Adres: Się nie zdarza taka miłość
Autorka: Taka Miłość
Tematyka: obyczajowe
Oceniająca: NieFikcyjna
Na początek chciałabym Cię w ogóle przeprosić, że tak długo to trwało. Nie planowałam poślizgu. Studia nieoczekiwanie wgniotły mnie w ziemię (dopiero zaczęłam I rok, sama w obcym mieście, tak że spora zmiana, jakoś mnie to przycięło na długo).
Poza tym taka ogólna informacja – zmieniłam nick oraz adres podstrony. Tak więc Bohaterka Realna to teraz NieFikcyjna. ;)
Lecimy!
Wygląd
Kolorystyka bloga jest dość ciemna. Czarne tło, a na nim szare napisy – jeszcze zanim zacznę czytać, wiem już, że po pewnym czasie stanie się to uciążliwe. Wielkość i rodzaj fontu na szczęście są wygodne.
Masz natomiast bardzo, bardzo dużo gadżetów w prawej kolumnie i przyznam szczerze, że przeraża mnie ten ogrom, kiedy wchodzę na bloga. Jeśli chodzi o długą listę stron – przejście do strony głównej jest niepotrzebne, bo można zrobić to poprzez kliknięcie w nagłówek; do zakładek z bohaterami i zwiastunem tylko zajrzałam na kilka sekund, bo nie lubię i nie pochwalam czegoś takiego, zwłaszcza kiedy wykorzystuje się zdjęcia istniejących osób czy fragmenty seriali; zakładka Autorka rzecz przydatna, to samo z Moimi opowiadaniami (wow, naprawdę dużo tego masz!); no i w zasadzie o reszcie nie będę mówić. Jest tego sporo, osobiście z niektórych rzeczy bym zrezygnowała, jednak widzę, że masz taką samą nawigację na wszystkich swoich blogach, więc pewnie czemuś to służy. Poza tym jest jeszcze parę gadżetów – czy są aż tak potrzebne, nie wiem, ale jeśli chcesz je mieć, okej.
Natomiast sama oprawa graficzna średnio przypadła mi do gustu. Jak mówiłam – nie lubię, gdy wykorzystuje się zdjęcia istniejących osób. No i ten tekst z piosenki Rubika… Aż chce się klaskać. Ale nie z aprobaty. Do rytmu.
3/5
Treść
Na wstępie powiem, że chciałam Cię pochwalić za imponującą liczbę rozdziałów – w spisie treści jest ich aż sześćdziesiąt cztery. Tymczasem w rzeczywistości są trzydzieści cztery niezbyt długie rozdziały, więc nie pochwalę (choć jak na standardy blogosfery to i tak nieźle). Tylko nie rozumiem, po co wpisywałaś do spisu treści to, czego nie ma? Może dla porządku oddziel te, które już opublikowałaś, od tych dopiero planowanych.
I jeszcze jedna uwaga – nie planuję komentować każdego rozdziału, bo chyba nie miałoby to sensu; nie są one bardzo długie, a też nie zawsze jest o czym pisać.
No to co? Lecimy z tym koksem!
– Błagam, powiedz mi, że nie myślisz o różowych migdałach – rzucił Michał, zakładając jednocześnie sportową, znoszoną kurtkę.
– O niebieskich – odpowiedziałam, wymuszając na swojej twarzy grymas uśmiechu. – Migdały są niebieskie – wyjaśniłam, bo jego spojrzenie mówiło, że nie za bardzo orientuje się, o co mi chodzi.
Haha! Nabrałam się, serio, już chciałam wklejać do poprawek, a tu proszę, zaskoczenie, bohaterka poprawiła sama.
Ta kobieta się przedstawiła, wyjaśniła, że jest pracownikiem socjalnym i chciała obejrzeć nasze warunki mieszkaniowe, i oczywiście porozmawiać z Michałem. Co miałam zrobić? Teraz przecież nie mogłam już wystawić jej za drzwi i udawać, że nie ma nas w domu. Zaprosiłam ją więc do pokoju i zaproponowałam kawę. Odmówiła. Od razu rozsiadła się na kanapie, wcześniej rzucając nieprzychylne spojrzenie na fotel zarzucony ubraniami i zaczęła otwierać swoją teczkę.
To nie jest tak, że pracownik socjalny przychodzi, kiedy chce. Takie osoby umawiają się na konkretny dzień i na konkretną godzinę. Brzmi absurdalnie i bezsensownie, ale niestety to prawda.
– Ty jesteś… Michał, Miłosz i Maja, tak?
– Nie, ja jestem tylko Maja – odburknęłam, odgarniając swoje blond włosy do tyłu. – To jest Miłosz, a Michał wyszedł.
Tak się zdobywa moje serce! Czuję, że się z Mają polubimy.
Przyznam, że nie spodziewałam się tego, ale pierwszy rozdział mnie zainteresował. Nakreśliłaś pewną sytuację, kilku bohaterów, zrobiłaś to realistycznie – dobry start, jestem pozytywnie nastawiona.
Miałam go serdecznie dość. Zresztą on mnie chyba też, bo zajął się laptopem.
Rozdział wcześniej napisałaś, że rodzeństwo nie ma sprzętów AGD, Michał wspomina też, że nie mają prysznica, ale laptop już tak? Dziwna sprawa. Ja wiem, że XXI wiek, że takie czasy, ale mając tak niepewną sytuację jak oni, raczej wolałabym kupić lodówkę czy wannę, a nie laptopa.
Weekend jakoś nam zleciał bez większych spin, ale to tylko dlatego, że Michał większość tego czasu był nieobecny. Poszedł na jakąś fuchę, wrócił po jednym czy dwóch piwach. Niby nic wielkiego, ale demony z dzieciństwa gdzieś tam w środku wciąż mnie męczyły i wzbudzały niepokój, że Misiek, przez swoje uwielbienie do goryczy z białą pianką, skończy tak jak ojciec albo co gorsza – tak jak matka.
Dwie sprawy. Pierwsza – podoba mi się ta stylizacja w narracji pierwszoosobowej, Maja jest nastolatką i jak nastolatka brzmi, poza tym pochodzi z, najwyraźniej, patologicznej rodziny, więc i to słychać w tym, co mówi. A druga – fajnie, że tylko zasygnalizowałaś wątek rodziców Mai i reszty, ale mam nadzieję, że jakoś to rozwiniesz i dowiem się czegoś więcej. Dawkowanie informacji jest zawsze mile widziane, obyś jednak nie zapomniała o kolejnej dawce.
– Ja się, kurwa, wyżywam!? Ja sobie żyły wypluwam po to byś ty i Miłosz mieli co jeść i w co się ubrać, a ty nawet nie możesz go przypilnować do kiedy nie wrócę!
– Żyły się wypruwa – poprawiłam go.
Cienka jestem. Znowu się nabrałam. Ale Maja zyskała kolejnego plusa.
Na wszelki wypadek, zawsze miałam sympatyczną panią starszą piętro niżej, która z niczym, by mnie nigdy nie wydała, a Miłosz to za dużą, strzelającą w ustach czekoladę, był w stanie wmówić niemal każdemu, że widział święte, latające krowy, a za drugą taką samą tabliczkę, bez zbędnych pytań, sam zaczynał w to wierzyć.
Właściwie to nie mam do tego żadnego komentarza, po prostu podoba mi się ten fragment, więc wstawiam, niech inni też się pośmieją!
– Hubert. Staro się czuje, gdy pracownicy nie mówią mi po imieniu.
A więc jest i Hubert! Nie spodziewałam się, że to będzie szef, raczej obstawiałam jakiegoś gościa klubu. Ale dobrze, robi się ciekawie.
Ja wiem, że to miasto do największych nie należy, ale nie jest znowuż tak cholernie małe, by się dupa o dupę ocierała.
O rany, serio, skąd Ty bierzesz te teksty? Genialne! Ogromnie pasują mi do Mai, chociaż właściwie ledwo ją poznałam.
Powiem Ci, że czyta się naprawdę przyjemnie i nie wiem kiedy zdążyłam przeczytać cztery rozdziały. Może nie dzieje się nic spektakularnego, ale tempo akcji jest szybkie, niekiedy aż za szybkie (bo na przykład sądziłam, że jeśli już wyda się, że Maja to nie Sandra, to raczej dużo później), co sprawia, że te niezbyt długie rozdziały się pochłania. Maja jest fajną postacią, zwykle nie lubię narracji pierwszoosobowej, ale w jej głowie siedzi mi się całkiem wygodnie. Jedyne, czego mi brakuje już teraz, to opisy. Rzadko opisujesz coś poza wyglądem postaci. Bohaterowie jakby żyją w próżni.
– Życzyłbym sobie, aby mnie nie kłamano, ale na to już chyba za późno. Ile masz lat?
– Siedemnaście – skłamałam, bo on już traktował mnie z góry.
Zszedłem na dół po tych krętych, niewygodnych, blaszanych schodach i spojrzałem na Patryka.
Wait, what? Rozdział szósty mnie nieco skonfundował. Zmieniłaś narratora czy to Maja zmieniła płeć? Ogólnie rzecz biorąc, nie przepadam za takimi zmianami, mam wrażenie jednak, że ostatnio to dość modny zabieg, więc jeśli w jakiś sposób to obronisz, to oczywiście nie będę miała nic przeciwko – autorowi wszystko wolno. Tylko żeby to miało ręce i nogi.
Kobieta odziana w spódniczkę i marynarkę, wyglądała jak takie typowe wyobrażenie nauczycielki rodem z PRL–u.
Brzmi to trochę tak, jakby tylko to miała na sobie…
– Nie wydawało się pani, ale się tylko zgrywałem. Po prostu propozycje zamknięcia mojej córki słyszę już siódmy raz w tym miesiącu. Od wychowawczyni, pana katechety, teraz pani, ostatnio i wczoraj na policji, a nawet gdy płaciłem mandat autobusowy – wyliczyłem. – Chyba nawet jedna, czy dwie sąsiadki też mi to zaproponowały, ale nie. Nie wyślę własnego dziecka do żadnego ośrodka tylko dlatego, że jest w trudnym wieku. Kiedyś musi jej minąć. Spróbujcie nie zwracać uwagi, tak jak ja, to może prędzej jej się znudzi.
Dla niewtajemniczonych – fragment z rozmowy z dyrektorką, która skarży się, że córka mówiącego nie chodzi do szkoły i podrabia jego podpisy.
Może to taka kreacja bohatera, ale… no, strasznie głupie jest to, co powiedział. Dorosły facet, ojciec, do dyrektorki mówi, żeby się nie przejmowała, że uczennica nie chodzi do szkoły i podrabia podpisy? Zresztą to, co potem mówi, też wydaje mi się głupie, ale to chyba faktycznie kreacja bohatera.
– Pan sobie żartuje? Mamy nie zwracać uwagi na to, że Zuzia otwiera okno na korytarzu i odpala papierosa?
Ale dyrektorka to mogłaby się zdecydować, czy wzywa ojca za nieobecności, podrabianie podpisu czy palenie w szkole.
Zamknąłem za sobą drzwi, a dziewczyna w dresie wsparta plecami na futrynie, odpowiedziała:
Czytelnik siedzi w myślach jej ojca, a jaki ojciec wchodzi do domu i zamiast imienia dziecka myśli o nim jak o dziewczynie/chłopcu ubranej/nym w to i tamto? Jest wiele sposobów, by poinformować czytelnika o tym, w co ubrana jest dana osoba i jaką przyjmuje postawę, ale akurat ten jest niezbyt dobry, jeśli piszesz w pierwszoosobówce.
– No popatrz, jak to człowiekowi trudno dogodzić – zadrwiła, wstając i zakręcając to kolorowe cholerstwo.
Czyli co? Wcześniej wspominasz, że zaczęła malować paznokcie, ale po pierwsze, to było sporo linijek wyżej, po drugie nie wspominasz o żadnym lakierze, tylko o fakcie, że zaczęła malować paznokcie, więc to kolorowe cholerstwo nie może się do tego odnosić. Duuuuży skrót myślowy.
Ten Hubert nie podoba mi się w kontaktach z córką. I przez to nie podoba mi się w ogóle. Nie trawię takich ludzi. Sprawia wrażenie, jakby był niedojrzałym egoistą i traktował wszystkich z góry.
– Panienki, ja wam przeszkadzam? – zapytał ostrym tonem Budzyński.
Już miałam wyszeptać, że przepraszam, ale Nowa mnie uprzedziła.
– Troszeczkę tak, więc jakby mógł pan ciszej tłumaczyć, to byłybyśmy wdzięczne. – Uśmiechnęła się złośliwie, a ja zgromiłam ją wzrokiem.
No boska!
Swoją drogą tego, że to będzie córka Huberta, akurat się nie spodziewałam, więc nieźle mnie zaskoczyłaś. Robi się ciekawie, a gdy dojdzie do tego romans, będzie jeszcze lepiej.
– To są, kurwa, te twoje ulotki! – rzucił z pretensją mój brat.
O! To się zacznie dziać!
Przez chwilę usiadłam na takiej niewysokiej ławeczce.
Podoba mi się styl, w jakim piszesz to opowiadanie, bo czuć, kto to mówi – nastolatka, pochodząca z niezbyt dobrego środowiska. I oczywiście narracja pierwszoosobowa ma swoje prawa, ale mimo wszystko ma też porządek – zwyczajnie słowa taki, taki jakby, coś takiego, których dość często używasz, nie bardzo tu pasują i wyglądają brzydko, a ponadto są zbędne.
Pozostało tylko wyjaśnić całą sprawę z Hubertem i błagać go o ponowne zatrudnienie, choć wątpiłam, że po takiej akcji, jaką mój brat odegrał w jego klubie, on w ogóle będzie chciał mnie jeszcze widzieć.
Przecież on jej nie zwolnił. Czy przespałam ten moment?
Kiedy udzielałam mu odpowiedzi, nie spodziewałam się, że po dwóch fotkach, okraczy mnie jedna nogą i zawiśnie nade mną z aparatem, w taki sposób, że od jego rozporka do mojego, dzieliło nas jakiś dwadzieścia centymetrów.
Znaczy… jak? Rozumiem, że po prostu nad nią stanął. Okrakiem. Na wyprostowanych nogach. Jakim cudem dwadzieścia centymetrów? Ona robiła mostek czy on jest karłem i ma dwudziestocentymetrowe nóżki?
– To jest chore – wypaliła nagle, sięgając po bluzę.
– Co jest chore?
– Własny ojciec patrzy mi się na cycki.
– Chyba to zawsze lepsze niż cudzy – zażartowałem.
W zasadzie… to nie.
– Kwiatek przykuł moją uwagę, ładny, taki… a właściwie kto ci pozwolił zrobić tatuaż, jeszcze w takim miejscu?
– A co, wolałbyś bym wydziarała sobie na czole BDR?
– Boże daj rozum?
– Nie, Boże duś rodzica.
– Brzmi prawie jak Bogurodzica, czyli nie tak najgorzej. – Uśmiechnąłem się ciepło i trąciłem palcem wskazującym jej nos, w chwili gdy ona zirytowana przewracała oczami.
*pała miłością*
Trzynastolatka wskazała palcem na jedną górę ubrań, a następnie na drugą.
To jest podobny błąd do tego z dresem. Pomyślałby po prostu Zuza, Suzi, czy jak tam do niej mówi, ale nie trzynastolatka.
Ruszyłam do szkoły, wcześniej odprowadzając Miłoszka pod jego klasę. Zaczepiła mnie jego nauczycielka, zmartwiona tym, że mój brat nie umie dodawać. Nakazała byśmy ćwiczyli z nim w domu. Byłam wściekła na Michała, bo przecież miał to załatwić i wiedział, że ja na samo słowo matematyka reagowałam alergicznie.
No ale bez przesady, dodawanie to nie jest jakaś zaawansowana matematyka.
Nawet nie zdążyłam się zapytać czy ma siostrzyczkę czy braciszka.
Piszesz w narracji pierwszoosobowej, czyli cała narracja to generalnie myśli Majki. A czasem zdarza Ci się napisać zdanie i zaznaczyć je kursywą, czyli nadać im charakter myśli. Tak się robi w przypadku narracji trzecioosobowej, ale w pierwszoosobowej nie ma to sensu, bo wszystko, co mówi narrator, to jego myśli. Nie ma potrzeby wydzielać jakichś fragmentów kursywą.
Wybacz, ale jestem zmuszona zacytować spory fragment, żeby się do niego odnieść:
Kobieta pchnęła moje ramiona i zmusiła mnie tym do opadnięcia na chłodną pościel. Nieco nieporadnie z powodu za długich, akrylowych paznokci pozbawiła mnie skórzanego, brązowego paska i wzięła się za rozpinanie rozporka, tylko po to, by po chwili objąć ustami główkę mojego pensa. Jej ruchy były wolne, tak jak wskazówki zegara, gdy w niecierpliwości na coś czekamy. Teraz się czułem dokładnie tak samo. Ja także na coś czekałem, a ona wydłużała ten moment w niepewną przyszłość. Nie zamierzałem jednak jej przerywać ani przeszkadzać. Nie chciałem też narzucać swojego tempa. Uniosłem ręce do góry i wsadziłem je pod głowę. Przymknąłem oczy i skoncentrowałem się na tych delikatnych, ledwo wyczuwalnych doznaniach.
Za drzwiami słychać było alarm zabawkowej straży pożarnej i kłócące się, nastoletnie rodzeństwo – Wiktorie i Patryka. Nie wiedziałem czy żadne z nich nie chciało iść do sklepu, czy problemem była opieka nad młodszym bratem – Mikołajem, i szczerze, mało mnie to obchodziło. To były Iwony dzieci, nie moje, więc sobie je wychowywała jak chce. Oczywiście, gdyby działa im się jakaś krzywda, to bym się wtrącił, ale ona naprawdę je kochała. Właściwie, tylko ze względu na nich dorabiała tak jak dorabiała, a ja nie byłem nikim więcej, jak tylko jednym z jej klientów, który nawet tam nie sypiał. Po odebraniu rozkoszy po prostu wstawałem, ubierałem się, kładłem banknot na czerwony, niewielki stoliczek, postawiony nieopodal łóżka i wychodziłem, żegnając się z dzieciakami zwykłym cześć i do zobaczenia. Czasami rzuciłem im ciepły uśmiech, przyniosłem słodycze albo zabawki. Tym razem oprócz straży pożarnej dla Mikołaja, w plecaku miałem jeszcze flakoniki perfum i inne kosmetyki, które robiły w mojej pracy za rekwizyty. Otrzymywaliśmy je za darmo od firm, na których zlecenie pracowaliśmy. Potem, zazwyczaj, nie chcieli ich z powrotem, dlatego ja je rozdawałem na lewo i prawo.
Chwile poleżałem na miękkim i wygodnym materacu, przykryty do połowy torsu czarną, satynową pościelą w czerwone róże. Iwona spoczywała na mojej ręce, nasze dłonie się splatały i rozplatały, a opuszki palców delikatnie ocierały o siebie. Pomimo tego wszystkiego, nie było w tym ni krzty uczucia innego niż zwykła, być może dziwna i dla wielu niezrozumiała, przyjaźń.
– Jak młoda? – zapytała Iwona niespodziewanie.
Popatrzyłem na nią oniemiałym wzrokiem. Przez chwilę nie wiedziałem kogo ma na myśli.
– Suzi? Jakoś idzie... byle do przodu. Nawet jest lepiej, odkąd Chantel wróciła. Kobieta zawsze z nastoletnią dziewczynką złapie prościej kontakt, niż facet, który był tylko taką fatamorganą pojawiającą się od święta – odpowiedziałem, czując nienamacalny ból przy każdym kolejnym słowie.
I tak dalej, i tak dalej…
Z góry co wrażliwszych uprzedzam – poniżej nie używam wyrafinowanych słów.
Okej, to chyba pierwsza scena erotyczna w Twoim opowiadaniu. I kompletnie nieporadna. Zacznijmy od tego, że facet to się musi najpierw podniecić, żeby robienie loda miało sens. W przeciwnym wypadku chyba nie muszę Ci obrazować, jak by to wyglądało. Ale dobra, załóżmy, że po prostu zapomniałaś napisać, że stanął mu, kiedy tylko Iwona otworzyła mu drzwi i pojawiła się w progu. I przejdźmy do innej sprawy. Laska robi mu loda (cóż za fatalna gra słów), a ten zachowuje się tak, jakby nieszczególnie to na niego działało, powiedziałabym raczej, że rozluźnia się jak podczas jakiegoś relaksującego masażu. Ale to jeszcze nic. Potem zaczyna myśleć o tym, jakie relacje łączą go z Iwoną i jak wyglądają ich spotkania. A później… Teleportacja, oboje już leżą na łóżku, już jest po wszystkim. Jest początek, a środek i koniec wcięło.
– Dlatego tak o nią walczyłeś. – Uśmiechnęła się blado. – Hubert... nie zrozum mnie źle, nie powinnam się wtrącać, ale naprawdę myślisz, że ty i Chantel, to dobry pomysł? Ponoć dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi.
Można by to uznać za taką stylizację, w końcu większość ludzi używa tego określenia źle, jednak w razie czego wolę napisać, bo może tego nie wiesz. W tym powiedzeniu nie chodzi o to, że nie popełnia się dwa razy tego samego błędu, czyli nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale że nie da się tego zrobić, gdyż wszystko płynie, wszystko się zmienia, rzeka nigdy nie bywa taka sama, bo płynie. Przekładając to na niedosłowne znaczenie – nie da się dwa razy zrobić tego samego, bo zawsze będą inne okoliczności, coś ulegnie zmianie. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, bo jest to niemożliwe. Paweł Opydo wytłumaczył to całkiem nieźle i na pewno mniej zawile ode mnie, tak więc zachęcam: klik.
– Stuprocentowo pewna, że to tylko sek... – Nie zdążyłam dokończyć, bo męskie dłonie chwyciły za moje policzki i przyciągnęły mnie delikatnie w stronę swojego ciała.
Dobra, ja wiem, że on jest jakieś dwa i pół raza starszy od niej, ale… NARESZCIE.
Hubert odsunął się na krótką chwilę, ale nieznacznie, bez konieczności czynienia kroku. Okrył swoim wzrokiem mój biust, by po chwili nakryć każdy z sutków, po kolei, swoimi ustami.
Sceny erotyczne koniecznie do poprawki, bo jest jakoś tak… widocznie niezręcznie.
Baker doprowadził sprawę do końca, w przyśpieszonym tempie i bez żadnych delikatności. W którymś momencie jego stosunek się po prostu zmienił i potraktował mnie niczym rzecz.
Zwłaszcza jak mają „przejść na wyższy level”. Jak dla mnie to wygląda tak – długa gra wstępna i szybki koniec, bo dziadek za długo nie pociągnie. Musisz się zdecydować, czy leży Ci pisanie takich scen, czy nie, bo jak na razie wygląda to tak, jakbyś chciała, ale nie umiała, bo, nie wiem, wstydzisz się albo się na tym nie znasz.
Dostrzegłam Nową i poczułam się jak... jak w jakieś taniej, i kiepskiej komedii romantycznej, która rozgrywała się na moich oczach niczym dramat. Przez chwilę pomyślałam, że Hubert i Zuza są razem, bo dziewczyna chwyciła go za ręce, a on starał się ją od siebie odsunąć, będąc przy tym lekko zmieszany. Nie dał się nawet pocałować w policzek na powitanie.
O KURCZĘ! Ale konfrontacji Mel-Zuza-Hubert nie spodziewałam się tak od razu.
– Chyba zawał – odpowiedział blondyn.
No i jeszcze to! Powiem Ci, że nie szczędzisz akcji w tym rozdziale. Co jest z jednej strony dobre, ale z drugiej ma też swoje wady. Bo oczywiście każdy lubi, jak coś się dzieje, ale jeżeli wrzucisz do opowiadania mnóstwo akcji, to w końcu może to przestać robić wrażenie na czytelniku. Jeśli co trzeci akapit będzie coś zaskakującego, to w końcu przestaniesz odbiorcę zadziwiać, i tyle będzie z tej wartkiej akcji.
Sięgnęłam po butelkę wódki i postanowiłam napić się, pierwszy raz w życiu, czystej. Napełniłam nią kieliszek, podsunięty przez Patryka i także drugi, który mi podstawił.
Czternastka się bawi. Nieźle. Z jednej strony takie zachowanie pasuje do otoczenia, w którym obraca się Mel, nawet jeśli ma te czternaście lat, ale z drugiej – Maja jak dotąd była tą „nieskalaną”, że się tak wyrażę. Niby przebywa w takim, a nie innymi towarzystwie, ale nie pije, nie pali i nie ćpa, a tu nagle na dzień dobry sięga po wódę.
– Jasne, że tak. Staram się tylko wziąć to radośnie na klatę. Zrozum, mnie też to trafiło. W końcu na polaku siedzimy w trójkę. Wiesz jak trudno mi będzie ze świadomością, że w tą po lewo tryskał ten, który wytrysnął tą po prawo?
Teraz się wyda, że mam mało wyrafinowane poczucie humoru, ale KOCHAM TO.
Szesnasty rozdział to znowu zmiana narracji. Cóż, teoretycznie pisarzowi wszystko wolno. Mimo wszystko nie widzę sensu w prowadzeniu narracji pierwszoosobowej z perspektywy Mai i tylko sporadyczne zmienianie jej na pierwszoosobówkę z perspektywy Huberta. Jeśli chcesz pokazać wydarzenia z dwóch stron, to dlaczego nie napiszesz opowiadania w trzeciej osobie? Miałoby to więcej sensu niż takie zmienianie pierwszej osoby, kiedy Ci wygodnie.
Odwiesiła go na krzesełko, na którym po chwili usiadła i zaczęła macać po mojej dłoni swoimi opuszkami.
Przeczytałam już tyle, że mogę to w końcu powiedzieć. Styl kuleje. Widać u Ciebie nieporadność językową – mam na myśli to, że niekiedy bardzo dziwacznie i pokrętnie nazywasz proste rzeczy. Bo co oznacza „zaczęła macać po mojej dłoni swoimi opuszkami”? Jak się domyślam, po prostu zaczęła delikatnie, leciutko dotykać jego dłoń. Ale ani to „macać” tu nie pasuje (bo to słowo kojarzy się z gwałtownym, agresywnym ruchem i nie ma niczego wspólnego z delikatnością), ani te „swoje opuszki” nie brzmią poprawnie. Czy ktoś by w ogóle tak powiedział?
Z wkurwieniem rzuciłem telefonem komórkowym żony o podłogę i opadłem nisko na poduszki, chowając twarz w dłonie.
Laska wyżej mówi o tym, że jej telefon jest lepszy od jego, do tego, kiedy dawała mu tablet, poleciła mu go nie zepsuć, a teraz nie reaguje w ogóle, kiedy facet rzuca jej komórką o podłogę?
To są takie drobnostki, ale nie pierwszy raz brakuje spójności. Mam wrażenie, że większą wagę przywiązujesz do tego, aby dialogi brzmiały śmiesznie czy uszczypliwie, były w jakiś sposób ciekawe i realistyczne, ale kosztem tego, że tracisz panowanie nad tym, co robią Twoje postaci i czy jest w narracji jakakolwiek zależność na zasadzie akcja-reakcja. Niekiedy widać to bardziej, niekiedy mniej, ale ogólnie coś tu się nie klei, po prostu.
Zanim mnie wyminęła zatrzymałem ją za ramie i szarpnąłem do tyłu na tyle mocno, by stanęła ponownie w uprzednio zajmowanym miejscu.
Kolejny przykład odnośnie do nieporadności językowej. Nie mam w zwyczaju szarpać ludzi, ale gdyby mi się zdarzyło, nie sądzę, bym pomyślała, że ktoś stanął w „uprzednio zajmowanym miejscu”. Gdyby Maja siedziała i po chwili postanowiła wstać z, powiedzmy, krzesła, a Hubert szarpnął by ją tak, że z powrotem by na nie opadła, to jeszcze mogłabym się zgodzić na to „uprzednio zajmowane miejsce” (pomijając już to, że „uprzednio” nie pasuje stylem do języka, w jakim wypowiadają się Twoi bohaterowie).Chcę Ci pokazać, że czasami nazbyt kombinujesz, za bardzo silisz się na ujęcie czegoś inaczej niż zwykle, ale brakuje Ci chyba wyczucia i nie zauważasz, że ten zamiennik brzmi jeszcze gorzej niż jakiś oklepany frazes. W podsumowaniu jeszcze do tego wrócę, na razie zaś zaznaczam problem.
– Kupiłam książkę kucharską, może w końcu nauczę się gotować i będę żoną na medal – pochwaliła się, muskając mój policzek swoimi aksamitnymi wargami, pokrytymi malinową szminką. Musiała zostawić po niej ślad, bo szybko zaczęła mnie wycierać namoczonym fragmentem ręcznika, który nie wiem skąd znalazł się w jej dłoni.
A to inny przykład niespójności. Okej, bohater wspomina o tym, że nie wie, skąd ręcznik pojawił się w jej dłoni. Ale tak na dobrą sprawę – no to skąd? Zmaterializował się? Przyszła go pocałować w policzek już z namoczonym ręcznikiem, bo wiedziała, że zostawi ślad szminki? Poszła po niego i on nie zauważył? Może się teleportowała? Albo przeniosła w czasie o te kilkadziesiąt sekund?
– Ty też się zamknij. Jedziemy po ten komputer, a potem baw się nim tydzień i nie wchodź mi w drogę. Chcę mieć święty spokój. Wsiadaj – poleciłem, siadając jako pierwszy.
Właściwie zastanawiające jest to, że facet chodzi z potrzaskanym telefonem bez przycisku włączającego/wyłączającego, najwyraźniej nie mając pieniędzy na kupno nowego, a jak córka chce nowy komputer, to nagle może sobie na niego pozwolić (nie wspominając już o tym, że dziewczyna ma telefon z bajerami, jak to określił, mp4 i konsolę). Więc jak to z nim jest?
– Ale jej pojechałeś – pochwaliła z uśmiechem moja córka, zakładając na swoje poskręcane niczym sprężynki włosy biały kask.
– Ty też się zamknij. Jedziemy po ten komputer, a potem baw się nim tydzień i nie wchodź mi w drogę. Chcę mieć święty spokój. Wsiadaj – poleciłem, siadając jako pierwszy.
– W takim razie nie chcę od ciebie żadnego pierdolonego komputera! – krzyknęła rzucając kaskiem na ziemie, tłukąc przy okazji jego szybkę.
Tak, wiem, uparłam się, ale to kolejna niespójność. Jak mogła rzucić tym kaskiem, skoro miała go na głowie? Narrator nie musi opisywać wszystkiego, każdej najdrobniejszej czynności, to fakt, ale trzeba mieć na uwadze to, że wspomniana już spójność musi być zachowana. Bohater nie może stać w punkcie A i bez żadnego komentarza nagle być w punkcie B. Musi być coś pomiędzy.
Spuściłem głowę, naciskając jednocześnie sprzęgło i hamulec. Zdjąłem kask z głowy i rozpiąłem skórzaną kurtkę. Poczułem jak ktoś chwyta mnie za ramię i delikatnie pociera po nim swoją drobną, kobiecą dłonią. Następnie mierzwi moje włosy, jak wtedy, gdy byłem małym chłopcem. Przypomniałem sobie chwile, gdy uczyniła tak po raz pierwszy. Było to na pogrzebie mojego ojca. Miałem niespełna pięć lat. To chyba był pierwszy gest jaki wykonała w moim kierunku. Wcześniej mnie nie tolerowała, była zła że się urodziłem, a potem po śmierci taty, była zła, bo musiała mnie niańczyć, a matka była zmuszona iść do pracy.
Ciągle używasz podmiotu domyślnego. W ten sposób można pisać, jeśli z kontekstu wynika, kto daną czynność wykonuje – na przykład z poprzedniego zdania albo z sytuacji (wtedy, gdy, powiedzmy, w pomieszczeniu znajduje się jedna kobieta). Tutaj jednak w pokoju znajdują się trzy kobiety, z czego jedna to córka bohatera, która właśnie się na niego obraziła (a to właśnie o niej była mowa w poprzednim zdaniu). I to jest kolejny przykład niespójności narracji.
Oczami szukałem jakiegoś wolnego stolika albo dwóch wysokich krzeseł. Niestety wszystko było zajęte, pomimo że lokal był prawie pusty. Widocznie nie byli przygotowani na liczną klientele.
Wzrokiem by mógł jeszcze szukać, ale oczami? Ale ja nie o tym chciałam. Rozumiem, że w lokalu było po prostu mało stolików i krzeseł, jednak skoro wszystkie były zajęte, to dlaczego miał być prawie pusty? Wiem, o co Ci chodzi, ale mówiąc, że jakiś lokal jest pusty, raczej nie ma się na myśli, że jest w nim mało mebli, tylko to, że nie ma w nim ludzi czy klientów.
– Nigdy nie wyrzucałem Victorii rzeczy przez okno. Ładnie ją spakowałem w walizkę i zamówiłem taksówkę, by jej je dowiezła.
– Dowiozła – poprawiła. – Czyli jednak trochę dojrzałeś, bo z Magdaleną... wybacz, nie chciałam – szybko spuściła wzrok i wydała się zmieszana.
– Nie, dlaczego? Była moją żoną, matką Zuzy, możemy ją chyba wspominać. Sprostuję, że to nie ja jej, a ona mnie, wywalała ubrania przez okno. To było szesnaście lat temu i nadal to pamiętam. – Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie. – Wracałem z kwiatami i na kolanach, prosząc o kolejną szanse.
– Potem znajdywałeś nową pracę, nowych kolegów, brałeś nową zaliczkę i szedłeś do monopolowego. Wpadałeś w kolejny tygodniowy ciąg, a ona płakała po nocach, nie umiejąc ci pomóc.
Poczułem jak łzy cisną się do moich oczów. Zamrugałem kilka razy powiekami, by je stamtąd wypędzić i spojrzałem na ciemną blondynkę, stojącą po mojej prawej stronie.
– Po co mi to mówisz?
– Bo widzę w jakiej jesteś rozsypce i nie chcę byś znowu zaczął pić, Hubert. Masz Chantel, jeśli chcesz ułóżcie sobie życie. Ja rozmawiałam z Tomaszem, zajmiemy się Zuzą. U nas będzie jej lepiej i dobrze o tym wiesz.
Cóż, ja mam nieco inną teorię na temat tego, po co to mówi. Ten fragment to doskonały przykład ekspozycji. Jest to rozmowa brata i siostry, a więc znają się oni bardzo dobrze. A jednak siostra właściwie streszcza pół życia swojego brata. I nie robi tego po to, aby, jak mówi, Hubert nie zaczął znowu pić, bo nikt normalny by tak nie zrobił (raczej aluzyjnie odwołałby się do „tamtych” wydarzeń albo powiedziałby, że nie chce, by „popełnił te same błędy” – obie strony przecież świetnie wiedziałyby, o co chodzi). Twoja postać mówi o tym, aby w ten sposób poinformować czytelnika, co działo się z danym bohaterem wcześniej. W ten sposób nie tylko idziesz na łatwiznę, najkrótszą, najprostszą, ale i najmniej poprawną drogą, ale także stwarzasz nierealistyczną sytuację. Trzeba sobie zadać pytanie, czy taka rozmowa mogłaby mieć miejsce. Ja sądzę, że nie, bo nie wyobrażam sobie, żeby ktoś dla mnie bliski wyciągał wszystkie moje brudy tylko po to, żeby mi przypomnieć, ile popełniłam błędów i w trosce o to, bym ich nie powtórzyła, a ja jeszcze ochoczo dołączyłabym do tej rozmowy, wspominając, co jeszcze wtedy robiłam. Okej, taka jednostronna tyrada w stylu „mam ci przypomnieć, co zrobiłaś, jak…; jak robiłaś to…; nie wspominając już o tym…” itd. miałaby nawet sens, jeśli by to dobrze napisać, ale w momencie, gdybym przytaknęła, włączyła się do rozmowy – to straciłoby jakikolwiek sens. Nikt tak nie rozmawia.
Nagle przyszedł mi do głowy tablet, który podarowałem Miłoszowi. Była w nim jeszcze moja karta internetowa, ważna przez trzy miesiące. Odnalazłem w swoim telefonie numer tego tabletu i zadzwoniłem do chłopca.
– Cześć mistrzu – przywitałem się, zaraz po usłyszeniu halo wypowiedziane drobnym, dziecięcym głosikiem. – Jesteś dużym i mądrym chłopcem, prawda? – podpuszczałem tego uroczego gówniarza.
– Tak, dlatego mam cię na słuchawkach, by Michał nas nie słyszał.
To z kolei wygląda jak deus ex machina. Ile to dziecko miało lat…? Sześć, siedem…? Jakoś tak. Akurat, kiedy jest to potrzebne, Hubert przypomina sobie o karcie internetowej i jakimś cudem dzwoni na tablet, który pożyczył Miłoszowi (ale że jak to działa? Może ja jestem jakaś nieogarnięta w tych sprawach, ale jak on znalazł jakiś numer tabletu w telefonie i na niego zadzwonił? I co ma internet do tego?). I przypadkowo mądre dziecko podpina słuchawki i dopiero potem odbiera (a skąd miał słuchawki? Ponoć lodówki nie mają, a o ile komputer jeszcze jako tako bym mogła zrozumieć, o tyle słuchawki nie są rzeczą pierwszej potrzeby). Za dużo rzeczy dzieje się tu przypadkiem albo w ramach zbiegu okoliczności. Mam wrażenie, że u Ciebie jest trochę jak w bajkach – postaci wyciągają zza siebie przeróżne przedmioty, tylko skąd one je mają, skąd one się za nimi wzięły?
Wstałem otarłem oczy i policzki. Położyłem dłonie na oparciu jednego z krzeseł i pochyliłem się. Zerknąłem na swój stary telefon. Zdążyłem już oddać Chantel ten jej.
Kolejna niespójność. Nie da się nadrobić takim stwierdzeniem od niechcenia, że ktoś już zdążył zrobić coś wcześniej. Twoja narracja jest ciągła, czytelnik cały czas siedzi w głowie Huberta i jest tam, gdzie on, widzi to, co on, robi z nim to, co on robi. W takim razie gdzie jest scena, w której wymienia się z Chantel telefonami?
– Nie musisz mnie przepraszać – odrzekł, wypuszczając jednocześnie powietrze z płuc.
Znaczy, bo… mówienie tak generalnie właśnie na tym polega: że wypuszczasz powietrze z płuc, ono przechodzi przez narządy mowy i powstaje dźwięk… Wiem, o co Ci chodziło, ale sformułowane jest to bez sensu. Dlaczego po prostu nie napiszesz, że koleś odetchnął?
Starałam się zabić nieprzyjemny smak w ustach i gardle, niestety bezskutecznie. Gdy podniosłam się do siadu, a moje stopy dotknęły chłodnego parkietu, zawirowało mi przed oczami, a głowa bolała tak mocno, jakby chciała rozsadzić mi czaszkę.
– Efekt uboczny picia – powiedział, jakby był wielkim znawcą z tej kategorii.
Z tego, co mi wiadomo, nie trzeba być wielkim znawcą, żeby wiedzieć, czym się objawia kac. W ogóle Maja czasem jest inteligentną bestią, ale czasem jej komentarze… no, ręce opadają przez nie.
Poza tym: czaszka to część głowy, więc trudno, żeby głowa chciala rozsadzić czaszkę… To się niejako wyklucza. Proponuję po prostu napisać o tym, że ból rozsadzał jej czaszkę.
On mnie widział w takim stanie – dotarło do mnie i echem odbijało się w mojej głowie.
Ta część do myślnika jest kursywą, a to zupełnie niepotrzebne, bo jak już mówiłam, cała narracja to myśli bohatera.
Miał na sobie czarną koszulę, która skutecznie wyszczuplała jego ramiona. To dziwne, bo wydawało mi się, że wcześniej był w innej, takiej bardziej pstrokatej. Czajnik zagwizdał, Hubert wstał bez słowa i już za moment położył przede mną biały kubek, z którego unosiła się gęsta para. Swój niebieski trzymał w dłoni za czerwone ucho.
Doceniam chęć uplastycznienia opisu, ale jakoś mnie ten miszmasz kolorów zmęczył. Skupiłam się bardziej na tym, jakie kolory zauważa Maja, niż na tym, co się w ogóle dzieje. Wchodzisz za bardzo w szczegóły, które w ogóle nie są istotne. Ogólnie rzecz biorąc, nie mogę narzekać na brak opisów, ale mimo wszystko te dobre chęci zachowaj na coś, co będzie ważne.
Moje ciemne źrenice spotkały się z jego stalowoszarymi, teraz już nie tak groźnymi, jakimi wydawały mi się być na początku dzisiejszego poranka oraz podczas naszego pierwszego spotkania.
Źrenica zawsze jest czarna. Kolor oku nadaje tęczówka. Nie mówiąc już o tym, że źrenice raczej nie mogą być groźne. Uch, to jest właśnie to usilne szukanie zamiennika, żeby brzmiało ładniej, mniej szablonowo, ale wyraźnie brakuje Ci wyczucia i nie zauważasz, że to brzmi po prostu nielogicznie.
Poza tym: czy gdy na kogoś patrzysz, myślisz o tym, że Twoje oczy koloru takiego i siakiego spotykają się z jego koloru takiego i siakiego? Śmiem wątpić, bo nikt tak nie myśli. Nikt nie prowadzi narracji w głowie.
– Ty jesteś dzieckiem, a dzieci nigdy nie są winne. Dzieci nie są złe, to świat jest zły.
Korczak?
Nie pasuje mi ten tekst do Huberta. W ogóle cała ta scena nie pasuje mi do Huberta. Ten facet to luzak, cwaniaczek, pies na baby. Własnego dziecka nie umie wychować, w sensie ma bardzo luźne poglądy na to, co dziecko musi i co może. A tutaj nagle wręcz wciska Mai telefon, aby zadzwoniła na policję i powiedziała, że ją przeleciał. I chce się dobrowolnie poddać karze. Nie kupuję tego.
Nagle spoważniał. Poruszył nerwowo brwiami, usta ułożył w dzióbek i wypuścił z nich powietrze, jakby szukał odpowiednich słów.
Eee… A nie sądzisz, że to wyglądałoby strasznie głupio? Jakoś sobie nie mogę tego wyobrazić.
– A jakbym miała siedemnaście lat, jaka to by była różnica?
– Trzech lat. To tak jak pocałować piętnastolatkę, a dwunastolatkę. To pedofilia Mel i nazywajmy rzeczy po imieniu – rzucił ostro, jakby z odrazą do samego siebie.
Wow! No to wytłumaczył! Obrazowo, nie ma co. Wszystko jasne.
– Mówiłeś Zuzie? – zapytałam po dłuższej chwili milczenia. Przyszło mi to do głowy, bo skoro sam, dobrowolnie chciał się oddać w ręce policji, to być może nawet córce oznajmił, że przespał się z jej czternastoletnią koleżanką z klasy.
– Nie – odpowiedział kręcąc głową. – Wystarczająco trudno jest nam się dogadać. Taka informacja niczego, by nie ułatwiła, a tylko skomplikowała i to nie tylko mnie, ale też tobie, i jej. Ale jeśli chcesz, to jej powiem...
– Nie! – krzyknęłam szybko. Byłam przestraszona, że naprawdę mógłby to zrobić.
– Dobrze, w takim razie, to zostanie między nami. A teraz czy mógłbym o coś zapytać?
Czekaj, bo nie rozumiem. Skoro był taki zdecydowany oddać się w ręce policji, jak to zresztą sama nazwałaś, to dlaczego teraz nagle nie jest za tym, żeby jego córka, a zarazem koleżanka Mai, o tym wiedziała? A jakby Maja faktycznie zadzwoniła na policję, to co? Zuza nie wiedziałaby, dlaczego wsadzili jej ojca za kraty?
Kucał przy mnie i delikatnie gładził opuszkami po mojej ręce.
Masz ci los, znowu te opuszki…
– Teraz rozumiem. Rozumiem czemu ty jesteś dorosła, właściwie czemu się tak zachowujesz. – Spuścił głowę. – To mnie w sumie zmyliło, ale nie mówmy o mnie. Wróćmy do Michała. On ma nad wami prawną opiekę?
– Nie, jeszcze sąd nie postanowił.
Hej, czekaj! Skoro nie jest ich prawnym opiekunem, to jakim cudem oni z nim mieszkają? Powinni przebywać w domu dziecka czy innej takiej placówce.
Jeszcze raz zerknąłem na Mel i wcisnąłem zielony fragment ekranu, przyłożyłem telefon do ucha i dostrzegłem w jej wzroku niemal błaganie.
Kolejny zamiennik, który zwyczajnie nie brzmi dobrze.
Jej buntownicza postawa, zacięcie w ciemnych tęczówkach i ta niezwykła pewność siebie, zapewne przybrana na pokaz, budziły we mnie dziwne odczucia, takie jakich nie znałem nigdy wcześniej. Jednocześnie mnie denerwowało, że się mi stawia taka smarkula, z drugiej zaś strony wiedziałem, że była jak dzikie zwierze, które szczerzy kły, bo nie umie gryźć i w ten sposób chce odstraszyć zagrożenie, to z kolei budziło do życia moją empatię i sprawiało, że ponownie zaczynało mi być jej szkoda.
Ale żeby nie było, że tylko się czepiam i krytykuję – ten fragment bardzo mi się podoba (pomimo paru błędów stylistycznych). I to jest właśnie Hubert, tę wewnętrzną walkę z samym sobą kupuję, bo idealnie do niego pasuje.
Jedno tylko mi tu zgrzyta: szczerzące kły zwierzę jak najbardziej potrafi gryźć. Nie wiem w ogóle skąd ten pomysł, że miałoby nie potrafić. Od tego ma zęby, a w szczególności kły, które służą do wbijania w mięso.
Szybko chwyciłem ją za nadgarstek i pociągnąłem na swoje kolana. Nie miałem jednak w tym wprawy, więc nie udało mi się ją przez nie przełożyć. Wyślizgnęła się, lądując na ziemi, a mnie ciągnąc za sobą, bo miałem tak wygiętą rękę, że gdybym nie podążył za nią, to na bank bym ją złamał albo co najmniej wykręcił.
Moje kolano znalazło się między jej udami. Jej nadgarstek dalej tkwił w moim stalowym uścisku. Jej usta były na wyciągnięcie moich ust. Czułem jej oddech dochodzący aż do mojej szyi.
Zakładając, że Majka stała do niego przodem (rozmawiali, więc to całkiem dobre założenie), to… czy jest to możliwe fizycznie? No i te usta były przy ustach czy szyi? Czy może Hubert ma tak długie usta, że potrafiłby sięgnąć nimi do… ust Mai, które były przy jego szyi…? Rany, to brzmi idiotycznie.
Dwudziesty rozdział pochłonęłam w oka mgnieniu i nawet nic nie wynotowałam. Dużo się działo! Twoje opowiadanie ma taki charakterystyczny klimat, co daje się odczuć praktycznie od początku. Niby to żadne arcydzieło, niby Ameryki nie odkrywasz, niby robisz sporo błędów, niby to taka zwykła opowieść, ale w jakiś sposób wciąga. Z czego to wynika? Trudno tak jednoznacznie odpowiedzieć. Lubię na przykład Twoich bohaterów, chociaż czasami wrzucasz w ich usta słowa, które do nich nie pasują. Lubię ten lekko patologiczny klimat, środowisko zdeprawowanej młodzieży, skomplikowane relacje nie tylko rodzinne, chociaż gdybym miała czytać taką książkę, to nie wiem, czy byłabym zainteresowana. I lubię też, jak opowiadasz, chociaż te nieudane zamienniki straszą i rażą. Jest tu coś takiego prawdziwego, realistycznego.
Budziła się w nocy i co jakiś czas prosiła nieważne co się stanie, obiecaj, że wychowasz to dziecko, że wychowasz je jakby było twoje, że będziesz ją dobrze traktował i spróbujesz pokochać.
Czekaj, czekaj! To Zuza nie jest biologiczną córką Huberta? Co więcej, to dziecko z gwałtu?
*szok i niedowierzanie*
Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam!
– Obyczajówek nie czytasz?
– Unikam, tak samo jak beznadziejnych romansów. Przez Zmierzch nie byłam w stanie przebrnąć. Edward mnie tak męczył. Taka pizdusia do kwadratu. Też kobieta miała wybór, jeden dzieciak, a drugi sztywniak i nudziarz. Taki wybór, to żaden wybór.
Kocham. ♥
Serio, skąd Ty, dziewczyno, bierzesz te teksty? Akurat humor (jeśli można to tak nazwać) podoba mi się tu chyba najbardziej. Twoje postaci nie przebierają w słowach, ale to świetnie do nich pasuje. A przy okazji można się uśmiechnąć albo pośmiać.
– Nie ma dyskusji. Od jutra do pierwszego kwietnia siedzisz na dupie w domu i się uczysz, gotujesz, i pomagasz mi ogarniać cały ten bajzel.
Dlaczego tylko do 1 kwietnia? Potem znowu ją oleje?
Mi jednak rzuciło się w oczy coś jeszcze. Mianowicie – Tomasz Pawlikowski. – Byłam święcie przekonana, że już gdzieś słyszałam to nazwisko, ale nie mogłam sobie przypomnieć gdzie.
Może w szkole? Pawlikowska-Jasnorzewska? Nie…?
Trzynasty lutego, a nie luty – poprawiłem w myślach, chyba tylko po to, by skoncentrować się na czymkolwiek innym, byle nie na adresatce.
Na początku podobało mi się to, że Mel tak wszystkich poprawia. Ale kiedy zaczęli to robić i Zuza, i Hubert, to stało się zwyczajnie nudne. Niech to będzie cecha jednej osoby, a nie wielu.
Miłosza zostawiłam u sąsiadki, była to starsza, siwa pani, która uwielbiała paść go łakociami.
Taki rym nie robi dobrego wrażenia. Poza tym wspominałaś już chyba o tej pani gdzieś na początku opowiadania. (Chyba że to była inna sąsiadka).
W niskim, prostokątnym brodziku nie było żadnego ruchu, a mętna woda stała, pokryta w niektórych miejscach lichymi, lodowymi krami.
W sumie dopiero teraz zastanowiło mnie to, że jest zima, a ponoć wcześniej o czwartej słońce „jeszcze w pełni nie wzeszło”. Cytat:
– Dziękuję, że pani z nim zostanie. Zwłaszcza, że jest czwarta nad ranem.
[...]
Tego dnia było wyjątkowo ciepło, pomimo że słońce jeszcze nie wzeszło w pełni na niebo. Na zewnątrz dopiero zaczynało się przejaśniać, a mrok pozostały po nocy, przechodził w szarówkę.
[...]
Oślepiało mnie dopiero wschodzące na niebo słońce, wybijające się między blokami, ale pomimo tej niedogodności zobaczyłam Huberta Bakera, zdejmującego okulary przeciwsłoneczne.
Ja co prawda ekspertem nie jestem, ale słońce nie wschodzi tak wcześnie zimą. O czwartej jest jeszcze całkiem ciemno.
– Nie mogę o tobie zapomnieć – wypowiedział zachrypniętym do granic możliwości głosem.
Nie no, błagam… Sztucznie to wszystko wyszło. I nie kupuję tego. Hubert mógłby się zdecydować, czy kręcą go czternastki i jeszcze z Majką nie skończył, czy zgrywa wzór cnót moralnych i niemalże sam podaje się na policję po tym, jak się z nią przespał, i trafia za kraty. Najpierw był taki stanowczy, a teraz… co? Zaczął myśleć tą drugą głową? W sumie mogłabym się tego po nim spodziewać, ale w takim razie trzeba to przedstawić inaczej. Być może tak, że to całe zdecydowanie, policja i zrywanie kontaktu to taka poza, panika? To byłoby o wiele lepsze. Tymczasem on się zachowywał całkowicie poważnie. A teraz… teraz to ja nie wiem co. Może mózg mu jeszcze nie działa o czwartej nad ranem? Mocno to wszystko naciągane.
Opuszki Huberta palców macały mój policzek, aż w końcu przestały.
*parska śmiechem*
Już pomijając ten okropny szyk („opuszki Huberta palców”?), to zdanie jest zwyczajnie śmieszne. Znowu te opuszki i znowu to macanie, do tego po policzku… I jeszcze to „przestały”! Upersonifikowałaś je czy jak?
Wrzucam do wora „nieporadność językowa” i z pewnością do tego wrócę w podsumowaniu. Ale to zdanie zostanie chyba najlepszym cytatem tego opowiadania.
Baker podtrzymał mnie, chwytając za biodra i ruszył do przodu, przez co ja musiałam się cofać.
Tytuł dwudziestego piątego rozdziału to… 50 twarzy Greya. Uch… Już się boję.
Czas – takie dziwne urządzenie, mające na celu doprowadzać ludzi do szału, gdy się wydłuża, a oni nie mogą się czegoś doczekać lub mający na celu połamać niejednego, gdy spieszy się na przykład na autobus.
Miało zabrzmieć refleksyjnie, ale brzmi dennie. Od kiedy czas to urządzenie? I jak on może się wydłużać? Albo połamać kogoś? I jeszcze w jaki sposób może w ogóle wybierać między jednym a drugim?
Wspierałam swoją głowę na jego klatce piersiowej, czułam jak gładzi moje włosy swoją dużą dłonią i usiłowałam zmusić samą siebie, by mieć siłę przerwać tę pieszczotę.
Nie wiem, może to już będzie czepianie się na maksa, ale dla mnie to pogrubione sformułowanie brzmi komicznie. Jak dużą on ma tę dłoń, że robi się z tego cecha charakterystyczna? Okej, faceci zazwyczaj mają większe dłonie od kobiet, ale też bez przesady – nie wiem, jak inni ludzie, ale ja nie zastanawiam się nad tym, że mój chłopak ma dłonie większe od moich (czyli de facto duże – ale tylko w porównaniu z moimi), kiedy gładzi mnie po włosach czy robi cokolwiek innego. Czy to się jakoś rzuca w oczy, czy on NAPRAWDĘ ma duże dłonie, tak jak ludzie mają duże uszy czy nosy? Czy po prostu ma dłonie większe od bohaterki? Wczuj się w to zdanie, wyobraź sobie tę scenę. Albo najlepiej postaw się na miejscu bohaterki.
Zaczęłam się śmiać i starałam odpędzić jego dłonie od mojego ciała wszelkimi sposobami, ale wszystkie próby poszły na marne.
Odpędzić można muchę. Musisz ostro przyłożyć się do tego, aby zacząć czuć to, co piszesz. Niektóre wyrażenia brzmią po prostu źle, zgrzytają, jeśli nie umiesz tego wyłapać, czytając w myślach, może spróbuj czytać na głos? Powinnaś wtedy usłyszeć, że coś tu nie gra.
Te oczy... stalowo-szare, takie nietypowe i chłodne, które niegdyś wzbudzały mój strach, teraz powodowały zupełnie inne odczucia.
Oczy nie mogą być stalowo-szare. Chyba że jedno oko ma kolor stalowy, a drugie szary. Stalowo-szare oznacza, że da się wyodrębnić i stalowy, i szary, wskazać, w którym miejscu jest jeden kolor, a w którym drugi (np. flaga biało-czerwona). W tym przypadku powinnaś napisać stalowoszare, bo kolor oczu Huberta to mieszanina tych dwóch kolorów, z której nie da się wyodrębnić ani jednego, ani drugiego, a oznacza to po prostu szary kolor o stalowym odcieniu.
– Wiem co powinieneś! – krzyknęłam. – Powinieneś się zamknąć – wycedziłam przez zaciśnięte zęby i aby nie zdążył nic powiedzieć, dosłownie siłą wsunęłam swój język do jego ust.
Zapamiętać: jak ktoś za dużo mówi, to trzeba mu wsunąć swój język do ust.
– Mel, cholera! Ja staram się z tobą porozmawiać. Możesz zachowywać się teraz chwilę poważnie i mnie nie dotykać? – zapytał zagniewany.
Dlaczego Hubert jest taki niespójny? Dopóki nie dowiedział się, ile Majka ma lat, jego kreacja była całkiem udana. Potem się zepsuł. W jednej chwili jest totalnym luzakiem, który ma wszystko i wszystkich gdzieś, jak mu się dziewczyna podoba, to po prostu ją bierze, a w następnej chwili jest już poważnym trzydziestopięciolatkiem zatroskanym o Majkę i całą tę sprawę. Skąd bierze się u niego taka postawa? Nie mówię, że to źle, ale u niego przemiana zachodzi szybko, gwałtownie, tak naprawdę bez powodu i ostrzeżenia. Na jego miejscu byłabym przerażona całą tą chorą sytuacją, a także swoimi emocjami, nad którymi ewidentnie Hubert nie umie panować, kiedy widzi Majkę, a z tego przerażenia mogłaby się wziąć taka postawa. Jednak to są tylko moje domysły, moja wyobraźnia, Ty nie wyjaśniasz tego w żaden sposób, przez co Hubert traci na realizmie. Ewentualnie wychodzi na schizofrenika.
– Zachowuję się cholernie poważnie – warknęłam. – Pieprze się z ojcem mojej koleżanki – dodałam wstając. – Myślisz, że czuję się z tym lepiej niż ty? Otóż nie! Mnie też jest cholernie ciężko! – Przeszłam do fotela, na którym leżały moje rzeczy.
Jak dotąd raczej nie sprawiała takiego wrażenia. I w ogóle stwierdzenie, że jest jej ciężko, jest trochę nieadekwatne do sytuacji. Ciężko mogłoby jej być, gdyby ktoś jej bliski umarł albo musiałaby wykarmić sześcioosobową rodzinę, natomiast raczej głupio tak mówić, kiedy jedynym jej problemem (który w sumie problemem nie jest, bo nikt jej do niczego nie zmusza) jest to, że uprawia seks z dwadzieścia lat starszym facetem, sama będąc dzieckiem.
– I tak bym cię podwiózł, ale wtedy zaznaczyłbym, że nie mam po drodze i oczekiwałbym zapłaty za podwózkę w naturze. – Trącił palcem wskazującym o czubek mojego nosa.
No właśnie. Ile linijek oddziela ten cytat od ostatniego, który był jego wypowiedzią? Piętnaście? Dwadzieścia? Hubert zmienia się tak szybko, że nie można za nim nadążyć, nie można zorientować się, o co mu tak naprawdę chodzi, który to prawdziwy on. A to wszystko odbija się na tym, że nie jest on już ani trochę realistyczny.
– A jeśli już w temacie pana, to mam dla ciebie prezent, dwa bilety na Greya. – Wstała, podeszła do biurka i zaczęła przekopywać szufladę.
No tylko mi nie mów, że w następnym rozdziale mam się spodziewać relacji z wyjścia do kina Majki z Hubertem na Greya…
Teoretycznie to sprawa poprawności, więc będzie o tym osobno poniżej, ale pozwolę sobie tutaj zwrócić uwagę na powtórzenia dwóch czasowników, które są typowe dla początkujących autorów i Ciebie to także się tyczy.
Michał chyba nawet nie miał marzeń, żadnych ambicji czy też planów na przyszłość. On żył po prostu z dnia na dzień. Do niczego nie dążył. Hubert był inny, bo miał zainteresowania, kochał swoją pracę, choć niekiedy go denerwowało, gdy miał współpracować z kimś kogo nie lubił albo z tym kto nie był skory do współpracy. Huberta też interesowało wiele rzeczy, potrafił rozmawiać, wypytywać, być taki ciepły i serdeczny. Najgorsze jednak było to, że szybko zmieniał mu się nastrój, przez co nigdy nie byłam pewna kiedy wybuchnie, skrzyczy mnie albo się obrazi. Niekiedy chodził taki nabuzowany i wściekły na wszystko. Jego chrześniaczka – Agata – nazywała to stanem Hubi pod napięciem. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym określeniu. Jednak miała racje, gdy Baker był w takim stanie, to faktycznie narażaniem się było podchodzenie do niego bez kija, a i z kijem bywało niebezpiecznie.
Standardowo powtórzeń być jest więcej. Ale z mieć też bywa słabo. Po tym krótkim fragmencie widać, że dysponujesz słabo rozwiniętym warsztatem. Mając w pamięci wszystkie te „zamienniki”, na które zwróciłam uwagę, powiedziałabym nawet, że nierozwiniętym. Z jednej strony taki prosty styl pasuje do tego opowiadania ze względu na, powiedzmy, środowisko, w którym obracają się bohaterowie. Z drugiej – nie można aż tak wykorzystywać tego argumentu. Stylizacja jest dobra, ale tylko w dialogach można sporo wybaczyć, natomiast kiedy prowadzisz narrację pierwszoosobową, do tego w czasie przeszłym, oczekuje się, że jednak narrator będzie posługiwał się nieco ładniejszym, bardziej uporządkowanym językiem. Twoja narratorka tego nie robi, a więc przynajmniej wiem, że nie stylizujesz jej wypowiedzi – Ty po prostu tak piszesz. A to obnaża właśnie Twój słaby warsztat.
To oczywiście nie był komplement, ale w obecnej sytuacji, można było to uznać za dziwaczną i chwilową zaletę pana Bakera.
Nie sądzę, aby Majka nazywała w myślach Huberta „panem Bakerem”.
Lubiłam gdy tak robił, był wtedy taki... uroczy i wyjątkowy. Nie znałam wcześniej nikogo kto by tak czynił.
Zamiennik. Doceniam Twoje starania o zlikwidowanie powtórzeń, ale to jest jak z deszczu pod rynnę – kasujesz jeden problem, lecz zarazem tworzysz nowy.
Nie no, ten to miał dopiero refleks i szybki zapłon – oczywiście to był sarkazm i drwina.
Dzięki, że wytłumaczyłaś, bo bym się nie połapała. (Oczywiście to był sarkazm). Ale tak właściwie to komu Majka to tłumaczy? Sobie samej w myślach?
– Tak, Chantel tak go nazwała. Nadała mu imię, nazwisko, a wszystko pomimo tego, że umarł zanim się narodził.
O, nie, akurat bardzo dobrze zapamiętałam informację, że Chantel ponoć szybko odzyskała linię po porodzie. A skoro po porodzie – to dziecko nie mogło umrzeć, zanim się narodziło. Ewentualnie mogło umrzeć w łonie matki, ale w takim przypadku powinnaś doprecyzować, bo teraz nie wiadomo, czy poród był, ale dziecko przyszło na świat martwe, czy może Chantel poroniła.
– Pięćdziesiąt twarzy Greya – przeczytał. – Dziwny tytuł. To jakaś fantasta, albo science fiction?
Nie żeby coś, ale czy on żyje pod kamieniem? Nie uwierzę, że nie zna tego tytułu.
Swoją drogą, o co chodzi z tym „fantasta”? Już po raz kolejny pojawia się u Ciebie to słowo. Pierwsze słyszę, żeby nazywać tak fantasy.
Odprowadził mnie do samego wejścia, a nawet wszedł tam ze mną.
Jestem za, a nawet przeciw.
– Tak – odpowiedziałam temu uroczemu chłopakowi, niewymawiającemu Ż po samogłoskach. Dostrzegłam, że z RZ po spółgłoskach nie miał takich problemów.
Wait, what?
[...] poinformował Johan, jak zwykle był niezwykle dokładny.
Jak to „jak zwykle”? Przecież dopiero co go poznała.
Wiecie jak to jest, gdy człowiek odsuwa od siebie oczywiste?
Tak zaczyna się rozdział dwudziesty siódmy, pisany z perspektywy Huberta. A ja za nic nie wiem, do kogo on się zwraca. Okropnie mieszasz narrację i nie czepiałabym się, gdyby to miało jakikolwiek cel. Tymczasem nic z tego nie wynika. Raz piszesz w narracji pierwszoosobowej z perspektywy Majki, raz w pierwszoosobowej z perspektywy Huberta, raz relacjonujesz fakty, nie zwracając się do nikogo, raz zwracając się do jakichś ludzi w liczbie mnogiej. Tylko nie rozumiem dlaczego. Ten rozdział zaczyna się bardzo filozoficznie, refleksyjnie, co notabene zupełnie do Huberta nie pasuje. Przypomina stylem jakiś rodzaj pamiętnika, ale bardziej stawiałabym na pamiętnik internetowy, skoro Hubert się do kogoś zwraca. Jeśli przyjmiemy, że na przykład Hubert po latach opowiada swoją historię (co nijak ma się do tego, że Majka też jest tu narratorem), to dlaczego dowiaduję się, że istnieją jacyś słuchacze, dopiero w dwudziestym siódmym rozdziale? Mam wrażenie, że piszesz, jak Ci pasuje, bez większego planu, bez refleksji, bez namysłu. Nie patrzysz na to, czy dana technika pisania pasuje do tego, co zaprezentowałaś wcześniej. W Twoim opowiadaniu widać sporą niekonsekwencję.
Uśmiechnąłem się do niej, po raz kolejny przywdziewając dobrze mi znaną maskę luzaka i człowieka radującego się swoim życiem.
O! To jest pierwszy raz, kiedy Hubert przyznaje się do tego, że tylko udaje takiego wyluzowanego. Wcześniej jego kreacja była niespójna, bo dla mnie, jako czytelnika, Hubert BYŁ luzakiem, teraz natomiast mogę zweryfikować swoje wyobrażenie o nim i BYŁ zamienić na UDAJE, ŻE JEST. Cieszy mnie obecność tego zdania, ale dlaczego pojawia się ono tak późno, po tym wszystkim, co zdążyłam sobie o tej postaci pomyśleć? Dość późno odkrywasz karty i niestety działa to na niekorzyść Twojego opowiadania. Pewnych myśli i wrażeń nie da się wymazać.
– Po prostu kilka dni temu byłem zgredem, przedwczoraj starym, wczoraj ojcem, a dziś jestem tatusiem. Nie ma co, pnę się po tej drabinie niczym jakiś górnik.
– Uważaj, bo jeszcze przerośniesz Mont Everest. – Klepnęła mnie w ramię. – A tak dla twojej wiadomości, to górnicy zjeżdżają w dół. Jedziemy?
Te Twoje zakamuflowane błędy i ich następne poprawianie na początku było ciekawe, teraz natomiast staje się męczące, bo nagle robią to wszyscy. Mel i Suzi nie pochodzą ze zbyt ciekawego środowiska, szkołą najwidoczniej też nie za bardzo się przejmują, ale miewają takie zupełnie dla mnie niezrozumiałe przebłyski intelektu, właśnie jak powyżej. Nie chodzi mi o to, że te postaci są głupie, ale nie pasuje mi do nich to, że czepiają się słówek, że w ogóle zwracają uwagę na to, co i jak ktoś mówi. Zazwyczaj reagują tak ludzie wyczuleni na błędy, choć trochę zainteresowani tematem, przeciętny człowiek natomiast raczej nie stara się mówić zawsze poprawnie i logicznie i nie poprawia innych.
A tak w ogóle – niech to poprawianie będzie cechą charakterystyczną jednej postaci, jeśli już Ci tak na tym zależy (chyba już o tym wspominałam, ale warto powtórzyć). Bardziej pasuje mi do Majki, bo to ona była na początku grzeczna, ułożona, a dopiero potem, można tak powiedzieć, zeszła na złą drogę.
– Znowu serce? – dopytywała.
Nie mogła dopytywać, bo pierwszy raz zadała to pytanie. Mogła zapytać, po prostu.
– Podwieziemy Majkę – zadecydowała moja nastolatka...
Moja córka, chyba w tym przypadku, brzmi znacznie lepiej.
Tylko ja, pomimo upływającego czasu, jeszcze nie pogodziłem się z tym, że w ogóle mam córkę.
Podkreślony fragment jest u Ciebie zaznaczony kursywą.
Nie bardzo rozumiem, co tu się stało. Hubert nazwał w myślach Suzi „swoją nastolatką” (jaki człowiek tak robi?), a potem sam siebie poprawił, że lepiej brzmiałoby, gdyby nazwał ją „swoją córką”? Naprawdę poprawiasz samą siebie w myślach? Bo ja nie. I nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek tak robił.
Scena jazdy samochodem i z piosenkami skradła moje serce. Biedny Hubert! Też uznałabym to za jakieś znaki, przecież to za dużo na zwykły zbieg okoliczności.
Jak jakiś UBK albo inny Komuch.
Co miałaś na myśli, pisząc UBK? Tak z ciekawości pytam, bo chodziło Ci zapewne o ubeka (od UB - Urząd Bezpieczeństwa).
– Naprawdę powinieneś ją przeprosić. Przez ciebie nie będzie chciała do mnie przychodzić – powiedziała Suzi i zrobiła głośniej.
Co zrobiła głośniej?
Zdarzają Ci się właśnie takie skróty myślowe, które nie wiadomo co znaczą, póki się człowiek nie zatrzyma i nie pomyśli. A w czytaniu nie chodzi o to, by myśleć nad każdym zdaniem. Tekst ma być spójny.
– Bart, ty chyba nie chcesz...? To była Mel, tak?
Jest jakieś logiczne wydarzenie dla tego, co tu zaszło? Skąd cała ta rozmowa z Chantel? Jak ona się dowiedziała, że Hubert ją zdradza, co więcej, skąd wie, że zdradza ją z Mel? Niepokoi mnie szybkość rozwiązywania przez Ciebie wątków. I w ogóle pojawiania się ich. Zaczynasz coś znienacka, nagle, i równie nagle kończysz. Wszystko dzieje się za szybko, za łatwo, za krótko, a przez to bez głębi, refleksji, nierealnie i… nudno. Stwórz jakieś napięcie. Jakąś tajemnicę. Daj czytelnikowi coś, co go zatrzyma, co sprawi, że będzie musiał pomyśleć, pozastanawiać się, obstawić, co zdarzy się dalej, jak postać wybrnie z sytuacji. Podajesz wszystko na tacy i to nie jest w żaden sposób dobre.
Przytaknąłem ruchem głowy i poczułem jak jedna z kropel toczy się po moim policzku.
Dach im przecieka?
Ta pierwsza łza ledwo skapnęła z mojej brody na podłogę, a po mojej twarzy zaczęły spływać kolejne.
Aaa, to łza była… Czyli kolejny nieudany zamiennik. Okej, tak, łza to kropla, technicznie rzecz biorąc masz rację. Ale topornie i zwyczajnie źle to brzmi, gdy w opowiadaniu łzę nazywasz kroplą.
Wszakże, gdyby było inaczej, to na wiadomość o moim współżyciu z Mel zareagowałaby zupełnie inaczej... ostrzej.
Okropnie gryzie mnie to „wszakże” w ustach Huberta. (Właściwie to w ogóle nie pasuje do tego opowiadania). Zdecyduj się na jedną stylizację językową.
– Proszę – oznajmiła brunetka o prostych włosach i niedelikatnym, ale jednak niezwykle kobiecym głosie.
Eskpozycja ekspozycję goni. W zasadzie są dwa sposoby na przekazywanie informacji o wyglądzie czy cechach danego człowieka. I jeden jest dobry, a drugi gorszy. Ten gorszy zaprezentowałaś powyżej – prosto z mostu, na tacy, zupełnie nieciekawie i w sumie bez sensu, bo to myśli Huberta, a żaden człowiek nie określa koloru włosów czy rodzaju głosu osoby, z którą rozmawia, w myślach. Rejestruje, zauważa, ale nie myśli o tym, robi to mimowolnie, empirycznie. Drugi sposób, o wiele lepszy, to wtrącanie takich określeń mimochodem, przy okazji, a przy tym bez opisywania wszystkiego w jednym zdaniu. Hubert przecież mógł zauważyć, że Chantel wyjątkowo spięła czy rozpuściła włosy, mogła się nimi bawić, jakiś zbłąkany kosmyk mógł opaść jej na czoło czy uwolnić się z kitki albo warkocza; głos mógł mu się wydać zmieniony, bardziej lub mniej delikatny, mógł zabrzmieć w ciszy bardziej kobieco niż zwykle, cokolwiek, autorko. Zobacz, o ile to ciekawsze, o ile naturalniejsze, o ile zgrabniejsze. I zauważ, że automatycznie Twój warsztat stanie się lepszy.
Postawiła na ławie dwa białe kubki.
– Dziękuję – odpowiedziałem po dłuższej chwili i okręciłem naczynie tak, by jego ucho było przy mojej prawej dłoni.
Kolejna sprawa: szczegóły. Często zupełnie niepotrzebnie wdajesz się w takie szczegóły jak powyżej. Po co mi informacja, że kubki był białe? Tym bardziej po co mi informacja, że Hubert przekręcił kubek tak, aby jego ucho znajdowało się przy jego prawej dłoni? Chyba tylko po to, żebym wiedziała, że jest praworęczny. Ale idę o zakład, że to mi się zupełnie nie przyda. Energię, którą wkładasz w szczegółowe opisywanie otoczenia, włóż w lepszą kreację bohaterów albo ciekawszy warsztat techniczny (bo, jak zobaczysz poniżej, zasady interpunkcji są Ci zupełnie obce.
Chantel była leworęczna i zawsze zapominała o tym, że inni ludzie, z reguły używają prawych dłoni do wykonywania codziennych czynności.
Oto odpowiedź na moje pytanie, świetnie. Jednak nadal nie rozumiem, po co mi te informacje. Co z tego, że Chantel jest leworęczna?
Przytaknąłem ruchem głowy i napiłem się gorącej cieczy.
Zastępowanie słowa herbata słowem ciecz to naprawdę zły pomysł. Tym bardziej, że nie ma potrzeby zastępowania, bo nie użyłaś w pobliżu herbaty.
– Wydaję mi się, że... Nie obraź się, ale Bart jakiego poznałam nigdy by... on by się nie zachowywał tak jak ty. Tamten Hubert był odpowiedzialny, kochany, pewny siebie, władczy, dorosły i skomplikowany. A teraz zachowujesz się jak gówniarz. Jakbyś... kurwa. Bart, co się z tobą porobiło? – Miała łzy w oczach, gdy mnie o to pytała.
Podrapałem się pod nosem, wyczułem, że zarostu mam już stanowczo za dużo i przydałoby się lekko ogolić. Nie znałem odpowiedzi na jej pytanie, choć chciałem jej udzielić szczerej odpowiedzi.
Wyobraź sobie, że parskam śmiechem.
Co tu robi ten pogrubiony fragment? Jak on się ma do reszty? Po co on tam jest? Co on wnosi? Hubert wyszedł tutaj albo na niepełnosprytnego umysłowo, albo na ignoranta. Brakuje jeszcze, żeby sobie pogrzebał w tym nosie. Domyślam się, co chciałaś tutaj zrobić – to miał być taki unik postaci, że niby robi coś innego, aby nie musieć odpowiadać. Nie umieszczałabym jednak czegoś takiego w pierwszoosobówce. Taki zabieg bardziej pasuje do narracji trzecioosobowej, wygląda lepiej niż tu. Ewentualnie mogłaś dopisać, że Hubert, żeby przedłużyć sobie czas do namysłu i udzielenia odpowiedzi, podrapał się pod nosem. Nadal jednak zgrzytałby mi fragment z zarostem – taka myśl po prostu nie pasuje do sytuacji. Jeżeli ktoś zadaje Ci trudne pytanie, to, nie wiem, dla przykładu wygładzasz sobie bluzkę i myślisz, że niedokładnie ją wyprasowałaś i następnym razem musisz zrobić to lepiej? Raczej nie, to by było co najmniej dziwne. Wygładzenie bluzki czy właśnie takie podrapanie się pod nosem można uznać za czynność, którą wykonuje się nieświadomie w stresującej sytuacji, a nieświadomie znaczy tyle, co bez myślenia o tym. To wydaje się bardziej naturalne.
– Znalazłam butelkę wódki za łóżkiem – przyznała w końcu.
Uśmiechnąłem się, uniosłem brwi w górę i ponownie objąłem brzeg kubka ustami.
– Była w połowie pusta – dodała smutnym tonem.
– Wiem – szepnąłem.
Hubert wrócił do picia, okej. Ale dlaczego ja, czytelnik, który siedzi od jakiegoś czasu w jego głowie, nie mam o tym pojęcia? Dlaczego Hubert myśli o niebieskich migdałach czy rosnącym zaroście, czyli o rzeczach zupełnie mi niepotrzebnych, a nie myśli o tym, że chciałby się napić albo że boi się, że wróci do nałogu? Twoja narracja jest zła, bardzo zła. Zasypujesz mnie niepotrzebnymi szczegółami, które absolutnie nic nie wnoszą, a zapominasz poinformować o ważniejszych rzeczach. A przecież SIEDZĘ W JEGO GŁOWIE. Powinnam wiedzieć takie rzeczy tak szybko jak on, bo to jest jego umysł. Tymczasem dowiaduję się od innej postaci, z dialogu. To tak bardzo nie ma sensu.
Poza tym: pogrubiony fragment to pleonazm. „W górę” jest niepotrzebne.
Uderzyła pięścią o blat, po czym syknęła z bólu, który sama sobie sprawiła.
A czytelnik to nie idiota. Naprawdę domyśliłam się, że uderzając w stół, sama sobie sprawiła ból, nie musisz tego dopowiadać.
– Na filmie-web, pisali, że to melodramat.
– Było napisane – poprawiła mnie.
I czwarta do kolekcji. To było fajne, ale tylko wtedy, kiedy robiła tak Mel i nikt więcej. Wszyscy w tym opowiadaniu mają wykształcenie polonistyczne albo są wyczuleni na poprawność językową? Przeciętny człowiek powie pisało, takie są realia. I przeciętny człowiek nie poprawi drugiego.
Poza tym: Filmwebie. Dużą literą i bez dywizu.
Wylądowaliśmy na kanapie, ja już zdejmowałem sweter i gdyby nie powrót Suzi, to sam nie wiem jak to by się skończyło.
Zabawne, bo jeszcze chwilę wcześniej toczyli poważną rozmowę o zdradzie z czternastolatką, pedofilii i alkoholizmie. Twoi bohaterowie są jak chorągiewki na wietrze. Poza tym ten tekst każe mi myśleć, że Hubert okłamuje samego siebie – przecież skoro zaczął się rozbierać, to raczej nie chciał poczytać książki. Jego zamiary były jasne, dobrze więc wiedział, jak to by się skończyło.
– Latam, latam, jak halkopter!
– Jak halikopter – poprawił go Michał.
– Helikopter – poprawiłam ich obu.
Jest i piąty. Jeszcze tylko brakuje, żeby Miłosz zaczął ich poprawiać.
Do tego mam pytanie: Michał ma około dwudziestki, prawda? Pokaż mi dwudziestolatka, który powiedziałby „halikopter”. Ta sytuacja jest mocno nierealna. I głupia.
Co jak co, ale ulica przed kinem, to jednak miejsce publiczne. Tego dnia wyjątkowo zatłoczone, bo palący zaciągali się jeszcze tytoniem z papierosa przed seansem.
Nie widzę związku. Co palący ludzie mają do tego, że ulica była wyjątkowo zatłoczona? Okej, całkiem logiczne wydaje się to, że na chwilę przed rozpoczęciem seansu ludzie stali na ulicy i palili. Zależy jednak, jaka to ulica, bo jeśli jakaś mała, przy której stoi tylko kino, to w porządku, ale jeżeli jakaś większa, to nie wyobrażam sobie, żeby ludzie rozstawili się po niej całej, żeby zapalić przed seansem, raczej po prostu skupiliby się przed wejściem. Poza tym sformułowanie „w tym dniu” też nie brzmi zbyt trafnie, bo dzień to jednak duży odcinek czasu, a Majka wspomina przecież tylko o tym konkretnym momencie.
Z jednej strony chciał nam dać czas... mi dać czas, rozwiązał naszą relację, tę jaka była, a zaraz po tym zaczął tworzyć nową.
A z drugiej strony? Gdzie? Skoro jest z jednej strony…, to musi być także z drugiej strony…, ponieważ jest to konstrukcja, której nie można rozdzielić.
A co do pogrubionego fragmentu – takie zawahania w narracji nie bardzo mi leżą. To jest narracja, myśli bohaterki, uporządkowane, skoro piszesz w czasie przeszłym.
I jeszcze jedna sprawa – jakie to zdanie ma sens? Chciał dać czas, rozwiązał relację, a potem od razu zaczął tworzyć nową? To kiedy dał im ten czas? Ile to trwało? Dzień? I w ogóle jak wyobrażasz sobie rozwiązywanie relacji i rozpoczynanie nowej (z tą samą osobą oczywiście)? Przecież to nie jest coś, co trwa odtąd dotąd, nie da się wyznaczyć konkretnej granicy w takim przypadku.
Ten gest mogła odziedziczyć po Hubercie, on też tak czynił.
Błąd stylistyczny. Czynić to słowo z nieco wyższej półki, nie pasuje do Majki ani do sytuacji.
– Też zauważyłaś? Chociaż nie, wiesz, to nie chyba dzięcioł. To taki bardziej dodo albo ta papuga z tymi takimi piórami tu nastruganymi... – Pokazała na swojej głowie o co jej chodzi.
O! To jest dobry przykład do tego, co chciałabym zauważyć. Twoje postaci wyrażają się bardzo adekwatnie do swojego wieku, otoczenia, w którym się obracają itd. – w sposób potoczny, nieco chaotyczny, nieuporządkowany, ale niezwykle realistyczny. Problem zaczyna się wtedy, gdy czytelnik orientuje się, że właściwie nie ma różnicy między dialogiem a narracją. A powinna być. Nie wiemy co prawda, z jak dużego dystansu czasowego wypowiada się Majka, prowadząc narrację, tak więc jej sposób mówienia nadal mógłby pozostać potoczny, powinien być jednak bardziej uporządkowany. Nie mówiąc już o narracji z punktu widzenia Huberta, która za wiele nie różni się od narracji z perspektywy Mel. Tak więc w dialogach radzisz sobie doskonale, ale jeśli chodzi o narrację, jest nieco gorzej, bo nie różni się od dialogu niczym poza tym, że nie jest zaznaczona jako wypowiedź (tj. nie ma myślnika, komentarza narratora itd.). Styl jest bardzo podobny.
– Ty mnie rozbierałeś. Było ciemno i nie wiem gdzie to było. – Wraz ze słowami Zuzy sprawdziły się moje najgorsze przypuszczenia.
Wow! To się podziało! Tego się nie spodziewałam.
Tak sobie myślę, że powstałaby prawdziwa „Moda na sukces”, gdyby Zuza wyszła za Michała, a Mel za Huberta. Jak by to było…? Mel byłaby jednocześnie macochą i szwagierką swojej rówieśniczki, Zuzy, no nieźle.
– A ty z moim ojcem mogłaś?! – krzyknęła Zuza, całkiem niepotrzebnie, bo ja już stałam w progu między pokojem, a korytarzem.
O! To jeszcze bardziej mnie zdziwiło! I z jednej strony podoba mi się, że wszystko wyszło na jaw, akcja się zagęszcza, ale z drugiej strony jednak szkoda, że tak szybko. Za łatwo rozwiązujesz wątki. Jest dokładnie tak, jak z Chantel. Wiesz, to jest trochę tak, jak z papryczką chili. Ledwo ugryziesz, przez chwilę będziesz czuć ostrość w ustach, ale w zasadzie zaraz to minie. I nic z tego nie pozostanie. A ja bym chciała, żeby to opowiadanie było czymś więcej niż papryczką chili. Wzbudź w czytelniku więcej silniejszych emocji, niech one zostaną na dłużej.
Usiadłam na kanapie, rozłączyłam się czerwoną słuchawką i poczułam pierwsze słone krople na moich policzkach.
Autentycznie najpierw pomyślałam o morzu, a dopiero potem o łzach. Tak jak mówiłam, nazywanie łez kroplami nie jest najlepszym pomysłem.
Boże drogi, będę się smażyła w piekle za te wszystkie kłamstwa i kłamstewka. Będę płonęła, że fiu fiu.
Że fiu fiu? Majka ma lat czternaście, nie osiemdziesiąt.
– Mel, dzięki Bogu! Co się dzieje? – Hubert chyba brał prysznic, bo co jakiś czas chyba ręcznik odbijał się od jego telefonu. W oddali słyszałam też szum wody.
Nie wiem jak Ty, ale ja używam ręcznika po prysznicu, a nie w trakcie.
Końcówka rozdziału trzydziestego pierwszego nieco dziwna. Gdybym była nauczycielem i w środku lekcji ojciec jednego dziecka poprosiłby o wyjście z sali innego, nieswojego dziecka… no, to bym się zaniepokoiła co najmniej. A nauczyciel u Ciebie nawet się nie zdziwił.
Wściekła oparłam się o ścianę nieopodal parapetu i patrzyłam na Patryka, zwanego przeze mnie Łysym, z takim gniewem w oczach, że biedaczek aż bał się odezwać. Wyciągnął mnie z lekcji, z przedmiotu, z którym zawsze miałam pod górkę, a teraz po prostu się nie odzywał i marnował mój czas. Pięknie! Jak nie popieprzony pedofil Hubert Baker, to jego wysłannik milcz-man.
Jak to Patryk (w ogóle to jaki Patryk? Może to mój błąd, moja nieuwaga, ale nie przypominam sobie kogoś takiego, a to znaczy, że nie odegrał do tej pory żadnej ważnej roli)? Z końcówki poprzedniego rozdziału wywnioskowałam, że to Hubert. Wszystko mi się zgadzało.
Powinien występować w reklamie Pervol, albo jakieś innej, bo naprawdę robił wrażenie.
Pervolu, jeśli już, to słowo odmienia się jak każde inne.
– Panno Zielińska – usłyszałam głos nauczyciela. – Pani zakończy już randkę na korytarzu i wróci z łaski swojej, na swoje stałe miejsce, zapisze słówka, których się będzie musiała nauczyć. Bardzo panienkę proszę, dziesięć sekundek i do klasy.
O rany, pokaż mi szkołę, w której się tak mówi. Okropnie to nie pasuje do Twojego opowiadania ani do nauczyciela (a wiadomo, że ma dwadzieścia pięć lat). Mam wrażenie, że nie masz wyczucia stylu – mieszasz sformułowania jednego stylu ze sformułowaniami innego stylu i wychodzi taka niespójna papka.
Mówił nienaturalnie wolno i specyficznie opuszczał głowę na prawy bok, niczym umarły zombi.
Zombie z definicji jest umarły.
Rozmowa z Jakubem, który jest ponoć po dopalaczach, nie za bardzo Ci wyszła. Wątpię, że człowiek, który się naćpał, mówi tak:
– Nigdzie nie może, ja dorosłym być.
– A teraz, Mel, się przez niego spóźni do pracy, bo dostała SMS-a, że powinna być wcześniej i...
Kiedy dostała tego SMS-a? Pokaż to, a nie informujesz mnie poprzez inną postać. Przecież ja jestem od jakiegoś czasu w środku tej sytuacji i nie było sceny, w której Mel dostałaby SMS-a.
Ale Duszek się nie przejmowała.
Trzydziesty drugi rozdział, a Ty ni stąd, ni zowąd, znajdujesz zupełnie nową ksywę dla jednej z bohaterek.
– Skończyłem – oznajmił wizażysta o twarzy wyfluidowanej jakby był gejem.
Co ma jedno z drugim wspólnego?
Byłam dumna z siebie, że mogłam mu się postawić i widzieć te jego płonące lodem oczy.
Oczy nie mogą płonąć lodem. I zanim powiesz mi, że to oksymoron – tak, to oksymoron. Ale nijak tu nie pasuje, bo Twoje opowiadanie nie jest poezją ani też nie ma takich ambicji artystycznych, aby posługiwać się takimi środkami stylistycznymi. To nadal narracja prowadzona przez czternastolatkę. Mel wcześniej wypowiadała się stosownie do wieku – nie rezygnuj z tego, bo Ci się wszystko rozjedzie: cała narracja, stylizacja, postać, a zwłaszcza jej wiarygodność.
Cynik – pomyślałam i postanowiłam się nie poddawać.
Cynizm: klik. Tak więc nie, Hubert nie jest cynikiem.
Wiecie jak to jest, gdy całe życie przechodzi przed oczami? Słyszałam kiedyś, że tak się dzieje tuż przed śmiercią.
I znowu nie wiem, do kogo na początku trzydziestego trzeciego rozdziału zwraca się narratorka.
Hubert znajdował się dokładnie naprzeciw mnie i z każdym kolejnym krokiem był coraz bliżej mojej małej, drobniutkiej osoby.
To z jakiej odległości oni wcześniej rozmawiali, że ta sytuacja trwała tak długo, a Baker miał aż tyle kroków do zrobienia? Z trzydziestu metrów? Poza tym co to za głupi sposób myślenia o sobie – „mała, drobniutka osoba”?
Moje plecy zderzyły się boleśnie ze ścianą, ale nie na tyle mocno, by mogło mnie to ukrzywdzić. [...]
Ukrzywdzę cię jak jeszcze raz ci przyjdzie taki pomysł do głowy, rozumiesz?
Nie ma takiego słowa.
Stanęliśmy przed drzwiami, były białe i wyglądały na nowe. Hubert wcisnął klucz do zamka, otworzył przed nami te wrota i wszedł pierwszy, pociągając mnie za sobą.
I znowu ta nieporadność językowa. Nie czujesz, że wrota mają inne znaczenie i są inaczej nacechowane niż drzwi?
– O co Baker się tak na ciebie wkuzył? – dopytywał Wik, standardowo nie wypowiadając Ż i niektórego RZ.
Standardowo? Nie zauważyłam, by wcześniej tak mówił, a Mel też nie zwróciła na to uwagi. Poza tym jak to „niektórego rz”? (Swoją drogą „ż” i „rz” – w cudzysłowie, ale nie dużymi literami). Nie sądzisz, że takie dzielenie brzmi absurdalnie? Nie masz pojęcia o wadach wymowy.
– Nie kłam, nie musisz. – Pokręciła głową. – To mój mąż i na tysiące wad ma dwie zalety. Jest szczery i nie umie zdradzać. Nie grałby na dwa fronty, no chyba, że obie panie, by o sobie wiedziały. I tak ty wiesz, że ja jestem jego żoną, tak ja wiem, że z tobą spał. Która z nas wygra i czy któraś z nas sobie go odpuści, pokaże czas. Ja tylko chcę, by to była czysta rywalizacja. Trzymaj się, mała. – Wstała, dotknęła dwoma palcami mojej brody, potarła po niej kciukiem. – I nie płacz, uśmiechnij się. – Puściła do mnie oczko, wzięła kurtkę z oparcia krzesła i wyszła.
Po tej jakże pięknej przemowie zdałam sobie sprawę, że wszystkie Twoje postaci zatrzymały się na rozwoju emocjonalnym takiej Mel, czyli czternastolatki/czternastolatka. Cóż, akurat tego nie można chyba osądzić obiektywnie, ale mnie, jako czytelnika, to zwyczajnie nudzi. Przydałaby się jakaś przeciwwaga. Twoje postaci mają tylko „na papierku” dwadzieścia czy trzydzieści lat, w rzeczywistości zachowują się tak samo, jak nastolatkowie.
Powrócił Wiktor. Pytał czego Chantel chciała. Zamówiłam się chusteczkami, bo nie za bardzo wiedziałam czym innym mogłabym się zamówić.
Zamówić się: klik. Skąd Ty wzięłaś to znaczenie, w którym używasz tego czasownika?
To z pewnością był jeden z gorszych dni w mojej życiowej karierze.
Dlaczego nie po prostu „w moim życiu”?
– Dzidzia, na kierownice – polecił wskazując jednemu z młodych chłopaków, by podjechali przed obiektyw BMX-em.
Zwraca się do Mel, ale pokazuje coś jakiemuś chłopakowi. Trochę to dziwne.
– Gówniarze bez uśmiechu. Jesteście na siebie źli. Dobrze udawajcie – padło kolejne polecenie i już ja z Wiktor mieliśmy je wykonać, gdy padły słowa Johana:
Mam wątpliwości, czy ten fragment jest w ogóle po polsku. Nie zabrakło gdzieś czasem przecinka, który by zmienił sens?
– Jacy? – Mina Bakera teraz była bezcenna, a Robert wyszedł na przód, ułożył palce swoich dłoni tak, by móc stworzyć sobie wizję takiego zdjęcia.
To znaczy… jak?
– Czego chcesz, Mel?
– Porozmawiać.
– To idź do Rozmów w toku – odwarknął i zasiadł za biurkiem.
Ale za takie teksty Cię uwielbiam!
Patryk jeździł starą Porsche, nie znałam się szczególnie na samochodach, więc nie wiedziałam jaki to model. Ten jego miał jednak ładny żółty lakier i światła, które się unosiły jak w starej Maździe mojego ojca.
Nie bardzo rozumiem, po co tak szastasz tymi markami, i to nie tylko samochodów. Wcześniej pisałaś o nikonie Huberta. Co to wnosi? Poza tym nie „starą”, tylko „starym” i nie „Porsche”, tylko „porsche”. Co do pierwszego – porsche ma rodzaj nijaki, co do drugiego zaś – zapraszam tutaj. Z mazdą to samo.
– Nie pamiętam – odpowiedział cofając. – Praca nadal się podoba?
– Tak, gdyby nie Hubert byłaby znośna – poskarżyłam się. – On ciągle coś do mnie ma. Czepia się o wszystko, pokrzykuje...
No to podoba się czy nie?
Kiedy mu zwróciłam na to uwagę, wiecie co usłyszałam? Tak, właśnie to, że dobry pirat to i po czerwonym morzu popłynie.
U ciebie to zdanie jest kursywą i zupełnie nie wiem dlaczego.
Patryk otworzył przede mną zielone drzwi klatki schodowej. W tym miejscu nie było domofonu, bo najwyraźniej został brutalnie wyjęty ze ściany, zapewne przy pomocy jakiegoś łomu. Klatka była wąska i taka typowa.
Idealny fragment na to, żeby Ci coś pokazać. Generalnie masz tendencję do wdawania się w takie szczegóły, które zupełnie nie są potrzebne, ale wydaje mi się, że według Ciebie uplastyczniają opis. Stąd zielone drzwi, stąd brak domofonu, stąd domysły o łomie. Ale jednocześnie Twoje opisy potrafią być zbyt ogólne. Powiedz mi, jak wygląda „taka typowa” klatka schodowa? Przymiotnik „typowa” nie mówi mi nic, a śmiesznie to wygląda obok właśnie takich szczegółów jak zielone drzwi czy brak domofonu, który mógł być wyjęty łomem.
– Cała Ania. – Spojrzał na mnie, puścił do mnie oczko i ponownie nacisnął dzwonek.
[...]
– To jest Mel – przedstawił mnie Patryk. – A ta urocza, unikająca wulgaryzmów kobietka, to Aneta.
To Ania czy Aneta?
– Cześć – powiedziałyśmy niemal równocześnie. Dopiero wtedy zauważyłam, że kobieta jest w samej bieliźnie.
Naprawdę? Wydaje mi się, że takie rzeczy od razu wpadają w oko. (Nie zamierzałam zabrzmieć tak dwuznacznie…).
– Stoję, a teraz siedzę. – Klepnęłam na fotel po lewej stronie brązowej ławy.
Męczą mnie już te szczegółowe, sztuczne opisy…
– Kocham tego gościa – powiedział brunet i ponownie wstał z pufy tym razem po to, by sięgnąć kieliszki zza szyby.
Jak to zza szyby? One stały na parapecie za oknem?
– Krystian jestem. – Podał rękę najpierw mnie, a potem Halunowi.
Nie sądzisz, że masz za dużo postaci, które w gruncie rzeczy są po nic? Krystian jest i Krystiana zaraz nie będzie. Może pojawi się potem epizodycznie i znowu niczego nie wniesie.
– Nie może być gorsza od mojej – stwierdziła Aneta i wstała. Udała się do przedpokoju, a potem zniknęła za zakrętem. – Komu herbaty?
– Ja wolę kawę, zbożową, do popijania! – krzyknął Łysy.
Aneta i Krystian zaczęli się licytować czyja matka jest gorsza.
Krzyczeli do siebie z jednego pokoju do drugiego?
Sytuacja zaczęła się rozluźniać, rozmowy kleić. Wszyscy obecni wspominaliśmy czasy zabaw na podwórku i pierwszych gier komputerowych. Wspominaliśmy The Sims jedynkę, i to jak każdego irytował pożar, kiedy w końcu udało się ukończyć dom. Była też wzmianka o Hugo z Polsatu i programie 5-10-15.
Bez przesady, Maja ma czternaście lat! Urodziła się w 2000 roku, tak więc: The Sims wyszło w 2000, Hugo był emitowany do 2009 roku, a 5-10-15 do 2007. Poza tym trudno, żeby urodzona w 2000 roku czternastolatka wspominała pierwsze gry komputerowe. Śmiem twierdzić, że ten rocznik już rzadko pamięta czasy bez komputerów.
– Tym razem latający. Zobacz, ma skrzydła – tłumaczył chłopcu niezwykle ciepło i spokojnie.
Przecież on powiedział dwa niedługie i nieskomplikowane zdania. Nie uznałabym tego za tłumaczenie.
– Skupił się na mnie pięć minut, to i tak dobrze – stwierdził, wstał i odpalił papierosa.
A teraz się okazuje, że wypowiadał te dwa niedługie i nieskomplikowane zdania pięć minut. To jest dopiero ciekawe.
– Oj tam, nie rób wideł z klapsa.
– Nie rób z igły widły brzmi to przysłowie.
No nie bardzo. To nie jest przysłowie, tylko związek frazeologiczny, w dodatku nie zaprzecza się go, a brzmi tak: robić z igły widły.
– Bo chcę już zrobić tulimy jak Tubisie – odpowiedział tak słodko, z takimi udawanymi łezkami w oczkach, że nie potrafiłam mu odmówić i go nie przytulić.
Raczej Teletubisie. Poza tym nie musisz tego zapisywać kursywą, bo nie używasz tu tego słowa jako nazwy programu.
Wszystkie rozdziały przeczytane, można przejść do podsumowania treści.
Zacznę od bohaterów. Tutaj jest zarazem dobrze i niedobrze, zależy, którą postać bierze się pod uwagę i na co patrzy. Bo z jednej strony Twoja główna bohaterka, Majka, wypada autentycznie, zachowuje się stosownie do wieku, wypowiada się jak nastolatka i jest spójna w swoim charakterze. Mogłabym powiedzieć, że to kwestia świetnej kreacji i stylizacji, ale nie jestem pewna, czy tak jest rzeczywiście. Biorąc pod uwagę innych bohaterów, którzy występują w Twoim opowiadaniu, Majka nie wypada tak dobrze, bo w zasadzie niczym się od nich nie różni. Chociaż powinnam raczej odwrócić sytuację – to oni nie różnią się od Majki. Wszystkie Twoje postaci cechuje niedojrzałość, nawet jeśli już dawno temu przestały być nastolatkami. Mentalnie nimi pozostały. Wszyscy są tak samo wyszczekani, bezczelni, aroganccy. Co najgorsze – wypowiadają się niemal identycznie. Gdybym teraz wybrała losowy fragment i miała powiedzieć, kto to mówi albo chociaż może mówić, chyba nie potrafiłabym tego zrobić, bo zarówno czternastolatki, jak i trzydziestopięciolatki brzmią u Ciebie tak samo. Rozumiem, że być może to taki zabieg, w końcu zdaję sobie sprawę z tego, w jakim środowisku rozgrywa się akcja Twojego opowiadania, mimo wszystko nie potrafię tego zaakceptować. Jakieś różnice powinny być. Łatwo jest napisać wszystko na jedno kopyto – ale niekoniecznie dobrze. Dodatkowo po becie (a co za tym idzie także po wystawieniu punktów i oceny, więc nie martw się, że oceniam całą Twoją twórczość, a nie jedno opowiadanie) skonsultowałam się ze Skoiastel, która także oceniała Twoje opowiadanie, i obie doszłyśmy do wniosku, że większość bohaterów stylizujesz tak samo. Może warto zwrócić na to uwagę? Postaraj się, żeby wśród Twoich postaci zapanowała większa różnorodność, nie skazuj ich na jednolitość, bo tym samym skazujesz czytelnika na nudę.
W Majce zabrakło mi nieco historii. Czytelnik obserwuje ją tylko w sytuacjach, które są „teraz”, ale dostaje sygnały, jak było lub co się wydarzyło kiedyś. Tak było np. w kwestii jej rodziców – nie doczekałam się rozwinięcia tego wątku, a szkoda, bo sporo pisałaś o tym, jak wygląda życie jej i jej braci. Warto by było nakreślić sytuację z przeszłości, która do tego doprowadziła. Tak samo z tym wszechobecnym poprawianiem. Skąd Majka wie takie rzeczy, skoro żyła, co tu dużo mówić, w patologii? Poprawność językowa nie jest domeną ludzi z takich środowisk (ba! często nie jest także domeną ludzi z dobrych rodzin i dobrze wykształconych), a Majka wydaje się być bardzo świadoma językowo. Na początku zdaje się też zupełnie nie pasować do tego patologicznego obrazka – jest wychowana (choć umie odszczeknąć, kiedy trzeba), dosyć nieśmiała i cicha, dopiero później wychodzi z niej mały diabełek. Mam na myśli np. jej bezrefleksyjne sięgnięcie po alkohol – odgoniła wódką smutki, jakby to było coś naturalnego dla niej, a przecież nie było. To może być, ale nie musi, oznaką tego, jakie wzorce wyniosła z domu. Nie wspominasz jednak o tym, więc zakładam, że to moja nadinterpretacja. Majka wypada autentycznie, ale zyskałaby dodatkowego wymiaru, gdybyś pokazała, jak wyglądało jej życie kiedyś i jak na nią wpłynęło.
O ile Majka jest całkiem spójna w swoim charakterze, o tyle Hubert na pewno nie. Facet zmienia swoją osobowość jak w kalejdoskopie – raz zgrywa luzaka, aroganta, egoistę, innym razem troskliwego tatusia i w ogóle troskliwego człowieka, wzór wszelkich cnót itd. Nawet jeżeli to kwestia kreacji i chciałaś, żeby Hubert taki był, to nie kupuję tego, bo w ogóle tego nie przedstawiłaś. Jeśli w Hubercie miałaby się rozgrywać taka ciągła walka pomiędzy Hubertem-luzakiem a Hubertem-tatusiem, to powinnaś to odzwierciedlić w rozdziałach pisanych z jego perspektywy. Nie ma ani śladu czegoś takiego, a więc wniosek mam jeden – piszesz tak, jak Ci pasuje, ale niekoniecznie zastanawiasz się nad tym, jaka ta postać jest, czy zachowuje się odpowiednio do swojego charakteru, czy naprawdę powiedziałaby to i zrobiła tamto. Błąd. Duży błąd, bo przez to Twoje postaci tracą na wiarygodności i naturalności. Podobnie jak z Hubertem jest z Chantel, która raz zachowuje się jak pusta lala, której nic nie obchodzi, a innym razem jak troskliwa żonka gotowa zastąpić nastolatce matkę. To samo w przypadku Michała, który raz olewa całą sprawę z adopcją Mel i Miłoszka, pije, krzyczy, a innym razem jest gotowy do działania, wykazuje chęć zapewnienia rodzeństwu domu i ogólnie jest całkiem miły. Dlaczego oni wszyscy się tak bardzo zmieniają? Wygląda to tak, jakbyś nie miała na nich pomysłu albo nie umiała dobrze wykreować postaci.
Inną sprawą w temacie bohaterów jest ich mnogość. Masz ich o wiele za dużo, co więcej – większość z nich nie odgrywa żadnej istotnej roli, a Ty przykładasz się do ich kreacji, przedstawiasz szczegółowo…. a potem porzucasz. Czasami wracają na chwilę, ale to zawsze jest jeden krótki epizod, po czym znów zapominasz o nich na długi czas. Nie ma sensu faszerować opowiadania zbędnymi bohaterami, którzy nic nie wnoszą. Lepiej przyłożyć się do kreacji tych ważniejszych, zrobić to porządnie. Jakość, a ewentualnie potem ilość – pamiętaj.
Co do akcji – za wiele nie powiem, będzie krótko i na temat. Dzieje się u Ciebie dużo, akcja czasami naprawdę pędzi, a wątki zawiązują się i rozwiązują w ekspresowym tempie. O ile szybką akcję lubię, o tyle chciałabym, abyś czasem przystopowała z prędkością, w jakiej rozwiązujesz wątki poboczne. Nie ma u Ciebie ani trochę tajemnicy, napięcia, a przecież tyle razy była do tego podstawa, np. na początku, gdy Hubert myślał, że Majka to Sandra albo wtedy, gdy Chantel dowiedziała się o Hubercie i Mel, albo gdy dowiedzieli się Michał i Zuza. Mogłaś ciągnąć te wątki przez kilka rozdziałów, a często rozgrywałaś je w obrębie jednego.
Jeśli chodzi o fabułę, w zasadzie do tej pory nie narzekałam na nudę, ale zastanawiam się, do czego to wszystko zmierza. Na razie jest tak, że Mel i Hubert ciągle się kłócą, a potem schodzą, w międzyczasie kolejne osoby się dowiadują, ale ogólnie rzecz biorąc, nie widzę celu, w kierunku którego idzie Twoje opowiadanie. Bo o czym ono tak naprawdę jest? To perypetie miłosne czternastolatki i trzydziestopięciolatka, tyle. Opowiadanie obyczajowe, ale takie, któremu nie towarzyszą jakieś większe emocje, bo wspomniany brak napięcia po prostu na to nie pozwala. Jedynym, co może popychać czytelnika do czytania, jest to, czy Majka będzie z Hubertem, czy nie. To chyba trochę za mało, żeby zbudować ciekawe opowiadanie. Widziałam, że narzekałaś na brak komentarzy. Może w tym rzecz? Po trzydziestu czterech rozdziałach nadal nie wiadomo, o co tu chodzi, do czego to zmierza, po co to jest – czytelnik ma prawo się znudzić.
Nie zachwycają też styl i język. Poprawność w wielu dziedzinach leży, o czym przekonasz się poniżej, natomiast w kwestiach czysto stylistycznych też nie jest dobrze. Piszesz bardzo prosto, potocznie, co jeszcze można byłoby wytłumaczyć stylizacją, kiedy narrację prowadzi Majka. Z tym że dokładnie tak samo narrację prowadzi Hubert, a chyba powinna być jakaś różnica w ich wypowiedziach, skoro jest między nimi różnica dwudziestu lat. W dodatku narracja niewiele różni się od dialogów, jest tak samo kolokwialna, chaotyczna, a nie powinna taka być, skoro zdecydowałaś się na czas przeszły. Nie wiem też nadal, po co była ta zmiana narratora. Niczego to nie przyniosło, co więcej, obnażyło braki w spójności w kreacji Huberta. Może i czyta się to względnie dobrze, ale nie powiedziałabym, że miałam z tego jakąś ogromną przyjemność. Niestety brakuje Ci umiejętności, musisz mocno popracować nad warsztatem. Wyraźnie masz niekiedy problemy z opisaniem i nazwaniem (zwłaszcza nazwaniem) tego, co widzisz oczami wyobraźni. Nie umiesz tego dobrze przekazać, kombinujesz wtedy z synonimami, które tak naprawdę nimi nie są, wdajesz się w niepotrzebne szczegóły, a wszystko robisz tak kulawo i nieporadnie, że po prostu widać, z jaką trudnością Ci to przychodzi. Wydaje Ci się, że dobry i plastyczny opis to na przykład podanie koloru oczu i włosów postaci, jej postawy, uwzględnienie, co robi którą dłonią i którą jej stroną, i nie wiem, co jeszcze. A to nie jest tak, że pojawia się postać i bach!, musisz podać wszystkie jej cechy fizyczne. To opis w bardzo złym stylu, najprostszy, jaki może być, nudny i niemile widziany. Najlepiej cechy wyglądu wplatać mimochodem, a nie podawać na tacy, a jeśli już, to podawać w ciekawy sposób, a nie na zasadzie „miał takie i takie oczy, takie i takie włosy, był taki, siaki i owaki”. Ludzie nie tylko są i nie tylko mają.
Co do samej narracji – musisz przemyśleć tę kwestię. Nie da się wyczuć w Twoim opowiadaniu, czy Majka i Hubert prowadzą narrację z perspektywy czasu, czyli taką pamiętnikarską, czy jednak praktycznie na gorąco, jakby czas między wydarzeniem a opisaniem go był bardzo mały. Twoje opowiadanie jest bardzo szczegółowe, co sugerowałoby raczej tę drugą opcję, ale występują też te myślowe zawahania, co z kolei skłania ku opcji pierwszej. Nie wydaje mi się przez to, byś w ogóle zadała sobie pytanie, jaka odległość czasowa dzieli wydarzenia od ich relacjonowania.
Swoją drogą krótko tylko wspomnę o tytule – nie podoba mi się. W sensie jest całkiem chwytliwy, zakładam też, że ta niepoprawność szyku jest zamierzona. Niemniej po prostu nie rozumiem dlaczego. I dlatego go nie kupuję.
Ogólnie rzecz biorąc, wszystko jest na dosyć niskim poziomie. W zgłoszeniu napisałaś, że to Twoje pierwsze opowiadanie, i to widać. Widać tę nieporadność, nieumiejętność; taka prosta pisanina, nieskomplikowana, ale też niedopracowana. Naprawdę mocno. Nie ma jednego obszaru, który mogłabyś polepszyć i całość wypadałaby lepiej. Twoje opowiadanie jest naprawdę słabe pod każdym względem. Mimo że miało dobre momenty i mimo że w zasadzie się nie nudziłam. Gdybym jednak miała czytać taką książkę… to pewnie rzuciłabym ją po dwóch czy trzech rozdziałach. Nie chodzi mi o to, że źle mi się to czytało, nic się tu nie klei i nie da się tego w żaden sposób poprawić. Da się, tylko wymagałoby to bardzo dużo pracy z Twojej strony (do czego oczywiście zachęcam) i tak naprawdę opowiadanie, jakie mogłabyś stworzyć na kanwie tego już istniejącego, mocno by się zmieniło. Na lepsze oczywiście. Musiałabyś się przede wszystkim zastanowić, co chcesz napisać (nie trzeba dokładnie konstruować fabuły, co kto woli, ale musisz koniecznie określić punkt A, czyli zawiązanie fabuły, a także punkt B, czyli jej rozwiązanie – dwa mocne tąpnięcia, które dadzą jasno określony początek i koniec Twojemu opowiadaniu [z uwzględnieniem tego, że czytelnik ma wyraźnie odczuwać, że zmierza do jakiegoś punktu B]). Potem musiałabyś pomyśleć o tym, jak chcesz to napisać (tutaj wszelkie pomysły co do narracji, która mocno zależy od tego, co chcesz napisać i na co położyć nacisk – np. jeśli na uczucia obojga bohaterów, to po prostu ulepsz i ciekawiej wykorzystaj pierwszoosobówkę pisaną z dwóch perspektyw, albo też wybierz trzecioosobowego narratora wszechwiedzącego, a jeśli postawisz np. na wszelkie problemy Majki, czyli głównie sprawę z Hubertem oraz jej sytuacją rodzinną, to pisz w pierwszoosobówce TYLKO z perspektywy Majki lub w trzecioosobówce, ale z narratorem ograniczonym do punktu widzenia Majki). Potem oczywiście pojawiłaby się kwestia pobocznych wątków, tempa akcji, ilości bohaterów. Musisz dokładnie przemyśleć swój pomysł na to opowiadanie. Zaplanować je. Nie rób tego skrupulatnie, jeśli nie lubisz bądź nie umiesz (ja nie umiem), ale koniecznie zrób chociażby szkielet tej historii. Widzę, że miałaś wizję tego opowiadania i w punktacji to docenię, natomiast chciałabym, żebyś pisała mniej spontanicznie, a bardziej to przemyśliwała, żebym być może w przyszłości mogła też docenić wykonanie.
Moja rada dla Ciebie? Zabrzmi może banalnie, ale czytaj, dużo czytaj. Tylko z uwagą. Jeśli sama chcesz nauczyć się pisać, najlepiej podpatrzeć tych, którzy to robią już od dłuższego czasu (i mają dobre opinie). Przy czytaniu książki (i mam tu na myśli zwykłe czytanie dla rozrywki, a nie żadnych Prusów i Sienkiewiczów [oczywiście nie mówię, że „Lalki” czy „Potopu” nie można czytać dla rozrywki]) zwracaj uwagę na to, w jaki sposób autorzy wprowadzają nowych bohaterów – jak wygląda ich opis, kiedy pojawiają się pierwszy raz, ile on zajmuje w stosunku do ważności i częstotliwości pojawiania się danej postaci w książce. Śledź zawiązywanie się i rozwiązywanie wątków pobocznych – kiedy autor je sygnalizuje, jak długo rozwija i po jakim czasie je kończy. Wczytaj się w tekst – porównaj, czy bohaterowie brzmią tak samo względem siebie, czy narracja pierwszoosobowa w jakiś sposób różni się od wypowiedzi postaci będącej narratorem. Zadaj sobie pytanie, co skłania Cię do dalszego czytania tej książki – czy jest jakiś główny wątek, który napędza całą akcję i chcesz poznać jego rozwiązanie, czy autor wprowadza jakieś napięcie, tajemnicę, w jaki sposób prowadzi akcję: powoli, szybko. Przy zwykłym czytaniu dla rozrywki można się sporo nauczyć, jeśli poza tym, że będziesz widzieć książkę jak każdy zwykły czytelnik, spojrzysz też na nią okiem pisarza, który chce się czegoś nauczyć od kolegi po fachu.
19/50
Poprawność
Jako że rozdziałów jest tak dużo, a po pierwszym już zauważyłam, że masz problem z interpunkcją, postanowiłam nie wypisywać błędów z każdego rozdziału. Wybrałam kilka, żeby mieć też pewien ogląd na to, czy w miarę pisania robiłaś ich mniej, i są to: 1, 6, 11, 18, 24, 29, 34.
W nawiasie podany jest numer rozdziału, z którego pochodzi cytat.
1. Interpunkcja
Oczywiście, [bez przecinka] jutro ta sama ramka, [bez przecinka] oprawi datę 2 stycznia, następnie 3 i tak aż do końca roku… [duża litera] nuda i rutyna… (1)
Właściwie, [bez przecinka] to zabawne, że dla wielu, [bez przecinka] nowy rok jest dokładnie taki sam, [bez przecinka] jak poprzedni, no [przecinek] z wyjątkiem tego, że są o rok starsi. Oczywiście, [bez przecinka] oni zdają sobie sprawę ze zmarnowanego czasu dopiero jakoś w grudniu, przy czasie świątecznym, a przecież niespełna rok temu, [bez przecinka] mieli takie plany. (1)
Lepiej zabrzmi: podczas świąt, w święta itd.
Moje było inne, ja chciałam być po prostu szczęśliwa [przecinek] i to szczęśliwa, [bez przecinka] jak nigdy dotąd. (1)
Brzmi jak dopowiedzenie, więc trzeba oddzielić przecinkiem.
Przeczytałam jeszcze raz nudną regułkę z chemii, już wiedząc, że choćbym chciała, to takiej ilości zbędnych głupot, [bez przecinka] nie dam rady zapamiętać, [bez przecinka] na dłużej, [bez przecinka] niż pięć minut. (1)
To znaczyło, że nauka ta, [bez przecinka] nie miała najmniejszego sensu. (1)
Podeszłam do judasza na paluszkach, by sprawdzić [przecinek] czy to czasami nie ta suka, czy też kurwa w okularach, o której napomknął mój brat przed wyjściem. (1)
Szybko [przecinek] bo się zsikam! (1)
Na całe szczęście, [bez przecinka] Miłosz szybko się wypogadzał. (1)
– Nie wiem [przecinek] czy Michał zostawił jakieś pieniądze. (1)
Boże [przecinek] czy on zawsze musiał mieć takie wygórowane wymagania? (1)
Często miałam wrażenie, że mój brat, [bez przecinka] to efekt jakieś reinkarnacji i w poprzednim życiu był, co najmniej, milionerem. Pytanie tylko, jak wytłumaczyć siedmioletniemu dziecku, że nie mamy na cukierki ani na to, co on najbardziej lubi, tylko dlatego, że nasi rodzice, [bez przecinka] nie nadawali się na rodziców, a Michał zarabiał tyle, że ledwie starczało do pierwszego? (1)
– Brat wyszedł chwilę temu – odpowiedziałam, przybierając na twarz sztuczny uśmiech, który [przecinek] miałam nadzieję, wygląda na najprawdziwiej szczery. (1)
Poza tym zgubiłaś czas: wyglądał.
– Właśnie mieliśmy prasować, prawda [przecinek] Miłosz? (1)
Pokażesz mi, gdzie śpisz [przecinek] kawalerze? (1)
– Ale oczywiście, [bez przecinka] pana Michała, [bez przecinka] jak zwykle nie ma. (1)
Jeśli już chcesz koniecznie w tym zdaniu postawić przecinki, to zrób z „jak zwykle” wtrącenie.
– Nieraz też jest u starszej sąsiadki, na dole – wyjaśniłam tej zołzie, a bratu nakazałam iść sprawdzić [przecinek] czy go czasem w przedpokoju nie ma. (1)
Ta pani spojrzała na nas nieprzychylnie i wyszła, wcześniej informując, że jak tak dalej będzie, to napisze w wywiadzie, [bez przecinka] o jawnym zaniedbywaniu nas przez prawnego opiekuna, a wtedy poszuka dla nas innej rodziny zastępczej, a może nawet dwóch rodzin. (1)
Nie wiedziałam [przecinek] czy mówię prawdę. Całkiem możliwe, ze kłamałam, ale w takiej sytuacji przecież nie dało się postąpić inaczej. To był ten moment, gdy słodkie kłamstwo, [bez przecinka] było sto razy lepsze, [bez przecinka] od gorzkiego, możliwego do spełnienia się scenariusza. (1)
– Nie wiem [przecinek] co takiego w niej widzisz. (6)
– Dzięki temu, [bez przecinka] zwrócą nam większy VAT – wyjaśniłem. (6)
– Nie przeczę. Ma ładny tyłek, miłą twarz, trochę mały biust, ale nie ma kobiety idealnej, no chyba, [bez przecinka] że ją Photo-shop zrobi. (6)
Zakląłem pod nosem, bo po spojrzeniu na zegarek, [bez przecinka] okazało się, że właśnie jestem spóźniony. (6)
Przeżułem gumę, właściwie, [bez przecinka] to obróciłem ją na drugą stronę przednim zębami, za co ta, na pierwszy rzut oka, sztywniara, [bez przecinka] posłała mi surowe spojrzenie. (6)
Przednimi.
Uważaj [przecinek] Hubert, bo jeszcze ta wiedźma ma gdzieś schowaną linijkę i ci da po łapach – pomyślałem, przez co się uśmiechnąłem. (6)
– W takim razie, [bez przecinka] wpiszcie jej nieobecności. (6)
– Ona nas okłamała. Posługiwanie się cudzym podpisem, [bez przecinka] to przestępstwo… (6)
– Chyba nawet jedna, [bez przecinka] czy dwie sąsiadki też mi to zaproponowały, ale nie. (6)
Przecież szkoły publiczne, [bez przecinka] to jak kościoły, wszyscy macie swój program wyborczy. (6)
– Pracuję, ile trzeba, by spłacać kredyt i utrzymać siebie, [bez przecinka] i dziecko. (6)
Z tego [przecinek] co wiem, Zuzannę wychowywali dziadkowie, potem sam dziadek, bo babcia zmarła. (6)
– A potem pan [przecinek] zamiast zająć się córką, zostawił ją pod opieką nowo poznanej kobiety, by po miesiącu przenieść się do Warszawy, ale tam też zostawił pan córkę pod opieką siostry, bo pana partnerce zawadzała, tak? (6)
Pierwsze [przecinek] co uczyniłem po wyjściu, to zapaliłem papierosa i odetchnąłem głębiej zimnym powietrzem. (6)
– Cześć [przecinek] Hubert. (6)
– Cześć [przecinek] panu – powiedział do mnie chłopczyk, którego trzymała za rękę. (6)
– A czy to moja wina, że ty nawet na to nie znalazłeś czasu, [bez przecinka] między pierwszym kieliszkiem, [bez przecinka] a ostatnią butelką? (6)
– Nie wiem [przecinek] czy wiesz, ale inne dzieci, [bez przecinka] innym rodzicom, [bez przecinka] wypominają właśnie, [bez przecinka] to [przecinek] że byli bici, a ty mi wypominasz wręcz odwrotne. (6)
Co tu się zadziało?! Przecinki postawione kompletnie na ślepo. I nie rozumiem, dlaczego innym rodzicom potraktowałaś jako wtrącenie.
Poza tym, [bez przecinka] ja jestem za stary, aby chodzić na dywaniki do gabinetu dyrektora. (6)
Umowa stoi? – zapytałem, ale ona już w połowie mojego monologu odwróciła się do mnie plecami, tak więc nie miałem pojęcia [przecinek] czy słyszała. (6)
Oczywiście nadal niezmiernie mnie irytowało, [bez przecinka] to jego dzidzia i poklepywanie, którego nadużywał, gdy stałam za barem, jednak na osobności, tak prywatnie, poza klubem, zdawał się być zupełnie inny – milszy... a może po prostu normalniejszy? (11)
– Michał, to [przecinek] że tak jest teraz, nie znaczy, że tak będzie za pięć czy dziesięć lat – starałam się go pocieszyć. (11)
Przyznam, iż cholernie zszokowało mnie to [przecinek] że Misiek ma tak niską samoocenę. Nawet się tego nie spodziewałam, a już tego, że mierzy wartość człowieka... wartość mężczyzny, [bez przecinka] zarobkami i dobrami materialnymi, to nawet mnie [mi] na myśl nie przyszło. W końcu przez te wszystkie lata, [bez przecinka] to on wyrył się w mojej głowie jako ktoś bliski ideału, bo to on posyłał mnie co rano do szkoły, a wcześniej do przedszkola. To on dbał o to [przecinek] bym nie chodziła głodna, nieraz odmawiając przy tym sobie. (11)
Hubert, [bez przecinka] by się na pewno zgodził. (11)
– Jedyne [przecinek] czego on potrzebuje, to nas! (11)
Miłosz pobiegł za mną [przecinek] krzycząc: (11)
– Chciałbym [przecinek] byś wyprała moją bluzę, lubię ją [przecinek] bo metka nie drapi. (11)
Zgubiłaś „e”.
Postanowiłam, że priorytet to kupić automat, tyle że do czasu mojej pierwszej wypłaty, [bez przecinka] nie mogliśmy chodzić w brudnych ubraniach, bo wtedy to już z pewnością PCPR nas rozdziali do różnych rodzin, a Michał zostanie sam i w efekcie tych wydarzeń, [bez przecinka] być może nawet się stoczy. Postanowiłam więc, że obowiązek robienia prania, [bez przecinka] także zrzucę na Miśka, przynajmniej do czasu, dopóki nie znajdzie zatrudnienia.
Rozdzieli, to po pierwsze. Po drugie rozjechał Ci się czas – powinno być rozdzieliłby, zostałby, stoczyłby.
Nakazała [przecinek] byśmy ćwiczyli z nim w domu. (11)
Weronika i Zuza chwyciły mnie za obie ręce, [bez przecinka] i wciągnęły do toalety. (11)
Przez chwilę nie docierało do mnie [przecinek] jakiego dilera i po co nam jakiś diler, ale Zuza jednym słowem Kamil, [bez przecinka] przypomniała mi chłopaka w dredach, który załatwił mi legitymacje z pobliskiego technikum. (11)
Chłopak odpisał, że po szkole ma trening, ale że po treningu, [bez przecinka] by po to podbił pod bramę Niki. (11)
Podbiłby po to i lepiej by zabrzmiało, i zauważyłabyś, że nie stawia się tam przecinka.
W końcu po sześciu godzinach lekcyjnych i pół godzinie drogi, [bez przecinka] mogłyśmy wszystkie paść na miękkie pufy we wzór biedronki z piłki nożnej. Na niewielkim stoliku z IKEA, [bez przecinka] zostały postawione dwa piwa i dla mnie oczywiście cola. (11)
– Kamil napisał, że dziś jednak nie da rady po to wejść [przecinek] prosi, by podać mu w sobotę pod jego technikum – wyczytała ze swojego telefonu Werka. (11)
Wie [przecinek] jak schudnąć, ileś tam kilo, w naprawdę krótkim czasie. (11)
Nawet nie zdążyłam się zapytać [przecinek] czy ma siostrzyczkę czy braciszka. (11)
– Nie mój typ, ale jego fryzura, [bez przecinka] to jego sprawa. Z resztą chyba nie wygląd jest najważniejszy. (11)
Zresztą.
Teraz też zachowywał się jak typowy burak, dręcząc ze swoim kompanem – Wojtkiem, klasowego kujona – Marka. (11)
To wygląda jak wtrącenie, ale nie jest wtrąceniem. Pierwszy myślnik zamień na przecinek.
– A tego, [bez przecinka] to ja nie wiem – przyznałam. (11)
– Jak to nie wiesz? Nigdy nie całowałaś starszego faceta? Takiego wiesz z trzy czy dwudniowym? (11)
Trzy-. Trzeba zapisać z dywizem.
Po lekcjach, [bez przecinka] odstawiłam tylko Miłoszka do domu, rzuciłam torbę w korytarzu i ruszyłam do pracy. (11)
Ja i Agata targałyśmy ciężkie skrzynki, [bez przecinka] i wystawiałyśmy z nich alkohole na oszklone regały, znajdujące się tuż za barem na niemal całej, oświetlanej niebieskim światłem ścianie, a nasz szef dalej sobie siedział, [bez przecinka] i nawet palcem nie kiwnął. (11)
Okazało się, że profesjonalne studio reklamowe oraz agencja modelek i modeli, [bez przecinka] ma mi do zaoferowania dwa tysiące za to, by móc wykorzystać moją twarz jako logo. (11)
Chyba nie chcesz zmarnować młodości [przecinek] stojąc za barem. (11)
W końcu praca fotomodelki musiała być przyjemniejsza od tej, którą obecnie posiadałam, a przypominając sobie o kopercie z dwoma tysi [przecinek] uznałam, że jest też lepiej płatna. Zapytałam się więc, jak miałabym udowodnić Hubertowi, że nie jestem tak delikatna [przecinek] jak uważa. (11)
Mój wujek niczym się nie różni od innych, nie odmówi kobiecie [przecinek] z którą zaliczył porządny orgazm. (11)
– Ty się drzesz [przecinek] Michał, a nie rozmawiasz! (11)
– Przyznałaś się, że sypiasz z jakimś palantem za kasę i dziwi cię [przecinek] że krzyczę? – Wyśmiał mnie.
Małą literą.
Słyszałam [przecinek] jak zaklął pod nosem i widziałam [przecinek] jak wcisnął jedną dłoń do kieszeni, a potem wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami.
To była, [bez przecinka] bardziej, [bez przecinka] sytuacja taka jak teraz.
Dlaczego uznałaś to za wtrącenie?
– Wiedziałam [przecinek] co robię, Hubert. (18)
– Już samo to, że się upiłaś, świadczy o tym, że nie wiedziałaś [przecinek] co robisz. W twoim wyobrażeniu, [bez przecinka] to musiało wyglądać inaczej. Powinno wyglądać inaczej. Wątpię, że jakakolwiek kobieta, [bez przecinka] chciałaby przeżyć swój pierwszy raz w taki sposób, a dziewczynki, [bez przecinka] to raczej powinny marzyć o księciu z bajki… (18)
– Może i lepiej, z roku na rok, [bez przecinka] w telewizji są coraz głupsze. (18)
Nie wiem [przecinek] co cię pchnęło do takiego wyczynu, ani co sobie wyobrażałaś, ale ja… (18)
Zdobywanie czegokolwiek w taki sposób, [bez przecinka] doprowadza do... (18)
– Nie – odpowiedział [przecinek] kręcąc głową. (18)
Taka informacja niczego, [bez przecinka] by nie ułatwiła, a tylko skomplikowała i to nie tylko mnie, ale też tobie, [bez przecinka] i jej. (18)
– Dobrze, w takim razie, [bez przecinka] to zostanie między nami. (18)
– To [przecinek] z kim sypiam i z iloma sypiam, to moja sprawa. (18)
W rzeczywistości, [bez przecinka] to jeszcze dzieciak. (18)
Takie pączki jak te jej, [bez przecinka] były niemożliwe do uzyskania nawet w najlepszej cukierni. (24)
– To co [przecinek] mały kawalerze, pomożesz mi ozdobić ciasteczka? – zapytała pani Wanda. (24)
– Dziękuję, że pani z nim zostanie. Zwłaszcza, [bez przecinka] że jest czwarta nad ranem. (24)
Na zewnątrz dopiero zaczynało się przejaśniać, a mrok pozostały po nocy, [bez przecinka] przechodził w szarówkę. (24)
Tak naprawdę to bałam się tego spotkania, nie wiedząc [przecinek] czego się mogę po nim spodziewać. Wszakże Hubert Baker był najbardziej nieprzewidywalną osobą [przecinek] jaką do tej pory poznałam. No, może jeszcze jego chrześniaczka [przecinek zamiast myślnika] – Agata, mogła się z nim równać. Tej to też nigdy nie było wiadomo [przecinek] co może odbić i strzelić do głowy. (24)
Tam, gdzie jest przecinek zamiast myślnika, jest jeszcze druga opcja: myślnik zamiast przecinka (po „Agata”).
Z początku myślałam, że mam jakieś omamy słuchowe, ale jego dłoń delikatnie przyłożona do mojego policzka, [bez przecinka] upewniła mnie w tym, że dobrze słyszałam. (24)
Wilgoć jego śliny i przyjemne łaskotanie, [bez przecinka] mówiło mi, że Baker zmierza coraz niżej, aż do moich białych fig, pokrytych po boku delikatną koronką. (24)
Mówiły. Poza tym to łaskotanie to też od śliny czy jak…?
Wydawało mi się, że już jest w stanie coś powiedzieć, że się odezwie, on jednak tylko usiadł [przecinek] aby sięgnąć brzeg pierzyny i nakryć moje nagie ciało, [bez przecinka] i siebie, nadal będącego w spodniach, choć nie były już całkiem zaciągnięte. (24)
Albo robisz to [przecinek] co mówię, albo tam są drzwi. (34)
[...] a teraz był jakby zazdrosny i to zarówno o Patryka [przecinek] jak i Wiktora. (34)
– Tak, gdyby nie Hubert [przecinek] byłaby znośna – poskarżyłam się. (34)
2. Zaimki
To znaczyło, że nauka ta, nie miała najmniejszego sensu. (1)
Zaimek zbędny.
Ta kobieta się przedstawiła, wyjaśniła, że jest pracownikiem socjalnym i chciała obejrzeć nasze warunki mieszkaniowe, i oczywiście porozmawiać z Michałem. (1)
Zbędny.
Ta pani spojrzała na nas nieprzychylnie i wyszła, wcześniej informując, że jak tak dalej będzie, to napisze w wywiadzie, o jawnym zaniedbywaniu nas przez prawnego opiekuna, a wtedy poszuka dla nas innej rodziny zastępczej, a może nawet dwóch rodzin. (1)
Zbędny.
– Już samo to, że się upiłaś, świadczy o tym, że nie wiedziałaś co robisz. W twoim wyobrażeniu, to musiało wyglądać inaczej. Powinno wyglądać inaczej. Wątpię, że jakakolwiek kobieta, chciałaby przeżyć swój pierwszy raz w taki sposób, a dziewczynki, to raczej powinny marzyć o księciu z bajki… (18)
Jak ja jemu teraz spojrzę w oczy. (18)
Zaimki „długie” występują na początku zdania (np. Mnie się to nie podoba; Tobie oddałabym wszystko; Jemu czegoś brakuje), a „krótkie” w środku lub na końcu. Tak więc tutaj zamiast „jemu”, powinnaś napisać „mu”.
– Dziękuję. – Ledwie musnęłam jego twarz swoim spojrzeniem, a już spuściłam je na czarny koc w białe serduszka. (18)
Przecież wiadomo, że swoim, raczej nie jego.
Poczułam parcie na pęcherz i przypomniałam sobie gdzie znajdowała się toaleta. Zauważyłam ją zaraz po wejściu do mieszkania. Przypomniałam sobie też, że ona nie miała drzwi. (24)
Zaimek zbędny.
– Zaraz my zobaczymy – skwitował Miłoszek. (29)
Po co ten zaimek?
– Wielkie wam dzięki za pomoc. (29)
Zaimek zbędny.
3. Inne
Jednak nie mogłam składać obietnic, które prawdopodobnie były niemożliwe do spełniania. (1)
Spełnienia.
– Brat wyszedł chwilę temu – odpowiedziałam, przybierając na twarz sztuczny uśmiech, który miałam nadzieję, wygląda na najprawdziwiej szczery. (1)
Przywołując.
– A no tak. (1)
Albo „Ano tak”, albo „A, no tak”.
– To może najpierw pokażcie mi, gdzie spicie. (1)
Śpicie.
– Mówisz tak tylko, bo chcesz sobie ja zostawić dla siebie. (6)
Ją.
Patryka pytane sprawiło, że otworzyłem szeroko oczy. (6)
Pytanie. Poza tym nie podoba mi się szyk. Lepiej byłoby: Pytanie Patryka….
Przecież sam o tym wiem, że się nie nadaje, więc po co ma mnie ktoś o tym informować? (6)
Nadaję.
[...] a w domu dziecka nie byłoby ani MTV, ani nowego Smartphone-a. (6)
A to dopiero dziwny twór. Smartfon to już na tyle wszechobecne słowo, że można zapisywać je fonetycznie.
– Ej, dzidzia, ja mówiłem do ciebie? (6)
Ale czemu on pyta? Chyba wie, że mówił.
Weronika otworzyła piwo i zrobiła kilka większych łyków, Zuza poszła w jej ślady. (11)
Zrobić łyk brzmi dość koślawo. Wzięła kilka większych łyków.
Nawet nie zdążyłam się zapytać czy ma siostrzyczkę czy braciszka. (11)
„Zapytać” występuje bez „się”, nie jest to zaimek zwrotny (chyba że chcesz zapytać samej siebie).
W końcu musiałam przemóc się i delikatnie, pomimo zawrotów głowy, odwrócić się najpierw na wznak, a potem na drugi bok. (18)
Szyk: się przemóc.
Nie umiałam teraz na niego patrzeć, nie po tym wszystkim, co się między nami wydarzyło i nie po tym, czego został zmuszony być świadkiem. (18)
Oj… To jest dopiero ciekawy twór. A gdyby tak po prostu: czego musiał być świadkiem? Po co te dwie strony bierne?
Słono się z tego tłumaczyłem, nie miałem prawa do wyjścia za kaucją. (18)
Słono można za coś zapłacić. Poprawny frazeologizm brzmi: gęsto się tłumaczyć.
Bo rozumiem, chciałaś osiągnąć tym pracę, dostać pierwsze zlecenia. (18)
Osiągnąć pracę? Boli.
A babka cytrynowa... pace lizać. (24)
Literówka.
Na samą myśl o tych słodkościach ślinka mi ciekła, ale nie mogłam u niej dłużej zabawić, śpieszyłam się. (24)
Podmioty zwariowały. Ze zdania wynika, że „niej” odnosi się do „ślinki”.
Zmierzając w stronę parku, nachodziły mnie różne myśli. (24)
Niepoprawne użycie imiesłowu przysłówkowego współczesnego. Taki imiesłów zakłada wykonywanie dwóch czynności przez podmiot w jednym czasie. W Twoim przypadku „zmierzając” odnosi się do Majki, ale „nachodziły” już do myśli, a więc nie możesz tak skonstruować tego zdania.
Zdawał się świdrować mnie wzrokiem, całą moją twarz, minimetr po minimetrze, cal po calu. (24)
Milimetr! Chyba że chodzi Ci o taki minimetr: klik.
Hubert osłaniał swoją głowę rozpiętą kurtką, zupełnie tak jakby się bał deszczu? (24)
Ale że mnie pytasz? Bo jak coś, to ja nie wiem.
W pewnym momencie ja chciałam biec dalej do przodu, ale on mnie zatrzymał, przez co o mały włos nie wywaliłam się na śliskiej ulicy w kamienne, kocie łby. (24)
Kocie łby są tylko z kamienia, więc nie musisz tego dodawać. Tym bardziej, że teraz wyszło trochę na to, jakby ta śliska ulica była faktycznie wyłożona kocimi łbami zrobionymi z kamienia… Tak dosłownie.
Wsunęłam dłonie pod koszule mężczyzny, by móc dotknąć jego rozgrzanej klatki piersiowej. (24)
Koszulę. Chyba że miał ich więcej niż jedną.
Nie chodziło mi tylko o sporą różnice wieku, bo przeszkód było znacznie więcej. (24)
Różnicę.
Nie wiem czemu, ale kiedy jego dłonie wsuwały się pod moje plecy i szukały rozpięcia ostatniej części garderoby, jaką miałam na sobie, strach powrócić. (24)
Powrócił.
Idąc powolutku na paluszkach, wystawiłam głowę na korytarz. (24)
I znowu problem z imiesłowem. To mają być czynności wykonywane jednocześnie. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że Majka wystawiała głowę na korytarz i jednocześnie szła powoli na paluszkach.
Wróciłam do domu bez plecaka, pomimo że wyszłam z nim. (29)
Szyk: pomimo że z nim wyszłam.
Musiałam się jednak odważyć i przekroczył próg domu. (29)
Przekroczyć.
– Oszalałeś? Przez tą czapkę wyglądasz z pięć lat młodzież. (29)
Młodziej.
– Dzidzia, na kierownice [...]. (34)
Kierownicę.
Robert był wysokim mężczyzną, tym razem ubranym w bluzkę na długi rękaw, we wzór marynarskich prążek. (34)
Bluzkę z długim rękawem.
Johan aż klasnął w dłonie z zadowolenia, a Hubert zabrał się do pracy, pomimo że wcale nie było mu to w sos. (34)
Nie ma takiego frazeologizmu. Pomieszałaś dwa zupełnie różne: być nie w sosie i coś nie jest komuś na rękę LUB coś jest komuś nie w smak.
Mężczyzna rozpiął więc swoją skórzaną kurtkę, uśmiechnął się do mnie ciepło i nie stwarzał żadnych problemów, poza niespodziewanym cmoknięciu mnie w policzek, rzekomo na przywitanie. (34)
Poza (kim? czym?) niespodziewanym cmoknięciem.
Zrozumiałam, że nie możemy się tak dużej miotać i musimy to sobie wyjaśnić raz a dobrze, tak konkretnie, tym bardziej, że mieliśmy razem pracować rok czasu. (34)
A może być rok czegoś innego? Odległości? Miary? Wagi?
Kiedy staliśmy w małym korku Patryk się niezwykle niecierpliwił i denerwował, wtedy stukał palcami o kierownice albo przegładzał wewnętrzną częścią dłoni swoją brodę, która nie miała żadnego zarostu. (34)
Kierownicę. Przygładzał (można przegłodzić się, tzn. nie jeść parę dni, ale zdaje się, że nie o to tu chodzi). Jesteś okropnie skrupulatna i mam wrażenie, że wydaje Ci się, że jak dokładnie napiszesz, którą ręką bohater coś robi albo, jak tu, którą stroną dłoni, to opis zyska na plastyczności. Niespodzianka – nie zyska. A straci na płynności czytania, bo takie sformułowania jak „wewnętrzną częścią dłoni” brzmią nienaturalnie i zwyczajnie nieładnie.
– Czemu on... nie będę odpowiadał na to pytanie, ale czemu ja chętnie wyjaśnię. Mnie nie chodzi o Johana, ale... ta praca nie jest dla ciebie. To podły świat intryg. (34)
Jeżeli zawieszasz zdanie, a potem go nie kontynuujesz, musisz zacząć nowe od dużej litery. O ile pierwsze zdanie ewentualnie mogłabym uznać za dobrze napisane, o tyle drugiego nie, bo jak dla mnie to, co występuje po wielokropku, nie łączy się z tym, co jest przed nim. Ponadto w jakiś sposób oddzieliłabym „czemu ja” od „chętnie wyjaśnię”, bo jeśli wypowiesz to zdanie, to wyraźnie zaznaczysz tam pauzę; sugeruję więc przecinek lub myślnik. Powinno to wyglądać tak:
– Czemu on… nie będę odpowiadał na to pytanie, ale czemu, ja chętnie wyjaśnię. Mnie nie chodzi o Johana, ale… Ta praca nie jest dla ciebie. To podły świat intryg.
– Chciałam się zapytać czy on kiedykolwiek... czy jest taki dla Chantel? (34)
Podobnie tutaj. Zawieszasz zdanie, ale go nie kończysz, zaczynasz inne, więc musi być ono napisane od dużej litery.
– Magdalena to... ona... ją podobnie jak mojego brata pochłonął ten świat. (34)
I tu też. „Ona” i „ją” dużymi literami.
– Jesteś za dobra, Kicia – usłyszałam, a jego ręka została zarzucona na moje ramię. (34)
Nie została zarzucona, tylko on ją zarzucił. Język polski nie lubi strony biernej, rzadko jej używamy, tak więc wszelkie takie konstrukcje brzmią nienaturalnie.
Mały Igor na nas zerkną, ale po chwili uznał, że chyba nie ma w nas nic ciekawego i powrócił do oglądania małp na Animal Planet. (34)
Zerknął.
4. Powtórzenia
Chwyciłem za kask i wbiegłem na górę po krętych schodach, szczerze ich nienawidziłem, bo zawsze przy końcu już mi się w głowie kręciło. Wsiadłem na motocykl i ruszyłem do szkoły. W połowie już nie czułem dłoni, bo zapomniałem rękawiczek, ale za to kurtkę zdążyłem założyć, tyle, że już nie zdążyłem zapiąć. (6)
Przy okazji jeszcze dwie uwagi. W przypadku wyrażenia tyle że następuje cofanie przecinka sprzed że przed całe wyrażenie, czyli przed tyle. Po drugie zgrzyta mi pierwsze zdanie – przed szczerze postawiłabym albo kropkę i zaczęła nowe zdanie, albo średnik i kontynuowała zaczęte. No i nie w głowie kręciło, tylko kręciło w głowie. Chyba że jest to element stylizacji bohatera, ale nie zauważyłam tego, by się to powtarzało.
Wpadłem do gimnazjum, zdejmując kask, a następnie okulary przeciwsłoneczne, które chwilowo zastępowały mi szybkę w kasku, która pękła podczas jednej z przejażdżek po wiejskich, nierównych drogach. (6)
Miałam stanowczo za delikatne rysy twarzy i za jasne włosy, które teraz były ułożone w taki nieład, którego bez szczotki wiedziałam, że nie dam rady doprowadzić do porządku. (18)
Nie wierzyłem, że będzie do tego zdolna, wydawała się miła, taka niepewna. Jej ojciec był do tego zdolny. (18)
Mogłabym przysiąc, że miał łzy w oczach, ale nie miałam czasu, by się dokładnie przyjrzeć. (34)
5. Dialogi
– Ale co to, ty płaczesz? – zapytałem zszokowany, odkładając kask na kanapę obok i wstając. – Z jakiego powodu? – dopytywałem i chciałem do niej podejść, ale usłyszałem tylko.
– Zostaw mnie. – Potem trzasnęły drzwi jej pokoju. (6)
Słabo zapisany ten dialog. Po pierwsze po tylko powinien być dwukropek. Bo tak to kończysz zdanie i ono nie ma sensu. A Potem trzasnęły drzwi jej pokoju powinno być w nowym akapicie.
– Jakbym zasnął – zaczął Hubert szeptem. – To klepnij mnie w ramię, ale na tych ostrzejszych scenach. Nie mogę się doczekać aż zaczną się okładać tymi wszystkimi... akcesoriami. Czytałem recenzje i słuchałem książki – wyjaśnił pośpiesznie. (29)
Poprawka:
– Jakbym zasnął – zaczął Hubert szeptem – to klepnij mnie w ramię [...].
Podsumowując… za dobrze nie jest. Masz przede wszystkim nikłe pojęcie o interpunkcji. Trudno tutaj nawet wskazać jakieś konkretne błędy, Ty po prostu wrzucasz te nieszczęsne przecinki na chybił trafił. Żeby cokolwiek Ci doradzić, musiałabym chyba wspomnieć o każdej sytuacji, w której trzeba postawić przecinek, tak że odeślę Cię po prostu do tych stron: klik i klik.
Poza tym wstawiasz też masę zaimków, co nie jest mile widziane. Zwłaszcza że to generuje przy okazji sporo powtórzeń. Pewnie, zaimków nie da się ominąć, zresztą są nam one potrzebne, jednak warto się czasem zatrzymać, przeczytać zdanie, odnaleźć zaimki, zastanowić się, czy nie jest ich przypadkiem za dużo i usunąć nadmiar – często, usuwając jakiś zaimek, w ogóle nie zmienia się sensu zdania, a więc łatwo można wyeliminować to, co niepotrzebne. Jeżeli jednak, usunąwszy go, zdanie nabiera innego znaczenia albo po prostu źle brzmi, warto spróbować zmienić je w taki sposób, aby nie było potrzeby używania zaimka.
Masz też sporo literówek, brakuje często znaków diakrytycznych, czyli wszelkich ogonków, kreseczek i kropeczek w typowo polskich literach. Pamiętaj, żeby sprawdzać tekst przed opublikowaniem. Możesz też skorzystać z pomocy bety.
Nie wyłapałam jakoś wielu powtórzeń (oprócz zaimków), zauważyłam, że raczej starasz się operować synonimami (i wtedy wychodzą potworki, bo brak Ci wyczucia). Zdarzyły się jednak standardowe powtórzenia „być” i „mieć”, a także „który”. To już kwestia zwrócenia na to większej uwagi – jestem pewna, że zauważysz to sama, jeśli będziesz sprawdzać tekst.
W dialogach, jak widać, zauważyłam tylko te dwa potknięcia, więc ogólnie jest tutaj dobrze. Masz pojęcie o tym, jak te dialogi powinny być zapisywane.
9/20
Razem: 31/75, ok. 41%
Ocena: 2 (słaby)
Życzę Ci powodzenia w poprawianiu, jeżeli oczywiście masz taki zamiar. Mam nadzieję, że w jakiś sposób mogłam się przydać. Powodzenia także w pisaniu innych Twoich opowiadań i… do przeczytania w następnej ocenie, bo mam w kolejce jeszcze jeden Twój blog. ;)
Dziękuję serdecznie za betę i pomoc z dobraniem gifów: Elektrowni, Fenoloftaleinie i Skoiastel. ♥
A sobie dziękuję za anielską cierpliwość przy formatowaniu... (Technologia mnie nie lubi).
To nie jest tak, że pracownik socjalny przychodzi, kiedy chce. Takie osoby umawiają się na konkretny dzień i na konkretną godzinę. Brzmi absurdalnie i bezsensownie, ale niestety to prawda - Pracuję w opiece społecznej, więc wiem jak to działa. Pracownik socjalny, który sprawdza rodzinę zastępczą, może wejść bez zapowiedzi, gdy wcześniej był czymś zaniepokojony. Już więc to zniechęciło mnie do czytania oceny dalej.
OdpowiedzUsuńPodobna rzecz ma się z poprawianiem bochaterki, choćby "zrobiłam łyka". Pisząc w pierwszej osobie, można bohaterowi nadać indywidualny styl wypowiedzi. Nie można więc oczekiwać, że bohaterka, która jest 14 latką będzie mówiła książkowo.
Podobnie tutaj: Johan aż klasnął w dłonie z zadowolenia, a Hubert zabrał się do pracy, pomimo że wcale nie było mu to w sos. (34)
Nie ma takiego frazeologizmu. Pomieszałaś dwa zupełnie różne: być nie w sosie i coś nie jest komuś na rękę LUB coś jest komuś nie w smak. - To znowu czepianie sie stylizacji bohatera. To że ty tak nie mówisz, nie znaczy, że Majka nie może tak mówić. Nie możesz wymagać od bohatera, że będzie używał tak poprawnej mowy jak ty, że każde przysłowie i frazeologizm będą poprawne. Nie będą, bo ludzie też się mylą.
Ogólnie coraz bardziej mnie te oceny zniechęcają i to nie przez ocenę 2. Nie zniechęcają jednak do pisania, a do zaglądania tutaj, bo Wy nigdy nie chwalicie indywidualności ani nie umiecie się wczuć w czytane historie, poczuć bohatera, jego styl, także wypowiedzi. Oczekiwanie, że bohater zawsze będzie mówił poprawnie - głupota i całkowity bezsens. Gdyby każdy bohater miał mówić poprawnie, to nie dałoby się wyczuć różnicy między poszczególnymi postaciami. Nie wiem też, jak ty mogłaś jej, tej różnicy, nie wyczuć między wypowiedziami Majki a Huberta. On mówi i zachowuje się jak gowniarz, ale nie tak jak Majka.
Kolejny zarzut, to chaotycznść, prostota, kolokwializmy. Ja nie rozumiem jak to może być zarzutem, gdy to było całkowicie zaplanowane. Bohaterowie nie mieli mówić jak prawnicy czy doktorzy, a całość miała być właśnie taką opowieścią. jakby ją opowiadali komuś przy drinki czy na przerwie szkolnej. Nie można uważać tego za błąd czy wadę opowiadania. To może nie być w telm guście, tobie może się mię podobać, ale błędem w żaden sposób nie jest.
Ogólnie to inny autor już to zauważył na innym blogu z recenzjami, że osoby recenzujace oczekują, że autor będzie pisał tak jak oni, ich sposobem, ich stylem, by wbić się w jakieś ich upodobania. Dlatego coś co im się nie podoba, tylko dlatego, że oni widzieliby to napisane inaczej, zamiast oceniać pod kątem tego jakie jest, oceniają "moim zdaniem to i to należy zapisać inaczej" i popierają to lepszym brzmieniem czy poprawnością. Nie, bohater nie musi mówić poprawnie, opowiadanie nie musi mieć obszernych opisów, narracja ma prawo być prowadzona kolokwialnie i prosto, czasami chaotycznie. Recenzujacy natomiast powinni oceniać opowiadanie takim jakie jest, a nie oczekiwać, że stanie się czymś zupełnie innym, czymś napisanym w ich stylu. Ty często zalety opowiadania, to co było planowane uważasz za wady, tylko dlatego, że sama widzialabys to inaczej. To trochę ocenianie na wyrost i wrzucanie swoich trzech groszy, gdy nie trzeba. Skoro autor stworzył bohaterów takich, nadal im taki styl mowy i narrację poprowadził w taki kolokwialny sposób, to zrobił to po coś i tego raczej nikt nie miałby ochoty zmieniać. No może ty byś miała, ale to, że ty masz inna wizję czy sposób na przekazanie czegoś, nie znaczy, że wizja autora jest zła. Ta wizja i sposób są po prostu inne.
Coraz częściej też recenzując opowiadanie podchodzicie do niego kask do oceny dyktanda i właśnie zmian, by było napisane po waszemu, gdy autor to autor, nie jest wami, nie będzie pisał jak wy.
UsuńTak więc coraz częściej uważam takie recenzje za bardziej przeszkadzające niż pomocne, bo tak jak piszę - widzicie błędy gdzie ich nie ma. I oczywiście nie mówię tu o literowkach i przecinkach, ale właśnie o oryginalności bohaterów, stylizacji ich języka. Poza tym jak można ocenić, że coś jest błędem tylko dlatego, że narracja pierwszosobowa jest kolokwialna, prosta i chaotyczna? No jak? Bohater ma prawo takim być, takich słów używać, więc żaden w tym błąd.
Komentowanie waszej strony to masakra. Myślałam najpierw, że to wina zasięgu, ale jednak nie.
OdpowiedzUsuń"Zacznijmy od tego, że facet to się musi najpierw podniecić, żeby robienie loda miało sens. W przeciwnym wypadku chyba nie muszę Ci obrazować, jak by to wyglądało." - No jak? Bierzesz do ust miękkiego penisa i rośnie ci w nich. Nigdy tak nie robiłaś? Wtedy facet podnieca się w trakcie.
Stanie okrakiem nad Majką - ona leżała on kucał. Miał jedną nogę po jednej jej stroni, druga po drugiej.
Przeszłam na komputer, może będzie lepiej niż na telefonie, ale nadal odnoszę wrażenie jakby wasza strona tak "ciągnęła". Nie jest to winą mojego internetu, bo inne blogi działają mi poprawnie.
OdpowiedzUsuńDoczepiłaś się laptopa, gdy nie ma na lodówkę. Potem wychodzi, że Michał ma długi. Możesz więc z góry założyć, że laptop wzięty był na raty ze sklepu lub z sieci telefonicznej "jako dodatek do internetu". Mógł go wziąć na te raty, gdy jeszcze był odpowiedzialny sam za siebie, gdy nie miał rodzeństwa na głowie, gdy mieszkał w wynajętym mieszkaniu z kolegami, gdzie była lodówka i inne akcesoria, ale należały do właściciela. Poza tym to bardzo często spotykane, że dzieci z tych niby biedniejszych domów mają często lepsze telefony od rówieśników. Po prostu co innego dla tych ludzi jest ważne. Sama znam osoby co dostaną kasę z MOPSu i kupują plazmę w lombardzie, a cały miesiąc żyją na marnych zupach i suchym chlebie, ciągnąc za sobą do takiego stylu życia dzieci. Z drugiej strony jednak mamy Huberta. Jego mieszkanie, motocykl, klub, gadżety jego córki wskazują na to, że ma on pieniądze. Może nie, że jest milionerem, ale kasę ma. Ma też stary telefon, który służy mu tylko do dzwonienia i SMSowania. Może i mógłby go wymienić, na jakiś równie stary, nie musiałby brać najnowszego modelu, ale po co mu to? On nie przywiązuje do tego wagi, dlatego tableta też się pozbył bez zbędnych sentymentów. Jemu już też minęła faza na marki, nie ocenia ludzi po metce. Gdzieś o to potem są awantury, bo Majka zacznie mu dawać prezenty takie jak koszule od Armaniego.
Seks na drzwiach, na bankiecie. Była krótka gra wstępna i szybki finał. Starszy facet miał małolatę, co działa na mężczyzn jak afrodyzjak. Przynajmniej na większość z nich. Oni mogą dać takiej małolacie więcej, powstrzymać wytrysk, przedłużyć zarówno grę wstępną jak i penetracje, ale po co? Oni korzystają, jej korzyść mają w dupie. On ją potraktował jak każdą przed nią.
Znaczy, by nie było :) Jest wiele rzeczy, gdzie się z tobą zgadzam. Niektóre powtórzenia aż się proszą o użycie innych słów. Jest momentami za dużo szczegółów i nie zawsze postacie są dobrze wprowadzone, ale w tym opowiadaniu akurat jest taki styl, że te postacie są na chwilę, potem pojawiają się znowu, ale nie są obecne ciągle. Większość z nich to dalekie tło. Opowiadanie bowiem od początku miało być bardzo proste, momentami wręcz zakrawać o banał, ale jednak pokazywać, że taki związek, to nie jest bajka.
Natomiast, to że Hubert o córce często myśli "ta trzynastolatka", "ta dziewczyna", to ma znaczenie. On nie jest do niej przywiązany w żaden sposób, ma do niej pewnego rodzaju żal, traktuje jak obcą. Jest też niewychowawczy i jako ojciec całkiem nieogarnięty. Będzie miał momenty, gdy będzie chciał spróbować, ale i takie, gdy całkiem oleje sprawę.
Chantel i rzucanie jej telefonem. Ona go upomniała, powiedziała jakie to dla niej ważne, dobre, markowe, itd (mowa o telefonie), ale jej też nie zależy już na przedmiotach. Niewiele życia jej zostało. Poza tym Hubertowi wybaczyłaby wiele. Zna jego humorki, od bycia miłym gościem, po właśnie demolowanie w nerwach przedmiotów, a nawet mieszkania.
– W takim razie nie chcę od ciebie żadnego pierdolonego komputera! – krzyknęła rzucając kaskiem na ziemie, tłukąc przy okazji jego szybkę.
OdpowiedzUsuńTak, wiem, uparłam się, ale to kolejna niespójność. Jak mogła rzucić tym kaskiem, skoro miała go na głowie? Narrator nie musi opisywać wszystkiego, każdej najdrobniejszej czynności, to fakt, ale trzeba mieć na uwadze to, że wspomniana już spójność musi być zachowana. Bohater nie może stać w punkcie A i bez żadnego komentarza nagle być w punkcie B. Musi być coś pomiędzy. - Przecież tu naprawdę idzie się domyślić, że by rzucić kaskiem musiała go zdjąć. Miała go na głowie, więc był w zasięgu jej rąk. Zdjąć i rzucić to nie problem i nie wiem czy koniecznym jest pisanie tego. To tak jak załóżmy gotujący bohater co wyciąga przyprawy z szafki. Czy muszę pisać, że najpierw ją otworzył (tę szafkę)? Nie, nie muszę.
Ja sądzę, że nie, bo nie wyobrażam sobie, żeby ktoś dla mnie bliski wyciągał wszystkie moje brudy tylko po to, żeby mi przypomnieć, ile popełniłam błędów i w trosce o to, bym ich nie powtórzyła, a ja jeszcze ochoczo dołączyłabym do tej rozmowy, wspominając, co jeszcze wtedy robiłam. Okej, taka jednostronna tyrada w stylu „mam ci przypomnieć, co zrobiłaś, jak…; jak robiłaś to…; nie wspominając już o tym…” itd. miałaby nawet sens, jeśli by to dobrze napisać, ale w momencie, gdybym przytaknęła, włączyła się do rozmowy – to straciłoby jakikolwiek sens. Nikt tak nie rozmawia. - Huberta siostra akurat taka jest. Wypomina na zasadzie takich litanii, a on to w jakiś sposób zaakceptował. Zaczął stawiać temu czoło, nie uciekać od tego. Ciągnął więc temat i odbijał piłeczkę - wypominał jej błędy. Ja nie uważam tego ani za nierealne, ani za błąd.
(ale że jak to działa? Może ja jestem jakaś nieogarnięta w tych sprawach, ale jak on znalazł jakiś numer tabletu w telefonie i na niego zadzwonił? I co ma internet do tego?). - Tablety są też na kartę, kartę taką jak ma telefon komórkowy, tylko pakiet jest na niej internetowy. Często są też nawet jakieś minuty czy złotówki, które można wykorzystać na rozmowy i smsy. Na tablet można zadzwonić. On dał Miłoszowi swój tablet, ze swoim numerem, z pakietem jaki opłaca lub wrzuca w koszty firmy. Swojego czasu było modne "kilka abonamentów za jedyne 55 zł". Tak więc bez różnicy czy ma 3 czy 4 karty, bo abonament zawsze taki sam, rozumiesz? Jaki więc miał problem zadzwonić na tablet, który był jego, z numerem, który też kiedyś należał do niego?
Mam wrażenie, że u Ciebie jest trochę jak w bajkach – postaci wyciągają zza siebie przeróżne przedmioty, tylko skąd one je mają, skąd one się za nimi wzięły? - Mógł podpiąć, gdy grał. Moje dzieci zawsze jak grają to z słuchawkami na uszach, bo mojego męża irytują dźwięki gier i pikanie klawiszy, gdy nie jest to wyciszone. Poza tym bieda w dzisiejszych czasach, to nie jest brak wszystkiego. Nie ma na lodówkę, która kosztuje kilka stów, może nie być na jedzenie, bo kasa skończy się przed ostatnim, ale są przedmioty, które każdy z nas w domu ma. Kupuje się je nie myśląc co będzie jutro, bez "nie kupię tego dziś, to będzie na jeden obiad więcej". Tak więc w tym przypadku to czepianie się z twojej strony, które jest całkiem nieuzasadnione. Alkoholicy często nie mają na to, by zapłacić za prąd 30-40 zł, ale przepijają w miesiącu co najmniej 200 zł i skąd mają na dziesięć półlitrówek? Mogliby kupić zamiast nich coś innego. Są też bezrobotni co mają telewizory i markowe buty. Dzieci z biednych rodzin, ale z nałogiem tytoniowym, które mają na papierosy. To pewnego rodzaju kombinowanie, robienie uników, życie bez planu, na zasadzie "tu i teraz". Nie możesz jednak uważać, że to życie z bajek. To akurat brutalne realia.
Nie pasuje mi ten tekst do Huberta. W ogóle cała ta scena nie pasuje mi do Huberta. Ten facet to luzak, cwaniaczek, pies na baby. Własnego dziecka nie umie wychować, w sensie ma bardzo luźne poglądy na to, co dziecko musi i co może. A tutaj nagle wręcz wciska Mai telefon, aby zadzwoniła na policję i powiedziała, że ją przeleciał. I chce się dobrowolnie poddać karze. Nie kupuję tego. - Bo Hubert nie jest do końca taki jakiego gra przed ludźmi. On przybrał pewną pozę, nieco cofnął się w swoich latach, jakby przechodził drugą młodość, ale czasami zdarza mu się błysnąć taką poprawnością, powiedzieć coś mądrego, bo zazwyczaj to plecie głupoty.
OdpowiedzUsuńDoczepiłaś się, że Michał nie jest prawnym opiekunem rodzeństwa, a oni mieszkają z nim. W Polsce była taka sprawa, małego Sebastianka, który po śmierci mamy trafił pod opiekę siostry i szwagra. Oddali im dziecko, nie czyniąc z nich prawnych opiekunów. Na zasadzie "mały pomieszka z siostrą, a sprawa będzie w toku" to było takie na zasadzie "czasu próbnego". W przypadku rodzeństwa, które zabiera dzieci z domu dziecka, też często to tak działa. Dzieci te ciągle podlegają państwu, mają prawnego opiekuna w postaci dyrekcji ośrodka czy asystenta rodziny. Sprawa wtedy jest w toku, czeka się na wyrok, a te dzieci już są w tym domu tego rodzeństwa. Zwykle sądy działają w takich przypadkach szybko. Tydzień, góra dwa i jest wyrok. W przypadku Sebastiana sąd nie miał czasu, miał inne sprawy. Bujali się z tym jakieś pół roku, podczas którego wyprawili dziecko do szkoły, żywili go, ubierali, nie będąc majętnymi ludźmi. Tu już wychodzi to jak bardzo nasz system jest chory. Takie rzeczy powinny być często przyklepywane z automatu, a potem doglądane, a nie najpierw doglądane, ograniczające prawo tego starszego rodzeństwa do zajmowania się tym młodszym, utrudniania mu drogi na zdobycie jakichkolwiek środków, choćby rodzinnego. Takie rzeczy jednak mają miejsce i sytuacja Sebastiana nie była jedyną taką w Polsce. Nie jest to więc mój wymysł.
Sama byłam psychologiem w sprawie, gdzie matka zmarłą na skutek długotrwałego zażywania dopalaczy, mała Wiktoria (imię na tyle popularne, że nie muszę zmieniać trafiła do pogotowia opiekuńczego, stamtąd do wujka matki, który wcześniej miał nad tą matką prawną opiekę (gdy zmarli jej rodzice). Nie było sprawy. Przyjechał po dziecko i po 48 godzinach je dostał. Sprawa była później, trwała kilka miesięcy i wyrokiem sądu mała została zabrana od tego wujka (który nigdy nie miał nad nią prawnej opieki, bo nikt tego nie ustalił, miał tylko podpitą taką na odpierdol tymczasówkę). Oddali to dziecko siostrze jej matki, z którą ta dziewczyna nigdy nie miała kontaktów jakiś siostrzanych (żyły raczej jak para obcych, dalekich znajomych). Mała oczywiście została przez tą kobietę wzięta dla pieniędzy i jej od razu przybili rodzinę zastępczą spokrewnioną, bez żadnych tymczasówek i okresów próbnych. Do tej rodziny z tego co wiem były wzywane interwencje, interweniowali też sąsiedzi, bo awantury rzekomo były tam codziennie. I faktycznie to dziecko potem trafiło do domu dziecka, ale po kilku miesiącach tamtejszego piekła, bo (nie powinnam tego pisać jako pracownik jednej z podobnych instytucji) dziecko łatwo dać komuś i pozbyć się przez to problemów, pobierać na to dziecko kasę z państwa, choć to dziecko nie przebywa w placówce, nie oddawać tych pieniędzy temu u kogo aktualnie przebywa, ale jak już się przybije wyrok i dziecko trafi co zastępczej rodziny, to trudno je stamtąd zabrać, chyba, że jest jakaś mocna nieprawidłowość, którą można udowodnić bez konieczności znalezienia się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie (tu można przytoczyć historie rodzeństwa, gdzie najpierw zmarła chyba dziewczynka, a potem chłopiec. Miało to miejsce właśnie w rodzinie zastępczej i te śmierci dzieliło od siebie kilka miesięcy. Dlaczego więc nikt nie zabrał tych dzieci od tych ludzi już po tym pierwszym "wypadku". Tam nie było wypadków, dzieci były katowane).
UsuńTo są rzeczy, których nie zrozumiesz. Ja ich nie rozumiem pracując w tym. Sama często mam ochotę to rzucić, bo jak widzę bitą kobietę, która musi iść z dzieckiem do tego kata, by on miał z tym dzieckiem kontakt, to mnie krew zalewa. Sąd jednak mówi "mąż bił panią, jako ojciec nie bił dziecka" a to że robił to na oczach tego dziecka i dziecko i tak się go przez to boi, jakoś traci znaczenie. To jest po prostu pozbywanie się problemów, dlatego takim ofiarom często zamiast schronienia proponuje się mediacje i zachęca do tego, by się z tym mężem jednak dogadała, bo "zeszłaby z konta zasiłku i przeszła na utrzymanie męża".
Brutalne, nie?
Jedno tylko mi tu zgrzyta: szczerzące kły zwierzę jak najbardziej potrafi gryźć. Nie wiem w ogóle skąd ten pomysł, że miałoby nie potrafić. Od tego ma zęby, a w szczególności kły, które służą do wbijania w mięso. - Pewnie, że potrafi, ty to wiesz i ja to wiem, ale bohater podążył myślą, że pies, który szczeka sam się boi, więc jest niegroźny. To już jest jego pokrętna logika.
OdpowiedzUsuńMoje kolano znalazło się między jej udami. Jej nadgarstek dalej tkwił w moim stalowym uścisku. Jej usta były na wyciągnięcie moich ust. Czułem jej oddech dochodzący aż do mojej szyi.
Zakładając, że Majka stała do niego przodem (rozmawiali, więc to całkiem dobre założenie), to… czy jest to możliwe fizycznie? No i te usta były przy ustach czy szyi? Czy może Hubert ma tak długie usta, że potrafiłby sięgnąć nimi do… ust Mai, które były przy jego szyi…? Rany, to brzmi idiotycznie. - Na wyciągnięcie ust, to znaczy, że mógł ją pocałować, gdyby tylko chciał, a nie że niemal ich dotykał. Czuć oddech - no cóż, wystarczy, że głowę inaczej ułożyła, dmuchnęła, cokolwiek. Poza tym od szyi do ust jest niedaleko. Bardziej by się zgarbił, to i ust by dosięgnął. Nie było jednak sensu tego opisywać, że "gdybym zmienił pozycję", bo w takich sytuacjach czuje się takimi nagłymi bodźcami, a w głowie jest chaos.
– Nie mogę o tobie zapomnieć – wypowiedział zachrypniętym do granic możliwości głosem.
Nie no, błagam… Sztucznie to wszystko wyszło. I nie kupuję tego. Hubert mógłby się zdecydować, czy kręcą go czternastki i jeszcze z Majką nie skończył, czy zgrywa wzór cnót moralnych i niemalże sam podaje się na policję po tym, jak się z nią przespał, i trafia za kraty. Najpierw był taki stanowczy, a teraz… co? Zaczął myśleć tą drugą głową? W sumie mogłabym się tego po nim spodziewać, ale w takim razie trzeba to przedstawić inaczej. Być może tak, że to całe zdecydowanie, policja i zrywanie kontaktu to taka poza, panika? To byłoby o wiele lepsze. Tymczasem on się zachowywał całkowicie poważnie. A teraz… teraz to ja nie wiem co. Może mózg mu jeszcze nie działa o czwartej nad ranem? Mocno to wszystko naciągane. - To nie tak. Nie rozumiesz postaci. On chciał postąpić właściwie, wiedział, że w jakiś sposób skrzywdził dziecko, zabrał dziewczynce niewinność. To tłumaczy czemu chciał się oddać policji. Inna sprawa, że jednak to co zakazane go podnieca, Majkę lubi, coś do niej poczuł (nie miłość, nie zakochanie, nie ma co przesadzać). Działa na niego jednak jak taka świeżość, afrodyzjak. Zakazane zbliżenie sprawiło, że on nie może o niej zapomnieć.
Czas – takie dziwne urządzenie, mające na celu doprowadzać ludzi do szału, gdy się wydłuża, a oni nie mogą się czegoś doczekać lub mający na celu połamać niejednego, gdy spieszy się na przykład na autobus.
Miało zabrzmieć refleksyjnie, ale brzmi dennie. Od kiedy czas to urządzenie? I jak on może się wydłużać? Albo połamać kogoś? I jeszcze w jaki sposób może w ogóle wybierać między jednym a drugim? - A to już czepianie się z twojej strony zupełnie bezsensu. Bohaterka miała prawo tak o czasie pomyśleć, mogła najść ją taka refleksja, a ty możesz, ale nie musisz się z nią zgadzać, ale nie możesz uważać tego za jakiś błąd, bo "czas to nie urządzenie". Majka takimi słowami to ujęła.
nie wiem, jak inni ludzie, ale ja nie zastanawiam się nad tym, że mój chłopak ma dłonie większe od moich (czyli de facto duże – ale tylko w porównaniu z moimi), kiedy gładzi mnie po włosach czy robi cokolwiek innego. - Ty nie zwracasz, ja dziś już też nie zwracam na to uwagi. Jednak Majka, która wcześniej nie miała takich kontaktów z mężczyznami, nagle ma w łóżku faceta, dorosłego mężczyznę, to zauważa takie cechy. To tak samo jak owłosienie klatki, ścieżka miłości od pępka do penisa. Dziś też nie zwracam na to uwagi, jednak mając te naście lat, idąc do łóżka ze starszym ode mnie o 10 lat facetem, zwróciłam na to uwagę. Chyba czepiając się tego fragmentu zapomniałaś, że cały czas czytasz perspektywę 14-latki bez doświadczeń seksualnych innych niż te przeżyte z Hubertem.
OdpowiedzUsuńOdpędzić można muchę. - Sama mówię "odpędzić dłonie", "odpędzić dzieci", "odpędzić złe myśli", "odpędzić zły dzień przesypiając go". Powtórzę się, ale Majka nie musi i nie będzie mówiła poprawnie!
Jak dotąd raczej nie sprawiała takiego wrażenia. I w ogóle stwierdzenie, że jest jej ciężko, jest trochę nieadekwatne do sytuacji. Ciężko mogłoby jej być, gdyby ktoś jej bliski umarł albo musiałaby wykarmić sześcioosobową rodzinę, natomiast raczej głupio tak mówić, kiedy jedynym jej problemem (który w sumie problemem nie jest, bo nikt jej do niczego nie zmusza) jest to, że uprawia seks z dwadzieścia lat starszym facetem, sama będąc dzieckiem. - A kto adekwatnie ocenia sytuację, w której sam się znalazł? Ty potrafisz? Gratuluję, ja nie. Ludzie używają słów na wyrost, wyolbrzymiają, a więc bohaterowie także tak robią.
A to wszystko odbija się na tym, że nie jest on już ani trochę realistyczny. - Jest realistyczny. Hubert jest bardzo mocno realistyczny, choć nie uznałabym go za porządnego, dobrego faceta. Jest raczej jak nastolatek,który sam nie wie kim chce być, jaką stylówkę przyjąć. Wytknęłaś gdzieś później, że zdanie o udawaniu luzaka pojawia się za późno. Nie. Według ciebie działa to na niekorzyść odpowiadania. Moim zdaniem nie. Nie chciałam odkrywać kart od razu. Czytelnicy mieli myśleć, dużo rzeczy się domyślać, interpretować na swój sposób. Potem następuje odkrycie kart i mogą oceniać czy ich interpretacja postaci była właściwa, czy ją przewidzieli, czy jest on w stanie jeszcze ich jakoś zaskoczyć.
Mel i Suzi nie pochodzą ze zbyt ciekawego środowiska, szkołą najwidoczniej też nie za bardzo się przejmują, ale miewają takie zupełnie dla mnie niezrozumiałe przebłyski intelektu, właśnie jak powyżej. - Zupełnie jak moja pasierbica. Kończąca zawsze z dwójkami na świadectwie, interesująca się filozofią i potrafiąca udzielać tak rezolutnych odpowiedzi, że się w głowie nie mieści. Szkolnictwo, oceny - to nigdy nie odzwierciedli intelektu. To pewnego rodzaju cecha wrodzona. Mądrość się nabywa, ale kojarzenie faktów, rezolutność, takie szybkie myślenie, to już cechy często dziedziczne. Gorzej gdy dzieci z nich nie korzystają, gdy na siłę udają głupszych niż są. W swoim życiu miałam możliwość rozmawiać ze studentami piszącymi "rzycie" i z dziećmi z patologicznych rodzin mówiących o epikureizmie, czy przytaczającymi mi fraszki Kochanowskiego, satyry Ignacego Krasińskiego (chyba nie pomyliłam nazwiska). To chore zjawisko, zwłaszcza, gdy te dzieci często nawet z szóstej klasy podstawówki nie mogą wyjść, bo winą jest brak obecności, nieprzygotowanie do lekcji, to że nauczyciele ich nie lubią, patrzą na nich przez pryzmat patologicznych rodziców i środowiska w jakim się obracają.
Naprawdę poprawiasz samą siebie w myślach? Bo ja nie. I nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek tak robił. - Poprawiam. Nieczęsto, ale zdarza mi się. Kiedyś rzuciłam komuś, że "mam troję dzieci", zaraz w myślach doszłam do wniosku, że mam ich dwójkę, a jeśli policzyłam syna mojego męża jako dziecko numer trzy, to jego córkę też powinnam policzyć. Było mi w sumie przed samą sobą głupio, bo ja często ją wykluczałam, trochę na zasadzie jakby nie istniała, jakby była gościem wpadającym od czasu do czasu, spędzającym z nami święta lub dziewczyną co zabiera mi męża i moim dzieciom ojca na weekend, dwa tygodnie wakacji itd. Ale by nie było, Zuzy ani trochę nie wzorowałam na Angeli.
OdpowiedzUsuńTy naprawdę nigdy nie poprawiasz siebie w myślach. Nie nachodzi cię takie "Kurwa, co ja plotę?", "Jakie ja niedorzeczności mówię".
Hubert wrócił do picia, okej. Ale dlaczego ja, czytelnik, który siedzi od jakiegoś czasu w jego głowie, nie mam o tym pojęcia? Dlaczego Hubert myśli o niebieskich migdałach czy rosnącym zaroście, czyli o rzeczach zupełnie mi niepotrzebnych, a nie myśli o tym, że chciałby się napić albo że boi się, że wróci do nałogu? Twoja narracja jest zła, bardzo zła. - Bo alkoholik, który dłuższy czas nie pił, sam o tym nie myśli. Oddala to od siebie. Popełnił błąd, napił się i zapomniał o tym, wymazał to z pamięci, by nie mieć poczucia winy. Ja własnego męża łapałam na piciu, gdy on sam już o nim nie pamiętał i to nie dlatego, że się upił. Na pytanie "piłeś?" była zawieha z jego strony, chwila zastanowienia i "faktycznie, jedno piwo, wczoraj", a na dopytywanie z mojej strony "z setką czy bez setki?", było "cholera, Ala, myślisz, że to pamiętam?". Ciągnąc z nim dyskusję już w sposób złośliwy "czyli jednak piwo i pół litra skoro pamięć cię zawodzi" była pretensja i "zawsze rozpamiętujesz co złe, ja tam wolę nie wracać do chwil słabości, w myśl zasady że o czymś nie myślisz to tego nie ma". Hubert, który dostał od mojego męża wiele cech, otrzymał od niego także to zapominanie o własnych błędach, porażkach, nie przyznawanie się przed sobą, że coś miało miejsce. Mogłabym to wytłumaczyć na innym przykładzie, ale to bezsensu. Lepiej wyjaśnię to inaczej. To tak, że taki mężczyzna sam nie pamięta co zrobił, bo po zrobieniu tego wydaje mu się to dalekim snem, czynem niewartym zapamiętania. Kiedy ktoś o tym wspomni, ta osoba dopiero do tego wydarzenia wraca, wtedy pamięta i wybiera dwie drogi. Hubert powiedział "wiem" na wiadomość o częściowo opróżnionej butelce. Znam takich, którzy mieszkając sami, gdzie nikt inny by takiej butelki nie zostawił, bo nie miałby do tego możliwości, odpowiedzieliby "jakoś sobie nie przypominam, pewnie od dawna tam leży", bo oni sami chcieliby w to kłamstwo wierzyć.
OdpowiedzUsuńZuza powiedziała, że "Chantel odzyskała linię po porodzie". Rzuciła to od tak, jakby mówiła "odzyskała linię po ciąży" lub chciała Majce dać do zrozumienia, że dziecko jest, a nie zmarło. Tu można gdybać, czy Zuza wie co zaszło między Majką a jej ojcem.
Do tego mam pytanie: Michał ma około dwudziestki, prawda? Pokaż mi dwudziestolatka, który powiedziałby „halikopter”. Ta sytuacja jest mocno nierealna. I głupia. - Mam ci wysłać zdjęcie mojego męża? Co prawda ma znacznie więcej niż dwadzieścia lat i jakby się zastanowił, to powiedziałby poprawnie, ale tak nawykł... to tak jak jego "kordła" zamiast "kołdra" albo swojego czasu też było "kandajki", przy czym ja załamałam ręce, a on sam starał się siebie poprawić i w końcu za czwartym były te "kajdanki". Po prostu jeśli człowiek obraca się w towarzystwie ludzi, którzy nie mówią poprawnie, to nabiera takich samych nawyków. Mój pasierb nadmiernie mówi "umisz". Pyta o coś mojego syna "co piszesz? W ogóle umisz?". Na moje "zrobić ci hot doga, takiego jak na stacji benzynowej?" "a umisz?". Takie błędy nie zależą od wieku, a od otoczenia, popełniamy je przez zasłyszenie. Ja sama swojego czasu kilka razy powiedziałam "pod kordłe" z takiego rozpędu.
OdpowiedzUsuńTen gest mogła odziedziczyć po Hubercie, on też tak czynił.
OdpowiedzUsuńBłąd stylistyczny. Czynić to słowo z nieco wyższej półki, nie pasuje do Majki ani do sytuacji. - A dlaczego nie pasuje ani do bohaterki ani do sytuacji? Przecież ona nieraz błyska intelektem. Poza tym, dlaczego ty decydujesz o tym jacy moi bohaterowie powinni być i jakich słów używać? To nie jest pierwszy raz, gdy Majka użyła słowa z wyższej półki, ale też niepierwszy, gdy ty uważasz, że powinna użyć innego. Ja rozumiem, że ty tworząc taką czternastolatkę pewnie utworzyłabyś ją zupełnie inną, z inną mową, ale ja nie muszę robić tego jak ty chcesz. Nie muszę robić po twojemu.
Zaczynam uważać, że po opowiadaniu oczekiwałaś więcej, ale na zasadzie, że chciałaś by coś co z założenia miało być proste, chaotyczne, kolokwialne chciałabyś wbić w mowę co najmniej ludzi z wykształceniem wyższym. Oczekiwałaś więcej niż z założenia miało to być. To tak jakby po opowiadaniu oczekiwać, że będzie rozbudowaną, wielowątkową powieścią i każdy napomknięty wątek zostanie kiedyś rozwinięty.
Ja sama przyznaję rację co do tego, że tam było kilka mocnych potknięć, błędów takich, że sama w nie nie wierzę, gdy je czytam. Choćby pomylenie źrenicy z tęczówkami i stalowo-szare oczy. Mimo tego jednak opowiadanie podąża takim torem jakim podążać miało. Nie miałam tam na celu wszystkiego wyjaśniać, wielu rzeczy rozbudowywać. Ważna była relacja głównych bohaterów i to jak na siebie odreagowywali, jak ich ta znajomość zmieniła i też zmęczyła. Oni nigdy nie mieli być jakoś wielce górnolotni, a opowiadanie to nigdy nie miało być tym z "wyższej półki". Była to prosta, choć brutalna i brudna opowieść przeznaczona dla mało wyrafinowanego towarzystwa, bardziej dla nastolatek. Podawałam więc w prosty sposób wszystkie wydarzenia. Zupełnie tak, jakbym tę historię opowiadała jako Majka, ale właśnie koleżance z ławki.
Co do twojej oceny, to jest nieadekwatna do tego rodzaju opowieści. To tak, jakby po telenoweli oczekiwać szybszej, wartkiej akcji. W obyczajówce doszukiwać się romansu czy w horrorze narzekać na brak wątków miłosnych.
Chodzi o to, że oceniając to opowiadanie nie oceniałaś go na zasadzie, że jest tym czym jest, ale oczekując, że będzie i powinno być czymś więcej. Nie, nie powinno. Jest czym być miało. Jest opisem chorej relacji, potem niemożliwego związku, aż w końcu całkiem nieudanego małżeństwa i jest to prosty opis, kolokwialny, nietrudny do rozczytania, zachowując taką formę mowy potocznej, której używamy w rozmowie. Nie ma więc tu miejsca na obrazowe, górnolotne opisy, czy tłumaczenie wszystkiego od A do Z. To tylko przechodzenie po pewnych schematach takiej relacji i koncentrowanie się głównie na niej. Opowiadanie to nigdy nie miało być materiałem na książkę, nie można więc go oceniać jako książkowej obyczajówki czy romansu. To typowa blogowa historia i styl jakim była pisana, choć pewnie też zależny od mojego tamtejszego wieku (jakieś osiem lat temu to pisałam), to jednak, gdybym miała to pisać jeszcze raz, to nie starałabym się robić tego dojrzalej, bo bohaterowie nie są dojrzali. Nawet Hubert nie jest dojrzały. Właściwie to Majka w końcu dojrzewa, a on stoi w miejscu pomimo że jest starszy. Pisząc jednak tę opowieść teraz, a właściwie poprawiając ją, bo ubzdurałam sobie, że wszystko przeniosę na blog autorski, nadal będę chciała to utrzymać w klimacie takiej blogowej opowiastki, a nie robić z tego bestseler. Nie chcę z tego opowiadania robić czegoś czym od początku ono być nie miało. Zupełnie inaczej sprawa ma się z "Prawdziwą legendą" czy "Żoną gangstera", choć tu też Katarzynę mogłabyś uznać za niespójną. Przemyślanie ma bardzo filozoficzne, momentami jest próżna, kapryśna, bezczelna i wulgarna. Jest inteligentna, choć chowała się w biedzie i pośród patologii (choć nie pochodziła z rodziny patologicznej) oraz nie ukończyła żadnej szkoły. Niby jej pochodzenie i wykształcenie powinno wykluczać te filozoficzne przemyślenia, porównania do wysoko stojących powieści i publikacji, ale nie jest tak. Samo to, że wyszła za majętnego, wykształconego mężczyznę to powód by myśleć, że zauważył w niej więcej niż zgrabne ciało, szerokie gardło i ciasną cipkę. Chodzi o to, że on mógł kobietę taką tylko wykorzystać, nie musiał się od razu żenić.
UsuńMyślę też, że do mojego sposobu pisania trzeba nawyknąć, w jakiś sposób lubić opowieści tego typu, w taki a nie inny sposób przedstawiane, bez wymagania "by były czymś więcej", bo nie miały być niczym więcej, nie miały być napisane lepiej, zgrabniej, plastyczniej, bardziej obrazowo, dokładniej, poprawniej. Miały w prosty sposób opowiadać o skomplikowanych relacjach, trudnych ludziach, złych wyborach. One były od początku serwowane dla pewnego grona odbiorców. Zresztą, nie da się pisać dla każdego. To tak jak po Zmierzchu cy Greyu nie można wymagać, że będzie mniej przewidywalne, postacie będą bardziej realne. Jedno miało być bajką dla nastolatek, drugie bajką dla dorosłych i sięgając po te książki wiemy z czym mamy styczność już od pierwszych rozdziałów. To nasz wybór czy to akceptujemy, jesteśmy w stanie się w tym zaczynać i brnąć dalej, czy zawracamy i odkładamy na półkę. Ja mogę powiedzieć, że Edward wcale nie był męski, a Christian mnie nie podniecał. Bella i Ana mogły uważać inaczej. Ja mogę oceniać bohatera po swojemu, ale nie mogę oceniać, że ocena bohaterek odnośnie tego samego bohatera jest zła. One są po prostu inne ode mnie. Nie mogę więc napisać, że autorki źle stworzyły te postacie, tylko dlatego, że ja stworzyłabym je inaczej jeśli miałabym o nich myśleć tak jak ich kobiety. Ty oceniając moje opowiadanie często poprawiałaś Majki myślenie o Hubercie i Huberta myślenie o Zuzie. Uważałaś, że coś powinno być ujmowane inaczej, oceniane inaczej i ogólnie być inne, bo ty byś to i tamto zrobiła inaczej, inaczej to ujęła, inaczej napisała. Ty tak, ale ani Majka ani Hubert nie mają obowiązku myśleć, mówić, czuć po twojemu. Ty możesz o swojej córce mówić o imieniu, gdy ją widzisz, to myśleć o niej jako o... załóżmy Natalii. On może myśleć jak o obcej dziewczynie, mówiąc "ta w dresie", czasami maskując to słowami "moja nastolatka" jakby chciał sam w to uwierzyć, że jest jego, że jest jej ojcem.
UsuńTym wywodem kończę. Za ocenę dziękuję. Wiele zmian postaram się wprowadzić, z wieloma się zgadzam i sama o nich wcześniej myślałam, ale z tym, by bohaterów prowadzić innymi drogami i nadawać ich mowie inny kształt się nie zgadzam i tego zmienić nie zamierzam.
Standardowo? Nie zauważyłam, by wcześniej tak mówił, a Mel też nie zwróciła na to uwagi. Poza tym jak to „niektórego rz”? (Swoją drogą „ż” i „rz” – w cudzysłowie, ale nie dużymi literami). Nie sądzisz, że takie dzielenie brzmi absurdalnie? Nie masz pojęcia o wadach wymowy. - W tym przypadku znowu się wymądrzasz, gdy sama nie masz o czymś pojęcia. "rz" po spółgłoskach mówi się ciężej niż po samogłoskach. Jest od cholery osób co "przyszedł" mówią "pszyszedł" lub nawet "pszyszed", ale już "żyć" czy "pomóż" mówią poprawnie. Wiktor miał być charakterystyczny, otrzymał więc pewną wadę wymowy, która choć może nie jest częsta to ma prawo istnieć. I on od początku mówi z tą wadą, wiec nie wiem jak możesz uważać, że to pojawiło się nagle. Tu wychodzi takie twoje mądrzenie się, że wiesz wszystko najlepiej, w chwili, gdy pewnie nie zadałaś sobie trudu, by to sprawdzić. Po prostu, dla ciebie, jeśli się z czymś nie spotkałaś, to tego nie ma i ktoś inny źle tego użył. To że się z czymś jeszcze w życiu nie spotkałaś, nie znaczy, że to nie istnieje.
OdpowiedzUsuń"umarły zombie" - sposób mówienia bohaterki. Inna moja mówi "jakby chciał mnie zabić tak całkiem na śmierć". Tak więc znowu z twojej strony jest to czepianie się bezsensu, o coś co być miało, w narracji pierwszoosobowej nie może być uważane za błąd.
"Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki" prawidłowo brzmi "Nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki". Uwierz, że wiem. Bohater wiedzieć nie musiał. Zresztą, większość osób używa tego do "popełnić dwa razy ten sam błąd", jako taką przestrogę, niżeli w znaczeniu dokonania niemożliwego. Tak jak pisałam, opowiadanie jest pisane w sposób kolokwialny, narracja także miała tak być pisana. Tobie się to nie podoba, ale błędem nie jest.
Może trochę pokory, hę? Ocena jest wyczerpująca i SPRAWIEDLIWA. W pełni popieram NieFikcyjną, której odradzam oceny kolejnych opowiadań tej osoby, bo to tylko strata czasu. I tak nic nie pojmie. Life is brutal, babe. Lepiej wyciągnij wnioski i zacznij poprawiać błędy, zamiast pisać tu bezsensowne wypracowania.
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się. Oceny zawsze są subiektywne, nigdy obiektywne. Podobna rzecz ma się z wyrokami. Tak więc autor może coś poprawić, ale nie musi. To za co jedni chwalą, drudzy będą za to ganić.
UsuńPokora była, autorka do wielu błędów się przyznała, z wieloma zgodziła, ale nie ma obowiązku pisać pod dyktando recenzentki i godzić się ze wszystkim, gdyż wtedy nie pisałaby już swoim stylem, a stylem recenzentki. Kilka wytknięć recenzentki też nie miało żadnego pokrycia w rzeczywistości i ja sam widziałem w tym doszukiwanie się błędów na siłę. Jedno zdanie można napisać na kilka różnych sposobów. W ten sposób zawsze można się doczepić, że zdanie można było napisać inaczej. Jedni powiedzą, że za krótkie, inni ze za długie, następni ze za poważne, kolejni ze zbyt kolokwialne - to właśnie jest czepianie sie na siłę. Ostatnio w każdej recenzji to widzę. Nie podchodzicie do czytanego tekstu jak recenzentki, a jak osoby, którym się wydaje, że mają za zadanie przeprowadzić temu tekstowi korektę i to korektę zrobioną pod siebie, według waszych upodobań. Nie na tym polega moim zdaniem recenzowanie.
To nie jest recenzja, bo to nie jest recenzownia. Ktoś chyba zabłądził :D kwik, kwik.
UsuńOcenę popieram; po przykładowych cytatach już na pierwszy rzut oka widać, że autorka wciąż nie ogarnia narracji pierwszoosobowej. Te same znudzone tłumaczenia fabuły, na której dowodów nie ma w tekście, i swojego pomysłu, który może i ma potencjał, ale samo wykonanie leży i kwiczy.
Otóż to! Szkoda, że ta osoba tego nie widzi... Żeby się za coś zabierać, to trzeba się na tym znać.
UsuńA to dziwne, bo gdzieś kiedyś widnieliście pod hasłem "recenzje", przynajmniej ja na was tak trafiłem. Było to w jakimś katalogu.
UsuńJa nie chce bronić autorki, bo sam mam jej dużo do zarzucenia. Ja czytałem to opowiadanie w całości. Tu oceniająca nie kupiła postaci Huberta, ja nie mogłem kupić postaci Majki. Od pewnego momentu, nie mogłem w nią uwierzyć. Byłem szczery, bo nie chodzi o to, by takie odczucia ukrywać.
Jednak wracając do was i waszych ocen i to nie tylko tego opowiadania czy opowiadań tej autorki, ale ogólnie, to często jedna z was przeczy drugiej z was. Ty i koleżanka powyżej uważacie, że autorka nie ogarnia narracji pierwszoosobowej. Inna osoba od was, jak i ja uważamy, że robi to świetnie. Właśnie w sposób normalny, kolokwialny, zastosowując język typowy dla postaci. Jednak do takich rzeczy trzeba przywyknąć, nie każdy lubi kolokwializmy, niektórzy wolą trzymać się powagi i takiej książkowej wersji narracji. Tu wychodzi właśnie subiekcja, tu nie ma miejsca na obiektywizm. Mnie ktoś potrafi zarzucić nienaturalny dialog, a ktoś inny po nim przyjść i uznać, że dialogi są bardzo realne i takie "jak żywe", dokładnie tak jakby się siedziało obok i ich słuchało. Takie coś zależy od upodobań, środowiska w jakim przyszło nam się obracać. Podobnie patrzymy na postać, naszymi prywatnymi kryteriami, na wydarzenia także. Zawsze co się nie spodoba jednemu, to spodoba się innemu, dlatego nie widzę sensu w zastosowaniu się do każdej jednej rady, bo takie rady często przeczy jedna drugiej.
Do blogów z recenzjami i ocenami jednak od dłuższego czasu mam jeden i ten sam zarzut. Każde opowiadanie oceniane jest tą samą miarą, podczas, gdy ja, jako czytelnik, każde opowiadanie mierze inną. Nawet każdy film mierzę inną. Czegoś innego wymagam od telenoweli, czegoś innego od kryminału, a czegoś innego od sensacji. Nawet u poszczególnych reżyserów widzi się różnice, choć tworzą w tym samym gatunku. Krytycy, tak jak 'pochwalcy' znajdą się zawsze. U was jednak bardzo zauważalne jest to, że patrzycie na opowiadania innych pryzmatem własnej twórczości. Oczekujecie, że autorzy będą formowali zdania w taki sam sposób jak wy, wprowadzali bohaterów tak samo jak wy, nakreślali ich charakter podobnymi sposobami jak wy (i nie mówię tu tylko o waszym blogu, ale o większości blogów tego typu). Często zamiast coś oceniać, krytykować, chwalić, ganić, poklaskiwać czemuś, to ja widzę kilka akapitów oceny i kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt akapitów korekty, gdzie nie są wypisywane błędy i potknięcia, które są błędami i potknięciami, czymś co trzeba koniecznie zmienić, ale czymś co zmienić jedynie można, ale nie ma takiej konieczności. Wy wszystkie to argumentujecie jednym "ja bym napisała inaczej", "ja bym tę opowieść stworzyła inaczej", "ja bym zrobiła to i to inaczej". Czy na tym polega ocena albo recenzja, by wziąć cudzą twórczość i przerabiać ją pod własny styl, własne upodobania, własny sposób pisania? Nie zgadzam się z tym, po prostu. Ty możesz mieć inne zdanie, a ja zostanę przy swoim, bo moim zdaniem taka recenzja nie uczy jak pisać dobrze, ani jak pisać lepiej w swoim stylu, a jak zmieniać swój styl pisania i swój pomysł na styl pisania i pomysły autorki takiej oceny (trochę masło maślane, ale jestem po nieprzespanej nocy i idę na nockę, tak więc dobranoc i myślę, że nie ma co kontynuować dyskusji bo mamy prawo do różnych poglądów, ewentualnie możesz napisać jakie masz ty i z czego wynika taki sposób ocen, takie wciskanie w cudze usta swoich słów, znaczy w cudzą rękę swojego pióra).
WS nigdy nie było recenzowiskiem, recenzownią czy innym takim. Od początku tworzymy FUZJĘ OCENIALNI. I oceniamy według pewnych standardów, najwyraźniej za mało nas czytałeś. Może zerknij pod jakieś ocenki dobrych blogów? Tam też chwalimy tylko autorów za to, że napisali coś tak, by nas zadowolić? :D wypisujesz tu same bzdury, a każdy twoj argument to tylko dowód na to, że za mało wiesz o samym pisaniu. Przykro mi. Może najwyższy czas wrócić do brutalnej rzeczywistości i przyjąć do wiadomości, że pisanie wymagającej, dobrej i wartościowej prozy to nie jest tak do końca "wolnoć tomku w swoim domku" i istnieją jednak pewne zasady, normy i cała teoria pisania oparta na zdefiniowanych pojęciach? Na jakiej ty zasadzie chciałbyś oceniać prozę, przepraszam ja ciebie, skoro nie na tym, czy całość jest dobrze skonstruowana i wynik czytania całkowicie pokrywa się z założeniami autora odnośnie tekstu (czyli wszystko działa, każdy środek literacki spełnił swoją funkcję), a pewne środki (np. ta nieszczęsna narracja) poprawnie zostały wykorzystane?
UsuńPoza tym, jeżeli ktoś odbiera recenzję jak wielką obrazę majestatu, tak zrobiła to ta osoba, to już chyba jest coś nie halo. Niech się lepiej ta osoba zastanowi nad sobą.
OdpowiedzUsuńTy jesteś tą osobą co miała kiedyś bloga o II wojnie światowej? Tą co potem wszystko olała, nagle zniknęła? Jeśli się nie mylę i mam co do tego rację, a odpowiedzi na moje pytania są twierdzące, to myślę, że nie ma co z tobą dyskutować. Ciężko uznać, że ty się znasz na pisaniu, gdy zaczęłaś i skończyłaś na prologu.
UsuńTM zdobyła bardzo wysokie noty na portalach erotycznych, gdzie fragmenty jej opowiadań zostały opublikowane. Nie wszystkie to były dziesiątki, ale jednak... na brak czytelników nie narzeka. Tak więc jej styl pisania jest stylem, który może się podobać, choć oczywiście nie każdemu. Nigdy jednak jej opowiadania nie miały się zamieniać w publikacje książkowe. Ona sama mówi o tym jak o blogowej pianinie dla frajdy i myślę, że blogi właśnie tak należy oceniać, jako pisane dla rozrywki, a nie poprawności w każdym calu. Od opowiadań blogowych też nie można wymagać bezbłędności, a to często robią ludzie, którzy chyba nie zdają sobie sprawy, że te opowiadania nie przeszły korekty i nie musiały jej przechodzić, że bety są zbędne, bo chyba pisanie opowiadań na bloga nie miało być pracą taką jak u autorów przed papierowymi czy ebookowymi publikacjami. Gdzieś ta granica między opowiadaniem blogowym, a książką zaczęła się zacierać, także u komentujących. Nie sądzę, by to było zdrowe, by do hobby i rozrywki podchodzić jak do obowiązku i ciężkiej pracy. Ja sam piszę dla rozrywki, a nie po to, by kiedyś otrzymać nagrodę literacką.
A Ty i ta nieszczęsna aktorka to nie ta sama osoba?? :D Bo również odnoszę takie wrażenie. Takie COŚ. Hue Hue. A i tak zdania nie zmienię, że ów osoba wyżej sra niż siedzi.
UsuńNie, wziąłem się z zupełnie innej bajki. Ja też nie bronię autorki. Jedynie dostrzegam w ocenach tego typu takie dziwactwa jak mierzenie wszystkiego jedną miarą i oczekiwania, że autorzy przejmą przez nie sposób pisania oceniajacej. Wcześniej to napisałem na KKB pod oceną bloga Dusi, gdzie jakaś oceniająca uważała, że każde opowiadanie musi mieć opisy i to najlepiej obszerne. Bzdura totalna, bo choćby nowele mają to do siebie, że mają te opisy bardzo okrojone. Dostrzegam więc, że oceniają często osoby, które się na twórczości i literaturze wcale nie znają, brak im podstawowej wiedzy.
UsuńGdybym ja miał oceniać, że każdy kto pisze inaczej niż ja, pisze błędnie, to byłoby przegięcie i często takie przegięcie na blogach typu Wspólnymi siłami widać. Zresztą sam tak często przeginam, doszukując się obyczajówki w fantastyce, niejedna osoba zwróciła mi na to uwagę i już staram się tak nie robić.
Czytałam całą ocenę, więc znam jedynie fragmenty, które ta zawierała. Zgadzam się ze zdaniem NiFikcyjnej.
UsuńTu nie chodzi o styl, w jaki wypowiada się młoda bohaterka, bo jest on odpowiedni, pasuje do wieku. Głównym problemem jest brak rozróżnienia w sposobie myślenia czternastolatki i trzydziestolatka. NieFikcyjna podkreślała wiele razy, że dialogi są na dobrym poziomie.
Drugim problemem jest brak umiejętności posługiwania się narracją pierwszoosobową, wiele przykładów znajduje się w tekście powyżej.
Autorce bloga zostały zwrócone uwagi na błędy w fabule i stylistyce, poprawność nijak ma się do tego, co preferuje oceniająca w tym momencie. Uważam, że całość jest sprawiedliwa, na pochwały również znalazło się miejsce, dobre strony opowiadały zostały docenione.
Pozdrawiam
Ps. Prosimy nie przeprowadzać pod tym postem dyskusji spoza jego tematu, bo generuje niepotrzebne spiny : )
Oj, nie wmówisz mi żeajka i Hubert myślą tak samo. Poza tym zapoznałem się z jeszcze jedna oceną opowiadania, które czytałem i tam to już w ogóle straszne kwiatki były, bo autorka wyczytała z tekstu coś czego nie było. Nadal pozostaję więc przy swojej opinii, że te oceny nie uczą jak pisać lepiej, a głównie opierają się na informacji jak dane opowiadanie napisałaby autorka oceny, co jak dla mnie mija się zupełnie z celem tworzenia takich stron. Kiedyś byłem bardzo za jeśli chodziło o powstawanie takich stron. Dziś jestem na nie, bo ocena uzależniona jest od pisania pod dyktando jej autorki, podczas gdy wiele z was ma opowiadania znacznie gorszej jakości niż te które ocenia, pełne klisz, braku realności. Nie chodzi jednak o to by być bezbłędnym, a o to by oceniać styl pisania autora, nie oczekując od niego zmian tego co zmian nie wymaga. Tu nie chodzi o wystawienie oceny, czyli o to czy to będzie 2 czy 5. Sam temu opowiadaniu nie dałbym więcej niż 3. Było tu jednak czepialstwo o nieistniejące błędy i braki, które uznawane były za błędy i braki jedynie z tego powodu, że autorka oceny napisalaby to inaczej lub brakowało jej podstawowej wiedzy, także o realiach życia. Czepianie sie o laptop, słuchawki, dzwonienie na tablet. Błagam, naprawdę wystarczyło niektóre rzeczy wygooglować. W tej drugiej ocenie jaką czytałem jak sobie ubzdurała z dupy, że wampiry są martwe bo przecież zawsze i wszędzie tam jest, to nie interesował ją czytany tekst i to, że w tym opowiadaniu może być akurat inaczej. Czepiała się, co ewidentnie było wynikiem braku umiejętności czytania ze zrozumieniem. Myślę, że niemal w każdej ocenie tych osób mógłbym znaleźć takie kwiatki, niestety.
UsuńMajka*
UsuńPewnie błędów jest sporo, bo pisze z telefonu, ale myślę, że i tak nie ma sensu podejmować z wami dyskusji, bo wszystkie argumenty sprowadzacie do "bo ja bym napisała tak i tak" oraz do "wydawało mi się".
Kurde, nie mogę :D żywe wampiry, serio? Błagam.
UsuńNo ale okej, przyjmijmy to wynaturzenie. Twoje główne założenie odnośnie oceny tamtego bloga jest wyssane z palca. Myślisz, że z góry nie przyjęłam autorkowej wizji, a prawda jest taka, że ta wizja była słabo przedstawiona w tekście, pewne elementy się wykluczały, inne nie zostały wytłumaczone poprzez sceny, rety. Pomysł na żywe wampiry się nie obronił, przykro mi. Brakło scen, dowodow w tekście, płynnego podania informacji czytelnikowi, pomijając ekspo, i najlepszego, czyli sposobu połączenia scen w taki sposób, by móc z nich wnioskować i zostać wciągnięty w świat bez luk pozostawiających wątpliwosci. Zgadzam się, że w tamtej ocenie kilka rzeczy to mi się pomieszało, ale przecież czytałam to opowiadanie i nie uparłam się na siłę, że "słaby, bo tak". Kurde, ocena jest pełna dowodów na słabą kreację uniwersum!
Dlaczego nie doczepisz się zarzutu w stronę ekspozycji czy złego wykorzystania narracji? Sądzisz, że oceny zmuszają autorów do pisania opowiadań pod nas, a przecież każda jedna pełna jest rad odnośnie pisania, rad często technicznych na temat sztuki pisania od kuchni (i podstaw takich jak choćby narracja!, o których autorzy blogowi często nie mają pojęcia), ale ostatecznie przecież to nie nasz interes, czy ktoś z tych rad skorzysta. Tylko po co w takim razie marnować nasz czas? Po ocenach widać, czego wymagamy od dobrych tekstów, rety. Bycia materiałem z wyższej półki skonstruowanym jak dobra, wciągająca powieść, a nie first draft czy opcio bez podstaw, "bo każdy może przecież sobie coś pisać for fun".
Ale wracając do innego bloga i tamtej innej oceny, to nie jest tak, że przeszkadza mi żywy wampir (tak, wampir, zwany także z prasłowiańskiego jako "martwiec"), bo autorka miała sobie potrzebę. Już kij z tym, że w Słowiańszczyznie, z ktorej wampir się wywodzi, powstawał on z niepogrzebanych (niespalonych) zwłok. Kij z kulturą polską i jakimkolwiek słowiańskim akcentem, do którego autorka sama sobie otworzyła furtkę w postaci miejsca akcji, po czym olała własny potencjał. Stary, zrozum jedno. Raz jeszcze, łopatologicznie: to nie jest tak, że masz w tekście żywe wampiry i to z góry jest złe, nie podoba mi się, więc słaby. Tylko opis tych istot wyciągany tekstu jest sprzeczny, pełen niezgodności i wątpliwy. Twoje czytanie ze zrozumieniem tamtej oceny ómarło albo najwyraźniej jesteś nieogarem, który nie wpadnie na to, że świat w tekście NIE BYŁ OPISANY, więc nie miałam z czego wyciągać o nim poprawnych wniosków, autorka swoją wizję miała w głowie, a na blogu nie odnalazłam odzwierciedlenia jej zamysłu. Wierzę, że wymagającego czytelnika nie zadowoli ekspozycją opisane na pół gwizdka uniwersum. Ja oceniam opowiadanie jak materiał pod wydawkę, a nie po prostu opcio z bloga. Staram się to robić maksymalnie profesjonalnie, a jeżeli nie odpowiada ci moją praca i uważasz ten wolontariat za słaby, to daj mi argument inny niż wskazywanie czegoś, co ci się nie podobało w ocenianym opowiadaniu koleżanki, które de facto z perspektywy stylistycznej, narracji i niewykreowanego od podstaw świata przedstawionego opartego na ekspozycji, braków hintów fabularnych i forshadowingu jest blogiem słabym. Bo ja na to dowody akurat mam.
Zapraszam cię pod ocenę tamtego bloga. Odpisałam ci tam już wcześniej; chyba nie zauważyłeś.
Ja podsumuje to prostym: jeżeli serio, Dariuszu Tychonie, uważasz, że każdą historię, którą zaczynamy pisać, powinniśmy dokończyć... to chyba rzeczywiście nie powinieneś pisać.
UsuńPoza tym "stary"? A co ja jakiś twój ojciec czy kumpel? Ja do ciebie odnoszę się z szacunkiem i wysoką kulturą osobistą, a ty do obcego mężczyzny, przed 40 piszesz jak do kumpla z podwórka. W tym też widać twój profesjonalizm i także wychowanie jakie odebrałaś. Taka odżywka to już powód by zakończyć z tobą dyskusję, bo na poziomach jesteśmy różnych i nie mam ochoty zniżać się do twojego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
odzywka*
UsuńInternety tak bardzo na poważnie.
UsuńOcenianie pod wydawnictwo? A bo bajek i nowelek to się nie wydaje? Bardzo profesjonalne stwierdzenie. Dekameron też miał dużo stron, a pełen był ekspozycji (aż się dziwię, że Tychon tego nie przytoczył, bo to jego ulubiony przykład).
UsuńSpotkałam w życiu książki bez dialogów, opowiadania bez opisów. Oczywiście mówię tu o wydanych przez wydawnictwo publikacjach. Nie wiem więc skąd wnioski, jakie Ty wyciagasz. Wygląda to tak, jakbyś oceniała opowiadanie pryzmatem tego co sama tworzysz i tego co sama czytasz, a pisanie opowiadań, to nie jeden gatunek, jeden sposób przedstawiania. Inny sposób przedstawienia niż twój nie musi być od razu błędny.
Poza tym też stąd spadam, nie chce już tutaj żadnych ocen od was, bo kultura i netykieta na tym blogu umarła, wali w dno od spodu. Profesjonalizm bez szacunku do drugiej osoby? Ja wiem, że to Internet, ale nie ma na to usprawiedliwienia.
Fakt, może Skoia źle się odezwała, ale nie ma też obowiązku wiedzieć, ile masz lat. Przecież jesteś anonimowy.
UsuńA co do wydanych książek - to, że coś zostało wydane, nie zawsze znaczy, że jest dobre. Novae res wydaje fanfiki z One Direction, heh. :D
Rację ktoś kiedyś miał, że z panem Tychoniem ciężko się porozumieć i zarzuca innym brak racji, sam nie widząc swoich błędów i twierdząc, że wie najlepiej.
Wyjście jest proste - nie chcesz, nie zaglądaj tu. Sporo osób jest wdzięcznych za nasze oceny, część niezadowolonych - kwestia indywidualna. Ale zarzucając nam nieumiejętność oceny tekstu, która opiera się na wiedzy ogólnej, powszechnej na temat pisania, na tym, co jest w wszelakich poradnikach różnych autorów... no kosmos po prostu. Dobrze, uszanujemy Twoje zdanie, Taka Miłość, i wykreślimy Cię z naszych kolejek.
Naprawdę dłuższą rozmowa nie ma sensu.
Nie, żebym namawiała - absolutnie - ale zastanawiam się, dlaczego pan Dariusz jeszcze ma swoje blogi w naszych kolejkach, skoro naszej pracy nie szanuje i nasze oceny są nieprzydatne. To moja czysta ciekawość, bo wydaje mi się to nieco absurdalne.
Możecie mnie wykreślić, mnie w sumie wszystko jedno.
UsuńJa widzę swoje błędy, dlatego nie nazywam się profesjonalistą. Natomiast tutaj mamy profesjonalistkę z poważnym podejściem, która nazywa innych starymi i imbecylami, a po chwili jest zdziwiona, że ktoś zwraca o to uwagę, bo przecież to tylko zabawa w internecie i nie ma co brać tu wszystkiego na poważnie. To zaprzeczanie samemu sobie, miotanie się jakby już samemu się nie wiedziało czy jest się profesjonalistą czy niewychowanym gówniarzem, który uważa, że w internecie wszystko wolno. Tu nie ma znaczenia mój wiek, jeśli ktoś uważa się za profesjonalistę a te stronę za coś typu poważnej pracy, to tak się nie odzywa i już.
Tak jak pisałem wcześniej nie jesteście otwarte na dyskusję, a błędy można wam palcem wytykać, a i tak będziecie odwracały kota ogonem i miały się za nieomylne.
Pisząc o profesjonalizmie udowadnia się go poziomem prowadzenia dyskusji, tego zabrakło. Czym więc ta pani to udowodni? Maturą? Haha, to tak nie działa. Nie widać po jej wypowiedziach ani dojrzałości, ani kultury, więc nie ma profeski.
Tak jak z ekspozycjami. Piszecie, że są złe, nieumiejetnie używane. Nie ma ani słowa o tym dlaczego tak uważacie, dlaczego akurat do tego opowiadania nie pasowało. Nie pasowało akurat wam, była konieczność się do czegoś przyczepić, tak jak do dzwonienia na tablet, swoją drogą śmieszne, by tego nie sprawdzić przed publikacją oceny. Ciekawe ile jeszcze rzeczy nie zostało sprawdzonych, a zostało uznane za błąd. Ludzie są omylni, akceptowałbym to, ale nieumiejętność przyznawania się do błędów i pisanie momentami głupot wyssanych z palca, to coś co zniechęca do pozostania na tej stronie na dłużej. Z wami albo trzeba się zgadzać, albo się nie odzywać. Pani na S nawet nie była wstanie po komentarzu Adny odpowiedzieć skąd jej się niektóre rzeczy wzięły, padło jedynie "ja tam to wyczytałam" bez podania choćby jednego fragmentu, który by to udowodnił.
Wasza dyskusja to pisanie tego samego bez podania argumentów. Ja podaję argumenty, a wy ciągle trwajcie w "bo ja bym to i to".
Przy czytaniu waszych ocen odnoszę wrażenie, że do każdego słowa można się doczepić. Do wszystkiego właściwie można się doczepić. Raz uznacie, że akcja idzie za szybko, innym razem, że za wolno. ciekawe czy Odyseję Homera też byście skrytykowały, bo akcja za wolna. To wybór autora czy coś jest wolne czy szybkie i ani gnanie na przód, ani świadome spowalnianie i monotonność nie mogą być uznawane za błąd bez odpowiedniej argumentacji, a zdanie oparte na "bo ja bym zrobiła inaczej, bo mnie się tak nie podoba" nie jest profesjonalnym argumentem. Może być argumentem czytelnika, który rezygnuje z czytania, bo opowiadanie nie jest w jego guście. Nie może być to jednak argumentem obiektywnie oceniającej osoby. I zanim odpiszecie, proszę się naprawdę zastanowić i podać argumenty. Każdy może ocenić waszą ocenę, nikt nie musi się z nią zgadzać, zwłaszcza, gdy same sobie zaprzeczacie nawet odnośnie własnego podejścia. Nie potraficie nawet własnych ocen obronić argumentami innymi niż "bo moim zdaniem". Nadal nie wiem dlaczego Hubert nie powinien nazywać Zuzy swoją nastolatką, nie widzę w tym żadnego błędu, bo sam o dzieciach mówię "mój pięciolatek". W podawaniu takich rzeczy jako przykłady błędów, bo Wy byście napisały inaczej nie jest profesjonalne. Często jedynym argumentem jest "bo ja tak nie mówię", "bo ja tak nie myślę", "bo ja samej siebie nie poprawiam". Naprawdę takie argumenty uważacie za profesjonalizm?
Nie. Nie jesteśmy nieomylne, Ty to stwierdziłeś, żadna z nas tego nie napisała.
Usuń"Tak jak z ekspozycjami. Piszecie, że są złe, nieumiejetnie używane. Nie ma ani słowa o tym dlaczego tak uważacie, dlaczego akurat do tego opowiadania nie pasowało". - No, zazwyczaj tłumaczymy to przez całą ocenkę, noale. Myślisz, że wzmianka o tablecie ma wpływ na ocenę? Czasami zawieramy niejasne dla nas fakty, z czystej ciekawości, bo przecież też JESTEŚMY OMYLNE i niektórych rzeczy po prostu NIE WIEMY. Przecież nie wypisujemy samych błędów czy pochwał w ocenach, typu "to jest dobre, a to złe" i koniec. Nope.
Gdzie masz napisane "bo ja bym to, bo ja bym tamto"? Nie wiem, jak czytasz ze zrozumieniem.
"Może być argumentem czytelnika, który rezygnuje z czytania, bo opowiadanie nie jest w jego guście". Ocenki są subiektywne. I wcielamy się w rolę czytelnika. I ocena to rozbudowany komentarz.
"Każdy może ocenić waszą ocenę, nikt nie musi się z nią zgadzać" - no wiemy, właśnie to robisz, więc dyskutujemy na ten temat. Tylko że rozmowę uważasz za zaciekłą walkę, nie mam pojęcia z jakiego powodu.
"Nie potraficie nawet własnych ocen obronić argumentami innymi niż "bo moim zdaniem"." - cholera, pokaż mi to palcem przy każdym argumencie, bo nie zdzierżę. Szukam, a nie ma.
A ostatnich zdań, wyssanych z palca, nawet nie skomentuję.
Argumentujesz? to podaj cytaty z ocenek, gdzie CIĄGLE PISZEMY "BO JA TAK UWAŻAM".
A jeśli chodzi o "Możecie mnie wykreślić, mnie w sumie wszystko jedno." - Ale nam nie. Chcemy wiedzieć, czy mamy oceniać Twoje opowiadania, czy nie. Zdecyduj, proszę i z góry dziękuję za odpowiedź.
Chwila, For, muszę podsumować wnioski z zeznań Dariusza...
UsuńWychodzi na to, że ZA POWAŻNIE traktujemy materiały blogowe, które nie muszą być od razu powieścią, bo to zwykłe opcia, a wszelkie niepoprawności i elementy wątpliwe to tylko niedoceniony zamysł autora i jego stylistyczna domena; przy okazji jesteśmy ZBYT NIEPOWAŻNE i nieprofesjonalne na ocenkowanie w sieci, ale jednocześnie internety same w sobie są ZBYT POWAŻNYM miejscem, by wyrażać się w nich kolokwialnie i traktować wszystkich komcionautów na równi.
http://cdn.playbuzz.com/cdn/1aaecc61-5384-4d8b-b639-7daee23777b3/9ba2dc39-0aa4-40c5-bfbb-a84af7825364.gif
Wszystko mi jedno w sumie. Nie przemówisz. Chcę tylko znać odpowiedź, czy pan Dariusz chce łocenek, czy nie.
UsuńSię ubawiłam, nie ma co! :D
OdpowiedzUsuńNieFikcyjna pragnie przekazać, że jest poza zasięgiem i odpisze dopiero w środę.
OdpowiedzUsuńPo kiego wuja autorka zgłasza się do oceny, skoro nie przyjmuje żadnych uwag? Czyżby chodziło tylko o potwierdzenie własnej zajebistości i dodanie na blogu linku do kolejnej pochwalnej ocenki?
OdpowiedzUsuńTo samo sobie myślę właśnie. Najlepsze jest to, że ona ma w zwyczaju nie pozostawiać na innych autorach suchej nitki, choć sama krytyki przyjąć nie potrafi. Ewenement z niej. Współczuję tylko oceniającej, że zmarnowała na nią czas... Eh, wszyscy jej czytelnicy (dziwię się, że w ogóle jakichś ma) powinni zajrzeć tu i to zobaczyć. Muł i wodorosty.
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że umożliwiłam tylu osobom tak ciekawą, konstruktywną i mądrą dyskusję. :)
OdpowiedzUsuńNie będę odnosić się do tego, co napisały osoby niemające z tą oceną niczego wspólnego. Po prostu zwrócę się do jej bezpośredniego odbiorcy.
A więc, droga autorko, przeczytałam wszystkie Twoje komentarze, jednak, jako że nie ma to najmniejszego sensu, nie będę odbijać piłeczki i odpowiadać na Twoje uwagi. Myślę, że niczego by to nie zmieniło w postrzeganiu Twojej własnej twórczości. Chciałabym tylko zaznaczyć, że po pierwsze – ocena to nie recenzja (różnica nie leży tylko w nazewnictwie, ale również w konstrukcji takiej formy wypowiedzi), po drugie – ocena (i tu akurat jest tak samo jak w przypadku recenzji) nigdy nie będzie w stu procentach obiektywna, jednak naszym (członków WS) celem i marzeniem jest, aby udzielać jak najbardziej przydatnych, wartościowych i mądrych porad, po trzecie – w całej ocenie nie padło ani słowo o tym, że każę Ci coś zmieniać, tym bardziej pod siebie, ja tylko sugeruję, doradzam, poprawiam, bo taka jest formuła ocen, wreszcie po czwarte i najważniejsze – mierzi mnie Twoje zachowanie. I teraz będę odnosić się tylko do „po czwarte”, bo tak naprawdę reszta po mnie spływa.
Spędziłam nad tą oceną ponad pół roku. Nie oznacza to, że przez bite sześć miesięcy z hakiem ślęczałam nad Twoim blogiem i próbowałam wykrzesać z siebie te kilkadziesiąt stron. Były tygodnie, w których nawet nie zajrzałam do tej oceny, chociaż z tyłu głowy cały czas miałam to, że mam jakieś zobowiązanie, że coś zaczęłam, coś komuś obiecałam, więc muszę się z tego wywiązać. Czasami były o wiele ważniejsze sprawy na głowie niż blogosfera. Na przykład studia, które okazały się bardzo wymagające. Albo zwyczajnie: życie. Mimo wszystko jeśli za coś się zabieram i jest to coś, co jest w pewnym sensie moim obowiązkiem, to nie mogłabym tego nie skończyć. Cóż, Ty uważasz, że to tylko blogowe opowiadanie, to tylko Internet, jak dla mnie – internetowe opowiadanie nie musi odbiegać od wydanej książki. Nie musi prezentować niższego poziomu. A co za tymi idzie – jako oceniająca chcę potraktować je i jego autora poważnie. Tylko wiesz co? Marzy mi się, żeby to było obustronne pragnienie. A w tym przypadku nie było. Mało jest rzeczy, których żałuję, bo wydaje mi się, że wszystko, co robię, jest w jakimś stopniu warte zachodu, ale tym razem naprawdę żałuję, że zmarnowałam kilka miesięcy na ocenę Twojego bloga. Nie do końca wiem, czego oczekiwałaś, zgłaszając się do oceny (czy to do mnie, czy to do Skoiastel). Formuła ocen nie jest wiedzą tajemną – na stronie jest ich ponad sto, możesz je przejrzeć, kiedy Ci się zamarzy, sprawdzić, jak to wygląda i skonfrontować z własnymi oczekiwaniami. Oszczędziłabyś mi dużo czasu, a sobie, najwyraźniej, negatywnych emocji. Zresztą czasu też, bo napisałaś dużo komentarzy, z których można byłoby zrobić jakiegoś rodzaju słownik do Twojego opowiadania, z tym że to zupełnie nie jest potrzebne. Pisz, jak chcesz, ja Ci niczego nie narzucam, natomiast miej na uwadze to, że żaden autor nie pisze takich wyjaśnień do swoich książek. Co za tym idzie – są one zrozumiałe, logiczne, nawet jeżeli autor stosuje stylizację (bo zasłaniasz się tym jak tarczą, a widać, że nie masz o tym zielonego pojęcia).
UsuńCały mój wywód chciałabym podsumować tym, że poczułam się tak olana, jak chyba jeszcze nigdy. Tak czysto po ludzku, wychodząc poza te wszystkie ocenkowo-blogowe sprawy – poczułam się tak, jakby ktoś, komu poświęciłam dużo czasu i pracy, nie miał do tego ani trochę szacunku. Jeżeli nie chcesz korzystać z moich rad, to tego nie rób – to tylko sugestie. Natomiast wzajemny szacunek to coś, co byłoby tutaj nieocenione. Ale aż mi głupio, że muszę o to upominać dorosłą kobietę. Pracującą w MOPS-ie. (Swoją drogą do tej jednej uwagi się odniosę – też mam informacje z pierwszej ręki i wiem, jak to jest w mieście, w którym wiem, jak działa MOPS, więc najwyraźniej sytuacja nie wygląda tak samo w całej Polsce – więc po co od razu ta pogarda? Mnie po tym tekście także odechciało się czytać Twoich komentarzy).
Nic tu po mnie. Wygląda mi na to, że jesteś osobą, która jest przekonana o wspaniałości swojego tworu, a jeśli ktoś go nie docenia, to wina leży po jego stronie, bo nie rozumie czegoś tam, a nie po Twojej, bo źle to napisałaś. Nie zmienię tego. Dlatego nie próbuję nawet odnosić się do Twoich wyjaśnień. Proszę Cię jednak, abyś już nie zgłaszała swoich blogów do nas. W podsumowaniu poszły dwie odmowy Twoich opowiadań. Jeżeli ktoś nie szanuje naszej pracy i naszego czasu, to spotka się z odmową, proste i logiczne.
Tym samym życzę wszystkim przyjemnej nocy i oznajmiam, że to był pierwszy i ostatni raz, kiedy odezwałam się pod tym postem. :) Jeżeli ktoś chce jeszcze podyskutować, to można się ze mną skontaktować poprzez zakładkę. Natomiast tutaj już skończyłam.
A tym, którzy żywią się gównoburzami, życzę smacznego. :)
Piękny, niereformowalny beton. Będzie o czym pisać.
OdpowiedzUsuńNiezwykle trzeźwa ocena. Wygląda niesamowicie.
OdpowiedzUsuń