[227] ocena: He has led you astray

 

źródełko: Netflix; „Czarne lustro: Bandersnatch”

Tytuł: He has led you astray

Autor: Boroww

Gatunek: interaktywne

(zależy od ścieżki wybranej przez czytelnika)

Oceniają: Forfeit, LegasowK, Skoiastel

 

Jako że poprosiłeś nas, aby sprawdzić możliwie wiele rozwiązań fabularnych, postanowiłyśmy opowiadanie ocenić grupowo. Każda z nas przeczyta początek, następnie dokona wyboru ścieżki, którą podąży bohater; nie będą się one powtarzać. Ocenę dzielimy względem oceniających i ich wyborów, a każda pojedyncza historia zostanie podsumowana jako osobny twór, jako że – jak nam wspomniałeś – charakteryzować może inny gatunek literacki. Jeśli chodzi o poprawność, skupimy się na niej w osobnym punkcie, pod oceną właściwą.

No to do dzieła!

 

SKOIASTEL

ROZDZIAŁ A

Język niemiecki za bardzo mieszał mi w głowie i był paskudny. Choć niechętnie muszę przyznać, pomógł mi on z wymową skandynawskiego. – Nie istnieje pojedynczy język skandynawski, a grupa języków skandynawskich; znaczenie ma liczba mnoga. Może: musiałem przyznać, że pomógł mi on z wymową w językach skandynawskich?

 

Dopiero od ostatniego roku zainteresowanie tym wspaniałym krajem stopniowo zaczęło zanikać, a ja znalazłem nowe powołanie. Jeżeli kiedykolwiek miałem tam zamieszkać, musiałem zainwestować w inne umiejętności, aby być wydajnym i posłusznym obywatelem tego północnoeuropejskiego państwa. // Pogrążony w myślach, nie zorientowałem się, że cel podróży był już u stóp. – Jestem ciekawa, czy inne dziewczyny też o tym wspomną. Rozumiem, że otrzymuję wstęp do historii właściwej – przedstawienie postaci i ulokowanie jej w czasie akcji. Mnie jednak to nie wystarcza, brakuje mi chociażby ulokowania jej w danym miejscu. Zaczynasz rozdział od streszczenia, a ja nawet nie wiem, gdzie dokładnie znajduje się bohater i co właśnie robi. Dopiero kilka akapitów niżej, piszesz, że był pogrążony w myślach i gdzieś szedł. Raz, że szkoda, że nie wspomniałeś o tym wcześniej, na początku sceny (poznałam charakterystykę bohatera, zanim pojawił się on we właściwej scenie i doszło do jakiejkolwiek interakcji – nie uznaję tego za plus), a dwa: charakterystyka ta wygląda jak zapis z pamiętnika czy autobiografii. Choć bohater za chwilę wmawia mi, że to tylko jego naturalne przemyślenia dotyczące jego życia – one wcale tak nie brzmią. Raczej wyglądają jak przedstawienie się nieznanej grupie czytelników – jakby bohater miał świadomość, że jest tylko uczestnikiem pewnej historii, którą należy zrelacjonować. Dobre opowiadanie powinno potrwać od pierwszych stron, może nawet pierwszych słów, a tutaj – na mnie to nie zadziałało.

Chociaż Kurt Vonnegut, na przykład w przypadku powieści „Sinobrody” zrobił dokładnie to samo (zaczął od przedstawienia postaci – jej zawodu, zainteresowań, ogólnie życia), sama książka od początku jawnie nazywana jest autobiografią bohatera, którą w takim stylu kreuje on z pełną świadomością i dlatego spora część narracji jest takimi właśnie streszczeniami – zbiorem wspomnień. Gdybyś objął taką taktykę i nie próbował mi wmówić, że bohater ot, tylko nienaturalnie zastanawia się nad swoim życiem (mówi sobie, na przykład, że lubi malować, jakby tego o sobie nie wiedział) w drodze… dokądś tam – wtedy taki streszczony początek, jak w powieści Vonneguta, dałoby się kupić. Z drugiej strony teksty pisane narracją pierwszoosobową, kreowane w ten sposób, miały znacznie lepsze branie sto lat temu, gdy powstawały; nikt nie wymagał od nich zbyt wiele. Teraz, współczesnemu czytelnikowi, który ma więcej doświadczeń z dobrą, ciekawie skonstruowaną literaturą, takie rozprawki, ekspozycje i streszczenia, które są paskudnym chodzeniem na łatwiznę i nie dają fabularnej frajdy, mogą już nie wystarczać. 

 

Uśmiechnąłem się sztucznie i naparłem na drzwi, wchodząc do Studia Tatuażu i niosąc ze sobą duszący zapach dymu papierosowego (…) – czy Studio Tatuażu to nazwa własna – nazwa salonu? Dość… mało oryginalne, szczerze mówiąc. A jeśli nie: skąd w takim razie wielkie litery?

 

— Artur, jak miło cię widzieć! — zawołała wesoło rudowłosa i przybyła mi na powitanie. — Czyli jednak się zdecydowałeś!

— Cześć, Beata, — przywitałem się — dzięki jeszcze raz, że mnie zaprosiliście... – przez określenie bohaterki rudowłosą w pierwszej chwili sądziłam, że chociaż zna ona imię Artura – on sam wcale jej nie kojarzy (i pewnie dlatego w pierwszej chwili pomija jej imię). To jednak pojawia się w dalszej części tekstu, już w kolejnej linijce. Bez sensu. Kiedy witam się z kumplem, nie nazywam go w swojej głowie inaczej niż imieniem czy pseudonimem (Rudym ewentualnie – jeśli jest to jego naturalna dla mnie ksywa, którą mu przydzieliłam; zapis wtedy powinien uwzględniać wielką literę). Ale… rudowłosa? Jak, nie wiem, czarnobrody? Mój kolega szatyn? Nie kupuję tego.  

 

Tego dnia klientów było mało, a właściwie okrągły jeden. Był jednak oddzielony zasłonką, więc nie widziałem, jaki tatuaż sobie zażyczył. W pomieszczeniu rozległ się charakterystyczny dźwięk włączonej pracującej maszynki, która co chwila się wyłączała, aby można było wytrzeć krew i tusz ze skóry. – To brzmi trochę tak, jakby maszynka miała samoświadomość i wyłączała się sama, dobrze wiedząc, w którym momencie tatuażysta chce oczyścić skórę.

Do tego charakterystyczny dźwięk maszynki nazwałabym brzęczeniem – jest to słowo znacznie bardziej sensoryczne niż ogólnikowy dźwięk, który sam w sobie niewiele mówiłby komuś, kto w takim studio jeszcze nigdy nie był.  

 

Nie minęła nawet sekunda, a moją uwagę zwrócił dźwięk skrzypnięcia drzwi. W progach stał On. – Progach? Ilu? Skąd ta liczba mnoga? Zapis zaimka On wielką literą sugeruje zupełnie niesubtelne zainteresowanie jakimś Nim. Mam wrażenie, że Artur namaszcza Go właśnie jak Boga – w końcu od wielkich liter zapisuje się w literaturze zaimki dotyczące najważniejszej osoby w religiach monoteistycznych. Wyobrażam sobie takiego Artura, który widzi Filipa w progu, otwiera szeroko oczy, otwiera usta i chłonie widok mężczyzny u bram, na którą to spływa z samego nieba jasny strop światła. Czy przesadzam? No nie, bo to właśnie daje mi ten zapis.

Rozumiem, że właściciel salonu jest idolem Artura, ale mimo wszystko nie czuję, by przesada była wskazana. Czytelnik po samym szyku wyrazów w zdaniu pojmie, jak wejście Filipa jest dla Artura ważne. Spójrz: W progu stał on – zaimek i tak ląduje na końcu zdania, na najmocniejszym akcencie. Kiedy jeszcze dobijesz go wielką literą – tak krótka scena w mojej wyobraźni już staje się gagiem. Jakby to powiedziała Deneve: czasem mniej znaczy więcej.

 

Starałem się nie poganiać ich wzrokiem, więc postanowiłem udawać, że najbardziej interesującą rzeczą w tamtym momencie są białe plamki na paznokciach, a stres zżerał mnie całego. Czas się dłużył, a twarz mężczyzny nie wyrażała absolutnie nic. Oczy przesiąknięte chłodem, oceniając projekty. – Skoro Artur przypatrywał się swoim paznokciom, skąd mógł wiedzieć, co w tym samym czasie wyrażała twarz Filipa? A już szczególnie jego oczy ulokowane na pracach?

 

Mimowolnie spiąłem mięśnie, czekając na kolejne słowa wydostające się z ślicznych ust tatuatora. – Tak szczerze mówiąc, robi się trochę cringe’owo. Na początku sądziłam, że Artur po prostu chce dostać pracę przy jakimś mistrzu tatuażu i zależy mu trochę za mocno, więc tekst jest bardzo taki wink-wink. Potem po zdaniach z intensywnymi tęczówkami zdałam sobie sprawę, że bohater jednak jest w nim zakochany. Ale śliczne usta…? W tak ważnej sytuacji, która może decydować o przyszłości Artura, jego pracy i tak dalej…? Za dużo takich emocjonalności upchałeś w tak krótki fragment, przez co mam wrażenie, że Artur tak naprawdę nie chce wcale dostać żadnej pracy i przyszedł tu tylko pod pretekstem popatrzenia sobie na swojego tru loffa i jarania się w środeczku.

Filip imponował mi tak bardzo, że starałem się naśladować każdy jego ruch. Staż, a potem późniejsza praca w studiu tatuażu była jedynie pretekstem, aby się do niego zbliżyć. A być może już wkrótce samemu przejąć po mężczyźnie branżę. // Pragnąłem żyć jego życiem, choćbym miał stracić własną tożsamość. Bo dla niego mogłem zniknąć. – Hola! W scenie dopiero co siedzimy w salonie, nie wybiegamy w przód, a nagle okazuje się, że to wszystko, co przed chwilą czytałam, i tak było ledwo wspomnieniem, bo Artur mówi o zakończonym stażu, który tak naprawdę dopiero co dostał. Raz, że gubię się w tej narracji, bo jest chaotyczna i nie wiem już, które akapity dzieją się kiedy, dwa: wszystko i tak dzieje się za szybko. Ledwo poznałam głównego bohatera, dowiedziałam kim jest, jaki ma charakter, zainteresowania, relacje z rodzicami, poznałam, gdzie pracuje, w kim się kocha, kogo uważa za idola i jakie ma plany na przyszłość. To wszystko trwało może dwie-trzy strony A4. Nie wiem, gdzie się tak spieszysz, ale połowa tych informacji mogłaby wyjść na jaw za pomocą scen, w fabule, którą mogłabym odkryć. Ekspozycje spłaszczają problematykę i sprawiają, że opowiadanie składa się z pustych słów, a zaczyna brakować dowodów, by brać myśli bohatera na poważnie. Poza tym rozmawiamy o bohaterze, którego trochę trudno mi na początku polubić, bo jego myśli są trochę nienaturalne – jakby pisane pod czytelnika – i jest zbyt wylewny, bym mogła mu tak od razu zaufać.

 

Wiem już, jaką drogę wybiorę i na pewno będą to studia – wcale nie dlatego, by zgodzić się z Artura rodzicami (ponieważ jednocześnie uważam, że studio tatuażu i praca nad talentem rysowniczym są bardzo ważne), ale dlatego, że nie ma opcji: „wybierz pracę w innym studio”. Studio, w którym pracuje Filip, nie jest dla Artura dobrym miejscem – mam wrażenie, że wyzwala w nim to, co najgorsze. Jakieś dziwne, toksyczne zachowania typu stalking czy życzenie swojemu ukochanemu szefowi ostatecznie porażki na rzecz przejęcia po nim biznesu. Inna sprawa, że chciałabym sprawdzić, czy w opcji B bohater nadal będzie przejawiał skłonności do działania pod wpływem emocji, będzie tęsknił za Filipem i marzeniami o pracy oraz czy wyrzyga sobie, że podjął złą decyzję. Słowem: czy jego sylwetka psychologiczna nie przejdzie przemiany ot tak, ale choć w jakimś stopniu utrzyma się względem pierwszej notki, a rozwój będzie realistyczny i Artur z B będzie pasował do Artura z A.  


 

ROZDZIAŁ B: STUDIA

Szczerze mówiąc, zaczyna drażnić mnie to zafiksowanie głównego bohatera na punkcie Filipa. Wydaje mi się, że podkreśliłeś je mocniej, niż chciałeś, przez co wychodzi nie tylko niezdrowo (lecz nadal intrygująco pod względem fabularnym), ale zwyczajnie śmiesznie. Artur właśnie zrezygnował z pracy w studio, bo tak nim pokierowałam (i tak pokierował nim imperatyw narracyjny – jakaś dziwna siła, która sprawiła, że Artur mówi: „nie”, a myśli: „tak!”). Bohater jest strasznie przejęty tym, że rezygnuje, sam ze sobą walczy, prowadzi wewnętrzny monolog, widać w tym rosnącą frustrację. Ale co z tego, skoro te emocje natychmiast zostają przerwane, jakby odcięte, bo w tekście, który przedstawia bardzo poważną sytuację, nagle pada coś takiego:

 

(…) Filip uniósł ciemne brwi ku górze, a na czole pojawiły się dwie urocze zmarszczki. 

— Stwierdziłem, że wolę skupić się na czymś innym. — Słowa samoistnie opuściły moje brzydkie, pogryzione, cienkie usta. Miałem wrażenie, że sam nie panuję nad tym, co pieprzę. Nie tak miało być!

— Okej? — Przekręcił głowę w bok, niczym słodki szczeniaczek, a moje serce przyśpieszyło. (…) Wyciągnął dłoń, aby ostatni raz się pożegnać. Delikatnie ją ścisnąłem, rozkoszując się aksamitną, delikatną skórą

 

Masz narrację pierwszoosobową, w dodatku przedstawiasz wydarzenia bieżące (mimo że operujesz czasem przeszłym). Od początku sceny przekonujesz mnie więc, że w głowie Artura dzieją się wielkie rzeczy i bohater krytykuje sam siebie, prowadzi jakąś wewnętrzną walkę. I tak zupełnie nagle zachwyca się Filipem, a wszystkie emocje, które w nim tkwiły, po prostu tracą znaczenie. Po takim niedojrzałym wtręcie (pierwsze pogrubienie) nie potrafię w kolejnych zdaniach uwierzyć w to, że Arturowi jest źle. Skoro ma czas na takie słodziutkie *puci-puci* myśli – definitywnie nie ma czasu się sobą przejmować. I wcale tego nie robi, jakby w ogóle nie zależało mu na jakiejkolwiek pracy. Z bohatera, który w poprzedniej notce dokumentował jakąś obsesję w stronę Filipa (już nawet nie miłość, co jakąś paranoję zdatną do leczenia pod okiem terapeuty – co najmniej) i jednocześnie szukał własnej drogi, tu w jedno zdanie Artur zmienił się w po prostu niedojrzałego podrostka, który najwyraźniej nudził się w życiu, więc przyszedł do salonu mieć sobie kosmate myśli. Za nic w świecie nie umiem traktować go poważnie. Nie kupuję tego, by jednocześnie można było przeżywać wewnętrzny dramat i dokładnie w tym czasie rozkoszować się czyjąś skórą i myśleć o szczeniaczkach. Na czymś się Artur musi przecież skupić, a obecnie szafujesz jego emocjami jak na rollercoasterze. 

Ad jeszcze tego imperatywu, który zmusza Artura do rezygnacji z marzeń, mimo że ten nie chce… co to właściwie było? Wiem, że ja i moja decyzja, ale Artur nawet nie zastanawia się, dlaczego jego podświadomość podsuwa mu rozwiązanie, którego się nie spodziewał. Wygrała troska o rodziców? O siebie? Rozsądek? No nie, kolejne sceny przedstawiają, że Artur rozsądny nie jest ani trochę. Ostatecznie nie wiadomo, co go popchnęło do rezygnacji ze stażu, to się po prostu wydarzyło, bo czytelnik tak chciał. Ale nie widzę, by fabularnie byłoby to sensownie poprowadzone. Mam wrażenie, że pospieszyłeś się do studiów i nie poświęciłeś tej decyzji miejsca, Artur nie zastanawia się nad konsekwencjami, nie tłumaczy sobie plusów tej decyzji, nie dopuszcza swojej podświadomości do głosu. Gdy klamka zapadła, spodziewałam się, że Artur jeszcze trochę się pozadręcza i będzie sobie może coś wypominał, może zastanawiał, skąd akurat właśnie ta decyzja. Nie. Po prostu: okej, niech tak będzie, jakieś Trzecie Oko najwyraźniej tak chciało, lecimy dalej. 

 

Odcienie czerni zaczęły wirować i się rozmazywać, ustępując miejsca prawdziwemu życiu. Wewnątrz czaszki aż huczało od wczorajszego wypitego najtańszego szampana na spółkę ze współlokatorem, co zaowocowało ostrym bólem brzucha i urojeniami prześladowczymi. Przez ponad pół nocy bałem się o własne życie, drżąc jak osika pod kołdrą i pocąc się jak w piekle. – Żałuję, że jest to streszczenie, a nie konkretna scena przedstawiająca… to wszystko. W narracji pierwszoosobowej w pierwszym zdaniu opisujesz pobudkę bohatera i powrót do normalności, ale reszta to już zupełna suchota pozbawiona ładunku emocjonalnego, ot relacja w stylu: eee tam, było – minęło. Bo tak właśnie działają streszczenia. Gdybyś połasił się za to na scenę – być może jakiegoś koszmaru sennego – ukazującą ten pot, strach i drżenie, mogłabym się wczuć, bo miałabym do tego przestrzeń. Tymczasem Artur wciąż pozostaje dla mnie nieciekawy, bo jego historia w głównej mierze jest opowiedziana, a to, co pokazałeś do tej pory jedną sceną w poprzednim rozdziale, przedstawiało Artura w raczej… dziwnym świetle. Nie mam jak się w niego wczuć, a więc nie umiem zacząć go żałować, a prywatnie to go nawet nie lubię. 

 

Marcel prychnął wściekle i zacisnął palce na moich biodrach, zrzucając na brudną podłogę, po czym staranował mnie. Ryknąłem w bólu, gdy koła miażdżyły żebra, przyćmiewając ból w stawach, z czego chłopak czerpał chorą satysfakcję. – Jakie koła? Bohater spadł z łóżka na podłogę. Nie wiem, co mam sobie wyobrazić. 

Edit: dopiero pod sam koniec tego sporego akapitu piszesz, że Marcel jeździł na wózku. To wiele tłumaczy, ale przyznam, że nie załapałam tego samodzielnie, a wózek do wizji dokooptowałam sobie dopiero po czasie. 

Edit2: Okej, żart z: „jeszcze cię kiedyś dojadę!” – przedni. Uśmiechnęłam się pod nosem.

 

Jeśli chodzi o stylizację, lubisz się z imiesłowami współczesnymi. Wręcz ich nadużywasz, przez co tekst jest jednostajny. Nawet gdy tworzysz scenę dynamiczną, w której bohaterowie pozorują jakąś walkę, nie jest ona atrakcyjna przez monotonne brzmienie. Zdania są wielokrotnie złożone i brakuje mi w nich różnorodności. Spójrzmy jeszcze raz na ten fragment:

Marcel prychnął wściekle i zacisnął palce na moich biodrach, zrzucając na brudną podłogę, po czym staranował mnie. Ryknąłem w bólu, gdy koła miażdżyły żebra, przyćmiewając ból w stawach, z czego chłopak czerpał chorą satysfakcję. Chwyciłem psychola za kolana, odpychając z całej siły na drugi koniec pokoju, a ten gnój się nawet nie przewrócił. 

Poza tym często używasz tych imiesłowów w sposób niepoprawny (tzw. anakolut), ale o tym napiszę więcej w podpunkcie o technikaliach. 

Edit: No dobra, ale dwa imiesłowy współczesne w jednym zdaniu to już na pewno przesada:

Stanąłem za dwudziestolatkiem, łapiąc za dwie rączki, czując, że moje dłonie są tak lodowate, że metal mnie ogrzewa (…).

No i jeszcze kwestia pogrubienia. Widać, że szukałeś zamiennika na siłę, aby nie powtarzać imienia, zamiennik ten jest jednak pretensjonalny. Sceną pokazujesz, że bohaterowie dogadują się od dawna, mocno się kumplują, są ze sobą zżyci. Dlaczego więc Artur miałby określać w swojej głowie Marcela właśnie w ten sposób? To nie jest naturalne. Ledwo zdanie dalej to samo:

Gdy tylko zbliżyłem się do drzwi, blondyn wyrwał się, gwałtownie pchając kółkami w tył i sam opuścił pokoik. – Plus: pokoik? No dobra, może był i mały, ale Artur spędził w nim sporo czasu, przecież nie studiował od wczoraj. Może i określiłby go tak za pierwszym razem, gdy się w nim znalazł, ale z czasem powinien chyba przejść obok tego, że jest niewielki, do porządku dziennego. Wątpię też, byś kreował jego stylizację na aż tak infantylną celowo, a jednak tak to ostatecznie wychodzi. Wyobrażasz sobie: „nasz pokoik”? To brzmi albo okropnie dziecinnie, albo w stylu: „wspólne gniazdko”. Nie wiem, czy Artur już je z Marcelem wije, ale czasem, po niektórych pojedynczych zdaniach, da się takie wnioski wyciągnąć. O, na przykład po tym: Tego dnia miał na sobie w połowie czarną i w połowie żółtą bluzą i uśmieszkiem, idealnie komponującą się z tymi ładnymi kudłami. – Czy chcesz mi podświadomie przekazać, że swoje uczucia wobec Filipa Artur przekierowywał powoli na Marcela…? 

 

Chciałbym nawet, żeby od czasu do czasu zrobiło mi się przykro, bo przecież orientacji się nie wybiera, ale sam nie wiedziałem, czy określenie "pedał" w stosunku do mnie jest poprawne. Nie czułem popędu do żadnej płci, więc byłem zaburzony. Chory. – O, a to dla mnie zupełna nowość i jestem nią kompletnie zaskoczona. Myślałam, że Artur zdaje sobie sprawę ze swojego pociągu seksualnego w stronę mężczyzn, bo w jakiś dziwny sposób zakochał się w Filipie, świadomie czerpał radość z dotykania jego skóry, patrzenia mu w oczy i tak dalej. Opowiadał mi o tym, więc byłam święcie przekonana, że wie o swojej orientacji. Tymczasem nagle okazuje się, że nie. W takim razie po co tak bardzo afiszowałeś zainteresowanie dotykiem i wyglądem innego mężczyzny w poprzednim rozdziale? Co miałam z tego wywnioskować? Jestem zmieszana. 

Inna sprawa, że skoro tam aż tak bardzo podkreślałeś to zauroczenie, trudno mi uwierzyć, że wystarczyło pójść na studia, by Artur zapomniał o Filipie. Bohater nie wraca myślami do salonu, do tatuażu i w końcu do swojego niedoszłego szefa – jakby ten nigdy nie istniał. Skoro główny bohater aż tak bardzo chłonął wtedy jego obecność, wręcz traktował mężczyznę z pewnym afektywnym namaszczeniem, czy możliwe, by Filip przestał mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie, nawet po czasie? Może, aby nie było aż tak niemożliwie skrajnie – w kilka miesięcy: od wielkiej miłości do totalnego tumiwisizmu – w pierwszej notce to uczucie powinno być nieco zredukowane? 

 

Jakimś cudem Marcelowi udało się wcisnąć z wózka w mojego małego smarta, a ja jakimś cudem wepchałem czarnozielony wózek na tył auta. – Kłujący w uszy rym: smarta/auta. Zrezygnowałabym też z epitetu: mały smart na rzecz samego rzeczownika: smart. Mały smart sugeruje, jakoby istniały też duże smarty. A przecież wszystkie są do siebie podobne.

Bardzo dużo w twoim tekście przysłówków i przymiotników. I okej, o ile często pomagają wyobrazić sobie przestrzeń, w której przebywają bohaterowie, o tyle mam wrażenie, że gdy z nimi przesadzasz, tracisz naturalność. Jak praktycznie w każdym aspekcie narracyjno-fabularnym do tej pory – przesadzasz. Nie wszystko musi mieć swoje określenie. Spójrz:

Zeskoczyłem z miękkiego materaca, udając się do ciasnej łazienki. Obmyłem twarz lodowatą wodą, a ciut przy długie [przydługie – łącznie] włosy potraktowałem szczotką. – To tylko dwa zdania! Bez przesady. Tym bardziej że masz narrację pierwszoosobową, a więc – tak, znów to powtórzę – przebywamy w głowie głównego bohatera. Zastanów się, czy jak spacerujesz po swoim mieszkaniu, też określasz w ten sposób różne rzeczy w swojej głowie? Na przykład, nie wiem: podchodzę właśnie do dużego okna, chwytam za cienki sznureczek, ostrożnie pociągam za niego i opuszczam beżowe rolety. No oczywiście, że takie rzeczy nie dzieją się w twojej głowie, bez sensu. I tak samo nienaturalnie opisuje rzeczywistość dookoła siebie twój bohater. 

Znacznie lepiej byłoby więc przedstawić Artura i jego otoczenie, wykorzystując nie przymiotniki i przysłówki, ale nadając elementom scenografii prawdziwy sens pojawienia się w fabule – by zimna woda czy mała łazienka stanowiły motyw przemyśleń i reakcji Artura, a nie były tylko sucho wymienione, ale nic poza tym. Na przykład: jeśli chcesz mi przekazać, że Artur ma ciasną łazienkę, co mu się nie podoba, może do niej wejść i pomyśleć, że przydałaby się większa, bo brakuje mu w niej miejsca chociażby na pranie. A że woda jest lodowata – możesz pokazać tym, jak Artura przechodzą nieprzyjemne dreszcze, a włoski na jego ramionach stają dęba. Miękki materac? Proszę bardzo, bohater zapada się w nim w czasie snu, a potem bolą go plecy i uznaje, że wolałby spać na twardszym. Sama wzmianka, że materac był miękki, nieobudowana w żaden sens fabularny, nie ma dla mnie żadnej wartości, jedynie wypycha zdanie. I jasne, takie przysłówki i przymiotniki też są potrzebne, bez sensu rezygnować ze wszystkich. Ale cztery w dwóch zdaniach plus ten mały smart? Wnoszę o rozwagę. 

 

Podróż zajęła nam niemalże godzinę, przez co dotarliśmy nieco spóźnieni na domówkę. – Lepiej: Podróż zajęła nam niemalże godzinę, przez co na domówkę dotarliśmy nieco spóźnieni. 

 

Po aromacie wyczułem mieszankę wódki, białego wina, rumu, whisky, ginu i kahlui. – Jak on to wszystko rozpoznał? I to z daleka, nawet nie podchodząc bliżej. Jeszcze gdyby to były dwa-trzy rodzaje alkoholu, to spoko, ale sześć? Dlaczego robisz z niego drugiego Jana Baptystę Grenouille'a… 

 

Teraz dłuższy fragment, by zobrazować kilka nieprawidłowości:

Gospodarz domu, kimkolwiek był, w pewnym momencie zaczął rozlewać eliksir do plastikowych, czerwonych kubków. Nie mając za bardzo dużo do roboty, chwyciłem za plastik, podchodząc do mężczyzny. Marcel zniknął gdzieś w tłumie ludzi od razu po przyjściu.

— Och, ty musisz być Artur! — starał się przekrzyczeć muzykę gospodarz, gdy nadeszła moja kolej. — Mam coś dla ciebie na dobry początek znajomości. — Uśmiechnął się zadziornie, przelewając mi zawartość chochli

Następnie moim oczom ukazał się jakiś kolorowy kartonik z wizerunkiem żyrafy. Dziwny przedmiot był wielkości opuszka małego palca, a po sekundzie wylądował w moim napoju. 

 

Odnoszę wrażenie, że ten fragment napisany jest dość nieporadnie. Widać, jak bardzo wyginasz się i kłopoczesz, by uniknąć powtórzeń, ale właśnie to sprawia, że całość staje się jeszcze bardziej kanciasta. Do tego dochodzą jakieś dziwne szyki zdań. Coś ci zasugeruję: 

 

W pewnym momencie gospodarz domu, kimkolwiek był, zaczął rozlewać alko do plastikowych czerwonych kubków. Nie mając za dużo do roboty, chwyciłem za jeden i podszedłem. Marcel od razu po przyjściu zniknął gdzieś w tłumie.

— Och, ty musisz być Artur! — Gdy nadeszła moja kolej, gospodarz starał się przekrzyczeć muzykę. — Mam coś dla ciebie na dobry początek znajomości. — Uśmiechnął się zadziornie, przechylając chochlę.

Moim oczom ukazał się jakiś kolorowy kartonik z wizerunkiem żyrafy. Był wielkości opuszka małego palca, a po sekundzie wylądował w napoju.

 

Oczywiście nie zależy mi na tym, byś kopiował akapity 1:1, ale przyjrzyj się, co zmieniłam. Rozumiem też, że na przykład słowo eliksir może stanowić jakąś stylizację Artura, być może tym chcesz podkreślić to, jak bohater wyjątkowo traktuje takie udziwnione mieszanki alkoholowe. I okej – samo pojedyncze słowo mogłoby pozostać, jednak wśród innych wydumanych określeń czy postaci określanych po wieku (lub kolorze włosów) nie wygląda już tak dobrze i trudno go uznać za element naturalnej stylizacji. W przypadku natomiast plastiku wydaje mi się, że sugerowałeś się szkłem, które często jest wprawdzie uznawane za synonim kieliszka czy szklanki. Jednak w przypadku plastiku nie sprawdza się to głównie dlatego, że generuje ci powtórzenie (zdanie wcześniej masz: plastikowy kubek). 

 

Nie poczułam, by Artur dobrze bawił się na imprezie. Jego opisy są rzeczowe, brakuje mi atmosfery. Nie wiem, czy gospodarz, napój, LSD i tak dalej wzbudzały w bohaterze jakiekolwiek emocje i by miał na cokolwiek ochotę, nawet nie jestem przekonana, czy ma chęć w ogóle przebywać w tym domu. Niby jestem w jego głowie, a narracja wygląda jak trzecioosobowa, nie do końca personalna; aż trudno uwierzyć, że w pierwszoosobówce ze świecą szukać jakiejkolwiek mowy niezależnej, czyli myśli bohatera przytaczanych wprost. Od początku imprezy narracja przypomina raczej obiektywną relację niż wewnętrzne przeżycia postaci, która uczestniczy w wydarzeniach. Dlatego też nie mam problemu z wyborem. Sądzę, że Artur bez zająknięcia mógłby odłożyć kubek i nie brać LSD. Wspomniany już tumiwisizm aż się z niego wylewa.


 

ROZDZIAŁ C: PRZYTOMNOŚĆ

Pamiętasz, jak pisałam ci o tym, że nadużywane przysłówki i przymiotniki dotyczące rzeczowników jako elementów scenografii działają na twoją niekorzyść? To samo dzieje się w przypadku przysłówków i przymiotników określających motywy bohaterów w przypadku interakcji, na przykład: 

Gdy tylko gospodarz domu odwrócił się plecami, wcisnąłem kubek z napojem pierwszej lepszej lasce. Niska blondynka uśmiechnęła się uroczo z wdzięcznością, puszczając oczko. 

— Zły humor? — Zachichotała, a moją uwagę przykuły [jej] bicepsy dziewczyny. 

— Skąd ten pomysł? — burknąłem wredniej, niż planowałem, na co oblałem się rumieńcem zawstydzony. – Jestem w stanie sama sobie wywnioskować, że oblanie rumieńcem w takiej sytuacji oznacza zawstydzenie, tak samo że uśmiechanie się na otrzymanie kubka z alkoholem jest uśmiechem wdzięczności. Czasami piszesz za dużo, przez co tekst jest płaski – nie trzeba już wnioskować nawet najmniejszych gestów, wszystko mam podane na tacy, wystarczy tylko przeczytać. A nie o to chodzi; w końcu czytanie to forma rozrywki, którą jest również myślenie nad tym, co się przyswoiło. Dedukowanie, poznawanie historii poniekąd samodzielnie. 

 

Znikąd pośród palaczy pojawiła się kobieta, którą wcześniej spławiłem. Odwróciła się ode mnie i przylepiła do innego mężczyzny, wymuszając seks. – Wcześniej była to dziewczyna, więc wyobrażałam sobie rówieśniczkę bohatera; teraz jednak piszesz o kobietach i mężczyznach, przez co mam wrażenie, że towarzystwo się postarzało. 

Skąd Artur wiedział, że wymuszała seks? Mruczała o tym na głos? Łapała mężczyznę tu i ówdzie? Co mam sobie wyobrazić? 

 

Kolejnych udziwnień ciąg dalszy: 

(…) chwyciłem jeszcze nienapoczątego Jacka Danielsa o posmaku mięty. Oblizałem usta, przechylając szyjkę, zalewając gorzałą gardło. Wypuściłem z płuc powietrze, czując w końcu ulgę, po czym rzuciłem się na butelkę pepsi, pragnąc stłumić kucie i świeży posmak zielonej rośliny. Gorzała byłaby okej, gdyby przez dwie ostatnie notki bohater przejawiał skłonności do podobnego kolokwializowania. Ten jednak albo jest infantylny, albo poważny, albo jakiś po prostu dziwny, czasem rzuci regionalizmem… mam wrażenie, że to nie jest spójna stylizacja, a jeden wielki nieprzemyślany misz-masz. Zielona roślina za to w ogóle do mnie nie przemawia – w żadnym stylu. Nikt tak nie określiłby mięty i nie przekonasz mnie, że mogłoby być inaczej. Czemu nie zatrzymałeś się po prostu na: tłumieniu świeżego posmaku

 

Przedstawiasz scenę z perspektywy pijanego Artura w sposób zadziwiająco trzeźwy: Niedługo potrwało, nim umysł wypełnił się białym szumem. Wszystko wokół wirowania, a zapach alkoholi i spoconych ludzi w dusznym pomieszczeniu potęgowało działanie etanolu. Również to, że byłem na pusty żołądek, mogło to powodować. – Fachowe słownictwo czy rozmyślanie nad przyczynami stanu, w jakim bohater się znalazł, znów przypominają narratora trzecioosobowego wszystkowiedzącego. Spójrz: 

Niedługo potrwało, nim umysł Artura wypełnił się białym szumem. Wszystko wokół wirowało, a zapach alkoholi i spoconych ludzi w dusznym pomieszczeniu potęgowało działanie etanolu. Również to, że mężczyzna pił „na pusty żołądek”, mogło to powodować. 

Totalnie bez różnicy. 

Skoro jestem w głowie pijanego Artura, jego narracja nie może być trzeźwa. Co w głowie ma pijany człowiek? Zastanów się, wczuj w sytuację, w której znalazł się bohater. Myśli mogłyby być urywane, chaotyczne, przypominać strumień świadomości. Powinny zawierać w sobie jakieś emocje, na przykład rosnące wyluzowanie, etapowe puszczanie kolejnych hamulców. Poza tym zwróć uwagę, że pijane osoby mogą wydawać się irytujące z zewnątrz, ale w środku – same w sobie – nie zdają sobie sprawy, że coś jest nie tak. Dlatego nienaturalne są również stwierdzenia typu: mój umysł po jakimś czasie wypełniło mi coś tam… Wątpię, by pijany bohater rozważał nad tym wszystkim w trakcie imprezy. Takie obiektywne, chłodne myśli, ocena sytuacji, raczej przychodzą po czasie – na tak zwanym „moralniaku”. 

 

Odwróciłem głowę, nie mogąc znieść uporczywego wzroku, lecz mężczyzna nie odpuszczał. – Skąd Artur to wiedział? Przecież miał odwróconą głowę i przestał patrzeć na Brodacza. Dalej podobnie:

— Muszę tylko coś załatwić — odparłem, powoli odwracając się do nich plecami. (…) Współlokator pokiwał ochoczo głową, robiąc swoje szczenię oczy. – Przecież Artur nie mógł tego widzieć, odwrócony.

 

Za to dobrze opisałeś powrót do rzeczywistości. Artur trzeźwieje z czasem, bo zaczyna zastanawiać się nad istotą postaci Brodacza. Wreszcie pojawiają się oznaki poprawnie prowadzonej narracji pierwszoosobowej, czyli bieżące przemyślenia, zadawane sobie pytania; w końcu mogę śledzić trop rozumowania Artura i się w niego wczuć: Jestem wprawionym alkoholikiem, poprzednia dawka była śmiesznie mała, mogła mnie ledwo smyrnąć. Czy napady paranoi powodowały w ogóle halucynacje? Czy te dwie rzeczy mogły się wykluczać? Cholera, nie potrafiłem odpowiedzieć i to mnie rozdrażniało do granic możliwości. – Poprawiłabym jednak szyk ostatniego zdania: i rozdrażniało mnie to do granic możliwości. 

Przy czym nadal uważam, że podkręcenie stanu pijaństwa i wydłużenie fragmentu, w którym bohater był chociaż chwilę pijany i normalnie starał bawić się na imprezie, stanowiłoby lepsze podwaliny pod dalej rosnące napięcie. Ledwo je czuć! Tajemnica jest przekonująca, Artur sam wydaje się w szoku; widać, że bardzo zależy mu, by się przekonać, że wcale nie ma psychozy, a dziwny mężczyzna naprawdę się do niego uśmiechnął. Ten wątek to pierwszy, które naprawdę mnie zaciekawił i w który potrafiłam uwierzyć, chcąc biec wraz z bohaterem za Brodaczem. Wiem jednak, że chciałabym tego znacznie mocniej, gdybyś stany lękowe, psychozę, wcześniejsze halucynacje i nieprzespaną, koszmarną noc, przedstawił sceną lub dwoma. Wtedy bardziej czułabym, że jest się czego bać. Dopóki lęki bohatera streszczasz w zdaniu typu: no, powinienem pójść do psychologa, ale mi nie po drodze – dopóty mniej będziesz przekonywał teraz, że bieg za brodaczem może być czymś umotywowany i nie jest jakimś, ot, głupim wymysłem. Ostatecznie zgadzam się na tę pogoń, bo jest to ciekawy wątek, w którym tkwi ogromny potencjał, ale mogłoby być znacznie lepiej. Tym bardziej że rozdział masz porażająco krótki i aż się prosi, by go wypełnić realnie odczuwalnym rosnącym stanem pijaństwa, który wypiera odczuwalna adrenalina i lęk spowodowany nagłym podejrzeniem choroby.


 

ROZDZIAŁ D: BRODACZ

Wybiegłem na ulicę w pogoni za szarą szatą jegomościa. – Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak stylizacja językowa potrafi mocno wpłynąć na odbiór bohatera i sytuacji, w jakiej się on znalazł. Tu na przykład niby wiem, że Artur jest zagubiony i mocno zaniepokojony oraz że mu zależy, ale nagle słowo jegomość wprowadza zupełnie inną atmosferę, mianowicie – rozwesela, luzuje. Czemu miałby ten zabieg służyć? Sądzę, że niczemu dobremu; mam wrażenie, że znów po prostu zabrakło ci określenia, w końcu brodacz i mężczyzna już były. Pamiętaj jednak, że znajdujesz się w głowie współczesnego studenta. Nie wykorzystujesz w ogóle potencjału stylizacji, na jaką mógłbyś się zdecydować. Artur w swojej głowie nieznajomego mógłby nazywać typem, kolesiem, gościem, nawet jakimś popaprańcem czy zwyrolem – w końcu bohater przejawia pewne obawy co do jego osoby. W ogóle tego nie czuć! Jegomość…? Nie kupuję tego. 

 

Poruszał się wzdłuż ulicy, a dziwniejsze było to, że nie mogłem dostrzec ruch nóg, jakby się unosił. – Mam wrażenie, że Artur mówi mi o tym zbyt późno. Dawno zauważył faceta, obserwował go sporo czasu i nie dostrzegł wcześniej takiej anomalii? Nie czuję jego faktycznego zdziwienia, brakuje mi jakichś myśli kłębiących się w głowie, może nawet paru wykrzykników i pytań sobie zadawanych – jak w poprzednim rozdziale. Obecnie Artur swoje, ale narracja – zupełnie coś innego. Kiedy bohater stara się wyglądać na przejętego, jego sposób opowiadania o tym w ogóle nie zajmuje. 

Edit: wykrzykniki i przemyślenia pojawiają się nieco dalej. I są świetne, od razu nadają narracji zupełnie inny ton. Przekonują i sprawiają, że łatwiej uwierzyć Arturowi w jego lęk. Pamiętaj jednak, że w przypadku narracji pierwszoosobowej (nadal twierdzę, że najtrudniejszej) nie musisz wybierać sobie pojedynczych akapitów, by pokazywać emocje. Te powinny płynąć z praktycznie każdego zdania, każde powinno być subiektywne i oddawać postać w stu procentach. Tak jak robisz to tutaj:

Nagle zorientowałem się, że wbiegłem do jakiegoś lasu. (…) Przetarłem twarz, całą mokrą od gorącego potu, oddychając ustami. Płuca i gardło płonęły żywym ogniem, a między drzewami znowu rozniósł się suchy kaszel, który potęgował ból. 

Z narastającego zmęczenia nie widziałem już nic. 

(…) Po mężczyźnie nie został nawet ślad. Nawet na imprezie wszyscy zachowywali się, jakby nie istniał! Marcel i ten fagas też go nie zauważyli! 

Błagam, przecież nie mogłem być jedyną osobą, która to widziała... Nie mogłem... Przecież nie jestem chory. On naprawdę tam był. To nie była halucynacja. Nie mogłem być chory. – Ten fragment to najlepsze, co do tej pory przeczytałam. Jest pełen wrażeń sensorycznych i bieżących przemyśleń, a powtarzanie zapewnień działa na czytelnika bardzo mocno. I jasne, trudno, by przez cały tekst, nawet w scenach pasywnych, bohater się wszystkim w ten sposób przejmował. – Nie o to chodzi. Ale niech, do cholery, żyje w tym tekście. Będzie osadzony w scenach i uczestniczy w nich całym sobą. Obecnie Artur żyje ci tylko momentami, przez większość czasu nadal pozostaje jednak narratorem wszystkowiedzącym obiektywnym, pozbawionym strony emocjonalnej. Wniosek? Potrafisz, ale chyba ci się nie chce albo się spieszysz i zależy ci tylko na scenach najbardziej kluczowych. Tak to odbieram. 

 

Podoba mi się, że postać Brodacza nie jest wytłumaczona i można odbierać ją zapewne na wiele sposobów. Mnie przekonuje interpretacja, że w czasie imprezy niezbyt trzeźwy Artur (chociaż zapewniał, że alkohol na niego nie działa, ale który pijany tak nie robi…?) przeraził się swoim stanem, może marnowanym życiem. Wizualizacja Brodacza mogłaby być widmem jego przyszłości, podsuniętym przez podświadomość. Artur wystraszył się jej, ponieważ wie, że ma problemy ze sobą, i może ta dynamiczna, traumatyczna sytuacja wpłynie na jakość jego dalszego życia. Chciałabym, by tak było, więc na pewno domyślasz się mojego kolejnego wyboru. 

 

Jednak zdziwiłam się, że po tych wszystkich rozdziałach bohater jednak wspomniał na końcu Filipa. What…? Zupełnie się tego nie spodziewałam. Myślałam, że tak sobie po prostu zapomniał o swojej młodzieńczej głupocie stalkowania jakiegoś tatuażysty – w tym przekonaniu utwierdził mnie fakt, że Artur ani razu nie wspomniał Filipa w ostatnich kilku notkach, chociażby przelotnie, z przekąsem albo faktyczną tęsknotą. Jakkolwiek, szczerze mówiąc. 

 


ROZDZIAŁ E: OTWÓRZ OCZY

Na samym początku była ciemność, a moje ciało nie istniało. Nie czułem już nic, poza łaskotaniem na twarzy. Byłem zjednoczenie ze wszechświatem. – Choć to akurat kwestia gustu, myślę, że konstrukcja: Na początku była ciemność – byłaby bardziej enigmatyczna plus nawiązująca do motywu biblijnego; w końcu Artur dostaje drugą szansę, ten początek może stać się symboliczny. 

 

Okej, takiego plot-twistu się nie spodziewałam. Zaletą jest sam pomysł śpiączki i przedstawienie prawdziwych wydarzeń, które wydarzyły się w życiu Artura. Jednak według tego, co napisałeś, Artur musiałby być w śpiączce… siedem lat. A co zrobił po wybudzeniu? Na luzie pogadał ze swoimi rodzicami i bratem, po czym… wstał, ubrał się i wyszedł. Sądzisz, że to realne? Bo na moje zabrakło medycznego researchu. Przez osiem lat mięśnie Artura praktycznie nie pracowały. Bohater na pewno okropnie schudł i idę o zakład, że samodzielnie nie postawiłby nóg na ziemi, bez rehabilitacji nie doszedłby nawet do drzwi. Mało tego, bohater na luzie rozmawia sobie z potencjalnymi rodzicami, w ogóle nie ma problemu z odzywaniem się, rozpoznawaniem własnego głosu, jakąś suchością w gardle. Patrz:

Nie mogłem już dłużej udawać, że nie potrzebuję bliskości. Chełpliwie przybliżyłem go do siebie, ukrywając twarz w jego ubraniach. Rozbeczałem się jak cholerny bachor. – Samo to, że nie tylko potrafi unieść ręce, ale i zacisnąć palce oraz użyć siły, by przyciągnąć do siebie rosłego brata… trudno to nazwać nawet cudem. W ogóle nie wziąłeś tego pod uwagę. Poza tym po wybudzeniu Artur powinien jeszcze zostać na obserwacji, w końcu każde takie nagłe wybudzenie to indywidualny przypadek wymagający kontroli. Artur na pewno nie wyszedłby ze szpitala dokładnie w tym samym dniu, w którym pierwszy raz od siedmiu lat otworzył oczy. Czego by nie mówić o naszej polskiej służbie zdrowia – są pewne granice absurdu, których raczej nawet u nas się nie przekracza. 

 

Pamiętam, jak chwytałem Karola za nogi, gdy wsiadał na pojazd i prosiłem, by mnie gdzieś zabrał. 

Pamiętam również, gdy po raz pierwszy Karol zapomniał schować kluczyki i wszyscy poszli spać, a ja wykorzystałem okazję. – Ile lat miał Artur, że chwytał Karola za nogi? Pięć? Wcześniej czytałam, że trzynaście w czasie wypadku, więc albo Karol dostał motor kilka lat wcześniej i Artur od małego go tak zaczepiał, albo to trzynastolatek łapał… nie no, bez przesady. Trzynastolatkowie raczej się tak nie zachowują, przecież to już wiek prawie gimnazjalny. 

 

Czułem się wszystkiemu winny. – Ekspozycja. Znacznie lepiej byłoby pokazać to, jak bohater się obwinia i co czuje, na przestrzeni pełniejszej sceny, chociażby w trasie do domu czy już w nim. Niestety po tym, co uznałeś za najważniejsze, czyli przebudzeniu, dalsze akapity to już raczej streszczenia. Artur znów jest obiektywny i relacjonuje, co u niego słychać, zamiast realnie się przejąć i kreować myśli na bieżąco, wprost.

 

— Chciałbym zacząć staż w jakimś studiu tatuażu — oświadczyłem rodzinie tego samego dnia wieczorem, siadając przy okrągłym stole.

— Staż? O czym ty mówisz? Ledwo co podstawówkę skończyłeś — powiedziała ostrożnie mama, odkładając na palnik patelnię z półsurowym naleśnikiem. – To już nawet nie kwestia ukończenia szkoły, ale chociażby talentu do rysunku. Obecnie Artur wie tyle, że jego własny talent mu się… przyśnił w śpiączce. Dobrym motywem byłaby – zupełnie przykładowo – scena, w której, zamiast rozmawiać z rodzicami przy stole, Artur, pierwsze, co robi w nowym pokoju, to szuka ołówka i pustej kartki, i próbuje coś naszkicować, wierząc, że tyle potrafi. Zobaczyłabym, że naprawdę mu zależy na realizacji zamierzonych w „drugim życiu” planów, a nie wydziwia ich sobie ot tak. Niestety jako że się spieszysz, a Artur wcześniej niż samemu sobie, oświadcza nowe fakty rodzicom (choć siedzę w jego głowie i powinnam dowiedzieć się pierwsza!) w obecnej wersji faktycznie wygląda to jak wydziwianie. Zresztą nadal to cud, że bohater w ogóle rusza sobie ręką i potrafi utrzymać widelec, a myśli o maszynce do tatuażu? Hola! Prrr, szalony luzaku… 

 

— To świetny pomysł — wtrącił Karol i usiadł naprzeciwko, skanując matkę równie intensywnie zielonymi oczyma. — Jutro mogę rozejrzeć się z nim za jakąś pracą. Są wakacje, dorobi sobie. – Karol też się w ogóle nie zdziwił, że ostatnimi rysunkami brata były prawdopodobnie jakieś prace na lekcję plastyki? Już od razu chce mu szukać pracy w salonie tatuażu? Przecież nikt nie pozwoli gościowi po siedmioletniej śpiączce chwycić maszynki. Niech najpierw chwyci za ołówek i uczy się stawiać poziome kreski. Nawet jeśli, załóżmy, Artur dobrze kiedyś rysował i wykazywał jakiś talent, jego dłoń dawno się odzwyczaiła od ruchów, które kiedyś były dla niego naturalne, plus pozostaje jeszcze kwestia powrotu mięśni do formy. Do tej pory myślałam, że największym i ostatnim absurdem tekstu jest motyw zbyt szybkiego porozumienia się, poruszenia, wstania z łóżka i wreszcie wyjście ze szpitala, ale widzę, że przesuwasz granicę irracjonalności coraz śmielej. 

 

Przez krótki moment naprawdę miałem ochotę opowiedzieć im o wszystkim. O czasie spędzonym we śnie. O odrzuceniu propozycji stażu Filipa. O pasji do Szwecji. – Problem w tym, że tej pasji do Szwecji w ogóle w Arturze nie było widać. Kończyła się na tym, że bohater tylko wspominał, że takową ma, ale nie objawiała się w jego życiu codziennym. Nawet nie widać było, by Artur żył studiami, które sprawiały mu frajdę; raczej sądziłam, że woli imprezować i zapijać się niż przygotowywać do studiów i robić cokolwiek, by spełniać swoje marzenia o podróży. Zresztą to samo można powiedzieć o pasji rysowania. 

 

Moje serce tak usilnie wyrywało się do czegoś, co nie istniało. Jednakże wtedy uznaliby mnie za wariata, a następne lata spędziłbym w kolejnych łańcuchach zwanych szpitalem psychiatrycznym. – Niekoniecznie, byłeś w śpiączce, a to, o czym mówisz, to całkiem naturalne wizje. Zresztą, Artur, masz Google – mógłbyś sobie wygooglać. Sieć jest pełna relacji osób, które wybudziły się ze śpiączki i opowiadają o swoich snach. I tu właśnie nasuwa mi się kolejne pytanie: bohatera nie było siedem lat. Siedem lat postępu technologicznego. Nie jest zaskoczony współczesnym życiem? Widokiem lepszych samochodów, nowych technologii? W końcu dowiedziałam się po drodze, że mieszkał pod stolicą, a ta też zapewne nieźle się zmieniła. Na pewno bohater miał jakieś wrażenia, porównania, być może nawet przerażało go nadrabianie zaległości. Śnił mu się telefon – że próbował zadzwonić do Marcela. Teraz na pewno zobaczył, jak wygląda chociażby telefon Karola. W ogóle nie przytłacza go rzeczywistość? Ograniczasz jego przemyślenia, jak tylko możesz, a masz tak ogromne pole do popisu, którego aż żal nie wykorzystać. I okej, rozumiem, że rozdział i tak jest pozornie długi (kwestia gustu), ale mimo wszystko – gdy nie poruszysz odpowiednio tematu zderzenia z nową rzeczywistością na każdym, dosłownie każdym, kroku, wtedy tekst będzie nieprzekonujący. To kwestia narracji i natłoku myśli kotłujących się w głowie osoby wybudzonej. Nie wiem, czy da się to przeskoczyć. Tym bardziej dziwne, że bohater jeszcze w ogóle się nie odnalazł i z niczym nie zmierzył, a już planuje staż w praktycznie obcym dla siebie mieście i w zupełnie nowej rzeczywistości. No to albo nowe życie go przerasta, albo huzia na józia – na moje to się wyklucza.  

 

Zapach wegańskich naleśników roznosił się chyba po całym mieszkaniu, a w żołądku zabulgotało. – Skąd Artur wiedział, że były wegańskie? Nie towarzyszył mamie w kuchni. Czy sam był weganem albo wiedział, że w jego domu od zawsze jadało się wegańsko?

 

Na ten widok odruchowo sięgnąłem po fioletową kosmetyczkę mamy ze stołu. W środku znajdowało się małe lusterko. Przełknąłem ślinę i niechętnie spojrzałem w odbicie. – Czy to nie dziwne, że twarz Artura nie odbijała się wcześniej w szybie samochodu lub właściwie gdziekolwiek? Bohater chyba musiał się bardzo powstrzymywać, by w szpitalu (chociażby w szpitalnej windzie) czy nawet w progu domu, gdzie najczęściej pojawiają się lustra, nie zerkać w nie. Nie wspomniał jednak w narracji, że celowo ich unikał.

 

Co zobaczę na ulicy Kałuszyńskiej, jeśli nie szklaną witrynę, za którą zwijali się z bólu klienci, ozdobieni o nowe bazgroły na skórze? – I czy to nie dziwne, że Artur jako niedoszły tatuażysta, który marzy o stażu, myśli w tak protekcjonalny sposób o artystycznej pracy, którą wykonywałby Filip?

(Tak, podejrzewam, że salon istnieje, ba, istnieje też ukochany właściciel salonu, do którego pewnie Artur trafi na staż. Aby się o tym przekonać, wybieram drugą opcję).

 

A przede wszystkim, czy uczelnia SWPS, w której rzekomo się uczyłem, rzeczywiście istnieje? – Trudno mi kupić słowo: przede wszystkim oraz to, że Artur wpierw wymienił studio tatuażu, by potem zaznaczyć, że znacznie bardziej zależy mu na informacjach o uczelni. Po pierwszej notce było widać, jak bardzo ważne było dla niego studio (z Filipem na czele), natomiast kolejne notki w żaden sposób nie pokazały, że studia z biegiem czasu stały się od tego ważniejsze. Tu Artur mnie o tym zapewnia, ale nie umiem mu w to uwierzyć. 


 

ROZDZIAŁ F: JEDŹ

Prychnąłem z pogardą i wyrwałem ramię z uścisku Karola (…). Odjeżdżając, obrzuciłem go spojrzeniem pogardy przez szybę. – Lepiej: pogardliwym spojrzeniem. Choć i tak warto skorzystać z synonimu. 

 

Z fascynacją obserwowałem mijanych ludzi, przyłapując się na tym, że podświadomie szukam w nich cech charakterystycznych do Filipa i Marcela. Bo co gdybym przypadkiem któregoś minął i o tym nie wiedział? Raz miałem ochotę rzucić się na szyję pierwszej napotkanej niepełnosprawnej osobie. Cóż z tego, że była to kobieta. Na widok wózka moje serce automatycznie przyśpieszało rytm, spodziewając się ujrzenia gęstej czupryny i pyzatej buzi chłopaka skrywanej za okularami. – Szkoda, że Artur wszystko to opisuje jakby po czasie, już wyciszony, poza emocjami. Choć o nich wspominasz, czuję, że ta cała fascynacja i szukanie cech to tylko o tym relacja, a nie realne wydarzenie, które właśnie miało miejsce na ulicy. A przecież Artur i tak po niej szedł, mogłeś więc wpleść tę kobietę – szukanie wózka wzrokiem, radosne podbieganie, nerwowe tłumaczenie się z omyłki – w scenę. Bez sensu z tego rezygnować, bo to jak rezygnować z pisania opowiadania na rzecz napisania wypracowania klasowego – streszczenia fragmentu lektury. Tym bardziej że masz potencjał i nieraz udowodniłeś, że potrafisz inaczej. 

 

Pozytywnie zaskoczył mnie… brak salonu. Jeśli chciałeś, bym poczuła, że podjęłam błędNą decyzję i trzeba było wrócić do domu – udało ci się. To jeden z tych momentów, w którym i narracja, i plot fabularny pozytywnie mnie zaskoczyły, a całość (widzisz – całość, nie jeden element) zrobiła robotę. Ten fragment jest naprawdę mocny: 

Gdy znalazłem się w odpowiedniej uliczce, zamarłem na moment. Między mną, a potencjalnym studio tatuażu tkwiła jedynie cukiernia. Wystarczyło ją minąć i na własne oczy przekonać się, że ostatnie lata były kłamstwem. // Skuliłem ramiona i przegryzłem wargę, przerażony jak cholera. To jak skok na bungee. Wiesz, że absolutnie nikt nie zmuszał cię do skoku, po prostu sam chciałeś się rozerwać, ale gdy już przychodzi co do czego, masz wrażenie, że zginiesz, z całą pewnością zabezpieczenia nie uniosą twojego ciężaru i kurwa, zginiesz jak nic.

 

Scena spotkania dziewczyny również na plus. Trochę z uwagi wytrąciło mnie wtrącenie w nawiasie o kurtce-podróbce, jakby Arturowi robiło to jakąś różnicę, jakby dobrze znał się na cennych ciuchach i zrezygnował z odczuwania emocji na rzecz silnej potrzeby pogardzenia w myśli nieoryginalnej odzieży. Pewnie nie chciałeś, by to tak brzmiało, ale spójrz sam:

Zmrużyłem oczy, przyglądając się nastolatce uważniej. (…) Na sobie zarzuconą miała niedrogą, skórzaną kurtkę (na pierwszy rzut oka widać, że podróbka) i małą, czarną torbę z dziwnym, białym napisem (…). – Stwierdzenie, że kurtka jest podrabiana nie brzmi zbyt przyjemnie. Myślę, że dałoby się to wyrazić innymi słowami, chyba że Artur faktycznie nie odczuwa wdzięczności (przed chwilą jednak twierdził, że szuka pomocy i chciałby się do kogokolwiek przytulić). Jednak w to wątpię, pamiętam jego ostateczne obiecanki, że odwiedzi psychologa. Myślę, że aż tak rozedrgany nie jest, aby podjąć inną decyzję i nie skorzystać z okazji, która sama mu się nawinęła pod nos. 


 

ROZDZIAŁ G: PSYCHOLOG

Uznałem, że w życie musiało wejść nowe prawo, które w ciągu tylu lat śpiączki przeoczyłem. Inaczej tego się nie da wyjaśnić. – A może babka po godzinach pracowała prywatnie, a nie na NFZ? Rudowłosa dziewczyna nie powiedziała Arturowi, że wizyta będzie darmowa. 

 

Wow! Rozkręcasz się, zakończenie znów mnie zaskoczyło. Za nic nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Spokojna atmosfera w gabinecie psycholożki sprawiła, że – zupełnie jak Artur – straciłam czujność. Ładnie zagrałeś nam na nosie; naprawdę ciekawy zabieg. Pokątnie liczę na jakiś gruby plot-twist, już wyobrażam sobie wykonywane na bohaterze eksperymenty i szokujące doznania.

Pierwszy raz też nie mam pojęcia, jaką drogę wybrać. Niewiele zdradziłeś i czuję, że jestem w kropce, nie wiem, na czym stoję. To dlatego wybiorę opcję numer dwa, czyli „Wybory nie należały do mnie”; pierwsza w obliczu wydarzeń pod koniec sceny w gabinecie wydaje mi się bezsensowna. „Miałem sen”…? Po zachowaniu psycholożki nie wiem już, czy Artur faktycznie był w śpiączce, czy cokolwiek mu się śniło i obecna Warszawa jest tą realną, a może – tak jak i wcześniejsze jego życie – to wszystko również nie dzieje się naprawdę i zaskoczysz mnie jeszcze inną opcją…? Mam mętlik w głowie i czuję, że się pogubiłam. 


 

ROZDZIAŁ H: WYBORY

No i okej, okazało się, że jednak postawiłeś na „jeszcze inną opcję” i zaprezentowałeś mi rozwiązanie, w którym faktycznie okazało się, że ani sen o studiach nie był realny, ani nie była taka rzeczywistość poszpitalna, ostatecznie nawet szalona psycholożka okazała się zwykłym koszmarem. Nie mogę nie przyznać się, że trochę mnie to rozczarowało. Wydało się prostym rozwiązaniem – napisać tyle rozdziałów, aby koniec końców doprowadzić czytelnika do momentu, w którym wszystkie one wydają się bez sensu. Nawet nie wywarły na Arturze wpływu – bohater po prostu otwiera oczy, widzi (eh) Filipa i… czuje się jak w niebie, bo wziął LSD i chociaż wcześniej miał zły sen, teraz już jest spoko. Nie pochyla się nad tym, co przeżył w koszmarze i jaki wywarło to na nim wpływ, a ja przez to czuję, że zmarnowałam czas. Zapoznałam się ze złożoną (trochę, ale jednak – choć mogło być więcej scen) fabułą, która nie odcisnęła na mnie żadnego piętna, bo i nie zrobiła tego na samym bohaterze. Obecnie czuję się zniechęcona, ale przede mną jeszcze zakończenie. Tym razem nie dajesz mi wyboru i prowadzisz w konkretną stronę. 

 

W tym czasie błękitnooki wyciągnął paczkę Lucky Strike, częstując mnie jednym papierosem. – Wyciągał paczkę i od razu częstował Filipa fajkiem? Nie czuję tego, raczej najpierw ją wyciągnął, a potem dopiero zaczął rozdawać papierosy. Poza tym pogrubienie… – ough – proszę, nigdy więcej nie idź w tę stronę. 


 

ZAKOŃCZENIE: GOOD TRIP

Bardzo podoba mi się ten fragment:

Słowo prawda wręcz wisiało w powietrzu, lecz nikt nie był w stanie nadać temu odpowiednich kształtów o ostrych krawędziach. Mogło nie istnieć.

 

Tytuł jest przewrotny – dokładnie tak jak końcówka. Mamy informację o śmierci, płaczących rodziców i scenę pogrzebu. Jeśli Artur faktycznie nie żyje i obecnie przebywa z wizją Filipa na haju w jakiejś alternatywnej rzeczywistości (…w niebie?), czy to nie dziwne, że miał koszmar o śpiączce, psycholożce i szprycy? Chyba że śnił go w momencie, gdy umierał, jednak jego śmierć wydawała się szybka, za to czas spędzony w Warszawie zajął bardzo dużo miejsca antenowego.

Nawet nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Jasne jest dla mnie tylko to, że Artur od połowy opowiadania jednak nie żył, a od tamtego momentu wszystko, w czym uczestniczyłam, i tak nie miało dla niego żadnego znaczenia. Nadal czuję rozczarowanie tym, że część przeżytych wydarzeń okazała się bezsensem, jakąś próżnią, a ostatnie decyzje, jakich dokonywałam, w obliczu epilogu nie miały najmniejszego znaczenia. Doceniam zabieg znany chociażby z „Mistrza i Małgorzaty”; z jednej strony cieszę się, że Artur umiera poniekąd spełniony, bo wydaje mu się, że towarzyszy mu Filip, z drugiej – żałuję, że wszystko nie było znacznie bardziej soczyste i okrąglejsze, bym wciągnęła się w lekturę i by mnie ta śmierć głównego bohatera obeszła. Jednocześnie doceniam atmosferę tej sceny i opisy detali scenicznych jak urna czy płyta nagrobna oraz zachowanie różnych członków rodziny. Szkoda, że wspomniana przemowa Mistrzyni Ceremonii nie została choć w kawałku przedstawiona dialogiem. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że nawet tu się gdzieś spieszysz – całość to atmosferyczne, ale, mimo wszystko, streszczenie. 

 

Filip podszedł do tabliczki należycie pożegnać się z Arturem. Jak mógł nie zauważyć, że przez te wszystkie lata chłopak robił maślane oczy na jego widok? – Skąd te przemyślenia? Teraz, gdy Artur nie żyje, jakim cudem Filip wpadł na tę myśl? Czy to nie dziwne, że nie przyuważył tego w trakcie ich interakcji i nie kontaktował się z Arturem przez ten cały czas, gdy ten studiował, ale akuratnie teraz skojarzył pewne fakty? Jak dla mnie – trochę naciągane. Tak samo zresztą jak to, że w tak dużym mieście jak Warszawa Filip w ogóle dowiedział się o tej śmierci. Przecież Artur nie zgodził się na staż, zajął się innymi sprawami, nigdy potem nie odwiedził studio. Rodzice za to nie przepadali za tym hobby, cieszyli się, że syn wybrał studia. Kto więc poinformował Filipa o śmierci…?

 

Próbuję sobie wyobrazić, jakby to wyglądało, gdybym do czynienia miała ze scenariuszem filmowym, kolejnym odcinkiem „Czarnego Lustra”. Artur – jego duch? – przebywałby w jakimś innym wymiarze i tam spędzał swoje nie-życie na haju, śniąc w pośmiertym śnie o śpiączkach i psychotycznych psycholożkach? W takim razie gdzie jest faktyczne zakończenie i gdzie się kończy świadomość Artura, w którym momencie skończy się to jego niebo? To ciekawa kwestia i jako jedna z niewielu daje do myślenia po zakończeniu całości. 


 

SKOIASTEL – PODSUMOWANIE

Niestety nie mam za dobrych wieści. Jeśli chodzi o tę drogę – niezbyt mnie przekonała. Rzadko wywoływała emocje inne niż rozczarowanie, a fragmentów dobrych pojawiło się tyle co kot napłakał. Wymienić mogę scenę przyuważenia nieznajomego Brodacza na imprezie, bieg za nim po lesie, niektóre akapity spotkania z rodzicami (pomijając brak researchu medycznego, który teraz można zwalić na nierealizm senny), przeżycia wewnętrzne pod cukiernią i zakończenie rozdziału w gabinecie psycholożki. Wszystko inne było albo zbyt pobieżnie przedstawione, jakby ledwie naszkicowane, albo ubogie w emocje bohatera, jego przemyślenia (a to nadal dziwi, biorąc pod uwagę wybrany rodzaj narracji). Artur eksponował swoje uczucia, mówiąc, jak się czuje, ale rzadko widać było to w scenie jego zachowaniem, a obiektywnie nazywane emocje nie były stylizowanym strumieniem świadomości godnym pociągającej narracji pierwszoosobowej.

 

Dla przykładu, w rozdziale E: Otwórz oczy piszesz tak:

Zacisnąłem zęby, nie chcąc przyjąć tego do wiadomości. Moje zauroczenie w Filipie, przyjaźń z Marcelem, studia... było tylko wytworem umysłu. Przez siedem lat oszukiwałem siebie. – To fragment, który świetnie obrazuje moje problemy z twoim tekstem. Tu, jak i w wielu innych momentach, nie umiałam uwierzyć w ból lub inne emocje targające Arturem. Są zbyt sucho podane i nie przypominają dobrze prowadzonej narracji pierwszoosobowej. Poza tym spójrz, jak bardzo ograniczyłeś to jego życie, przez co tym bardziej trudno mi było jakkolwiek się w nie wczuć. Pierwotne siedem lat śpiączki, którą tak przeżywał Artur, okazało się zaledwie czterema scenami:

– sceną u tatuażysty;

– sceną w pokoju;

– sceną na imprezie;

– sceną w czasie pogoni za Brodaczem.

 

To za mało, ledwo jakieś wyrywki, wręcz mam wrażenie, że ochłapy. Niezdrowa fascynacja Filipem okazała się przesadzonym zadurzeniem romantycznym, wielka przyjaźń z Marcelem – ledwo jednym wyjściem na imprezę, w czasie której bohaterowie nawet nie trzymali się razem, praktycznie ignorowali swoją obecność. Za to studia… no nie, zamiast poważnego studiowania i marzeniach o Szwecji dostałam krótkie streszczenie o wybranym kierunku i uczelni. Za mało pokazałeś mi życia postaci, by cytowany przykład jej przeżywanych, naprawdę trudnych emocji, robił ówcześnie na mnie wrażenie i bym żałowała wraz z nią tych siedmiu lat. Nie czułam, by Artur miał czego żałować, bo i nie poznałam jego życia choć trochę lepiej. Na moje – zbyt się pospieszyłeś. 

Praktycznie każda informacja o bohaterze została w tekście odbębniona, ledwie muśnięta. Zafiksowanie na punkcie Filipa zajęło ci jedną wizytę w studio, potem Artur już nie myślał o nim wcale. Jak traktować ten wątek poważnie? Nie da się, zbudowany był zbyt szybko i w zbyt przesadzony sposób, a przecież stanowi jeden z ważniejszych elementów fabularnych (w końcu, niespodziewanie, Filip powraca na tapet). 

Inny wątek to problemy psychiczne Artura i jego koszmary senne, które w pierwszej chwili streściłeś, zaczynając drugą scenę… od pobudki, a więc unikając najważniejszego. Przez to trudno było mi uwierzyć, że bohater naprawdę tak wszystko przeżywa i ma jakieś większe trudności. Dociera to do mnie dopiero przy spotkaniu Brodacza, ale – pisałam ci już – tamta scena zadziałałaby mocniej, gdybyś zbudował pod nią odpowiednie podwaliny. Po tym, jak banalnie ich uniknąłeś, podejrzewałam, że nie podjąłeś wyzwania tylko dlatego, bo opisać pobudkę i streścić sen było łatwiej. Ale nie warto chodzić na skróty, bo te nie pobudzają emocji. Są tylko pustą relacją, która nie poruszy odbiorcy.

Scena imprezy za to była strasznie sucha, pozbawiona wnętrza Artura i jego przemyśleń – jak pisałam: nawet nie wiem, czy mu się wtedy podobało i jak się bawił. Dopiero spotkanie Brodacza wywołało jakieś pierwsze emocje (kiedy do tego czasu minęły już ze trzy rozdziały). 

Ad plot-twistu o śpiączce czy tam koszmarze przeżywanym pośmiertnie – dobrze byłoby zastosować tu technikę foreshadowingu. Jeśli część scen, które zaprezentowałeś, okazały się nierealne – dobrze byłoby to w jakiś sposób subtelnie zaznaczyć. W końcu sny/pośmiertne wizje/whatever nigdy nie są realistyczne aż tak. Nawet jeśli bohater nie czuje się w nich podejrzanie dziwnie (co normalne, bo gdy śnimy, zwykle bierzemy to, co się dzieje, za pewniak) – mnie, osobie poniekąd z zewnątrz, kilka elementów mogłoby się podejrzanymi wydawać. Ewentualnie nie zauważyłabym ich w trakcie trwania scen – na tym właśnie polega dobrze prowadzony foreshadowing – ale przy zakończeniu mogłabym pomyśleć coś w stylu: o kurczę, teraz widać, że to był tylko sen!! Niestety, przy ponownym scrollowaniu notek nie wpadły mi w oko takie hinty poza jednym, dość niesubtelnym – Brodaczem, który unosił się nad ziemią. To zjawisko jednak nawet samemu Arturowi wydawało się nierealne (zresztą po uświadomieniu sobie tego Artur wkrótce się obudził – jak zwykle, gdy człowiek zaczyna wątpić w sen). Czy to nie podejrzane, że takich nierealności, których nie dostrzegał i nie kwestionował, nie pojawiło się więcej? 

Brakowało mi jakiejś atmosfery sennej, może elementów fantasmagorii, które byłyby dla czytelnika tajemnicze lub wplecione tak głęboko, że wydawałyby się naturalne (na przykład ukryte pod motywem psychozy Artura, na którą można by wtedy zwalić winę, gdyby bohater dostrzegał różne dziwności w swoim otoczeniu). Wprawdzie to się dzieje w przypadku dostrzeżenia Brodacza, ale ta część akurat – jak na złość – nie okazała się snem; był nim za to ciąg dalszy. Mam wrażenie, że niewiele świadczyło o tym, że Artur śni czy nie żyje, bo rzeczywistość, w której przebywał od przebudzenia w szpitalu, wydała mi się  hiperrealistyczna. Wykluczyć można jedynie łatwość ze wstaniem z łóżka czy naiwne mrzonki o szybkim powrocie do studia tatuażu na staż, ale z drugiej strony… nie miałam pewności, że to nie wina twojego braku researchu. Szczerze mówiąc, nadal jej nie mam. To, co okazało się snem, przez część fabuły wydawało się zbyt realne, że aż trudno przyswoić ostateczny obrót spraw i go zaakceptować. Nic nie zapowiadało takiego zakończenia, a to też niedobrze. I nie chodzi o przewidywalność, bo tego – wręcz przeciwnie – nie można ci zarzucić, ale o nadanie całości logicznej struktury. Sceny powinny się zazębiać, kolejne fakty wynikać z siebie, a ostateczne zakończenie – być na czuja sensowne, w jakiś sposób wytłumaczalne przez: hmm, nie przewidziałam, ale faktycznie czułam tę atmosferę. Inaczej czytelnik może być rozczarowany zbyt wydumanym kierunkiem epilogu – w końcu czytając, uczestniczy w wydarzeniach i w swojej głowie też rozwija fabułę, rozwiązuje kolejne tajemnice, chce wyprzedzać fakty, przewidując. Brak hintòw nie tylko utrudnia dedukcję, ale i sprawia, że środek wydaje się w ogóle nie łączyć z zakończeniem. Takie też miałam ostateczne wrażenie, przechodząc przez ten tekst. 

Pisząc podsumowanie, nie mogę nie wspomnieć kilku słów o stylu całości. Właściwie wystarczyłoby jedno: przesada. Przesadzasz pod względem formy – budując akapity dziwną stylizacją Artura, dobierając wydumane słownictwo, operując zbyt dużą ilością przysłówków i przymiotników (i o dużo za dużo imiesłowów współczesnych!). Przesadzasz także w tłumaczeniu mi interakcji zachodzących pomiędzy twoimi bohaterami (ekspozycje) oraz w obiektywnym relacjonowaniu rzeczywistości (streszczenia). Przesadzasz też z tempem akcji, przez co te wszystkie wspomniane wątki przyswoiłam łącznie w mniej niż pół dnia. Przeczytałam, że tak powiem, szybko i bez bólu, ale nie z lekkością i w zadumie. 

I w końcu popadasz w przesadę, kreując wizerunek Artura, a to z tej przesady wynikają pewne nieścisłości. Przerysowane są często te małe gesty i przemyślenia – ze wspomnianym dziwnym słownictwem, które przypisujesz bohaterowi. Na przykład Artur, zamiast pokazać niezdrową, ale skłaniającą do refleksji, poważną fiksację na punkcie tatuażysty, zaczyna patrzeć mu w oczy zbyt romantycznie, a wyraz jego twarzy porównywać do szczeniaczka (w scenie dość kluczowej, która bazowo miała być poważna), przez co ostatecznie wątek robi się bardziej żenujący niż dojmujący i zachęcający do dalszego rozwiązywania. Brakuje w tym wyważenia. Nie bój się, że to przez nie główna postać stanie się nagle mniej wyraźna; małe gesty i ledwo sugestie będą znacznie bardziej naturalne. W przypadku relacji Artur-Filip byłam stuprocentowo pewna, że Artur się w Filipie wręcz na zabój kocha i jest tego świadom; czułam, że bijesz mnie tą oczywistością po głowie, tymczasem w kolejnej notce nie dość, że Artur o Filipie zapomina zupełnie, to jeszcze stwierdza, że tak w ogóle to jest aseksualny i nic nie wie o swojej jakiejkolwiek orientacji. Jeśli tak miało wyjść – scena w salonie jest zbyt nacechowana. Spróbuj na drugi raz bardziej wczuwać się w swoje postaci i myśleć, jak zareagowałyby na pewne rzeczy, gdyby były istniejącymi ludźmi. Aktorami w filmie. Zauważ, że to słabego aktora poznaje się po sztucznej nad wyraz grze aktorskiej, niedopasowanej do sceny – z postaciami w książkach jest dokładnie tak samo.

Jeśli chodzi o charakter Artura, naprawdę trudno mi cokolwiek powiedzieć o tym bohaterze. Lubi rysować i Szwecję, bo tak twierdzi, i do tego chwali się mocną głową. Czasem bywa niesympatyczny, a innym razem – wręcz przeciwnie. Częstuje dziewczynę drinkiem z kwasem, a potem czuje do niej obrzydzenie, choć być może powinien zdawać sobie sprawę, że jej zachowanie to właśnie działanie narkotyku. Innym razem korzysta z pomocy rudowłosej dziewczyny i czuje wobec niej wdzięczność, ale dosadnie zwraca uwagę na jej nieoryginalną kurtkę, przerywając emocjonowanie się, jakby brak oryginalniej garderoby był dla niego kluczowy. W szpitalu Artur cieszy się z wizyty rodziców, ale w domu – nie wiadomo dlaczego – nagle robi się obcesowy i ma problemy z ich rozpoznaniem, zaczyna nazywać ich obiektywnie: mężczyzną z wąsem, kobietą w kuchni i tym podobne. Przebywając w jednej głowie z Arturem, rzadko czułam jakiekolwiek emocje, choć bohater nie zawsze był tak rozbrajająco obiektywny – często  przeżywał zbyt szybko zmienne emocje; istny rollercoaster. Na przykład mimo że jeszcze w szpitalu Artur płakał na widok rodziców i wierzył, że to oni, w domu jego myśli były nie wiadomo dlaczego wątpiące i nieraz zwyczajnie niefajne. Mam wrażenie, że słabo zarysowałeś tam moment nadejścia podejrzliwości, że ci ludzie być może wcale nie byli jego rodzicami. Wyglądało to raczej tak, jakbyś po prostu chciał już popchnąć fabułę w przód, by bohater miał pretekst, by wyjść z domu i ruszyć do Warszawy. Oczywiście, mogłabym wtedy wybrać drugą opcję: „Idź do domu” i zmusić go do przebywania z „tymi ludźmi”, ale czułam, że tak naprawdę wcale nie mam wyboru. Przecież Artur opowiadał, że to miejsce było mu obce. Gdyby wrócił, czułabym, że znów musiałabym działać mu na przekór, jakby na złość (tak, jak zrobiłam, wybierając opcję: „Studia” po pierwszym rozdziale). Być może podświadomie nie chciałam pokusić się o wersję, która mogłaby znów okazać się imperatywem narracyjnym – Artur w końcu wróciłby do domu, choć jeszcze kilka chwil wcześniej wcale tego nie chciał. Na szczęście, poza początkiem drugiego rozdziału nie poczułam, by jakiekolwiek inne rozwiązanie, które wybrałam, było naciągane – jakby Artura w dalszą fabułę pchało jakieś Trzecie Oko. 

Na koniec wspomnę jeszcze, że i tak fabularnie najbardziej podobał mi się moment, w którym psycholożka ze szprycą chciała czymś Artura nafaszerować. Żałuję, że to w taką stronę się nie udałam; pamiętam, że otwierałam kolejny rozdział z poczuciem wielkiej nadziei, że wydarzy się coś niebezpiecznego, paranoicznie nieobliczalnego i strasznie, ale to strasznie chciałam przeżyć taką przygodę – liczyłam na gruby punkt kulminacyjny. Jakież więc było moje zdziwienie (i rozczarowanie!), gdy otworzyłam kolejną notkę i zobaczyłam w niej beztroskiego jak gdyby nigdy nic bohatera, znów uśmiechającego się do swojego obiektu westchnień. Oczywiście, to akurat jest kwestia gustu (także co do gatunku; uwielbiam horrory i thrillery, również psychologiczne), ale czuję, że nie umiałabym się nie podzielić z tobą tą myślą. Zakończenie, które wybrałeś, też byłoby w porządku, gdyby wspomniany punkt kulminacyjny, który dzieje się w gabinecie, potrwał dłużej niż kilka nagłych linijek (oraz gdyby życie Artura było głębiej pokazane, może większą ilością scen). Szkoda, że pomiędzy lękiem o życie bohatera w gabinecie a pośmiertną wizją (w niebie…?) nie pojawiła się jeszcze jedna notka – dynamiczna i w której wydarzyłoby się coś naprawdę ostrego. W końcu, jakby na to nie patrzeć, przebudzenie Artura czy zakończenie traktujące o jego śmierci i tak by się wydarzyły, można by to jeszcze przeciągnąć, umieścić w historii ten brakujący punkt kulminacyjny. Obecnie mam wrażenie, że wprawdzie rozpaliłeś jakąś iskierkę, ale nic nie wybuchło. 


 

LEGASOWK

ROZDZIAŁ A

Pamiętam krew wyciekającą dosłownie wszędzie. – Zastanawiam się, co to za tatuaż był robiony głównemu bohaterowi. Jesteś pewien, że krew wyciekała DOSŁOWNIE wszędzie? Może chodziło o… skaryfikację? A tak serio, ta myśl nie brzmi jak dramatyzowanie, bohater raczej na chłodno podchodzi do swoich celów i marzeń, wydaje się mieć łeb na karku.

 

W trakcie tatuażu faktycznie wycieka troszkę krwi, tatuator co chwilę wyciera ją chusteczką, ale ta krew nie wydobywa się zewsząd tylko, no, w miejscach nakłucia. W zależności od tego, jak delikatna jest skóra, tej krwi może pojawić się więcej po fakcie, czyli już troszkę później. Dla przykładu podam siebie – z tatuażu na klatce piersiowej w pierwszych dniach faktycznie wyciekało sporo krwi pomieszanej z tuszem, ale nadal nie będą to ilości, które można sklasyfikować jako „wszędzie”. 

 

Skrzyżowałem nogi i przegryzłem [przygryzłem] już i tak spuchnięte wargi.  Starałem się nie poganiać ich wzrokiem, więc postanowiłem udawać, że najbardziej interesującą rzeczą w tamtym momencie są białe plamki na paznokciach, a stres zżerał mnie całego. – Podoba mi się ten opis, fajnie i nienachalnie oddaje stan chłopaka, za to podkreślony fragment do wyrzucenia. Doskonale zdaję sobie sprawę, że Artur jest zestresowany oglądaniem jego prac. Niepotrzebne eksponowanie. + Przegryźć można komuś aortę. Wargi się przygryza.

 

Kawałek skóry zaczął najzwyczajniej gnić. Od tamtego momentu, zacząłem ćwiczyć na skórze świni i pomarańczach. – Nie uważasz, że to trochę dziwne? Artur najpierw wykonał tatuaż na sobie, a gdy schrzanił sprawę i doprowadził do infekcji, dopiero zaczął ćwiczyć na powszechnie stosowanych – przez ludzi uczących się tego zawodu – narzędziach (tj. skórze świni)? Skoro chłopak interesował się sztuką tatuażu, dlaczego zaczął od siebie? To już nie jest brak profesjonalizmu, a głupota i pochopność. I w tym momencie nie chodzi o to, że Artur nie może taki być. Po prostu skoro pasjonował się rysownictwem i tatuażem, musiał posiadać dużą wiedzę (chociażby teoretyczną). Zapachniało mi tu sprzecznością. 

 

Rozluźniłem mięśnie, odprężając się tym samym. – Trochę masło maślane. W domyśle wiadomo, że człowiek po rozluźnieniu mięśni jest spokojniejszy, a co za tym idzie – odprężony. Nie musisz być tak dosadny. 

 

To nie tak, że byłem zakochany w Filipie. Nawet nie mogłem nazwać tego miłością, ponieważ rodzice i nauczyciele do znudzenia powtarzali mi jedną frazę: "Miłość jest wtedy, gdy dwoje najlepszych przyjaciół czuje do siebie pożądanie". – Po pierwsze – nieee, wcale nie jesteś w nim zakochany… Po drugie – gdzie oni żyją, że zarówno nauczyciele, jak i rodzice powtarzają to samo? Czy Artur jest bohaterem alternatywnej Ziemi? Naprawdę nie chce mi się wierzyć, że ludzie z otoczenia Artura – jak jeden mąż – powtarzają tę samą frazę. Kurczę, nie wiem, może to on znów nadaje małym rzeczom dużego znaczenia (jak z tym „dosłownie”). Jeszcze nie znam go na tyle, aby móc to stwierdzić. Po prostu ta myśl zabrzmiała, jakby Artur był indoktrynowany przez społeczeństwo (lub tak mu się wydaje). 

 

A być może już wkrótce samemu przejąć po mężczyźnie branżę. – Wystarczy „po nim”. I znów (miałam podobne odczucia względem wcześniejszej „rudowłosej”) – czy Artur pomyślałby o Filipie per „mężczyzna”? Nasz główny bohater ewidentnie czuje do tego drugiego miętę, więc dlaczego nagle określa go tak chłodno, zdystansowanie? To brzmi wyjątkowo nienaturalnie w pierwszoosobówce. 

 

Nie mogłem winić ich za to, jak radzą sobie z żałobą, aczkolwiek byli wkurwiający. – Ałć… To jest dopiero zdystansowanie! Aż przez chwilę nie wiedziałam, jak skomentować ten fragment. Artur myśli o rodzicach i zmarłym bracie tak, jakby go to nie dotyczyło. A przecież nie jest zimnym draniem, potrafi odczuwać głębsze emocje, pokazał to podczas rozmowy z Filipiem, gdzie zamiast skupić się na ważnej, nazwijmy to, rozmowie rekrutacyjnej, bujał w obłokach i myślał o oczach/uśmiechu przyszłego szefa. No bądźmy szczerzy – może to jeszcze nie jest miłość, ale na pewno oczarowanie, fascynacja, zauroczenie etc. Więc dlaczego teraz jest taki obojętny? Kiedy umarł ten brat, że Artur zdążył się pogodzić ze stratą, ochłonąć, a teraz nawet nazywać rodziców „wkurwiającymi”? 

 

(…) kiedy jeszcze nie wiedziałem, że Filip i małżonka Beata poszukują rysownika (…). – Czyja małżonka? Filipa? Zacznę od tego, że „małżonka” brzmi stylizowanie. A nie rzuciło mi się wcześniej w oczy, żeby Artur wyrażał się w ten sposób. Może po prostu „Filip i jego żona”? Po drugie – Artur zarzuca nas tą informacją, jakby fakt, że obiekt jego uczuć był już w związku, nie miał znaczenia. A chyba ma dość duże. Chłopaka naprawdę to nie obchodzi? Nie odczuwa, chociażby, zazdrości? Możliwe też, że po prostu umie oddzielać te emocje i doskonale zdaje sobie sprawę, że z tego romansu nie będzie dzieci, ale do tej pory wydawało mi się, że Beata to współpracownica. Artur myślał o niej raczej pozytywnie. Nie umiem rozgryźć, co naprawdę siedzi mu w głowie. 

 

Jakiś lepszy photoshop też by się przydał. – „Lepszy” Photoshop, np. najnowszy PS + Lightroom w miesięcznej subskrypcji, kosztuje dziesięć dolarów. Jeśli, załóżmy, bohater dysponuje już licencją, ewentualnie posiada klucz do starszej wersji, to nie ma żadnej potrzeby, żeby aktualizował Photoshopa, jeśli zajmuje się tylko rysowaniem. Narzędzia potrzebne do rysowania nie zmieniły się w znaczący sposób między wersjami. A bohater przecież myśli o zakupie iPada! – po prostu nie musi kupować lepszego PS-a, bo na iPadzie się z niego nie korzysta (używa się Procreate). Nie rozumiem, czemu bohater potrzebuje obydwu narzędzi, kiedy mógłby na komputerze zainwestować w zwykłą licencję + znacznie tańszy tablet Wacom czy Huion, dzięki czemu będzie w stanie zrobić więcej (a nie ma kasy). Podsumowując – albo PS albo iPad. 

 

Przegryzłem [przygryzłem] wargę, tak samo jak Filip miał w zwyczaju robić przed podjęciem ważnej decyzji. – Wygląda na to, że Artur bardzo dobrze zna Filipa; jego mimikę, gesty, zachowanie (noszenie za dużych bluz itp.). I teraz mam zagwozdkę:



  1. Artur stalkował Filipa, często obserwował go przez szybę (ale to się troszkę wyklucza z tym, że kojarzył znajomy zapach salonu i był znany przez pracowników).
  2. Artur faktycznie często wpadał do studia – jeśli tak, to dlaczego tatuatorzy wcześniej nie widzieli jego tatuażu? Wstydził się pokazać czy może oni nie byli tym zainteresowani?

 

Jeżeli opcja numer dwa jest tą właściwą – to pod jakim pretekstem Artur przesiadywał w studiu? Robił sobie nieustannie tatuaże? A może po prostu obserwował pracę innych? 

 

Wczorajszego wieczoru nie myślałem nad tym za wiele, a teraz miałem podjąć decyzję w przeciągu sekund. – A właściwie to… dlaczego? Dlaczego nie poświęcił czasu na decyzję? Było trochę irytacji na rodziców, potem przemyślenia odnośnie do wyboru szkoły i języka szwedzkiego. Rozumiem założenie konceptu – to ja, na końcu, mam wybrać dalszą ścieżkę. A jednak stwierdzenie, że bohater za dużo o tym nie myślał jest raz, że kłamstwem, a dwa Artur wychodzi na roztrzepanego marzyciela i nadal nie potrafię stwierdzić, czy to słuszne założenie. 

Dodatkowo, jak na dość krótki rozdział, naliczyłam u ciebie aż trzydzieści osiem wariacji od słowa „być”. Trochę sporo. Powinieneś zwracać większą uwagę na powtórzenia. Jeśli chcesz je wszystkie szybko sprawdzić, polecam przeszukać tekst skrótem ctrl+f.

Poza tym to dla mnie dość oczywiste, że inspirujesz się netflixowym „Bandersnatchem”, ale pierwszy raz spotykam się z takim konceptem na opowiadanie. Jestem bardzo ciekawa, jak zamknie się cały projekt. Moim dalszym wyborem jest Rozdział B: Tatuaże


 

ROZDZIAŁ B: TATUAŻE

Moje serce zabiło szaleńczo, mimowolnie barwiąc policzki na delikatny różowy kolor. Wbiłem wzrok w białe kafelki, skrywając zawstydzoną twarz. – Zaczynam też zauważać nagromadzenie imiesłowów współczesnych. Oczywiście nie jest to żaden błąd. Po prostu tekst może stać się monotonny i nudny. A przecież chodzi o to, żeby bawić się słowami, tworzyć melodię, prawda? Dodatkowo (i tu dziękuję za pomoc naszemu medycznemu guru – Ayi): serce (a przynajmniej nie dosłownie) nie zabarwiło policzków – jego przyspieszona praca spowodowała wzrost ciśnienia, drobne naczynia krwionośne twarzy rozszerzyły się. Rozumiem, że chciałeś użyć poetyckiego skrótu myślowego, ale wyszło dość nieporadnie. Jeśli nie chciałeś, by to brzmiało jak suchy fizjologiczny raport, możesz na przykład napisać, że serce zabiło szaleńczo, krew mocniejszym tętnem zadudniła w głowie, rozlewając się czerwienią na policzkach. Nie przypisuj sercu bezpośredniej, dość odległej czynności, bo jedno nie wynika dokładnie z drugiego, jest tylko powiązane.

 

Na samą myśl o wbijaniu igieł w delikatne ciało przeszedł dreszcz po plecach. – Dziwny szyk. Proponuję: „Na samą myśl o wbijaniu igieł w delikatne ciało przeszedł [mi] po plecach dreszcz”. Plus zaczynam się trochę obawiać Artura. Nie mogę rozpoznać, czy chłopak po prostu ekscytuje się pracą w zawodzie tudzież tatuowaniem ludzi, czy jednak ma skłonności psychopatyczne. Naprawdę zabrzmiał dość… niepokojąco. 

 

Minęła sekunda, a wszystko było już gotowe, jakby życie było filmem na taśmie, który ktoś przewinął. Pierdolona pamięć złotej rybki. – Nie rozumiem jego toku myślenia. Artur w końcu zaczął pracę (notabene pożałowałeś mi opisów, całość skróciłeś do dwóch zdań. Szkoda), szybko się ze wszystkim uwinął – i tu nie wiem, czy minęła dosłownie sekunda, czy to kolejny skrót myślowy. Ponadto, dlaczego bohater podsumował błyskawicznie przygotowywanie podstawowych narzędzi tatuatora jako „pamięć złotej rybki”? To takie powiedzenie określające czyjąś wyjątkowo kiepską pamięć. Przykładowo:

 

— Gdzie położyłeś klucze?

— Nie wiem.

— Jeju, naprawdę masz pamięć złotej rybki!

 

Jak ma się to do akapitu, w którym Artur uwija się w studiu? Dalej jego myśl: Piękniejszego dnia nie mogłem sobie wyobrazić. Teraz już naprawdę czuję konsternację. Raz przeklina na szybkość w działaniu, by następnie cieszyć się dniem. Artur jest dziwny. 

 

Lubiłem po prostu obserwować proces wbijania igieł w skórę. – Cóż… Zaczynam skłaniać się ku myśleniu, że jednak jest coś z nim nie tak. Dochodzę też do wniosku, że to taka kreacja postaci i na razie trzyma się kupy. Artur emanuje delikatną aurą szaleństwa. Zobaczymy, co dalej z tym zrobisz. 

 

Filip posiadał gołębia w czasie lotu na lewym przedramieniu. Wykonałem więc jego kalkę i umieściłem w dokładnie [w] tym samym miejscu co on. Ale zamiast ucieszyć się, tylko pokręcił głową i wyburczał, jak bardzo nienawidzi plagiatu. Uderzyło mnie to w pierś, ale już po kilku tygodniach wykonałem ćmę na lewej dłoni — taką jak on. Westchnął na ten widok i odwrócił wzrok. Uznałem to za ciche przyzwolenie na kopiowanie kolejnych jego prac z ciała. – Wkleiłam większy fragment dla lepszego rozeznania. Naprawdę szkoda, że zrezygnowałeś ze sceny na rzecz streszczenia. Mogłaby dać mi większe możliwości do lepszego poznania tych bohaterów, pokazać ich motywacje i to, co negują (plagiat). Nie wiem, czy po tym fragmencie zapamiętam, czym gardzi Filip. Może? Uważam, że gdybyś jednak przerobił to na scenę, miałbyś dużo argumentów dla relacji tych panów. O ile, oczywiście, chcesz rozwijać ich relację. Po prostu takie streszczenia sugerują czytelnikowi, że coś nie jest zbyt ważne. Na zasadzie: Dobra, on [Artur] sobie tam pracował już kilka tygodni, czasem coś kopiował, a Filip się wkurzał. No ale potem nie komentował sprawy, więc jest okej. Lecimy dalej. Widzisz? Tak to odebrałam.

 

Najwyraźniej mu się spodobało, po pewnej jesieni zaprosił mnie na imprezę. – Bo. Plus co to za przeskok czasowy? Czemu? I co znaczy „pewnej”? Za rok/dwa/trzy lata? Ponownie zrezygnowałeś z pokazania Artura, jak sobie radzi na stażu. Mógłbyś w ten sposób zachęcić czytelnika do zagłębienia się w temat tatuażu, przedstawić naprawdę fajne i ciekawe sceny, popchnąć relację. Mam wrażenie, że spieszysz się do wydarzeń, które bardzo chcesz pokazać, ale pomijasz wszystko, co nie powinno być pominięte. Jak czytelnik ma ci uwierzyć na słowo, jeśli – przykładowo – stwierdzisz, że Artur i Filip są już dobrymi kumplami? Ja na pewno tego nie kupię. Dalej okazuje się, że panowie idą na „posiadówkę w ramach poznania”. Skoro Artur dopiero miał się lepiej ze wszystkimi poznać (wymienia imiona randomowych postaci i, poza Beatą, nie mam pojęcia, kim są), to dlaczego udali się tam dopiero „pewnej jesieni”? A może chodziło ci o tę jesień? W końcu Artur miał iść na studia, które w Polsce zaczynają się w październiku, a bohater pracował w studiu zaledwie kilka tygodni. Nie wiem, nie rozumiem. 

 

Przywitał mnie gospodarz domu, który jako chyba jedyny zachował trzeźwość umysłu, co stwierdziłem po dochodzących z wnętrza odgłosach. – Naprawdę uważasz, że Artur mógłby to stwierdzić tuż po otworzeniu drzwi przez Filipa i przywitaniu się z nim? Reszta ekipy musiałaby już nieźle bełkotać lub krzyczeć, żeby bohater stwierdził ich potencjalny stan upojenia alkoholowego. Poza tym na trzeźwo też można się głośno bawić. Nawet do tego stopnia, że postronny obserwator zostanie oszukany. Artur przecież nie zna ich tak dobrze, aby uznać, że towarzystwo jest pijane. A określił to, nawet nie widząc reszty gości i ewentualnych trunków na stole! 

 

Jak na ironię losu, spiąłem bardziej ramiona, stając jak wyryty. Nawet nie wiedząc kiedy to się stało, miałem zęby zaciśnięte na wardze, a na języku poczułem metaliczny posmak krwi. // Doprawdy, złota pamięć w połączeniu z uzależnieniem behawioralnym sprawi kiedyś, że skończę z odgryzionymi ustami. – Zaraz, co? O co mu znowu chodzi z tą pamięcią? Co ma piernik do wiatraka? Artur to niezły wariat i z jednej strony zaczynam odczuwać dziwny niepokój względem tego bohatera, a z drugiej… podoba mi się. Mam coraz silniejsze wrażenie, że właśnie tak chciałeś go przedstawić.

 

Białowłosy złapał się za głowę, jakby sam nie znał mieszkania. – „Białowłosy” to znaczy Filip? Nie używaj takich zamienników, bo chociaż nie są błędami, to świadczą o kiepskim warsztacie autora. Naprawdę lepiej powtórzyć imię, niż stosować tak kulawe określenia postaci.

 

Artur jest naprawdę szalony. Nie boi się, że jego dłuższa nieobecność może wydawać się niepokojąca? Powiedział, że idzie do toalety, więc szybko zrobił, co miał tam zrobić i zaczął kręcić się po chałupie Filipa (głównie jego sypialni!). Dla mnie osobiście to totalny brak kultury, ale kurczę, naprawdę pasuje do Artura! Chyba pomyślałabym, że jest niespójny, gdyby nie odwalił czegoś, co zahacza o stalking lub chociażby chorą fascynację. Naprawdę mi się podoba, w jaki sposób oddajesz ten stan i faktycznie zaczęłam przeżywać, czy Filip nie nakryje Artura na myszkowaniu. To dobrze, wkręcam się w akcję.

 

Lubiłem go jak nikogo innego, lecz widok zagubionego, bezradnego człowieka, który był zdany na moją łaskę napawał mnie czystą, nieskazitelną satysfakcją. Uczuci[a]e wyższości i władzy nie towarzyszył[y]o mi zbyt często, więc na kilka sekund świat wydawał się stanąć w miejscu. – Artur nie jest postacią pozytywną, już teraz mogę to przyznać. Jednak do tej pory trzymasz się tego obrazu, a nawet pogłębiasz szaleńcze zapędy bohatera. To właśnie dzięki podobnym scenom mogę go lepiej poznać i sama wyciągnąć wnioski. Oby tak dalej!

 

Podoba mi się zakończenie i również to, jak dochodzi do kolejnego wyboru. Teraz rzeczywiście odnoszę wrażenie, że Artur na szybko musi podjąć decyzję, bo wszystko dzieje się tu i teraz, nie ma czasu na zastanawianie się (jak to było w rozdziale A).  Mimo że pamiętam, jak potoczyła się akcja z narkotykami w „Bandersnatchu”, postanowiłam zaryzykować. Wybieram „1) WZIĄĆ LSD”. 

 

Mam też nadzieję, że ta jawna inspiracja odcinkiem Black Mirror nie zamieni się w kopię i jednak wydarzenia zaczną się różnić. Jak na razie ścieżka, którą „idę”, jest bardzo podobna do netflixowej fabuły. Stefan Butler też był takim zagubionym chłopcem z problemami psychicznymi, obdarzył starszego kolegę po fachu niezdrową fascynacją, potem wpadł do jego domu, zażyli narkotyki i… Nie będę już spoilerować, obym w dalszej części dostała dużą porcję oryginalnej akcji. 


 

ROZDZIAŁ C: LSD

Przez parę sekund, które zdawały się wiecznością, mężczyzna wpatrywał się we mnie oszołomiony. – Nie musisz tego podkreślać, będzie brzmieć naturalniej, gdy zostanie po prostu „wpatrywał się(…)”. Nie zmienił się podmiot i wiadomo, że chodzi o Filipa, tylko on jest z Arturem w sypialni.

 

Uradowany sięgnąłem po narkotyk, bez zbędnego namysłu wpychając go sobie do gardła. – Może po prostu „kładąc na język”? Nie wyobrażam sobie wpychania do gardła małego kartonika. Zresztą „wpychać” automatycznie kojarzy się z czymś większym, czymś, co siłą trzeba przepchać przez na przykład niewielki otwór. Dodatkowo Artur nie mógł w tym samym czasie sięgać po LSD i wkładać je do ust. Zapewne chodziło ci o to, że najpierw przejął kartonik, a dopiero później zażył narkotyk.

 

(…) kieliszek z przezroczystą cieczą. – Nope, nope, nope. „Ciesz” to jeden z tych zamienników wody/alkoholu/krwi etc.,  które brzmią wyjątkowo nieporadnie i wywołują uśmiech politowania. Jeśli nie chciałeś, żeby czytelnik od razu wiedział, że chodzi o wódkę/wodę, proponuję „pełen kieliszek”.

 

Zgodnie z instrukcją, sięgnąłem pod zlew, pociągając z gwinta łyk wody. – Tutaj identyczny zarzut z sytuacją dziejącą się 1:1. Artur najpierw sięgnął pod zlew i potem się napił. Plus pierwszy przecinek jest zbędny. Nie będę już więcej zwracać uwagi na ten błąd, po prostu miej na uwadze podobne kwiatki podczas korekty.

Większy fragment dla nakreślenia problemu:

W przeciągu zaledwie sekundy wypowiedziane słowa wypadły z głowy. Nie miałem pojęcia, czy to zasługa cudownej pamięci, LSD, czy może bliskości z Filipem. Skupiłem się jedynie na jego bladych ustach, pragnąc połączyć nas w pocałunku. // Niestety, mężczyzna odsunął się, zabierając z mojej twarzy długie kosmyki włosów. Serce biło jak oszalałe. // Zamknąłem oczy, jeszcze raz wyobrażając sobie tę scenę. Wizja niestety była krótka, toteż wstałem i ruszyłem śladem tatuażysty, do salonu, a obolałe kolana skrzypiały jak oszalałe. – To opis pierwszych chwil po zażyciu przez Artura LSD. Czy nie uważasz, że jest zbyt klarowny? Coś jak suchy raport odbębnionych przez bohatera czynności. Brakuje mi w nim raz, że emocji, a dwa – faktycznego i realnego stanu, gdy Artur jest pod wpływem środków odurzających. Zobacz, jak ładnie układa myśli, z jaką łatwością wszystko kalkuluje i przeżywa. Przyznam, że nigdy nie zażyłam LSD, ale z relacji znajomych wiem, że wygląda to zupełnie inaczej niż w powyższym opisie.

 

No jasne, że mam, aspiruję na alkoholika. – Pomyliłeś czasy. Całość piszesz w przeszłym, więc skąd tu wjechał teraźniejszy?

 

Pociągnąłem kolejnych kilka łyków, przy ostatnim udając, że się krztuszę. Filip nawet nie zwrócił na to uwagi. – Szkoda, naprawdę szkoda, że tak wszystko streszczasz. Chciałabym dostać faktyczną scenę, gdy Artur udaje; zaczyna kasłać, uderza się w pierś lub coś w tym stylu, a Filip na przykład ucieka wzrokiem w bok. Dzięki temu mogłabym zobaczyć odurzone myśli, poczuć reakcje bohatera, w którego głowie siedzę. Zobacz, jak srogo nie wykorzystałeś potencjału imprezy i zażycia LSD. Czemu Artur zachował trzeźwość umysłu?

 

Kolejny przykład nudnego streszczenia:

Nim jednak upił choć łyk, napój wylał się na białą koszulkę, tworząc ogromną plamę. // Filip wstał z wygodnej, skórzanej kanapy, uwalniając się z uścisku małżonki, która jęknęła coś niezadowolona. Niechętnie zaprowadził Szymona do sypialni, ofiarując pożyczenie innych ubrań. – Gdzie tu emocje, gdzie jakieś krzyki, że łopanie, cholercia, brudna koszulka? Nie chce mi się wierzyć, że Szymon tak po prostu się pobrudził, nawet nie wzruszył ramionami (a to mogłoby akurat pokazać, że faktycznie nie przejmuje się czymś tak błahym jak plama na popijawie) i poszedł zmienić ciuszek. A tym „niechętnie” nie pozostawiasz pola do popisu dla mojej wyobraźni. Po prostu oznajmiasz i tyle.  I jeszcze ta „małżonka”… Wyjątkowo nie pasuje do stylizacji bohatera.

 

Korzystając z okazji, postanowiłem przeszukać resztę mieszkania. – Przegapiłeś fajną okazję do przekazania strumienia myśli Artura. Mógłbyś zamienić to suche (i trzeźwe) zdanie na faktyczne słowa bohatera. Niech on w końcu zacznie żyć! Narracja, którą wybrałeś, jest trudna, bo czytelnik non stop tkwi w głowie postaci. Serwujesz mi takie zdania, które znacznie lepiej sprawdzałyby się w narracji trzecioosobowej, bo ta już nie jest tak intymna.

 

Do chuja, czy on zawsze musi wiedzieć, kiedy coś kombinuję? – O! A tym fragmentem pokazujesz, że jednak potrafisz. Dokładnie o to mi chodzi. Pomyliłeś czas, ale widzę, że rozumiesz, z czym to się je. Więcej takich wstaweczek.

 

Rozdział był króciutki i może bym to przebolała, gdyby faktycznie coś się działo. Właściwie nie czuję, że decyzja, którą podjęłam (wzięcie LSD), miała jakieś znaczenie i wpływ na przyszłość. Czuję za to zawód – liczyłam na pokazanie szalonego stanu, pogłębienia się psychozy Artura. On natomiast udawał, że pije wódkę, przyglądał się innym, opisał rozlanie alko na koszulce Szymona i dopiero na koniec wrócił do myszkowania. Po imprezie doprawionej narkotykami spodziewałam się dużo więcej, a towarzystwo (które notabene podobno było mocno wstawione) zachowywało się, jakby – co najwyżej – popijało kawkę z domieszką whisky. Nie zrozum mnie źle – nie chodzi o patologiczną balangę, gdzie meble wylatują przez okna. Chciałam mocniej wczuć się w Artura i jego wypaczoną fascynację Filipem wzmocnioną przez LSD. Mam nadzieję, że kolejny wybór dostarczy mi takich atrakcji. A niech się panowie pocałują. 


 

ROZDZIAŁ D: FILIP

W pierwszym odruchu tatuażysta położył dłonie na klatce piersiowej (…). – Naprawdę, wystrzegaj się takich zamienników. Artur zna imię rozmówcy, myśli o nim często i gęsto, ale na pewno nie powinien per „tatuażysta”, bo to nienaturalne. Wystarczy proste ćwiczenie: wyobraź sobie osobę, która ci się podoba, którą bardzo lubisz i może nawet liczysz na głębszą relację. Powiedzmy, że ta osoba ma na imię Kasia lub Adam. Czy pierwszym określeniem, kiedy wspominasz swój obiekt westchnień, będzie przykładowa nazwa stanowiska, jakie Kasia/Adam obejmuje? Wątpię. Plus dopisałabym „położył dłonie na mojej klatce piersiowej”, bo w sumie nie wiadomo na czyjej. Równie dobrze mógł na swojej, prawda?

 

Jeżeli wcześniej na jego widok miałem motylki w brzuchu, to teraz popierdalają po[w]  nim ćmy, które pierwszy raz w życiu widzą burzę. – Kolejny przykład, gdzie Artur w końcu ukazuje swoje naturalne myśli. Może to wygląda źle, że wypisuję tylko te z przekleństwami, ale cholera, one działają. I żebyśmy się dobrze zrozumieli – nie musisz od razu dodawać tony przekleństw, bo to też nie o to chodzi. Po prostu mam wrażenie, że momentami potrafisz się w niego wczuć i przelać ten strumień, o którym tak trąbimy.

 

Myślę, że to właściwe określenie, bo był to mój pierwszy raz. – Odnoszę wrażenie, że znów zagubiłeś się w narracji. Ta wstawka brzmi kronikarsko. Jakby Artur opowiadał nam o wydarzeniach z pewnej perspektywy i dopisywał swoje myśli w czasie rzeczywistym. Skąd taka zmiana? Narracja wypada na jeszcze bardziej zdystansowaną i przez to ciężko mi wczuć się w daną scenę, a ta przecież jest dynamiczna. Doszło do pocałunku! W głowie chłopaka powinno szaleć, a on jak zwykle podchodzi do tego na chłodno, ledwo wspomina, że to jego pierwszy pocałunek. I co? I tyle?

 

Roztworzył wargi (…). – A skąd u Artura słownictwo, które pochodzi z XV wieku? Wprawdzie kiedyś wyraz oznaczał zmiękczyć/poluzować/rozluźnić, a obecnie jest synonimem otwierać, ale tak bardzo nie pasuje do kolokwializmów używanych przez bohatera, że to aż śmieszy.

 

Muszę przyznać, że kawałek dalej mnie zaskoczyłeś. Nadal brakuje głębszych emocji, lecz Artur dochodzi do wniosku, że pocałunek nie wywołał w nim żadnych uczuć. To by faktycznie tłumaczyło Saharę w głowie podczas zbliżenia.

 

Miałem choć maleńki cień nadziei, że po tym w końcu poznam swoją orientację. Może za mało się posunąłem? // Ugh, nie. // Na samo wyobrażenie nas nagich, śniadanie podchodziło do gardła, a ból w stawach przybierał na sile. Nie, nie, nie. – Fajnie w końcu jako czytelnik być tam razem z Arturem, zamiast czytać o suchych czynnościach. Ale… to trochę niebywałe, że bohater wcześniej nie fantazjował o seksie z Filipem. Jego fascynacja sprawiała wrażenie bardzo silnej, Artur często wspominał o cechach fizycznych drugiego pana i byłam przekonana, że czuje do niego pociąg seksualny. Teraz nagle seks z Filipem be i fuj? Bohater (po pocałunku) zrozumiał, że się nie podniecił, że to nie do końca to, ale od razu popadł w skrajność i poczuł obrzydzenie? Nie mogę się przekonać do tych wniosków.

 

Pod materacem usłyszałem pewien szmer. Chyba charczenie. Ze zwinnością niemowlaka, wychyliłem głowę, by zlokalizować źródło hałasu. – Albo szmer albo hałas. Jedno nie równa się drugiemu. Jeśli szukałeś synonimów, proponuję „dźwięk”.

 

— Zostaw mnie! — powtórzyłem, a oczy wypełniły się gorącymi łzami. // Słona ciecz pociekła po policzkach (…). – Sam sobie to utrudniasz. Zamiast zabawnej „słonej cieczy”, wystarczyło „pociekły mi po policzkach”. Uwierz, czytelnik domyśli się, o co chodzi.

 

Nie mogąc opanować dreszczy, przesunąłem tyłek do mężczyzny, chwytając go za nogi. – Wyjątkowo nieporadne zdanie. Po pierwsze ten tyłek psuje całą powagę sceny, po drugie znów mężczyzna… Pozwól, że zaproponuję taką wersję: „Nie mogąc opanować dreszczy, przysunąłem się do Filipa i chwyciłem go za nogi”. Nie bój się spójnika „i”, naprawdę nie gryzie.

Okazało się, że twarz Filipa utkwiona była w trupa pod łóżkiem, a nie na mnie. – Twarz może być skierowana na coś/ku czemuś, więc może: Twarz Filipa była skierowana na potwora pod łóżkiem, a nie na mnie. 

 

No dobra, czyli jednak wzięcie LSD przyniosło efekty uboczne. Mam mieszane uczucia, bo z jednej strony wkręciłam się w scenę walki z potworami i próbę ucieczki, dodatkowo pokazałeś niezłą jazdę bez trzymanki, a z drugiej wciąż brakowało chaotycznych myśli, urwanych pytań – po prostu Artura z krwi i kości.

Ku mojemu zdziwieniu odkryłam, że wybór z pocałunkiem prowadzi już do zakończenia ścieżki. To znaczy, że podjęłam najgorsze możliwe decyzje i jednak stanie się coś złego? Czas się przekonać. 


 

ZAKOŃCZENIE: BAD TRIP

Filip spojrzał mi prosto w oczy i uśmiechnął się. Dawniej ten uśmiech przyprawiłby mnie o drżenie serca, teraz wzbudzał lęk. Był tak szeroki, że odsłaniał w całości wszystkie zęby, nawet ósemki, które powinny zostać schowane pod dziąsłem. – Artur odczuwa nieprzyjemne skutki zażycia LSD; widzi potworne rzeczy – gnijące kreatury, robaki pod skórą. A wszystko podsumowuje „wzbudza lęk”… Gdzie ten lęk? Gdzie emocje? Zupełnie nie czuję przerażenia, bohater wszystko opisuje tak, jakby stał gdzieś z boku i tylko przyglądał się całej sytuacji.

 

— Po prostu spróbuję jeszcze raz — palnąłem bez namysłu. // Nie miałem absolutnego pojęcia, skąd zrodziła się taka myśl. Życie to nie paragrafówka, którą można przewijać do woli, kiedy jakieś zakończenie cię nie zadowoli. – A ja podejrzewam, skąd wzięła się ta myśl. Coś podobnego powiedział Colin Ritman, kiedy postanowił skoczyć z balkonu. Bohater miał silne przekonania, że życie można zresetować jak grę (był programistą) i ten pogląd – choć szalony – łączył się z tym, co Colin robił. Skąd nagle u Artura taka nietypowa myśl? Chłopak przejawiał pewne zachowania psychotyczne, ale do tej pory nie myślał o teoriach spiskowych. Czyżbyś znów chciał zbliżyć się do fabuły odcinka Black Mirror? Tak mi to wygląda.

 

Moje jedyne życie właśnie dobiegało końca. Nachylając się nad ziemią z siódmego piętra, istota podszywająca się za ukochanym, podbiegła. Zadrżałem i odepchnąłem się, zanurzając w głąb nocnego miasta. – Aha. To już? Końcówka nie wzbudziła we mnie żadnych emocji. Pominę nagromadzenie imiesłowów współczesnych i błędnego podmiotu. Dawno nie czytałam czegoś tak suchego. Dodatkowo Artur nazywa Filipa ukochanym, kiedy w poprzednim rozdziale wzdrygał się na myśl, że mogłoby dojść między nimi do czegoś więcej. Może obroniłbyś to tym, że Artur oszalał, myśli pognały w stronę tego, co jest mu bliskie… no ale nie. Nie obronisz się, bo narracja jest skopana.

Jako że nie usatysfakcjonowało mnie zakończenie, cofnę się do poprzedniego wyboru i przelecę tekst wzrokiem. Może w innej ścieżce będzie lepiej.

 

 

ROZDZIAŁ D: SPANIE

Wychodzi na to, że chociaż zrezygnowałam z pocałunku, to i tak do niego doszło, jednak tym razem Filip był chętny do zbliżeń, nie odpychał Artura, nawet położył się tuż obok. Główny bohater przeżył noc i choć wspomina, że coś tam mu huczy w głowie, to całkiem klarownie ocenia sytuację, zbiera ubrania i idzie na śniadanie. Czyli, tak właściwie, dlaczego tak się stało? Co spowodowało, że w mojej poprzedniej ścieżce Artur się zabił? Moment pocałunku? Nie dostrzegam innej różnicy i jestem zawiedziona.

 

Skróciłem drogę, mijając prywatną uczelnię SWPS, w którą rodzice pokładali wszelkie nadzieje o moim przyszłym wykształceniu. Może w innym życiu i w innej ścieżce wyborów. – Zaskoczyło mnie to przełamanie czwartej ściany. Do tej pory Artur raczej nie zdawał sobie sprawy, że jest kierowany. Może kilka razy wspomniał, że podjął inny wybór, niż zamierzał, ale ostatecznie porzucał temat i szedł za ciosem. Tu nagle otwarcie przyznaje, że tak jest i nic sobie z tego nie robi, nie ma żadnych przemyśleń, nie czuje się osaczony.

 

Uniósł nieco szpiczastą brew, wytwarzając zmarszczki na czole. – Kolejne nieporadne sformułowanie. Zdanie brzmi, jakby Filip w procesie produkcji wytwarzał zmarszczki. Nie prościej byłoby napisać coś w stylu: Lekko uniósł szpiczastą brew, a na jego czole pojawiły się zmarszczki? Taka sugestia. Dodatkowo nie jestem pewna, czy nieco chciałeś postawić przed brwią. Szyk ma duże spaczenie; bo albo ta brew była nieco szpiczasta, albo nieco/lekko ją uniósł. Jeśli miało być tak jak napisałeś, to spoko. Po prostu zwracam na to uwagę.

 

Nie śpiesząc się, wygładził białą niczym śnieg marynarkę. W ogóle go to nie obchodziło! – I to są fragmenty, których wypatruję przez całe opowiadanie, a niestety jest ich niewiele. Pokazuj więcej naturalnych myśli Artura!

 

Ponownie nie działo się za wiele, zrobiło się wręcz spokojniej, ale po poprzednich wyborach mam obawy co do słuszności moich decyzji, więc jednak zagram ostrożniej i zmuszę Artura, żeby odpuścił.

 

Nie miałem już siły krzyczeć na ukochanego. // Matko, nawet nie wiedziałem, jakimi uczuciami go darzę. – Czy właśnie Artur nie określił Filipa „ukochanym”? Dosłownie linijkę wcześniej! Halo, to już nie jest zwykłe rozchwianie emocjonalne, a faktyczna pamięć złotej rybki, o której tak namiętnie wspominał. Dobra, to był tak żarcik z mojej strony, ale serio, już nie wiem, czy kreujesz go na wyjątkowo niestabilnego, czy zapominasz, co piszesz.

 

I tak miał żonę. // Byli razem tacy szczęśliwi. – Nie pokazałeś ani jednej sceny, w której Beata i Filip wyglądaliby na szczęśliwych. Może to znów przekłamana rzeczywistość Artura? Bohater nie pierwszy raz wmawia coś sobie i nad tym ubolewa.

Ciężko w ogóle nazwać te (dosłownie!) trzy akapity rozdziałem. Znów dochodzę do zakończenia ścieżki, która prowadzi do salonu.


 

ZAKOŃCZENIE: SALON

Timeskip przynosi streszczenie o tym, co działo się w ciągu kilku kolejnych miesięcy. Bohater opowiada o pracy, która go męczy, o poczuciu beznadziei. Co ciekawe – zaczyna wspominać początkowe wybory, kiedy to mógł zdecydować się na studia. Artur jednomyślnie stwierdza, że ktoś nim kierował, jakaś siła wyższa. Zabawne, bo jeszcze dwa rozdziały temu stwierdził, że boga nie ma. Wychodzi na to, że zmienił zdanie, ale kiedy? Gdzieś poza sceną?

 

W tym zakończeniu bohater też popełnia samobójstwo – tym razem świadomie. Wspomina zmarłego brata (do tego jeszcze wrócę w podsumowaniu), sterowanie przez kogoś swoim życiem, przegraną walkę ze schizofrenią i ogólną miernotę. Ciężko jest mi w to wszystko uwierzyć, bo nie czułam tych emocji, nie dostawałam scen, błądziłam, szukając lepszego wyjścia.


 

PODSUMOWANIE

Tu będzie dość krótko, bo wydaje mi się, że wyczerpałam temat i dałam ci wiele wskazówek, w jaki sposób odbieram przytaczane fragmenty. Nie jestem zadowolona ze ścieżek, którymi poszłam. Mam wrażenie, że wszystko skończyło się za szybko, że ukazałeś za mało, bym mogła jakoś wczuć się w bohatera i jego rozterki. Zapewne głównymi powodami były twój pośpiech (ale nie wiem do czego) i długość tekstu. Pożałowałeś scen, które mogły być podwalinami dla relacji i/lub wyjaśnieniami stanów Artura. Nie rozbudowałeś potencjalnie ciekawych wątków (sytuacja rodzinna, choroba, praca w studiu). Ciężko mi też kupić relację Artura i Filipa, bo… ona po prostu nie istnieje. Właściwie nie wiem, co panowie do siebie czuli, bo a) Filip zachował się inaczej w zależności od miejsca pocałunku i b) Artur kilkukrotnie zmienił uczucia, jakimi pałał do drugiego pana. I nie były to zmiany uwarunkowane poprzedzającymi je, ważnymi zdarzeniami. Najpierw myślałam, że to niezdrowe zauroczenie, potem chorobliwa fascynacja, by w jednej ze ścieżek przeczytać, że e tam, było minęło. W alternatywnej wersji Artur już wkurzał się, kiedy Filip poprosił, by zapomnieli o całej sytuacji. Ludzie nie są zbudowani tak, że wystarczy błaha decyzja (tu znów mam na myśli ten przeklęty moment, gdzie albo pocałowali się, stojąc, albo leżąc) miała wpływ na kompletną zmianę uczuć. A tak to z mojej perspektywy wyglądało. Dodatkowo urosło we mnie poczucie braku możliwości ucieczki od nieuchronnego zakończenia (samobójstwa). Zupełnie tak, jakby wybór stażu prowadził już tylko do jednego i nieważne, co zrobiłam w trakcie – pojedyncze decyzje nie mają znaczenia. Czy tym zabiegiem chciałeś pokazać, jak czuł się Artur? I chciałeś, żebym ja też to poczuła? Jeśli tak – udało się. Mimo wszystko jest mi przykro, że fatum zostało przypieczętowane przy wyborze studia vs staż i już po tym nie miałam na nic wpływu. 


 

FORFEIT

ROZDZIAŁ A: DECYZJE

Trzeci raz będziesz czytać o tym samym rozdziale. Nie chcę powielać uwag moich przedmówczyń, dlatego też pierwszy i drugi wpis omówię trochę po macoszemu. Uważam, że nie ma co przedłużać. 

 

Był środek czerwca. Większość rówieśników chciało się jeszcze nacieszyć pierwszymi tygodniami wakacjami, które przeciekały jak przez palce, zanim ostatecznie pójdą na studia lub do pracy. – Jeszcze? Raczej już, ponieważ wakacje się zaczynają, a nie kończą. 

 

Większość socjalu z tak zwanego programu 500+ musieli wydawać na korepetycje z języka szwedzkiego, książek Henning Mankell, słowniki, a nawet szwedzkie słodycze. – Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, jak takie rzeczy są drogie. Korki ze szwedzkiego mogą kosztować spokojnie stówę za godzinę, mając je raz w miesiącu, zostaje sto złotych na resztę wymienionych rzeczy. Większość to duże niedopowiedzenie, chyba że to jakieś mega tanie korepetycje, które są bardzo rzadko. Co jak co, ale pięćset złotych obecnie to nie jest majątek. 

 

Dokładnie pamiętam, jak powoli tracąc przytomność ze stresu, osunąłem się ze skórzanego, białego fotela. Pamiętam krew wyciekającą dosłownie wszędzie. – Robienie dziary u osoby wyszkolonej w tej kwestii nie sprawia, że krew wycieka wszędzie wokół. Jasne, w zależności od miejsca i unerwienia skóry pojawiają się jakieś kropelki lub trochę krwi już po zabiegu, jednakże nie leje się ona. Rozumiem więc, że bohater musiał uszkodzić sobie skórę o igłę, zsuwając się z krzesła? Ale aż tak? Cóż za dysfemizm. 

 

Szczerze mówiąc, czytając, bardzo razi miłość Artura do tatuażysty. Po dwóch zdaniach od wejścia faceta już wiem, że Artur jest w nim zakochany po uszy. Przesadziłeś – brakuje subtelności wprowadzenia uczuć. Bohater nie powiedział ani jednego słowa, a już znam gamę uczuć skierowanych w jego stronę. 

 

Następnie razi strasznie sam fakt, że Artur wytatuował sobie coś na brzuchu/klatce. To niemożliwe. Nie można ot tak sobie samemu wytatuować czegoś w trudno dostępnym miejscu. Przy schylaniu się do tworzenia tatuażu skóra nie jest dostatecznie napięta, efekt końcowy nie byłby taki, jak chłopak zakłada, zwłaszcza jeśli to jego pierwsza dziara – szczególnie gdy tatuaż jest tak skomplikowany jak postać bogini. 

 

Tatuaż Frigg nie był idealny. Po wykonaniu jej, przez własny nie profesjonalizm, zagwarantowałem sobie wizytę na SORze z wdaną infekcją. Kawałek skóry zaczął najzwyczajniej gnić. – Nie wierzę, że facet, który właściwie chyba chce przyjąć chłopaka do pracy, nie widzi uszkodzonej skóry. Nie powinien chwalić takiej pracy, to niebezpieczna zabawa, a ponoć przywołane studio jest bardzo profesjonalne. 

 

Od tamtego momentu, zacząłem ćwiczyć na skórze świni i pomarańczach. – Tatuaże ćwiczy się na specjalnej sztucznej skórze, przygotowanej dla początkujących zwykle na fantomach. Poza tym trzeba mieć kursy/uprawnienia. Nie wiem, skąd pomysł pomarańczy – to nie przypomina skóry i nie da się jej naciągnąć jak prawdziwej, żeby odpowiednio precyzyjnie wbić igłę. 

 

— Witamy w White Tattoo Shop.

 


A może najpierw jakieś dokumenty potwierdzające ukończenie kursu, jakieś uprawnienia, certyfikat? Chłopak ma z dziewiętnaście lat. Takie kursy tatuażu nie są długie, ale cholernie drogie. Skąd dzieciak miałby na to kasę? Rodzice chcą go przecież posłać na studia, nie do pracy. 

 

Nigdy nie myślałem o swoich znajomych w seksualny sposób. Uwielbiałem z nimi przebywać i byłem szczęśliwy, gdy zaczynałem się dla nich liczyć, ale nie byłem pewny, czy ktoś, kogo obrzydzały wszelkie filmy pornograficzne[,] był w stanie kochać. Seks był odpychający. – Tak, można czuć pożądanie do drugiej osoby i nie lubić porno. I tak, to narracja pierwszoosobowa i bohater może tego nie rozumieć, nie czuć na tym etapie, ale wcześniej opisane uczucia do Filipa wskazują na mocny pociąg seksualny, a nie jedynie koleżeńską sympatię. A to się gryzie.

 

Niby można połączyć studia ze stażem, ale musiałem jeszcze jakoś zarobić na naukę na prywatnej uczelni. – To ten staż nie jest płatny? Trochę dziwne, biorąc pod uwagę, że firma będzie brała kasę za usługi stricte Artura. 


 

ROZDZIAŁ B: TATUAŻE

Był aniołem, na którego pochwały nie zasługiwałem. Moje serce zabiło szaleńczo, mimowolnie barwiąc policzki na delikatny różowy kolor. – To naprawdę brzmi jak zadurzenie i pociąg seksualny. Bohater się wypiera i nie wiem, co myśleć. Oszukuje sam siebie? 

 

— Na początek pokażę ci podstawy funkcjonowania w każdym studio tatuażu, a potem będziesz tylko obserwował prace innych. Pierwszy tatuaż pozwolę ci wykonać na sobie. – A jakieś doświadczenie? Przecież trzeba znać podstawy chemii i zachowywania czystości, BHP… To wszystko jest bardzo patykiem po wodzie pisane. 

 

Ochoczo zabrałem się do pracy, łapiąc za środki do dezynfekcji, będąc pod chłodnym spojrzeniem właściciela, który od czasu do czasu mówił mi co i jak, a uporczywe skrzypienie obolałych od nie wiadomo czego stawów wypełniały ciszę w studio. – Skrzypienie stawów wypełniało studio? Co? Nie potrafię sobie tego wyobrazić. 

 

Stamtąd wystarczyło obić z ulicy Mińskiej na Kałuszyńską, gdzie był salon tatuażu, czyli naprawdę rzut beretem. – Z Mińskiej nie da się bezpośrednio przejść na Kałuszyńską. Trzeba przejść przez Rybną lub Gocławską. Swoją drogą, ciekawa lokalizacja – tuż przy SWPS.

 

Białowłosy złapał się za głowę, jakby sam nie znał mieszkania. – Dziewczyny już zwracały na to uwagę, ale dołączam się. Określanie postaci po kolorze włosów świadczy o słabym warsztacie autora i brzmi nienaturalnie w narracji pierwszoosobowej. 


 

ROZDZIAŁ C: PUŚĆ GO

— To może zagramy w butelkę? — zaproponowała Beata, strącając dłońmi z ramion kasztanowe włosy sięgające już na łopatki. – To zaskakujące, że dorośli ludzie spędzają imprezę jak nastolatkowie, no ale zobaczymy. 

 

Ja i Filip kiwnęliśmy zgodnie głowami, aby wnieść protest, ale na te słowa Szymon od razu się napalił i usiadł naprzeciwko nas, czekając na rozpoczęcie. Jako najbardziej z napakowana osoba w ekipie, już nikt nie usiłował tego podważać. – Naprawdę? Dwóch facetów nie wyraża niechęci grania w grę, bo ich kolega ma… spore mięśnie? To bez sensu. Czemu jak dorośli po prostu nie wyraża swoich potrzeb/oczekiwań/niechęci? Przecież kolega by im nie zrobił krzywdy za odmówienie zagrania w butelkę. Ponadto kiwnięcie głowami oznacza aprobatę, nie odmowę. 

 

Szczerze mówiąc, czytałam te butelkowe wyznania z nutą zażenowania. Nie tak wyobrażam sobie gry/rozmowy dorosłych ludzi, szczególnie pijanych, którym często wszystko jedno, co powiedzą. Zamiast tego widzę falę wstydu. To się trochę mija z celem gry i wydaje się, że bohaterowie mają jednak naście lat. 


 

ROZDZIAŁ D: GRA

Ja i Filip kiwnęliśmy zgodnie głowami, aby wnieść protest, ale na te słowa Szymon od razu się napalił i usiadł naprzeciwko nas, czekając na rozpoczęcie. Jako najbardziej z napakowana osoba w ekipie, już nikt nie usiłował tego podważać. – A to już głupie, przecież mogli otruć Filipa alkoholem. Naprawdę ci bohaterowie zachowują się jak nieodpowiedzialni nastolatkowie, a nie jak dorośli – nawet pijani dorośli. 

 

— Jeśli nie chcesz, nie musisz jutro przychodzić na praktyki. Rozumiem cię.

— Ale ja chcę — wybełkotałem.

— O, i to się nazywa solidny pracownik — pochwalił, a ja znów poczułem się wielki. – Oni naprawdę zrobili imprezę, gdzie szef salonu wypił prawie litr alkoholu na raz, w środku tygodnia? I zamierzają iść następnego dnia do pracy? To skrajnie nieodpowiedzialne i niebezpieczne. Ciężko mi uwierzyć, że pracownicy szanowanego salonu mogliby tak się zachowywać. I nie chodzi o kreację bohaterów, tylko o czystą ich głupotę i nieprawdopodobne poczynania. Przez to opowiadanie jest niewiarygodne. 

 

Sam pocałunek z Filipem był nagły i nic nie zwiastowało zainteresowania mężczyzny Arturem. Łatwiej jest uwierzyć, że to się Arturowi przyśniło. Wiesz, problemem w tym opowiadaniu jest chyba to, że jak na razie wszystko dzieje się szybko i brakuje tu podwalin pod relacje. Nie ma podstaw bohaterów, są jeszcze nierozwinięci i obojętni. To kukiełki bez emocji. Rozdziały są krótkie i przez to nie jestem przywiązana do postaci, nie interesuje mnie, co się z nią stanie. Przez to nie wczuwam się podczas czytania i nie czuję też tej bliskości między mężczyznami. Wynika to trochę z nienaturalnej narracji pierwszoosobowej. Wszystko jest suche, jakbyś pisał trzecioosobówkę. Potrzebuję więcej emocji, więcej przeżyć wewnętrznych bohatera. Jednakże pchasz fabułę do przodu, a emocje nikną po drodze. 

 

Od przedwczorajszej kolacji nic nie jadłem, choć byłem pełny. – I dzień wcześniej nie upił się niemal od razu? To praktycznie niemożliwe. Ludzki organizm bardzo szybko przyswaja alkohol, gdy człowiek jest na czczo, co skutkuje dużo szybszym stanem upojenia alkoholowego. 

 

— Gdzie jest Filip? — zapytałem, wodząc wzrokiem za małżonką wspomnianego.

— Pojechał wcześniej do studia — rzekła, kładąc przed nosem porcję jajecznicy z boczkiem i szczypiorkiem. – Sądzę, że po litrze wódki i likieru poprzedniego wieczoru Filip jeszcze nie byłby w stanie kierować.. 

 

Skróciłem drogę, mijając prywatną uczelnię SWPS, w którą rodzice pokładali wszelkie nadzieje o moim przyszłym wykształceniu. – Fajnie, że zrobiłeś research odnośnie do nauczania. Bohater chciał studiować języki skandynawskie, które są w ofercie SWPS. 

 

Będąc prawie na miejscu, z trudem powstrzymałem się, by nie wpaść do pobliskiej restauracji na włoskie żarcie, trafiając do studia tatuaży dokładnie o godzinie siódmej czternaście. – Restauracje zwykle nie otwierają się tak wcześnie. 

 

— Cześć — przywitałem Filipa, który jak zwykle sprzątał, jakby zaraz miała wpaść jakaś inspekcja. – Myślę, że większe problemy miałby z powodu swojej nietrzeźwości niż braku porządku. Chyba wciąż zapominasz o ilości alkoholu, którą wypił Filip na raz parę godzin wcześniej. 

 

Zabrał mi mój pierwszy pocałunek i jeszcze śmiał twierdzić, że to nic takiego?! – Artur parę rozdziałów wcześniej sam twierdził, że nie czuje pociągu seksualnego, później namiętnie się całował z Filipem, a teraz sam robi o to aferę. Jeżeli byłby aseksualny, to duże prawdopodobieństwo, że ten pocałunek nie znaczyłby dla niego za wiele. Nie zrozum mnie źle – dla osoby aseksualnej pocałunek może znaczyć wiele, np. sama świadomość, że robi to dla drugiej osoby, która dzięki temu czuje się spełniona i szczęśliwa i to może być istotny aspekt, aczkolwiek Artur się za bardzo emocjonuje. Stąd niestabilność w kreowaniu postaci, przez co nie mogę się wczuć i przeżywać z nią kolejnych wydarzeń. 

 

W końcu poćwiczysz tatuowanie. Na razie na owocach, ale potem pozwolę dobrać ci się do mojej skóry. – Okej. Rozumiem, że ćwiczenie tatuowania na bananach jest popularne, ale przeskok z tego na prawdziwą skórę jest ogromny i nie można robić tak wielkiego kroku bez niczego pomiędzy. Wręcz uważam, że to najbardziej niejasny i chaotyczny wątek, bez researchu, bez zaplanowania. Musisz poczytać więcej o nauce tatuowania i potrzebnych wymaganiach przy zatrudnieniu. Plus poważne, popularne studia zwykle zatrudniają osoby po jakiejś praktyce, tj. po pewnym stażu pracy – nie na staż dla początkujących. 


 

ROZDZIAŁ E: ODPUŚĆ

Na czarnym, skórzanym fotelu znowu poleją się łzy, krew i tusz. – Wcześniej Artur mówił, że w studio są białe fotele. 

 

Zastanawia mnie, czemu Filip nic nie powiedział po powrocie Artura – przecież chłopak wybiegł. Artur nie zwrócił na to uwagi, co mi nie pasuje w jego charakterze, gdyż poprzednio zwracał uwagę na każdy szczegół. Ciężko uwierzyć, że – szczególnie po takim zawodzie – od razu sobie odpuścił. 


 

ZAKOŃCZENIE: SALON

Spędzałem w studio po dziesięć, nieraz dwanaście godzin dziennie, dopracowując każdy detal na skórach klientów, aby każdy był zadowolony z usługi. – Wcześniej Artur mówił, że nie liczą się detale, tylko wizja, a Filip to potwierdzał. Nie pasuje mi teraz to do charakteru Artura; poszedł w zupełnie innym kierunku dziarania bardzo szybko. Jak nie on z początku opowieści. 

 

Zakończenie wydaje mi się streszczenio-pamiętnikiem. Nie czuję żalu z powodu samobójstwa bohatera. Nie przywiązałam się do niego. Niestety, nie wzbudziłeś we mnie emocji. Nie poznałam dostatecznie Artura, nie odczułam jego uczuć, był zbyt suchą postacią, bym mogła się przywiązać i mu współczuć. Ale o tym więcej w podsumowaniu. 

Rzucenie się z mostu przypomina rzucenie się z bloku w filmie „Bandersnatch”. 


 

ROZDZIAŁ E: DRĄŻ

Z racji, że przy poprzednim wyborze opowiadanie się skończyło, postanowiłam w tym punkcie wybrać drugą opcję, tak więc będę kontynuować opowiadanie tą ścieżką. 

 

— Nie mówi się ludziom, że nic się nie stało, po tym jak się ich pocałowało — fuknąłem wściekle. – To dziwne, że w alternatywnym rozdziale Artur wypowiada podobną kwestię, ale raczej ze strachem i niepewnością, a nie zgryźliwością i wyrzutem. Trochę mi się to gryzie, ponieważ powinieneś kształtować postać poprzez wydarzenia ze ścieżek, a nie zmieniać nagle bohatera w zależności od wyboru. To znaczy, każdy wybór zostawia ślad w charakterze postaci, a nie całkowicie ją zmienia. Powinieneś chociaż stworzyć tło pod emocje i sposób wyrażania się. W tym rozdziale w ogóle mam wrażenie, że się pogubiłeś. Najlepszym przykładem jest to, że zacytowana odpowiedź nie odpowiada na żadne postawione pytanie/twierdzenie. Bo Filip nie odezwał się ani słowem. 

 

Biała, rozpięta bluza uniosła się na powietrzu, strącając ze stolika pomarańczę. – Czy to opowiadanie jest po często fantastyką, że bluzy same się unoszą? Czytałam w zgłoszeniu, że może być taka ścieżka, aczkolwiek wydawało mi się, że to nie ta – nie ma tu innych przejawów fantasy. 

 

Powoli obszedłem stanowisko, stając za jego plecami. (...) Filip westchnął, kładąc się na zimnych kafelkach. Chwycił za owoc i wyczołgał się ostrożnie, jakby podłoga była skażona. – Pierwsza część brzmi, jakby Artur stał tuż za Filipem, jednak ten dał radę się wycofać i wstać. Oznacza to, że Artur nie stał bezpośrednio za Filipem, a tak to brzmi. Musisz trochę bardziej dookreślać, jakie są odległości, bo przyznam, że wyobraziłam sobie chłopaka tuż przy mężczyźnie. 

 

Nawet podobał mi się natłok myśli Artura po tym, jak Filip wstał zraniony. Wygląda w miarę naturalnie na tle pozostałych myśli i narracji. Za to niewiarygodne wydaje mi się, że dźgnięty wiele razy Filip po prostu pyta, co się dzieje i każe Arturowi się ogarnąć. Żadnego bólu, syku, warknięcia, krzyku… Jest jak manekin przyjmujący ciosy bez reakcji. Przecież to niemożliwe. Rozumiem, że to pierwszoosobówka, że Artur mógł być w amoku i nie słyszeć jęków, ale… słyszał słowa nakłaniające go do zaprzestania ataku. Ta scena ranienia jest bardzo nienaturalna. Bohater myśli wyłącznie o maszynce, nie wiemy, co czuje, nie przeżywamy tego z nim. Sypiesz jedynie jakimiś nazwami uczuć. Arturowi nie bije szybciej serce, strach nie zaciska gardła, chłopak nie wbija paznokci w wewnętrzną część wolnej dłoni… on czuł ból. I tyle. 

Nie, rzucając nazwami emocji nie sprawisz, że je poczuję. Zobrazuj mi, co się dzieje z chłopakiem. Nie pisz, że boli. Pokaż, skąd się bierze ból, zobrazuj, gdzie oraz jak czuje go bohater i jak się czuje z nim. Co przeżywa, jak na niego reaguje. Inaczej nigdy nie będę przywiązana do postaci – tak jak w tym momencie. Wiem, że się dzieje coś złego, ale nie obchodzi mnie los Artura. Czy za chwilę umrze, czy też zostanie zraniony, czy nawet zgarnie go policja – wszystko mi jedno. To bezbarwny bohater. 

Dopiero opis mordowania Filipa był obrazowy – szczegółowo opisałeś kolejne katusze, jednak nie szkoda mi ani jednej, ani drugiej postaci. Po prostu scena jest mocna, wydarzenia krwawe, ale… nie interesuje mnie, co się stanie z Arturem czy z ciałem i bliskimi Filipa. Umarł, to umarł. Nie byłam z nim związana emocjonalnie. Z żadnym bohaterem nie jestem. 

 

Odniosę się jeszcze do szaleństwa Artura. Jest prawdopodobnie psychicznie chory, jednak pierwsze oznaki – obsesję – widać już w pierwszym rozdziale. Następnie cisza, nic się nie dzieje, żadnych przejawów i nagle – bum! – brutalne morderstwo. Ja rozumiem, że osoby chore psychicznie w taki sposób jak twój bohater nie mordują sobie ot tak co jakiś czas, ale też to gwałtowne przejście z próby upodobnienia się do morderstwa… Brak reakcji na pocałunek był zapalnikiem, ale nadal uważam, że nienormalność Artura jest zbyt słabo pokazana i jego obsesja nie zwiększa się wraz z pogłębianiem relacji. On nawet nic nie pomyślał o Filipie, gdy ten powiedział przy grze w butelkę, że mógłby go poślubić. Emocje podczas pocałunku nie eksplodowały. To jeden z problemów opowiadania – skupiasz się na opisach czynności, skrzętnie omijając uczucia. To nie zapewni dobrze zbudowanych sylwetek psychologicznych bohaterów. 

 

Na ubraniach już dawno utworzyły się skrzepy, tworząc materiał twardym i szorstkim. – Krew nie krzepnie w parę minut do takiego stopnia, by ubrania twardniały. 

 

Tkwiący w drzwiach klucz przekręciłem, barykadując się. – Zamknięcie drzwi na klucz to nie barykadowanie. A inni tatuażyści mogą przecież mieć własne klucze – słabe to zabezpieczenie. 

 

Zanim jednak mogłem wziąć się za sprzątanie, musiałem zrobić coś z właścicielem studio. Nie można było go nigdzie położyć, bo wszędzie zostawiał za sobą krew. – Jak Artur chce to posprzątać do czasu przyjścia reszty ekipy? Ponoć studio jest ciasne, więc… krew pewnie dostała się wszędzie, czyli na urządzenia, za szafki, fotele… To wydaje się niewykonalne. Co innego, gdyby nie spodziewał się wizyty pozostałych. 

 

Doprawdy, niewdzięczniejszego trupa nie widziałem. – A ilu Artur widział? Zachowuje się kuriozalnie. Jest chory psychicznie, ale to wydaje się jego pierwsze morderstwo, pierwszy taki widok. Aż dziwne, że sobie ironizuje, zamiast mieć gonitwę myśli i czuć presję czasu. 

 

I ostatecznie dochodzimy do takich samych wyborów jak w „Bandersnatchu” – zakopanie lub ćwiartowanie ciała. Pozwól, że wybiorę mniej drastyczną opcję. 


 

ROZDZIAŁ F: ZAKOP CIAŁO

Musiałem go zakopać, to uniwersalny sposób. Tak robią mordercy, a przynajmniej większość tych, których biografię znam. – Po pierwsze, chłopak jest w Warszawie w ruchliwej dzielnicy. Ciekawe, gdzie zakopie ciało? W parku? Czy przeniesie trupa przez ulicę do auta? Po drugie, szkoda, że dopiero teraz dowiadujemy się o zapędach Artura do czytania biografii morderców. Ten wątek wprowadzony wcześniej dałby niezłe tło do momentu morderstwa. Wiedziałabym, skąd jego precyzja w celowaniu w tętnicę i serce oraz inne miejsca, na których się skupiał. 

 

Odpaliłem papierosa, zostawiając czerwone ślady zębów na filtrze i wypuściłem dym nosem. – Miał posprzątać salon, by nie było śladów morderstwa, a pali fajki, co zdradzi, że był w salonie (Filip nie palił?) w czasie zniknięcia mężczyzny. Niemądrze. Z drugiej strony dym może zabije smród krwi. Tak źle i tak niedobrze. Ciekawa jestem, czy w ogóle uwzględnisz to w dalszych wydarzeniach. 

 

Wpakowanie zwłok w worki było cięższym zadaniem, niż myślałem, w dodatku musząc ślizgać się na mokrej podłodze od krwi. Gdyby mężczyzna był żywy, na pewno zacząłby jęczeć z bólu spowodowanego nierozciągniętymi mięśniami, ale musiałem spróbować ułożyć go w jak najdziwniejszej pozie, by nic nie wystawało. Dla pewności, opakowałem całość jeszcze w trzy worki. – Z jednej strony ta trzeźwość umysłu i suchość relacji pasuje do zabójcy, który morduje z zimną krwią. Wiele filmów, książek, zeznań takich osób właśnie w ten sposób obrazuje ten czyn. Z drugiej strony to niewiele się różni od narracji, jaką prowadzisz przez całe opowiadanie. Ta suchość była odczuwana i jest. I byłaby fajnym kontrastem, gdyby wcześniej Artur odczuwał więcej emocji, a teraz stał się właśnie tak zimnym, bez skrupułów i moralności zabójcą. Jednak w jego odczuwaniu tego nie widać. Jedyną różnicę obrazuje ten przykład: 

 

Filip nie zasługiwał na takie traktowanie. Z całą pewnością wpakowanie kogoś do kubła śmieci jest odrażające, lecz teraz stanowił nic więcej, jak kupa kłopotliwego mięsa, którym kiedyś był Filip. Prawdziwy on zniknął wraz z wydaniem ostatniego tchnienia, pozostawiając ludzką skorupę. Bardzo piękną skorupę.

 

To trochę zaskakujące, jak szybko Artur zmienił zdanie o Filipie, chociaż można to zrzucić na jego chorą psychikę. Jednakże mówienie o Filipie mężczyzna, gdy Artur znał jego imię, przywiązał się do niego i był w nim zakochany… to dość nienaturalne. Dlatego nie jestem pewna, na ile te zmiany to celowy zabieg, a na ile niewiedza w kwestii pisania narracją pierwszoosobową. 

 

Rozebrałem się do samych bokserek i wyrzuciłem sztywne ubrania do umywalki, zalewając je wodą. Gdy cała krew się odsączyła, wykręciłem je niedbale i rozwiesiłem na gorących grzejnikach. – Krew nie schodzi sobie ot tak z ubrań po namoczeniu w wodzie. Nawet piorąc ubrania w pralce, krew może się nie sprać. Zależy to oczywiście od materiału (i środka piorącego), jednakże wątpię, by Artur nosił głównie ortalion. 

 

Następnie chwyciłem za mop, nie oszczędzając ani jednego skrawka pomieszczenia o chwilowo czerwonej barwie. – Przy takiej ilości krwi, jaką opisujesz, mop by ją raczej rozmazywał po podłodze, a nie sprzątnął. 

 

Nie zwracając uwagi już na nic, złapałem za pozostawione w gabinecie kluczyki od samochodu oraz chwyciłem za kubeł. Wyszedłem ze studia, pozostawiając je otwarte i wpakowałem się do białego BMW mężczyzny, rzucając worki na tył. – A co z kubłem? Z czerwonym mopem? Z zapachem krwi? Przecież powinno być czuć tam również dym papierosowy. Jeśli wciąż czuć krew, to bezsensowne jest sprzątanie. I tak Artur wszędzie zostawił swoje odciski palców. Łatwo sprawdzić, kto ostatni sprzątał. 

 

Nie miałem prawa jazdy, ale to nie mogło być trudne. Co prawda, ostatni raz za kółkiem byłem dwa lata temu, na osiemnastkę i wjechałem w rzekę, ale auto nie należało do mnie, więc się nie liczy. – To opowiadanie staje się coraz bardziej nierzeczywiste. Przez te dziury logiczne fabuła kuleje. Takie myślenie dwudziestolatka jest… dziwne. On nie ma lat piętnastu, dokonał morderstwa, a właśnie mówi, że jeśli kierował nie swoim autem, to brak umiejętności się nie liczy. Przy okazji ponownie wsiadając do nie swojego auta. 

 

Z nerwów przed policją, odpaliłem kolejnego papierosa. – Nie potrafi kierować, więc odpala papierosa, żeby nie mieć do dyspozycji obu rąk. Ciekawe jak go odpalił w trakcie jazdy, do której potrzebuje dłoni, dopiero włączył się do ruchu w mieście i nie potrafi jeździć. Do totalna abstrakcja. Musiałby oderwać na moment obie ręce, i tak – da się to zrobić, ale nie zrobi tego ktoś, kto nie potrafi kierować autem. W dodatku przy jeździe w mieście wykonuje się więcej manewrów niż na trasie szybkiego ruchu, gdzie jest łatwiej oderwać obie ręce od kierownicy czy drążka zmiany biegów, by odpalić papierosa. Którego później trzeba trzymać w dłoni. A Artur zaczął się w dodatku denerwować i bał się policji. Nie wyobrażam sobie tej sytuacji. Szczególnie, gdy do tego dochodzi dziki śmiech:

Po momencie jednak nie mogłem powstrzymać uśmiechu i już po chwili śmiałem się całym sobą, czując nagły przypływ endorfin. 

 

Wyrzuciłem połówkę papierosa pod nogi, zgniatając go. – Czemu pod nogi? Przecież łatwiej za okno, niż manewrować ręką pod kierownicą, żeby nie trafić w siedzenie lub między pedały. 

 

Mam jeszcze jedną uwagę: Nawet po zawiązaniu w trzy worki, zwłoki wożone na tylnym siedzeniu auta przez 3 godziny raczej wydzieliłyby jakieś zapachy, które pewnie przesiąknęłyby tapicerkę. Szczególnie ta kałuża krwi chlupiąca w środku. A w międzyczasie Artur, wcześniej taplający się dość długo właśnie w krwi, wszedł sobie do OBI. I nikt nie zwrócił uwagi. A włosy kiedy umył? Przecież przeprał tylko ciuchy wodą. Mam wrażenie, że potrzebujesz poczytać więcej książek gatunkowych i robić głębsze researche, bo to zabójstwo ma tak dużo dziur, że policja z łatwością ogarnie, kto jest mordercą. 

 

Rozejrzałem się wokół i wytargałem czarny worek, słysząc chlupanie odsączonej na dnie krwi. Zarzuciłem to na plecy, aby się nie podarło i nie zostawiło śladów, następnie wyjąłem łopatę i ruszyłem dalej, zbaczając z dróżki. – Zarzucił na plecy. Worek. Z ciałem dorosłego mężczyzny. I poszedł na spacer. To awykonalne. 

 


Cały proces zakopywania wydaje się… nierealny. Kopanie samemu takiego dołu zajmuje godzinę wzwyż, chyba że był to płytki grób. Psy tropiące i tak z łatwością znalazłyby zapach trupa, szczególnie przy popychaniu go po ziemi. No i nie wiadomo, jakiego rodzaju jest ta ziemia – przy wilgotnym, jak opisałeś, gruncie i dużej ściśliwości wbicie łopaty jest dużo trudniejsze, a Artur nie dość, że wykopał dół, wrzucił tam trupa, którego nosił parę minut na plecach i bez robienia jakiejkolwiek przerwy od razu go zakopał i… 

Odetchnąłem głęboko, wyczerpany jak nigdy dotąd, ale bez zmniejszonego tempa, zakopałem wszystko i przyklepałem.

Rozumiem adrenalinę, ale jednak człowiek jest tylko organizmem. Nie rób z Artura superbohatera, bo tracisz na realności, a przez to nie mogę się przejmować i brać tego opowiadania na serio, gdyż na każdym kroku dzieje się coś nierealnego. Jedyna nadzieja w tym, że dość szybko zagadka morderstwa zostanie rozwiązana przez policję i tym samym przynajmniej ta część ze sprzątaniem zostanie ukazana jako marna próba ukrycia morderstwa. 

 

Bez zastanowienia, namazałem łopatą znak krzyża na ziemi. – Tak, oznacz jeszcze, gdzie schowałeś ciało po zabójstwie, zamiast zakryć to miejsce ściółką… 

 

Jednego wetknąłem sobie między wargi, od razu odpalając go, a drugiego położyłem na ziemi. – I zostaw więcej odcisków palców. Gdy rzuci jeszcze swojego peta, policja będzie mogła zbadać ślinę. 

 

Mięśnie ramion i karku paliły niemiłosiernie, ból stawów nie odpuszczał, a w płucach rozpętało się piekło, domagając się natychmiastowego odpoczynku. – No, przynajmniej uwzględniłeś zmęczenie. Można tamten pośpiech zwalić na adrenalinę, ale… to i tak wygląda bardzo nierealistycznie. Nic nie wiemy o tym, by Artur coś ćwiczył, co wyrobiłoby mu kondycję i pozwoliło na tak długotrwały, intensywny wysiłek. 

 

Spojrzałem na to miejsce po raz ostatni oraz ostatkami sił przykryłem miejsce pochówku liśćmi i potoczyłem się do samochodu, gdzie od razu rzuciłem się na siedzenie jak kłoda. – No okej, przykrył jednak na sam koniec mogiłę liśćmi, ale… zostawił papierosa ze swoimi odciskami, które można przecież znaleźć też na liściach. No i krew na jego ubraniach, w aucie… To nie może się udać. 

 

Zdjąłem z siebie ubrania i złożyłem wszystko w schludną kostkę, kładąc je na kamieniu obok dróżki i przykrywając nową kurtką. Przegryzłem wargi z zimna, upuszczając zakrwawionego od dziąseł papierosa i pośpieszenie wpakowałem się do samochodu. – Przecież to totalnie nie ma sensu. Zostawił mnóstwo śladów prowadzących do niego w pobliżu miejsca zbrodni. Odciski palców, krew własna, krew Filipa na jego ubraniach… Fuck logic. 

 



Otworzyłem drzwi, zapiąłem pasy i ostatni raz spiąłem wszystkie mięśnie, celując w dół rzeki. Potężne szarpnięcie wyrzuciło mnie do przodu, a ja uderzyłem czołem w kierownicę. – Przy zapiętych pasach to niemożliwe, by uderzyć głową w kierownicę podczas gwałtownego szarpnięcia. I czemu celował mięśniami w dół rzeki? Tak wynika z konstrukcji zdania.

 

Nie czuję momentu, kiedy Artur ruszył. Według tekstu miał otwarte drzwi, szarpnął i już był w wodzie. Gdzie jakiś opis, że w pobliżu w ogóle jest rzeka? Gdzie jakikolwiek opis tego, co się działo wokół? Mam wrażenie, że pomysł z Wisłą pojawił się w ostatniej chwili. Wcześniej nie wspomniałeś, by była tuż obok. Po prostu w momencie, gdy Artur zakopał ciało, nie wiedziałeś, jak uśmiercić jego postać, więc dorzuciłeś pobliską rzekę, w której bohater znalazł się dość nagle. Poza tym wzdłuż Wisły biegną wały na długości 50 km w Warszawie i okolicy, jak więc samochód się rozpędził do rzeki? Gdzie jest taki las, by zakopać to ciało i by nikt nie widział, a droga do tego lasu jest przejezdna dla aut? Może Konstancin, Józefów? Rozumiem, że przez ten czas Artur wyjechał z miasta i jest poza nim? Może skierował się na południe, gdzie jest rezerwat przyrody? A może na północ, ryzykując przejazd większej trasy przez miasto (jakieś cztery dzielnice)? Wzdłuż Wisły biegną też drogi, często położone na wałach, oraz jest mnóstwo mostów na Wiśle. Ruch jest spory – to stolica. Powinieneś dokładniej opisać miejsce, gdzie Artur pojechał zakopać ciało. 

 

Cały świat wirował przed oczami, a dopiero gdy we wnętrzu zebrała się lodowata, brudna woda, kująca mnie w stopy, wyszedłem z transu. Ostatkiem sił wyczołgałem się na zewnątrz i doczłapałem przez grząskie błoto do brzegu, padając na kolana. – Okej, czyli jednak to nie próba samobójcza. Przez chwilę myślałam, że to nieudolne tuszowanie morderstwa jest jedynie próbą opóźnienia śledztwa, bo przecież Artur i tak się zabije. Ale jednak nie, on postanowił jedynie zatopić auto. Pozbył się jednego dowodu, ale… po pierwsze, ślady opon bardzo blisko trupa, a po drugie, kolejna porcja DNA: 

Mój żołądek dobrotliwie zwrócił całą dzisiejszą zawartość na suche liście.

 

Z wciąż narastającą satysfakcją obserwowałem, jak woda obmywa cały wóz z wszelkich dowodów, w tym moje ślady użytkowania.

W innej części rzeki obmyłem się z błota, wytrzymując dreszcze i wróciłem na ścieżkę po ubrania. Byłem jak nowo narodzony. – Naprawdę do samego końca rozdziału kręciłam głową i miałam nadzieję, że Artur nie sądzi, że to wszystko powstrzyma policję. Tyle błędów, ile popełnił podczas morderstwa… Jeszcze wrócił po te ubrania. Przecież wystarczy prześwietlenie tych ciuchów pod kątem obecności krwi – to chwila moment, badanie laboratoryjne też wykaże wyniki; sama woda tego wszystkiego nie wypłucze. Przerażające, że Artur myśli, że zatopienie wozu i umycie się w rzece sprawi, że jego DNA zniknie, skoro zostawiał je na każdym kroku. Choćby na kiju od mopa. 


 

ZAKOŃCZENIE: ZABÓJSTWO

Zwłoki zostały znalezione na niespełna tydzień po wszystkim przez starszego mężczyznę i jego psa. – Serio? Tak późno? A co robiła policja? 

 

Nie pomogła opinia psychologów wykazująca, że nie jestem zdolny do popełnienia zbrodni ponownie. Nie pomogła skrucha, wstyd ani dobra opinia wśród innych. – Wydaje mi się, że Artur nie powinien się tak dziwić, po tym, jak zmasakrował zwłoki. 

 

Rozrywający żal i rozczarowanie rodziców było dla mnie największą karą. – Patrząc, na to, jak nie szanował rodziców, olewał ich i o nich nie myślał, ciężko mi teraz uwierzyć, że czuje wobec ich jakąkolwiek skruchę. Kolejny nierzeczywisty element kreacji bohatera. Szczególnie, że opisuje swoje siedem tygodni w więzieniu tak: 

Cholera. Jestem tak żałosny, że ani razu o nich nie pomyślałem. Byłoby lepiej, gdyby nigdy mnie nie odwiedzali, rzucili w niepamięć i starali ułożyć życie na nowo, niż przejmować się mną. 

 

Jeden wniosek z historii jest taki – prowadzisz do śmierci bohatera. Brakuje mi odmienności. I nie rozumiem pobudek w tym rozdziale. Podpinanie rodziców pod to wszystko wydaje się naciągane, o czym mówił sam bohater. 


 

PODSUMOWANIE

Pozwól, że opiszę Twoje problemy w punktach, bo rozpisałam się o tym już w trakcie opowiadania. 


PLUSY:

– niewiele błędów; tekst czyta się w miarę dobrze; 

– ciekawy pomysł na fabułę; 


 

MINUSY:

– bardzo duże podobieństwa do „Black mirror”, w tym niektóre ścieżki nawet takie same; 

– sztywna narracja pierwszoosobowa; 

– brak tła – zażyłej relacji z Filipem, z rodzicami; 

– brak strony emocjonalnej, przez co nie da się utożsamić z bohaterem; 

– wszystko dzieje się zbyt szybko, przez co nie da się nikogo poznać i się przywiązać, nikomu kibicować; 

– OGROMNE dziury logiczne – głównie w tuszowaniu morderstwa; 

– słaba argumentacja zachowań Artura; 

– niepoprawnie przedstawiona choroba psychiczna, uaktywniająca się dość nagle; 

– słaby research odnośnie do pracy jako tatuażysta; 

– brak uwzględnienia działań policji podczas śledztwa; 

– zmienny charakter Artura w zależności od wybranej ścieżki; w zależności od niej zmieniasz charakter bohatera, a nie zmienia się on pod wpływem wyboru (imperatyw narracyjny: przy odpuszczeniu Artur mówi spokojnie, przy drążeniu – w  tej samej kwestii jest chamski jeszcze przed rozpoczęciem kluczowej rozmowy, tj w momencie, kiedy sceny powinny wyglądać tak samo); 

– dziwne zachowanie postaci podczas imprezy – wlewanie w siebie litra alkoholu na raz bez żadnej reakcji organizmu; 

– sprzeczności związane z seksualnością bohatera – najpierw mówi, że seks jest obrzydliwy i nie czuje potrzeby uprawiania go, a chwilę potem czuje pociąg seksualny.


 

PODSUMOWANIE OGÓLNE

Zaczniemy może od twojego największego problemu, jakim jest narracja. Wybrałeś pierwszoosobówkę i miałeś do tego pełne prawo, jednakże… podobnie jak Artur – przegrałeś tę walkę. Po pierwsze zbyt klarowne zdania, które towarzyszyły bohaterowi w trakcie szalonego tripu, wypadały nienaturalnie. Nie bój się przelewać faktycznych myśli – kilka razy ci się udało! Musisz pamiętać, że non stop jesteś w głowie bohatera, a nie gdzieś obok/za plecami. Artur jako narrator był zbyt zdystansowany, wplatał narrację kronikarską – odległą i chłodną. Nie czułyśmy, że jesteśmy tam teraz z nim, że możemy przeżyć to co on. Gdyby tak – powiedzmy – po cichu pozmieniać końcówki czasowników, nikt by nie odczuł różnicy. Pomyśl nad trzecioosobówką, bo to nieco łatwiejsza narracja. Nie musisz na każdym kroku zastanawiać się, o czym myśli bohater. Dodatkowo w tej narracji bohater wyraża się dość nienaturalnie. Zobacz:

— Artur, jak miło cię widzieć! — zawołała wesoło rudowłosa i przybyła mi na powitanie. – Zna imię „rudowłosej” i nawet my wiemy, że chodzi o Beatę. Czy pomyślałbyś w ten sposób o swojej koleżance, przykładowo, Ani, która ma ciemne włosy? Nie. Użyłbyś jej imienia, ewentualnie przezwiska.

Nie będziemy się jednak kolejny raz roztrząsać nad narracją, bo naczytałeś się o niej wystarczająco wiele, zresztą dokładnie tak samo w przypadku oceny sylwetki psychologicznej Artura – obie kwestie są ze sobą nieodłącznie powiązane. Zgłosiłeś opowiadanie interaktywne i każda z nas opisała podsumowanie drogi, którą przeszła, a końcowe wnioski właściwie niewiele się od siebie różnią. Jest to zupełnie normalne – w końcu całość pisałeś, podejrzewamy, ciągiem, jednolitą stylizacją i czuć, że na przestrzeni dość krótkiego czasu. Nie zrozum nas źle – absolutnie nie chcemy napisać, że nie napracowałeś się nad tym tekstem, chodzi nam raczej o to, że nie dziwi nas mnogość tych samych błędów na przestrzeni trzech (jak nie pięciu) właściwie różnych opowiadań. Zapewne gdybyś poczuł, że narracyjnie pierwsza z dróg nie gra, podejrzewamy, że resztę albo pisałbyś inaczej (skupiając się na emocjach i przeżyciach wewnętrznych), albo wstrzymałbyś się z kontynuacją, a naprawiałbyś pierwsze wpisy. Nic dziwnego, że każda z dróg jest średnia (jak nie słaba), skoro każda napisana jest tak samo.

 

Co do Artura… mamy bardzo mieszane uczucia. Początkowo liczyłyśmy na to, że przedstawisz jego chorobę, rozwiniesz temat schizofrenii, stalkingu i psychozy. I uczucia podczas morderstwa. Spodziewałyśmy się więcej po wzięciu LSD, bo ten wątek dawał szerokie pole do popisu. Chyba nie pokazałeś Artura tak, jakbyś chciał, prawda? Spieszyłeś się gdzieś – może do innych, ciekawszych zakończeń? Artur z pewnością nie jest bohaterem pozytywnym i nie musi takim być. Problem w tym, że praktycznie nic nie czułyśmy. Nie odchodziło nas, czy umrze, czy przeżyje. Cholera, a przecież powinno! Kompletnie pominąłeś wątek zmarłego brata, dopiero na koniec (w ścieżce LegasowK) dowiedziałyśmy się, że chłopak popełnił samobójstwo (albo przynajmniej tak sądził bohater w swojej wizji, nawet jeśli nie było to prawdą – w przypadku drogi, którą przeszła Skoia). Artur zdawał się tym nie przejmować, raz określił rodziców jako „wkurwiających”, bo się o niego martwili, innym razem, choć w szpitalu płakał ze szczęścia na ich widok, w domu, kilka akapitów potem traktował ich już protekcjonalnie, zaś przed pójściem do więzienia twierdził, że najbardziej zawiódł właśnie rodziców i żałuje, by potem zapomnieć o nich myśleć przez blisko dwa miesiące, przez co robił sobie wyrzuty, aż się zabił. W ogóle temat rodziny potraktowałeś nawet nie po macoszemu, a kompletnie go olałeś. Dzięki scenom w domu mógłbyś pokazać rozwijającą się chorobę, również wpływ relacji z rodzicami na samego Artura. Niestety rodzina egzystowała sobie gdzieś tam w eterze i nie miała znaczenia fabularnego. Szkoda. Naprawdę nie umiemy określić naszego głównego bohatera, bo – w zależności od podjętego wyboru – zmieniał się, ale na zbyt małej przestrzeni tekstu i pod wpływem zbyt krótkich scen (ich dobór i przedstawianie ważnych wydarzeń streszczeniami też był często niezrozumiały). Mogłyśmy dostrzec pewne zachowania kompulsywne, niepokojące metafory, chorą fascynację, satysfakcję z morderstwa. (LegasowK: Nawet podobało mi się, gdy Artur zaczął myszkować w domu Filipa. Pomyślałam wtedy, że hej, to takie w jego stylu). Ale jednocześnie wątek psychozy nieraz szybko się urywał i wracał dopiero po za długim czasie (Skoia: tak właśnie było w przypadku pierwszej wersji; od momentu opuszczenia salonu tatuażu do zobaczenia Brodacza po imprezie Artur nie miał żadnych objawów lub wszystkie były streszczone; For: oprócz fascynacji i chęci upodobnienia się do Filipa, nie widzimy innych symptomów, aż nagle Artur dokonuje brutalnego morderstwa). Umknął nam gdzieś obraz człowieka z problemami na rzecz decyzji, które zmuszały go do działania wbrew woli. Na pewno pamiętasz, jak Stefan Butler uczęszczał na terapię albo jego relację z ojcem, gdzie z czasem często się kłócili, co powodowało nawarstwianie się złości i coraz śmielsze reakcje. To właśnie takie sceny pokazywały przebieg choroby i rozwój postaci. O Arturze wiemy niewiele. Zresztą jak o innych – Filip to tatuator, Beata jest jego żoną, a pozostali to jakieś randomy i już nie pamiętamy ich imion. Czy byłybyśmy w stanie wymienić choć jedną cechę ich charakteru? Niestety nie. Może tyle, że Marcel jeździł na wózku, ale skoro Artur nazywał go przyjacielem – powinnyśmy o nim wiedzieć coś więcej i zobaczyć tę przyjaźń w więcej niż jednej scenie. 

Tak właśnie działa Artur – wiele eksponuje i streszcza. Przekonuje nas na siłę, że interesuje go Szwecja, ale czy widać to w scenach? Mówi o przyjaźni z Marcelem, ale czy interesuje się nim na imprezie, spędza z nim na niej czas? Twierdzi, że dobrze rysuje/tatuuje, ale czy faktycznie tak chętnie to robi i rozwija swoje pasje? To działa także w drugą stronę: Artur, chociaż suchą narracją uważa, że jest aseksualny i nie kręcą go sprawy fizyczne między dwojgiem ludzi, w scenie pierwszej obsesyjnie nie odrywa wzroku od Filipa. W ścieżce tatuażu nawet się z nim całuje i z zazdrości go morduje. Jak mamy mu więc wierzyć, skoro ciągle kłamie albo naciąga pewne fakty, wybielając się narracją? Nie może być tak, że (szczególnie w narracji pierwszoosobowej) bohater swoje, a sceny – coś zupełnie innego. To się musi pokrywać, dawać spójny obraz. Bo skąd inaczej miałybyśmy wiedzieć, które z wrażeń jest tym prawdziwym? Artur naprawdę przyjaźnił się z Marcelem czy machał na tę przyjaźń ręką? Naprawdę kochał Filipa i czuł do niego pociąg, ale ukrywał to przed samym sobą, czy jednak chodzi o coś platonicznego…? Zgaduj-zgadula.

Relacja z Filipem też wydaje nam się dość kiepska. Niby na początku Artur myślał o nim tak: Ukłoniłem się delikatnie, nie tracąc kontaktu z niebieskimi tęczówkami mężczyzny. Gdyby ode mnie zależało, zatrzymałbym czas i wpatrywał w nie w nieskończoność. Nigdy nie widziałem, aby barwa oczu była aż tak intensywna. A jednak całość sprowadza się do tego, że wystarczył pocałunek, aby Artur zmienił zdanie (w ścieżce LegasowK), ba, nawet odczuwał obrzydzenie. Gdzie się podziała głęboka fascynacja? W innej ścieżce. Jednak to, że fascynacja jest podkładem pod konkretną ścieżkę i buduje jakieś tło, nie oznacza, że sprawdza się w innej – wręcz kłóci się z późniejszymi wydarzeniami. Tak samo w kilku ścieżkach uczucia względem Filipa to dobry motyw na wstępne zarysowanie problemów psychicznych bohatera, ale w innych – wypadają już sztucznie i są grubo przesadzone (Skoia: szczególnie w drodze, którą wybrałam; Artur, idąc na studia, zapomina o Filipie i kilka akapitów dalej nazywa się aseksualnym). Nie może tak być, to tworzy imperatyw. Albo Artur jest psychicznie chory i ma obsesję na punkcie Filipa cały dalszy czas, albo, jeśli ma mu przejść, potrzebne będą do tego odpowiednie bodźce. A najlepiej po prostu usubtelnić pierwszą scenę – wtedy dalsze ścieżki wyborów znacznie bardziej będą do niej pasować. Obsesja, wprowadzona wpierw delikatnie, mogłaby narastać w kolejnych scenach albo się tam wyciszyć – w zależności od twojego pomysłu. 

Za to za naprawdę dobry uważamy ogólny motyw podobnego zakończenia każdej historii. Po przeczytaniu tego szczególnie rzuca się w oczy hint ukryty już w blurbie: - Po prostu spróbuję jeszcze raz. // Nie miałem absolutnego pojęcia, skąd zrodziła się taka myśl. Życie to nie paragrafówka, którą można przewijać do woli, kiedy jakieś zakończenie cię nie zadowoli. A moje życie właśnie bezpowrotnie dobiegało końca. – Wprawdzie nie upewniłyśmy się, czy Artur faktycznie umiera pod koniec każdej możliwej drogi, ale spodobał nam się zabieg, kiedy to narracja pod koniec sama wspomina (a czasem nawet wypomina, działając emocjonalnie) możliwość podjęcia wcześniej innych decyzji. Na przykład droga, którą do końca podążała Skoia, skończyła się takimi słowami (perspektywa Filipa): Przez umysł przechodziły mu myśli o zmarnowanym talencie. Może gdyby był bardziej przekonujący co do stażu w studio, to nigdy by się nie wydarzyło. Dwudziestolatek rozwinąłby się pod czujnym okiem Filipa i żył jak pączuś w maśle, zajmując się pasją. Może. – Teraz, wymieniając się informacjami o różnych ścieżkach, widzimy, że wcale by tak nie było; każde rozwiązanie doprowadziłoby do tragedii, ale skąd Filip miałby to wiedzieć…? I to jest bardzo fajny zabieg pętli w stylu „Oszukać Przeznaczenie” tylko znacznie bardziej na poważnie. Doceniamy również odniesienie w postaci trafionego tytułu projektu. 

 

Jeśli chodzi o styl, to musimy poruszyć kilka kwestii. Po pierwsze – imiesłowy współczesne, o których już wspominałyśmy. Jest ich stanowczo za dużo! Psują płynność tekstu, odbierają dynamikę i sprawiają, że całość jest monotonna. Po drugie – przysłówki; nie musisz szukać określenia do każdego elementu scenografii, bo to także spacza narrację (szeroko rozpisała się o tym Skoia). Używasz też niezdarnych synonimów jak na przykład: ciecz, rudowłosa, zielona roślina (to o mięcie), określanie znanych Arturowi postaci kolorem oczu czy włosów. Znalazłyśmy całkiem śmieszne zdanie: Cienki pręt już prawie wylądował między wargami (…), a ten cienki pręt był zamiennikiem papierosa. To tylko burzy klimat i wywołuje rozbawienie. Czasem naprawdę lepiej powtórzyć wyraz albo sięgnąć wpierw po sprawdzony synonim (fajka, ćmik, szlug, pet) lub skonstruować zdanie tak, by móc użyć zaimka bądź podmiotu domyślnego, niż tworzyć takie kwiatki.   

Przed moim obliczem stała wypożyczalnia rowerów, dumnie zachęcając do zdrowego trybu życia, a moje kolana aż charknęły w bólu. – Masz też tendencję do nadmiernego podkreślania, że coś należy do bohatera. Naprawdę nie musisz tego robić, wyjdzie znacznie płynniej, jeśli podkreślone fragmenty brzmiałyby: przede mną stała wypożyczalnia i kolana aż charknęły z bólu. Przecież wiadomo, że Artur nie mówi o cudzych kolanach. Jeśli jeszcze jesteśmy przy kwestii wypowiadania się, to bohater mieszał język kolokwialny z archaizmami i znów zamiast skupiać się na scenie, rozmyślałyśmy, jak śmiesznie coś zabrzmiało.

Dużym zarzutem skierowanym w stronę twojego opowiadania jest też zbieżność fabularna z „Bandersnatchem”. Miałyśmy nadzieję, że zaczerpnąłeś jedynie inspirację odcinkiem interaktywnym, a całość osadzisz w nietuzinkowych realiach i pozwolisz nam się zabawić losem bohaterów, ale pojawiło się tak wiele podobieństw, że nie sposób przejść obok bez skrzywienia. Przykłady: 

Artur aka Stefan Butler – wątek choroby psychicznej, niezdrowa fascynacja starszym kolegą po fachu, śmierć bliskiego członka rodziny, połączenie pracy i hobby, poczucie, że ktoś steruje jego życiem, zachowania kompulsywne, wątek morderstwa z następstwami.

Artur aka Colin Ritman – samobójstwo poprzedzone myślą, że życie można zresetować.

Filip aka Colin Ritman – starszy kolega po fachu, impreza, proponowanie LSD.

Dodatkowo: przełamanie czwartej ściany, leczenie choroby, kiepskie relacje z rodziną, wizje, ogólne poczucie beznadziei życia, te same ścieżki po morderstwie (zakopanie lub ćwiartowanie), przy czym podczas morderstwa bardzo podobne zachowanie do Stefana. 

 

 

Po przedyskutowaniu wszystkich za i przeciw, postanowiłyśmy wystawić wspólną notę końcową dla wszystkich przeczytanych historii. Na dzień dzisiejszy jest słabo, choć z plusem (2+). Nie da się ukryć, że sam pomysł na interaktywne opowiadanie jest świetny, a zaplanowanie tylu ścieżek zapewne wymagało sporego nakładu czasu i sporego zacięcia, również zręczności. Mimo to, niestety, lektura nie jest angażująca, poza zaangażowaniem, które wkłada się w podejmowanie za Artura decyzji. Pełna ekspozycji, streszczeń, nienaturalna dla pierwszoosobówki narracja odbiera przyjemność czytania, kłuje w oczy również fragmentaryczny brak realizmu oraz zbyt mała ilość scen, zabijająca potencjał przejmujących historii. W kreowaniu fabuły na tak wielu płaszczyznach na pewno wykazałeś się sporą dozą wytrwałości; mamy nadzieję, że nie braknie ci jej, by teraz to wszystko wyszlifować i zmienić interesujący first draft w kawał porządnego tekściwa. 



 

POPRAWNOŚĆ

OPIS

Wolisz mieszkać w miejscu jak z marzeń, [przecinek zbędny] czy mieć swojego idola za partnera życiowego? // Mieć na sumieniu czyjeś życie, [przecinek zbędny] czy być okłamywany przez najbliższych o własnej przeszłości?

 

Po zdaniu matury, [przecinek zbędny] Artur znajduje się w przełomowym momencie na swej ścieżce wyborów. 

 

Niepoprawny cudzysłów:

"- Po prostu spróbuję jeszcze raz. // Nie miałem absolutnego pojęcia, skąd zrodziła się taka myśl. (…) "[.]

 

I jeszcze jeden:

"Uświadomiłem sobie, że nic, co do tej pory przeżyłem, nie było prawdziwe. Nigdy nie byłem Arturem. Nigdy nie byłem czymś więcej, [przecinek zbędny] niż literkami na ekranie. (…)".


 

ROZDZIAŁ A

Większość rówieśników chciało [chciała] się jeszcze nacieszyć pierwszymi tygodniami wakacjami, które przeciekały jak przez palce, zanim ostatecznie pójdą na studia lub do pracy. Mimo, [przecinek zbędny] iż ostatni rok technikum by[ł] najintensywniejszy, nie chciałem dać sobie odpocząć. – Przy pierwszym czytaniu podkreślony fragment, przeczytany w pośpiechu, może być mylący. Zdanie jest poprawne technicznie – ma wydzielone wtrącenie – jednak i tak, mimo wszystko, spróbowałabym je przekształcić w coś mniej zastanawiającego, a więc jednocześnie: lekkiego. Na przykład:

Większość rówieśników – zanim ostatecznie pójdzie na studia lub do pracy – chciała się jeszcze nacieszyć pierwszymi tygodniami wakacjami, które przeciekały jak przez palce.

 

Za chwilę miało się okazać, czy te lata wysiłku włożone w prace były coś warte. Rodzice do tej pory nienawidzą mnie za to, że jeszcze waham się z wyborem studiów i wcale im się nie dziwiłem. – Nie podoba mi się, jak mieszasz w tej historii czas narracyjny. W połowie jest teraźniejszy, w połowie – przeszły, zresztą spójrz na odmianę pogrubionych czasowników. Możesz, a nawet powinieneś to ujednolicić, w końcu przescollowałam fragment rozdziału w dół i zobaczyłam, że większa część wydarzeń jest przedstawiona w czasie przeszłym. Nie ma więc powodu, by miejscami było inaczej.

 

Mimo, [przecinek zbędny] iż White Tattoo Shop był jednym z tych "prestiżowych" w Warszawie, było dosyć ciasne. – Ciasno. Albo: Był dosyć ciasny. Poza tym niepoprawny cudzysłów. 

 

Po maturze, kiedy miałem z głowy naukę, mogłem w całości zająć [się] rysownictwem.

 

Większość socjalu z tak zwanego programu 500+ musieli wydawać na korepetycje z języka szwedzkiego, książek Henning Mankell (…). – Liczby słownie + „książki”. 

 

Tego dnia klientów było mało, a właściwie okrągły jeden. Był jednak oddzielony zasłonką (…). – Powtórzenie.

 

Oczy przesiąknięte chłodem, oceniając projekty. – Coś dziwnego zadziało się w tym zdaniu. Proponuję „Przesiąknięte chłodem oczy oceniały projekty”. 

 

Nie były za małe, [przecinek zbędny] ani za duże, zaś odznaczały się szerokością.Zaś jest słowem, od którego w zwyczaju nie rozpoczyna się zdań składowych. Odznaczały się zaś szerokością. [PWN]

Kobieta o białej szacie była skromna w detale, lecz gra cieni sprawiał[a], że tatuaż złudnie wydawał się szczegółowy.

 

Po wykonaniu jej, przez własny nie profesjonalizm, zagwarantowałem sobie wizytę na SORze z wdaną infekcją. – Nieprofesjonalizm. SOR-ze.

 

No i na nowego ipada do rysowania. Jakiś lepszy photoshop też by się przydał. – iPada, Photoshop.

 

Niezgrabnie podniosłem do góry czarną koszulkę (…). – Nie da się podnosić czegoś w dół. Podkreślone do wyrzucenia. 

 

I tak ze średniej 5,30 spadłem do 3,20. – Tu również liczby słownie np. „pięć trzydzieści”. 

 

 

ROZDZIAŁ B: STUDIA

Filip uniósł ciemne brwi ku górze (…). – Pleonazm.

 

Przekręcił głowę w bok, [przecinek zbędny] niczym słodki szczeniaczek (…).

 

(…) powiedział beznamiętnie, lecz[,] mimo to, te słowa mnie uskrzydliły.

 

23 listopad – 23 listopada.

 

(…) studiować filologię skandynawską na prywatnym SWPS. – SWPS-ie. 

 

Marcel prychnął wściekle i zacisnął palce na moich biodrach, zrzucając na brudną podłogę, po czym staranował mnie. – Jeśli chcesz pominąć zaimek, zasada mówi, że powinien to być pierwszy, nie drugi. Zdanie ma dziwną konstrukcję i nie mam pomysłu, jak je naprawić inaczej, niż zupełnie przekształcając; na przykład: Marcel prychnął wściekle i zacisnął mi palce na biodrach. Zrzucił mnie na brudną podłogę, po czym staranował. – Weź pod uwagę także anakolut [źródło], o którym już pisałam, czyli błędne wykorzystanie imiesłowu współczesnego. Wątpię, by Marcel jednocześnie zaciskał palce i zrzucał Artura (zrzucaniu na pewno towarzyszyło raczej puszczanie palców), tak samo dalej: Chwyciłem psychola za kolana, odpychając z całej siły na drugi koniec pokoju (…) – idę o zakład, że Artur najpierw chwycił, a potem odepchał, a nie: zrobił to w czasie 1:1. 

 

Z szaleńczym uśmiechem przylepionym do pulchnej twarzy, [przecinek zbędny] wykręcił wózek i ruszył ile sił w rękach. 

 

(…) jakimś cudem wepchałem czarnozielony wózek na tył auta (…) – czarno-zielony.

 

Nie czułem popędu do żadnej płci, więc byłem zaburzony. Chory.  // Było tak wiele powodów, dla których mógłbym ustawiać się w kolejce do lekarzy,

 

Nie żebym był fanem. // Impreza była organizowana przez znajomego Marcela, więc tu nie musieliśmy się bać wyzwisk czy krzywych spojrzeń. Wszyscy goście byli równymi gośćmi, nie to co niektórzy sąsiedzi z akademika. – Czy to powtórzenie goście jest celowe? Nie umiem rozpoznać. 

 

 

ROZDZIAŁ B: TATUAŻE

— Witamy na pokładzie. — Filip uścisnął moją dłoń, gdy tylko nieschludny podpis znalazł się u dołu kartki. Z radością ją uścisnąłem, rozkoszując się ciepłą, delikatną skórą mężczyzny. Moja niestety była lodowata i szorstka. — Podkreślony fragment powinien znaleźć się w nowym akapicie. Dotyczy on nie osoby, która wypowiada słowa (Filipa), ale już innego bohatera (Artura). 

 

— Cieszę się, że mamy kogoś takiego w ekipie. Wszystkiego cię nauczę — powiedział bez żadnego cienia entuzjazmu, a słowa te mnie uskrzydliły. // Moje serce zabiło szaleńczo, mimowolnie barwiąc policzki na delikatny różowy kolor. Wbiłem wzrok w białe kafelki, skrywając zawstydzoną twarz. – Tu jest identyczny przykład. Nie będę już więcej wypisywać tego błędu, żeby sztucznie nie zapełniać oceny. 

 

Niestety jako stażysta, miałem spędzać tam ledwo trzy godziny, od ósmej do jedenastej. – Pierwszy przecinek jest niepotrzebny, a zamiast drugiego proponuję półpauzę [–]. Możesz ją wstawić za pomocą skrótu na klawiaturze numerycznej: lewy alt+0150.

 

Stamtąd wystarczyło obić z ulicy (…). – Odbić.

 

Radoście ruszyłem do celu, podziwiając mijające, białe drzwi. – Radośnie + mijane. „Mijające” brzmi, jakby to te drzwi mijały Artura, a nie on je. 

 

(…) przyszedł czas na myszkowanie terenu. – Myszkowanie w pokoju/domu lub przeczesywanie terenu. 

 

Odłożyłem jeansy i schyliłem się pod łóżko, wyciągając owy przedmiot. – Ów. Dodatkowo Artur nie mógł w tej samej chwili schylać się [pod łóżko] i coś wyciągać. Nie w sytuacji 1:1, więc proponuję: Odłożyłem jeansy i schyliwszy się pod łóżko, wyciągnąłem ów przedmiot. „Schyliwszy” jest imiesłowem uprzednim, który sygnalizuje, że jakaś czynność wydarzyła się najpierw. 

 

Przegryzłem wargę w skupieniu. – Szyk. Proponuję: „W skupieniu przygryzłem wargę”. 

 

Ku memy rozczarowaniu (…). – Mojemu/memu. 

 

(…) a twarz Filipa odzyskiwała wcześniejszego, obojętnego wyrazu. – Wcześniejszy, obojętny wyraz. 

 

(…) pragnienie włożenia kartonik[a]u na język (…). – Włożenie kartonika do ust lub położenie kartonika na język. 

 


ROZDZIAŁ C: LSD

piercinger Szymon (…). – Przepraszam, ale to mnie rozwaliło. Jeszcze nie spotkałam się z takim określeniem na osobę, która przekłuwa ciało. Już prędzej piercer.  →  https://sjp.pl/piercer

 

Głośno przełknąłem śliny(…). – Ślinę.


 

ROZDZIAŁ C: PRZYTOMNOŚĆ

Pozostali uczestnicy imprezy wyrzucili go z wózkiem na górę, tworząc ludzką falę, niosąc na dłoniach. – W ostatnim zdaniu składowym powinieneś powtórzyć zaimek: go. Jednak to nie rozwijązuje problemu, jakim jest konstrukcja z niepoprawnie użytym imiesłowem współczesnym. Piszesz, że imprezowicze jednocześnie wyrzucili Marcela w górę i od razu nieśli go. To się wyklucza, nie da się tych dwóch rzeczy robić naraz. One następują po sobie. Dlatego sugeruję: Pozostali uczestnicy imprezy wyrzucili go z wózkiem na górę. Tworząc ludzką falę, nieśli go na dłoniach. 

(Chociaż, szczerze, nie potrafię sobie wyobrazić, jak można nieść „na dłoniach” wózek inwalidzki z pasażerem). 

 

Machnąłem na kolegę ręką, kierując się na zewnątrz. Niepewnie dołączyłem do grupki innych palaczy, odpalając Nevadę i zaciągając się chełpliwie nowotworowym dymem, fundując kolejny gwóźdź do trumny dla i tak osłabionych, żółtych zębów. Momentalnie poczułem ulgę, przyprawiając serce o przyśpieszone tętno. // Zadarłem kark ku górze, obserwując absolutnie czyste, czarne jak smoła niebo. – Na pewno bohater zadzierał, obserwując, a nie zadarł, by dopiero zacząć obserwować? Nie dość, że nadużywasz tych imiesłowów, to część, która pojawia się w rozdziale, użyta jest niepoprawnie. 

 

Najwyższa pora wskoczyć w wir mocniejszych używek, do których mój organizm był zahartowany. (…) Odkładając butelkę whisky do połowy już pustą, wpadłem w wir tanczących ludzi (…) – wiem, że te zdania są kawałek od siebie, ale rozdział jest krótki, więc podobieństwa takie jak te rzucają się w oczy znacznie mocniej. Dalej podobnie:

Przetarłem oczy, upewniając się, czy nie jest to halucynacja. Po chwili jednak wykluczyłem tę opcję. (…) Brodaty mężczyzna uśmiechnął się, ukazując szereg żółtych zębów, na co wzdrygnąłem się. Po chwili ruszył do wyjścia, zwinnie omijając ludzi niczym żwawy nastolatek. – Poza tym w środkowym zdaniu korelacja: uśmiechnąłem się/wzdrygnąłem się słabo brzmi.

 

Wszystko wokół wirowania, a zapach alkoholi (…) – wirowało.

 

Również to, że byłem na pusty żołądek, mogło to powodować.Na pusty żołądek wzięłabym w cudzysłów lub zapisała kursywą.

 

Stał naprzeciwko, świdrując mnie spojrzeniem, na co przeszedł mi nieprzyjemny piorun po kręgosłupie. – Szyk: (…) na co po kręgosłupie przeszedł mi nieprzyjemny piorun. Chociaż słowo piorun zmieniłabym na: dreszcz. Albo: (…) po kręgosłupie przeszedł mi jakby nieprzyjemny piorun. W końcu to nie był piorun dosłowny.

 

Wybiegłem na zewnątrz, mijając licznych palaczy i wbiegłem na podwórko.Wybiegłem i wbiegłem blisko siebie średnio brzmi.

 

Jak w transie, [przecinek zbędny] ruszyłem przed siebie.

 

— Artur! — Usłyszałem krzyk. – [PWN]

 

Współlokator pokiwał ochoczo głową, robiąc swoje szczenię oczy. – Szczenięce.


 

ROZDZIAŁ D: FILIP

Chciałem już tylko jednego. Skupiając się tylko na jednym punkcie (…). – Powtórzenie.

 

(…) aby zimno powoli ustępiło gorącu (…). – Ustąpiło.

 

Zapominając o wszystkim, pocałunek stał się bardziej zachłanny. – Pocałunek o wszystkim zapomniał? To on jest podmiotem. Proponuję: „Zapomniałem o wszystkim i pocałunek stał się bardziej zachłanny”.

 

(…) skóra gdzie niegdzie (…). – Gdzieniegdzie.

 

(…) wypełzła z pod łóżka (…). – Spod.

 

Pluł krwią i najważniejsze, blokował drogę ucieczki. – Półpauza zamiast przecinka. 


 

ROZDZIAŁ D: SPANIE

(…) złapałem się za lewie przedramię (…). – Lewe.

 

Powinienem wyciągnąć do niego (…). – Od.


 

ROZDZIAŁ D: BRODACZ

(…) dziwniejsze było to, że nie mogłem dostrzec ruch nóg, jakby się unosił. – Ruchu.

 

Pozwoliłem, by kilka łez wolno spłynęła po policzkach, malując na twarzy korytarze. – Spłynęło.

 

Złapałem się za głowę, czując mokro. W ustach poczułem metaliczny smak. 

Jeżeli rzeczywiście podzielałem chorobę brata, o wiele lepiej będzie, jeśli umrę teraz. // Rodzice nie będą musieli wydawać pieniędzy na psychiatrów i leki.


 

ROZDZIAŁ E: OTWÓRZ OCZY

Byłem zjednoczenie ze wszechświatem. – Zjednoczony.

 

Z minuty na minuty[ę], [przecinek zbędny] ten stan stawał się coraz słabszy (…).

 

— O Boże! — Usłyszałem westchnięcie. Usłyszałem od małej. [PWN]

 

Po bardzo długiej chwili, [przecinek zbędny] odważyłem się otworzyć oczy. 

 

Niespodziewanie poczułem ucisk na szyi. Drobna kobieta zamknęła mnie w uścisku, a na plecach poczułem ciepłe łzy. 

 

Po minutach lecących niczym sekundy, [przecinek zbędny] uświadomiłem sobie dopiero, że muszę się ogarnąć. 

 

Musiałem ustalić, od którego momentu przestałem "żyć", a zaczęła się iluzja w głowie. – Niepoprawny cudzysłów.

 

Kojarzyłem tą sytuację. – Tę. 

 

(…) chodzi do jakiegoś liceum morskiego dla dorosłych w Świnoujściu, [przecinek zbędny] czy coś.

 

To[,] jak wrócę, było bez znaczenia. 

 

Chyba po odwiedzeniu tych dwóch miejsc, [przecinek zbędny] od razu pójdę do psychologa. 

 

Po kwadransie oczekiwania, [przecinek zbędny] w końcu nadjechał. I[,] jak na złość, w tym samym momencie dopadł mnie Karol. 

 

— Ty idioto! Wyszedłeś z domu bez słowa, a rodzice prawie na zawał zeszli! — U[u]słyszałem jego wrzask. 


 

ROZDZIAŁ F: JEDŹ

Już rozumiałem, dlaczego Marcel zwykł nazywać miasto "zemlya skuchnykh", co z rosyjskiego oznaczało krainę otępiałych. "Tu wszyscy są pijani pięknem", powiedział kiedyś. – Cudzysłowy: „(…)”.

 

Bo co[,] gdybym przypadkiem któregoś minął i o tym nie wiedział? 

 

Między mną, [przecinek zbędny] a potencjalnym studio tatuażu tkwiła jedynie cukiernia.

 

Skuliłem ramiona i przegryzłem [przygryzłem] wargę, przerażony jak cholera. – Na pewno nie chodzi ci o przegryzanie [PWN], ale właśnie przygryzanie [PWN]. Na przestrzeni tekstu wielokrotnie popełniasz ten błąd, na przykład w tym rozdziale: Rudowłosa przegryzła wargę, skanując wzrokiem moją sylwetkę od stóp do głów. 

 

(…) z całą pewnością zabezpieczenia nie uniosą twojego ciężaru i[,] kurwa, zginiesz jak nic.

 

W każdym razie, [przecinek zbędny] dziewczyna wyglądała sympatycznie. Nie dlatego, że miała ładną, [przecinek zbędny] twarz w kształcie serca i pełne ufności oczy świecące bursztynami. 

 

Poza tym,  [przecinek zbędny] przede mną stała piętnasto- może szesnastolatka. Jaki mogła mieć interes w szkodzeniu przypadkowym osobom?


 

ROZDZIAŁ G: PSYCHOLOG

Nie było tam okna, które mogłoby zbytnio rozpraszać, co[,] według mnie[,] było kluczowe. 

 

Długi skraw życia obejmujący [czas/okres] od wykradnięcia bratu jego prezentu urodzinowego do chwili obecnej został przekazany (…).

 

Psycholożka potrzebowała moment, by wszystko ułożyć (…). – Potrzebowała (kogo? czego?) momentu. 

 

Pokręciłem głową na nie, a kobieta wyjaśniła (…). – Kręci się zawsze na nie. Na tak się kiwa.

 

Mogą być to marzenia senne, [przecinek zbędny] lub właśnie tworzenie innej rzeczywistości. 

 

— Opowiedz mi[,] proszę, jeszcze o swoich nietypowych dolegliwościach.

 

W każdej chwili mogła wziąć zamach i przerwać tętnice[ę] tym czymś, czym [co] trzymała mi przy skórze.


 

ROZDZIAŁ H: WYBORY

— Już myślałem, że zgonujesz — zaśmiał się, a ten dźwięk był jedynym, co chciałem usłyszeć. W końcu tak rzadko się uśmiechał, a co dopiero śmiał! – Pomieszane podmioty. 

 

Filip wyjął ku mnie dłoń, by pomóc mi wstać, a ja wdzięcznie ją przyjąłem, rozkoszując się aksamitną skórą mężczyzny, zdobioną tuszem układającą się na czarny trójząb. Nadal nie potrafię uwierzyć, że mężczyzna użyczył własnego ciała do ćwiczeń (…) – skóra układała się w trójząb? To źle brzmi i chyba nie o to chodziło. Może: (…) rozkoszując się aksamitną skórą mężczyzny, zdobioną tuszem. Wzór układał się w czarny trójząb.

Plus, zwróć uwagę, że pomieszałeś czasy narracji. Nadal nie potrafiłem…

 

Odwrócił się napięcie, wyrywając się z imprezy. – Na pięcie.

 

Odkąd sięgam pamięcią, zawsze chciałem wiedzieć[,] jakie to uczucie wyruszyć w good trip i bad trip. (…) a mnie sparaliżował strach i nie wiedziałem[,] jak się zachować.

 

Pierwszy raz od długiego czasu czułem spokój. [Nie] M[m]usiałem się bać kolejnych czyhających wyborów. Nie musiałem słuchać narzekań rodziców (…). 


 

ZAKOŃCZENIE: GOOD TRIP

Raptownie zerwał się do biegu, ganiając za czymś, co im nie dane było ujrzeć. – Za czymś, co nie dane było im ujrzeć. Poza tym imiesłowy: najpierw się zerwał, by dopiero zacząć ganiać. Sugeruję: Raptownie zerwał się do biegu, by pognać za czymś, czego…

 

Już po paru minutach poszukiwań, [przecinek zbędny] znaleźli chłopaka całkowicie wychłodzonego i wykrwawionego. 

 

Oboje myśleli, że śpi, ale śmierć już dawno porwała chłopaka w swoje sidła. W panice wezwali karetkę, ale już dawno za późno. – Nie umiem wyczuć, czy to powtórzenie na pewno jest celowe. 

 

(…) przystanek pomiędzy światem żywych, a umarłych (…) 

 

Ten dzień i tak nie należał ani do nich, ani do marudnych ciotek, ani do nikogo innego, [przecinek zbędny] poza Arturem i wszystko miało wyglądać tak, jak on by [sobie] tego zażyczył. 

 

"Pokój jego duszy", czy "ŚP", na co przeszła kolejna fala oburzenia od strony ciotek. Po prostu zwykła, symboliczna tabliczka, [przecinek zbędny]z imieniem, nazwiskiem, datą urodzenia i śmierci. – Niepoprawne dla polskojęzycznej literatury cudzysłowy.

 

Filip podszedł do tabliczki[,] należycie pożegnać się z Arturem. 



Na koniec dodamy jeszcze, że jako czytelnicy płci, jak widać żeńskiej, trochę rozpraszały nas notki pod rozdziałami właściwymi twoich wpisów. Na przykład tu, rozdział H: Właśnie zakończyłeś czytanie. Albo: Jeżeli wybrałeś opcję 1, następny rozdział, który musisz przeczytać, nosi nazwę (…). Co ciekawe, na początku zwracałeś się do nas w liczbie mnogiej: Jeżeli coś jest jeszcze niejasne, pod koniec czytania zawarta jest krótka instrukcja, która przekieruje was do poprawnego rozdziału (…). Albo zupełnie bezosobowo: Pod koniec każdego rozdziału należy podjąć decyzję, które zaważą na dalszych losach Artura. Raz, że na twoim miejscu zdecydowałybyśmy się na jedną formę wykorzystywaną w obrębie całości (i na pewno nie byłby to wybór wersji bezosobowej). Spróbuj po prostu pisać tak, by nie musieć mierzyć się z problemem dopasowania do płci odbiorcy, na przykład: 

Pod koniec każdego rozdziału podejmować będziesz decyzje, które zaważą na dalszych losach Artura. (…) Właśnie zakończył się rozdział X. Jeżeli wybierasz opcję 1., następny rozdział, który musisz przeczytać, nosi nazwę (…). 

 I to by było od nas na tyle. Życzymy powodzenia w dalszej pracy nad projektem. 



9 komentarzy:

  1. Dziękuję za obszerną recenzję i wskazanie błędów! Bardzo to pomogło. Co do większości stanowczo się zgadzam. Odniosę się tylko do kilku aspektów;

    “Myślałam, że Artur zdaje sobie sprawę ze swojego pociągu seksualnego w stronę mężczyzn, bo w jakiś dziwny sposób zakochał się w Filipie, świadomie czerpał radość z dotykania jego skóry, patrzenia mu w oczy i tak dalej. Opowiadał mi o tym, więc byłam święcie przekonana, że wie o swojej orientacji.”

    Odniosę się tutaj już do wszystkich tego typu wstawek o orientacji bohatera. Artur jest aseksualny, ale nie zdaje sobie z tego sprawy; niechęć do seksu tłumaczy “chorobą”. (Nie czułem popędu do żadnej płci, więc byłem zaburzony.). Ale przecież bycie aseksualnym nie oznacza, że Artur nie może stwierdzić, że Filip jest przystojny, lub że podoba mu się jakaś część ciała. Potrzebuje bliskości jak każdy i jest w stanie się zakochać, choć próbuje okłamać wszystkich (i siebie), że jest inaczej, ponieważ “"Miłość jest wtedy, gdy dwoje najlepszych przyjaciół czuje do siebie pożądanie". - to mu powtarzano i w to wierzył. A wtrącenia typu “rozkoszowałem się jego aksamitną skórą”, “wpatrywałem się w jego intensywne tęczówki” miały podkreślić niezdrową fascynację Filipem, co wyszło śmiesznie i nieco irytująco, teraz to widzę.



    “Sądzisz, że to realne? Bo na moje zabrakło medycznego researchu.”

    Całość miała wyjść “nierealnie”, ale masz rację - fakt, że Arturowi nawet przez myśl nie przeszło to, że powinien być słaby, wychudzony, itd. jest dziwny i nic go nie broni.



    "I czy to nie dziwne, że Artur jako niedoszły tatuażysta, który marzy o stażu, myśli w tak protekcjonalny sposób o artystycznej pracy, którą wykonywałby Filip?"

    Jeśli chodzi o nazwanie tatuaży “bazgrołami” - w moim odczuciu nie jest to protekcjonalne, niektórzy są w stanie sami siebie nazwać brudnopisami.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. “Po zachowaniu psycholożki nie wiem już, czy Artur faktycznie był w śpiączce, czy cokolwiek mu się śniło i obecna Warszawa jest tą realną, a może – tak jak i wcześniejsze jego życie – to wszystko również nie dzieje się naprawdę i zaskoczysz mnie jeszcze inną opcją…? Mam mętlik w głowie i czuję, że się pogubiłam.”



      Cieszę się, że ten fragment wywołał takie zdezorientowanie - choć to tylko mała namiastka tego, co przeżywał Artur.





      “Nie pochyla się nad tym, co przeżył w koszmarze i jaki wywarło to na nim wpływ.”



      -Tylko że on tego nie pamięta. W tej wersji traci pamięć, nie kojarzy studiów, Marcela, śpiączki i psycholożki, a cała ścieżka w jednym rozdziale została pozbawiona sensu, do czego się przyznaję. Było to chamskie zerżnięcie z filmu “Bandersnatch”. Nie wiem, ile razy to oglądaliście i do jakiego zakończenia doprowadziłyście, ale w jednej ścieżce Stefan stacza walkę z ojcem i psycholożką tylko po to, by dowiedzieć się, że nie jest sobą, tylko aktorem na planie filmowym. Zakończenie filmu było niedorzeczne i “oderwane” od mrocznego wydźwięku filmu – taki sam efekt miał wywrzeć ten rozdział.





      “(…) ale czułam, że tak naprawdę wcale nie mam wyboru.”



      Taaaaak.







      "Nie rozumiem, czemu bohater potrzebuje obydwu narzędzi, kiedy mógłby na komputerze zainwestować w zwykłą licencję "



      Jestem ciemny, jeśli chodzi o jakiekolwiek narzędzia do rysowania, dzięki za sprostowanie, wykorzystam przy poprawianiu!

      Usuń
    2. Minęła sekunda, a wszystko było już gotowe, jakby życie było filmem na taśmie, który ktoś przewinął. Pierdolona pamięć złotej rybki. – Nie rozumiem jego toku myślenia. Artur w końcu zaczął pracę (notabene pożałowałeś mi opisów, całość skróciłeś do dwóch zdań. Szkoda), szybko się ze wszystkim uwinął – i tu nie wiem, czy minęła dosłownie sekunda, czy to kolejny skrót myślowy. Ponadto, dlaczego bohater podsumował błyskawicznie przygotowywanie podstawowych narzędzi tatuatora jako „pamięć złotej rybki”?



      Artur ma problemy z pamięcią krótkotrwałą. W jego puntu widzenia przygotowanie stanowiska zajęło sekundę, bo najzwyczajniej tego nie pamięta, nagle urwał mu się film i “ocknął” się na gotowe.





      "Nawet nie wiedząc kiedy to się stało, miałem zęby zaciśnięte na wardze, a na języku poczułem metaliczny posmak krwi. // Doprawdy, złota pamięć w połączeniu z uzależnieniem behawioralnym sprawi kiedyś, że skończę z odgryzionymi ustami. – Zaraz, co? O co mu znowu chodzi z tą pamięcią? Co ma piernik do wiatraka?"



      Nie wierzę, że nigdy, ale to nigdy, choć raz w życiu nie miałaś sytuacji, kiedy robisz coś - dla przykładu wiążesz sznurówki -, a tu nagle puff – restart systemu, wybudzasz się z “transu” i okazuje się, że przed tobą są zawiązane sznurówki, choć nie możesz sobie przypomnieć samej czynności zawiązywania ich.



      Nie? Czy tylko ja mam takie “napady”, w których zapominam, co robiłem przed paroma sekundami?







      "To opis pierwszych chwil po zażyciu przez Artura LSD. Czy nie uważasz, że jest zbyt klarowny? Coś jak suchy raport odbębnionych przez bohatera czynności. Brakuje mi w nim raz, że emocji, a dwa – faktycznego i realnego stanu, gdy Artur jest pod wpływem środków odurzających. Zobacz, jak ładnie układa myśli, z jaką łatwością wszystko kalkuluje i przeżywa."



      LSD potrzebuje od 15 do 20 minut, nim zacznie działać.







      "Dodatkowo urosło we mnie poczucie braku możliwości ucieczki od nieuchronnego zakończenia (samobójstwa). Zupełnie tak, jakby wybór stażu prowadził już tylko do jednego i nieważne, co zrobiłam w trakcie – pojedyncze decyzje nie mają znaczenia. Czy tym zabiegiem chciałeś pokazać, jak czuł się Artur? I chciałeś, żebym ja też to poczuła? Jeśli tak – udało się. Mimo wszystko jest mi przykro, że fatum zostało przypieczętowane przy wyborze studia vs staż i już po tym nie miałam na nic wpływu."



      Jak wcześniej wspomniałem, chciałem, aby czytelnik poczuł to samo, co bohater. Kolejny aspekt bezczelnie zerżnięty z Bandersnatch – bez względu na to, co widz/czytelnik wybierze, fabuła i tak popłynie swoją drogą, wprowadzając wszystkich w frustrację. To moja interpretacja filmu przełożona na tekst.

      Usuń
    3. Ale nie zgodzę się z tym, że fatum zostało przypięczotowane. Choć rzeczywiście dużo zakończeń prowadzi do tego samego, gdzieś pomiędzy próbami uniknięcia śmierci jest zakończenie, w którym Artur nareszcie spełnia to, czym się odgrażał w rozdziale A (Pragnąłem żyć jego życiem, choćbym miał stracić własną tożsamość). Nie zmienia to jednak tego, że inne zakończenia zostały skopane po całości. Nawet jeśli chciałem wywołać rozczarowanie takim “brakiem pierdolnięcia” i zdezorientowanie – nie jest to usprawidliwieniem, za bardzo pośpieszyłem się do ścieżek, które wydały się być bardziej interesujące. Zlałem je.




      "Tatuaże ćwiczy się na specjalnej sztucznej skórze, przygotowanej dla początkujących zwykle na fantomach. Poza tym trzeba mieć kursy/uprawnienia. (…) A może najpierw jakieś dokumenty potwierdzające ukończenie kursu, jakieś uprawnienia, certyfikat? Chłopak ma z dziewiętnaście lat. Takie kursy tatuażu nie są długie, ale cholernie drogie. Skąd dzieciak miałby na to kasę? Rodzice chcą go przecież posłać na studia, nie do pracy."




      Ćwiczył samodzielnie, na własnym ciele oraz na wspomnianych przedmiotach. Świńska skóra również może stanowić zamiennik. Tak samo jak pomarańcze i banany. Ale wiadomo, że ich jakość jest znacznie gorsza do fantomu lub ludzkiej skóry. Zasłyszałem to w jakimś Q&A na ig Wurszta i Ralpha. Głównie na ich mediach społecznościowych robiłem resarch w świecie tatuażu. Na przyszłość będę pamiętać na jakich aspektach jeszcze się skupić i na co zwrócić uwagę, aby nie walnąć takiego fikołka.

      (A tak swoją drogą - Szczerze myślałem, że na staż do takiej branży przyjmują ludzi bez żadnych kursów - mnie na staż też przyjęli, choć o nie miałem bladego pojęcia o wybranym zawodzie poza jakimś tam ogólnym zarysem.)



      Jakieś tanie, amatorskie maszynki to tatuaży też nie są specjalnie trudne do zdobycia, a do ciapania sobie igłą w skórze w własnym zaciszu domowym nie potrzeba specjalnych papierów.



      "I tak Artur wszędzie zostawił swoje odciski palców. Łatwo sprawdzić, kto ostatni sprzątał."



      Raczej odciski palców, włosy i inne takie nie powinny nikogo dziwić. Artur nie jest w studio pierwszy raz.



      "Przerażające, że Artur myśli, że zatopienie wozu i umycie się w rzece sprawi, że jego DNA zniknie, skoro zostawiał je na każdym kroku."


      Tu nieco stanę w obronie własnej i Artura – zapominasz, że to jego pierwsze zabójstwo i to jeszcze w afekcie. To dosyć oczywiste, że nie pozbędzie się śladów jak prawdziwy profesjonalista i będzie łapał się dziwacznych rozwiązań. A z resztą, nawet seryjniacy popełniają poważne błędy w zacieraniu śladów.

      Usuń
    4. Nie rozumiem tylko, dlaczego zaczerpnięcie z “Bandersnatch” jest aż takim minusem. O ile zgodzę co do tego, że niektóre sceny nie powinny mieć miejsca (wybór pomiędzy ćwiartowaniem ciała, a zakopaniem, skakanie przez okno itd.), to nadal trzymam się wersji, że niektóre zerżnięcia wyszły całkiem nieźle - udało mi się wywrzeć wrażenie, że jednak decyzje nie odgrywają aż tak dużej roli, a nawet sprowadzają się do jednego (np. W filmie, gdzie mieliśmy wybór między przyjęciem i odrzuceniem LSD – wszyscy wiemy, jak skończy się przyjęcie propozycji... natomiast odrzucenie narkotyku sprawi tylko, że Colin Ritman sam naszprycuje Stefana wbrew jego woli i stanie się to, co ma się stać na balkonie).

      Za to niektórych nawiązań nie byłem świadomy (Artur drugim Stefanem).



      Recenzja zdecydowanie wiele mi rozjaśniła i wprowadziła na dobre tory. Dopiero teraz widzę, że opowiadanie jest pełne sprzeczności, niedomówień, a Artur jest zupełnie bezpłciowy. O ile w mojej głowie jego zachowania miały sens, tak w przełożeniu na tekst już nie. Pierwszą rzeczą, którą zajmę się od podszewki, będzie jego charakter, by w końcu przestał być taki martwy i obiektywny. Po napisaniu (w tej chwili) pięćdziesięciu sześciu rozdziałów wydawał się być całkiem w porządku, kompletnie zignorowałem to, że każde rozgałęzienie powinienem traktować jak swojego rodzaju inne opowiadanie.

      Chaotyczny styl też zostawia dużo do życzenia; wezmę pod uwagę wszystkie rady przy poprawkach. Czeka mnie sporo pracy, ale już wiem, gdzie iść. A po przeczytaniu wpisu dostałem niezłego motywującego kopa ;)

      Pozdrawiam;

      Usuń
    5. Cieszę się, że jesteś usatysfakcjonowany oceną. To zawsze najważniejsza kwestia. Pozwól, że odniosę się do odpowiedzi skierowanych w stronę moich partii.
      1. "Nie wierzę, że nigdy, ale to nigdy, choć raz w życiu nie miałaś sytuacji, kiedy robisz coś - dla przykładu wiążesz sznurówki -, a tu nagle puff – restart systemu, wybudzasz się z “transu” i okazuje się, że przed tobą są zawiązane sznurówki, choć nie możesz sobie przypomnieć samej czynności zawiązywania ich:" - Oczywiście, że miałam takie sytuacje, gdy się zamyślam i robię coś mechanicznie. Nazywam to kolokwialnie "lagiem" albo "transem", jak sam napisałeś. Pamięć złotej rybki to trochę coś innego - jak w przykładzie z kluczami, który Ci napisałam w ocenie. Mówiąc prościej: gdy pamiętasz o czymś kilka sekund/minut temu, a zaraz zapominasz.

      2. "LSD potrzebuje od 15 do 20 minut, nim zacznie działać". - Okej, ale po wzięciu LSD Artur zdążył jeszcze poudawać, że pije wódkę, popatrzeć na Szymona (?), który się zalał i klarownie opisać sytuację. Dopiero znacznie później zaczęły dziać się te "dziwne" rzeczy.

      3. "Nie rozumiem tylko, dlaczego zaczerpnięcie z “Bandersnatch” jest aż takim minusem". - Nie chodzi o pomysł na opowiadanie interaktywne, bo przecież sam "Bandersnatch" jest na tym oparty, również istnieje wiele gier, gdzie to gracz decyduje o losie bohatera. Chodziło nam stricte o fabułę. Dostrzegłyśmy za dużo podobieństw. To trochę tak, jakbyś postanowił przepisać odcinek "Black Mirror" i pozmieniać niektóre elementy (imiona, lokalizację itp.).

      Usuń
    6. Hej, cześć, dżem dobry!
      Wybacz, że dopiero teraz, ale ten miesiąc jest dla mnie zabójczo aktywny i ciężko było wyskubać moment, by Ci odpisać na te kwestie, o których jeszcze nie wspomniały dziewczyny, a które dotyczyły mojej części oceny.

      Ale przecież bycie aseksualnym nie oznacza, że Artur nie może stwierdzić, że Filip jest przystojny, lub że podoba mu się jakaś część ciała. Potrzebuje bliskości jak każdy i jest w stanie się zakochać, choć próbuje okłamać wszystkich (i siebie), że jest inaczej, ponieważ (…) – jasne, gdyby tak to było pokazane, to pewnie bym to tak odebrała. Jednak Artur nie stwierdził po prostu, że Filip jest atrakcyjny czy dobrze zbudowany lub jakaś część jego ciała mu się podoba. Gdyby zauważył to w takim tonie – dałoby się to dostrzec. Jednak Artur w pierwszej scenie jest strasznie nakręcony, zachowuje się jak zakochany nastolatek, który najchętniej, to by się do Filipa przykleił na stałe. Pamiętaj też, że zdecydowałeś się na narrację pierwszoosobową. Więc myśli w stylu: śliczne usta tatuatora czy tam dalej o szczeniaczku pokazują, że Artur dobrze wie, że Filipa uznaje za ślicznego, słodkiego jak szczeniaczek. Jeśli dorosły facet nazywa drugiego w swojej głowie ślicznym, to aż nie da się nie podejrzewać, że świadomie się w nim buja. Zdecydowanie zabrakło tej subtelności.

      Jeśli chodzi o nazwanie tatuaży “bazgrołami” - w moim odczuciu nie jest to protekcjonalne, niektórzy są w stanie sami siebie nazwać brudnopisami – tak, ale rozmawiamy o studiu Filipa, którego Arturze przez całą historię mocno idealizuje; o miejscu, które po pierwszym rozdziale wydawało mi się, że jest dla Artura ogromnie ważne. Rozumiem, że z przekory można tak mówić, sama nazywam własne opowiadania opkami. Tylko kiedy patrzymy na pracę kogoś, kto nas inspiruje, zachwyca, jest naszym idolem, to jego twórczość nie będzie dla nas raczej takim ot byle czym. To przemyślenie kłóciło mi się z tym, co pokazała pierwsza scena – zafiksowaniem na punkcie Filipa, traktowaniem go wręcz z namaszczeniem.

      Usuń
    7. Tylko że on tego nie pamięta. W tej wersji traci pamięć, nie kojarzy studiów, Marcela, śpiączki i psycholożki, a cała ścieżka w jednym rozdziale została pozbawiona sensu, do czego się przyznaję. – Nie miałam o tym pojęcia! Nie podejrzewałam tego, boo… nie oglądałam filmu. xD

      Było to chamskie zerżnięcie z filmu “Bandersnatch”. Nie wiem, ile razy to oglądaliście i do jakiego zakończenia doprowadziłyście, ale w jednej ścieżce Stefan stacza walkę z ojcem i psycholożką tylko po to, by dowiedzieć się, że nie jest sobą, tylko aktorem na planie filmowym. Zakończenie filmu było niedorzeczne i “oderwane” od mrocznego wydźwięku filmu – taki sam efekt miał wywrzeć ten rozdział. – No tak, ja byłam jedną z tych oceniających, które Bandersnatcha nie obejrzały wcale. Nie odnalazłam więc podobieństw i nie wiedziałam, że Artur o czymkolwiek zapomniał. Sądziłam, że to, co minęło, po prostu przestało go interesować, bo… obok jest Filip, jest chillout, jest fajnie, są dragi. Yay! A przez to w moim odczuciu zakończenie wydawało mi się płaskie, a potencjał tego, co przyniosły gabinet i Warszawa – zmarnowane. Nie potrafiłam docenić aż takiego oderwania. Ciekawe, czy doceniłabym je, gdybym obejrzała film. Nie wiem. Nie umiem obecnie odpowiedzieć na to pytanie.

      Nie rozumiem tylko, dlaczego zaczerpnięcie z “Bandersnatch” jest aż takim minusem. O ile zgodzę co do tego, że niektóre sceny nie powinny mieć miejsca (wybór pomiędzy ćwiartowaniem ciała, a zakopaniem, skakanie przez okno itd.), to nadal trzymam się wersji, że niektóre zerżnięcia wyszły całkiem nieźle – no nie wiem, nie jestem przekonana, nie widzę powodu, by szczycić się słowem „zerżnięcie” i uważać je za plus. Inspiracja a zrzynka stoją od siebie znacznie dalej; można się inspirować klimatem, ale wymyślić własną historię, bohatera z innym charakterem, inne narkotyki, inne sceny (pisałeś, że nawet ta w gabinecie, którą uważałam za bardzo unikatową, też miała miejsce w filmie…?). Może nie powinnam się wypowiadać, bo nie widziałam tego filmu, więc nie mam porównania i nie wiem, ile procent tego opowiadania w rzeczywistości stanowi twoja inwencja twórcza i pomysłowość. Na moim przykładzie wspomnę, że po godzinach skrobię sobie fanfiction – osadzone w świecie Bleacha – i tylko jedna ze scen ukazanych na ekranie anime pojawiła się w tekście, a jej celem jest jedynie wskazanie czytelnikowi czasu akcji, osadzenie go w nim. Gdybym przepisywała to, co zobaczyłam już na ekranie, wiem, że tekst byłby po prostu nudny – to jak tworzyć ekranizację na podstawie książki, tylko w drugą stronę. Po co miałabym to robić? I po co ktoś miałby to czytać…? Nie widzę większego sensu.

      Usuń
  2. @ćwiczenie tatuowania – tak, ale ćwiczenie dla początkujących może być na słabszych zamiennikach i nikt tego nie neguje. Jednakże sam napisałeś, że to przywołane studio to jedno z najlepszych i szanowanych w stolicy. Do takich studiów na staże chodzą zwykle osoby, które mają już jakieś pojęcie i miesiące pracy w zawodzie, tyle że w np. słabszych studiach, albo chociaż wysokie kwalifikacje. Najlepsi z najlepszych nie biorą raczej kogoś początkującego, nie? I nigdy zrobienie sobie paru dziar w domu nie zastąpi profesjonalnej pracy na kimś. Przecież są różnego rodzaju kontrole służb sanitarnych w takich studiach i wystarczy mały błąd nieprzeszkolonego pracownika, powodujący szkody u klienta, by takie studio zamknąć. To nawet widać na przykładzie choćby pracy przy robieniu paznokci – malować pięknie może umieć każdy, kto się nauczył z tutorialu na yt, ale to na studiach/szkoleniach uczysz się odpowiedniego używania narzędzi, żeby nie uszkodzić macierzy paznokcia, żeby odpowiednio przykładać szablon, jak środki chemiczne wpływają na skórę, co może powodować uczulenia i przede wszystkim – jak zły kształt paznokci może zrobić klientce poważną krzywdę. Profesjonalizm nie bierze się znikąd, samouk nie będzie potrafił wszystkiego. Stąd pierwsze kroki są trudne i nie bierze się takich ludzi do pracy od razu w najlepszych firmach, gdzie przecież stawia się wysokie wymagania – dlatego wydało mi się to nierealne. Zaś zatrudniając w takim miejscu po znajomości, ryzykuje się również utratą prestiżu firmy. Co innego gdyby to nie było najlepsze studio w Warszawie, jednakże chyba trzeba mieć najpierw jakieś referencje do super studia.

    @zacieranie śladów – tak, masz rację. I bardzo dobrze, że Artur popełniał te błędy, wręcz przyczepiłabym się, gdyby tego nie zrobił. Lecz niektóre podstawowe wydały mi się nielogiczne w jego rozumowaniu, ale okej, adrenalina, choroba, pierwszy taki czyn – da się to zrozumieć. No i cieszę się, że Artur został złapany, bo o to chodziło, żeby został przy takiej ilości śladów. Szkoda tylko, że nie było w tym żadnej ingerencji policji. Wymienione przeze mnie potknięcia Artura miały pokazać, jak łatwo właśnie policja mogła złapać jego ślad, a jednak to się nie stało – znalazła ich jakaś (dobrze pamiętam?) staruszka z psem, a nie profesjonaliści mający do dyspozycji psy tropiące, kamery uliczne rejestrujące BMW Filipa, zeznania świadków (żona i koledzy z pracy wiedzieli, że Artur wybiera się do studia, gdzie jest Filip), DNA, odciski palców (nie tylko to pod paznokciami ofiary, ale i w studio) i wiele innych.

    Bardzo się cieszę, że ocena Ci się przydała i trochę rozjaśniła w głowie. Szczególnie że chcesz pracować nad tym opowiadaniem – bo jest nad czym pracować. Pomysł na nie jest super. Co do podobieństwa do „Bandersnatch” możesz też pomyśleć o innych ścieżkach niż narkotyki i morderstwo – takich, których nie było w filmie. I przede wszystkim musisz zadbać o charaktery postaci, a na pewno będzie lepiej. ;)

    OdpowiedzUsuń