[244] ocena tekstu: Nas to łątki nie obchodzą



Tytuł: Nas to łątki nie obchodzą
Autor: ZSRRknight
Gatunek: YA, romans
Oceniają: Forfeit, Skoiastel


Jako że limit treści, które Skoia bierze pod lupę, wynosi trzy arkusze wydawnicze, wspólnie postanowiłyśmy ocenić twój tekst do ósmego rozdziału. Gdyby jednak okazało się, że nie wyczerpałyśmy tematu bądź czyta się lekko – nie wykluczamy, że sięgniemy po więcej. Część dotycząca korekty (technikaliów) znajduje się na końcu składu pociągu ocenki. Przepraszamy również za opóźnienia; Fen z przyczyn prywatnych trochę odpoczywała od działalności WS, a my wpierw musiałyśmy skończyć rozgrzebane już wcześniej projekty. Na szczęście nadszedł ten czas, kiedy to możemy skupić się na twoim tekście. Mamy nadzieję, że efekty tej pracy będą dla ciebie satysfakcjonujące.
Zapraszamy!



Rozdział 1: Coś się stało…

— Ciekawa książka. — Podeszła wtedy do mnie; nawet nie zauważyłem. Nos miałem w regale, aksamitny głos przeleciał koło ucha.
— Yhm — potwierdziłem, wziąłem książkę, nawet na nią nie zerknąłem. – Na książkę czy dziewczynę? Przy czym podobieństwo nos-głos może kłuć w uszy. Za to podoba mi się podwójne wykorzystanie konstrukcji nawet + orzeczenie. Wygląda na celowe.

Od początku interesuje mnie twoja narracja. Bywa intymna, widać, że siedzimy w głowie protagonisty, nie gdzieś obok niego. Nie jest obiektywnie, za to z każdego zdania mogę wyciągnąć wnioski o jego charakterze. Warte uwagi są też naturalne myśli wciąż bezimiennego bohatera (rety, naprawdę cieszę się, że sam się jeszcze nie przedstawił – zrobił to dopiero w dialogu z Eweliną). Do oddawania młodzieżowego stylu wykorzystujesz naturalne dla niego kolokwializmy; mamy, na przykład: nie zczaić, sorry albo krejzolkę, co pozwala wywnioskować, w jakich czasach dzieje się akcja oraz się w nie wczuć. Do tego dobrze wyważasz, bo mimo że stylizacja istnieje, nie stawiasz na nią ciągle, przez co bohatera da się polubić jako takiego, który potrafi się też normalnie wysławiać, aby czytać cię mogły nie tylko osoby młode. I ja to kupuję.

Wiecie ile ma lat? — A w ogóle do kogo narrator zwraca się w tym momencie? I tutaj:
Znaczy, nie zrozumcie mnie źle, nie jest taka zła.
Wydawało mi się, że nie prowadzisz narracji pamiętnikarskiej. Zresztą nie zwracasz się do czytelnika aż tak często, by dało się to podpiąć pod jakiś zabieg (Edit: później nie robisz tego wcale). Takie wybiórcze wywoływanie mnie do odpowiedzi psuje immersję z tekstem, wyciąga z niego, rozprasza. Więcej o tym przeczytasz w podsumowaniu.

— Wi-dzia-łam... Ewelinka, rynek... He he. Nie wiem, kto to, ale wiesz... He he. – Czyli Lara nie wie, o kim mówi, czy jednak wie, bo zna Eweliny imię? Bo to się wyklucza. Jeśli Larze chodzi o to, że widziała Eryka i Ewelinę w czasie ich spaceru po rynku, ale nie zna Eweliny prywatnie, za to  (zgaduję) z korytarza szkolnego, ujęłabym to inaczej.
Edit: No dobrze, ta sprawa wyjaśnia się nieco dalej. Przy czym pamiętaj, że w tym momencie to dopiero początek i nie tylko czytelnik jeszcze nie wie, że tutaj chodzi o zdjęcie, które Lara widzi na Facebooku. Skorzystaj więc może z tej dobroci narracji pierwszoosobowej i niech Eryk – tak jak i ja – też się trochę pozastanawia. Skoro Lara przyznaje otwarcie, że nie zna Eweliny, skąd mogłaby znać jej imię, jak…, no właśnie, nie z fejsa…? Tymczasem Eryk nawet nie sprawdza na portalu, kim Ewelina jest i czy Lara ma ją w znajomych albo cokolwiek. Ba, czy jako nerd, w dodatku outsider, nie powinien zinwigilować Eweliny praktycznie od razu po spotkaniu? To, że jakimś cudem przez cały czas nie wchodzi na swój profil i nie widzi, że został oznaczony na zdjęciu, samo w sobie jest już wystarczająco naciągane, zważywszy, że bohater nie sprawdza portalu aż do dnia następnego, a przecież w obecnej scenie wcale nie jest aż tak późna pora, by, nie wiem, od razu szedł spać.

— Do zobaczenia jutro. Łątkiiiii... — Rozłączyła się. (...) Ech, czy ona zawsze musi to robić, gdy do mnie dzwoni? Strasznie creepy. – Zgadzam się. Dopiero zaczęłam czytanie, poznaję postaci i jestem zaskoczona ich… dziwnością, po prostu. Z jednej strony mogę się wczuć w Eryka, który także jest zniesmaczony, z drugiej – aż trudno uwierzyć, że obraca się w takim otoczeniu.
Edit: Tym bardziej biorąc pod uwagę, że kolejni wprowadzeni bohaterowie też na swój sposób są… dziwni. Przy czym nie zrozum mnie źle; to nie tak, że wszystkie postaci otaczające Eryka mają być kompletnie szare, niewyróżniające się stylizacją, stylem bycia i tak dalej. Ale kiedy zaczynają wyróżniać się wszyscy, i to w dwóch pierwszych rozdziałach, odczuwam zmęczenie i nie umiem przestać zastanawiać się nad realizmem takich jednostek, tym, czy nie przesadziłeś z ich kreacją i czy akcja na pewno dzieje się w naszym świecie, w naszych obecnych czasach. Czy na pewno współcześni nastolatkowie właśnie tak się zachowują…? Chyba że piszesz groteskę i celowo tak ubarwiasz? Jeszcze nie umiem odpowiedzieć na te pytania, a przy tym odnaleźć się w tym tekście, wczuć się. Tak, zdecydowanie zbyt wiele postaci pojawiło się w zbyt krótkim czasie, a niektóre tylko wpadły dosłownie na kilka zdań, jednocześnie prezentując na tyle nietypowe stylizacje i zachowania, że aż poczułam przesyt.

— Ale jesteś... Tyle dziewczyn się wokół ciebie kręci, a ty udajesz, że nic się nie dzieje. — [Aniela – dop. For] Spojrzała na mnie z wyrzutem, podeszła do lodówki. — Idę oglądać telewizję — mruknęła z bananem w ręku. // Stoję więc w tej kuchni i nie wiem, co robię. Jestem rozkojarzony, przegrałem w karty, a Lara jak zwykle wszystko wie. – Lara czy Aniela? Bohater przejmował się bardziej telefonem niż siostrą czy pomyliłeś imiona? Bo wygląda na to drugie, ale ostatecznie nie mam pewności.


Rozdział 2: Zerwany kontakt

Szkolne życie jest męczące. Być może trudne, ale nie dla mnie. Nauka nigdy nie sprawiała mi problemu; nie jestem upośledzony ani nic takiego. Po prostu mi się nie chce. Każdego dnia po trochu umieram. – Bardzo zręcznie wykorzystujesz walory narracji pierwszoosobowej, oddając nam naturalne przemyślenia nastoletniego bohatera całkowicie wprost. Nawet gdy są nieco… nieokrzesane, mogą pasować do jego sylwetki psychologicznej; za wcześnie, by to ocenić. Niemniej dzięki temu łatwiej wczuć się w atmosferę YA. Język, którym posługuje się narrator, może być dla odbiorców atrakcyjny – nie tylko lekki, ale i przekonujący. I na pewno będzie miał udział w tym, czy postać będzie dało się polubić.

Ponadto nie da się nie pochwalić zręczności, z jaką przechodzisz od wstępu – akapitów przemyśleń – do konkretu, nagle informując mnie o danym miejscu akcji. Dzięki temu, że dowiaduję się o tym w odpowiednim momencie, mogę rozruszać wyobraźnię i nie pozostawać zawieszona gdzieś… w pustce. Ani nie czekasz z tym zbyt długo, ani nie zdradzasz od razu, by wyszło pretensjonalnie, sztucznie:

Głównie przez ludzi. Większość z tych, którzy plączą mi się pod nogami, to dość wkurzające i specyficzne osobniki. Chociażby taka Lara. Głupia blondyna, zawsze wtykająca nos w nie swoje sprawy, prowokująca i głośna. Jednak ciągle się niej [jej] trzymam. Tfu, pomyłka, ona mnie, ona mnie. Przyssała się pijawka jedna. Zdecydowanie. Ta znajomość to jej wina. Zostałem wrobiony. Jak zawsze zresztą.
— To skąd o tym wiesz? — zagadałem rano, przed lekcjami.
— O czym? — Wzrok wbity w ścianę, nawet nie drgnęła.
Siedzieliśmy na korytarzu, ona coś ryła w pomarańczowej farbie. Kolejny podpis? Nie wiem, nie chcę wiedzieć.

Wyciągnęła telefon, podstawiła mi dowód pod sam nos. Post z wczoraj, Ewelina Bżygdyszcz z Eryk Bógoj, trzydzieści polubień, dwadzieścia komentarzy. Nawet nie czytam. Zdjęcie. Kiedy ona zrobiła mi zdjęcie? – Zrobiła je Lara czy Ewelina? Domyślam się, że ta druga, ale też nie jest niemożliwe, by zdjęcie zrobione było z daleka i wstawione na czyjś inny profil.
Bohater dość szybko przestaje się przejmować tą podejrzaną sytuacją, a w kolejnych scenach wydaje się w ogóle zapomnieć, że coś takiego miało w jego życiu miejsce. Czy to nie dziwne bardziej niż to, że Eryk sam wcześniej – skoro nazywał siebie nerdem – nie zobaczył tego zdjęcia na swoim profilu, skoro został oznaczony?

Jeszcze jedna rzecz nie daje mi spokoju. Skoro wcześniej bohater sam siebie nazywał przegrywem i nerdem, wydawałoby się, że nie będzie miał aż tylu znajomych, za to okaże się pewnie trochę outlaw, a tu proszę – ledwo drugi rozdział, a na tapet wjeżdża już druga kumpela. Ona, Lara plus Ewelina dają razem trzy osoby zainteresowane narratorem, przedstawione na bardzo małej przestrzeni tekstu. Teraz nie wiem, czy Eryk, nazywając się tak, okłamywał sam siebie albo trochę naciągał prawdę, by być w moich oczach bardziej fajnym (nie, to nie działa w ten sposób…), czy mówił prawdę, bo tak miał zostać wykreowany, ale to ci nie wyszło, bo niepotrzebnie spieszysz się z fabułą.

Ta, jasne, dba... To wszystko przez klub. Wcześniej nie zwracała na mnie uwagi. No, i jeszcze reputacja. Ci najlepsi muszą pomagać zdegenerowanym matołom takim jak ja, prawda? Oj, Krzysia... Jakby było w tobie mniej tego zakłamania. Charakterna z ciebie dziewczyna, prawda? – Trochę pokrętne, że zakłamanie Eryk nazywa synonimem wytrwałości i zestawia te cechy razem. Jakby nie wiedział, czym jest charakterność.
Robi się naprawdę dziwnie – również pod względem imion twoich bohaterów. Mamy już Larę, Eryka, Krzysztofę, dalej wspominać będziesz Bojana i Denisa, gdzieś przewinęła mi się Radosława… Przez to kolejny raz mam wrażenie, że zamiast zgodnej z realizmem pozycji YA, otrzymuję przesadzoną parodię tegoż gatunku. Czuję się, przyznam szczerze, zakłopotana.

— Podziękuję Zgdyszkowi. — Wyprzedziłem ją, wpadłem do klasy. [akapit] Wielu już było w środku. Nudzili się biedacy. Ewidentnie. Mogli przyjść później, ale nie mój problem. – W tym przypadku zastanawiam się, czy Zgdyszk to nazwisko nauczyciela, czy jego ksywa. Jeśli to drugie – też trochę mnie dziwi. Trudno ją wypowiedzieć, w najmniejszym stopniu nie należy do pseudonimów lekkich, które łatwo wpadają w pamięć i ucho. Skąd więc taki wybór?
Niektórzy bohaterowie pojawiają się również z nazwiska, i zwykle też niełatwo je zapamiętać. Denis ma chociażby na nazwisko Pukojczyk, a narrator to Eryk Bógboj. Przy czym dla mnie jest zdecydowanie zbyt wcześnie, by przyswoić aż tyle nazw własnych, nienależących do najprostszych. Czy muszę to robić? Nie utrwalą mi się w żaden sposób, a do tego jeszcze się frustruję, że ciągle natrafiam na kolejne dane.
Mam wrażenie, że pisząc, sporo głowiłeś się nad tym, jak ten tekst maksymalnie udziwnić i utrudnić czytelnikom jego odbiór, a przynajmniej zapamiętanie, o czym się czyta. Mam też nadzieję, że koniec końców nie użyłeś nietypowych imion, ksyw czy nazwisk przede wszystkim dlatego, by to one stanowiły główną cechę charakterystyczną każdej postaci. Mimo że zbyt mało przeczytałam, aby wysuwać takie wnioski, nie powiem – gdzieś w głowie właśnie teraz zapaliła mi się czerwona lampka. Oby zgasła szybko.

— Wszyscy już są? — Głos belfra rozszedł się po sali. – Do młodzieżowej stylistyki bardzo nie pasuje mi słowo belfer. Jest archaiczne, nikt tak nie mówi. Wcześniej w rozmowie pojawiła się krejzolka i mimo że to nie Eryk wypowiadał te słowa, po pierwsze, nie używa podobnych, po drugie, jest w trakcie rozmowy z koleżanką, rozumie to słowo, a więc obraca się w środowisku korzystających z neologizmów. To się gryzie.

— Tak jest, profesorze — potwierdziła z entuzjazmem, ochoczo ruszyła ku tablicy.
Ach ta Krzysia. Że też ją nadal to tak podnieca. Fajnie mieć jakąś pasję, ale uważam, że trochę przesadza. I to jeszcze na oczach wszystkich. Wielu ją ma za lizuskę, słusznie zresztą. Ja nie jestem taki krytyczny – w końcu się znamy, ale pewnych wad nie da się pozbyć. Nie mówię, że mi to przeszkadza, ale jak tak na nią patrzę… – Zacząłeś dobrze, lekko, naturalnie od ach ta Krzysia, co dało do zrozumienia, że faktycznie mam przed sobą lizuskę, na którą Eryk patrzy z pewnym politowaniem, ale w granicach koleżeństwa (w końcu wspominał już zakłamanie dziewczyny, ale i tam nie było czuć wyraźnie negatywnego do niej stosunku). Spójrz, jak sporo mogłam wyciągnąć z obu fragmentów. Gdyby tutaj Eryk jeszcze się uśmiechnął pod nosem, lekko kręcąc głową – w zupełności mógłbyś na tym skończyć, a czytelnik i tak by się wszystkiego domyślił. Tymczasem brniesz w to dalej i cały fragment zupełnie gubi swój urok, robi się sztuczny. Eryk już nie kreuje swoich myśli w sposób przekonujący, a buduje je, uwzględniając, że ktoś go czyta albo słucha. Inaczej dlaczego miałby pomyśleć: uważam, że przesadza? Albo: Ja nie jestem taki krytyczny? Przecież on to wszystko o sobie wie. Nie musi się przed sobą tłumaczyć i się sobie eksponować. To bez sensu.
Być może zastanawiasz się, dlaczego niewiele piszę o samej fabule – a przecież właśnie skończyłam czytać kolejną scenę, tym razem przedstawiającą lekcję biologii. Już śpieszę z wyjaśnieniem. Otóż w rzeczywistości wciąż niewiele się wydarzyło, a więc i nie miało mnie co pochłonąć. Nie czuję, bym miała co pochwalić ani też by coś szczególnie mnie zniechęciło. Po takim wstępie nie czuję również, abym bardzo, bardzo chciała czytać dalej, bo nawiązałam jakąś relację z Erykiem czy zainteresowało mnie jego życie. Tekst do tej pory ani mnie nie chłodzi, ani nie grzeje… po prostu jest. Całkiem poprawny, napisany zręcznym piórem, ukazujący jakieś szczątkowe przemyślenia statystycznego ucznia, ale nic więcej, nic głębiej, jakbyś, zaczynając, sam był ciekaw, do czego cię to zaprowadzi, a nie trzymał się realizacji jakiegoś planu.
Niby też mamy za sobą pierwszy wprowadzony konflikt fabularny, czyli tę sytuację z Eweliną i zdjęciem, a jednak niewiele mnie ona obchodzi. Była dziwna w jakiś naprawdę pokręcony sposób i ostatecznie mało z niej zrozumiałam, co byłoby nawet okej, gdyby wraz ze mną szczególnie zdziwił się tym wszystkim sam Eryk. Wtedy jego ciekawość mogłaby mi się udzielić. Ale sam bohater wydaje się myśleć teraz o czymkolwiek innym i nie martwiąc się, przechodzi do swojej szkolnej codzienności jakby nigdy nic. Ta codzienność też nie jest najbardziej zajmującym wątkiem. Czy to cisza przed burzą…? Mam nadzieję. Lekcja biologii (i typowo szkolne przemyślenia o tym, że byle do dzwonka) nie generuje żadnych emocji, napięcia, konfliktu; nie daje odbiorcy zupełnie nic. Każdy z nas chodził bądź wciąż chodzi do szkoły i wie, na czym to polega. Nic odkrywczego, co sprawiłoby, że miałabym ochotę sięgnąć po trzeci rozdział. Drugi trochę mnie uśpił i przez to właściwie nie pamiętam jakoś specjalnie dobrze jedynki, a przecież czytałam ją ledwo chwilę temu…

— Boże, przestań, człowieku. — Chciałem go powstrzymać siłą perswazji, ale[,] no, zaczęło się. Nie mogłem już nic zrobić. – No dobrze, ale gdzie tu ta siła perswazji? Eryk nie użył żadnego argumentu, nie starał się Denisa uświadamiać ani przekonywać, tylko… po prostu kazał mu przestać. To nie jest siła perswazji, a wydanie konkretnego polecenia. I widzisz, nie potrafię odpowiedzieć sobie na pytanie, czy Eryk teraz użył tego określenia z przekory, czy nieświadomie. Myślę, że łatwiej byłoby mi to docenić, gdyby bohaterowi sarkastyczne uwagi i przesada nie zdarzały się aż tak często i nie zalewały narracji. Gdy jest ich więcej, przestają robić wrażenie.
A może zapisz tę siłę perswazji kursywą, by czytelnik mógł się jednak przekonać o jej celowości – jeśli taka jest? O tym, że bohater ironizuje tu na temat braku pola do dyskusji?

(…) ale no, zaczęło się. Nie mogłem już nic zrobić.
— ...ale takie dobrze wypieczone, i je ścisnął, o tak. — O Boże, pokazał to! — Wiesz, to prawie tak samo, jakbyś macał piersi, Eryk.


Czuję się naprawdę zażenowana.
I okej, rozumiem, że oto kreacja kolejnej dziwnej, na moje przesadzonej postaci, co nie zmienia faktu, że cringe jest srogi. Wiem, że powinnam oddzielić charakter tego konkretnego bohatera od reszty tekstu, tylko że na tym etapie lektury jeszcze nie potrafię tak do tego podejść. Jest na to za wcześnie, bo nie polubiłam się jeszcze aż tak z twoim opowiadaniem oraz samym Erykiem, bym mogła wraz z nim machnąć ręką na Denisa. Tak drażliwa scena pojawia się zbyt szybko, by rozbawić czy cokolwiek tam ona miała na celu. I idę o zakład, że gdybyś wpierw postawił na wzbudzenie w odbiorcy pozytywnych emocji, gdzieś dalej mógłbyś sobie pozwolić na więcej podobnie dziwnych rzeczy, nieraz i odpychających. Przechodziłoby się obok nich w zupełnie innej atmosferze.

Chyba, że zaczyna gadać o czymś żenującym. Wtedy można na luzie odejść, by nie rozniecić ognia. – No nie do końca, bo Denis zaczął gadać o czymś żenującym, a Eryk miał jednak problem, by na luzie odejść. Przecież Denis go przytrzymywał.

A tak w ogóle to nie rozumiem tego "męskiego" myślenia. Na pewno nie w takiej formie. Przyznam, nie jestem czysty, ale żeby aż tak... Wolę jednak zachować to wszystko dla siebie. W przeciwieństwie do pewnych osobników, ale to nie mój problem. – Niby dla siebie, ale też nie do końca. Bo skoro czytamy tekst napisany w pierwszej osobie, powinniśmy mieć dostęp do wnętrza Eryka i jego szczerych przemyśleń, bez danych ukrytych, o których nie chciałby opowiadać na głos. W końcu ta narracja nie jest na głos – zwykle przedstawiasz bieżące myśli. Z drugiej strony czasem zdarza ci się pisać tak, jakby to Eryk był autorem tego opowiadania i wybierał sobie, co chce napisać, a co ukryć przed czytelnikami. Tylko, no właśnie, jakimi? Nadal nie umiem pod tym względem rozgryźć twojej narracji. Zwroty do czytelników i jakieś sugestie dające mi do zrozumienia, że ot  tak sobie czytam opowiadanie, odbierają mi możliwość wniknięcia w tę głębię, wczucia się w głównego bohatera. Wciąż mam wrażenie, że jestem gdzieś bardzo z boku i nie ma mowy o pełnej immersji, dlatego być może tekst nie angażuje mnie aż tak.

Nie wykluczam przy tym, że przecież istnieje narracja pierwszoosobowa pamiętnikarska. Postaci coś wspominają, ale ich historie nie są pisane w czasie teraźniejszym (a w zasadzie mieszanym), utrudniającym dostrzeżenie upływu czasu i odbieranie wrażeń narratora nieco bardziej zdystansowanego, który przeszedł już swoją drogę, zna ją i aż tak się nią nie emocjonuje, nie przeżywa jej na bieżąco. Trzeba się na coś zdecydować.

Eweliny nie widziałem nawet na korytarzu, ale spotkaliśmy się. Zacieniony korytarz prowadzący do przedsionka przed głównym wejściem. Pożegnała koleżanki, ja też miałem wyjść równo z nimi, ale instynktownie poczekałem. Zatrzymała się przy mnie, odeszliśmy trochę na bok. Promienie słońca opadały na jej spokojną twarz. Dla niektórych wyglądałaby pięknie, ja się bardziej przejmowałem rozmową. W końcu to ja zacząłem, nie mogłem zdusić tych emocji. Dokleiła mnie do swojego zdjęcia! To dziwne, niepokojące!
— Nie jestem stalkerką!
Wybiegła, trzasnęła drzwiami. Zostałem sam. Z niesmakiem, tajemnicą i własną głupotą. "Stalkujesz mnie czy co?", prawda? Co ja miałem w głowie? Jestem pewny siebie? Chyba tak. Ale żeby zaczynać od tego rozmowę… – Cała ta scena jest okropnie chaotyczna. Zaczyna się od tego, że dzień minął, później wracamy do spotkania z Eweliną, które w zasadzie to już się odbyło. Następnie dostajemy opis tego spotkania i… odpowiedź Eweliny na pytanie, które nie padło. Dopiero później Eryk cytuje w pamięci słowa, które wypowiedział, w dodatku zapisane z błędnym cudzysłowem. Nie sądzisz, że o wiele więcej emocji i rosnącego napięcia zawarłbyś w tej scenie, gdybyś opisał ją chronologicznie? Po pierwsze, nie uniknąłbyś elementu zaskoczenia. Po drugie, czytelnik nie zgubiłby się w tym chaosie. Do tego warto budować już wspomniane napięcie emocjami – Eryk mógłby najpierw być zdenerwowany, nie zapanować nad sobą, wyrzucić z siebie oskarżenie, zdziwić się samym sobą i zawstydzić, zmierzyć się z odpowiedzią Eweliny i zareagować na nią; wszystko to na bieżąco, niczego nie ukrywając. Tymczasem jedyne emocje, które tu ukazałeś, to te już po fakcie. Eryk, opisując mi tę scenę, rozsądnie dobiera słowa, a jego uczucia to tylko stłumione pokłosie stresogennej sytuacji. A to jest nudne.


Rozdział 3: Popołudnia bezkarnie cytrynowe

Wahałem się przed wejściem. Godzina szesnasta, pewnie już na mnie czekali. Ale czy byłem gotów? Czy miałem jeszcze siłę, by znowu mierzyć się z ludźmi? Trudno mi było stwierdzić. – Stylizacja podkreślonego fragmentu nie brzmi współcześnie. Nijak się ma do Eryka, którego zdążyłam już poznać. Raz na jakiś czas bohater wydaje się poetyzować, a przecież nie pisze wierszy, a na dalszym etapie tekstu używa słów takich jak choćby mangozjebowy czy przegryw. Na moje – to się kłóci.
Znowu odnoszę wrażenie, że czytam pamiętnik. W tym momencie nie chodzi nawet o czas przeszły, tylko charakter narracji. To, w jaki sposób bohater eksponuje swoje emocje. Piszesz: wahałem się i trudno mi było stwierdzić. A przecież gdybyś pokazał, jak chłopak krąży pod drzwiami, wyciąga rękę w stronę klamki, ale zatrzymuje ją w ostatniej chwili, jak zadaje sobie pytania, na które po prostu nie odnajduje odpowiedzi (ot, nie odpowiada na nie, zamiast tłumaczyć, że było mu coś trudno stwierdzić)… Żałuję, że tak mało tu Eryka w Eryku.

Niepewnie pochwyciłem klamkę. Ewelina... Ach, jakże bym chciał ciebie tak pochwycić? Moja wina, o nieznajoma, że tak okrutnie odeszłaś. – Chyba zaczynam się gubić. Eryk myśli tak serio czy sobie żartuje albo ironizuje…? Naprawdę chciałby ją pochwycić? Skąd u niego takie myśli, to zaangażowanie? Czuję się tak, jakbym przegapiła kilka scen rozwijających ten wątek.
I okej, może Eryk miał już wcześniej tendencję do przesadzania, ale znów mam wrażenie, że wszystko jest aż nadto skrajne, i to się powoli robi irytujące. Dlaczego twój protagonista nagle miałby mieć problem z mierzeniem się z ludźmi? Przecież zarówno przed biologią, jak i po niej nie wydarzyło się nic, co by miało wywołać w nim takie trudności. No dobrze, Ewelina nie chciała z nim gadać, ale Lara czy ta druga dziewczyna oraz Denis rozmawiali z nim w miarę normalnie, nie robili mu żadnych problemów, a narrator nie myślał wtedy o Ewelinie, by udowadniać nam, że tak się tym przejął. Czy to właśnie wiadomość od niej, że jak na razie nie będzie z nim rozmawiała, tak na niego zadziałała? Dlaczego miałaby? Czy Eryk zakochał się już poza kadrem? O co chodzi?
Wcześniej, gdzieś na samym początku, przedstawiałeś go jako samotnika, pojawiło się również zdanie: Cały czas uczę się ludzi i myślę, że muszę im bardziej ufać. Po pierwszej rozmowie z Eweliną dałeś mi więc znak, że bohater bywa zagubiony i trochę nieśmiały. Potem jednak okazuje się, że ma sporo znajomych i nie widać w nim takich kłopotów interpersonalnych, jakie zapowiadał; bywał też ironiczny, dość pewny siebie, nawet może mający się za lepszego od innych, których nazywa wprost dziwakami. Pod koniec poprzedniego rozdziału padło też: Jestem pewny siebie? Chyba tak, a teraz nagle, nie wiadomo czemu, Eryk niepewnie sięga po klamkę. Skąd ta niepewność? Do tego zastanawia się, czy będzie miał siłę mierzyć się z ludźmi. Dlaczego użył akurat tych słów? Ta siła pada w kontekście cierpliwości do otaczających go dziwaków czy odwagi, bo naprawdę brakuje mu tej pewności siebie? A mierzenie się to inaczej wytrzymywanie z tymi wszystkimi popaprańcami czy pragnienie poradzenia sobie ze stresem wywołanym przez wciąż obcą grupę ludzi? Kompletnie się w tym pogubiłam.

— Rado? Co ty tutaj robisz? — zapytałem, opanowując zaskoczenie.
— Od teraz należy do klubu — wyjaśniła Krzysia, zbliżając się do biurka. — Nawet jej nie zauważyłeś, pacanie.
— To już nie moja wina — odparłem atak. — Ma sweter w kolorze ścian, mogło mi się przewidzieć.
— Heh, Erik, jak zwykle w formie! — zakrzyknął z końca sali Bojan, pół-Serb.
— Cicho tam! — odrzekłem. – Odrzekanie kojarzy się z bardziej stonowanym sposobem wypowiadania słów. Tutaj natomiast Eryk krzyczy pełną gębą.
No i mamy to. Protagonista, ten sam przed chwilą martwiący się sobą bohater tragiczny, nagle okazuje się wyluzowanym pyskaczem, mało tego – to nie tak, że po prostu szybko adaptuje się do nowego, klubowego środowiska. Bojan wprost rzuca o nim komentarz jak zwykle, sugerujący, że Eryk przeważnie bywa właśnie taki. Jak to się ma, powiedz mi, do sytuacji pod drzwiami?

Spróbuj zapisać zacytowany dialog w bardziej interesującej, a mniej monotonnej formie. Każdy z przytoczonych tu komentarzu narracyjnych zawiera tzw. verbum dicendi, czyli czasownik dotyczący mówienia. Czasem warto powołać się też na jakiś gest postaci wypowiadającej się, innym razem przejść do głównego bohatera, który interpretuje, co widzi i słyszy. Dzięki temu robi się różnorodnie, a fragment nabiera melodyjności pozbawionej jednolitości. Na przykład:

— Rado? Co ty tutaj robisz? — zapytałem, opanowując zaskoczenie.
— Od teraz należy do klubu. — Krzysia zbliżyła się do biurka. — Nawet jej nie zauważyłeś, pacanie.
— To już nie moja wina — odparłem atak. — Ma sweter w kolorze ścian, mogło mi się przywidzieć.
— Heh, Erik jak zwykle w formie!
Odwróciłem się, gdy z kąta sali usłyszałem Bojana, pół-Serba.
— Cicho tam! — odkrzyknąłem mu.

— Nie patrz tak na mnie — odwrócił głowę Bojan, unikając wzroku pełnego wyrzutu — Zazwyczaj robimi coś więcej. To szefowa ma kiepski dzień. – A nie przypadkiem: zazwiczaj? I w sumie czy to nie dziwne, że chłopak nie ma problemu z wymówieniem: patrz? Skupiłeś się na podmianie samogłoski Y a I, ale to samo w sobie niewiele daje, gdy część wyrazów pozostaje nietknięta. Tym bardziej że Serbowie mówiący po polsku, co słyszałam dość wyraźnie na różnorodnych filmikach na YT, jednak wymawiają Y, przynajmniej to leżące na końcu wyrazów.
Ogólnie wypowiedź Bojana ma dość mały potencjał, by oddać specyfikę jego języka. Szkoda, że nie dałeś mi więcej jego kwestii dialogowych, bym mogła się jej przyjrzeć i wyczuć po niej Serba z krwi i kości. Przez to też nie wiem za bardzo, po co Bojan w ogóle znajduje się w tej scenie, generalnie niewiele do niej wnosi. Szkoda, bo przecież transkrypcja serbska [KLIK] ukazuje całą paletę dzielących nasze alfabety i fonetykę różnic, na przykład… brak głoski rz. Zamiast tego mamy sz i cz, nawet zwykłe r. Tym bardziej Serb raczej nie wypowiedziałby więc płynnie: patrz
Przy okazji, bardzo dobrym przykładem przekonującej (a nie śmiesznej, ale nic więcej) zabawy fonetycznym zapisem obcego języka jest fragment „Gambitu” Macieja Siembiedy:


Tu, oczywiście, ufonetycznione kwestie Rosjanina dotyczą rosyjskich słów, nie – polskich, wypowiadanych z akcentem. Wierzę jednak, że z serbskim dałoby się pokombinować na podobnym poziomie zapisu, by oddać specyfikę tego języka, ale niekoniecznie posługując się słownictwem tylko serbskim. Z drugiej strony jedno czy nawet dwa słówka, które przypominałyby te polskie, by odbiorca domyślił się kontekstu, ale jednocześnie mógł poczuć obcokrajowość Bojana, też byłoby świetnym rozwiązaniem.

Szkoła by się zatopiła w morzu absurdów, co akurat mi za bardzo by nie przeszkadzało. – Jak to się ma do wcześniejszego fragmentu: I w ogóle, Boże, czemu znowu mnie to spotyka? Gdzie się podziało normalne towarzystwo? Gdzie? Coś mnie chyba ominęło, albo moje życie to pech. Wiem, że to nastolatek i wiem, że może zmieniać zdanie albo czasem powiedzieć coś zupełnie niepoważnie, bez większego znaczenia, tylko że w książkach to zwykle tak nie działa. Czytając ją, odbiorca stara się na bieżąco interpretować informacje, więc jeśli pokazujesz mi zachowaniem oraz przemyśleniami bohatera zmęczonego życiem w społeczności dziwaków – obraz ten w pierwszej chwili uznam za szczery. Zaufam temu, bo nie brzmi jak przesada czy żart.

Mało tego. Forma, którą wybrałeś, czyli pierwsze dwa rozdziały bogate w nowe postaci i interakcje z nimi, też może zmęczyć. Zmęczony bohater na męczącym tle sprawi, że to zmęczenie prędzej czy później czytelnikowi się udzieli. I tym bardziej opinie Eryka o jego zmęczeniu zbyt wieloma dziwactwami będzie uważał za pewniak. Z łatwością się z tym utożsami, bo i czuje to samo.
A tu nagle okazuje się, że no jednak wszystko jest u niego okej, bohater nawet cieszy się z takiego obrotu spraw. Dlaczego?
Aby zrozumieć motywację narratora i lepiej go poznać, potrzebuję jego przemyśleń, jak najbardziej spójnych. (Oczywiście istnieją jednostki zaburzone, u których o tę stabilność i spójność trudniej – wtedy, gdy ich braknie, czytelnik właśnie po tym będzie mógł zauważyć, że z taką postacią jest coś nie tak). Dobrze, by – nazwijmy to – zdrowa postać taka jak Eryk zmieniała zdanie pod wpływem konkretnych wydarzeń i bodźców, bo dzięki temu odbiorca będzie mógł czuć, że wszystko ma tu swój cel, jest zaplanowane i nie wymyka się z ram. Bo skąd mam wiedzieć, czy wymyka się chcący, czy jednak dlatego, bo jakoś tak ci po prostu wyszło i nie myślałeś nad tym dłużej? Nie czuję, by niekonsekwencja przemyśleń Eryka (czy ta teraz, dotycząca otaczających go absurdów, czy wcześniejsza – dotycząca nerwowego wejścia do klasy) była planowana. Nie mam jednak podstaw, by podejrzewać celowość, bo Eryk na pierwszy rzut oka wydaje się zupełnie przeciętnym uczniem, wszystko u niego w normie.
Dlaczego w ogóle zapisał się do klubu biologicznego? Przecież chyba aż tak nie lubi biologii… A może lubi? Czy to gdzieś w tekście padło? Jeśli tak – zdążyłam już o tym wątku zapomnieć, bo chyba zasypałeś tę informację innymi rzeczami, na przykład sceną z Denisem czy rozmową z Krzysią przed biologią. Tej rozmowy, mimo że czytałam ją wczoraj, też za bardzo nie pamiętam, zresztą tak samo jak tych wszystkich danych, o których pisałam dzień temu, na przykład nazwisk i imion niektórych bohaterów. Co ciekawe, nie pamiętam zupełnie też ich wyglądu, więc gdy teraz w scenie w klubie podajesz mi dialog pięciu osób – nie widzę go oczami wyobraźni. Nie umiem wyobrazić sobie postaci; mam tylko ich imiona, czytam tekst, ale nic więcej, nic głębiej. Wyobraźnia nie działa.
Wróćmy jednak na moment do klubu biologicznego i tego, dlaczego Eryk bierze w nim udział. Piszesz narracją pierwszoosobową, a mimo to główny bohater wciąż jest mi obcy. Gdyby chciał albo miał motyw zapisania się do klubu, podejrzewam, że myślałby o tym więcej niż raz, który pewnie gdzieś mi umknął. Ale chłopak nieszczególnie myśli też chociażby o Ewelinie i tej dziwnej sytuacji z jej udziałem i jakimiś zdjęciami. Czy ona w ogóle się wyjaśniła?… Teraz wydaje się ostatecznie nie mieć dla Eryka większego znaczenia. Gdyby tak było – bohater w swojej narracji przejmowałby się bardziej, zamiast okazywać klasyczny tumiwisizm. A jednak poświęca on czas na przytaczanie mi, co dzieje się na lekcji biologii, bierze udział w dziwnej interakcji z Denisem, przychodzi na spotkania klubu… O Ewelinie pomyślał ze dwa zdania przed salą. To za mało, jeśli mu zależy i miałabym uwierzyć w to, że chciałby ją pochwycić jak klamkę w drzwiach.

Z jednej strony chwaliłam cię, że narracja jest naturalna, ale z drugiej strony teraz mam wrażenie, że przesadzasz, skupiając się w niej tylko na… niczym szczególnym; tym, że jakiś randomowy bohater z korytarza jest dziwny albo że lekcja biologii mija szybko i niewiele na niej się dzieje. Jak na głowę nastolatka, w którego życiu dochodzi do wielu nietypowych, nowych sytuacji (chociażby akcja z Eweliną czy dołączenie do klubu), strasznie mało interesujących rzeczy się w niej dzieje. Jakbyś jako autor bał się trochę w tego Eryka wniknąć mocniej i dać czytelnikowi pobyć przy nim bliżej. Narracja pierwszoosobowa powinna dawać ten komfort przebywania niemal w głowie Eryka non stop, i chociaż pozornie to u ciebie działa, nie umiem pozbyć się wrażenia, że się przed tą narracją bronisz i migasz, gdy przydałoby się poruszyć trochę emocji i przybliżyć mi to, co chłopak przeżywa wewnętrznie. Czy naprawdę uważa, że jego życie po prostu jest aż tak nijakie i w związku z nim nie ma żadnych ciekawych przemyśleń…?


Przyznam, że jestem trochę sfrustrowana. Scena spotkania klubu liczy dokładnie trzy i pół strony formatu A4 fontem znormalizowanym i… kompletnie nic z niej nie wyniknęło. Wprawdzie miały miejsce interakcje między postaciami, ale pisałam już, że nie znam tych osób, jest ich za dużo, nie rozpoznaję ich, a przebywanie w ich tłumie wcale mi nie pomaga. Poza tym rozmowy toczyły się głównie o niczym, to zwykłe szkolne słowne przepychanki nic nie wnoszące do fabuły. Nie wiem, co istotnego miałabym z nich wynieść. Dopiero na końcu okazało się, że z akwarium zniknęły łątki, czyli chroniony gatunek ważki, no więc otrzymałam nawiązanie do tytułu i to jest jak najbardziej na plus. Ale mam wrażenie, że zupełnie tak samo, a może nawet i lepiej, bo mniej męcząco dałoby się tę informację przemycić sceną, w której Eryk wchodzi do sali pogadać z Larą już po spotkaniu klubu, gdy wszyscy zbieraliby się do wyjścia. Zaoszczędziłabym trochę czasu i energii.

— Pff, została tylko Lara i ten palant.
— Kogo nazywasz palantem?
— Ciebie, głupku! — O, tak wskazywać na mnie palcem? Jak śmiała!?
— Dobra, bez wygłupów. — Uspokoiła atmosferę Lara. — Co z łątkami? To jest ważne.
— Zależy dla kogo... — mruknąłem. – W takim razie… dlaczego bohater został? Ba, dlaczego w ogóle przyszedł na spotkanie klubu biologicznego? Rozumiem YA, ale i ten gatunek jak każdy inny powinien mieć zaplanowaną fabułę nastawioną na realizację celów, rozwój wątków i tak dalej. Tymczasem tutaj mam wrażenie, że prowadzisz to mocno na czuja, więc wszystko wydaje się stać w miejscu lub kręcić się w kółko. Bohaterowie sobie docinają, i to różni – jak nie znajomi Eryka, to jego siostra. Na razie tekst oferuje głównie takie słowne przepychanki, które też nie są ani jakieś wyjątkowo śmieszne, ani angażujące czy coś rozwijające.
Nie umiem też rozgryźć głównego bohatera. Nie wyszedł z klasy, bo, jak przyznał, ma coś z masochisty, ale taka wymówka to… no właśnie, wymówka, którą mogłaby kupić dowolna postać poboczna, a niekoniecznie czytelnik. Ten w narracji pierwszoosobowej powinien posiedzieć w głowie narratora, poznać jego szczere plany i motywacje. Coś, co wyjaśniłoby, dlaczego tkwimy teraz tu, a nigdzie indziej i towarzyszymy chłopakowi akurat w tym, a nie czymkolwiek innym.
Okej, nieco dalej okazuje się, że Eryk został w klasie tylko po to, by porozmawiać z koleżankami. Obiema. Co wydaje się nie mieć żadnego znaczenia, bo na jego opowieść o sytuacji z Eweliną dziewczyny reagują tak:

— Zapomniałem ci napisać, co nie? Wydarzyło się, w zasadzie nie wydarzyło się... trochę po szkole.
Wyrzuciłem to częściowo z siebie. Nie żebym czuł się lepiej. Przecież to głupia sytuacja, głupi ja i głupia rozmowa. Wszystko durne, bo nie po mojej myśli.
— Dobra! — wtrąciła się Krzysia. — I tak sekretariat jest zamknięty. Chodźmy już z tej sali.
— W końcu gadasz sensownie — rzuciłem bez zastanowienia.
— Zawrzyj ryj, pacanie! — O, pani biolożka zamieniła się w węża.
— Już, już — odezwała się Lara. — Nie toczcie piany z ust.
A, i z tym, co było wcześniej to trochę kłamałem. Panienka Stefaniuk to naprawdę miła dziewczyna. Tak, blond nie zawsze skreśla osobowość.
— Chodźmy na lody — zaproponowałem po chwili.
— Chyba zgłupiałeś.

Czyli wcale, bo lody okazują się znacznie ciekawsze niż problemy zwierzającego się kolegi.
Powiedz mi, za co mam polubić twoje postaci? To już trzeci rozdział, a ja z żadną się nie zżyłam, żadna nie wydaje mi się na tyle w porządku, bym chciała z nią przysłowiowe konie kraść, nie zdążyło mnie również zainteresować życie żadnej z nich… O Eryku też nie wiem dokładnie, jakie ma problemy i kiedy jest szczery, a kiedy wyolbrzymia, i o co mu chodzi z Eweliną… Jego koleżanki też nie wydają się mieć wszystkich klepek na miejscu, tym bardziej gdy prowadzą klub, w którym kompletnie nic się nie dzieje, a gdy zauważono zniknięcie podobno cennych okazów – nikt nikomu tego nie zgłosił, nikt o niczym nic nie wie.

— Spotkacie się jutro, prawda? Chyba nie zawaliłeś tego totalnie — powiedziała Lara, mój głos otuchy.
— Tak, muszę walczyć! — Podniosłem się z rynkowej ławki, wyciągnąłem dumnie rękę w niebo. – Mam wrażenie wyobcowania; że tylko ja nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Ewelina zrobiła sobie zdjęcie z Erykiem nie wiadomo kiedy, wrzuciła je na swój fanpage, zagaiła go o „Władcę Pierścieni” i pokazała, gdzie mieszka. Czy to jest normalne? Niezbyt, ale rozmawiamy o nastolatkach, ten wiek broni się dziwnymi na swój sposób pomysłami. A jednak Eryk nawet nie tłumaczy sobie podejrzanego zachowania Eweliny, za to od razu się angażuje w relację z nią, jakby, no właśnie, dziewczyna nie zachowywała się dziwnie. Rozumiem hormony, ale z mojej perspektywy wygląda to jak porzucony wątek, niewyjaśniona sprawa. Protagonista nie docieka motywów Eweliny i nie czuje się przy niej zagubiony, jakby wszystko było w porządku, przez co w swoich wrażeniach i poczuciu niedosytu jako czytelnik czuję się okropnie osamotniona.

Krzysia se poszła nie wiadomo gdzie, ja poszedłem ramię w ramię z Larą. Byłoby romantico, gdyby była moją dziewczyną, ale nie była, bo nie. Zamieszanie, zamieszanie. Trzeba to ogarnąć. Jak w każdym dobrym romansie – wybór na koniec. – Eryk mówi poważnie czy żartuje? Naprawdę nie umiem wyczuć ani nie mam z czego wnioskować. Spędził z Larą i Krzysztofą sporo czasu, więc jeśli to nie żart, bohater mógłby swoje emocje przytoczyć mi już nieco wcześniej, by temat rozwijać naturalniej, nie – zrzucać bombę na sam koniec. Rozumiem, że być może chciałeś uzyskać efekt cliffhangera, ale – znów – piszesz narracją pierwszoosobową. Przez to, że przebywam z Erykiem non stop, każde zdanie powinno mi przybliżać jego postać (wszystko to, na co się ona składa; plany, marzenia, wspomnienia), a cliffhanger powinien pojawiać się wtedy, gdy bohaterowi wpada coś nagle do głowy. W przypadku tej narracji cliffhangerem nie może być więc coś, o czym bohater sam wie i o czym myślał wcześniej, lecz gdzieś poza kadrem, i jakimś dziwnym sposobem to coś tylko przede mną jako czytelnikiem perfidnie ukrywa.
Jak na złość strasznie skąpisz Eryka szczerych emocji, a tekst robi się suchy, nie za bardzo ma się po co go czytać. Jako czytelnik wiem, co Eryk robi – że, na przykład, idzie do klubu, na spacer, do domu – ale nie wiem, dlaczego podejmuje takie decyzje. Wiem też, co Eryk raz na jakiś czas głębiej pomyśli – że przytrzymałby Ewelinę jak klamkę czy wybrałby sobie partnerkę (?) – ale robi to tak rzadko, że właściwie trudno to traktować poważnie. Większość scen to do tej pory jakieś gagi; jeśli chodzi o rozwinięcie wątków – nie za bardzo jest na co czekać. Rzeczy, które dzieją się dookoła, Eryk w większej mierze relacjonuje, w mniejszej – przeżywa, a więc i mnie tych emocji brakuje.



Rozdział 4: Neko Mimi Mode

— Cebularze jadłem — zaprotestowałem zgodnie z prawdą.
Niuch, niuch. Mama koło nosa, uwaga, mama koło nosa... To znaczy, niebezpiecznie blisko.
— Czuć — stwierdziła z zniesmaczeniem. – Podoba mi się ten fragment. Naturalnie oddałeś niepokój i złość matki.

— A na mnie psioczysz, że wracam troszku później niż zazwyczaj.Troszku znów zalatuje archaizmem… Coraz więcej tego typu słówek pojawia się w tekście (niedawno padło też na przykład coby). Dziwne. Przez to nie wiem, co sądzić o bohaterze-narratorze – czy on to tak specjalnie, by mógł pokazać swoją, nie wiem, wyższość, inteligencję?

Zaczynasz od tego, że Eryk jest zmęczony zachowaniem matki, więc zdecydowanie woli jej unikać niż się konfrontować, ale tym razem mu się nie udało. I tutaj jego frustracja i zmęczenie są wytłumaczone, mają swoją podstawę, tym bardziej że za chwilę otrzymujemy dialog z rodzicem, skąd także możemy wywnioskować, że Eryk z nadopiekuńczą matką, której brakuje argumentów, nie ma lekko. W tym momencie taka bardziej przybita, ale i ironiczna, zmęczona narracja jak najbardziej pasuje do wykreowanej sceny i wszystko mi się zazębia. Problem jednak w tym, że Eryk podobne emocje – chłodne, znudzone lub zrezygnowane – odczuwa do tej pory na przestrzeni całego tekstu, niezależnie od tego, co się dzieje. Jednocześnie to nie jest dramat, ale romans YA, a ja kompletnie tego nie czuję. To zmęczenie lub zniechęcenie bijące ze wszystkich stron strasznie mi się udziela. Fajnie, gdy to działa w scenach jak ta z matką, ale niefajnie, gdy działa cały czas. Coraz częściej muszę od tekstu odpoczywać, nie umiem czytać go jednym tchem, bo czuję się nim znużona.

Nikłe słoneczko, wiatru nie za dużo, miłe, normalne rozmowy. Była nawet fejsbukowa obietnica Eweliny, że po lekcjach, przy głównym wejściu, w końcu pogadamy. Dosłownie jak w bajcie, jakbym miał to ocenić. – Tutaj też nie czuję żadnych emocji. Eryk wydaje się zadowolony z obrotu spraw, ale za bardzo ograniczasz jego przeżycia wewnętrzne. Jak w bajce i jakbym miał ocenić brzmi neutralnie, obojętnie, rzeczowo. Do tego skupiasz się na ogólnikach o tym, że poranek był dla Eryka zaskakująco dobry, a przy tym nie ma wyczekiwania na Ewelinę, więc znów – jakby chłopakowi nie zależało aż tak. Za to po tym fragmencie zaczynasz streszczać, co działo się przez kilka pierwszych godzin w szkole – że Denis ograniczył dzielenie się z bohaterem swoimi fantazjami erotycznymi czy że nawet jakaś nauczycielka dała uczniom spokój. Tylko to wszystko jest takie… po nic. Nic nie wnosi do fabuły, wydaje się watą słowną, byleby jakoś zacząć scenę. Jasne, że taki wstęp da się obronić, gdy pełni konkretną funkcję, na przykład wprowadza atmosferę, buduje podwaliny pod to, co najważniejsze. Ale widzisz, atmosfery szkolnej mieliśmy już całkiem sporo, poza tym nie przechodzisz dalej do Eweliny, za to wtrącasz po drodze jeszcze gag z fanami M&A. Do czego to ma mnie zaprowadzić? Co mi dać? Jakie emocje ma we mnie wywołać? Mam się śmiać? Tylko że ta scena… nie była śmieszna. Poznałam po prostu kolejnych dziwnych ludzi, przechodzisz do nich jak do NPC-ów w grze RPG. Dla każdego bohater robi jakiegoś questa – tu Denisa wysłucha, tu Marcie pomoże, tu do klubu zajrzy. Ale to wszystko wydaje się misjami pobocznymi, niemającymi wpływu na główny wątek, czyli relację Eryka z Eweliną. Chciałabym już w końcu ruszyć w przód. Poczuć, że zaczyna się opowiadanie poskładane z istotnych scen, z których mogłabym coś wynieść, łączyć ich elementy. Fabuła powinna podsuwać czytelnikowi wskazówki do rozwiązania jakiegoś założonego od początku (lub prawie początku) problemu. Tu niestety nie mamy ani tego problemu, ani elementów, trudno też wywnioskować, że coś jest porządnie zbudowaną sceną z solidnymi fundamentami.
Inna sprawa, że ten wstęp wydaje się przy okazji dość sztuczny, wymuszony pod odbiorcę. Jakby Eryk, nie wiem, pisał bloga albo chociaż pamiętnik. Nie umiem się przekonać do tej konwencji, bo nie trzymasz się jej konsekwentnie, na przykład niektóre wydarzenia wydają się jednak dziać na bieżąco, bo są w stanie Eryka zaskoczyć, do tego mieszasz czas przeszły z teraźniejszym jakby bez zastanowienia. Czuję, że i pod tym względem tekst to ogromny misz-masz.

Moje życie w końcu nabrało kolorytu, mogłem porzucić dawne troski, skupić się na rozwijaniu umysłu, zdobywaniu nowych szczytów... – Truizmy, czyli kolejna porcja waty słownej. Nie wiadomo, co z nimi zrobić i jak je traktować. Na początku nawet cię za to chwaliłam, ale na obecnym etapie tekstu sporo masz takich wtrętów, które chyba mają zastępować realnie odczuwane przez bohatera emocje. I dalej nie wiem, czy ten cytat to ewidentny sarkazm, jego maska, by chronić się przed światem, czy jednak Eryk jest szczery, albo może tak sobie tylko gada, bo tak naprawdę wszystko wisi mu i powiewa… Nie wiem!

Kto wie, co mógłbym osiągnąć, gdyby całe moje istnienie przebiegało jak to wtorkowe przedpołudnie? Ach te marzenia. Nigdy nie opuszczą mojej głowy. Tak się składało, że przemierzałem korytarz przepełniony tymi pozytywnymi myślami, gdy...
— O, w końcu cię znalazłam.
Ten fragment okazałby się zdecydowanie bardziej naturalny, gdybyś nie wychodził z głowy Eryka dosłownie na jedno zdanie, przypominając czytelnikowi, że czyta jego opowiadanie. Coś w stylu:
Kto wie, co mógłbym osiągnąć, gdyby całe moje istnienie wyglądało tak dobrze jak dziś…? Uśmiechnąłem się pod nosem.
— O, w końcu cię znalazłam – usłyszałem i podniosłem wzrok.
Może nie jest to najlepsza z propozycji, bo rzadko param się narracją pierwszoosobową, ale chcę ci tylko pokazać, że udowadnianie zamyślenia bezpośrednio sceną jest zdecydowanie lepsze i poprawia immersję. Nie eksponuj tak prostych rzeczy. Eryk nie musi wspominać, że dużo marzy – oddaj co jakiś czas te marzenia narracją, daj mi poczuć, że tak, to dla niego charakterystyczne, ale nie zdradzaj mi tego samodzielnie. Daj mi też poczuć, że się zamyślił, że przemierzał korytarz, uśmiechając się do siebie, a jego wnioski dawały mu szczerą, a nie sztuczną radość, co do której nawet nie będę mieć pewności. Pokaż mi bohatera myślącego pozytywnie, a nie pisz – byłem przepełniony pozytywnym myśleniem, bo to w ogóle nie działa.

Oto ona: Marta Danek – niszczycielka mojego złudnego spokoju. Długowłosa dziewczyna prawie ze snów. Nie, żartuję. – Ale żartuje, że była ładna i miała długie nogi czy o co chodzi?
I czy to nie dziwne, że oto mamy CZWARTY rozdział, a koło narratora kręci się CZWARTA bohaterka? Przy czym kręci nie musi oznaczać tyle, że jest nim zainteresowana, po prostu pojawia się między nimi interakcja. No i dobra, w realnym życiu to normalne, że, chodząc do szkoły, ma się więcej bądź mniej koleżanek, ale – powtórzę – literatura rządzi się innymi prawami. Tutaj często mniej znaczy więcej, szczególnie na początku, gdy czytelnik dopiero co przyzwyczaja się do realiów świata przedstawionego. Oto kolejna postać, którą muszę poznać, nie zdążywszy przywiązać się do poprzednich. Do tego dziwnie je przypominająca, różniąca się tylko imieniem i zainteresowaniem. Pamiętaj, że mniejszą liczbę bohaterów o konkretnych, mocno zarysowanych cechach łatwiej będzie zapamiętać, tym bardziej gdy, dajmy na to, trzy postaci mają takie same stylizacje językowe, wspólne środowisko i praktycznie żadnego backstory, bez którego tekst by się nie obszedł. Na tym etapie tak odbieram już Krzysztofę i Larę; są dla mnie takie same, nawet nie pamiętam teraz dokładnie ich ról; czy to Krzysztofa była szefową klubu biologicznego i popisywała się przed nauczycielem o dziwnej chyba-ksywie…? Ręki sobie za to uciąć nie dam. W każdym razie w tym momencie myślę sobie: gdyby to była jedna bohaterka, NIC BY SIĘ NIE STAŁO. Być może obie odgrywają jakieś role na późniejszym etapie tekstu, ale jak na razie nie mam wobec nich żadnych uczuć ani refleksji, nawet nie za bardzo potrafię je od siebie rozróżnić, a z takim stosunkiem trudno czeka się na lepsze czasy, na kiedyś tam. Tekst powinien bronić się i pochłaniać od początku.

Pisałam już, że Marta także ma podobną stylizację językową do wcześniej wspomnianych dziewczyn? Jest, jak one, jakaś taka nieprzyjemna w odbiorze:
— Rusz tyłek. Idziemy. — Wojowniczo machnęła ręką (…).

Jakieś randomy z pryszczatymi gębami w liczbie trzech.
— A więc znowu chcesz się z nami zmierzyć Marta-kun? — zaczął jeden z nich – pryszczaty, gruby blondas. — Nasza walka będzie legendarna!
— Właśnie. Już po tobie! — przytaknął ostatni – śniadoskóry nerd. – Po czym Eryk wywnioskował, że chłopak jest nerdem? Nosił okulary, koszulę w kratę, był gruby i niezadbany? A może po prostu miał case na telefon z logo Tetrisa czy innego PacMana…?

— Nie przedłużajmy więc! — zakrzyknęła okularnica. – O, i dalej. Czy Eryk ma w naturze takimi określeniami nazywać znajomych w swojej głowie? To… nie jest zbyt sympatyczne i nie świadczy o nim zbyt dobrze. No i spoko, bo główny bohater wcale nie musi być sympatyczny, ale też pociski z okularów, myślałam, modne były naście lat temu… chociażby w przedszkolu.

Ah, cóż to była za bitwa! Ni cholery nie rozumiałem, ale było ostro. Zgodnie z zaleceniami Marty – stanowczo przytakiwałem przy jej argumentach i równie żywiołowo zbijałem ciosy przeciwnej drużyny. Wymiana słów była dynamiczna. Padało dużo japońszczyzny, od ciągłego wykrzykiwania nieźle się zmachałem. – Szkoda, że wszystko tak bardzo streściłeś. Może i znalazło się w dalszej części kilka cytatów tej akcji, jednak były na tyle szczątkowe w porównaniu do ogromnego akapitu relacji, że praktycznie się ich nie dostrzegło. A przez to, że Eryk głównie eksponuje pojedynek, trudno się w niego wczuć. Szczególnie gdy piszesz tak:
Wszyscy na korytarzu patrzyli na to z osłupieniem, przerażeniem i zdziwieniem. Niezapomniane chwile, naprawdę. – No to był tak zaaferowany pojedynkiem czy miał czas na rozglądanie się dookoła i wnioskowanie po tłumie gapiów, zachowujących się jak statyści? Do tego to naprawdę brzmi tak, jakbyś chciał mnie przekonać na siłę, chwytając się brzytwy. Pokaż mi walkę, której nie będę mogła zapomnieć i pokaż bohatera, który w późniejszych scenach sam będzie do niej wracał pamięcią. Tutaj Eryk sugeruje, że już wspomina akcję, która… nawet się jeszcze nie skończyła. W jego głosie słyszę tony starszego dziadka, który sadza na kolanie wnuka i opowiada mu o taaakich niezapomnianych chwilach… Naprawdę!
No i też przez to wszystko, że z Eryka nie biją inne niż wyeksponowane sztucznie emocje, nie mogę się wczuć w to, jaki on w rzeczywistości ma stosunek do środowiska M&A. Sam wcześniej nazywał bohaterów pryszczatymi nerdami, grubasami czy okularnikami biorącymi udział w mangozjebowym chaosie. Czy Eryk celowo wkłada kij w mrowisko? Tym bardziej dziwne, że dobrowolnie zgodził się wziąć w tej szopce udział, wygląda więc na to, że nie mógł wstydzić się przynależności do tego środowiska. Gdzieś w środku pada takie zdanie:

Tak, spojlerów i obiektów westchnień – o to chodziło w tej widowiskowej wymianie popkulturowych durnot. – Ale sam przecież nie odpuszcza, jego reakcje, w tym podekscytowanie, nie są zgodne z myślą o durnotach, wręcz przeciwnie, kłóci się to z początkowym zafascynowaniem: Ah, cóż to była za bitwa! Jestem więc zagubiona, bo Eryk wydaje się strasznie niekonsekwentny, i ostatecznie nic z tego nie wynika. Nie wiem, czy za cokolwiek ceni środowisko M&A albo wydaje mu się ono kompletnie głupie, albo jest mu po prostu obojętne. Powinnam to wiedzieć, jakieś konkretne stanowisko powinno konsekwentnie z niego bić w przeciągu całej sceny, tymczasem akcja nie w ogóle na niego nie wpłynęła, nie obudziła w nim jakichś większych emocji i spójnych przemyśleń. Może zainteresowałby go któryś tytuł albo, wręcz przeciwnie, cała ta atmosfera zraziłaby go i, odchodząc rozeźlony, rzuciłby Marcie, by nigdy więcej nie wciągała go w takie głupoty…? Wprost pokazałbyś stanowisko Eryka, chłopak mógłby nawet skończyć swój udział znacznie szybciej. Bo skoro przedstawiłeś to sceną, naturalne, że powinno stworzyć jakiś konflikt fabularny, okazję do poznania narratora, jego stosunków wobec ukazanych środowisk. Ale to się nie dzieje. W takim razie… po co mi ta scena?
Niby powoduje jakieś konsekwencje, bo wprawdzie ktoś potem w szkole obgaduje bohatera, że ten brał udział w głośnej kłótni na korytarzu. Ale po nim spływa to jak po kaczce, za pięć minut wszyscy łącznie ze mną zapomną o tej sytuacji, tak jak zapomnieli o zdjęciu Eryka i Eweliny. Niepojęte jest dla mnie, jak dziwną strukturę ma to opowiadanie, niepowiązane żadnymi zależnościami. Przyczyny nie mają swoich skutków, sceny nie tworzą konfliktów fabularnych, właściwie nawet się ze sobą nie łączą, wszystko jakoś się rozchodzi po kościach i generalnie nic się w tym tekście nie dzieje. Na co czekasz, autorze, żeby dać mi fabułę? Aż zaprzyjaźnię się z twoimi postaciami, poznając ich w uczniowskiej codzienności? To tak nie działa, przyjaźń i sympatia to emocje, które poczuję, jak dasz mi powód, by je czuć. Tutaj nie wchodzi to w grę, gdy wszyscy są dla siebie albo niemili, albo co najwyżej obojętni, a losowe rzeczy dzieją się ot tak. Jakim cudem ta obojętność prędzej czy później miałaby mi się nie udzielić?

— Nagisa umarła w ósmym odcinku! — rzuciła resztkami sił Marta.
— I to bardzo brutalnie! — dodałem krzykliwie, by wzmocnić jej lecący ostro spojler.
— Asuna to najlepsza waifu! — odpowiedział mocnym, fanbojskim stwierdzeniem ledwie trzymający się na nogach Kamil. – Jeszcze jedno przyszło mi na myśl. Cała ta scena brzmi jak gag żywcem wyjęty właśnie z jakiegoś anime. Pisząc o słaniającym się na nogach bohaterze czy tłumie w przerażeniu uciekającym z areny, zwyczajnie przesadziłeś. Tym bardziej że opowiadanie zgłaszałeś jako romans YA. Nie: komedię – groteskę. Oczywiście nie ma w tym nic złego, jeśli tylko pisanie parodii jest twoim celem. Tylko czy to ci aby nie wyszło jakoś tak… niechcący? Nie mam pewności, więc pytam.

Robiło się coraz gorącej, atmosfera gęstniała. Obie strony już były na skraju wyczerpania – obolałe głowy, spocone czoła, wyschnięte usta. Zbliżał się nieuchronny finał, następnym cios miał zadecydować o wyniku starcia. // Marta uśmiechnęła się pod nosem. Widziałem również błysk w jej oku. Miała pomysł, wiedziała, co zrobić[,] by posłać ich na deski. Nie mogłem wiele zdziałać. Monitorowałem sytuację, wywierałem wzrokową presję na zmęczonych oponentach. Jednak Kamil nie chciał się poddać, dostrzegłem[,] jak jego język złowieszczo oblizuje usta. On [ten język?] też coś miał! Wszystko zależało więc od szybkości. Ten, kto wyrzuci to z siebie pierwszy, wygrywa. Ten, kto zdobędzie się na ostateczną odwagę, zdobędzie chwałę. Cóż za emocje, cóż za emocje! – Mam takie wrażenie, że połasiłeś się na tę scenę, bo na tym etapie brakowało ci dynamicznych akcji, a przecież coś w tym opowiadaniu musi się dziać. Tylko że… to nadal jest scena rozmowy grupki nastolatków o anime. I to, że próbujesz ją udynamicznić, korzystając z technik prowadzenia scen akcji, czyni ją tylko bardziej śmieszną. Eryk jest nie tylko świadkiem, ale i uczestnikiem tej walki, ale jego narracja temu przeczy i czyni go postronnym, obiektywnym obserwatorem. Za długo też wstrzymujesz napięcie i korzystasz ze słów, które po prostu tu nie pasują, takich jak oponent czy monitorowanie. One oddalają perspektywę, oddają za to obiektywizm Eryka. A ostatnie zdanie o jedynie wyeksponowanych emocjach idealnie zaprzecza temu, co pada kawałek dalej:
Nie, nie ekscytowałem się za bardzo (…).

— Prawie wszystko — stwierdziła. — Nauczyciele was szukają. Jest już grubo po dzwonku.
— Serio? — Ech, załamałem się. — Nawet nie zauważyłem. – Nie pisz, że bohater się załamał. Masz narrację pierwszoosobową i całą paletę środków, z których możesz dzięki niej skorzystać. Pokaż Eryka załamanego, oddając naturalne myśli i zachowanie. Na tej podstawie uczucia postaci wywnioskuję sobie sama.

— Tak to już jest w ogniu walki, Eryk… — Marta podeszła do mnie, położyła dłoń na ramieniu. — Dziękuję za wszystko, kouhai.
— Kou...? A, nieważne. Przyjemność po mojej stronie, zwyciężczyni — odsunąłem się trochę, ukłoniłem się z gracją. Wszystko ironicznie[,] oczywiście. – A czy jego pomoc też była ironiczna? Czy ironicznie ekscytował się, że cóż to była za walka!? A może jednak chociaż trochę mu się podobało? Nie potrafię Erykowi zaufać, jego relacjonowanie wydarzeń przeczy wnioskom, którymi je kwituje, przez co jako bohater w przyjętej przez ciebie narracji zupełnie przestał być wiarygodny.
Nadużywana ironia w literaturze ma ten minus, że nie wiadomo, gdzie się kończy, a gdzie zaczyna. Po aktorze w filmie, mając przed oczami całą jego mimikę, postawę, spojrzenie, da się całkiem sporo wywnioskować o szczerości granej postaci, ale w książce, gdy ograniczasz takie zachowania – nie jest to oczywiste. Wręcz przeciwnie, rozpoznanie intencji głównego bohatera może być kłopotliwe, szczególnie w literaturze pisanej narracją pierwszoosobową, kiedy cały czas siedzimy głowie protagonisty. Eryk non stop wydaje się z czegoś niezadowolony, malkontenci albo jest cyniczny. Tacy bohaterowie na dłuższą metę męczą, odbierają siły witalne. Momentami są zabawni, ale kiedy ich ironia stanowi odpowiedź na większość zagadnień, te celowe i fajne fragmenty nagle nikną w tłumie, trudniej je docenić. Nie są już wyjątkowe.

— Jak uroczo! — wtrąciła się Rado. — Nie wiedziałam, że taki z ciebie dżentelmen, Eryk.
— Raz na jakiś czas można — odrzekłem spokojnie.
— Jeszcze raz dzięki — powiedziała Marta. — Bez ciebie nie dałabym rady. Do następnego razu, wojowniku! — powiedziała, odchodząc już w głąb korytarza.
— A ty co? — zapytałem, zerkając na kręcącą się w pobliżu Rado.
— Chodzimy do tej samej klasy, wojowniku — zaśmiała się lekko. — Przyszłam po ciebie. Zgdyszek się niepokoi.
I znów: cały dialog oparłeś tylko na verbum dicendi, czyli czasownikach dotyczących mówienia. Mamy powtarzalne konstrukcje: orzeczenie + podmiot. Jednolitość rzuca się w oczy. Nudzi niemiłosiernie.

— Zgdyszek? — powtórzyłem z niechęcią. — A tak, teraz biola... Kompletnie zapomniałem.
— Nie dziwię się. Z tego, co widziałam naprawdę się wczułeś w tę rolę. – A jednocześnie Eryk relacjonował akcję, jakby był postronnym obserwatorem, komentatorem sportowym, nie – graczem. To mi się wyklucza. Gdyby się w grę zaangażował, jego narracja skupiałaby się na czymś innym niż ogólniki. Teraz to wygląda tak, jakbyś użył postaci pobocznej, by ostatni raz na siłę przekonać mnie o zaaferowaniu postaci, bo niewystarczająco oddałeś to samą sceną.

Jakoś udało mi się przeżyć do końca dnia, nawet jeśli na przerwie po bioli ciągle byłem zasypywany durnymi pytaniami. Ach ta Rado... Jak dobrze, że mogę polegać na znajomych. To jednak tylko szczegół. Jak się mówi lub nie, najważniejsza atrakcja zostaje na koniec. – Rozumiem, że zaraz przejdziemy do Eweliny, ale… popatrz. Eryk znów nie poświęcił jej w tym dniu ani jednej myśli. I jak ja teraz mam mu uwierzyć, że była dziś najważniejszą atrakcją? Ponadto przez tę powszechnie stosowaną ironię nie mogę pozbyć się wrażenia, że bohater ma na myśli nie tyle główny punkt dnia, co atrakcję cyrkową.

Czekałem więc grzecznie przy głównym wejściu, tak jak mi powiedziała i wypatrywałem. Nieoczywista dziewczyna z czarnymi włosami, ewentualnie szalik. Nieoczywista dziew... O, już ją mam. Jak zwykle w towarzystwie przyjaciółeczek, jak zwykle krocząca pewnym krokiem. Naprawdę, trudno z jej wyglądu poznać, o co może jej chodzić. – Jak to: jak zwykle? Nie wspominałeś wcześniej, że Eryk zwracał już na nią uwagę, przyglądał jej się na korytarzu w czasie przerw i tak dalej. Może gdyby to robił sceną, byłabym też bardziej skora uwierzyć w jego zainteresowanie Eweliną…?
Edit: Sprawdziłam, cofając się w tekście i faktycznie w pierwszym rozdziale Eryk stwierdził, że czasami chyba mijał ją na korytarzu i zawsze była z kimś, ale to całkowicie normalne. Teraz o tym zapomniałam, bo nie utrwaliłeś tego, kompletnie się to gdzieś zgubiło. A wystarczyłoby, żeby Eryk raz na jakiś czas wypatrywał Eweliny albo przypadkowo dostrzegał ją na korytarzu z koleżankami, dałoby to też dowód, że sam częściej o niej myśli. Tak samo w scenie pojedynku na spoilery chłopak nawet nie próbował odszukać Eweliny czy jej koleżanek w tłumie, nie bał się, co dziewczyna pomyślałaby sobie o nim, gdyby dowiedziała się o tej sytuacji czy widziała ją na własne oczy. To dlatego uważam, że jego zainteresowanie Eweliną w rzeczywistości jest praktycznie znikome i pojawia się akurat wtedy, gdy potrzebujesz tego fabularnie, a nie dlatego, że Eryk coś do tej bohaterki czuje.

Szliśmy spokojnie, raz na jakiś czas coś tam zagadywałem, co by nie było zbyt sztywno. Atmosfera była dobra, czułem, że wszystko dobrze się buduje, że nasza dziwaczna relacja idzie w dobrym kierunku. W końcu też miałem okazję[,] by trochę bliżej się przyjrzeć szlachetnej Ewelinie, która zawsze, przynajmniej z daleka, wydawała się być dość urokliwą. – Ekspozycja. Czemu po prostu tego nie pokażesz? Że atmosfera jest dobra, a Eryk myślami (wprost) dostrzega to wszystko u Eweliny…na bieżąco, przebywając obok niej?

Chciałam się przekonać[,] jaki jesteś.
— Od kogo? — O, naprawdę chciałem to wiedzieć.
— Jeszcze za wcześnie, kochasiu — odrzekła zgryźliwie. — Mogę dać jednak wskazówkę – dziewczyna, imię na "m". Coś się domyślasz?
— Nie.
— No to na razie zostaw. — Schowała dłonie do kieszeni płaszcza. — Ważna tu jestem ja, nie pośrednicy.
— Gadasz bardzo poważnie — zauważyłem.
— Bo na ogół jestem poważna. Literacka dusza, jakbyś chciał wiedzieć.
— Piszesz coś?
— Nic interesującego dla ciebie — odparła szybko.
— Szkoda. Myślałem, że się lepiej poznamy...
— Chciałbyś — ucięła chłodno. — Znaczy, niezupełnie, nie w taki sposób.

Kompletnie nie rozumiem relacji Eweliny i Eryka. Dlaczego on nie pyta o to, co wydawało mi się najważniejsze i najdziwniejsze, czyli o zdjęcie, które wstawiono na Facebooka? Czy dlatego, że mu nie zależy, bo okazało się ono niczym wielkim, nikt w szkole już się tym nie przejmował? A może to zdjęcie ostatecznie mu się podobało, może zerkał na nie czasami i uznawał za coś fajnego? Jeśli tak – czemu muszę się tego domyślać?
I czemu bohaterowie rozmawiają ze sobą tak, jakby tamta sprawa była zamknięta? I czemu Ewelina nie wspomina o ostatniej sytuacji na korytarzu? (Sądziłam, że jeśli inni uczniowie już o niej słyszeli, to stanowi to hint dla wątku z Eweliną). I o co wtedy chodziło z lekturą „Władcy Pierścieni”? Czuję się zagubiona, jakbym ominęła co najmniej ze dwie rozmowy między nimi, podczas który padły ważne słowa, wyjaśnienia, wskazówki… cokolwiek. Nie rozumiem też, co tego Eryka do tej dziewczyny tak ciągnie. Jest… dziwna, ale w mało intrygujący sposób, za to dość irytujący. Jako postać opowiadania w ogóle mnie nie zainteresowała, nawet za bardzo nie potrafię jej sobie wyobrazić. Wyraża się… dziwnie, trudno wywnioskować, o co jej chodzi. Niby miała być chyba tajemnicza, ale (jak wszyscy w tym tekście) mniej lub więcej przesadza, przez co otrzymujemy kolejną pokręconą w jakiś zawiły sposób postać, której motywów w ogóle nie rozumiemy. No poniekąd Ewelina też nie sprawia wrażenia jakoś supersympatycznej, by mi zależało na tym, by ją lubić i rozumieć; wręcz przeciwnie – cały czas strofuje Eryka i stawia go do pionu, poza tym nie ma mu nic ciekawego do powiedzenia, jakby w ogóle nie chciała się z nim spotkać. O co jej chodzi?

— To od czego chcesz zacząć? — Chłodny wietrzyk przeszedł mi koła ucha.
— Może jakaś prawdziwa randka? Pokazałbyś, co możesz mi zaproponować. – Ale jaka randka? Dlaczego? Przecież bohaterowie się nie znają, nic ich nie łączy, spotkali się raz czy dwa, nie było między nimi chemii, w dodatku pojawiły się po drodze jakieś oskarżenia o stalkerstwo. Ewelina była obrażona, a teraz chce randkować?

Randka? Łohoho, strasznie poważna ta dziewczyna. Nie, przerażająca. Żadna spokojna lub zdrowa osóbka by tego nie powiedziała.
— Odpada — odrzekłem, odwracając głowę.
— Maruda. — Tupnęła cicho nogą. — Mówiłam to przedtem... Daję ci szansę, Eryk. – Z drugiej strony Eryk niby nie myśli o Ewelinie za często, ale gdy już mu się zdarzało, były to myśli raczej pozytywne i o jakimś romantycznym podłożu. Tymczasem od razu tej randki odmawia. Dlaczego? Siedzę w jego głowie, powinnam dowiedzieć się od razu!
No i samo to, że rozmowa między bohaterami to, no cóż, rozmowa relacjonowana przez Eryka, a nie przeżywana przez niego na bieżąco, sprawia, że tekst kolejny raz jest po prostu suchy. Nie budzi we mnie żadnych emocji. Chłopak niby nazywa w myślach Ewelinę przerażającą, ale tak właściwie nie wiemy, co konkretnie poczuł, gdy usłyszał tak odważną propozycję. Czy skrywa swoje zainteresowanie pod maską oschłości? Czy jednak odpuści sobie Ewelinę, bo faktycznie w głębi duszy uważa się za przegrywa i twierdzi, że nie zasługuje na taką szansę? A może mu się odwidziało ot tak? Halo, Eryk, błagam cię, daj mi się wreszcie poznać! W końcu po to jesteś narratorem! MUSISZ COŚ CZUĆ!
Wiesz, chyba wolałabym już, żeby konkretne fragmenty opowiadania mi się nie podobały – wiązałoby się to przynajmniej z konkretnymi odczuciami, stosunkiem do tekstu. Tymczasem to się nie dzieje; wprawdzie przyswajam kolejne informacje, ale mam wrażenie, że wszystko do tej pory było bez znaczenia – tak bardzo Eryk nie żyje w tej historii, a jedynie egzystuje w niej, by opisywać swoją rzeczywistość, do której sam ma neutralny stosunek. To… nudne.

— Ok. — Założyłem rękę na rękę, spojrzałem się w jej oczy. — Ale nie tak. Nie tak dynamicznie, dziewczyno. Na pewno wiesz kim jestem?
— Przegrywem — zachichotała mimochodem. – Powiedz mi, na jakiej podstawie miałabym polubić jakąkolwiek twoją żeńską bohaterkę, skoro wszystkie są tak samo okropne?

— Wiele z tego, co ty nie dostrzegasz — odpowiedziała tajemniczo. — Wiesz co? Wyjeżdżam na parę dni. Będę pewnie w poniedziałek, jakoś się zgadamy.
— Co? Już? — Zdziwiłem się trochę.
— Nie ma na co czekać. Napiszę na fejsie, bądź czujny. – Jak to nie ma na co czekać…? Do czego to się odnosi? Ewelina mówi Erykowi, że wyjeżdża i na dziś kończy spotkanie, więc on w odpowiedzi pyta, dlaczego tak szybko, bo przecież nawet nie zaczęli poważnie rozmawiać, na co ona stwierdza, że: nie ma na co czekać… Z czym to się jakkolwiek wiąże? O co chodzi?


Dobrze, że przynajmniej z Eweliną się trochę wyjaśniło. Chyba. Nie jestem pewien. To co? Od randki to randki, prawda? Lepszego błędnego kręgu nie mogłem sobie wymarzyć. – Ale przecież między nimi kompletnie nic się nie wyjaśniło, tylko jeszcze bardziej zagmatwało. Eryk naprawdę nie widzi, że Ewelina jest zdziwaczała czy nie chce tego widzieć, czy może widzi to, ale ma to gdzieś, a może mu się to podoba? A może oboje są zdziwaczali, więc tej wzajemnej zdziwaczałości nie dostrzegają, doszukując się czegoś, czego nie ma i przeżywając chwile, które nie istnieją? NIC NIE WIEM! Skąd w ogóle w nim chęć do randkowania akurat z tą dziewczyną? Czym go urzekła, co w niej było takiego wyjątkowego?
Na tym etapie wycięłam z dokumentu Google z tekstem do oceny rozdział ósmy. Czuję, że nie dam rady przeczytać tak obszernego materiału, ponieważ poświęcam mu bardzo dużo energii. Być może po piątym dokleję go z powrotem, a może i wytnę siódmy – wszystko zależy od tego, czy zdążysz mnie jeszcze zainteresować i zatrzymać przy tekście zarówno fabułą, jak i sylwetkami psychologicznymi swoich postaci, w tym naturalną narracją głównego bohatera, w której jednak bardziej niż na młodzieżową stylizację postawisz wreszcie na emocje. To ich brakuje mi najbardziej. Jak się okazuje: sama stylizacja to nie wszystko.
Istnieje granica między narracją obiektywną reporterską a intymną, subiektywną, bardziej wewnętrzną. I chociaż to właśnie ta pierwsza idealnie pasuje do narratora trzecioosobowego wszystkowiedzącego, nie wiem, dlaczego tak usilnie trzymasz się jej ram, jednocześnie prowadząc całość pierwszoosobówką. W takim zestawieniu efekt końcowy po prostu nie działa.
W całym tym rozgardiaszu między Eweliną a Erykiem w oczy rzuciła mi się jeszcze jedna rzecz. Brak opisów miejsca, budowania atmosfery. Niby bohaterowie poszli na rynek, ale nawet sobie go nie wyobraziłam. Niby spacerowali, ale nic z tego spaceru nie wyniosłam. Nie odczułam jego tempa, znaczenia, wiązanych z nim oczekiwań. Nic nie działo się w tle, czułam, że mam jedynie pusty dialog i nic więcej. Wprawdzie gdzieś tam przewinęło się zdanie o liściach na ulicy czy chłodnym wietrze wiejącym obok ucha, ale to tylko jakieś szczątki, które stanowią ledwo minimum. Podobnie sprawa się miała w czasie wyjścia na cebularze. Nie pamiętam już, czy przemyciłeś tam jakieś elementy inscenizacji, bym mogła na dłużej wczuć się w miejsce, w którym dzieje się akcja. Tak samo tutaj. Nie mówię, że to nie dialog powinien być na pierwszym miejscu, ale nie traktuj tła aż tak bardzo po macoszemu, bo inaczej twoje postaci zaczynają poruszać się w próżni.

 


Rozdział 5: Kik Dier…

W drodze do domu dopiero zdałem sobie sprawę, jak dużo się wydarzyło podczas tamtej rozmowy. Musiałem to spokojnie przeanalizować, słowo po słowie. Bardzo trudne, bardzo dziwne, ekscytujące? Nie wierzę, że można się czerwienić z tak głupiego powodu! – Ale z jakiego? Że Ewelina zaproponowała Erykowi randkę? Przecież jej odmówił, bo nie chciał się spieszyć, wydaje mi się, że był wtedy dość zakłopotany, chyba nawet przytłoczony taką propozycją. Czyli aż tak mu się ona nie podobała, wolał inne rozwiązanie, zaproponował je, co wywołało bardzo szybki odwrót Eweliny na pięcie.

No i też zupełnie naciągane i przesadzone wydają mi się te dalsze przemyślenia Eryka:

Ludzie, za jakie grzechy to mnie spotyka? Ta Ewelina... Niech ją. Musiała to powiedzieć, musiała się tak mną interesować. Dobra, spokojnie. Miałem jeszcze trochę drogi do przejścia, nie mogłem sobie pozwolić na dekoncentrację. Wystarczy pomyśleć: wszędzie się mogą czaić sebiksy, żule... dziewczyny! Za dużo ich! Na zbyt wiele sobie pozwalają, są coraz odważniejsze, coraz bardziej naruszają mój spokojny status quo. To straszne. Przecież jestem jeszcze taki młody. Przecież nie ma jeszcze nawet gwiazdki, do jasnej ciasnej!

Bo z jednej strony tutaj mamy bohatera, który jest niepewny, przytłaczają go dziewczyny, które go otaczają, które coś od niego chcą, z którymi się notabene zadaje. Ale jednocześnie na propozycję Marty zgadza się od razu i pomaga jej bez żadnego stresu. Z Larą i Krzysztofą nieciągnięty wołami, ale samodzielnie i bez stresu chodzi na cebularze i lody. Ewelinę bez oporów pyta: od czego chcesz zacząć?, wcale nie epatując na prawo i lewo swoim brakiem pewności siebie, nawet po chwili rzuca jej wprost coś w stylu hola, prrr, szalona dziewczyno! nie tak szybko będziesz ze mną randkować… No gdzie, powiedz mi, gdzie jest ta jego niepewność siebie i osaczenie? Bo w tym momencie narracja i myśli Eryka jedno, a sceny – drugie. Nie może tak być. Oczywiście, protagonista może siebie okłamywać (przynajmniej próbować…), może też w siebie nie wierzyć. Ale kontrast jest zbyt mocny i ostatecznie nie mam pewności, czy on przy Ewelinie gra kogoś bardziej pewnego siebie (a w środeczku wszystko wymyka mu się spod kontroli), czy może teraz przesadza z biadoleniem, a wtedy szło mu nieźle i nie udawał nikogo, bo ma tę pewność siebie… Nie znam go, nadal nie potrafię go wyczuć. Mam wrażenie, że kiedy chcesz potwierdzić to, że faktycznie jest taaaakim przegrywem, tworzysz właśnie jak te akapity przemyśleń, które nie mają potwierdzenia w scenach, bo tam Eryk wymyka się z twoich ram, gdy chcesz mieć po prostu ciekawe interakcje między bohaterami. I ta niekonsekwencja rzuca się w oczy coraz mocniej.

Już mniejsza z Eweliną; w końcu już była ze mną szczera i jakoś bardzo mnie nie zaskoczy. – Tego też nie rozumiem. Przecież cała ich relacja praktycznie od początku powinna być dla Eryka zaskakująca; Ewelina zwinęła się bardzo szybko, praktycznie w kilka sekund zostawiła go gdzieś w mieście, wcześniej nagle (nie powiem skąd) zaproponowała randkę, teraz bohater też myśli o randkowaniu… Nic w tej relacji nie jest pewne, stałe. Wręcz przeciwnie: bywa tajemnicze i zaskakujące na każdym polu, nie wiadomo nawet, czego się po Ewelinie spodziewać i o co jej chodzi. Dziwne i niezrozumiałe jest dla mnie również to, dlaczego bohater tego wszystkiego nie bierze pod uwagę, tylko znów – jak na wszystko do tej pory – macha ręką.

Tak mi się przynajmniej wydaje, gdyż nie mieliśmy okazji zbyt często gadać, szczególnie, [przecinek zbędny] że do niedawna cienko u niego było z polskim, a ja byłem tylko dzieciakiem, który nie miał nic sensownego do powiedzenia. Oboje jednak dojrzeliśmy, więc nastał odpowiedni czas, by zacieśnić rodzinne, męskie więzi! Wyzwanie trudne, ale zdecydowanie warte podjęcia. Przynajmniej dopóki nie zejdziemy na tematy polityczne, ale to chyba nam nie grozi...

Tutaj poznajemy krótką historię szwagra Eryka. Z jednej strony – no dobra, zacieśniamy rodzinne więzi, z drugiej – robimy to po łebkach, streszczeniem. Po dopisku:

*le trochę później* (notabene bardzo mi się podoba) streszczenie… trwa w najlepsze. Właściwie sceną wprost dostajemy jedynie jej zakończenie, nie mogę więc doświadczyć tych wszystkich rzeczy, o których piszesz. Gdy wspominasz, że bohaterowie potem musieli spuścić z tonu – nie czuję żadnej związanej z tym wagi ani kontrastu między ostrzejszym początkiem a przytakiwaniem, by jakoś przetrwać tę pierwszą fazę sabatu czarownic. Nie widzę porozumiewawczych spojrzeń, ba, nawet nie mogłam być świadkiem tego, jak początkowo Eryk otwiera się przed Kikiem, aby potem musieć cokolwiek tłumić. Następnie, gdy piszesz, że rozmowa już się trochę uspokajała, nie ma to dla mnie znaczenia. Nawet nie otrzymuję szansy poznać tego szwagra ani starszej siostry Eryka, wszyscy są jedynie wspomniani, ale w żaden sposób w tym tekście nie żyją. I znów: mam wrażenie, że taka scena jest mi zupełnie po nic.
I to nie tak, że w ogóle nie powinieneś streszczać. To długa scena, więc możesz ją obudować w zdania przedstawiające upływ czasu; za dobry uważam na przykład ten fragment:

Na szklanym blacie stały cztery kieliszki o różnym stopniu zapełnienia (w tym jeden pusty – ten należący do ojca) oraz porcelanowa filiżanka z podróbką zielonej herbaty z biedry (czyli mój napój). Co jakiś czas niezręcznie po nie sięgaliśmy – ja, tata i Kik – zawsze w tej samej kolejności, w równych odstępach czasowych.

Tylko że takie fragmenty powinny być jedynie składową sceny, nie – zastępować ją praktycznie całkowicie.

Nagle w połowie streszczenia cofamy się w czasie, bo Eryk wraca do momentu przekroczenia progu salonu: Pan szwagier i ja zachowywaliśmy spokój. Staraliśmy się korzystać z sytuacji, uważnie obserwować, dodawać coś do rozmowy w odpowiednich momentach. Od kiedy przekroczyłem próg salonu[,] zdołaliśmy zamienić zaledwie parę słów, lecz już wiedziałem, że się rozumiemy i mamy taki sam plan działania, jeśli chodzi o dobre wykorzystanie tego rodzinnego czasu. – Przez to w ogóle już trudno się w cokolwiek wczuć, bo brakuje chronologii. Skaczemy, zamiast płynąć. Dlaczego pierwszej nici porozumienia nie umieściłeś na początku, tylko wspominasz o tym gdzieś w środku, jakby właśnie teraz ci się o tym przypomniało?

Ojciec jako tako też to rozumiał, ale póki co wolał się zanurzyć w wysłużonej, poszytej skórą kanapie i wziąć w swoje władanie pilota. – Przez ten bałagan nagle nie umiem określić, w którym momencie sceny się znajduję. Ciągle na jej początku, czy już po tym, jak bohaterowie co jakiś czas sięgali po kieliszki? Po tej sytuacji, gdy zostali zdominowani przez mamę i siostrę, czy przed tym?
Póki co sugeruję zmienić na: jak na razie. [PWN
Wiem, że stylizujesz tekst na potoczny, więc w dialogu nie zwróciłabym na to uwagi, ale jednak w narracji powieści wyzbyłabym się łatwego do zastąpienia rusycyzmu.

Rozmowa już się trochę uspokajała (…) – no dobrze, ale uspokoiła się już wcześniej. Czy potem znowu wybuchła i znów się uspokoiła, czy cofnęliśmy się i tu ciągle chodzi o to pierwsze uspokojenie?

— Bogumił... — O, matka już wstawała z kanapy. Wzrok miała wbity w ojca; jego puste, spracowane i zobojętniałe lico mocno kontrastowało z tym pełnym szewskiej pasji spojrzeniem. [wstaw akapit] Mamusia nigdy nie była za specjalnie poważna, ale w takich chwilach musiała pokazywać, kto jest przywódcą stada. Znałem ten rodzaj sceny niemalże na pamięć, Jolanta tym bardziej, więc wszyscy w salonie, z wyjątkiem Kika, już dobrze znali tok przyszłych wydarzeń. – Nie leży mi stwierdzenie: znać na pamięć rodzaj sceny; jakbyś stworzył hybrydę ze: znać na pamięć przebieg wydarzeń/znać sytuację na wylot.

Miałem zamiar popatrzeć przez chwilę na telewizor, ale los w całej swojej opatrzności postanowił wetknąć odciąć [?] prąd od tego elektrycznego towarzystwa. Oto, ku różnemu stopniowi zdziwieniu gapiów, pojawiła się cicha gwiazda wieczoru. – Lepiej: odciąć prąd (komu?) temu całemu elektrycznemu towarzystwu – jeśli odcinanie prądu nie miało być dosłowne, a chodziło o nagłe wejście Anieli przerywającej oglądanie telewizji. No chyba że telewizor naprawdę sam się wyłączył…? Nie do końca wiem, jak powinnam rozumieć ten fragment, szczerze mówiąc.
Poza tym mam z nim znacznie większy problem, mianowicie: całość brzmi nienaturalnie, jakbyś przekombinował. Po prostu: Oto, ku zdziwieniu gapiów. Albo chociażby: oto, ku zdziwieniu gapiów (dodam, że zdziwieniu o różnym natężeniu…) w pokoju pojawiła się gwiazda wieczoru. Chociaż nadal wydaje się przesadzone, to czyta się lżej.

Mi też jakąś zrób, Eryk — powiedziała mama, łapiąc się za głowę. – Mnie. I chociaż wiem, że to dialog, a ludzie zwykle nie przykładają wagi do tego, którego zaimka używają w wypowiedziach potocznych, to jednak gdy kolokwializujesz praktycznie całą narrację Eryka (poza kilkoma archaizmami), jego rodziców jako starszych i wyróżniających się na tle młodzieży mimo wszystko bym upoprawniła. Nawet może nie tyle z powodu ich wieku, ale głównie dlatego, by jakoś pobawić się tutaj stylizacją i choćby minimalnie odróżnić od siebie postaci.

(…) ale przyjście dodatkowej osoby dało radę wszystko uspokoić. – Przyjście dodatkowej osoby…? Nie sądzisz, że trochę na okrętkę i nienaturalnie, tym bardziej gdy Eryk myśli o własnej siostrze? Może po prostu: wejście Anieli?

(...) jej obecność była obowiązkowa[,] by cały ten wóz mógł ruszyć z miejsca. Nawet jeśli nie podobał jej się wybór siostry, nie mogła się ciągle burmuszyć. W końcu to już ten wiek, w którym trzeba pomału odrzucać te wszystkie niezbyt logiczne zachowania. Chyba. Ja w końcu troszkę pominąłem ten krok. Troszkę pominąłem? A to nie jest zero-jedynkowe? Pomijanie z definicji oznacza opuszczanie, WSJP: [LINK]. 
A ad fabuły, tutaj wreszcie mamy jakieś usprawiedliwienie, dlaczego Eryk jest tak bardzo irytujący w swojej niekonsekwencji; ot, najwyraźniej brakuje mu doświadczenia. Jednak w obliczu tego, że bohater narracją zwykle na siłę przekonuje nas o zupełnie czymś odwrotnym do tego, co możemy samodzielnie wywnioskować po jego zachowaniu ze scen, trudno go tu traktować poważnie. Ja osobiście zupełnie mu nie wierzę, ba, to zdanie wklejone w tym miejscu wygląda jak zwykła wymówka, byś za bardzo nie musiał się napracowywać nad tworzeniem spójnej i rozwijającej się w czasie trwania fabuły sylwetki psychologicznej. Napiszę o tym znacznie więcej w podsumowaniu.

Rodzinka rozpierzchła się, to jest Aniela skryła się u siebie, ojciec poszedł spać, a dwie kobiety tego rodu pogadywały ze sobą w kuchni.Dwie kobiety tego rodu brzmi strasznie sztucznie.

Pewnie nie takiej odpowiedzi oczekiwał, ale nie chciałem owijać w bawełnę. Ostatnio mam dużo na głowie, musiałem przez chwilę odetchnąć. – Czyli, przepraszam, co dokładnie miał…?


Niemniej czuję się teraz tak, jakbym coś przegapiła. Lub jakby Eryk brzydko mnie okłamał. Znowu.

Nic nowego, nic ciekawego. Prawie jak zawsze. Ten dzień był jednak dobry. Zaskakująco dobry. Mogę uznać, że prawie wszystko się udało, a ja znów zbyt się przejmuję i zaczynam panikować. Ech, taki chyba już mój los. Grunt, że nie wszystko szło jak po sznurku, ale nie czułem pełnej satysfakcji. – Tej paniki (notabene mocno nacechowanej emocji) też nie czuję. Nie pokrywa mi się z sielankowymi myślami o tym, że to był dobry dzień. Jest zbyt obiektywnie, zbyt sucho, by uwierzyć w tak silne uczucia narratora. Dalej pojawia się kolejny fragment, którego nie rozumiem – uczucia, których odzwierciedla nie widzę w scenach:

Ewelina odstawiła mnie na weekend, nie[,] w zasadzie na przyszły tydzień, a na horyzoncie pojawił się prawdziwy przeciwnik – kwiatowa dziewczyna. Choć z drugiej strony czemu traktuję to wszystko jak walkę? – O jaką walkę chodzi? Eryk z niczym kompletnie nie walczy, a bynajmniej tego nie czuć i nie widać. Mam wrażenie, że takimi jak te przemyśleniami chcesz mnie przekonać na siłę, że Eryk zmienia się na kartach powieści, ale tak nie jest. Bo gdy myśli: Zaczynam wątpić w to, czy wiem, co właściwie robić. – Ja zaczynam się zastanawiać, czy kiedykolwiek wcześniej wiedział, jak postępować – zanim dziejące się teraz rzeczy namieszały mu w życiu. Chłopak namieszane ma w nim już od pierwszego rozdziału i już od wtedy okropnie się miota.
Niekonsekwencja rzuca się w oczy tym bardziej, gdy dosłownie zdanie niżej czytam: Dobrze, że przynajmniej mam znajomych i swój w miarę ogarnięty umysł. – Jaki ogarnięty, skoro przed chwilą przyznał sam przed sobą, że nie ogarnia, bo w siebie wątpi…??? I jacy znajomi, skoro wcześniej wielokrotnie Eryk psioczył na to, że otaczają go dziwni ludzie? Wiesz, za dużo w tym wszystkim niewiadomych, a za dużo chaosu. Stąd decyzja o tym, by już teraz zakończyć lekturę.



PODSUMOWANIE

Postanowiłyśmy poprzestać na rozdziale piątym, biorąc pod uwagę, że nazbierało się już sporo uwag fabularnych, a te, nie ma co ukrywać, są dość poważne. Gdybyś chciał przysiąść do swojego tekstu raz jeszcze, zapewne to właśnie początek najbardziej uległby zmianie; w takim wypadku idealnym rozwiązaniem byłoby, gdybyś zgłosił się ponownie. Wtedy moglibyśmy się przy okazji umówić, że pierwsze rozdziały omówimy pokrótce, a w większej mierze skupimy się na tym, co dalej. Jednak kiedy ten początek prezentuje się, jak się prezentuje – nie mamy ochoty się w tekst zagłębiać i niewiele nas przy nim zatrzymuje. Zacznijmy od tego, co się udało.
Twoje opowiadanie na ogół – językowo, technicznie – czyta się dobrze. Ostatnim punktem tej oceny będzie poprawność, do której zaraz przejdziemy, i na szczęście nie stanowi ona wcale jakiejś ogromnej jej części. Widać, że dbasz o to, by czytelnika nie rozpraszały poważne błędy językowe, źle dobrane szyki kłujące w uszy czy ciężkie zdania sprawiające, że z tekstem się nie płynie. Wręcz przeciwnie – pióro masz dość zręczne i zgrabne, pod względem stylu praktycznie wszystko się zgadza, daje spójną jakościowo całość. Zdarzają ci się oczywiście potknięcia, na przykład zapominasz przecinka przy wołaczu, często przed by i jak, które wprowadzają kolejne zdania składowe, no i też nie da się nie zauważyć, że kompletnie wyłożyłeś się na interpunkcji dialogowej. Niemniej to nie są rzeczy, które wpływają na problemy z płynnością i czytelnością tego tekstu; nie są, że tak powiemy, rzeczami pierwszej potrzeby. Generalnie dbasz o materiał i starasz się, aby był czytelny – to na plus. Na przyszłość próbuj zwracać uwagę na przecinki i literówki, również powtórzenia, a będzie jeszcze lepiej. Jeśli tylko, ponadto, skupiłbyś się bardziej na tym, o czym piszesz i w jaki sposób budujesz fabułę, na pewno dałbyś radę stworzyć powieść przede wszystkim ciekawą, bo to o to najbardziej będziemy tutaj teraz drzeć szaty. Ale do rzeczy.

W zasadzie… na tym etapie, po pięciu rozdziałach, fabuły tu tyle, co kot napłakał. To znaczy – ona na pewno gdzieś jest, ale wydaje nam się, że szczególnie w pierwszych rozdziałach rozwija się albo poza tekstem, albo może zawiesza się, by… poczekać na głównego bohatera, aż ten trochę sobie zwyczajnie pożyje.
Żeby przejść do szczegółu, zacznijmy od ogółu i zastanówmy się, jaki miałeś pomysł na tę historię. Zapewne taki, żeby pokazać relację młodego chłopaka uczęszczającego do szkoły z dziewczyną, która mu się (chyba?) podoba, ale która ma, no cóż, niekonwencjonalne metody podrywu. Temat wydaje się dość prosty, ale tego się absolutnie nie czepiamy. Wręcz przeciwnie – im prostszy romans, tym lepszy, bo historie o prostym szkielecie nadal można wypełniać do woli smacznym mięskiem.
Przy czym mięsko, które ty wybrałeś, wydaje się w tej historii zmielone, zapeklowane, potem wyciągnięte ze słoika, kolejny raz zmielone, zapanierowane i dopiero usmażone. Panuje istny chaos i właściwie nie wiadomo co, kto, gdzie i kiedy. Także nie czepiamy się pomysłu, za to popsioczymy teraz na efekt końcowy.

Twojemu opowiadaniu brakuje scen. Albo inaczej – brakuje ważnych scen. Spójrzmy jeszcze raz na to mięsko, które z daleka wprawdzie wygląda smacznie, nieźle pachnie i zapowiada fajny posiłek, ale gdy już podejdzie się do stołu, nagle zaczyna zaciągać parówką procent ledwo trzydzieści. No bo przyjrzyj się swoim rozdziałom. Większość przeczytanej przez nas treści to opowiadanie o tym, co się działo w szkole. Są rozmowy z innymi postaciami jako NPC-ami, pojawiającymi się i znikającymi bez znaczenia dla fabuły; są i rozmowy z rodzicami czy siostrą, mamy Eryka komentującego w głowie swój własny charakter (którego odzwierciedlenia nie widać w scenach; o tym potem) oraz jego próby ogarnięcia pokręconej rzeczywistości. W tej Eryk tkwi jednak tak, jakby nie był realnym człowiekiem, ale, no właśnie, świadomym swojego nierealizmu bohaterem książki o dziwnej fabule, trzymającej się chyba tylko na ślinę i sznurek. Nic tu się z niczym nie wiąże, sceny wydają się losowe, poza tym nie wpływają na Eryka, który nie rozwija się na przestrzeni tekstu ani nawet nie próbuje podejmować decyzji odnośnie do swojej egzystencji w tym świecie. Efekty tego jego ogarniania rzeczywistości też niezbyt widać, bo twój protagonista ostatecznie niewiele czuje i niewiele emocji oddaje, jakby… nie istniał. To wszystko sprawia, że tekst, koniec końców, jest w większej mierze po prostu nudny. A w momentach, w których dzieje się główny wątek, czyli powinna rozwijać się relacja Eryka z Eweliną – bywa do tego niezrozumiały. Bo czytelnik nie rozumie nawet tak kluczowej rzeczy, jaką jest to, dlaczego chłopak w ogóle wplątał się z tą dziewczyną w jakąś dziwną relację.

Problem tego tekstu stanowi również fakt, że ciężko zapamiętać, co się czytało, przez, no właśnie, ten wszędobylski chaos i wspominaną już dziwnotę. Na tym etapie nie pamiętamy imion postaci pobocznych takich jak nauczyciele czy znajomi z korytarza albo klubu biologicznego. Nie pamiętamy, jak oni wszyscy wyglądają i co, poza tymi dziwnymi imionami ich charakteryzowało, a więc niektórych scen po prostu nie byłyśmy w stanie sobie wyobrazić. Nie pamiętamy też wątków, na przykład tego, czy padła informacja, o co chodziło z „Władcą Pierścieni” albo czy przypadkiem nie umknęło nam gdzieś zakończenie tematu zdjęcia z Erykiem, wrzuconego przez Ewelinę na swojego fejsa. I to jest strasznie przytłaczające, bo nie przeczytałyśmy nie wiadomo ilu stron; te pięć rozdziałów ciągle wygląda jak wstęp, ale wypełniony aż po brzegi jakąś watą słowną – tą wspomnianą już parówką, złożoną głównie ze zmielonych kości i chrząstek. Jakbyś, nie wiem, bał się wreszcie przejść do sedna i liczył na to, że to, co masz, już wystarczy, by czytelnik chciał na tę fabułę łaskawie poczekać. 
Za sobą mamy, jakby nie było, prawie czterdzieści stron A4 sformatowanych znormalizowanym fontem wydawniczym i po wrzuceniu ich do programu składającego wyszłaby nam publikacja w formacie A5 na stron ponad pięćdziesiąt. Także okej, może pewne wnioski wyciągamy za szybko, ale… A co nam tam!
Jako że Skoia odbywa właśnie kurs na składacza i ma dostęp do platformy Adobe InDesign, wrzuciła na próbę cały otrzymany od ciebie plik do programu. I wiesz co? Liczył na sucho, bez większych ingerencji w układ pracy, prawie sto pięćdziesiąt stron. Więc to nie tak, że ledwo liznęłyśmy twój materiał; przeczytałyśmy, okazało się, około jedną trzecią książki. No to chyba w tej części już powinno coś zacząć się dziać i zawiązywać, coś powinno nas zainteresować… A tu guzik. Nie ma ważnych rozmów – są słowne przekomarzanki (niezależnie, czy w szkole, czy w gronie rodzinnym). Nie ma scen – są relacje zdarzeń. Nie ma ciekawych sylwetek psychologicznych – są dziwnie zachowujące się postaci o jeszcze dziwniejszych imionach. Słowo dziwny to ogólnie słowo-klucz tej oceny i naszego stosunku do twojego tekstu.
Bardzo, bardzo dziwnego tekstu.
Logiczne, że czytelnik musi uczestniczyć w wydarzeniach fabularnych, aby poznawać bohaterów i wyciągać wnioski z ich zachowań. W szczególności przy pisaniu pierwszoosobówki wydaje się to proste, bo przecież każde zdanie pochodzi z głowy i serducha głównej postaci. Dobrze poprowadzona pierwszoosobówka przemyca o narratorze multum wniosków płynących z tego, jak i o czym myśli protagonista. Tymczasem, jak na złość, nie tu. U ciebie Eryk wprawdzie widzi i opisuje, co się dzieje wokół niego, ale bezosobowo. A gdy nagle i na krótko robi się osobowo i bohater zaczyna przetwarzać dane o tym, co wyciąga dla siebie z otaczającej go rzeczywistości, wtedy jego myśli zwykle są przesadzone, i w dodatku sprzeczne z tym charakterem, który Eryk prezentuje w scenach. Zaprzecza sam sobie. Ostatecznie więc nie znamy go, mimo że spędziłyśmy z nim pięćdziesiąt stron! Nie wiemy nawet, co lubi, czym się interesuje, czy w końcu jest pewny siebie, czy nie jest, czy unika dziewczyn, czy tylko udaje samotnika, jakiej muzyki słucha, jakie filmy ogląda, jakie książki czyta, w jakie gry gra, czy jako nerd woli Xboxa czy PlayStation, a może kompa; czy woli Marvela, czy DC, i czy Ewelina naprawdę mu się podoba, czy po prostu ot tak zajmuje sobie nią czas, bo nie ma nic lepszego w swoim nudnym życiu do roboty. I to jest dla nas kuriozum, że chociaż na samym początku tekst wydawał nam się wręcz znakomicie prowadzony lekką, naturalną, młodzieżową stylizacją, koniec końców to wszystko okazało się czymś kompletnie nieistotnym i drugorzędnym. Bo w niezłe szaty ubierasz coś, co w środku jest puste. Tekst dobrze prezentuje się z zewnątrz i na pierwszy rzut oka, ale gdy Eryka jako narratora pozna się nieco bliżej… no, tu jest problem, bo jego właśnie nie da się poznać. A to, swoją drogą ciekawe, bo jednak piszesz pierwszoosobówkę.

Do tego dochodzi kwestia doboru czasu narracji, której w ogóle nie potrafimy zrozumieć, oraz tego, że w tekście bardzo wybiórczo protagonista zwraca się do czytelników. Wpierw zdarzało się to co jakiś czas, później wcale. Te szczątkowej momenty sprawiały, że wyrywałyśmy się z tekstu, nieprzyzwyczajone do takiego zabiegu, nie czujące od początku, że czytamy jakiś pamiętnik, blog, cokolwiek. (Tym bardziej jest to zastanawiające, gdy Eryk ani razu nie wspomina sobie, że coś byłoby warte zapisania). Wahałyśmy się więc, myślałyśmy, że może jednak chcesz prowadzić narrację pamiętnikarską. Z drugiej storny gryzło się nam to z mieszaniem czasów.
Na samym początku stosowałeś głównie czas teraźniejszy, a więc Eryk przeżywał rzeczy na bieżąco. W takim razie nie mógł pisać pamiętnika. Albo mógł, ale w sumie i tak tego nie robił nawet wtedy, gdy zmieniałeś czas. Następnie stopniowo zacząłeś wtrącać też przeszły, co starałyśmy się jakoś usprawiedliwić – na przykład tym, że być może w momencie narracji chcesz przedstawić coś, co już się wydarzyło i co bohater wspomina. To, przyznamy szczerze, miałoby sens i potencjał. Jednak później przeszedłeś już niemal całkowicie na czas przeszły – z biegiem tekstu, ale bez żadnego ostrzeżenia i logiki. Mamy wrażenie, że po prostu sam się w tym pogubiłeś; nie wiedziałeś, czy pisanie o teraźniejszych wydarzeniach w czasie przeszłym jest OK, a potem zacząłeś używać przeszłego dla własnej wygody. To tak nie działa. Tekst powinien mieć narrację prowadzoną w jednym czasie albo mieszaną, ale z konkretnych i zrozumiałych choćby na wyczucie przyczyn. Można z tym kombinować i jak przykładowo Calvino Italo pisać dwoma czasami w trzech narracjach (pierwszo-, drugo- i trzecioosobowo), ale to już wyższa poprzeczka – powinieneś najpierw wskoczyć na tę najniższą i postarać się z niej nie spaść. Przełamywanie czwartej ściany jest zwykle cennym zabiegiem i dobrze poprowadzone nie przeszkadza odbiorcy w immersji, a wręcz ją wzmacnia, pojawiając się na przykład w przemyślanych, najmocniejszych momentach fabuły. Ty jednak, mamy wrażenie, robiłeś to zupełnie bez pomyślunku.
Dalej.
Główny bohater mimo że ma swoją stylizację językową, nigdy nie posłużył się jakimś porównaniem popkulturowym, byś ukazał nam prawdziwego geeka i nerda, osobę z zainteresowaniami. Nigdy nie zajmował sobie czasu i głowy jakimiś rzeczami i sprawami typowymi dla żyjących, młodych ludzi. Czasem zdarza mu się myśleć o dziewczynach i że brakuje mu doświadczenia, ale szczerze? W scenach tego nie widać. Nie widać też, by cokolwiek go obchodziło. Eryk sam w sobie jest bohaterem nieciekawym. I okej, możesz zacząć od zwykłego nastolatka, maksymalnie bezosobowego, by każdy czytelnik mógł się już od początku w niego wczuć. Ale ta carte blanche powinna wypełnić się z czasem, pod wpływem fabuły! A to się nie dzieje. Jedna trzecia książki, a twój bohater jest pozbawioną charakteru, bliżej nieokreśloną kukłą, która chodzi i opisuje, co się dzieje dookoła niej. Niepojęte.
Teraz, gdy o tym myślimy, wydaje nam się, że właściwie żadnej decyzji na tych czterdziestu przeczytanych stronach Eryk nie podjął sam, mimo że jest twoim głównym bohaterem. To postać bierna, którą ty jako autor regularnie prowadzisz za rączkę od punktu A do punktu B. Jednocześnie, jak już pisałyśmy, w środku Eryk jest pusty jak kukiełka, którą sterujesz tak, jak ci się podoba, dostosowując jej myśli, charakter i zachowanie do sceny, jaką właśnie wymyślasz. A powinno być odwrotnie; powinieneś scenie nadać taki bieg, o jaki zadbałby bohater aktywny – dopiero wtedy czytelnik ma poczucie sprawczości i że w tekście nic nie dzieje się samo i jakoś tak, a główna postać jest zmienna, bo podkłada się pod twoją konwencję. Eryk (chyba?) ostatecznie nawet do klubu z biologii się sam nie zapisał, bo wcześniej rozmawiał o tym z Larą albo Krzysztofą…? O, Ewelinie odmówił randki, ale właściwie dlaczego to zrobił – tego też nie wiemy, bo do tamtego momentu szczerze myślałyśmy, że mu zależy (a przynajmniej starałyśmy się mu w tej kwestii zaufać, mimo że fabularnie nie znalazłyśmy na to potwierdzenia). Wystraszył się, przeraziło go tempo czy po prostu pragnął, by coś działo się nie po myśli Eweliny, może chciał jej dopiec? A przecież ledwo zdanie wcześniej podważał liczbę jej klepek. Nie dziw się więc, że ostatecznie nie wiemy, czego Eryk chce i jaki ma charakter, skoro na przestrzeni scen, ba, nawet krótszych fragmentów tekstu, łapiemy go na niekonsekwencji wynikającej głównie z braku jego wyraźnie zarysowanego charakteru, który łatwo byłoby ci utrzymać w ramach fabuły. Eryk nie mówi do innych bohaterów czy nie zdradza czytelnikowi narracją jakichś szczególnie sensownych rzeczy mających znaczenie. On tej fabuły nawet sam nie kreuje, za to jakieś dziwne (!) rzeczy dzieją się wokół niego, podchodzi do nich i chyba, chcąc nie chcąc, w nich uczestniczy, bo… tak.
Z twoim protagonistą mamy też taki problem, że praktycznie nigdy nie wiemy, co tak naprawdę myśli, bo, wypowiadając słowa, rzadko okazuje emocje (nie, ich ekspozycja się w tym momencie nie liczy). Powtórzymy się: cały czas siedzimy z Erykiem w jego własnej głowie i dobrze, że jego myśli są wystylizowane – w końcu wszystko, o czym mówi i myśli narrator, jest dla niego personalne, często niemal intymne. Jego wiedza powinna być więc ograniczona i z tym sobie radzisz, widać, że rozumiesz koncepcję. Jednak mimo to twój Eryk ma skłonności do pustego relacjonowania, myślenia zbyt obiektywnie – jak narrator trzecioosobowy. Przez to często opisuje swoje emocje (byłem zestresowany) czy streszcza wydarzenia jak stojący gdzieś dalej dziennikarz (scena walki na spoilery), nie – aktywny uczestnik.
Za to podoba nam się, że niejednokrotnie w tekście pojawiają się szczątkowe, acz zręcznie wplecione w narrację (relację) Eryka opisy miejsc akcji i atmosfery. (Z różnych rozdziałów) gdzieś zawieje chłodniejszy wiatr, Ewelina wsadzi ręce do kieszeni płaszcza, lodziarnia jest już zamknięta, księżyc rozświetla niebo ledwo o dwudziestej pierwszej i nie ma komu zamieść liści z chodnika – tadam! Oto jesień. I to są bardzo przyjemne fragmenty, aż żałowałyśmy, że jest ich tak niewiele. 
Często ograniczasz się do kilku zdań, które lokalizujesz zwykle na początku sceny, a potem po prostu trwa dialog i jakbyś zapomniał, że w tle też coś powinno żyć… Taką tendencję dostrzegłyśmy we wszystkich scenach dziejących się gdzieś na zewnątrz. Szkoda, naprawdę szkoda! Przy czym dobrze rozumiemy, że opisywanie rzeczywistości przez pryzmat postaci może być trudne, bo nie powinno być sztuczne ani przesadne; szczególnie gdy Eryk nie jest osobą zachwycającą się byle czym. Ale jednak oczy i uszy ma, ma też dłonie, którymi może dotykać różnych materiałów. Ma również nos, którym może czuć zarówno zapachy przyjemne, jak i nieprzyjemne. Ma także i wnętrze, w którym te wszystkie informacje powinien przetworzyć i zareagować na nie, na przykład krzywić się, gdy coś mu się nie podoba, albo uśmiechać, gdy coś sprawia mu przyjemność. Tymczasem on myśli o świecącym księżycu, ale jak ten narrator trzecioosobowy nic się z tym nie wiąże, poza istotą relacji. Widzi, że lodziarnie są zamknięte, ale nie żałuje, że musi z nich zrezygnować na rzecz cebularzy; idzie po chodniku pełnym liści, ale nie narzeka, że mu przeszkadzają i że w ogóle to on nie lubi jesieni… W niektórych fragmentach wystarczyłoby zamienić końcówki czasowników, odmieniając je w trzeciej osobie liczby pojedynczej. Spójrz, co teraz zrobię:

Tak więc z tym małym nietaktem ruszyli przed siebie, by odnaleźć skarb... by pogadać jak człowiek z człowiekiem, jakkolwiek by to nie brzmiało. Listopad, drzewa były już gołe, liście zalegały na chodnikach, bo nikomu w mieście nie chciało się tego ogarnąć; Eryk szedł po nich spokojnie, raz na jakiś czas coś zagadując, coby nie było zbyt sztywno. Atmosfera była więc dobra, chłopak czuł, że wszystko się budowało, że ta dziwaczna relacja szła w dobrym kierunku. W końcu wreszcie miał okazję, by trochę bliżej się przyjrzeć tej szlachetnej Ewelinie, która zawsze, przynajmniej z daleka, wydawała mu się dość urokliwą.

Albo:

„Zegar wskazywał dwudziestą pierwszą. Do prysznica była długa kolejka – Eryk odpuścił sobie. Rozwalił się na łóżku, przeglądając fejsbuka. Nic nowego, nic ciekawego. Prawie jak zawsze.
Mimo to dzień ten był na swój sposób… dobry. Zaskakująco dobry. Eryk mógłby nawet uznać, że prawie wszystko mu się w nim udało, a jednak zbyt się przejmował.
Ech, taki chyba już mój los”.

Znasz swoje fragmenty, więc nie będziemy ich tu dodatkowo przeklejać, ale gdy spojrzysz na nie w tekście i porównasz, zobaczysz, że… nic się nie zmieniło. To nadal twój tekst, po prostu przekształcony na trzecioosobówkę, i wiesz co? Jest lepiej, bo nikt nie przyczepiłby się, że obiektywny narrator wszechwiedzący relacjonuje zarówno spotkanie bohaterów, jak i wieczór, który Eryk spędza w domu. Do takiego tekstu praktycznie bez limitów (pisząc narracją personalizowaną) możesz przemycać mowę pozornie zależną (Nic nowego, nic ciekawego. Jak zawsze.) albo myśli postaci podane wprost, kursywą bądź cudzysłowem. Trzecia osoba rozwiązałaby też problem miszmaszu czasu narracji.

O, jeszcze do dialogów wracając, nie da się nie zauważyć twojej tendencji do budowania komentarzy narracyjnych głównie za pomocą verbum dicendi. Generalnie nie ma w tym nic złego w przypadku dialogu dwuosobowego, w którym po drodze przywołujesz jakieś inne interakcje (na przykład wkładania rąk do kieszeni) lub gdy wypowiedzi są na tyle długie, że wraz z komentarzami nie padają linijka pod linijką. Ale kiedy kolejne zdania różni bohaterowie wyrzucają jeden pod drugim jak z karabinu, gdy komentarze ograniczasz do: powiedział X, odparł Y, stwierdził Z – robi się nudno i powtarzalnie. W takich momentach pobaw się wtrąceniami narracyjnymi, by je urozmaicić. Możesz też pobyć nieco dłużej przy głównym bohaterze; jako że decydujesz się na pierwszoosobówkę, masz naprawdę szerokie pole do popisu.

No dobrze, wróćmy w końcu do Eryka.
Nie możemy oprzeć się wrażeniu, że na siłę kreujesz go na outsidera, przegrywa, do tego starasz się go pokazać jako wiecznego cynika, ale i to powinno mieć swoje granice. Kiedy ich brakuje – czytelnik zamiast głównego bohatera otrzymuje zwykłą męczybułę, która albo na wszystko narzeka i malkontenci, albo wszystko jej wisi i powiewa. A gdy Eryk ledwo wykrzesuje z siebie jakieś emocje i da się odczuć, że, przykładowo, podoba mu się dziewczyna albo sytuacja, dosłownie zdanie dalej gasi to stwierdzeniem w stylu: nie no, żart. Co rusz z niego i innych postaci wylewa się irytujący na dłuższą metę sarkazm, w dodatku protagonista wydaje się wyobcowany tylko na pokaz. Jego wyalienowanie i ciągłe zarzucanie sobie braku doświadczeń interpersonalnych w żaden sposób nie działa w połączeniu ze scenami przedstawiającymi interakcję Eryka z co rusz innymi bohaterami. Bo przecież czy jako osoba stresująca się obecnością dziewczyn w swoim towarzystwie, miałby odwagę rozmawiać z Eweliną tak, jak rozmawia? Pytać ją wprost na przykład o to, co ona w nim widzi albo posądzać ją z grubej rury o stalkerstwo? Przecież to się wyklucza. Być może brak konsekwencji kreacji postaci nie byłby tak widoczny, gdyby chłopak w czasie wypowiadania tych słów naprawdę się stresował i jego emocje dałoby się wyczytać z mimiki, zachowań, słów wypowiadanych więznącym w gardle głosem. Cokolwiek. Naprawdę: cokolwiek.
Do tego można odnieść wrażenie, że Erykowi praktycznie nic się nie podoba, nic go nie cieszy i nierzadko miałyśmy wrażenie, że postać ta ostentacyjnie musi okazywać swoją pogardę dla wszystkiego i wszystkich – właściwie nawet nie wiadomo dlaczego. Może uznałeś to za fajne albo po prostu nie zaplanowałeś Erykowi żadnego innego charakteru, więc z pozbieranych przypadkowych wniosków wyszło akurat to. Naprawdę, twoje rozdziały nie są jakieś diablo długie, a już po chwili ma się dość tej atmosfery pseudowyjątkowości, przerysowanej do granic możliwości. Przerysowanej zresztą tak samo, jak przekolorowani są inni bohaterowie i sceny, w których biorą oni udział. A przez to tekst, zamiast bawić, nierzadko staje się cirnge’owy jak wtedy, gdy Denis opisuje kobiece piersi już w bodaj drugim rozdziale czy kiedy Marta bierze udział w pojedynku i wychodzi z niego zdyszana, a jej przeciwnicy ledwo słaniają się na nogach. PRZE-SA-DA. SKRA-JNO-ŚCI, KLI-SZE. Stereotypy.
Tak naprawdę powinnyśmy napisać w tym momencie coś o bohaterach. Zwykle w podsumowaniach ocen znajdują się informacje o tym, jak oceniający odbiera postaci, co o nich sądzi, jak je sobie wyobraża. Przyporządkowujemy im cechy charakteru, które wydają nam się odpowiednie, aby twórca mógł przekonać się, czy dobrze wnioskujemy z tekstu i czy wszystko zgadza się z założeniami autorskimi. Niestety w przypadku tego tekstu praktycznie o wszystkich bohaterach możemy napisać to samo – nie znamy ich, są dla nas obcy i płascy. Nawet młodsza siostra wydaje się bliźniacza w stosunku do Lary czy chociażby Krzysztofy, a i Eweliny, bo wszystkie w podobnym stopniu są tak samo pogardliwe wobec Eryka (pewnie poniekąd miało to być żartobliwe, ale być może tu kłaniają się nasze cieńsze granice tolerancji, gdy takich perfidnych żarcików pojawia się zbyt wiele). Pamiętamy, że pojawiła się jeszcze jakaś Rado, ale o niej to już kompletnie nic nam nie wiadomo poza tym, że lubi ciągnąć na siłę Eryka za rękę. Zwykle jak ten imperatyw narracyjny pojawia się obok niego nagle i zupełnie znikąd. Z całego tłumu wyróżnia się właściwie Denis, ale trzeba przyznać, że nie jest to najbardziej chlubny przykład, oraz Marta – tylko dlatego, że przekoloryzowałeś jej pasję aż do bólu, sprowadzając ją do poziomu parodii, a więc trudno nie byłoby tego nie zapamiętać.
Jeśli zaś chodzi o Ewelinę jako bodajże potencjalną drugą połówkę dla Eryka, to o niej już w ogóle nic nie możemy powiedzieć. Znamy ją jedynie z dialogów, które są tak megachaotyczne, że właściwie nie wiemy wtedy, co czytamy. Do tego Ewelina w nich jednocześnie wyraża zainteresowanie chłopakiem, ale i nie ma problemu, by go obrażać, do tego jest dziwnie tajemnicza; ponoć lubi książki…? Nie wiemy, czemu tak bardzo skąpisz nam jej sylwetki psychologicznej. Przy czym to wcale nie jest kwestia tego, że masz narrację pierwszoosobową, no więc jak niby miałbyś tę sylwetkę ukazać nam z perspektywy Eryka… Ano da się. Tylko że twój bohater chyba sam ma problem z wywnioskowaniem czegokolwiek o Ewelinie. Pewnie sam nie wie, co niej myśleć i głównie dlatego… tego nie robi. Ta dam! Problem rozwiązany, tak…? No nie.
Do tego Eryk nie widzi niczego dziwnego w tym, że Eweliny nie zna praktycznie wcale; zaskakujące, że jej podejrzane zachowania w ogóle go nie interesują. Nic więc dziwnego, że ciężko nam uwierzyć w jakąkolwiek zażyłość między tą dwójką. Raz: nie doświadczyłyśmy tego, Eryk nie myśli o Ewelinie jakoś często i nie rozważa jej pokrętnych zachowań; a dwa: Ewelina jest nam kompletnie obojętna, bo stanowi tylko jakąś randomową bohaterkę, której jakby wcale nie było, to przez tych kilka rozdziałów i tak przesadnie dużo nie zmieniłoby się w fabule. Eryk… po prostu poszedłby na cebularza z Larą, zagrał w monopoly z Anielą i pomógł Marcie wygrać walkę na spoilery. A więc biorąc pod uwagę materiał tylko do szóstego rozdziału, można dojść do zadziwiających wniosków, jak to doprowadziłeś do nietypowej sytuacji, w której dowolny wątek ze swojego tekstu możesz wyciąć i niewiele się zmienia. To samo można powiedzieć o dialogach. To one w głównej mierze prowadzą ci akcję, ale mamy wrażenie, że bez niektórych z nich (na przykład aż tak intensywnych przekomarzań na spotkaniu klubu biologicznego) spokojnie mogłybyśmy się obejść, zresztą tak jak bez niektórych postaci. Część wypowiadanych kwestii wydawała się watą słowną, byleby tylko rozdział nieco wydłużyć. Mamy wrażenie, że większość przeczytanego przez nas tekstu pełni rolę takiego zapychacza – tak naprawdę scrollując sceny lub ledwo przelatując je wzrokiem, nie traci się nie wiadomo jak cennych informacji. I powiedz nam, że to nie jest dziwne…
Do tego dochodzi fakt, że w twoim opowiadaniu brakuje mocno zarysowanego konfliktu fabularnego, który przejąłby czytelnika na poziomie emocjonalnym i sprawił, że nie odszedłby on od tekstu ot tak. Nie ma napięcia, nikt się do niczego nie spieszy, wszystko rozwija się jakoś tak ślimaczo. Konflikt ten mogłaby stanowić tajemnicza Ewelina, ale Eryk… sam chyba tego nie czuje. Nie zastanawia się nad nią, za to myśli teraz nad nieznajomą dziewczyną o imieniu na M (piątą dziewczyną w jego otoczeniu! Na pięć rozdziałów!). No ale przecież to nie z nią miałby randkować, więc właściwie… czy to naprawdę jest tak ważny wątek? Czy odkrycie tej informacji też nie będzie przypadkowo taką watą słowną, która sprawia, że między kolejną rozmową Eweliny z Erykiem pojawi się po prostu trochę więcej scen…?
Dzieje się tak głównie dlatego, ponieważ opowiadanie jest jednoliniowe. Bohater budzi się, idzie do szkoły, wraca ze szkoły, rozmawia z kimś w domu, idzie spać. Następnego dnia rano przebywa w szkole, rzeczy wokół niego dzieją się, dwa razy pomyśli o Ewelinie, wraca do domu, idzie spać albo nie idzie spać, albo właściwie to on sam nie wie, co ze sobą zrobić, bo jest wiecznie zagubiony w meandrach opka i jakaś magiczna siła (ty, autorze) podejmujesz decyzje za niego albo podsuwasz sytuacje, w których musi wziąć udział (impreza rodzinna, walka na spoilery, klub biologiczny, rozmowy z Denisem) pod nos. Następnego dnia rano znów jesteśmy z Erykiem w szkole… Nie ma drugiego planu, bohater też niczym się nie interesuje, więc sam nie przykłada ręki do tego, by wokół wytworzyć jakieś poboczne wątki.
Owszem, narracja prowadzona z jego perspektywy, w pierwszej osobie, powinna być ciekawa sama w sobie nawet w jednoliniowej powieści; w końcu jako czytelnicy otrzymujemy dostęp do umysłu najważniejszej postaci, więc jeśli będzie ona intrygująca i niekonwencjonalna, ale utrzymana w granicach realizmu, czytanie o jej życiu stanie się wciągające również bez innych wątków. Ale jak już wspomniałyśmy, w tym przypadku dostęp do głowy Eryka zupełnie nic nam nie daje, poza opisami wydarzeń i ekspozycji szczątkowych uczuć. Bohater po rozmowie z Eweliną stwierdza, że musi wszystko sobie przemyśleć dokładnie i po kolei (cyt.: W drodze do domu dopiero zdałem sobie sprawę, jak dużo się wydarzyło podczas tamtej rozmowy. Musiałem to spokojnie przeanalizować, słowo po słowie), po czym kolejny rozdział zaczynasz stwierdzeniem: Już mniejsza z Eweliną. No, fajnie, bohaterze, good for you, że poukładałeś coś sobie, zupełnie nas w tym nie uwzględniając, tylko… jak przy okazji ma się to do całego wątku randkowania? Czy jako czytelniczki przegapiłyśmy jakiś moment twoich światłych przemyśleń? Może Eryk akurat zdążył się zastanowić nad wszystkim dogłębniej już w przerwie między scenami, w miejscu asterysków…? Wiesz, rycerzu, byłybyśmy bardzo zadowolone, gdybyśmy zobaczyły, że twój bohater ma jakieś sensowne rozterki życiowe – chociaż trochę poważne problemy, które nie rozwiązują się same jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w dodatku gdzieś poza planem. Fajnie byłoby w tym jego życiu pouczestniczyć bardziej… aktywnie. Może wtedy ta postać wreszcie stałaby się realistyczna i nam bliska?

Na dzień dzisiejszy jest słabo, ale z plusem za stylizację (2+). Pamiętaj, że nota dotyczy jednak całości; końcowego wrażenia z obcowania z lekturą jako gotowym produktem, być może nawet na sprzedaż – w wydawnictwie, vanity bądź w selfie, czemu nie. Ale zanim zabierzesz się za marketing, siądź do niej raz jeszcze i zastanów się porządnie, jaki masz cel w pisaniu akurat tej historii, w przedstawianiu akurat tego konkretnego bohatera. A potem pomyśl, jakimi środkami możesz do tego celu doprowadzić tak, aby czytelnik był jak najbardziej usatysfakcjonowany lekturą. Żeby nigdy już nie doprowadzić do sytuacji, w której ktokolwiek czytałby cię… po nic. Wiadomo, że dla autora powieści najcenniejszy jest czas czytelnika.
Staraj się go nie marnować.


POPRAWNOŚĆ

Rozdział 1: Coś się stało…

Miała być zwykła podwózka, ale skończyło się[,] jak skończyło.

— Nie czytałaś nigdy Władcy Pierścieni? – Tytuł ujęłabym w cudzysłów.

— Nie, nie... — machnęła przecząco rękoma. — To jeszcze nie to... Ja, jakby... Kurde. Chodź ze mną po prostu. – Interpunkcja dialogowa kuleje. Albo:
— Nie, nie... — machnęła przecząco rękoma — to jeszcze nie to.
Albo:
— Nie, nie... — Machnęła przecząco rękoma. — To jeszcze nie to...
A najlepiej do tego zmienić szyk: przecząco machnęła rękoma.

Okej, czyli to nie był przypadek, a przypadłość. Pamiętaj, że kiedy komentarz narracyjny mówi o czynności, która nie dotyczy mówienia, dopisek ten należy zacząć od wielkiej litery, a samą wypowiedź zakończyć kropką. Na przykład tutaj:

— Czekaj! — z[Z]łapała mnie za rękaw. — To naprawdę ważne, nie możesz tak po prostu odejść.
— Dobra[.]s[S]trzepnąłem jej dłoń z kurtki[.] — Widzę, że robi się serio dramatycznie, więc spróbuję cię wysłuchać. Nawijaj.

Na dalszym etapie tekstu nie będę już na to zwracać uwagi.
Edit: Po kolejnych stronach da się zauważyć, że twoja interpunkcja dialogowa to w ogóle istna ruletka, jakbyś za każdym razem strzelał, kiedy użyć kropki, a kiedy dużej litery. Nie ma w tym żadnego sensownego klucza, dlatego pozwól, że przedstawimy ci zasady: [KLIK] i [KLIK]. One naprawdę nie są jakieś superskomplikowane, a podniosą poziom estetyki twojej pracy.

(…) nie wie[,] co powiedzieć, aż w końcu prosi go, żeby gdzieś z nią wyszedł.

Widzę to dobrze, cała się wtedy zaczerwieniła, wyglądała[,] jakby miała wybuchnąć. Przyznam, widok warty mojego straconego czasu. – Wart.

Czarne włosy wydawały się być przyklejone do pleców; szliśmy żwawo, a one nawet nie drgnęły. – Wydawały się przyklejone. Wydawały się być to brzydka kalka z niemieckiego. [KLIK]

Ciekawe[,] co jej o mnie naopowiadali, że się tak napaliła?

— Oj. — Uderzyła mnie przyjacielsku[o] w ramię. – Lub: po przyjacielsku.

Coś miłego, ciepłego, do[a]jącego nadzieję na zakończenie życia ponurego przegrywa.

Wiecie[,] ile ma lat?

Nie wystarczy sama wygrana, musi jeszcze popatrzeć[,] jak cierpię.

Nie musiałem nawet wstawać, [przecinek zbędny] ani się odwracać.

Wpadła[,] zanim się na dobre rozkręciła.

Karty już w pudełku, podnoszę się z podłogi; idę. – Nie rozumiem tego średnika, szczerze mówiąc. Jak już, postawiłabym go za pudełkiem – to tam zmienia się podmiot w zdaniu.

— He he — Nie spojrzałem na ekran, ale wiem, kto to. Czego ona chce? — He he. Ha ha. Eryg... – Generalnie rozumiem, skąd brak przecinka po he; wiadomo, może on generować nienaturalną, wymuszoną pauzę oddechową. Jednak w obecnej formie he he bez niego stanowi błąd [źródło – przecinek przed członami powtarzanymi]. Sugeruję bezpieczny zapis: he-he. Do tego:

kliknij, by powiększyć


Z resztą, jej słowa nie sprawią, że przyznam się do jakiś wyssanych z palca bzdur. – Zresztą. Osobno wtedy, gdy masz na myśli jakąś resztę (na przykład osób albo pieniędzy).

— Czekaj tylko[,] aż rodzice wrócą.

— Jak się skończy odcinek[,] to pogramy w monopoly, dobrze?


Rozdział 2: Zerwany kontakt

Co mam pierwsze? Biologia. A[c]h, biologia.

— A ty gdzie się wybierasz?
Głos zza pleców. Znany ton. Złapała mnie nawet za rękaw. Uroczo. – Nawet za rękaw czy nawet złapała…?

Mi to dodaje odwagi, nie wiem[,] jak u innych. – Mnie.

kliknij, by powiększyć


— Jeszcze nie, Bógoj. Jakbyś nie zauważył[,] dbam o ciebie; jedziemy na tym samym wózku.

Przyglądał mi się przez chwilę, nie zebrał się na odpowiedź, ale patrzył[,] dopóki nie usiadłem w ławce.

Jeszcze przed tym "cześć" do Bojana i "cześć" do Denisa i rozpoczęła się lekcja. – Poprawny polski cudzysłów wygląda tak: „(…)”.

— Dobrze. Możemy już zacząć lekcje[ę].

— Wiesz[,] Eryk, jakbyś wziął dwie wiejskie bułeczki, wiesz[,] te z lidla… – Nazwy przedsiębiorstw – konkretnych marek – zapisuje się od wielkiej litery. [Źródło]

(…) ale[,] no, zaczęło się.

— Nie łap mnie za spodnie!

Nikt się nawet nie spojrzał. Normalka. – Wiem, że stylizujesz, ale mimo wszystko pozostałabym w granicach poprawności, szczególnie gdy planujesz kiedyś wybrać się z nim do jakiegoś wydawnictwa. Nikt się nawet nie obejrzał/nikt nawet nie spojrzał.

Chyba, że zaczyna gadać o czymś żenującym. – Bez przecinka. [Źródło]


Rozdział 3: Popołudnia bezkarnie cytrynowe

Poniósłszy dotkliwe obrażenia, jakimś cudem doczołgałem się do Sali Obiecanej. Była to pora[,] kiedy prawie nikogo już w szkole nie było i jedynym towarzyszem mej niedoli był kruchy, podłamany cień oraz stłumione głosy tańczące po drugiej stronie drzwi. – Skoro tak, to jedynymi towarzyszami mej niedoli były stłumione odgłosy tańczące po drugiej stronie drzwi oraz kruchy, podłamany cień. Poza tym na pewno odgłosy tańczące? Określenie bardziej pasowałoby do cieni, tymczasem dźwięki nawet metaforycznie nie bardzo tańczą. Może: niosące się?

Ma sweter w kolorze ścian, mogło mi się prze[y]widzieć.

Krzysia podeszła do mnie. Zlustrowała mnie od stóp do czubka głowy. Przejrzała wszystkie szczegóły, każdy detal ciała. Stałem jak głupi, wbiłem wzrok w Rado, a ono odpowiadała głupim uśmiechem, jakby nie wiedziała, co się dzieje.

— Nie wiem. Jak nie macie, [przecinek zbędny] co robić, to możecie już iść. – [KLIK].

Poczułem, że znowu żyje[ę], że nadal jest dla mnie szansa; dla mnie, beznadziejnego przegrywa!

(…) ja tylko próbuję sprostać wyzwaniu, ale ok, przyjmuję to. – OK albo okej/okay.

Krzysiu, masz rację, to ja tutaj wiem, co się zaczyna, nie wiem jak Ewelina. – Słyszysz ten rym? Nie brzmi korzystnie.

— Ja w ciebie wierzę, Eryk. — Lara przyjacielsko spojrzała w moją stronę. – Sugeruję szyk: spojrzała w moją stronę przyjacielsko.

Nie, za szybko na pożegnanie[,] blondyno.

— Pójdę z tobą — powiedziałem męsko. — Mieszkam po drodze, co nie. – A to nie powinno być pytanie…?


Rozdział 4: Neko Mimi Mode

Co jest więc trudnego w[e] wchodzeniu po schodach, można zapytać.

Zdjąłem buty, już chciałem się szybko zwinąć do pokoju, co by sobie gorzej nie przechlapać, ale mama była sprytniejsza. Coby. Znów niepasujący archaizm.

Minę miała neutralną, raczej chciała już ze mną porozmawiać na spokojnie. Słusznie, w końcu już nie mam dziesięciu lat.

— Wiesz[,] Eryk, trudno mi mówić o takich rzeczach (...).

Odpowiedź trochę flegmatyczna, niepoukładana, ale satysfakcjonująca. Do zrozumienia. Chyba. Owszem, trochę przesadziła, ale ma do tego prawo. – Podmioty.

Rozmiękam, rozmiękam!
— Dobra! — odwróciłem głowę. — Za dużo tego. Już chyba wystarczy, co nie?
— Wiedziałam, że pierwszy wymiękniesz. – Celowe? Czy w takim razie nie lepiej dać wcześniej: wymiękam, wymiękam!?

— Synek, serial już się zaczął, więc pozwól mi zająć się sobą — powiedziała, płynnym ruchem przeszła do salonu. Minęła mnie jak zjawa, szybko, bezszelestnie.
— Jakiego serialu? — powiedziałem, nadal siedząc w kuchni. 

Poranek zdawał się być spokojny.

— Gówno prawda! — zbiłem jego atak[,] zanim zdążył coś jeszcze dodać.

(…) chciałem zobaczyć[,] jak ta okularnica to skończy (…).

Wszystko ironicznie[,] oczywiście.

Z tego, co widziałam[,] naprawdę się wczułeś w tę rolę.

— Chciałam się przekonać[,] jaki jesteś.

— Ok. – Okej albo OK.

— Wiele z tego, co [czego] ty nie dostrzegasz — odpowiedziała tajemniczo.


Rozdział 5: Kik Dier…

O to[Oto] ja – pewny siebie jak zwykle Eryk Bógoj.

A pani na przeciwko to Weronika Kalisz, jak już powiedziała – sąsiadka. – Naprzeciwko łącznie.

— Dzień dobry! — odpowiedziałem po nie w czasie (…). – Poniewczasie [PWN].

Żałowałem, że nie rozegrałem tego lepiej, ale byłem w patowej sytuacji. Pewnie sobie pomyślała coś w stylu "ale ten dzieciak wariuje" [cudzysłów] albo coś takiego, ale niezbyt mnie to obchodziło. Dom, dajcie mi w końcu dojść do domu! // Wspiąłem się po schodach tak szybko[,] jak mogłem; nawet nie zrobiłem sobie przerwy[,] by zaczerpnąć powietrza.

Anielka była zbyt zaabsorbowana rozmowę, ale to nie jej wina. – Rozmową.

Ręce skrzyżowane, mina niewyraźna (jak w reklamie tego leku!), nawet się jeszcze nie odezwała [ta mina?].

Z tego, co wiem[,] zazwyczaj siedzi w Holandii (…).

Od kiedy przekroczyłem próg salonu[,] zdołaliśmy zamienić zaledwie parę słów (…).

— A może Anielka też by do nas przyszła? — zaproponowała Jolanta chwilę przed tym[,] jak chciałem zmienić temat. – I dalej:
(już czułem[,] jak wwiercał się we mnie wzrok matki).

— Bogumił, do diaska... — Samica alfa nie specjalnie się spieszyła z wypowiadaniem kolejnym słów, więc miałem dość czasu[,] by skupić swoją uwagę na czymś choć odrobinę ciekawszym.Niespecjalnie łącznie. Ewentualnie: specjalnie nie spieszyła się…

Tak czy siak[,] sytuacja przybrała dziwny obrót (…).

Ech, to chyba u nas rodzinne. Jak się ktoś wkopie[,] to zero litości. Serio, strasznie brutalny zabieg.
— Nie, nie ma — odparłem. — Chodziło mi o powietrze. Dziewczyna się prawie dusi.
Cóż, chyba tylko tyle mogłem zdziałać.
— Wcale nie — zabrała głos teoretycznie poszkodowana. — Czuję się bardzo dobrze.
Dobra, przegrałem. Jeden do zera dla Jolanty. Albo dla matki. Ona to zaczęła.

Staruszek sięgał po kieliszek nawet[,] jak już całkowicie go opróżnił; albo zżarł go stres[,] albo nie kwapił się zbytnio do nalania wina.

Nie ważne, czy się mylę. – Nieważne.



I to by było na tyle.
A jako że pierwszy stycznia zbliża się wielkimi krokami, już teraz zarówno tobie, jak i wszystkim nas odwiedzającym życzymy Szczęśliwego Nowego Roku! Sukcesów na polu nie tylko literackim i wszystkiego, co najlepsze.

Na koniec dziękujemy Ayi za gruntowną betę, Leg i Fen – za szybką mobilizację i wsparcie. ❤
 

3 komentarze:

  1. Kurczę, jaki ładny prezent na nowy rok. Trochę późno odpowiadam, ale cóż... Mam nadzieję, że nie jest to nietakt z mojej strony xd
    I w sumie to nawet nie wiem, co tu napisać. Ogólnie to ze wszystkim się zgadzam, niczego nie bronię, a przede wszystkim jestem pod wrażeniem całości tej oceny, bo tak szczerze większości z tych rzeczy nie widziałem i naprawdę dobrze wiedzieć, że z tym biednym tekstem jest AŻ tak źle :) I przyznam się, tekst jest stary, powstawał w wielkim chaosie, bez większego planowania (stąd pewnie większość jego problemów) i w sumie dobrze, że ocena zakończyła się na pięciu rozdziałach, bo dalej zapewne nie jest ani trochę lepiej. Cieszę się za to, że mam plus za styl i ogólnie narracja pierwszoosobowa jako tako wyszła - jest to dobry prognostyk. Zaskoczyło mnie też jak beznadziejnym bohaterem jest Eryk - znaczy zdawałem sobie sprawę z pewnych niekonsekwencji, ale nie sądziłem, że doszło to do aż takiej skrajności. W sumie to cenna nauka w kontekście jakiegokolwiek mojego pisania, więc postaram się dbać o moich bohaterów, analizując tę ocenę. No i ta "dziwność" to akurat bardzo trafny wniosek, bo akurat "dziwność" była jedną z głównych myśli, z którą pisałem kolejne rozdziały. I faktycznie miałem wrażenie, że trochę przesadziłem, więc dobrze mieć to wypisane czarno na białym. Faktycznie stonowanie tego trochę pomogłoby całości. No a apropos dalszego losu tej tutaj pisaniny... Do oceny to dałem głównie, by mieć jakieś podparcie merytoryczne do pisania innych dużych rzeczy, przeczytawszy ocenę, stwierdzam, że udało się to w stu procentach, jednakże faktycznie czuję jakiś sentyment i trochę szkoda, by było, gdy tak świetny tytuł zmarnował się w otchłani niepamięci, obarczony niegodną go zawartością...
    A więc przede wszystkim dziękuję za ocenę, za poświęcony czas i waszą ciężką pracę. Obiecuję wykorzystać przekazaną tu wiedzę w ten czy inni sposób i naprawdę się cieszę, że mój "pierwszy pisarski raz" mógł zostać tak merytorycznie zjechany od góry do dołu :)
    Powrotu nie obiecuję, aczkolwiek następne moje duże dzieło będzie wielkie, a jeśli będzie wystarczająco duże, to na pewno będzie wymagać wnikliwej oceny :)
    Pozdrawiam i szczęśliwego Nowego Roku (poniewczasie xd)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezmiernie się cieszę, że ocena spełniła twoje oczekiwania. Dziwność, o której piszesz, nie jest zła, pasuje do wielu gatunków, które też możesz ze sobą mieszać (nie wiem, strzelam: bizarro young adult romans), ale nie sama ta dziwność powinna być silnikiem napędowym powieści. To za mało, a jednocześnie nic nie stoi na przeszkodzie, by była jego nieodłącznym elementem; niemniej całość napędzać powinna… fabuła. Ona może być dziwna, jak najbardziej, przy czym z twoim opowiadaniem miałyśmy taki problem, że o ile tę dziwność widziałyśmy, o tyle fabuły, wydarzeń wiążących się ze sobą, rozwijających ją, prowadzących w jakimś kierunku – do celu – już nie. Miałyśmy wrażenie, że ponad właśnie tę ogólną dziwność tekst nie oferował zbyt wiele.

      Postaram się dbać o moich bohaterów, analizując tę ocenę – myślę, że w tym wypadku dość ważna jest jedna rzecz. Bez planu na mocno osadzone w konkretnych ramach charakterów postaci nie da się prowadzić linii fabularnej w taki sposób, by narracja nie rozjeżdżała się z tym, co faktycznie wynika ze scen.
      Eryk inaczej opisywał sam siebie narracją, a inaczej zachowywał się w scenach. Sceny pokazywały postać o bogatym życiu towarzyskim, narracja – oddawała introwertyka. Narracja oddawała też nerda, ale w scenach w żaden sposób to nie wybrzmiało.
      Nie doszłoby do tego, gdybyś, pisząc sceny i stawiając Eryka nawet w najdziwnych wydarzeniach, poniekąd pozwalał mu… być sobą. To może zabrzmieć kuriozalnie, ale właśnie tak działa – kreując spójne postaci, powołujemy je do życia i… jakby puszczamy wolno, pozwalamy im żyć w fabule według ich kodeksu, charakteru. Wtedy wypowiadają się w dialogach zgodnie ze swoją stylizacją językową i prezentują zachowania pasujące do ich sylwetek psychologicznych, a nie nagle robią się… inne, podkładając się pod scenę.
      Pozornie to postać prowadzi scenę, rozwijając się pod wpływem wydarzeń. W takim wypadku Eryk, który docelowo miał mieć cechy introwertyka, faktycznie stresowałby się sytuacjami, które go przerastają i nie radziłby zbyt dobrze chociażby w rozmowach z Eweliną. Jeśli zaś autorzy robią odwrotnie – najpierw planują bardzo ogólny zarys fabularny, dobrze wiedząc, w jaki sposób sceny mają się kończyć, a potem umieszczają w nich swoje postaci, które muszą się do tej wizji dostosowywać – te postaci stają się niejasne, ich motywy niezrozumiałe, charakter zbyt różnorodny, zależny od sytuacji, nie do określenia cechami. W takich warunkach postaci stają się zbyt elastyczne, jakby zbudowane z plasteliny.

      Dobrze jest więc po prostu pamiętać, że to postać prowadząca scenę ostatecznie powinna mieć wpływ na jej zakończenie (oczywiście pozornie, bo postać introwertyczna może spanikować, zdenerwować się, próbować uciekać przed wydarzeniami, nie chcieć mieć na nic wpływu i postanowić, że nie zrobi nic – ale to też będzie jej decyzja i jej pozorna aktywność; to właśnie ten paradoks, że nawet postać bierna może być aktywna i ciekawa, ona nadal podejmuje jakieś decyzje, a rzeczy nie dzieją się wokół niej, bo jakoś tak wyszło.
      Także: sceny dopasowuje się do postaci, nie – postaci do scen.

      Usuń
    2. To założenie pozwoli ci zapanować nad tą czy każdą inną fabułą. Pozwoli ci wykreować zrozumiałą postać, która będzie rozwijała się wraz z tą fabułą. Oczywiście postać może też na przestrzeni scen zmieniać swój charakter, jednak pod wpływem ważnych wydarzeń i emocji zawartych w scenach. Gdy masz już swoją postać, którą znasz na 100%, wczuwasz się w nią i rozumiesz jej kreację, jesteś w stanie odpowiedzieć sobie na różne pytania: co mój bohater zrobiłby w sytuacji A? A w sytuacji B? Co, gdyby wydarzyło się…C? – w takim wypadku jesteś w stanie poprowadzić każdą scenę zgodnie z kręgosłupem moralnym tej postaci. Dzięki temu też czytelnik otrzymuje tekst… po prostu spójny, bohatera z krwi i kości, który w tym tekście żyje. To nie jest proste, bo wymaga sporej zręczności; w końcu masz pomysł na konkretną fabułę, której zakończenie już znasz, a jednocześnie po drodze do tego zakończenia wielokrotnie musisz dać postaci wolną rękę, by sama, swoim tempem, mogła do tego zakończenia dojść. Dlatego też pisanie wymaga tak sporej organizacji, dobrego zaplanowania wszystkich wydarzeń fabularnych przedstawionych ważnymi scenami, kreowanymi w odniesieniu do planów postaci – głównej, pobocznych, postaci villana (jeśli występuje). To wszystko musi się cholernie dobrze zazębiać.


      Do oceny to dałem głównie, by mieć jakieś podparcie merytoryczne do pisania innych dużych rzeczy, przeczytawszy ocenę, stwierdzam, że udało się to w stu procentach, jednakże faktycznie czuję jakiś sentyment i trochę szkoda, by było, gdy tak świetny tytuł zmarnował się w otchłani niepamięci, obarczony niegodną go zawartością... – Wiem, co czujesz, bo sama przez to przechodziłam, i to nie raz. Na przykład napisałam kiedyś Bardzo Słabe Fanfiction (takie, które dziś na WS dostałoby ocenkę: fatalny (1/6)), a potem, gdy dowiedziałam się, jak bardzo jest fatalne, najpierw je ze wstydu schowałam przed światem, potem do niego wróciłam i spróbowałam je poprawić to tu – to tam. To trwało łącznie jakieś… hmm… z pięć lat, zmarnowałam mnóstwo czasu na coś, co wcale nie przynosiło super efektów, bo mimo że podniosłam poziom tekstu językowo i poprawnościowo, to nadal były te same nic nie wnoszące sceny, te same postaci wypowiadające się trochę mądrzej, ale nadal prowadzące do tak samo głupich rozwiązań fabularnych. Bałam się albo mi się nie chciało bawić z tym tekstem aż tak, a jednocześnie nadal przed nosem miałam jakąś parodię opka, nie – opowiadanie (które notabene miało być kryminałem sensacyjnym, więc o celowym pisaniu groteski nie było mowy). Tekst zaczął dobrze wyglądać i spełniać moje wymagania dopiero jakiś czas temu, gdy… zaczęłam go pisać całkowicie od nowa. Na zajawce zajęło mi to mniej niż pół roku, więc właściwie gdybym od razu tak postąpiła, być może nie zmarnowałabym połowy dekady na pudrowanie trupa…? A może właśnie potrzebowałam tego pudrowania, by przekonać się, że ono nic nie daje…?

      A więc przede wszystkim dziękuję za ocenę, za poświęcony czas i waszą ciężką pracę. – A nie ma za co, polecamy się na przyszłość!
      Ja również ci dziękuję za ten komentarz, zapraszam cię do naszej Encyklopedii WS i, cóż, życzę powodzenia w dalszej pracy nad tym czy każdym innym tekstem, samych sukcesów w literackim półświatku. Mam nadzieję, że nasze drogi jeszcze się gdzieś w nim skrzyżują.

      Usuń