[260] ocena tekstu: Przekleństwo Więzi

źródło: Peakpx.com

Autor: A. M. Sigismund
Gatunek: fantasy
Ocenia: Skoiastel



Jako że publikowany na Wattpadzie materiał przekracza wyznaczony limit treści podlegającej ocenie (który w moim przypadku liczy trzy arkusze wydawnicze, a więc 120 tys. znaków ze spacjami), postanowiłam nie oceniać rozdziałów VII i VIII. Bez nich – jak się świetnie złożyło – tekst wynosi 120 028 zzs. Wow, niemal jak od linijki!

W razie czego daję też znać, że punkt o poprawności językowej znajdziesz w osobnym dokumencie: [KLIK]. Przy czym nie wykonam szczegółowej korekty ocenionej całości, a jedynie trzech pierwszych rozdziałów. Wiem, że na ogół piszesz poprawnie, ponadto „Przekleństwo Więzi” (które notabene według zasad językowych powinno nazywać się „Przekleństwem więzi”…) jest teraz na etapie korekty. Mam nadzieję, że osobny plik ułatwi ci nanoszenie ewentualnych poprawek.

 

PROLOG

Zacznę od tego, co nasunęło mi się na myśl już po kilku pierwszych akapitach. Otóż tak się składa, że dość dobrze pamiętam, o czym rozmawiałyśmy w komentarzach pod poprzednią oceną. Ze zgłoszonego tekstu w żaden sposób nie wynikało wtedy, że przedstawione tło wydarzeń oraz charakter scenografii pasowały do czasu akcji. Pamiętam, że oceniając poprzednią wersję, odczuwałam spory dysonans, czytając o remontach, inwestycjach czy slumsach w świecie quasi-średniowiecznym, ewentualnie prezentującym czasy bardzo wczesnej nowożytności. Wytłumaczyłaś mi wtedy, że rozbieżności tego typu były celowe, ale trudno mi było uwierzyć w to rozwiązanie, ponieważ z tekstu nadal powinno dać się odczuć tę celowość (pomijając, że bohaterowie należący do nowego świata nie znaliby określeń świata poprzedniego; być może inwestycji czy remontu nie nazywaliby w ten sposób…). I fakt, być może mając przed sobą głębiej zarysowane uniwersum, a nie jedynie jakby wyrwany z kontekstu spin-off, dałoby się odczuć, że zabieg jest zamierzony i do czegoś prowadzi. 

Tam zdecydowanie tego zabrakło, a tutaj…? 

Tutaj wspomniane założenie prezentujesz już w prologu. Dajesz sygnał, że twoje uniwersum oparte jest na motywie multiwersum; linie czasowe oraz możliwości mnożą się bez końca, a nad wszystkim w bezkresnej przestrzeni czuwa jakiś byt. I również jako jedyny świadek anomalii, która właśnie ma miejsce, nie może w żaden sposób na nią zareagować. Jeśli to nie jest intrygujący prolog, w stu procentach spełniający swoją rolą, to już nie wiem, co nim jest. Nie mam żadnych uwag.


A nie, dobra, może mam. Ale tylko jedną. Mianowicie piszesz, że:

Anantam dmuchnął w kulę świetlistym pyłem, chcąc otoczyć ją ochroną. Sam nie mógł zrobić nic ponadto. Czuł wyraźnie jej słabnące moce. 

A potem kawałek dalej:

Nie mogąc zrobić nic więcej, ponownie zawisł w bezruchu. I czekał. Los tego świata nie zależał już od niego.

Oba fragmenty przekazują mi, że byt nie może nic zrobić, jego rolą w tym miejscu jest tylko obserwować i, ewentualnie, otaczać opieką w postaci świetlistego pyłu. Dlaczego więc ostatnie zdanie daje do zrozumienia, że los światów mógłby zależeć od Anantama? Już nie oznacza: wcześniej – tak. Jakby byt miał możliwości, z których mógłby skorzystać, by realnie wpłynąć na los, ale nie zrobił tego i możliwości te zdążyły przepaść. Nie sądzę, by chodziło tylko o ochronę magicznym pyłem. To naprawdę sugeruje, jakby narrator coś ukrył, o czymś jeszcze mi nie powiedział. I to na swój sposób sprawia, że prolog jest jeszcze ciekawszy. Tylko czy faktycznie ta kwestia się kiedyś wyjaśni…?

 

Anantam skupił się na obrazach, jakie czas zapisał dla kuli. – A właściwie czemu nie w kuli? Kule też są bytami świadomymi?

 

 

ROZDZIAŁ I

Jakościowe masz te sceny akcji, nie powiem, że nie. Poprawne językowo, ale przede wszystkim dynamiczne, podtrzymujące tempo, a więc i generujące napięcie. Tylko czasem odnoszę wrażenie, że zbytnio się pieścisz – wtrącasz fakty, które czytelnik już zna, ba, które i tak samodzielnie zobaczyłby oczami wyobraźni. A przez to tempo się wytraca. 

O, na przykład tutaj:

 

Rycerz próbował uwolnić się od[z] żelaznego uścisku tonącego, wiedząc, że za chwilę sam może znaleźć się w podobnym położeniu. W kotłującej się wodzie nie był w stanie dostrzec zupełnie nic, skupił się więc z całych sił na otaczającej go Energii, odpychając od siebie narastające [pod czaszką] fale bólu, jakie odczuwał pod czaszką. Tym razem nie dał się zaskoczyć. Wykonał tak gwałtowny obrót, że mężczyzna odpadł od niego siłą rozpędu, a sam Talavar znalazł się przodem do miejsca, w którym nastąpił rozbryzg[u]. // Już otwierał usta, gdy nagle coś podcięło mu nogi, a po chwili mętna woda pochłonęła go całego. Mimo ograniczonej widoczności pochwycił oślizgłe ciało przeciwnika i ciął je mieczem [tam] w miejscu, gdzie sam czuł ucisk.

 

Trudno też nie zwrócić uwagi na to, że opisy, padające dość blisko siebie, pod względem wykorzystanych fraz, konstrukcji czy ogólnej melodyjności są do siebie dość zbliżone. Spójrz:

 

Rycerz próbował uwolnić się od żelaznego uścisku tonącego, wiedząc, że za chwilę sam może znaleźć się w podobnym położeniu. (…) skupił się więc z całych sił na otaczającej go Energii, odpychając od siebie narastające fale bólu (…)

Talavar szarpnął się kilka razy, próbując wyrwać z uścisku, a gdy to nie pomogło, sięgnął ręką za głowę. Namacawszy coś, co mogło być wyłupiastym okiem, z całej siły wcisnął weń kciuk (…).

 

Namacawszy coś, co mogło być wyłupiastym okiem, z całej siły wcisnął weń kciuk, a gdy tylko przeciwnik poluzował chwyt, wystrzelił ku powierzchni. – Skoro nazywasz stwora stworem właśnie, nie nazywaj go również przeciwnikiem. Masz do dyspozycji tyle bardziej nacechowanych, kojarzących się synonimów – od potworów po monstra, czy choćby wspomniane już topniki. Przeciwnik nie jest określeniem, które miałoby jakieś szczególne konotacje. Nie wywołuje emocji, poza tym może sugerować człowieka. To mylące. 

Pierwszorzędne masz za to stylizacje językowe mieszczan, w tym samego gajowego. Nie są przekoloryzowane, więc łatwo się wczuć. Nie mam też żadnych najmniejszych uwag do fragmentu przedstawiającego podróż Talavara czy do sceny, w której poznajemy Mika. Czyta się przede wszystkim płynnie, szybko. Lekko. Jak na razie nie zapominasz o detalach, w tym poruszasz zmysły, operując określeniami odnoszącymi się do dźwięków czy zapachów. Tekst działa i choć czasem zdarzają ci się nadprogramowe przecinki, da się go czytać niemalże tak, jak czyta się wydany tekst. To naprawdę dobrze rokuje. Ciekawe, czy utrzymasz ten poziom i moje zainteresowanie.

 

Już na pierwszy rzut oka widać, że w porównaniu do „Gorzkich Ech” niniejszy tekst prezentuje zupełnie nową jakość. Mimo że w pierwszej scenie z Mikiem, w której bohater obserwuje konfrontację między starcem a rycerzem, w dialogu pada dość wiele znaczących informacji, nie są one podane nam w formie ekspozycji dialogowej. To puzzle do samodzielnego ułożenia, o których zwykłam tak wiele pisać na WS. Wątek intryguje i chce się go śledzić; rozwikłać, czy rację ma mag, czy rycerz. Piszesz o Energii, która kumuluje się w trakcie rozmowy, i ja również ją odczuwam, napięcie tylko rośnie. Pozostaje też pytanie, czy to, o czym rozmawiają bohaterowie, stanowi jedną z konsekwencji pęknięcia z prologu. Wydaje się, że nie – Mik i Talavar w zupełnie oddzielnych częściach krainy przeżywają dzień jak co dzień. To świetnie, że pozwoliłaś mi uczestniczyć w ich pozornie normalnej rutynie, wepchnęłaś mnie prosto w ich świat i wpierw sceną dynamiczną walki z topnikiem, a teraz pasywną – lecz nadal pełną napięcia – pozwalasz mi się w tym świecie osadzić, zanim przejdziemy do momentu, w którym bohaterowie się spotkają. W poprzednim opowiadaniu stało się to praktycznie od razu; tam podobnego początku ewidentnie zabrakło. Tutaj zdecydowałaś się najpierw osoby czytające zaciekawić, by losy obu postaci zaczęły nas w ogóle interesować. Bardzo to doceniam, niech trwa.

I tak, zdaję sobie sprawę, że Wilhimowi chodzi o Talavara. To jego ma na myśli, mówiąc, że Mik spodziewał się spotkać kogoś w celi. Nie wiedziałabym o tym, gdybym nie czytała „Gorzkich Ech” (od razu skojarzyłam sugestię, że Talavar lubił sobie wypić i też ogólnie nie cieszył się dobrą sławą). Ale czy to coś zmienia? Zupełnie nic, bo wątek tak czy siak jest intrygujący, a ta kwestia i tak wyjaśni się kawałek dalej.

 

- Przecież dobrze wiecie... - starzec zniżył ton. - Wiecie, że to nie czary... To Nocny Mściciel... To cięcie, to jego wizytówka… – O, i tutaj wracamy do tematu wykorzystywania bardziej współczesnych określeń przy kształtowaniu tła uniwersum. Tak, pisałaś mi o tym, że dawniej świat był znacznie bardziej rozwinięty, ale rozwój wpierw się zatrzymał, potem – cofnął. Jaka jest jednak szansa, że obecnie ludzie, którzy urodzili się i żyją w czasach przypominających średniowiecze, będąc znów na wcześniejszym etapie tego rozwoju, nazywaliby wizytówki wizytówkami? Przecież z tego, co zrozumiałam z twoich tłumaczeń, oni się teraz uczą świata poniekąd na nowo, co ma sens, bo w sumie inaczej nie cofnęliby się tak bardzo, ich świat nie byłby pozbawiony zaawansowanej, współczesnej technologii. Tutaj trzeba wziąć pod uwagę, że wizytówka swoją etymologię ma w urzeczownikowionej formie wyrażenia karta wizytowa, będąca odpowiednikiem fr. carte de visite. Zastanów się po prostu, czy w twoim uniwersum ludzie wymieniają się kartami wizytowymi, które potocznie nazywali potem wizytówkami, by dopiero po czasie móc używać tego słowa w szerszym znaczeniu, bardziej metaforycznym. A najlepiej byłoby pokazać, może gdzieś na dalszym etapie tekstu, że tak, faktycznie w twoim świecie istnieją wizytówki, postaci wręczają je sobie; są one czymś ogólnie przyjętym. Jeśli nie, to może jednak warto byłoby nie komplikować i skorzystać z określenia: to jego symbol? może nawet metaforyczne godło? ostatecznie znak rozpoznawczy

 

- Wiesz, gdzie jest teraz? - Mik poczuł, jak serce nieznacznie mu przyspieszyło. Czyżby los jednak mu sprzyjał? – No trochę tak to wygląda – jakby imperatyw narracyjny skierował Mika akurat do tej karczmy, i to akurat wtedy, gdy chłopak akurat chwilę wcześniej szukał Talavara. Mik nie miał nawet sensownego powodu, by zaglądać do gospody; wspomniałaś jedynie, że budynek zwrócił jego uwagę. Trochę szkoda, że wydarzyło się to tak szybko i zaraz bohaterowie na siebie trafią. Mik nawet nie musiał się postarać, by Talavara znaleźć, żadne to było wyzwanie.

 

Mik zapatrzył się w trzaskający w palenisku ogień i postukał palcami o blat. Następnie sięgnął za wiązanie dekoltu, wydobył sakiewkę, a z niej kilka srebrnych monet. – W pierwszej chwili zastanawiałam się, gdzie Mik schował tę sakiewkę w tym dekolcie – przecież nie miał biustu ani gorsetu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że chłopak musiał nosić sakiewkę przy piersi, zapewne zawieszoną na sznurku. Myślę, że warto byłoby to dopowiedzieć, by osoby czytające nie musiały nad tym gdybać. 

 

 

ROZDZIAŁ II

Ujmuje mnie mowa pozornie zależna Talavara. Jego POV. Przyjemnie oddajesz jego pretensje do losu, przez to powoli zaczynam sobie przypominać, jak bardzo lubiłam tę postać za jej sposób bycia. Dobrze oddajesz trudny charakter, wynikający zresztą z równie trudnej przeszłości, o której na tym etapie oczywiście nie powinnam wiedzieć. Mam jednak pewność, że nawet gdybym nie czytała już czegoś na motywie tego uniwersum, Talavar nadal skradłby moje serce. Nic nie poradzę na to, że jestem prostą czytelniczką. Widzę antypatycznego mruka, który więcej robi, niż mówi, i trochę pachnie Geraltem z Rivii czy innym Logenem Dziewięciopalcym? Zostawiam serduszko i czytam dalej!


 


 

Talavar myśli o tym, o czym mówił Wilhim, przy czym on faktycznie wierzy w mordercę, który ulatnia się niczym kamfora. Łeee, czyli że to już? W sensie – teraz nawet osoba czytająca nieobyta z uniwersum od razu domyśli się, że to Talavara szuka Mik… 

Tak, wiem, znowu to robię. 

Znowu zaczynam malkontencić, że przecież nic nie stałoby na przeszkodzie, by jeszcze tę tajemnicę podtrzymać, jeszcze dać nam trochę tej pozornej normalności. Szybko odsłaniasz pierwsze karty, więc mam nadzieję, że po drodze znajdę inne tajemnice do odkrycia, kolejne puzzle do ułożenia. 

 

Przyznam szczerze, że trochę nie leży mi forma streszczenia, w którym Talavar wspomina, jak znalazł się w obecnym położeniu. No dobrze, streszczenie to jest stylizowane, więc z początku dość łatwo wyczuć w nim bohatera, jego sposób bycia, jednak po kilku akapitach stylizacji tej jest coraz mniej, a narracja skupia się głównie na przedstawianiu kolejnych faktów. W pewnym momencie przyłapałam się na tym, że zapomniałam już, gdzie bohater znajdował się na początku sceny. Brakuje mi czegoś, co raz na jakiś czas przerywałoby streszczenie i przywracało mnie do sceny bieżącej, by po chwili Talavar znów mógł zacząć wspominać, jak to trafił pod drzewo. Taki moment następuje wprawdzie, gdy Talavar zamyka oczy, ale jest on dość kłopotliwy:

Zamknął oczy na myśl o przytulnej gospodzie, do której się udał i w której nawet dobrze nie zdążył się posilić, gdy tuż przed nim wyrósł nagle krępy człowiek i gestykulując kończynami odzianymi w bufiaste rękawy, zaczął wymachiwać mu przed nosem pismem z pieczęcią zakonu.

W pierwszej chwili można by zrozumieć, że krępy człowiek wyrósł przez Talavarem teraz, gdy ten zamknął oczy. Zdanie jest wielokrotnie złożone, więc po pierwszym czytaniu zdębiałam i musiałam czytać fragment jeszcze raz, by tym razem nie umknęło mi, że tak, to nadal wszystko są wspomnienia, a Talavar faktycznie znajduje się gdzieś pod jakimś drzewem. 

I właściwie… czemu ten mężczyzna wymachiwał kończynami? Czy miałaś na myśli też nogi? No nie, bo dalej wspominasz rękawy. Ale ręce nigdzie wokół nie pojawiły się w tekście, nie musiałaś silić się na udziwniony synonim. No chyba że to POV Talavara ma być takie dość pretensjonalne, wystudiowane? Tylko że Talavar zdawał mi się raczej prostym rycerzem, który nie skupia się na takich głupotach jak kwiecisty język. 


Gdy rycerz wspomina, że dostał jakieś zadanie do wykonania, byłam święcie przekonana, że chodzi o uratowanie wioski przed topnikiem; pisałaś o bestii w lesie, która straszy leśniczych, a mężczyzna, którego topnik wciągnął pod wodę, był gajowym. Dopiero dalej, gdy zaczęłam czytać o tym, że Talavar trafił do leża rzekomej bestii, dotarło do mnie, że to już inny moment, inny quest (ta kwestia dotyczyła mantikor). Zaskoczyłaś mnie, ale i też trochę skonfundowałaś. Bo czy gospoda, którą wspominał Talavar, to ta sama, do której scenę wcześniej trafił Mik? 

Jednocześnie od razu zaczęłam zastanawiać się też nad tym, gdzie właściwie kończy się retrospekcja. Jej początek przypada na moment, w którym Talavar zdradza, że siedzi pod drzewem i narzeka, że w ogóle musi tu być. Czy to ma miejsce po tym, jak mężczyzna nawiązał już relację z mantikorą, a teraz skończył robotę i tylko ją wspomina? Czy może to miała być scena bieżąca, tylko – nie wiadomo dlaczego – przybrała formę streszczenia, a wszystkie akapity relacjonujące interakcję z bestią mają miejsce tu i teraz? Nie wiem. Czytałam rozdział od samego początku dwukrotnie i nadal nie znam odpowiedzi na to pytanie. 

 

Mina zrzedła mu jednak gdy natrafił na ślad nietypowej Energii. Nie miał innego wyjścia jak podążyć za nią w głąb lasu. I tak zaszedł do samego leża bestii, wdrapał się na największe z rosnących nieopodal drzew i czekał. – No ale… mantikory potrafią się wspinać na drzewa, ba, potrafią latać – to przecież mityczne skrzydlate lwy. Tak, te ich skrzydła są nieproporcjonalne – zazwyczaj smocze czy nietoperze – ale są silne i wytrzymałe, potrafią bestię unieść. W mitach i legendach mantikory potrafią atakować z powietrza. Skąd więc pomysł, że na drzewie Talavar był bezpieczny, jeszcze zanim nawiązał relację i przystąpił do fazy pierwszej? Czy twoje mantikory nie latają? A może akurat ta miała z tym problem, bo, nie wiem, była już ranna? Talavar mógłby pomyśleć o tym, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Ale zupełnie ograniczyłaś mu POV, a im bardziej skupiłaś się na streszczeniu, tym mniej przeżyć wewnętrznych, w tym chociażby obaw o cokolwiek – albo odwrotnie: pewności siebie – oddawała twoja narracja. Ani się obejrzałam, zrobiło się strasznie sucho, strasznie drętwo

 

Jakie było jego zdziwienie, gdy z jaskini, mającej swój wlot pod korzeniami drzewa, które częściowo wrastało w skałę, wyszło potężne zwierzę o posturze lwa. Natychmiast rozpoznał mantikorę. – Czy to trochę nie dziwne, że Talavar musiał wzrokowo rozpoznać mantikorę, mimo że wcześniej wyczuwał już jej obecność oraz stan emocji? Pisałaś: Drapieżnik momentalnie wyczuł jego obecność na swoim terytorium i Talavar musiał się sporo natrudzić, by nałożyć na siebie zasłonę z Energii lasu. Skoro piszesz z perspektywy Talavara o świadomości drapieżnika, znaczy to tyle, że Talavar wie, co zwierzę czuje. I mimo tego nie wiedziałby, jakie to zwierzę się na niego czai? Trochę to wszystko pogmatwane.


No i trochę też zaczęłam kręcić nosem, gdy ot tak dotarło do mnie, że: 

Każdy rycerz Zakonu miał jakieś szczególne predyspozycje. Jego był kontakt z naturą. Przy pomocy Energii potrafił wręcz porozumiewać się z różnymi istotami. Czasem nawet zdawało mu się, że dogaduje się z nimi lepiej niż z ludźmi.

Kurde! Przecież w tym tkwi tak ogromny potencjał, który aż się prosi, by pokazać go sceną… Przecież kontakt ze zwierzętami, zawiązywanie szczególnej więzi, to świetny motyw; nie tylko czytelnicy, ale i widzowie kochają podobne wątki w najróżniejszych produkcjach. Natomiast nie widzę nic atrakcyjnego w tym, że go ogarniczyłaś, spłaszczyłaś, sprowadzając motyw do kilku zdań oznajmujących: Tak, czytelniku, wiedz, że Talavar ma to i to w skillu pasywnym, więc quest, na który się porwał, powinien zaliczyć bez większych trudności. Tak właśnie mniej-więcej to brzmi. Opisujesz mi umiejętności Talavara właśnie wtedy, kiedy mężczyzna musi ich użyć. Nie pokazujesz, jak to robi, ale podkreślasz, że zna się na rzeczy. Nu-da! 





A wystarczyło, byś pokazała, jak Talavar nawiązuje z mantikorą więź. Ta-dam! Przecież prawie uzyskałabyś ten efekt, gdyby nie forma relacji. Nie wiem, dlaczego to na nią ostatecznie się zdecydowałaś. Gdybyś poświęciła temu scenę, może nawet dwie albo trzy, rozwiązanie wątku zawierając w kolejnym rozdziale, by czytelnik zobaczył konkretne działania Talavara, realizację planu i efekt końcowy, gdy mantikora bezpiecznie oddala się z dziećmi, lektura stałaby się znacznie bardziej angażująca i emocjonująca. No i zobaczyłabym, ba, pozazdrościłabym umiejętności Talavara, zamiast ot tak się o nich dowiedzieć. Pomyślałabym wtedy coś na wzór: Wow, gość potrafi splatać swoją Energię z Energią zwierząt! To ciekawe, czy z ludźmi też tak potrafi…? I czy Talavar w ten sposób także utrzymuje relację ze swoim koniem? Albo z innymi bestiami, potworami? Chcę to zobaczyć! Chcę tego więcej!!

 

Przez cały dzień łączył Energię tkwiącą w mantikorze, ze swoją własną. Splatał je, wysyłał sygnały. W końcu pod wieczór padł wykończony, ale więź, jaką udało mu się stworzyć, wytrzymała próbę. Rano obudził się nietknięty, co wyjątkowo go ucieszyło. – Szkoda, że nie poświęciłaś temu trochę dłuższego czasu antenowego. Zwierzęta musiały jakoś reagować na obecność Talavara i na działanie Energii. A nawet jeśli nie i cały czas zachowywały się nad wyraz zwyczajnie, spokojnie (co też mogło być objawem akceptacji) – o tym też warto byłoby wspomnieć. Talavar przez cały dzień musiał starać się, by sztuczka mu wyszła, musiał więc czuwać i obserwować zwierzęta, wyciągać wnioski o tym, czy jego działanie cokolwiek daje.

Ostatecznie niby miałam przed sobą mantikorę, wiem, jak wyglądała, ale niczego szczególnego się o niej nie dowiedziałam, nawet nie mogłam się nią nacieszyć i nic nie przyszło mi z tego, że Talavar w ogóle poradził sobie z tym questem. Mam wrażenie, że to sceno-retrospekcjo-relacjo-ekspozycjo-coś było zupełnie po nic. Obym się myliła i może gdy Talavar wróci do miasteczka, coś jeszcze będzie się z tym wątkiem wiązać.

 

- To się zdziwią... Kiedy ostatni raz dawałeś jakieś znaki życia? Dwa lata temu? Trzy?

- Z pięć... - Rycerz przywołał gestem uwijającą się między stołami dziewczynę w schludnym fartuszku. – Chwila, stop. Jeśli Talavar przez pięć lat nie meldował się w zakonie, skąd Wilhim wiedział, że rycerz w ogóle żyje i wciąż ściga za legendami? W tym momencie to jeszcze bardziej nieprawdopodobne, że Mik znalazł Talavara z taką łatwością. 

No i to też na swój sposób dziwne, biorąc pod uwagę, że Wilhim wcześniej sugerował, iż Mik szukał Talavara w… celi. To dlatego Mik wszedł wtedy do pomieszczenia – by zobaczyć, kogo przesłuchuje Wilhim i czy aby nie Talavara, na siłę upierającego się przy tym, że wierzy w jakąś legendę. Tak? Dobrze rozumuję? To by znaczyło, że Talavar jest poszukiwany. A jednak Mik wita się z nim w karczmie jakby nigdy nic.

Och, i czy w związku z tym to nie dziwne, że gdy nagle do karczmy wchodzi Wilhim z ludźmi, to… tak po prostu Talavara obraża, ale nie grozi mu ani nic z tych rzeczy? A więc wątpliwy rycerz jednak nie był poszukiwany… Hmm. Dlaczego więc Mik miałby go w poprzednim rozdziale szukać w celi? Skąd u Wilhima wziął się tamten wniosek? Chyba na pewno się zgubiłam. 

Edit: Ach, okej, już wszystko rozumiem. Dopiero gdy Mik spotkał Talavara w karczmie, a do ich rozmowy dołączył Wilhim, dotarło do mnie, co ten trzeci miał na myśli we wcześniejszej scenie w celi. Mik nie spodziewał się znaleźć Talavara na miejscu więźnia, a na miejscu przesłuchującego strażnika! No tak, ma to większy sens. Umknęło mi to jednak, bo założyłam, że Mik od początku szedł za Wilhimem, zszedł do celi, by być może obserwować postęp przesłuchania, może z Wilhimem współpracując. Zauważ, że Mik, gdy klucznik otwierał mu drzwi (sugerując, że ktoś już na dole jest), nie ukazywał nadziei, że być może Talavar już zaczął przesłuchanie. Ba, jeszcze schodząc po schodach, Mik słyszał głosy, ale mimo wszystko w jego POV nie pojawiły się wtedy żadne sugestie świadczące o tym, że bohater jest rozczarowany, bo nie słyszy tego, kogo szukał. Nie wyczuł zapewne też Talavara Energii. Mik w ogóle nie zachowywał się, jakby kogokolwiek poszukiwał, raczej jakby przyszedł potowarzyszyć Wilhimowi w jego zadaniu. To właśnie tam mnie zmyliło – kompletnie neutralne POV, jakby Mik po prostu był w pracy wraz z Wilhimem.
Czy o tym, że tak nie jest, nie przekonałam się o aby za późno? Niech to będzie dla ciebie sygnał, że scena w celi nie do końca może być dla wszystkich jasna. Czytelnicy zwykli nie siedzieć w głowie autorów i czasem jeśli czegoś nie zasygnalizujesz wprost, może być opacznie zrozumiane i wywoływać zwątpienie oraz problemy z dalszą interpretacją. Gdybyś podkręciła POV Mika, czytelnik poznałby cel tego bohatera i szybciej połączył fakty. Co nie znaczy, oczywiście, że wszystko powinno się pisać wprost. Ale mam wrażenie, że akurat w przypadku tamtej sceny, tamtej kwestii, wcale nie planowałaś wyprowadzać czytelnika w pole. Po prostu tak wyszło.

 

(…) - Hańba! Czy król aby na pewno był w pełni władz umysłowych?
- Nie nam oceniać jego życzenia - skwitował Mik.
- Ani tym bardziej je podważać. Zwłaszcza publicznie…

Właściwie nie wiadomo, do kogo należy trzecia wypowiedź. Podejrzewam, że do Talavara, ale jednocześnie mogły to być słowa Wilhima, który z przekąsem sam sobie podkreśla, że faktycznie nic nie może zrobić, poza pogodzeniem się z decyzją króla. 

W kolejnym akapicie wspominasz, że Rycerz obrzucił obu niezbyt przyjemnym spojrzeniem i z wyraźną niechęcią oddał list Talavarowi. –  Przy czym w scenie walki z topnikiem Talavara też określałaś rycerzem. Więc w pierwszej chwili i tu w trakcie czytania nie musi być jasne, czy masz na myśli jego, czy jednak Wilhima. Tak naprawdę dopiero imię Talavara, które pada pod koniec fragmentu, rozwiewa zrodzone chwilę wcześniej wątpliwości.

 

- W tym akurat ty jesteś mistrzem - warknął, po czym ściszył głos. - Nie będzie mnie uczył szacunku ktoś, kogo od pospolitego menela odróżnia jedynie elegancki miecz. – Menel…? Tak jak wizytówka, i to słowo również jest pochodzenia francuskiego i pochodzi z okresu rewolucji francuskiej, początkowo odnosząc się do… polityków (przywódców stronnictwa ludowego, potem – robotniczego) nazywanych per meneur. Dopiero w późniejszym czasie zaczęło oznaczać polityków nadużywających alkoholu albo tych przesadnie krzykliwych demagogów; i znów musiało minąć wiele, wiele lat, by słowo nabrało współczesnych konotacji. Jak jednak znalazłoby się w słowniku twoich postaci, skoro nie nosiłoby znamion tej historii? 

A przecież słownik pełen jest innych, znacznie mniej wątpliwych określeń, które tak bardzo nie rzucałyby się w oczy i nie zaburzały immersji, nie wyciągały czytelnika z twojego świata.

 

- Król zażyczył sobie ciebie. Ceni cię. Powinieneś się cieszyć. – Aha! Czyli król w jakiejś bardzo ważnej sprawie zażyczył sobie sprowadzić na dwór Talavara, mimo że ów Talavar nie odzywał się do zakonu przez bite pięć lat. No to albo Talavar naprawdę jest jedynym wartościowym nabytkiem zakonu, specjalistą w swoim fachu, albo król to prawdziwy desperat z demencją. Znaleźć Talavara miał nie kto inny, tylko Mik, a więc sprawa chyba nie była jednak aż tak bardzo pilna, inaczej król za Talavarem posłałby posłańców w cztery strony świata, tym bardziej że gość nie odzywał się pięć lat, na dobrą sprawę dawno mógł więc nie żyć albo być gdzieś poza granicami krainy. Cudem jednak okazało się, że Talavar nie tylko jest w krainie, ba, w regionie, ale w tym samym miasteczku co Mik i reszta starych kumpli. Czy tylko ja mam problem z tym, jak bardzo to wszystko jest przyspieszone i naiwne? 

A, no i ostatecznie okazało się, że to całe sceno-retrospekcjo-relacjo-ekspozycjo-coś o mantikorach było nam jednak po nic. Ewentualnie tylko po to, by Talavar mógł śmierdzieć w karczmie, choć bardziej śmierdziałby, gdyby dotarł do niej tuż po pozbyciu się topnika. No chyba że bardzo chciałaś wcześniej dać mi znać, iż Talavar ma umiejętności nawiązywania relacji ze zwierzętami za pomocą Energii oraz że uważa, iż miejsce zwierząt jest w lesie, a ludzie w tym lesie są tylko gośćmi. Obie te rzeczy dałoby się jednak oddać w bardziej znaczącej sytuacji, która zasłużyłaby na miano pełnoprawnej sceny, z której wynikłoby coś istotnego fabularnie.

I czy Talavar nie miał aby niczym wiedźmin zdać raportu o pozbyciu się mantikor, by odebrać nagrodę czy co tam miał za zadanie obiecane? Wątek z mantikorą obecnie wygląda, jakby (dosłownie!) urwał się z choinki – trochę jakbyś wymyśliła go, napisała i po prostu wkleiła między scenę z topnikiem a scenę w karczmie, mając już wcześniej napisaną całą resztę. Nie kupuję tego. 





- Cudnie - odparł i ponownie przyssał się do butelki. // Czuł, że od środka już nim trzęsło i że bez solidnej dawki trunku nie da rady tego opanować. Zwykle wystarczyłby jedynie łyk z piersiówki, jednak ta zaświeciła pustką jeszcze w lesie. – Czy jeżeli Talavar miał możliwość napełnić ją przed wyruszeniem do lasu, by wytropić mantikorę, a wystarczał mu zaledwie łyk, to piersiówka powinna zaświecić pustką aż tak szybko? No bo chyba Talavar nie spędził w lesie z mantikorą tygonia czy dwóch… A może? 

W sumie to nawet nie wiem. To pewnie bez znaczenia.

 

 

ROZDZIAŁ III

Płynne i bezszelestne ruchy zapewniały mu niemal bezwysiłkowe dążenie do celu. Był jak pająk, który sunąc po ścianie, nic sobie nie robi z praw ciążenia. – Prawo ciążenia, mówisz? A jak znajomość tego prawa ma się do rozwoju pod kątem nauki, a co za tym idzie – technologii? W tym astronomii i fizyki? Nadal mam wrażenie, że wstawki tego typu bardziej szkodzą kreacji świata, niż ją wspierają. Odczuwam spory dysonans, gdy co jakiś czas, z rzadka, wrzucasz w narrację tudzież dialogi podobne sformułowania. Wydają się przypadkowe i bezcelowe, nawet jeśli koniec końców pojawiają się z jakiegoś powodu. To nie ogólne założenie jest błędne, a wykonanie – na moje – nieprzemyślane. Wrócę do tego w podsumowaniu, tymczasem we właściwej części oceny postaram się po prostu wypisywać te fragmenty, co do których mam większe wątpliwości. 

 

Pozostali nie przestali do niego mierzyć; kusze były gotowe do strzału, a długie, iskrzące na końcach kije - do zadania ciosu. – Chodziło o włócznie? Halabardy? Czy może bełty naciągnięte na cięciwy kusz? Nie do końca wiem, co powinnam sobie wyobrazić.

Za to bardzo podoba mi się sformułowanie namordnik. I ogólnie płynny, ciekawy dialog Vellera i oficera, a szczególnie poprzedzająca ich interakcję scena. Czy odczuwający ból tajemniczy bohater, który wkradł się do czyjejś sypialni, to wspomniana maskotka już po złapaniu, odpowiadająca za śmierć zbrojnych? Nie powiem, ciekawie zaczynasz nowy wątek. Trudno tego nie docenić. Dla takich momentów aż chce się czytać dalej.




 

- To nie będzie konieczne... - powiedział w końcu Jarl, mając nadzieję, że jego rozmówca zrobi dłuższą przerwę pomiędzy wypowiadanymi pretensjami. – Czy Jarl to imię, czy tytuł? Jeśli to drugie, powinien zapisywany być od małej litery. Jeśli to imię, to chyba zastanowiłabym się nad tym, czy aby go nie zmienić, by nie kojarzył się z tytulaturą. Dalej mam podobne wątpliwości:

Może dawniej Draheny szło znaleźć w trawie, ale obecnie nie jest to takie proste. – Jeśli draheny to waluta, odpowiednik naszych złotówek, także nie stanowią nazwy własnej; wielka litera jest zbędna.

 

W kolejnej scenie mamy dwie kolejne nieznane postaci. Teraz już chyba wiem, że postać prowadząca scenę to nie włamywacz, który realizował plan; nie okazała się więźniem z celi, a wspomnianym Panem. Na razie czytam, próbując wszystko poukładać sobie w głowie, ale idzie mi, przyznam, dość ciężko. Czy nie za dużo tu aby nowości jak na jeden rozdział? Łatwo się w tym pogubić, tym bardziej że niewiele pola poświęcasz na przykład opisom miejsc. Albo chociaż jakimś ogólnikowym wskazówkom, które podpowiedziałyby mi, czy wszystkie trzy sceny dzieją się w jednej krainie…

Mam wrażenie, że trochę się spieszysz, opisujesz tylko to, co kluczowe dla scen i fajnie, że zaczynasz je jak najbliżej końca, ale takie zabiegi znacznie lepiej sprawdzają się na dalszym etapie prezentowania fabuły. Twój świat jest bogaty, a ty dość szybko i często skaczesz. Przez to niby znam coraz więcej postaci, mam coraz więcej puzzli i wskazówek odnoszących się do nich, ale jednak tło jak na sam początek zarysowane jest raczej średnio. Mogę tylko mieć nadzieję, że z czasem przywyknę do tempa i będę potrafiła odnaleźć się w przedstawianej rzeczywistości. Niemniej doświadczenie wyniesione z obcowania z innymi pozycjami fantastycznymi wychodzącymi spod pióra twórców takich jak Martin, Herbert, Sapkowski, Abercrombie czy Sanderson przyzwyczaiły mnie do tego, że pierwsze sceny jednak głównie wprowadzają w świat. Nie streszczają go, rzadko eksponują, nierzadko też ukazują sceny dynamiczne, by zainteresować (jak u ciebie spotkanie Talavara z topnikiem), ale jednocześnie po prostu wyczerpująco go budują. Przedstawiają nowe dla czytelnika postaci i ukazują pierwsze wątki, oddając sceny rozgrywające się w nieco dłuższym czasie, by czytelnik miał szansę nieco lepiej poznać bogaty świat, by go docenić i zbyt szybko nie odłożyć książki. I wszystko dzieje się stopniowo, by przy tym nie zmęczyć nadmiarem informacji; by odbiorca mógł zapamiętywać nowe nazwy własne, łączyć coraz więcej faktów coraz bardziej świadomie, zamiast frustrująco, bo po łebkach, błądzić we mgle. I piszę o tym tylko dlatego, że masz zadatki, by stworzyć pełnoprawną, jakościową fantastykę, która się przyjmie, znajdzie spore grono odbiorców. Tylko spróbuj czasem nieco bardziej wychodzić im naprzeciw i nie spiesz się, bo wcale nie musisz.  

O, weźmy na przykład dialog odległościowy nauczyciela i jego ucznia w scenie, w której postacią prowadzącą jest ten drugi bohater. Dopiero po wielu akapitach wspomniałaś, że mężczyzna po rozmowie podchodzi do okna. To… trochę mało. Wcześniej postać zawieszona była w pustce, bo nie wypełniłaś niczym tła. Nie wiedziałam, co sobie wyobrazić, miałam więc przed oczami mężczyznę, który krzywi się z bólu, masuje skronie, ogląda pierścień. Ale gdzie właściwie się znajdował? Czemu nie mógł podjąć interakcji z jakimiś otaczającymi go rzeczami, bym mogła poznać, co znajduje się wokół, a po tym wywnioskować, gdzie jestem? Mało mi!

Rozkręcam się dopiero w momencie, gdy do komnaty wchodzi gwardzista i przypomina o maskotce. Moment schodzenia Jarla po schodach to chyba najlepszy z fragmentów, który czytałam do tej pory. POV jest wyraźnie zarysowane, przekonujące i oddziałujące na emocje, budzące zamierzony lęk. Wiem już, że do czynienia mam z antagonistą pełną gębą i tym bardziej intryguje mnie świadomość tego, że nad tym człowiekiem znajduje się ktoś wyżej; że sam Jarl też jest pionkiem w grze swojego nauczyciela. Oczywiście zupełnie nie daje tego po sobie poznać; szacunek, jaki wzbudza, jest wręcz namacalny przez całą scenę, aż do samego jej końca, gdy drapieżnik zostaje wpuszczony do celi. Wow, po prostu wow. Właśnie tak to się powinno robić.

Właściwie nie zrozumiałam tylko jednego:

Szczególnie jedną grupę ludzi musisz sobie wpoić. – Co Jarl miał tu na myśli…? Wpoić według PWN to «spowodować przyswojenie sobie przez kogoś jakichś zasad, przekonań». Nie da się wpajać grupy ludzi. Można wpoić sobie na przykład zasady rządzące tą grupą.

 

 

ROZDZIAŁ IV

Mik nie wiedział, czy rycerz był taki od zawsze, czy też jakieś wydarzenie w jego życiu miało na to większy wpływ. Znał go zaledwie od kilku lat, a jeśli nie mylił się w rachunkach, Talavar właśnie dobijał czterdziestki. – No ale przecież nie widzieli się pięć lat. Czy Mik liczy również te lata? 

Swoją drogą ich powitanie czy samo wejście do knajpy Wilhima i jego interakcja z Talavarem w ogóle nie świadczyły o upływie aż tak długiego czasu. Gdyby nie wzmianka, że faktycznie tyle minęło, pomyślałabym, że bohaterowie widują się na szlaku dość regularnie. 

Brakuje mi też tła ich podróży. Przez sześć pierwszych, notabene dłuższych, akapitów tej sceny dowiaduję się całkiem sporo o Talavarze, ale praktycznie nic samej o drodze. A jedno drugiego nie wyklucza, Mik może myśleć o rożnych rzeczach; to nie tak, że masz jakieś ograniczenia. Tymczasem ja dowiedziałam się tylko tylko tyle, że bohaterowie opuścili miasto. Ale którędy podróżowali? Traktem? Trudno wczuć mi się w mijającą podróż, gdy nie widzę niczego dookoła. Dopiero potem czytam, że zatrzymali się na noc i rozpalili ognisko. Ale gdzie byli? W środku lasu, a może gdześ na jego skraju, bo tylko zjechali z głównego traktu, by gdzieś się przespać? Fajnie, że POV Mika skupia się na jego przemyśleniach, bo wypada to naturalnie, ale dobrze byłoby też, by bohater zwracał uwagę na rzeczy dookoła siebie. To pomogłoby się wczuć, osadzić w konkretnym otoczeniu, a i tak po prostu lepiej poznać twoją krainę. Na razie jest strasznie pusta, ograniczona. Okej, był las, było jakieś miasteczko z karczmą, ale to jest wszystko tak typowe, mało charakterystyczne, praktycznie nic nie mówi o twoim świecie. 

 

Daję cynk, że pod koniec Talavarowego snu zgubiła się kursywa. Swoją drogą – intrygującego snu. 

O rety… intrygujące to, intrygujące tamto… Chyba powinnam otworzyć słownik synonimów. Czy jednak to aż tak wiele zmieni? Najważniejsze, że sens pozostaje bez zmian. Tak, podoba mi się twoja twórczość. Widzę w niej luki i niedociągnięcia, ale na dobrą sprawę nie jest tego aż tak wiele. Wiem, że ocena może przedstawiać to z zupełnie innej perspektywy, bo jednak znacznie więcej miejsca zajmują mi wszystkie ale, jednak – wiesz mi na słowo – ja naprawdę lubię twoje uniwersum i doceniam twój warsztat. Zresztą trudno nie dostrzec progresu, który zaliczyłaś na przestrzeni ostatnich miesięcy. Ten tekst czyta się znacznie, znacznie lepiej niż poprzedni.

 

Talavar powoli podniósł się do siadu, słuchając, jak każdy jego staw strzela w innej tonacji, tworząc tym samym osobliwą melodię wieku średniego. – Fajnie, że pamiętasz o takich detalach jak wiek Talavara. Widziałam na Wattpadzie czytelników dziwiących się, że przecież czterdzieści lat to nie tak znowu wiele, by mówić o wieku średnim, a ja jednak powiedziałabym coś zupełnie odwrotnego – to wiek średni, biorąc pod uwagę okoliczności, brzmi wręcz jak eufemizm. No bo spójrzmy na to przez pryzmat rozwoju i dostępu do medycyny w twoim uniwersum. Świat się cofnął, a wraz z nim nauka – inaczej jej postęp byłoby widać na każdym kroku. Obecnie uniwersum przedstawia czasy quasi-średniowieczne, a wtedy ludziom po czterdziestce fizycznie i zdrowotnie bliżej było do pięćdziesiątki czy nawet sześćdziesiątki. Żyło się ciężej i krócej, bo gorszy był dostęp do leków, trudniej było zachować higienę, częściej podejmowało się wysiłek fizyczny. Efekty tego widać było zarówno na zewnątrz, na zmęczonym, zniszczonym ciele, jak i wewnątrz, w zmęczeniu psychicznym, wyczerpaniu, a i w chorobach, które nie musiały być widoczne na pierwszy rzut oka. 

 

- To slogan, który wyczytasz niemal w każdym papieradle. Azaliż, szanowny dresie, wpierdzielmy to zacne jadło – mniej więcej to właśnie myślę, gdy raz na jakiś czas podsuwasz mi podobne fragmenty. Slogan na papieradle? Serio…? Szkoda, że te pęta kiełbas, które twoi bohaterowie wyciągają z zawiniątek, nie są próżniowo pakowane w folię z odpowiednim sloganem reklamowym. Aż mi się pod nosem podśpiewało: W Delikatesach z mię-sem wzruszam się każdym kę-sem… 





A w ogóle jak to w papieradle? A nie aby na? Czy może naprawdę chodzi o gazetę? Czy więc w twoim uniwersum naprawdę ktoś odkrył na nowo druk i już tworzona jest ogólnodostępna prasa? Dlaczego tych i innych nowinek technologicznych nie widać w twoim świecie, nie występują fizycznie? Dzięki temu mogłabym przynajmniej poznać twój świat i jednocześnie zrozumieć, skąd takie jak ta wstawki oraz że nie są wcale przypadkowe. Problem w tym, że one ciągle na przypadkowe wyglądają. Pod tym względem na razie nic się nie zmienia.

 

Widząc, że go nie przegada, Talavar skupił się na jedzeniu. Pamiętał, że ich początki nie były łatwe. Przypomniał sobie swoją złość, gdy musiał wyruszyć z nim w drogę po raz pierwszy. Chłopak potrafił zamęczać pytaniami, do tego był w gorącej wodzie kąpany i rozpraszał się byle czym. Z czasem jednak go polubił. Dostrzegł w nim pewien potencjał i zauważył wiele pozytywnych cech, których jemu samemu brakowało. Można powiedzieć, że momentami świetnie się uzupełniali. – I to dlatego Talavar nie ucieszył się na widok Mika w gospodzie? Jasne, nie musiał dawać tego po sobie poznać, ale jednak wtedy scenę prowadziłaś, uwzględniając jego POV. Jakaś myśl o Miku mogłaby się wtedy pojawić, by faktycznie czytelnik otrzymał dowody, iż Talavar właśnie tak myśli, przede wszystkim na bieżąco, nie po czasie – wtedy to już nie przekonuje aż tak. Wiadomo, to nie muszą być wielkie, głębokie, znaczące dywagacje, ale przynajmniej jakaś drobnostka przelatująca przez myśl – w końcu bohaterowie nie widzieli się szmat czasu. 

Ponad to z technicznej strony fragmentu wynika, że to Mik polubił Talavara i widział w nim potencjał.

 

- Dzięki wszystkim bóstwom! - zakrzyknął Mik i teatralnie odetchnął z ulgą. - Już się martwiłem, że dostałeś udaru, czy coś. – A może jednak apopleksji…? 

I w ogóle… skąd w twoim uniwersum kawa? To ciekawa kwestia, jednak tekst w żaden sposób tego nie tłumaczy. Talavar nie jest zdziwiony napojem, musi więc znać go dobrze i jest dla niego oczywiste, że Mik ma do niego dostęp. Kraina, w której obecnie przebywają bohaterowie, nie wygląda jednak na egzotyczną, by sadzono tam kawowce. Nasiona zapewne trzeba więc było sprowadzać, co musiałoby być bardzo drogie, podejrzewam, że kawa, jeśli trafiła w te rejony, musiałaby być napojem raczej luksusowym. W miasteczku raczej nie było kawiarni, wątpię, by te pojawiły się w twoim świecie na późniejszym etapie. A jednak piszesz o tej kawie ot tak, jakby to było całkiem normalne, że można sobie pójść do zielarza czy na targ i kupić sobie woreczek palonej mielonej kawy.

Może to już czepialstwo, ale istnieją chyba jakieś powody, dla których w opowiadaniach podobnego klimatu kawy jako takiej nie ma. Kawa ma konkretną historię i pochodzenie, a także produkcję. Oczywiście możesz stworzyć jej historię na nowo, dostosowując ją do realiów swojego uniwersum, ale to wymagałoby pewnych środków. Tymczasem mam wrażenie, że czasem chodzisz po linii najmniejszego oporu i stosujesz lazy writing, nie wysilając się, by twoje uniwersum stało się bardziej unikatowe, świeże, do poznania. Sapkowski też wprowadził do uniwersum wiedźmińskiego chociażby fisstech, czyli dzisiejszą kokainę, tylko dostosowaną do ram uniwersum. Głupio byłoby wprowadzać do świata Wiedźmina kokainę dokładnie taką samą, jaką znamy współcześnie. Czemu więc nie idziesz tym tropem? Odnoszę wrażenie, że na siłę nazywasz te rzeczy po imieniu, jakby bojąc się, że głupi czytelnik, odkrywający napój czy inną rzecz po smaku, wyglądzie, zapachu, fakturze (słowem – opisie), nie domyśli się, z czym tak naprawdę ma do czynienia. 

 

- Te znajdują się na szyjach ofiar. Są jak wizytówka. To charakteryzuje seryjnych morderców. – …

Mam wrażenie, że teraz to już specjalnie robisz wszystko, by wywołać u czytelnika zmieszanie. By raz po raz wyciągać go z budowanego od kilku rozdziałów świata i wkładać we współczesny kryminał. To tak bardzo nie działa…

Słownictwo jest wszystkim. Jest tym, od czego będzie zależało, czy czytelnik z tobą zostanie, czy nie. Gdyby to nie była ocena i nie pisałabyś mi wcześniej w komentarzach o swoim pomyśle, a pierwszy raz trafiłabym na „Przekleństwo Więzi” ot tak, na Wattpadzie, to byłby ten moment, w którym ta dychotomia (inaczej tego określić nie potrafię) stałaby się dla mnie nieznośna i po prostu zrezygnowałabym z czytania, uznając, że nie radzisz sobie z utrzymaniem konsekwentnej i realistycznej stylizacji językowej. 





I tak naprawdę nie miałyby dla mnie znaczenia twoje założenia, plany, wielkie plot-twisty, które być może przewidujesz ujawnić gdzieś dalej. Nie doczekałabym ich, bo zniechęciłoby mnie poczucie wytrącania ze świata quasi-średniowiecznego, w który dzięki twojej – na ogół spójnej, tylko czasami nie – kreacji już zdążyłam uwierzyć. Efekt prezentuje się tak, jakbyś w dziewięćdziesięciu pięciu procentach świadomie kreowała quasi-średniowieczną fantastykę magii i miecza, ale w tych pięciu procentach się zapominała i nieświadomie wychodziła z nałożonych przez siebie ram. I te pięć procent to akurat tyle, by mnie zrazić do tekstu. 

Przez to wszystko umyka mi też sens wypowiedzi dialogowych. Zrozumienie tego, o czym postaci rozmawiają, spada na dalszy plan, gdy pierwszym okazuje się misja pod tytułem „Dowiedzieć się, skąd oni znają takie słownictwo i dlaczego go używają”.

 

W końcu rycerz stanął nad brzegiem jeziora, w którym woda nie zdążyła powrócić jeszcze po zimie do właściwego poziomu, tworząc grzęzawisko. Rozejrzał się spokojnie po jego powierzchni, po czym oparł dłonie na biodrach. – Ale jak to nie zdążyła powrócić po zimie…? Jeśli zimą spadł śnieg i było zimno, to grzęzawisko byłoby zamarznięte, a jego poziom podniósłby się z pierwszymi oznakami wiosny – roztopiona woda zasiliłaby wody podziemne (dziękuję, For!). Tym bardziej że w tekście już wspominałaś parę razy o tym, że padał deszcz.

Inna sprawa, że w do tej pory z treści jakoś szczególnie nie dało się wywnioskować pory roku. Właściwie raz pojawiła się informacja, że padał ciepły wiosenny deszcz, i raz, że mimo wczesnej wiosny noce potrafiły być dość mroźne, również w scenie z drzewem padło zdanie o młodych liściach. To trochę mało, by stale czuć klimat, który panuje w krainie; informacje tego typu padają tak rzadko, że łatwo o nich zapomnieć. Koniec końców oczami wyobraźni nie widzi się wcale wczesnej oznak wiosny, na przykład jakichś pozostałości śniegu czy, nie wiem, jakiejś fantastycznej roślinności charakterystycznej dla tej pory roku, porannej przymarzniętej rosy, mgły, pary z ust, gdy robi się trochę chłodniej. Bohaterowie podróżują (chyba) przez las, nie traktem, więc masz ogrom okazji, by pozwolić czytelnikowi wczuć się w atmosferę nie tylko relacji między bohaterami, ale i atmosfery panującej w tle, by czymś je w wyobrażeniu czytelnika wypełnić. Pora roku też się nada, zresztą to ona będzie odpowiadała za kreację klimatu charakterystycznego dla tego regionu.

Właśnie przypomniałam sobie, że gdy czytałam scenę z walki z topnikiem, oczami wyobraźni wcale nie widziałam wczesnej wiosny w tle; Talavar, pamiętam, chodził wtedy w koszuli, brnął w wodzie, która nie zdawała się lodowata, potem nawet się nie osuszył, tylko od razu wsiadł sobie na konia i jechał długo, a przecież w siodle mógłby przemarznąć na kość. Nie było mu wtedy zimno? Czy ten tajemniczy płyn z piersiówki magiczne chronił go przed chłodem wczesnej wiosny?

 

Prowokowanie bagniaka sikaniem do jeziora zrobiło mi dzień. Potrafisz mistrzowsko rozładowywać napięcie. Ale w sumie… wspominałaś też o tym, że jezioro na ogół jest jeziorem, tylko po zimie bardziej przypomina bagno. Czy więc to nie dziwne, że bagniak ma tu swój dom? Przecież za chwilę stan jeziora wróci do normy. 

 

- Powiedz mi, proszę, dlaczego stare rozdarcia nagle stały się aktywne? Czemu ludzkie lęki ponownie zaczęły przybierać cielesne formy? (...)

- Rycerz Żywej Energii pyta o takie rzeczy bagiennego upiora? - zabulgotał z wyraźną drwiną. - Sam sobie na to odpowiedz. I zabierz to z dala od mojego domu!

No właśnie też mnie to zdziwiło. Skąd akurat ten stwór miałby wiedzieć cokolwiek o aktywacji rozdarć? O ludzkich lękach? Czy Talavar celowo zmierzał w to miejsce? Myślałam, że wraz z Mikiem jedzie na spotkanie z królem. Tymczasem on chyba specjalnie dopasował trasę tak, by zatrzymać się akurat przy jeziorze (w ogóle do króla to podróżując przez las, a nie wygodnie – traktem). I choć jestem fanką Talavara i jego mowy pozornie zależnej, jego POV, to jednak trochę irytuje mnie, że bohater myśli na przykład o swojej relacji z Mikiem, a nie o celu wyprawy. To znaczy fajnie, jakby myślał o wielu rzeczach, by jedne nie wykluczały drugich, obecnie jednak nie mogę przyłapać go na planowaniu. Och, przecież nie musiałby myśleć o tym, że jedzie sprawdzić jezioro i pogadać z bagniakiem, ale mógłby na przykład z przekąsem pomyśleć, że czas o sprawy wypytać starego znajomego. I czy Mik wiedział o tym spotkaniu? Raczej nie. Więc nie zdziwiło go, że Talavar do króla będzie podróżował środkiem lasu? 

Talavar drugi raz grozi kolejnemu stworowi tajemniczą fiolką, a ten zdaje się wystraszony. Jednocześnie, gdy mimo wszystko stwór nie pomaga mężczyźnie, Talavar chowa fiolkę i znów grozi sikaniem do jeziora. No i to działa. To trochę głupie, nie sądzisz? Po co Talavar fatygował się, by sięgać po fiolkę, skoro wzmianka o pełnym pęcherzu sprawdza się znakomicie? W takim wypadku w fiolce nie mogłoby być coś iście strasznego. No ale jednak stwór zareagował na jej widok. Wiem, że nic nie wiem. 

Za to scena, w której Talavar przyłapuje Mika przy piersiówce, znów wyszła pierwszorzędnie – jest pełna napięcia i nic z niej nie wyrywa. Mnie samą zżerała ciekawość, co rycerz właściwie popija i dlaczego robi z tego taką wielką tajemnicę. Szczątkowe odpowiedzi tylko podsyciły zainteresowanie; aż syknęłam pod nosem, gdy Talavar pojawił się w scenie. 

Ach, Mik, a tak ci kibicowałam… 

 

 

ROZDZIAŁ V

Czytaj na głos. Koniecznie powoli, dając sobie czas na intonację, jak gdybyś sama nagrywała sobie audiobook. Dzięki temu usłyszysz powtórzenia, których nie uznałabyś za celowe. O, na przykład:

Spróbował się poruszyć i wtedy dotarło do niego, że leżał skulony pomiędzy ograniczającymi go ścianami. Zamknął usta i spróbował wsłuchać się w otoczenie.

Usłyszysz coś jeszcze, mianowicie kłujące w uszy podmioty, które albo jawnie się nie zgadzają, albo wprowadzają dwuznaczność:

A Pan był dobry. Pan nigdy nie okazał wobec niego gniewu. Podziwiał go. Podziwiał jego naturalne predyspozycje do odbierania życia. // Musiał być posłuszny.

Na ogół w książkach do niedawna nie zwracało się aż takiej uwagi na podmioty, to raczej nowa szkoła redakcyjna. Dziś coraz popularniejsze są audiobooki, więc częściej teksty redaguje się od razu względem ich norm. W audiobooku nie słychać chociażby. przejścia do nowego akapitu. Dlatego słuchasz usłyszałby, że Pan podziwiał Mściciela, ale i że to Pan musiał być temu Mścicielowi posłuszny. Przy czym nigdy nie wiadomo, jak potoczą się dalsze losy tej powieści; zapowiada się ciekawie, prezentuje jakość, kiedyś mogłaby trafić na rynek. Myślę, że warto więc pisać i redagować tak, by przygotować się na przyszłość.

 

Tak czy inaczej uwielbiam POV Mściciela. W poprzednim twoim opowiadaniu bardzo brakowało mi podobnej, dobrze zarysowanej i wzbudzającej szczery niepokój postaci negatywnej. Tymczasem tutaj jak na razie mamy dwie – bo i jego, i Jarla. Z innej strony jednak… czy Mściciel na pewno jest antagonistą? To znaczy tak, nie mam zamiaru usprawiedliwiać żądnych krwi morderców. Ale, ale! Nie byłabym sobą, gdybym względem niego nie odczuwała minimum współczucia, podejrzewając, że nie był Mścicielem od początku, coś musiało go ukształtować, poza tym nikt nie powinien być niczyją maskotką, ot, narzędziem w czyichś rękach. To budzi żal i jest świadectwem złożoności bohatera. Aż nie mogę się doczekać, by się dowiedzieć, dokąd go zabierają! Obecnie motyw Mściciela i przydzielonego mu zadania to mój ulubiony wątek, który bez zastanowienia uznaję za najciekawszy przez nieustające napięcie. Sceny z Talavarem potrafią dobrze je rozładowywać i momentami stanowią przeciwwagę – cóż, to całkiem sprytne zagranie. Jednocześnie nie mogę nie wspomnieć o tym, że odnośnie do wątku Talavara mam mętlik w głowie i dziury wynikające prawdopodobnie z braku wspomnianego tła i rozwinięcia, braku głębi. Nie wiem na przykład, jakie bohater ma motywy i czy w tym momencie jedzie z Mikiem do króla, czy już z jego polecenia odkrywa jakąś tajemnicę i o co chodzi z tym całym spotykaniem magicznych istot i wypytywaniem ich o różne rzeczy. Talavar chce złapać Mściciela jako legendarnego złola, o którym opowiadał, czy znaleźć miejsca i przyczyny rozłamów? Dziwne, że o de facto bohaterze, którego miałam za pierwszoplanowego, wiem tak mało mimo częstego przebywania w jego towarzystwie, ba, głowie, a znacznie bliższy zdaje mi się dopiero niedawno poznany Mściciel.

 

Kolejną scenę zaczynasz w nietypowy sposób. 

Talavar uniósł głowę i spróbował skupić wzrok. Przed oczami majaczyły mu trzy niewyraźne, pochylające się nad nim sylwetki. Sam nie pamiętał, kiedy właściwie usiadł. Musiało porządnie zakręcić mu się w głowie. Przeholował. I to jeszcze nim dotarli do podgrodzia; trzęsąca się dłoń sama wędrowała wtedy ku kieszeni, podczas gdy wzrok uciekał w kierunku lasu. Nie potrafił tego opanować. Tak bardzo nie lubił tamtej drogi… 

(…)

Talavar uniósł brew, wpatrując się w skąpo odzianą, złotowłosą dziewczynę, ochoczo wyciągającą dłoń w jego stronę. Wtedy poczuł, że coś poruszyło się w jego ramionach. Czarne stworzenie o zmierzwionym futrze wtuliło głowę między pofzły płaszcza, delikatnie się przy tym trzęsąc. Jak przez mgłę ujrzał w pamięci dwóch dryblasów, z czego jeden trzymał w ręce drewnianą pałkę, a drugi kota.

Talavar nagle jest… gdzieś. Chyba już w docelowym mieście, do tego zupełnie nie wiadomo, gdzie podział się Mik. I skąd na rękach rycerza wziął się kot? Mężczyzna chyba niczego nie pamięta. Nawet tego, jak wyszedł z lasu i co dalej się działo? Czy może to akurat wie, ale o tym nie myśli… W dodatku Talavarowi kręci się w głowie i sądzi, że z czymś przeholował. Ale z czym? Z tajemniczą miksturą z piersiówki? Czy może bohaterowie już dawno trafili do miasta, Mik poszedł załatwiać jakieś królewskie sprawy, a rycerz trafił w okolice zamtuza, do karczmy, i w niej się spił? Naprawdę chciałabym wiedzieć, trochę dość mam zgadywania. 

Wiem, że odpowiedzi na moje pytania zapewne nadejdą z czasem, ale to frustrujące, że nie pomagasz mi wczuć się w ten tekst na wysokim poziomie, tak jak wczuwam się, chociażby czytając powieści fantasy. Tam też bohaterowie często zmieniają miejsca akcji, tak od siebie różne, charakterystyczne, ale nie dzieje się to jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Tak, bohater może obudzić się w jakimś dziwnym miejscu i nie pamiętać ostatnich chwil, ale no to wręcz niemożliwe, by Talavar nie pamiętał tak kluczowego momentu jak wjazd do miasta, który na swój sposób też musiał być ciekawym doświadczeniem, bo przecież Talavar był brudny i podobno wcale nie wyglądał jak zakonnik, ktoś go musiał wpuścić przez bramę, być może załatwił to Mik – nie wiem i szkoda, że nie mogłam w tym uczestniczyć. To po prostu byłoby interesujące, bo skoro połasiłaś się na scenę przedstawiającą podróż do celu, dlaczego nie przedstawiłaś momentu dotarcia do niego? Nie ukazałaś momentu, w którym bohaterowie wjechali do miasta na swoich koniach, ustalili jakiś plan, a szkoda, bo dzięki temu mogłabym zobaczyć to miasto już z daleka, potem w bliższym planie, by tak po prostu… je poznać. Wiedzieć, czego się spodziewać. A teraz znów czekają na mnie tylko bezpieczne ogólniki – noo, jest jakiś zamtuz, jest kurtyzana, Talavar i kot. Bida z nędzą, powiem ci, mimo że ogólnie scena jest poprawna, lekka i przyjemna. Odczuwam przez to dysonans. 

Chyba za bardzo do serca wzięłaś sobie ogólne uwagi o tym, że dobrze jest zaczynać sceny jak najbliżej ich końca. Nie masz pojęcia, jak mnie to frustruje! Nie podobają mi się aż takie przeskoki. Okej, na swój sposób są intrygujące, ale czy nie obejmują zbyt wiele? Równie dobrze mogłabyś podsunąć mi scenę, w której Talavar i Mik są w mieście, trafiają do niego, nie wiem, przekraczają bramę, po czym rozstają się i… nagle Talavar cuci się nie wiadomo gdzie, w dodatku z kotem na rękach. To byłoby tak samo intrygujące, ale jednocześnie nie budziłoby tej wspomnianej frustracji, bo ogólnie wiedziałabym już, że coś wydarzyło się w mieście pod nieobecność Mika, to miasto zdążyłabym trochę poznać, osadziłabym się w nowym miejscu akcji. Tymczasem jestem w lesie – pach! – w mieście. Dosłownie jakby twoje postaci się teleportowały.

Edit: Dalej okazuje się, że Talavar zatruł się nim dotarł do miasta, to jeszcze pchnął w dryblasów Energią, a ja i tak niczego nie rozumiem. Skoro Talavar się zatruł w drodze, czemu nie ukazałaś mi przejętego jego stanem Mika? Jak Mik poradził sobie w trasie z chorującym Talavarem? Czy to oznaczało, że Talavar całą trasę był nieprzytomny, przytomność odzyskał w mieście i tam pchnął w dryblasów Energią, znów stracił przytomność i obudził się dopiero teraz? Czy normalnie, o własnych siłach wjechali z Mikiem do miasta, mimo zatrucia? Co to właściwie znaczy, że był zatruty? Czym się to objawiało? I dlaczego, jeśli Talavar był w złym stanie, Mik już przy bramie miasta nie załatwił mu pomocy, tylko zostawił Talavara samego sobie? Niby podsuwasz mi jakieś odpowiedzi, ale robisz to w taki sposób, że pytania tylko się mnożą.

Edit2: Nagle Mik znajduje Talavara pod burdelem wśród dziewcząt, krzycząc, że: Tutaj jesteś! A ja wszędzie cię szukam! No ale przecież Mik potrafi wyczuwać Energię Talavara (czuł ją na przykład, gdy mężczyzna oddalił się w lesie do jeziora, co w sumie też było dziwne, bo kilka sekund później okazało się, że Talavar już wraca). No więc dlaczego Mik nie poczuł Energii, którą Talavar załatwił oprychów, i nie przybiegł wcześniej? Dalej okazuje się, że Mik nawet nie wie, że Talavar użył swojej Energii. Naprawdę…? 





Wreszcie docieramy do sedna sprawy, czyli do opisu miasta. Przedstawiasz w nim nowoczesne dla swojego świata wynalazki: kolorowe afisze (dające do zrozumienia, że najwyraźniej jednak kolorowy druk jest ogólnodostępny…) czy latarnie zaopatrzone w kryształy pobierające w ciągu dnia promienie słoneczne i oddające je w nocy w formie światła. Widzisz, czyli jednak da się sugerować czytelnikowi, że twój świat nie jest typowo średniowieczny, nie używając słowa fotowoltaika. Właśnie to miałam na myśli, gdy czasem zarówno w „Gorzkich Echach”, jak i w przypadku tego tytułu twoi bohaterowie czy sam narrator używali współczesnego słownictwa. Bo tu naprawdę nie chodzi o to, że przedstawione wynalazki są złe, a o to, by sprzedawać je w taki sposób, by czytelnik sam od siebie uznał je za właściwe, dopasowane. By nie musiał w nie wątpić. Ja nie wątpię w wynalazek, którym są opisane latarnie, wręcz cieszę się, że stanowią one wink-wink wskazówkę do rozwiązania plot-twistu. Takie wskazówki pojawiały się również w genialnej trylogii „Morze Drzazg”, gdzie przez całe dwa tomy autor tak samo wodził czytelnika za nos, sprzedając mu quasi-średniowieczny, acz magiczny świat, by dopiero w ostatnim tomie odwrócić sytuację o sto osiemdziesiąt stopni. Tam wszystko grało, wszystko się zgadzało, nic nie odstawało. I właśnie z tym na ogół mam problem w przypadku twojego uniwersum – że u ciebie jednak odstaje, a foreshadowing nie działa, bo hinty świadczące o tym, że świat nie jest taki, jak się czytelnikowi wydaje, za bardzo rzucają się w oczy, nie wszystkie wtopiłaś w taflę narracji, niektóre wydają się zniechęcającym przegięciem

Z innej strony nieustannie odnoszę wrażenie, że opisujesz bezpiecznie minimum. Jesteśmy w miasteczku, które stanowi prawdopodobnie podzamcze, bo gdzieś niedaleko znajduje się siedziba króla. Chciałabym móc wyobrazić sobie to miejsce lepiej, zobaczyć nie tylko burdel czy latarnie, a może także kadr daleki, być może dostrzegając w tle zamek…

Edit: Gdzieś dalej okazuje się, że król nie mieszka w zamku, a w pałacu. Czyli rozumiem, że miasto, w którym przebywa, nie jest jakoś szczególnie obwarowane, nie posiada elementów architektury świadczących o tym, że jest ono zabezpieczone przed wrogim natarciem? Nie jest to obwód, że tak powiem, zamknięty. To ciekawe. Może właśnie dlatego Mik i Talavar tak łatwo się tu dostali, bo w rzeczywistości wjazdu nie pilnują żadne straże i teren miasta jest ogólnodostępny. Pałace nie posiadają cech obronnych. Przy czym gdzieś w tekście padło już coś o wojnach, które miały miejsce. Jak były prowadzone bez obwarowań? We współczesnym świecie władcy wyszli z zamków do pałaców, bo wojny prowadzi się w inny sposób, co umożliwia przede wszystkim rozwój technologiczny. Ale w czasach miecza i topora najważniejszą obronę miast i wsi na podzamczach stanowiły elementy obwarowań i, no właśnie, zamek. Trochę trudno wyobrazić sobie i zrozumieć, jak działa twój świat, gdy czytelnik dostaje informację o wojnach prowadzonych przez rycerzy zakonu, ale największe miasto, w którym rezyduje król… nie ma zamku. Nie ma chociażby wysokich fortyfikacji obronnych do kontrolowania terenu.

 

O, i pojawia się motyw wiary. Do miasta na koniu przybywa wybraniec, podobno wytypowany przez samego Stwórcę, by ocalić owieczki. Czy to przebrzmiały ślad tego, co pozostało po wierze katolickiej lub jej podobnej? Intryg… wróć! Fascynujące… Aż uśmiechnęłam się, gdy przeczytałam, że: Tuż za wybrańcem podążała jego świta, zakuta w pełny pancerz. Uwagę Talavara zwróciła powiewająca na wietrze chorągiew zawierająca herby czterech królestw. Królestw, w których głównym nurtem religijnym był kult Jedynego Stwórcy. Z tego nie mogło wyjść nic dobrego.

Tak, Talavar. Zdecydowanie się z tobą zgadzam.

 

Nie potrafię wyobrazić sobie przewożonej bestii. Piszesz o niej tak:

Patrzył na martwe stworzenie, na jego po części odsłoniętą czaszkę o nienaturalnych wręcz proporcjach. Na tułów, który w wielu miejscach pozbawiony skóry i mięśni również prezentował nagie kości. Zupełnie jakby szkielet nagle przestał mieścić się w ciele. 

Ogólniki, które wprowadzasz, takie jak nieproporcjonalna czaszka czy tułów, nic mi nie mówią, bo nie wiem, jakiego są kształtu. Czy tułów miał proporcje istoty wyprostowanej, o rękach i nogach, czy zwierzęce? Czaszka mogła być nieproporcjonalna, ale w porównaniu do czego? Jakąś czaszkę musiała wpierw przypominać, by potem uznać ją za nieproporcjonalną. W mojej świadomości nie ma obrazu, jest tylko świadomość, że coś martwego znajduje się na wozie. Podejrzewam, że to dlatego, iż Talavar chce się upewnić, co zobaczył, a ty nie chcesz nam zbyt wcześnie zdradzać tej niespodzianki. Zastanawiam się jednak, czy dałoby się znaleźć w tym rozwiązaniu jakiś złoty środek, by czytelnik mógł upewnić się, że widzi zwierzę, a nie na przykład człowieka. Nie musisz zdradzać, jakie to zwierzę, ale jednak jakiś bardzo ogólny kształt mogłoby mieć, by czytelnik mógł się oprzeć na czymkolwiek. 

Och, ujęła mnie końcówka tej sceny i komentarz o przyjaciołach Talavara. Aż zaśmiałam się pod nosem!


Miałam rację – już w kolejnej scenie dowiaduję się, czyje truchło leżało na wozie. Dowiaduję się też, że bohaterowie przybyli do miasta przed czasem, więc mają chwilę, by ogarnąć się, zanim pokażą się w pałacu. Fajnie, bo już zamierzałam o to zapytać. 

 

Sceny oddające Mściciela to istny majstersztyk. Tu wszystko się zgadza – jest mocno zarysowane POV, jest dynamika, jest napięcie, są emocje. Być może powinnam zacytować jakiś szerszy fragment, by postronni czytelnicy WS sami mogli się o tym przekonać. Trudno mi byłoby jednak wybrać pojedynczy kawałek; wszystkie akapity ostatniej sceny tego rozdziału są świetne. Udowadniasz, że potrafisz pisać i świetnie odnajdujesz się w takich klimatach. Jedynie ta wspomniana dwukrotnie adrenalina trochę mi zgrzyta; na pewno dałoby się ją zastąpić czymś bardziej oddającym klimat. Mściciel ogarnięty żądzą mordu nie myślałby w ten sposób nawet w czasach współczesnych (tak, ja częściowo znowu o tym…). Adrenalina to hormon, mimo wszystko nieco bardziej specjalistyczne określenie. Tutaj znacznie bardziej atmosferę podbiłoby może jakiś, nie wiem, płomień? Ekscytacja, zapał, ogień, poruszenie, wzburzenie. Poza tym Adrenalina uderzyła w kończyny naprawdę średnio brzmi, nawet pomijając gatunek czy POV Mściciela. 

O! A wiesz, co jeszcze rzuciło mi się w oczy? Określenie eksplozja albo eksplodować. Mam wrażenie, że padło raz w każdej scenie dynamicznej. Nie często – z cztery albo pięć razy w przeczytanej do tej pory treści. Ale na tyle wystarczająco, by uznać je za charakterystyczne, łatwo je zapamiętać. Za pierwszym czy drugim razem robiło wrażenie. Za każdym kolejnym – już coraz mniejsze. Staraj się go w przyszłości nie nadużywać, bo straci swoją moc.

 

 

ROZDZIAŁ VI

Podoba mi się przejście do tego rozdziału. Zaczynasz od serca walącego jak oszalałe, natomiast poprzedni rozdział zakończyłaś w momencie, gdy Mściciel poczuł na sobie oddech śmierci. To się świetne składa i dopiero po chwili otrzymujemy informację, że w tym momencie wcale nie jesteśmy już z tamtym bohaterem, a z Mikiem i Talavarem – w pałacu. Bardzo płynny, ciekawy zabieg. 


- Do skutków ubocznych, jakie zostawiła po sobie wojna, chyba wszyscy zdążyliśmy już przywyknąć, zwłaszcza że problemy z nimi związane wasz zakon sprząta na bieżąco. – Taki kolokwializm trochę zgrzyta mi w ustach szanowanego monarchy. Do tego sprząta się raczej bałagan, problemy się rozwiązuje. 

Edit: Okej, nieco dalej król się unosi i klnie. Mimo wszystko tam jego psia mać wybrzmiewa mocno, ukazuje konkretne emocje związane z informacją, że giną ludzie. Natomiast nawet w obliczu tego, ot, sprzątanie problemów wydaje mi się nietrafione. Świadczy o tym, że król podchodzi do tematu raczej lekko. 


Nieco dalej Talavar porzuca wszelkie konwenanse i zwraca się do króla na ty:

- Giną ludzie nieprzypadkowi, a mający spory wkład w obecny świat. Chciałbym, abyście połączyli swoje siły i dziś wieczorem towarzyszyli mi podczas uroczystego uruchomienia Serca. (...)

- Oczywiście, będziemy zaszczyceni mogąc ci towarzyszyć - powiedział Talavar, kłaniając się lekko (…).

Rozumiem, że król może żyć z bohaterami w zażyłych stosunkach, ale, kurczę, jakieś chociaż podstawy etykiety wypadałoby zachować. Inaczej granica między królem a rycerzem się zaciera i władca traci w oczach odbiorcy autorytet. Mik wcześniej zauważył, że Ghadius budził respekt, a jednak z marszu przestaje się to czuć, gdy ktoś taki jak Talavar, bohater praktycznie pozasystemowy, wbija mu do gabinetu i rozmawia z nim jak z równym sobie kolegą.

 

Mik wstrzymał oddech. Przed oczami stanęła mu scena sprzed kilku dni, gdy Wilhim dowiedział się o życzeniu króla, aby to Talavar przybył do Bothom. Poczuł, jak ciarki przechodzą mu po plecach. Wywiad Ghadiusa naprawdę nie próżnował. – No nie wiem, biorąc pod uwagę, że Mik Talavara znalazł przez zupełny przypadek… Gdyby Ghadius miał dobry wywiad, dawno jego ludzie znaleźli by Talavara, szczególnie że interesował się Nocnym Mścicielem, więc zapewne pojawiał się na miejscach zbrodni.

 

 - Kłopotów w pałacu nigdy nie brakuje - stwierdziła i przejechała dłonią po skręconych kudłach, na co z białego pyszczka zaraz wyłonił się idealnie różowy język. - Na szczęście tym razem to nic poważnego. // - Nic poważnego? - prychnął Norion. - Przez tego futrzaka aktywowałem całą basztę, myśląc, że ktoś przyszedł mnie zabić (…). – Basztę? W pałacu? Chyba czegoś nie rozumiem. Nie miałaś aby na myśl wieży? Bo to nie jest to samo.

 

- A ja myślałem, że to ten gnojek, Kanhar, jest dziwny - mruknął Norion, drapiąc się w tył głowy, po czym odebrał psa od rycerza i dodał: - A teraz jest was dwóch. – Dobre, naprawdę dobre! 





Tylko że… Talavar ma na karku czterdzieści lat. Dlaczego ludzie mieliby nazywać go gnojkiem? Przez takie określenia i sytuacje zapominam, że to właściwie znacząco starszy od Mika bohater. Przypominam sobie o tym w momentach, gdy to podkreślasz, ale na ogół oczami wyobraźni wcale nie widzę czterdziestolatka. Gdybym miała określić jego wiek po tym, jak zachowuje się w scenach i jak wyglądają jego interakcje z innymi; gdybyś nie wspominała o jego wieku średnim, sama od siebie od kilku scen obstawiłabym, że bohater liczy co najmniej dychę mniej. 

W sumie teraz tak przyszło mi do głowy, że to dość urocze i romantyczne, iż Mik spotyka Evę i ciągle czuje do niej miętę, a poznali się w „Gorzkich Echach”, gdy chłopiec miał zaledwie czternaście lat. Teraz jest już dorosły, a jego uczucia najwyraźniej pozostają niezmienne. To… miłe. Po prostu miło się o tym czyta. 

 

- No cóż, co nieco napomknęłam królowi. W końcu Talavar ma smykałkę do spraw wykraczających poza standardowy punkt widzenia, więc wydał się nam idealnym kandydatem na partnera dla wybrańca. Przysłużyłby mu się nie tylko swoim doświadczeniem, ale także wiedzą i mądrością. – Kim właściwie jest Eva w pałacu? Medyczką? Król musi bardzo liczyć się z jej zdaniem, skoro posłuchał jej porady, zamiast swoich doświadczonych doradców, których zapewne posiadał, a którzy zapewne nie bez powodu nie przepadali za Talavarem. 

No dobrze, w dalszej części dialogu wychodzi na jaw, że Eva jest czarodziejką. Ale sam król przed chwilą w rozmowie z Talavarem mówił, że czarodzieje pozostają bezradni. I że posłał po rycerza, bo… mu ufa. A przecież gościa nie widział przez bite pięć lat. Na jakiej podstawie mu ufał? Bo poleciła go Eva? No tak, szukanie akurat Talavara na propozycję czarodziejki, w dodatku za pomocą Mika (zamiast swojego najlepszego w krainie wywiadu), by rycerz o wątpliwej w oczach zakonu reputacji rozwiązał poważny problem, który strasznie niepokoi władcę i mieszkańców, naprawdę brzmi jak akt desperacji. 

Coś mi w tym wszystkim zgrzyta, prezentuje zbyt lekkie podejście do tematu. Wypada trochę infantylnie, naiwnie. Pamiętaj, że czytelnik, który rozpocznie przygodę z tym uniwersum, ot, trafiając na twój tekst na Wattpadzie, nie będzie znał Talavara, nie będzie znał jego zasług, nawet do końca nie będzie wiedział, kim typ jest, poza tym, że kiedyś był rycerzem zakonu. I taki czytelnik po sześciu dość krótkich rozdziałach dostanie informację, że Talavar, mimo iż dla wielu jest odpychający przez wizerunek zapijaczonego, niezależnego rycerza i mimo iż w królestwie pokazuje się niezbyt często, nadal musi być na tyle wyjątkowy, by król zgodził się na współpracę akurat z nim. I to za namową jakiejś nieznajomej czarodziejki czy tam medyczki (obecnie raczej weterynarki, bo w takich okolicznościach Evę poznajemy). Czytelnik nie ma pojęcia, kim jest Eva dla króla i czemu miałaby mieć posłuch u samego władcy krainy, ale właśnie dowiedział się, że tak, Talavar po prostu jest wyjątkowy i dlatego został wybrany do udziału w tej misji. Znaczenia nawet nie mają zbytnio jego umiejętności, bo do tej pory Talavar babrał się w błocie czy odepchnął Energią dwóch oprychów chcących spałować kota; zresztą król też nie wybiera Talavara ze względu na jego, nie wiem, intelekt, zmysł, doświadczenie, umiejętności, ale dlatego, że Eva go zaproponowała, a poza tym tylko Talavar wierzy w obecność Mściciela. To trochę mało, ale niech będzie – z tym chyba trzeba się po prostu pogodzić. 

Czy też – jak to się mówi w literackim półświatku – zawiesić niewiarę.

 

Nie miał pojęcia, co tak naprawdę się stało. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się zawalić zadania. W jednej chwili szykował się do skoku na ofiarę, w drugiej... przeciskał przez wąski otwór, w którym wyczuł nieznaczny ruch powietrza - szansę na ewentualną drogę ucieczki. – Wcześniej POV Mściciela wydawało mi się bardziej, hmm… jakich by tu użyć słów… pokorne Panu, a jednocześnie pełne emocji opartych na żądzy krwi. Nie czułam, by Mściciel był cynikiem albo luzakiem, tymczasem zawalić zadanie trochę tak właśnie brzmi. Taki obraz mi daje. Wiem, to drobnostki, ale one jednak zwracają uwagę. Znacznie bardziej spodziewałabym się przeczytać coś o tym, że Mściciel nie podołał, przez co rozczaruje swojego Pana. Szczere zmartwienie, lęk, rozczarowanie samym sobą – mam wrażenie, że tych emocji tutaj mi zabrakło, a przecież pojawiały się wcześniej i ukształtowały we mnie jakiś wizerunek tego konkretnego bohatera. W zacytowanym akapicie jego POV bardziej przypominało POV Talavara, choć po chwili wrażenie to mija i do końca sceny już jest przekonująco. 

 

 

PODSUMOWANIE

Przed przystąpieniem do czytania „Przekleństwa Więzi” zapoznałam się raz jeszcze z oceną „Gorzkich Ech”. Chciałam sobie przypomnieć, o czym wtedy rozmawiałyśmy, by mieć punkt zaczepienia i przekonać się, nad czym pracowałaś, co rozwinęłaś, co być może wprowadziłaś do uniwersum. Przy czym zdaję sobie sprawę z tego, że to dwie osobne historie, ale jednak osadzone w tym samym świecie. 

I tak na pierwszy rzut oka mogę śmiało napisać, że zdecydowanie rozwinęłaś skrzydła. Już poprzednie opowiadanie uznałam za dość poprawne pod kątem językowym, a i fabularnie nie było aż tak źle (przypominam, że końcowa nota wynosiła wtedy 3-), natomiast obecny tekst, choć zawiera trochę błędów (głównie interpunkcyjnych), znacznie bardziej przypomina powieść, nie – amatorskie opowiadanie. Na ogół ekspozycje i streszczenia zostały zastąpione przez pełnoprawne sceny, postaci – zyskały osobowość, wyraźnie rysującą się w ich POV, bo zdecydowałaś się całość poprowadzić z uwzględnieniem perspektyw, zrezygnowałaś za to z head-hoppingu. I już samo to dało bardzo dużo, bo w większości treść, którą nas częstujesz, się czuje. Fenomenalnie rozpisujesz też sceny dynamiczne; to pieszczenie się, o którym pisałam gdzieś na początku tej oceny, potem nie miało już miejsca, jak gdybyś potrzebowała chwili, by się rozpisać, wejść w klimat. Genialne było również napięcie i dynamizm scen akcji z udziałem Mściciela. Niemniej choć do „Gorzkich Ech” miałam znacznie więcej przytyków, a ty weszłaś na kolejny poziom warsztatowy, nie mogę powiedzieć, że to już czas, by osiąść na laurach czy brać ten tekst i biec z nim do wydawnictwa. No bo w moim odczuciu tak nie jest, pracy ciągle masz sporo, ale to już nie jest praca od podstaw, a szlifowanie tego, co już stworzyłaś. Nie musisz przepisywać tekstu od nowa czy cofać publikacji, na moje znalazło się jednak kilka kwestii, które wymagałyby rozwinięcia. Nadania wymiaru głębi. 

Na dzień dzisiejszy jest dobrze (4). Ja jednak jestem szczerze przekonana, że mogłoby być lepiej, tak więc przejdźmy do rzeczy. Bo chociaż fajnie układało się te puzzle, kiedy to rycerze przesłuchiwali w celi bogu ducha winnego maga, a tymczasem Talavar upierał się, że on właściwie ściga za legendarnym mordercą (w którego najwyraźniej wierzy tylko on sam), muszę przyznać, że koniec końców nie czuję się usatysfakcjonowana. Nie czuję aż takiej więzi z Talavarem czy Mikiem, bohaterowie szybko się spotkali i ruszyli w bardzo krótką podróż, po czym dotarli do celu i teraz biorą zlecenie od króla. Rycerza, mam wrażenie, znam głównie dlatego, bo dobrze pamiętam go z „Gorzkich Ech”, gdzie poznałam jego pełniejszą historię. I bardzo trudno mi teraz wczuć się w czytelnika, który Talavara poznałby dopiero w tej opowieści. Tak, to jest główny bohater, jego POV jest dobrze poprowadzone, na samiuśkim początku dobrze czytało mi się o jego poskramianiu topnika (nawet przyrównałam go wtedy do Geralta…), no więc dlaczego teraz mimo wszystko mam nieodparte wrażenie, że ostatecznie dość mało poświęciłaś mu czasu? Trudno mi w ogóle wyjaśnić, skąd biorą się moje odczucia. Nie wiem tego. Może wiedziałabym, gdybym nie czytała „Gorzkich Ech”; wtedy byłoby mi łatwiej na podstawie wniosków wyciągniętych jedynie z tego tytułu obiektywnie ocenić zgłoszony tekst. Z innej strony być może tym bardziej czułabym się trochę tak, jakbym sięgnęła po drugi albo trzeci tom jakiejś sagi, pominąwszy pierwszy. Dość dużo było tu niedopowiedzeń i przypadkowości, a także chemii między Mikiem a Talavarem świadczącej o tym, że bohaterowie znają się bardzo długo. Odbiorca wprawdzie wyciąga o tym wnioski z obserwacji zachodzących interakcji, ale ostatecznie była to raczej słabo rozwinięta kwestia. Jakby trzeba było pogodzić się z tym, że wiele rzeczy może komuś umykać przez niedostateczną znajomość uniwersum i bohaterów, którzy mają większą historię opisaną gdzieś poza kadrem. Ktoś może zupełnie nie znać Talavara, będzie więc chciał go poznać dopiero na kartach tego tytułu, a jednak sam początek wykreowany jest tak, jakbyś o Talavarze napisała już co najmniej tuzin powieści. Bohater wydaje się znacznie lepiej zarysowany i pełny w twojej głowie oraz w głowie już znających go odbiorców, niż faktycznie oddaje to bieżący tekst.

Za to absolutnie nie mam takich problemów z nowymi postaciami, czyli Mścicielem, a także jego Panem. Obaj bohaterowie są poprowadzeni świetnie, jakby żywcem wyjęci z pełnoprawnej powieści fantasy. Chce się o nich czytać, chce się ich poznawać, chce się śledzić ich kolejne ruchy, obserwować zachodzące między nimi interakcje. Nie rozumiem, dlaczego w ich przypadku to działa, a z Talavarem i Mikiem – nie. Może dlatego, że faktycznie długo już obcujesz w ich towarzystwie i znasz ich tak dobrze, że z łatwością przychodzi ci pisanie o nich, ale ostatecznie, jako że ich znasz, nie czujesz, że musisz pisać o nich szczególnie wiele, jakoś ich przedstawiać… (oczywiście nie dosłownie, nie ekspozycją; wiesz, o co mi chodzi). Być może się mylę, no ale jednak różnica jakości jest mocno wyczuwalna. 

Przyznam również, że choć uwielbiam wątek Mściciela, na moje – niestety pojawił się on trochę za szybko. Czytelnik ledwo dowiedział się, że Talavar goni za jakimś widmem, a praktycznie kawałek dalej padła informacja, że to żadne widmo, a właśnie Mściciel. Szkoda, bo gdyby Talavar spędził na początku nieco więcej czasu sam, a potem z Mikiem, by czytelnik mógł lepiej poznać obie postaci, a jednocześnie tło, w którym się poruszają, już jakiś fragment całej krainy, na przykład pierwsze miasteczko, odbiorca miałby czas, by się trochę nad tematem legendy pochylić. Pomyśleć, czy ktoś taki jak Talavar – który stwarza konkretne pozory – aby się nie myli, faktycznie nie goni za cieniem. Tamten wątek jest dość płaski, bo ledwo zarysowany, a już się rozwiązuje. 

W ogóle teraz, jak o tym myślę, wychodzę z założenia, że wszystko w wątku Talavara i Mika do tej pory toczyło się strasznie szybko i lekko, a przez to odczuwałam spory dysonans. Bo z jednej strony przez sceny z Mścicielem wyciągam jasne wnioski o tym, że mężczyzna jest niebezpieczny i na usługach Pana grozi krainie (facet morduje z zimną krwią i jeszcze sprawia mu to przyjemność). Z drugiej strony potem przechodzę do Talavara i atmosfera całkowicie się zmienia, robi się luźno, lekko, wesoło, ponadto wszystko pasuje do siebie jakoś tak akuratnie… Tak, czasem dobra jest zmiana atmosfery, by czytelnik mógł odetchnąć po cięższych wydarzeniach czy zaśmiać się pod nosem, ale mam nieodparte wrażenie, że tak lekkiej, niezobowiązującej atmosfery po stronie Mika i Talavara momentami było mi za dużo. Jakby sceny z Mścicielem od scen z Talavarem oddzielała naprawdę gruba linia, czasem jakbym wręcz czytała dwa różne teksty.

I to zapewne też  wynikało w pewnej mierze z twojej tendencji do lazy writingu, którym posiłkujesz się, by budować wątek wokół Talavara. Gość od początku robi sporo, by dać się poznać jako, ot, facet od brudnej roboty, taki trochę wiedźmin, który tu uratuje gajowego, tam uratuje mantikorę, potem pogada sobie z potworem z bagien, jeszcze po drodze nasika mu do jeziora. A potem nagle okazuje się, że gość jest poszukiwany przez samego króla, by zająć się niecierpiącą zwłoki sprawą, którą właściwie Talavar dawno próbuje rozwikłać sam, ale akurat wtedy nikt mu nie wierzy. No jak to – przecież król wierzy, w dodatku mu ufa, a jednak rycerze typu Wilhim zamykają bogu ducha winnych magów w celach, oskarżając ich o morderstwo. To król nie ma nad tym żadnej kontroli? No i na jakiej podstawie ufa właśnie Talavarowi? Co Talavar takiego zrobił z pięć lat wcześniej, kim w ogóle na dobrą sprawę jest, skąd się wziął? W ogóle jak to się stało, że Mik natrafił na niego jakoś tak z przypadku, akurat w karczmie? Naprawdę nie było cię stać na wymyślenie niczego lepszego, tylko musiałaś sięgać po pierwszy z brzegu imperatyw narracyjny, ot, przypadkowe spotkanie, i to na samym starcie powieści? Obawiam się, że już na początku to wszystko może co niektórym bardziej wymagającym czytelnikom nie wystarczać. 

Ogólnie odnoszę też wrażenie okropnej wybiórczości wątku Talavara. Niektóre początkowe sceny z jego udziałem wydają się przypadkowo dobrane, tak jak wspomniana już scena z mantikorami. Gość ratuje gajowego, potem siedzi na drzewie i nawiązuje relację z bestią, potem jest w karczmie, potem w lesie, potem nad jeziorem i na końcu nagle w innym mieście. Wybacz przy tym, że nie używam nazw własnych, by określać jego położenie, ale właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że… ja tych nazw w ogóle nie znam. Głównie dlatego, że rzadko padały w tekście. Gdzieś tam chyba dwa razy padło coś na E… – długa nazwa, nie zapamiętałam – ale na ten moment nawet nie wiem, czy to było miasto, czy stolica, czy cała kraina, czy region. Przy czym wiem, że na Wattpadzie masz mapę, ale nie chciałam do niej zaglądać; w jakimś stopniu tekst powinien bronić się sam. Tak czy inaczej nie wiem, nie pamiętam, skąd i dokąd dokładnie Talavar podróżował. Mogłabym się cofnąć w tekście, by nazwę odszukać, bo na pewno padła w scenie w karczmie. Ale… to nie powinno tak działać, te nazwy powinny padać w miarę bliskich odstępach, regularnie i w zdaniach, w których mają one jakiś kontekst, by czytelnik mógł wywnioskować, co oznaczają i je wreszcie zapamiętać, oswoić się z nimi i w końcu zacząć je kojarzyć z konkretnymi miejscami. Tymczasem tak nie jest. Bo niby co mi da świadomość, że Talavar gdzieś na początku opowiadania pomyśli coś w stylu, że: no niestety trzeba zatrzymać się w (aż przescrolluję…) Montis, skoro w Montis przebywałam z nim jedną czy dwie sceny i właściwie dziewięćdziesiąt procent spędzonego tam czasu antenowego przesiedziałam w celi, a potem w karczmie? Ta nazwa padła w całym tekście może dwa razy. Ile razy padła nazwa Bothom? Też dwa? Może trzy? Na sześćdziesiąt stron?

Dopóki nie dotarłam do akapitu opisującego Bothom, a właściwie o mającym miejsce magicznym postępie technologicznym (wspomniane już latarnie), twoje postaci nie poruszały się po ciekawej, różnorodnej, wielobarwnej krainie; dla mnie było to: las → jakieś miasto → las → jakieś inne miasto. I to jest tyle, jeśli chodzi o tło twojego uniwersum. Żeby nie było, doceniam wprowadzenie magii, motyw Energii czy baśniowych stworzeń, ale to są dość wybiórcze elementy, które nie sprawią, że twoje uniwersum od razu zostanie odebrane jako głębokie, różnorodne, ciekawe. Las nadal pozostanie zwykłym lasem, po prostu otrzymam informację, że mieszka w nim mantikora z młodymi. Miasto nadal pozostanie zwykłym miastem, po prostu dowiem się, że świecą w nim magiczne latarnie. To za mało, by poczuć klimat. Wprawdzie całkiem nieźle jak na opowiadanie z Wattpada, ale słabo jak na coś, co mogłoby stanowić powieść.

Przy czym zdaję sobie sprawę, że w przypadku własnego uniwersum naprawdę trudno jest tak obrazować słowem, tak pisać, by nie eksponować, a jednocześnie by postaci poruszały się w maksymalnie wypełnionym kadrze. By te kadry, to tło, pozostawały żywe. By dało się wszystko poznać, poczuć, posmakować. Ale to wymaga trochę obszerniejszego pisania, większej liczby dłuższych scen, w których postaci przebywają w konkretnych miejscach, korzystają z elementów inscenizacji, słyszą dźwięki, widzą widoki w oddali. Nie masz problemu z kreacją tła, gdy bohaterowie siedzą w gabinecie, komnacie, karczmie czy w celi, gdzie te kadry są wąskie, a scenografia jest szczątkowa. Ale fantasy na kanwach magii i miecza, miecza i topora, wręcz wymagają szerokich, pełnych kadrów, tego chłonięcia świata przedstawionego. Strasznie mi tego u ciebie brakuje. Może niesłusznie, może wymagam za dużo, a może za dużo czytam i słucham fantastyki tego gatunku, może niepotrzebnie tak bardzo ekscytuję się warsztatem Abercrombie’ego. Ale kurde! Wiem, jestem święcie przekonana, że byłabyś w stanie sprostać tym wyzwaniom, gdybyś jeszcze trochę bardziej się postarała, gdybyś jeszcze trochę bardziej sprzedała mi ten świat, wypełniła go czymś więcej. Masz do tego predyspozycje.

A właśnie, co do Abercrombie’ego. Jest taka trylogia – pisałam już o niej w ocenie – „Morze Drzazg”. Składa się z powieści: „Pół króla”, „Pół świata”, „Pół wojny”. I jest to trylogia, która przedstawia czasy quasi-średniowieczne, ale w ostatecznym rozrachunku (dosłownie: w trzecim tomie) wychodzi na jaw, że w rzeczywistości wcale nie było to klasyczne fantasy, a bohaterowie żyli w świecie, który stanowił zgliszcza naszej współczesnej cywilizacji. Bardzo podobny efekt do tego osiągnęłaś, pisząc o latarniach, które są magiczne, bo używają kryształu, dzięki któremu za dnia się ładują, a w nocy zaś świecą. To mogłaby być wskazówka, hint, że nie chodzi o żadną magię, a fotowoltaikę, jednak czytelnik nie będzie tego świadomy, dopóki nie odkryje prawdy. O to właśnie chodzi – tak powinno to działać. Niemniej nie zawsze, mam wrażenie, uzyskiwałaś taki efekt, czasem do czytelnika docierały hinty zbyt widoczne, takie, które nie były wtopione w taflę narracji. Mimo wszystko Talavar czy Mik urodzili się w czasach sobie współczesnych, nie mają pojęcia o tym, jak świat wyglądał dawniej, a nasza wiedza nie będzie równa ich wiedzy. 

Możesz mi powiedzieć, że co z tego, że sformułowanie seryjny morderca pojawiło się pierwszy raz w okolicy bodajże XIX wieku, skoro twoi bohaterowie dawno ten wiek mają za sobą. I masz rację – twoje założenie jest słuszne, ale… samo w sobie nie wystarczy. Założenie to za mało*. Czytelnik, który od samego początku otrzymuje tekst na motywach magii i miecza, o rycerzach, zamkach (i pałacach), królach, podróżowaniu konno i tak dalej, i tak dalej, nie będzie podejrzewał, że w twoim uniwersum miało miejsce jakieś wydarzenie, które wpierw wstrzymało, a potem cofnęło rozwój i dlatego postaci używają takiego, a nie innego słownictwa. Nie poinformowałaś go o tym, on nie ma prawa na tym etapie tekstu się tego domyślić i nie możesz mieć do niego pretensji, że tego nie robi, w dodatku ma z twoim tekstem problemy natury poznawczej. Czytelnik, od początku wczuwając się w tekst jak byk przedstawiający czasy quasi-średniowieczne, będzie odczuwał zgrzyt za każdym razem, gdy do dialogu czy narracji wprowadzisz sformułowanie odstające od tego uniwersum. Jego nie będą interesowały twoje założenia, że ToWcAlEnIeJeStŚrEdNiOwIeCzE; prawdopodobnie poza Wattpadem nie będzie miał możliwości poinformować cię o swojej frustracji. Zgrzyt to zgrzyt, a zgrzyty się redukuje.

Rozumiem też, że, przykładowo, różne elementy infrastruktury twojego uniwersum mogą być bardziej współczesne – w końcu pozostały w świecie jako świadectwo dawnego postępu. Aż serio dziw, że twoi bohaterowie, podróżując przed krainę, jeszcze nie minęli całkiem dla siebie normalnej, być może powstałej dawno temu infrastruktury pozostałej po dawnych miastach (nie wiem, można by założyć, że ruiny wieżowców, wraki samochodów czy pociągów albo samolotów magicznie się nie rozłożyły; one nadal gdzieś tam są i, jak nas piramidy, mogą frapować co bardziej ciekawskich bohaterów twojego uniwersum). Tak też na myśl przychodzą mi wspomniane w poprzedniej ocenie maszyny budowlane czy konstrukcje. Sęk w tym, że twoi bohaterowie nie nazywaliby ich maszynami, bo… nie znaliby określenia maszyna, nie znaliby technologii mechaniki. Raczej określaliby elementy scenografii po swojemu, posługując się znanym sobie językiem czy prawdopodobnie tłumacząc sobie coś magią. Jeśli stylizujesz mowę mieszczan czy nawet rycerzy albo magów, to znaczy, że nie, ich język nie jest współczesny, świat, w którym żyją, nie jest współczesny. Współczesne są pozostałości dawnej cywilizacji, które bohaterowie nie do końca powinni rozumieć. 

To trochę tak, jakby z nowymi technologiami współistnieli reprezentanci Pierwszych Nacji – oni także technologie te nazywaliby swoim językiem. Rdzenny Amerykanin, który pierwszy raz zobaczyłby żołnierza ze strzelbą, nie nazwałby go żołnierzem ze strzelbą właśnie, tylko – wymyślam – wojownikiem ze stalową żerdzią wypluwającą kule. I dopiero gdy żołnierz, przehandlowując tę strzelbę za futra, nazwałby ją strzelbą, Indianin zapamiętałby to słowo, które po czasie weszłoby do języka Pierwszych Nacji. Pytanie więc, czy w twoim uniwersum żyje ktokolwiek, kto nie tylko wie, jak nazywają się pozostałości po starym świecie takie jak wizytówki, slogany, afisze, menele, detektywi, seryjni mordercy czy prawo ciążenia, ale również skąd to wszystko wie i jak uczy tego innych, jaki ma wpływ na kształtowanie języka. Narrator też nie może ot tak nazywać sobie współczesnych rzeczy po imieniu, bo stoi za plecami postaci żyjących w ich obecnym świecie, który współczesny nie jest – w końcu zdecydowałaś się pisać POV. Wiem, że to trudne tworzyć to uniwersum tak, by dawać czytelnikowi coś do zrozumienia, ale jednocześnie nie używać współczesnego słownictwa, by nie wychodzić z roli i z obecnych (dla bohatera, nie czytelnika!) ram czasowych. Tak, to jest cho-ler-nie trudne. Pomimo tego chociażby latarniami udowodniłaś, że jednak się da. Tym bardziej nie musisz już sięgać po wyrażenia, które wywołują zgrzyt, nie musisz nimi prowokować. Tekst sprawdziłby się bez nich, działałby zupełnie tak samo, a pewnie i lepiej, bo nic by w nim nie odwracało uwagi, a ty i tak przemycałabyś do tekstu hinty świadczące o plot-twiście. Immersja byłaby większa.

 

Co jeszcze?

Ano z pliku o poprawności dowiesz się przede wszystkim dwóch rzeczy. Raz – o czym pisałam w poprzedniej ocenie – nadużywasz imiesłowów współczesnych. Dwa: nie tylko ich nadużywasz, ale zdarza się, że używasz ich błędnie. Mam na to sposób i zdradzę ci teraz redakcyjny pro tip, jeden z tych, od których zaczynam pracę, gdy tylko dostaję plik do redakcji wydawniczej czy korekty poskładowej. Mianowicie… w lupce dokumentu tekstowego wpisuję: [ąc + spacja]. Word czy też Docs Google zaznacza mi wszystkie imiesłowy współczesne (choć lepiej Word, bo Docs podkreśla także wyrazy zakończone na [ac], na przykład [pajac]). Można więc prześledzić cały tekst i nie tylko dostrzec miejsca, w którym w jednym krótkim akapicie pojawiają się cztery takie konstrukcje, w tym trzy w jednym zdaniu (tak, naprawdę masz u siebie takie przypadki…), ale i przeczytać każde z tych zdań, by zastanowić się, czy postać może na przykład jednocześnie unosić rękę i pocierać nią skroń. Albo podchodzić gdzieś i jednocześnie być już u celu. Imiesłowy współczesne są od tego, by wskazywać czynności dziejące się dokładnie w tym samym czasie co czynność wprowadzona przez czasownik. Wiem, że redukowanie ich jest robotą korektorów, ale jeśli sama zaczniesz stosować je świadomie i walczyć ze swoją manierą, tekst stanie się atrakcyjniejszy dla czytelników Wattpada. I może pomożesz nam wyprowadzić ludzi z klasycznego, niestety coraz bardziej popularnego błędu o tym, jak tych imiesłowów używać w piśmie zgodne z normą językową.

 

I to właściwie byłoby na tyle. Wiem, że ocena nie jest długa (to głównie przez nałożone limity; bez nich pojawiałyby się rzadziej, i chyba musiałybyśmy za nie zacząć pobierać jakieś opłaty…), być może nie jest nawet satysfakcjonująca, ale odnoszę wrażenie, że w sporej mierze… i tak nie za bardzo miałam o czym w niej pisać. Posiadasz solidny warsztat, kreowanie przychodzi ci lekko, a na ogół sceny się chłonie. Z wymienionymi przeze mnie wątpliwościami możesz coś zrobić, owszem, ale nie musisz, jeśli uznasz, że obecny stan tekstu, obecna jakość ci wystarcza. I tak też będzie okej.

Pamiętaj przy tym, że – stety-niestety – WS trochę nam się rozwija, i pewnie ma na to wpływ nadmiar doświadczenia, który wynoszę z obcowania z tekstami tego typu; po prostu z mojej pracy. Czasem ciężko mi zrobić dwa kroki w tył i powiedzieć sobie: hej, jesteś teraz na blogu, piszesz ocenkę, a nie przeprowadzasz właśnie redakcji z elementami betareadingu debiutującemu samowydawcy… Zdaję sobie sprawę z tego, że przez to oceny znacząco różnią się od tych, które tworzyłyśmy jeszcze parę lat temu. I nie chodzi nawet o ich jakość językową, ale nasze rosnące wymagania, podwyższanie norm. Niemniej wydaje mi się, że przecież komplementów też ci jakoś szczególnie nie szczędziłam, zresztą naprawdę uważam, że kiedyś „Przekleństwo Więzi” miałoby szansę zabłysnąć na rynku. Wierzę w ten tekst i wierzę w twoje umiejętności. Może właśnie dlatego zależy mi, by pozycja ta była jak najbardziej przyjazna odbiorcom, szczególnie tym przyszłym…? 

A co z tym zrobisz – to już zależy tylko od ciebie.





 

*Aż przypomniał mi się żart w stylu Talavara, który usłyszałam swego czasu od Nazareta. Żart o człowieku, który padł ofiarą błędnych założeń. 
Zakładał, że pierdnie, a się zesrał. ;)


EDIT, 01.03.2023, 04:07
No dobrze, jednak przemyślałam tę sprawę i ostatecznie pozbywam się tego minusa z noty końcowej. Twój tekst jest dobry. Przypomniało mi się właśnie kilka opowiadań ocenianych u nas właśnie na 3+, 4-… Nope, „Przekleństwo Więzi” po prostu głupio wyglądałoby wśród nich. ;)

 

30 komentarzy:

  1. O rety, rety, rety! Bardzo dziękuję za tak rzetelną ocenę! I to napisaną w tak krótkim czasie. Chylę czoło :D

    Chciałam od razu się do niej odnieść, ale dziś już niestety nie podołam. Spróbuję zrobić to jutro wieczorem, a teraz pozwolę sobie pozostać w chwilowym samozachwycie, bo szczerze to tylu pochwał się nie spodziewałam :D

    Jeszcze raz dzięki :) 

    OdpowiedzUsuń
  2. Uh, zeszło mi nieco dłużej, także zabieram się do roboty nim znów mi coś przeszkodzi.

    Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się tak dobrego przyjęcia prologu. Cały czas byłam przekonana, że wyszedł mi mocno przekombinowany, przez co będzie niezrozumiały. Także naprawdę mi ulżyło :D

    "Tutaj wspomniane założenie prezentujesz już w prologu. Dajesz sygnał, że twoje uniwersum oparte jest na motywie multiwersum; linie czasowe oraz możliwości mnożą się bez końca, a nad wszystkim w bezkresnej przestrzeni czuwa jakiś byt."

    No cóż, przyszło mi to głowy po poprzedniej ocenie :) Oczywiście w formie puzzli do podkładania, bo jest tego więcej. Choć nie wiem czy są udane, ale o tym później.

    "A nie, dobra, może mam. Ale tylko jedną. Mianowicie piszesz, że:
    Anantam dmuchnął w kulę świetlistym pyłem, chcąc otoczyć ją ochroną. Sam nie mógł zrobić nic ponadto. Czuł wyraźnie jej słabnące moce.
    A potem kawałek dalej:
    Nie mogąc zrobić nic więcej, ponownie zawisł w bezruchu. I czekał. Los tego świata nie zależał już od niego.
    Oba fragmenty przekazują mi, że byt nie może nic zrobić, jego rolą w tym miejscu jest tylko obserwować i, ewentualnie, otaczać opieką w postaci świetlistego pyłu. Dlaczego więc ostatnie zdanie daje do zrozumienia, że los światów mógłby zależeć od Anantama?"

    A jednak przekombinowałam ^^
    Do poprawy.


    I

    "- Przecież dobrze wiecie... - starzec zniżył ton. - Wiecie, że to nie czary... To Nocny Mściciel... To cięcie, to jego wizytówka… – O, i tutaj wracamy do tematu wykorzystywania bardziej współczesnych określeń przy kształtowaniu tła uniwersum. Tak, pisałaś mi o tym, że dawniej świat był znacznie bardziej rozwinięty, ale rozwój wpierw się zatrzymał, potem – cofnął."

    Naprawdę nie spodziewałam się, że to będzie tak trudny temat. Po prostu wydaje mi się, że język nie jest w stanie się "cofnąć". Garstka ludzi może nie znać się na wielu rzeczach i zaczynać wszystko na nowo, ale nie sądzę żeby przez to zniknęły normalnie używane słowa. Język mógłby co najwyżej ewoluować i zastępować niektóre wyrazy innymi, ale niekoniecznie takimi, jak przed naszymi czasami. Choć mogę się mylić, w końcu ludzkość nigdy nie była w takiej sytuacji ;)

    A z innej strony - ostatnio zdarza mi się dość często trafiać w wydanych książkach high fantasy na wyrazy typu kelnerka, bar itp. Wyrazy, na które mnie zwracano uwagę, że nie powinno ich być w moim świecie. I szczerze mam takie - wtf? :D


    "Mik nie miał nawet sensownego powodu, by zaglądać do gospody; wspomniałaś jedynie, że budynek zwrócił jego uwagę. Trochę szkoda, że wydarzyło się to tak szybko i zaraz bohaterowie na siebie trafią. Mik nawet nie musiał się postarać, by Talavara znaleźć, żadne to było wyzwanie."

    Z jednej strony racja, ale czy rzeczywiście warto to rozwlekać? Wszak książka nie jest o szukaniu Talavara, który notabene nie zaginął. Ale do tego chyba też jeszcze dojdę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O wow! Ale dużo komentarzy na mnie czeka. ^^ Uwielbiam!
      Już teraz bardzo za nie dziękuję, tak jak i za te wszystkie miłe słowa, i niezwłocznie przechodzę do odpowiedzi. ♥

      Naprawdę nie spodziewałam się, że to będzie tak trudny temat. Po prostu wydaje mi się, że język nie jest w stanie się "cofnąć". Garstka ludzi może nie znać się na wielu rzeczach i zaczynać wszystko na nowo, ale nie sądzę żeby przez to zniknęły normalnie używane słowa. Język mógłby co najwyżej ewoluować i zastępować niektóre wyrazy innymi, ale niekoniecznie takimi, jak przed naszymi czasami. Język mógłby co najwyżej ewoluować i zastępować niektóre wyrazy innymi, ale niekoniecznie takimi, jak przed naszymi czasami. – No tak, język wciąż się rozwija. My też nie mówimy tak, jak mówili nasi, nie wiem, pradziadkowie. Nieużywane słowa zanikają. Twoje postaci nie wypowiadają się jednak w sposób charakterystyczny dla swoich czasów, w sensie nie nazywają rzeczy, które ich otaczają, po swojemu, a używają języka, który jest dla nas zrozumiały – i to jest okej. Ale jednak częściowo stylizacja pasuje do przedstawionego świata, który w pierwszej chwili wygląda na średniowieczny. Pojawiają się inwersje, nawet jakieś archaizmy, no ale i słowa, które wybijają z rytmu, rzucają się w oczy jako bardziej nam współczesne wyrażenia. Język narracji i twoich postaci to więc swoista mieszanka. Czytelnik może tej mieszanki po prostu nie rozumieć.

      Na moje – język może się cofnąć, i to bez problemu. Wystarczy, by np. z czasem zaniknęła literatura oraz otaczające nas współczesne rzeczy, które znamy, ale których nasze wnuki i prawnuki, pra-pra-prawnuki i tak dalej znać nie będą – w pewnym momencie przestaną je nazywać, te słowa wypadną z obiegu. Czy dziś jakaś młodzież używałaby frazeologizmu, nie wiem, pisać machejkiem, bo nie zna Machejka jako działacza komunistycznego ani kontekstu, który idzie za powiedzeniem. Z tym że nasza młodzież mogłaby sobie jeszcze gugląć, o co chodzi, lub kogoś zapytać, bo nasi rodzice i dziadkowie powinni jeszcze ten kontekst znać. Ale w twoim uniwersum, gdyby ktoś znał konteksty czasów współczesnych, prawdopodobnie postęp nie cofnąłby się aż tak bardzo, wiedza o dawnym świecie byłaby dostępna. De facto nie wiadomo, co stało się chociażby z literaturą i innymi elementami kultury, w jaki sposób one zniknęły z twojego świata, jak bardzo stopniowe to było, na jakiej przestrzeni czasu się działo. Talavar, jego rodzice, dziadkowie, pradziadkowie… nie wiadomo, ile pokoleń wstecz żyło we współczesnym dla nas świecie. Jak teraz przekazywana byłaby wiedza o tym, jak wtedy on wyglądał, z jakich rzeczy się składał? Na ogół używamy słów, których znaczenie rozumiemy, chociażby szczątkowo domyślamy się etymologii pewnych słów. Dlaczego Talavar miałby wiedzieć, czym są wizytówki, skoro nie występują w znanym mu świecie? Być może nikt nie używa ich od pokoleń, więc nie będzie znał ich jako przedmiotu, więc dlaczego on czy inni bohaterowie z jego epoki mieliby używać metafor z nimi związanych? Nie rozumieliby ich, bo nie wiedzieliby, czym jest wizytówka. Tak jak nie używaliby powiedzenia, nie wiem, spalić na panewce, bo nikt nie wiedziałby, czym jest panewka i nie rozumiałby słów, których używa. A jeśli wiedzą, bo używają tych słów, czytelnik założyłby, że te wizytówki czy panewki – gdyby te pojawiły się u ciebie w tekście – fizycznie występowałyby w twoim świecie. No ale nie występują, bo wątpię, by ludzie rozdawali sobie wizytówki czy (ad panewki) używali broni palnej. „No ale jak to w świecie średniowiecznym…?”. Czytelnik będzie się nad tym pochylał tak czy siak. Nie masz wpływu na jego konsternację.

      Usuń
    2. A z innej strony - ostatnio zdarza mi się dość często trafiać w wydanych książkach high fantasy na wyrazy typu kelnerka, bar itp. Wyrazy, na które mnie zwracano uwagę, że nie powinno ich być w moim świecie. I szczerze mam takie - wtf? :D – też bym miała. Zresztą ja też w jednym z pierwszych swoich tekstów usilnie pisałam o kelnerce w gospodzie. I moja redaktorka zwracała mi na tego typu rzeczy uwagę, a ja zgadzałam się z nią, że no... wszystko dla dobra czytelnika i jego wrażeń. Co innego, jeśli piszesz, nie wiem, jak Pratchett – w krzywym zwierciadle – charakter tekstu oraz oryginalność Świata Dysku pozwala na wprowadzanie takich rozwiązań, tam raczej nikt nie zwróciłby na bar czy kelnerkę uwagi, choć nie pamiętam, czy pojawiły się w którejś części. Poza tym kelnerka pasuje do baru. Do karczmarza i karczmy – już nie.

      Wiele zależy od tego, co puszcza albo poprawia redaktor bądź korektor. Mogło się zdarzyć, że redaktor na marginesie zostawił sugestię i napisał autorowi: „To słowo tu nie pasuje, może osłabić immersję odbiorcy, może wyciągnąć go z twojego świata, a niepotrzebnie, bo na ogół masz świetną kreację i w tym wypadku sugerowałbym Ci zrezygnować z tego wyrażenia dla zachowania spójności”. Jednocześnie autor mógłby się uprzeć i odpisać coś w stylu: „Nie, to zostaje; mnie się po prostu podoba, mnie to nie razi”. No i redaktor wyłączyłby komentarz, na tym skończyłaby się jego ingerencja w ten fragment. Ja też ci po prostu daję znać, że mnie to nie leży, czuję zgrzyt i się krzywię. Jeśli ty tego zgrzytu nie czujesz, możesz się ze mną nie zgodzić.

      Usuń
  3. II

    Teraz pluję sobie w brodę, że większość tekstu z mantikorą przekleiłam z poprzedniego draftu zamiast napisać go na nowo. Ale wydawało mi się, że ujdzie. Jego założenia były takie, żeby przekazać informacje o umiejętnościach jakimi obdarzyła Talavara Energia (co faktycznie zepsułam tym jednym zdaniem), jak również żeby podkreślić raz jeszcze, że Talavar nie jest wiedźminem Geraltem, co każdemu nasuwało się już w pierwszym rozdziale. Wiedźmini dla zapłaty ubijali stwory, przy okazji ratując ludzi. Tal robi odwrotnie, ratuje stwory przed ludźmi. Chciałam nakreślić tu jego punkt widzenia. Być może to nie pykło.

    "Jednocześnie od razu zaczęłam zastanawiać się też nad tym, gdzie właściwie kończy się retrospekcja. Jej początek przypada na moment, w którym Talavar zdradza, że siedzi pod drzewem i narzeka, że w ogóle musi tu być. Czy to ma miejsce po tym, jak mężczyzna nawiązał już relację z mantikorą, a teraz skończył robotę i tylko ją wspomina? Czy może to miała być scena bieżąca"

    Właściwie to Tal siedział na drzewie ^^'
    I tak, to miała być scena bieżąca, a reszta to jego myśli, którymi wraca do minionych wydarzeń.

    Nie pykło…

    "Skąd więc pomysł, że na drzewie Talavar był bezpieczny, jeszcze zanim nawiązał relację i przystąpił do fazy pierwszej?"

    On po prostu jeszcze wtedy nie wiedział, że to mantikora. Wylazła z nory, jak już siedział na drzewie.

    Nie pykło…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz pluję sobie w brodę, że większość tekstu z mantikorą przekleiłam z poprzedniego draftu zamiast napisać go na nowo. Ale wydawało mi się, że ujdzie. Jego założenia były takie, żeby przekazać informacje o umiejętnościach jakimi obdarzyła Talavara Energia (co faktycznie zepsułam tym jednym zdaniem), jak również żeby podkreślić raz jeszcze, że Talavar nie jest wiedźminem Geraltem, co każdemu nasuwało się już w pierwszym rozdziale. Wiedźmini dla zapłaty ubijali stwory, przy okazji ratując ludzi. Tal robi odwrotnie, ratuje stwory przed ludźmi. Chciałam nakreślić tu jego punkt widzenia. Być może to nie pykło. – Nie zgodzę się. Geralt jako wiedźmin wielokrotnie podkreślał, że nie zabija wszystkich potworów, a już na pewno nie tych posiadających świadomość. Nie pozbawił życia smoka Villentretenmertha („Granica możliwości”) ani dopplera, na którego ma zlecenie („Wieczny ogień”), ani wampira Regisa (saga), nie ma zamiaru zabić przeklętego Nivellena czy Jeża z Erenwaldu (mimo że królowa Calanthe zapłaciłaby mu w złocie), nie zabija nawet diaboła (silvana; „Kraniec świata”). Geralt w opowiadaniach i sadze zabija głównie… Nilfgaardczyków XD ewentualnie potwory nierozumne takie jak kikimory czy utopce. Zabił też Renfri, którą ludzie mieli za przeklętą, ale okazała się zwykłą kobietą, która z bandziorami wyrżnęłaby w akcie zemsty pół miasteczka w czasie festynu. To dlatego miał przydomek Rzeźnika z Blaviken. I tak naprawdę cały „Wiedźmin” jest o tym, że ludzie na ogół są znacznie gorsi od innych istot – nie tylko elfów czy krasnoludów, ale i właśnie świadomych potworów, które tak naprawdę tylko próbują przetrwać.
      I to dlatego Talavar od razu kojarzy się z Geraltem. Bo robi dokładnie to samo.

      Właściwie to Tal siedział na drzewie ^^'
      I tak, to miała być scena bieżąca, a reszta to jego myśli, którymi wraca do minionych wydarzeń.
      – No właśnie tam się trochę pogubiłam. Bo jednak w pewnym momencie uznałam, że to wszystko chyba jest retrospekcją, skoro jest bardziej streszczone, zrelacjonowane, niż sceną.

      Usuń
    2. "Nie zgodzę się. Geralt jako wiedźmin wielokrotnie podkreślał, że nie zabija wszystkich potworów, a już na pewno nie tych posiadających świadomość. Nie pozbawił życia smoka Villentretenmertha („Granica możliwości”) ani dopplera, na którego ma zlecenie („Wieczny ogień”), ani wampira Regisa (saga), nie ma zamiaru zabić przeklętego Nivellena czy Jeża z Erenwaldu (mimo że królowa Calanthe zapłaciłaby mu w złocie), nie zabija nawet diaboła (silvana; „Kraniec świata”). Geralt w opowiadaniach i sadze zabija głównie… Nilfgaardczyków XD"

      Owszem, wiedźmini mieli zdaje się swój kodeks. Nie zabijali smoków, ani bodajże gatunków zagrożonych, a ludzi objętych jakąś klątwą starali się w miarę możliwości odczarować (przynajmniej Geralt xD). Co do upiorów i demonów, w tym utopców (topników), sprawa była oczywista - srebrny miecz i graj muzyko :D Tym samym szły pod nóż wszelkie zeugle, ghule, bazyliszki, fledery, bruxy itp itd. Regisa Geralt początkowo tolerował, głównie dlatego, że zdawał sobie sprawę, że nie dysponuje niczym, czym mógłby pokonać go w bezpośrednim starciu. A że potem go zwyczajnie polubił, to już inna para kaloszy, a do tego bardzo udana :)

      "Ewentualnie potwory nierozumne takie jak kikimory czy utopce"

      Otóż to. Wszystko, co trafiło do szufladki "potwór" skazane było na miecz. Geralt nie myślał nawet wdawać się z utopcami w dyskusje xD Żaden wiedźmin zresztą. Brał zlecenie, siekał potwora i odbierał zapłatę. W końcu taki miał fach.

      Talavar natomiast ani takiego fachu nie miał, ani też przekonań, że każdy konflikt pomiędzy ludźmi a innymi gatunkami rozwiązuje się przemocą. Talavar to nie wiedźmin, to jedi, którego wyrwałam ze space opery, zabrałam miecz świetlny dając w zamian stal, wrzuciłam w high fantasy i rzekłam "Radź sobie" :) "Masz tu jeszcze Energię, może nie jest tak efektowna jak Moc, ale jak trochę pokombinujesz, to zobaczysz, że też może mieć fajne właściwości".

      Talavar nigdy nie zamierzał zabijać istot zrodzonych przez magię, traktował je jak każde inne stworzenie (wolał je przesiedlić niż ubić), co zresztą starałam się podkreślać w jego wypowiedziach. Zakon nie służył do unicestwiania istot, miał strzec równowagi, by na świat nie powróciło zło. A przynajmniej on miał o zakonie takie mniemanie ;) Według niego rycerz mógł użyć miecza jedynie w walce z demonami, które wedle legend niszczyły i zabijały dla "sportu".

      To wszystko miało wychodzić w trakcie z rozmów. Teraz wiem, że muszę skupić się na tym już na początku ;)

      Usuń
    3. W ogóle myślałam, żeby scenę z topnikiem wyrzucić, głównie przez te porównania do wiedźmina (choć początkowy zamysł uwzględniał mix wiedźmina i Star Wars doprawiony szczyptą Wakfu i zagadkami paranormalnymi rodem z X Files, ale jednak trochę mnie to mierzi). Ostatecznie jednak chyba ją zostawię, jedynie zabiorę staremu miecz, a dam coś, czego raczej nikt by się nie spodziewał, a co bardziej pasuje do rycerza Żywej Energii :) Miałam też zamysł, żeby gdzieś tam po drugiej stronie jeziora kręcili się "kumple" Talavara z zamiarem ubicia stwora, a Tal zwyczajnie zwinąłby im go sprzed nosa i wywiózł w bezpieczne miejsce.

      Usuń
  4. No dobra, nic tu nie pykło. Trzeba to jednak napisać na nowo.

    "- To się zdziwią... Kiedy ostatni raz dawałeś jakieś znaki życia? Dwa lata temu? Trzy?
    - Z pięć... - Rycerz przywołał gestem uwijającą się między stołami dziewczynę w schludnym fartuszku. – Chwila, stop. Jeśli Talavar przez pięć lat nie meldował się w zakonie, skąd Wilhim wiedział, że rycerz w ogóle żyje i wciąż ściga za legendami? W tym momencie to jeszcze bardziej nieprawdopodobne, że Mik znalazł Talavara z taką łatwością."

    On po prostu przez ten czas nie pojawił się ani razu w bazie-matce. To nie znaczy, że wszelki słuch o nim zaginął, bo jeśli gonił za Mścicielem i przy okazji podejmował się zadań, to siłą rzeczy było to niemożliwe. Co najwyżej znikał z tych miejsc równie szybko co zabójca widmo, byle zwierzchnicy nie zdążyli go ściągnąć. O tym też mówił Wilhim po wyjściu z lochu. A Mikowi bardziej chodziło o to, że starszyzna zdziwi się z nagłego powrotu syna marnotrawnego.

    Ale może nie pykło…


    "Mik w ogóle nie zachowywał się, jakby kogokolwiek poszukiwał, raczej jakby przyszedł potowarzyszyć Wilhimowi w jego zadaniu. To właśnie tam mnie zmyliło – kompletnie neutralne POV, jakby Mik po prostu był w pracy wraz z Wilhimem.
    Czy o tym, że tak nie jest, nie przekonałam się o aby za późno? Niech to będzie dla ciebie sygnał, że scena w celi nie do końca może być dla wszystkich jasna."

    Ok, zanotowane.


    "- Hańba! Czy król aby na pewno był w pełni władz umysłowych?
    - Nie nam oceniać jego życzenia - skwitował Mik.
    - Ani tym bardziej je podważać. Zwłaszcza publicznie…
    Właściwie nie wiadomo, do kogo należy trzecia wypowiedź."

    Do Mika, to cały czas druga wypowiedź. Być może wdarł się tam jakiś chochlik.


    "Menel…? Tak jak wizytówka, i to słowo również jest pochodzenia francuskiego i pochodzi z okresu rewolucji francuskiej, początkowo odnosząc się do… polityków (przywódców stronnictwa ludowego, potem – robotniczego) nazywanych per meneur."

    Ale przecież rewolucja francuska już była xD

    A wracając jeszcze do tych nieszczęsnych "slumsów". Wyraz ten był użyty również w uniwersum wiedźmina :)

    A przy okazji, skoro już przy tym jesteśmy - tak samo możnaby się zastanawiać skąd w ogóle język łaciński w wiedźminie. Czyżby Rzymianie też żyli w tamtym uniwersum? Chyba że było to jakoś wyjaśnione…


    "Wątek z mantikorą obecnie wygląda, jakby (dosłownie!) urwał się z choinki – trochę jakbyś wymyśliła go, napisała i po prostu wkleiła między scenę z topnikiem a scenę w karczmie, mając już wcześniej napisaną całą resztę. Nie kupuję tego."

    Tak właściwie to wątek z mantikorą był, a te z topnikiem i celą zostały dopisane dopiero w obecnym drafcie ^^


    "Czy jeżeli Talavar miał możliwość napełnić ją przed wyruszeniem do lasu, by wytropić mantikorę, a wystarczał mu zaledwie łyk, to piersiówka powinna zaświecić pustką aż tak szybko?"

    Nie napełnił jej. Po przybyciu do Montis złożył zamówienie u zielarza, a dopiero po wyruszeniu z Mikiem je odebrał (chłopak wspomina o tym w myślach).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. On po prostu przez ten czas nie pojawił się ani razu w bazie-matce. To nie znaczy, że wszelki słuch o nim zaginął, bo jeśli gonił za Mścicielem i przy okazji podejmował się zadań, to siłą rzeczy było to niemożliwe. – Aaa, no widzisz. Bo mnie to pięć lat mocno zapadło w pamięć. Myślałam po prostu, że gościa nie było pięć lat, nikt niczego o nim nie wiedział, i tak po prostu… został znaleziony w czasie robienia swoich misji.

      Do Mika, to cały czas druga wypowiedź. Być może wdarł się tam jakiś chochlik – tak, nie wiem dlaczego na skopiowanym dokumencie z Wattpada miałam tam enter i trzecia wypowiedź przeniesiona była do nowej linijki.

      Ja do tych spraw językowych nie będę na razie się odnosić jakoś wybitnie szczegółowo; poczekam na dyskusję odnośnie do podusmowania, bo tam dość dużo napisałam na ten temat i być może rzuci to trochę światła na tę kwestię.

      A wracając jeszcze do tych nieszczęsnych "slumsów". Wyraz ten był użyty również w uniwersum wiedźmina :) – Z ciekawości użyłam lupki na każdym wiedźminowskim e-booku autorstwa Sapkowskiego i nie znalazłam przykładu.
      Nie znajdziesz tam praktycznie żadnego anglicyzmu, zresztą nie bez powodu.

      A przy okazji, skoro już przy tym jesteśmy - tak samo można by się zastanawiać skąd w ogóle język łaciński w wiedźminie. – W Wiedźminie ludzie krain południowych mówią językiem wspólnym (to dlatego na ogół wszyscy się rozumieją; AS zastosował taki zabieg narracji, by nie tworzyć nie wiadomo ilu dialektów). Krasnoludy i elfy też na ogół mówią wspólnym, ale mają też swoje języki, których fragmenty pojawiają się w tekście. „Łacina” czy „łaciński” jako określenia języka nie pojawiają się w tekście jako takie. W książkach pojawiają się cytaty łacińskie, ale są one przypisane do języka dyplomatów i uczonych, w tym magów; język nie jest jednak nazywany łacińskim wprost. Nie pamiętam jednak, jaką miał nazwę. To raczej zabieg – jakbyś wzięła sobie w swoim uniwersum jakąś wąską społeczność i pozwoliła im mówić np. po angielsku, używałabyś angielskich cytatów, ale ani razu nie nazwałabyś ich w tekście angielskim, tylko wymyśliłabyś całemu temu językowi osobną nazwę. Wtedy też nikt nie zarzuciłby ci, że twoje postaci mówią po angielsku, bo dla nas byłby to angielski, ale dla bohaterów, nie wiem, wymyślam, język zachodni. No jest to jakiś lazy writing ze strony ASa, widziałam w sieci komentarze zirytowanych tym faktem ludzi, ale w ostateczności, choć wydaje mi się, że łacina nie jest jeszcze tak odstająca i gryząca, niż gdyby AS użył języka bardziej nam współczesnego. Podejrzewam, że padło na łacinę, bo po prostu mądrze i staro brzmi. Tymczasem menel, kelnerka czy wizytówka nie brzmią staro.

      Usuń
  5. III

    "Płynne i bezszelestne ruchy zapewniały mu niemal bezwysiłkowe dążenie do celu. Był jak pająk, który sunąc po ścianie, nic sobie nie robi z praw ciążenia. – Prawo ciążenia, mówisz? A jak znajomość tego prawa ma się do rozwoju pod kątem nauki, a co za tym idzie – technologii? W tym astronomii i fizyki?"

    Astronomia i fizyka mają się dobrze ;) Ale wzmianka o tym w tym miejscu chyba faktycznie nie jest potrzebna.


    "Pozostali nie przestali do niego mierzyć; kusze były gotowe do strzału, a długie, iskrzące na końcach kije - do zadania ciosu. – Chodziło o włócznie? Halabardy? Czy może bełty naciągnięte na cięciwy kusz? Nie do końca wiem, co powinnam sobie wyobrazić."

    Kije paraliżujące. Wyjaśnione dużo później.


    "Czy Jarl to imię, czy tytuł?"

    Właściwie miało być jednym i drugim. Ale możliwe, że przedobrzyłam.


    "Może dawniej Draheny szło znaleźć w trawie, ale obecnie nie jest to takie proste. – Jeśli draheny to waluta, odpowiednik naszych złotówek, także nie stanowią nazwy własnej; wielka litera jest zbędna."

    To nie waluta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Pozostali nie przestali do niego mierzyć; kusze były gotowe do strzału, a długie, iskrzące na końcach kije - do zadania ciosu. – Chodziło o włócznie? Halabardy? Czy może bełty naciągnięte na cięciwy kusz? Nie do końca wiem, co powinnam sobie wyobrazić."
      Kije paraliżujące. Wyjaśnione dużo później.
      – O, no to bardzo spoko pomysł. Jednak nie umiałam sobie tego kija wyobrazić, bo nie wiedziałam, czy słowo kij traktować dosłownie, czy po prostu jako trzonek właśnie halabardy albo bełtu naciągniętego na kuszę, który na końcu skrzy się jakąś magią. Dałoby się to obejść, np. wchodząc w POV bohatera prowadzącego scenę, który zauważyłby, że dźgnięcie czymś takim powodowałoby paraliż, więc lepiej było się nie stawiać. Tzn. wiesz, charakter, stylizacja myśli zależy też od bohatera prowadzącego scenę (czy będzie ironiczna, czy poważna, oddająca realną obawę przed efektem dźgnięcia), więc nie sugeruj się jakoś szczególnie moim fragmentem. Ale pamiętaj, że jak przedstawiasz coś nowego, a jednocześnie chcesz to ukryć jak na razie w tekście, to POV jest tym, z czego dobrze korzystać. POV, ta mowa pozornie zależna, rozwiązuje wszystkie problemy, bo bohater ma prawo w każdej chwili coś sobie pomyśleć, wyobrazić, porównać, przewidzieć, oddać przy tym jakąś emocję. I w takiej mowie pozornie zależnej tłumaczenie, jak działają otaczające postaci rzeczy, nie będą przeszkadzać, nie będą suchą ekspozycją, bo zostaną naturalnie wplecione w narrację i czytelnik, nawet pozyskując informację, na wierzchu będzie miał myśli postaci, zbliżenie się do niej. Informacja będzie pierwszorzędnym celem, a POV – przykrywką do jej sprzedaży, by w oczach czytelnika uczynić tę informację drugorzędną. Dlatego tak dobrze wyszło ci to z tymi latarniami, bo przecisnęłaś je przez sitko myśli Talavara o tym, jak rozwija się miasto. To było naturalne.

      "Czy Jarl to imię, czy tytuł?" Właściwie miało być jednym i drugim. Ale możliwe, że przedobrzyłam. – Po prostu nie wiedziałam, czy ci sugerować wielką literę, bo imię, czy małą, bo tytuł. Podejrzewam, że to samo pytanie zadałby ci każdy redaktor, a potem korektor. I tak do końca czytelnik też może nie wiedzieć, co masz na myśli. A gdyby nie to, że piszesz na Wattpadzie, prawdopodobnie nie miałby potem możliwości, by cię o to zapytać. Mógłby pomyśleć, że tytuł zapisujesz od wielkiej, a sam, np. w recenzjach zapisywałby go od małej, no bo czemu miałby od wielkiej. Myślę, że to jest robienie zbędnego zamieszania przy sprawie, która chyba nie jest tego warta, nie ma aż takiego znaczenia.

      „(Draheny) To nie waluta”. – Okej. ;) Na tamten moment to było moje pierwsze i jedyne skojarzenie. Wiesz, coś jak u nas, że pieniądze nie rosną na drzewie, to u nich Draheny nie leżałyby na trawie.

      Usuń
  6. IV

    "Swoją drogą ich powitanie czy samo wejście do knajpy Wilhima i jego interakcja z Talavarem w ogóle nie świadczyły o upływie aż tak długiego czasu. Gdyby nie wzmianka, że faktycznie tyle minęło, pomyślałabym, że bohaterowie widują się na szlaku dość regularnie."

    Bo nie jest powiedziane, że się nie widywali. Tal przez pięć lat nie był "w domu". Na szlaku mógł widzieć się z każdym.


    "Brakuje mi też tła ich podróży."

    Chyba zbyt często wydaje mi się to nieistotne. Mam z tym jakiś problem.

    "Talavar powoli podniósł się do siadu, słuchając, jak każdy jego staw strzela w innej tonacji, tworząc tym samym osobliwą melodię wieku średniego. – Fajnie, że pamiętasz o takich detalach jak wiek Talavara."

    W kwestii wieku - wydaje mi się, że podobnie jak język, długość życia (która wydłużyła się obecnie znacznie) również się nie cofnie. Możemy cofnąć się do życia w jaskiniach, możemy częściej umierać na choroby z braku dostępności leków. Ale nie sądzę żebyśmy z powrotem zaczęli się szybciej starzeć. To chyba tak nie działa.


    "Slogan na papieradle? Serio…? Szkoda, że te pęta kiełbas, które twoi bohaterowie wyciągają z zawiniątek, nie są próżniowo pakowane w folię z odpowiednim sloganem reklamowym."

    Papieradło miało być odpowiednikiem gazety. Co też jest sporą zmianą, bo początkowo pojawiało się dużo później i… chyba miało lepsze uzasadnienie. Ale z drugiej strony, gdzie jest powiedziane, że wtórne średniowiecze rozwijałoby się w tym samym tempie co to pierwsze? A do tego jest jeszcze magia, więc na dobrą sprawę druk ogóle nie byłby potrzebny. Ale może lepiej zostanę przy pierwotnej wersji, tak na wszelki wypadek.

    "Aż mi się pod nosem podśpiewało: W Delikatesach z mię-sem wzruszam się każdym kę-sem…"

    Czuję, że jedna z postaci mogłaby to śpiewać xD


    "I w ogóle… skąd w twoim uniwersum kawa?"

    Z ogona Endrahonu, z Chong. Talavar tłumaczy to przy okazji jednej z postaci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Swoją drogą ich powitanie czy samo wejście do knajpy Wilhima i jego interakcja z Talavarem w ogóle nie świadczyły o upływie aż tak długiego czasu. Gdyby nie wzmianka, że faktycznie tyle minęło, pomyślałabym, że bohaterowie widują się na szlaku dość regularnie."
      Bo nie jest powiedziane, że się nie widywali. Tal przez pięć lat nie był "w domu". Na szlaku mógł widzieć się z każdym.
      – Można to pytanie odwrócić: czy tekst mocno sugeruje, że się widywali? Czy bohaterowie wspominają jakieś sytuacje, które miały miejsce przez te pięć lat? Czy w swoich POV Mik i Talavar dają takie rzeczy do zrozumienia – że widzieli się stricte niedawno, że np. w bardzo krótkim czasie jeden z nich się zmienił? Bo ja tego nie potrafiłam wywnioskować. Równie dobrze można by założyć, że Mik cały czas jest w domu, bo opowiadanie na nakreśla w jakiś szczególny sposób, czym tak dokładnie zajmują się wszyscy rycerze zakonu. Mika poznajemy jako posłańca, który ma misję odnalezienia Talavara; czytelnik nie musi wiedzieć, czym chłopak zajmował się przez ostatnie pięć lat. Może służył królowi głównie na miejscu, skoro ma z nim dobre stosunki? W dodatku Talavar śmieje się, że chłopak nadal czuje miętę do Evy – no dla mnie po tamtym wcześniejszym przeczytniu „Gorzkich Ech” to naprawdę wyglądało niemal tak, jakby oba teksty działy się po sobie albo jeszcze ewentualnie jeden pojawił się pomiędzy, ukazujący Talavara odejście, by zająć się własną robotą, by podążać swoją ścieżką. I jakby nie czułam, że Talavara i Mika wiązały jakieś inne przygody, inne spotkania, inne rzeczy. Myślę, że to ma wpływ na to, że łatwiej było mi uwierzyć, iż bohaterowie nie widzieli się pięć lat.

      Jest takie powiedzenie w półświadku pisarskim, ale i trochę redaktorskim; mówimy to zwykle, oczywiście, z przymrużeniem oka: „Zawsze, pisząc, należy zakładać, że czytelnik to idiota”. I czego nie ma napisanego w tekście, tego sobie sam nie dopowie, nie domyśli się. Jeśli napiszesz, że Talavar ostatni raz był w domu pięć lat wcześniej, ale nie dasz znać, że w tym czasie widywał się z Mikiem, ja nie jestem w stanie wywnioskować z tekstu, że bohaterowie się widywali gdzieś na szlaku. To znaczy tak, ich relacja może to sugerować, ale jako redaktor teraz nie wiem, bo skąd mam wiedzieć, czy ta relacja wyszła ci taka celowo, czy może po prostu zapomniałaś o tych pięciu latach (autorzy często zapominają, co pisali dwadzieścia stron wcześniej; to się ciągle zdarza i redaktorzy muszą się upewniać, gdy nie są czegoś pewni, by ocenić poziom spójności). Na twoim miejscu spróbowałabym znaleźć w tym tekście trochę miejsca, ba, różnych miejsc, w których wplotłabyś więcej takich sugestii czy bezpośrednich rozmów albo wspomnień w POV obu bohaterów o tym, że Mik i Talavar się widywali. Że te pięć lat wspomniane w tamtej jednej rozmowie ich wtedy nie dotyczyło.

      (Przy czym w przypadku nadmiernych ekspozycji jest odwrotnie – czytelnik nie jest AŻ tak głupi i jak już raz napiszesz mu/pokażesz, że bohater krzywi się i syczy po upadku ze schodów, to nie musisz dopowiadać, że go coś boli, że robi to z bólu. Jak widać, tekst o tym, że czytelnik to idiota/czytelnik nie jest idiotą – stosuje się zamiennie, odpowiednio do kontekstu XD)

      Usuń
    2. W kwestii wieku - wydaje mi się, że podobnie jak język, długość życia (która wydłużyła się obecnie znacznie) również się nie cofnie. Możemy cofnąć się do życia w jaskiniach, możemy częściej umierać na choroby z braku dostępności leków. Ale nie sądzę żebyśmy z powrotem zaczęli się szybciej starzeć. To chyba tak nie działa. – Pisałam już o tym. Wszystko, mam wrażenie, rozbija się o to, jak długo świat pozostaje cofnięty. Mamy tu coś na wzór postapo-średniowiecza, nie: współczesnego postapo. To jest cofnięcie nie tyle o dekady, co wręcz epoki. Mimo wszystko zmienił się postęp w dziedzinie medycyny, zmienił się poziom higieny, życie rycerzy czy mieszczan jest trudniejsze bez dostępu do odpowiednich technologii. A to zapewne będzie miało jakiś wpływ na poziom i długość życia. Nie chodzi tylko o umieranie ze starości, ale częściej niedożywanie jej, a także szybsze oznaki zmęczenia fizycznego widoczne na ciele w młodszym wieku. Nawet dziś, gdy porównasz sobie np. skórę człowieka całe życie ciężko pracującego w polu a skórę człowieka żyjącego w mieście, będziesz widziała różnicę. Dlatego taki czterdziestoletni Talavar spokojnie może nie przypominać współczesnego czterdziestolatka. Dla nas to będzie nada wiek średni, wiek, w którym człowiek cały czas jest aktywny zawodowo i tak dalej. Ale u nich perspektywa mogłaby być nieco inna. Dlatego bardzo fajnie wypadło to ukazywanie Talavara jako zmęczonego, którego tu coś boli, któremu tam coś strzyka w kościach. Tak samo właśnie pisał Abercrombie w sadze „Pierwsze prawo”, ukazując różnice w walce szermierskiej pomiędzy młodym Jezalem dan Lutharem (on miał wtedy coś chyba 20-25 lat? coś koło tego) a byłym mistrzem szermierki majorem Westem (on był jakoś dziesięć lat starszy?). I trzydziestoletni szermierz był znacznie mniej sprawny niż jego młodszy przeciwnik, wygrywał z nim głównie poprzez swoje doświadczenie, ale gdy przekazał mu sporo wiedzy, Luthar szybko stał się od niego lepszy. I West podnosił się z kolan wręcz obolały, w POV narzekając na zanikającą kondycję, na coraz słabsze mięśnie i na uciekającą młodość.

      Usuń
  7. "Właśnie przypomniałam sobie, że gdy czytałam scenę z walki z topnikiem, oczami wyobraźni wcale nie widziałam wczesnej wiosny w tle; Talavar, pamiętam, chodził wtedy w koszuli, brnął w wodzie, która nie zdawała się lodowata, potem nawet się nie osuszył, tylko od razu wsiadł sobie na konia i jechał długo, a przecież w siodle mógłby przemarznąć na kość. Nie było mu wtedy zimno?"

    Było i nawet sam o tym napomknął, że może przypłacić to zdrowiem. Jednak miał na łęku nieprzytomnego upiora, którego szybko musiał przetransportować poza zasięg ludzi i to było priorytetem.


    "Ale w sumie… wspominałaś też o tym, że jezioro na ogół jest jeziorem, tylko po zimie bardziej przypomina bagno. Czy więc to nie dziwne, że bagniak ma tu swój dom? Przecież za chwilę stan jeziora wróci do normy."

    To jeden z tych momentów, w których o tym "co autor miał na myśli" zastanawia się sam autor.


    "Och, przecież nie musiałby myśleć o tym, że jedzie sprawdzić jezioro i pogadać z bagniakiem, ale mógłby na przykład z przekąsem pomyśleć, że czas o sprawy wypytać starego znajomego. I czy Mik wiedział o tym spotkaniu? Raczej nie. Więc nie zdziwiło go, że Talavar do króla będzie podróżował środkiem lasu?"

    I wyszedł skutek braku opisu drogi. Szlag.


    "Talavar drugi raz grozi kolejnemu stworowi tajemniczą fiolką, a ten zdaje się wystraszony."

    On nie grozi, pyta czy wiedzą co to takiego. Może za drugim razem nieco zmienia zestaw pytań. Za trzecim jest to już wytłumaczone.


    "Tak czy inaczej uwielbiam POV Mściciela. W poprzednim twoim opowiadaniu bardzo brakowało mi podobnej, dobrze zarysowanej i wzbudzającej szczery niepokój postaci negatywnej."

    Tym bardziej żałuję, że te 120k znaków pyknęło tak szybko. Co najmniej o dwa rozdziały za wcześnie.


    "Jednocześnie nie mogę nie wspomnieć o tym, że odnośnie do wątku Talavara mam mętlik w głowie i dziury wynikające prawdopodobnie z braku wspomnianego tła i rozwinięcia, braku głębi. Nie wiem na przykład, jakie bohater ma motywy i czy w tym momencie jedzie z Mikiem do króla, czy już z jego polecenia odkrywa jakąś tajemnicę i o co chodzi z tym całym spotykaniem magicznych istot i wypytywaniem ich o różne rzeczy. Talavar chce złapać Mściciela jako legendarnego złola, o którym opowiadał, czy znaleźć miejsca i przyczyny rozłamów?"

    Hmm, byłam przekonana, że jednak to zarysowałam. Talavar od początku jechał do siedziby zakonu, żeby zawieźć tam fiolkę, której zawartość uznał za dowód zbliżającej się apokalipsy. Po drodze próbował utwierdzić się w tym przekonaniu wypytując potwory. Z drogi zboczył kompletnie, gdy zwerbował go Mik. Talavar nie był z tego zadowolony. Nie chciał jechać do Bothom. Ale że królowi nie wypada odmawiać…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa, teraz widzę, faktycznie, że on miał tam płaszcz przy jukach. Nie wiem, czemu umknęło mi to za pierwszym razem.
      BTW., myślę, że całkiem niezłym zabiegiem byłoby, gdyby Talavar zdjął przemoczoną koszulę całkowicie i na gołą skórę ubrałby suchy płaszcz. Wtedy zachowałby znacznie więcej ciepła przynajmniej w górnej partii ciała.

      On nie grozi, pyta czy wiedzą co to takiego. Może za drugim razem nieco zmienia zestaw pytań. Za trzecim jest to już wytłumaczone. – Ja myślałam, że on się ich pyta, co to takiego, żeby wywołać ich strach. Wiesz, jak morderca wyciągający narzędzie zbrodni i pytający: czy wiesz, co to takiego i co mogę ci tym zrobić, jeśli nie odpowiesz mi na kilka pytań…
      Szczególnie ten fragment:
      - Dobrze, spróbujmy jeszcze raz - powiedział i wydobył z sakwy szklaną fiolkę. - Tym razem nie jest to wina magii. Co w takim razie budzi tamte miejsca? – Brzmi jak: Dobra, spróbujmy jeszcze raz, powiedz mi, co budzi tamte miejsca, albo potraktuję cię fiolką!

      Hmm, byłam przekonana, że jednak to zarysowałam. Talavar od początku jechał do siedziby zakonu, żeby zawieźć tam fiolkę, której zawartość uznał za dowód zbliżającej się apokalipsy. – Bardzo szybko o tym zapomniałam. Tzn. wiem, że padło w tekście zdanie, że Talavar miał pojechać gdzieś z jakimś dowodem, ale zamiast tego uganiał się za potworami. Przez to ten cel się rozmył, wydawał się mieć mniejsze znaczenie. Potem Talavar rozmawiał z potworami, a ja nie wiedziałam, że fiolka to właśnie ten dowód. Jej nazwa, ogólnie słowo /fiolka/ nigdy nie padło w takim kontekście. Nie wiedziałam, że ma coś wspólnego z rozdarciem, sądziłam, że jest narzędziem wykorzystywanym w przesłuchaniu. Najpierw myślałam, że Talavar przesłuchuje potwory odnośnie tych rozłamów, problemów z magią i energią w świecie, ale w tekście pojawiało się też, że poszukiwał Mściciela. Czyli miał dwa zadania. A potem król dał mu oficjalnie to zadanie, którym właściwie już się właściwie sam zajmował. Miałam spore problemy, by się w tym odnaleźć; podejrzewam, że poukładałyby się, gdybym przeczytała więcej, ale z drugiej strony może bezpieczniej byłoby ułatwić nieco czytelnikowi to układanie puzzli. Bo tak, super, że je rozrzucasz, ale jak je rozrzucisz za bardzo albo jakieś puzzle schowasz pod stół, tak że nie będą widoczne, to czytelnik tego obrazka nie ułoży.

      Usuń
  8. V

    "Talavar nagle jest… gdzieś. Chyba już w docelowym mieście, do tego zupełnie nie wiadomo, gdzie podział się Mik. I skąd na rękach rycerza wziął się kot? Mężczyzna chyba niczego nie pamięta. Nawet tego, jak wyszedł z lasu i co dalej się działo? Czy może to akurat wie, ale o tym nie myśli… W dodatku Talavarowi kręci się w głowie i sądzi, że z czymś przeholował. Ale z czym?"


    Fakt, chciałam ominąć moment wjazdu do miasta, bo wydało mi się to nudne i niepotrzebne. Nie lubię na siłę rozciągać tekstu. Dlatego padła ta scena. Raz, że chciałam już napomknąć, że nierozważne korzystanie z własnych zasobów Energii niesie za sobą pewne konsekwencje, dwa - chciałam skonfrontować Talavara z płcią przeciwną i wspomnieć o ślubach czystości. Sam kot przyda mi się później. W każdym razie Tal przeholował z wyrzuceniem swojej Energii, a zatruł się wypijając zbyt dużo z piersiówki (reakcja na stres związany ze zbliżaniem się do Bothom).


    "Trochę trudno wyobrazić sobie i zrozumieć, jak działa twój świat, gdy czytelnik dostaje informację o wojnach prowadzonych przez rycerzy zakonu"

    Wojny nie prowadzili rycerze. W Wojnie Magicznych tłukli się czarodzieje. Dlatego wszystko co magiczne przez większość ludzi odbierane jest źle. Rycerze "sprzątają" jedynie skutki uboczne wojny.


    "Jedynie ta wspomniana dwukrotnie adrenalina trochę mi zgrzyta; na pewno dałoby się ją zastąpić czymś bardziej oddającym klimat. Mściciel ogarnięty żądzą mordu nie myślałby w ten sposób nawet w czasach współczesnych (tak, ja częściowo znowu o tym…). Adrenalina to hormon, mimo wszystko nieco bardziej specjalistyczne określenie."

    Akurat dziś w audiobooku o Madsie Voortenie też zasłyszałam taką wzmiankę o adrenalinie. Nie wiem co o tym myśleć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, chciałam ominąć moment wjazdu do miasta, bo wydało mi się to nudne i niepotrzebne. Nie lubię na siłę rozciągać tekstu. – No tak, tyle że przez to czytelnik też nie miał na przykład możliwości zobaczenia, jak Talavar radził sobie z jakąś chorobą, zatruciem. Po fakcie dowiadujemy się, że był zatruty, a przecież to główny bohater, więc jego stany i przeżycia raczej powinno widzieć się w tekście, a nie czytać o nich po fakcie. Inaczej trudno uwierzyć w to, że Talavar czuł się źle. No i tak czy siak czytelnik nie dostaje odpowiedzi na te wszystkie pytania, które np. ja ci zadałam odnośnie do tego, jak Mik reagował na chorobę Talavara, czy Talavar w ogóle ją ukazywał, czy wjechał do miasta w bardzo złym stanie i dlaczego od razu nie udał się po pomoc, czemu Mik go zostawił samego? Dowiadywanie się tego po fakcie byłoby wprawdzie jakimś rozwiązaniem, ale na pewno nie tak bardzo satysfakcjonującym i angażującym.

      Akurat dziś w audiobooku o Madsie Voortenie też zasłyszałam taką wzmiankę o adrenalinie. Nie wiem co o tym myśleć. – No ale zobacz, jak to brzmi u niego: Adrenalina zdusiła ból. To krótka piłka, nad którą czytelnik nie będzie się zastanawiał tak bardzo. Nawet za bardzo nie czuć, by tu adrenalina była hormonem, tylko raczej odczuwalnym stanem, emocją. Tymczasem u ciebie mamy:
      Pompowana szybciej krew dostarczyła organizmowi nową dawkę adrenaliny. – To nie brzmi dobrze, to dostarczanie nowej dawki brzmi bardzo informacyjnie, bardzo specjalistycznie, wręcz medycznie, stąd w twoim kontekście adrenalina traktowana jest jako hormon w organizmie, a przez to nie pasuje do POV, a co dopiero do POV Mściciela.

      Usuń
  9. "Edit: Okej, nieco dalej król się unosi i klnie. Mimo wszystko tam jego psia mać wybrzmiewa mocno, ukazuje konkretne emocje związane z informacją, że giną ludzie. Natomiast nawet w obliczu tego, ot, sprzątanie problemów wydaje mi się nietrafione. Świadczy o tym, że król podchodzi do tematu raczej lekko."

    Bo do tego akurat podchodzi lekko. Bardziej martwi go zabójca-widmo.


    "Basztę? W pałacu? Chyba czegoś nie rozumiem. Nie miałaś aby na myśl wieży? Bo to nie jest to samo."

    Baszta to dom Noriona. Nie znajduje się na terenie pałacu. Choć tak btw zastanawiam się, czy ja nie wzięłam przypadkiem pałacu za synonim zamku.


    "Tylko że… Talavar ma na karku czterdzieści lat. Dlaczego ludzie mieliby nazywać go gnojkiem?"

    Nie gnojkiem, tylko "dziwnym". "Gnojek" był odniesieniem do Kanhara.



    O rety, późno się zrobiło, więc podsumowanie zostawię sobie na deser. Chciałam rzec, że na jutro, ale już jest jutro ^^

    Oczywiście liczę na ciekawą dyskusję. A póki co dobranoc. Lub dzień dobry, zależy jak na to spojrzeć. Za ewentualne błędy przepraszam, ale już ich po prostu nie widzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie gnojkiem, tylko "dziwnym". "Gnojek" był odniesieniem do Kanhara – faktycznie! nie wiem, czemu zinterpretowałam to w sposób, w którym Talavar miałby być nazwany dziwnym gnojkiem. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, a na pomroczność głupio byłoby zrzucać winę.

      Za ewentualne błędy przepraszam, ale już ich po prostu nie widzę. – Nieee! Nie przepraszaj tu za błędy, to sekcja komentarzy. XDD Proszę, nie bądź jedną z tych osób piszących, które boją się ze mną pisać, bo uuu zrobią gdzieś literówkę. Ja, daję słowo, też błędów w komentarzach nie widzę, bo komentarzy nie sprawdzam. XD

      Usuń
  10. Przyszła pora na komentarz do podsumowania :)

    "muszę przyznać, że koniec końców nie czuję się usatysfakcjonowana. Nie czuję aż takiej więzi z Talavarem czy Mikiem, bohaterowie szybko się spotkali i ruszyli w bardzo krótką podróż, po czym dotarli do celu i teraz biorą zlecenie od króla."

    Ale tak właściwie, czy da się być usatysfakcjonowanym już na wstępie? Nie wiem jak to zabrzmi, ale tak, to był jedynie wstęp, który w pierwszym drafcie obejmował jakieś 3-4 rozdziały, a obecnie rozwlekł się do bodajże siedmiu, a z początkiem ósmego zaczyna się ta część właściwa. Choć przyznam, że do tej pory #teamMik zawiązywał się bardzo szybko, właściwie od pierwszych kąśliwych uwag pod adresem Talavara xD

    Zdaję sobie sprawę, że łatwiej nawiązać więź z Mścicielem czy Jarlem/jarlem (cholera, teraz nie wiem xD), bo oni są jak konie wyścigowe - ukierunkowani na jeden cel. Wiedzą czego chcą, a przez to ich zachowanie jest właściwie stałe. I wiem, że w książce to powinno pyknąć już od pierwszych stron, ale z ludźmi takimi jak Talalvar ciężko tworzy się więź nawet w rzeczywistości. Człowiek pogubiony we własnym świecie, introwertyczny, niezdecydowany. Ciężko lubić takich ludzi póki się ich głębiej nie pozna. Ba, czasem nie da się ich lubić wcale.

    "Przyznam również, że choć uwielbiam wątek Mściciela, na moje – niestety pojawił się on trochę za szybko. Czytelnik ledwo dowiedział się, że Talavar goni za jakimś widmem, a praktycznie kawałek dalej padła informacja, że to żadne widmo, a właśnie Mściciel. Szkoda, bo gdyby Talavar spędził na początku nieco więcej czasu sam, a potem z Mikiem, by czytelnik mógł lepiej poznać obie postaci, a jednocześnie tło, w którym się poruszają, już jakiś fragment całej krainy, na przykład pierwsze miasteczko, odbiorca miałby czas, by się trochę nad tematem legendy pochylić. Pomyśleć, czy ktoś taki jak Talavar – który stwarza konkretne pozory – aby się nie myli, faktycznie nie goni za cieniem. Tamten wątek jest dość płaski, bo ledwo zarysowany, a już się rozwiązuje."

    I tutaj naprawdę żałuję, że te 120k znaków nie objęło dwóch kolejnych rozdziałów. Ciekawa jestem czy ta część podsumowania wyglądałaby wtedy tak samo. Jeśli tak - byłabym przekonana w 100% że muszę to zmienić. A tak mam wątpliwości.

    Nie znaczy to oczywiście, że ja sama jestem zadowolona z tych siedmiu rozdziałów, bo nawet przed oceną widziałam w głowie pewne sceny, których tu zabrakło, a dla których zwyczajnie nie był przewidziany "czas antenowy". Być może jest to błąd z mojej strony. Nie wiem. I mocno mnie ta niewiedza męczy. Ale mam wrażenie, że musiałabym ponownie wywrócić fabułę tej książki. No chyba, że byłaby to kolubryna na 500 stron żeby wszystko się zmieściło. Ale wtedy oczami wyobraźni widzę czytelnika, który w połowie historii zasypia xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale tak właściwie, czy da się być usatysfakcjonowanym już na wstępie? (…) to był jedynie wstęp, który w pierwszym drafcie obejmował jakieś 3-4 rozdziały, a obecnie rozwlekł się do bodajże siedmiu. – No i tutaj znów mam dysonans. Bo w przypadku wątku antagonisty już od startu czułam się podminowana, zaintrygowana, pochłonięta i usatysfakcjonowana, nie miałam wrażenia wstępu, a wejścia od razu w sam środek ważnego wątku – własnie tak, jak w przypadku, gdy czytam innych, wydanych już, branych autorów fantasy. Ale w przypadku wątku Talavara i Mika nawet po siedmiu rozdziałach czułam, że to jest wstęp. Że szybko-szybko, byleby zarysować sytuację i móc przejść do tych fajniejszych rzeczy. I tutaj pojawiły się u mnie wątpliwości, bo takie coś pewnie przeszłoby u mnie bez echa, gdyby akcja początku działa się w jednym miejscu, postaci na spokojnie osadziłyby się w tym miejscu i miałabym chwilę, by przyjrzeć się ich relacji i poczuć ją, a przy okazji poznać tę część krainy jako odrębny region, pierwsze z wielu miejsc akcji. Ale tak nie jest, bo najpierw Talavar jest w trasie i robi za wiedźmina, potem – znowu robi za wiedźmina, bo mamy streszczenie sceny z mantikorą, potem ledwo przybywa do miasteczka, a już spotyka Mika i od razu wyruszają w trasę. Przez to poczucie z jednej strony nie mogę się osadzić, wkręcić w historię i mam świadomość, że to wstęp, ale z drugiej strony – niby poznałam całkiem sporo elementów krainy, poznałam trochę po łebkach nowe stworzenia i nowe miejsca akcji, więc jakby powinno do mnie już dotrzeć, że uczestniczę w tej historii na całego. Nie wiem, nie wiem, co mam ci powiedzieć. Ja po prostu nie potrafiłam się w to wczuć.

      I wiem, że w książce to powinno pyknąć już od pierwszych stron, ale z ludźmi takimi jak Talalvar ciężko tworzy się więź nawet w rzeczywistości. – Ale to, o czym ja pisałam, nie ma nic wspólnego z charakterem postaci. Nawet postacią wycofaną, tajemniczą, o przeszłości do poznania można zafascynować się od samego początku. I Talavar na swój sposób jest fascynujący, mam jednak wrażenie, że rozwija się dość szybko, bardzo dużo ma od razu do roboty i że po prostu ciągle mało mi go, by się móc nacieszyć nim i jego towarzystwem jako postaci fascynującej. Nie wiem, jak mam jaśniej określić swoje odczucia względem niego, nie wiem też tak do końca, z czego się one biorą. Być może Mik za szybko pojawia się w jego towarzystwie i moją uwagę muszę dość prędko zacząć rozdzielać na dwa POV? Ta scena z mantikorą, która też nie była pełnoprawną sceną, pewnie dodała do pieca, bo zamiast dać mi spędzić z Talavarem przebywającym wśród mantikory trochę czasu, to po prostu dowiedziałam się, jak wyglądały jego ostatnie dni i jaką ma umiejętność. To w jakiś sposób Talavara spłyciło.

      I tutaj naprawdę żałuję, że te 120k znaków nie objęło dwóch kolejnych rozdziałów. – Chciałabym napisać w tym miejscu, byś odezwała się do mnie na priv, ale już to zrobiłaś, więc tam pewnie dogadamy tę kwestię.

      Usuń
    2. Nie wiem. I mocno mnie ta niewiedza męczy. Ale mam wrażenie, że musiałabym ponownie wywrócić fabułę tej książki. No chyba, że byłaby to kolubryna na 500 stron żeby wszystko się zmieściło. – To zależy. Masz kilka intrygujących POV, wiele postaci dalszoplanowych i rozległą mapę świata, na który składa się kilka miast, kilka stworzeń, magia i tak dalej, i tak dalej... Jak chciałabyś to wszystko zmieścić w dwustu stronach? Jeśli tak to sobie zaplanujesz, istnieje ryzyko, że tekst stanie się mocno treściwy i straci na tym kreacja świata i postaci, czytelnik może i nie zaśnie, ale też może się odpowiednio nie wczuć. Na pewno istnieje jakiś złoty środek, ale na moje jeszcze go nie odkryłaś, jeszcze nie wyważyłaś tego tekstu, na razie fabuła pędzi, a kreacja świata dogorywa gdzieś obok.
      Nie mówię przy tym, że nie da się zmieścić zajmującej fantastyki na mniejszej liczbie stron, ale czy wtedy jest sens aż tak rozwijać swój świat i dodawać mu elementów oraz postaci prowadzących scenę, by potem musieć elementy te potraktować bardziej po macoszemu w myśl zasady, że coś kosztem czegoś? Mam dziwne wrażenie, że jesteś teraz na rozdrożu, masz konkretny pomysł na złożoną historię, ale jednocześnie próbujesz sprzedać ją bez większego nakładu pracy bezpośrednio wiążącego się z kreowaniem swojego świata. A nie można zjeść ciastko i mieć ciastko. Jeśli chcesz, by twój tekst zajął mniej miejsca, to potnij go jeszcze bardziej, wywal tę mantikorę, niech Talavar od razu po rozmowie z bagniakiem trafi do Bothom i tam spotka Mika i dowie się, że mają robotę do wykonania, super, że przybyłeś, bo akurat cię potrzebujemy. Uprzedź to wszystko sceną morderstwa, zacznij z grubej rury od Mściciela, a potem niech do miasta przybędzie Talavar i od razu dowie się, że ma robotę. Wtedy też pozbędziesz się tego okropnego imperatywu, że Mik wpada na Talavara z przypadku w jakiejś gospodzie. Przecież Talavar może w końcu tak po prostu wrócić do domu, nie? A może tam zaprowadziłyby go ślady i wnioski, na które wpadłby wcześniej, po rozmowie z potworem z bagien?

      Usuń
  11. "W ogóle teraz, jak o tym myślę, wychodzę z założenia, że wszystko w wątku Talavara i Mika do tej pory toczyło się strasznie szybko i lekko, a przez to odczuwałam spory dysonans. Bo z jednej strony przez sceny z Mścicielem wyciągam jasne wnioski o tym, że mężczyzna jest niebezpieczny i na usługach Pana grozi krainie (facet morduje z zimną krwią i jeszcze sprawia mu to przyjemność). Z drugiej strony potem przechodzę do Talavara i atmosfera całkowicie się zmienia, robi się luźno, lekko, wesoło, ponadto wszystko pasuje do siebie jakoś tak akuratnie…"

    Ale czy faktycznie jest to błąd jeśli życie jednych i drugich właśnie tak w tym momencie wygląda? Dla porównania - to tak jakbym opisywała w jednym rozdziale życie swoje, a w drugim życie jakiejś osoby w Ukrainie. Nawet jeśli w moim państwie nie dzieje się za dobrze, to w zestawieniu z latającymi nad głową rakietami moje życie jest lekkie i pełne humoru. Takie właśnie akuratne. Co nie znaczy, że w którymś momencie to nie pierdyknie.

    "mam nieodparte wrażenie, że tak lekkiej, niezobowiązującej atmosfery po stronie Mika i Talavara momentami było mi za dużo."

    Nie wiem jak się do tego odnieść. Lubię lekką atmosferę. Lubię też po takiej lekkiej atmosferze dać bohaterom porządnie w mordę. Dłużej się wtedy zbierają.


    "I to zapewne też wynikało w pewnej mierze z twojej tendencji do lazy writingu, którym posiłkujesz się, by budować wątek wokół Talavara. Gość od początku robi sporo, by dać się poznać jako, ot, facet od brudnej roboty, taki trochę wiedźmin, który tu uratuje gajowego, tam uratuje mantikorę, potem pogada sobie z potworem z bagien, jeszcze po drodze nasika mu do jeziora. A potem nagle okazuje się, że gość jest poszukiwany przez samego króla, by zająć się niecierpiącą zwłoki sprawą, którą właściwie Talavar dawno próbuje rozwikłać sam, ale akurat wtedy nikt mu nie wierzy. No jak to – przecież król wierzy, w dodatku mu ufa, a jednak rycerze typu Wilhim zamykają bogu ducha winnych magów w celach, oskarżając ich o morderstwo. To król nie ma nad tym żadnej kontroli? No i na jakiej podstawie ufa właśnie Talavarowi?"

    Ło matko. Nie, to nie tak. Może faktycznie wymagający czytelnik będzie nieusatysfakcjonowany, ale jeśli ja to wszystko napiszę od razu, to co zostanie mi na główny wątek?

    Fakt, zabrakło wytłumaczenia dlaczego król ze wszystkich rycerzy wybrał akurat Mika i Talavara (Gorzkie echa). Zabrakło wyjaśnienia, że zakon od tego był. Że każdy (nie tylko król) mógł do zakonu zgłosić się po pomoc, a starszyzna wysyłała mu akurat tych rycerzy, którzy byli wolni (lub tych, którzy pasowali do danego problemu). Król oczywiście wspomniał, że do zakonu się zgłosił, ale został olany, dlatego zażyczył sobie konkretnych ludzi, z którymi podzielił się faktem, którego świat (w tym zakon) nie znał.

    Rycerze nie zamykają nikogo w więzieniach. Wilhim, wynajęty przez druidów, miał maga jedynie przesłuchać.

    Btw król Ghadius rządził zupełnie innym królestwem niż to, w którym Mik spotkał się z Talavarem. Zaraza, czyżbym o tym nie napisałam? O.o

    "Ogólnie odnoszę też wrażenie okropnej wybiórczości wątku Talavara. Niektóre początkowe sceny z jego udziałem wydają się przypadkowo dobrane, tak jak wspomniana już scena z mantikorami. Gość ratuje gajowego, potem siedzi na drzewie i nawiązuje relację z bestią, potem jest w karczmie, potem w lesie, potem nad jeziorem i na końcu nagle w innym mieście."

    Znaczy, mam ograniczyć różnorodność miejsc? Rozwlec w czasie przejazd pomiędzy nimi? Wywalić scenę z mantikorą?


    "Wybacz przy tym, że nie używam nazw własnych, by określać jego położenie, ale właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że… ja tych nazw w ogóle nie znam."

    Nie mam nic na usprawiedliwienie tego zaniedbania z mojej strony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale czy faktycznie jest to błąd jeśli życie jednych i drugich właśnie tak w tym momencie wygląda? – To wcale nie musi być błąd. Tylko że Talavar w jakiś sposób jest powiązany z kwestią Mściciela, odnalezienie go, udowodnienie jego win, przypisanie mu ich wydaje się być jego mokrym snem; sam Mściciel zdaje się spędzać mu sen z powiek. Być może gdzieś na dalszych stronach tekstu Talavar i Mściciel będą dla siebie niczym nemesis; Joker i Batman, znający już swoją tożsamość, trochę do siebie podobni, ale stojący po dwóch różnych stronach barykady? To byłoby klawe i nie powiem, że miałam wrażenie, że tekst momentami właśnie to sugerował. Do tego w grę wchodzi ta cała tajemnicza otoczka Talavara, jego problemy z nadużywaniem alkoholu i tajemnicza substancja, która pomaga mu przetrwać trudny czas. Ten Talavar od początku wydawał mi się bardzo ciekawą, fascynującą postacią, a gdy tylko w scenach zaczął pojawiać się Mik i od razu mu towarzyszyć, ta otoczka wokół Talavara jako mężczyzny o trudnej przeszłości i teraźniejszości trochę podupadła, klimat zmienił się dość mocno. Widać, że młody wprowadza do życia Talavara trochę chaosu, trochę żartu, trochę rozluźnienia, jednak czy nie za bardzo, nie zbyt nagle? Pewnie odpowiada za to fakt, że bohaterowie się znają, mają zbudowaną relację, którą czytelnik musi dopiero wyczuć i wejść w nią. Nagle sceny pisane w POV Talavara, na przykład ta, gdy budzi się bez Mika pod burdelem, nie mają już aż tak ciężkiego, bardziej poważnego, a nie tylko ironicznego POV, jakie miały, gdy Talavar zdany był tylko na siebie; już pal licho, że mamy tam żart sytuacyjny, ale i narracja trochę tego Talavara poluzowała. Być może gdy Mik przebywa obok Talavara, ich POV-y zaczynają być do siebie dość podobne, a gdy Talavar jest sam, narracja znów poważnieje? Może coś w tym jest? Trudno powiedzieć. Może kolejne rozdziały faktycznie rzucą na tę kwestię nieco więcej światła?

      Może faktycznie wymagający czytelnik będzie nieusatysfakcjonowany, ale jeśli ja to wszystko napiszę od razu, to co zostanie mi na główny wątek? – Czym innym jest rozwijanie wątku, ujawnianie kolejnych faktów fabularnych, które odkrywają twoje postaci w swoim POV, a czym innym rysowanie świata. Twoje postaci od lat żyją w tym uniwersum, one wiedzą, jak działa zakon, po co istnieje, kto zamyka magów w więzieniach, jaka jest polityka krain, od czego jest król i tak dalej. One to wiedzą, nie to muszą odkrywać na przestrzeni scen. Dlatego te fakty spokojnie mogą wychodzić na jaw wcześniej, po prostu być sprytnie wplecione w taflę narracji, objaśniać na bieżąco ten świat. Nie, nie objaśniać, to złe słowo, bo nie chodzi o chamską ekspozycję. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by Talavar w drodze do domu pozastanawiał się trochę nad tym, jak było mu kiedyś w zakonie, czym tam się zajmował i czy na pewno chce wracać do tej roli, ple, ple, ple. Takim czymś możesz sprzedać informację o tym, czym zakon jest, zamiast dopuszczać do sytuacji, kiedy czytelnik przez siedem rozdziałów czyta o zakonie, ale nie ma pojęcia, o co chodzi. Natomiast fabularnie odkrywaj puzzle tylko dotyczące tego, czego twoje postaci jeszcze nie wiedzą. Tylko to powinno stanowić fabułę powieści – przeżywanie przygody, której twoi bohaterowie nie są w stanie przewidzieć, muszą ją przeżyć, muszą odkryć nowe fakty, których jeszcze nie wiedzą. Po co miałabyś ukrywać to, co wiedzą, co stanowi ich świat? To element kreacji bieżącego tła. Jeśli go ukryjesz, w efekcie otrzymasz po prostu tekst, który dla czytelnika będzie niezrozumiały na poziomie podstawowym. Czytelnik nie zafascynuje się nim, nie zainteresuje się nim, bo nie będzie rozumiał, co czyta. Jemu wystarczą tylko te zagadki, które muszą odkryć postaci, bo to o tym są powieści.

      Usuń
  12. "Dopóki nie dotarłam do akapitu opisującego Bothom, a właściwie o mającym miejsce magicznym postępie technologicznym (wspomniane już latarnie), twoje postaci nie poruszały się po ciekawej, różnorodnej, wielobarwnej krainie; dla mnie było to: las → jakieś miasto → las → jakieś inne miasto."

    Nie zwróciłam na to uwagi przed oceną. Co ciekawe raz nawet miałam przytyk, że mam nudne opisy przyrody. Kurde, gdzie? xD

    "Las nadal pozostanie zwykłym lasem, po prostu otrzymam informację, że mieszka w nim mantikora z młodymi. Miasto nadal pozostanie zwykłym miastem, po prostu dowiem się, że świecą w nim magiczne latarnie. To za mało, by poczuć klimat. Wprawdzie całkiem nieźle jak na opowiadanie z Wattpada, ale słabo jak na coś, co mogłoby stanowić powieść."

    Nieee, to nie jest opowiadania z Wattpada. Ja to tam wrzuciłam tylko po to, żeby zebrać opinie o mojej twórczości. Od początku pisałam to z zamiarem wydania (ba, ja nawet nie wiedziałam wtedy co to Wattpad) i chyba coraz bardziej oddalam się od tego celu, zamiast przybliżać.

    "Składa się z powieści: „Pół króla”, „Pół świata”, „Pół wojny”. I jest to trylogia, która przedstawia czasy quasi-średniowieczne, ale w ostatecznym rozrachunku (dosłownie: w trzecim tomie) wychodzi na jaw, że w rzeczywistości wcale nie było to klasyczne fantasy, a bohaterowie żyli w świecie, który stanowił zgliszcza naszej współczesnej cywilizacji. Bardzo podobny efekt do tego osiągnęłaś, pisząc o latarniach, które są magiczne, bo używają kryształu, dzięki któremu za dnia się ładują, a w nocy zaś świecą. To mogłaby być wskazówka, hint, że nie chodzi o żadną magię, a fotowoltaikę, jednak czytelnik nie będzie tego świadomy, dopóki nie odkryje prawdy."

    Cieszę się, że z latarniami się udało. Jednocześnie smuci mnie, że nikt, dosłownie nikt, nie zauważył (lub zauważył, ale nigdy się do tego nie odniósł) puzzla jakim był Everest (w pierwotnej wersji Qomolangma, ale pomyślałam, że tej nazwy nikt może nie skojarzyć).

    "Aż serio dziw, że twoi bohaterowie, podróżując przed krainę, jeszcze nie minęli całkiem dla siebie normalnej, być może powstałej dawno temu infrastruktury pozostałej po dawnych miastach (nie wiem, można by założyć, że ruiny wieżowców, wraki samochodów czy pociągów albo samolotów magicznie się nie rozłożyły; one nadal gdzieś tam są i, jak nas piramidy, mogą frapować co bardziej ciekawskich bohaterów twojego uniwersum)."

    I tu miałam nadzieję, że wspomniany Everest da nieco do myślenia. Nie to żebym po jednym puzzelku spodziewała się olśnienia u czytelnika. Nie nie, nic z tych rzeczy. Tych puzzli mam więcej.

    "Rdzenny Amerykanin, który pierwszy raz zobaczyłby żołnierza ze strzelbą, nie nazwałby go żołnierzem ze strzelbą właśnie, tylko – wymyślam – wojownikiem ze stalową żerdzią wypluwającą kule. I dopiero gdy żołnierz, przehandlowując tę strzelbę za futra, nazwałby ją strzelbą"

    Chyba że wśród jego plemienia krążyła by stara legenda o takich ludziach :)
    No ale wiem o co chodzi. Wiem i chyba zrezygnuję zupełnie z tych niepasujących elementów.

    "nadużywasz imiesłowów współczesnych. Dwa: nie tylko ich nadużywasz, ale zdarza się, że używasz ich błędnie. Mam na to sposób i zdradzę ci teraz redakcyjny pro tip, jeden z tych, od których zaczynam pracę, gdy tylko dostaję plik do redakcji wydawniczej czy korekty poskładowej. Mianowicie… w lupce dokumentu tekstowego wpisuję: [ąc + spacja]."

    Do tego muszę się przesiąść na komputer ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że z latarniami się udało. Jednocześnie smuci mnie, że nikt, dosłownie nikt, nie zauważył (lub zauważył, ale nigdy się do tego nie odniósł) puzzla jakim był Everest (w pierwotnej wersji Qomolangma, ale pomyślałam, że tej nazwy nikt może nie skojarzyć). – O, i to jest idealny przykład hintu stanowiącego element dobrze zbudowanego foreshadowingu. Czytelnik za pierwszym razem, przy pierwszym czytaniu, tego nie zauważy, nazwa wyda się naturalna, pasująca do klimatu fantasy, znajoma, wiadomo, jak ją przeczytać, nie skojarzy się ze światem współczesnym, bo czemu miałaby? Przecież jesteśmy w fantastyce! Ot, nazwa jak nazwa. Nic nie zgrzyta, nic nie odstaje. W dodatku pochodzi od nazwiska, nazwiska lubią się powtarzać w różnych światach, w różnych uniwersach, nie szkodzi.

      Ale!

      Przy czytaniu drugi raz powieści czytelnik znający plot-twist zwróci na to uwagę i złapie się za głowię, mając do siebie pretensje, że nie dostrzegł tego wcześniej. I z wypiekami na twarzy będzie podobnych wskazówek doszukiwał się więcej. Dlatego absolutnie nie dziw się, tylko bądź zadowolona z efektu, że tego hintu nie widać po pierwszym czytaniu. Na tym właśnie polega foreshadowing (mamy o tym w encyklopedii całkiem spory artykuł) i pisanie bestsellerów, do których chce się potem wracać.

      Usuń
  13. "by zastanowić się, czy postać może na przykład jednocześnie unosić rękę i pocierać nią skroń."

    Ups, ja zwyczajnie myślałam, że po "i" staje się jasne, że zrobił to w następnej kolejności ^^'


    "Wiem, że ocena nie jest długa (to głównie przez nałożone limity; bez nich pojawiałyby się rzadziej, i chyba musiałybyśmy za nie zacząć pobierać jakieś opłaty…), być może nie jest nawet satysfakcjonująca"

    Żartujesz? Jest idealna! Sama w życiu bym tego wszystkiego nie wychwyciła, choć tekst przeglądałam chyba milion razy i mimo to nie umiałam ustalić co mi w nim zgrzytało.

    "Niemniej wydaje mi się, że przecież komplementów też ci jakoś szczególnie nie szczędziłam"

    No ba, przez to cały wieczór chodziłam dumna jak paw, a reszta domowników patrzyła na mnie jak na nienormalną xD


    Jeszcze raz dziękuję za tak wyczerpującą ocenę. Tyle co nasunęło mi się dzięki niej pomysłów na poprawę tego fragmentu, to wiem tylko ja i… I chyba będę to pisać bez końca ^^


    P.S. Nasunęło mi się coś jeszcze, ale, jeśli pozwolisz, odezwę się z tym na priv.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ♥♥♥ Dziękuję za tyle cieplutkich słów! ♥♥♥

      Usuń