[140] ocena bloga: thelastdays-zombieapocalypse.blogspot.com

Tytuł: The Last Days
Autorka: MrsRaven
Tematyka: apokalipsa zombie
Ocenia: Fenoloftaleina

Znalezione obrazy dla zapytania gif tumblr the shaun of the dead

WSTĘP 
Witaj. Na samym początku warto, byś przypomniała sobie, jak oceniam. Przecinki, które należy dopisać, zaznaczałam w ten sposób: (,). Natomiast pogrubienie ich oznacza, że są zbędne. Nie bawię się w punkty, a ocenę wystawiam w oparciu o ogólne wrażenie. Nie jestem betą, więc nie wypisywałam Ci wszystkich błędów. Mam nadzieję, że ocena będzie satysfakcjonująca, zwłaszcza że tak długo musiałaś na nią czekać.


PIERWSZE WRAŻENIE 
Nie przepadam za anglojęzycznymi nazwami (bo nie rozumiem, po co się w to bawić), ale The Last Days jest łatwe do zapamiętania i konkretne. Od razu wiadomo, że opowiadanie nie będzie za wesołe, prawdopodobnie związane z apokaliptyczną wizją. Adres, na który się zdecydowałaś, jest nieco przydługi, ale dzięki dopisku o apokalipsie zombi może zachęcić fanów tej tematyki. Najważniejsze, że odwiedzający od razu wie, czego się spodziewać. Nie wiem, czemu Niezłomni, czyli, jak podejrzewam, tytuł serii, nie pojawiło się w belce. 


SZATA GRAFICZNA 
Szablon, co się chwali, jest przede wszystkim przejrzysty. Odpowiednio dobrałaś czcionkę, wszystko poukładałaś. Człowiek się nie gubi, nie dostaje oczopląsu. Funkcjonalność jak najbardziej na plus, przyczepiłabym się tylko do zbyt szerokiej kolumny tekstowej, do której czytelnik może nie być przyzwyczajony. Jeśli chodzi o walory artystyczne, nie ma się co rozpisywać, bo postawiłaś na minimaizm. Nagłówek tworzy jedynie tytuł na ciemnym tle (przydałoby się minimalne zmniejszenie czcionki, ale to może tylko moje osobiste odczucia). 

Pochwalę Cię za widoczny odnośnik do początku opowiadania. Z pewnością się przyda. Miło, że pomyślałaś o fanpage’u, integracja z czytelnikami jest ważna. Nie widzę żadnej informacji o autorze grafik znajdujących się w kolumnie, więc domyślam się, że wykonałaś je sama. Kolejny plus. Obrazki są nieskomplikowane, ale oddają, co powinny, przyciągają wzrok. 

To Twój wybór, ale licznik wyświetleń nie jest potrzebny w kolumnie, zwłaszcza że umieściłaś go ot tak pomiędzy dwoma odnośnikami do ważnych podstron. Linki działają. Nie mam się do czego przyczepić. 


ZAKŁADKI 
Postacie 
Zakładki tego typu nie są konieczne, ale bywają przydatne. Grunt, by pamiętać, że to z opowiadania czytelnik ma poznawać bohaterów. Podstrony pełnią tylko funkcję pomocniczą, w książkach ich przecież nie ma. 

Brakuje akapitów, justowania. Strona estetyczna leży. W większości przypadków masz przynajmniej prawidłowe myślniki (jednak obawiam się, że poprawił je Word i w dialogach już nie będzie tak kolorowo). 

a) Sasza 
Brakuje mi odnośników do stron (przy pozostałych postaciach także), z których pobierałaś gify. Nie wiem, co na początku robi wielki cudzysłów.

 Bardzo dobrze dobrany cytat, do tego bezbłędny. Jedynie przy dopisku (byle nie był on spoilerem, bo zakładam, że Wacław został zabity przed akcją opowiadania) zamiast myślnika mamy coś takiego „----”. 

Sasza - jedna z głównych bohaterów opowiadania The Last Days. – Jedna z głównych bohaterek albo ewentualnie jedna z głównych postaci. Zamiast myślnika mamy tu dywiz (który zostałby użyty np. przy określaniu flagi Polski: biało-czerwona). W powyższym przypadku, dialogach itd. powinnaś posługiwać się pauzą (skrót klawiszowy: alt+- lub alt+0151) bądź półpauzą (alt+ctrl+- albo alt+0150). 

W miarę rozwoju akcji i pod wpływem doświadczeń, Sasza z prostego człowieka zmienia się w dążącą za wszelką cenę do zapewnienia przetrwania swojej grupie, brutalnego i silnego lidera. – Skoro lidera, to dążącego albo dążącą liderkę. Te dwa zdania nie powinny w ogóle znaleźć się w zakładce. Nie dość, że idziesz na łatwiznę, pisząc o tym, co się dzieje, a nie to pokazując, to jeszcze spoilerujesz (bo nie wiadomo, w którym momencie w opowiadaniu stanie się liderem, może nie na początku). 

Sasza jest opanowana i inteligentna, szybko znajduje wyjście z sytuacji, oraz ma dobrze rozwiniętą intuicję. – Dalej to samo. Nie mów, pokazuj. Wymieniając cechy postaci, nie stworzysz takiej z krwi i kości. W dalszym opisie masz mnóstwo powtórzeń, gdy wymieniasz i wymieniasz, jaka to Sasza jest, w większości nie siląc się na inne konstrukcje. Widzę też problem z nadmiarem zaimków. Nie będę ich wypisywać ich wypisywać, bo opierają się na tym samym i wynikają z braku chęci a nie wiedzy. 

Nie widzę sensu w streszczeniu opisującym życie dziewczyny. Szczerze mówiąc, już niewiele z niego pamiętam. Nagromadziłaś tyle imion, nazw i zupełnie niepotrzebnych informacji. Znajomość rosyjskiego? Imię współlokatorki? Data przeprowadzki? Jak to się ma do apokalipsy zombie? 

Szczerze mówiąc, jesteś niepoważna, umieszczając streszczenie akcji opowiadania bez żadnego ostrzeżenia. Gdyby nie komentarz, wzięłabym je za dalszą część wstępu, coś dla ciekawych czytelników. Myślę, że większość z nas zaczyna od zakładek o bohaterach i czyta, jak leci. Ty po prostu dodałaś tytuł opowiadania i pisałaś coś dalej, bez słowa wstępu.

Doszłam do wniosku, że nie będę omawiać zakładek z bohaterami, bo spoilery znajdują się w nich dosłownie wszędzie. Gdybym wiedziała wcześniej, nie zdradziłabym sobie śmierci pewnej postaci. Jako czytelnik zostałabym skutecznie zniechęcona i odpuściła lekturę. Nie możesz nie ostrzegać, nie informować o funkcji zakładki. Rozumiem cel. Są przecież czytelnicy, którzy czytają z przerwami, więc potrzebują odświeżeń. Jednak informacja o tym, dla kogo zakładka jest przeznaczona, powinna się w niej bezwzględnie znaleźć.


TREŚĆ 
Rozdział 1 – Początek końca (Sasza)
Już w tytule znów masz dywiz zamiast prawidłowego myślnika. Dalej postarałaś się chociaż o akapity (nie za krótkie czasem?) ale tekst jest nadal niewyjustowany, więc źle się czyta. Zadbaj, proszę, o estetykę. 

Mam nadzieję, że Sasza będzie choć w połowie tak interesującą i złożoną postacią, jak zapowiadasz. Dobry tekst sam się obroni.

Cyfrowe, zielone kreski na czarnym ekranie wskazywały godzinę siódmą, czyli idealną porę na zaczęcie dnia. – To oczywiście nie jest błąd, ale pozbawiasz tekst dynamiki, siląc się na zbędne, zbyt szczegółowe opisy (zwykle z takimi kolorami mamy do czynienia w zwykłym budziku). Powyższa informacja z pewnością nie należy do istotnych.

Niepokoi mnie długa i męcząca ekspozycja na dzień dobry. Mam nadzieję, że wyjątkowo chciałaś dzięki niej wybrnąć z trudniejszego sposobu przedstawianie sytuacji, a później już nie będziesz chodzić na skróty. Nie musiałaś wszystkiego podawać na tacy. Czytelnik potrafi sam się domyślać, wnioskować. To o wiele lepsze, bardziej wciągające i buduje przywiązanie do postaci. Na razie Sasza jest dla mnie tylko suchym opisem.

Na szczęście moja współlokatorka nie była typową studentką, która urządzała całonocne imprezy (,) i miała własną pracę. – Co to ma do rzeczy? 

Żyło więc nam się w przyjaznych stosunkach. – Bardzo nienaturalny szyk. O wiele lepiej brzmi: Żyło nam się więc. Ewentualnie: Żyło się nam więc. Możesz też połączyć to zdanie z poprzednim i zacząć wtedy od więc. Od razu lepiej. 

Bez większych kłótni oraz nieporozumień. – Ciągłe dopowiadanie męczy. Określiłaś stosunki dziewczyn jako przyjazne, co pozwala wysunąć dalsze wnioski. 

Ekspozycja goni ekspozycję. Mam zrozumieć, że każdego dnia Sasza rozmyśla nad swoim życiem? Przypomina, kiedy dokładnie zmarli jej rodzice i jakie były tego konsekwencje? To musi być męczące. Wzmianki o współlokatorce jeszcze mogę zrozumieć (w pełni, gdyby były co najmniej o dwie trzecie krótsze). Saszy nic nie przeszkadzało, w spokoju leżała sobie w łóżku, co uniemożliwiłaby rozhulana koleżanka. 

Od tamtej pory widywaliśmy się rzadziej, przez co nasz kontakt mocno osłabł. – Wcześniej mieszkała z siostrą i jej mężem. To oczywiste, że po ich wyprowadzce do innego miasta nie widywali się tak często, prawda? 

Zawsze potrafiłam być zaradna i odpowiedzialna. – I skromna. 

Narratorka pisze, jakby introwertyk mający przyjaciół był ósmym cudem świata. Mam nadzieję, że nie będzie u Ciebie więcej stereotypów tego typu. Liczę też na pokazanie tych rzekomo sprawdzonych przyjaciół. Wypadałoby też poprzeć scenami te wszystkie wielkie zalety bohaterki. Na razie dosłownie wszystko jest właśnie rzekomo

Dziewczyna rozmyśla i rozmyśla, pif, paf, kolejna scena i wzmianka o tym, że Sasza się budzi? 

Zanim zwlokłam się z łóżka (,) minęło kolejne kilka. – Zdanie złożone. Oddzielamy od siebie dwa orzeczenia. W tym przypadku praktycznie instynktownie, na wyczucie.

Przechodząc przez pokój (,) przelotnie spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. – Tak samo jest z imiesłowami przysłówkowymi. Wyczuj, w jaki sposób mogłabyś stworzyć z takiego zdania dwa; gdzie kończy się jedna czynność i zaczyna kolejna. Interpunkcja może wydawać się straszna, ale trochę pracy i przecinki można stawiać jak automat. Nie taki diabeł straszny, jak go malują. 

Przeczesałam palcami rozczochrane, ciemne włosy, sięgające do ramion i po chwili namysłu związałam je w kucyk. – Kolejny nadmiar określeń. Bardzo nienaturalny zwłaszcza w narracji pierwszoosobowej. Pomyśl proszę, wiążąc włosy, myślisz o tym, jakiego są koloru, jakiej długości? Oczywiście, że nie. Rozumiem, że chciałaś przemycić te informacje (to zawsze lepsze niż narratorka analizująca swój wygląd przed lustrem, jakby widziała siebie pierwszy raz w życiu), ale pomyśl, czy to naprawdę potrzebne? Skoro jej włosy potrzebowały rozczesania, musiały być rozczochrane (jak to po śnie, gdy się ich nie zwiąże). Skoro mogła zrobić kucyka, samo się nasuwa, że miała je stosunkowo długie. 

Nigdy nie byłam zadowolona ze swojego wyglądu, ale nie było też aż tak tragicznie. – Pierwszy rozdział jest wstępem do historii, ale skoro zdecydowałaś się zacząć od opisu zwyczajnego poranka, nie bombarduj nas suchymi informacjami. Ekspozycja, ekspozycja, ekspozycje. To proza. Najważniejsze są sceny. 

Nigdy nie byłam zadowolona ze swojego wyglądu, ale nie było też aż tak tragicznie. Byłam wysoka, wyższa od większości chłopaków, których znałam. Zawsze to było jednym z moich większych kompleksów. 

Skoro Sasza każdego dnia rozpamiętuje urazy z podstawówki, musi mieć naprawdę ciężkie życie. Co walka z kilogramami (toczona co najmniej siedem lat temu) ma do obecnej sytuacji? 

Ostatnimi czasy znalazłam też hobby, któremu zaczęłam się oddawać, a mianowicie – survival. – To zazwyczaj robi się z hobby. Nie tłumacz jak krowie na rowie. Czytelnik nie lubi, gdy robi się z niego idiotę.


Pasję dzieliłam z Robem – moim dobrym przyjacielem - oraz paroma innymi osobami, z którymi urządzaliśmy właśnie takie wypady. . Jeśli nie wiesz dlaczego, proszę zapoznać się z tym artykułem. Niepoprawny drugi myślnik.

Wyszłam korytarz ruszyłam w kierunku kuchni. – Wyszła z korytarza? Swoją drogą, przez kolejną porcję informacji z całego życia Saszy mam wrażenie, że dziewczyna idzie z sypialni do kuchni jakieś pół godziny. 

W mieszkaniu było cicho, co mnie trochę zdziwiło. Dominika była raczej typem rannego ptaszka, który nawet w weekendy wstawał o siódmej. – Za dużo oczywistych oczywistości. Mógł wyjść ładny fragment. Sasza okazuje zaskoczenie, gdy nie widzi współlokatorki w kuchni o danej porze. Wniosek: Dominika to ranny ptaszek. Tak w ogóle, skoro minęła dziesiąta, ktoś, kto tak wcześnie wstaje, mógłby już być hen daleko. 

Przechodząc przez salon (,) pod bosymi stopami poczułam coś mokrego. – Oczywiste, że stopami, prawda?

Był to czerwona ciecz, która na jasnych panelach tworzył ścieżkę prowadzącą wprost do kuchni. Każda kolejna kropla była większa od pozostałej. Na kremowych, kuchennych kafelkach były to już małe kałuże. – Ciecz występuje w rodzaju żeńskim, więc była, tworzyła. Dlaczego tak udziwniasz? Po prostu krew. Chyba że Sasza jest wyjątkowo niekumata i ma problemy z węchem (trudno o równie charakterystyczny zapach). Roi się od powtórzeń, jakby Ci się nie chciało pomyśleć nad mniej banalną konstrukcją. 

- Dominika? – zawołałam niepewnie. Taka ilość krwi wskazywała na to, że musiała się poważnie zranić. – Co za wnikliwa konkluzja… Piszesz o kałużach krwi. Sasza to nie cyborg. Musi być przerażona. Ludzie różnie reagują. Mogą panikować albo zastygnąć w bezruchu. Ty wspominasz zaledwie o jakiejś tam niepewności, której nawet nie czuć. 

Od razu ruszyłam w tamtym kierunku, czując narastający strach. – Chyba czuje ten strach tak słabo jak ja. Jakieś objawy? Przyspieszone bycie serca, drżące dłonie, nogi jak z waty? 

Dominika leżała na brzuchu w kałuży krwi, wydobywającej się z jej ust oraz nosa. – Niepotrzebny przecinek. Z ust i nosa wydobywała się krew, która dopiero po spłynięciu na podłogę tworzyła kolejne kałuże. 

Szeroko otwarte oczy dziewczyny pokryte były jakby błoną w kolorze mleka (...). – To jakby wytrąca z rytmu w takiej scenie. Błona kojarzy się z czymś przezroczystym. Z dalszego opisu wywnioskowałam, że oczy dziewczyny było przez nie widać. Porównanie do mleka zupełnie nie pasuje.

Widok bliskiej osoby w takim stanie powinien wywołać szok. Niepokojące zmiany, czarne żyły, a Sasza się nawet nie wzdrygnęła. Dziewczyna reaguje sprawnie, zna się na pierwszej pomocy i wszystko wykonuje prawidłowo, ale czy byłaby w stanie aż tak powstrzymać emocje i się zorganizować? Bez krzty wahania, słabości. Żadnego: Sasza, ogarnij się, musisz jej pomóc?

Przyłożyłam dwa palce do jej szyi, a potem do nadgarstka (,) szukając pulsu. – Dziękujemy, Kapitanie Oczywisty. 

Pobiegłam po telefon stojący w salonie i (,) cała drżąc (,) wykręciłam numer ratunkowy. – Zawsze coś.

Dziewczyna wybrała numer alarmowy. Jak może być nieosiągalny? 

Zombiaki poruszają się specyficznie, ale nie nazywajmy ich kroków paralitycznymi.

Kierując się instynktem (,) złapałam stojący na szafce mosiężny świecznik. – Było lepiej. Sasza drażała. Szok sprawił, że upuściła telefon. Jak chcesz, potrafisz radzić sobie bez ekspozycji i ciągłego podawania wszystkiego na tacy. 

Odsunęłam się na bok, unikając złapania i uderzyłam współlokatorkę w twarz. Rozległ się chrzęst łamanej szczęki, a na ziemię posypało się kilka jej zębów. – Sasza była wytrenowana, ale bez przesady. 

Wykorzystując to, że mój cios zachwiał równowagą Dominiki (,) rzuciłam się do ucieczki, oglądając się na nią. – Sprawił, że Dominika się zachwiała, straciła równowagę. Dziewczyna oglądała się za ucieczką, równowagą? Pilnuj podmiotów, bo wychodzą głupotki. 

Jej szczęka rzeczywiście musiała być złamana, bo żuchwa była przekrzywiona w prawo, ale nie przeszkadzało jej to w nieustannym kłapaniu zębami. A raczej ich pozostałością. – Sasza ucieka przed zombiakiem, ma czas na sarkazm i bawienie się w lekarza? To brzmi, jakby pokruszyły się jej wszystkie zęby, a nie tylko kilka wypadło. 

Wpadłam do łazienki, bo to pomieszczenie było najbliżej i posiadało zamek w drzwiach. – Nie lepiej coś w stylu: Dopadłam do najbliższych drzwi i szybko przekręciłam zamek. Dzięki Bogu? 

Serce biło mi jak oszalałe, a ręce drżały. – I dobrze. 

Spojrzałam na świecznik, który nadal trzymałam w dłoni i odłożyłam go na umywalkę. – Słyszała warczenie i łomot zza drzwi, które nie były ze stali, więc nie powinna być gotowa na atak? 

Połączenie tych wszystkich odgłosów tylko wzmagało we mnie lęk, który jednak nie powstrzymał mnie przed ruszeniem w ich kierunku. – Pokaż ten lęk, walkę z nim. Chcesz stworzyć silną bohaterkę, ale na razie tylko o tym mówisz. 

Trwająca kilka sekund cisza ciągnęła się dla mnie w nieskończoność. – Tak, a jej serce podobno biło jak oszalałe. Powinna też dyszeć po biegu i przez rozstrzęsienie. 

Z kosza na pranie wyciągnęłam ubrania (,) w które się przebrałam.

Dominika może przedostać się dalej i z pewnością Sasza będzie miała wtedy duży problem, a przejmuje się tym, że ktoś zobaczy ją w poplamionej krwią piżamie, więc traci czas na przebieranki?

Jej wygląd, a w szczególności zachowanie wskazywało na to, że coś było z nią nie w porządku. – Odkrycie dnia.

Sasza coraz naturalniej reaguje. Wreszcie zaczynasz dbać o namacalność emocji. Lepiej późno niż wcale. Szczególnie podobają mi się reakcje dziewczyny na złośliwy wiatr.

Gdy postawiłam stopę na zimnym gzymsie (,) przeszedł mnie dreszcz. Jak najbardziej się dało (,) przyległam do ściany, kurczowo trzymając się parapetu. Starałam się nie myśleć o nieprzyjemnym w skutkach upadku, który niewątpliwie czekałby mnie (,) gdybym tylko popełniła jakiś błąd.

Byłam już w jednej trzeciej trasy, a od balkonu dzieliły mnie niecałe trzy metry, gdy na mojej prawej ręce pojawił się ścisk. – Ścisk to ona poczuła.

Dominika wychylała się z okna (,) przyciągając mnie do siebie. – Z dalszego opisu wnioskuję, że Dominika nie tyle ją przyciągała, co usiłowała.

Jedynym ratunkiem przed upadkiem, oraz uniknięciem mojej oszalałej współlokatorki był skok. – Zbędny przecinek. Zadbaj o emocje. Sasza powinna szukać nerwowo jakiegoś wyjścia, rozglądać się i potem stwierdzić, że skok jest koniecznością, jeszcze próbować znaleźć mniej niebezpieczne wyjście, lecz do tej myśli wrócić. Rozumiem pośpiech, instynkt samozachowawczy, ale wyszło: okej, to skoczę (wspominałaś o osiemnastu metrach!).

Nie czekając dłużej (,) rzuciłam się w kierunku balkonu, mając już przed oczami wizję swojej śmierci na brukowanym chodniku pode mną.

Wyciągnęłam ręce przed siebie, dzięki czemu moje dłonie sięgnęły chłodnego metalu, którego się złapałam. – Wiadomo, że nie wróżki chrzestnej. Tak jak wcześniej, że chodnik nie był nad nią. Nadmiar określeń nie wpływa dobrze na odbiór tekstu. Ciągłe powtarzanie moje w stosunku do części ciała narratorki czy podawanie oczywistości potrafi irytować. Uważasz, że zwracałabyś w takiej sytuacji uwagę na chłód metalu? Ja bym się cieszyła, że żyję!

Udało mi się. Cudem, ale udało.Udało się. Łał, naprawdę udało. Byłam cała. Cud. O Boże. Emocje, emocje, emocje. Zwłaszcza że to nie powinno się udać (może wydałoby się bardziej logiczne, gdybyś nie przedstawiła tego jak: gzyms, hop, balkon). Za dużo amerykańskich filmów.

Kilka minut przesiedziałam otępiała, otwierając i zaciskając bolące dłonie. – Dominika wyważyła drzwi, nim Sasza opuściła łazienkę. Jakoś cudem jej nie dosięgnęła wtedy, ale przecież nie przestała gonić. Nie wiem jeszcze, jaki poziom inteligencji reprezentują Twoje zombiaki, ale wcześniej Dominika reagowała sprawnie i postępowała logicznie, więc taki skok, który był dla jej poprzedniczki bułką z masłem, nie powinien stanowić problemu. A tu Sasza kilka minut się nie rusza?



Miałam na nich otarcia oraz powoli odznaczające się odciski, ale nie przejęłam się tym chwilowo. – Nie wygląda na to. Poczujmy jej ból, a potem: wiejemy, Dominika chce mnie zabić (i jakimś cudem jeszcze jej tu nie ma)!


Ale po co Sasza chce wracać się do domu? Ucieka przez okno, by wejść frontowymi drzwiami? Edit: drzwiami balkonowymi.



Drzwi balkonowe na szczęście były uchylone, co zapewne było zasługą mojej współlokatorki. – Piszesz w czasie przeszłym, ale takie na szczęście ma wystarczyć, gdy chodzi o życie narratorki? Oczekuję za wiele? Sasza nie wie, co się dzieje. Z dnia na dzień jej współlokatorka zmienia się w bestię, a ona sama w cyborga.

W duchu dziękowałam (,) jej nałogowe palenie (...).

Mając go w dłoni (,) od razu poczułam się pewniej.

Kierowałam się instynktem, który kazał mi się bronić. Wszystkimi możliwymi sposobami. – Widzimy. A Sasza ma myśleć o tym, jak nie dać się zabić, a nie dlaczego nie chce dać się zabić. Wciąż grozi jej niebezpieczeństwo.

Dziewczyna na mój widok zawyła i zawarczała jednocześnie. – Jak?

W tym momencie moja noga zahaczyła o coś, czego skutkiem był upadek. – Kulawa ta konstrukcja.

Ta w tej samej chwili rzuciła się na mnie, lecz w ostatnim momencie udało mi się przewrócić na bok. Studentka zderzyła się z podłogą, tym samym rozbijając sobie nos, czym w ogóle się nie przejęła. – Okej, już znam inteligencję zombiaków. Używasz nienaturalnych synonimów. Sasza nazywa współlokatorkę studentką, jakby miała jakieś kompleksy na tym punkcie.

Mimo że, oczy miała pokryte błoną, to miałam wrażenie, że widzi mnie doskonale. – Bez pierwszego przecinka. Pilnuj czasu.

W odpowiedzi dostałam kolejną (...). – Przed tym akapitem brakuje wcięcia.

W przypływie niezrozumiałej wściekłości kopnęłam współlokatorkę w brzuch. – Dominika chce ją zabić, nie wykrwawia się mimo rozharatanego brzucha i wciąż (chociaż nieudolnie) atakuje. To nie powód?

Podoba mi się szał Saszy (jakkolwiek źle to nie brzmi), ale wszystko psuje to, że dziewczyna o nim rozmyśla. Niech nie myśli, że się boi i wyładowuje wściekłość, tylko to robi. Czytelnik doda dwa plus dwa. Poczuje, co jest grane.

Pozostawiając narzędzie zbrodni w głowie dziewczyny, zsunęłam się z niej, po czym odsunęłam się (,) jak od niej najdalej się dało. – Nie kombinuj. Wystarczy: po czym odsunęłam się, jak najdalej się dało, a jeszcze lepiej: odsunęłam się najdalej, jak mogłam.

Z obrzydzeniem spojrzałam na swoje dłonie (,) na których była krew.

- Co (,) do cholery? – zapytałam na głos (,) ocierając oczy, na które spłynął mi pot. – Wiadomo, że na głos, skoro zapisałaś to w ten sposób. W tym kontekście bardziej pasuje przecierając. Uważaj na przecinki, bo tu równie dobrze mogłoby wyjść: na głos ocierając oczy.

Nie czekając dłużej (,) założyłam buty i wyszłam z mieszkania.

Zupełnie niepotrzebnie wtrąciłaś kolejne przemyślenia bohaterki. Nie lepiej, by odbiorcy sami zobaczyli, jaki ma ona stosunek do Arka? Wyczuli to? A tu nie dość, że potraktowałaś czytelników paskudną ekspozycją, to jeszcze pozbawiłaś tekst resztek dynamiki.
Coraz częściej pojawiają się akapity bez wcięć.

Ta myśl najpierw wywołała u mnie uśmiech, a zaraz potem przerażenie. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że przed chwilą zabiłam człowieka.

- Sasza? Co się stało? – Arek był wyraźnie zaskoczony moją wizytą. – Pokaż to.

Niemal siłą weszłam do jego mieszkania, bo ten stałby tam jak słup soli (,) nie wiedząc (,) jak ma się zachować.

- Działa twój telefon? – zapytałam chwytając słuchawkę starego, stacjonarnego aparatu. Linie wciąż były nieczynne. – Po czym to wywnioskowała?

Patrząc na Arkadiusza Milewskiego (,) nie miało się wrażenia, że może on w czymkolwiek pomóc.

Podoba mi się, że nie dodałaś nachalnie opisu chłopaka, bo trzeba, tylko spełnił on jakąś funkcję. Jeszcze lepiej, byś zostawiła same cechy i tylko zakończyła komentarzem bohaterki w stylu: i to on ma mi pomóc? Chyba ja mu.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo wtedy rozległo się wycie karetki przejeżdżającą pod oknami bloku. Przejeżdżającej.

Mój niepokój osiągnął apogeum. – Już nawet nie wspominasz o szybszym biciu serca. Jak mam poczuć to istne apogeum? Emocje jak na grzybobraniu.

Ludzie biegali (,) uciekając przed czymś w panice, auta blokowały drogę, taranując siebie nawzajem, a nad wszystkim tym próbowała zapanować policja.

Czasami widać, że jak chcesz, potrafisz obrać właściwą drogę. Krótkie, urywane zdania, powtórzenia. Ekspresja ukazana we właściwy sposób. Nie piszesz, że Sasza ma złe przeczucia, widząc, co dzieje się pod blokiem. Tylko ja to czuję. O wiele lepiej. Dobry kierunek, by czytelnik mógł czerpać przyjemność z lektury.

(...) zapytał na głos Arek (,) marszcząc pokryte bliznami po trądziku czoło. – Mamy apokalipsę. Piszesz z perspektywy kogoś bardzo zaangażowanego. Sasza nie powinna myśleć o problemach skórnych jakiegoś kolesia.

Na razie wszystko rozwija się typowo. Chociażby cała akcja w studiu telewizyjnym. Może to jeszcze wyewoluuje na coś ciekawszego. Apokalipsa zombi wcale nie musi być banalna, temat jak najbardziej z potencjałem.

- To niemożliwe – powiedziałam (,) już po raz któryś kręcąc głową.

Nie widziałam (,) co działo się dalej, bo Arek zaczął wystukiwać jakieś numery w telefonie.

To, co się działo, było jakimś chorym snem (,) z którego nie mogłam się obudzić.

Chociaż Arek reaguje tak, jak powinien na apokalipsę zombie. Rozumiem, może Sasza ma silny charakter, ale przeginasz miejscami.

To się nie dzieję – pomyślałam (,) zamykając na chwilę oczy (i) mając nadzieję, że gdy je otworzę, to znajdę się w swoim łóżku, ale nic takiego się nie stało. Dzieje.

- Muszę wrócić do mieszkania – powiedziałam (,) dopiero teraz zdając sobie sprawę, że przez cały czas wbijałam sobie paznokcie w przedramię. Przecięłam sobie skórę.

Nie chciałam brać Arka ze sobą, tym bardziej, że nadal było tam ciało Dominik, ale wiedziałam, że chłopak nie odpuści. Dominiki.

Nie będę Ci wypisywać wszystkich błędów interpunkcyjnych i powtórzeń. Polecę Ci w podsumowaniu odpowiednie artykuły pozwalające polubić się z przecinkami. Co do powtórzeń – tu podstawą są Twoje chęci.

Gdzie się spotykam? Spotykamy. Powinnaś także uważniej przeglądać tekst pod względem literówek.

Zakończenie rozdziału jest całkiem niezłe. Jednocześnie sprawna mobilizacja, ale i niepewność, strach o rodzinę. Jednak nie będzie opka o cyborgu.
Co pomiędzy tekstem robi zdjęcie? Początkujący autorzy często tak robią, zamiast opisywać. Tu na szczęście nie jest tak źle, ale fotka bezcelowa.
Dobrze, że nie robisz z Saszy Mary Sue. Nikt nie jest idealny. Dziewczyna nie bawi się w bohaterkę, ale ma wyrzuty sumienia, zostawiając sąsiadów. Zachowanie absolutnie normalne w czasie apokalipsy. Mniej ekspozycji, więcej scen, a jeszcze może wyjść udana protagonistka.



Rozdział 2 – Projekt Lazarus (Adam)

Notorycznie źle odmieniasz imię jednego z bohaterów. Pozwól, że teraz zapoznam Cię z poprawnymi formami, a potem już nie będę zwracać uwagi na takie błędy:

Mianownik (kto? co?): Max
Dopełniacz (kogo? czego?): Maksa
Celownik (komu? czemu?): Maksowi
Biernik (kogo? co?): Maksa
Narzędnik (z kim? z czym?): z Maksem
Miejscownik (o kim? o czym?): o Maksie
Wołacz (hej!): Maksie!

Pisanie z perspektywy więcej niż jednego bohatera jest ciężkie. Ludzie przecież nie wypowiadają się tak samo. Mają inne spojrzenie na świat. Oby to nie było tak, że zmieniłabym rodzaj i mogła czytać narrację Saszy i Adama, nie wyczuwając różnicy.
Byłoby jeszcze więcej okazji do mniej nachalnego przedstawienia dzieciństwa Adama i Maksa. Tym bardziej czytelnik sam wyczułby, kto jaką funkcję pełni w tej relacji. Chłopcy jadą samochodem, słuchają muzyki i zajadają się frytkami, a tu Adam snuje (jak Sasza) wielkie życiowe refleksje, analizuje charakter i pobudki towarzysza. Praca dla najniebezpieczniejszego człowieka w kraju? Pomijając już, że poszalałaś z tym, pomyśl, czy to nie jest idealna okazja do mocnej sceny.Zaserwowałaś tylko nudny opis działalności Orema Subbotima. Brakuje spójności. Narkotyki, broń, ludzie… Coś jeszcze? Irak, Chiny i Ukraina? Jak to się łączy?
Na razie narracja Adama wydaje mi się przystępniejsza (dzięki Bogu, różni się od tej Saszy). Trochę humoru, prosty i męski punkt widzenia, więcej uczuć.
Wątek krokodyla mógłby być naprawdę interesujący. Max często dogryzałby bratu z tego powodu i w pewnym momencie poznalibyśmy historię. A tak zaczęło się dopiero i już skończyło.
Tym razem mamy gifa. Zupełnie zbędny. Narracja się broni, wszystko opisałaś odpowiednio i czytelnik nie potrzebuje czyjegoś wyobrażenia. Tworzy własne.
Ten rozdział jest całkowicie inny od pierwszego. Według mnie, lepszy. To przede wszystkim zasługa luźnej narracji (czuć oko młodego chłopaka) i logiki. Poza tym wreszcie komuś głos uwiązł w gardle, komuś pobielały knykcie od nerwowego zaciskania dłoni, ktoś spanikował. Jest zimny pot, stojące włoski o karku. Czytamy o ludzkich ludziach.
Brakuje mi podkreślenia, że chłopcy podeszli bliżej. Okej, potrącili kolesia, wyszli z auta. Miałam wrażenie zachowanego dystansu, a tu wiadomy gest ze strony zombiaka. Skoro dosięgnął Maksa z ziemi, musieli być blisko siebie. Dlaczego Adam nie ma absolutnie żadnych skojarzeń z zombiakami? Nawet po informacji, by strzelał potworkom w tył głowy (swoją drogą, dobrze, że wspominasz o strzelnicy i Maksie, bo byłoby podejrzane, gdyby chłopak tak dobrze posługiwał się bronią). A potem nagle w narracji pojawia się określenie zombie i już zostaje. Żadnego wprowadzenia, nic.
Skoro Lazarus to wirus i tak samo nazwałaś projekt, ktoś stworzył broń biologiczną?

Pieprzeni azjaci (...). – Wielką: Azjaci.

Max nie powinien jakoś ukryć tak ważnej teczki? Rozumiem, uciekają, pakowali się szybko, ale ot tak rzucać z bagażnika piekielnie istotny dokument?

- A co z ludźmi? – zapytałem ostro. – Czytałeś te akta? Dziewięćdziesiąt procent ludności może zginąć! – Dlaczego akurat tyle? Skąd takie rokowania? Mogą się gryźć i gryźć…

Proponowałabym wyrzucenie akapitu o upartości Maksa. Doskonale czuć w tym rozdziale, jak nie chce iść na kompromis, kontroluje Adama i jest pewny swego. Ściana tekstu nie jest też najlepszym pomysłem na przedstawienie traumy z dzieciństwa.

Mimo tej świadomości, miałem wyrzuty sumienia. – Pomyślałby, jaka ona była młoda, ile życia miała przed sobą. Potem by do tego wracał, zastanawiał się, czy postąpił słusznie. Podobnie Sasza z sąsiadami.

Skoro Max jest tak bardzo w temacie i sam ostrzegał brata, co miała oznaczać akcja z cysterną? Powodzenia z żywymi pochodniami. Chociaż powinno być ciekawie.


Rozdział 3 – Brutalna rzeczywistość (Rob)
Narratorzy się mnożą. Zobaczymy, czy przysłuży się to opowiadaniu, czy okaże zgubne.
Z tekstu aż bije frustracja głównego bohatera, jednak umiesz zachować równowagę. To się chwali. Wciąż szkoda, że odbiór całości psuje apokalipsa ekspozycji.

Gdy skończymy ewakuować ludzi (,) dołączę do nich.

Na razie było to jednak nie możliwe. Nie z przymiotnikami łącznie: niemożliwe.

Chwała za dobry research. II wojna światowa, broń, urazy – łatwo popełnić gafę. To naprawdę ważne, że wiesz, o czym piszesz.
Wprawdzie wspominasz, że Rob wraca myślami do początku dnia, ale proponuję jakoś oznaczyć wspomnienia.

Mężczyzna skończył z rozszarpanym gardłem, wyciągając ręce w błagalnym geście. Skończył jest czasownikiem dokonanym, więc nie mógł w trakcie wykonywania tej czynności wyciągać rąk. Proponuję: Mężczyzna skończył z rozszarpanym gardłem i wyciągniętymi w błagalnym geście rękoma.

Charakterystyczne dla narracji Roba jest powtarzanie wszelkich ONI, TAMCI. Pomogło to poczuć nową postać. Dany zabieg działa przynajmniej na mnie.

Znalazłem się między przysłowiowym młotem, a kowadłem. – Bez przecinka. Stawiamy go przed a w przypadku zdania podrzędnie złożonego.

Sasza mogła dać sobie rade (...). – Radę.

Jedyne, co zdążyłem z niej wyciągnąć (,) to informację, że jej rodzice pojechali do pracy, a ona obudziła się, gdy zderzyły się dwa auta na ulicy. – To jednak kilka, więc: informacje.

Trupy – bo tak zacząłem ich nazywać – pojawili się znikąd i ruszyli zwartą grupą na nas oraz paru innych ludzi. – I koniec mojego entuzjazmu. – Skoro trupy, to: pojawiły.

Wciąż masz problemy z dynamiką. Za dużo cofania się, przemyśleń, dokładnych opisów – uciekają przed zombiakami. Dłużyzny nie pasują do takich scen, przy narracji pierwszoosobowej tym bardziej. Będzie czas na powrót do przeszłości, poznanie bohaterów. Teraz walczą o życie. Czytelnika nie interesuje, co robili w przedszkolu. A tu Rob raczy nas opisem urody Edyty. Najgorsze jednak jest to, że narzucasz czytelnikowi, jak ma tę bohaterkę odbierać. Nie przedstawiasz jej jako paskudną, pustą lalę, ale wtrącasz non stop, że Rob tak myśli. Ze zjadliwym wspomnieniem wypowiedzi Saszy to już w ogóle było przegięcie. Niech Edyta sama się pogrąża albo broni. Na razie nie słyszę żadnych fochów, humorków, za to irytuje mnie Rob, który na nie narzeka.

- Dla mojej przyjaciółki – uzupełniłem, zanim Edyta powiedziałaby coś, czego mógłbym nie puścić mimo uszu.    Nie wtedy, gdy moje nerwy były tak zszargane. – Pomiędzy tymi zdaniami masz cztery spacje.

- Idziesz, czy nie? – warknąłem (,) otwierając drzwi. – Bez pierwszego przecinka.

Po     chwili ja również to dostrzegłem. – Dzikie spacje po pierwszym wyrazie.

Czarno-czerwone adidasy ze Spidermanem  zwisały kilka centymetrów nad ciemnobrązowym piaskiem. – Podwójna spacja przed zwisały.

Odcięli nam drogę do garaży, zalewając przestrzeń między ich dwoma ciągami. – Przed tym akapitem brakuje wcięcia.

Wyczerpany osunąłem się na podłogę, błagając w myślach o to, by trupy okazały się tak głupie, jak w filmach. – Bez ostatniego przecinka.


Rozdział 4 – Przyjaciel (Sasza)
Gdy tylko wyszłam na ulicę (,) poczułam dławiący, słodkawo – mdlący smród rozkładu oraz zapach spalenizny. Słodkawo-mdlący.

Widziałam kilka zombie napadające swoje ofiary, lub żerujące na ich ciałach. – Widziałam kogo? Zombie. Jakich? Napadających i żerujących.

Jak się okazało pas się zaciął (,) a przez to kobieta nie mogła się uwolnić. – Znów brakuje wcięcia akapitowego.

Mocna scena z matką i chłopcem. Udało Ci się mnie zaskoczyć. Zabrakło trochę takiego zaskoczenia u Saszy, ale ogólnie bardzo ciekawie zaplanowana i przyzwoicie przedstawiona scena. Edit: i cieszę się, że nie bez znaczenia dla postawy bohaterki.

Gdy tylko policjant zniknął, ja również chciałam ruszyć dalej (,) – i tu też nie ma wcięcia.

Za nią podążał całkiem młody mężczyzna w koszulce z logo jakiegoś superbohatera, a na końcu szła dziewczyna z grzywką (,) którą znałam. – Brzmi, jakby ta grzywka była znajoma.

Dlaczego to rynek jest opustoszały? Paradoksalne. Bohaterka siada na ławce i ma spokój? Zombi kochają przedmieścia?

Wydostanie się z miasta to był cel, ale w jaki sposób miałam tego dokonać. – Proponuję zrobić z tego pytanie.

To było to. – Brak wcięcia akapitowego.

Mieszasz określenia zombie. Każdy z narratorów za każdym razem nazywa je inaczej.

Zerknęłam na stojącą z boku i wyraźnie niezadowoloną Edytę. No tak. Rozpuszczona pannica nigdy mnie nie lubiła. I vice versa. – Na razie Edyta jest z nich wszystkich najnormalniejsza.

Zdjęłam plecak (,) z którego wyjęłam latarkę. – Raczej najpierw zdjęła plecak, a dopiero dzięki temu wyciągnęła latarkę?

Mając do dyspozycji taką    broń, wybrał klucz francuski. – Kilka spacji przed broń.

Najpierw ukrywaliśmy się w mieszkaniu dziadków, ale stwierdziłem, że siedzenie na miejscu przyniesie więcej kłopotów, niż pożytku. – Bez ostatniego przecinka.

Chcieliśmy dostać się do garażu, gdzie jest samochód dziadka, ale zaatakowali nas tamci – wskazał w kierunku drzwi. – Gdy dopowiedzenie po myślniku nie dotyczy bezpośrednio wypowiedzi (czyli nie jest to np. powiedział, zawołał), na końcu stawiamy kropkę, a dopowiedzenie piszemy wielką literą: Chcieliśmy dostać się do garażu, gdzie jest samochód dziadka, ale zaatakowali nas tamci. – Wskazał w kierunku drzwi.

Postanowiłam jednak puścić uwagę mimo uszu. Tę.

Słabe te zgryzoty Edyty. Wciąż kreujesz ją na pustą lalę, a tak naprawdę to Sasza zachowuje się, jakby miała problem.

Chyba nie wyczuli (,) gdzie jesteśmy, ale i tak musieliśmy zachowywać się cicho. – Pilnuj czasu. Co tam robi: ale i tak? Dlatego że ich nie wyczuli, musieli być cicho. Gdyby wyczuli, przecież bycie cicho nic by nie dało.

Parsknęłam śmiechem, na samo wspomnienie tego. – Oczywiste, że śmiechem. Samo parsknęłam w zupełności wystarczy. Tak samo zbędny jest przecinek.

Spojrzałam na Edytę, która na moment podniosła wzrok, ale bez większego zainteresowania wróciła do patrzenia w ekran komórki. Głupia suka. – Czytanie o wiecznie zazdrosnej Saszy będzie ciężkie. Edyta wprawdzie zachowuje się biernie, ale bez przesady.

W końcu Edyta przeczytała na głos krótką wiadomość o sytuacji w Polsce. – Brakuje wcięcia akapitowego.

Było jednak cicho.    Niespokojnie cicho. – Kilka spacji między tymi zdaniami.

Akcja z Edytą byłaby dobra, gdyby wcześniej wróżka Sasza nie myślała o niepokojącym błysku w oku dziewczyny Roba.

Nie musiałam włożyć wiele siły w rozbicie szkła.  Siekiera ledwie dotknęła okna, a te rozbiło się w drobny mak, tworząc na chodniku dywan ostrych kawałków. – Podwójna spacja między zdaniami.

Dobrze, że nie piszesz o szoku Saszy, gdy myślała, że Rob to niej celuje, tylko to pokazujesz.

Klatka schodowa była dość obskurna. Ściany pomalowane były schodzącą już płatami farbą olejną, schody był stare i brudne, a na podłodze walały się śmieci. Schody występują w liczbie mnogiej, więc były. Coraz częściej brakuje wcięć akapitowych.

Huk wystrzału poniósł się echem po klatce, a kawałki mózgu i kości trysnęły na twarz stojącego obok chłopaka. – Piszesz z perspektywy Saszy. Na pewno nie nazwałaby tak w myślach najlepszego przyjaciela. Wyszło beznamiętnie. Lecą kawałki mózgu i na nikim nie robi to wrażenia.

Powoli eliminowaliśmy te idące z przodu. Ich ciała padały u stóp idących za nimi, po czym zostawały przez nich zadeptywane. – Zadbaj o wcięcia akapitowe. Nie ma sensu wypisywać Ci braków, bo coraz częściej się zdarzają.

Starałam się trafiać w głowy, ale udawało mi się to za drugim, bądź trzecim razem. – Zbędny ostatni przecinek. Spowalnia czytanie, już kompletnie rujnuje resztki dynamiki.

Zastają zamknięte drzwi. Zero jakiegokolwiek zdenerwowania, paniki? Kilka uderzeń kolbą strzelby i po sprawie? Zero oznak pośpiechu, drżących dłoni, nerwowego oglądania się? Czasami mam wrażenie, że te zombie człapią w żałosnym tempie.

Bez żadnych wyjaśnień zaczął otwierać szafki, aż w końcu znalazł tę (,) w której znajdowały się prześcieradła.

Bądź, co bądź, to wciąż było jakieś piętnaście metrów wysokości. – Bez pierwszego przecinka.

- Złaź – polecił mi Rob, tonem nie znoszącym sprzeciwu, a sam wrócił do mieszkania. Nieznoszącym. Przecinek po Rob możesz sobie odpuścić.

No dalej (,) tchórzu (...).

Schodzenie na dół, po linie, bez żadnego podparcia dla nóg nie było proste. – Skoro schodziła, to wiadomo, że na dół. Na górę się wchodzi. Brawo. Niech się dziewczynie noga chociaż zatrzęsie. Coś tam niby piszesz, że starała się nie myśleć o wysokości, patrzyła w górę, ale słabo to czuć.
Nie do końca wiem, co stało się na końcu rozdziału. Jakim cudem wybuch gazu nie skrzywdził bohaterów? Jak to Sasza złapała Roba? Nawet skoro potem oboje i tak zaczęli spadać?


Rozdział 5 – Komplikacje (Adam)
Mam nadzieję, że informacja w notce od Ciebie to tylko dodatek, a nie coś, czego nie będzie dało się wywnioskować z samego tekstu.

Do tego powietrze było ciężkie i duszne od wszechobecnego dymu. – Lepiej opisz dym. Adam już ciężko oddycha. Niech zasłoni rękawem twarz. Czytelnik lepiej poczuje.

Nie był to jednak problem, którym miałem zamiar się przejmować. – To po co o tym myśli? Problemy z włosami przy smrodzie gnijącego mięsa? Adam już poświęcił temu za dużo uwagi, niech leci dalej, by się nie spalił.

W tym rozdziale roi się od ścian tekstu. To ani nie wygląda dobrze, ani nie jest czytelne. Częściej szatkuj akapity.
Nie pisz, że Adam panikuje. Pokaż to. Zwłaszcza że jest narratorem. W panice tak dokładnie, spokojnie wszystko opisuje, zwraca uwagę na szczegóły?

Odruchowo dotknąłem srebrnego krzyża, którego [który] nosiłem na szyi (,) odkąd skończyłem jedenaście lat. Jego chłód zawsze podnosił mnie na duchu i dodawał sił. – Wcześniej działy się równie złe rzeczy, a wcale krzyża nie dotykał. Gdyby tak było, czytelnik sam poznałby jego znaczenie, zrozumiał.

Podoba mi się reakcja Adama na ubytki kobieciny. Tak myśli człowiek w sytuacji kryzysowej. Dziwne skojarzenia, niemożność oderwania od czegoś wzroku.

Mężczyzna i kobieta koło trzydziestki byli zziajani oraz przerażeni. Ich strach spotęgowała broń Maxa, którą ten w nich wymierzył. – Jak mam to odczuć bez jakichkolwiek oznak, objawów?

Podoba mi się stopniowe przedstawianie Mileny i Wiktora. To o wiele lepsze niż uraczenie czytelnika długim opisem wyglądu, którego i tak nie zapamięta.
Przynajmniej nie mogę narzekać, że nic się nie dzieje. Z dynamiką tekstu wciąż masz problem i mam wrażenie, że akcja toczy się w ślimaczym tempie, ale jednak posuwa do przodu. Dochodzą coraz to nowe wątki, postacie. Obyś tylko nie zaczęła przesadzać, bo czytelnik też człowiek i nadmiar informacji może go przerosnąć (zwłaszcza że nie siedzi w głowie autora, nie zna jego przesłanek, motywacji, co trzeba sobie wbić do głowy). Dobrze, że nie mnożysz bohaterów bez celu. Każdy odgrywa jakąś rolę, ma znaczenie dla fabuły albo przynajmniej pomaga w wyeksponowaniu charakterów postaci głównych (trochę głupio, że znokautowali Wiktora i pa, pa, niech go zjedzą zombi, co kłóci się z wcześniejszym kreowaniem Adama na osobę empatyczną, która wprawdzie podporządkowuje się Maksowi, ale ma własne zdanie i je odważnie przedstawia), sprawdzeniu ich. Jak to mówią, dobrzy ludzie to ci, których sprawdzono i zdali.

Wiecie, takie przypadki się już zdarzały

Po opuszczeniu biura powitał nas widok pustej ulicy. „Pustej” w znaczeniu – żadnych żywych, ani martwych. – Mocno nieporadne to zdanie.

W końcu nie znaliśmy Nowogrodu. – Wiadomo. Trochę też mało czuć tę ich nieporadność w nieznanym miejscu.

Wcześniej takie tłumy, jatka za jatką, wszyscy się popychają, depczą, a tu naszym bohaterom wciąż sprzyja szczęście i przez trzydzieści minut pałętają się po nieznanej okolicy, a nie spotykają żadnego zombiaka? Wcześniej bohatersko wychodzili z opresji, niemal jako jedyni mogli się cieszyć z ocalenia. Nie za dużo farta? Nawet ich taki obrót spraw nie dziwi. Niby czują strach, uciekają, myślą o apokalipsie i rozprzestrzenianiu się zarazy, ale o swojej śmierci, bezpośredniemu bezpieczeństwu ani be, ani me. Żadnego dzięki Bogu (zwłaszcza że później Adam okazuje się wierzący), uff, cudem się udało.
Zachowujesz konsekwencję, bo przynajmniej później Adam jednak myśli o Wiktorze, którego zostawili na pewną śmierć.

- Nie potrzebny nam hałas – powiedział i wszedł z powrotem do kaplicy. Niepotrzebny.

Wrócił stamtąd z dwoma ciężkimi świecznikami. Nie była to może najlepsza broń, ale na pewno skuteczna. Wystarczyło jedne uderzenie, by czaszka nadzianego na płot trupa pękła, brudząc żeliwo kawałkami mózgu, krwi oraz kępkami włosów. Jedno. Jakieś delikatne te Twoje potworki, a podobno sieją postrach.

Raz tylko przeżyłem chwilę grozy, gdy pierwszy atak nie uszkodził kości truposza i musiałem go poprawić. Wtedy, stojący niedaleko przemieniony złapał mnie za rękę, tym samym wpadając za ogrodzenie. Ożywieniec trzymał mnie mocno, dlatego upadłem razem z nim. Gdyby nie szybka reakcja Maxa, który załatwił trupa kolbą swojego karabinu, ten zapewne by mnie ugryzł. – Beznamiętna relacja.

Po wyeliminowaniu wszystkich zombie, ruszyliśmy dalej. – Bułka z masłem.

Szukaliśmy po ulicach sklepów spożywczych, ale te albo były w miejscach, gdzie roiło się od trupów, albo też zostały doszczętnie splądrowane. Po godzinie bezowocnych poszukiwań, natrafiliśmy w końcu na mini market, nie będący zdemolowanym. Minimarket. Oni nadal są w tym miasteczku? Na ile sklepów mogli się natknąć w godzinę, jeśli wszystkie dokładnie sprawdzali albo omijali szerokim łukiem, więc pewnie nakładali drogi?

Już podchodziliśmy do białych drzwi z jednym, wąskim okienkiem, gdy pojawiła się w nich okropna, zakrwawiona twarz. Oboje odskoczyliśmy wystraszeni. – No sytuacja zawałowa, a tu taka skąpa ekspozycja?

Po ich strojach wnioskowałem, że byli to pracownicy marketu oraz klienci. – Jaki jest strój klienta?

Adam analizuje, jak poradzić sobie z dziesiątkami zombie, a wcześniej określił, że było ich dwadzieścia. To teoretycznie dwie dziesiątki, ale to albo wyolbrzymienie, albo celowy zabieg związany ze strachem narratora i jego emocjonalnym odbieraniem zagrożenia.

Oboje nie mieliśmy. – To dwóch mężczyzn, więc: obaj.

Początkowo Max sam chciał wykonać część planu, ale przekonałem go, że jestem szybszy. Po prawdzie jednak chodziło o to, że strzelałem gorzej, a gdyby coś poszło nie tak, to miałem pewność, że będę ubezpieczany. Tę. Słabo wyszło z narzuconą interpretacją. Adam tak gładko tłumaczy się przed samym sobą?

Wziąłem głęboki wdech i z całej siły rzuciłem cegłówką w witrynę. Ta rozbiła się w drobny mak, uwalniając grupę zombie, która wylała się na chodnik. – Nie tylko zombiaki są tutaj z cukru.

Załatwiłem jednego z truposzy, który podszedł zbyt blisko mnie, uderzając go znalezioną na ulicy, metalową rurą. – Nie lepiej, gdyby tak się od nich oddalał, nadepnął na rurę, podniósł ją, zacisnął dłonie i przy ataku truposza odruchowo się zamachnął? Albo cokolwiek w tym stylu? Jakaś akcja?

Wpadł on na idących z tyłu zombie, a te przewróciły się jak kręgle, dając mi jeszcze parę chwil wytchnienia. – Wszystkie dwadzieścia? Niezły wynik, zombie.

Znajdowaliśmy się już jakieś sto metrów od sklepu. – Spróbuj budować pełnoprawne sceny, żywą relację, skoro już zdecydowałaś się na narrację pierwszoosobową. Adam mógłby analizować, ile jeszcze powinien prowokować zombie, co chwilę sprawdzać odległość, cieszyć się z powodzenia akcji albo być na niej maksymalnie skupionym, opanowanym.

Przewróciłem się na plecy, przygniatając bestię swoim ciężarem. Sięgnąłem po nóż, którego dotychczas nie miałem okazji użyć. Walka taką bronią była bardziej skomplikowana, niż mogło się wydawać, dlatego trzymałem się prostszych metod. Tutaj jednak nie miałem wyboru. Wyrwałem się z uścisku, po czym dźgnąłem bestię w głowę, ale ostrze nie przebiło się przez twardą kość czaszki, tylko zsunęło po niej, rozcinając czoło zombie. – Emocjonująca scena, akcja. Jak budować dynamikę? Oszczędnością, krótkimi zdaniami, oznakami emocji. Adam (skoro z łatwością pokonuje kolejną przeszkodę) z pewnością reaguje szybko, intuicyjnie. Za to Ty wplątujesz tu jeszcze przemyślenia bohatera, przez co wyszedł rozwleczony, suchy opis. Żadnego napięcia.

Nie rozumiem. Chłopcy zabili już sporo zombie. Rozumiem, że te kolejne, które wdzierają się do sklepu, dopiero się pojawiły, nie mają nic wspólnego z tymi zza okna? Czy po prostu Adam i Max na początku nie zauważyli wszystkich i błędnie oszacowali, że była ich dwudziestka?

Półka przewaliła się na bok, zaradzając drogę truposzom, które mimo to dalej próbowały się do nas przedostać. Zagradzając?

Odetchnąłem głęboko, próbując unormować swój oddech. Przeczesałem palcami swoje mokre od potu włosy, a potem otarłem wilgotne czoło. – Umiesz sobie poradzić bez ekspozycji.

Mimo zmęczenia, byłem szczęśliwy. – A było tak pięknie...


Rozdział 6 – Bezinteresowna pomoc (Rob)
Nie narzekałam na początku na formę archiwum, ale chyba zacznę. Po pewnym czasie staje się ona męcząca. Łatwo pomylić rozdziały, gdyż w tytułach nie wspominasz nigdy o księdze, z której pochodzi.
W tym rozdziale w ogóle nie ma wcięć akapitowych. Wszystko się zlewa. Tekst jest niewyjustowany. Czytelności nie poprawiają dywizy.
Początek rozdziału nieźle mnie skonsternował. Rob budzi się na dachu samochodu dostawczego i zauważa zombie pod nim, które chętnie wyciągają ręce. Coś tam niby krzyczy, odsuwa się od krawędzi, a potem powoli budzi Saszę, urządza pogaduszkę o jej stanie zdrowia? W końcu zaczynają rozmowę o problemie na dole. Tylko dlaczego zombie nie mogą dostać się na górę? Skoro ich to przerasta, w takim razie jak znaleźli się tam nasi bohaterowie?

W sumie nie było to aż tak niebezpieczne, bo samochód był na tyle wysoki, że pozostałe zombie z ledwością dosięgały do maski. – Zombie w kulturze nie są żadnymi Einsteinami, ale wydaje mi się, że przeginasz w drugą stronę. Nie czuję zagrożenia. Jakby za postaciami człapały się półgłówki. Rob i Sasza wielce debatują na dachu auta, a zombiaki grzecznie czekają.

Pierwszy cios nie rozbił szkła, a jedynie spowodował lekkie wgniecenie, otoczone siatką pęknięć. – Otoczone? Siatka pęknięć nie powinna być przede wszystkim we wgnieceniu?

Zacząłem zsuwać się z dachu, prosto w wyciągnięte ręce oraz rozwarte szczęki trupów. By uchronić się przed upadkiem, złapałem się pierwszej rzeczy, która znalazła się w moim zasięgu, a była to ostra krawędź dziury w oknie, jaką sam zrobiłem. Ból przeszył moje palce, gdy szkło przecięło je, a mimo to zaraz dołożyłem drugą rękę. – Pomysł na scenę wydaje się naprawdę w porządku. Ma ręce i nogi. Ale wykonanie? Gdzie emocje? Rob opowiada jak o grzybobraniu. Każdy narrator charakteryzuje się wyjątkowo mocnym instynktem przetrwania, który w takich scenach czyni z niego maszynę. Czytając o apokalipsie, chcę się bać o postacie, z którymi się związałam. Na razie nie dajesz mi takiej możliwości. Nie czuję nawet potrzeby, by któremuś z bohaterów kibicować, a trochę już się o nich dowiedziałam (głównie z ekspozycji).

Dziewczyna trzymała w dłoni palącą się racę, którą rzuciła daleko przed siebie. – Mam nadzieję, że wyjaśnisz potem, skąd ją wzięła. O dziwo każdy z narratorów ma dostęp do broni, natrafia na różne inne potencjalne środki ochrony i w ogóle sobie świetnie radzi. Tak na marginesie, nie musisz dodawać takich oczywistości, że coś trzyma się w dłoni.

Spojrzałem na swoje palce dość poważnie. Zacząłem się obawiać, czy nie przeciąłem sobie ścięgien, bo wtedy oznaczałoby to, że nie będę mógł nimi poruszać. – Uraczyłaś nas tylko: Ból przeszył moje palce. Żadnego nawet wzdrygnięcia chłopaka, syknięcia, przekleństwa, czegokolwiek. Adrenalina na sto dwa. Rob nie spojrzał wcześniej na dłoń, co praktycznie powinien zrobić odruchowo. Serce mu nie podjechało do gardła, gdy czuł wypływającą krew.

Zanim zdążyłem zadać kolejne pytanie, Sasza zaczęła powiększać dziurę w oknie szoferki podeszwą swojego buta. Znajdującego się wewnątrz trupa załatwiła (,) wbijając mu nóż w czaszkę, a jego ciało wyrzuciła na zewnątrz przez okno. – To już posmarowanie bułki z masłem jest bardziej pracochłonne. Pozornie rzucasz bohaterom kłody pod nogi, ale w ostatecznym rozrachunku wychodzi zupełnie na odwrót. Potencjalne przeszkody okazują się okazjami, by pokazać wyższość postaci nad pozostałymi. Kiedy naprawdę coś im zagrozi? Kiedy przestanę słuchać o apokalipsie, a ją poczuję?

- Cholera – syknąłem (,) patrząc na swoje dłonie. Krew przebiła się przez bandaże i pozostawiła ślady na moich spodniach. Rany te chyba były poważniejsze, niż mi się wydawało. – Ale go to naprawdę w ogóle nie boli?

Nie zważając na ból palców (,) złapałem za swój automat. – A jednak. Wcześniej opisywałaś, jakby problemem nie był ból, ale jedynie niefortunne obwiązanie dłoni, które krępowało bohaterowi ruchy.

Trupów musiały być setki – prawdopodobnie spora część naszego miasta. Zajęły one cały miejski plac, gdzie zazwyczaj odbywały się różne uroczystości, w tym koncerty oraz ważne występy. Zawsze wtedy było tam sporo ludzi, a teraz zajęli ich miejsca martwi. I wszyscy próbowali nas dostać. Ciężarówka zaczęła się nawet kołysać, wprawiona w ruch przed ściskające się na dole zombie. Wiedziałem, że w końcu dojdzie do tego, że zostanie przewrócona, a wtedy… – I oni to przeżyją. Tak po prostu. Nawet bez stresu. Zero paniki.

Spojrzałem na reklamę, zawieszoną między dwoma budynkami po przeciwnych stronach ulicy. Zdawać by się mogło, że nie była to wielka odległość i taki skok nie był dużym wyzwaniem, ale nie w tej sytuacji. – Nie do końca wiem, jak sobie to wyobrazić. Powiewa tanim filmem sensacyjnym.

- Saszo, to nie jest dobry pomysł – powiedziałem (,) mając na myśli nie tylko hordę zombie pod nami (...). – Pasuje Ci to do pierwszoosobówki?

Z całym tym skokiem nie wyszło tak źle (mimo zignorowania medycznych aspektów, skoro chłopak pociął głęboko dłonie, nie powinien radzić sobie na wysokościach jak Tarzan). Rob chociaż trochę się bał, kalkulował, wyobrażał niepowodzenia. Tylko ten kolejny miły zbieg okoliczności z dobrymi wynikami w skokach w dal. Nie sądzisz, że bohaterowie mają za łatwo? Gdzie zabawa?

Bałem się oderwać od nich wzrok i nie zobaczyć swojej przyjaciółki. Śmierć Saszy byłaby dla mnie wielkim ciosem, po którym mógłbym się nie podnieść. W ostatnich godzinach polegałem na niej, była ona jedyną bliską mi osobą w tym świecie. Gdyby zginęła… – Czuję, jakbym dostała tym w twarz. Totalnie nachalne, łopatologiczne. Baw się słowem, pozwól czytelnikowi to robić. Zaczęłaś całkiem nieźle. Rob mógł dalej wahać się, czy spojrzeć i dowiedzieć się, jak Sasza sobie poradziła, czy odkładać to ze strachu. Mogłabyś nawet pokusić się o coś więcej i pokazać chłopaka nieznajdującego dziewczyny na linie. Zamurowałoby go wtedy, schowałby w twarz w dłoniach, upadł na kolana, cokolwiek, a Sasza nagle pojawiłaby się w innym miejscu, cudownie ocalona, a on by ją dopadł, przytulił. Schematycznie? No tak, ale chociaż o ludziach. Niby mamy potem jakiegoś przytulasa, przekomarzania charakterystyczne dla bliskich, ale mało mi, mało.

Sasza użyła swojej siekiery do rozbicia szkła i już po chwili znaleźliśmy się wewnątrz. – Ona cały czas targa ze sobą tę siekierę?

Lokal był pusty. Krzesła były założone na stoliki, okna pozasłaniane, a bar był zamknięty, o czym informowała wisząca na nim tabliczka. Ruszyliśmy przez pustą salę, przezornie zachowując ciszę. To, że nikogo nie było widać (,) nie oznaczało, że restauracja rzeczywiście była pusta. – Po tym fragmencie widać najlepiej, że powinnaś popracować nad powtórzeniami. Trochę zabawy szykiem, chęci. Nikt nie każe bombardować czytelnika nienaturalnymi synonimami. Zatrzymuj się na chwilę, myśl. Na pewno zgrabnie wybrniesz.

Na dole znajdowała się bliźniaczo podobna część kawiarni. Tam musieliśmy już zachować niewidzialność. Przez pozasłaniane roletami okna widać było sylwetki trupów, tłoczących się na zewnątrz. – Ależ wcześniej też zachowywali się najciszej, jak potrafili, więc co to za już? Zachować niewidzialność brzmi dziwnie. W tym kontekście w ogóle mi nie pasuje. Zbędny ostatni przecinek. Często bawisz się w takie niepotrzebne wtrącenia.

By je otworzyć (,) musieliśmy narobić trochę hałasu, ale nie przysporzyło nam to kłopotów. – Zaskakujące.

Widać, że stawiasz na akcję. Twój wybór, w porządku. W przypadku filmu to by się nawet obroniło, zapewniało rozrywkę, a tu czytam, nudząc się, bo nikt mnie nie obchodzi. Nie dajesz nawet okazji zmartwić się, bo może wtedy okazałoby się, że na przykład Adam nie jest mi tak totalnie obojętny.

Pamiętając o hordzie ożywieńców w pobliżu, ostrożnie położyłem truposza na ziemi i obejrzałem się na swoją przyjaciółkę. – Dlaczego ostrożnie? Rozumiem, gdyby Rob miał problem z zabijaniem, widział w zombiakach skrzywdzonych ludzi, ale to kolejny koleś, którego po prostu zmasakrował.

Biegiem pokonaliśmy dwie przecznice, nie zatrzymując się nawet na zabicie truposzy. Po porostu je omijaliśmy. – Jak ta banda nieumarłych idiotów mogła rozszerzyć apokalipsę na cały świat (takie założenia były w teczce, prawda? plaga się rozprzestrzenia coraz dalej i nie zatrzymuje).

Zuza ponownie się uśmiechnęła, potrząsając rudą grzywką. Była to całkiem ładna dziewczyna, na oko wyglądająca na dwadzieścia pięć lat. Krótkie włosy związane miała w kucyka, na nosie oraz policzkach dość sporo piegów. W niebieskich oczach nieustannie igrały iskierki wesołości. To była jedna z tych osób, które bez problemu zjednywały sobie innych. Moją sympatię już miała. – Mam dosyć tego, że wymuszasz we mnie, co mam o kim myśleć. Jak z opisem małżeństwa dobrze sobie poradziłaś, tu mamy paskudną ekspozycję. Wyobraź sobie, że bliska Ci osoba mdleje, nadciąga chmara potworów, od której ratuje Cię dziewczyna, a Ty (z ciałem na kolanach) potem w samochodzie niby skupiasz się na kolorze oczu wybawicielki?


Rozdział 7 – Prosty plan (Sasza)
Notka przed treścią właściwą sprawia, że rozdział zapowiada się interesująco. Skoro prócz zombie (o wątpliwej inteligencji) mają być jeszcze inni antagoniści, możesz wyjść ze schematów, których się dotąd ściśle trzymałaś.

Ale dlaczego byłam sama? – Zobacz. Czy takie zdania nie są lepsze (przede wszystkim bardziej naturalne) niż: bałam się, bo nie rozumiałam, dlaczego byłam sama?

Potem bieg ulicami, podczas którego nasiliły się moje duszności. Wcześniej nie mówiłam nic Robowi, żeby nie dokładać nam kłopotów. – Nie musiałaś tego dodawać. Widać, że Sasza lubi grać twardzielkę. Jeśli chciałaś podkreślić jej intencje, mogło to potem fajnie wyjść w dialogu z Robem.

Sięgnęłam po pistolet i włożyłam go za pas spodni, po czym zakryłam bluzką. Nie wiedziałam, gdzie jestem i co z Robem, dlatego wolałam być przygotowana na wszystko. – Budzi się obolała i w dziwnym miejscu, nie widzi bliskiego przyjaciela, zgarnia jak najszybciej broń. Mówi samo za siebie? Mówi.

Budziła zaufanie, ale i tak starałam się być ostrożna. – Wspominałam Ci już na końcu analizy poprzedniego rozdziału, że wciąż podajesz, co powinniśmy myśleć o danej postaci. Nawet Sasza i Rob odbierają jak jeden mąż każdego nowo napotkanego.

Bardzo dobrze przedstawiłaś przemyślenia dziewczyny. Wyszło naturalnie, tym razem żadnej nachalności.

Nie mam nikogo w Nowogrodzie. Przeprowadziłam się tutaj z małej wsi, kilka kilometrów stąd, żeby móc studiować. – Nowogród znajduje się blisko miasta, w którym jest uniwersytet? Bardzo blisko, skoro te kilka kilometrów robi różnicę?

Uśmiech znikł z jej twarzy, a zastąpił go smutek. W jej błękitnych oczach pojawiły się łzy. – To zupełnie nieplastyczne, nie działa na wyobraźnię. Dziewczyna przestała się uśmiechać i była bliska płaczu, gdy opowiadała o rodzinie, której mogło stać się coś złego. Raczej jej wnętrzności nie skakały z radości, prawda?

Przedstawiało ono Zuzę w towarzystwie jakiejś brunetki, która składała na policzku rudowłosej pocałunek. Otworzyłam usta zszokowana, na co Rob parsknął śmiechem i opuścił kuchnię. Nie miałam nic do osób innych orientacji, ale… Dobrze, że nie zaczęłam bawić się w swatkę, bo wtedy bym się wygłupiła. – W przypadku dwóch dziewczyn całus w policzek nie oznacza romantycznego związku. Lepiej byłoby, gdyby doszli do tego przez istotne położenie fotografii.

Była już połowa listopada, a więc oczywiste było, że noce stawały się coraz dłuższe, w przeciwieństwie do dni. – Skoro to taka oczywista oczywistość, po co Sasza składa z tego raport?

Broń była najtrudniejszą kwestą. W sumie od wprowadzenia ustawy o powszechnym dostępie do niej zaczęło ją posiadać wielu ludzi, ale wciąż było to mało. – Szybko o tym wspomniałaś…

Wyparły nas stworzenia wolniejsze od nas oraz głupsze, a mimo to udało się im nas zmiażdżyć. Nie chodziło tu już tylko o ich liczebność, przerażający wygląd, czy fakt, że jedli ludzkie mięso. Zombie się nie bały – to było najgorsze. Od zawsze w walkach chodziło o to, by wzbudzić w swoim przeciwniku strach. To uczucie pozwalało wygrać niejedną bitwę, ale co zrobić z wrogiem, który go nie odczuwał? Trupy mogły być tylko workami zgniłego mięsa i kości, ale dopóki się nas nie bały, byliśmy na straconej pozycji. – Świetny fragment. Więcej takich, a mogę przestanę narzekać na bystrość zombiaków (w końcu bohaterzy też to dostrzegają).

- Myślisz, że inni już na to nie wpadli? – zapytał sceptycznie. – Oby tym razem nie mieli zdumiewającego szczęścia.

Auta zatrzymały się tuż przed wejściem do sklepu, a ze środka pojazdu wyszło ośmioro chłopaków oraz dwie dziewczyny. Ośmiu. Ośmioro byłoby dzieci, kurcząt.

Zaskoczyła mnie decyzja Saszy. Wcześniej odnosiłam wrażenie, że potępiałaby ludzi tak postępujących. Instynkt przetrwania znów wziął górę. Dziwne, że nie przedstawiasz żadnych zastrzeżeń (albo po prostu punktów widzenia) Roba oraz Zuzy, którzy od razu biorą się za zabijanie wrogiej (tylko dlaczego? ostrożność ostrożnością, ale Sasza jest pewna swego, mimo że zna tych ludzi, a mogliby działać razem, byliby silniejsi) grupy. Największe lol tego opka: dziewczyna każe bezwzględnie rozstrzelać znajomą laskę, bo jej nie lubiła w szkole.


- Ktoś nas atakuje! – odparł młody mężczyzna w wełnianej czapce. – To jaka jest pora roku?

Chłopak już wcześniej uprzedził mnie, że nie zamierza nikogo zabijać, a ja to rozumiałam. – Najlepszy wątek rozdziału, a Ty o tym ledwie wspominasz mimochodem. Wcześniej coś napisałaś, że Zuza miała mniejszy problem z zabijaniem niż chłopak. To tyle? Nieistotne elementy kreacji postaci? Sceną pokazałabyś charakter bohaterów, padłyby jakieś argumenty, a takie namiastki streszczenia są jak rzucone od niechcenia ochłapy.

Odebranie komuś życia miało być ostatecznością. Ja sama nie wiedziałam, czy byłabym zdolna do takiego kroku. Między postrzeleniem, a zabiciem człowieka była spora różnica, która w niektórych przypadkach oczywiście mogła się sprowadzać do tego samego, ale o tym już nie myślałam. – Wcześniej Sasza zachowywała się, jakby to była tylko formalność. Może zawiniły niefortunne sformułowanie i ominięcie dialogu między bohaterami, ale myślę, że nie tylko ja odebrałam zamiary dziewczyny jak: nie dbam o tamtą grupę, mogę ich powystrzelać dla zapasów.

Dorwą cię, rozszarpią, będą odgryzać każdy kawałek twojego ciała, a ty będziesz błagał o pomoc, ale nikt ci nie pomoże. – Nie do końca rozumiem, jak to działa w Twoim świecie. Kiedy dochodzi do przemiany? Nie praktycznie od razu po ugryzieniu? Gdy pisałaś o dziewczynce z piaskownicy, którą zajadała opiekunka, też odniosłam wrażenie, że Saszy było żal dziecka, gdyż długo czuło ono to jak normalny człowiek.

Od tego (,) co wiedział młody (,) mogło zależeć nasze życie. – A to nie jego nazwisko?

Niech zgadnę. Znalazła się przy wrogu z liceum? Przewidywalne, ale może ciekawie się rozwinie.


Rozdział 8 – Miasto duchów (Adam)
Tytuł brzmi intrygująco. Zobaczymy, czy wykorzystasz ten potencjał.

Mogło się wydawać, że byliśmy świetnie przygotowani i nie powinniśmy mieć kłopotów z opuszczeniem tego miasta, a jednak. Zombie potrafiły spieprzyć nawet najlepszy plan. – Dlaczego to zdradzasz? Chcesz zaciekawić, zbudować napięcie? Ja lubię spoilery, ale większość osób wolałoby chyba nie wiedzieć. Uśpiłabyś ich czujność i zaskoczyła.

Jakiś mężczyzna leżał przygnieciony telewizorem plazmowym, młoda kobieta utknęła w witrynie sklepowej między dwoma wieszakami, a inna leżała na chodniku przed drogerią, otoczona przez pożerających ją zombie.


À propos po tych dwóch miłych siostrzyczek, czemu wszyscy w Twoim opowiadaniu są uprzedzeni do dużych grup? Dlaczego w dwójkę czują się bezpieczniej? Więcej broni, jedzenia na głowę?
Nie dajesz odetchnąć, ciągle męczysz i męczysz ekspozycją. Czytelnik czuje się jak idiota, gdy autor zachowuje się, jakby musiał tłumaczyć wszystko jak krowie na rowie. Nie pozwalasz samemu interpretować, dopowiadać. Czy opis Adama zaciskającego dłonie na sztylecie wymaga tłumaczenia? Czy nie lepiej, byśmy sami poczuli, co postacie o sobie myślą? Zamiast ciągłego: tego lubię, tego nie, tego lubię, tego nie. Fabuła ma niedociągnięcia, klisza kliszę pogania, ale jakoś się broni. Zaczynasz przesadzać z pokazywaniem okrucieństwa ludzi. Rozumiem zamysł, naprawdę. To ważny aspekt apokalipsy. Niektórzy myślą, że są dobrzy, a tak naprawdę zaczynają dążyć po trupach do celu, za wszelką cenę chronią własne życie. Cieszę się, że skupiasz się na psychologii bohaterów. Tylko wiesz co? Za dużo tego. Bliźniacze sceny, postacie nie do zapamiętania. Co rozdział ktoś próbuje zabić albo wykiwać protagonistów. Ma takie same motywy, podobnie uzasadnia złe postępowanie. Zaczyna mi brakować czegoś głębszego, oryginalnego spojrzenia na sytuację ludzi, którzy są zmuszeni podejmować tak trudne wybory.
Strona techniczna tekstu? W ogóle. Nienaturalna narracja, wyżej wspomniane ekspozycje, identyczna stylizacja językowa trzech narratorów, nie mówiąc już o przecinkach oraz powtórzeniach.

- Jasne – prychnął mój brat. – A ta hordę zombie prowadziłaś na spacer. Tę. Polać Maksowi.

Był to z pewnością przełomowy rozdział, nadeszła chwila zapoznania się naszych narratorów. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Nie będzie łatwo, Sasza i Adam mają zupełnie odmienne charaktery. Gdy dojdzie Rob, zrobi się jeszcze gorącej.


Rozdział 9 – Ciężar odpowiedzialności (Rob)
- Rob! – kolejny, tym razem błagalny krzyk rudowłosej wypełnił pomieszczenie sklepu. – Określanie postaci kolorem włosów świadczy o słabym warsztacie. Robisz to coraz częściej, co nie ma sensu, bo Rob zna Zuzę, na pewno nie nazywałby jej tak w myślach. Całe szczęście, że włosy są przynajmniej dość charakterystycznym znakiem dziewczyny, bo, gdy w którymś z poprzednich rozdziałów użyłaś określenia brązowowłosa, dopiero kilka zdań później domyśliłam się, o kim była mowa.

Oczywiście nie miałem w planach nic mu zrobić, chciałem go tylko przestraszyć, by dostrzegł powagę sytuacji, w jakiej się znajduje. – Rob cały rozdział tłumaczy się z tego, co robi. Gdzie sens? Pilnuj czasów.

Minęły prawie dwie (,) zanim sklep opuścił ostatni zombie. – Dwie godziny?

Wszystko przez kulejącego Michała, który nas spowalniał. – Oczywistość za oczywistością. Nie obrażaj inteligencji czytelnika i nie przedłużaj na siłę tekstu. Gdyby nie takie fragmenty, rozdziały byłyby krótsze o co najmniej jedną trzecią.

W mojej głowie pojawiła się myśl, że to Sasza wpadła w kłopoty i poczułem coś na kształt ulgi. Niestety – pomyliłem się. – Niezręcznie to ujęłaś. Brzmi, jakby Rob cieszył się z nieszczęścia Saszy, a nie szansy odnalezienia przyjaciółki.

Na ulicy zobaczyłem blondwłosą (...). – Przydałoby się poszatkować ten akapit. Ściana tekstu straszy. Proponuję podzielić go po: Było ich czterech.

Zuza jako tako torowała nam drogę kijem bejsbolowym, załatwiając pojedyncze zombie i wybierając trasę najmniej przez nie opanowane. Trasy i opanowane bądź trasę i opanowaną.

Oni i tak nas odnajdowali. Może mieli niezwykle czuły węch, lub słuch, jaki zyskiwali po przemianie, a co było ceną za utratę sprawności fizycznej. Który, bo ten konkretny słuch, który uzyskiwali po przemianie, nie jakiś. Tu masz wytłumaczone dokładniej. Szczegóły dotyczące zombiaków mnie intrygują. Czekam więc na odpowiedzi.

- Zabijacie nas, wiecie? Zabijacie! – Bardzo dobra akcja z tą kamienicą. Wreszcie mnie coś poruszyło. Byłam tylko wybijana z rytmu przez rozwścieczyłem się, byłem zły i tym podobne, skoro rzucanie kamieniami, krzyki i walenie w drzwi tak doskonale obrazowały stan chłopaka. Pozwól scenom mówić.

Odkąd weszliśmy do mieszkania (,) nie ukrywała swojej niechęci do gospodarzy. – Nie przedstawiłaś wcześniej żadnego przejawu tej niechęci. Mamy uwierzyć na słowo? Nawet dalszy dialog się nie broni. Tylko Rob dopowiada, że ton Zuzy był ostry, tyle. Skoro rzekomo dziewczyna nie ukrywała swej niechęci, czemu chłopak nie próbował jej uspokoić, skoro tak mu zależało na noclegu?

Teresa zrobiła dla wszystkich kolacje, składającą się z trochę twardego już chleba z mielonką z puszki, paprykarzem z puszki i kiełbasą z puszki. Kolację. Dotarło, że jedzenie było z puszki. Jednak nie do końca widzę w tym sens. Mamy dopiero początek apokalipsy. Dlaczego nie jedzą tego, co się przeterminuje? Konserwy nie powinny być zostawione na później, skoro zamierzają ukrywać się w mieszkaniu, jak najdłużej zdołają?

Pierwszy raz od dwóch dni pomyślałem o mojej rodzinie – co uświadomiłem sobie z poczuciem winy. – Rob próbuje potem siebie usprawiedliwiać, wspomina braci i szuka argumenty na swoją korzyść. Nie mówi to samo za siebie według Ciebie? Ciągle zdarzają się takie fragmenty. Tekst jest długi i irytujący dla czytelnika z mózgiem.

Tymczasowo, dopóki sama nie wymyśle jakiegoś planu. Wymyślę.

- Dlaczego do nas strzelaliście? – zapytała (,) przyglądając mi się uważnie. – Dobre pytanie.

Lena coś ukrywała. Byłem tego pewien. Jej strach i nienawiść do Wiksy musiała mieć jakieś źródło, ale nie zapytałem o nie. Czułem, że dziewczyna i tak mi nie powie. – Skąd wysunął takie wnioski? Według mnie dziewczyna nic nie zdradziła, normalnie opowiadała. Wspomniała o tym, że Wiksa nie oszczędził nawet dzieciaków. To nie usprawiedliwiało nienawiści?


Rozdział 10 – W grupie siła (Sasza)
Podoba mi się początek tego rozdziału. Mocny, w punkt. Krótkie zdania, akapity. Aż słyszałam w głowie głos Saszy, która o tym opowiada. Od Nie byłam jednak (...) wszystko zaczyna się sypać. Wracamy do niekończącego się pasma ekspozycji. Nie do końca wciąż czuję kreację dziewczyny, ale myślę, że masz na nią pomysł. Nikt nie mówi, że powinnaś zrobić z Saszy typową protagonistkę o złotym sercu. Może wyjść nawet ciekawiej, gdy granice między stroną dobrą a złą się rozmyją. Tylko powinnaś przestać wmawiać czytelnikowi, co ma o kim myśleć. Sasza robi równie złe rzeczy co druga grupa, ale ona jest wybielana. Ma prawo uważać się za lepszą i naturalne, że Rob usprawiedliwia jej czyny, jednak pomyśl, czy to wciąż celowy zabieg, czy już zupełny brak obiektywizmu i coś wymknęło się spod kontroli. Nie chcę, by skończyło się na tym, że narrator będzie podawał mi cechy zupełnie niewspółgrające z rzeczywistością.
Sasza daje rodzinie szansę na przeżycie, bo podobno świat potrzebuje żywych, to dlaczego wciąż tak uparcie odcina się od innych grup i woli wszystkich nieznajomych powystrzelać jak kaczki zamiast spróbować porozmawiać? Wiemy już, że Wiksa i jego ludzie nie byliby dobrymi sojusznikami, jednak to dopiero wyszło w praniu. Sasza widziała tylko osoby w jej wieku, nawet znajomych, bliską przyjaciółkę. Dlaczego nawet nie pomyślała o innym wyjściu z sytuacji? Automatycznie myślała: my albo oni, skoro mogliby zrzeszyć się przeciw zombiakom. To przemyślania część kreacji bohaterki? Dziewczyna będzie wciąż niechętna wobec obcych, nieufna poprzez sceny? Potem poznamy powód takiego odcinania się, obierania łatwiejszej drogi? To miałoby ręce i nogi, a Sasza może wreszcie stałaby się postacią z krwi i kości.
Coraz częściej nie tylko czytam o cechach Adama, ale i je czuję. Wydaje mi się na razie wprawdzie najbardziej banalną oraz schematyczną postacią, jednak dobrze przedstawioną, której myśli, czyny, poglądy są spójne.

Przykładem tego był szesnastowieczny kościół stworzony w gotyckim stylu. (...) Patrząc na te cuda dziewiętnastowiecznego budownictwa, w oknie jednej z kamienic dostrzegłam ruch firanki. – Dziewczyna wyróżnia szesnastowieczny kościół, by jednak rozpływać się nad dziewiętnastowiecznymi budowlami?

Rzucająca się w oczy dziewczynka, która patrzy przez okno, to brak pomysłu na inne zwrócenie uwagi na mieszkanie?

Zombie były już coraz bliżej i jeden znalazł się na wyciągnięcie ręki od Ingi. Zareagowałam szybko (,) rozbijając mu czaszkę siekierą. Posoka zaplamiła jej błękitną kurtkę (,) pozostawiając na niej cętkowane ślady. Kobieta podziękowała mi i wsiadła do auta. – Non stop krew się leje, a emocje wciąż jak na rybach. Sucho. Albo serwujesz beznamiętne streszczenie, albo dodajesz ni z gruszki, ni z pietruszki wielkie przemyślenia bohaterów, czym zabijasz dynamikę.

Inga wstała z kanapy i zajęła się przygotowywaniem jedzenia na kuchence gazowej/. – Tu Ci się coś wkradło.

Odstawiłam miskę na stół i jeszcze raz przyjrzałam się twarzą swoich nowych towarzyszy. Twarzom. Nie przyglądała się za pomocą twarzy.

Jest tam spory budynek z murem, znajduje się kawałek od miasta, ma wieże, a raczej dzwonnicę… – Skoro jedną dzwonnicę, to też jedną wieżę.

Wydawało mi się, że Adam i Max (zwłaszcza ten pierwszy) ufają Saszy, więc dlaczego nie mówią jej o wirusie? Nie jest to informacja, która mogłaby zostać obrócona przeciwko nim. Nie twierdzę, że powinni rozpowiadać to na prawo i lewo, skoro Max się wplątał w niezłe bagno i jest poszukiwany, chroni te swoje wszystkie papierki. Jednak chodzi o to, by zapewnić sobie jak największą szansę na przetrwanie, prawda? Dobrze poinformowany sojusznik to pomocny sojusznik.

Mi jednak sen nie był pisany. Zaimek jest przed czasownikiem, więc: mnie.

Cieszyłam się, że znajdujemy się daleko od niego, bo morderczy żywioł w ekspresowym tempie pochłaniał kolejne budynki. – Dlaczego aż tak? Budynki nie były nawet drewniane. Ogień przed chwilą ledwie się tlił.

Zachowywał się jak zwierze, szukające tropu. Zwierzę. Przecinek zbędny.


Rozdział 11 – Wszystko będzie dobrze (Adam)
Jestem pod wrażeniem, że w sierpniu dodałaś 21 (i to wcale niekrótkich!) rozdziałów. Jednak czy nie odbija się to trochę na jakości? Dużo błędów, które dostrzegam, wynika nie tyle z niewiedzy, co niesprawdzenia tekstu. Nie lepiej, by post trochę poleżał? Gdy mija trochę czasu i na świeżo podchodzi się do poprawki, łatwiej dostrzec wszelkie głupotki. Mimo wszystko należy Ci się pochwała za rozplanowanie historii, konsekwentną realizację planu. Widzę, że akcja dokądś prowadzi, wszystko z czegoś wynika, nie ma nieznaczących elementów.
Dzieje się, dzieje. Trochę sztampowo, ale wiesz, o czym piszesz i wszystko ma sens. Tylko czy Sasza nie powinna się zamknąć, gdy zranili ją w szyję? Niby jest jakieś niebezpieczeństwo, ale się okazuje, że naszym postaciom i tak nikt nie może poważniej zagrozić. Jednak zadbałaś o research i za to masz dużą pochwałę.

Spojrzałem na rewolwer w jego dłoni. Mieliśmy sporo broni, ale liczyła się każda kula. Pochyliłem się, by wyjąć mu go z dłoni, gdy ten nagle się obudził. Ale to nie był już człowiek. Białe oczy oraz charczenie wydobywające się z jego ust mówiło samo za siebie. Był zombie. Mówiły (oczy i charczenie). Już zupełnie nie ogarniam, jak długo trwa zamiana w zombie. Dobrze, że bohaterowie też się nad tym zastanawiają. Co Max ukrywa?

Wypadek wygląda na poważny. To będzie farsa, gdy bohaterowie znów wyjdą niemal bez szwanku.
Scena z Ingą nieźle mnie zaskoczyła! Odpowiednio wprowadziłaś napięcie i cała akcja ciekawie się potem rozwinęła. Jeden z moich ulubionych wątków. Ma ręce i nogi. Gdyby tylko nie Adam próbujący wmówić nam w narracji swoje rzekome przejęcie…
Dlaczego krew rozbryzgała się na zasłonie, skoro od jej strony Max strzelał?
Zaraza nie przenosi się w ogóle przez ugryzienie czy ono to przyspiesza? Skoro wszyscy już są zarażeni, dlaczego przemieniają się dopiero po śmierci? To tylko kwestia czasu?

Patrząc na taką ilość dóbr, przeliczyłem w myślach prawdopodobną liczbę ofiar mężczyzny. Mniej więcej dziesięć osób. Pierdolony psychopata. – Raz sami robią okropne rzeczy, by przetrwać, a potem prawią innym morały? Dobrze, że to chociaż narracja Adama. U Saszy to dopiero byłaby hipokryzja.

- Najdziwniejsze było to, że w ogóle mnie to nie ruszyło. Śmierć dziewczyny (,) z którą mieszkałam od trzech lat i którą widywałam codziennie (,) była mi kompletnie obojętna. – Tak, dziwne.

Od początku coś mnie do niej ciągnęło i, chociaż znaliśmy się tak krótko, czułem, że coś się między nami rozwija. Mieliśmy różne charaktery oraz spojrzenie na świat, ale łączyła nas więź. – Nie czuję tej chemii między Adamem i Saszą.


Rozdział 12 – Ciężki dzień (Rob)
Maja prawie nas nie znała, a jednak chciała, żebyśmy zostali. Dziecięce zaufanie czasem nie znało granic. – Rozmowa z dziewczynką przywodzi na myśl bardziej dziecięce przywiązanie, ciekawość, sympatię.

Czasami, szczególnie w chwilach, gdy rozmawialiśmy o Saszy, dziewczyna spinała się cała. Wyglądała, jakby obawiała się spotkania z moją przyjaciółką. – Takich rozmów było mnóstwo. Skoro Rob rzekomo zwracał uwagę na reakcje Leny, nie mógł o tym wspomnieć? Czytelnik czułby rzeczywiste nastawienie dziewczyny, powiązał spinanie się z licealną relacją Leny oraz Saszy.

– Damy sobie rade. Radę.

Nie uważać mnie za skurkowańca bez serca, chcę tylko chronić moją rodzinę. Uważaj.

W końcu byłem przywódcą, nie ważne, że tego nie chciałem. Nieważne.

Nie dosięgli by cię – zauważyła trzeźwo Zuza, za co kobieta zmierzyła ją spojrzeniem mętnych, brązowych oczu. Dosięgnęliby.

Ciężko mi było oddać swoje pistolety. Należały do mojego dziadka i to on nauczył mnie z nich strzelać. Były one ostatnią pamiątką po nim. – Nawet się nie zawahał, ani mu ręka nie drgnęła. Nie trafia do mnie określenie niepewnie, które później użyłaś, opisując oddanie pistoletów. Co się składało na tę rzekomą niepewność? Czym Rob ją pokazał?

Skoro grupa straciła broń, liczę na poważne problemy, przeciwności. Niech szybko nie miną. Pokaż, że jednak nie wszystko idzie naszym z górki. Na razie złe, naprawdę złe rzeczy spotykają tylko mało istotne postacie. Gdzie ta apokalipsa? Co chroni protagonistów i z jakiej racji? Gdzie realizm?

Ten zombie był jakiś inny, niż wszystkie te, które dotychczas spotkaliśmy. Był jakby… żwawszy. Nie ociągał się, jego ruchy były szybsze, a nie ślamazarne. – Uuu, ciekawie się robi.

Dlaczego wisielec tak długo się kołysał? Jeszcze kręcił wokół własnej osi?

- Nie mamy czasu – powiedziałem, chociaż sam dobrze wiedziałem, że to tylko głupia wymówka. Po prostu nie chciałem dłużej oglądać samobójczyni. – Ciągłe tłumaczenie się Roba przed samym sobą to część kreacji chłopaka czy kolejny przejaw traktowania czytelnika jak półgłówka? To pierwsze już bardziej pasowałoby do Adama. Narracje chłopaków są zbyt podobne. Jeszcze jako tako odróżnia się styl Saszy.

Podoba mi się rozwiązanie kwestii mniej i bardziej sprawnych zombie. Wreszcie się trochę posypie bohaterom. Oby nowa trudność była wyczuwalna.

Coraz częściej w mojej głowie pojawiały się myśli, by rzucić to wszystko w diabły, zaszyć się w jakimś miejscu i spokojnie poczekać na śmierć. –  Ciągle jesteśmy w jego głowie, więc dlaczego nic takiego nie wyczuwamy? Rozumiem rozkminę po traumatycznym zajściu z samobójczynią, ale skoro coraz częściej…? W ogóle myślenie o tym, że się myśli jest bardzo nienaturalne.

W końcu, nic lepszego mnie nie czekało. Moi towarzysze nic nie mówili, ale widać po nich było, że także mieli już tego wszystkiego dosyć. – Po czym? Zachowują się jak wcześniej.

Walka z zombie była straszna, ale walka z ludźmi – jeszcze gorsza. – Też to czuję. O wiele bardziej trudna (i emocjonalna!) wydaje się walka ocalałych z innymi grupami niż z zombiakami. To dobra koncepcja, jeśli konsekwentnie pójdziesz w tym kierunku i skupisz się na zmianach, które zachodzą w człowieku, gdy przychodzi mu walczyć o przetrwanie.


Rozdział 13 – W ciemności (Sasza)
Miło czyta się, gdy opowiadasz o swoim zapale, pomysłach. Widać pomysł na serię, rozplanowanie akcji. Mam nadzieję, że wszystko się zgra, ułoży w zgrabną całość.

v- Zdychaj, suko! – powiedziała charczącym, nienaturalnie niskim głosem, po czym rozwarła szczęki i zacisnęła je na moim policzku.

– Zamknij się! – ryknął na żonę, która aż się skuliła.
Jej wzrok przypomniał mi o czymś, czego bardzo nie chciałam pamiętać, a co nieustannie miałam przed oczami. To był ten rodzaj strachu, który tak często widziałam w dzieciństwie. (...) Bez zastanowienia sięgnęłam po broń, mierząc w głowę mężczyzny. Przez krótką chwilę zobaczyłam w nim kogoś, kogo szczerze nienawidziłam. – Jest coś z przeszłości Saszy, czego nam jeszcze nie streściłaś (albo co zapomniałam przez natłok informacji)?

- Z nikąd. Znikąd.

Dlaczego Vegas został z nimi sam, skoro miał tylu ludzi? To nie było zbyt mądre i nie dziwię się, że tak skończył. Ale skoro rozumem najwidoczniej nie grzeszył, jakim cudem pozostali go słuchali? Czemu reszta ludzi nie zaatakowała Saszy? Tchórzostwo tchórzostwem, ale taka grupka przeciw jednej młodej dziewczynie?
Już zaczynałam dostrzegać sens w podejściu Saszy do innych, a tu porywają Adama i znów wszystko się zmienia. Nagłe wyrzuty sumienia? Przecież zna chłopaka tak krótko, a świadomość, że może nie żyć, wywołuje w dziewczynie niemal obrzydzenie sobą? Sasza wydaje mi się bardzo niestabilna. Raz strzela do ludzi jak do kaczek, a raz rozmyśla o swoich ofiarach.
Nieźle poradziłaś sobie z opisem porodu (choć może trochę za szybko poszło, ale, cóż, różnie bywa). Celna uwaga Maksa! Tylko co z odcięciem pępowiny? Końcówka rozdziału mnie zaskoczyła. Nareszcie kończy się idylla głównych bohaterów. Wreszcie jest realistycznie.


Rozdział 14 – Hotel Royal (Adam)
Dobrze, że nie boisz się wdrażać oryginalnych pomysłów. Do tej pory akcja opierała się raczej na schematach, przypominała fabułę większości książek czy filmów związanych z apokalipsą zombie. Jednak coraz więcej wątków ewoluuje w ciekawsze kierunki, potrafisz zaryzykować i zaskoczyć.
Osa nie wyciągnął konsekwencji z tego, że tylko Paweł zabił starca? Adam nie przeszedł inicjacji, więc, zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, powinien zginąć razem z przechodniami. Paweł nie dał mu wprawdzie szansy zrobić cokolwiek, ale logiczne byłoby, gdyby przy kolejnej okazji Osa kazał Adamowi się zrehabilitować.

- I tobie, kurwa, nie przyszło do głowy, że to może być ta sama suka, która zaatakowała nas pod sklepem z bronią? – warknął. – Jebany idiota. – Dziwny tok rozumowania. W mieście jest tylu ludzi, co chwilę ktoś zdobywa broń, a Wiksa rozumuje, jakby tylko Sasza była zdolna kogoś zabić, więc jakaś młoda kobieta to koniecznie ona. Zupełnie nielogiczne pójście na skróty.

W tamtym momencie przypominali mi Dawida i Goliata (...). – Gdyby się zastanowić, nie jest to logiczne porównanie, skoro to nasz Goliat rozdaje karty, a Dawid to tylko marionetka. Samo nawiązanie do postury nie wystarcza, skoro dalej nasuwają się kolejne skojarzenia co do wspomnianych postaci.

- Znamy też osobę, której szukasz – powiedział, czym wzbudził zainteresowanie Wiksy. – Lepiej byłoby, gdyby Wiksa nie wrzeszczał wcześniej na podwładnego, że nie zorientował się co do tożsamości zabójczyni, tylko sam na to nie wpadł. Wspomniałby tylko o sklepie z bronią, Paweł skojarzyłby te dwa zdarzenia, powiązał fakty i wtedy oznajmił, że to jedna i ta sama osoba.

Wiksa ma mnóstwo ludzi, a dwójka nowicjuszy (zgarnięta z ulicy, zupełnie niegodna zaufania, Adam z niezdaną inicjacją) dostaje podwójny pokój z pełnym wyposażeniem? Spodziewałam się raczej ciasno ułożonych na podłodze materaców. Wiksa wydaje się być typem, któremu władza totalnie uderzyła do głowy. Nie sądzę, że miałby problem z tym, że sam ma apartament, a inne dobra, zamiast dać ludziom, woli wykorzystać do własnych celów. Zwłaszcza że jego podwładni zdają się zrobić wiele dla ochrony i nie mieliby odwagi zaprotestować. Jedni nic nie znaczą, inni są przetrzymywani siłą. Co to za opór?

Wyglądała na czymś mocno zdenerwowaną, a na jej prawym policzku widniał fioletowy siniak. – Szybko. Pięć minut temu miała piękną twarzyczkę.

Miał w planach zabić Wiksę i samemu przejąć władzę w hotelu – dlaczego? – tego nie wyjawił. – Jak to dlaczego? Na pewno chce rządzić, a nie uda mu się do tego dojść bez zabicia obecnego przywódcy.

Bardzo dobrze, że pomyślałaś o tej zaległej inicjacji. Adam dostał nauczkę jak każdy inny za niewykonywanie poleceń.


Rozdział 15 – Ostatni sprawiedliwi (Rob)
Miałem wrażenie, że spadłem z deszczu pod rynnę. Wpadłem.

W głębszą drzemkę zapadłem nad ranem, siedząc w rogu celi, z opartą o ramię, śpiącą Zuzą. Lubiłem tą dziewczynę, stała się dla mnie jak rodzina. – Nie czuję tego.

Całą powierzchnię ściany zakrywało lustro, które, jak wiedziałem z filmów, było weneckie. – Lepiej, gdybyś napisała, że się tego domyślił.

Przywódca oddziału – około trzydziestoletni facet, z jasnymi włosami długimi na parę milimetrów (...). – Po co tak udziwniać? Po prostu były krótkie. Poza tym myślisz, że fryzura ma jakiekolwiek znaczenie w tej sytuacji? Miejsce, w którym znajduje się narrator, jest atakowane przez groźnych przeciwników, a Rob analizuje włosy napastnika? Zadbaj o dynamikę, emocje, a nie nic nie wnoszące szczegóły.

Diabli biorą stare zasady i moralność, gdy w grę wchodzi życie moje i moich przyjaciół. – Kolejny, który będzie się przed sobą usprawiedliwiał?

Postaci się mnoży i mnoży. Byle nie odbyło się to na kreacjach. Więcej nie zawsze znaczy lepiej.

- Zdążymy – zapewniłem ją. – To zdanie jest w innym kolorze.

Kolejne wątki, nowe postacie. Nie za dużo tego? Imion nie sposób spamiętać. Trup się ściele tak gęsto, że to już nudne. Jedna śmierć przypomina drugą.


Rozdział 16 – W drodze (Sasza)
Przez nich zaczynałam stawać się człowiekiem, który nawet mnie zaczął przerażać. – Co sprawiło, że ni z gruszki, ni z pietruszki Sasza zmieniła swoje nastawienie? Rozumiem, śmierć towarzyszy to traumatyczne przeżycie, ale dziewczyna nie przeżyła tak śmierci współlokatorki.

Dopiero krzyk małej otrzeźwił mnie z tego transu. Wyrwał.

Wyglądał na zdesperowanego. – Dlaczego? Bo celował do niej z broni? Jak wszyscy, którzy ją posiadali? Dlaczego miałby być zdesperowany? Walczył o życie, spotkał konkurencję. Idąc Twoim tokiem rozumowania, dosłownie każdy bohater opowiadania to desperat. O to Ci chodziło?

Nie chciałam zrobić niczego gwałtownego, co odpaliło tą bombę, jaka znajdowała się w tym człowieku. Odpaliłoby.

Sięgnęłam po pistolet, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Ten czujnie obserwował moją dłoń, coraz bardziej zbliżającą się do glocka. Ujęłam chłodną w dotyku kolbę i zaczęłam wyjmować broń z kabury. Musiałam działać szybko. Odbezpieczyłam broń i zanim nieznajomy zdążył to zauważyć, rzuciłam się na ziemię, jednocześnie pociągając za spust. Kula trafiła go w udo, przeszywając je na wylot. – Jakim cudem ona strzeliła pierwsza, skoro on już w nią mierzył i z pewnością nie był to jego pierwszy kontakt z bronią? Zostało to tak opisane, że mam wrażenie, że trwało naprawdę długo. Chyba się zagalopowałaś z tą raną.

Kawałek dalej znajdowało się sporo domów, gdzie nie widać było zombie. – A co, miały paradować na ogródku przy drodze, machać z balkonu i przez okno?

Wybraliśmy pierwszy-lepszy dom z płotem, którego właściciele zdążyli się wynieść. Bądź zginęli. – Skąd mogli to wiedzieć, nim weszli?

Podczas gdy Max obserwował okolicę z okna w salonie, ja zajęłam się Małą. – Wcześniej pisałaś to małą literą.

Sama byłam zmęczona, ale starałam się walczyć ze snem. Szybko jednak przegrałam tą bitwę. Zasnęłam. – No co Ty nie powiesz?

Taki upadek musiał być dla mnie śmiertelny. – Taki sam błąd jak wcześniej. To się nie zdarzyło, Sasza tylko sobie gdyba, więc: musiałby.

Nagle mroczna postać umilkła i zdjęła z głowy kaptur. (...) To był Wiksa, tyle, że martwy. – Rozumiem, co masz na myśli, ale skoro się ruszał, nie był martwy. Jego zwłoki, już częściowo rozłożone odżyły. Bez ostatniego przecinka.

Trzymał na rękach Małą, która płakała cicho. – Skoro to przezwisko na stałe przylgnęło do dziecka, bądź konsekwentna i popraw wszelkie zapisy mała małą literą.

Rozglądnęłam się wokoło, szukając półmartwego Wiksy (...). – Zdecydowanie lepsze określenie niż poprzednie.

Dziwnie czyta się rosyjskie wypowiedzi zapisane łacińskim alfabetem. Skoro już koniecznie chcesz je wpleść (zamiast podania w narracji, że podziękowała po rosyjsku, a Sasza znała ten język i ją zrozumiała, w przeciwieństwie do Maksa), to nie lepiej cyrylicą? Okazuje się, że Ukrainka potrafi mówić po polsku. Dlaczego więc ciągle wtrąca słówka pokroju spasybi? Rozumiem, na pewno nie zna wszystkich słów, stresuje się, ale dziękuję? Absolutnie podstawowe.

- Skąd znasz ukraiński? – zapytał się Max, gdy wspólnymi siłami spychaliśmy pierwszy samochód na pobocze.
- To rosyjski – uściśliłam. – Do szóstego roku życia mieszkałam w Rosji. – Ale ukraiński też musi rozumieć, chociaż to podstawowe spasybi i inne takie.

- Chyba nie myślałeś, że tak mam na imię? – Po minie mężczyzny wywnioskowałam coś zupełnie innego. – A dlaczego miałaby nie mieć? Sasza to Aleksandra? Czy to przezwisko nie ma nic wspólnego z prawdziwym imieniem?

Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie zmienić trasy i nie pojechać do Świebodzina, które (,) jako miasto, musiało jakoś przetrwać. – A wcześniej nie unikali czasem większych miast? Potem się okazuje, że chociaż Max ma głowę na karku, bo Sasza jest coraz bardziej niespójna i zaczyna sama sobie przeczyć.

Ci ludzie nic nam nie zrobili, a ja nie zabijałam bezbronnych, którzy mi nie zagrażali. – Wcześniej strzelała do innych grupek, nim zdążyła się przekonać, jakie miały intencje.

Niech Bóg otoczy ją opieką w niebie – wyrecytował pod nosem Ireneusz. – Nie sądzę, że zakonnik by tak powiedział. Nie założyłby pójścia nieznajomej kobiety do nieba ani tym bardziej nie zakwestionowałby, że ktokolwiek w niebie nie jest otoczony opieką Boga, bo to przeczyłoby samo sobie. Prędzej: niech spoczywa w pokoju; samo: niech Bóg ma ją w swojej opiece. Mógłby też powiedzieć, że pomodli się także za jej duszę, by mogła oglądać Boga w niebie.

Było nas więcej, ale niestety odeszli – powiedział, zwieszając grubą głowę na piersi. – Opuścili klasztor czy zginęli?

Wydawał mi się być strasznie apodyktyczny. – Dlaczego? Wpuścił obcych pod swój dach (to on jest w głównej mierze odpowiedzialny za zakon i stworzył ten azyl, prawda?), więc oczekuje prawdomówności i podporządkowania. Trudne do zrozumienia?

Nie podobała mi się ta dyktatura, ten człowiek nie budził mojego zaufania, ale nie mieliśmy innego wyjścia. – On za to im zaufał. Jaki miałoby więc sens, gdyby nie starali się razem funkcjonować, przestrzegać ustalonych zasad? Każdy sobie rzepkę skrobie i alleluja?

Zakonnik zaczął z zapałem opowiadać o klasztorze, ale ja go nie słuchałam. – Sasza niemal od pierwszego rozdziału myśli o zakonie. Wydawał jej się tak idealnym miejscem na schronienie, ostoją, nową szansą. Zdawała się wręcz zafascynowana własną wizją, a teraz nie chce się więcej dowiedzieć o klasztorze, w który tak wierzyła i w którym ma zamiar funkcjonować, walcząc o przetrwanie? Jest aż tak zmęczona, zmieniła priorytety, nie ma głowy do niczego pozytywnego? O co chodzi z szóstym zmysłem Saszy? To już nie kobieca intuicja, tylko coś mało wiarygodnego. Dziewczyna ma złe przeczucia, nie ufa zakonnikom, więc zapewne się okaże, że słusznie. Tylko z czego wysunęła takie wnioski? Zakonnik wspomniał o swoich złych decyzjach? Kto ich nie popełnił!

Spojrzałam na Maxa, który wyglądał na równie zniesmaczonego jak ja. Wacław nie powinien wmawiać ludziom, że przeżyją tylko dlatego, że będzie ich chronił Bóg. Mogło się to przyczynić do wielu nieszczęśliwych wypadków. Nie byłam przeciwna religii, ale to pachniało mi fanatyzmem. – Może to ja nie jestem obiektywna, ale jak dla mnie Sasza przegina w drugą stronę. Schronili się w klasztorze i ma pretensje o modlitwę zakonnika przed kolacją? Zwłaszcza że on tylko prosił o ochronę i wsparcie Boga, wierząc w jego sprawiedliwy osąd. Co w tym fanatycznego albo zniechęcającego ludzi do bronienia się samemu?

Po kolacji, bart Ireneusz zaprowadził nas do jednej, dużej sali, która była kapitularzem, przekształconym na wspólną sypialnię. Byłam zaskoczona faktem, że wszyscy mieszkańcy zmuszeni spać na zimnej podłodze, cisnąć się obok obcych ludzi i znosić niewygody. Byłam prawie pewna, że sypialni w klasztorze starczyłoby dla wszystkich. Jednak gdy zapytałam o powód takiego ciśnięcia się, Ireneusz tylko wzruszył ramionami. – Ta dziewczyna została przyjęta i otoczona opieką, a ciągle ma pretensje? Nawet nie chciała słuchać o funkcjonowaniu klasztoru. Myśli, że zakonnicy żałują ocalonym łóżek i co z nimi robią niby? I pilnuj czasu.

Z wierzy obserwujemy okolicę – odparł mężczyzna. Wieży.

Pistolet nie był tylko ostatecznością i miałam nadzieję, że nie będę musiała go użyć. – A nie chodziło Ci o to, że właśnie była skłonna użyć go tylko w ostateczności?


Rozdział 17 – Bez litości (Adam)
Dobrze, że pomyślałaś o strukturze organizacyjnej w hotelu. Wiksa nie trzymałby tylu ludzi, gdyby byli bezużyteczni, bo jednak sama liczba to nie wszystko.

- Adam – uścisnąłem dłonie obu mężczyzną, którzy powtórzyli swoje imiona, bądź ksywki. Mężczyznom.

- Wszyscy już cię znają, stary – powiedział ten, który nazywał się Reszka i był tym samym, który palił papierosa. – Podobno zostaniesz nową, prawą ręką szefa. – Mam uwierzyć, że nikt przed Adamem nie sprzeciwił się szefowi publicznie? Po takim jednym występku Wiksa już gada o wysokim stanowisku chłopaka, a reszta to podchwytuje?

Dlaczego Adam planuje ucieczkę z Pawłem (do którego przychodzi jak gdyby nigdy nic, niczym do kumpla), skoro ten wydał Saszę? Narrator zachowuje się, jakby żadna zdrada nie miała miejsca.
Wątek areny wydaje się interesujący i stosunkowo oryginalny, ale znów pojawia się ale… nie za dużo tego wszystkiego? Mnie się aż miesza w głowie. Twój pomysł jest naprawdę rozwinięty i to się chwali. Widzę, że planujesz kilka części, więc masz czas na rozwój poszczególnych wątków i doprowadzenie ich do końca, jednak spójrz na to z perspektywy czytelnika, który nie siedzi w Twojej głowie. Mnie na razie mało co łączy się w logiczną całość. Mnogość postaci, rozpoczętych intryg bywa dezorientująca. Czasem czytam scenę i dopiero w pewnym momencie orientuję się, kim jest postać, która w niej uczestniczy. Zdarza Ci się długo nie wracać do rozpoczętego wątku, co znów dezorientuje (zwłaszcza że po drodze pojawiło się mnóstwo kolejnych).
Liczę, że rozwiniesz jeszcze historię Freda. Nie wątpię, że Adam będzie chciał się dowiedzieć więcej o rzekomym założycielu hotelu.


Rozdział 18 – Na pomoc (Rob)
Ubrany był w zwyczajne ciuchy, czyli nie był policjantem. – Dlaczego? Po co miałby nosić mundur w obecnej sytuacji? Mają taką zasadę, że się ubierają wciąż w służbowe ciuchy? Jak Iwona, Jarek?

Rzeczywiście wyglądał na kogoś, kto pracuje fizycznie, a nie umysłowo. Świadczyły też o tym wielkie dłonie mężczyzny, ze śladami zadrapań i odciskami oraz szerokie ramiona. – Brzmi, jakby od pracy fizycznej rosły dłonie. Chodziło Ci, że przez wielkie dłonie miał predyspozycje do ciężkich zajęć?

Na śmierć, nie było lekarstwa. – Kolejny raz stawiasz gdzieś przecinek z nie wiadomo jakiego powodu. Nad interpunkcją z pewnością musisz popracować. Gdybym miała wypisywać wszystkie zbędne przecinki i miejsca, w których przecinki powinny się znaleźć, ocenka urosłaby do niebotycznych rozmiarów.

- Tak. Nienawidzę tego smrodu – wskazał na czarną maź, wyciekającą z pękniętej czaszki starszego lekarza.
Mi ten zapach przestał już dawno przeszkadzać. A może przestałem na niego zwracać uwagę? Mnie. Już zapomniałam albo żaden z narratorów nie komentował wcześniej zapachu mazi zombiaków.

Nie brakuje im ludzi w tym miasteczku? Ciągle tylko stosy ciał i bandy trupów, a ofiar wciąż przybywa.

- Jeszcze chwilę – odparła Lena, balansując na barkach mężczyzny. Próbowała odkręcić śrubki przy kratce za pomocą noża, ale nie było to łatwe zadanie, zważywszy na to, że musiała jeszcze utrzymywać równowagę. W końcu rozległ się zgrzyt i na podłogę spadły jakieś metalowe elementy. – Gotowe. – Szybko poszło.

Nie chciałem umierać. Nie dlatego, że się bałem śmierci, ale dlatego, że zawiódłbym tych, którzy na mnie liczyli. Obiecałem wrócić na czas. Miałem u Jarka dług i musiałem go spłacić. – Kto tak myśli, gdy musi walczyć z bandą zombie?


Rozdział 19 – Nowe realia (Sasza)
Na razie rozdaliśmy ją tylko mężczyzną, którzy przywieźli nas na miejsce. – N. l. poj. mężczyzną, C. l. mn. mężczyznom.

Na razie byli to jednak przerażeni ludzie, wciąż nie wierzący, że świat który znali (,) upadł. – Łącznie: niewierzący. Dlaczego ona ciągle kogoś ocenia? Zakonnicy są głupi, bo nie chcą opuszczać klasztoru i zamierzają w nim przetrwać apokalipsę (i radzą sobie), a teraz ludzie, którzy się podporządkowują, nie wierzą w upadek świata? Co ma jedno do drugiego? Tylko postawa Saszy jest dobra? Jak ktoś nie walczy, bo azyl dobrze funkcjonuje, należy do ignorantów i niedowiarków? Na dodatek dziewczyna wrzuca wszystkich do jednego worka, jakby każdy, kto nie jest nią, myślał tak samo. Masz prawo kreować taką bohaterkę, może taki miałaś pomysł na Saszę. Tylko z perspektywy czytelnika powiem, że z taką narratorką trudno długo wytrzymać.

- Nad czym tak dumasz? – zapytał jakiś głos.
Pochłonięta przez swoje myśli, nie zauważyłam starszego mężczyzny, który stanął obok mnie i patrzył na zdemolowane sklepy naprzeciw klasztoru.
- Nie przetrwacie tu długo – powiedziałam bez ogródek. Im szybciej by to sobie uświadomili, tym lepiej dla nich. – Głos mogła usłyszeć. To się nazywa umiejętność zawierania znajomości.

- Na pewno wiecie więcej, niż my, czy ci, pożal się Boże, zakonnicy. Wszyscy tylko siedzą na tyłkach jak myszy pod miotłą i czekają na zbawienie. Banda idiotów – prychnął.
- Dlaczego mi to mówisz? – zapytałam. – Nie znasz mnie. Nic o mnie nie wiesz. – Banda idiotów stworzyła azyl, do którego ludzie lgną jak ćmy do światła. Nikt kolesia w klasztorze nie trzyma. Droga wolna. Natomiast Sasza to coraz większa hipokrytka.

Dlaczego Bóg postanowił zrobić z niej TO? (...) - Jeżeli to rzeczywiście Bóg – spojrzałam na starszego mężczyznę – to jest pieprzonym psychopatą. – Odnośnie samego dialogu, może nie wiedzą, że to człowiek stworzył wirusa i mają prawo mieć pretensje do całego świata, ale skoro są w zakonie, mówią o chrześcijańskim Bogu, o którym powinni wiedzieć tyle, by nie wyskakiwać z: Gdzie Twój Bóg, gdy to wszystko się dzieje? Gdyby Bóg istniał, to… Skoro Bóg na to pozwala… ple, ple, ple. Wnioskuję, że byli wychowywani w wierze katolickiej. Muszą więc być niezłymi ignorantami. Nie chodzi o to, że nie wierzą w Boga i nie rozumieją postawy zakonników oraz innych wierzących. Zachowują się, jakby nie znali podstaw religii, którą wyśmiewają. Część niezgody, która jest w Saszy, rozumiem. Katolicy są w dużym stopniu konserwatystami i jak najbardziej zgadzam się z przedstawieniem ich jako osób uważających, że Sasza potrzebuje ochrony i sama sobie nie poradzi, tylko dlatego że to młoda dziewczyna (bo jak? kobieta ma z bronią latać? to dla faceta! i tak dalej…).

- To tchórz – prychnął Max. – No i do tego te całe gadanie o wybrańcach Boga. Wciska tym ludziom kit, a ci w to wierzą.
- I to jest problem. Widziałeś ich wzrok, gdy daliśmy im broń do ręki. Oprócz chyba Tomka, Jarka i reszty, nikt nie stanie do walki, gdy przyjdzie co do czego. – Mówisz o katolikach. Nie o żydach, którzy biernie się podporządkowują, bo wierzą, że taka jest wola Boga. Więc jeśli mieszkańcy nie zamierzają walczyć, to nie ze względu na wiarę. Katolicy nie uważają za grzech zabijania w wojnie obronnej, a ta przed zombiakami taka właśnie jest.

Lekko zgarbiony, a mimo to sztywny, przypominał jakiegoś drapieżnego ptaka. Sęp – podpowiedział mi umysł. – Sęp to padlinożerca.

- Chciałabym poprowadzić taki wypad. Wziąć ze sobą dwóch, czy trzech ludzi i…
- Nie – przerwał mi w pół słowa mężczyzna.
Byłam nie tyle zaskoczona, co oburzona jego odmową. – Dopiero co trafiła do zakonu i myśli, że ma prawo mieć jakiekolwiek pretensje?

Podoba mi się teoria Czesława (a Sasza wreszcie słucha kogoś oprócz siebie). Grzyb? Oryginalne spojrzenie. Mimo wszystko, widzę w tej historii potencjał. Może być ona czymś więcej niż kolejną sztampową opowiastką o zombiakach.
Poprzewracane półki, towary na ziemi, wygięte wózki sklepowe, zdemolowane kasy. – Łatwo Twoim zdaniem to zrobić? Zwłaszcza gdy nie ma się takiego celu? Bo zombiaki goniły pewnie ludzi, a nie urządzałykonkurs na najbardziej wygięty wózek.

Sól była najważniejsza, bo dzięki niej mogliśmy konserwować w przyszłości jedzenie i dzięki niej nie zepsułaby się ona. Ono (bo jedzenie). Taki jest cel konserwowania mięsa za pomocą soli.

Wszelka żywność kiedyś musiała się skończyć, a wtedy musielibyśmy wrócić do starych metod, takich jak konserwowanie. – Wrócić? Starych? Może to solenie mięsa nie jest obecnie powszechne, bo jedzenie traci walory smakowe, ale przecież inne sposoby konserwowania jak najbardziej.


Rozdział 20 – Kwestia moralności (Adam)
Trzymali się oni zawsze w pobliżu Szefa, sprawiając wrażenie jego ochroniarzy. – Dlaczego wielką?

Dwóch „ochroniarzy” Wiksy zajęli się nimi, atakując ich kijami bejsbolowymi. Zajęło.

Podczas naszej nieobecności doszło tam do paru zmian, między innymi brama oraz płot zostały umocnione przez stalowe blachy i pojawiły się drewniane wieżyczki, na których stali strażnicy. To miejsce powoli zmieniało się w fortecę. – Nie było ich dzień. Jakie powoli?

- Nie – powiedziałem.
W oczach dziewczyny zobaczyłem najpierw zaskoczenie, potem smutek, a ostatecznie wściekłość. Szturchnęła mnie ramieniem i opuściła mój pokój, trzaskając za sobą drzwiami. – Szybko się poddała (jak na według narratora wieeelce zdeterminowaną).

Gdziekolwiek Twoi bohaterowie się nie znajdą, bawią się w szefów. Najlepiej wiedzą, co zrobić, a inni ich słuchają, siedząc cicho jak myszy pod miotłą.

Wokół mnie zaczęły spadać kawałki ciał. Większość płonęła, albo była zwęglona. – Spadają na niego gorące rzeczy (i nie tylko rzeczy). Nie powinien raczej zamykać oczu, zasłaniać twarzy? Czy jest tak zszokowany i nie może oderwać wzroku od czegoś, do czego sam doprowadził?

Minęło sześć jedenaście godzin, odkąd cię przynieśli. – To ile w końcu?

Moje zaskoczenie musiało być nie mniejsze niż u Gardy, o czym świadczyła jego nieco przygłupia mina. Zaraz jednak ten szok, zastąpiła wściekłość. – Raczej: Zaskoczenie Gardy musiało być nie mniejsze niż moje.

Adam chce zgrywać obrońcę uciemiężonych czy zwiewać z hotelu? Ma prawo być dobrym facetem, ale nienaturalnie wychodzą jego ciągłe tłumaczenia złych czynów, wszelkie wielkie myśli o chronieniu niewinnych i nieuznawanie siebie za bohatera (mimo że zdecydowana większość mieszkańców hotelu śpiewa mu pochwalne pieśni).


Rozdział 21 – Lizanie ran (Rob)
- Wyniosła ciała razem z resztą – powiedział, wskazując na korytarz, gdzie znikały smugi krwi. – Rob zapytał, gdzie Iwona jest, więc: wynosi (zwłaszcza że potem widzimy, że wciąż to robi).

Nie mam wiele do powiedzenia na temat tego rozdziału. Dokończyłaś akcję z poszukiwaniem ratunku dla rannego. Rob jako przywódca czuje się jak ryba w wodzie. Brakuje mi trochę narratora, który nie pełniłby czołowej funkcji, gdziekolwiek się znajduje. Postacie mnożą się jak króliki. Co do kwestii technicznej, wciąż popełniasz te same błędy. Mieszasz czasy (wtrącasz teraźniejszy) i gubisz przecinki. Zdarzają się też różne ortograficzne (czasem niezłe potworki jak ta wierza). Piszesz nie oddzielnie z czasownikami i razem z przymiotnikami w stopniu równym, ale w najwyższym niestety też (np. powinno być nie najlepiej).


Rozdział 22 – Obowiązki (Sasza)
Prawdopodobnie w 2 tomie pojawią się 4 perspektywy, co jest niezbędne. Nie potrafię się jednak zdecydować, kto ma być tym 4 ogniwem. – Czwarty narrator wypowiadający się tak samo jak pozostali trzej?

Zagryzłam policzek, z całych sił powstrzymując się przed nie wybiciem Samancie kilku zębów. – Powstrzymywała się przed wybiciem, nie chciała przecież tego zrobić, chociaż miała ochotę, a Ty przekazałaś to zupełnie odwrotnie.

Poza tym, jeżeli ich tu zostawimy, to możemy zyskać nowych wrogów. Skąd możemy wiedzieć, że któregoś dnia nie zjawią się pod bramą klasztoru z ludźmi i nie będą chcieli nas powybijać? Wolę mieć ich przy sobie, niż przeciw. – Ta dziewczyna co pięć minut zmienia stosunek do obcych grup. Jest zupełnie niespójna charakterologicznie. Trudno mi ją uznać za logicznie poprowadzoną postać. Może być niestabilna emocjonalnie, wahać się i próbować nowych rozwiązań (zwłaszcza gdy poprzednie się nie sprawdziły), ale Sasza sama sobie przeczy. Raz gani kogoś za coś, a rozdział później sama to robi. Zarzeka się, że coś jest nie w porządku, a później nie ma z tym problemu. Niby ma wyrzuty sumienia, a czasem strzela do ludzi jak do kaczek.

Zombie wgryzał się w tył mojej kurtki, warcząc i pojękując. – Mało prawdopodobne, że przez materiał nie ugryzł skóry. Po pogodzie wnioskuję, że kurtka nie była szczególnie gruba.

Ot tak odcięli Kubie rękę toporkiem? Bez żadnej opaski, czegokolwiek? I ma się nie wykrwawić? Ze słów przywódcy zrozumiałam, że skoro wyznaje zasadę ręka za rękę, nie zamierza zabijać chłopaka. Tylko on nie miał prawa tego przeżyć (i w zasadzie nie wiem, czy to zrobił). Potem Sasza rzekomo trafia Topora w twarz, a koleś po takim strzale jeszcze żyje i ma siłę się wydzierać?



Rozdział 23 – Byliśmy ludźmi (Adam)
Z całej społeczności hotelu, to z nimi miałem najlepszy kontakt i śmiało mogłem ich nazywać kumplami. – Szybko. I standardowo łatwo.

Wychodziło na to, że ci z posterunku nie byli bez winy i chociaż nie popierałem takich rozwiązań, to rozumiałem działania Wiksy. – Jaka niby była ich wina? Zostali napadnięci i woleli użyć broni niż oddać amunicję ułatwiającą im przetrwanie.

W końcu stracił sporo ludzi. – To oni atakowali, więc czemu Adam broni ludzi Wiksy? Już mu w głowie poprzewracali?

Było coś w spojrzeniu Gardy, co kazało mi zapakować wszystkich do aut i jechać dalej. Już nawet otwierałem usta, by wydać takie polecenie, gdy mój towarzysz szybko zdjął kij z ramienia i uderzył nim w głowę starca. Taki cios, zadany przez takiego mężczyznę sprawił, że czaszka pękła jak kawałek kory. Zobaczyłem czerwień krwi oraz wgniecione kości, a zaraz potem nieznajomy upadł, gubiąc przy tym okulary. – Co tu się właśnie stało?

Zakazałem używać broni, która zaalarmowałaby nie tylko trupy, więc musieliśmy radzić sobie bronią białą. Mocno trzymałem swój karabin, czując napływ adrenaliny, która skutecznie wyzbyła ze mnie strach. – To w końcu jak? Adam tylko trzymał karabin i nie zamierzał go używać? Bezsens. Karabin to z pewnością nie broń biała i niehałaśliwa.

- Podzielimy się na trzy grupy – zarządziłem. – Wujek, Reszka i Paweł zaatakują przód. Użyjcie granatu, by dostać się do środka i drugi rzućcie na wszelki wypadek. Gdy już to zrobicie, Waldek, Garda i ja dołączymy do was. Pozostali zostaną tutaj i będą strzelać do każdego, kto wyjdzie i nie będzie nami. Zrozumiano? – Mieli używać tylko broń białą, a robią wejście smoka. Trudno bardziej zachęcać zombie.

Podejrzewam, że chodziło Ci o to, że nie mieli używać głośnej broni, nim dotrą na posterunek, aby byli bezpieczni w trakcie przejścia. Tylko że ze zdania to nie wynika, a czytelnik nie ma się domyślać, tylko być jasno informowanym.

Podświadomie szukałem pośród nich znajomych twarzy. – Skoro o tym mówi, to wcale niepodświadomie.

Adam cały rozdział narzeka na bycie przywódcą, a sam z siebie dodaje coraz to nowe zasady, którym inni mają się bezwzględnie podporządkować.

Tak się składa, że Sasza podpadła ona też naszemu gościowi. – Albo jedno, albo drugie.

Rozdział 24 – Ciężka próba (Rob)
Wnioskuję, że akcja dzieje się przed tą z rozdziału poprzedniego (grupa wciąż ukrywa się na komisariacie). Dlaczego więc nie zostało to w żaden sposób zaznaczone?

Ta zaraza odebrała nam nie tylko domy, rodziny oraz dawne życie, ale i wiarę. Wiarę, że jeszcze kiedykolwiek będziemy mogli zasnąć z myślą, że być może to był nasz ostatni dzień na ziemi. – Taka wiara to się akurat w nich rodziła.

Iwona zaakceptowała pomysł z klasztorem, nawet nie zadając pytań? Także wiedziała o tym miejscu? I to na tyle, by uznać je za dobry schron? Jeśli nie, dlaczego ot tak przytaknęła Robowi i nawet nie zapytała, dlaczego mieliby udać się akurat do zakonu?

- Właściwie to co robiliście w areszcie (?) – zagaiłem, by rozluźnić jakoś napiętą atmosferę.

Nie powiem, że mi nie ulżyło (,) słysząc, że moi towarzysze nie trafili do aresztu za jakieś ciężkie przestępstwa.  Nie powiedziałbym i gdy usłyszałem. Swoją drogą, dlaczego uznał ich prawdomówność za pewną?

Na boisku pobliskiej szkoły, panował ruch. Dziesiątki zombie, w różnym wieku, o różnym zakresie obrażeń i w rożnym stanie rozkładu chodziło bez celu po szkolnym podwórku, zadzierając głowy i warcząc. Różnym.

Jeden trup wciąż żył i próbował złapać mnie za nogę, ale wyrwałem się mu. – Jakiś dreszczyk emocji?

Zaskakujący zwrot akcji z Iwoną i Leną. Tym razem narrator nie okazał się wszechwiedzący i nie miał wcześniej żadnych przeczuć nie wiadomo skąd, co wyszło na dobre. Tylko im dalej w las, tym więcej drzew. Pogubiłam się. Dlaczego Rob ot tak dalej współpracował z Leną? Nie oczekiwał wyjaśnień? Ona zabiła ich przywódczynię, kobietę, której chłopak ufał. Z nią uzgodnił udanie się do klasztoru. Oboje byli mózgiem operacji. Dlaczego narratora to zabójstwo nie poruszyło? Zwłaszcza że dowiedział się o pokrewieństwie Leny i Wiksy. Nie zaczął jej podejrzewać o zdradę, szpiegostwo? Nie myślał, że Iwona dusiła ją, bo stanowiła niebezpieczeństwo?
Rob ma zadatki na przywódcę (i już się za niego uważa). Nie ma więc poczucia odpowiedzialności za grupę? Nie chce jej chronić? Ryzykuje… ale dlaczego? Lena ucieka razem z nimi i reszta nie została nawet poinformowana o zabiciu Iwony? Czekam na wyjaśnienia.

Policjanta przyciskała Lenę do stołu, zaciskając palce na jej szyi. Policjantka.

Cały posterunek zaroił się od zombie, które wchodziły do środka przez dziurę w miejscu, gdzie powinny być drzwi. Strąciliśmy go. – Nie rozumiem.


Rozdział 25 – Sekrety (Sasza)
Pewności nie miała, ale słowa Hindusa brzmiały szczerze. A przynajmniej miałam taką nadzieję. – Według Saszy brzmiały szczerze i tyle. Nadzieję mogła mieć, że rzeczywiście były szczere.

Napięcie, które towarzyszyło mi przez całą drogę (,) w końcu minęło, ale nie oznaczało to, że zniknęło całkowicie. – No to nie minęło. Mogło się zmniejszyć.

Spodziewałam się tego, tudzież nie byłam zaskoczona. – Młode dziewczyny się tak nie wypowiadają, Sasza tym bardziej.

Nie obeszło mnie to, że odkryli wniesioną na teren klasztoru broń, ale sam fakt, że przeszukali mój pokój. – To ich zakon, a ona miała tylko dołączyć do ocalałych, a nie się rządzić. O co ma pretensje?

No tak. Skoro Sasza miała przeczucie (nie wiadomo skąd), że zakonnicy coś knują, to musiało się to okazać prawdą.
Czekaj, czekaj. Bracia uważają za barbarzyństwo zabijanie zombie, którym nie wiadomo, co jest, więc poćwiartowali niewinną kobietę? Co tu się dzieje?

Wasze barbarzyńskie metody sprawiają, że na nasz klasztor spanie gniew Pana. Jesteś morderczynią! Spadnie.

Podczas szarpaniny odezwała się rana na mojej nodze, ale na szczęście szwy nie puściły. – Szybko sobie o tym przypomniała.

- Ojcze nasz, któryś jest w niebie – mamrotał gruby mnich, w którym poznałam Ireneusza.
- Zamilcz! – krzyknął ponownie Wacław. – Macie ją znaleźć! Inaczej… – Co to za mnich, który przerywa modlitwę? Wcześniej przedstawiałaś zakonników jak fanatyków. Tak w ogóle to ile ich jest, że żaden z nich nie przeciwstawia się barbarzyństwu? Nie wszyscy znają prawdę? Ci, którzy nie chcieli się podporządkować, skończyli jak Sasza?

W porę udało mi się jednak odsunąć, przez co jego noga trafiła w drewniany stolik. Ten rozpadł się na części. – Co za siłacz!

Pozostaje mi mieć nadzieję, że Rob ogarnie Saszę. Relacja tej dwójki jest całkiem ciekawie rozpisana. Ośmieliłabym się nazwać ją toksyczną. Masz pole do popisu. Chłopak przeszedł przemianę, gdy dziewczyny nie było. Wreszcie nikomu nie musiał się biernie podporządkowywać. Lena uświadomiła mu, jak bardzo pragnął żyć w zgodzie ze sobą, a nie przyjaciółką, w którą ślepo wierzył.

Rozdział 26 – Sojusz (Adam)
Topora choć nie znałem, to wiedziałem od razu, że jest to człowiek zdolny do wielu okrucieństw. Miał to po prostu w sobie. – To znaczy? Co miał w sobie, co przywodziło na myśl okrutnika? Pierwsze zdanie jest strasznie dziwnie skonstruowane. Topora, choć nie znałem, to od razu uważałem za człowieka zdolnego do wielu okrucieństw albo Mimo że nie znałem Topora, to wiedziałem od razu, że był człowiekiem zdolnym do wielu okrucieństw.

Zastanowiłem się nawet, czy przed apokalipsą był normalnym człowiekiem, bo stanowczo mi na takiego nie wyglądał. Jakoś nie mogłem go sobie wyobrazić, jako zwykłego pracownika, czy też ojca rodziny. – Jak wyżej: ale dlaczego? Nie idź na skróty. Nie wrzucaj od razu w narrację, że ktoś jest potworem i wszyscy mają w to wierzyć.

Był on jednym z tych ludzi, w których koniec świata budził dotychczas ukryte instynkty. – Jeżeli również Adam będzie widział człowieka i od razu przygotowywał jego recenzję, to trudno będzie mi wytrzymać z jakimkolwiek narratorem.

Sam Wiksa zaproponował właśnie to miejsce, co zapewne było z jego strony desperacką próbą kontroli wydarzeń. – Co jest desperackiego w wyborze miejsca, które się zna i które jest blisko siedziby? Wiksa chce pokazać, że nie tylko Topór rozdaje karty.

Gówno prawda – syknąłem w myślach. – Jak się syczy w myślach?

To nie był Max. Stanowczo nie on. Jedyne, co łączyło tego mężczyznę z moim bratem były ciemne włosy i podobny wiek. Nic więcej. (...) Oprócz odciętej ręki, jego twarz nosiła ślady pobicia tak dotkliwego, że nie dało się dostrzec jego rysów twarzy. – Brzmi, jakby twarz nosiła ślady odciętej ręki. Creepy. Dlaczego Adam stojący tak daleko jest pewien, że to nie jego brat? Podobny wiek i fryzura robią swoje, rysów podobno nie widać, więc skąd po jednym spojrzeniu chłopak już nie ma wątpliwości co do tożsamości więźnia?

Poczułem ulgę, na wieść o tym, że mój brat żyje i jest z Saszą. Dzięki temu choć trochę przestałem się o nią martwić. – A o brata się nie martwi, skoro takie groźne typki chcą za wszelką cenę dorwać Saszę?

Prawidłowo z resztą. Zresztą.

- Kurwa-a! – krzyknął przerażony Rafał, gdy został przygniecione dwoma ciałami zombie. Przygnieciony.

v- Weź trochę sprzętu (...).

- Zrobisz coś z ty? – zapytałem. Tym.

- Zrób tak, by przeżył – powiedziałem, po czym zwróciłem się do więźnia. – Gdyby wszyscy mówili tak do lekarzy…


Rozdział 27 – Palec na spuście (Rob)
- Nie wiem, jaka była Sasza (,) zanim ją poznałem, ale teraz jest… przystosowana.




Jednak miało się to stać później, niż chciałbym. – Ludzie na ogół nie lubią spoilerów. Myślę, że coś takiego bardziej psuje zabawę, niż intryguje.


Dopiero wtedy przypomniałem sobie o tym, co wydarzyło się między nią, a Iwoną. Zabiła , a ja nie wiedziałem dlaczego. – Szybko! Rob dopiero co uwolnił się od Saszy, a się pcha w kolejną toksyczną relację opartą na tym, że laska robi z niego popychadło.



- Niby wszystkim zarządza opat – Wacław, ale taki z niego przywódca jak ze mnie wróżka Zębuszka. – Skoro zaczynasz wtrącenie myślnikiem, zakończ je nim. Możesz też użyć dwóch przecinków. Małymi literami.


On i jego fanatyczni zakonnicy uważają całą apokalipsę za wole Boską. Wolę.

- Skoro są tacy beznadziejni, to dlaczego nie próbowaliście przejąć władzy? – zapytała Zuza. – Ale oni wszyscy u Ciebie są niewdzięczni. Jakaś grupka sprowadza do klasztoru kolejną bandę, nie pytając zakonników, a tu kolejny plan przejęcia władzy nad tym miejscem, bo rzekomo duchowni nie zapewniają im bezpieczeństwa.

Postanowiłem zaryzykować i zaufać nowo poznanym mężczyzną, tym bardziej, że ci odpowiadali na nasze pytania, nie owijali w bawełnę. Mężczyznom.

- Nie ma łóżek? – zdziwiłem się. – O ile dobrze pamiętam, to w klasztor jest spory. – Wielkość klasztoru o niczym przecież nie świadczy. Miejsce na łóżka nie oznacza, że ma się je skąd wziąć.

Nagle spomiędzy skrzyń wypadła na mnie postać, która od razu uderzyła mnie kolbą swojego karabinu, trafiając w zranione ramie. Ramię.

Otarłem dłonie w spodnie i odebrałem dzieciakowi karabin. Całe szczęście żył. – Cóż za ulga, że karabinowi nic poważnego się nie stało!

Zabijanie było opcją, a nie rozwiązaniem. – Skoro było opcją, mogło też stać się rozwiązaniem. Lepiej: Zabijanie było jedną z opcji, ale nie jedynym rozwiązaniem.

Chociaż nalegałem, to nie Max nie zgodził się na powrót do magazynu z dwóch powodów (...).

Zabili Oksanę, poćwiartowali ją jak cholerne zwierze i nakarmili te potwory! Zwierzę.

Jak poczynań Saszy nie popieram i dziewczyny na ogół nie rozumiem (bo ona chyba sama siebie nie rozumie, samej sobie ciągle przecząc), to przemowa wyszła jej całkiem nieźle. Widać zbliżający się finał części.

- W porządku – powiedziała w końcu. - Mogą zostać, ale będę miała na nich oko. Jedna podejrzana akcja i wylecą oboje. – Zabiła zakonników (których okazało się bardzo, bardzo niewielu) i już o wszystkim decyduje? Zasady jak w watasze.

Okazało się, że w klasztorze jest dostatecznie dużo łóżek, by pomieścić wszystkich, dlatego jeszcze tego samego dnia nastąpiła przeprowadzka do pokoi. – Zupełnie straciłam orientację, ilu ludzi się tam ukrywa. Tak samo w hotelu. Mogłabyś przynajmniej przemycić przybliżoną ilość.

Wszystkim zarządzała Sasza, dzięki czemu zyskiwała sympatię oraz zaufanie ludzi. – Przebywa tam prawie najkrócej z wszystkich.

Zaskoczyło mnie jednak to, że dzieliła go z maleńkim dzieckiem, którym na dodatek się opiekowała. – Dobrze, że wspominasz o małej. Ostatnio non stop opiekowała się nią Oksana. Sasza i Max wyjechały. Kto więc zajmował się dzieckiem, gdy ćwiartowali Oksanę? Zakonnicy nie zdążyli jeszcze sprzedać swojej bajeczki usprawiedliwiającej zniknięcie kobiety, a gdy zaatakowali Oksanę, na pewno miała małą przy sobie. Więc dali komuś innemu w zakonie dziecko, mówiąc, że…?


Rozdział 28 – Słuszne decyzje (Sasza)
Że wspólnymi siłami stworzymy prawdziwy bastion ludzkości, który przetrwa wszystko. – Ktoś tu się czasem nie kreował na twardo stąpającą po ziemi?

- Małe nadwerężenie. Ludzie cały czas pytają, czego ma dotyczyć to zebranie – powiedział wymijająco.  – Takie niespodziewane zebranie, bo przecież nic się nie stało. Tylko Sasza wybiła wszystkich zakonników.

Byłam zbiorem mnóstwa różnych zachowań, uczuć, decyzji i postaw, a razem tworzyłam coś, czego sama nie potrafiłam zrozumieć. – To pokaż to zagubienie. Na razie Sasza wszystkim prawi morały i snuje wielkie wizje, ale potem robi coś zupełnie odwrotnego. Jest zupełnie nieprzewidywalna, tylko w takim stopniu, że to już przestaje być zaletą.

Byłam mu wdzięczna, że nie przyprowadził ze sobą Leny. Mogłam zaakceptować jej obecność w klasztorze, ale nie to, że mogłaby się znaleźć na zebraniu i znać nasze plany. Nie ufałam jej ani trochę. – Co wydarzyło się między dziewczynami? Zachowują się, jakby to było coś o wiele więcej niż szkolne zatargi.

Dziewięcioro ludzi, od których być może zależała przyszłość tego miejsca i jego mieszkańców. Dziewięciu.

Nigdy nie przepadałam za byciem w centrum uwagi, ale w takich sytuacjach zawsze potrafiłam się odnaleźć. – A ciągle się pcha przed szeregi. W tym tkwi problem w kreacji Saszy. Jedno ona robi, a drugie przekazuje nam w narracji ona lub Rob czy Adam.

Zdążyłam zauważyć, że wśród paru mieszkańców klasztoru nie jestem zbyt lubiana. Nie wszyscy pochwalali, a co najważniejsze rozumieli, co zrobiłam z Wacławem i resztą. – Mogłabyś się pokusić chociaż o jedną scenę to obrazującą.

Klasztor obecnie liczy trzydzieści sześć osób, w tym piętnaście kobiet, siedemnastu mężczyzn i czworo dzieci. – Nareszcie. Od razu łatwiej jest sobie wszystko wyobrazić. Szczerze mówiąc, wcześniej myślałam, że do zakonu trafiło co najmniej dwa razy tyle osób. Zobacz, jakie mogą wyniknąć nieporozumienia, bo czytelnik nie siedzi w głowie autora.

Po sprawdzeniu zapasów jedzenia okazało się, że przy obecnych racjach żywności starczy nam na niecałe trzy tygodnie. – Tyle wspominasz o klasztorze (porcjami), ale wciąż nie wiemy, co to za zakon. Może żaden konkretny z istniejących. Wielu zakonników kultywuje pracę, zajmuje się ogrodnictwem. Wcześniej stawiałam więc właśnie, że nie mają na Błoniach tylko zapasów, ale także coś uprawiają. Ostatnio mają problemy z murem, ale przecież przy zakonie jest wiele miejsca (wnioskuję po tych wszystkich rozmowach na powietrzu, spacerach). Nie myślą więc o kolejnej wyprawie do sklepu? Czas szybko płynie w Twoim opowiadaniu. Niedługo wiosna. Nie mogliby czegoś posadzić? Nie mają warunków? Dlaczego?

Wszystko ładnie, pięknie – odezwał się dotychczas milczący Olgierd. – Ale jak mają się uczyć, skoro naboje są na wyczerpaniu?
Złośliwość w jego głosie nie była dla mnie zaskoczeniem. Mężczyzna ten od początku wrogo się do mnie odnosił, a w ostatnich dniach przemieniło się to niemal w nienawiść. Miałam wrażenie, że Olgierd tylko czeka na jakieś moje potknięcie tylko po to, by samemu zająć moje miejsce. – Sasza pozbyła się zakonników i teraz będzie miała pretensje do kolejnych osób, które się do niej nieodpowiednio odnoszą (czego nie pokazują wcześniejsze sceny)? Zamiast tego by skupiła się na tym, co Olgierd mówi, bo ma rację. Wprawdzie potem wyjawia, że zamierzała poruszyć tę kwestię. Tylko nie powinna się cieszyć, że w zakonie jest ktoś, kto logicznie myśli, widzi problemy? Sasza szuka przecież pomocników.

- Chwileczkę – Olgierd wstał z krzesła (,) mierząc mnie wzrokiem. – Kto w ogóle zrobił cię przywódcą? Nie przypominam sobie żadnego głosowania. – Bingo! Nie tylko ktoś się wreszcie odezwał w tej sprawie, ale wyjątkowo nie został wrzucony do worka ludzi bezimiennych, którzy myślą jak jeden mąż.

Dobrze przemyślałaś ten rozdział. Jak wspomniałaś w notce przed treścią (ale w sumie po co to zdradziłaś?), nie pojawiły się zombie. Za to dużo kwestii się wyjaśniło. Dałaś głos kolejnym postaciom.

- Pan Jurek powiedział, że dam sobie radę – odparł cicho, ale pewnie. – W naszej szkole była reprezentacja strzelecka. Byłem najlepszy.
- Naprawdę? Przekonajmy się.
Wzięłam od Filipa strzelbę myśliwską i spojrzałam przez celownik. Szybko odnalazłam włóczącego się u stóp wzgórza zombie. Spokojnie wymierzyłam przez celownik w jego głowę i pociągnęłam za spust. Rozległ się huk, a truposz padł na ziemię. (...) Na pojawienie się drugiego trupa nie trzeba było długo czekać. Pokraczna sylwetka wyłoniła się zza budynków miasta i powłóczystym krokiem podążała w naszą stronę. Filip zdjął zombie szybko. Nawet z daleka widziałam, że pocisk trafił truposza w sam środek czoła. Widząc to (,) zagwizdałam z uznaniem.
- Chyba będę miała dla ciebie zajęcie – powiedziałam (,) ponownie przejmując karabin. Wypatrzyłam przez lornetę kolejnego zombie i już miałam strzelić, gdy zobaczyłam coś, co wytrąciło mnie z równowagi.  – Dopiero co zwrócili uwagę na wyczerpujący się zapas naboi i zaplanowali ryzykowną wyprawę po nowy… a tu takie marnotrawienie?


Epilog 1/3 – Most (Sasza)
Może się okazać, że baza nie upadła i jest pełna mających sporo broni żołnierzy, albo – co gorsza – cywilów. Możemy mieć wtedy spore kłopoty. – Dlaczego cywile są gorsi?

Decyzja, która jeszcze rano wydawała się być tak słuszna, teraz miała w sobie zbyt wiele niepewności. – Niepewność w sobie to miała Sasza.

Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że miałam to szczęście i nie spotkałam nikogo, kto został ugryziony. – Rozumiem, że chodzi Ci o to, że nikt dziewczynie bliski, kogo wcześniej znała, nie przemienił się w zombie, ale niefortunnie to ujęłaś.

Według moich wyliczeń od wybuchu apokalipsy minęło dziesięć dni. – Wuuuut. Dopiero co pisałam, że w opku szybko czas mija. Nieźle mi namieszałaś w głowie.

Dobrze oddałaś reakcję Saszy na zdradę Adama. Nie mogłam jednak w pełni tego poczuć, bo przypomniałam sobie, jak krótko bohaterowie się znają. To dziesięć dni całej akcji opowiadania wydaje mi się niewiarygodne. Wprawdzie mamy trzy perspektywy, więc i trzy rozdziały opisujące wydarzenia dziejące się w tym samym czasie, ale mimo wszystko… Postawiłabym na co najmniej miesiąc. Zbudowane zostały mocne relacje między postaciami. Piszesz o zaufaniu, przywiązaniu. Wszystko musiałoby się dziać naprawdę szybko… zbyt szybko.
Jest i obiecany cliffhanger! Opowiadaniu z pewnością daleko do idealnego, ale potrafisz wciągnąć. Opisałaś zakończenie w taki sposób, że przejął mnie los Saszy. a zdążyłaś pewnie zauważyć, co myślę o tej dziewczynie (po prostu jej nie kupuję, jest zbyt chwiejna, zmienna – hipokryzja na talerzu).


Epilog 2/3 – Arena (Adam)
Coś jest nie tak z formatowaniem tego rozdziału, bo odstępy między wierszami są szersze niż zwykle.

Wiksa jakby dopiero wtedy zorientował się, że przed chwilą został postrzelony. Stracił spory kawałek przedramienia, aż wśród sporej ilości krwi widoczna była pęknięta kość. – Kolejny raz bohater przez jeden postrzał traci kawałki siebie.

Znów mam ale, którego by nie było, gdybyś tak szybko nie pędziła z akcją. Skąd taka lojalność u kolegów Adama? Skoro od początku apokalipsy minęło dziesięć dni, to chłopak musi przebywać w hotelu krótko a tu taki Waldek wiele dla niego ryzykuje. Nie wspominając już o mnożących się wątkach miłosnych (są nieźle poprowadzone, nie przysłaniają głównego wątku, ale zainteresowani nie mieli kiedy się dobrze poznać).


Epilog 3/3 – Baza (Rob)
Sasza ma kompleks męczennika – odparł (,) wyciągając paczkę papierosów i częstując nas. Skorzystali wszyscy, oprócz mnie. – Chce dla wszystkich jak najlepiej, nawet jeżeli ma zgarnąć za to baty. To niezdrowa postawa i na dłuższą metę nie przyniesie nic dobrego. – Ja tu wyczuwam raczej kompleks mesjasza.

Mimo, że znałem ją wiele lat, to dopiero teraz zdałem sobie sprawę (...).

Wszyscy trzej parsknęliśmy śmiechem. Za to właśnie lubiłem Cześka – potrafił rozbawić człowieka w nawet najgorszej sytuacji. – To dosłownie jedyny żart Cześka, który pamiętam. Żartował w ogóle kiedyś czy znów chodzimy na skróty?

Epilogi były krótkie, ale konkretne i jakże bogate w treść! Kłody pod nogi bohaterów rzucone, zaczyna się prawdziwa zabawa.


Midquel – Działania (Radek)
Witam wszystkich po dłuższej przerwie w nowej części The Last Days, zatytułowanej – Niezłomni! – Byłam przekonana, że to tytuł całej serii, skoro widnieje na nagłówku i jest zapisany największą czcionką, a dopiero pod nim widnieje o wiele mniejsze The Last Days. Dlaczego nie odwrotnie? Jak nazywała się pierwsza część? Bo rozumiem, że The Last Days odnosi się do całości? Dopiero teraz rzuciło mi się w oczy (albo raczej przypomniało), że w kolumnie widnieje Tom 2. Niezłomni. Nagłówek jest mylący.

Od razu uprzedzam – sporo trupów, sporo nowych postaci, sporo strzelanin i sporo nowych zagrożeń. – Jeszcze więcej? Ja już błądzę i pamiętam tylko tych, którzy odeszli w ciekawy sposób lub różnią się od reszty, jak na przykład nasz szalony biolog.

Zaczyna się, szczerze mówiąc, nieciekawie. Dlaczego? Bo przede wszystkim sztucznie. Opowiadanie nie jest pisane w formie pamiętnika, więc zupełnie nielogicznie prezentuje się: dzień jak co dzień, Radek wchodzi do domu i relacjonuje swoje losy od rozpoczęcia apokalipsy.
Cieszę się, że będziemy mieć okazję zobaczyć od zewnątrz, jak funkcjonuje grupa Topora. Niewątpliwie minusem narracji prowadzonej z kilku perspektyw jest to, że każdy z bohaterów wypowiada się niemal identycznie, co odbiera realizm, ale z pewnością znajdą się i pozytywy takiego rozwiązania.

Nie znikał on jednak całkowicie. Choć minęło już kilka dni, to wciąż przeżywałem śmierć mojej narzeczonej. Słyszałem jej łkanie oraz czułem drżenie jej ciała w moich ramionach. I nijak nie mogłem się tego pozbyć. Nie sądziłem też, że kiedykolwiek mi się to uda. – Myślałam, że po napisaniu trzydziestu rozdziałów chociaż bez ekspozycji wprowadzisz kluczową postać. Jednak nic się nie zmienia: opowiadanie byłoby krótsze o połowę, gdyby powycinać tłumaczenia jak krowie na rowie.

Obiecałem jej, że przeżyję – pomyślałem z rozżaleniem, odruchowo dotykając złotej obrączki na palcu. – Podobno stracił narzeczoną. Już miał kupione obrączki i swoją założył?

Zupełnie niepotrzebnie wtrąciłaś na początku wątek Klaudii (rozumiem, dramatyczne wejście, uzasadnienie alkoholizmu, zmartwiona Libra), skoro zdecydowałaś się wpleść we wpis retrospekcję ze wspomnianych wydarzeń. Myślę, że na razie w zupełności by ona wystarczyła. Oszczędna, ale intrygująca. Nie zawsze najlepsze jest mocne wejście. Subtelność także ma swoje zalety.

Ginęło ich przy tym co raz więcej. Coraz.


Rozdział 1 – Sama (Sasza)
Zaczerpnęłam powietrza w płuca, od razu zanosząc się kaszlem. – Wystarczy bez tego.

Leżałam na brzegu, gdzie woda była płytka. – Jak to przy brzegu.

Ożywieniec musiał przemienić się nie dawno, bo jego twarz nie nosiła jeszcze oznak rozkładu. Jasne włosy nie wypadły (...). Niedawno. Od kiedy po przemianie zombie jeszcze się rozkładają?

Po przebraniu się przetrząsnęłam kieszenie moich nowych ubrań. – Dlaczego oszczędziłaś nam opisu walki?

(...) było tak nęcący, że nie mogłam się powstrzymać. Nęcące.

Teraz, chcąc nie chcąc, zyskałam zwierzęcego towarzysza. – Ale miała wybór i podjęła decyzję, że dokarmi psa i tak dalej.

Po jakimś czasie w końcu zobaczyłam to, czego tak bardzo chciała. Chciałam.

Furtka, która otaczała dwa złączone ze sobą domy, wydała przeciągły, piszczący dźwięk, a zaraz po nim rozległo się warczenie zarówno Znajdy, jak i zombie. – Jesteś pewna, że o to chodziło? Jak furtka miała otaczać domy?

Na drugiej połowie łóżka wpół leżał Adam. Półleżał.

Dotychczas nie myślałam o ludziach, których życie odebrałam. Lepiej: którym odbierałam życie. Nieprawda. Już nieraz pogrążała się w wyrzutach sumienia (nie wiadomo dlaczego, skoro chwilę później znowu nikim się nie przejmowała, i tak w kółko).

Nadzieja. – Właśnie. Kto zajmuje się małą?

Pies wyglądał na gotowego w każdej chwili zacząć szczekać, a gdyby tak się stało, bylibyśmy zgubieni. – Nie mogła zostawić go w samochodzie (w końcu i tak słabo nadawał się do obrony)? Za wszelką cenę planowała do niego wrócić i odjechać, a tak tylko zmniejszyła swoje szanse, zabrawszy czworonoga.

Wrzuciłam do plastikowej siatki kilka takich opakowań, przy okazji zabierając też środki przeciwgorączkowe i leki odkrztuszające. – Skoro już cudem znalazła się w aptece (wygrana na loterii!), nie mogła poszukać też innych leków, bandaży i tym podobnych? Leki odkrztuszające priorytetem podczas apokalipsy?

Uległy pies, który wcześniej przymilał się do Saszy, lizał, dał się wsadzić do samochodu i tak dalej, zachowuje się, jakby chciał odgryźć nos obcemu mężczyźnie? Zwłaszcza że ten nic mu nie zrobił. Zwierzęta wyczuwają nastawienie, bronią się, ale tu wszystko wydarzyło się zbyt szybko, jakby Sasza i Znajda już byli kompanami walczącymi po jednej stronie, czytającymi sobie w myślach, a dziewczyna nawet nie podała zwierzakowi polecenia, a ten już zaatakował przeciwnika jak rasowy obrońca.
Sasza co pięć minut zmienia nastawienie do nieznajomych. Rozumiem, że nie lęka się staruszka z małą dziewczynką. Jednak wydawało mi się, że wcześniej, gdy szukała sprzymierzeńców, kierowała się także ich przydatnością.Tu zadecydował kamper i wysokie prawdopodobieństwo posiadania zapasów? Niby dziewczyna się waha, jakoś usprawiedliwia decyzję, mówi o zaufaniu… ale skoro już kreujesz Saszę na rozchwianą emocjonalnie, trzymaj się tego. Może wyjść całkiem nieźle.


Rozdział 2 – Znaleźć w sobie siłę (Rob)
Zaczynasz nową część. Masz prawo mieć problem z płynnością, ale streszczanie poprzednich wydarzeń nie jest dobrym pomysłem. Wyszło nienaturalnie. Roba tłuką na kwaśne jabłko, a on się rozwodzi nad wyglądem oprawców i ich pseudonimami.

Czasem, trzeba wybrać mniejsze zło. – Nie do końca pasuje do kontekstu. Rob w końcu nie wybiera drogi, która skrzywdzi mniej osób, tylko decyduje się na uratowanie ludzi z klasztoru kosztem swoim i kilku towarzyszy. Taki obrót spraw rzeczywiście zmniejsza ilość przykrych skutków, ale myślę, że ten fragment lepiej zakończyłoby powiedzenie o poświęceniu, wyższym dobru.

Zaskoczony poderwałem się na krześle, lecz wciąż byłem do niego przywiązany. Tyle, że tym razem nie ja jeden. – Brzmi, jakby wszyscy byli przywiązani do tego samego krzesła.

Wiedziałem, w co grał Tank. Byłem ostatni, bo chciał (,) żebym widział, jak torturuje moich kompanów. To miało mnie złamać i zmusić do mówienia. – Dlaczego akurat Rob? Tank wiedział o jego przywództwie?

Brawo za reaserch. Nie licząc tego przypadku z uchem, wszystkie tortury mają ręce i nogi. Sposoby przekonywania więźniów są interesujące, ale nieprzekombinowane.

- Co się stało? – zapytał Tank z udawanym przejęciem. – Jesteś trochę przybity. – Dobre!

Postacie, które wykreowałaś czasami wydają się niespójne, ale przynajmniej śmiało mogę je nazwać dynamicznymi. Apokalipsa nie spływa po nikim jak po kaczce. Każdy wybór ma konsekwencje, wydarzenia odciskają piętno.

Prawie rzuciłem się na konserwy, zabierając ich całe naręcze i nie przejmując się nawet znalezieniem widelca. Pochłonąłem cztery puszki (,) siedząc na podłodze i myśląc. – Taki przyszłościowy przywódca?

W apteczce znalazłem bandaże oraz opatrunki, którymi wymieniłem podarowaną od Rokity chustkę. Wypełniłem?

Mówi się, że po obudzeniu się wszystkie strachy o obawy stają się mniejsze. I?

Początek był nieciekawy, ale poszłaś w dobrym kierunku. Wielka szkoda, że kawał dobrego tekstu psują dziwnie rozsiane przecinki, powtórzenia, zjedzone ogonki, błędy ortograficzne i, co najgorsze, ekspozycja.


Rozdział 3 – Jeszcze nie dziś (Adam)
Sam uderzyłem truposza lewą ręką, a prawą, gdzie ściskałem nóż, zadałem mu cios z podgardle. W której. W. Dlaczego nie zabrali mu noża? Bo skróciłoby to zabawę na arenie? Skoro widzieli, jak Adam dobrze sobie radzi z bronią białą, po coryzykowali?

Wyciągnąłem ukryty w bucie pistolet, odbezpieczyłem go i strzeliłem w kierunku najbliższych ożywieńców. – Czy Wiksa to idiota, że go nie przeszukał? Nóż dało się jeszcze jakoś wytłumaczyć. Na początku kolejnej części, której między innymi Adam jest narratorem, nie mógł on umrzeć na głupiej arenie, ale dlaczego został uratowany w tak idiotyczny sposób? Zabiłaś potencjał sytuacji. Finał części pierwszej otworzył więcej furtek, niż zamknął, a ja z niecierpliwością oczekiwałam rozwiązania… i dostałam kolejną banalną strzelaninę, których u Ciebie pełno.

Widok broni w mojej ręce wzbudził szok i oburzenie u zgromadzonych na trybunach widzów. Gwizdy i okrzyki niezadowolenia mieszały się z jękami zombie oraz hukami wystrzałów. – Wiksa powinien stracić szacunek ludzi. Przyszli oni obejrzeć ludzi rozrywanych przez zombie, a dostali uzbrojonego kolesia, który panuje nad sytuacją.

Grube łzy spływały po policzkach czerwonych chłopaka. – O wiele lepiej: czerwonych policzkach.

- Spaliliśmy. Zrobiliśmy to razem – uściślił Reszka, łypiąc na przyjaciela, po czym zwrócił się do mnie. – To było chore miejsce z chorymi ludźmi. Gniazdo skurwysyństwa i degeneracji. Wiksa… – Ci wszyscy ludzie z hotelu spłonęli razem z budynkiem?

Pacjętka będzie żyła (...). Pacjentka.

Nie mogę nie dodać swoich trzech groszy do dyskusji w komentarzu. Adam byłby dobrym przywódcą? Ma wprawdzie, w przeciwieństwie do pozostałych, żelazne zasady i kręgosłup moralny, ale podchodzi do spraw emocjonalnie, kieruje się uczuciami. Nie twierdzę, że podejmuje złe decyzje, kompletnie oszalał przez miłostki, ale dowództwa z pewnością bym mu nie powierzyła. Chłopak ma jednak gadane. Przemowy (takie jak ta z końca rozdziału) mogą mu pomóc zjednać sobie ludzi.


Rozdział 4 – Człowiek bez wiary (Radek)
Czy ja bronię wam się rozwijać? – Z Toporem będzie ciekawie. Jak pomysł dodania nowego narratora wciąż mnie nie zachwyca, tak wątek z nową grupą coraz bardziej intryguje. Posterunek, hotel, klasztor, teraz schron Topora – każda społeczność funkcjonuje trochę inaczej. Na swój sposób radzi sobie z apokalipsą, ma taki a nie inny stosunek do innych ugrupowań. Nie tworzysz typowych przeciwników, których można by było tylko potępiać. Mamy wprawdzie podręcznikowych antagonistów (jak np. Wiksa), ale okrutni przywódcy o niczym nie przesądzają. Nikt nie jest czarny ani biały. Rozdział sprawił, że znów muszę Cię pochwalić za nietworzenie statycznych bohaterów. Ta historia dorasta, oni też. Wciąż się gubię w czasie. Postacie narzekają na zimę. Czyżbym źle zrozumiała zdanie z poprzedniej części sugerujące, że od początku apokalipsy minęło zaledwie dziesięć dni?
Nie musisz nam podawać na tacy, co mamy sądzić o relacji Radka z ojcem. To, że nazywa go Topór (nawet w myślach, więc nie na złość mężczyźnie), jest samo w sobie bardzo wymowne, nie sądzisz?

Na barykadzie północnej pojawiłem się przed zapadnięciem zmroku (...). – Brak wcięcia akapitowego.

Była przerażona, ale miałem nadzieję, że zachowa trzeźwość myśli. – Mówi się: umysłu.

Odwróciłem się akurat w momencie, gdy Topór i Libra wymieniali ze sobą spojrzenia. Widząc to (,) nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że nie o wszystkim wiedziałem. – O nie, kolejne medium psujące zabawę.

Nadal masz problem z ekspozycją, ale pod koniec było już lepiej. Nie wcisnęłaś na siłę przemyśleń Radka, by podkreślić, co sądził o ojcu. Tylko konkretna sytuacja przywołała wspomnienia. Nie tworzysz postaci z papieru i banalnych relacji (choć te są trochę schematyczne), ale wciąż wykorzystujesz narratora zamiast pozwolić mówić scenom. Mimo błędów i chodzenia na skróty, oceniłabym pozytywnie Twoją umiejętność kreowania bohaterów… tylko że mnożą się jak grzyby po deszczu. Czy naprawdę potrzebujesz tylu postaci? Ja już niemal nikogo nie pamiętam. Ktosiek się przedstawia, coś tam zrobi i już w kolejnym rozdziale ginie w tłumie kilkunastu imion. Trudno więc się przejąć czyjąś śmiercią. Czytelnik nie siedzi w Twojej głowie. Może mieć problem z przyswajaniem zbyt wielu informacji.


Rozdział 5 – Wśród swoich (Sasza)
Żałuję, że nie miałam okazji bliżej przyjrzeć się poznaniu Saszy i Mateusza. Przeskok czasowy, na który się zdecydowałaś, nie był wprawdzie duży, ale pozbawił czytelnika możliwości obserwowania początku kolejnej ważnej relacji w opowiadaniu. Wielka szkoda, że oszczędziłaś nam dobrej rozmowy o tym, dlaczego dziewczyna ma zostać w kamperze. Pokazałaś Saszę wskakującą do niego, a w następnym rozdziale już nieźle zaklimatyzowaną, zaznajomioną z nowymi towarzyszami podróży.

Trzymając się szafek kuchennych – noga wciąż jeszcze mi dokuczała (...). – Czo ta noga? Zmień kolejność, przed tym wtrąceniem dodaj to o przechodzeniu do innej części kampera.

Masz okazję pokazać Saszę od ludzkiej strony. Zaczęliśmy od nieprzyjemnego, delikatnie mówiąc, zdarzenia z Dominiką. Za to teraz nasza narratorka ujawnia sympatię do zwierząt (jak to wiele świadczy o człowieku, że ten dzieli się zapasami z czworonogiem) i dzieci (już wcześniej coś świtało z Małą, ale była też ona dla Saszy niezwykle irytująca).

Wciąż kaszlałam, ale oddychało mi się lepiej i nie miałam już prawie gorączki. – Od początku rozdziału nawet jej się nie zakaszlało. W ogóle wydawała się zdrowa jak ryba, jakby choroba z poprzedniego postu odeszła w niepamięć.

Zerknęłam na niego i zobaczyłam, jak ciągnie się za prawe ucho. Robił tak, gdy się denerwował. – Wciąż popełniasz te same błędy. Mateusz ma nawyk? To niech tak robi. Sasza i czytelnik mogliby razem wnioskować.

Przejechaliśmy jeszcze kilka metrów, aż znaleźliśmy się na środku kondygnacji, pod którą płynęła Odra. – Czy nie mieli trzymać się jak najdalej od tej rzeki?

Jaśniało, chodź słońca jeszcze nie było. Choć. Och, dlaczego kawał niezłej historii psują takie głupoty.

Żeby uratować siebie i Hanię, musiałem robić rzeczy, z których nie jestem dumny i ich żałuję (...). Których.

Spojrzałam na Odrę, zagryzając policzek. Czasem robiłam to zbyt mocno i potem czułam w ustach smak krwi. – Mogłaby chociaż raz tak zrobić, co? Albo pomyśleć, żeby tego nie robić, bo znów będzie ją bolało.

Nadią miała się zająć Łucja, a mnie nie było dość długo – nie wiedziałam, czy nie zostałam uznana za martwą. – Co by to zmieniło w kwestii opieki nad małą?

Im bliżej trupa byłam, tym wyraźniej go widziałam. – Takie trochę logiczne.
Podoba mi się stopniowa zmiana Saszy. Nie ma żadnego puf i wielkiej metamorfozy, tylko możemy obserwować powolny proces. Scena z halucynacjami i Adamem? Bardzo dobra i, przede wszystkim, jakże wymowna.

Filary wiaduktu pokryte były mnóstwem amatorskich graffiti, które zawsze mnie drażniły, a wokół walały się puste butelki po najróżniejszych alkoholach. Stała tam nawet rozwalająca się kanapa i kilka krzeseł. Od razu widać było, że to miejsce kiedyś okupowane było przez młodocianych buntowników. – Dlaczego młodocianych? Graffiti przywołuje tylko wyobrażenie żula przed trzydziestką?

Szerocy w barkach, o twarzach rasowych morderców lub sadystów, wszyscy uzbrojeni i niewątpliwie groźni – nie miałam więc pojęcia, dlaczego w ich imieniu przemawiał szczupły chłopaczek bardziej nadający się na bankiety, niż do więziennych murów. – Czyli jakich? Co do ostatniej uwagi, grupa na razie przejawiła chęć nawiązania dyplomatycznych stosunków a nie mordobicia. Nie była tylko zachwycona, że Mateusz i Sasza od razu chwycili za broń – zrozumiałe. Potem dziewczyna pyta, czy w razie oporów skończą jak wisielec. Dlaczego wcześniej tego nie powiązała, nie przestraszyła się? Strach, skojarzenia z więzieniem byłyby o wiele bardziej naturalne.

Ten upadł na podłogę, tuż obok kałuży krwi. – A ta skąd? Co mnie ominęło? Z kampera dochodziło jakieś warczenie, zakrwawionego mężczyznę wykopano ze środka. Ale co mu się stało? Znajda wkroczył do akcji?

Dziewczynka była przerażona i mocno obejmowała zakrwawionego Znajdę. Pies miał cały czerwony pysk, który co chwilę oblizywał. – Czyli tak. Ale skąd aż kałuża krwi? I dlaczego psina zachowuje się jak szkolona? Do naszych ludzi się łasi, przymila, a jak pojawia się wrogi osiłek, w Znajdzie budzi się pitbull?

Zabijaj, lub giń – pomyślałam. Te słowa po raz pierwszy zabrzmiały dla mnie jak dodatkowe obciążenie. – Dziewczyna ciągle się nimi kieruje. Odkąd zaczęła się przemiana Saszy, ma ona także wyrzuty sumienia, myśli o ofiarach, czy mogła zrobić co innego, podejmuje uważniej decyzje, zabija innych tylko w ostateczności, a potem i tak jej ciężko na sercu.


Rozdział 6 – Pod ostrzałem (Rob)
W tym samym momencie wyciągnąłem nóż i wbiłem go w tłuste gardło faceta, zasłaniając mu usta dłonią i tym samym tłumiąc jego krzyk. Przekręciłem ostrze, kierując je jeszcze bardziej ku górze, prawdopodobnie uszkadzając przy tym mózg. Mężczyzna padł martwy. – Trochę się z tym mózgiem zagalopowałaś.

Okazał się nim być mocno pokiereszowany truposz, który był dość szybki, jak na swój stan. – Od kiedy rany mają wpływ na sprawność zombie?

Nie wiedzieć czemu, ich widok podsunął mi myśl o moich braciach. Młodszy z chłopców był nawet w wieku mojego najmłodszego brata, a drugi przypominał posturą Dominika. – Chyba jednak znamy przyczynę, prawda?

Kule rozerwały im piersi i ostatecznie zabiły. – No co Ty nie powiesz?

Wyjrzałem zza skrzyń i zobaczyłem Tanka, trzymającego przy głowie Maxa pistolet. Użył go jako żywej tarczy. – Biedna broń. Pilnuj podmiotów.

Czesiek, gdzie jesteś? Odpowiedzią był zombie, który znalazł się nagle w środku. Truposz zaraz padł od kuli z broni żołnierza, a on sam zginął zastrzelony przez mojego kompana. – Zombie został zastrzelony przez Cześka?

Teoretycznie dużo się dzieje, ale wciąż brakuje dynamiki. Giną postacie, których imiona ledwo można spamiętać. Rob pozbywa się zombiaka za zombiakiem, jakby to była bułka z masłem. Chłopakowi ciągle coś grozi, z jakiegoś powodu staje się celem dla każdego z antagonistów, jednak i tak Rob zawsze cudem wychodzi z opresji.


Nagle Max wykorzystał chwilę zwątpienia mężczyzny, złapał go za dłoń, w której trzymał pistolet i wytrącił mu z ręki. Go. Bo chodzi o pistolet, prawda? Nikt nikomu nie wytrąca dłoni z ręki?!


Każdy walczył z każdym. – No nie, bo były strony.


Rozdział 7 – Egoista (Adam)
Zwierze było martwe. Zwierzę.

Na środku stały dwie kanapy, ustawione do siebie pod kątem (...) – Zawsze będą ustawione pod jakimś kątem. Chodziło Ci o kąt prosty?

Pokój, do którego weszli, był zaciemnionym pomieszczeniem bez żadnych innych mebli, niż łóżka. Prócz.

Nic nie zapowiadało, by między Adamem a Darią mogło dojść do czegoś więcej, więc mogę o rozdziale powiedzieć wiele złego, ale nie to, że nie był zaskakujący czy przełomowy. Sama scena wypadła naprawdę w porządku, ale późniejsze wyrzuty sumienia, które rzekomo tak usilnie zaczynały dokuczać Adamowi, dosłownie były rzucane w twarz czytelnikowi. Wypadło sztucznie i, no cóż, pseudodramatycznie. Rozumiem intencję, chęć zachowania charakteru chłopaka, bo apokalipsa nie oznacza, że trzeba mu amputować honor, ale zupełnie nie wyszło. Zamiast mnie poruszyć, tylko zdekoncentrowałaś. Zupełnie nie potrafiłam wczuć się w sytuację, gdy Adam myślał trzeźwo, zdradzając przyjaciela, miał wybór, a już wielce sobą gardził. Nawet nie próbował przestać, żadnego: usiłowałem odepchnąć od siebie dziewczynę, ale nie byłem w stanie nad sobą zapanować. Od razu przeszedł do biadolenia, jakby wszystko było stracone. Obrzydzenie do siebie mogłaś pokazać sceną. Chłopak by ochłonął, zobaczył Waldka i naprawdę źle się ze sobą poczuł. Potem Adam by unikał przyjaciela albo był dla niego milszy niż zwykle, jakby chciał odkupić winy. Nie byłoby lepiej?

Odgarnąłem z czoła przydługą już grzywkę. Już dawno powinienem był pójść do fryzjera, ale zawsze było mi to nie po drodze. – Do jakiego fryzjera? Dać się komuś obciąć albo samemu pobawić się nożyczkami.

Musiałem – powiedziałem sobie, czując przerażony moim czynem wzrok Reszki. – Wzrok był przerażony czy Reszka?


Rozdział 8 – Stare i nowe rany (Sasza)
Teraz ważne jest, Saszo, być kontrolowała jego oddech – powiedziała do mnie. Byś.

- Muszę znaleźć kulę – powiedziała, biorąc do ręki narzędzie wyglądające na szczypce. – Szczypce to szczypce. Nie komplikujmy.

–Przemyśleć to wszystko. – Brak spacji przed pierwszym słowem.

- Dziękuję. To, co zrobiłaś (...) było… Dziękuję – powiedziałam, nie mogąc nawet znaleźć odpowiednich słów, które wyraziłby moją wdzięczność. – Widzimy.

Niby Maks otarł się o śmierć, ale znów bohaterom dopisało wręcz nieprawdopodobne szczęście: spotkali lekarza. Cieszę się, że sytuacja skłoniła Saszę do refleksji, lecz wciąż zagrożenie nie było dobrze wyczuwalne. Nie wątpiłam, że chłopak przeżyje.

Miło, że powróciłaś do azylów, które miało stworzyć państwo.

Spojrzałam na niebo, na którym znajdował się idealnie okrągły księżyc. Nigdy nie spałam podczas pełni. Nie miałam pojęcia, skąd to wynikało, ale od zawsze tak miałam. Księżyc wielką literą, gdyż masz na myśli ten konkretny – ziemski – a nie ogólnie naturalnego satelitę. Sasza wypowiada się, jakby to było coś niezwykłego, a przecież nawet naukowcy potwierdzają zależność między fazami Księżyca a jakością snu (np. to, że w trakcie pełni zasypiamy średnio o 5 minut później), mimo że nie do końca potrafią wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje.

Jeden z pocisków wbił się nawet tuż obok mojej głowy. Przeczołgałam się do Jurka i zakryłam się nim. Kilka kul trafiło go w tors. Wyciągnęłam pistolet i odbezpieczyłam go. – O tym właśnie mówię. Jurek stoi z Saszą i on dostaje wiele razy w tułów, w głowę, a dziewczyny nawet nic nie drasnęło.

Był bliki płaczu. Bliski.

Reszta drogi minęła nam spokojnie i dotarliśmy do klasztoru jeszcze kila godzin przed zachodem słońca. Kilka.

Sasza przywitała się z Nadią, jakby naprawdę się na nią stęskniła. Potem dziewczynę niezwykle rozczulił fakt, że to w jej pokoju umieszczono dziecięce łóżko. Dlaczego więc ani razu, gdy była poza klasztorem, nie myślała o tym, kto zajmował się małą, jak ta się czuła, czy zapewnili jej bezpieczeństwo?

Kolejna osoba swoimi opiniami rzucała mi kłody pod nogi. – Sasza kiedyś zrozumie, że ludzie mogą mieć inne zdanie niż ona? Nie żyją przecież, by robić jej na złość. Po to powstała rada w klasztorze, by podejmowano decyzje wspólnie, a na razie i tak zdanie dziewczyny, z jakiegoś powodu, jest decydujące.

Nadeszła wiekopomna chwila. Mamy trzech narratorów w jednym miejscu. Kto wie, co z tego wyniknie?


Rozdział 9 – Nie jestem zdrajcą (Adam)
- Nie mogą tu wejść – powiedział, zerkając na mnie nieufnie. – Zuza jest jedną z nas, ale reszta… – Dopiero co ustalili, że w klasztorze znajdzie się miejsce dla każdego szukającego schronienia. Dlaczego Rob nie chce wpuścić tych ludzi? Zwłaszcza że Sasza zna ich przywódcę? Edit: później co nieco się wyjaśnia, ale wciąż nie sądzę, by decyzja była logiczna.

Była jakby dojrzalsza i często dopadała mnie myśl, że siedząca przede mną kobieta nie ma nic wspólnego z dziewczyną, z którą siedziałem w wypełnionym śmieciami kontenerze kilkanaście dni temu. – Już zupełnie się pogubiłam w czasie.

- Postaram się zrobić wszystko, byście tu zostali, Adamie. Ale pamiętaj, że to duży kredyt zaufania dla ciebie i twoich ludzi. Nie chcę potem żałować.
- Nie będziesz – zapewniłem ją.
Wtedy jeszcze dałbym za to głowę. – Nie intrygujesz, tylko pozbawiasz opowiadanie elementu zaskoczenia.

Minęły ponad trzy tygodnie (,) odkąd staliśmy się członkami tej społeczności i od tego momentu ani razu nie postawiłem stopy na zewnątrz. – Przeskok czasowy uniemożliwił nam obserwowanie naszej piątki dostosowującej się do nowych reguł i próbującej się zaaklimatyzować.

Nic do niego nie miałem, ale czasem przyłapywałem go na tym, że przygląda się poszczególnym osobą, jakby w myślach analizował ich zachowanie. Pomijając fakt, że było to dziwne, w pewien sposób mnie niepokoiło. Osobom. Adaś, robisz dokładnie to samo w tej chwili.

Relacja Saszy i moja była bliżej nieokreślona. Nie ukrywałem, że chciałbym kontynuować to, co było między nami jeszcze przed tym, gdy zostałem zmuszony dołączyć do grupy Wiksy, ale nie byłem pewien jej zdania. – W żaden sposób jej tego nie zasugerował. Nie mówię, że od razu miał się na Saszę rzucić, ale nie zrobił kompletnie nic w tym kierunku. Rozmawiał z dziewczyną tylko na tematy zawodowe. Pilnuj podmiotów, bo Adam coś zbytnio interesuje się zdaniem wrogich typków na temat jego romansu.

Nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą na takie tematy, chociaż starałem się jej przekazać chociaż aluzje. – Jakie aluzje? Poza kadrem? Psujesz wszystko streszczeniem. Chcę żywą relację, a nie sprawozdanie.

- To trochę jazda w ciemno – stwierdziła Libra. – Jedziemy, ale nie mamy pewności, czy sklep nie został już doszczętnie ograbiony. Tak samo stacja. – A czegokolwiek mogą być pewni? Mają inne wyjście niż mieć nadzieję i próbować?

Rozglądnąłem się wokół, patrząc po twarzach zgromadzonych. – Nie zwracałam na to wcześniej uwagi, bo mamy młodego narratora i tak dalej, ale zaczynasz nagminnie używać tego słowa. Co jest nie tak z rozejrzeć? A skoro już się rozglądał, to dość oczywiste, że dookoła.

Nie wiedziałem, czy odzyskałem zaufanie Saszy i nie chciałem spieprzyć tej delikatnej relacji, która nas łączyła. – Oto jak zepsuć klimat romantycznej sceny.

Wpływ chwili, jakieś skojarzenie i w jednym akapicie podajesz nam sucho informację o aseksualności Maksa? Tylko na tyle zasłużyliśmy?


Rozdział 10 – Druga strona (Radek)
Ostatni rozdział zawierał przeskok czasowy, a ja nie chciałam mieszać, cofając się tylko po to, by opisać drogę Radka i Libry z Krosna do klasztoru. Ani nie byłoby to ciekawe, ani potrzebne, dlatego jego historię zaczynamy od dość mocnych elementów. – Mieszasz. Mam zgadywać, jak długi był przeskok czasowy? Oby tym razem wynikało to z tekstu.

Minęły trzy tygodnie (,) w ciągu których zdążyłem poznać klasztor, jego mieszkańców oraz panujące tam zasady. – Czyli tradycyjnie omija nas najciekawsze.

Zawsze byłem dobrym obserwatorem i dzięki temu szybko pojąłem politykę tego obozu. – Nie mów, pokazuj.

Skoro zdecydowałaś się na przeskok czasowy, dlaczego Radek ni z gruchy, ni z pietruchy cofa się do pierwszego dnia w klasztorze? Nawet nie oznaczyłaś retrospekcji, nie zbudowałaś sceny, która by ją usprawiedliwiała.

Naszym przewodnikiem została rudowłosa, która zaprowadziła nas do białego budynku, znajdującego się obok kościoła. – Mieszasz mi w głowie. Tu jeszcze rozumiem posługiwanie się kolorem włosów, bo Radek jest nowy, ale masz przecież dwie rudowłose kobiety. O którą chodzi? Nie pierwszy raz mam taki problem.

Początkowe obawy, niepewność i dystans, jaki zachowywaliśmy wobec mieszkańców tego obozu znikł, gdy lepiej Poznaliśmy „drugą stronę”. Nie okazała się być ona taka, jak rysowali ją „nasi”. Tę. Cudzysłów, kursywa. Dobrze, że jeszcze nie podkreślenie. Subtelności.

Mięśnie ramiom drżały mi z wysiłku i oczekiwałem jutrzejszych zakwasów, ale poczucie dobrze wykonanej roboty wynagradzało mi to wszystko. Ramion.

Sasza jest tak samo głupia jak reszta kobiet i w ogóle nie wiem, co robi w Radzie. Na tym miejscu powinien być ktoś odpowiedzialny i kto wie, jak rządzić.
- Ktoś taki jak ty?
- Właśnie – powiedział dumnie mężczyzna. – Ale Olgierd jest członkiem Rady. Chodzi więc o konkretną funkcję niepisanego przewodniczącego, którym można nazwać Saszę?

Zaskoczony spojrzałem na Saszę, czując ścisk w gardle. Od razu pomyślałem o tym, że zostałem odkryty. A nie chciałem tego. Szpiegowanie klasztoru porzuciłem już dawno i nie miałem zamiaru wracać do Krosna. – Poważnie? Taka ważna informacja w jednym zdaniu? Jeszcze przekazana od niechcenia niczym: ano tak, ja już przecież nie chcę ich szpiegować. Przeskok czasowy wszystko zepsuł. Nie mogliśmy obserwować wahań Radka. Musiał zastanawiać się, co robić, omawiać za i przeciw, może konsultować z Librą.

Radek niby się boi, że Sasza odkryła jego niedoszłe plany, ale jakoś tego nie okazuje. Chociażby nie drży, nie uginają się pod nim kolana, gdy idzie do gabinetu Rady jak na ścięcie. Gdy okazuje się, że chodzi o coś zupełnie innego, dostajemy jedynie: Ulga, jaką poczułem, była chyba aż zanadto widoczna, bo Sasza zmarszczyła brwi, a Max patrzył na mnie podejrzliwie. Wszystko działo się tak szybko, że i ja nie zdążyłam poczuć strachu, że się wyda i Rob oraz Libra będą musieli słono zapłacić.

Wzięliśmy dwa samochody, by mieć więcej miejsca na zapakowanie ewentualnej żywności oraz potrzebnych rzeczy. – Nie musisz ciągle prowadzić czytelnika za rączkę.

Poczekałem, aż grupa pojawi się we wnętrzu sklepu, a gdy to się stało (,) wyprostowałem się i cisnąłem znajdującym się na półce czajnikiem. Ten rozbił się na ścianie przy wejściu, zwracając tym samym uwagę całej grupy. – To z czego był zrobiony ten czajnik? Z porcelany?

Ostatni żyjący mężczyzna pokręcił głową, a zaraz pokiwał i znowu pokręcił. Był w szoku. Jarek dopadł do niego i chwycił go za gardło. Dość duża dłoń mężczyzny była w stanie zgnieść grdykę faceta.
- Lepiej się módl, żeby ona przeżyła – syknął mu prosto w twarz. – Inaczej sam, osobiście, cię zabiję. – Można się pogubić, kto co mówi.


Rozdział 11 – Gotowi na to (Sasza)
Rozdział drugi i ważny, choć mogłoby się wydawać inaczej. Długi?

Długo musiałam go uczyć, jak ma zachowywać się na polowaniach i przynosiło to oczekiwane skutki. – Długo? Są w klasztorze nieco ponad trzy tygodnie, jeśli dobrze myślę. Szkolenie psa na pewno nie było priorytetem, więc nie rozpoczęło się od razu. Robisz ze Znajdy superpsa. Atakuje, kogo powinien, do dzieci się łasi, teraz jeszcze pomaga na polowaniach, jakby był psem myśliwskim.

- Wypraszam sobie! – oburzył się Edward i sięgnął do kieszeni kurtki po krótkofalówkę. – A krótkofalówki skąd? Kolejny łut szczęścia przy wypadzie?

Już drugi raz tego dnia czerwień zabarwiła biel. – To nie brzmi dobrze w stosunku do rozwalonego nosa.

Zupełnie nie rozumiem zachowania nowego, który chciał dołączyć do klasztoru. Mężczyzna zaatakował Saszę, mimo że nie miał broni, więc go związali i zabrali do zakonu, twierdząc, że to kolejny taki przypadek. Potem nieznajomy zaczął uciekać, więc już w ogóle nie rozumiem, po co się tam pałętał wcześniej (nie przypadkiem, skoro bawił się w ataki przywódcy) i przystawiał do Saszy. Najdziwniejsze, że ani ona, ani Edward nie uważają zachowania nowego za głupie. Edit: okazuje się, że Rafał uciekł z bazy wojskowej w Żaganiu i zachowuje się, jakby szukał schronienia. Dlaczego więc na dzień dobry próbował rozwalić Saszy głowę?

- Możemy to zrobić – powiedziałam spokojnie. – Najpierw jednak zabierzemy cię do naszego obozu. Potem zdecydujesz, co zrobisz. W porządku? – Co dzieje się z Saszą? To celowe, że dziewczyna coraz bardziej mięknie? Facet ma jakieś mordercze zamiary (mimo braku przygotowania i średnich predyspozycji) a gdy mu się nie udaje, chce uciec, a Sasza uspokaja go jak zagubionego chłopaczka, któremu trzeba pomóc.

Nie bój się rzucać kłód pod nogi bohaterów. Tylko nie baw się w jakieś tam niby przeszkody, które łatwo pokonać i o których potem już nikt nie pamięta. Akcja z jeleniem jest bardzo dobrym początkiem. Coś nowego, realistycznego. Aż poczułam frustrację Saszy. To dopiero był pech, nie to co pułapki i rany, z którymi bohaterowie radzą sobie bardziej niż dobrze (za każdym razem!).

Nie szanował i nie słuchał nikogo, był chamski, leniwy i zdawał się robić wszystko, by wszystkich do siebie zniechęcić. Jego ciągłe sprawki doprowadzały do tego, że zaczynałam się poważnie zastanawiać nad wyrzuceniem go z klasztoru, co nikogo jeszcze nie spotkało. – Dopiero co pisałam o łagodności Saszy… W zakonie dzieją się dziwne rzeczy, trafiają tam różni ludzie i niejednego podejrzewa się o zdradę, szpiegostwo, konszachty z Toporem, Wiksą czy innym draniem, a realne szanse na wyrzucenie ma ktoś z trudnym charakterem (który się ujawnia poza kadrem)?

Przełykając ból (,) odsunęłam się od ściany i stanęłam obok przyjaciela, chwytając go za rękaw bluzy. Dopiero wtedy spojrzał na mnie.
- Już wystarczy – powiedziałam twardo. – Puść go.
Max zacisnął usta i ponownie spojrzał na Siwego. Ten wił się na podłodze, a po czerwonych policzkach spływały mu grube krople łez. Gdy Max puścił jego rękę, młody mężczyzna załkał, przyciągając ją do siebie. Nie spodziewał się nawet jednego, szybkiego ciosu z pięści w twarz.
Na moje wymowne spojrzenie, Max tylko wzruszył ramionami.
- Puściłem go. – To mi się podoba! Zarówno scena sama w sobie, jak i spójny charakter Maksa.

Jestem skonsternowana, bo nagle pojawia się brat, a wcześniej przyjęłam, że wszyscy zakonnicy stali murem za Wacławem, więc skończyli jak on. Przecież przez tyle rozdziałów nie powróciłaś do tego wątku. Ani jeden brat choćby nie mignął w żadnej scenie. Edit: czekaj, czekaj, czekaj. To po prostu Sasza nazywa teraz Roba bratem? Ot tak? Z rozdziału na rozdział? Ta dwójka przyjaźni się od lat i nagle bez żadnego powodu dziewczyna zaczyna w myślach nazywać przyjaciela bratem? Zobacz, jak mi w głowie namieszałaś, że aż zaczęłam wskrzeszać zakonników.
Jak chcesz, naprawdę potrafisz sobie radzić bez ekspozycji. Nie wrzuciłaś do narracji informacji o preferowanych przez bohaterów gatunkach muzycznych (jak niestety masz w zwyczaju), tylko pokazałaś to zgrabnie w sympatycznej scenie. Tak trzymać. Od razu chce się czytać.

- Też powinieneś komuś przywalić – stwierdziłam. – Może wtedy przestałbyś być takim ciągle spiętym dupkiem. – Dopiero co skopał tyłek Siwemu (co się wtedy Saszy nie podobało).

Przewróciłam oczami – co zaczynało mi już wchodzić w nawyk – i zajęłam miejsce pasażera. – Ale po co ten dopisek? Wykonałaś kawał dobrej roboty i zanotowałam częstsze przewracanie oczami u Saszy.

Skinęłam tylko głową obu mężczyzną, mającym wartę i ruszyłam w stronę klasztoru. Mężczyznom.


Rozdział 12 – Świat bez barier (Rob)
Krzyki usłyszałem (,) nawet będąc w audytorium, gdzie przygotowywaliśmy go do urządzenia jako dodatkowych pokoi. Je, gdyż to audytorium, a nie ten audytorium. Co tam robi jako? Pokoje urządzone mogą być w audytorium albo audytorium może być wykorzystane jako dodatkowe pokoje. W ogóle to zdanie nie brzmi dobrze. Lepiej: Usłyszałem krzyki, mimo że byłem w audytorium, które przygotowywaliśmy do urządzenia w nim dodatkowych pokoi.

Młoda kobieta miała twarz prawie całkowicie ukrytą w bandażach, przez który przebijała się krew. Płakała i jęczała z bólu. Które, bo odnosi się do kilku bandaży. Pilnuj podmiotów, bo krew przez to cierpi.

Czekałem na to, co ma mi do powiedzenia trzydziestodwulatek, który od początku wydawał mi się być jakiś dziwny. – Rob miał problem z przypomnieniem sobie imienia Radka, a tu taka szczegółowa informacja? I to jeszcze bardzo sztuczny synonim.

Szare oczy z zaciętością patrzyły na mężczyznę, a postawa mojej siostry wskazywała na to, że jest zła. – Teraz Rob z tym wyjeżdża… Co się nagle stało?

Choć był starszy ode mnie o ponad dziesięć lat, to przewyższałem go wzrostem. – Jakby u dorosłych dokładny wzrost miał coś wspólnego z wiekiem.

Dziewczyna usiadła na łóżku i rozwiązała wysoko sznurowane buty, które zaraz zrzuciła/ (.)

W klasztorze mieliśmy już jeden przypadek, gdzie Zofia – przyjaciółka Łucji – po prostu nie wytrzymała. Powiesiła się w swoim pokoju. Wciąż przed oczami miałem wyraz jej twarzy, wykrzywionej w grymasie, gdy jako przemieniona wyciągała ku nam ręce. Ciężko było się po tym pozbierać, ale musieliśmy żyć dalej. – Mieli przypadek gdzie? Źle to brzmi. Dalej znowu gubisz podmioty. Przemieniona twarz wyciągająca ręce brzmi creepy. I oczywiście to wydarzyło się w ciągu trzech tygodni, które nas ominęły…

Oskar pokręcił głową przecząco, czym strząsnął śnieg na posadzkę. – Wiadomo, tak się przyjęło w naszej kulturze. Gdyby Oskar chciał potwierdzić coś, to by pokiwał głową.

Paradoksalnie, kiedy zaczynam się przekonywać do Saszy i jej metod, ludzie zaczynają się buntować.

- Gdybyś chodził na zajęcia, wiedziałbyś, ile waży naładowana broń – powiedziała na odchodne, z pogardą patrząc na Zenka. – Bardzo dobre zakończenie ważnej sceny.

Byłem przeciwny takiej formie przesłuchań, ale po kolejnej godzinie zadawania pytań i nieuzyskiwaniu odpowiedzi, sam zaproponowałem zmianie taktyki. Zmianę.

- Uparty skurkowaniec – mruknął Czesiek, opierając się o znajdujące obok mojego krzesło. – Myślę, że to określenie psuje klimat. Dla mnie brzmi śmiesznie.

- Zawsze możemy mu wyrywać paznokcie. Albo obciąć kilka palców – podsunął Jarek, ale nikt nie zareagował entuzjastycznie na jego propozycje. Żadnemu z nas nie kojarzyły się one z niczym przyjemnym. – Wow, poważnie?

- Coś się stało? – zapytałem w końcu, bo wiedziałem, że to milczenie Leny może się ciągnąć w nieskończoność. Ostatnimi czasy coraz częściej go doznawałem. – A my oczywiście nie mieliśmy okazji tego obserwować.

Spory teren, na jakim znajdował się tartak, nie otaczało żadne ogrodzenie, a dość bliskie sąsiedztwo większego miasta sprawiało, że okolica nie była bezpieczna. Którym. Sporego terenu nie otaczało żadne ogrodzenie.

Im dłużej zwlekaliśmy z ucieczką, tym nasze szanse na nią malały drastycznie. – Takimi oczywistościami zabijasz dynamikę.

Nadmiar postaci sprawia, że kojarzę Macieja (ze sklepu?), ale nie wiem skąd. Dlatego też nie wiem, co mam myśleć o zakończeniu.


Rozdział 13 – Wspólne decyzje (Adam)
W tym rozdziale wreszcie nie roi się od dywizów. Od razu lepiej się czyta.

Ramiona bolały mnie już od walczenia z zmarzliną, a w kurtce było mi niebywale gorąco, choć padał śnieg. – Spróbuj przeczytać zdanie na głos, to z zdecydowanie komplikuje, co? Ze. Ze zmarzliną chodziło Ci o zmarzniętą ziemię, prawda? Jednak to słowo oznacza co innego. Zobacz.

Myśleliśmy, że klasztor okażą się dla nas domem. Okaże.

Też mężczyzna nie miał dobrych zamiarów co do nas, skoro zdecydował się nas śledzić, ale rozejm był nam potrzebny. – To żaden argument.

Podejrzewano, że chodzi o coś poważnego, ale nie wiedzieli o co. – Pilnuj czasu. Trochę konsekwencji. Albo podejrzewano i wiedziano, albo podejrzewali i wiedzieli.

Spotkanie Rady utwierdziło mnie w przekonaniu, że Adam nie nadaje się na przywódcę, skoro tak ważną decyzję podejmuje pod wpływem emocji.

Wszyscy mieliśmy nadzieję, że Topór okaże się na tyle rozważnym człowiekiem, by nie chciał poświęcić życia swojego człowieka. – Co to ma do rozwagi?

– Nie sądzę – powiedziałem, wkładając ręce do kieszeni spodni. Było chłodno, choć słońce przebijało się przez chmury i topiło śnieg. Pod nogami miałem twardą, morką pluchę. – Polityka to raczej nie jest mój komik. – Ale cały czas się do niej pcha. Czasem nie miał wyboru (u Wiksy), narzekał na powierzenie mu roli przywódcy podejmującego decyzje (choć nie protestował).

– A wy bądźcie ostrożni - odparła i posłała mi uśmiech. Odwzajemniłem go, chociaż był on niemniej fałszywy, niż moje zapewnienia, że ufam Maxowi. – Nie mówił Saszy o zaufaniu do brata, tylko sam o tym myślał. Więc niby siebie zapewniał, a chwilę później uznał to za fałszywe?

Warta uratowała mnie przed całonocnym zadręczaniem się i przewracaniem z boku na bok w łóżku, które wydawało się mi być przeraźliwie puste. Dziwne było, jak szybko przyzwyczaiłem się do obecności Saszy obok siebie. – Spędzili razem jedną noc.

Zaskakujące zakończenie! Odpowiednio zbudowane napięcie z pewnością mi się udzieliło.


Midquel – Jestem zwierzęciem (Wiksa)
Piąty narrator? Oby tylko na potrzeby midquela. Znów brakuje mi określenia czasu. Można się totalnie pogubić.

Drugą, sprawną nogą, podciąłem najbliższego zombiaka. – Brzmi trochę śmiesznie (jakby lekceważąco?). Zdecydowanie psuje klimat.

Myśl, że mógłbym mieć na swoich usługach hordy tych żywych ścierw była zajebista. – To określenie też mnie wytrąciło z rytmu.

Ważniejsze było to, że nie miałem już silnej grupy, a przecież to było najważniejsze. – Okej, już dotarło do nas, jaki to Wiksa jest zły.

Jedyne, co mogłem zrobić, to odzyskać to, co moje. – Właśnie nie. Nie mógł powrócić do hotelu. Pozostała mu jedynie zemsta.

Minęły dwa dni (,) odkąd wysłaliśmy Siwego do klasztoru, w roli posłańca, ale i szpiega. – Kiepsko to wymyślili, skoro Siwy potem zwracał na siebie uwagę, awanturował się, aż w końcu zaczął tak bardzo przeginać, że chcieli go wyrzucić z klasztoru. Nie sądzę, by to mieli na celu.

Miał przekazać Lenie wiadomość ode mnie, a gdyby ta odmówiła (czemu nie wierzyłem), sam miał stać się naszym wilkiem wśród owieczek. – Ale gdyby odmówiła, oznaczałoby to, że opowiedziała się po stronie Saszy i analogicznie powinna powiedzieć jej o tej czarnej owieczce.

W notce przed rozdziałem pisałaś, że miałaś problem z wczuciem się w antagonistę. Momentami chciałaś za dobrze i trochę szarżowałaś, więc wychodziło nienaturalnie i, paradoksalnie, zabawnie, ale myślę, że mimo wszystko podołałaś. Wreszcie któryś z narratorów był charakterystyczny. Szczególnie podobała mi się scena z lustrem – krótka, ale dosadna. Takim zakończeniem wątku Pawła również jestem całkowicie usatysfakcjonowana.


Rozdział 14 – Wyprawa po pokój (Sasza)
Ręce więźnia były związane sznurem, a na oczach miał opaskę. Chcieliśmy jak najbardziej ograniczyć jego wiedzę o klasztorze oraz jego położeniu. – Czy naprawdę uważasz, że takie dopowiedzenia są konieczne?

Kościół Najświętszej Marii Panny Częstochowskiej wyglądał jak złożony z wielkich, betonowych kloców i zupełnie nie przypominał budowli, znajdującej się na terenie klasztoru. – Nie przypominał budynku klasztoru?

–Raz! Dwa! Trzy! – Zjadło Ci spację po myślniku.

Był to ksiądz, ubrany w sutannę, na nosie miał mocno przekrzywione okulary i prawie łysą, siwą głowę. – Proponuję zmienić kolejność, bo gdy się czyta za pierwszym razem, wychodzi niezła głupotka.

Zwabiłam mój cel – chudego, al. wysokiego mężczyznę bez butów – na bok, gwiżdżąc na niego. Ale.

Wciąż budujesz za długie zdania, ale tekst nie kuleje już tak pod względem dynamiki. Szczególnie dobrze poradziłaś sobie z opisaniem starcia po opuszczeniu kościoła. Nie bawiłaś się, co często niestety Ci się zdarza, w nagłe przemyślenia i dywagacje.

Nie widziałam Roba, ale mogłam przysiąść, że w tym momencie strzelił karkiem. Zawsze tak robił, gdy był zły. – Idąc tym tokiem rozumowania, od rozpoczęcia apokalipsy nie zezłościł się ani razu. Ostatnio na siłę dodajesz bohaterom tiki, o których wcześniej nie było mowy, jakby dopisek jak zawsze wszystko załatwiał. Najczęściej nawet do tego potem nie wracasz i nawyk znika jeszcze szybciej, niż się pojawił. Po co więc się tak bawić? Postacie nie stają się żywsze – wręcz przeciwnie.

Brodaty zerwał z ramienia Roba karabin. Ten z trudem panował nad sobą, co było bardzo dobrze widać. – Porywczy karabin – tego jeszcze nie grali.

Gorączkowo szukałam rozwiązania z tej sytuacji, ale jęki oraz warczenie truposzy skutecznie mnie rozpraszało. Rozpraszały.

Zwierze powoli i ostrożnie stąpało po szczycie usypiska, a ja modliłam się, by nie popełniło żadnego błędu i nie narobiło hałasu. Zwierzę.

Zwróciłam Ci już uwagę na niepotrzebne gify i nie miałam do tego wracać, ale ten bardzo rozprasza podczas czytania.

Przejeżdżające z dużą prędkością samochody przebiły się przez chmarę zombie, masakrując je i przy okazji uszkadzając pot. Płot.

Poderwałam się z ziemi akurat w momencie, gdy Rob wyjmował szpadel z czaszki zombie. – Skąd chłopak wziął szpadel? Z klasztoru wzięli typową broń, na usypisku były tylko puszki i tym podobne.

Rob wziął skądś szpadel, którą sprawnie powalał truposzy, a Max uderzał je swoim karabinem. Który. Okej, czyli nie tylko ja się zastanawiam. Wciąż czekam na wyjaśnienia, bo szpadle ot tak nie leżą na ulicy (nawet w czasie apokalipsy, bo każdy, kto by uciekał, skorzystałby z okazji) i jeszcze bardziej nie ułatwiają życia bohaterom.

Szkło wciąż tkwiło w jej ręce, a usztywniający ranę materiał przesiąkł na wylot krwią. – Samo przesiąkł już to sugeruje.

Nie za dużo u Ciebie tych zbiegów okoliczności? Bohaterowie organizują wypady do różnych miejscowości, niekiedy oddalonych od siebie o kilkadziesiąt kilometrów, a prawie zawsze napatoczy się ktoś znajomy. Na pięćdziesiąt osób w klasztorze mamy już trzech kretów (i to z dwóch grup).


Rozdział 15 – Najwyższa cena (Rob)
Zaczęłam tym razem dość nietypowo, bo od przeczytania dyskusji w komentarzach. Pozwól, że też się do niej odniosę, bo mam kilka luźnych uwag.

Dziękuję za miłe słowa jak i zwrócenie uwagi ;) Przyznaję, że poprawność językowa to moja pięta Achillesa, a dodając rozdziały czasem ich nie sprawdzam. Obiecuję następnym razem uważnie przestudiować rozdział, żeby nie było już takich wpadek ;) – To niestety widać, czasem nawet bardzo. Wiesz, jak głupie literówki potrafią irytować? Masz problem z interpunkcją, powtórzeniami, ale większość pozostałych błędów to takie, które mogłabyś z łatwością wyeliminować, gdybyś tylko powoli przejrzała rozdział przed publikacją.

Wiem, że postaci jest dużo i niektórym może być ciężko je wszystkie zapamiętać, ale staram się wyszczególniać tych ważniejszych bohaterów of tych drugoplanowych. W najbliższych rozdziałach dojdzie do paru sytuacji, dzięki którym będzie można bardziej "wbić" się w te postacie. Rozumiem, że taka ilość bohaterów może być kłopotliwa, ale nie chciałam sprawiać wrażenia bardzo ograniczonej społeczności, gdzie głos mają tylko główni bohaterowie. Podział na dobrych i złych też nie jest moim ulubionym, bo nie uważam, że ludzie mają tylko takie cechy i staram się je mieszać. Jednak dziękuję za zwrócenie uwagi. Ponownie też zapewniam, że najbliższe rozdziały okażą się kluczowe dla wielu bohaterów i nie jest tak, że umieszczam je tylko dla zrobienia zamieszania. Zapewniam, że te chwilowe wystąpienia okażą się kluczowe ;) Pozdrawiam! – Doceniam zamysł. Z pewnością udało Ci się stworzyć bohaterów, których nie łatwo zaszufladkować. Nie bawisz się w podręcznikowych protagonistów czy antagonistów. Jednak ilość postaci i tak sprawia, że nie umiem wgryźć się w większość z nich. Mogą mieć potencjał, ale co z tego, jak zapamiętanie ich stanowi problem? Nie twierdzę, że umieszczasz w opowiadaniu bezcelowe tłumy, bo wcale tak nie jest – jak już ktoś się pojawia, ma coś zrobić. Tylko że niektóre postacie są podobne, mogłyby praktycznie stać się jedną i The Last Days by na tym zyskało.

Z Maxem mogła się kłócić, nie zgadzać się z nim wkurzać na niego, ale z całą pewnością nie chciała jego śmierci. Nikt z nas tego nie chciał. – Lepiej: jej.

Poruszyłem się na swoim miejscu, ale zaraz poczułem wyraźniejszy chłód lufy mojej strzelby, teraz dzierżonej przez brodacza. – Nastolatkowie tak się nie wypowiadają. Robowi wcześniej też się nie zdarzało.

Może nieświadomie, ale zastosowałaś w tym rozdziale coś, co mi się podoba. Postanowiłaś nie zamęczać nas długim opisem postaci epizodycznej, którego i tak nikt nie zapamięta (bo po kiego grzyba mi kolor oczu i kształt nosa jakiegoś osiłka?). Narrator skupił się na charakterystycznych cechach, np. Witka kojarzył z bandaną na głowie, tak go odróżniał. To zapadło mi w pamięć.

Ta patrzyła na niego morderczo, nie robiąc żadnego ruchu. – Lepiej: wykonując.

Max… trzymał w zębach grdykę Łysego, którą zaraz wypluł. – Wut.

Gdy zobaczyłem jej wzrok, wiedziałem, że wróciło do wszystko to, co zdarzyło się kilka lat temu. To był drugi raz, gdy widziałem to pełne paniki i strachu spojrzenie wypełnione łzami. – Łzami to wypełnione mogły być oczy. Już bym prawie zapomniała, że dawno, dawno temu zaledwie wspomniałaś o traumie z dzieciństwa Saszy i porzuciłaś ten wątek, bo chwilowo nie był potrzebny.

O losach moich rodziców oraz braci nie wiedziałem nic. Starałem się myśleć, że im się udało. Że znaleźli się w bezpiecznym miejscu z ludźmi, którzy ich chronią. – Tak się niby martwi, później analizuje predyspozycje braci i ich szanse, a przez mnóstwo rozdziałów w ogóle nie myślał o rodzinie. Rozumiem, że nie było na to czasu, ale nie wmawiaj nam czegoś, czego opowiadanie nie potwierdza. Potem jeszcze Sasza dorzuca swoje trzy grosze, choć dosłownie ani razu nie pomyślała o rodzinie Roba, która miała zastępować jej własną.
Świetne zakończenie nawiązujące do tytułu rozdziału. Aż chce się czytać dalej.


Rozdział 16 – Między toporem a kowadłem (Radek)
W tytule masz niepotrzebny przecinek po toporem.

– Radek ma racje – powiedział niespodziewanie Edward. Rację.

Jestem zaskoczona postawą Edwarda. To wprawdzie dobra osóbka, która szuka dobra także w innych, ale czy nie podjął bardzo nieodpowiedzialnej decyzji? Kreowałaś Edwarda na człowieka oddanego i lojalnego, jednego z najważniejszych członków Rady. Dlaczego więc nie powiedział o wszystkim Saszy? Aż tak zaufał Radkowi i Librze, że przestał myśleć o dobru większości?

Choć pozostawienie tych rzeczy byłoby nierozsądne, to obrazy wyciągania pistoletów z martwych dłoni ludzi pozostały mi w głowie i kojarzyły się z okradaniem zmarłych. – Kojarzyły? To po prostu było okradanie zmarłych.

– Nie mylisz – wtrącił Edward. – Potrzebujemy pomocy.
Edward był najrozsądniejszą osobą w naszym gronie i tylko on był w stanie bez wahania poprosić o pomoc. –  Taki najrozsądniejszy, a rozgrywa to tragicznie. Zamiast próbować udowodnić, że obie strony mogą zyskać na sojuszu, mężczyzna informuje wciąż niebezpieczną grupę o niezbyt ciekawej sytuacji klasztoru, co stawia Topora na uprzywilejowanej pozycji. Edit: Edward potem się rehabilituje, ale złe pierwsze wrażenie to złe pierwsze wrażenie.

Kiedy cytujesz, podawaj proszę tytuł utworu i autora w przypisie. To, że bajka jest powszechnie znana, Cię nie usprawiedliwia. Szkoda że mnie coś takiego wytrąciło z rytmu, bo uznałabym tę scenę za najlepszą z całego opowiadania! Genialnie wplotłaś tekst okrutnej bajki i skojarzenia Radka (obyś powróciła do wątku jego matki). Tym razem pokusiłaś się o krótkie zdania i klimatyczne powtórzenia. Podkreśliłaś charakter postaci (zobacz, wystarczyły cztery istotne, a nie cała zgraja pachołków). Wreszcie poczułam Topora jako antagonistę – był genialny i creepy. Chcę więcej takich scen!
Topór cały czas powtarza, że chce jak najwięcej osób po swojej stronie, to liczba sojuszników się dla niego liczy, nie chce niepotrzebnie tracić ludzi, a potem bawi się w walkę gladiatorów?

– Jeszcze jedno – Topór zatrzymał się o odwrócił, obdarzając nas ostatnim upiornym uśmiechem. – To będzie walka na śmierć i życie. – Porównał ją do starć gladiatorów, więc reszta dodała dwa do dwóch, co?

– Walka na śmierć i życie? – w głosie Roba brzmiało niedowierzanie i on samy wyglądał, jakby czekał, aż powiemy, że to żart. Sam. Aha, czyli nie dla wszystkich takie to było oczywiste…

Rzuciłem to gówno trzy lata temu i sama wiesz, że powrót do tego w takim momencie byłoby samobójstwem. Powrót i byłby bądź powrócenie i byłoby.

– Pójdę do Libry – powiedziałem, kładąc dłoń na ramieniu Saszy. Chciałem pokazać, że ma we mnie wsparcie. – Tak to się interpretuje, nie dodawaj za dużo.

Jednak wciąż widziałem cienie, malujące się pod jej oczami, które, dla kontrastu, były pełne życia. – W sensie, że bardzo widoczne?

Ja jeszcze nie skoczyłem. Skończyłem.

W komentarzach obiecujesz wyjaśnienie wątku z Lazarusem – czekam na to z niecierpliwością. Czyżbym słusznie kojarzyła dziwne zachowanie Maksa z owym projektem?


Rozdział 17 – Domek z kart (Sasza)
Podniósł leżący na ziemi kawałek szyby i ruszył na Hulka zdeterminowanym krokiem. Tamten nawet tego nie zauważył, choć ostrzegały go głosy dziesiątek. Dlatego też wielkie było jego zdziwienie, gdy szkło wbiło się głęboko w jego ramię. – Skoro Max miał taką okazję (która mogła się już nie powtórzyć), dlaczego celował w ramię? Edit: później chłopak robi jeszcze bardziej nielogiczne rzeczy. Skoro inni dziwią się jak ja, liczę na wyjaśnienia.

Nikt nie zwraca uwagi na złamanie przez Maksa regulaminu (i niekwestionowaną pomoc Saszy)? Dziewczyna nie martwi się i, że chłopak poniesie karę za użycie noża? Lecą ochy i achy. Niby widownia okazuje zdziwienie, ale jest wybitnie bierna. Potem bohaterowie zachowują się, jakby nic takiego się nie stało. Coś tam obgadują, powracają do walki i analizują obrażenia chłopaka, ale z takim podejściem, jakby to była szkolna bijatyka, a nie zabawa w gladiatora.

Odpowiedział mi śmiech, którym parsknęli moi przyjaciele. – Nie utrudniajmy sobie życia, po prostu: Odpowiedziało mi parsknięcie moich przyjaciół.

Klasztorem rządziła Rada, a Radą było kilka osób. – Odkrywcze.

Zagryzłam policzek zażenowana i spojrzałam na moment w dalszą część sali. – Zgaduję, że zjadłaś z po policzek. Jeszcze lepiej by brzmiało, gdybyś rozpoczęła zdanie od: z zażenowania.

Po walce nie było okazji, bym z nim porozmawiała i nie wiedziałam, jak zareagował na niezbyt czystą wygraną Maxa. Tę. Szybko się dziewczyna zainteresowała.

– Jest i nasz champion – oświadczył, a w jego głosie wychwyciłam nutkę złośliwości. – Nie zdążyłem ci pogratulować wygranej. W piękny sposób pozbawiłeś mnie najsilniejszego człowieka, chociaż niezbyt uczciwie. Mimo wszystko – gratuluję. – To… bardziej niż głupie. Topór gada, że jest złym kolesiem, ale wierzy w fair play i przeszukuje walczących przed wejściem na arenę, by nie wnieśli broni i mieli dzięki temu równe szanse… a tu się pojawia Sasza, przemyca dla Maksa nóż, który decyduje o wygranej chłopaka… i Topór się jeszcze zjawia z gratulacjami! Potem mówi dziewczynie, że zagrała nieczysto, ale i tak nic z tego nie wynika.

Dostrzegałam, że jest przystojny, ale widziałam w nim faceta, który mógłby się mi podobać. – Z kontekstu wnioskuję, że po ale powinno być nie.

Coraz lepiej wychodzą Ci sceny akcji (ta ze zgubieniem Maksa? wyborna!). Wciąż wyczuwam alergię na krótkie zdania, ale z dynamiką jest już lepiej. Podobnie rzecz ma się z emocjami – coraz bardziej mnie angażujesz. Czyżby koniec z zasadą, że ważni bohaterowie są nietykalni? Istny rollercoaster. Chcę już wiedzieć, co z Maksem.

– Nie umrę, bo już tak się stało.
Nie wiedziałam, co znaczą te słowa, dopóki nie dostrzegłam jaśniejszego kształtu po wewnętrznej stronie ramienia Maxa. Musiałam zbliżyć się, by przekonać, że to rzeczywiście to, co myślę. Tak, zabliźniona rana o półokrągłym kształcie była śladem po ugryzieniu. – Cotusiędzieje.

Cofnęłam się (,) łapiąc za głowę. Próbowałam poukładać sobie w głowie to, co czego przed chwilą się dowiedziałam, ale to było zbyt nieprawdopodobne, by mogło być prawdziwe. – Och, nie rób mi tego. Też chcę wiedzieć...

Czyżby odporność Maksa łączyła się z Lazarusem? Dlatego chłopak był zaangażowany w projekt? Ile osób może się pochwalić takim szczęściem? Tyle pytań, tyle pytań…


Rozdział 18 – Świt żywych (Rob)
Jednak nie dane mi było dotrzeć nawet do połowy, gdy usłyszałem za sobą krzyki. Nie takie, jakie brzmiały do tej pory. Te było pełne przerażenia, ostrzegały. – Czyli wcześniej – gdy co chwilę coś wybuchało, ogień się rozprzestrzeniał, ściany groziły zawaleniem, wszyscy się nawzajem taranowali – ludzie nie byli przerażeni?

Mocnym ciosem w bok stopionej twarzy powaliłem go na ziemię. – Jakiej? Rozumiem, że zombiak płonął żywym ogniem i ze względu na swój stan jeszcze nie umarł, ale chyba przegięłaś z tym określeniem.

Próbowałem dostrzec strzelca, ale ciężko mi było nawet unieść głowę, nie mówiąc już nawet o wydostaniu się z tej pułapki. – To już się nijak ma do próby dostrzeżenia strzelca, więc proponuję przekazać tę myśl już w kolejnym zdaniu.

Niby Rob jest zaskoczony, gdy dowiaduje się, kto szpiegował dla Topora, niby się nie spodziewał, niby mu szkoda, niby lubił Librę i Radka, niby ufał tej dwójce, a… tego żalu, zdziwienia nie czuć.

– Sasza? – zapytałem niepewnie i gdy upewniłem się, że to moja siostra, zawołałem do reszty. – To Sasza i Max? – On ich informował, nie pytał. Jeśli dobrze pamiętam, w tej scenie napisanej z perspektywy Saszy była w tym miejscu kropka.

Dworzec kolejowy, do którego przyjechaliśmy, znajdował się dość daleko od najbliższych zabudować, co czyniło z niego dobrym miejscem na postój. Zabudowań. Czyniło z niego dobre miejsce na postój lub sprawiało, że był dobrym miejscem na postój.

Zauważyłem, że między nim, a Saszą panuje chłodny dystans. Nie znałem powodu tej nagłej wrogości, ale też nie zamierzałem się w to wtrącać. – Obojętność to jeszcze nie wrogość.

Ten tylko przewrócił oczami i wciął karabin w ręce. Jego ostrożność sprawiła, że i ja zacząłem spoglądać przez ramię. Wziął. Karabin zawsze czujny!

Nie mogliśmy znajdować się daleko od zabudować. Zabudowań.

Zostały jeszcze tylko dwa rozdziały i się szczerze boję, że nie zdążysz wyjaśnić zachowania Maksa. Ten wątek mnie wciągnął! Mam takie oczekiwania, że pewnie się zawiodę, ale na razie wszystko wygląda obiecująco.

Potarłem skostniałe z zimna dłonie, a potem zacisnąłem i wyprostowałem palce kilka razy, aż poczułem w nich mrowienie. – Przyczyna raczej logiczna.

Znów muszę pochwalić Cię za research. O wilkach w Polsce ciągle słyszy się coś innego. Dobrze, że korzystasz z rzetelnych źródeł i nie piszesz, co tam usłyszałaś czy co Ci się wydaje.

Bardzo dobrze widziałem czarny asfalt między drzewami. Cywilizacja! Przyśpieszyłem. –  Yup, yup! Rob nie ma czasu na myślenie, ucieka. I zobacz, czy to, co napisałaś, nie brzmi o wiele lepiej niż: Ucieszyłem się na widok czarnego asfaltu między drzewami, ponieważ mogło to oznaczać, że w pobliżu znajdowało się skupisko ludności? A w tym stylu pisałaś w początkowych rozdziałach.

Pomijając fakt, że leśniczówka nie miała zbyt pewnego ogrodzenia, ani też nie sprawiała wrażenia fortecy nie do zdobycia, to na dachu znajdowały się panele słoneczne, a na terenie widziałem dwie studnie. – W lesie?

Jedna z nich miała nawet podbite oko. To sprawiło, że zniknęły moje wątpliwości co do naszych działań. – Skąd u Roba pewność, że to tamci mężczyźni pobili kobiety?

Nie mogliśmy wejść od frontu. To niosłoby ze sobą zbyt duże ryzyko. – Traktuj, proszę, czytelników jak ludzi rozumnych, którzy potrafią się domyśleć, że radosne wejście głównymi drzwiami nie pomoże w zaskoczeniu przeciwnika.

Pewien komentator pochwalił Cię za coraz częstsze pokazywanie pazura – podpisuję się pod tym obiema rękami. W odpowiedzi na inny komentarz tłumaczysz dziwne zachowanie Roba. O dziwo, argumenty przemawiające za tym, że dobrze zrobił, nie mówiąc Saszy o szpiegach, mnie przekonują. Tylko dlaczego tak ważne pobudki narratora nie wynikają z tekstu? Byłam gotowa totalnie opieprzyć Roba za coś absolutnie nieodpowiedzialnego i niezrozumiałego. Obiecujesz też powrót do dzieciństwa Saszy. Czuję, że się mogę nie doczekać, bo zostały mi jeszcze tylko dwa rozdziały.


Rozdział 19 – Krew na rękach (Adam)
Ten głos połączony z dość mocnym uderzeniem w twarz otrzeźwił mnie od razu. – W ogóle tego nie czuje. Adam sucho relacjonuje wydarzenia. Nie wzdryga się, nie kuli przed potencjalnym kolejnym ciosem, nic nie wskazuje na to, że chłopak poczuł ból, został wyrwany z otępienia.

Upiorny uśmiech oraz znajome rysy sprawiły, że ogarnął mnie strach. Nie. Tylko nie to. – Mało. Niech chłopak zadrży, przypomni sobie okrucieństwa faceta, wyobrazi, jak bolesna kara spotka go za zdradę. Poza tym, nie zapisuj myśli kursywą. To narracja pierwszoosobowa.

Chociaż może wcale aż tak bardzo, prawda? W końcu przeczuwałeś, że wcale nie zginąłem, ale nikogo nie ostrzegłeś. Przez ciebie cały wasz obóz jest zagubiony, jak dziecko we mgle. – Nie przemawia to do mnie. Przez zachowanie Adama ludzie mogą być zgubieni. Za to zagubieni bez Saszy.

– Zadowolony jesteś z siebie? – zapytałem kierowany gniewem. – No raczej nie sympatią. Wiksa przeciągnął Lenę na swoją stronę, zabił Pawła i osierocił Nadię – czytelnik jest sam w stanie dopowiedzieć sobie, dlaczego Adam nie upiecze Wiksie tortu na powitanie.

– Strażnicy zabiją was, nim w ogóle zbliżycie się do bramy – powiedziałem ostro, mierząc Wiksę wzrokiem.
– Strażnicy? – Lena zaśmiała się cicho. – Z tego, co wiem, ty miałeś teraz wartę. Brama jest bez opieki, kochany. – Może i ludzie z klasztoru myślą, że Wiksa nie żyje, ale wiedzą, że grozi im atak ze strony Topora (dziwi ich nawet jego bierność) i tego drugiego typka (weź zapamiętaj tyle imion…), a mają jednego wartownika?!

– Spieprzyłeś sprawę po całości, Adamie – Wiksa ponownie pochylił się nade mną, dotykając końcem ostrza swojej protezy mojego czoła. – Ciekawe, jak twoja Sasza zareaguje, gdy wróci z Krosna i zobaczy, że przez ciebie cały obóz padł? Ostrze protesy? Brzmi creepy. Rozumiem, że klasztor jest w nie najlepszej formie, ale to, że nie ma strażnika, nie oznacza od razu, że Wiksa z grupą wejdzie bez problemu do środka i jeszcze od razu przejmie kontrolę nad całym obozem.

Chyba nie widzisz, w jak gównianym położeniu jesteś. Jeżeli nie będziesz chciał robić tego, co ci każę, poprowadzę ludzi na klasztor. Wybiję wszystkich – co do jednego. Nie będę z tego powodu szczęśliwy, bo w przeciwieństwie do niektórych – nie lubię zabijać. Jeśli zabiję wszystkich mieszkańców, kto będzie pracował? Ludzie, to siła. No, ale niestety. Gdy Sasza i reszta wrócą, ich także zabiję, ale przedtem zobaczą (,) przez kogo się stało, jak się stało. Dumny i honorowy Adam nie chciał uratować kilkudziesięciu żyć, bo ważniejszy był dla niego jego własny tyłek. – Czym Wiksa się w końcu kieruje? Brzmi jak fochnięta nastolatka – potrzebuje ludzi, ale zabije ich, by zrobić na złość Adamowi.

Rozmawiali o czymś, ale nie mogłem wychwycić ich słów. Te tłumione były przez maski, które wszyscy mieliśmy na twarzach. – Bo przecież nie na stopach. Nie wydłużaj rozdziałów oczywistościami. Maski tłumiły słowa. Tyle.

Nawet przez maskę (z) Krzyku, zobaczyłem paskudny, złośliwy uśmiech rozlewający się na ustach Leny. W błękitnych oczach pojawił się błysk. – Adaś mógł to sobie co najwyżej wyobrazić.

Wystarczyłby chociaż nóż, a mógłbym zakończyć tą farsę. – Niby jak? Adama pilnuje grupa z bronią palną. Grożą chłopakowi, że jak nie będzie cicho, to zabiją ludzi z klasztoru. W czym pomógłby jakiś nóż?

To była już ostatnia scena z Adamem... Oj, możesz mieć pewność, że jeszcze kiedyś do Ciebie wpadnę, by się dowiedzieć tego i owego.


Rozdział 20 – Z popiołów (Radek)
Nie pamiętałem dobrze tego odcinka czasu między pierwszą eksplozją, a ucieczką z Krosna. To wszystko działo się zbyt szybko, zbyt intensywnie, bym mógł zapisać w pamięci wszystkie wydarzenia, które rozegrały się tej nocy. – Bardzo nienaturalnie to brzmi. Lepiej po prostu: tego okresu. Co chwilę zupełnie inaczej prowadzisz narrację. Niepotrzebnie budujesz dystans.

Przebiegając przez plac, natrafiłem na zombie, klęczącego nad leżącym na ziemi ciałem młodej kobiety. – Możesz pomyśleć, że się czepiam, ale takie oczywiste oczywistości psują odbiór. Radek biegnie, spieszy się, jest poddenerwowany i grozi mu niebezpieczeństwo, a zaszczyca nas nienaganną relacją. To według Ciebie naturalne, że chłopak tak się przypatruje każdej rozgrywającej się w pobliżu scenie, zwraca uwagę na wiek jakiejś tam kobiety? Samo zdanie też jest przekombinowane. Zombie klęczał nad ciałem kobiety albo po prostu nad ciałem. Skoro klęczał nad kimś, to ten ktoś raczej nie latał, prawda?

Szybko zdałem sobie sprawę, że pomysł dotarcia do wschodniej bramy nie był najlepszą decyzją. Im dalej biegłem, tym więcej zombie napotykałem. Na odwrót było już jednak za późno. Kilkoro truposzy zaczęło podążać za mną, uniemożliwiając mi zmianę trasy. Musiałem lawirować uliczkami, w nadziei na zgubienie pościgu, a jednocześnie unikać kolejnych żywych trupów. – To ostatni rozdział, więc wyobraź sobie moje oczekiwania. Potrzebuję emocji! Mogę narzekać i narzekać na brak dramatyzmu, jakbyś znów się cofała i miała z nim problem. Scena ma potencjał, może być o wiele zgrabniej napisana: Gdy już dobiegałem do wschodniej bramy, mina mi zrzedła. Poczułem, jakbym dostał w twarz – coraz więcej zombie gromadziło się w pobliżu. Brawo, Radek, podjąłeś kolejną złą decyzję. Zatrzymałem się gwałtownie i odwróciłem na pięcie. Serce podeszło mi do gardła, gdy stanąłem oko w oko z kolejną zgrają nieprzyjaciół. Cholera. Szli za mną. Ścisnąłem karabin. Zacząłem rozglądać się dookoła, czułem wrogi oddech na plecach. Wziąłem się w garść i ruszyłem przed siebie. Gdziekolwiek nie skręcałem, napotykałem zombie. Lawirowałem między uliczkami i nie wiedziałem już, czy rzeczywiście słyszałem warczenie ożywieńców, czy popadałem w paranoję. Coraz to nowi pojawiali się w pobliżu, a ja uparcie biegłem przed siebie. Nie zatrzymywałem się.

Przekląłem w myślach. – Ale my jesteśmy w jego głowie.

Nie zdecydowaliśmy się iść przez miasto, bo to było zbyt dużym ryzykiem. Postanowiliśmy skierować się na wschód, dzięki czemu szybciej opuściliśmy miasteczko i uniknęliśmy większych grup zombie. Napotkaliśmy kilkoro nieumarłych, ale z tymi nie było problemu. Byli wolni, więc wystarczyło ich tylko ominąć. – Emocje jak na rybach.

Szedłem (,) przesuwając dłonią po barierce. Rozchodził się przy tym cichy szum, przypominający szuranie nogami. – Ciężko mi to ze sobą powiązać.

Skinąłem głową, po czym otarłem twarz dłonią. – Radek przecież nie otarł twarzy stopą, prawda? No mógł inną częścią ręki, rękawem, ale czy to ma jakieś znaczenie? W tym rozdziale bardzo rzucają mi się w oczy właśnie takie niepotrzebne dopowiedzenia. Potrzebuję więcej dynamiki, emocji, akcji. Post nie jest spokojny, jak prawdopodobnie chciałaś, tylko wręcz nużący. Nie czuć odpowiedniej atmosfery. Dzieją się naprawdę złe rzeczy, narrator rzekomo czuje się zagubiony i przerażony, a ja się nudzę. Nie tak chciałam skończyć (na razie :)) przygodę z Twoim opowiadaniem.

Po wejściu do jej rodzinnego domu, zastałem widok, który wciąż miałem w pamięci. Moja przyjaciółka siedziała na podłodze, cała we krwi, oburącz ściskając pogrzebacz, z którego zwisały kępki włosów. Kilka metrów dalej leżały ciała jej młodszej, dwunastoletniej siostry i rok młodszego brata. Oboje mieli ślady ugryzień od – jak się później okazało – ich matki, którą znalazłem w pokoju. Wszyscy mieli roztrzaskane głowy. Od tego momentu Libra nie mogła znieść widoku okrucieństw świata, które dotykały dzieci. Dlatego tak zareagowała na śmierć Filipa w klasztorze. (...) Dziwnie było żartować w takim momencie, ale jakoś musieliśmy rozładować napięcie. (...) To nie było konieczne – pomyślałem, widząc niezbyt dużą ilość zombie, którą potraktowałem całym magazynkiem. Jednak całe napięcie, które towarzyszyło mi od momentu wejścia do tunelu (,) sprawiło, że na widok zombie spanikowałem. Ciemność, droga usłana ciałami, strach i niepewność sprawiły, że jak najszybciej chciałem pozbyć się zagrożenia, a przy tym zapomniałem o rozsądku. – Po raz kolejny apeluję: pozwól czytelnikowi wnioskować, wgryzać się w postacie, analizować ich zachowanie.

Był to żołnierz (,) o czym świadczyła jego kurtka moro z oznaczeniami na ramionach.
– Czyli jednak wojsko działało – powiedziałem do siebie. – Co chwilę ktoś kradnie ubrania trupom. Skąd więc pewność, że mężczyzna był żołnierzem?


PODSUMOWANIE
Zacznijmy od fabuły, która prezentuje się najlepiej. Nie mam wątpliwości, że Twoje opowiadanie jest przemyślane. Wręcz zaskakuje rzadko spotykanymi w blogosferze rozmachem i wielowątkowością. Zaczynało się sztampowo niczym typowa historyjka o zombiakach, z którą większość z nas miała już do czynienia. Jednak cały pomysł ewoluował. Nie bałaś się wprowadzać nietypowych rozwiązań. Szczególnie spodobał mi się podział żywych trupów. Zaskoczeniem było skupienie się nie tyle na walce z zarażonymi, ale z innymi grupami. Doskonale udało Ci się uchwycić, w czym tkwił problem. Ukazałaś ludzką determinację, wolę walki i instynkt przetrwania. Przedstawiłaś interesującą wizję postapokaliptycznych azylów. Pokazałaś, że gdzie dwóch Polaków, tam trzy opinie. Zdarzało Ci się wrzucać podrzędne postaci do jednego wora, ale rzadko zawodziłaś w tej sprawie. Ukazywałaś ludzi zupełnie inaczej postępujących w danej sytuacji, obierających odmienną drogę i kierujących się różnymi zasadami. Pamiętałaś o pochodzeniu postaci, ich życiu przed apokalipsą, wartościach.

Prowadzenie narracji z punktu widzenia trzech postaci było ryzykowne (o wadach takiego rozwiązania wspomnę później), ale przyniosło wiele dobrego. Mieliśmy okazję obserwować poczynania wielu bohaterów, widzieć konflikt z perspektywy obu stron. Szczególnie ucieszyło mnie poznanie grupy Topora od wewnątrz. Wcześniej tylko słyszeliśmy co nieco, wiedzieliśmy o okrucieństwie mężczyzny, ale był to zaledwie zarys charakteru. Narracja Radka pozwoliła na wczucie się w sytuację. Nie wszystko okazało się takie, jak wcześniej było odbierane. Za to rozdział napisany z perspektywy Wiksy rozczarował mnie, ponieważ trochę się zagalopowałaś, próbując wczuć się w antagonistę.

Zasługujesz na dużą pochwałę za reaserch. Czytając, miałam przed oczami topografię konkretnego miasta. Za to Ty miałaś doskonale wszystko pod kontrolą. Szczególnie przybliżyłaś nam Nowogród. Miasteczko aż tętniło życiem (choć pewnie w tym przypadku powinnam użyć innego określenia). Trup się ścielił gęsto, ale rzadko zdarzało Ci się łamać zasady fizyki czy walczyć z biologią. Dobrze poradziłaś sobie z opisami ran, tortur, operacji. Aż przyjemnie się czytało rzetelny materiał. Opłaciło się przygotować i być pewnym swego.

Wątków było dużo, nieźle mieszałaś w głowie, ale wszystko miało ręce i nogi. Na ogół sceny czemuś służyły. Były podobne do siebie, ale nie podpięłabym je pod zwykłe zapychacze. Większość miała jakiś cel. Służyła pokazaniu problemu, sprawdzeniu bohatera, dodaniu pikanterii. Wszystko z czegoś wynikało, składało się na logiczną całość niczym elementy układanki. Jeśli o czymś wspominałaś, zazwyczaj do tego później wracałaś, mając coś konkretnego na celu.

Z oceną kreacji postaci mam problem. Twoje podejście do tej kwestii budzi we mnie sprzeczne uczucia. Mamy nieźle zarysowanych dwóch narratorów: Saszę i Adama.
Odnoszę wrażenie, że to Sasza jest Twoją ulubienicą i dlatego też została najbardziej dopieszczona. Wiele z jej cech próbowałaś nam wmówić, idąc na skróty i bawiąc się w ekspozycje. Słyszeliśmy od samej Saszy, narratora i innych postaci, jaka to Sasza nie jest. Zupełnie niepotrzebnie psułaś tym radość z czytania. Postać Saszy wydawała się momentami niespójna, niekonsekwentnie prowadzona, ale broniła się sama. To jej działania świadczyły o odwadze. Wprowadzanie śmiałych zmian (choćby w klasztorze) sprawiło, że zaczęłam odbierać ją jako osobę konsekwentną, a nie to, że Adam ją taką nazwał. W którymś z rozdziałów wspomniałaś coś o przyszłości Saszy. Już cieszyłam się, że nie przedstawiłaś sucho w streszczeniu traumy z dzieciństwa, lecz spotkał mnie jeszcze większy zawód: nie rozwinęłaś tego wątku. Zaintrygowałaś mnie i zostawiłaś z niczym. To jeden z niewielu przypadków niekonsekwencji, ale jakże dotkliwy. Zagłębienie się w psychikę dziewczyny mogłoby pomóc zrozumieć jej zachowanie. Początkowo w ogóle nie mogłam wgryźć się w tę postać. Sasza przypominała robota. Zachowywała się, jakby zabicie współlokatorki było niczym. Nie kontynuowałaś tej drogi. Dodawałaś nowe postacie i już nie tylko Rob coś znaczył dla Saszy. Czasem zabicie nieznajomego bardziej przybijało Saszę niż doprowadzenie do śmierci Dominiki. Potem znów objawiał się robot. Taka huśtawka utrzymywała się przez większość tekstu. Już sama nie wiedziałam, co myśleć o bohaterce. Dziewczyna snuła wielkie plany, a potem zmieniała zdanie, sama sobie przeczyła. Zachowywała się niezgrabnie, była zagubiona i niezadowolona przez powierzenie jej opieki nad małą (początkowo), a przy Hani okazała się wielką miłośniczką dzieci. Kreowała się na wielką przywódczynię powstania przeciw zakonnikom, a dopiero potem szukała wsparcia. Mimo wszystko końcowe załamanie się dziewczyny do mnie trafiło. Absolutnie to kupuję.

Wątek miłosny Adama i Saszy został ledwo tknięty. Wydarzenia nie pozwoliły bohaterom choćby przemyśleć swojej relacji. Myślę jednak, że ten romans mógłby być ciekawy. Dotyczy bowiem tak skrajnie różnych postaci, obierających różne drogi i inaczej wychodzących z opresji, ale mających te same cele: przetrwać i ochronić swoich ludzi.

Więc skupmy się teraz na Adamie. Nigdy nie ukrywałam, że to jedna z niewielu postaci wzbudzających moją sympatię (wymieniłabym jeszcze przede wszystkim Czesława, ale zupełnie zmieniłam o nim zdanie, gdy okazał się hipokrytą po zdradzie Adama). Chłopak twardo trzymał się zasad i próbował dobrze postępować, ale nie zrobiłaś z niego Matki Teresy. W początkowych rozdziałach czasem balansowałaś na cienkiej granicy między tworzeniem postaci dobrej a nierealistycznej, lecz jej nie przekroczyłaś. Również na Adama apokalipsa wywarła wpływ.

Skupiałaś się na psychice bohaterów, próbując uczynić ich jak najbardziej wiarygodnymi. To na ogół wystarczało. Za najlepiej rozpisaną relację uznałabym tę pomiędzy Adamem a Maksem. Rzeczywiście czułam więź, która połączyła chłopaków, oraz ich niebiologiczne braterstwo, relację kształtowaną przez lata. Nie stworzyłaś na szczęście bajkowej przyjaźni: nie zabrakło naturalnych niedomówień, zwątpienia. Pamiętałaś, że mimo apokalipsy bohaterzy pozostali ludźmi i takie błahe sprawy dnia codziennego nie przestały ich dotyczyć.

Kreowanie Saszy na przywódcę potrafiłam zrozumieć. Wielu jej metod nie rozumiałam i, bez owijania w bawełnę, jej wieczne pretensje i nieustanna chęć (czasem słuszna) zmiany wszystkiego (i wszystkich) mnie irytowała. Jednak widziałam w Saszy nową nadzieję, rzeczywiście kogoś, kto, po nauczeniu się pokory, mógłby stworzyć azyl lepszy od hotelu czy starego klasztoru. Za to zupełnie nie widziałam w tej roli Adama. Dlatego nie rozumiałam Twojej potrzeby robienia z każdego narratora osoby kierującej dużą grupą ludzi. Emocjonalnie podchodzący do spraw, naiwnie wierzący w Saszę, łagodny Adam na czele? Ufałabyś komuś takiemu, że Cię obroni? Uważałabyś za autorytet? Każda nasza postać umie wszystko, posługuje się bronią, jest sprawna fizycznie, a inne grupy to badassy albo cieleby. Nie twierdzę, że Adam nie nadawał się na żołnierza. Szybko opanował zasady, nauczył się walczyć (o tym też jeszcze wspomnę) i nie był długo przedstawicielem typowych ciepłych kluch, ale wciąż widziałabym go bardziej w roli dyplomaty. Dla osoby nieznającej fabuły może się to wydawać śmieszne. Jednak tak bardzo skupiłaś się na rywalizacji między grupami, że taka umiejętność mogłaby być bardziej przydatna (zwłaszcza że tu większość zabija zombiaki jak muchy, więc nie odczułoby się braku Adama w szeregach).

Z narratorów z pierwszej części pozostał nam już tylko Rob. Nie bez powodu zostawiłam go na koniec. Z całej trójki wydaje mi się najbardziej bez wyrazu. Określiłabym go jako kogoś pomiędzy Saszą a Adamem. Początkowo prezentował się zupełnie nijako. Myślę jednak, że chciałaś osiągnąć taki cel. Zbudowałaś toksyczną relację między nim a Saszą. Gdy rozstał się z dziewczyną, jakby dostał skrzydeł. Nikt go nie ograniczał, nikogo nie musiał słuchać i nie brał udziału w niczyich nieprzemyślanych planach. Zaczął pokazywać siebie. Dał głos. Powrót Saszy wzbudził w nim przemyślenia, czy naprawdę tego pragnął. Rob więc także przeszedł przemyślaną, choć (jak i w przypadku Maksa) zbyt gwałtowną, metamorfozę. Niektóre podejmowane przez niego decyzje (mimo że dobre dla ogółu) były okrutne. On, również z jakiegoś powodu wybrany na przywódcę, musiał kierować ludem, gdy ważyły się losy wielu.

Pora na Radka. Z tą postacią obcowałam najkrócej, ale, paradoksalnie, właśnie przeszłość chłopaka poznałam najbliżej. Śmierć narzeczonej (przedstawiona w niezłej retrospekcji) i konflikt z ojcem miały potencjał, który zabiłaś ekspozycjami. Nie pozwoliłaś wnioskować ze scen, które mówiły za siebie, tylko łopatą wkładałaś do głowy suche wytłumaczenia zachowań bohaterów. Narracja Radka pozwoliła na przybliżenie postaci Topora i przedstawienie funkcjonowania obozu wrogiego dla pozostałych narratorów. Dlatego też, mimo wszystko, fragmenty prowadzone z perspektywy Radka były bardzo interesujące.

Chciałabym przeczytać więcej o Maksie. Może o problemach z seksualnością (dostaliśmy o niej dosłownie jedno zdanie i do tej pory cisza jak makiem zasiał) oraz Adamem, przeszłości z domu dziecka. Dobrze przemyślałaś tę postać, trzymałaś się swojej koncepcji. Szkoda tylko, że duża część kreacji opierała się na ekspozycjach. No i oczywiście dowiedziałabym się z przyjemnością czegoś więcej o wojsku, Projekcie Lazarus. Żałuję, że zmiana bohatera była tak drastyczna. Mogłaby mnie rzeczywiście poruszyć. Nie przebiegała naturalnie jak u Saszy, tylko ni z gruchy, ni z pietruchy Max się zmienił.

Dochodzimy do momentu, w którym wychodzi na jaw Twój problem. Postaci jest mnóstwo. O mało której mogłabym coś powiedzieć, gdybym nie miała skopiować z tekstu sucho podanej opinii. Wielu bohaterów nawet nie pamiętam z imienia. Ginęli jeden za drugim, a mnie mało kogo było żal. W mojej pamięci jako tako wrył się jeszcze zdolny do poświęcenia Reszka, mistrz szalonych teorii Czesiek, zwariowana Zuza, zdradliwi Daria i Paweł, matka Oksana. Żałuję, że nie doprowadziłaś do momentu, w którym bałabym się o którąś z postaci. Nie pozwoliłaś na emocjonalne zżycie się z większością z nich. Rozumiem, że eliminowanie bohaterów to podstawa opowiadania o apokalipsie. Jednak po co wprowadzałaś ich aż tylu? Iwona zginęła i mało co się wyjaśniło, jeśli o nią chodzi. Wiksa i Topór mogliby być właściwie jedną osobą. Bohaterowie spotykali podobnych opryszczków każących oddać broń. W kolejnych to domach znajdowano ludzi, którzy za kilka scen i tak mieli umrzeć w bliźniaczy sposób. Namnożyło się pomocników, wspólników, sojuszników, a mało który czymś się wyróżniał. Doceniam wielowątkowość Twojej historii (niektóre elementy wręcz podziwiam), ale przekombinowałaś i Twój pozorny atut stał się zgubą. Bo wśród wszelkich Waldków, Zbyszków, Szczepanów trudno kogoś wyróżnić. Ewentualnie także Lena coś tam pokazała (ale jakoś ucięłaś jej wątek). Wróćmy jeszcze do Darii. Może ewoluować na bardzo złożoną i interesującą postać. Z jednej strony poświęcenie dla Waldka, z drugiej zdrada. Z tą dziewczyną nic nie jest pewne ani takie, jakie się wydaje. Sama to widzę – obyło się bez podania mi na tacy, jak powinnam odbierać tę postać. Urwałaś także wątek Mateusza i jego wnuczki – wielka szkoda. Poczytałabym więcej o Librze.

Opisywałaś wiele walk, potyczek. Przedstawiałaś je prawidłowo (później o dynamice), ale z czasem zaczynało się to robić nudne. Starcia były podobne. Bohaterowie rzadko mieli problem z zombiakami. Nie czułam realnego zagrożenia. Postacie zdawały się mieć wszystko pod kontrolą. Ginęli mało ważni. Naszych spotykał cud nad Wisłą za cudem nad Wisłą.

Zakonnicy byli jak jeden mąż. Czytając, wyczuwałam Twoją niechęć do katolików – wybacz za śmiałe stwierdzenie, ale takie odnosiłam wrażenie. Bardzo stereotypowo przedstawiłaś Kościół.

Przejdźmy więc do technicznej strony tekstu. Brakuje justowania, co bardzo psuje estetykę i odstrasza potencjalnych czytelników (ja, widząc brak wyrównania, na ogół klikam krzyżyk). Od któregoś rozdziału zaczęłaś na szczęście używać prawidłowych półpauz zamiast dywizów.

Masz niekwestionowany problem z interpunkcją. Gdybym miała Cię zawsze poprawiać w tej kwestii, musiałabym skopiować z 80% opowiadania. Przecinki stawiasz dziwnie, np. pomiędzy podmiotem a orzeczeniem w zdaniu prostym, przed niż we fragmentach typu: była ładniejsza niż ja. Za to opuszczasz je np. przed imiesłowami przysłówkowymi. Myślę, że ten i ten artykuł Ci się przydadzą. Jeśli chcesz się poprawić, czeka Cię dużo pracy. Może pomyśl nad nawiązaniem tymczasowej współpracy z betą (którą możesz znaleźć np. dzięki temu blogowi). Powoli do celu. Nikt Ci nie każe być od razu mistrzem interpunkcji, zwłaszcza że to zmora wielu początkujących pisarzy. Szkoda jednak, by jakieś kreseczki psuły kawał dobrego opowiadania, prawda?

Zupełnie nie zwracałaś uwagi na powtórzenia, nawet te najbardziej banalne. Konstrukcje wielu zdań były bliźniacze, co potrafiło nudzić. Gubiłaś podmioty i mieszałaś czasy zamiast konsekwentnie trzymać się przeszłego. Popełniałaś również wiele błędów ortograficznych, niekiedy rażących, a przecież tak łatwo w tych czasach sprawdzić pisownię danego wyrazu, gdy nie jesteśmy jej pewni. Trzeba tylko chcieć. Notorycznie źle odmieniałaś ta.

Zabijałaś dynamikę długimi zdaniami i zbędnymi dopowiedzeniami. Miałam wrażenie, że źle dobrałaś narratora. Według mnie lepiej sprawdziłby się trzecioosobowy wszechwiedzący. Broń Boże, nie narzucam Ci niczego, ale, proszę, tu masz o tym artykuł – może przyznasz mi rację. Umieszczałaś długie przemyślenia w środku akcji. Sucho streszczałaś wcześniejsze wydarzenia, a dialogi tworzyłaś uparcie pod czytelnika, by mu coś pokazać. W oczy rzucał się także Twój problem z ekspozycją, o czym świadczą na przykład te fragmenty:

Ale zmieniłam się nie tylko zewnętrznie. Moja psychika także przeżyła przemianę. Choć nigdy nie byłam nazbyt rozrywkową osobą, to teraz nie mogłam sobie przypomnieć momentu, kiedy bym się śmiała. Nawet nie wiedziałam, czy wiem jeszcze, czym jest szczęście. Te prawdziwe szczęście. – To.

Zniknęła jego długa, niechlujna broda oraz skołtunione włosy. Teraz, ostrzyżony na krótko i ubrany w nowe ciuchy, był innym człowiekiem. Wszyscy przekonaliśmy się też, że oprócz wielu pomocnych rad oraz smykałki technicznej, jest też inteligentnym gościem. Sam też przyznał, że ukończył studia i ma tytuł inżyniera, ale życie dało mu mocno w kość, przez co wylądował na ulicy.

To, czy była na pewno słuszna, wciąż miałem wątpliwości. Przekonywałem się, że to najrozsądniejsze wyjście, jedyne, jakie mogliśmy podjąć, ale niepewność nie chciała mnie opuścić. Dlatego też nie zdecydowałem się jechać na wyprawę. Nie chciałem widzieć skutków swojej decyzji. Było to tchórzostwo, ale wolałem je od patrzenia na śmierć któregokolwiek z nich. – Podjąć wyjście? Podjąć można decyzję. Za to wyjście znaleźć, skorzystać z niego. Gubisz podmioty i potem wychodzi, że skutki giną.

Nie do końca rozumiesz, co jest złego w takich fragmentach? Temu też można zaradzić. Przeczytaj, proszę, na przykład ten artykuł. Zobaczysz, że ekspozycją tylko sobie szkodzisz i odstraszasz czytelników.

Bohaterowie mieli wielkie przeczucia znikąd. Psułaś tym element zaskoczenia. Wciskałaś nam na głowę nawyki bohaterów (poprzez np. stresował się, więc obgryzał paznokcie jak zawsze), których wcześniej ani później na ogół nie mogliśmy obserwować. Czasem najciekawsze działo się poza kadrem. Przeskoki czasowe odbierały mi możliwość uczestniczenia w naprawdę interesujących wydarzeniach albo obserwowania procesu dostosowywania się nowej osoby do trybu życia w klasztorze.

Znajdowałam też wiele literówek, wcale nietrudnych do wyłapania. Odnosiłam wrażenie, że nie sprawdzałaś tekstu przed publikacją albo robiłaś to niechlujnie. Czasem dobrze jest odstawić na chwilę rozdział, by poleżał, a potem do niego wrócić i na spokojnie przejrzeć. Rozumiem, odczuwasz presję ze strony czytelników (np. widziałam, że już ktoś dopomina się o kolejny rozdział, wręcz ma pretensje, że przez miesiąc nic nie wstawiłaś), ale pośpiech nie służy żadnej ze stron, bo odbija się na jakości.

Podziwiam Cię za tempo pisania (choć wciąż radzę zwolnić i zacząć bawić się w korektora). Gdy obiecywałaś, że wtedy i wtedy coś wstawisz, trzymałaś się terminów. Chcę też Cię pochwalić za kontakt z czytelnikami.

Oznacz, proszę, spoilery w zakładkach – kogoś może spotkać niemiła niespodzianka.

Gdybym chciała jak najkrócej skomentować Twoje opowiadanie, z pewnością byłoby to: dobra historia w złym wykonaniu.

Dziękuję za emocje, których pod koniec nie brakowało. Doceniam progres (pierwszych rozdziałów wolę nie pamiętać). Momentami naprawdę dobrze się bawiłam. Zżyłam się z naszym robotem Saszą, ba, w ostatnich rozdziałach nawet ją polubiłam. Na pewno wpadnę do Ciebie, by zobaczyć, jakie konsekwencje spotkają Adama.

Jaka nota na dziś? Niestety tylko przeciętny. Mogło być o wiele lepiej. Jeszcze dużo pracy przed Tobą. Zadbaj o estetykę, zawrzyj rozejm z interpunkcją i nie bój się prosić o pomoc, bo myślę, że porządna beta Ci się przyda. Zachęcam do kulturalnej dyskusji. Pamiętaj, że niektóre z moich komentarzy to tylko sugestie. Wybacz drobne złośliwości, ironiczne uwagi czy gify – myślę, że takie wytykanie błędów bardziej zapada w pamięć. Do zobaczenia!

Za betę dziękuję: Forfeit i Skoiastel.

9 komentarzy:

  1. Wybaczcie, że z anonimka, ale nie mam tutaj konta. Dlaczego wszystkie oceniające tak bardzo bóldupią o angielskie nazwy/imiona? Co w tym takiego złego? 3/4 obecnych na rynku książek takowe posiada, więc w tych czasach nie powinno to chyba robić większej różnicy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A pro po tej ocenki: opko po polsku, imiona po polsku, nazwy też a tytuł po angielsku? No i oczywiście wśród odbiorców sami Polacy. Dla mnie niezrozumiałe i bez sensu. 3/4 książek? Tytuły się na ogół tłumaczy, jeśli w innym języku wychodzi coś sensownego. Niewielu polskich autorów daje swoim książkom tytuły po angielsku (bo dlaczego miałoby? na polskim rynku?). W ocenach komentarze o anglojęzycznych nazwach czy imionach są przecież tylko sugestiami. Nie mają żadnego wpływu na odbiór tekstu, notę końcową. Niech każdy wybiera taki tytuł, jaki chce, nie szlachtujemy za to. :) Czepiamy się raczej, gdy w polskich realiach ni z gruchy, ni z pietruchy bohaterowie mają anglojęzyczne imiona, albo kiedy autor porywa się na, powiedzmy, akcję w Nowym Jorku bez żadnego researchu.

      Usuń
    2. Ech, ten pośpiech.
      *à propos :)

      Usuń
    3. Dziękuję za odpowiedź! :)

      Usuń
  2. Bardzo, bardzo, bardzo dziękuję za tą ocenę i od razu przyznaję się bez bicia - interpunkcja i ortografia zawsze były dla mnie ciężkimi tematami (najpewniej nawet tutaj zrobię mnóstwo byków). O ile w głowie mam mnóstwo pomysłów, to najczęściej nie nadążam z ich odpowiednim opisaniem i sprawieniem, by pojął je ktoś inny, niż tylko ja. Staram się stonować, ale nie zawsze to mi wychodzi.

    Wiem, że tworzę wielu bohaterów i często są oni bardzo do siebie podobni. Walczę z tym i za każdym razem, gdy myślę sobie: Hm, dodam nową osobę - krzyczę konsekwentne: NIE! Najczęściej jednak to nie działa i tak pojawiają się nowe osoby. Teraz jednak napiszę to sobie czerwonymi literami na kartce i powieszę na monitorze. Obiecuję postarać się więcej nie mieszać z bohaterami.
    Główne postaci i ich cechy - to nawet dla mnie samej zagadki.
    Od początku zależało mi, by Saszę pisać tak, jak ja sama widziałabym siebie w takim świecie. Tego moi czytelnicy nie wiedzą (a muszę ich o tym powiadomić), że ja sama jestem takim przypadkiem, że nie potrafię się określić. Czasem myślę tak, a pod wpływem otoczenia lub sytuacji całkowicie zmieniam zdanie. Sasza miała być postacią ze szczyptą osobowości borderline oraz (teraz nie pamiętam fachowej nazwy tej choroby) kogoś, kto zmienia swoją osobowość pod wpływem otoczenia. Wiem, że te dwie rzeczy mogą się wykluczać, jednak wszystko zostanie wyjaśnione w odpowiednim czasie.
    Adam - ta postać od początku miała być kimś balansującym między dawnym życiem, a światem, w którym musiał się odnaleźć. Muszę wyjaśnić, że Max nigdy nie dzielił się z nim tajnikami swojej pracy dla Orema (ta kwestia również wkrótce się wyjaśni). Uczynienie przez Saszę Adama opiekunem klasztoru podczas jej nieobecności było spowodowane także rzeczami, których nie powinnam wyjaśniać przed dodaniem rozdziałów ;)
    Rob - mimo tego, co napisałaś, ja wciąż będę się upierać przy jego autentyczności. Jest on osobą, która tak jak Adam, musiała odnaleźć się w świecie zombie, ale przeszła przemianę. Na początku polegał tylko na Saszy i wierzył, że z nią ma szansę przetrwać. Później sam stał się przywódcą, co obudziło w nim pewne chęci sprawowania władzy i od tego momentu to jemu bardziej zależy na chronieniu siostry, niż jej.
    Radek - starałam się przedstawić tą postać od podszewki, a później całkowicie ją zaniedbałam - przyznaję się!
    I na koniec - Max.
    Jest on jedną z głównych postaci, choć nie ma własnej perspektywy. Też nie mogę za dużo zdradzić, bo po przeczytaniu tej opinii stwierdziłam, że robiłam to za często, ale Max swoim zachowaniem mógł co nieco zdradzać, jednak nie każdy mógł dostrzec to, co chodziło mi po głowie. Max jest tajemnicą, której nie chciałam odkryć, przez co czytelnicy mogą mieć wrażenie, że zmienił się ot tak. Wbrew pozorom, to on jest moją ulubioną postacią, której nie chciałam od razu przedstawiać. On na razie jest tylko mój :)
    Obiecuję, przysięgam z ręką na sercu i z małym paluszkiem zająć się poprawą pierwszych (i późniejszych) rozdziałów, bo sama wiem, że nie były one najlepsze. Dzięki twojej ocenie wiem już dokładnie, co muszę poprawić i jak obchodzić się na przyszłość z moimi postaciami. Żałuję za grzechy i postanawiam poprawę (poniekąd trafiłaś z tą wrogością go Kościoła, ale tylko do niego, bo wierząca jestem ; )) Myślę, że dzięki temu te nieopublikowane rozdziały będą lepsze od poprzednich (muszę nauczyć się, co to jest równoważnik zdania).
    Jeszcze raz bardzo dziękuję za wszystkie opinie - pozytywne i jeszcze bardziej za te negatywne. Konstruktywna krytyka przede wszystkim!
    Pozdrawiam
    MrsRaven

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło Cię tu widzieć! :)
      Dobrze, że jesteś świadomym pisarzem. To pierwszy krok do sukcesu.
      Jak już wspominałam w ocenie, kilku bohaterów mogłoby być jednym. Nie musisz więc ucinać scen, rezygnować z czegoś, tylko po prostu połączyć niektóre wątki.
      W odpowiednim czasie... ale czytelnik ma tekst przed sobą i to ocenia. Sasza mogłaby być naprawdę interesującą postacią, ale, powiedzmy, drugoplanową? Tak jest nieco męczącą. Ja to tak odbieram. Nie bez powodu na ogół mamy jakąś szaloną przyjaciółkę, śmieszka i stonowanego głównego bohatera. Takiego pomiędzy, kogoś, z kim najłatwiej można się utożsamić. Z chwiejną Saszą było trochę trudno wytrzymać, gdy niekonsekwentnie prowadziła narrację.
      Oby się wyjaśniło. Bo jeśli chodzi o Adama, nie miałam uwag do jego kreacji, tylko właśnie do tego, jak ta postać z jakiegoś powodu była odbierana przez innych. Nie chodzi tylko o to, co robiła Sasza.
      Liczę więc na więcej Maksa, ale przy tym, że zmiana była gwałtowna (punkt widzenia czytelnika, który nie jest w Twojej głowie) i przez to mało wiarygodna.
      Kościół to ludzie, nie wrzucałabym wszystkich do jednego wora, bo u Ciebie tak właśnie było. :) I research lepszy też by się przydał.
      Proszę bardzo,
      Także pozdrawiam. :)

      Usuń
  3. Fenoloftaleinko - masz przesłodkie zdjęcie profilowe!

    OdpowiedzUsuń