[141] ocena bloga: zbior-osobliwosci.blogspot.com

Adres bloga: Zbiór osobliwości
Autor: Osobliwość
Tematyka: publicystyka, miniatury, poezja, teksty piosenek
Ocenia: Skoiastel

Młodzi gniewni (1995)

Nie powiem ani słowa o szablonie, no może poza tym, że jest cudowny i kocham się w nim, odkąd założyłam swojego bloga. Agata wykonała kawał dobrej roboty, więc my – poeci pełną gębą – powinniśmy jej dziękować za ten minimalizm. Mamy podobny i naprawdę dobry gust, he-he.
To, co mnie jedynie trochę rozprasza w twojej wersji, to różne fonty. Gdzieś Arial, gdzieś Times New Roman – przecież na pewno da się to ujednolicić. Na dłuższą metę męczy wzrok jasny odcień  czcionki w zakładkach. 

W jednym z gadżetów masz też zbędne przecinki. Tu:
Osobliwość, to nie dar, to żart stwórcy. – Mowa o pierwszym. I tutaj też zbędny:
Prawda, ukryta w kłamstwie. 

Na początku miałam też problem z rozeznaniem. Przydrożne kamyki czy spróchniały drogowskaz? Co jest pełnym spisem treści i czy i w tej, i w tej zakładce znajdują się te same odnośniki, czy obie podstrony odnoszą się do różnych tekstów? Nie wiedziałam, jak to ugryźć, więc intuicyjnie wybrałam jednak drogowskaz, kamyki zostawiając sobie na koniec. Wtedy upewnię się, czy znam teksty stamtąd, czy nie. Taką obrałam metodę.
[Update: okazuje się, że przydrożne kamyki prowadzą do tych samych tekstów, czasem nawet trzy cytaty odnoszą się do tej samej pracy. Nie bardzo rozumiem, co istnieje tej zakładki ma na celu?]

„Zachody słońca zawsze napawały go nadzieją, że następny świt będzie inny. Jutro jest przecież wielką niewiadomą, – ten przecinek wygląda na zbędny.
„Nadciąga huragan, a schron jest zbyt daleko [,] by się w nim schować”.
„I jak płonący knot świecy, tylko dym z nas pozostanie”I jak z płonącego knota świecy tylko dym z nas pozostanie. Niestety, ale odmiana przez przypadki ma znaczenie.
„W trakcie pożaru, nikt nie zauważa iskier” – przecinek bardziej niż zbędny.
„Dobro i zło staje się jednym, gdy wszystkie światła gasną” – stają się jednym.
Przejdźmy już do treści.


ONE-SHOTY
Twoje wcięcia akapitowe to dwie spacje. Nie wygląda to profesjonalnie; na wcięcia jest kod CSS lub HTML, który wkleja się w kodzie źródłowym posta, przed wybraną linijką. Przystępne instrukcje tutaj: [źródło].

Wielka Awaria – drugie człony tytułów w języku polskim zaczynają się małymi literami.
Poza tym, [przecinek zbędny] te róże na jego torbach, musiał być w kimś zakochany (…).

Młody chłopak aż kipiał od [ze] złości. Przez pech kolejny raz został marionetką losu. Kreowany przez górnolotne emocje nienawiści wobec świata, zaczął coraz wyraźniej odczuwać ból, który niosło uczucie beznadziei. – Problem w tym, że ja nie czuję tej złości, nie widzę jej, nie ma jej w tekście poza tym jednym zdaniem. Nie ma jej fizycznie – bohater nie krzywi się, nie zaciska palców w pięść, nie przełyka nerwowo śliny czy cokolwiek w tym rodzaju; nie ma jej też psychicznie – nawet nie czuję, że bohater coś w sobie dusi. Narracja wokół tego stwierdzenia jest spokojna, nadal stoicka. Ani przez moment nie ma w niej złości.

Awaria to całkiem dobre słowo pomyślał Adrian. – Myśl warto wziąć w cudzysłów lub zapisać kursywą, albo przynajmniej oddzielić ją od narracji myślnikiem.

Paleta barw na twarzach rodaków malowała się od zakłopotania, poprzez zażenowanie aż do czystej złości. – Albo znikną wszystkie przecinki, albo postawisz też jeden przed aż, robiąc z podkreślonej części wtrącenie.

Ostatnie słońce zgasło już dobrą godzinę temu, teraz zostało jedynie zatopić się w nieokiełznanym mroku nocy. – Ostatnie słońce? A nie lepiej, że ostatnie promienie słońca? Inaczej to brzmi albo jak skrót myślowy, albo przykra wizja, że od teraz w twoim uniwersum będzie panować tylko noc.

Dziesięć minut [podwójna spacja] po planowanym odjeździe przez dworzec przelał się pisk hamowania pociągu.Przelewanie, kiedy mowa o dźwięku, nie jest najlepszym określeniem. Słowo kojarzy się z cieczą, a jeżeli już ma to być metafora, to raczej do określania czegoś namacalnego.

Z logicznego punktu widzenia nie powinno zmienić się prawie nic, jednak, [przecinek zbędny] czy świat zawsze jest logiczny?

Nieodkryte tajemnice, jakie niesie ze sobą życie, dodają wszystkiemu uroku, jednak jak się cieszyć, skoro właśnie straciło się pieniądze na kolejny bilet, jest się spóźnionym i do tego nie wzięło się swoich leków psychotropowych? – Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Wydawało mi się, że obszerne przemyślenia Adriana wynikają z jego znużenia podróżą i jednocześnie jakąś bliskością wobec którejś postawy filozoficznej… A tu proszę, dość ciekawy obrót spraw. Lubię być zaskakiwana. Na plus.

Wpuścił chłód do jego przedziału i wprowadzając nieprzyjemny zapach tytoniu. – Albo spójnik i zamień na przecinek, albo imiesłów współczesny na zwykły czasownik: wprowadził.

Chwile[ę] później Adrian mógł powrócić (…). – Takich potknięć, o dziwo, masz więcej:
Chwile[ę] po konduktorze wpadła dwójka ludzi.
Pomimo że Adrian chwile[ę] wcześniej zdążył założyć słuchawki, to nie uniknął irytujących klawiszy wciskanych na oślep przez mężczyznę. – Ale że jak nie uniknął klawiszy? Znów skrót myślowy. Chodziło ci o ich dźwięk, może widok, na którym trudno się było nie skupiać?

Adrian na samą myśl o tej chwili gotował się w środku, nie lubił sytuacji, gdy coś, co zaplanował waliło się, jak domek z kart. –  I znów tylko puste słowa-emocje. Pokaż to gotowanie, wskaż je, wsadź w tekst konkretnymi przykładami. Inaczej w ogóle nie ma mowy o wczuciu się w rozgoryczonego chłopaka.

Tylko te słowa galopowały po bezdrożach mózgu chłopaka. Nie był pewien czy mógłby mu zaufać kiedykolwiek. – Brzmi, jakby Adrian nie wiedział, czy może zaufać swojemu mózgowi, a przecież chodziło ci o Kubę, o którym wspominałaś kilka zdań wcześniej. Zgubiony podmiot.

(…) w końcu jesteśmy tu [,] by popełniać błędy.

Podobno bez względu na orientacje[ę], wyznanie czy narodowość wszyscy jesteśmy zaprogramowani, by wierzyć w dobro i w to, że kiedyś zostaniemy wynagrodzeni za nasz trud. – Nie bardzo rozumiem nawiązania do orientacji, wyznania czy narodowości. Jasne, że Adrian jest gejem, ale przez cały tekst nie przejawia się ani razu, że ma z tym jakiś problem. Teraz, pod sam koniec miniatury, nagle pojawia się takie stwierdzenie – dość górnolotne, zresztą słuszne, ale nie wiem, do czego ono się odnosi. Nie czuję, by było puentą tego, co przeczytałam do tej pory. Skąd i po co więc teraz taki wniosek?
Właściwie nie mam więcej uwag do tego tekstu. Podoba mi się i fabularnie (szczególnie smaczek z mózgiem jak nektarem spod lady w cukierni – dość… obrazowy), i narracyjnie. Jest jednolicie, płynnie, spokojnie, ale nie nudno. Górnolotnie, ale bez przesady. Zachowano złoty środek. Naprawdę lubię takie utwory, bo mają w sobie coś, co zapada w pamięci, chociaż czasem trudno to coś nazwać po imieniu.

I świat zniknął
Słowa wypowiadane z ust ukochanego jeszcze nigdy nie brzmiały tak gorzko. Tysiące wspomnień i postaci przewijało się przez głowę Megan. Gorycz serca mieszała się z narastającymi wątpliwościami; dobrze wiedziała, że już nigdy nie ujrzy twarzy ukochanego. – Dla Megan ukochany ma przecież imię, więc nie bardzo rozumiem, czemu nie unaturalnić narracji, używając właśnie tegoż imienia. Na dodatek znów zgubiony podmiot: wiedziała o nieujrzeniu twarzy… gorycz.

Eksplozja miała już raz na zawsze zmienić życie obywateli, ale także i bieg historii. Z każdym uderzeniem serca, [przecinek zbędny] czuła lodowaty oddech przeznaczenia na karku. – Ta eksplozja czuła?

A co [,] jeśli się nie uda? – [źródło].

(…) rewolucja spaliłaby się własnym ogniem. Nie mogła wyjść ze zdumienia, że tak wiele zależało od tak małych. – Kolejny problem z podmiotem.

(…) jej wewnętrzne dziecko wciąż gało [+r] w chowanego ze zdrowym rozsądkiem. [podwójna spacja] Jednak nie mogła już zawrócić.

Zaszli zbyt daleko; zbyt wiele stracili [kropka] Z zamyśleń [zamyślenia] wyrwał ją sygnał gotowości (…).

Kto by się spodziewał, że w jego piwnicach ukryte jest centrum badań nad uzyskiwaniem z ludzi substancji dającej klucz do nieśmiertelności. – To pytanie, więc potrzebny jest znak zapytania. Dodatkowo mam też nietechniczny problem z tym fragmentem. Zdanie mówi za wiele. Do tej pory po tekście porozrzucane zostały puzzle, które dopiero po złożeniu (i po przeczytaniu całego tekstu) dają pełny obraz, a tu nagle takie zdanie – cegła w twarz. Nie podoba mi się to. Za wprost, na dodatek za długo i ekspozycyjnie. Bohaterka jakby zastanawia się nad tym, co jest dla niej logiczne, podaje samej sobie wiadome dane w sposób taki trochę na siłę, jakby specjalnie pod czytelnika. No i tym bardziej zabieg niepotrzebny, skoro potem pod koniec film przedstawia wszystkie fakty.

Chwile [ę] później beznamiętnie odpowiedział coś kobiecie (…).
Celował pracownicy [w] łopatkę, kierując się w głąb budynku.

Seria kul z karabinu snajperskiego przeszyła szyby banku, raniąc, a ostatecznie zabijając siedmiu ochroniarzy. – Bzdurka. Snajperki nie strzelają seriami. To jeden, pewny strzał, a potem następuje przeładowanie. Na dodatek snajperki mają tzw. twardy spust, który trudniej wciskać, dlatego proces jest taki powolny. Nie wyobrażam sobie, jak można z karabinu snajperskiego strzelać jak do kaczek, zmieniając cele. To nie do tego służą snajperki. Dla snajpera to jest po prostu nie do przyjęcia.
Pomyśl – im większa odległość, tym trudniej obrać cel. Tak naprawdę nie celuje się w niego, tylko obok, bo snajper bierze pod uwagę wiatr, odległość, kąt, prędkość kuli, cel ruchomy i tak dalej, i tak dalej. Skoro tak trudno wystrzelić jedną celną kulę, że trwa to aż tak długo, to jakim cudem bohaterka bez problemu z daleka, mierząc z lunety, wystrzeliłaby całą serię? Strzelałaby na oślep, nie wiedząc, gdzie te kule w ogóle trafią. Tor lotu pocisku po wystrzale się zmienia, dlatego nawet przy zabawach z wiatrówką po wystrzeleniu jednej kuli trzeba jeszcze chwilę zostać w pozycji i nie ruszać bronią. [Chwała ZS3 w K-K za strzelnicę w szkole!].

Lubiła myśleć, że dzięki rebelianckiej działalności, [przecinek zbędny] kiedyś przyjdzie im żyć w wolnym kraju.

Najpierw poczuła eksplozje [ę], zobaczyła ścianę popiołu (…).

Kurz wzbił się, mieszając z popiołem i gruzem, krzyki ludzi przelewają się z kolejnymi eksplozjami wewnątrz zawalonego budynku, podziemne laboratorium stało się pułapką dla pracowników i więźniów. Choć to wszystko wygląda na zamach, jest swego rodzaju manifest[em], krzyk[iem] desperacji i buntu [buntem] wobec niczego nieświadomego społeczeństwa. Jest niczym innym jak tylko, [przecinek zbędny] dobrą miną do złej gry. – Nie można mieszać czasów narracyjnych w jednej narracji, a co dopiero w jednym zdaniu. Potem, już do końca popełniasz ten poważny błąd. Raz coś się dzieje tu i teraz, a raz kiedyś, w nieokreślonym bliżej czasie. Tak nie wolno, tworzysz chaos. Od początku piszesz w przeszłym, to tego się trzymaj aż do ostatniej linijki.
Nie nazwałabym eksplozji dobrą miną do złej gry. Frazeologizm oznacza udawanie, że wszystko jest w porządku, a przecież skoro rebelia się buntuje, to znaczy, że niczego nie udaje, tylko wyraźnie się stawia, sprzeciwia, chce coś zmienić. Nie pozostaje bierna.

(…) fetor wydobywający się z nich, [przecinek zbędny] skutecznie zablokuje tę część miasta.

Mimo, że prowizorycznie wypruli ją z emocji, to czuła się zdradzona przez rebeliantów, była sama po swojej stronie barykady. – W konstrukcjach typu mimo że, chyba że, mimo iż itp. występuje tzw. cofanie przecinka, czyli przecinek stawia się przed całą frazą. Chyba że taka konstrukcja rozpoczyna zdanie, to wtedy przecinek występuje dopiero po całym zdaniu składowym.
Znów błąd frazeologiczny. Poprawny frazeologizm brzmi: być po drugiej stronie barykady i oznacza posiadanie innych przekonań. Frazeologizmów nie można zmieniać, gdyż tworzą spójną całość.

Z furią podpaliła plastikową broń i zbiegła z budynku wprost na zatłoczone uliczki pełne przerażonych ludzi. – Naprawdę? Karabin snajperski z plastiku? Co to? Zabawa w ASG?


Karabiny snajperskie to kawał ciężkiego żelastwa. Nie ma innej opcji.

— Witaj [,] Itanium.

Każdy strzał z tej dziwnej broni, [przecinek zbędny] oznacza morderstwo, a każde wstrzyknięcie sobie fiolki pozyskanej z człowieka, [przecinek zbędny] jest aktem bestialstwa i najohydniejszą zbrodnią ze wszystkich możliwych. – To nie fiolkę się pozyskuje z człowieka i nie ją się wstrzykuje, a właśnie taki kontekst pada. Chodzi ci raczej o substancję w niej przechowywaną. Brzydki skrót myślowy.

Dlatego strzeż się [,] zwykły obywatelu (…).

Pomimo strat, [przecinek zbędny] jest to jeden z najlepszych ruchów, jakie rebelianci mogli wykonać.

Główny dowódca rebeliantów [,] Apostus [,] nie ukrywając zadowolenia, oznajmił, że wszystko poszło zgodnie z planem i misję można uznać za udaną, jednak Megan postrzegała to wszystko inaczej; oczyma wyobraźni widziała [,] jak Marcus detonuje ładunek [,] niszcząc fabrykę zła i terroru.

Tekst nie wywarł na mnie żadnego wrażenia. Zdecydowanie gorszy od swojego poprzednika. Dlaczego? Mam na to kilka teorii. Przede wszystkim pojawiły się nieścisłości, chociażby z tą nieszczęsną snajperką. Tu zarzut również w stronę fabuły: nie wiem właściwie, po co bohaterka była na tym dachu i strzelała. W sensie… Ona tylko rozbiła kilka szyb i zdjęła ochroniarzy, ale to jej ukochany zdetonował się w budynku. Więc gdyby wszedł tam niczym Leon Zawodowiec i zdetonował się w środku pokaźnym ładunkiem wybuchowym, tak naprawdę nikt inny nie byłby fabularnie potrzebny, dziewczyna mogłaby zostać w domu. Jej poświęcenie jest praktycznie niedostrzegalne w działaniu – bomba przyćmiła wszystko. Ba, mam wrażenie, że gdyby Megan nie pojawiła się w tej historii wcale, tekst niewiele by stracił. Na początku jeszcze ładnie było napisane o tym, że dziewczyna poświęca miłość, ale im dalej w tekst, tym mniej to czułam. Po wybuchu pojawiło się tylko zdanie, że Megan stała się zimna i poczuła chęć zemsty, ale była to ekspozycja. Nie zobaczyłam niczego w oczach dziewczyny, nie poczułam tego, co ona odczuła, dostałam tylko suchą notkę informacyjną:
Zatraciła siebie. Przestała już całkowicie myśleć jak człowiek. Jej jedynym celem stała się zemsta. – W takich zdaniach ciężko utożsamić się z bohaterką, ciężko się wczuć w tekst. On po prostu jest, ja go czytam i tyle. Historia sama w sobie jest ciekawa, ale na tym się kończą komplementy, skoro tekst nie działa na emocje.
Myślę, że złą metodą są ładne, okrąglutkie zdania pełne ekspozycji  i stałe podkreślanie, że sprawa jest słuszna, że godna poświęcenia, że chodzi o ratowanie istnień… Gdyby w tekście więcej się działo, gdyby tworzyła go dynamiczna akcja i zdania krótkie, a nie tylko górnolotne, w pełni rozpisane myśli, czytelnik miałby dużo więcej frajdy z czytania. Raz: nie znudziłby się. Dwa: mógłby się bardziej wczuć. Tymczasem to, co najlepsze w tym tekście, czyli punkt kulminacyjny – konkretna akcja: włamanie i wybuch – pojawia się w środku, a potem zakończenie strasznie jakby się ciągnie.
Podobają mi się fragmenty typu:
Kurz wzbił się, mieszając z popiołem i gruzem, krzyki ludzi przelewają się z kolejnymi eksplozjami wewnątrz zawalonego budynku, podziemne laboratorium stało się pułapką dla pracowników i więźniów. – Pomijając zabawę z czasem, wymienianie jest zawsze dobre dla akcji, bo budujesz dynamikę. Ale jednocześnie podobny akapit, wcześniejszy, nie był już tak dobry:
Seria kul z karabinu snajperskiego przeszyła szyby banku, raniąc, a ostatecznie zabijając siedmiu ochroniarzy. Ich martwe ciała z głuchym łoskotem spadły na śnieżnobiałe kafelki zalewając je szkarłatem. Większość ludzi położyła się na ziemi, myśląc, że to napad. Niektórzy uciekli w głąb budynku, jednak nikt nie odważył się przejść przez oszklone drzwi. Teraz zostało jedynie czekać, pomyślała dziewczyna, jednak to czekanie zabijało ją brutalniej niż ona ochroniarzy. – To wszystko jest za długie, powypychane jakimiś pierdołami, za przeproszeniem. Po co nazywać krew szkarłatem? To tanie. Albo po co dodawać, że ciała są martwe, skoro przed chwilą opisałaś śmierć? Czytelnik w końcu dotarł przez pierwsze akapity przemyśleń do akcji i chce właśnie ją, a nie dalsze przemyślenia i na końcu znowu przemyślenia. Ja bym chciała się w tym momencie obudzić, poruszyć, zaciekawić bardziej i wczuć, ale budowa tekstu mi to uniemożliwia. Jak bym to przerobiła? (Dodając przy okazji, że snajperka jest w stanie na jednym przeładowaniu wypuścić jeden pocisk):
Kula przeszyła szybę. Ochroniarz z dziurą w głowie padł na kafle z łomotem, a ludzie zaczęli się miotać. Pisk, krzyk tłok; część położyła się na ziemi, podejrzewając napad. Nikt nie wyszedł, pozostawało jedynie czekać. To czekanie zabijało jednak Megan brutalniej niż zabijała ona.
Nie sądzisz, że fragment stał się chociaż trochę lżejszy?
Myślę, że napisałam już wszystko, przejdę więc dalej.

Mrok wczorajszej nocy
W moim odczuciu tekst lepszy niż drugi, ale nie aż tak dobry jak pierwszy. Dlaczego? Bo po poprzednim kolejna dawka takiego stoickiego spokoju jest dla mnie za duża. Może gdybym zrobiła sobie przerwę, zaczęła czytać coś innego, a wróciła do Mroku… po czasie, odbiór byłby inny, ale tak się nie stało. Nie wiedziałam nawet, że to kontynuacja. Nie podejrzewałam też tego.
Dużą zaletą tekstu jest, że to, co dla niego najważniejsze, ten punkt kulminacyjny, dzieje się pod koniec. Zdania ładnie z siebie wynikają, jest sens w układzie akapitów, w poukładaniu wypływających informacji. Jest też plastycznie – bardzo podobają mi się opisy scen statycznych, kiedy skupiasz się na przyrodzie, nawiązujesz do pogody, budujesz tym atmosferę. To, co absolutnie nie sprawdza się w scenach dynamicznych, tu jest niewątpliwym plusem.
Podoba mi się twój bohater. Właściwie to miniatura, więc trudno mi o nim powiedzieć coś więcej, ale jego dojrzałość kreślona przez całą scenę jest zachwycająca. To, jak wnioskuje z czegoś, coś sobie przypomina, by dojść do kolejnych wniosków – wyszło naturalnie, ludzko. Realnie. I nawet nie poprzez ekspozycje. Działa na mnie też poukrywany przekaz, do którego dochodzi się z biegiem sceny. Zdania takie jak to zapadają w pamięci i robią dobre wrażenie:

Nieuchronnie prowadzi do nierówności społecznych, korupcji, nacjonalizmu, faszyzmu i w ostateczności do totalitaryzmu. To nieprzerwany krąg, podobny do tego stworzonego przez naturę. Coś się rodzi, dojrzewa, ma swój okres świetności, a później zapada się w swoim istnieniu, stając się podłożem na kolejne istnienie. – Ale zacznijmy może jednak od początku:

I z każdą chwilą, gdy spoglądał w otchłań, nabierał coraz większego wrażenia (…) – raczej miał coraz większe wrażenie. Tak po prostu.

Stary, mosiężny [,] ze zdjęciem pięknej brunetki w środku.

(…) jak bardzo nie może [mógł] zmienić losu swego, jak i swoich pobratymców. – Ten szyk w podkreślonym zdaniu jest podejrzanie udziwniony, dość mocno zwraca uwagę, nie pasuje do całości.

Gdy wszczynał rewolucje [ę], ludzie tylko biernie przyglądali się (…).

I zamiast korzystać, trwają [trwały] w swoistej nieświadomości, [przecinek zbędny] jak uśpione wulkany, by któregoś dnia wybuchnąć.

Za starych, dobrych czasów, gdy miał jeszcze przyjaciół (a nie współtowarzyszy spisku) [,] lubili żartować z przyszłości.

Wtedy nie wiedzieli, kim chcą być, [przecinek zbędny] ani co będą robić.

Bo przecież, [przecinek zbędny] te proste odwrócenie słów miało sens. I choć z początku nie przyznawał się przed sobą, wiedział, że Robert miał rację.

Nie jestem pewna, czy pasuje mi nawiązywanie do twórczości Norwida. Zniszczenie fortepianu będącego symbolem sztuki jest wyrazem odrzucenia przez ludzi muzyki mistrza Szopena; u ciebie odrzuca się mistrza rebelii. Symbolika jest podobna, ale nie potrafię się do niej przekonać – wplatanie w nowe uniwersum (trochę urban, trochę fantastyka apokaliptyczna) starych dobrych metafor (w tym przypadku: ideał sięgnął bruku) wydaje mi się od siebie odklejone. „Fortepian Szopena” i narrator nieistniejącego świata? Skąd taki narrator znałby w ogóle Norwida…?

Traktował ją, [przecinek zbędny] jako ostatnią barierę, którą tworzyło ciało przed destrukcyjnym końcem.

Zawsze, kiedy byli razem [,] czuł wokół wyładowania.

Ona, tak samo, [przecinek zbędny] jak on, była gotowa zginąć (co de facto się stało) za idee. – Problem w tym, że ja nie wiem, czy piszesz o jednej idei, czy wielu ideach. Zapominasz o znakach diakrytycznych, więc potem trudno domyślić się, o którą liczbę rzeczownika ci chodzi.

Przeszłość waliła się za jego plecami, [przecinek zbędny] tak szybko, jak rozpada [czas!] się domek z kart.

Z każdą chwilą było go coraz mniej na ziemi, a coraz więcej tam, w tej granatowej paszczy bestii.[spacja]W jego pustej duszy, [przecinek zbędny] została tylko wielka, złota klatka, zbyt mała [,] by pomieścić jego żal i zbyt wielka, by mógł znaleźć w niej spokój.

Ludzki ocean zwie się społeczeństwem, krople zaś jednostką. – Jednostkami. Ewentualnie, że jedna kropla jest jednostką.

Zachwiać byt, [przecinek zbędny] indywidualny [,] żeby poprawić byt społeczny.

Bo jeśli w chociaż jednej osobie wciąż jest nadzieja na wyrwanie się spod jarzma tyrana, to było warto. – Idealny przykład na to, jak kijowo wygląda mieszanie czasów w obrębie jednego zdania. Dla twojej informacji: nie wypisałam wszystkich przykładów. W tej notce jest tego bardzo, bardzo dużo.

Demokracja, choć nie była systemem doskonałym, wciąż pozostawała najlepszą z alternatyw, choć rzadko kiedy udawało się jej przetrwać próby czasu. Ustój ten, [przecinek zbędny] jest [był] na tyle specyficzny, że sam siebie wyniszcza[ł], całkiem jak obecna cywilizacja.

I to by było na tyle, jeżeli chodzi o technikę notki. Dodam tylko na koniec, że zupełnie posypały ci się tu wcięcia akapitowe – raz mają długość dwóch spacji, raz nawet czterech, innym razem jednej. Najbardziej rzuca się to w oczy przy dialogu. Każda nowa wypowiedź powinna zaczynać się od wcięcia, a u ciebie to wcale tak nie wygląda.
Przejdźmy dalej. Tym razem przede mną eseje/wypracowania. Chyba jeszcze nigdy nie oceniałam na blogach takiej tematyki. Cieszę się, że mam okazję zrobić to po raz pierwszy. Postanowiłam zabrać się za to tak, jak zabieram się zwykle za blogi z poezją, refleksjami i jak za pamiętniki czy dzienniki – oceniam formę, a nie przekaz. Nie komentuję prywatnych poglądów, dlatego oceny takich tekstów często przypominają pracę bety.

Wszyscy boimy się zapomnienia
My [,] dzieci sekundowego wymiaru [,] staramy się mieć go coraz więcej. – Podoba mi się to określenie. Jest dość plastyczne. Ładnie obrazujesz problem, który poruszasz. Naprawdę fajny wstęp.

Podobnie, [przecinek zbędny] jak nasi przodkowie polujący na mamuty, wciąż nie wiemy (...).

To niezwykle frustrujące, trwać na Ziemi przez tę jedną chwilę, [przecinek zbędny] tylko po to, by nie dowiedzieć się nic [niczego] sensownego.

Platon i jego idee mogą zostać zbesztane z błotem – frazeologizm brzmi: zmieszane z błotem. Besztanie w tym przypadku nie ma kompletnie sensu.

Gdy biegacz pokonuje wyznaczony dystans [,] myśli tylko o rywalach, z którymi przyszło mu się zmierzyć, a nie z tymi, którzy w przyszłości spróbują pobić jego rekord. – Naprawdę fajne porównanie, nigdy nie patrzyłam na to z tej perspektywy. Good point.

Dzięki temu zaraz po przecięciu linii mety zwalnia i traci rozpęd, co uniemożliwia dalsze zwycięstwa, zostaje przegoniony przez nowych, silniejszych rywali. – Ale tu coś mi tu śmierdzi jakimś błędem logicznym. Meta to symbol końca wyścigu. Biegacz po niej zwalnia dlatego, bo kończy dany wyścig, już nic więcej w obecnym nie ugra. Zdobył jakiś wynik i tyle. U ciebie jednak brzmi to inaczej, jak skrót myślowy; że niby biegacz już po tej jednej mecie nie może brać udziału w żadnych następnych zawodach? Jakby sportowiec był tylko na raz. Za metą nie można też już nikogo wyprzedzić, więc bzdurka. Nie wiem jednak dokładnie, co chcesz tym przekazać, więc jednocześnie nie bardzo wiem, co ci doradzić.

Naturalny porządek, czy właściwie możemy go przestrzegać, gdy jesteśmy tak różni od wszystkiego dookoła? – Brakuje mi tu jakiegoś nacisku, pauzy po postawionej hipotezie. Może zamień pierwszy przecinek na kropkę? Albo chociaż myślnik?
Poza tym podkreślona część jest mocno ogólnikowa. Do tej pory tekst był w miarę konkretny, a tu rzucasz frazesem, ale właściwie nie wiadomo, o co chodzi i do czego pijesz.

Z jednej strony, [przecinek zbędny] to wdzięczność, za życie, które przypadło nam w udziale.

Z drugiej zaś niewyobrażalny żal i smutek za ojczyzną, której nie znamy. – Nie rozumiem metafory, którą ukryto pod ojczyzną. Że niby człowiek nie wie, skąd pochodzi? I naprawdę uważasz, że brak potwierdzenia dla teorii Darwina czy jakiejkolwiek innej sprawia, że ludzie patrzą w lustro i widzą/czują niewyobrażalny żal i smutek? No nie kupuję tego, trochę przesadzasz. Budujesz dramą, która chyba nie za bardzo ma odzwierciedlenie w rzeczywistości.

Jednak, co jeśli te przekazy zaginęły na przestrzeni czasu, gubiąc się w jego meandrach– Jednak co, jeśli… – Skoro zaginęły na przestrzeni czasu, to podkreślenie już niczego nowego nie wnosi.

Zakopane pod tonami złota pustyni, [przecinek zbędny] relikwie dawnych lat wciąż czekały, aż zostaną znalezione.

Żyjemy w wielkich[kim], organicznym zegarze nieubłaganie przesuwającym wskazówki.

Cyferblat, na którym stoimy, wciąż chwieje się [,] zrzucając najsłabsze jednostki w wir zapomnienia.

Zapomnienie jest jak fala okrywające[ąca] wzniesione z piasku zamki. – Problem logiczny, bo przecież zamki z piasku są przez fale niszczone, wypłukiwane, a nie okrywane.

Zatracenie na kartach historii przypada w udziale miliardom ludzi, a jedynie wyjątkowe jednostki są w stanie pozostawić po sobie niezmywalną, kamienną fortecę. To osoby tak różne, jak czterolistna koniczyna w gąszczu przeciętnych sióstr. – Wcześniej czytałam o tym, że wszyscy jesteśmy różni. Tutaj okazuje się, że tylko niektórzy, a inni są do siebie podobni. Proponuję zamienić słowo różne na rzadkie albo szczególne, nieprzeciętne itp.

Niektórzy zwykli je nazywać „Pierwotnymi Duszami”. Terminologia ta wzięła się od stwierdzenia, że wraz ze zrodzeniem świadomości zachowujemy coś na miarę zadania do wykonania. To dar, siła, którą można przekuć do czynienia dobra, jak i zła. – Wpisałam z ciekawości w Google podkreślony termin, trochę grzebałam nawet po angielsku i… nic nie znalazłam. Zmartwiło mnie to. Skąd więc to słowo i kim są ci niektórzy? To wyznawcy jakiejś religii? Jakichś wierzeń? Zadanie do wykonania ściśle kojarzy się z wiarą w przeznaczenie, coś na kształt greckiej Ananke… Masz jakiś research na ten temat?

Pierwotne Dusze, często mylone są z psychopatami, którzy to są projekcją wynaturzenia naszych jaźni w formie skrajnie zwierzęcej. Zawierają w sobie pewien nieznośny paradoks, z jednej strony są świetnymi manipulatorami ludzkich uczuć, z drugiej zaś, [przecinek zbędny] nie potrafią zrozumieć ich potęgi. – Okej, zaczyna się robić trochę creepy. Do tej pory mniej-więcej rozumiałam ciąg myślowy, wnioskowałam sobie z niego, rozumiałam przekaz. Tutaj chyba jednak trochę za głęboko wchodzisz w jakieś abstrakcje, które niekoniecznie mnie przekonują. Lubię eseje za to, że mogą w ładny, literacki sposób jednocześnie dotykać szeroko pojętej analizy faktycznie jakiejś filozoficznej teorii, przedstawiać dany punkt widzenia, ale często są popierane jakimiś faktami, cytatami, sentencjami. Nie chodzi o to, by mnie przekonywać do jakichś racji, ale dać materiał i wymusić na mnie wnioskowanie nad nim. Tu powoli zaczyna brakować mi właśnie jakichś konkretów, odniesień.

Życie dla nich ma małą wartość, jednak przejawiają najbardziej ludzką cechę, strach przed zapomnieniem. – Izabela Żukowska, dziennikarka Polskiego Radia pisała o esejach, że w przeciwieństwie do artykułu prasowego, w nich można opisać własne przemyślenia. No wiadomo, nie trzeba ściśle trzymać się jakichś ram, ale jednocześnie drobne fakty powinny tu służyć jako punkt wyjścia do rozważań. No bo trzeba przedstawić problem, aby ktoś chciał się nad nim zastanowić.
Ja tu nie widzę za bardzo faktu.

Możemy raz na zawsze zniszczyć zapomnienie, [przecinek zbędny] tylko wtedy, gdy zrobimy to razem.

Indywidualne przetrwanie po organicznej śmierci graniczy z cudem, dlatego warto pomyśleć, [przecinek zbędny] jak mrówki. – Pytanie tylko, na ile mrówki faktycznie zastanawiają się nad swoim działaniem i logicznie myślą, a na ile działają instynktownie…

Na szczęście, póki wciąż możemy dostrzec ich obecność, powinna nadejść w nas refleksja, co się stanie, gdy ich zabraknie? – Wcześniej pisałaś, że Pierwotne Dusze mylone są z psychopatami. Jak więc odróżnić jednego od drugiego? Piszesz, że się da, no więc jak? Zdecydowanie brakuje mi tu tej informacji. Mówisz a, ale nie mówisz b.
Nie sądzę, by zadane pytanie było właściwym. Dużo lepszym wydawałoby się: co zrobić, aby ich nie zabrakło? Bo kiedy jeszcze istnieją, gdybanie o nieszczęściu (braku) okraszone dopiskiem na szczęście już na pierwszy rzut oka się wyklucza.

Wraz z naszą ewolucją, [przecinek zbędny] będziemy się coraz bardziej rozwijać (...).
 (...) wszechświat pomiędzy nami, [przecinek zbędny] to jedynie teoria (...).
 Miłość to coś, czego nie wyrazimy zero jedynkowym kodem. – Zero-jedynkowym.

Pierwszy esej za mną. Co o nim mogę napisać? Niewiele. Że jest esejem – to na pewno, dodam nawet, że esejem filozoficznym. Że wyraża subiektywne opinie, emocje, zachęca (ale nie zmusza, na plus) do refleksji, jest otwarty – nie ma ścisłego wstępu czy zakończenia, bo omawiany temat takiego nie ma. Nie miałam też wrażenia, że tekst jest chaotyczny, że skaczesz od wątku do wątku, o co w esejach, przy tak otwartej formie, właśnie bardzo łatwo. Tak naprawdę brakowało mi jednej rzeczy, o której wspominałam: jakiegoś cytatu, może sentencji, jakiejś myśli, może faktu. Czegoś, co byłoby punktem odniesienia lub wręcz punktem wyjściowym. Mówi się, że dobry esej to taki, który zawiera w sobie element intertekstualności – czyli taki, który łączy różne formy literackie w jedną. Wykorzystywanie różnych środków językowych, stylistycznych, frazeologizmów, cytatów albo parafraz, może nawet aforyzmów, na pewno uczyniłoby ten esej pełniejszym, ciekawszym. Bardziej zróżnicowanym. Nie byłby to wtedy poprawny strumień świadomości, a coś więcej.
Chciałabym, by kolejne prace (niekoniecznie te opublikowane, może i te przyszłe, które dopiero stworzysz) w jakiś sposób mnie zaskakiwały. Na razie jest z tym różnie.

Etymologia zła
Podoba mi się tytuł. Właściwie nie wiem czemu, ale w jakiś sposób mnie nurtuje.

Zło, czym jest właściwie ta materia, której tak śmiało przypadł czarny charakter na świecie? – Pamiętasz moją wcześniejszą uwagę o wytworzeniu nacisku, postawieniu pauzy przy hipotezie? Tu odczułam dokładnie tak samo, brakuje mi właśnie tego nacisku. Spójrz:
Zło. Czym jest właściwie ta materia, której tak śmiało przypadł czarny charakter na świecie?
Nie wiem, czy uważasz podobnie, ale wydaje mi się, że dopiero tu wydźwięk zdania nabiera charakteru.

(...) człowiek nie można nazwać samego pojęcia ''zło'' złym. – Niepoprawny cudzysłów. Ten polski wygląda tak: „(...)”. ALT+0132 i ALT+0148 przy włączonej klawiaturze numerycznej.

Istnieje tak dawno, jak wolna wola. – Istnieje od tak dawna/Istnieje tak długo.
 (...) nie możemy się przeciwstawić złu wyciekającego z każdej możliwej szczeliny. – Wyciekającemu.

Włączając telewizor, przez nasze umysły przelewa się taka dawka agresji, seksu i nienawiści, że nie sposób tego nazwać. – Nie sposób to nazwać.
Poza tym niepoprawnie został tu użyty imiesłów przysłówkowy współczesny. Po pierwsze, brzmi to tak, jakby to umysł był wykonawcą czynności i to on włączał telewizor, a nie człowiek. Po drugie, użycie imiesłowu współczesnego (zakończonego na -ąc) oznacza, że włączanie i przelewanie następuje równocześnie, 1:1, a to bzdura. Telewizor musi być włączony, żeby metaforyczne przelanie miało miejsce. Samo naciskanie guzika na pilocie/telewizorze jeszcze się temu nie równa.

W realu ukrywamy się pod kapturami własnych nazwisk, jednak tam, w zero jedynkowym świecie czujemy się anonimowi, całkowicie bezkarni i nie boimy się powiedzieć kilka słów za dużo. – O kilka słów za dużo/kilku słów za dużo. I zapis: zero-jedynkowy, z dywizem.

A co [,] jeśli ktoś byłby zdolny wyłączyć ten czynnik;

Wojna na miarę naszych czasów, [przecinek zbędny] będzie najbardziej destrukcyjna i przy tym najkrótsza, z jaką zmierzy się ludzkość.

wyprawa Donner'a – apostrof zbędny [źrodło – punkt 01. i 06.]

(...) krucjaty, święta wojna, [przecinek zbędny] to tylko losowe przykłady przytoczone z ciemnej księgi naszego gatunku.

Psychopaci, [przecinek zbędny] jak nikt inny dobrze rozumieją ludzką naturę rzeczy. Wykorzystują naszą wrodzoną naiwność, by cokolwiek osiągnąć w tym smutnym świecie. – Piszesz o tych psychopatach już drugi tekst, ale znowu nie pojawiło się nic więcej w ich temacie. Jakiś dowód ich istnienia, jakiś przykład jednostki, cokolwiek, aby móc się odnieść? To się trochę rzuca w oczy; aż chciałoby się zapytać: masz coś do psychopatów?
1. «człowiek cierpiący na psychopatię»
2. «o kimś, kto zachowuje się niezgodnie z przyjętymi normami i budzi lęk w otoczeniu».

Jedna z teorii powszechności tego ''stanu'' mówi o tym, że każdy z nas, gdy choć raz zakosztuje tego zakazanego owocu, już do końca ma skłonność do jego czynienia. – Brzydki skrót myślowy – czynienie owocu. I niepoprawny cudzysłów.

(...) trzeba by było wyhodować człowieka pozbawionego cech patologicznych i usunięcia z niego skłonności do zła. – I usunąć z niego.

Rano latają ptaki, wieczorem nietoperze. – O ile mi wiadomo, sowa to nie nietoperz.

To naturalny krąg przemijania i tarcia [tarcie] się antonimów sprawia [sprawiają], że jesteśmy w stanie tak postrzegać ten świat.

Jednak, [przecinek zbędny] czy pokonanie tak starego przeciwnika jest w stanie zagwarantować nam pewność bytu?

Tutaj – jak i wyżej – tekst jest naprawdę w porządku. Jest dobry, jednak wydaje mi się, że można byłoby go bardziej czymś wypełnić. Eseje mają to do siebie, że są trochę nacechowane powagą, pokazują umiejętności literackie autora, ale jednocześnie muszą być w miarę zrozumiałe, by docierać. Podobają mi się te zdania, w których nagle, na chwilę, zmieniasz styl i przemawiasz w bardzo prosty sposób. W poprzednim eseju było to porównanie wieczności do czekania w kolejce na dentystę. Tutaj piszesz o zamrażalniku utraconych myśli – naprawdę fajne i barwne masz niektóre związki wyrazowe, metafory. To w esejach nigdy nie przeszkadza, bo, jak pisałam wyżej, eseju nie da się ściśle zamknąć w jakichś ramach. Nie musi być sztywny, jednolity i tak dalej.
Z drugiej strony niby chwalę cię za oryginalność, (bo zamrażalnik utraconych myśli, w którym oczekuje mrzonka, na którą dla naszego świata jest jeszcze za wcześnie, jest naprawdę zaskakująco pozytywny), ale jednak mam wrażenie, że czepiasz się jakiejś maniery i nie bardzo chcesz ją puścić. Jakby zamknięto cię w jakiejś klatce – i nie chodzi mi tu o styl czy formę. Bardziej o… tematykę. Piszesz tu o wyhodowaniu człowieka, we wcześniejszych pracach też poruszony został podobny temat, widziałam twoją wizję rewolucji. To się w jakiś sposób zazębia, ale na ile jest to celowy zabieg tworzenia bloga o spójnej tematyce, a na ile utknięcie w temacie? Może za mało wciąż ciebie przeczytałam, może za wcześnie na takie osądy, więc wrócę do tego w podsumowaniu. Jednak, jeżeli o mnie chodzi, nie przepadam za monotematycznością. Szybko wyczerpuję jeden temat i kiedy nie mam do oceny jednego opowiadania czy wręcz powieści (niektóre teksty są tak długie, że śmiało można je pod to podpiąć), to jednak stawiam na różnorodność i cieszę się, gdy na takową trafiam.
Chociaż to też taka bardzo luźna uwaga, bo nawet w ocenie Musivum, które dostało u nas szósteczkę, marudziłyśmy na monotonię tematyczną, jeżeli chodziło o tematykę LGBT. Nie ma co przesadzać.

Czy dyktatura jest lekarstwem na słabość demokracji?
Mało kto poddaje osądom słuszność totalitaryzmu, [przecinek zbędny] ze względu na wieczny poklask dla demokracji.

Ustój ten, [przecinek zbędny] jest na tyle specyficzny, że sam siebie wyniszcza, całkiem jak obecna cywilizacja. Nieuchronnie prowadzi do nierówności społecznych, korupcji, nacjonalizmu, faszyzmu i w ostateczności do totalitaryzmu. To nieprzerwany krąg, podobny do tego stworzonego przez naturę. Coś się rodzi, dojrzewa, ma swój okres świetności, a później zapada się w swoim istnieniu, stając się podłożem dla kolejnych bytów. – Chwila moment. Już to czytałam, w trochę zmienionej formie, ale pamiętam, że zachwyciłam się tym zdaniem i teraz pojawia się znów. Czyżby więc jednak eseje były ściśle i celowo powiązane z miniaturami? Na to wygląda. Ciekawy zabieg. Miło, że rozwijasz coś, co ledwo zostało muśnięte gdzieś indziej. Mimo to jednak mam nadzieję, że chociaż w poezji będziesz prezentować pod względem tematycznym teksty nieco bardziej zróżnicowane. Nie powiem, by mnie trochę ten ciężki klimat nie męczył.

Mrożek w swoim utworze ''tango'', trafnie zauważa zależność tych dwóch systemów. – Zły cudzysłów [ten poprawny wygląda tak „(...)”] i brak wielkiej litery w tytule.

Na początku, [przecinek zbędny] jest chaos wprowadzony przez zbyt groteskową wolność (...).

Swoista specyfika tego, że prawo istnieje tylko po to, by zostało zakwestionowane [,] sprawa, iż niemożliwe jest utrzymanie jednego z tych ustrojów ze względu na ludzki czynnik.

Tylko, [przecinek zbędny] czy jest to słuszne?

W książce Atlas Chmur, [przecinek zbędny] przedstawione jest kilka historii z różnych czasów (...). – Przedstawionych jest/przedstawiono.

Pokazują wewnętrzne oblicza systemów, z jakimi przyszło im walczyć. – Z którymi. Piszesz o konkretnych ustrojach, nie jakichś. Zauważyłam, że dość często stosujesz zamiennie jaki i który (albo nawet z przewagą określenia jaki), tymczasem nie zawsze są to synonimy. Jaki odnosi się do bliżej nieokreślonych cech, a który wskazuje konkrety. Więcej informacji tutaj: [źródełko]. Polecam, przyda ci się.

Wolność, [przecinek zbędny] według większości jest wartością, za którą warto umierać, jednak wszyscy, którzy to mówią, żyją w demokratycznych państwach. – Jakiś dowód? Czy znowu teza wprost z IDzD*?
Jasne, że w eseju nie musisz silić się na fakty, ale to brzmi właśnie jak fakt. Ty to stwierdzasz, nie gdybasz, nie wydaje ci się ani nic. To jest zdanie twierdzące, a nie ma żadnego pokrycia w rzeczywistości. Miałam nie ingerować w treść, ale akurat podobne momenty trochę działają mi na nerwy. No bo przecież to bzdura jakich mało. Zbierz sobie całą ludność Korei Północnej i zapytaj za plecami ich władzy, czy ktoś nie chciałby przypadkiem wolności i jak dużo byłby w stanie za nią poświęcić… Absurd? No absurd, ale obrazowy.

Każdy potrzebuje bata na d głową (...). – Nad.

Przyszłość zawsze należała do tych, którzy nie bali się czerpać wiedzy z przeszłości, więc czy szanse na wolny świat były aż tak niskie? Kto wie? – To zdanie kończyło Mrok wczorajszej nocy. Naprawdę interesujący zabieg: zaczynać i kończyć przemyśleniami Apostusa. Musisz lubić tę postać, macie podobne poglądy.

Okej, mam za sobą i eseje. Teraz czas na poezję. Nie mogę się doczekać! To coś, czego mi bardzo brakowało ostatnio na WS.

Co wiosenny wiatr przyniesie
Wszystko byłoby naprawdę super, gdyby nie ten okropny błąd: w okół [wokół!]. To przecież nawet nie wygląda.
Wiersz jest płynny i lekki w odbiorze, mimo że o smutnej tematyce. Co mogłabym doradzić, by go jeszcze dopieścić? Nie pisz tak wiele. Nie mów za dużo. Kiedy cały wiersz jest o tym, że nadchodzi wiosna, ale mimo to podmiot liryczny jest przytłoczony zakrzywianym różem i malowanym szczęściem, to ja się sama domyślę, że czuje się samotny. Ty natomiast utwór kończysz wprost:
szczęścia tylko brak
w samotnym człowieku… – i to mi mówi o dużo za dużo. Do tej pory czytałam z metafor, a tu taka cegła prosto w twarz. Kompletnie psuje odbiór. Bez podkreślenia wiersz zmuszałby do zadumy, samodzielnej interpretacji. Ty, wywlekając łopatologiczną puentę, odbierasz tę możliwość.

Kawałki.
Utwór ujmuje – i rytmika, i melodyjność, i budowa sprawiają, że dobrze się go czyta na głos. Pomysł na dobrane frazy jest ciekawy i takie samo jest rozwiązanie utworu. Jestem mile zaskoczona; raczej spodziewałam się, że fabuła będzie skłaniała do połączenia podmiotu lirycznego z partnerem (aż do wersu: beze mnie, jest on dość… wymowny).
Wiersz w całości mówi wszystko wprost, nie ukrywa przekazu, nie sili się na metafory nie do rozwikłania: dwa serca, dwie bajki i tak dalej – to dość szablonowe, wszyscy od razu wiedzą, o co chodzi. Bezpieczne, bo sprawdzone. Trochę mało oryginalne, ale przyjemne w odbiorze.

We wszechsercu pod tym względem jest zdecydowanie lepiej. Już nie wieje sztampą.

za horyzontem
i poniżej
gdzie wzrokiem się raczej
nie ucieka
kryje się serce
cieknący rozbłysk
nie, ta rzeka ma tylko jeden
koniec

Bardzo podoba mi się rym w środku wersu. Lubię ten zabieg – sprawdza się przy wierszach białych, w których jednak chciałoby się uzyskać melodyjność.
Jeżeli chodzi o przekaz, mam pewien problem. Kiedy pierwszy raz czytałam ten wiersz, sądziłam, że jest o zranionej miłości – cieknący rozbryzg jako zranione serce, jeden koniec jako ostateczna decyzja. Nijak mi to jednak nie pasowało do początku o horyzoncie, więc pokazałam wiersz Hiroki i poprosiłam o konsultację. Jej twój wiersz kojarzył się z zachwytem nad naturą:
Wydaje mi się, że to po prostu opis wrażenia. Że, gdy patrzy się na horyzont, świat wydaje się nie mieć końca i to wrażenie przestrzeni może też dotyczyć czasu – rzeki. Ale nadal nie rozumiem, o co chodzi z sercem. Że się kocha widok? Kocha życie? A może serce odmierza czas, może czas wszeschświata ma być nieskończony? (wszechserce wszechświata?).
Dopiero po tej rozmowie zwróciłyśmy uwagę, że do utworu dołączone zostały etykiety, które w ogóle nie pokrywają się z naszymi interpretacjami. Tylko teraz: czy to zaleta, czy wada? Z jednej strony wiersz jest wielowymiarowy, więc fajnie. Z drugiej, przy interpretacji trafić w klucz – średnio wykonalne. Obie oblałybyśmy maturę z tej pracy, a nie wiem, czy pisanie wierszy, których czytelnik nie ma możliwości zrozumieć, jest dobrym pomysłem. W porządku, że etykiety w jakiś sposób podpowiadają, ale w druku by ich nie było, a często wiersze bardziej do nas docierają, kiedy wiemy, o co chodzi i w pełni możemy poczuć się jak podmiot liryczny. Kiedy nie wiadomo, co on czuje i w jakiej sytuacji się znajduje – czytelnik jest tak samo zmieszany. Wnioski jednak, czy wolisz pisać i trafiać do czytelnika w punkt, czy intrygować i zmuszać do własnych wyobrażeń (niekoniecznie poprawnych), pozostawiam tobie.

Przebrzmiewamy
Nie podoba mi się rym: suche-kruche – trąci banałem:

nasze ciała
tak ze szkła kruche
topią świadomości
pękają myśli suche

Dodatkowo nie czuję, by informacje jakoś się tu zazębiały, tworzyły spójny obraz, jakby każdy wers był o czymś innym; jak kruche ciała-szkła mogą coś topić i jednocześnie sprawiać, że to samo pęka? Myśli to poniekąd właśnie ludzka świadomość, więc tu czasowniki też mogłyby do siebie pasować. Wydaje mi się, że dałoby się to opisać tak, by wers był zawiązaną całością. Co mogłoby robić szkło? Jak mogłoby oddziaływać na świadomość czy myśli, by strofa tworzyła całość?
Na tym etapie widzę, że bardzo lubisz słowo eter. Mijałam je wielokrotnie we wcześniejszych tekstach i teraz znów. O ile na początku budziło we mnie jakieś emocje, może zachwyt nad obrazowaniem słowem, tak teraz już znacznie mniej – wydaje mi się, że faktycznie trzymasz się swojej ramy (tu chociażby utartych słów) i nie chcesz za nią wyściubiać nosa.

Do następnego wiersza: -. .- -.. --.. .. . .--- .- / -. .. . / -- .- / .--- ..-.. --.. -.-- -.- .- (nadzieja nie ma języka) musiałam użyć tłumacza [źrodło]. Kompletnie nie znam się na alfabecie Morse’a i wybacz, że zaufam automatycznemu translatorowi (tłumaczenie każdego znaku wydaje mi się dość nużącym zajęciem). Aczkolwiek muszę przyznać, że pomysł jest innowacyjny; nie spotkałam się jeszcze z taką formą poezji i za to plus.

bo żyje to w nas
jak pradawny świąt [świat?]
tli się gdzieś głęboko
tuż nad sercem
i poniżej mózgu
to siła
n a d z i e j a

Jednocześnie wiersz jest krótki, dosadny i naprawdę trudno cokolwiek o nim napisać. Tyle, że mi się podoba, powinno wystarczyć.

Krystalizacja słów brzmi jak piosenka i, czytając, właściwie już z marszu nadałam jej w głowie jakąś melodię. Dziwne, że utwór nie znalazł się właśnie w tamtej kategorii.
W drugim wersie czuć za dużą ilość sylab:

Kto powiedział, że wszechświat jest naszym przyjacielem?
Kto powiedział, że każda bajka musi mieć zakończenie? – Nie jestem przekonana do jej budowy, gdy czytam na głos. Zwyczajnie się nie mieszczę.

Dalej też jest mocno nieregularnie:
Ludzie [2]
Słowa, to ludzie [5]
Zaklęci w barwach dźwięków [7] – lubię tę budowę, jest płynna. Przeskoki rosną, ale różnica nie jest duża. Potem jednak przestaje już być równie płynnie:

My [1]
Słowa, to my [4]
Utopieni we własnych aspiracjach [11] – źle się to czyta. Spróbuj działać bardziej regularnie. Przykład:

My
Słowa, to my
Utopieni w swych aspiracjach [9] – niby tylko dwie sylaby mniej, a już jest łatwiej w odbiorze.
Przez takie niuanse całość wydaje się niedopasowana, a przez to nie robi już na mnie większego wrażenia. Zobacz też, co tu się stało:
Kryształy
Słowa, to kryształy
(...)
Chciwością stworzone
I z chciwości ukryte
Jak najsłodsze ze słów – chcesz powiedzieć, że słowa to kryształy jak najsłodsze ze słów? Przecież to nie ma żadnego sensu. Hmm...?


Przebrzmiewam – wcześniej natknęłam się już na podobny tytuł. Zastanawiam się, czy to okej być powtarzalnym. Na ile jest to celowe połączenie dwóch tekstów na przykład jednym tematem czy podmiotem lirycznym, a na ile po prostu nieefektywna jednostajność?
Trzy pierwsze strofy mówią dokładnie to samo. I znów: nie wiem, czy celowo chcesz umocnić motyw główny, by zapadł czytelnikowi w pamięć, czy może to raczej lanie wody?

To prawda
byłam już wszystkim
nie wiem czy to źle
być tym co minęło
co już przebrzmiało?
(...)
To prawda
będę tylko echem
– skoro przebrzmiała (z naciskiem na czas przeszły), to nie będzie już nawet echem. Przebrzmieć, według PWN, oznacza dokładnie: przestać być słyszalnym.

Kończę zdaje w połowie [zdanie]
i tak nikt nie chce poznać całości
więc znikam
Przebrzmiewam… – O tyle dobrze, że nie pojawiło się tu przebrzmiewanie w eterze.
Wiersz ten mówi znów to, co pojawiło się w przebrzmiewamy. Tam czytałam, że czas szybko uśmierca i wszyscy przebrzmiewają. Tu znów, podobnie. Nagle przestajesz mnie zaskakiwać. Jedynie budowa przyciąga oko – technicznie jest dobrze, płynnie się czyta. Brakuje mi jednak treści w treści.

Zbyt szybko dla wolności
Światła wielkich miast
i cisze tych małych
(...)
w ciszy swego blasku
nazbyt rozpędzeni – nie jestem przekonana, jeżeli chodzi o powtórzenia w naprawdę krótkich wierszach. Jeszcze gdy jedno słowo dotyczy tego samego aspektu, to wtedy powtórzenie nadaje siłę, wzmacnia go, ale kiedy chodzi o dwie różne cisze? Jest bardzo dużo słów, którymi można by zastąpić jedną z nich.

w ciszy swego blasku
nazbyt rozpędzeni
zbyt szybko zmierzamy
do ubitej ziemi… – dwa ostatnie wersy mocno do mnie trafiają, podoba mi się puenta. Jednocześnie tu nadal nie przekonuje mnie ta cisza, ale tym razem pod względem sensu. W ciszy swego blasku? Nazbyt rozpędzeni? Ludzki blask i pęd za czymkolwiek mówią o człowieku skupionym na sobie, człowieku współczesnym. Nijak nie łączy mi się to z ciszą. Co ona tu oznacza? Samotność? Dla mnie wygląda raczej na takie słowo dobrane z braku laku, ale jeżeli coś faktycznie przekazuje, to bardzo chętnie dowiem się co.

Wolność nędzy pokarmem
samobójczym pragnieniem – rozumiem, że dalej nawiązujesz do tego, że wolni tak naprawdę jesteśmy dopiero po śmierci, ale na pierwszy rzut oka to wcale tak nie brzmi. Nędza od razu kojarzy się z biedą, piszesz więc o tym, że biedni popełniają częściej samobójstwa, bo chcą być bardziej wolni niż ludzie bogaci. Tak to się właśnie kojarzy. Pewnie nie o to ci chodziło; być może nędza pojawiła się, aby podkreślić tragizm, ale wydaje mi się, że inne słowo mogłoby bardziej trafić w punkt.

Wola żyrandola
O! Tu się zaskoczyłam. Nie spodziewałam się takiego przekazu i formy, wyszło na pewno abstrakcyjnie i to plus. Jednocześnie wolna wola to pojęcie, które samo w sobie podkreśla brak jakiejkolwiek zależności od kogoś/czegoś, więc jeżeli o niej mówimy, to raczej nie w kontekście narzucania czegoś:
Więc zawalcz
niech wolna wola
nie będzie zależeć tylko od
ż y r a n d o l a
Nie wiem, czy to zabieg celowy, aby wolna wola zależała nie tylko od żyrandola (i dlaczego kładziesz tam nacisk na nie tylko – jakby wolna wola miała zależeć od żyrandola plus kogoś jeszcze). Wydaje mi się jednak na pierwszy rzut oka, że masz ogólny pomysł na wiersz, ale jakby nie przemyślasz do końca wszystkich słów, których używasz i nie zdajesz sobie sprawy, że czytelnik będzie na nie zwracał uwagę, analizował ich sens pojawienia się w tekście. A przecież poezja to sztuka układania najlepiej dobranych słów w najlepszej kolejności. Tak sądzę.

Większy chyba sens przekazu miałaby taka wersja:
Więc zawalcz
niech twoja wola
nie będzie zależna od
ż y r a n d o l a
Czy coś w tym stylu. Wtedy pozbywasz się jakichkolwiek wątpliwości. No chyba że wolna wola i nie tylko to zabieg celowy, ale osobiście tego nie czuję, wybacz.

Wyłom
Tutaj na pewno podoba mi się twoja kreatywność oraz wykorzystanie koniugacji. Jest bardzo plastycznie – każda strofa budzi emocje. Mam jednak wątpliwości co do przekazu, nie wiem, czy dobrze kombinuję, więc opiszę interpretację. Porównaj sobie ze swoją.
W pierwszej strofie pojawia się wers: oni/one obserwują. Czuję, że to nawiązanie to tłumu, do gapiów, do osób postronnych, które się w coś wtrącają. Dalej oni/one odchodzą – są świadkiem czegoś nieprzyjemnego i jakby umywają ręce, udają ślepców. Potem podczas innej tragedii oni/one uciekają, więc jakby znów – boją się, trzymają dystans, tacy odważni są tylko na odległość. Potem przy wspomnieniu śmierci oni/one znikają – interpretuję to wciąż jako ucieczkę, wręcz rozpłynięcie się w powietrzu, niechęć do chociażby złożenia zeznań. Do tego momentu właśnie taki przekaz odnajduję i pokrywa mi się to z zakończeniem:
Wy odejdziecie
Oni/one powrócą – czyli że takich negatywnych aparatów jest więcej, oni sobie radzą, są gdzieś, wytykają palcem i to tyle z ich udziału. I to naprawdę pasuje mi do jednego sensownego obrazu, a jednak pojawia się też wers:

Wy kłamiecie
Oni/one ratują – i tu totalnie nie wiem już, o co chodzi. Ten fragment zepsuł mi całą ładnie poskładaną wizję, bo przez cały wiersz dostawałam jasny dla mnie obraz osób obojętnych, zainteresowanych tylko na początku i nagle… oni/one ratują? Kogo? Poza tym w zwrotce przed tym mowa była o morderstwie, więc… no nie bardzo jakby jest kogo ratować.
Zaczynam się zastanawiać, czy warto było szukać powiązania między strofami, czy raczej były to po prostu niezależne od siebie sceny i niekonkretne, różne postaci. Jeżeli tak, no to bardzo żałuję, bo forma aż się prosi o wspólną puentę.
Nie rozumiem też tytułu wiersza. Nie wiem, jak się łączy z treścią. Nie potrafię go w niej dostrzec.

Zbyt ulotne
Mam problem
spadająca gwiazda
nie zamknę jej w słoju
nie zatrzymam na zawsze
ale spróbuję
jak każdy
w szkle zatopić
zmrozić jedyne chwile
s z c z ę ś c i a

To dla mnie dość kłopotliwy utwór. Podmiot liryczny jest świadomy, że nie zamknie spadającej gwiazdy w słoju, ale jednocześnie chce próbować w szkle zmrozić szczęście. W tym samym czasie zna i nie zna pojęcia abstrakcji, huh? Czym jest to szczęście, o którym mowa? Zatapianie czegoś w kojarzy mi się z piciem alkoholu przez coś, mówi się np. że się topi smutki. Czy to się jakoś wiąże, podmiot liryczny jak każdy coś wesoło zapija? Czy po prostu wisi to sobie w tekście ot tak? Znów mam wrażenie, że wykorzystane słowa nie zostały przemyślane. Jeszcze gdyby tam było: zmrozić jedynie chwile szczęścia – wtedy sądziłabym, że podmiot liryczny chce zatrzymać przy sobie tylko miłe wspomnienia, jak na przykład spadająca gwiazda, chociaż tej akurat sięgnąć się nie da. Ale jedyne? To by oznaczało, że podmiot liryczny nie ma ich wiele, zaledwie kilka… A jednocześnie zachwyca się gwiazdą, co jest dość trywialne... Coś mi tu zwyczajnie do siebie nie pasuje.

przebrzmiewa
Oho, trzecie podejście do tego czasownika. Spójrzmy, co z tego wyniknie:

daj mi świat
bez szumu
i bez blasku
prawdziwy, jak słońce – przecinek zbędny
o poranku – czyli że prawdziwy świat nie ma szumu i blasku? W jakim kontekście? Nie rozumiem.

jak szum
i jak blask
opadają nasze łzy – no nie bardzo. Łzy opadają dosłownie (kapią), a szum i blask metaforycznie (stają się mniej intensywne). To do siebie nie pasuje; nagle metafora się udosławnia i dostajemy tylko coś, co ładnie brzmi, a po prawdzie nie ma większego sensu.
Kolejny raz nie czuję zaskoczenia. Męczysz to przebrzmiewanie, ale nie ma w tym już nic intrygującego, nieznanego, o czym chciałabym się dowiedzieć czegoś nowego – temat jest już oklepany, w podobnych do siebie formach piszesz o przemijaniu. Ten pierwszy tekst był, jeżeli chodzi o przebrzmiewanie, najlepszy.

Krucha wolność
Tytuł mówi sam za siebie. Dość mocno.
Znów mam problem z przekazem. Z jednej strony zaznaczasz:

Wybór
Tak niewiele
Jego brak
Tak wiele

I interpretuję to jako zaznaczenie, że brak możliwości podejmowania decyzji to dość spory problem. Dalej jednak pojawia się strofa:

Wystarczy rozpalić iskrę
By rozgrzać serce – brzmi jak podpowiedź niosąca nadzieję, że niewiele tak naprawdę potrzeba, by coś zmienić. Czy więc te dane się nie wykluczają poniekąd?

Gaśniemy
W oddechu niestabilności
Czystej wolności – czy jeżeli wolność jest niestabilna, to epitet czysta na pewno pasuje do kontekstu? Czysty kojarzy się z czymś niezmąconym, przejrzystym i oczywistym, a słowo niestabilność – wręcz przeciwnie. Mam więc paradoks, przez który nie wiem w końcu, czy ta wolność jest czymś całkowitym i wyraźnym, jasnym, czy raczej chwiejnym, nietrwałym, niepewnym. Nie wiem, czego mam się złapać.

Tak jak bez wody
Tracąc jedynego wroga
Zgorzemy [zgorzejemy]
W palenisku kruchości
Czystej wolności – tu to już w ogóle nie mam pojęcia, o co chodzi. Zgorzeć to archaizm określenia spalić się [źrodło], również dogasać. Kiedy ognisko powoli dogasa, nie używa się wody, to się dzieje samoczynnie i jest dłuższym procesem. Skąd więc woda w tej strofie? I co znaczy nawiązanie do jedynego wroga? Jakiego? Kogo? Naprawdę… to dość kłopotliwe, nie mam nawet pomysłu, jak można by to ugryźć i rozgryźć. Przyznam, że irytuje mnie taka sytuacja. Czytam, ale właściwie nie wiem co.
Podoba mi się natomiast budowa utworu – to, że zaczynasz i kończysz podobnie, otwierasz i zamykasz wiersz. To dobry pomysł.

Axis mundi to dla mnie nihil novi. 


Szkło, łzy, wszechrzecz, czas, upadanie, płatki, dusze i gwiazdy. Naprawdę nie czujesz tego, że to wszystko już było i za każdym razem brzmi tak samo? Jasne, forma jest inna (zresztą tutaj bardzo dobra, świetnie czyta się ten utwór), ale przekaz… Czepiasz się motywu przemijania, jakby nie było już innych tematów. Lecz wbrew pozorom to nie monotematyczność jest problemem, bo możesz i całego bloga stworzyć w oparciu o jeden motyw, tylko proszę, używaj różnych sformułowań, słów, zwrotów… Chcesz wprowadzić motyw ulatujących dusz? Napisz, że to wzlatująca istność albo cokolwiek, co znów nie będzie ulatującą duszą wprost. Chcesz pisać o płaczu? Sądzę, że naprawdę dałoby się wpleść to w tekst, nie posługując się łzą. W prozie kropla byłaby pretensjonalna, ale nie sądzę, by w poezji używanie synonimów działało podobnie. Szukaj nowych, oryginalnych fraz. Spadające płatki śniegu? A może chłodne gwiazdki, białe talarki albo inne cuda na kiju? Czasem mam wrażenie, że na siłę chcesz udowodnić swoją poetyckość, ale wykorzystując dawno utarte zwroty, właściwie nic nie udowadniasz – prócz braku pomysłowości.

Pomarańczka
Dookoła miasto
Tak pięknie zamglone
Wśród ulatujących dusz
Czas się zatrzymał
– pomijam utarte zwroty, o których mówiłam przed chwilą. Dziwi mnie coś innego; tutaj piszesz, że zamglone miasto jest piękne, ale w poprzedniej strofie jego centrum to szara nędza. Słowa, których używasz, są po to, by budzić emocje. Znów nie wiem, czy mam się zachwycać, czy biadolić nad losem. Chciałabym, by emocje były spójne, aby obraz był całością, a strofy nie odklejały się od siebie.

Gotowa do poświęceń // Sprzeda je za czas – ale przecież czas się zatrzymał. Tu piszesz o nim inaczej i pełni funkcję czegoś, co można otrzymać lub odzyskać.
Z jednej strony kobiecy podmiot liryczny chce sprzedać szczęście za czas (oznacza to, że brak jej czasu, potrzebuje go za wszelką cenę?), z drugiej podmiot stoi i przygląda się pięknemu, zamglonemu miastu, czuć w tym spokój, nostalgię, zadumę. W tym świetle to wcale nie wygląda tak, że podmiot potrzebuje czasu, jest zabiegany i tak dalej. Ma go wiele – właśnie traci go na nic. Nie czuję, by mu zależało.

Pisałaś też o smutku, żalu i niepewności, wyglądaniem za lepszym jutrem, a skończyłaś kwestią: Bo cóż gorszego można zrobić // Niż istnieć, a nie żyć?
Pamiętasz może taką luźną hipotezę o tym, że gdy coś boli, to znak, że się żyje? No właśnie. Idąc tym tropem, żal i tak dalej to emocje, które również mówią coś o życiu. Bohaterka wiersza ma nadzieję, jest rozżalona i niepewna, a to przeczy, by była obojętna, pusta, zimna. By nie żyła, nawet metaforycznie. A może nawet metaforycznie przede wszystkim. Naprawdę nie wiem, czy specjalnie budujesz sprzecznościami, czy nie.
W tym wierszu po raz kolejny stosujesz zapis, w którym wersy się powtarzają. Nie zaskakuje mnie to. To, czego jeszcze nie było i mile mnie zaintrygowało, to pytania retoryczne kończące utwór. Dodam jeszcze, że nie rozumiem tytułu.

Imago (mundi)
Utwór jest płynny do pewnego momentu:
Poczwarka pożera
Motyl wzlatuje
Poczwarka zasypia
Motyl wariuje

Poczwarka się zmienia
Motyl się rodzi
Poczwarka umiera
Motyl się wyswobodzi
– siedem sylab. Trudno przeczytać ten wers na głos, by pasował do melodyjności poprzednich. Na dodatek wszystkie czasowniki do tej pory (i po tym wersie również) opisują czynność w czasie teraźniejszym. Nagle zmieniasz ten czas jednorazowo (dla mnie trochę bezsensownie) na przyszły. A przecież Motyl się swobodzi wbrew pozorom też nie brzmi źle.

Motyl wariuje
Poczwarka się rodzi
Motyl upada
Poczwarka zawodzi
– do tej pory nie miałam żadnych pytań, ale tu aż mi się ciśnie na język: kogo zawodzi? Motyla? Siebie? No chyba że chodziło ci o synonim jęczenia, ale to też rodzi pytania, na przykład: po co?

Pierwsze dwie strofy są bardzo plastyczne, dają jasny obraz poczwarki, która przeistacza się w motyla oraz motyla, który się rozwija (poczwarka umiera, a motyl się rodzi). Potem przeplatasz znów poczwarkę z motylem, jakby to były nagle dwa osobne byty egzystujące w tym samym czasie (np. motyl wzlatuje, a poczwarka w tym czasie zasypia). Na początku miałam wrażenie, że czytam o jednym, a potem znów uciekała mi ta wizja. W połowie wiersza trudno mi się przestawić, szukać sensu od nowa.
Być może wymagam za dużo. Być może nastawiałam się od początku na poezję z drugim dnem, poniekąd głębszą, niż jest faktycznie. Tworzyć spójny obraz każdym pojedynczym słowem jest trudniej niż rozrzucać słowa-klucze bez planu czy porządku. Ten wiersz nie jest w moich oczach niczym innym niż słowami-kluczami.

Vanitas złocistej chryzantemy
Nie rozumiem, dlaczego decydujesz się na przecinki jednorazowo, ale strof nie kończysz kropkami. Interpunkcja – jeżeli już się pojawia – powinna być całkowita. Przykład:

To jest miejsce, gdzie wykiełkowałam
Pośród bólu i suche[j] ziemi
Jako akt czystego dobra [,]
Nieświadoma uśpionego zagrożenia [kropka]

Lubisz przyimek pośród. Dość często go stosujesz, ale nie zawsze słusznie. Tutaj lepiej dla kontekstu zrobiłoby zwykłe na. Jeżeli piszesz o kiełkowaniu, to zdecydowanie na ziemi, nie pośród niej.
W ogóle nie podoba mi się zestawienie w jednym wersie bólu jako uczucia, emocji, oraz ziemi, jako rzeczownika plastycznego. Te jakby dwa osobne człony nie mają nic do siebie.
I znów coś jest czyste, ostatnio była to wolność. Doprawdy, twoja powtarzalność zaczyna być męcząca.
Natomiast druga strofa bardzo mi się podoba. Całościowo oddaje położenie i emocje podmiotu lirycznego:

To jest miejsce, gdzie wzrastałam
Pośród istot i ich kłamstw
Jako przepowiednia lepszego jutra [,]
Nieświadoma swojej naiwności [kropka]
I tutaj pośród już jak najbardziej pasuje, ponieważ piszesz, że podmiot liryczny otaczają kłamcy.

W następnej strofie podmiot liryczny od razu usycha pośród rozczarowań. Brakuje mi między tą a poprzednią strofą jakiegoś, nie wiem, może fragmentu o tym, że jest coś pomiędzy rozkwitaniem a usychaniem – jakiś moment przejściowy.
Dalej znowu pojawiają się gwiazdy i przepiękność. Znów śmierdzi sztampą, ale jest to mniej zauważalne, kiedy spojrzy się na puentę. Wyszła naprawdę przyzwoicie, na poziomie. Dodatkowe entery wzmagają poruszenie i podkreślają dramat, ale nieprzesadnie. Smacznie.

Okowy III
Nie wiem, dlaczego część trzecia w spisie znajduje się przed dwoma poprzednimi. Dlaczego zwyczajnie nie posegregujesz twórczości alfabetycznie? Wtedy czytelnik mógłby najpierw zapoznać się z poprzednimi częściami, a tak, to teraz będę czytać od końca. Czy to celowy zabieg, jak chociażby w Dziadach?
Pierwsze wersy i już rzucają się w oczy kolejne zgubione przecinki:
Szczęśliwi ci, którzy się jeszcze nie narodzili [,]
Albowiem tylko ich duchy nie dogorywają w okowach [kropka]
To nie jest moje widzimisię; podkreślona część jest wtrąceniem, a te oddziela się z dwóch stron. A jeżeli już tam połasimy się na interpunkcję, to kropka jest obowiązkowa. Ta uwaga dotyczy też pozostałych strof, ale nie będę już tego wypisywać.

Pierwsza strofa, podczas czytania, pokazała mi tylko jeden rym (bb) i trochę żałuję, że nie dwa. Tam aż się prosi o okalające – abba. Ale nawet jeśli je pominiemy (bo i bez nich czytanie jest bardzo płynne, budowa podoba mi się, jak i nawet podoba mi się przekaz), to kolejne strofy również mogłyby zawierać chociaż sam rym środkowy.

Szczęśliwi ci, którzy się jeszcze nie narodzili (a)
Nie doświadczyli jeszcze bólu istnienia (b)
Goryczy nieodwzajemnionego płomienia (b)
Smutku po człowieku, który odszedł w mgłę (c)

Szczęśliwi ci, którzy się jeszcze nie narodzili (a)
Nie zaznali niszczycielskiego pożądania (b)
Pierwotnych instynktów tak ślepo wielbionych (c)
Ludzkich psów dojadających własne kości (d)

Wybacz mi, to luźna uwaga. Akurat opiniuje twoje prace fanka rymów – sama nieraz próbowałam w białe, ale nie bardzo potrafiłam się w nie wczuć i zawsze przerabiałam je tak, by rymy jednak gdzieś się pojawiały. I w moim przypadku zauważenie jednego rymu i następnie dalszych ich braków wprawia mnie w konsternację. Tym bardziej że czterowersowe strofy są idealną okazją, by podkręcić nieco melodyjność – właśnie poprzez rymy.

Szczęśliwi ci, którzy się jeszcze nie narodzili
Nie spróbowali jeszcze zakazanego owocu
Ryzykownych gierek dla własnej korzyści
Rozpalać iskry głęboko w wodnej otchłani
O ile poprzednie strofy były dla mnie jasne, o tyle tu znów pojawia się pytanie: co z tą wodą? Jakie iskry można w niej rozpalać? Ryzykowne gierki i zakazany owoc mogą być wieloznaczne, ale kojarzą się z czymś amoralnym, na przykład z seksem albo z narkotykami – można to tak interpretować. A wodna otchłań? Nie pasuje mi do niczego.

Chwil zwątpienia, które określają [,] kim jesteśmy – kolejne wtrącenie, tym razem wewnętrzne.

Albowiem tylko ich istnienia nie są jeszcze przypieczętowane – podkreślone słowo jest długie i dość charakterystyczne. Nie dziw się, że za mocno zwraca uwagę, kiedy to samo pojawiło się w poprzednim utworze:
Nieświadoma przypieczętowanej przyszłości
Nie podoba mi się ta schematyczność i będę o tym trąbić pewnie jeszcze nie raz.

Wegetujące dobro
Najpierw o tym, co mi się podoba. Na pewno wersy zwracające się do jakichś nich (wy,...). Zaskoczyło mnie połączenie: Miłosierdzie to wy // Wy, uzbrojeni – być uzbrojonym i mieć miłosierdzie wydaje się dość paradoksalne i mam nadzieję, że to paradoks skonstruowany celowo. Dlaczego mam nadzieję, a nie jestem pewna? Ponieważ dalsza część utworu wydaje się znowu silnie odczapowa. Z jednej strony podmiot liryczny zachęca, by patrzeć wzrokiem pełnym odwagi, nie bać się i tak dalej, a zaraz pojawia się wers:

Za plecami zostawiamy dawny mrok
Licząc jedynie na litość
Dlaczego na litość? Sądziłam, że utwór to manifest, by chodzić z podniesionym czołem, a nie zachęta, by kulić się przed światem, spodziewając się jakiejś łaski.

Prosimy tylko o litość
Prosimy tylko o łaskę
Prosimy tylko o miłosierdzie – nie wiem, czy lanie wody, używając trzech słów o dokładnie tym samym znaczeniu, ma jakieś znaczenie. Może tylko takie, by podkreślić przekaz, ale w sumie litość pojawia się w tym utworze aż 6 razy.

W waszych oczach poszukujemy latarni – tak tylko przypominam, że w tym samym wierszu podmiot liryczny mówił o odwadze, sugerował pewność siebie i tak dalej.

Dwa światy oddzielone łzą
Człowiek jeszcze nigdy nie znaczył tak mało
Nienawiść w was podsyca strach
Ten sam, który kazał nam uciekać – a tu w ogóle nie ma mowy o żadnej melodyjności. Drugi wers jest za długi, ostatni kończy się bezokolicznikiem, co właściwie nie wiem dlaczego, ale dziwnie brzmi na głos; nie potrafię tego inaczej wytłumaczyć, wybacz. Być może wpływ na to ma też pauza oddechowa przy przecinku.

Walczymy tylko o litość
Walczymy tylko o łaskę
Walczymy tylko o miłosierdzie – no ale o jakiej walce mowa, skoro połowa wiersza mówi o wycofaniu, pragnieniu litości i czekaniu na lepszy świat? Wiesz, czekanie nijak się ma do walki. Walka według PWN to:
1. «starcie uzbrojonych grup, oddziałów, zorganizowane działanie sił zbrojnych w celu pokonania przeciwnika»
2. «zmaganie się pojedynczych przeciwników lub zespołów w sporcie; też: konkretna rozgrywka, mecz»
A gdzie w tym wierszu masz starcie? Gdzie próbę, chęć, by wstać, coś zmienić? Nie, tu jest tylko w pierwszym wersie o otarciu łez i pokonaniu strachu, a potem już tylko prośby o litość, ubolewanie nad sobą i nic więcej. To nie jest dowód walki. Rzucasz słowa, ale zupełnie bez pokrycia.

Nad głowami każda gwiazda gaśnie za nas
Licząc jedynie na miłosierdzie – a to teraz jeszcze gwiazdy liczą na miłosierdzie? No tak, dawno nie było gwiazd w żadnym utworze.
Nie tęskniłam za nimi, to dość tanie zagranie.

Upadliśmy, jednak pragniemy powstać
Więc pokornie prosimy o dłoń – tutaj już powoli rozświetla się przekaz. Jasne staje się, że zbiorowy podmiot liryczny dopiero co chce stać się silny, dopiero pragnie powstać. W takim razie nawiązanie do poprzedniej walki wciąż jest bez sensu – ta walka jeszcze nie miała miejsca.

Więc spójrz na świat
I przestań wreszcie oceniać – ten wers jest aż ujmujący w swojej niespójności. Podmiot liryczny mówi, by przestać oceniać (z naciskiem na: wreszcie), ale sam w całym utworze przemycił masę ocen sytuacyjnych, na przykład o tym, że obecny świat jest zły (bo trzeba czekać na lepszy) albo że człowiek jeszcze nigdy nie znaczył tak mało. Mhm. No bardzo, bardzo motywujące stwierdzenie, nie powiem.
Podmiocie liryczny, śmiedzisz pan tu hipokryzją.

Płynne uniwersum
Nie da się ukryć, że poza przyimkiem pośród, bardzo lubisz też przysłówek zbyt. Pojawiał ci się w tytułach, w innych wierszach. I tu znów, na dodatek powtarzalnie. To naprawdę rzuca się w oczy – nie pisałabym, gdyby tak nie było.
Kolejny wiersz o tym, że człowiek jest kruchy pośród złego świata, i kolejny raz używasz słów-kluczy, które są już mocno zmęczone wszędobylską obecnością w twojej twórczości. Na przykład nawiązywanie do szkła: Zbyt szklani by wytrzymać. Mamy też: zmrożoną próżnię, nasze dusze, oczywiście wszędobylski czas i echo wszechświata – trąci którymś przebrzmiewaniem. Nie mam nic do dodania. Naprawdę chciałabym docenić ten kunszt, ale kiedy jest on powtarzalny, to przestaje zaskakiwać, nie wywołuje wcale dobrego wrażenia, a to, co na początku wydawało się głębokie, już takie nie jest.

Łoże śmierci to bardzo długi utwór i o podobnej tematyce, jeżeli porównać go do poprzedników.
Jak już pisałam, nie przepadam za pojedynczymi rymami. Jeśli takowe się pojawiają, to tam, gdzie są, wiersz zyskuje na rytmice, ale skoro w innych wersach (które są zbliżone budową) ich nie ma, wtedy zaczyna się wydawać, że to właśnie im czegoś brakuje. Budowa przystających do siebie strof powinna być przystająca pod każdym względem. Przykład dla zobrazowania:

Umieram
Umieram na piedestale swojej przeszłości
Szepczę
Szepczę historie, których nigdy nie było
Przepraszam
Przepraszam twarze, których już nie ma
Do tej pory wrażenie było naprawdę przyjemne. Poezja trudna, smutna, przytłaczająca dramatyzmem, ale jest w niej coś nurtującego. Dalej nie mam pojęcia, o co chodzi i dlaczego za każdym razem podmiot liryczny jest taki ogólnikowy, ale i tak czuję, że jest lepiej niż było. Jednak potem mamy coś takiego:

Krzyczę
Krzyczę w trakcie uderzenia
Krwawię
Krwawię pośród wściekłych reflektorów
Proszę
Proszę, żeby ktoś dokończył dzieła
Uderzenia i dzieła może nie są rymami pełnymi, ale na pewno są rymami niedokładnymi i to słychać i czuć, szczególnie w trakcie czytania na głos. Brakuje mi więc w pierwszym przykładzie, by przeszłości i nie ma przynajmniej brzmiały podobnie w zestawieniu, ale tak nie będzie, dopóki używasz tam tych konkretnych słów.

Lodowata samotność tuli mnie do snu (12)
Tak strasznie jest odchodzić bez pożegnania (12)
Ostatni oddech skradają żelazne wspomnienia (14)
Moje łoże śmierci wyścielone jest wygasłymi marzeniami (19) – przeczytaj może wiersz od początku i na głos. Recytuj, intonując, gdzie uważasz za słuszne. Mnie jest trudniej, bo nie dajesz mi znaków interpunkcyjnych, staram się więc wybrać jakąś najlepszą opcję recytacji, ale… chyba żadna nie jest nawet dobra. Te 19 sylab jest tak dalekie od 12-stki, że lekkie przeczytanie tego, wręcz płynięcie z tekstem, jest niemożliwe.
Dalej w tekście pojawia się podobny fragment, kończysz strofę również wersem złożonym z 19 sylab, ale w poprzednich wersach masz 13-14-13, więc inaczej niż w tej, którą cytowałam. Później, w kolejnej strofie – podobnej na pierwszy rzut oka – jest sylab: 11-13-14 i 16. Tę czyta się więc płynniej, jest zgrabniejsza, ale przez to nie pasuje do reszty. Potem masz jeszcze dwie strofy liczące: 12-13-15-16 i 12-15-16-19. Za każdym razem układ jest podobny, a jednak różny.
Czy nie sądzisz, że praca nad równowartością linijek mogłaby przynieść wiele dobrego? Nie chodzi o to, by wszystkie miały tyle samo sylab w całym utworze, ale jeżeli stosujesz już strofy podobne do siebie słownictwem i przekazem, to dlaczego są one podobne tylko poniekąd, niekoniecznie budową? Spójrz, jak ja bym to widziała (to tylko jeden z wielu przykładów, nie gań mnie, proszę, za to, że coś ci, broń boru, narzucam). Chodzi mi tylko o same liczby:

Lodowata samotność tuli mnie do snu (12)
Bo tak strasznie jest odchodzić bez pożegnania (13)
Ostatni oddech skradają żelazne wspomnienia (14)
Moje łoże śmierci wyścielę wygasłym marzeniem (15)

Zalewa świat niebezpieczeństwo nieznane (12)
Zanikam w paszczy mechanicznego potwora (13)
Ostatnią kroplę krwi upija ziemia spragniona (14)
Me łoże śmierci wyścielę kilogramem metalu (15)

Budowa, nad którą posiedzi się trochę dłużej i nie widać w niej przypadkowości, ale konkretny zamysł, może budzić dodatkowy zachwyt, być kolejnym plusem. Pomyśl o tym, ale pamiętaj – to tylko sugestia.

Okowy II
W tym wierszu nie obejdzie się bez przecinków. W pierwszej strofie używasz wołacza. To aż się prosi samo w sobie:
Potrzebuję Cię [,] wolności
Potrzebuję Cię [,] rozumie
Potrzebuję Cię [,] wolo życia
Potrzebuję Cię [,] prawdo

Cały utwór podoba mi się, ale jednocześnie kiedy czyta się go po poprzednikach, znowu nie robi wrażenia, jakie mógłby. W poprzednich wierszach też czytałam o zasypianiu, kłamstwie, braku rozumienia, braku wolności… Okej, może i masz pomysł na cały tomik dekadenckich wierszy, może i blisko ci do  twórczości Schopenhauera i całkiem po drodze do Nietzschego, ale da się nią kroczyć na pewno nieco bardziej oryginalnie. Jak już pisałam – możesz siedzieć w jednym temacie, ale zaskakuj na innych frontach. Chociażby używaj mniej sztampowych określeń. Na pewno się da.
Jednocześnie podoba mi się prostota tego wiersza. Nie przesadzasz, nie udziwniasz, nie komplikujesz. Niczego nie ukrywasz pod toną pseudopoetyckich i górnolotnych frazesów, co zdarza ci się niekiedy w innych pracach. Ta uwaga dotyczy również następnego utworu – Myśli spoza umysłu. Ciężko o nim powiedzieć coś więcej. Powtarzalność strof zwraca uwagę, byłoby to nawet zaskakujące rozwiązanie, gdyby nie pojawiało się w wielu innych twoich utworach. Jednocześnie trochę odrzuca mnie kolejna nieregularność, w jednej ze strof masz sylab: 12-9-12-10, a w innej, przykładowo: 15-11-14-12. Dostrzegam też kolejne niekonsekwencje interpunkcyjne:

Niby tak bliski i ciału i duszy
Z drugiej zaś strony, obcy z nieznanym pochodzeniem – jeżeli stawiasz przecinek w drugim wersie, dlaczego nie postawisz w pierwszym, przy obowiązkowym przecinku przed zdublowanym spójnikiem (i)? Tak naprawdę ten drugi przecinek jest zbędny: z drugiej zaś strony nie jest dopowiedzeniem, nie wymaga przecinka. Dalej też ich nadużywasz:
Z drugiej zaś strony bunt, to nie akt desperacji
– jeżeli potrzebujesz tu pauzy oddechowej, to możesz użyć myślnika:
Z drugiej zaś strony – bunt to nie akt desperacji
Jeśli jednak decydujesz się na jakieś znaki, to powinnaś na wszystkie, łącznie z kropkami, a nie tylko na te wybrane z worka wymaganych. Inaczej pozostawiasz po sobie wrażenie, że robisz coś na pół gwizdka albo że nie do końca masz pewność, gdzie znaki powinny stać, więc robisz to na oko. A wiesz na pewno, co się stało w starym powiedzeniu na oko z chłopem w szpitalu, prawda?

Z drugiej zaś strony, myśl zbyt często ulatnia się
I tym sposobem gubi w eterze


Wieczny upadek zraził mnie już pierwszą strofą:
Celujesz pistoletem w moją skroń
Szczujesz mnie połamanymi dłońmi
Siekiera wciąż szkarłatem zalana
O ile pierwszy wers bardzo intryguje, bo wprowadza do sceny od razu, z marszu, tworzy klimat, jest bezprecedensowy i tak dalej… o tyle w drugim nie bardzo wiem, o co chodzi. Połamane dłonie nijak nie pasują mi do trzymania wycelowanego pistoletu. Dla mnie to się wyklucza, bo nie rozumiem metafory, stąd wyobrażenie jest dosłowne. Ale to nie jest to, na co chciałam ponarzekać. Trzecia strofa i... siekiera szkarłatem zalana? Naprawdę takie połączenie widzę?
Siekiera jest słowem konkretnym, mocnym, dosadnym, a szkarłat jako synonim krwi próbuje być poetycki, delikatny, trochę metaforyczny (z podejściem: ooo, niech się ludzie domyślają, że chodzi o krew…). Dwa problemy. Pierwszy: połączenie wyrazu mocnego z pseudosubtelnym kompletnie do siebie nie pasuje. Jak pies do jeża, cytując starą polską komedię. Drugi problem: szkarłat jest tanią sztampą. Bardziej sztampowo, to już w sumie byłoby, gdyby w tekście pojawił się dopisek: ciecz. Szkarłatna ciecz? Wtedy już gorzej by być nie mogło. A tak, to jest tylko słabo.

Tkwimy pomiędzy czasem a prawdą – zwykle jest to czas i przestrzeń, wtedy to ma sens, jakieś logiczne podłoże. Tutaj, nawet jeżeli mam metaforę, to kompletnie jej nie rozumiem. Czas jest pojęciem z zakresu fizyki, a prawda dotyczy aspektu moralnego, to zupełnie odklejone od siebie dziedziny. Już pomijając, że to też znowu słowa-klucze: upadek, krew, czas, prawda, iskra, echo, marzenia, gwiazdy, otchłań, strach, piękność, wieczność i w końcu…
Tak!
ETER!

Najwyższa z gwiazd – tutaj znalazłam wiele paradoksów. Raz piszesz jedno, by za chwilę temu zaprzeczyć, ale wcale nie wygląda to na zabieg celowy. Na przykład:
Jest zaprogramowana by niszczyć
(...)
Wciąż będzie się starała o godny świat – wydaje mi się, że ktoś zaprogramowany nie może sam dokonywać wyborów, ocen sytuacji, starać się o coś innego. Właśnie to znaczy słowo zaprogramowany.

Ostatnia ze swojego gatunku
(...)
Pierwsza ze swojego gatunku – czyli że jedyna, tak? Ostatnia i pierwsza? Ale dalej jest:
Była najwyższą gwiazdą nieboskłonu – więc jednak nie była jedyną. Najwyższą – tak, ale nie samą.

Wciąż wierzy w gorzki świat
Prekursorka pięknych idei – tutaj też jedno stwierdzenie wyklucza drugie.
Tego, gdy się przyjrzeć i zacząć dedukować, jest pełno.
Nie jestem w stanie dojrzeć puenty. Tak naprawdę wątpię, że jakaś istnieje. Niby kończysz podniośle, z nadzieją, że Wciąż będzie się starała o godny świat // I godny koniec, ale jednocześnie w tekście już wcześniej pojawiają się informacje, że gwiazda ta: Będzie alfą i omegą // Wiecznie spragnioną powrotu. Powrót wyklucza koniec. Alfa i omega oznaczają byt wieczny i wszechmocny, ponad wszystkim. Nie skończy się. Więc tym bardziej zakończenie nie robi na mnie wrażenia, skoro już wcześniej dotarło do mnie, że żadnego końca nie będzie.

A spadając pociągnęła za sobą srebrną pętlę
Tą samą, którą zaciskała na swojej szyjisamą pętlę (biernik – kogo? co? – zawsze ma końcówkę ę; stosuje się w połączeniu z narzędnikiem – kim? czym? – samą pętlą). + szyi!

Zasypiając, robimy to samotnie
Piszesz o samotności w zasypianiu, zastanawia mnie więc tytuł. Nie lepiej byłoby bez udziwnień: Zasypiamy samotnie? Albo: gdy zasypiamy, robimy to samotnie. Używając imiesłowu, wskazujesz na to, że zasypiamy i jednocześnie samotnie robimy coś jeszcze innego (sam nacisk na TO wydaje się zbyt mocny, jakby podmiot liryczny wstydził się określić, co robi; sugestia: uprawia seks? masturbuje się? wybacz, ale takie mam skojarzenie, podobne mają też inne oceniające). Użycie imiesłowu przysłówkowego współczesnego przy czasowniku podkreśla dwie różne czynności dziejące się w tym samym czasie.

Jejku, znowu pojawiają się upadki, marzenia i gwiazdy. Wiersz przypomina mi budową ten poprzedni, o gwieździe. Jest długi, monotonny, nie powiem, żebym była nim zachwycona, żeby mnie do czegoś inspirował. Podoba mi się wers o kolorowej plazmie wyciekającej z mózgów, bo jest dość obrazowy i surrealistyczny, taki w stylu Salvadora. Ale potem znowu się robi aż mdło:
Stamtąd, skąd pochodzą sny – to już było, zaledwie wiersz temu, naprawdę. Czytałam tam:
Będzie alfą i omegą
Wiecznie spragnioną powrotu
Stamtąd skąd pochodzą sny – dlaczego więc tu nie postawiłaś przecinka? To dokładnie to samo zdanie – ta sama konstrukcja, te same słowa. To co? Od teraz nie tylko masz powtarzalne do znudzenia słowa-klucze, ale i całe wersy? Naprawdę?

W tym wierszu:
Mroczna próżnia przemawia do nas
Głosem, jak słońce eksplodującym
W poprzednim:
Eksplodując siłą tysiąca słońc (...)
Rozbijała mrok wczorajszej nocy



Rodząc się, zbyt dużo tracimy [co tracimy? pępowinę? dostęp do wód płodowych?]
Marząc, szczujemy się nawzajem [w ogóle cię nie rozumiem…]
Pytając, nie liczymy na odpowiedź [ależ tak, głównie do tego służą pytania]
Zasypiając, robimy to samotnie [i kończysz ponownie złym użyciem imiesłowu].

Upadłe ideały
Nie wiem, czy ten tytuł jest w porządku, biorąc pod uwagę twoje poprzednie prace. Obiecuję, że jak jeszcze raz po tym wierszu przeczytam słowo upadać gdzieś na twoim blogu, to robię sobie dwa dni przerwy w ocenianiu.
Jeszcze w niektórych utworach słowa powtarzają się w tych samych wersach różnych strof albo zaczynają się podobnie, aby zwrócić uwagę. Tutaj tak nie jest. Tu się po prostu powtarzasz i odbija się to mocno na jakości wiersza. Spójrz:

„Dzień budzi półblaskiem
Wstał kolejny świat [świt?]
Zakładając buty
Czuję dawny czas

Pomiędzy ulicami
Wciąż te same twarze
Papierowych ludzi
Topi fala czasu

Szarość i nuda
Ten świat wstał by upaść
Niby trzęsie się wyraźnie [skoro trzęsie się wyraźnie, to dlaczego niby?]
Wciąż trzymając pion

Widziałem te oczy
Tak szkliście zamglone
Zaszczute, skryte [jeżeli tu wisi przecinek, to dlaczego nie w innych wersach, które tego wymagają ze względów interpunkcyjnych?]
W obumarłym ciele

Wciąż marzy mi się
Coś co jak wiatr porwie
Zbuduje twardszy świat
I już nigdy nie będziemy się bać [brzydki rym w wierszu białym]

Zasypiając, robimy to samotnie [błędne użycie imiesłowu]
Umierając, nie czujemy nic więcej
Tylko żal upadłego świata
I tych upadłych ideałów”.

Pierwotne dusze – pamiętam, że w esejach człony zapisane były wielkimi literami. Dlaczego nie tu?
Jestem już zmęczona tą tematyką, wybacz, nawet nie bardzo mam siłę znów ją komentować. Mimo że podobają mi się te wersy wyjątkowo i jest to jedna z lepszych twoich prac w moim odczuciu, nie potrafię jej docenić.

Eter naszym domem jedynym
I przekleństwem zarazem
Gubimy się w jego ścieżkach
Depcząc swoje własne
To naprawdę byłoby całkiem interesujące, gdyby nie… no zresztą już o tym mówiłam, nie mogę się co chwilę powtarzać. Dusze będące na wpół żywe, a na wpół martwe raz są materią, a raz ulatują w eter, do gwiazd, gdzie jest ich dom jedyny, w którym się gubią. Na pierwszy rzut oka? Głębokie. Na drugi? No po prostu nudne, wybacz.
Okej, jasne, możesz pisać w ten sposób, nawet się powtarzać ile wlezie, ale mam jedno zasadnicze pytanie: co może wyciągnąć z tego czytelnik? Co on może wynieść z utworu, zatrzymać w sobie, nad czym ma się zastanowić? Nad tym, że ludzie są ulotni, umierają, że świat jest zły, że dla wyjątkowych nie ma miejsca (pamiętam to z eseju, że Pierwotne Dusze to jednostki wybitne)... Ale ja już to wiem. Mam ten obraz niezmienny od dwudziestu stron oceny i to nie jest już dla mnie nic absorbującego, naprawdę.

Najpierw piszesz, że Pierwotne Dusze marzą o dotyku, a potem, że ich uczucia są obce. To się poniekąd wyklucza.
Końcówka z knotem mi się podoba. Chyba jeszcze nie użyłaś metafory świecy w wierszach, chociaż sam fakt płonięcia też już był, i to nie raz.

Na tym etapie zaczynam scrollować spis treści i liczyć, ile mi zostało do końca. Rzadko mi się to zdarza; przeważnie wtedy, gdy zaczyna brakować mi cierpliwości.

Zrodzeni, by umrzeć podoba mi się. Kompletnie pomijam teraz powtarzalność; gdyby nie ona, wiersz naprawdę by do mnie przemówił. To, co mnie ujmuje, to pierwsza strofa i wybrane w niej przykłady ulotności. Druga jednak już mi przeszkadza, przez za długi wers wybijam się z rytmu, utwór traci melodyjność:

Piorun w zwolnionym tempie
Czy ktokolwiek dostrzeże jego blask? [10] – no skoro w zwolnionym tempie, to pewnie trudno go nie dostrzec…
Strzała ognia niknąca w wilgotnej ziemi [12]
Narodziła się tylko po to, by umrzeć

Ostatni oddech w trumnie
Czy ktokolwiek go usłyszy? [8]
Tak słaby, wciąż pragnący otwartych przestrzeni [13]
Narodził się tylko po to, by umrzeć
Różnica między 10 a 12 jest prawie niezauważalna. Ale między 8 a 13 już tak – trudno tu o płynność.

Trefny los na loterii w skórzanym portfelu – to brzmi tak, jakby loteria była w portfelu, nie los.
Czy ktokolwiek uratuje go przed zapomnieniem? [16!] – ale po co miałby, skoro los jest trefny?
Nie przyniesie ani chwały, ani bogactwa
Narodził się tylko po to, by umrzeć
Nieregularne wersy naprawdę wprawiają w niezłą konsternację…

Wciąż jeszcze tląca się, gdzieś w surowej próżni – ten przecinek jest zbędny.

Czy ktokolwiek zastanowi się na jej słusznością?
Tak piękna i wzniosła na kartach historii
W pierwszym wersie zadajesz pytanie, które może by i zmusiło mnie do samodzielnej oceny, ale w kolejnym już pada odpowiedź, więc tak naprawdę nie ma chwili zadumy, czasu na wnioski. Pytasz i odpowiadasz od razu, to akurat w tym przypadku trochę upierdliwe.

Tak słaby, wciąż pragnący otwartych przestrzeni
(...)
Skrzydła rozpięte nad nijaką przestrzenią
(...)
Samotni w przestrzeni, tak bardzo spragnieni utraconej dumy
Musisz mi wybaczyć to pytanie, ale… Wiesz, że istnieje coś takiego jak słownik synonimów, prawda? Wiesz?

(kliknij, by powiększyć)

Przynajmniej kilka pasowałoby do poezji; o ile terytorium czy zakres może niekoniecznie, ale sfera, powierzchnia, przestworze czy nawet przestwór…? Pomyśl.

Bezdomni wszechświata
Samotne echa odbijają się
Puste przestrzenie pełne zimna
Szeptają własne historie
Za którymi tak im tęskno

Niebezpieczeństwo staje się rutyną
Ścielą łoża z wygasłych marzeń
Tak pierwotnie pragnąc powrotu
Do ojczyzny, której nie ma
Pogrubiłam męczące słowa-klucze, których nadużycie w twojej twórczości sprawia, że już nawet nie chce mi się próbować tego interpretować. Z góry wiem, o czym jest ten wiersz, ba!, przewidziałam to, zanim go przeczytałam – wystarczył mi tytuł. To po prostu znowu kolejny dekadencki twór o samotności, pustce, marzeniach, powrocie, decyzjach o wyborze końca i wreszcie o śmierci. Takie to o wszystkim jednocześnie, a więc też o niczym konkretnie. Nie wkleiłam jednak tego fragmentu tylko dlatego, by kolejny raz mówić o tym samym.
To, co sprawiło, że wybrałam akurat te strofy, to przejście z jednej do drugiej: tęskno-niebezpieczeństwo. Lubię takie zależności, ukryte rymy upłynniające czytanie. Niestety kolejne strofy nie zazębiają się w podobny sposób, motyw jest wykorzystany tylko raz i wygląda na niecelowy, a szkoda.

Zrodzeni [,] by umrzeć
Tracąc własny czas – na  tym etapie oceny zaczynam się zastanawiać, czy to przypadkiem specjalnie nie jest tak, że dokładnie te same wersy pojawiają się w różnych twoich utworach. Trudno mi jednak stwierdzić, czy to faktycznie zabieg skrzętnie zaplanowany, czy brak twojej pomysłowości, męczenie w kółko tego samego materiału. Mam jednak nieodparte wrażenie, że ta krowa została wydojona do końca już z dziesięć wierszy temu.


Musimy istnieć
Przeżyć
Za wszelką cenę
Choć wbrew temu światu
Niepokornie
Przetrwamy – w następnych strofach pierwszy i ostatni wyraz to dokładnie te same czasowniki, tylko tutaj jest inaczej. Dlaczego psujesz zależność, która spaja ci resztę tekstu? Czemu tworzysz jakiś zamysł, by się go trzymać tylko czasami? Tutaj wystarczyłoby napisać przetrwać albo przeżyjemy i już nie byłoby żadnych wątpliwości. Nie byłoby pytania.

Nie podoba mi się wybrana przez ciebie koncepcja, przepraszam, nie przemawia do mnie. Najpierw piszesz o przeżyciu, dopiero potem o urodzeniu. Potem piszesz o śmierci, a następnie o istnieniu. Skoro tak częstym motywem w twoich wierszach (jak na przykład w przypadku Imago) jest motyw narodzin->rozwoju->śmierci, to dlaczego nie obejmie też tego forma? Czemu by nie pokazać zależności chronologicznie – wiesz, krąg życia i takie sprawy? Masz idealną do tego okazję, by na jednym ogniu upiec kilka pieczeni i nie korzystasz z tego, a przecież ten potencjał aż bije w oczy.
Być może twój wybór był świadomy i też jest jakąś metaforą, ma coś do przekazania, ale znów tego nie czuję. Zamiast tego odnoszę wręcz odwrotne wrażenie – dokładnie takie samo, jak w przypadku Imago (mundi) – że strofy nie są ze sobą powiązane, tylko każda jest po prostu wrzucona w tekst i razem nie układają się w jeden obraz.  

Z jednej strony podmiot liryczny mówi, że umrze godnie, a zaraz potem dostaję fragment zupełnie temu przeczący: Nie poddamy się i istnieć będziemy. Skoro tak kończysz, to po co w ogóle strofa o śmierci? Z jednej strony piszesz o lęku (lęku narodzin, lęku życia, lęku śmierci – ogólnie ten twój podmiot liryczny to praktycznie w każdym utworze niezły bojdupa), a z drugiej strony mam takie stwierdzenia jak niepokorność za wszelką cenę, niepoddanie się, zrobienie czegoś godnie… Nie masz wrażenia, że to się okrutnie wyklucza? Jak mam zobaczyć lęk, o którym mnie zapewniasz, skoro zaraz go umniejszasz? Albo jak mam zobaczyć walkę i pewność siebie, skoro mówisz też o lęku na tej samej płaszczyźnie? To nawet nie jest tak, że ktoś chce, ale się boi albo działa mimo lęku. Nie. Mam wrażenie, że w jednym krótkim utworze chcesz mi dać jedno i drugie, ale przez to tak naprawdę obie emocje dostaję tylko po trochu, chaotycznie i już nie wiem, w co mam wierzyć. Nie wiem, co czuje podmiot liryczny. Przekazuje za dużo, więc zupełnie do mnie nie trafia. Gdybyś skupiła się na jednej emocji – byłoby inaczej.
Jeżeli chcesz jednak pokazać, że podmiot liryczny faktycznie się boi, ale po drodze się gdzieś rozwija, stara się zyskać pewność siebie i o coś zawalczyć – w takim wypadku strofy muszą opowiadać jakąś historię, przedstawiać los podmiotu chronologicznie i przechodzić od jednej emocji do drugiej. Emocje też powinny zmieniać się pod wpływem jakiegoś bodźca, a nie ot tak. U ciebie są one pomieszane, przeskakujesz z lęku do pewności siebie i z powrotem do lęku, a przez to brakuje spójności.
Pamiętaj, że wiersze, nawet jeśli strofy są krótkie i rzeczowe, mogą mieć fabułę, w której podmiot liryczny jako bohater przekazuje część siebie, swojej historii, opowiada coś ważnego. Ale niech robi to tak, aby było to zrozumiałe.

Samobójstwo cywilizacji ma dość… łopatologiczny tytuł. Mówi wszystko, więc czy jest sens czytać wiersz?

Pierwsza strofa i jednocześnie pokazujesz krzyki naszych bliskich i ludzi pozbawionych oddechów. To dość duży kontrast. Nie wiem, czy nie za duży. Ciężko mi się wczuć.

A wtedy popełniamy samobójstwo
I ja [,] i cała ludzkość – stawiam tu przecinek, bo widzę, że w dalszej części tekstu postawiłaś też przecinek przed który. Jak już mówiłam, nie może być tak, że niektóre znaki się pojawiają, a niektóre nie. Jeżeli decydujesz się na poprawność interpunkcyjną, to proszę, weź pod uwagę wszystkie zasady interpunkcyjne w całym utworze.

Dym przysłania nam słońce
Błękit pożera czarna bestia – te dwa wersy mówią dokładnie to samo. To ten sam obraz i zajął ci dwie linijki. Na twoim miejscu albo cały wiersz napisałabym wprost, mówiąc o co chodzi (dym przysłania nam słońce), albo rzucając metaforami, które czytelnik sobie rozkoduje (błękit pożera czarna bestia). Nie ma potrzeby dawać mi łopatologicznie jednego i drugiego. Gdyby jeszcze zapis był odwrotny, to myślałabym, że najpierw podajesz mi metaforę, a potem pomagasz ją zrozumieć, wyjaśniasz ją. Pewnie myślałabym wtedy, że boisz się, że mogę nie zrozumieć i mi ułatwiasz czy coś w tym stylu. Ale tak? Najpierw dając konkretny obraz, a potem go ukrywać? Po co? To przecież kompletnie bez sensu.

Ludzie szczątki walają się po bruku – ludzkie.
Rączki, nóżki, jak krwawe krzyże
W ogóle ta strofa jest taka… dosadna. Fuj, fuj, fuj. I mogłaby taka być, gdyby cały wiersz utrzymany był w takim klimacie. Ale nie jest. Drastyczny obraz kompletnie nie pasuje do metaforycznych pułapek własnego umysłu. Znów mieszasz konkretny przekaz z jakąś abstrakcją. Pasuje? Jak ryba do roweru, co najwyżej.
Najpierw dajesz mi obraz pożaru, tragedii ludzkiej itp., a zaraz znów wysyłasz do gwiazd, gdzie: Gwiazdozbiory miażdżą nasze kości. Nic nie rozumiem. Do pewnego momentu sądziłam, że wiem, co chcesz mi przedstawić, ale chyba jednak nie. I kolejny raz akcja okazuje się farsą, a tekst staje się abstrakcją o wszystkim i niczym – byle górnolotnie. Jestem na nie. Czuję się rozczarowana.

Przyjdź śmierci – brakuje przecinka w tytule [źródło]. I dalej też:
Przyjdź [,] śmierci [,] do moich pustych dolin
Z jednej strony podmiot liryczny dopiero co zaprasza śmierć do siebie, ale w kolejnej linijce mamy informację, że: Wyschnięte rzeki przywitają korowodami, czyli że one wyschły bez udziału śmierci. Nie lepiej byłoby zaznaczyć w tekście, że te rzeki dopiero wyschną w czasie nadejścia zapraszanej bohaterki? Wtedy miałoby to większy sens, drugie dno. To, co dość istotne w poezji.
Nie podoba mi się, że najpierw próbujesz osiągnąć efekt tekstu starego, chociażby w wersie: A marność w czyn się przerodzi (brzmi głęboko, filozoficznie), a zaraz potem używasz słowa współczesnego perspektywa w kontekście planowania przyszłości – Tylko śmierć jest jedyną perspektywą – co, brzmi nawet nieco... biznesowo, heh. Takie mam wrażenie. Brakuje spójności stylistycznej. Dalej piszesz o ludziach prostych, ale lepiej byłoby dać temu dowód i dla ludzi prostych nazwać perspektywę widokiem, przyszłością, whatever.  
Doszłam do wersu: Przyjdź choćby tej bezsennej nocy i przypomniała mi się nagle twórczość Boba Dylana i Dylana Thomasa. Oglądałaś Młodych Gniewnych? W tej kultowej już produkcji Louanne chce przybliżyć nastolatkom poezję i przytacza Let Me Die in My Footsteps, a potem Do not go gently into that good night. Twoja twórczość ma coś w sobie z twórczości obu panów. Ale jeżeli czytasz Thomasa, to wiesz, że jego prace są spójne i fabularnie, i stylistycznie, i technicznie (melodyjnie), i nawet interpunkcyjnie. W każdym twoim wierszu czegoś mi brakuje – pod każdym z tych względów. Tu zgadza się tylko powtarzalność strof będących jakby refrenem, ale nic poza tym.

Pośród wierzb
Podchodzę bliżej [,] widząc twój strach
Wierzby szeleszczą podniecone krwią – już wcześniej czytałam o krwi. Raz na krótki wiersz wystarczy, naprawdę…
Podoba mi się, że to pierwszy wiersz, który od początku do końca trzyma się jednej sceny, przedstawia całą historię. Ale i tak, niestety, robi to mocno niespójnie. To, czego nie rozumiem, to na pewno założenie, że ofiara staje się łowcą. Huh?

(zawsze chciałam użyć tego gifa)

Przecież od samego początku (dokładnie od pierwszego wersu pierwszej strofy) łowca to łowca, a ofiara to ofiara (Moje zmysły wyczuwają krew // Już się przede mną nie ukryjesz). Te role nie odwróciły się gdzieś w połowie, więc w sumie nie rozumiem założenia: Łowca staje się ofiarą // Ofiara staje się łowcą. Jest ono dla mnie zupełnie bezpodstawne, wymyślone, bez pokrycia w tekście. Podmiot liryczny swoje, a sytuacja coś innego.

Okowy
Naprawdę cieszę się, że zaraz skończę. Po ocenie czeka mnie chyba odwyk na łące pełnej kwiatów, pszczółek i motylków. Ewentualnie przeczytam sobie coś Kaśki Michalak.

Pierwsza strofa bardzo mi się podoba. Gdy czytam ją na głos, wydaje się płynna, nawet dobrze wypadają zakończenia: klatkach-mieszkaniach/ekranom-głowę. Przyjemnie, lekko. Potem jednak wszystko się psuje: ognisko-schematy/świata-kolibra nie brzmi już tak dobrze, na dodatek wersy są krótsze (poprzednie miały ok. 8-10 sylab, a te mają 5-6).
Po raz kolejny nie ma mowy o regularności, wszystko się zmienia, mieszka, potem znowu rozciąga. Tak samo, jeśli chodzi o treść. Najpierw jest mowa o okowach, potem one pękają na rękach, łamią się kajdany – mowa o wolności. Później znów o niewolnictwie, o kajdanach i tak dalej. Na końcu pada retoryczne pytanie, czy ktoś znajdzie klucz, ale przecież w pierwszych strofach podmiot liryczny był wolny, okowy pękły z głuchym łoskotem, więc tam ten klucz się znalazł. Skoro pękły, to jak potem mogą się znów zatrzasnąć? Moim zdaniem używasz nietrafionych słów. Gdyby te okowy nie pękły, a otworzyły się, a potem zamknęły i ktoś utracił tę wolność, obraz byłby bardziej spójny. Albo gdyby w ogóle odwrócić kolejność i najpierw tańczyć przy ognisku, a potem zacząć żyć w betonowych klatkach – w tę stronę kontrast byłby mocniejszy, tak samo jak współczucie podmiotowi, który wolność utracił, potem walczył desperacko, a potem i tak został zniewolony… Wtedy dopiero zakończenie pytaniem o klucz miałoby sens. Nie sądzisz?

TEKSTY PIOSENEK
Piosenki mają to do siebie, że muszą być bardziej melodyjne i regularne niż poezja, szczególnie twoja – biała, wolna, nieregularna. U ciebie natomiast nie czuję, że utwór Lilie wodne czymś się różni od poezji; właściwie gdyby nie kategoria, nie poznałabym tego w żaden sposób.
Dziś jestem wolny [5], więc wypuść mnie wreszcie [6] (11)
Dziś jesteś niewolnikiem [7], więc nie wypuszczę cię [6] (13)
Wiem, że melodyjność zależna jest od melodii (daa…, witamy, Kapitanie Oczywisty!), ale nie wskazujesz nut, tabulatury ani innych wyznaczników, które podpowiedziałyby mi, jak zaśpiewać ten utwór. Próbowałam coś sobie wymyślić sama i mam problem ze wskazanymi wyżej wersami – głównie dlatego, że jest wyraźna różnica w pierwszych częściach zdań (do więc).
Na dole mówisz o ludowej przyśpiewce. Może podaj tytuł? Mnie znalezienie go zajęło minutę, może mniej – chodzi o Kwiaty, drzewa. Pisałaś o tym, że utwór był inspiracją i mogą pojawić się w twojej wersji identyczne sformułowania. Tak jest faktycznie.
Przesłuchałam sobie wersję Nie po drodze autorstwa Yca Yca i przysłuchałam się melodii, pod którą tam wykonuje się utwór. Nie ma szans, by twoje linijki się w niej zmieściły.

Jeżeli chodzi o Wczesne duchy, masz w tekście brzydką literówkę: A schron jest [z]byt daleko [,] żeby się w nim schować. Tu też melodia chyba się zgubiła:

Wstawaj, to już czas [5]
Nie ma co zwlekać [5]
Księżyc już połyka horyzont [9]
Musimy przegonić morskie fale [10] (czy to jakieś szanty?)
A potem:
Wstawaj, to już czas [5]
By raz na zawsze zawalczyć o sny [10]
I pokonać nasze własne [9]
Wczesne duchy [4]
Doprawdy, te twoje piosenki niczym nie różnią się od wierszy. Gwiezdny pył też to potwierdza – pomijając, że cały utwór wygląda jak zlepek cytatów z liryki, którą czytałam chwilę wcześniej. Ta powtarzalność jest okropna i dawno mi się znudziła. Na dodatek to już któryś z kolei tekst, w którym stosujesz powtórzenia. Ja rozumiem, że w piosenkach (a u ciebie i nie tylko w nich) występuje coś takiego jak refren, ale nie każdy refren musi mieć powtarzalne wersy, np.:
Wszystkie nasze marzenia
To tylko gwiezdny pył
Wszystkie nasze pragnienia
To tylko gwiezdny pył
Wszystkie nasze plany
To tylko gwiezdny pył

A ja mam wrażenie, że nie znasz innej metody niż ta:
Wczesne duchy
Ach, one wyglądają całkiem, jak my
Wczesne duchy
Ach, czy uda się nam przetrwać?
Wczesne duchy
Ach, pora wreszcie stawić temu czoła

Dalej czytam Papierową masakrę i co? I znowu refren wygląda tak:
Papierowa masakra
Nasze ciała drą się szybciej niż marzenia
Papierowa masakra
Nasze umysły rozmakają się szybciej niż świadomość
Papierowa masakra
Nasze pragnienia wzlatują wyżej niż wrzaski
Nie ma w tym nic oryginalnego. No dobra, może przekaz jest inny, ale kiedy metody są te same, no to o przekazie nawet już nie bardzo chce się rozmawiać.

Naznaczony śmiercią trochę odbija od formy, ale tym razem w refrenie każdy wers zaczynasz od pytania: kto? To też mało oryginalne, trąci sztampą.

Biała suknia skrywa twoje ciało
(...)
Kto jeszcze pokocha ciebie, tak naznaczonego przez śmierć? – Co jak co, ale suknie kojarzą się z kobietami, więc dalej powinno być chyba: tak naznaczoną przez śmierć, prawda? Wiem, że mamy erę gender, ale jednak… Może chodziło ci o sukno?
W utworze sześć razy używasz słowa wciąż i to się rzuca w oczy.

W jednej z (chyba?) zwrotek czytam:
Wciąż przeklinam boga
Tego samego, który mi cię odbiera
Więc automatycznie zakładam, że dla podmiotu lirycznego osoba, do której się ten podmiot zwraca, jest w jakiś sposób ważna. Ale w refrenie padają pytania:
Kto jeszcze będzie przy tobie, gdy wydasz ostatnie tchnienie?
Kto jeszcze zaśnie obok, wciąż wierząc w lepszy koniec? – Z automatu aż chciałabym powiedzieć: ej, podmiocie liryczny! Po co zadajesz te pytania, skoro odpowiedzią powinieneś być ty sam?
Potem okazuje się, że podmiot liryczny śpiewa sam o sobie:
Kto jeszcze pokocha mnie, tak naznaczonego śmiercią?
Tekst wygląda więc jak myśli zaawansowanego schizofrenika, ale wydaje mi się, że moja interpretacja jest nad wyrost.


Uśpione niebezpieczeństwo zaczynasz od stwierdzenia, że ideały upadają. Doprawdy, to dla mnie nic nowego – kostucha, marzenia, perspektywa, samobójstwo, umieranie i istnienie, cienie i strach. Całym sercem polecam jednak ten słownik synonimów.

Garść błędów (linijki wyjęte z kontekstu):
Choć na chwile[ę], choć na chwilę
I stłuczmy szkła [,] i rozbijmy wazony
Skoczmy w otchłań [,] nie dbając o spadochron
[ę] samą, o którą przyjdzie nam zawalczyć
Rodząc się [,] potrzebujemy stróżów
Żyjąc [,] potrzebujemy bohaterów
Umierając [,] potrzebujemy zbawienia
Bo człowiek bez perspektyw, to najlepszy samobójca – przecinek zbędny;
Bo człowiek szczęśliwy, to niebezpieczny rywal – przecinek zbędny.

Nadal nie rozumiem, dlaczego twoje piosenki się nie rymują, chociażby rymami niedokładnymi albo ubogimi. Nie mówię, że wszystkie muszą, ale jednak jedna albo dwie…? Na ten moment jestem pewna, że po prostu nie czujesz tego, nie radzisz sobie z tym, a przecież rymy to idealny sposób na dopełnienie melodyjności, podkreślenie rytmu i w końcu sugestia o intonacji, kiedy jeszcze dochodzi do tego odpowiednie akcentowanie.
Nie rozumiem też kompletnie, dlaczego na początku utworu łapiemy srebrzyste perseidy za ogony i przebywamy na lodowych pustkowiach, żeby potem w refrenie mówić o otaczającym nas mroku? Pierwsza strofa wygląda jak ukazanie radości, beztroski i podajesz konkretne przykłady kojarzące się z jasnymi odcieniami (srebrem i bielą, może błękitem), by zaraz pójść w mrok. Raz piszesz, że dźwięk nie istnieje, a chwilę później, że kończy się próżnia. Okej, rozumiem, że chcesz podkreślić (chyba), że można wszystko, ale na pewno da się ukazać te możliwości, jednocześnie bazując na logice i nie wykluczając się co wers.
Jest i eter!
Znów!
Naprawdę nie tęskniłam.

Płonące meandry to jedna z lepszych prac. Nie rozumiem tylko, dlaczego w pierwszej zwrotce są dwie strofy, w drugiej już trzy, a w ostatniej tylko jedna, podoba mi się jednak, że mimo tego jest to najbardziej regularny utwór z tych, które do tej pory zobaczyłam (z kategorii tekstów piosenek) – ma konkretny refren, który nie składa się już tylko z powtarzalnych w swoim obrębie wersów; całkiem podobnej budowy są również inne strofy, więc można już wyznaczyć z łatwością jakąś melodię i popłynąć z tekstem.
Jednak kolejny raz – ough... – coś się wyklucza. Raz podmiot liryczny chce budować przyszłość na pogorzelisku, a raz płacze krwią za czasami sprzed czasów. I to właśnie w tej kolejności… Co ty na to, żeby odwrócić te strofy? Najpierw tęsknić, a potem odważyć się jednak zbudować przyszłość? Taka opcja wyznaczałaby puentę pełną nadziei, podkreślałaby wartość tej budowy. A jeżeli wspominasz o niej w środku, a potem mówisz i tak o tęsknocie… Wtedy znów na moje oko nie trzyma się to kupy. No chyba że celowo raz za razem zabijasz tę puentę i ostatecznie tworzysz utwory bez niej, bez większej idei, pomysłu itp. Jednak, jak widać, nic dobrego raczej z tego nie wynika.

Nigdy więcej wojny
Nawiązanie do Umschlagplatz bardzo obrazowe. Pierwszy raz poczułam emocje związane z wybranym przez ciebie tematem – myślę, że utwór dobrze oddaje atmosferę. Jest mocny. Dodatkowym atutem, o dziwo, jest tu budowa – regularna, lekka, melodyjna. Ta praca mnie przekonuje i zdziwiłam się, że nie odnalazłam nawiązania konkretnie do Westerplatte.

I dzieci, które kradły [,] by przeżyć.

Zwraca moją uwagę nawet rym:
A kiedyś znów spotkamy się
Przechodząc się przez Umschlagplatz [przechadzając się przez/przechodząc przez]
Tym razem, [przecinek zbędny] jako wolni ludzie
I już nie będziemy się bać
Tylko dlaczego występuje on jedynie w tej strofie? Gdzie podziała się reszta?
Docenię również puentę. W końcu jest wyraźna, jak chyba w żadnym innym utworze.

Niech wszechświat zgaśnie
Stłuczone gwiazdy zamigoczą ostatni już raz
(...)
A naszych oddechów odgłos przetnie eter
Niech przetnie ostatni raz – tym razem udam, że nie zobaczyłam tego mocno pretensjonalnego słowa i zwrócę uwagę na coś innego. W strofie i niedługo po niej powtarzasz tę samą konstrukcję. Wiem, że czasami jest to celowy zabieg, ale gdy patrzę na cały utwór, nie czuję tego. Na tej samej zasadzie powtarzasz w refrenie i zwrotce pośród, które też czasami lubisz za bardzo:
Pośród rozżarzonych słońc?
(...)
Pośród komet i srebrzystych perseidów
Po raz kolejny męczysz te biedne srebrzyste perseidy, że powoli gasną w moich oczach. Nie wiem, brakuje ci fancy określeń z kosmologii czy co?

Wśród ciemności zimnego uniwersum? – Ej, ej! A GDZIE SIĘ PODZIAŁY ROZŻARZONE SŁOŃCA Z TEJ SAMEJ STROFY, HMM??

Materia miesza się ze snem
Wszystko cichnie i chowa się – brzydki niedokładny rym. Kiedy w obrębie całego tekstu nie ma innych, to ten powinien wylądować w koszu. Poza tym się to enklityka i raczej nie zaleca się umieszczać jej na końcu zdania/w pozycji akcentowanej. Wtedy za mocno zwraca na siebie uwagę. Może i pasuje w trybie rozkazującym (np. Obudź się!), ale niekoniecznie w zdaniach oznajmujących, na dodatek lirycznych.

Mroczne oko czarnej dziury, wciąż nas obserwuje – a ten przecinek tu po co?

Dalekie horyzonty
Przedzierając się przez drut kolczasty, nie czuliśmy bólu [,]
Jedyne [,] co się liczyło, to horyzonty [,]
Bo tam, za nimi [,] wszystko było możliwe [.] – chyba raczej za nim (za drutem), no bo nie ma możliwości wyjść poza horyzont… (Płaskoziemcy mogliby się tu pewnie pokłócić).

Nadzieję wstrzykiwaliśmy sobie samotnie
Jak świadkowie koronni nowej epoki – dalej też nawiązujesz do narkomanów. Nie mam pojęcia, po co więc jednorazowe porównanie do świadków koronnych. Wręcz zastanawiam się, czy wiesz, co oznacza pojęcie takiego świadka, bo został przytoczony, ale właściwie nie wiem dlaczego i do czego się odnosi.

A horyzonty były wtedy na wyciągnięcie ręki
Którą sami sobie przestrzeliliśmy – ale… po co? Z tego, co zrozumiałam, zbiorowy podmiot liryczny chciał uciec, a strzelali do niego wrogowie. Nie on sam do siebie, przecież to nie miałoby sensu w tekście o pragnieniu wolności. Ewentualnie chodzi o to, że bohaterowie wpierw zrobili coś złego, za co zostali skazani, więc jakby sami sobie zasłużyli na taki los (strzelili w stopę?), ale strofa pojawia się już po tym, jak mowa była o próbie ucieczki, więc dawno po skazaniu. Znów nie jest chronologicznie, więc trudno wyciągnąć wnioski.

Skazani za życie
Więźniowie własnych umysłów – naprawdę musisz lubić to określenie. Niestety go nadużywasz. O ile w innych wierszach nastawionych na abstrakcję jeszcze jako-tako się to stwierdzenie broni, o tyle kiedy podsuwasz mi pod nos konkretne obrazy, w których więźniowie są więźniami systemu, ówczesnych rządów i tak dalej (wyjęci spod prawa, [przecinek zbędny] uciekaliśmy) – abstrakcja nie bardzo pasuje. Może być też tak, że więźniowie czują się i więźniami systemu, i własnych umysłów, ale na twoim miejscu jednak postawiłabym albo na konkret, albo abstrakcję, bo mieszając, praktycznie nie pozwalasz zrozumieć tekstu. Staje się on nieprzystępny.

Światła naszych lotnisk
Ten utwór podoba mi się tak po prostu. Mimo że kolejny raz gdzieś tam w środku pojawiają się nawiązania do kosmosu, do upadku z nieba na brudną ziemię… Gdybym go przeczytała, nie mając styczności z poprzednimi twoimi pracami, uznałabym to za piosenkę interesującą pod względem tematyki, a na dodatek poprawną, lekką i płynną. Nie rozumiem jednak, skąd pomysł na ten wers:
Krzyki stawały się zabawką grawitacji – co ma grawitacja do krzyków? Jej pojęcie oznacza oddziaływanie na siebie obiektów masywnych. Nie muszę ci chyba mówić, że dźwięk nie ma masy.

Zwróciły moją uwagę jeszcze drobnostki takie jak przecinki, na przykład te:
Upadamy, [przecinek zbędny] jak anioły z nieba[,]
Pośród piór i chmur gubimy aureole[,]
By zderzyć się z brudną ziemną[ziemią?][,]
Widząc tylko światła lotnisk[.]
Nie rozumiem, dlaczego tak uparcie bronisz się przed znakami interpunkcyjnymi, skoro i tak je czasami wstawiasz, zresztą w większości przypadków – błędnie.
I to by było na tyle, jeżeli chodzi o analizę.


PODSUMOWANIE
Zacznę może od tego, że twoja poezja jest dość trudnym orzechem do zgryzienia, biorąc pod uwagę ocenę. Wiersze to przecież twory języka artystycznego i ciężko je zamknąć w jakichś ramach, nie mam też za bardzo zamiaru tego robić. Moje oceny blogów z poezją na pewno są subiektywne, czego raczej nie zarzuca mi się, kiedy oceniam prozę. Prozę łatwiej zdefiniować i wymagać od niej konkretnych założeń. Niby istnieją też rodzaje wierszy, ale bodajże ani jedna twoja praca nie należała do żadnego mi znanego, kilka może dałoby się minimalnie podpiąć pod rapsod (Najwyższa z gwiazd albo  Przyjdź, śmierci).
Ktoś kiedyś powiedział mi, że nie napiszę takiej książki czy takiego wiersza, jakie chcę napisać, tylko takie, jakie napisać umiem i oparte o wzorce, które lubię, podziwiam, czytam. Człowiek często (nie powiem, że zrzyna, ale delikatniej:) inspiruje się, nawet nieświadomie, i dokształca w tym obszarze, który poznał. Skoro więc uwielbiam limeryki Barańczaka albo – poważniej – poematy Stachury czy czterowersowce Osieckiej z Listów Śpiewających, to moja poezja pewnie jest jakąś wybuchową mieszanką ich stylów. I taką też poezję będę chwalić mocniej.
Od początku więc nie ukrywam, że jestem przyzwyczajona do poezji regularnej (z mocno nakreśloną granicą między abstrakcją a konkretem), którą da się sklasyfikować i ocenić. Oczywiście lubię też poezję białą, nieregularną, wolną, ale wtedy, gdy potrafię wyciągnąć z niej wnioski, widzę puentę i czuję, że przebywając z podmiotem lirycznym, do czegoś zmierzam. Prace poetyckie wcale nie muszą wbijać się w moje osobiste preferencje, które przemycam do moich wierszy; umiem docenić chociażby to, że potrafię się w nie wczuć, zrozumieć (lub przynajmniej chcieć próbować rozumieć) i nie czuję się w żaden sposób zmuszona, a – wręcz przeciwnie – zachęcona do samodzielnej dedukcji.
Z twoją poezją niestety tak nie mam. To, co mogę o niej napisać, to tyle, że teraz, gdy już jest po wszystkim, czuję się zmęczona, wręcz zmaltretowana. L.U.C zaśpiewał kiedyś, że wyprał w pralce własny mózg i stał się pomidorowym przecierem – chyba już wiem teraz, co miał na myśli. Czuję się tak samo po przejrzeniu całego twojego bloga – kompletnie wrzucona w mrok pralki, wyprana w tonie proszku z gwiezdnego pyłu, wywirowana na najwyższych obrotach sprzecznych z prawami fizyki, a potem wywieszona na słońce, by uschnąć i wreszcie spaść ze sznurka. Mam nadzieję, że szybko się podniosę.
Żałuję naprawdę, że nie znalazłam chociaż jednego czy dwóch utworów, które dałoby się sklasyfikować. Ty nie piszesz ani wierszy stroficznych, ani stychicznych (no może poza jednym), ani sylabicznych, ani tonicznych. Wśród ponad trzydziestu wierszy nie spotkałam żadnego sonetu albo trenu – to tylko dwa przykłady z ogromu możliwości. Wszystko było nieregularne, ale też nie zawsze, bo w wierszach nieregularnych pojęcie rytmiki również występuje, a u ciebie było z tym różnie. Na pewno większa część wierszy była po prostu wolna, ale w wierszach wolnych mile widziane są rymy, które urozmaicają, nadają melodyjność, często budują akcent i tak dalej. U ciebie rymów nie ma, a jeżeli już, to przypadkowe, które kłują w uszy. Do czego zmierzam?
Do tego, że nie wiem, czy nie piszesz inaczej, bo nie umiesz, czy dlatego, że tak miało być. Twoje prace literackie pisane liryką nie tylko nie trafiły w moje gusta i nie dały się zrozumieć, ale i nie popisały się oryginalnością. Nie mogę oceniać formy, bo u ciebie takowej brak, więc pozostaje mi jedynie opiniowanie według odczuć przypadkowego gościa; według moich przekonań. Starałam się ocenić cię według własnej opinii, ale niepopartej żadnym źródłem, bo naprawdę trudno o takowe w temacie poezji nieregularnej. Wydawałoby się, że można napisać przecież wszystko i wystarczy, o, już: jestę poetę. Ale niech to wszystko ma tylko jakiś sens… U ciebie tego sensu najczęściej nie widziałam albo wydawało mi się, że widzę go do połowy wiersza, bo potem jakby zmieniał się temat, myśl przewodnia, brakowało konkretnej puenty.
Brakowało mi też świeżości. Właściwie banał ścielił się u ciebie gęsto w postaci ogólników, słów-kluczy. Większa część twojej poezji jest nijaka, nieplastyczna. Zastanów się czasem, czy nie lepiej zamiast kolejny raz nazywać smutek smutkiem – pokazać go? Ekspozycja może też występować w poezji i również w niej na dłuższą metę jest tak samo irytująca, jak w prozie. Następnym razem pomyśl, z czym kojarzy ci się dane określenie (np. smutek) i użyj tego skojarzenia, by namalować słowem obraz. Bo przy większości twoich prac miałam wrażenie, że chodzisz na skróty i sięgasz po oklepane frazesy, które nic nie wnoszą.
Oczywiście znalazły się utwory, które bardzo mi się podobały (wszechserce, Płynne uniwersum, Płonące meandry, Nigdy więcej wojny), ale tylko jako osobne prace – gdybym je czytała, nie widząc pozostałych, miałyby jeszcze lepsze opinie. Niestety wśród wszystkich innych o tej samej tematyce lub bardzo zbliżonej, nikną w szarym tłumie i łatwo o nich zapomnieć. Teraz, gdy skończyłam, nie jestem nawet pewna, czy wszechserce podobało mi się szczególnie dlatego, że było dobre, czy dlatego, że było pierwsze i wtedy jeszcze nie miałam świadomości, że pozostałe twoje utwory będą na jedno kopyto. Być może to właśnie ta błoga nieświadomość utrzymywała pozytywny ton. Widzę teraz, czytając ocenę i zbierając myśli z analizy do podsumowania, że faktycznie z wiersza na wiersz robiłam się coraz bardziej zgryźliwa i marudna. Potraktuj to jako wyznacznik.
Być może inaczej na twoją poezję reagują osoby, które nie przyswajają jej całej w kilka-kilkanaście dni? Trudno powiedzieć, trzeba by zapytać stałych czytelników.
Może zastanów się też, jak poprzeplatać wiersze, aby powtarzalność nie była tak mocno zauważalna? Chociaż zdaję sobie sprawę, że brzmi to jak niemożliwość, kiedy na blogu większa część utworów jest o tym samym. Może potrzebny ci jest jakiś sensownie poukładany spis treści, aby prowadzić czytelnika za rękę, pokazać mu, od czego ma zacząć? Ewentualnie uwaga w stylu: czytelniku, zacznij od końca. Wtedy przynajmniej Okowy dostałabym chronologicznie. Jednak z drugiej strony nie ma to znaczenia: jedynka, dwójka i trójka mają tylko wspólny motyw, raczej nie przedstawiają historii po kolei, a jeżeli tak, to – niestety – znów mi coś umknęło.
Analizy poszczególnych utworów, które przeprowadziłam, na pewno są obarczone wieloma błędami postrzegania tego, co próbujesz przekazać w swoich pracach. Posiadamy różne doświadczenia literackie, z pewnością chcemy pisać i czytać o różnych rzeczach, pewnie nawet borykamy się z różnymi przeciwnościami, które sprawiają, że wylewamy coś tak, a nie inaczej. Brzmi jak usprawiedliwienie problemu wystawienia noty końcowej? Ano pewnie tak, ale wybacz, po prostu bardzo nie chcę pisać: nie podobało mi się, bo cię nie rozumiem. Próbuję to ubrać w delikatniejsze słowa.
Nie rozumiem, dlaczego większa część twoich utworów jest powtarzalna nie tylko, jeśli chodzi o tematykę, ale i o wykorzystywane wyrazy, a nawet całe wersy. Nie rozumiem też, dlaczego część z nich kłóci się z logiką, z prawami fizyki, miesza abstrakcję z realizmem sytuacyjnym, przedstawia sceny (o ile je przedstawia) niechronologicznie, a nie w jakimś takim porządku, który mnie z marszu przychodził do głowy, aż się narzucał oczywistością – ta jednak jakby nie została wykorzystana. Nie rozumiem również, czemu nie wykorzystujesz też innych, świeżych środków, nie bawisz się słowem, nie próbujesz czegoś nowego, czegoś, czego jeszcze nie było? I w końcu nie rozumiem, czemu to wszystko jest takie suche, takie samo, takie rutynowe, jakby było napisane jednego dnia na kolanie?
Nie chcę brzmieć teraz jak erudytka, ale wydaje mi się, że poezja jest nie tylko po to, aby coś z siebie wylać, ale jednocześnie też po to, by trafiać do ludzi. By ktoś, kto ją przeczyta, mógł coś z niej wynieść, inaczej właściwie nie byłoby sensu otwierać dla kogokolwiek szuflady (tak, to jest metafora zakładania bloga). Własne wiersze zawsze będą dla autorów wartościowe i ciekawe – wiążemy z nimi konkretne wspomnienia, tu się zaśmiejemy, tam westchniemy, tam zbierze nam się na płacz. Ale dla kogoś z zewnątrz to wcale nie musi tak wyglądać i musisz za każdym razem o tym pamiętać. Czytelnik nie-ja jest wybredniejszy, potrzebuje większej ilości bodźców, czegoś, co go zatrzyma, aby zostać i doczytać do końca. Może go zrazić to, że za dziesiątym razem nic nie wyniesie z twoich prac i dlatego musisz nauczyć się patrzeć na swoje teksty cudzymi oczami.
Dziwnie się czuję, nie rozumiejąc twoich motywów, czy – zejdźmy niżej, do podstaw – twoich chociażby i samych pomysłów. Bo ja tu nie widzę pomysłów. Ja tu widzę szarość i rutynę, które w parze doprowadzają mnie do ziewania, a kogoś mniej odpornego może i nawet pogrążyłyby w apatii.

Nie zrozum mnie źle. Nie mam nic do dekadentyzmu, literatury apokaliptycznej i wielu jej odmian wprawiających czytelnika w podły nastrój, naprawdę. Taka poezja też jest potrzebna, aby zwracać uwagę na przemijanie, aby przypominać, że nic nie jest wieczne i tak dalej. By sprowadzać człowieka na ziemię. Uważam jednak, że da się to robić różnorako. Oryginalność oznacza patrzenie pod innym kątem. Kiedy widzisz w swoim tekście zużytą jak dziurawa skarpetka frazę, to wywal ją bez skrupułów do kosza; mamy XXI wiek, cerowanie skarpetek to nie zawsze jest dobry i zdrowy pomysł, nawet ulubionych. Już ci pisałam o płatkach śniegu jako chłodnych talarkach, więc wiesz, o co chodzi. A dowód? Przerwa-Tetmajer lubił nawiązania do obumierającej natury, ale nie stosował jej w każdym wierszu – znany jest również, na przykład, z erotyków; potrafił też raz napisać standardowy cztero- czy ośmiowersowiec, żeby kiedy indziej zaskoczyć ładnie skonstruowanym sonetem. Budował poezje również znakami interpunkcyjnymi:

Już nie wiem, co poza mną było —
czy żyłem kiedy?… czy kochałem?…

Tego mi u ciebie brakuje – zabawy słowem, nawet jeżeli motyw przewodni utworu ma być smutny, przytaczać tragedię, wspominać coś żałobnie. Brakuje mi czegoś, co by sprawiło, że chciałabym tu zostać i dalej brnąć w ten nijaki smutek. Smutek, melancholia, zaduma – to emocje, które same w sobie nie są złe. Ale nijakość, uważam, to okropna okropność.
Co jeszcze mogłabym ci doradzić, poza tym, by urozmaicać? Przede wszystkim zawsze recytuj swoje prace na głos – to pomoże ci budować wiersze, które lepiej brzmią; praca dykcji jest bardzo ważna. Dobra dykcja to nie tylko ładna recytacja – dykcję buduje się od podstaw, dobierając odpowiednie słowa. Takie, które najlepiej oddają sens i są dobrane ze względu na swoje brzmienie. To czynnik, który tworzy melodię, więc miej tę świadomość. Ważne są również elementy typowe dla poezji, np. przerzutne. One pozwalają, wraz z interpunkcją, określić tempo czytania. 
Ogólnie? Bierz pod lupę każdy wers, ba, każde słowo. Ja mam dwa życiowe literackie motta – jedno dotyczy poezji, drugie prozy. To dotyczące poezji jest bardzo krótkie, mówię sobie: Waż słowa. Uważam, że każde słowo powinno mieć swoje uzasadnienie w tekście – powinno czemuś służyć: budować atmosferę, wprowadzać podmiot i wyjaśniać jego sytuację. Konkretnie, bez lania wody i wykorzystania tuzina słów na opisanie jednej emocji. To pomaga ćwiczyć zręczność słowa. Zręczny autor to taki, który zaciera w czytelniku granice między jego wewnętrznymi przeżyciami emocjonalnymi a suchym faktem, że to jest tylko napisane
Ucz się nieprzerysowywać. Aby wyrazić smutek naprawdę wystarczy jedno czy dwa słowa i one podtrzymają ci atmosferę całego tekstu, i dzięki temu gdzieś dalej będzie można wprowadzić pozostałe dane. Wiersz musi być o czymś – nie o wszystkim, byle smutnym. A ja miałam wrażenie, że na siłę upychasz do jednej pracy wszystko naraz – każdy motyw, który wpadnie ci do głowy. To na pewno nie jest dobry pomysł, bo wtedy łatwo się zapędzić, zgubić, stracić wątek i zamącić czytelnikowi w głowie. Ważna jest też intryga – rozwijana, która prowadzi do puenty przez punkt kulminacyjny. Kto powie, że tylko opka albo wypracowania szkolne mogą mieć wstęp, rozwinięcie i zakończenie, jest w błędzie. Poezji też to dotyczy.

Odnośnie interpunkcji odsyłam cię tu: [źrodło]. Starałam się w tym artykule wytłumaczyć (z przymrużeniem oka, ale jednak), dlaczego interpunkcja jest ważna, a rezygnacja z niej powinna być czymś umotywowana.

Skoro nie potrafię wydać oceny dotyczącej twoich prac poetyckich, zostawię je już w spokoju i zajmę się esejami. Czytając je, jeszcze nie wiedziałam, nie spodziewałam się, że reszta bloga dotyczyć będzie już tam wspomnianych motywów – tych samych, które przytaczasz też w miniaturach. Wciąż nie umiem ocenić, czy to zaleta, czy wada. Niby fajnie, że potrafisz na jeden temat pisać różnymi formami, ale po pięćdziesięciu pracach łącznie chyba mam dość, przepraszam. Musisz mnie zrozumieć.
W esejach widziałam sprawne pióro operujące różnymi słowami, w różnych stylizacjach, ale wprost docierające do czytelnika. Czasami przeszkadzały mi przytaczane w zdaniach oznajmujących hipotezy, które brzmiały jak rasowe fakty, ale bez pokrycia. Mimo to całość była lekka i przyjemna w odbiorze mimo trudnych i wymagających tematów. To samo w miniaturach – niby lały one wodę, trochę eksponowały, dotyczyły morza przemyśleń, jednak zdania były poprawne, składne, a opowiadania intrygujące i widać, że pisane z pomysłem i zacięciem, by przekazać jakieś wartości. Potem, w pracach lirycznych, widziałam już tylko to zacięcie na siłę (tak, czytelniku, jeszcze raz ci powiem, że mój podmiot liryczny upada!), ale z pomysłami… zresztą już wiesz.
Ode mnie na dziś?
Czuję się słabo, ale jednak nie mam sumienia, by wystawić słaby, natomiast nazwać twoją twórczość dobrą... niestety po tym wszystkim nie przeszłoby mi to przez gardło. Rozsądnym rozwiązaniem jest więc nota przeciętny i przy niej pozostanę.
Dziękuję za zgłoszenie i życzę powodzenia w dalszej pracy.


Z podziękowaniami dla Forfeit za betę! :*



_____________________________________________
*IDzD – Instytut Danych z Dupy

6 komentarzy:

  1. *Tu kiedyś coś się pojawi*


    Pozdro z IDzD! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę czasu minęło. Wiem, to nie ładnie z mojej strony i nawet nie będę się tłumaczyć. Każdy czasem w życiu ma taki okres, że za wszystkim nie nadąża, a ja nie chciałam wywalić komentarza tak o, żeby był... I wyszło na to, że zaczęłam się tłumaczyć. Nevermind!



      Może zacznę od błędu, którego sama się nie dopatrzyłaś, a który rzutował na całą ocenę. Tworząc tego bloga chciałam, żeby był inny, wyróżniał się niezwykłą jednością tekstu. Miało to być coś na kształt nocnej mapy nieba. Każdy utwór oznaczał jedną gwiazdę. Niektóre były bliżej siebie, przez co bardziej podobne, inne oddalony o lata świetlne. Głównym motywem, który scalał wszystkie utwory, była zimna, nijaka i matowa próżnia. Pod jej obrazem kryły się puenty, ukryte znaczenia, tematy rozmyte gdzieś na granicy sensu i jego braku. Po całym blogu porozstawiane są wskazówki, których się niestety nie dopatrzyłaś... Nie zastanowiło Cię choćby, czemu to wszystko nazwane zostało „Zbiorem osobliwości”? Otóż drugi człon odnosi się do zjawiska w astronomii, gdzie niektóre własności materii nie mają końca. Na podobnej zasadzie działa też ten blog. Jest poniekąd wyrwany z ziemskich praw fizyki, posiada swój własny, wewnętrzny wszechświat. Jednak jestem w stanie zrozumieć, dlaczego się tego nie dopatrzyłaś, bo tu pojawia się mój błąd. Nigdzie na blogu nie pojawiła się żadna jasna wzmianka o tym. Być może trochę przekombinowałam z ukrywaniem sensu całości, zdarza się. Grunt to uczyć się na błędach, nie?



      To co, lecimy z konkretami?



      1 Przydrożne kamyki są stroną, gdzie publikowane są całkiem ciekawe cytaty (moim skromnym zdaniem) z całego bloga. To, że dołączone są do nich linki, to tylko udogodnienie w ramach poszukiwania całego utworu. Wiem, sama nigdy nie spotkałam się z blogiem, który miałby podobną zakładkę, ale ktoś musi być pierwszy, nie?



      2 Mam świadomość tego, że człony te piszemy małą literą, jednak był to celowy zabieg.



      3 Faktycznie co do trzeciej miniaturki, to końcówka trochę mi się rozmyła i straciła ze spójności.



      4 Co do plastikowej broni. Otóż to był jeden z moich dawnych projektów (nie karabin, w sensie, że opko, z którego opublikowałam tego one-shota) i w jego uniwersum postęp poszedł trochę inaczej. Ze względów praktycznych użyto takiego tworzywa. Jest lekkie, łatwo się produkuje i można szybko zniszczyć, to dobra alternatywa dla ciężkich i nieporęcznych w trakcie ucieczki broni. Napisałaś, że nie ma innej opcji, ale dlaczego? Bo tak? Ja wiem, że warto w tekstach zachowywać zdrowy realizm, ale projekt takiej broni jest do wykonania (może nie na obecny poziom technologiczny, ale jednak). Wszystko się zmienia, rozwój militariów również, ale nie gdybajmy już.



      Poza tym, w tej scenie oprócz zabicia ochroniarzy, chodziło również o zrobienie zadymy.



      5 Ekspozycja poleciała, bo musiałam trochę ogarnąć tekst, by stał się zrozumiały dla osoby nieczytającej całości. Wiem, nie powinno brać się wyrywek i je zmieniać do kijowej jakości. Nauczka na przyszłość zostanie, jednak wciąż twierdzę, że w przypadku krótkich i jednostkowych tekstów warto to zastosować w niektórych przypadkach. (Inną sprawą jest bombardowanie czytelnika ekspozycją ciągłą, bo to jest ewidentnie coś, czego każdy powinien unikać)



      6 Z Norwidem, to miał być taki smaczek, bo w oryginale tego tam nie było. Czasem warto ożywić tekst takimi drobiazgami; w każdym razie, ja z takiego założenia wychodzę. Oczywiście bez przesady, bo jeśli miałby być to tasiemiec, to w tak innym uniwersum nie wstawiłabym nic podobnego. Chociaż zawsze się rozpływam nad twórczością aŁtoreczek piszących o objęciach Morfeusza. Zawsze. W każdym, nie ważne jak odjechanym świecie, wszędzie ten Morfeusz.



      7 Za częstą metaforą o ojczyźnie, której nie znamy, kryje się odwieczne pytanie, skąd pochodzimy?



      8 Okej, z tymi faktami masz rację. Nie będę się rozpisywać, po prostu popracuję bardziej nad researchem.

      *przyłapana na gorącym uczynki*

      Usuń
    2. 9 O i tutaj się porobiło, bo dochodzimy do sfery poezji. Już na początku zaznaczam, że ta forma literacka nie jest mi tak bliska, jak proza, ponieważ, gdy to publikowałam, byłam świeżakiem totalnym. I to właśnie może być powód, dlaczego wszystko wieje sztampą. Rozumiem.



      10 Wszechserce, to nic innego, jak lament nad wielowymiarowością naszego wszechświata. Ciągłość zdarzeń jest barierą nie do pokonania, o czym informuje nas metafora z rzeką. Tytułowe wszechserce, jest punktem teraźniejszości, jednym uderzeniem serca, naszym obecnym centrum świadomości wszechświata. Tak, więc ten...



      11 Wyłom, to nic innego, jak gonitwa za szczęściem. Bo widzisz, sam tytuł nawiązuje do odejścia od jakiejś reguły, stereotypu. Główny bohater przeżywa kolejne problemy i w decydującym momencie te szczęśliwe momenty zaczynają mu pomagać i zwyciężać zło. Główną puentą jest to, że te wszystkie miłe chwile, które tu przeżywamy, również po śmierci zostają na ziemi. Nom, ale chyba trochę przeceniłam swoje zdolności, skoro nawet nie byłaś blisko.



      12 Spadająca gwiazda to obraz życiowej szansy. Podmiot liryczny, jak trafnie zauważyłaś jest alkoholikiem, który chciałby sobą pozostać, jednocześnie zamrażając ten szczęśliwy traf na kiedy indziej. Rozumie, że taka szansa nie trafia się często, jednak wie też, że nie jest w stanie w pełni jej wykorzystać w tym momencie.



      13 Co do Pomarańczarki (to obraz jak coś, masz w etykietach nawet napisane, że to interpretacja sztuki), widziałaś kiedyś droga Skoio (choćby na zdjęciach lub filmach) jedno z tych potężnych miast pełnych biedy i brudu? Ono potrafi z jednej strony i zachwycać i zniechęcać.



      14 W utworze ''Wegetujące dobro'', głównym tematem są uchodźcy, ich niebezpieczne przeprawy i pomoc. Walka pojawia się tam jako odniesienie, do faktu, iż zamiast walczyć o swoje w swojej ojczyźnie, wybierają walkę o akceptację za granicą. Taki polityczny potworek.



      15 W ''Najwyższej z gwiazd'' pojawiają się paradoksy z jakiegoś powodu. Są odwzorowaniem ewolucji w kontekście jednego ludzkiego życia. Dziecko zazwyczaj poznaje świat agresywnie, nie próbuje zastanowić się, czym są mrówki, tylko nad tym, czy spalić je pod lupą, czy może utopić w wodzie?



      16 Tutaj śmiało przyznam, ze mnie rozczarowałaś. Myślałam, że nawiązania do książki Hanny Krall są zbyt oczywiste, a jednak... Tak, ''Nigdy więcej wojny'' zostało natchnione, a raczej zbudowane na historii Marka Edelmana.



      17 Rozwalił mnie fragment z tym, że nie podobało ci się, bo nie rozumiesz. Uderza on w sedno sprawy. Myślę, że jako autor nie ma nic gorszego niż niezrozumienie przez czytelnika. Obnaża to chyba problem, z jakim się mierzyłam (i może nadal mierzę) — mam coś do przekazania, ale robię to w dziwny i często niepoprawny sposób.



      Cóż, co więcej można napisać? Myślę, że wszystkie zawiłości wyjaśniłam powyżej. Pomimo tego i tak cieszę się z wyniku. Bądź co bądź główne założenie, jako zazębiającej się maszyny zadziałało, co uważam za swój mały sukces. Rozumiem przy tym, że przerobienie pięćdziesięciu prac to naprawdę dużo i *choć zabrzmi to dziwnie* rozumiem twoje rozdrażnienie. Zdarza się — przebrzmiewa ;)



      Dziękuję Ci ślicznie za ocenę, ponieważ jest to kawał dobrej i rzetelnej pracy, z której mam nadzieję, że jeszcze trochę wyciągnę. Niestety moje pierwsze doświadczenie z ocenką nie było takie przyjemne i zdystansowane, jak to czasem tutaj widać. Na początku bardzo się przejęłam. Aktualnie, zamiast malować piórem, wybieram pędzel, jednak pomagam przy projektach innych osób. Uświadomiłaś mi, że nie do końca potrafię uformować w dobrym kierunku to, co chciałabym przekazać, zamiast tego staram się inspirować pracę innych twórców. Wśród moich przyjaciół kilku posiada własne blogi i może kiedyś trafisz na taki, pisząc ocenkę? Kto wie?



      Kończąc, cieszę się, że mogłam wrócić do tej oceny jako zupełnie inny człowiek. Widzę więcej i jestem przez to bardziej świadoma. Dziękuję Ci za wszystko!

      Usuń
  2. Cześć! Zaskoczyłaś mnie tym komentarzem. :) Na niektóre kwestie, przyznam, będzie mi trudno odpowiedzieć, ponieważ nie wszystko dobrze pamiętam, postaram się więc odnieść do tego, do czego jeszcze mogłabym coś dodać.

    Po całym blogu porozstawiane są wskazówki, których się niestety nie dopatrzyłaś... Nie zastanowiło Cię choćby, czemu to wszystko nazwane zostało „Zbiorem osobliwości”? – Szczerze? Niestety nie. Zupełnie nie zwróciłam na to uwagi. Gdy teraz o tym mówisz, ma to ręce i nogi, ale kiedy czytałam każdy tekst osobno, pamiętam, długo zastanawiałam się, dlaczego jest tak powtarzalnie. Faktycznie, podstrona z zamysłem wiele by ułatwiła. Wtedy w ocenie mogłoby się pojawić więcej nawiązań do tego, co chciałaś, by wyszło i czy wyszło, czy pobłądziło gdzieś. :) Sama u siebie właśnie po ocenie bloga z poezją doinwestowałam w taką podstronę, więc pewnie, uważam, że to dobre wyjście.

    Ad broni:
    Jest lekkie, łatwo się produkuje i można szybko zniszczyć, to dobra alternatywa dla ciężkich i nieporęcznych w trakcie ucieczki broni. . – No dobrze, ale załóżmy, że to będzie rzutować na wytrzymałość karabinu, części metalowe wymagają konserwacji, na przykład smarowania, do tego sam plastik może nie wytrzymać obciążenia strzału. Istnieją technologie, by niektóre elementy wykonywać z lekkiego polimeru, dużo broni obecnie nie jest w stu procentach żelastwem, ale jednak w twoim tekście, w tym jednym zdaniu zabrzmiało to, jakby broń była plastikowa w całości. Plastikowa broń w półświatku świrów strzeleckich brzmi trochę infantylnie, kojarzy się nawet nie z replikami, co takimi, wiesz, pistoletami na kulki czy kapiszony, ze straganów wystawianych na Dniach Miasta.
    Jeśli twoja broń jest może nie tyle plastikowa (to naprawdę brzmi tanio), co częściowo wykonana z lekkiego polimeru, to w sumie wystarczyłoby to ładniej opisać, nazwać bardziej profesjonalnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad Pomarańczki:
      Widziałam takie miasta, ale nie pomyślałabym, że o nie chodzi. Widzisz, zdaję sobie sprawę, że ukrywasz coś pod toną tych wszystkich metafor, ale nie każdą jestem w stanie rozkodować. Skąd miałabym wiedzieć, że miasto tak piękne zamglone wśród ulatujących dusz może oznaczać, nie wiem, na przykład Indie? Równie dobrze mogłoby być tym miasteczkiem z anime JoJo Stardust Crusaders Justice, Part 1. Teraz, gdy to wytłumaczyłaś, już rozumiem, co chciałaś przekazać, ale mając sam tekst, nie wpadłabym na to.

      Rozwalił mnie fragment z tym, że nie podobało ci się, bo nie rozumiesz. Uderza on w sedno sprawy. – Ale w jakim sensie rozwalił? W takim, że w jakiś sposób nakierował cię na główny problem, który może mieć odbiorca? Rozwalił..., hmm, to słowo jest dość nacechowane.
      Przyznam się, że chciałam to wtedy napisać dość delikatnie, ale jednocześnie nie owijać w bawełnę, abyś wiedziała, skąd się brały moje emocje, które oddawałam w ocenie. Z jednej strony miałam wtedy, pamiętam, niezły dysonans, bo naprawdę nie chciałam ubierać tego w takie słowa, ale... zarazem nie wiedziałam, jak to przedstawić inaczej, byś mogła mnie dobrze zrozumieć.

      Usuń
    2. Och, za to aż za dobrze wiem, co czułaś, czytając ocenę. Wiesz, dla otuchy, możesz sprawdzić inną, mianowicie tę: [144]: Nie.

      To ocena mojego tomiku, w którym tak samo oceniająca mnie wtedy Hiroki nie podłapała większości rzeczy, które starałam się zakopać (dziś nawet nie wiem za bardzo, po co aż tak kopałam; dziś wydaje mi się to częściowo bezsensowne). Wydawało mi się, że piszę jasno, ale jednak mylna interpretacja dała mi do myślenia, że... no nie, moje teksty były w głównej mierze zrozumiałe tylko dla mnie samej. Efekt? Kilka naniesionych poprawek, z którymi czuję się lepiej, ale nie jestem w stanie już naprawić wszystkiego, projekt za długo „leży” i za bardzo przyzwyczaiłam się do większości strof, by jakkolwiek chcieć je dopasowywać. Cytuję je sobie z pamięci i nie umiem sprawić, by wybrzmiały lepiej, nie potrafię już dobrać innego słownictwa i tak dalej. Postanowiłam jednak wziąć poprawkę na nowe teksty, kolejne utwory. Staram się wychodzić z siebie i patrzeć na wiersze jak najbardziej obiektywnie, próbując domyślić się, co jeszcze może ktoś z nich wyczytać i którędy może pójść obca głowa, by dopatrzeć się sensu. To mi pomaga. Wydaje mi się, że zaliczam progres, ale, sama pewnie wiesz, to też tylko gdybanie.

      Aktualnie, zamiast malować piórem, wybieram pędzel, jednak pomagam przy projektach innych osób. Uświadomiłaś mi, że nie do końca potrafię uformować w dobrym kierunku to, co chciałabym przekazać, zamiast tego staram się inspirować pracę innych twórców. – To wszystko jest do przepracowania, jednak aby dało efekty, trzeba... no cóż, tworzyć. Pracować. Próbować. Z jednej strony cieszę się, że odbijasz w inny artyzm, bo sztuka ma wiele wymiarów i uzewnętrzniać się można na wiele sposobów, ale z drugiej – nigdy nie było moim celem, by cię zniechęcać. Raczej, by nakierować i wskazać, co może będziesz chciała właśnie gdzieś w przyszłości przepracować. Jeśli pisanie sprawia ci radość, nigdy z niego nie rezygnuj. Inspiracje to też wspaniała rzecz, ja swoje czerpię również z zaprzyjaźnionych blogów [polecić mogę na przykład: Dworce i sufity].

      Od kilku ostatnich ocen poezji postanowiłam też zmienić formę tej oceny, nie kończą się już one żadnymi notami końcowymi i skupiają właśnie na bardziej ogólnych wrażeniach. Możesz do nich zajrzeć, jeśli będziesz chciała wyciągnąć coś z innej twórczości dla siebie [195], [169] i [168].

      Usuń