[201] ocena tekstu: W księżycową noc


Autorka: Zaczarowana Doniczka
Tematyka: fantasy
Oceniają: Forfeit i Skoiastel




Cześć! 
Dzięki za zgłoszenie się. Jako że tekst publikujesz na Wattpadzie, a każdy wie, jak on wygląda – przejdźmy od razu do treści. 


Rozdział I

Wyglądała strasznie - niewyspana, z podkrążonymi oczami i rozwichrzonymi włosami w kolorze dojrzałych kłosów pszenicy. – Użyłaś dywizu [-] zamiast myślnika [–]; co dziwne, ponieważ w dialogach nie miałaś problemu z poprawnością zapisu. W dalszej części powtarzasz ten błąd. 

Chyba, że któraś z uczennic Guślarki przyjdzie do niego sama, bez amuletu – Isleen wzdrygnęła się. – Dwie rzeczy. Po pierwsze, w konstrukcji chyba że nie stawiamy przecinka. Traktujemy to jako całość. Po drugie, przed myślnikiem zapowiadającym wypowiedź narratora powinna znaleźć się kropka, ponieważ dopisek narratorski nie odnosi się do wypowiedzi, a do zachowania postaci. 
– Ale po co mu to? - Spytała oburzona Aine. – Myślnik zamiast dywizu oraz spytała od małej litery. 
Totalnie rozprasza mnie to, że nie umiesz w dialog. A raczej: w poprawny zapis dialogu. Dziś nie jest to żadna wiedza tajemna, na dobrą sprawę wystarczy zapytać Google, jakimi rządzi się to zasadami, lub zajrzeć do naszego poradnika w Encyklopedii [KLIK]. 

Aine oparła haczkę o płot i wytarła brudne od ziemi dłonie o boki swojej sukni, całkowicie zapominając, że miała tak nie robić. Ciocia znów będzie zła. – Bardzo podoba mi się ten fragment. Jest naturalny, fajnie przedstawia myśli bohaterki.
Z drugiej strony to trochę dziwne, że ktokolwiek pracuje z motyką w polu w sukni, o którą nawet nie może wytrzeć dłoni. Czy do pracy przy ziemi nie powinno się nosić adekwatnych do tego ubrań? Jakichś starych ubrań po kimś czy coś?

Ręce trzęsły jej się, gdy zaczęła sprzątać. – Lepiej zastosować inwersję: Ręce jej się trzęsły. Przy czym to zdanie wydaje się nie mieć sensu – wynika z niego, że najpierw trzęsły jej się ręce, a potem zaczęła sprzątać, a chyba chodziło to, że przez sprzątanie zaczęły jej się trząść ręce? 

Ledwo zaczęłam czytać, a już dowiaduję się o ojcu, który nadużywa alkoholu. Choć twoja narracja jest personalna, tak naprawdę nie odczuwam emocji, gdy czytam o tym, że: Ojciec i jego kompani od kieliszka zostawili też po sobie rozbity taboret, resztki wieczerzy i ogólny chaos. Właściwie nie było to dla niej dużym zaskoczeniem, wiedziała, że tak będzie, zaczęli pić wczoraj późnym wieczorem. Słyszała wszystko ze strychu, na którym zamieszkała. Ostatnio tylko tam czuła się bezpiecznie, pijani mężczyźni bywali nieprzewidywalni. Poza tym skoro piszesz fantasy nawiązujące raczej do czasów średniowiecznych, wątpię, by ojciec pił wtedy z kieliszka, a nie kielicha czy kufla, kubka. 
Wracając jednak do tematu, w tym fragmencie nie ma uczuć, choć opowiadasz o rzeczach strasznych. Nie czuję emocji bohaterki, tego braku poczucia bezpieczeństwa. Z jednej strony brak tych emocji pokazuje, że to nie pierwszy raz, gdy bohaterka boryka się z takim problemem, z drugiej… tekst przyswaja mi się dość sucho. Mam wrażenie, że podajesz mi te wszystkie informacje tylko dlatego, bo chcesz, aby czytelnik o nich wiedział, ale jednocześnie w żaden sposób nie ustosunkowujesz do tego bohaterki i jej POV-u. Dalsza część rozdziału tylko mnie w tym utwierdza:
Nienawidziła za to swojego ojca. Nienawidziła wina, tawren [tawern] i pijaków. Gdyby mama nadal żyła, wszystko byłoby inaczej, ojciec tak naprawdę umarł razem z nią. Powoli zapominała już [ta mama?], jak było przedtem, choć od wypadku nie minęły jeszcze dwa lata. Przed ciocią udawała, że nie jest tak źle, że panuje nad wszystkim, a w środku rozsypywała się na kawałki. Najgorsze były noce, gdy leżała w ciemnościach na strychu, a niezabliźnione w jej sercu rany znów zaczynały krwawić. – Już po stronie tekstu dostaję akapit ekspozycji. Czemu nie przedstawiłaś tego sceną? Rozmowa z ciocią, uczucie ulgi, gdy bohaterka weszła na strych, gdzie panował porządek; jakaś myśl, że tu ojciec nie wchodzi, położenie się na materacu i wspomnienie, że znów nie może zasnąć… Okej, mamy POV, ale trochę kulawy, bo jednak w formie suchego opisu. Tych emocji, o których mówisz, nie czuć. Nie zaczynasz od wybuchu – sceny – ale od zapowiedzi, streszczenia. A to jest zwyczajnie nudne. 

Najgorsze były noce, gdy leżała w ciemnościach na strychu, a niezabliźnione w jej sercu rany znów zaczynały krwawić. – Nie dostałam jeszcze żadnej traumatycznej sceny, a tylko ich ekspozycje, i jeszcze przechodzisz w niezdrowy, przesadny patetyzm. Ciężko mi się wczuć i uwierzyć, że jest aż tak źle, skoro tego nie przedstawiasz, a jedynie mnie o tym zapewniasz. Tak jak zapewniasz mnie o dalszych emocjach:
A teraz jeszcze Isleen, jej ukochana siostrzyczka. Ją też miała stracić? Poczuła gniew. – Będąc zupełnie szczerą, przyznam się, że nie pamiętam już, gdzie się bohaterka znajduje i co robi. Pamiętam, że odkładała motykę, potem było tylko sporo ekspozycji. To dopiero pierwszy rozdział, a już wiem mniej-więcej, o co chodzi z sytuacją rodzinną głównej bohaterki i jaka jest główna problematyka. Przecież nie musisz tak tego – jak w wypracowaniu szkolnym – tłumaczyć wszystkiego naraz. Przecież od tego są rozdziały, by poznawać to z czasem.
Mało tego, piszesz, że bohaterka czuła gniew, ale… jak to okazywała? Co robiła? Jak się zachowywała? Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Z drugiej strony ciekawi mnie wątek zarazy, wilkołaka i podróż siostry. Przeszło mi jednak przez myśl, że, skoro mamy nie ma, a ojciec częściej bywa pijany niż trzeźwy i bohaterka nie czuje się przy nim bezpiecznie… dlaczego siostry nie wyruszą w podróż razem? Co mają do stracenia?

Guślarka mieszkała na skraju Mglistej Puszczy, tuż przy Potoku, jej chata była ostatnią ludzką siedzibą na Pograniczu. Później nie było już nic, tylko dzikie ostępy ciągnące się aż po horyzont i jeszcze dalej. Prowadziły tam dwie drogi, [myślnik zamiast przecinka] jedna szeroka, ale długa; druga wąska i kręta, rzadko uczęszczana, ale za to o wiele szybsza. Aine bezmyślnie wybrała tą [tę] drugą, bardzo szybko żałując swojej decyzji. – Z fragmentu wynika, że na te dzikie ostępy prowadzą dwie drogi. Potem piszesz, którą wybrała Aine, dziewczyna zaś szła do Guślarki, więc pomyliłaś podmioty. Tu zastanawia mnie też, czemu bohaterka idzie do Guślarki, jeżeli miała porozmawiać z siostrą?
Mało tego, niepoprawnie używasz imiesłowu przysłówkowego współczesnego. Oznacza on tyle, że czynność wskazywana przez czasownik dzieje się 1:1 z czynnością wskazywaną przez właśnie ten imiesłów. Czyli bohaterka jednocześnie wybrała drogę i żałowała tego. Naraz. A przecież ze zdania wynika, że pożałowała tego bardzo szybko, ale, zakładam, jednak trochę później. Mamy więc sprzeczność; sugeruję: 
Aine bezmyślnie wybrała tę drugą, by bardzo szybko pożałować swojej decyzji.  

Skoro Aine wybrała trudniejszą, ale szybszą drogę, powinna więcej o tym myśleć, narzekać, jeśli żałowała wyboru. Dostałam raptem parę zdań, które nie zrobiły nawet wprowadzenia, a  scena już się skończyła. Zresztą… jaka scena? To bardziej streszczenie, sprawozdanie, relacja... Za szybko się urwało, bo za mało napisałaś. Jak o wszystkim; spieszysz się, ale do czego? Po co? Widać, że gnasz na łeb, na szyję, niczego nie rozbudowujesz, opisujesz, zamiast pokazywać, a przez to w ogóle nie da się wczuć. Dostałam garść informacji o głównym wątku i relacji rodzic – dzieci, i nic więcej. A gdzie, nie wiem, jakaś akcja? Fabuła?
Cała notka ma raptem dwie strony, a próbowałaś zmieścić w nich aż trzy sceny. Pierwszą rozpisałaś dobrze, następna była suchą ekspozycją, a ostatnia – streszczeniem streszczenia, zakończonym nieudanym [cliffhangerem]. Wiesz, to, co napisałaś, byłoby super zakończeniem rozdziału, gdyby nie to, że kompletnie nie wzbudziło we mnie emocji. Przez drogę powinnam poznać trochę bohaterkę, żeby jej kibicować dotarcia do Guślarki. Niech myśli, co ma jej powiedzieć – w ten sposób wprowadzisz też kolejną postać i tło uniwersum, ja będę znać cel wizyty i dlaczego jest ważny, dzięki czemu zacznie mi zależeć na powodzeniu misji. Poznam stylizację bohaterki, a więc trochę lepiej poznam i samą bohaterkę, do tego będę mogła wczuć się w klimat podróży, na przykład wyobrazić sobie miejsce akcji, trasę, jej wertepy. Ale ten ochłap, który dostałam, to nawet nie jest first draft sceny. Jedyne, co wiem, to że Aine szła do jakiejś kobiety gdzieś daleko, dotarła tam i... coś się stało. Nawet nie wiem nic o samej Aine (poza wtrąconymi informacjami o jej rodzicach), więc jak mam jej życzyć szczęścia? 
Najgorzej wypadł opis świata przedstawionego. Napisałaś, że bohaterka wybrała jedną z dróg do chaty, za którą są dzikie ostępy i… to tyle. Rzuciłaś jakimiś nazwami, o których postać nie pomyślała – nie wiem, co o nich sądzi, co się z nimi kojarzy, czy zna je tylko z opowieści? Jaka roślinność się znajduje wokół? Jaka jest pogoda? Czy postać ma ze sobą butelkę wody? Szła pięć minut czy pięć godzin? Spotkała kogoś po drodze, może słyszała jakieś zwierzęta? Była niespokojna, bo nie znała terenów, czy szła lajtowo, bo niczym się nie przejmowała? Miałaś tak wielkie pole do popisu i nijak je wykorzystałaś. Rozdział się skończył, a ja nawet nie wiem, czy istnieje coś oprócz dwóch chat i drogi. Nie potrafię się wczuć. 

Ach, jeszcze odnośnie do samego cliffhangera. Używasz tam słowa armagedon – jest to wyraz potoczny i – mimo że bohaterki mają po kilkanaście lat – nie czuję, by pasował do stylizacji językowej postaci, a więc jednocześnie do klimatu opowiadania. Do tej pory Aine nie używała takich kolokwialnych słów, wręcz przeciwnie – akcja działa się w jakiejś wiosce, a dziewczyny stylizację miały dość pompatyczną. Czasy, biorąc pod uwagę postęp technologiczny, kojarzą mi się bardziej słowiańskie, na pewno starawe. Sądzisz, że słowo armagedon do nich pasuje? Bo mnie się wydaje, że jednak odstaje, i to dość mocno. 


Rozdział II

Aine zatrzymała się wpół kroku. Przed chatą Guślarki zgromadził się tłum, dziewczyna jeszcze nigdy nie widziała tutaj aż tylu ludzi. Część z nich znała osobiście - byli to jej bliżsi i dalsi sąsiedzi, innych kojarzyła z widzenia. Jeden przekrzykiwał drugiego, było gorzej niż na targowisku. Córka piekarza lamentowała głośno. Aine nie była w stanie wyłapać[,] o co chodzi. – To był ten armagedon? Po takim zakończeniu poprzedniego rozdziału spodziewałam się jakichś zakrwawionych trupów wokół chaty, spalonych drzew czy rozszarpanych zwierząt, a tu… krzyczący tłum. Zastanów się, czy nie użyłaś zbyt mocnego słowa. Jako czytelnik czuję się teraz nieco rozczarowana. 


Siedział w niej mężczyzna trzymający w ramionach ciemnowłosą kobietę, po stroju wywnioskowała, że musiał być kupcem. To tłumaczyłoby, dlaczego ich nie znała. – Wiem, że chciałaś tu zaznaczyć, że kupcy podróżują, więc Aine mogła nie znać tego mężczyzny, ale to brzmi, jakby nie miała prawa znać żadnego kupca. 
Poza tym jak wyglądają kupcy w twoim uniwersum? Czym się odznaczają? Co mam sobie wyobrazić? Był czysty czy wprost przeciwnie? Ubiór był zdobny czy prosty i praktyczny? Gość miał na wozie skrzynki i tobołki? Tak wiele możliwości, a tak mało informacji! 

Kobieta była nieprzytomna, jej towarzysz drżał na całym ciele, wtulając twarz w jej włosy. Wyglądał[,] jakby płakał (...). – To znaczy jak? Pisałaś już, że drżał, więc zapewne nie chodzi ci jeszcze o to, że jego ciało unosiło się i opadało jak w szlochu. Po czym więc Aine poznała to łkanie? Wciąż opisujesz, zamiast pokazywać.

Jej uczennice stały w pewnym oddaleniu, Meriel posępna i milcząca, ze skrzyżowanymi na piersi ramionami, Isleen schowana za nią, zlękniona. – Acha, to dlatego Aine szła do Guślarki – Isleen była jej uczennicą. Ciężko to wywnioskować z tekstu. Może wspomnij w pierwszym rozdziale o tym jakoś wyraźniej? 
Poza tym zakładam, że skoro Isleen się chowała, to nie z powodu odwagi.

(...) staruszka wyszła na środek podwórza, unosząc do góry laskę. Okrzyki ucichły, zamieniając się w pełne niepokoju pomruki.
- To wszystko ich wina! - krzyknął młynarz, wskazując palcem furmankę. – Trzy zdania z imiesłowami współczesnymi z rzędu. To rzuca się w oczy.

Mężczyzna jęknął i skulił się, bardziej pod wpływem spojrzenia kobiety niż siły ciosu. Z jej postaci biła moc i zdecydowanie. – Wiesz, nie musisz pisać drugiego zdania. Już z pierwszej notki jestem świadoma, że Guślarka jest ważną postacią dla mieszkańców wioski, a tu też widać, że mężczyzna okazuje szacunek staruszce i się jej boi. A sam fakt, że uderzyła faceta laską, pokazuje, iż miała siłę. 

Była stara i zaczynało brakować jej sił, a żadna z jej uczennic nie była jeszcze gotowa na to, co nadchodziło. – Tutaj przeskakujemy na moment do głowy Guślarki. Scenę zaczęłaś z perspektywy Aine, więc całą powinnaś opisywać zza jej pleców. Takie skakanie z jednej głowy do drugiej w obrębie sceny to head-hopping i jest błędem narracji. Więcej o tym później. 
A skoro brakowało jej sił, to czemu chwilę temu wywijała laską jak nunchaku? 

Aine zerwała się z ławki i spojrzała na siostrę z przerażeniem, chciała zaprotestować, ale rudowłosa ją uprzedziła. – Niepisana zasada głosi, że lepiej jest powtórzyć imię albo przekształcić zdanie, by móc użyć zaimka, niż używać cudacznych zamienników. Określanie postaci kolorem włosów, oczu czy ust (tak, takie też się zdarzały!) świadczy o słabym warsztacie pisarskim – spłyca opowiadanie. Tym bardziej gdy masz narrację personalną, czyli stawiasz narratora za plecami bohaterki i określasz per rudowłosa jej znajomą, nie jakąś kompletnie obcą osobę. Przecież to jest bardzo, bardzo nienaturalne. Aż w oczy kole. 

- Pójdę - powtórzył, prostując się i przenosząc spojrzenie na Guślarkę.
Wyglądał na rówieśnika Meriel, nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat. Był blady, miał zaczerwienione oczy i zdawało się, że byle podmuch mógłby zmieść go z powierzchni ziemi, ale w jego oczach kryło się coś strasznego.
Guślarka wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę, po czym skinęła głową. – Zupełnie nie potrafię sobie wyobrazić tego faceta po takim opisie. Co więcej, nie wiem o nim nic, nie wiem, kim jest, czemu tu przybył, skąd… więc jego podróż na bagna mnie nie interesuje. Nawet nie wiem, co ma tam zrobić – zdobyć jakieś ziele, okej, a to ziele uratuje wioskę przed chorobą, która ponoć przyszła, okej... Tyle że nie wzbudza to we mnie żadnych emocji, bo nie wiem, co to za choroba, czym grozi – śmiercią? śpiączką? – mimo że ktoś krzyczał, że wszyscy umrą. To tylko plotki, pogłoski podane w dialogu, dosłownie dwa słowa. Jak mam się przejąć? 
Być może mówisz tak mało, bo chcesz zbudować wokół tej zarazy jakąś tajemnicę, ale średnio ci to wychodzi, szczerze mówiąc. Gdybyś zaczęła opowiadanie od, nie wiem, przykładowo, sceny, w której widać chorą postać, na którą faktycznie działa zaraza, byłoby zupełnie inaczej – współczułabym wiosce i chciała uczestniczyć w szukaniu pomocy, a kupiec stałby się dla mnie bohaterem z krwi i kości, który narażałby życie dla wielkiej sprawy. Kibicowałabym mu tak, jak chciałam kibicować i współczułam dr Bernardowi w Dżumie. Pamiętasz jeszcze tę lekturę? Dlaczego choroba była tam taka przerażająca i wywoływała emocje? Bo właśnie wyobrażenie choroby, jej pozorna bliskość je wywoływała – odbierała poczucie bezpieczeństwa. Nie zrobi tego opis jedynie sugerujący, że gdzieś tam grasuje sobie jakaś zaraza, ale w sumie to nie ma na nią żadnych dowodów. Żadnej sceny. 

Wyjęła z niej pożółkłą, rozpadającą się księgę pełną dziwnych symboli i rysunków.  – Skąd bohaterka wiedziała, czego pełna była księga Guślarki, skoro kobieta jeszcze nie zdążyła jej otworzyć? Wprawdzie jako uczennica mogła już znać tę księgę, ale wtedy nie określałaby jej w myślach w taki nienaturalny sposób – zakładam, że symbole i rysunki przestałyby być dla niej dziwne, bohaterka miałaby do nich inny stosunek niż taki infantylny. 

- Babciu, zaraza... - zaczęła znów Meriel tonem, jakby przemawiała do pięciolatka.
- Jesteś mi potrzebna tutaj - Guślarka nie dała wytrącić się z równowagi. – Jeżeli wypowiedzenie jednego równoważnika zdania tonem, którym mówi się jak do pięciolatki, mogłoby być wytrącaniem z równowagi… nie wiem, mam chwalić babcię za cierpliwość czy co? Przecież Meriel nie zrobiła nic, na co Guślarka pozornie mogłaby zareagować jakkolwiek bardziej zadziornie. Bez przesady.

Mężczyzna cofnął się nieznacznie, patrząc na kobietę z dziwnym wyrazem twarzy.
- Pójdę - powtórzył, prostując się i przenosząc spojrzenie na Guślarkę.
Wyglądał na rówieśnika Meriel, nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat. – Do tej pory sądziłam, że wszystkie uczennice Guślarki to młodziutkie dziewczyny, wręcz nastolatki. Tymczasem dowiaduję się, że Meriel jest przed trzydziestką. 

Życie w wiosce zamarło, nawet psy przestały szczekać. – Czy to miasteczko było zaczarowane? Jeśli nie, fakt, że psy nagle przestały szczekać i Aine od jakiegoś czasu żadnego nie słyszała (a, skoro zwróciła na to uwagę, to znaczy, że wcześniej szczekały intensywnie) jest po prostu dziwny. Tym bardziej w mowie pozornie zależnej, gdzie Aine rzuca dziwną informację jako zwykłą oczywistość i w ogóle się nad nią nie zastanawia. Rozumiem, że stwierdzenie robi klimat w baśniach, legendach i tak dalej, ale waham się, czy tutaj nie jest zwyczajną przesadą. Chyba że chodzi o to, że psy zdechły przez zarazę i dlatego ich nie słychać. Dziwne, że Aine właśnie to nie przyszło to przez myśl. 

Ogólnie mam problem z twoją narracją i twoimi bohaterkami. Ich POV-y są sztywne, pozbawione życia. Poprawne, ale niecharakterystyczne, mocno obiektywne, a co za tym idzie – męczące. Wokół Aine dzieją się dziwne rzeczy, a ta sobie dzierga na drutach, by: zająć się czymś i uspokoić skołatane nerwy, ale zupełnie jej to nie wychodziło. – Problem w tym, że tego absolutnie nie widać, bo narracja sama w sobie okropnie się ślimaczy, nie czuć zdenerwowania bohaterki przez to, jak lakonicznie kleisz zdania. A do tego jeszcze pełne ekspozycji.
Ekspozycja to najczęściej pójście na łatwiznę. Wykładasz wszystko kawa na ławę, nie pozwalając mi czerpać większej radości z czytania – radość tę głównie daje mi wnioskowanie, możliwość samodzielnej dedukcji. Skoro bohaterka jest milcząca i zakłopotana, siedzi jak na szpilkach, dzierga coś, próbuje się skupić, ale jednak co rusz podchodzi do okna, zastanawia się nad tym, że we wsi coś za cicho, w oczach ma niepewność, może zagryza wargę, może drżą jej dłonie i ukrywa to, dalej dziergając, a może jest na fotelu skulona, zgarbiona, drżą jej kolana… Przykładów pokazywania stanów psychicznych bohaterów w danej chwili jest mrowie, tych przykładów u ciebie brakuje. Piszesz wprost: Aine czuła się osamotniona i opuszczona. Nie pokazujesz mi, jak nasłuchiwała, siedziała przy oknie czy drzwiach, wypatrywała ludzi i myślała o tym, że chciałaby, by ktoś już wrócił do domu. A co ja na to? O rety, ale nuda! Co ja mam tu robić jako czytelnik, skoro nie mogę wyobrażać sobie twoich postaci, jedynie wchodzę im z narratorem do głowy? Stanów psychicznych podrzucanych wprost nie da się wykreować w wyobraźni.
Mało tego, za ekspozycjami idą kolejne streszczenia. Dalej mamy więc: Prawie nic nie jadła. Pragnęła, żeby wszystko było tylko złym snem, paraliżował ją strach, że lada chwila ona też zachoruje. Nikt nawet by tego nie zauważył. Ojciec wyszedł gdzieś dwa dni temu, bo skończył mu się alkohol, i przepadł, mimo że błagała go, by tego nie robił. Bała się o niego, ale nie miała odwagi iść go szukać. – Ale czemu mi tego wszystkiego nie pokażesz, a wątpliwości nie oddasz stylizowaną pod Aine myślą? Dlaczego to nie jest jedna (czy nawet dwie, czemu nie) scena? Dlaczego nie mogę zobaczyć, jak Aine gotuje dla rodziny, ale sama nie zjada, bo się zbyt martwi? Mogłabyś tym przybliżyć, co postaci jedzą, jak przyrządzają jedzenie, a więc trochę też jaki jest stan ich majątku, jak wygląda ich chata. Czemu nie pokażesz mi dialogu o zarazie z sąsiadką? Ba! Wciąż nie pokazałaś mi samej zarazy. To upraszcza ci całą problematykę twojej fabuły, a ekspozycje, streszczenia i lakoniczna narracja pozbawiona stylizacji… no cóż. Sama się domyśl.

Od wczoraj, kiedy to dowiedziała się od sąsiadki, że połowę wsi zmogła zaraza, przestała wychodzić z chaty nawet do ogrodu. – Później czytamy, że od akcji w chacie Guślarki minęły cztery dni. Pół wioski zachorowało. No okej, ale… jak to się objawiło? Krwawili z oczu? Usychały im dłonie? No nie wiem, cokolwiek. Czego tak bardzo boi się Aine i cała reszta ludzi? O ile w ogóle się boi, bo jak na razie to nie przedstawiłaś żadnych oznak strachu oprócz tego przed wyjściem z domu. Ciężko mi uwierzyć w tę chorobę i jakieś poważne skutki. O niej się tylko mówi, ale... jakby nie występuje. 

Chwilę później dowiaduję się o chorobie Meriel, lecz… nie rusza mnie to. Nie znam tej postaci, wypowiedziała raptem dwa zdania; nie zdążyłam się do niej przywiązać, nie mam pojęcia, jak wygląda i co lubi. Nie wiem, czy przez chorobę ma wysoką gorączkę czy wymiotuje, a przecież postać pojawiła się już w scenie, więc mogłaś wprowadzić chociaż początkowe symptomy. Szczędzisz informacji, nie rozwijasz świata. Opowiadanie jest na razie first draftem. Mam nadzieję, że dalej się to rozwinie, bo pomysł masz ciekawy. Lećmy do trójki. 


Rozdział III

Było piękne, słoneczne popołudnie, wiał ciepły wiatr. Wokół kwitły kwiaty, a w powietrzu unosiła się ta cudowna, ożywcza woń, wyczuwalna tylko wiosną. Natura szła naprzód swoim rytmem, nie zważając na szalejącą wokół zarazę. To była ludzka rzecz. – Przed chwilą Aine twierdziła, że miała podły nastrój, była przerażona i nerwowa, a tu nagle akapit zaczynasz w ten sposób. Zupełnie odrywasz mnie od wprowadzonej atmosfery. Narracja personalna to wyrażanie emocji towarzyszących bohaterowi prowadzącemu scenę. Skoro tu tą bohaterką jest Aine, nie wypada teraz zachwalać natury. Nawet jeśli ona rozkwita i nie pasuje do smutnego widoku pustej wsi, to jednak w tym opisie nie powinnam czuć zachwytu. Przecież Aine jest świadkiem zarazy, nie jest bezpieczna, nie powinna się cieszyć.

Jakbym była ostatnim człowiekiem na ziemi. – No ale przecież jest świadoma, że zostawiła siostrę w domu, nie? Ma jeszcze ciocię, ojca i tak dalej. Skąd więc takie podłe przemyślenia?

Nie wiedziała, czy starczy jej odwagi[,] by przekroczyć Potok.

Nigdy tu nie była. Znała to miejsce wyłącznie z opowieści siostry.
Zatrzymała się. Dotknęła stopą lodowatej wody i natychmiast ją cofnęła. Cały czas zdawało jej się, że te drzewa patrzą na nią, że szepczą coś między sobą, rozgniewane. Posłała im pełne niepokoju spojrzenie. – Skoro Aine boi się o siostrę, bo zostawiła ją w chacie i jednocześnie przyznaje, że nie zna nowego terenu, ale za to jej siostra go zna… czemu nie zabrała jej ze sobą? Skoro nie mają nic do stracenia, bo wioska jest wymarła i szaleje tam choroba, dlaczego dziewczyny po prostu nie spakują się, nie wezmą jakiegoś konia i nie odjadą… gdziekolwiek? Czemu chociaż nie biorą tego pod uwagę?

Czas mijał jednak i nic się nie działo. Czas... Miała go tak mało. – Ten rym nie wygląda dobrze. 
Poza tym miała go tak mało, ale jednak kolejne zdania to opisy dalszych miejsc akcji. Wychodzi na to, że Aine nie biegnie, nie spieszy się, a spaceruje i podziwia krajobrazy. Naprawdę. Może i w twoim przekonaniu jest inaczej, ponieważ piszesz, że: Spieszyła się, chciała wrócić do domu jeszcze przed nocą, a słońce coraz bardziej chyliło się ku zachodowi. Ale tego nie czuć po tym, jak budujesz całe akapity. Nie ma tu tempa akcji, nie muszę gonić za Aine, po prostu idziemy sobie, oglądając dokładnie, co znajduje się dookoła. Dopiero potem, gdy faktycznie wspominasz ucieczkę, jest dobrze i można się wczuć – używasz krótszych zdań, scena nabiera tempa i staje się konkretna. 

(...)  nie ma pojęcia gdzie jest, [przecinek zbędny] ani jak wrócić do domu.

Błagała w myślach Matkę i wszystkich znanych jej bogów, żeby wskazali jej drogę do domu. Żeby nie spotkała na swojej drodze upiora, wilkołaka czy choćby zwykłego niedźwiedzia. – To również możesz oddać narracją wprost: wystylizować błagania i po prostu je przedstawić. Nie informuj sucho, że bohaterka modliła się w myśli. Coś w stylu: O Matko, o bogowie, oby tylko... Narracja personalna aż się o to prosi. 

Była całkowicie bezbronna i aż za bardzo zdawała sobie z tego sprawę. Tylko cud mógł ją uratować. Była przerażona, wyczerpana i zziębnięta. – Czy to podobieństwo konstrukcyjne jest celowe? Rzuca się w oczy. 
Pokaż, że Aine nie ma siły iść, że trzęsie się z zimna, rozgląda wokół, wypatrując źródła dźwięku łamanej gałęzi. Nie pisz wprost, jak się czuła. Show, don’t tell. 

Śmiertelnie przeraziło ją stado saren, które przemknęło po zboczu za jej plecami. – Tu tak samo, ekspozycja odbiera napięcie. Czy Aine nie mogła podskoczyć, łapiąc się za serce? 

Wysokie, na wpół zwalone ściany z wapienia porastał bluszcz. (...) Widziała przed sobą wysoki, niesamowicie długi, pozapadany mur (...). – Tak jakby tautologia. 
Chwilę później Aine twierdzi, że nie zna słowa twierdza, za to doskonale wie, z jakiej skały został zbudowany budynek? W środku lasu, w ciemności, porośnięty bluszczem, a ona rozpoznała wapień? 


Tym razem była pewna, że to nie psikus jej wyobraźni. // Odwróciła się powoli, chociaż była to ostatnia rzecz, jaką miała ochotę zrobić, i zobaczyła go. – Tego psikusa…? Na to wskazywałby podmiot. 

Bolała ją głowa, a w ustach czuła nieznośną suchość. Usiadła, pocierając bolące powieki.
- Księżyc - jęknęła.
Czuła[,] jak szybko bije jej serce. 

Cały końcowy fragment z Isleen jest dość chaotyczny. Wiem, że to scena akcji, ale szczędzisz nam informacji. Z jednej strony Isleen biegnie do Guślarki, a z drugiej sama wcześniej mówiła Aine, że Guślarka chce się wybrać na bagna. Dziewczyna przejęła się też chorobą Meriel, a wpadając do chaty, pokazała swoją złość, że kobieta nie może jej pomóc przez chorobę (przynajmniej wiemy już, że objawia się ona gorączką). Jak dla mnie za szybko idziesz z fabułą do przodu, nie pozwalasz się dobrze rozwinąć akcji, bohaterom, nie ukazujesz też tła, traktujesz wszystko mocno po macoszemu, jakby w ogóle nie chciało ci się za bardzo kreować uniwersum, tylko od razu podawać informacje o fabule jedna za drugą; stąd ekspozycje. Jakbyś pisała zarys opka, a nie pełnoprawne opowiadanie. Nie wiem, gdzie się tak spieszysz. 
Praktycznie wszystko, co czytam, nie koduje mi się w głowie. Niczego nie zapamiętuję, nie mam o niczym pojęcia (ekspozycji naprawdę nie biorę pod uwagę), a to już czwarty rozdział. Staraj się pisać w znacznie bardziej wyważony sposób. Opisy przedstawiaj przekonującą, wystylizowaną mową pozornie zależną, aby były charakterystyczne dla twoich bohaterek i nie zlewały się, natomiast zdaniami krótkimi buduj akcję tam, gdzie bohaterki faktycznie się spieszą. Jednak nie rób tego kosztem ukazywania tego, co dzieje się na planie. Isleen w końcowej scenie zmienia miejsce akcji, a wszystko to podajesz mi ledwo kilkoma zdaniami. Gdyby tu nie chodziło o fabułę, a o stylizację, nawet nie zauważyłabym, że zmieniła się główna postać – raz, że zadziało się wszystko dość szybko, dwa, że mowy pozornie zależne dziewczyn nie różną się od siebie niczym.  


Rozdział IV

Pomyślała, że to koniec. Pełnia i wilkołak... To nie mogło się dobrze skończyć. Czy umieranie boli? Przecież tak bardzo chciała żyć… – Nie czuję tego. Wiem, że widzę tu POV, ale jest… sztuczny. Aine już wcześniej, gdy rozgrywały się mniejsze dramy, na przykład przebieżka przez pustą wieś, zadawała sobie dużo pytań retorycznych. Tu, gdy poziom ryzyka i adrenaliny są zgoła większe, metodykę dyktowania jej myśli masz dokładnie taką samą. A gdzie faktyczny lęk mrożący krew w żyłach? Mam wrażenie, że nie potrafisz się wczuwać w swoje postaci i sytuacje, w których je stawiasz. Wyobraź sobie chociażby niedźwiedzia, który stoi przed tobą. Pamiętasz Zjawę z DiCaprio? Niedźwiedź to przeraźliwa bestia dla dorosłego mężczyzny w sile wieku, a co dopiero dla raczej młodej dziewczyny (dalej dowiaduję się, że ma ona siedemnaście lat!). Podejrzewam, że wilkołak może być porównywalnie niebezpieczny, tymczasem bohaterka upada na trawę i zachwyca się nim. [Naprawdę nietrudno się domyślić, że scena to wstęp do wątku romantycznego].

O, no właśnie. Młoda bohaterka. To gdzie jej młodzieżowa stylizacja? Czemu podmieniasz ją na nadmuchany patetyzm w stylu: Czy umieranie boli? Jak, nie wiem, Julia przed połknięciem trucizny w oczekiwaniu na Romeo (i choć Julia też była młoda, nie piszesz poetyckiego dramatu, a twoja bohaterka nie jest wykształconą szlachcianką na bogatym dworze, do tego scenę masz dynamiczną). Przecież Aine jeszcze nie umarła, rety. Mam wrażenie, że balansowałaś tu na cienkiej granicy między poemą a kiczem i… no, niestety, o pół kroku ją przekroczyłaś. Niewiele, ale jednak. Wytnij w tym fragmencie te kilka zdań, skup się na oddawaniu prawdziwej paniki. Nie będzie nią też na pewno opis w stylu: Nie mogła oderwać od niego wzroku, jednocześnie zafascynowana i przerażona. Był brzydki, paskudny, ale jednocześnie był też najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziała. Jego miękkie, płynne ruchy hipnotyzowały, przywodziły na myśl kota skradającego się do ofiary. 


Nie wiem, skąd ten pomysł u Aine, by w chwili grozy myśleć o miękkich i płynnych ruchach, wręcz je doceniać. No super, Aine, po prostu bestia zje cię miękko i płynnie. Jest się czym chwalić. 

Mało tego. Piszesz POV, prawda? A to jest akcja dynamiczna – spotkanie nieziemskiego, groźnego stworzenia, które może zrobić krzywdę. Strach przed tym, co nastąpi. A oddajesz to w długich zdaniach. Brakuje dynamiki, przeżyć bohaterki. Wiemy tylko, że wilkołak był przerażający i jednocześnie fascynujący, a Aine usiadła i się trzęsła. I… to wszystko? Wcale tego z nią nie przeżywam. Gdyby zginęła, nie obeszłoby mnie to, bo nie zdążyłam poznać twojej bohaterki i się do niej przywiązać. Nic dziwnego, skoro szczędzisz jej przeżyć i myśli, a co za tym idzie – indywidualnego charakteru.

Ta myśl zupełnie ją paraliżowała. Zamknęła oczy [ta myśl?], oczekując na atak. 

Serce biło jej tak mocno, jakby chciało wyrwać się z piersi. Chwile mijały i nic się nie działo. – Pierwsze zdanie jest super, oddaje faktyczne emocje i przekonuje mnie, ale kolejne naraz wszystko spłaszcza, bagatelizuje. Jakby bohaterowie zawiesili się w czasie i przestrzeni, znów nie ma strachu, a przecież to POV. Każde zdanie narracji powinno nim być, natomiast ty rzucasz trochę mowy pozornie zależnej, a za chwilę wracasz do obiektywnego, dalekiego wszystkowiedzącego. I to skakanie między emocją a jej zupełnym brakiem jest dość męczące. Miej to na uwadze. 

- Co tu robisz? Jesteś jakaś głupia czy co z tobą nie tak? - Zapytał nieuprzejmie. – Nie musisz nas informować, że pytanie krwiożerczej bestii było nieuprzejme. To od razu widać. Szczególnie że wilkołak powstrzymuje się przed zagryzieniem Aine. 

Dwie sceny z rzędu, bardzo podobne, są nieco nużące. Dopiero Aine pokonywałą całą tę drogę i rozmawiała z wilkołakiem, a teraz Isleen robi dokładnie to samo. Aż dziw, że się nie spotkały po drodze. Przez krótkie sceny mam wrażenie, że ta trasa jest równie krótka i kiedy całkiem długo Aine siedzi z wilkołakiem, jej siostra wydaje się od razu trafić na miejsce. A przecież na pewno było jej trudniej podróżować; choć znała teren, wędrowała w środku nocy. 
W ogóle od samego początku dziewczyny tylko się rozdzielają i biegają za sobą. Naprawdę mam z tym problem, bo odnoszę wrażenie, że to sztuczne rozdmuchiwanie konfliktu fabularnego. Gdyby bohaterki każdą scenę odbyły razem, ich kłopoty byłyby o niebo mniejsze. Tym bardziej że, no dobra, podróż do lasu, do wilkołaka wydaje się groźna, ale to właśnie Isleen jest jedyną osobą, która zna drogę i orientuje się w terenie, mało tego, tam, gdzie Aine ją zostawiła, panuje zaraza i połowa wioski była już chora. Chyba wolałabym jednak mieć dziewczynkę przy sobie i jej pilnować (bo przecież Aine podejmuje nierozsądną decyzję zważywszy na charakter Isleen; jej siostra jest niesubordynowana, więc to było mocno przewidywalne, że gdy tylko się ocknie, ruszy w podróż za Aine. Dlaczego ja, znając Isleen kilka notek, potrafiłam to przewidzieć, a jej rodzona siostra – nie?). Na dobrą sprawę wystarczyłoby przegadać wszystkie za i przeciw podróżowania razem, na przykład konno, i takie bieganie tam i nazad dawno mielibyśmy za sobą. 

- Nie krzycz tak - warknął. - Nic jej nie zrobiłem. Za kogo ty mnie masz? – Co za głupie pytanie. Mówi to wilkołak, postrach wioski, do małej dziewczynki, której siostra zaginęła, zostawiając wianek pod chatą nadprzyrodzonej bestii. 

Nie zrobi tego, amulet mu nie pozwoli. Chciał ją tylko zastraszyć. – Ten amulet chciał…? Spójrz na podmioty i orzeczenia. Nie ma płynności, są za to techniczne potknięcia. 

- Nie wierzę ci! Gdyby tak było... Spotkałabym ją po drodze! – Kiedy po wielokropku występuje kontynuacja zdania, zaczynaj małą literą. Wielką – gdy zaczynasz nowe zdanie, nową myśl, nowy wątek. 

Świetlik wyprowadził ją z mgły, lecz krótko potem zgasł. Nie chciała myśleć, co to oznacza. – Podoba mi się ta myśl. 

Scena z Guślarką była krótka, mało emocjonalna, uboga w odruchy. Ledwo się zaczęła, a już się skończyła. Jeśli babcia umarła, to zrobiła to… szybko i byle jak. Widzisz, nawet do końca nie jestem pewna, czy faktycznie umarła, czy była to raczej wizja wykreowana przez stwory. Co to były za cienie? Czemu Isleen bała się sowy? Bez sensu. Nie nadałaś znaczenia całej scenie. Mam nadzieję, że uratujesz to późniejszymi wyjaśnieniami, bo jak na razie wygląda mi to na scenę-zapychacz, gdzie Guślarka umiera, bo już nie jest potrzebna w opku. A cała akcja od spotkania do ucieczki to niecałe pół strony. 

No dobrze, wiemy już coś o puszczyku, ale nadal w scenie jest za mało emocji, za mało się dzieje. Na zdanie: Stwór szponami przeorał jej plecy, rozrywając suknię i ściągając dziewczynę z powrotem na ziemię aż się uśmiechnęłam. Nie współczułam bohaterce. Ucieszyłam się, że dzieje się wreszcie coś konkretnego. Gdybyś po tej akcji wrzuciła scenę z Isleen, może nie czułabym powtarzalności, a ratunek wilka byłby mniej oczywisty. Mam też wrażenie, że ugodzenie wilkołaka nożem w szyję albo sprawiłoby przecięcie tętnicy i śmierć, albo rozwścieczyło bestię, a nie skłoniło do ucieczki. Aine poharatana zeszła sobie z drzewa, Isleen bez błądzenia wyprowadziła ją z lasu… Coś za łatwo im się udał powrót. 

Ale aby nie było, że tylko narzekam… podobają mi się kreacje stworów. Wiesz, ich opisy nie są złe, gdy nie dodajesz do nich za dużo budulca i nie wstrzymujesz nimi akcji. Na przykład pisząc o strzydze, zauważasz, że ma pazury, bo wskazujesz, jak szarpie nimi po plecach bohaterki. To sprytne zagranie, opis przemycasz w dynamicznej scenie. Widzisz, nie przekroczyłaś też żadnej granicy dobrego smaku, nie odciągnęłaś mnie jakimś wtrętem od atmosfery sceny tak, jak zrobiłaś to w opisie wilkołaka. Rozumiem, że stworzenia te mogą ci się podobać, ale jeśli jest w nich coś wyjątkowego, bohater-wilkołak na pewno pojawi się gdzieś dalej i Aine będzie mogła docenić, cóż, jego wygląd w mniej emocjonującej scenie. Tam natomiast, gdy omal nie umarła ze strachu, było to zupełnie wybijające z rytmu, wplecione jakby na siłę. Choć chciałaś tym uzyskać efekt ukazania majestatyczności, wyjątkowości bestii, jednak… to nie ten typ narracji, przecież Aine na pewno się bała, nie było tu miejsca na zachwyt. Poza tym takie zachwycanie się oddaje często Mary Sue i, chcąc nie chcąc, właśnie z nią się kojarzy. A przecież twoje bohaterki nie mają na nie zadatków. Jest naprawdę nieźle, więc nie musisz dopieszczać, bo wtedy przerysowujesz. 


Rozdział V

Isleen potrząsnęła siostrą, ale ta nie odzyskiwała przytomności. Sprawdziła jej oddech i puls, były wyczuwalne, choć słabe. – To brzmi tak, jakby puls i oddech sprawdzała Isleen, nie Aine. 

Aine straciła sporo krwi, ślady zębów na nadgarstku wyglądały paskudnie, skóra wokół rany spuchła i nabrała niezdrowego, zielonkawego odcienia. Isleen rozpoznała ugryzienie strzygi i wzdrygnęła się. Jej siostra miała szczęście, że jeszcze żyła, choć to mogło się w każdej chwili zmienić. Ranę trzeba było jak najszybciej oczyścić, zadrapania też wyglądały fatalnie. – I kolejny brak emocji. Bohaterka nie ma pewności, że jej siostra przeżyje i wtrąca tę informację, ale zamiast się tym przejąć, po prostu siedzi i planuje, co dalej. Mimo że rozmawiamy o trzynastolatce, dziewczyna myśli zupełnie na chłodno. Martwi się, że siostra może umrzeć, a jednocześnie nie robi nic, żeby temu zapobiec. Dopiero zdanie dalej pojawia się fragment z wykrzyknikiem, jednak po nim znów robi się zupełnie bezosobowo: 
Nie mogła jej tak zostawić! Przekroczyły Potok, ale to nadal nie było bezpieczne miejsce. Rozejrzała się bezradnie dookoła, ściskając w dłoni pakunek od Guślarki. Zerknęła na niego. Odwinęła materiał, w środku znalazła kilka przywiędłych, niepozornych kwiatków. Pomornik. Lekarstwo na zarazę. Nie potrafiła się jednak cieszyć, wszystko poszło nie tak, jak powinno. – Nie możesz tak zabijać napięcia. Podrzucasz mi informację o tym, że Isleen jest świadoma zagrożenia ciążącego na siostrze, która być może straci życie, ale w tym czasie zamiast tego zastanawia się, co się stało z inną postacią. Na dobrą sprawę kiedy widzi od niej pakunek, nie jest zdziwiona, nie myśli o tym, by działać, w ogóle do niczego jej się nie spieszy. 

Cofnęła się, a zza drzewa wyjrzała na nią głowa łosia.
Zwierzę patrzyło na nią łagodnie i przyjaźnie. Rozluźniła się [ta głowa?]. Nie miała pojęcia[,] skąd wzięła się u niej ta pewność, ale wiedziała, że łoś przyszedł jej z pomocą. – Rozumiem, że była spięta, bo oczekiwała niebezpieczeństwa zza krzaków, ale rozluźnienie się też nie jest tak do końca realistyczne, kiedy obok na trawie umiera ci członek rodziny, nie? 
Poza tym łoś to dość duże zwierzę, z szerokim porożem. Wątpię, by nie byłby widoczny za jednym drzewem, by mógł wyjrzeć zza niego tylko głową. To dość komiksowe. 

Zwierzę wynurzyło się z zarośli i przekroczyło Potok. Podeszła do niego, dotknęła jego pyska i imponującego poroża. – Ten łoś wygląda mi na niezły imperatyw opkowy. W dodatku łosie nie są ufnymi zwierzętami, często są wręcz agresywne. Wątpię, żeby jakiś sobie tak oo wypadł z krzaków, podszedł i zaoferował poniesienie nieprzytomnej dziewczyny. 

Rumak zatrzymał się w końcu i przysiadł na ziemi. Isleen gdzieś pobiegła (...). – Mało przejmujące, skoro piszesz, że główna bohaterka pobiegła... gdzieś. Byle gdzie, gdziekolwiek. To brzmi, jakbyś sama miała gdzieś kreowanie tej sceny.

(...) potem ściągnęła ją z jego grzbietu, kładąc na pledzie. – Jak? Łosie nie są aż tak niskie, a Isleen ma tylko trzynaście lat. Poza tym łoś to nie rumak. Według PWN: rumak «piękny, rasowy koń, używany do jazdy wierzchem».

- Znajdź Guślarkę. Przyprowadź ją tu, proszę - szepnęła do niego.
Zaryczał przejmująco, kiwając się w przód i w tył. Poczuła się, jakby dostała w głowę obuchem. Czy...?
- Nie! - krzyknęła z rozpaczą. Cofnęła się, patrząc na łosia. – Z kontekstu wynika, że łoś, kiwając się w przód i tył, przekazał Isleen, że Guślarka nie żyje. Jak? Czy dziewczyna uczyła się jakiegoś odczytywania informacji z zachowania łosi? Nie rozwinęłaś świata przedstawionego, więc nie wiem, skąd Isleen wnioskuje takie rzeczy. 

- Musisz znaleźć Guślarkę! Musisz! To bardzo ważne, słyszysz?!
Nie ruszył się, stał i patrzył na nią smutno swoimi mądrymi, brązowymi oczami. – Czemu Isleen każe łosiowi odszukać Guślarkę? Czemu zwierzę tyle rozumie? Jak się porozumiewają? Pokazujesz coś, ale nie przemycasz odpowiedzi na odstępstwa od normy w twoim świecie. Nie wiem, jak działa ten mechanizm. Zwierzęta rozumieją jak ludzie, ale nie potrafią mówić? Wilkołak umiał, ale nie jest typowym zwierzęciem. Przydałoby się jakieś zarysowanie. 
Rozumiem, że to bajkowe fantasy, Śnieżce zwierzęta również chętnie pomagały, jednak było to wprowadzone zdecydowanie zgrabniej. Na pewne elementy i poznanie gatunku i praw rządzących się uniwersum musisz dać czytelnikowi czas. Tu chociażby już wcześniej Isleen w jakichś neutralnych scenach mogłaby przejawiać umiejętności rozmowy ze zwierzętami, aby później, gdy będą jej one potrzebne, nie wzbudzały już żadnych wątpliwości. Nazywa się to techniką zapowiedzi i właśnie dzięki niej pisze się lwią część powieści fantasy. Jeśli postać ma jakąś nadprzyrodzoną moc albo zwierzęta w magicznym Potoku są, cóż, magiczne, potrzebne są hinty, żeby czytelnik poczuł coś w stylu: ojej, tak coś czułam, taki tu mamy klimat!, zamiast ja chromolę, no nie, a to skąd się tu wzięło? Rozwiązania, których nie zapowiadasz, wyglądają jak wymyślone na poczekaniu: Moja bohaterka umiera? Ale przecież coś/ktoś musi jej pomóc! Łosiu, wybieram cię! 
Jasne, że nikt nie każe ci rezygnować z rozumnego i empatycznego wobec ludzi łosia, ponieważ piszesz fantasy, ale to też niech ma podłoże logiczne, niech pasuje do świata. Aby jednak pasowało, czytelnik wcześniej, przed główną akcją, musi choć trochę ten świat poznać, by kolejne – na szybko wprowadzane w punktach kulminacyjnych – elementy nie wyglądały na takie, które wymyśliło się na w ostatniej chwili. Ja tu dopiero teraz zaczynam wyobrażać sobie uniwersum bajkowe, dopiero teraz nazbierałam trochę materiału, aby zacząć wyciągać wnioski o świecie, który dopiero co zaczął przypominać mi właśnie jedną z produkcji Disneya. Jeszcze nie zdążyłam porządnie tego uniwersum zrozumieć i go sobie wyobrażać, odnaleźć się w nim, a tu, pyk, same czarodziejskie motywy, i to prosto pod nos. 
Mam też wrażenie, że na siłę próbujesz wszystko upchać w kilku pierwszych stronach tekstu. Rozdziały masz bardzo krótkie, toteż mało tekstu za mną, a tu już wilkołak, strzyga, puszczyk, jakieś widmo Guślarki (czy w końcu sama Guślarka?), teraz rozumny Łoś. A przecież nie musisz się spieszyć, powieści nie znają ograniczeń stron, nie musisz wszystkiego wykładać naraz. 

Działała jak w transie, automatycznie robiąc to, co do niej należało i jednocześnie czując się całkiem pusta w środku. Na stole leżała księga z przepisem na lek z pomornika, otwarta i pozostawiona tam jeszcze przez Guślarkę. Isleen nie umiała go odczytać, ale cichy głos babci mówił jej, co ma robić. Ona nadal tu była, w tej chacie, w każdym jej zakamarku. – Wiesz, jakoś tego nie kupuję. Sytuacja jak z łosiem. Nawet pisząc fantasy, musisz zachować logikę. Guślarka mówiła, że dziewczęta nie są gotowe i sobie same nie poradzą. Przepis jest swego rodzaju zabezpieczeniem na wypadek śmierci, ale… po co Guślarka miałaby zostawiać zakodowany przepis? Bez sensu. Tak jak ten głos. Skąd się wziął, skoro babcia nie żyje? Kolejny [imperatyw]? Nie wprowadzaj zamieszania, którego nie potrafisz rozwiązać. 

Przelała zawartość kociołka do kilku bukłaków, wskoczyła na grzbiet łosia i pokłusowała w stronę wiosek. – Wiosek? Kilku? Nie tylko tej, w której mieszka? Wyobrażałam sobie twój świat przedstawiony jak coś na kształt świata u Sapkowskiego. Skoro tak, do innej wioski mogą być godziny, jeśli nie dni drogi, a Aine umiera w chatce Guślarki. Na pewno Isleen chce sama uratować świat? 

Aine powoli wyszła z chaty cioci, podnosząc się po raz pierwszy od wielu, wielu dni. Straciła rachubę czasu, wszystkie dni wydawały się jednakowe, wypełnione bólem i poczuciem beznadziei. Codzienną rutynę zaburzały od czasu do czasu odwiedziny ojca (...). – Najpierw Aine narzeka na rutynę, mówi o dniach wypełnionych bólem, by następnie w narracji podawać, że rutynę zaburzały spotkania z rodziną. Przy czym, wiesz, zaburzać to nie jest słowo, które kojarzy się pozytywnie, nie widzę w tym opisie ulgi, którą Aine mogła poczuć na to, że coś w jej życiu, choćby drobnego, ulega zmianie, a przecież to właśnie narracją (w typie narracji personalnej) nadajesz wydźwięk emocjom bohaterów. Czym innym, jak nie nią?
Zresztą dopiero co byłam z Aine, Isleen i łosiem w lesie, bohaterka była UMIERAJĄCA. Dlaczego teraz czytam o tym, że Aine po kilku dniach wychodzi z chaty jakby nigdy nic? To ta sama chata, chata Guślarki? Czy Guślarka była ciocią Aine? To bardzo mylące, właściwie nie wiem, co czytam. Jeżeli Aine jest już w wiosce rodzinnej, jak trafiła do domu? Czy siostra była obok niej? I gdzie magiczny Łoś? O co chodzi?


Codzienną rutynę zaburzały od czasu do czasu odwiedziny ojca, Isleen, kuzynki wraz z mężem i małym dzieckiem albo sąsiadów. – Zaraz, to teraz nagle ojciec pijak zainteresował się córeczką? I nikogo to nie dziwi? Jak chlał i nie wracał do domu, to każdy miał Aine w poważaniu, a teraz nagle systematycznie odwiedza ją cała rodzinka i pół wsi?

Dziewczyna fizycznie czuła się już dobrze, choć nadal była osłabiona i czasem kręciło jej się w głowie. Nie wytrzymywała już, zamknięta w czterech ścianach - musiała się ruszyć, ale ciocia nie pozwalała jej wstawać. 

Mam pewien problem z ciotką. Aine wspomina o niej już w pierwszym rozdziale i ta postać wciąż się przewija gdzieś w myślach dziewczyny, w dodatku po ataku Aine zamieszkała u ciotki, dzięki której zdrowiała, ale ciotka… nie istnieje. Nie było jej jeszcze w żadnej scenie, jedynie w streszczeniach. Czemu nie pokazałaś sytuacji, gdzie ciocia przychodzi do łóżka Aine i wpycha jej kolejne świeże bułeczki? Albo zmienia opatrunek? Jak mam uwierzyć w tę postać? Oby to się wkrótce zmieniło. 

Całe szczęście, że dziś był dzień targowy i wreszcie została sama. Miała już dość nadmiernej troski o siebie. // Ciocia chciała dobrze, ale zawsze za dużo mówiła i zadawała zbyt wiele pytań. Teraz, gdy wujka zabrała zaraza, zachowywała się jeszcze gorzej niż zwykle. Cierpiała. Całą swoją troskę i uwagę przelała na Aine, a ta zacisnęła zęby i znosiła to cierpliwie.
Było im ciężko. Wszystkim było ciężko. Część z sąsiadów nie przeżyła epidemii, niemal każda rodzina kogoś straciła. To było jak zły sen, który nie chciał się skończyć. – I znów: dlaczego to wszystko nie jest sceną? Co cię powstrzymuje przed ich pisaniem? Nie powinnaś przytaczać wydarzeniem tylko tych najważniejszych elementów fabuły – to właśnie scenami przedstawia się fabułę, wydarzenie po wydarzeniu. Streszczenia powinnaś ograniczyć do minimum albo w całości wyciąć, ponieważ to w nich ginie sens… praktycznie wszystkiego. Streszczasz stany emocjonalne, relacje bohaterów, zmiany miejsc akcji, a w opowiadaniu sceny to tylko momenty szczątkowych rozmów albo te dynamiczne, gdy ktoś biegnie. Tymczasem wątek kobiety, która straciła męża i, pewnie radząc sobie z depresją, przerzuca wszystkie swoje uczucia na główną bohaterkę, która zaczyna z tego powodu odczuwać frustrację, umyka ci gdzieś między palcami. 
Kolejna rzecz, którą eksponujesz i streszczasz, to zaraza. Niby zginęło mnóstwo ludzi, w każdej rodzinie ktoś, a tak naprawdę tego nie widać. Czemu Aine nie widziała płaczących mieszkańców? Grobów czy kurhanów? Dlaczego w czasie zarazy nie śmierdziało trupami przewalającymi się po ulicy, których nikt nie sprzątnął, aby się nie zarazić? Przykładem fajnie opisanej zarazy jest plaga w Meeren w Pieśni Lodu i Ognia Martina. Palenie trupów, smród, zakażona woda, głód, wozy zbierające martwych, modlitwy do bogów i składanie ofiar… Nie wystarczy napisać, że ludzie nie wychodzili z domów, bo panowała zaraza. Tak naprawdę nie przedstawiłaś sceną żadnej śmierci, żadnego skutku choroby. No, poza tym, że dziewczyna na M (już nie pamiętam jej imienia, była mało znaczącą postacią) miała gorączkę. To trochę mało, nie sądzisz? Tym bardziej że nie musisz wcale daleko szukać, przecież Aine zmarł wujek, a bohaterka-narratorka wydaje się zupełnie to olać.

Jej ojciec stał nieopodal, trzęsąc się i ściskając kurczowo sztachetę płotu.
- Tato? – Aine tak cierpiała przez ojca alkoholika, a zwraca się do niego tato?

- Oddałeś?! Przyjacielu - karczmarz pokręcił głową, cmokając z niezadowoleniem. - Wymieniliśmy się. Najlepszy alkohol i dziewczyny w zamian za tę twoją zatęchłą chałupę. Zdaje się, że przepłaciłem. – Bardzo podoba mi się ta wypowiedź, nadajesz fajnego charakteru karczmarzowi. Postać zaczyna rysować się dość charakterystycznie, od razu ją polubiłam. 


Rozdział VI

Tama, którą budowała po śmierci matki, pękła, uwalniając zgromadzone emocje. // Usłyszała, jak mężczyzna odchodzi. – Ta tama usłyszała…?

Nawet rodzina nie chciała mieć z nią nic wspólnego, tylko starszy brat zaglądał do niej od czas[u] do czasu, żeby sprawdzić[,] jak sobie radzi.

Zaczęłaś wprowadzać postać Brenny od streszczenia jej stylu bycia i zachowania. Nie przekonałaś mnie. Czemu nie rozpoczęłaś jakąś ciekawą sceną, ukazującą dziwne zachowanie bohaterki? Zamiast tego dostaję w twarz zdaniem: Była inna, a ludzie bali się odmienności, i muszę wierzyć ci na słowo. Bez sensu tym bardziej, że za chwilę dostaję konkretną scenę, w której karczmarz źle traktuję tę bohaterkę:
Przystanęła przed jedną z chat, trzech mężczyzn kładło na niej nowy dach. Na ścieżce leżała szmaciana lalka, kobieta podniosła ją.
- Cześć, jestem Brenna, a ty? - uśmiechnęła się do niej. Lalka nie odpowiedziała, ale Brenna nie miała jej tego za złe. Ktoś ją porzucił. Była brudna, miała rozdartą sukienkę i rozerwaną rączkę. Ściskając nową przyjaciółkę, podeszła bliżej chaty.
- A ty czego tu? - warknął ktoś zza jej pleców. Podskoczyła, obracając się gwałtownie. Karczmarz skrzyżował na piersi ramiona i patrzył na nią wrogo. Przerażał ją. Od zawsze bała się tego człowieka. – Pozwól, by tekst bronił się sam. Nie wykorzystuj do tego narracji. 
W obliczu tego, że w dalszej części tekstu dowiaduję się o upośledzeniu Brenny, bardzo podoba mi się jej narracja, w którą wplatasz przemyślenia naturalne dla tej bohaterki. Brenna nie ma za złe lalce, że jej nie odpowiedziała, ponieważ poniekąd wie, że to lalka, po drugie – z natury to miła bohaterka, która nie miewa niczego za złe. Również reakcja na karczmarza jest przekonująca; Brenna zdaje się nie widzieć konsekwencji zarazy, za to boi się strasznego pana. Bohaterka wymaga opieki i widać, że nikt nad nią nie czuwa. Smuci mnie to, budzi moje emocje – współczucie, ale i sympatię. Widzisz? Potrafisz kreować ciekawe postaci, gdy masz na nie pomysł i wyznaczyłaś im konkretny charakter, zachowania dopasowane do niego. Więc dlaczego Aine i Isleen tak bardzo się zlewają? 

Usiadła na miękkiej, wilgotnej trawie, zanurzając stopę w lodowatej wodzie[,] i zaczęła śpiewać.

Uważnie rozejrzała się po okolicy. Znów to usłyszała. Ktoś płakał w Puszczy.
Nie zastanawiając się nad niczym, pierwszy raz w życiu przekroczyła Potok. – Czemu przyszło jej to z taką łatwością? To znaczy nikt nie przekraczał Potoku, a Brenna zrobiła to ot tak, jakby to nic nie znaczyło, że przez ćwierć wieku się na to nie odważyła. Nawet nie pomyślała, że robi coś strasznego, po prostu przeszła. Brakuje mi tu jej odczuć, wahania albo – wręcz przeciwnie – myśli, że, kurczę, muszę przejść, zrobię to, mimo że nie przełamałam się przez ćwierć wieku. Nawet jeśli Brenna nie jest do końca w pełni rozwinięta umysłowo, powinno jej to przejść przez myśl; w końcu to coś nowego. 

- Gdzie twoi rodzice? - spytała.
- Nie mam rodziców. Mam dziadka.
- A gdzie on jest?
- W domu.
- A co robiłeś w Puszczy?
- Śniło mi się, że jestem wilkiem.
- Ja chciałabym być ptakiem - ucieszyła się Brenna. – Podoba mi się ten dialog; jest naturalny, pokazuje, jak dziecięcy charakter ma Brenna i z jakimi problemami może się borykać. Wczuwając się w nią, zaczynam wyobrażać sobie jej dość trudne życie w zaściankowej wsi. Jednak w związku z tym fajnie byłoby, gdyby w tekście pojawiło się kilka scen poruszających ten wątek. Bo wiadomo, że Brenna nie przypomina typowej dwudziestosześcioletniej mieszkanki wsi. Pomijając zarazę, praca na gospodarstwie jest ciężka, mieszkanie na wsi w dawnych czasach nie należało do najprostszych. Jeśli Brenna jest opóźniona, ciekawią mnie nie tylko podstawy jej stanu zdrowia psychicznego i jej przeszłość, ale i teraźniejszość – inne kobiety w jej wieku już dawno albo zostały wydane za mąż i rodziły dzieci, albo… no nie wiem, trochę trudno o inną wersję wydarzeń, biorąc pod uwagę czas i miejsce akcji oraz wiek Brenny. Jak sobie bohaterka radzi we wsi na co dzień? Co jada, jak mieszka, pod czyją jest opieką? Scena z karczmarzem jest w porządku, ale… chcę więcej scen!
Brakuje też komentarzy dialogowych ukazujących zachowanie bohaterów, bo w tym momencie nie wiemy nic, oprócz tego, że szli. Żadne z nich nie reagowało na nagość chłopca? A może rozglądali się, czy nikt ich nie zauważy? 

To dopiero szósty rozdział, a ja poznaję kolejną postać – młodego dzieciaka. Ale mamy jeszcze Aine, Isleen, ich ojca, ciocię, Guślarkę, Wilkołaka, Meriel (tak, w końcu cofnęłam się w tekście i wyszukałam to imię), Brennę i sporo stworzeń ze świata fantasy. Za dużo, za szybko naraz. Po co wprowadzasz następnych bohaterów, skoro ja nie zdążyłam wcale wczuć się w tych, których już mi przedstawiłaś? Są dla mnie imionami i wykonawcami czynności i akapitami ekspozycji, ale po prawdzie nic o nich nie wiem, nie potrafię się w nich wczuć.


Rozdział VII

Podoba mi się zachowanie cioci i wspominanie któryś raz o obsiewaniu pól. To pokazuje, że kobieta robi wszystko, by było jak dawniej, wręcz desperacko trzyma się jakiejś swojej wizji rzeczywistości, wmawia sobie, że być może nic się nie zmieniło, trzeba żyć dalej, choć można w tym dostrzec kłamstwo, tworzenie wygodnej iluzji. Nie wiem tylko, czy wprowadzenie tego do tekstu było celowe, czy raczej sama sobie to wymyśliłam, dopowiedziałam. Mogłabyś to ładnie rozwinąć, już wcześniej wprowadzając kilka scen z ciotką, która przeżywa stratę, ale próbuje to tuszować, walczyć z tym na swój sposób. 
Z drugiej strony trochę dziwię się Aine i Isleen, że nie wezmą cioci pod pachę, nie osiodłają koni i nie wyjadą ze wsi. Wiem, że nie znają innego życia, ale… tak naprawdę (pozornie, bo streszczeniem, a bez scen) sporo już się wydarzyło, podobno tylu ludzi straciło życie, wioska wydaje się wymarła. Dlaczego więc wciąż w niej tkwią? Skoro tak jest źle, czemu siódmy rozdział czytam właśnie o tym? Przydałaby się zmiana, konkretne działanie. Inaczej zdążę się znudzić.

- Ciociu, wszystko będzie dobrze - powiedziała łagodnie Isleen, kładąc rękę na jej ramieniu i żałując, że zgodziła się przyjść na ten obiad. Trzeba było zostać u siebie. – Zaraz, to Isleen nie mieszkała z Aine? A gdzie? W chacie Guślarki? 

- Isleen, kochanie, ty jesteś bezpieczna, ale twoja biedna siostra... - Zaczęła szlochać. - Nie ma ojca, zginął, przepadł! Nie ma domu! – Ciotka mówi tak, jakby ojciec Aine wcale nie był też ojcem Isleen, a dom nie należał wcześniej do obu sióstr. 

- Potrzebujesz męża - powiedziała ciotka.
- Kto? Ja? Nie ma mowy! - Obruszyła się dziewczyna. – Fajnie, że wprowadzasz wątek ślubu i potrzeby posiadania mężczyzny. To pokazuje podejście ludzi z wioski i ich normy społeczne. Tylko teraz się zastanawiam, ile Aine ma lat? Isleen ma trzynaście, o ile dobrze pamiętam, a jej siostra pewnie jest trochę starsza. Dobrze by było wiedzieć, by mieć pełniejszy obraz sytuacji. 
EDIT: Jak na zawołanie chwilę później potwierdza się, że Aine jest starsza od Isleen. 

- Sowa. Cały czas widzę puchacza. Nocami zawodzi wokół chaty. Raz wydawało mi się, że... że za oknem stoi strzyga. – Podoba mi się, że Aine ma te przywidzenia (chyba że jest to prawda, co nie zmienia faktu, że jest to okej). Po takiej traumie to zrozumiałe. Brakuje jednak więcej przemyśleń na temat tamtych traumatycznych wydarzeń. To dobry moment, by rozwinąć charakter Aine i jej POV. 

Isleen ma rację, dlaczego Aine od razu nie powiedziała o rannej kozie? Przecież Isleen była uczennicą Guślarki, więc od razu opatrzyłaby zwierzę. Czy nie było dla nich cenne?

Szkoda, że Meriel nie mogła im towarzyszyć. Wyruszyła do sąsiednich wiosek, miała wrócić dopiero za kilka dni. – Po co wyruszyła Meriel? Jeśli nie podajesz istotnej informacji, to dlaczego w ogóle o tym wspominasz? Czy to jest teraz ważne? I czemu Meriel miałaby iść z dziewczynami? Nic nie wskazuje na to, by łączyła ją z nimi jakaś szczególna więź albo sprawa. Poza tym ostatnio, gdy o niej wspominałaś, była obłożnie chora. Już jej przeszło? 
Czemu tak wiele istotnych dla fabuły spraw po prostu wesoło pomijasz? Mam wrażenie, że sama nie pamiętasz już, co pisałaś chwilę temu – widać błędy logiczne i imperatywy, które pojawiają się zwykle wtedy, gdy pisze się bez planu, choćby takiego wstępnego, ogólnego. Przyznaj, rozpisałaś sobie wcześniej to opowiadanie? A może masz po prostu pomysł na świat i starasz się iść z prądem? Nie rób tak, naprawdę nie warto. To bardzo komplikuje pracę. Choć może ci się wydawać, że pod wpływem weny pisze ci się lżej i lepiej, to w rzeczywistości opowiadanie jest pełne dziur, niewyjaśnionych sytuacji, sceny kończą się i zaczynają w dziwnych miejscach, a ewentualne przeskoki czasowe tłumaczysz streszczeniami. 

W poprzednich rozdziałach akcja działa się tak szybko, że nie pamiętam już, czy wilkołak znajdował się dość daleko od chaty Guślarki i łosia. W każdym razie skoro teraz dziewczyny znów opuszczają wioskę i szukają go, by prosić o pomoc, dlaczego nie zrobiły tego wcześniej? Na przykład dlaczego Isleen nie porozmawiała z nim, gdy Aine była nieprzytomna i odpoczywała w chacie Guślarki po ataku strzygi? Przecież wtedy znajdowała się bliżej lasu, prawda? Bliżej ruin.

Wspomnienia tamtej nocy wciąż prześladowały ją w koszmarach. – Pokaż mi to, udowodnij sceną. 

Trzymaj, to lekarstwo dla kozy. To daj jej do wypicia, a tym posmaruj rany. I uważaj, ta maść strasznie śmierdzi. – Dziewczęta dopiero zbliżały się do chaty Guślarki. Isleen trzymała maść w kieszeni cały ten czas? To czemu nie posmarowała kozy od razu?

Dziewczyna szła zamyślona przez las, krętą ścieżką między drzewami. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Poczuła, jak oblewa ją fala zimna. Zaczęła biec, była już blisko wioski, gdy zza drzewa wyskoczyła jakaś postać, zderzając się z nią. – Podałaś to tak sucho, że nic nie poczułam. Aine ma traumę, jest prześladowana i… to jej jedyna reakcja? Fala zimna i bieg? Nic nie pomyślała, nic więcej nie poczuła, nie zaczęła się niepokoić, rozglądać?

Aine upadła i zaczęła drzeć się jak opętana, kobieta też krzyknęła, po czym wybuchnęła śmiechem. – Jaka kobieta, Aine? Sama o sobie? Bo nie zauważyła jeszcze, czy zderzyła się z kobietą czy z mężczyzną.
No dobrze, domyślam się, że z krzaków pewnie wypadła Brenna, ale… nie o to chodzi, by na siłę zgadywać. Musisz pisać bardziej składnie, staraj się być dokładniejsza, wciąż mam wrażenie, że gdzieś się spieszysz. Do tego dochodzi to nieszczęsne: drzeć się. Czyja to stylizacja, do kogo należy POV? Podejrzewam, że do Aine, ale wcześniej bohaterka nie używała takich kolokwializmów. 
[Wcześniej, czytając ten rozdział za pierwszym razem, zostawiłam tu uwagę o tym, że kolokwialna stylizacja mogłaby należeć do młodszej siostry, Isleen. Wiesz, dlaczego wzięłam to pod uwagę? Ponieważ w poprzedniej scenie dziewczynki były w lesie wspólnie. Słowem nie wspomniałaś, kiedy się rozdzieliły, w dialogu padło jedynie przekazanie lekarstwa i polecenie, by podać je kozie. No i okej, potem w tekście okazuje się, że faktycznie siostry się rozdzieliły, ale w pierwszej chwili jest to dla mnie niewyczuwalne. Bezpieczniej byłoby zakończyć ich wspólną interakcję konkretnym pożegnaniem i rozejściem się lub czymkolwiek innym, co sugerowałoby, że Isleen wróciła do wioski od razu]. 

- Jesteś smutna, niech cię pocieszy. Ja mam jeszcze innych przyjaciół - uśmiechnęła się, tańcząc przed nią. Przylgnęła do pnia jednego z drzew.
- One mówią, wiesz? – Obie wypowiedzi należą do Brenny, więc powinnaś zapisać je w jednym akapicie. Poza tym nie wiem, czy chodzi o lalki, czy o pnie drzew. Kto mówi?

- We wsi mnie nie chcą, a las mnie lubi.
- Ale... bariera Potoku już chyba nie działa - Aine nie wiedziała, po co jej to mówi. – Brzydki rym. Za bardzo kłuje w uszy.


Rozdział VIII

- Nie! Nie! - Krzyczała ciocia.
Zaraz przybiegła zaalarmowana hałasem sąsiadka, za nią jej mąż i dwójka dzieci. Kobieta wrzasnęła rozdzierająco i zasłoniła dłonią oczy.
- Zabierz chłopców! - Krzyknęła do mężczyzny.
Ludzi przybywało. Nie wiadomo kiedy zbiegło się pół wsi. Gwar narastał. – Z kontekstu rozumiem, że było nad ranem, sporo osób jeszcze spało. Ale i tak małe dzieci wstały, żeby przyjść do sąsiadów (a rodzice im pozwolili wtrącać się w takie sprawy, mając na uwadze niedawny widok umierających od zarazy ludzi), a także pół wsi rzuciło wszystko, każdy usłyszał ciotkę i przybiegł od razu do niej. No tak, bo ludzie nie mają co robić, a ciotka Aine jest najważniejsza. To nie brzmi wiarygodnie, przecież gospodarstwo samo się nie obrządzi, karczmarz nie opuści karczmy, żeby zobaczyć, czemu jakaś babka krzyczy. Przy hałasie zwierząt, większość pewnie nic nie usłyszy, a tu w jednej chwili pół wsi przybiegło w to samo miejsce, jakby tylko czekali na sygnał do startu. Bez sensu. 
Ponadto masz tendencję do tego, by tłum ludzi określać jako „pół wsi”, ale uwierz, to nie pomaga w wyobrażeniu sobie sytuacji. Jedno określenie nie pomoże ci uniknąć opisu wydarzenia, organizacji tła dla sceny. To tak nie działa. Poza tym pół wsi to obecnie cała wieś, biorąc pod uwagę, że pierwsze pół wsi już umarło. Możesz też pisać: jedna-czwarta. 


Nie wiem, czy kreujesz ciotkę Aine na mądra czy na głupią postać. Niby domyśliła się, że rana na kozie jest podobna do rany, którą miała Aine, połączyła fakty i ogarnęła, że jednak, kurcze, coś tu nie gra, a z drugiej strony, gdy dziewczyna jej przyznaje w tajemnicy, że wcześniej ugryzła ją strzyga i prawdopodobnie przybyła do wioski za nią, nagle ciotunia bezmyślnie ogłasza to całej wiosce, nie zastanawiając się, jakie mogą być tego konsekwencje: - Aine! - Krzyknęła ciocia. Gwar podnieconych głosów nieco przycichł, wszyscy skupili swoją uwagę na kobiecie. - Strzyga przyszła za nią z Puszczy! 
Wiesz, to głupie, bo przecież ludzie będą się mścić właśnie na Aine. Ile ciotka ma lat? Jak długo tu mieszka? W czasie zarazy ludność uwięziła kupca i kobietę, a miałaby oszczędzić Aine? Czy ciotka, troskliwa dla dziewczyny i przeżywająca śmierć ukochanego męża, jest tak głupia, by ryzykować jednym zdaniem stratę również Aine?

No dokładnie tak jak przewidziałam, ludzie chcą złożyć Aine w ofierze strzydze, więc dziewczyna zaczyna biec w stronę chaty Guślarki. Właściwie podróż zajęła jej dwa zdania. Wcześniej natomiast, gdy Aine faktycznie zaatakowała strzyga, dziewczyna znajdowała się daleko, w głębi lasu, za Potokiem. A więc jak to jest? Dom Guślarki znajduje się bliżej ruin i wilka, lasu z łosiem, czy jednak bliżej wsi i chaty ciotki? Nie potrafię sobie poukładać tych miejsc akcji w głowie, mam wręcz wrażenie, że domek Guślarki wciąż się teleportuje. 
[Okej, wróciłam się do poprzednich rozdziałów, co nieco sobie wyklarowałam. Chata Guślarki musi być niedaleko wioski, bo przecież odbywa się tam akcja pierwszych scen, poza tym ludzie odwiedzają Guślarkę, a jednocześnie boją się przekraczać Potok]. 
Zresztą sama spójrz: Aine w poprzednich rozdziałach udaje się do ruin, by odnaleźć wilka. Odbywa dość długą podróż, spotyka cel, boi się go, ucieka dość daleko: Gdy tylko ruiny zniknęły za wzgórzem, Aine zaczęła biec. Nieważne dokąd, byle dalej od nich. Następnie atakuje ją strzyga, znajduje ją Isleen i próbuje nieść, ale że nie daje rady, pomaga im łoś. Jadą do chaty Guślarki i u ciebie trwa to chwilę-moment, a przecież tu trzeba z powrotem na wzgórze->ruiny->Puszczę i w końcu Potok, prawda? Gdzie informacja, że łoś przekroczył wodę? Dlaczego Aine, wisząc na nim głową w dół, nie zmoczyła chociażby włosów (wspominałaś, że była dość nisko, blisko ziemi)? No i skoro chata Guślarki znajdowała się niedaleko wsi, też trochę dziwne, że łoś jako dzikie zwierzę podszedł tak blisko terenów mieszkalnych. 
Na pewno winą za to, że nie wiem, co dzieje się w opowiadaniu i dlaczego odległości się wciąż zwiększają bądź zmniejszają, obarczam raz, że pisanie bez planu, a dwa – kończenie scen w nietypowych momentach i zaczynanie kolejnych w zupełnie innych miejscach akcji, z pominięciem informacji o drodze. Jakbyś uważała ją za totalnie nieważną, bo czytelnika i tak nie będzie to obchodziło… Otóż nie. Tylko te informacje – spójne, konsekwentnie podawane – będą kreowały mapę świata w głowie czytelnika. Bez tego nie potrafię sobie wyobrazić szerszej przestrzeni, w której poruszają się bohaterki. Okej, mam wioskę, chatę, las czy ruiny, ale… ta droga pomiędzy tymi miejscami akcji musi być zawsze taka sama. A teraz dziewczyny biegają tam i z powrotem jak im się podoba, jakbyś zapomniała, jaką drogę musiała za pierwszym razem przebyć Aine oraz, przy okazji, jak przeżywała tamtą drogę za Potok. 
I też nie chodzi o to, byś znowu opisywała dokładnie każdą ścieżkę i pokazywała kolejny raz tę samą przebytą trasę. Możesz choćby mową pozornie zależną wspomnieć, że spocona Aine dotarła na miejsce, bolały ją nogi, była zmęczona i spragniona, bo przemierzyła właśnie już coraz lepiej znaną drogę. Albo inaczej: że przybiegła wystraszona, z duszą na ramieniu, ponieważ pamiętała, co spotkało ją w tym lesie wcześniej. To inna sprawa, że w twoich postaciach brakuje konsekwentnego przeżywania uprzednich wydarzeń – rodzina i znajomi umierają, ojciec sprzedaje dobytek, Aine sama zresztą omal nie umiera po ataku potwora, umierają za to Guślarka i wujek. I co? No i nic. W bohaterkach nie widać żadnej traumy tych, no cóż, jakby nie było, dość dramatycznych wydarzeń. Aine bardziej przejęła się, że ktoś znalazł jej zagubioną lalkę niż właściwie czymkolwiek innym. Partie narracyjne po takich traumatycznych wydarzeniach powinny być aż nafaszerowane emocjami, wyobraź sobie, jaki chaos dziewczyny muszą mieć w swoich głowach. Tymczasem tego w tekście nie widać. Zupełnie, zero, null. 
I jeszcze przyszło mi do głowy, że w pierwszym rozdziale pisałaś o dwóch drogach prowadzących do chaty Guślarki. Teraz jakby o tym zapomniałaś. To czemu w ogóle to wprowadzałaś? Mogłaś wykorzystać ten potencjał w którejś z wielu scen, a tymczasem nie wiemy nawet, którędy dziewczęta idą i jak sobie tę trasę wyobrażać. 

- Przepraszam, to silniejsze ode mnie. Trudno mi się powstrzymać... - Odsunął się od niej. - Możesz otworzyć oczy. – Przepraszający wilkołak? Ten sam, który w poprzednich rozdziałach był ironiczny i docinał dziewczynom? Który chwilę później wyzywa wieśniaków? Zastanów się nad kreacją tej postaci. Albo bestia ma być szarmancka, albo sarkastyczna. 

Spojrzała na niego. Stał w Puszczy. Wyglądał dumnie i groźnie, chyba trochę do niego przywykła, bo nie wydawał się jej już tak odpychający. – Widzi go zaledwie trzeci raz, nie dłużej niż parę minut, a gdy dopiero co go dojrzała, ze strachu cofnęłą się, aż wpadła na drzewo. Na pewno się przyzwyczaiła? Narrator co innego, zachowanie postaci co innego. 

- Błagam, chcę tylko odejść - wyjąkała, trzęsąc się jak w gorączce.
- Idziesz w złą stronę - warknął.
- C... co?
- Potok jest tam - wskazał łbem przeciwny kierunek.
Obejrzała się przez ramię.
- Nie - pisnęła, czując, jak jej twarz oblewa rumieniec.
- Tak.
- N... naprawdę?
Parsknął, zabrzmiało to jak śmiech.
- Chodź.
Wytłumacz mi, proszę, bo czegoś znów nie rozumiem. Jakim więc cudem Aine bez problemu trafiła do ruin, by spotkać wilka, skoro… NIE ZNAŁA DROGI? Ledwo do niego przyszła, nie minęło kilka minut, właściwie jeden dialog, gnający na łeb na szyję. I teraz, gdy trzeba wracać, bohaterka wybiera złą stronę. Jak? Dlaczego? Znów: o co chodzi? 

Czemu wiedziałam, że wilkołak pomoże Aine ze strzygą? I to bezpodstawnie. Nie widzę żadnego umotywowania takiego ruchu ze strony wilkołaka. Po dialogu, który przeczytałam, mogę się domyślać, że zapewne był kiedyś człowiekiem, został wygnany z wioski za zmianę w wilkołaka i bardzo tęskni za miłością. Z Aine się w sobie zakochają i będą próbować zdjąć klątwę albo gdzieś uciec. Ta wizja mnie przeraża – strasznie spłyciłoby to opowiadanie. 

- Nie chcę, żebyś mi pomagał! Nie chcę mieć długu u... - zacięła się.
- U wilkołaka? - Spytał szorstko.
- Tak... U wilkołaka - szepnęła. - Isleen coś wymyśli.
Milczał. Chyba go obraziła. – Ale… o co on się obraził? Przecież był wilkołakiem i wiedział, że ludzie się go boją. 


Poza tym, choć akurat argument Aine jest właściwy i żal o śmierć Guślarki jak najbardziej uzasadniony, przez czytanie non stop o tych samych przebieżkach przez las mam wrażenie, że kręcę się w kółko, a – co za tym idzie – bohaterowie godzą się i obrażają na siebie. Trochę to trąci operą mydlaną, nie sądzisz? Dość przewidywalne zagranie. Zresztą kolejny raz nie do końca rozumiem, jak to się stało, że Aine znalazła się u wilkołaka bez Isleen? Czemu one w koło Macieju rozdzielają się, aby działa im się krzywda? Nie wyciągają lekcji z popełnianych błędów i nie dbają wzajemnie o własne bezpieczeństwo. Już kilka razy przejechały się na tym, że się rozdzieliły; dość średnim pomysłem jest dla dobra siostry zostawiać ją samą w wiosce pełnej sfrustrowanych, wystraszonych mieszkańców, prawdopodobnie chorych i cierpiących, którzy aktualnie szukają ofiary do złożenia. Więc co się dzieje? Oczywiście, gdy jedna z dziewczyn idzie robić questy, druga siedzi w chacie i dzieją się jej Jakieś Złe Rzeczy. Rozumiem potrzebę podania leku kozie, no ale, kurde, istnieją jakieś priorytety, nie? 


Rozdział IX

Chłopiec był dziwny, ale Brennie to nie przeszkadzało. Spał na podłodze, zawsze w najciemniejszym kącie chatki i prawie z niej nie wychodził. Nie zachowywał się jak inne dzieci w jego wieku. Zdawał się być wiecznie czymś przestraszony, a nocami dręczyły go złe sny. – W dalszej części opowiadania dowiaduję się, że Brenna jednak faktycznie jest nieco opóźniona w rozwoju. Podoba mi się ten pomysł szczególnie w obliczu tego, jak zacofane wiejskie społeczeństwo zamierzchłych czasów obcesowo traktuje taką jednostkę, jednak jak się to ma do mowy pozornie zależnej Brenny? Dlaczego kobieta jest obiektywna co do oceny standardów zachowania dzieci w wieku Brika? Przecież nie powinna mieć tej świadomości, sama zresztą, pewnie nieświadomie, nie zachowuje się tak, jak inne kobiety w jej wieku, podejrzewam, że jako młodsza dziewczynka również mogła mieć nie lada problem z oceną tych standardów. 

Brenna westchnęła, wiedział[a] już, że nie ma sensu go dalej przekonywać.

- Dzikuska! - Zawołał jeden. - Uważaj ty lepiej, bo mamy we wsi strzygę!
- A co to? - Spytała.
Mężczyźni wybuchnęli śmiechem, więc zaczęła śmiać się razem z nimi. – Bardzo podoba mi się reakcja Brenny. Jest naturalna i pokazuje jej dziecięcy charakter. 

- Dziadek mówił, że strzygi to potwory. Złe potwory. Zabijają - powiedział poważnym tonem. - W dzień śpią, bo słońce je pali, w nocy latają jako sowy. Mają ostre kły i wielkie szpony.
- Sowy nie mają kłów.
- Brenna, jesteś niemądra. Bo to są potwory, które mogą zamienić się w sowę.
Skinęła głową na znak, że rozumie. Należy uważać na sowy, szczególnie te z kłami i pazurami. – Kolejny bardzo dobry fragment. Przyjemnie mi się czyta POV Brenny. 

Postanowiła, że dziś nigdzie już nie pójdzie, wyciągnęła pęk wikliny, usiadła przed chatą i zaczęła wyplatać kosz. Brat kazał jej to robić. Później zabierał kosze i szedł sprzedać je na targu. Jeśli zrobiła ich zbyt mało, złościł się. – Dlaczego Brenna w swojej mowie pozornie zależnej nie nazywa brata po imieniu? Nie lubi go? Jest dla niej obcy? Bo wątpię, że nie zna jego imienia. 
Pomijając ten fakt, naprawdę fajnie przedstawiasz stylizację Brenny. Jednak szkoda, że sytuacja z bratem nie jest sceną. Wciąż wszystko okropnie spłycasz. 

Zz[a] zakrętu wyłoniła się Aine.

Isleen wiedziała, że coś jest nie tak jeszcze zanim wróciła do wsi. Psy szczekały jakoś inaczej, a ludzie rozmawiali między sobą podniesionymi głosami. – Psy szczekały inaczej, czyli jak...? Jak mam to sobie wyobrazić? Jeżeli już przybliżasz takie opisy, spraw, by były plastyczne. Może, skoro wcześniej pisałaś, że psy nie ujadały wcale, teraz dopiero zaczęłyby w ogóle szczekać? Tylko to też nie jest tak, że psy sobie szczekają bez powodu. Coś musi się stać, aby zwrócić ich uwagę. Złe moce strzygi, jej aura albo zapach… Samo to, że ludzie sobie rozmawiali pod studnią, nie uruchomi wszystkich psów w ten sposób, by było to zastanawiające. Z drugiej strony od przybycia strzygi minęło trochę czasu, więc to też słaby argument na szczekanie. Wydaje mi się, że po prostu nie wiedziałaś już, co kreatywnego wymyślić, więc znów nawiązałaś albo do tłumów ludzi, albo tych nieszczęsnych psów, albo pogody. To nie sprawia, że twoje opisy można nazwać interesującymi. Powtarzasz się. 

- Guślarko! Wiedziałaś o strzydze! – Rozumiem, że po śmierci babci to Isleen została Guślarką, ale… czemu nie ta dziewczyna na M? Była starsza i bardziej doświadczona. A może obie są guślarkami? Czemu nie wiemy, co się stało z tamtą? Od kiedy Isleen podała jej lekarstwo, słuch o niej zaginął. Jakbyś pozbyła się postaci, bo nagle przestała być ci potrzebna. Może trzeba było ją zabić, zamiast o niej zapominać? Wyglądałoby to sensowniej i nie rodziło nowych pytań. 

Słowa kobiety troszkę ją uspokoiły, ale nadal nie miała pojęcia[,] co tu zaszło.

Rozumiem, że Isleen się boi i nie przyzwyczaiła się do tego, że jest autorytetem, ale uczyła się od Guślarki, sama wybierała się do Puszczy, spotkała się z wilkołakiem, życzyła w myślach wypadku karczmarzowi, uratowała ludzi przed zarazą, przeżyła spotkanie ze strzygą, a kiedy trzeba uciszyć i uspokoić ludzi, kuli się w ramionach ciotki i nie potrafi odezwać? Co więcej, ludzie podważają jej autorytet, a ona po prostu… godzi się z tym? Przecież nie tak kreowałaś tę bohaterkę! Czemu teraz robisz z niej biedną sierotę, która sobie nie radzi? Z jakiegoś powodu została nową guślarką – ona, a nie druga uczennica.  
Inna sprawa, że nie mogę się przekonać do tego, że całe to zbiegowisko zebrało się tylko po to, by wypomnieć Isleen, że jej siostra sprowadziła strzygę, która zabiła dwie… kozy. W sensie wiadomo, zwierzęta są cenne, ale dwie kozy to licha strata, biorąc pod uwagę zarazę, która wybiła pół wioski, a której przecież nikt tak nie przeżywał (a przynajmniej nie było takiej sceny). Gdyby chodziło o kilka krów, które dają zdecydowanie więcej mleka, kiedyś dadzą też całkiem sporo mięsa… Albo o konie, które są cenne, ponieważ wykorzystuje się je do pracy w polu i do podróżowania… Ale dwie kozy, serio? I o to ta cała drama? Grożenie dziewczynkom, które we wsi mieszkały całe życie, miały w niej jakichś bliskich? Nie kupuję tego.
Jeszcze zrozumiałabym, gdyby panikowała tylko ciotka. To były jej kozy, z trzech została jej jedna. Z drugiej strony kobieta mówiła o obsiewaniu pola, więc to nie jest tak, że od zawsze utrzymuje się tylko z trzech kóz, by była to tak wielka strata, aby informować o niej całą wioskę, choćby nieświadomie – ale jednak! – podburzając ją przeciwko Aine. Poza tym skoro ciotka ma ziemię, to zakładam, że ma też inne zwierzęta na gospodarstwie, choćby te konie, które na tym polu pracują. Więc to nie jest tak, że żyje tylko z koziego mleka.


Rozdział X

Nieznajomy wszedł śmiało między tłum, który rozstąpił się przed nim, cichnąc. – Czyżby to był nasz wilkołak? 
Poza tym czyja to perspektywa, partia narracyjna? Wcześniej stosowałaś mowę pozornie zależną, a tu zawiewa narratorem wszystkowiedzącym. Nie powinnaś tak skakać. Raz, że czytelnik nie ma punktu zaczepienia – za dużo punktów widzenia plus jeszcze narrator obiektywny, skaczemy więc jak z kwiatka na kwiatek; dwa – narrator wszystkowiedzący to dość nudnawy, toporny wybór. Okej, pasuje do bajek, ale udowodniłaś już (choćby stylizacją Brenny), że potrafisz czasem się porządnie wczuć i gdzieś ten POV masz osadzony w tekście. A to sprawia, że czytelnik chce więcej stylizacji, dzięki którym może poznać bohaterów i porządnie się w nich wczuć. Narrator wszystkowiedzący, który ładnie opowiada historię, poniekąd odbiera tę przyjemność z czytania.   

- P... potrafisz[,] panie[,] złapać strzygę? - Szepnęła. Czuła, że powinna go znać, to nie dawało jej spokoju. Dziwne przeczucie siedziało gdzieś z tyłu głowy, nieuchwytne, a jednocześnie tak bliskie. Nagle ją olśniło [to przeczucie to zrobiło?], zdumiona otworzyła szeroko oczy. – Nic dziwnego, że Isleen wyrabia sobie taką opinię, skoro boi się odezwać do faceta, który chce uratować tyłki całej wiosce. 
Teraz, po jej stwierdzeniach, już jestem przekonana, że ten mężczyzna to wilkołak. Och, i nagle wróciła jej perspektywa, cudnie! Powinno tak być od początku sceny. 

- Potrafię. Nie takie rzeczy już robiłem. Co jest, ludzie? - Z wyraźną pogardą zwrócił się do tłumu. - Przed chwilą wyzywaliście waszą Guślarkę, a teraz zabrakło wam języka w gębach? – Teraz wilkołak pobawi się w wiedźmina? Poza tym, nie rozumiem, czemu nagle facet robi wyrzuty ludziom, przerywa rozmowę z Isleen, do której sam się zwrócił, i oczekuje, że to ona będzie mówiła. Nagle ma żal, że mieszkańcy nie przerwali im rozmowy? Szczególnie gdy rozmowa dotyczyła ich bezpieczeństwa… 
W dodatku wilkołak znów jest ironiczny. Jednak będzie kąśliwym facetem? To po co wcześniej przepraszał?

- Ile żądasz?
- Sakiewkę złota.
Przez tłum znów przeszedł szmer, tym razem głośniejszy, w głosach ludzi dało się wyczuć przerażenie i oburzenie. Cena była wysoka.
- Aine sprowadziła potwora, niech Aine płaci! - Zawołał rozgniewany parobek młynarza. Łowczy zgromił go wzrokiem, chłopak zamilkł natychmiast, tracąc rezon.
- Strzyga we wsi to wspólny problem - zawyrokował staruszek. - Czy jest jeszcze ktoś, kto myśli inaczej?
Ludzie patrzyli po sobie, ale nikt nie odważył się zaprotestować. Nawet karczmarz uparcie milczał, wpatrując się w ziemię.
- W takim razie ustalone! Rozejść się, koniec przedstawienia! - Podniósł głos łowczy.


Nie wiem, jak wygląda u ciebie kwestia wartości złota, ale, biorąc pod uwagę, że… no cóż, złoto jest złote, obawiam się, że całą wieś długo nie będzie stać usługi wiedźmińskie tego typu. Jeśli wszyscy panikują za sprawą dwóch kóz, połowa wsi umarła, praca w polu stanęła, panuje wielka bieda, ponieważ nie ma komu pracować… Wilk albo celowo rzucił kwotą, której nie da się zdobyć, aby pognębić tłum, albo sama nie bardzo wiesz, jaką wartość w światach fantasy ma szczere złoto. Śmiem twierdzić, że w obecnym stanie i ze srebrem byłby problem we wsi, szczerze mówiąc. 
Na tym etapie opowiadania zastanawia mnie, skąd w ogóle wzięłyby się we wsi złote monety, a co dopiero cała sakiewka. Kto odpowiada za wieś? Czy tą częścią krainy rządzi jakiś król? Czy chłopstwo pracuje w systemie feudalnym i oddaje lenno, czy raczej zarabia na siebie? I skoro przez wieś przetoczyła się choroba, wieść o niej nie dotarła gdzieś dalej, nikt nie zrobił nic, by sprowadzić pomoc? Jeżeli wieś to samodzielne państwo w państwie, stworzone ze strachu przed przekroczeniem Potoku, to… jak to wszystko się zaczęło? Skąd ci ludzie wzięli się za Potokiem? Czy da się ze wsi gdzieś dalej w świat wyjść inaczej niż przekraczając go? Ciekawi mnie tak wiele aspektów tego świata, a wciąż tak mało o nim wiem. To plusy, ponieważ masz sporo miejsca i możliwości, by rozwinąć niektóre wątki i przy okazji przedstawić czytelnikowi background twojego uniwersum, a jednocześnie martwię się, bo nie robisz tego systematycznie (chyba że odklepaną ekspozycją). W najgorszym wypadku więc albo dostanę pod nos kilka akapitów podających mi odpowiedzi na pytania, które zadałam, albo nie dowiem się niczego, bo wieś po prostu sobie jest, zawieszona w jakimś mikrouniwersum, z którego składa się głównie las otaczający ją. Proszę, obym się myliła.

- Wracajmy do pracy - rzucił staruszek, oddalając się pospiesznie. Młodzieniec nie podobał mu się. Im szybciej schwyta strzygę i odejdzie, tym lepiej. – To head-hopping. Skoro piszesz scenę z perspektywy Isleen, nie możesz nagle wejść do głowy staruszka i poznać jego myśli. Pamiętaj, że Isleen jest obserwatorką. Możemy wiedzieć tylko to, co ona sobie pomyśli i co wywnioskuje z zachowania innych. 

Nie odpowiedział, dziwny wyraz przez chwilę zagościł na jego twarzy. Przyjrzała mu się z ciekawością [temu wyrazowi?], nigdy nie widziała go w jego ludzkiej postaci. Mógł mieć góra trzydzieści lat. Włosy miał czarne, w tym samym głębokim odcieniu, co wilcze futro. Dawno ich nie strzygł, bo sięgały ramion, parę niesfornych kosmyków opadało na oczy. – Skąd Isleen wie, że bohater dawno się nie obcinał? W sensie może nie strzygł ich w ogóle… A może podcinał je do długości ramion? 

Zarostu też dawno nie golił, broda dodawała mu dzikości, kojarzył jej [tej brodzie?] się z rozbójnikiem. Pomyślała, że gdyby się ogarnął, stopiłby się z innymi mieszkańcami wioski (...). – Korzystając z mowy pozornie zależnej, nie musisz przytaczać myśli głównej bohaterki w ten sposób. Każde zdanie tej partii narracyjnej to myśl Isleen, więc na dobrą sprawę mogłabyś napisać: Zarostu też dawno nie golił, broda dodawała mu dzikości, wyglądał jak rozbójnik. Pewnie gdyby się ogarnął, wtopiłby się w tłum innych mieszkańców… Czujesz różnicę? POV pozwala przemycać myśli bohaterów, zza których pleców prowadzisz narrację. To dlatego nie musisz używać słów takich jak pomyślała, wpadło jej na myśl, przyszło jej do głowy, że… Oddając to wprost, bardziej przekonujesz.  

Znów zamilkł. Nie bardzo wiedziała, o czym z nim mówić. Zaczęłą krzątać się po chacie, bo musiała przyrządzić parę mikstur, ale rozpraszał ją swoją obecnością.
- Dziękuję - szepnęła w pewnym momencie.
- Za co? - Spytał zdumiony.
- Gdybyś nie przyszedł, oni...
Mruknął coś niezrozumiałego i machnął dłonią. – Czy Isleen widziała to machnięcie, skoro zaczęła się krzątać? Piszesz, że była zawstydzona, więc wyobraziłam sobie, jak celowo odwraca się od bohatera. Widzę, że – choć próbujesz (i super, bardzo się to chwali!) – wciąż masz problemy z tym typem narracji, dlatego zwracam na takie rzeczy uwagę. Bez problemu da się ten fragment wybronić, pisząc, że Isleen stała naprzeciwko wilkołaka i patrzyła na niego; zaznaczam to jednak, aby weszło ci w nawyk, by wczuwać się w swoje postaci na tyle, by przedstawiać ich oczami tylko to, co widzą. Nie to, co mają gdzieś za swoimi plecami. 

Tak się teraz zastanawiam… Skoro Wynn jest wilkołakiem i nie mógł przechodzić przez barierę Potoku, to… jak wcześniej trafił do Puszczy? W jedną stronę się da, a w drugą nie? Bo zakładam, że nawet jeśli nie jest z tej samej wioski, co Isleen, to z jakiejś innej. Podobno za Puszczą nic nie ma, więc… jak? 

Aine spojrzała mu w oczy, zielono-brązowe, przenikliwe, przerażająco znajome i w jednej chwili zrozumiała[,] kim jest. Przeszył ją dreszcz, natychmiast odwróciła głowę.
Męczy mnie trochę powtarzalność, brałam już udział w dialogu, w którym wilkołak i Aine nie dogadują się najlepiej. Okej, wiem, że za sobą nie przepadają, ale mam wrażenie, że niektóre wypowiedziane zdania padły wcześniej w naprawdę podobnej formie, konstrukcji. Po co? Możesz inaczej zaznaczyć, że bohaterowie mają ze sobą problem. Z drugiej strony, w myśl: kto się czubi, ten się lubi… Naprawdę trudno nie wziąć tego pod uwagę.

- To długa historia - odparła wymijająco trzynastolatka. – Trzynastolatka też nie brzmi za dobrze. Spokojnie mogłaś użyć imienia. 

- Tak, jestem stąd - westchnął. - Mieszkałem kiedyś w Porębie, a potem… Miałem czternaście lat i byłem strasznie głupi. To dlatego jestem teraz tym[,] kim jestem... – Czyli jednak miałam rację. W takim razie dlaczego przeszedł Potok? Czy może wilkołak ugryzł go w Puszczy i Wynn nie mógł wrócić? Mam nadzieję, że się to wyjaśni. 


Rozdział XI

Ostatnią, jaką pamiętała[,] był kupiec, który utonął w bagnach. – Ostatnią rzeczą; zabrakło ci rzeczownika. No i wiem, że to wygeneruje powtórzenie, ale… Ostatnia rzecz, którą pamiętała (...). Dlaczego? Ponieważ tu wskazujesz konkretne wspomnienie, przytaczasz je. Nie nazwiesz go więc jakimś, o jakichś cechach. [KLIK].

Przyleciał do niego puchacz, ptak zaczął rosnąć, zmieniać kształt, aż stał się przerażającą kobietą, która wrzasnęła rozdzierająco. Wyciągnęła ciało mężczyzny z błotnistej, cuchnącej brei. Zakwiliła nad nim żałośnie. Pochyliła się i tchnęła na niego. Kupiec poruszył się, choć nadal pozostawał martwy. Otworzył powieki, jego oczy były mętne. // Meriel też otworzyła oczy (...). – To Isleen wyciągnęła kupca? Bo ze zdań wynika, że strzyga. Ale w takim razie Isleen raczej nie dostrzegłaby oczu kupca, chyba że stała blisko. Wtedy jednak strzyga zaatakowałaby też ją. 

- Meriel! Meriel, ty żyjesz! - Załkała Isleen, dopadając do jej łoża. – Zaraz, to Meriel ocknęła się po kilku dniach, gdy w wiosce wszyscy sobie spacerują uradowani? Czemu dopiero teraz? Dlaczego przez ten cały czas Isleen ani Aine nawet nie pomyślały o drugiej uczennicy? Czemu w wiosce o tym nie mówiono? Skoro komentowano słabość Isleen, mogli też rzucać coś odnośnie przejęcia stanowiska guślarki przez Meriel, coś o jej dalszej chorobie… Mam wrażenie, że dopiero teraz przypomniałaś sobie o tej postaci i stwierdziłaś, że trzeba ją wrzucić z powrotem do opka. Ale zaraz… ktoś wspominał, że boi się pytać Meriel o coś. W takim razie ona była nieprzytomna czy cofamy się w czasie? 

Rudowłosa z trudem skupiła wzrok na dziewczynie, która leżała bez ruchu, wpatrując się w sufit nic niewidzącym wzrokiem. – Znów rudowłosa, a wystarczyłoby imię. 

No dobra, po wypowiedzi Isleen i nieprzytomnej Aine ogarnęłam, że rzeczywiście cofnęliśmy się w czasie. Ale dlaczego w takim razie po prostu nie wrzuciłaś tego rozdziału pięć notek wcześniej, aby było chronologicznie? Mam nadzieję, że masz w tym jakiś cel, że nie wymyśliłaś sobie nagle nowego wątku, lecz potrzebujesz do tego Meriel i postanowiłaś streścić teraz, co się u niej działo przez ostatni pięć rozdziałów. Niestety jest to wprowadzone zbyt nieumiejętnie, ponieważ brakuje ci doświadczenia w budowaniu linii fabularnej. Masz problemy z prowadzeniem jednego wątku – by był pełny, osadzony na jakimś tle. Aby sceny nie były streszczone i eksponowane, zaczynały i kończyły się sensownie, łącząc się w jedną całość, oraz by bohaterowie działali konsekwentnie, opisani byli należycie, a miejsca akcji nie myliły się. Brakuje ci podstaw w rozpisywaniu historii jednowątkowej, retrospekcja to za wysoka poprzeczka, wybacz za szczerość. Cofanie się w czasie sprawiło, że tekst stał się jeszcze bardziej chaotyczny, a ja bardzo szybko się zgubiłam, choć do tej pory już musiałam czytać w mocnym skupieniu, powoli, uważnie, aby się nie zamieszać. Bywały momenty, że kilka razy wracałam się do tekstu, by coś sobie przypomnieć, wyjaśnić, poukładać. Nie ma nic złego w retrospekcjach, ale musisz nauczyć się je wprowadzać tak, by czytelnik od razu poznał, w którym momencie się znajduje. Inaczej zacznie wnioskować z tekstu głupoty, a odkręcić to będzie trudniej.   
Do tego stylizacja Meriel niczym nie różni się od stylizacji Isleen czy Aine, mimo że kobieta jest od nich starsza o ponad dekadę. 

Wszyst[k]o działo się tak szybko...

Rzeczywiście wprowadzasz dość ważny wątek – tajemniczą zjawę. Może to strzyga, może coś, co zniszczyło barierę Potoku, ale najgorsze jest to, że robisz to naraz, prędko. Gdybyś przeplatała poprzednie rozdziały tymi scenami, byłoby o wiele lepiej, bardziej tajemniczo. Wprowadziłaś ciekawy wątek, jednak nieudolnie, przez to teraz wszystko dzieje się za szybko, jest streszczone. Widać, że chcesz nadrobić ten czas, który uciekł przez parę rozdziałów, aby wyrównać akcję w czasie, ale to nie działa. Ten wątek nie powinien być dodatkiem. 

Kolejne dni pędziły jeden za drugim, wszystkie tak samo ponure. Ciocia zabrała Aine do siebie. Opłakano zmarłych bliskich, przybyło kurhanów. Życie powoli wracało do rytmu sprzed nadejścia zarazy. Żywi musieli żyć dalej. Trzeba było uprawiać pola, zająć się zwierzętami, kontynuować przygotowania do zimy. – Nieprawda, nie było tego w opowiadaniu. Albo nikt się nie przejmował, nie zwracał uwagi na zmarłych, na nieobsiane pola. Isleen wędrowała po wiosce, Aine też, żadna z nich nie widziała ludzi na polu. Wszyscy chillowali w chatach, przecież jak zagryziono kozy ciotki Aine, byli gotowi, by wleźć na jej podwórko, a nie tam praca w polu czy grzebanie trupów. Niech narrator nie zmyśla, postacie robią zupełnie co innego i nikt się nie przejmuje niczym, oprócz złapania Aine za ściągnięcie strzygi. Poza tym w wiosce brakuje ludzi do obsługi sprzętu, do opieki nad zwierzętami… Co oni chcą uprawiać? Jak? Dlaczego nikt nie pomyśli, by się z tej zapyziałej wsi wydostać, skoro nie ma w niej żadnych perspektyw? Mam wrażenie, że ci wszyscy wspomniani wieśniacy to jakieś pozbawione emocji i wolnej woli fantomy, roboty zaprogramowane na pracę – idzie zima, trzeba siać, przygotować się… Albo Simy, które, gdy wyłączysz tę wolną wolę, idą „opłakiwać zmarłych”, ale jest to tylko krótkie, bo zaraz trzeba –> KLIK –> podlać kwiatki i uprawiać ogródek. We wspomnieniu stawiania kurhanów nie ma żadnych emocji, żałoby, nic. Dwa zdania i wszystko spoko, to co, chłopaki, idziem siać…? Strasznie, ale to strasznie zmarnowany potencjał.
[I gdzie jest Brenna ze wszystkimi swoimi wątkami? W sensie… czemu jej tak mało? To świetna postać, brakuje mi jej naturalności i charyzmy. Nawet wilkołak wypada przy niej blado, gdy pomyślę o kreacji twoich jednostek].

Meriel rzuciła się w wir pracy, żeby zapomnieć. Teraz to ona była tu najważniejsza. Kiedyś o tym marzyła, czuła się gotowa, a dziś... Ile by dała, by Babcia wróciła. By znów było jak dawniej. – No i kolejna ściema. Isleen była ważniejsza, bo to o niej mówili wieśniacy i to ona coś ciągle robiła, nikt z wieśniaków nie wspomniał ani słowa o Meriel przez całe opko, jakby dla nich nie istniała. I jaki wir pracy Meriel ma na myśli? Co takiego robiła? Bo miksturki ciągle tworzyła Isleen. 

- Ja... Nie. To niemożliwe, chociaż... Muszę załatwić parę spraw, wrócę za kilka dni. Zajmiesz się wszystkim, dobrze?
- Ale...
- Poradzisz sobie!
Meriel w pośpiechu spakowała parę drobiazgów i wyszła z chaty, nie oglądając się za siebie. – Czy Meriel, jako odpowiedzialna, dorosła kobieta, uważająca się za najważniejszą w wiosce, za kolejną guślarkę, musi być tak nieodpowiedzialna, by wyruszać w kilkudniową podróż bez gruntownego przygotowania? Zabiera tylko drobiazgi, a wie, że wyprawa będzie długa. Skoro jest tak niepoważna, nic dziwnego, że mieszkańcy nie biorą jej na serio. 


Rozdział XII

- Ale... Dziś pełnia - powiedziała niepewnie Aine.
- Myhym... Jest to pewien problem - mruknął Wynn.
- Pewien problem? Ostatnio… – Jak to pełnia? Od ostatnich wydarzeń minął już cały miesiąc? Wiem, że pierwsze spotkanie Aine z Wynnem miało miejsce aż osiem rozdziałów temu, mam jednak wrażenie, że było to ledwie chwilę temu, w tym czasie nie wydarzyło się zbyt wiele, by mówić o całym miesiącu. Poza tym masz bardzo krótkie rozdziały, jeden czasem to 3-4 strony A4. 
Wynn rzuca pomysł, by odpocząć, a ja się zastanawiam dlaczego. Czym bohaterowie się zmęczyli? Nie widzę, by byli osłabieni, zniechęceni, tekst jest wypruty z emocji, bardzo suchy. 
A skoro minął miesiąc, mam inne wątpliwości. Co się działo przez ten miesiąc we wsi? I nie, nie pytam, bo chcę dostać ekspozycją w twarz. Pytam, bo całkiem niedawno na tapecie była wielka zaraza, strzyga, szukanie pieniędzy dla wilkołaka. Co teraz? W jakim momencie fabuły jesteśmy? Dlaczego bohaterowie potrzebowali całego miesiąca przerwy od fabuły? Wiesz, bardzo brakuje tej historii napięcia. Tykającego zegara w tle, który wyznaczałby tempo fabularne i zmuszał bohaterów do działania już, teraz, natychmiast. Bez tego poczucia zagrożenia, możliwości przegranej, bez ryzyka opowiadanie ci paskudnie… sflaczało. 


Aine pozwala sobie na to, by spoufalić się z Wynnem, problem w tym, że jeszcze w ostatnich scenach nie bardzo za nim przepadała, a w żaden sposób nie przedstawiłaś zmiany, rozwoju tej relacji. Przez to dostaję kliszowy obraz, jak to bohaterowie się nie lubią, ale po miesiącu dziewczyna patrzy wilkołakowi w oczy, uznaje raz jeszcze, że są ładne i zgadza się, by zajrzeć sobie wzajemnie w myśli. 
Mimo to podoba mi się ten fragment, ładnie ukazałaś w nim narrację (jako że stosuję kursywę, myśli Wynna zawarłam w cudzysłów):
Spodziewała się, że stanie się coś strasznego, nieprzyjemnego, ale ogarnął ją spokój i niewytłumaczalna radość. Nagle wszystko się ułożyło, elementy układanki wreszcie się dopasowały. Otworzyła oczy i spojrzała na Wynna. Uśmiechał się delikatnie.
„Widzisz? To nic strasznego”. Czuła w duszy lekkość, strach zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dziwne, ciepłe uczucie narastało, łaskotało ją, sprawiając, że straciła czujność. Podobały jej się jego oczy. „Twoje też są bardzo ładne”. Speszyła się. Przestraszyła. Przecież on słyszał wszystkie jej myśli! „Nie wszystkie, tylko te, które pokażesz”. Przestań!
To bardzo ładna, obrazowa, urocza chwila, którą mogę sobie wyobrazić. Fajnie wprowadziłaś emocje Aine, i wszystko to z użyciem mowy pozornie zależnej. Kurczę! Naprawdę gdy chcesz, to potrafisz! Więc czemu tak często ci się nie chce…?

Zrobiła krok w stronę Puszczy, potrząsnęła gwałtownie głową, w końcu skierowała się do chaty. W progu stanęła jednak jak wryta. Zerknęła przez ramię.
- Coś się stało? - Spytała Isleen.
- Nie. Ja... Zaraz wrócę. – Nadal piszesz POV Aine, dlaczego więc i tu nie pokażesz, co pomyślała? Czemu zmieniła zdanie? Co ją do tego skłoniło? Brakuje realnych, bieżących przemyśleń postaci. Z samego odwracania się nic nie wywnioskujemy. 

- Dobra, nie musisz się tłumaczyć - powiedziała Isleen z dziwnym uśmieszkiem. - To twoja sprawa co tam z nim robiłaś - zaakcentowała ostatnie słowo. - Widziałam, jak na ciebie patrzył.
- Ja wcale nie...!
- Nie jestem głupia, Aine! I widziałam w życiu więcej niż ci się wydaje! Nie jestem już dzieckiem! – I to kolejny powód, dla którego chciałabym wiedzieć, ile lat ma Aine, że trzynastoletnia siostra paruje ją z prawie trzydziestoletnim facetem. 

Kobieta po chwili zawahania podążyła za nią.
- Ciociu, wracaj do chaty! - Syknęła zaniepokojona Aine.
- Nie mam zamiaru! Umarłabym tam z niepokoju!
- Proszę...
- Nie!
Westchnęła zrezygnowana. Wiedziała, że nie ma sensu teraz się o to kłócić. W tej sytuacji nawet nie miała do tego głowy. Było cicho i bardzo ciemno. Nerwy miała napięte jak postronki, oczekiwała ataku, każdy, nawet najdrobniejszy szmer sprawiał, że serce zaczynało szybciej bić. – A nie przyszło jej do głowy, że naraża ciotkę na śmierć? To nieodpowiedzialne, Aine nie powinna pozwolić ciotce wychodzić i w ogóle wystawiać jej na atak strzygi. A zamiast tego olewa to, bo boi się o własne życie. Znaczy, jasne, rozumiem, że człowiek dba w chwili zagrożenia głównie o siebie, ale to planowana akcja. Jeśli strzyga zaatakuje ciotkę, plan może nie wypalić. Bez sensu. 

Ciocia też musiała to wszystko zauważyć, bo jeszcze mocniej uwiesiła się na ramieniu dziewczyny, wbijając paznokcie w jej skórę.
- Co to... co to było? - Wyszeptała zachrypnięta. - To nie człowiek...
- Nie - odparła szeptem dziewczyna. Pociągnęła kobietę z powrotem do chaty i wyplątała się z jej uścisku.
(...)
- Kim on jest?
- Nie chcesz wiedzieć - odparła nerwowo.
- Kim? - Nalegała ciocia.
- To... to wilkołak. – Czy Aine nie umie trzymać języka za zębami? A jak było z kozami? Przez jej paplaninę pół wsi chciało ją złożyć w ofierze. Teraz też wygadała się ciotce, naraziła na niebezpieczeństwo i ją, i siebie, bo, znając życie, ciotka wszystkim wszystko rozpowie. Czemu twoi bohaterowie robią wszelkie rzeczy na forum? Czy tylko Meriel umie ukryć tajemnicę? Cóż za bezmyślność. A ponoć to Isleen jest najmłodsza. Kolejny fragment również pokazuje, jak bardzo nieodpowiedzialna jest Aine – myśli o tym, by iść od chatki Guślarki, podczas gdy w wiosce tłuką się wilkołak ze strzygą i prawdopodobnie doszło do morderstwa.  

Zaczęła gorączkowo rozmyślać o tym, co jej pokazał. Guślarka, ich ukochana Babcia, wydała na niego wyrok śmierci. To do końca zburzyło fundamenty, na których Aine budowała swój obraz świata. Wszystko, co zdawało się pewne, runęło. Miała w myślach i uczuciach straszliwy bałagan. Już nie dziwiło jej, że Wynn nie chciał im pomóc, że tak gardził ludźmi. – Naprawdę doceniam ten wątek. Podoba mi się, że Aine potrafi spojrzeć na tę sytuację krytycznym wzrokiem, jej światopogląd ulega zmianie. To czyni z niej bohaterkę rozsądną, ten jeden raz wydaje się starsza. Szkoda, że w poprzednich scenach nie wplotłaś nigdzie subtelnie innych cech Aine, abym mogła ją poznać. To w sumie pierwszy raz, gdy mogę powiedzieć o tej bohaterce… właściwie cokolwiek. Jakoś ją określić.
Ten rozdział wprawdzie liczy siedem stron, ale… ma ledwo dziesięć tysięcy znaków bez spacji. A to oznacza, że większość akapitów to dialog, znów pozbawiony komentarzy narracyjnych. Wciąż gdzieś się spieszysz, opowiadanie jest nieukształtowane, jakby niepełne. Bohaterowie zawieszeni w czasie i przestrzeni, a ich dialogi to właściwie myślnik za myślnikiem. Siedem stron przeczytałam w kilka minut i praktycznie w ogóle mną nie poruszyły. Poza krótkim fragmentem wymiany myśli nie jestem w stanie docenić niczego, sceny są krótkimi wyrywkami, polepionymi byle jak, nie widzę twojej staranności w kreowaniu rzeczywistości, w której poruszają się twoje postaci. A emocje? W większości akapitów potwornie ich brakuje, tekst jest mdły. W większej mierze poprawny (pomijając zapis dialogów), ale… pusty. Pozbawiony napięcia, realnego dramatu. Samą pomysłową fabułą tego nie uciągniesz, musisz podciągnąć się ze starannego, lekkiego, acz przemyślanego kreowania scen, które ci tę fabułę popchają. 
W tym rozdziale faktycznie pojawiła się Brenna, jednak jej scena zaczęła się i skończyła kilka linijek dalej. Jeszcze emocje nie zdążyły wykiełkować, a już wszystko przebrzmiało. Zaniepokoił mnie wątek Brika i jego wilkołactwo, a naiwność i obawa Brenny w obliczu jej choroby wypadły bardzo naturalnie, ale… MAŁO! Daj mi tego więcej! Czemu praktycznie wszystkie twoje ważne sceny to ledwo skrawki, jakby wyrwane z kontekstu, a te mniej ważne – ale wciąż prowadzące fabułę w przód – to podłe streszczenia? 


Rozdział XIII

Podoba mi się twoja wielowątkowość. Brenna i Brick, wątek strzygi i zarazy, wątek ciotki, wątek Aine i Wynna, a teraz dowiadujemy się, że w innej wiosce pojawił się uzdrowiciel, który, mówiąc wprost, zdegradował guślarkę i jej uczennice. Świetnie, bo masz o czym pisać, co rozwijać, fabuła staje się bardziej złożona i zdecydowanie bardziej atrakcyjna. Szkoda, że trochę marnujesz jej potencjał, tak wiele wątków (a, co za tym idzie, scen, które być powinny, a ich nie ma) spłycając, wyjaśniając ekspozycją. Niewiele w tej kwestii się zmienia, spójrz:
Powinna już zbierać się do drogi powrotnej, ale nie potrafiła ich tak po prostu zostawić. – Powrotną? To po co Meriel szła taki kawał drogi? Chyba nie na spacer, co? Jeśli wydarzyło się w międzyczasie coś ważnego, powinnaś pokazać to sceną. Pisałaś cały poprzedni rozdział o poczynaniach Meriel tylko po to, żeby za chwilę mi to wszystko streścić? 
Dalej piszesz, że:
Robiła więc wszystko, żeby pomóc każdemu, chociaż nie było to możliwe. Sama niewiele mogła zdziałać, brakowało jej ziół i czasu, czuła, że ogarnia ją coraz większa rozpacz i frustracja. Była rozdarta, nie mogła zostawić tych ludzi bez pomocy i jednocześnie musiała wracać do Isleen. (...)
Czuła wyrzuty sumienia, gdy rankiem szóstego dnia wyruszyła w drogę powrotną. – Kolejne ekspozycjo-streszczenie; zamiast streszczać wszystko jak leci trzeba było pokazać choć jedną próbę niesienia pomocy przez Meriel. Nie musisz przecież opisywać każdego przypadku z osobna, ale jeden, a potem moment, gdy pacjenci mijają się w progu izby? Dlaczego nie przedstawiłaś, jak podobno lekarka... leczy? Mam potworny niedosyt i wrażenie, że poszłaś na łatwiznę. Poza tym, hell no! Nie oszukujmy się! Pokazywanie prawdziwych umiejętności guślarskich – trochę magicznych, trochę szamańskich – wydaje się super pomysłem. W końcu mogłabym zobaczyć, czym tak naprawdę zajmują się guślarki, jak pracują... To nie. Po co, skoro wszystko to ubrałaś w jednym ubogim w treść akapicie? 
Bez sensu!


Przybyła tu tylko po to, by porozmawiać z miejscową guślarką, naprawdę liczyła na jej pomoc. – Tak więc tajemniczy cel podróży okazał się nieważny? To po co ta cała scena w opku? Rozumiałabym, gdyby Meriel o tym myślała, zastanawiała się, gdybyś ukazała podróż i ten trud, a na końcu zawód. W tym momencie wątek wydaje mi się niepotrzebny, w ogóle mnie to nie rusza. Co więcej, nie widzę sensu tej całej podróży, a powinnam kibicować bohaterce, nie? Mocny imperatyw: wyjść z domu w błahym celu, żeby po drodze spotkać ludzi w potrzebie, więc pomóc im i wrócić. I to wszystko w kilku zdaniach na krzyż. 

Wilkołaki były zbyt niebezpiecznymi stworzeniami, żeby pozwolić im biegać wolno, w ludzkiej postaci mogły przekroczyć Potok, a później przemienić się gdzieś w wiosce, pozabijać i pozarażać kolejne osoby. – Dobrze, że przynajmniej wyjaśniła się kwestia przechodzenia przez Potok. 

Tak działo się od zawsze i teraz też tak będzie, bo bariera została stworzona sztucznie, a przez ostatnie dziesięć lat podtrzymywała ją moc dżina.
- W szkle - szepnęła sama do siebie. - Kto normalny trzyma dżina w szkle?! – Mnie bardziej zastanawia, co za idiota stawia tak ważną rzecz na środku stołu, gdzie pierwsza lepsza osoba mogłaby ukraść słoik. 

Okolica była znajoma, doskonale widziała, jak stąpać (...). – Błąd w podmiotach.

Meriel natychmiast zamknęła bukłak, naczynie zaczęło niebezpiecznie pęcznieć. Rzuciła je na ziemię, a ono eksplodowało z hukiem, uwalniając swojego więźnia. Dżin zasyczał gniewnie i rzucił się na kobietę z głośnym furkotem.
- Idź precz! Odejdź! Uwalniam cię! - wrzasnęła Meriel, zasłaniając się przed nim rękoma i upadając prosto w błoto.
O dziwo, to zadziałało.
Zapadła cisza. – Nie mam pojęcia, jak działają dżiny w twoim uniwersum. Nie wiem, co on sprawiał, czy był dobry czy zły, jaką miał moc, jak wyglądał… Nic. Ten fragment wydaje mi się mega abstrakcyjny, przykro szczątkowy i… głupi. Nie umiem sobie tego wyobrazić. Jeszcze ten fart, jaki dopadł Meriel, normalnie imperatyw, że, ojej, powiedziała dwa słowa i jest uratowana...

Pniak zmienił się w staruszkę. Guślarka leżała na plecach, dysząc ciężko. Laska z główką w kształcie łba żmii spoczywała w jej prawej dłoni.
- Meriel - wychrypiała. - Znalazłaś mnie. – Nie rozumiem, co tu się właściwie stało. Dlaczego Guślarka utknęła na polanie jako pień? To pewnie robota dżina, ale... znów kłania się imperatyw; uwięziona Guślarka czekała, aż ktoś o odpowiednich mocach akurat przypadkowo będzie tamtędy przechodził i, jak się można było spodziewać, akurat trafiło na Meriel. Mało tego, informujesz o tym w sposób kompletnie niezajmujący. Właśnie dowiedziałam się, że kobieta, którą od kilku rozdziałów uważałam za martwą, jednak żyje i… nic nie czuję, zupełnie mnie to nie rusza. Pniak zamienił się w staruszkę brzmi wręcz karykaturalnie w obliczu tak magicznych, cudownych wydarzeń. Nie ma tu żadnych emocji, stylizacji, zaskoczenia Meriel, jej perspektywy. A, no, wiecie, Guślarka była tym pieńkiem, i tyle. Aha. To naprawdę nie brzmi wiarygodnie, a scena ma tak mało opisów czy przemyśleń bohaterki, że wygląda jak tło nieśmiesznego żartu. 

Byłam pewna, że nie żyjesz! Ale żyjesz! Naprawdę żyjesz!
- Żyję, chociaż dość słabo, moje dziecko. Silny był. Bardzo silny.
- Uciekł...
- Tak, uciekł. Nieważne. Wracajmy do domu. – Nieważne? Czy Guślarka nie powinna poganiać Meriel, żeby wrócić jak najszybciej odzyskać siły do walki, określić poziom niebezpieczeństwa… No nie wiem, przejąć się sytuacją? Wiem, że jest wyczerpana, ale chyba powinna być świadoma zagrożenia, szczególnie że była więziona. 
Ah, i jednak dżin jest zły? To dlaczego podtrzymywał barierę Potoku? Tak wiele pytań, niedociągnięć… Piszesz w taki sposób, że powstają luki fabularne, potem ogarniasz, że czegoś brakuje i łatasz te dziury ekspozycją lub streszczeniem. To tak nie działa. Rozwijaj sceny i przekazuj informacje w inny sposób niż dotychczas, bo nie dość, że umieram z nudów, to jeszcze ciągle nie nadążam za fabułą, gubię się, do tego wciąż dzieją się dziwne rzeczy, a ja zupełnie na nie nie reaguję. (A na przykład tutaj powinnaś mieć bardzo dynamiczną scenę. Walka z dżinem, jakieś zaklęcia, uwalnianie Guślarki, przejęcie jej losem, dalsza walka i ucieczka mimo poczucia zagrożenia...).

Isleen otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. Nie wierzyła w to, co widzi. Stanęła w miejscu jak skamieniała, otwierając szeroko oczy. 

Cały świat umilkł, zatrzymał się w miejscu na króciutki, ciągnący się w nieskończoność moment, a później ruszył ze straszliwym impetem prosto na nią. – To miała być metafora? Jak świat mógł ruszyć na Aine? Nie potrafię sobie tego wyobrazić, nie wiem, o co ci chodzi. Czy może chodziło ci o strzygę – stwora, przed którym bohaterka uciekała, albo puchacza, który pojawił się w kolejnych zdaniach?:
Nad jej głową przeleciał puchacz, musiała zasłonić się przed nim rękoma. Na plecach poczuła powiew, jaki tworzyły jego skrzydła, delikatne, miękkie pióra musnęły jej kark. Jeden z pazurów wplątał się we włosy dziewczyny, wyrywając ich kępkę. – Dziewczyna jest przerażona, nie sądzę więc, że skupiałaby się na delikatności i miękkości piór. 

Mam problem ze sceną końcową. O ile używasz krótkich zdań, więc starasz się dbać o tempo, o tyle wydają mi się one zupełnie suche. Brakuje przemyśleń, emocji w tekście. Ponadto wszystko dzieje się za szybko – trup łapie Ainę, za chwile puszcza i… tyle. Nie wczułam się w scenę, a już się skończyła. Choć opisujesz straszne rzeczy, nazywasz wioskę piekłem – tekst nie działa, coś jest z nim nie tak. Mam wrażenie, że poszłaś na łatwiznę, bo przecież opisywanie walki jest cięższe, więc spróbowałaś sprytnie ominąć akcję, skupiając się na ucieczce bohaterki, jednocześnie nie rezygnując ze sceny, ale porzucając dokładne opisy wydarzeń. I z jakim skutkiem? Ano z takim, że masz przeskoczoną scenę, która nic nie wniosła, bo nie uświadczyliśmy ani emocji, ani informacji odnośnie akcji. Znów coś się dzieje, ale jest zbyt chaotycznie i krótko, by się wczuć. Szczerze mówiąc, to chyba najgorsza scena dynamiczna w całym opowiadaniu pod względem fabularnym. Mam wrażenie, że gdyby jej nie było, nic bym nie straciła, a przecież próbowałaś przedstawić naprawdę straszny moment. Doceniam twój pomysł, ale brakuje ci lekkości i umiejętności spójnego budowania akcji słowem. Aby było jednocześnie szybko (to już wiesz – krótkie zdania, widać, że  tego się trzymasz) i płynnie, by czytelnik nie gubił się co zdanie i nie miał wątpliwości, co właśnie przeczytał. A że poruszasz tematy magiczne, w tekście gęsto ścielą się elementy fantastyczne, dość trudno rozeznać się w terenie, co się dzieje naprawdę, a co jest chociażby metaforą. 
Przypomnij mi raz jeszcze, bo już dawno zdążyłam zapomnieć – dlaczego siostry w chwilach największego dramatu nie są razem? Nie pilnują się i nie dbają wzajemnie o swoje bezpieczeństwo? Aine oskarżana jest o sprowadzenie strzygi, więc nie jest mile widziana w wiosce, a Isleen… naprawdę, czytam ten tekst praktycznie bez większych przerw, ocena powstaje regularnie, codziennie staram się czytać kolejne rozdziały, a NIE PAMIĘTAM, CO SIĘ DZIEJE Z NIEKTÓRYMI TWOIMI POSTACIAMI. To strasznie frustrujące. 


Rozdział XIV

Brenna zgarnęła na kupkę chrust oraz kilka większych kawałków drewna i za pomocą krzesiwa rozpaliła ogień. Potrzebowała na to kilkunastu prób. – Nie spodziewałam się, że Brenna będzie w stanie samodzielnie rozpalić ogień. Nie jest to łatwe zadanie, nawet posiadając krzesiwo, więc zastanawiam się, kto ją tego nauczył? Jeżeli nauczył ją tego brat, wytłumaczenie dałoby się ładnie przemycić narracją. Jednocześnie pokazałabyś te próby. Co dokładnie robiła Brenna, co zmieniła w sposobie, że w końcu się udało? Mogłabyś w to wpleść myśl, że Brenna starała się robić to tak, jak pokazywał jej Owen. Tymczasem ty tylko rzucasz informację, ale czytelnik będzie przechodził obok niej zupełnie obojętnie, bo nie poświęcasz jej właściwego czasu narracyjnego. Gdyby jeszcze w całej scenie działo się coś ciekawszego, pewnie nawet nie zwróciłabym na to uwagi, że bohaterka po prostu bierze krzesiwo i rozpala ogień, ale jako że scena jest przegadana, bo streszczona, chwytam się czegokolwiek, co mogłoby mnie zająć. 

Znów kichnęła. Pociągnęła nosem. Całkiem opadła z sił. Zwinęła się w kulkę tuż przy płomieniach, od ogniska biło przyjemne ciepło, ale podłoga była zimna. Zamknęła oczy. – Ta podłoga je zamknęła… tak, na pewno. 
Brakuje mi tu jakiejś myśli Brenny, może irytacji, że nie może rozpalić ognia? Może narzekania na to albo na chorobę? Albo zmartwienia, że może zarazić Birka, a przecież on jest jej przyjacielem. To by do niej pasowało. Masz dużo czasowników – i dobrze – ale czyny nie są przeplecione myślami. 

Dotknęła lodowatą dłonią swojego rozpalonego czoła. – Wiadomo, że nie czyjegoś innego. Brenna była sama.

Odrzuciła na bok gałązki i liście łopianu, i weszła do środka. – Drugi przecinek zbędny. Spójnik i pełni w tym zdaniu różne funkcje; pierwszy wskazuje dwa elementy świata, a drugi wprowadza kolejne zachowanie Brenny. 

Piszesz, że Brenna bardzo bała się o Bricka, streszczając to, jak się czuła i co słyszała zeszłej nocy. Jednak, znów, to tylko streszczenie. Zdecydowanie większą wartość miałaby scena, w której Brenna faktycznie słyszy wilcze skowyty, drżąc, nawołuje chłopca, waha się, czy zejść do niego, czy może jednak zostać w bezpiecznym miejscu. Kiedy streszczasz mi to po fakcie, nie muszę już wczuwać się w trudne moralnie położenie bohaterki, bo to, o czym wspominasz, już się skończyło, nie ma czego przeżywać. Z twojego punktu widzenia pobudka Brenny rano mogłaby być ciekawsza, ważniejsza, bo zaraz bohaterkę odwiedza brat i pewnie zdecydowałaś się na pominięcie sceny nocy, bo uznałaś, że spotkanie z Owenem jest raz, że prostsze do napisania, bo to tylko dialog, nie potrzeba w nim dramatycznych emocji, a dwa: chcesz już pójść dalej z fabułą. Ale prawda jest taka, że opowiadanie zyskałoby, gdybyś nie wybierała między dwoma ważnymi dla Brenny scenami, tylko pokazała obie. 

Starała się jak mogła, ale zawsze wszystko robiła źle. Niczego nie rozumiała tak, jak trzeba. Była głupia, idiotycznie się uśmiechała, nie potrafiła pojąć najprostszych rzeczy. – Takie skomplikowane składanie zdań, w dodatku na temat swoich przemyśleń, własnej logiki, nie pasuje do Brenny. Po jej zachowaniu nie widać, żeby rozumiała, że źle rozumuje. Może jest świadoma, że popełnia błędy, ale nie wie do końca jakie (przynajmniej tyle wyczytałam z jej dotychczasowego stylu bycia). 

Znów ogarnął ją lęk przed Puszczą i jej mieszkańcami, ale odepchnęła go od siebie, był środek dnia, nic złego nie mogło się teraz stać. – Przecież już złe rzeczy działy się w dzień, ta myśl Aine jest bez sensu. 

Nie poszła do Isleen, czuła zbyt dużą niechęć do Guślarki. Zamiast tego skierowała swe kroki ku Potokowi. Martwiła się o Wynna. – To brzmi trochę tak, jakby wilkołak był dla Aine ważniejszy niż jej rodzona siostra, bo Aine fochnęła się na Guślarkę za to, że ta… przeżyła atak strzygi. Nie sądzisz, że w obliczu dramatycznej sytuacji w wiosce jest to równie nieodpowiedzialne, co absurdalne? Wcześniej uznawałam Aine za rozważną, ale teraz już tak nie jest.
Znów mamy bieganie po lesie, od ruin do Guślarki, do wioski i z powrotem. Czternasty rozdział, a miejsca akcji pozostają niezmienne, wszystko jest powtarzalne, mam wrażenie, że nic się nie rozwija, nie idzie w żadnym kierunku, mimo że masz naprawdę kilka mocno osadzonych wątków proszących się o ruszenie w jakimś nowym, nieznanym mi kierunku. Fajnie, że w opowiadaniu pojawiło się kilka mocniejszych scen takich jak ataki potworów, ale wszystko inne jest po prostu… zwyczajne. Aine i Isleen co chwilę zamieniają się miejscami akcji, rozdzielają się, obydwóm przytrafiają się podobne rzeczy. Choć tekst, który mi prezentujesz, nie należy do najdłuższych, mocno zdążyłam się nim zmęczyć. Najbardziej chyba męczy mnie jednak świadomość, że nie poznaję już nowych miejsc. Meriel niby odwiedziła raz inną wioskę, ale nie było w niej – tej wiosce – niczego charakterystycznego, bym mogła ją zapamiętać; wszystko tu wygląda zupełnie tak samo. Całe opowiadanie spędzam w strasznej wiosce albo w lesie. Czy dookoła naprawdę nie ma nic ciekawszego, gdzie dzieje się życie i twoi główni bohaterowie mogliby natrafić na jakąś pomoc? Dlaczego nikt nie próbuje się wyrwać z tego smutnego, ponurego rejonu krainy?

Trochę nie zgadzam się z tym, co napisałaś. Aine kierowała się śladami krwi na roślinach i skałach, a chwilę wcześniej przecież wspomniała o deszczu, który padał całą noc. Nawet jeżeli Wynn ubrudził teren wokół po ustąpieniu deszczu, to wciąż było mokro, więc krew mogła z łatwością spłynąć po mokrej powierzchni – przykładowo – liści. 

Isleen zbliżyła się do nich. Starała się tego nie okazywać, ale zachowanie wilka trochę ją przestraszyło. – No dobrze, ale mamy tu POV Aine, więc skąd ona wie, że Isleen ukrywała strach? Może się tego domyślać wyłącznie po zachowaniu siostry, a żadnego nie opisała. Nie pomyślała o niczym, tylko od razu stwierdziła fakt. 

Trzy dni później Brenna wróciła do swojej chatki. Wciąż jeszcze w pełni nie wyzdrowiała, ale nie chciała, żeby brat miał przez nią problemy. Odkąd się pojawiła, jego żona ciągle krzyczała. W trakcie jednej z zacieklejszych kłótni, Brenna stanęła w progu ich chaty i oświadczyła, że wraca do siebie. – Po tylu stronach oceny na pewno wiesz już, dlaczego cytuję ten fragment. Tak, to jest streszczenie. Tak, powinno być sceną. Albo nawet dwoma, by czytelnik zobaczył, sam mógł wywnioskować, że żona Owena nie lubi Brenny, a małżeństwo kłóci się z powodu kobiety. 
Poza tym no dobra, Brenna wróciła od brata, ale… jakie w ogóle były skutki jej pobytu poza domem? Coś się wydarzyło u Owena? Jeśli nie, to… po co ona tam poszła? Może zmieniła się sytuacja w jej chacie? Bo jak na razie Brenna zrobiła sobie wycieczkę, z której nic nie wynikło, więc nie mam pojęcia, po jakie licho się ona w ogóle odbyła. Bez sensu. 
Jakby tego było mało, wcześniej zdecydowałaś się pokazać szczątkową sceną przyjścia Owena do Brenny, sądziłam więc, że miało to znaczenie, jakby… dałaś mi znak, że będzie to w pewien sposób rozwijające dla fabuły. Chciałam lepiej poznać tego bohatera, aby zrozumieć jego motywy – dlaczego pojawia się u siostry, jak wygląda ich relacja oraz jak wygląda jego relacja z żoną oraz, co najważniejsze, jaki charakter ma ten bohater. No ale nie mogę go poznać, bo chłopak został ledwo wprowadzony w tekst, a już został porzucony, Brenna zostawiła go w jego domu i tyle. Na dobrą sprawę Brenna w ogóle nie musi mieć brata, skoro nie ma on żadnej wartości fabularnej. Nie rozumiem. Nie chciało ci się go przedstawiać czytelnikowi? Nie wiesz, jak odpowiednio wprowadzać i rozwijać postaci w opowiadaniu? Bardzo dużo pracy przed tobą. Nie może być tak, że sceny nie prowadzą do nikąd. Tobie może się wydawać, że halo, przecież napisałam, że rodzina nie lubi Brenny. Po to właśnie tam poszła i dlatego stamtąd wyszła. No tak. Napisałaś. Ale nie pokazałaś. A to się nie liczy. 

Poszła nad staw, rosły tu rozłożyste wierzby. Ich gałęzie świetnie nadawały się na koszyki. Przystąpiła do cięcia. Wyplatanie było chyba jedyną rzeczą, która jej wychodziła. Wszystko inne robiła źle, nie umiała gotować, prać, zajmować się zwierzętami. Kiedyś rodzicie chcieli, żeby pasała gęsi, pogubiła wszystkie. Ojciec strasznie się wtedy zdenerwował… – Cały ten akapit brzmi okropnie. Jest monotonny przez dość zbliżoną długość zdań i jednakową konstrukcję. Czytam go ze znudzeniem, a że jest to ekspozycja, niewiele zapamiętuję. Nie rozumiem, po co w ogóle wrzucasz takie coś do opowiadania. Nic to nie zmienia, a dało się przedstawić to za pomocą sceny, choćby w rozmowie lub poprzez myśli bohaterki. 

Razem z Guślarką powrócił spokój. Życie znów zaczęło biec dawnym, niespiesznym rytmem. Przygotowania do Święta Lata ruszyły z kopyta. – WUT? W sensie… znowu piszesz to opowiadanie w taki sposób, jakbyś chciała mnie po prostu spławić. Jakbyś chciała mnie zadowolić byle jakim akapitem: ale czytelniku, patrz, już wszystko spoko. Tyle że nie, nie jest spoko. Jestem zła, bo poświęciłam sporo czasu, by dojść do tego rozdziału, chwaliłam cię za pootwierane wątki, nawet jeśli były tylko kroplami w morzu ekspozycji, a ty tak sobie każdy z tych wątków radośnie porzuciłaś. 

- Ludzie potrzebują trochę radości, oddechu. Za dużo mieliśmy zmartwień - powiedziała Isleen z uśmiechem. – Jeszcze niedawno czytałam o tym, że pół wsi umarło, ludzie stawiali kurhany, nie było komu robić w polu. A teraz minęło trochę czasu, okazało się, że Guślarka żyje, więc można odetchnąć z ulgą? Nie, to tak nie działa. I co w ogóle z wątkiem zbierania złota dla wilka? Jak Guślarka przeganiała wszystkie złe moce? Czemu tego wszystkiego nie pokazałaś? Sceną przedstawiłaś atak na wioskę, ale gdy trzeba było ją uratować, zrobiłaś przeskok i czuję się, jakbym znów przeczytała coś w stylu: kilka miesięcy później… Po co mi wątki, które zaczynasz, ale których nie kończysz? Albo kończysz, ale gdzieś poza kadrem? 
I to wszystko tylko dlatego, bo chcesz już w końcu opisywać wątek romantyczny, tak czuję. Ech.

- Nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje - zaczęła Isleen, uśmiech znikł z jej twarzy. - Jesteś jakaś dziwna. Babcia chciała się z tobą zobaczyć, a ty...
- Tam cały czas są tłumy ludzi. Wiesz, jak oni teraz na mnie patrzą?
- Wcale nie o to chodzi, prawda? To coś z Wynnem. Coś, co zaszło kiedyś między nim a Babcią. I o niego samego też chodzi.
Aine spojrzała na nią zaskoczona.
- Skąd...?
- Nie jestem dzieckiem, Aine. – Nie, to wytłumaczenie nie jest logiczne. Widać, że bardzo chcesz nakierować czytelnika na romans Wynna i Aine, ale to nie wychodzi subtelnie, wręcz czuje, jak mi to wciskasz. Poza tym to trochę imperatyw, że nagle Isleen z dupy się wszystkiego domyśla. Nie masz poparcia dla tej sceny i mocno to widać. A sam późniejszy pomysł, żeby Wynn zaopiekował się Aine, to już walenie mi po twarzy romansem. I bezsensem. 


Wszyscy mówili już tylko o nadchodzącym wielkimi krokami Święcie Lata. Zapomniano o strzydze, zaraza też wydawała się czymś bardzo odległym, jak zły sen, który już się skończył. – W dupie z zagrożeniem, idzie melanż. 
Wybacz za surowość, ale… no sama pomyśl, to wszystko nie trzyma się kupy. Najpierw częstowałaś mnie długimi akapitami i kilkoma scenami akcji o tym, jak bardzo jest w wiosce źle, żeby teraz podsuwać mi pod nos wizję Święta Lata, kiedy to wszyscy już są pogodzeni ze stratami. Mało tego, nie wiem, jak u ciebie płynie czas. Wcześniej mówiłaś, że trzeba obsiewać, bo idzie zima, a obsiewa się przecież na wiosnę albo jesień. Wszyscy przeżywali to obsiewanie, jakby byli z robotą mocno w tyle, a tu teraz mi piszesz o lecie, czyli od tragedii nie minęło więcej niż dwa-trzy miesiące. Chyba że tamta akcja z zarazą w ogóle działa się rok temu i mamy już następne lato, wtedy to by miało sens; bardziej prawdopodobne, że w rok ludzie pogodzą się z dużymi stratami, ale… w takim razie jak wszyscy przeżyli zimę, skoro tak przed nią panikowali? I co się stało z wątkiem ojca dziewczynek, który stracił dach nad głową? 

Wiedziała od Isleen, że Wynn w końcu wydobrzał, ale sama nie poszła więcej do ruin. – No dobrze, ale… On dostał srebrnym ostrzem, co podobno jest mega niebezpieczne i nie goi się tak łatwo, wilkołak może umrzeć, a wystarczyło, żeby Meriel i Isleen go opatrzyły i już jest ok. Nie widzę sensu wprowadzania tego ugodzenia. Po co panika, skoro nie było groźne? Ani nie ma dzięki temu sceny, w której guślarki mogą się popisać wiedzą z zakresu leczenia ran, ani nie widać cierpienia wilka, ani strachu Aine o jego życie czy opiekowania się nim. Cały ten wątek nie wnosi NIC. Po prostu gościu się skaleczył, trochę pojęczał i wyzdrowiał. Wątek zamknięty tak płytko, jak wątek zbierania się wioski po tragedii zarazy. Tak właśnie działają streszczenia, ale to już wiesz.

Kolejnego dnia też tu przyszła. I następnego. Nie potrafiła się powstrzymać, to było silniejsze od niej. – Tak się teraz zastanawiam… Skoro Aine miała siedemnaście lat, nie uczyła się ani nic, miała czas na przesiadywanie codziennie nad Potokiem, to skąd brała pieniądze albo jedzenie? To znaczy rozumiem, że utrzymywał ją ojciec, jednak wydawał kasę na alkohol, a potem stracił dom i słuch o nim zaginął. Potem utrzymywała ją ciotka, jednak wątpię, by robiła to za darmo. Aine jest niemal dorosła, nie musi pracować, ale przynajmniej powinna pomagać w gospodarstwie. A ja mam wrażenie, że nie robi nic konkretnego, ot żyje sobie i wygląda wilkołaka z bajki. 

W ostatniej scenie Wynn odchodzi i… wiesz co? To też przewidziałam. Oczywiście, że bohater się wycofuje, gdy widzi, że Aine za nim stęka, tylko że to jest rozwiązanie tak kliszowe. Przecież Wynn nie ma powodu, by porzucić Aine. Najgorsze już za nimi, wioska świętuje, wszystko dobrze się kończy, ale nie, bo gość ma spóźniony zapłon i skapnął się, że zawrócił w głowie małolacie. Akurat teraz doszedł do tego, nie przyszło mu to do głowy wcześniej. Teraz, gdy de facto nic nie stoi na przeszkodzie, by bohaterowie w spokoju cieszyli się sobą, ty wymyślasz im przeszkodę, która nawet nią nie jest, bo Wynn nie ma żadnego logicznego, sensownego argumentu poza klasycznym: wybacz, nie możemy być razem. Okej, może ma jakieś głębsze powody, ale że ich nie przedstawiłaś ani nie mają one obecnie logicznego podłoża, wyglądają jak imperatyw, ponieważ nie chcesz jeszcze kończyć zabawy z pisaniem i potrzebujesz jakiegoś plot twistu. 


Rozdział XVI

Scena ze ściąganiem Aine ze strychu jest dziecinna i chaotyczna. 
- Nie mogę, zobacz... zobacz jak ja wyglądam...
Nie opierała się jednak zbyt długo. Niechętnie uległa, wiedziała, że inaczej nie dadzą jej spokoju. Najgorsze było chyba to, że ośmieszyła się w oczach Meriel.
Nie rozumiem, dlaczego Aine miałaby się przejmować reakcją Meriel – nigdy wcześniej nawet nie myślała o kobiecie, a teraz nagle się wstydzi. Po tych wszystkich rozdziałach właściwie nie wiem, jakie są relacje tych bohaterek, do tej pory nie uczestniczyłam w ich interakcjach, więc nie sądziłam, że znają się bardziej niż z imienia. Teraz nagle okazuje się, że Aine jednak mocno zależy na opinii Meriel. Dlaczego? Co je łączy? Czy Aine ukrycie podziwia Meriel i chce być taka jak ona? Ale Meriel połowę historii przeleżała chora, a drugie poszła do jakiejś wioski, by zaraz z niej wrócić, wsadziła kijek w pień i niechcący uwolniła Guślarkę. Wiesz, to nie brzmi jak scenariusz napisany pod postać, którą jest za co podziwiać. Gdybyś jeszcze sceną pokazała mi, że Meriel była świetną lekarką... 
Nie wiem też, po co całe zbiegowisko. Ciotka mogła powiedzieć od razu, o co chodzi, zamiast ściągać pozostałe osoby. Przecież jeśli powód byłby ważny, to Aine by zeszła. Z drugiej strony, choć wciąż jest to trochę naciągane, może to właśnie charakter ciotki? Może ona właśnie tak ma, że lubi robić dramy wokół siebie i szuka atencji po wsi? Bo w sumie, gdy przeczytałam ten urywek sceny, wzruszyłam ramionami i mruknęłam: no, cała ciotka. Jakby nie było, dostrzegam w jej charakterze jakąś spójność. 

Isleen musiała przygotować jej miksturę na uspokojenie. – Od kiedy melisa to mikstura? To zwykły napar (tak, Isleen ciągle ją parzy, więc nie spodziewam się tu niczego innego).

Nie miała ochoty na rozmowy, ale czuła na sobie przenikliwe spojrzenie Meriel. Chyba nawet Wynn tak nie potrafił. – Podobno Wynn wdzierał się w jej duszę, aż hipnotyzował. Poza tym, jakby nie było, był istotą poniekąd magiczną. Nie umiem wyobrazić sobie bardziej przenikliwego wzroku. Jak Meriel to robiła? 

- Nie rozumiem po co znowu się do niego pchałaś! Nie chodź sama po Puszczy, to niebezpieczne! – Tak sobie teraz pomyślałam… Od początku każdy straszy bagnami i Puszczą, wszyscy powtarzają, że nie można przechodzić przez Potok że stanie się coś złego, bla, bla, bla… A jednak tyle razy bohaterowie biegali sobie po tej Puszczy i przytrafiła im się tylko jedna niebezpieczna sytuacja, ta ze strzygą. W pozostałych przypadkach postacie hasają sobie po lesie bez przeszkód. Jakoś nie czuję zmartwienia, gdy Aine czy Isleen muszą się tam wybrać – przecież i tak się im nic nie stanie. 

Jedynym plusem dzisiejszego święta było to, że ciocia wreszcie zostawiła ją samą sobie.
Nie miała pojęcia, jak długo jeszcze to wytrzyma. Życie zdawało się jej pasmem niekończących się udręk. Mieszkanie z ojcem było sto razy lepsze niż to, co miała teraz. – Serio? Ojciec alkoholik-hazardzista, który sprzedał ich chatę i łaził nachlany dzień w dzień nie wiadomo gdzie jest lepszy niż ciotka, u której Aine nie musi robić nic, dostaje wszystko pod nos, a za to znosi trochę wścibstwa? Czy ona właśnie przyklaskuje patologii? 

Święto Lata ciągnęło się w nieskończoność. Ludzie pili, tańczyli i śpiewali, muzyka nie przestawała grać ani na chwilę. Płonęły wielkie ogniska. – Fajnie. A coś więcej na ten temat...? Bo jak dla mnie to całe wielkie święto to jedynie kilka zdań ekspozycyjnych, i nic więcej. Nie słychać muzyki, rozmów ludzi, chaosu, radości, atmosfery. Nic. 
Strasznie mnie boli to, że od paru rozdziałów zapowiadasz ten festiwal, a jak przychodzi co do czego, streszczasz go w dwóch akapitach. Wcale tego nie rozwiązałaś. Kolejny, mocno zapowiadany wątek ze streszczonym momentem kulminacyjnym. Tak się nie pisze opowiadania. 
Nawet sceny pasywne, gdy bohaterka uczestniczy we... właściwie czymkolwiek – czy to radosnym, czy smutnym – to doskonała okazja, by przedstawić nie tylko tę postać i jej sposób rozumowania, ale przede wszystkim tło. A u ciebie Aine opowiada o tym, jak to nie lubi święta, ale nie przebywa w pobliżu tego święta, jest raczej zawieszona w próżni. Nic się nie dzieje w tle. Uczucie parszywej pustki towarzyszy mi praktycznie od początku opowiadania i ciągle nie mija, bo zamiast tego tła składasz kilka poprawnych, ale suchych zdań o tym, co dzieje się gdzieś… obok. Krótko i obiektywnie. A przecież masz narrację personalną, czemu nie pokażesz święta oczami Aine? Czemu nie posadzisz jej gdzieś przed chatą, nie dopuścisz do jej uszu faktycznych śpiewów, rozmów, radości? Nawet jeśli Aine będzie narzekała na zachowanie ludzi, coś w tym tle zacznie żyć. Coś więcej niż wyjące czy szczekające psy, o których czasem zdarza ci się wspominać. Takie kilka powtarzających się w obrębie całego opowiadania zdań nie zrobi ci tła, nie jest nawet zalążkiem tego, co powinno stanowić background dla poruszających się postaci. One nie mogą żyć w próżni, świat musi żyć dookoła nich przez cały czas, a one muszą na niego reagować, wchodzić z nim w interakcję. Inaczej nic nie przeniknie do wyobraźni czytelnika, zostanie suchym sprawozdaniem zapisanym na kartce. 
Już pisałam, że wszyscy mieszkańcy wsi to martwe kukły. Albo nawet nie, bo to nie są choćby pojedyncze jednostki (no, może poza karczmarzem i ciotką). To jest zwykle zgromadzenie: ludzie, mieszkańcy, tłum. Do takiego rzeczownika dobierasz czasownik i już mamy, że wszyscy śpiewają. Albo wszyscy się bawią. Ale nie widzę jednostek, które to robią, więc nie mam dowodów na to, że to się dzieje. Znów chodzisz na skróty, marnujesz cały potencjał czegoś, co mogło być fajną, klimatyczną sceną.
[Pytałam, czemu nikt z Aine nie wejdzie w interakcję w czasie święta i zaraz dalej robi to Isleen, tylko… to niewiele zmienia. Mimo dialogu o byciu pijaną szczęściem, wciąż nie czuję atmosfery święta]. 

Chwilę później z ciemności wyłonił się wielki, czarny wilk. Wyglądał na trochę wymiętego, jego sierść była zmierzwiona. Chyba go obudziła. – A to nie tak, że wilkołaki nie mogą zasnąć w czasie pełni? 

- Ugryzienie wilkołaka jest bardzo bolesne. Ja dostałem gorączki. Ty nie wyglądasz źle. – Ale to o niczym nie świadczy (choć wydaje mi się, że Aine panikuje i jest to pretekst, żeby dwójka bohaterów się spotkała; wystarczyłaby chęć pomocy Brennie). Brenna została ugryziona i również nie ma gorączki, za to przeszła ten kawał Puszczy, kulejąc, a ma siłę oglądać sobie mury. 

Pocałunek był mocno przewidywalny. Trochę nie potrafię uwierzyć w tę miłość. Nie znam myśli Aine, bo słabo oddałaś jej POV, więc związek tej dwójki opiera się niemal wyłącznie na odczytywaniu ich gestów. To nie wystarcza. Tym bardziej że ten wątek składa się z kilku scen: poznania, gdzie Aine się boi, następnie dwóch spotkań, w których Aine nie bardzo chce z Wynnem w ogóle rozmawiać, a potem już jest nim zainteresowana, bo bohater ma ładne oczy. Nie kibicowałam tej parze, nie odczułam tego uczucia, było mi wszystko jedno, czy będą zakochani, czy może rozejdą się w różne strony. A nie tak powinno działać kreowanie bohaterów i relacji zawiązujących się między nimi. Ale o tym więcej za chwilę; idziemy do podsumowania.



PODSUMOWANIE

Nie będziemy ukrywać, że nie lubimy Wattpada – za jego mocno ograniczone funkcje edycji tekstu. Dlatego twoje opowiadanie przekopiowałyśmy do pliku tekstowego. Fatalnie się czyta niewyjustrowany tekst w bardzo wąskiej kolumnie, jednak rozumiemy, że to nie twoja wina. Zauważyłyśmy, że w wyniku kopiowania niektóre myślniki zmieniły się w dywizy, lecz tylko niektóre. Nie wiemy, na ile jest to kwestia twojej niewiedzy, a na ile Wattpada, ale dywizy przewijały się cały czas, tuż obok problemów z zapisem dialogów. Odsyłamy cię tu: [klik], abyś opanowała zasady, a tekst był przyjemniejszy w odbiorze. 

Jeśli chodzi o poprawność, radzisz sobie nieźle. Pojawiały się przede wszystkim powtórzenia, brakujące przecinki, literówki, pomieszane podmioty. Ponadto powinnaś unikać określania postaci kolorem włosów czy oczu; wprawdzie nie jest to błąd stricte językowy, ale świadczy o braku obycia literackiego. To wszystko jest do wypracowania, więc głowa do góry! Jesteś na dobrej drodze. 
Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo zdziwiłyśmy się, że tak poprawny tekst może być tak bardzo niedopracowany pod względem narracyjno-fabularnym. Zdecydowanie łatwiej jest nauczyć się poprawnego zapisu dialogu niż poczuć, o co chodzi w pisaniu opowiadania: stylizacji językowej, prowadzeniu fabuły, kreacji bohaterów. Nie spodziewałyśmy się, że będzie aż tak źle. Zacznijmy od tego, co przeszkadzało nam najbardziej.
Jednym z twoich większych problemów jest streszczanie. Dotyczy to… praktycznie całej opowieści. Jako przykłady przytoczmy wątek Meriel leczącej ludzi w innej wiosce czy scenę festiwalu, ale smutna prawda jest taka, że streszczałaś wszystko jak leci. Relację Aine – Wynn, przeszłość Brenny, relację Brenna – Owen, zarazę, reakcję ciotki na śmierć męża... Pisanie opowiadań polega na przedstawianiu istotnych wydarzeń. Co się zadziało u Ciebie? Zamiast prowadzić wątki, wrzuciłaś scenę, w której przytoczyłaś, że właściwie to akcja się skończyła, wątek się skończył i już po wszystkim, idź, czytelniku, dalej. To tak, jakbyś czekała miesiąc na kolejną część ulubionego filmu, a w dniu premiery obejrzała tylko zwiastun, i to taki mocno spoilerujący. Widzisz? Streszczanie kompletnie nie działa. W dodatku z czego lepiej zapamiętasz film: z samego filmu czy zwiastunu, a może recenzji? O niej wspominam, bo nie dość, że streszczasz, to jeszcze eksponujesz. Opisujesz, jak jest, zamiast to pokazywać. Wybacz, ale na temat ekspozycji napisałyśmy już tak wiele: powstały artykuły, wielkie akapity w innych ocenach pełne przykładów zmarnowanych potencjałów i dowodów na to, że takie pisanie nie ma sensu, dlatego nie będziemy się nad tym rozwodzić. Zajrzyj do ocen [136], [156], [158] czy w końcu [187]. Gdybyś zapoznała się z nimi wcześniej, mamy wrażenie, że w ogóle nie wysłałabyś nam do oceny takiego niedopracowanego materiału, bo wiedziałabyś już, jak bardzo jest on... no niedopracowany właśnie. Jak bardzo przypomina first draft.
Nie zrozum nas źle. Nie mamy oczywiście żalu, że wysłałaś nam materiał, który wymaga sporych poprawek w kwestii budowania fabuły. Jednak jesteśmy trochę zmęczone. Naprawdę nie czułaś w trakcie pisania, że coś tu wybitnie nie gra? Że opowiadanie nie do końca przypomina powieść fabularną, nie jest zbudowane jak typowa książka, bo brakuje mu scen? To mocno rzuca się w oczy; to nie są dwie-trzy zgubione sceny, to jest brak kluczowych scen lub brak rozwinięcia scen, które pojawiły się w tekście. 
Gdzie można poznać charakter bohaterów? Każda scena z ich udziałem jest sposobnością do kreacji. Przeżywając wydarzenia z postacią, zaczynam jej kibicować, wczuwać się w nią, współczuć, cieszyć się, gdy coś jej się uda. W twoim opowiadaniu właśnie przez brak rozbudowanych scen, jest mi wszystko jedno. Nie obchodzi mnie los Isleen czy Aine, Meriel to dla mnie tło, tak jak Guślarka. Nie ma postaci, którą bym się przejmowała, z wyjątkiem Brenny. A przecież piszesz POV! 
Właśnie, POV. Czasem się starasz, jak przy właśnie Brennie. Jest naturalnie, czyta się przyjemnie, interesuje mnie jej los. Ale reszta? POV Aine i POV Isleen niczym się nie różnią. Isleen czasem wtrąci jakieś bardziej chamskie zdanko, które całkiem pasuje, bo mówimy o trzynastolatce, ale to wszystko. W POV-ach chodzi o to, żeby, nie wiedząc, czyj on jest, rozpoznać go po charakterystycznej dla danego bohatera narracji. Brennę umiemy wyodrębnić od razu, reszty – nie. To świadczy o twoim nieprzygotowaniu. Nie przemyślałaś kreacji swoich postaci ani ich stylizacji językowej, może to być wina braku podstaw na temat budowania świata przedstawionego i wkładania do niego postaci, prowadzenia ich w nim, albo… wina twojego lenistwa (ponieważ widziałyśmy momenty, w których potrafiłaś rozbudowywać świat i sceny!). Mamy też wrażenie, że nie jesteś do końca świadoma, jak działa POV i czasem wychodzi ci to automatycznie, a nie dlatego, że wiesz, co robisz. Dlatego zachęcamy do zajrzenia tu: [klik]. 
Jeśli chodzi o samą narrację, starałaś się pisać trzecioosobówkę z POV-ami, ale często wkradał ci się narrator wszechwiedzący. Zazwyczaj działo się to, gdy porywałaś się na wprowadzające, malownicze opisy. Gdy piszesz POV, postać może opisywać piękną okolicę, ale musi mieć powód, by się nią zachwycać. Kiedy wychodzisz z domu i widzisz słońce na niebie po wielu pochmurnych dniach, myślisz sobie: o kurczę, ale ładna pogoda!, lecz nie jest to pierwsza myśl za każdym razem, kiedy przez miesiąc wychodzisz z domu i codziennie widzisz to samo. W przypadku twoich bohaterów jest jeszcze gorzej, ponieważ oni nie mają czasu o tym myśleć. Mają problem z wilkołakiem, zarazą, strzygą, śmiercią Guślarki… a nie przejmują się tym, za to podziwiają oczy innych postaci, zastanawiają się nad zgubioną lalką i zachwycają się malowniczą wsią. Mamy wrażenie, że wszelkie problemy napędzające fabułę są spychane na dalszy plan na rzecz mniej ważnych kwestii. Przykładowo – Aine chodziła codziennie nad Potok, by wyczekiwać wilkołaka, a przez te wszystkie dni nie poświęciła czasu na pomyślenie o zarazie i śmierci wielu ludzi. Zauważ, że w Chinach trwa teraz epidemia koronawirusa i wszystkie gazety i telewizje o tym mówią, Internet pęka w szwach, mimo że Polskę dzieli od Chin pół świata. Jak to działa u Ciebie? Pół wioski wymarło pod nosem Aine i Isleen, a one nic sobie z tego nie robią. Przypomnę, że skutkiem tego była utrata domu (czym też przejmują się przez rozdział) i śmierć wujka, ale nikt nie zwraca na to uwagi. 
Ta bierność bohaterek mnie denerwuje. Aine zamiast pomyśleć o rodzinie, życiu, pracy (co ona będzie robić? Co będzie jeść? Co teraz je? Ciotka utrzymuje je obie, ma tylko gospodarstwo?), zachwyca się budową ciała wilkołaka. Czy nie powinna być zrozpaczona? Została zaatakowana, a jednak tylko w jednym rozdziale wspomniałaś o koszmarach. Ściągnęła strzygę na wioskę. Ona ma siedemnaście lat, powinna mieć traumę po tych wydarzeniach. A nie widać nic. Niby coś wspomni, że się boi Puszczy, ale to wszystko. Czemu nie może usiąść pod drzewem z Isleen i popatrzeć na swoją ranę po ugryzieniu? Niech przejdzie ją dreszcz, niech się rozpłacze z bezsilności, zagryzie wargi, zacznie krzyczeć, cokolwiek! Ona jest jeszcze dzieckiem! Wiem, że zajmowała się domem i musiała stać się szybko odpowiedzialna, ale w sumie ta odpowiedzialność to jest taka bardziej dopowiedzona przez nas, w opowiadaniu jej jakoś wybitnie nie widać. Aine to nadal dziecko. 
Zaś Isleen, mająca trzynaście lat, zachowuje się dużo doroślej. Może to wynika z nauki u Guślarki, (choć to przecież Aine ogarniała pijanego ojca; o, to tyle, jeśli chodzi o jej odpowiedzialność). Isleen jest odważniejsza od siostry i mądrzejsza, i to chyba tyle, co możemy o niej powiedzieć. Już mówiłyśmy, że nie podobało nam się jej zachowanie w scenie przy studni. 
Gdybyśmy miały wymienić inne cechy charakteru twoich głównych bohaterek, to… no nie potrafiłybyśmy. Dziewczyny nie zachowują się tak, jakby miały jakieś kręgosłupy moralne i postępowały według jakichś prywatnych zasad, przekonań. One po prostu są i… biegają od swojej chaty do chaty Guślarki, do lasu, do ruin z powrotem przez las. Na dodatek rzadko podejmują wspólne, racjonalne decyzje. Jasne, nie wymagamy od nich nie wiadomo jakiego doświadczenia i mądrości, bo przecież to wciąż są dzieci, ale… niechże się od siebie różnią i podejmują inne decyzje niż: wiesz co, ty tu zostań, a ja pójdę po pomoc. Bo takie wymienianie się questami i bieganie po NPC-ach jest zwyczajnie nudne. Nawet jeśli w lesie albo wiosce dzieją im się złe rzeczy, nie jesteśmy w stanie się tym przejąć, bo ciągle chodzi nam po głowie, że: gdybyście, dziewczyny, były razem… Mało tego: gdybyście nie chodziły po niebezpiecznym lesie/nie zostały w niebezpiecznej wiosce… Cholera, no! Przecież musi coś istnieć poza wioską; Meriel nawet do jakiejś innej dotarła. Co jest jeszcze dalej? Jak daleko znajduje się jakaś cywilizacja? Jak wygląda życie w innych miejscach? Dlaczego bohaterki szybciej pędzą do lasu, szukają wilkołaków, niż biegną po pomoc w bezpieczniejsze miejsca, gdzie, być może, znajdują się inne guślarki, inni dobrzy ludzie? Co trzyma je w wiosce? Ciotka denerwuje, ojciec przepadł, Guślarka prawdopodobnie nie żyje... Tylko z wilkołakiem się zadają, ale on też może odejść – jego tym bardziej nic tu nie trzyma. 
Wilkołak też jest dziwną postacią. Najpierw wydaje się chamski, za chwilę przeprasza, potem znów się czepia. Jakby miał rozdwojenie jaźni. Typowy dres spod bloku i kelner z drogiej restauracji jednocześnie. Jego zachowanie się gryzie, wydaje się nielogiczne – najpierw wygania dziewczęta, potem bez powodu im pomaga, później znów unika, by za chwilę zrobić coś odwrotnego. Tak naprawde nie znamy jego charakteru, wilkołak nie ma swojego POV, a pozostałe postaci szczędzą opisu jego zachowań. 
Choć nie wyszedł ci wilkołak, nie możemy nie docenić Brenny. Bohaterka ta to najlepszy dowód na to, że jak chcesz – to potrafisz. Dobrze oddałaś jej osamotnienie, ale też pogodny charakter i dodatkową naiwność, napędzaną tym, że kobieta jest opóźniona w rozwoju. Widzisz, nie było nam przykro tylko dlatego, że miałyśmy świadomość jej niepełnosprawności. Było nam przykro, bo niejednokrotnie oddawałaś tę niepełnosprawność stylizacją i zachowaniem postaci. Choć czasem wychodziłaś z głowy Brenny i stawała się ona zbyt racjonalna i dojrzała, potrafiła oceniać sytuację na chłodno, były to drobne potknięcia, które nie zepsuły dobrego wrażenia. Uważamy, że Brenna to twoja najlepiej wykreowana postać. 
Przy czym mamy też podejrzenia, dlaczego tak wyszło. Niepełnosprawność to element charakterystyczny; czyniąc bohaterkę nieco infantylną i pogodną, nadałaś jej te cechy i starałaś się oddawać je w tekście. Jakie więc w nawiązaniu do tego cechy miały inne postaci? Czym się charakteryzowały? Mamy wrażenie, że innych po prostu nie przemyślałaś, nie zaplanowałaś wcale, dlatego wyszli tacy mdli. 
Nie masz pojęcia, jak bardzo żałujemy, że tak mocno spłyciłaś wątek przeszłości Brenny, jej relacji z otoczeniem wiejskim (scena ze strasznym karczmarzem to zaledwie ułamek tego, co chciałybyśmy dostać i czego się spodziewałyśmy) i z bratem oraz jego rodziną. Owen i jego żona tak naprawdę mogliby nie istnieć wcale. Nic do tekstu nie wnieśli, poza kilkoma akapitami ekspozycji o tym, jak to Brennie jest w życiu ciężko, bo nie ma przy sobie bliskich. No dobra, ale gdzie na to dowody...?
Postanowiłyśmy docenić jeszcze postać ciotki. Nie uważamy jej za bohaterkę pozytywną, ale przynajmniej charakterystyczną. Kobieta jest sfrustrowana, histeryzuje, często podnosi głos lub załamuje ręce. Mogłabyś częściej ukazywać jej tęsknotę za mężem oraz to przelewanie miłości na dziewczynki, które nieraz wspominałaś ekspozycją. W rzeczywistości ciotka wydawała nam się zwykle, no cóż, mieć niepokojące priorytety. Stawiając kozę nad Aine i pozwalając dziewczynom biegać po wsi czy lasach w okresie zarazy czy nadejścia strzygi… no, nie da się jej nazwać opiekunką roku.
O Meriel, Guślarce i innych pisałyśmy wyżej, nic więcej nie jesteśmy w stanie wyciągnąć z ich zachowania, ponieważ było ich za mało w tekście. A skoro piętnaście rozdziałów to za mało dla kilku postaci – wyciągnij wnioski. Fakt faktem, twoje rozdziały są króciutkie. Spróbuj każdą scenę rozbudować, a każdemu wątkowi poprzypisywać więcej właśnie takich rozbudowanych scen, które go rozwiną i prawidłowo zakończą. 
Na pewno dodasz realizmu, zachowań bohaterów, opisów, opowiadanie będzie pełniejsze. Serdecznie polecamy ci zajrzeć do encyklopedii, głównie te artykuły: [klik], [klik], [klik]. 
I tu mogłabyś się zdziwić, czemu polecamy artykuł o stylizacji językowej. Przecież wplatałaś klimatyczne słówka, dostosowałaś się do czasów, które opisujesz; oprócz guślarki, były talizmany, plecenie koszy, lepianki… Ale to są elementy świata przedstawionego – i super, że je masz! Dodają klimatu – ale nie elementy wypowiedzi bohaterów. Tutaj tego zabrakło, czułyśmy się często, jakbyśmy czytały opko o współczesnych czasach, co gryzło się ze wszystkim wokół. 
Odnośnie do stylizacji, ona nie powinna wyrażać jedynie czasów i miejsca, w których dzieje się akcja (bohaterki są dziećmi ze wsi, więc tym bardziej nie wiem, skąd u nich czasem to poetyzowanie). Powinnaś ją dopasować również do charakterów postaci. O tym jednak już wspominałyśmy w przypadku akapitów o POV, więc nie ma sensu się powtarzać. 
Jest jednak sens napisać co nieco o dialogach. O ile same wypowiedzi są w porządku, o tyle komentarze narracyjne do nich nie występują prawie wcale. Większość twoich scen to dialogi nieokraszone praktycznie niczym. Czasem zdarza ci się wspomnieć, że ktoś powiedział coś i jakoś zareagował, zachował się, ale to dość rzadkie zjawisko. Nie musisz przesadzać; oczywiście nie chodzi o to, by każda wypowiedź dialogowa kończyła się myślnikiem i wtrętem narracyjnym, ale bez żadnych komentarzy dialogi wyglądają na puste, pisane w pośpiechu i od niechcenia. 
Ogólnie w twojej pisaninie bardzo dużo elementów wygląda na odklepanych na kolanie. Przepraszamy za szczerość, ale lazy writing ścieli się u ciebie gęsto, na sto różnych sposobów. Poczytasz o nim trochę [tutaj] i [tutaj]. W odniesieniu do stylu chodzi głównie o niekonkretyzowanie i tworzenie szybkich podsumowań, a w odniesieniu do fabuły – zwróć uwagę na praktycznie każdy podpunkt tego artykułu. Nie zaszkodzi.
Niedługo na WS pojawi się jeszcze artykuł o hintach i foreshadowingu, więc polecamy ci go wypatrywać; w międzyczasie sama poczytaj sobie trochę o tej technice budowania prozy. Generalnie chodzi o to, by tak zwana powierzchnia opowiadania współgrała z dalszym planem. Tego bardzo, ale to bardzo brakuje w twojej pisaninie. Chociaż historia jest wielowątkowa, wszystko dzieje się naraz i nic nie jest prawidłowo zapowiedziane ani wprowadzone w tekst. Nie wprowadziłaś żadnej wskazówki, która w jakiś sposób mogłaby nakierować czytelnika na dalszy przebieg wydarzeń oraz, jednocześnie, sprawić, że przyzwyczaiłby się on do twojego magicznego uniwersum. Wczułby się w nie i polubił ten świat, zainteresował nim. Raczej czyta się twój tekst jak wypracowanie szkolne, ot, przyswaja się różne informacje o świecie. Nie trzeba wnioskować, a po prostu zapoznawać się z faktami. Do tego rzeczy dzieją się jakby od czapy i kompletnie zaskakują, ale nie w tym pozytywnym znaczeniu. To nie jest: ojej, Guślarka żyje, coś tak czułam! Tylko: what the fuck, dlaczego ona cały czas była jakimś pieńkiem w środku lasu? To nie jest: oho, Isleen ma fajny kontakt ze zwierzętami, uspokaja psy i takie tam, może to jej się przyda... To jest: o kurde, co tu robi ten łoś? Czy ona z nim rozmawia? Czy on jest magiczny…?! Niczego nie zapowiadasz choćby bardzo subtelnymi wskazówkami, sceny nie łączą się takimi *wink-wink* drobnostkami, dlatego niektóre rozwiązania fabularne wyglądają tak, jakbyś wymyśliła je na ostatnią chwilę. Tak było też na przykład w przypadku odejścia Wynna. Nie istniały żadne logiczne pobudki do tego, by typ odwrócił się plecami do osoby, którą wcześniej się interesował, ale… trzeba przecież pchnąć jakoś fabułę w przód, co nie? Mało tego, takie zagranie to potworna klisza, powtarzana z braku laku w opowiadaniach zawierających wątek romantyczny. Bo przecież bohater czy bohaterka zawsze się może rozmyślić, stracić pewność czy na coś obrazić, prawda? I wtedy zabawa zaczyna się od nowa, znów zaczniemy biegać po lesie.
Z jednej strony mamy srogie imperatywy narracyjne, z drugiej – to, co wydaje nam się interesującą strzelbą, która powinna wypalić gdzieś w kolejnych rozdziałach, po prostu przestaje być istotne, zostaje zapomniane. Tak było w przypadku złotej sakiewki. Naprawdę szczerze interesowało mnie, skąd zapyziała wiocha zdobędzie taką kasę. Co się wydarzy, by ją zdobyć? Do czego posuną się zdesperowani bohaterowie? Albo o co chodziło z tym całym dżinem? Czy on jeszcze powróci? Jak wyglądała walka z zarazą? Czy choroba po prostu przetoczyła się przez wieś i… sobie poszła gdzieś dalej? To chyba tak nie działa. Co z obsiewaniem pól? Pracą u podstaw przed nadchodzącą zimą, biorąc pod uwagę dwukrotnie mniejszą ilość rąk do pracy? To wszystko… po prostu przestało mieć znaczenie. Przepadło. 
Jeśli chodzi o sam świat przedstawiony, było go za mało. Podobały nam się właśnie te wplecione elementy, nadające klimatu, doceniamy nazwanie potoku Potokiem, czyli tak, jak zrobiłaby pewnie wiejska ludność – bo łatwiej. Twój pomysł jest świetny i ma duży potencjał (szczególnie For jest zachwycona, bo jest fanką takich klimatów, a Skoia nade wszystko polubiła Brennę i wątek niepełnosprawności w świecie fantasy wykreowanym w oparciu o słowiańskie wierzenia), tworzysz coś podobnego do uniwersum Sapkowskiego, widać duże braki. Szkoda, że ograniczasz świat do jednej, w porywach do dwóch wiosek. Nie wiemy, co się dzieje dalej. Okej, rozumiemy, że chcesz pisać o wydarzeniach w konkretnej wiosce, jednak wieści z innych stron świata powinny tu docierać, nie? Meriel niczego się nie dowiedziała o sytuacji parę dni drogi od jej wioski, gdy była w podróży. Mogłabyś chociaż perspektywą tej czy jakiejkolwiek postaci udowodnić, że myśli o alternatywnych rozwiązaniach, innych części krainy, którą na pewno rządzi coś/ktoś więcej niż strzyga. Tymczasem teraz to wygląda tak, jakbyś sama wielu rzeczy nie wzięła pod uwagę, zaczęła kreować uniwersum bez solidnego zaplanowania jego podstawy. Już wcześniej pisałyśmy, że nie umiemy ogarnąć, jak działa twój świat, częścią czego jest, jak duży jest, jak wygląda świadomość mieszkańców. Miałaś tu ogromne pole do popisu, jednak ograniczyłaś tę kwestię do minimum.
Mało tego, prawdopodobnie rozjechał ci się również czas akcji. Nie wiemy, czy akcja jest płynna, nie pamiętamy już właściwie, co było retrospekcją. I jak to jest możliwe, że w ciągu kilku krótkich rozdziałów przeżyliśmy dwie pełnie? Dlaczego żałoba ludzi trwała tylko ze dwa-trzy miesiące? A może jednak ponad rok, tylko nie wspomniałaś o zimie? Czemu raz podróż do ruin, do wilka, trwa dłużej, raz krócej? Pewnie, bierzemy pod uwagę, że nie zawsze trzeba opisywać tak samo dokładnie tę samą trasę, no ale czasem dziewczyny męczą się drogą, a innym razem w ogóle nie widać, że przeszły taki kawał. Mamy też wrażenie, że samą Puszczę mocno uprościłaś. Niby są w niej jakieś wzgórza i ruiny, ale bohaterki biegają przez te ścieżki, jakby mowa była o jakimś zagajniku – zawsze trafiają w te same miejsca, z tych miejsc dobrze orientują się, jak wrócić do domu Guślarki, gdzie znajduje się Potok, jak dostać się do innej wsi… Wydaje nam się, że Guślarka zmarła w zupełnie innym miejscu niż tam, gdzie znalazła ją Meriel. Do tego niby Aine raz się gubi i wilk nakierowuje ją na poprawną ścieżkę, ale z drugiej strony wygląda to dość niezgrabnie, biorąc pod uwagę, że wcześniej Aine sama do niego trafiła… dwa razy. Więc zna drogę z wioski do ruin. 
W każdym razie i czas akcji, i jej miejsca były dla nas zwykle wielką niewiadomą, często grałyśmy w zgaduj-zgadula, wielokrotnie pisałyśmy do siebie na priv i konsultowałyśmy dlaczego, co, gdzie i kiedy. Tak naprawdę miałyśmy zdecydowanie więcej wątpliwości i praktycznie niczego nie byłyśmy pewne.

SŁOWEM
Akcja gna na łeb, na szyję, a jednocześnie niewiele się dzieje, ciągle tkwimy w martwym punkcie, żaden wątek się nie rozwiązał, ot, festiwal, święto, jest dobrze, mimo że przed chwilą nie było. Lecisz z fabułą, wprowadzasz kolejne mało znaczące, niewypełnione sceny, w których nie możemy poznać twoich postaci, są wątki w ogóle niewpływające na fabułę (pójście Brenny do brata, podróż Meriel do wioski), cała fabuła tekstu wydaje się przeciekać przez palce, przed oczami czytelnika zostają wtedy zaledwie skrawki czegoś grubszego, co ma zadatki na powieść. Po lekturze piętnastu rozdziałów całkiem nieźle znamy tylko Brennę i tylko ją lubimy. Odnośnie do fabuły, przeżyliśmy wyeksponowaną zarazę i atak strzygi, który ostatecznie nie był aż tak niebezpieczny, nic nie budziło napięcia, w dodatku nie widać skutków żadnego z wątków. Dialogi to w większości wypowiedzi bez dopisków narracyjnych, więc nie umiemy wyobrazić sobie wypowiadających się bohaterów, słyszymy tylko ich słowa. Brakuje scen w scenach, tło to tłum złożony z NPC-ów, a questy polegają na bieganiu od wioski do lasu i z powrotem. To skłania nas do stwierdzenia, że opowiadanie jest jedynie first draftem. A przez to nie możemy wystawić ci wyższej noty niż słaby (2). Masz jednak potencjał i widać, że jeśli chcesz, to potrafisz. Życzymy ci, byś potrafiła i by chciało ci się w każdej scenie, w każdym zdaniu. I nadal pracowała nad warsztatem, i w końcu poznała poprawną interpunkcję dialogową.
Pozdrawiamy!




A za betę dziękujemy Elektrowni. <3

5 komentarzy:

  1. Dobrze, że da się lubić chociaż Brennę, zawsze jakiś sukces :D
    Wiele błędów zauważyłam sama, wiele Wy mi podpowiedziałyście. Nie przebrnęłam jeszcze przez całość, muszę to robić stopniowo, bo poziom mojego tekstu wydaje mi się obecnie zbyt żenujący, by wziąć całość na raz. Teraz będę to wszystko poprawiać.
    Bardzo dziękuję za ocenę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rezygnuj z Brenny, jest super. :)
      Dziękujemy za odzew, życzymy powodzenia!

      Usuń
  2. Napisałam taki długi komentarz i mi go wcięło... Brrr...

    Brenna powstała spontanicznie i zupełnym przypadkiem, miało jej nie być :D Widzę, że fragmenty i postacie, do których tworzenia mocniej się przykładałam, niekoniecznie wyszły mi lepiej.
    Co do mojego stylu, mam tak na co dzień. Tworzę zbyt długie i skomplikowane zdania nawet w normalnych rozmowach. Kiedy piszę, muszę wszystko upraszczać.
    Na razie nie przeczytałam całej oceny, nie mam odwagi :D Przerobiłam podsumowanie i pierwszy rozdział. Wiecie, większości błędów, jaki mi wytknęłyście, zwyczajnie nie zauważałam. No, miałam wrażenie, że coś jest nie tak, że akcja rozwija się odrobinę zbyt szybko. Czuję się ślepa. Jestem coraz bardziej przerażona poziomem mojego tworu.
    Nie wiem, czy nie lepiej byłoby cofnąć publikację i napisać wszystko od początku.

    Tak czy inaczej, naprawdę mi pomogłyście. Teraz muszę pomyśleć, co dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego ja już nauczyłam się długie komentarze pisać w notatniku i wklejać. Nieraz przez przypadek wcisnęłam sobie "odśwież stronę" czy "cofnij", także znam ten ból. ;)

      Bardzo cieszę się, że nasza praca ci się przydała i co nieco rozjaśniła.
      Zastanawia mnie kwestia postaci, do których się przyłożyłaś. W sensie na przykład bardzo ciekawi mnie, jaka według ciebie miała być chociażby Aine? Jaki miała mieć charakter? Może niektóre fragmenty to przejawiają, tylko trudno to było dostrzec przez kilka innych, które zakłóciły ten odbiór? Ja widziałam momentami dziewczynę rozważną i zorganizowaną, a innym razem dość nieporadną i zagubioną i koniec końców nie umiem stwierdzić, która z tych wersji jest słuszniejsza.

      Nie ma się co bać oceny. Weź pod uwagę, że ma ona zabarwienie humorystyczne (tak, proszę, nie pisz w opowiadaniu jedna-czwarta wioski XD), myślę, że za jakiś czas do niej wrócisz i gdy odświeżona wersja już powstanie, sama będziesz się uśmiechać *wink-wink* z wersji first-draftowej.
      Poza tym daj spokój. Nie ma co się przerażać poziomem, polepszanie go to jak ściganie horyzontu. Byle do przodu, zawsze do przodu. Myślisz, że osoby, które tu dostają tróje, czwóry czy piątki już nic nie robią z opkami, tylko siedzą i pachną? Jasne, że nie. Weź pod uwagę, że to, co najlepsze, czyli ten najsilniejszy strzał, bodziec do pracy, wciąż jest przed tobą, teraz możesz nauczyć się najwięcej i najwięcej rzeczy przepracować. Każdy kolejny krok będzie coraz mniejszy, bo coraz więcej będziesz wiedzieć. Ciesz się, że masz materiał, na którym możesz się uczyć robić wielkie kroki. Pomyśl, jak ta historia będzie świetnie wyglądać za chwilę, a potem wróć tu z nią i nam to udowodnij. :D

      W sumie teraz tak sobie myślę, że niepotrzebnie zaczynałaś czytać od podsumowania. Przez to może ci brakować dowodów na omawiane tam tezy; dowodów, które pojawiają się w ocenie rozdziałów. Z drugiej strony pamiętaj, że nie siedzimy w twojej głowie, więc możemy nie znać wielu założeń, które miałaś odnośnie do swojej pracy. Być może nie przelałaś ich należycie, gdzieś czegoś zabrakło, ale możesz tego bronić, możemy to omówić, też spróbować doradzić, co mogłabyś gdzie podkreślić w kolejnej wersji, by następnym razem było bardziej widoczne dla czytelnika.

      Natomiast ad pytania, czy cofnąć publikację i pisać od nowa, czy naprawiać materiał... Wiesz, ja dwa razy już przerabiałam poprawę swojego opka. Za każdym razem była to istna katorga. XD Oczywiście udało mi się w jakiś sposób doprowadzić stworzony bałagan do ładu, ale dalej nie jestem z niego dumna. Nie chce mi się już tracić czasu na skończony projekt, bo mam przed sobą nowe, zaczęte, ale gdyby ktoś mi powiedział dwa lata temu: nie opłaca ci się, szybciej napiszesz nowe sceny i skleisz je od nowa niż dopasujesz to, co masz, do planowanych zmian, myślę, że bym posłuchała i zaoszczędziła z dwa lata roboty. ;) Poza tym uważam, że pisanie od nowa to ładowanie batrii, weny. Wiesz, przeżywasz nowe sceny, stawiasz bohaterów w trochę innych sytuacjach, trochę innych miejscach i... znowu bawisz się tekstem. Poprawianie tego, co już znasz, na pewno będzie bardziej nużące, choć dużo zależy od twojego samozaparcia. ;)

      Usuń
    2. Aine miała być rozważna i odpowiedzialna, choć nieco zagubiona. Isleen wesoła i dobroduszna, zbyt dobra dla innych. Problem w tym, że kiedy zaczynałam pisać dla mnie samej ich charaktery były trochę niejasne, dopiero w trakcie dochodziłam do pewnych rzeczy, zupełnie, jakbym je poznawała. Od początku wiedziałam tylko, jaka dokładnie ma być Brenna :D To był impuls, pomyślałam, że będzie z niej ciekawa postać, a jeszcze ciekawiej będzie zobaczyć takiego wilkołaka, dlatego stworzyłam chłopca o niezbyt ładnym imieniu Birk. On mi nie wyszedł. Kiedy się do Was zgłaszałam, opowiadanie miało się skończyć tylko na scenie wędrówki po Puszczy i odnalezieniu lekarstwa, zaplanowałam pięć rozdzialików. Po drodze znalazłam jeszcze strzygę w Puszczy. Później dowiedziałam się, że strzyga jest żoną kupca, a nieświadomie stworzyli ją ludzie z wioski, przeklinając ją i kupca w drugim rozdziale. Tak, w moim tekście zapewne tego nie widać, bo to siedzi u mnie w głowie. Guślarka faktycznie miała nie żyć, ale potrzebowałam jej, żeby uratować Aine i Wynna, więc... genialnie zamieniłam ją w pieniek! *Jupi!* Wynn mi sprawił sporo problemów. Muszę sobie z nim porozmawiać.

      Wątek z dżinem mi nie pasuje i koncepcja Potoku jako magicznej granicy się sypie. Dżin miał być dawno temu sprowadzony z dalekiego wschodu przez jakiegoś kupca, nieświadomego tego, czym handluje.

      Opowieść miała dziać się w czasach dawnych słowian/ wczesnego średniowiecza, ale też mi ten klimat nie wyszedł. Zrobiło się zbyt współcześnie, nowocześnie. Pogranicze jest najbardziej zacofaną częścią krainy ludzi, najdzikszą. Fascynują mnie słowiańskie klimaty, ale imiona nadawałam celtyckie, nie wiem, czy to się nie gryzie.


      Zauważyłam to zabarwienie humorystyczne recenzji, naprawdę, wiele razy śmiałam się z niektórych tekstów xD Ale od zawsze byłam perfekcjonistką. Wiedziałam, że kilka rzeczy zrobiłam źle, ale że aż tyle? Stąd to moje przerażenie. Powoli czytam coraz więcej oceny. Na razie robię tak, że pod Wasze komenatrze rozbudowuję już istniejące rozdziały. Wpadłam przy okazji na kilka nowych wątków, więc wszystko wywraca się do góry nogami. Póki da się przerabiać to, co jest, będę to robić, ale za chwilę cała historia pobiegnie innym torem i zacznę tworzyć od zera.

      No oczywiście, że tu wrócę, a co Wy myślicie? Już naprawiłam pierwszy rozdział, ale ta poprawka na pewno będzie wymagała kolejnej poprawki. I tak w kółko :D Siedzę nad tym tekstem już pięć miesięcy, zaraz z tego wyjdzie powieść, nie opowiadanie.

      Ale tak w ogóle to jestem z siebie dumna, bo aż tyle stworzyłam. Żeby nie było! :D

      Usuń