[230] ocena: Między ośmioma światami – Akademia Setrionne

[źródełko]



Tytuł: Akademia Setrionne – między ośmioma światami

Autorka: Mariseida

Gatunek: fantasy, przygodowe, młodzieżowe

Ocenia: Elektrownia

 


Od razu zaznaczę, że nie będę wypisywać wszystkich błędów, jeśli tekst nie okaże się w miarę czysty – szkoda na to czasu. Postaram się skupić na tym, o co prosiłaś, czyli na sylwetkach bohaterów, logice i ewentualnych niezgodności fabularnych. 

Przyznam, że Twoje opowiadanie przygarnęłam z ciekawości. Tworzę coś o podobnej tematyce, co może kiedyś zacznę publikować, ale do tego jeszcze daleka droga. Kreowanie rozbudowanego świata fantasy to niełatwa przeprawa i na tym postaram się skupić w swojej ocenie, gdyż w mailu podkreślałaś, że to dla Ciebie najważniejsze. 

Z tego, co zrozumiałam, Twoja historia nie jest oparta na żadnym istniejącym uniwersum, więc miło jest dowiedzieć się, co Cię natchnęło. Nie czytałam Akademii Dobra i Zła, jedynie pobieżnie przejrzałam kilka opisów, by wiedzieć, czy nie za dużo ściągnęłaś z tej sagi. Część informacji konsultowałam również z Forfeit, by nie walnąć żadnej gafy. Mam nadzieję jednak, że Twoja opowieść będzie w stu procentach autorska i nie napotkam żadnych plagiatów. 

Już w tym krótkim fragmencie widzę, że nie używasz polskiego cudzysłowu, który wygląda tak: „(...)”, a tworzysz go, używając na klawiaturze numerycznej skrótów alt+0132 i alt+0148. 


 

Prolog - cz. 1

(W niektórych tytułach rozdziałów wykorzystujesz dywiz zamiast pauzy lub półpauzy, musisz to poprawić). 

 

Zaczynasz tak: 

Miałam wtedy dziesięć lat. I sekret, który tłamsiłam w sobie. Potrafiłam kontrolować ogień. // Trwało letnie popołudnie, zerkałam zza okładki "Pippi Pończoszanki" na brata i tatę. (…) Faktycznie, miał aż jedenaście lat więcej i to był pierwszy raz, jaki pamiętałam, gdy był w domu dłużej niż na święta. Niespecjalnie rozumiałam powody, wiedziałam jedynie, że wiążą się z Peru, spóźnionym samolotem, jakimś oszustem i za mało elastycznym stosunkiem pracodawcy zdaniem Davida (…).

Pierwsze, co nasuwa mi się na myśl? Główna bohaterka ma dziesięć lat, jednak jej stylizacja językowa sugeruje zupełnie coś innego. Tworzysz pamiętnik dziewczynki spisywany po latach czy jednak prowadzisz narrację bohaterki, która opisuje to wszystko, co ma miejsce tu i teraz? O samej sobie w dalszej części tekstu mówi drobna dziewczynka, co wypadło nienaturalnie, a jej malowniczy opis ogrodu także pozostawia wiele do życzenia – przecież mowa o miejscu, w którym bywała wielokrotnie:

Porzuciłam książkę i wyszłam najpierw z salonu, a potem z domu. Ogród mieliśmy wyjątkowo przyjemny, niezbyt wielki, lecz pełny zieleni i odgrodzony od reszty świata wysokim parkanem, tak wysokim, że końcem palców nie mogłam sięgnąć jego szczytu nawet wtedy, gdy podskakiwałam i wyciągnęłam rękę najwyżej, jak się dało. Udałam się do kępy drzew owocowych. Nieco zaniedbane, niskie drzewa o gęstych baldachimach tworzyły idealną kryjówkę dla drobnej dziewczynki, a kiedy przyniosłam sobie tam koc, było naprawdę wygodnie. 

Obraz otoczenia powinien zostać przemycony w znacznie bardziej subtelny sposób. Bohaterka mogłaby zamyślona kopnąć większy kamyk do oczka wodnego, spróbować sięgnąć po coś za tym zbyt wysokim parkanem czy po prostu wziąć koc pod pachę, zamiast opisywać, że z kocem wśród drzew było bardzo wygodnie. 

Jeszcze odnośnie do samej stylizacji: 

(…) Niewielki płomyk zaczął igrać na końcu zaimprowizowanej zapałki, rozsiewając wokoło nieco pomarańczowej łuny. (…)

(…) Przynajmniej miałam dość rozumu, by nie robić tego w salonie, wypełnionym drewnianymi meblami, książkami i papierzyskami rodziców. (…)

(…) Wyszłam na chwilę z mojej kryjówki, dumna niczym paw, choć potencjalny obserwator nie miałby szans tego dostrzec. (…) 

Czy Twoim zdaniem tak wyrażają się dziesięciolatki? To są wypowiedzi całkiem dojrzałego nastolatka. Przecież nawet wielu dorosłych nie bazuje w swoich wypowiedział na zdaniach wielokrotnie złożonych, a tutaj nagle robi to dzieciak. Zadbaj, by dziecko mogło być dzieckiem, inaczej pisanie opowiadania z punktu widzenia postaci w tym wieku w ogóle nie ma sensu. Jeszcze gorzej, jeśli przeskoczysz w przód i będziesz na przykład prowadzić akcję z punktu widzenia dwudziestolatki, a ja nie zauważę różnicy między ich stylizacjami. Trzeba pisać też tak, by pokazać ewentualny progres wiążący się z dorastaniem i nauką, nabywaniem doświadczenia. 

 

Cofnęłam się o krok, zupełnie zaskoczona, a wtedy ktoś złapał mnie za ramiona. – Nie pisz, że bohaterka jest zaskoczona. Dobrze zaczęłaś: cofnęła się i co? Mogła nabrać głębokiego oddechu lub wytrzeszczyć oczy. To jest właśnie ważna różnica pomiędzy dobrym opisem a ekspozycją: nie piszesz, co Twoi bohaterowie czują, a pokazujesz to różnymi gestami oraz chaotycznym natłokiem myśli – w przypadku narracji pierwszoosobowej lub POV. Na przykład strach to choćby drżenie rąk, oblewanie się potem, nerwowe rozglądanie. Pocenie się to także oznaka stresu, który pokazujesz też nerwowym mruganiem, niezdarnością w postaci upuszczenia kubka lub tego, że postać nie może za pierwszym razem zapiąć guzika w koszuli.  

 

Puszczajcie, ratunku! – zdołałam wyartykułować te dwa konkretne słowa, nim dłoń w skórzanej rękawiczce zatkała mi usta. – Przez te okrągłe zdania nie da się wczuć w moment akcji. Sugestia: 

Puszczajcie! Ratunk…! – Dłoń w rękawiczce zakryła mi usta. 

Nie lepiej? Porwana osoba raczej nie zastanawia się, ile słów wypowiedziała lub z jakiego materiału wykonane jest odzienie oprawcy. Informację, że było skórzane, możesz przemycić innym sposobem, na przykład w dalszym zdaniu wspominając chłód pachnącego skórą materiału. Tym oddasz wrażenia sensoryczne – o ile też Twoja bohaterka jest na tyle łebska, by w panice zwracać uwagę na takie szczegóły. 

Tnąc zbędne informacje, budujesz dynamikę tekstu. Przy okrąglutkich – nie czuję stresu związanego z porwaniem. Za to dając mi urywane zdania, niedokończone wnioski, pokazujesz, że postać się stresuje, że coś się dzieje szybko i w ten sposób budujesz napięcie. Unikaj też długich słów. Czy gdybyś szła przez ulicę i prawie potrąciłby Cię samochód, myślałabyś o tym, że właśnie wyartykułowałaś (7 sylab!) tę jedną, soczystą cholerę? Nie. Po prostu byś to wypowiedziała. A patrzyłabyś na kolor zderzaka tego auta i markę? Też nie. Dziwię się więc, że małą dziewczyna już w pierwszej chwili zwraca uwagę na materiał, z którego wykonane są rękawiczki, skoro tym przypadku nie ma to znaczenia. Liczyć powinien się jej realny lęk.

Widzę też, że wątek porwania zaczerpnęłaś z Akademii Dobra i Zła. Ciekawe, czy okaże się, że bohaterka trafi do szkoły magii. Ponadto w książce postaci wiedzą, że zostaną porwane. Ba, Sofia o tym marzy. Masz tam również narrację trzecioosobową, w przypadku której inaczej oddaje się emocje. W Twoim przypadku ciężko jest wczuć się w bohaterkę, skoro nie jest nawet zaskoczona tym, że zaraz ktoś ją złapie i gdzieś wywiezie lub poderżnie jej gardło – przecież nie wiedziała, że zostanie uprowadzona, jak Sofia i Agata z Akademii, które się tego spodziewały. 

Właśnie, sam moment porwania w książce, którą się inspirujesz, był mało drastyczny. Rozumiem, że powieść była dla Ciebie jedynie inspiracją, jednak pamiętaj, że ma charakter bajkowy. Mam nadzieję, że nie planujesz zmienić ot tak klimatu opowiadania, a jeśli taki masz zamiar – czy w kolejnych scenach również zachowana zostanie atmosfera współczesnego kryminału? Ta scena z nożownikiem sprawiła, że czuję, jakbym czytała sensacyjny kryminał, a nie dark fantasy. 


Podreptałam przez ten dziw, [podwójna spacja] popychana przez jednego z mężczyzn, aż krajobraz stał się jednolity. – A kiedy dziewczynka zdążyła wstać? Przecież była na kolanach. Jej styl wypowiedzi jest strasznie męczący. I czym jest „jednolity” krajobraz? Bo mi kojarzy się z oceanem lub pustynią. 

 

Wszystko widziałam w świetle pochodni, trwała noc – choć na niebie było kilka jaśniejszych plam, a nieco nad lasem mieszały się ze sobą barwy wschodu słońca. – Ten opis jest dość karykaturalny. Odnoszę wrażenie, że usiłujesz brzmieć zbyt poetycko, przez co całość traci sens. Od kiedy trwa noc, gdy niebo jaśnieje? Może raczej: kończyła się. I jak wyglądają jasne plamy na nim w czasie wschodu? Wiszą to tu, to tam – różne światełka? Czy to może gwiazdy…? I skoro barwy mieszały się ze sobą nieco nad lasem, to znaczy, że tuż nad nim był już dzień czy nadal trwała noc? Jeżeli chciałaś mieszać magicznie dzień z nocą, to niestety w ten sposób się nie da. Jak świeci słońce, to jest jasno, nie dasz rady utworzyć nagle plam, do których światło nie dociera. 

Malowanie świata słowami to coś, coś pozwala zbudować klimat, jednak nie zawsze ich potok tworzy dobry i zgrabny opis. Tutaj wygląda, jakbyś pisała pod wpływem weny i po prostu przelewała nie do końca skoordynowane myśli na klawiaturę, zamiast się nad nimi głębiej zastanowić. Coś, co ładnie brzmi, może nie mieć po prostu sensu albo być niezrozumiałe, zbyt pokręcone, by sobie to wyobrazić.


Dalej podobnie: 

W oświetlonych blaskiem księżyca murach było jednak coś takiego, co wzbudzało respekt. Złociste plamki okien przybierały kształty prostokątów i ostro zakończonych łuków, a niektóre wieże tak ginęły w mroku, że widać było jedynie brak gwiazd w miejscach, gdzie wyrastały ze skomplikowanej bryły.

Mamy księżyc, a jednocześnie okna są złociste, to oznacza odbijający się wschód słońca. Jednocześnie wieże giną w mroku. Wiem, że to fantastyka, jednak nie sądzę, by był to horyzont zdarzeń czarnej dziury, a co za tym idzie – czasoprzestrzeń nie powinna się zaginać. 

Za to zdanie: Złociste plamki okien przybierały kształty prostokątów i ostro zakończonych łuków (…) byłoby naprawdę dobre; atmosferycznie, ale w nieprzesadzony sposób oddające noc ustępującą dniowi. Podoba mi się motyw, że widziane elementy architektury nabierają kształtów, ergo: z czasem stają się lepiej widoczne, kiedy nocą są tylko odbitymi od szkła plamkami gwiazd (a może, na przykład, blaskiem lampki w środku, w pomieszczeniu?). W każdym razie z tym akurat fragmentem wszystko byłoby okej, poruszałby wyobraźnię, gdyby… wprowadzony do narracji został przez narratora wszystkowiedzącego. Nadal trudno mi uwierzyć, że w taki sposób mogłaby wyrażać swoje myśli dziesięciolatka. Ba, zagubiona, porwana, wystraszona dziesięciolatka. Nie boi się, ale podziwia nocne niebo. I to z tym mam największy problem. Jeśli ukrywała swój sekret o mocy ognia, wykorzystując go tylko na małą skalę, zapewne nie nabrała jeszcze ani pewności siebie, ani wiążącej się z tym odwagi, by zachować zimną krew i mieć czas na spokojne, wręcz relaksacyjne poetyzowanie nad ranem. Ponadto mogła podejrzewać, że została porwana z powodu mocy, a to oznaczałoby, że ktoś odkrył jej sekret, dowiedział się, że władała ogniem i… nic. Zamiast snuć domysły i lękać się o skrywaną tak długo tajemnicę, podziwiamy niebo. 

 

Wszystko to działo się tak szybko, że mniej się bałam, niż byłam zszokowana.

A chwilę później: 

Nieco się uspokoiłam, pocieszona tą myślą, przestałam też płakać.

O ile dziewczynka nie ma rozdwojenia jaźni, to powinna się zdecydować, w jakim stanie emocjonalnym jest aktualnie. 

 

– Faktycznie. Niestety, nie możemy nikogo ze zwykłych ludzi informować o istnieniu magii żywiołów, dzikiej, okiełznanej i zaawansowanej magii, siedmiu pozostałych rzeczywistości i Zakładek. A to oznacza, że musimy was tu sprowadzać dość... Nietypowymi sposobami. Ale mam nadzieję, że nie byliście zbyt brutalni? – zwróciła się do porywaczy. – Na litość boską, Mariseido, czy to jest właśnie wytłumaczenie, dla którego dorosły facet przystawiał wcześniej dziesięciolatce nóż do gardła? Porwanie jestem w stanie zrozumieć, ale w takiej sytuacji zarzuca się dzieciakowi worek na głowę i ewakuuje z miejsca porwania, a nie gaworzy, wymachuje bronią, a na końcu szczerzy kły, że może jednak nie było nazbyt delikatnie. Skoro to dla nich nie pierwszyzna, to chyba powinni zachowywać się dojrzale, a nie jak zgraja nieogarniętych kryminalistów z czarnej komedii. Ogólnie obecność nożownika jest dziwna, niezbyt pedagogiczna. W Akademii…, o czym już wspomniałam, robili to w mniej drastyczny sposób, mimo że dzieci spodziewały się tego porwania co roku, nawet go wyczekiwały. A gdyby taka mała dostała ataku serca ze strachu? Szkoda by było porywać trupa. Albo czy grożenie nożem nie sprawi, że dziecko będzie chciało w przyszłości uciekać? Wystraszy się? Nigdy nie poczuje się w akademii bezpieczne? Grożenie dziesięciolatkom może wywołać u nich nieprzewidziane skutki, jakąś skazę na psychice. Czy pociągniesz ten wątek dalej? Jestem ciekawa.

Dodatkowo, gdy po wielokropku kontynuujesz myśl, powinnaś zacząć od małej litery. 

 

A jeśli już, to byłyby to krwisto czerwone kotary, a nie pogodnie pomarańczowe. – Krwistoczerwone. Albo: krwiście czerwone – gdybyś chciała podtrzymać korelację z: pogodnie pomarańczowe.

 

Keri była najstarszą z pięciorga rodzeństwa w biedniejszej rodzinie (…) jej najniższym upadkiem było pomaganie przy wynoszeniu z podziemi ekskrementów. (…) 

Ilese należała do klanu wojowników i uczyła się na członkinię jednej z bardziej elitarnych ich grup. (…) Dumna i śmiała, chyba najgorzej z tej małej grupy znosiła uwięzienie w Setrionne. Widać było też jednak, że w przeciwieństwie do Keri nie nawykła do radzenia sobie samodzielnie– I główna bohaterka wysnuła tę teorię po kilku minutach rozmowy o przeszłości, z której dowiedziała się, że Ilese była szkolona na wojowniczkę, a Keri wynosiła śmieci? Moim zdaniem interpretacja powinna być wprost przeciwna – że to Ilese radzi sobie świetnie, bo samodzielnie potrafi zadbać o własne bezpieczeństwo. 

 

I jeszcze są plotki o tym, co się potem z nami dzieje, milsze i gorsze. milsze i gorsze… – Coś się tu wkradło. 

 

Niestety prolog niezbyt do mnie przemawia. Za dużo rzeczy wyłożyłaś na raz, nawet podejrzenia współlokatorki Elise, przez co znowu boli mnie brak zaskoczenia. 

Skoro Klan Setrionne jest tak niebezpieczny, to chyba Keri nie powinna paplać o potencjalnym zagrożeniu byle komu, prawda? A już szczególnie dziesięcioletniej dziewczynce, skoro dzieci w jej wieku zwykle nie mają zbyt dużego talentu do trzymania języka za zębami. W dodatku Elise dopiero co zjawiła się w Akademii, więc ciężko wyrokować, czy nowej towarzyszce można ufać. 

Zbyt mocno podkreślasz, że z tym światem coś jest nie tak, że jest zły. Niebiański głos Erinne, zdolny przekonać świeżo porwane dziecko, że znalazło się w bezpiecznym miejscu, wojownicy odpowiedzialni za porwanie, którzy byli agresywni, a na koniec jeszcze te ostrzeżenia Keri… W ten sposób nie budujesz napięcia i wcale nie zdziwię się, gdy już się okaże, że Akademia jest jednak mrocznym miejscem – nie tak bajkowym, za jakie potencjalnie uchodzi. 

Wydaje mi się również, że nieco za mocno pognałaś z fabułą. Zbyt wiele rzeczy stało się nagle, zarzuciłaś mnie toną niepotrzebnej wiedzy, której nie jestem w stanie przyswoić w tak krótkim czasie. Nie rozpędzam się wraz z wydarzeniami, a wsiadam do samochodu Formuły 1, który od razu startuje z pełną mocą. Przez to czuję się zagubiona. 

 


Rozdział 1 – Klucz Pajęczarki

Miałam doskonały widok na część zamku Setrionne, masywu w kolorze brudnego piasku, któremu lekkości dodawały okna, wieże, wieżyczki i wykusze. Dalej rozciągały się trawniki i ogrody, a także Granatowe Jezioro. – Nie tak wygląda narracja pierwszoosobowa. Jeżeli widzisz coś latami codziennie, to nie siadasz nagle i nie zaczynasz podziwiać codziennego krajobrazu. Takie opisy powinny być delikatnie przemycone w opowiadaniu, a nie wyłożone ścianą tekstu. Bohaterka czasem zdaje się opowiadać jakiemuś potencjalnemu słuchaczowi jej opowieść, a czasem przeżywa wydarzenia na bieżąco. Gubisz się między narracją pamiętnikarską a aktualnie przedstawiającą Elise na miejscu akcji.

 

Chłopak sprawiał, że na jakimś polu wyrastała niewielka krzewinka, a dziewczyna wykrywała, [przecinek zbędny] gdzie, wyczuwając wodę, jaką [którą] zawierały. Oboje wykorzystywali w ten sposób magiczne moce charakterystyczne dla czarodziei poszczególnych żywiołów – dla ognia była to właśnie przemiana w zwierzę, a dla czarodziei powietrza teleportacja. – Pierwsze zdanie jest błędne na płaszczyźnie chronologii wydarzeń; w pierwszym zdaniu składowym mamy: Chłopak sprawiał, że roślinka wyrastała – a więc widzimy już proces wzrostu, ale w drugim zdaniu składowym: dziewczynka wykrywała gdzie (roślinka ta ma dopiero co wyrosnąć z ziemi). Czy nie powinno być odwrotnie? Ewentualnie można wprowadzić informację, że roślinka nie była jedyną, używając liczby mnogiej. Sugeruję: Chłopak sprawiał, że na jakimś polu wyrastały niewielkie krzewinki, a dziewczyna wykrywała gdzie, wyczuwając ich wodę. 

Poza tym nie widzę związku, który sugerują słowa „w ten sposób”. Co ma hodowanie roślinek do zamiany w zwierzę, a wykrywanie wody – do teleportacji? I czemu dziewczynka wykrywa wodę, skoro jej żywiołem jest powietrze? Może wykrywałaby potencjał gleby do wzrostu danej krzewinki? W końcu to ziemia utrzymuje wodę, z której czerpią rośliny – ale to też nijak się ma do magii powietrza, już prędzej magii ziemi.

 

Deir uśmiechnął się do mnie, po czym następną krzewinkę wyczarował obok szachownicy.  Nawet po czterech latach momentami nadal nie mogłam się nadziwić, jak zaskakująco mocno przypomina mnie wyglądem. Niektórzy brali nas za rodzeństwo – oboje byliśmy drobni i blondwłosi, z bladą cerą i urodą, którą moi rodzice określali „amorkowatą". Tylko oczy mieliśmy zupełnie inne – ja szare, moim zdaniem zbyt małe, za to o kształcie migdałów, a on niebieskie, duże i okrągłe, sprawiające, że starsze dziewczyny wzdychały z zazdrości. – Pisałam wyżej o tym, że opisy należy przemycać. Ten cytat pokazuje, że robisz to źle. Oczywiście, należy zaznaczyć, że w przypadku narracji pierwszoosobowej nie jest to proste, więc i tak poradziłaś sobie lepiej niż gros autorów-amatorów piszących: miałam małe, migdałowe oczy, blond włosy, jasną cerę… – porównanie siebie z innym bohaterem wypada znacznie naturalniej niż na przykład patrzenie w lustro lub zupełnie bezpodstawne opisywanie się. Jednak moim zdaniem akapit jest i tak za długi, a postać myśli o bohaterze, który jest czymś zajęty, nawet nie patrzy bezpośrednio na nią, nie wymienia z nią długich spojrzeń. Elise scenicznie nie dostała więc powodu, by zastanowić się chociażby nad jego oczami. Mogłaby wprawdzie pomyśleć o podobieństwie widocznym na pierwszy rzut oka, na przykład o tych włosach czy cerze, a oczy skomentować przy kolejnej interakcji lub nawet za kilka linijek. To nie jest tak, że postać musi pomyśleć wszystko na jeden temat od a do zet w jednym akapicie, by potem przejść do innej myśli, kolejnego wątku. Nie, przecież może powracać do poruszanego już tematu, zauważać nowe rzeczy, łączyć kolejne fakty. Nie musisz wykładać wszystkiego na stół naraz, by potem mieć to z głowy. 

Znowu bohaterka odpływa myślami do rzeczy, o których człowiek normalnie nie myśli, a jedynie Ty potrzebujesz nam pewne informacje przekazać. Tego typu wtręty przerywają akcję, przez co zamiast płynąć z nią, ja muszę się przez nią przedzierać skokami. Plus nie musisz podkreślać, że bohater przypominał Eliseją z wyglądu; da się to wyczytać z kontekstu kolejnych zdań. 

 

Za to dość dobrze sprawdzają się fragmenty, w których przemycasz bezpośrednie myśli bohaterów. Nie jest ich zbyt wiele, ale są. Pojawiają się w nich zadawane sobie pytania, czuć wątpliwości, usilne poszukiwanie odpowiedzi. Być może takie wahania nie trwają u Elise długo, ale jednak nie mogę napisać, że nie ma ich wcale. Dla przykładu ten fragment jest bardzo smaczny: 

Miałam powód, by przejmować się wynikami – niektórzy z najgorszych uczniów też "przedwcześnie wracali do domów". Pozbywano się w ten sposób zbędnych ludzi? Mobilizowano nas do cięższej pracy? Cokolwiek to było, groziło i mnie.

Tak samo ten:

(…) kula okazała się ciepła, wręcz gorąca, ale przyjemnie. I gładka, jakby ze szkła, pod którym igrają płomienie. Podniosłam ją i obróciłam w dłoniach. Co to może znaczyć? Przeczytałam setki książek, uczestniczyłam w całej masie lekcji dotyczących magii ognia, ale o czymś takim nigdy nie słyszałam. Co to może być? Może jakiś cenny magiczny przyrząd lub artefakt?

 

– Nie warto, to i tak nic nie da – dodał Deir. // Westchnęłam poirytowana – chłopak bywał czasem [wręcz] boleśnie wręcz racjonalny, ale wiedziałam, że ma dobre intencje i to nie są rady, z których sam nie korzysta. – W zaznaczonym miejscu potrzebny jest akapit, gdyż pierwsza część to wypowiedź i komentarz narracyjny odnoszące się do niej, a druga – to już przemyślenia innego bohatera. Więcej o budowie dialogów możesz przeczytać w naszej encyklopedii [KLIK]. 

 

Scena z kulą wydaje mi się mocno naciągana. Pyk – i oto nagle w scenie pojawia się magiczny przedmiot. Ot tak znaleziony w czasie spaceru, nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Do tego bohaterka od razu wszystkim trąbi o swoim znalezisku. Tak się zastanawiała, zadawała sobie pytania, czy to aby nie jakiś cenny, magiczny artefakt, a jednak za pięć minut włączył jej się tryb papli. Jest już starsza niż w prologu, jednak nadal naiwna. Może to jej cecha kreacji, choć raczej nikt nie planuje tworzenia takich postaci pierwszoplanowych – no chyba że masz zamiar ukazać jej progres, drogę rozwoju i nabieranie doświadczenia. Z drugiej strony dziewczynka ma moc, którą bardzo długo trzymała w tajemnicy, obecnie chodzi do magicznej szkoły, do której została za młodu porwana – czy w takim układzie jest w ogóle miejsce na zbytnią naiwność? 

Momentalnie też dowiadujemy się, że ten „niezwykły magiczny artefakt” jest jeszcze bardziej niesamowity, bo nikt go nie widzi. Cała akcja została rozdmuchana do niebotycznych rozmiarów i już wiem, że kula będzie odgrywać bardzo ważną rolę. To dla mnie męczące, bo czuję, jakby ktoś obracał mi głowę w danym kierunku, mówiąc: „tu patrz, to ważne!”. Zapoznawanie czytelnika z fabułą nie powinno tak wyglądać. Chciałabym część zagadek rozwiązywać sama, zastanawiać się nad wieloma możliwościami, odkrywać je, podążać za równie zagubioną bohaterką i czuć, że możemy coś razem. To wszystko sprawiłoby, że mogłabym się przywiązać do świata, który na ten moment wydaje mi się płaski, a fabuła niemocująca. Nic mnie nie zaskakuje, bo wszystko mam podane na tacy, a to działa na Twoją niekorzyść, bo niezafascynowany czytelnik to czytelnik, który wciśnie czerwony krzyżyk. 

 

Inna sprawa dotycząca narracji pierwszoosobowej: 

Noelle wyglądała, jakby się wahała, a Deir podszedł do mnie.

– Jesteś stuprocentowo pewna, że to... – odezwał się i przerwał, po czym westchnął. (…)

– Przyznaję, że głupie dowcipy to raczej moja specjalność. A wariactwo jest rodzinne u Dei... – przerwała, widząc wzrok chłopaka. 

Chłopaka? W sensie narratorką jest Elise i nie sądzę, by nazywała kogoś, kogo zna z imienia, w swoich myślach, ot, chłopakiem.Domyślam się, że nie chcesz generować powtórzeń, ale staraj się, wykluczając jeden problem, nie tworzyć drugiego. Sugeruję: 

– Przyznaję, że głupie dowcipy to raczej moja specjalność. A wariactwo jest rodzinne u Dei... – przerwała, widząc jego wzrok

 

Sowa zmieniła się w drobną dziewczynkę o kasztanowatych włosach i piegach na połowie twarzy, włącznie z powiekami. – Już to czytałam parę akapitów wyżej. 

 

A teraz okazuje się, że nie dość, że Elise zostaje obdarowywana magicznymi gadżetami o potencjalnie potężnej mocy, to jeszcze jest medium, której wizje ziszczają się w trybie natychmiastowym! Zawiewa mi to [Marysią Zuzanną], ale mam nadzieję, że to tylko moje przewrażliwienie. 

 

Nie mam pojęcia, co się tutaj wyrabia – oceniła. – Ale ktokolwiek dosiada tego jednorożca, jest naprawdę świetny. – Wyczuwam przewidywalny, sztampowy romans, a to dopiero początek opowiadania. Błagam, powiedz, że się mylę. I nie zapominajmy, że bohaterka ma czternaście lat. 

Edit: Temat umarł. Nie tego się spodziewałam. 

 

Jaki ma sens zdanie nauczycielki: Wszystko zostanie objaśnione na apelu przed śniadaniem, gdy już linijkę później kobieta… wszystko wyjaśnia? 

 

Ja rozglądałam się na wszystkie strony, nie mogąc się skupić na niczym. Wzbudziło to chyba podejrzenia Dreffil, bo moją szafkę przetrząsnęła chyba ze trzy razy, a torbę z pięć. A może jednak coś zauważyła? – Piszesz, że dziewczyna nie mogła się na niczym skupić, a jednocześnie Elise liczy, ile razy nauczycielka przetrząsnęła jej rzeczy i zastanawia się, co zauważyła. Autorko, skup się. Mam wrażenie, że z jednej strony wiesz, jakie uczucia powinny towarzyszyć Twojej bohaterce, a z drugiej zupełnie nie potrafisz się w nie wczuć i zachowanie postaci nie ma odwzorowania w jej stanie emocjonalnym. 

 

Nie musiałam mrużyć oczu, choć gdybym je zamknęła, to nie miałabym pod powiekami pomarańczu, lecz nadal czystą biel, może tylko leciutko żółtą. – Po co dopychasz tekst tak bezsensownymi zwrotami? Ogólnie zdanie raczej nie wygląda na takie, które przekazuje istotne informacje. Znacznie lepiej byłoby, gdybyś przytoczyła coś, co świadczyłoby o odczuwanych emocjach. Obecnie znów wygląda to tak, jakby bohaterka będąca w stresie bujała w obłokach. Ciekawostką niech będzie, że Kurt Vonnegut powiedział kiedyś: „Każde zdanie musi służyć jednej z dwóch rzeczy — ujawnianiu charakteru lub rozwijaniu akcji”. Tnij więc takie zbędności, a tekst stanie się znacznie bardziej emocjonujący, mniej rozwleczony i zacznie pokazywać nam główną postać, która próbuje odnaleźć się w trudnej sytuacji. Nie sądzę, by myślenie nad potencjalnymi kolorami widocznymi po zamknięciu oczu dobrze się w tym sprawdzało, chyba że Elise właśnie tak reaguje na stres…? Próbuje zastanawiać się nad głupotami, odwraca swoją uwagę? Trudno powiedzieć, czy to celowe zagranie z Twojej strony, czy raczej, ot, kolejne poetyckie wodolejstwo, z którym się już mierzyłam. Poza tym gdyby było celowe, mogłabyś okrasić je czymś w stylu, co by o tym świadczyło, na przykład: 

Nie musiałam mrużyć oczu. A może lepiej, żebym je zamknęła? Nie musiałabym na to wszystko patrzeć. I pewnie widziałabym nadal czystą biel, może tylko leciutko żółtą…? Nieważne. To znaczy – nie, ważne. Tak bardzo chciałam się skupić właściwie na czymkolwiek.  

Po czymś takim kolejne podobne reakcje Elise już nie musiałyby posiadać podobnego tłumaczenia. Miałabym na uwadze, jakie ma metody radzenia sobie ze stresem. Ale jak na razie nie mam pewności, czy niczego sobie nie dopowiadam i nie dokładam sensu tam, gdzie jednak go nie ma. Pamiętaj też, że sporo głupot da się obronić, nadając im kontekst. No i jeśli chciałabyś, by Elise naprawdę reagowała w taki sposób na stresowe sytuacje – to musiałoby być poprowadzone konsekwentnie.

 

Kolejna karykatura sceny. Elise mdleje, trzęsie się, nie da się jej dobudzić, koleżanki nikogo nie wzywają. Gdy bohaterka wreszcie odzyskuje przytomność, jakby nigdy nic zaczyna opowiadać swój sen (pewnie następną wizję – znowu zero zaskoczenia), a dziewczyny stwierdzają: Może pomyślimy po śniadaniu? (…) Przy tych nastrojach nawet spóźnienie na posiłek może się okazać podejrzane. 

Czy Twoje postacie cierpią na brak instynktu samozachowawczego? Albo poza kursami z różnorodnej magii któraś szkoliła się na medyka? A może po prostu życzą Elise śmierci? Nie znam odpowiedzi, ale nastąpiła tu podobna sytuacja jak z pojawieniem się kuli. Wszystkie ważne sceny w Twoim opowiadaniu pojawiają się znikąd i zawisają w eterze, nie mając żadnego punktu zaczepienia z resztą fabuły. 

Pomysł to jedno, często ważniejsze jest jego wykonanie. 

 

– Ukryłam… [w]Wiadomo co. I miałam dzisiaj taki paskudny sen - zaczęłam opowiadać. – Widzę, że bohaterka po nagłym ataku febry jest nadal w formie. Niech może lepiej ogłasza wszystkie swoje niecodzienne przeżycia przez megafon albo wywiesi plakat przy wejściu na stołówkę? 

 

Jest… coraz gorzej. Właśnie Elise wyciągnęła losową książkę w czasie losowych zajęć, przekartkowała ją, zatrzymując się na losowym słowie ogień i nagle cyk! Wszystko już wie! Czym jest magiczny artefakt i że jest groźny, a ona została strażnikiem!

Ale… to się nie trzyma kupy. W książce nikt nie napisał, jak dokładnie ten przedmiot wygląda, po czym go rozpoznać, jak działa, kto zostaje strażnikiem. Nic, co mogłoby w jakimkolwiek, nawet minimalnym stopniu dać Elise poczucie pewności, że opis tyczy się znalezionego przez nią artefaktu. Nic, co pasuje do kuli w większym stopniu, niż pasowałoby do futrzanego papucia. Nic, co przekonałoby mnie, że to prawda. 

Kolejny pomysł z kosmosu, który spadł jak meteor. 

 

Ba, takie moce, mój umysł i yangien mogły wyważyć wrota Setrionne. – I Elise wie o tym, bo druga ona ma ładniejsze rysy twarzy i rude włosy, do tego jest bardzo inteligentna (łażąc po ciemku za płomykiem do lasu), a yangien to po prostu świecąca kula? Logiczne. 

A tak serio: nie, w ogóle nie jest logiczne. Ty po prostu zarzucasz mnie wydarzeniami, z których Twoja bohaterka wyciąga jakieś poronione wnioski, nijak mające się do tego, co czytam, a potem okazuje się, że te wynurzenia są spoilerem przyszłej fabuły. Nie ma żadnych związków przyczynowo-skutkowych, kolejne sceny nie są następstwem wcześniejszych, a pojawiają się znikąd, by już po kilku akapitach zejść na dalszy plan, bo spada mi na głowę kolejny cios abstrakcji. 

 


Mówiąc szczerze: gdyby nie fakt, że zgłosiłaś opowiadanie do oceny, w tym momencie zamknęłabym Twojego Wattpada. Niespójności fabularne są potwornie męczące. 

 

Mimo starań rozpłakałam się, próbując przekonać samą siebie, że to rozsądne posunięcie. (…) Zwinęłam się w kłębek, jakby to mogło ochronić przed ciosami. Czułam, że kolejne języki ognia liżą mnie po ciele. W końcu Egnis znudziła się tą zabawą i grupa powoli się rozeszła. – Jak ma być mi żal Twojej bohaterki, skoro ona sama, choć rozpłakana i w bólu, nazywa to, co się z nią działo, ot, zabawą (naprawdę sili się na sarkazm w takim stanie?). Poza tym między wspomnianym bólem i płaczem a rozejściem się grupy praktycznie nie ma emocji, Elise nie przeżywa tego, co ją spotyka. Jakby zdawała relację z wydarzenia, które miało miejsce dawno temu. A przecież nie piszesz narracją pamiętnikarską. 

 

Mam wrażenie, że czytam Harry’ego Pottera, gdzie dzieciarnia ugania się po Zakazanym Lesie i co chwila ktoś ratuje im tyłki. Tutaj jest to Pajęczarka, która okazuje się typowym Imperatywem Opkowym. Gdy tylko Elise musiała nauczyć się obsługiwać yangiena, nagle pojawia się potrzebna istota, która w trymiga, jedną myślą, przekazuje potrzebną wiedzą! Tak jest, bo tak! 

Z jednej strony mogłabym to podciągnąć pod rozwiązanie typu deus ex machina [KLIK], ale też nie do końca, bo jest to zabieg wykorzystywany współcześnie w komediach czy komediowych sztukach teatralnych, nie w literaturze fabularnej. To takie bardziej anty-rozwiązanie, więc nie sądzę, że świadomie chciałaś z niego korzystać, skoro jednocześnie nie piszesz parodii. 

O Imperatywach więcej poczytasz tutaj [KLIK]. Na obecnym etapie lektury nie wiem, czy wiedza o tym uproszczeniu fabularnym i świadomość, że pojawia się ono w twoim tekście, jakkolwiek pomoże ci poprawić ten rozdział. Obawiam się, że raczej doprowadzi do tego, iż poprawy będzie wymagała znacząca część opowiadania i już teraz, być może, warto będzie zastanowić się nad rewritingiem. W takich okolicznościach nie wiem też, o ile sensowne będzie moje dalsze czytanie i komentowanie następnych plotów fabularnych.

Do tego boli mnie, że wszystkie nieistotne szczegóły opisujesz bardzo dokładnie, a gdy dzieje się coś ważnego – zajmuje Ci to dwie linijki tekstu. Obsługa yangiena? Pyk! Definicja dzikich istot? Wielki akapit. Takich sytuacji jest w bród. Wolałabym, żebyś bardziej skupiła się na fabule, a nie detalach, które – nawiasem mówiąc – poznawać powinnam w trakcie jej trwania, a nie przez paskudną wręcz ekspozycję. 

 


Rozdział 2 – Szklany sojusz

Po chwili stania z przymkniętymi oczami w stanie absolutnego skupienia udało mi się przemienić w kunę. – Stanie w stanie dziwnie brzmi. Sugeruję: Chwilę stałam z przymkniętymi oczami w absolutnym skupieniu i wreszcie udało mi się przemienić w kunę. Przy czym weź pod uwagę, że moja wersja tak samo jak Twoja po prostu nie działa. Nie pobudza emocji, jakie powinny towarzyszyć bohaterce, której udaje się coś tak nieprawdopodobnego! 

Inna sprawa: jak wygląda stan „absolutnego skupienia”? Nie malujesz słowem, a jedynie używasz wytartych frazesów rodem z najsłabszej literatury – to droga donikąd. Czy dziewczyna zmarszczyła brwi? Zacisnęła ręce? Wstrzymała oddech? Wciągnęła gwałtownie powietrze? Daj mi cokolwiek, bym mogła sobie wyobrazić ten stan! W ten sposób będę mogła utożsamić się z nią, przeżywać to, co ona. Szczególnie przy narracji pierwszoosobowej, kiedy to czytam każdą myśl, siedzę w głowie protagonistki. Co więcej, słabo brzmi ta sytuacja. Dziewczyna wykonuje jakieś nawet i ciężkie zadanie, a jedyne, co przekazujesz, to to, że stała i nagle się zmieniła. I tyle. Mało, nieprawdaż? Nie bolały ją mięśnie? Nie ciągnęła skóra? Czuła to etapowo czy zawiesiła się w czasoprzestrzeni i, ot, nagle zyskała nowy układ kostny? Co odczuwała w związku z tym? Poruszała się, próbując przyzwyczaić do nowego ciała? Była nim zachwycona, a może efekt jej nie zadowolił? Stresowała się przemianą?

 

Zmysły zaczęły mi się zmieniać na bardziej zwierzęce, dominacja wzroku zmniejszyła się na rzecz dotyku i zapachu. – Od kiedy podział zmysłów istnieje na te zwierzęce i niezwierzęce? Ptaki drapieżne polegają głównie na wzroku, za to dotyk jest ważny dla m.in. mikroorganizmów, które wcale nie są zwierzętami. To kolejny przykład pustosłowia, gdzie lejesz wodę tylko po to, by było więcej treści, a nie zastanawiasz się nad jej sensem. I czy naprawdę bohaterka była w stu procentach przygotowana na takie drastyczne zmiany, które w niej zaszły, by opisywać je tak bezoosobowo? Obiektywnie? 

Chwilę później: Usiadłam na pościeli i przymknęłam powieki, starając się zająć jedynie przemianą, odciąć od zmysłów, które u zwierząt są o wiele istotniejsze niż u ludzi.

Toż przed sekundą (podkreślenie) twierdziłaś, że dla ludzi ważny jest wzrok, a teraz już nic nie jest ważne? Zdecyduj się! 

 

Fragment złapania Elise w pułapkę jest potwornie bezosobowy. Zwykłe „trach!” to nie jest to, czego oczekuję od opisu akcji. Następnie mamy stwierdzenie: wylądowałam w klatce, by bohaterka mogła swobodnie zacząć opisywać swoją drogę w nieznane. Tekst jest tak wyprany z emocji, że zaczynam kibicować wszystkim, którzy działają przeciwko niej. 

Proszę, nie dziw mi się. Brak odczuć, które powinna przeżywać główna postać opowiadania pisanego narracją pierwszoosobową, sprawia, że czytelnik nie potrafi się zaangażować – przeżywać historii wraz z postacią znajdującą się w samym środku sceny. Jeśli tylko opiszesz wydarzenie, ale bohaterka na nie nie zareaguje odpowiednio, nie będę jej kibicować, a, wręcz przeciwnie, jej stały obiektywizm i chłód sprawią, że nie będzie mnie obchodziła. Jej życie, choćby nie wiadomo jak było ciekawe poprzez posiadane moce i naukę w magicznej akademii, nie będzie dla mnie interesujące, bo Elise nie ma ciekawych spostrzeżeń, niewiele sobą reprezentuje albo wszystko streszcza jak leci; każde wydarzenie, które przeżywa, relacjonuje toną czasowników i niczym więcej. Ta suchota – zapewne z Twojej strony zupełnie niecelowa – odbiera przyjemność z przebywania w głowie Twojej postaci. Dlatego wszystkie inne – nawet złe; jakiekolwiek, które mają konkretny charakter – będą dla mnie ciekawsze i to za nie będę trzymać kciuki, nawet jeśli okazałyby się antagonistyczne.

Spójrzmy dla przykładu na ten fragment: 

Rozejrzałam się wokoło, wychodząc z klatki. Wibrysy donosiły o prawie całkowitym braku prądów powietrza, węchem nie wyczuwałam niczego z innej strony niż szpara pod drzwiami, nie potrafiłam dostrzec żadnego wyjścia. // (…) Usiadłam na pościeli i przymknęłam powieki, starając się zająć jedynie przemianą, odciąć od zmysłów, (…). Dość długo trwało, nim zdołałam w końcu stworzyć w umyśle odpowiedni wizerunek siebie i dostosować do niego całą swoją postać - ostrożnie, bo nie miałam ochoty skończyć jako kunołak. 

A teraz pokażę Ci pewien zabieg: 

Rozejrzała się wokoło, wychodząc z klatki. Wibrysy donosiły o prawie całkowitym braku prądów powietrza, węchem nie wyczuwała niczego z innej strony niż szparą pod drzwiami, nie potrafiła dostrzec żadnego wyjścia. // (…) Usiadła na pościeli i przymknęła powieki, starając się zająć jedynie przemianą, odciąć od zmysłów (…). Dość długo trwało, nim zdołała w końcu stworzyć w umyśle odpowiedni wizerunek siebie i dostosować do niego całą swoją postać – ostrożnie, bo nie miała ochoty skończyć jako kunołak. 

I co Ty na to? Okropnie smutne, że nie widać praktycznie żadnej różnicy. Ponadto to, co mogło być super sceną bogatą w emocje takie jak niepokój czy niepewność, sucho relacjonujesz. To, że bohaterce udało się jakimś cudem stworzyć w umyśle wizerunek samej siebie, na pewno wymagało to od niej nie tylko skupienia, ale w ogóle jakiejkolwiek chęci. Tymczasem po Elise w ogóle nie widać, że na czymkolwiek jej zależy, dziewczyna jest wypruta dosłownie ze wszystkiego, a jej mowa niezależna stanowi ledwie kilka procent tekstu, gdy przecież powinna być wszystkim, poza dialogami. To też przez to opowiadanie jest zwyczajnie nudne.

 

Zamrugałam, próbując się przyzwyczaić do długich włosów na głowie, smukłych palców i ciała w zupełnie innych proporcjach. – Przecież ona spędziła w postaci kuny kilkanaście minut. To nie jest wystarczający czas, by od czegokolwiek się odzwyczaić. 

 

Twoją bohaterkę przyłapano w postaci kuny na nielegalnych wędrówkach po szkole, ponoć będącej pod panowaniem okrutnego klanu. Złapał ją nie kto inny jak mężczyzna, który przykładał jej w dzieciństwie nóż do gardła, a teraz odzywa się do niej, jakby największą przyjemność pod słońcem sprawiło mu powtórzenie tej procedury (tak, chyba jemu też kibicuję). Co za to robi Elise? Opisuje ze starannością architekta gabinet, do którego trafia, by w po chwili stać się znawczynią mody i przytoczać szczegółowy ubiór kobiety stojącej przed nią! Wieloakapitowe-ekspozycje-bolą-moje-oczy. I to jest beznadziejne – totalny brak emocji Twojej głównej bohaterki sprawia, że nawet przy dużej dozie dobrych chęci nie potrafię polubić jej ani nikogo, kogo obiektywnie charakteryzuje, ani niczego, co sucho charakteryzuje. 

Świat, w którym Elise się porusza, jest nieciekawy, bo dziewczyna eksponuje go bez wzruszenia. I nie chodzi o wzruszenie się w postaci stałego zachwycania czy przeżywania rzeczy aż do przesady, ale o… życie w tym świecie. Wnioskowanie z przeżywanych rzeczy, ocenianie ich, odczuwanie emocji i wpływów, jakie narzuca rozwój wydarzeń. Jeśli chcesz przytoczyć, że bohaterka, którą Elise obserwuje, nosi takie i inne ubrania, niech Elise chociaż stwierdzi, czy jej się ten strój podoba. Jeśli w gabinecie stoi biurko i fotel, niech Elise po prostu usiądzie i z ciekawością rozejrzy się, co leży na blacie. Niech opisuje to, z czym wchodzi w interakcję i niech wiążą się z tym jakieś myśli, uczucia, wnioski. Nie muszą być wielkie; jakiekolwiek, szczerze mówiąc. A spotkanie nożownika i brak negatywnych odczuć u Elise, jakiegoś wzdrygnięcia chociażby, instynktownego niepokoju, uznaję już za wyższy poziom Twojego autorskiego niezaangażowania w prowadzenie tekstu narracją pierwszoosobową. Nie powiem: lenistwa, bo możesz po prostu nie zdawać sobie sprawy z tego, jak suchy tekst tworzysz. A nawet może Ci się zdawać inaczej – skoro przecież fabułę masz pozornie ciekawą, z potencjałem. Jednak gdybyś tylko chciała się nieco zaangażować, ten świat by ożył, a Elise by w nim żyła. Nie tylko wegetowała.

 

Wiecie, jak się skończyło, pozbyła się mnie i tylko przekonywała, że jeśli się do niej przyłączę...

– Co się z nią stało? – spytała Noelle. 

– Nieważne. Nie dla was. Nie zagrozi wam, tyle powiem – odparła ostro Pajęczarka. 

I to jest ten do bólu oczywisty moment, gdy już wiemy, że wcale a wcale królowa nie zagrozi bohaterkom.

Tak, to sarkazm. 

 

Wyglądała na śmiertelnie przerażoną, ale po sekundzie uspokoiła się. – Śmiertelne przerażenie nie znika w ciągu sekundy tylko dlatego, że ktoś powiedział „nie skrzywdzę cię”. 

 

Podczas śniadania panował gwar i hałas. – Czy w tym kontekście to nie to samo?

 

Ja, Deir i Noelle praktycznie rzuciliśmy się na jedzenie po nocnych przeżyciach. Noelle próbowała jeszcze objaśnić przebieg nocnych wydarzeń Deirowi, uznając, że głośny posiłek to doskonała okazja, a ja zostawiłam ją z tym wyzwaniem i zajęłam się jedzeniem. – Nie, śniadanie przy stole pełnym ludzi, w towarzystwie nauczycieli z (ponoć) wrogiego klanu to nie jest dobre miejsce na opisywanie nielegalnych nocnych wędrówek. 

 


Rozdział 3 – Zepsuta Zakładka

Zmrużyłam oczy. Światło, zalewające pokój spokojnym blaskiem, oślepiało trochę. Ale ciepło, które ze sobą niosło, było tak przyjemne, że tylko przymknęłam powieki i rozkoszowałam się jego muśnięciami na polikach, czole i reszcie twarzy. Uśmiechnęłam się do poranka i lekko odwróciwszy głowę, otworzyłam oczy. Skromnie umeblowany pokój zdawał się dziś jasny i przestronny, a drobinki kurzu tańczyły w powietrzu,[przecinek zbędny] jak gwiazdy, które nagle znalazły się w pełnym światła wszechświecie i z radości zorganizowały bal.

Leniwie przeciągnęłam się i podniosłam do pozycji siedzącej. Dostrzegłam śpiącą Noelle, zwiniętą w kłębek i posapującą cicho przez sen. Pozostałych dziewczyn nie było. „Zaraz, zaraz, czy my nie zaspałyśmy?” – z tą myślą wyskoczyłam z łóżka i rozejrzałam się pospiesznie za butami. Nagle wspomnienia z ostatnich dni wróciły, [przecinek zbędny] jak lawina. Pospiesznie usiadłam na łóżku, bo nogi odmówiły mi posłuszeństwa.

Wklejam ten fragment, by zaprezentować Ci większość problemów z narracją pierwszoosobową w Twoim wykonaniu i nie będę już tego tematu więcej poruszać, bo mam przeczucie, że takie potknięcia będą się ciągnąć aż do końca mojej lektury. Otóż człowiek


  1. w swoich myślach nie opisuje po kolei wszystkich wykonywanych czynności: zmrużyłam oczy, uśmiechnęłam się, odwróciłam głowę (dobrze, by znalazło się coś pomiędzy, by nie rzucała się w oczy bezosobowość i tu faktycznie pojawiają się dowody na to, że Elise myśli o miłym poranku – problem w tym, że robi to w akurat bardzo przepoetyzowany sposób. Czy Elise po godzinach pisze tomiki? Dlaczego nie zawsze myśli tak, jak mówi, jak rozmawia ze znajomymi? Czemu w głowie używa momentami tak odklejonej stylizacji językowej, pasującej do narracji baśni lub legendy?); 
  2.  nie określa tak skrupulatnie części swojego ciała, zwykle oczy czy twarz wystarczą, powieki, a już tym bardziej poliki (kto w ogóle dziś tak mówi…?) są zbędne; 
  3.  nie stwierdza również w swojej głowie, że myśli czy że wspomnienia napłynęły do niego jak lawina, a po prostu te rzeczy pojawiają się w bieżącej narracji pod postacią tak zwanego strumienia świadomości. Musisz nauczyć się go kreować tak, by był naturalny i przekonujący, inaczej tekst będzie sztuczny tak samo, jak Twoja narratorka; 
  4.  nie opisuje sam sobie dokładnie rzeczy, które widzi codziennie (np. skromnie umeblowanego pokoju), może za to wspominać o nich mimochodem, wyciągając wnioski z zauważonego stanu rzeczy (np. stwierdzając, że pokój jest aż tak skromny, że właściwie ciężko się w nim mieszka i coś trzeba by w przyszłości w nim zmienić). Opis w narracji pierwszoosobowej wymaga bodźca i nie kończy się na: mój pokój był skromny. Dlaczego Elise miałaby zwrócić na to uwagę akurat teraz…? Z czym ta myśl miałaby się powiązać? 


Edit: w innych momentach fabuły zdarza Ci się opisywać przestrzeń (dobrze znaną bohaterce) ścianą tekstu. To też nie jest dobry pomysł, a już na pewno nie jest naturalny w przypadku narracji pierwszoosobowej. 

 

Do tego pojawiła się tu jeszcze jedna kwestia: jeżeli coś się dzieje pospiesznie, nie znaczy, że należy wydarzenie opisywać okrąglutkimi zdaniami długości dorodnego boa. To w tym momencie powinnaś na chwilę skupić się na czasownikach, dynamice sceny. Pobudka jest fragmentem pasywnym i może zawierać przemyślenia na temat poranka, na przykład niechęć do wstania, zachwyt blaskiem światła odbijającym się w szybie i tak dalej, uwagę o skromności pokoju, może niepasującego do dziewczyn, z którymi Elise mieszka, i które dalej śpią… po tym wszystkim zapisanym nie-poetycko, ale jednak pasywnie, akapit o nagłym pośpiechu wymaga wyraźnej zmiany, innej metody – poruszenia w czytelniku innych zmysłów. Na początku oddajesz leniwość, by zaraz nagle zaskoczyć. Tak to powinno działać.

 

Czy mi się wydaje, czy główna bohaterka właśnie wyskoczyła z łóżka z myślą, że ona i jej koleżanka są spóźnione na zajęcia, by chwilę później… usiąść z powrotem na łóżku, powspominać trochę, złapać pierwszą lepszą książkę i w spokoju ducha rozpocząć lekturę? Dodam, że wcale nie została wyjaśniona kwestia, czy rzeczywiście dziewczyna jest spóźniona. To nie wygląda dobrze. Wprowadza w błąd, a przecież to pierwszoosobówka – jesteśmy w głowie Elise. Jeżeli tego dnia nie ma jednak zajęć lub przypomniała sobie, że zaczyna o innej godzinie, powinnaś dać nam sygnał. Niech Elise pomyśli: kurczę! Po co się zerwałam? Przecież dziś sobota! Nie zostawiaj nas bez wyjaśnienia. 

 


Zapomniałam wcześniej napisać, że ładnie wychodzą Ci opisy zawarte w książkach do magii. Napisane zostały archaicznym stylem, parę słów musiałam nawet sprawdzić w słowniku (przyznam bez bicia, że nie wiedziałam, czym są akurat gusła) – wciągnęły mnie i zafascynowały. Szkoda, że jest ich tak niewiele, a do tego spoilerują mi fabułę, bo dobrze wiem, że skoro w losowym fragmencie wspominasz o gwieździstych smokach, to niedługo pojawią się one w Twoim opowiadaniu. I to wcale nie są rozrzucone w tekście hinty. Przy czym tutaj widać, że potrafisz stylizować i że akurat taki styl Ci wychodzi. Brawo!

 

Elise, Deir i Noelle wyruszają na tajemniczą misję. Spotkały na razie naburmuszonego brodacza z wielką blizną i małomównego małolata, siedzących w jakiejś ciemnej dziurze na spróchniałej ławce i nie wiedzących, czego się spodziewać. Całe napięcie zawierasz w stwierdzeniu, że Noelle uśmiechnęła się swoim zwykłym lekko zadziornym uśmiechem, choć nieco bledszym. Po tym zarzucasz mnie płytkimi dowcipami (A co, nie mogę mieć powodzenia u płci przeciwnej?), przekomarzankami (Jakbym był jakąś dziewczyną… // A co, to coś tak złego?), wyszukanymi porównaniami (zerkający na mnie tak, jakbym była skrzyżowaniem niezwykle popularnej piosenkarki i przerażająco niebezpiecznej bestii za mocną kratą), kokietkami i rumieńcami. Wydawało mi się, że wcale nie chciałaś pisać płytkiego romansu, więc chyba nie na tym Twoje opowiadanie powinno się skupiać. Oczywiście – czasami jest miejsce na takie wtręty, ale nie w momencie, gdy Elise i resztę towarzyszy czeka pierwsza misja, i to w gronie osób niebezpiecznych, niegodnych zaufania. Czy tak byś się czuła na miejscu swoich bohaterów? Czy siedziałabyś na pełnym luzie, dokazując w najlepsze i myśląc o flirtowaniu? Mogłabym uwierzyć, że jeden z Twoich bohaterów ma do tego tendencję, byłaby to indywidualna cecha jego charakteru, może nawet reakcja na stres i sposób na radzenie sobie z nim, jednak gdy wszyscy dostają głupawki, sytuacja staje się mało wiarygodna i znów nie może być mowy o jakimkolwiek napięciu. 

 

Zaczyna mnie męczyć mnogość postaci i imion w Twoim opowiadaniu. Na nikim konkretnym nie skupiasz się nawet na chwilę, bohaterowie występują grupami, nigdy pojedynczo, są przedstawiani bardzo pobieżnie, a także mają skomplikowane, często podobne do siebie imiona, brak im cech charakterystycznych, więc zlewają się w jednorodną masę. Nawet przyjaciele Elise są nijacy i mdli, ale bohaterowie drugoplanowi i poboczni to tylko zlepek imion, nic więcej. To szczególnie słabe przy narracji pierwszoosobowej, ponieważ siedzę w głowie bohaterki i powinnam znać jej opinię na temat danych osób. Nie da się z kimś przyjaźnić i nic o nim nie myśleć, nic nie kojarzyć z tą osobą. Sugerowałabym usunięcie postaci, które nie mają wpływu na fabułę (stawiam, że będzie ich połowa), a przy tych niepotrzebnych zredukować ich opis do zwykłego mężczyzna czy chłopak. W realnym życiu raczej nie starasz się zapamiętywać imion każdej napotkanej osoby; kasjera z plakietką, pani w ubezpieczalni czy kolega kolegi, którego widzisz kilka sekund – tu też nie musisz się silić na dokładność. 

Ponadto pamiętaj, że kreowanie powieści wiąże się ze stopniowym zawiązywaniem fabuły, a nie rozciąganiem jej do granic możliwości. Liczy się tak zwana Brzytwa Ockhama, której zasada brzmi: nie mnóż bytów ponad miarę. Jeśli kilka postaci pojawia się tylko po to, by powiedzieć dwa zdania i zniknąć, śmiało możesz słowa te wsadzić w usta znacznie bardziej ważnych bohaterów, którzy pojawią się trochę częściej, a nie znikną za pięć minut w eterze. Konkretyzuj fabułę, nadawaj postaciom sens istnienia, a wtedy tekst stanie się bardziej spójny i jednocześnie mniej nużący oraz trudny. U Ciebie bohaterów jest dużo za dużo. Do tego przez brak podmiotów domyślnych w Twoich zdaniach lub niepoprawne konstrukcje z pomieszanymi podmiotami tworzy się chaos, bo masz również tendencję do wielosłowia i pisania o wszystkim jednocześnie. To też nie jest zbyt naturalne dla narracji pierwszoosobowej; jak wyżej – myśli Elise muszą być czymś motywowane, a nie być relacją zawierającą elementy charakterystyki.

 

Wspominałam ostatnio o niepotrzebnych opisach miejsc, w których bohaterka bywa bardzo często, a nagle zaczyna mi je nakreślać. Tutaj za to mamy nowy, obcy świat, którego przybliżenie mogłoby być mile widziane (pokazane, oczywiście, również poprzez emocje, które miejsce budziłoby w Elise), by powoli wykreować sobie obraz w głowie. Tymczasem akurat ten fragment zamknęłaś w dwóch zdaniach – jak opis sypialni czy łazienki. W tym miejscu mogłaś nieco popuścić wodzy fantazji, by malować słowem, ale nie przyłożyłaś się, szkoda. Przełóż wszystkie swoje starania z opiewania codzienności Elise – na przykład wstawania z łóżka we własnym pokoju jak co dzień – w miejsca takie jak to, a będzie lepiej. 

 

Niedaleko od nas podłoże się nagle urywało – a dalej i na bokach unosiły się gigantyczne kamienne bryły, porośnięte roślinnością i pokryte ruinami. – Ten myślnik tworzy twardą pauzę oddechową, a przez to nic nie jest nagłe. Do pieca dokładają długie słowa i mnogość określeń: gigantyczne, kamienne, porośnięte roślinnością – spójrz, ile to sylab! Albo idź w dynamizm i podkreślaj nagłość i zaskoczenie, albo uracz nas pięknem widoków, ale nie udawaj przy tym, że coś tu ma wywoływać napięcie. W tym przypadku nie da się zjeść ciastko i mieć ciastko. 

 

Przypominały trochę omszałe kamienie powiększone tysiąckrotnie i zawieszone w powietrzu na niewidzialnych niciach. Długie pnącza, które musiały mieć niekiedy kilometry długości, łączyły niektóre bryły ze sobą.

Że takie?: 



W połączeniu z lasami, Twój świat zaczyna bardzo przypominać mi Pandorę. 

 

Naszła mnie przy tym myśl, że najwyraźniej oni mają kontrolę nad kluczem, a ja jako jedyna mogę otworzyć ukrytą w nim Zakładkę. Czyli trzymamy się nawzajem w szachu. W czarno-białej grze oznaczałoby to remis, ale w ale w barwnym, realnym świecie? Tu rozgrywka toczyła się dalej.

Bardzo podoba mi się to porównanie – jest świeże, z pomysłem. Przy czym wkradło się tu nadprogramowe ale w

Inna sprawa, że to: naszła mnie przy tym myśl mogłoby wylądować w koszu; przypominam – narracja pierwszoosobowa zobowiązuje. Zacznij od: Najwyraźniej mieli kontrolę… i będzie jeszcze lepiej.

 

Czegoś nie rozumiem. Elise potrzebuje klucza, żeby wyczarować statek. Jednak posiadanie go wiąże się z takim niebezpieczeństwem, że aż Atr musiał przystawić Noelle nóż do gardła (znowu? serio?), by rozpustna Elise nie zaszalała za bardzo z mocą. Ale bohaterka zapomina o paru rzeczach, w tym o całym umeblowaniu statku, więc… co się dzieje? – reszta grupy jakby nigdy nic wyczarowuje trap, meble i wszystko inne! Czyli to jednak nie jest wcale tak trudne i nagle wszystkim przychodzi ot tak! 

Niekonsekwencja fabuły w tym momencie jest przerażająca. 

Parę zdań dalej: 

Zastanawiałam się też, czy podczas czarów nie pominęłam też jakiejś łazienki, ale po chwili przypomniała mi się jedna kajuta, w której odtwarzałam dawny wygląd plątaniny zardzewiałych rur w statku, który służył mi za pierwowzór.

Gdy wcześniej z ust Elisa padło: 

Nie myślałam o wnętrzu

Mariseido, odnoszę wrażenie, że Ty w ogóle nie czytasz, co piszesz. Większość z tego typu głupotek dałoby się wyłapać po dwu- lub chociaż jednokrotnej lekturze własnego tekstu. Pisanie i wrzucanie kolejnych postów pod wpływem chwili nie jest najlepszym wyjściem. Wena jest ważna, a pod jej działaniem życzę Ci napisania wielu stron, jednak potem musisz je chociaż pobieżnie zredagować, przejrzeć ze dwa razy, a nie – od razu publikować. Inaczej nie wygrzebiesz się z takich kwiatków. 

 

Elise widzi pierwszy raz smoka, którego ulubionym posiłkiem są ludzie i… zaczyna się zastanawiać, że jest głodna i chce jej się siku! 

 


Dalej. W jadalni statku Elise rozlała wodę w imię jakiegoś planu, Stilla również wylała zawartość swojej szklanki – gest ten miał być swoistym wsparciem. Tylko po co? Bo na tym scena się kończy. 

Ogólnie zaczynasz i kończysz wątki nagle, bez wyjaśnień. To przypomina klasyczny zapychacz – próbujesz produkować więcej tekstu, ale zapominasz, że każda scena, każde zdanie powinno pchać fabułę w przód lub rozwijać bohatera. Zbędne nie tylko pojedyncze zdania, ale czasem i całe akapity, a nawet i sceny lądują w koszu. Nie gromadź nieważnych fragmentów niczym babcia kryształów na regale meblościanki. Nie bój się wyrzucać tego, co napisałaś, a co jest nikomu niepotrzebne. Tekst na tym zyska. 

 

Deidr opisuje podsłuchaną rozmowę słowo w słowo, nie – dwa zdania, a kilka akapitów. Wszystko cytuje; to również jest nieco niewiarygodne. Jak zapamiętał całość tak dokładnie? Mogłaś chociaż przedstawić to parafrazą albo po prostu streścić, co usłyszał. W tym momencie okazuje się, że Deidr ma cudowną pamięć – tak o. A przecież to nie jest jego bazowa moc. Czy to jakiś skill pasywny…?

 

Napięcie wisiało w powietrzu. Wszyscy zdawali się coś wiedzieć, a wykluczono tylko naszą trójkę. Typowe. – Nie uważasz, że słowo „typowe” jest nieco nie na miejscu w momencie, gdy bohaterowie są członkami grupy zaledwie jeden dzień? 

 

Dowiedziałam się, jak rzucić taki czar, nawet dano mi je [go] przećwiczyć na kilku członkach załogi, ale to była zupełnie inna skala. 

Czemu tego nie pokazałaś? Mamy scenę, w której bohaterka dowiaduje się wreszcie, czym jest punkt przekształceń, a nagle – pyk! – Noelle związana, Deidr z nożem przy szyi, wszystko gotowe na łapanie smoka i jeszcze dowiaduję się, że po drodze też działy się bardzo ciekawe rzeczy! Takie streszczenia spłycają akcję i nie pozwalają mi się wczuć, poznawać bohaterów, przyzwyczajać się do nich i utożsamiać z nimi. Zastanawiałam się, czy nie zgubiłam jakiegoś akapitu przy przeklejaniu tekstu do Worda, ale nie – tam rzeczywiście jest luka fabularna. Szkoda, bo to mogły być ciekawe wątki. 

 

Zupełnie nie rozumiem całej ostatniej sceny. Zbyt wiele informacji, za słabe opisy, mnogość zbędnych ruchów, więcej domysłów niż faktów (przy czym domysły same w sobie są okej z punktu widzenia narracji pierwszoosobowej – ale nie wyłącznie nimi buduje się scenę i też muszą z czegoś wynikać). Mam nadzieję, że z czasem się to rozwiąże, chociaż w Twojej pisaninie widzę tendencję, że jeżeli czegoś nie dowiaduję się od razu, to temat umiera. 

 

Rozdział 4 – Lekcje i list

I jeszcze jedno - nikomu nic nie mówcie o tym, co się tu działo. Oficjalnie to były jakieś specjalne lekcje, sam nie wiem, ustalcie coś.

– Nasze współlokatorki już i tak wiedzą o yangienie – zauważyłam. – I o mojej rozmowie z panią Nanti...

– Dobrze, je możecie wtajemniczyć – zgodziła się Erinne.

Chwilę później bohaterka przychodzi do klasy, bym dostała taki fragment: 

Mina nauczycielki, którą pechowo była pani Dreffil[,] mówiła jasno "o, wielka strażniczka yangiena wreszcie się raczyła zjawić" – jakbym ja zawiniła, spóźniając się, choć nie miałam na to wpływu.

Czyli Elise dostała pozwolenie, by opowiedzieć współlokatorom o sekretnych misjach, jednak kilka minut później wiedzą już wszyscy w szkole? Tajemnica w Twoim opowiadaniu niestety nie istnieje. Tym cytatem dajesz to dobitnie do zrozumienia, chociaż domyśliłam się już jakiś czas temu, że budowanie napięcia nie jest Twoją mocną stroną. 

Jakim cudem podróż jest ściśle tajna, powierniczka yangiena pojawia raz na tysiąclecie, jej mocne są ogromne i powinny być chronione, do tego wiedza o aktualnych wydarzeniach mogłaby wywołać w szkole bunt, a wszyscy o wszystkim wiedzą? Każda małolata w zasięgu wzroku, jeśli nie usłyszała ciekawostek od samej zainteresowanej, to już dowiedziała się od jej współlokatorek lub pięciuset innych osób, które nie powinny wiedzieć, a wiedzą. Przez całą tę sytuację nie jestem w stanie podchodzić do Twojej pisaniny na poważnie, bo fabuła przekracza pewien poziom absurdu. 

 

Słowem: notka nijaka, bez akcji. Jedne lekcje, drugie lekcje i dużo paplaniny. Jedynie nowe umiejętności Noelle wzbudziły we mnie nieco zainteresowania, ale szybko ugasił je kolejny oklepany konflikt z Egnis, której temat poruszę w podsumowaniu. 

 


Rozdział 5 – rozmowy i rozkazy

Najpewniej ten wilk, bo niełatwo byłoby zdobyć tak szybko kolejnego, ale tym razem miał złote oczy. – W tym momencie odniosłam wrażenie, że traktujesz czytelników jak głupków. Coraz bardziej chodzisz na skróty, podsuwając wszystkie wnioski na tacy nawet wtedy, gdy nie muszą być super logiczne i z góry wiadome głównej postaci. 

W narracji pierwszoosobowej to dość dziwne – Elise wysnuwa wnioski nie wiadomo na jakiej podstawie. Zamiast delikatnie podsunąć mi informację, że wilk ten być może posiada umiejętność zmiany koloru oczu, to po prostu Twoja bohaterka z marszu wysnuła tę teorię i każesz przyjąć mi ją jako fakt. Normalna osoba szybciej by uwierzyła, że zwierzę o innym kolorze oczu to jednak mimo wszystko inny osobnik czy że ot tak to temu pierwszemu nagle zmienił się odcień ślepi? Podpowiem.

To pierwsze. Zawsze. 

Narracja pierwszoosobowa jest od tego, bym na przyswajane dane reagowała wspólnie z główną bohaterką. Fajnie by było, gdyby oczy wilka zajęły trochę miejsca w jej myślach – ukazałoby to jej zainteresowanie tematem, stopniowe dociekanie prawdy, a przy okazji zaciekawiłoby także i mnie. Zastanawianie się nad różnymi opcjami zamiast wybierania z góry jednej właściwej czyniłoby myśli Twojej narratorki bardziej ludzkimi. Poznałabym jej tok rozumowania, a nie dostawała gotowców pod nos, i znacznie lepiej bym się bawiła, mogłabym też uwierzyć, że Elise to postać z krwi i kości.  To w tym tkwi potencjał (jak i w tym, że fajnie, gdyby Twoja postać czasem się pomyliła, to byłoby zaskakujące). Bohaterka mogłaby tu zinterpretować sytuację jak każdy inny człowiek i pomyśleć, że być może to jednak inny wilk, aby potem okazało się, że jednak ten sam, co byłoby ciekawe. Brakuje właśnie tego rozważenia różnych opcji wyjaśnienia zagadnienia. Ewentualnie Noelle, widząca aury poszczególnych osobników, mogłaby zauważyć w lekkim szoku, że mimo odmiennego koloru tęczówek, jest to ten sam wilk. Miałaś tyle dobrych ścieżek rozwiązania, a wybrałaś najgroszą. 

 

Wilk zaczął wąchać, po czym jego oczy znów zmieniły barwę, tym razem na szarą. 

– Złapał trop – oświadczył mężczyzna. 

O, i to byłby dobry moment, by pokazać faktyczny stan rzeczy! Usunięcie słowa „znów” i lekkie zdziwienie bohaterki, że to jednak to samo zwierzę, rozwiązałyby problem braku jakiejś tajemnicy, napięcia. Nawet rozgrywając pozornie nieistotnymi elementami, da się to uzyskać, ale nie możesz pozwolić, by bogate w potencjał elementy fabularne przeciekały Ci przez palce.

Edit: Kilka akapitów dalej: 

Spomiędzy listowia wyłoniło się szare znów futro.

To już nowy poziom abstrakcji. Zmieniać miały się ponoć oczy, nie futro. 

 

Układ konarów nie miał w sobie nic znajomego, podobnie jak rozmieszczenie dziur w sklepieniu. – Twoja bohaterka ma czternaście lat. Nie spędziła ich wszystkich w tym lesie, bywała tam raczej sporadycznie, nie jest więc w stanie rozpoznać terenu po układzie konarów czy rozmieszczeniu w nich dziur. Nie sil się na tego typu wtręty, bo wychodzą karykaturalnie. Dodatkowo ten opis znów nie brzmi jak stylizacja czternastolatki, a bardziej narrator wszechwiedzący.

 

Do tego o ile mężczyzna miał włosy ciemne, proste i długie, to jego bratanek lub siostrzeniec – brązowe, lekko kręcone i znacznie krótsze. – Skoro mężczyzna jest dla niego wujem, to druga postać musi być  siostrzeńcem, inaczej ten byłby stryjem. 

 

Jedyny fragment, gdy nieco uśmiechnęłam się pod nosem w czasie czytania tej notki, to ten z namiotami, gdzie rzeczywiście przedstawiłaś Noelle i Deira jako wręcz czarodziejów w mugolskim świecie. Miało to swój smaczek. 

 

Pająk kiwnął lekko głową. – Lekko kiwnął.

Poza tym to biologicznie niemożliwe – u pająka głowa nie ma ruchomości. 

 

„Obyśmy tego pająka nie zdeptały.” – pomyślałam – „I oby nie wypadł zaraz z krzaków warczący na nas wilk”. – Skoro wreszcie udało Ci się przedstawić jakieś myśli swojej głównej bohaterki, to nie musisz informować czytelnika, że Elise „pomyślała”. I nawet nie zastanawiaj się nad użyciem kursywy albo cudzysłowu. Napisz po prostu: Obyśmy tego pająka nie zdeptały. I oby nie wpadł zaraz… 

Gdyby to była narracja trzecioosobowa, wytknęłabym błędny zapis. W ramach ciekawostki, poprawny wglądałby to tak:

„Obyśmy tego pająka nie zdeptały” – pomyślała.  – „I oby nie wypadł zaraz z krzaków warczący na nas wilk”. – Zwróć uwagę, gdzie teleportowała się kropka. 

Albo: „Obyśmy tego pająka nie zdeptały” – pomyślała – „i oby nie wypadł zaraz z krzaków warczący na nas wilk”. 


Kolejne uśpienie rzuciłam niemal najmocniejsze, na jakie mnie było s[t]pać, powalając połowę przeciwników. Jednocześnie uczyniłam [je] to zaklęcie osłoną, za którą przelałam jak najwięcej mocy do zaklęcia dzikich istot. – Słabo to wygląda. Początkowo nie zrozumiałam „co autor miał na myśli”, bo zdanie zbyt jest bogate w informacje i chaotyczne, a dopiero po kilkunastu akapitach wydarzenie ogólnie zaczęło trzymać się kupy. Dodatkowo nie widzę tu napięcia u Elise, jej zmęczenia, wydobywania ukrytych sił czy choćby starania – wszystko idzie jej ot tak. Jej potok myśli przypomina w tym momencie suchą rozpiskę przepisu kulinarnego: wzięłam dwa jajka, wbiłam je do największej miski, jaką miałam w domu… Gdzie tu emocje? Szukanie rozwiązania? Niepokój, czy wszystko się uda? Używasz też zdań złożonych i długich wyrazów w scenie dynamicznej, co ją rozwleka i źle wpływa na jej odbiór. 

No i czy nie wydaje Ci się, że Twoja bohaterka przez większość czasu leży nieprzytomna? Już któryś raz mdleje na zawołanie. Elise jest za młoda na zespół zatoki szyjnej. Może anemia…? 

 

Nic, nic mi nie jest. Tylko… Wolność, zawalczenie z Klanem, z jakąś potężną siłą, która pozwoliłaby na wygraną, szansa na wyniesienie się stąd raz na zawsze…Tyle razy o tym marzyłam, wy pewnie też o czymś podobnym myśleliście. A tu? Wcale nie jest tak różowo, nie wiem, czy nie chciałabym wrócić do tego dnia, gdy pojawił się yangien i odejść, nie podnosząc go. Zero euforii, zero triumfu. – Znów parsknęłam śmiechem. – Za to czysta ironia! 

Mariseido! Pierwszy raz Twoja bohaterka powiedziała coś mądrego! Jestem w szoku i odżyła we mnie iskierka nadziei, że to opowiadanie da się jeszcze uratować! (Pamiętaj tylko o zasadzie stosowania wielokropków w połączeniu z wielkimi/małymi literami [KLIK]; na moje wolność powinna zaczynać się od małej).

Jednak już chwilę potem widzę: 

Wcześniej próbowałam się w niej zorientować, analizowałam i rozważałam, a przede wszystkim czułam ulgę, że skończyła się walka, w której byliśmy bezbronni. Teraz docierało do mnie, że tylko zmieniły się czas i forma. Niepewność połączyła się z[e] wspomnieniami lęku, zamrugałam, starając się nie rozpłakać pod wpływem tego koktajlu. 

Nie. Twoja bohaterka niczego nie analizowała, nie rozważała, a zorientowanie się w sytuacji przychodziło jej jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy nawet ja, w zaciszu pokoju i z dużą ilością czasu na orientację, miałam z tym problemy. Nie czułam żadnej ulgi, bo Elise zwykle po zakończeniu walki była nieprzytomna. Lęku też nie. 

Z jednej strony pierwszy cytat nareszcie pokazał mi jakiekolwiek realnie przedstawione uczucia Twojej bohaterki, a z drugiej – już zdanie później próbujesz przypisywać jej cechy i emocje, których Elise nie ma i nie czuje. Niestety – światełko w tunelu zgasło równie szybko, jak się pojawiło. 

 


Skąd się tam wziął ten Ekir? Ponoć wszyscy zostali schwytani i uwięzieni, oznacza to więc, że nowo poznani znajomi Elise perfidnie okłamali bohaterów. Czy ta sprawa znajdzie odbicie w dalszej fabule, czy główna bohaterka nadal będzie ślepo ufać każdemu napotkanemu wrogowi Noktrinów, choć wciąż nie wie, czemu Klan jest zły, a reszta dobra? Może ona nie chce tego wiedzieć i nie są jej potrzebne te informacje, ale ja bym je chętnie poznała. No i dziwne, żeby bohaterka opowiadania nie interesowała się wątkami. 

Parę akapitów później dowiaduję się, że grupa Klanu zdołała się uwolnić za pomocą… wytrycha. Naprawdę? W ten sposób więzi się grupę wprawionych magów? Jednocześnie wielcy wrogowie Noktrinów, których ci musieli uśpić na setki lat, by się przed nimi obronić, okazują się totalnie bezużyteczni. Nie dość, nie nie potrafią odpowiednio więzić swoich wrogów, to ich przywódczyni poddaje się Erinne dokładnie tak samo jak dziesięcioletnia Elise. Czy te wymyślne rasy, które stworzyłaś, nie powinny mieć jakichś specjalnych umiejętności? Z punktu widzenia ekologii każdy gatunek musi umieć się bronić w jakikolwiek sposób – przez ucieczkę lub walkę – żeby przetrwać, bo inaczej by wyginął. U Ciebie jednak wszyscy poza Noktrinami to tylko statyści. Nic nie mogą, nic nie potrafią, są niesamodzielni i zależni, nawet Pajęczarka. Jaki to ma sens? 

 

I z jakiegoś powodu ktoś ukrył to coś jak w podchodach. – Deir nie jest z Ziemi, nie powinien wiedzieć, co to są podchody. Albo raczej: nic nie stoi na przeszkodzie, by znał taką formę zabawy, ale czy w jego otoczeniu nie nazywałaby się inaczej? To kolejny potencjalny motyw, który mogłabyś wykorzystać do pokazania (nie: wyeksponowania) różnic dzielących światy. Z tego mogłaby wywiązać się nawet ciekawa dyskusja. Coś w stylu: – Ej, to zupełnie jak w szukajkach! // – Szukajkach? // – Noo, taka gra terenowa…. // – A nie chodzi ci aby o podchody…? 

Voilà! 

 

Z racji tego, że przebrnęłam już przez ogrom treści (sto siedemdziesiąt trzy strony czcionką Lora 12), a nie widzę poprawy, zdecydowałam się nie oceniać już poszczególnych rozdziałów, a jedynie przeczytać pobieżnie Twoje opowiadanie do końca, by zaznajomić się z fabułą. Nie miej mi tego za złe, dziewczyny z ekipy świadkiem, że długo mordowałam się, by przeczytać całość, ale ten tekst jest po prostu zbyt słaby, nielogiczny, do tego zawiera od groma błędów wszelkiego typu. Zajęłoby mi to pewnie jeszcze wiele czasu, a nie wniosło do oceny nic ponad to, co już wiem i o czym mogę Ci napisać. I tak, abyś zabrała się za trudniejsze elementy konstruowania powieści, musisz opanować podstawy.

 

A więc w następnych rozdziałach dowiadujemy się o Pierwowzorze (obstawiam, że to pierwsza wersja yangiena, bo był razem z nim w pudełku i Ekir powiedział, że są dwa…) i kolejnych wskazówkach, które prowadzą do…? Nie wiem, do czego, bo w sumie nadal nie znam celu fabularnego w Twoim opowiadaniu. Po wielu stronach tekstu, który mam za sobą, powinnam już chociaż się domyślać (albo chociaż chcieć się domyślać), do czego to wszystko zmierza, prawda? Nie widać punktu kulminacyjnego i nawet nie wiem, czy jest na co czekać. 

Wątek z mocą Erinne jest o tyle bez sensu, że Elise już dawno powinna się domyślić, że kobieta miała na nią telepatyczny wpływ po przybyciu dziewczynki do Akademii. Napisałaś to w prologu tak dobitnie, że tylko ktoś o bardzo niskim poziomie intelektualnym by się nie zorientował. Wiem, że Twoja bohaterka ma dopiero czternaście lat, ale to jak robienie z niej księżniczki zamkniętej w wieży.

Nagle zadziała się rzecz niesłychana! Przeszłaś na narrację trzecioosobową! Przyznam szczerze, że w Twoim wykonaniu dużo bardziej trzyma się ona kupy, myśli umieszczasz w cudzysłowach, odbieram ją nawet jako bardziej uczuciową niż pierwszoosobówkę. Tekst jest naturalny, lekki, łatwo się go czyta. 

Niestety – narracja pierwszoosobowa ma to do siebie, że jest bardzo trudna do poprowadzenia poprawnie. Musi być emocjonalna, subiektywna, a jednocześnie trzeba unikać oczywistości, bo tekst robi się przez to kwadratowy. Powinnaś cały czaspamiętać o tym, że siedzisz w głowie bohaterki, że część rzeczy jest Ci znana, więc nie zwracasz na nie uwagi, oraz że nie wiesz, co myślą inni bohaterowie, jedynie widzisz ich gesty, słyszysz słowa i z nich analizujesz.

W trzecioosobówce wybierasz narratora: wszystkowiedzący lub personalny – POV (point of view). I chociaż ten drugi mocno przypomina prowadzenie narracji pierwszoosobówką (także wchodzimy postaciom do głów), tam możesz trochę namieszać, czasem jeszcze spuścić gardę, może wydzielić akapitem bądź asteryskami mowę pozornie zależną od fragmentów pisanych jawnym narratorem wszystkowiedzącym (na przykład miejsca akcji w planie dalekim możesz zacząć opisywać obiektywnie). Wybór trzecioosobowej narracji daje Ci więcej swobody, nie ogranicza aż tak Twojego tekstu, jest tu też mniej możliwości pomyłek, a gdy te się zdarzają i deep POV nie zawsze przypomina deep POV – nieraz i tak da się czytać z przyjemnością. Nawet jeśli mowa bohaterów nie jest stylizowana, zwykle nie bywa aż tak pretensjonalna jak źle prowadzona pierwszoosobówka. O dziwo częściej w pierwszej osobie dochodzi do absurdalnych momentów, gdy bohater myśli o tym, że myśli, te partie pojawiają się na dodatek zapisane kursywą, i jeszcze postać opisuje swój wygląd często wielosłowiem, nazywa przypisane sobie przedmioty moimi, częściej też język narracji w słabych pierwszoosobówkach jest zupełnie niedopasowany do postaci (u ciebie na przykład czasem jest przepoetyzowany, jakby zaczerpnięty prawdopodobnie z lektur pisanych narratorem wszystkowiedzącym) – i tak dalej, i tak dalej. Dla początkującego pisarza prowadzenie tekstu narracją trzecioosobową to dużo lepsze, bo prostsze, a tajniki deep POV odkrywa się z czasem – i to dopiero one pomagają zrozumieć i poprowadzić poprawną narrację pierwszoosobową. W każdym razie mam nadzieję, że w Twoim opowiadaniu znajdę więcej właśnie tego typu scen pisanych w trzeciej osobie. Widać, że wychodzą Ci lepiej. 

 

Ad fabulariów im dalej w las, tym więcej drzew. W przypadku Akademii Setrionne: im dalej w fabułę, tym więcej niewiadomych. Nie jest to w niektórych okolicznościach bardzo zła cecha – wręcz przeciwnie – rozwijanie fabuły poprzez poznawanie kolejnych odpowiedzi i doprowadzenie do rozwiązania konfliktów fabularnych każdego większego wątku jest zwykle pożądane, jednak w Twoim wykonaniu rzecz ma się bardzo źle. Nie dostarczasz żadnych odpowiedzi (a jeśli już – to ekspozycją lub Elise po prostu coś z góry wie; patrz: wilk i jego oczy), nie ma również hintów, które mogłyby mnie nakierowywać, a z czasem niektóre wątki generujące pytania po prostu znikają. Nie traktujesz ich nawet po macoszemu, po prostu o nich zapominasz. Gdzie i kiedy Noelle nauczyła się rzucać sztyletami? Czemu bohaterowie naiwnie ufają Ekirowi, choć nie powinni? Czemu Elise jawnie sprzeciwia się Noktrinom, a oni nic z tego sobie nie robią? Skąd Keri zna niemalże na pamięć rozkład starożytnych tuneli, w których przecież nigdy nie była?

Cała scena z Ilay jest dla mnie potwornie męcząca. Nie dość, że na zewnątrz krew, smród i zgliszcza, jedna wielka masakra, a w tym czasie nasi główni bohaterowie jedzą sobie smaczny obiadek w bibliotece, to jeszcze cała ta opowiedziana historia zakładki dłuży się w nieskończoność. Nic z niej nie jestem w stanie zrozumieć, choć przeczytałam ją trzykrotnie. Mnogość informacji, zawiłość kontaktów i słaba argumentacja wcale nie pomagają. Opowieść zapowiadała się naprawdę w porządku, jednak przez brak dawkowania informacji (i to sceną! nie: relacją!!) czytelnik nigdy nie przyswoi wszystkich. Jest ich zwyczajnie za dużo jak na jeden raz. 

Oczywiście znowu okazuje się, że nasza Marysia Zuzanna jest wyjątkowa i nie ma jej w super-świetnym-niezawodnym spisie ludności, który podobno winien być idealny i nieomylny. Te dodatkowe cechy idealizujące główną bohaterkę zaczynają mi się powoli cofać. Więcej o tym napiszę w podsumowaniu.

Jedynie sprawa z Ekirem wzbudziła we mnie nieco ciekawości. Mam nadzieję, że rozwiniesz ten temat. 

Tu przypomniałam sobie również wątek z pierwszego rozdziału, gdzie pisałaś, że Elise jest bardzo podobna do Deira, niemalże jak jego bliźniaczka. Czyżby Strzelba Czechowa nie wystrzeliła? Kolejna strata. 

Udało mi się dobujać do fragmentu z Egnis (dziewiąty rozdział), ale poziom absurdu, jaki osiąga tu fabuła, dobił mnie doszczętnie; nie jestem w stanie czytać dalej, więc chyba pora na podsumowanie

 




Fabuła:

Ekspozycja

Kilka przykładów, aby nakreślić problematykę:

Po chwili przejęła wątek i musiałam tylko uważać, by nie pomijała połowy istotnych informacji na rzecz szczegółów, dygresji i komentarzy, do czego miała skłonność. – Nie widzę tej skłonności w bohaterce, więc pisanie o tej cesze to pustosłowie. Pokaż sceną, że Noelle często zbacza z tematu, wtedy postać stanie się bardziej wiarygodna.

 

Właściwie, [przecinek zbędny] to dzisiaj wyjątkowo się rozgadała, zwykle komunikację ze światem ograniczała do pomruków, potakiwań i informacji na góra dwa słowa. – Tu już w ogóle przekroczony został pewien poziom. Ekspozycja stała się nie tyle nagięciem prawdy, co jawnym kłamstwem z Twojej strony. Skoro pokazujesz mi jedno, to nie możesz wmawiać czegoś zupełnie przeciwnego. Liczy się, co Twoi bohaterowie robią, a nie, jakimi słowami wspomina o nich narrator, choćby był nawet wszechwiedzący. Takie uproszczenia sprawdzić się mogą ewentualnie w krótszych tekstach – miniaturach czy bajkach dla dzieci, gdzie nie wszystko da się pokazać, czasem trzeba uwierzyć na słowo – ale nie w wielowątkowej powieści, w której zresztą masz kupę (notabene niewykorzystanego) miejsca na kreację.

 

Meri miała okropny zwyczaj rozkładania się w poprzek łóżka podczas spania. – Tego też nigdy nie udało mi się odnaleźć w tekście. 

 

Nie tylko cechy charakterystyczne bohaterów da się eksponować, pojęcie ekspozycji dotyczyć może także innych założeń, na przykład stanów emocjonalnych: 

Kręciło mi się też w głowie, w brzuchu, nogi zdawały się patykami, [przecinek zbędny] kontrolowanymi tylko trochę. Nadal byłam solidnie osłabiona od niedawnych poparzeń. – Szanuj mój czas. Pierwsze zdanie w zupełności wystarczy, jestem w stanie domyślić się po opisanych reakcjach, że bohaterka była osłabiona. Drugie zdanie to zbędna ekspozycja jej stanu, przyklepanie już wiadomego. Do kosza. 

 

Inne przykłady pojawiły się w treści właściwej oceny. Przypomina mi się chociażby ekspozycja jako akapitowe opisy pomieszczeń czy wyglądu innych postaci – zamiast subtelnych wzmianek, o których bohaterka wspominałaby naturalnie pod wpływem pewnych bodźców, na przykład skojarzeń czy w czasie interakcji z danymi przedmiotami lub bohaterami. 

Ten temat klepiemy w każdej ocenie, a i w tej podkreślałam kilkakrotnie, że rzeczy w opowiadaniu muszą się dziać, a nie jedynie być zrelacjonowane. Pokazuj, nie opisuj. Albo: opisz tak, by dać odczuć. O tym możesz poczytać w naszej encyklopedii: [KLIK]. 


Problemy z narracją pierwszoosobową: 

O tym też już pisałam. Narracja pierwszoosobowa ma to do siebie, że powinna być bardzo uczuciowa, a przy tym bohater nie powinien myśleć o rzeczach dla niego wiadomych i oczywistych. 

Wzruszyłam ramionami. Nie przeszkadzało mi siedzenie samej w domu, a kręcący się po nim brat przeszkadzał w czytaniu... I innych rzeczach.

W tym miejscu lepiej wyglądałoby westchnienie pod nosem „wreszcie” lub inny, bardziej personalny zwrot ze strony dziewczynki niż sztywne stwierdzenie, że siedzenie samej w domu jej nie przeszkadza. Przecież ona to wie – wie, jak się czuje. 

 

Wreszcie wpadłam na pomysł, co tu się może wyrabiać – to po prostu zły sen. – Wystarczy zwykłe: A może to po prostu zły sen…? Przecież ciągle jesteśmy w głowie Twojej bohaterki. Jednym z wielu Twoich zadań na dzień dzisiejszy jest przeredagowanie myśli na mowę niezależną – konkretne przemyślenia oddane bezpośrednio, bez żadnego: pomyślałam/wpadłam na pomysł/zastanowiłam się/przyszło mi na myśl i tak dalej.

 

Elise co chwila przystaje i podziwia krajobrazy, które widzi codziennie od kilku lat, ale nagle – akurat w tym momencie fabuły – bez powodu musi się nimi z nami podzielić. Skoro czytamy jej myśli, to  też widzimy wszystko jej oczami, odczuwamy te same bodźce poruszające zmysły. Oznacza to, że nie skupiamy się na rzeczach codziennych, a na nowościach, które ją interesują – zaskakują – albo są tak codzienne, monotonne, że aż męczą lub nasuwają inne wnioski nakłaniające Elise do konkretnych przemyśleń. To nie tak, że możesz opisywać tylko nowe miejsca akcji. Ale te przeciętne, znajome Elise, musisz sprzedać sprytniej; zastanowić się, dlaczego bohaterka miałaby akurat teraz analizować pewne dane. W innym razie opisy będą wisieć w tekście tylko na potrzebę czytelnika, a przecież dla Elise nie istnieje żaden czytelnik. Wygląda to sztucznie. Tak samo to wygląda przy wymuszonych dialogach, gdzie bohaterowie rozmawiają o rzeczach oczywistych tylko po to, by treść mogła wprowadzić czytelnika w fabułę. To zła opcja. (O, i nazywa się ekspozycją dialogową, o niej też przeczytasz w naszym artykule, wyżej już linkowanym). 

 

Ponadto Elise określa na przykład postaci, z którymi rozmawia, swoimi rozmówcami, chłopakami, dziewczynami i na inne różne sposoby, ale nie ma w tym naturalności, jeśli mowa o osobach, które zna z imienia. Wiem, że to kwestia unikania powtórzeń, ale istnieją jeszcze zaimki. Albo przezwiska lub zdrobnienia, które dla młodzieży są dość naturalne. Staraj się też tak konstruować tekst, aby nie musieć nadużywać podmiotów, na przykład zmieniając je co jedno zdanie. 

 

W pewnym momencie opowiadania przerzucasz się na chwilę na narrację trzecioosobową i idzie Ci to całkiem nieźle. Pisałam już wyżej, że jest to droga znacznie prostsza dla początkującego pisarza, bo nie wymaga tak głębokiej emocjonalności i nie mieści się w aż tak sztywnych ramach. Nie musisz pamiętać, by zwracać uwagę tylko na to, co inni bohaterowie robią i mówią, a nie myślą, jak również na rzeczy, które dzieją się poza polem widzenia Elise. Jasne, tak działa POV, ale nie od razu Rzym zbudowano. Polecam Ci w przyszłości popracować nad trzecioosobówkami, a dopiero w momencie, gdy Twój warsztat będzie wystarczająco rozbudowany i zrozumiesz ideę prowadzenia zarówno narracji w pełni personalizowanej, jak i narracji pierwszoosobowej, zabierać się za tę drugą. W końcu znacznie łatwiej jest zacząć pisać narratorem wszystkowiedzącym, a stylizowaną mowę pozornie zależną oddającą postaci dopiero co nauczyć się wplatać. Zastosowanie ma tu metoda małych kroczków. 

Więcej na ten temat możesz przeczytać w naszej Encyklopedii: [KLIK], niedługo pojawią się kolejne artykuły z tej serii.


Spłycanie wątków: 

Dwukrotnie podejmujesz się opisania nauki obsługi yangiena i dwukrotnie robisz to bardzo pobieżnie, najpierw w dwóch linijkach, a następnie krótkim dialogiem. Ważne wątki traktujesz po macoszemu, jakby nie miały znaczenia dla akcji, a rozwlekasz się przy scenie wstawania z łóżka, która nic nie wnosi. Obsługa yangiena jest ważna, przecież na tym artefakcie stoi całe Twoje opowiadanie, jednak traktujesz go jak tło. Nie wiem, skąd się to wzięło, może z faktu, że dla Ciebie kwestie te są już tak oczywiste, że uważasz ich przytaczanie i tłumaczenie za zbędne, aczkolwiek dla czytelnika, który widzi Twój tekst pierwszy raz, wszystko jest nowe. 

Podobne bolączki napotkałam w scenie pojmania Elise, które było zwykłym „trach”, czy w momencie szkolenia dziewczyny do pokonania smoka, czego w ogóle nie opisałaś, tylko stwierdziłaś, że taka sytuacja nastąpiła. Wielkie streszczenie – wielka strata. 

Obecnie tekst raczej wygląda tak, jakbyś pisała go pod wpływem weny, szczególnie uwidaczniają to te długie streszczenia, w których prym wiodą czasowniki – widać, że relacje łatwiej Ci się pisze i są odbębnione na szybko, jakby bez planu na to, jak wprowadzić dane odpowiednio w tekst, by angażowały odbiorcę. Przykład:

Oczywiście, nie odpowiadał na moje pytania na ten temat. – Wróćmy do obsługi yangiena, której lekcje powinny być cenne, tymczasem Ty skupiłaś się na jednym, błahym zadaniu, potem spłyciłaś rady do poinformował mnie o jakimś tuzinie błędów, które popełniałam (wymieniłaś tylko zły chwyt), by na końcu podsumować całe zajęcia stwierdzeniem, że nauczyciel nie odpowiadał na pytania Elise. Przypominam, że większość Twojego opowiadania opiera się na yangienie, więc nie powinnaś tego tematu traktować po macoszemu. Zamiast tego skupiasz się na opisie kolejnego pokoju, ubrania czy jesiennej imprezy. 

Czemu niektóre ważne elementy fabularne to nie sceny, które coś by udowadniały i w których bohaterowie by żyli – a jedynie suche relacje wydarzeń? Pamiętasz na pewno fragment tekstu, w którym pozmieniałam końcówki czasowników – był suchy jak wiór! Takich momentów jest mrowie, a to właśnie informacje przekazywane w tej postaci szybko wylatują z głowy. Najłatwiej zapamiętać to, co zostało pokazane sceną, inne rzeczy tak naprawdę nie mają (a bynajmniej nie powinny) mieć większego znaczenia. I to one są współwinne tego, że wielu elementów Twojej fabuły już nie pamiętam, mimo że czytałam o nich stricte niedawno. 


Inną formą spłycania wątków są wspomniane już imperatywy narracyjne czy też motywy deus ex machina. Pisałam już o tym – coś dzieje się, bo tak ma być, by popchnąć fabułę w przód, ale albo jest superprzypadkowe, albo supercudowne. Elise informacje na temat swojego daru i artefaktu znajduje w przypadkowej książce, a za chwilę Pajęczarka nagle pojawia się obok niej i ratuje jej skórę. 


Redukcja bytów stworzonych ponad miarę:

Chodzi tu o tzw. Brzytwę Ockhama [KLIK]. Jakieś siedemdziesiąt procent Twoich postaci jest zwyczajnie zbędna; nie musiały zostać przedstawione dokładnie z imienia i nazwiska, jak również wyglądu i ubioru, bo są to bohaterowie jednej sceny, jedynie tło fabuły, nikt ważny. Nawet jeżeli mają jakieś pojedyncze zadanie typu wezwanie pomocy czy rzucenie jakiejś błyskotliwej uwagi, to nadal nie potrzebujemy o tych postaciach zbyt wielu informacji, czasem wystarczy zwykła płeć lub samo imię rzucone mimochodem, przy którym Elise powinna się zastanowić, czy na pewno brzmi ono w ten sposób. To by również rozwijało postać, pokazywało jej próbę kojarzenia i dostosowywania się do nowego świata, poznawania ludzi z innych środowisk. Choć, przyznam szczerze, że łatwiej byłoby niektóre postaci po prostu wyciąć, a fragmenty z ich udziałem przypisać ważniejszym bohaterom.

U Ciebie już trzeci rozdział może doprowadzić czytelnika do bólu głowy. Pojawiają się nagle: Idredon, Erinne, Stilla, Rein, Atr (czy Art?), Griedda, Meroin, Ekir, Trever, nieznana dama, do tego nowa kraina Zerielya, kolorowe aury, magia okiełznana, nieokiełznana, wyższa, skrzydła wokół głów, wzory koło serc, szklane kule i fioletowe przestrzenie. Zbyt wiele danych. 

Za to trzy rozdziały później mamy na dokładkę reginidrów, jakidów i winidów, którzy dołączają do pojedynczych znanych nam już ras zamieszkujących Setrionne. Ta trójka pojawia się jednocześnie i w sumie nie wiem, czym się od siebie różni – postaci nie mają żadnych cech charakterystycznych, przez co zaczynają mi się mylić. O ile Pajęczarka, razem ze swoim gatunkiem, wprowadzona została pojedynczo i z jakimś pomysłem, to tutaj tworzy się zwykły tumult, który nic nie wnosi. 

W dziewiątym rozdziale nagle wyskakujesz z całkiem nowymi postaciami, z których nikogo nie znam: Girdena, Arqe, Wikla, pani Dreffil. Piszesz dłuższą scenę z punktu widzenia Arqe, jakby był kimś ważnym, jednak skoro pojawia się dopiero teraz, to sądzę, że to kolejna osoba potrzebna Ci do pojedynczej sceny. 


Niepotrzebne opisy:

Zaledwie niektóre z nich to: pokój Mony Claeris (w którym bohaterka pojawia sięt tylko raz, a jego wystrój niczego nie wnosi do fabuły. Do tego opis jest ścianą tekstu, a nie został lekko przemycony), opisy wszystkich klas czy pokojów nauczycieli oraz opisy każdego kolejnego, identycznego korytarza. Wspominałam, że nie pasują do narracji pierwszoosobowej, ale, mówiąc szczerze, w jakiejkolwiek innej odsłonie byłyby tak samo męczące, ponieważ są wieloakapitowe i wstrzymują akcję. W tych opisach postaci się nie poruszają, nie dochodzi do interakcji ze wspomnianymi w nich elementami scenografii; bardziej przypomina to wykreślanie z popularnej, często wspominanej na WS, checklisty.


Strzelba Czechowa:

Mówią o niej zarówno nasza infografika [KLIK], jak i artykuł [KLIK]. 

Ideą Strzelby Czechowa jest jej wystrzał. U Ciebie jednak to się nie dzieje, gdyż zwyczajnie zapominasz o obiektach, osobach czy zdarzeniach, które mogłyby powrócić, bo tak gnasz z fabułą. A chyba po to się wprowadza postaci czy wątki, by odegrały jakąś rolę. Tak się buduje cały świat i całą historię. Bez tego ani rusz. 

Tu można by też wspomnieć o technice foreshadowingu – umieszczając w różnych momentach fabularnych wskazówki dotyczące dalszego rozwoju wątków sprawiłabyś, że tekst zyskałby efekt głębi, a czytelnik znacznie bardziej zanurzyłby się w przeżywaną historię. To wymaga jednak solidnego rozplanowania każdej sceny i tego, co ma się w niej pojawić, do jakich interakcji ma w nich dojść. Mam wrażenie, ze zupełnie zgubiłaś się w swoim planie albo takowy istniał jedynie mocno pobieżnie.


Sny Elise:

Z jednej strony wydaje mi się, że chcesz ze swojej bohaterki zrobić coś w rodzaju medium, która ma wizję. Mam jednak wrażenie, że to tylko kolejny gwóźdź do trumny o nazwie „Mary Sue”, o czym napiszę we fragmencie dotyczącym bohaterów. Sam pomysł bohaterki mającej wizje nie byłby zły, gdyby nie wykonanie. Niezaskakujące i niepobudzające emocji opisy fantasmagorii nie pozwalają mi do końca zrozumieć idei samych snów, a mnogość postaci w Twoim opowiadaniu sprawia, że nie jestem pewna, czy w ogóle wyobrażam sobie w nich odpowiedniego bohatera. Jednocześnie w wizjach Elise nie ma nic tajemniczego, to znów tylko puste w uczucia relacje, o których bohaterka rzadko myśli. Rzucasz toną obrazów i tyle. Żadnego głębszego sensu.


Konkluzje bohaterów pozbawione logicznego podłoża:

Przykładem tu znów może być sytuacja z wilkiem, gdzie Elise, wbrew logice, w pierwszej chwili interpretuje inny kolor oczu u wilka jako umiejętność zmiany barwy źrenic, a nie obecność innego osobnika tego gatunku. Fakt, że coś zostało wymyślone w Twojej głowie, nie znaczy od razu, że staje się wiarygodne i bohater powinien bezwzględnie, bez żadnego zastanowienia, za tym podążyć. Szczególnie bohater główny, którego tok rozumowania powinnam móc prześledzić, dostać szansę uczestnictwa w tym procesie. Każdy pomysł trzeba podeprzeć logicznie w fabule, inaczej całość staje się niewiarygodna, a czytelnik nie będzie nawet próbował chcieć w nią uwierzyć, po prostu przewróci oczami. Akceptowanie półśrodków i słabych wymówek to równia pochyła w dół dla realizmu całego opowiadania, nawet fantastycznego. 

Ten problem rozpoczął się już w pierwszym rozdziale, gdy dorosły facet przystawił dziesięciolatce nóż do gardła, bo… tak. Bo nie wystarczyło jej capnąć za fraki czy wziąć pod pachę i przenieść przez portal, tylko trzeba było fundować jej traumę do końca życia (której swoja drogą nie miała, bo totalnie olała fakt, że jej życie wisiało na włosku – przecież koleś jej powiedział, że tak trzeba i to normalne; bohaterka po prostu bierze to za pewniak). W następnym rozdziale Elise rozmyślała o Kari, która według niej nie jest zbyt wojownicza, mimo że dziewczyna opisała całą swoją przeszłość, gdy szkolona była na żołnierza. W kolejnym Elise mdleje, telepie się, przez jakiś czas nie da się jej ocucić, a gdy wreszcie się budzi, zaczyna opowiadać koleżankom o swojej wizji. U żadnej z dziewczyn nie wystąpiły logiczne dla sytuacji sugestie, by wezwać kogoś dorosłego – nawet tego nie rozważały, nie dyskutowały poważnie nad podjęciem jakiejkolwiek decyzji, która rozwiązałaby problem albo chociaż pomogła w jakiś sposób. A pamiętasz w ogóle, że na początku tekstu Elise była tajemniczą dziewczynką skrywającą wiele tajemnic? Dlaczego już w kolejnej części staje się taką paplą i nie myśli nad konsekwencjami swoich działań?

Takich scen jest wiele. Wymuszasz wnioski, które nie mają żadnych podstaw, są wzięte z eteru, bo tak Ci akurat przyszło do głowy, akurat takie zachowanie czy myśl Elise pchną Ci fabułę w przód. Ale nie dajesz podstaw, które pozwoliłyby czytelnikowi w to wszystko uwierzyć. Hitem dla mnie jest zdanie Elise: A w tym hałasie moglibyśmy swobodniej porozmawiać. Westchnęłam wtedy i odeszłam od komputera. Skąd, z jakiej najciemniejszej otchłani absurdu, przyszła Ci do głowy myśl, że bohaterowie mogą swobodnie rozmawiać w tłumie? Nie kupuję pomysłu, że to przez hałas, skoro wokół nich są słyszący ludzie, a postacie… rozmawiały w najlepsze na głos. Skąd przypuszczenie, że nikt ich nie usłyszałby? Okej, niby najciemniej jest pod latarnią, ale nigdy tak do końca nie ma się tej pewności, że ktoś cię nie usłyszy. Zawsze istnieje ryzyko błędu, a przynajmniej powinno. 


Brak konfliktu fabularnego:

Niby Elise do czegoś dąży, ale cel ten nie jest dokładnie określony. Ciężko czytać o działaniach postaci i przeżywaniu przez nią kolejnych dni, jeśli nie czuje się, że do czegokolwiek się zmierza; można nawet połasić się o stwierdzenie, że brak celu oraz głównego konfliktu, który utrudnia jego osiągnięcie, to brak podstaw do pisania jakiegokolwiek opowiadania. Przecież konflikt i osadzony w powieści protagonista, który przechodzi drogę od a do zet, a w jej czasie się rozwija, by pokonywać kolejne przeszkody to clou tekstu. Tymczasem u Ciebie bohaterka chce wyswobodzić Akademię spod wpływu złego Klanu, ale co też konkretnie ten klan robi nieodpowiedniego? Czemu jest przedstawiany jako zło wcielone? Z jednej strony widzę, że porywają dzieci z ich światów, by szkolić je w magii, i nie pozwalają im odejść ze szkoły, ale przedstawiasz całość w taki sposób, że życie w Setrionne wygląda raczej na dość sielankowe, taki drugi Hogwart. Nie odczuwam więc napięcia spowodowanego przymusem bytności w murach zamku. Zresztą w Akademii Dobra i Zła również porywano dzieci, by je uczyć i… one się często nawet z tego cieszyły. Ponadto tam szkoła też okazała się mieć mroczny sekret, ale to się wychodziło na jaw z czasem i punktem kulminacyjnym było właśnie ukazanie prawdy na ten temat. Nikt nie wiedział od początku, że ci i ci coś kombinują. U Ciebie wiemy to od początku… bo tak, ale mam wrażenie, że nic z tą wiedzą potem się nie dzieje.

Odkrywamy też kolejnych przeciwników Noktrinów, Pajęczarkę, potem rasy eginidrów, jakidów i winidów, którzy chcą walczyć z Klanem, bo zostali przez nich ululani na trzysta lat. Nie wiemy jednak, czemu tak się stało. Może Noktrini zrobili dobry uczynek dla świata, usypiając żądne krwi rasy na jakiś czas? Może się tylko bronili? Tej historii nie ma w Twoim opowiadaniu i nie sądzę, żeby w dalszej części fabuły sprawa się wyjaśniła. Oznacza to, że kolejny raz uznajesz za oczywiste coś, co wcale takie nie jest i brakuje Ci konkretnych, a przede wszystkim logicznych podstaw, by Twoja fabuła mogła płynąć dalej. 

Pisałam już, że wszystkie wydarzenia w Twoim opowiadaniu dzieją się w eterze. Bez powodu, tym bardziej bez celu. Elise ma coś robić dla Noktrinów, ale nie wiadomo w sumie co. Jednocześnie chce działać przeciw nim, jednak nie wiadomo po co i kiedy rzeczywiście to zrobi. Ekir służy Noktrinom, jednak pomaga Elise, co wcale jej nie zastanawia. Wprawdzie piszesz pierwszoosobówką i być może Ekir nie ujawnia swoich motywów, ale Elise nawet się nad tym nie pochyla, nie udowadnia mi, by rzeczy, w których uczestniczy i działania towarzyszących jej ludzi cokolwiek ją obchodziły. Po prostu… wykonuje różne czynności, idąc przez tekst. Zatraca się w tych czasownikach, gubi resztki osobowości i coraz rzadziej mogę napisać o niej coś więcej ponad to, że jej suchota jest irytująca. W pierwszym rozdziale, pamiętam, chwaliłam Cię za fragmenty stylizowane na bieżące myśli, ale dalej, mam wrażenie, są strasznie wybiórcze i często dotyczą głupot (wstawanie rano?), a naprawdę ważne elementy gdzieś w tym umykają. 

Przede wszystkim chciałabym wiedzieć podstawowe rzeczy: skąd? i dlaczego?. Mam wrażenie, że sama tak do końca tego nie wiesz. A dopiero odpowiedzi na te pytania dadzą podstawę do stworzenia fabuły, która będzie posiadać ręce i nogi. 

Mogą Ci w tym pomóc te artykuły: [KLIK], [KLIK], [KLIK]. 


Spoilery:

W szóstym rozdziale odnalazłam fragment dotyczący Keri i jej wyprawy. Nie byłoby w nim nic złego, gdyby nie fakt, że cała scena miała miejsce kilka akapitów po streszczeniu jej w rozmowie. W tę stronę to naprawdę nie działa. Nie ma we mnie żadnego zainteresowania, bo już wiem, co się wydarzyło, więc ów fragment to tylko zapychacz bez znaczenia dla fabuły. Musisz unikać takich błędów, bo tworzysz w ten sposób pusty tekst, który może odstręczyć czytelników, a już na pewno ich zanudzi. 

 

Bohaterowie:


  • Elise: 

Niestety Twoja bohaterka jest typową Mary Sue: [KLIK]. 

Jest idealna, wszystko jej się udaje, posiada świetne umiejętności, potrafi po kilku sekundach rzucać trudne czary, wszyscy wokół ją lubią i wspierają. Szybko okazuje się, że ma prorocze sny, że na jej barkach spoczywa odpowiedzialność za los całej zakładki, a może nawet i świata. Niedługo wychodzi na jaw jej tajemnicze pochodzenie. 

Same drobnostki typu problemy z podstawową magią (które pewnie potem okażą się brać z faktu, iż Elise stworzona jest do poważniejszej magii) czy znęcanie się przez Egnis nie sprawią od razu, że Twoja bohaterka stanie się mniej przerysowana. Egnis nawet dokłada cegiełkę do tej sytuacji, bo traktuje Elise w sposób wyjątkowy, nienawidzi jej bardziej niż reszty. Twoja bohaterka zawsze jest bardziej

O tym również możesz poczytać w naszej Encyklopedii, jednak nawet ona nie pomoże protagonistce – w obecnej formie nie ma już dla niej ratunku: [KLIK]. 

W pewnym momencie Elise zaczyna rozmyślać nad sytuacją, w jakiej się znalazła, jednak jej brak emocjonalności nie przemawia do mnie zupełnie. Jeżeli w sytuacjach awaryjnych bohaterka ogranicza się jedynie do płytkich myśli, nad niczym się nie zastanawia, wszystko przychodzi jej łatwo, czasem wręcz przypadkowo, cudownie, to nie uwierzę, że nagle przerasta ją rzeczywistość. 

To mnie nagle przeraziło. Bitwa. Śmierć. Możliwość porażki, zemsty zaatakowanych. I ja się pakuję w sam środek czegoś takiego. Nie, zamierzam coś takiego wywołać. 

 


Co ona chce wywoływać? Przecież dotyczas idzie tam, gdzie ma pokazane palcem, a jej dziecięcy bunt w kierunku Noktrinów nie ma żadnych logicznych podstaw, bo w sumie nie zrobili jeszcze nic, by rzeczywiście ją skrzywdzić. Narazili ją na niebezpieczeństwa zwykle przypadkiem, ale Ekir podkreślał, że to w imię wyższego dobra. Czemu więc Elise im nie wierzy? Pajęczarka i inne ludy zakładki robią przecież dokładnie to samo. Każą głównej bohaterce walczyć przeciwko Klanowi, chociaż ta nie ma odpowiedniego wyszkolenia ani umiejętności i prawdopodobnie skończy się to jej niechybną śmiercią. Ale Elise wierzy im, nie Noktrinom. Dlaczego, Mereseido? 

I ona naprawdę mdleje na potęgę. Co chwila… 



  • Noelle: 

Przyjaciółka Elise posiada zdolność widzenia aur, skrzydeł i dodatków przy sercach. To wszystko zyskała w trakcie fabuły, chociaż w sumie nie bardzo wiadomo dlaczego. Nie sądzę, by Twoi bohaterowie przyłożyli wystarczającą wagę do tej sytuacji. Przeszli do porządku dziennego z nowymi umiejętnościami Noelle, jakby nie było to czymś wyjątkowym, czego należałoby rozpracować zarówno genezę, jak i skutki uboczne – bo pewnie jakieś są.  

W którymś rozdziale odkrywamy nagle u Noelle umiejętność rzucania sztyletem. Jest to o tyle abstrakcyjne, że nigdy nie poruszyłaś tego tematu, dziewczyna nawet nie nosiła przy sobie noża, więc to typowy imperatyw narracyjny. Gdyby ten sztylet zawsze był przy niej i wreszcie musiała go użyć, byłaby to przykładna Strzelba Czechowa, jednak okazuje się, że w tym wątku strzelby nie ma, za to latające kule biorą się znikąd. 

Noelle jest też dość mdła. Niby przedstawiałaś jakieś jej typowe cechy, jednak przy pomocy ekspozycji, więc niczego nie udało mi się z tego zapamiętać. Taka klasyczna bohaterka od wszystkiego. Pojawia się, gdy jest potrzebna, a więc zero problemów, zero estrogenu, nie trzeba z nikim walczyć, bo i nie ma o co. Mamy Noelle i bezpieczeństwo, i koń w stajni.



  • Noktrini: 

O nich już pisałam kilkakrotnie wyżej. 

Z jednej strony starasz się kreować Klan jako zło. Napadli na zakładkę i uśpili wszystkich mieszkańców. Nie znamy jednak powodów ich działania. Może mieszkańcy Setrionne byli niebezpieczni i powinni zostać spacyfikowani? Może Klan miał plan wybudzić inne rasy? Przecież nikogo nie zabili, a jedynie uśpili. Przez typowy dla Ciebie brak genezy działań bohaterów nie wiem nic, więc nie jestem w stanie ich nie lubić. Nie są to prawdziwi antagoniści, bo jedynie pokazałaś palcem, że to wrogowie, a nie pokazałaś w scenach, że są groźni i należy się ich bać, a ich pojawienie się na planie nie wywołuje zainteresowania ani dreszczyku emocji. 

Możesz o tym temacie poczytać tutaj: [KLIK]. 



  • Deir: 

Rozmemłana klucha pozbawiona znaczenia fabularnego jedynie pęta się pod nogami Elise i Noelle. W pierwszym rozdziale podkreślałaś, że Deir (którego czasem zapisywałaś Deidr) jest bardzo podobny do głównej bohaterki. Sądziłam, że ten wątek się rozwinie, jednak nic takiego nie nastąpiło. Ot, po prostu sobie istnieje. A to trochę mało, jak na taką ilość tekstu, którą przerobiłam. Bo widzisz, to jest Twój problem. Piszesz o niczym i nie mogę poznać nawet charakterów głównych postaci. Nie tylko te mniej ważne są zupełnie niepotrzebne, ale i te, wydawałoby się, w jakiś sposób kluczowe nie mają podstaw bytu.  



  • Egnis:

Kolejna antagonistka, która w rzeczywistości nią nie jest. Dziewczyna ciska się bez większego powodu, tak o. Sądzę, że chciałaś stworzyć tu coś na podobieństwo Dracona, jednak on miał odpowiednie podstawy: Harry przecież pokonał Voldemorta, którego rodzina Draco wręcz czciła. Został wychowany w nienawiści do Pottera. A Egnis? Po prostu się znęca i tyle, nie ma w tym nic głębszego, nawet żadnych plotek, a bynajmniej ja niczego nie dostrzegam. Przez to cały wątek z nią staje się niepotrzebny. 


W sumie to wszyscy bohaterowie są traktowani w Twoim opowiadaniu podobnie. Nie ma rozgraniczeń uczeń-nauczyciel, młode osoby nie mają poczucia szacunku do starszych, starsi również nie poczuwają się do roli wychowawców. Elise spoufala się zarówno z Petersonem, jak i z Ekirem, a przypominam, że to ponoć mają być jej wrogowie, ale jednocześnie nawet Ilay po kilku godzinach rozmowy jest żegnana przez naszych bohaterów jak najlepsza przyjaciółka. Nie istnieją u Ciebie żadne kryteria podziału na tym tle. Dziesięcioletnie dziewczynki mają tę samą mentalność i ten sam sposób wypowiadania się, co czternastolatki i dorosłe osoby, przez to wszyscy bohaterowie zlewają się w jednolitą masę. Popracuj nad stylizacją językową dopasowaną do wieku i środowiska, z którego postaci się wywodzą, to będzie pierwszy rok w celu kreacji bohaterów. Drugim – nadanie charakterystycznych cech charakteru przynajmniej tym kilku najważniejszym, którzy w jakiś sposób pchają fabułę w przód.

 


Technikalia:

  •  Niepoprawne cudzysłowy występujące pół na pół z tymi poprawnymi, więc nie do końca wiem, z czego wynikają te złe. Poprawne wyglądają tak „(…)” i można je stworzyć, używając skrótów alt+1032 i alt+0148 na klawiaturze numerycznej. 

  • Podwójne spacje, które są bardzo łatwe do wyeliminowania przy pomocy funkcji alt+f. Przykładowo: tytuł rozdziału czwartego: Rozdział[  ]4 – Lekcje i list, jak również notki ósmej i dziewiątej. 

Podczas, [przecinek zbędny] gdy ja oddawałam się rozmyślaniom,[  ]Noelle objaśniała Meri, jak najczęściej przebiega jesienna impreza.

Spróbuj wyczarować, sam nie wiem, może wazon?[  ]– polecił. 


  • Literówki: 

Większość z literówek, które znalazłam (a jest ich sporo więcej niż to, co wypisałam –  pamiętajmy, że oceniałam pod tym względem tylko początek tekstu), podkreśla się na czerwono w Wordzie. Co ciekawe, na Wattpadzie również: 


Mam więc wrażenie, że Tobie po prostu o tekst dbać się nie chce, bo tu nawet nie trzeba było czytać go dwukrotnie, a przejrzeć pobieżnie wzrokiem. 



  • Mylenie podmiotów: 

Nagle w okolicach wejścia rozległ się paniczny wrzask między stołami. Poruszał się sprężyście i zwinnie, machając dla przeciwwagi puszystym ogonem. – Ten wrzask? I dalej:


W końcu inspekcja się skończyła. // – Dobranoc, dziewczęta – pożegnała się i wyszła.


W jej głosie pobrzmiewała kpina. Znów mnie podniosła.


(…) babci, z czasów, gdy była jeszcze młoda. Odezwała się.



  • Interpunkcja, w tym dialogowa: 

Wspominałam Ci o zasadzie, w której, gdy po wielokropku pojawia się kontynuacja zdania, należy postawić małą literę. Przykłady zapisane błędnie:

Ammianie w ogóle nie uznawali powitań i pożegnań, przez co potrafili zachowywać się dość... Dziwnie.

 

Wyglądała... Jak ja, ale jak ta wersja mnie, którą chciałam być.


O takich... Ofermach, [przecinek zbędny] jak ja nic nie ma, ale jest ciekawa teoria o tym, że naprawdę silna moc ognia obniża inteligencję (…).


Zmrużyłam oczy, starając się unieść płomyk z gałązki,[zbędny przecinek] tak[,] żeby latał.


Odezwać się,[zbędny] czy nie? 


Już teraz[,] gdyby nas złapali… 

 

(...) – Dobra, mała. Ustalmy kilka spraw. – [nowy akapit] Ciemnowłosy usiadł naprzeciwko mnie. Obok niego zajęła miejsce na sofie kobieta – wysoka[,] jasna blondynka o prawie czarnych oczach, ubrana w nieco staroświecki strój, jak te z szafy mojej babci, z czasów, gdy była jeszcze młoda. Odezwała się.[dwukropek]

– To szkoła, którą założono dla osób obdarzonych mocą któregoś z żywiołu[ów]

 

– Mhm[.] – pokiwałam głową.Pokiwałam od wielkiej. Dalej podobnie:

– Proszę, jeszcze nie. Starczy mi dzień, może osiemnaście godzin, błagam... – próbowałam się pochylić, ale nie mogłam.

 

I tu też:

– Może... osiem godzin? - pajęczyca wyglądała na ubawioną. [i myślnik zamiast dywizu]

Chciałam, żebyście o tym wiedzieli. – [K]kobieta zamieniła się znów w pająka (...)

 

– Nie warto, to i tak nic nie da – dodał Deir. // Westchnęłam poirytowana (...) 

Jak innych błędów było tego znacznie więcej; przejrzyj w ich poszukiwaniu całość. Więcej o dialogach znajdziesz tutaj: [KLIK]. 



  • Powtórzenia: 

Kobieta mówiła wyjątkowo jasnym, dźwięcznym głosem. Nie miała skrzydeł, ale z takim głosem mogłaby być spokojnie aniołem. 

 

Zajęłam się myśleniem, jak rozwiązać kwestię kuli. Ostatecznie rozwiązałam ją w nieco szaleńczy sposób - wsunęłam kulę do palącej się magicznie i bez przerwy pochodni, gdzie zupełnie wtopiła się w tło.

 

Zdołałam jakoś ukryć się przed wzrokiem nauczycielki aż do przerwy. Podczas niej ukryłam się za książką.

 

Wystawiła w moją stronę ręce, [przecinek zbędny] ułożone tak, jakby trzymała w nich wodę. I nagle zobaczyłam wodę, przelewającą się jej przez palce i znikającą w ciemności. 

 

Wręcz fizycznie czułam się bezbronna, bezradna. Spanikowałam, wijąc się bezradnie (...) 

 

W pierwszej chwili nie pojęłam, dopiero po sekundzie pojęłam (...) 

 

Najgorzej było na początku, kiedy dziewczyny myślały, że nadal mam przy sobie kulę i zastanawiały się, czy Dreffil ją zauważy. Przy przeszukaniu mojej torby wszystkie były podenerwowane, całe szczęście, że nauczycielka tego nie zauważyła

 

Spróbowałam wyczarować płomyk, by rozjaśnić sobie drogę. Udało się zaskakująco dobrze, wyszedł mi całkiem spory. Pomarańczowa łuna rozjaśniła mi drogę (…). 

 

– Kim jesteś? – spytałam. (…)

– Na razie nie jesteś mną. Kto przez ciebie przemawia? – spytałam ostro, wietrząc pułapkę. (…)

– Za co? – spytałam, w duchu ganiąc się za tęsknotę, którą wyczułam w swoim głosie. – To jeden dialog z rozdziału trzeciego, a dopiski są tak blisko siebie, że powtórzenia aż rzucają się w oczy.

 

Mocne szczypce oderwały mnie od niej. Gigantyczny pająk, kilka razy większy ode mnie, postawił mnie przed sobą na wilgotnym klepisku, obejmując moje ciało kleszczem, miał dwa na końcach przednich nóg. // – A więc przyszłaś, strażniczko – stwierdziła, jak oceniłam, pajęczyca. Głos miała niski, lecz kobiecy.




  • Używanie wyrazów o błędnym znaczeniu: 

Z roślinnych motywów zaczęłam po chwili wyłuszczać różne sceny (...). – Chyba nie o to słowo Ci chodziło [KLIK]. Może: w roślinnych motywach zaczęłam odnajdywać różne sceny? 

 

Trudniej jest się do niej dostać, trudniej też ją dopuścić. – Opuścić. 

 

Na pewno drzewa wokół nie były za wysokie – teraz słońce wlewało się przez okna jeszcze intensywniejszą falą niż rano, wypełnioną planktonem drobin kurzu. – [KLIK]



SŁOWEM

Nie byłam w stanie dokończyć Twojego tekstu, a męczyłam go naprawdę długo. Przerażały mnie kolejne niepotrzebne akapity, zmarnowane potencjały, pogubione wątki, pytania bez odpowiedzi i sytuacje, których nie rozumiałam. Nie pomagały również słabe technikalia, na temat których albo nie masz podstawowej wiedzy, albo pisałaś tekst na szybko i nie miałaś ochoty do niego zaglądnąć po czasie. 

Niestety w Twoim opowiadaniu leży praktycznie wszystko: pomysł, styl, wykonanie. Fabuła nie istnieje, bo każda kolejna scena w ogóle nie łączy się z poprzednią zwykle przez absurdalne rozwiązania wynikające chyba pośpiechu i chęci polepienia fabuły byle jak; brak jest wątków przyczynowo-skutkowych, jakbyś pisała losowe scenki z życia nastolatki, mającej przy okazji moc. Bohaterowie są płascy i identyczni, pozbawieni stylizacji. Głównej bohaterki nie da się lubić i jej kibicować, bo jest typową Mary Sue, do tego pozbawioną emocji, i jeszcze mdleje na każdym zakręcie. 

Boli mnie, że świat, który wykreowałaś, mógł być rzeczywiście bardzo piękny, bogaty i stać się świetnym materiałem na coś poważniejszego, jednak brak umiejętności i prawdopodobnie pośpiech albo niechęć do szczegółowej kreacji sprawiły, że Twoje opowiadanie nie nadaje się do czytania. Nie byłam nawet w stanie wstawiać gifów, które zwykle bardzo lubię, bo nie znalazłam w tekście niczego zabawnego, co by mnie rozweseliło w czasie czytania, a irytującego, czasem żenującego. 

Wystawiam niestety fatalny. Nie zaproponuję Ci poprawek dotyczących fragmentów i zgłoszenia się z tym tekstem jeszcze raz, bo uważam, że w obecnym stanie nie da się go poprawić – trzeba napisać wszystko od nowa, tym razem z konkretnym planem i świadomością, na czym polega narracja pierwszoosobowa. Życzę Ci, byś zabrała się za opanowywanie podstaw i miała więcej chęci, by dopracowywać swój materiał, bo nawet najlepsi pisarze od czegoś zaczynali. Spróbuj jeszcze raz i może się uda. 

Za betę i pomoc dziękuję Sko, For i Leg!


1 komentarz:

  1. Hej! Przepraszam, że tak późno się zjawiam, nie doszło do mnie żadne powiadomienie, a na Wspólnymi Siłami już od dłuższego czasu zaglądam tylko okazyjnie.
    Dziękuję za ocenienie tak dużej części opowiadania, i za to, że przeczytałaś dalszy ciąg, mimo, że tekst oceniłaś negatywnie.
    Chyba jestem jeszcze trochę na etapie wyparcia, więc dłuższy komentarz postaram się napisać później. Na razie największą zagwozdkę mam z fabulariami - wiedziałam, że pierwszoosobowa narracja Elise daleka jest od perfekcji, co przekłada się na kreację tej postaci, a i inne początkowo niewiele mają charakteru. Nie spodziewałam się jednak, że aż tak źle jest z fabułą, dotychczas wydawała mi się oparta na paru dość zgranych schematach (walka buntowników ze złem, tajemniczy artefakt, stanowiący przepustkę dla bohaterki do wydarzeń, inny tajemniczy artefakt jako cel antagonistów, niejasna przeszłość bohaterki), ale na pewno nie nieistniejąca. Trochę nie wiem, co teraz począć, bo na pewno nie wyobrażam sobie pisania tego tomu jeszcze raz, a jednocześnie jest to dla mnie ważna historia i chciałabym ją doprowadzić do finału, a także jak najlepszego kształtu, bez poświęcania jednak na ten tom kolejnych lat.

    OdpowiedzUsuń