[158] ocena tekstu: Oberża

Tytuł: Oberża
Autor: Karawan
Tematyka: fantasy
Oceniają: Deneve i Skoiastel




Jako że tekst ma szesnaście stron i pisany jest ciągiem, ocena będzie przypominać raczej dłuższe podsumowanie. Nie będziemy się rozmieniać na drobne i poprawiać każdego przecinka – to, jak już wiesz, rola betareadera. Wiele uwag odnośnie prowadzenia fabuły też potraktujemy ogólnikowo, ponieważ ostatnio zgłaszałeś swoje poprzednie prace do oceny i tam Skoia rozpisała się szerzej, co dokładnie i gdzie nie zadziałało na wyobraźnię.

Niestety już od początku Oberży (bo od trzeciego jej akapitu) zarzuty są podobne. Przede wszystkim – charakteryzujesz. Zobacz, jak wprowadziłeś swoje postaci:
Grupa nie była duża. Przywódcą był nierzucający się w oczy Gor. Raptowny, szybki jak atakująca żmija, wytrwały w biegu jak wilk. Drugim po nim był Niedźwiedź, którego imię odpowiadało dokładnie posturze i charakterowi. Pozornie ociężały, w gniewie zamieniał się w przerażającą bestię. Resztę grupy stanowiły ich partnerki; wesoła i skoczna, pełna wdzięku Dira. Dziwnie kojarząca się z wiewiórką, choć mądrzej byłoby pomyśleć o łasicy, bo okrucieństwa i cudzej krwi nigdy jej nie było za wiele. Ostatnią zaś krótkonoga kobieta Niedźwiedzia, której gniewu bał się nawet ten olbrzym, a i przywódca wiedział, że atak rosomaka jest niczym w porównaniu z wściekłością Toany. – Być może nie planujesz wielorozdziałowej produkcji, ale właściwie… czy to powinno być usprawiedliwieniem dla takiej ekspozycji?
W tym momencie nie widzę grupy bohaterów, ale określające ich puste słowa. Żaden obraz nie kreuje się w wyobraźni.
Dlaczego nie pokażesz sceną, że Gor jest raptowny i szybki? Wystarczyłoby, by pędził w stronę polany na łeb na szyję, może narzekając trochę na Niedźwiedzia, który ociężale go spowalniał? Piszesz o tym, że Niedźwiedź w gniewie zmienia się w przerażającą bestię, w scenie pasywnej, kiedy nie ma powodu o tym wspominać, nic się nie dzieje, bohater nie jest rozgniewany. Uprzedzasz fakty. To samo dotyczy partnerek głównych bohaterów – określasz Dirę jako pełną wdzięku, a Toanę – niebezpieczną. Ale po co nam te informacje w tym momencie? Za dużo wylewasz naraz. Niepotrzebnie, bezsensownie. Odkrywasz karty za wcześnie, a potem, gdy dojdzie do jakiejś ważnej sceny, w której Toana i Niedźwiedź będą mogli się wykazać, nikt już nie zdziwi się, bohaterowie niczym nie zaskoczą, nie będzie można poznawać i odkrywać ich samodzielnie. Podałeś ich na tacy.
Znów.
Drogi Towarzyszu Karawanie, to się po tylu twoich tekstach zaczyna robić upierdliwe.
Dla przykładu, pamiętasz Braci Wilków Nazaretha? Lis nie uchodził za zręcznego spryciarza, dopóki nie udowodnił tego w tekście, faktycznie takim będąc. To samo Niedźwiedź – charakterystyczna dla niego siła i wieczne nienasycenie widoczne były w zachowaniu bohatera. Przecież to nie było tak, że Naz napisał: Niedźwiedź był wielki i silny, i jeszcze groźny, a Lis – zwinny i gibki, i razem sobie podróżowali i wyrzynali wrogich Wieletów. A potem byli zmęczeni, więc usiedli i zasnęli. Coś przecież musi żyć w takich tekstach poza samym narratorem, nie sądzisz?

Mężczyzna wziął przedmiot w ręce i oglądał go z zaciekawieniem, póki nieostrożny ruch nie spowodował, że czubek rozciął mu skórę na udzie. Niemal równolegle z uczuciem bólu w nodze, uświadomił sobie, że może to ubrać na przedramię, złapać znajdujący się poniżej obręczy uchwyt, a wtedy jego ręka zamienia się w monstrualny, delikatnie zakrzywiony nóż. – Pomijając pomieszane podmioty (wychodzi na to, że uświadomił sobie coś czubek noża), ten opis jest okropnie nieplastyczny. Nieostrożny ruch spowodował rozcięcie na udzie… ale jak? Co dokładnie zrobił bohater? Jak, trzymając nóż, przypadkowo mógł się nim zranić? Musiałby nim machać, wykonać ruch, ale… no właśnie, jaki? Plus opis tego przedmiotu też jest ciężkostrawny; aby zrozumieć, co chcesz mi przekazać, muszę się głębiej zastanowić, przeczytać fragment ze dwa razy. Brakuje lekkości w obrazowaniu słowem.

Rozeszli się w milczeniu, każde w swoją stronę. – Biorąc pod uwagę, że monolog Gora rozpoczął się tak szybko, jak się skończył i jest to jedna z niewielu jego wypowiedzi, trochę szkoda, że bohaterowie rozstają się w milczeniu. W takich okolicznościach wygląda to trochę jak twoje pójście na łatwiznę. Tym bardziej że Dira – po tym, jak opisałeś jej charakter – jako postać wesoła, radosna i szczebiotliwa, mogłaby coś Gorowi odpowiedzieć. Dodatkowo bohaterowie nie są zaskoczeni nowym znaleziskiem, nie mają żadnych pytań ani uwag, żadnych osobistych poglądów na sprawę ani położenie, w którym się znaleźli. Są strasznie… puści. Brakuje w nich życia, przez co opowiadanie, jeszcze zanim się porządnie rozkręciło, już zaczyna się dłużyć i nudzić.

Nie wydaje mi się, aby tak długi opis przyrządzania posiłku był niezbędny. To jeden z twoich problemów – rozdrabniasz się nad niewiele znaczącymi czynnościami, natomiast nad tymi istotnymi czy interesującymi robisz przeskoki.

Toana wskazała leżącą na ziemi kupkę wnętrzności, ale jej towarzyszka przecząco potrząsnęła głową. (...)
Grupa podeszła do niemal wygasłego ogniska z resztkami ptaka. Wielkolud wskazał skraj polany najstarszej. Ta zanurzyła się w las i wkrótce wróciła ciągnąc gałęzie.
– Czuję się trochę tak, jakbym czytała opowiadanie o neandertalczykach, którzy dopiero co wyszli z jaskini. Porozumiewają się bez słów; a może część twoich bohaterów to po prostu niemowy i próbujesz dać mi to subtelnie do zrozumienia? Jeżeli tak, to naprawdę fajny patent. Gorzej, jeżeli nie to miałeś na celu.

Z drugiej strony nie da się nie pochwalić twoich obrazowych opisów natury:
Cienie dotychczas ciemnoszare, zaczęły zamieniać się w czarne plamy. Noc powoli obejmowała w swoje posiadanie las. – Bardzo ładnie ubrałeś to w słowa.

Strasznie rozczarował mnie przeskok w czasie. Ledwo dostałam scenę morderstwa (na którą mało mi reakcji matki z dzieckiem, jakby nie przejęła się śmiercią swoich towarzyszy), a już spławia mnie zdanie:
Po miesiącu Stiga i Juna przywykły do przypisanej im roli. – Jakiej roli? Przecież nikt im żadnej nie przypisał. Na dodatek nie wiem tego, co wydaje mi się najistotniejsze dla pobudzenia moich emocji – jak kobiety, które przeżyły taką tragedię, zaadaptowały się do nowej sytuacji? Mało tego, jak mogły w ogóle zaufać i przyzwyczaić się do towarzystwa nowej grupy? Grupy, którą, jakby nie było, kierował morderca?
Być może właśnie przez ten brak reakcji chcesz mi powiedzieć coś w stylu: o, czytelniku, taki mamy klimat – w sensie, że opisujesz zamierzchłe, barbarzyńskie czasy, w których brak przesadnej emocjonalności był czymś normalnym, ot, liczyło się przeżycie, jakaś egzystencja, nic więcej i nic głębiej. Jednak nawet jeżeli masz to na celu, to nadal mało mi danych – właściwie mam wrażenie, że wszystko sobie dopowiadam albo wręcz nadinterpretuję. Skupiasz się na czasownikach, wskazujesz czynności, które wykonywali bohaterowie, ale ich reakcji, chociażby mimiki, nie ma wcale lub jest jak na lekarstwo. Nie potrafię się wczuć; nie wiem, co postaci myślą i co czują, ale nie są to dla mnie złożone sylwetki psychologiczne – każda charakterystyczna – a jedynie imiona na kartce. Niby każde imię inne, ale właściwie na razie wszyscy są tacy sami, no może poza Gorem, o którym wiem tyle ze scen i z charakterystyki na wstępie, że się nie patyczkuje. Ale przecież bohaterów masz więcej niż jednego, prawda?

(...) warzone przez Dirę trucizny i sprawność reszty pozwalały likwidować upatrzone grupki bez śladu. – Poproszę scenę dla dowodu. Tym bardziej że informacja wygląda na ważną i ciekawą, w końcu mógłbyś nią pokazać bohaterkę w akcji, nadać jej charakteru, charyzmy, pokazać jej umiejętności.
A tak w ogóle jakie to były trucizny – z czego? Jak były wykorzystywane – co mam sobie wyobrazić? Czy obcy wąchali zatrute rośliny, pili zatrutą wodę albo używali do ogniska na polanie zatrutego drewna i wytwarzały się śmiercionośne opary? Albo może strzelano do nich zatrutymi strzałami? Zobacz, jak bardzo nic mi nie mówisz. Zamiast tworzyć konkretny obraz, realizować wizję i dać mi ją w pełni, calutką, ty tylko rzucasz ogólniki. Czytałeś o tym w poprzedniej ocenie – piszesz streszczeniami; niezłymi, ale pustymi zdaniami. Przypomina to trochę pisanie wypracowań-streszczeń lektur w szkole. Kiedy Reymont pisał Chłopów tak:
W chałupie uwijano się żwawo, Józka przyśpiewywała cichuśko i strzygła z papierów kolorowych one cudackie strzyżki, które czy na belkę, czy też na ramy obrazów nalepić, to widzą się kieby pomalowane w żywe kolory, od których aż gra w oczach! A Jagna, z zakasanymi po ramiona rękawami, miesiła w dzieży ciasto i przy matczynej pomocy piekła strucle tak długachne, (...) ciasto już kipiało i trza było wyrabiać bochenki; to poglądała za Józiną robotą, to zaglądała do placka z serem i miodem, któren wygrzewał się już pod pierzyną i czekał na piec, to latała na drugą stronę do szabaśnika, w którym buzował się tęgi ogień.(...) Południe już dochodziło, gdy Jagna skończyła z chlebem, ułożyła bochenki na desce i jeszcze oklepywala i smarowała je białkiem, by zbytnio w ogniu nie popękały, gdy Witek wraził głowę w drzwi i krzyknął:
— Kolędę niesą!

Twoja wersja tej sceny wyglądałaby pewnie tak:
W domu Boryny trwały intensywne przygotowana do Wigilii, która obchodzona była bardzo uroczyście. Józka stroiła dom, a Jagna piekła chleb.

No i niestety twoim innym tekstom wciąż bliżej do streszczeń niż do pełnoprawnych opowiadań. Nadal brakuje też pełnej, przemyślanej stylizacji; mam wrażenie, że piszesz z podejściem: byleby wyglądało na stare. Z jednej strony w tekście wiszą regionalizmy i archaizmy typu warzyć, czerep, kudły czy stylizacja pasująca do fantasy, np. puszcza stojąca o trzy dni stąd, gdzie licha ziemia – z drugiej strony w tym samym tekście ledwo zdanie dalej mam indagację. Albo admirację przedmiotu. Lub, jeszcze lepiej: grupę godną rzeźby Przerażenie. No to albo ten narrator jest stary, regionalny i tak dalej, albo fachowy, formalny, współczesny. Albo jest typowym chłopem, który gada o kudłach na czerepie, albo to wyrafinowany artysta nawiązujący do rzeźb. Stylizacja, jeżeli chcesz pisać tak partie narracyjne, a nie tylko dialogi (o POV-ach bohaterów nie mówiąc), musi być konsekwentna. Parafrazując artykuł o stylizacji Dhaumaire, dodam jeszcze, że najlepszym dla ciebie rozwiązaniem będzie inspiracja innymi tekstami. Jeżeli dużo czytasz dzieł stylizowanych tak, jak próbujesz wystylizować swoje opowiadania, zauważasz na pewno, że te dzieła wcale nie są tak... pomieszane-poplątane. Jeśli naprawdę potrzebujesz tej stylizacji, musisz ją poczuć i zrozumieć, by brzmiała naturalnie; znajdowanie pojedynczych słówek w pamięci i wrzucanie ich gdziekolwiek nie jest dobrym pomysłem. Są akapity, które stylizujesz całościowo, a od czapy wrzucisz jeden czy dwa zwroty z języka nowożytnego. W dalszej części tekstu przewinęły mi się słowa z angielskiego typu hall czy… super. No nie bardzo, co?
Dodatkowo mierz siły na zamiary. Pełna stylizacja to wcale nie jest obowiązek, nawet jeśli piszesz fantasy. Musisz pamiętać, że taki na przykład Sapkowski ma za sobą wiele lat praktyki pisarskiej oraz kontaktu z kronikami historycznymi, stąd operowanie słowami i formami archaicznymi to u niego kwestia doświadczenia.

Młode z tegorocznego miotu nabierały sił, a maluch Juny zaczął rozpoznawać najbliższe otoczenie. – Jakie młode z jakiego miotu? Czy coś przegapiłam? Nie wiem, co miałeś na myśli.

Polubili go wszyscy, bo poza pierwszym spotkaniem nie zdarzało się by płakał lub krzyczał. – Takie niemowlęta nie istnieją, po prostu. Gromadka powinna być więc raczej mocno zaniepokojona, co z dzieckiem jest nie tak. Żyją w prymitywnych czasach, mogliby też widzieć w nim quasi-Antychrysta czy przeciwnie, świętego albo wielkiego maga.

Gor, w pościgu za zranionym danielem, odkrył niewielką dolinkę. (…) Przy okazji dokonali kolejnego odkrycia, które spowodowało, że cała grupa przeniosła się do położonej nad strumieniem jaskini w jednej ze skał. Mieli za sobą wszystkie atuty ułatwiające przetrwanie zimy. – Mam rozumieć, że kończyły się ciepłe dni, a Gor zupełnie przez przypadek odkrył tę dolinkę i jaskinię? Wcześniej nie chodził na poszukiwania za jakimś bardziej odpowiednim do zimowania miejscem, niekoniecznie polaną? Trochę naciągane.

Nie jestem przekonana co do streszczenia retrospekcji – znów wychodzę z założenia, że przedstawienie wydarzenia sceną byłoby dużo bardziej wartościowe. Mógłbyś rozruszać wyobraźnię czytelnika, przybliżyć wypadek i zbudować nim napięcie, pokazać Dirę w akcji, udowodnić jej umiejętności… Zalet jest od groma, a ty znów poszedłeś na łatwiznę. Brakuje emocji, bo przecież bohaterka wspomina akcję w spokojny dzień, generalnie jest bardzo chilloutowo, ciężko więc wczuć się w tekst.

Opowieść nie była długa. Zakochała się w chłopaku z sąsiedztwa. – Dość zabawne pomieszanie podmiotów.

Zupełnie nie wiem, na jakim etapie rozwoju ludzkości i społeczeństwa jesteśmy. Do tej pory pisałeś jako o normie o wędrujących grupkach zbieracko-łowieckich, a teraz nagle wyskakujesz ze społecznością rolników, z całkiem nieźle rozwiniętą kulturą agrarną, polami, osadami, wykwalifikowanymi rzemieślnikami, hierarchią i rytuałami. Rozumiem, że rewolucja neolityczna nie zaszła w jeden dzień i panował okres, kiedy część osób wiodła taki, a część nieco inny tryb życia, jednak tak wielka różnica na tym samym terenie nie wydaje się normalna.
Jeśli piszesz fantasy rozbieżne z realnym światem, również musisz wyjaśniać takie rzeczy – to kwestia logiki i mechanizmów rozwoju ludzkości. Jeśli u ciebie jest z jakiegoś powodu inaczej, dobrze, ale potrzebujesz podać sensowne wyjaśnienie.

Powiem szczerze, że pogubiłam się w opowieści. Mam wrażenie, że namieszałeś – najpierw Dira wspomina wypadek Stigi, potem wchodzimy głębiej w jej wspomnienia i okazuje się, że opowieść, którą czytamy, przydarzyła się Stidze, ale nadal dzieje się w głowie Diry. To ona przypomina sobie, jak Stiga opowiadała jej swoją historię – chciałeś, by tak było, ale to kompletnie tak nie wygląda. Gdybyśmy byli w głowie Diry, mielibyśmy do czynienia z przypominaniem sobie słów Stigi, a nie z przytoczoną pełną opowieścią. Dira na przykład przypomina sobie emocje, które towarzyszyły dawniej Stidze, a przecież nie może mieć o nich pojęcia, bo to nie ona je przeżywała.
Opowieść jest też rozwinięta, bardzo szczegółowa. Masz pewność, że Dira jest w stanie wiedzieć to wszystko, co przytacza narracją? Pamiętać słowa Grada 1:1?
Mógłbyś też – lecz to akurat sugestia – przedstawić opowieść w postaci dialogu. Dzięki temu mielibyśmy szansę poznać na przykład stylizację językową zarówno opowiadającej, jak i jej słuchaczki. Przy tym wniosku znów zaznaczę, że sądzę, iż okropnie marnujesz potencjał swoich pomysłów. Potrafisz wymyślić świetną historię (jak to było również w przypadku Hoca czy Źdźbła), ale kompletnie nie wysilasz się, by ją przedstawić w jakiś zajmujący sposób. Dla ciebie wszystko jest opisane, tak po prostu. Widzisz wysiłek tylko w stylizacji narratora, więc twoje zdania są w części poetyzowane, górnolotne i tak dalej, ale nie na stylizowanej narracji kończy się technika pisania i zabierania czytelnika na przygodę. Potrzebne są sceny, a w nich dialogi – stylizowane, pozwalające poznać twoje postaci.

Słuchając gorączkowych słów dziewczyny, Dira myślała nad tym, że sama nie była aż tak okrutna. Owszem, bez wahania podcinała gardła starym i młodym. Potrafiła także spokojnie kroić ofiarę by wydobyć z niej zeznanie o schowanych dobrach, ale śmierć zadawała szybko, nie znęcając się dla samego znęcania czy przerażania innych swym okrucieństwem. – Znów mówisz, zamiast pokazać.

Przed niewielkim domem siedział stary mężczyzna. Pogoda nie była najlepsza, niebo zasnute chmurami, a powietrze chłodne, pachnące zbliżającą się jesienią. Człowiek jednak siedział na ławeczce w pobliżu drzwi i lustrował horyzont. – W pierwszym i trzecim zdaniu powtarzasz dokładnie tę samą informację. Przecież już wiemy. Mógłbyś to ująć np. tak:
Pogoda nie była najlepsza, niebo zasnute chmurami, a powietrze chłodne, pachnące zbliżającą się jesienią. Mimo to na ławeczce przed niewielkim domem siedział stary mężczyzna i lustrował horyzont.

Pogoda nie była najlepsza, niebo zasnute chmurami, a powietrze chłodne, pachnące zbliżającą się jesienią. (...) Wzgórze, na którym stał budynek, pozwalało widzieć niedalekie, porosłe lasami góry, a u ich stóp wielkie jezioro, lśniące ołowianą szarością. – O ile do opisów natury trudno się przyczepić, bo są czasem wręcz zachwycające, o tyle szkoda, że nikną one w opowiadaniu, które swoją emocjonalnością całe przypomina jeden wielki opis pogody.
Dla porównania, to zdanie:
Człowiek jednak siedział na ławeczce w pobliżu drzwi i lustrował horyzont.
Emocjonalnością przypomina to:
To on wpadł pierwszy do izby i zabił ojca Stigi. – Przecież ten fragment powinien być przejmujący, a nie jest wcale! On aż się o to prosi! Bohaterki ani jej ojca nie jest mi żal, może dlatego, że nie znam dobrze Stigi (mimo że poznałam jej historię), nie potrafię się w nią wczuć, wciąż jest dla mnie obca. Trochę kukiełka, trochę wydmuszka bez charakteru, stylizacji, charyzmy.

Sunęło w powietrzu, by przed siedzącym wznieść się do góry (...) – pleonazm.

Mag i kot też brzmią podobnie. To dziwne, biorąc pod uwagę, że ten drugi wypowiada się dość... ludzko, naturalnie, nie ma żadnej kociej maniery.

Jak to jest, że w twoim uniwersum w tym samym czasie akcji ludzie mieszkają w chałupach i chwalą się darami takimi jak lina czy wełna, ale mag ma zwierciadło, które narrator nazywa... rtęciową powierzchnią? Jesteś pewien, że w opisywanych czasach znane było nazewnictwo pierwiastków chemicznych? Ja wiem, że to twój świat i twoje kredki, ale taki wynalazkowy miszmasz i upychanie wszystkiego do jednego wora nie jest dobre, bo jeżeli bohaterowie potrafią stworzyć lustro (nie jest zaczarowane, skoro narrator mówi o chemii), do którego wykonania potrzeba blachy i rtęci, to w świecie istnieje jakieś zaplecze technologiczne. A skoro postaci mają zaplecze technologiczne, to czemu mieliby nadal być opóźnieni w innych dziedzinach? Postęp powinien zachodzić równolegle.

Dalej czytam kolejne wspomnienie, tym razem starca. W tak krótkiej miniaturze dwie retrospekcje to przynajmniej o jedną za dużo. Gdyby jeszcze w pełni była sceną, a nie streszczeniem...
Dlaczego słowo gildia zapisujesz wielką literą? To nie jest przecież nazwa własna.
Jak na szesnastostronicową historię, bardzo dużo masz też bohaterów. Gor, Niedźwiedź, Dira, jeszcze-jedna-babka, Stiga, jakieś dziecko, którego imienia nie pamiętam, Grod, Rugo, a teraz mag opowiada o Seelenice i Hanifi. Dawno się pogubiłam; jak widzisz, części imion też nie pamiętam. I nie piszę tego dlatego, by zrobić ci na złość, po prostu tak jest – aby sobie przypomnieć, musiałabym raz jeszcze zajrzeć do historii.
Mam też wrażenie, że Gor czy właśnie jego kobieta albo nawet i Niedźwiedź nie mają za bardzo znaczenia fabularnego. Okej, zabili Rugo i wyzwolili Stigę, ale... może coś więcej? Aby doprowadzić do spotkania Diry i Stigi i przejść do maga chyba nie potrzebowaliśmy takiego długaśnego wstępu i całej grupy kukiełek. Generalnie wciskasz bardzo dużo postaci i ich niby jakichś wątków-streszczeń, które nie służą żadnemu rozwojowi fabuły, ewentualnie odklepaniu ekspozycji lub pozachwycaniu się nad przyrodą dookoła.
Czuję się tak, jakby dopiero teraz zaczynało się twoje opowiadanie, bo dopiero teraz zaczyna się robić interesująco, gdy pojawiają się dłuższe dialogi. Postać maga jest też ciekawa – tajemnicza i barwna, z wadami i zaletami. To pierwszy bohater, o którym da się napisać coś więcej i nie tylko wyeksponowałeś, co potrafi, ale sam mag udowadnia to na każdym kroku (przywołuje szatę, widzi przyszłość w zwierciadle, rozmawia ze zwierzęciem i tym podobne). Dodatkowo gag z zobaczeniem siebie za dwadzieścia lat przed wychodkiem wyszedł dość… obrazowo, nieco groteskowo. Czyli jednak potrafisz pisać sceny…
Gubię się. Przed chwilą czytałam o magu, który patrzy w zwierciadło, a potem mamy aż kilka stron retrospekcji… W połowie zapominam, że to nie akcja, która ma miejsce tu i teraz, ale ledwo wspomnienie. Dziwnie czyta mi się z tą świadomością, że wspomnienie jest bardziej żywe niż cała reszta opowiadania.
Okazuje się, że w tym świecie są także wanny. Kolejny element, który do niczego nie pasuje.

Okej, nagle wychodzi na jaw, że mag zna również… łacinę:
Odpowiedź znalazł w unikalnym egzemplarzu Covaroliego „De transmissionibus partem dividus est incarnationis (O podzieleniu wcielenia). – A że w ogóle w twoim uniwersum produkowane są jakieś książki? No cóż... duże zaskoczenie. Jak to pasuje do świata, w którym mieszka się w chałupach i ledwo składa zdania złożone? Kto z czego produkuje te egzemplarze?

Póki co umowa była przestrzegana. – Rusycyzm.

Podoba mi się kreacja maga. Widać, że jest zadufany w sobie, usprawiedliwiający podłe czyny własnymi potrzebami i wyższym celem i szczerze w to wierzący, ale mający też cieplejsze uczucia, żywiący do niektórych jakiś rodzaj przywiązania – nie wydaje się przerysowanym złoczyńcą, w tym, co uczynił, jest ludzki, podobnych mu można spotkać bez trudu.

O rety, dalej opisujesz wojnę, a więc mamy kolejny wątek. W ledwo szesnaście stron poruszyłeś tak wiele tematów – praktycznie każdy streściłeś. To mogło być naprawdę interesujące, wielowątkowe opowiadanie, a dostaliśmy szesnaście stron właściwie wszystkiego po trochu, na pół gwizdka, czyli właściwie niczego porządnego. Nowy wątek – wojnę, która właśnie ma miejsce – też wspominasz bardzo... ubogo. Czy ona wybuchła dopiero teraz, czy już wcześniej, gdy Gor z ekipą urzędowali na polanie? A gdy znaleźli dolinę, przenieśli się tam, cudem uniknąwszy bliższego spotkania z oddziałem, mam rację? Bo to chyba nie jest tak, że wojna wybucha i kończy się zaraz później, huh? Potrzeba tu konkretnych scen, aby wyszło bardziej realistycznie – przygotowań, wybuchu, przebiegu i tak dalej.

Piszesz, że na polanie w lesie postawiono strażnicę. Ale... po co? W sensie dlaczego w środku lasu, a nie przy terenach, gdzie dałoby się wypatrzyć wroga i być bliżej centrum akcji? Na przykład przy jakimś szlaku handlowym lub czymś w tym stylu? Strażnica w lesie brzmi jak marnotrawstwo materiału – przez wysokie drzewa i tak nikt niczego by z niej nie zobaczył. Piszesz, że wojacy ścinali drzewa, ale przecież nie ścięli w miesiąc przed zimą wszystkich dookoła, co najwyżej te najbliżej polany.
Na polanie, załoga trwała na posterunku, mimo że zapasy żywności coraz bardziej się kurczyły, a nowych transportów nie było widać. Dowódca wysłał więc gońca do grodu, równocześnie zlecając patrolom polowanie. – O, o tym właśnie pisałam. Co za dzban wydaje rozkaz wybudowania strażnicy w lesie, a potem dziwi się, że nikt do niej nie dociera?
Wojna tymczasem jak szybko wybuchła, tak szybko zgasła. – Cóż za rozczarowanie.

Okej, może i jednorazowa akcja z magiem i wychodkiem była nawet zabawna, ale potem okazuje się, że takie gagi powtarzają się dość często, na przykład posłaniec nie dociera do osady, bo zatrzymuje się w burdelu, a rozmawiający z dowódcą żołnierz sika pod bramą. Uważasz takie wstawki za atrakcyjne? Może i byłyby, gdyby główne wątki fabularne były bardziej rozwiniętymi scenami, a nie tylko sucho streszczanymi lub przytaczanymi wspomnieniami. Wychodzi na to, że pisanie o fekaliach i seksie przychodzi ci łatwiej (pisze ci się je lżej? przyjemniej? zabawniej?) i bardziej należycie niż prowadzenie głównych wątków fabularnych.

Noc przygasiła światła gwiazd i rozjaśniła całun ciemności, gdy pięciu rzuciło się na czterech. Dziesiętnik zginął jako pierwszy, zabierając ze sobą dwu. Jego zastępca przewodzący buntownikom, wbił sztylet w kark przełożonemu. – Nie wiem, Karawanie, dlaczego tak piszesz, co tobą motywuję, ale zapamiętaj, że... to w ogóle nie działa w żaden sposób na czytelnika. Narrator opisuje kolejne tragedie, ale dla mnie wygląda to co najwyżej jak jakaś notka na marginesie, ot, odbębnienie kolejnej informacji, nic więcej. Sam powiedz, podoba ci się to? Uważasz taki opis za przejmujący, budzący emocje?
Czy gdybyś przeczytał coś takiego w jakiejś książce, zmartwiłbyś się losem bohatera?
Cały wątek wojny jest za krótki, a bohaterowie za krótko i zbyt lakonicznie żyją w tekście, by ktokolwiek się nimi przejął, by wojna wywołała jakieś emocje. Aaa tam – jakaś wojenka, była i ni ma, ludzie byli i zginęli, normalka... W takim razie po co w ogóle o tym wspominać, skoro nic nie wnosi to do tekstu? Może i pcha ci fabułę w przód, byś mógł przejść do kolejnych wydarzeń, ale nic poza tym.
Twoim zadaniem jako autora tekstu jest przede wszystkim oddziaływać na czytelnika. Nikt nie będzie czytał historii, by jej nie przeżywać, nie utożsamiać się z postaciami. U ciebie nie ma o tym mowy – jedynie przyswajam informację. Doceniam przy tym pomysł, ale...  sam pomysł to za mało.

Jego zastępca przewodzący buntownikom, wbił sztylet w kark przełożonemu. Najmocniejszy z żołnierzy, atakowany z trzech stron, rozpruł brzuch jednemu ze zbuntowanych. Sam, zajęty zdradzieckim zastępcą, nie zauważył, że został zepchnięty w obronach w pobliże wypływających z brzucha jelit. – Okej, ale spieszysz się gdzieś? Ktoś cię pogania?
Pobudzanie emocji wcale nie polega tylko na opisywaniu dosłownie obrzydliwości (wspominam fragment Hoca o kale i moczu, fuj!). Jasne, można, czemu nie, ale to nie jest tak, że ze trzy plastyczne słowa odwalą ci całą robotę. Tutaj brakuje pełniejszego opisu budzącego emocje – napięcia, które narasta w czasie walki, krzyków w tle, paniki, pokazywania strachu postaci przed śmiercią czy przeżywanego bólu, gdy bohater czuje, jak sztylet trafia go w kark... Nawet obrzydzenia, gdy inna postać ląduje na czyichś jelitach! Kurde, Karawan, tego nie ma, a to jest cholernie potrzebne czytelnikowi, czemu tak ciężko jest ci to zrozumieć i zrealizować? Czytam cię od trzech lat i od trzech lat pod tym względem nie widzę żadnego progresu. Rozbudowujesz tylko coraz bardziej opisy natury i wymyślasz bogate w fabułę historie, ale co z emocjami? Co chociażby z mimiką postaci, które przeżywają tragedie?

Aż z ciekawości się połaszę i spróbuję sama coś takiego przedstawić, chociaż jest to dla mnie poniekąd wyzwanie, bo jeszcze o jelitach nie pisałam:
Noc przygasiła światła gwiazd i rozjaśniła całun ciemności. W obozie panował spokój, dopóki nie przerwał go nagły krzyk. Wszyscy rozejrzeli się po sobie, dobywając broni, ale pięciu szybciej niż czterech pozostałych – jakby tylko na to czekali. Rzucili się na siebie niczym w amoku.
– Zdrajcy! – krzyknął dowódca, cofając się i szukając wzrokiem zastępcy. Z ulgą usłyszał jego głos za sobą.
– Tu jestem, mój panie.
Pan odetchnął, odwracając się, ale zamarł w połowie, widząc twarz rozświetloną w blasku księżyca, na której jawił się uśmiech szelmowski.
I wtedy to poczuł.
Padł wpierw na kolana. Jęknął, a jasna krew zalała mu kark. Sięgnął do niego i dotknął rękojeści; ostrze wbite głęboko szarpało go, aż załkał raz pierwszy. Drugi, gdy poczuł ciężką cholewkę na plecach. Upadł twarzą w błoto, jęknął raz trzeci i skonał.
Zastępca zaśmiał się w głos, zagłuszając łomotaninę mieczy. Już miał zawołać swych chłopców, by skończyli wreszcie, bo sam czekał z toastem, gdy donośny krzyk wyrwał mu się z gardła. Ktoś w pędzie walki pchnął go łokciem, aż stracił równowagę. Zrobił kilka kroków, przeskoczył nieudolnie trupa, lecz w plątaninie ruchów sam padł – wprost na wypływające z czyjegoś brzuszyska jelita. Skrzywił się i, ledwo podniósłszy się z nich, zwymiotował tuż obok.
Tyle mu było z toastu.
Widzisz, ile miejsca zajęła mi pełna, rozbudowana scena? Nie dało się tego streścić w trzech zdaniach. Przy czym nie zmuszam cię, że masz napisać ją dokładnie tak; to ledwo delikatna sugestia, pokazanie, że da się. O ile sama nie jestem wybitnie zachwycona moją wersją, bo na co dzień nie zajmuję się takim gatunkiem, o tyle wydaje mi się, że pod względem utrzymania napięcia i budzenia emocji biedy nie ma. Natomiast twoja wersja jest kompletnie nieatrakcyjna. Czytelnik nic z niej nie wynosi, poza suchymi informacjami, że o, właśnie ktoś zginął w taki i taki sposób.
Dalej pojawiają się kolejne postaci, okazuje się, że ekipa Gora zna tych, którzy urzędowali w obozowisku, na dodatek syn jednej z bohaterek to potomek maga. Strasznie dużo danych wypłynęło z dialogu, dużo z tych informacji jakby wleciało mi jednym uchem, a wyszło drugim – przy pierwszym czytaniu niewiele z tego zrozumiałam, dopiero przy drugim trochę mi się rozjaśniło. Generalnie wniosek jest jeden – mocno kompresujesz informacje, a że jest ich dużo, to łatwo się w nich pogubić.

Dopiero teraz, pod koniec, dotarło do mnie, że opowiadanie jest nieskończone. Myślałam, że to pełen projekt, ale najwyraźniej brakuje ciągu dalszego, chociażby dalszego wątku z magiem, który szuka swoich potomków. Nie jestem tego pewna, jak praktycznie niczego w twoim opowiadaniu.
Szczerze? Ale tak całkiem…?
Nie wiem, czy wytrwałabym w dalszym czytaniu. Tekst był dość… ciężkostrawny. Na twoim miejscu, zanim zabrałabym się za dalsze prowadzenie fabuły, zadbałabym o całość od początku. Zastąpiła ekspozycje scenami, ujednoliciła stylizację, stworzyła charakterystycznych bohaterów, by każdy się wyróżniał. Oberży potrzeba też emocjonalności – po co czytelnik miałby chcieć ją czytać, skoro nie dostarcza wrażeń?
Pisałeś w ostatnim komentarzu na WS, że uciekasz od szczegółowienia. Cytuję: Opisy emocji, doznań, zachowań, które budują u Czytelnika nastrój i wyobrażenie, to sprawy, które ciągle są obok mnie, a nie we mnie. Mam problem z wyjściem poza to, co uważam za istotne dla opowieści. – Ta twoja świadomość to dobry znak, ale kiedy postarasz się w końcu coś z nią zrobić? Nie oszukujmy się. Sama świadomość to na tym etapie za mało; piszesz od lat i pod względem pobudzania emocji w czytelniku stoisz w miejscu, w ogóle nie widzę, byś zrobił chociaż jeden niewielki krok w przód. Nie zrozum mnie źle, bo dopracowujesz inne elementy – wspominałam je już – twoje historie są ciekawe i mają potencjał, niektóre opisy są lekkie (te dotyczące głównie przyrody). Ale to jest za mało, by uznać, że potrafisz napisać pełnoprawne opowiadanie.
Jak na razie po wielu latach zmagania się ze słowem pisanym potrafisz napisać niezłe streszczenie.
Dalej w komentarzu pisałeś: Od emocji uciekam, boję się egzaltacji, zadęcia, tego co robią nasi wspólni młodzi przyjaciele z Opowi - skoncentrowania się na pogoni za "dzianiem się", akcji koniecznie tragicznej lub pełnej opisów gęsiej skórki, dreszczyków i dobrze, że nie mokrych ineksprymabli;). – I tu muszę cię zmartwić; nie da się napisać opowiadania bez akcji, bez dziania się, bez gęsiej skórki czy dreszczyku tu czy tam. Mógłbyś z tego zrezygnować, ale wtedy musiałbyś zrezygnować z części pomysłów, czyli tych tragicznych wydarzeń, które tak przecież uwielbiasz. Z rozbijania głów, podrzynania gardeł, gwałtów czy... lądowania w czyichś jelitach. Skoro piszesz coś takiego, to to musi wywoływać emocje, bo inaczej właściwie do niczego innego takie wstawki nie są czytelnikowi potrzebne.
Niedopracowana jest też stylizacja, o czym też trąbię nie od dzisiaj; mieszasz archaizmy ze słownictwem współczesnym, raz wrzucisz łacinę, raz słówko z angielska… No nie, tu zdecydowanie potrzeba konsekwencji.
Oberża mnie rozczarowała. Nie dlatego, że jest kiepskim tekstem – kiepskich tekstów czytam dużo i podchodzę do nich bez większych emocji. Dlatego, że niezłe pomysły są w niej pogrzebane pod bardzo kiepskim wykonaniem.
Tym razem też bez żadnej ulgi – ostatnio za Hoca i Źdźbło obeszło się bez noty końcowej, bo były to zaledwie miniatury, ale tutaj zgłosiłeś wielowątkowy materiał, który wypadałoby nazwać po imieniu.
A więc – tak robiąc – dziś wystawiamy notę: słaby.

Wybacz, że ocena nie zawiera podpunktu o poprawności – tekst jest tak bardzo niedopracowany pod względem fabularnym, że nawet nie przypomina opowiadania, więc uznałyśmy, że wymaga całkowitego remontu. Dopracowywanie w obecnej wersji przecinków tu i tam jest niepraktyczne; zmarnowałbyś tylko czas, wstawiając te kreski w zdania, które powinny albo zniknąć, albo zostać przekonwertowane w... inne.
Po prostu inne. Tym bardziej, że problemy z interpunkcją czy zapisem masz gigantyczne – my również nie jesteśmy betami, aby poświęcać twojemu opowiadaniu taki ogrom pracy pod tym względem. Sugeruję przypomnienie sobie wszystkich zasad, od podstaw, i może pracę z betą – ale naprawdę pracę, a nie bezrefleksyjne poprawianie czy tylko przyjęcie problemu do świadomości bez robienia czegokolwiek w tym kierunku.
Sądzimy też, że po takiej dawce nowych informacji na temat tekstu i biorąc pod uwagę ocenę Hoca i Źdźbła, nie ma sensu, byś na razie wysyłał nam kolejne opowiadania. Chyba że stworzysz coś, co ma sceny zamiast streszczeń i pokazuje emocje, zamiast sucho je stwierdzać.
Na taki tekst czekamy.


A za betę dziękujemy Forfeit.

1 komentarz:

  1. Wielkie Dziękuję wszystkim, którzy zechcieli poświęcić swój czas na czytanie i uwagi. Czyli, reasumując idę do przodu bocznymi ścieżkami, a główna trasa nieprzejezdna nadal. Jak mawiają Brytyjczycy z Londynu; "konkluzju poniał". Bardzo dziękuję i serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń