[173] ocena tekstu: Heal



Tytuł: Heal
Autorka: VerEvieEm
Tematyka: obyczajowe, YA
Ocenia: Skoiastel


Zacznę od kilku słów wstępu. Przede wszystkim już teraz, na początku oceny, musisz wiedzieć, że przejście przez tak niezadbany pod względem technikaliów tekst było dla mnie dość trudne i żmudne. Aby ułatwić sobie pracę i przeczytać całość w miarę sprawnie, postanowiłam wszystkie możliwe rodzaje błędów technicznych, które popełniasz, wypisać tylko z pięciu notek – z resztą musisz poradzić sobie sama. Ocena trwałaby dłużej i byłaby dla mnie męcząca, gdybym musiała wstawić ci każdy przecinek na swoje miejsce – tym bardziej że czasem nie pojawiają się one w przypadkach wręcz podstawowych takich jak zdania z wołaczem lub z ale. Rozpiskę wspomnianych błędów znajdziesz na końcu oceny.
[Lub kliknij tutaj, aby przejść do tej sekcji].

Oczywiście, możesz machnąć na nią ręką, bo przecież osoby piszące beletrystykę na poważnie najczęściej mają swoich korektorów, jednak uważam, że niektóre twoje błędy to wyraz nawet nie tyle niewiedzy, co zwykłego lenistwa: pomijasz znaki diakrytyczne lub stawiasz spacje przed przecinkami, pełno też u ciebie literówek; twojej publikacji brakuje estetyki. 
Bardzo ciężko przechodzi się przez tak niedopracowany tekst, dlatego jeżeli myślisz nad dalszą pisaniną, proszę, zrób coś dla swoich obserwatorów i zadbaj chociaż o te podstawowe kwestie. Bez tego trudno ci będzie zdobyć poważnych czytelników na stałe, ponieważ w dzisiejszych czasach wymagania odnośnie do publikacji tylko rosną – na przykład poprawny zapis dialogów to nie żadna wiedza tajemna z mistycznych ksiąg tybetańskich. Na dobrą sprawę wystarczyłoby wpisać w Google słowa-klucze i stos porad praktycznie odszukałby się sam. 
A teraz przejdźmy do treści.


ROZDZIAŁ 1
Już na wstępie zastanawia mnie użycie angielskiego cytatu. Piszesz opowiadanie po polsku, dlaczego więc nie przetłumaczysz fragmentu utworu lub nie znajdziesz już gotowego tłumaczenia, jeśli nie czujesz się zbyt pewnie, tłumacząc samodzielnie? 

Od razu po wejściu do ośrodka skierowałam się do małej sali, gdzie mogłam zawsze się zamknąć i nie przejmować się otaczającymi mnie ludźmi. Chociaż i tak po pewnym czasie, jak zwykle, zajrzy do mnie Pani Campbell, żeby ze mną porozmawiać oraz spróbować zrobić kolejny krok w mojej terapii. – Ojej, ale brzydka ekspozycja i to już na samym wstępie... 
Przede wszystkim wyjaśnijmy sobie jej znaczenie. Ekspozycja to wszystkie te większe bądź mniejsze ściany tekstu, które tłumaczą czytelnikowi niektóre elementy fabularne w sposób mocno uproszczony, żeby nie mówić brzydko płytki. Nie dość, że mamy tutaj narrację pierwszoosobową, to jeszcze bohaterka sama opowiada sobie o czymś, co powinno być dla niej rutynowe. Na przykład tłumaczy, że bierze udział w terapii. Po co? Przecież ona to wie, to nie jest dla niej żadna zaskakująca nowość. 
Widać, że bohaterka jest w swojej narracji nienaturalna – opowiada wszystko specjalnie pod czytelnika, aby go o czymś poinformować. A przecież dałoby się tego uniknąć w naprawdę łatwy i przyjemny sposób – należy jednak odejść od wypracowania szkolnego, a zacząć bawić się w reżysera. Zacząć tworzyć sceny. 
Jak bym to widziała? Bohaterka zamyka się w małej sali i myśli o czymś ważnym w sposób niepretensjonalny, na przykład: Ciekawe, czy zajrzy do mnie Pani Campbell? Nawet nie potrafiłam zdecydować, czy chciałabym z nią teraz rozmawiać. Dalej i tak w rozdziale pojawia się terapeutka, więc gdybyś pokazała to, jak bohaterki prowadzą interakcję, domyśliłabym się, że jest to forma terapii. Nie musiałabyś informować mnie o tym w tak oklepany sposób. 
Na dodatek przez twoje manieryczne podkreślanie przynależności czegokolwiek do głównej postaci staje się ona niezłą egocentryczką: ja, mnie, mój, moje. Widzisz to teraz? Spróbujmy wyciąć wszystkie zbędne zaimki: 

Od razu po wejściu do ośrodka skierowałam się do małej sali, gdzie mogłam zawsze się zamknąć i nie przejmować otaczającymi ludźmi. Chociaż i tak pewnie zajrzy tu Pani Campbell, żeby porozmawiać oraz spróbować zrobić kolejny krok w terapii… – czy jakoś szczególnie odczułaś brak któregokolwiek zaimka? Pewnie nie; kiedy jesteśmy w swojej głowie, rzadko ich używamy. Nie myślimy: moja matka, mój telefon, moje rzeczy. Podświadomie wiemy, że są nasze. Możemy je sobie przypisać, aby coś wyjątkowo podkreślić, na przykład w zdaniu: nie grzeb w moim plecaku! Ale w narracji personalnej zdecydowanie lżej brzmiałaby myśl: wzięłam plecak i wyszłam.

Uwielbiałam ją, ale ona chciała mnie nakłonić do tego, abym zapomniała o tym, co się stało. – A gdyby tak pozytywne odczucia w stosunku do terapeutki pokazać, na przykład, przyjaznym uśmiechem? A gdyby tak intencje pani Campbell przekazać w dialogu? Jak na razie wszystko upraszczasz i kładziesz mi gotowe wnioski pod nos. Nie muszę się wysilać, więc twój tekst nie jest dla mnie wyzwaniem, a co za tym idzie – szybko mnie znudzi. 

Niesamowitym uczuciem było czucie struny pod palcami (...) – uczuciem jest czucie? To wcale nie brzmi dobrze. Uczuciem jest radość, złość – mowa o emocjach, które każdy człowiek (no dobra, prawie – psychopatów nie bierzemy pod uwagę) ma w sobie, a nie odczuciach z zewnątrz, do których będzie należał dotyk strun instrumentu.

Opisujesz grę na wiolonczeli i dokładnie przytaczasz dźwięki, które bohaterka wygrywa: Przesunęłam dłońmi w dół i w górę przez cały gryf, wyczułam każdą ze strun i przypisałam je od razu dźwiękami -A, D, G, C. – Zapewne wiesz coś o grze na wiolonczeli, w pozostałych zdaniach nazywasz poszczególne elementy instrumentu, ale… taki opis mi nic nie daje. W żaden sposób nie porusza mojej wyobraźni. O ile jeszcze, orientując się trochę w muzyce i grze na keyboardzie, mogę mniej-więcej usłyszeć te dźwięki, o tyle znajdzie się na pewno cała masa czytelników, dla których te oznaczenia to tylko puste, nic nie wnoszące literki. Taki opis jest nieatrakcyjny. Sztywny. Buduj emocjami, a nie tylko techniką gry. Poza tym nie sądzę, by sformułowanie struny przypisałam dźwiękami było poprawne. Dźwięki się wygrywa, a nie przypisuje. Przypisać można natomiast ułożenie palców do danej nuty, ale to też brzmi katorżniczo jak na lekki opis gry, więc się nie sugeruj. 

Gdy miałam już wykonywać kolejny ruch smyczkiem poczułam na ramieniu dotyk czyjejś ręki. Wytrącona z mojego amoku podskoczyłam lekko do góry przestraszona. – Po pierwsze: niepoprawnie użyłaś słowa amok. Wybrałaś znaczenie dość… potoczne. Spójrz, co faktycznie ono oznacza: [źródełko].
Po drugie: skoro bohaterka była w amoku, skąd wiedziała, że dotknęła jej akurat ręka? 
Po trzecie: nie da się podskakiwać w dół. Podskoczyła do góry jest pleonazmem. Błędem. 
Po czwarte: naprawdę musisz podkreślać, że amok, który postać odczuwa (tak, ona – przecież nikt inny…) należy do niej? Skoro go odczuwa, to pewnie nie należy on do kogoś, kto siedzi obok.
I w końcu po piąte: jeżeli piszesz, że Cassie podskoczyła, to domyślam się, że wytrącona i wystraszona – nie musisz aż tak mi podpowiadać. Pozwól mojej wyobraźni trochę popracować.
Ach, no i szóste – tak na upartego – ten amok też wolałabym zobaczyć gdzieś wcześniej. Nie czuję tego, że dziewczyna traci kontakt z rzeczywistością w czasie gry, ponieważ tak mocno się wczuwa. Tylko mnie o tym informujesz, ale nie wynika to z tekstu inaczej niż tą ekspozycją. 
Dwa krótkie zdania, a sześć wątpliwości. Teraz sama widzisz, że nie byłabym w stanie dokładnie ocenić całości.

Wrócę do tego w poprawności, ale wspomnę też tutaj: mieszasz czasy. Raz korzystasz z teraźniejszego, raz z przeszłego, innym razem przeplatasz i motasz się nawet w obrębie jednego zdania. Nie może tak być – to poważny błąd. Jeżeli zaczęłaś pisać w czasie przeszłym, musisz się tego trzymać, inaczej wychodzą bzdury. Na przykład bohaterka gra melodię w czasie teraźniejszym, a podskoczyła zestresowana – wcześniej, czyli zanim zaczęła grać. Prawda, że bez sensu? Pod tym względem zupełnie nie panujesz nad tekstem. Piszesz niekonsekwentnie i jakby bez zastanowienia nad znaczeniem stosowanych słów i ich form.

Co? Pani Campbell ledwo przyszła i dziewczyny usiadły do sesji terapeutycznej, a tu pojawia się zdanie: Właśnie mamy kończyć spotkanie z Panią Campbell, gdy do pomieszczenia wchodzi Pani Hayes sekretarka dyrektora naszej placówki. – Słucham? To… już? A gdzie się podział jakikolwiek fragment sesji? Wiesz, na początku tego rozdziału zapowiedziałaś wątek, który wydawał się nie tylko ciekawy, ale i ważny fabularnie. Czytelnik dostał intrygujące zdanie: 

Uwielbiałam ją, ale ona chciała mnie nakłonić do tego, abym zapomniała o tym, co się stało. Jednak, jeśli wymażę to z pamięci, zapomnę o najbliższych mi osobach, a do tego nigdy nie dopuszczę. – Tutaj świetnie zbudowałaś napięcie, nie pisząc wprost, o co chodzi z tym... czymś, co miało miejsce. Czytelnik tego nie wie i chce dowiedzieć się jak najwięcej, a gdy przychodzi co do czego, pomijasz scenę terapii? Nie rozumiem. W takim razie po co o niej wspominać? Równie dobrze grę na wiolonczeli głównej bohaterce mógł przerwać ktokolwiek inny. 

Pani Hayes weszła do sali by nas poinformować, że obie jesteśmy proszone do dyrektora. – A dlaczego tak po prostu nie pokażesz tej informacji dialogiem? Dlaczego pani Hayes sama się nie odezwie? Do tej pory w opowiadaniu, poza fragmentem z grą na wiolonczeli, panuje straszna cisza, nikt nic nie mówi. [I, co dziwne, pozostaje tak do końca tej notki]. Robi się… dziwnie.
[UPDATE: W trzeciej notce dowiaduję się, dlaczego w tekście panuje taka atmosfera i o ile zgadzam się, że dobrze, że cisza dominuje, o tyle nie rozumiem, dlaczego odbierać prawo głosu innym bohaterom i tylko przytaczać ich kwestie. Problem Cassie ich nie dotyczy, więc pozwól im mówić]. 

Następnie dostaję sążnistą ekspozycję o tym, że bohaterka czuje się bezpiecznie, grając, ponieważ ma stany lękowe i paranoję, z którymi walczy. Wszystko mi streściłaś; mam wrażenie, że nie wiedziałaś, kiedy przestać i zagalopowałaś się – opowiedziałaś między innymi o próbach samobójczych. Nie wiem, czy wiesz, ale nawet jeżeli opiszesz to wszystko zdaniami pełnymi przysłówków, które mają nadać klimatu powagi i emocjonalności, to czytelnik i tak nie uświadczy tych emocji. Dlaczego? Bo ściany tekstu tak nie działają. Nie pobudzają, nie poruszają wyobraźni. Nieudana próba samobójcza to, zdaje się, coś ważnego, co warto byłoby wprowadzić w tekst dłuższym akapitem, ba, nawet sceną-retrospekcją (brzmi jak trudne wyzwanie, prawda?). Kiedy rzucisz tak o ze dwa zdania na jej temat – nikt się nie poruszy i nie zainteresuje, może nawet szybko o niej zapomni lub nie potraktuje jej poważnie. 
Niby czytam o tym, że bohaterka ma zniszczoną psychikę i nie jest taka jak inni, nie może się odnaleźć w rzeczywistości i tak dalej, ale nie potrafię się wczuć i przejąć, to dla mnie tylko puste słowa bez pokrycia. Daj mi to wszystko w scenie – jednej, drugiej i trzeciej. W tym, jak postać się zachowuje przez kilka kolejnych notek i jak rozumuje, jak odbiera bodźce, jak kreuje myśli i jak gra na wiolonczeli. Nie zaklinaj tego narracją już na samym początku – masz całe opowiadanie, aby to przedstawiać, rozwijać postać, pozwolić mi poznawać ją coraz lepiej. A ty wszystko to zdążyłaś już spłycić wyrywkowym streszczeniem. Już nie muszę poznawać twojej Cassie, bo opisała się sama i to w pierwszym rozdziale. To o czym dalej będzie opowiadanie, skoro nie o niej? 

Cassie udaje się do gabinetu i jeszcze zanim tam trafia, już opisuje mi dyrektora. Nazywa go miłym i starszym człowiekiem, po czym znów przytacza jakąś anegdotkę – tym razem o tym, jak to się stało, że dyrektor pełni też funkcję terapeuty. Do czego mi to w tej chwili potrzebne? Dlaczego bohaterka nie zastanawia się, po co została wezwana do gabinetu? Czemu opisuje mężczyznę sobie samej? Przecież go zna… Twoja narracja bardziej pasuje do narratora trzecioosobowego. Jest obiektywnie, nieemocjonująco i nieintymnie – nie czuję, jakbym była z bohaterką w jej głowie, nie odkrywam o niej samodzielnie kolejnych kart po tym, co i jak mówi. Ona po prostu rzuca mi fakty, ja je przyswajam i… tyle. Pod tym względem jest nieciekawie. 

Dalej: Cassie dowiaduje się, że musi poczekać pod gabinetem i nic z tego nie wynika. Nie jest zainteresowana, nie zadaje pytań, zachowuje się strasznie obojętnie i tak samo prowadzi narrację. Nie wiem, czy robisz to specjalnie, bo chcesz mieć zupełnie pozbawioną osobowości postać (szarą myszkę bez charakteru), czy po prostu nie radzisz sobie z narracją pierwszoosobową i co innego chcesz pokazać, a co innego wychodzi w praktyce. Na razie wygląda to tak, jakby twoja główna bohaterka była bezimiennym statystą opisującym wszystko na chłodno, bez zaangażowania w fabułę (ewentualnie sucho przytacza to, co czuje i jaką ma przeszłość). Nie wiem, co myśli na aktualne tematy, informuje tylko w sposób wypruty z emocji o tym, co słyszy. I, znów, dlaczego konkretne słowa wypowiadane przez postaci nie padają w tekście? Pierwszy raz spotykam się z rozdziałem ze wszystkimi dialogami streszczonymi. Naprawdę dziwnie to wygląda. 

Przymykam oczy i zaczynam się wsłuchiwać w utwór. Od razu wydała mi się znajoma a teraz wiem, że jest to Metallica (...) Zaskakuje mnie jednak fakt, że jest to wersja z orkiestrą symfoniczną. Dokładnie z San Francisco Symphony Orchestra. To mój ulubiony wykon tej piosenki. – Przez to, że mieszasz czasy, w opowiadaniu stale pojawiają się jakieś mniejsze lub większe bzdurki. Tu, na przykład, mamy bohaterkę, która dopiero teraz słucha utworu (Przymykam oczy i zaczynam się wsłuchiwać w utwór), który wydał jej się znajomy jeszcze przed odsłuchem (Od razu wydała mi się znajoma). To jest naprawdę bez sensu.
Poza tym Cassie najpierw zauważa, że aby rozpoznać utwór, musi się w niego mocno wsłuchać, a za chwilę dowiadujemy się, że jednak aż za dobrze zna tę piosenkę – potrafi chociażby dokładnie określić pochodzenie jednej z jej wersji. Nie powinna więc utworu poznać od razu, bez tej sztucznej otoczki w stylu och, wydaje mi się znajomy, chyba skądś go kojarzę…? Naciągane. 

Otwieram oczy i przyglądam się chłopakowi. Ten chyba to wyczuł i podnosi na mnie wzrok. Ma piękne niebieskie oczy niczym błękit oceanu. – Jak widać, kończysz rozdział… patetycznie. Od razu coś sugerujesz, i to dość mocno. Wnoszę o subtelność. 


ROZDZIAŁ 2
Nie mogę oderwać wzroku od tych pięknych błękitnych oczu. – Zaczynasz tak, jak skończyłaś poprzedni rozdział. Czyli tanio. 

Może oboje mamy mroczne tajemnice i wspomnienia, o których chcemy zapomnieć. To właśnie chyba to, co nas tak do siebie ciągnie. – Bohaterowie znają się zaledwie kilka minut i wymienili jedno spojrzenie (o którym piszesz zdanie dalej, że trwało ledwo kilka sekund), a ona już mówi o ciągnięciu do siebie? Nad wyraz. Grubo nad wyraz. Być może to element jej kreacji, ale nie potrafię tego wyczuć. Nie jestem pewna, czy przekolorowałaś tę scenę celowo, czy po prostu cię poniosło. 

Chciałabym pierwsza się odezwać jednak nie mogę. Przy okazji takich momentów jak ten bardzo żałuję, że nie mogę nic powiedzieć. Jednak w tej samej chwili, gdy pomyślałam, że chce się odezwać on jakby czytał mi w myślach i otwiera swoje usta, żeby coś powiedzieć jednak nie jest mu to dane. – Przede wszystkim: czasy szaleją. Musisz nad tym koniecznie popracować. Poza tym skąd Cassie ma pewność, że chłopak chciał coś powiedzieć? Wciąż mam wrażenie, że krążysz między narracją personalną a narratorem wszystkowiedzącym – to niedopuszczalne w narracji pierwszoosobowej.
W narracji pierwszoosobowej chodzi głównie o to, by zawężać perspektywę bohatera do tego, co jest on w stanie zobaczyć i samodzielnie wywnioskować. Twojej Cassie jednak (również często w dalszej części tekstu) zdarza się opisywać to, czego nie powinna wiedzieć (na przykład określa zachowanie Matthew, siedząc do niego tyłem). Jeżeli chcesz przedstawiać również inne punkty widzenia – od tego jest narracja trzecioosobowa. Nie myśl sobie jednak, by mieszać te narracje – radzisz sobie słabo jedno, więc druga tylko ci utrudni. Raczej przemyśl, czy (skoro i tak nie bardzo wychodzi ci przytaczanie odczuć Cassie i jak na razie jest ona bardzo obiektywna i niezaangażowana) nie lepiej byłoby spisać całość w narracji trzecioosobowej. A jeżeli nie i chcesz szlifować narrację pierwszoosobową – świetnie, tylko nie popełniaj już takich wtop. Pisz o tym, czego Cassie jest świadoma lub co podejrzewa. Ogranicz jej perspektywę – niech nie wchodzi nikomu do głowy. 
No i w końcu przydałaby się tu jakaś stylizacja, nie sądzisz? Nawet nie wiem, w jakim wieku jest Cassie – nie potrafię tego wyczuć po tym, jak chociażby buduje swoje zdania i jakich używa słów. Nie jest mu to dane – brzmi nienaturalnie. Jakbyś na siłę chciała poetyzować, trochę bez wyczucia, przesadzając z patetyzmem. Albo jakby bohaterka była zdecydowanie starsza, choć w kolejnych notkach przecież zaznacza, że uwielbia spędzać czas na kolanach u dziadków, w tamtych momentach wydaje się też dużo bardziej infantylna niż teraz.

Chłopak widząc ich koło nas od razu wyrywa się z transu, w którym byliśmy oboje. – A Cassie w tym czasie co – nie wyrwała się z niego? To dlaczego jednocześnie streszcza fakt przyjścia dyrektora? Daj mi trochę jej osobowości, pozwól mi się wczuć, niech nie będzie tak bezosobowo, proszę… 
I skąd ona niby wie, że chłopak też był w jakimś transie? On tylko na nią spojrzał, nic więcej. Nie wiem, czy to ty przesadzasz w kreowaniu postaci, czy chciałaś, by Cassie była aż tak neurotyczna, ale… gdy chłopak wstaje i zaczyna zbierać swoje rzeczy, dostaję taki opis:

Najgorsze, co może nas spotkać ze strony drugiej osoby to ignorancja. To boli bardziej od jakiejkolwiek zdrady czy wypowiedzianego kłamstwa lub oszczerstwa na nasz temat. Przebija nas niczym tysiące sztyletów na wylot. Pozostawiając w nas tylko otchłań, której nie da się już pozbyć. Zostanie z nami dopóki ktoś nie spróbuje jej wyleczyć. Pokazując nam, co dla niego znaczymy i jak wartościowi jesteśmy. (...) Ten opis mnie zostanie ze mną już na zawsze w mojej poranionej psychice. (...) Postanawiam jedak być obojętna na to zachowanie i zostawić tą całą sytuację w spokoju. Przecież nie mogę do niego podejść i zapytać, co właści-wie się pomiędzy wydarzyło. – Na moje oko to tylko kolejna przesada. I nie przesadza wcale bohaterka, ale przesadzasz ty – z tym podkreślaniem bólu i rozdrabnianiem się. Mnie, aby się wczuć, wystarczyłby opis, że dziewczyna spuściła głowę, zacisnęła pięści; przydałaby się jakaś jedna myśl o ignorancji, druga o żalu, trzecia – że boli jak zwykle. Ty jednak piszesz za dużo i wprost, przez co zamiast przeżywać i domyślać się, i wyobrażać sobie scenę, tylko przyjmuję do wiadomości fakty o tym, że postać ma poranioną psychikę. Na dodatek piszesz o tej psychice trzeci albo czwarty raz w przeciągu naprawdę krótkiego tekstu. Jakby ci bardzo mocno zależało na tym, aby czytelnik nie zapomniał, że Cassie ma problemy. Jednak czegoś takiego nie da się zapomnieć, a więc nie musisz nikomu wciskać niczego do głowy na siłę. Świetnie radzę sobie z czytaniem między wierszami i zdecydowanie wolę aluzyjność, niż kiedy rzucasz we mnie jedną cegłą za drugą.

Przecież nie mogę do niego podejść i zapytać, co właściwie się pomiędzy wydarzyło. Od tamtego wydarzenia próbowałam już nieskończoną liczbę razy coś powiedzieć. – Nieskończoną ilość razy? Przecież to perfidne kłamstwo. Cassie z tym chłopakiem siedzieli obok siebie może ze dwie minuty, jak nie mniej. Wymienili jedno spojrzenie, po czym gość się spakował i chciał wyjść. Kiedy niby miały miejsce te nieskończone próby odezwania się? Bohaterka robi z igły widły. 
Na dodatek przez tak długie, lakoniczne opisy o niczym ważnym fabularnie tempo akcji stoi w miejscu. W poprzedniej notce dziewczyna usiadła przed gabinetem, bo miała poczekać na dyrektora – to naprawdę trwało kilka minut, a ja przez narrację mam wrażenie, że znacznie, znacznie dłużej. 
O, a właśnie. Po co w ogóle facet ją prosił do siebie, skoro nie miał dla niej aktualnie czasu? Nie mogła przyjść później? Ano nie, bo wtedy nie poznałaby chłopaka o pięknych oczach… Pod tym względem wygląda to jak imperatyw narracyjny – coś się dzieje, bo tak, chociaż właściwie fabularnie trudno jest to obronić logiką. 

Mowa dla człowieka jest podstawowym narzędziem porozumiewania się między ludźmi. – Gdybym pod twoim zgłoszeniem nie obiecała być grzeczna, najprawdopodobniej tutaj pojawiłby się ten stary dobry mem o Kapitanie Oczywistym.
W każdym razie chcę, żebyś wiedziała, że takie truizmy też niekoniecznie są mile widziane. Wczuj się w pozycję czytelnika. Jest to ktoś, kto czyta tekst. O, widzisz? Jak się poczułaś, kiedy przeczytałaś coś tak logicznego? Nie pomyślałaś przypadkiem, że sztucznie wydłużam ocenę i zarzucam cię z góry wiadomymi banałami? Ja właśnie tak się czuję, czytając niektóre zdania z wywodów głównej bohaterki. Zatrzymują one czas fabularny, aby wybrzmieć mogło kilka ładnych, ale pustych zdań, które tak naprawdę nie mają żadnego znaczenia dla całości. Nie wypychaj sobie nimi opowiadania – stawiaj na elementy, które zainteresują potencjalnego czytelnika i sprawią, że będzie chciał zostać na dłużej. Kiedy zasypiesz go zdaniami takimi jak:
Gdybyśmy nie rozmyślali na różne tematy to, kim byś my wtedy właściwie byli? Jeśli byśmy z tego zrezygnowali to można by powiedzieć, że zrezygnowaliśmy ze swojego rozwoju i cofnęliśmy się w ewolucji. 
Albo:
Upartość drugiej bliskiej nam osoby w (...) pomocy czasami jest lekiem. 
Może on stracić chęć na lekturę. Nie każdy jest fanem Paula Coelha.

Nawet nie chcę myśleć, co zrobił i za co tu trafił. Musiało to być coś naprawdę skoro miał zamiast tego trafić do poprawczaka. – Nie chciała się zastanawiać, ale jednak w kolejnym zdaniu o tym myśli? Kilka zdań później mam coś takiego: W momencie, w którym w mojej głowie toczy się wielka gonitwa myśli na temat chłopaka. I znów czuję, że przesadzasz. Wielka gonitwa myśli brzmi zbyt górnolotnie i poważnie, nie ma w tym nic naturalnego. Cassie brakuje lekkości w wyrażaniu się. Wszystko jest dramatyczne, wyolbrzymione, lekka bryza staje się u ciebie tajfunem. Na dodatek piszesz opowiadanie w narracji pierwszoosobowej, a więc cały czas jestem w głowie głównej bohaterki. Jeżeli chcesz pisać o gonitwie myśli, musisz mi ją pokazać wprost – każdym kolejnym zdaniem tego akapitu. Jeśli w istocie jest to gonitwa, niech zdania będą krótsze, może nawet nieco chaotyczne, przeplatane równoważnikami. Zostaw dramatyzm, zejdź na ziemię, wejdź w buty swojej bohaterki i napisz mi, co widzisz jej oczami.

Pani Campbell podchodzi do mnie i coś mówi. Jednak ja jestem tak zaoferowana postacią przede mną, że nawet nie wiem, co właściwie do mnie powiedziała. Wyrywam się z transu i patrzę na nią. – Gdyby faktycznie tak było i rozmawialibyśmy autentycznie o transie, bohaterka pewnie nawet nie zarejestrowałaby, że pani Campbell podeszła i otworzyła usta. Przekonujesz mnie o jakimś odklejonym ferworze, ale jednocześnie sama go wypierasz. Dalej podobnie:
Ta tylko lekko się do mnie uśmiecha wiedząc, że znowu odpłynęłam. – Nie. Nie odpłynęła, skoro rejestruje wszystko, co dzieje się wokół. I, mało tego, nie ma prawa wiedzieć, co myślą i czego są świadome inne postaci. Może się tego domyślać, widząc ich reakcje, mimikę, gestykulację, na ich podstawie zaś może najwyżej wysnuwać jakieś przypuszczenia.
Zdecydowanie łatwiej byłoby, gdybyś pisała to opowiadanie narracją trzecioosobową – narratorem wszystkowiedzącym. Wtedy mogłabyś przedstawiać to, co chcą zrobić i robią wszyscy bohaterowie na planie, o czym twoja główna bohaterka nie zawsze powinna wiedzieć. Ty natomiast strasznie się motasz. Uważam również, że słabo kreujesz obecną narratorkę – nie jest lekko i naturalnie. Oczywiście chodzi mi o styl; można mieć lekkie pióro, z pewną iskrą oraz zaangażowaniem opowiadać nawet o trudnych fabularnie wydarzeniach takich jak stany lękowe czy próby samobójcze i terapie. Tymczasem twoja główna bohaterka jest strasznie sztywna, nienaturalna, zupełnie niezaangażowana w fabułę, przez co ja również nie potrafię się wczuć i zaangażować emocjonalnie. O wszystkim informuje mnie bardzo sucho, ponieważ jej narracja nie jest wystylizowana. Wciąż popełniasz też takie błędy narracji pierwszoosobowej jak ekspozycja o tym, co jest z góry dla postaci wiadome i logiczne, oraz nadużywanie zaimków i brak strony emocjonalnej. To nie znaczy, że bohaterka jednocześnie nie może mieć problemów psychicznych, o których wspomina, i nie powinna być wycofana czy zlękniona. Nie. Niech po prostu zacznie żyć w tekście i naturalnie, subiektywnie rozmyślać o tym, co się dzieje dookoła niej, a nie tylko obiektywnie opowiadać o tym. Może być przerażona lub przesadzać – nawet powinna, jeśli to część jej kreacji – ale musisz to pokazywać, a nie tylko wspominać, że ona taka jest. 

Każdy z nas lubi zagłębić się w swoich myślach i wszystko sobie przemyśleć. – Kolejne truizmy, tzw. masło-maślane. Przemyślanie czegoś to dokładnie to samo, co zagłębianie się w myślach. Poza tym skąd bohaterka ma pewność, że każdy z nas lubi się nad czymś głęboko zastanawiać? 

Jeśli się za angażuje w relację z nim i włączę w to jeszcze uczucia jest to nieuniknione. Zaangażowanie w relację i włączanie uczuć to przykład tautologii (wspomniane wcześniej masło-maślane), z którą masz problemy. Innymi słowy: paskudnie lejesz wodę. 


ROZDZIAŁ 3
Zaczynasz informacją, że Cassie wraca z panią Campbell do sali, w której dziewczyna dwa rozdziały temu grała na wiolonczeli. Moje pytanie brzmi – po co ona w ogóle wychodziła, skoro i tak wróciła tutaj, niczego wcześniej się nie dowiedziawszy? Podobno dyrektor chciał się z nią widzieć, ale nawet z nią porządnie nie porozmawiał. Na dobrą sprawę pani Campbell mogła pójść po chłopaka i przyprowadzić go tu, do sali, zapoznać go z bohaterką i razem posłuchaliby, jak gra... Wyszłoby na to samo.

Oczywiście od razu się temu sprzeciwie. – Dlaczego zapowiadasz fakt, zamiast go po prostu pokazać w tekście? Przy okazji, cała początkowa relacja postaci o tym, że wszyscy wchodzą, siadają na krzesłach i tak dalej jest strasznie sucha, pozbawiona emocji. Być może wynika to z tego, że nie potrafisz się wczuć? Staraj skupiać się na tym, co twoja bohaterka myśli odnośnie do bieżących wydarzeń, zamiast tylko opisywać sucho każdy ruch. Wstałam, wyszłam, poszłam, weszłam, usiadłam – nic z tego nie wynika, tu nie ma żadnych emocji. Nawet gdy dziewczyna podobno się oburza i planuje czemuś sprzeciwiać, w ogóle nie czuć w niej tych emocji. Do tej pory praktycznie każde zdanie tekstu to po prostu suchy, stwierdzony fakt. 

Zostańmy dla siebie całkowicie obcymi osobami. Po co mamy komplikować sobie jeszcze bardziej życie. Chyba wystarczająco jest już ciężkie i pogmatwane. – Szczerze? Powtarzasz się. Twoje notki nie są na tyle długie, bym zdążyła zapomnieć, jaki stosunek miała bohaterka do nowego kolegi. Wciąż tylko powtarza, że nie chce się zaangażować, ale… właściwie nikt jej nie każe tego robić. Na dobrą sprawę bohaterowie nawet się sobie nie przedstawili, a ona zachowuje się, jakby ktoś na siłę kazał jej, nie wiem, mieć z nim wspólny pokój i przebywać w jego towarzystwie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jeszcze żadna akcja nie miała miejsca, a ty już się przed nią bronisz. To męczące, bo w kółko czytam jedno i to samo. 
Jednocześnie rozumiem, że dziewczyna dużo przeszła w swoim życiu i ma złe doświadczenia z bliskimi; problem w tym, że tak często-gęsto i mocno to podkreślasz, że zamiast subtelnie wprowadzać naturalne cechy wycofanej postaci, co chwilę walisz mnie nimi po głowie. Przez to osiągasz efekt odwrotny do zamierzonego – zamiast dawać mi delikatne wskazówki, że postaci może coś połączyć, sprawiasz, że ja już się tego dawno domyśliłam i tylko czekam, aż Cassie zmieni zdanie i zaprzyjaźni się z chłopakiem o pięknych, w jej mniemaniu, oczach. A przez to tekst staje się do bólu przewidywalny. 

Jednak ja tylko lekko kręcę głową pochyloną w dół i uśmiecham się na jego zachowanie. – Skoro bohaterka ma pochyloną głowę, jakim cudem jeszcze chwilę temu widziała, że Matthew odwrócił twarz od okna i zerknął na dziewczynę pytająco?

Jej śmiech jest taki radosny i przepełniony życiem. Zastanawiam się czy mój śmiech brzmiałby tak samo. – Kolejna bolączka twojej narracji pierwszoosobowej. Sama się zastanów – skoro każde zdanie to myśl bohaterki (tym bardziej że piszesz w czasie teraźniejszym, więc ona przedstawia, co ma miejsce tu i teraz), to jak może zastanawiać się w myśli, że się zastanawia…? To zastanowienie powinno wynikać z narracji bezpośrednio, na przykład tak: Jej śmiech jest taki radosny i przepełniony życiem... Ciekawe, czy mój również by taki był? Widzisz różnicę? Twoja narracja pod tym względem naprawdę przypomina narratora trzecioosobowego wszystkowiedzącego, jedynie z odmienionymi końcówkami. 

Chociaż z biegiem czasu pogodziłam się z tym, że nigdy więcej nie usłyszę swojego głosu ani nikt inny. – Czyli mam wnioskować, że główna bohaterka przez jakieś zaburzenie afektywne straciła zdolność mówienia? Powiem ci, że zaskoczyłaś mnie. To wiele wyjaśnia; cieszę się, że nie napisałaś mi tego wprost, tylko, aby to wpleść w scenę, użyłaś nawiązania do śmiechu terapeutki. Właśnie o to mi chodzi, gdy wspominam, że brakuje mi naturalnej narracji. Korzystaj z takich trików częściej, właściwie za ich pomocą mogłabyś pozbyć się każdej wcześniejszej ekspozycji. Dobrze jest, kiedy cechy postaci i rozwój fabularny wychodzą na jaw z biegiem czasu. Nie przytaczaj już niczego wprost. 

Czy był przyjemny czy szorstki dla innych osób. – Bohaterka nie jest w stanie tego stwierdzić, i nawet nie dlatego, że straciła mowę czy nie pamięta brzmienia swojego głosu, ale dlatego, że człowiek nigdy nie słyszy siebie dokładnie tak, jak słyszą go inni.

Wiesz, co jest dobre? I to tak naprawdę dobre? Ten fragment:
W głowie tylko zostało mi wspomnienie głosów moich bliskich, ale nie mój. Jak by był rzeczą, o której nie warto pamiętać i zaprzątać sobie nim głowę. Może to racja i mam pamiętać tylko te najważniejsze sytuację z mojego dotychczasowego życia. W końcu głosy są w jakimś stopniu do siebie podobne. Może mogę usłyszeć jakieś charakterystyczne fragmenty w głosach dla mojej rodziny w tych, którzy mi pozostali. Każda rodzina ma dla siebie jakieś charakterystyczne cechy. Na przykład kolor oczu czy kształt nosa lub twarzy. To niby takie małe szczegóły jednak dla bliskich sobie osób bardzo ważne.
-Spokojnie moi drodzy nie mam żadnych szalonych pomysłów, co do waszej dwójki. 
Nareszcie! Nareszcie dostałam fragment nacechowany emocjami i jednocześnie mówiący o czymś ważnym fabularnie. Nie jest daremną ekspozycją w stylu wszyscy mnie opuścili, mam chorą głowę i uczestniczę w terapii. Tutaj bohaterka w swoim strumieniu świadomości jest naturalna (i przy okazji już wiem, dlaczego tak poważną ma stylizację). Nie myśli, że myśli, tylko wyraża się ciągiem przyczynowo-skutkowym. Napisałaś chwilę wcześniej, też nie posługując się żadną ekspozycją, że Cassie nie mówi. Zapomniała już, jak brzmi jej głos. Dalej za tym poszła myśl o bliskich, o których też czytałam niedawno i od razu następuje przejście do wniosku, że dla bohaterki to wszystko, nawet niuanse, jest ważne. Nie mam wrażenia, że to kolejna dawka Paula Coelho, bo nie czuję, by dziewczyna narzucała mi jakąś prawdę objawioną. Podaje informacje subtelniej, niż było do tej pory. 
Dla mnie ten fragment jest również ważną wskazówką, że dziewczyna w pewien sposób pogodziła się ze swoją sytuacją. Już się nie buntuje i nie walczy.
Wisienką na torcie jest moment przejścia do wypowiedzi dialogowej terapeutki. Ładnie to urwałaś.  

Zdziwiła mnie reakcja chłopaka. Nie chodzi mi o to, że nie mógłby zareagować w tak ostry sposób, ale aby ta agresja była bardziej emocjonująca, napięcie powinno rosnąć, a nie uderzyć znienacka – bum! – i już. Bohaterka mogłaby na przykład nieco wcześniej zobaczyć jego poirytowanie, budzącą się złość. Tymczasem on, odkąd pojawił się w opowiadaniu, był dość spokojny. Szedł posłusznie do sali, wciąż patrzył w okno, wydawał się zniechęcony, ale opanowany.

Ułóżmy w końcu ten pieprzony grafik zajęć, żebym mógł już stąd wyjść!-mówi już naprawdę poirytowany i wkurzony chłopak. Chłopak zbędne. Dobrze wiem, że to on – jest jedyną męską postacią w tej scenie. Na tej samej zasadzie nie musisz dopowiadać, że był wkurzony. Widzę to po jego doborze słów i wykrzykniku na końcu zdania.
W kolejnych przemyśleniach bohaterki brakuje mi jej zachowania. Jest zdziwiona, ale fajnie byłoby, gdybyś to zdziwienie wymalowała jej na twarzy. Mogłaby unieść brew, widząc, jak bohater staje się nieprzyjemny, ale nie przejmując się zbytnio jego wyskokiem albo, na przykład, poruszyć się nerwowo na krześle, gdyby jednak się go nieco przestraszyła. Tymczasem same jej myśli w stylu: On powinien na spokojnie i na luzie podejść do tej sytuacji. Jednak on taki nie jest. – są dość suche. 

Naprawdę mógłbyś się nauczyć panować nad emocjami. – Nie uważasz, że takie ogólnikowe kazanie wypada z ust terapeutki dość… nieprofesjonalnie? Panowanie nad emocjami to też sztuka, którą u takich osób jak bohater, wypracowuje się długotrwale i kto jak kto, ale akurat ta kobieta powinna to wiedzieć. Nie podoba mi się jej ton. Kreowałaś ją do tej pory na miłą i życzliwą, a tutaj brzmi chłodno i po belfersku, trochę obcesowo, jakby się niecierpliwiła i nie miała czasu dla bohatera. Jednocześnie powinno jej zależeć, by wypracować między nimi pozytywną relację, bo przecież ma z nim pracować przez jakiś czas. W ogóle nie widzę, by jej zależało.

Widać po niej, że jest zszokowana jego zachowaniem i jednocześnie przygnębiona tym jak do niej się odniósł. – Z drugiej strony czy terapeutka, przyjmując (z polecenia dyrektora ośrodka) młodego chłopaka na sesje, nie powinna być przygotowana na takie odzywki? Na dobrą sprawę bohater tylko się oburzył, a reakcja Campbell wydaje mi się przesadzona. Jasne, odzywka mogła jej się nie spodobać, ale żeby od razu być zszokowanym? To dość mocne słowo, jakby kobieta nie była terapeutką od dawna, ale dopiero co zaczęła staż. Wydawałoby się, że gdy ktoś pracuje z trudną młodzieżą na co dzień, nie szokuje się opinią o pieprzonym grafiku. Przypuszczam, że miała do czynienia z mocniejszym słownictwem i zachowaniem niż to prezentowane przez byle nastolatka.

On też musiał to poczuć, że coś nas do siebie ciągnie. – Czy to nie jest zbyt naiwne? Bohaterowie znają się zaledwie chwilkę, a bohaterka już pozwala sobie na takie określenia. Nic ich nie połączyło, poza jednym spojrzeniem. Teraz chłopak spojrzał na nią drugi raz, i to nieprzyjemnie. Więc skąd w ogóle taki wniosek? Mogłabym założyć, że to charakter postaci, jednak dziewczyna za wszelką cenę chce się odgradzać, poza tym stwierdziła, że jest wycofana. Daje znać w przemyśleniach, że ważni są dla niej tylko bliscy i nikt więcej. Na dobrą sprawę w ogóle nie powinna interesować się chłopakiem, ale magicznym sposobem coś ją ciągnie… To brzmi dość tanio. Jakbyś wprowadziła taki rozwój znajomości, bo, nie wiem, chyba nie miałaś innego pomysłu. Tak po prostu.

Z jednej strony chciałabym pomóc mu powalić mury, którymi się otoczył i broni się nimi przed ludźmi, ale z drugiej strony nie wiem, czy byłabym na tyle silna. – Bohaterka nagle zachowuje się, jakby sama ukończyła psychologię i pracowała już z dekadę w zawodzie. Dwa razy spojrzała nieznajomemu chłopakowi w oczy, a już ma o nim pełną diagnozę. Dalej też mówi, że poznaje jego ból, wcześniej na pewniaka określa, co chłopak czuje. Dla mnie to mocno naciągane wnioski. 

Dobrze, więc pomyślałam, że cztery sesje w tygodniu będziecie mieli osobno a jedną na koniec zrobimy wspólną. Przez taki rozkład zajęć każde może pracować nad swoimi problemami a później na wspólnej będziecie mogli razem nad nimi pracować i podzielić się swoimi przemyśleniami. – Ale jak swoimi problemami miałaby podzielić się bohaterka, która nie mówi? Ciekawi mnie ta kwestia. Czy to podświadoma zachęta do odezwania się, czy terapeutka zakłada, na przykład, że dziewczyna będzie pisać lub może rysować? Nie mogę się doczekać tych zajęć, aby poznać odpowiedź. Widzisz? Zainteresowałaś mnie tym wątkiem. Podoba mi się pomysł wspólnych sesji. 

Zesztywniałam ze strachu i przerażenia w momencie, w którym powiedziała o wspólnej sesji. Nie to nie może się zdarzyć. Na pewno przeżyliśmy zupełnie, co innego. – Gdybyś napisała tylko, że bohaterka zesztywniała, a potem od razu przeszła do drugiego zdania, bez trudu samodzielnie domyśliłabym się, że dziewczynę przeraża wizja wspólnych zajęć. Nie musisz dopowiadać tego w  myślach (również dlatego, że postać wie, co czuje, więc taka myśl jest nienaturalna – widać, że dopisujesz wnioski specjalnie pod czytelników). Poza tym ten fragment pojawia się w scenie zaraz po wypowiedzi dialogowej pani Campbell, więc tego też nie musisz dopowiadać. Przecież to widać w tekście. Dalej podobnie: bohater zaczyna krzyczeć, a ty zdanie później piszesz:
Ze zdenerwowania na jego szyi widać pulsującą żyłę, która tylko pokazuje poziom jego zdenerwowania na wszystkich w tym pomieszczeniu. – Bez sensu, nie rób tak. Pulsująca żyła, zaciskanie palców i wreszcie krzyk same w sobie świadczą o zdenerwowaniu. Po co to dopowiadasz? Wszystko, co podkreśliłam, spokojnie może wylądować w Krainie Zbędnych Dopisków.

- Twoja reakcja jest zbyt pochopna! – Nieprofesjonalnie jest odpowiadać krzykiem na krzyk, szczególnie gdy chodzi o terapeutkę i pacjenta. Takie samo jest również dyskutowanie o wspólnych zajęciach obcych sobie dzieciaków w ich towarzystwie na pierwszym spotkaniu, zanim nowy chłopak w ogóle zdążył się zadomowić i poznać bohaterkę. Co z tej terapeutki za pedagog, skoro nie myśli takimi kategoriami? Rzucanie dzieciaków z problemami na tak głęboką wodę w zupełnie nowym miejscu nie jest… no cóż… zbyt mądrym pomysłem. Dla mnie to było jasne, że chłopak miał prawo tak impulsywnie zareagować. A mówienie mu, że jest zbyt pochopny…? Ta terapeutka sama jest zbyt nadgorliwa. Nadgorliwość, jak mówią, jest gorsza od faszyzmu.

Odpowiada dość podniesionym i zdenerwowanym głosem do niego kobieta. – Niezgrabny szyk. Spróbujmy tak: Odpowiada dość podniesionym głosem. Reszta informacji jest logiczna. Podniesiony i zdenerwowany głos czuć po wypowiedzianych słowach, wiadomo też, że dyskusja przebiega między dwoma mówiącymi postaciami – kobietą i chłopcem. Przecież Cassie nie mówi.
Spróbuj przekazywać informacje w mniej łopatologiczny sposób.

-Dobrze jak tak Pani uważa to niech ona wyrazi swoją opinię na ten temat! Jestem jej strasznie ciekawy, ponieważ ja nie mam zamiaru marnować swojego czasu dla niej. Mam naprawdę ważniejsze rzeczy na głowie niż takie coś jak ona! – Bardzo ciekawe jest to, że bohater nie jest tu negatywną postacią. Nie dziwię mu się, że zachowuje się w taki nietaktowny sposób – w końcu nie każdy dobrze reaguje na zmianę środowiska i – na dzień dobry – rozkazy od jakiejś impertynenckiej terapeutki. Dla mnie jak na razie negatywną postacią jest właśnie pani Campbel; podoba mi się jednak, że nie narzucasz mi tej myśli; mogłam sobie to sama wyczytać z tekstu. Pod tym względem scena działa.

-Niestety, ale Cassie nie może spełnić twojej prośby i proszę, żebyś się tak do niej nie odzywał. To już przekracza wszelkie granice! -Teraz terapeutka nie powstrzymuje się od krzyku. – Bardzo, bardzo profesjonalne zachowanie, jak widać… Przy okazji, nie jestem pewna, czy kreujesz tak panią Campbell celowo. Jeżeli tak – naprawdę ci to wychodzi. Jeżeli nie… No cóż, trzebaby pomyśleć nad taką kreacją tej postaci. Może przydałby się jakiś research odnośnie do wymagań stawianych terapeutom w pracy i ich sposobów na prowadzenie rozmów z chorymi? Zacznijmy od podstaw konstruktywnej komunikacji z pacjentem.

Jednak ja nie zwracam na to uwagi i nie powstrzymuje już łez. – Skoro bohaterka zdanie temu stwierdziła, że bohater spojrzał na nią, jakby chciał wynagrodzić, to jednak zwróciła na ten wzrok uwagę. Po prostu to zignorowała, ale jednocześnie sam fakt zarejestrowała. Nie może teraz tego wykluczyć. 

Muszę stąd jak najszybciej uciec to jedyna myśl, jaką mam teraz w głowie. – Podkreślenie jest zbędne. Przecież każde zdanie tej narracji to myśl. Wiem to, więc nie potrzebuję takich dopowiedzeń.

Nie zwracając uwagi na krzyki kobiety wybiegam z sali zabierając po drodze tylko moją wiolonczelę. – Dlaczego Cassie nazywa osobę, którą zna po imieniu, kobietą? To trochę nienaturalne, nie sądzisz? 

ROZDZIAŁ 4 
Podoba mi się CapsLock wykorzystany w słowie GARDZĘ! Ładnie kończysz nim myśl o nienawiści do współczucia. Przy czym zaskoczyłaś mnie: do tej pory sądziłam, że dziewczyna wybiegła, ponieważ chłopak ją zasmucił słowami, które wykrzyczał, tymczasem nagle okazuje się, że zraniło ją jego przepraszające spojrzenie. Gdyby nie twoje problemy z budowaniem zdań, ze stylem, i gdybyś tak często nie przesadzała, na siłę coś kreując lub podkreślając, naprawdę nieźle by mi się czytało. 

O, tutaj, na przykład, przesadzasz z Cassie:
Chociaż dla siebie jestem martwa od zawsze. Mogę żyć i funkcjonować jednak moje wnętrze jest puste i martwe. Chyba nikt nawet nie podjął się jego ożywienia. Dla mnie jest już za późno, na jaki kol wiek ratunek. Śmierć jest moim ostatnim rozwiązaniem. Po co mam się dalej sama męczyć z tym wszystkim? Mogę to skończyć raz na zawsze i będzie o jeden kłopot mniej na tym świecie. – Cassie może czuć się źle, ma prawo do takich emocji, ale wprowadzasz je w sposób strasznie oczywisty. Z drugiej strony nie chcę, byś poetyzowała, jednak pisanie wszystkiego wprost i suche stwierdzanie faktów: jestem martwa, pusta i tak dalej… Tutaj potrzeba subtelności. Porwałaś się na naprawdę trudną tematykę – bohaterka, którą chcesz wykreować, to spore wyzwanie, które wymaga taktu. Nie może być zbyt patetycznie i melodramatycznie, bo czytelnik zauważy manierę i się nią przeje, ale nie może być zbyt łopatologicznie i bezceremonialnie, bo czytelnik nie będzie musiał się wysilać, by zrozumieć tę postać. To musi być coś pomiędzy. Trudno mi nazwać to coś po imieniu, bo chciałabym, abyś sama odkryła ten złoty środek, który będzie idealny i dla ciebie, i dla Cassie – mam nadzieję, że rozumiesz, co mam na myśli. Spróbuj wyważyć tę postać. 

Patrzy na mnie z takim spokojem w oczach i uczuciem, którego nie mogę określić. Przekazuje mi nim tylko, że chciałaby zabrać ode mnie cały ból i cierpienie. – Skoro babcia Cassie patrzy na nią spojrzeniem, którym wyraża pewną chęć, to znaczy samo w sobie, że bohaterka potrafi ten wzrok określić. Podkreślenie jest więc zbędne. 
Widząc moje zamyślenie, gdy się na nią patrzę dziadek lekko się śmieje i szepce do mnie, że podejrzał, co robi. – Skoro bohaterka jest taka zamyślona, skąd wie, że dziadek zareagował, widząc jej zamyślenie? Skrzyżowali spojrzenia czy coś? 

Na moje oko opowiadanie zbyt szczegółowe. Nie pomijasz niczego, opisujesz każdą najdrobniejszą reakcję. Problem w tym, że tekst jest niewyważony. Najpierw piszesz mnóstwo zdań z samymi czasownikami (określającymi czynności): weszłam, usiadłam, przytuliłam, spojrzałam, potem pojawia się kilka zdań przeładowanych emocjami, a następnie znów lecisz w suche czasowniki. Staraj się nie zapominać o tym, że to narracja pierwszoosobowa – tu nie ma miejsca na bezosobową relację. Każde zdanie to myśl Cassie, dodaj jej więc naturalności. Wczuj się w Cassie – w to, co myśli. Kiedy wykonuje jakąś czynność, niech i z tym wiążą się jakieś emocje. Na przykład tutaj:
W jego głosie słyszę radość na wieść na to, że piecze swoją popisową szarlotkę. Zaczyna mi opowiadać, co dzisiaj się działo w domu jak byłam w szkole i ośrodku. (…) Po obiedzie piszę dziadkom, że muszę trochę odpocząć i pobyć sama. Oni tylko kiwają głowami na znak zgody a ja kieruje się po schodach do swojego pokoju. Wchodząc do niego zauważam, że dziadek przyniósł z dołu moją wiolonczelę. – I co z tego wszystkiego wynika? To tylko stwierdzenie kolejnych faktów. Nie brzmi ani trochę naturalnie, nie ma w tym w ogóle Cassie. Przez to stwierdzam, że jest zupełnie bezosobową postacią. Pozbawioną charakteru. 

Opis gry na wiolonczeli nie jest przejmujący. Niestety zbyt dużo w nim błędów; jest nieskładnie, często też się powtarzasz. Piszesz, na przykład, w dwóch zdaniach następujących po sobie, że Cassie kładzie smyczek na kolanach i podnosi go z kolan albo że siedzi naprzeciwko wejścia do pokoju, w następnym fragmencie nazywając je wejściem do pomieszczenia… Zbyt się rozdrabniasz, wprowadzasz informacje zupełnie niepotrzebne. Zamiast się skupić na emocjonalności, zamykasz opis w czasownikach, które tylko oddają ruchy i nic więcej. 
Pozytywnie natomiast zaskoczyło mnie zakończenie sceny.

ROZDZIAŁ 5
Coraz trudniej czytać ten tekst ze względu na ilość błędów, dodatkowo coraz bardziej rozmieniasz się na drobne. Wszędzie pojawią się zaimki: ja, mnie, mój, moje i powtarzasz się, w kółko podkreślając, że bohaterka jest w swoim pokoju, czyli w pomieszczeniu, które należy do niej, a w tym pomieszczeniu znajduje się biurko stojące w pokoju, a nad nim wiszą przynależne bohaterce zdjęcia i jest też należące do niej okno, które również znajduje się w tym pokoju… Auć! Spróbuj się wyluzować, gdy piszesz. Jak na razie wygląda to tak, jakby ci zależało za bardzo i jakbyś strasznie się spinała.
Dużo traci na tym narracja – jest toporna, praktycznie każde zdanie jest ciężkie. Brakuje ci lekkości i wyczucia. Postaram szerzej opisać ten problem w podsumowaniu, już teraz wiem jednak, że mimo moich ogromnych chęci, zwyczajnie nie dam rady wytrwać do końca. Zobaczę, ile jeszcze notek uda mi się przeczytać. Nie wiń mnie za to – ten tekst jest po prostu sporym wyzwaniem. Może to też byś dla ciebie pewna wskazówka, jak twoją twórczość odbierają czytelnicy. Zdania są monotonne, brakuje im wypracowanego stylu. Trochę jakbym czytała wypracowanie szkolne:
Chłopak raczej się nie przejął tym, że go ignoruje. Za to obserwował każdy mój ruch a teraz podchodzi do mojego biurka i zabiera krzesło. Kierując się z nim w moją stronę i stawia je obok mnie, po czym na nim siada. Odwracam się lekko w tym kierunku, żeby zobaczyć wyraz jego twarzy. Jednak nie jest mi to dane, ponieważ ukrył ją w swoich dłoniach. Jest lekko pochylony a ręce opiera na łokciach na kolanach. Pokazując, że potrzebuje chwili na zastanowienie się za nim powie mi to, co chce. Ja sama mam ochotę wykopać go za drzwi i krzyczeć, żeby nigdy nie wracał. Niestety to raczej mi się nie uda a wielka szkoda. – Tutaj nie ma emocji, są tylko czasowniki. Nie ma charakterystycznej dla narracji pierwszoosobowej stylizacji językowej, nie ma Cassie w Cassie. Poza tym strasznie się pieścisz z opisami, skupiając się na czynnościach, w tym nic nie znaczących detalach takich jak chociażby kierowanie się w czyjąś stronę, które można ująć krócej, zwięźlej. Właściwie cały ten fragment dałoby się skrócić, na przykład tak: 
Matthew przygląda mi się, zabiera krzesło, stawia obok mnie i siada. Ma gdzieś, że go ignoruję. Dostrzegam, jak ukrywa twarz w dłoniach. Co mnie to obchodzi, co chcesz mi powiedzieć? Gdybym tylko mogła, wykopałabym cię stąd, krzycząc, że masz spadać. 
Na tej samej zasadzie w twoim fragmencie niepotrzebnie zupełnie pojawiają się pobudki głównej bohaterki. Na przykład wspomina, po co właściwie odwraca twarz. Bez sensu – sama sobie to dopowiem, gdy zobaczę, co dziewczyna widzi i jak reaguje na zachowanie Matthew. Wszystko streszczasz, spłycając praktycznie każdą scenę – sprowadzając ją do suchej relacji. 
W tych czasownikach nie ma też emocji. Piszesz, że Cassie się wkurza, ale ja tego zupełnie nie czuję. Nie widzę jej drżenia, zaciskania pięści, zwężonych w linię ust, gdy zaciska zęby… cokolwiek! Naprawdę, daj mi cokolwiek, co świadczyłoby o jej zdenerwowaniu, a nie było tylko czystą jak łza ekspozycją. 
Ostatecznie w tak krótkim fragmencie popełniasz jeszcze jeden błąd: Cassie nie ma prawa wiedzieć, co Matthew sobie myśli. Ona to może podejrzewać, ale ty piszesz o tym tak, jakby było to stuprocentowo pewne. Natomiast Cassie nie może wchodzić innym bohaterom do głowy. Nie może mieć pewności, że chowanie dłoni to próba, by Matthew wyłuskał dla siebie trochę czasu. Nie jest to nawet coś, co można by podejrzewać; dla mnie, na przykład, zachowanie chłopaka bardziej kojarzy się ze skruchą i niepewnością, pokazaniem swojego zagubienia, bo jest mu wstyd po tym, co stało się w ośrodku. Skąd Cassie natomiast wie, że Matthew dopiero składa w myśli zdania do wypowiedzenia? A może on tylko gra przejętego? 
Na tej samej zasadzie Cassie nie może wiedzieć, że na początku długo ją obserwował, skoro sama patrzyła w tym czasie w okno i dopiero po chwili ukradkiem na niego spojrzała. Narracja pierwszoosobowa zobowiązuje do ograniczenia punktu widzenia do głównej postaci. Nie możesz sobie pisać o wszystkim, czego Cassie sama nie jest świadoma – od tego masz narrację trzecioosobową. 

Chociaż kto wie może urodzę się ponownie w lepszym wcieleniu. Jednak jestem osobą, która nie wierzy w takie rzeczy jak reinkarnacja. – Cassie nie wierzy w reinkarnację, ale jednocześnie zastanawia się nad narodzinami w lepszym wcieleniu… Czy to się aby nie wyklucza, i to tak dość mocno?

Nie potrafię wystarczająco się wczuć. Rozumiem, że Cassie jest niechętna, by rozmawiać z Matthew i nie chce jego współczucia ani wspólnych zajęć, ale nie jestem w stanie pojąć, dlaczego dziewczyna przewiduje kłótnię. Pokłóci się tylko, jeżeli będzie sama tego chciała – Matthew wydaje się spokojny i niepewny, więc to nie on wywoła jakąkolwiek burzę. Cassie sama będzie siać dramę:
Raczej ja bym tego teraz nie nazwała przyjacielską rozmową, bo jestem na sto procent przekonana, że skończy się ona kłótnią. W naszym przypadku jest to nie uniknione. Musimy dać upust emocją. – Oni nawet nie zaczęli tej rozmowy! Jeszcze nic się nie wydarzyło, a ty zapowiadasz już hurrr-durrr-nie wiadomo-co. Dlaczego po prostu nie możesz zacząć pokazywać, co się dzieje w scenie i co o bieżących wydarzeniach myśli Cassie, tylko spoilerujesz dramat? Raz, że psujesz tym efekt zaskoczenia, a więc opowiadanie staje się przez to przewidywalne. Dwa – strasznie rozdmuchujesz tę sytuację, wręcz do granic możliwości. Matthew tylko przyszedł, nawet nie zdążył wydać z siebie jeszcze żadnego dźwięku. Nie potrafisz budować emocji, kłaść podwalin pod kluczowy moment danej sceny, tylko od razu Cassie melodramatycznie wybucha. Przewracam na to oczami.
Przesadziłaś. 

Nawet wybierając najgorszą opcję i raniąc przy tym drugą osobę. Chociaż głęboko w sercu tego nie chcemy robić, ale musimy to zrobić dla jej dobra. – No jak to: głęboko w sercu nie chcemy tego robić? Przecież Cassie właśnie sama stwierdziła w zdaniu wcześniej, że wybiera kłótnię, bo chce dać upust emocjom. A przecież miała wyjście – mogła być zwyczajnie milsza. Niby tak dobrze wcześniej wczuwała się w sytuację Matthew, była świadoma, że chłopak nie wiedział o jej przypadłości i było mu głupio, pewnie chciał ją przeprosić, tymczasem teraz Cassie żadnej z tych wiadomych nie bierze pod uwagę. 

Nie wiem jak inni. Jak dla mnie do bólu trzeba się przyzwyczaić. Jest nieunikniony w naszym życiu. Jednak czasami bliskie i kochające osoby mogą go zmniejszyć. Nawet jeśli jest ich tak nie wiele a może wcale. Każdy ma swój sposób na pokonywanie bólu nie tylko tego fizycznego. Ból cielesny jest niczym w porównaniu do bólu naszej duszy. Pojawia się znikąd i zabija nas stopniowo. Ni zwracając uwagi na krzyki rozpaczy i bezsilności nas samych. – Ten fragment jest za długi. W długich fragmentach samych w sobie wprawdzie nie ma nic złego, ale trzeba wiedzieć, kiedy jest na nie odpowiednia chwila – tymczasem ten przerywa akcję w najciekawszym momencie. Cassie przed chwilą zastanawiała się nad tym, czy nie wyrzucić Matthew z domu, a bohater w tym czasie siedział z twarzą schowaną w dłoniach i… co? No i nic, bo przerwałaś scenę nudnym przemyśleniem. Musisz wyczuć, kiedy możesz sobie pozwolić na takie lakonicznie fragmenty. Na pewno nie wtedy, gdy bohaterowie powinni się w końcu skonfrontować. Czytelnik w tym momencie czeka tylko na to – wszystko inne będzie mniej ciekawe. 
Ewentualnie takie fragmenty mogłyby zostać, pełniąc funkcję budulca emocjonalnego, jednak przede wszystkim powinny być krótsze i bardziej konkretne (zbyt się rozdrabniasz, na przykład bliskie i kochające osoby – mogłabyś wybrać jedną z dwóch opcji, w końcu i tak przekazujesz oczywistość – oraz przeplecione z reakcjami Cassie, która czeka, aż Matthew się odezwie. 

Ja tylko patrzę w jego błękitne oczy szukając w nich potwierdzenia jego słów. Chce być pewna, że jest szczery w tym, co mówi, a nie gra. – Przecież już wcześniej, jeszcze w ośrodku, zanim Cassie uciekła, sama stwierdziła, że widziała w jego oczach wyrzuty sumienia. Więc po co znów ich szuka? 
Poza tym jeszcze chwilę temu chciała się z nim kłócić – po co teraz dopatruje się szczerości w jego oczach? Jeśli miała ochotę wyrzucić bohatera za drzwi, oznacza to, że od początku nastawiała się do niego niechętnie. Dlaczego więc nagle oznajmia, że jej zależy, skoro w ogóle nie było tego widać?

Jednak nie mogę nic odczytać z jego oczu. Jakby znów zniósł mur obronny wokół siebie, w czym jest tak dobry, jak widać. Umie zamaskować każdą najmniejszą emocję. Staje się zimy i płytki niczym lód. – Zna go raptem piętnaście minut! Wymienili do tej pory ze trzy spojrzenia! Nie buduj sztucznego napięcia między bohaterami, bo i tak czytelnik w nie nie uwierzy, ponieważ nie dałaś mu ku temu żadnych podstaw. Aby wysuwać takie daleko idące wnioski, Cassie musiałaby lepiej poznać Matthew, tymczasem ona sobie wymyśla jakieś mury i lody... na podstawie czego? 

Siedem zdań zajęło ci przekazanie mi informacji, że Cassie wstała, wzięła z biurka zeszyt i zapisała w nim swoją wypowiedź. Twoje notki mają po 2-3 strony A4. To naprawdę niewiele, a i tak niemiłosiernie się one dłużą, przez co mam wrażenie, że za mną już naprawdę bardzo dużo materiału, a jednak okazuje się, że przeczytałam może z dziesięć stron.

Chłopak odwrócił się do mnie wcześniej obserwując mnie i myśląc, że chce po prostu wyjść. – Cassie w tym czasie szła po zeszyt i nie widziała Matthew za swoimi plecami, a już na pewno nie ma prawa wiedzieć, co on myśli. To raz. Dwa: dlaczego ona nie nazywa go po imieniu, tylko tak pretensjonalnie: chłopak to, chłopak tamto? Zastanów się – jak ty byś o nim myślała na jej miejscu? Jak określasz na co dzień osoby, które znasz?

Chce mieć, chociaż jakieś podstawowe informacje, żeby móc go w małym stopniu zrozumieć i zburzyć kawałek muru. – Ale… dlaczego? W poprzednich notkach Cassie zapierała się rękami i nogami, że nie chce mieć z Matthew nic wspólnego, bo nie może sobie pozwolić na spoufalanie i budowanie relacji, ponieważ to źle wpływa na jej życie. Cassie do tej pory nie myślała inaczej, nagle po prostu zmienia zdanie. Nie wykreowałaś żadnego momentu, w którym bohaterka wahałaby się i walczyła z myślami. Nie pojawił się żaden wątek czy scena, które skłoniłyby ją do zmiany poglądów. Nagle po prostu chce się zaangażować i burzyć mur. Skąd to się wzięło? 

Skoro twierdzisz, że pobyt w ośrodku to błąd, czemu w ogóle tam trafiłeś? Wolisz iść do poprawczaka?! – Kiedy chce się kogoś poznać, przeważnie podaje się rękę i pisze: Cześć, mam na imię… a nie na dzień dobry i z grubej rury pyta chłopaka o takie rzeczy. Tym bardziej chłopaka z terapii. 
Nie spodziewałam się tego po Cassie. Dziewczyna myśli o tym, by zburzyć najpierw jedynie kawałek muru, ale jednocześnie zadaje Matthew takie pytanie, które ewidentnie świadczy o tym, że w najlepsze wtrąca się w jego życie. To nie jest chęć poznania i zbudowanie relacji, tylko chamska zagrywka, co jest dziwne. Dlaczego?
Cassie od początku historii wydawała mi się dobrze znać środowisko ośrodka i rozumieć problemy osób, które trafiają na leczenie, a jednak teraz zachowała się strasznie nietaktownie. Od czapy – dokładnie tak samo jak pani Campbell. Biedny ten Matthew, zaczynam mu współczuć. 

Nie rozumiem, dlaczego Cassie, podając notes, dotyka dłoni bohatera. Taki gest to wyraz zrozumienia i wsparcia, natomiast to, co bohaterka zapisała na kartce, to tylko niegrzeczne pretensje w zaczepnym tonie. 

Łapie w rękę mój notes i rzuca nim na podłogę jednocześnie wstając gwałtownie z krzesła, przez co ono przewraca się na podłogę. – Nawet jak dochodzi do dynamicznej akcji, to ją przegadujesz. Czy czujesz w tym zdaniu jakieś emocje? Jakiekolwiek? Nie? 
Ja też nie.
Cassie dobrze wie, że Matthew ma problemy z emocjami i trzymaniem ich na wodzy, bo przekonała się o tym w ośrodku, ale jednocześnie nie chce mu pomóc, tylko go prowokuje do wybuchu, a potem stwierdza: aha, okej, czyli jednak typ nie przyszedł tu w pokojowych zamiarach. To niedorzeczne i dziecinne – wywoływać dramę, a potem się dziwić, że wybuchła i na koniec się popłakać. 

„ WYNOŚ SIĘ STĄD! NIC MNIE NIE OBCHODZISZ! „ Podchodzę do rozwieszczonego Matthew i przystawiam mu notes do oczu. Po czym rzucam nim na podłogę i zaczynam go wypychać z pokoju. – Rozwieszonego? W sensie, że bohater para się poezją…? I czy dobrze zrozumiałam, że Cassie rzuca Matthew na podłogę, a potem wypycha go z pokoju? 
Czy aby na pewno o to ci chodziło w tej scenie?

A tak na zakończenie naszła mnie myśl: skąd Matthew wiedział, gdzie Cassie mieszka? Jeżeli powiedzieli mu w ośrodku, to bardzo nieodpowiedzialne ze strony pracowników – jakby nie było, jest to bohater, który ma uczestniczyć w terapii z powodu problemów z prawem, zapewne rodzących się przez niepanowanie nad negatywnymi emocjami. Pedagodzy mogliby powiedzieć, że Matthew ma przeprosić Cassie na kolejnych zajęciach. Wątpię, by odesłali go do jej domu, a już na pewno nie bez nadzoru. Co najwyżej pani Campbell przeszłaby się razem z nim. 


ROZDZIAŁ 6
Wciąż nie uważam, by rozkręcenie dramy było słuszne, jednak podoba mi się sposób, w jaki kontynuujesz temat, czyli zaczynasz tę notkę. Matthew robi na mnie dobre wrażenie – nie wyszedł z pokoju po wybuchu Cassie, a został i pomagał jej się uspokoić. Zuch chłopak! 
Zastanawiam się tylko, dlaczego jeszcze nie przyszli do nich dziadkowie? Nie słyszeli przepychanek, przewracania się na ziemię, rzucania notesem i płaczu? Dziwne, szczególnie że i dziadek, i babcia traktują bohaterkę dość wyjątkowo, z wielką troską. 
Update: okej, Cassie informuje mnie, że dziadkowie jednak się zbliżają, bo słyszy ich krok po schodach, jednak ich krok jest zatrważająco powolny; między akcją z poprzedniego rozdziału a jej kontynuacją w obecnym minęło bardzo dużo czasu – od hałasu do wyjścia Matthew, który spotkał dziadków przy drzwiach, zdążyłaś napisać aż dziewięć całkiem rozwiniętych akapitów. 

Przytłaczają mnie myśli bohaterki o śmierci. Z jednej strony robi się poważnie i bardzo to doceniam (klimat Barbary Rosiek – wrócę do tego w podsumowaniu), z drugiej strony – strasznie się to ciągnie. Jakbyś nie wiedziała, w którym momencie skończyć, tylko pisała pod wpływem weny to, co ślina przyniesie ci na język. Teksty się jednak redaguje – po napisaniu rozdziału przeczytaj go jeszcze raz czy dwa i zastanów, które fragmenty można by przyciąć, a które podkreślić. Podpowiem: na razie w twojej historii praktycznie nic się nie dzieje. Mamy szósty rozdział, a tak naprawdę istotne były dwie, może trzy sceny (gra na wiolonczeli, rozmowa Matthew z panią Campbell i odwiedziny u Cassie w domu). Reszta to obudowa, która powinna tworzyć tło – podłoże dla tych ważnych scen, które pchają ci fabułę w przód. U ciebie jednak, jak na złość, wszystko ciągnie się jak flaki z olejem, przez co czytelnik może się nudzić. Nawet gdy podejmujesz ważny temat i budujesz emocje łzawymi przemyśleniami o śmierci, robisz to w sposób przydługawy i lakoniczny. Wyżej pisałam już – gdybyś te fragmenty przeplatała z, na przykład, tym, co Cassie robi, byłoby lżej i bardziej ciekawie, różnorodnie. Tymczasem zauważyłam, że u ciebie przemyślenia i zachowania to przeważnie osobne akapity. Bardzo rozbudowane akapity, które spowalniające ci całą akcję. Przemyślenia są dla ciebie istotne – w porządku. Ale zachowaj zdrowy umiar i spróbuj umiejętnie wplatać je w tekst, zamiast zasypywać czytelnika ich lawiną. Niech będą akcentem w twojej twórczości, a nie jej głównym motywem.

Niewidziana przeze mnie osoba podchodzi do mnie i siada obok mnie. – Skoro bohaterka jest skulona i mocno zamyślona, skąd wie, że ktokolwiek do niej podchodzi? 
Zdanie dalej okazuje się, że gdy już ktoś przy niej usiadł, wyczuła zapach i rozpoznała, że to perfumy Matthew, ale… nigdy wcześniej o nich nie wspominała, nie kojarzyła, by Matthew pachniał, więc skąd je zna? Dla mnie zdecydowanie logiczniejszym argumentem, że Cassie rozpoznała tego bohatera, jest fakt, że nikogo poza nim nie było wtedy w pokoju. Logiczne więc, że podszedł do niej akurat on. Cassie, czując perfumy, mogłaby ewentualnie zauważyć, że: o, a więc tak pachną jego perfumy..., dopiero co je wyczuć i przyporządkować do niego, a nie poznać go po zapachu, jakby znali się od dawna. 

Cassie bardzo szybko zmienia zdanie. Najpierw dostaję kilka akapitów o jej myślach samobójczych, by po jednym zdaniu wypowiedzianym przez Matthew od razu zmieniła nastawienie i: Chce spróbować podnieść się z gruzów mojego dotychczasowego życia i odrodzić się jak feniks z popiołów na nowo. Przy czym nie musisz dopowiadać na nowo. Przecież to właśnie oznacza słowo odradzać. Nie da się odradzać jak feniks z popiołów na staro. To nie jest Ciekawy przypadek Benjamina Buttona
Jeżeli bohaterka tak łatwo zmienia zdanie, na jakiej podstawie czytelnik miałby traktować jej problem poważnie? Nie widać, by Cassie walczyła z własną słabością, zastanawiała się, przemyślała wszystkie za i przeciw. Nie. Ona po prostu stwierdziła w jednym zdaniu: Czas zrobić pierwszy krok ku odrodzeniu.  Jest naprawdę szybka – ledwo przed chwilą płakała i myślała o samobójstwie, a tu proszę… Emocjonalny rollercoaster. Albo choroba afektywna dwubiegunowa.
Cieszę się jednak, że Cassie wyrzuciła żyletki. Choć, wiesz, to może teraz dziwnie zabrzmi, ale… Przeważnie w książkach czy filmach takie rzeczy są symboliczne. Faktycznie oznaczają stan przemiany i nowego początku. Jednak ta przemiana to w pewnym sensie również punkt kulminacyjny. Aby wywołał w czytelniku odpowiednie emocje, dawał nadzieję, czytelnik wcześniej powinien dostać obraz emocji negatywnych – tego cierpienia, o którym Cassie wspomina. Samo to, że Cassie stanęła przed lustrem i pokazała swoje rany po cięciach nie pobudza wyobraźni aż tak. Może to brutalne, ale napiszę o tym wprost. Aby żyletki w koszu zrobiły na kimkolwiek wrażenie, dużo wcześniej powinna pojawić się scena, w której Cassie ich używa. Wtedy symboliczne odrzucenie dawnego życia miałoby większy wydźwięk. 
Poza tym naprawdę trudno mi uwierzyć, że to akurat nieznajomy Matthew, który wpadł dosłownie na pięć minut, aż tak zadziałał na główną bohaterkę. Mierzyła się ze swoimi demonami bardzo długo, nie pomagały terapie (w pierwszej scenie na sali Cassie sama zaznaczyła, że rozmowy z panią Campbell są nieefektywne), leki, czas spędzony z bliskimi, ale wystarczył niebieskooki chuligan…? Nie sądzisz, że to trochę naciągane? Gdyby Cassie zdążyła lepiej go poznać, miałoby to więcej ładu i składu. 

NOTKA: PYTANIA OD CZYTELNIKÓW
Martwi mnie jedna kwestia, którą poruszyłaś w tym wpisie. Mianowicie wspomniałaś, że piszesz bez planu i nie wiesz, kiedy skończysz – masz pomysł na drugą część, jednak: Będę pisać dopóki nie uznam, że czas zakończyć tą historię. 
Przede wszystkim chyba nie zdajesz sobie nawet sprawy z tego, jak ważny jest plan każdego tekstu beletrystycznego. Nieistotne, czy piszesz książkę do wydania, czy lekkie opowiadanie. Bez planu na jaw wychodzą przede wszystkim nie do końca przemyślane wątki, nieścisłości logiczne (na przykład jednorazowe zachowania niepasujące do sylwetki psychologicznej postaci), imperatywy narracyjne (momenty, które trudno wytłumaczyć inaczej niż bo tak – na przykład spotkanie Cassie i Matthew pod gabinetem dyrektora, chociaż Cassie nie była w tej scenie potrzebna) i tak dalej. Poza tym pisanie bez planu, chociaż ogólnego (wiedząc mniej-więcej, co stanie się w którym rozdziale) to poniekąd również oszukiwanie czytelników. Każdy z nas czyta książki w konkretnym celu – aby poznać ciekawą historię fascynujących postaci i dojść do zakończenia oraz aby w ten sposób spożytkować swój czas. Jeżeli nie wiesz, na czym dokładnie stoisz, jak możesz mieć pewność, że nie marnujesz czasu czytelników, dając im tekst, którego zakończenia jeszcze nawet nie znasz? Opowiadanie pierwszoosobowe to wyrywek życia głównej postaci – skąd wiesz, czy wyrywek ten będzie ciekawy i intrygujący, skoro nie zaplanowałaś absolutnie niczego? Pisanie to nie jest awangardowa sztuka malarska, że możesz usiąść z pędzlem i nachlapać, co chcesz. W pisaniu im lepiej się przygotujesz, tym lepszy wyjdzie ci efekt końcowy i tym większe zrobisz na czytelniku wrażenie ostatnią kropką tekstu. 
Jeżeli nie znasz zakończenia i nie masz planu na kolejne sceny, jak chcesz prawidłowo poprowadzić czytelników przez tę historię, aby z premedytacją grać na emocjach? Po to się pisze – aby czytelnik czuł coś w czasie czytania. By budzić w nim litość, współczucie, empatię, złość czy smutek. Trzeba robić to z pewnością siebie, przewidując reakcję odbiorcy. Musisz wiedzieć, kiedy przywołać dany motyw, by poruszyć daną emocję, aby zbudować napięcie. Rozwijaj fabułę celowo, wiedząc, gdzie masz wycisnąć łzy smutku, a gdzie rozbawić do łez. I też te fragmenty nie powinny być zbyt blisko siebie, bo inaczej tekst, zamiast płynnie przechodzić z emocji na emocje, w napięciu, tylko skacze od jednej do drugiej i robi się nie dość, że losowo, to jeszcze strasznie chwiejnie. 
Nie napiszesz niczego poprawnego i wartościowego na czuja. Próbowałaś tak do tej pory i wyszło po drodze całkiem sporo bzdurek, w tym niekonsekwencja Cassie. Zakładam, że nie przemyślałaś dobrze chociażby tego, co Cassie powinna napisać Matthew, skoro chciała zburzyć choć fragment jego muru – zupełnie jej nie wyszło, okazała się bezczelna i pretensjonalna jak Campbell, ale i tak wszystko dobrze się dla niej skończyło (żyletki trafiły do kosza). Gdybyś się nad tym lepiej zastanowiła, Cassie pewnie nie wzbudzałaby w czytelniku negatywnych emocji, bo pewnie nie o to ci w ogóle chodziło. Po prostu jakoś tak wyszło. Samo z siebie, bo bez planu
Na dobrą sprawę solidny plan pozwoliłby ci też poukrywać w tekście pewne wskazówki, które z czasem nabierałyby znaczenia. I jeszcze pozwoliłyby ci tworzyć odpowiednie związki przyczynowo-skutkowe. Przypomina mi się ta wielokrotnie wspomniana scena wyrzucenia żyletek. Nie wybrzmiała z odpowiednią siłą, bo wcześniej nie widziałam Cassie tnącej się albo chociaż sceny, w której ukrywałaby swoje rany lub próbowała je zaleczyć. Nie musisz od razu rzucać się na głęboką wodę i pisać tak ciężkich emocjonalnie scen, ale daj czytelnikowi cokolwiek, co wzbudzi jego emocje i podkreśli decyzję twojej bohaterki. Gdybyś zaplanowała, że bohaterka odrzuci dawne przyzwyczajenia, chcąc zacząć nowe życie, mogłabyś najpierw zdecydowanie lepiej i głębiej pokazać mi to stare życie – ty zrobiłaś to jednak tylko powierzchownie, a symboliczną scenę wprowadziłaś za szybko, tak naprawdę marnując bardzo duży jej potencjał.  
Opowiadanie to nic innego jak zbiór scen, a z każdej powinno coś wynikać. Następują one po sobie, wprowadzając kolejne fakty fabularne, przez co fabuła stale idzie w przód – aż do końca. Nie masz planu na sceny i na to, jak umiejscowić w nich bohaterów? A więc idziesz na żywioł. W takim razie w żaden sposób nie kontrolujesz sytuacji. To, moim zdaniem, właśnie przez ten żywioł opowiadanie się strasznie wlecze. Zbyt dużo tematów przegadujesz, a zbyt mało się do tej pory wydarzyło. Niektóre fragmenty są za długie i rozleniwiają czytelnika, bo pewnie, pisząc je, nawet się nie zastanawiałaś, jak ktoś inny może je odebrać. Pisarz powinien być jednak przebiegły i przewidywać reakcje. Wiedzieć, jakie emocje chce wywoływać. Na pewno nie chcesz wywoływać ziewania, prawda? Redaguj więc, bezlitośnie tnij zbędne fragmenty i planuj na przyszłość. Powinnaś świadomie i stopniowo prowadzić czytelnika za rękę, a nie huzia na józia, zobaczymy, co będzie. Każdy przeważnie zaczyna od słodkiej nieświadomości, że da się pisać, co ślina na język przyniesie, ale prędzej czy później wychodzi na jaw, że nasz tekst to bzdura na bzdurze i wtedy zaczyna się od nowa, z planem. Planuje się coraz więcej, a każda kolejna wersja jest lepsza od poprzedniej, wierz mi. 
Właśnie tak to działa.


ROZDZIAŁ 7
Inaczej sumienie nie dawałoby im sumienia, że oddali obcym ludziom swoją jedyną wnuczkę (...). – Chyba raczej: spokoju. Inaczej to zdanie nie ma sensu. 
Kiedy Cassie wspomina o wdzięczności do dziadków, nie czuję niczego. Ona tylko informuje mnie o tych emocjach, nie ma ich jednak w tekście, nie wychodzą z niego, nie widać po niej, by się cieszyła i była prawdziwie wdzięczna. To samo dzieje się kawałek dalej, gdy bohaterka widzi zapłakaną babcię. Niby wmawia sobie, że: nie chciałam nigdy być powodem czyś łez. Ten widok tak bardzo mnie rani i nie wiem, czy kiedykolwiek sobie to wybaczę, ale to są tylko puste słowa. Nie czuję, by Cassie miała do siebie autentycznie żal i była sobą rozczarowana. Gdyby tak było, nie tylko przekonywałaby mnie o tym, ale również wynikałoby to z jej zachowania, wyrazu twarzy i tym podobne. 
Na dodatek Cassie nie musi traktować mnie jak niedomyślnej. Jako narratorka stale wszystko mi tłumaczy – niepotrzebnie. Na przykład mówi, że zauważa u babci opuchnięte, czerwone oczy, bo babcia płakała… Nie musisz tego dopowiadać. Domyślę się tego – potrafię sobie wyobrazić takie oczy i dodać dwa do dwóch. Wnioskowanie z tekstów to główny powód, dla którego się czyta – to jak układanie puzzli, aż na końcu wyjdzie jeden konkretny obraz całości. Ty układasz te puzzle za mnie, podsuwając wszystkie wnioski pod sam czubek nosa. 

Podnoszę się z kanapy, by zabrać potrzebne mi rzeczy do rozmowy z obecnymi tutaj. – Strasznie sztuczne stwierdzenie. Skoro ledwo kilka zdań wcześniej Cassie mówiła o tym, że dziadkowie są dla niej najbliżsi, najważniejsi i bardzo ich kocha, dlaczego teraz w swoich myślach nazywa ich jedynie obecnymi tutaj, jakby, nie wiem, byli randomowym tłumem na jakiejś konferencji? Z tego zdania w ogóle nie przebija żadna miłość, o której tak na siłę mnie przekonujesz.

To, że Cassie nie mówi, w pewnym stopniu tłumaczy, dlaczego w większej mierze w opowiadaniu panuje grobowa cisza, ale… czemu tak mało jest głosów innych bohaterów? Dlaczego tu i ówdzie nie podsuniesz dialogu dziadka z babcią albo dlaczego w tle nie gra muzyka, czemu nie słychać dźwięków z otoczenia? Czuję się, jakbym czytała o bohaterach poruszających się w próżni. Pobudzaj za pomocą opisów wszystkie zmysły czytelników – nie tylko wzrok, ale też słuch i węch (podobno babcia piekła szarlotkę?) czy smak.
Zastanawia mnie, jak długo Cassie nie mówi. Jeżeli dość długo, mogłaby się nauczyć migać. To też byłoby jakieś urozmaicenie. Na pewno miga się szybciej niż pisze w notesie i mogłabyś zapisywać to, co dziewczyna pokazuje, w formie dialogu, ale, na przykład, kursywą. Wtedy na pewno nie miałabym wrażenia, że jest tak strasznie cicho. Wręcz grobowo. 

Matthew odwiedził Cassie, aby ją przeprosić, a teraz Cassie chce odwiedzić jego w tym samym celu? Powtarzające się wątki (tym bardziej powtarzane w naprawdę krótkim odstępie) są nudne. Poza tym wychodzi na to, że obie postaci mają taką samą cechę charakteru – są niecierpliwe i muszą wszystko robić na już. Staraj się być bardziej oryginalna. Dlaczego Cassie nie przemyśli sytuacji i nie spotka się z Matthew w ośrodku, na spokojnie? Dopiero co przeżyła jedną z trudniejszych chwil. Nie dość, że szybko się po niej pozbierała, to jeszcze chce biec do domu (na dobrą sprawę obcego) chłopaka? Tego samego, którego pobiła i którego kilka akapitów wcześniej nie chciała widzieć na oczy.

Dziadek lekko wygina usta w linie, gdy czyta część o Matthew. Nie jest zadowolony faktem, że zaczął się kręcić koło mnie jakiś chłopak. Tym bardziej taki jak on. – Skąd ona to wie? Dlaczego jest taka pewna, zamiast się tego ledwo domyślać lub zastanawiać, skąd u dziadka taka mina? Przecież koło Cassie nigdy wcześniej nie kręcił się żaden chłopak, więc de facto nie powinna wiedzieć, jak opiekun na nich reaguje. 
Poza tym co to znaczy: tym bardziej taki jak on? Przecież Matthew zachował się w porządku – podobno przeprosił dziadków i był kulturalny. Skąd teraz wiedzą, że miał problemy z prawem? Przecież Matthew nie ma tego wypisanego na czole. 

Oczywiście, że pani Campbell się ugięła i podała adres, no bo jakby inaczej…? Co z tego, że to nieodpowiedzialne, nieetyczne i właściwie chyba nielegalne. Ech. Dlaczego kobieta nie zaproponowała, by bohaterowie przeprosili się w ramach terapii, na zajęciach? Nie mogą wytrzymać jeden dzień? Zakładając, że Cassie do domu wróciła po południu, a Matthew przyszedł do niej po jej grze, teraz pewnie zbliża się wieczór. To nieładnie tak nachodzić ludzi w późnych godzinach.  

Po raz kolejny trafił w mój czuły punkt. Jakby ranienie mnie go cieszyło i czuł się dzięki temu lepiej. – Może gdyby Cassie też nie ugodziła go w jego czuły punkt zdaniem o poprawczaku, teraz by się nie odgryzł? No ale cóż. Są i tacy ludzie, którzy wyraźniej widzą czyjeś błędy niż swoje. Dla mnie jednak sprawa jest prosta – Cassie zasłużyła sobie na porządną burę od niego, dlatego nie jest mi jej aż tak żal. Właściwie spodziewałam się takiej reakcji ze strony Matthew. Poza tym zbyt szybko i bez racjonalnego zastanowienia się Cassie postanowiła zmienić całe swoje życie, nie dała sobie nawet nocy, by się z tym uczuciem przespać i zaplanować jakąś zmianę. Nic dziwnego, że zejście na ziemię jest dość bolesne; zastanawiam się, czy bohaterka wyniesie z tego jakąś lekcję. Tak jak ty piszesz pod wpływem emocji, tak i ona postępuje bez planu, co odbija się i na jakości tekstu, i na życiu Cassie. Oby się troszkę opamiętała, uczyła na własnych błędach i rozwijała jako bohaterka.
Wiesz, co jest jednak najgorsze? Jedno zdanie totalnie obcego kolesia aż tak na nią wpłynęło, że znów zaczęła dramatyzować, jak to jest niewolnicą swojej skorupy, z której nigdy się nie wydostanie. Halo! Oni naprawdę w ogóle się nie znają; zdanie Matthew nie powinno mieć aż takiego znaczenia. Mogłoby mieć, gdyby bohaterowie mieli za sobą już wspólne interakcje. Tymczasem na jakiej podstawie czytelnik ma wierzyć w ten konflikt fabularny, skoro od samego początku jest grubymi nićmi szyty? 

ROZDZIAŁ 8
Na szczęście po sytuacji z Matthew nastąpił weekend. Nie musiałam się paranoicznie bać, że spotkam go w ośrodku. – Szerzej wypowiem się o tym w podpunkcie o poprawności, jednak tutaj również chociaż raz wspomnę: zdarza ci się mylić podmioty. To sprawia, że tekst czytany na głos jest śmieszny. Dlaczego? Ponieważ, na przykład, z zacytowanego fragmentu wynika, że bohaterka nie musi się bać spotkanego w ośrodku… weekendu. Niefortunny błąd, prawda?

Były by tylko zwykle wypowiedzianymi słowami do drugiej osoby. Tak jak każde, które opuszczają nasze usta. W moim przypadku kartkę. – Nie, ponieważ, chociaż mówi się, że słowa opuszczają usta (co jest logiczne), nie są one w stanie wyjść z kartki. Po prostu Cassie je tam zapisała, więc na niej są i tam już zostają. 

Racja sumienie kazało mi go przeprosić, ale serce też mnie bolało na myśl o tym jak go skrzywdziłam. – W poprzednich rozdziałach ani razu tego nie poczułam. Wprawdzie Cassie chciała przeprosić Matthew, ale wyglądało to tak, jakby robiła to dla siebie, właśnie z powodu wyrzutów sumienia, które chciała zagłuszyć, a nie wyłącznie dlatego, że bolało ją serce z powodu skrzywdzenia drugiej osoby. Niby drobnostka, ale tym się różni altruizm od egoizmu. Podkreślenie to dość mocne stwierdzenie, tymczasem w ogóle nie poczułam, by Cassie cokolwiek bolało. Nawet w rozmowie z dziadkami przyznała, że chce przeprosić chłopaka, bo zbyt gwałtownie zaregowałam na rozmowę z nim, a nie dlatego, że zaczęła rozmowę w sposób nieprzemyślany i popełniła głupie faux pas, poruszając temat poprawczaka. 

Chyba powinnam się całkowicie od niego odseparować i zostawić go w świętym spokoju. Tymczasem nie uda mi się to, jeśli będzie mnie tak do niego ciągnąć. – Ale jak ciągnąć? O co w ogóle Cassie chodzi? Nie oszukujmy się – nie ma czegoś takiego jak nieumotywowane niczym tajemnicze ciągnięcie do siebie po kilkusekundowym spojrzeniu. To jest tylko perfidny imperatyw narracyjny powielany w kiepskich filmach dla nastolatek. Nic więcej. Wmawiasz czytelnikowi, że między postaciami wytworzyła się jakaś więź, tylko... kiedy ona miała czas w ogóle się pojawić i rozwinąć do tego stopnia? 
A jeżeli niesubtelnie chcesz mi powiedzieć, że Cassie zakochała się od pierwszego wejrzenia, no to dlaczego w rozmowie z Matthew była nieprzyjemna? Czemu pobiła go i wyrzuciła z pokoju? Albo mamy magiczne przyciąganie i romantyczne uniesienie, albo się nie lubimy i wypraszamy z domów. Nie ma nic pomiędzy na tym etapie znajomości. Jasne, z miłości do nienawiści niby jest całkiem blisko, ale to obowiązuje w przypadku, gdy bohaterowie już znają się lepiej i wiedzą o sobie więcej niż… praktycznie nic, poza adresem zamieszkania. Serio, Matthew i Cassie zupełnie nic nie połączyło i nie ma sensu, byś mi to wmawiała, bo ja i tak w to nie uwierzę. Nierealny wątek bez logicznego podłoża. 

Oczywiście, jakby tego było mało, Cassie jest zupełnie rozstrojona i nie wie, co ma zrobić. Utrzymywać kontakt czy nie zwracać na Matthew uwagi? Rozprawia o tym przez jedną trzecią rozdziału, jakby między bohaterami naprawdę wydarzyło się coś poważnego i było o czym rozmyślać. Tymczasem… wcale nie. Pompujesz tę dramę na siłę.

Powinnam podjąć decyzję i coś z tym dalej zrobić. – Ale właściwie… dlaczego? Cassie ciągle zachowuje się, jakby Matthew był jej najlepszym przyjacielem, z którym się pokłóciła, albo odwiecznym wrogiem, z którym przyszło jej współpracować. Tymczasem wystarczyłoby po prostu zająć się czymkolwiek innym, jakimiś swoimi sprawami, nie wiem, życiem. Czymkolwiek. Na Matthew świat się przecież nie kończy, droga bohaterko. Nie musisz podejmować żadnych decyzji, po prostu rób swoje. Wszystko wyjdzie w praniu, jak spotkacie się na zajęciach. Do tego czasu będziesz tak leżeć i tylko o tym rozmyślać, czy jednak okaże się, że masz jakieś życie i swoje sprawy? Na razie fabuła jest miałka. 
Poza informacją o terapii, problemach z wymową i umiejętnością grania na wiolonczeli (ach, no i niezdrową fascynacją obcym chłopakiem) nic o Cassie nie wiem. Tak naprawdę ciągle jest mi obca (pomimo tych wszystkich przydługich refleksji i bezwstydnej ekspozycji!), a to już ósma notka.

Oczywiście, że bohaterka ma pokój na piętrze i schodzi na dół, aby zjeść śniadanie. Jasne, być może tego nie wiesz, ale powielasz właśnie przeokrutną kliszę, którą spotyka się w praktycznie każdym opowiadaniu young adult. Ten przemarsz po schodach to też jeden z elementów należących do codzienności wyjątkowej Mary Sue, jednak twoja Cassie nie jest Mary Sue... 
...lub przynajmniej jeszcze nie rzuca się to w oczy, choć widzę pierwsze objawy – na przykład bycie bezcharakterną szarą myszką, która, gdy trzeba, potrafi być całkiem chamska i silna, i rzucić chłopakiem o ziemię. 

Chociaż i tak raczej nie dam rady nic w siebie wcisnąć. Od rana dziadkowie próbowali mnie namówić, żebym zjadła cokolwiek. Za każdym razem odpowiadałam to samo „nie jestem głodna". (...) Mi wystarczy jak na razie trzy. Przy tak długo trwałej anemii, jak moja i złych wynikach to naprawdę nic dziwnego, że nie mam apetytu. Przyzwyczaiłam się już do tych wszystkich schorzeń, które na mnie ciążą. Moje ciało wygląda okropnie. – Naprawdę żałuję, że o tej anemii i problemach z jedzeniem dowiaduję się poprzez ekspozycję, a nie dzięki scenie. Zamiast pokazać, że bohaterce nie wchodzi nawet drobny posiłek, używasz czystej jak łza ekspozycji. To nagabywanie dziadków mogłaś bez problemu pokazać raz, nawet dwa razy. Obraz, który próbujesz mi sprzedać, byłby realniejszy, na dodatek przedstawiłabyś dialog, a nie tylko cytowała wypowiedzi. Na planie wciąż panuje cisza.

Ważę niecałe czterdzieści kilogramów, przez co widać zarysy moich żeber i przy dotyku można je wyczuć. Do tego dochodzą widoczne kości policzków i moja przeraźliwie blada twarz. Przez taki wygląd miss nie da się mnie nazwać. – Kolejna ekspozycja, w dodatku nietrafiona tym bardziej, że mamy narrację pierwszoosobową. Dlaczego więc bohaterka sama sobie opisuje, jak wygląda? Jeśli robi to dla czytelników, lepiej byłoby pisać opowiadanie w formie pamiętnikarskiej, używając tylko czasu przeszłego i opowiadając z perspektywy osoby, która już to wszystko przeżyła. U ciebie jednak tak nie jest; zdarza się, że Cassie opowiada, co przeżywa – na bieżąco. Ten opis jest więc kompletnie nietrafiony. Informację o niepokojącym wyglądzie bohaterki możesz przemycić do tekstu w zdecydowanie ciekawszy sposób, na przykład w wypowiedzi zmartwionej babci, która wspomina, że Cassie marnie wygląda. Albo gdy Cassie, nie wiem, staje na wadze, ponieważ według poleceń lekarza prowadzi dzienniczek medyczny na potrzeby leczenia, notując zalecone parametry. Lub cokolwiek, co będzie bardziej logiczne niż tłumaczenie sobie, że: mam bladą twarz i widać mi żebra
Gdyby jeszcze coś z takiej wypowiedzi wynikało i było bardziej emocjonujące (na przykład Cassie przyglądałaby się sobie w lustrze i była zmartwiona, i zastanawiałaby, co może zmienić w swoim wyglądzie) miałoby to więcej sensu. Ale obecnie Cassie siedzi przy stole. Nie ma powodu, by tłumaczyć sobie, jak się wygląda. Tak o – bez żadnego powodu.

Anemia to wbrew pozorom poważna choroba. Polega ona na zmniejszeniu się poniżej normy liczby czerwonych ciałek (erytrocytów) lub stężenia hemoglobiny we krwi (przy prawidłowej ilości czerwonych krwinek). Objawy, jakie daje anemia, są dość wyraźne, a jednak łatwo je zbagatelizować, bo przypominają stan przemęczenia towarzyszący niewyspaniu się, przepracowaniu i życiu w silnym stresie. Hemoglobina przenosi, bowiem tlen niezbędny do życia wszystkim narządom i komórkom. Jego niedostatek, występujący w anemii, jest szczególnie dotkliwy i niebezpieczny dla mózgu oraz serca - organów wyjątkowo wrażliwych na niedotlenienie. Jeśli nie podjęłabym się jej leczenia to mogłabym nawet umrzeć. To tak samo niebezpieczna i śmiertelna choroba jak rak. Nie ma, co się oszukiwać. – Całkiem sporo problemów mam z tym fragmentem. Przede wszystkim roi się w nim od błędów w terminologii medycznej (czerwone krwinki lub erytrocyty, ale nie czerwone ciałka) i systematyce (najpierw powinnaś wymienić komórki, a dopiero po nich narządy). Wiedza w tej dziedzinie jest bardzo precyzyjna i takie muszą być teksty o niej prawiące. Tymczasem u ciebie jest chaotycznie i zupełnie… niepotrzebnie. Mogłabyś napisać, że bohaterce jest słabo. Dziadkowie mogliby zwrócić uwagę na jej bladość. Mogłaby więcej sypiać. Pokaż nam ten szereg objawów, ale stopniowo. Pozwól czytelnikowi domyślić się stanu Cassie. I pamiętaj, że nie, anemia absolutnie nie jest porównywalna z rakiem. Podstawowa różnica: raka nie wyleczysz suplementami. 

Z tego miejsca mam widok na całą ulicę, gdzie znajduje się nasz dom. – Zastanów się… Czy widok z okna domu mógłby pokazywać jakąkolwiek inną ulicę? W sensie gdzie indziej miałaby być ta ulica, skoro bohaterka obserwuje ją i wiemy, gdzie przebywa? Takich logiczności jest pełno; nie wyszczególniłam nawet części z nich. Praktycznie w każdym akapicie wisi choć jedno zdanie, w którym zupełnie niepotrzebnie rozmieniasz się na drobne.  

Pomimo zdiagnozowanej anemii lekarze i tak za każdym razem chcą wmówić mi anoreksję. Może niech oni się przepadają w jej kierunku albo niech wrócą na studia. Może wtedy nauczą się odróżniać te dwie choroby od siebie. Dając spokój swojej pacjentce. – Może jednak bohaterka sama spróbuje się trochę poduczyć, bo w przytoczonych opiniach lekarzy jest sporo sensu. Jeśli Cassie choruje na anoreksję, wynikać z tego może mnóstwo problemów bezpośrednio związanych z niedoborami w jej organizmie. W przypadku niedoborów B12 i żelaza będzie to anemia. Na dobrą sprawę można ją wysłać również do ginekologa i to także miałoby sens – skutkiem długofalowym anoreksji może być między innymi bezpłodność.

Chyba to nie jest jakieś wielce trudne. Rozumiem, że to ich zawód, ale czasami naprawdę są nie do zniesienia z tą swoją cholerną paplaniną. Jak by zjedli wszystkie rozumy świata. Przypuszczalnie nie umieją się przyznać do swojego błędu. Gdzie, jeśli ktokolwiek ma jakieś pojęcie na temat tej choroby wyłapie różnicę od razu. – Brzmi niesamowicie… arogancko. Jeśli chcesz, by czytelnik polubił twoją postać, musi się z nią w jakimś stopniu utożsamiać. Tymczasem taka ignorancja i buta naprawdę nie budzą sympatii. Zwłaszcza że Cassie sama jest w sporym błędzie. 
Jednocześnie cieszę się, że choć na chwilę nie myślała o Matthew. To już coś.

ROZDZIAŁ 9
Vice versa dupku. – Do tej pory z narracji ani razu nie przebijała stylizacja młodzieżowa, kolokwialna. Wręcz przeciwnie – Cassie była strasznie poważna, wręcz sztywna. Teraz, gdy dostaję taki fragment, nawet biorąc pod uwagę emocje bohaterki i jej nerwowość, nie potrafię się do tego przekonać, nie jest to dla mnie w żaden sposób wypowiedź naturalna.
Poza tym użyłaś tego zwrotu niepoprawnie. Z reguły oznacza on na odwrót [np. Kiedy chcę grać, ty jesteś zmęczony i vice versaźródełko]. Może oznaczać on również wzajemnie, ale wtedy ma to podłoże żartobliwe, jak pozytywna przekomarzanka. Tutaj Cassie użyła go jednak wręcz z pogardą, a więc zupełnie niepoprawnie. 

Teraz pozna inną Carrie. – Jak to Carrie? Przecież bohaterka nazywa się Cassie. Przypomina mi się rozdział trzeci i wypowiedź pani Campbell:
- Bo Cassie nie mówi!- Cichym, ale jednak stanowczym głosem mówi Pani Campbell do niego. 
Zapomniałaś, jak nazywa się twoja główna bohaterka? To tak się w ogóle da? 

W refrenie piosenki już całkowicie się jej poddaje. Nie zwracam uwagi na to, że Matthew mnie obserwuję. – Skoro bohaterka stwierdza to świadomie, to znaczy, że wie, że jest obserwowana – czyli jednak zwróciła na to uwagę. A więc w jakiś sposób dla tej myśli odrywa się jednak od piosenki. 
Później bohaterka mówi o tym, że była w transie, jednak ledwie chwilę wcześniej w myślach zwraca się do Matthew:
Jednak on i tak widzi moje spojrzenie. Myślał, że mnie przestraszy swoją postawą. To się grubo pomyliłeś chłopczyku. Mnie od teraz to już nie rusza. Myślałeś, że mnie przestraszysz. Pomyliłeś się kolego.  – Cassie (czy jednak Carrie?) nie myśli wcale o grze, tylko o tym, by utrzeć mu nosa.

Nalewam do szklanki trochę przezroczystej cieczy z dzbanka, który stoi na szafce naprzeciwko okna. – Przezroczysta ciecz to dość nieporadne określenie wody. Zastanów się. Tak właśnie określasz ją w myślach, gdy idziesz się napić? Na pewno nie. Więc dlaczego nie pozwolisz swojej bohaterce wypowiadać się naturalnie, tylko tak bardzo kombinujesz i udziwniasz?

Lekko trze dłonie jakby ze stresu. Ubrany jak zwykle jest na czarno. – Widziała go dwa albo trzy razy w życiu. To zdecydowanie za mało, by stwierdzać, że chłopak ubiera się jak zwykle

Zaczyna się na nadgarstku i ciągnie się, aż do zgięcia ręki. Jest utrzymany w czarnej kolorystyce. Przedstawia las i wylatujące z niego kruki. – Zanim bohaterka zaczęła grać, miała ochotę na widok Matthew wyjść, trzaskając drzwiami. Potem, w czasie gry, chciała mu udowodnić, jak bardzo jest ponad nim, a teraz, nagle, bez żadnego logicznego powodu Cassie o tym wszystkim zapomina i chce go dotknąć? 
Nie cierpię, kiedy bohaterki opowiadań są tak niekonsekwentnie prowadzone – swoje podejście do niektórych kwestii zmieniają bezpodstawnie. Cassie zachowuje się jak chorągiewka na narracyjnym wietrze. To tylko dowód na to, że w ogóle nie zastanowiłaś się nad tym, jaki dziewczyna powinna mieć charakter. 
Nie chodzi mi o to, że bohaterka nie może być rozchwiana emocjonalnie. Ale niestabilność psychiczna nie objawia się w taki sposób. Na moje oko to wygląda raczej tak, jakbyś ty sama nie mogła się zdecydować, co chcesz uzyskać, i kreujesz bohaterkę na i zamkniętą w sobie, i zawadiacką – w zależności od tego, czy scena ma być smutna, zabawna czy romantyczna. 

Odnośnie do sceny z telefonem i przekomarzankami – przyjemnie się czytało. Wyszło naturalnie i młodzieżowo. Bardzo fajnie wplotłaś informację o niskim wzroście bohaterki (dziewczyna na zasadzie porównania z wysokim chłopakiem określiła siebie krasnalem) – nie była to nielogiczna ekspozycja jak w przypadku diagnozy anemii. Czyli gdy chcesz, to potrafisz. 

Dlaczego wspólna sesja miała być złym pomysłem (trudną godziną) i dlaczego Matthew chce z niej zrezygnować? Przecież zanim weszła pani Campbell, bohaterowie zaczęli się nawet nieco dogadywać. Widać, że Matthew liczy, że lepiej pozna Cassie. Teraz nagle nie tego chce. Dlaczego? Wyjaśnienie nie pojawia się w tekście, a ja nie mam żadnego innego punktu zaczepienia niż kolejny brak konsekwencji przy kreacji bohatera. Jasne, na pierwszym spotkaniu dobitnie zaznaczył, że wspólne sesje to zły pomysł, ale jednak coś się po drodze zmieniło między tą dwójką. Rozwinęło się. 

„(...) W sobotę pierwszy raz od wielu lat zdecydowałam się zagrać przed dziadkami. Chociaż unikałam występów jak ognia. Dla mnie to krok ku otworzeniu się na innych." – W ogóle nie było tego widać. Nie czułam, by to było ważne i nowe wyzwanie dla Cassie. Tutaj też, ledwo chwilę temu, pewna siebie bohaterka bez problemu zagrała przed praktycznie obcym chłopakiem i poszło jej bardzo dobrze. 
Na dobrą sprawę nigdy nie czułam, by Cassie miała problemy z otwieraniem się na innych. Osoby zamknięte w sobie nie chcą burzyć murów obcych sobie ludzi, jednocześnie zadając im niekomfortowe, pretensjonalne pytania, nie rzucają tymi ludźmi o podłogi i nie nawiedzają ich wieczorami w domach. Bohaterka mówi o sobie jedno, a narracja i fabuła – zupełnie coś innego. Same sprzeczności. 

-To naprawdę wspaniała wiadomość. Oby tak dalej kochanie.-Mówi to do mnie i klaszcze w dłonie. – Nie wydaje ci się to dość… infantylne? Cassie nie ma sześciu lat, by klaskać na jej słowa z zachwytem. Tym bardziej że zdanie wcześniej pani Campbell znacznie dojrzalej klepie ją po ramieniu. Właściwie tyle by wystarczyło. 

Nie podoba mi się sesja prowadzona przez panią Campbell. Kobieta zachowuje się, jakby nie miała pomysłu na spotkanie, poza tym wtrynia nos w nieswoje sprawy, pytając, o czym bohaterowie rozmawiali na osobności. Nie muszą się z tego spowiadać, wątpię też, by ktokolwiek by właśnie tego od nich wymagał. Campbell powinna raczej cieszyć się, że samodzielnie nawiązali ten kontakt, obserwować ich, ale jednocześnie w normalnym trybie ruszyć z planem zajęć. 
To, co wydawałoby się najciekawsze w całej notce, czyli przebieg sesji terapeutycznej, zakończyłaś zaraz po jej wstępie. Dlaczego? To interesujący temat, szczególnie że zapowiedziałaś już wcześniej wspólne sesje raz w tygodniu. Na czym polegają? Jak wyglądają? Przecież na pewno nie tak, że bohaterowie zdradzają swoje tajemnice i mówią o codzienności – od tego mają sesje w cztery oczy. Byłam mega ciekawa, jak będą wyglądały te wspólne zajęcia, tymczasem zupełnie to pominęłaś, jakbyś bała się podjęcia wyzwania i solidnego rozpisania tej sceny. Pamiętaj jednak, że opowiadanie powinno mieć strukturę logiczną – jeżeli zapowiadasz jakiś wątek, powinien on wybrzmieć

ROZDZIAŁ 10
Zaczynasz od streszczenia tego, co wydarzyło się na sesji. To trochę rozczarowujące – mogłaś dać mi to wprost, a zamiast tego ledwo opowiadasz o tym, co miało miejsce gdzieś poza kadrem. Obrałaś najmniej ciekawy kierunek, poszłaś po linii najmniejszego oporu i w ten sposób zmarnowałaś potencjał czegoś, co naprawdę mogło przyciągnąć czytelnika. 
Poza tym jest to kierunek, w który aż chce się wątpić. Spójrzmy na to chłodnym i logicznym okiem. Pani Campbell zaprosiła do wspólnej sesji podobno zamkniętą w sobie dziewczynę z problemami psychicznymi oraz chuligana, któremu groził poprawczak. Na jakiej zasadzie Campbell wymyśliła sobie wspólne sesje? I to od razu, gdy tylko chłopak pojawił się w ośrodku? Czy nie powinien on aby mieć kilku sesji sam na sam z terapeutą, aby określić jego stan i w ogóle predyspozycje do wspólnej z Cassie terapii? I dlaczego nikt nie pomyślał właśnie o niej? Zrobiono z Cassie królika doświadczalnego, nawet nie myśląc o tym, co dziewczyna może przeżyć na wspólnej sesji z kimś takim jak Matthew. Bohater obraża ją i mówi jej wprost, że jest nic nie wartym problemem i takie podmioty jak ty nie powinny w ogóle żyć. Ale wina wciąż nie należy do Matthew, ponieważ jest to chory nieletni skierowany na terapię. Wina należy do organizatorów terapii, w tym pani Campbell, która nie pomyślała o konsekwencjach oraz o przygotowaniu odpowiednich fundamentów, by bohaterowie mogli lepiej się poznać, a dopiero później uczestniczyć we wspólnej sesji. 

(...) zaczęła się kłótnia pomiędzy naszą trójką. Te krótkie dwa zdania zakończyły mój udział w niej. Psycholog próbowała przemówić do niego, ale nawet krzyk nie pomógł. – Znów: to nieprofesjonalne i niepoważne z jej strony. Powinna raczej spojrzeć w lustro i przyznać przed samą sobą, że nie nadaje się do tego zawodu i najwyższy czas przestać pracować z ludźmi.  
Mam wrażenie, że piszesz to opowiadanie z perspektywy osoby, która nie zdaje sobie sprawy, jak wygląda organizacja pracy terapeutów w takich ośrodkach, przez co wychodzą ci naciągane głupoty pokroju parowania bohaterów o różnych problemach na wspólnej sesji bez żadnego wcześniejszego przygotowania i bez ich zgody na to. Co z tego, że są nastolatkami? To oni albo będą chcieli współpracować, albo utrudnią dostęp do siebie. Campbell powinna im pomagać, a nie rzucać kłody pod nogi.

Skąd Matthew wie, gdzie szukać Cassie? A jeżeli wcale jej nie szukał, tylko spotkali się na pomoście przypadkiem… no niezły przypadek losu. Kolejny imperatyw narracyjny [KLIK]? Tak to właśnie wygląda. 
Swoją drogą opowiadanie jest monotonne. Co chwilę mamy pomieszaną, niezrównoważoną interakcję Cassie i Matthew. Czy nie opracowałaś żadnych innych wątków, które sprawiałyby, że historia nie byłaby taka jednotorowa? 

Ten człowiek naprawdę jest porąbany. – Też zaczynam tak twierdzić. Nie rozumiem, na jakiej zasadzie Matthew teraz zaczyna taką luźną rozmowę i jest całkiem naturalny i wesoły, kiedy jeszcze chwilę temu w ośrodku nazwał bohaterkę niepotrzebnym podmiotem, który mógłby umrzeć. To jest moment, w którym najchętniej umieściłabym ten słynny gif z Travoltą i płaszczem.

Denerwuje mnie nienaturalna narracja Cassie. Rozumiem, że dziewczyna nie musi lubić bohatera, ale dlaczego jej myśli o nim są tak wymuszone? Chłopak to, chłopak tamto, ale hej! Przecież zna jego imię, prawda?

Zakończenie sceny na pomoście dość… sztuczne. Dlaczego wybrałaś piosenkę o miłości? To zupełnie niesubtelne. Nie można tak kazać czytelnikowi w przeciągu jednego krótkiego rozdziału skakać po różnych emocjach. Dopiero co Matthew obrażał Cassie, a teraz śpiewa dla niej romantyczny utwór i dotyka jej dłoni… A co ona na to? Niewiele, poza tym, że daje mu szansę, aby opowiedział jej o sobie. Nie kupuję tego. Tempo rozwoju tej relacji jest za szybkie i zbyt chwiejne, jakby zupełnie nieprzemyślane i pisane z głowy. No i oczywiście czekam, na kolejną drama-kłótnię między postaciami, bo przecież z tego głównie składają się takie opowiadania, prawda? Ze schodzenia się, odchodzenia i wracania, a to nie dość, że nieoryginalne, to jeszcze naciągane, ponieważ nie istnieją logiczne argumenty, by ta wciąż obca sobie dwójka zachowywała się aż tak skrajnie i chaotycznie wobec siebie. 

PODSUMOWANIE
Jeżeli chodzi o poprawność – błędy z pierwszych pięciu rozdziałów znajdziesz pod tą częścią oceny. Spotkasz tam przykłady praktycznie wszystkich rodzajów błędów, które znam: błędy ortograficzne, interpunkcyjne, fleksyjne, stylistyczne, składniowe czy literówki. Głowa bolała mnie za każdym razem, gdy widziałam takie perełki jak zwiesznik (zamiast: zwierzchnik), z jego oczy (zamiast: oczu) i mimo wolnie (zamiast: mimowolnie). Głównie jednak problemy masz z przecinkami (nie oddzielasz wtrąceń, nie stawiasz przecinków przy imiesłowach przysłówkowych oraz przy wołaczu itp.) oraz pisownią łączną i rozłączną, a także z interpunkcją dialogową (każdy z dialogów w twojej historii jest zapisany błędnie). Do tego dochodzą problemy z czasem, w którym prowadzisz narrację – raz piszesz w teraźniejszym, raz w przeszłym, przez co w opowiadaniu panuje okropny bałagan. Utrudnia to czytanie ze zrozumieniem. 
[Swoją drogą, jeżeli masz kontakt z ludźmi z Wattpad Polska – odnośnie do notki nazwanej Niespodzianka, opublikowanej między rozdziałem siódmym i ósmym – poinformuj ich, że przeklejają twoje cytaty z błędami. Między innymi brakuje przecinków, niepoprawne są też angielskie cudzysłowy i kropki w nich].
Bardzo dużo u ciebie powtórzeń (poniżej je pogrubiałam), co mocno upraszcza ci styl. Kiedy już próbujesz uniknąć powtórnego użycia słowa, kombinujesz i zapędzasz się. Nazywasz krzesło meblem albo wodę cieczą. Problem w tym, że w narracji pierwszoosobowej jest to straszne dziwactwo – żaden człowiek nie pomyśli tak o tych przedmiotach. Nazwie je wprost lub użyje zaimka. U ciebie jednak występuje też problem z łączeniem zdań. Nie zamieniają się one w logiczny ciąg – to raczej oddzielne, sztywnie przekazywane informacje. Każda kropka wydaje się twarda, brakuje ci lekkości. Często też rozdzielasz przez to jedno zdanie na dwa osobne. Po co? Przykład:

Nie zwracam uwagi na to, że Matthew mnie obserwuję. Tylko gram tak jak chcę. Nie ukrywając w sobie żadnych emocji. Otwarcie mu pokazuje, co czuję, gdy gram i w ogóle mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie czuję się szczęśliwa. Jakby z moich rąk spadły kajdany, które uniemożliwiały normalną grę. Zatracam się w szaleństwie, które zawiera się w utworze. Do tego stopnia, że czuję się jak w transie. To naprawdę coś niesamowitego. Gdy zaraz ponownie mam grać refren odważam się spojrzeć na chłopaka. Patrzy na mnie zaintrygowany, ale nadal w oczach ma pogardę. Nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego gram dalej. Moje włosy latają w każdą stronę za sprawą moich gwałtownych ruchów. Zatykając mi przy tym lekko oczy. Jednak on i tak widzi moje spojrzenie. Myślał, że mnie przestraszy swoją postawą. To się grubo pomyliłeś chłopczyku. 

Ten fragment swoim brakiem lekkości nie różni się od każdego innego fragmentu opowiadania. To właśnie tak wygląda praktycznie każdy większy lub mniejszy opis. Spróbuję pokazać ci różnicę, jak powinno to wyglądać, aby było choć trochę bardziej znośnie. Zwróć uwagę na różnicę, na przykład to, które zdania połączyłam w jedno – dłuższe. 

Nie zwracam uwagi na to, że Matthew mnie obserwuję, tylko gram tak, jak chcę. Nie ukrywam żadnych emocji. Pokazuję, co czuję, i w ogóle mi nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie – jestem szczęśliwa, jakby z moich rąk spadły kajdany. Jak w transie zatracam się w szaleństwie utworu. 
Zerkam na Matthew, a on patrzy na mnie z zainteresowaniem, lecz wciąż pogardliwie. Nie tracąc kontaktu wzrokowego, gram dalej. Włosy latają w każdą stronę, zasłaniając mi przy tym oczy, a on i tak widzi moje spojrzenie. Myślałeś, że mnie przestraszysz tą postawą? Grubo się pomyliłeś, chłopczyku. 

Nie chcę się przy tym wymądrzać ani niczego ci udowadniać; wydaje mi się jednak, że piszesz w taki sposób, ponieważ brakuje ci wyczucia oraz doświadczenia. Prawdopodobnie nawet nie wiesz, że jest aż tak topornie – inaczej, podejrzewam, nie pisałabyś w ten sposób specjalnie. Być może czytasz za mało i zbyt krótko obcujesz z literaturą albo masz problem na innym tle – nie potrafisz przełożyć na papier tego, co chcesz napisać. Być może to trochę tak jak z muzyką. Niby każdy może śpiewać, ale nie każdy potrafi wydać z siebie poprawny dźwięk, którego przyjemnie by się słuchało. Przy czym nie obraź się na mnie za to skojarzenie; po prostu staram się zrozumieć, dlaczego twoja praca jest tak sztywna i niepoprawna.  

Jako że zdecydowałaś się na narrację pierwszoosobową, twoja postać nie tylko wypowiada się niepoprawnie – przez problemy ze składnią odbierasz jej lekkość kreowania myśli i ludzką naturalność.  Pisanie to też poniekąd sztuka naturalna – powinna wypadać lekko; często najlepsze są te książki najlżejsze, pisane językiem współczesnym i stylem mówionym, nieco nawet kolokwialnym (oczywiście mówimy o gatunku powieści obyczajowych). Twoja taka nie jest – jest strasznie sztywna. Staraj się po prostu robić to lżej. Bardziej swojsko. Z tekstem powinno się płynąć, tymczasem w przypadku Heal przypomina to jednak kroczenie przez wertepy – ostrożnie, aby wszystko zrozumieć, i topornie, bo te zdania są właśnie takie. Toporne. 
W każdym razie narracja twojej bohaterki jest mocno niedopracowana. Spróbuj zajrzeć tutaj [KLIK]. Może artykuł będzie w stanie jakkolwiek ci pomóc. 

Narracja pierwszoosobowa to nic innego jak kreowanie tego, co główna postać ma w głowie. Wątpię, by ktokolwiek myślał sam w swojej głowie zdania tak nienaturalne i niepoprawne jak te [przykłady z rozdziałów 1 i 2]:
Niesamowitym uczuciem było czucie struny pod palcami. 
(...) ja sama widzę w jego w oczach taki sam strach i cierpienie, jakie widzę ja sama w swoich i inni.
Musiało to być coś naprawdę skoro miał zamiast tego trafić do poprawczaka.
W momencie, w którym w mojej głowie toczy się wielka gonitwa myśli na temat chłopaka. Pani Campbell podchodzi do mnie i coś mówi.
Ten na ten dźwięk podnosi od razu wzrok.
Na co ona zaczyna iść w stronę sali a my podążamy za nią. Chłopak idzie koło mnie i czuję jego wzrok na mnie.

Trudno udawać, że nie widzi się też tych wszystkich problemów dotyczących budowy zdań. O ile, na przykład, poprawny zapis dialogów możesz wynieść z sieci lub jakiegoś podręcznika, o tyle trudno uczyć się poprawnego szyku czy konstrukcji zdaniowej – takie rzeczy przeważnie piszący robią na czuja. Nawet w polskiej szkole nie nauczysz się czegoś takiego, tam tłumaczona jest co najwyżej interpunkcja w zdaniach złożonych i wymieniane są rodzaje tych zdań. Szyku i naturalnego stylu wypowiedzi uczą może ewentualnie w szkole typowo językowej, takiej dla obcokrajowców, którzy zupełnie nie potrafią mówić po polsku i zaczynają od zera. Zastanawiam się więc, skąd wzięły się twoje problemy ze składnią – być może nie jesteś odpowiednio osłuchana z językiem, nie przykładasz wagi do tego, jak mówisz, i błędy mówione przenosisz na swoją pisaninę, a może w twoim środowisku często używa się gwary i skrótów myślowych? Nie jest to nic złego, wydaje mi się tylko, że powinnaś rozwijać swoje umiejętności w zakresie poznawania nowych słów (wtedy, być może, zniknęłaby część powtórzeń) oraz osłuchiwania się z tym, jak się poprawnie mówi. Jeżeli jesteś słuchowcem, słuchaj podcastów. Jeżeli wzrokowcem – choć rada wydaje się już nieco przejedzona – czytaj więcej książek. Częściej obcuj z poprawnymi, rozwiniętymi konstrukcjami. Przyda ci się to również dlatego, że w obrębie krótkiego akapitu potrafisz mnożyć jedną i tę samą konstrukcję, na przykład trzy razy z rzędu zapisujesz zdania złożone z dwóch zdań składowych oddzielonych od siebie spójnikiem i

Narracja jest też zdecydowanie zbyt poważna: (...) otwiera swoje usta, żeby coś powiedzieć jednak nie jest mu to dane. Jeżeli chcesz mieć bohaterkę dojrzałą – w porządku, niech jej narracja będzie właśnie taka. Ale z dojrzałą narracją w parze musi iść dojrzała bohaterka, a twoja Cassie (czy w końcu jednak Carrie)… Cóż. Nie jest dojrzała. Gdyby taka była, już po kilku sekundach od pierwszego spojrzenia nie wychwalałaby pięknych oczu nieznajomego, jednocześnie chcąc się od niego izolować, by potem w domu chwytać go za rękę, chcieć burzyć mury, aż w końcu, popełniając paskudne faux pas, zadać mu co najmniej niezręczne pytanie i w końcu go pobić. Dojrzałe? No niezbyt, prawda? Zupełnie brakuje jej stabilnego kręgosłupa moralnego. 

Czy czytałaś może ocenę bloga Strzaskana porcelana? Znajdziesz ją tutaj: [KLIK]. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego o niej wspominam. Otóż w Strzaskanej… autorka również posługiwała się narracją pierwszoosobową, jej główna bohaterka miała problemy z własną tożsamością i osobowością, a jej narracja była momentami mocno przesadzona, kwiecista i zbyt łopatologiczna. Strzaskana… wprawdzie ma dużo więcej wad, których nie przypisałabym twojemu opowiadaniu, jednak wydaje mi się, że, zapoznając się z oceną, możesz kilka porad wynieść również dla siebie i wdrożyć je do swojej pisaniny. 

Nie jest to złe. Jeżeli wymyśliłaś sobie postać niekonsekwentną i niedojrzałą, która dopiero uczy się życia w społeczeństwie – super, to świetny pomysł. Zastanów się teraz, jak taki ktoś może się wypowiadać. Stylizacja językowa to element, który przedstawia charakter. Niech Cassie nie będzie raz infantylna, raz dojrzała, raz sarkastyczna, bo choć ludzie często tacy są, w zależności od sytuacji, postaci z książki raczej zmieniają się pod wpływem fabuły, a nie bez powodu. Inaczej czytelnik nie byłby w stanie poznać twojej bohaterki, zrozumieć, jaka jest i obserwować jej rozwoju. O stylizacji językowej więcej poczytasz tutaj [KLIK].
Przemyśl również Cassie nie tylko pod kątem jej stylizacji, ale i tego, jaki w ogóle dziewczyna ma, według ciebie, charakter. Nie może być tak, że przez dziesięć rozdziałów wiem o niej tyle, że gra na wiolonczeli, cierpi na anemię i ma, jak sama o sobie mówi, poranioną psychikę. Zaplanuj, jakie cechy powinna mieć Cassie jako pełnoprawna bohaterka. Nie powinna być nijaka, powinna za to mieć cel. O tym, jak wykreować ciekawą postać, poczytasz tutaj: [KLIK]. Niestety twoja Cassie nie ma celu. Przeczytałam prawie połowę opowiadania i wciąż nie wiem, do czego ta dziewczyna dąży i do czego tak właściwie zmierza fabuła. 

Na mojej oko Cassie jest – czego pewnie w ogóle nie planowałaś – przede wszystkim przerysowaną egoistką i egocentryczką, i niestety to właśnie tak ją zapamiętam. Dlaczego taka jest? Ponieważ nadużywasz w partiach narracyjnych zaimków: mnie, mój, moje. Tekst jest nimi wypchany do granic możliwości. Za bardzo się rozdrabniasz i podkreślasz oczywistości, a przecież logiczne jest, że jeżeli bohaterce w czasie gry do oczu wpadają włosy, to są to właśnie włosy i oczy Cassie, niczyje inne. 

Cassie powinna mieć charakter. Jeżeli chcesz, by była na przykład zamknięta w sobie, kreuj ją na taką w scenach, a nie zaklinaj tego ekspozycją. O ekspozycji już sporo napisałam wyżej, często odwołując się do wielu przykładów, tutaj więc podsunę ci tylko artykuł [KLIK]. Znajdziesz tam również informacje o ekspozycji w opowiadaniach pisanych w narracji pierwszoosobowej. Dwa razy udało ci się uniknąć ekspozycji – w początkowych rozdziałach, gdy dialogiem wyszło na jaw, że Cassie nie mówi, oraz gdy Cassie, porównując się do Matthew, zauważyła sporą różnicę we wzroście. A więc jednak udowodniłaś, że potrafisz, teraz jedynie częściej korzystaj z tej umiejętności. Wiem, że ekspozycja kusi, bo jest łatwa i przyjemna (jak i przyjemniejsze i łatwiejsze są streszczenia) – o wiele prościej pisze się ogólniki i stwierdza fakty, niż rozwija fabułę całą połączoną siecią scen. No niestety, tym właśnie różni się opowiadanie od wypracowania szkolnego. Jak stworzyć scenę i wprowadzić ją do historii? Zerknij tu: [KLIK]. Przy okazji, sądzę, że ten artykuł to jeden z tych, które przydadzą ci się najbardziej. 

Pretensjonalnie wypadają także opisy miejsc. Bohaterka jest zbyt szczegółowa – przytacza, na przykład, że krzesło stoi w jej pokoju, w takim i takim punkcie pomieszczenia, a potem dostaję te same wzmianki, gdy Cassie chce usiąść na krześle lub z niego wstać. Pod tym względem często kręciłam się w kółko. Nie musisz jednak pisać o wszystkim. Zajrzyj do tego artykułu [KLIK] i spróbuj na jego podstawie tworzyć kolejne, lepsze opisy miejsc. 

Twoje pozostałe opisy skupiają się na czynnościach. Potrafisz najprostszą rzecz, taką jak przyglądanie się sobie czy przejście przez korytarz, rozłożyć na czynniki pierwsze i opisywać każdy, nawet najmniejszy ruch. To strasznie upierdliwe, bo skupiasz się na detalach, które nie bardzo mają znaczenie, a szczędzisz akcji (mówiąc o akcji, nie mam na myśli pościgów i strzelanin, nie zrozum mnie źle; chodzi mi o cokolwiek, co dzieje się w opowiadaniu i nie jest ekspozycją). W narracji pierwszoosobowej nie może być tak bezosobowo. Jeżeli chcesz przytoczyć jakiś dłuższy proces, niech z niego coś wynika, niech bohaterka coś z niego wyciągnie dla siebie. Tak naprawdę z każdego zdania powinno coś wynikać, każde zdanie tej narracji powinno oddawać główną bohaterkę. U ciebie tak nie jest, a przez to tekst bardziej przypomina wypracowanie szkolne niż pełnoprawne opowiadanie: 
Wchodzimy do sali i tak jak prosi terapeutka siadamy pod oknem. O, a przy okazji tego fragmentu zapytam – dlaczego tak bardzo stronisz od dialogów? W twoim opowiadaniu bardzo często to Cassie przytacza, który bohater co stwierdził, ale rzadko słowa padają w tekście pod postacią wypowiedzi dialogowej. Czy to dlatego, że nie czujesz się pewnie, zapisując je – nie jesteś pewna ich poprawności? A może nie potrafisz odpowiednio się wczuć i wyobrazić sobie, jakich słów mogliby użyć inni bohaterowie? Nie rozumiem podłoża tego problemu, postaraj się jednak znaleźć je samodzielnie i poradzić sobie z nim, bo opowiadanie pozbawione dialogów traci bardzo wiele. Wypowiedzi potrafią oddać charakter wypowiadających się bohaterów. Kiedy zamykasz im usta, stają się mniej ciekawi i mało realni, ponieważ ludzie z natury potrafią mówić – nie potrzebują lektora, który za nich przytaczałby ich słowa, a oni tylko staliby w tle jak statyści. 

Na twoim miejscu na pewno przemyślałabym kreację pani Campbell. Na początku Cassie wręcz wmawiała mi, że to dobra psycholog, jednak w rozdziale trzecim osobiście zaczęłam w to wątpić, a w dziewiątym nie miałam już wątpliwości – Campbell jest fatalną terapeutką. Zaskoczył mnie jednak Matthew, który mimo że ma dość spore problemy z trzymaniem emocji na wodzy, w pokoju Cassie, gdy ta go sprowokowała, poradził sobie całkiem nieźle, zostając z nią. Później jednak znów obraża bohaterkę, potem się z nią nawet dogaduje, by znów się pokłócić i stwierdzić, że Cassie mogłaby umrzeć i nic by się nie stało… Czy na pewno przemyślałaś jego sylwetkę psychologiczną? Taka niespójność jest strasznie irytująca, ponieważ nie można charakteru bohatera uznać za pewność, ciężko więc postawić się w jego sytuacji, zrozumieć go. To chorągiewka. Dla mnie Matthew jest nie tylko chaotyczny, ale również zbyt przerysowany. Zupełnie jak Cassie. Jasne, być może wynika to z jego problemów, które sprawiły, że wylądował w ośrodku, jednak dwie aż tak rozchwiane postaci w jednym opowiadaniu to przynajmniej o jedną za dużo. 

Na koniec dodam coś jeszcze. Twój styl momentami przypomina mi ten, który znam z książek Baśki Rosiek. Gdybym miała ci więc polecić książki utrzymane w stylizacji, którą – na moje oko – próbujesz tworzyć, byłby to właśnie książki tej autorki. Wszystkie, po kolei. Dlaczego? Ona też poruszała trudną, ciężką tematykę i miała tendencję do moralizatorstwa czy rzucania oczywistościami typu: Ból istnienia jest do wytrzymania. Nie do wytrzymania jest ból nieistnienia („Pamiętnik Narkomanki”) albo: Wyrok skazujący wydany przez społeczeństwo jest zbrodnią doskonałą, prowadzi do samobójstwa ofiary bez wskazania winnych („Kokaina”), ewentualnie: Poszłam daleko w głąb siebie, w straszliwy labirynt i oślepłam tam wewnątrz, i już niczego nie uda mi się zobaczyć ponad to, co już zobaczyłam. I widziałam samotność, smutek i wielki żal. I chwilę radości, która nie należała do mnie („Byłam schizofreniczką”). Taki styl jest bardzo dobry, kiedy jest prowadzony świadomie, wymaga jednak ciężkiej pracy, obycia z tekstem, researchu, doświadczenia związanego ze świadomością niektórych kwestii społecznych, kulturowych, a nawet filozoficznych. Przy czym trzeba pamiętać, że Baśka Rosiek to nie tylko pisarka. To przede wszystkim psycholog kliniczna, która kolejne książki opierała o schizofreniczne i narkomańskie doświadczenia swoich pacjentów. 
Dodatkowo takie moralizatorskie fragmenty u Rosiek:
  1. nie zakłócają akcji i nie przerywają scen, jedynie je uzupełniają;
  2. są stylizowane całościowo – bohaterka ma zadatki na pisarkę oraz poetkę, potrafi świadomie bawić się słowem;
  3. wychodzą od postaci konsekwentnie i rozwijają się wraz z biegiem fabularnym (u ciebie natomiast Cassie jest zbyt chaotyczna);
  4. są kreowane jako narracja pierwszoosobowa na naprawdę wysokim poziomie – bohaterka żyje w każdym zdaniu – w każdym zdaniu ją czuć. Nawet gdy mówi o czynnościach lub opisuje miejsce, zewsząd przebija się jej charakter;
  5. przede wszystkim wszystkie są poprawne technicznie.

To dlatego Rosiek może sobie na nie pozwolić – ponieważ kreuje świadomie i na podstawie wielu doświadczeń. Ty natomiast tę drogę dopiero zaczynasz – na moje oko postawiłaś sobie poprzeczkę zbyt wysoko. Brakuje ci wyczucia. Spróbuj pracować z tym tekstem, ale może też zacznij pisać coś mniej wymagającego, aby bardziej popracować nad ogólnym stylem i umiejętnością budowania prozy.  
Obecnie niestety dopóki tekst jest niepoprawny technicznie pod praktycznie każdym względem, ciężko go już nie tyle docenić, co zwyczajnie przeczytać do końca, by wyciągnąć z niego szersze wnioski. To dlatego urwałam ocenę po dziesięciu rozdziałach. Raz, że nie dałam rady przeczytać więcej przez słabą stronę techniczną, a dwa – mam wrażenie, że w tych pięćdziesięciu stronach oceny znajdziesz wystarczająco dużo materiału, dzięki któremu możesz śmiało zacząć poprawiać opowiadanie. Pozwoliłam sobie również stwierdzić, że im szybciej dostaniesz mój feedback, tym lepsze będą twoje kolejne notki.

Pamiętaj jednak, że gdybyś zechciała całość faktycznie poprawić i naniosłabyś na tekst widoczne zmiany, chętnie przyjrzę się twojej pracy raz jeszcze. Mam nadzieję, że wtedy bez problemu przejdę przez wszystkie rozdziały i będę mogła wystawić lepszą ocenę końcową. Tym razem jest to praca bez noty (0). Nie fair byłoby oceniać tekst, którego nie przeczytałam do końca.  

Pozdrawiam i życzę weny twórczej, zachęcam również do dyskusji. 



POPRAWNOŚĆ
Blurb na Wattpadzie: Piękno i czystość została [zostały] przykryta [przykryte] płachtą zachwianych oraz niezrozumiałych emocji.

"I'm sorry if it's all too much
(…)
I never thought I'd find this feeling"[kropka] – niepoprawny cudzysłów. Ten polski wygląda tak: „(…)”. Aby go wstawić, możesz chociażby wykorzystać skróty klawiszowe na klawiaturze numerycznej: ALT+0132 i ALT+0148

Clean Bandit - Symphony (feat. Zara Larsson) – przy tytule brakuje ci cudzysłowu, postaw też myślnik zamiast dywizu.

Nie wiem, [przecinek zbędny] czemu, ale za każdym razem, gdy pada na mnie słońce, czuję[,] jakby w ten sposób oni chcieli mnie przytulić i dodać otuchy.

(…) przejechałam palcami od główki, [przecinek zbędny] aż do podstawki wiolonczeli.

Niesamowitym uczuciem było czucie struny pod palcami i jak za sprawą dotyku wibrują. Uczuciem jest czucie brzmi fatalnie. Dodatkowo dalej: albo (...) czucie struny pod palcami i jak za sprawą dotyku wibrowała (ona – l.poj); albo czucie strun (…) za sprawą dotyku wibrowały (one – l. mn).

Musnęłam ostatni raz struny i ułożyłam dwa palce przy samej główce. Do prawej wzięłam smyczek i ustawiłam go nad strunami przy mostku. Następnie wzięłam oddech do dodania sobie odwagi. Przesunęłam dłońmi w dół i w górę przez cały gryf, wyczułam każdą ze strun (…).

Sama nie wiem, ile już gram. Godzinę czy wieczność? Gdy miałam już wykonywać kolejny ruch smycz-kiem[,] poczułam na ramieniu dotyk czyjejś ręki. – Pamiętaj o jedności czasu. Nie możesz zmieniać go w połowie rozdziału. 

Wytrącona z mojego amoku podskoczyłam lekko do góry[,] przestraszona. 

Osoba dotykająca mnie[,] widząc moją reakcję[,] szybko staje przede mną. 

Wracam na swoje poprzednie miejsce i kiwam głową, że jestem gotowa na dzisiejszą sesję. – Brzydki rym kłuje w uszy w trakcie czytania na głos.

Właśnie mamy kończyć spotkanie z Panią [panią] Campbell, gdy do pomieszczenia wchodzi Pani [pani] Hayes [–] sekretarka dyrektora naszej placówki. 

Podchodzi spokojnym krokiem w naszą stronę[,] stukając przy tym kilku centymetrowymi obcasami przy swoich charakterystycznych czarnych szpilkach z małą kokardką na czubku. Swoich zbędne. Kilkucentymetrowymi – łącznie. 

Chociaż[,] jeśli chodzi o zakupy[,] zachowuje się gorzej niż niejedna nastolatka w moim wieku. 

(…) każdy chce w życiu czasami zaszaleć i zachować się niestosownie jak na swój wiek. Szaleństwo na zakupach to jej sposób na poczucie się czasami znowu jak nastolatka. Czasami zgadzałam się wziąć udział w tym szaleństwie, ale jedyne, co robiłam[,] to poskramianie Pani [pani] Hayes w rzucaniu się na kolejne pary butów. 

Chociaż nigdy taką nie będę. Jestem skomplikowana, ale taka już jestem. Ciesze [cieszę] się, że osoby z mojego najbliższego otoczenia mnie akceptują taką, jaką jestem. Zawsze będę im za to wdzięczna.

Pani Hayes weszła do sali[,] by nas poinformować, że obie jesteśmy proszone do dyrektora. 

Dyrektor jest miłym starszym człowiekiem jednak, jeśli trzeba[,] umie stanowczo przemówić podopiecznym do rozsądku. 

Pomimo, [przecinek zbędny] że został wybrany na to stanowisko[,] nie chciał zrezygnować z posady terapeuty.

Jednak[,] znając jego upartość[,] nikomu się do tego nie przyzna. 

Bez niego niema ona zupełnie sensu. Nie z czasownikami piszemy oddzielnie. 

Dzięki takiej atmosferze czujesz się[,] jakby to były osoby z Twojej [twojej] rodziny. – Lżej: to była twoja rodzina. 
Zwroty grzecznościowe w prozie zapisuje się małą literą, chyba że akurat bohaterka pisze list. To jednak nie jest taka sytuacja. 

Gdy Pani [pani] Campbell ma już wchodzić do gabinetu[,] drzwi się otwierają[,] a z nich wychodzi Pan [pan] Johnson[,] nasz dyrektor[,] i wyprowadza młodego chłopaka. Mówi, żeby poczekał na niego[,] a on w tym czasie porozmawia z jego przyszłą terapeutką. 

Wyciąga z plecaka czarne słuchawki i zakłada je na uszy[,] podłączając je przy okazji do telefonu. – Nie jestem pewna, czy użycie imiesłowu współczesnego w tym zdaniu jest poprawne. Imiesłowy współczesne (zakończone na –ąc) przedstawiają czynności, które dzieją się w czasie 1:1 z czynnością wprowadzoną przez czasownik. Tutaj mamy jednoczesne zakładanie słuchawek i podłączanie ich, ale wydaje mi się, że czynności te powinny dziać się jedna po drugiej – bohater ma tylko dwie ręce; nie założy jedną dłonią słuchawek, żeby drugą podłączyć kabel. Musiałby trzymać telefon w zębach. 

Przymykam oczy i zaczynam się wsłuchiwać w utwór. Od razu wydała [wydał] mi się znajoma [znajomy][,] a teraz wiem, że jest to Metallica – [„]Nothing Else Matters[”]. 


ROZDZIAŁ 2
„It makes me feel nervous (…)
What is it that holds you Wight " – niepoprawny cudzysłów, zbędna spacja przed tym zamykającym. 

Banners-Half Light – Brak spacji i cudzysłowu w tytule; postaw myślnik zamiast dywizu.

Nie wiedziałam[,] jak mam się zachować w tej sytuacji. Jego spojrzenie jest takie hipnotyzujące. – W całej notce masz problem z jednością czasu. Nie będę na to zwracać już uwagi.

Patrzy się na mnie tak[,] jakby chciał samym wzrokiem mnie całą rozgryźć. 

Taką szarą[,] zwykłą[,] zamkniętą dziewczyną jak ja. Jednak ja sama widzę w jego w oczach taki sam strach i cierpienie, jakie widzę ja sama w swoich i inni. – I inni co? Brakuje dopowiedzenia. 

Przyglądamy się sobie na wzajem [nawzajem] już kilka dobrych sekund[,] a on nadal nie wypowiedział żadnego słowa. 

Chciałabym pierwsza się odezwać[,] jednak nie mogę. Przy okazji takich momentów [lżej: w takich momentach] jak ten bardzo żałuję, że nie mogę nic powiedzieć. Jednak w tej samej chwili, gdy pomyślałam, że chce [chcę] się odezwać[,] on jakby czytał mi w myślach i otwiera swoje usta, żeby coś powiedzieć[,] jednak nie jest mu to dane. – Swoje zbędne; niby czyje inne usta miałby otwierać? 
Swoją drogą jeden z najbardziej niezgrabnych do tej pory momentów.

Dlatego, [przecinek zbędny] że w tym samym momencie z gabinetu wychodzi [wychodzą] dyrektor Johnson i Pani [pani] Campbell.

Chłopak[,] widząc ich koło nas[,] od razu wyrywa się z transu, w którym byliśmy oboje.

Szybko wstaje z krzesła[,] prawie je przy tym przewracając[,] i szarpnięciem ręki zdejmuje słuchawki z uszu[,] i pakuje je do plecaka. 

Pomija mnie niczym powietrze[,] jakbym była nikim. 

Najgorsze, co może nas spotkać ze strony drugiej osoby[,] to ignorancja. 

To boli bardziej od jakiejkolwiek zdrady czy wypowiedzianego kłamstwa lub oszczerstwa na nasz temat. – A oszczerstwo i kłamstwo w tym przypadku to nie poniekąd to samo?

Zostanie z nami[,] dopóki ktoś nie spróbuje jej wyleczyć. 

Przecież w końcu przyjaźń i miłość jest [są] lekiem na całe zło obecnego świata. Mając je[,] możemy przenosić góry. Dzięki nim możemy pomyśleć, że jesteśmy bohaterem [bohaterami] i być nim [nimi] w ich oczach. – W ich? W sensie w oczach tej miłości i przyjaźni? Pogubiłaś się w podmiotach.

Dla siebie NIGDY nie będziemy bohaterem[,] tylko zwykłym tchórzem schowanym w skorupie strachu i bólu. – Ten CapsLock jest bardziej niż zbędny. 

Tym właśnie dla siebie jesteśmy i nawet milion słów sprzeciwu ze strony bliskich, że tak nie jest[,] tego nie zmieni.

(…) zostawić całą sytuację w spokoju. – Tę całą sytuację

Jednak z moich ust nie opuszcza nawet najmniejszy dźwięki. – Zbędne z.

Przez chorobę jestem głucha dla świata. – Tę chorobę. 

Jest to prawie równe Twojej [twojej] śmierci. 

-Matthew[,] pójdziesz teraz z Panią [panią] Campbell i ustalicie terminy Twoich [twoich] zajęć. – Niepoprawny zapis. Dialog zaczynaj od myślnika, po nim postaw spację. 

– (…) Jak wiesz[,] masz wybór [–] terapia w ośrodku u nas albo zakład poprawczy. Chcemy Ci [ci] tylko pomóc. Pamiętaj o tym[,] chłopcze. -mówi dyrektor Johnson do chłopaka. – Dialog kończysz podobnie: przed komentarzem narracyjnym postaw myślnik, a po nim spację. 
O interpunkcji dialogowej poczytaj tu [źródło]. To ważne, ponieważ masz z nią problem na przestrzeni całego tekstu. 

Stoi zgarbiony lekko przed nim i przygląda się swoim butą. – Butom.

Jak by w ogóle nie obchodziło go to, co do niego mówi. – Jakby.

Pani Campbell[,] widząc jego postawę[,] tylko lekko kręci głową i poprawia teczki, które trzyma w ręce. Jak dobrze mogę zauważyć[,] jest to dokumentacja chłopaka, która jest dość sporych rozmiarów. 

Nawet nie chcę myśleć, co zrobił i za co tu trafił. Musiało to być coś naprawdę [jakiego?], skoro miał zamiast tego trafić do poprawczaka. 

Gdy go zobaczyłam[,] nigdy bym nie pomyślała, że może być przestępcą. – Ta sytuacja już miała miejsce – bohaterowie się sobie przypatrzyli, a więc: Gdy go zobaczyłam, nie pomyślałam o tym, że mógłby być przestępcą. Lub: Widząc go, nie pomyślałam…

Jednak[,] jak widać[,] moje przepuszczenia są błędne. 

W momencie, w którym w mojej głowie toczy się wielka gonitwa myśli na temat chłopaka. Pani Campbell podchodzi do mnie i coś mówi. – To powinno być jedno zdanie. Zamiast środkowej kropki postaw przecinek i zacznij od słowa pani zapisanego małą literą. 

Jednak ja jestem tak zaoferowana postacią przede mną, że nawet nie wiem, co właściwie do mnie powiedziała. – Zaaferowana. Od aferowania (zajmowania czymś, niepokojenia się), nie ofertowania (proponowania czegoś komuś). 

Ta tylko lekko się do mnie uśmiecha[,] wiedząc, że znowu odpłynęłam. 

Co[,] prawdę mówiąc[,] zdarza mi się często. 

Gdybyśmy nie rozmyślali na różne tematy[,] to, [przecinek zbędny] kim byś my wtedy właściwie byli? – Byśmy. 

Jeśli byśmy z tego zrezygnowali[,] to można by powiedzieć, że (…).

Dobra[,] koniec tych moich wywodów nie wiadomo z skąd. – Nie wiadomo skąd. 

Kiwam głową do Pani [pani], żeby powtórzyła, co do mnie mówiła. 

Matthew[,] zapraszam do sali. Nie bój się[,] nie gryzę.

Ten na ten dźwięk podnosi od razu wzrok i odwraca się w naszą stronę. – Bardzo niezgrabne sformułowanie.

Na co ona zaczyna iść w stronę sali[,] a my podążamy za nią. Chłopak idzie koło mnie i czuję jego wzrok na mnie.

Zakrywam[,] jak tylko mogę[,] włosami moją twarz i próbuję lekko przyśpieszyć. Nie mogę zobaczyć jego reakcji, bo[,] niestety[,] jest sporo wyższy ode mnie. Co naprawdę nie pomaga mi [w] tej sytuacji. 

Jednak wolę się od niego trzymać z daleka [–] nie chcę sobie przez niego skomplikować życia. Najważniejsze [–] nie chcę być zraniona. 

Jeśli się za angażuje [zaangażuję] w relację z nim i włączę w to jeszcze uczucia [–] jest to nieuniknione. 

Ja naprawdę nie wiem[,] czy wytrzymam kolejny ból zadany przez bliską mi osobę. Dlatego będę go unikać [tego bólu?] i nie wpuszczę do mojego małego świata. 


ROZDZIAŁ 3
Podchodzimy wszyscy razem do sali. Pani Campbell podaje mi dokumenty, które od razu biorę do ręki[,] a ona w tym czasie wyjmuję [wyjmuje] z kieszeni spódnicy klucz i otwiera nam drzwi. Wchodzimy do sali i[,] tak jak prosi terapeutka[,] siadamy pod oknem. Ja wybieram krzesło, na którym już dzisiaj siedziałam[,] a chłopak siada tam[,] gdzie wcześniej nasza opiekunka. 

Na jednej z podpórek kładzie wszystkie dokumenty[,] a do ręki bierze pierwszą teczkę. 

Nie wiem, o co jej chodzi w tym momencie, ale jej mina mi się niepodobna [nie podoba]. Mogę się założyć, że w jej głowie właśnie powstaje plan, w którym mamy uczestniczyć oboje z chłopakiem. Co naprawdę mi się nie podoba. – Drugie i trzecie zdanie połącz w jedno. 

Jednak[,] znając Panią [panią] Campbell[,] wiem, że to na bank prawda. 

Oczywiście od razu się temu sprzeciwie. – Sprzeciwię. 

Po jego zachowaniu można wywnioskować, że nie kwapi się, [przecinek zbędny] do jakich kol wiek [jakichkolwiek!] zajęć związanych ze mną i vice versa. – Ta łacińska sentencja to skrót myślowy. Użyłaś jej w taki sposób, że brzmi to, jakby dziewczyna, zamiast nie kwapić się do wspólnych zajęć, jedynie wywnioskowała to i po jego, i po swoim zachowaniu. W przypadku narracji pierwszoosobowej jest to zwyczajnie głupie. 

On sam w końcu odwraca głowę od okna, w które się wpatrywał od wejścia tutaj[,] i orientuje się, że psycholożka mu się przygląda. 

Mam ochotę mu powiedzieć: „[zbędna spacja] To Pani [pani] Campbell[,] jej niektórych zachowań nie zrozumiesz". – Niepoprawny cudzysłów. 

Jednak ja tylko lekko kręcę głową pochyloną w dół i uśmiecham się na jego zachowanie. – Pleonazm. Nie można pochylać głowy w górę – wtedy by się ją odchylało

Podnoszę głowę[,] a on patrzy na mnie zdezorientowany. 

Nie dziwie mu się. – Dziwię. 

Za to ona sama już nie wytrzymuję [wytrzymuje] i zaczyna się śmiać z naszych min i reakcji. – Mina to rodzaj reakcji. Tautologia.

Zastanawiam się[,] czy mój śmiech brzmiałby tak samo. Czy też był by [byłby] przepełniony takimi emocjami[,] jak tylko mogłabym go z siebie wydobyć. – (…) gdybym tylko mogła go z siebie wydobyć. 

Chociaż z biegiem czasu pogodziłam się z tym, że nigdy więcej nie usłyszę swojego głosu ani nikt inny. – Lepiej: (…) że nigdy więcej nie usłyszę swojego głosu ani ja, ani nie usłyszy go nikt inny

Szczerzę[,] nawet nie pamiętam[,] jak on brzmiał. – Szczerze. 

Czy był przyjemny[,] czy szorstki dla innych osób. 

W głowie tylko zostało mi wspomnienie głosów moich bliskich, ale nie mój. – Lepiej: zostało tylko.

Może to racja i mam pamiętać tylko te najważniejsze sytuację z mojego dotychczasowego życia. – Tutaj na końcu lepiej sprawdziłby się znak zapytania. Sytuacje

Spokojnie[,] moi drodzy[,] nie mam żadnych szalonych pomysłów, [przecinek zbędny] co do waszej dwójki. 

Dobrze, więc, [przecinek zbędny] o co Pani [pani] chodziło?

Ułóżmy w końcu ten pieprzony grafik zajęć, żebym mógł już stąd wyjść!-mówi już naprawdę poirytowany i wkurzony chłopak. – Wprawdzie tutaj poprawnie zaczęłaś dopisek narracyjny od małej litery, ale nadal brakuje ci spacji oraz używasz dywizów zamiast myślników.

Spokojnie[.] Matthew[,] nie musisz się tak denerwować.

(...) jednocześnie przygnębiona tym[,] jak do niej się odniósł. 

Dobrze, więc pomyślałam, że cztery sesje w tygodniu będziecie mieli osobno[,] a jedną[,] na koniec[,] zrobimy wspólną. Przez taki rozkład zajęć każde może pracować nad swoimi problemami[,] a później na wspólnej będziecie mogli razem nad nimi pracować i podzielić się swoimi przemyśleniami. – Lepiej brzmiałoby: a później będzie mogli pracować nad nimi razem. – Z naciskiem, że chodzi o pracę wspólną, nie pracę samą w sobie. [To taka sztuczka w stylistyce – najważniejsze informacje przekazywać na końcu zdania. Wtedy czytelnik pokonuje całe zdanie, aby dojść do konkretnej puenty]. 

Jak by [Jakby] chciał mnie nim przestraszyć (…).

Po przejrzeniu waszej dokumentacji widzę, że macie podobne problemy[,] a wiedząc, że nie jesteście jedyni[,] łatwiej będzie wam się przełamać.

(…) mówi do nas powoli terapeutka[,] na zmianę na nas zerkając.

Nie[,] to nie może się wydarzyć. Na pewno przeżyliśmy zupełnie, [przecinek zbędny] co innego.

Proszę cię[,] chłopcze[,] uspokój się. Fakt [–] możesz być zdenerwowany moim pomysłem, jednak to nie usprawiedliwia twojego zachowania (…). – Cieszę się, że doczekałam momentu, kiedy zwrot grzecznościowy w dialogu zapisałaś małą literą. 

Krzyczy do nas obu [na nas obie][,]patrząc ciągle w moje oczy, w których już czuję nadchodzące łzy, których już nie miałam uronić [miałam nie uronić] (…).  

- Bo Cassie nie mówi!- Cichym, ale jednak stanowczym głosem mówi Pani Campbell do niego. – Cichym? To skąd wykrzyknik?

Jednak[,] jak widać[,] żadne moje postanowienie nie ma znaczenia.

Matthews[,] jak by [jakby] nie mógł uwierzyć w jej słowa[,] wstaje i patrzy w moje oczy ze skruchą i [z] szokiem. – Matthew. 

Muszę stąd jak najszybciej uciec [–] to jedyna myśl, jaką [którą] mam teraz w głowie. – [Źródło].

Nie zwracając uwagi na krzyki kobiety[,] wybiegam z sali[,] zabierając po drodze tylko moją wiolonczelę. 

ROZDZIAŁ 4
Problemy z cytatem i tytułem piosenki takie, jak w poprzednich rozdziałach.

Biegnę do czasu, kiedy nie znajdzie mnie już nikt i za chwilę będę bezpieczna w swojej przystani. Do mojego rodzinnego domu (…). – Z tego fragmentu wynika, że dom jest czasem, a czas jest domem Cassie. Coś namieszałaś. Sugeruję drugie zdanie zacząć tak: W moim rodzinnym domu...

(…) który jest jedynym miejscem po ośrodku, do którego chce [chcę] jeszcze wracać. Wpadam jak szalona do korytarza domu i siadam gwałtownie na szafce znajdującej się w nim[,] próbując złapać oddech po morderczym biegu. – Strasznie niezgrabnie piszesz. Skoro w zdaniu wcześniejszym stwierdzasz, że bohaterka wpadła do domu, to nie musisz podkreślać, że korytarz (choć może lepiej, gdybyś nazwała go przedpokojem?) znajduje się w nim. Na tej samej zasadzie nie musisz dopowiadać, że szafka, na której siada bohaterka, znajduje się w korytarzu. Przecież w tym samym zdaniu zaznaczyłaś, że to właśnie tam wbiegła bohaterka. Potrafię więc sobie wyobrazić, że szafka to element tego pomieszczenia. 
Nie wiem, z czego wynikają takie problemy. Strasznie się rozdrabniasz, na dodatek masz niezgrabny szyk i siejesz bardzo dużo powtórzeń. Musisz z tym walczyć, inaczej ciężko ci będzie osiągnąć progres. 

Błagam[,] niech to, co się wydarzyło w ośrodku[,] okaże się tylko moim kolejnym koszmarem sennym. 

Kolejna osoba, która wie i patrzy się na mnie z tym współczuciem w oczach. To spojrzenie wręcz zabija mnie od środka. Rozrywając mnie po kawałku na małe elementy. – Patrzy na mnie (bez się). 
           
Udowadnia mi tylko[,] jak słaba jest [jestem] i bezbronna w oczach ludzi, którzy mnie otaczają. 

Pomimo, [przecinek zbędny] że próbowałam to zrobić już wielokrotnie[,] za każdym razem ktoś musi mnie wrócić do świata żywych. 

Mogę żyć i funkcjonować[,] jednak moje wnętrze jest puste i martwe. 

Dla mnie jest już za późno, [przecinek zbędny] na jaki kol wiek [jakikolwiek!] ratunek. Śmierć jest moim ostatnim rozwiązaniem. 

Zmuszam się do ponownego otwarcia moich oczu i widzę przede mną przyglądającą mi się babcie [babcię]. Osoba [Osobę], która ze mną jest nadal[,] pomimo wszystko. – No przecież wiadomo, że Cassie otwiera swoje oczy, a nie czyjeś inne. 

(…) która ze mną jest nadal[,] pomimo wszystko. Podnosi do góry swoją pomarszczoną dłoń i gładzi nią lekko mój policzek[,] wycierając przy tym płynące nadal łzy. – Nie da się podnosić w dół – pleonazm.

Nikt jej nie ma oprócz mnie. Przestaje dotykać mojego czerwonego policzka i siada koło mnie[,] przytulając do swojego boku. Od razu odwzajemniam gest i chowam głowę w jej ramię[,] nadal wylewając gorzkie łzy. Nie raz [nieraz] już widziała mnie w takim stanie lub nawet gorszym i wie, że musi tylko po prostu przy mnie być. To mi wystarczy na ten moment. Jej miłość pomoże mi, [przecinek zbędny] chociaż na chwilę zapomnieć i zagoić znów otwarte rany w moim sercu i duszy. Lekko podnosi moją głowę i patrzy w moje oczy[,] szukając w nich oznak, że uspokoiłam się, [przecinek zbędny] chociaż trochę. 

Na jej gest zmuszam się do uśmiechu i kiwam głową na znak zgody. – Kiwa się zawsze na tak. Na nie się kręci. 

(…) puszczony cicho utwór z gramofonu. Wchodząc do niego [do gramofonu?][,] widzę mojego dziadka siedzącego na fotelu właśnie w tej scenerii. 

Uwielbia siadać przy komiku razem z babcią i wysłuchiwać swoim wspólnych ulubionych utworów. – Swoim czym? Uchem? To głupie, nie dopisuj tego. Usuń zaimek.

Za każdym razem, gdy ich wtedy widzę[,] marzę, żeby też spotkać osobę, z którą będę mogła się zestarzeć i przeżyć szczęśliwie swoje życie. – Skoro bohaterka widzi dziadków tak za każdym razem, to znaczy, że widzi ich takich zawsze, a nie wtedy. Albo jedno, albo drugie – zdecyduj się. 

Jednak to zostanie chyba już na zawsze moim marzeniem, które nigdy nie będzie realne. – Pierwsza część zdania przekazuje dokładnie tę samą informację, co druga. Lejesz wodę. 

On[,] jak zawsze przy tym geście [,] robi mi trochę miejsca na fotelu, żebym się mogła zmieścić[,] i przytula do siebie. Dając mi poczucie bezpieczeństwa, akceptacji i[,] najważniejsze[,] miłości od drugiej osoby. – Masz dziwną manierę stawiania kropki w zdaniu złożonym z imiesłowem współczesnym. Po co? 
Podkreślenie do edycji; lżej byłoby: miłości do mnie. W końcu dziadek przytula Cassie, a nie jakąś obcą drugą osobę. 

Kiwa głową do babci, że się mną zajmie[,] a ona idzie do kuchni. 

Dopiero teraz zauważyłam, że ma na sobie swój zielony kuchenny fartuch, który zawsze zakłada podczas pieczenia lub gotowania. – Zakładam, że nosi go też w trakcie smażenia czy duszenia. Czy trzeba to wyszczególniać? 

W jego głosie słyszę radość na wieść na to[o tym], że piecze swoją popisową szarlotkę. 

Jak zwykle musiał pokłócić się z naszym sąsiadem[,] Panem [panem] Waller[,] o wyniki weekendowego meczu naszej lokalnej drużyny futbolowej? – Czemu Cassie pyta? Przecież właśnie to opowiedział jej dziadek. Swoją drogą: panem Wallerem. Nazwiska się odmienia. 

Chociaż za żadnym razem ani jeden nie miał racji, [przecinek zbędny] co do wyniki. – Co do wyniku. Naprawdę, mogłabyś być choć trochę bardziej uważna. To są głupie błędy; zwykle nazywam je leniwymi. Czytaj porządnie tekst, zanim go opublikujesz, i sprawdzaj.

Jednak jak to dziadek mówi: „Każdy wierny fan powinien wierzyć w swoją drużynę. Niezależnie od jej osiągnięć i wyników". Zawsze, gdy to mówi[,] wydaje mi się, że przez te słowa chce mi też pokazać, że nie powinnam się poddawać. – Staraj się też pamiętać, że narracja pierwszoosobowa to pretekst do pokazywania myśli wprost. Nie wydaje mi się, tylko: zawsze, gdy to mówi, chyba chce mi pokazać…  – słowo chyba idealnie oddaje pewną wątpliwość, podejrzewanie czegoś, wnioskowanie z sytuacji. Bohaterka nie musi być wszystkiego pewna, ale pokazuj to wprost, a nie na okrętkę. 

(…) tylko kiwają głowami na znak zgody[,] a ja kieruje [kieruję] się po schodach do swojego pokoju. – I znów: kiwa się zawsze na tak. To logiczne, nie musisz tego dopisywać.

Wchodząc do niego[,] zauważam, że dziadek przyniósł z dołu moją wiolonczelę, która została w holu po moim ataku. Wyjął ją z futerału i postawił na stojaku, który zrobił dla mnie tata po tym[,] jak zaczęłam naukę gry na wiolonczeli. Omiatam wzrokiem mój pokój i podchodzę do małej białej wąskiej szafy, z której wyciągam długi brązowy sweter (…). – Nadużywasz konstrukcji z który oraz imiesłowów współczesnych (zakończonych na –ąc). Większość zdań się z nich składa – jak nie z jednych, to z drugich. Przez takie powtarzane konstrukcje tekst jest monotonny. 

Zakładam go na siebie i lekko podwijam rękami, ale tylko tyle[,] ile potrzeba (…). – Raczej: palcami. Chociaż w ogóle mogłabyś z tego zrezygnować. Czytelnik wyobraża sobie to podwijanie i z marszu widzi dłonie, a nie stopy.

Nidy [nigdy] chyba nie wyjdzie mi dobrze, ale [–] cóż [–] trzeba próbować. 

Zabieram krzesło, które stoi koło mojego biurka i stawiam je na środku mojego pokoju[,] na ciemnych[,] brązowych panelach[,] naprzeciwko wejścia. – Dobrze, że nie napisałaś, że panele też należą do bohaterki i znajdują się w pokoju, i wejście też jest w pokoju. Coraz częściej silisz się na oczywistości. I po co piszesz, że krzesło stoi naprzeciwko wejścia? Znajduje się na środku pokoju, w samym jego centrum, a więc naprzeciwko wszystkiego. Chyba że jest odwrócone w stronę drzwi i bohaterka siedzi do nich przodem, gdy na nich siada, ale… Serio, po co mi taka informacja? Tylko niepotrzebnie wydłużasz zdania. Nie o wszystkim musisz pisać. 

Kieruję się z nimi do mojego ustalonego miejsca do gry. Siadam powoli na krześle i ustawiam wiolonczelę pomiędzy moimi nogami[,] a smyczek kładę na moich kolanach, żeby móc ją nastroić. Po zakończeniu czynności mogę w końcu przystąpić do gry. Przykładam palce dokładnie pod główką wiolonczeli[,] a smyczek znajdujący się na moich kolanach podnoszę. – Strasznie niezgrabne ostatnie zdanie. Lepiej: przykładam palce dokładnie pod główką, a smyczek podnoszę z kolan
Swoją drogą po co znów wspominasz, gdzie on się znajdował? Pisałaś o tym zaledwie zdanie wcześniej!

Dzięki temu będę mogła, [przecinek zbędny] chociaż w części wyrzucić z siebie negatywne emocje.

Od razu w mojej głowie pojawia się utwór Mozarta- Requiem for a dream. – Mozarta – „Requiem for a dream”. Pamiętaj o tym cudzysłowie, to ważne. 

Zaczynam grać najpierw spokojnie[,] a później coraz bardziej energetycznie. Gram utwór na okrągło[,] nie zwracając uwagi na wyszarpane włosie ze smyczka i moje obolałe palce od strun. – Skoro Cassie wspomina o tych palcach, to znaczy, że jednak o nich myśli i zwraca na nie uwagę. 

Nie chce[ę], żeby melodia przestała brzmieć w mojej głowie. Słysząc ją[,] wiem, że nadal tu jestem i mogę jeszcze walczyć. 

Wystarczy tylko, że znajdę w sobie ukrytą siłę. Dzięki, [przecinek zbędny] której może przy kolejnej próbie pokonam swoje demony. – Te dwa zdania spokojnie mogłyby być jednym. 

Prawie kończę grać utwór, gdy słyszę otwierane drzwi do mojego pokoju. Zaprzestaje [zaprzestaję] na chwilę, aby zobaczyć, kto mi zakłóca grę. Spoglądam na wejście do pomieszczenia i widzę w nim moją babcię[,] a za nim Matthews. – Matthew – wcześniej pisałaś to imię bez s. Plus, naprawdę wystarczy, że poinformujesz mnie o wejściu. Przecież już w pierwszym zdaniu napisałaś, dokąd one prowadzą. 

Nie[,] to nie może być on. 

To ja was zostawię[,] kochani.

ROZDZIAŁ 5
W chwili, gdy drzwi zamykają się za moją babcią. Chłopak podnosi na mnie wzrok i przygląda mi się zaciekawiony tym, w jakiej sytuacji mnie zastał. – Te dwa pierwsze zdania powinny być jednym.

Na prawdę?! – Naprawdę. 

Nie zainteresowało go to[,] a później w sali ten wielki szok na jego twarzy, gdy dowiedział się prawdy. 

Mówiłam to raz i powtórzę jeszcze raz[:] NIENAWIDZĘ LITOŚCI!!!

Mówiłam to raz i powtórzę jeszcze raz NIENAWIDZĘ LITOŚCI!!! – Okej, o ile w poprzednim rozdziale raz użyty CapsLock naprawdę budził emocje, o tyle tutaj wygląda pretensjonalnie, jakbyś przesadziła z emocjonalnością. 

Ludzie przez nią przypominają Ci tylko[,] jak słaba i zniszczona jesteś. Wbijają cię nią w ziemię niczym nic niewartego robaka. – Raz używasz formy grzecznościowej, raz nie. Dwa zdania, ta sama sytuacja, różny zapis. No, w każdym razie powinien być małą. 

Podnoszę się z krzesła[,] nie zwracając uwagi na intruza w moim pokoju i odstawiam wiolonczelę na jej miejsce. – Wystarczy: na miejsce

Odwracając się od mebla i kieruje [kieruję] się w stronę okna[,] gdzie siadam na parapecie wysłanym materiałem z stojącymi poduszkami. – Albo imiesłów na początku, albo spójnik i. Sugestia: Odwracając się, kieruję się w stronę okna, gdzie siadam. Mebel to paskudny synonim dla krzesła, kiedy rozmawiamy o narracji pierwszoosobowej. Czy ty też tak masz, że nazywasz rzeczy dookoła siebie, na przykład, przedmiotami? Nie wiem, chociażby mówisz, że telefon zadzwonił, więc odebrałaś połączenie tym przedmiotem…? Na pewno nie, to zupełnie nienaturalne. 

Patrzę na piękny widok za moim oknem przedstawiający pola w mojej okolicy. Obraz zawsze jest cudowny[,] szczególnie w okolicach wieczoru[,] przed zachodem słońca. 

Niebo przybiera wtedy różne barwy. Zaczynając na różowym [różowej][,] a kończąc na granatowym [granatowej]. – Barwa to rodzaj żeński – stąd sugerowana w nawiasach odmiana. Choć możesz też w pierwszym zdaniu napisać kolory – wtedy odmiana w drugim zdaniu może pozostać taka, jaką masz. 

Idealne do narysowania lub sfotografowania. Co można zauważyć w moim pokoju[,] ze względu na kilkadziesiąt zdjęć zawieszonych nad moim biurkiem[,] na lnianym sznurku. To pomieszczenie to moje schronienie i ucieczka od wszystkiego. – Te powtórzenia są twoją prawdziwą zmorą. Musisz ciężko pracować nad stylem, by wyrobić sobie lekkość. I przestań też zapisywać osobno zdania pojedyncze, które aż się proszą, by być jednym – złożonym.

Tutaj jestem sobą i nikogo nie udaje. – Udaję. 

Chociaż[,] kto wie[,] może urodzę się ponownie w lepszym wcieleniu. 

Mamy jedno życie i musimy je przeżyć tak[,] jak jest nam pisane. 

Szybciej[,] niż myślimy.

Chłopak raczej się nie przejął tym, że go ignoruje. – Ignoruję. 

Za to obserwował każdy mój ruch[,] a teraz podchodzi do mojego biurka i zabiera krzesło. Kierując [Kieruje] się z nim w moją stronę i stawia je obok mnie, po czym na nim siada. Odwracam się lekko w tym kierunku, żeby zobaczyć wyraz jego twarzy. Jednak nie jest mi to dane, ponieważ ukrył ją w swoich dłoniach. Jest lekko pochylony[,] a ręce opiera na łokciach na kolanach. Pokazując, że potrzebuje chwili na zastanowienie się[,] za nim [zanim!] powie mi to, co chce. 

Niestety to raczej mi się nie uda[,] a wielka szkoda. 

Tylko[,] proszę[,] powiedz to szybko i zakończmy tą [tę] trudną sytuację dla nas obojga. – (...) trudną dla nas obojga sytuację. 

W końcu mój towarzysz podnosi na mnie wzrok[,] biorąc przy tym głęboki wdech. Wiedząc, że ta rozmowa będzie ciężka dla nas obojga. Raczej ja bym tego teraz nie nazwała przyjacielską rozmową, bo jestem na sto procent przekonana, że skończy się ona kłótnią. W naszym przypadku jest to nie uniknione [nieuniknione]. Musimy dać upust emocją. – Emocjom! 

Jednak musimy wybrać tą [tę] drogę postępowania. – Ten błąd pojawia się wielokrotnie, a więc wytłumaczę ci zależność. Napiszesz: wybieram tę krętą drogę, ponieważ odmianę dopasowujesz do końcówki rzeczownika (drogę – „ę”), nie przymiotnika (krętą). Zawsze w bierniku (kogo? co?) końcówką w przypadku odmiany słowa „ta” będzie „ę”, czyli: tę. 
Wybieram (biernik – kogo? co?) tę krętą drogę
Natomiast końcówkę „ą” wykorzystujesz w odniesieniu do narzędnika (kim? czym?), czyli na przykład:
Idę (czym?) tą krętą drogą

W ten sposób zranimy ją tylko raz, chociaż chyba najgłębiej. Nie ma nic gorszego niż odtrącenie. To jedna z najgorszych form bólu na świecie. Chociaż to tylko moja opinia (…). 

Nawet jeśli jest ich tak nie wiele [niewiele][,] a może wcale. Każdy ma swój sposób na pokonywanie bólu[,] nie tylko tego fizycznego. Ból cielesny jest niczym w porównaniu do bólu naszej duszy. (…) 

Ni zwracając uwagi na krzyki rozpaczy i bezsilności nas samych. – Nie.

- Chciałem cię przeprosić za moje zachowanie w ośrodku. Trochę się zdenerwowałem i mnie poniosło.-Odzywa się do [mnie] Matthew. – Jak mówiłam, na interpunkcję dialogową nie będę już zwracała uwagi, wiedz tylko, że każda z wypowiedzi dialogowych zawiera błędy.

Ja tylko patrzę w jego błękitne oczy[,] szukając w nich potwierdzenia jego słów. Chce [chcę] być pewna, że jest szczery w tym, co mówi, a nie gra. 

Staje się zimy i płytki niczym lód. –  Płytki lód? To bez sensu. Niepotrzebnie do typowego zimny jak lód dodałaś jeszcze drugi przymiotnik. Lubisz przedobrzać.

Zabieram z szuflady szafki czysty notes i długopis. Po czym wracam na swoje miejsce. – To powinno być jedno zdanie.

Chłopak odwrócił się do mnie wcześniej[,] obserwując mnie i myśląc, że chce [chcę] po prostu wyjść. 

Chociaż jego mina może mówić też, [przecinek zbędny] co innego[,] a ja błędnie ją interpretuję. Tego się nie dowiem[,] snując teorie spiskowe w mojej głowie. 

Czy jesteś tu tylko, [przecinek zbędny] dlatego, że przysłał cię ktoś z ośrodka?". 

Ten tylko wzdycha i przeczesuje palcami swoje brązowe[,] lekko kręcone włosy. 

Ja nie widzę tu jakiś [jakichś] wielkich trudności. Jednak[,] jak widać[,] on [–] tak.

Mówi z przekonaniem w głosie[,] patrząc w moje oczy.

Chociaż wiem, że tą odpowiedzią mogę go zdenerwować[,] to muszę to zrobić. 

Chce [chcę] mieć, [przecinek zbędny] chociaż jakieś podstawowe informacje, żeby móc go w małym stopniu zrozumieć i zburzyć kawałek muru. 

Chwilę się waham[,] czy mu to pokazać[,] jednak w końcu kładę notes ja [na] jego kolanach. Dotykając przy tym jego dłoni.

Chociaż ledwie można zauważyć, że kąciki jego ust się ułożyły w tą minę. – Tę minę. 

Współczucie kazało mu mnie przeprosić[,] nic więcej. 

Łapie w rękę mój notes i rzuca nim na podłogę[,] jednocześnie wstając gwałtownie z krzesła, przez co ono przewraca się na podłogę.

- NIE PRZYSZEDŁEM TUTAJ TYLKO, [przecinek zbędny] DLATEGO, ŻE JEST MI CIEBIE ŻAL! Chciałem z tobą spokojnie porozmawiać i wszystko wytłumaczyć. Co do reszty[,] to nie twoja sprawa, co zrobiłem? [kropka zamiast pytajnika] LEPIEJ ZAJMIJ SIĘ SWOIM ŻYCIEM[,] A MNIE ZOSTAW W SPOKOJU.- Zaczyna swoją wypowiedź krzykiem[,] jednak[,] widzą [widząc] moje przerażenie[,] próbuje się uspokoić. 

Wstaje [Wstaję][,] podnoszę notes i piszę: „ [zbędna spacja] WYNOŚ SIĘ STĄD! NIC MNIE NIE OBCHODZISZ! „ [niepoprawny cudzysłów][kropka] Podchodzę do rozwieszczonego Matthew i przystawiam mu notes do oczu. 

On łapie mnie za ramiona[,] próbując mi przeszkodzić i mnie uspokoić. 

W mojej głowie znowu pojawiają się przez tą [tę] sytuację obrazy kłótni i awantur, których byłam światkiem. – Kłótnie i awantury to wyrazy bliskoznaczne. Lejesz wodę.

Niech to się w końcu skończy. – To naprawdę źle brzmi. Niech to się nareszcie skończy.

Chłopak przystawia mnie do swojej piersi i siada ze mną na podłodze[,] i pozwala mi dalej płakać.

0 Comments:

Prześlij komentarz