[247] Ocena miniatury: Magnolia



Tytuł: Magnolia
Autorka: Wiktoria L.
Gatunek: dramat
Ocenia: Skoiastel


Przyszedł czas na ocenę miniatury konkursowej. Cieszę się, Wiktorio, że w tej kwestii zaufałaś WS i postaram się, by moja praca zawierała minimum cytatów; nie mogłam zrezygnować ze wszystkich, ale mam nadzieję, że forma będzie zgodna z twoimi oczekiwaniami.
Od razu napiszę też, że jestem pod wrażeniem twojej poprawności językowej oraz tego, jak starannie sformatowany tekst mi przysłałaś. Punkt o poprawności, co by ograniczyć cytaty w ocenie, doślę ci w wiadomości prywatnej.

No dobrze, zaczynasz emocjonalnie, ale bez przesady – nie jest ani melodramatycznie, ani chłodno. Już w pierwszych akapitach zdradzasz, z jaką stratą mierzy się bohater-narrator – jako że prowadzisz opowiadanie narracją pierwszoosobową. Mężczyzna nie ukrywa, że tęskni za tytułową Magnolią, brakuje mu jej i bez niej jego życie stało się piekłem; nie mam problemu, by uwierzyć mu, że tak jest. 
W jakimś stopniu zaskakuje mnie jednak, że o tak ważnej tragedii piszesz jakby nigdy nic, w sensie: tak z marszu, już od pierwszych akapitów. W takim razie chcę wierzyć, że główny konflikt fabularny jeszcze nadejdzie, po drodze pojawi się kilka mocniejszych fragmentów, które – jak to kartki z pamiętnika mają zwykle na celu – rozbroją mnie do łez. Bo jeśli o śmierci Magnolii dowiaduję się tak nagle, co w takim razie będzie tu elementem zaskoczenia, czynnikiem wzbudzającym napięcie na dalszych stronach…? Emocje wprawdzie już są, już się budują, trzeba je teraz tylko podtrzymać albo, co lepsze, podsycić. Jestem ciekawa, jak sobie z tym poradzisz, by opowiadanie nie okazało się, ot, dłuższym streszczeniem obecnego stanu wewnętrznego bohatera, nawet jeśli pisanym zgrabnie i płynnie.

Podoba mi się twoja narracja – rzadko zdarza mi się czytać tak dobre pierwszoosbówki. Naturalne, mówiące wprost, pochodzące prosto z serca postaci. Do tego imponujące, w jaki sposób budujesz akapity, stosując najróżniejsze środki stylistyczne, na przykład celowe powtórzenia. Wybacz, ale to muszę zacytować – chciałabym, by postronni czytelnicy wiedzieli, że nie chwalę cię bez powodu:

Szukając ofiary wychodziłem na ulicę, do klubów, kawiarni, wychodziłem z siebie. Stawałem na moście, na krześle, na torach, stawałem na głowie. Bezskutecznie.

Połączenie dosłownego wychodzenia czy stawania z ostatnim elementem, już metaforycznym, świadczy o tym, że nie klepałaś tych akapitów bezmyślnie, a – wręcz przeciwnie – mam wrażenie, że dobrze wiedziałaś, co robić i jakimi słowami oddziaływać na czytelnika, by emocje narratora się udzielały, oraz by tak po prostu zainteresować formą, złapać mnie na wędkę już na samym początku tekstu. To poniekąd wyższa szkoła jazdy, której nie powstydziliby się autorzy regularnie wydawani, o sporym doświadczeniu.
Och, no i jest jeszcze bezskutecznie kończące fragment, równie trafione w punkt. Robi robotę – że tak powiem.

Niezręcznie jednak zaczyna robić się tutaj:
I tak, jak śmierć stała się głównym bohaterem w historii Magnolii, w moim własnym świecie wpierw zagościło piekło, później zaś – drzewko magnolii, posadzone tuż obok białego płotu otaczającego rodzinny dom. – Rozpoczęłaś od konstrukcji porównawczej: tak, jak, ale jako forma nie ma ona swojej kontynuacji. Sugeruję:
I jak śmierć stała się głównym bohaterem w historii Magnolii, tak w moim własnym świecie…
Niemniej w tym wypadku mamy zachowaną spójną konstrukcję zdania z punktu widzenia poprawności, ale z punktu widzenia fabuły – nadal dałoby się to ugrać lepiej. W pierwszej części zdania piszesz o głównym bohaterze w historii Magnolii, w drugiej, mimo że porównujesz paralelnie (jak…, tak…), fabularnie nie odnosisz się już do aktorstwa czy postaci książkowych, piszesz za to o goszczeniu – a więc o gościach. To się nie zgrywa, przez co zdanie traci tę wielowymiarowość i zręczność. Do tego śmierć jako personifikacja sprawdza się znakomicie, ale piekło z reguły kojarzone jest już nie z postacią, a miejscem, nie może być więc bohaterem czy innym gościem. W takim wypadku w ogóle zrezygnowałabym z porównania paralelnego, by nie robić zamieszania. Sugeruję:
Gdy głównym bohaterem w historii Magnolii okazała się śmierć, w moim własnym świecie wpierw zagościło piekło, później zaś – drzewko magnolii (…).
Jestem zaskoczona, że mimo iż magnolia wykorzystana jest w zdaniu – twoim bądź moim – podwójnie, praktycznie nie rzuca się to w oczy, mając już za sobą poprzedzające akapity o silnym uczuciu pomiędzy dwójką postaci. Wręcz przeciwnie – tym bardziej można odczuć, że dla Artura spore znaczenie ma w tym momencie symbolika. Czepianie się powtórzenia byłoby tu po prostu nie na miejscu.

Zmieniasz czas narracji – z teraźniejszego w ledwo pierwszym zdaniu opowiadania na kilka akapitów przechodzisz w przeszły, oddając emocje bohatera wspominającego, by po nich znów wrócić do teraźniejszego, przy okazji podsuwając mi informacje, gdzie tak właściwie się znajdujemy (cmentarz) i na co patrzymy (nagrobek). Robisz to tak zręcznie, że postronny czytelnik w ogóle by się nad tym nie zastanawiał, ja natomiast to doceniam, bo nie każdy debiutant – a zdradziłaś mi, że nim jesteś – radzi sobie z przejściami tak subtelnie, dyskretnie, i motywuje zmianę fabularnie, tworząc spójną całość.

Twój narrator nazywa wieczorową suknię suknią wieczorną. W WSJP suknia w kontekście sukni ozdobnej i eleganckiej, noszonej na uroczyste okazje, łączy się jedynie z przymiotnikiem: wieczorowa [źródło; zakładka: połączenia]. Ktoś z redakcji mógłby zwrócić na to uwagę, ja jednak zastanawiam się, czy nie zrzucić tego na karb bohatera-narratora, który nie musi znać się na dokładnym nazewnictwie elementów kobiecej garderoby. Brzmiałoby to sensownie, o ile, na przykład, narrator ten gdzieś jeszcze przekręciłby coś po drodze, a może sam przyznałby się, że tak właściwie to nie ma o tym wszystkim zbyt dużego pojęcia. Wtedy faktycznie dałoby się to przeinaczenie obronić.

Okej, gdy Artur przyznaje, że przez chwilę chciałby być obgryzanym paznokciem Magnolii – kobiety we wspomnieniu nieznanej nawet z imienia – robi się trochę… creepy. To jest ten moment, w którym zapala mi się czerwona lampka i dobrze wiem, co zaraz zrobi – poprowadzi moje przemyślenia w jedną z trzech stron:
  • albo na dalszych stronach tekstu okaże się, że bohater ma problemy na tle psychicznym; być może był stalkerem Magnolii? Jak ten gość serialu „You”? To, przyznam, byłoby klawe. Kuszące i niespodziewane, bo wskazówki o tym pojawiałyby się co jakiś czas, nagle, dając się odkrywać i upewniać w przekonaniu, że narrator to archetyp nice guy’a na tle kliszy [love hungry].
  • Albo trochę przesadziłaś z ekspozycją uczucia i zaraz narrator zreflektuje się, i nie będzie już wchodził w takie dziwne, przesadzone tony. W takim razie ten moment być może lepiej będzie naprostować, by nie zapalał w czytelniku tej lampki ostrzegawczej.
  • Albo przesadziłaś, ale o tym nie wiesz i się tego nie domyślisz, więc Artur trochę creepy pozostanie do końca i na dalszych stronach będzie wypaczał fabułę, która w domyśle miała być romantyczna, a wyjdzie groteskowo. To, niestety, nie będzie do odratowania albo będzie wymagało od ciebie takiej redakcji, że właściwie szybciej chyba wyjdzie pisać od nowa.
Tak czy owak, nie mogę się doczekać, aby już sprawdzić, co będzie dalej!

Wtedy też poczułem na nadgarstku jej uchwyt. – Tutaj mogę się powoli uspokoić; bohater raczej nie będzie stalkował Magnolii ani jej przekonywał do siebie na siłę. Niemniej słowo chwyt nie kojarzy się przyjaźnie czy romantycznie, a zawadiacko (słowo nacechowane jest bojowo: wszystkie chwyty dozwolone, chwyt w boksie czy innych sztukach walki). Sugeruję to nieco złagodzić, na przykład: (…) poczułem na nadgarstku jej dotyk.

W akapicie o małym wiszącym pokoju, kwitnącym ogrodzie, zgliszczach i powykręcanych gałęziach trochę się gubię – nie wiem, czy czytam o drzewku, które Artur wspominał wcześniej i o które się nie zatroszczył po śmierci ukochanej, lub to właśnie metafora jej śmierci. Być może to dlatego, że nieco zdążyła mnie zmęczyć poetycka forma prawienia o tej śmierci…? Rozumiem, że na pierwszych stronach wprawiałaś mnie w jej klimat, miało być emocjonalnie, tęskno, melancholijnie, jednak powoli robi się też monotonnie. Ostatni raz czułam podobnie, czytając „Exodusa” Łukasza Orbitowskiego – tam również bohater przeżywał swoją przeszłość, niemniej „Exodus” to powieść na ponad czterysta stron, a rozdziały tęsknych wspomnień przeplatają się tam z bardziej dynamicznymi, w których Janek ucieka, trafia w różne ciekawe miejsca, poznaje równie intrygujące postaci. I choć czytałam tę powieść ze cztery lata temu, dość dobrze pamiętam, jak męczyły mnie jej fragmenty. Twoja miniatura bardzo powoli zaczyna wpadać w podobne tony – to znaczy dość melancholijne i w tym aż zbyt konsekwentne, jednotorowe. Najwyższy czas, by coś się w tym tekście wydarzyło – jak nie w czasie wizyty na cmentarzu, to w czasie dalszych wspomnień. To jest dobry czas na to, by wzbudzić powoli opadające napięcie – w końcu o śmierci Magnolii wiemy od początku i już trochę zdążyliśmy się jej naprzeżywać.
Edit: Mówię i mam! Dosłownie w kolejnym akapicie otrzymuję nowy wątek – powoli wyjaśnia się przyczyna śmierci bohaterki. To też w jakiś sposób ciekawe i na chwilę zaspokaja moją potrzebę, by fabularnie zrobić krok w przód, już nie kręcić się tylko wokół emocji beznadziei po stracie. Wychodzi na to, że wybrałaś idealny moment, by przejść do wspomnień o początku choroby, a więc dobrze czujesz ten tekst, przemyślałaś go i wiesz, co dokładnie chcesz czytelnikowi przekazać oraz jak to zrobić.

Mimo wszystko dziwi mnie, że Artur tak lekko streszcza okres, w którym Magnolia się faszeruje. Jeśli to on dostarczał środków, nie powinien mieć do siebie jakiegoś, nie wiem, żalu? Pretensji? Czy może już za późno, by je czuć; teraz mężczyzna pozostaje po prostu wyprany z uczuć? Jestem w stanie to kupić, ale jednocześnie to właśnie ten obiektywizm zaczyna sprawiać, że nie umiem już mu tak współczuć, jak na początku.
Myślę, że wpływ na to ma także prędkie przejście od momentu, w którym Magnolia naprawdę źle się czuje, do chwili, w której już u niej w miarę okej i bohaterka proponuje wypad w góry. Przeskok między tymi stanami nie wydaje się płynny, jest raczej szybki i bezbolesny, nie niesie ze sobą głębszego rozwoju sytuacyjnego, nie rośnie w nim napięcie, bo i nie zdążyło ono wykiełkować. 
Daje do myślenia, że nie wyjaśniło się jeszcze, dlaczego Magnolia w ogóle zachorowała. Mogę się tego domyślać, po głowie chodzi mi depresja, lecz nie wyczytałam spomiędzy wierszy jej przyczyny i to mnie, powiem szczerze, trochę frustruje. Jeśli to nie depresja, to co? I dlaczego kobieta nie pójdzie do lekarza albo na samym początku, zanim Artur się nie zmęczył jej stanem, dlaczego on sam jej tego nie zaproponuje? Przydałby się chociaż jakiś drobny dialog świadczący o tym, że narrator nie od początku choroby Magnolii był taki obojętny. Że to wcale nie tak, że przez kilka tygodni kupował jej tabletki i elo, nieistotne, co tam ukochanej właściwie jest. To dziwi, szczególnie że początek tekstu oddawał mi bohatera w stu procentach zakochanego, troskliwego, ot, dobrego człowieka. A tutaj, w akapitach prawiących o nagłym pogorszeniu się stanu zdrowia Magnolii, kompletnie tego nie widać. Gdzieś to szybko się zgubiło.

Chciałabym także zrozumieć tę bohaterkę – jak się faktycznie czuje, co jej dolega, dlaczego cierpi prawdopodobnie na depresję, co złego stało się wcześniej w jej życiu – po to, by się w nią wczuć. Zapewne nie wiem tego wszystkiego, bo Artur sam nie jest tego świadomy, ale znów: nie widać, by próbował się czegoś dowiedzieć, nie widać jego starań. Szczególnie na samym początku wydawać by się mogło, że będzie bardziej zmartwiony. A może podświadomie wie – być może to jego wina, może zbytnio nalegał, by być z Magnolią, może jednak to z nim jest coś nie tak, a kobieta utknęła w związku, którego wcale aż tak nie chciała, zmęczyła się rutynowym życiem, niemniej nie chce się teraz do tego przyznać i stąd te chroniczne zmęczenie…? Może dowiem się, co jej dolega, nieco później – na przykład z sekcji zwłok, razem z bohaterem – ale jeśli robisz z tego tajemnicę, chciałabym dostać wskazówki, które zainteresowałyby mnie na tyle, bym mogła próbować wyczytać z nich rozwiązanie. Tymczasem wiem tyle, że kobieta dużo śpi, jest zmęczona, dość osowiała i łyka kupę tabletek na nie wiadomo właściwie co. Na ból głowy? Migreny też chodzą w parze z depresją. To dlatego Artur i rodzice Magnolii aż tak się nie przejmują? Chcą wierzyć, że dziewczyna pójdzie na spacer i jej przejdzie…? 
Tak czy inaczej, na ten czas kobieta jest dla mnie strasznie zagadkową postacią i to w połączeniu z nagle dziwną oschłością Artura też sprawia, że tak nie do końca przejmują mnie jej stany – jest dla mnie obecnie zlepkiem kilku miłych wspomnień i garścią tabletek, ale obecnie za mało mi scenek rodzajowych z jej obecnego (na linii fabularnej) życia, bym potrafiła się nią przejmować. Martwić tym, że jej się pogarsza, czy cieszyć z lepszych momentów. Patrzę na nią tylko przez pryzmat bohatera, który uczestniczy w jej życiu (czując się w nim zagubiony, przez co też niewiele konkretów jest w mi w stanie przekazać), a więc praktycznie jej nie poznaję, nie mam szansy więc czegoś więcej w jej kierunku poczuć. 
Zapewne powinnam obecne problemy, które mam z tekstem, zrzucić na karb limitu znaków, ale pisałaś, że ten wynosi stron dziesięć, natomiast nadesłany plik liczył dziewięć. Masz więc jeszcze trochę miejsca, by choć odrobinę mocniej wprowadzić mnie w chorobę i poruszyć moje emocje, wzbudzić wspomniane już napięcie. Pamiętaj jednak, że możesz to zrobić – ale nie musisz. To tylko luźna sugestia.
W pewnym momencie posługujesz się kliszą: Kilka tygodni później i… już. Przez ten brak przeżyć wewnętrznych Artura i potraktowanie kwestii tabletek po macoszemu (a potem przez brak emocji i głębszych przemyśleń związanych z zaskakującą poprawą stanu zdrowia Magnolii) opowiadanie zaczyna przypominać streszczenie. Może jednak spróbuj wpleść tam choć parę zdań o tym, jak bohater zapatrywał się na ten nagły wyjazd, czy chociażby zdziwił go stan ukochanej – ucieszył go, a może samoczynna poprawa zdrowia bez konsultacji lekarskich jeszcze bardziej go zaniepokoiła… To by pozwoliło mi znów się z nim utożsamić, mogłabym dzielić z nim swoje zaskoczenie takim obrotem spraw oraz poznać jego szczere zmartwienia. W jakiś sposób Artur stałby się odbiciem moich przemyśleń i trosk. 
To szczególnie ważne w tak krótkich miniaturach obyczajowo-dramatycznych, gdzie narrację prowadzi się bohaterem, któremu odbiorca docelowo powinien współczuć. Jak nie będzie współczuł, to będzie albo obojętny, albo odczuwał zgoła inne emocje, takie jak zmęczenie, frustracja, znudzenie wywołane brakiem zrozumienia, a tych zapewne nie chcesz wywołać. Ja tego jeszcze nie odczuwam, ale balansujesz na granicy właśnie przez to, że zaczynasz się spieszyć i ograniczasz mi narratora. Ja wiem, że niedawno marudziłam, że zaczyna on wchodzić w monotonne tony o śmierci, ale wreszcie mamy bardziej żywy wątek – coś się w życiu jego i Magnolii niepokojącego dzieje, warto się temu przyjrzeć nieco bliżej niż dalej, za pomocą bezpiecznych ogólników. Teraz, gdy chciałabym (jakkolwiek źle to brzmi) podelektować się zaskakującymi obrotami spraw, czymś nowym – ty gnasz. Mam nadzieję, że nie spieszysz się do sceny samej śmierci, bo o niej i tak wiem, że nastąpi. Nie czekam na nią tak, jak na to wszystko, co do niej prowadzi.

O, dialog nad Morskim Okiem pozytywnie mnie zaskoczył. Magnolia wypowiedziała jedno zdanie, które sprawiło, że przez moment wydawało mi się, że już wiem, co się z bohaterką stanie, jak zginie – że depresja ją pokona, a wyjazd w góry jest tego motywem, perfidnym planem samobójczym. Ale nie. kobieta szczęśliwie wróciła do domu. Punkt dla ciebie.

Najpierw przyznajesz (i to świetnym cliffhangerem kończącym akapit), na jaką chorobę cierpiała Magnolia, a potem zdajesz relację o tym, że Artur jednak chciał swoją ukochaną wysłać do lekarza, ale ta nie miała zamiaru się tam udać. Tymczasem ja już wiem, że musiała się tam udać, skoro narrator wcześniej podał mi diagnozę. To trochę mylące. W takim razie czy nie lepiej byłoby nie zdradzać tej diagnozy już teraz, a dopiero we wspomnieniu, kiedy bohater sam się o niej dowiaduje?

Od chwili, gdy u Magnolii i Artura wszystko było bardzo dobrze, aż do momentu jej śmierci w łazience minęła plus/minus jedna strona tekstu. To jednak trochę mało, by przedstawić przekonująco rozwój tak trudnej choroby i pokazać jej wpływ na życie bohaterów. Chyba że… zdanie o znalezionej w łazience, bezwładnie leżącej kobiety wcale nie odnosiło się do jej śmierci? Może lekarze zdążyli i to wtedy zabrali ją do szpitala, wtedy też postawili jej diagnozę?
Edit: o, no właśnie, łazienka. Przez cały akapit sądziłam, że Artur znalazł Magnolię martwą. Byłam o tym wręcz święcie przekonana aż do ostatniego zdania tego dość obszernego akapitu; zdania, w którym ratownik pytał bohatera, czy ten nie uda się z nim. To mylące, bo czy oznacza, że bohaterkę zabrano z mieszkania jednak jeszcze żywą? Kolejne zdania nie podsuwają mi odpowiedzi – mężczyzna topi smutki i nie chce wrócić do pracy, ale byłoby to prawdopodobne zarówno z powodu śmierci ukochanej, jak i jej wizyty w szpitalu. Dopiero telefon od Róży podsuwa mi kolejną wskazówkę, że Magnolia może faktycznie jeszcze żyje. Z drugiej strony trafić tam mogli też wspomniani w rozmowie rodzice, od których mężczyzna nie odbierał telefonów…
Poza tym niedaleko pada dość sugestywne zdanie o świcie, który nigdy już miał nie nastać – to też daje mi do zrozumienia, że kobieta nie żyje; dalej Artur nazywa swój stan dnem. I znów: na początku zapewniał mnie o miłości, teraz nie widać jej świadectwa, więc tym łatwiej mi wyciągnąć wniosek, że Magnolia umarła już w łazience. Inaczej podejrzewam, że bohater nieco bardziej interesowałby się potencjalnie żyjącą ukochaną, na przykład odwiedził ją w szpitalu.

Na tym etapie oceny możesz zauważyć, że czytając i komentując twój tekst na bieżąco, wyciągam pochopne wnioski – pisałam ci, że dziwi mnie, że nikt nie wiedział, co Magnolii jest, bo ta nie chciała udać się do lekarza. Ale kolejne akapity wspomnień już temu zaprzeczają; podobno zdarzył się incydent, że bohaterka, gdy żyła, jednak trafiła do szpitala, gdzie jej choroba została zdiagnozowana. Czy ściśle wiąże się to ze sceną w łazience? Nie ukrywam, że zaczynam się gubić i nie potrafię sobie wyobrazić spójnej linii fabularnej, akcja zaczyna wydawać mi się trochę chaotyczna. Skoro już wcześniej wspomniałaś chorobę (zdanie-cliffhanger), od tamtego momentu właściwie mogłabyś prowadzić tę kartkę z pamiętnika chronologicznie, pozwalając mi obserwować jej postęp, towarzysząc Arturowi i Magnolii, tymczasem mam jakieś dziwne wrażenie, że tak się nie dzieje. Jakby kolejne akapity zaskakują mnie wnioskami, sprawiając, że poprzednie okazują się niejasne. Teraz na przykład wróciłam się do sceny w łazience i przeczytałam ją jeszcze raz, by ponownie poszukać przesłanek o tym, że kobieta była tam po prostu nieprzytomna, i to właśnie jest to wydarzenie, po którym wylądowała w szpitalu, a potem ją zdiagnozowano. Jeśli ta teza jest prawdziwa, myślę, że pomogłyby tutaj jakieś przemycone pod postacią przeżyć wewnętrznych przesłanki o tym, że Magnolia żyje, na przykład słabo oddycha, że Artur wykonuje telefony po pomoc i czeka na nią wcale nie na darmo.

Dziwnie urywasz też akapit o koszmarze – trochę jakbyś nie miała pomysłu, jak wrócić do czasu teraźniejszego, do tu i teraz na cmentarzu, ale mimo wszystko poczuła, że wreszcie, choć na chwilę, wypadałoby wrócić.

Ale nie była już tą samą Magnolią. Na jej twarzy zamiast rumieńców wykwitały tylko szarobure sińce (...) – już na początku wzmianki o chorobie, gdy podejrzewałam depresję, pisałaś, że koobieta stała się blada niczym duch, wręcz przezroczysta. Zdanie to padło z kilka stron temu, lecz Artur przybiera ton, jakby jeszcze niedawno widział ją rumianą. Czy więc to oznacza, że akcja ze szpitalem miała miejsce przed wyjazdem w góry…?
Generalnie zaczynam przyłapywać się na tym, że sens opowiadania staje się dla mnie mglisty. Niedopowiedzenia są w cenie, ale gdy jest ich za dużo – zaczynają nawet nie męczyć, co wprowadzać niepotrzebny chaos. Zanim dotrę do momentu, w którym wątek się jednoznacznie rozjaśni, zdążę sobie w głowie sama wytworzyć stos podejrzeń, bardziej lub mniej prawdopodobnych. To sprawdza się w kryminałach czy powieściach wielowątkowych, lecz w miniaturze (która ma zaledwie kilka stron na to, by poruszyć moje emocje, pozwolić mi zrozumieć postaci, by się wczuć w ich tragedię i poświęcić się temu wątkowi na poziomie uczuciowym) mija się to z celem. Zamiast skupiać się na chłonięciu dramatycznych przeżyć, skupiam się na samodzielnym układaniu wydarzeń na linii fabularnej i naprostowywaniu zbyt szybko wyciągniętych wniosków. Nie jako oceniająca, ale jako potencjalny czytelnik już zdążyłam się cofnąć zarówno do sceny w łazience, jak i do wspomnienia sprzed wyjazdu w góry, by upewnić się, że czy wtedy Magnolia już znała diagnozę, czy też nie. Upewniam się więc o rzeczach, które czytałam ze dwie strony temu, by powiązać je z wnioskami, które wyciągam teraz. To po prostu nie powinno tak działać.

Układała włosy, nie przejmując się, że każdego dnia gubi ich nową garść. – Wspominałaś, że bohaterka nie podjęła się leczenia. Efekt w postaci wypadania włosów wynikałby wprawdzie z zaburzeń w gospodarce elektrolitowej, bohaterce mogłoby brakować też witamin. Niemniej włosy wypadające garściami w przypadku zmian nowotworowych to wynik wdrożonej chemioterapii. Magnolia mogłaby gubić włosy, zrezygnowawszy z chemii, ale nie aż tak intensywnie.

Podoba mi się opis atmosferycznych wspomnień sypialnianych. Jest wyważony, w dobrym smaku, nęcący i jednocześnie dużo w nim czułości. Za to we wspomnieniu z kolacji walentynkowej poprzedzonej obrazową sceną przed lustrem albo w scenie z autobusu tworzysz atmosferę tej ludzkiej codzienności – gorzkiej, a jednocześnie oddającej osobę chorą, która chce żyć, nie ma zamiaru się poddać. Dopiero w tych fragmentach Magnolia staje się dla mnie bohaterką z krwi i kości – to zaskakujące, że bardziej ludzką i żywą, rozumianą, prawdziwą, niż we wspomnieniach sprzed jej choroby czy jej samego początku. To znak, że twoje postaci rozwijają się w czasie trwania fabuły. Brawo.

Wracając jednak do kwestii włosów Magnolii, pamiętasz moją uwagę o tym, jak to zniesmaczyła mnie wzmianka, że Artur chciał być obgryzionym paznokciem jeszcze obcej sobie kobiety? Tutaj w podobny sposób nawiązał do ściętych włosów, ale – no właśnie – już ukochanej. I dlatego w tym momencie już nie zwraca to uwagi w ten dziwny sposób, nie wydaje się nie na miejscu – głównie dlatego, że bohaterowie są parą, łączy ich silna więź.

Gdy Artur wspominał chwile, kiedy to Magnolia dopiero co zaczynała źle się czuć, oraz te późniejsze, kiedy przebywała w szpitalu, a on sam zdawał się nie angażować, odpuszczać, jakby już była martwa (w niektórych akapitów nie odnajdywałam dowodów na to, by się o nią szczególnie troszczył czy ją odwiedzał), zaczęłam nawet sądzić, że być może był tak zmęczony i przerażony, że nie mógł się z nią widywać, poświęcać się więcej, ergo: cierpieć przy niej. Ale gdy bohaterka wraca ze szpitala, protagonista jednak bywa dla niej troskliwy, trwa przy niej; piszesz, że:
Wolno spojrzała na mnie, uśmiechnęła się, a w geście tym widziałem tyle cierpienia, że miałem ochotę podejść do niej, oprzeć się o ramię i rozpłakać jak małe dziecko. – Przy czym podchodzenie i opieranie o ramię to już wyraz pewnej troski, bycia razem, oznaka bliskości. Tym bardziej dziwi mnie, że teraz, w chwili krytycznej, Artur pozwolił sobie na to, był w stanie w ogóle spędzać z Magnolią czas i w jakiś sposób się angażować, a kiedy nie był pewien jej choroby lub ta się dopiero rozwijała – wycofał się. Czy nie powinno być odwrotnie? Być może w twoim wyobrażeniu wcale tak nie było, ale tak właśnie to odbieram przez to, że dość szybko i ogólnikowo przemknęłaś przez akapity początku choroby i łykania tabletek oraz przez te dotyczące wyjazdu w góry czy niejasnej sytuacji w łazience i wylądowania na kilka tygodni w szpitalu.

Wspomnienie drugiego zbliżenia bardzo emocjonujące; imponuje mi, że nie bałaś się podjąć tego wątku, jest przecież tak ważny. Dzięki dialogowi ukazałaś perspektywę nie tylko Artura – jego realny lęk, zwątpienie, zrezygnowanie – ale i Magnolię, ponownie, jej desperacką chęć życia, pragnienie normalności. Naprawdę dobrze to rozpisałaś, z ogromną dojrzałością, lecz bez przesadnego pietyzmu i podniosłości, z drugiej strony, zbędnej wulgarności – oba elementy niewątpliwie zepsułyby cały symbolizm tak ważnej sceny. Cieszę się, że się jej podjęłaś i mam nadzieję, że jury również to doceni.

Nawet dzisiaj, siedząc na tej obdrapanej ławce zastanawiam się, czy moja miłość do Magnolii była w tamtym okresie wciąż żywa. Bez względu na przyczynę, dbałem o nią i pielęgnowałem, nie przestając wierzyć, iż w końcu uśmiechnie się do nas szczęście. – Czy to się trochę nie wyklucza? Artur przyznaje, że wątpił, czy jego miłość była żywa, gdy towarzyszył jej w ostatnich chwilach, a zdanie dalej przyznaje, że dbał o nią, wierząc, że wszystko będzie dobrze. Chyba że to znów jakieś niedopowiedzenie i wspomniana troska na linii czasu miała miejsce znacznie wcześniej, a niekoniecznie w czasie ostatniego zbliżenia… I tu ponownie mam problem, bo Artur czasami o Magnolię dbał (przyrządzał jej kolację, dzwonił po pomoc, towarzyszył jej w wycieczkach, troszczył się, by się nie przemęczała czy pilnował nawet takich drobnostek jak ta, by miała zapiętą kurtkę lub zajęła miejsce siedzące w autobusie), a czasami nie (generalnie przez kilka tygodni nie odwiedzał jej w szpitalu, na początku jakoś nie zależało mu, by poszła do lekarza, przed wyjazdem w góry jakoś nie bardzo wspominał swoje zaangażowanie, ograniczał się do kupowania tabletek). Tak że teraz nie dziw mi się, że trochę mu wierzę, a trochę nie.
Edit: Wiem, że miałam oszczędnie cytować, ale na dalszym etapie, w tekście, pojawia się jedno zdanie, które sprawia, że przestaję mieć wątpliwości co do szczerości Artura i prawie zapominam, że podejrzewałam go o brak starań:

Pocałowała mnie tak delikatnie, jak jeszcze nigdy wcześniej. A ja zdławiłem w sobie gulę, przez którą miałem wrażenie, że zaraz się uduszę. Magnolia dotykała mnie, głaskała, błagała, bym na nią spojrzał, a ja zamiast tego schowałem twarz w jej ramionach i trzęsąc się cały tuliłem to chore ciało, chcąc przejąć na siebie część bólu i odciążyć je.

(Niemniej to nie znaczy, że odwołuję, iż dodanie trochę więcej o tym pobudek gdzieś przy początkowych wspomnieniach choroby byłoby dobrym rozwiązaniem…)

Ten fragment powinien trafić do punktu o poprawności, jednak chciałabym, by inni też mogli się z nim zapoznać:

Dziś wiem, że zabiłaś się z własnej, w pełni świadomej woli, a ja ci w tym pomogłem. (…) Gdybym pojawił się na Twoim pogrzebie, jestem pewien – nie zapanowałbym nad sobą. – Niekonsekwentnie trzymasz się formy grzecznościowej przy zwrotach bezpośrednich Artura do Magnolii (poza dialogami). Szczerze zastanawiam się nad nimi; rozumiem, dlaczego pojawiają się w tak szczególnym tekście – w końcu to tak zwana kartka z pamiętnika. Na moje – przez wzgląd na gatunek i ładunek emocjonalny – możesz więc w takich sytuacjach pozostawić wszystkie wielkie litery (formę stosując też tam, gdzie jej brakuje; użyj szukajki, wpisując kolejno: ci/two/tob).
Edit: Nieco dalej, po wzmiance pogrzebu Artur wykrzykuje w myślach, że ma do Magnolii żal, że jej nienawidzi. Rozumiem go i nie dziwię się, że tam tych wielkich liter zabrakło. W ogóle uważam, że świetnym zabiegiem artystycznym jest w zdaniach nacechowanych pozytywnie postawić na wielkie litery świadczące o szacunku, a w tych negatywnie – pozostawić małe. Mogłoby się zdarzyć, że miniatura zostanie wydana w jakiejś antologii i przyjrzałby się jej redaktor; ten, na pierwszy rzut oka nie dostrzegając zabiegu, mógłby zwrócić uwagę na niekonsekwencję. Pamiętaj, że w takim wypadku kluczowa jest obrona swoich zamierzeń, ot, opisanie celu zabiegu. Wtedy też redaktor powinien uszanować twój pomysł, bo przecież byłyby obarczony sensem fabularnym.

No dobra, zdanie, w którym na końcu pojawia się informacja o tym, że Arturowi towarzyszył katar i zatkany nos, brzmi trochę jak wyjęte z reklamy Otrivinu czy innego Xylogelu. Przyznam szczerze, że dość mnie rozbawiło, ale nie jestem pewna, czy właśnie tak miało być. Trochę jednak niestosownie się czuję, parskając.
Niemniej to nie tak, że pomysł z przeziębieniem sam w sobie jest zły. Myślę tylko, czy nie lepiej byłoby go wprowadzić frazą nieobciążoną skojarzeniem ze wspomnianą reklamą. Bo muszę przyznać, że dość cenne są czytelnicze wnioski: choć niby to Artur opiekował się umierającą Magnolią – wcześniej dbał, by się nie przeziębiła, a pod koniec nie opuszczał jej na krok – w rzeczywistości teraz, bez niej, sam takiej opieki potrzebuje i nie potrafi sobie pomóc. Także: przeziębienie i katar – jak najbardziej, ale niekoniecznie ubierając to w tak schematyczne sformułowanie.

Urocza, ckliwa puenta – ta o zdrowym drzewku. Jednak w momencie, gdy Artur zwraca się do ukochanej i pyta, czy wie, o jakie drzewko chodzi, czytelnik – jako że czyta tekst – i tak ma wrażenie, że zwrot kierowany jest do niego. A przecież drzewko narrator wspominał już na początku opowiadania, więc teraz to żadna tajemnica ani niespodzianka. Mogłabym ją tak odebrać, ale jest na to za późno. Zdecydowanie warto pozbyć się pierwszej wzmianki o tym, że Artur zasadził je w domu rodzinnym, pod białym płotem. Bardziej skupiłabym się na tym, że Magnolia miała takie plany – gdy bohater na końcu przyzna się do ich realizacji, odbiorca może docenić, że wszystko się tak spójnie i ciepło domyka.
O, no właśnie! 
Prawie bym zapomniała napisać o tym fragmencie, który najmocniej na mnie zadziałał i który chciałam wyróżnić już wcześniej, jednak od tamtego akapitu tekst kompletnie mnie pochłonął i do końca praktycznie się od niego nie oderwałam (no dobra, może raz – wtedy, przy katarze…). Mianowicie w jakiś drobny i niespodziewany dla mnie sposób wzruszyłam się wtedy, gdy Artur zapytał Magnolię o jej marzenia, a potem szybko się zreflektował i zmieszał. Nie przyznałam mu racji, bo nie odczułam, że w tym zaskakującym pytaniu odnoszącym się do kobiety umierającej jest coś złego. Raczej to wtedy zdałam sobie sprawę, że mężczyzna, choć bał się przeszywającego uczucia normalności, i tak na moment się w nim zatracił; ucieszyło mnie to. Dało jakiś złudny spokój (choć podejrzewałam, że szybko odbije się czkawką…), no i wierzyłam, że Magnolii to nie urazi, a wręcz przeciwnie, może sprawi, że i ona poczuje się spokojniej, poczuje, że Artur stara się przy niej i dla niej utrzymuje tę namiastkę normalności. Nawet jeśli to pozory – wierzyłam, że były dla niej cenne.
Dlatego też w jakiś sposób ta lektura jest tak poruszająca. Nie tylko z powodu ogólnie trudnej tematyki o ogromnym ładunku emocjonalnym; na pewno istnieją miniatury poruszające podobną problematykę, ale mniej oddziałujące na czytelnika właśnie ze względu na chociażby nie do końca przekonująco poprowadzoną narrację pierwszoosobową, przesadzenie z melodramatyzmem czy – w drugą stronę – bezpiecznym dystansem, beznamiętnością.
Zaskakujące, jak lekko i płynnie udało ci się przejść przez ten tekst (choć czasami chaotycznie, o czym też wspominałam) i bardzo, ale to bardzo dojrzale, lecz nie aż tak ostrożnie, by unikać głębokości tego tematu. Nie bałaś się stworzyć miniatury, gdzie chora i zapewne niezbyt atrakcyjna fizycznie kobieta, którą jej ukochany z przerażeniem w swoich myślach określa już praktycznie martwą, pragnie bliskości i ją otrzymuje. Dzięki temu pozwoliłaś mi na moment zatrzymać się, pogrążyć w refleksji nad potrzebami czy po prostu nad życiem osób świadomych tego, jak mało im czasu zostało, a które przecież chcą jeszcze wziąć kilka wdechów, mieć kilka normalnych chwil na wyłączność, chcą nie tylko okazywać swoją siłę (scena w autobusie; chęć ustąpienia miejsca starszej pani), ale i tak zwyczajnie nadal być częścią społeczeństwa. I choć nie znam żadnej osoby znajudjącej się w tak tragicznej sytuacji jak Magnolia czy Artur, i jakimś piekielnym szczęściem omijały mnie te czy podobne dramaty, to jednak podświadomie czuję, że bardzo realistycznie oddałaś zachowanie zarówno chorej, jak i jej ukochanego – w rzeczywistości najbliżej osoby, na którą obecnie bohaterka była zdana. Jego wątpliwości i zmagania są ludzkie, tak jak i ludzkie są takie niuanse – jak właśnie to wzruszające pytanie o marzenia. „Magnolia” poniekąd otworzyła mnie na myśli co byłoby gdyby… i przez to nawet w wyjątkowo krótkiej formie nie da o sobie tak szybko i łatwo zapomnieć.
Myślę, że nigdy tak do końca nie da.
I chociaż nie wystawię ci dziś noty końcowej – jako że to miniatura, a te staramy się wystawiać pracom wielorozdziałowym bądź zbiorom one-shotów – gdybym to zrobiła, nie zawahałbym się przed nazwaniem twojej pracy dobrą (z wielkim plusem!), zasługującą na to, by trafić do druku. Liczę, że tak też odbierze je jury konkursowe. 
Aby bardziej wyjść im naprzeciw, możesz jeszcze spróbować nieco dopracować wspomniane w ocenie kłopotliwe fragmenty, niemniej teraz, gdy skończyłam, myślę, że one nie są złe – tak czy owak wszystko wykrystalizowało się w swoim czasie. Jednak z doświadczenia wiem, że mało kto czyta tekst do końca bez przemyśleń, a dopiero potem go ocenia i analizuje; raczej, chcąc nie chcąc, wnioski wysuwa się już w trakcie lektury, później się je ewentualnie poprawia, dostosowuje do nowych danych. I o ile faktycznie w kryminałach odkrywanie tajemnic w jakiś sposób by działało, tak tutaj moim zdaniem trochę przeszkadza, bo jednak czytelnik może odczuwać znacznie większą potrzebę związaną z pełnym zrozumieniem postaci, by się w nie wczuć. Ja w Artura wczuwałam się na początku, potem przy pierwszych wzmiankach o chorobie – takich bardziej streszczonych – już znacznie mniej, tam z tymi fragmentami bym popracowała; dopiero gdzieś po powrocie ze szpitala, gdy zaczęłaś rozpisywać więcej scenek rodzajowych z życia chorej Magnolii, miałam szansę wreszcie poznać lepiej i ją, i do końca już było wręcz znakomicie. Nie da się ukryć, że wyszły ci mocno ujmujące swoim porażającym prawdopodobieństwem okruchy życia i tego już teraz ci równie mocno gratuluję.


A za ekspresową betę dziękuję Fenoloftaleinie i LegasowK. Dziewczyny, jesteście niezawodne! 

10 komentarzy:

  1. W końcu znalazłam dłuższą chwilę na komentarz!
    Już na wstępie: jeszcze raz bardzo dziękuję, że przyjęłaś "Magnolię" pod swoje skrzydła. Bałam się, że ruszenie tekstu nie dość, że krótkiego, to jeszcze obwarowanego "zasadami" (jak choćby minimum cytowania) może Cię zniechęcić. Cieszę się, że nie miałam racji.
    Zanim skomentuję samą ocenę, muszę jeszcze zwrócić uwagę na użyty w nagłówku obrazek - jest prześliczny, idealnie pasuje do klimatu opowiadania!
    "Podoba mi się twoja narracja – rzadko zdarza mi się czytać tak dobre pierwszoosbówki. Naturalne, mówiące wprost, pochodzące prosto z serca postaci." - dziękuję! Powiem Ci, że jest to chyba moja druga pierwszoosobówka, jaką napisałam w życiu. Zawsze bardziej szłam w stronę wszechwiedzącego trzecioosobowego narratora, ale tak jakoś mnie podkusiło, żeby spróbować jeszcze raz i wyjść nieco ze strefy komfortu. Momentami miałam wrażenie, że nieco upatetyczniłam, za bardzo weszłam w te "poetyckie" rejony i błądzę, ale koniec końców chyba jednak poszło mi to całkiem zgrabnie.
    "ołączenie dosłownego wychodzenia czy stawania z ostatnim elementem, już metaforycznym, świadczy o tym, że nie klepałaś tych akapitów bezmyślnie[...]To poniekąd wyższa szkoła jazdy, której nie powstydziliby się autorzy regularnie wydawani, o sporym doświadczeniu." Powiem Ci szczerze, że nie myślałam o tym w trakcie pisania, szłam raczej "na czuja". No i znowu - wtrąciła się tu po prostu moja poetycka strona, która lubi mieszać dosłowne z niedosłownym, chyba jakieś zboczenie pisarskie. Cóż, ważne że działa! :D
    O, właśnie: jeśli chodzi o błędy, technikalia i porównania, to ze wszystkim się zgadzam i poprawię je (mam nadzieję, że jeszcze dzisiaj), toteż nie będę się do nich odnosiła, ale wiedz, że naprawdę je sobie przyswoiłam.
    "Twój narrator nazywa wieczorową suknię suknią wieczorną." A to już mój błąd, całkiem niezamierzony, wynikający z prostej przyczyny: ja się nie znam na kieckach XD Naprawdę myślałam, że się mówi "wieczorna". Byłam tego do tego stopnia pewna, że nie widziałam sensu tego sprawdzać (właściwie to nawet do głowy mi to nie przyszło). Masz ci los, baba co się na ubraniach nie zna, skandal!
    "Okej, gdy Artur przyznaje, że przez chwilę chciałby być obgryzanym paznokciem Magnolii – kobiety we wspomnieniu nieznanej nawet z imienia – robi się trochę… creepy. " - chciałam stworzyć obraz mężczyzny, którego od początku pociągało w Magnolii wszystko, nawet jej niedoskonałości, i pisanie o paznokciach wydało mi się takim super pomysłem. Gdy tak nakreślasz perspektywę, rzeczywiście, wydawać się to może niepokojące. Nie, stop, chwila - to jest niepokojące. W porządku, przesadziłam :<
    " Niemniej słowo chwyt nie kojarzy się przyjaźnie czy romantycznie, a zawadiacko " - początkowo miałam w głowie raczej innego rodzaju skojarzenie, mianowicie "chwycić kogoś za serce" i brzmiało (czy też raczej: miało brzmieć) jak nagła, niespodziewana, gwałtowna reakcja Magnolii, jakby podjęta w ostatniej chwili, żeby jednak dać Arturowi szansę. Takie spontaniczne gesty raczej nie są delikatne, bardziej przypominają właśnie "chwyty" niż "dotyk". Ale być może źle myślałam, a może nie dopisałam do tego jakiejś ważnej, kluczowej sceny, budującej właśnie ten klimat wahania bohaterki? Najprawdopodobniej tak mogło być.
    "W akapicie o małym wiszącym pokoju, kwitnącym ogrodzie, zgliszczach i powykręcanych gałęziach trochę się gubię " - tak, chodziło mi o metaforyczną śmierć Magnolii, a sam ogród miał bezpośrednie połączenie z dialogiem, który odbył Artur z jej matką jakieś parę linijek wcześniej. Matka Magnolii mówi o tym, że założyła z mężem własny ogród w bloku (są nim córki: Róża i Magnolia), a Artur, odwołując się do jej słów, pomyślał sobie, że ten ogród wtedy jeszcze kwitł, bo Róża i Magnolia żyły sobie spokojnie w pokoju obok, ale teraz obumarł, skoro Magnolia umarła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, miałam odpisać po weekendzie, a właśnie zbliża sie kolejny. Niestety mam teraz wysokie natężenie pracy i ciężko mi było wysupłać dłuższy moment, by przysiąść i odpisać coś więcej niż bardzo dziękuję za komentarz! <3

      Ale do rzeczy. :D
      Momentami miałam wrażenie, że nieco upatetyczniłam, za bardzo weszłam w te "poetyckie" rejony i błądzę, ale koniec końców chyba jednak poszło mi to całkiem zgrabnie. – Wyszło zgrabnie, i to jak! Tę poetyckość w większym stopniu na pewno usprawiedliwiał dramat narratora. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić inaczej poprowadzonej narracji tekstu poruszającego tak delikatny, bardzo trudny temat. W każdym innym gatunku można by uznać, że faktycznie tekst jest przepompowany, a co za tym idzie – męczący, tu jednak mam wrażenie, że po prostu się nie dało inaczej.

      Chciałam stworzyć obraz mężczyzny, którego od początku pociągało w Magnolii wszystko, nawet jej niedoskonałości, i pisanie o paznokciach wydało mi się takim super pomysłem. – Tutaj myślę, że wystarczyłoby pokazać nam Artura, który zwraca uwagę na niedoskonałości, które rzuciłyby się w oczy innym, niezainteresowanym Magnolią mężczyznom, i faktycznie uznane byłyby za wady bohaterki; samo w sobie to już w jakiś sposób wystarcza. Artur ma świadomość, że Magnolia obgryza paznokcie, ale nie przeszkadza mu to, może niekoniecznie od razu uznaje to za zaletę, ale przechodzi obok niej do porządku dziennego, uznaje ją za poniekąd składową Magnolii.
      Bardzo dobrze rozegrał podobny motyw Sapkowski w opowiadaniu „Ostatnie życzenie”, przez całą fabułę oddając Jennefer widzianą oczami Geralta:
      Czarodziejka oparła się plecami o drzwi jednego z niewielu jako tako umeblowanych pokoi, w którym umieszczono cierpiącego trubadura. Wiedźmin podszedł, przyglądając się w milczeniu. Widział jej lewe ramię, odrobinę wyższe od prawego; nos, odrobinę za długi, usta nieco zbyt wąskie; podbródek troszkę zbyt cofnięty, brwi – za mało regularne. Oczy... Widział zbyt wiele szczegółów. Zupełnie niepotrzebnie.
      (…) Stała nad nim w migotliwym blasku czarodziejskiej kuli, w poświacie magii, wśród rozbłysków więżących dżinna promieni, z rozwianymi włosami i oczami płonącymi fioletem, wyprostowana, smukła, czarna, straszna... I piękna. Czuł zapach bzu i agrestu.
      (…) A on nagle znał prawdę. Wiedział. Wiedział, kim byłą niegdyś. O czym pamiętała, o czym nie mogła zapomnieć, z czym żyła. Kim była naprawdę, zanim stała się czarodziejką. Bo patrzyły na niego zimne, przenikliwe, złe i mądre oczy garbuski.
      (…) Yennefer pocałowała go, a on zrozumiał, że nigdy już nie będzie pragnął innych ust niż te jej, mięciutkie i wilgotne, słodkie od pomadki. Wiedział nagle, że od tej chwili istnieć będzie tylko ona, jej szyja, ramiona i piersi wyzwolone spod czarnej sukni, jej delikatna, chłodna skóra, nieporównywalna z żadną, której dotykał. Patrzył z bliska w jej fiołkowe oczy, najpiękniejsze oczy całego świata, oczy, które, jak się obawiał, staną się dla niego... Wszystkim. Wiedział to.


      Ale być może źle myślałam, a może nie dopisałam do tego jakiejś ważnej, kluczowej sceny, budującej właśnie ten klimat wahania bohaterki? Najprawdopodobniej tak mogło być. – Ach, widzisz, to ja sobie wyobraziłam w takim razie bardziej subtelne pochwycenie. Jeśli miało być nagłe i niespodziewane, faktycznie dopisałabym przysłówek przed czasownikiem i zostawiła chwytanie. :D

      Usuń
  2. "Mimo wszystko dziwi mnie, że Artur tak lekko streszcza okres, w którym Magnolia się faszeruje. Jeśli to on dostarczał środków, nie powinien mieć do siebie jakiegoś, nie wiem, żalu? Pretensji? " - powiem Ci, że miałam wielki problem z tym, jak rozegrać ten początkowy etap, tj. to usilne niezwracanie uwagi Artura na problem z Magnolią. Wydaje mi się, że tak było po prostu łatwiej. Mieli poukładane życie, jakieś plany, i gdyby dopuścił do nich jakąś chorobę, zwyczajnie wszystko mogłoby legnąć w gruzach. Można chyba wysnuć hipotezę, że Artur jest nieco pedantyczny, paranoiczny? Anankastyczny? (tak, to ostatnie sobie wygooglowałam, nie jestem aż taka dobra). Przynajmniej taki miałam jego obraz podczas pisania. Skoro Magnolia twierdziła, że wszystko jest w porządku, zaraz przejdzie, to po co miał jej pomagać w podsycaniu wątpliwości i narażać się na "zmiany", skoro wszystko mogło iść dalej wyznaczonym przezeń torem? Chyba takiego go widziałam.
    "Może jednak spróbuj wpleść tam choć parę zdań o tym, jak bohater zapatrywał się na ten nagły wyjazd, czy chociażby zdziwił go stan ukochanej – ucieszył go, a może samoczynna poprawa zdrowia bez konsultacji lekarskich jeszcze bardziej go zaniepokoiła…" - zgadzam się, mogłam nieco bardziej się rozwinąć, najpewniej dopiszę coś po drodze.
    "ajpierw przyznajesz (i to świetnym cliffhangerem kończącym akapit), na jaką chorobę cierpiała Magnolia, a potem zdajesz relację o tym, że Artur jednak chciał swoją ukochaną wysłać do lekarza, ale ta nie miała zamiaru się tam udać. Tymczasem ja już wiem, że musiała się tam udać, skoro narrator wcześniej podał mi diagnozę. To trochę mylące. W takim razie czy nie lepiej byłoby nie zdradzać tej diagnozy już teraz, a dopiero we wspomnieniu, kiedy bohater sam się o niej dowiaduje?" - generalnie plan był taki, że Artur ma opowiadać całą historię z perspektywy osoby, która już wie o tym, co się działo, a następnie opisać całe tło wydarzeń, jak do wyglądało, jak do tego doszło. Coś na zasadzie "Popatrzcie, tu siedzi okrutny smok. A teraz opowiem wam, jak się tu dostał", tak samo Artur wprost informuje "Popatrzcie, ona miała raka. A zaraz wam opowiem, jak się o tym dowiedział i co się po drodze wydarzyło". Nie mam pojęcia, czy mój tok myślenia był słuszny (najwidoczniej nie, skoro gdzieś tam zagubił się odpowiedni kod relacyjny z tekstem), ale generalnie taki miałam zamysł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anankastyczny? (tak, to ostatnie sobie wygooglowałam, nie jestem aż taka dobra). – Ja też nie, więc wyguglałam po tobie. xD
      Skoro Magnolia twierdziła, że wszystko jest w porządku, zaraz przejdzie, to po co miał jej pomagać w podsycaniu wątpliwości i narażać się na "zmiany", skoro wszystko mogło iść dalej wyznaczonym przezeń torem? Chyba takiego go widziałam. – To jest dobry motyw na sam początek tego stanu chorobowego, ale miałam wrażenie, że ta bańka trochę się ciągnęła i właśnie ta odrobina przesady w pewnym momencie sprawiła, że realnie zaczęłam się zastanawiać, czy Artur w ogóle się Magnolią martwił. Pomiędzy tym początkiem a zdradzoną diagnozą, mdleniem w łazience i wizytą w szpitalu nadal brakowało jakiegoś etapu przejściowego, w którym do bohatera dociera, że nie, jednak nic nie jest w porządku.

      Artur wprost informuje "Popatrzcie, ona miała raka. A zaraz wam opowiem, jak się o tym dowiedział i co się po drodze wydarzyło". Nie mam pojęcia, czy mój tok myślenia był słuszny (najwidoczniej nie, skoro gdzieś tam zagubił się odpowiedni kod relacyjny z tekstem), ale generalnie taki miałam zamysł. – Tak, na końcu już się tego domyśliłam i było to dla mnie jasne, jednak mam wrażenie, że zdradzenie informacji o diagnozie właśnie pomiędzy początkiem choroby (który w pierwszej chwili trochę wyglądał, jakby Artura ona nie obeszła) a szpitalem i potem szybkim rozwojem sytuacji trochę tu miesza. Tę tajemnicę zdradzasz wprost w połowie, a nie na początku. Gdyby Artur powiedział o raku trochę wcześniej, mam wrażenie, że nie zastanawiałabym się, dlaczego np. Magnolia ma pewnie depresję i czy przypadkiem nie przez niego, a Artur tego nawet nie widzi i pewnie nie podejrzewałabym go o te wszystkie negatywne cechy (czego notabene teraz się trochę wstydzę...).

      Usuń
  3. "Chyba że… zdanie o znalezionej w łazience, bezwładnie leżącej kobiety wcale nie odnosiło się do jej śmierci? " - to było jedynie omdlenie, jak już się później dowiedzieliśmy, ale rzeczywiście, powinnam zaznaczyć, że jej "pierś unosiła się lekko" czy cokolwiek w ten deseń. Czasami zapominam, że czytelnik nie może mi wejść do głowy i nie widzi tego wszystkiego tak samo jak, przez co wymykają mi się takie szczegóły. Również to dopiszę.
    "Czy więc to oznacza, że akcja ze szpitalem miała miejsce przed wyjazdem w góry…?" - hm, raczej chodziło mi o porównanie całkiem zdrowej Magnolii i tej chorej, ale rzeczywiście, mogłam to zrobić w nieodpowiednim czasie, za późno. To się wyklepie.
    "Efekt w postaci wypadania włosów wynikałby wprawdzie z zaburzeń w gospodarce elektrolitowej, bohaterce mogłoby brakować też witamin. Niemniej włosy wypadające garściami w przypadku zmian nowotworowych to wynik wdrożonej chemioterapii." - właśnie zasięgnęłam małego researchu (takiego minutowego, googlowego) i tam pisało, że wypadanie włosów jest wynikiem choroby. Uznałam, że to mi wystarczy, nie zagłębiałam się jakoś specjalnie (generalnie starałam się unikać tych wszystkich medycznych terminów, bo ja mam czasami nawet problem z określeniem lekarza, do którego idę, a co dopiero do nazywania chorób czy stanów). Skoryguję to.
    "Tym bardziej dziwi mnie, że teraz, w chwili krytycznej, Artur pozwolił sobie na to, był w stanie w ogóle spędzać z Magnolią czas i w jakiś sposób się angażować, a kiedy nie był pewien jej choroby lub ta się dopiero rozwijała – wycofał się. " - to wyjaśniłam w, bodajże, drugim komentarzu. Gdy choroba była na wczesnym etapie, zwyczajnie nie na rękę było mu bawienie się w lekarzy i szpitale, bo "a nuż samo przejdzie", także nie przejmował się tym zbytnio - byleby wszystko szło zgodnie z planem. Ale widząc, że jest coraz gorzej, dotarło do niego, że plany mogą się walić na łeb na szyję - on chce tylko Magnolii.
    "Podoba mi się opis atmosferycznych wspomnień sypialnianych." oraz "Wspomnienie drugiego zbliżenia bardzo emocjonujące; imponuje mi, że nie bałaś się podjąć tego wątku, jest przecież tak ważny. Dzięki dialogowi ukazałaś perspektywę nie tylko Artura – jego realny lęk, zwątpienie, zrezygnowanie – ale i Magnolię, ponownie, jej desperacką chęć życia, pragnienie normalności. Naprawdę dobrze to rozpisałaś, z ogromną dojrzałością, lecz bez przesadnego pietyzmu i podniosłości, z drugiej strony, zbędnej wulgarności – oba elementy niewątpliwie zepsułyby cały symbolizm tak ważnej sceny." - To był moment, w którym szczerze myślałam, że nie podołam. Pierwszy raz przyszło mi mierzyć się z czymś tak delikatnym, bardziej duchowym niż rzeczywistym, a jednak cielesnym i ludzkim. Okropnie bałam się tego ruszyć, podchodziłam do tego niepewnie, nawet kilka razy myślałam, czy by się nie wycofać i spróbować inaczej, naokoło. Cieszę się, że jednak nie odpuściłam i ogromnie też cieszę się, że wyszło to dobrze, naturalnie, zgrabnie i bez przesady. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Efekt w postaci wypadania włosów wynikałby wprawdzie z zaburzeń w gospodarce elektrolitowej, bohaterce mogłoby brakować też witamin. Niemniej włosy wypadające garściami w przypadku zmian nowotworowych to wynik wdrożonej chemioterapii." - właśnie zasięgnęłam małego researchu (takiego minutowego, googlowego) i tam pisało, że wypadanie włosów jest wynikiem choroby. – Bo jest, ale w jej przebiegu włosy nie wypadają tak bardzo intensywnie, że aż garściami. To bardziej długotrwały proces, natomiast takie bardzo dotkliwe i postępujące wypadanie to wynik chemii. Oczywiście nie każdej, wszystko zależy od konkretnego leku, a i pewnie naszego organizmu, niemniej konsultowałam to z Ayą, a i jeszcze wyguglałam, że niektóe leki przeciwnowotworowe prowadzą do toksycznego uszkodzenia komórek mieszków włosowych. Stąd właśnie te garście włosów. Wyczytałam też, że w przypadku nowotworów (nieleczonych) wlosy traci się w efekcie tzw. łysienia bliznowaciejącego; przebieg choroby zazwyczaj jest powolny, lecz u pacjentów, u których zmiany pojawiły się na obszarach innych niż owłosiona skóra głowy, łysienie może postępować bardziej gwałtownie.

      To był moment, w którym szczerze myślałam, że nie podołam. Pierwszy raz przyszło mi mierzyć się z czymś tak delikatnym, bardziej duchowym niż rzeczywistym, a jednak cielesnym i ludzkim. Okropnie bałam się tego ruszyć, podchodziłam do tego niepewnie, nawet kilka razy myślałam, czy by się nie wycofać i spróbować inaczej, naokoło. Cieszę się, że jednak nie odpuściłam i ogromnie też cieszę się, że wyszło to dobrze, naturalnie, zgrabnie i bez przesady. Dziękuję! – Ależ nie ma za co. Też bardzo się cieszę, że się nie wycofałaś; nie wyobrażam sobie teraz tego opowiadania bez właśnie tej – tak bardzo kluczowej – sceny. O, zapomniałam napisać o jeszcze jednej zalecie tego tekstu, mianowicie wszystkie sceny, które stworzyłaś, są na swój sposób ważne. Nie marnujesz słów ani nie rzucasz ich na wiatr. Wszystko się zazębia i całość wygląda na bardzo przemyślaną, jest zbudowana, a nie tylko wymyślona w ogólnikach i jakoś tak napisana z weną, ale nic więcej. To musiało być trudne, ale dało świetne efekty. Artur jako narrator prowadzi mnie przez tę historię od punktu A do punktu Z i na końcu, nawet jeśli wcześniej miałam jakieś wątpliwości, one tak czy inaczej się rozwiały. Wiem, że znacznie łatwiej namnożyć niepotrzebnych scen o niczym (schodzenie na śniadanie, ktoś coś?) w długich, wielorozdziałowych projektach, za to w miniaturach częściej zdarza się tak, że czegoś brakuje (bo limit). U ciebie jednak, choć momentami wydawało mi się, że można by dodać nieco więcej scen rodzajowych, dialogów, tego życia codziennego przed chorobą i w jej trakcie (szczególnie na początku), z czasem mi to minęło. Dziś, po dłuższym czasie od oceny, nadal pamiętam Twój tekst, on nadal w jakiś sposób we mnie siedzi i nieszczególnie przypominam sobie jakieś słabsze momenty. I to jest znakomite.
      Inna sprawa, że jury konkursowe, mając do przeczytania XYZ pi razy drzwi opek, może nie mieć czasu przystanąć, przyswoić, przemyśleć. Ale w jakiś sposób chcę wierzyć, że z każdym, kto przeczyta Magnolię, miniatura ta zostanie na dłużej. W serduchu i w głowie.

      Usuń
  4. "Niekonsekwentnie trzymasz się formy grzecznościowej przy zwrotach bezpośrednich Artura do Magnolii (poza dialogami). + edit" - właśnie miałam taki zamysł - żeby w chwilach złości nie odnosić się do niej wielką literą, a we wspomnieniach pozostawić ją jednak z szacunkiem narratora. Problem w tym, że pomysł ten wpadł mi do głowy właśnie w momencie pisania monologu Artura i - jak widać - nie poprawiłam dokładnie pozostałego tekstu (leciałam raczej wybiórczo, co mi się nawinęło pod oko to zmieniłam, myślałam, że chyba jest dobrze, ale najwyraźniej parę mi umknęło).
    "No dobra, zdanie, w którym na końcu pojawia się informacja o tym, że Arturowi towarzyszył katar i zatkany nos, brzmi trochę jak wyjęte z reklamy" - właśnie mi też to tak zaczęło później brzmieć i zastanawiałam się, czy tak w rzeczywistości jest, czy przeczytałam tekst za wiele razy i nagle coś mi się mi nie pasuje. Najwyżej zrobię podmiankę na jakieś zgrabniejsze określenia.
    "Urocza, ckliwa puenta – ta o zdrowym drzewku. Jednak w momencie, gdy Artur zwraca się do ukochanej i pyta, czy wie, o jakie drzewko chodzi, czytelnik – jako że czyta tekst – i tak ma wrażenie, że zwrot kierowany jest do niego. A przecież drzewko narrator wspominał już na początku opowiadania, więc teraz to żadna tajemnica ani niespodzianka." Ahh, co za faux pas, ale generalnie na samym początku inaczej sobie wymyśliłam zakończenie, dopiero gdzieś w 2/3 pisania wpadłam na pomysł o zwróceniu się bezpośrednio do Magnolii i wspomnienie o drzewku, całkiem zapominając, że już o nim pisałam (dziwi mnie, ile rzeczy pominęłam przy kilkukrotnym czytaniu!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (dziwi mnie, ile rzeczy pominęłam przy kilkukrotnym czytaniu!) – Nie przejmuj się, żadne faux pas, co najwyżej drobne przeoczenie. Mnie nie dziwi, wręcz to zupełnie normalne, zdarza się często, bo, jak sama wspomniałaś, trudno jest wczuwać się w potencjalnego czytelnika i wychodzić ze swojej głowy, wchodzić do czyjejś innej, bardziej obiektywnej, emocjonalnie niezwiązanej z prezentowaną historią. I tak podejrzewałam, że zaraz mi napiszesz coś w stylu: oh noł, tam na początku wcale nie miało tego być! D: i na swój sposób czuję teraz gros satysfakcji, że to przeczułam. Też dzięki temu nadal jestem w stanie docenić ten zabieg. On wyszedł – bo przecież wycięcie wzmianki o pierwszym drzewku zapewne nie zajęło ci więcej niż kilka sekund i puetna już w naprawionej formie pójdzie dalej. Tak też poniekąd powinni działać redaktorzy. Okej, wskazujemy niedociągnięcia, ale staramy się dostrzegać zamysły i podpowiadać, jak może lepiej je uformować, by wybrzmiały. Jeśli jakiś redaktor tego nie robi, to jest noga – nie redaktor. :D

      (Albo ktoś zaproponował mu naprawdę niską stawkę...) xDD

      Usuń
  5. "Dlatego też w jakiś sposób ta lektura jest tak poruszająca. Nie tylko z powodu ogólnie trudnej tematyki o ogromnym ładunku emocjonalnym; na pewno istnieją miniatury poruszające podobną problematykę, ale mniej oddziałujące na czytelnika właśnie ze względu na chociażby nie do końca przekonująco poprowadzoną narrację pierwszoosobową, przesadzenie z melodramatyzmem czy – w drugą stronę – bezpiecznym dystansem, beznamiętnością.", "Zaskakujące, jak lekko i płynnie udało ci się przejść przez ten tekst[...]podświadomie czuję, że bardzo realistycznie oddałaś zachowanie zarówno chorej, jak i jej ukochanego – w rzeczywistości najbliżej osoby, na którą obecnie bohaterka była zdana. Jego wątpliwości i zmagania są ludzkie, tak jak i ludzkie są takie niuanse – jak właśnie to wzruszające pytanie o marzenia. „Magnolia” poniekąd otworzyła mnie na myśli co byłoby gdyby… i przez to nawet w wyjątkowo krótkiej formie nie da o sobie tak szybko i łatwo zapomnieć.
    Myślę, że nigdy tak do końca nie da." - bardzo dziękuję za takie piękne słowa. Nie spodziewałam się, że "Magnolia" zostanie tak doceniona i wywoła takie wrażenia, naprawdę. Dla mnie też jest ważnym tekstem, bo choć - podobnie jak Ty - nigdy nie musiałam mierzyć się z takim nieszczęściem jak moi bohaterowie, to jednak czułam, że ból który musi znieść taka para jest okrutnie bolesny, a to udawanie normalności (swoją drogą, ciekawe, czy można by mówić nawet o swego rodzaju mimesis - jako "grze w normalność"?) może spowodować tylko głębsze rany, bo zawsze gdzieś z tyłu będzie budziła się myśl: hej, pocałuj mnie, bo za chwilę może mnie tu nie być. Łapałam się na tym, że naprawdę współczułam moim bohaterom, i musiałam robić sobie krótkie przerwy od pisania, żeby wrócić i próbować dalej - tak jak próbował Artur. Chyba też nigdy nie czułam się tak związana z moich bohaterem jak z nim, wydaje mi się, że w połowie tekstu zwyczajnie zatarłam nieświadomie granicę między nas dwojgiem i nieco łatwiej było mi "wejść w jego buty".
    "I chociaż nie wystawię ci dziś noty końcowej – jako że to miniatura, a te staramy się wystawiać pracom wielorozdziałowym bądź zbiorom one-shotów – gdybym to zrobiła, nie zawahałbym się przed nazwaniem twojej pracy dobrą (z wielkim plusem!)" O, 4,5 brzmi jak świetny wynik, dziękuję!
    Cóż, pozostaje mi czekać na Twój odzew, ciekawa jestem, czy udało mi się nieco rozjaśnić parę fragmentów. Tymczasem: do napisania! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba też nigdy nie czułam się tak związana z moich bohaterem jak z nim, wydaje mi się, że w połowie tekstu zwyczajnie zatarłam nieświadomie granicę między nas dwojgiem i nieco łatwiej było mi "wejść w jego buty". – I tego też efekty widać, takie pierwszoosobówki działają najmocniej. Szczerze wierzę, a nawet jestem o tym przekonana, że autorzy – ci najbardziej efektywni, których teksty działają na poziomie emocjonalnym – mają w sobie coś z masochisty. Uwielbiają swoich bohaterów, ale jeszcze bardziej uwielbiają stawiać ich w naprawdę trudnych momentach i przeżywać je wraz z nimi, praktycznie nawet za nich, i to potrafi obciążyć psychicznie bardzo mocno. Pamiętam swoją miniaturę konkursową o gatunku horror ekstremalny; zanim zaczęłam pisać, zapytałam się, co bolałoby mnie oraz potencjalnych czytelników najmocniej, no i wypisałam sobie te rzeczy na kartce. Miałam tam najróżniejsze zagadnienia – od dokładnie opisanego procesu łyżeczkowania oka w gabinecie okulistycznym po brutalne morderstwo dziecka w wieku szkolnym encyklopedią twórców literackich epoki romantyzmu. Pamiętam, jak wiele czasu i jak często odchodziłam od komputera, musząc sobie robić przerwy, bo filmy naukowe pokazujące dokładnie właśnie operację usuwania gałki ocznej były dla mnie aż tak traumatyczne. Wierzę jednak, że to dzięki temu, że dałam radę to obejrzeć i opisać, co widzę, budując wokół tego atmosferę groteski (wręcz pastiszu Orwella 1984), to opko zostało wydrukowane. Miało być ekstremalnie? Nie mogłam nie narazić się na dawkę takiej ekstremalności. „Magnolia” miała być porażająco, ale naturalnie dramatyczna, i bolesna wewnętrznie, pozostawiająca ślad? Nie mogłaś tego tekstu równie wewnętrznie nie przeżyć. Niemniej gratuluję ci samozaparcia i odwagi, i życzę, by Magnolia stanowiła jedynie początek twojej literackiej drogi,. Drogi długiej i krętej, trudnej i nierzadko jeszcze obciążającej, ale dającej niesamowite efekty i ogrom satysfakcji.

      Usuń