[229] ocena: Pokuta Malfoyów



Tytuł: Pokuta Malfoyów

Autor: Beatrice

Gatunek: ff – Harry Potter z elementami kryminału

Ocenia: Forfeit

 

Od razu zaznaczę, że nie będę wypisywać wszystkich błędów, jeśli tekst nie okaże się w miarę czysty – szkoda na to czasu. Postaram się skupić na tym, o co prosiłaś, czyli na sylwetkach bohaterów, logice i ewentualnych niezgodności fabularnych. 

Podoba mi się szablon, ale trochę zgrzyta odstęp między akapitami. 

 


ROZDZIAŁ PIERWSZY. Złoty Chłopiec; część 1

 

Żenujące, pomyślał Will, ledwie nadążając za kobietą prowadzącą go przez ministerialny labirynt. – Dobrze by wyglądało, gdybyś zaznaczała bezpośrednie myśli kursywą (cudzysłów byłby raczej mniej estetyczny). 

Widzę, że szykuje się opowiadanie pisane POV-em, a w tym typie narracji naturalniej byłoby np.: 



Żenujące.
Ledwie nadążał za kobietą prowadzącą go przez ten ministerialny labirynt.



Pamiętaj, że tylko sugeruję. 

 

Właściwie niemal wszystko w pomieszczeniu było stare, zniszczone i wyglądało, jakby pamiętał czasy, gdy Stany Zjednoczone były brytyjską kolonią. – Pamiętało. 

 

Otaczający ich ludzie robili to, co aurorzy mieli w zwyczaju robić w pracy – albo siedzieli przy biurkach z nosami w papierach, albo przekrzykiwali się nawet ponad kilkoma boksami, albo biegali chaotycznie w różnych kierunkach.

 

Nazwy takie jak: „dzia ana a oaana dec d ony z Voltem” czy: „riwum” nic mu nie mówiły, niezależnie jak bardzo się starał. – Z tego, co zrozumiałam, Will przybył z Ameryki na staż/praktyki. Miał do czynienia z dowodami jakiejś sprawy, więc zapewne obracał się w podobnym towarzystwie. Naprawdę nie skojarzył ani jednego słowa? Szkoda. To byłby fajny element pokazujący, że chłopak nie jest odklejony od tej rzeczywistości i coś go z tym łączy. Chyba że dział aurorów to dla niego prawdziwa nowość – w takim razie rozumiem zachowanie. 

EDIT: Później się okazuje, że Will i Dee są aurorami. Dziwne, że Will nie zgadł nic a nic. 

 

Zwłaszcza skóry, w najróżniejszych postaciach. – Przecinek zbędny, ale dla podkreślenia fajnie wyglądałby myślnik. 

 

Kto tam zresztą będzie widział, co mam na plecach, rozmarzył się, obserwując gościa z runami. – Przejście bezpośrednie do myśli wytrąciło mnie z czytania. Lepiej wyglądałoby oznaczenie ich kursywą, ale może to kwestia mojego przyzwyczajenia. 

Jako że nie oddzielasz kursywą ani cudzysłowem myśli postaci od reszty narracji i nadal (zresztą słusznie) przecinki rozdzielają części składowe w myślach złożonych, właściwie trudno na początku poznać, gdzie ta myśl się kończy. Jeśli nie chcesz stosować kursywy ani innych jej oznaczeń (na przykład przenosząc je do nowych, osobnych akapitów – jak zasugerowałam wyżej), przynajmniej rozdzielaj je od reszty zdania średnikiem, albo nawet kropką. W końcu część składowa o rozmarzeniu się nie ma nic wspólnego z częścią składową przedstawiającą myśl. To jak w przypadku dialogu: 

– Bla bla bla – powiedział bohater. 

– Bla bla bla. – Bohater wstał i wyszedł. 

W przypadku przemyśleń mogłoby wyglądać to tak: 

Bla bla bla – pomyślał bohater. 

Bla bla bla. – Bohater wstał i wyszedł.

Widzisz analogię? 

Nie będę już zwracała na to uwagi, chyba że uznam jakiś fragment za istotny. 

 

Popatrzył na nią z ukosa.

— Nie czytałaś książek?

— Czytałam — odparła, wzruszając ramionami. — Dawno temu — dodała po zastanowieniu. — I na twoim miejscu nie nastawiałabym się, że będą się w stu procentach zgadzać z prawdą. To tylko książki. – Podoba mi się ten fragment i podoba mi się wplecenie w opowiadanie książek Rowling. Tylko szkoda, że nie wiemy nic o samej Rowling. Może się to jeszcze kiedyś przewinie? W każdym razie wplotłaś tę kwestię bardzo subtelnie, tłumacząc popularność Harry’ego wśród nowego pokolenia. 

 

Choć był trochę starszy[,] niż spodziewał się Will – według obliczeń powinien mieć obecnie jakieś trzynaście lat – wyglądał dokładnie tak, jak opisywała go książka. – Zastanawiam się, skąd ta różnica. Urodził się wcześniej? Bo raczej dat bitew nie przesunęli, a jeśli tak, Will zobaczyłby rozbierzność między książką a historią, której się uczył. Według książek i tej informacji, James musiałby się urodzić rok przed Bitwą o Hogwart z 1998 r. Ciekawe, jak to wytłumaczysz. 

 


ROZDZIAŁ PIERWSZY. Złoty Chłopiec; część 2

 

Zastanawiam się, skąd podział pierwszego rozdziału – jak do tej pory podzieliłaś tylko ten. Nie chciałaś zrobić z pierwszej części prologu? 

 

W królestwie Jima panował koszmarny chaos. Pierwszą rzeczą, na którą padał wzrok, był ogromny plakat ze złotym lwem na szkarłatnym tle, rozpostarty na środku korkowej ściany. – Ściany? Wyobrażałam sobie, że boksy były niższe, skoro aurorzy rozmawiali nad ściankami – zakładałam, że muszą się widzieć nawet z daleka, gdy siedzą.

 

— Taaa, Wydział Łapania i Osadzania Morderców z Drugiej Wojny z Voldemortem, w skrócie WŁOM. Albo też raczej WŁOIMZDWZV — przeliterował uważnie Jim — ale tego nie da się wymówić. – Akurat dziwne, że nazwa działu ma w sobie niepoprawną nazwę wojny; powinna być Druga Wojna Czarodziejów. 

 

Genialny moment, który mnie rozbawił: 

Will nie wytrzymał.

— Zauważyliście, że podpadały literki?

— Co?

— Literki. Na drzwiach. Odpadły — powtórzył.

Bardzo mi się podoba, że humor w tym opowiadaniu jest taki lekki. Świetnie się dzięki temu czyta i mam ciepłe odczucia względem Willa za jego, można rzec, małostkowość w tej scenie. 

 

Ci, którzy nie byli brutalni i wyjęci spod prawa – czyli naprawdę nieliczni – działali w szarej strefie, czasem współpracując z MACUSą. – Nie wiem, czy poprawnie odmieniasz skrót, bo nie znam pełnej nazwy, ale na pewno powinien pojawić się tam dywiz: MACUS-ą. 

EDIT: Później widzę, że mianownik brzmi MACUSA. Sugeruję ci odmieniać to tak, jak utarcie odmienia się skrót agencji T.A.R.C.Z.A. – T.A.R.C.Z.Y., T.A.R.C.Z.Ę; w wypadku MACUSY, oczywiście, bez kropek.

 

— Dobra, to by było na tyle — oznajmił. — Jakieś pytania?

— Toaleta — zażądała Demeter, a Will równocześnie rzucił:

— Obiad. – Szkoda, że między słowem toaleta jest tak długi komentarz narratora i dopiero po chwili pojawia się obiad. Przez to nie czuć, że te słowa były rzucone jednocześnie, co psuje odbiór fragmentu, który byłby dużo zabawniejszy w innej konstrukcji. 

 

Zastanawiał się, jakim cudem ten człowiek – sprawiający wrażenie osoby niepotrafiącej samodzielnie zawiązać sznurówek, a co dopiero złapać różdżkę za właściwy koniec – pokonał siejącego postrach czarnoksiężnika. – Mogłaś zapisać to bez zastanawiał się. Byłoby naturalniej, bo przecież to POV Willa. Z jednej strony sama się zastanawiam, co się dzieje z Harrym, a z drugiej – to ciekawe przedstawienie postaci, niegdyś bohatera, teraz faceta w średnim wieku zmęczonego życiem. 

 

Pani Longbottom powiedziała, że wysłała ci sowę z wiadomością i z bagażami Amerykanów. – Chodzi o Hannę? Czy ona już jest koło pięćdziesiątki? Nie za dużo? Albo naprawdę czas się jakoś zagiął w tej historii. 

 


ROZDZIAŁ DRUGI. Potterowie

 

Will szczególnie się temu nie dziwił – sam wątpił, że Jim dostarczyłby ich na miejsce w jednym kawałku. – Skoro pracuje w biurze aurorów, to nie rozumiem, skąd wątpliwości. Bo jest wesołym chłopcem? To za mało, a uprawnienia musi mieć, skoro się teleportuje. 

 

Zwłaszcza że żadna z londyńskich linii nie łączyła centrum z dzielnicą zamieszkiwaną przez Potterów[,] i musieli dwukrotnie zmieniać wagon. – Wagon to niedopowiedzenie. Raczej pociąg. Plus, kiedy spójnik „i” oznacza „więc”, poleca się stawiać przed nim przecinek. W ramach ciekawostki: [KLIK]. 

 

— Clara Potter, miło mi państwa poznać.

Will kolejny raz tego dnia poczuł się oszukany. – Z jednej strony to wynajdywanie różnic między książką a rzeczywistością to niezłe smaczki, ale z drugiej… czy aby na pewno to taka tajemna wiedza, że żona bohatera w książce ma inne imię niż naprawdę? Wieści nie dotarły za ocean? Czarodzieje nie mają gazet? Nie przekazują sobie informacji? Po tylu latach nie korzystają z internetu? Nie mają jakiejś własnej sieci? 

 

Will spojrzał na swoje ciężkie,[przecinek zbędny] aurorskie buty, idealne do gonienia przestępców po błocie, kamieniach i upstrzonych odłamkami szkła chodnikach, jednak nieszczególnie nadające się na salony. – Przecież chwilę wcześniej zostawił buty pod oknem w pokoju. 

O ile dobrze rozumiem, aurorskie oznacza, że są to buty specjalistyczne, noszone przez aurorów. W takim wypadku nie stawiaj przecinka między dwoma określeniami. Nie mają charakteru równorzędnego; to jak w: studia stacjonarne licencjackie [KLIK].

 

Chłopak przewrócił oczami, ale pożegnał się z – sądząc z dobiegającego z lusterka chłopięcego głosu – kolegą i wepchnął komunikator do kieszeni jeansów. – Zdecydowanie za dużo partykuły „z” w tym zdaniu. 

Komunikator w POV Willa nie brzmi dobrze, to młody chłopak, a zdanie jest za bardzo okrąglutkie, jakby mówił je narrator wszechwiedzący, a nie personalny. W tym rozdziale coraz częściej lecisz w tę stronę, np tu: 

I nad Willem wisiała jeszcze konieczność napisania do Chrisa, który pewnie urwałby mu głowę, gdyby nie dostał szybkiej relacji.

Spróbuj wystylizować je na myśli Willa, np.: Kurczę, musiał jeszcze napisać do Chrisa, jak najszybciej, bo inaczej typ urwie mu głowę!

 

— Rozmawiałem z Hannah — odezwał się nagle Harry Potter. – W Polskim tłumaczeniu to Hanna, nie Hannah. 

 

I nie wepchnęliśmy mu na siłę, tylko sam zaproponował nam nocleg, bo zostaliśmy bez dachu nad głową. – Wepchnęliśmy mu się. 

 

Will już po chwili przyznał jej rację. Przez niemal kwadrans próbował otworzyć przeglądarkę w telefonie – nie pomogło stanięcie na krześle, wyjście na korytarz, ani nawet wystawienie ręki z komórką za okno. – Czyli jednak czarodzieje korzystają z Internetu. Więc jakim cudem Will nie znalazł żadnej informacji o różnicach między światem rzeczywistym a książkowym? Bardzo się tym interesował i nawet nie szukał? Nie rozmawiał o książkach, których był fanem, z innymi? Jakoś mi się to nie klei. 

 

Malachi zalazł jej tym za skórę. – To brzmi jak head-hopping do głowy Demeter. Powinnaś dodać, że Will pamiętał, wiedział cokolwiek, aby podkreślić, że to jego myśl, spostrzeżenie. 

 

— Nadal uważamy, że to Badfaith? — upewnił się Will, obserwując Demeter, która[,] klnąc na czym świat stoi, miotała się wokół mogiły.

 

Ich obecność wzbudziła za to zainteresowanie zarządcy, dlatego szybko się wynieśli.

Zjedli szybki lunch na mieście, zastanawiając się, co dalej.

 

U Potterów czekała ich niespodzianka – w salonie siedział mężczyzna o turkusowych włosach, przez które pewnie było go widać na odległość mili. Towarzyszyła mu kobieta oraz wtulona w nią mniej więcej dwuletnia dziewczynka. One z kolei miały niemal białe włosy, bardzo jasną cerę oraz nadzwyczajnie niebieskie oczy. Wyglądały jak z katalogu dla pięknych i bogatych. – Wiem, że przedstawiając Lupinów chciałaś pokazać ich odmienny wygląd, jednak już po chwili i tak nie pamiętałam połowy cech. Takie wyrzucanie opisu jak z rewolweru nie działa dobrze na wyobraźnię. Nie podoba mi się ten fragment, mogłaś przedstawić to mniej sucho. Pamiętaj, że to POV, a ja czuję się raczej, jakbym wprawdzie czytała narrację trzecioosobową, ale narratora wszechwiedzącego. 

 

Potter nie załapał aluzji i wciąż drążył temat, aż w końcu Demeter warknęła, że nie nadawało się to na rozmowę przy obiedzie. – Fajnie by było zobaczyć to w scenie. Szkoda, że mi tego oszczędziłaś. 

 

— Niezależnie, co powypisywano w tych koszmarnych książkach, na Grimmauld Place nigdy nie wisiały żadne głowy skrzatów domowych — oznajmiła kobieta z naciskiem, na wypadek, gdyby ktoś zamierzał w to wątpić. – Jednak pominęłąś wątek Rowling. Miałam nadzieję, że dowiem się czegoś więcej o stosunku do autorki książek, skąd ona w ogóle miała całą wiedzę, aby stworzyć tę biografię, etc. Cóż. 

 

Will nie zamierzał przejmować się jej opinią. – To również chętnie zobaczyłabym w postaci myśli. Chciałabym wiedzieć, co poczuł Will. Opowiadanie zaczęło się tak dobrze, ale z biegiem czasu jest… bardziej sucho. Znam jedynie opinię Willa albo narratora wszechwiedzącego na temat wydarzeń i krótkie relacje, ale Willa jest w tym coraz mniej. Nie wiem, jakie ma odczucia, jak je okazuje. Samo rzucenie, że odczuwa niepokój, nie spowoduje, że to poczuję. Niech nagle przebiegnie go dreszcz, zrobi mu się duszno… cokolwiek. Nie czuję Willa, obserwuję go jako robota. Lepiej wyglądało to wcześniej, kiedy przykładowo irytował go brak liter w napisach na drzwiach. Teraz mam wrażenie, jakby był apatyczny, bierny. 

 


ROZDZIAŁ TRZECI. Zabini

 

Zacisnęła usta i popatrzyła mu wyzywająco w oczy, co przy jej pięciu stopach oraz sześciu calach wzrostu było nie lada wyzwaniem – może nie należała do szczególnie niskich osób, ale Zabini był przynajmniej o stopę wyższy. – Użyłaś spójnika oraz, który powoduje, że zdanie brzmi, jakby Demeter miała i pięć stóp wzrostu, i sześć cali wzrostu – jak gdyby to były dwie oddzielne miary wysokości, a nie jedna. Albo gdyby miała pięć stóp. Czyli dwadzieścia pięć palców u nóg. 

 

Wspomniany Potter zdecydował się w końcu odezwać.[dwukropek zamiast kropki]

— To są panna Silverfield i pan Lesage.

— Porucznik Silverfield i młodszy auror Lesage — poprawiła Dee, wyciągając dłoń do Zabiniego, a Will po chwili wewnętrznej walki poszedł za jej przykładem.

Brwi Zabiniego podjechały do góry. Will zmieszał się, lecz niepotrzebnie, bo Zabini wyraził tylko uprzejme zdziwienie:

— Amerykanie?

— Świadkowie? — powtórzyła Dee z naciskiem. – Bardzo podoba mi się ta scena. Po raz kolejny świetnie ukazujesz charakter Dee. Lubię ją, wyróżnia się i widać, że ciężko jej się odnaleźć wśród brytyjskich śledczych i ich braku dyscypliny. 

 

— Dobra, a teraz chciałbym od początku — rzucił wilkołak, kiedy młodszy kolega bez słowa sprzeciwu ruszył w głąb cmentarza, natomiast ich szef nie przerwał dyskusji z nie-magiem. – Dziwnie brzmi dopisek narratora. Może zamiast używać natomiast, wystarczy średnik? 

 

Will czuł się cokolwiek niezręcznie – zaczynał szczerze Zabiniego lubić, bo po prostu inaczej się nie dało. Gdy wreszcie pozbyli się Pottera z zasięgu wzroku i przestał wszystkim działać na nerwy, Zabini okazał się naprawdę równym gościem. I tylko Willa gryzły wyrzuty sumienia, bo gdzieś z tyłu głowy wciąż plątało mu się to nieszczęsne wilkołactwo. Choć bardzo się starał, nic nie mógł poradzić na wpajane od dzieciństwa przekonania. – Streściłaś uczucia Willa. Czemu nie pokażesz wprost, jak się bije z myślami? Czemu nie znam przekonań Willa odnośnie do wilkołactwa? Dlaczego nie przelatują mu przez głowę różne informacje? To POV, pokaż więc, co Willowi siedzi w głowie! Jakie ma zdanie na ten temat, jakie spostrzeżenia… ale nie tak sucho. Wlej w to trochę uczuć. Czemu nie napiszesz tego mniej sztywno? Na przykład: Rety, ten Zabini to naprawdę równy gość. Przynajmniej nie irytował Willa tak, jak Potter. Dziwne, ten to był dziś energiczny… Jednak ciężko się przyzwyczaić do tych kłów – mama wciąż powtarzała, że wilkołactwo jest złe, a tu proszę – wilkołak-auror, w dodatku z niezłym gustem do lokali. Oby tylko nie okazało się, że nie panuje nad sobą nocą… Chwilę później ładnie oddajesz zachowanie Demeter. Czasem mam wrażenie, że przeplatasz partie narratora wszechwiedzącego z personalnym, a jednak i tak w tym wszystkim brakuje… uczuć. Pokazuj je. Piszesz, że Will czuł się niezręcznie, ale ja tego nie widzę. To, że narrator wmówi mi, jak czuje się postać, nie sprawi, że się z nią utożsamię, szczególnie w tym typie narracji – bo nie jestem w stanie odczytać tej niezręczności ani z zachowania, ani ze stylizowanych przemyśleń.

 

– Ale tym razem popełnił błąd. Sąsiadka zauważyła go pod drzwiami mieszkania White w dzień zaginięcia. Pewnie on jej nie zauważył, dzięki czemu przeżyła. – Wiem, że w dialogu powtórzenia są tolerowane, ale wystarczyło dać widziała i byłoby lepiej. 

 

Will przyjrzał mu się uważnie, zastanawiając, czy Zabini mówił to z własnego doświadczenia. – Dlaczego nie pokażesz, jak WIll o tym myśli wprost? 

 

Wcześnie wprawdzie przyznał, że Ślizgonów podejrzewano o różne rzeczy, zwłaszcza te złe, lecz jakoś trudno uwierzyć, że wszyscy siedzieli w czarnej magii. – Wcześniej. 

 

Po drodze możemy wstąpić do marketu po zakupy spożywcze, bo dawno tam nie nocowaliśmy[,] i obawiam się, że tamtejsza spiżarnia świeci pustkami. – Dawno nie nocowali w markecie?

 

Minęło przynajmniej parę tysięcy lat, zanim auto zatrzymało się gwałtownie jednym kołem na chodniku. Will z trudem oderwał palce od uchwytu nad drzwiami i na trzęsących się nogach wygramolił się na zewnątrz. Miał ochotę upaść na kolana i ucałować ziemię. – Brakuje mi tu też myśli Willa, jego odczuć; czy śniadanie nie podchodziło mu do gardła? Nie kręciło mu się w głowie? Serce mu waliło? Daj mi się wczuć w bohatera, nie stawiaj ściany między mną a nim. To jego POV. 

 

— Ale, na bogów, rododendrony? — zakpiła. – Na bogów? A nie na merlina lub jakiś amerykański odpowiednik?

 

Z drugiej strony pani Potter prędzej zrównałaby to miejsce z ziemią, niż pozwoliłaby komukolwiek w nim zamieszkać, gdyby cokolwiek mogło zaburzyć jej obraz perfekcyjnego domu. – Nie widzę tu myśli Willa, tylko head-hopping. To zdanie to oddzielny akapit. Zaznacz jakoś, że wciąż jesteśmy w głowie bohatera. 

 

Znaleźli tam tylko kolejne pokładyi frustracji. – Pokłady. 

 

Potrzebował zajrzeć na swoją pocztę, jednak Grimmauld Place dwanaście również okazało się być strefą wolną od zasięgu.Okazało się – bez być. [KLIK]

Dziwi mnie ten brak zasięgu w Londynie (!). Czy jest to spowodowane czarami? Przecież istnieją magiczne adresy e-mail. Nie mam żadnego racjonalnego wyjaśnienia na przywołane zjawisko, więc zaczyna mi to pachnieć imperatywem, aby Will wyszedł z domu i coś zauważył/zrobił, bo inaczej nie miałby powodu. 

EDIT: fajnie, że pod koniec rozdziału się to wyjaśnia, ale wciąż dziwne, że bohater nie zapytał o to choćby Zabiniego, nie szukał informacji na ten temat itp. 

  

„No chyba nie jesteś jak twój kuzyn George, prawda?“. – Co to za dziwny górny cudzysłów? Popraw na polski. 

 

Skoro ma przyrodnie rodzeństwo, o którym nic nie było w książkach, inne rzeczy też mogą wyglądać inaczej. – Jeśli Stella jest młodsza od Dracona o 20 lat, to mogłaby wystąpić w książkach co najwyżej w epilogu. 

 

Przy Malachi’u nigdy nie można być niczego pewnym. – Malachim. 

 

W drodze do metra widziałam jakąś knajpę, więc ogarniemy się w mieszkaniu i pójdziemy na lunch, a potem poszukamy Malachi’a, żebym mogła go udusić. – Malachiego. Musisz zrobić research na temat odmiany tego imienia. Nie będę więcej zaznaczać tych błędów. 

 

Szczerze mówiąc, zmęczyła mnie długość tej notki. Optymalnie maksymalne 12 stron tekstu jest wystarczające, po czasie już traciłam koncentrację i czekałam na koniec. Jak na razie z rozdziału na rozdział jest coraz dłużej, co nie napawa mnie optymizmem – muszę robić przerwy w czytaniu. Co gorsza widzę, że następne notki są podobnej długości (około 18 stron, TNR 12, interlinia 1,5). Nie jestem w stanie czytać więcej niż jeden rozdział dziennie, w dodatku dzielę go na pół. 

 


ROZDZIAŁ CZWARTY. Łowcy

 

W rozciągniętym, czarnym T-shircie mężczyzna wyglądał na wyższego, bledszego i bardziej piegowatego niż zazwyczaj, a na dodatek wydawał się składać z samych długich linii i kątów ostrych, jak na jednym z tych dziwacznych obrazów, które uwielbiała Marion. – To POV Willa, dlaczego określa kolegę per mężczyzna? Mam wrażenie, że nie do końca rozumiesz, na czym polega POV. Odsyłam cię do artykułu o narracji w naszej encyklopedii: KLIK

 

— Przepraszam bardzo, ale nie wszyscy biorą prysznic i są gotowi do wyjścia. 

— Nareszcie ktoś tu mówi z sensem — ożywił się Malachi, spoglądając na Belle z zaczepnym uśmiechem. – Właściwie to ja kompletnie nie rozumiem sensu wypowiedzi Belle. 

 

To, że Will dopiero zauważył radykalną zmianę Malachiego, wydaje się nierealne. Facet zwykle bardzo się wyróżnia makijażem, biżuterią i ciuchami, jednak teraz jest jedynie w szarym garniaku, a narrator mi wmawia, że Will nic nie spostrzegł. No wątpię. 

 



 

Zastanawia mnie też, dlaczego, skoro Dee chciała jechać metrem, reszta też na to przystała. A Malachi wezwał taksówkę. Już byli w ministerstwie – mogli się teleportować. Demeter wyjechałaby wcześniej i spotkaliby się przed budką telefoniczną. Dziwne, że czarodzieje tego nie rozważyli. 

 

— Nazywam się Hermione Weasley i jestem szefową Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. – Czemu Hermione, a nie Hermiona? Rozumiem, że skoro chcesz używać angielskich odpowiedników, to będziesz również zapisywać Siriusa i Luciusa, a nawet Department of Magical Law Enforcement. Jednak ciężko mi się przestawić, skoro spolszczona wersja jest ogólnie przyjętą, zresztą (prawie) całe opowiadanie napisane jest w języku polskim. 

 

Choć przydałaby się klima albo przynajmniej zaklęcie chłodzące, strasznie tu gorąco. – Zakładam, że mimo używania telefonów, inne urządzenia elektryczne wciąż mogą nie działać w magicznych przestrzeniach. Ciekawe, czy Dave o tym nie wie, czy w Ameryce to już normalne, że korzysta się z elektroniki, czy to przeoczenie. 

 

Will był pewien, co odpowiedzieć, więc tylko pokiwał głową. – Chyba nie był. 

 

— Umieścili, tyle że nie tam[,] gdzie trzeba.

 

Mój zastępca, podporucznik Ilia Rozovsky — Ilię z założonymi rękami i pozornie obojętną miną opierał się o ścianę przy drzwiach (...) – Ilia. 

 

Przebrnąwszy przez standardowe tematy – pogodę, porównywanie stażu pracy, narzekanie na szefów – przez resztę drogi porównywali amerykański i brytyjski styl pracy aurorów.

 

Ten wasz federalny system u nas by leżał, całe Biuro Aurorów nie liczy nawet setki osób, a jakby nas jeszcze rozesłać po kraju, to wypadałoby po kilka osób na hrabstwo. Wyavadowali nas jak pufki pigmejskie — sarknął. Wyavadowaliby, jeśli dobrze rozumiem zamiar zdania. 

 

Chłopak wskazał na Willa lekkim ruchem głowy, a wtedy zza kołnierza kurtki wyjrzał mu fragment tatuażu.

Zaraz, co?

Will z głupią miną zagapił się na łowcę, który zupełnie nie pasował do jego wyobrażenia o Malfoyach – białowłosych i snobistycznych. Tacy ludzie nie biegali po mieście z mieczem przy pasie, a już na pewno nie tarzali się w błocie z przestępcami. I nie mieli tatuaży!

— Ten to kto? — zapytał Malfoy, nieświadomy targających Willem rozterek. – Od wskazania na Willa głową do wypowiedzenia pytania mija sporo czasu, ponieważ wrzuciłaś pomiędzy dużo tekstu. Najpierw się zastanawiałam, po co Malfoy kiwa głową, a potem, przy czytaniu pytania, tego kiwnięcia mi zabrakło. 

 

— A w najgorszym?

— Wiesz, że Draco Malfoy był śmierciożercą, nie?

Will nie zadawał więcej pytań. – A co poczuł? W jaki sposób? Wiesz, takich momentów, gdzie nie znam uczuć bohatera, jest mnóstwo, wypisuję tylko te, gdzie tekst sam się bardzo mocno prosi o to, by dorzucić drżenie rąk i nagłe duszności. Naprawdę nie eksponujesz zachowań postaci – i chwała ci za to – ale eksponujesz uczucia. Will nie zadał więcej pytań, bo wiedział, że nie musi więcej wiedzieć. Ale raczej tego nie zbył, zajęło to jego myśli. Tyle że ja nie czuję jakiegokolwiek przejęcia, nie ma żadnej myśli; to POV Willa, a czuję za to, jakbym czytała opowiadanie pisane wszechwiedzącym. Moja wiedza na temat myśli i uczuć Willa jest tak biedna, jak jego wiedza o innych bohaterach – a przecież stoimy za plecami chłopaka. Nadajże mu trochę życia, bo jak na razie to chodzimy za kukiełką, która opowiada o wszystkim wokół, nie mając własnego zdania, swoich przemyśleń, nic nie wywołuje w nim żadnych emocji. A raczej piszesz, że bohater jest zainteresowany czymś, ale tego nie widać w jego zachowaniu. Były momenty, gdy Will nagle spojrzał na kogoś, zdając sobie z czegoś sprawę, albo go zamurowało z wrażenia i… nic. To tyle. Nie mamy pojęcia, jak przeżywał wieści, co o nich sądził i… z rozdziału na rozdział jest pod tym względem coraz gorzej. Na początku, w jedynce, pamiętam jego zainteresowanie, wyrażanie opinii, jakieś zdziwienie. Nie było to perfekcyjny POV, ale mogłam w jakimś stopniu się wczuć. Jednakże w tym momencie mogę stwierdzić, że takich elementów praktycznie nie ma. Fabuła idzie na przód, bohaterowie mają swoje odrębne cechy, coś się dzieje, poznajemy świat przedstawiony w przystępny sposób, po kolei, bezsprzecznie masz to wszystko opanowane. Tylko w całym opowiadaniu brakuje samego Willa. A to Will jest kluczową postacią, która ma mnie przyciągnąć do tej historii, to jemu mam współczuć i kibicować, mam się o niego martwić, lecz on jest jak zombie. Jak pusta wydmuszka. Naprawdę polubiłam Demeter, ma charakterek i widać po niej, jak reaguje na brak dyscypliny, jak lubi rządzić, jak czuje się niedoceniona przez brytyjskich kolegów po fachu i jak nie toleruje nieporządku. Jest mi bliższa niż Will, który to wszystko opowiada, podsuwa. To jego oczami widzę Dee i mam większą wiedzę na temat preferencji właśnie Dee niż samego Willa. A to oznacza, że twojemu protagoniście brakuje paru elementów tworzących główną postać. 

 


ROZDZIAŁ PIĄTY. Kobieta z gazet

 

Podoba mi się, jak ładnie opisałaś rozkład trupa, rozwój larw i wzięłaś pod uwagę temperaturę do określania czasu zgonu. Widać, że zrobiłaś research i wyszło bardzo profesjonalnie. Aż mi się przypominają sceny z CSI: Miami. Brawo. 

 

— Merlinie, to Candice Rainheart? — wydusił.

Potter zmarszczył brwi i sięgnął do kieszeni, z której wyjął notes i kilka luźnych, nieco wymiętych kawałków pergaminu.

— Ktoś od Ollivanderów musi jeszcze zidentyfikować różdżkę, ale według Czarodziejskiego Urzędu Meldunkowego dom należy [do] Benedicta Rainhearta.

— Ojciec? — dociekała Dee. — Mąż? Brat?

Potter nie odpowiedział, nerwowo przeglądając papiery.

— Albo kochanek — mruknęła Belle. – Trochę dziwna uwaga Belle, bo przy tych samych nazwiskach (wiem, że się zdarza, ale szanse na to…) raczej bycie kochankiem to ostatni nasuwający się pomysł. Nie wiem, czy taki miałaś zamiar, ale po tym tekście uznałam Belle za nieco głupią. 

 

Dee najwyraźniej nie zorientowała się, że ostatnie pytanie zostało skierowane do niej, bo nie odpowiedziała od razu. Zamrugała, dostrzegłszy wbite w siebie natarczywe spojrzenie Zabiniego, a po minie mężczyzny można było wywnioskować, że uznał poprzedni za wyczerpany i zamknięty. – Poprzedni temat? 

 

Symetryczna twarz, zgrabna sylwetka, duże oczy – nie trudno było uwierzyć, że w romans Candice z wpływowym gościem. –  Coś tu się skiepściło. Nietrudno łącznie.

 

I bez tego sprawiali wrażenie się dostatecznie wstrząśniętych (...). – I tu. 

 

Prychnął.

— W wygrzebywaniu brudów Malfoyowie nie mają sobie równych.

— To absolutnie okropne — jęknęła Ariadna. 

Po powrocie do ministerstwa Demeter drobiazgowo zrelacjonowała, co widzieli i czego dowiedzieli się na temat morderstwa, przemilczając jednak spięcie między Zabinim i Potterem. – Ten przeskok jest tak niewidoczny, że najpierw się zdziwiłam, czemu nie zarejestrowałam obecności Ariadny na miejscu zbrodni, a po trzech akapitach ogarnęłam, że jej dialog miał być przeniesieniem się do ministerstwa. Założyłam, że to był komentarz na wcześniejszą wypowiedź. Zapis jest bardzo mylący i polecam zrobić na blogu przynajmniej trzy entery przerwy, jeśli chcesz robić takie przeskoki w scenach. 

 

— Bywacie — parsknął Jim i nie zrobiło na nim wrażenia lodowaty wzrok starszego kolegi. – Zrobił. 

 

— Wstawaj, Mills! — zawołała Dee.

— Sto lat! — wrzasnął Mills, zrywając się na równe nogi. – Nie musisz powtarzać, że zrobił to Mills, skoro wiemy, że Demeter zwróciła się właśnie do niego.

 

Ten rozdział, dużo krótszy, o wiele lepiej się czytało. Nie wiem, czy to fakt, że nie mam przed sobą ściany długiego tekstu, czy że w jednej notce pojawiło się mniej informacji, ale była przyjemna. Nie uśmiecham się tak na myśl o następnym – dwa razy dłuższym. 

 


ROZDZIAŁ SZÓSTY. Asystentka diabła

 

Ale to musi być Theodore Nott, no nie? – Okej, trzymasz się angielskich odpowiedników. Dobrze, że konsekwentnie, choć jestem przeciwna – to nie błąd. 

 

Obudził się, dopiero gdy do kuchni wpadł z impetem zaspany i potargany Dave. – Swoją drogą ciekawe, że po najechaniu na to zdanie, zmienia ono barwę z czarnego na białe. Wcześniej się to nie zdarzało. 

 

Thompson szarmancko odsunął Belle krzesło. Bez konkurencji w postaci Wrighta miał pełne pole do popisu i widocznie nie zamierzał marnować okazji. Will napotkał spojrzenie Belle, która mrugnęła do niego, nie przestając uśmiechać się z wdzięcznością do Thompsona. – W tym rozdziale zaczęłaś rzucać nazwiskami jak z karabinu i… wciąż nie wiem, kim jest Thompson czy Wright, a mieszasz ich między znane mi postaci z imienia i zastanawiam się, jak Belle ma na nazwisko. Po prostu operujesz imionami i nazwiskami na zmianę, lecz nie orientuję się jeszcze, kto jest kim. Za dużo na raz się tu dzieje, a brakuje mi jakichś wskazówek, dopowiedzeń. Jednak ciężko się spodziewać, że dam radę ogarnąć ponad dziesięcioosobowy zespół tak szybko. 

 

W międzyczasie Rome chętnie opowiadał o Birminghan, gdzie się wychował i gdzie wciąż mieszkali jego rodzice, dwie starsze siostry i jedna młodsza, dziadkowie z obu stron oraz cała masa bliższych i dalszych krewnych. Will w krótkim czasie dowiedział się, że ojciec oraz najstarsza siostra Rome’a pracowali w Departamencie Przestrzegania Prawa, matka była stenografką Wizengamotu, druga siostra wykładała zaawansowaną transmutację organiczną na Londyńskim Uniwersytecie Magicznym, a najmłodsza studiowała magizoologię. Dodatkowo kilkoro kuzynów zajmowało się magią eksperymentalną, kolejni czarodziejskim prawem, jakiś wujek był cenionym mistrzem eliksirów, a inny uzdrowicielem dyżurnym w Szpitalu Świętego Munga. – Czytam całą scenę w knajpie i o czym opowiada Rome, ale… narrator to wszystko streszcza. Czemu nie pokażesz sceny, nawet krótkiej? Coraz więcej ekspozycji i streszczeń pojawia się w tym tekście. Wiem, że ta scena nie byłaby istotna, ale… skoro tak, to po co o tym w ogóle pisać? Można dać fragment z wymianą trzech zdań i dopowiedzieć kilka rzeczy, zamiast podawać ścianę tekstu o jedzeniu w knajpie i pocztówkach. Zaczynam się nudzić. 

Sam pomysł na wymienienie tego wszystkiego, gdzieś pod koniec ukazując poirytowanie Willa tym, że musi słuchać takich detali, które go nie obchodzą, byłby bardzo okej, gdyby całego opowiadania nie wypchano podobnymi streszczeniami. Wycinając inne, to mogłoby nawet pozostać – gdyby okraszone zostało przemyśleniami Willa o tym, że aż tak szczegółowa historia Rome’a była absurdalna i ostatecznie nic bohaterowi nie dała, i sam pod jej koniec o tym  wszystkim zapomniał albo się w tym pomieszał. Nie czułabym się wtedy taka samotna w moim zmieszaniu. Widziałabym tu nawet zdania w stylu: Dodatkowo kilkoro kuzynów zajmowało się (chyba?) magią eksperymentalną, (…) jakiś tam wujek był cenionym – ta stylizowana irytacja i obojętność mogłyby rosnąć. Ale, jak wyżej, forma celowego streszczenia doceniona zostanie dopiero, gdy inne ograniczysz.

W ogóle w tym rozdziale nic się nie dzieje i rozumiem, że potrzebne są takie chwile wytchnienia, ale mam wrażenie, że najpierw czytam mało istotną rozmowę pomiędzy postaciami, z których połowy nie ogarniam, a potem muszę przyswajać, że w restauracji podają ryby, a na Pokątnej są pocztówki z Londynu. Gdyby chociaż mejle do Chrisa coś wnosiły… ale nie. Wcześniej czytało się je miło, pokazywały różnice między amerykańskim a brytyjskim stylem bycia i tym, jak Amerykanie postrzegają świat przez pryzmat książek o Potterze, ale teraz zabrakło nawet tego. Jak na razie to ten rozdział jest po prostu o niczym i męczę się, bo brakuje mi konkretnej akcji. 

 

Znaleźli na nim dwie świeże mogiły, dwu[-] i czterodniową, opierając się na datach wyrytych na kamiennych płytach. – Ale na płytach zapisuje się datę śmierci, a nie pochówku. 

 

Will pomyślał, że Smith chyba ustanowił nowy rekord – w czasie jednej wypowiedzi udało mu się obrazić pięć osób. – Kolejny przykład, który aż się prosi o inny zapis: Wow, Smith chyba ustanowił nowy rekord...

Brakuje mi tej naturalności w twoim opowiadaniu. Wszędzie wciskasz, o czym Will pomyślał, zamiast to zapisać wprost. Stoimy za jego plecami, wiemy, czyj to punkt widzenia. Spraw, by narracja była lżejsza. 

 


ROZDZIAŁ SIÓDMY. Dziewczyna w szkarłacie

 

Will podszedł zamienionego na bar biurka i nalał sobie kawy. – Podszedł do. 

 

Jednak jak dotąd Badfaith nigdy nie pozbawił życia nikogo „zbyt sławnego”, choć w ciągu pierwszych kilku miesięcy aurorzy dotarli do kilku takich osób. – To się wyklucza. Badfaith nie zabił gwiazdy, ale jednak ślady mówią, że zabił. Bez sensu. I dalsza część akapitu tego nie wyjaśnia. 

 

Podoba mi się rola skrzata jako archiwisty, choć to trochę za dużo powiedziane. A jego imię – Kleks – świetnie pasuje, a on sam działa sprawniej niż ctrl + F; fajnie, że Amerykanom zrzedły miny z powodu działania systemu mimo bałaganu. To pokazuje, iż poza brakiem organizacji aurorów, dają sobie radę, tylko w nieco innym stylu, lecz nie należy ich lekceważyć. Jednak zaskakuje mnie zachowanie Willa: Bez skrupułów cisnął ją na podłogę obok swojego krzesła. 

Nauczony porządku, szacunku, hierarchii, a także zdziwiony bałaganem… rzuca teczką. Na podłogę. Spodziewałam się, że rzuci na stolik, albo chociaż położy. Grzeczniej. 

 

Prawdopodobnie w książkach w niebyt dobry sposób wspomniano o jakimś jego krewnym, bo on sam był zdecydowanie za młody, żeby się w nich pojawić. – Niezbyt. 

 

Rome westchnął – brak kropki. 

 

Mężczyzna w końcu się ugiął i wpuścił ich do środka, z zastrzeżeniem, że była to jednorazowy gest i drugi raz im nie pomoże. – Był. 

 


ROZDZIAŁ ÓSMY. Gwiazda poranna, gwiazda wieczorna

 

Zaskakujące, ale poczuł się lepiej na widok kolacji. – Wciąż nie wiem, w jaki sposób poczuł się lepiej. Zrobiło mu się cieplej? Zniknął ucisk gardła? Rozluźnił mięśnie karku? 

W zasadzie zostały mi trzy rozdziały do końca, więc pozwól, że nie będę powtarzać tych samych uwag, choć mogłabym je wypisać w wielu akapitach każdego rozdziału. Na pewno już wiesz, co co chodzi z emocjami i czemu ich brakuje. Nie będę więcej o tym pisać lub opiszę jakieś skrajne przypadki. Ogólnie wytknę już tylko to, co bardzo rzuci się w oczy i przejdę do podsumowania, bo czuję, że z biegiem rozdziałów nic się nie zmienia, nie ma ani progresu, ani regresu. 

 

— Myślisz, że zabrał je… eee… pan M.? — zapytał Rome ze sceptyczną miną. – Dlaczego, skoro wiedzą, że Zabini był tego dnia w Ministerstwie Magii i jako jedyny sam grzebał w teczkach, po prostu do niego nie pójdą, tylko podejrzewają Malfoya, który prawie nigdy się tam nie zjawia? Rozmawiali już o tym z Kleksem, po co teraz w ogóle to rozstrzygają? Bez dwóch zdań muszą iść do Zabiniego, szczególnie że był na miejscu zbrodni. Wciąganie w to teraz Malfoya wygląda, jakby nie odbyli rozmowy z Kleksem i stawia ekipę w niekorzystnym świetle – nie domyślają się oczywistego, oczywiście na ten moment. Mam ochotę powiedzieć im: halo, obudźcie się!

 

— Żaden bunt, nie przesadzaj — żachnęła się Belle. — Po prostu mieliśmy po drodze. Poza tym, [przecinek zbędny] daj spokój, jaka impreza? Ta knajpa to jakaś stypa, pełno tu snobów, a kelnerki są w wieku mojej matki i nawet nie ma na czym oka…

Urwała, rzucając Rome’owi spłoszone spojrzenie. On jednak nie zwracał na nią uwagi, tylko ze zmarszczonymi brwiami obserwował Malachi’a. Pewnie zastanawiał się, jakie to ważne sprawy ich konsultant mógł załatwiać w klubie. – Podkreślone zdanie przeniosłabym do poprzedniego akapitu, za wypowiedź dialogową. 

I Will w żaden sposób nie zareagował na zachowanie Belle? Na Merlina, zauważył, że się spłoszyła po stwierdzeniu, że w klubie nie ma żadnych ładnych lasek, zapewne jest lesbijką, która się nie ujawniła i strasznie jej wstyd, że powiedziała za dużo, a bohater zwraca uwagę na zamyślonego Rome’a i zgaduje, o czym on myśli. To dość nienaturalne zachowanie, szczególnie w narracji personalnej, gdzie jeśli bohater zauważył spłoszenie – powinien na nie zareagować.

 

Szanowni państwo, a oto Nanna Morgenstern, królowa tego przybytku. – Czy to jakieś nawiązanie do serialowego Lucyfera? 

 

— Etta w zeszłym miesiącu zaczęła studia i musiałam ją przenieść na soboty. Ale to w sumie dobrze, bo odkąd ministerstwo wprowadziło ten cholerny wyższy podatek dla nie-czarodziejów, wykruszyła mi się kapela faerie — stwierdziła, wykrzywiając usta i zerkając na Rome’a, który uniósł dłonie w obronnym geście. – Nie-czarodzieje to slang amerykański. Czy oni przenieśli się poza granice Wielkiej Brytanii? Wcześniej była mowa o jakichś uprawnieniach i innych papierach uprawniających do podróży międzynarodowych. Czy w takim razie to Amerykanka ich obsługuje gdzieś na wyspach?

EDIT: Pojawia się Stella, więc chyba wciąż są w Anglii (bądź Szkocji lub Walii).

 

Zajmowało ją kilkoro młodych i ładnych osób obu płci, zajętych piciem ogromnych ilości szampana i obściskiwaniem się wzajemnie. – Wystarczy osób. Gdyby były jednej płci, raczej pisałabyś o kobietach/mężczyznach. 

 

Will wzruszył ramionami.

— To Belle, wszyscy ją rwą. Pewnie się przyzwyczaiła. Czasem to wykorzystuje. I ogólnie chyba jej to nie przeszkadza.

Wolał nie wspominać, że sam często miał ochotę rzucić się jej do stóp. – Wcale że nie miał. Prowadzisz narrację tylko z punktu widzenia Willa i nic takiego nie zarejestrowałam, mimo że przebywam za jego plecami cały czas. Niech nie okłamuje samego siebie. Lepiej by też brzmiało to jako bardziej bezpośrednia myśl, wystarczy wyciąć zaznaczoną część. Logiczne, że wolał o tym nie mówić, bo nie powiedział. 

 

Nie wspominając, że zawsze mimowolnie porównywał każdą nowopoznaną dziewczynę do Marion i romantyczny nastrój trafiał szlag. Nowo poznaną osobno. To też nie jest prawda. Poznał kilka dziewczyn po przybyciu do Anglii i żadnej nie porównał. Nawet zwłok. 

 

Will prawie nie udławił się whisky. – Chyba właśnie prawie się udławił. Prawie się nie udławił wskazuje na to, że jednak się to stało. 

 

— Merlinie — jęknął Rome rozdzierająco. — Czy cała Wielka Brytania już to wie? Przecież nigdzie o tym nie pisali! – Dziwi się Rome, który razem z Willem zdradzili barmance, że Malachi jest konsultantem do spraw czarnej magii. 

 


 


Stella z ożywieniem opowiadała siostrze o starciu, jakie Nico i Ava, kimkolwiek byli, stoczyli niedawno z Towarzystwem Alchemicznym. Nie wydawała się już nieśmiała, co prawda była bardziej powściągliwa od bezpośredniej i żywiołowej Nanny, nie krępującej się rzucać mięsem czy też życzyć „szanownej komisji” złapania choroby wenerycznej, lecz pani Lupin nie ustępowała w żaden sposób mężowi, który głównie rozpatrywał problem ze strony prawniczej, bawiąc się przy tym małą parasolką w odcieniu pasującym do jego włosów. – To musiałaby być ciekawa scena. Inna sprawa, że cały fragment to w większości jedno zdanie złożone i na jego końcu nie pamiętam, od czego zaczęłam.

 

Podoba mi się nagła zmiana nastawienia Stelli, choć zapewne ciekawsza by była ta zmiana u Nanny. Mimo wszystko ładne Malfoyowskie zagranie z tekstem o nękaniu. 

 

Po kilku ciągnących się dla Willa w nieskończoność chwilach, Nanna przestała piorunować aurorów wzrokiem i spojrzała na nie-do-końca-szwagra. – Nic nie było do tej pory o reakcji Nanny, a jedynie o słowach Stelli. Lepiej by wyszło, gdybyś wspomniała wcześniej o tym chłodnym spojrzeniu. Nie rozumiem też określenia Lupina, przecież Nanna mówiła o nim, że jest mężem siostry. Wyglądała na pogodzoną z więzami rodzinnymi. 

 

Will odetchnął z ulgą. – Cały ten akapit również się podświetla na biało. 

 

— Bez przerwy wpadamy gdzieś na Malfoyów — rzucił Will półgłosem, gdy oczyścili blat zaklęciem. — Czuję się jak w jakimś kiepskim kryminale, gdzie imperatyw narracyjny pcha mnie w idiotyczne zbiegi okoliczności. – Na szczęście ja nie mam takich odczuć, ale miło, że masz świadomość, jak to mogłoby być odebrane, gdyby nie wcześniejsze hinty. 

 

— Zaraz — Will odwrócił się do Rome’a — ona jest siostrą Astorii Malfoy? Chyba nie są do siebie podobne, co?

Rome zamarł z drinkiem uniesionym do ust.

— E? Ale że jakiej znowu Astorii?

— No, żony Dracona Malfoya?

Przez chwilę patrzył na Willa z dziwną miną.

— Jak ostatnio sprawdzałem, jego żona nazywała się Corny — wydusił w końcu. — Skąd ci się, do diabła, wzięła ta Astoria?

Will otworzył usta i równie szybko je zamknął.

„Corny z natury nie wykazuje morderczych skłonności”, powiedział Zabini, gdy Belle zapytała go, czy pani Malfoy byłaby zdolna zadźgać kochankę męża. Will w tamtym momencie się nad tym nie zastanawiał, ale przecież dokładnie pamiętał słowa aurora. – Szczerze mówiąc, wydawało mi się to oczywiste i uważam, że Will jest po prostu głupi, jeśli tego nie dostrzegł. Czy on naprawdę jest aurorem? Nie dość, że rozmawiał wcześniej na ten temat, to w dodatku nie zrobił researchu, gdy Malfoyowie zostali wplątani w morderstwo. Słabo. Czasem mam wrażenie, że Will popełnia zbyt podstawowe błędy jak na aurora. Fajnie, że w ogóle popełnia, bo przecież zaczyna karierę i nie zna wielu technik pracy czy nie zauważa wielu rzeczy, co wynika również z braku doświadczenia, ale to kolejny raz, kiedy dopuszcza się takiej gafy. 

 

— Bran jest siostrą Corny i Nanny, a Jon adoptowany. – Jon jest adoptowany/Jona adoptowano. 

 

— Malfoyowie mają troje własnych dzieci — wyjaśnił w końcu Rome, wciąż robiąc minę, jakby myślenie sprawiało mu ból. — Scorpiusa, Cisse i Lukę. – Zastanawia mnie, czemu Malfoyowie nazwali syna Scorpius, jak przystało na szlachetny ród, ale inne imiona są mniej… dostojne. To mi nie za bardzo pasuje. Ponadto już zdążyłam zapomnieć, skąd znam Bran i ile Malfoyów wystąpiło wcześniej. Cissie już była? Hmm. Dobrze, że jest ta scena. Pozwala sobie uporządkować Malfoyów. Wypadła naturalnie; dzięki niej nie czuję się już tak zagubiona. 

 


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY. Ptaszek w klatce

 

Wciąż nazwisko Lesage kojarzy mi się z Lasagne lub Lestrange i mam przed oczami Bellatrix – i Garfielda. Nie wiem, czy to celowe, czy czysty przypadek, ale trochę mnie wytrąca ze skupienia. 

 

Will, prezentujący z kolei obraz nędzy i rozpaczy zwymiotowanej przez smoka z niestrawnością, oparł brodę na ręce, obserwując na konsultanta.

 

— A ty siedź cicho — syknęła Dee, z taką siłą odstawiając kubek, że jego zawartość ochlapała dwie trzecie blatu stołu. – To musiał być duży kubek. 

 

Wydaje się, że brały w tym udział wampiry…? Na latających motocyklach…? Nie, moment, Will chyba widział to w jakimś kiepskim filmie. – Czy to nawiązanie do Darów Anioła? Podoba mi się. 

 

Bogini, tylko ja się tak paskudnie czuję? – Znów? Czy dowiem się kiedyś, dlaczego Amerykanie wzywają bogów? 

 

– Rook miała nie-magiczne pochodzenie, a oni sprawiali wrażenie, delikatnie mówiąc, lekkich rasistów…

Cholera, powinien wcześniej podpytać Rome’a.

— Gazety szybko się rzuciły się na temat, więc Potter przekierował do niej kogo się dało, byle szybko ją zamknąć — wyjaśnił Fawley, krzywiąc się. – Do niej, czyli do Rook? Robisz czasem tak długie odstępy między dialogami, że nie pamiętam już, o co chodziło wcześniej wypowiadającej się postaci. 

 

— Śmierć Rook była samobójstwem — powiedział twardo. — Sprawdziliśmy wszystko, nie było śladów magii, na nożu były tylko jej odciski, a ci z Munga ocenili, że kąt zadawania ciosów świadczył, że zrobiła je sobie sama. Nikt jej nie podał żadnych eliksirów…

— Ale może stał nad nią…

— I groził jej czym? Że ją zabije, jeśli ona sama się nie zabije? — zakpił Fawley. – A zaklęcie Imperius? Wiem, że zapewne badano obecność magii, ale osoba, na którą nałożono klątwę, mogła być pod jej wpływem od dłuższego czasu, wtedy zaklęcie być może byłoby niewykrywalne. A jeśli nie – dlaczego nie wzięto takiej oczywistości pod uwagę? Brakuje mi argumentów za tym, że to niemożliwe. Crouch senior był pod wpływem Imperiusa dość długo. 

 

— Wszystkie obrażenia Rainheart zadano jej za życia lub w okolicy czasu zgonu, większość z nich była potencjalnie śmiertelnych i nie do końca wiadomo, który cios ją zabił. – Śmiertelna. 

 

Często w tym rozdziale używasz imiesłowów z końcówką -ąc, nawet po dwa w jednym zdaniu. To rzuca się w oczy i tekst staje się monotonny. Wcześniej zwróciłam już na to uwagę, ale nie komentowałam, bo to nie przeszkadzało, jednak tu widać to jeszcze wyraźniej i zaczyna irytować. 

 

Wszyscy narzekali na gigantyczną kolejkę, Rome się w niej ustawił, reszta się skierowała w stronę stolika i jeszcze dobrze nie usiedli, a Belle już komentowała próbę podrywu Rome’a. Ta długa kolejka składała się z jednej osoby czy było kilkunastu obsługujących pracowników? W sumie to Belle skomentowała podryw tuż przed nim. Jest jasnowidzką? 

 


 


Proszę nie kręcić mi pod nogami! – Zgubione się

 

— Ludzie z natury próbują wydostać się Z WIĘZIENIA — odparł sucho Addams, patrząc na niego z politowaniem — a nie się DO NIEGO włamywać. – Ten atak nie jest bez sensu, przecież ktoś może się włamać, by kogoś wydostać. Szczególnie jeśli nie ma dementorów. 

Poza tym użycie wielkich liter, rozumiem, sprawia, że Addams akcentował wyrazy. Dlaczego więc dopisek sugeruje, że odparł coś sucho? 

 

— Lucius Malfoy — oznajmił. – Okej, trzymasz się angielskich odpowiedników, choć nadal nie mogę się przyzwyczaić. Plus z tego, co pamiętam, to Lucjusz miał ostatnie dwa lata więzienia. Nie szkoda mu było tych jakichś dwudziestu lat, by teraz nagle wszystko zaprzepaścić? Mam nadzieję, że o tym wspomnisz i to rozjaśnisz. 

 

Przejrzyj literówki w tym rozdziale; jest ich sporo. 

 


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY. Panna o ognistych włosach

 

Super, że wróciłaś do tematu Lucjusza i jego lat odsiadki. Z drugiej strony w pierwszej chwili zrozumiałam, że uciekł, a jednak siedzi gdzieś w biurze i próbują go przesłuchać. Robi się coraz ciekawiej i fajnie, że wprowadzasz nowe wątki, aczkolwiek po dziesięciu rozdziałach mam wrażenie, że sprawa posuwa się do przodu zbyt wolno. Na plus za to oceniam stopniowe wprowadzanie postaci, szczególnie Malfoyów. Bo ekipa ścigająca Badfaitha wciąż mi się miesza i nie pamiętam z brytyjskiej części nikogo oprócz Jima i Ariadny. Fawley jest  z którego kraju? Którzy byli starzy, którzy młodzi? Chyba wystąpił jakiś Smith, ale to wciąż mało jak na kilkanaście osób. 

 

– (…) W każdym bądź razie wzmocnili zaklęcia wokół Azkabanu i podwoili ochronę (...)W każdym razie lub bądź co bądź. Twój zapis jest niepoprawną hybrydą. Chyba że zrobiłaś to celowo, wprowadzając błędne wypowiadanie się jako cechę postaci, jednak nie zauważyłam, by Jim przekręcał inne zdania. 

 

Dosłownie – brak kropki. 

 

W takich chwilach Will zazdrościł Malachi’owi – departament płacił konsultantom od zakończonej roboty, ale nie potrącał premii za brak złe zachowanie czy niedyspozycyjność. 

 

— Fortune Green Road trzy — przeczytała, wyciągnąwszy pomięty list. — Metro chyba teraz nie działa, musimy znaleźć przystanek autobusowy — wymamrotała, rozglądając się.

Pozostali byli zbyt zaspani, żeby dyskutować.

Po półtorej godziny oraz, co zaskakujące, tylko jednym zgubieniu drogi, dotarli przed czteropiętrowy budynek. – Serio? Mogli się teleportować gdzieś w okolicy lub wezwać taksówkę. Dee wszystkich na gwałt ściągała z łóżek, żeby potem tracić półtorej godziny w komunikacji miejskiej? Bez sensu i nieodpowiedzialnie. To do niej nie pasuje. Dee kojarzy mi się z Chloe z Lucyfera i ona poświęcała własną wygodę dla sprawy. Mają bardzo podobne charaktery i choć Demeter jest przecież inną postacią, nie widzę jej w roli wygodnisi, która zawala śledztwo. Chloe nie byłaby dumna. 

 


 


Jak i wcześniej, Will patrzy na zwłoki dziewczyny i… nie czuje nic. Sucho relacjonuje, kto był w pomieszczeniu, jak się zachował, co powiedział. Naprawdę dziwi mnie, że nie zareagował w żaden sposób na martwą kobietę. Ma za krótki staż pracy, by przechodzić obojętnie obok zwłok z flakami na wierzchu. Mówiłam o tym wielokrotnie i podtrzymuję zdanie: POV Willa nie jest POV-em, bo Will tylko relacjonuje, nie wiemy, jak się zachowuje, jak reaguje, co czuje i w jaki sposób te uczucia wyraża. Przez to pozostaje mi obojętny, nie przejmuję się jego losem aż tak. Wszystko dzieje się wokół niego, a mi brakuje tego, co powinno być w środku. Czy przyspiesza mu bicie serca na widok krwi na suficie, czy ma odruch wymiotny, gdy dociera do niego odór martwego ciała, czy myśli, że ofiara jest ładna i miała tyle lat przed sobą…? Will mówi też, jak inni reagują w danej sytuacji i… nie komentuje tego. Lubię Belle, Malachiego i Demeter, mają wyraźne charaktery. Fajnie też wypada ten facet starej daty, co wątpi we wszystko i ma swoje zdanie, ale też wiedzę na temat dawnych spraw – nie pamiętam jego nazwiska. Jim był denerwujący, ale dość wyrazisty, choć od paru rozdziałów niemal go nie ma i nie widzę jego obecności, mimo że jest w ekipie śledczej. Brakuje jego dziecięcej fantazji. Reszta postaci albo się zlewa, albo nie wyróżnia i to też jest okej, nie musisz mieć piętnastu głównych bohaterów, ale ja muszę być przywiązana do tych najważniejszych. I trochę jestem do Dee, trochę do Jima, etc., ale nie do Willa. 

Nie rozumiem też zamysłu mejlowania z Chrisem, lecz liczę, że masz na to jakiś plan. W tych mejlach widzę najwięcej emocji Willa, a powinnam czuć je na każdym kroku. Zobacz sama, jak sucho to brzmi: 

Will odruchowo też na nie spojrzał. No cóż, trup jak trup, nie wyglądał źle jak na możliwości – i wyobraźnię – Badfaitha. Nawet jeszcze za bardzo nie śmierdział, zaklęcia spokojnie dawały temu radę, co zawsze było znacznym plusem. 

Jakby Will miał dwadzieścia lat stażu w pracy przy zwłokach. 

 

— Dostaliśmy sowę z ministerstwa. Merlinie, czemu na was nie robi to wrażenia?

Wzruszył ramionami.

— Przyzwyczailiśmy się?

— Pamiętasz swojego pierwszego trupa, młody? — odezwał się Dave.

Założył ręce na piersi i z wrednym uśmiechem oparł się o ścianę obok okna. Najwyraźniej brał odwet za pająka.

— Zarzygałeś Ilii buty, nie?

Will pokazał mu środkowy palec. – Kolejna sucha rozmowa, bez uczuć. Poza tym Will jest najmłodszy w zespole i naprawdę nie zachowuje się naturalnie jak na tak krótki staż. 

 

— Dlaczego akurat cis? — zapytała Ariadna słabym głosem.

Przysiadła na piętach i również zagapiła się na Willa, który rozłożył ręce. Wciąż miał jednak z tyłu głowy dziwną myśl, że o czymś zapomniał. – Już zapomniał, że z cisu robi się truciznę? Dopiero co o tym mówili na zebraniu. 

 

Lesage, Bagnold, poszukajcie czegoś na temat Rook, przecież muszą być na jej temat jakieś inne informacje poza tym cholernym raportem.

 


PODSUMOWANIE

POPRAWNOŚĆ

Oprócz pojedynczych literówek, jakichś powtórzeń i kilku niewielkich zgrzytów stylistycznych, jest bardzo poprawnie. Zajrzyj też do źródła z odmianą imienia Malachi, bo robisz to błędnie przez cały tekst. Poza tym nie mam większych zastrzeżeń. 

 

STYL I NARRACJA + WILL

Ładnie prowadzone sceny statyczne, równe tempo; 

lekkie pióro; 

ciekawy humor; 

dużo magicznych nawiązań, wstawek (puszki pigmejskie, zwietrzały eliksir w zardzewiałym kociołku, miotła im na drogę); 

uwzględnione takie szczegóły jak angielskie jednostki miary; to bardzo pomaga wczuć się w klimat. 

 

Sztuczny POV Willa, ponieważ…  

            … brak myśli wyrażanych wprost oraz…

             … sucha relacja przy opisach emocji lub ich brak; 

nadużywanie imiesłowów przysłówkowych współczesnych (-ąc); 

streszczenia niektórych scen.

 

Chyba nie mam tu więcej do zarzucenia. Gdzieś po drodze pojawił się head-hopping, jednak to było raczej przeoczenie. Widać, że wiesz, co robisz, tylko nie do końca rozumiesz działanie POV-u. Polecam wejść tu: [KLIK], by bardziej oswoić się z oddawaniem bohatera – w tym przypadku Willa – i nadania całemu opowiadaniu kolorów oraz emocji. 

 

BOHATEROWIE

Poza Willem, znalazło się parę postaci, które chcę wyróżnić: 

Demeter – za swoją sztywność i obowiązkowość. No i lubię Chloe; 

Jim, bo widać, że jest jeszcze dzieckiem, który chce być bardziej doceniony przez sławnego ojca; 

Harry – za to, że oddałaś jego zwyczajność i znużenie (choć zastanawia mnie pamiętny jednorazowy przypływ energii, co nie zostało wyjaśnione, mam nadzieję – jeszcze); 

Malachi, dodający pikanterii opowiadaniu; 

Belle, choć niepozorna, wyróżniająca się ciętym językiem; 

Brytyjczyk, który widać, że pracuje starym systemem, dużo kojarzy i przywołuje wszystkich do porządku jak typowy pan wiem-to-najlepiej-z-doświadczenia, a którego nazwiska nie pamiętam.

 

Ponadto pomysł z Malfoyami i ich powolne wprowadzanie, bym mogła wszystkich zapamiętać, choć mam wrażenie, że masz ich nieco za dużo. Plus za scenę w klubie, gdy Rome opowiada, kto jest kim. 

 

No i brakuje mi Draco; 

minusem jest też bardzo duża liczba bohaterów, z czego część niepotrzebnych (brytyjska ekipa składa się z wielu osób, w tle przewijają się kolejne postaci, dokładnie przedstawiane i znikają, jak auror z blizną czy kuzyn Malfoya na H.).

 

FABUŁA I POMYSŁ

Zacznijmy od oryginalnego pomysłu – zdecydowanie to coś nowego i atrakcyjnego; 

ciekawy zabieg sprowadzenia Voldemorta do rangi niszczyciela Wielkiej Brytanii, nie – zagrożenia całego świata; 

różnice między funkcjonowaniem Amerykanów i Brytyjczyków; 

wplecenie książek Pottera jako sztucznej biografii i wykazywanie różnic; 

wątek nekromancji, rzadko spotykany;

wątek kryminalny z aurorami; 

dobry research.

 

Brak dynamicznych scen, co wynika z fabuły – bohaterowie ciągle tylko chodzą w różne miejsca i rozmawiają lub przeszukują papiery; 

problem z przepływem informacji po latach (np. Ginny z książek to w rzeczywistości Clara – to znana informacja i dziwne, że Will do niej nie dotarł, szczególnie że jest fanem książek, a potrafi korzystać z Internetu); 

jako wadę tekstu muszę wskazać też bardzo długie rozdziały, w których czasem brakuje akcji. Obszerne wątki biegania Willa wydłużają notkę, nic nie wnosząc. 

 

Tak samo część opisów i rozmów. Mam wrażenie, że tekst po prostu leci, a brakuje akcji w akcji. Z jednej strony mogę wystarczająco poznać bohaterów i zrozumieć wątek, z drugiej zaś masz niedostatek emocji i dynamiki. Może to częściowo kwestia narracji, ale powinnaś zadbać o mocne sceny akcji, których nie ma. 


SŁOWEM...

Ostatecznie – podoba mi się. Po prostu podoba mi się twoje opowiadanie, choć nad narracją musisz jeszcze popracować i dorzucić parę scen dynamicznych, bo na razie dużo zostało zwyczajnie przegadane. Postaci są spójne, masz plan, nie gubisz się. Jest dobrze. Właśnie, na dzień dzisiejszy wystawiam dobry i życzę powodzenia w dalszym pisaniu. 

 



Za betę dziękuję LegasowK i Skoiastel ♥
Gify pochodzą z giphy.com

12 komentarzy:

  1. O matko, poczułam się jak studentka, gdy ogłosili, że są już wyniki egzaminu z biochemii klinicznej :D Aż musiałam najpierw zjechać na dół i zobaczyć notę, i dopiero wtedy mogłam na spokojnie przeczytać całość.

    Bardzo dziękuję za taką długą i skrupulatną analizę. Ostateczna nota ucieszyła mnie (hurrey, może opko nie nadaje się tylko do wywalenia), ale też zmobilizowała (cztery, to nie pięć, muszę poprawić kilka rzeczy). No a na koniec trochę zdziwiła, bo przy czytaniu miałam wrażenie, że opowiadanie Cię zmęczyło, a to niekoniecznie świadczy na jego korzyść. Niemniej dziękuję, że dałaś radę przez to przebrnąć ;)

    Ogólnie nawet nie za bardzo mam z czym dyskutować. Kurczę, widzę te błędy i wiedziałam, że są. Może nie w momencie zgłaszania "Pokuty" do oceny, ale kilka z nich zasugerowały mi w międzyczasie czytelniczki, więc trochę się spodziewałam, że o nich wspomnisz. Odniosę się do kilku punktów.

    1. Błędy
    Rany, przepraszam za nie. Domyślam się, że jest masa dziwnych konstrukcji. Czasem zdarzy mi się literówka, zagubiony przecinek czy ich nadmiar (z tym ostatnim akurat mam problem, bo ja czasem czuję przecinki tam, gdzie niekoniecznie powinny być - pracuję nad tym). Staram się jednak co jakiś czas przeglądać całość opka od początku, zwłaszcza po długiej przerwie w pisaniu, żeby sobie przypomnieć wszystkie wątki poboczne i przy okazji poprawić te wszystkie błędy, których nie widzę na bieżąco... I poprawiam kolejne zdanie, bo coś mi nie brzmi. A wtedy wychodzą z tego jakieś potworki z dziwnymi słowami w środku albo z nieprawidłową końcówką, czy też niektóre powtórzenia. Niestety, podobno obsesja poprawiania jest moją największą wadą.

    No i ten nieszczęsny Malachi... Nie potrafię znaleźć nic na ten temat w Internetach, naprawdę. Wzięłam to imię z "Supernatural", a tam wymawiało się je jako [malakaj], więc odmieniłam je zgodnie z jego brzmieniem. Kiedy zwróciłaś na to uwagę, przypomniało mi się, że postać o takim imieniu pojawiła się w trzeciej części "Darów Anioła" (tak, czytałam i tak, komentarz Willa o wampirach na motocyklach był nawiązaniem do tych książek/ filmów) i teraz z ciekawości sprawdziłam. Faktycznie jest inaczej, tylko... Kurczę, głupio mi to wygląda w mojej głowie, kiedy odmieniam imię w inny sposób, niż czytam. Przyznam, nie jestem pewna, co z tym zrobić…

    1.1 Myśli bohatera
    Wczoraj mnie natchnęło i przejrzałam moje maile z Ayame, kiedy mi betowała starą wersję "Pokuty" (czuję się, jakby to było sto lat temu) i trafiłam na dyskusję na temat zaznaczania myśli bohatera kursywą. Już wtedy jej nie lubiłam :D Jakoś… nie wygląda mi naturalnie. Ale chyba zastanowię się nad nią. Nie chciałabym za bardzo męczyć czytelników, w końcu nie o to chodzi.

    2. Długość rozdziałów
    Tak, są długie. Piszę tak, jak mówię - dużo, chaotycznie i z licznymi dygresjami :D I o ile chaotyczność i dygresje trochę (no, odrobinę) udaje mi się opanować przez wycinanie nadmiaru informacji w postprodukcji, o tyle na długość już nic nie poradzę. Kończę rozdział tam, gdzie uważam wątek za zakończony albo wiem, że kolejny będzie jeszcze dłuższy. Zawsze pisałam mega długie rozdziały, rzadko schodzę poniżej 4tys. znaków, dlatego publikuję maksymalnie raz w miesiącu. Próbuję sobie wmawiać, że zmęczyło Cię to, bo czytałaś niejako z przymusu i wszystko na raz :D Nie wiem, czy się to zmieni. Jedyną możliwością jest rozbicie rozdziału na dwie części, jak to zrobiłam z pierwszym. Ten zabieg miał na celu nie tłamsić potencjalnego czytelnika ścianą tekstu na samym wejściu. Jak mu się spodoba, może nie będzie mu przeszkadzać, że kolejne rozdziały są dwa razy dłuższe xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 3. Angielskie imiona bohaterów
      To jest to, czego najbardziej nie cierpię w tłumaczeniach książek dla dzieci/ młodzieżowych. Nie zauważyłam podobnego trendu w książkach dla starszych czytelników. Wiem, że w fandomie zakorzenione są tłumaczone imiona, ale… po prostu nie. Zwłaszcza gdy wychodzą takie potworki jak Chefsiba Smith. Kilka lat zajęło mi ogarnięcie, że ona i Hepzibah Smith to ta sama osoba. Owszem, rozumiem sens spolszczania takich imion, żeby były łatwiejsze w odbiorze dla młodszych czytelników, ale o ile takiego Lucjusza, Artura czy Korneliusza Knota jeszcze zrozumiem, w końcu są to imiona mające polskie odpowiedniki, więc można z nich skorzystać (przy czym zgodnie z tą logiką Tom Riddle powinien być Tomkiem Zagadką, ale cóż), to Chefsiba Smith powoduje u mnie skręcanie się wnętrzności.

      4. Rozwleczona narracja
      Nie pomyślałam o tym, gdy zaczęłam pisać "Pokutę". Jeśli mam być szczera, opowiadanie jest trochę eksperymentem i z założenia miało być obyczajówką o Malfoyach, a wątek nekromanty był tylko pretekstem dla zawiązania akcji. Niestety, w trakcie tworzenia początkowych rozdziałów kilka razy zmieniłam koncepcję i pomyślałam: "Hej, to nie jest głupie, możemy zrobić z tego coś ciekawszego". Zrobiłam szczegółowy plan i spróbowałam skierować historię na właściwe tory, ale wciąż nie czuję się pewnie w tym gatunku. Stąd moja prośba o pomoc. Nigdy nie pisałam kryminału, moje ff zwykle były po prostu zbiorem luźnych scen z baaardzo pretekstową fabułą. A tu mi wyszło coś zupełnie innego, Will nagle zupełnie zmienił przeznaczenie…

      I dlatego:

      5. Will
      Mam z nim największy problem. Wpycham go w fabułę, a on mi zawsze staje kantem. Przyzwyczaiłam się, że Draco tak robi, taki w końcu ma charakter, ale Will…

      Tak na serio. Jak już wspomniałam, Will jest reliktem poprzedniej koncepcji opowiadania. Miałam się go pozbyć, ale polubiłam go i postanowiłam zostawić, zwłaszcza że jest "z zewnątrz" i pozwala mi wprowadzać moją wizję świata. Nie myślałam jednak, że jest aż tak papierowy, dopóki nie wypomniała mi tego (całkiem niedawno zresztą) jedna z czytelniczek. Dopiero wtedy zakumałam, że jest coś nie tak. Teraz Ty rozwinęłaś ten wątek i widzę, że muszę nad nim popracować. Być może faktycznie nie do końca ogarniam ideę POV. Na swoją obronę napiszę, że miałam kilkuletnią przerwę w pisaniu i wielu rzeczy uczę się od nowa, a parę głupich nawyków jest naleciałością z cudownych czasów młodości.

      Usuń
    2. 6. Bohaterowie
      Kolejny punkt, który zauważyła inna z czytelniczek, a o którym nie pomyślałam, bo znam tych bohaterów od wieków i wydają mi się zrośnięci z opkiem. Cóż, będę ciąć. Już nawet zaczynam planować, kogo się pozbędę - najwyżej ci bohaterowie pojawią się gdzieś dalej.

      Pewnie zapomniałam o milionie rzeczy, o których pomyślałam przy czytaniu (niestety, nie mogłam na bieżąco pisać komentarza i teraz staram się to odtworzyć w pamięci). W każdym razie jeszcze raz dzięki, że dałaś radę. Pokazałaś mi, na czym powinnam się skupić i, jak pisałam na początku, nie widzę tu zbyt szerokiego pola do polemizowania z Twoimi uwagami. Postaram się do nich zastosować, zwłaszcza że zamierzam zabrać się za gruntowne poprawki po dopisaniu pozostałych mi 3-4 rozdziałów do końca tej części "Pokuty". Próbowałam to zrobić wcześniej, ale doszłam do wniosku, że: a) to syzyfowa praca przy mojej obsesji poprawiania, b) potrwa to wieczność, a nie chciałabym znów porzucać historii w połowie i c) nie da się tego zrobić w trakcie pisania, bo jeśli trafi mi się nowy czytelnik, to będzie trochę zdezorientowany, gdy nagle zmieni mu się koncepcja z rozdziału na rozdział, bo, powiedzmy, poprawiłam pierwsze trzy, a kolejne są jeszcze starą wersją.

      W każdym razie cieszę się, że nie ma tragedii. To zawsze jakieś pocieszenie :D

      PS Pfff... Wyszło dłużej, niż planowałam. Sorry xD

      Usuń
    3. Cześć!
      Opowiadanie mnie nie zmęczyło. Raczej starałam się wytknąć błędy niż non stop chwalić, jednak jak na taką ilość tekstu tych błędów nie było dużo. ;)
      Odniosę się do każdego punktu:
      1. Jak wspomniałam, błędów było naprawdę niewiele, co zresztą podkreśliłam w podsumowaniu. Serio – przy tej ilości tekstu to żaden problem.
      Co do imienia Malachi – nie potrafię pomóc. Rzeczywiście przywołana przez ciebie wymowa jest prawidłowa, nie pamiętam na tyle Supernatural, żeby sprawdzić, jak to tam wygląda. Nie mam pomysłu, jak to rozwiązać.

      1.1 Zawsze myśli można próbować przerobić na POV, ale... dzięki myślom da się lepiej poznać i wczuć w bohatera. Pozostawiam to w twojej kwestii, jednak polecam przynajmniej je rozdzielać od narracji.

      2. To nie kwestia czytania z przymusu, tylko raczej czytania wszystkiego na raz. Przyznam, że ogarnęłam to w jakiś tydzień i po prostu zwyczajnie nie przepadam za długimi rozdziałami. Den w Łezkach też ma długie rozdziały i przez to dzieli je na pół i publikuje w dwóch notkach. Teraz będę ją oceniać i przyznam, że to wygodne. Nie lubię wytrącać się z czytania w połowie rozdziału, a często czytam między obowiązkami. Inna rzecz, że długi tekst zaczyna nużyć i wytrąca ze skupienia (szczególnie że czytam bardzo wolno, poniżej średniej, jedynie około 30 stron/h). Albo po prostu życie w biegu w moim przypadku nie sprzyja takim rozdziałom. ;)

      3. Z Chefsibą masz rację, ale chyba nie przyzwyczaję się do Hermione. Nie na darmo też po pierwszym polskim wydaniu HP zmieniono nazwisko Syriusza – z Czarny na Black.

      4. i 5. Myślę, że to nie tyle problem z Willem, co z POV-em. Fascynacja książkami i jego niekiedy naiwność to fajne cechy, lecz... no są mało widoczne. Nie da się go polubić przy braku emocji. Ale nie martw się. Też nie odnajduję się w tym bardzo super i nadal się uczę. Łatwiej to zobaczyć u kogoś niż u siebie. Po dwóch latach ćwiczenia i przepisywania opka, Skoia wciąż mi zaznacza fragmenty, które brzmią sztywno. Gorzej, że mam kilka perspektyw i ciężko jest pisać tak, by dało się je odróżnić. Stąd nie mogę przełknąć Willa – piszesz tylko z jego perspektywy, ale go nie czuć. Może też stąd monotonia przy czytaniu.


      6. Mam nadzieję, że wyjdzie na dobre. ;)

      Cieszę się, że ta ocena ci pomogła. I super, że chcesz poprawić błędy i rozwinąć historię. Pomysł jest fajny, fabuła ciekawa. Jeszcze dynamika i emocje (które zagwarantuje dobry POV Willa).
      I masz rację, dokończ tę część, żeby nie stać w miejscu i zamknij pewien etap, a na pewno będzie lepiej. Poczytaj o POV i postaraj się to zastosować w kolejnych rozdziałach – tak najlepiej będzie się nauczyć.
      Dziękuję za rozbudowany komentarz. Miło, gdy ktoś docenia pracę.
      Powodzenia! <3

      Usuń
    4. Proszę, bo się rumienię xD Rozumiem, że na tym właśnie polega ocena, żeby znaleźć plusy i minusy, a może zwłaszcza minusy, żeby autor mógł się poprawić. Nie jestem bezkrytyczna wokół swoich potworków - powiedziałabym, że łączy mnie z nimi silna relacja love-hate. Uwielbiam pisanie i mam ochotę bronić moich opek jak matka swoich dzieci, a jednocześnie wciąż są dla mnie niedoskonałe i mam wrażenie, że w każdym zdaniu coś jest nie tak. Stąd ta moja autokrytyka.

      I oczywiście, że doceniam. Jak nie doceniać, kiedy ktoś włożył tyle pracy w coś, za co mu nawet nie płacą? ;p

      1. Dużo czy niedużo i tak wstyd, że błędy są. Niestety, znam wszystko na pamięć i często nie udaje mi się ich wyłapać odpowiednio szybko, a nie zawsze rozdział ma czas "odleżeć". Choć staram się je pisać przynajmniej z dwutygodniowym wyprzedzeniem, żeby móc na chłodno przeczytać tuż przed publikacją, nie zawsze mi się udaje. A wychodzę z założenia, że jeśli już człowiek pokazuje coś publicznie, powinien mieć to dopięte na ostatni guzki... ale jest jak jest.

      Malachi będzie mnie teraz dręczył i śnił się po nocach. Na razie dobrnę do końca tomu z taką deklinacją, jaką mam, a potem się zastanowię. Na razie widzę, że jedynym wyjściem jest skasowanie apostrofu i odmienianie tego jak każde inne imię/ nazwisko kończące się na "j" w wymowie, np. Malfoy. Czyli w sumie tak samo jak mam, tylko bez apostrofu. Może będzie wyglądało mniej dziwnie.

      Hm, zaczynam rozważać stworzenie słowniczka dla dziwnych wyrazów xD

      3. Och, Syriusz Czarny... brrr... Teoretycznie nawet Korneliusza Knota jestem w stanie zrozumieć, bo to w sumie miał być żart, ale takich dwuznacznych imion i nazwisk w serii jest całkiem sporo.

      4. i 5. Myślę, że trochę niechcący nie nadałam mu charakteru, bo, wstyd się przyznać, ale pierwotnie Will aż tak mnie nie obchodził. Nie bez przyczyny pokutę odbywają Malfoyowie, to ma być ich historia. Ale wprowadzam ich tak powoli, że Will nagle dostał główną rolę i oboje sobie z tym nie radzimy. Do tego dochodzi moja niechęć do opisów uczuć. Serio, zaczynam się zastanawiać, czy moja przyjaciółka nie ma racji i ja nie cierpię na jakąś lekką odmianę Aspergera, bo za cholerę nie wiem, z której strony się do tego dobrać. Zwłaszcza, że mam tendencję do wycinania takich fragmentów, bo mnie irytują. No cóż, metoda prób i błędów, nie?

      Nie strasz mnie. Podjęłam silne postanowienie, że ten tom w całości będzie należał do Willa i drugą perspektywę wprowadzę dopiero w następnym. Ostatecznie mają być trzy... ale wciąż się waham, bo, kurczę, nie daję sobie rady z jedną.

      Uch, no nic, czeka mnie ostra jazda, ale moja przyjaciółka nie uznałaby to za coś nowego. Czytała kilkanaście wersji mojego innego opowiadania, więc co to takiego "Pokuta Malfoyów 2.0" (czy też 3.0, jeśli brać pod uwagę historię, dla której został założony blog, ale oprócz tytułu i paru bohaterów mają ze sobą niewiele wspólnego) :D

      Usuń
    5. PS Przypomniało mi się, jak scrollowałam analizę - wierz mi, mnie Lesage też kojarzy się z lasagne. I to zupełnie niechcący! Byłam przekonana, że to się czyta z francuska [lesaż], a nie [lesejdż]. Poza tym jakoś mi się spodobało i pasuje do Willa, więc odpuściłam. Z kolei Morgenstern to nawiązanie do "Darów Anioła". "Lucyfer" niestety mi nie podszedł, stąd nie zamierzałam tworzyć Dee na wzór Chloe - mało pamiętam z jej charakteru, oprócz tego że jej nie lubiłam xD

      Usuń
    6. Wczoraj mnie natchnęło i przejrzałam moje maile z Ayame, kiedy mi betowała starą wersję "Pokuty" (czuję się, jakby to było sto lat temu) i trafiłam na dyskusję na temat zaznaczania myśli bohatera kursywą.
      Ojej, to rzeczywiście było całe wieki temu! Nie chcę tutaj wychodzić przed szereg i wtrącać się w uwagi For, ale... kursywa naprawdę jest dobrym pomysłem. Ładnie dzieli tekst graficznie i nie pozostawia u czytelnika wątpliwości, czy aktualnie czyta czystą narrację, wypowiedź bądź myśl. Jeśli przetestujesz zapis kursywą i uznasz, że zupełnie Ci to nie leży... trudno, poszukasz innego rozwiązania. Tylko pytanie, czy strona graficzna fontu jest warta przepisywania tych fragmentów na POV. :)

      Usuń
    7. Wiesz, Beatrice, poprawiając wciąż to samo, by dążyć do perfekcji, stajesz jednocześnie w miejscu i kręcisz się w kółko. Nie nauczysz się pisać dobrych scen, siedząc w starych. I znam to z autopsji.
      Odnośnie do opisów uczuć – często wystarczy jedno wplecione zdanie, a nawet pół. Nie musisz od razu pisać całego akapitu. Wszystko powinno się przeplatać.
      Trzy POV-y to ciekawy zabieg. Jak opanujesz Willa, na pewno z następnymi będzie lepiej. ;)
      Co do Lucyfera, ja go uwielbiam, za to po przeczytaniu wszystkich części Darów Anioła, przy czym potwornie się męczyłam (więc czemu czytałam? XD), ze strony na stronę nienawidziłam Claire coraz bardziej, a Jace'a przy okazji. Totalnie mi te książki nie przypadły do gustu. Jednak zaskoczyłaś mnie – Lucyfer jest kryminałem. Pasuje do Pokuty. :D

      Usuń
    8. Ayame:
      No, pięć albo sześć, trochę minęło. Ale, jak widać, moje myślenie przez ten czas niewiele się zmieniło ;)

      Forfeit:
      Wierz mi, czasem czuję się jak ten autor z "Dżumy", który tak bardzo starał się napisać idealne pierwsze zdanie, że nigdy nie wyszedł poza nie. No cóż, przynajmniej mam tego świadomość ;)

      Wbrew pozorom mam to opowiadanie dość szczegółowo rozplanowane, może dlatego udało mi się pokonać klątwę piątego rozdziału (rzadko które moje opowiadanie przetrwało dłużej niż ten głupi piąty rozdział). Dopiszę tę część, poprawię, a potem ruszę dalej. Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym wydaje mi się, że bardziej rozumiem, o co Wam chodzi. Chyba :D Cóż, trzeba podjąć walkę, nie?

      Dziwne, nie? "Lucyfer" to takie idealne połączenie fantastyki i kryminału, że aż sama się zastanawiam, co poszło nie tak. Chyba trochę się rozczarowałam, bo po trailerach spodziewałam się czegoś bardziej mrocznego, trochę takiego połączenia "Supernatural", "Sabriny" i CSI. A serial okazał się w sumie dość przaśny. Jeśli chodzi o DA, to w liceum byłam w nich zakochana... ale nie jestem pewna, czy teraz dałabym radę przeczytać wszystko od początku :D Ku mojej wielkiej zgrozie najwyraźniej wyrosłam z młodzieżówek T_T Serial obejrzałam chyba tylko z poczucia obowiązku i przewijałam praktycznie wszystkie sceny bez Magnusa i Aleca :D

      Usuń
    9. Walcz z tym i nie bądź jak Camus. :D Bez walki nic się samo nie zrobi.

      Abstrakcja w „Lucyferze” pojawiająca się z biegiem sezonów też mnie zniesmaczyła, ale lubię połączenie fantasy i kryminału, to dwa główne gatunki, które czytam. Widocznie coś nie pykło w Twoim przypadku. :D „Supernatural” też uwielbiam, ale mam to samo wrażenie, co przy „Lucyferze”.

      Magnus jest zdecydowanie najlepszą postacią DA. Fakt faktem, przeczytałam to już na studiach i przewracałam co chwilę oczami, szczególnie na Claire, ale... nie wiem, czy wyrosłam z YA. Lubię czasem poczytać czy obejrzeć coś nieco infantylnego. Przykładowo jestem w połowie serii „Szklanego Tronu” i mi się podoba, za to przy Kingu strasznie się męczę. xD

      Usuń
    10. Well... "Supernatural" dawno przeskoczył rekina, ale miał tego uroczą samoświadomość i chyba dlatego trwałam przy nim wiernie do końca. Nawet mi się trochę smutno zrobiło, że się skończył :/ Przyzwyczaiłam się do stałego rytmu wyznaczanego mi przez kolejne sezony. Przy Lucyferze poddawałam się dwa razy, najpierw w połowie pierwszego, a potem trzeciego sezonu. Ostatecznie nie przebrnęłam przez pierwszy odcinek czwartej serii. Może kiedyś mi się uda dojść do końca. Ale masz rację, im dalej w las, tym robiło się ciut dziwniej. Co w sumie nie jest złe, tyle że tu... jakoś nie.

      Och, ja ostatnio bardzo szukam dla siebie nowej serii, zwłaszcza że czytam i zawsze czytałam przede wszystkim fantastykę. King mnie też nie podchodzi, wolę Gaimana ;) Ostatnio przerzuciłam się trochę na polskie urban fantasy w nurcie słowiańskim, ale też nie zawsze trafiam, choć mam dwie ulubione autorki. A dla odprężenia pozostają mi zawsze kryminały Chmielewskiej - mają w sobie tę wspaniałą cechę, że zapominam je krótko po przeczytaniu i po kilku miesiącach mogę czytać od nowa z taką samą przyjemnością xD

      PS Tak w ogóle bohaterka DA ma na imię Clary. Claire to nazwisko (czy raczej pseudonim) autorki ;)

      PS2 Ale nam się off-topic zrobił. Sorry, not sorry :D

      Usuń
    11. „Supernatural” obejrzałam do 13 sezonu i dalej już nie dałam rady, no niestety. Ale ogólna koncepcja jest super. Trzeci sezon „Lucyfera” również nie był już tak wciągający. Gaimana też lubię, poza tym mi Coben wchodzi szybko, lecz niektóre wątki fabularne... no nie. :D Staram się mieszać i nie przywiązywać do jednego autora, żeby znaleźć to, co mi się mocno podoba i na razie nie jest tego wiele. Chmielewskiej nie miałam okazji czytać, w większości jednak w mojej biblioteczce przeważa literatura zagraniczna, ale może i się skuszę. :D Ze słowiańskich klimatów chciałam sprawdzić Bohdana Baranowskiego, choć to raczej tematyka popularnonaukowa, ale nie mam kompletnie czasu, by nadgonić czytanie. Studia okropnie mi pochłaniają całe tygodnie.
      Clary, fakt! Ale wtopa. Czy usprawiedliwia mnie, że połowę słuchałam jako audiobook? xD (Zawsze uważałam, że pseudonim autorki jest tak mocno nieprzypadkowy, że aż boli).
      Off-topy nie są złe, w końcu mówimy o inspiracjach w pisaniu powieści. :D

      Usuń