[163] ocena bloga: cherub-life.blogspot.com

Adres: Cherub Life
Autorka: autumn
Tematyka: fanfiction Cherub
Oceniają: Elektrownia i Skoiastel


Bez rozwodzenia się nad pierwszym wrażeniem (jest naprawdę w porządku!) przejdziemy od razu do treści właściwej. Odnośnie szablonu napiszemy tylko, że na blogu masz dość wąską ramką na posty, przez co tekst niemiłosiernie się ciągnie, rozdziały wyglądają na niezachęcająco długie, a wzrok męczy się, bo odległość między marginesami jest całkiem krótka i szybko trzeba przechodzić z linijki do linijki. Wiemy, że szerokość tej ramki umotywowana jest ogólnym wyglądem szablonu, ale być może dałoby się jednak ją trochę poszerzyć? 
Standardowo o poszczególnych rozdziałach wypowiemy się w liczbie pojedynczej, a w podsumowaniu wrócimy do mnogiej.

TREŚĆ

01.
Joshua ciężko dyszał po parudziesięciu minutach biegania w temperaturze ponad dwudziestu stopni podczas lekcji wychowania fizycznego; było dzisiaj wyjątkowo ciepło jak na walijskie warunki. – Jak na pierwsze zdanie, strasznie dużo tu informacji i to praktycznie same długie słowa – parędziesiąt minut, temperatura dwudziestu stopni, lekcja wychowania fizycznego. Wszystko upchane w jednym; trochę niezgrabnie jak na początek.

Nie przemawia do mnie ten wstęp, wybacz. Poszalałaś z imionami już od pierwszych akapitów, gubię się w treści. Gdyby osób było mniej, może jakoś bym sobie z tym poradziła, jednak siedem? Toż nawet same imiona ciężko spamiętać, nie mówiąc już o tym, kto gdzie stoi i jaką ma pozycję w drużynie. Nie do końca wiem też, do kogo należy wspomniane nazwisko. Czy Llewelyn to nazwisko pierwszego wprowadzonego chłopaka... Joshui, tak? Widzisz, do czego doprowadziłaś? Zapomniałam w tym gąszczu jego imienia! Stwierdziłam, że jedno to może być nazwisko, pokusiłam się więc, by zajrzeć do zakładki o bohaterach i tu mam poważne dziwy. Już pisałam, że zarzuciłaś mnie bohaterami, a tu zonk – tylko jeden z wymienionych znajduje się w tej zakładce! Czy to oznacza, że tak rzucasz tymi imionami bez sensu i więcej te postacie się nie pojawią? Mam nadzieję, że nie…
UPDATE: Dopiero po golu dociera do mnie, że tak, Llewelyn to jego nazwisko. Ale trochę za późno, gdy już zdążyłam się pogubić.

Chłopak pochylił się do przodu i oparł ręce na kolanach, chcąc chociaż trochę opanować przyspieszony oddech. – Domyśliłam się tego sama, nie musisz wykładać mi tej pobudki.

(...) podał piłkę do Joshui, który dzięki wyćwiczonemu refleksowi z łatwością ją przyjął. – Jeżeli pokazujesz mi uzdolnionego na boisku gracza, który komentuje też grę swojej drużyny i widać, że zna się na rzeczy, nie musisz mi dopowiadać również takich oczywistości. Nie eksponuj, sama sobie poradzę z wnioskowaniem.

Gdy Blaise zaczął do niego podchodzić, Joshua kątem oka sprawdził pozycję Sama i podał mu piłkę. Joshua [imię zbędne] w biegu wyminął Blaise’a i przyjął piłkę oddaną mu przez Sama. – W sumie mogłaś skończyć na oddaną mu piłkę. Z poprzedniego zdania pamiętam, do kogo ona trafiła, więc logiczne, że teraz wróciła właśnie od Sama.

Widząc przed sobą samych niezbyt kompetentnych do gry ludzi (...). – Kompetentnym można być w czymś, nie do czegoś: kompetentnych w grze.

Uniósł brwi do góry (...). – Pleonazm, nie można ich unieść w dół.

Po przejściu paru kroków przechylił plecak w bok, by wyciągnąć telefon, po czym założył założył na oba ramiona i zajęty przeglądaniem facebooka ruszył do domu. – Pomylony podmiot. Telefon założył? No i nazwa własna wielką literą.

Przeciągle westchnął i już miał się wrócić, gdy w końcu stwierdził, że było na tyle ciepło, że może iść do domu na krótki rękaw. – Archaizm z województwa pomorskiego. W krótkim rękawie.
Na tym etapie opowiadania trochę męczy mnie natłok czynności. Jesteś strasznie skrupulatna; niezbyt ważne i zajmujące jest dla mnie pisanie, że bohater co chwilę zarzuca plecak na ramię, wyciąga coś, wkłada coś, wyciąga, czasem aż wyobraźnia mi się przegrzewa. Dużo też u ciebie konstrukcji z po czym – w całym rozdziale użyłaś tego aż trzynaście razy i to się rzuca w oczy.

– Hej, Josh – usłyszał nagle i omal nie podskoczył, słysząc niespodziewane powitanie. – Usłyszał, słysząc? Niezgrabnie. I właściwie po co mi to podkreślenie? Nie wprowadza niczego, czego jeszcze nie wiem. Gdzieś dalej masz podobnie; dwa zdania i w jednym spojrzał, a w drugim pod wpływem spojrzenia.

Joshua odruchowo wyłączył telefon, po czym spojrzał na nowo przybyłą. – Może to pierdoła, ale czemu właściwie wyłączył telefon, a nie tylko np. ekran (to może być też skrót myślowy wygaszenia ekranu, ale widząc, że opisujesz dosłownie wszystko z niesamowitą precyzją, nie jestem już tego taka pewna)? Plus to naprawdę tak brzmi, jakby Aithne była mu obca i dopiero miał ją poznać, a przecież tak nie jest. Nie rozpoznał jej po głosie?

Z kimś jest lepiej niż w samotności, a a ty jesteś zdecydowanie lepszym towarzyszem niż powietrze.

Do Joshuy nagle wróciło wspomnienie nieprzyjemnej rozmowy z Samem. Był na tyle sfrustrowany po całym [podwójna spacja] meczu, że nie zdołał się powstrzymać przed małą sprzeczką z jednym z bliższych kolegów, jak nie kimś w rodzaju przyjaciela. – Na tym etapie zastanawiam się, jaki z Sama przyjaciel, że sam szukał zaczepki. Dopiero dalej piszesz o Parkerze, ale właściwie naprostowujesz to, co było niejasne, zamiast już wcześniej tę niejasność rozwiać, na początku wskazując, o którą postać ci chodzi.
Nie wiem też, dlaczego Joshua teraz wspomina małą sprzeczkę po meczu. Kiedy ona w ogóle miała miejsce? Towarzyszę bohaterowi, odkąd tylko zszedł z boiska i żadna taka sprzeczka z żadnym Parkerem nie miała miejsca. Chyba że Sam nazywa się Parker? Nic już nie wiem, strasznie się gubię…

Było to dla niego nieco przykre i chociaż wiedział, że nie powiedział nic, co mogło w jakikolwiek sposób urazić Parkera, zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że ośmieszenie jego matematycznego talentu było lekkim przegięciem. – Więc ośmieszanie nie jest sposobem urażania? Joshua obrażał przyjaciela też w myślach, nazywając go debilem, zresztą potem nazywając go tak przy Aithne, więc szybko mu te wyrzuty przeszły. Poza tym Sam/Parker/przyjaciel też nie był mu dłużny, też go obrażał, ba, nawet to on zaczął tę sprzeczkę…
[Update: Okej, cofnęłam się do sceny meczu i faktycznie w jednym momencie pojawia się sytuacja, kiedy Sam przyjmuje piłkę, Josh coś do niego krzyczy, a ignoruje go Parker, ale wtedy nie wydawało mi się to jasne ani znaczące, nie zapamiętałam, że chodzi o tę samą postać. To definitywnie przez ten natłok].

Pomimo wcześniejszych starań na jego twarz wpełzł głupawy uśmieszek. – Nic nie czytałam, żeby Joshua się starał.

Dotarło też do niego, że Aithne specjalnie nadłożyła drogi, bo przecież mogła skręcić tuż obok szkoły i zaoszczędziłaby kawał drogi.
Podobają mi się przemyślenia Josha na temat tego zwykłego przytulenia. W ogóle spodobało mi się jego zachowanie, jak i też drobne poczucie winy odnośnie sprzeczki w szatni. Ach, no i myśl o roślinie, która może nie chciała wyrosnąć na aż taką śmierdzącą... To detale, za które mogę powiedzieć, że go polubiłam. Chłopak wydaje się ludzki, naturalny. Przyjemnie spędza się z nim czas w tej historii.

Wyszedł z objęć i pożegnał Aithne krzywym uśmiechem, po czym odwrócił się i otworzył furtkę, by wejść na podwórko, żegnany krótkim: Do jutra. – Domyślam się, że po nic innego ją otworzył i że nie teleportował się od razu pod drzwi. Nie musisz się aż tak rozdrabniać.

Wszedł po paru stopniach prowadzących do drzwi domu i nacisnął srebrną klamkę, a gdy ta nie ustąpiła, spróbował jeszcze raz. Przewrócił oczami i stwierdził, że muszą być zamknięte. – Ostatnie zdanie można wyrzucić, ewentualnie zostawić przewrócenie oczami, dałaś mi wyraźnie do zrozumienia, że drzwi są zamknięte. I ta srebrna klamka… No dzięki za info!

Gdy przekroczył próg, od razu poczuł, że w pomieszczeniu było o wiele za gorąco; niewiele myśląc, rzucił plecak gdzieś w kąt i mijając niepościelone łóżko, podszedł do okna, by je uchylić.
Następnie ruszył do białego biurka, na którym stał jego ukochany komputer – nowy, kupiony parę dni temu, przystosowany do gier. (...) Włączył jednostkę centralną i monitor, po czym przeszedł do kuchni. – Pisałam już o tym, że strasznie się rozdrabniasz, mam wrażenie, że układasz bardzo ładne, okrąglutkie zdania i podajesz na tacy każdą najmniejszą czynność, która dotyczy bohatera. Do tego dokładasz określeń-zapychaczy typu od razu, następnie itp. Tracisz na lekkości.
To tylko sugestia, pamiętaj, niczego nie chcę ci narzucać, ale zobacz, jak przytnę twój fragment:
Wszedł i poczuł, że było o wiele za gorąco; rzucił plecak gdzieś w kąt, minął niepościelone łóżko, uchylił okno. Usiadł za biurkiem i odpalił swój sprzęt – nowy gamingowy komputer kupiony parę dni temu. (...) Poszedł do kuchni.

Westchnął i chwilę zastanawiał się, czy miał ochotę na lasagne – w końcu stwierdził, że zostawi ją na na [jedno zbędne] później, po czym wyszedł z kuchni i wrócił do pokoju. – A może po prostu: stwierdził, że zostawi ją na później, i wrócił do pokoju? Nie cackaj się tak, to strasznie upierdliwe! Jakbym czytała instrukcję obsługi albo solucję do gry komputerowej – idź prosto do końca korytarza, kucnij, podnieś apteczkę, wstań, biegnij dalej...; niby to dopiero pierwszy rozdział, a ja już zaczynam wróżyć, że te dwadzieścia twoich rozdziałów, jak tak dalej będziesz pisarzyć, to można by skrócić spokojnie o jedną czwartą.

W szkole umówił się z Blaise’em na mecz w LoL’u, więc usiadł na czerwonym fotelu gamingowym i włączył przeglądarkę, by wejść na facebooka i obgadać sprawę, jednak przerwały mu wibracje w kieszeni. – W LOL-a.
Nie pisz, że bohater zrobił coś, by zrobić coś innego. Napisz od razu, do czego doszedł. Tutaj: wszedł na Facebooka. Nie: otwierał przeglądarkę, aby to zrobić. Pisząc po swojemu, po pierwsze nie dajesz wprost do zrozumienia, że bohater autentycznie zaczął siedzieć na Fejsie, jedynie że chciał, miał to na celu. To tylko pozorność. Po drugie – wydłużasz zdania, brakuje lekkości, dynamizmu, scena jest rozlazła, czytelnik może się za chwilę znudzić. Po trzecie – narrator wydaje się okropnie pedantyczny, wszystko jest przez to ważne fabularnie, każesz czytelnikowi skupiać swoją uwagę na wielu elementach, które tak naprawdę nic nie wnoszą. Nie tylko możesz znudzić, ale też tak po prostu mnie zmęczyć.
Strasznie toporne jest takie pisanie:
(...) szybko się rozłączył i wyciszył telefon, nie chcąc, by matka znowu mu przeszkodziła, ale tym razem w trakcie meczu. – Proszę, stop!

A jednak! Joshua Rooney to Llewelyn! Szkoda, że ta informacja nie widnieje w zakładce o bohaterach, ułatwiłoby to sprawę.

Sprawił tym, że podświetlona myszka aż podskoczyła w górę (...). – Pleonazm.

Oparł łokcie na blacie i wplótł dłonie we włosy, po czym mocno za nie pociągnął, chcąc się jakoś uspokoić. Wziął głęboki wdech i wyprostował się, po czym przeniósł wzrok na zegarek.

– Dowiesz się wszystkiego na miejscu, chodź [kropka] – uśmiechnął [wielką] się zachęcająco Chapman.

Mocno zdezorientowanemu Joshui to, że nie skomentowali wspomnienia o rodzicach, dało mocno do myślenia, jednak wiedział, że nie dadzą mu spokoju – więc po prostu westchnął.

(...) jednak nic na to nie zapowiadało. – Znam tylko zwrot nic na to nie wskazywało, twojego nigdy wcześniej nie widziałam i w odmętach Google również go nie znalazłam. Ewentualnie: nic tego nie zapowiadało.

Wszystko opisujesz bardzo drobiazgowo, w moim odczuciu jest to nieco męczące, ale mam nadzieję, że gdy pojawi się wartka akcja – dostosujesz do niej również narrację.
Wprowadzenie oceniam bardzo pozytywnie, jednym minusem tego posta jest straszny miszmasz w imionach bohaterów. Drugim – właśnie to rozmienianie się na drobne, przez które nie ma mowy o lekkości, mimo że tekst jest poprawny. Jakby… aż nadto poprawny.

02.
Hannah nie była pewna, jak zadziała na niego tragiczna wiadomość zrzucona do przekazania właśnie na jej barki. – Po pierwsze: czemu spoilerujesz? Z jednej strony starasz się budować napięcie, z drugiej jednak uprzedzasz mnie w oczywisty sposób; miałam podejrzenia, ale teraz już jestem pewna, co będzie dalej. Po drugie: koniec zdania jest strasznie zamotany. Tragiczna wiadomość, której przekazanie zrzucono jej na barki? Z przecinkiem czytelniej.
Tekst do policjanta o niepaleniu wydaje mi się bezczelny. Nie pasuje mi do bohatera, którego poznałam. Jasne, chłopak może być zirytowany, że nikt mu niczego nie mówi, ale z drugiej strony to nadal tylko dziecko, które zostało ściągnięte na policję. Dość… nietypowo odważne dziecko, skoro rzuca takim tekstem na dzień dobry do obcego funkcjonariusza.

(...) na szarą, noszącą wiele śladów użytku [użytkowania] sofę.

Joshua… twoi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. – Jak już pisałam – zrobiłaś wszystko, żebym się tego domyśliła. Trochę szkoda.

Josh pomyślał, że jakby ktoś kiedyś mu przepowiedział, że jego rodzice zginą, nie uwierzyłby. – Coś sztuczna ta myśl. Naprawdę, Joshua, zamiast prostego nie wierzę, pomyślałby, że gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że moi rodzice…? To strasznie długie zdanie, okrągłe, jakby niedopasowane do trudnej sytuacji, w której znalazł się chłopak. Nie potrafię wczuć się w niego, a to zdanie mi wcale nie ułatwia. Pasuje raczej do przemyśleń wiele tygodni po samym wydarzeniu.
Dalej robisz to samo:
(...) doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nikt – a zwłaszcza psycholog – nie okłamałby go w takiej sytuacji. – To znaczy, że co? Że w chwili, gdy usłyszał o tym, iż jego rodzice nie żyją, pomyślał na chłodno: w takiej chwili na pewno pani psycholog nie okłamałaby mnie? Nie kupuję tego.
Piszesz, że Joshua ma dwanaście lat, jednak nadajesz mu cechy dużo starszej osoby. Stara się głęboko oddychać, potem w pełni świadomie zadaje sobie ból, żeby odpędzić strach. Pyta, a następnie przerywa, bo wie, że nie chce dalej słuchać. To nie są cechy dziecka w tym wieku. Powinien chociaż trochę spanikować, a on przyjął wszystko ze stoickim spokojem. I to pytanie o szczegóły też wypada przez to sztucznie. (...) wiedza, w jaki sposób umarli, w tamtym momencie była mu naprawdę potrzebna. – Dwanaście lat? Na pewno?
W poprzedniej notce Joshua wcale nie był ostoją spokoju… Tak, wiem, że rozegranego meczu nie przyrównuje się do śmierci rodziców, ale wtedy, w tamtej scenie, ten mecz był dla bohatera na tyle ważny, by przeżywał go ekspresyjnie. Pokazałaś bohatera, który nie zachowuje zimnej krwi, ale myśli o idiotach, krzyczy na nich, bierze udział w kłótni w szatni. Teraz? Mam wyrachowanego, chłodnego i dojrzałego młodego człowieka. Więc jaki w końcu jest Joshua? W który charakter mam wierzyć?

(...) bezwiednie zsunęła się w dół i spotkała z tapicerką z cichym plaskiem. – Ta tapicerka miała cichy plask? Tak wynika z szyku. Być może się czepiam, ale plask to dość zabawne słowo. Psuje atmosferę. No i nie da się zsuwać w górę. Pleonazm. Spróbuj tak: (...) zsunęła się bezwiednie i z cichym plaskiem spotkała z tapicerką.

W pewnym momencie usłyszał cichy szloch. Zatrzymał się w miejscu i zmarszczył brwi, gdyż zainteresowało go źródło dźwięku. – Skoro się zatrzymał, gdy usłyszał szloch, to chyba oczywiste, że go to zainteresowało, nie musisz tego dopisywać.
Zatrzymać się w miejscu to kolejny pleonazm.
Podoba mi się emocjonalność bohatera w łóżku. Jego przemyślenia są już nieco bardziej naturalne, widać, że minęły tylko i jednocześnie aż trzy dni – Joshua próbuje myśleć o czymkolwiek innym, jednak wciąż powraca myślami do wypadku i zadaje sobie trudne pytania, na które nie znajduje odpowiedzi. Tutaj potrafiłam się wczuć i mu współczuć, tekst jest lekki, nareszcie potrafię nim odetchnąć (paradoksalnie, ponieważ fabuła staje się przy okazji trudniejsza) i cieszyć się czytaniem. Jednak wyobrażając sobie Joshuę, w głowie nadal widzę dużo starszego chłopaka, podchodzącego gdzieś pod co najmniej piętnastkę-szesnastkę, natomiast wciąż ciężko mi uwierzyć, że ten poważny, dojrzały chłopak ma ledwo dwanaście lat. W ogóle teraz, gdy o tym myślę, już w poprzednim rozdziale, gdy przytulał koleżankę i zastanawiał się nad swoim zachowaniem, wydawał mi się nieco starszy. Te dwanaście lat wciąż zbija mnie z pantałyku.

(…) czując pod stopami miękki, ale mający już dawno za sobą lata świetności dywan [przecinek] ruszył przed siebie.

Westchnął, utożsamiając drugie pytanie z samym sobą, i ruszył dalej, pogrążając się w niezbyt pozytywnych myślach. – Chłopak stracił rodziców… Niezbyt pozytywne myśli brzmią tu jak mocny eufemizm.

Nie chciał nagle zawrócić i wrócić do pokoju; potrzebował chwili wytchnienia od tego dusznego pokoju i chrapiącego kolegi. – Podkreślenie to dość słaba konstrukcja.

(…) gdy uświadomił sobie, że światło wychodziło z pokoju opiekunów, odrobinę zwolnił kroku i starał się iść najciszej, jak mógł, ponieważ nie za bardzo miał ochotę na przyłapanie na chodzeniu nocą po korytarzach domu dziecka. – Wiem, jest to dla mnie bardziej niż logiczne.

Szybko wszystko przekalkulował i w końcu stwierdził, że woli teraz wszystko wyjaśniać niż rano (...).

Joshua niemal natychmiast powrócił do jej twarzy – nie chciał, by pomyślała, że wlepia gały w jej dorodne melony. – Na to określenie skrzywiłam się. Paskudne, tym bardziej w ustach dwunastolatka, który do tej pory wydawał mi się w miarę wychowany. Poza tym wizja, że przed chwilą czytałam o tym, że stracił rodziców, a teraz widzę taki tekst… Nie podoba mi się to. Ani trochę.

(...) po czym usiadł na fotelu, który okazał się o wiele wygodniejszy, niż się wydawał. Joshua wygodnie się rozsiadł i splótł ręce na klatce piersiowej.

– Uwierzy mi pani, jak powiem, że szukałem szczęścia?
– Nie. Tutaj nie masz szans na znalezienie go. Nie no, żartuję – uśmiechnęła się, cały czas delikatnie obracając na fotelu. – Ha. Ha. Ha.

I nie przyznawał tego przed sobą, ale naprawdę mu się spodobała. – On ma dwanaście lat.

Rozdział niezbyt wiele wnosi do fabuły ponad to, czego domyśliłam się już w pierwszym. Główną jego wadą jest postać Joshuy, który zachowuje się, jakby podchodził pod dwudziestkę, a nie ledwo minął pierwszą dekadę. Mam nadzieję, że z czasem dasz mi odczuć jego realny wiek, musisz nad tym pracować.
Ewentualnie możesz też przeredagować tekst i przy okazji zawyżyć ten wiek.

03.
Z trudem, ale udało mu się już przetrawić fakt, że nie żyli – nie było sensu zaprzeczać, bo po pytaniach Courtney, czy zgadza się na kremacje zmarłych – Joshua właściwie nie miał innego wyjścia, jak po prostu się zgodzić, bo sama myśl o pomyśle na cokolwiek innego przyprawiała go o mdłości. – Pogubiłaś się w tym zdaniu. Piszesz, że nie było sensu zaprzeczać, bo pytania o kremację co...? Zabolały go?

Nie pierwszy już raz próbował jakoś zobaczyć trzecim okiem cały ten wypadek, który dzisiaj wydał mu się wręcz komiczny – to, że żaden kierowca nie zahamował, było aż niemożliwe. – Może i dwunastolatek w jakiś sposób poradził sobie ze śmiercią rodziców, ale nazywać ich śmiertelny wypadek komicznym…? Na pewno tego określenia chciałaś użyć?

Wciąż jednak wydawało mu się to dziwne i nie mógł ulec uczuciu mówiącemu, że nie zdradzili mu wszystkiego. – Tutaj też zamotałaś. Skoro tak myślał, to nie mógł nie ulec temu uczuciu. I bardziej by pasowało słowo przeczucie.

Joshua szybko wrzucił książki do czekającego od początku lekcji rozpiętego plecaka i wręcz wybiegł z klasy – w każdym razie wyszedł znacznie szybciej niż zazwyczaj. – Po co piszesz coś, by za sekundę temu zaprzeczyć? Zwiększasz na siłę objętość tekstu? I wreszcie wybiegł czy wyszedł?

Zdjął plecak z ramienia i z szelką w ręce podszedł do półki, w której wcześniej zostawił buty – bordowo-białe fluxy, po czym usiadł na regale. – Podkreślone wtrącenie zakończ tak, jak zaczęłaś, czyli myślnikiem.

Jakoś ciężko mi uwierzyć, że w dzisiejszych czasach trzeba sobie na siłę przypomniać postać Harry’ego Pottera. To nie dość, że główny bohater serii, to jeszcze jego imię i nazwisko przewija się we wszystkich tytułach książek, filmów i gier, a Joshua jest przecież gamerem i mocno ogarniętym post-millenialsem.

Zauważył, że miała na sobie krótkie spodenki i luźną bluzkę na krótki rękaw, podczas gdy on cały dzień siedział w ciemnej bluzie – to właśnie ubiór Aithne uświadomił mu, jak było dzisiaj ciepło. – Serio? Ja wiem, że może być w lekkim szoku, ale siedzi w szkole sześć godzin, logicznie rozmyśla, nie jest ogłupiały. Jakim cudem nie zauważył, że poci się jak świnia w bluzie, gdy inni w szortach chodzą? Znowu tekst na siłę.

Joshua nie zwrócił uwagi na to, że lekko podciągnęła spodenki – był zbyt zajęty spoglądaniem to na jej twarz, to na długie nogi. – Nie, nie, nie. Narrator przedstawia świat z punktu widzenia Josha, stoi za jego plecami, nie pisz mi więc, czego on nie widzi.

Jednak chciała jeszcze chwilę potrzymać go w niepewności – chociaż zdawała sobie sprawę, że chłopak dobrze wiedział, że takie obruszenie u niej nie trwało zbyt długo. – Niepotrzebnie zaplątane zdanie. Jednak chciała jeszcze chwilę potrzymać go w niepewności – chociaż zdawała sobie sprawę, że chłopak dobrze znał jej niezbyt długie obruszenia.

Podczas marszu tym chodnikiem (...). – Zbędne, bo wciąż piszesz o tej samej parze, więc nikt inny nie idzie innym chodnikiem.

Joshua zdecydował się na ściągnięcie bluzy. Ściągnął z ramienia plecak i wystawił go w stronę Aithne, która spoglądała to na chłopaka, to na wyciągnięty tornister. – Pierwsze zdanie zbędne. Skoro opisujesz proces ściągania plecaka, to nie musisz mnie informować, że Josh to planuje. I plecak to nie to samo co tornister.

Nie podoba mi się to, co dzieje się z narracją w tym rozdziale. Do tej pory w notkach przewijało się całkiem sporo mowy pozornie zależnej głównego bohatera; wchodziliśmy mu do głowy, pojawiały się pytania retoryczne, myśli nie tyle oddzielone kursywą, ale skrzętnie wplecione w narrację. Było swojsko, naturalnie, ale i intymnie – mogliśmy poznać, jaką chłopak ma stylizację. Teraz nagle pojawia się perspektywa Aithne i tak samo przez niektóre fragmenty siedzimy w jej głowie. Nie mam punktu zaczepienia – przeskakuję z jednej głowy do drugiej; mimo że starasz się to oddzielać akapitami, to i tak jednocześnie narrator jest w dwóch głowach w jednej scenie. To nawet nie jest narrator wszystkowiedzący, bo znów pojawiają się pytania, na które nie podaje on odpowiedzi (a przecież nazwa wszystkowiedzący do czegoś zobowiązuje). Taki babol narracyjny to nic innego jak head-hopping. Spójrz:

Aithne nie mogła nie zauważyć poprawy nastroju Joshuy, co zdecydowanie ją ucieszyło – w końcu właśnie po to wyciągnęła go na ten spacer. (...)
Joshua wymyślał, dokąd mógł iść jeden z nich. (...) Albo ta starsza pani dzielnie niosąca dwie siatki z zakupami, a z jednej wystawała podłużna bagietka – robiła zakupy dla męża czy może gościła u siebie rodzinę?
W końcu spojrzał na Aithne – wcześniej nie zauważył, że szła po krawężniku. Dyskretnie przyglądał się jej jeszcze przez jakiś czas, aż wreszcie zaczął:
– Zawsze tak chodzisz?
Aithne zmarszczyła brwi, nie za bardzo wiedząc, o co chodziło Joshui – ale ani na moment nie zeszła na chodnik.
Żeby było poprawnie, najlepiej całą scenę przedstawiać z perspektywy Joshui. On może podejrzewać, że Aithne zauważyła u niego poprawę nastroju. I też on może podejrzewać, że skoro zmarszczyła brwi, to dziewczyna nie wiedziała, o co mu chodzi. Ale to wszystko musi być rozegrane w jego głowie, natomiast to, co dotyczy Aithne musi być pokazane tylko i wyłącznie przez jej zachowanie i wypowiedziane słowa – nie przez myśli, ponieważ Joshua nie ma do nich dostępu.

Zauważyłam też, że zdarza ci się nadużywać imienia bohatera. Stosujesz podmiot tam, gdzie mógłby pozostać domyślny; zdarzało ci się to też w poprzednich notkach, ale nie zwracałam na to uwagi. Napiszę o tym teraz. Przykład:
Zawsze się dziwił, jak wytrzymują ludzie w okolicach zwrotnika czy równika – nie miał pewności, gdzie było goręcej – skoro on wysiadał już przy dwudziestu pięciu stopniach.
Joshua zdecydował się na ściągnięcie bluzy. – Śmiało pomiń imię, przecież podmiot się nie zmienił.

Cały czas zdarza ci się walić mnie oczywistościami po głowie. Nie wymieniam wszystkich przypadków, ponieważ w pierwszym rozdziale już się o nich rozpisałam. Miej jednak świadomość, że jest ich nieco mniej, ale jednak są, np.:
Mówiąc to, Joshua pochylił się i złapał za dolny ściągacz bluzy, by ją ściągnąć.

Brama stała otwarta na oścież, więc weszli bez jakichś wymyślnych otwierań furtek. – Po co mi ten fragment? Nigdy wcześniej w Twoim opowiadaniu nie musieli tego robić, więc skoro brama jest otwarta to dość oczywiste, że nie muszą otwierać furtki…

Obok niej mógł zapomnieć chociaż na chwilę o wszystkim, co na nim ciążyło – a było to [tego] wiele.

Joshua uniósł brwi – najbardziej zaskakujące było to, że akurat to miejsce było otoczone drzewami i wychodziło na rzekę, dzięki czemu możliwe stawało się praktycznie odcięcie od świata zewnętrznego i zatopienie we własnych myślach. – Kilka zdań wcześniej pisałaś: (...) jednak z dzieciństwa nie pamiętał, że ten park składał się praktycznie jedynie z drzew (...). Bądź konsekwentna.

Josh dal [ł] się prowadzić Aithne, która ciągle podążała dalej (…).

(...) dodał i zamachnął się, by rzucić głazem daleko. – Nope, głazami raczej się nie rzuca… Na siłę szukasz synonimów i wychodzą ci z tego głupoty, jak z plecakiem i tornistrem.

No, przynajmniej w teorii – w praktyce niekoniecznie, ale nie chciał, by Griffith zmarzła, a jeśli wziąłby bluzę z powrotem, zdecydowanie było to możliwe rozwiązanie. Było to prawdopodobne wystarczy; żeby coś rozwiązać, musisz mieć problem.

Mam mieszane uczucia co do dialogu z Courtney. Chłopak niedawno stracił rodziców, ma prawo nie chcieć pojawiać się w starym domu, może wiąże się z tym jakaś trauma (okej, nie, po prostu Joshua wolał wyjść z koleżanką, ale Courtney tego nie wie), a ona rzuca tekstem:
– Od razu po szkole miałeś jechać do domu, by zabrać wszystkie najważniejsze rzeczy, bo niedługo trzeba będzie się ich pozbyć – tymczasem wszystkie terminy zostały przesunięte, bo jaśnie panicz się spóźnia. (…) Nie chcesz jechać do domu? Nie musisz, naprawdę, możesz zostać w tym, co masz – widzę, że zgubiłeś nawet bluzę. Brawo. – To jest dla mnie wyższy poziom chamstwa.

(...) zdziwiło to, że nie dostał większego ochrzanu, jednak w sumie nie miałby za co – w końcu to było tylko czterdzieści pięć minut… czy godzinę [godzina], jak to sądziła Courtney. – Z drugiej strony Joshua ma dwanaście lat i na dobrą sprawę podejrzewałam, że jakiś opiekun z domu dziecka podjedzie po niego po szkole i go do tego domu zabierze, przypilnuje dzieciaka, by wypełnił obowiązki zgodnie z planem dorosłych. A ci puścili go samopas i jeszcze mają do niego pretensje…

(...) a praca z młodzieżą była czymś, czego kom pletnie by się po nim nie spodziewał. – Kompletnie.

(...) gdy Joshua podszedł bliżej, zobaczył, że to nissan. – Po co mi ta informacja? Prawdopodobnie marka samochodu nie ma znaczenia fabularnego. Jeśli już koniecznie chciałaś wpleść ją w tekst, wystarczy ją wtrącić np. Joshua podszedł do nissana, a nie poświęcać tej informacji całe zdanie równorzędne.

Dziwi mnie, że do wyniesienia rzeczy z domu wystarczy pick up Irwina. To powinna być ciężarówka; z drugiej strony przecież Joshua nie weźmie wszystkiego ze sobą do domu dziecka. Ciekawi mnie, jak wygląda w kwestii osierocenia strona prawna – ile z majątku przejmuje skarbówka, a ile przysługuje dziecku w postaci renty czy odszkodowania z ubezpieczalni i co się dzieje z domem. Mniej-więcej kojarzę, jak to działa w Polsce, ale ty masz prawo brytyjskie. Rodzice twojego bohatera byli pracujący, na pewno zadbali o jakieś ubezpieczenie, być może nawet zostawili po sobie testament [skoro zostawili po sobie kupę hajsu, to na pewno liczyli się z jakimś ryzykiem]. W każdym razie chętnie dowiedziałabym się, jakie prawa w tej kwestii przysługują twojemu bohaterowi, poza tym że trafił do domu dziecka.

– Co się stanie z rzeczami, których nie wezmę?
(...)
– Szczerze – nie mam pojęcia. Nie chcę się skłamać, ale albo zostają sprzedane, albo po prostu oddane potrzebującym czy coś w tym rodzaju – powiedział z wyraźną nutą niepewności w głosie. – Mam wrażenie, że potraktowałaś ten temat mocno po macoszemu; gość, który pomaga przy transporcie, nic nie wie, a główny bohater zdaje się nawet przesadnie nie wnikać, nie pytał chociażby wcześniej Courtney czy kogoś, kto znałby przepisy prawne. Na moje oko skrzętnie próbujesz ominąć ten temat, jednak czytelnik i tak będzie ciekawy. Ciekawy i niedoinformowany.
Jakoś wątpię też w to, że przez trzy dni dom stał taki nietknięty, nikt nie sprawdzał, czy Joshua ma klucz, nie prosił go o ten klucz i tak dalej. A co, gdyby klucza pod doniczką nagle nie było? Kto by beknął za niedopatrzenie – opiekunowie z domu dziecka czy prawnicy ze skarbówki albo np. komornik sądowy?  

(...) właściwie to nie miał pojęcia [przecinek] ile mu to zajmie (...).

(...) osobiście stronił od prowadzenia, bo zwyczajnie uważał, że nie dałby [rady] poprowadzić takiej wielkiej maszyny.

Nie chcę się skłamać (...). – Jakiś potworek. Sugeruję: się okłamywać.

Chłopak włożył klucz do dziurki i przekręcił, czym umożliwił sobie otwarcie drzwi – otworzył je na oścież (...). – Szczerze to przez takie zdania czasem ciężko mi nie zamknąć twojego opowiadania. Chociażby to zdanie jest ciężkostrawne, wymuszone i zbędne. Każdy wie, jak otwiera się drzwi.

Poszedł do swojego pokoju – tuż za nim ruszył Irwin lustrujący każdy, chociażby najmniejszy kąt domu. Otworzył drzwi, ukazując naprawdę przestronne pomieszczenie – miał jednak wrażenie, że w tamtym momencie była to sypialnia kogoś zgoła innego od niego. – Nie jestem pewna, czy drzwi otwierał Joshua czy Irwin. Z technicznego punktu widzenia ten drugi, ale w sumie nie był u siebie i szedł za Joshuą, więc na pewno?

Dwunastolatek nie chciał użyć wiertarki, bo zrobiłby tym za dużo hałasu, a nie dlatego, że nie potrafił? No, no, no...

Zamknął szafę i powoli wyszedł z sypialni, chcąc, by na jego twarzy nie malował się wyraz o treści mniej więcej: Właśnie znalazłem kupę hajsu, ale nikomu nie chcę o tym mówić. – Genialne jest to zdanie!

04.
Na moje oko przesadzasz z długością tej notki. Osiemnaście stron w Wordzie (!) przy standardowym formatowaniu to bardzo, bardzo dużo – ciężko mi znaleźć czas, by przeczytać całość, nie odrywać się od tekstu np. w połowie. Nie czytałam jeszcze rozdziału (ocena powstaje równolegle z zapoznawaniem się z treścią), a już zdążyłam ciężko westchnąć na jego widok. Nie jest to pozytywne pierwsze wrażenie zaraz po otwarciu notki. Niezachęcająco wygląda to szczególnie na blogu – szerokość ramki właściwej masz dość niewielką, tekst sprawia wrażenie upchanego, przez co ciągnie się jeszcze bardziej, i jeszcze, i jeszcze… W Wordzie czyta się znacznie wygodniej, bo tam marginesy rozstawione są szerzej, przez co suwak nie przeraża aż tak, ale ta rzucająca się w oczy liczba stron… Ech, i tu źle, i tu niedobrze.

Podniósł spojrzenie na Hannah, gdy ta wstała, by uchylić okno i zasłonić szare rolety do połowy. Gdy wróciła na poprzednią pozycję, westchnęła, założyła jedną nogę na drugą i zaczęła (…). – Nadal się przesadnie rozwodzisz, na dodatek wskazujesz przyczynę, zamiast konkretnego skutku. Zmierzanie do celu, zamiast osiągnięcia go? Bez sensu. Podniósł na nią wzrok, gdy uchylała okno i do połowy opuszczała szare rolety. Wróciła, westchnęła i założyła nogę na nogę. 158 znaków a 50 mniej – naprawdę widać różnicę.
Pamiętaj, nie zmuszę cię do tego, abyś nieco wyluzowała z taką maniakalną narracją, nie narzucam ci też mojej wersji – raczej próbuję zasugerować, że rozmieniasz się na drobne, a niewiele z tego wynika. Sens pozostaje bez zmian, tylko czytelnik ma krótszą drogę do przebycia, aby dojść w końcu do sedna sprawy.

– Jak podoba ci się w domu dziecka? – Genialne pytanie, brawo, pani psycholog! Słowo podobać wcale nie narzuca, że podobać w domu dziecka się ma. Mniej albo więcej, ale ma. A jak się dziecku nie podoba wcale, to co?

– Nigdy nie było lepiej, wspaniałe miejsce – mruknął Josh – uwielbiam jego reakcję na to durnowato skonstruowane pytanie. Głupie pytanie, to głupia odpowiedź. Piona, Josh!

Nie możesz spać tylko przez tego kolegę, [przecinek zbędny] czy chodzi o coś jeszcze?

Cała ta rozmowa z panią psycholog wygląda, jakby Josh był szmacianą lalką, a nie dzieckiem po traumatycznych przejściach. Nie ma w nim żadnej negacji, chce się zwierzać świeżo poznanej osobie, chociaż przez poprzednie notki udaje twardziela. Nie widzę tu wewnętrznej walki: przecież to moja sprawa, ona nic nie wie, nie zna mnie. Mocno to naciągane i sprawia, że zupełnie przestaję ufać bohaterowi. Wcześniej był zbyt dojrzały, teraz jednak jest nijaki.

– Dobrze się uczysz?
– Kiedyś. Dzisiaj to gorzej niż przeciętnie, tylko z informatyki i wf-u dobrze mi idzie. – Raczej unika się skrótów w dialogach; Joshua nie powiedział przecież dosłownie wyfyu, ale wuefu i tak spokojnie mogłabyś to zapisać.
Poza tym psycholog z sierocińca raczej powinna wiedzieć takie rzeczy.

Dowiedzieli się, że ktoś zhakował dziennik, a pierwsze podejrzenia padły na mnie... chyba dlatego, że co roku startowałem w konkursach informatycznych. – Że co proszę? Przecież to nawet nie ma sensu. Dużo dzieciaków startuje w konkursach informatycznych, nawet przez cały swój okres edukacji. Czy to oznacza, że jak padnie dziennik elektroniczny, to wszystkich policja wywleka z lekcji? Za chwilę Josh mówi jednak, że przedstawiono mu mocne dowody włamania na serwer, więc skąd w ogóle myśl, że pierwsze podejrzenia padły na ucznia-zwycięzcę konkursu? Oni po prostu sprawdzili sobie IP, nic wielkiego.  

Założył kostkę na udo i zaczął, z delikatnym uśmiechem wspominając całą sytuację (...). – Samą kostkę? Reszta nogi zapewne pozostała na swoim miejscu?
Początkowo w ogóle nie wiedziałam, o co może chodzi i uznałam, że o kostkę do gitary (w dodatku zaczęłam kombinować, jak miałby ją założyć...). Ha! Jednak nie.
Sugestia: założył stopę na udo i z delikatnym uśmiechem zaczął. W sumie na tym można też skończyć zdanie; przecież zaraz dostanę te wspomnienia, więc po co je zapowiadać?

Byłem młody i głupi, bo mogłem to zrobić z dowolnego innego komputera, a nie tego u siebie w domu – nie? Byłeś młody i głupi, bo mogłeś sobie ustawić to IP na dowolnie inne miejsce na Ziemi. BTW., Josh, przecież ty dalej jesteś młody...
W ogóle zabawny jest dla mnie fakt, że dwunastolatek potrafi zhakować serwer szkolny, czego nie potrafiłby zwykły Kowalski, a nie ogarnia tak prostej czynności jak ustawić zmienne IP, które jest podstawą podstaw hakerstwa i o którym słyszał chyba każdy, kto, nie wiem, grywał kiedykolwiek w cokolwiek on-line i chociaż myślał o graniu nieczysto.  

W jego odczuciu Baldwin była wyjątkowo nieudolną psycholog (na razie nie czuł się ani trochę lepiej)? – Nie? A przecież widać, że się popisuje. Zrobiłem to z łatwością, miałem rozprawę, byłem młody i głupi (brzmi jak: patrz, teraz jestem starszy i mądrzejszy!)… Nie, nie wmówisz mi teraz, że Josh się nie wyluzował, nie zapomniał na chwilę, nie poczuł lepiej. Nawet usiadł wygodniej na krześle, sama to pisałaś.

– Twój tata jest… był prawnikiem, prawda? – ostrożnie spytała, lekko opuszczając okulary. – Też się teraz zastanawiam, jak Joshua, nad legalnością papierów tej psycholog. Takie poprawianie się na głos przy poszkodowanym wcale mu nie pomoże, ba, zwróci jego uwagę, przypomni mu… Rety, czy ona w ogóle myśli nad swoimi słowami?

Joshuę to zaintrygowało, gdyż zwykle mówiła bardzo często, a teraz – nic. – Jak oni wcześniej często rozmawiali, skoro Joshua wszedł do jej gabinetu po raz pierwszy? Dostaliśmy nawet opis miejsca.

Zastanawiał się, czy powiedzieć Baldwin o znalezionych w szafie rodziców pieniądzach, ale wolał nie myśleć, co mogłaby z nimi zrobić, bo na pewno nie zostawiłaby ich u niego. – Naprawdę się nad tym zastanawiał? Jeszcze niedawno chwaliłam go za skrzętne ukrywanie hajsu (wciąż wspominam tamto fajowskie zdanie z uśmiechem), więc skąd teraz to zawahanie? Nikt normalny nie myślałby nawet o oddaniu takiej fortuny, a co dopiero ktoś, kto ma przed sobą nieświetlaną przyszłość w domu dziecka.
Swoją drogą nikt Josha nie przeszukał po jego powrocie? Jak dużo czasu minęło? Trochę żałuję, że ominęła mnie scena przyjazdu do domu dziecka, rozmowy z chociażby Courtney, która pytałaby go, jak było, a on próbowałby udawać, że wcale niczego nie ukrywa… Byłoby mocno.

Z całą pewnością pytałaby też, skąd je mieli, a może nawet próbowałaby wyciągnąć informacje, których Josh nie miał. W końcu stwierdził, że będzie milczał. Czasami, jak to mówili ludzie, nieświadomość była błoga. – Zakładam, że trochę czasu już minęło od jego powrotu z domu, miał więc pewnie chwilę, żeby pomyśleć o tej kupie kasy, którą zabrał ze sobą, a on wydaje się myśleć o tym dopiero teraz. Dziwne, że nie podjął decyzji, że nikomu nic nie powie, wcześniej. Wiesz, nagłe wzbogacenie się pewnie i o kilkanaście tysięcy to nie jest coś, o czym nie da się nie myśleć, szczególnie gdy właścicielem fortuny został dwunastolatek. Ta myśl nie powinna dawać mu spać, a on przełożył ją na spotkanie z panią psycholog? Mocno podejrzane, trochę absurdalne.

Gdy cisza się przedłużała, Joshua odchrząknął na wypadek, gdyby Baldwin się zamyśliła. Marnowała jego czas, który mógłby przeznaczyć na wiele rzeczy, na przykład… nie miał wtedy pojęcia, co wartościowego by robił, ale nie zmieniało to faktu, że siedział tam bez sensu. – Widać, kasa nie uderzyła jeszcze dzieciakowi do głowy. Jestem w szoku, że chłopak nie pomyślał nawet, na co wyda pieniądze. Może chciałby sobie kupić, nie wiem, kolejne buty o funkowej nazwie, której nie zrozumiałabym, albo chociaż konto premium w LOL-a? Nic? Zero? On naprawdę ma dwanaście lat?

– Wybacz, Joshua. To wszystko? – Niech zgadnę. Hannah właśnie pomyślała, że młodociany haker przyda się w Cherubie, yup?

Z zainteresowaniem odprowadziła wzrokiem plecy Joshuy aż do drzwi. – Same plecy? A gdzie reszta bohatera?
Dodatkowo, zdanie wcześniej pisałaś ale tuż w drzwiach zatrzymał się i zwrócił głowę w stronę siedzącej za biurkiem psycholog. To on pokonywał tę drogę po milimetrze czy jak?

Szybciej niż kiedykolwiek biegł dopadł do czarnej torby (…).

Chociaż gdyby tak pójść na wagary… W końcu mama nie ukaże go swoim charakterystycznym rozczarowanym spojrzeniem.
Mówili: zauważ pozytywy w każdej sytuacji. Niemało go zdziwiło to, że zdołał znaleźć plusy nawet w śmierci własnych rodziców. – Nie masz pojęcia, jak to zdanie bardzo psuje bohatera w moich oczach. Nie wiem, czy ty tak celowo, ale wyszedł na po prostu okropnego. Mam przestać go lubić?

Gdy nieco poprawił pozycję, łóżko znów zaskrzypiało, ale jedynie westchnął i spojrzał ku niebu. – A sufit?

Leżąc na całkiem miękkim łóżku i wpatrując się w biały sufit zdołał zreflektować, że w gruncie rzeczy zdołał się już z tym pogodzić. – Pogodzić pogodzeniem, ale myśl, że śmierć rodziców miała plusy… Widzisz, jak bardzo przeżywam tamto jedno okropne zdanie? A niby takie było niewinne; ot, myślenie dwunastolatka.

Mimo iż ciągle serce go rwało na samą myśl o tym, że nie miał już nikogo, kto mógłby go wesprzeć w praktycznie każdej sytuacji, po tych paru dniach powoli zaczął uświadamiać sobie, że skoro nie żyli, to nie żyli, a płacz, wściekła bezsilność czy cokolwiek innego nie zwróci im życia. – Jakoś tego nie czuję. Tego rwania w sercu, płaczu, bezsilności. Jest tylko dwunastolatek, któremu umarli rodzice, a on ma to głęboko w poważaniu. Używasz wielu słów, jednak nie sprawiają one wcale, że jestem bliżej bohatera.

Zlustrował miejsce, w którym leżał, żeby potem tylko stwierdzić, czy ktokolwiek go przesunął choćby o milimetr.
Jeśli będzie trzeba, zmierzy tę odległość linijką. – To i tak by mu nic nie dało, bo nie zmierzył odległości początkowej, tylko od razu wyszedł z pokoju. Linijki w oczach raczej nie ma.

(…) z ogromną nadzieją, że do końca tej krótkiej wycieczki nikt nie mu nie przeszkodzi.

(…) skoro już raz stracił dużo czasu, a był już na coś umówiony, nie powinno mu to zostać zapomniane. Z drugiej strony Joshua nie powinien siedzieć ciągle w tym miejscu – komu dobrze zrobiłoby siedzenie w domu dziecka? – Ciągle? Ile on tam przesiadywał? W ogóle ile on już mieszka w tym domu dziecka, kilka dni? Powinien być pod stałą opieką psychologa i opiekuna, na obserwacji; stracił rodziców, ma dwanaście lat. Poza tym to nie jest tak, że on ciągle siedzi w pokoju, leży na łóżku i nic nie robi. Kto jak kto, ale Courtney to wie. Josh normalnie chodzi do szkoły, był też na jakimś spacerze, był w domu.

Gdy tylko zszedł po trzech stopniach i uderzyło w niego nowe powietrze, pożałował, że wyszedł na krótki rękaw. – W krótkim rękawie. Dziwne też, że Courtney tego nie zauważyła. Wcześniej od razu zwróciła uwagę na to, że chłopak zawieruszył gdzieś bluzę. Poza tym to był wciąż ten sam dzień, dobrze rozumiem? No to musiał być już wieczór, skoro Josh był w szkole, na spacerze, w domu i na spotkaniu u psycholog. Na pewno też miał jakiś czas na posiłek i tak dalej.

Wsadził dłonie do kieszeni. Wystarczyła minuta, by poczuł na przedramionach gęsią skórkę, a po plecach przebiegł mu dreszcz. – Miał godzinę, zawsze mógł się wrócić. Ile przeszedł? Kilka kroków?

Od czasu do czasu Josh pozwolił sobie na krótkie, przelotne muśnięcie mijanych przez chłopaka [siebie] szeregowych budynków – w niektórych już świeciło się światło. – Muśnięcie czym? Jak?

W innych, [przecinek zbędny] szarych domach wszystkie okna były ciemne i nic nie wskazywało na obecność jakichkolwiek lokatorów w środku.

Czy miał jeszcze cokolwiek, nad czym naprawdę mógłby… pomyśleć? Coś, nad czym mógłby porządnie podumać i coś, co zajęłoby jego myśli na dłużej? – Hmm, no nie wiem, może to, że ZARĄBAŁEM KUPĘ HAJSU Z DOMU? SKĄD SIĘ TAM WZIĘŁA I CO Z NIĄ ZROBIĘ? Wprawdzie Josh wpada na tę myśl, ale dopiero później, co wydaje się po prostu dziwne i niepodobne do normalnego człowieka.

Wątpił, że kiedykolwiek dowie się, skąd pochodziły. – Nie rozumiem go. Szuka powodów do głębokiej zadumy, ale gdy tylko znajduje temat, nawet nie próbuje się porządnie zamyślić, ale sam się tanio spławia. Nie gdyba, nie szuka znaczeń, nie działa mu wyobraźnia – a przecież dwunastolatkowie uchodzą za na pewno bardzo, bardzo kreatywnych i wyobraźni im nie brakuje. To dziecko, nie może tylko zimno i oschle rachować. Dlaczego nie wyobraża sobie, że jego rodzice to jacyś tajniacy i pracowali dla tajnej organizacji? Albo że może tata chował te pieniądze w razie apokalipsy zombie? To jest dziecko, na dodatek internetowe! Nie odbieraj mu tych drobnych przyjemności z zachowywania się jak dziecko właśnie!

Wreszcie przypomniał sobie Aithne. – No tak, bo koleżanka ze spaceru wygrywa z ukradzioną kupą hajsu. Tylko wcześniej przedstawiałaś mi narracją Josha, który jest gamerem-nerdem, ma kumpla, z którym czasem kopie piłę, jest obcesowy w stosunku do starszych… Ogólnie to taki typowy nastolatek wydający kasę na buty i sprzęt. A teraz pokazujesz jego zainteresowanie koleżanką, okej. Tylko że nadal... on ma dwanaście lat. Czy koleżanka wygra z kupą kasy? Na moje oko kompletnie nie potrafisz wczuć się w kogoś, kto jest w takim właśnie wieku i sprzedajesz mi postać zdecydowanie starszą, która ma wyrobiony jakiś kręgosłup moralny, pewne życiowe doświadczenia, dokonuje dojrzałych wyborów nawet w odniesieniu do własnych myśli. Ba, sam przekierowuje te myśli, a nie myśli tak po prostu, naturalnie, może trochę naiwnie, kolorowo.  Nie pokazujesz mi dziecka.

Nagle poczuł na sobie czyjś wzrok. Nie taki spokojny – o jego kark ocierało się wręcz napastliwe spojrzenie, a przynajmniej miał takie wrażenie. Jeszcze nigdy nie miał tak silnego wrażenia, że ktoś go obserwował. – Znów powielasz informacje.

Chyba tak. Czarne włosy, ubrany na czarno, krótki rękaw, chudy, wysoki i wysportowany – zgadza się. I jeszcze fluxy. – Naprawdę uważasz, że to cechy rozpoznawcze? Bo według mnie połowa nastolatków wygląda podobnie.

Tak samo pretensjonalne jest to, że Josh racjonalnie dobierał trasę w czasie ucieczki – nie do kawiarni, bo byłaby to droga bez wyjścia… Mam wrażenie, że pisząc, jakoś podświadomie budujesz ten tekst, by Josh był w odczuciu czytelnika co najmniej piętnasto-szesnastolatkiem, bo to jest po pierwsze znacznie łatwiejsze, po drugie pozornie ciekawsze – no bo co by zrobił dwunastolatek? Pewnie pomyślał, by biec co sił do domu, tam, gdzie znają go ludzie, bo byłaby to pierwsza myśl, która przyszłaby mu do głowy (no i pewnie, gdyby faceci byliby zawodowcami, to by go szybko złapali). Albo w ogóle przestraszony Josh nic by nie pomyślał, tylko rzucił się przed siebie, tak po prostu. Byle gdzie, byle do ludzi. Z drugiej strony co to za myśl: do kawiarni nie, bo nie ma ucieczki? Ale w kawiarni mogą być ludzie, którzy nie daliby skrzywdzić zwykłego dziecka…
Z tego samego powodu praktycznie nie podoba mi się cała scena pojmania. Josh zadaje pytanie, co będzie miał za zdradzenie tajemnicy, ale igra z bandytami. Potem obrywa w nerki, ale trzyma się twardo i myśli o tym, by grać na czas. Aż w końcu spogląda prosto w lufę pistoletu i… był niemal pewien, że gangster nie będzie długo się wahać nad strzałem, żeby nie powiedzieć wcale. – To naprawdę nie brzmi jak przemyślenia dwu-na-sto-lat-ka. Ledwo podrostka, daj spokój. Jego zachowanie w obliczu śmierci pasujące do naprawdę doświadczonego mężczyzny… Zresztą sama spójrz:
Poczuł, jak ręce zaczęły mu się trząść – zacisnął dłonie w pięść i rozluźnił, jednak nie dało to oczekiwanego skutku. – Serio w taki sposób próbował się wyluzować, gdy ktoś mierzył do niego z pistoletu? Hola! Nie mówię, że powinien popłakać się i od razu posikać w majtki (a w sumie... czemu nie?), bo to skrajność, ale twoja opcja też jest skrajna, tylko że w drugą stronę.

(…) mężczyzna dotychczas prowadzący Joshuę niemal z pogardę [ą] puścił go i mocno popchnął do przodu (…).
Tak z innej beczki: czemu typ wyskoczył z samochodu, złapał Josha za rękę i zaczął ciągnąć w ciemny zaułek, gdzie zawsze ktoś mógłby ich nakryć, zamiast zgarnąć go do auta i w spokoju przesłuchać? Bez sensu.
[UPDATE: Aha, już wiem. Dzieje się tak, by Josh przypadkowo mógł poznać cherubina Warrena. A jednak nawet w takich okolicznościach scena, w której bandyci nie mają planu i są mało ogarnięci, wygląda jak imperatyw i groteska w jednym].

Ten zdawał się tym nie przejmować – natychmiast podciął nogi gangstera, przez co ten runął jak kłoda. Atakujący błyskawicznie wstał i mocno kopnął go w udo, przez co mężczyzna skulił się, chwytając za bolącą nogę. – Paradoksalnie bez błyskawicznie zdanie byłoby krótsze, więc bardziej błyskawicznie czytelnik doszedłby do jego sedna… Niżej tak samo, ledwo jedno zdanie, a takie słabe powtórzenie. A nawet dwa, bo powtarzasz też mocny:
Gdy pierwszemu w międzyczasie udało się podnieść i wymierzyć uderzenie w żuchwę chłopaka, ten oddał mu błyskawiczną serią niemal perfekcyjnych, mocnych ciosów. W międzyczasie też długie, też zajmuje kupę miejsca w zdaniu. Perfekcyjnie – to samo; nie używaj słów-kolosów, to automatycznie tekst stanie się bardziej dynamiczny.

Mężczyzna padł na ziemię ogłuszony, a chłopak szybko podbiegł do Joshuy i powiedział szybko, jeszcze nakręcony adrenaliną (…).

Joshua był wciąż w głębokim szoku po zobaczeniu, jak jego nowy znajomy potrafił się bić – zbędna, bardzo domyślna informacja.

(...) bo przecież samochód gangsterów mógł nadjechać w każdej chwili i nici byłoby [byłyby] z ucieczki.

Pomyślał, że też chciałby mieć takiego wujka – miał nawet ochotę na poproszenie kolegi o namiary na jego krewnego, jednak po krótkim przemyśleniu [z] tego zrezygnował. – A nie przyszło mu do głowy, że skoro poznał nowego kolegę w domu dziecka, to ten wujek musi nie żyć? Albo jest po prostu słabym wujkiem?

Zastanawiał się także nad tym, gdzie da te pieniądze, gdy będzie musiał iść do szkoły, czyli jutro. – Nie rozumiem ciągu myślowego twojego bohatera. Ma kasę, ale nie myśli o niej, gdy może, gdy ma czas, nie rozwiązał problemu schowania pieniędzy wtedy, gdy współlokatora nie było w pokoju, ale zostawił to na potem, czyli na jutro, gdy będzie trzeba wstać rano i spakować się, pójść do szkoły, a w pokoju będzie obecny tak samo szykujący się do wyjścia współlokator? Mało logiczne, ale wydaje mi się, że aby wpaść na pomysł działania, gdy nikogo nie ma dookoła, dwanaście lat w zupełności wystarczy. A więc kreujesz go na dojrzałego czy jednak szczyla? Gubię się w nim.
Mało tego, chłopak zaczyna myśleć o tym, gdzie schowa pieniądze akurat po tym, gdy omal nie stracił życia, na dodatek mocno podjarany współlokatorem będącym w jego oczach jakimś super-über-bokserem. Skoro tak się nim ekscytował, myśl hmm, gdzie schowam pieniądze, jak pójdę do szkoły? wydaje się kompletnie odklejona od rzeczywistości dzieciaka.  
Nie rozumiem, jak Josh mógł przerwać tak ważny i trzymający w napięciu moment sceny i… pomyśleć o grzebieniu zostawionym w łazience. Zepsuło to klimat. Ba, chłopak nawet wziął pod uwagę wyjście po ten grzebień, pewnie zostawiając plecak pełen mamony i podejrzliwego Warrena obok, ale ostatecznie nie wyszedł. Dla mnie śmieszne jest, że w ogóle wpadło mu to do głowy i musiał pomyśleć o tym, czy byłoby warto wychodzić, czy raczej to nie powinno skończyć się dobrze.

Z ciężkim sercem pokazał Warrenowi wnętrze, a na uśmiech tego wpłynął szeroki uśmiech.

Tematy rozmów z kolegą krążyły głównie wobec znalezionych przez Joshuę pieniędzy, jednak gdy wszelkie wątki się wykończyły, przeszli na zupełnie inne tematy… – Nie rozumiem, jak znaleziona fortuna może być przez dwójkę dzieciaków tematem wyczerpanym w kilka godzin. Po prostu tego nie rozumiem, tym bardziej że z pieniędzmi może wiązać się śmierć rodziców, dziwne zachowanie psycholog czy, no cholera, gangsterzy, którzy omal nie zastrzelili głównego bohatera. Za tematem pieniędzy powinno iść wszystko inne – przeszłość, marzenia, plany czy obawy. Czy gangsterzy pojawią się w domu? Czy będą na Josha czekać w szkole? Czy powiedzieć o nich komuś? Czy chłopcy są bezpieczni? Czy gangsterzy mają swojego bossa mafii? Czy rodzice wisieli im te pieniądze, może im je ukradli? Tata był prawnikiem, może to jacyś ludzie, którym pomógł trafić do więzienia i ci wyszli teraz, i… Nie wierzę, że dwóch dzieciaków tak po macoszemu potraktowało kwestię pieniędzy, a ty potraktowałaś to po macoszemu jeszcze bardziej, tylko streszczając tę rozmowę, nie pokazując mi chociażby jej szczątków w scenie. W ogóle zauważyłam, że twoje sceny są długie, dokładne, mają wstępy, rozwinięcia i zakończenia, a przecież mogą mieć też różną formę, np. dialogu. Urozmaicaj.

Ona przez większość czasu wygląda atrakcyjnie, idioto. – No tak, bo wątek romansu musi być taki bardzo ważny, kiedy omal nie straciło się życia i jest się wplątanym w jakąś naprawdę niebezpieczną i dosłowną awanturę o kasę. I to wśród dwunastolatków.

– Elo, Josh – uśmiechnął się Warren, rzucając plecak gdzieś obok swojego łóżka. Josh zauważył, że krew na jego wardze już zaschła. – Co tak stoisz na środku? – Czy Warren nie mieszka przypadkiem z Joshem, nie budzą się rano, nie spotykają się na posiłkach, w szkole czy coś? Bo to przywitanie wygląda tak, jakby Warren pierwszy raz dziś wszedł do swojego pokoju.

– Więcej abstrakcyjnego myślenia, no proszę. Jesteś za bardzo… logiczny. – Więcej dopasowanych do dwunastolatka kwestii, proszę. Jesteś, Josh, za bardzo… dojrzały. Poza chwilami, kiedy nie jesteś dojrzały wcale.
Czy dałoby radę jakoś wyważyć tego bohatera?

Joshua zgromił starszego kolegę spojrzeniem i bez słowa odwrócił się, ruszając do swojego plecaka. Wyjął z niego granatowy, popisany piórnik i położył go obok książek. Już chciał otworzyć skrytkę na pieniądze, gdy nagle się zawahał. – Dalej nie wiem, co było skrytką… Piórnik? Nie za mały?

Joshua wywrócił oczami, słysząc tę zdawkową odpowiedź, po czym wziął cztery dwudziestki i schował je do jednej z kieszeni plecaka. – Cztery dwudziestki? W sensie to rodzice tę fortunę mieli rozmienioną na aż takie drobne?
Mało tego, w poprzednim rozdziale: Sięgnął do jednego i rozwinął, by zobaczyć go z bliska i upewnić się w tym, że nie miał omamów – szybko przeleciał wzrokiem wszystkie banknoty, a gdy ciągle widział tylko pięćdziesięciofuntowe, zrobiło mu się wręcz słabo.
W ogóle denerwuje mnie trochę fakt, że chłopcy już tę kasę podobno przeliczyli, a ja jeszcze nie poznałam liczby.

Poza tym włożył do środka jeszcze jakąś drugą bluzę – nie wiedział, co jeszcze wziąć, a że nie chciał męczyć Warrena pytaniami, po prostu zapiął zamek i zarzucił tornister na plecy, czekając na dalsze instrukcje. – Tornister to nie plecak.

Warren gestem zaprosił Joshuę do pójścia za nim – mimo iż powiedział koledze, że miał plan – wcale go nie miał. I powoli zaczynał się tym martwić. – Dlaczego spoilerujesz tak brzydko? Nie lepiej byłoby pokazać, że Warren tylko udaje, że wie co robi, a tak naprawdę się martwi?

– Jedziemy taksówką do supermarketu, a tam… a zresztą, zobaczysz – aha. No ale Josh miał wziąć kasy tyle, co na przeżycie. Taksówka nie zdaje się być środkiem koniecznym do przetrwania.

Joshua zobaczył ogromny, szary, podłużny budynek okolicznego supermarketu [a może po prostu: szary, podłużny supermarket?] – chodził tam nieraz i budowla [sztuczny synonim] nie sprawiała [robiła] na nim zbyt wielkiego wrażenia. Ot, zwykły sklep z ogromnym napisem przedstawiającym jego nazwę. – To po co tak starannie go opisuje?

Jestem na nie, jeżeli chodzi o zamieszanie w narracji w scenie kradzieży, mimo że sama fabuła jest dość ciekawa i fajnie się rozkręca. Niby dobrze, bo pokazujesz za jednym zamachem dwie perspektywy, ale wchodzisz do głów dwóm bohaterom jednocześnie i znów mam do czynienia z head-hoppingiem. Spróbuj to jakoś ujednolicić, pokazywać scenę z perspektywy Josha i jego myśli, a Warrena tylko opisuj po czynach i słowach, ale tak, bym mogła domyślić się sama, że bohater nie ma planu i improwizuje, na dodatek się trochę cyka. Wydaje mi się, że dałoby się to zrobić bez zamieszania w narracji.
Do tego, niestety, nie widzę sensu w tej scenie. To całe spiskowanie by ukraść po piwku ze sklepu? I z myśli Warrena wynika, że nie robił tego zbyt często, więc… po co? Nikt nie kazał mu się popisywać, błyszczeć, Josh nie jest dzieciakiem, który wymagałby od starszego kolegi złych przykładów.

Dziwi mnie fakt, że Joshua w pierwszym rozdziale myślał o Parkerze jak o przyjacielu, a ani nie pokazałaś tej przyjaźni, ani Joshua, będąc już w domu dziecka, nie wspominał  Parkera ani razu (już częściej o nowej true love) – teraz, gdy nadarza się okazja, by z nim pogadać po meczu, to też nic takiego nie ma.  No i Sam to straszny dupek. Ta przyjaźń musi być naprawdę grubymi nićmi szyta.

Josh wypił naraz całą pięćset-litrową butelkę wody i rzucił ją w kąt pomieszczenia (...). – Może od razu cysternę?


W czasie, gdy Llewelyn zapinał rozporek, Sam jako pierwszy się zaciągnął i dmuchnął Joshui prosto w twarz, na co ten krzywo się uśmiechnął i ręką odpędził dym. – Ten rozporek jest długości tankowca, że kolega zdążył się zaciągnąć i wydmuchać dym w czasie jego zapinania?

– Brawo, Joshie, pierwszy raz zaliczony – zaśmiał się Sam, przyjacielsko klepiąc Joshuę po ramieniu. – Jak mamusia nie patrzy, to szalejesz, co?
Joshua skinął głową i zaśmiał się razem z innymi. – Zaśmiał się, naprawdę? Na miejscu Josha, to bym koledze w mordę dała, a nie szczerzyła kły. Jeden wyskok z piwem i kupa kasy tak bardzo zawróciły bohaterowi w głowie, że zapomniał, że jego rodzice zginęli i należałby się im może jakiś szacunek czy coś... Rety, próbuję go zrozumieć, wczuć się w niego, ale nie potrafię. Raz go lubię, raz nie. Czemu tak usilnie kombinujesz, bawisz się jego sylwetką psychologiczną, zamiast postawić na konsekwencję? To nawet nie jest tak, że ukazujesz zmianę, bo nie znam Josha za dobrze, by widzieć, że on się zmienia, że na początku był inny. On jest raz siaki, raz owaki.

W ustach wciąż czuł posmak słodkości, po czym zarzucił plecak na ramiona i, żegnając się z kolegami, wyszedł z szatni z lekkim uśmiechem na ustach. – Po czym tu nie pasuje. To brzmi tak, jakby Josh czekał specjalnie, aż przestanie czuć charakterystyczny smak i dopiero zarzucił plecak. Poza tym strasznie nadużywasz tego wyrażenia.

Całkiem łatwo było przyznać, że vapowanie (…) – wapowanie.

Llewelyn zmienił bluzkę na jakąś mniej przepoconą, po czym, tłumiąc ziewnięcie, zapytał Warrena (...). – Czyli przebrał się po grze w piłkę, ale zmienił tylko spodenki i w takiej przepoconej koszulce zasuwał do domu? Czy spocił się jak mamut w czasie tej przechadzki?

Joshua musiał coś palić – malina była prawdopodobnie smakiem olejku. Warren miał nadzieję, że to tylko jednorazowe, bo jeśli chłopak się uzależni, będzie miał duży problem. – I mówi to ktoś, kto marnotrawi czyjeś pieniądze na taksówki i kradnie alkohol. Warren – wzór cnót.

Fragment z papierosem bardzo mocno naciągany. Ponoć Warren był starszy, a w tym momencie typowy dwunastolatek już dawno spotkał się z e-papierosem, takie są realia. Chłopaki nie przejmowali się kradzieżą z poprzedniego dnia, a z zaciagnięcia się fajkiem robią cyrk. Niedorzeczność.


05.
Myślałam, że poprzedni rozdział to kolos, ale następny jest jeszcze dłuższy. W Wordzie przy standardowych ustawieniach fontu ma 29 stron A4! Prawie 60 tysięcy znaków bez spacji! Jeden rozdział czytam więc na trzy raty. Absurd. Gruba przesada, szczególnie że znając twoją tendencję do skupiania się w opisach na, wybacz, duperelach, wiem, że rozdziały mogłyby być o połowę krótsze.

(...) że poczuł się znacznie inaczej. Zupełnie.

Rozbraja mnie, że Josh budzi się w obcym miejscu i zamiast zastanawiać się otępiały, gdzie jest, to szuka wzrokiem pilota do telewizora czy dziwi się, że nie ma kubka, w którym mógłby sobie zrobić herbatę. Nie uważasz, że to strasznie wypaczony obraz? Dzieciak, przypominam, ma dwanaście lat. Nie boi się, że jest w nowym miejscu, może ktoś go porwał? Pisałaś też o otępiającym bólu głowy – nagle zniknął?
Druga przedziwna dla mnie rzecz, to fakt, że Joshua nie zastanawia się nawet, gdzie są jego rzeczy, a dokładniej… plecak. I to nie byle jaki!

[tak, wiemy, ten apostrof jest bardzo zły]

Dopiero na samym końcu Josh uświadomił sobie, że był nagi. – To jest tak mocno groteskowe, że nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.

Uniósł brwi w zdziwieniu (...). – No nie podejrzewałabym, że w takim kontekście to mógłby być wyraz czegokolwiek innego...

(...) jednocześnie rozglądając się wokół w poszukiwaniu jakiejś ukrytej osoby z aparatem. Takowa jednak nawet nie miałaby gdzie się schować, bo jedynym przedmiotem, za którym można było się ukryć, było łóżko. – Wychodzi na to, że nasz drogi Josh jest nieco ograniczony umysłowo. No bo skoro rozglądał się wcześniej po pomieszczeniu, zajrzał nawet do lodówki, to chyba z góry wiedział, że nikogo innego w pokoju nie ma, prawda? Więc rozglądanie się jeszcze raz, aby dojść do takiego wniosku, jest mocno naciągane, sztuczne. Jakby twój bohater nie mógł wnioskować od razu, masowo, tylko wnioski i myśli ustawiają się gęsiego w kolejce w jego głowie, aby sygnalizować coś pojedynczo. Jeden ruch – jeden wniosek. A przecież w głowie Josha powinno aż buzować! Znalazł się nie wiadomo gdzie i po co, na dodatek nagi i pozbawiony tak naprawdę... wszystkiego!

Josh próbował sobie przypomnieć, jak mógłby się tutaj dostać – ostatnim wydarzeniem, które pamiętał, była wizyta u psycholog. – A gdzie to spotkanie uciekło w fabule? Wcześniej  tak nie przeskakiwałaś, do tego umieszczasz tony niepotrzebnego tekstu, a gdy coś jest rzeczywiście potrzebne, to nie pokusiłaś się, by o tym napisać. Dziwne. Imperatyw narracyjny coraz bardziej.
(...) wyjątkowo kojarzyły mu się z militarią. – Militariami.

Wreszcie postanowił zostawić bluzkę taką, jaką była – w końcu w domu też nigdy nie wkładał jej za pasek. – Chyba raczej w spodnie, bo nie wcisnął jej między spodnie a pasek. Do tego wyjaśnij mi, proszę, jakim cudem chłopak, który nie pamięta, co się stało i jest Bóg wie gdzie, zastanawia się nad swoją aparycją, zamiast: co ja tu robię?

Zanim zdecydował się na tę drugą opcję – siedzenie na tyłku do niego nie przemawiało – powoli podszedł do okna. Zauważył, że nie miało żadnych klamek. Zupełnie jak w psychiatryku…, pomyślał. – Chyba rzeczywiście bohater nadaje się, żeby skończyć w wariatkowie, skoro szukając wyjścia, najpierw podchodzi do okna… Jego psychika jest niesamowicie spaczona.

Gdy wyjrzał na zewnątrz, zdał sobie sprawę z tego, że pokój był wyjątkowo wysoko – dzieci biegające na bieżni wydały mu się wyjątkowo małe.

– Przepraszam, kompletnie nie wiem, co mam zro… – powiedział szybko do jakiegoś przechodzącego chłopaka w granatowej koszulce. – Naprawdę? Wcześniej Josh wydawał się wygadany, nieco ironiczny, traktował tak policjanta czy psycholog. A tutaj, będąc tak samo jak wtedy w nowym miejscu, sili się na grzeczność? Nie złości się, że stracił pamięć, kasę, kumpla? Przyszłą dziewczynę? Swoje ulubione funky buty?

Joshua przeczesał włosy i pomyślał, że chyba n ie pozwoli dziewczynie pouczyć się (...).

Był ciekawy reakcji dziewczyny, ale już się nie odwrócił – ruszył przed siebie (...). – Skoro był ciekawy, ale ruszył przed siebie, to jednak nie był ciekawy. No bo nic nie stało na przeszkodzie, by się odwrócić. To prosta czynność, która nie wymaga nie wiadomo czego.

Dostrzegł przed sobą metalowe drzwi. Nie chciał przypadkiem wejść do jakiegoś schowka na miotły, więc rzucił szybkie spojrzenie na jasny korytarz i szybko zaczepił jakiegoś dzieciaka w czerwonej koszulce. – Drugie zdanie jest idealnym przykładem twoich zapychaczy tekstu. Od kiedy drzwi do schowków są metalowe? Po co coś takiego pisać? To coś wnosi? Poza tym dziewczyna, mówiąc o windzie, pokazała mu, w którą stronę się udać.

Joshua.[,] urażony ciągłym zwracaniem uwagi na kolor jego koszulki, przewrócił oczami.

Absurdalne wydaje mi się to, że Josh sam musiał wyjść i znaleźć drogę do rejestracji. Taka potężna organizacja, a nikt się nim nie zainteresował? A gdyby zachował się inaczej, np. został w pokoju? I co z tym całym bólem głowy? Bohater nie zjadł śniadania, niczego nie wypił, a przed nim cały dzień trudnych wyzwań psychiczno-fizycznych. Nikt nie kazał mu się przygotować, nie wydał mu poleceń, ot, huzia na józia i jakoś będzie?

– Sorry, młody, mam ważniejsze sprawy na głowie niż ty, na przykład znalezienie windy. Skopanie ci dupy nie leży na liście moich zadań, a przynajmniej teraz – wycedził – więc łaskawie gadaj, dziecko złote [powiedziało dziecko…], czy to jest winda, czy nie. – Przede wszystkim Josh nie mógł sam wyczaić, czy stoi przed windą? Nie wiem, znaleźć jakiś przycisk, rozejrzeć się, czy gdzieś nie miga ekranik pokazujący piętra? To raz. Dwa, Josh w tej odsłonie strasznie mnie irytuje. Do tej pory nie przedstawiałaś go jako kogoś, kto szuka zaczepki, a przynajmniej ja tak go nie odbierałam. Tutaj jest pyskującym gówniarzem, który znalazł się nie wiadomo gdzie i po co, ale zamiast szukać rozwiązań, tylko pakuje się w kłopoty. Poza tym ledwo chwilę wcześniej kogoś przepraszał! Rozumiem irytację, ale czy ta działa aż tak szybko? Nie wiem, mam wrażenie, że nie umiesz jakoś konsekwentnie wypośrodkować Josha, zawrzeć w ramach jego charakteru, tylko przechodzisz ze skrajności w skrajność. Ponadto chłopak twierdzi, że nie ma czasu, a jednocześnie wygłasza oratoria godne profesora polonistyki, jaki to ma sens?

Gdy wcisnął przycisk, miał krótką chwilę na rozejrzenie się wokół. – Czyli najpierw dwie osoby musiały mu pokazać przycisk palcem, żeby on go wcisnął i dopiero zaczął się rozglądać?


Joshua wyjątkowo dawno nie używał windy, ale wcisnął przycisk z numerem jeden – miał nadzieję, że tak się powinno robić. – Joshua, który potrafi obsługiwać wiertarkę, jest hakerem i tak dalej, zastanawia się, jak działają przyciski w windzie? Że gdy chce się jechać na pierwsze piętro, naciska się jedynkę? To nie jest skomplikowane, serio. Nie kupuję tej dziwnej nieporadności. Jakbyś czasami przypominała sobie, że on jednak ma dwanaście lat, ale robisz to rzadko i znów przechodząc w skrajność. Skrajności nie są fajne.
Na litość boską, po co tak dokładnie opisujesz ludzi w windzie, a potem, że jadą dalej?

Na pierwszym piętrze odnalazł recepcję. Szybko wydedukował, że właśnie tutaj musiało znajdować się główne wejście do budynku (...) – i po co w ogóle dedukować? Skoro Josh odnalazł recepcję, to chyba znał znaczenie tego słowa, prawda? No i czemu recepcja jest na 1 piętrze, a nie na poziomie 0? Czy w Anglii jakoś inaczej się to oznacza?

Jestem Zara Asker, prezeska tego miejsca. – Jakiś gender czy jak? Nikt normalny na takim stanowisku nie odmienia słowa prezes.

Pewna osoba zrobiła ci zastrzyk z łagodnym środkiem nasennym, ale zanim zapytasz po co, wytłumaczę ci ideę CHERUBA, dobrze? – Równie dobrze mogła powiedzieć naćpaliśmy cię, ale są ważniejsze rzeczy do omówienia! Groteskowe i mało wiarygodne. A Joshua jest coraz bardziej zaciekawiony, zamiast stwierdzić, że ci ludzie to jacyś chorzy sadyści, którzy go porwali.

– Były prezes tego miejsca, Mac, miał swój ulubiony przykład. Gdy dorosły człowiek w środku nocy puka do staruszki, ta z całą pewnością jest wobec niego podejrzliwa. Jeśli byłby ranny, pewnie zadzwoniłby [zadzwoniłaby] na [po] karetkę, ale nie wpuściła go do domu, prawda? A jeśli zapukałoby do niej dziecko z płaczem: Mój tatuś leży w samochodzie i nie oddycha!, to nie patrząc na nic, staruszka otworzyłaby drzwi. Nagle z krzaków wyskakuje i uderza starszą panią w głowę, wchodzi do domu i z dzieciakiem kradnie wszystko, co wartościowe. W CHERUBIE role są odwracane. – Tak skonstruowany przykład i zaraz po nim nawiązanie do CHERUB-a brzmią, jakby Josh właśnie dowiedział się, że trafił do zorganizowanej grupy przestępczej napadającej na niewinne starsze panie, a nie brytyjskiego wywiadu.

– Jesteś wysportowany, inteligentny i lubisz pakować się w kłopoty – zanim zapytasz, tak, zdążyłam się już dowiedzieć o tym, jak potraktowałeś biednego Archiego Brooksa. – A kim był Archie? O co chodzi? Coś przegapiłam?
[Update: dopiero po przeczytaniu całej notki i powróciwszy do tego momentu, dotarło do mnie, że to dzieciak przy windzie].

– W sumie to nawet to logiczne – mruknął Joshua. – Jakbym komuś powiedział o miejscu, które jest nie-wiem-gdzie, w najlepszym razie by mnie wyśmiali, a w najgorszym zamknęliby w psychiatryku. – Problem w tym, że Josh ma dwanaście lat, więc mówienie o miejscu, które jest nie-wiem-gdzie, mogłoby być dla niego całkiem naturalne. Nikt nie zamyka dwunastolatków w psychiatryku, bo posiadają wyobraźnię. Zresztą o to właśnie chodzi w CHERUB-ie – dzieci się nie podejrzewa.

Potem czeka cię wiele kursów językowych i samoobrony, nie wykluczając szkoły – dodała, spoglądając na Joshuę. – A agenci brytyjskiego wywiadu to tylko lingwiści, którzy potrafią się bronić, tak?

– Uch, a już myślałem, że jestem na tyle głupi, że po prostu tego nie rozumiem albo że to jakiś anagram czy coś w tym rodzaju. Jednak nie jestem głupi, jakieś pocieszenie. – Okej, do tej pory Josh był zwykłym dwunastolatkiem, który kopie piłkę, gra na kompie, ma znajomych. Co jak co, ale nie podejrzewałabym go o znajomość definicji anagramu. Czym mnie jeszcze dziś zaskoczy ten wyjątkowy chłopiec?

Niedaleko stało parę białych, elektrycznych wózków golfowych.
– Chcesz poprowadzić? (...)
– Jasne – odparł Joshua, obchodząc pojazd dookoła i wskakując na miejsce kierowcy. Gdy rozejrzał się po wnętrzu, zobaczył dźwignię biegów o dwóch przełożeniach oraz pedały do przyspieszania i hamowania. „Za chwilę pokieruję najszybszym, najbardziej skomplikowanym i przeznaczonym tylko dla specjalistów wózkiem golfowym”. (...) Joshua musiał podzielić uwagę między prowadzeniem pojazdu a spoglądaniem na ogromny, kilkupiętrowy gmach. – Wózek golfowy, powiadasz? A jakim cudem dwunastolatek sięgał pedałów? Czy głowa mu wystawała ponad kierownicę?

Wbrew pozorom jest całkiem szybki, ale, proszę, trzymaj się prędkości maksymalnie dwadzieścia kilometrów na godzinę, bo jest tu dużo dzieci. – A że jedno z tych dzieci właśnie ten wózek prowadzi, to szanowną panią ominęło?

Jak już mogłeś zauważyć, mieszczą się tam także biura i archiwum w podziemiach – mówiła Zara. – A kiedy on to zauważył? Ma rentgen w oczach?
Strasznie mnie drażni ta prezeska, którą kobieta wymusza na ludziach wokół. Przez to nie potrafię traktować jej poważnie, to określenie brzmi dla mnie sarkastycznie.

Chciałbym zobaczyć, jak to działa i w ogóle…
(...) Joshua wypuścił z ust powietrze i jeszcze rzucił ostatnie, stęsknione spojrzenie na centrum planowania misji, które wręcz zachwycało go swoją nowoczesnością (...). Ale nie miał ochoty na sprzeciwianie się Zarze – tym bardziej że już widział boiska i jakąś zawieszoną w powietrzu konstrukcję i nie chciał marnować czasu na jeden budynek. – No to jak to jest? Nie chciał marnować czasu i zainteresował się boiskami czy rzucał tęskne spojrzenia? Bo to się wyklucza.

(...) a w oddali malowała się bieżnia i inne miejsca związane z lekkoatletyką. – To znaczy jakie?

Minęli małą, wybudowaną w średniowiecznym stylu kapliczkę, a Zara pozwoliła Joshui przyspieszyć na dłuższym odcinku. – Z jednej strony wszyscy uczniowie mają zakaz rozmowy z pomarańczowymi, przestrzegają go, są jednakowo ubrani i zdyscyplinowani, a z drugiej już tutaj pokazujesz mi, że dyrektorka nie przestrzega własnych zasad, bo wcześniej kazała Joshowi nie przyspieszać. Zdecyduj się, proszę.

– To właśnie jest teren szkolenia podstawowego. Każdy, kto osiągnie co najmniej dziesięć lat i osiągnął odpowiedni poziom, zostaje mu [temu terenowi?] poddany (...). – Dziwne wydaje mi się zdanie, w którym jedno osiąganie odmienione jest w czasie przyszłym, a drugie w przeszłym. Nie powinno być odwrotnie (najpierw osiąga się wiek, a potem poziom szkolenia)? Albo chociaż jednolicie?

Joshua podrapał się po głowie i nią skinął na znak zrozumienia.Skinął nią albo po prostu skinął.

Naprawdę coraz bardziej mu się to wszystko podobało, jednak ogromna niepewność przyszła wraz z wiadomością o szkoleniu podstawowym – nie miał pojęcia, czy da radę. – Nie czuję tej niepewności, Josh jest wyjątkowo podniecony sytuacją. Właściwie mało mi jego przeżyć wewnętrznych. Od początku notki twój bohater jest nie dość, że jakiś taki mało naturalny, ludzki, to jeszcze znów kompletnie nie pasuje do dwunastolatka. Zachowuje się jak dużo starszy, na dodatek potrafi bez żadnego wstępnego przeszkolenia prowadzić wózek golfowy. Nie napisałaś, by chociaż raz w życiu siedział za kółkiem. A ten anagram chociażby skąd wziął?

Granatowa jest przyznawana jako wynagrodzenie za wyjątkowe zasługi podczas akcji. – To brzmi, jakby oni te koszulki dostawali zamiast wypłaty...

Spojrzał w bok, by przyjrzeć się zawieszonemu w powietrzu torze [torowi] (...).

Gdy tak wpatrywał się w konstrukcję, o mało nie wjechał w jakiegoś dzieciaka w czerwonej koszulce, a Zara nagle zawołała:
– Joshua!
Ten podskoczył, przestraszony, i gwałtownie wdusił hamulec. – A co robiła w tym czasie Zara, gdy Josh się rozglądał? Nie widziała wcześniej nadbiegającego dziecka? To dziecko teleportowało się na ulicę czy co? Poza tym strasznie głupie i niezrozumiałe jest dla mnie, czemu w ogóle ktoś taki jak prezeska Zara pozwala zwykłemu dzieciakowi prowadzić? Od początku traktuje go wyjątkowo. To znaczy nie wiem, być może innych też powitała tak milutko, nie mam porównania, ale pieści się tak, że dziwię się, że CHERUB jeszcze nie padł. Brakuje mi tu jakiejś dyscypliny; w tak poważanej organizacji wygląda to trochę jak takie wolnoć, Tomku, w swoim domku, a przecież Josh nawet nie jest jeszcze u siebie. Trochę też odczapowe wydaje mi się takie wyluzowanie. Z jednej strony w organizacji panuje zasada, że nie rozmawia się z gośćmi, z drugiej strony za rozmowy nie wyciąga się konsekwencji, z trzeciej strony goście ci jeżdżą sobie z prezeskami wypasionymi wózkami golfowymi… To jest dla mnie bardzo dziwny obraz wielu sprzeczności.
A właśnie, czemu Zara nie wyciąga konsekwencji z niewłaściwych zachowań? Ani tutaj, ani później, na stołówce? Bardzo przypomina Courtney, również ze stylizacji językowej. Za chwilę tak samo będzie przypominać Courtney pani doktor. Nawet pani psycholog się jakoś szczególnie nie wyróżnia na ich tle. Wszystkie kobiety w twoim uniwersum są takie same? Wyluzowane, nawet gdy pełnią dość ważną i odpowiedzialną rolę?

– Dobrze, tutaj się zatrzymamy – powiedziała Zara, a Joshua delikatnie zahamował. – Skąd Joshua ma takie wyczucie? Jeździ wózkiem dopiero pierwszy raz, w ogóle nie powinno mu iść na początku, wózek mógłby mu zgasnąć raz czy dwa, żeby było trochę bardziej naturalnie. Bohaterowi nikt nawet wytłumaczył, jak odpalić takie cudo, a co dopiero delikatnie nim hamować.

Ucieszyło go to, że nie pytała o przyczynę siniaka, bo wtedy musiałby wymyślić jakąś w miarę wiarygodną historyjkę. – No tak, bo siedzi właśnie w tajnym ośrodku, gdzie dzieci trenowane są na szpiegów, ośrodek przypomina siedzibę NASA, a on chce się silić na tłumaczenie zwykłej bójki? Nieco to groteskowe.

– Teraz czeka cię biopsja mięśnia.
– Że co? – spytał Joshua, marszcząc brwi.
– Zbadamy zdobytą tkankę pod mikroskopem – dzięki temu dowiemy się, na co cię stać i co jest granicą twojej wytrzymałości… a także dowiemy się, kiedy po prostu… – przerwała, jakby szukając odpowiedniego słowa – odwalasz. – Na podstawie kilku pobranych komórek tkanki mięśniowej będą sprawdzać jego granice wytrzymałości?
JAK?
Gdyby mieli średni obraz stosunku włókien białych do włókien czerwonych we włóknie mięśniowym, miałoby to sens, ale nie sądzę, by biopsja, nawet gruboigłowa, dostarczała odpowiedniego materiału do badań.
Nie rozumiem też kontekstu, w jakim pani doktor używa słowa odwalać. To znaczy co, Josh ma odwalić kitę w czasie badania, w sensie – umrzeć? Ale czas niedokonany świadczy o wielokrotnym odwalaniu... Czy chodziło o to, że Josh kłamie o swojej wytrzymałości? Co miałaś na myśli?
Poza tym dlaczego tkanki nie zostaną wykorzystane do zbadania Josha, tak po prostu? Czy coś mu nie dolega, nie ma jakichś dysfunkcji czy schorzeń?

– Umiesz liczyć do dwudziestu? – spytała nagle lekarka, przygotowując jakąś wąską igłę.
– No pewnie (...)
– To zaraz to sprawdzimy. – Uśmiechnęła się. – Możesz zaczynać.
Joshua westchnął i przeczesał włosy.
– Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć…
Lekarka zaczęła powoli do niego podchodzić z długą igłą.
– …siedem, osiem, dziewięć, dziesięć, jedenaś… Cach!
Przeklął, gdy pchnięta sprężyną igła boleśnie wbiła się w jego udo i zassała niewielką próbkę z mięśnia. Joshua syknął i gwałtownie wciągnął powietrze, mierząc się z bólem.
– Widzisz, jednak nie umiesz liczyć.
Raz: to jest dla mnie bardziej niż śmieszne. Przede wszystkim nie wiem, czy wiesz, ale biopsje mięśni wykonywane są z miejscowym znieczuleniem. Dziecko leży na stole w pokoju zabiegowym, wchodzi sobie pielęgniarka i myje, i odkaża mu skórę w miejscu planowanego wkłucia. Po zakończonym zabiegu zakłada się jałowy opatrunek na miejsce wkłucia, najczęściej w tym miejscu robi się bardzo bolesny siniak. A u ciebie Josh leży sobie jakby nigdy nic, jego reakcja jest w ogóle nieadekwatna. Wbicie tej igły jest bolesne, wątpię, by jakiś dwunastolatek to zniósł bez znieczulenia, nie robiąc przy tym w majtki. A twój bohaterski Josh po uwadze pani doktor doliczył jeszcze do końca, co w ogóle jest dla mnie niezrozumiałe, sztuczne. Nieludzkie.
Dwa: nie ma czegoś takiego jak igła ze sprężyną. Tam jest tłok, igła działa pod ciśnieniem. Do biopsji używa się igieł biopsyjnych cienkich albo grubych. Tutaj z jednej strony mówisz o zdobyciu tkanki, z drugiej twoja igła jest wąska i długa. Na pewno dobrze to przemyślałaś?
Trzy: po biopsji absolutnie zakazany jest wysiłek fizyczny. A przecież obie wiemy, co Josh będzie robił za chwilę, prawda?:
Wreszcie lekarka powiedziała, że nadszedł już koniec tej części i poprosiła go o przejście na bieżnię. – No właśnie to. Bardzo nieodpowiedzialne ze strony pani doktor.

Stało tam parę bieżni i nowoczesny sprzęt do badań wymienionych przez kobietę. Zaczęli od najłatwiejszego, czyli kontroli wzroku. – Związek przyczynowo-skutkowy tej wypowiedzi umarł. Weszli na siłownię, więc badają wzrok…

Następnie Joshua musiał przejść serię testów sprawdzających jego siłę i zręczność – balansowanie na jednej nodze ze szklanką pełną wody w ręku było jednym z gorszym[ch] doświadczeń w jego życiu, bo woda cały czas się wylewała. – Nie wyczuwam w tej wypowiedzi sarkazmu, więc czy naprawdę chcesz mi wmówić, że dwunastolatek, któremu umarli rodzice, trafił do domu dziecka, grożono mu bronią, który właśnie przeszedł bolesną (może nie u ciebie, ale wciąż) biopsję, uznaje wylanie wody za jedno z gorszych doświadczeń swojego życia?

– Ma małe problemy z utrzymaniem równowagi na jednej nodze, ale ogółem nie jest najgorzej – powiedziała, uśmiechając się do Joshuy. – Może ma te problemy dlatego, że ktoś przed chwilą bez znieczulenia wbił mu długą igłę w udo?

(...) jego dach był zbudowany z długich, sekwojowych bali. – Nie, nie, nie! Siedzimy w głowie Josha, czy wyobrażasz sobie, by dwunastolatek rozpoznał z daleka, że dach jest z sekwoi?

Wrócił za kierownicę wózka golfowego, odpalił go i spojrzał wyczekująco na Zarę. (…) Joshua musnął pedał gazu, po czym pojechał w stronę pokazaną przez Zarę. – To jest dla mnie naprawdę zabawne. Koleś jest zmęczony, wręcz powinien być wyczerpany, a jeszcze każą mu siadać za kółko, by pojechał do…

– Czemu dojo?
– Nie mnie pytaj, to japońskie słowo. – Tak, pojechał do dojo, aby trenować sztuki walki. To znaczy – dostać wpieprz. To jest tak okropnie wymuszone i nieludzkie, że żadna organizacja nie połasiłaby się, by robić dwunastolatkom takie rzeczy. Nie są to suberbohaterowie z nadludzkimi umiejętnościami, ale wytrenowane dzieci. To pierwszy dzień Josha, nie ma prawa wytrzymać tego wszystkiego. Strasznie naciągnęłaś fabułę, aż pęka ci w szwach, a to dopiero połowa notki.
Poza tym naprawdę prezeska nie wie, że dojo to słowo, które oznacza miejsce treningów sportów walki? Tak po prostu? Nie wie, co jej wybudowali pod nosem? Tego słowa nie tłumaczy się inaczej. Tak jak np. pizza jest po prostu pizzą samą w sobie.

Floyd podszedł do Llewelyna, skłonił się i wyciągnął w jego stronę dłoń – Joshua uścisnął jego małą rączkę i krzywo się uśmiechnął.
– Stańcie dwa metry od siebie – poinstruowała Zara, podpierając się pod boki i stając w lekkim rozkroku. – Zara, która wydaje polecenia w dojo, nie wie, co to jest dojo?

Wszystkie chwyty dozwolone – z wyjątkiem wydłubywania oczu, kopnięć w jądra i wyłamywania szczęk. Zaczynajcie. – Czyli rozumiem, że łamanie kości i skręcanie karków jest na miejscu. 

Floyd wykorzystał tę okazję i z dziecinną wręcz łatwością wymierzył mocne uderzenie prosto w splot słoneczny Joshui. Ten zamarł i powoli złapał się za brzuch, mając trudności ze złapaniem oddechu. – A nie bolał go przypadkiem też krwiak po ciosie w nerki od gangstera? Nie? A ból głowy z rana też już przeszedł, nie pogorszył się po inwazyjnej biopsji i przy wzmożonym wysiłku fizycznym? Udo też już okej, yup?

Joshua dziwił się, czemu chłopiec go nie dokończył swojego ataku (...).

Ej, ej, a od kiedy poddanie się jedynie kończy rundę? Toż to nokaut, koniec walki.

Próbował przypomnieć sobie wszelkie walki, jakie kiedyś widział w telewizji. Częściej jednak oglądał boks, więc wymierzył krótką serię szybkich ciosów we Floyda i ledwo zrobił unik, gdy ten wykonał kontrę. Joshui udało się złapać Floyda za rękę i, jakimś cudem, założył dźwignię unieruchomionemu chłopcu, przez co ten runął na podłogę.


Nim Zara zdążyła poinformować o początku kolejnej walki, Joshua wystrzelił do przodu, w drodze oceniając, gdzie ma uderzyć. Posłał w stronę Floyda parę zgrabniejszych niż wcześniej ciosów. – Mhm, no na pewno.
Chciałabym pominąć akapit o tym, że w czasie starcia Josh zamiast zbierać cięgi, ma czas na wyobrażanie sobie walk z telewizji i kopiowanie ruchów, ale nie mogę. Tego się po prostu nie da odprzeczytać i ominąć, no nie da się. Pozwól, że posłużę się przykładem. Naprawdę sądziłaś, że jak ktoś naogląda się, nie wiem, dajmy na to, łyżwiarstwa figurowego, to na pierwszej lekcji będzie potrafił zrobić chociaż prosty toeloop?:


Gdy Joshua usiadł przy biurku, Zara położyła przed nim mający parę stron test.
– Przed sobą masz prosty test na inteligencję – wyjaśniła Zara. – Jest tam parę zadań z matematyki, gramatyki, łamigłówki… Na rozwiązanie testu masz półtorej godziny. Powodzenia. – Bo pobudka w nowym miejscu, biopsja mięśnia i wysiłek fizyczny na czczo to dla dwunastolatka wciąż za mało, prawda?

No szlag by nie trafił tego idioty (...). – Ten frazeologizm brzmi szlag by trafił.

Dzieci siedzące przy tym samym stoliku obserwowały pomarańczowego, a ten jedynie krzywo się uśmiechnął. (...)
– Masz problemy ze słuchem czy to po prostu niedorozwinięcie? (…) Widzisz – ja mogę z tobą rozmawiać, a ty ze mną nie, misiu! – zawołał za nim Joshua, uśmiechając się.
Archie błyskawicznie się odwrócił i odłożył tackę na najbliższy stolik, po czym podszedł do Llewelyna z bojowym nastawieniem.
– Ejeje, spokojnie – rzekł Llewelyn, wstając z krzesła.
Widział już, co niektórzy stąd potrafili i nie wątpił, że tamten… Flynn? Floyd? Floyd nie był jedynym, który znał dużo sztuczek. (...) – Ja radziłbym ci się uspokoić. Jeszcze pęknie ci żyłka. – Co tu się właściwie dzieje? Dlaczego Josh najpierw prowokuje do kłótni słownej, potem się wycofuje, bo zaczyna sobie przypominać, że jest w miejscu, w którym dzieciaki mogą być… no cóż, groźne, ale jednak nadal rzuca tępe hasła? Przecież to mocno nielogiczne, wręcz głupie. Jak chcesz, by był mocny w gębie i mówił szybciej, niż myślał, to jednocześnie nie wkładaj mu do głowy przemyśleń, które powinien naturalnie wziąć przecież pod uwagę.

Zara poprowadziła go do tego samego biura, co wcześniej – z tą różnicą, że teraz na stole stała klatka z…
– Co tu robi ten kurczak? Żywy kurczak?
– Zjadłbyś go?
Joshua uniósł brwi i spojrzał krytycznie na Zarę. Ledwie zachowując powagę, zaczął powoli:
– Wygląda bardzo apetycznie... surowe, do tego nadal ruszające się kurczaki muszą być pyszne. Jeszcze ta krew tryskająca z przerwanych tętnic… Ach, jakbym się w niego wgryzł… – Josh, co jest z tobą nie tak?!


– Proszę cię, abyś zabił tego kurczaka.
Zara miała kamienną twarz – nie zdążyła nic powiedzieć, kiedy Joshua nagle chwycił ptaka kuprem od siebie i jednym, mocnym ruchem wbił mu długopis w szyję. Ten zacharczał, a z rany spłynęła mu strużka krwi. Nagle opróżnił zawartość jelit prosto na Zarę. – Z jednej strony próbujesz stworzyć coś dojrzałego, a z drugiej brak ci podstawowych informacji z podstawówki. Czy wiesz, że ptaki nie mają odbytu i cewki moczowej, tylko kloakę, która jest ujściem zbiorczym trzech układów? Poza tym jak można opróżnić zawartość jelit? Prędzej jelita z ich zawartości. Do tego od kiedy kurczak charczy? To tak, jakbyś napisała, że koń wymiotuje. No nie da się po prostu.
Poza tym – nie zauważyłam wcześniej u Josha zapędów sadystycznych. Sądzisz, że dwunastolatek bez mrugnięcia okiem, bez chwili zastanowienia zabiłby kurczaka długopisem? Miałam na zajęciach z zoologii na studiach kilka sekcji, w tym kurczęcia. Większość osób krzywiło się na pierwsze krojenie jeszcze ciepłego ciałka, a nawet nie musieliśmy ich sami zabić, zostały humanitarnie uśpione. A tu mamy dziecko, które bez zająknięcia, bez żadnej blokady czy sprzeciwu zabiło zwierzę. Przez pięć rozdziałów chyba bym zauważyła, że dzieciak jest paranoikiem. A skoro tego nie odczułam – widocznie źle kreujesz postać. Bardzo źle.
Do tego Josh chwycił kurczaka kuprem od siebie, więc jakim cudem zwierzę dało radę obsrać nie tylko Zarę, ale również jego? Biologia w tej części pracy ostro leży.

Następnie jest scena, w której Joshua ma wyłowić cegłę i przepłynąć z nią kilka basenów. Nakłucie po biopsji nie przeszkadza mu, woda chlorowana na pewno nie doprowadzi go do gorączki czy zakażenia, ehe. Oczywiście Josh trzyma cegłę, więc może machać tylko nogami i jedną ręką, ale udaje mu się to nawet wtedy, gdy jakiś koleś podkręca sztuczną falę. Naprawdę nie wiem, jak to skomentować. Wiem tylko, że na tym etapie mam ochotę przerwać bajkę. Dobrze, że już niewiele zostało do końca notki, może dasz już temu biednemu dziecku spokój…

Wreszcie dobił do drugiej ściany basenu i, napinając mięśnie ramion, wyciągnął pustaka z wody i położył go na białych płytkach. – Masz świadomość, że pustak i cegła to dwie różne rzeczy? Piszesz, że Joshua płynął kraulem, używając trzech kończyn, gdyby to był pustak, to musiałby go trzymać dwiema rękami.

Właśnie wspinał się na napowietrzny tor przeszkód, który wcześniej zrobił na Joshui tak wielkie zdziwienie [wrażenie]. Pierwsza luka do przeskoczenia miała około pół metra i nim Joshua zdołał się odważyć na przeskoczenie jej. (...) Żartobliwie zasalutował do Cho i chwycił za bloczek, po czym oderwał nogi od ziemi. Z niesamowitą prędkością pognał ku ziemi [niej] – musiał zacisnąć usta, gdy mierzył się z pędem powietrza. Minął dwa drzewa – wydawało mu się, że był niesamowicie wysoko.
I puścił.
Bloczek pomknął dalej, lecąc prosto w stronę dołu wypełnionego ciemnym błotem.
Joshua zdołał wylądować na zgiętych kolanach. Gdy szedł w stronę Jake’a, czuł, jakby miał nogi z waty.
– I jak by…
– Ja chcę to powtórzyć! – zachłysnął się Joshua z szerokim uśmiechem. – Naprawdę ciągle mało mu wrażeń?!
Oczywiście Josh zdał wszystkie testy bardzo dobrze, więc dostał dwa dni, by przemyśleć sprawę z CHERUB-em. Może sobie wrócić do domu dziecka, ale oczywiście nikomu ma nie mówić o tym, co widział. Dziwię się, że CHERUB nie chce zatrzymać go u siebie i tu dać mu czasu do namysłu – organizacja pozwala mu pożegnać się z przeszłym życiem. Ciekawe, czy chociaż ktoś go będzie pilnował, czy – zupełnie jak w domu dziecka – przedstawiciele rządowi puszczą go sobie samopas jakby nigdy nic?

– Wręcz uwielbiam duże wysokości i adrenalinę – odparł. – Jasne, lubił piłkę, lubił wuef, ale był też nerdem. Duże wysokości i adrenalina? Skąd o tym wie? Przecież ma dwanaście lat, nigdy nie skakał na bungee i tym podobne. Nie miał takich mocnych wrażeń. Autumn, opanuj go trochę!
Po tej notce jestem ciekawa tylko jednej kwestii fabularnej i to dla niej właściwie będę czytać kolejny rozdział – czy Warren już zarąbał Joshowi plecak i zwiał z jego forsą?
Jak widzisz, sam CHERUB niewiele mnie interesuje – organizacja wydaje się jak na razie niedorzeczna. Oby z czasem to się zmieniło, to może dam jej drugą szansę.


06.
Joshua nigdy nie potrafił zasnąć w podróży dokądkolwiek, dlatego w ładowni furgonetki, bez okien i bez jakiegokolwiek zajęcia nie mógł zabić niewyobrażalnej nudy snem. – Od kiedy potencjalnych rekrutów wozi się jak przestępców?

(...) wskutek czego oczy Joshua musiał przez chwilę przymrużać oczy, by przyzwyczaiły się do jasności.

Gdy spojrzał w stronę źródła zamieszania, zobaczył śniadego kierowcę z ciemnymi wąsami i w zielonej, truckerskiej czapce. – A nie przypadkiem tureckiej? Chyba że to dziwny czasownik od truck. Przy czym to amerykański wyraz; brytyjska ciężarówka to lorry.

Wyjechali koło dziewiętnastej ze względu na to, że w nocy było mniej korków… no, przynajmniej tak wydawało się Joshui. – Akcja dzieje się w Brytanii, a tam wiadomo, jak jest z systemem zegarowym – mamy więc siódmą wieczorem. Poza tym przeczytajmy ten fragment w całości:
Wyjechali koło dziewiętnastej ze względu na to, że w nocy było mniej korków… no, przynajmniej tak wydawało się Joshui.
Niebo było zachmurzone i Joshua nie zobaczył żadnej gwiazdy
Joshua uśmiechnął się na widok świecącego logo McDonalda – miał nadzieję, że to właśnie tam się kierowali. – Niepotrzebnie trzykrotnie wskazujesz mi imię bohatera, przecież podmiot się nie zmienił. Wnoszę o lekkość narracyjną.

(...) logo McDonalda (...), a zaraz potem (z błędem) McDonal’s – zdecyduj się na jedną formę, najlepiej poprawną.

Całe pomieszczenie było utrzymane w bieli i w delikatnych brązach. Przy każdym filarze w barwie śniegu stał wysoki, grubolistny kwiat. – Skoro piszesz, że pomieszczenie CAŁE utrzymane było w bieli, to przytaczanie w następnym zdaniu barwy śniegu jest bardziej niż zbędne. Chyba że chodziło ci może o żółty śnieg?

Kierowca wyciągnął portfel i odliczył parę monet, po czym podał je kobiecie. Ta powiedziała, że za parę minut wyda zamówienie, po czym odeszła na zaplecze.

Skoro wzięli kawę i czekoladę na wynos, to po jakie licho wciskałaś wcześniej kwestię kierowcy, że nie mają czasu na obżeranie się? Przecież pili w samochodzie, to i Josh mógł wziąć coś sobie do jedzenia do auta. Potem piszesz o tym, że McDonald’s był zły, bo niezdrowy, jednak prosiłabym o konsekwencję.

Ciotka zadzwoniła do mnie wieczorem i powiedziała, że mogę do niej pojechać… Nie zastanawiałem się zbyt długo nad tą opcją – skłamał, lekko się uśmiechając. – Tym razem jakaś ciulowa ciotka… Zaakceptuj fakt, że jeżeli dziecko trafia do domu dziecka, to nie ma żadnej bliskiej rodziny albo rodzina ta to patologia, której odebrano prawa do opieki. Ewentualnie rodzina nie chce dziecka wcale. We wszystkich tych przypadkach Joshua nie chodziłby do ciotki, bo albo by jej nie miał w ogóle, albo by mu na to nie pozwalano bądź nie byłby u niej mile widziany.

Twarz miał zabrudzoną, włosy oklapłe, a całe usta spierzchnięte. – Mam rozumieć, że on po tym całym wyczerpującym teście w CHERUB-ie nie wziął nawet prysznica? Nikt nie dał mu chwili, by się chłopak ogarnął i chociażby uczesał? To jest bardzo, bardzo głupie. Szefostwa organizacji nie stać na miejsce w pokoju, na gumę do włosów czy żel, aby chłopak, którego porwali, mógł się doprowadzić do porządku, by nie zwracać na siebie uwagi…?

Dosyć często zdarzało mu się chodzić spać o tej godzinie, ale inną sprawą było to, że był wykończony po całym dniu prób w CHERUBIE. Całe szczęście, że był to piątek, bo wtedy miał najmniej lekcji. – Był wykończony? Naprawdę? Kompletnie tego nie zauważyłam.

Podczas snu wiele nie wymyślił, ale zdążył dobrze się zastanowić podczas czekania na odpowiedź Zary w sprawie zdania egzaminu wstępnego – dwie godziny mu wystarczyły, by przemyśleć wszystkie za i przeciw. – Hmm, no tak, ale w czasie podróży furgonetką narzekał na nudę i bezmyślnie gapił się w ścianę. Czemu wtedy nie rozmyślał o CHERUB-ie? Dzieciak ma szansę dołączyć do tajemniczej rządowej organizacji i nic sobie z tego nie robi. Lata mu to koło nosa, tak czuję.

Byłby tam także Warren, z którym na pewno by się nie nudził. Było tam też pełnowymiarowe boisko z równie skoszoną trawą, poligon paintballowy, nowoczesne urządzenia… – Ale nie było gumy do włosów! BA DUM TSS. (Wybacz, musiałam xD).
Swoją drogą zdziwiło mnie, że Warren należy do organizacji. To znaczy jasne, tak, pamiętam jego wyczyny i ciężko było mi już wtedy uwierzyć w cudownego wujka, o którym opowiadał (czułam, że coś się pod nim kryje), ale jednocześnie ta kradzież piwa… Ludzie z organizacji o tym nie wiedzą? Skoro Warren powiedział im o pieniądzach i o e-papierosie, dziwne, że wpadł na pomysł kradzieży. Tamta scena w ogóle nie pasuje mi do opowiadania, wydaje mi się teraz mocno odklejona od reszty. Nie wiem wciąż, po co była i co wniosła do historii. Bez niej i tak nic by się nie zmieniło.

Będziesz jednym ze starszych rekrutów i może cię zdziwić to, że młodsi mają umiejętności, których ty jeszcze nie posiadłeś. – No ale przecież Josh zdał wszystkie testy; jak na dwunastolatka, który po prostu lubi wuef, i tak się wykazał.
Tak sobie teraz myślę i wiesz, co przyszło mi do głowy? Hannah zgłosiła rekruta organizacji pewnie jako informatyka, a oni go nawet przed komputerem nie posadzili, tylko kazali napisać mu rozprawkę i pływać z cegłą? Nie wydaje ci się to trochę dziwne?

– Wiem – prychnął Joshua. – Po coś została wymyślona historia z ciotką w Kanadzie. Cały czas trzymam się legendy. – Legenda, według PWN:
1. «opowieść dotycząca życia świętych i bohaterów lub jakichś wydarzeń historycznych, nasycona motywami fantastyki i cudowności»
2. «o osobie otoczonej niezwykłą sławą»
3. «zmyślone lub przesadzone historie dotyczące sławnych ludzi, miejsc albo zdarzeń historycznych»
4. «krótki tekst na marginesie mapy, objaśniający występujące na niej symbole graficzne i barwne»
5. «napis na monecie, medalu lub pieczęci»
6. «liryczny utwór instrumentalny»
No więc nie bardzo.

(...) i z najsłodszym uśmiechem [przecinek] na jaki było go stać, zapytał (...).

Nagle usłyszał za sobą kroki. Pociągnął nosem i odwrócił się w stronę wejścia do szkoły – parę metrów przed nim szła Aithne, która uśmiechnęła się do Joshuy [niego]. Ten przeczesał włosy i słodko się uśmiechnął. – Zauważyłam, że w tej notce masz bardzo dużo uśmiechów. Jasne, jest to dość obrazowa reakcja, ale jednak dałoby się ją czasami czymś zastąpić. Jej powtórzenia rzucają się w oczy dość mocno.
Joshua lekko się uśmiechnął i nieporadnie wsadził ręce do kieszeni. – Widzisz? On jeszcze nawet nie przestał się uśmiechać, a znów zaczął.

Nawet o tym nie pomyślałem – przyznał Joshua z nagłym ożywieniem. – Przecież Joshua jest post-millenialsem. Że jest niebotycznie dojrzały, to już wiem, ale teraz zachowuje się, jakby urodził się dwadzieścia lat wcześniej. Nie rób tego.

Nikt nie powiedział, że jesteś przystojny. – Dokładnie. Dwunastolatek może być ładny, nie przystojny.

Po plecach Joshuy przebiegł dreszcz. Gwałtownie zbladł [ten dreszcz?], a nogi zrobiły mu się jak z waty.

Czas jakby się zatrzymał. – To zdanie już się pojawiło, ledwo kilka linijek wcześniej.
Bardzo naturalna reakcja Josha, na dodatek podoba mi się, że dramatu nic nie zwiastowało, pojawił się on w scenie, w której bohater całkiem nieźle się bawił (dialog z Aithne przyjemny, jednak znów – nie czuję w nim dwunastolatków).

Poprzez otwarte drzwi swojego pokoju zdołał zobaczyć, że nie było w nim komputera, a szafa zmieniła swoje położenie i przeniosła się na środek pokoju. – Przecież komputer został zabrany do domu dziecka, więc to nie powinno wcale Josha zdziwić.

Przynajmniej kiedyś była to szafa – obecnie bardziej przypominała czarny kloc. – Szafa przypomina czarny kloc, ale książki w salonie przetrwały pożar i rozrzucone były po podłodze? Dość wątpliwe, nie sądzisz?

Obok wgłębienia leżała podarta żółta karteczka z uśmieszkiem podzielonym na cztery części. – Jak podzielonym? Czym? Nie potrafię sobie tego wyobrazić.

Aithne wciąż stała w tym samym miejscu, a jej mina wyrażała wręcz przerażenie. – A może po prostu Aithne była przerażona? Krócej, mniej topornie...
Zrobiła niepewny krok w stronę Joshuy [ta mina?] i zawahała się, czy na pewno iść dalej.

(...) cisza wydawała się w tamtym momencie być najlepszym rozwiązaniem.Być zbędne.

Joshua podrapał się po głowie. Nie miał bladego pojęcia. – Nie wpadł na to, że może to działania gangsterów, którzy ostatnio go napadli? Nawet o tym nie pomyślał, to strasznie frustrujące. Josh rozprawiał o upałach, sam zdementował tę teorię w swojej głowie, ale nic więcej…

Wszedł do środka i przypadkowo trzasnął za sobą drzwiami. Poszedł od razu do swojego pokoju, po drodze mijając Courtney, która zwracała uwagę jakiemuś dziecku – Joshua pomyślał, że na szczęście go nie widziała. – Dlaczego Josh tak zwyczajnie nie porozmawia z kimś o tym? Przed chwilą zastanawiał się, czy ludzie wiedzieli i dlaczego nikt mu nie powiedział. Courtney, kiedy wrócił w nocy, gdyby wiedziała, mogłaby podejrzewać, że np. bohater zniknął, chciał być sam, dowiedział się o sytuacji z domem, która go przerosła… A babka zaspana przywitała go w progu i kazała iść spać. Nie wiem, jakie są procedury, kiedy dziecko z placówki gdzieś się zawierusza – czy nie wzywa się policji, nie wszczyna poszukiwań? Courtney nawet nie była zdenerwowana, a przecież nie wie o CHERUB-ie. Teraz, jak o tym myślę, jest to mocno, mocno naciągane.

– Powiedzmy, że dotknąłem coś, czego nie powinienem i całą misję cholera wzięła… Ale powiem ci, że czasami te misje rekrutacyjne nie są takie złe – zwłaszcza, jak trafi się na tak fajnego kolesia jak ty – uśmiechnął się Warren. – Okazuje się, że Warren będzie wracał z Joshem do CHERUB-a, ale przecież miał jakąś karę, nie? Odbywał misję rekrutacyjną, to znaczy że rekrutował Josha? Tylko że przecież jego zrekrutowała Hannah, więc wydawało mi się, że misja Warrena jest inna, a spotkanie z Joshem to czysty przypadek. Nie wiem, jak było, trochę się w tym pogubiłam.

07.
Przede mną kolos na 20 stron. Cieszę się, bo jest to znacznie mniej niż ostatnio – przyznam się, że doszło już do tego, że boję się patrzeć na suwak przy przeklejaniu treści do Worda.  
Ten rozdział jest bardzo przyjemny. Nie tylko dlatego, że miałam okazję odpocząć po ostatnich dość pretensjonalnych akcjach, ale przede wszystkim mogłam poznać lepiej agentów CHERUB-a i w końcu poczuć, że są oni dziećmi.

Nadal nie powiedział nic Warrenowi i zastanawiał się, czy nie prościej byłoby zrzucić ciężar ponurych tez z serca i czekać na jakąkolwiek radę[,] czy sposób na chociażby tymczasowe zapomnienie.

(...) natychmiast spuścił wzrok i zaczął bębnić palcami o udo, modląc się w duchu, by Warren nie zauważył tego krótkiego wejrzenia. – Chyba raczej spojrzenia. Wejrzenie kojarzy się z wpatrywaniem się w głąb czegoś.

Z nowymi rekrutami jest zawsze sporo roboty, więc woli załatwić to od razu po jego przyjeździe. – Ich.

Czasami światła gasły, sprawiając, że w niektórych miejscach ziała ciemność. – Przecież było ciepło, więc to jeszcze nie zima. Oznacza to, że za dziesięć ósma nie było jeszcze aż tak ciemno, by zgaszenie światła powodowało powstanie jakiejś pustki. Czy naprawdę uważasz, że pierwszą rzeczą, jaką dzieciak zarejestrował po przyjechaniu do takiego mega wypasionego ośrodka, były lampki? Do tego to poetyckie określenie nie pasuje do rzeczy tak przyziemnej.

Joshua z Warrenem wyminęli fontannę i przeszli jeszcze parę metrów, by wejść po paru stopniach i przestąpić próg do przestronnej recepcji.

Gdy wyszli na odpowiednie piętro, Joshua zobaczył parę osób – minimalnie w jego wieku – przechadzających się po korytarzu. – Że… co? Jak można być minimalnie w czyimś wieku?

Uchwyt prawie wyśliznął mu się z ręki; gdy poprawiał chwyt, wyminął go Warren i zeskoczył na kostkę brukową na parkingu.

– Tutaj jest biuro Meryl – wyjaśnił, uśmiechając się zachęcająco do Joshuy. – Tylko najpierw zapukaj.
– Czemu miałbym tego nie robić? – Joshua uniósł brwi, kładąc swoją torbę obok tej należącej do Warrena.
Warren wzruszył ramionami.
– Bo momentami jesteś trochę dziwny – stwierdził. – Ale nie zmieniaj się, bo w sumie już lepszy dziwak niż jakiś sztywniak. – Lubię Warrena za to, co powiedział. Joshua to faktycznie niezły dziwak, bardzo nieokreślony, wciąż trudno mi opisać jego charakter, wczuć się w postać. Niby sporo o niej wiem, a jednak ta wiedza nic mi nie daje, Josh to dla mnie bardziej zlepek randomowych cech niż konkretna, spójna sylwetka psychologiczna.

Warren wspominał, że mieszkał na tym piętrze, więc plusem było to, że Llewelyn nie będzie musiał poznawać wszystkich nowych osób. – Co ma piernik do wiatraka? Josh i tak będzie musiał poznać ludzi ze swojego piętra; to, że Warren na nim mieszka, może być pomocne, ale nie wyklucza poznania. Chyba że Josh zakłada, że przez wszystkie lata nie będzie potrzebował żadnego innego znajomego, bo sam Warren mu wystarczy...

– Nie możesz nazywać się na przykład Bin Laden albo Chang. Jeśli jesteś z Wielkiej Brytanii, to angielskie, jak z Niemiec – niemieckie, nie jakieś indyjskie czy niezgodne etniczne. Zrozumiałeś? – Meryl brzmi tu tak samo jak Zara, Courtney czy lekarka. Przykład z Bin Ladenem jest dość wymowny, nieco nawet zabawny. Kobieta jest wyluzowana, miła, sympatyczna i tak dalej. Nie mówię, że brakuje ci zołz, bo to skrajność, ale na pewno brakuje czegoś bardziej charakterystycznego.

– Naprawdę nie mogę pozostać przy swoim? – zapytał po chwili.
– Niestety nie – odparła Meryl. – W razie czego nikt nie może cię poznać. – A jak ktoś pozna go po twarzy, a nie po nazwisku? Hmm… ciekawa kwestia.

– Joshua Rooney – wyrecytowała powoli nowa opiekunka Llewelyna. – Czemu nie użyjesz po prostu imienia? Albo samej opiekunki? Podkreślenie jest strasznie długie, wyszukane, niepotrzebne.

– Miło cię poznać, Joshuo Rooney. – Rooneyu.

– No dobrze… – westchnął ze zrezygnowaniem Josh. – Było blisko dwieście tysięcy…
– Niezła sumka – stwierdziła Meryl. – Następnym razem, jak mnie okłamiesz, dostaniesz karne rundki, także nie radzę.
Joshua wzruszył ramionami, ale skinął głową na znak zrozumienia.
– Niestety, nie możemy zostawić ci tych pieniędzy. Może założymy ci lokatę oszczędnościową? Będziesz mógł wypłacać trzydzieści funtów miesięcznie i sto na każde urodziny i Boże Narodzenie, a reszta zostanie ci wypłacona po zakończeniu służby razem z wynagrodzeniem za wszystkie misje. Co ty na to? – W końcu dowiedziałam się, co się stało z kasą i ile jej było. Dwieście tysięcy w dwudziestkach i pięćdziesiątkach? Hah, i sądzisz, że cała kwota zmieściła się w plecaku szkolnym z ubraniami mamy? Nie ma takiej opcji. Poza tym czy ludzie z organizacji nie dziwią się, skąd taki dzieciak ma tyle kasy? Nikt go o nic nie zapytał? A może oni wszystko już wiedzą, w takim razie dlaczego nie pyta Josh? Skoro są tacy świetni, to na bank kojarzą, kto mu zjarał dom i dlaczego!

Joshua Rooney gwałtownie się wyprostował i żeby jakoś nieudolnie zamaskować nagłe zdziwienie przeczesał włosy. – Podoba mi się to jego przeczesywanie włosów. To już któryś raz, gest stał się charakterystyczną częścią bohatera. Nie musisz już dopowiadać, że maskuje nim jakieś emocje, bo dawno zdążyłam się tego domyślić.

– Mi zależy głównie na RAMie [RAM-ie] i aparacie, a Samsungi [małą] są pod tym względem całkiem dobre i…
– Dobra, skończ już, komputerowy świrze – uśmiechnął się Warren, wsadzając białego Samsunga [małą] z powrotem do kieszeni. – Już zrozumiałem.
A właśnie, jeśli już przy skrótowcach jesteśmy… Josh w którymś momencie opowiadania powiedział, że CHERUB kojarzy mu się ze skrótem, to samo potwierdziła Zara i to samo wyczytałam z komentarzy pod poprzednim rozdziałem. Podobno nie wiadomo, co oznacza ten skrót, ale jeżeli skrótem faktycznie jest, to powinien być odmieniany z dywizem, tak jak pisałam wcześniej: CHERUB-a, CHERUB-em. Ty zapisujesz wielkimi literami i łącznie całe odmienione słowo, zastanawiam się więc, czy tak też było w książce, a jeżeli tak, to dlaczego z błędem...?
[Update: sprawdziłam, w e-bookach obowiązuje przyjęty przez ciebie zapis, a więc od tej pory ja również będę odmieniała tę nazwę zgodnie z kanonem, choć nadal nie wiem, dlaczego w powieści obowiązuje akurat taki zapis].

W rozdziale pojawił się dialog, który zrobił mi dzień. Generalnie chyba od początku opowiadania nie przeczytałam nic tak pozytywnie zaskakującego:
– Joshua, wiesz, że gdy Floyd zdał szkolenie podstawowe prawie pół roku…
– Powiedziałem: skończ.
Joshua jednak pokręcił głową i założył ręce na piersi, posyłając Warrenowi spojrzenie w stylu: Mów dalej.
– …i zmienił czerwoną koszulkę na szarą, to juniorzy akurat wtedy mieli…
– Warren – przerwał mu ostrzegawczym tonem Floyd i zacisnął dłonie w pięści.
Warren jednak ciągnął swoją opowieść dalej, niezrażony.
– ...na Gwiazdkę odpakowywanie prezentów. Gdy zobaczył, że on może dopiero później, uciekł do pokoju i płakał z dwie godziny – zaśmiał się Warren i pisnął, gdy Floyd wymierzył mu kuksańca w bok.
– DALLAS, FRAJERZE! – krzyknął Floyd i puścił się biegiem w stronę Warrena, który zdołał czmychnąć na bok. Zaczęli biec wokół pokoju. (...)
– A gdy musiał zostawić swojego chomika Mickiego w bloku juniorów, bo agenci nie mogą mieć zwierząt, trzymał go na rękach z trzy godziny, ryczał na środku korytarza i głaskał po głowie.
Joshua próbował sobie wyobrazić tę scenę i gdy po chwili mu się udało, wybuchnął śmiechem.
– DALLAS! – ryknął Floyd i kolejny raz natarł na Warrena.
Ten jednak był szybszy i zrobił unik.
– A w pokoju ma kolekcję filmów z Barbie!
W końcu! W końcu dostałam coś o dzieciach, nie masz pojęcia, jaka to jest dla mnie ulga.

Miał wrażenie, że znalazł się w jakimś raju – tym bardziej, że dostał laptop, telefon i taki świetny pokój za darmo. – A dla mnie to nie raj, tylko niepotrzebna idealizacja. Mam nadzieję, że nie będziesz brnęła zbyt głęboko w świat, gdzie każdy może mieć wszystko na skinienie.

Ostrożnie wziął do ręki wyprasowane i pachnące waniliowym płynem do płukania ubrań, po czym położył je na łóżku. – Ale co wziął?

Pospiesznie zdjął czerwone najki i w ślad za nimi poszły czarne jeansy. – Najki spolszczyłaś, ale dżinsów już nie. Dziwnie to wygląda w jednym zdaniu.

Na tym etapie historii zastanawia mnie, dlaczego Josh nie ma żadnych zakwasów po ostatnim wyczerpującym dniu. Nie czuje żadnego bólu, generalnie zachowuje się normalnie. Mocno naciągane tak samo, jak fakt, że dzieciaki mają niewyczerpywalną ilość słodyczy dostępnych w kampusie, mimo że przecież biorą udział w treningach i pewnie mają jakieś diety, nie?

08.
Przede mną kolejny kolos, tym razem 30 stron. Ómieram. Znowu będę musiała czytać i oceniać jedną notkę na raty, co najmniej trzy. To okropnie upierdliwe, bo trudniej mi się skupić nad tak obszernym materiałem.

Teraz udało mu się zobaczyć kilku nastolatków w granatowych lub czarnych koszulkach, które [którzy] przykładały [przykładali] do twarzy jakieś karabiny – Joshua za żadne skarby nie mógł sobie przypomnieć nazwy tej broni. – Nie mógł sobie przypomnieć? A nie przypadkiem nie znał jej? No bo skąd miałby znać fachową nazwę, markę i numer czy coś. Dla niego najprawdopodobniej karabin to karabin.

(…) w tym samym czasie agenci wystrzelili i postawili pistolety na ziemi, patrząc na wyniki swoich strzałów. – No to w końcu były to karabiny czy pistolety?
Musnął wzrokiem zegar ścienny wiszący nad kobietą za biurkiem – było parę minut przed dziesiątą.Muskać, według PWN:
1. «dotknąć kogoś lub coś szybko, lekko, delikatnie»
2. «zalśnić na czymś, oświetlić coś delikatnie»
3. «owiać delikatnie»
4. «spojrzeć na kogoś przelotnie» – no właśnie, na kogoś, nie na coś. Zegar to nie osoba.

Mając chwilę dla siebie, Joshua splótł ręce za plecami i rozejrzał się. Sala przypominała mu typową recepcję z tych wszystkich filmów o lekarzach; mógł skojarzyć to tylko w taki sposób, bo nigdy nie był w prawdziwym szpitalu i nie miał większego porównania. – A nie przypadkiem rejestrację? W szpitalach nie pracują recepcjonistki, tylko rejestratorki.

Joshui nie udało się nazwać żadnego kwiatu oprócz paproci i wpatrywał się tępo w resztę doniczek, próbując z dalekich odmętów pamięci przywołać ich nazwy. – To na ogrodnictwie też się zna, ale zapomniał? Na czym jeszcze? Na szydełkowaniu?

Ten niepewnie pokiwał głową, co chwila ukradkiem zerkając na bieżnie. – Przecież Joshua tylko chwilę sapał po biegu, a potem pomykał jak nowonarodzony, to skąd ta trauma? Bądź konsekwentna.

Po szybkim przebadaniu i stwierdzeniu, że Joshua był całkowicie zdrowy, doktor Carter na chwilę wyszła z pomieszczenia. – Nikt tego nie jest w stanie tego stwierdzić po pobieżnym badaniu. To, że nie smarka, ma wszystkie nogi i zęby nie oznacza, że jest całkowicie zdrowy.

I nie, nie dzisiaj. Gdybyś dostał wszystkie szesnaście dzisiaj, wysiadłby twój układ odpornościowy – wyjaśniła, jednocześnie zapisując kolejne słowa na kartce. – Dzisiaj dostaniesz tylko siedem, za dwa dni pięć, a cztery za tydzień. – I uważasz, że od tego nie wysiądzie mu układ odpornościowy? Zdradzę ci tajemnicę… Siedem szczepionek zrobi mu Hiroszimę w układzie odpornościowym.

Ogółem czekają na ciebie szczepionki na gorączkę Lassa, tężec, japońskie zapalenie mózgu, gruźlicę, odrę, wirusowe zapalenie wątroby typu A, B i C, dur brzuszny, grypę, cholerę, wściekliznę, kleszczowe zapalenie mózgu, różyczkę, żółtą febrę i zapalenie opon mózgowych. – Przecież Joshua właśnie powiedział, że był szczepiony, a część z tutaj wymienionych szczepień jest obowiązkowa dla dzieci, więc… po co?

Parę minut później wreszcie mógł wyjść z centrum medycznego z bolącymi pośladkami, gdzie pielęgniarka wbiła dwie igły. – Nawet po głupim wpisaniu w Google hasła szczepienia w pośladki wyskakuje, że to niezalecane i już się tego nie praktykuje, więc znowu kłania się research.

Największym plusem, jaki [który] zdołał dotychczas zauważyć, było to, że zdobył bliższych znajomych już pierwszego dnia (…).

Podczas wchodzenia po schodach prowadzących do drzwi głównego budynku przeskakiwał po dwa stopnie – robił tak prawie zawsze, więc kampus nie był odstępstwem od tej reguły. – Nie przypominam sobie, by Josh wchodził tak po schodach szkoły czy w domu dziecka.

Stanęła bokiem do Joshuy, a twarzą do drzwi. Rooney uważnie ją obserwował i przez chwilę zastanawiał się, czy warto się odezwać i być może nawiązać nową znajomość, jednak po pewnym czasie z tego zrezygnował. W końcu i tak nie nawiązałby długiej i pasjonującej rozmowy podczas stosunkowo krótkiej podróży windą.

Mimo że coraz mniej tego wypisuję, nadal masz pełno oczywistości w swoim tekście. Pierwszy-lepszy przykład z tej notki:
Zobaczył, że drzwi do pokoju Faith były lekko uchylone. Nie mógł się powstrzymać i nieco zwolnił kroku, kątem oka zerkając w [jego] stronę pokoju dziewczyny. – Skoro bohater zwolnił i kątem oka spojrzał, to znaczy, że się przed tym nie powstrzymał; dwa razy pisałaś też o tym,  do kogo należy pokój. Podkreślenie to takie lanie wody. Znów. Inny przykład:
Zerknął na wyświetlacz, by sprawdzić godzinę była za dziesięć czwarta.
Z czasem nie było tak źle.  – Skoro podajesz godzinę, to znaczy, że bohater właśnie to chciał zrobić – sprawdzić ją. Wystarczy mi sam cel, naprawdę.

Już w połowie biegu obiecał sobie, że po skończeniu pójdzie coś zjeść, więc w tym celu poszedł na stołówkę. – Skoro już pisałaś, że chce coś zjeść, to nie musisz dodawać, że udał się na stołówkę właśnie w tym celu.

Masz całe akapity o tym, że bohater idzie korytarzem do swojego pokoju, potem wchodzi, zdejmuje buty, kładzie się na łóżku, chwilę leży i myśli, wstaje, rusza pobiegać, zsuwając się ze sprężystego materaca. Później wyciąga buty i następuje ich szczegółowy opis, następnie wkłada je, rusza ku wyjściu, idzie do windy, czeka na windę, jedzie windą, idzie po schodach… To okropnie upierdliwe! Marnujesz słowa i przy okazji pewnie swoją wenę twórczą na coś totalnie niezajmującego, co dałoby się streścić w dwóch zdaniach. Nie budujesz nawet klimatu ani nie przedstawiasz miejsca akcji, bo wiem, że w budynku jest winda, a bohater, aby biegać, musi przede wszystkim wstać z łóżka i ubrać buty. Czytam, ziewając i modląc się o akcję jednocześnie.


Później bohater się potyka, ale nic mu się nie dzieje – w sensie klnie pod nosem cholerą jasną, sprawdza nogę i w końcu idzie dalej. Moje pytanie do tego fragmentu brzmi: po co mi to? Co mi to daje? Czy jakoś szczególnie pokazuje charakter bohatera? Czy pcha fabułę przód? Nie i nie; to bez sensu. Piszesz o pokonywaniu schodów jak o podróży życia – dwieście wyrazów, czyli ponad tysiąc znaków bez spacji. Standardowym fontem to z jedna trzecia strony A4, wcześniejsze akapity – te o niczym ważnym – też mogłabyś spokojnie pominąć. Tak oto wycinamy ze dwie strony niczego konkretnego. Brawo my.

Próbował iść tak, jakby nie miał za sobą tę parę pięter [tych paru pięter], a jakieś dwadzieścia minut [czego?], jednak nie potrafił uspokoić lekko przyspieszonego oddechu i odegnać delikatnej czerwieni z policzków. – Srsly? Twierdzisz, że twój bohater ma kondycję godną pozazdroszczenia, ale jest zmęczony po przejściu siedmiu pięter?

Ówcześnie zapukawszy, wszedł do środka. – Ówczesny «istniejący w czasach, o których była mowa».

Nikogo nie zobaczył, więc wsadził dłonie głęboko w kieszenie i i ruszył na boiska lekkoatletyczne.

Od razu ruszył długim krokiem: tak jak na wychowaniu fizycznym, gdy miał do przebiegnięcia zaledwie jedno kółko. Gdy zdał sobie sprawę z tego, że miał do pokonania znacznie większy dystans, było już za późno – po trzecim okrążeniu już nieco skrócił krok, jednak wciąż starał się biec najszybciej, jak mógł. Nie na darmo startował w różnych zawodach w biegach krótko- i długodystansowych, by teraz zrezygnować po półtorej mili. – Z jednej strony Josh jest tak uzdolniony, że startował w zawodach (tych, informatycznych, meczach piłki nożnej, na dodatek świetnie pływa – ten Josh to normalnie zuch chłopak jest!), z drugiej ostatnio na bieżni poszło mu na tyle średnio, że lekarka i Zara zwróciły na to mocno uwagę. Poza tym Josh zasapuje się na schodach. O co chodzi?

Najgorsze w tym wszystkim było liczenie okrążeń, ale Joshui wydawało się, że nie był analfabetą matematycznym i umiał liczyć do ośmiu. – Wydawało mu się, a nie był tego pewien?

– Kurwa, źle policzyłem – mruknął pod nosem, ale bez słowa ruszył w stronę bieżni. – No to w końcu mruknął czy ruszył bez słowa? 

Nie miał innego wyjścia, jak tylko pokornie przyjąć to, co mu kazano i odbębnić tę okrążenia (…).

(…) i to w dodatku nadprogramowych okrążeń.W dodatku i nadprogramowy w tym kontekście przekazują tę samą informację.

Wyobraził sobie, że to był siedmioipółmilowy bieg, w którym kiedyś uczestniczył – było ciężko, ale zdołał ukończyć zawody w pierwszej dziesiątce. – Dwunastolatek biegnie dwanaście kilometrów i kończy zawody w pierwszej dziesiątce? Jesteś pewna, że wiesz, ile to mila?
Teraz Josh robi najpierw siedem kółek, a po chwili dochodzi mu kolejnych trzynaście, co daje razem dwadzieścia kółek. Pisałaś, że osiem okrążeń to półtorej mili. Według prostego równania wychodzi na to, że Josh przebiegł 3,75 mili, czyli 6 kilometrów! Zrobił to z palcem w nosie i nic mu nie jest, na dodatek kompletnie zapomniał o jakiejkolwiek rozgrzewce, a nikt mu nawet na to nie zwrócił uwagi. Nikt nie patrzy, jaką ma technikę biegu i tak dalej. Brakuje mi tu profesjonalnego podejścia ze strony CHERUBA – dorośli nie tylko nie wskazują, jak biegać, nie doradzają, nie są trenerami i tak dalej, ale też przeciążają organizm dwunastolatka. Wygląda to tak, jakby powiedzieli Joshowi: idź i zrób sześć kilometrów i zostawili go samego sobie. Absurd.

Mimo zmęczenia dobiegł do ostatniej prostej, a gdy w oddali zaczęła jawić mu się linia oznaczająca kolejne sto metrów – i jednocześnie końcowa – postanowił dać z siebie jeszcze więcej. – Raz piszesz o metrach, raz o milach. Nie powinnaś tego unormować? Poza tym w ogóle nie czuję tego zmęczenia. Niżej wprawdzie piszesz o kolce i ledwo łapanym oddechu, ale to nadal mało plastyczne uwagi, bardziej suche podawanie faktów niż pokazywanie mi.

Po paru minutach Joshua z ociąganiem wstał i poczłapał w stronę wyjścia z kompleksu lekkoatletycznego (…) – parę minut odpoczynku wystarczy po sześciu kilometrach? Naprawdę? Nie kupuję tego, nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić, jeżeli chodzi o dwunastolatka. W kolejnej scenie na stołówce Josh pije szklankę soku i zjada jabłko. Nie za mało na tyle spalonej energii?

Wszyscy tak naskakują na tego Archiego, jaki to on nie jest, a koleś jeszcze nic właściwie nie zrobił w tej historii, bym też miała o nim taką opinię. To Josh zaczepił go sam po raz pierwszy. Jedyne, co teraz zrobił Arch, to posłał jedno krzywe spojrzenie Rooneyowi, a ten zareagował od razu tekstem: – Ja mu kiedyś przyje… – to naprawdę wygląda tak, że Josh jest głównym agresorem tego wydumanego konfliktu, a jego ostra reakcja robi na mnie tylko jedno wrażenie. Negatywne.
Nie lubię też Josha za tę jego szczególną pewność siebie – przeklinanie przy trenerze, wyrywanie panienek na teksty o byciu najlepszym piłkarzem wśród debili i tak dalej. Josh wydaje się inny niż w pierwszym rozdziale, kiedy pamiętam, jak spacerował z Ainthe; w każdym razie nie pamiętam, by był aż takim bucem, jakim jest teraz. Nie podoba mi się to, w jaki sposób działa, chociaż być może kreujesz go takiego celowo – nie jest bez charakteru, a nikt nie powiedział, że musi mieć charakter pozytywny, który mogłabym polubić. Wręcz przeciwnie, z notki na notkę coraz bardziej mnie odpycha.

(…)z przyzwyczajenia chciał zacząć przeglądać Facebooka. – Raz zapisujesz go małą literą, raz wielką. Na początku sądziłam, że małą wybierasz przez wzgląd na zasadę o niepisaniu marek wielkimi literami, np. samochodów (mercedes) czy butów (np. adidasy), ale teraz to właściwie nie wiem, jaki masz motyw.

Dopiero później przypomniał sobie, że przecież usunął konto. – Usuwanie konta na FB trwa 30 dni, więc gdyby mu zależało, zalogowałby się bez problemu. Proces usuwania zostałby anulowany.

Przeciągle westchnął i rzucił telefon z powrotem na białą kołdrę. Przeciągle westchnął i przejechał dłonią po włosach.
Scena z telefonem niezajmująca. Fajnie, że Josh ma szybkie BlackBerry, ale co z tego wynika? Akapit wygląda jak typowy product placement żywcem ściągnięty z 50TG – tam również wielokrotnie telefon był zachwalany i nic poza tym, narrator wręcz spuszczał się nad tym, jakie tam w środku są cudeńka i jakie możliwości sprzętu. Tobie opis zabawy telefonem zajął ponad połowę strony A4 i też do niczego to nie prowadzi – mogłaś to samo ująć w dwóch zdaniach.

Komputer ma blokadę na podawanie lokalizacji, także radzę Ci nawet nie próbować korzystać ze stron, które wykrywają Twoje położenie. – Aha? Czyli w dzisiejszych czasach jest to praktycznie każda strona. Ale serio, czemu nikt w CHERUBIE nie pomyśli, by IP było zmienne, fake’owe i tak dalej? Byłoby to o niebo prostsze i skuteczniejsze niż zakaz wchodzenia na strony młodym użytkownikom.
I w sumie czemu bohaterowie mają sami sobie tworzyć e-maile? Zwykle w szanujących się firmach jest tak, że e-maila zakłada komórka informatyczna, a ty możesz się zalogować i przy pierwszym użyciu zmienić hasło.

– Nie że coś, ale… że niby ty umiesz grać?
Na początku tylko kulturalnie zapytał i liczył na normalną odpowiedź od Faith.
Chyba znamy różne definicje słowa kultura.

Mocno przegadany opis drogi na boisko. Czy za każdym razem teraz będziemy z Joshem chodzić tak skrupulatnie dosłownie wszędzie? Nie mogłaś przeskoczyć tego opisu, tak zwyczajnie go pominąć? Do tego te wszystkie pyskówki przed meczem. Dziecinada. I to do nauczyciela? Joshua zachowuje się jak rozbisurmaniony bachor, a nie członek elitarnej jednostki. Za to opis meczu bardzo sprawny, ciekawy, całkiem dynamiczny. Podobają mi się przejścia, kiedy narrator bawi się w komentatora:
Faith do Daniela. Daniel do Chrisa.
Chris do Joshuy.
Wyszło sprawnie, czytało się przyjemnie i tu plus, bo nie ciągnęłaś sceny za długo.

Od teraz mógł już nie zastanawiać się nad tym, kim, do cholery, był Miles dla Faith, nad tym, czemu wszyscy byli dla niego niemili (…).
– Joshua, chciałam ci tylko powiedzieć, że jutro masz dzień wolny… Żebyś nie poszedł przypadkiem na boisko i nie siedział tam bez celu – dodała Meryl z uśmiechem.
– Ta. Już się przyzwyczaiłem, że wszyscy robią ze mnie debila, nie ma problemu – odparł Rooney, po czym lekko westchnął. – Meryl przyszła do niego z grzeczności, a on odpowiada jej w taki sposób? I zastanawia się, czemu wszyscy są dla niego niemili, skoro on sam nie grzeszy kulturą? Męczysz mnie, Josh, coraz bardziej.

Joshua z Warrenem weszli na basen, wesoło rozmawiając o przeżyciach tego dnia. – Czyli jednak da się nie opisywać każdego wdechu i kroku Josha!

Och, Josh idzie na basen i kolejny raz w tej notce spotyka Faith. Czy chcesz mi dać do wiadomości jakiś romans? Bo świetnie ci idzie – kompletny brak subtelności. Josh planował ją przeprosić, więc mógłby ją sam znaleźć, a nie w cudowny sposób imperatyw narracyjny ustawia dziewczynę akurat tam, gdzie ma zamiar pojawić się bohater. Mało tego, Josh myśli o przeproszeniu Faith, a gdy ją spotyka, to chce wracać do pokoju, nawet do niej nie podchodzi. To niezdecydowanie i zakłopotanie obecnością dziewczyny jest takie trochę kliszowe – chyba miało być urocze, a jednak w moim odczuciu wcale nie jest. Wręcz przeciwnie, nawet przewracam na nie oczami.
Nikt ci nie każe rozwijać wątków od razu po ich rozpoczęciu. Faith i Josh mieli już w tym rozdziale kilka interakcji, więc bohater mógłby zobaczyć ją kiedyś indziej, gdzieś indziej, tym bardziej że opowiadałaś, że kampus jest przecież ogromny.

Następne paręnaście minut spędzili na skokach do wody z różnych wysokości, wyścigach na większym basenie i wygłupianiu się z piłką plażową na rekreacyjnym basenie. – A wszystko to w paręnaście minut? To chyba nie science-fiction, nie zaginaj czasu.

– Nie popisuj się, Rooney! – zawołał. – Dawaj tę piłkę!
– Nie popisuję się. – Joshua prychnął. – Nie mam przed kim.
Wypowiadając te słowa, dalej kątem oka spoglądał na Faith.


– Ktoś tu się boi? – zapytał melodyjnym tonem Joshua.
Złapał lekką zadyszkę po wspinaczce po schodach. – Lekką zadyszkę po kilku schodach? Ale koleś dzisiaj przebiegł kilka kilometrów i nic mu nie było; na dodatek zjadł przez cały dzień tylko jabłko. Skąd teraz ma energię na wygibasy w wodzie?

To, co wydarzyło się nieco dalej, wydaje się nieśmiesznym żartem:
Na początku nie osiągał nie wiadomo jakiej prędkości, ale z czasem i z coraz większą ilością zakrętów zdołał nabrać szybkości [brzydki rym]. Nagle zobaczył przed sobą jakąś dziurę i już miał krzyczeć, że to jest zepsute i że zaraz się zabije, jednak nagle przypomniał sobie, o czym wspominał Warren.
Chciał zahamować, ale płynął za szybko.
Stłumiwszy w sobie chęć krzyku, przeleciał do drugiej strony zjeżdżalni. Przez moment widział las otaczający kampus, po czym wrócił do niebieskawego tunelu. Poszło prosto, bo to było już sama końcówka i jakieś dziesięć minut później Joshua wpłynął do małego basenu.
– Jak to jest, że bohater płynie za szybko, ale daje radę coś tam sobie przypominać? Brakuje emocji. I na pewno jesteś pewna, że ten mega szybki zjazd trwał aż… dziesięć minut? I jak to – na zakrętach się przyspiesza? Zagięłaś czasoprzestrzeń, łamiąc prawa fizyki, i okropnie wydłużyłaś tę scenę. Miało być dynamicznie, no ale jednak nie jest.

Wyszedł pierwszy, bo nie chciało mu się czekać na Warrena, który musiał jeszcze iść do toalety załatwić pewien alarm. – A niedawno, pamiętam, chwaliłam cię, że nie piszesz o toaletach…

Na korytarzu zobaczył Faith.
Dobra, czas na zjednoczenie.
Joshua podszedł do niej nonszalanckim krokiem.
– Faith, ja chciałem tylko przeprosić za to, że byłem taki chamski wobec ciebie, ale… – CZWARTY RAZ? W naprawdę wielkim kampusie tak o ją spotkał? Trudno mi w to uwierzyć. Narratorze, dlaczego tak bardzo eksponujesz mi ten romans? Trochę subtelności!

09.
Joshua sądził, że prawdopodobnie specjalnie go unikała, bo ilekroć pojawił się na stołówce, dziewczyna albo od razu po zobaczeniu go wychodziła, albo w ogóle nie przychodziła. – Chcesz mi powiedzieć, że zaprzestała jedzenia w gronie przyjaciół, bo w jakiś wyjątkowy sposób odczuwa jakieś emocje związane z kimś, kto tak naprawdę ile jest w organizacji? Zaledwie chwilę. I to niby ma nie być mocno podejrzane?
Na dodatek zdanie w takiej konstrukcji daje do zrozumienia, że Faith nie przychodziła na stołówkę po zobaczeniu w niej Josha, ale przecież żeby go zobaczyć, musiałaby przyjść. Coś tu się wyklucza.

Pewnie miała jakichś szpiegów, którzy informowali ją, czy Joshua przebywał w jadalni, czy nie. – No jasne, bo kilka rozmów z nim tak na nią wpłynęło, że dziewczyna musiała ogarnąć sobie informatorów… Ale o co jej chodzi? Dlaczego tak? Czy miała w ogóle wystarczające powody, by się tak zachowywać?

Co prawda pewnie nikt i tak tego nie sprawdzi, jednak czysta ciekawość nakazywała mu dokończenie czytania i mimo iż był dopiero na dziesiątej stronie, książka wydała mu się dosyć… fascynująca. – Zaczęłaś rozdział słowami, że Josh spędził nad tą książką ostatnie dwa tygodnie; teraz dowiaduję się, że nawet był jej ciekawy. I dopiero przeczytał dziesięć stron? Kreujesz go na inteligentnego, a w tym momencie sugerujesz, że uczy się czytać.

Będziesz zmuszany do rzeczy, których prawdopodobnie nigdy nie podjąłbyś się z własnej woli i o których nawet ci się nie śniło. (…) Zapytasz – po co to wszystko? Żebyś potem, na misjach, mógł zrobić coś, czego nie zrobiłbyś wcześniej.
Straszne wodolejstwo… Jak Josh mógł uznać coś takiego za interesujące? Ten wstęp wygląda tak apetycznie, że nic, tylko go przewinąć. Do tego zostajemy o tym poinformowani już nasty raz, ile można?

Kiedy wrócił do czytania, większość rzeczy, takich jak to, czego nauczy się podczas szkolenia czy co będzie robił, albo jedynie pobieżnie przelatywał wzrokiem, albo całkowicie pomijał. Chciał mieć większą niespodziankę. – A więc tak go ta książka ciekawiła, że przeskakiwał strony? A nie wpadł na to, że podręcznik zawiera też np. jakieś wskazówki do ćwiczeń praktycznych, których, jak nie wykona, to w trakcie zajęć zrobi z siebie kretyna?

Chociaż podświadomość mu podpowiadała, że przez tę niewiedzę może wyjść na jakiegoś bliżej nieokreślonego człowieka i zwyczajnie się ośmieszyć, to i tak Joshua z uśmiechem pomijał kolejne strony. – Ach, okej. Najwyraźniej bycie potencjalnym pośmiewiskiem mu nie przeszkadza, a nawet odnajduje w tym pewną przyjemność… To jakiś fetysz czy co? I co znaczy jakiś bliżej nieokreślony człowiek?

Mam wrażenie, że w dialogu Warren-Josh padają informacje, które powinnam kojarzyć i rozumieć, np. nawiązanie do *wink wink* pierwszego przewinienia Rooneya. Ale, prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, o czym mam myśleć. O włamaniu się na dziennik szkolny? O kradzieży piwa czy forsy i spotkaniu gangsterów?

Mogę się założyć, że będziesz powtarzał jeszcze jeden raz albo i więcej. – A ja idę o zakład, że uda mu się za pierwszym razem. Tak po prostu.

Zamiast tego przeciągle westchnął, podrapał się po karku i wrócił na swoje poprzednie wygrzane miejsce na kołdrze. Zamiast wrócić do czytania – a właśnie to powinien zrobić – wpatrzył się w ścianę naprzeciw i wziął głęboki wdech.

Dalej ma miejsce kolejna scena, jak to Josh się ubiera, aby pobiegać. Wymieniasz, jakie wybiera ubrania, jak je zakłada, co jeszcze zabiera, jak idzie do windy, wchodzi do windy, jest w windzie, wychodzi z windy, wybiera drogę naokoło do bieżni, bo gdyby skręcił w prawo, to dotarłby do niej w pięć minut…
Stop! Nuda! Lećmy dalej!

Chociaż w tym ostatnim kwestia była sporna, bo mówili o wycofaniu się w trakcie[spacja]szkolenia, a nie przed.

Była szczupła, ale nie przesadnie i ta równowaga w budowie ciała towarzyszki spodobała się Joshui najbardziej.


Wcześniej pisałaś, jakby Twój bohater był już nastolatkiem, któremu podobają się dziewczyny pod względem seksualnym, a teraz nagle dwunastolatek w pierwszej kolejności zauważa równowagę budowy ciała?

O, masz na imię tak samo, jak najstarszy [z] Askerów – zauważyła nowa znajoma, lekko się uśmiechając.

– O, to w sumie idziemy w tę samą stronę – stwierdziła Carmen. – Ja wracam do kampusu, ale to w sumie po drodze. – Czegoś nie rozumiem. Josh szedł z kampusu, a ona szła do kampusu. Nie powinni się po prostu wyminąć?

Joshua zrezygnował już nawet ze słuchania muzyki, bo był pewien, że prędzej czy później Carmen będzie coś od niego chciała – wątpił, że przyszła do niego całkowicie bezcelowo, pomijając zapoznawanie się przed spędzeniem razem trzech miesięcy. – Ale czemu? Przecież zapoznawanie się z nowymi ludźmi, z którymi ma się jakiś wspólny interes, nie jest chyba niczym podejrzanym, samo w sobie nie sugeruje wcale niczego więcej. Dlaczego Josh to odbiera tak, jakby Carmen szła za nim, bo zakochała się w nim od pierwszego spojrzenia i była jakąś nieznośną stalkerką?

– Jestem bardzo ciekawa, co będzie nas czekało na tym szkoleniu – zagaiła Carmen nieco rozmarzonym tonem.
– Ja nie. – Nie? Przecież ledwo chwilę temu właśnie z tego powodu pomijał strony w książce!

– To my możemy na wieżowiec – dokończył Joshua z delikatnym uśmiechem. (…)
– W sumie racja – zgodził się Joshua i pierwszy raz spojrzał na Carmen z czymś innym, niż zobojętnienie. – Jak się wcześniej uśmiechał, to też był obojętny?


W rozdziale pojawia się kilka potknięć z podmiotami. Pierwsze-lepsze przykłady:
Jego dotychczasowy rekord wynosił blisko czternastu minut i obiecał sobie, że da radę.
(…) odetchnął z ulgą, gdy BlackBerry włączył się bez przeszkód. Sprawdził czas.

Być może odezwie się we mnie jakaś stara prukwa, możesz też nazwać mnie konserwą, ale to, w jaki sposób bohater przykłada wagę do swojego stroju czy uczesania, przypomina mi, dlaczego nie lubię współczesnych powieści dla młodzieży. Wydawałoby się, że kiedy fabuła trzyma w napięciu, jest ścisła, do czegoś zmierza i bohaterowie mają jakiś cel, nie będzie czasu na takie wstawki o właściwie niczym ważnym. A tu jest na to czas, przez co tekst wydaje się strasznie rozciągnięty, wręcz rozgotowany jak jakieś kluchy. Zamiast przejść do tego, co naprawdę ważne, pokazujesz mi nic nie znaczące elementy z życia Josha, np. to, jak biega. Ale już była jedna scena biegania, to po co mi druga, taka sama, tyle że w deszczu? Tak naprawdę to czekam z utęsknieniem na początek szkolenia podstawowego, bo to już przecież dziewiąty rozdział! Mało tego, tak strasznie szczegółowo opisujesz, że Josh wyciąga czy chowa telefon, zwija i rozwija słuchawki, chowa je w najgłębszej czeluści kieszeni (serio, to akurat cytat), narzuca kaptur, czeka, aż przestanie padać, patrzy w deszcz, nic się nie dzieje, potem decyduje się ruszyć i rusza, opisujesz dokładnie zakręty, jego trasę… Wiem, że sporo już się nanarzekałam, ale ciągle zaskakuje mnie to, że ciebie taki rozlazły styl nie męczy. Że nadal w to brniesz, mimo że wypadałoby już, nie wiem, zająć się fabułą? Tylko ważne sceny, kluczowe informacje? Nie? Zły pomysł?

Próbował połączyć fakty, które miał już wcześniej,  w całość, ale szło mu to nadzwyczajnie ciężko. – Podwójna spacja.

Ten, który nosił czarną koszulkę, z wyraźną furią na twarzy podduszał nastolatka w granatowej.
A zaraz potem:
Podczas ostatniego uderzenia ten, który dotychczas utrzymywał defensywę, złapał atakującego za nadgarstek i spróbował wykręcić mu rękę, jednak przeszkodził mu lewy sierpowy granatowej koszulki.
I ten, który ponoć miał być defensywny, to właśnie czarna koszulka, która przed chwilą dusiła granatową. Czy ty wiesz, czym jest defensywa? Duszenie się do niej nie zalicza.

Skoro bili się w takiej sprawie, to mogło być jeszcze bardziej wesoło. Weselej.

Chłopak noszący granatową bluzkę wyswobodził się z ucisku i odskoczył do tyłu. W międzyczasie przybrał lekko przygarbioną, bokserską pozę, jaką Joshua znał z różnych filmów. Granatowa koszulka z wściekłością wyprowadziła parę błyskawicznych, mocnych ciosów, jednak każdy został sparowany przez chłopaka w czarnej koszulce. Podczas ostatniego uderzenia ten, który dotychczas utrzymywał defensywę, złapał atakującego za nadgarstek i spróbował wykręcić mu rękę, jednak przeszkodził mu lewy sierpowy granatowej koszulki. – Zasugeruję ci coś, pozbywając się wyrazów, które nic nie wnoszą, i będziesz mogła sobie porównać obie wersje. Sama wyciągnij wnioski, która bardziej ci odpowiada i która bardziej podtrzymuje napięcie i ma tempo. Zapamiętaj jednak, że to tylko sugestia. Chciałabym jednak, abyś zwróciła uwagę na to, które wyrazy usunęłam, a które czymś i czym zastąpiłam:
Granatowa Bluza wyswobodził się i odskoczył. Przygarbił się jak w boksie – Josh kojarzył to z filmów. Widział, jak koleś z wściekłością wyprowadził salwę mocnych ciosów, a Czarna Koszulka sparował każdy. W ostatnim złapał Granatową za nadgarstek, ale przeszkodził mu lewy sierpowy.

W tym wszystkim wciąż zapominasz też o zaimkach, przez co tekst jest mylący i dużo cięższy, niż mógłby. Spójrz:
(Josh) Kątem oka zauważył, że dziewczyna na moment spojrzała w jego stronę, ale [jego] duma Joshuy została na tyle [przez nią] skrzywdzona przez Faith, że Rooney ani pomyślał chociażby przelotnie na nią spojrzeć [spojrzeć przelotnie].

Nie wiem też, dlaczego między Faith a Joshem jest aż taka drama. Skąd ona się wzięła, z kilku komentarzy? Z zaledwie dwóch-trzech spotkań? Nafaszerowałaś poprzednią notkę, a tu kontynuujesz wątek, strasznie dużo jest teraz Faith i Josha, a przecież on dopiero co pojawił się w CHERUBIE, tam jest podobno naprawdę sporo osób i sporo obowiązków. Faith mogłaby być częścią, jakimś elementem, ale wątek z nią mocno ulokował się na pierwszym planie, przez co wydaje się trochę męczący, a przy tym niepoważny. Prawie że czuję, jak bijesz mnie nim po głowie, a przecież na pewno dałoby się rozciągnąć tę relację na kilka notek, żeby narastanie tej dramy było bardziej widoczne. U ciebie ona nie zdążyła urosnąć, ot, jest i tyle. Do tego cała ta wycieczka z Floydem pod pokój Faith jest tak karykaturalnie bezsensowna, że nawet nie wiem, jak się do niej odnieść. Po co to było?

– Dobrze ci mówi – stwierdziła Faith, posyłając Joshui nieznaczny, naprawdę nieznaczny!, uśmiech. – Co tutaj się stało tak właściwie? To nieznaczny! to jest jakaś sugestia narratora, który powinien być obiektywny (a nie jest), czy partia narracyjna Josha, który wmawia sobie, że ten uśmiech nic nie znaczył dla niego, czy może partia Faith, która chyba nie powinna w ogóle mieć takiej partii, bo nie jest postacią pierwszoplanową? Czy może już nią jest?

W pamięci ciągle odtwarzał spojrzenie miodowych oczu Faith i pomyślał, że udało im się zakopać chociaż rękojeść topora[u] wojennego.

Wiem, wiem. Znów znacznie krótszy, ale za to pisałam go długo… – Krótszy? On miał 18 stron A4 przy standardowych ustawieniach. To jest naprawdę kupa tekstu.

10.
Miał cichą nadzieję, że uda mu się jakoś zagiąć czasoprzestrzeń, ale to nie był Hogwart, tylko kampus CHERUBA, a jednocześnie najsurowsze miejsce, w jakie udało mu się trafić. – Na razie to on jest na obozie i jedyne, co musi, to przebiec parę kółek dziennie – to jak wakacje w ekskluzywnym kurorcie. Więc gdzie ta surowość? Pokaż mi ją, a nie tylko pisz, że jest.

Z pierwszych pięciu tysięcy znaków bez spacji (co daje dwie i pół strony A4), tak naprawdę ciekawy był tylko początek o tym, że Josh wstał za szybko, a myślał, że zaspał. Ale czemu, na litość boską, w kółko powtarza, że chce mu się spać, a nie może się położyć, bo…? Bo co? Przecież mógł jeszcze wrócić do wyra, szczególnie, że koledzy wczoraj kazali mu się wyspać! Cały wstęp, gdybym nie była oceniającą, przescrollowałabym aż do spotkania z Drake’em.
Podoba mi się, jak opisujesz postaci – tutaj na przykładzie Rhodes i Speaks’a. Lekko wprowadzasz ich w tekst i pozwalasz ich sobie wyobrazić – masz naprawdę plastyczne opisy. Czuć w nich też POV Josha, a to plus, bo mogę go poznać jeszcze lepiej.

Nie chodził w tych glanach zbyt często – preferował swoje buty piłkarskie, a za nienoszenie tych regulaminowych parę razy dostawał dodatkowe rundki – więc były prawie jak nowe, nie licząc tego, że nigdy nie chciało mu się ich ładnie wypastować i były bardziej matowe niż ubrania Rooneya. – A ta informacja jest ważna, bo...?

Nadal jednak mnożysz niepotrzebnie imiona, kiedy podmioty się nie zmieniają, spójrz:
– Co to da? I tak będziemy cali w tym paskudztwie – mruknął Joshua, idąc dalej swoją trasą.
Usłyszał prychnięcie Carmen, ale dalej uparcie podążał przed siebie.
Wystarczyło zaledwie parę minut, by był cały w błocie. Rooney niemal panicznie pilnował, żeby nie upaść; przylepiające się do jego ciała ubrania całkowicie mu wystarczały. – Josh i Rooney to przecież jedna i ta sama postać.

Curt? Kojarzył się Rooneyowi z kreskówką, więc jeśli nie nazywał się Cartoon, to Josh chyba zapamiętał go całkiem dobrze. – Nie widzę tu związku przyczynowo-skutkowego.

Wydawałoby się, że zaliczenie toru przeszkód to akcja – przecież bohaterowie biegają, czołgają się, wspinają, generalnie fragment powinien ociekać czasownikami i być skonstruowany głównie ze zdań prostych, aby czytelnik mógł nabrać tempa i wczuć się w postaci. Ale u ciebie akcja nie różni się niczym od opisu tego, jak Josh wstaje z łóżka, rozgląda się, idzie pod prysznic i wyciąga ciuchy z szafy, myśląc o, nie wiem, swoich butach czy tam jakimś żelu do włosów. Także scena na torze niby jest zapisana poprawnie, ale lakonicznie, a więc – koniec końców – nie działa. Strasznie mi się ślimaczy, przez co zamiast przybliżać się do monitora w niecierpliwości, ziewam. Wypychasz zdania niepotrzebnymi dopowiedzeniami, mnożysz zbędne informacje, przytaczasz stany emocjonalne, wnikasz w psychikę bohatera – nie ma na to czasu, to jest nudne! Spójrz:

Wystarczyło zaledwie parę minut, by był cały w błocie. Rooney niemal panicznie pilnował, żeby nie upaść; przylepiające się do jego ciała ubrania całkowicie mu wystarczały. Wreszcie mogli wyjść z tunelu i mimo tego, że Josh miał dosyć już po pierwszej przeszkodzie, zmusił się do biegu do kolejnej i poważnie zaniepokoił się, gdy zobaczył naprawdę wijące się i długie zasieki. (…) Na przejście tego fragmentu Carmen nie miała żadnych rad i musieli sobie poradzić z błotem bezlitośnie wdzierającym się pod koszulkę i zlepiającym włosy. Joshua naprawdę mocno się starał, żeby to ohydztwo nie wpadło mu do ust albo oczu, jednak należało to do dosyć trudnych zadań ze względu na to, że chciał skończyć tor jak najszybciej. – Pozwól, że znów pokażę, o co mi chodzi:
Po chwili cały był w błocie. Pilnował, by nie upaść – i tak już wystarczająco się lepił. Wyszedł z tunelu i zbladł, widząc przed sobą długie, wijące się zasieki. Biegnąc do nich żałował, że Carmen niczego nie doradzała; czuł błoto wdzierające się pod koszulkę, błoto na twarzy i błoto na włosach. Starał się nie otwierać ust ani oczu, jednak w biegu było to trudne.
Pamiętaj, to tylko przykład, nie mówię ci, że musisz z niego korzystać. Chcę ci jedynie pokazać, na czym polega dynamizm sceny.
Dzięki prostym zdaniom w opisach akcji można też budować napięcie, które u ciebie nie istnieje, mimo że wydarzenia, które przedstawiasz, aż się o nie proszą.
Dodatkowo dialogi w czasie sceny – naprawdę Josh po tym wszystkim ma siłę na sarkazm? Na komentowanie sytuacji? Piszesz, że zależy mu na czasie i chce się chłopak wykazać, ale jednocześnie zupełnie temu przeczysz jego zachowaniem. Być może te dialogi nie byłyby aż tak widoczne i nie przeszkadzałyby, gdyby scena była lżejsza i bardziej dynamiczna, ale kiedy jest rozlazła i się ciągnie, te dialogi jeszcze ją wydłużają. Joshowi nie przeszło przez myśl, że może właśnie przez te pogawędki skończyli tor jako ostatni?

Zdał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie gdzieś porozwieszane były kamery. Nawet jeśli ciekawiło go, co by się stało, gdyby po prostu przeszedł obok, nie chciał narażać Carmen. – Naprawdę miał na to czas i ochotę? A przypadkiem nie pisałaś zaledwie z akapit wyżej, że: liczyło się dla niego tylko to, żeby przejść ten cholerny tor. Nic więcej. – ?

Dalej, po torze przeszkód, jest tak samo – wszystko jest za wolne. Na dodatek mam wrażenie, że Josh jest zbyt wytrzymały, a dobierane dla kilkunastolatków ćwiczenia – za trudne. Dwa tory przeszkód w krótkim czasie, a potem dwie godziny zaprawy, w tym okrążenia i pompki? Nie jestem pewna, czy w wojsku ćwiczenia dla dorosłych mężczyzn są aż tak intensywne. I w ogóle skąd Josh potrafi zrobić pompkę? Przecież nie każdy chłopak to potrafi just like that.

Joshua chciał obejrzeć się do tyłu, żeby sprawdzić, co z Carmen. Speaks jeszcze parę razy na nią krzyczał, używając różnych nieprzychylnych słów i Joshowi zaczęło być jej żal. Pomyślał, że gdyby mógł, zamieniłby się z nią miejscami i sam przyjmował na klatę wszystkie motywacyjne okrzyki. – Po raz kolejny prowadzisz główną postać niekonsekwentnie. Joshua nigdy nie miał bohaterskich zapędów, do tego dziewczynę zna drugi dzień i głównie go drażni. Skąd nagle w nim chęć, żeby się za nią podkładać?

Ten akurat ból w porównaniu do wcześniejszego psychicznego był nawet przyjemny. – Jakiego znowu bólu psychicznego? Piszesz, że Joshuę bolały ramiona, brzuch, nogi, że było mu zimno. Ktoś się nad nim znęcał? Do czego pijesz?

Joshua całkiem polubił naukę języka obcego, mimo iż był on oparty na innym alfabecie – cyrylicy. – Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że po intensywnym wysiłku fizycznym Josh powinien paść na pysk, a nie zakuwać rosyjski?

Szybko zdołał ocenić możliwości innych rekrutów. W międzyczasie, na przykład podczas pokonywania toru przeszkód na spokojniejszych fragmentach, obserwował umiejętności innych, mniej lub bardziej uzdolnionych fizycznie. – No tak, oczywiście, obserwował i analizował, bo miał na to czas, nikt go nie poganiał, ot – zwykły relaksacyjny spacerek.
Nie! Mam ci coś przypomnieć? Patrz: niemal panicznie pilnował, żeby nie upaść; chciał skończyć tor jak najszybciej; za każdym razem, gdy się zatrzymywał i między liśćmi próbował dojrzeć końca; liczyło się dla niego tylko to, żeby przejść ten cholerny tor. Nic więcej i tak dalej, i tak dalej.

Lara (...) uczyła się suahili, oprócz tego mówiła płynnie po hiszpańsku. (...) Carmen (...) razem z Calebem uczyła się japońskiego, co niemało dziwiło Josha, gdyż nie wyglądała na Japonkę czy chociażby Azjatkę, a języki przypasowywano według pochodzenia. – Aha, i z tego powodu Larę nauczali suahili. Rozumiem, że ten super ośrodek ma też opatentowany wehikuł czasu? Bo aktualnie tym językiem jako ojczystym posługuje się tylko około 800 000 osób. To malutko w porównaniu choćby do Francji, gdzie mieszka 67 milionów. A arabski? W sumie około 250 milionów. Nie? Naprawdę… niezbyt przydatne suahili? Czy Lara jest chociaż czarnoskóra?

Szpiegostwo okazało się najlepszym blokiem zajęć, podczas którego czwórka pozostałych rekrutów mogła zobaczyć różne rodzaje broni i dowiedzieć się, jak o nią dobrze dbać czy jak sprawnie przeładować magazynek. Często chodzili też na strzelnicę, co Joshua pokochał całym sercem. (…) Kolejną lekcją, która całkiem podobała się Joshowi, było szpiegostwo. – W pierwszym zdaniu chyba pomyliłaś szpiegostwo ze strzelectwem.
Dalej wprowadzasz i, przy okazji, charakteryzujesz inne przedmioty, ale, szczerze mówiąc, nie są to najciekawsze opisy. Wprawdzie wszystkie są przedstawione jako POV Josha, ale ciągną się, są szczegółowymi streszczeniami. Zamiast pokazać jakąś lekcję choćby szczątkowo, to rzucasz długaśny opis. Przyrównajmy to do pisaniny Rowling – pamiętasz lekcje eliksirów w lochach albo zajęcia z profesor Sprout? Dzięki scenom mogłam poznać, jakim nauczycielem jest Snape i jak wygląda cieplarnia. U ciebie nie mam tej szansy, odbębniasz tylko charakterystykę. Dopiero przy dialogu panny Hughes z Joshem o niedźwiedziu robi się ciekawie, ale to trwa krótko i potem i tak wracasz do streszczeń.
Na końcu tego szalonego dnia dowiaduję się, że rekruci nie dostali kolacji. Absurd. Po tym wszystkim, co przeszli? Naprawdę?
Może problemem jest to, że nie czytałam książek, o których uniwersum się opierasz? Ciężko mi stwierdzić, czy przeginasz z poziomem trudności tak samo jak autorka i jest to charakterystyczne dla kanonu, czy tam raczej poziom jest w miarę znośny, a to ty zawyżasz poprzeczkę.
Po krótkiej mini-scence wracasz do streszczania kolejnych zajęć:
Oprócz tego na szpiegostwo składała się także pirotechnika, podczas której Pike i Rhodes pokazywali, jak detonować ładunki wybuchowe, a raz nawet skonstruowali rakietę, którą później wystrzelono na otwartym powietrzu. (…) Trójka instruktorów prowadziła lekcje survivalu, kiedy to cherubini uczyli się, jak… przetrwać i żyć bez wszelkich ułatwień dwudziestego pierwszego wieku. Polowali na dzikie zwierzątka, dostawali wytyczne, które części były jadalne i dzięki temu zyskiwali dodatkowy, ciepły posiłek. – Musisz wiedzieć, że ten i podobne fragmenty są kompletnie niezajmujące i pozbawione charakteru.

Lekcją, którą codziennie kończyli blok edukacji bardziej teoretycznej, było karate. Przez paręnaście pierwszych dni ćwiczyli różne ciosy w powietrzu (...). – Ale skoro wykonywali ciosy, to nie były to zajęcia teoretyczne, tylko praktyczne.

Panna Takada była kobietą niską i tęgą, grubo po sześćdziesiątce, ale znała więcej chwytów, niż Joshua zdążył zapamiętać. – To przecież jasne, skoro to starsza nauczycielka. Zdanie-komunał.

– Start walka! – Eee… A nie po prostu start? Albo walka? Albo tradycyjne dla karate hajime!, tym bardziej że lekcje odbywają się w dojo? Chyba że pani Takada jako obcokrajowiec posługuje się łamanym angielskim, ale bez przesady, tych dwóch słów używa codziennie na treningach.
Opis walki również flegmatyczny. Zdania takie jak to są bez sensu: Z braku lepszego pomysłu padł na podłogę i przeturlał się obok Carmen, jednocześnie to ją przypierając do muru. – Naprawdę sądzisz, że w czasie poważnej walki jest czas, aby zastanawiać się nad różnymi pomysłami, analizować dogłębnie sytuację, zastanawiać się nad nazwami chwytów i tak dalej? Bo teraz to wygląda tak, jakby Josh zawiesił się w czasie i przestrzeni, przemyślał różne opcje lub dostrzegł ich brak, zdecydował, co zrobi i dopiero to zrobił. A w tym czasie Carmen stała i zajadała się popcornem.

Pięćdziesiąty dzień. Równie [równa] połowa szkolenia. – I przez te pięćdziesiąt dni nie wiemy nic o innych wątkach? Chociażby co tam ciekawego z relacją Josh-Faith, którą tak mocno ostatnio podkreślałaś? Nawet nie wiemy, co Josh myśli na ten temat.
Walka o… pudding, serio? Oskarżenia o kłamstwa i kradzieże na temat zwykłego deseru? Ja wiem, że oni są pięćdziesiąt dni na głodówce, na dodatek są dziećmi i może ta drama miała być śmieszna, ale jakoś mnie nie rozbawiła. Może też dlatego, że i jej brakowało dynamizmu? Długo ciągnęłaś ten temat, ponad dwie strony A4. Imperatyw narracyjny miał tu duże pole do popisu – wymyśliłaś sobie spanie w szałasie, tylko nie bardzo wiedziałaś, jak do niego doprowadzić, więc… voilà! Znalazłaś głupkowaty powód i już.

Coraz ciężej się ciebie czyta, pieścisz się okrutnie z tym tekstem, mimo że fabułę masz naprawdę ciekawą. To, że pozostała dwójka dołączyła do Josha i Lary w szałasie, było interesujące i niespodziewane. Naprawdę intryguje mnie ta historia i wydarzenia, które zaplanowałaś, jednak boję się, że skoro kłótnię o pudding, którą dało się zamknąć w połowie strony, ciągnęłaś na trzy, to co będzie, jak dojdzie do poważniejszych momentów fabularnych? Utopisz mnie w morzu zbędnych słów wprawdzie określających klimat, ale zabijających wszystko inne, w tym moją ciekawość.
To fabuła i akcja są siłą napędową powieści, tło powinno zostać tylko tłem. Ale u ciebie jakby tło, szerokie opisy, ładne zdanka nie są za pierwszym planem, nie dobudowują go, ale one same w sobie są nim. To strasznie męczące dla czytelnika – się tak pieścić z tekstem. Ty się nie męczysz, gdy tak piszesz? Jeżeli nie, to podziwiam.
Ach, no i coś jeszcze. Okazuje się, że bohaterowi wystarczyły trzy miesiące, by opanować rosyjski do stopnia komunikatywnego. Ile czasu dziennie poświęcał nauce, biorąc pod uwagę natłok innych zajęć? Śmieszne.


11.
48 stron A4 wzięte na pięć rat. Nie potrafię skomentować mojego rozżalenia. Najgorsze jest to, że praktycznie z każdego zdania tej notki, które napisałaś, dałoby się coś wyrzucić. Coś, co w ogóle nie zmieniłoby sensu zdania, a jedynie nadało lekkości. Nawet zamieniając spoglądanie z prześmiewczym wyrazem twarzy na spoglądanie prześmiewczo. Wybacz, może popadam ze skrajności w skrajność, ale po tylu stronach twojego opowiadania, które bardzo, bardzo mnie zmęczyło, teraz cięłabym wszystko jak leci, byleby z 48 stron zrobić połowę. A wiem, że dałoby się, bo nie zaczynasz scen najbliżej ich końca, tylko silisz się na wstępy, na przykład siadanie i zapinanie pasów w samolocie trwa u ciebie prawie całą stronę. Czytelnik czyta tę scenę i czyta, i sądzi, że na pewno dojdzie w końcu do punktu kulminacyjnego, ale wiesz co? Okazuje się, że takiego zwyczajnie... nie ma. Właściwie można by całą scenę wyrzucić, bo jedyne, co z niej wynikało, to to, że twoi bohaterowie widzieli Trzynaście powodów, a Josh lubi muzykę folkową. No naprawdę mogłabym się obejść bez tych informacji i skręca mnie na samą myśl, że dla nich przebrnęłam przez pięć stron A4.
Nie wiem, jakimi oni liniami lecieli, że z Anglii gdzieś w okolice Egiptu lot trwał jedenaście godzin, kiedy bezpośrednie loty chociażby z EgyptAir trwają cztery. Zakładamy, że CHERUB jako organizacja rządowa załatwia jakieś lepsze linie, a nie rejsówki ekonomiczne z trzema przesiadkami po drodze, nie? Tym bardziej że tą samą leciała sama królowa.
Niemożliwe jest, by Josh tak sobie usiadł na podłodze helikoptera przy otwartych drzwiach i nie porwało go powietrze. Musiał się czegoś trzymać. Poza tym z helikoptera nie skacze się na siedząco. A u ciebie, na domiar złego, dowiadujemy się, że skakali w kapeluszach, których oczywiście nie pogubili w trakcie.
Dialogi między Carmen a Joshem trochę się dłużą. Uparłaś się, by podkreślać przy każdej okazji, że bohaterowie sobie dogryzają, ale to nie jest tak, że oni robią to w przypadku ważnych rozmów, które mają znaczenie fabularne. To znaczy tak, mają znaczenie, ale tracą je, bo nagle cała uwaga czytelnika skupia się na uszczypliwościach. One nie są dodatkiem, a osobną wartością, przez co dialogi wydają się dłuższe, niż by mogły być.
Jestem trochę rozczarowana opisem Sahary – właściwie dowiedziałam się samych ogólników. Że piasek, że gorąco i tak dalej, ale to wszystko komunały, powtarzalne i ogólnie znane. Brakuje mi szczegółowości, chociażby tego, w jakim rejonie znaleźli się bohaterowie i co widzieli dookoła siebie, jak Josh reagował na pustynię – w końcu był tam pierwszy raz. To wszystko zostało przyćmione lub pominięte na rzecz dogryzanek. Dopiero po kilku stronach pojawiają się pierwsze opisy, ale teraz to wygląda tak, jakby dla Josha ważniejsze były dialogi i przekomarzanki niż to, gdzie wylądował i co miał dookoła siebie, mimo że trafił do miejsca kompletnie mu nowego, na które przecież powinien zwrócić uwagę wcześniej, a nie po kilku godzinach spaceru.
Nie rozumiem, jak po stu dniach szkolenia Carmen nie zna się na mapie i trzeba jej tłumaczyć, że czerwona strzałka na kompasie to północ. Czyli uczono ją strzelać i walczyć wręcz, ale nie uczono jej, jak posługiwać się mapą w odniesieniu do kompasu?

Czy ty właśnie sugerujesz, że osoby wyszkolone (ponoć) w sztuce przetrwania wyrzuciły namioty i śpiwory z plecaka, bo były ciężkie? Mając spędzić noc na pustyni, gdzie temperatura spada nawet poniżej zera? Żartujesz, prawda?

Łatwo zdołał wyczuć intencję Carmen, która z lekką furią w oczach podchodziła do niego sprężystym krokiem. – Nie ma czegoś takiego jak lekka furia. Furia to słowo, które automatycznie kojarzy się z silną złością, wręcz rozwścieczeniem. To tak, jakbyś próbowała napisać, że huragan był delikatny, a potop to tylko taka niewinna kałuża… Użyj słowa o mniejszej wartości, na przykład poirytowanie, rozdrażnienie i tym podobne.  

Zdążył zablokować cios w ramię, jednak uderzenie wymierzone w splot słoneczny było o wiele szybsze i bardziej niespodziewane. Joshua złapał się za brzuch i zgiął prawie w pół. (…)
– Ty mnie możesz zabić, waląc w to miejsce, idiotko. (…) Co ty robisz, debilko?! Dwie godziny temu mijaliśmy studnię! – Nie, to nie jest wcale śmieszne. Ani fajne. Czytając kolejne rozmowy Josha z Carmen, zastanawiam się, co cię podkusiło, by w taki sposób wykreować te postaci. To wyższy poziom bucerstwa, obydwoje bohaterów wysłałabym nie do CHERUBA, ale na jakiś kurs radzenia sobie z agresją. Trudno się czyta o dzieciakach, którzy są szkoleni na profesjonalistów, a nie panują ani nad językiem, ani nad zachowaniem. I nie, to, że znaleźli się na pustyni, wcale ich nie usprawiedliwia – mieli przecież całe szkolenie, aby nabyć doświadczenia. Mało tego, skoro trenowali wschodnie sztuki walki, na pewno dowiedzieli się, że bardzo ważne jest zachowanie spokoju, że w czasie takich misji ważny jest stoicyzm. A oni? Niczym nie różnią się od nieopierzonych dzieciaków sprzed treningu. Jakbyś wprowadziła ten trening na darmo. Do tego większość ich zachowań nie ma żadnych podstaw logicznych. Przecież Rooney wykonał polecenie Carmen, a ta mimo to wystartowała do niego z łapami. Jaki to ma sens?
Tak mi się teraz kojarzy… Spójrz na inne produkcje, w których autorzy wprowadzili motyw treningu. Jak zachowywał się Naruto przed i po treningu z Jiraiyą? Jak wydoroślał Luke Skywalker po treningu Mocy pod czujnym okiem Yody? A u Josha co? No nic. Jaki był, taki jest. Ewentualnie jest jeszcze większym prymitywem niż przedtem, a to nie brzmi jak zaleta.
Bohaterowie są zmęczeni, ale i tak mają ochotę, siłę i czas na przekomarzania słowne i fizyczne.

Rooney na wszelki wypadek cofnął się krok do tyłu (…). – Pleonazm.

– Jakby ciebie ukąsił, ja bym ci wyssała – stwierdziła, opierając ręce na biodrach.
Joshua parsknął śmiechem. Zdecydowanie nie podobała mu się ta propozycja i lekkość tonu Williams, toteż cmoknął z dezaprobatą, założył plecak i z kpiącym uśmieszkiem powiedział:
– Chyba będę bardziej uważał, żeby nic mnie nie ukąsiło. Wolałbym nie testować twoich… umiejętności.
– Nie to miałam na myś…
– Ja dobrze wiem, co miałaś na myśli – przerwał jej Joshua. – A teraz wracaj do swojej mapy i prowadź nas dalej, o wielki przewodniku.
Dziewczyno, ja naprawdę tracę już wiarę w szukanie u ciebie jakiejkolwiek logiki. Twoi bohaterowie jeszcze chwilę temu zachowywali się, jakby mieli lat pięć, a teraz rzucają tekstami z sekstelefonu. Czy naprawdę trzeba po raz kolejny ci przypominać, w jakim oni są wieku?


Nie było na co czekać. Otworzył klatkę i szybko chwycił węża za głowę w taki sposób, jaki często widział na filmach o przetrwaniu. – Tak samo, jak pamiętał ciosy w boksie z filmów? To naprawdę nie jest takie proste. Na dodatek nawet nie opisałaś, jak konkretnie go chwycił. Co mam sobie wyobrazić?

Joshua odwrócił wzrok, gdy Carmen zamachnęła się scyzorykiem i poczuł, jak ciepła krew pociekła mu po dłoniach. – Węże składają się głównie z mięśni. Wątpię, by miały w sobie aż tak grubą żyłę, by krew mogła ściekać Joshowi po dłoniach. Mogłaby mu ewentualnie nakapać, a to różnica.
Pomysł z wysysaniem jadu jest słaby, przecież Carmen mogłaby sama się zarazić. Ta metoda to tylko mit.
Widać, że nie tylko Joshua naoglądał się tanich produkcji hollywoodzkich. Do tego piszesz o nich tak często, że chłopak w swoim dwunastoletnim życiu chyba nie robił nic innego, bo na każdą sytuację kryzysową ma przygotowany jakiś film, który kiedyś oglądał.

Podoba mi się, że zaznaczyłaś, że przed burzą piaskową powietrze zrobiło się suche i jakby gęste. Gdy o tym przeczytałam, już wiedziałam, do czego zmierzasz. A jednak Josh poradził sobie z burzą piaskową? Pamiętasz może W pustyni i w puszczy? Tam Staś i Nel również ją przeżyli, ale NA WIELBŁĄDACH, W KARAWANIE, Z POMOCĄ DOROSŁYCH. 
Na wszelkiego rodzaju stronach survivalowych przytaczających możliwości radzenia sobie na pustyni przeczytałam, że oddycha się raczej przez nos, ograniczając rozmowy i zbędne ruchy – to przecież zużywanie energii. Maszerować trzeba nocą i rankiem, ograniczając aktywność w dzień do absolutnego minimum, natomiast jeżeli o wodę chodzi, to rekomendowane jej zużycie to aż 4-5 litrów na dobę. A ile pili twoi bohaterowie? Na moje oko za mało.
I, naszło mnie takie pytanie, jak oni korzystali z toalety (skoro i tak pisałaś o niej w kampusie CHERUBA, na pustyni byłoby to przynajmniej ciekawe...)? Wprawdzie cały rozdział podkreśla różne wzmianki o radzeniu sobie na pustyni, ale część jest naciągana na potrzeby opowiadania. Samo ogarnianie instrukcji obsługi wielbłąda (cytat autentyczny) jest po prostu głupie. Sądzisz, że ktoś, kto nigdy nie jeździł na wielbłądzie ani chociażby konno, sobie poradzi? I to z instrukcją w obcym języku, w którym nie rozumiał nawet słowa siodło? O ile wiem, Josh nie jeździł konno. A z wielbłądem sobie dał radę.

Gdy rano wstali i [przecinek zamiast spójnika] zaczęli rozglądać się w poszukiwaniu porzuconych przy łóżkach plecakach [plecaków], [ale] nigdzie ich nie zobaczyli.

Aż się bał, co po tych stu dniach zastanie na swojej głowie, a nie miał najmniejszej ochoty na ścięcie się na łyso. Najwyżej wyda majątek na odżywki, szampony i jeszcze inne mikstury, ale na pewno nie zostanie skinheadem. (…)
– Skoro jest tu oaza, w pobliżu może być jakiś lud…
Joshua zamrugał z rozbawieniem.
– Chuj z ludem. Ja chcę szarą koszulkę. – Wiesz, w co też trudno mi uwierzyć? Że Joshowi zależy na tym zadaniu, na koszulkach, na CHERUBIE i tak dalej. (I nie, przekleństwa wcale o tym nie świadczą). Zachowuje się olewacko i bezczelnie, kiedy ma zmierzyć się z ostatnim zadaniem, myśli o włosach, zamiast się skupić. Nie widzę jego zapału, tego, że się stara. Nie jest dla mnie w żaden sposób bohaterem pozytywnym, któremu chciałabym kibicować. Wręcz przeciwnie – najlepiej i najciekawiej dla mnie byłoby, gdyby zawalił te sto dni właśnie na ostatnim zadaniu i z pokorą cofnął się na sam początek treningu. Powiedz mi, na jakiej podstawie mam zmienić o nim myślenie i go polubić? Bo chyba nie na podstawie tych bluzgów?

– To nie jest Tomb Raider, słońce – mruknął i założył ręce na piersi.
– Wiem, ale… Zaraz, chwila. Grałeś w Tomb Raidera? – spytała Carmen z niedowierzaniem.
– Tak. – Josh pokiwał głową. – Parę razy przeszedłem ten z dwa tysiące trzynastego…
Williams szeroko się uśmiechnęła.
– Szacun. Ja tylko oglądałam – powiedziała z lekkim rozczarowaniem.
Rooney spojrzał na nią z zaciekawieniem. Zdecydowanie nie spodziewał się tego, że w jakikolwiek sposób mogła interesować się grami. – Przecież nie grała, tylko oglądała film (i to pewnie ten najnowszy, ough…). Skąd więc wniosek, że interesowała się grami? Gdyby tak było, pewnie pochwaliłaby się, że przeszła którąkolwiek z aż dwunastu części, nie?

– Będę cała mokra…
– No i co z tego? To Sahara. Wyschniesz szybciej, niż zdążę powiedzieć mandarynka. I przy okazji się umyjesz.
A dzień wcześniej…:
Nie dość, że musieli marnować czas i przedłużyć oczekiwanie na odkrycie wnętrza willi, bo parę minut zajęło im ściągnięcie, parokrotne wykręcenie i powtórne założenie ubrań. Wszystko musieli robić pojedynczo, żeby druga osoba na wszelki wypadek przytrzymywała dzikie bestie.
To już naprawdę męczące.

– Tu jest coś dla ciebie. Po rusku – odezwała się Carmen, dźgając kolegę w żebra broszurką. (...) Ze zdziwieniem zauważył, że była to przeplatanka dwóch języków: koreańskiego i rosyjskiego. – Skąd nagle, u licha, ten koreański? Na afrykańskiej pustyni potrzebny jak wrzód na tyłku.

Sejf, który nie jest wodoszczelny i wystarcza trochę go pomoczyć, by się otworzył? Przecież to głupie; gdyby tak było, otwieranie sejfów stałoby się banalne, bo wystarczyłoby je czymś oblać… Na pewno przemyślałaś ten wątek? Kto produkuje w ogóle takie tandetne sejfy?
Bohaterowie nie mogą zaliczyć ani jednego zadania bez marudzenia i ciśnięcia po sobie. To staje się okrutnie nużące. Czuję się, jakbym rezydowała wycieczkę klasową dla gimnazjalistów:
– Prawie posikałem się w majty, bo myślałem, że to są jakieś kobry, a ty mi teraz mówisz, że to słowo znaczy gumowe?! – wrzasnął. (…)
– Prawie posikałeś się w majty? A zawsze mówiłeś, jaki to jesteś odważny.


Kurde, a już miałam nadzieję, że obleją, a tu jednak… no proszę, oboje zdali egzamin. Cieszę się, że to już koniec zmagań na pustyni. Jestem ciekawa, co będzie dalej, mając cichą nadzieję, że jednak to coś bardziej mnie porwie.
Jedno mnie tylko cały czas nurtuje. CHERUB to nie jest firma założona przez Beara Gryllsa, nie skupia się na umiejętności przetrwania w ekstremalnych warunkach. Rekruci mają być szpiegami, walczyć, rozwiązać zagadki, śledzić. Na co im te trzy dni szkolenia były, wytłumaczysz mi? To chyba powinno być takie podsumowanie, sprawdzenie wszystkiego, czego nauczyli się przez te dziewięćdziesiąt siedem dni. Czyżby uczyli ich jedynie survivalu i języka? No nie wydaje mi się. Egzamin jest niemiarodajny, bo nikt raczej szpiega na środek pustyni nie wyrzuci z prostego powodu – nie miałby tam czego szpiegować. Więc: po co?


12.
Joshua zmienił bluzkę przynajmniej teoretycznie. – Po pierwsze, bluzka to część garderoby damskiej. Mężczyźni noszą koszulki. Po drugie, co to znaczy teoretycznie? W wyobraźni? Josh ubrał tę koszulkę, tylko że ją ukrył. To żadna teoria, a oszukańcza praktyka.

Przy świadomości trzymał go jedynie energetyk kupiony w samolocie w tajemnicy przed instruktorami. Rekruci dostali po dziesięć funtów na jedzenie, dzięki czemu Josh mógł już na lotnisku kupić sobie dużą paczkę chipsów Lay’s Maxx o smaku chrupiącego bekonu i małą butelkę coli na drogę do kampusu. – Skoro dostali ten hajs na jedzenie, to czemu Joshua musi ukrywać energetyka? Bez sensu. Przecież im WSZYSTKO wolno.
I w ogóle kto mu tego energetyka sprzedał? Josh ma ledwo dwanaście lat. Co jak co, ale żadna sklepikarka nie dałaby z szesnastu twojemu bohaterowi, chyba że jakaś niedowidząca...

Zostało mu jeszcze ponad sześć funtów i postanowił je zostawić dla siebie, w końcu to zawsze sześć funtów do przodu. – Nie rozumiem, skąd to myślenie. CHERUB zapewnia w kampusie swoim członkom wszystko, co najlepsze; Josh nie ma potrzeby myśleć o jakimkolwiek oszczędzaniu (tym bardziej z zapleczem finansowym, który dostał w spadku po rodzicach). Zresztą nigdy nie myślał tymi kategoriami. Poza tym wątpię, by energetyk w samolocie, czipsy i cola na lotnisku kosztowały łącznie tylko cztery funty. Tyle wydałby na sam energetyk.
Akcja w samolocie z czipsami jest żenująca. Nie byłaby, ale ciągnie się niemiłosiernie. Naprawdę wierzyłam, że po przygodzie na Saharze bohaterowie chociaż w czasie powrotu padną ze zmęczenia, ale nie… trzeba robić syf dookoła siebie, rozrzucając czipsy (tak, czipsy, nie chrupki – jest różnica) i znów rozmową wracając do patologicznego gimnazjum:
– Sprzątaj to teraz – wycedził, posławszy koleżance lodowate spojrzenie.
– To ty się nie chciałeś podzielić – odparła Williams, zakładając ręce na piersi. – Poza tym to twoje chipsy. Gdybyś kupił sobie jakąś gazetę o młodym Bieberze, nic by się nie wysypało – dodała wyniosłym tonem. (...).
– Wow, tak bardzo mnie pocisnęłaś. (...) No kurwa, zbieraj to, bo sam pomogę ci we wróceniu na te wielbłądy.
– Nie – odparła Carmen z szerokim uśmiechem.


– Może umysł ci się rozjaśni, jak ci powiem, że Scott interesuje [organizuje] dzisiaj urodzinową imprezę… (...).
– Kurwa, Warren, nie. Wszystko mnie boli. Chcę się w spokoju wykąpać w płatkach róż i mleku, wypindrzyć włosy, a te mi nie wyschną do godziny. – Czy Josh słyszał o takim wynalazku jak suszarka do włosów (której notabene i tak później używa)?

Koszulkę CHERUBA ułożył na honorowym miejscu obok kosza na bieliznę, a każdą inną część ubioru wrzucił prosto do jego środka. – Autumn, czy ty naprawdę próbujesz mi wmówić, że rekruci dostają jedną szarą koszulkę do używania codziennie? No chyba żartujesz. Wystarczy, że któryś orła wywinie i ma do wieczora zasuwać w jednej, aż ją upierze?

Joshua zamrugał ze zdezorientowaniem, gdyż głos koleżanki nieprzyjemnie uderzył w jego zamyślone oblicze. – On przecież nie dostał tym głosem z liścia. Głos to może uderzyć w bębenki, uszy może, a nie w twarz. A wcześniej słyszałam jedynie, by dźwięk mógł być uderzający, ale głos? Może uderzająco jakiś?

Głęboko westchnął i przez myśl mu przeszło, że rzeczywiście będzie musiał ściąć się na znacznie krócej, niż kiedykolwiek przewidywał. Chodził z taką fryzurą w pierwszej klasie i za każdym razem, gdy widział swoje zdjęcia z tamtego okresu, nazywał siebie łysym jeżem i nie miał najmniejszej ochoty do tego wracać. – Zaczynam żałować, że w kampusie nie ma obowiązku noszenia krótkich fryzur. W sumie… dlaczego? Bo szkoda marnować atrakcyjności bohatera? Ale on nie jest na rewii mody, tylko w kampusie szkoleniowym dla agentów! Długie gęste włosy są niepraktyczne i mogą być dla naszej Joshui zagrożeniem, gdy jakiś brutalny mężczyzna zacznie naszą panienkę za nie szarpać.

Pewnie nie chcesz wiedzieć, ile dokładnie zajął ci opis przygotowania do kąpieli (rozbieranie się, wyciąganie kosmetyków, oglądanie się w lustrze itd.), ale ci powiem. Prawie 4 tysiące znaków. Dziewięć długich akapitów. O jakieś osiem za dużo.
Twoim problemem jest też leniwa narracja. O procesie poszukiwania szamponu spełniającego oczekiwania bohatera piszesz tak samo jak o hucznej imprezie, na której lał się alkohol i grała głośna muzyka. Przez to opis imprezy jest porywający tak, że wcale. Gdybym nie poznała Josha jako zarozumiałego buca, który nie potrafi się normalnie wysławiać, z jakimś zainteresowaniem wyczekiwałabym chociaż dialogu, ale po ostatnich rozdziałach nawet na to nie mam ochoty. Właściwie, wybacz mi za szczerość, strasznie spadły mi morale i chciałabym już jak najszybciej skończyć. Mam nadzieję, że do końca historii stanie się coś, co zmieni moje nastawienie.
Scena imprezy jest zbędnym zapychaczem, nic z niej nie wynika. Josh opisuje wydarzenie z perspektywy mruka, który nie ma ochoty na zabawę, a potem jak zabiera się za piwo, to kończy na ponad sześciu (nie skonkretyzowałaś). Sześć piw? Jego organizm (szczególnie po ostatnich wydarzeniach) nie powinien wytrzymać nawet i trzech, a może i nawet nie dwóch – przypominam, że Josh ma ledwo dwanaście lat i jest po wyczerpującej misji. Jasne, potem mamy informację, że Josh faktycznie był narąbany jak Messerschmitt, ale zaczęło się to podobno dopiero po tych iluśtam piwach (po sześciu Josh po prostu przestał je liczyć, więc można założyć, że było ich więcej). I, przepraszam, ale gdzie w tym momencie są jacyś opiekunowie z CHERUBA? Głośna muzyka i litry alkoholu umknęły super-tajnej-organizacji wywiadu brytyjskiego? Borze... Co ja czytam...

W następnej scenie okazuje się, że Josh i tak trafia na dywanik do Meryl. I tutaj pojawia się kolejne kuriozum, które jest dla mnie zupełnie nie do zrozumienia:
– Joshua, jesteśmy tutaj dosyć pobłażliwi i pozwalamy wam na imprezy od czasu do czasu. Wiem, że dopiero zdałeś szkolenie i chciałeś to opić, ale bieganie wokół głównego budynku w samej bieliźnie, z podniesionymi rękami i śpiewanie przy tym jakichś niezrozumiałych piosenek na cały głos, tłuczenie się i obudzenie połowy siódmego piętra, bieganie po schodach w górę i w dół, wydając indiańskie okrzyki i wyrzucenie kwiatka przez okno po uprzednim oddaniu do niego moczu to chyba lekka przesada, nie sądzisz? (...) Muszę cię zmartwić. Oglądanie waszych wyczynów nie należało do najprzyjemniejszych, ale miałam wrażenie, że to dystans pokonany przez mocz Joshuy był większy. Ty za bardzo się chwiałeś.  Ze względu na to, że Joshua jest dopiero po szkoleniu i doskonale rozumiem jego radość… nie dostaniecie kary, ale potraktujcie to jako ostrzeżenie. Następnym razem, gdy jakieś dwa debile obudzą mi całe piętro, będę doskonale wiedziała, komu dać karne rundki.

Upomnienie? Chyba sobie ze mnie żartujesz… ONI POWINNI WYLECIEĆ Z CHERUBA I TO W PODSKOKACH! Tak dla przykładu dla innych. Czemu opiekunka, która jest odpowiedzialna za te dzieci, przyklaskuje dziecięcym libacjom, ba, nawet się z nich podśmiechuje? Co się stało, gdy Ron i Harry uderzyli w Bijącą Wierzbę, pamiętasz? Konsekwencje są ważne. Dla czytelnika ważne jest poczucie, że bohaterowie nie są idealizowani, że gdy zrobią coś złego, grozi im kara – jak w normalnym życiu. W nim istnieją reguły, poczucie dobra i zła i tak dalej. Czemu to umniejszasz, wszystko idealizując i ułatwiając? Uważasz to za zabawne? Skąd w ogóle też pomysł, by stworzyć taką scenę? Na dodatek pamiętajmy, że CHERUB jest brytyjski, a więc czy członkowie nie powinni być nauczeni, że działają dla służby Jej Królewskiej Mości, coś jak MI6? I ktoś im odpuszcza to, że robią z siebie debili i psują dobrą opinię całej jednostce? Tak po prostu? Nie kupuję tego; nie wiem, czy w książce też działy się takie absurdalne wydarzenia, ale jeżeli tak, uznałabym taką książkę za produkcję raczej niskich lotów i nie dokończyłabym jej.  

Razem z Rooneyem najwyraźniej robiliście konkurs na to, kto dalej wysiusia się przez okno o czwartej w nocy, a Faith wam kibicowała. – Wszyscy klną i rzucają mięsem, nawet dwunastolatkowie, a Meryl nie przechodzi przez gardło nawet słowo wysika? Groteskowo to wygląda.
Plus nie ma to jak dziewczynki oglądające przyrodzenia napieprzonych jak szpadel dwunastolatków.
Po prostu ekstra.

– Skoro nie chcecie mówić, to może ja zacznę. Czy w takim wieku naprawdę nie rozumiecie, że kadrze należy się jakiś szacunek? Ale już mniejsza o to. Któryś będzie na tyle odważny i opowie, o co chodziło? – Zaraz, co? Mniejsza o szacunek? To w takim razie o co większa?

Dalej Warren próbuje poderwać swoją opiekunkę, zaczyna mówić jej na ty i rzuca hasło o gubieniu się w jej oczach. Za karę razem z Joshem dostają karne rundki, ale… dlaczego? Nie rozumiem, dlaczego za głupi i naprawdę dziecinny zakład, który w porównaniu z całonocną libacją alkoholową wydaje się zwykłym psikusem, bohaterowie muszą ponieść karę, a w przypadku wyżej wspomnianej imprezy skończyło się na ostrzeżeniu? Autumn, jak cię proszę, gdzie tu logika?

Dwa dni później tak mu się nudziło, że założył jaskrawozielone korki, krótkie spodenki oraz pierwszą lepszą bluzkę i postanowił pójść na boisko.


Mecz był poprawny, ale nudny. Nie wiem, co wniósł do fabuły i jaki masz plan, w ogóle czy jakikolwiek masz. Zaczynam w to wątpić, rozdziały są coraz bardziej przegadane, jakbyś się bała przejść do jakichś konkretów. Wiesz, co jest potrzebne tej historii? Konflikt i napięcie. Do tej pory mam wrażenie, że łączysz w całość jakieś sceny-gagi, które mają być zabawne, ale nie dla wszystkich są (może to też być przecież kwestią gustu), jednak do niczego więcej nie prowadzą.
Konflikt w opowiadaniach pojawia się wtedy, kiedy bohater ma jakiś cel. Do czegoś dąży, na czymś mu bardzo zależy. Mówi się, że każda scena musi w jakiś sposób łączyć się z tym konfliktem, wprowadzać do fabuły nowe dane, prowadzić do punktu kulminacyjnego. Bohater w każdej scenie musi do czegoś dążyć. A do czego teraz dąży Josh? Dałaś mu tydzień wolnego (więc do głowy wpadają mu głupie pomysły), a czytelnik zaczyna się nudzić, traci nadzieję na doświadczenie jakiejś grubszej sprawy. Przecież miałaś tak wiele wątków, które mogłyby zrobić z Josha bohatera interesującego i aktywnego, zaangażowanego w fabułę! Pierwszy-lepszy przykład z brzegu? Josh po śmierci rodziców i po tym, jak został zaatakowany przez gangsterów, i mając teraz możliwości, które dało mu uczestnictwo w projekcie CHERUBA, mógłby chcieć przeprowadzić jakieś śledztwo, skąd rodzice mieli pieniądze, kto chciał mu je odebrać w trakcie napadu, dlaczego dom spłonął… Dla porównania to się dzieje w serialu Gotham – młody Bruce Wayne stawia sobie swój prywatny cel i powoli go realizuje, z pomocą starszych. To jeden z serialowych wątków i chociaż Bruce nie jest główną postacią, w jakiś sposób napędza fabułę i rozkręca tło. Jest pozytywny, bo aktywny i zdecydowany, widz ma za co trzymać kciuki i w czym mu towarzyszyć.
Trudno jednak rozwijać konflikt bez napięcia. Twoje opowiadanie się wlecze, narrator ma na wszystko czas, Josh też ma na wszystko czas – nudna, sielanka, stagnacja. Nawet na pustyni nie czułam, by bohaterom się spieszyło, nie słyszałam tykającego zegara sugerującego, że coś może się nie udać. A przecież ograniczenie czasowe daje bohaterom powód do ruszenia swoich dupsk, prawda? Nic tak dobrze nie buduje napięcia jak sugerowanie, że coś może nie wyjść. Że cel umknie, przepadnie i nie będzie powrotu. A u ciebie ani konfliktu, ani napięcia – dajesz bohaterowi tydzień wolnego, a w tym czasie podejmuje on głupie decyzje i zachowuje się jak typowy gimbus, więc tylko coraz bardziej go nie lubię.

Szkoda, że rozdział 13. zaczyna się, przyklepując ten obrazek. Teksty Josha sprawiają, że czuję zakłopotanie w trakcie czytania, nie wiem dlaczego, ale zaczynam wstydzić się za tego bohatera, chociaż właściwie nie muszę, bo to nie mój bohater. Dopiero z czasem dialog zaczyna robić się poważniejszy i przypomina normalną ludzką rozmowę, ale zastanawiam się, dlaczego w ogóle Josh i Faith byli pokłóceni? Ta ich drama z początku wydaje się sztuczna i naciągana, oboje nie zrobili sobie nic takiego złego poza wymienieniem się kilkoma złośliwościami (co jest w ich naturze, więc spoko?), a wyszła z tego kłótnia na zdecydowanie za dużą skalę.

Z drugiej strony przechodziła takie same szkolenia jak on, także z łatwością mogła zataić jakieś burzliwe niczym sztorm emocje. – Cały czas mi wmawiasz, że szkolenie wiele ich nauczyło, zahartowało i tak dalej, a prawda jest taka, że nie zmieniło się nic. Gdzie niby mieliby się nauczyć zatajania tych emocji? Przy nauce języka czy grzebaniu w błocie?

– Mieliśmy już dość waszych spin. Jeszcze przed szkoleniem Joshiego, potem jak nie przywitałaś się z nim po podstawówce, a potem jak Josh jawnie unikał waszych spotkań na stołówce czy gdziekolwiek indziej. To było… słabe. – Z tego co pamiętam, to nie Josh, a Faith nasyłała koleżanki na stołówkę, by zrobiły wstępny rekonesans, czy Rooney jest w pobliżu. Nie odwrotnie.
Jestem zadowolona, że w końcu dowiedziałam się czegoś nowego na temat śmierci rodziców Josha, ale… dlaczego to tak długo trwało i dlaczego Josh jako główny bohater dowiedział się wszystkiego od osoby pośredniej? To dość nudne rozwiązanie, odpowiedź została podana jak na tacy; Josh nie musiał się nawet wysilić. Na razie, mimo że to postać pierwszoplanowa, czuję, że umniejszasz jej rolę w tym opowiadaniu.
Do tego w oczy rzuciło mi się zdanie: Ucierpiało też parę innych osób, ale tylko u twoich rodziców rany okazały się śmiertelne.
Przecież gdyby była strzelanina, to całe miasto aż by huczało, wszyscy znaliby nazwiska ofiar, Josh momentalnie by się dowiedział, że to nie był wypadek komunikacyjny! Nie próbuj mi, proszę, wmawiać, że super agencji wywiadowczej zajęło to parę miesięcy, skoro w codziennych świecie takie informacje rozchodzą się w godzinę!
Zakończenie tego wątku jest abstrakcyjne, gdy Warren nazywa Joshuę pantoflem. Kłócą się – źle, nie kłócą się – też źle, to na jaki czort cała ta szopka? Żeby była? Po co chcieli ich godzić, skoro jak już się pogodzili, to Warrenowi coś przeszkadza? Czy ten wątek fabuły ma w ogóle jakiś głębszy sens?

Skoro już siedzieli razem i niedawno się pogodzili, postanowili wykorzystać tę chwilę dla siebie i wspomóc się w pisaniu referatu na temat żaby. Nawet nie konkretnego gatunku – tylko opisanie żaby. (...) Początkowo banalny temat teraz wydawał się wyjątkowo trudny do zrealizowania nawet przy korzystaniu z internetu, bo wszystko było ujęte na tyle naukowym językiem, że nikomu nie chciało się sprawdzać co drugiego słowa. – E… Nie? Bohaterowie nie są ćwierćmózgami. Są w stanie wejść na Wikipedię i przeczytać, w jakim środowisku żyją żaby, jakiego są ubarwienia i co jedzą, i nie wierzę, że to wszystko jest opisane językiem niezrozumiałym dla przeciętnego człowieka. Nikt im nie każe wchodzić do prac doktorskich z biologii, wystarczyłaby zwykła encyklopedia ogólna o zwierzętach. Nie wciskaj kitu. A teksty typu: Ja nie wiem, kto normalny każe dzieciom pisać wypracowanie o płazach, udowadniają tylko, że sama nie wiesz, do czego dążysz. Z jednej strony traktujesz bohaterów, jak chodzące maszyny zagłady, które rzucają na każdym kroku dowcipami o seksie, a z drugiej określasz ich dziećmi, gdy muszą napisać wypracowanie o żabach.
Walka o budyń, rozsypywanie czipsów, wylewanie wody… Co jeszcze, autumn, wymyślisz, aby mnie bardziej zażenować?

Raz na jakiś czas wciąż wpadam na błędy w podmiotach:
Chłopak podniósł w górę arkusz i jęknął, gdy ten rozerwał się na pół. Z wściekłością zmiażdżył pozostałość referatu w dłoni i cisnął nim na stół. – A tu się jeszcze przypadkowy rym napatoczył...


14.
Pierwsza część rozdziału składa się głównie z sążnistych opisów procesu szukania garnituru i rozmyślaniu o tym (cieszę się, że ubieranie znaleziska pominęłaś), z opisów strojów innych cherubinów i reakcji bohaterów na widok samych siebie i w końcu z opisu poszukiwania miejsc siedzących na audytorium. Pominęłaś jedynie fakt, że założenie garnituru nie zrobi z Josha gentlemana, a skoro ubiór był w pokrowcu kilka miesięcy i przeżył dwie przeprowadzki, to nie ma prawa nie być pognieciony. Do tego idący koło Josha cherubin najpierw ma szarą koszulkę, a potem idealnie wyprasowaną koszulę. Takie drobnostki, a stają mi kołkiem w gardle. Jak przyszło co do czego i dopiero zaczęło robić się ciekawie, to akurat Josh zaczął bawić się telefonem:
Gdy Zara kontynuowała swój wywód, Rooney głęboko westchnął i wyciągnął z kieszeni telefon, po czym przestawił na najmniejszą jasność i zaczął przeglądać cokolwiek, byleby tylko się czymś zająć.
Później, gdy przyszedł czas na skandowanie hasła będące ukazaniem jedności, solidarności i tak dalej, Josh na początku tylko te hasła mamrotał pod nosem:
Początkowo dołączył się do nich bez przekonania i dopiero po chwili zaczął wypowiadać te potężne słowa głośniej niż mruknięciem pod nosem.
Powiedz mi, jak mam go polubić, skoro jest taki… beznadziejny? Pod praktycznie każdym możliwym względem mam go dość.

Z okazji otwarcia nowej części kampusu zjawiła się sama królowa Anglii, ale nikt nie dał jej dojść do słowa. To raczej niedopuszczalne, nie sądzisz? Skoro dostała zaproszenie, to powinna mieć też swój czas antenowy, tym bardziej że to dla brytyjskich cherubinów najwyższa ikona. Mało tego, prezes CHERUBA została powitana po królowej, ale przed premier Wielkiej Brytanii. Wątpię, by takie coś miało miejsce w realnym życiu.
(...) witamy jej wysokość królową Elżbietę II. – Jej Wysokość Królową, przecież bohaterka zwraca się tu bezpośrednio do niej, zwrot grzecznościowy jest wymagany.

Jak to od teraz cherubini będą mogli mieć psa lub kota w pokoju? A kto się nimi będzie zajmował, gdy trzeba będzie wyruszyć na długoterminową misję? Trudno mi też uwierzyć w to pod innym względem – nie dostałam jeszcze ani jednego dowodu na to, że CHERUB to organizacja zrzeszająca agentów kompetentnych i szanowanych, którzy coś znaczą. Ty, wprowadzając cały czas kolejne udogodnienia (apartamenty, kosmetyki, możliwość noszenia długich włosów, słodycze, brak konsekwencji po libacjach nieletnich, najdroższy sprzęt, a teraz zwierzęta w kampusie), dajesz mi do zrozumienia, że nie trzeba nic robić i się starać, by być rozpieszczanym. Że czytam o niewdzięcznych i rozpieszczonych dzieciuchach, którzy nie potrafią wysłuchać przemówienia na apelu z szacunku do organizacji i samej królowej Anglii, a ledwo wchodząc do nowo powstałego miasteczka (na które oficjalnie wszystkich zaprosiła Zara w towarzystwie królowej) Warren i Josh wymykają się. Zero jakiegokolwiek kręgosłupa moralnego, poczucia obowiązku ani nic. Jeżeli Josh miałby być kiedyś kolejnym Jamesem Bondem, byłby najgorszym agentem 007 w historii dziejów.


Taki ładny wstęp do tego miasteczka zrobiłaś, a jak przyszło co do czego, to wcale go nie opisałaś, a nawet to, co dostałam, jest niedopracowane. Kolejna scena przedstawia już pakującego się Josha, potem Josha kłócącego się z Carmen (naprawdę nivil novi) – z tego pewnie uszyje się kiedyś jakiś romans, no bankowo. Tym bardziej że zaraz okazuje się, że bohaterowie będą ze sobą mieszkać, co mnie dziwi, bo nie spodziewałam się takiej koedukacji ze strony CHERUBA. A już tym bardziej takiej, że Josh będzie mieszkał z dziewczynkami. To bardzo kreatywne ze strony organizatorów, ciekawe, jaki mieli na to wszystko plan, gdzie tu cherubowscy pedagodzy i psychologowie. Nie żeby bohaterowie nie byli w okresie dojrzewania czy coś. Już myślą o nowym pokoleniu cherubinów? Chociaż ciężarne cherubinki to słaby materiał na szpiega.
[UPDATE: Za chwilę okazuje się, że Josh dostał taki przydział, bo… Faith i Carmen chciały go w pokoju i wychowawczyni się na to zgodziła. Czyli wracamy do spełniania zachcianek dzieciaków. Dobra robota, CHERUB].

15.
Nuda, stagnacja i tak dalej. Brakuje akcji w akcji, niby coś się dzieje (Josh rozwiązuje zadania z matematyki, a Warren mu przeszkadza), ale… to nadal nie jest nic zajmującego. Zniżasz się już do tego, że informujesz mnie, kiedy bohater idzie załatwić potrzeby fizjologiczne. Naprawdę przeżyję bez tej wiedzy. Z utęsknieniem czekam, aż organizacja rozda jakieś pierwsze zlecenia tudzież aż Josh się troszkę ogarnie, zmieni, może zainteresuje dawnym życiem swojego ojca, tajemniczą śmiercią rodziców, pochodzeniem (prawdopodobnie) brudnych (lub już wypranych) pieniędzy, które CHERUB pozwolił mu zatrzymać, jakby cała ta sytuacja nie śmierdziała na kilometr jakimś spiskiem.

Jedyna rzecz, jaka wywołała u mnie jakiekolwiek emocje, to fragment o sztucznym śniegu, jednak nie były one pozytywne.
Sztuczny śnieg wdzierał się do jego ust i zasłaniał oczy, by w końcu całkowicie uniemożliwić widzenie.
Czy masz świadomość, co stoi wołami na takich opakowaniach? Że środek jest toksyczny! Więc te twoje dzieciaki, kreowane na wybitnie inteligentne, są po prostu przygłupie i nie potrafią czytać, ot co.

Prawda jest taka, że rozdział ten można spokojnie przescrollować aż do słów Meryl uprzedzającej, jak powinni zachowywać się cherubini na wycieczce (tak, wycieczce, bo oto kolejna niezasłużona nagroda nie wiadomo właściwie po co).
Potem mamy scenę, w której jakiś typ obmacuje Faith, a Josh staje w jej obronie, pada kilka typowo młodzieżowych tekstów:

– Ty… jesteś jej chłopakiem, tak? – spytał starszy chłopak po dłuższej chwili, skacząc spojrzeniem to na Joshuę, to na Faith.
Joshowi mocniej zabiło serce, ale posłał swojemu ulubieńcowi kpiący uśmieszek.
– Nie, stalkerem i prywatnym ochroniarzem – prychnął z pogardą. – A teraz lepiej już wypierdalaj, bo widzisz, że ona cię nie chce i w sumie to się jej nie dziwię… Z taką szpetną mordą chyba codziennie bym się straszył – dodał z czystą drwiną, wpatrując się w nowego znajomego z wyższością. – Skoro typ był nowym znajomym (mocne słowa jak na przypadkowego gościa z ulicy), to nie mógł być ulubieńcem. Rety, narratorze...
Po chwili dociera do mnie, że ta z pozoru ciekawa scena też nic nie wnosi, pewnie nie będzie miała żadnego znaczenia fabularnego w dalszej części tekstu. Nie wiem, co chciałaś nią pokazać. Że Faith jest zaradna? Że Josh coś do niej czuje, skoro próbuje jej bronić? Okej, ale czy nie dałoby się tego pokazać np. na wspólnej misji, a trzeba po to tworzyć jakąś wyciągniętą z kontekstu sytuację, ot, taki trochę imperatyw?

W kolejnej scenie bohater jest w hotelu, przekomarza się (znów...) z innymi postaciami, ma pokój blisko Faith (bo jakby inaczej), będzie więc grane w butelkę, czemu nie… Mam tylko jedno pytanie. Dlaczego nie możemy w końcu zająć się czymś istotnym?


Jedno trzeba ci przyznać, jesteś naprawdę poprawna i gdybyś tę poprawność wykorzystała na sceny, w których coś się dzieje i które zawiązane tworzą spójną historię o JAKIEJŚ istotnej fabule, to opowiadanie dużo mogłoby zyskać. Bo na moje oko, to aktualnie mocno traci. Nie dość, że oto przede mną kolejny kolos, to jeszcze tylko pozornie o czymkolwiek ważnym, co prowadzi do rozwiązania pierwszego tomu. Na tym etapie właściwie zastanawiam się, czy w ogóle cokolwiek zaplanowałaś przed rozpoczęciem pisania i czy do końca stanie się coś, co będzie miało jakieś znaczenie, coś, co prowadzi do jakiegoś punktu kulminacyjnego.

– Jak widzicie, jesteśmy w schronisku dla psów i kotów. Co sprytniejsi mogli się już domyślić, w jakim celu tu przyjechaliśmy; każdy dom będzie mógł wybrać sobie jedno zwierzę, które spędzi z wami parę kolejnych lat. Potem jeszcze wstąpimy do sklepu zoologicznego, żeby kupić wszystkie potrzebne rzeczy. Schronisko zostało już wcześniej poinformowane o naszym przybyciu i zgodziło się na wizytę i adopcję zwierząt, ale pamiętajcie, że ich warunki będą przez nas sprawdzane i jeśli którekolwiek będzie zaniedbane, poniesiecie odpowiednie konsekwencje. A więc, jakieś pytania? – Tak, ja mam jedno. A nawet dwa. Dlaczego opiekunowie cherubinów sądzą, że nieodpowiedzialni dwunastoletni imprezowicze, którzy nie mają za grosz szacunku do nikogo (nawet do siebie samych), zasługują na jakieś zwierzęta (którym już teraz bardzo współczuję) i jakie te zwierzęta będą miały znaczenie fabularne dla całej historii?


16
Walka – okej, cieszę się, że mam do czynienia z jakąkolwiek akcją, mimo że uważam, że dynamika nadal pozostawia wiele do życzenia. Np.:
Powoli podeszła w jego stronę i wyprowadziła parę szybkich, prawie nie do zauważenia ciosów. Każdy z nich wymierzony był w klatkę piersiową Josha, co sprawiło, że chłopak powoli przesuwał się do tyłu, próbując blokować uderzenia. Nim zorientował się, w jakim tempie był spychany, już dotknął plecami zimnej ściany. Nie zostało mu nic innego, jak tylko defensywa, która w starciu z Faith okazała się rzeczą dosyć trudną do zrealizowania. Mimo iż dziewczyna była znacznie niższa, zadawała szybsze i bardziej precyzyjne ciosy. Joshua nadrabiał to refleksem i siłą, ale nie udało mu się zablokować miażdżącego uderzenia nasadą dłoni w nos. – Po pierwsze, skoro Faith podeszła do Josha powoli, to dlaczego on nie zareagował, tylko dał się sprowadzić do bloku? Po drugie, nadal bez sensu rozciągasz zdania: każdy z nich, wymierzony, co sprawiło, że..., nim zorientował się, nie zostało mu nic innego, okazała się rzeczą trudną do zrealizowania… To wszystko mogłoby nie istnieć, tak po prostu. Znów, pozwól, zasugeruję lżejszą wersję:
Podeszła do niego i ledwo zauważalnie uderzyła kilka razy w klatkę piersiową. Powoli cofał się, próbując bloków, aż dotknął plecami zimnej ściany. Została mu tylko defensywa. I chociaż Faith była znacznie od niego niższa, to ciosy miała szybsze i bardziej precyzyjne. Joshua nadrabiał refleksem i siłą, dopóki nie dostał nasadą dłoni prosto w nos. – Przy czym i w twojej, i w tej wersji widzę kolejną nieścisłość. No bo jak Josh nadrabiał cokolwiek siłą i refleksem, skoro sam nie wyprowadził ani jednego ciosu (więc gdzie tu siła?) oraz dał się przyblokować przy ścianie (więc gdzie tu refleks?). To, co o nim piszesz, nie ma odzwierciedlenia w walce. Okłamujesz mnie.

Do tego nadal pojawiają się nielogiczne kwiatki, np: Przez chwilę się siłowali, aż Faith wyswobodziła dłoń i równocześnie zaatakowała Josha zamaszystym kopnięciem w bok z półobrotu. Weź sobie, proszę, kogoś, kto odegra z tobą tę scenę i sprawdź, że tego tak nie da się zrobić. Jeśli chcesz wyrwać rękę, robisz to raczej na wprost przeciwnika, nie bokiem, Faith nie mogła więc równocześnie walić z półobrotu. A nawet jeśli, jakimś cudem, stała do przeciwnika tyłem, to jeżeli szarpnie ręką do siebie, żeby ją wyrwać, to noga nie może iść jednocześnie w przeciwną stronę, bo jedyne, co mogłaby osiągnąć, to upadek.

Problem stanowi właśnie słowo jednocześnie. Faith nie mogła w tym samym czasie i wyrywać dłoni, i robić półobrotu – te czynności musiały następować po sobie.

Powoli podeszła w jego stronę i wyprowadziła parę szybkich, prawie nie do zauważenia ciosów. – Nie, moja droga, to nie jest kreskówka, ciosy da się zauważyć. Takie wtręty utrzymują twoje opowiadanie w tematyce karykatury, bo przed oczami staje mi Struś Pędziwiatr. Ewentualnie Bruce Lee, a to zaś zalatuje Hollywoodem.

Miał tyle szczęścia, że zdołał odchylić głowę w bok i ręka Faith spotkała się ze ścianą zamiast z miękką chrząstką. – Ten fragment jest dramatycznie sztampowy. A czaszka to kość, nie chrząstka.
Sama widzisz – nad opisami walk musisz jeszcze popracować.

(...) w agentach CHERUBA zwiększało to poczucie odpowiedzialności, a i juniorom bardziej podobała się nauka z prawie rówieśnikami aniżeli dorosłymi nauczycielami. – Okej, fajnie, że starsi cherubini pomagają w nauce młodszym, ale uważam, że brak obecności nauczyciela-opiekuna na sali w czasie zajęć to grube niedopatrzenie ze strony organizacji. Bardzo nieodpowiedzialne, gdyby któremuś z uczniów coś się stało, oraz średnio efektywne, biorąc pod uwagę, że nawet najlepiej walczący dzieciak bez umiejętności stricte pedagogicznych nie przekaże odpowiednio wiedzy. Co zresztą widać, kiedy Floyd przedstawia warunki walki: zero ciosów w jaja. Bardzo… dojrzałe, jak na sztukmistrza walk wschodnich przystało. Nie ma to jak dawać dobry przykład!
Poza tym sam sparing, bez teorii, też mało przekaże. Josh odkąd znalazł się w CHERUBIE ma średnie umiejętności i nie podnosi swoich kwalifikacji, a to już szesnasta notka.  

Pomyślał, że było to bardzo prawdopodobne i wcale by się nie zdziwił, gdyby naprawdę tak było.

W środku rozmawiali Colin i Mike, dwie szesnastoletnie czarne koszulki, ale Rooney tylko pobieżnie przeleciał ich wzrokiem i ruszył do swojej stałej szafki w kącie. – Raczej po nich. Chyba że rzeczywiście wprowadzamy elementy seksualne.

– Wolę dobrze odwalić misję, niż zdobyć granatową koszulkę po parunastu banalnych.
– Nie dadzą ci granatowej koszulki po parunastu banalnych – stwierdziła Hemmings z wyczuwalnym w głosie zaciekawieniem.
Rooney powoli skinął głową.
– O tym mówię. Wolę poczekać na grubszą misję i od razu złowić granatową – odparł, gdy wchodzili przez bramę do Miasteczka. – Problem w tym, że Josh nie był jeszcze chyba na żadnej, nawet najmniejszej misji (bo chyba test na pustyni się nie liczy, prawda?), a odzywa się tak, jakby miał już jakieś swoje doświadczenia, wręcz gardzi pomniejszymi zadaniami. To pewnie wynika z jego charakteru, więc nie powinnam na to narzekać, ale wzdycham nad takimi dialogami nie z powodu ignorancji bohatera, a dlatego, że w opowiadaniu o tajnych agentach nie ma praktycznie niczego, co dotyczyłoby pracy tajnych agentów.
Po tym dialogu mamy jeszcze kilka nieistotnych akapitów o tym, że Josh boi się deszczu, że zapomniał kluczy, co zdjęła/ubrała Faith, czytamy też o tym, jak to Josh obraża Luke’a, mamy kilka nic nie wnoszących młodzieżowych dialogów… Aż chce się zacytować Kayah:


I jakby tego było mało, miałam też okazję poznać kilka kolejnych faktów z cherubowego życia Josha, które chyba miały sprawić, że bohater będzie mnie bawił, ale jednak znów kończy się na tym, że tylko coraz mniej go lubię:
– Te dzieci ledwo gadają po angielsku, czaisz? Jak jeden raz mnie zwyzywał po rosyjsku i mu przygadałem, to w sobotę po lekcjach musiałem myć okna w głównym budynku przez cztery godziny.
Faith spojrzała na niego z rozbawieniem i lekko się uśmiechnęła.
– Uczysz dzieci przeklinać po rosyjsku?
– No jakoś tak wyszło. – Westchnął, po czym zajął się mieszaniem makaronu drewnianą łyżką.

Gdy Joshui udało się tam zawędrować przypadkiem, kiedy był tu pierwszy raz, tamto miejsce bardzo skojarzyło mu się z siedzibą NASA i jeśli miałby być szczery, to wcale by się nie zdziwił, gdyby podobnie było w rzeczywistości. – A mi się to kojarzy z Avengers coraz bardziej. Ale to chyba nie miało być science-fiction, prawda?

Josh spóźnia się do centrum planowania misji na jakieś spotkanie. Oczywiście, bo nie może raz dać dobrego przykładu. To trzeba ci przyznać – jesteś w jego kreacji bardzo konsekwentna. Drażni mnie tylko, że kolejny członek organizacji nic sobie nie robi z tego, że dzieciak się spóźnia, jest brudny i ma bardzo słabe pierwsze wrażenie:
– Nie dość, że spóźniony, to jeszcze cały mokry. Zabrudzisz mi biuro.
– Przepraszam, ja… – bąknął cicho Josh, drapiąc się po karku. (...)
– Siadaj, tylko żartowałem. Ale muszę przyznać, że byłoby miło, gdybyś jednak przyszedł na czas, bo nie chciałem tłumaczyć wszystkiego Briannie, a dopiero później tobie.
Kiedy ktoś za cokolwiek go zgani? Co musiałby zrobić, aby dostać reprymendę?

– Dobrze, więc tak. Joshie, to twoja pierwsza większa misja, jest stresik? – Wyszczerzył się Adams.
Rooney wzruszył ramionami. – A to były jakiekolwiek inne, nawet mniejsze? Poza tym wzruszanie ramionami nie jest jakieś szczególnie grzeczne. Mało tego, wyżej, w rozmowie z Faith Josh przyznał, że interesują go tylko grubsze sprawy, a teraz, jak ma szansę jakąś dostać, to okazuje brak zainteresowania?

– Narkotyk, najczęściej biały proszek, najczęściej wciągany przez nos, ale można go brać na najróżniejsze sposoby. Daje kopa i po zażyciu cieszy się morda, ale nie bez powodu należy do klasy A, bo jest niebezpieczny – odezwała się Brianna melodyjnym głosem, lekko odwracając się w stronę Jamesa i kładąc łokieć na oparciu sofy. – A tak z czystej ciekawości, ile Brianna ma lat? Skoro trafiła na misję, jest cherubinką, więc pewnie liczy niewiele więcej od Josha. I to wyrażenie: cieszy się morda… W obecności przełożonego? Totalnie to do mnie nie przemawia. Czy wszyscy cherubini mają taki beznadziejny styl bycia?
[Z zakładki dowiedziałam się, że dziewczę ma piętnaście lat, już trochę pewnie w biznesie siedzi. No to wypadałoby się w końcu popisać może jakąś ogładą, huh? Bo na razie wszyscy twoi bohaterowie popisują się jedynie kalafiorem zamiast mózgu i brzytwą zamiast języka].

O tym, jak wytwarzana jest kokaina, przeczytacie we wprowadzeniu, ale teraz chciałbym wam po ludzku wyjaśnić, o co dokładnie chodzi z chrzczeniem. – Raczysz żartować? Tego nie zdążyli super tajnych agentów nauczyć? To czego oni ich uczyli, budować domki z piasku czy rysować szlaczki? Tego typu nauki powinny być podstawą ich szkolenia, skoro mają być tajnymi agentami, a dotychczas dzieciaki uczone są języków, survivalu i o żabach.

Często jest tak, że jeśli policja złapie jakiegoś maniaka koksu, musi go wypuścić, bo ilość narkotyku jest tak śladowa, że nie podlega pod żaden paragraf. – Nie? Nie ma takiego paragrafu, bo skoro koks zawiera śladowe ilości kokainy, a są w nim też leki i inne substancje chemiczne, to one też znalazły się w tym towarze nielegalnie. To nie jest tak, że paracetamol w aptece jest bez recepty, to można go spożywać zmieszanego z koksem i już wszystko spoko. Lol. Tym bardziej że w sieci można znaleźć dane na temat prawa narkotykowego w Wielkiej Brytanii. Spójrz [źrodło]:
Sprawą środków odurzających i psychotropowych w Wielkiej Brytanii zajmuje się ustawa o nadużywaniu narkotyków (Misuse of Drugs Act) z 1971 r. Ustawa z 1971 r. stwierdza nielegalność posiadania środków odurzających lub  psychotropowych. (...) Sam fakt posiadania środków odurzających i psychotropowych jest czynem karalnym, ale każdy przypadek podlega indywidualnej ocenie pod kątem stopnia społecznej szkodliwości.
Sankcje za posiadanie zwykłe, środki grupy A:
– postępowanie uproszczone: do 6 miesięcy więzienia lub grzywna do 2000 funtów;
– postępowanie zwykłe: do 7 lat więzienia lub grzywna.

Na dodatek:
– Przemycana do Wielkiej Brytanii kokaina jest niemal całkiem czysta, ale w drodze na ulicę jest chrzczona parokrotnie. Z dziewięćdziesięciu siedmiu procent robi się sześćdziesiąt lub siedemdziesiąt, potem pięćdziesiąt, całkiem poważni handlarze rozdrabniają do trzydziestu, a mali dilerzy najczęściej rozprowadzają towar, w którym jest ledwo dwadzieścia procent. Kupujecie gram kokainy, a jest w niej osiemdziesiąt procent gówna… I to na dodatek niebezpiecznego gówna. – Niby tak, ale ostatnio w wiadomościach sieciowych można znaleźć informacje, że Brytyjczyków czysta kokaina… zabija [źrodło]. Czysty śnieg wcale nie jest taki super:
Coke is normally cut with bulking agents – inert substances like glucose, or stuff that'll numb your face, like benzocaine or phenacetin – to the point that it's only around 25 percent to 40 percent pure. – Do takiego 25% – 40% ludzie są po prostu przyzwyczajeni, to całkowicie normalne procenty, a glukoza też nie brzmi tak niebezpiecznie, jak zauważa twój bohater. No w każdym razie co by się stało, gdyby CHERUBOWI udało się jakimś cudem zadbać o brytyjski underground i nagle na rynku pojawiłaby się tylko czysta kokaina? To chyba nie jest zbyt odpowiedzialne i mądre… No chyba że bierzemy pod uwagę dość radykalne wyjście i chcemy wytłuc całe podziemie. No to wtedy spoko, taka… drastyczna selekcja naturalna, można by rzec.

Naszym celem jest między innymi zinfiltrowanie go i znalezienie hodowli koki, ale o tym przeczytacie tutaj (...) – hodowla koki? A nie jakaś fabryka czy coś? 


Dzieci zażywające lub handlujące narkotykami zwykle traktowane są jako ofiary, a nie przestępcy i w większości krajów za przyłapanie z dużą ilością na przykład kokainy dostają łagodne kary, podczas gdy dorosłemu za handel grozi od pięciu do dziesięciu lat więzienia. – Ale tak szczerze, z ręką na sercu… Sprawdzałaś/robiłaś jakieś statystyki czy tak o rzuciłaś sobie większość? Sprawdzałaś też lata odsiadki? Mówimy o krajach europejskich czy ogólnie, wszystkich krajach świata?

Kolejnym plusem dzieci jest to, że mogą rozwozić narkotyki w celu zarobienia pieniędzy (...). – Dziwny skrót myślowy. Plusem dzieci nie jest to, że mogą rozprowadzać narkotyki, a to właśnie tak brzmi. Może rozwiń: plusem angażowania młodocianych w handel narkotykami… W ogóle te dokumenty CHERUBA, które cytujesz, brzmią strasznie prosto, nie wiem, nie jestem przyzwyczajona do takiego stylu w oficjalnych pismach. Może trochę je podrasuj, używając, zamiast dziecka to np. nieletniego? Zamiast łagodna kara to sankcja? Rozwożenie narkotyków (trochę jak rozwożenie pizzy) zamiast, nie wiem, transport? CHERUB mógłby od razu uczyć swoich agentów języka prawa. Nie mówię, że tak w stu procentach, bo to też mają być teksty przeznaczone dla dzieci, ale czytanie ich ze zrozumieniem mogłoby być lekcją, która na pewno przydałaby się agentom w późniejszym życiu.

Kokaina to narkotyk klasy A produkowany z liści krasnodrzewu pospolitego zwanego też koką. – Przypomina mi się, jak Josh za poprzeczkę nie do przeskoczenia uznał napisać wypracowanie o żabach. Nie potrafił czytać chociażby z Wikipedii, a tutaj dostaje takie zdanie. Biedaczek, jak on sobie poradzi?

Jej liście w wiejskich laboratoriach ściera się na przezroczysty proszek, który pakuje się próżniowo w kostki i zostaje przemycony [przemyca] do Wielkiej Brytanii w formie niemal czystego narkotyku, który następnie miesza się z tanimi zapychaczami, takimi jak (...). – Na końcu zdania wymieniasz levamisole po angielsku, ale efedrynę zapisałaś już po polsku. Podpowiadam: lewamizol.
Poza tym brakuje mi w tych wymienionych środkach innych, które często przewijają się na stronach i forach. Są to amfetamina, kofeina, wodorowęglan sodu (proszek do pieczenia), lakier do włosów (aby z powrotem skrystalizować to, co wcześniej się rozpuściło) i... cukier.

Rozbawiła mnie kartoteka Barbera:
1994 – Barber pierwszy raz próbuje kokainy na imprezie, podczas której zostaje przyłapany przez policję. Złapano go z dwoma gramami przy sobie i ustalono nadzór kuratora do osiągnięcia pełnoletności. – Skąd informacja, że próbował pierwszy raz? I jak to został przyłapany przez policję? W sensie to brzmi tak, jakby policja przyszła na imprezę, stanęła nad nim, kiedy on akurat układał i wciągał kreskę jakoś nieudolnie…? To brzmi strasznie naiwnie.

2003 – Darius Barber ukazuje się na wielu fotografiach policyjnych w obecności Colina Pharella, byłego chemika i gangstera, którego niejednokrotnie podejrzewano o liczne kradzieże samochodów i przyłapano ze śladowymi ilościami narkotyków przy sobie. Dodatkowo jest podejrzewany o prowadzenie gangu narkotykowego. – Dziwnie brzmi to podkreślenie; czy szefowie gangów nie powinni byc jakoś tak... sławni? Przynajmniej pod pseudonimem? Wiesz, zwykle wszyscy wiedzą, że to oni, tylko brakuje na to dowodów.
Poza tym łejt e minet. Ale co oni w ogóle robili na tych fotografiach? Skoro ktoś ich fotografował, to w aktach powinny pojawić się chyba konkretne przewinienia i za przestępstwem powinna iść fotografia z zakładu karnego, prawda? A tutaj to brzmi tak, jakby fotografia była przed na przestępstwem, a nie odwrotnie.

2004 – Colin Pharell stopniowo wprowadza Barbera w świat narkotyków, zatrudniając go jako swoją prawą rękę i jednocześnie szofera. – A to nie jest tak, że skoro rok wcześniej ich fotografie trafiły do kartoteki policyjnej, to faceci coś przeskrobali i powinni za to beknąć? I skoro tutaj się okazuje, że Colin Pharell (to naprawdę brzmi jak Colin Farrel xD) wciąż ma do czynienia z gangsterką, to w poprzednim roku nie powinien być nazywany byłym gangsterem?

2006 – pierwsze poszlaki dotyczące przemycania narkotyków do Wielkiej Brytanii. – Błagam cię, autumn. Wielka Brytania nazywana jest kokainowym centrum Europy, a ty piszesz, że w 2006 roku policja trafiła na pierwsze poszlaki przemycania narkotyków? To wcześniej nie było żadnych poszlak i mam rozumieć, że narkotyki na terenie całego państwa sprowadza tylko jeden kartel, ten Colina Pharella? Przecież tych karteli są dziesiątki, jak nie setki. Trochę realizmu.
Chyba że chodziło ci o przemycanie pierwszy raz konkretnie przez Barbera, ale... to tak nie brzmi.

Barber początkowo się w nią miesza, ale gdy zaczyna się przelewać coraz więcej krwi, wycofuje się. – Natomiast to wcale nie nie brzmi jak zdanie żywcem wyjęte z jakichś tajnych akt policyjnych/cherubowych, a ze streszczenia szkolnego na temat Romea i Julii.

2007 – Pharell umiera na zawał serca. Wśród jego byłych wspólników wybucha walka o władzę. Barber początkowo się w nią miesza, ale gdy zaczyna się przelewać coraz więcej krwi, wycofuje się. Bardziej interesują go kontakty Pharella. Handel kokainą nie był głównym zadaniem Colina, a jedynie wspomagającym biznesem, tak samo jak posiadane przez niego salony kosmetyczne, kluby nocne, kasyna i salony mechaników samochodowych. – Czegoś tu brakuje. Wcześniej wspominałaś, że Barbera wywalili ze szkoły, był też szoferem gangstera. Skąd nagle u niego salony, kluby i kasyna? Skąd ten nagły skok i dlaczego nikt się tym nie zainteresował?  
BTW. trudno uwierzyć, że Barber to jednocześnie i consigliere, i… szofer. To tak jakby Tom Hagen miał być przy okazji lokajem Vita Corleone. Absurd.

2008 – Barber umawia się z właścicielami hodowli koki w Ameryce Południowej (...) – uprawy liści koki. Bo wątpię, że to dziki skrót od kokainy. A jeżeli jednak nim jest, to w ogóle nie pasuje do charakteru akt, które powinny być poważne, nie sądzisz?
BTW. Skoro biografia Barbera jest znana i wiadomo o tym, że prowadzi mały biznes kokainą (raczej: kokainowy biznes lub handel kokainą), jak i wiadomo o tym, że prowadzi interesy telefonicznie (które notabene można by łatwo podsłuchać, o rety…), to dlaczego gość jeszcze nie siedzi? Tak oficjalnie? Normalnie czytam, że dilerzy przynoszą mu towar do domu, więc skoro policja o tym wiedziała, to wystarczyło na dobrą sprawę przetrzepać typowi chatę. Mam wrażenie, że chciałaś opisać barwny życiorys, ale nie zastanowiłaś się nad tym, jakie konsekwencje ciągnie za sobą taki opis. Przecież to, co staje się wiadome dla CHERUBA (wiadome, czyli że są to informacje potwierdzone, widnieją w aktach, to nie domysły), może być dowodem w założonej Barberowi sprawie sądowej. Dlaczego więc nikt go nie przyskrzynił już w 2008 lub od razu, gdy zebrał materiały do bibliografii? Dlaczego ktoś jawnie pisze w biografii, że ludzie Dariusa zabijają policjantów, a nikt nic nie robi z tymi zarzutami? Tego nie rozumiem.

2012 – policja zaczyna interesować się dochodami Dariusa Barbera, ale śledztwa nie pozostawiają po sobie żadnych śladów. – A czemu śledztwa miałyby zostawiać ślady? To działania Barbera nie zostawiają śladów, a śledztwa nie przynoszą efektów – chyba o to chodziło.

Agenci będą narażeni na przemoc i kontakt z nielegalnymi narkotykami. – Chyba nielegalnymi substancjami? Bo policyjna definicja narkotyków oznacza: wszystkie substancje psychotropowe, które aktualnie są nielegalne [źrodło]. Więc w twoim przypadku podkreślenie to masło maślane.

Zadanie zakwalifikowano do grupy WYSOKIEGO RYZYKA. Taa, pierwsza misja, no przecież Joshie musiał dostał od razu SUPER misję!

– Jedziesz na misję z Jamesem Adamsem?! (...) To jest LE-GEN-DA! – wykrzyknął Dallas, wyrzucając ręce w górę. Przy okazji na podłogę wylało się paręnaście kropel piwa. – On wywołał bitwę na żarcie, bo biły się o niego dwie laski, i bzykał się w kampusowej fontannie!
No tak… Cudownie. Tego jeszcze było trzeba – opiekuna słynącego z barwnej historii, która imponuje cherubowskiej smarkaterii (co by nie mówić brzydko, od kału).  


Ostatnia akcja to scena, której bardzo chce mi się komentować. Może byłaby zabawna, ale w natłoku sobie podobnych nie robi już wrażenia. Mimo to cieszę się, że w końcu będę miała okazję uczestniczyć w zapowiedzianej misji.


17.
Denerwuje mnie Josh. Denerwuje mnie to, jak narzeka na dom, który przecież wcale nie odbiega od normalnych standardów, czy to, jak przewraca oczami, bo w szafie jest za mało wieszaków. Na bora, to naprawdę ma być agent? I w końcu znów się spóźnił, tym razem do nowej szkoły, na dodatek nie zapukał do klasy, bo po co. Poluzował też krawat, mimo że dyrektorka prosiła o coś innego. Co z nim jest nie tak i dlaczego wszystko? Ponoć jego rodzice byli całkiem normalni, więc skąd się wziął ten rozpieszczony bachor?

– Chodźcie tu na chwile[ę]! – usłyszał głos Jamesa.
Czyli jednak pełne wprowadzenie się do nowego domu będzie musiało chwilę poczekać.
(...)
– Dobra, obgadamy to teraz, potem będziecie mogli robić [,] co chcecie.

Wystarczająco dużo, by mieć spóźnienie, ale nie nieobecność. – Powiedzmy sobie szczerze, żaden nauczyciel nie wpisałby uczniowi nieobecności w pierwszym dniu w nowej szkole. Wiadomo, że ogarnięcie nowego miejsca wymaga czasu, tym bardziej że Josh, jak sama napisałaś, trafił najpierw na rozmowę do dyrektorki w celu poznania zasad panujących w szkole.

Podczas gdy większość uczniów skrupulatnie notowała słowa nauczyciela. Dylan przyglądał mu się z czystą kpiną, nawet nie mając otwartego zeszytu i podręcznika. – To chyba miało być jedno zdanie.
Rooney zachowuje się bezczelnie i strasznie mnie irytuje. Nie wiem, czy to dlatego, że zaczął grać swoją rolę, czy po prostu zachowuje się normalnie. Nie widzę aż takiego kontrastu.

(...) nagła popularność była dla niego czymś, czego obawiał się przez parę lat chodzenia do szkoły. Nie mógł zaprzeczać, że bycie w centrum uwagi nie było przyjemne, ale zdecydowanie nie należało do jego priorytetów życiowych. – Nie? Bo mnie się wydaje, że to jest jego główny życiowy cel, odkąd stracił rodziców. Ciągle pyskuje i się popisuje, zwraca na siebie uwagę przy każdej możliwej okazji. Także jeżeli chciałaś, by teraz zaczął to robić na potrzeby misji, to ja ci napiszę, że to nie wyjdzie. Bo czytelnik nie widzi różnicy między Joshem z CHERUBA a nowym Harrym Stylesem Owenem.

(...) skoro robiło na nich wrażenie coś tak słabego i krótiego. – Krótkiego.

Nie rozumiem, dlaczego Josh próbuje zdobyć uznanie Dylana, drażniąc go. Normalnie zostaliby wrogami i bohater pogrzebałby szansę na udane zakończenie misji, ale w jakiś sposób Dylan chyba też jest ćwierćmózgiem, skoro obelgi w swoją stronę traktuje jak komplementy, uznaje pyskatą osobowość za cechę pozytywną i się z Joshem zaprzyjaźnia. Nie łatwiej byłoby, gdyby Josh grał grzecznego i pokornego serca dzieciaka, naiwnego tak, że dałby się z łatwością wciągnąć w mafijne machlojki? Wiesz, łatwy cel, którym łatwo manipulować. Oglądałaś starych dobrych Młodych Wilków? Josh sobie wszystko utrudnia przez swój niewyparzony jęzor, ale dzięki (chyba tylko) imperatywowi narracyjnemu podoba się to Dylanowi i oto mamy przyjaźń z przypadku. Ale farciarz z tego Josha!:

Joshua miał ochotę skakać z radości, bo całkiem przypadkowo udało mu się zdobyć sympatię Dylana i wszystkie jego wcześniejsze wątpliwości momentalnie uleciały.

Dalej czytam, że naśladownictwo swojego celu Josh wyciągnął z lekcji w CHERUBIE: Powinien zmienić swoje zachowanie, a także niekiedy charakter i zainteresowania, by uzyskać jak największe prawdopodobieństwo zaprzyjaźnienia się ze swoim celem. Dla Joshuy w tamtym momencie było to wyjątkowo trudne (...). – Nie, nie było, a przynajmniej ciężko mi w to uwierzyć. Problem w tym, że jeżeli ty piszesz, że to trudność, a po zachowaniu Josha przez siedemnaście rozdziałów jestem święcie przekonana, że nie musi udawać buca, aby się dopasować, to coś tu ewidentnie nie gra.  

Dylan zaś stanął wszystkimi czterema nogami krzesła na podłodze i powiedział głośno:
– Tak, bardzo miło nam się rozmawiało. – Nie rozumiem, przecież krzesło cały czas stało czterema nogami na podłodze. Czy Dylan wcześniej się na nim bujał, a mnie to gdzieś umknęło?

– DO DYREKTORA! – ryknęła, palcem wskazując na drzwi.
Rooney aż podskoczył na krześle.
– Już będziemy cicho, obiecuję! – pisnął Dylan i nieco skurczył się na krześle.
– No dobrze, skoro obiecujesz – odparła nauczycielka o wiele spokojniejszym tonem. Joshua dziwił się, że tak szybko zdołała opanować głos.


Naprawdę? Chłopcy ją obrażają, nie mają do niej szacunku, a ona ot tak odpuszcza? Wyszło strasznie sztucznie.

(...) będą mieć x dodać x odjąć jeden, czyli po uproszczeniu dwa x[spacja]odjąć jeden.

W sumie było mu to na rękę, bo naprawdę nie miał ochoty na zmienianie ubrania, ale zacinający za szybą deszcz skutecznie rozwiał jego plany. Westchnął i zabrał się za ściąganie spodenek i jaskrawozielonych butów, ale we wciąganiu spodni przeszkodził mu Dylan. – Błąd w podmiotach.

Rooney westchnął i machnął ręką. Kolejny raz złapał się na przesadnym zwracaniu uwagi na nieco drażliwy dla niego fakt gry w klubie, dlatego by odwrócić od siebie gorsze wrażenie, szybko zapytał: – a ja nie bardzo wiem, o co chodzi z tym drażliwym tematem. Szkoda, że wyjaśnienie nie pojawiło się w tekście.
Nie podoba mi się, że Josh tak po prostu przeklina przy stole w towarzystwie opiekuna, który z rozbawieniem ma to gdzieś. Niby za pierwszym razem zagroził karnymi rundkami, ale później okazuje się, że i jego słowa nie mają żadnego znaczenia i dwunastolatek rzuca łaciną na prawo i lewo, aż boli w oczy.

Rooney z mocno bijącym [+sercem] ruszył ku przeszklonym drzwiom, po czym je pchnął i wszedł do dużego, jasnobłękitnego korytarza. Na ścianie naprzeciw namalowane były duże logo i nazwa szkółki, (…).

Po lewej stronie stała ogromna gablota z pucharami różnych rozmiarów, a po prawej lada i stojący za nią mężczyzna, którego twarz Rooney kojarzył z akt policyjnych.

(…) zajmujący się szkółką i regulowaniem winnych pieniędzy niekiedy w drastyczny sposób. – To brzmi, jakby to pieniądze były winne. Może: regulowaniem pieniędzy dłużników?

Nie odnajduję się w tym dialogu, spójrz:
Mając na uwadze fakt, iż pierwsze wrażenie było najważniejsze, Rooney wyprostował się i pewnym krokiem ruszył do lady.
– Dobry – przywitał się, kiwając głową w stronę Jeffreya. – Siema, Dylan – dodał i uścisnął rękę chłopaka.
Dzień dobry – stwierdził poważnym tonem, po czym uścisnął wyciągniętą rękę Jeffreya.
Mężczyzna spoglądał na Josha z lekkim uśmiechem, po czym skierował w eter pytanie:
– I to jest ten nasz genialny nowy nabytek?
– We własnej osobie – odparł Rooney pewnie, wykrzywiając usta w uśmiechu.
Jeffrey spojrzał na Jamesa.
Nie wiem, do kogo należy podkreślona kwestia. Podejrzewam, że do ojca Josha, ale nie jestem pewna, bo nie zaznaczyłaś tego w tekście.

Był naprawdę pod wrażeniem ich ilości; ilość była porównywana do tych, które widywał podczas wizyt w Cardiff FC.

Uśmiech na twarzy Rooneya momentalnie zgasł.
– Coś ci, kurwa, nie pasuje? – fuknął, obrzucając go ostrym spojrzeniem. – Ten uśmiech fuknął?

– Zakładajcie kominiarki, w drodze wam wyjaśnię.
– Ja pierdolę, Dylan, nie baw się w pana zagadkę, tylko gadaj – mruknął Rooney, przewracając oczami. – To tylko czysta sugestia, ale może fajnie byłoby tutaj wykorzystać Człowieka-Zagadkę z Batmana?

– Dla GDB – wyjaśnił wymijająco Simon.
– Kurwa, koleś, mów po angielsku – mruknął poirytowany Josh. – Co to jest, w sensie to twoje giede-chuj-wie-co-dalej?
– Gang Dariusa Barbera – wyjaśnił cierpliwie Dylan. – On rozwozi kokę dla mojego ojca.
Rooney stanął jak wryty. – Naprawdę poważny gang mafioso z kartelu narkotykowego nazwałaś Gangiem Dariusa Barbera? To brzmi jak Gwardia Dumbledore’a, a to nadal strasznie głupie rozwiązanie, biorąc pod uwagę, że rozszyfrowanie nazwy od razu prowadzi do założyciela gangu.

– Jak chcesz, to mogę pogadać z moimi kumplami i może będziesz mógł przesrać okradać te staruszki – dodał z lekkim rozbawieniem. – Ale teraz serio, ja spadam.
Kiedy przeczytałam, że ubrani na czarno Josh i Dylan w kominiarkach i z kijem baseballowym spotykają policjanta (który notabene podejrzewa przestępstwo), a potem zaczynają uciekać, sądziłam, że spadają do domu, bo uznają napad za spalony. Tymczasem okazuje się, że oni biegną… pod sklep, który planują napaść. Po tekście nie widać, by biegli długo, policjant na pewno widział, w którym kierunku ruszyli.

Problem tkwił jedynie w tym, że za sklepem i za plecami chłopców stały bloki. – A nie fakt, że takie sklepy w Londynie mają alarm? Jeżeli sklepikarza stać na szklane drzwi, na pewno stać go też na jakiś system antywłamaniowy. Inaczej miałby pewnie kraty w drzwiach. Poza tym dziwi mnie to – wspomniałaś, że lokal ma zakratowane okna. Po co, skoro drzwi pozostają bez krat? Jaki to ma sens?
W ogóle lokal wygląda pod tym względem jak imperatyw – niezabezpieczony, ze szklanymi drzwiami. Czego chcieć więcej? Jak ten włam mógłby się nie udać?

– Ściągaj tę kominiarkę. Już nie biegniemy, bo będziemy wyglądać podejrzanie… A, i zmieści ci się ten kij w plecaku? – Jaki on ma plecak, skoro mieści się w nim kij baseballowy? Plecak górski? Kije, o ile nie są dziecięce, mogą liczyć i do metra długości…
Bawi mnie to, że chłopaki zdejmują kominiarki, chowają kij, ale jakby nigdy nic idą po ulicy z browarem w ręce. Przecież Rooney ma dwanaście lat!

– Kurwa, debilu, jak tam zostaniesz i zezgonujesz, to będziemy mieli przesrane podwójnie, bo nie dość, że nie wchodzimy tam nielegalnie, to jeszcze znajdą przy tobie nasze rzeczy i od razu połączą z kradzieżą! – Chyba raczej: wchodzimy tam nielegalnie/nie wchodzimy tam legalnie.

– Co się stało?! – spytał nie mal [niemal] panicznie Dylan (...).

18.
Coś mi się wydaje, że misja z narkotykami będzie ostatnią w tym tomie, bo do końca zostały mi ledwie cztery rozdziały. Mam wrażenie, że opowiadanie dopiero teraz porządnie się zaczęło i rozkręciło, a już zaraz się skończy. Z jednej strony – szkoda.
Z drugiej – do tego momentu było na tyle ciężkostrawnie, że wizja rychłego końca poniekąd nawet mnie cieszy.

Czytam o tym, że Warren znów przesadził z alkoholem, ale w sumie nic się nie stało, bo opiekunka nie wyciągnęła z tego żadnych konsekwencji. Ledwo zaczynam notkę, a już przewracam oczami. Zaraz potem mam fragment, w którym Josh wypomina swojemu opiekunowi bzykanie w kampusowej fontannie, a Adams stwierdza, że to plotka, lecz używa dokładnie tego samego słowa:
Kurde, tą durną plotę wymyśliła moja siostra… – mruknął Adams po chwili. – Po drugie naprawdę uważasz, że mógłbym się bzykać przed oczami [na oczach] kadry? I woda w fontannie jest lodowata… – Agent-opiekun ma dwadzieścia siedem lat i powinien chyba dawać jakiś przykład cherubinom, nie sądzisz? A podkreślone słownictwo wcale o tym nie świadczy. Wręcz przeciwnie – język Adamsa nie różni się niczym od stylizacji chociażby dwunastoletniego Josha, Pierwszego Buca Opka. Dodatkowo już samo to wytłumaczenie o lodowatej wodzie… Dlaczego opiekun kilka dobrych rang wyżej miałby się z czegokolwiek tłumaczyć?

– A sprawdzałeś?
– No kiedyś zanurzyłem tam rękę…
Joshua wywrócił oczami.
– Chciałeś sprawdzić, czy ma odpowiednią temperaturę do spłodzenia potomków? – mruknął.


Po co Adams w ogóle z nim dyskutuje? I pozwala sobie na słuchanie Josha, sam też pyskuje i zachowuje się jak gimbus? Nie rozumiem tego, to dla mnie jakaś odklejone od rzeczywistości kuriozum.

Joshua mało nie parsknął śmiechem, gdy zobaczył fotografię. Natychmiast rozpoznał siebie i Dylana, nawet jeśli nie było to najwyraźniejsze ujęcie na świecie i był zamaskowany. Po prostu wiedział, że chodziło o niego. – A niby jakby miał tego nie wiedzieć, skoro sam brał w tym udział?

Podoba mi się rozmowa z Cole’em – wyszło naturalnie. I, chociaż dziwnie mi to przyznawać, jakby nie było typ okazał się nagle bardziej pozytywną postacią niż większość członków CHERUBA, nauczycieli w szkole i tym podobne:
– Kolejna sprawa. O której możesz najpóźniej wracać do domu?
Rooney przez chwilę milczał, ale wreszcie odchrząknął i stwierdził z zawadiackim uśmieszkiem:
– O której chcę. Ojciec jest trochę… – Sugestywnie zakręcił palcem wokół skroni.
Cole zmierzył go ostrym spojrzeniem.
– Szacunku do ojca, inaczej ty sam będziesz… – Powtórzył gest Josha z tą różnicą, że nieco bardziej gwałtownie.
Brawo, panie gangster!

Rooney pracował już ponad półtora tygodnia. Każdego dnia dostawał co najmniej kilka telefonów z ustaloną godziną i miejscem, przez co regularnie kursował rowerem w najróżniejsze części okolicy. – Do tego momentu czytało mi się naprawdę dobrze, ale tutaj nieco się skrzywiłam. Myślałam, że sceną pokażesz ten wielki pierwszy raz, będę mogła zobaczyć, czy Josh się sprawdził, czy bał się nowego zadania i tym podobne. W poprzednich scenach kilka razy sprawdził telefon, wyczekując wiadomości o zleceniu, myślał o  tym, co zrobi i jak będzie wyglądać jego robota, a jak przyszło co do czego, to dostałam ledwo suche, krótkie streszczenie. Dlaczego? Pewnie nie odczułabym tego aż tak, gdyby Rooney wcześniej nie podniecał się tym pierwszym razem.

Ton kobiety, która dzwoniła do niego z dyspozytorni, bardzo przypominał mu intonację Zary. Prezeska mówiła tak samo ciepło i jej głos przesycony był podobną ilością mamusiowatości i uprzejmości, a za każdym razem żegnała się z nim krótkim, ale pokrzepiającym: Uważaj na siebie. – Do przewidzenia; wszystkie dorosłe kobiety w twoim uniwersum wypowiadają się tak samo.

Tej nocy miał dostarczyć dwa zlecenia. Jedno większe, drugie mniejsze; w plecaku wiózł dosyć dużą porcję kokainy, którą mógłby sprzedać za co najmniej parę tysięcy, patrząc na czystość i masę. Gdyby był Harrym Owenem, prawdopodobnie już dawno byłby na Florydzie i pluskał się w basenie (...). – Ale skąd Josh wie, że jego towar jest czysty? Nie jest jakimś specem w tej dziedzinie, nie ma też rentgena w oczach. Kiedy on się tak wyrobił w temacie? Pewnie znów gdzieś poza kadrem, ewentualnie – sugerując się jego wcześniejszą błyskotliwością – widział czysty koks na filmie i teraz sobie go przypomniał. A gdyby był Harrym Owenem, to najprawdopodobniej byłby w tym samym miejscu, bo jakoś nie widzi mi się trzynastolatek, który ucieka z hajsem na Florydę i liczy, że nikt mu nie odstrzeli łba.

(...) póki co wolał nie zastanawiać się nad tym, że według regulaminu CHERUBA każde zarobione podczas misji pieniądze musiał oddawać na fundacje charytatywne.Póki co to brzydki rusycyzm.

Z trudem wyjął z niego odpowiednią ilość banknotów i chwilę na nią spoglądał. Po zastanowieniu dołożysz [dołożył] jeszcze sto funtów (...).

Podoba mi się akcja ze złodziejem, którą stworzyłaś. Jest w miarę dynamicznie, w końcu tworzysz Joshowi jakieś przeszkody i chłopak musi się trochę rozruszać. A jednak i tutaj muszę się do czegoś doczepić:
Rooney wiedział, jak postępować w razie spotkania napastnika z nożem. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że już popełnił karygodny błąd – wdał się w rozmowę. W razie czego szybko przypomniał sobie kursy obrony przed nożownikiem. – Ostatnie zdanie jest mocno wątpliwe; Rooney miał zaledwie kilka sekund i wykorzystał je na przypominanie sobie kursów? Trochę chyba ich było, nie sądzisz? Znów zawiesiliśmy się w czasie i przestrzeni?

Serce podeszło mu do gardła, gdy facet przyłożył broń do jego skroni. Zaczął wymyślać w głowie list pożegnalny, w międzyczasie przypominając sobie wszystkie ważniejsze momenty swojego życia. – Pomieszałaś podmioty. Z fragmentu wynika, że to napastnik, nie Josh, zaczął wymyślać list pożegnalny. Poza tym jego wygląda na zbędne.
Wątpliwe wydaje mi się, że złodziej uwierzył Joshowi na słowo i nie przeszukał go dokładniej, zabrał tylko plecak.

Skoro mężczyzna przyszedł tu piechotą o tej godzinie, nie mógł mieszkać daleko. A skoro przyszedł właśnie w jego stronę, coś wydawało się mu mocno podejrzane. – Wydawało się podejrzane mężczyźnie czy Joshowi?

– Puść mnie, [przecinek zbędny] albo ci ją złamię – wycedził, spoglądając na brunetkę z niebezpiecznymi błyskami w oczach. – Błysk należał do brunetki czy Josha?


Rooney powoli podszedł do bramy. Wciągając brzuch, przecisnął się przez wąski otwór i zgięty wpół przekradł się pod ścianę domu. Stąd wyraźnie słyszał komentatora meczu, ale głosu mężczyzny nie. Może spał? – Jak mógłby spać? Dopiero co przyszedł do domu, nikt tak szybko nie zasypia… Tym bardziej zakładając, że koleś chciał zabawić się podobno super czystym koksem Barbera.

– Ile ty masz lat, mały? – spytał Norwood, zmuszając się do krzywego uśmiechu. (...)

– Trzynaście, jeśli jeszcze nie wiesz – stwierdził Rooney, niebezpiecznie stając nad Norwoodem.
– Niby kiedy miał urodziny?

Josh groził napastnikowi jego własną bronią, wziętą bez pardonu ze stołu. Nawet jej nie odbezpieczył, nie sprawdził magazynka ani nic! Głu-po-ta!
Widzę, że Norwood też trzyma poziom, jeśli chodzi o inteligencję i wyobraźnię twoich postaci – kto normalny trzyma załadowaną i odbezpieczoną broń na stole w czasie zażywania koksu? 
Joshua w tym czasie zajął się błyskawicznym przeszukiwaniem szafek w poszukiwaniu czegoś, co nadawałoby się do związania. Położył ciągle gotowy do strzału pistolet na blacie i gorączkowo szukał w kolejnych szufladach taśmy albo sznura. Po dłuższej chwili odnalazł mocną, srebrną taśmę i już miał się odwrócić, gdy nagle coś uderzyło go w ramię. – Skoro szukał czegoś jednocześnie i błyskawicznie, i przez dłuższą chwilę, to w co mam wierzyć? No i jak to jest, że Norwood w żaden sposób nie spróbował odzyskać broni, skoro Josh stał do niego i do blatu tyłem? I jakim cudem Josh, po arcytrudnym szkoleniu na tajnego agenta, maszynę do zabijania, w chwili zagrożenia odkłada jedyną broń i odwraca się tyłem do przeciwnika?


Momentalnie obrócił się do Norwooda i bez zastanowienia wykonał trzy szybkie ciosy gruchocące klatkę piersiową. Norwood był zmuszony do cofnięcia się do tyłu, przez co uderzył plecami w ścianę i przeciągle jęknął. – Pleonazm. W tej scenie również brakuje dynamiki. Momentalnie, bez zastanowienia, był zmuszony, przez co to zbędne wydłużacze, które można by spokojnie pominąć.
Mimo wszystko naprawdę cieszy mnie ten rozdział i akcja, którą wymyśliłaś. Jest to naprawdę dobra odskocznia od poprzednich notek, które nie grzeszyły fabułą.


19.
Kiedy Jerome mówi Briannie o spoconych dłoniach, przychodzi mi do głowy, że być może i on zażywa narkotyki, jest to pewien efekt (chociaż dłonie pocą się częściej od amfetaminy, choć może to też zależeć od samego organizmu). Jasne, że pewnie tutaj chodzi o radosne uczucie zakochania, a ja sobie nadinterpretuję pewnie fakty, jednak przy tematyce dotyczącej kokainy bardzo okej, że czytelnik sam może sobie pewne rzeczy dopowiadać w głowie. Nawet jeżeli nie miałaś tego akurat tu na celu, jest to fajna dwuznaczność, nie rezygnuj z niej.

Będąc już w luksusowej, ciemnej łazience spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Jej policzki były mocno zaczerwienione, a podkład w niektórych miejscach pokrywały kropelki potu. Przemyła twarz wodą (...). – A to nie jest tak, że podkład z domieszką potu po spotkaniu z wodą wyglądałby fatalnie? Brianna nie poprawiła makijażu ani nic.

Ach, więc nagle okazuje się, że akcja z Norwoodem była zaplanowana. Nie spodziewałam się tego – to plus. Minusem jest w moich oczach jednak to, że Josh to tak wyjątkowy główny bohater, że nawet trener, który zna go dość krótko (a pewnie robi dla mafii już szmat czasu), prawie że kłania mu się w pas. Drażni mnie to, że wszyscy traktują twojego głównego bohatera jak jakiegoś księcia  z bajki:
– Ej, ja cię na początku naprawdę nie doceniałem, a tu się okazuje, że kiedyś prawdopodobnie będę mówił do ciebie szefie – mruknął, mierząc Rooneya spojrzeniem. – Rozłożyć ci czerwony dywan?
Rooney prychnął z rozbawieniem.
– W zupełności wystarczą przenośne łóżko i egzotyczne owoce – stwierdził pewnym tonem i wsadził ręce do kieszeni.
Cole posłał mu spojrzenie spod uniesionych brwi.
– Ty tak poważnie?
– Śmiertelnie poważnie.
Nie mówię, że Josh powinien mieć cały czas pod górkę, ma być nielubianym outsiderem czy coś w tym stylu, bo to byłaby już skrajność. Problem w tym, że ty podchodzisz do Josha skrajnie na przeciwległej szali – jest on tak wyjątkowy, wszędzie lubiany i wszystko mu się udaje, że po pierwsze, przestaje być postacią realistyczną, a po drugie, nie ma nawet po co trzymać za niego kciuków. Trochę też zirytował mnie fakt, że robotą Brianny było tylko zajrzeć, ot, zinfiltrować gabinet, a przez jej porażkę pod drzwiami znów okazję do wykazania się będzie miał... Joshua. I oczywiście wszystko mu się uda, bo jakby inaczej...

Zdziwiłam się, że Anna poprosiła bohatera o zdjęcie butów przed wejściem do rezydencji Barbera, która wcześniej została opisana jako wyjątkowo bogata; na pewno stosuje się tutaj zasady savoir vivre’u. Przypominają mi się różne zagraniczne, w tym brytyjskie produkcje, i nie mogę sobie przypomnieć, by ktokolwiek, wchodząc do większej rezydencji, zdejmował buty. Nachalne sugerowanie zdjęcia butów to zwyczaj dość… polski.
To, co zwraca również moją uwagę – ale na plus – to twój research. FIFA 19 miała swoją premierę pod koniec września 2018 roku, co pasuje do czasu akcji twojego opowiadania i jednocześnie obrazuje, że Dylan ma dostęp do takich rarytasów.

O ile podświadomość Brianny mówiąca jej, że bohaterka może spotkać Barbera seniora na korytarzu (co się zresztą stało chwilę później), jeszcze była okej i nie podchodziła pod imperatyw narracyjny, o tyle fakt, że Josh przypomniał sobie o dziewczynie, wyciągnął telefon i zobaczył jej dostarczoną ledwo parę minut wcześniej wiadomość… No, to jest już w zestawieniu z poprzednim przypadkiem zbyt… przypadkowe. Tak samo wyjazd Anny na zakupy jest trochę zbyt akuratny – skoro kobieta już wcześniej wiedziała, że będzie miała gości (i po spotkaniu z Brianną faktycznie mogłaby zachować ostrożność), powinna zakupy zrobić nieco wcześniej, nie sądzisz? Poza tym wróciła z nich dość szybko. Dodatkowo akuratność podkreśla jeszcze fakt, że w domu, w którym potencjalny mafioso trzyma dowody zbrodni, nie ma żadnej ochrony, kamer, dodatkowych zabezpieczeń tudzież chociażby pracowników pokroju kamerdynerów. Ba, drzwi do gabinetu okazały się cudownym trafem otwarte. Ten gabinet aż się prosi o włam, co zresztą udaje się zwykłym dzieciakom (nie używają w czasie misji jakichś specjalnych cherubowych umiejętności). I to mocno rzuca się w oczy.

– Nie ma tu kamer? – spytał Joshua.
– Nie ma, co do tego jestem akurat pewna. – A skąd ta pewność, skoro Brianna nigdy nie była w gabinecie Barbera?

Muszę przyznać, że scena w gabinecie była napisana naprawdę dobrze, mimo że sam włam był banalnie łatwy, przez co absurdalny. Z duszą na ramieniu towarzyszyłam Joshowi w zgrywaniu danych, a notka o jego rodzicach mocno mnie zdziwiła (nie sądziłam, że będziemy do nich fabularnie wracać). Tylko dlaczego mam wrażenie, że włamanie trwało zdecydowanie za dużo czasu? Dylan nawet nie zwrócił uwagi na to, że Josha nie ma o długo za długo. Wprawdzie zapytał o to, ale łyknął kłamstwo o toalecie jak karp pączki. Wygląda to trochę tak, jakbyś sama naciągnęła rzeczywistość, próbując mnie oszukać.

Headhopping:
Rooney apatycznie skinął głową. Naprawdę Adams musiał go jeszcze dobijać wizją niespełnienia zadania na wymaganym poziomie?
James zauważył, że Rooney nie miał humoru. Trochę brakowało mu docinek, którymi podopieczny zaszczycał go każdego dnia; zwłaszcza po słowach wyraźnie świadczących o tym, że coś mu nie wyszło.

– Pamiętasz, że możesz się wycofać w każdym pojęcie? – Momencie.

Słyszał, że James coś wołał, ale Joshua słyszał to jakby przez ścianę.

20.
Pierwsza scena na plus. Chociaż pasywna, to pasuje do Josha, który mierzy się wciąż z informacją o swoich rodzicach. Podoba mi się też klimat podwórka – jest trochę chłodnawo, trochę samotnie, trochę nostalgicznie.
Akcja z e-papierosem również zacna. Przyjemnie się czyta i nie miałam żadnych wątpliwości do momentu, w którym Josh rozmawiał z Adamsem. Nie dość, że Josh nadal może sobie przy nim swobodnie przeklinać, to jeszcze opiekun mówi mu o kilku warunkach pozostania na misji, a ostatecznie podaje tylko jeden z nich. To po co tam ta liczba mnoga?:
– Więc zgodnie stwierdziliśmy, że zostajesz na misji pod paroma warunkami… (...) A warunki są takie. Jeśli tylko zawalisz coś ze względu na emocje albo będziesz próbował się mścić, skończy się to czymś więcej, niż koszeniem trawników w kampusie. (...)
– Och – mruknął Rooney, drapiąc się po karku. – Kurwa, to chyba będę musiał się postarać.

– Jeśli się umie, da się to odnaleźć – dokończyć Joshua bez wahania. – Jeśli nie robił całkowitego restartu albo nie zmieniał kompa, to chwila zaawansowanego hakowania i jest się w domu.
Adams lekko się zaśmiał.
– Skąd ty to wszystko wiesz, Joshie? – To nie jest wiedza tajemna, naprawdę. I przypominam, że Adams jest (ponoć) wyszkolonym agentem!

– Ponoć rozsiewasz ploty, że boję się imprez – zaczął Rooney bez ogródek, z grobowym wyrazem twarzy.
Dylan wydął usta.
– Nie, no co ty! Kto ci tak powiedział? – spytał, z trudem powstrzymując się od śmiechu.
– Wyjaśnić cię? – A nie przypadkiem: ci?

To, że Josh nie wziął kreski, mimo że dałaś mu taką możliwość, to chyba pierwsza w tym opowiadaniu chwila, kiedy w trakcie czytania kiwnęłam głową z uznaniem w stronę tego bohatera. Z jednej strony naprawdę fajnie, że w końcu pojawił się element, za który mogę polubić twoją postać (do tej pory sądziłam, że gdy tylko nadarzy się okazja, Josh pęknie), ale z drugiej strony… mamy już dwudziesty rozdział. Trochę późno na pozytywne emocje względem głównego bohatera, nie sądzisz?
Z trzeciej strony, zaraz potem Josh w stronę dziewczyny wypowiada takie słowa:
– Co ci się tak cieszy ta morda?
No cóż, nadal jestem na nie. Nie wiem, czego uczy go CHERUB i czego uczy go ogólnie życie, ale na pewno nie jest to szacunek. A szkoda.
Akcja z Barberem seniorem bardzo dobrze rozpisana. Z ręką na sercu uważam, że to najlepszy rozdział, który stworzyłaś. Z jednej strony mamy imprezę, trochę luzu, z drugiej – zabójstwo, sporo tajemnic się z nim wiążących. Zadbałaś o konflikt i napięcie, i od razu zrobiło się konkretniej, ciekawiej, fabuła mnie porywa. Brawo. O to chodziło!

21.
Parsknęłam śmiechem tak samo jak Josh, gdy Cole stwierdził, że Simon podpisywał z gangiem Barbera jakąś umowę. Umowę o co? O to, że jako nieletni będzie jawnie rozwoził dla niego koks? Cole, poza tym, że miał przewagę fizyczną, niczego nie mógł Simonowi narzucić za pomocą umowy o pracę. Jaki w ogóle gang każe podpisywać ze sobą umowy? Nie kupuję tego.

Że co? – prychnął Joshua. Dłużej nie mógł słuchać, jak Cole szerzył takie głupoty. – To jego sprawa, czy chce trafić na ostrym dyżurze przez deb… osoby zmuszające go do bicia się z jakimiś uzbrojonymi gangsterami. Odstawcie nas do domów i tyle, niech dorośli się pobawią – dodał, przeczesując włosy. – Poza tym wątpię, że możecie nam jakkolwiek zaszkodzić w poszukiwaniu pracy. – To już nawet nie jest kozaczenie… Czy Josh ma zapędy masochistyczne? Wydaje mi się, że chłopak ma świadomość swoich kontaktów z gangiem, a zachowuje się, jakby spór poszedł o lizaka w piaskownicy. Pyskuje im, a oni zadowoleni.

(...) parę osób z Gangu Dariusa Barbera skutecznie ogłuszało wrogów przemocą. – Mało konkretne. Co mam sobie wyobrazić? Poza tym ogłuszanie zwykle wiąże się z przemocą, nic odkrywczego.

Joshua pomyślał, że właśnie pod tym względem miał pewną… przewagę. Miał także wrażenie, że szkolenie podstawowego [podstawowe] w pewien sposób wyprało go z emocji, a to bynajmniej mu się nie podobało. – Nie zauważyłam tego wyprania, wybacz. Josh był dokładnie taki sam przed, jak i po szkoleniu. Ewentualnie stał się tylko bardziej pyskaty i nic więcej.

Skoro nie ma ojca, muszę ratować ojca. – Tu przydałaby się zakładka co autor miał na myśli.

Mimo że rozdział jest interesujący i poprawny, bawi i irytuje mnie, że Josh zachowuje cały czas zimną krew. On ma dwanaście lat, pierwszy raz w życiu w jedną noc zobaczył martwego człowieka i heroicznie ratował kumpla i jego rodzinę, słyszał strzały, widział dość brutalne sceny – ogólnie dość dużo przeżył. Nijak to na niego nie wpłynęło, bohater dalej ma czas na chamskie przekomarzanki, a przecież to nadal tylko dzieciak!
– Jasna cholera, Jeffrey! – zawołał Cole, szybko podchodząc do mężczyzny. – Co ci się stało?
– Ci… Meksykańce – wręcz wypluł te słowa – wpadli tu z pistoletami i jak zaczęli wszystkich bić, to spróbowałem się schować w biurze… ale znaleźli mnie i…
(...)
– No i nie będzie obijania mord? – spytał zawiedziony Dave, wsadzając ręce do kieszeni.
Joshua westchnął i przewrócił oczami.
– Nie wiem – odparł Cole, przeczesując włosy. – Przydałoby się po prostu znaleźć kogoś, kto powie nam coś więcej niż: Wpadli tu Meksykańce.
– No właśnie, wpadli tu Meksykańce – wyrwało się Joshowi. – Czego tu nie rozumieć? Zaraz wyskoczą nam zza rogu i tyle będzie z tego wesołego zlotu wariatów – mruknął i lekko wykrzywił usta w kpiącym uśmieszku.
Nie wydaje mi się, by teraz był czas i miejsce na takie hasła, są one dla mnie irytujące. Na dodatek mam wrażenie, że przez te poprzednie dwadzieścia rozdziałów ani razu nie pokazałaś sceną, by bohater był w jakikolwiek sposób przygotowywany na udział w takich misjach, głównie psychicznie. Przypomina mi się jedynie zabicie kurczaka długopisem, ale to nic w porównaniu do tego, co dzieje się w historii obecnie.

Drzwi otworzyły się i coś wpadło do środka, a następnie głucho wylądowało obok niego. Gdy tylko spojrzał na mały, pikający przedmiot, oczy same szeroko mu się otworzyły.
– Nie, nie, nie, nie! – wrzasnął.
Złapał Simona za rękę i zaczął odbiegać z nim do tyłu. Jeśli to był prawdziwy granat, mieli jakieś cztery sekundy, żeby uciec. Licząc opóźnioną reakcję Josha, tylko trzy. Jeśli granat gorszy jakościowo, maksymalnie siedem sekund. – Cztery sekundy szybko mijają, ale Josh ma chwilę, żeby myśleć, zamiast działać. Jak zwykle. Zaraz potem czytam o tym, że Simon się jeszcze potknął po drodze… Wybuch, na moje oko, następuje za późno.

Pogubiłam się w tym fragmencie:
Gdy tylko doszli do drzwi, Joshua przypomniał sobie, o czym wcześniej mówił mu Cole. Natychmiast się zatrzymał i otworzył usta, ale chęć wyjaśnień zniszczyła mu kobieta:
– Na co czekasz? Szybko!
I wyszła. Rooney nawet nie miał czasu na powiedzenie, co ich czekało za wyjściem ewakuacyjnym.
Zacisnął usta i przymknął oczy. Wzdrygnął się, gdy usłyszał parę szybkich strzałów.
Pierwsza osoba, która umarła przez niego.
Prawdopodobnie umierała druga, a może i trzecia, jeśli je złapali. Może jeszcze więcej, bo nie zdążył zadzwonić na policję.
Był cholernie ciekawy, czy Simon jeszcze oddychał, ale niosący się po korytarzu odgłos kroków uświadomił mu, że na dobrą sprawę nie miał czasu na zajmowanie się innymi.
Po pierwsze, chęć wyjaśnień zniszczyła mu kobieta brzmi źle. Może bardziej prosto: kobieta przerwała mu wyjaśnienia? Nie komplikuj sobie ani mi.
Po drugie, czy z tekstu wynika, że kobieta zginęła? Na moje oko – ani trochę, jednak dalej o babeczce nie pojawia się żadna informacja świadczącą o tym, że udało jej się przeżyć. Jakbyś chciała opisać scenę śmierci, unikając wzmianki o... śmierci właśnie. Mało tego, w późniejszych fragmentach po Joshui w ogóle nie widać jakiegokolwiek zmartwienia tą sytuacją. Jakby mierzył się ze śmiercią na co dzień i wisiało mu to, i powiewało. Zamiast chociaż krzyknąć, spróbować choć krok podbiec za bohaterką, ten jedynie zacisnął usta i przymknął oczy i co? Czekał, aż odstrzelą ją jak kaczkę. Słaby z niego agent.
Po trzecie, kogo Rooney miał na myśli, mówiąc o osobie trzeciej, bo druga to, domyślam się, Simon?
Po czwarte, naprawdę podkreślenie nie świadczy za dobrze o bohaterze. Jak można być ciekawym śmierci bliskiego kumpla? Chwilę temu Josh twierdził, że to jedyna osoba na akcji, której można zaufać, a teraz jest… ciekawy? Może zaniepokojony, zmartwiony albo – walić eufemizmy – przerażony…

Mężczyzna zajrzał praktycznie wszędzie – do szafy, pod biurko… ale do małej przestrzeni pod łóżkiem nie. (...) Po dłuższym czasie zorientował się, że znów był sam w pokoju. – Pierwsze zdanie to tak dramatyczny imperatyw narracyjny, że aż mi się czknęło. Postaw się na miejscu Meksykańca: czy przeszukując pokój w poszukiwaniu dziecka, nie zajrzałabyś pod łóżko? Oczywiście, że byś zajrzała! Bo tam idealnie mieści się dziecko, a nawet i z trójka! Do tego Dylan nasłuchuje, jest przerażony i marzy tylko o tym, by wróg wyszedł z pokoju i chcesz mi wmówić, że gdy ten wreszcie go opuścił, chłopak zauważył to dopiero po dłuższym czasie? Ty byś tak zrobiła?

Teraz było już za późno na zadzwonienie do Jamesa… ale nie na oddzwonienie. – Przecież zadzwonił, bo James do niego nie dzwonił wcześniej, więc… o co chodzi?

Brianna Devy ujęła w dłoń klamkę. Szarpnęła raz. Szarpnęła drugi. Kłódka upadła na podłogę, a echo trzaśnięcia rozniosło się po pomieszczeniu. – Mogłaś od razu napisać, że drzwi otworzył Archanioł Razjel, bo kłódki nie odpadają od drzwi od szarpnięcia piętnastolatki.

Mężczyzna był najwyraźniej pewny siebie, bo pozwolił sobie nawet na odłożenie broni za pasek z tyłu i kokieteryjnym krokiem ruszył w stronę kobiety, pistolet z cichym stuknięciem spadł na płytki.
Joshowi mocniej zabiło serce. Jeśli naprawdę chciał uratować kobietę, nie znajdzie już lepszej sytuacji. Może po tym los mi się uśmiechnie, laska okaże się wróżką i przeteleportuje. – Do niego zawsze się los uśmiecha. Ten chłopak nie myśli, nie ma wyobraźni, za grosz instynktu samozachowawczego, wszystko jakby chce spaprać, a na koniec i tak jakoś to… wszystko mu wychodzi idealnie. Nuda.

Joshua, którego godność osobista w ten sposób została nadszarpnięta, bez słowa wyminął znajomych i gdy tylko znalazł się parę metrów od nich, puścił się sprintem w dół korytarza. – Ponoć tam są wrogowie na każdym kroku, a Josh leci biegiem jak oparzony?

Cela w komendzie policji była znacznie mniej przyjemna, niż mogłoby się wydawać. Przede wszystkim dominowała w niej szarość, naprawdę ponura i wcale nienastrajająca optymistycznie szarość, w której wydrapane były różne pseudonimy. – Eee… Nope. Największym problemem Josha aktualnie nie jest kolor ścian, serio. A bynajmniej nie powinien nim być.

Każde poruszenie ramieniem sprawiało mu ból, dotknięcie każde, a jego wiedza lekarska podpowiadała mu, że albo miał nowotwór, albo ją złamał. – Że… co proszę? Od nowotworu nie boli ręka. Ewentualnie nowotwór może powodować ból podczas poruszania... gdy jest tak wielki, że uciska na nerw lub naczynie krwionośne. Ale zakładamy, że o takim regularnie badany agent poważnej organizacji by wiedział, prawda?
Chyba że to miał być taki… żart. Problem w tym, że nie jest ani trochę zabawny.

Czemu Josh nie chciał opowiedzieć Jamsowi, co się wydarzyło? Mężczyzna też jest członkiem CHERUBA, do tego jednym z jego przełożonych, sam go do tej roboty wysłał, więc skąd u Josha obawy? I gdzie ta rozmowa wyparowała, bo nigdzie jej nie widzę później?

Moim zdaniem twój najgorszy post, szczególnie pod względem logiki. Zaplanowałaś sobie finał, ale droga do niego szła ci bardzo topornie, naciągnęłaś wiele faktów, odebrałaś swoim bohaterom resztki inteligencji, a większość wydarzeń miała miejsce bo tak. Niby było dużo akcji, ale te głupotki w trakcie naprawdę mnie odstraszały. 


22.
Halloween? Jak o tym przeczytałam i zobaczyłam, w jakim nastroju jest Josh, to wróciłam do spisu treści i upewniłam się, czy na pewno otworzyłam dobry rozdział. I, jak się okazało, to nie ja się pomyliłam; ty naprawdę ledwo notkę po tragicznych wydarzeniach, w których Josh mierzył się ze śmiercią, piszesz o organizacji imprezy halloweenowej, twój bohater rozmyśla o problemach z dziewczynami w klasie, jakby w ogóle w żaden sposób nie myśląc nawet o tym, co tragicznego miało miejsce w jego życiu czy chociażby w życiu jego kumpli. Trzynaście lat, huh?
Nie rozumiem też, dlaczego Dylan jest zdziwiony, że Owen żyje. Mamy XXI wiek, chłopcy pod nieobecność Barbera w szkole mogli wymieniać się chyba wiadomościami na fejsie, snapie czy coś? Wrócili do normalnego życia, ale tylko na pół gwizdka? Ba, po Dylanie też w żaden sposób nie widać, że stracił ojca – bohater bardziej przejmuje się muffinkami.

Aż nie mogę sobie odmówić tego legendarnego już gifa.

Czy w klasie nikt nie wie, że Barberowi zginął ojciec (czy w końcu nie zginął – już się pogubiłam)? Policjant przychodzi i wykłada o gangu narkotykowym jakby nigdy nic w obecności Dylana, nawet wychowawczyni ma to jakby gdzieś. Nie przygotowała chłopca, zabierając go na te zajęcia, a przecież mogłaby mu oszczędzić traumy w ich czasie, wysyłając go chociażby do biblioteki, pedagoga czy coś. Nie wiem właściwie, czego się spodziewałam, ale na pewno czegokolwiek, poza totalną pasywnością z jej strony. Bo to, że jedynie delikatnie zasugerowała coś policjantowi, co i tak nie odniosło żadnego skutku, to dla mnie za mało. To, że nauczycielka nie udała się również za Dylanem, gdy wyszedł po usłyszeniu słów policjanta, było z jej strony bardzo nieodpowiedzialne. Do tego Josh, w ramach poszukiwań przyjaciela, krąży po korytarzach jak idiota, zamiast do niego zadzwonić.

Właściwie nie wiem dlaczego irytuje mnie rozmowa telefoniczna z Warrenem. Wydaje się totalnie zbędna, przez pierwszą stronę niczego nie wnosi, pokazuje tylko niewyparzoną gębę obu chłopaków. Mało tego, czytając znów o imprezach i alko, muszę przyznać, że nie tęskniłam za Warrenem ani trochę i właściwie chyba byłoby nawet lepiej, gdyby bohater w ogóle nie pojawił się w opku.
– Ile ma lat? – spytał Joshua z nieukrywanym rozbawieniem.
– Dwanaście…
– A, to jeszcze da się przeżyć… Myślałem, że dziesięć czy coś.
Dallas zaśmiał się.
– Ej, nie jestem pedofilem!
– Nie wątpię – odparł poważnie Rooney.
Dwanaście lat to też pedofilia, wiesz? I skoro oni są tacy wyszkoleni i wiecznie doinformowani, to powinni o tym wiedzieć.

Rozwala mnie też, że kiedy Josh idzie do opiekuna i zaznacza, że chce z nim porozmawiać na poważny temat, bo o misji (misji, która dotyczy notabene trzydziestu dwóch zgonów!), to Adams… wzdycha pod nosem, bo akurat przerwano mu oglądanie meczu. Kwa, serio?!

Adams szybko notował najważniejsze informacje w notatkach na telefonie. – To chyba jakiś żart… Tajny agent notuje tajne informacje o tajnej misji w… notatkach w telefonie? Który można zgubić, może zostać ukradziony lub po prostu się zepsuć?

Josh martwi się, że nie będzie mógł trenować sztuczek rowerowych. Czyli co? W CHERUBIE nie ma już żadnych rowerów? To podobno raj dla każdego, po ogromnym terenie organizacji jeździ się wózkami golfowymi, a takiej zwykłej przyziemnej rzeczy jak rower brakuje?
Cieszę się, że Josh został przy szarej koszulce i wyjaśniło się, co się stało z tą babeczką, której Josh pomagał wcześniej. Chociaż byłoby na pewno lepiej, gdybym sama ten wątek ogarnęła wcześniej i gdyby Josh o śmierci kobiety nie zapomniał ot tak, jakby była niczym ważnym. Wątpię, by jakikolwiek dwunastolatek o tym zapomniał.
A właściwie… chyba już mogę pisać trzynastolatek, w końcu rozwiązała się również kwestia wieku Rooneya. Nadal uważam, że był on fatalnym głównym bohaterem, o którym w wielu momentach okropnie się czytało; nie dziw mi się więc, że gdyby nie zgłoszenie do oceny, najchętniej porzuciłabym twoją historię gdzieś w okolicy rozdziału o Saharze, choć wtedy straciłabym możliwość przeczytania niezłej końcówki twojego opowiadania. Wrażenia o nim w mojej głowie przypominają płynną sinusoidę.


EGILOG
Podoba mi się forma, którą przyjęłaś. Jest interesująca, dziwi mnie jedynie, że z cherubinów wymieniłaś jedynie Briannę i Josha, skoro przez całe opowiadanie poznaliśmy dużo szerszą ekipę. Być może przedstawiasz raport jedynie z ostatniej misji, ale na moje oko wygląda to tak, jakby te wszystkie wcześniejsze rozdziały były tylko jakimś dodatkiem, który nie tworzył istotnej linii fabularne. Mam wrażenie, że da się to oddzielić grubą linią od ostatnich notek, ba – nawet przescrollować pobieżnie – i niewiele się traci. A właściwie nawet można zyskać, pomijając chociażby sceny takie jak te przedstawiające dziecięcą libację.

Udowodniono mu liczne pobicia (nie raz na śmierć) (...). – Nieraz. I może lepiej byłoby napisać pobicia, niejednokrotnie ze skutkiem śmiertelnym? Widzę, że starasz się zachować jakiś twardy styl przypominający kartoteki lub coś w ten deseń, a jednocześnie używasz pokaźnej ilości zwrotów kolokwialnych, bardzo prostych (np.  jeszcze więcej siedzenia nad książkami). Pamiętam, że podobny problem miałam w przypadku akt, które Josh dostał przed swoją narkotykową misją. Być może robisz to celowo, by pokazać, że dokumenty CHERUBA są przeznaczone dla cherubinów, mają więc być lekkie, jednak to znów nie świadczy o profesjonalizmie organizacji, tak samo chociażby jak nazywanie Zary prezeską czy spełnianie wszystkich zachcianek młodych agentów.

W raporcie napisano, że łącznie wskutek uczestnictwa w wojnie gangów śmierć poniosły czterdzieści trzy osoby, w tym trzydzieści cztery mające mniej niż siedemnaście lat. – Tu mnie zaskoczyłaś. Nie zdawałam sobie sprawy, że w tej wojnie brało udział tylu młodych ludzi; w rozdziale, w którym działy się te wydarzenia, w ogóle nie zwróciłam na to uwagi, a chyba powinnam? Nie wyobrażałam sobie młodych ludzi, ale gangsterów po trzydziestce.

W tej chwili czeka na wyrok – brak kropki na końcu zdania.

Nikt nigdy nie dowiedział się, że to Dylan Barber i Joshua Rooney dwudziestego ósmego września napadli na sklep monopolowy. – Ale Adams się tego domyślał i spokojnie mógł o swoich podejrzeniach napisać w raporcie. Poza tym… dziwna sprawa. Mamy raport z misji, więc powinien on zawierać dane w CHERUBIE znane, więc skąd informacja o tym, o czym nikt nie wie... ?

I to właściwie byłoby na tyle. Dotarłyśmy do końca, więc czas na podsumowanie. Postanowiłyśmy przedstawić je w formie spisu, ponieważ wiele konkretnych wskazówek padło już w samej ocenie i nie chcemy się powtarzać. Ocena jest też bardzo długa, bez sensu jeszcze raz przywoływać definicje ekspozycji czy head-hoppingu, skoro pojawiły się już w tekście nawet kilka razy. Teraz tylko ogólnie o tym, jak wygląda sytuacja:

NARRACJA I STYL
Head-hoppingi;
rozwleczone tempo fabularne poprzez nadużywanie określeń czasu (np. po chwili, po czasie, teraz, tymczasem itp.);
nadużywanie imienia głównego bohatera w ciągu zdań, w których podmiot nie ulega zmianie;
przesadnie kolokwialna stylizacja poważnych dokumentów CHERUBA;
lekki i przyjemny styl narracji;
znikoma ilość powtórzeń.


OPISY
Często skupiają się na elementach nieważnych fabularnie;
opisom akcji brakuje dynamiki, są też niedopracowane i nierealistyczne;
opisów jest wystarczająca ilość (a może i nawet za dużo?), łatwo wczuć się w świat przedstawiony;
opisy postaci są subtelnie wplecione w sceny.


FABUŁA
Mało dynamiki i akcji (w połączeniu z flegmatyczną narracją tekst jest momentami nudny i przegadany);
nużące fragmenty o niczym istotnym fabularnie (część treści można by spokojnie wyciąć i fabuła nie uległaby zmianie);
wątek z Faith jest wprowadzony i rozwijany bardzo szybko (mamy wrażenie, że w rozdziale ósmym wręcz bijesz nas nim po głowie), a kłótnie jej i Josha są przesadzone;
działania CHERUBA są mocno naciągane (np. pierwszy dzień Josha i nieprawdopodobne wyzwania przeprowadzone w zaledwie jednym dniu; lekkie podejście pani prezes i innych pracowników do cherubinów itd.) – przydałby ci się też lepszy research, jeżeli chodzi o nabór do służb specjalnych;
ostatni egzamin na pustyni jest nieadekwatny do pracy agenta. Skupia się na survivalu i niczym więcej, nie ma w tym żadnej sztuki szpiegowskiej i działań typowo agencyjnych, a następna misja Josha przecież dotyczy szpiegostwa i aktorstwa. Tego go CHERUB nie uczy. To, co przyswaja Josh, powinno być adekwatne do tego, co później bohater robi; wtedy mógłby wykazać się nowymi umiejętnościami – fabuła nie jest prawidłowo zawiązana;
imperatyw narracyjny – wydarzenia nie mają logicznych podstaw, jedno nie wynika z drugiego;
CHERUB jest organizacją negatywną – opiekunowie spełniają wszystkie zachcianki młodych agentów (zwierzęta, wycieczki, brak reakcji na przekleństwa, przyzwolenia na libacje, lekkie traktowanie, brak konsekwencji, nawet rozdzielanie agentów w pokojach następuje według życzeń uczniów);
mimo wielokrotnych działań Josha na niekorzyść sytuacji, wszystko ostatecznie kończy się dobrze; brak jakichkolwiek konsekwencji destruktywnych postępowań Josha;
interesujący wątek pierwszej poważnej misji (szkoda jednak, że jest on wprowadzony właściwie pod sam koniec historii – dopiero wtedy miałyśmy wrażenie, że opowiadanie ma głębszą fabułę);
ogólnie interesujący pomysł.

JOSH
Zachowania i stany emocjonalne bohatera są nieadekwatne do jego wieku;
mocno drażniąca jest wyjątkowość Josha pod względem treningów w CHERUBIE (brak zmęczenia, przerysowana wytrzymałość itp.), jak i na jego misji narkotykowej. Pod tym względem Josh ma cechy Gary’ego Stu.
naciągana jest przyjaźń z Samem, której de facto nie ma w tekście;
Josh to postać negatywna (pozytywne myślenie o śmierci rodziców, tolerowanie takowych żarcików u kolegów, palenie, kradzieże, stylizacja jak u gimnazjalisty z patologicznego środowiska nawet po trudnym egzaminie w CHERUBIE);
Joshowi jako agentowi wywiadu brakuje ogłady;
ważny trening, który jako element fabuły powinien mieć wpływ na bohatera, ani trochę na niego nie wpłynął;
Josh to postać denerwująca przez przykładanie ogromnej wagi do swojego wyglądu. Być może nie byłoby to odbierane jako minus, gdyby Josh posiadał cechy pozytywne, fabuła byłaby bardziej konkretna, a tempo akcji bardziej wartkie, co wszystko razem sprowadziłoby metroseksualizm bohatera do roli dodatku, elementu dalszoplanowego. Niestety tak nie jest, ten metroseksualizm strasznie rzuca się w oczy; nijak pasuje również do agenta wywiadu;
Josh na siłę udaje poważnego i zdystansowanego, jednak nigdzie nie widać na to wyraźnego powodu;
Josh więcej umiejętności wynosi z obejrzanych przez całe życie filmów niż ze szkolenia w CHERUBIE;
od początku kreujesz Josha na wybitnego informatyka, ale ta umiejętność nie jest mu potrzebna fabularnie (zgrywanie danych z gabinetu Barbera nie wymagało takich umiejętności; Strzelba Czechowa);
drażniące jest też totalne olewactwo Josha względem wszystkiego – CHERUBA, uczuć innych, własnego stanu, nawet królowej Anglii!;
jedyną sytuacją, kiedy Josh wydaje się postacią pozytywną, jest ta, kiedy bohater rezygnuje z zażycia narkotyków – takich momentów jest zdecydowanie za mało, aby docenić postać;
walijskość Josha widać jedynie w jego przekleństwach, jakoś nie czuć tej jego walijskości na co dzień (lub czytelnik ma za mało danych o Walii, by dostrzec te niuansy w opowiadaniu).

POZOSTALI BOHATEROWIE
Zbyt wielu bohaterów w pierwszej scenie wpływa na jej chaotyczność, co od początku zniechęca do dalszego czytania;
dziwi podobieństwo charakterów postaci żeńskich i podobna stylizacja językowa – Courtney, Zara, Meryl, sekretarka z dyspozytorni Barbera (pod tym względem podobnie wypadają również stylizacje Faith i Carmen) – popracuj nad charakterami;
za lekkie jest podejście opiekunów do dzieci, brak wyraźnie zarysowanej granicy w relacjach wychowawca-uczeń (plus fakt, że jeden z opiekunów to legenda negatywna);
ostatecznie postać Warrena nic nie wnosi do fabuły, dodatkowo chłopak jest irytujący przez stylizację i charakter (nie byłoby to nic złego, bo postaci negatywne również docenia się w tekście, jednak takich postaci jest u ciebie za dużo, by uznać Warrena za charakterystycznego; chętnie wyrzuciłybyśmy go z historii całkowicie);
Cole – trochę dziwne, że jakiś mafioso uczy Josha szacunku do starszych; fajnie, że chociaż jedna taka postać pojawia się w twoim tekście.

POPRAWNOŚĆ
Gubienie podmiotów;
mylenie który i jaki;
pleonazmy (np. spadanie w dół, unoszenie w górę);
literówki;
ogólnie wysoki poziom poprawności tekstu.


POZOSTAŁE UWAGI
Za wąska ramka na posty, przez co źle czyta się tak długie teksty na blogu;
Twoje długie posty już od pierwszego spotkania z blogiem zniechęcają do lektury;
Mieszane jednostek miar – np. mile/metry. Potrzeba konsekwencji.

Sama widzisz, że jest tego dużo i masz nad czym pracować. Nie wiemy, na ile chcesz poprawiać swój tekst – wiemy, że zaplanowałaś już drugi tom i realizujesz swoje zamierzenia regularnie. Przy tym nie ukrywamy zdziwienia – pierwsza część Live fast, die young wygląda, jakbyś pisała ją pod natchnieniem, w ogóle nie planując fabuły, tego, jak budować i łączyć wątki, które dane w którym momencie mają wypływać na wierzch, które informacje są potrzebne, a które należy wyciąć i tak dalej. Zaczyna być to widoczne dopiero pod koniec, gdy rozpoczyna się pierwsza poważna misja Josha, jednak do tych rozdziałów tekst wygląda na nieprzemyślany. Dodatkowo za dużo jest scen, które nie wnoszą do opowiadania niczego wartościowego – imprezy, przekomarzanki o niczym sensownym, nawet otwarcie nowego miasteczka czy wyjazd do Londynu po kota nie mają znaczenia (chociażby kot ma swoje pięć minut bodajże jedynie w ostatnim rozdziale i gdyby go nie było, opowiadanie na niczym by nie straciło). Sceny kąpieli i układania włosów, szczeniackie podchody zapadły nam w pamięć bardziej niż wszystko inne, niestety. No chyba że chcesz przez nie pokazywać, jak bardzo wyjątkowy, a jednocześnie chamski jest Josh, ale bohater udowadniał to na każdym kroku, więc… nadal bez znaczenia.

Wiemy też, że jesteś młodą autorką. Żeby nie było – podziwiamy twoją poprawność, która jest godna pozazdroszczenia. Chciałybyśmy tak świadomie stawiać znaki, będąc w twoim wieku, naprawdę – wielkie wow. Jednocześnie nie możemy nie zauważyć, że trochę dziwi nas, jak średniawkowo wykorzystujesz swój potencjał. Chociaż bardzo dobrze oddajesz współczesną młodzież, wydaje nam się, że lepiej byłoby wykreować cherubinów nieco… inaczej. Dodać im ogłady. Twoi bohaterowie są w większości wykreowani na jedno kopyto, i to się bardzo rzuca w oczy. Gdyby byli różni, a część z nich oddawała w jakiś godny sposób rolę agenta, świetny byłby wtedy kontrast między cherubinami a dzieciakami z patologicznego środowiska w londyńskim narkotykowym półświatku, do którego Josh musiałby się dostosować i pokazać siebie z innej strony. Mamy wrażenie, że nie wykorzystałaś tej możliwości, a przecież ona aż się o to prosi. Tymczasem Josh przez całą historię pozostaje niezmienny. Nie rozwija się. Od początku, od pierwszego dnia w CHERUBIE, aż po ostatnią scenę ostatniego rozdziału pozostaje właściwie bez zmian, nie widać w nim żadnego rozwoju. Może i CHERUB nauczył go walczyć, może przystosował do trudnych warunków pracy, jednak mówimy teraz o rozwoju psychicznym. Wiemy też, że Josh jest w wieku, który często-gęsto wiąże się z młodzieńczymi buntami, ale czy to musi być usprawiedliwienie? Czy właśnie CHERUB nie powinien pomóc mu jakoś przetrwać ten ciężki okres, nauczyć go, nieco… wychować?
To, co teraz rzuca nam się też w oczy, to zmarnowany potencjał wątku rodziców Josha. Wprawdzie dowiadujemy się w końcu, że byli oni powiązani z gangiem narkotykowym, ale Josh przez większość opowiadania nie robi nic, by dowiedzieć się prawdy, właściwie sporą część danych podsunął mu jakby… imperatyw narracyjny, sporo wynika z dialogów, pewne informacje przekazuje sam CHERUB, Josh się nawet nie starał. Nie starał się dociekać, wszystko jakby wisiało mu i powiewało; dopiero pod koniec, gdy poznał prawdę (trochę z przypadku, a nie dlatego, że prowadził jakieś prywatne śledztwo w sprawie śmierci rodziców) trochę się zmartwił, a jednocześnie trochę nie. Krótka telefoniczna rozmowa z Faith mu pomogła i temat zamknięty? Mało… przejmujące i realistyczne.

Właściwie nie wiemy, co ci doradzić. Najlepiej byłoby, gdybyś przeredagowała całość, zaczęła od początku, większość tekstu bez żalu wywalając do kosza. Zdajemy sobie jednak sprawę z tego, że w takim wypadku miałabyś kupę roboty, być może trudniej byłoby ci skończyć przez to drugą część. Dlatego sugerujemy, byś może najpierw spisała wszystko do końca, a dopiero potem szlifowała całość. Łatwiej pracuje się na gotowym materiale, gdy postawi się ostatnią kropkę; inaczej możesz mieć trudność z zamknięciem tekstu. Boimy się też nieco, że bardzo długa i momentami ostra ocena może zniechęcić cię do pracy, ale hej! Głowa do góry! Sarkazmem czy ironicznym gifem pokazałyśmy ci te momenty, w których opadały nam witki, masz więc wgląd, gdzie trzeba by się przyłożyć nieco bardziej – nie znaczy to przecież, że cały tekst jest słaby. Miał gorsze i lepsze momenty, warto też zauważyć, że im bliżej końca, tym coraz mniej miałyśmy do dodania. Niektórych scen nie komentowałyśmy przecież wcale. Ważne jest też, że (poza scenami stricte dynamicznymi) tekst czytało się naprawdę lekko. Masz talent do pisania i nie chcemy, byś go – broń boru – porzucała.

Jednak na dzień dzisiejszy jest bardzo, ale to bardzo przeciętnie (3-) [może i byłoby słabo, gdyby nie twoja godna podziwu poprawność]. Mamy tylko nadzieję, że w przyszłości będzie jednak lepiej.
Bo będzie, prawda?


81 komentarzy:

  1. Cóż, jestem!
    Chcąc, nie chcąc i całkowicie przypadkiem (silna wola nie zadziałała na tyle, żeby przejść dalej bez patrzenia) zobaczyłam ocenę i... cóż. Akurat wczoraj wymieniałam się z koleżanką odczuciami na temat tego, jaka nota wywoła we mnie jakie wrażenie i w sumie całkiem dobrze przewidziałam – czuję ogromne rozczarowanie z samej siebie. Co prawda od początku wiedziałam, że pierwszy tom jest, jaki jest, ale jeszcze dobitniejsze zobaczenie tego trochę mną wstrząsnęło.
    Zwłaszcza, gdy zobaczyłam ilość wszystkich krzyżyków, że tak je nazwę. To jeszcze bardziej mną wstrząsnęło.

    Dokładniej wypowiem się już w szerszym komentarzu, teraz chciałam poruszyć tylko jedną kwestię – rekrutację do CHERUBA i jej następstwa. Wiem, pewnie kompletnie źle to opisałam i moje tłumaczenia na to, czego nie ma w tekście, są bezsensowne, ale właśnie tak było w oryginale: w jednym dniu przeprowadzano całą serię testów bez chwili na odpoczynek. Miało to na celu sprawdzenie twardości, że tak to ujmę, i samozaparcia... i przy okazji paru innych ważnych cech. Pisząc piąty rozdział miałam książkę pod ręką (a właściwie dwie) i ciągle zerkałam, pilnowałam, czy wszystko jest okej i nawet tam były narzekania na temat tego, że wszystkiego jest za dużo.
    Co do trzech ostatnich dni szkolenia podstawowego – tak też było w podstawie i teraz przyznaję, że mogłam trochę to utrudnić. Chodzi o to, że nigdy nie wiadomo, czy agent nie straci kontaktu z koordynatorem misji, czy nie zaczną go ścigać jacyś przerośnięci gangsterzy... i w takich sytuacjach to się przydaje. Silna wola, samozaparcie i te sprawy.
    Jak już pisałam – wiem, nie powinnam tłumaczyć tego, co nie znajduje się w tekście, ale... muszę się czymś pocieszyć, że tak powiem.
    Już wkrótce zacznę dokładniejsze komentowanie, daję słowo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rety, rety, no to niezły klops... z naszej strony.
      Ani ja, ani Elektrownia nie czytałyśmy oryginału. Założyłyśmy, że nieco poleciałaś z poziomem trudności, gdy zaraz po biopsji mięśnia udowego bohater idzie na bieżnię, do dojo i na basen. Jest to zwyczajnie niebezpieczne, pewnie cholernie bolesne, ale teraz, zamiast zastanawiać się nad twoim tekstem, zastanawiam się, gdzie się podział jakiś research u autorki całej serii. Rozumiem – książki młodzieżowe, no to może można sobie trochę pofolgować, ale... przecież to wciąż ludzkie dzieciaki, a nie młodzi X-mani czy coś... Chyba po prostu jestem za stara na taką dawkę absurdu. :v Aż sobie zajrzę też do którejś, może znajdę jakiegoś PDF-a, a jak podrzucisz mi konkretny tytuł, to będę w ogóle bardzo, bardzo wdzięczna.

      Niby mówi się, że tłumaczenia powinny wynikać z tekstu, a nie z komentarzy, a jednak bardzo jestem ciekawa, jak odniesiesz się do niektórych kwestii (np. interpretacji charakteru Josha w niektórych momentach), dlatego z niecierpliwością czekam na dalsze komentarze. :)
      I w ogóle to głowa do góry! Scrollowałam sobie te najnowsze notki tomu drugiego i widziałam, że jest całkiem spora różnica, nie lejesz wody aż tak, robi się konkretniej. Może gdy minie trochę czasu od oceny i sobie nieco odpocznę od tego uniwersum, przeczytam drugi tom w całości.
      Ot, z ciekawości.

      Usuń
    2. Ale to jest też moja wina – nie pomyślałam, żeby trochę się dowiedzieć na ten temat, tylko poleciałam na łeb, na szyję, bezgranicznie ufając autorowi. Powielenie błędów należy do mnie i brak researchu też.
      Co do tytułów: autor to Robert Muchamore, przebieg szkolenia podstawowego można znaleźć w Rekrucie, na początku Ucieczki, a także w rozdziale 11. Bandytów. I z góry przepraszam za możliwe podobne sytuacje, troszkę luźniej traktowałam podejście do kanonu.

      To mnie pewnie do tego czasu uda się przejrzeć napisane już rozdziału drugiego tomu pod kątem błędów wymienionych w ocence i myślę, że lektura będzie przyjemniejsza... Chociaż wciąż jestem na siebie zła, że chyba pięć rozdziałów pod rząd wyszło przegadanych dialogowo, ale tak się ułożyły wydarzenia. :p

      Usuń
  2. Dobra, jednak przybyłam tu trochę szybciej, bo poczucie zmarnowania waszego czasu trochę nie daje mi spokoju. Emocje zdążyły już ochłonąć, ale w każdym razie – lecimy.
    01.
    Przyznaję, że początki to chyba moja zmora od... zawsze. Naprawdę, ilekroć nie zgłaszałam się do oceny i nieważne, z którym tekstem, oceniające zawsze miały obiekcje do pierwszego akapitu.
    Natłok imion – jeju, to aż tak źle wygląda? Kurczę, myślałam, że jest całkiem okej...
    Archaizm z województwa pomorskiego – nie tylko pomorskiego! Na Podkarpaciu takie teksty słyszy się na koniec wiosny, przez całe lato i wczesną jesienią. :D
    po czym – zmora pierwszego tomu. Przy korekcie zdecydowanie to wyeliminuję.
    Chłopak wydaje się ludzki, naturalny. Przyjemnie spędza się z nim czas w tej historii. – no, przynajmniej teraz. W każdym razie dzięki, aż się uśmiechnęłam. :>
    srebrna klamka – dokładnie pamiętam, że wtedy stwierdziłam, iż przyda się jakiś opis... i się pojawił, ale nie pomyślałam, że to ani czas, ani miejsce.
    od razu, następnie – wina mojej polonistki! Tyle się na lekcjach nasłuchuję, że warto używać takich określeń, że chyba jakoś podświadomie to przedostaje się do moich palców. Biję się w pierś.
    uśmiechnął się (w dialogu) – gdzieś przeczytałam, że niby to może być małą, ale może też wielką... Krócej mówiąc: same sprzeczne artykuły. Od dłuższego czasu trzymam się już wielkiej litery.

    02.
    nietypowo odważne dziecko – kurza stopa, no. Czemu nic nigdy nie wychodzi tak, jak chcę? I w sumie to w tym momencie sama się już pogubiłam i uderzyło we mnie to, że sama nie wiem, czy Rooney ma być w końcu odważny, czy nie. Bo z jednej strony tak, a z drugiej nie... Cholera.
    To nie są cechy dziecka w tym wieku. Powinien chociaż trochę spanikować, a on przyjął wszystko ze stoickim spokojem. I to pytanie o szczegóły też wypada przez to sztucznie. – teoretycznie to on miał właśnie taki być, ale jednak te jego nieszczęsne dwanaście lat trochę niszczy moje wizje.
    dwanaście lat – właśnie problem jest też taki, że ja nie jestem zbyt empatyczną osobą i trudno mi się wczuć w chłopca młodszego o parę lat (niedużo, ale jednak. Rocznik Warrena pozdrawia). Z drugiej strony ponoć mam też mentalność taką, jaką mam (pięć tysięcy lat umysłowo), znów naprawdę niełatwym zadaniem jest wcielenie się w dwunastolatka. Przeredaguję.
    Niezbyt pozytywne myśli miały być eufemizmem! Ogólnie to ostatnio zaobserwowałam, że wsadzam w tekst sporo tego typu eufemizmów i nie za bardzo to kontroluję...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, tylko czy taki eufemizm pasuje do sytuacji?
      Te dwanaście lat jest faktycznie kłopotliwe i ta uwaga będzie się ciągnąć za tobą w tej ocence jak pies za samochodem. :D
      Nie wiem, jak znaleźć jakąś dobrą radę na wczucie się. Może przydałyby się jakieś seriale o dzieciakach w tym wieku? Ale nie o... młodych tytanach, x-manach i tak dalej. xDD

      Usuń
  3. melony – ale jestem na siebie zła, naprawdę. Ale w tej chwili muszę coś wyznać: kiedy pisałam ten tom, dosyć mocno intrygowało mnie zło, przekleństwa, jakieś nałogi i te sprawy (chociaż nigdy nie weszłam w żadną z tych rzeczy) i dosyć mocno przelało się to na ten tekst. Dodatkowo, cholera jasna, czy ja naprawdę napisałam wtedy o melonach? Aż nie wierzę. Chyba kreacja Josha trochę zaczęła mi się plątać... tym bardziej, że wtedy nie miałam jeszcze rozpisanych bohaterów tak, jak mam teraz.
    naprawdę mu się spodobała – no ja nie wierzę w siebie po prostu. XDDD Aż zacytowałabym tekst z mojego kajetu, ale okazało się, że nie ma w nim mowy o traktowaniu płci przeciwnej (czy jakiejkolwiek) dosyć po łebkach.
    zawyżenie wieku – niestety, ale nie mogę. CHERUB rządzi się własnymi prawami, a ja i tak już mocno nagięłam granicę wieku do rekrutacji.

    03.
    Harry Potter – w sumie już nie wiem, czemu akurat w tym momencie wzięło mnie na zabawę w kabareciarza.
    przeskoczenie do Aithne – kiedy zdałam sobie z tego sprawę, minęło pół roku, a tekst był już poddany ocenie. D: Ach, ten refleks szachisty.
    synonimy – przyznaję, to było nie najlepsze zagranie – czy to z plecakiem i tornistrem, czy kamieniem i głazem. Teraz staram się już aż tak nie kombinować.
    majątek i co z nim – znów nie chcę się jakoś bardzo desperacko tłumaczyć, ale to był ten czas, kiedy dopiero wracałam do pisania po roku przerwy i wypadło mi z głowy, żeby to sprawdzić. Ale, racja, chyba czas na duży research.
    wiertarka – miał chłopak doświadczenia z komputerami, znał budowę kompa z NASA na pamięć, więc możliwe, że i z wiertarką miał dosyć dużo do czynienia. Ale, fakt, mogłam to jakoś inaczej ująć. Plus właśnie zapisuję na karteczce krótkie wspomnienie z tą wiertarką, może się przyda przy korekcie.
    Genialne jest to zdanie! – ano dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wiesz – to, że ktoś potrafi korzystać z internetu czy BIOS-u i interesuje się NASA, nie znaczy, że potrafi, nie wiem, wkręcić wkręt w deskę czy gwóźdź w ścianę. Zainteresowania informatyką i technologią kosmiczną nie czyni majsterkowicza. xD

      O, teraz, gdy napisałaś w kontekście wiertarki o NASA, przypomniało mi się, że Josh porównał agencję CHERUBA do ośrodka NASA, więc... może faktycznie się tym interesował. Tylko że nie widziałam w nim tej pasji, by dotarła do mnie z tekstu. Dopiero, gdy wspomniałaś o niej tutaj, w komentarzu, zwróciłam na nią uwagę.
      Teraz pytanie, czy to ja jestem niedomyślna, czy w tekst dałoby się te zainteresowania wpleść nieco gęściej?

      Usuń
    2. No oczywiście, że nie, ale jeśli by miał dziadka majsterkowicza, to sytuacja wyglądałaby całkiem inaczej. :D Wiesz, Wnuku jedyny, wiertarki używa się tak... i te sprawy. Ciekawe tło wpadło mi do głowy podczas czytania tej oceny. XD

      Bo właśnie ja w sumie sama nie wiedziałam, że on może interesować się NASA, a co za tym idzie – nie ukazałam tego w tekście. Skojarzenie CHERUBA z NASA było czystym... skojarzeniem. I, fakt, chyba zainteresowania dałoby się wpleść nieco gęściej. Jakiekolwiek.

      Usuń
  4. Nie, nie wmówisz mi teraz, że Josh się nie wyluzował, nie zapomniał na chwilę, nie poczuł lepiej. Nawet usiadł wygodniej na krześle, sama to pisałaś. – ja już sama nie wiem, co chciałam wmówić, a co nie, ale jedno jest pewne – nie wyszło.
    Też się teraz zastanawiam, jak Joshua, nad legalnością papierów tej psycholog. – znów celowe! Chociaż w sumie strzelba później nie wystrzeliła, ale na pewno będę mieć to na uwadze.
    Jak oni wcześniej często rozmawiali, skoro Joshua wszedł do jej gabinetu po raz pierwszy?chyba chodziło mi o to, że po prostu już po śmierci rodziców parę razy się z nią widział, ale jeśli dobrze pamiętam, to napisałam, że poszedł po raz pierwszy. Brawo ja.
    scena przyjazdu do domu dziecka – ano miała być, tak samo jak pogrzeb rodziców Josha, ale koniec końców... no, nie wyszło. Nie miałam dostarczająco dużo informacji, a głupio mi było wstawiać na jakąś grupę posta o treści mniej więcej: „Hej, jest tu może ktoś z domu dziecka i może mi opowiedzieć, jak to wygląda na samym początku?”, chociaż teraz pomyślałam, że pewnie to jest w internecie.
    Ale... świetna wizja. Aż się zainspirowałam... czy coś. Zapiszę i na pewno uwzględnię.
    niemyślenie o pieniądzach – ja chyba wciąż tkwię w przekonaniu, że o myśleniu o czymś trzeba wspomnieć w czasie antenowym i to tak, żeby się wydawało, że gość o nich myśli pierwszy raz.
    On naprawdę ma dwanaście lat? – coraz bardziej dochodzę do wniosku, że umysłowo to chyba osiemdziesięciolatek. I mam ochotę schować się pod kołdrą przez to, że kreacja Josha jako dwunastolatka kompletnie mi nie wyszła.
    Mówili: zauważ pozytywy w każdej sytuacji. Niemało go zdziwiło to, że zdołał znaleźć plusy nawet w śmierci własnych rodziców. – Nie masz pojęcia, jak to zdanie bardzo psuje bohatera w moich oczach. Nie wiem, czy ty tak celowo, ale wyszedł na po prostu okropnego. Mam przestać go lubić? – to naprawdę miało być tylko niewinne zdanie. D: Ale, przyznaję, gdy teraz je czytam, Josh naprawdę brzmi okropnie. Co ja z tym chłopakiem robię...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu już się zaczyna rozdział czwarty, jakby co. Umknęło mi w komentarzu.

      Usuń
    2. jeśli dobrze pamiętam, to napisałam, że poszedł po raz pierwszy. Brawo ja. – Tam się pojawiły nawet opis gabinetu i pierwsze wrażenia Josha (np. Musiał przyznać, że było tu wyjątkowo przyjemnie.), więc na pewno chodziło o pierwszy raz. :D

      Usuń
  5. Jakoś tego nie czuję. Tego rwania w sercu, płaczu, bezsilności. – ja, czytając to zdanie, też.
    Linijka w oczach – to już chyba stała uwaga w ocenkach. Nie wiem, co mnie ciągnie do tych linijek.
    Ciągłe przesiadywanie w domu dziecka – i tu właśnie wychodzi moje niedoinformowanie. Brak mi słów na własne nieprzygotowania do pisania czegoś na tak stosunkowo trudne tematy.
    Dlaczego nie wyobraża sobie, że jego rodzice to jacyś tajniacy i pracowali dla tajnej organizacji? Albo że może tata chował te pieniądze w razie apokalipsy zombie? To jest dziecko, na dodatek internetowe! Nie odbieraj mu tych drobnych przyjemności z zachowywania się jak dziecko właśnie! – nienawidzę tego, że nie potrafię się wczuć. Naprawdę.
    W skrócie – scena z porwaniem do gruntownego przerobienia.
    czemu typ wyskoczył z samochodu, złapał Josha za rękę i zaczął (...) – cholerny imperatyw. Ale w sumie mogę zrzucić to na to, że wtedy jeszcze jakoś bardzo nie rozpisywałam tych rozdziałów... Chociaż chyba tylko winny się tłumaczy, no nie?
    wujek i Warren – ej, ja sama o tym nie pomyślałam. XDD boru, gdzie ja żyję
    nici byłyby – całe życie w błędzie! Nigdy bym nie pomyślała, że nici to liczba mnoga, serio.
    Nie rozumiem ciągu myślowego twojego bohatera. – czytając tę ocenę, mam podobne odczucia. Wcześniej nie sądziłam, że jest aż tak źle, serio.
    a na uśmiech tego wpłynął szeroki uśmiech – :)
    rozmowa o fortunie – streściłam to dlatego, że rozdział miał być wstawiony na drugi dzień i jestem na siebie za to okropnie zła. Po prostu się spieszyłam i wyszło... to coś. Znów.
    No tak, bo wątek romansu musi być taki bardzo ważny, kiedy omal nie straciło się życia i jest się wplątanym w jakąś naprawdę niebezpieczną i dosłowną awanturę o kasę. I to wśród dwunastolatków. – a ja akurat mam tendecję do wstawiania takich fidrygałek akurat wtedy, kiedy nikt ich nie chce.
    Czy nie da się jakoś wyważyć tego bohatera? – miał być dosyć poważny i już sama nie wiem, co z niego powstało. XD
    przyjaźń Sama Parkera i Josha Rooneya od początku miała być taka grubymi nićmi szyta. Wiecie, koledzy do grania i do ściągania, niby mieli do siebie jakieś tam zaufanie, ale to nie było „to”. Ale, cóż, jak się nie ma z kim rozmawiać...
    Pięćset-litrowa – MYŚLAŁAM, ŻE TO ZMIENIŁAM. XDDDD Ale podoba mi się myśl o cysternie.
    Zaśmiał się, naprawdę? Na miejscu Josha, to bym koledze w mordę dała, a nie szczerzyła kły. – słabym wytłumaczeniem jest to, że jednak pierwszy raz elektryczne papieroski i te sprawy, więc mógł być trochę zdezorientowany, ale słuszna uwaga.

    OdpowiedzUsuń
  6. 05.
    Josh próbował sobie przypomnieć, jak mógłby się tutaj dostać – ostatnim wydarzeniem, które pamiętał, była wizyta u psycholog. – A gdzie to spotkanie uciekło w fabule? – w ostatnich akapitach czwórki Warren powiedział Joshowi, że psycholog prosiła o spotkanie, więc ten na nie poszedł, więc spotkanie być – było.
    Zanim zdecydował się na tę drugą opcję – siedzenie na tyłku do niego nie przemawiało – powoli podszedł do okna. Zauważył, że nie miało żadnych klamek. Zupełnie jak w psychiatryku…, pomyślał. – Chyba rzeczywiście bohater nadaje się, żeby skończyć w wariatkowie, skoro szukając wyjścia, najpierw podchodzi do okna… Jego psychika jest niesamowicie spaczona. – holender, ale ja tu poszłam na skróty. XD Chodziło po prostu o to, że on podszedł do okna, żeby w ogóle zobaczyć cokolwiek... chociaż w tej sytuacji to też jest absurdalne.
    – Przepraszam, kompletnie nie wiem, co mam zro… – powiedział szybko do jakiegoś przechodzącego chłopaka w granatowej koszulce. – Naprawdę? Wcześniej Josh wydawał się wygadany, nieco ironiczny, traktował tak policjanta czy psycholog. – w jego kreacji chodziło o to, że gdy nie wie, co się z nim dzieje, staje się dosyć... nieśmiały, ale w sumie teraz wydaje mi się to dosyć dużą sprzecznością.
    Absurdalne wydaje mi się to, że Josh sam musiał wyjść i znaleźć drogę do rejestracji. Taka potężna organizacja, a nikt się nim nie zainteresował? A gdyby zachował się inaczej, np. został w pokoju? I co z tym całym bólem głowy? Bohater nie zjadł śniadania, niczego nie wypił, a przed nim cały dzień trudnych wyzwań psychiczno-fizycznych. Nikt nie kazał mu się przygotować, nie wydał mu poleceń, ot, huzia na józia i jakoś będzie? – tak też było w oryginale. Chodziło o sprawdzenie zaradności dziecka, co zrobi, znalazłszy się w całkowicie obcym miejscu, gdy nawet nie wiedziało, co się z nim działo.
    Nagła druga strona Josha – cóż, faktycznie, mogłam bardziej wzmocnić jego irytację. Według jego opisu w moich notatkach, kiedy jest poddenerwowany, po prostu szuka zaczepki, żeby się jakoś wyładować... czy coś w tym stylu.
    Joshua, który potrafi obsługiwać wiertarkę, jest hakerem i tak dalej, zastanawia się, jak działają przyciski w windzie? – narrator wspomniał, że Josh dawno nie używał windy. Ja na przykład, bardzo rzadko nią jeżdżąc, też czasem się stresuję, że wcisnę coś nie tak, nawet jeśli to wszystko jest jasne i zrozumiałe.
    Chociaż to pewnie po prostu dowodzi zarówno mojej nieporadności, jak i Rooneya.
    Pewna osoba zrobiła ci zastrzyk z łagodnym środkiem nasennym, ale zanim zapytasz po co, wytłumaczę ci ideę CHERUBA, dobrze? – Równie dobrze mogła powiedzieć naćpaliśmy cię, ale są ważniejsze rzeczy do omówienia! Groteskowe i mało wiarygodne. A Joshua jest coraz bardziej zaciekawiony, zamiast stwierdzić, że ci ludzie to jacyś chorzy sadyści, którzy go porwali. – ale z drugiej strony: czemu? Chłopiec wreszcie dochodzi tam, gdzie miał dojść, trafił w jakieś obce miejsce, więc analogicznie jest zaciekawiony, co się dzieje i czym jest CHERUB. Faktycznie, mógł włączyć mu się radar-podejrzliwość po ataku gangsterów, ale moim zdaniem to nie znaczy, że od razu miał traktować kadrę CHERUBA jako sadystów, skoro dzieci, które mijał, wyglądały na całkiem zadowolone.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w ostatnich akapitach czwórki Warren powiedział Joshowi, że psycholog prosiła o spotkanie, więc ten na nie poszedł, więc spotkanie być – było. – Tak, teraz to widzę. Nie rozumiem, dlaczego wtedy nam umknęło. Może w tym nagromadzeniu zbyt wielu informacji...

      w jego kreacji chodziło o to, że gdy nie wie, co się z nim dzieje, staje się dosyć... nieśmiały – to chyba jedyny raz w tym opowiadaniu, gdy widać po nim tę cechę; nawet na komisariacie był bezczelny do policjanta, a przecież też miał prawo się stresować.

      Chodziło o sprawdzenie zaradności dziecka, co zrobi, znalazłszy się w całkowicie obcym miejscu, gdy nawet nie wiedziało, co się z nim działo. – O! To ma sens; wydaje mi się, że warto to wpleść potem w jakiś dialog np. z Zarą.

      Według jego opisu w moich notatkach, kiedy jest poddenerwowany, po prostu szuka zaczepki, żeby się jakoś wyładować... czy coś w tym stylu. – No to wychodzi aktualnie na to, że Josh jest poddenerwowany przez większość czasu opowiadania, praktycznie w każdym rozdziale (pomijając może ten moment wyżej, gdy przeprosił i poprosił o pomoc przy windzie xD).

      Faktycznie, mógł włączyć mu się radar-podejrzliwość po ataku gangsterów, ale moim zdaniem to nie znaczy, że od razu miał traktować kadrę CHERUBA jako sadystów, skoro dzieci, które mijał, wyglądały na całkiem zadowolone. – Pewnie, że tak! :) Tylko że mogłoby to wynikać z jego narracji. To, że uznaje, że jest w miarę okej, bo ludzie dookoła właśnie tak się zachowują. Nie widzę w nim tej dedukcji. Nie widać nawet zachwytu i zainteresowania nowym miejscem, Josh przypomina tam trochę narratora wszystkowiedzącego, który opisuje, gdzie jest, i nic poza tym. Strasznie obiektywnie. Nie ma w nim emocji, dlatego dopisałyśmy mu takie, które my odczuwałybyśmy (to o chorych sadystach xD nie wiem, ja bym nie chciała, żeby mnie porwali i rozebrali do naga, nawet w jakimś super wypasionym ośrodku...). Gdyby odczuwał takie emocje, o jakich piszesz, nie byłoby tematu.

      Usuń
    2. cecha: nieśmiałość – fakt, chociaż wydawało mi się, że czasem był trochę onieśmielony w trakcie rozmów z dorosłymi czy z nieznanymi osobami... a już na pewno coś ujęłam w drugim tomie. W każdym razie chyba powinnam to umiejętniej ukazać w tekście, a nie dopiero tutaj.

      Josh jest poddenerwowany przez większość czasu – to chyba za bardzo przeniknęło we mnie pierwsze zdanie w moim kajecie: Lubi skakać do bitki. Szkoda tylko, że jednocześnie mierzy się z drugą cechą – zdystansowaniem i względnym opanowaniem. Zmienię, a już na pewno zwrócę na to uwagę, pisząc kolejne rozdziały. I chyba trochę inaczej rozpiszę sobie jego charakter.

      Usuń

  7. Przykład ze staruszką – nie za bardzo wiem, jak to ująć, żeby nie brzmiało na grupę przestępczą napadającą na starsze panie, ale przyznaję, że to porównanie całkiem poprawiło mi humor.
    – W sumie to nawet to logiczne – mruknął Joshua. – Jakbym komuś powiedział o miejscu, które jest nie-wiem-gdzie, w najlepszym razie by mnie wyśmiali, a w najgorszym zamknęliby w psychiatryku. – Problem w tym, że Josh ma dwanaście lat, więc mówienie o miejscu, które jest nie-wiem-gdzie, mogłoby być dla niego całkiem naturalne. – tyle że jest on jednocześnie inteligentny i kreowany na dosyć mocno dojrzałego, więc skoro właśnie dowiedział się o tajemnicy państwowej, to trochę głupio byłoby wygadać ją wszystkim. Sam Parker by wygadał, koledzy przetrzepytywali by go następne parę tygodni, co to jest, a zresztą... hej, kto nie lubi tajemnic, a zwłaszcza takich, których wydanie grozi karą pozbawienia wolności do lat pięciu? :D
    Potem czeka cię wiele kursów językowych i samoobrony, nie wykluczając szkoły – dodała, spoglądając na Joshuę. – A agenci brytyjskiego wywiadu to tylko lingwiści, którzy potrafią się bronić, tak? – noo... trochę tak. Agenci CHERUBA trafiają w różne miejsca świata i dlatego uczy się ich kilku języków. Przykładowo – rosyjski. Każdy wie, jaką sławą cieszy się Rosja, a zwłascza pod kątem przestępczości; agent CHERUBA dojdzie tam, gdzie dorosły nie da rady, a znajomość rosyjskiego w Rosji może być całkiem przydatna. Jeśli chodzi o samoobronę – agent musi umieć się bronić i nie może sam atakować w wypadku innym niż zagrożenie życia lub ratowania życia innych (jeśli jego nie jest zagrożone). Dodatkowo nie bez powodu w czwórce była mowa o tym, że Warren poradził sobie z bodajże czterema napakowanymi typami; element zaskoczenia + szkolenia podstawowe zrobiły swoje.
    Ale rozumiem, o co ogólnie ci chodziło.
    Wózek golfowy, powiadasz? A jakim cudem dwunastolatek sięgał pedałów? Czy głowa mu wystawała ponad kierownicę? – to nie jakiś chamski przytyk, lecz odnoszę wrażenie, że traktujesz dwunastolatków jako takich wypierdków metr dwadzieścia. Dodatkowo parę razy było podkreślone, że Josh jest wysoki – metr siedemdziesiąt miał na luzie i myślę, że to by wystarczyło do obsługi wózka golfowego. Dodatkowo w oryginale właśnie Zara zgodziła się na to, by oprowadzany po kampusie dzieciak sam prowadził wózek golfowy, ale, przyznaję, teraz to wydaje się dosyć surrealistyczne.
    Prezeska zostanie wyeliminowana jak najszybciej, później już jej nie ma.
    No to jak to jest? Nie chciał marnować czasu i zainteresował się boiskami czy rzucał tęskne spojrzenia? Bo to się wyklucza. – a wiesz, że pisząc tę scenę, przeszło mi to przez myśl? XD ale w końcu stwierdziłam, że to jakieś moje bezpodstawne uczucia i zrezygnowałam z poprawy.
    Minęli małą, wybudowaną w średniowiecznym stylu kapliczkę, a Zara pozwoliła Joshui przyspieszyć na dłuższym odcinku. – Z jednej strony wszyscy uczniowie mają zakaz rozmowy z pomarańczowymi, przestrzegają go, są jednakowo ubrani i zdyscyplinowani, a z drugiej już tutaj pokazujesz mi, że dyrektorka nie przestrzega własnych zasad, bo wcześniej kazała Joshowi nie przyspieszać. Zdecyduj się, proszę. – dłuższy odcinek, na którym nie było dzieci, więc moim zdaniem mogła mu pozwolić na chociaż małe zaoszczędzenie czasu, zważywszy na to, co jeszcze go czekało. Po drugie, kto nie przyspiesza (chociaż lekko) na odcinkach drogi w terenie niezabudowanym, w środku dnia, kiedy nie ma żadnych przechodni (luźny przykład, proszę nie bić, znam podstawowe przepisy)?
    A ten anagram chociażby skąd wziął? – chodził do szkoły, czytał różne wpisy w internecie, to mógł natknąć się na anagram i sprawdzić, co to jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to nie jakiś chamski przytyk, lecz odnoszę wrażenie, że traktujesz dwunastolatków jako takich wypierdków metr dwadzieścia. – Noo, trochę z Ele poleciałyśmy, właśnie tak ich w tej scenie traktując. Wybacz, nie wiem, co nam strzeliło do głowy, ale własnie wpisałam w Google średni wzrost dwunastolatka i ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu wyszło +/- metr pięćdziesiąt. Olaboga, jak te dzieci szybko dorastają...
      xD

      Josh jest wysoki – metr siedemdziesiąt miał na luzie – no okej, wzrost wzrostem, ale tu już chyba trochę poleciałaś...

      Po drugie, kto nie przyspiesza (chociaż lekko) na odcinkach drogi w terenie niezabudowanym, w środku dnia, kiedy nie ma żadnych przechodni (luźny przykład, proszę nie bić, znam podstawowe przepisy)? – Na pewno nie dwunastolatkowie z jednego prostego powodu. Nikt nie pozwoliłby im siąść za kółkiem. :D

      A ten anagram chociażby skąd wziął? – chodził do szkoły, czytał różne wpisy w internecie, to mógł natknąć się na anagram i sprawdzić, co to jest. – No mógłby, mógłby, ale z takiego krótkiego zdania już można wnioskować, że interesuje się też jakimś szaradziarstwem, a to wraz z umiejętnościami sportowymi, informatycznymi, majsterkowaniem, NASA i tak dalej robi z niego już w pierwszych notkach postać o szerokim spektrum zainteresowań, nie wiem, czy nie jest tego za dużo. Tym bardziej że potem trochę mu umiejętności jeszcze dojdzie.

      Usuń
    2. Josh jest wysoki – metr siedemdziesiąt miał na luzie – no okej, wzrost wzrostem, ale tu już chyba trochę poleciałaś... – no właśnie to z mojej strony okej, bo chcąc, nie chcąc, na co dzień widuję dwunastolatków i nawet jeśli nie mam w oczach linijki, to kiedy niektórzy szóstoklasiści stają obok moich kolegów, którzy nawet przekraczają metr osiemdziesiąt, aż się dziwię, bo... niektórzy są prawie równi. Tak samo ja – metr sześćdziesiąt i przy niektórych czuję się jak krasnal, bo patrzę na nich z dołu. Więc nie, nie poleciałam.

      No mógłby, mógłby, ale z takiego krótkiego zdania już można wnioskować, że interesuje się też jakimś szaradziarstwem – nie o to mi chodziło! Może nawet nie tyle, co czytał artykuły, tylko po prostu gdzieś usłyszał, w środku nocy mu się przypomniało, nie dawało spokoju, to sprawdził i zapamiętał. Autentyczna sytuacja z życia paru moich znajomych.

      Usuń
  8. To brzmi, jakby oni te koszulki dostawali zamiast wypłaty... – bo to jest taka jakby forma wypłaty!
    Od początku traktuje go wyjątkowo. To znaczy nie wiem, być może innych też powitała tak milutko, nie mam porównania, ale pieści się tak, że dziwię się, że CHERUB jeszcze nie padł. – Nie traktuje go wyjątkowo; w podstawie było podobnie. Każde dziecko jest traktowane jako potencjalny agent i ktoś, kto może dużo zawojować w historii świata, więc czemu by nie traktować ich wyjątkowo? W końcu to dzieci z ponadprzeciętną inteligencją i mające się zmierzyć z największym złem świata.
    Z jednej strony w organizacji panuje zasada, że nie rozmawia się z gośćmi, z drugiej strony za rozmowy nie wyciąga się konsekwencji, z trzeciej strony goście ci jeżdżą sobie z prezeskami wypasionymi wózkami golfowymi… – kto powiedział, że nie wyciąga się konsekwencji? Nie zostało to uwzględnione, ale to CHERUBINI MAJĄ ZAKAZ rozmowy z pomarańczowymi, nie pomarańczowi z cherubinami. Co do wózków golfowych – kampus jest ogromny i zwiedzenie go pieszo zajęłoby kawał czasu, ale rozumiem, o co chodzi.
    Wszystkie kobiety w twoim uniwersum są takie same? Wyluzowane, nawet gdy pełnią dość ważną i odpowiedzialną rolę? – nie umiem prowadzić kobiet, niestety, ale na pewno nad tym popracuję chociażby w drugim tomie, kiedy mam starcie trzech różnych damskich charakterów.
    Joshua delikatnie zahamował. – Skąd Joshua ma takie wyczucie? – bo... dobra, mniejsza. Faktycznie mógłby mieć większe problemy z tym hamowaniem. A może miał wyczucie po nocach spędzonych z PS4? Chociaż to faktycznie tak jakby nie to samo...
    Jeździ wózkiem dopiero pierwszy raz, w ogóle nie powinno mu iść na początku, wózek mógłby mu zgasnąć raz czy dwa, żeby było trochę bardziej naturalnie. Bohaterowi nikt nawet wytłumaczył, jak odpalić takie cudo, a co dopiero delikatnie nim hamować. – e no, faktycznie. W sumie nigdy nie zagłębiałam się w mechanikę, to i nie pomyślałam, że coś takiego mogłoby się zdarzyć. Dla mnie jakikolwiek pojazd działa tak: kluczyk > stacyjka > przekręć > działa > jedź > dotrzyj do celu > zgaś. Chyba dosyć wyidealizowana wizja...
    Biopsja – jak już pisałam, tak było w oryginale i całkowicie się nim podpierałam, bo nie pomyślałam, że może powinnam zrobić research. Następnym razem zrobię, daję słowo.
    Chociaż chyba zrobiłam, ale tylko po to, żeby zobaczyć, na czym to polega. Brawo ja.
    Nie wiem, że biopsje są wykonywane ze znieczuleniem, bo po pierwsze: nie doczytałam, po drugie: nie pomyślałam, po trzecie i znów: to było tak po prostu w oryginale, przyszedł doktorek, siema siema, wbił głównemu bohaterowi igłę, ten coś tam jęknął, ale nic poza tym. Chciałam nawet poszukać fragmentu, ale teraz nawet nie mogę go znaleźć... Jeśli się okaże, że to jednak wyglądało inaczej, to bardzo przepraszam, ale jestem pewna, że gdzieś to widziałam.
    Znalazłam! Po biopsji w tomie 13. (Republika, rozdział 44.) rekruci po paru kolejnych badaniach ruszyli na dojo.
    A co do liczenia – musiałam zrobić coś podobnego podczas szczepienia i postanowiłam wykorzystać to tutaj. :D Chociaż pewnie biopsja i szczepienie to niebo a ziemia...
    sekwojowe bale – przepraszam! Zapomniałam, że przecież jestem mózgiem Josha, kurza stopa. D: Nienawidzę moich niedopatrzeń.
    dojo – znów przepraszam za niedopatrzenie.
    nadludzki wysiłek – o nim też już pisałam. W orygninale było tak, że wszystkie próby robiono w jeden dzień niezależnie od tego, czy rekrut był jeden, czy o członkostwo w CHERUBIE ubiegało się pięć osób. Tylko inaczej tworzono konkurencje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nadludzki wysiłek – o nim też już pisałam. W orygninale było tak, że wszystkie próby robiono w jeden dzień niezależnie od tego, czy rekrut był jeden, czy o członkostwo w CHERUBIE ubiegało się pięć osób. Tylko inaczej tworzono konkurencje. – No właśnie jeszcze rozprawkę bym zrozumiała, kurczaka też, może i te dojo po jakiejś dłuższej przerwie od biopsji, nie wiem, może wieczorem, ale basen do tego zabiegu mi w ogóle nie pasował ze względu na kontakt z wodą, bieżnia zaraz po też trochę absurdalna się wydaje. Zamiast tego posadziłabym Josha przed kompem, żeby się popisał swoimi umiejętnościami, skoro tak się u psycholog nimi przechwalał... wiesz... no, ta strzelba. xD

      Usuń
    2. Cześć, Autumn!
      Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałabym wrócić do kwestii biopsji. Dziewczyny sporą część wątpliwości natury medycznej konsultowały ze mną, dlatego czuję się w pewien sposób odpowiedzialna za wyjaśnienie Ci tego wątku.
      Mianowicie mamy dwa rodzaje biopsji aspiracyjnejcienkoigłową oraz gruboigłową.
      Jak już pewnie się domyślasz, gruboigłowa jest bardziej bolesna i wykonywana za pomocą... grubszej igły. Po niej będzie więc konieczny bardziej oszczędzający tryb dnia, by nie doszło do stanu zapalnego w obrębie pobranego wycinka.
      Co pobieramy w poszczególnych biopsjach aspiracyjnych?
      W przypadku biopsji aspiracyjnej cienkoigłowej są to płyny, zawiesiny i skromne fragmenty tkanek na poziomie komórkowym. Najczęściej dotyczy to narządów wewnętrznych i służy do diagnostyki w kierunku zmian nowotworowych.
      W przypadku Twojej akcji w opowiadaniu jest jednak nieco inaczej. Jeśli dobrze pamiętam, to chodziło o fragment tkanki mięśniowej. Przypuszczam, że badano w ten sposób wydolność tkankową, zatem potrzebowali większego fragmentu, którego zbyt cienka igła nie pobierze. Przechodzimy do biopsji aspiracyjnej gruboigłowej. Jak nazwa wskazuje, stosowana jest grubsza igła (jeśli kiedyś będziesz oddawała krew, to poznasz się z jej średnią nieco bliżej, ale na tę chwilę dopowiem, że rozmiarowo odpowiada właśnie tym w punktach krwiodawstwa, w stacji dializ i igłom, przez które rozpuszczamy antybiotyki, bo średnica jest dość duża, by nie zatkać przepływu), sam zabieg polega na wydobyciu fragmentu tkanki. Nie jest to szczególnie bolesne, ale z pewnością inwazyjne, dlatego w pierwszej dobie konieczny jest tryb oszczędzający, a dyskomfort może być odczuwany przez kilka kolejnych dni.
      Rozumiem, że wzorowałaś się na książce i absolutnie nie wymagamy od Ciebie, żebyś znała się na wszystkim! Po prostu fakt, że autor nie przejął się jakimkolwiek realizmem nie oznacza jeszcze, że musisz iść w jego ślady. Dlaczego nie miałabyś naprawić tych błędów? Czemu masz przejąć jego ignorancję? Weź to, co najlepsze i stwórz z tego coś swojego. Postaramy się w tym pomóc najlepiej, jak możemy. :)

      Pozdrawiam cieplutko
      Ayame

      Usuń
    3. Skoia, no faktycznie mogłam go posadzić, ale wtedy tak się spieszyłam z akcją, że nawet o tym nie pomyślałam. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w przyszłości go posadzić... i na pewno zostanie posadzony, nie tyle na próbach, co pod koniec kariery cherubina. Mam już nawet obmyśloną całą scenę. XD Chociaż, przyznaję, przydałyby się jeszcze jakieś epizody po drodze.

      Ayame, dziękuję bardzo za wytłumaczenie! Teraz mam już naprawdę jasny obraz tego, jak to wygląda i już nie czuję się tak głupio, jak na początku.. to znaczy wciąż czuję się trochę głupio, ale mniejsza.
      Tyle że ja naprawdę nie wiedziałam, że po biopsji trzeba tak postępować! Określenia nigdy w życiu nie słyszałam, a wytłumaczenie w książce wydało mi się wystarczające, więc nie zasięgnęłam po dokładniejszy research. I pewnie, że poprawię błędy, chociażby dla poczucia spokoju wewnętrznego. xD

      Usuń
  9. Poza tym naprawdę prezeska nie wie, że dojo to słowo, które oznacza miejsce treningów sportów walki? Tak po prostu? Nie wie, co jej wybudowali pod nosem? – może to głupie, co teraz powiem, ale... tak właściwie to nie pod jej nosem, tylko pod nosem poprzedniego prezesa CHERUBA. :D Ale doskonale rozumiem, o co chodzi. Łatwo sprawię, żeby Zara wpisała dojo w translator Google.
    A nie bolał go przypadkiem też krwiak po ciosie w nerki od gangstera? Nie? A ból głowy z rana też już przeszedł, nie pogorszył się po inwazyjnej biopsji i przy wzmożonym wysiłku fizycznym? Udo też już okej, yup? – odpłynęłam kolejny już raz.
    I dalej też odpłynęłam. Poprawię, bo aż nie mogę na to patrzeć.
    Naprawdę sądziłaś, że jak ktoś naogląda się, nie wiem, dajmy na to, łyżwiarstwa figurowego, to na pierwszej lekcji będzie potrafił zrobić chociaż prosty toeloop? – cóż... aż mi głupio. Ja się serio powinnam pobawić z Joshem w głupiego i głupszego.
    Bo pobudka w nowym miejscu, biopsja mięśnia i wysiłek fizyczny na czczo to dla dwunastolatka wciąż za mało, prawda? – wciąż trzymam się oryginału.
    Co tu się właściwie dzieje? Dlaczego Josh najpierw prowokuje do kłótni słownej, potem się wycofuje, bo zaczyna sobie przypominać, że jest w miejscu, w którym dzieciaki mogą być… no cóż, groźne, ale jednak nadal rzuca tępe hasła? Przecież to mocno nielogiczne, wręcz głupie. Jak chcesz, by był mocny w gębie i mówił szybciej, niż myślał, to jednocześnie nie wkładaj mu do głowy przemyśleń, które powinien naturalnie wziąć przecież pod uwagę. – ja już sama nie wiem, czemu w tym momencie tak potraktowałam konflikt Archie vs Josh, w każdym razie – miał wyjść realniej, bo później pojawia się jeszcze parę razy.
    [O kurczaku] Josh, co jest z tobą nie tak?! – domyślam się, że wyczułaś, ale jego słowa to całkowity sarkazm. Jest padnięty, a na dodatek dają mu jakiegoś kurczaka. W miejscu, w którym każdy ma trzeci czarny dan w karate, sarkazm był jego jedyną obroną.
    Z jednej strony próbujesz stworzyć coś dojrzałego, a z drugiej brak ci podstawowych informacji z podstawówki. Czy wiesz, że ptaki nie mają odbytu i cewki moczowej, tylko kloakę, która jest ujściem zbiorczym trzech układów? Poza tym jak można opróżnić zawartość jelit? Prędzej jelita z ich zawartości. Do tego od kiedy kurczak charczy? To tak, jakbyś napisała, że koń wymiotuje. No nie da się po prostu. – nie brakuje mi informacji, po prostu nigdy nie miałam lekcji o ptakach! Ale w sumie racja, na logikę – ptaki są zbudowane inaczej od ssaków, więc raczej ich części nie nazywają się tak samo. Co do charczenia – czemu dyskryminujesz charczące kurczaki?
    Dobra, wróćmy na ziemię. Kurczak charknął w oryginale. Znaczy, jak teraz zajrzałam, to jednak nie charknął. Co mi się ubzdurało...?
    Poza tym – nie zauważyłam wcześniej u Josha zapędów sadystycznych. Sądzisz, że dwunastolatek bez mrugnięcia okiem, bez chwili zastanowienia zabiłby kurczaka długopisem? – przyznaję, że mogłam rozszerzyć jego protesty, ale na swoją obronę powiem, że Rooney (czy jeszcze wtedy Llewelyn) był padnięty i chciał zakończyć wszystkie zadania jak najszybciej, więc półżywy już nawet nie patrzył na to, czy to jest kurczak prawdziwy, gumowy, a może żelek. Chciał po prostu mieć święty spokój, bo w końcu był cały obolały.
    Oczywiście Josh trzyma cegłę, więc może machać tylko nogami i jedną ręką, ale udaje mu się to nawet wtedy, gdy jakiś koleś podkręca sztuczną falę. Naprawdę nie wiem, jak to skomentować. – po prostu znów, niezliczony już raz, odpłynęłam i to dosyć daleko.
    Masz świadomość, że pustak i cegła to dwie różne rzeczy? – już szukając synonimy, mocno mi coś nie grało...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łatwo sprawię, żeby Zara wpisała dojo w translator Google. – No to się zdziwi, bo to nic jej nie da xD KLIK. xD Dojo to dojo, po prostu.

      domyślam się, że wyczułaś, ale jego słowa to całkowity sarkazm. Jest padnięty, a na dodatek dają mu jakiegoś kurczaka. – No właśnie wiem, tylko czy zabawa w życie i śmierć na żywym organizmie jest powodem do sarkazmu?

      Więc półżywy już nawet nie patrzył na to, czy to jest kurczak prawdziwy, gumowy, a może żelek. Chciał po prostu mieć święty spokój, bo w końcu był cały obolały. – Nie widać tego padnięcia, zmęczenia. Dla mnie w tej scenie dwunastolatek z premedytacją zabija zwierzę długopisem i ma to wszystko w nosie, a po tym jakby nigdy kontynuuje trening, żałując, że nie ma żelu do włosów.

      I to jest strasznie smutne. Jedna ze smutniejszych scen całego opowiadania ukazująca bezduszność zwykłego, choć utalentowanego sportowo, nastolatka.

      Usuń
    2. Jak ja coś czasem napiszę... ale dobra, mniejsza z tym. W każdym razie bardziej chodziło mi o to, że dowie się dokładniej, czym jest dojo.

      Sarkazm z bezradności.

      Hm, czyli zdecydowanie nie wyglądało to tak, jak powinno. Motyla noga.

      Usuń

  10. Dziwię się, że CHERUB nie chce zatrzymać go u siebie i tu dać mu czasu do namysłu – organizacja pozwala mu pożegnać się z przeszłym życiem. Ciekawe, czy chociaż ktoś go będzie pilnował, czy – zupełnie jak w domu dziecka – przedstawiciele rządowi puszczą go sobie samopas jakby nigdy nic? – znów: oryginał. Jeśli chłopak nie mieszkał na drugim końcu kuli ziemskiej, to mógł wrócić. A dodatkowo jest Warren.
    – Wręcz uwielbiam duże wysokości i adrenalinę – odparł. – Jasne, lubił piłkę, lubił wuef, ale był też nerdem. Duże wysokości i adrenalina? Skąd o tym wie? Przecież ma dwanaście lat, nigdy nie skakał na bungee i tym podobne. Nie miał takich mocnych wrażeń. Autumn, opanuj go trochę! – racja, poszalałam!
    czy Warren już zarąbał Joshowi plecak i zwiał z jego forsą? – ciekawa historia alternatywna. Hmm, może jakaś miniaturka, co by było, gdyby...?
    I czuję się porządnie rozczarowana samą sobą, gdy widzę, że kompletnie nie udało mi się ukazać klimatu CHERUBA takim, jakim naprawdę jest. Udało mi się stworzyć luźną organizację, która wcale nie przypomina dziecięcej agencji wywiadowczej... i naprawdę nie wiem, w którym miejscu zbłądziłam. Chyba byłam ślepa i lekko upośledzona umysłowo, skoro nie dostrzegłam tego wszystkiego, co wytknęłyście mi w ocenie – teraz wydaje mi się to takie oczywiste. Aż mi głupio, że nie udało mi się pokazać prawdziwego CHERUBA i jego świetnej strony, że nie udało mi się zainteresować was tą organizacją na tyle, byście były zaciekawione, co będzie dalej.
    Po tych pięciu rozdziałach czuję jedynie wielkie rozżalenie tym, że praktycznie nic nie wyszło tak dobrze, jak mogło, a dodatkowo mam wrażenie, że zrobiłam regres względem roku 2016. :') Jak będę miała chwilę czasu i skończę komentować tę ocenkę, to porównam ją z analizą mojej poprzedniej większej produkcji, ale póki co czuję się... źle. Za całokształt.
    Dobra, na dzisiaj to tyle, bo podczas komentowania czułam, że powoli stawałam się zgryźliwa i momentami bezczelna. :') Wrócę pewnie jutro, a tymczasemw

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kurczę, zjadło.
      a tymczasem idę pisać rozdział, miłego wieczoru/dnia/poranka/czegokolwiek!

      Usuń
    2. A więc tak. Przeczytałam spore fragmenty Ucieczki i Rekruta, którą wyżej mi wskazałaś, aby mieć szersze spektrum przy odpowiedzi na pytanie, dlaczego w książce zainteresowanie czytelnika świetną agencją wyszło, a u ciebie... no nie do końca.
      Zebrałam sobie z tego porównania was całkiem sporo wniosków, postanowiłam je sobie nawet wypunktować, aby było nam łatwiej przy ewentualnej dyskusji.

      1. Przede wszystkim kwestie narracji. Ty opisujesz wszystko z perspektywy Josha, w książce Ucieczka natomiast nie wyczułam tak wyraźnie wyszczególnionych perspektyw. Tam to, czy akcja nas zainteresuje, było w rękach ciekawego opowiadacza plus działających bohaterów. U ciebie zainteresowany powinien być głównie Josh. A nie jest. Momentami brakuje mi jego refleksji i emocji na temat nowego miejsca, w którym się znalazł. Opisuje on różne nowe elementy, z którymi się spotyka, i zajęcia, w których uczestniczy, ale dużo w nim ironii i sarkazmu, którym się broni w dialogach i przemyśleniach. A gdy nie rzuca sarkazmem, jest obojętny i jakby wszystko mu wisi i powiewa.
      Ironia i sarkazm nie są fajne, kiedy nie znamy jeszcze dobrze bohatera – nie wiemy, że się broni; może nam się wydawać bucowaty, przemądrzały i znudzony. Josh właśnie taki jest w moich oczach; skoro on sarkastycznie i wyniośle odnosi się do ludzi w nowym towarzystwie, to czytelnik zakłada, że to, co mu robią, mu się nie podoba, CHERUB nie jest więc fajny. Skoro nie podoba się głównemu bohaterowi, nie będzie się podobać i mnie, bo jego POV nie będzie na mnie pozytywnie oddziaływał. Będę zmęczona i znudzona tak samo jak on.

      2. Książka Ucieczka już od pierwszych stron zarzuca czytelnika akcją i przygotowuje na to, że CHERUB to organizacja bardzo wymagająca i przemyślana. Zaczynam ją od sceny dynamicznej, w której biorą udział agentki w czasie konkretnej misji. Mam spojrzenie z zupełnie innej strony; widzę zaangażowanie, pasję, trudności, z którymi młodzi ludzie muszą sobie poradzić albo... zginą. To nie zabawa.
      U ciebie natomiast mamy przez całe opowiadanie perspektywę jednego bohatera, który poznaje CHERUBA z czasem, dopiero w piątym rozdziale, na absurdalnym szkoleniu... Jest traktowany w moich oczach wyjątkowo (nie wiem, że to rutyna i każdy agent na początku tak ma), jeździ wózkiem po kampusie, rozmawia z prezeską na lajcie, omal nie przejeżdża dzieciaka, wywołuje kłótnię na stołówce, mimo że nie jest u siebie, za chwilę każą mu robić jakieś dziwne rzeczy z cegłami i kurczakami... Nie przekonuje mnie to, bo nie czuję, że to coś ważnego. Absolutnie nie czuję powagi sytuacji i to uczucie, po takim wstępie, niestety utrzymuje się do samego końca, trudno to naprawić.

      3. Czytając Rekruta, bawiłam się lepiej i wczuwałam dużo łatwiej. Przede wszystkim nie było tam ani słowa o biopsji, a więc większość uwag odnośnie stanu fizycznego Josha nagle traci znaczenie [nie wiem, co z tą biopsją w tomie 13. Uznajmy może, że autora też trochę poniosło]. Josh mógłby większość wyzwań przejść bez niej normalnie.
      Dodatkowo James z Rekruta niektórych elementów po prostu nie zrobił, na przykład nie zanurkował przez paniczny lęk przed wodą. Takich bohaterów docenia się bardziej.

      Usuń
    3. 4. Ten sam James zaczyna szkolenie od złamania nosa w dojo i jakoś udaje mu się przetrwać do końca, nie jest jednak tak hardcore'owo. Na przykład w oryginalne tor przeszkód jest aż o jedną trzecią niższy niż twój. Fakt, pojawiły się podobne próby, jednak w moim odczuciu nie były one aż tak drastyczne, jak te przedstawione przez ciebie. Pływanie z cegłą nagle nie wydaje się już takie trudne. Kurczak? Okazuje się, że za kategoryczne odmówienie też można zdać, jest to wytłumaczone w dialogu, więc nagle przestaję mieć do CHERUBA pretensje, że szkoli psychopatów.

      5. W Rekrucie dodatkowo ta drastyczna scena została... pominięta. Jest napisane, że bohater chwycił za długopis i w tym momencie scena się urywa. Nawet jeżeli zadanie jest straszne i obrzydliwe, w kolejnej scenie mamy tor przeszkód i zagłuszamy moralniaka kolejnymi emocjami. U ciebie autentycznie dzieciak przebija kurczakowi tchawicę, potem jest jeszcze jakieś pierdu-pierdu nad zwłokami zwierzęcia, że Zara ma trójkę dzieci. No super. xDD

      6. W tekście autora panuje bardziej poważna atmosfera, jedynie odrobinę luźna, a u ciebie jest odwrotnie – zbyt lutnio, a nie bardzo poważnie. Mac ma styl, to trzeba mu przyznać. Zarze na moje oko go brakowało, nie wyglądała jak prezeska, ale zwykła wychowawczyni, która za bardzo spoufala się z rekrutem.

      7. W twojej wersji, zanim poznałam naprawdę wymagającego CHERUBA, dostałam sporo lania wody i moje tempo czytania się strasznie rozleniwiło. A tu nagle przychodzi rozdział piąty, akcji w nim jest bardzo dużo – czytelnik nagle uznaje, że to dla niego nowe, nienaturalne. Nagle – jeb-jeb-jeb – bombardowanie kolejnymi scenami jakichś wyzwań; agenci biorą ducha winnego chłopca, któremu zmarli rodzice, na tortury – tak to widzę.
      Gdybyś od początku utrzymywała tempo historii i tempo narracji, skupiała się na scenach-konkretach, czytelnik nie miałby wrażenia, że w tym piątym rozdziale nagle cię poniosło. Ty opowiadanie zaczynasz jednak sceną meczu, a potem w sumie to nic się nie dzieje, nawet scena walki Warrena czy kradzieży są przegadane, dość toporne i nagle budzimy się nago w jakimś domu wariatów.

      Po Rekrucie nie mam takiego odczucia, nie widzę tortur ani domu wariatów, tylko faktycznie agencję wywiadowczą przygotowującą młodych ludzi do ciężkiej pracy, ale styl początku od stylu rozdziału, w którym pokazana jest rekrutacja, nie różnią się od siebie. Autor jest wyważony, waży też wykorzystywane słowa. Książka to kwintesencja akcji, pewnie dlatego tak porywa, aż chce się wyobrażać te wszystkie sceny. U ciebie z tym średnio.
      Dlatego to na tym radzę ci skupić się najmocniej. Abyś zaczynała sceny najbliżej końca i kończyła je po punkcie kulminacyjnym, i aby skupiać się na scenach tylko tych, które budują fabułę.

      Usuń
    4. Po tych pięciu rozdziałach czuję jedynie wielkie rozżalenie tym, że praktycznie nic nie wyszło tak dobrze, jak mogło, a dodatkowo mam wrażenie, że zrobiłam regres względem roku 2016. :') – Ale po ocenie zawsze będzie mogło wyjść w końcu tak, jak chcesz. Pamiętaj, że w sumie my też nie jesteśmy jakimiś wyroczniami, bardziej wczuwamy się w zwykłego czytelnika. Na dodatek problem jest taki, że nie znamy kanonu.

      Dobra, na dzisiaj to tyle, bo podczas komentowania czułam, że powoli stawałam się zgryźliwa i momentami bezczelna. :') Wrócę pewnie jutro – etam, zgryźliwości i bezczelności nam niestraszne, nawet lubimy. :) Nam też się czasami wymykają, ale przynajmniej bywa zabawnie, gdy się już trochę ochłonie.

      Usuń
    5. 3. No właśnie, James nie zanurkował, bo bał się wody. Joshua się nie boi, więc to zrobił, ale... to już takie tłumaczenie wisielca. Joshua śpiewająco zaliczył wszystkie testy, a nie powinien, jeśli nie chciałam zrobić go postacią idealną (a na sam koniec i tak nią został, chociaż broniłam się przed tym rękami i nogami).

      4. Tor przeszkód był niższy, bo wydarzenia z tego tomu miały miejsce... w 2004 roku. W 13. tomie, ponad dziesięć lat później, tor wyglądał zgoła inaczej.
      A pływanie z cegłą chyba trochę przerobiłam, jeśli dobrze pamiętam. W skrajność.

      5. Wtedy ta scena wydawała mi się całkowicie okej. XDD

      7. No właśnie, styl. Muchamore ma całkowicie inny styl od mojego i wątpię, że kiedyś będę pisać podobnie do niego – wartka akcja i te sprawy, bo zwyczajnie... to nie mój styl. Ja lubię powoli dryfować i się rozglądać, podczas gdy Muchamore skupia się na akcji. Tutaj jest ta ogromna przepaść.

      Usuń
    6. 7. No to może... powinnaś wybrać jednak inny gatunek? Kryminały, sensacje, przygodowe powieści młodzieżowe mają to do siebie, że czytelnika porywa konflikt i rosnące wraz z nim napięcie, a to da się uzyskać poprzez, no cóż, dość wartkie tempo. Nie chodzi o to, by pisać całość krótkimi zdaniami, ale by skupiać się na konkretach, akcji, gdy wymaga tego fabuła. Jak chcesz napisać opowiadanie strice przygodowe o młodych agentach, nie skupiając się na tej nieszczęsnej akcji? Na pewno sama czujesz napięcie, czytając takie powieści jak te o CHERUBIE; nie wiem, czy czytałaś może kiedyś Krzyśka Petka i jego Porachunki z przygodą (to akurat moja ukochana seria z dość wczesnej młodości, też o nastolatkach przeżywających różne przygody) – więc aby intrygować czytelników akcją, ta akcja powinna być zwarta i dynamiczna. Dochodzi do momentu, w którym musisz zdecydować, czy piszesz tak, by czytelnik mógł się prawdziwie wczuć i czerpać z czytania maksymalną frajdę, czy piszesz dla siebie i rozkoszujesz się dryfowaniem, przekonując do tekstu czytelników, których niedynamiczny tekst o agnetach może zwyczajnie nie ponieść. Ale może zainteresować ich fabuła dziejąca się gdzieś obok CHERUBA, relacje młodzieżowe i tak dalej. Wiesz, obyczajówka.

      Nie chodzi, by w przypadku wyboru pisania przygodówki bogatej w akcję całkowicie rezygnować ze swojego stylu, ale by dopasować go do sceny, którą chcesz mieć w swojej historii. Inaczej rozpiszesz scenę pasywną, w której Josh pisze wypracowanie o żabach, a inaczej scenę, w której dochodzi do strzelaniny i trzeba brać nogi za pas. To jest kwestia mieć albo nie mieć – mieć lepsze i bardziej działające na czytelnika sceny dynamiczne albo nie mieć ich. Za rezygnacją idzie zmiana gatunku; a nóż widelec okaże się, że w trochę spokojniejszej obyczajówce o zdegenerowanej młodzieży odnalazłabyś się lepiej? ;)

      Usuń
  11. Joshua nigdy nie potrafił zasnąć w podróży dokądkolwiek, dlatego w ładowni furgonetki, bez okien i bez jakiegokolwiek zajęcia nie mógł zabić niewyobrażalnej nudy snem. – Od kiedy potencjalnych rekrutów wozi się jak przestępców? – skoro sam CHERUB jest organizacją ściśle tajną, to i jego lokalizacja pozostaje ściśle tajna. Joshua jeszcze nie zgodził się na dołączenie do CHERUBA, więc nie może wiedzieć, gdzie leży kampus; gdyby mógł się dowiedzieć, po co mieliby podawać mu zastrzyk nasenny przed przyjazdem?

    Truckerska czapka – a dałabym sobie głowę uciąć, że kiedyś usłyszałam ten wyraz właśnie w kontekście czapki.

    Potem piszesz o tym, że McDonald’s był zły, bo niezdrowy, jednak prosiłabym o konsekwencję. – chodziło mi bardziej o jedzenie, tak samo kierowcy; kawa nie zalicza się do jedzenia, tylko do napojów.

    Ciotka – historyjka wymyślona na poczekaniu. Dwunastolatek raczej zbytnio by się nad tym nie zastanawiał.

    jednocześnie ta kradzież piwa… Ludzie z organizacji o tym nie wiedzą? – stary nałóg dobry jest. W drugim tomie wszystko rozwiązuje się tak na amen. Naprawdę na amen.

    No ale przecież Josh zdał wszystkie testy; jak na dwunastolatka, który po prostu lubi wuef, i tak się wykazał. – ale nie zdobył czarnych pasów w pięciu sztukach walki, nie umiał sześciu języków... Więc, tak, według Warrena mógł być trochę... zacofany pod cherubowym kątem.

    OdpowiedzUsuń
  12. Legenda – jestem pewna, że w CHERUBIE słowo legenda zostało kiedyś użyte w kontekście wymyślonej historyjki, której należało się trzymać. Wiesz, zaplecze fabularne.

    bardzo dużo uśmiechów – będzie więcej. Nie kontroluję ich.

    Dwunastolatek może być ładny, nie przystojny. – tyle że dwunastolatka do dwunastolatka może powiedzieć, że jest przystojny. W końcu w tym wieku powoli uważa się siebie samych za dorosłych. X D

    Bardzo naturalna reakcja Josha, na dodatek podoba mi się, że dramatu nic nie zwiastowało, pojawił się on w scenie, w której bohater całkiem nieźle się bawił (dialog z Aithne przyjemny, jednak znów – nie czuję w nim dwunastolatków). – dziękuję bardzo, o to mi chodziło! Cel osiągnięty! :D I już nawet kij z rozmową!

    Dlaczego Josh tak zwyczajnie nie porozmawia z kimś o tym? Przed chwilą zastanawiał się, czy ludzie wiedzieli i dlaczego nikt mu nie powiedział. Courtney, kiedy wrócił w nocy, gdyby wiedziała, mogłaby podejrzewać, że np. bohater zniknął, chciał być sam, dowiedział się o sytuacji z domem, która go przerosła… – Nie porozmawia, bo nie lubi rozmawiać o swoich uczuciach. Chociażby rozmowa z Aithne w trzecim rozdziale i to, jak ciężko mu się było wysłowić; albo rozmowa z Faith w jednym z końcowych.

    A babka zaspana przywitała go w progu i kazała iść spać. Nie wiem, jakie są procedury, kiedy dziecko z placówki gdzieś się zawierusza – czy nie wzywa się policji, nie wszczyna poszukiwań? – W oryginale także nie została wezwana policja.

    Misje rekrutacyjne.
    Wyobraź sobie, że jesteś tajnym agentem na bardzo ważnej misji. Jesteś o krok od dowiedzenia się, kto stoi za zamordowaniem sławnego polityka, aż nagle... bum. Robisz parę rzeczy źle (wcześniejsze wydarzenia były wymyślone; teraz nie będę zdradzać, bo to dosyć ostry spoiler), jesteś ścigana przez bandę terrorystów, tracisz kontakt z koordynatorem misji, aż wreszcie, bo wielu trudach, udaje ci się znaleźć kontakt z Wulkanizacją Jednorożec i wracasz do kampusu. Zajebiście wyposażonego kampusu, o którym przeciętny dzieciak nawet nie marzył. Świetny, najnowszy sprzęt, świetna edukacja, multum możliwości.
    Trafiasz na dywanik. Zara pyta, co zrobiłaś źle.
    Kończy się na tym, że ze świetnie wyposażonego kampusu trafiasz do zniszczonego, ewidentnie potrzebującego gruntownego odrestaurowania, domu dziecka, żeby zrekrutować jakieś inne dziecko.
    Nie bez powodu wszyscy agenci, którzy kiedykolwiek byli na misji rekrutacyjnej, ich nienawidzą. Nawet jeśli zadanie Warrena trwało dosyć krótko (czyli zbadanie, czy Joshua był dobrym materiałem na agenta), to była to jedna z gorszych i żmudniejszych kar. Nie zawsze się też zdarzało, że agentowi udało się znaleźć pokój z rekrutem, więc szukanie jednego dzieciaka świeżo po ogromniej stracie w dziesiątkach innych dzieciaków po ogromnej stracie mogło być dosyć żmudne. Na dodatek Warren, wróciwszy do kampusu, musiał sprzątać kible w centrum planowania misji przez najbliższe pół roku.
    Więc nie, po zawaleniu misji nie dostaje się bezpośrednio kolejnej. I jeśli już Joshua został zrekrutowany przez Warrena, ten na pewno nie przyjechał w innym celu. Skąd Warren miałby wiedzieć, czy Joshua w jakikolwiek sposób się nadaje, nie zaglądając wcześniej we wszystkie informacje, jakie CHERUBOWI udało się zdobyć?

    OdpowiedzUsuń
  13. 08.
    Chyba że Josh zakłada, że przez wszystkie lata nie będzie potrzebował żadnego innego znajomego, bo sam Warren mu wystarczy... – a czemu nie? Skoro nie lubił ludzi i z reguły był dosyć bojowo/sceptycznie (to drugie według mojego notatnika), to równie dobrze Warren mógł mu wystarczyć.

    A jak ktoś pozna go po twarzy, a nie po nazwisku? Hmm… ciekawa kwestia. – nie ma takich szans. Agenta nigdy nie pośle się do miejsca, z którego pochodzi/w którym kiedyś był, bo istnieje właśnie to ryzyko wykrycia. Chyba że mieszkał w jakimś miejscu x lat wcześniej, wydoroślał, zmienił się na twarzy, to wtedy farbuje mu się wszystkie włosy na ciele i jazda; ale robi się tak tylko wtedy, jeśli agent może mieć istotne informacje na temat misji.

    Poza tym czy ludzie z organizacji nie dziwią się, skąd taki dzieciak ma tyle kasy? Nikt go o nic nie zapytał? A może oni wszystko już wiedzą, w takim razie dlaczego nie pyta Josh? Skoro są tacy świetni, to na bank kojarzą, kto mu zjarał dom i dlaczego! – jak to, to w końcu nie uwzględniłam pytania o to? Raju, co ja robiłam, jak to pisałam...

    CHERUB kojarzy mu się ze skrótem, to samo potwierdziła Zara – no właśnie, kojarzy. To, czy jest to skrót, czy zwykła nazwa, nigdy nie zostało odkryte.

    Mam nadzieję, że nie będziesz brnęła zbyt głęboko w świat, gdzie każdy może mieć wszystko na skinienie. – emm, nie na skinienie. Agentowi przyda się dobry, szybki sprzęt, w końcu to nie jest szkoła wojskowa, gdzie ciągle ma zaprawę fizyczną. Czas na rozluźnienie też bywa przydatny.

    Mocno naciągane tak samo, jak fakt, że dzieciaki mają niewyczerpywalną ilość słodyczy dostępnych w kampusie, mimo że przecież biorą udział w treningach i pewnie mają jakieś diety, nie? – ci, którzy mają diety, po prostu nie jedzą słodyczy, bo wiedzą, co się może stać; a jak się nie przypilnują, to po prostu dostają srogi opieprz na kolejnych badaniach albo niższe oceny z różnych ćwiczeń.
    Plus agentów było blisko trzysta, co za tym idzie: zapasy musiały być dosyć duże.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu był 07, jeju. Już się sama pogubiłam z wrażenia.

      Usuń
    2. Chyba że Josh zakłada, że przez wszystkie lata nie będzie potrzebował żadnego innego znajomego, bo sam Warren mu wystarczy... – a czemu nie? Skoro nie lubił ludzi i z reguły był dosyć bojowo/sceptycznie (to drugie według mojego notatnika), to równie dobrze Warren mógł mu wystarczyć. – Ale jednak ciągle dookoła niego są jakieś osoby, mimo że ogólnie to buc i pyskacz, to obraca się w towarzystwie, jest zaprasznay na imprezy, wszyscy go lubią i on też chyba ich lubi, skoro ma dość spory krąg znajomych. Na misji z Barberem też od razu nie ma problemu z adaptacją. W ogóle po nim nie widać, że jest bojowo czy sceptycznie nastawiony do ludzi, ewentualnie że bucerstwo to jego sposób brylowania w towarzystwie.

      Mam nadzieję, że nie będziesz brnęła zbyt głęboko w świat, gdzie każdy może mieć wszystko na skinienie. – emm, nie na skinienie. – W dalszej części oceny jeszcze sporo razy poruszamy tę kwestię. To właśnie tak wygląda – cherubin czegoś chce, to cherubin to dostaje, nawet jak nie zasłużył.

      Usuń
  14. 08.

    Joshua za żadne skarby nie mógł sobie przypomnieć nazwy tej broni. – Nie mógł sobie przypomnieć? A nie przypadkiem nie znał jej? No bo skąd miałby znać fachową nazwę, markę i numer czy coś. Dla niego najprawdopodobniej karabin to karabin. – no, tyle że grywał już w CS:GO, więc są duże szanse, że powinien coś kojarzyć.

    To na ogrodnictwie też się zna, ale zapomniał? Na czym jeszcze? Na szydełkowaniu? – 1293874503845:2 dla was.

    I uważasz, że od tego nie wysiądzie mu układ odpornościowy? Zdradzę ci tajemnicę… Siedem szczepionek zrobi mu Hiroszimę w układzie odpornościowym. – ekhem, znów na swoją obronę zacytuję (Rekrut, rozdział 13.): - CHERUB może cię w każdej chwili posłać w dowolne miejsce na Ziemi. Musimy cię zaszczepić. Grypa, cholera, dur brzuszny, zapalenie wątroby typu A i C, różyczka, żółta febra, gorączka Lassa, tężec, japońskie zapalenie mózgu, gruźlica, zapalenie opon mózgowych...
    - Dostanę to wszystko teraz?!
    - Nie, to by przeciążyło twój układ odpornościowy. Dziś tylko siedem zastrzyków. Kolejne pięć za dwa dni i jeszcze cztery za tydzień.
    - Szesnaście zastrzyków?
    - Właściwie dwadzieścia trzy. Za pól roku niektóre trzeba będzie powtórzyć.


    Później bohater się potyka, ale nic mu się nie dzieje – w sensie klnie pod nosem cholerą jasną, sprawdza nogę i w końcu idzie dalej. Moje pytanie do tego fragmentu brzmi: po co mi to? Co mi to daje? Czy jakoś szczególnie pokazuje charakter bohatera? Czy pcha fabułę przód? – no, daje to, że Josh to też człowiek i też może się potknąć... czy coś.

    Z jednej strony Josh jest tak uzdolniony, że startował w zawodach (tych, informatycznych, meczach piłki nożnej, na dodatek świetnie pływa – ten Josh to normalnie zuch chłopak jest!), z drugiej ostatnio na bieżni poszło mu na tyle średnio, że lekarka i Zara zwróciły na to mocno uwagę. Poza tym Josh zasapuje się na schodach. O co chodzi? – właśnie już nie wiem, co we mnie wstąpiło, że napisałam, że tak szybko się zasapywał – przecież od początku miał mieć dobrą kondycję.

    Usuwanie konta na FB trwa 30 dni, więc gdyby mu zależało, zalogowałby się bez problemu. Proces usuwania zostałby anulowany. – tyle że... nie chciał. Z tyłu głowy miał już świadomość, że zwyczajnie nie mógł, a zobaczenie zdjęć dodawanych przez znajomych jeszcze dodatkowo by go pobiło.

    Reszty uwag już nie komentuję, bo całkowicie się z nimi zgadzam.

    09.
    O, masz na imię tak samo, jak najstarszy [z] Askerów – zauważyła nowa znajoma, lekko się uśmiechając. – tu celowo wstawiłam najstarszego Askerów. Skrót myślowy Carmen od najstarszego syna małżeństwa Askerów.

    – Jestem bardzo ciekawa, co będzie nas czekało na tym szkoleniu – zagaiła Carmen nieco rozmarzonym tonem.
    – Ja nie. – Nie? Przecież ledwo chwilę temu właśnie z tego powodu pomijał strony w książce!
    – sarkazm i chęć zbycia dziewczyny. Chwila, w której kompletnie nie miał chęci na rozmowę, a ta przyszła i zniszczyła mu atmosferę.

    Im dalej idę, tym bardziej mam wrażenie, że jest coraz gorzej. Serio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no, tyle że grywał już w CS:GO, więc są duże szanse, że powinien coś kojarzyć. – Ale potem zdarza się, że narrator z perspektywy Josha nie odróżnia pistoletu od karabinu, więc ja już nie wiem, czy on się na tym zna, czy nie.

      Do reszty uwag się nie odniosę, bo o szczepieniach pisała Ele, ale może Ayame znów wpadnie w odwiedziny. :)

      Usuń
    2. No pewnie, że wpadnę! :)
      Zgadzam się z Ele – taka ilość szczepień podanych w krótkich odstępach czasu spowodowałaby spustoszenie w organizmie. Nie wiem, ile wiesz lub skądś kiedyś usłyszałaś, ale jest coś takiego jak szczepionki skojarzone. NFZ u nas tego nie refunduje, ale jeśli szczepisz dziecko w placówce prywatnej, za dodatkową opłatą możesz skorzystać właśnie ze szczepionek skojarzonych. W skrócie: jedna igła, jedna strzykawka, kilka szczepień. Korzyści? Mniejszy stres dla dziecka i mniej dziabania igłą.
      Nie zmienia to faktu, że podanie tylu szczepionek jest zwykłym absurdem. To mniej więcej jak z lekami – powyżej czterech możesz być pewna interakcji. Co to oznacza w praktyce? Powikłania.
      Autor oryginału miał, jak widać, znikome pojęcie o kwestiach natury medycznej. Prawdopodobnie byłby idealnym konsultantem do większości polskich seriali medycznych typu Na dobre i na złe czy jakiś inny Szpital. Medyk by się uśmiał.
      Proszę, nie powielaj takich głupot. Wiem, że w przypadku nadnaturalnej tematyki przesuwa się przeróżne granice, ale to nie uniwersum Marvela (ani DC). Jeśli coś nie gra, nie wahaj się tego poprawić.

      Usuń
    3. I znów dziękuję za wytłumaczenie! Naprawdę, teraz widzę, co ja narobiłam i jakim cudem Josh wciąż jest całkowicie zdrowy. I absolutnie nie będę powielać tych głupot; teraz, kiedy wiem o wiele więcej, poczytam i rozrysuję sobie ładny kalendarzyk, tym razem już niegrożący powikłaniami. Poprawię, kiedy tylko wezmę się za ogólną korektę tekstu. :D

      Usuń
  15. 10.

    Podoba mi się, jak opisujesz postaci – tutaj na przykładzie Rhodes i Speaks’a. Lekko wprowadzasz ich w tekst i pozwalasz ich sobie wyobrazić – masz naprawdę plastyczne opisy. Czuć w nich też POV Josha, a to plus, bo mogę go poznać jeszcze lepiej. – dziękuję bardzo!

    A ta informacja jest ważna, bo...? – była ważna, bo sŁoWa. Brzydki nawyk, teraz, kiedy trochę zmieniłam tryb pisania, jest kompletnie niepotrzebna.

    Curt? Kojarzył się Rooneyowi z kreskówką, więc jeśli nie nazywał się Cartoon, to Josh chyba zapamiętał go całkiem dobrze. – Nie widzę tu związku przyczynowo-skutkowego. – a ja widzę. Curt i Cartoon wymawia się całkiem podobnie i Joshowi chodziło o to, że mógł się pomylić, skoro miał właśnie takie skojarzenia; cartoon to przecież kreskówka. A skoro się nie pomylił, to analogicznie musiał całkiem dobrze zapamiętać chłopaka.

    Zdał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie gdzieś porozwieszane były kamery. Nawet jeśli ciekawiło go, co by się stało, gdyby po prostu przeszedł obok, nie chciał narażać Carmen. – Naprawdę miał na to czas i ochotę? A przypadkiem nie pisałaś zaledwie z akapit wyżej, że: liczyło się dla niego tylko to, żeby przejść ten cholerny tor. Nic więcej. – ? – no miał, w końcu to skróciłoby jego bieg o połowę i miałby więcej siły na kolejne ćwiczenia. Tak jakby dopiero później zastanowił się nad konsekwencjami.

    Dalej, po torze przeszkód, jest tak samo – wszystko jest za wolne. Na dodatek mam wrażenie, że Josh jest zbyt wytrzymały, a dobierane dla kilkunastolatków ćwiczenia – za trudne. Dwa tory przeszkód w krótkim czasie, a potem dwie godziny zaprawy, w tym okrążenia i pompki? – nie, wszystko jest dobrane okej. Plus rozkład dnia był pisany zgodnie z oryginałem, jeśli dobrze pamiętam, nawet zasięgnę do swoich starych notatek.
    klik
    I szybkie porównanie z oryginałem:
    - A zatem, dzieciaczki, należycie do mnie przez następne sto dni - oświadczył Large. - Każdy z tych dni będzie równie radosny jak poprzedni. Żadnych świąt, żadnych weekendów. Wstajecie o 05.45. Zimny prysznic, ubieracie się i jazda na tor przeszkód. Śniadanie o 07.00, potem zaprawa fizyczna, a o 09.00 szkoła. Program edukacyjny obejmuje szpiegostwo, języki, wiedzę o uzbrojeniu i szkołę przetrwania. O 14.00 jeszcze raz tor przeszkód. Lunch n 15.00, o 16.00 kolejne dwie godziny ćwiczeń fizycznych. n 18.00 wracacie tutaj. - Stopa Jamesa musnęła podłogę. Pałka spadła na wiadro. Dźwięk wyciskał łzy z oczu. - Noga do góry! Gdzie to ja... Aha, o 18.00 wracacie tutaj. Bierzecie kolejny prysznic - w ciepłej wodzie, jeśli mam dobry nastrój - pierzecie ciuchy w zlewach i rozwieszacie, żeby rano były suche. Potem czyścicie i pastujecie buty. O 19.00 posiłek wieczorny. Od 19.30 do 20.30 odrabianie lekcji, potem mycie zębów i o 20.45 gasicie światło.
    +kary, jeśli ktoś postanowił zrobić coś niezgodnie z sadaami.
    Chociaż, przyznaję, że przez moje opisy to wszystko mogło wyglądać jak okropna mordęga.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ten akurat ból w porównaniu do wcześniejszego psychicznego był nawet przyjemny. – Jakiego znowu bólu psychicznego? Piszesz, że Joshuę bolały ramiona, brzuch, nogi, że było mu zimno. Ktoś się nad nim znęcał? Do czego pijesz? – motywujące wyzwiska, że tak to nazwę.

    Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że po intensywnym wysiłku fizycznym Josh powinien paść na pysk, a nie zakuwać rosyjski? – tyle że musiał zakuwać rosyjski, żeby na następnej lekcji, w razie, gdyby nie umiał określonych zagadnień, jeszcze bardziej padałby na pysk po karnych rundkach po torze przeszkód. Błędne koło.

    Aha, i z tego powodu Larę nauczali suahili. Rozumiem, że ten super ośrodek ma też opatentowany wehikuł czasu? Bo aktualnie tym językiem jako ojczystym posługuje się tylko około 800 000 osób. To malutko w porównaniu choćby do Francji, gdzie mieszka 67 milionów. A arabski? W sumie około 250 milionów. Nie? Naprawdę… niezbyt przydatne suahili? Czy Lara jest chociaż czarnoskóra? – suahili bywa przydatne, gdy agent zostaje wysłany na misję do regionu, w którym ten język jest używany. Może i nie ma tego w tekście, ale nawiązując do ostatniego pytania – nie, nie jest czarnoskóra, ale w dzieciństwie sporo czasu spędziła w Afryce Środkowej i Wschodniej, więc pod tym właśnie kątem została szkolona. Plus nie może uczyć się francuskiego, chociażby ze względu na to, że podczas szkolenia każdy agent uczył się języka opierającego się na innym alfabecie niż łaciński.

    Na końcu tego szalonego dnia dowiaduję się, że rekruci nie dostali kolacji. Absurd. Po tym wszystkim, co przeszli? Naprawdę? – nie dostali kolacji za karę. Szkolenie podstawowego miało być najgorszym czasem w ich życiu.

    Chyba że pani Takada jako obcokrajowiec posługuje się łamanym angielskim, ale bez przesady, tych dwóch słów używa codziennie na treningach. – posługuje się łamanym angielskim i nie ma najmniejszego zamiaru się przestawiać.

    Walka o… pudding, serio? Oskarżenia o kłamstwa i kradzieże na temat zwykłego deseru? Ja wiem, że oni są pięćdziesiąt dni na głodówce, na dodatek są dziećmi i może ta drama miała być śmieszna, ale jakoś mnie nie rozbawiła. – tak, serio walka o pudding. Nieczęsto zdarza się, by rekruci mieli coś dodatkowego do jedzenia, a kiedy to coś zniknie, z rozdrażnienia mogą wyjść różne sytuacje. Dalej wspominasz o imperatywie – ja się z tym kompletnie nie zgadzam. Konkretny powód, konkretne wywalenie. I tyle.

    Ach, no i coś jeszcze. Okazuje się, że bohaterowi wystarczyły trzy miesiące, by opanować rosyjski do stopnia komunikatywnego. Ile czasu dziennie poświęcał nauce, biorąc pod uwagę natłok innych zajęć? Śmieszne. – a po co by się niby uczył rosyjskiego, gdyby nie musiał go opanować chociaż na małym poziomie? Codzienne lekcje, dosyć intensywne lekcje, w małej grupie i naprawdę można sporo z nich wynieść. Dodatkowo zakuwał ze strachu przed karnymi rundkami na torze przeszkód, a co za tym idzie – wyzwoliła mu się adrenalina czy coś w tym stylu i więcej zapamiętywał. Ot, cała filozofia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – suahili bywa przydatne, gdy agent zostaje wysłany na misję do regionu, w którym ten język jest używany. – Tylko że w regionach, w których używa się suahili, obowiązuje zwykle drugi język urzędowy, większość zna arabski. Na przykład w Kenii i w Demokratycznej Republice Konga są aż cztery języki narodowe.
      podczas szkolenia każdy agent uczył się języka opierającego się na innym alfabecie niż łaciński. – Ale przecież suahili bazuje tylko na alfabecie łacińskim :D, odkąd misjonarze z Europy przynieśli im tak zapisaną Biblię. Nikt już tam nie stosuje innego alfabetu.

      My natomiast walkę o pudding uznałyśmy za jedną z tych scen, których mogłoby nie być, bo tekst nic na niej nie zyskał. Nie wiem, co ta walka miała wprowadzać do fabuły. Że to dzieci i robią dramę na kilka akapitów o deser? Toż to się aż prosi o przescrollowanie.

      Usuń
    2. Wrócę jeszcze do tego:
      Dodatkowo zakuwał ze strachu przed karnymi rundkami na torze przeszkód, a co za tym idzie – wyzwoliła mu się adrenalina czy coś w tym stylu i więcej zapamiętywał. Ot, cała filozofia. – W całym opowiadaniu nie widać tego panicznego strachu przed karnymi rundkami, by Josh starał się, by ich unikać. Wszyscy do wszystkiego podchodzą z ogromnym zapasem luzu. Nie czuć żadnej adrenaliny; może byłoby inaczej, gdybyś choć jedną taką lekcję pokazała sceną? Ja jednak nie widzę nauczycieli wymagających i uczących dyscypliny, nie widzę, jak uczniowie się angażują, wysilają. Mam wrażenie, że Josh unikał karnych rundek głównie dlatego, że... padało i bał się o fryzurę. Tego, o czym piszesz tu, w komentarzach, najczęściej nie widać w tekście.
      Tak samo nie rozumiałam Warrena i jego stanowiska na temat misji rekrutacyjnej, bo na moje oko Warren nie był nią aż tak przejęty, ot, trochę pomarudził, ale tam wszyscy na coś ciągle narzekają, więc nie brało się tego aż tak na serio. Nie wiedziałam też dokładnie, o co z nią chodziło. Zgubiłam się, bo nie wiedziałam, czy agenci wysłali Warrena po Josha, ale jego równocześnie zwerbowała psycholog... To było dla mnie strasznie mgliste. Dopiero tutaj wyjaśniałaś, w czym rzecz. Zastanawiam się więc teraz, dlaczego właściwie takich danych pokazujących, że bohaterom zależy, że ewentualnie czekają ich konsekwencje, że CHERUB jest dla nich ważny, ale i stawia wymagania... czemu tego nie ma w tekście? Czemu nie to z niego wynika, tylko coś zupełnie innego i sprzecznego? W takich chwilach, gdy rozmijamy się z autorem zupełnie, zastanawiam się też, czy tylko ja i Ele odebrałyśmy coś tak, a nie inaczej, czy inni czytelnicy też mieliby jakieś zastrzeżenia? To mnie ciekawi.

      Usuń
    3. Co do suahili i analfabetu – musiałam coś przeoczyć, to chyba ta nazwa mnie zamroczyła. xD Oddaję honor.

      Właśnie też się zastanawiam, o czym ja myślałam, kiedy to pisałam i czemu nie pokazałam tragedii misji rekrutacyjnej tak dobrze, żeby to naprawdę wyglądało, jak sromotna kara. I obstawiam, że nie tylko wy odebrałyście to właśnie tak i nie mam tego za złe – gdyby było to napisane dobrze, nie miałybyście najmniejszych wątpliwości.

      Usuń
    4. btw, dopiero teraz zauważyłam, że w komentarzu wyżej napisałam analfabet. <3
      chodziło o alfabet, oczywiście.

      Usuń
  17. 11.
    Nie wiem, jakimi oni liniami lecieli, że z Anglii gdzieś w okolice Egiptu lot trwał jedenaście godzin, kiedy bezpośrednie loty chociażby z EgyptAir trwają cztery. Zakładamy, że CHERUB jako organizacja rządowa załatwia jakieś lepsze linie, a nie rejsówki ekonomiczne z trzema przesiadkami po drodze, nie? Tym bardziej że tą samą leciała sama królowa. – właśnie sama też się zastanawiam, czemu wpisałam taką długość lotu; plus nie jestem pewna, czy aby to po prostu nie był rządowy odrzutowiec.

    Czy ty właśnie sugerujesz, że osoby wyszkolone (ponoć) w sztuce przetrwania wyrzuciły namioty i śpiwory z plecaka, bo były ciężkie? Mając spędzić noc na pustyni, gdzie temperatura spada nawet poniżej zera? Żartujesz, prawda? – a wyobrażasz sobie dwunastolatków z plecakami ważącymi dwadzieścia kilogramów? Cięli, jak leci, byle tylko mieć lżej. Dodatkowo wtedy było okropnie gorąco, więc mogli kompletnie zapomnieć, że w nocy temperatura spada tak mocno.

    Czy naprawdę trzeba po raz kolejny ci przypominać, w jakim oni są wieku? – słyszałam gorsze teksty. Od dziesięciolatków.

    A jednak Josh poradził sobie z burzą piaskową? Pamiętasz może W pustyni i w puszczy? Tam Staś i Nel również ją przeżyli, ale NA WIELBŁĄDACH, W KARAWANIE, Z POMOCĄ DOROSŁYCH. – ale oni nie mieli wtedy ani wielbłądów, ani karawanów, ani dorosłych, a na dodatek rezygnowanie ze szkolenia z według nich tak błahego powodu byłoby po prostu... głupie. Dodatkowo jeśliby zginęli, byłoby trochę smutno i trochę za wcześnie na epilog.

    Maszerować trzeba nocą i rankiem, ograniczając aktywność w dzień do absolutnego minimum, natomiast jeżeli o wodę chodzi, to rekomendowane jej zużycie to aż 4-5 litrów na dobę. A ile pili twoi bohaterowie? Na moje oko za mało. – a jeśli o maszerowanie nocą i rankiem chodzi, to oni nie mieli czasu na takie ograniczanie się. Nie wiedzieli nawet, ile dokładnie kilometrów im zostało i czy idą dobrze, a jeśli zmarnowaliby połowę czasu, to, ten, pewnie by nie ukończyli szkolenia. Czy coś.
    A bohaterowie pili za mało, bo nie mieli więcej, ot co.

    Przecież nie grała, tylko oglądała film (i to pewnie ten najnowszy, ough…). Skąd więc wniosek, że interesowała się grami? Gdyby tak było, pewnie pochwaliłaby się, że przeszła którąkolwiek z aż dwunastu części, nie? – ekhm, bo, tak na przykład, obejrzała gameplay? Na YouTube jest ich od groma, sama obejrzałam całego TR i dziesiątki (jak nie setki) innych gier, więc Carmen też mogła.

    Skąd nagle, u licha, ten koreański? Na afrykańskiej pustyni potrzebny jak wrzód na tyłku. – cholera, pomyliłam koreański z japońskim. ;-; ale pomijając to, chodzi o to, że Carmen uczyła się tego języka...

    Sejf, który nie jest wodoszczelny i wystarcza trochę go pomoczyć, by się otworzył? Przecież to głupie; gdyby tak było, otwieranie sejfów stałoby się banalne, bo wystarczyłoby je czymś oblać… Na pewno przemyślałaś ten wątek? – no nie przemyślałam, tu się przyznam bez bicia, nie miałam żadnych innych pomysłów.

    CHERUB to nie jest firma założona przez Beara Gryllsa, nie skupia się na umiejętności przetrwania w ekstremalnych warunkach. Rekruci mają być szpiegami, walczyć, rozwiązać zagadki, śledzić. Na co im te trzy dni szkolenia były, wytłumaczysz mi? To chyba powinno być takie podsumowanie, sprawdzenie wszystkiego, czego nauczyli się przez te dziewięćdziesiąt siedem dni. Czyżby uczyli ich jedynie survivalu i języka? No nie wydaje mi się. Egzamin jest niemiarodajny, bo nikt raczej szpiega na środek pustyni nie wyrzuci z prostego powodu – nie miałby tam czego szpiegować. Więc: po co? – już to tłumaczyłam wyżej, więc teraz, w nawiązaniu, powiem tylko, że, tak, agent może trafić na pustynię podczas misji. Na przykład kiedyś słyszałam o handlu ludźmi. W Afryce. Na pustyni.
    Poza tym radzenie sobie nawet mimo stracenia kontaktu z koordynatorem >>>>

    OdpowiedzUsuń
  18. 12.

    Skoro dostali ten hajs na jedzenie, to czemu Joshua musi ukrywać energetyka? Bez sensu. Przecież im WSZYSTKO wolno.
    I w ogóle kto mu tego energetyka sprzedał? Josh ma ledwo dwanaście lat. Co jak co, ale żadna sklepikarka nie dałaby z szesnastu twojemu bohaterowi, chyba że jakaś niedowidząca...
    – musiał ukrywać, bo to, heh, energetyk. I uwierz mi, z łatwością można znaleźć sklepikarkę, która zgodzi się na sprzedanie wszystkiego. Sama nie praktykowałam, ale wyjątkowo często o tym słyszę.

    Zostało mu jeszcze ponad sześć funtów i postanowił je zostawić dla siebie, w końcu to zawsze sześć funtów do przodu. – Nie rozumiem, skąd to myślenie. CHERUB zapewnia w kampusie swoim członkom wszystko, co najlepsze; Josh nie ma potrzeby myśleć o jakimkolwiek oszczędzaniu (tym bardziej z zapleczem finansowym, który dostał w spadku po rodzicach). Zresztą nigdy nie myślał tymi kategoriami. Poza tym wątpię, by energetyk w samolocie, czipsy i cola na lotnisku kosztowały łącznie tylko cztery funty. Tyle wydałby na sam energetyk. – tyle że on przecież nie dostał całej kwoty. xD W siódmym albo ósmym rozdziale wyraźnie było wspomniane, że dostaje kieszonkowe w postaci dziesięciu albo dwudziestu funtów, a oprócz tego (chyba) stówkę na święta i urodziny, więc jeśli chciał sobie kupić nOwE bUtY, to musiał trochę ścisnąć pośladki. I, nie, CHERUB nie kupuje podopiecznym wszystkiego na skinienie.

    Zaczynam żałować, że w kampusie nie ma obowiązku noszenia krótkich fryzur. W sumie… dlaczego? Bo szkoda marnować atrakcyjności bohatera? Ale on nie jest na rewii mody, tylko w kampusie szkoleniowym dla agentów! Długie gęste włosy są niepraktyczne i mogą być dla naszej Joshui zagrożeniem, gdy jakiś brutalny mężczyzna zacznie naszą panienkę za nie szarpać.
    Wdech.
    Po pierwsze, to nie jest szkoła wojskowa. Nikt (ani chłopak, ani dziewczyna) nie ma obowiązku nosić krótkich włosów – każdy może chodzić jak chce. Czemu? Bo to nie jest szkoła wojskowa. To jest taki jakby wypasiony internat z dużą ilością zaprawy fizycznej, nowoczesnego sprzętu i jeżdżenia na tajne misje.
    Po drugie – dziewczyna mająca krótkie włosy = dziewczyna rzucająca się w oczy. Jaka dziewczyna (oprócz jednostek. Tak, zdaję sobie sprawę z ich istnienia) w wieku od 11 do 17 lat nosi włosy ścięte na chłopaka albo krócej?
    Po trzecie – nie jest na rewii mody, owszem, ale to nie jest tak, że on cały czas jest w kampusie szkoleniowym dla agentów. A kiedy ma jechać na misję, raczej nie zapuści co najmniej pięciocentymetrowych (żeby nie rzucać się w oczy i wmieszać się w tłum innych nastolatków) włosów w trzy dni.
    Po czwarte, dlaczego naszej Joshui i dlaczego panienkę? Rozumiem, mógł to być sarkazm czy cokolwiek, ale, ten, no, nie zaśmiałam się.
    Po piąte, nikt nie powiedział, że Joshua ma długie i gęste włosy. Gęste może i tak, ale nie wiem, czy długimi włosami można nazwać takie, w których da się zanurzyć palce i te nie będą wystawać. Jak na moje całkowicie przeciętna fryzura.
    Po szóste, nie ma tam też aż takiego wycisku, żeby długie gęste włosy były dużą przeszkodą. Zawsze można je... związać. A, uwierz mi, krótkie włosy też nie są jakoś bardzo praktyczne. Mam takie sięgające lekko za podbródek i na wf-ie jest to katorga, kiedy robię nagłe zakręty, włosy wpadają mi na oczy, nic nie widzę, a czas jest ważny. Krótkich włosów nie można wiązać.
    Po siódme, ja na przykład ścięcie się całkiem na krótko traktowałabym jako karę za dołączenie do agencji wywiadowczej.
    Po ósme, były przypadki, kiedy dziewczyny obcinały włosy na szkolenie podstawowe. Skoro w oryginale nie robiły tego nigdy więcej, jest to równoznaczne z tym, że dawały radę.
    Po dziewiąte, szarpanie za włosy. Mało jest chwytów samoobrony, na którą przecież tAk bArDzO zwracano uwagę w kampusie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I uwierz mi, z łatwością można znaleźć sklepikarkę, która zgodzi się na sprzedanie wszystkiego. Sama nie praktykowałam, ale wyjątkowo często o tym słyszę. – Może i w osiedlowym sklepiku tak, ale na lotnisku, gdzie wszędzie paraduje ochrona, są kamery i tak dalej?
      Poza tym to kolejny dowód na to, że co by Josh nie zrobił, to mu się wszystko udaje. Nawet nie wpadnie z energetykiem, tak bardzo mu los sprzyja. No i Josh ten energetyk – chcąc nie chcąc – kupuje na nielegalu, a więc tylko dokładasz mu negatywnych cech. Choć pewnie młodsi czytelnicy tak tego nie odbierają, wręcz przeciwnie, mogą się z tego cieszyć, jak i ze sceny imprezy. Tylko... jakie to są wzorce, jak myślisz? Pozytywne czy negatywne?

      Panienka Joshua to już był wyraz takiego bardzo, bardzo mocnego zmęczenia twoim bohaterem. Byleby do końca rozdziału, znów przerwa na tydzień, by zrobić podejście do kolejnego. Poza tym szarpanie za włosy jest bardzo bolesne, na dodatek Josh ma fioła na punkcie fryzury, więc z uśmiechem wyobrażałam sobie, jak jakiś przeciwnik go szarpie, a on wijąc się, kwiczy ze łzami w oczach. Taka satysfakcjonująca wizja to chyba dowód na to, że go nie polubiłam...? XD

      Usuń
  19. Sześć piw? Jego organizm (szczególnie po ostatnich wydarzeniach) nie powinien wytrzymać nawet i trzech, a może i nawet nie dwóch – przypominam, że Josh ma ledwo dwanaście lat i jest po wyczerpującej misji. Jasne, potem mamy informację, że Josh faktycznie był narąbany jak Messerschmitt, ale zaczęło się to podobno dopiero po tych iluśtam piwach (po sześciu Josh po prostu przestał je liczyć, więc można założyć, że było ich więcej). I, przepraszam, ale gdzie w tym momencie są jacyś opiekunowie z CHERUBA? Głośna muzyka i litry alkoholu umknęły super-tajnej-organizacji wywiadu brytyjskiego? Borze... Co ja czytam... – nie o to mi chodziło.
    Po pierwsze – mogłam to bardziej sprecyzować, ale wśród tych puszek znajdowały się puszki z colą albo innymi napojami gazowanymi, niekoniecznie z alkoholem.
    Po drugie – to są nastolatki. W oryginale były dopuszczane imprezy, o ile nie przesadzono. A tutaj przesadzono, więc mamy kolejną scenę.

    Upomnienie? Chyba sobie ze mnie żartujesz… ONI POWINNI WYLECIEĆ Z CHERUBA I TO W PODSKOKACH! – w podskokach to CHERUB zostałby rozwiązany, gdyby za każdą przygodę z alkoholem tracił agentów. Plus, jak było wspomniane w tekście, był powód do opicia – urodziny i zdane szkolenie podstawowe Josha.

    Na dodatek pamiętajmy, że CHERUB jest brytyjski, a więc czy członkowie nie powinni być nauczeni, że działają dla służby Jej Królewskiej Mości, coś jak MI6? – tak, stwórzmy dwustu pięćdziesięciu nastolatków, którzy nigdy nie piją alkoholu, chodzą jak w zegarku, tylko zakuwają i uczą się nowych metod szpiegowania, które nie opiera się tylko na szpiegowaniu!

    Utopia.

    Dalej Warren próbuje poderwać swoją opiekunkę, zaczyna mówić jej na ty – nie zaczyna, bo mówił od zawsze. System podobny do tego w Norwegii: cherubini mówią do kadry (oprócz nauczycieli) na ty, żeby wytworzyć wzajemne zaufanie.

    Nie rozumiem, dlaczego za głupi i naprawdę dziecinny zakład, który w porównaniu z całonocną libacją alkoholową wydaje się zwykłym psikusem, bohaterowie muszą ponieść karę, a w przypadku wyżej wspomnianej imprezy skończyło się na ostrzeżeniu? Autumn, jak cię proszę, gdzie tu logika? – ano w tym, że może Josh i Warren nie dostali większych kar, ale pozostali uczestnicy libacji mogli, o czym nie wspomniałam ani słowa. Plus szacunek to szacunek.

    Do tej pory mam wrażenie, że łączysz w całość jakieś sceny-gagi, które mają być zabawne, ale nie dla wszystkich są (może to też być przecież kwestią gustu), jednak do niczego więcej nie prowadzą. – dzięki, ja często dobrze się bawiłam, pisząc te sceny, nawet jeśli nie były zbyt górnolotne. Pierwszy tom był tomem dosyć eksperymentalnym, jak już wspomniałam gdzieś wcześniej – wróciłam do pisania po roku i dopiero szukałam swojej ścieżki. Największym moim błędem było porwanie się na długie rozdziały, bo przez to często lałam wodę. Teraz wygląda to zgoła inaczej, daję słowo, bo też rozdziały są znacznie krótsze, a ja sama bardziej uważam na to, co wychodzi spod moich palców.

    13.

    Gdzie niby mieliby się nauczyć zatajania tych emocji? Przy nauce języka czy grzebaniu w błocie? – na szeregu innych lekcji, których trochę się nazbierało w ciągu dziewięćdziesięciu siedmiu dni. Ale, okej, rozumiem, o co chodzi.

    Do tego w oczy rzuciło mi się zdanie: Ucierpiało też parę innych osób, ale tylko u twoich rodziców rany okazały się śmiertelne.
    Przecież gdyby była strzelanina, to całe miasto aż by huczało, wszyscy znaliby nazwiska ofiar, Josh momentalnie by się dowiedział, że to nie był wypadek komunikacyjny! Nie próbuj mi, proszę, wmawiać, że super agencji wywiadowczej zajęło to parę miesięcy, skoro w codziennych świecie takie informacje rozchodzą się w godzinę!
    – „a słyszałaś kiedyś o akcji «Kabel»? Ja też nie, dopóki antyterroryści nie wtargnęli mi do mieszkania. Czemu? Bo jakiś przygłup postanowił zrobić sobie żarty i podać mój adres jako naczelnego hodowcę marihuany”.
    Strzelanina stłumiona została w ciągu paru godzin, imiona ofiar pozostały zatajone. K o r u p c j a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w podskokach to CHERUB zostałby rozwiązany, gdyby za każdą przygodę z alkoholem tracił agentów. – Trochę rozczarowała mnie ta odpowiedź. Piszesz o narąbanych dwunastolatkach tak, jakby nic się nie stało. To strasznie smutne.
      Na dodatek skoro wskazujesz, że CHERUB za karanie takiego czegoś traciłby agentów, zakładam, że sporo, a więc... mówisz, że takie imprezy zdarzają się dość często? Tym bardziej mnie to smuci.

      tak, stwórzmy dwustu pięćdziesięciu nastolatków, którzy nigdy nie piją alkoholu, chodzą jak w zegarku, tylko zakuwają i uczą się nowych metod szpiegowania, które nie opiera się tylko na szpiegowaniu! – Problem w tym, że ty nie masz ANI JEDNEGO bohatera, który byłby normalnym nastolatkiem nieskalanym żadnym przestępstwem lub głupim wybrykiem. U ciebie klną i piją wszyscy, nie ma ani jednego pozytywnego cherubina, który miło by mnie zaskoczył. To nie jest tak, że piszesz o fajnej organizacji z kilkoma uczniami, którzy mają swoje za uszami. U ciebie jest odwrotnie – wpadasz w skrajność, która pokazuje, że CHERUB to organizacja zrzeszająca nie żadnych utalentowanych agentów, tylko smarkaczy z patologicznymi ciągotkami.

      Usuń
    2. Może nie tyle co często, bo nieczęsto – raczej zdarzają się takie ciche libacje, chociaż i to w drugim tomie zostanie (zostało jeszcze przed oceną, jestem z siebie dumna :D) na rzecz oglądania meczów piłki nożnej, walk czy... czegokolwiek. Całkowicie legalnie.

      Usuń
  20. 14.

    Jak to od teraz cherubini będą mogli mieć psa lub kota w pokoju? A kto się nimi będzie zajmował, gdy trzeba będzie wyruszyć na długoterminową misję? – w każdym domu będzie mieszkało po sześć osób. Szanse, że w tym samym momencie na misję pojadą wszyscy, wynoszą zero.
    Ale w sumie i tak wywalę te zwierzęta, bo w obecnym momencie pisania zaczynają mnie denerwować, bo nigdy o nich nie pamiętam. XDD

    Tym bardziej że zaraz okazuje się, że bohaterowie będą ze sobą mieszkać, co mnie dziwi, bo nie spodziewałam się takiej koedukacji ze strony CHERUBA. A już tym bardziej takiej, że Josh będzie mieszkał z dziewczynkami. To bardzo kreatywne ze strony organizatorów, ciekawe, jaki mieli na to wszystko plan, gdzie tu cherubowscy pedagodzy i psychologowie. Nie żeby bohaterowie nie byli w okresie dojrzewania czy coś. Już myślą o nowym pokoleniu cherubinów? Chociaż ciężarne cherubinki to słaby materiał na szpiega.
    [UPDATE: Za chwilę okazuje się, że Josh dostał taki przydział, bo… Faith i Carmen chciały go w pokoju i wychowawczyni się na to zgodziła. Czyli wracamy do spełniania zachcianek dzieciaków. Dobra robota, CHERUB].
    – cóż.
    1. Jeśli agenci chcieliby uprawiać seks, to znaleźliby sposób, nawet gdyby mieszkali po drugiej stronie Miasteczka. A kadra zaczęłaby coś podejrzewać, kiedy jakiejś cherubince urósłby brzuch.
    2. Wróćmy do czasów pierwszej klasy podstawówki, chłopcy i dziewczynki na drugich końcach klasy. Siedzenie chłopca z dziewczynką, fuu.
    3. Myślę, że mimo wszystko agenci mają na tyle rozumu, żeby nie stworzyć nowego pokolenia cherubinów, nawet jeśli ogólna wizja wyglądałaby inaczej.
    Co do update'u – ech. Ech. ECH.
    Meryl pytała swoich podopiecznych, z kim chcieli mieszkać, więc czemu nie miałaby brać propozycji pod uwagę? Mieli dobrać pokoje tak, żeby nielubiące się nawzajem dzieciaki mieszkały pod jednym dachem? Wiesz, jakby to się skończyło, kiedy niemal wszyscy agenci zdolni do mieszkania bez dorosłego opiekuna mają czarne pasy w różnych sztukach walki? Z mojego punktu widzenia ani trochę nie wygląda to jak spełnianie zachcianek.
    Ach, zapomniałam. Praktycznie wszystko to jest spełnianie zachcianek (sorki za zgryźliwość, ale nie mogłam się powstrzymać).

    15.
    CHERUB pozwolił mu zatrzymać, jakby cała ta sytuacja nie śmierdziała na kilometr jakimś spiskiem. – a czemu miałby nie pozwolić? XD I co by się stało z tymi pieniędzmi, oddaliby je na policję? Skoro rodzice zostawili dzieciakowi pieniądze, to najwyraźniej w jakimś celu. Wyobrażasz sobie, co by się stało, gdy policja zaczęłaby węszyć?

    Prawda jest taka, że rozdział ten można spokojnie przescrollować aż do słów Meryl uprzedzającej, jak powinni zachowywać się cherubini na wycieczce (tak, wycieczce, bo oto kolejna niezasłużona nagroda nie wiadomo właściwie po co). – w tym miejscu strzeliłam facepalma. Serio. Powoli te przytyki na temat tego, jak bardzo CHERUB spełnia zachcianki bohaterów, stają się dla mnie... cóż, trochę frustrujące.
    No chociażby za ogólne zasługi. Co mieliby dostać za wyjątkowo udane misje? Pieniądze? Jak wcześniej wspomniałaś, jednostka działa na zdanie o ogóle. Tak samo w tym przypadku.