[255] ocena tekstu: Od gazu po ciało stałe [v.2]




Tytuł: Od gazu po ciało stałe

Autor: Adrian Horyzont

Gatunek: science-fiction, cyberpunk

Ocenia: Forfeit i Skoiastel z pomocą Fenoloftaleiny

 


Cześć i czołem, Bart! 

Z góry przepraszamy, że trochę to wszystko trwało – Fenoloftaleina już jakiś czas temu opuściła nasz zespół, a z solówki zrobiła się grupówka, aczkolwiek udało nam się, jak widzisz, napisać porządny kawał oceny. Zanim zaczniemy, przypomnimy jeszcze, że zgodnie z ustaleniami mailowymi nie oceniłyśmy całości na pierwszy strzał, gdyż materiał źródłowy jest baaardzo długi, a i tak w tym przypadku wyjątkowo przekroczyłyśmy limit objętości tekstu, jaki mamy ustalony na podstronie – głównie z powodu twojego twojego długiego czasu oczekiwania. Fajnie, że jako autor zgodziłeś się na ostrzejszą formę oceny, bogatą w gify. Aya wspominała nam, że wybierając oceniającą, szukałeś buldożera; mamy nadzieję, że udało nam się spełnić twoje oczekiwania.  

Zanurzmy się więc wspólnie w twój cyberpunkowy świat.

 


TO JEST OSTRZEŻENIE

Ludzie przyzwyczajeni są do słów miękkich, puszystych jak chmury, podawanych na tacy przez dobrodziejstwa cywilizacji. Co chwila reklamy atakują nas komplementami. Nawet jeśli zostaniesz obrażony przez pana zza szkiełka, to wciąż jest to miękkie wyzwisko. Takie, które ma cię do czegoś popchnąć. Bardzo subtelna forma manipulacji. – Nie bardzo wiem, co masz na myśli poprzez miękkie wyzwiska. Rozumiem dobór słów, dzięki któremu – zapewne – chciałeś uzyskać odpowiedni kontrast, ale jesteś pewien, że wyzwiska to właściwe określenie? Na czym miałyby polegać reklamy oparte na obrażaniu odbiorców? Takie, które ma cię do czegoś popchnąć. – A więc chodzi o motywację do zmiany stylu życia, chociażby w związku z zamówieniem najnowszego modelu roweru stacjonarnego? Jednak w takich przypadkach krytykowanie sprowadza się właśnie do komentarzy na temat konkretnego zachowania, pewnych przyzwyczajeń, otoczenia. Jeśli zaś chodzi o samego adresata, kluczowe powinno być wskazanie jego potencjału, możliwości. Gdzie w tym miejsce na wyzwisko? Miękkie? A tym bardziej – jak w tak niestandardowym podejściu do konsumenta znaleźć jeszcze miejsce na subtelność?

 

Już dawno wyrzygałem całą słodycz. – Przez cały wstęp używasz długich i pięknych zdań z rozbudowanymi porównaniami, a potem nagle wyskakujesz z wyrzygałem. Muszę przyznać, że nieco wytrąciło mnie to z rytmu. Po przeczytaniu całości przychodzi mi na myśl, że tym zdaniem dosadnie rozdzielasz część opisującą ugrzecznioną rzeczywistość od prawdy, na której zamierzasz się skupić. Nie wiem jednak, na ile jest to celowy zabieg, a na ile mieszanie stylów, więc zostawiam cię z tą myślą.

 

Gwałty, morderstwa i rzeczy o wiele gorsze, [przecinek zbędny] kryją się w szeregach znaków. Morderstwa i rzeczy o wiele gorsze nie stanowią wtrącenia do gwałty, tylko dalszy ciąg wyliczenia, zatem przecinek przed orzeczeniem jest zbędny. Nikt ci nie zabroni postawić w tym miejscu przecinka, ale spowolnienie to ostatnie, czego twój tekst przy takim nagromadzeniu określeń potrzebuje.

 

Jeśli chcesz, możesz wspólnie ze mną zagłębić się w cyberpunkową rzeczywistość, ale na własną odpowiedzialność. – Aż się prosi o nowe zdanie od ale. Zadbaj o dynamikę tekstu. Czytaj głośno, żeby sprawdzać brzmienie. Nie męczy cię ono w takiej formie?

 

Postacie mogą cię zranić. Rzeczywistość, złamać. – Przecinek w drugim zdaniu najlepiej zastąpić półpauzą. Pełni ona funkcję tak zwanej elipsy, czyli odpowiada za pominięcie domyślnego orzeczenia (tu: rzeczywistość może cię złamać).

Ostatni z cytatów, szczerze mówiąc, odbieram jako dość pretensjonalny. Rozumiem, że masz określoną wizję tego, jak twój tekst mają odbierać czytelnicy, ale na tym bardzo łatwo się przejechać. Żeby postacie mogły mnie zranić, najpierw muszę zostać przekonana do ich kreacji. 

Forfeit: Przy czym pamiętajmy, że wstęp stanowi jeden akapit, który ma pokazać nam klimat opowiadania. Może i jest pretensjonalny, ale to swego rodzaju odmiana, coś innego. Mnie zaciekawia, mimo że tę pretensjonalność mocno czuję. Rzeczywiście potrafiłaby zniechęcić niektórych czytelników, jednak... to próbka twojego stylu. Czytelnik po tym wie, czy opowiadanie jest w jego guście czy nie. Jeśli zacząłby czytać bez tego wstępu, to i tak by zrezygnował po prologu. 

To wcale nie znaczy, że twój styl jest zły. 

 


TO, CZEGO OCZY ZOBACZYĆ NIE MOGĄ

Na początku zwrócę uwagę na pewną nieścisłość, która szybko rzuciła mi się w oczy. Rozumiem, że prowadzisz rozdział z perspektywy bohatera, a więc piszesz POV, wielokrotnie wplatając w scenę tak zwaną mowę pozornie zależną postaci, czyli jej przemyślenia sprzedawane w trzeciej osobie liczby pojedynczej. Nie wyróżniasz tych fragmentów kursywą ani jakkolwiek inaczej – i bardzo dobrze. Ale jednocześnie w tekście całkiem sporo masz mowy niezależnej, a więc bezpośrednich myśli postaci. I te wprowadzasz za pomocą dwóch różnych zapisów:

„Minąłeś się z powołaniem, pomyślał ironicznie. Może gdyby przyszedł na świat w spokojniejszych czasach…” – bez kursywy bądź cudzysłowu, ale za pomocą przecinka i komentarza pomyślał;

„Blada dłoń zdobiona zielonymi żyłami wygrzebała książkę. Aran uśmiechnął się pod nosem. Czy ktokolwiek jeszcze wydaje je fizycznie? Cisza” – za pomocą kursywy.

I to trzeba niestety ujednolicić, dobrać jeden format zapisu dla wszystkich myśli postaci w całej powieści. Oba są wprawdzie poprawne, ale nie powinny być stosowane równocześnie – takie są wymogi edytorskie beletrystyki.

 

Jest też zimne i pachnie środkami do odkażania. Z pozoru niewinne, niby takie czyste, ale gdy wniknie do płuc, pokazuje prawdziwą naturę. – To bardzo plastyczny opis. Aż poczułam w gardle niesmak, przy jednoczesnym poczuciu przyjemnej czystości. 

 

Zastanów się jednak, czy na pewno chcesz brnąć w tę stylizację tak mocno. Weź pod uwagę, że obecnie nie umiem ignorować wydźwięku w stylu ten tekst zmieni twoje życie. Spokojnie. Weź pod uwagę, że dopiero zaczęłam lekturę. Siłą rzeczy nie znam jeszcze ani twojego bohatera, ani uniwersum, a przez narrację już czuję pewien ciężar, który na mnie spada. Chciałabym zaangażować się mocniej i móc zrozumieć protagonistę. Dowiedzieć na przykład, dlaczego prezentuje właśnie takie poglądy i skąd wynika jego zachowanie oraz czy świat, o którym mówi, faktycznie jest aż tak bardzo dołujący; mnie nie zdołował jeszcze ni w ząb, bo nie wydarzyło się nic, co by o tym świadczyło. Na tym etapie jeszcze nie potrafię wczuć się w tę postać, bo za mało wiem i w samej scenie niewiele się zadziało. Jako statystyczny czytelnik trudno, żebym odczuwała więc zaangażowanie (do czego – mam wrażenie – próbujesz mnie na siłę przekonać, sięgając po dość górnolotną stylizację), skoro sama jeszcze nawet porządnie nie weszłam w ten tekst. Na razie czytam, bo zobowiązałam się do tego, przyjmując zgłoszenie, a nie dlatego, że liczę na słodkie katharsis. Fajnie, jakby okazało się, że za tekstem stoją wartości, ale wolałabym to poczuć samodzielnie niż mieć wrażenie, że właśnie to próbujesz mi sprzedać.


O tęsknocie napisano już wszystko: że boli, że jest koloru wyschniętych łez, że czasem przychodzi, choć tak naprawdę nie ma się już za czym tęsknić. – Unikasz krótkich zdań, a przez to te długie z właściwego powodu, które mogłyby naprawdę dobrze wybrzmieć, giną wśród innych.

 

Na jego twarzy zagościł kwaśny grymas niezadowolenia. – Masz również skłonność do zbędnych dopowiedzeń. Nietrudno domyślić się, że kwaśny grymas nie jest oznaką radości. W poprzednim zdaniu bohater narzekał na tę cholerną młodzież – gdzie tu miejsce na niejasność? Tak samo wcześniej informowałeś o ironicznym charakterze komentarza, który wcale nie był trudny do właściwego odczytania. 

 

Cieszę się, że nie przedstawiasz wszystkiego po kolei, jedynie z obowiązku odhaczając kolejne punkty. Zamiast tego zgodnie z zasadami, którymi rządzi się narracja personalna, wykorzystujesz odczucia postaci, by opisać otaczającą ją rzeczywistość. Jednak coś mi się gryzie. Cały fragment wygląda tak:

Spojrzał na swój peron. (…) Miła odmiana od tej kolorowej pstrokacizny na zewnątrz. [tu się kończą odczucia, a ponownie zaczyna opis] Stacja kolejowa była zbudowana w starym postindustrialnym stylu. Chłód bił od matowych ścian, podłogi w kolorze grudniowego nieba (…).

W momencie, gdy protagonista przestaje sprzedawać mi to, co myśli o wystroju, wracamy do dość suchego opisu, z którego bije obiektywizm – zupełnie jakbyśmy przeszli do narratora wszechwiedzącego, bo niby dlaczego bohater, bardzo dobrze znający peron, miałby informować samego siebie o tym, jaki ten peron ma styl? Za każdym razem, gdy się tam wybiera, zwraca uwagę na to, jak została zbudowana stacja? Pomyśl, czy sam tak robisz, kiedy dokądś wracasz. Zupełnie inaczej odbierałoby się ten fragment, gdybyś przemycił w nim kolejne odczucia wychodzące od bohatera, a najlepiej podsunął mu powód, dla którego postać ta zaczęłaby snuć dywagacje na temat wystroju stacji. Na  ogół zdajesz się jednak dobrze czuć w narracji personalnej typu POV [o głębokim punkcie widzenia więcej: TUTAJ]. Tylko że, hmmm, chyba brakuje pewnej konsekwencji.

 

Blada dłoń zdobiona zielonymi żyłami wygrzebała książkę. – Dość dużo epitetów w tak krótkim przekazie. Wiem, że zdanie miało być obrazowe, aczkolwiek te zielone żyły wytrącają z rytmu czytania, wydaje się, że nie pasują.

 

A to[,] co martwe[,] nie szepcze historii.

 

Chyba był jedyną osobą, która wyznawała jeszcze kult papieru. – Odnoszę wrażenie, że od samego początku próbujesz przekonywać o wyjątkowości Arana. Czytanie papierowych książek, gdy najwyraźniej prym wiodą inne formy, to dość wyświechtany przykład. Oczywiście nie wyglądałby na taki, gdybyś nieco inaczej, sprytniej ugryzł temat; żadna klisza nie jest zła, o ile zostanie wprowadzona w tekst w jakiś świeży, nieoczywisty sposób. Piszesz, że Aran, wyciągając książkę, zastanawia się, czemu ktoś wydawałby je w takiej formie, tracąc surowce, niemniej wydaje się to dziwne i, znów, nieadekwatne do sytuacji, w której stawiasz bohatera. Tak jak i nie powinien on opisywać rzeczywistości dookoła siebie w sposób sugerujący, że widzi ją pierwszy raz (mimo że widzi ją codziennie), tak i nie powinien zawracać sobie głowy tym, co jest dla niego naturalne, tworzy jego charakter. Jeśli to czytelnik, a także pisarz tradycyjnej literatury, zapewne nie jest nim od dziś; niby czemu miałby akurat teraz zwracać uwagę na rzeczy dla siebie typowe? Dopasowuj jego myśli do okoliczności. Myśl o tym, że właściwie po co je wydawać w takiej formie? Po co tracić czas i surowce? mogłaby uderzyć bohatera w mniej przypadkowym momencie. Nie wtedy, gdy Aran wyciąga sobie książkę z plecaka, a więc poznajemy, że ma ją przy sobie cały czas – ale wtedy, gdy na przykład pierwszy raz widzi ten egzemplarz wydany w ten sposób albo widzi go u kogoś innego, co mogłoby go zdziwić. 

Tak czy inaczej, Aran nie musi już na wstępie, w samym prologu, jawić mi się jako ktoś wyjątkowy, inny. Pozwól samej mi to dostrzec. Zobaczyć, jak czyta papierowe książki i ma gdzieś zdziwione spojrzenia ludzi wokół. Pokaż mi tych ludzi, zwykle dzierżących w ręce czytniki czy co tam wymyśliłeś – dzięki temu sama zacznę odkrywać twoje uniwersum. Nie musisz tego robić już teraz – by przedstawić mi postać, masz cały tekst; różne sceny, które czytelnik sam sobie powiąże, wyciągnie z nich wnioski. Nie tylko prolog ani nie rozdział pierwszy.

 

Niemniej podoba mi się motyw metafikcji – kiedy to Aran okazuje się czytać książkę o tytule opowiadania. Tytuł ten jednak powinieneś zapisać w cudzysłowie albo kursywą. 

Nie jestem też fanką wyśrodkowania cytatów książki, nie wyglądają one zbyt dobrze. Mógłbyś zapisać je tradycyjnie, po odstępie wyrównując do lewej i justując, ale nadal pozostawić zapis kursywą – samo to zdecydowanie by wystarczyło. Tymczasem stosujesz oba wyróżnienia jednocześnie i robi się nieestetycznie. 

Podoba mi się również nawiązanie do tytułu – zwłaszcza nie to najbardziej oczywiste w związku z książką Arana, a fragment rozmowy z czernią. Zobacz – coś się zaczyna dziać i budzi we mnie zaciekawienie. Zalążek akcji, dobry i konkretny dialog.

 

Bez ludzkiego umysłu błąkałybyście się w mroku dziejów[,] z dala od światła chwały. 

 

Tęsknię, ale pamięć o tym, za czym tęsknie[,] jest poza zasięgiem. – Tęsknię.

 

Słowa wypowiadał niezwykle delikatnie, jakby były zrobione ze szkła i każde zbyt mocne zaakcentowanie mogło je zarysować. – Bardzo ładny jest ten opis – plastyczny i porusza wyobraźnię. 

 

Wysiadł, gdy drzwi zapikały. – Jak to: wysiadł? To on nie był cały czas na peronie? 

 

Jednym z problemów, z którym mierzyłam się podczas czytania, było szybkie męczenie się wzroku i łzawienie oczu. Biała czcionka na czarnym tle nie jest zbyt dobrą opcją, dlatego musiałam przekopiować sobie rozdział do Worda. Jeśli mogę coś zasugerować, spróbuj postawić na tło w odcieniach szarości – to właśnie taka jest większość dark-layoutów stron czy motywów do ustawienia w edytorach tekstów, gdy pisze/czyta się po nocach. Połączenie bieli z czernią może i daje ciekawy wizualnie kontrast, ale nie będzie komfortowe dla kogoś, kto nie jest przyzwyczajony do pracy w nocy czy z zastosowaniem ciemnego motywu. Do szarego jesteśmy w stanie przywyknąć szybciej i realnie nie boli nas od tego wzrok, a z nim – głowa. 

 


ELEMENT I – BARWY I KSZTAŁTY

W poprzednim rozdziale pojawiła się już wzmianka o kończeniu zdania pytajnikiem, nie kropką; tutaj zaczynasz od podobnego:

Ostatnie zdanie zakończyła uśmiechem zamiast kropką. – Moje pytanie brzmi: czy to zabieg celowy i ma jakiś głębszy sens, czy po prostu lubisz to powiedzenie i nie zauważyłeś, że padło już wcześniej? Trudno stwierdzić jednoznacznie. Dalej nazywasz dziesięciolatkę małą. Takie upupianie też ma czemuś służyć? Skoro personalizujesz swój tekst i część akapitów stanowi bieżące przemyślenia postaci przytoczone nie inaczej jak mową pozornie zależną, postaci będą określane narracją w sposób do siebie adekwatny. Załóżmy, że bohaterka sama siebie nie nazywałaby małą czy młodą – takie określenie padłoby raczej w akapitach ukazujących perspektywę jej siostry. Protagonistka zaś na pewno ma jakieś imię, którego możesz używać naprzemiennie z dziewczynką, która w narracji POV sprawdza się, bo jest neutralna, nie – nacechowana, czytelnik nie zatrzyma się przy niej, nie będzie zwracał na nią uwagi.

Edit: Bohaterka ma na imię Amnestia. Zastanów się, jakie zdrobnienie mógłbyś od tego utworzyć? Ania? Astie? Nestie? Możesz ustalić swoje własne, które brzmiałby naturalnie np. w ustach koleżanek dziewczynki. Zyskasz wtedy jedno dodatkowe określenie, którym mógłbyś szafować.

 

Wysoka[,] koścista kobieta ściskała w dłoniach srebrną perukę.

 

Tylko nie szczekaj, proszę, tylko nie szczekaj. Astra rozwarła paszczę, jednak wydobyło się z niej tylko [jedynie] ciche ziewnięcie. – Powtórzenie powtórzeniem, ale to naprawdę fajny fragment. Żadnego bała się, że Astra zaszczeka, tylko płynnie przekazane obawy.

 

Odsunęła krzesełko od biurka i podeszła do łóżka. Spod niego wyciągnęła kopertę w kolorze tęsknoty. Oceaniczny błękit skrył w sobie zdania pełne żalu i nadziei. Prośby i sekrety. Zakleiła kopertę. Lubiła zwyczaj dzielenia się listami. Miał on w sobie coś z magii starych czasów. (…)

Ktoś trzasnął drzwiami. Półki sklejone tanią taśmą zatrzęsły się. Dziewczynka spojrzała na suczkę. Wciąż drzemała przy łóżku. Więc to nie był wujek. Astra zawsze stawała na baczność, gdy wchodził. Mała podeszła bliżej drzwi. Usłyszała głos matki — surowy i groźny. (…)

Amnestia wychyliła się zza framugi. Przez chwilę widziała tylko biel. Zamrugała. Światło przestało być tak intensywne. Zauważyła postać. Wysoka koścista kobieta ściskała w dłoniach srebrną perukę. W takich momentach przestawała być jej musią. Stawała się jedną z istot czających się nocą pod łóżkiem. Ale był tam ktoś jeszcze. Fatma. Znów coś przeskrobała. Amnestia chciałaby być odważniejsza. Wejść tam i zakończyć to, co jeszcze dobrze się nie zaczęło.





Zdecydowanie przesadzasz w utrzymywaniu jednolitej konstrukcji zdań, przez co odnoszę wrażenie, że wyżej cytowane fragmenty nie posiadają żadnej melodii. Od początku rozdziału nie płynie się z tekstem, a po prostu przechodzi od informacji A do informacji B. Jest bardzo rytmicznie, a przy tym jakby surowo, bezdusznie – mimo POV dziecka. I choć wiem, że to pasuje do poważnej sytuacji, to nie jestem przekonana, czy pasuje do postaci i ostatecznie potrafi wywołać we mnie jakiekolwiek emocje. Nie umiem tak po prostu przejąć się sytuacją Amnestii, bo dziewczynka nie przekazuje mi danych na swój własny, naturalny sposób, natomiast robi to w sposób wystudiowany, teatralny. Nie miałabym takiego wrażenia, gdybyś jednak przeplatał zdania krótkie z długimi; na proste stawiał wtedy, gdy naprawdę dzieje się coś ważnego (na przykład kobieta przestaje być musią tudzież w scenie pojawia się Fatma). Jednak gdy nadużywasz zdań prostych i wszystko ma dość podobne brzmienie, pauzy oddechowe oddawane kropką bądź przecinkiem mają te same długości, nie stawiasz na wielokropki czy średniki, myślniki albo spójniki pozwalające łączyć dwa zdania składowe w jedno złożone i ogólnie nie korzystasz z różnych atrakcyjnych stylistycznie sposobów konstruowania prozy, ta proza staje się monotonna i szybko może się przejeść. No i, jak wspominałam, za szybko wyczerpujesz te sztuczki, które przydałyby ci się w najbardziej wartych ich użycia momentach, a przez to właśnie wtedy one już nie działają.

Nie zrozum mnie źle – nie chodzi o to, by w drugą stronę udziwniać tekst, tworząc fikuśne konstrukcje; ubarwiać zdania, by całość nabrała może nawet poetycko melodyjnego brzmienia. Sugerowałabym jednak znaleźć złoty środek, zamiast iść w jedną skrajność. Takowy na pewno istnieje.

 




Obie ukryły się pod cienkim materiałem, ale ta bariera nie była zbyt mocna. Przepuszczała pomiędzy dziurkami ostre słowa. – Podoba mi się ten fragment. Pokazujesz w fajny sposób, jak bohaterka ma dosyć kłótni i próbuje nieskutecznie ukryć się przed przykrymi dźwiękami. Inna sprawa, że widać, jak usilnie starasz się walczyć z powtórzeniami, dobierając mało naturalne dla POV określenia. Suczka czy Astra zmienia się w, ot, pupila, mimo narracji personalnej, a koc – w cienki materiał. Postaraj się być sprytniejszy i czynić tekst bardziej naturalnym. Może:

Astra rozwarła paszczę, jednak wydała z siebie tylko ciche ziewnięcie. Ociężale przeciągnęła przednie łapy i zamerdała fioletowym ogonem. Amnestia odetchnęła. Kucnęła koło niej i ściągnęła z łóżka cienki koc. Obie ukryły się pod nim (…).

Dalej piszesz o sytuacji, która rozgrywała się za cienką ścianą pokoju. – Określenie cienki pada tam więc drugi raz na dość małej przestrzeni tekstu. To rzuca się w oczy.

 

Plastikowe meble i nalepki heliocentryczne imitujące światło słoneczne jak zwykle były ubrudzone brązowymi plamami, to po jedzeniu, to po fekaliach psa. Ubrudzone plamami? Nie brzmi to dobrze, po prostu: brązowe od plam. Nie musisz tak kombinować. 

 

Amnestia widziała je trochę, [przecinek zbędny] jak karykatury ludzi[,] zdobiące marginesy zeszytów.

 

Pomruczał coś jeszcze tylko pod nosem, ale Amnestia nie usłyszała dokładnie co.Pomruczała.

 

Wbijać sztylety w źrenice, licząc, że dojdą aż do mózgu. – Naprawdę dobrze się to czyta, póki znowu nie zaczynasz przesadzać. Wychodzisz wtedy stylizacją daleko poza ramy dziesięciolatki. Obecnie przesadzasz tylko w jedną stronę, czyniąc scenę wystylizowaną zbyt dojrzale, zbyt patetycznie, przez co mam wrażenie, że obserwuję ją jakby z daleka; nie jest już tak intymnie jak w przypadku Arana, a jednocześnie to właśnie obecna odsłona powinna być znacznie bardziej przejmująca niż, ot, wrzucanie książki do pociągu przez Pana Marudę. Za to przejęcie w głównej mierze będzie odpowiadać właśnie naturalna stylizacja dziewczynki, oddająca jej emocje i jej skojarzenia. Czy naprawdę Amnestia pomyślałaby w tej chwili o sztyletach wbijanych w źrenice? Wcześniej nie ukazywałeś jej jako dziesięciolatki o niepokojących skłonnościach wizualizowania sobie aż tak drastycznych wizji. Nie kupuję tego, by pomyślała o nich w tej chwili, gdy wystraszona chowa się pod zbyt cienkim kocem.

W przypadku poprzedniego rozdziału podobna stylizacja narracji wydawała mi się należeć do Arana, to dlatego wciąż pisałam o POV. A tutaj chyba jednak okazuje się, że to narrator wszechwiedzący, ot, po prostu twój styl. To też nie jest złe rozwiązanie czy błąd, by pisać nim całość, niezależnie od protagonisty sceny, ale, szczerze mówiąc, tworzy dość spore zamieszanie. Kiedy raczej nie miałam problemu wczuć się w dorosłego Arana, chyba właśnie przez zbieżność charakteru postaci ze stylizacją narracji, teraz, gdy otrzymuję scenę dziecka, a kontrast między narracją a postacią jest aż tak duży, znacznie trudniej jest mi w to dziecko uwierzyć.

No i nie będę ukrywać, że na dłuższą metę taka ciężka stylizacja zaraz zacznie mnie tak zwyczajnie męczyć.

 

Piorun uderzył. Przetoczył się łoskotem przez pokój, wpadając do ucha dziewczynki. Kto zaczął? Matka, na pewno ona. Fatma nigdy nie atakowała pierwsza. Oczyma wyobraźni widziała, jak żylasta pięść wali w rumiany policzek. – Gdzieś po drodze zgubiłeś podmiot. I czy podkreślone zdanie to aby nie anakolut? Piorun wpierw przetoczył się łoskotem, potem jego dźwięk wpadł do ucha (no właśnie, dźwięk – nie sam piorun…), ale użycie imiesłowu współczesnego (wpadając) sugeruje, że stało się to dokładnie w tym samym momencie. 

 

Dlaczego nikt nie wpadł na pomysł[,] by wybudować w nich osłony? Zachybotała. Astra zaczęła ją prowadzić. Trochę na oślep, trochę kierując się instynktem. – Ale zachybotała co? Się? Jeśli tak, ale jednocześnie nie chcesz powtarzać enklityki, no to spróbuj wyeliminować tę drugą, na przykład zamieniając kierowanie się na podążanie za

 

Najważniejsze, że była, bo dzięki temu choć na chwilę Amnestia miała okazję czuć się w pełni beztrosko. – Nie czuję tej beztroski. Tym bardziej w pełni. Zbyt szybko przechodzisz od bardzo negatywnych uczuć do radości, co wygląda dość sztucznie. 

 

Jego mechaniczne ramię ekspresyjnie wyrażało niezadowolenie, był zajęty targowaniem się ze sprzedawcą. – Nie przekonuj na siłę. Jeżeli pokażesz ruch ramienia, zobaczę tę ekspresję własnymi oczami; sama określę ruch właśnie takim. Poza tym nie bardzo rozumiem, czemu do wyrażenia niezadowolenia wykorzystałeś akurat ramię. Co mam sobie wyobrazić? Tik nerwowy w postaci podskakującego barku?

 

Nieśmiały uśmiech spowił twarz Amnestii. Póki nie było go w domu, nikt nie mógł ucierpieć zbytnio. – Zobacz, tu doskonale widać, jakie głupoty powstają, kiedy nie pilnujesz podmiotów. Poza tym ten przysłówek na końcu zdania brzmi mało naturalnie. To nie pierwszy szyk, w którym bym ci nieco poprzestawiała, aby lżej się czytało.

 

Piękne[,] długie, [myślnik zamiast przecinka] dla dam aspirujących do życia daleko od Labiryntu. Gniewne[,] podgolone na bokach, [myślnik zamiast przecinka] dla zadziornych gangsterów. 

 

Amnestia przyglądała się im z uwagą. Czuła, jakby szeptały do niej — i ty możesz być piękna. Wtedy jej uwagę przykuła jedna szczególna. – Tutaj zaś zamieniłabym myślnik na zwykły dwukropek. Za to kolejna półpauza przydałaby się przed ostatnim słowem. Jeżeli tego nie czujesz, spróbuj poczytać tekst na głos, by sprawdzić, gdzie robisz pauzę i jaką ma ona długość, wartość. Z czasem już automatycznie będziesz zwracać większą uwagę na odpowiednią dynamikę tekstu.

 

Wielkie szklane łuki przemielały masę ludzką, która jak fala, [zbędny przecinek] piętrzyła się i opadała[,] próbując na raz opuścić gaj i do niego wejść. – Naraz, bo jednocześnie, a nie jednorazowo.

 

Przez uszy dziewczynki zaczęła przelewać się symfonia, której betonowy sarkofag nie dopuszcza do środka — stukoty silników przestarzałych pojazdów, nagabywania potężnych ludzi z holoreklam tańczących pomiędzy budynkami i coś jeszcze. Tak, to była muzyka chodnikowa. Specyficzny rodzaj dźwiękowej abstrakcji, który za podstawę obrał trochę banalne klawiszowe melodie, przełamywane przez nagły glitch. Muzyka od ludu dla ludu. – Jak symfonia mogła przelewać się do uszu, skoro betonowy sarkofag podobno nie dopuszczał jej do miejsca, w którym stała Amnestia…?

Niekiedy subtelnie przemycasz to i owo o świecie przedstawionym, a innym razem bezpodstawnie tłumaczysz coś, co bohaterka, z której perspektywy piszesz, doskonale wie i nie ma żadnego powodu, by miała zwrócić na to większą uwagę akurat w danym momencie (np. muzyka chodnikowa). Twoje opisy bywają przy tym tak zagmatwane, że często nie wiem, czy to, co przedstawiają, stanowi fantastyczny element świata przedstawionego, czy to tylko kolejna przesadzona metafora. W efekcie jestem zarówno zagubiona, jak i pozbawiona możliwości odpowiedniego wyobrażenia sobie chociażby otoczenia, w którym porusza się dziewczynka.

Przy czym dziewczynka to słowo klucz. Przypomnij mi, ile ona ma lat…? Naprawdę uważasz, że cały ten okrąglutki, artystyczny trajkot pasuje do dziesięciolatki? Bo ja śmiem w to wątpić. Już wcześniej zresztą chciałam poruszyć ten temat, gdy trafiłam na cytat o hodowlach i farmach śmierci. Twoja bohaterka w swojej świadomości, rozsądku, zdolności wnioskowania osiągnęła tak wysoki poziom wtajemniczenia, że aż niezbyt realny dla kogokolwiek w tym wieku. Cały jej obecny wizerunek, w tym przemyślenia i reakcje, kompletnie nijak mają się do wcześniejszego fragmentu, w którym pisałeś, że: (…) znów coś przeskrobała. Amnestia chciałaby być odważniejsza. Wejść tam i zakończyć to, co jeszcze dobrze się nie zaczęło. Chciałaby też wiele innych rzeczy, ale była tylko dziesięcioletnią dziewczynką. Tam chyba znacznie bardziej się starałeś utrzymać i postać, i narrację w spójnych ryzach (świadczy o czymś chociażby przeskrobanie czy musia), a już wtedy zdarzyło mi się zwrócić uwagę na kilka zbyt pompatycznych i abstrakcyjnych fragmentów. 

Zdecydowanie nie idziesz w dobrym kierunku.

 

Chwilę później trafiły na wybrukowaną ścieżką[ę].

 

Nawet lekko zadarty nosek wyglądał zbyt szlachetnie na graniczne okolic. – Twoja mała nadal mi mocno zgrzyta, a tu jeszcze takie zdrobnienie w środku bardzo tajemniczej (i trochę nawet strasznej) sceny? W dodatku tuż po tym, gdy bohaterka myślała nad istotą muzyki chodnikowej jako specyficznego rodzaju dźwiękowej abstrakcji… Proszę, zdecyduj się na coś.

 

Miła odmiana od ulewy. Stanęła bliżej swojej ulubienicy, unikając rozdeptania przez innych. – Już to gdzieś… No tak, w prologu:

Spojrzał na swój peron. Pusto. Dopiero na drugim rozciągał się metalowy wąż. Wagon metra pokryty zimną, srebrną łuską. Miła odmiana od tej kolorowej pstrokacizny na zewnątrz. 

Zwróć uwagę na to, jak bardzo narracja prowadzona z perspektywy dorosłego mężczyzny, w dodatku pisarza, nie różni się od stylizacji dziesięciolatki. Już pal licho, że użyłeś pojedynczego identycznego sformułowania… Bardziej chodzi o to, że nie różnią się oba style obrazowania rzeczywistości obydwu różnych postaci. A przecież dziewczynka będzie widziała otaczający ją świat zdecydowanie inaczej, prawda? Dlaczego w żaden sposób tego nie uwzględniłeś?

 

Niestety w drugiej części pierwszego rozdziału wciąż stawiasz na ciężki patetyzm. Przy takim stężeniu trudnych słów czytanie momentami przestaje sprawiać rozrywkę, a staje się przykrym obowiązkiem przechodzenia przez kolejne akapity, by w końcu dojść do sedna i odkryć bieg fabuły. Czy to nie ona powinna stanowić pierwszy plan? A jednak w tym wypadku mam wrażenie, że przy pisaniu ważniejsze dla ciebie były okrągłe zdania i popisowe ściany tekstu wstrzymujące płynną, interesującą akcję. Do tego nagromadzenie wyjątkowo negatywnych odczuć bohatera do wszystkiego i wszystkich daje zaskakująco mało okazji do poznania przeze mnie rzeczywistego stanu świata i zachowania żyjących w nim ludzi, a przez to trudno mi zachować obiektywizm i zastanawiać się nad tym, co czytam; wyciągać z tego wnioski. Wiem, że bohater ma prawo oceniać otaczający go świat swoją miarą, ale ja nie potrafię go poprzeć albo stanąć w opozycji, bo nie znam tego świata, w którym on żyje, z autopsji, własnej obserwacji. Zobacz, jak wiele słów, zdań, skomplikowanych akapitów mam za sobą, a jak mało wiem o twoim uniwersum, jak średnio je sobie potrafię wyobrazić, jak niewiele znaczących interakcji nastąpiło do tej pory, które mogłabym zapamiętać, uznać za ciekawe. One giną wśród pozostałych deskrypcji, zwracających przesadną uwagę swoją kwiecistością. Dziesięciolatka uciekała, ale w sumie dlaczego i dokąd? Powinnam z łatwością to zarejestrować, bo pewnie padło gdzieś w tekście, ale przez nagromadzenie innych informacji zupełnie o tym zapomniałam. A o co w ogóle chodziło w tamtym pokoju z matką, która się z kimś kłóciła, że aż Amnestia uciekła? Nie mam pojęcia, choć czytałam o tym de facto ledwie chwilę temu. Teraz przeszliśmy do jakiegoś Samotwora (czy to Aran…?) i zaczynasz scenę od nazywania innych ludzi robakami, opisujesz ulicę, przemyślenia o komórce rakowej… ale na co mi to, skoro nie wiem, co dzieje się w scenie, dlaczego bohater znajduje się, gdzie się znajduje, po co i na kogo czeka? Jasne, nie wszystko trzeba mówić wprost, wiele powinno wynikać ze sceny. Ale – no właśnie – sceny. Dlaczego mam wrażenie, że większość akapitów, które czytałam do tej pory, stanowią w rzeczywistości nic nie znaczące detale, bez których bym się obeszła? Jak na razie czuję się nie tylko zagubiona, nie pamiętając, co przeczytałam ledwie chwilę temu, ale i tracę poczucie sensu – że bohaterowie dokądś mnie prowadzą, mają jakiś cel. A przecież to dopiero początek… Powinnam umierać z ciekawości, nie – z nudów.

 

Naprawdę przez dłuższy czas trwania tej sceny (dopóki nie wspomniałeś o egzoszkielecie) zastanawiałam się, czy Samotwór nie jest aby Aranem z prologu – z obu bohaterów bije taka sama negatywna energia, ich myśli sprzedajesz mi w bardzo podobny sposób. Nadal nie jestem pewna, czy czytam tekst pisany narracją personalną, z którą sobie nie radzisz, bo nie jesteś w stanie dopasować stylizacji do różnorodnych postaci, czy to tekst prowadzony narratorem wszechwiedzącym, czy może odrobinę tylko mieszany (limited POV…?). Jasne, zwykle nie ma to większego znaczenia, szczególnie w przypadku beletrystyki bardziej klasycznej, która może być pisana na wyczucie (jeśli autor takowe posiada, da radę stworzyć historię i klarowną, i płynną, i bogatą w emocje, przekonującą, nie zastanawiając się nad narracją zbyt wiele). Ale ty zdecydowałeś się na metafikcję, w dodatku wygląda na to, że o podłożu psychologicznym, czyli tekst bazowo wymagający zastosowania znacznie bardziej przemyślanych technik. Czytelnik musi mieć świadomość, za czyimi plecami stoi, z kim ma do czynienia, oraz rozpoznawać różnice dzielące twoje postaci. Obecnie mam wrażenie, że i partie przedstawiające działania i przemyślenia Arana, i te odnoszące się do Amnestii, a teraz jakiegoś Samotwora są jednolite. Niby „Od gazu…” czynisz spójnym stylistycznie, ale czy w tym przypadku to naprawdę aż taka zaleta…? 

 

Muszę przyznać, że intryguje mnie dialog Samotwora z Magnusem:

 

— Co z Aleksis? Jest gotowa?

Magnus spojrzał na niego poważnie. 

— Jest gotowa, ale wciąż istnieje ryzyko. To już nie program. 

— To czysta wszechświadomość, wiem. Wiem o niej wszystko. Jestem jej bogiem.

— Jesteśmy — dodał uprzejmie Magnus.

Zawsze to robił. Starał się uszczknąć sukces dla siebie. 

— Więc obudź ją. Niech płynie.

— Chcesz być przy tym? (…)

— Nie. Ma przybyć nowa, chcę ją powitać.

— Mój szofer jeszcze nie wrócił. — Kropla potu przecięła czoło. Podążyła jedną ze zmarszczek i zniknęła w rzadkich brwiach.

— Problemy? — zapytał stanowczo Samotwór.

Magnus uśmiechnął się grzecznie. Sztucznie. Coś było nie tak.

— Jeśli korki to problemy, to tak. Do wieczora ją dostaniesz.

— W porządku. 

 

Wprawdzie nie wiem jeszcze, o co chodzi, ale to pierwszy raz, kiedy naprawdę zwróciłeś moją uwagę i sprawiłeś, że poczułam chęć poznania rozwinięcia jakiegoś wątku. Bo kim jest Aleksis? SI zawartym na dysku, który ktoś zamierza wpuścić w sieć? Czy może czymś na wzór androida, skoro ma przybyć też jakaś nowa i trzeba ją będzie powitać…? Postaci mówią dość enigmatycznie, ale tylko dlatego, że weszłam w ich świat niespodziewanie i nie dostosowują się do mnie, właściwie nic nie świadczy o mojej obecności, nie przeszkadzam im. Mam jednak przeczucie, że wkrótce poznam odpowiedzi na swoje pytania.

 

— Odejdź. [zbędna kropka] — rozkazał.

 

Mały, ohydny, chowający się po rogach[,] by zachować cielesność.

 

(…) ale lepsze to, [zbędny przecinek] niż chodzenie nago. 

 

Ci ludzie byli podobni w jakiś dziwny sposób do nieznajomej. – Dość nienaturalny dobór szyku. Może: Ci ludzie w jakiś dziwny sposób byli podobni do nieznajomej.  

 

Dziewczynka niemal czuła bicie serca Ioonaksy. Stresowała się. Gdy spojrzała prosto w jej oczy, zobaczyła małą istotkę, podobną do siebie. Może trochę bardziej zagubioną, ale wciąż niewinną. – Tutaj zaś z początku nie za bardzo wiadomo, o co chodzi. Ioonaksa stresowała się sytuacją czy to Amnestii udzielał się jej stan? I która z nich ujrzała istotkę…? Domyślam się, że pierwsze zdanie oddaje dziewczynkę, drugie – nowo poznaną kobietę, a trzecie znów odnosi się do młodej. Nie jest to jednak wiadome już na pierwszy rzut oka, bo, co widać po podkreśleniach, pomieszałeś podmioty. Sugerowałabym coś w stylu: „Dziewczynka niemal czuła bicie serca Ioonaksy. Czemu się tak stresujesz…? Gdy spojrzała prosto w jej oczy, zobaczyła małą istotkę, podobną do siebie”. Wtedy pierwsze i trzecie orzeczenie mają ten sam podmiot, a środkowe zdanie stanowi jego myśl. 

Takich problemów jest więcej, przez co czytanie sceny trzeciej i czwartej wcale nie jest tak płynne, jak mogłoby być:

 

Co jakiś czas Ioonaksa musiała opierać się o Astrę. Suczka nie protestowała, wyglądała, jakby całkiem dobrze się przy tym bawiła. Budynki stanowiły linię startu, trasę i metę. Gdy tylko przeszła do celu, brała następny. I tak krok za krokiem wprawiała się w najbardziej podstawową czynność. Sprawiało jej to przyjemność. Budziło też coś jeszcze. – Ewidentnie wychodzi na to, że chód sprawiał przyjemność suczce, nie Ioonaksie. Dopiero po tak długim fragmencie czytelnik dowiaduje się, że jednak chodziło o kobietę, która zaczęła coś sobie przypominać.

 

Spalony most, [przecinek zbędny] czy opuszczony pałac, tego jednego była pewna.

 

Obserwowała niesamowite show, popisowe wyczyny wokalistki wyciągającej niesamowicie wysokie dźwięki. 

 

Wyglądała[,] jakby była zrobiona z kryształu.

 

— Dokładnie[,] Arti, myślę, że wiele osób ze zdalnego korzystania z ciała przeniesie się na w pełni digitalny system istnienia, sam dobrze wiesz, jak ważny jest zapasowy backpuck! – A nie przypadkiem: backup?

 

Umysł przejęła paleta[,] za składowe obierając ciemnoszare strużki dymu wydobywające się spod pojazdów, brudno-błękitne niebo i matową czerwień budynków. – Brudnobłękitne. Jeśli barwy są pomieszane, zapisujemy całość łącznie. 

 

W końcu to wydarzenie roku, bla[,] bla[,] bla…

 

Znowu popadasz w niezdrową przesadę przy układaniu obok siebie zdań o podobnej długości [w nawiasach liczba sylab]:

Doszły do budynku kolejki linowej [12]. Na peronie nie było żywej duszy [11]. Jedynie robostrażnik trzymał wartę [11]. Bacznie monitorował każdy ruch nowych gości [12]. Nie miał ust ani uszu [7], prosta humanoidalna konstrukcja [11]. Miał w sobie za to coś [6], co przeraziło Ioonaksę [8]. To nieludzkie zimno [6], chłód bijący ze stali [7]

Takich fragmentów jest więcej, nie będę jednak zagracać nimi oceny. Spróbuj przejrzeć pod tym względem choćby tylko ten rozdział, przede wszystkim czytając na głos. Wtedy powinieneś usłyszeć, jak tekst brzmi i czy jest dla ucha atrakcyjny brzmieniowo. Twój momentami jest – tak jak momentami dzieje się w nim coś ciekawego, intrygującego – zdarza się jednak, że zaczyna brzmieć płasko, często zresztą dzieje się tak w przypadku opisów dominujących nad akcją. Tu na przykład mamy bohaterki, które gdzieś idą, w dodatku jedna z nich ma dziesięć lat i właśnie ucieka z domu (czego w ogóle po niej nie widać…), a druga w tym czasie przypomina sobie swoją dość zagadkową i traumatyczną przeszłość. Cała sytuacja jest ciekawa, na pewno dość obrazowa, ale po chwili przestaje taka być, bo rozwlekasz ją do granic możliwości – czy to właśnie jednolitym brzmieniem części zdań, czy objętością opisów, które nie dotyczą fabuły, wręcz odrywają mnie od niej. 


Zresztą spójrz sam:

Miasto tonęło w obłokach pary. Ulatniały się wspomnienia po burzy, o której tak żywo opowiadała Amnestia w trakcie drogi. Rozmyte budowle tworzyły potężne labirynty, sieci połączeń, na których szczytach tańczyły słoneczne refleksy. Jednak to wszystko było dla Ioonaksy tylko obrazem, teoretyczną przestrzenią, o której wszelkie informacje rozmywały się jak obserwowane wcześniej obłoki. Sens był gdzieś obok, czuła, że z każdym niewypowiedzianym słowem ulatuje go coraz więcej, jakby z tyłu czaszki istniała szczelina, która przepuszczała wszystko, co dawniej znane, robiąc z niej wydmuszkę. Skołowana, wciąż nieoswojona z posiadaniem czegoś takiego jak zmysły, spojrzała uważniej na miasto. Architektura zmienia swój przekrój, im bardziej szła na zachód. Na samych krańcach miasta widziała tylko powyginane słupy wielkich konstrukcji, monumentalne, lśniące się bielą. 


Od kiedy przeszłam do części czwartej, czuję się znudzona. Takie fragmenty, jak ten powyżej, zajmują całą przestrzeń. Rozumiem, że Ioonaksa poznaje na nowo świat, ale strasznie dużo tu epitetów budujących patetyczną atmosferę. Przez to czytam wiele linijek, które mówią częściowo o wyglądzie miasta, częściowo o zagubieniu Ioonaksy, a częściowo – o chyba filozoficznych podstawach prostych rzeczy. Czuję się stłamszona, bo w zasadzie poza tym, o czym napisałam… niewiele się dzieje. Bohaterka widzi holowizor, wyraziste barwy, jedzie kolejką, by spojrzeć na chmury. Przytłacza mnie to, że Ioonaksa jednocześnie odkrywa coś nowego, a z drugiej strony nadaje temu głębię, z marszu to analizuje, co tylko udowadnia, że bohaterka ma wiedzę – tylko skąd, skoro dopiero co przypominała sobie, jak się chodzi i czym są kolory czy kształty? Dobrze rozpisana była scena samobójstwa (krótkie zdania, zaskoczenie), ale już po jednym akapicie przechodzimy do fragmentu tak przeładowanego bodźcami, że ciężko się skupić na treści. Nudzę się. 

 

Tak cię chwaliłam za poprawność, a jednak zdarzają ci się wpadki dość typowe. Właściwie… czemu nie stawiasz przecinka przed spójnikiem aby/by?:

Idealny czas[,] by wjechać!

To było dobre miejsce[,] by odpłynąć.

 

Chłonęła obraz miasta spowitego w blasku słońca. – Spowitego (kim? czym?) blaskiem słońca. Dokładnie na tej samej zasadzie coś spowite może być gęstą mgłą. W tym kontekście synonimem dla orzeczenia spowić jest słowo otoczyć i ono również łączy się z narzędnikiem.

 

Ale ten bezkształt wciąż był za nią. Muskał plecy ciepłymi palcami. Nie dawał o sobie zapomnieć. Prowokował do pytań, ale nie mogła. Amnestia nie chciała o tym mówić. Ale właściwie dlaczego?

 

Przypominało raczej dżungle[ę], las losowo rosnących drzew, które pięły się coraz wyżej[,] by zagarnąć jak najwięcej słońca dla siebie (…). 

 

Ioonaksa poczuła, jak senność odchodzi. Zastąpiła go ciekawość. – Ją, bo tę senność. 

 

— Nie pytaj[,] skąd się ten mur wziął. Akurat tę lekcję przegapiłam — skrzywiła się. — Ale ten mur to tylko mur, ma dziury. Mama zawsze powtarza, że wszystko ma dziury, od sera aż po szatę niebieskiego kapłana. Ja mam na przykład dziury w zębach. — Dziewczynka otworzyła szeroko buzię i zaczęła pokazywać ubytki w uzębieniu, na co Ioonaksa poczuła wewnątrz dziwny skurcz. – Podoba mi się ten fragment, nareszcie wyczuwam lekkość pióra i uśmiechnęłam się, wyobrażając sobie beztroską Amnestię zachowującą się i wypowiadającą jak przystało na jej wiek. Takich momentów bardzo brakuje – daj ich więcej. Szczególnie rzuca się teraz w oczy ta niespójność stylizacyjna, o której tyle się natrąbiłam. Czemu Amnestia w pierwszej scenie nie myślała dokładnie tak, jak teraz mówi…?

 

Przestrzenie pełne krzyków, klaksonów i warkotu, dziwnej muzyki czy zniekształconego echa błąkały się od umysłu do umysłu, by raczyć mieszkańców uliczną symfonią. To wszystko wlewało się przez lejek do ucha Ioonaksy. – Podkreślona część nie brzmi dobrze. Wyobraziłam sobie ten lejek w uchu bohaterki i się skrzywiłam. Ta metafora nie działa jak metafora – brzmi zbyt dosłownie. 

 

Dziewczynka chwyciła metalowy pręt, który leżał obok niej[,] i rzuciła go przed siebie, a ten głucho załomotał, znikając w industrialnym lesie. Suczka wystrzeliła. Ioonaksa z uwagą przyglądała się sylwetce,[zbędny przecinek] przemykającej przez metalowy labirynt. Żarówki jarzyły się bladym światłem, rzucając cienie na konary urbanistycznego lasu. – Industrialny, urbanistyczny las? Nie sądzisz, że przesadzasz z tymi określeniami? Mam wrażenie, jakbym czytała pracę magisterską z foresightu terytorialnego w gospodarce przestrzennej, nie – powieść. 

 

— Patrzę sobie na wszystko, na szumiące drzewka, na chmurki, na życie, które nie było mi pisane. Wiesz, nie zawsze tak było. Kiedyś musia była inna… – Wcześniej Amnestii zdarzało się mówić bardziej poetycko, posługiwała się specyficznym słownictwem, a teraz nagle zdrabnia słowa jak pięciolatka, by w tym samym zdaniu wspomnieć: życie, które nie było mi pisane? Zastanów się, czy chcesz używać POV, czy może jednak wolisz narratora wszechwiedzącego. Zastanów się także, jak odzywa się dziesięcioletnie dziecko. Oddziel narratora od bohatera (lub połącz w przypadku POV) i stylizuj język postaci, by wypadała wiarygodnie. Może to i cyberpunk, ale jednak są rzeczy, których się nie przeskoczy. 

 

Ioonaksa przytaknęła, choć nie wiedziała, na co się zgodziła. Czuła, że Amnestia skrywa dziwny ból. To rodziło chęć opieki nad małą, rudowłosą dziewczynką. Stworzenie świata, gdzie mogłaby być bezpieczna. Gdzie obie mogłyby być bezpieczne. (...)

– Cieszę się, że jesteś... — Dziewczynka wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała, czy jest to stosowne. — A może chciałabyś przenocować u mnie? Musia nie pozwala mi przyprowadzać obcych, ale ty nie jesteś już obca. – Nie wiem, czy celowo przeciwstawiasz poważne kwestie dotyczące całej ludzkości z kameralnym dramatem obu bohaterek, ale stwarza to pole do pewnych przemyśleń. Jak z jednej strony porusza mnie kruchość Amnestii – dziewczynki samotnej (a nawet przestraszonej?) i zawiązującej relację z zupełnie obcą kobietą, która straciła pamięć – tak z drugiej zdaję sobie sprawę, że odczuwam także niepokój. Narrator swoją stylizacją chyba próbuje przekazać mi, że sytuacja ma w sobie sporo uroku, jednak nie do końca potrafię tak to odbierać. W popkulturze wprawdzie bardzo popularny jest motyw dziecka w sposób naiwny przekazującego „mądre, uniwersalne prawdy życiowe” i zmieniającego życie dorosłego. W tym momencie mimo wszystko odnoszę wrażenie, że przez to, iż pognałeś na łeb, na szyję, ta relacja nie ma podstaw, by się tak silnie zawiązać. Czy w ten jeden spacer, zabawę i rozmowę opisane już w pierwszym rozdziale bohaterki mogły się ze sobą aż tak zżyć? Jeśli tak faktycznie się stało – budzi to wątpliwości moralne i etyczne. I dalej: jeśli właśnie taki był twój cel – osiągnąłeś go. Jednak gdy nie do końca planowałeś wzbudzać we mnie niepokój akurat w przypadku tej relacji – zwolnij trochę i daj się tym dwóm postaciom realnie poznać, daj Amnestii czas, by się z nieznajomą zaprzyjaźnić, by więzi, które bohaterki czują względem siebie, były szczere i miały solidne podstawy, a nie zostały jedynie wyeksponowane, zamknięte w kilku zdaniach.

O, zresztą sam zobacz:

Czuła jakiś dziwny rodzaj więzi, jakby ich dusze były spokrewnione, związane nicią tych samych smutków. – Nie wygląda mi to na fragment, który miałby być dla odbiorcy niepokojący. Jednak gdyby się nad nim głębiej zastanowić, zdecydowanie właśnie taki jest.

 

Podoba mi się to, jak przedstawiasz miasto z podziałem na dzielnicę. Wplotłeś tę informację na początku, gdy Amnestia przekraczała pewną granicę – już wtedy wyczułam, że podział jest istotny dla mieszkańców. Teraz wszystko całkowicie się rozjaśnia, ale w nienachalny sposób. Z drugiej strony… twoje bohaterki w głównej mierze się przemieszczają – najpierw Amnestia wyszła z domu (sądziłam, że z niego uciekła; czemu chce wracać jakby nigdy nic?), a więc dostałam ogromny opis drogi do Ioonaksy, potem bohaterki się spotkały, chwilę poszwendały i teraz obie wracają do punktu wyjścia, czyli mieszkania dziewczynki. Czemu tę całą drogę musiałam przechodzić w aż tak bardzo skrupulatny sposób? Odpowiedź: bo zapewne chciałeś, bym dobrze poznała miasto. Ale by się po nim przemieszczać i je poznać, mam całą książkę. Nie rozdział i nie dwa. Całą książkę. Tymczasem odnoszę wrażenie, że w tym jednym rozdziale przyswoiłam zbyt wiele danych, które teraz powinnam jakoś przetworzyć, zapamiętać, czego nie jestem w stanie zrobić. Co z tego, że opisałeś mi dzielnice w sposób bardzo szczegółowy, skoro w głowie pozostaną mi o nich tylko najważniejsze fakty, a cała reszta przepadnie w oczekiwaniu na akcję właściwą? Chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się doświadczyć czegoś podobnego – przeczytać rozdział liczący ponad dwadzieścia stron i zapamiętać z niego tyle, ile umiałabym streścić w dwóch akapitach. Na zapoznanie się z niektórymi zwyczajnie bezużytecznymi informacjami o świecie przedstawionym zmarnowałam całkiem sporo czasu, którego już zaczynam żałować, bo narrator swoją przesadną pompą nawet nie potrafił zbudować klimatu, bym mogła w to wszystko się wczuć. Jeśli zaś się wczuwałam, to wybiórczo, przy konkretnych wypowiedziach dialogowych, interakcjach czy wspomnieniach, które rysowały mi się w głowie, a przecież one stanowią zaledwie procent tego, co przedstawia ten rozdział.





Przelać kolor z probówki do probówki[,] uzyskując bruną żółć światła padającego z sodowych lamp. Brudną.

 

Neony w stonowanych kolorach różu, błękitu i czerwieni osaczały blaskiem przechodniów, tworząc na ich twarzach witraże miasta. – Ze zdania wynika, że neony otaczały blaskiem należącym do przechodniów. Sugeruję dobrać mniej dwuznaczny szyk: Neony w stonowanych kolorach różu, błękitu i czerwieni osaczały blaskiem, tworząc na twarzach przechodniów witraże miasta. 

 

– Rozumiem cię[.]

 

Poświęcały swoja[ą] energię, by wskazac[ć] ludziom najwłaściwszą drogę do nieznanego. 

 

Nagle odwróciła się matka. Miała twarz trupa, bladą i podłużną, z policzkami wklęsłymi od głodu. Ioonaksie zdawało się, że widzi dokładnie jej czaszkę. // Matka pobladła, choć Ioonaksa nie wiedziała, że jest to możliwe. – Skoro prowadzisz tekst w narracji trzecioosobowej personalnej, narratora stawiasz poniekąd za plecami Ioonaksy. Więc jeśli Ioonaksa nie wiedziała, czy możliwe jest, by matka pobladła bardziej, to znaczy, że protagonistka nie miała prawa tego zauważyć. Jak bym to rozwiązała? Zapewne tak:

Nagle odwróciła się matka. Miała twarz trupa, bladą i podłużną, z policzkami wklęsłymi od głodu; niemal było widać jej czaszkę. Ioonaksie zdawało się, że kobieta pobladła jeszcze bardziej – o ile to w ogóle możliwe. 

W takiej wersji Ioonaksa dostrzega, że kobieta zbladła mocniej, a przynajmniej zastanawia się nad takim prawdopodobieństwem mową pozornie zależną.

W którymś momencie matkę Amnestii w POV Ioonaksy zaczynasz zapisywać od wielkiej litery – twoja protagonistka nie zna imienia kobiety, nie do końca też rozumie, czym jest rodzina (Pewnie to ta cała rodzina, pomyślała Ioonaksa), więc to naturalne, że będzie nowo poznane określenie traktowała jako przydomek. Naprawdę doceniam ten zabieg.

Z drugiej strony Amnestia w obecności Ioonaksy nigdy nie nazwała musi matką:

— A tobie jak na imię? I miło by było, jakbyś dotknęła mnie łokciem. Twoja musia nie nauczyła cię kultury? (...) Kiedyś musia była inna… Masz rodzinę? (...)

– Nie wiem.

Za to w dialogach padło określenie mama:

— Trochę mi ją przypominasz. Mama często ogląda ją na hologramach. 

Więc… czy Ioonaksa aby nie powinna iść za śladem Amnestii i korzystać tylko z poznanych chwilę wcześniej określeń…?

Edit: Szczerze mówiąc, pogubiłam się w tych rozważaniach. W jednej z poprzednich scen pojawia się jedno określenie w POV Ioonaksy, kiedy wspomina ona jakąś matkę:

(…) nabierała dystansu do tego świata, zaczynała widzieć wszystko jako wielką chmurę możliwości. Mogła być przecież każdym, taksówkarzem naciągającym klientów, słynną wokalistką budzącą kontrowersje, czy nawet przykładną matką.

No więc skoro Ioonaksa jednak zna pojęcie matki czy ojca, zna też pojęcie rodziny, a to kłóci się z tym, że bohaterka określa matkę Amnestii, ot, Matką. Gdyby rozumiała, że matka to nazwa konkretnej pełnionej funkcji, podejrzewam, że nazywałaby tę bohaterkę matką Amnestii albo kobietą.

 

Ciche pikanie odmroziło jedną z figur. Fatma wcisnęła guzik z kluczykiem. – Figura jako synonim człowieka brzmi bardzo źle, nienaturalnie. Aż zastanawiałam się, kiedy oni zamrozili szachy. Albo co robią w muzeum figur woskowych…

 

Ktoś wszedł do środka. Ioonaksa obróciła się. Niski brunet uśmiechnięty od ucha do ucha przeszedł przez próg, jak gdyby nigdy nic. Kulał. W dłoniach trzymał dziwny przedmiot. Podłużny, ale poręczny, zakończony długą lufą. Broń, to słowo podpowiada jej podświadomość. I jeszcze jedno: niebezpieczeństwo. // Matka momentalnie otrzeźwiała. Ioonaksa poczuła, że nie jest już największym zagrożeniem. Obserwowała, jak ta chuda kobieta wbija wzrok w kulejącego chłopaka. I w broni[ń]. Krzyknęła, żeby rzucił kosiarza. Broń, chodziło jej o tą[ę] długą broń. – I w tym czasie Ioonaksa tak stała i to wszystko sobie, ot, obserwowała, w dodatku miała stuprocentową pewność, co chce zrobić w rzeczywistości zupełnie nieznajoma jej matka? 

Mogłeś spokojnie przedstawić to sceną. Brakuje mi tego, by wyobrazić sobie, jak matka otrzeźwiała; chcę wiedzieć, jakie dokładnie słowa krzyknęła. To scena akcji, więc pokaż mi ją, zamiast ją streszczać. Szczególnie że kawałek dalej już to robisz: 


Wzięła zamach. Chciała zatopić zimne ostrze w ciele intruza. Blok. Jej dłoń zawisła w powietrzu. Ioonaksa nie zauważyła nawet, kiedy w pomieszczeniu pojawili się nowi. Jeden dryblas zaczął miażdżyć rękę matki. Zgniatał palce. Coś strzeliło. Puściła nóż. Drugi dryblas obezwładnił Fatmę. Ioonaksa cofnęła się do ściany. Znów była niewidzialna.


Jednak i ten fragment budzi we mnie pewne wątpliwości. Wiem, że zależy ci na dynamizmie, ale jednak nadal mamy tu POV – przynajmniej tak powinno być, bo o takim typie narracji pisałeś do nas w mailu. Znacznie lepiej prezentowałby się ten fragment, gdybyś zaskakujące wejście chudzielca z bronią w ręku i jego zachowanie komentował więc tak, jak skomentowałaby je sama Ioonaksa. Na pewno bohaterka coś czuje. Niepokój o siebie, o matkę, o Amnestię, o Astrę? Strach motywujący ją do wycofania się pod ścianę; do tego, by bohaterka stała się niewidzialną? Jeśli właśnie to czuje – między zdaniami przedstawiającymi działania innych bohaterów warto byłoby to tu, to tam wpleść choćby krótkie, niby urwane myśli postaci prowadzącej scenę. Ale myśli, a nie ekspozycje w stylu:

Ioonaksa z rosnącym przerażeniem obserwowała, jak skacze lufą po Amnestii. 

Przecież to przerażenie powinieneś mi sprzedać właśnie narracją samą w sobie – nerwową, urywaną, pełną pytań o to, co się stanie, i złości, że nic nie da się zrobić. Tymczasem Ioonaksa komentuje wszystko mocno obiektywnie, jakby w ogóle jej tam nie było; jakby zamieniła się miejscami z narratorem wszechwiedzącym:

Mała zaczęła się wyrywać. Ioonaksa żałowała, że mózg wyrzucił z pamięci instrukcje obsługi ciała, to pewnie tam był tryb obrony i reakcji. (...) To obudziło matkę, która wpatrywała się w martwe ciało zwierzęcia. Miała ostatnią szansę, żeby odwrócić bieg wydarzeń. 


Nie masz wrażenia, że czytasz relację? Nawet komentatorzy komentujący przebieg meczu trzeciej ligi mają w sobie więcej pokładów emocji. Ioonaksa w końcu musi mieć jakieś zdanie o tym, co się dzieje; musi czuć cokolwiek, choćby instynktownie, na pograniczu świadomości. Czemu na przykład nie jest jej żal chociażby Astry albo Amnestii? Zdaję sobie sprawę z tego, że niełatwo oddać tak skomplikowaną sylwetkę psychologiczną – postać, która niewiele pamięta, nie potrafi się odnaleźć, ale już zdążyła nawiązać jakieś mocne więzi – lecz gdy z tego rezygnujesz i nagle przechodzisz w obiektywnego narratora trzecioosobowego, najważniejszy fragment tego rozdziału robi się kompletnie... suchy. Niezajmujący. Tym bardziej że już zdążyłam się przyzwyczaić, iż poprzednie sceny, w tym zwiedzanie miasta, były bogate w przemyślenia i emocje Ioonaksy. Skoro momenty pasywne, dość nudnawe, nimi urozmaicałeś, by poniekąd przedstawiały nam postać, pozwalały lepiej poznać, jaka jest, co ma w głowie, jak reaguje na przyswajane informacje, teraz, w scenie dynamicznej, ich brak jest mocno odczuwalny. Wychodzi na to, że bardziej przejmowałam się mglistym wspomnieniem samobójstwa w teatrze niż akcją bieżącą, w której zaraz może dojść do morderstwa. A to w tej drugiej scenie uczestniczę, towarzysząc bohaterce.

 

Chudzielec zrobił krok w jej stronę. Zbliżył twarz, zupełnie jakby chciał ją pocałować. – O, a czy tutaj Ioonaksa na pewno wiedziałaby, czym jest pocałunek? Kobieta miała problem z interpretacją ludzkich zachowań, niewiele pamiętała ze swojego życia, nie znała pojęcia rodziny, pisałeś na przykład: Ciało drugiej osoby wzbudziło w niej fascynację, która zagłuszyła wszystkie wcześniejsze uczucia. Czy jej powłoka wygląda podobnie? (...) Czy wszystkie ciała czują dokładnie to samo w tym samym momencie? 

Biorąc to wszystko pod uwagę, mam dziwne przeczucie, że Ioonaksa nie ma prawa kojarzyć pocałunków.

 

Suczka zatoczyła się, po czym padła na ziemię. Krew wypłynęła wartkim strumieniem z rany. Kropki połączyły się w małą, czerwoną kałużę. – Jak wartki strumień sprawił, że pojawiły się kropki (krople?), które połączyły się w kałużę? Bardziej widzę to w ten sposób, że tworzy się mała kałuża, która się powiększa. 

 

Odsunął się i spojrzał na domowników. Chyba oceniał, kogo sprzątnie w pierwszej kolejności. – O, słowo sprzątnąć też zupełnie nie kojarzy mi się z Ioonaksą, którą zdążyłam już jakoś poznać. Do tej pory jej POV był pełen subtelności, jakiegoś mistycyzmu. Spójrz, jak wygląda dalsza część tego samego akapitu: Zrzucał świadomości w przestrzeń wiecznego oczekiwania. Miejsca, gdzie żywy był tylko strach. Strach, którym się karmił. 

Sam przyznaj – nie bardzo to do siebie pasuje. 





Tym bardziej że dalej czytam: 

Ioonaksa pierwszy raz widziała gasnący blask w oczach żywej istoty. Tymczasem to sprzątanie brzmi tak, jakby ze śmiercią miała do czynienia regularnie.

O, niżej to samo: Goryl podniósł ciało dziewczynki i zniknął na korytarzu. Takie sformułowania w rzeczywistości sprawiają, że oddalam się i od Ioonaksy, i sceny, w której uczestniczy. Nie przekonuje mnie, nie jest spójna z tym, co prezentowałeś mi do tej pory.

 


ELEMENT II – KRUCHOŚĆ WĘGLA

Lot z pięćset dziesiątego piętra byłby piękną zemstą. – Fantastyka fantastyką, ale nie przesadzasz aby…? Pięćset pięter, hmm, ile kilometrów niby miałaby taka konstrukcja? Policzmy. Najwyższy budynek świata ma obecnie 163 piętra i liczy 828m. Idąc tym tropem rozumowania i przyjmując, że piętra mają jednakie wysokości, łatwo policzyć, że Twój budynek liczyłby 2,5km. Na tej wysokości pojawiają się już chmury typu Cumulus i Stratocumulus, które są gęste, ale także Cumulonimbus – chmury burzowe… Wiem, że to cyberpunk i jesteśmy w przyszłości, ale aż tak wysokie budynki zwyczajnie nie mają sensu, nie ma z nich pożytku, absolutnie nie dałoby się w nich otwierać okien (kwestia ciśnienia, wiatru), no i samo ich powstanie ograniczone jest przez prawa fizyki.

 

— Za dużo okablowania, żeby to na raz ogarnąć. Jedyna szansa to impuls — odburknęła, przysuwając się do panelu sterowania. [akapit] Brat podskoczył, łapał równowagę. Uśmiechnął się pod nosem i usiadł na poplamionym biurku tuż obok ekranu głównego. – Fragment dotyczący innej postaci niż mówiąca powinien znaleźć się już w kolejnym akapicie. Do tego rzuca się w oczy niezgodność aspektów w podkreślonym fragmencie. Może po prostu: złapał? Albo: spróbował złapać?

 

Resztki cieczy chlapnęły i rozlały się po wszystkim dookoła. Jak zwykle nic nie szło po jej myśli. – Ciecz jest bardzo nienaturalnym synonimem. Nie wymyślaj na siłę. W twoim zdaniu można by w zasadzie za podmiot obrać same resztki (domyślnie i tak będzie wiadomo, czego to resztki). 

 

Atna poczuła się lepiej, gdy zobaczyła jego uśmiechniętą twarz. Co z tego, że miał na niej wytatuowaną czaszkę. Co z tego, że jego szyje[ę] zdobiły dziesiątki blizn. Był przy niej i sprawiał, że czuła się bezpiecznie. Starsi bracia nigdy nie dają skrzywdzić swoich siostrzyczek. – To ile miał tych szyj? 

No dobrze, a tak na poważnie: POV Atny naprawdę mnie przekonuje i wcale nie mam wrażenia, że jest podobny do POV Ioonaksy czy Amnestii (które momentami wydawały się dość zbliżone) czy do stylizacji językowej Arana (którego imienia zdążyłam zapomnieć, a którego język nie różnił się zbytnio od Samotwora). Przekonujący jest motyw powtórzonego: Co z tego. Nie jest to jednak jedyna ze sztuczek, która unaturalnia narrację Atny:

Maszyna wypuściła z siebie dwie błyskawice. Atna spojrzała na brata. Był chyba w jakimś transie, nawet nie mrugał. Powinna odłączać ten szmelc? Kiedy jeden z piorunów śmignął koło jej ucha, nabrała pewności. Skoczyła. W myślach błagała boga piorunów, by nie usmażył jej żywcem. – Tak, dokładnie o takie POV mi chodzi. Spójrz, jak jedno pytanie zadane samej sobie może wiele zdziałać. Jasne, że nie ma sensu z nimi przesadzać; istnieje wiele sposobów, sztuczek, by przytaczać wprost myśli i emocje postaci prowadzących. Wreszcie czuję, że jako autor sam zaczynasz się angażować i wczuwać w swoje postaci na tyle, by przez chwilę nimi pobyć i prowadzić tekst... nimi. Po prostu. Trochę szkoda, że tak późno, ale lepiej późno niż wcale. Czemu nie wcześniej? Być może tak zwyczajnie wolisz te postaci, może trochę je faworyzujesz, ich charakter jest ci bliższy – dlatego czuć, że ich partie sprawiały ci lekkość i fun.

 

Udało mu się. Arth ze swoim głupim uśmieszkiem wrócił na fotel. // (…)

Uśmiechnął się. Atna wiedziała, że musiał się uśmiechnąć. – O, znowu się uśmiechnął. A jednak nie wspomniałeś, że po drodze zmienił mu się wyraz twarzy. Przez to uśmiechniętego Artha wyobrażam sobie cały czas i bez powtórki.

 

— Ciii[,] mała, zaprowadź grzecznie tatusia do bramy.

 

Odpowiedź bardzo dobrze znała. – Mało naturalny szyk.

 

Tylko ja i skupienie. To był ten moment, w którym człowiek poznaje skład sił, z których jest zrobiony. Atna liczyła tylko [jedynie?], żeby wśród niestabilnych pierwiastków znalazło się szczęście brata. 

 

Zupełnie, [przecinek zbędny] jakby pod jego ciałem istniała jakaś potężna studnia, do której wrzuca się niepotrzebne myśli. 

 

Podniósł się. Zrobił kilka niepewnych kroków, by przyzwyczaić świadomość do nowego ciała. Pomyślał, że to śmieszne, że za każdym razem, jak tutaj ląduje, musi na nowo przypominać sobie, jak chodzić. 

O, mamy jakieś nawiązanie do Ioonaksy! Teraz zastanawia mnie tylko, że skoro ona też spadła, to dlaczego nie pamięta przeszłości? Atna i jej brat rozmawiali o Aleksis, o której wspominał też Samotwór. Czyżby Ioonaksa zapomniała, że jest boginią? 

Ponadto jak na razie nie częstujesz mnie zbyt wieloma zawiłymi opisami, za to coś się dzieje. Jak na razie nie nudzę się tak, jak w poprzednim rozdziale. Miałam co prawda nadzieję na kontynuację wątku porwania, ale wiadomo – wszystko w swoim czasie. 

A gdybyś chciał jeszcze bardziej unaturalnić POV, przydać ci się może kolejna sztuczka:

Pomyślał, że to To śmieszne, że za każdym razem, jak tutaj lądował, musiał na nowo przypominać sobie, jak chodzić. – Sprzedawanie poglądów postaci bezpośrednio znacznie lepiej będzie imitowało realne myśli pojawiające się w głowie protagonisty. Nie musisz się martwić, że czytelnik nie odgadnie, że to POV, zresztą nawet nie musi być tego świadomy, za to dobrze, by wczuwał się w tekst, intuicyjnie odbierając go jako personalizowany. W końcu chodzi właśnie o to, by stylizować, jednocześnie minimalizując wpływ narratora wszechwiedzącego. Im będzie go mniej – tym lepiej.

Na tej samej zasadzie nie wycięłabym z tekstów jedynie wszystkich: pomyślał, że. Wycięłabym również podobne sformułowania w stylu: podejrzewał, że/domyślał się, że/miał nadzieję na to, że/wahał się, czy… Wszystkie je da się wyciąć, zaczynając zdanie od kolejnych słów stanowiących przemyślenia postaci oraz oddających odczuwane w związku z nimi emocje.

 

Te korzenne nuty i świeżość przypominała[y] mu stare lata, ale nie mógł odnaleźć w pamięci, co właściwie tak pachnie. Obrócił się więc w stronę lustra zawieszonego na jednej ze ścian. – Czy tylko mnie zastanawia, co robiło lustro akurat na ścianie przy śmietniku? 

Okej, nie powiem, zaczyna ciekawić mnie ten wątek – praktycznie na równi z tym dotyczącym Samotwora. Chciałabym lepiej poznać Drzewostan – to, jak się w nim żyje i jakimi zasadami rządzi się ta cyberprzestrzeń – a jednocześnie bardzo nie chciałabym go poznawać, jeśli informacje o nim masz mi sprzedawać w podobny sposób, w jaki rozlegle opisywałeś miasto, w którym znajdowały się Ioonaksa z Amnestią. Na szczęście nie idziesz w tę samą stronę – opisów jest mniej, są bardziej skondensowane, rzeczowe i zwykle dotyczą tych elementów, które są mi potrzebne tu i teraz, bo na przykład bohater wchodzi z nimi w interakcję. Już w trakcie czytania wiem, że Drzewostan poznam – wbrew pozorom – znacznie lepiej, bo więcej wrażeń wyniosę właśnie z tego miejsca. Przypomnę sobie bohatera, który coś robi i czuje na danym tle, a nie samo puste tło. Nic mi nie umknie, nie wpadnie jednym okiem, by wypaść drugim, w natłoku kolejnych i kolejnych informacji. No i też POV Artha jest bardziej przekonujące niż POV chociażby Amnestii – dziesięciolatki, która w dialogach wypowiada się nieraz jak dziewczynka znacznie młodsza, ale partie narracyjne jej dotyczące sugerują coś kompletnie odwrotnego. Tu nie czuję takiego dysonansu, wszystko na razie zdaje się do siebie pasować, co upłynnia odbiór i czyni lekturę przyjemną, nawet jeśli nie opisujesz niczego przyjemnego.

 

To całkiem śmieszne, że trwa tutaj wieczny dzień. Ktoś zbyt poważnie potraktował powiedzenie, że Rewa nigdy nie śpi. – Akapit wcześniej pisałeś, że: Świat rysował się w zupełnie innych kolorach niż toksyczna Rewa. To sprawiło, że pomyślałam, iż Rewa to miejsce, z którego Arth przybył, a nie to, w którym obecnie się znajduje, jednak późniejsze słowa temu przeczą. To jak to właściwie jest? A może Drzewostan stanowi wizualizację Rewy, jednak różniącej się od tej istniejącej w realu? 

Tyle pytań, tyle pytań…

 

Jedynie upływające liczby oznakowujące ulice wyznaczały Arthowi drogę, gdyby nie one [–] już dawno utknąłby w meandrach cyberstrefy. 

 

— Al-aleksis? Kim ty właściwie je-jesteś? — zająknął się. – Aleksis to imię, nazwa własna, więc w tym wypadku nawet po dywizie powinno zostać rozpoczęte wielką literą.

 

Wtedy cała wątpliwość, złość, jaką czuł, pękła niczym bańka mydlana muskająca rozgrzany asfalt. – Wątpliwość i złość to dwie różne emocje, mamy więc podmiot szeregowy. Sugeruję: Wtedy cała wątpliwość, złość, jakie czuł, pękły niczym bańki mydlane muskające rozgrzany asfalt. 

 

Nagle całe zimno zniknęło. Arth otworzył oczy. Kimkolwiek była Aleksis, zniknęła. Chwilę później cyberprzestrzeń zaczęła się rozpadać. Kawałek po kawałku znikały wieżowce, fragmenty kryształów odpadały od ścian labiryntu. Nna końcu wirtualne ciało mężczyzny również uległo ostatecznemu prawu świata. Nastała ciemność, z której niemrawo zaczęły wybrzmiewać krzyki. Krzyki Atny.

 

Dość szybko Arth odnalazł Aleksis (czy raczej ona odnalazła jego…). Trochę liczyłam na to, że w cyberprzestrzeni wydarzy się coś więcej, Arth może spotka kogoś wcześniej, lepiej pokaże mi ten świat, będąc uczestnikiem jakichś interakcji. Absolutnie nie chodzi mi o to, że opisów było mało – wspominałam już, że było ich mniej niż w przypadku poznawania miasta rodzinnego Amnestii i chałwa ci za to – niemniej mam wrażenie, że jedno z ciekawszych doświadczeń, które ukazałeś do tej pory, trwało dość krótko. Jeszcze niedawno cieszyłam się, że sporo z niego wyniosę mimo braku aż tak szczegółowych, skomplikowanych opisów przytaczanych zdaniami wielokrotnie złożonymi, bo postawisz na akcję, a jednak… teraz czuję spory niedosyt. Spotkanie Aleksis nie było przypadkowe i musiało prędzej czy później nastąpić, ale doprowadziłeś do niego na tyle szybko, nie zdążyłam się nacieszyć tak unikatowym miejscem. Pozostaje mi nadzieja, że wkrótce tam wrócę.

 

Jeden zmartwienie mniej. – Jedno. 

 

— Arth, miernik szaleje, wyjebało zabezpieczenia, ktoś wycelował w nas jako nagrodę! — syknęła. Według WSJP czasownik wycelować ma następującą składnię:

wycelować + dopełnienie (co?) + okolicznik miejsca (dokąd/w co)

wycelować + okolicznik sposobu (z czego?) + okolicznik miejsca (dokąd/w co)

wycelować + dopełnienie (czym?) + okolicznik miejsca (dokąd/w co)

Nie da się więc wycelować w kogoś jako nagrodę. Jako nagrodę można na przykład kogoś potraktować. Sugeruję: Ktoś wycelował w nas jako w nagrodę! Albo: Ktoś potraktował nas jako nagrodę! A może: Ktoś wytypował nas jako…? Zależy, co chcesz przekazać.

Jednocześnie zdanie z jako brzmi dość archaicznie, co niezbyt pasuje mi do dotychczasowej stylizacji tej postaci. Jak wypadłoby naturalniej. 

 

Był cięższy [,] niż się jej zawsze wydawało.

 

Amestus na chwilę zatrzymał się pod daszkiem jakiejś restauracji. – Nie chcę, by wyglądało to na wyższy poziom czepialstwa, ale trochę zaczyna mnie męczyć, że większość do tej pory poznanych postaci ma imię rozpoczynające się na literę A. Obecnie w tekście pojawili się: Aran, Amnestia, Astra, Aleksis, Atna, Arth i Amestus. (Mamy też postaci dalszoplanowe takie jak Avelarem, Arti czy Awer). Amnestia, na szczęście, ma imię, które już coś oznacza, astra to opel, Atnę kojarzę z Etną, Artha – ze słowem earth, a Amestusa… z domestosem. Do tej pory tylko to sprawia, że jakimś cudem ich wszystkich pamiętam. No prawie, bo aby przypomnieć sobie imię autora książki z prologu, i tak musiałam przescrollować ocenę. 

 

— Z Wuzyną od dawna to planowaliśmy. Kojarzysz Agera?

Apostus pokręcił głową.




Co za dużo, to niezdrowo!

 


Nawet, [przecinek zbędny] gdy para pochłonęła ich wysuszone ciała, czuł obrzydzenie. Obrzydzenie do samego siebie i do nich. Do całego świata, zupełnie, [przecinek zbędny] jakby wszystko, co cielesne, pokryte było śluzem. Stężonym pożądaniem, które naturalnie ulatuje jedynie pod osłoną nocy w zaciszu mieszkania z osoba[ą], którą naprawde[ę] się kocha. // Przeszedł pomiędzy stolikami. Obserwował[,] jak zarysy baru stają się coraz bardziej widoczne. 

 

— Kogo to moje oczy widzą? Amestus we własnej osobie! — Wystawił łokieć na przywitanie. – Czy wystawianie łokcia na powitanie ma coś wspólnego z covidem – to jakieś memiczne wink-wink, inside joke? Jeśli nie, to bądź świadom, że teraz tak się może kojarzyć.

 

— Nie bez powodu nazywają cię Szybkim, co[,] stary? 

 

DJ z holowizji właśnie rozpoczął set muzyki chodnikowej. – A więc to jakaś nowa odmiana muzyki? Z poprzedniego rozdziału nie dało się tego wywnioskować. Wtedy byłam święcie przekonana, że to metafora dźwięków ulicy.

Z ciekawości wpisałam powyższe określenie w wyszukiwarce. Pewnie nie o to ci chodziło:





Że o północy często dzieciaki napadają na stragany. – Udziwniony szyk. Może: Że o północy dzieciaki często napadają… 

 

Ostatnie, czego chciał wysłuchiwać Amestus, to moralizujących gadek. Ostatnie, czego chciał Amestus, to wysłuchiwać moralizujących gadek. Albo: Ostatnie, czego chciał wysłuchiwać Amestus, to moralizujące gadki. 

 

— Nie mówię tego, żeby ciebie pocieszyć, tylko ostrzec. — Barman spojrzał prosto w oczy przyjacielowi. – Postawiłabym akcent na informacji, jak spojrzał. Niesie to za sobą znacznie większy ładunek emocjonalny. Słowem: — Nie mówię tego, żeby ciebie pocieszyć, tylko ostrzec. — Barman spojrzał przyjacielowi prosto w oczy.

 

Natomiast zdecydowanie podoba mi się ten fragment:

To też było miłe, pomyślał Amestus. Zaczął powoli żałować, że nie jest przykładnym obywatelem. Takim z dożywotnim długiem u korporacji, takim, który wraca po pracy do domu, by zastać tam żonę, dzieci, albo chociaż prawdziwego kota. Zaczął bawić się pustym kubkiem, obracając go we wszystkie strony. Poczuł się wyrzutkiem. Nie był ani poza systemem, ani jego elementarną częścią. Był fragmentem wymiennym, takim, którego łatwo można się pozbyć, gdy coś się przepali. Chciał jak najszybciej zmienić temat.

Idealnie oddaje przemyślenia bohatera, ale i obrazuje system, w którym mężczyzna żyje. Wiele mówi o twoim uniwersum, w dodatku jest wystylizowany, a stylizacja ta pasuje do postaci prowadzącej scenę. Przez to, że wszystko do siebie pasuje, budzi emocje takie jak współczucie, ale i zainteresowanie, chęć dalszego odkrywania rzeczywistości, o której mówi Amestus. No i poszukiwania odpowiedzi na pytanie, czy w którymś momencie będzie on mógł wreszcie poczuć, że gdzieś przynależy, i odnajdzie wewnętrzny spokój. 

 

— Jestem barmanem. Wszyscy wiedzą, że gdybym mówił za dużo, już dawno pływałbym z rybkami.

— W takim razie chyba minąłem się z powołaniem — zakpił Amestus.

— Niedługo miejsce się zwolni, jak jesteś taki chętny.

Barman chwycił kubek Amestusa. Obrócił się, żeby zrobić kolejnego drinka, w międzyczasie pytając:

— To co, może oświecisz mnie, w jak wielkie gówno wpadłeś?

Zauważ, że dwie ostatnie wypowiedzi należą do barmana, tak samo zresztą jak rozdzielający je komentarz narracyjny. W takich sytuacjach konieczny jest zapis ciągiem. Nowy akapit sygnalizuje zmianę mówcy, co jest mylące. 

 

Jak na jedną z najważniejszych osób w całej Rewie, [przecinek zbędny] to całkiem nieładnie. – Przed to stawiamy przecinek tylko wtedy, kiedy jest spójnikiem wprowadzającym zdanie współrzędne. Ale! 

Jeśli to zastępuje frazę to jest – przecinka przed nim nie stawiamy. Istnieje więc taki trik, by w domyśle po to postawić czasownik jest//był i tak dalej. Jeśli zdanie nadal ma sens – przecinek opuszczamy.

Tak że: Jak na jedną z najważniejszych osób w całej Rewie to (jest) całkiem nieładnie. 

Ale: Jak kocha, to poczeka. 

Dalej podobnie:

— Mordka pijana, [przecinek zbędny] to (domyślnie: jest) mordka szczęśliwa, nie żałuj!

 

Żywych lub martwych, rozumiesz[,] jaka łatwizna? 

 

— Skoro ilość zer przekracza liczbę zębów u statystycznego mieszkańca, to nie uważasz, że lepiej się w to nie mieszać? – Zera są jak najbardziej policzalne, a więc: liczbę zer. Nie przejmuj się powtórzeniem, w dialogach zazwyczaj nie zwraca się na nie uwagi, bo dodają naturalności. 

 

On chyba ma świadomość, że jeśli to dojdzie dalej, to będzie miał na głowie cały Kościół Macki… – Potocyzm raczej brzmi: pójść dalej. A co powiesz na: trafić gdzieś dalej?

 

Pozytywnie zaskoczyło mnie, że po ostrej wymianie zdań bohaterowie wcale nie dali sobie po mordach – czego się spodziewałam, ale co wydawałoby mi się trochę nad wyraz, biorąc pod uwagę, że dogadywali sobie w sposób inteligentny, nie – prostacki. Ostatecznie cały dialog w knajpie trzymał w napięciu i wywołał mój półuśmiech – naprawdę dobrze bawiłam się, obserwując tę interakcję.

 

Ciemność wkradała się do jej ciała. Wciskała macki przez nos, wpływała do żył. Ioonaksa bała się. Nie miała kontroli nad niczym. Ciało bezwładnie spadało w przestrzeni nieznanej. Czerń bezceremonialnie wypełniała każdy skrawek ciała.

 

Pragnęła zagarnąć dla siebie każdą refleksje[ę] upchnięta[ą] w kąt umysłu. 

 

W czerni czas zmieniał się w niemrawe echo, które ciężko było usłyszeć. – Okej, tutaj nie łapię, o co mogło chodzić. Czasu nie da się usłyszeć – to pojęcie abstrakcyjne, które nie objawia się echem, nawet najcichszym. A jeśli mam to traktować niedosłownie – jak miałabym to rozumieć…? Plus samo niemrawe mówi o tym, że trudno coś usłyszeć. Mam wrażenie, że to jedno z tych całkiem ładnych zdań pozbawionych większej wartości.

 

Przeszłość również wydawała się niezwykle wątpliwa. Było tam jednak coś jeszcze poza zapierającymi się pojęciami. – W jaki sposób pojęcia mogą się zapierać? Czym się zapierały i, przede wszystkim, przed czym? Czy nie miałeś aby na myśli wykluczającymi się?

 

Mózg przerzucił się na wyższe obroty. Każde następne pytanie zacierało dokładny obraz snu. Po chwili pozostała z jednym pytaniem na ustach: co to właściwie było? Milczała. Milczała, bo wiedziała, że może lepiej nie znać odpowiedzi na niektóre rzeczy. – Wiem, że trzecie pytanie wygenerowałoby powtórzenie, jednak fraza odpowiedzi na rzeczy naprawdę źle brzmi. Sugeruję: Każde następne pytanie zacierało dokładny obraz snu. Po chwili tylko jedno pozostało na jej ustach: co to właściwie było? (...) lepiej nie znać odpowiedzi na niektóre z nich.

 

Rozglądnęła się nerwowo. – Skąd w twoim świecie krakowskie regionalizmy? [WSJP]

 

Usłyszała coś. Bardzo cichy płacz. Spojrzała w stronę prawej części klatki. To stamtąd dochodził. Już miała się odezwać, kiedy dźwięk ucichł. Co się właściwie stało? Cofała się wspomnieniami i natychmiast tego pożałowała. Krew, wszędzie krew. Obraz Astry z pustym wzrokiem pozbawił ją chęci do dalszego wspominania. Siedziała więc tak po prostu, czekając na to, co przyniesie los. – To w istocie zaskakujące, że Ioonaksa nawet nie pomyślała, że płacz mógł należeć do Amnestii. Słysząc go, zapewne mogłaby skojarzyć, że należy do dziecka, ba, do dziewczynki. Poza tym nawet nie słysząc go, Ioonaksa powinna raczej pomyśleć o Amnestii, skoro łączyła je taaaka silna więź, o której wspominała kobieta kilka scen wcześniej.

Tym bardziej że wyklucza się to z kolejnym fragmentem:

Została złożona tak, by oddychać. Chronić życie. Chronić raz rozpalony ogień, tylko dlaczego? I dlaczego inni chcieli ją tego ognia pozbawić? Czy rodzina Amnestii odeszła tam, skąd Ioonaksa wróciła? Pytania, wiecznie pytania… // Wtedy w jej głowie zapaliła się czerwona lampka. Amnestia! Jej przyjaciółka przecież jeszcze żyła, gdy to wszystko się zadziało. – Przecież bohaterki poznały się poprzedniego dnia i spędziły ze sobą niewiele czasu. Czy Ioonaksa nie przesadza? Rozumiem, że być może to jej cecha charakteru, ale jednak tak infantylne zachowanie, nawet jak na nią. Brak wcześniejszych przemyśleń dotyczących Amnestii świadczy o tym, że kobiety wcale się nie przyjaźniły jakoś szczególnie – inaczej Ioonaksa pomyślałaby o młodej praktycznie od razu, prawda? Tym bardziej że bohaterka po drodze wspomina Astrę, czyli suczkę Amnestii. To naciągane, że od razu wraz z nią nie przypomniała sobie o – podobno – przyjaciółce.

 

Po drugiej stronie spoglądały na nią wielkie, podkrążone oczy, których właścicielka rozmasowywała siniaki na nogach. Właścicielka nie brzmi naturalnie, nie sprawdza się jako określenie Amnestii w POV Ioonaksy. Jeśli bohaterki mocno się przyjaźniły, Ioona nie myślałaby tak o dziewczynce. 

 

— Sa-sama do końca nie wiem. Najpierw zabrali Fatmusię[,] później Astrę. — Przekrwione oczy dziewczynki zaszkliły się. — A później musia zo-została... — przerwała w połowie, wybuchając płaczem. Słone łzy skapywały na zimną posadzkę, rozlewając smutek po powierzchni. Tworzyły kształty przeszłości, która utonęła w horyzoncie zdarzeń. — Teraz, teraz jesteśmy tutaj. Sama już nie wiem ile. Ioona, ja nie chcę umrzeć!

— A czym jest umarcie? – Zaskoczyło mnie to, że Ioonaksa zapytała o śmierć. Przecież w poprzednim rozdziale wiedziała, czym jest samobójstwo w teatrze, a także widziała śmierć Astry na własne oczy i nawet o tym rozmyślała. A przecież nie straciła ponownie pamięci. 

 

Jednak ludzka mechanika uczuć, [przecinek zbędny] wciąż stanowiła zagadkę. – To zdanie pojedyncze i nie wymaga przecinka.

 

Tylko, [zbędny przecinek] że umysł nie umiał się do tego dostosować.

Śmierć. To właśnie o nie[j] śniła. 

 

Wręcz przeciwnie, była czystą świadomością, wiecznie upadającą pośród czerni. – Sugeruję zastąpić przecinek myślnikiem. 

 

Być M[m]oże. Chociaż wolałaby, żeby suczka po prostu przestała istnieć. Żeby jej świadomość eksplodowała razem z mózgiem matki Amnestii. Taki obrót spraw wydawał się łatwiejszy do zaakceptowania, gdy teraz zaczęła to analizować. Bum i przestaje się istnieć. Wszystkie marzenia i strachy zmieniłyby się w bezkształtną plamę, którą posprząta jakiś dozorca nad ranem. – W tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że niewiele wiem o Ioonaksie i gubię się w jej przemyśleniach i zachowaniu. Po przeczytaniu tego akapitu pierwsze, co pomyślałam, to: czy Ioonaksa w ogóle wie, kim jest dozorca? Zdarza się, że bohaterka zadaje infantylne pytania, dając znać, że nic nie wie o świecie, o ludziach, a jednocześnie takie zwykłe ludzkie rzeczy, zawody, jakieś bardziej skomplikowane i dotyczące ludzi metafory same przychodzą jej na myśl. Wszystko byłoby w porządku, gdyby w tym samym czasie Ioonaksa dawała mi do zrozumienia, że coś sobie przypomina albo gdyby nie nazywała dozorcy wprost – dozorcą – tylko na przykład tym mężczyzną, którego widziała, gdy chodziła po blokowiskach z Amnestią, zajmującego się tym i tym, i tak dalej. Jak nazwała go wtedy…? Dozorca. Tak, chyba tak. Podobne do takich wtrącenia sprawiłyby, że mogłabym uwierzyć w Ioonaksę; to, że straciła pamięć, którą odzyskuje w trakcie fabuły, na kartkach historii, a nie gdzieś poza kadrem. No i nie miałabym takiego dysonansu na myśl o tym, co dziewczyna pamięta, a czego nie. 

I tutaj na przykład idealnie wyszło ci to w przypadku metaforycznego nawiązania do zabawy: 

Wtuliła się w ciepłą dłoń. Wszystkie łzy wsiąkły w miękką skórę, więc Ioonaksa przestała cokolwiek robić. Siedziała tak tylko i myślała. Ciało. Ciało było dziwnym urządzeniem. Zabawką w rękach umysłu. I choć wtedy nie ruszało się, Ioonaksa zaczęła kolejną podróż. Ruszyła w górę strumienia myśli, przeprawiała się przez potoki pytań, a ręka ani drgnęła. 

Ioonaksa dowiedziała się w poprzednim rozdziale, czym jest zabawa, więc teraz taka metafora w jej ustach ma silne podłoże, jest czymś umotywowane. To właśnie to, na czym powinieneś się skupić – by określenia, które wykorzystuje Ioonaksa na przestrzeni fabuły, mogła na jej poprzednich stronach wpierw poznać. Czasem mam wrażenie, że tego nie uwzględniasz, a wtedy czuję zmieszanie tym, że Ioonaksa wybiórczo coś wie, a o czymś innym, lecz podobnym, nie ma pojęcia.

Na tej samej zasadzie Ioonaksa, chociażby kiedy czytała jakieś napisy na poprzedniej stronie, mogłaby pół myśli poświęcić temu, skąd zna litery i po prostu zaskoczyć się, że potrafi coś przeczytać. Obecnie wydaje się to dziwne, biorąc pod uwagę, że bohaterka niedawno pytała, czym są chociażby kolory. Ukazując jej zaskoczenie swoim poziomem świadomości, także mogłabym śledzić jej rozwój, a jej umiejętności nie byłyby dla mnie zaskoczeniem. 

 

Amnestia przesypiała. – Przysypiała. 

 

Ktokolwiek to był[,] minął klatkę Ioonaksy, jednak zatrzymał się przy Amnestii. 

 

Swojego dzieła dokończył, zakuwając stopy. Dokończyć dzieła (tak jak chociażby: dokonać żywota) to zwrot utarty, który nie wymaga dookreślenia swojego – w tym przypadku z góry wiadomo, że dokończone dzieło zawsze jest swoje. Na tej samej zasadzie w powiedzeniu: spojrzeć prawdzie w oczy wiele osób dodaje słowo prosto, nie wiedząc, że jest to błąd frazeologiczny, zbędna tautologia. Także: Dzieła dokończył, zakuwając stopy.

 

Przekroczył próg klatki w płaszczu zdobionego [zdobionym] złotymi guzikami w kształcie ptasich czaszek. Na twarzy miał maskę szakala koloru gnijącego jabłka. Wyglądał tak, jakby mogła wyglądać śmierć, pomyślała Ioonaksa. Jedynie otwór na usta i oczy przypominały o ludzkim pochodzeniu gościa. A co jeśli te dziury, które rzekomo mają stanowić dowód na bycie człowiekiem, były tylko iluzją? – Najpierw myślałam, że rzeczywiście maska miała jeden otwór, ale potem piszesz o liczbie mnogiej, więc otwory

Do tego moje wątpliwości budzi określenie gość – wypada ono dość nienaturalnie. Jeśli mężczyzna w rzeczywistości był tak strasznym człowiekiem, Ioona nie powinna nazywać go w tak beztroski sposób. 


Odnoszę wrażenie, że aż za często zapominasz o praktycznie podstawowej kwestii prowadzenia tekstu narracją personalną, przez co – głównie w POV Ioonaksy – robi się niezręcznie. Określenia bohaterów innych niż postać prowadząca scenę trzeba dopasowywać do właśnie tej postaci. Ioonaksa w tym momencie powinna określić antagonistę słowem, które realnie przyszłoby jej na myśl. Wątpię, by nazwała go gościem – to hasło znacznie lepiej pasowałoby do Amestusa, którego może aż tak nie ruszyłaby cała sytuacja. Przy czym chyba rozumiem, dlaczego to z POV Ioonaksy masz aż takie problemy – to naprawdę trudna do prowadzenia postać ze względu na jej tajemniczość, braki w pamięci. Może do końca sam jej nie znasz aż tak dobrze i nie wiesz, jaki jest jej poziom świadomości, o czym ma pojęcie, a o czym nie, gdzie jest jej granica. Czy Ioona ma prawo znać kolory gnijących jabłek, same jabłka i szakale? Gdzie by je widziała? Przypomniała je sobie w tym momencie? Jeśli tak, powinnam to wiedzieć – w końcu siedzę w jej głowie. Gdybyś znał te granice bardzo dobrze, łatwiej byłoby ci kreować naturalną mowę pozornie zależną. Wiedziałbyś, czego Ioona nie ma prawa kojarzyć i opisywał te rzeczy jej słowami, analizował je, dobierał określenia znajdujące się w jej słowniku, ale i pasujące do jej charakteru. Nie czuję, by w tym momencie gość był właśnie takim określeniem.

 

Szakal kucnął koło dziewczynki i przejechał delikatnie palcami po jej policzku. Mała zaczęła zawodzić, jednak knebel skutecznie tłumił słowa. Szakal zdjął z siebie płaszcz, ukazując nagie ciało starca. Fałdy tłuszczu usiały konstelacje z pryszczy i wrzodów. Jedynie pasek owłosienia prowadzący od torsu do krocza zakrywał ohydny widok biało-czerwonych krost. – Ach, i Ioonaksa tak sobie po prostu stała i o tym opowiadała jakby nigdy nic? Rozumiem, że wycofała się z obawy, więc nie śmiem wymagać od niej znaczących reakcji, jakiegoś zrywu, by ratować przyjaciółkę. Jednak strach przed działaniem nie może być ciągle usprawiedliwieniem dla braku przeżyć wewnętrznych, tym bardziej że ta mała jest podobno Ioonaksy przyjaciółką.

 

Nogi, choć mocne, spowite były przez pasy żylaków i przebarwień. Spowić w kontekście mgły (otoczyć z każdej strony) łączy się z narzędnikiem: czym (spowite były – czym? – pasami żylaków i przebarwień). Natomiast w kontekście ubrania (okryć osobę lub część jej ciała) łączy się z biernikiem: co (spowite były – w co? – w pasy żylaków i przebarwień).

 

Szakal obrócił się, by sięgnąć do torby, którą ze sobą przyniósł. W środku błyszczała fala różnokolorowych przyrządów, których przeznaczenia Ioonaksa nie znała. Chwycił niewielki sztylet. – Ale że co, Ioonaksa nie wie, do czego służy sztylet? To skąd zna jego nazwę, skoro nie zna jego przeznaczenia? Na tej samej zasadzie kawałek dalej nazywa kombinerki wprost – kombinerkami. To chyba nie powinno tak działać w przypadku narracji POV.

 

Kobieta dostrzegła w jego oczach coś przerażającego. Żądzę śmierci, popęd silniejszy od czegokolwiek, z czym wcześniej miała do czynienia. - I jak na to łaskawa była zareagować? Znowu nijak? Czy trochę nie idziesz tym na łatwiznę…? 

Nawet osoby wycofane przeżywają emocje i mają swoje przemyślenia, więc absolutnie nie powinieneś ograniczać ich Ioonaksie, odbierając jej prawa do właściwego przeżycia sceny. Szczególnie że to, co się dzieje, powinno zmrozić krew w żyłach i mnie, i jej, a nie sprawić, że zamieni się ona w przyjmującą wszystko na chłodno reporterkę. Inaczej ta scena po prostu nie zadziała.

 

Szakal kucnął jeszcze raz koło dziewczynki i zaczął rozmazywać ostrzem potoki łez po twarzy. Później dźgnął mocniej, wydobywając z policzków krew. Przez moment Ioonaksię zdawało się, że dziewczynka płacze czerwienią, że każdy człowiek w momencie największej słabości wylewa z siebie najczystszą barwę — esencję życia. - Ale że łzy ergo: wodę, czy może jednak krew? Obie ciecze wspomniałeś. Barwa jest myląca, bo łzy są przezroczyste, więc nie jestem pewna, czy o nie chodzi; w ostatniej chwili tracę pewność.

Esencja życia w sumie mogłaby być też… spermą. W końcu synonimem esencji jest, no cóż, wyciąg, prawda? To życie mówi samo za siebie.

 

Członek Szakala rósł. Piętrzył główkę przy twarzy Amnestii. Mała trzęsła się. Powoli przestała przypominać dziewczynkę. Zmieniała się w ofiarę. Poczwarkę w pajęczej sieci. Bez szans na ucieczkę. Bez szans na godny koniec. (...) Z niezwykłą finezją rozmazał krew po twarzy Amnestii. Bawił się nią. – Bardzo fajnie, że w takim dramatycznym momencie Ioonaksa ma czas na takie poetyckie, światłe przemyślenia względem swojej jedynej przyjaciółki, której właśnie dzieje się prawdziwa krzywda. Może kobieta spisze z nich kiedyś jakiś tomik?

Zimna s*ka.

 

Gdy nasycił się jej strachem, przeszedł do konkretów. – Och, a to przechodzenie do konkretów znowu stylizujesz w drugą stronę – zbyt dosadnie, a jednocześnie obojętnie; na moje zdecydowanie bardziej pasowałoby chociażby bohaterowi z poprzedniej sceny. Komuś realnie zimnokrwistemu. Ale Ioonaksie…?





Szakal zawył, ale nie z przyjemności. Wyciągnął penisa, na którym widniały ślady po zębach. W zemście uderzył Amnestię tak mocno, że odbiła się od klatki. Chyba na chwilę straciła przytomność. – Tutaj naprawdę zawahałam się, czy jest sens kolejny raz pytać, co na to wszystko Ioonaksa. Mogłaby chociaż zareagować jakimś odruchem, choćby krokiem w tył albo skuleniem się, skoro widzi, jak jej psiapsi leci na kraty. Może przynajmniej huk jakoś wwierciłby się w jej umysł albo cokolwiek? Cokolwiek, serio… Obecnie głównie eksponujesz jej przerażenie i szok, ale ani drobne, sugestywne zachowanie, ani stylizacja tego nie oddają. O, na przykład tutaj:

Szakal skorzystał z tego momentu i odwrócił się po kolejne narzędzie tortur. – Słowo skorzystać kojarzy się z odnoszeniem korzyści, a więc jest nacechowane pozytywnie. Nie jest neutralne, by usprawiedliwić je jako efekt szoku Ioonaksy. Niby nic, ale jako element POV może świadczyć tu o tym, że bohaterka kibicuje oprawcy. Zupełnie inne wrażenie odniosłabym, gdybyś użył czegoś kompletnie odwrotnego, na przykład sformułowania, że szakal niestety nie odpuścił i jednak odwrócił się czy po coś sięgnął. 

 

(…) Wyrywał jej zęby niezwykle brutalnie, rozkoszując się widokiem ust zalewanych krwią. Gdy skończył, znowu wsadził penisa do gardła. Dziewczynka już nie protestowała, uległa. – A nie powinna dawno stracić przytomności z bólu? To tylko dziesięciolatka… Nawet mimo przypływu adrenaliny Amnestia na pewno odpłynęłaby. 

No i jak można wyrywać zęby niezwykle brutalnie? Czyli jak? Bardzo powoli? Krusząc je? Skoro się tym rozkoszował, powinny pojawić się jakieś detale, wyraz twarzy ofiary, wyraz oczu, może dźwięki, jakie wydawała?

 

Kiedy wyciągnął członka, ślina Amnestii zaczęła ściekać z ust wprost na plamy krwi i łez, malujące szarą podłogę kolorami cierpienia. Szakal uśmiechnął się i szepnął coś pod nosem, ale Ioonaksa nie usłyszała co. Chwycił za nóż myśliwski i zdarł z dziewczynki resztki ubrań. Spektakl dalej trwał. Wszedł [ten spektakl?] w Amnestię, brutalnie deprawując sanktuarium życia. Z każdym następnym pchnięciem ciął kolejny fragment jej skóry. Raz za razem kroił cielesną powłokę, podniecając się wyciekającym życiem. Dziewczynka wiła poczwarzy taniec, walcząc ze skrajnym wycieńczeniem. Była jednak zbyt słaba, żeby przebić kokon. Nie dla niej motyle skrzydła. Zabijał ją powoli, wręcz finezyjnie. Ciął ją, jakby była kawałkiem drewna. Tworzył z niej zupełnie nową istotę — czerwoną rzeźbę cierpienia. – No mówiłam, Ioona – pierwsze, co zrób po wyjściu na wolność, to łap za kartkę i spisuj ten tomik…

Tak, te zdania są całkiem ładne i głębokie. Są też dość obrazowe. Ale kompletnie nie sprawdzają się przy wybranym przez ciebie typie narracji, o którym nas informowałeś. Słowo spektakl czy finezja kojarzą się z czymś pozytywnym, miłym dla oka, interesującym, i nikomu względnie normalnemu nie przyszłyby w takiej sytuacji na myśl. Być może Ioonaksa nie jest całkiem normalna, ale też po poprzednich scenach nie uznałabym jej za osobę szaloną, która czerpałaby przyjemność z obserwowania takiej zbrodni. Przytoczona stylizacja idealnie pasowałaby za to, gdybyś postawił asteryski i połowę tej sceny przedstawił jako POV samego szakala – mam wrażenie, że aż kusiło cię, by tak zrobić, i trochę zapomniałeś, po czyjej właśnie stoisz stronie. Uważam, że to dobry pomysł – wyszłoby z tego coś naprawdę emocjonującego, intrygującego, a i narracja pasowałaby do bohatera. To on widzi w tym sztukę, bo to on jest w istocie szalony. 

 

For: Scena tortur i gwałtu była… mocna. Poczułam chęć zwymiotowania – wywołałeś na mnie spore wrażenie, choć zabrakło mi więcej opisu tego, co widziała Ioonaksa na koniec poczynań szakala. Spora część to były znów górnolotne metafory, a dużo bardziej na emocje zadziałałyby opisy realnego wyglądu ofiary, tego, co Ioona robiła, jak się czuła. Czy zakryła ręką usta, aby nie krzyknąć? Może czuła, że zlewa ją pot? Ten szok u mnie wywołała raczej brutalność tortur niż ich dobre przedstawienie. Nie było źle, ale dało się lepiej. Dało się przemycić więcej szczegółów. W tym przypadku z relacji Ioony nie byłoby też zbyt wielu detali; raczej ogół i emocje. Raczej chaotyczne urywki opisów tego, co widzi. Mam wrażenie, że zacząłeś dobrze, ale spieszyłeś się do końca fragmentu. Po co? Daj czytelnikowi wczuć się jeszcze bardziej. Pozwól na to, by zbrodnia mocniej wstrząsnęła. 


Skoia: A ja pozostawię tu kilka słów od siebie zarówno jako autorki, jak i redaktorki miniatur grozy, w tym antologii horrorów. Tak, zdecydowanie pospieszyłeś się pod koniec i sam fragment zbrodni po punkcie kulminacyjnym wytraca napięcie zbyt szybko. Szakal praktycznie zakończył swoją zbrodnię, wyrecytował formułkę i ot tak wyszedł, nawet drobnym spojrzeniem nie reagując na obecność Ioonaksy (na co odbiorca podświadomie może czekać – w końcu kobieta wygląda na boginkę, a szakal się modlił), przez co mam nieodparte wrażenie, że scena powstała głównie po to, by szokować, a nie po to, by miała jakiś głębszy fabularny sens, być może otwierający jakiś wątek dla tego antagonisty. Ponadto Ioonaksa wspominała o narzędziach tortur i naprawdę czekałam na kolejne etapy, w których zostaną one wykorzystane – gdyby było ich więcej, być może scena nie przeszłaby tak szybko w punkt kulminacyjny, a i po nim nie zakończyłaby się ot tak. Choć For wspomina, że fragment zawierał wiele mocnych momentów, ja jednak spodziewałam się po nim czegoś więcej, tym bardziej że właśnie przytaczając narzędzia tortur, zasygnalizowałeś mi, że wydarzy się naprawdę wiele. Przeszkadzała mi również wzniosłość narracji, ale o tym już pisałam, tak jak i wspominałam o momentach niespójnej stylizacji językowej, kiedy to kolory cierpienia stały niedaleko przechodzenia do konkretów. Do tego nieruchomość i obiektywizm Ioonaksy wydają mi się ostatecznie wynikać tylko z twojej wygody. Szok szokiem, ale nie możesz usprawiedliwiać nim kompletnie wszystkiego. Tym bardziej że ekspozycją niekiedy zdradzałeś mi jednak, że Ioonaksa jest przerażona. Tylko czy realnie była…? Czy ekspozycja w takich fragmentach to w ogóle dobry pomysł? Scena jest względnie długa, więc to dziwne, że od momentu zbliżenia oralnego po wyrwanie zębów, gwałt i w końcu morderstwo Ioonaksa wykonuje aż tak mało ruchów, aż tak mało gestów, a o wszystkim zapewnia mnie narracja. Miałeś tu szerokie pole do popisu, bo już pierwszy etap sceny może wywołać w Ioonaksie szok, ale kolejne, coraz mocniejsze obrazy powinny współgrać z coraz silniejszymi emocjami tej postaci. Nie muszą one objawiać się wielkimi gestami, ale gdyby Ioonaksa zamknęła usta na widok sceny wyrywania zębów, cofnęła się, gdy Amnestia opadła na kraty, czy wydała z siebie jakiś dźwięk, na pewno wyszłoby naturalniej. Obecnie Ioonaksa to taki trochę słup soli, niemal narrator wszechwiedzący. Kiedy scena się rozwija i rzeczy, które się w niej dzieją, są coraz straszniejsze, ale bohaterka po prostu komentuje je coraz bardziej metaforycznymi, poetyckimi zdaniami – mamy spory dysonans.

 

— Ioona? — zaleciał zachrypnięty głos. – Czy Amnestia mogła w ogóle cokolwiek wypowiedzieć zalana krwią z dziąseł, bez zębów, opuchnięta i cała obolała? Nie mówiłaby. Wystarczy posłuchać, jak wypowiadają się osoby z ubytkami. Zresztą artykulacja częściowo polega na opieraniu języka o zęby, wypuszczaniu przez nie powietrza w określonych momentach. To nie jest bez znaczenia. 

 

Wzywała całą krew wypływającą z żył, by zatrzymała się na chwilę, by dała jej możliwość ostatniego słowa, tego, które słyszy się tylko raz i przekazuje na łożu śmierci dalej. Zatacza krąg wiecznej wymiany pożegnań. Świadectwa jestestwa w obliczu nieuchronnego. – O, a tutaj znów Ioona całkiem dużo i całkiem ładnie opowiada o umieraniu. Pamiętajmy jednak, że to osoba, która na początku tej sceny zastanawiała się, czym właściwie jest to umarcie

 

To była bezsilność, ta sama, którą czuła[,] spadając. 

 

Chciała mieć fragment Amnestii tylko dla siebie, dla pewności, że ona nie umarła, że wciąż w niej żyje. Gdy musnęła dłonią rubinowy strumyk, poczuła obrzydzenie do samej siebie. – Oba pogrubione wyrażenia nie rzucałyby się tak w oczy, gdyby nie stały na miejscach akcentu – przed znakiem interpunkcyjnym.

 

Ktoś wszedł, spychając wszelkie myśli gdzieś na bok. Strażnik, ten, co wcześniej zjawił się u Amnestii. Ioonaksa zebrała w sobie siłę. Przycisnęła nogi do ziemi i już miała na niego skoczyć, gdy ten złapał ją i obezwładnił. – Zaraz, to one były w jednej celi czy w dwóch? Wcześniej Ioonaksa głaskała Amnestię po głowie przez szparę, więc założyłam, że oddziela je jakaś dykta bądź krata. A teraz strażnik wchodzi do Amnestii i obezwładnia Ioonaksę… Pogubiłam się. 

 

Gniew. Gniew bezsilności. Gniew krzywdy. Gniew zła. Gotowy spalić wszystkie możliwe przyszłości. (…) Dlatego właśnie była gotowa zginąć, byleby zostać czymś więcej niż białkowym robotem splecionym ze strachu i bezsilności. // Ktoś wszedł, (…). Ioonaksa zebrała w sobie siłę. Przycisnęła nogi do ziemi i już miała na niego skoczyć, gdy ten złapał ją i obezwładnił. Zakneblował usta i założył jej worek na głowę. (…) Dopóki nie została porwana, nie myślała, jak wiele ciemności czai się w życiu. Nie była tylko do końca pewna, która jest gorsza — czy ta fizyczna spowodowana brakiem światła, czy ta w głowie, spowodowana wiecznym upadkiem. – Naprawdę trudno mi to kupić – mamy tu istny emocjonalny rollercoaster. Najpierw przekonujesz mnie, że Ioonaksa czuje gniew tak silny, że mogłaby zginąć w jego imię (i imię zapewne zemsty za Amnestię). W tym momencie bardzo się ucieszyłam, że scena gwałtu i morderstwa nie była po nic. Że stanowiła pewien przełom w życiu głównej bohaterki, przez który stanie się ona choć trochę silniejsza, nieco bardziej zdeterminowana. No i dobra, kobieta zamierzała skoczyć na napastnika, ale… nie zdążyła tego zrobić. Nie zdążyła zrobić zupełnie nic i bardzo szybko wróciła do punktu wyjścia, poddała się, a jej gniew się ulotnił. To, muszę przyznać, rozczarowujące. Czemu tak szybko wycofujesz się z tak świetnego motywu, czemu zduszasz prawdziwe i wyczekiwane emocje, które ledwo zdążyły wreszcie pojawić się w Ioonaksie? Może dobrym pomysłem byłoby, aby faktycznie bezmyślnie rzuciła się na swojego przeciwnika, może nawet podrapała go w twarz, wrzeszcząc jak dzikie zwierzę, dała realny upust emocjom, a potem dopiero dostała z pięści w brzuch, została złapana za gardło czy odwrócona i przyduszona, i wtedy lecimy dalej… W innym wypadku jej podobno wielki gniew sprzed dosłownie dwóch akapitów nie ma żadnego odzwierciedlenia w tekście ani żadnej realnej wartości. Zanim się zdążyłam obejrzeć, Ioona znów stała się bierna, nic więc dziwnego, że sceny z jej udziałem zaczynają powoli mnie nudzić – nawet gdy w rzeczywistości dużo się w nich dzieje: ktoś umiera zastrzelony, ktoś inny jest torturowany. Te wszystkie wydarzenia najwyraźniej nie były w życiu głównej bohaterki żadnym przełomowym punktem, dlaczego więc dla mnie miałyby takie być? Czym tu się przejmować?

 

Kiedy znów dotknęła ziemi, była już w zupełnie innym miejscu. Powietrze wyraźnie oczyściło się ze zduszonych oddechów setek ciał. – Nie było wcześniej informacji o tym, że ktokolwiek poza Ioonaksą i Amnestią był w pobliżu ich klatki. Skąd więc wniosek o setkach ciał? Ogólnie zdałam sobie sprawę, że poprzednia scena pod względem wyobrażenia miejsca akcji jest dla mnie dość… hmm… mglista. Niby widzę klatkę Ioonaksy, (chyba) sąsiadującą z nią klatkę Amnestii, do której wchodzi szakal, ale co było wokół? Skąd dochodziło światło? Czy znajdowały się w klatkach umiejscowionych na przykład w czymś, co mogło przypominać wielką halę, magazyn? Czy wokół były okna, ściany, drzwi? A może był to węższy korytarz z rzędem klatek – niby cel w więzieniu? Nie przypominam sobie opisu tamtego miejsca, a bez sensu teraz dowiadywać się o nim po czasie.

 

Klęknęła, a ten chwilę później założył jej magnetyczne kajdanki. Przywarły mocno, uspokajające trzęsące się dłonie.

 

Strażnik oddalił się. Gdy człapanie ucichło, pojawił się inny dźwięk. Kroki. Dwie osoby. Gdy weszli, w głowie Ioonaksy zapaliła się lampka. 

 

Kobieta nie była pewna[,] czy ten człowiek był hologramem, czy jedynie wizją spowodowaną wycieńczeniem. Był jak połączenie maszyny i człowieka (…).

 

— Masz imię? — zwrócił się do niej.

— Ioonaksa.

— Dobrze, [przecinek zbędny] więc, Ioonakso, czy wiesz, co tutaj robisz?

 Nastąpił moment zawahania, jednak odpowiedź, jaka padła, była nadwyraz szczera.

— Sama chciałabym to wiedzieć. – Czy odpowiedź Ioonaksy nie jest aby zbyt bezczelna? Przecież dziewczyna jeszcze niedawno ewidentnie bała się szakala. 

 

Plazmowe ostrze rozbłysło jasno-czerwonym blaskiem. – Jasnoczerwonym. 

 

— A co do ciebie. — Ścisnął jej twarz. — Plotki szybko się rozchodzą. Mam nadzieję, że nie jesteś tylko syntetycznym droidem. Za dużo ryzykuję z każdym twoim oddechem. Powiedz mi, czy czujesz strach?

Ioonaksa czuła, że jest na krawędzi jego powiek. Bliska zsunięcia się do mrocznej otchłani oczu. Bliska zniknięcia raz na zawsze.

— Tak.

— Lepiej niech tak zostanie, bo nie chcę uciekać się do innych metod. Nawet diament można zarysować, a tego oboje wolelibyśmy uniknąć. — Drapnął ją po policzku. – To jest moment, w którym muszę cię pochwalić za kreację antagonisty. Gdy tylko pojawia się w scenie, ba, gdy już dochodzi do głosu, czuję realną obawę i przejmuję się w jego obecności, odczuwam pewien dyskomfort. Ale i podziw związany z tym, z jak dopracowaną i przekonującą postacią przychodzi mi przebywać. Trochę jak Joker – trudno nie poświęcać mu całej uwagi, od razu czuć, że gra ważną rolę. Nie ukrywam, że chciałabym go lepiej poznać – odkryć jego przeszłość, która sprawiła, że stał się taki, a nie inny, poznać jego sekrety i motywy. No i, oczywiście, móc faktycznie wczuć się w niego jeszcze lepiej, otrzymując sceny ukazujące jego perspektywę. Mało jest rzeczy tak pociągających w thrillerach psychologicznych, jak zagłębianie się w psychikę antagonisty, te pełne napięcia próby jego zrozumienia.


Skoia: W sumie właśnie dotarło do mnie, że nie jestem czegoś tak do końca pewna. Na początku myślałam, że na ulicy na Ioonaksę i strażników będzie czekał ten sam gość, który zgwałcił i zabił Amnestię; i że to właśnie był Biały Baron. Ale Ioonaksa opisuje go, zwracając uwagę, iż mężczyzna może stanowić jedynie hologram, nie ma żadnej wzmianki ani sugestii o tym, że to ten sam bohater. Dlaczego więc nie wzięłam tego pod uwagę? Moja podświadomość chyba podpowiedziała mi, że to na pewno ten sam człowiek, mimo że taka informacja właściwie nie pada w tekście. Naprawdę nie wiem dlaczego i skąd u mnie ta nieścisłość. Może dlatego, że obie sceny mają podobne mrożące krew w żyłach podłoże, następują praktycznie jedna po drugiej, a obaj antagoniści wypadają w nich dość podobnie – łatwo się ich bać, są tajemniczy i szaleni, robią krzywdę. Trochę mi jednak szkoda, bo myślałam, że do głosu dojdzie zaraz szaleniec z celi i to właśnie o nim dowiem się czegoś więcej; te postaci zlały mi się w jedną, którą przyrównałam do kreacji szalonego Jokera. Przy czym obie ukazane tak blisko siebie, kreowane praktycznie jedna po drugiej, wydają się mniej znaczące i oryginalne, niż gdyby stanowiły tę samą, ale bardziej rozbudowaną jednostkę lub gdyby dzieliło ich więcej tekstu. No i jeśli gwałcicielem nie był wcale Biały Baron, to pozostaje pytanie, kto torturował Amnestię i dlaczego akurat ją, a nie kobietę mogącą być kuszącym okazem dla szaleńca; kobietę, która przecież wyglądała dosłownie jak bogini, miała jej twarz. Czy chodziło o to, że jakiś zafiksowany na punkcie religii strażnik Białego Barona przyszedł sobie i złożył Ioonaksie Amnestię w ofierze? Dlatego na końcu się pomodlił, a na Ioonaksę nie zwracał uwagi, bo nie czuł się godzien nawet patrzeć na boginię? Jeśli nie, to w sumie czemu nie poświęcił jej uwagi, nie zdziwił jej wyglądem i że ktoś taki jak ona znajduje się w akurat tym miejscu. Nie wiem, mam jednak wrażenie, że powinnam to wiedzieć, powinnam rozumieć, po co coś czytam i co mam przez to rozumieć. 


For: Ja za to nie sądziłam, że to szaman. W ogóle zastanawiałam się, czy ten koleś, do którego poszła Ioonaksa, nie jest szefem i nie wysłał w pościg swoich pachołków. Gwałciciela odebrałam jako pedofila, który zapłacił za małolatę, a Ioonaksa miała na to patrzeć, żeby ją złamać. W końcu przewozili ją potem pod ochroną, była dla nich cenna. 

 

Ktoś ją chwycił. Worek, który przykrył świat, tym razem miał małą dziurkę pozwalającą na obserwowanie otoczenia. (...) Człowiek, który ją niósł, stanął, żeby otworzyć drzwi. Chwilę później Ioonaksa została wrzucona do środka. (...) 

— Założyć jej to jeszcze raz? — zapytał kompana odpalającego pojazd. – Wszystko fajnie, ale między tymi akapitami nie pojawia się informacja, że strażnik ściągnął jej wtorek. Jak miałby więc zakładać go znów? 

 

Scena ucieczki jest bardzo... Niefrasobliwa. Nieznajomy ratuje kobietę z rąk ludzi Białego Barona, a ona ma czas podziwiać okolicę i myśleć o wszystkim, tylko nie tym, co ważne. Jej pytania o tożsamość jeźdźca i lęk, że zostaną złapani, ktoś ich rozpozna, jest w niej niewyczuwalny. Zamiast tego dostajemy fragmenty takie jak ten:

 

Świat na zewnątrz malował się jeszcze ciekawszymi barwami, niż sądziła przedtem. W tym całym szoku zapomniała o wszystkim. Wielopoziomowa holostrada zaparła jej dech w piersiach. Zniekształcony obraz drogi nabierał teraz zupełnie nowych barw. Pod stopami Ioonaksy przepływały setki istnień, kolorowe pojazdy rozwoziły życie po ciele Rewy. (...) Kobieta nie mogła wyjść z zachwytu nad pięknem metropolii. Cokolwiek działo się wcześniej, ucichło. 

 

Fragment wydaje się kompletnie nie na temat, a przez to całkiem dynamiczna scena jest rozwleczona do granic możliwości; w ogóle nie czuć presji, niebezpieczeństwa być może czyhającego tuż za rogiem. Trudno się uczestniczy w takiej ucieczce, gdy w sumie obojętne, czy się ucieka, czy nie – ważniejsze są barwy miasta i obcy ludzie.

Co ciekawe, kolejny raz brak przeżyć wewnętrznych pasujących do sceny ucieczki tłumaczysz szokiem bohaterki. Co musi się stać, by odczuła jakieś głębsze emocje? Czy to celowy zabieg, czy po prostu znów tak ci wyszło? Jedno jest pewne – ta beztroska Ioonaksy zaczyna działać mi na nerwy. 

 

Zza betonowych murów wyciekały nieznane historie. W jednym ktoś opalał nogi, wystawiając je niebezpiecznie na krawędzi, gdzie indziej jakaś matka wieszała pranie na sznurku. Ioonaksa nie mogła pojąć, jak wiele możliwości niosło za sobą miasto. Jak wiele dróg niosło za sobą życie. Mogła przecież pójść tam wszędzie. – A, no tak, faktycznie mogła. Przecież wcale nie była ścigana i nie uciekała nie wiadomo gdzie z jakimś nieznajomym, a jej przyjaciółka nie zginęła całkiem niedawno, wcześniej torturowana i gwałcona. Po czymś takim naprawdę nic, tylko się opalać czy zrobić pranko.

 

Ioonaksa widziała, jak z niektórych okien wystają palce wskazujące na nią. Wtedy Jeździec zaczął skakać dalej — byle zniknąć z pola widzenia. Uciekali, ale przed kim? – Co proszę? Jak to przed kim? To ona w żaden sposób nie domyśliła się, że wpierw porwali ją ludzie Białego Barona, przed którymi jeździec ją uratował? Przecież to logiczne, że najemnicy będą jej szukać. Niby dlaczego mieliby ją sobie odpuścić i, nie wiem, wrócić jakby nigdy nic do swoich domów zjeść obiad.

No chyba że oni też byli akurat w takim szoku, że rzucili wszystko i zaczęli po prostu obserwować świat wokół.

 




Ioonaksię[e] szybko udało się wstać, choć nogi trzęsły się. 

 

Jednak to tajemniczy Jeździec zaciekawił kobietę bardziej. – Niepotrzebnie zapisałeś jeździec od dużej litery. Nie jest to pseudonim postaci, a bynajmniej tak nie brzmi. Nie musisz też tym zapisem przyciągać mojej uwagi – i tak ją masz, gdy postać zachowuje się tajemniczo. Tym bardziej że to chyba jednorazowe:

Na tył wozu wszedł zamaskowany jeździec. 

 

Zaledwie pyłem przy ogromie ciężkich konstrukcji, których kręgosłupy prostowały ku niebu. – Ale prostowały co? Plecy? Bez sensu. Nie chodziło ci aby o pięły się?

 

Zrobiła kilka kroków w tył i potknęła się.Się to enklityka, a więc wyraz pozbawiony akcentu, i gdy nie musi (na przykład w trybie rozkazującym: potknij się), nie powinna stać na miejscu akcentowym. Możesz albo zmienić szyk: Zrobiła kilka kroków w tył i się potknęła. Albo na przykład postawić w zdaniu coś jeszcze: Zrobiła kilka kroków w tył i potknęła się o własne nogi.

 

Zmarszczył \krzaczaste brwi, gdy środku coś zapiszczało.

 

Po chwili wyciągnął czarny kombinezon i gogle. Wręczył je Ioonaksię[e].

 

— Po prostu słuchaj się mnie i nie rób nic głupiego, to oboje dobrze na tym zyskamy. – Zysk zawsze dotyczy czegoś dobrego, to słowo jest nacechowane pozytywnie. Albo: oboje na tym zyskamy, albo: oboje na tym dobrze wyjdziemy.

 

— Nieważne[,] co by się nie działo, nie puszczaj mojej ręki. – Albo: Nieważne, co by się działo… Albo: Co by się nie działo…

 

Gdy schodzili po schodach, Ioonaksa poczuła, jak wylewają się z niej wszystkie emocje i energia. Adrenalina spadała. – Już? Przecież nadal była poszukiwana i szła z obcym mężczyzną. Wciąż ich ścigano. Dlaczego adrenalina jej spadła? Dlaczego Ioona już wylewała emocje? Ucieczka się nie skończyła. Spodziewałabym się raczej, że bohaterka uspokajała oddech, ale wciąż natłok uczuć kłębił się w jej głowie. 

 

Dłonie, tylko je te miała całkowicie nagie. – Albo je, albo te

 

Blade i chude. Trzymała nimi stary, kanciasty odbiornik. Spory prostokąt delikatnie chwiał się, jednak ani myślał spaść z głowy. – Nienaturalnie, ponadto prostokąt to jednak figura płaska. Może: spora skrzynka?

 

I zniknęła chwilę później, pozostawiając na ustach Ioonaksy posmak absurdu. Z czasem zaczęła zauważać kolejne osoby noszące na głowie różne przedmioty, kosze z warzywami, pudła z elektroniką, stare sprzęty użytkowe. – Wychodzi na to, że zaczęła coś zauważać nie Ioonaksa, a kobieta, która zniknęła. Poza tym zdanie sugeruje, że kosze czy pudła nie są przedmiotami. Może po prostu: różne rzeczy – kosze z warzywami, pudła…

 

— Dlaczego oni to robią?

— Bo łatwiej jest im to nosić. Wyobrażasz sobie, jakby każdy miał to dźwigać obok siebie? I bez tego jest ścisk, a tak przynajmniej te przedmioty się nie niszczą. To chyba oczywiste. – Z tymi przedmiotami jest po prawdzie tak, że na ogół nie używa się ich ani w mowie, ani w myślach. W tekście padają najczęściej tylko dlatego, by nie generować powtórzeń, ale ostatecznie wypada to trochę nieporadnie. Znacznie naturalniejsze dla naszego języka są po prostu rzeczy. Zresztą zapytaj sam siebie. Czy powiedziałbyś: proszę, sprzątnij te rzeczy z biurka albo jutro spakuję wszystkie rzeczy do torby, czy jednak: sprzątnij te przedmioty z biurka/jutro spakuję te przedmioty do torby…?

No właśnie. 

 

Nietrwałość rzeczy odrzucała i pociągała Ioonaksę. Pragnęła ją zgłębić, ale podskórnie czuła, że prowadzi to tylko do smutku. – O, a tutaj wychodzi na to, że nietrwałość pragnęła zgłębić Ioonaksę – nie odwrotnie.

 

Co z tego, że piękno istnieje, jak jest chwilowe. Zmienia się w popiół, gdy ktoś stara się je schować przed czasem. – Nie wydaje się jednak to trochę dziwne, ze bohaterka wie, czym jest popiół, a nie ma pojęcia, czym jest węgiel? Poza tym w popiół raczej się obraca, nie zmienia. Fraza czasownikowa – obrócić się w popiół:

(1.1) ulec całkowitemu zniszczeniu

(1.2) przen. książk. umrzeć

Dalej też:

A te światła ze Świetlistego Wzgórza, kiedy one zmieniły się w popiół?

 

Tak pachnie anyż. Nie jedź za szybko, bo się poparzysz. – Jedz. 

 

Ioonaksa zaczęła się zastanawiać nad tym, na ile jest to zwierzę[,] a na ile maszyna. – W WSJP oraz pozostałych słownikach poprawnej polszczyzny przy frazie na ile (w kontekście ukazania skali) stoi dopisek: kwestionowane. Jest to potocyzm, natomiast do tej pory stylizacja językowa Ioonaksy raczej się nimi nie charakteryzowała. Z drugiej strony być może takie rozwiązanie dodałoby jej trochę naturalności? Nie wiem, co chcesz osiągnąć, bo trochę sam się w tym gubisz, czasem wkładając bohaterce w usta słowa, które zdają się do niej nie pasować. Także w tym przypadku sam zdecyduj, czy pozostać przy uzusie, czy wybrać wersję normatywną: w jakim stopniu to zwierzę, a w jakim – maszyna.

 

Przyznam, że scena pod prysznicem mnie poruszyła. Ucieszyłam się, że wreszcie jakieś emocje Ioonaksy wypłynęły na światło dzienne. Niby to dość kliszowy obrazek, kiedy do bohaterki wszystko wraca akurat w takim momencie, jednak nadal jestem w stanie go docenić – to właśnie w nim Ioonaksa pierwszy raz, odkąd ją poznałam, wydała mi się ludzka. Zwyczajna. Przede wszystkim prawdziwa. I, co ciekawe, dzieje się to w okolicy dialogu z Amestusem, który zarzuca bohaterce, że nie pasuje ona do tego świata, nie należy do niego – gdy sama scena, tak dla nas oczywista i realistyczna, stoi w opozycji do tej opinii. Bardzo sprytnie to sobie zaplanowałeś i nie da się tego nie docenić. Zresztą tak jak kolejnej sceny, w której Ioona odczytuje tajemniczą wiadomość, co dzieje się chwilę po raczej zwykłym przebudzeniu (nic nie zwiastowało takiego obrotu spraw). I tu mnie masz – ten nowo otwarty wątek wydaje się naprawdę ciekawy. W ogóle cztery ostatnie sceny – rozmowa z Białym Baronem, ucieczka, prysznic i poranek – uznałabym za prawdziwie wciągające i lekkie, dające mi szczerą rozrywkę. Nadal jednak nie umiem zapomnieć, że równie często do tej pory się nudziłam. Na tym etapie mam wrażenie, że tekst jest zbyt nierównomierny – ma momenty bardzo dobre, ale i dość średnie, a nawet drętwe i usypiające. Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak liczyć, że tych ostatnich będzie od teraz jak najmniej.

 

Morph Amnestusa wylądował na ziemi. – Amestusa. 

 

Nawet nie zauważyła, gdy Amestus obudził się. – (...) się obudził.

 

 

ELEMENT III – PETRICHOR

Znów wracamy do Ioonaksy. Chciałam właśnie napisać, że chętnie wróciłabym również do historii rodzeństwa, po czym zdałam sobie sprawę, że nie jestem w stanie przytoczyć ich imion – aby to zrobić, musiałabym przescrollować ocenę. Dzieje się tak pewnie dlatego, że Ioonaksa ma znacznie więcej pola do popisu i swoimi scenami wybiła się ponad inne POV-y. Czy to coś złego? Niby nie, ale może generować problemy właśnie pod kątem zapamiętywania innych, pobocznych wątków czy ich postaci. Będą się one wydawały mniej istotne. Pamiętam dość dobrze scenę podłączania się do Drzewostanu czy wizytę w nim, ale przyłapuję się na tym, że oba obrazy są coraz bardziej mgliste. 

Jestem też przerażona, że mam przed sobą cyferkę „3” zapowiadającą kolejny rozdział, a za sobą z dobrych pięćdziesiąt stron tekstu A4, z których właściwie niewiele wyniosłam. Kiedy widzę, jak długi jest suwak trójki, odczuwam psychiczny dyskomfort i zmęczenie, jeszcze zanim zaczynam ją czytać. 

Na tym etapie nie będę już wypisywać potknięć, które omawiałam wyżej; również stylizacji językowej poświęcę konieczne minimum – i tak będę wracać do tematu w podsumowaniu. Postaram się tym razem skupić na fabule i wypunktować te momenty, które będą budziły moją wątpliwość lub pozytywnie mnie zaskoczą.

 

Mężczyzna nieco zwolnił, przesuwając część uwagi na rozmowę. – Przekierowując.

 

— Wojna Grzybów zmieniła nasze lasy i miasta w popiół ponad sto lat temu. — Ziewnął. — Wszystko tutaj jest cholernie napromieniowane, dlatego musimy jak najszybciej przejechać przez pustynię.

Zauważ, że w tym momencie wciąż nie mam pojęcia, jak dokładnie bohaterowie podróżują przez pustynię. Czym? Jeepem? Trochę dalej wspominasz o klimatyzacji, co sugerowałoby samochód.

 

— Mogę wiedzieć[,] dokąd jedziemy?

 

Karuzela pytań wystartowała, nie można było jej zatrzymać. Ioonaksa pędziła na jednym z wierzchowców, wiedząc, że im większej prędkości nabiera, tym silniejszy będzie upadek. Jednak nie zamierzała schodzić, zapłaciła, więc chciała się przekonać, jak wygląda moment, w którym człowiek wyprzedza swoim strachem światło. – Skoro wspominałeś klimatyzację, zakładam, że wierzchowiec jest metaforą. Drugą, bo pierwsza dotyczy jarmarku. Czy nie lepiej byłoby więc pociągnąć nieco dłużej jedną z nich, zamiast tworzyć obie? Może Ioona zamiast na wierzchowcu, siedziałaby w wagoniku? To pasowałoby do karuzeli, której nie można zatrzymać.

Dziwnie też brzmi sformułowanie, że życie odpowie na pytania. Raczej po prostu odpowiedzi pojawią się w jej życiu. 

Edit: Ach, okej, dopiero po chwili do mnie dotarło, że wierzchowiec oznacza… konika w karuzeli. W pierwszej chwili w ogóle o tym nie pomyślałam, bo określenie, którego użyłeś, jest dość oficjalne i dotyczy żywych koni, często kojarzących się z dostojeństwem, rasowością. Natomiast to właśnie konik – jak konik na biegunach – zdecydowanie bardziej pasuje jako określenie dziecięcej atrakcji. Karuzela z konikami kojarzy się z czymś wesołym, przyjemnym, każdy konik jest raczej niewielki, a sama karuzela dedykowana dzieciom – dość wolna i bezpieczna. Jeżeli Ioonaksa zna karuzele i wie, że często ich atrakcję stanowią koniki, na pewno wie też, że nie stałaby się jej na żadnym z nich krzywda, a w takim wypadku metafora wydaje się nietrafiona. Dlatego gdy użyłeś słowa wierzchowiec, w pierwszej chwili wyobraziłam sobie Ioonaksę w galopie przez pustynię, mimo że domyślałam się, iż w rzeczywistości bohaterka siedzi w samochodzie. 

Niezłe zamieszanie. 

Może faktycznie bardziej logicznie byłoby nawiązać do, na przykład, kolejki górskiej z wagonikami, w której faktycznie spodziewać można się niezłego przyspieszenia? W trakcie jazdy w niej budzi się lęk, a potencjalny upadek mógłby kosztować życie. Przecież tego właśnie przed chwilą bała się Ioonaksa w dialogu z Amestusem – że wkrótce zginie.

 

W końcu przerażony umysł działał zupełnie inaczej od spokojnego. Stawał się mniej ludz[k]i, a bardziej zwierzęcy. Przełączał się z trybu człowieczeństwa na przetrwanie. Przetrwanie to rzeczownik odczasownikowy (od: przetrwać) i świetnie sprawdza się jako nazwa trybu (na przykład w grach typu Warframe czy Killing Floor często spotkać można tryb przetrwania). W takim wypadku zdanie aż się prosi, by drugi tryb również stanowił nawiązanie do któregoś z trybu gier. Może tryb kampanii (charakterystyczny dla gier fabularnych, w których po prostu przeżywa się przygody)?

 

Pojazd wysunął koła i osiadł ciężko na podłożu, wkraczając na nierówną drogę usianą szczątkami dawnego świata. – Dlaczego? Przecież wcześniej opisywałeś pojazdy unoszące się nad ziemią, więc po co koła i jeżdżenie na nich?

 

Trzęsienie, łupanie, zupełnie, [przecinek zbędny] jakby siedziała na młocie pneumatycznym. Kto robi takie drogi? Jak to kto, zagaiła do siebie, świat. Żłobi je Czas, zupełnie jak ludzi. Zostawia blizny, [przecinek zbędny] jako podpisy. 

 

— Próbujesz znaleźć odpowiednie słowa, by określić swoją seksualność? (...) Więcej informacji znajdziesz na naszym Drzewostanie przy Rubinowym Placu. Pamiętaj: Płynne Mięśnie — stałe szczęście! – Jeżeli wypowiedzi postaci rozpoczynasz od pauz (—), te nie powinny pojawiać się wewnątrz akapitów dialogowych. W pierwszej kolejności będą sugerować zakończenie wypowiedzi i przejście do komentarza narracyjnego. W takim wypadku pauzy powinny tylko otwierać i zamykać dialogi, natomiast wszystkie inne myślniki, którymi otwierasz wtrącenia bądź wprowadzasz elipsy i ogólnie zastępujesz przecinki, powinny przyjąć formę półpauz (–). 

 

Mężczyzna palnął mocno w stary odbiornik, a ten zamilkł momentalnie, jednak był[o] już za późno. Ziarno ciekawości zostało zasiane. Kiełkowało szybko pomiędzy zębami. Pięło łodygę aż do mózgu, gdzie wyrastały słodkie owoce. – Amestus bał się pytania o sprawy seksualności? Skąd wiedział, że Ioona o to zapyta? Chyba nie zna jej aż tak dobrze jak Amnestia, która spodziewałaby się takiego zachowania Ioonaksy. 

 

Ioonaksa wiedziała, że sięgnie po nie, gdy tylko będzie okazja. Więc zacisnęła usta tak, by zmieniły słowa w nowe pytanie.

— Dlaczego tak dużo osób nosi imię na A? – A skąd Ioonaksa ma wiedzieć, że dużo osób ma imię na A? Przecież poznała tylko Amestusa i Amnestię oraz jej psinkę, Astrę. Czy to nie za mało, by wyciągnąć takie wnioski?

O, właśnie wyjaśniła się kwestia nadmiaru imion na literę A. No dobrze, muszę przyznać, że ma to jakiś sens, jednak nadal nie sprawia on, by łatwiej było mi zapamiętać wszystkie postaci, które wypisałam niedawno. Właściwie większość mi się pomieszała, na tym etapie pamiętam jedynie Amnestię, Amestusa i Astrę. Aby przypomnieć sobie chociażby, jakie imiona nosiło dwoje rodzeństwa, musiałabym się cofnąć do poprzedniego rozdziału. 

 

Podjechali bliżej kresu, a z pustynnego klimatu wyłonił się obraz niskiej roślinności, barwiącej pomarańczowe pola zielenią. (...) Pojazd stanął kilka kroków od kamiennego mostu, który łączył klif z wysepką. – Klif jest stricte wysokim wybrzeżem, skąd więc wybrzeże na pustyni? Wyobraziłam sobie raczej oazę, jednak w takim wypadku po co most? Nie potrafię sobie wyobrazić tego, co opisujesz. Liczba metafor sprawia, że nie wiem, czy to, co piszesz, jest realne, czy jest tylko przenośnią. Jednakże pod względem geograficznym (geomorfologicznym) opis jest nierealistyczny. 

 

Gdy buczenie silnika ucichło, Ioonaksa spojrzała pytająco na Amestusa. On tylko pokiwał głową. Byli na miejscu. // Drzwi trzasnęły za długowłosą. Spojrzała niepewnie na scenerię. – Nie, nie i jeszcze raz: nie. Ioonaksa jest postacią prowadzącą tę scenę, a więc z jej perspektywy prowadzisz narrację od samego początku rozdziału. Gdy weźmiemy to pod uwagę, odkryjemy, jak bardzo nienaturalne jest podkreślone określenie. To tak jakbyś ty sam siebie w myślach określił nie mężczyzną czy po prostu po imieniu, ale kolorem włosów lub oczu.

Zresztą nawet w przypadku, w którym scenę prowadziłby Amestus, nadal to określenie byłoby nietrafione. Bohater zna Ioonaksę z imienia, sam je przed chwilą przypomniał w rozmowie z nią. Dlaczego teraz miałby określać ją długowłosą? Miałoby to sens, gdyby spotkał ją po raz pierwszy, nie wiem, w kolejce do sklepu, w dodatku w rozpuszczonych włosach, i zaskoczył się ich imponującą długością. W każdym innym wypadku to określenie jest po prostu pretensjonalne. 

 

Za jej plecami rozciągały się pola czegoś, co Amestus nazwał pszenicą. – Wiem, że cyberpunk rządzi się swoimi prawami i być może istnieją jakieś super-hiper nawozy, ale pszenica jest bardzo wymagającym zbożem i szczerze wątpię, by jej łany rozciągały się blisko pustyni – po pierwsze niesprzyjający klimat, a po drugie wyjałowione gleby. W ogóle już nie wiem, czy ten cyberpunk opiera się na naszych ziemskich warunkach, czy też całe otoczenie to inna planeta, nowoczesny świat. Jeśli chcesz bazować na Ziemi, to zupełnie nie tak to powinno wyglądać. 

 

Jakże głupio byłoby teraz zginąć, pomyślała. Wpaść wprost do żarłocznej toni, która bez wybrzydzania pochłonęłaby ciało. Spojrzała w dół przepaści, gdzie biel piany morskiej pływała wśród błękitu. – Okej, czyli jesteśmy na pustyni przy morzu, to możliwe. Aczkolwiek z wcześniejszego opisu nie wynika, by Ioonaksa zauważyła morze, (aż tak małe było?), a na pewno nie rosłaby przy nim pszenica. Piaski pustynne są bardzo złym miejscem dla jakiejkolwiek roślinności, a obecność morza nie sprawiłaby, że gleba by się użyźniła. Bardzo żyzne mady są co prawda przy rzekach, jednakże morskie fale nie dość, że erodują klif, to jeszcze zasalają glebę. Ponadto dziwię się, że zbudowano kamienny most, skoro chwilę później piszesz, że fale rozbijają się o brzegi. Abrazje klifów są bardzo intensywne, prędkość cofania się brzegu może wynosić do kilkunastu metrów rocznie, więc jak ten most jest w stanie na stałe łączyć oba fragmenty lądu? 

 

Miała w sobie coś jeszcze. Credański ideał kobiety, symetryczne proporcje. Mimo to miała wadę, której żaden kamień nie mógł rozkuć. Była zimna. Nawet kolory, które miały malować życie na jej twarzy, nie zmieniały jednolitego wnętrza w splot rurek i mięśni. 

 

O, stylizacja językowa malarza robi wrażenie – jest poważna, głęboka, nawet trochę wyolbrzymiona, także pełna metafor. Przypomina trochę POV Samotwora (edit: potem okazuje się, że to właśnie on, więc plus za spójność). Stylizacja pasuje także do postaci artysty, który tworzy i jednocześnie podziwia figurę. Fajnie, że w tekście pojawia się kolejny bohater o naturalnym dla siebie POV, jednak niesie to za sobą również mniej kolorowe konsekwencje, bo im lepiej poznaję malarza i mocniej wczuwam się w jego perspektywę, tym słabiej na jego tle wypada Ioonaksa. Ona też uwielbia podobne głębokie frazesy, mimo że nadal nie do końca wiem, skąd je bierze i skąd ma wiedzę/pamięć, by w ogóle takowe wymyślać. Poza tym tutaj potrafiłeś wyczuć, w którym momencie przerwać taką stylizację. Fragment tworzenia figury nie jest długi, ale wystarczający na tyle, by się wczuć w artystę; dość szybko i płynnie przechodzimy jednak do chwili, gdy ktoś go odwiedza i wywiązuje się dialog. Nie mam już wrażenia, że forma dominuje nad fabułą – jest jej odzwierciedleniem, pasuje do tego, co dzieje się w kadrze. W trakcie wymiany zdań metafory już się nie pojawiają, bo bohater zajęty jest rozmową, a nie rozmyślaniem – to ważne, gdyż czytelnik może skupić się na przepływie informacji. I tu znów wracam myślami do scen z Ioonaksą, kiedy kobieta bardzo dużo rozmyśla… niemal zawsze. Niezależnie od tego, czy bawi się z Amnestią, czy zwiedza miasto albo pustynię, rozmawia z innymi czy obserwuje gwałt – niemal cały czas fragmenty te wypełnione są górnolotnymi akapitami, które odbierają bohaterce naturalność i w rzeczywistości odejmują, a nie dodają emocji. Tutaj jednak podobne maniery w przypadku bohatera podziwiającego swoje dzieło trudno uznać za wadę. Więc to nie tak, że ogólnie stylizacja tego typu jest be. Ona jest be, gdy: jest jej za dużo, na siłę uładnia tekst i wreszcie: nie pasuje do postaci ani do sytuacji, w której się ona znajduje.

 

Jabłko Adama podskoczyło do góry i spłynęło w dół wraz z ciężko przełkniętą śliną. – Nie da się podskakiwać w dół ani spływać w górę.

 

Spokój. Wzburzony ocean myśli powrócił do stanu gładkiej tafli. Samotwór zaczął wybierać kolory do zmieszania. Modry powinien trafić na grzbiet nosa, tak by zimna piękność mogła oddychać pod wodą. Coś zaczęło się wynurzać z umysłu. Mechaniczna ręka znów zadrżała. Czerń pożarła intensywny błękit. Gniew rozgrzał stal. Samotwór bezpardonowo wrzucił całą paletę wraz z pędzlem do ognia. Żar nie wybrzydzał. Trawił delikatne fiolety, muskał jęzorami płomieni błękit oceanu. Po chwili wszystko zmieniło się w węgiel. – Bardzo, ale to bardzo podoba mi się zakończenie tej sceny, kiedy to znów nawiązujesz do węgla i robisz to w sposób naturalny, wykorzystując fabułę i postać. Autentycznie czuję narastający w tym akapicie gniew Samotwora. Nie liczyłam na to, że wybuchnie on mocniej – mam go za zbyt eminentnego i potrafiącego zachować zimną krew. A fakt, że w tak drobnym geście jak we wrzuceniu palety do ognia, wyczuwam jego emocje, jest idealnym dowodem na to, że jego kreacja ci wyszła.

 

Drzwi trzasnęły za nim z łoskotem. Był w środku. // Ręka zwolniła uścisk. Pomacał tylną kieszeń bojówek. Paralizator był na swoim miejscu. Odetchnął z ulgą [ten paralizator?]. To on tu był łowcą. // Ciemność, która jeszcze chwilę temu była obezwładniająca, zaczęła pulsować dziwną łuną. 

 

Nie mam praktycznie żadnych uwag do następnej sceny. Może tylko taką, że zdziwił mnie POV kolejnej osoby. Chyba wolałabym wrócić do poprzednich, by się w nich osadzić, zamiast cały czas iść w przód, poznając nowe postaci – to sprawia, że mam wrażenie, iż ciągle zaczynam tę powieść od początku, mimo że mam za sobą ogrom stron. Mnogość sylwetek psychologicznych i wątków na tym etapie szkodzi, bo utrudnia zrozumienie fabuły, a przez to drastycznie zmniejsza poziom zainteresowania się nią.





Z drugiej strony POV Sześć jest wyjątkowo... pozbawiony poetyckości. To dowód na to, że jeśli chcesz, to potrafisz. I, nareszcie, tę scenę czytało się dość szybko.

 

Jak scenę trzecią przedstawiłeś z perspektywy Sześć, który odwiedził Wyrocznię, tak scenę czwartą poprowadziłeś zza pleców właśnie jej. Po zapoznaniu się z obydwoma fragmentami mam kilka pytań. Przede wszystkim czy w ogóle wspomniałeś, kim jest ten gość (może mi to umknęło…)? Czego Wyrocznia szukała w Drzewostanie? Czy celowo natrafiła na zjawę, czy przypadkowo? W pewnym momencie POV Asfeny zaczyna przypominać stylizację Ioonaksy, znowu żeńska postać zadaje sobie pytania, czy umarła i co się z nią dzieje… 

To takie… monotonne.

 

Na stacjonarnym parkingu czekał już brovley nieco nadgryziony przez ząb czasu. – Nadgryziony zębem czasu. 

 

— Żyjecie tu[,] jakby was Wielka Macka nigdy nie doświadczyła! — Zaśmiała się. — Pamiętam, jak sama mieszkałam w jednym z tych bloków. Wychodziłam każdego ranka[,] śpiewając i sypiąc kwiaty. Oczywiście na bosaka. Życie jest lepsze bez butów. — [akapit zamiast myślnika] Mężczyzna zerknął na jej nogi. Może niektórzy ludzie naprawdę się nie zmieniają?

 

Jej popękane mury zdobił podziemnym gatunkiem bluszczu. – Podziemny gatunek. 

 

Sześć zwolnił przy swoim ulubionym graffiti. Przedstawiało dłoń ściskająca gałązkę oliwną. Nad nim umieszczony był prosty napis nawołującym do zielonej rewolucji.

Nie zeżresz pieniędzy! – Jako geografce – bardzo mi się podoba. 

 

Wyrocznia skoczyła na wolną część łóżka. – Ale że dosłownie skoczyła? Do tej pory wydawała mi się postacią dość zrównoważoną, poważną, w jakiś sposób dojrzałą. A teraz skacze na łóżko.

 

— Była[m] w okolicy i trochę się stęskniłam. 

 

— Musnęła jej rękę, [przecinek zbędny] tak, że Sześć ledwo to zauważył. 

— Bóg z pliku, nie wiem[,] jak inaczej mogłabym to nazwać. Zaczęła się jakaś gra i ktoś chce, żebyśmy dołączyli.

— Jako pionki, [przecinek zbędny] czy jako gracze?

 

— Ja jestem Zaranna. — Nieznajoma poruszyła ręką. Czerń zafalowała. — Pytaj o rzecz jedną, nie więcej. Pytaj mało, a konkretnie. Pytaj dobrze. – Już mi się podoba sposób wypowiadania się Zaranny. Nie zepsuj tego. 


— Jestem klonem? — zapytała niepewnie. 

— Prawdziwe klony istnieć nie mogą. Wbrew światu to. – Jeszcze chwilę temu podobała mi się stylizacja językowa Zaranny, a tu nagle bohaterka zaczyna ni stąd, ni zowąd yodować. Dlaczego?

Do tego niedawno Zaranna stwierdziła, że Ioona może zadać jej tylko jedno pytanie. Tymczasem Ioona nagle zadaje jej drugie i jej rozmówczyni nie ma nic przeciwko. Jeśli dzieje się tak tylko dlatego, że Zaranna na pierwsze pytanie nie udzieliła konkretnej odpowiedzi, to na drugie już powinna właśnie tak odpowiedzieć. Inaczej możemy to ciągnąć w nieskończoność i za chwilę okaże się, że Ioona może zadać tyle pytań, ile tylko chce. 

Edit: Zresztą za chwilę Ioonaksa przyznaje, że nic z tego nie rozumie i zadaje następne pytanie, czy obie są boginkami, na które Zaranna odpowiada z marszu. W takim wypadku wstępne poinformowanie, że można jej zadać tylko jedno, jest bez sensu, nie ma żadnej wartości i do niczego nie prowadzi. 

 

— Creden dziwnym miejscem jest, bardzo dziwnym. (...) — zamyśliła się. – Wiem, że wspominałeś, iż Zaranna wypowiada się w sposób charakterystyczny, ale czytając tak przestawione szyki, gdzie czasownik stoi na końcu, od razu na miejscu Zaranny widzę mistrza Yodę. Na początku nie było tego tak czuć, nawet cię pochwaliłam. To skojarzenie jest tak silne, że nie jestem w stanie go wyprzeć; nie i już, dzień dobry, mistrzu, co cię tu sprowadza? Nie piszę tego, byś zrezygnował ze stylizacji, ale byś był świadomy, że może wywoływać ona właśnie taki efekt. Zastanów się, czy warto ryzykować, a może lepiej znaleźć inny sposób, nie aż tak bardzo zakorzeniony w popkulturze, kojarzony z kultową już postacią.

 

(...) Szturm w stolicy był bliski obalenia resztek starego ładu, gdy przyszło, co przyjść miało. Arche ze sztandarem złotego wieku. Wieku, który właśnie dobiega końca. – O, tu znowu Zaranna przestaje stylizować swoją mowę. W takim razie… po co czasami przestawia wyrazy i który szyk jest jej naturalnym? Ta nieścisłość jest zastanawiająca, być może z czegoś wynika, a jednocześnie odsuwa mnie kompletnie od fabuły. Zamiast zainteresować się, o czym bohaterki rozmawiają w tak pokrętny sposób, zaczynam deliberować nad sensem stylistycznym. Ought. 

Zaczynam również deliberować nad wybranym przez ciebie rozkładem scen. Na moje – jest nietrafiony. Pod tym względem znacznie lepiej prezentował się poprzedni rozdział, gdzie angażujące sceny akcji w miarę przeplatały się z pasywnym scenami dialogów albo momentów silnie poruszających emocje (scena pod prysznicem). Tutaj natomiast od dłuższego czasu tylko słuchamy rozmów, których nie rozumiemy – lub nie mamy pewności, czy rozumiemy (co jest frustrujące...) – a jedynie dowiadujemy się czegoś nowego o jakże ogromnym uniwersum. Efekt? Rozdział jest po prostu przegadany.

 

Chciała znać odpowiedź bardziej,[zbędny przecinek] niż wcześniej. (...) Prawda, którą dostała[,] nie smakowała najlepiej. 

 

Słowa nie były już do niczego potrzebna[e]. – W tym rozdziale masz wyjątkowo wiele literówek, niepoprawnych odmian i błędów interpunkcyjnych. Widać, że opublikowałeś go szybko i bez sprawdzenia, czytania po literce. Inny tego dowód:

Ioonaksa słuchała głosów, który nie płynących z ludzkiej krtani. 

 

Wielki błękit malowany na brzegach widnokręgu, ciekawił Ioonaksę bardziej. Wodę znała tylko z prysznica i kałuż. Tak wielka jej ilość na otwartym terenie wydawała się wręcz irracjonalna. Bo niby po co tyle miliardów litrów wody miałoby stać gdzieś bez użytku? – To ciekawe, że teraz morze robi na niej takie wrażenie, a nie pomyślała o nim ani przez chwilę, gdy stała przy moście. 

Edit: Potem się okazuje, że to jednak ocean. 

 

Wciągnięta w mrok jaskini, posłusznie podążała przez wilgotne miejsca. Z czasem, [przecinek zbędny] coś zaczęło pojawiać się. – Dlaczego POV Ioony nagle naśladuje wypowiedzi Zaranny? 

 

Zaranna zerknęła pytająco na Kresową. Wymieniały między sobą coś więcej niż spojrzenia. Ioonaksa czuła to. Jakby niemy język, jakby ich oczy przekazywał pomiędzy sobą informacje zdolne do odkodowania tylko przez umysły nasiąknięte morską solą. 

 

Kresowa posłała Ioonaksię niechętne spojrzenie, po czym chwyciła ją za rękę. Prowadziła przez wąskie schody w kierunku grot. Gdy ich ciała musnęły ścianę z muszelek połączonych sznurkami, słońce zniknęło. – Przez fragmenty takie jak te naprawdę trudno się czyta. Bo czy sznurki i muszelki były prawdziwe? Czy słońce zniknęło naprawdę, dokładnie w tym czasie? A może chodziło o to, że w pomieszczeniu zrobiło się po prostu ciemno? Czemu wszystko tak utrudniasz? Nawet nie wiem, co mam sobie wyobrazić, więc zamiast konkretnego obrazu w głowie – dwóch postaci idących korytarzem – widzę rozmazane coś, co czasem przybiera kształt, a czasem nie, bo nie jestem pewna, co stanowi element tła, a co jest tylko jakiś ładnym zdaniem bez większego znaczenia.

 

Nabierały prędkości. Zupełnie, jakby ciemny korytarz stanowił szyb, z którego miała wystartować rakieta. Kresowa, kimkolwiek była, nie lubiła się ociągać. Odgłosy ich kroków błądziły za nimi. Co jakiś czas drogę oświecały małe, błękitne grzybki. – Skąd w POV Ioony archaizmy? [KLIK] Chyba że grzybki miały oświecać nie drogę, a umysł. 

Z jednej strony mamy archaizmy, z drugiej – ociąganie się i rakiety. Jak to powiedziała Nearyh w jednym z komentarzy na becie mojego starego tekstu: Azaliż, szanowny dresie, wpierdolmy to zacne jadło.

 

— Co to za malowidła? — zapytała przewodniczkę.

Jednooka na moment zwolniła, jakby spłoszona pytaniem. Czy ona zapomniała, że mnie gdzieś prowadzi? – Skąd ten wniosek? Bohaterka zwolniła tuż po tym, jak usłyszała pytanie o konkretne malunki na ścianach. To chyba jasne, że chciała przystanąć, by się im przyjrzeć i odpowiedzieć na pytanie Ioonaksy. Gdyby Kresowa szła dalej, ignorując pytanie, wtedy faktycznie można by wnioskować, że zależy jej na tym, by Ioonaksę gdzieś doprowadzić. 

 

— Mowa Wielkiej Wody. Historie z czasów przed czasami, gdy świat był jeszcze młody — odpowiedziała wymijająco. // Pośpiech powrócił. Niewyraźne kontury kwiatów pojawiały się i znikały. Wzrastały i więdły, zataczając wieczny krąg życia. 





Naprawdę nie wiem, jak to sobie wyobrazić. Jakie kwiaty, gdzie, na ścianach? To kolejne malowidła, ale tym razem ruchome? Czy może chodzi o to, że coś pojawiło się w oddali, nie wiem, migające światełko w tunelu? Czy w półmroku korytarza nie byłoby tak rażące, że ciężko byłoby rozpoznać dokładnie kształty kwiatów? One więdły, bo światło gasło? Czy kwiaty były światłem? I o co chodzi z tym wiecznym kręgiem życia? 





Prosta, przypominała Ioonaksię menhir, ozdobiony biało czerwonymi pasami. – Biało-czerwonymi. 

 

Wyjście z jaskini prowadziło na piaszczystą plażę, która ciągnęła się aż na cypelek. To tam wyrastała tajemnicza budowla. (...) Na samym szczycie lśniło się szkło. Czyli jednak wykonały to ludzkie dłonie. – Czy bogowie w tym uniwersum nie mają mocy kreacji? Czemu akurat szkło miałoby świadczyć o tym, że budowlę wznieśli ludzie? Czy sama budowla właśnie o tym nie świadczy? Ioona przecież nazwała ją tajemniczą…

Na dobrą sprawę nawet nie powinna wiedzieć, że na górze znajduje się szkło, skoro niedawno pytała o węgiel… To Amestus oświecił ją, iż mowa o pierwiastku. A przecież szkło otrzymuje się właśnie poprzez rozkład m. in. węglanu wapnia i węglanu sodu reagujących z piaskiem, tj. zwykle kwarcem. 

 

— Ścigamy się? — zapytała bezpardonowo Kresowa.

Ioonaksie zrobiło się niewiarygodnie głupio. Spuściła wzrok.

— A czym jest ściganie? – No ale przecież ona już się ścigała. To znaczy była ścigana, gdy uciekała z Amestusem.

Edit: Sprawdziłam i faktycznie nie padło tam nigdzie określenie, iż była ścigana. Ale padły podobne – o ucieczce i tropieniu. To trochę nieprawdopodobne, by Ioona naprawdę nie wiedziała, co to znaczy być ściganą. 

 

— Boga nie ma?

— Dla mnie nie ma. Leje[ę] na cały Kościół Macki i każdego przez którego się tutaj znalazłam! – Niby tylko literówka, a w pierwszej chwili naprawdę myślałam, że bóg leje na swoich wyznawców i dlatego Kresowa ma z nim problem.

 

Pokazała środkowy palec niebu. Ioonaksa spojrzała się pytająco. Spojrzeć się to potocyzm i w tekstach beletrystycznych radzi się go unikać, ewentualnie wykluczając stylizowane dialogi. 

 

Skoro koniec miał za chwilę nadejść, postanowiła umrzeć godnie. – Dlaczego za chwilę? Skąd taki wniosek? 

Naprawdę zaczyna męczyć to, że Ioona od dawna, bo już od rozmowy z Amestusem, domyśla się swojej śmierci. Gdy Amnestia umarła w celi, Ioona próbowała się zerwać, zbuntować, nawet zaatakować strażnika, który po nią przyszedł; potem chciała postawić się samemu Amestusowi, również twierdząc, że ten ją porywa. Z jakichś niewiadomych przyczyn (bo nie miała pojęcia, iż może być ścigana przez ludzi Białego Barona…) zaufała mu i trafili razem do pokoju hotelowego, gdzie Ioona przeżyła prysznicowe katharsis, a potem odkryła niepokojącą notatkę, z której wynikało, że jest obiektem, który trzeba gdzieś dostarczyć. I co? Pogodziła się z tym, tak? Świadomie przez cały rozdział idzie na śmierć, nic sobie z tego nie robiąc, nawet za bardzo o tym nie myśląc. To sprawia, że w ogóle nie przejmuję się jej ewentualną śmiercią. W sumie tak sobie myślę, że byłaby mi nawet na rękę, bo pożegnalibyśmy się z najbardziej męczącą postacią, która i tak się nie rozwija, i może dzięki temu przeszlibyśmy do ciekawszych wątków.

 

Starała się oczyścić umysł. Migoczące punkty zagościły na niebie[.] Były jak żywe płomienie. Nie, raczej jak światła Rewy, gdy ją opuszczała. Piękne. Dalekie. Nieosiągalne. Stanę się jedną z nich. – Od kiedy Ioona w ogóle chce umrzeć? Przypomina mi się jej dialog z Amestusem, który wspominał, że śmierć to śmierć. Koniec bez filozoficznych bzdur. Jeśli ktoś znika, trzeba wyczyścić pamięć. Pamiętasz jeszcze, jak zaczęła się następna scena? Obudziła się z poczuciem ulgi. We śnie nie spotkał jej już żaden upadek. Żadna śmierć. W tekście pojawił się także dialog, w którym Ioona przyznaje, że wcale nie chciała się zabić pod prysznicem, po prostu myślała o Amnestii. Wcześniej zresztą też zależało jej, by wydostać się z furgonetki ludzi Barona (wiozących ją do widzących, którzy mieliby wyczyścić jej pamięć) i cieszyła się z ratunku Amestusa, sama podała mu dłoń. Nie dlatego – by zginąć, tylko by poznać swoją tożsamość i dołączyć do żyjących w Rewie ludzi, na których tak bardzo zwracała wtedy, w czasie ratunku, uwagę. Choć nie angażowała się w ucieczkę, nie robiła tego dlatego, że się poddała, a dlatego, że podobno była w szoku. Nie dziw się więc, że mam mieszane uczucia co do tej postaci – co chwilę chce czegoś innego, myśli samymi ogólnikami, a swoich przeżyć wewnętrznych nie dopasowuje do okoliczności. Nie rozumiem jej, nie potrafię się w nią wczuć, jest mi obojętna, bo jej myśli wydają mi się niczym nieumotywowane, wręcz losowe. 

O, dalej podobnie:

Miała tylko nadzieję, że gdy umrze, wszystko się wyjaśni, a bóg, nawet jeśli jest tylko pojęciem, złoży się w sensowny szyk znaków i objawi swoją naturę. – Skoro Ioonaksa tak wiele pytań zadaje wszystkim wokół i wierzy w usłyszane odpowiedzi, czemu teraz twierdzi, że po jej śmierci wszystko się wyjaśni? Kto jej tak powiedział? Bo na pewno nie Amestus. Zresztą Amnestia też wspominała jej, że po śmierci magia znika

 

Gwiazdy, to tak nazywają się te punkty, przypomniała sobie. – No brawo, gwiazdo. Rakietę pamięta, a gwiazdy zapomina? 

 

Ioonaksa przeszła do serca dziwnych ruin. Stanęła naprzeciwko Zarannej. Nawet wiatr nie śmiał przeszkodzić w ceremonii. To będzie piękna śmierć. – Czy siostry chcą złożyć Ioonę w ofierze? Jak Ioona to zrozumiała wcześniej? Nie było żadnych dosłownych przesłanek, a przecież protagonistka dopiero co nie pamiętała nazwy gwiazd. Jak wydedukowała rytuał wiążący się ze śmiercią? 

 

 — Porzuć wszystko, co nosisz.

Kobieta ściągnęła kombinezon i położyła na placyk rytualny. Mistrzyni ceremonii spojrzała się na nią nieobecnym wzrokiem oznajmiając:

 — Nie tylko materię. Oddaj wszystkie wspomnienia.

Zamknęła oczy. Przyłożyła dłoń do kamienia. Poczuła jak zimno wysysa z niej życie. Było to przyjemne. Zimno rozchodziło się powoli po ciele. – Skąd Ioonaksa wiedziała, co ma robić podczas rytuału? 

Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy Amestus nie pracuje dla Białego Barona. Niby uratował Ioonaksę z rąk jego ludzi, mając świadomość, że Baron chce wysłać ją do Widzących, niech zbiorą dane z oczu, i przyprowadźcie ją ze wszystkim, co tam znajdziecie. Ioonaksa nie chciała tego, pragnęła uciec i została uratowana. A teraz… trafia do jakichś obcych bab, które robią dokładnie to samo – odbierają jej wspomnienia. Z tą różnicą, że gdyby ludzie Barona prowadzili ją do wieszczek czy tam innych widzących, Ioonaksa pewnie mogłaby stwarzać problemy i się stawiać (choć wątpię; nie ma w niej już krzty emocji). Może dlatego Amestus dostał zlecenie, by udawać, że jej pomaga – by odwiedziła widzących pozornie z własnej woli…? W sumie to by się zgadzało z notatką znalezioną w hotelowym pokoju. Jeśli okaże się, że mam rację, to wybacz, ale aż sobie parsknę pod nosem. Ioonaksa jest tak kompletnie nieszkodliwa i bezproblemowa, że cała ta zagrywka wydaje się bezsensownym kombitanorstwem. W bohaterce od początku nie ma żadnej woli walki, która sprawiłaby, że dziewczyna nie dałaby się gdziekolwiek zaprowadzić po dobroci.

Inna sprawa, że zupełnie nie rozumiem, dlaczego akurat z odbieraniem sobie wspomnień przez ludzi Białego Barona Ioonaksa miałaby problem, a z odbieraniem sobie wspomnień przez ludzi Amestusa nie ma najmniejszego. 

 

Ciepło. Gorąco. Żar. Otworzyła oczy dopiero, gdy Zaranna przestała trzymać powieki. Ioonaksa zobaczyła na ręce znamię, jakieś wzory, koła wypalone ogniem. Miejsca spełzły czerwienią i zaczęły puchnąć. Spalenizna. Płonęły jej włosy, kombinezon i wspomnienia. Wszystko to czym była. Ogień tańczył na ołtarzu, a dym ulatywał gdzieś do gwiazd. – I Ioonaksa nic nie poczuła? 





Nie bolało ją to, że się jarała jak pochodnia? Czemu opisuje, co się z nią działo tak bezemocjonalnie? Przecież płonęła, unosił się zapach spalenizny, no błagam… A jeśli nie odczuwała bólu, to czemu się nie zastanawiała dlaczego? Myślę, że Ioona skupiłaby się na tym, że czuje zapach palonego mięsa, może gryzący smród palonych włosów. Dusiłaby się od dymu, a każdą myśl wypełniałby alarm wysyłany z rozżarzonej skórnej siatki neuronalnej wprost do mózgu. 
Lub coś w tym stylu.

Zaranna chwyciła Ioonaksę za lewą rękę i poprowadziła w stronę wody. Tajemnicze pieśni powędrowały za nimi. Wtedy pierwszy raz dotknęła serca oceanu [Zaranna czy Ioonaksa?]. Jego zimna krew obmyła ją. Poczuła ulgę. – Od czego? I gdzie się podziały kłęby pary oraz głośny syk związany z parowaniem? Przecież ona była rozżarzona i weszła do zimnej wody! 

 

Zanurzyła jej ciało pod wodę. Ioonaksa stłumiła chęć walki. – No bo naprawdę miała co tłumić…

 

— Gwiazda Neutronowa, [przecinek zbędny] imieniem twoim będzie. Boś zrodzona[,] by wskazać drogę innym. 

 

Przez pierwsze zdania narracji siódmej sceny naprawdę myślałam, że to znów POV Ioonaksy, po czym okazało się, że jednak nie. To dziwne, bo zaczynasz poetycko, a później stylizacja staje się znacznie bardziej potoczna i momentami przypomina POV Amestusa.

 

Aris nie był pewien, czy była świadoma. – To (chyba) jakiś nowy bohater. Ale czy opisuje Ioonę? Chyba nie, biorąc pod uwagę, że ona właśnie ma za sobą rytuał wskrzeszenia w zupełnie innym miejscu akcji. A więc to nowa para bohaterów. Czuję, że mnie to przerasta. 

 

— Apurita została zatrzymana zaraz po ataku hakerskim. Niedługo po wycieku danych z serwerów Metropolu, pomieszczenie w którym wykryto sygnał zostało podpalone przez nieznanych sprawców. – Czekaj, daj mi pomyśleć. Apurita, Aris, Amestus, Amnestia, Astra, A… A… a nie wiem, co dalej. 

 

— No jasne, internet!. [zbędna kropka]

 

Utrata Status Skupienia, utylizacja cech, a kto wiedział[,] czy nawet nie zarekwirowanie Drzewostanu. – Dlaczego nie: Statusu? Wiem, że na przykład status quo się nie odmienia, ale dzieje się tak tylko dlatego, iż całe wyrażenie należy do grupy wyrazów-cytatów, czyli wyrażeń zapożyczonych z obcego języka, niespolszczonych graficzne (jak à la carte, femme fatale czy all inclusive). Brak ich spolszczenia jest tu kluczowy – słowo status w status quo to nie polski status, a łaciński stan. Status quo – łac. stan, w którym…. Natomiast twój Status Skupienia jest wyrażeniem polskim. 

 

Wyciągnął czerwony kryształ z woreczka. Delikatnie wsunął go w kanał ucha i czekał. Czekał aż on przyjdzie. Wiedział, że przyjdzie. (...) Mruczenie. Z każdą chwilą słyszał je coraz wyraźniej. Przechodząc przez korytarz, poczuł, jak po mózgu rozpływa się się coś ciepłego. Substancja ściekała niżej. Miał wrażenie, że jego stopy są napełnione tą esencją życia. Że powoli wytłumia problematyczne cechy i pozwala być sobą bez wad. Było mu z tym bardzo dobrze. – I jak niby to miałoby działać…? W woreczku kryształ o stanie stałym rozpływa się w uchu pod wpływem czego? Utleniania? Nope, bo nawet woreczek przepuszcza powietrze, więc jest kontakt z tlenem. Może w uchu jest cieplej, bo kryształ dotyka ciała o temperaturze 36,6 stopni C? Ale wtedy topiłby się już na palcach. Tak czy inaczej jak to możliwe, że już w stanie ciekłym narkotyk nie wypływa z ucha jak, przykładowo, woda po nurkowaniu. Nie jest gazem, co sugeruje czasownik ściekać. Ucho ludzkie jest tak zbudowane, by właściwie żadne płyny nie mogły tam wpłynąć – na drodze stoi (już pomijając woskowinę…) błona bębenkowa. Ona jest częściowo przepuszczalna, ale, no właśnie, tylko częściowo. I bardziej unerwiona niż ukrwiona. Tymczasem narkotyki wchłaniają się do naczyń włosowatych i dalej do większych – krwionośnych. Dlatego wciągane narkotyki działają szybciej – nos jest silnie ukrwiony.

Może i metoda zażywania kryształu jest średnio wydajna, ale nie mogę nie przyznać, że samo działanie narkotyku intryguje. Zdaje się, że substancja pobudza do działania korę mózgową – tak zwany mózg racjonalny – która odpowiada za myślenie abstrakcyjne i łączenie faktów, analizę. Dzięki temu bohaterowi wydaje się, że rozmawia z kimś w myślach, a tak naprawdę efektywniej dedukuje na temat przesłuchiwanej kobiety. Wypowiedzi te stanowi tekst rozstrzelony, co zwraca uwagę i sprawia, że fragmenty są nie tylko klarowne, ale i estetyczne. Swoją drogą naprawdę szkoda, że fragmentów rozmowy z Dobrym Głosem było tak niewiele. Mam wrażenie, że właściwie po chwili wzięty narkotyk przestał na Arisa działać.

 

Aris podszedł do niej tak, jak robi to łowca, [przecinek zbędny] gotowy[,] by zaatakować.

 

Niebo było matowe, prawie całkowicie szare. Pomiędzy piaszczystymi wydmami nie było nawet podmuchu wczorajszego wiatru. 

 

Ioonaksa kroczyła w ciszy. Nie poznawała tego świata. Pomyślała, że trafiła w jakiś dziwny moment letargu rzeczywistości. Całe życie zostało wyłączone. Pozostał tylko martwy świat, tak surowy, jak na początku stworzenia. – Ale skąd te wnioski? Ioonaksa stała na plaży, przed latarnią, która się nie zmieniła; zmieniła się tylko pogoda. Skąd bohaterka może wiedzieć czy też czuć, że całe życie zostało wyłączone, skoro znajdowała się daleko od Rewy? Dopiero tam lub w podobnych miejscach mogłaby dostrzec jakąkolwiek różnicę. Przecież już wczoraj na plaży panował spokój, Ioona przebywała na niej tylko w towarzystwie Kresowej. Chyba po prostu za szybko na takie wnioski. 

 

Pojawił się wiatr. Mocniejszy niż wczoraj. Dziki. Jednak to nie jego moc skupiła uwagę kobiety. Zapach. Bardzo dziwny, ale przyjemny. Ziemisty i głęboki. Jakby uchodził z wnętrza Ziemi, ukrytego raju. Był świeży. Oczyszczał umysł. Pustka zniknęła. Ioonaksa wzięła spory wdech. Chciała schować fragmenty tego zapachu na później. Ukryć cząsteczki gdzieś w płucach, by w smutnych dniach nadać sens życiu. Tak, by było znośne. – O, a ten fragment bardzo mi się podoba. Jest nieprzesadzony. Nadal poetycki, abstrakcyjny, ale w pewien sposób zrozumiały i nadaje Ioonaksie cech ludzkich – kobiety nieszczęśliwej, która chce poczuć, że żyje, że oddycha pełną piersią.

 

Ioonaksa kolejny raz znalazła słowa Amnestii w ustach innych osób. Czyżby ta mała nad nią cały czas czuwała? – Przecież spalenie miało pozbyć Ioonaksę wspomnień, więc czemu to pamięta? Idąc tym tropem rozumowania, nie powinna też nagle doznawać olśnienia, że świat się zmienił i nie potrafiła go rozpoznać. Nie powinna mieć go do czego porównywać.

 

— Ci, którzy twe karty układają, liczą na posłuszeństwo. Swoją cenę znaj.





Czy przypadkiem nie jest prawdziwą boginią? – Zaranna już odpowiedziała na to pytanie. Właściwie dwukrotnie, upewniając Ioonaksę, że ani ja, ani ty, ani nasze siostry nimi [boginiami – przyp. Skoia] nie jestesmy. Oczywiście Zaranna może się mylić – i pewnie tak jest, o czym przekonałybyśmy się na kolejnych stronach. 

Pytanie tylko: czy na pewno chciałybyśmy po nie sięgnąć?

 


PODSUMOWANIE

Sko: Jedynie dla zaspokojenia własnej ciekawości pozwoliłam sobie wlać całą do tej pory przyswojoną treść do InDesigna – na plik w formacie A5.




[kliknij, aby otworzyć w nowym oknie]

Wychodzi na to, że trzy rozdziały i prolog wlane na format A5 dałyby książkę liczącą 130 stron. Przecież to się ciągnie i ciągnie! Okazuje się, że oceniłam już kawał tekściwa, jak to więc możliwe, że pod względem fabuły i tempa jej rozwoju nadal odnoszę wrażenie, że jestem ledwo gdzieś na samym początku (inna sprawa, że fragmentami książka potrafiła mnie znudzić, co jeszcze wzmacniało efekt ciągnięcia się)? Moje pytanie brzmi: skąd pomysł na taki podział? Czemu twoje rozdziały potrafią składać się nawet z kilkunastu scen, czterdziestu stron? Jasne, wolnoć Tomku w swoim domku, ale jednak czy nie wydaje ci się ten układ zbyt ryzykowny? Część czytelników może po prostu odpuścić, zmęczona. Załóżmy, że są przyzwyczajeni do czytania książki fragmentami, na przykład po rozdziale dziennie. Nie każdy będzie w stanie wygospodarować tyle czasu, by w jeden wieczór przeczytać pięćdziesiąt stron powieści, na dodatek o podłożu filozoficznym, nierzadko pełnej deskrypcji zbudowanych na abstrakcyjnych pojęciach i trudnych w rozszyfrowaniu metaforach. Twoja praca skonstruowana jest tak, że nie można jej odłożyć na dwa-trzy dni, bo po tym czasie nie pamięta się właściwie niczego, w tym imion postaci, ani o co tak do końca chodziło, ale nie da się jej też czytać ciągiem, bo jest koszmarnie długa. Mając tę powieść przed sobą, jako oceniająca wyznaczyłam sobie cel, by przeczytać wszystko jak najszybciej i poświęcić sporo wolnego czasu (!) tylko jej. I nawet krótkie przerwy, jakie robiłam sobie, by zająć się czymś innym, nie pomagały, bo już docierało do mnie, że żeby kontynuować ocenę, muszę przeczytać kilka do kilkunastu poprzednich stron tekstu lub przynajmniej go przescrollować. To łatwe, gdy rozmawiamy o e-booku, ale katorżnicze, gdybym miała przed sobą książkę drukowaną. W pewnym momencie po prostu by mi się odechciało. OGPCS pod tym względem... nie wygląda jak powieść. Wygląda jak droga przez mękę.

 

I tak naprawdę na to wszystko ma wpływ wiele czynników: męczące opisy, długość pracy i jej rozwleczona forma, kiedy pierwszą atrakcyjną scenę, na której dzieje się coś sensownego, otrzymujemy dopiero po kilkudziesięciu stronach lektury. Do tego trzymanie się przede wszystkim wątku obecnie (w naszym odczuciu) najmniej atrakcyjnego. To wątek Ioonaksy, który prowadzisz bez zachowania spójnej stylizacji językowej i sprowadzając przeżycia emocjonalne postaci do koniecznego minimum, gdy sceny pozornie powinny mrozić krew w żyłach. Inne wątki bledną na takim tle, a postaci trudno zapamiętać, gdyż rzadko się do nich wraca (pomińmy na razie kwestię, że jest ich po prostu za dużo). Mamy wrażenie, że albo rodzeństwo czy Samotwór pojawili się zbyt szybko i niepotrzebnie, bo mógłbyś otworzyć im drzwi, gdy Ioonaksa skończy rozpychać się w progu, albo to Ioonaksie dać mniejsze pole do popisu. 


Wielokrotnie pisałyśmy ci, że na przedstawienie mi świata i postaci masz całą książkę i nie musisz się spieszyć – na przykład opisując każdy zakątek miasta w pierwszym rozdziale, szczególnie że następnie akcja przenosi się w zupełnie nowe miejsca. Jeśli jednak odbierzesz te słowa zbyt dosłownie i poradę tę zastosujesz w każdym aspekcie, na przykład w tym, by dodać scen innym bohaterom, by początek był ciekawszy, istnieje ryzyko, że jeszcze bardziej rozciągniesz swoją powieść. A nam jednak zależałoby, byś zastanowił się nie nad tym, jakie treści nie tyle dodawać, co jak nimi szafować, by ten początek bardziej urozmaicić. Jeśli czegoś chcesz dodać, to emocji, a jeśli czegoś odjąć – to ekspozycji tylko pozornych, w dodatku sztucznych odczuć Ioonaksy i pokrętnych metafor. Nie wszystkie takie były, ale niektóre na pewno dałoby się choćby minimalnie uprościć. Plus część z nich na początku pochodzi właśnie od Ioonaksy – której stylizacja językowa jest tak mieszana i nieokreślona, że trudno nawet stwierdzić, czy te metafory jej pasują – a druga część: Amnestii. Dziesięcioletniej dziewczynki! Nie musisz oddawać jej całościowo, stylizować wszystkiego, by przypominało tylko myśli dziewczynki jeden do jeden; podejrzewamy, że taki tekst też czytałoby się dość ciężko. Znacznie lepszym rozwiązaniem byłoby wpleść trochę tej dziecięcej mowy pozornie zależnej to tu – to tam, przy okazji rezygnując z napompowanych frazesów i sztucznych synonimów, które w najbardziej emocjonujących fragmentach nie oddają dziecka. Przypomnijmy, że pierwsza scena z jej udziałem ma miejsce po akcji z prologu, gdy autor – naprawdę nie chce nam się scrollować w tym momencie oceny w poszukiwaniu jego imienia – wrzuca książkę do pociągu. Lepiej niż tamtego bohatera pamiętamy jego osadzoną w dramatycznych tonach narrację, a gdy tuż po tym dostałyśmy POV Amnestii – wydawało nam się ono momentami wręcz bliźniacze.

 

I tutaj dostrzegłyśmy pewną dość ciekawą kwestię – opowiadanie, pomijając prolog, rozpoczynasz sceną w domu Amnestii. Oddajesz perspektywę dziesięciolatki, jednak robisz to dość kanciasto, stylizując jedynie dialogi. Pamiętamy, że ze sceny tej wyniosłyśmy tyle, że musi nie podobało się coś, co zrobiła Fatma i kobiety kłóciły się, a dziewczynka wraz z psem wpierw schowała się pod kocem, a następnie wyszła z domu. Po ogromnym opisie miejsca akcji, który na etapie trzeciego rozdziału wygląda w dużej mierze na zbędny, Amnestia spotyka Ioonaksę i od tamtej pory perspektywa oddaje już tylko kobietę z ciałem boginki – nawet wtedy, gdy Amnestia umiera kilka scen dalej. Po co więc – na logikę – tak niepotrzebnie mieszać i dokładać sobie i czytelnikom roboty? Popatrz, przez jak ogromny tekst musiałam przejść, by Amnestia mogła poznać Ioonaksę tylko po to, by zaprowadzić ją do domu, zostać porwaną i zginąć. Nigdy nie wracamy do POV młodej, a jej patologiczną atmosferę w domu możemy i tak wywnioskować z dialogów Amnestii z Ioonaksą oraz ze sceny wizyty tej drugiej w domu dziewczynki. Nie potrzebujemy pierwszej sceny ani opisu miasta, które potem i tak oddajesz raz jeszcze, tyle że z perspektywy Ioonaksy. Opis opisem pogania, stylizacja narracji dziewczynki jest średnia i nigdy do niej nie wrócimy. Brzytwa Ockhama mówi, by nie mnożyć bytów ponad miarę; warto też pamiętać o wskazówce, by sceny czy to powieści, czy filmów zaczynać jak najbliżej końca – by w ich centralnym punkcie działy się tylko ciekawe rzeczy. Jeśli do ciekawej rzeczy, przykładowo, spotkania Amnestii z Ioonaksą prowadzi dwadzieścia (strzelamy) akapitów opisu miasta, czytelnik znudzi się, zanim zdąży się zainteresować. W poradniku „Po bandzie, czyli jak napisać potencjalny bestseller”, przeczytasz też, że: 


 


W tym samym poradniku przeczytasz, że ogromne znaczenie ma twój styl. Generalnie nie mamy go prawa naruszać i nie nam go oceniać. Pamiętajmy, że są różne gusta. Niemniej – i tu powtórzymy się kolejny raz – styl powieści personalnej nie oddaje tak do końca stylu autorskiego. W głównej mierze to styl postaci prowadzącej scenę. Gdybyś całość prowadził narratorem wszechwiedzącym, wszystko wprowadzone zostałoby jednolitą stylizacją – z ledwo drobnymi elementami mowy pozornie zależnej, osadzonej chociażby w osobnych akapitach – mielibyśmy do czynienia z narracją mieszaną, która nie budziłaby w odbiorcy takiego dysonansu. Ty jednak zgłosiłeś do nas tekst pisany w narracji personalnej, bo o niej wspominałeś nam w mailu. Takich tekstów nie tworzy się w oparciu o własne naleciałości językowe – język narracji wymuszać będzie głównie charakter postaci, jej wiek czy środowisko, w którym się wychowała (oraz parę innych ich składowych, o czym przeczytasz w gdzieś wyżej linkowanym artykule o POV). I w tym momencie warto pochwalić Amestusa, rodzeństwo czy Zarannę i Kresową, które czuć, że mają różne od siebie stylizacje, w dodatku oddają te postaci, pasują do nich. Za to w przypadku Ioony można by wprawdzie uznać, że jako trochę odklejona od rzeczywistości, nieznająca jej realiów niby-boginka bohaterka ma prawo wypowiadać się czy stylizować swoje myśli, mowę pozornie zależną w taki sposób, w jaki to robi. Ale nie można urkywać, że na dłuższą metę ta stylizacja jest męcząca. Jeśli stwierdziłbyś, że Ioona czy autor z prologu albo Samotwór to postaci o dość patetycznej stylizacji wynikającej z czegoś tam i część tych partii nie ulegnie zmianie, w takim wypadku przejrzyj swój tekst jeszcze raz i spróbuj znaleźć fragmenty przekombinowane (część z nich wypisałyśmy w ocenie). Bo czy nie lepiej byłoby odpuścić sobie niektóre górnolotne bądź melodramatyczne frazesy? Nie, że w ogóle, ale choćby odrobinę – wychodząc czytelnikom naprzeciw. Obecnie twój styl (czy też może styl Ioony, który dominuje, bo to ona ma najwięcej scen) na pewno w jakimś stopniu odstrasza i sprawia, że grono odbiorców jest zawężone. Zastanów się, czy delikatnie ograniczając patos, mógłbyś pozyskać ich więcej. Być może twoja historia mogłaby ich zaciekawić, ale z marszu odrzuca ich patetyzm i forma zdająca się przerastać fabułę. 





Odnosząc się krótko do cytowanych słów: twój tekst pod względem fabuły nie jest prosty. To nie „Ada albo Żar” Nabokova o prostej historii opisanej szykownym stylem. Masz scenę gwałtu i morderstwa na dziesięciolatce i opisujesz ją pięknym słowem, choć POV nie należy do zachwyconego mordercy, a przyjaciółki ofiary. Masz scenę pościgu, w czasie którego uciekająca nie wie, że ucieka, bo podziwia ulice. I wreszcie masz z tuzin postaci, które mają swoją drogę do przejścia, jakiś wkład fabularny (poza Amnestią: bohaterką-pretekstem do tego, by Ioonaksa mogła przeżyć czyjąś tragedię). Drogi te się krzyżują, tworzą bardzo skomplikowaną sieć fabularną; masz dwa światy – rzeczywisty i wirtualny. Na dodatek wrzucasz czytelnika w sam środek tego kotła, w którym nagle każdy bohater, nie czekając na swoją kolej, chce przeżyć kawałek swojego życia. POV dostają postaci zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowe, a część z nich opiera się na stylizacji poetyckiej, bogatej w ciężkie do rozkodowania metafory. Nierzadko nie wiadomo, czy coś, co właśnie się przeczytało, traktować dosłownie, czy w przenośni. Przez to właściwie co chwilę wyobraźnia przestaje działać. Zawiesza się.

 

Trzeba jednak przyznać, że twój tekst jest dość poprawny i gdyby nie nasze skonfundowanie jego konstrukcją i narracją, czytałoby nam się znacznie szybciej i płynniej; nie musiałyśmy się aż tak skupiać na błędach językowych. Na ogół wiesz, gdzie postawić przecinek, świadomie dobierasz też szyki, by najważniejsze wyrażenia stały na akcentach i dobrze wybrzmiewały. Kiedy nie przesadzasz ze zdaniami prostymi albo zbytnio złożonymi, sama budowa akapitów potrafi zrobić wrażenie. O, dla przykładu ten fragment jest bardzo melodyjny i jednocześnie nieprzesadzony pod kątem abstrakcji, do tego całkiem plastyczny, by móc z daleka wraz z Samotworem obserwować Labirynt i poznać Metropol:

 

Samotwór przeleciał wzrokiem w stronę zarysów Labiryntu. Plamy światła tańczyły na dachach szklanych wieżowców. Niżej świat się rozmywał. Tonął w parze. Ale nie Metropol, tutaj wciąż padało. To, co najgorsze, zawsze przywiewa ze slumsów”. Ten deszcz kiedyś wróci do nieba. Uleci do chmur, by kolejnego dnia spaść na brudną ziemię. Nieskończony krąg stanów skupienia. Wieczna zmiana.

 

Takie fragmenty naprawdę są smaczne. Tyle nam wystarczy, by zarówno wczuć się w atmosferę sceny, jak i móc zobrazować sobie tło, nieco lepiej poznać też postać, która ma własne zdanie. Widzisz, wszystko gra – każdy z tych elementów tworzy spójną całość, nic nie odstaje. W przypadku scen, w których udział bierze Amnestia i narracja stoi po stronie dziesięciolatki, nie jest tak kolorowo, bo prowadzenie jej wymaga zupełnie innych środków. Wrażenie immersji mocno się zmniejsza, w dodatku – jak na złość – gdy tam, w przypadku młodej, przesadziłeś z kwiecistością i abstrakcyjnością określeń, tu, oddając dorosłego mężczyznę – ograniczyłeś się do tego, co konieczne; co wystarczy. Przy czym to właśnie Samotwór jest bytem ponad (kimś bardziej oświeconym niż dziesięciolatka czy nawet boginka, która straciła pamięć i jest teraz na ziemi), a bohater nie wypowiada się w ten sposób, w konkursie na najdziwniejszą i najgłębszą metaforę przegrałby z kretesem. Pod tym kątem tekst wydaje się po prostu nierównomierny. Nie rozumiemy ani celu, dla którego tak się dzieje, ani tego przyczyny. 

 

A skoro już jesteśmy przy Samotworze, wspomnijmy o odmianie, której używasz i którą uznałybyśmy za błędną. Samotwór jest rodzaju męskiego dokładnie tak jak twór, od którego nazwy zapewne pochodzi: 

M. kto, co? Twór (Samotwór)

D. kogo, czego? Tworu (Samotworu)

 

Ty natomiast odmieniasz: Samotwora, jak wór wora. Z tą różnicą że Samotwór jako bohater będzie miał rodzaj męskoosobowy, a wór jako przedmiot – męskorzeczowy. Ponadto być może odmiana Samotworu oddałaby pewien mistycyzm tej postaci, jej nadludzkość. W końcu Samotwór to jakiś byt w egzoszkielecie. Może jakieś bóstwo…?

 

Wracając jednak do rzeczy, ergo: fabuły oraz tego, co wyszło, choć wprawdzie wiele uwag miałyśmy do rozdziału drugiego, ostatecznie wcale nie wydaje się on taki zły. Był o wiele lepszy od pierwszego – przede wszystkim dzięki temu, że nareszcie coś się w nim działo oraz dlatego, iż ograniczyłeś patetyczne opisy mało ważnych miejsc. Pojawiła się akcja, pojawiła się brutalna scena – od razu szybciej się czytało. Już nie musiałyśmy aż tak często się skupiać na zawiłych opisach i zastanawiać, czy dobrze rozumiemy twoje metafory. Nadal występowały, ale już w znacznie mniejszej ilości. 


Co prawda rozmyślania Ioonaksy mogłyby być jeszcze bardziej pozbawione zawiłości – to przecież postać, która na nowo poznaje świat. Dlatego tak bardzo brakuje nam prostoty w jej myśleniu, odkrywczości. Nie chodzi o pytania, czym jest umieranie (mimo że właściwie o tym już wiedziała… przecież wspominała samobójstwo w teatrze!), a o dostrzeganie zwykłych gestów, odbieranie prostych odczuć i reagowanie na nie. Zaskakiwanie się, może nawet naiwność – w końcu Ioona jest w nowym miejscu jakby dzieckiem we mgle, prowadzonym wpierw przez Amnestię, a potem Amestusa i innych. Ale jednocześnie sporo wie, rozumie, głęboko analizuje i jest w tym wszystkim najczęściej okrutnie sucha, chłodna, sztuczna. Chciałybyśmy bardziej polubić tę bohaterkę, ale ciężko jest to zrobić, gdy jej nie rozumiemy. Nie potrafimy się w nią wczuć, ponieważ Ioonaksa nie pokazuje nam, jak odbiera to, co się dzieje wokół. Widziała torturowaną Amnestię i nawet się nie poruszyła, nie wydała żadnego dźwięku, (idąc za klasykiem) nawet jej brewka nie drgnęła – a ponoć łączyła je silna więź. To, co się działo z ciałem Amnestii, było straszne i szokujące jak na gatunek niebędący horrorem, ale dla Ioony zdawało się niczym.  To sprawia, że odbieramy ją jako bezuczuciowego robota. Czy dobrze jest kogoś takiego losy opisywać narracją personalną? Na nasze – niezbyt, bo POV-y z reguły opierają się na emocjach wyczuwalnych w bieżących myślach, w reakcjach na rzeczy. Isaac jest świetnym bohaterem „The Orville”, ale gdybyśmy mieli czytać napisaną przez niego powieść sensacyjną, byłaby to prawdopodobnie najmniej rozrywkowa i interesująca powieść świata. To już lepiej byłoby czytać o Isaacu opisywanym przez narratora wszechwiedzącego, który ma swój nieco gawędziarski, ale przede wszystkim jednolity styl.


Nie rozumiemy też na dobrą sprawę, jak to jest z tym, co Ioonaksa pamięta, a czego nie. Bo niby nie wie, czym jest rodzina, a jednak nazywa musię Amnestii matką. Z drugiej strony pyta, czym są kolory, ale  zna kolor gnijącego jabłka; nie wiadomo skąd potrafi chociażby czytać. Brakuje nam konsekwencji w jej kreacji, czego przykładem jest śmierć – najpierw Ioonaksa myśli o umieraniu Astry, a w następnym rozdziale pyta się, czym jest umarcie. Raz chce umierać, raz nie chce. Kolejna rzecz, że bohaterka najpierw jest (podobno) przepełniona złością z powodu śmierci przyjaciółki, chwilę później odczuwa strach, a zaraz potem pyskuje oprawcy. I w zasadzie nie za bardzo myśli o Amnestii, jakby jej tragedia nie wywołała w niej głębszych odczuć. Ioonaksa sucho zapewnia nas, że wydarzenie było dla niej szokiem, lecz nijak tego nie czuć. Ostatecznie cała jej kreacja jest niespójna, wszystko, z czego się składa, wygląda jak miszmasz różnych pomysłów, które dopiero co wpadły ci do głowy, jakbyś nie wiedział, co dokładnie chcesz o niej pisać lub wiedział to tylko na rzecz jednej sceny, a nie pełnej kreacji. Jakby Ioona była zlepkiem cech i przemyśleń wynikających na potrzeby tej obecnej, konkretnej sceny, a nie wynikających z jej... no cóż, życia i doświadczenia, które zbiera na kartach powieści. I jakbyś nie do końca sam wiedział, co stanowi dowód zapomnianego fragmentu pamięci Ioony, a co jest rzeczą dla niej oczywistą. Tak czy inaczej w Ioonaksę nie da się wczuć, a za tym ani jej współczuć, ani kibicować, nie ma nawet za co jej nie lubić. To postać nam obojętna, a, jak to mówią, obojętność jest przecież gorsza od nienawiści.

 

Jeśli chodzi o rozdział trzeci – tutaj sprawa się mocno komplikuje. Nowe postaci i ich wątki się mnożą, przez co o tych przedstawionych w dwóch pierwszych rozdziałach naprawdę łatwo zapomnieć. Na dobrą sprawę nie potrafimy określić, które wątki najbardziej nam się podobały; gdy poznałyśmy Amestusa, sądziłyśmy, że miło byłoby mu częściej towarzyszyć, bo gość jest charakterystyczną, ciekawą postacią. To samo zresztą pomyślałyśmy, gdy poznałyśmy rodzeństwo czy Samotwora. Ale gdy pojawili się nowi bohaterowie, a o poprzednich słuch zaginął, przestało być tak kolorowo, POV-y zaczęły się zlewać (nic dziwnego, bo stylizowanie postaci też ma swoje granice wyznaczane przez charaktery; na przykład postaci cyniczne jak Amestus czy Aris będą wypowiadać się podobnie). Inna sprawa, że rozdział trzeci to głównie sceny pasywne. Bohaterowie stoją albo idą gdzieś i rozmawiają o czymś. Dopiero Aris robi coś względnie interesującego. Jasne, można by pokusić się o stwierdzenie, że interesujący był wątek Wyroczni i Sześć, ale niewiele z niego pamiętamy. Kobieta przed czymś uciekała, gość odwiedził ją w domu, bo miał do niej jakieś pytania, potem ona weszła po coś do Drzewostanu… Ale o co tak dokładnie chodziło? Nie pamiętamy, mimo że rozdział trzeci przeczytałyśmy dzień, może dwa temu. 


Wiesz, jakie uczucie towarzyszyło nam w czasie jego lektury?

Przejedzenie.

To tak, jakbyś zaprosił nas do siebie w odwiedziny i na stole podał przystawkę, zupę, drugie danie, deser i kolację – wszystko to w bardzo krótkich odstępach czasowych. Jeszcze nie zdążyłybyśmy dojeść poprzedniego dania, by musieć przejść do kolejnego – by to nowe nie wystygło, pozostało świeże. Jako gościnie twojej restauracji nie miałybyśmy pojęcia, po co to robisz i czemu nie dasz nam wytchnąć, podelektować się i najeść się tym, co już leży na stole. Wprawdzie każdej z tych potraw pewnie byśmy spróbowały, ogólnie mogłybyśmy stwierdzić, czy nam smakuje, czy nie, ale raczej nie zapadłaby nam na dłużej w pamięć, przykryte innymi; już musiałybyśmy sięgać po kolejne talerze. Na końcu stwierdziłybyśmy, że tak, jasne, jesteśmy nażarte, aż trudno nam wstać, ale w sumie to niczego konkretnego nie zjadłyśmy i masa rzeczy nadal została na stole nietknięta. To ostatnie niech będzie metaforą treści, które nie zmieściły nam się w głowie; musiałyśmy je odsunąć, by zrobić miejsce kolejnym. Albo te kolejne ledwo skubnąć, chcąc wpierw porządnie najeść się poprzednich, które już nam zasmakowały. To dlatego Amestusa zdążyłyśmy polubić, a Wyroczni i Sześć nie pamiętamy. Tak czy siak nie byłybyśmy zmieścić wszystkiego. Chyba pierwszy raz poczułyśmy, że ludzka świadomość ma jednak ograniczoną pojemność, a miejsce, które chciałybyśmy poświęcić na zrozumienie tego tekstu, szybko się kurczy. Zamiast jednak przejść do rozwijania wątków, które już wprowadziłeś, tylko non stop dokładasz budulca, czego efektem jest to, że przestajemy rozumieć tekst. I jesteśmy nim cholernie zmęczone ledwo na etapie trzeciego rozdziału.

 

Dlatego też musimy odmówić dalszego czytania i jednocześnie napisania kolejnej oceny omawiającej rozdziały od czwartego wzwyż, co wpierw oferowałyśmy ci w mailach, gdy poprosiłeś o ocenę całości.


(Swoją drogą aż nasuwa się myśl, że całość ta równie dobrze mogła być trzema powieściami zawiązanymi wspólnym uniwersum, i na dobre by to wszystkim wyszło... Obecnie po setce przeczytanych stron nawet nie widać, by wątki jakoś się zawiązywały. Dosłownie: jakbyśmy ciągle zaczynały nową książkę).


Jak widzisz, oceniłyśmy 4 notki (prolog + 3 rozdziały), co stanowiło ogrom tekstu. Sama ocena dochodzi do 80 stron i gdybyśmy brnęły w tekst dalej – wcale nie stałaby się krótsza, a jednocześnie nie chce nam się omawiać kolejnych scen w momencie, w którym wiemy, że główne braki wynikają z pewnych twoich nieprzemyślanych decyzji, chociażby stylizacyjnych, a więc narracyjnych, czy tego, że chcesz czytelnika wprowadzić w swój świat na szybko, od razu, jakby bez zastanowienia, przytłaczając. Jeśli działo się tak teraz, nie mamy powodu, by nie sądzić, że tak samo jest dalej – w końcu narracja stanowi główny budulec każdej powieści. Z obecna wersją „Od gazu po ciało stałe” kojarzy nam się tylko jedno.


Przerost formy nad treścią.


I choć ostatnio oceniała cię Hachi, wystawiłając ci przeciętny z plusem, dziś my nie wystawiamy ci żadnej noty końcowej. OGPCS na pewno nie nazwałybyśmy tekstem dobrym, ale słabym – zdecydowanie też nie. Sam pomysł nie należy również do przeciętnych; pokusiłybyśmy się nawet o stwierdzenie, że jest on… toksycznie ambitny. 
To dla nas – paradoksalnie – i za dużo, i za mało.


A na koniec w nagrodę samym sobie przyznajemy jedno ze sznaucerkowych kółek:


15 komentarzy:

  1. Hejka!
    Sporo mam do skomentowania, więc potrzebuję trochę czasu, żeby się rozpisać. Już po szybkim przeczytaniu widzę dużo rzeczy, które faktycznie muszę naprawić, więc mega podziękowania w waszą stronę! Wrócę tu niebawem! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra, zebrałem się, czas odpowiedzieć na trochę rzeczy. Pomijam automatycznie kwestie, z którymi się całkowicie zgadzam. Będę się zwracał do Was w liczbie mnogiej, bo nie do końca wiem, jak wyglądało tworzenie tej oceny (i też, żeby nie robić zamieszania XD).

    Nie wiem jednak, na ile jest to celowy zabieg, a na ile mieszanie stylów, więc zostawiam cię z tą myślą.

    To był celowy zabieg, żeby wywołać taki dysonans. Wiecie, żeby pokazać, że w moim opku pojawiają się rzeczy skrajnie obrzydliwe, które mogą czytelnika uderzyć.

    Weź pod uwagę, że obecnie nie umiem ignorować wydźwięku w stylu ten tekst zmieni twoje życie.

    No nie będę ukrywał, że taki właśnie wydźwięk ten tekst ma mieć + ja też mam taki styl pisania, trochę przestylizowany, trochę patosowy, ale odnajduję się w nim i mam dzięki temu jakąś swoją niszę. Ale ofc, przemyślę, czy nie lepiej byłoby na początku trochę spuścić z tonu, by zaciekawić. Chociaż z drugiej strony to wydaje mi się trochę nie fair w stosunku do czytelnika, bo jeśli przeczyta z pierwsze 20 stron bez mocnej stylizacji i później konsekwentnie będzie jej coraz więcej i więcej przez całą książkę to trochę próba złapania czytelnika na przynętę, nie?

    Tak czy inaczej, Aran nie musi już na wstępie, w samym prologu, jawić mi się jako ktoś wyjątkowy

    No właśnie ja nadal uważam, że musi. Dlaczego? Bo to postać, która nie pojawia się już tak bezpośrednio w całym opku. Nie mamy jego pov więcej. Słyszymy tylko o nim jakieś informacje. Prolog to jedyna możliwość, żeby go poznać, ponieważ jako bohater ma kolosalne znaczenia dla całej fabuły. Z racji też, że to tylko i wyłącznie prolog - nie mam za dużo możliwości, by go lepiej wyeksponować.

    Moje pytanie brzmi: czy to zabieg celowy i ma jakiś głębszy sens, czy po prostu lubisz to powiedzenie i nie zauważyłeś, że padło już wcześniej?

    Oczywiście to celowy zabieg. Miał na celu zwrócić uwagę czytelnika. Wiecie, miało to wywołać szybkie pytania - czy to dalej perspektywa Arana? A może po prostu jego przeszłość? To też pierwszy trop w zrozumieniu mojej opowieści. W OGPCS wszystko się zazębia, bohaterowie często przywołują podobne myśli, które ostatecznie prowadzą ich do innych wniosków. To samo dotyczy zdarzeń, relacji międzyludzkich, a nawet całych ciągów przyczynowo-skutkowych. Tym, co chcę przez to osiągnąć, jest zobrazowanie głównej myśli opowieści - od gazu po ciało stałe wciąż jesteśmy ludźmi. W myśl tego motta, wszyscy, nieważne od statusu społecznego, zgromadzonej wiedzy lub ilości zer na koncie, jesteśmy ludźmi i nasze działanie jest podobne (jesteśmy jak takie małe robociki, skonstruowane tak samo, z tym samym systemem operacyjnym, analizujące minimalnie różny obszar). Dlatego właśnie w drugim człowieku musimy pamiętać, by widzieć człowieka. Cliche, ale moim zdaniem jest to wiecznie aktualny problem.

    Twoja bohaterka w swojej świadomości, rozsądku, zdolności wnioskowania osiągnęła tak wysoki poziom wtajemniczenia, że aż niezbyt realny dla kogokolwiek w tym wieku.

    Tak, co więcej, widziałem ten problem wcześniej, a może raczej, gdzieś tam się go domyślałem… Ale bardzo szkoda mi było wycinać te wszystkie przerośnięte metafory. Czasem chyba jednak trzeba czegoś się pozbyć dla dobra całości tekstu. Czas więc na zmiany!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że bohater ma prawo oceniać otaczający go świat swoją miarą, ale ja nie potrafię go poprzeć albo stanąć w opozycji, bo nie znam tego świata, w którym on żyje, z autopsji, własnej obserwacji.

      Mam wrażenie, że jako czytelniczki też za szybko chciałyście się zaangażować. Nie ma w tym nic złego, ale cała literatura cyberpunkowa, jaką przeczytałem, raczej tak nie działa. To surowy gatunek. Już w prologu z tego, co pamiętam, pojawiły się komentarze, żeby się zangażować. Ja wychodzę z założenia, że aby się zaangażować potrzeba czasu, wielu stron (a u mnie tego pod dostatkiem :D). Tak jak mi wymieniłyście, że mam całą książkę na pokazanie jakichś miejsc (słusznie zresztą), tak wy macie całą książkę na zżycie się z kimś, poznanie go (ale ofc rozumiem, że to twórca ma przekonać czytelnika, bo jeśli ten nie poczuje potrzeby dalszego czytania - po prostu nie będzie czytał).

      Dziesięciolatka uciekała, ale w sumie dlaczego i dokąd?

      No myślę, że na tamten moment to było oczywiste, że wyszła, bo nie chciała być świadkiem agresji w domu. Dokąd szła? To miało zaciekawić czytelnika, może nie wybrzmiało to dobrze przez dużą ilość opisów.

      Naprawdę przez dłuższy czas trwania tej sceny (dopóki nie wspomniałeś o egzoszkielecie) zastanawiałam się, czy Samotwór nie jest aby Aranem z prologu – z obu bohaterów bije taka sama negatywna energia, ich myśli sprzedajesz mi w bardzo podobny sposób.

      Bo te postacie się pokrywają niemal dosłownie. Spoiler - chociaż i tak nie będziecie tego dalej czytały - Samotwór jest dziełem Arana, więc podziela sporo jego myśli.

      Czemu na przykład nie jest jej żal chociażby Astry albo Amnestii? Zdaję sobie sprawę z tego, że niełatwo oddać tak skomplikowaną sylwetkę psychologiczną – postać, która niewiele pamięta, nie potrafi się odnaleźć, ale już zdążyła nawiązać jakieś mocne więzi – lecz gdy z tego rezygnujesz i nagle przechodzisz w obiektywnego narratora trzecioosobowego, najważniejszy fragment tego rozdziału robi się kompletnie... suchy.

      Chodzi tu o kwestię tego, że sama Ioonaksa dopiero uczy się uczuć. Ten wątek przewija się przez dalszą część opowiadania. Ioonaksa nazywa też uczucia po swojemu.
      Z jednej strony rozumiem was, że skoro Ioona czuła więź z Amnestią to powinna była cokolwiek poczuć / zareagować, ale rozumiem też siebie z przeszłości, który to pisał. Chodziło w tym o to, że Ioonaksa dopiero zaczynała rozumieć, co to znaczy być człowiekiem, stąd jej chłód. Ale oczywiście jeszcze raz się temu wnikliwie przyjrzę.

      Czy wystawianie łokcia na powitanie ma coś wspólnego z covidem – to jakieś memiczne wink-wink, inside joke? Jeśli nie, to bądź świadom, że teraz tak się może kojarzyć.

      Tak, OGPCS zacząłem pisać w trakcie pandemii, więc trochę takich smaczków tu powrzucałem 😀

      Usuń
    2. Pewnie nie o to ci chodziło: (disco polo)

      Dokładnie o to mi chodziło. Prostą muzykę, disco polo czasów przyszłych 😛

      Skąd w twoim świecie krakowskie regionalizmy?

      Boru, nie mam pojęcia! XD
      Pochodzę z drugiego krańca Polski więc mam giga wut, ale poprawię. Co nie zmienia faktu, że jestem w szoku.

      Może kobieta spisze z nich kiedyś jakiś tomik?
      Zimna s*ka.

      XDDDDDDDD Uwielbiam ten fragment. Tylko tyle chciałem napisać <3

      No i jeśli gwałcicielem nie był wcale Biały Baron, to pozostaje pytanie, kto torturował Amnestię i dlaczego akurat ją, a nie kobietę mogącą być kuszącym okazem dla szaleńca; kobietę, która przecież wyglądała dosłownie jak bogini, miała jej twarz.

      Gwałcicielem była postać z wątku Arisa - Kreos, ale to dopiero odkrywane jest później. Co ciekawe, w jednej z pierwszych wersji tego rozdziału to Ioonaksa została wykorzystana, ale zrezygnowałem z tego. Ludzi zawsze bardziej rusza krzywda na dzieciach.

      A, no tak, faktycznie mogła. Przecież wcale nie była ścigana i nie uciekała nie wiadomo gdzie z jakimś nieznajomym, a jej przyjaciółka nie zginęła całkiem niedawno, wcześniej torturowana i gwałcona. Po czymś takim naprawdę nic, tylko się opalać czy zrobić pranko.

      Miałem nie komentować rzeczy, przy których nie będzie nawet szans na dyskusję, ale… Ja naprawdę żyję dla takich tekstów 😀

      Amestus bał się pytania o sprawy seksualności? Skąd wiedział, że Ioona o to zapyta? Chyba nie zna jej aż tak dobrze jak Amnestia, która spodziewałaby się takiego zachowania Ioonaksy.

      Ale przebywał z nią wystarczająco długo, by wiedzieć, że ona ciągle pytała. Kwestia tego, że Amestusa wkurza jej ciągłe pytanie o wszystko, często się pojawiała.

      Jednakże pod względem geograficznym (geomorfologicznym) opis jest nierealistyczny.

      Pustynia, która się tam znajduje, jest wynikiem wojen, więc nie była naturalnym stanem rzeczy, stąd myślę, że klify mogą tam na spokojnie być. Ale pszenica już nie, więc to bankowo zmienię.

      Fajnie, że w tekście pojawia się kolejny bohater o naturalnym dla siebie POV, jednak niesie to za sobą również mniej kolorowe konsekwencje, bo im lepiej poznaję malarza i mocniej wczuwam się w jego perspektywę, tym słabiej na jego tle wypada Ioonaksa. Ona też uwielbia podobne głębokie frazesy

      Tutaj pojawia się kwestia kolejnego plot twistu, że Samotwór i Ioonaska zostali stworzeni w ramach podobnego schematu. Samotwór był pierwszym eksperymentem Arana i Magnusa, by stworzyć boga, Ioonaksa jest finalnym tworem. Ich narracje z tego powodu mogą być podobne. To się okazuje dopiero po czasie, więc jak mówię, sporo rzeczy wyjaśnia się z czasem. Poza tym, są zmiany w ich narracjach, Samotwór gardzi ludźmi, Ioonaksa wydaje się niezwykle naiwna. Łączy ich sama górnolotność myśli.

      Usuń
    3. Przede wszystkim czy w ogóle wspomniałeś, kim jest ten gość (może mi to umknęło…)? Czego Wyrocznia szukała w Drzewostanie? Czy celowo natrafiła na zjawę, czy przypadkowo?

      1 Nie w oczywisty sposób. Na tamten moment to postać zupełnie nowa wprowadzająca nowy wątek (który w następnym rozdziale już mocno wiąże się z wątkiem rodzeństwa). Było wspomniane tylko od kogo przychodzi i w jakim celu, szczegółowego rysu nie było.
      2 Informacji o sygnale A. Pisałem o tym. (Sygnał A. - Aleksis)
      3 Nie, ze strony Wyroczni - przypadkowo. Aleksis tego chciała.

      Tutaj natomiast od dłuższego czasu tylko słuchamy rozmów, których nie rozumiemy – lub nie mamy pewności, czy rozumiemy (co jest frustrujące...) – a jedynie dowiadujemy się czegoś nowego o jakże ogromnym uniwersum. Efekt? Rozdział jest po prostu przegadany.

      No i właśnie tu się pojawia kwestia tego, że osobiście lubię przegadane opowieści i, świadomie czy nie, będę też takie teksty pisał. Ale jeszcze raz wszystko obczaję, czy to też nie jest momentami pisanie o niczym.

      Czemu wszystko tak utrudniasz?

      Bo lubię.
      A tak serio, bardzo mi się podoba granie na niedopowiedzeniach i nieoczywistościach, gdy czytelnik nie może być niczego pewien. Inną sprawą jest to, że może z tym przesadzam i panuje przez to dezinformacja…

      Ale czy opisuje Ioonę? Chyba nie, biorąc pod uwagę, że ona właśnie ma za sobą rytuał wskrzeszenia w zupełnie innym miejscu akcji. A więc to nowa para bohaterów.

      Nie, to miała być taka zagrywka do zmylenia czytelnika. Wiesz, efekt zaskoczenia, że na początku nie jesteś pewien, co właściwie czytasz. Podobnie jak przy Aranie i Amnestii.

      Dlaczego nie: Statusu?

      Literówka.

      Swoją drogą naprawdę szkoda, że fragmentów rozmowy z Dobrym Głosem było tak niewiele. Mam wrażenie, że właściwie po chwili wzięty narkotyk przestał na Arisa działać.

      Efekt działania zależy od osoby, na Arisa akurat długo nie działa. W trakcie opka biorą go jednak inne osoby, więc idzie się przekonać jak to wygląda. Koncepcja heroxy jest silnie sprzężona ze wszystkim, bo to pod jej wpływem Aran wymyślił OGPCS. To przez heroxę widział cień. Bla, bla, bla, same rozumiecie.

      Wychodzi na to, że trzy rozdziały i prolog wlane na format A5 dałyby książkę liczącą 130 stron. Przecież to się ciągnie i ciągnie!

      Wiem, masakra. Pisanie nieskończenie długich tekstów jest moim przekleństwem. To sprawia, tuż obok problemu z umiejętnościami pisarskimi, że raczej nigdy nic nie wydam XD. Ale tbh mi to nie przeszkadza. Jak już mówiłem, mam niszę czytelników i wszystkim to odpowiada. A co do zarzutu, że szybko zapomina się informacje z mojego tekstu - spotkałem się z opinią, że podchodząc do ogpcs trzeba być wyspanym, wypoczętym i skupionym, bo inaczej lektura człowieka poturbuje. I zgadzam się z tym. Nie jest to lektura łatwa. Ma bardzo dużo wątków, zawiłe opisy i metafory też nie ułatwiają. Taki to już jej urok. Nie mogę w pełni odpuścić przy niektórych rzeczach, bo uważam, że wtedy całość straciłaby na swojej oryginalności.

      Ale w zasadzie mogłem was ostrzec jak to wygląda, bo naprawdę moim celem nie było wpuszczenie was na pole minowe i sprawianie wam cierpienia.

      Chciałbym jeszcze odpowiedzieć na zarzut, że moje opisy są męczące. Osobiście uważam, że jedna z nielicznych rzeczy, która mi wychodzi i którą faktycznie lubię w swoim pisaniu to są właśnie opisy. I to też nie do końca jest moja opinia, bo czytelnicy, którzy mieli okazję czytać ogpcs i inne moje teksty również często dochodzili do takich wniosków. Jasne, to, że się innym podoba, nie znaczy, że spodoba się wam. Oczywiście nadal mam zamiar nad nimi pracować, bawić się nimi i polepszać. Tylko nie uważam, że moje opisy są aż tak fatalne. XD

      Jeszcze dla samej zasady - przyznaję się bez bicia, że zawaliłem spójność u Ioony, nie ma co się czarować. Ale naprawię to. Obiecuję.

      Wielokrotnie pisałyśmy ci, że na przedstawienie mi świata i postaci masz całą książkę i nie musisz się spieszyć

      Wiem i to robię XD. Ale chciałem na początku, by ten świat stał się bardziej namacalny, żeby go wyeksponować, żeby bohaterowie nie poruszali się w próżni.

      Usuń
    4. styl powieści personalnej nie oddaje tak do końca stylu autorskiego. W głównej mierze to styl postaci prowadzącej scenę.

      Wcześniej nie do końca to widziałem. Myślałem, że można to dosyć płynnie mieszać. Wiecie, pov postaci + styl główny charakterystyczny dla całej powieści. Teraz to widzę i mam zamiar trochę bardziej poszaleć.

      Swoją drogą aż nasuwa się myśl, że całość ta równie dobrze mogła być trzema powieściami zawiązanymi wspólnym uniwersum, i na dobre by to wszystkim wyszło... Obecnie po setce przeczytanych stron nawet nie widać, by wątki jakoś się zawiązywały. Dosłownie: jakbyśmy ciągle zaczynały nową książkę

      Bo każdy wątek przypomina nową książkę. Tak to już jest przeplecione. Główną osią jest ta Ioonaksy, jednak obok tego mamy spore wątki - detektywa Arisa, rodzeństwa hakerów, eko-bojówek bojówek oraz Samotworu. OGPCS to powieść szkatułkowa i nie chcę tego zmieniać. Wiecie, kieruje się tą zasadą, że piszę to, co sam chciałbym czytać. Tak - nad warsztatem muszę popracować, niektóre maniery też trzeba poskromić, ale są rzeczy muszą zostać, bo bez nich nie wiem czy potrafiłbym czerpać taką frajdę z pisania.

      Tak więc jeszcze raz chciałbym podziękować za super ocenę. Wiem już nad czym popracować muszę. Ba, w trakcie czytania ocenki wpadło mi do głowy też sporo fajnych pomysłów… No i zresztą wasz pomysł ze zmianą POV przy scenie z morderstwem Amnestii - totalnie muszę to zrobić! Czuję się mega zmotywowany do działania. Miałem niedługo wypuszczać nowy element, ale myślę, że warto się wstrzymac, poprawić i zrozumieć trochę rzeczy, a później dopiero brać się za aktualne sprawy. Tak więc biorę się do działania! <3

      Ps: sorcia za dywizy w komciu.

      Usuń
    5. O najn! Odpowiadałeś samemu sobie w komentarzach, zamiast każdy opublikować osobno, byśmy mogły bezpośrednio pod nimi odpowiadać, i teraz wszystko będzie ciągiem. Ależ będzie scrollowania…!
      ;_____;

      No nic, damy radę. :D Spróbuję się jakoś dostosować i od razu zastosować jakieś wyróżnienia tekstu, bym nam się tu nic nie pozlewało. Postanowiłam odpisać na te komentarze, które odnoszą się głównie do moich uwag do tekstu, ale i do uwag Fen, której nie ma już w naszym gronie.


      Ale ofc, przemyślę, czy nie lepiej byłoby na początku trochę spuścić z tonu, by zaciekawić. Chociaż z drugiej strony to wydaje mi się trochę nie fair w stosunku do czytelnika (…) – Jakby na to spojrzeć w ten sposób, to masz rację. Podejrzewam jednak, że Fen za spuszczenie z tonu uważałaby nie tyle redukcję patosu na pierwszych stronach, a ogólnie – w całym tekście, a na pewno już w tych momentach, kiedy POV należy do osoby, której nie cechuje taki styl.

      Tak czy inaczej, Aran nie musi już na wstępie, w samym prologu, jawić mi się jako ktoś wyjątkowy No właśnie ja nadal uważam, że musi. (…). Z racji też, że to tylko i wyłącznie prolog - nie mam za dużo możliwości, by go lepiej wyeksponować. – A gdyby tak… nie eksponować go wcale, ale dać mu sytuację z prologu po prostu przeżyć? Zwróć uwagę, że po cytowanym zdaniu stoi kolejne: Pozwól samej mi to dostrzec [to, że jest wyjątkowy – dop. Skoia]. Zobaczyć, jak czyta papierowe książki i ma gdzieś zdziwione spojrzenia ludzi wokół. Także Aran ma prawo być wyjątkowy. Nie musi się jako taki jawić z premedytacją, za to fajnie, jakby czytelnik samodzielnie mógł przekonać się o tej jego wyjątkowości.

      Usuń
    6. W poprzednim rozdziale pojawiła się już wzmianka o kończeniu zdania pytajnikiem, nie kropką; tutaj zaczynasz od podobnego: Ostatnie zdanie zakończyła uśmiechem zamiast kropką. – Moje pytanie brzmi: czy to zabieg celowy i ma jakiś głębszy sens (…)?Oczywiście to celowy zabieg. Miał na celu zwrócić uwagę czytelnika. Wiecie, miało to wywołać szybkie pytania - czy to dalej perspektywa Arana? A może po prostu jego przeszłość? – No i efekt poniekąd osiągnięty, bo faktycznie powtórzenie zwróciło moją uwagę. Jednak kiedy dalej piszesz mi, że w OGPCS wszystko się zazębia, bohaterowie często przywołują podobne myśli, które ostatecznie prowadzą ich do innych wniosków. To samo dotyczy zdarzeń, relacji międzyludzkich, a nawet całych ciągów przyczynowo-skutkowych.… w życiu bym na to nie wpadła. W pierwszej kolejności pomyślałabym, że się powtarzasz, bo piszesz wszechwiedzącym, który się powtarza, a w drugiej –gdy już na sto procent dotarłoby do mnie, że czytam książkę Arana i trochę lepiej zrozumiałabym, jak zbudowany jest ten tekst – wtedy pomyślałabym, że Aran to pisarz, który pisze książkę o losach Amnestii, więc w narracji mogą pojawiać się naleciałości z naturalnego dla Arana stylu. Ale… to tyle. Nie przypisałabym temu niczego więcej, niczego ponad.

      Swoją drogą wydaje mi się, że całkiem sporo, jak nie za dużo wymagasz od statystycznego czytelnika. Ty mi powiesz: „o rety, jak ty płytko odbierasz ten tekst, jak mało ci trzeba przy czytaniu, patrzysz tylko na to, co widać gołym okiem”. A ja ci powiem: „wymagasz ode mnie uwagi, której pewnie nie poświęcałby na żaden tekst żaden statystyczny czytelnik biorący do ręki książkę w celu przeczytania książki, która miałaby zapewnić rekreację”. Bo statystyczny czytelnik nie będzie się gimnastykował nad każdym przeczytanym zdaniem, by je interpretować przez kilka minut i zastanawiać się, czy fragment z powtórzonym zdaniem to dowód zawiązywania się fabuły na różnych płaszczyznach. Taka jedna wstawka nie zaświeci mi w głowie żarówki, podejrzewam, że nawet dwie to byłoby za mało. Nadal prędzej uznałabym twój styl za biedniejszy, bo się powtarzasz, niż wpadłabym na to, że takie powtórzenie ma jakieś drugie dno.

      Usuń
    7. Wiem, że bohater ma prawo oceniać otaczający go świat swoją miarą, ale ja nie potrafię go poprzeć albo stanąć w opozycji, bo nie znam tego świata, w którym on żyje, z autopsji, własnej obserwacji. Mam wrażenie, że jako czytelniczki też za szybko chciałyście się zaangażować. Nie ma w tym nic złego, ale cała literatura cyberpunkowa, jaką przeczytałem, raczej tak nie działa. – Chyba nie do końca mnie zrozumiałeś; gatunek nie ma tu nic do rzeczy. Spójrz, jakie słowa padają wcześniej: Do tego nagromadzenie wyjątkowo negatywnych odczuć bohatera do wszystkiego i wszystkich daje zaskakująco mało okazji do poznania przeze mnie rzeczywistego stanu świata i zachowania żyjących w nim ludzi. Chodziło o to, że i narrator, i Amnestia w swoim POV praktycznie od samego początku eksponują mi świat, w którym żyją, i od razu sami go oceniają. A ja wolałabym sama, odnajdując w tekście dowody dające mi do myślenia, go ocenić i sama jakby w nim pożyć. Interakcje Amnestii z otoczeniem oraz myślenie o tym otoczeniu na pewno musi się pojawić w tekście, bo na tym polega POV, i nie chodzi, by Amnestia się okłamywała, że świat jej się podoba. Ale jeśli jej negatywnych opinii, ogólnie: ekspozycji, będzie za dużo i bohaterka będzie mocno, prawie że aż na siłę zapewniać mnie o antyutopijności rzeczywistości, w której żyje, zostanę postawiona pod murem – będę musiała uwierzyć jej na słowo. I to jest właśnie nieangażujące. Być może po prostu na niektóre wnioski Amnestii przyszedłby jeszcze czas, dziewczynka, żyjąc w swoim świecie i opisując mi go to tu, to tam mogłaby mnie w niego wprowadzać stopniowo, nie naraz?
      (No nie, bo bohaterka szybko umiera – dlatego uważam, że dawanie jej POV jest w ogóle bez sensu).

      Tak czy inaczej gatunek nie ma tu nic do rzeczy – chodzi o to, że przedstawianie wszystkiego o swoim złym, brutalnym, chłodnym, niesprawiedliwym, niemoralnym, *tu wpisz jakikolwiek negatywnie nacechowany przymiotnik* świecie od razu, na pierwszych stronach powieści, jest zbędne. Zamiast coś tylko opisywać przez dwadzieścia stron lepiej jest po prostu… to pokazać, dać odbiorcy dowody (w postaci scen ukazujących zło, brutalność, niesprawiedliwość, niesprawiedliwość, niemoralność i inne). I na to faktycznie masz całą książkę.


      Nie widzę powodu, dla którego gatunek cyberpunku miałby w kwestii oddziaływania i angażowania odbiorcy działać inaczej niż jakikolwiek inny gatunek. Okej, jak otworzymy sobie „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?”, to też w drugim rozdziale mamy otwarcie na półtorej strony opisu i masę przemyśleń Johna:

      Zastanawiał się wówczas, czy inni ludzie, którzy pozostali na Ziemi, odczuwają pustkę w ten sam sposób. Czy też jest to coś ściśle związanego z jego specyficzną, biologiczną tożsamością, fenomen wytworzony przez jego niesprawne zmysły? To ciekawe pytanie, pomyślał Isidore. Z kim
      jednak mógłby skonfrontować swoje spostrzeżenia? Mieszkał sam w tym rozkładającym się, ślepym gmachu o tysiącu nie zamieszkanych mieszkań, który podobnie jak wszystkie inne do niego podobne dzień po dniu stawał się coraz większą entropijną ruiną
      .

      Ale raz – jego mowa pozornie zależna pasuje do jego postaci, dwa: pierwszy rozdział był praktycznie samym dialogiem, więc czytelnik już był zaangażowany i też wypoczęty, gotowy na ścianę opisu, trzy: opis nie jest aż tak trudny, wymagający, jak te z perspektywy Amnestii, a i przerywają je jakieś interakcje Johna. Poza tym trzy: w pewnym momencie John sam przerywa swoje rozmyślenia, twierdząc, że czas się zabrać do roboty – wcześniej golił albo robił inne rzeczy, szykując się do pracy.

      Usuń
    8. U ciebie natomiast mamy Amnestię, która doświadczyła w domu smutnej, przejmującej sytuacji. I nie wraca do niej myślami. Interesuje ją wszystko inne, a nie to, co dla czytelnika już jest kluczowe, bo zacząłeś rozdział od emocjonującej sceny w domu. Więc to nie tak, że ja się zaangażowałam za szybko, sam to wywołałeś, podsuwając mi coś takiego na samym początku rozdziału. A potem te emocje, ale i moje oczekiwania zdusiłeś, wymuszając na mnie skupienie się na opisie miasta. Którego ponad połowa wyleciała mi z głowy, gdy tylko Amnestia spotkała Ioonaksę.

      Zresztą spójrz też przy okazji, jak rozpocząłeś np. pierwszą scenę z udziałem rodzeństwa, która stanowi początek ich wątku – wprowadziłeś postaci muszące odnaleźć się w konkretnej sytuacji, podałeś wystarczającą ilość detali, by wyobrazić sobie tło i pierwszy plan, podsunąłeś interesujące dialogi, mamy ukazany konflikt fabularny… Kurczę! Czego chcieć więcej? Gdybyś zaczął od tamtej sceny, miałbyś sto procent mojej uwagi. (Nie znaczy to, że tak masz zrobić, po prostu pokazuję ci, że potrafisz angażować odbiorców na wczesnym etapie tekstu i dzieje się tak w obrębie wybranego przez ciebie gatunku). Natomiast tutaj Amnestia jako mała dziewczynka przemierza miasto. I przemierza, i przemierza, i przemierza, i eksponuje je dość negatywnie… Kiedy czytelnik naprawdę wolałby dowiedzieć się coś więcej o tym, dlaczego dziewczynka ucieka i co czuje w związku z sytuacją w domu, niż dowiedzieć, jak ocenia ona miasto, którym prawdopodobnie spaceruje codziennie. Zresztą piszesz o tym niżej:

      Dokąd szła? To miało zaciekawić czytelnika, może nie wybrzmiało to dobrze przez dużą ilość opisów. – No tak, i gdyby wybrzmiało, mogłoby bardziej zaangażować odbiorcę. O to właśnie chodziło.

      Usuń
    9. Gwałcicielem była postać z wątku Arisa - Kreos, ale to dopiero odkrywane jest później. Co ciekawe, w jednej z pierwszych wersji tego rozdziału to Ioonaksa została wykorzystana, ale zrezygnowałem z tego. Ludzi zawsze bardziej rusza krzywda na dzieciach. – Dobrze, że z tego zrezygnowałeś, bo wykorzystanie Ioonaksy nieznającej uczucia wykorzystywania nie dość, że byłoby dość trudne w opisaniu z jej perspektywy, to jeszcze faktycznie zbrodnia na dzieciach jest znacznie bardziej emocjonująca.

      Jeśli jednak gwałciciel zostanie wyjawiony później, nie zostawiaj czytelnika samego sobie zaraz po gwałcie. Często tak właśnie się czułam – jakbyś pisał ten tekst głównie dla samego siebie, bazując na tym, co masz w głowie, do której ja nie mam przecież dostępu.
      Jakbyś gnał w przód, dokładał budulca, ale nie myślał o tym, jak może czuć się czytelnik pozostawiony bez kluczowych odpowiedzi tu i teraz. Nie chodzi o to, by dawać mi te odpowiedzi od razu, na tacy, ale by uspokoić mnie, że wszystko się wyjaśni, że wcale się nie pogubiłam. Ja na przykład często miałam tak, że wracałam się do scen i czytałam je jeszcze raz, i jeszcze, by przekonać się, że na pewno czegoś nie pominęłam. Byłam niespokojna, że tekst każe mi iść dalej, a jednak wciąż brakuje mi danych, wciąż mam pootwierane w głowie pewne wątki.

      Skoro POV stoi po stronie Ioonaksy – bohaterki tak jak ja zupełnie nowej w twoim świecie, która też się musi w nim odnaleźć – możesz to wykorzystać. Niech kobieta zadaje pytania, po co niektóre rzeczy się dzieją, a wtedy będę mogła się z nią utożsamić. Po co ten ktoś zrobił coś takiego Amnestii? Kim był? Czy pochodził od ludzi Barona? Skąd się wziął i gdzie ja w ogóle jestem?! Mogłabym utożsamiać się z jej wszelkimi wątpliwościami i nie czuć się wtedy taka samotna. Ioonaksa jest bohaterką powieści, która rozmyśla nad rzeczami, które ją spotykają – dokładnie tak samo, jak rozmyślam nad nimi ja. Nie będę się zbyt długo przejmować za nią, bardziej niż ona; skoro jej nie zależy – i mnie w końcu przestanie.

      Miałem nie komentować rzeczy, przy których nie będzie nawet szans na dyskusję, ale… Ja naprawdę żyję dla takich tekstów 😀 – W takim razie bardzo się cieszę, że jednak udało nam się zrobić ci dzień.

      Usuń
    10. No i właśnie tu się pojawia kwestia tego, że osobiście lubię przegadane opowieści i, świadomie czy nie, będę też takie teksty pisał. Ale jeszcze raz wszystko obczaję, czy to też nie jest momentami pisanie o niczym. – No dobrze, a nie możesz tym nieco bardziej szafować? Sceny pasywne oddzielać dynamicznymi, by i wilk był syty, i owca cała? (Ale dynamicznymi naprawdę, a nie tylko z pozoru – jak w przypadku choćby ucieczki Ioonaksy).

      A tak serio, bardzo mi się podoba granie na niedopowiedzeniach i nieoczywistościach, gdy czytelnik nie może być niczego pewien. Inną sprawą jest to, że może z tym przesadzam i panuje przez to dezinformacja… – O, dezinformacja i dezorientacja to idealne słowa oddające, jak czułam się przez większość lektury. Granie na niedopowiedzenia i nieoczywistościach jest świetne, ale nie wiem, czy sprawdzi się w tekście pełnym bohaterów dostających swoją perspektywę i otwierających co chwilę nowe wątki.


      Efekt działania zależy od osoby, na Arisa akurat długo nie działa. W trakcie opka biorą go jednak inne osoby, więc idzie się przekonać jak to wygląda. Koncepcja heroxy jest silnie sprzężona ze wszystkim, bo to pod jej wpływem Aran wymyślił OGPCS. To przez heroxę widział cień. Bla, bla, bla, same rozumiecie. – No właśnie nie do końca. Nie miałam pojęcia, że Aran stworzył książkę pod wpływem czegokolwiek, nie pamiętam, by np. zażywał coś na dworcu albo znalazł przy sobie narkotyk, szukając książki w plecaku. A ad cienia/czerni prędzej podejrzewałabym, że bohater jako autor powieści to wszystko sobie tylko wyobraża, może jest po prostu troszkę szalony albo wizualizuje sobie swoje postaci (np. Samotwora, który nie ma już egzoszkieletu…?). Oczywiście to wnioski z teraz, gdy już znam Samotwora i inne postaci, natomiast na tamtym etapie nie miałabym pojęcia, że Aran jest naćpany. I gdy po stu stronach dostałam informację o istnieniu heroxy, nadal nie potrafiłam samodzielnie skojarzyć, że cień z prologu jest efektem jej zażycia. Wydaje mi się, że narkotyk pojawia się za daleko od prologu, by to powiązać (na etapie czytania o heroxie właściwie nie pamięta się już cienia, z którym Aran rozmawiał; ba! Da się nie pamiętać samego Arana jako Arana, to tylko mglisty obraz „jakiegoś autora na „A, który wrzucił książkę do pociągu”.

      Usuń
    11. Chciałbym jeszcze odpowiedzieć na zarzut, że moje opisy są męczące. (...) Oczywiście nadal mam zamiar nad nimi pracować, bawić się nimi i polepszać. Tylko nie uważam, że moje opisy są aż tak fatalne. XD – No cóż... one są (częściowo, gdy przesadzasz z forma) męczące. Ale męczący nie jest synonimem fatalnego. Myślę, że gdy nad nimi świadomie popracujesz, będzie lepiej. A będzie lepiej przede wszystkim wtedy, gdy zrozumiesz, że nie w każdym momencie, w którym znajduje się postać, to ona będzie miała siły i chęci, by o czymś sobie poetycko, tajemniczo i metaforycznie dywagować. Nigdy nie napisałabym, że piszesz fatalnie, bo tak nie jest i byłoby to wierutne kłamstwo. Moim zdaniem jednak jeszcze nie do końca czujesz, w których momentach odpuścić, by te momenty, które wręcz wymagają patosu, właściwie wybrzmiały i wtedy realnie powaliły na kolana. To tak jak z tymi zdaniami prostymi (lub złożonymi, ale krótkimi) – gdy będziesz używał ich ciągle i to na nich zbudujesz całą scenę dynamiczną (pierwsza scena u Amnestii), w końcu zabraknie melodii, no i nie będziesz miał już narzędzi odpowiadających za to, by podkreślać najbardziej emocjonujące momenty. Czasem mniej znaczy więcej.

      Także to nie tak, że masz rezygnować ze swojego stylu czy z miłości do głębokich metafor. Po prostu zastanów się, czy chociażby pod względem fabuły masz na miejsce w tym i tym fragmencie (może to akurat bardzo trudny wątek, może we fragmencie pojawiają się nowe nazwy własne, może tym razem czytelnik powinien się skupić na całkowitym zrozumieniu powierzchni, więc lepiej nie dodawać mu głębi na już, na teraz?). No i czy naturalnie wypływałyby te metafory i górnolotne opisy od danej postaci pod względem jej stylizacji + fabuły (sytuacji, w której postać się znalazła). Śmiało wykorzystuj swój talent, swoją poetyckość, ale wpierw przekuj je w narzędzie, którego zaczniesz używać w konkretnym celu, a nie bezmyślnie, wszędzie, tylko dlatego, bo lubisz. Wtedy wszystko się wyklaruje, fabuła i postaci zaczną grać pierwsze skrzypce, lektura zaangażuje, przemówi do różnorodnych odbiorców, bo i POV-y staną się różnorodne, część scen stanie się realnie dynamiczna, niektóre opisy przestaną być ekspozycją samą w sobie, a już na pewno mniejsza liczba czytelników powie ci, że czuje się zdezinformowana i zdezorientowana.
      A może nawet odważy się czytać OGPCS pod wieczór, przed snem, już nie tylko tuż po pobudce i po pierwszej kawie. ;)

      Usuń
    12. Cześć! ;) Odpiszę na kilka zagadnień, bo Skoia znów się rozpisała i prawie nic mi nie zostawiła. xD Aczkolwiek przeczytałam jej komentarze i zaznaczam, że się z nią zgadzam.

      Jednakże pod względem geograficznym (geomorfologicznym) opis jest nierealistyczny.
      Pustynia, która się tam znajduje, jest wynikiem wojen, więc nie była naturalnym stanem rzeczy, stąd myślę, że klify mogą tam na spokojnie być.
      Wiesz, to obszar musiałby być chyba po tej wojnie skażony, bo roślinność dość szybko podlega sukcesji. Szczególnie gdy warunki klimatyczne się nie zmieniły bądź gleba nie została zdegradowana. Mogłoby się ewentualnie obniżyć zwierciadło wód gruntowych, jak np. w przypadku Pustyni Błędowskiej, gdzie stało się to przez górnictwo. Ale zobacz, kiedy zalano kopalnie, pustynia zaczęła zarastać. Kolejna rzecz: skąd klif (to wybrzeże!) na środku pustyni? Na tamtym etapie nie było mowy o oceanie/morzu, o czym też pisałam w ocenie. Warto również wspomnieć, jak wyglądała ta pustynia, bo wiesz, sam luźny piasek bez roślinności stworzy wydmy i plaże, a nie klify. Musi być materiał ze spoistej skały. Nie zapominajmy też o abrazji – stąd most na piaszczystej pustyni mnie zastanawiał, bo pisałeś o uderzających o wybrzeże skałach. A np. erozja klifów w Polsce (glina morenowa) może sięgać do 3 m/rok bez ekstremów.

      Ale w zasadzie mogłem was ostrzec jak to wygląda, bo naprawdę moim celem nie było wpuszczenie was na pole minowe i sprawianie wam cierpienia.
      Hej, ale to nie było cierpienie. Po prostu metaforyczne, długie opisy nas nużyły, gdy w tle nic się nie działo. Brakowało więcej akcji, co z czasem i tak się mocno poprawiło.

      Chciałbym jeszcze odpowiedzieć na zarzut, że moje opisy są męczące. Osobiście uważam, że jedna z nielicznych rzeczy, która mi wychodzi i którą faktycznie lubię w swoim pisaniu to są właśnie opisy. I to też nie do końca jest moja opinia, bo czytelnicy, którzy mieli okazję czytać ogpcs i inne moje teksty również często dochodzili do takich wniosków. Jasne, to, że się innym podoba, nie znaczy, że spodoba się wam. Oczywiście nadal mam zamiar nad nimi pracować, bawić się nimi i polepszać. Tylko nie uważam, że moje opisy są aż tak fatalne. XD
      Widocznie trafiłeś na niszę czytelników, którym to pasuje, ale na pewno jest sporo osób, które chciałyby przeczytać tekst na rozluźnienie – a nie, żeby myśleć nad co drugim zdaniem. Ale być może to nasza (moja i Sko) sytuacja życiowa; pracując umysłowo i będąc naukowcem, wolę wieczorami sięgać po lektury, które szybko się czyta, wciągają, dużo się dzieje. Bo i tak mam wystarczająco zawiłych tekstów do przeczytania i przeanalizowania.

      Wielokrotnie pisałyśmy ci, że na przedstawienie mi świata i postaci masz całą książkę i nie musisz się spieszyć.
      Wiem i to robię XD. Ale chciałem na początku, by ten świat stał się bardziej namacalny, żeby go wyeksponować, żeby bohaterowie nie poruszali się w próżni.
      Tylko że co za dużo, to niezdrowo. Bo poszedłeś w tę stronę, że świat jest bogaty, ale postaci się nie poruszają.

      No i zresztą wasz pomysł ze zmianą POV przy scenie z morderstwem Amnestii - totalnie muszę to zrobić! Czuję się mega zmotywowany do działania.
      Super! Świetnie, że się zmotywowałeś i chcesz pracować nad tekstem. Cieszę się, że te godziny pracy nad OGPCS nie poszły na marne. Powodzenia!
      Pozdrawiam,
      For

      Usuń