzyła, wykręcając odpowiednie liczby. Odwróciła się na moment i spojrzała na niego przez ramię.
- Twoja matka cię szkoliła, ale ja wyszkolę cię lepiej – rzekła. – Sophie odwróciła się do sejfu czy do Eliasa? Obecność sejfu też głupio brzmi – trochę jakby sejf miał samoświadomość. Może po prostu: (…) sejf, który nie pasował do wystroju, że aż kłuł w oczy.

Zamknęła sejf, a potem powoli się wyprostowała. Pokazała mu to, co trzymała w dłoni. – Temu sejfowi pokazała, no na pewno.

Drżącymi dłońmi wziął od niej woreczek i delikatnie wyjął karty. Zdawały się ciepłe, albo może tylko takie się wydawały. – Podkreślone zdanie jest bez sensu. Może: Były ciepłe albo tylko takie się wydawały. Chociaż biorąc pod uwagę twoje manieryczne powtarzanie być

Póki co, był w domu. – Brzydki rusycyzm.


ROZDZIAŁ 4
Nie przekonuje mnie taki obrót sytuacji:
Chodził w tę i z powrotem po pokoju, wymachując jednocześnie dłońmi, podczas gdy Elias stał pod drzwiami i w milczeniu mu się przyglądał. (…)
- Co chciałeś zrobić?! – warknął. – Mogło ci się coś stać (…). Ja też chcę znaleźć mamę, ale nie tak! (…)
- Wiem – rzekł Elias. Przez moment trwała cisza, bracia mierzyli się wzrokiem. Damon pierwszy odwrócił spojrzenie. – Przepraszam. Nie powinienem tego robić.
Złość uleciała. Damon wykończony opadł na podłogę przy łóżku.
- Co tam masz? – zapytał.
Opisujesz Damona jako ekspresyjnego i taki też jest, dopóki Elias go nie przeprasza. Starszy brat nagle przestaje się emocjonować, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – brakuje mi jakiegoś stygnięcia, tego, jak bohater opanowuje się. Mam wrażenie, że ledwo wzrusza ramionami i: okej, spoko, już nic się nie stało, temat skończony. Ma też do tego prawo, nie myśl, że chcę ci się wtrącać w kreację postaci. Jednak biorąc pod uwagę, że scena w wannie miała duże znaczenie fabularne i była dla Damona czymś traumatycznym (brat nawiązuje do śmierci mamy), teraz takim ucięciem tematu pokazujesz, że jednak traci to znaczenie, nie było aż tak poważnie, jak sądziłam.
Poznawanie kart Zwariowanej Sue ładnie uspokaja po akcji w wannie. Zastanawiam się tylko, dlaczego wszystkie namalowane postaci opisałaś po stroju, a Damona – nie? Ma to jakieś większe znaczenie?

Na rysunku nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat – wszystkie namalowane postacie tyle miały. (…) trudno było określić wiek namalowanej postaci, choć kobieta, podobnie jak reszta, musiała mieć około dwudziestu lat. – Powiedz mi to jeszcze raz…
Podobnie jak starszy z bliźniaków, Elias przedstawiony był jako dwudziestolatek (…). – …

W tym fragmencie łatwo się pogubić:
Damon pokiwał głową. Podniósł kolejną kartę, tym razem z Roderickiem. Wisiał głową w dół, uwieszony na poziomej belce. Miał skupioną twarz, jak wtedy, gdy pracował z drewnem. U dołu widniał napis – „WISIELEC”. Podał kartę bratu [kto? napis?].
- Oznacza kontemplację – wyjaśnił służebnie. – Rozmyślanie lub wyciszenie.
Wziął do ręki inną.
- A ta oznacza kogoś dojrzałego i praktycznego, ale i pełnego wdzięku i piękna. – Z fragmentu wynika, że to Damon opisuje kartę Eliasowi, a przecież jest odwrotnie.

Była dumna i wyniosła, w długiej todze i tiarze, tak ciasno otulona materiałami, że widać było w zasadzie jedynie jej twarz.

Przez chwilę wpatrywali się w kartę, zupełnie jakby miała im coś wyjaśnić. Damon miał wrażenie, jakby dopiero teraz patrzył na prawdziwą matkę, zupełnie jakby wcześniej jej obraz przysłaniała mu zniekształcająca soczewka. Zastanawiał się, czy Elias miał tak samo.

- To niesprawiedliwe – nawet Damon nie wiedział, co miał na myśli. – Chyba raczej: Damon nie wiedział nawet, co miał na myśli. Chociaż zastanawiam się, do czego odnosi się to dopowiedzenie?

Podobnie jak starszy z bliźniaków, Elias przedstawiony był jako dwudziestolatek – miał bardziej dojrzałą twarz, [przecinek zbędny] wyglądającą [,] jakby wyrzeźbiono ją z marmuru. Czarne oczy wydawały się być bezdenne, ale takie były też i w rzeczywistości – Damon nieraz miał wrażenie, że zaraz w nich utonie – to zawsze on pierwszy odwracał wzrok.
(…)
Wydawała się być eteryczna i nierzeczywista, jakby była martwa, [przecinek zbędny] albo jakby sama niosła śmierć. Miała w sobie coś niepokojącego i groźnego (…). – Podkreślenia to germanizmy. Wydawały się bezdenne i wydawała się eteryczna. Więcej informacji: [KLIK] i [KLIK].

Elias zebrał karty, potasował je sprawnymi dłońmi, po czym ułożył w szeroki wachlarz, który ostatecznie podłożył pod nos Damonowi.
- Wybierz jedną – poprosił.
Mama tłumaczyła im kiedyś, żeby wybierali kartę, która wydawała im się cieplejsza w dotyku. On wziął pierwszą lepszą.
Wyciągnął Maga. – Z fragmentu wynika, że kartę wylosował Elias, a nie Damon. Gubisz się i mnie przy okazji. Pilnuj wykonawców czynności.

Może Elias również się bał? W końcu za każdym razem kiedy patrzył w lustro, widział twarz ojca. – Nie przesadzałabym. Elias to nie jest dorosły mężczyzna, a chłopiec. Jego rysy twarzy mogą przypominać rysy jego młodego ojca, ale z bratem nie znali go wtedy, nawet nie było ich na świecie. Pamiętają ojca jako starszego mężczyznę, którego Elias może odrobinę przypominać, może się z nim kojarzyć, ale żeby w wieku ledwo nastoletnim miał taką samą twarz jak dorosły człowiek, pewnie grubo po trzydziestce? Nie bujaj.


ROZDZIAŁ 5
Ira wzięła sobie tygodniowy urlop, mimo że zarówno Lena [,] jak i Roderick pracowali w domu – ciocia jako malarka, a wuj jako stolarz. Uznała chyba, że nie będzie w tej chwili w stanie pracować; Damon stwierdził, że nie ma się co dziwić – w końcu Hope pozostawała ich siostrą. Wciąż można było wyczuć przytłaczające przygnębienie. – Chyba? To narrator wszystkowiedzący znów nie jest czegoś pewien?

Elias i tak nie miał czasu, zamknął się razem z ciotką Sophie w domowej bibliotece. Starszy bliźniak miał nadzieję, że będzie mógł poprowadzić (…).

Miasteczko nosiło nazwę Jonesville i było raczej niewielkie, posiadało jednak wszystkie miejsca, które trzeba – ratusz, bibliotekę miejską, kino (...). – Nah… Miasteczko nie mogło posiadać wszystkich miejsc, bo czasownik posiadać odnosi się raczej do cech, można np. posiadać wiedzę. Albo też jednostka świadoma, czyli człowiek, może posiadać coś na własność, np. jakiś wartościowy przedmiot. Chodzi o konkrety, a u ciebie miasteczko jest mocno ogólne, tak samo jak miejsca. Spróbujmy to nieco uprościć:
Miasteczko Jonesville było raczej niewielkie, ale mieściło się tam wszystko, czego trzeba – ratusz, biblioteka miejska, kino (…).

(…) lecz póki co, pojazd działał. – I znów ten brzydki rusycyzm.

- Chyba powinieneś zapytać ciotkę Sophie, a nie mnie – odparła Ira, lecz po chwili dodała [dwukropek] – pewnie tego, co sama umie. Wiesz [,] ile potrafi twój brat?

Przeważały budynki z czerwonej cegły, dwu, lub trzy piętrowe (…) – dwu- lub trzypiętrowe.

Ira spojrzała na niego – miała niemal tak samo ciemne oczy jak Elias, ale jeśli tylko się przyjrzało, można było dostrzec źrenice. Damon nie miał też wrażenia, że jest przewiercany na wylot, jej wzrok nie miał tej wagi, co Eliasa. – Jej wzrok nie miał tej wagi, co miał Eliasa? Bez sensu. Wiem, że chciałaś napisać coś w stylu: jej wzrok nie miał wagi wzroku Eliasa. A pomijając ten skrót językowy, nie uważasz, że waga wzroku źle brzmi? Kojarzy się z wagą dosłowną, może... wagą oczu? Poza tym to mało obrazowe stwierdzenie, nie działa na wyobraźnię. Jak mam sobie wyobrazić wagę wzroku – chodzi o powagę? O to, że Elias przytłaczał spojrzeniem? Spróbuj w ogóle inaczej ubrać to w słowa, bardziej plastycznie. Może:
Damon wcale też nie czuł, że jest przewiercany na wylot; Ira nie przytłaczała spojrzeniem tak, jak robił to Elias.

Kręciło się tu kilku ludzi z koszykami wypełnionymi produktami (…). Mama zniknęła w dziwacznych okolicznościach, a oni na pewno o tym wiedzieli – prawdopodobnie odkąd Bowersowie się tu wprowadzili, uchodzili za dziwacznych i ekscentrycznych.
Damon wiedział, że wpisuje się w tę dziwaczność, choć w przeciwieństwie do jego brata, bardzo łatwo to przeoczyć.
Mimo że nic nie było tak jak wcześniej, Damon w dziwny sposób czuł, że wszystko jest jednak tak jak należy – jakby przez lata zmierzali [ci ludzie z koszykami?] właśnie do tego miejsca. – Nie dość, że eksponujesz znów różnice między Damonem a Eliasem (naprawdę… ile można…), to jeszcze dużo częściej przywołujesz właśnie dzięki ekspozycji stany psychiczne swoich postaci. Rzadziej pokazujesz, jak się zachowują przez swoje uczucia (abym te uczucia mogła sama wywnioskować) – po prostu idziesz po linii najmniejszego oporu i tłumaczysz wprost: Damon czuje się dziwnie. Dodatkowo przymiotnik dziwny nie jest ani trochę obrazowy, nijak nie porusza wyobraźni. Jak mam sobie wyobrazić czucie się w dziwny sposób? Albo w ogóle dziwaczność?
Ekspozycja w opowiadaniach, które nie są miniaturami, to najczęściej pójście na łatwiznę. Wykładasz wszystko kawa na ławę, nie pozwalając mi czerpać większej radości z czytania – radość tę głównie daje mi wnioskowanie, możliwość samodzielnej dedukcji. Skoro bohater jest milczący i zakłopotany, w oczach często ma niepewność, może zagryza wargę, może drżą mu dłonie i ukrywa to, strzelając palcami, a może jest skulony, zgarbiony, oblizuje usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie ostatecznie nie mówi nic… Przykładów pokazywania stanów psychicznych bohaterów w danej chwili jest mrowie, tych przykładów u ciebie brakuje. Piszesz wprost: bohater czuł się przytłoczony, czuł się dziwnie, był niepewny, a co ja na to? O rety, ale nuda! Co ja mam tu robić jako czytelnik, skoro nie mogę wyobrażać sobie postaci, jedynie wchodzę im z narratorem do głowy. Stanów psychicznych podrzucanych wprost nie da się wykreować w wyobraźni.
Żebyś nie zrozumiała mnie źle. To nie jest tak, że każę ci rezygnować ze wszystkich sytuacji, w których przytaczasz te stany. Jedynie zauważam, że wiodą one prym, pojawiają się często-gęsto zamiast konkretnych zachowań. To upraszcza ci całą problematykę twojej fabuły, a to w połączeniu z rozsianymi banalnymi powtórzeniami… no cóż. Sama się domyśl.

- Przejrzałeś je już wczoraj, prawda? – zapytała, jej głos był spokojny i monotonny, wyczuć w nim było jednak oschłą nutę. – Wyczuć w nim można było/czuć w nim było?

Ten wizerunek był inny, nie tylko dlatego, że jego obraz zastąpił kościotrupa. – Obraz wizerunku? Czy to nie taki trochę pleonazm?

Narysowany Elias miał na sobie jasny, rozwiany płaszcz, kroczył, podczas gdy czerń i czerwień napierały na niego – wyglądał, jakby zaraz miał się przewrócić. Bezbronnie wyciągał przed siebie białe dłonie, jakby o coś prosił.
Ciotka powoli ją obróciła. – Chyba raczej: odwróciła kartę. Inaczej wyjdzie na to, że odwracała czerń albo czerwień, bo to ostatnie rzeczowniki żeńskie, które przytoczyłaś.  

- Wystarczy. Przyznam, że nie należy do najlepszych, ale nie ma kart z gruntu złych. Musisz po prostu bardziej się postarać, żeby wyciągnąć jej potencjał.
- Niby jaki?
Kobieta odłożyła ją na stół.
- Jednym z jej znaczeń jest wyzwolenie.
– Dziwne, że Elias zadaje to pytanie. W poprzednim rozdziale sam tłumaczył bratu, że karta Śmierci wcale nie musi oznaczać… śmierci. Tłumaczył też jej pozytywne aspekty, na przykład zakończenie jakiegoś etapu. Tutaj zaczynanie zdania od niby wygląda w ustach bohatera tak, jakby nie wiedział on, że jego karta może mieć jakikolwiek potencjał. Jakby Elias w to mocno wątpił, a nie dociekał.

- Nie będę cię uczyć wróżyć z kart. Mają ci służyć, gdy nie jesteś ze mną. Zajmiemy się czymś zupełnie innym. – Aha? A jak wróżyć z kart, z których nie potrafi się wróżyć, gdy nie ma nauczycielki obok? Nie uważasz, że to bez sensu?

Kiedyś też cię tego nauczę, teraz jednak skupmy się na gastromancji. To wróżenie ze światła świec odbitych w tafli wody. – Powiedz mi, dlaczego nazwałaś wróżenie z tafli wody gastromancją? Gaster to po łacinie żołądek. Nie kojarzy ci się? A gastroskopia albo gastrofaza?
Mało tego, wystarczyło wpisać twoje pojęcie w wyszukiwarkę Google, by znaleźć ciekawe odniesienia:

[kliknij, aby powiększyć]

Z jednej strony wiem, że Elias to uzdolniony dzieciak, z drugiej strony – dopiero rozpoczął naukę. Jedyne, co kazała mu ciotka, to skupić się i spojrzeć w wodę, a on od razu zobaczył w niej wizję wypadku swojego brata? Czy to naprawdę jest takie proste? Zaczynam wierzyć, że każdy z nas byłby w stanie w ten sposób przewidywać przyszłość. Eliasowi udaje się to za pierwszym razem, na pierwszej lekcji. O ile scena, w której bohater ma wizję (nie napisałaś jaką) jest ciekawa i naprawdę intryguje – kończysz ją typowym cliffchangerem – o tyle zdradzenie, o co w niej chodziło już w kolejnej odsłonie nieco mnie rozczarowało. Rozczarowało mnie również to, że emocje bardzo szybko opadły. Ira odbiera telefon, dowiaduje się o wypadku, więc wybiera inną trasę i już, po sprawie. Damon też nie wydaje się przejęty – fakt, nachodzi go wizja złamanej ręki, ale to wszystko. Dla mnie? Trochę za mało, zbyt sielankowo.
Nie chcę się mieszać fabularnie, jednak zastanawiam się, jak przeciągnąć napięcie po poprzedniej scenie z jasnowidzącym Eliasem. Może gdyby Ira nie odebrała telefonu od razu? Gdyby nieco zbliżyła się do miejsca wypadku i, wprawdzie go uniknęła, ale w uniknięcie go włożyła nieco więcej trudu?

Jestem zdziwiona, że w twoim świecie są… telefony komórkowe. Być może dlatego, że do tej pory wyobrażałam sobie rezydencję Bowersów na podstawie wizji przyjętej z Umineko.... Opis rezydencji czy miasteczka przypominał mi czasy zdecydowanie wcześniejsze od współczesnych.

- Twój brat wywróżył wypadek na Walley Rd. – Ona powiedziała Rd dosłownie czy to ty zastosowałaś skrót? Słowo road nie jest takie długie, by ktoś skracał je do erdi, nie sądzisz? I tu cztery litery, i tu… Poza tym skróty w prozie wyglądają niepoważnie.

Gdy byli młodsi, drugi z braci wciąż wygłaszał kolejne przepowiednie, przez co ludzie zaczęli brać go za jeszcze większego dziwaka niż wcześniej – matka raz po raz była wzywana do szkoły, bo chłopak nigdy nie cenzorował co mroczniejszych proroctw.

- Mój Boże, pokażę im więc Eliasa. – Czy w twoim uniwersum ludzie wierzą w jednego Boga i czy wierząca jest Ira, która mieszka w domu pełnym wróżek, jej siostra przepowiada przyszłość, a brat widzi zmarłych?


ROZDZIAŁ 6
Roderick pracował właśnie nad stołem i był to jeden z najpiękniejszym mebli [,] jakie [które] Damon kiedykolwiek widział – z ozdobnymi, zawijanymi nóżkami i okrągłym blatem, który właśnie wycierał papierem ściernym. – Z fragmentu wynika, że wycierał blat Damon.

Przez moment po prostu patrzył [,] jak Roderick pracuje – miał pewność, że wuj od razu zauważył jego przybycie, po prostu nie był zbyt rozmownym typem. Pod tym względem przewyższał nawet Eliasa. Jedynym dźwiękiem [,] jaki [który] roznosił się po pracowni [,] pozostawał odgłos pocierania papieru ściernego po drewnie.
W końcu nie wytrzymał. – Ten dźwięk?
Nie podoba mi się użycia słowa typ w odniesieniu do mężczyzny. To współczesne, nieco pogardliwe słowo, a przecież do tej pory twoja stylizacja była prosta, nieco bajkowa, jakby dla dzieci. Kojarzyła mi się z Małą księżniczką albo Tajemniczym ogrodem Frances Hodgson Burnett. W jednej scenie bowiem i niezbyt rozmowny typ wyglądają jak parodia.

- Nie jestem pewien [,] jak to wyjaśnić. To jak widzenie żywych, tyle tylko, że zmarli częściej przypominają widma niż materialne istoty – stwierdził i wrócił do pracy. [akapit] Gdyby Damon mu na to pozwolił, więcej by się nie odezwał, chłopak był jednak gadułą i teraz potrzebował słuchacza, tym bardziej, że Elias wciąż nie miał dla niego czasu.

Myślał o Hope i Rodericku.
Ich dzika matka całe życie ścigała coś, czego sama nie potrafiła nazwać i ostatecznie skończyła pochłonięta przez obcy wymiar, gdzieś, gdzie nie mógł jej znaleźć nawet Elias. – Na początku myślałam, że Elias wspomina swoją babcię, mamę Hope i Rodericka, ale później okazuje się, że nie – on wspomina właśnie Hope. To mylące.

Tak, Roderick Bowers bał się kiedyś zmarłych. Wciąż do niego przychodzili, prawdopodobnie widział jakiegoś nawet teraz, choć nic w postawie mężczyzny na to nie wskazywało. – Narrator wszystkowiedzący powinien to wiedzieć.

W końcu pomogła mu ciotka Sophie, tak jak teraz pomagała Eliasowi. Nauczyła go [,] jak żyć z ich obecnością – jak słuchać, aby dusze poczuły się wysłuchane i w końcu odeszły.
- Jak one dokładnie wyglądają?

Roderick wyprostował plecy i w chłopaka po raz kolejny uderzyła myśl, jak wielki jest jego wuj. Mógłby wydawać się groźny, gdyby młodzieniec nie wiedział, że mężczyzna jest jedną z najłagodniejszych osób, jakie kiedykolwiek chodziły po tej ziemi. – Jedną z łagodniejszych osób lub najłagodniejszą osobą. Logiczne, że jeśli coś jest jakieś naj-, to nie istnieje nic innego równie takiego – to właśnie wskazuje ten przedrostek.

Roderick zaśmiał się i chłopak miał wrażenie, jakby od tego śmiechu zadrżały wszystkie szuflady – wuj miał bardzo niski głos, a jego śmiech wydobywał się z głębi jego piersi, zupełnie jakby bardziej charczał, niż chichotał.
O tym, że stawiasz znaki interpunkcyjne na czuja, utwierdza mnie twoja niekonsekwencja, spójrz, gdzie nie postawiłaś przecinka ledwie chwilę temu:
Są bardziej jak smugi, raczej się je czuje [,] niż widzi. – Podkreślone sytuacje są przecież takie same.

Roderick nawet nie zwrócił na to uwagi. Był ostoją spokoju (…). – Proszę cię, ogranicz takie zdania-zapychacze. Działają mocno na niekorzyść tekstu. Tej ekspozycji nie powinno tu być – każda informacja o bohaterze mogłaby spokojnie zostać przekonwertowana w tekst; w ciekawe zachowanie, intrygującą myśl bohatera lub cokolwiek innego niż suchy fakt.
Akurat ta mini-ekspozycja wyjątkowo mnie drażni, ponieważ piszesz to, co już dawno stało się dla mnie logiczne i wcale nie dlatego, że narrator o tym wspomniał, ale właśnie przez zachowanie Rodericka w scenach.

Po chwili do środka wpadła ich matka, [przeciek zbędny] w piżamie w małe misie i [+z] rozczochranymi lokami, zatrzymała się jednak w progu, z dłonią na klamce. Oddychała ciężko i spoglądała na zmianę to na jednego, to na drugiego bliźniaka, próbując zrozumieć [,] co się właśnie wydarzyło.

Zaczął pracować nad swoimi umiejętnościami – gdy nieco już dorósł, zaczął zastanawiać się nad tym, skąd je posiada i dlaczego tak naprawdę je dostał. – Nagle scenę w pracowni Rodericka przerywasz na rzecz streszczenia, zresztą nie pierwszy raz tak działasz. Zastanawiam się, czy to konieczne – a przynajmniej czy ciekawe jest właśnie w obecnej formie. Może zyskałoby większą wartość, gdyby stało się pełnoprawną retrospekcją? Całą sceną albo nawet rozdziałem pełnym retrospekcji – mam już co najmniej dwa wspomnienia, które wydawały mi się bardzo ciekawe i miały potencjał, by dostać więcej czasu antenowego. Piszę o wspomnieniach Eliasa o zniknięciu mamy i teraz o obecnych myślach Damona. Poza tym, hell no! Nie oszukujmy się! Praca nad umiejętnościami telekinezy wydaje się zajebiaszcza, a ty przytaczasz ją krótkim zdaniem? #smuteczek

Przy tytułach filmów z plakatów wypadałoby użyć kursywy albo cudzysłowu.

Lena przyniosła im dwa obrazy bez ramy, które mogliby gdzieś umieścić – na jednym z nich namalowała wrzosowiska pełne odcieni fioletu i błękitu przeplatającymi [przeplatających] się nawzajem, drugi był bardziej młodzieżowy – przedstawiał kolorową Indiankę wykonaną akwarelami, ubraną w pióra i futra. Chłopcy zagospodarowali dla nich miejsce tam, gdzie w przyszłości miało stanąć biurko – jako że to piętro zajmował tylko strych i ten pokój, pomieszczenie było wielkie, pełne wolnej przestrzeni, z którą mogli zrobić [,] cokolwiek tylko chcieli.
Potem zajrzeli na strych – Elias był niezwykle podekscytowany.
(…) poddasze w Bowers Hause pełne było wiekowych mebli, pudeł z ubraniami zabezpieczonymi przed molami oraz przedmiotów, które w półmroku wyglądały jak upiory. (…) Było niezwykle parno, Damom [Damon] widział wirujące drobinki pyłu w smugach światła.
Po pierwsze, nie bardzo się potrafię wczuć, szczerze mówiąc, w sielankę, którą prezentujesz. Elias był podekscytowany? Ale przed chwilą ciążyła na nim wielka odpowiedzialność – przewidział wypadek swojego brata, ma tę moc, a jego karta to ŚMIERĆ. Chyba bardziej martwię się Eliasem i jego nauką oraz przewidzianym wypadkiem (który notabene mógł się skończyć bardzo źle) niż twoi bohaterowie. Dziwi mnie to, jak teraz się bawią. Zgadzam się też z tym, że powinny – w końcu mają do tego prawo, to dzieci, nie mogą tylko wszystkim się martwić. Jednak w obecnych okolicznościach przychodzi im to strasznie łatwo.

(…) wszelkie zdjęcia, pamiętniki bądź listy, znajdowały się w pokoiku na pierwszym piętrze (…) – co chciałaś uzyskać tym drugim przecinkiem? To jeden z wielu nadprogramowych; nie wypisuję wszystkich błędów, bo ocena to nie beta; sugeruję rozpocząć współpracę z betareaderem. Potknięć jest dość sporo po, o dziwo, naprawdę poprawnym prologu.

Damon znalazł piękne, rzeźbione biurko, bliźniacy zataszczyli je więc do swojego pokoju i postawili pod obrazami. – Czy piękne rzeźbione biurka nie są przypadkiem ciężkie? A może Damon używał trochę swoich mocy telekinetycznych? Właściwie mógłby, nawet wtedy gdy przyczepiał plakaty. Tak mi się skojarzyło, że byłby to fajny motyw ćwiczenia swoich umiejętności, a opowiadanie byłoby jeszcze bardziej magiczne.
Pod tym względem ciekawią mnie też wcześniej wspomniane wróżki w Bowers Hause. Dotąd w opowiadaniu nie widziałam ani jednej i już się nie mogę doczekać spotkania.

Wysuwały się dość topornie, postanowili więc poprosić Rodericka, aby je naprawił. Odnaleźli również krzesło z miękkim obiciem, które by do niego pasowało (…) – a po co im krzesło, które pasowałoby do Rodericka? Wuj ma przecież swój pokój.

Damon miał więc mieszane uczucia – pragnął odnaleźć mamę, ale jednocześnie nie chciał wracać do dawnego życia. Bowers Hause było jego domem. Chłopak nigdy nie miał poczucia, że jakaś przestrzeń jest prawdziwie  j e g o. Teraz to się zmieniło, a wystarczyło powiesić kilka posterów i przytaszczyć biurko. – EKSPOZYCJA.

- Na Boga, ja też. Ta robota jest wykańczająca. – O, i znów ten zwrot do Boga; wcześniej podobnie mówiła Ira. Czy to naturalne dla rodziny Bowersów? To takie mocno nasze, raczej katolickie powiedzenie.


ROZDZIAŁ 7
Ciszę wypełniała tylko gra świerszczy, przez co chłopcy mieli wrażenie, jakby byli jedynymi żywymi ludźmi na tej planecie – nawet wróble pochowały się przed gorącem. Koszulki lepiły im się do ciała, a włosy do skroni, słońce sprawiało wrażenie zbyt jaskrawego.

Duchota niemal utrudniała oddychanie. – Niemal? Czyli nie utrudniała, w takim razie po co o tym pisać?

- Takie jest życie, mój młody Padawanie [kropka] – Damon ostrożnie stanął na gałęzi, dzięki czemu patrzył na brata z góry, wciąż zanosząc się śmiechem. – Lubię ten tekst; też się zaśmiałam.

Młodszy z braci miał właśnie coś powiedzieć, kiedy usłyszeli ryk silnika – jak na komendę spojrzeli w kierunku domu. Z tego miejsca nie mogli zobaczyć podjazdu, wiedzieli jednak, że to Nina wróciła do domu. Już chwilę potem widzieli [,] jak idzie przez ogród – mogła wejść od frontu, ale tylko z sobie znanych celów, [przecinek zbędny] postanowiła iść naokoło.

Już po chwili bawili się z powrotem w „kto rzuci ogryzek dalej”. Zjedli przy tym mnóstwo jabłek, jakiś czas potem Damon czuł [,] jak rozsadza mu żołądek, ale to wcale nie wydawało się nieprzyjemne. – Co to znaczy jakiś czas potem? Chyba później. Poza tym nie wiem, co chcesz mi przekazać tą informacją – to potem oznacza czas, kiedy Damon już zszedł z drzewa czy działo się to jeszcze na gałęzi? Bardzo dużo w twojej pisaninie jest określeń czasu, z czego większość spokojnie mogłabyś wyciąć – czytelnik i tak zakłada, że zdania przedstawiają wydarzenia chronologicznie. Na przykład:
Zerwała też kilka liści oraz młodych, giętkich gałązek i wykonała piękny, starannie spleciony wianek, który później włożyła sobie na głowę. – Wiadomo, że włożyła go, jak skończyła pleść. A jeżeli nie – jeżeli to później dzieje się naprawdę w odległym czasie, to… kiedy dokładnie?
Widzisz? Określenia typu po chwili, potem, jakiś czas później, moment później i tak dalej, i tak dalej… to wyrażenia tylko pozornie wnoszące coś do tekstu. Chyba że naprawdę chcesz zaznaczyć nimi ważny fabularnie przeskok w czasie, ale nie zawsze przecież to robisz.

- Nie bądź taka zasadnicza – Nina wstała, ostrożnie stając na gałęziach. – Już któryś raz zapominasz o kropce kończącej zdanie dialogowe (w sytuacjach, gdy komentarz narratora nie dotyczy wypowiadanych słów). Do tej pory myślałam, że to kilkurazowa wpadka, ale chyba jednak trzeba przypomnieć ci ogólne zasady interpunkcji dialogowej, bo im dalej idę w tekst, tym tych potknięć jest więcej. Inne przykłady:
- Nie [kropka] – Damon parsknął z irytacją. – Chodzi mi o to [kropka] [wielką literą] wskazał na miecze. – Elias będzie teraz pewnie całymi dniami uczyć się z ciotką Sophie, więc może ty byś mnie nauczyła walczyć.
Albo:
- Więc będziesz mnie uczyć? – [małą literą] Zapytał raz jeszcze, z całych sił starając się nie mówić (…).
- Jeśli nalegasz [kropka] – ciotka wywróciła oczami (…).
Dokładne zasady przedstawiłam tutaj [KLIK].

Nina zsunęła się za nim, z lekkością, jakiej brakowało obu chłopcom. Prawie nie wydała żadnych dźwięków, ani jeden liść czy owoc nie spadł na ziemię, nie miała też zadrapań, podczas gdy chłopcy pokaleczyli kolana i łokcie. – Skoro się po nim zsunęła, to znaczyłoby, że drzewo nie miało żadnych gałęzi z boku. Jeżeli był to tylko długi pień, jak na drzewo weszli chłopcy? I jakim cudem, zsuwając się z pnia, pokaleczyli łokcie? Przecież one są po zewnętrznej stronie…

Uśmiechnęła się do Leny i [,] podskakując [,] ruszyła do domu.

Damon zszedł ostatni i wylądował na kolanach, szybko jednak wstał i otrzepał dłonie.
- Pójdę zawołać Irę – powiedział. [akapit] Nie czekając na odpowiedź [,] popędził do domu i na drugie piętro; to tam znajdowały się pokoje mieszkalne (…).

Ira kolekcjonowała broń. Miała szczególne umiłowania do wschodnich mieczy – tym bardziej do katan. – A nie przypadkiem: wschodnich mieczy, w tym do katan? Tym bardziej nie pasuje w tym… kontekście.

Wisiały na ścianach, przez co jej pokój wyglądał bardziej jak zbrojownia (…) przez co w ogóle nie ocieplał wyglądu pomieszczenia.

Ciotka siedziała przy biurku, [przecinek zbędny] ze wzrokiem utkwionym w monitor komputera – elektroniczna muzyka wydobywała się z wielkich głośników stojących na blacie. – O! A więc mają też komputery? Tego to już totalnie się nie spodziewałam.

Jej sypialnia skojarzyła się teraz Damonowi raczej z salą treningową niż zbrojownią, pachniało kadzidłem i skórą. – Przed chwilą pisałaś, że to bardziej zbrojownia niż sypialnia, a teraz jednak wychodzi na to, że sala treningowa…? Brzmi to co najmniej tak, jakbyś nie mogła się zdecydować.

Damon zerknął na monitor komputera, na którym pracowała nad kryminałem, którego pisała już od czterech lat.

- Przyszedłeś mi przeszkadzać, [przecinek zbędny] czy masz mi coś do powiedzenia? (…) Mieczem, [przecinek zbędny] czy po prostu na pięści?

Matka była wściekła, został wtedy również zawieszony, (…). Chłopak również poczuł podekscytowanie na samą myśl o ich ćwiczeniach. Zawsze lubił być w ruchu, uprawiał też wiele sportów, ale jeszcze nigdy nie trenował żadnych sztuk walki. [Tak, wiem już o tych sportach z poprzednich rozdziałów].
W dodatku przestał czuć dziwne zagubienie na samą myśl, że Elias będzie uczył się czegoś, do czego on sam nie ma dostępu.

Bliźniacy Bowers byli od siebie bardzo różni, ale w dziwaczny, może nieco karykaturalny sposób uzupełniali się na wielu płaszczyznach.
Elias był głową, a Damon rękoma.


ROZDZIAŁ 8
Damon był gadatliwy i miał łatwość nawiązywania nowych znajomości, więc to wszystko w pewien sposób się równoważyło. Łatwo było zapomnieć o młodszym, spokojnym bliźniaku, gdy starszy właśnie opowiadał dowcip, który wszystkich rozbawiał.Mieć łatwość nawiązywania nowych znajomości brzmi karykaturalnie; może po prostu: był gadatliwy i łatwo nawiązywał nowe znajomości?
Czasami sama komplikujesz sobie sprawę; zupełnie niepotrzebnie przekombinowujesz.
Poza tym jedyne, co teraz ciśnie mi się na usta, to soczyste ough.
Dlaczego tę fajną łatwość w nawiązywaniu nowych znajomości sprzedajesz pod postacią ekspozycji? I to takiej złej, słabej, nudnej [tu wpisz dowolny negatywny przymiotnik]? Dlaczego to nie mogła być scena, w której Damon wchodzi do szkoły i od razu kogoś zaczepia? Albo siedzi w klasie i nie ma problemu, żeby sobie wybrać miejsce siedzące i zagadnąć nowego kolegę? W pisaniu dąży się do momentu odkrycia kart. To dla mnie największa radość z czytania – móc wnioskować, zresztą już o tym pisałam. Dla ciebie to też powinna być największa przyjemność – kreowanie świata i postaci w nim tak, by czytelnik mógł układać puzzle, poznawać wszystkie szczegóły sam dzięki umiejętności czytania ze zrozumieniem. Czemu mam wrażenie, że dla ciebie takie pisanie byłoby karą? Dla mnie karą jest czytanie suchych streszczenio-ekspozycji.

Gdyby Elias miał być ze sobą szczery, nie miał pojęcia [,] co dokładnie robił, że ludzie wokół niego czuli się niepewnie. On po prostu… p a t r z y ł. – Tak, już to wiem. Pisałaś o tym chwilę wyżej, zresztą też ekspozycją, że ludzie od niego stronili. Poza tym niejednokrotnie podkreślałaś, że Elias dziwnie nie tylko się zachowuje, ale również wygląda (a przecież wygląd rzuca się w czy pierwszy). Więc… czy Elias nigdy nie patrzył w lustro? Nie widzi, że ma białe włosy i czarne oczy, i ogólnie jest dość creepy?

Nie miało to związku tylko z obserwowaniem, ale również z zauważaniem pewnych rzeczy – jego spojrzenie było przenikliwe i głębokie, zdarzało mu się przywiązywać uwagę do pozornie nieistotnych detali (…) – daj mi to. Dawaj mi to za każdym razem w scenach, w których Elias bierze udział – niech tak robi, niech się tak zachowuje. Miałaś do tego tyle okazji, nawet na drzewie, nawet teraz, w sekretariacie. Nie wnioskuj za mnie; pokazuj, a nie opisuj.

Jego brat nie czuł się sobą, gdy przez długi okres nie słyszał własnego głosu. (…)
W ciemnościach Elias zawsze czuł się bielszy niż zwykle, podczas gdy jego brat zlewał się w mrok (….) – męczą mnie takie chwile, kiedy skupiasz się głównie na stanach wewnętrznych swoich bohaterów. Są w szkole, a ja nawet nie wiem po co. Jakby mieszasz ze sobą wspomnienia, wnioski, uczucia bohaterów, ale nijak się ma to do tego, gdzie się znajdują i co robią – scena jest pozorna, nic z niej nie wynika, za chwilę bohaterowie wsiadają do półciężarówki i jadą do centrum miasta. Co mi więc z tego, że byli w szkole?
Ano nic.

Póki co wiedział tylko jedno – użyła lustra. – I znów ten brzydki rusycyzm. Mam nadzieję, że przy najbliższej korekcie po ocenie szybko zniknie z opka.

Jego brat oczywiście wybył na przód, zastanawiając się na głos, czy wziąć swój ulubiony, czekoladowy smak, czy może wybrać jakiś inny. – Dlaczego nie stworzysz dialogu, całej sytuacji, tylko wszystko streszczasz? I po co mi to oczywiście? Nie sądzisz, że to ja powinnam to zauważyć, pomyśleć: o, Damon znowu zachowuje się jak typowy Damon… Nie, nie muszę tak myśleć, bo napisałaś to wprost.

- My też na to liczymy [kropka] – Lena uśmiechnęła się przyjacielsko.

Damon zaczął już ich nawet bajerować własną osobą i niewymuszonym dowcipem, a Elias w milczeniu podziwiał jego talent – nawet gdyby chciał, w najmniejszym stopniu nie zbliżyłby się do jego swobodnego stylu. – I znów, zamiast dowodu w postaci sceny bajery – streszczenie jej. Jestem na nie. Dodam też, że samo słowo bajerować kompletnie nie pasuje mi do klimatu opowiadania. Raz na jakiś czas jest współcześnie, mimo że do tej pory unikałaś takiej stylizacji.

Mieli zupełnie inną urodę niż Bowersowie – a przynajmniej większość z nich – i brakowało w nich czegoś, czego chłopak nie potrafił zbyt dobrze wyjaśnić. Związało się to z pewną… n a d n a t u r a l n o ś c i ą. Oni byli zwyczajni i Elias nie potrafił o tym zapomnieć. Wciąż mieli dziecięce rysy, ale te powoli znikały (…).

Na pewno nie rozumiała, dlaczego chłopak tak ją onieśmiela, a on nie miał pojęcia, jak mógłby ułatwić jej  p r z e b y w a n i e  z nim. – Na pewno, bo przecież piszesz o tym narratorem wszystkowiedzącym. Ten dodatek jest zbędny.
No a to rozszczepianie? Zauważyłam, że używasz go tylko w przypadku zdań odnoszących się do uczuć i myśli Eliasa. Może próbujesz tym pisać jego POV? Ale to nie jest dobry pomysł, bo w tej samej scenie pojawiają się też odniesienia do stanów psychicznych Damona. Nie możesz tak mieszać – albo cała scena należy się jednemu z braci, albo drugiemu. Wtedy każdy z nich powinien mieć charakterystyczną dla siebie stylizację językową. Do tej pory nie zauważyłam tego, to stąd myśl, że całość piszesz narratorem wszystkowiedzącym. Teraz nie jestem już tego taka pewna; wydaje mi się, że sama się w tym pogubiłaś.

- Racja – dziewczyna przełknęła ślinę, a chłopak patrzył jak podskakuje jej grdyka. – Pamiętam was i waszą mamę. Nie przyjeżdżaliście jednak na zbyt długo, prawda?
Cały czas podkreślałaś, że z Eliasa taki wielki obserwator, a nie pamięta swojej rozmówczyni z przeszłości? Za to ona go pamięta…

Czasami żałował, że nie miał takiego talentu do wysławiania się jak jego brat. Nie chodziło o samo  m ó w i e n i e, ale raczej o  w y p o w i a d a n i e  tego, co miał w głowie.

U Damona wydawało się to takie proste – jego słowa zawsze brzmiały odpowiednio, jakby jego myśli od razu zamieniały się w dźwięki. – Dlaczego nie odczułam tego w nadmiarze dialogów prowadzonych przez Damona do tej pory? To jest jeden z kluczowych problemów tego tekstu – piszesz, jaki jest bohater, zamiast po prostu dawać mi to scenami i już więcej o tym sucho nie wspominać.

Z chwilą, kiedy zdania wylatywały z jego ust, chłopak zdawał sobie sprawę, że nie do końca to chciał powiedzieć. – Zakłopotanie i mówienie czegoś innego, niż się pomyślało, też da się pokazać sceną… I to niejedną.
Ogólny wniosek? Rozdział, mimo że całkiem pokaźnej długości, to pusty i nijaki. Kijowy, bo jest praktycznie definicją tego, co jest złe w tym tekście — uczucia, wnioski, streszczenia biorą górę nad dialogami i zachowywaniem się postaci. Poinformowałaś dziesiąty raz, że Elias to dobry obserwator, a Damon dużo mówi, więc starczy, nie?
No nie do końca.


ROZDZIAŁ 9
- Pewnie odziedziczyłeś po niej talent do rytuałów – powiedziała kobieta, trochę kpiarskim tonem. – A talent ona miała, w końcu przywołała twojego ojca. – Nie wiem, czy Sophie sobie zażartowała, czy jest śmiertelnie poważna i to przywołanie mam traktować dosłownie (w sumie nie spodziewałam się po niej takiego poczucia humoru w odniesieniu do negatywnej postaci, jaką jest ojciec chłopców), ale rozbawiła mnie ta kwestia.

- To zależy [,] dokąd chce się dostać – kobieta uśmiechnęła się lekko. – Lustra nie lubią wyjawiać swoich tajemnic.
Młodzieniec czekał aż wyjaśni, jak zmusić je do ich ujawnienia.
Kobieta patrzyła na zwierciadło.
- Trzeba być przy nich cierpliwym i nieustępliwym. Do tego potrzebny jest talent, bez niego jedyne [,] co można zobaczyć [,] to własne odbicie. Ale trzeba też wiedzieć [,] jak z nimi postępować. Należy znać pewne chwyty. Lustra trzeba przechytrzyć. – Problem tej sceny polega na tym, że Sophie ma uczyć Eliasa, a więc mówi mu o pewnych chwytach i przechytrzaniu luster w czasie jasnowidzenia, ale… na tym kończy się jej pomoc. Nie pokazuje metod, tylko podsuwa bohaterowi zwierciadło, a on w nie patrzy. Tyle wystarczy, naprawdę? Spojrzeć i się skupić? Trochę mnie to rozczarowuje, wydaje się dość… banalne. Tak jak w przypadku wróżenia ze świec w misce wody. Nie czuję, by w tej scenie działo się coś tajemniczego, enigmatycznego. Przypomina mi się fragment z uniwersum potterowskiego, w którym Snape uczył Harry’ego oklumencji. Dialog o niej między nauczycielem a uczniem był długi i sporo wyjaśniał. Snape najpierw wytłumaczył pobudki, później uczestniczył w lekcji dość… aktywnie. Czuć było relację nauczyciel-uczeń, było poważnie i tajemniczo, także – albo: przede wszystkim – emocjonująco:
Snape (…) bez żadnego wyjaśnienia podniósł ostrożnie kamienne naczynie i odstawił na półkę, po czym wziął różdżkę i wycelował nią w Harry’ego.
– Wstań i wyjmij swą różdżkę, Potter.
Harry wstał, czując, że ogarnia go lęk. Stali naprzeciw siebie, dzieliło ich tylko biurko.
– Możesz użyć różdżki i spróbować mnie rozbroić albo bronić się w każdy inny sposób, który ci przyjdzie do głowy – powiedział Snape.
(…) Uderzył, zanim Harry się przygotował, zanim zdążył skupić w sobie jakąkolwiek moc oporu. Gabinet rozpłynął mu się przed oczami i znikł, a w jego umyśle obraz zaczął ścigać obraz, scena scenę, jak zbyt szybko puszczony film, oślepiając tak, że nie widział już nic naokoło...
Tymczasem ty zostawiasz mnie z krótkim dialogiem, ledwo namiastką czegoś grubszego, pomijasz skrzętnie moment aktywnego działania i jakby nigdy nic przechodzisz do następnej sceny. To tak, jakbyś pisała swoje opowiadanie na około, gdzieś obok fabuły, omijając ciekawsze rzeczy na rzecz łatwiejszych wstępów, które nie dostają rozwinięcia. Dla mnie to jasny sygnał – Elias uczy się tylko pozornie, poza kadrem. Uważasz, że to aż tak nieciekawy wątek, że trzeba go pomijać?
W kolejnej scenie ten sam problem – piszesz, że Damon uczy się samoobrony z Irą bez… opisywania samoobrony. Mamy same suche streszczenia:
Przy niej Damon czuł się wolny i ociężały. Wystarczyło kilka minut, aby bolały go wszystkie kości i mięśnie – Ira istotnie nie była litościwą osobą. Wierzyła, że ból jest najlepszym nauczycielem i nie powstrzymywała się przed zadawaniem ciosów. – To jest wszystko, co napisałaś na temat walki. Nie przytoczyłaś ani jednego faktycznego ciosu, więc co mam sobie wyobrazić? Nic nie widzę, żaden konkretny obraz nie kreuje się w mojej głowie. Niby wiem, że chłopak walczy i dostaje łomot, ale wiem to tylko dzięki naprawdę niekonkretnym opisie narratora. Podkreślone zdanie ma zastąpić chociaż jeden akapit walki? Chodzisz na skróty!
Kończysz scenę zdaniem: zaatakowała ponownie – i tyle w temacie, nawet nie wiem, czy Ira się na Eliasa rzuciła, czy tylko dziobnęła go kijem na długość ręki, punktując. Nie powiem, by tak rozpisana scena była minimalnie interesująca, jeżeli nie pobudza mojej wyobraźni.


KSIĘGA DRUGA: OTCHŁAŃ
ROZDZIAŁ 10
W ciągu tych dwóch lat, jakie [które] Damon i Elias spędzili w Bowers Hause, ich pokój w końcu osiągnął swój ostateczny, osobliwy wygląd. – Minęły dwa lata, a więc podejrzewam, że ledwo muśnięte treningi już zdążyły się skończyć. Moja pierwsza myśl? Zdecydowanie zabrakło mi w pierwszej księdze rozwinięcia tematu szkoły – napisałaś wstęp o problemach Eliasa z adaptacją i w żaden sposób tego nie udowodniłaś, a czekałam, naprawdę czekałam na pełnoprawną scenę, gdy chłopaki wchodzą do klasy i spędzają czas z rówieśnikami. Równie dobrze tamtego wstępu w sekretariacie mogłoby w ogóle nie być, bo do niczego nas nie zaprowadził. Nie ma różnicy, czy bohaterowie uczyliby się w domu, czy gdziekolwiek indziej.

Do Damona należały również dwie katany i zestaw noży do rzucania, które dostał od Iry na czternaste urodziny. Chłopcy umieścili na ścianie tekturową tarczę i czasem próbowali trafić w sam środek – starszemu bliźniakowi wychodziło to lepiej niż młodszemu. – Może wychodziło mu, bo przez dwa lata chociaż trochę lepiej opanował swoją moc telekinezy i potrafił prowadzić nóż w powietrzu? Nie? O ćwiczeniach tego też nie było ani jednej sceny. Nawet nie wiem, czy on już u Rodericka w pracowni albo na drzewie miał tę moc opanowaną, czy jeszcze nie – nie jestem tego pewna; może ta informacja padła gdzieś w tekście, ale najwyraźniej umknęła mi, nie zwróciła mojej uwagi.

Każdy centymetr przestrzeni należał do bliźniaków i nawet gdy nie przebywali w pokoju, z łatwością można było wyczuć ich obecność – Damon czuł z jego powodu dumę.
Należał do niego, niego, niego. – Podobają mi się te powtórzenia, są takie… Damonowe. Pojawiają się nie za często, więc za każdym razem oddziałują na mnie pozytywnie.

Mimo że miał dopiero czternaście lat, już teraz posiadał głęboki i niski głos, który było wyraźnie słychać, nawet gdy tylko szeptał; dla kogoś, kto lubił trzymać się ubocza, stanowiło to niemałe utrapienie. Poza tym kompletnie nie pasował do jego szczupłej figury i łagodnych rysów twarzy, to raczej Damon powinien nim przemawiać; starszy bliźniak już teraz posiadał sylwetkę sportowca, z szerokimi ramionami i klatką piersiową, nawet jego twarz miała bardziej zadziorne rysy. Poza tym był wyższy.
Choć wciąż przechodził mutację, Damon wiedział, że nigdy nie będzie miał tak niskiego głosu jak jego bliźniak.

Bliźniacy Bowers bardzo się od siebie różnili. – Zadziwiające, że po dziesięciu rozdziałach uważasz, że wciąż musisz to podkreślać. To ja też coś podkreślę raz jeszcze: bohaterowie nie mają być opisani. Ich cechy i różnice pomiędzy nimi nie mają być tylko wymienione. One mają istnieć w tekście.

- Ciasta? – zapytała Nina, trzymając w dłoni nóż do krojenia. – No domyśliłabym się, że nie sprężynowy.

- Na Boga! – Lena popatrzyła w sufit. – Na kogo wy wyrośniecie? – Trzecia bohaterka używająca tego samego zwrotu. To u nich rodzinne czy po prostu ty używasz go dość często i wplatasz w tekst z przyzwyczajenia? Może dla jednego bohatera byłoby to nawet i charakterystyczne (still, o ile Bóg katolicki jest częścią twojego uniwersum fantasy), ale żeby wszyscy mówili tak samo? Tracą na oryginalności.

Rod-eks-alkoholik, który podobno bardzo ciężko walczył z nałogiem, nie miesza się, kiedy czternastolatkom polewa się wódkę?  
- Kiedy będą mieli osiemnaście? Obaj będą w tym wieku nas przepijać, zobaczysz. – Nie ma to jak żartować z alkoholu przy dzieciach i w towarzystwie alkoholika. No boki zrywać.

Damon chwycił prażynki i zaczął obracać nimi w powietrzu, właściwie nie mając ku temu żadnego celu – czasem miał to w zwyczaju, działało na niego kojąco, jak zawijanie kosmyka włosów na palcach, albo jak pstrykanie długopisem. Robił to w domu tak często, że właściwie nikt nie zwracał na to uwagi. – Raczej nie robił tego wcale, dlatego trzeba poinformować nas o tym chamską ekspozycją.

Damon starał się udoskonalać swoje umiejętności. Czasami przypominało to podnoszenie ciężarów – nie wiedząc czemu, chłopak nie mógł unieść więcej, niż byłby w stanie podnieść to [to – zbędne] fizycznie. Czasami miewał zakwasy po dniu, w którym próbował pobić swój rekord. Damon był jednak sportowcem i nie poddawał się tak łatwo, poza tym Ira bardzo mu w tym pomagała, czasem poświęcali nieco wspólnych treningów na ćwiczenie telekinezy. Razem starali się nakreślić granice jego wytrzymałości – czasami przypominało to zabawę. Na początku próbowali sprawdzić, czy Damon może unieść wybrany obiekt, nie patrząc na niego; później przeobraziło się to na [w] miotanie przedmiotami, będąc jednocześnie w sąsiednim pokoju. Kiedy opanował umiejętności na tyle, aby używać ich całkowicie swobodnie, wprowadzili je do walki. Damon był niepokonany.Będąc jednocześnie to błąd – sam imiesłów współczesny (będąc) zaznacza, że czynność dzieje się równo z miotaniem.
A tak poza tym, na pewno domyślasz się większego komentarza do tego fragmentu, ale tym razem się powstrzymam. Napiszę jedynie, że fajnie, że w twoich oczach Damon był niepokonany, bo już się czegoś naumiał. Szkoda tylko, że w moich – nie.

No, chyba, [przecinek bardziej niż zbędny] że ją zmienisz.

Podoba mi się natomiast to, że o ile wróżenie z fusów po herbacie jest lekkie i przyjemne, takie… normalne, towarzyszą temu czipsy i żarty, o tyle kiedy bohaterowie przy wielkim stole wyciągają karty, atmosfera gęstnieje, staje się bardziej… magiczna. Czekałam na to bardzo mocno.

Reszta kiwnęła przyzwalająco głowami. – Kiwa się zawsze na tak. Na nie się kręci.

- To karty nauki i kariery – powiedziała ciotka Sophie. Podniosła Króla Mieczy i pokazała mu go. – Prawnik – powiedziała. Potem podniosła Rycerza Denarów. – A ta oznacza analityczny umysł, człowieka systematycznego.
Damon pomyślał o rysunkach technicznych wiszących na jego ścianie. Miał talent artystyczny jak większość Bowersów, ale nie tworzył po prostu  p i ę k n y c h  rzeczy, tak jak Rod lub Lena. – Kolejne informacje o twoim bohaterze. No okej, ale wiesz, że to znów tylko ekspozycja? Kiedy Damon w opku coś rysował technicznego? Albo w ogóle cokolwiek rysował?
Na dodatek ekspozycję łączysz z imperatywem – wspomnienie rysunków pojawia się AKURAT wtedy, gdy jest ci to fabularnie potrzebne, aby potwierdzić jakimś pierwszym-lepszym dowodem, że Damon jest systematyczny i ma analityczny umysł. Wygląda to tak, jakbyś zapomniała o tym aż do teraz albo wymyśliła to dopiero w tym momencie.
W takim miejscu autorzy często tłumaczą, że nie pisali wcześniej o jakimś fakcie z życia bohatera (tutaj, dla przykładu, że Damon coś rysuje), bo mieli wizję, by rozwijać bohatera z czasem i odsłaniać o nim karty z biegiem fabuły. I zgadzam się z tym – pomysł będziesz poznawać moją postać z czasem jest w porządku, nie mam nic do niego. Ale jest w porządku, kiedy chodzi w nim o poznawanie historii bohatera oraz kolejnych, coraz bardziej skomplikowanych przemyśleń i cech w trakcie trwania fabuły. U ciebie to jednak wygląda bardziej jak: o, napiszę teraz, że Damon wylosował sobie takie i takie karty, one oznaczają analityczny umysł, to teraz wymyślę, że bohater sobie coś rysował, bo akurat to przyszło mi do głowy. Nie. Wpleć rysunki w fabułę gdzieś wcześniej – i to sceną, gdy Damon je rysuje, a nie tylko jako opis ściany pokoju – wtedy uwierzę ci, że to zaplanowany i przemyślany element tej postaci.

Starszy bliźniak miał czasem wrażenie, że jego brat nie byłby zdolny do czucia  c z e g o k o l w i e k  do kogoś, kto nie byłby  B o w e r s e m. –  Nie jestem tym razem w głowie Eliasa, to żaden jego POV, a znowu pojawia się rozszczepiony tekst. O co z nim chodzi? Wcześniej myślałam, że to cecha charakterystyczna młodszego bliźniaka – jak powtarzanie słów u starszego. Ale teraz nie jestem już tego taka pewna.
Nadal widzę babole w dialogach. Pomijam je, ale to nie znaczy, że przestały się pojawiać:
- I pożądanie [kropka] – Ira uniosła znacząco brwi.(…)
- Nie [kropka] – Nina pokręciła głową. [akapit] Damon nie dziwił się. Najmłodsza z ciotek była niepoprawną romantyczką; nie mogło być inaczej (…).

W karcie ciotki była aniołem o białych skrzydłach – tylko ta karta nie wyglądała strasznie.
Damon chciał go [tego anioła?] o coś zapytać.


ROZDZIAŁ 11
- Na Boga, jest ich w tym domu aż trzy! – warczała Ira, waląc otwartą dłonią w drzwi. – I znów? Oni naprawdę nie znają innych powiedzeń?

Korciło go, aby zanurzyć głowę, ale nie zrobił tego, umył się tylko pośpiesznie, wcierając szampon we włosy. – Imiesłów wcierając sugeruje, że Elias wcierał ten szampon przez cały czas, aż do końca kąpieli.

Osobiście Elias nigdy nie widział duchów – przynajmniej nie tak jak Roderick, ale nieraz słyszał ich szepty. – A ja się zastanawiam, co z tymi wróżkami, o których wcześniej wspomniałaś? Tak mi się przypomniało. Mam nadzieję, że i one, i duchy okażą się strzelbą Czechowa, która jednak wypali.

Wtedy to zobaczył.
Lustro wciąż było zaparowane, tak że niewiele mógł zobaczyć, jedynie białoszare smugi.

Coś jednak mu nie pasowało. Najpierw dostrzegł to kątem oka, myślał więc, że to jedynie złudzenie, kiedy jednak spojrzał bezpośrednio (…).

Przez parę wodną nie mógł zobaczyć szczegółów, miał jednak pewność, że smuga, na którą patrzył [,] nie była nim, mimo że gdy nachylił się, ona uczyniła to samo. Musiała mieć długie, falujące włosy, możliwe że złote, ale Elias nie mógł być tego całkiem pewien.

Czuł [,] jak serce gwałtownie obija mu się o żebra. – Nie? Serce jest pod mostkiem, więc bzdura. Jeżeli chodziło ci o kołatanie serca, to ono faktycznie jest odczuwalne, ale to nadal dzieje się za daleko od żeber, by brały w tym udział. Nawet metaforycznie.

Był cały mokry, ale nie miał pewności, czy to od potu, czy wciąż był wilgotny po kąpieli.

Przyłożył dłoń do lustra i [,] wstrzymując oddech [,] starł parę, czując [,] jak adrenalina pulsuje mu w skroniach. – I znów: nie. Adrenalina nigdzie nie pulsuje, tylko ogólnie powoduje obkurczenie naczyń krwionośnych, co prowadzi do gwałtownego wzrostu ciśnienia – stąd pulsowanie w skroniach, bo pulsują tam żyły. Ale nie dzieje się to bezpośrednio przez adrenalinę – ona nie przechodzi cudownie do czoła i zaczyna się tam tłuc.

Scena akcji w łazience ładna, dynamiczna, pobudzająca wyobraźnię. Bardzo dobry cliffhanger na końcu – aż chce się otworzyć dwunastkę.


KSIĘGA TRZECIA: PRZEPAŚĆ
ROZDZIAŁ 12
Zdziwiła mnie informacja o rozpoczęciu trzeciej księgi. Pierwsza miała aż dziewięć rozdziałów, a po jej fabule sądziłam, że był to taki trochę wstęp do historii. Przy kolejnej księdze liczyłam więc na rozwinięcie fabularne, a dostałam tylko dwie notki. Jestem skonsternowana, ale mam nadzieję, że wiesz, co robisz, a cel takiego podziału za chwilę sama dostrzegę w tekście.
[W twoim komentarzu przeczytałam jednak, że: nie trzymam się jakoś specjalnie odpowiedniej liczby jeśli idzie o rozdziały, więc jeśli czuję, że wszystko powiedziałam w ramach jednej księgi, to po prostu ją kończę i aż chce mi się w obliczu tej informacji wspomnieć jeszcze raz ogrom ekspozycji, które pojawiły się w księdze drugiej. Widzisz, ty myślisz, że napisałaś w s z y s t k o, a ja czuję ostry niedosyt i obawiam się, że napisałaś prawie tyle co n i c].

Od trzech lat uznawano ją za zaginioną i to doprowadzało chłopaka do szału. – To dlaczego w jakiś sposób nie pokażesz mi tego szału? Jeśli przedstawisz mi teraz, już na początku księgi, Eliasa w tak niezajmujący sposób, bo poprzez ekspozycję, zamiast dać bohaterowi zachowywać się i wypowiadać – słowem: szaleć – nie będzie istniał w tekście, stanie się tylko papierową kukiełką prowadzoną przez narrację.
Nawet nie starasz się mnie przekonywać i niczego udowadniać, rzucasz tylko na prawo i lewo odbębnionymi faktami. Poza tym zauważ, że z jednej strony szaleństwo i dramat Eliasa to krótka ekspozycja bez poparcia  sceną, a z drugiej opis tego, co bohater ma na sobie w wiosenny dzień na dworze, pojawia się w pełni i jest ładnie wprowadzony dzięki zachowaniu. Dowód? Elias opatula się dżinsową kurtką z grubą podszewką, mogę więc sama wywnioskować, że jest mu chłodno. Sięga po telefon do kieszeni bojówek – voilà! – już wiemy, co ma na sobie; ależ sprytnie wplotłaś to w tekst!
Czyli potrafisz o mało znaczących detalach pisać normalnie, ale ważne elementy takie jak charakter bohatera eksponujesz… Gdzie tu sens? Dalej to samo:
Elias czuł jak powoli traci zmysły. – Moja reakcja? Przewrót oczami bądź wzruszenie ramion. Albo jedno i drugie naraz, czemu nie.

W niedziele zwykle nie miał żadnych obowiązków, mógł więc sobie na to pozwolić. – Naprawdę, ta ćwierćscena w sekretariacie szkolnym i wstępy do nauk z Sophie nie sprawią, że odczuję, że bohater przepracowuje się w tygodniu. A przez to nie docenię jego wolnej niedzieli.
Nie potrafię wczuć się w jego sytuację. To poważny problem, kiedy piszesz o postaci, która sądzi, że traci zmysły.

Po jakimś czasie skierował się jednak w stronę miasteczka, kiedy poczuł [,] jak w żołądku ściska go z głodu. Mógłby wrócić do Bowers Hause, ale leniwość dzisiejszego dnia przeszkadzała mu jak nigdy dotąd – w tej chwili zrozumiał, jak czuła się jego matka. Była w końcu Światem.
Spokojne dni musiały być jak kajdany.
Pedałując [,] pomknął w stronę miasta, słuchając dźwięku [,] jaki [który] opony wydają [szyk: wydają opony] [,] mknąc po gładkim asfalcie.

Gdy rozmyślał natomiast o mieszkańcach, widział jedynie obce twarze, które patrzyły na niego z podejrzliwością. Znał ich imiona, wiedział [,] gdzie mieszkają i czym się zajmują, ale na dobrą sprawę nie miał pojęcia [,] kim są – co robią, gdy nikt nie patrzy. Jak spędzają wieczory, o czym marzyli w dzieciństwie. – A, przepraszam, czemu on się temu dziwi i o tym rozmyśla? To podejrzane stalkerstwo, chcieć poznać, co obcy ludzie robią wieczorami, gdy nikt nie patrzy. Nie rozumiem, dlaczego w ogóle przyszło mu to do głowy, ale na dobrą sprawę brzmi nieco… no. Tak właśnie.

Zdjął kurtkę i powiesił ją na wieszaku, jednocześnie rozglądając się po pomieszczeniu. Urządzono go [je – to pomieszczenie, bo raczej nie chodzi ci o wieszak] w tradycyjny sposób.

Mam mieszane uczucia, jeżeli chodzi o scenę rozmowy ze znajomymi. Z jednej strony czuję rozczarowanie, bo Elias i Damon są starsi, znają swoich rozmówców od dawna i wszystko, co dla nich jest oczywiste, dla mnie takie nie jest. Jakbym… nadrabiała zaległości na siłę i miała na to tylko kilka linijek. Z drugiej strony im dalej ciągnie się ta scena, tym czyta się przyjemniej; Elias zaczyna wyciągać wnioski, obserwować, myśleć – w końcu mogę przyjrzeć się, jak robi to, o czym od zawsze zapewniał mnie narrator.


ROZDZIAŁ 13
Eksponujesz duchy – opisujesz, co mówił o nich Roderick i tak dalej, ale to znów tylko puste informacje. Czy naprawdę nie uważasz, że lepszym pomysłem byłoby pokazanie czytelnikowi jakiegoś ducha? Kiedyś? Chociaż raz? Wtedy sama mogłabym stwierdzić: hmm, to nie duch, Eliasie, przecież one takie nie są… Zamiast tego mam jednak całe akapity argumentów, dlaczego zaniepokojony bohater nie wyczuwa akurat duchów. Strasznie sucho i bezosobowo.
Najgorsze jest to, że piszesz tak cały czas:
Elias wiedział, że ich relacje nie zawsze wyglądają zwyczajnie – było w nich zbyt wiele lęku, zazdrości, ale i obopólnej fascynacji. Nigdy nie wdali się w żadną bójkę, właściwie niewiele się kłócili, bo gdy tylko wymiana zdań stawała się ostrzejsza, Damon uciekał wzrokiem.
Kiedy jednak było trzeba, Damon potrafił postawić na swoim. – Dzięki, naprawdę, ale nie chcę twoich wyjaśnień, nie chcę charakterystyki bohaterów. Pokaż wreszcie ich cechy w tekście ładną, konkretną sceną raz, drugi, trzeci, piąty czy dziesiąty. Niech się zachowują tak, jak zaklinasz narracją.
Poza tym z twoim tekstem problem jest inny niż u większości autorów. Bo o ile część z nich tylko i wyłącznie eksponuje, tworząc bardziej wypracowania szkolne niż opowiadania, to ty do tej ekspozycji dodajesz też czasem dowody w postaci scen (np. rozmowa ze znajomymi w kawiarni, w czasie której Elias był wycofany i dużo rozmyślał). Mamy więc zdecydowany nadmiar informacji. Piszesz o tym, że między rodzeństwem było wiele lęku, zazdrości i obopólnej fascynacji i to samo dają mi sceny – u wujka w pracowni Damon sugerował, że jest zazdrosny o jasnowidzenie i pocieszał się swoją telekinezą, ale gdy przychodzi co do czego, to wspiera swojego brata i martwi się o niego. Przestań więc stresować się, że nie dociera to do mnie, więc trzeba mi jeszcze wykładać to łopatologicznie narracją. Bo nie trzeba.

Dom zaczął się… c o f a ć.
Z początku nie zauważył różnicy [ten dom?], potem jednak ją dostrzegł (…).

Ktoś zmusił go do ruchu. Zrobiło się zamieszanie, ktoś krzyczał, słyszał szybkie kroki [ten ktoś czy Elias?], nie potrafił jednak za nimi nadążyć.
Podoba mi się chaotyczny opis wizji – czyta się lekko i szybko, zadbałaś o tempo dzięki chociażby krótkim zdaniom prostym, od razu rośnie napięcie.

- To przez te wasze treningi! – krzyknęła nagle Lena. – Wciąż wieszczy i w końcu tak to się skończyło! Jest za bardzo… otwarty!
Ciotka Sophie parsknęła szorstko.
- Oczywiście, że to nie od tego! – mruknęła staruszka [zbędne, jej podmiot jest poprzednio]. – Elias musi się po prostu nauczyć kontroli.
Lena obrzuciła ją niezadowolonym spojrzeniem.
- Skończy jak Zwariowana Sue.
- Nie skończy. Właśnie po to z nim ćwiczę. – Ale ta nauka trwa już ponad dwa lata i mam rozumieć, że on przez ten czas nie uczył się panować nad swoją otwartością? Czy to nie powinno być pierwsze, kiedy człowiek zaczyna otwierać się na wizje?

- Przygotuję wam kadzidła do nauki – wtrąciła nagle Nina, wpatrując się w dymiące wianki. – Dziurawiec, brzoza, rozmaryn dla ochrony, gałka muszkatołowa dla siły psychicznej i trochę anyżku oraz bylicy dla dobrego wróżenia. – Tak trochę rychło w czas, chciałoby się rzec.

Był wykończony, najbardziej czuł to w kończynach, miał wrażenie, jakby ważyły kilkanaście kilo więcej. Miał ochotę położyć się na podłodze i zasnąć. Ciotka Sophie chyba to zauważyła, bo pomogła mu wstać i kazała mu iść do siebie. Chłopak nie miał siły protestować. – Całe podkreślenie to tylko stany emocjonalne. A gdzie jakieś zachowanie? Gdzie dowody? Jakieś słanianie się na nogach, krople potu na czole, strach w oczach, drżenie, trudności z podnoszeniem rąk czy stawianiem kroków, ostatecznie nawet ziewanie by przeszło…  Cokolwiek…


ROZDZIAŁ 14
Kiedy Roderick otworzył swoje ramiona, Damon bez wahania się w nie wtulił. Jego wuj również pragnął, aby Elias wrócił. – Zdanie-komunał. Przecież od pierwszych notek wiem, że Roderick to najłagodniejszy człowiek na ziemi, więc nie musisz podsuwać mi pod nos kolejnych oczywistości.
Ten rozdział jest dużo lepszy pod względem poprawności; nawet powtórzenia nie rzucają się w oczy. Jeżeli chodzi o akcję, nie mam zastrzeżeń.

- Na bogów, potrafisz być strasznie protekcjonalny. – O, już nie Bóg, tylko jakcyś bożkowie?
Z jednej strony próbujesz przekonać mnie, że twoje opowiadanie dzieje się w czasach współczesnych, bohaterowie mają chociażby komórki (z których bardzo rzadko korzystają, że praktycznie da się o nich zapomnieć), ale z drugiej strony Damon wypowiada się tu teraz jakby był jedną ze swoich ciotek. Nie ma w nim żadnej młodzieżowej stylizacji ani lekkości.

Aaron zaśmiał się, trącając go nogą. Damon przyjrzał mu się uważnie, co ostatnio zdarzało mu się coraz częściej. – Damon to gej. I najgorsze, że dowiaduję się tego poprzez chamską narracyjną ekspozycję uczuć, zamiast przez zachowanie bohatera. Przecież to, o czym mnie zapewniasz, nie działo się w tekście! Wręcz mam wrażenie, że mnie okłamujesz.
Ile razy Damon spojrzał do tej pory na Aarona? Ale tak szczerze… W ogóle w ilu scenach pojawił się Aaron? To nawet nie jest dalszy plan (bo u ciebie takowy nie istnieje). Damon nie miał okazji popatrzeć kilka razy na przyjaciela (w ogóle czy to jest jakiś jego przyjaciel? do tej pory nie było to pokazane), więc, skoro właśnie wpadłaś na pomysł przytoczenia orientacji starszego brata, a chłopcy są już nieco starsi i pewnie nie warto się cofać fabularnie, wyjściem, które uznałaś za dobre, było napisanie zdania oznajmującego pewne fakty. Szkoda, że te fakty NIE DZIEJĄ SIĘ W TEKŚCIE.

Chłopak miał szczupłą, lekkoatletyczną sylwetkę, mięśnie delikatnie zarysowywały mu się pod koszulką, pachnącą już potem, co wcale nie było nieprzyjemne. Jego twarz trudno nazwać klasycznie piękną, mimo to Damon musiał stwierdzić, że chłopak wygląda przystojnie. – <przewraca oczami> no oczywiście, że gej. I nie dało się tych informacji rozłożyć po całym opowiadaniu tak, żeby nie rzucały się w oczy w pojedynczej nafaszerowanej nimi scenie, tylko muszą następować jedna po drugiej. Brakuje ci subtelności.

– Nasza matka przywołała tatę dzięki specjalnemu rytuałowi, ale nie jest demonem. – Aaaa…. A więc ciotka Sophie nie żartowała wtedy z tym przywołaniem (kurczę, a już posądzałam ją o ironiczne poczucie humoru)… Fajnie, że się wyjaśniło. Czekałam, aż odsłonisz tę kartę.

Patrzył na zmarszczone brwi Aarona i jego zamyślone spojrzenie, wciąż nie mogąc zapomnieć o seksownym zaroście porastającym jego policzki. – Pewnie mi nie uwierzysz, bo masz cały tekst w głowie, być może zaplanowałaś ten homoseksualizm i może niemożliwym wydawać ci się, że takie teksty… są żenujące. W sensie naprawdę by takie nie były, gdybyś gdzieś wcześniej porozrzucała w historii jakieś hinty, drobne niuansiki, ledwo wskazówki świadczące o tym, że w życiu Damona jest ktoś poza Eliasem, na dodatek jest to dość ważna fabularnie postać, drugi plan. Przyjaciel, do którego się jeździ, gdy są problemy. I który z czasem może okazać się mieć jednak seksowny zarost… A to tutaj dzieje się tak nagle i od czapy, że nawet nie chce mi się w to wierzyć.
Na dodatek próbujesz tej seksualności Damona odjąć ważności, wrzucając ją teraz do całej jednej sceny akurat w domu Aarona, ale… ja nie znam Damona od wczoraj. Spędziłam z nim w twojej historii całkiem sporo czasu, na dodatek to młody chłopak, który jest w wieku… no cóż, dojrzewania. To dość trudny okres, a Damon nijak nie mierzy się z typowymi dla nastolatków problemami. Teraz piszesz, że nie może zapomnieć o seksownym zaroście – to znaczy, że ten zarost Aarona był dla niego seksowny już wcześniej. I co Damon wcześniej na to? Nic? Nie boryka się przypadkiem z problemami własnej osobowości, którym wypadałoby poświęcić nieco scen? Nie reaguje w żaden sposób na bodźce, które w nim kiełkują? Nie było wcześniej żadnego: o kurde, chyba jestem gejem icoteras… Poruszasz temat seksualności nastolatka tak, jakby był to doświadczony dorosły facet, który opisuje kolejną już relację z kolejną już miłością swojego życia – trochę z dystansem, bez rewelacji.
Ach, no i trzecia rzecz – po co w ogóle ci homoseksualny bohater? W sensie nie mam nic do orientacji bohatera, dopóki nie jest ona potrzebna fabularnie. Jeżeli w opowiadaniu nie chcesz przedstawiać młodzieńczych problemów z dorastaniem i poznawaniem swoich preferencji seksualnych, po co w ogóle poruszać wątek seksualności? Żeby był, bo… tak? Dla, nie wiem, kilku gagów i wspomnieniu seksownego zarostu? Albo bo gej w opku może być fajny? No okej, ale coś musi chyba za tym stać głębszego, nie? Tym bardziej że rozmawiamy o twoim bohaterze pierwszoplanowym, a nie postaci pobocznej, mającej małe znaczenie fabularne.
Ten pocałunek taki trochę od czapy – instynktowny, jakby Damon nie był zagubiony, tylko pewny, że Aaron też jest gejem i na pewno odwzajemni gest. Żadnego zakłopotania, zawahania, nic? Poza tym, skoro to przyjaciele (zakładam, że nimi są, skoro Damon wbija mu na kwadrat bez zapowiedzi, jakby robił to już wcześniej), no to chyba rozmawiają też o różnych rzeczach i Damon chyba powinien wiedzieć, że Aaron gejem nie jest. Nie wiem, nie rozmawiali o dupeczkach w szkole? Jakoś mało naturalne mi się to wydaje, kiedy rozmawiamy o dwóch młodych chłopakach.


ROZDZIAŁ 15
Wrócił do Bowers Hause dopiero gdy zrobiło się ciemno – dom pogrążony był w ciszy. Damon zastanawiał się, czy jego ciotki doszły już do jakiejś konkluzji związanej z przepowiednią wygłoszoną przez Eliasa; chłopak był jednak tak odrętwiały, że właściwie nie interesował się tematem na tyle, aby rzeczywiście to sprawdzić. – A ja jestem zdziwiona, że nie wspomina swojego całuśnego faux pas. Właściwie trochę smuci mnie, że nie mogłam zobaczyć, jak Damon radzi sobie ze swoim problemem. Skrzętnie to ominęłaś.
Damon widzi się w końcu z bratem i pierwsze, o co go pyta, to to, co Elias robi. Ale przecież ostatnio widział go w bardzo złym stanie, strasznie się o niego zamartwiał, więc czy nie logiczniejsze byłoby, gdyby pokazać tę troskę, a nie tylko o niej pisać wtedy wprost? Może jakieś jak się czujesz?

- Mi [mnie] to nie przeszkadza – możemy uznać ten błąd za stylizację, w końcu to dialog. Ale nie musimy; to tylko twoja decyzja. Ja jednak czuję się zobowiązana o tym wspomnieć.
Nie mam więcej uwag do tej notki. Jest krótka i rzeczowa. Zdziwiłam się tylko, że homoseksualizm Damona już został zatwierdzony przez Eliasa i właściwie rzecz stała się jasna i oficjalna. Zaczęłaś ten wątek i rozwinęłaś go z prędkością światła.


ROZDZIAŁ 16
- To było chyba w rodzaju męskim – powiedział wreszcie, a Damon obrócił się, aby na niego spojrzeć.
- Myślisz, że to je wyklucza?
- Raczej tak. W końcu gdy jest mowa o jakiejś potępionej, to jest w rodzaju żeńskim. – Ten argument to inwalida, bo potępiony może być też ten człowiek.

- Chciałbym, aby moje umiejętności stały się przydatne – mruknął starszy z braci, patrząc na jezioro. – No to może po prostu zacznij ich używać, Damonie? Do tej pory nie widziałam, żebyś używał telekinezy jakoś super-często.

Elias nieraz zaglądał do Wielkiej Księgi Zwariowanej Sue – leżała w ich domowej biblioteczce, dobrze zabezpieczona, ale jednocześnie dostępna do czytania. Młodzieniec zwykle korzystał z niej w towarzystwie ciotki Sophie (…). – Dlaczego więc w towarzystwie ciotki nie sprawdził jeszcze akurat tej przepowiedni? Nie byłoby to łatwiejsze niż włam do biblioteki?

Damon próbował stanąć na tylnym kole roweru, choć stary gruchot kompletnie się do tego nie nadawał. – A z mocą unoszenia przedmiotów nie powinno być to łatwiejsze? Mam wrażenie, że zapominasz o potencjale mocy, którą mu dałaś.

Elias wiedział, że powinny mieć jasny kolor, ale rysunek miał barwę atramentu, wszystko było więc granatowe. Dziewczyna miała również okrągłe oczy, zadarty nos (…).

Elias nie miał pojęcia [,] co czuje [,] słysząc tę nowinę.
- Jak chcesz to zrobić? – [małą literą] Zapytał, a kiedy na niego spojrzała, doprecyzował [dwukropek] – jak chcesz ją odnaleźć? Ona chyba nie chce… - [wielką literą] spojrzał na matowe lustra.

Sama nie wiem, co myśleć o twojej narracji – trochę się w niej gubię. Niby w całej scenie bardzo dużo jest Eliasa, mam wrażenie, że to głównie jego perspektywa, jego przemyślenia i tak dalej, ale jednocześnie czasami się zapominasz i wracasz do narratora wszystkowiedzącego, na przykład w tym zdaniu:
Damon doskonale wiedział [,] o co mu chodzi. – Przecież Elias nie może wiedzieć, co wie doskonale Damon. Na dodatek obaj bracia (o ile gdzieś wystąpiły POV-y, nadal nie jestem tego pewna) mają taką samą stylizację językową, pod tym względem w ogóle się nie różnią. Myślałam, że różni ich właśnie chociażby rozstrzelanie liter w słowach-kluczach, które na początku było charakterystyczne dla Eliasa, ale w opowiadaniu pojawiło się kilka momentów, w których słowa miały odstępy w literach przy zdaniach dotyczących bezpośrednio Damona.
Pomijając to zawirowanie narracyjne – czy to POV-y, czy wszystkowiedzący – sam rozdział jest dość ciekawy. Żałuję tylko nieco bardziej, że chłopakom tak łatwo przyszło złapanie w ręce księgi i że tak szybko przerwała im Lena – nie wysilili się, więc akcji, na którą zdążyłam się napalić, gdy byli na rowerach, było tyle, co na lekarstwo.


ROZDZIAŁ 17
Damon patrzył [,] jak jego brat wznosi twarz ku niebu, kiedy zza chmur na chwilę wyłoniło się słońce – on również tęsknił za latem, ale to Elias był jego prawdziwym dzieckiem. – Jego, w sensie Eliasa czy lata, czy słońca?

Pragnął gorąca, ciepłego wiatru przeczesującego włosy i gry świerszczy, kołyszącą [kołyszącej] ich do snu.

Kiedy było zimno, on i Ira ćwiczyli u niej w pokoju, jako że bardziej przypominał salę treningową niż sypialnię – tak, to już było, pamiętam…

Ekspozycji ciąg dalszy. Swoją drogą, nie tęskniłam:
Ona nigdy nie owijała w bawełnę, była bezpośrednia, przez co mogła wydawać się nieuprzejma (…). Ira waliła prosto z mostu.

Nie rozumiem, dlaczego Damon, który ma moc przesuwania przedmiotów, trenuje walkę mieczem z człowiekiem, nie wykorzystując swojego potencjału. Na przykład nie stara się wytrącić mocą broni z ręki przeciwnika, nie zaskakuje, punktując. Nie przyciągnie do siebie jakiegoś przedmiotu, by Irę rozkojarzyć albo jej całej nie odepchnie mocą, by w ogóle nie mogła się zbliżyć. Kiedy dojdzie do jakiegoś poważnego starcia, nikt nie będzie sprawdzał, czy walczy o życie fair play.
Aczkolwiek dialog bohaterów zacny – cieszę się, że na tapecie pojawia się ojciec braci, coraz więcej o nim wiem i nie mogę doczekać się, aż dowiem się jeszcze więcej.


KSIĘGA CZWARTA: TOPIEL
ROZDZIAŁ 18
Nadszedł upalny czerwiec, wszyscy [,] kiedy tylko mogli [,] kryli się w cieniach (…).

Damon w baseball gra czysto? Nie używa swoich umiejętności, by być szkolnym królem gry? A podobno tak lubił brylować w towarzystwie, trochę się popisywać, czuć się ważny. W ogóle nie pokazujesz tego zacięcia. Jest istotne tylko wtedy, kiedy mówi o nim narrator – wtedy, kiedy sama sobie o tym przypominasz, przez co Damon nie jest naturalną jednostką, nie wydaje się żywym człowiekiem, a jedynie zlepkiem różnych cech, które czasem są, a czasem ich nie ma. A przecież charakter postaci powinien być widoczny w każdej scenie, w każdej wypowiedzi, w każdym zachowaniu. To po tym poznaje się ludzi.

(…) usiądą gdzieś bardziej z przodu, aby mieć lepszy widok na Damona wywijającego kijem – większość dziewczyn wciąż lubiły [lubiła] na niego patrzeć, choć było już powszechnie wiadomo, że chłopak jest gejem. – I tego właśnie się spodziewałam. Wprowadziłaś wątek, rozwinęłaś go i skończyłaś w dwie notki. Żadnego konfliktu fabularnego, problemu, nic, co zainteresowałoby czytelnika i przytrzymało nieco, zbudziło jakieś emocje i nadawało fabule sens. Sielanki wcale nie są fajne, gdy wszystko twoim bohaterom idzie dość łatwo. Nie czuję, by się wysilali, z czymś walczyli, by fabuła napędzała ich do działania. Fakt, Elias miał problem z ostatnią wizją, przez którą osłabł, ale wśród tej całej właśnie sielankowości traci to znaczenie, skoro nie ciągniesz tematu i w kolejnych scenach wszystko już jest okej.

Elias powoli kiwnął głową.
Dziewczyna wyjęła mu książkę z dłoni i powoli ją przekartkowała. Elias zerknął w stronę boiska – Damon patrzył na nich i głośno się śmiał, nawet tutaj było go słychać.

- Potrafi. Wciąż biega. No i rysuje. – No popatrz, a u ciebie nigdy nigdzie nie pobiegł ani niczego nie narysował. To jak to jest?

Kobieta wydrukowała mu kartkę z kółkami szkolnymi, od siłowni, po kółko strzeleckie. Jak na niewielką szkółkę mieszczącą się w zapomnianym miasteczku, ich ilość była zadziwiająca. – Mała szkółka na wypizdówku miała strzelnicę?

- Mój boże [Boże], w końcu ktoś to powiedział – Claudia odwzajemniła uśmiech. – A może ty mi próbujesz pokazać, że Jonesville to takie konserwatywne typowe miasteczko w Stanach Zjednoczonych, gdzie co niedzielę chodzi się na mszę, na której pastor wygłasza kazania, a chór gra gospel? Generalnie wszyscy modlą się przed posiłkami, są strasznie pobożni i trochę na bakier ze współczesnością (to by na przykład tłumaczyło, dlaczego tak mało w twoim uniwersum współczesności, mimo że ogólnie telefony i komputery zostały już wynalezione)? Dopiero teraz przyszło mi to do głowy. Ale z drugiej strony Bowersowie nie wyglądają na super-pobożnych, gdyby nie te powiedzonka, w których nawiązują do Boga. Nie ciągną braci na mszę,  a wręcz przeciwnie – odprawiają pogańskie andrzejki.
Z jednej strony podkreślasz, że Jonesville to małe miasteczko, wspominasz też, że Bowersowie – chociaż mieszkają w rezydencji z trzema łazienkami i są dość bogaci – mają tylko jeden stary aparat fotograficzny; z drugiej strony w szkole działa kółko fotograficzne. Więc… dzieciaki mają swoje aparaty, aby brać udział w zajęciach, w miasteczku aparaty są na porządku dziennym, ale Bowersów akurat na nie nie stać? Młodziutka Lena, która jest artystką przez wielkie A, nie ma swojego aparatu? Coś tu się ewidentnie nie lepi.

- Myślę, że warto spróbować – stwierdził. Przecież równie dobrze może od tego zacząć, w razie czego porzuci aparat z powrotem do szuflady. – Ale po co go podrzucać? To brzmi, jakby chłopaki chcieli go zdobyć potajemnie. Czemu nie powiedzą Irze albo Roderickowi, że chcą go pożyczyć, wypróbować? I tak leży w szufladzie i się kurzy. Serio, udział w kółku fotograficznym nie powinien być tabu w tak cudownej, kochającej rodzince.


ROZDZIAŁ 19
(…) wiedział, że raczej niewiele będzie z niego korzystał – aparat od razu wywołujący zdjęcia był świetnym gadżetem, ale klisza do niego była kosmicznie droga i chłopak nie był pewien, czy może sobie na nią pozwolić. – Ja bym się bardziej zastanawiała, gdzie w miasteczku, które jest małe i ma tylko szkołę, kino i kilka innych miejsc wymienionych w jednym z poprzednich rozdziałów, on by chciał w ogóle kupić takie klisze.  

Co innego zwykła klisza – Lena zaproponowała nawet, że mogłaby mu zbudować ciemnię. Podeszła bardzo entuzjastycznie do faktu, iż Elias szuka pasji, właściwie z niemałą ulgą, co chłopakowi niezbyt się spodobało. – W jakim czasie dzieje się akcja twojego opowiadania? Czy są to późne lata dziewięćdziesiąte, czy już dwutysięczne? Dlaczego nikt Eliasowi nie kupi nowego aparatu – tak po prostu – skoro Ira ma na przykład komputer i komórkę. Oni muszą być kasiaści, mieszkając w takiej chacie! A może są to lata dwa tysiące wzwyż i Ira ma w komórce aparat?

Damon zamówił mu kliszę przez Internet [,] korzystając z laptopa Iry. – Aha! Czyli mamy Internet i laptopy! Ponawiam pytanie: dlaczego Elias musi korzystać z aparatu sprzed pięciu dekad? Na kółko pewnie chodzą dzieciaki z aparatami w telefonach albo z cyfrówkami przeciętnej klasy. Z jednej strony Elias szuka zainteresowań i tematów do rozmów z rówieśnikami, z drugiej znów chce się na siłę od nich różnić i się bardziej udziwniać, przynosząc na zajęcia aparat z pięćdziesiątego szóstego roku.

Co innego Elias. Nad nim zawsze zbierał się ten rodzaj chmur. Poza tym z ich dwójki to właśnie on najbardziej przypominał ojca. – Nihil novi, naprawdę. I to też:
Chłopcy byli niezwykli, obaj na kilka różnych sposobów.

Podoba mi się cholera w dialogu chłopców. Ich język różni się nieco od tego, który pokazywałaś w dialogach jeszcze kilka notek temu. Doceniam.

- Mój boże [Boże], Nina! Ale tu śmierdzi! – Krzyknęła Ira, szeroko otwierając okna. – Wcześniej zapisywałaś zwroty do Boga wielką literą, a od jakiegoś czasu zauważyłam, że przestałaś. Dlaczego?

- Jak cię zamorduję, to wtedy zobaczysz, jaka wspaniała będzie ta cholerna energia! – warknęła Ira. – Raz mój Boże, raz cholera… Ira, a może trochę konsekwencji w stylizacji językowej, co? Albo może trochę charakterystycznych powiedzonek dla ciebie, a nie takich jak wszyscy dookoła?

Zapowiadało się naprawdę gorące lato. – A czy przypadkiem ono już nie trwało? W poprzednim rozdziale pisałaś: Nadszedł upalny czerwiec, wszyscy kiedy tylko mogli kryli się w cieniach, pili mrożone herbaty i ogólnie starali się nie wychodzić z klimatyzowanych pomieszczeń. – Więc ten wniosek trochę się spóźnił, skoro pamiętam, że jest naprawdę gorąco.   


ROZDZIAŁ 20  
(…) powiedział w końcu chłopak, czując na karku intensywne spojrzenie brata. Odwrócił się, aby spojrzeć mu w oczy.

Miał rozluźnione ramiona, a jego niski głos wciąż miał spokojny, stonowany ton, Damon wiedział jednak, że chłopak jest cały spięty. Starszy bliźniak nie był tak dobry w czytaniu z ludzi, ale znał swojego brata wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że w pewnych momentach tylko udaje stoicyzm.

Poniekąd rozczarowuje mnie to, że bohaterowie od dawna, bo od kilku lat, wiedzą o postaci w lustrze i niby uczą się każdy w swojej sztuce magicznej, ale tak naprawdę nie czuję, by im zależało, aby pomóc dziewczynie i rozwiązać jej tajemnicę. Albo żeby znaleźć mamę. Jak chcą to zrobić? Nie mają nawet pomysłu, przez co fabuła, która na początku miała jasno zaznaczony cel, do którego zmierzali bohaterowie, teraz strasznie ci… sflaczała.
Oczywiście jak na zawołanie zaraz Elias cudownie wpada na jakiś pomysł rytuału, ale brzmi to strasznie naciąganie. Dlaczego akurat teraz o nim pomyślał? Skoro znał ten rytuał, mógłby wpaść na niego nieco wcześniej, gdy się o nim dowiedział. Problem w tym, że nie pokazałaś tego dowiadywania się sceną, więc to nie jest tak, że dopiero się nauczył go odprawiać, dopiero co przeczytał w jakiejś książce albo usłyszał od Sophie. Wie o nim od dawna, ale cudownie go przegapił?
I znów nawiążę do uniwersum potterowskiego. Hermiona często znajdywała wskazówki w bibliotece, ale najczęściej sceny pokazywały, jak idzie z chłopakami szukać informacji. Albo przynajmniej wypowiedziami Hermiony o swoich zamiarach i staraniach Rowling udowadniała, że bohaterce zależy, że nie marnuje czasu na duperele, szuka odpowiedzi, jest aktywna. U ciebie tak nie ma; mijają lata, a chłopaki nie robią nic, by pchnąć fabułę w przód. Teraz Elias wpadł na coś nie wiadomo jak i skąd, leżąc w trawie, a jego dotychczasowe wieszczenia są tylko streszczone (narrator czasem jednym zdaniem w rozdziale wspomina, jaki to Elias jest bardzo zapracowany, wróżąc bez celu nie wiadomo co; ot, same ogólniki), mało tego – nie przynoszą żadnych efektów.
Zdaniem – robi się po prostu nudno, a na dodatek wyczuwam imperatyw.
W każdym razie wspomnianego rytuału nie mogę się już doczekać.

ROZDZIAŁ 21
Chłopak słyszał jak Lena kłóci się z ciotką Sophie, nie mogła już jednak mu przeszkodzić. Elias zdecydował się to zrobić i nikt nie mógł go teraz od tego odwieść. – A czy – tak na chłopski rozum – jakiekolwiek krzyki przed rytuałem są wskazane? Czy nie rozstrajają, nie psują aury? Może bohaterki powinny kłócić się gdzieś nieco dalej, by Elias tego nie słyszał?

Z jednej strony ciotka Sophie mówi, że żałuje, że nie uczyła Damona i ma on ewidentne braki, z drugiej – i tak chłopak zostaje kotwicą Eliasa w czasie rytuału, mimo że nie wie, co ma robić? Czy to naprawdę jest odpowiedzialne ze strony opiekunów? Nie wydaje mi się. Może ten ceremoniał powinien poczekać, dopóki Damon się nie przeszkoli? Może jakaś próba generalna czy coś? Chłopak ma masę pytań, a za chwilę będzie brał udział w rytuale, i to dość niebezpiecznym. Przecież czekali już tyle lat, by dowiedzieć się czegoś o postaci z lustra, że właściwie kilka dni wte czy wewte nie robi już różnicy… W ogóle brakuje mi w twoim opowiadaniu jakiegoś właśnie poczucia upływu czasu, który ma wpływ na fabułę. Tykający w tle zegar to genialny sposób, by przyspieszyć ją, aby czytelnik czuł napięcie, obawę, że coś może przepaść, umknąć, cokolwiek. A u ciebie właśnie chłopaki to do tej pory tak lekko podchodzili do tematu. Coś tam sobie pogadali, Elias miał raz wizję i tyle. A przecież mijały lata. Na czym? Na chodzeniu do szkoły i treningach, które nie mają żadnego odzwierciedlenia w fabule?

Nawet nie zauważył, kiedy jego umysł odpłynął. Przypominało to zasypianie – w jednej chwili siedział [ten umysł?] w korytarzu, wpatrując się w swoje odbicie (…).

Albo inaczej – niczym w Alicji w krainie czarów, znalazł się po drugiej stronie lustra. – Tytuł kursywą lub w cudzysłów.

Bardzo podoba mi się opis Bowers Hause w zwierciadle. To, jak Elias się czuje i co widzi, porusza wyobraźnię. Zachowałaś fajny klimat, szczególnie urzekł mnie wstęp i moment patrzenia w okno, w którym widać tylko ciemność. Również to, że Elias coś mówi, ale jego głos jest ściszony, a oddechy brzmią jak jęki pasuje, buduje atmosferę. Fantasmagoria jest tu naprawdę świetna.  
Mimo wszystko nadal dużo w tym powtórzeń psujących efekt:
Wciąż kręciło mu się w głowie – wszystko wydawało się dziwnie przesycone, zupełnie jakby patrzył na wszystko przez stary obiektyw. Z tego miejsca nie miał widoku na okna i kryjącą się za nimi pustkę, mimo to miał wrażenie, jakby ktoś go bacznie obserwował.

To nie może mi zrobić krzywdy. To nie może mi zrobić krzywdy. To nie może zrobić mi krzywdy. – To, co wcześniej wydawało mi się charakterystyczne dla stylizacji Damona, teraz pojawia się u Eliasa. Meh. A tak zaklinałaś, że chłopaki się różnią…

Roderick mówił to jednak o zmarłych, a nie dziwnych siłach tkwiących w zaklętych lustrach.
Dotarł [kto? Roderick?] do końca schodów (…).

Za dużo we fragmencie fantasmagorii powtórzeń typu: miał wrażenie, wyglądał jak, wydawał się… Masa też odczuć; gdyby je policzyć, stanowiłyby większość, w ogóle nikną w nich czynności bohatera. Jasne, w opisie iluzji nie są one aż tak słabym pomysłem, ale nie muszą przejmować kontroli. Kiedy bohater coś robi, po czynach poznam, co ma w głowie, a ty jak zwykle robisz na odwrót. Dopiero dalej, przy zbliżeniu do dziewczyny, jest lepiej. Tam utrzymujesz napięcie. Zrezygnowałabym też z większości po chwili.  

Czuł [,] jak serce łomocze mu w piersi, miał wrażenie [,] jakby zaraz miało mu wyskoczyć, łamiąc przy tym wszystkie żebra [coś ty się uparła tak na te żebra? nawet jakby serce wyskoczyło, nie jest tak wielkie, by połamać je w s z y s t k i e.]
Dziewczyna wyglądała tak samo [,] jak na rysunku ciotki Sophie, tylko w kolorze. Posiadała mocno zarysowaną szczękę [posiadać szczękę – brzmi dziwnie], wielkie oczy koloru piasku oraz poskręcane blond włosy, ale w ciemniejszym, bardziej złocistym kolorze niż u Eliasa.

Nie miał pojęcia, czy to dom się wali i znika, czy może ma tylko takie wrażenie, bo z niego wypadał. Miał ochotę zawołać dziewczynę, ale nie znał jej imienia.

Nie mogłam się wczuć w Eliasa, który jest załamany, bo stwierdza, że tylko on coś robi, a mamy dalej nie ma i nie wiadomo, kim jest dziewczyna z lustra. No bo przecież po fabule widać, że Elias, to tak właściwie robi coś tylko raz na rok albo dwa.

Elias wiedział, że wiele osób porównywało ich do siebie, ale on sam nigdy nawet nie zbliżył się do opanowania, jakim dysponował jego wuj. Rod był oazą stoicyzmu. – Tak, to też nic nowego. Może po prostu zacznij to tylko pokazywać?
Końcówka z Rodem bardzo przyjemna.


ROZDZIAŁ 22
(…) Damon zastanawiał się, czy samemu tego nie zrobić; zrezygnował jednak w końcu [w końcu jednak], zasłaniając się głupią wymówką, która nawet w jego uszach brzmiała bezsensu. Nawet nie miał pojęcia [,] dlaczego to zrobił – nikt o nic go nie prosił. – Napisałaś o wymówce, ale jej nie przytoczyłaś, a aż byłam ciekawa, co wymyślił.

Wszyscy zdążyli się już uspokoić. – Jak zawsze w tym opowiadaniu. Kiedy coś się dzieje, zaraz nie ma tematu.

- Szukałam w dziennikach jakiejkolwiek wzmianki o tej dziewczynie – zaczęła Lena, bez przekonania dźgając widelcem ryż. – Nic nie znalazłam. – Rychło w czas. Elias o tej pannie mówi od dawna, wszyscy domownicy wiedzą, że mieszkają z dziwną istotą w lustrach, których notabene w domu jest mrowie, ale dopiero teraz szukają o niej informacji? W ogóle zabawne, że dopiero teraz o niej rozmawiają i silą się na jakieś rozwiązania, argumenty, cokolwiek:
- Może nikt nie chciał, aby pozostał po niej jakiś ślad [kropka] – Ira podrapała się sztućcem po karku.

Damon zastanowił się przez chwilę nad tym co powiedziała i zdał sobie sprawę, że to naprawdę dziwne – w Bowers Hause  z a c h o w y w a ł o  się pamięć, a nie ją  n i s z c z y ł o. – Ale wszystkie obrazy w domu, albumy, księgi i tak dalej przedstawiają wszystkich Bowersów, ba, robią to nawet karty Zwariowanej Sue. Więc skoro Elias nie znalazł tam dziewczyny z lustra, wniosek jest banalny – panna nie należy do rodziny. Dopiero teraz wszyscy domownicy powoli do tego dochodzą? Elias ma te karty prawie że od początku opowiadania, a dziewczynę widział już w trzecim rozdziale – wspominał chociażby jej loki i szczupłą sylwetkę – i nie kapnął się wcześniej?

Damon przypuszczał, że nie po raz ostatni pełnił obowiązki kotwicy. Prawdopodobnie właśnie dlatego staruszka poprosiła go, aby to zrobił – żeby w przyszłości nie potrzebowali pomocy staruszki i mogli zająć się tym sami. – Dziwne metody nauczania ma ta Sophie. Nie uczestniczy w lekcjach aktywnie, co najwyżej wspiera słowem, ale i tak zgarnia wszystkie zasługi, że to ona pomaga chłopcom. Damona do niczego nie przygotowała, a Elias od początku lekcji do wszystkiego też musiał dochodzić sam – Sophie jedyne, co zrobiła, to dała mu karty i przygotowała miskę z wodą. To faktycznie wielka pomoc.

- Nie wiem [,] czy zauważyliście – zauważyła kwaśno Ira – ale niczego nie ustaliliśmy.
- Ustaliliśmy – mruknęła ciotka Sophie, w ogóle nie starając się ukryć oschłego tonu. – Elias będzie w spokoju pracował dalej i starał się ustalić jej tożsamość. Kiedy nawiąże komunikację, wypyta ją o co trzeba. Wtedy stwierdzimy jak i czy w ogóle powinniśmy ją uwolnić. – Dla mnie to nie brzmi przekonująco. W domu mieszka kupa osób, które mogłyby Eliasowi pomóc. O, Roderick na przykład mógłby pogadać z duchami – podobno w kółko jakieś widzi. Są też wróżki, o których zdanie pojawiło się tylko raz – może mogłyby się w końcu do czegoś przydać? Dlaczego rodzina nie zakasa rękawów i nie zajmie się sprawą wspólnie? Nikomu nie zależy na odnalezieniu Hope i poznaniu, kto mieszka w ich lustrach? Mało tego, odpowiedź Sophie wygląda mi jak spławienie czytelnika. Coś w stylu: Elias będzie coś tam robił, zaufaj mi na słowo – ehe, tak samo jak robił do tej pory, ale sucho informował o tym narrator wszystkowiedzący zdaniami typu <cytuję>:
Elias i ciotka Sophie przez resztę dnia nie opuszczali biblioteki. Albo:
Elias starał się dużo czytać o rytuałach wykorzystujących lustra. Albo:
Elias nieraz zaglądał do Wielkiej Księgi Zwariowanej Sue. Albo:
Wieszczył, ale nie dowiadywał się niczego nowego.
Scen tego typu było po prostu za mało lub nie były przesadnie konkretne. Same opisy to straszna bieda.

PODSUMOWANIE
Dochodzę do wniosku, że wspomniany wyżej brak scen wynika z tego, że fabuła pędzi na łeb na szyję. Mamy dwadzieścia dwa krótkie rozdziały, chłopcy zdążyli przejść przez etap dorastania i są już prawie dorośli, a poznaliśmy ich, gdy byli dziećmi. Poszatkowałaś ich historię bardzo mocno, przez co czuję, że ledwo ją musnęłam. To powoduje u mnie mocny niedosyt. Nie będę ukrywać – przeczytałam to opowiadanie w dwa dni głównie przez ekspozycję i streszczenia. Bardzo szybko przelatuje się wzrokiem takie puste zdania określające charakter bohaterów czy opowiadające, co działo się poza kadrem opka. Konsekwencją tego jest nie tylko szybkie czytanie bez przywiązania wagi do tekstu, ale też brak możliwości przywiązania się do bohaterów, poznania ich, oglądania ich przygód oczami wyobraźni. Są dla mnie scharakteryzowanymi w pierwszych rozdziałach imionami, które im szybciej dorastały, tym gęściej były charakteryzowane. Ale… dlaczego? Czemu miałoby to służyć?

Nie pamiętam, czy wyżej linkowałam ci artykuł o ekspozycji, dlatego zrobię to tutaj: [KLIK]. Przeczytasz w nim, że ekspozycjami są większe bądź mniejsze ściany tekstu, opisujące dowolny element fabularny. Oraz że: to oznaka lenistwa lub braku warsztatu. Używają jej zazwyczaj autorzy niedoświadczeni lub tacy, którzy zwyczajnie do tworzenia się nie przykładają, którzy w sposób dosadny chcą przekazać naraz konkretne treści albo którzy czytają zbyt mało i są niezbyt wszechstronni. Dlaczego? Ponieważ łatwiej jest napisać, że postać jest zabawna niż co jakiś czas do dialogu wrzucić z jej strony jakiś żart, który faktycznie może rozbawić lub w ogóle oddać naturę żartownisia. Łatwiej napisać, że prawo w wykreowanym świecie jest surowe niż opisać np. egzekucję nastolatka, który coś ukradł. Przykłady można mnożyć i mnożyć. – Przykład o zabawnej postaci idealnie pasuje do twojej historii. Ile razy, ale tak z ręką na sercu, napisałaś wprost, że bracia są różni, Rod jest ostoją spokoju, Ira to babka wybuchowa, a Elias to typowy outsider-obserwator? Za dużo. O te wszystkie razy za dużo.
Najwięcej straci czytelnik, u którego czytania nie wymusza pisanie oceny, tak sądzę. Gdybym nie była zmuszona czytać na potrzeby wystawienia opinii, z automatu przeskakiwałabym wszystkie te ekspozycyjne akapity. Zresztą nie jest tajemnicą, że robię tak z książkami, gdy tylko pojawia się większa bądź mniejsza ściana tekstu śmierdząca oklepaną ekspozycją. Jestem przyzwyczajona do szukania w tekście postaci i ich czynów, także dialogów – lubię, gdy się dzieje i stawiam na akcję. Żeby nie było, lubię też opisy – szczególnie miejsc akcji (to dlatego ujął mnie dom Bowersów w początkowych rozdziałach), ale na przykład wygląd bohaterów lepiej prezentuje się, gdy jest wpleciony w scenę (jak zresztą robiłaś to w przypadku chociażby opatulenia się kurtką czy sięgania do kieszeni bojówek po telefon). Są więc momenty, gdy potrafisz być subtelna i pokazywać, zamiast opisywać.
Niestety za rzadko, przez co opowiadanie jest zwyczajnie przegadane przez narratora.
O, no właśnie, skoro już przy narracji jestem – to w końcu jest wszystkowiedzący w pełni czy gdzieś miałam do czynienia też z POV-ami, które zlewały się ze sobą? Oto artykuł o narracji [KLIK], który powinien pomóc ci ogarnąć powstałe zamieszanie. Nie może być tak, że czytelnik nie wie, czy mierzy się z narratorem auktorialnym (który wie wszystko), czy persolanym (który chowa się za którymś z bohaterów). O tym pierwszym świadczyły dziwne wtrącenia typu bowiem; o tym drugim – czego też nie jestem pewna – rozstrzelenia tekstów, powtarzanie fraz albo kolokwializmy typu niezajmujący typ. Przy czym jeżeli to element stylizacji, było jej zdecydowanie za mało. Jeżeli chcesz podzielić tekst na POV-y i je wyszczególnić, to musisz stworzyć aż trzech charakterystycznych i kontrastujących ze sobą opowiadających – Eliasa, Damona oraz narratora wszystkowiedzącego, któremu możesz przypisywać niektóre partie opisowe, wstępy do scen i tym podobne. Nie możesz przy tym dopuścić do head-hoppingu, o którym również poczytasz w artykule. Narracja to trudny orzech do zgryzienia, a wydawałoby się, że wystarczy pisać, prawda? No, chciałoby się…
Po narracji aż żal byłoby nie wspomnieć o twoim stylu. Jest lekki, ale w tekście pełno jest powtórzeń, które sprawiają, że wygląda on nieprofesjonalnie, nieco banalnie, trochę nawet infantylnie. Dzieci nie zwrócą uwagi na to, że posługujesz się w kółko tymi samymi zwrotami, ale w oczach starszego czytelnika nie wygląda to za dobrze. Co ciekawe, większość powtórzeń typu być, mieć, móc, wyglądać jakby i tak dalej pojawia się tam, gdzie wiszą soczyste ekspozycje, więc istnieje szansa, że znikną one, gdy przeredagujesz suche opisy na pełnoprawne sceny.
Z ekspozycją i powtórzeniami wiąże się jeszcze jeden problem – nieustanne zaglądanie twoim postaciom do głów. Pisałam już – czasownik czuć się jest nieplastyczny. To też taki czasownik-pułapka. Dlaczego? Od tego, jak czytelnik sobie zobrazuje ukazanie jakiegokolwiek uczucia przez dowolną postać wynika, jaki charakter nada tej postaci. Ty dajesz natomiast wolną rękę, pisząc Ira czuła się smutna i na tym kończąc opis. Każdy gest, który wykona w czasie przeżywania tego smutku, jest zobrazowaniem tego, jaką Ira jest osobą. Jeżeli, przykładowo, marudziłaby na głos, wyszłaby na taką, która lubi robić dramę i być w centrum zainteresowania. A ty odwalasz robotę na pół gwizdka i nie wskazujesz żadnej z opcji. Jeśli uogólniasz – każdy czytelnik inaczej odbierze jednego bohatera, a każde z tych wyobrażeń może nie pokryć się z twoją faktyczną wizją tej postaci – sama więc widzisz, jak ważna jest kreacja, której unikasz jak ognia.
Można używać czasownika czuć się, pewnie, nie ma reguły, która by tego zabraniała, ale jest różnica między używaniem a nadużywaniem. U ciebie uczucia i emocje podane wprost wiodą prym, całkowicie przejęły ci tekst – momentów, kiedy bohater robi coś, z czego mogłabym wnioskować jest zdecydowanie mniej. A może jest ich więcej, niż myślę, ale są totalnie przyćmione przez uczucia? Najgorzej, że tam, gdzie pojawiały się sceny – na przykład spokojny Roderick nie biorący udziału w kłótni – i tak narrator jeszcze wspominał, że Roderick to ostoja spokoju. Nie masz pojęcia, jak wiele tekst na tym stracił. Nie dość, że można cię posądzić o robienie ze mnie głupiej (czasami autentycznie tak się czułam), to jeszcze lejesz wodę.
Niektórymi sytuacjami kierował imperatyw [KLIK]. Coś działo się, chociaż na logikę w ogóle nie miało podstaw, by się wydarzyć. Elias wpadł nagle na pomysł rytuału, nagle okazało się też, że Damon od dawien dawna coś rysuje (akurat, gdy potrzebne to było fabularnie), ba, że jest gejem pełną gębą, mimo że wcześniej ani razu o tym nie pomyślał, a przecież jest dojrzewającym młodym mężczyzną, który chodzi do publicznej szkoły i znam go od małego. Chciałaś być subtelna i rzucić uwagę o jego seksualności mimochodem, a wyszło zupełnie odwrotnie – z całego opowiadania wstęp, rozwinięcie i zakończenie wątku zajęło ci dwie notki, a z czego pierwsza aż kipi wcale nie subtelnymi sugestiami.
Ale pomijając niektóre momenty, i tak jestem mile zaskoczona, jak oryginalny i ciekawy miałaś pomysł na fabułę. Poczynając od Bowers Hause i domowników, wspominając różnicę braci, tajemnicę zniknięcia ich mamy, anielstwo ojca oraz dziwną kobietę w lustrze – ten pomysł ma moc. Brakuje mi jednak więcej magii w magii – telekinezy Damona, aktywnie działającego Eliasa, prawdziwych nauk Sophie, Roderickowych rozmów z duchami, wróżek i tak dalej. Żeby opowiadanie całe było magiczne, a nie tylko w niektórych momentach. Żeby atmosfera tajemniczości towarzyszyła nam na każdym kroku, a nie tylko tam, gdzie narratorowi się coś przypomni.
Z bohaterami mam problemy, ale wiążą się one z ekspozycją. Znów. Widzisz, jak ona wszystko psuje? Żadnej z postaci nie dajesz szansy tak prawdziwie poznać, odkrywać z biegiem historii. Wiem o wszystkich wszystko od samego początku, bo każdego bohatera z góry podsumowywał mi jakiś głos w tle. A czy lektor podsumowuje aktorów w filmie, czy raczej, oglądając ich, po scenach możesz wnioskować, jaki charakter mają grane postaci?
Osobowość bohaterów czytelnik powinien poznawać w trzecioosobówce po ich słowach i zachowaniu. Mam wrażenie, że nie zdawałaś sobie sprawy, że samo wspominanie o czymś nie czyni wcale postaci. Czynią ją czyny – Damon nie lubi rysować ani biegać, dopóki nie sięgnie po ołówek czy pójdzie... biegać właśnie. Narracja trzecioosobowa raczej nie śledzi cudzych myśli, a jeśli to robi, to nie przeważa to w tekście – pokazałaś, że da się inaczej, ale moim zdaniem to nie działa.
Zwykle rozpisuję się o każdym bohaterze z osobna, ale tu nie odczuwam takiej potrzeby – ponieważ postacie wszystkie jak jeden mąż mają taką samą metodykę przedstawiania swoich myśli. Dodatkowo nie mają charakterystycznego sposobu wypowiedzi, specyficznych dla siebie zachowań. Jedynie z wyglądu potrafię ich sobie wyobrazić, poza Niną, której w ogóle nie kojarzę, bo występowała za mało, oraz Aaronem i koleżankami braci, których imiona zdążyłam zapomnieć. I nie piszę tego ze złości, by zrobić ci przykrość, ale dlatego, że ja naprawdę ich nie pamiętam. Musiałabym teraz otworzyć któryś z rozdziałów, żeby sobie przypomnieć – tak dobrze wprowadzone w tekst były te bohaterki.
Jeżeli mowa o stylizacji, nie mogę nie wspomnieć o nawiązaniach do Boga czy też bogów. To w końcu jaka wiara obowiązuje w twoim uniwersum i dlaczego wszyscy używają tych samych powiedzeń? Idąc dalej tym tropem, zastanawiam się, jaki dokładnie mamy czas akcji? Niby można wszystko zamówić przez internet, ale młodzież nie ma fejsa, nie pisze do siebie esemesów, chłopaki u siebie pewnie nie mają nawet komputera – te czasy współczesne są strasznie odległe, wrzucone jakby na siłę. Również sytuacja z aparatem nieco mnie skonsternowała – Bowersowie mają wielki dom, ale nie stać ich, by zainwestować w sprzęt do nauki dla chłopców i dlatego Elias dostał stary aparat? Może i z duszą, ale wątpię, by dało się go podłączyć do programów graficznych w szkole na zajęciach z obrabiania fotek. No chyba że w szkole też mają ciemnię i studio fotograficzne, ale… to miała być mała szkoła w małym miasteczku na prowincji, nie?
Jeżeli chodzi o poprawność – masz problemy z dialogami i – bardzo ogólnie – z przecinkami. Nie oddzielasz wtrąceń, nie zauważasz dopowiedzeń (albo wymuszasz je tam, gdzie wcale ich nie ma), nie stawiasz przecinka przed jak, niż i czy w zdaniu złożonym, które tego wymaga, ale stawiasz przed lub, które wprowadza zdanie równorzędne. Dodatkowo mylisz który z jaki, niepoprawnie używasz imiesłowów współczesnych, promujesz rusycyzmy (póki co) i germanizmy (wydawać się być) czy w końcu zapisujesz Boga małą literą. Pamiętam, że linkowałam już artykuły o dialogach, siedem najczęstszych problemów z przecinkami  znajdziesz: [KLIK], a rozszerzenie: [KLIK], chętnie oddeleguję cię również na BETOWANIE – twoje naprawdę mające potencjał opowiadanie zasługuje, by ktoś je dopieścił.

Na dzień dzisiejszy? Przeciętny z plusem. Praca jak na razie przypomina konstrukcją first draft, który trzeba teraz oszlifować. Opisy przekonwertować w sceny, historię pogłębić, dodając wątków, zadbać też o bohaterów i ich charakterystyczne sposoby mówienia czy nawet myślenia – pokazanie dwóch różnych perspektyw dzięki dwóm stylizacjom pasowałoby idealnie do opowiadania, w którym mamy dwóch głównych bohaterów.
Zadbaj o nich, bo zasługują na to.
Pozdrawiam i życzę weny.


Podziękowania dla For za betę. 

1 komentarz:

  1. Cześć!
    Bardzo chciałabym Ci, Skoiastelo, podziękować za tę ocenę. Chociaż nie jestem autorką, to jednak bardzo mi pomogłaś w pisaniu mojej pracy. Nie ze wszystkim się zgadzam, bo uważam, że niektóre elementy dość ciekawe pojawiły się w opowiadaniu i mają spory potencjał (na przykład brak homoseksualista), ale zgadzam się, że wątek mógł być bardziej rozwinięty w czasie. Wydaje mi się, że może opowiadanie mogłoby zostać ocenione pod koniec ciut wyżej, chociaż patrząc na to, że autorka w ogóle nie odpisała Ci na Twoją wyczerpującą i bardzo złożoną pracę, trzeba jej było teraz zmienić na 'fatalny'.
    A w ogóle pozdrowienia dla całej ekipy WS. Dzięki Wam świat autorski w blogsferze jest lepszy.

    Pozdrawiam,
    Anonimowa Pozytywna

    OdpowiedzUsuń