[170] ocena tekstu: Instytut Absurdu

Adres bloga: Instytut Absurdu
Autorka: Leria
Tematyka: satyra urban fantasy
Oceniają: Forfeit i Skoiastel

 

Nie ma co rozwodzić się nad szablonem; jest świetny. Nie dość, że intuicyjny, estetyczny, to jeszcze pasuje tematycznie i zapada w pamięć. 
[W pierwszej wersji oceny właśnie w tym momencie znajdowała się spora uwaga odnośnie do wąskiej interlinii, ale w pewnym momencie ją poszerzyłaś i od razu lepiej się czyta, także uwaga ta została usunięta]. 
Dobre pierwsze wrażenie podtrzymują też podstrony – chociażby w zakładce Tablica Informacyjna tekst jest czyściutki, do niczego nie można się przyczepić, no może poza brakiem wcięcia akapitowego. Dziwnie wygląda, kiedy na stronie, na której widzimy dwa akapity, tylko jeden z nich ma wcięcie. 
Jedyne, co jest dość denerwujące, jeżeli chodzi o stronę główną, to rozmazany tekst w ramce informacje. Dostaję oczopląsu. 


SPRAWA NR I – NAMOLNA SYTUACJA

CZĘŚĆ 1
Bardzo… obrazowo oddajesz mityczną panią z dziekanatu. Trudno przejść obok tego obojętnie, można za to Elizie współczuć. Kto raz był w dziekanacie, ten się w cyrku nie śmieje.

Garść uwag do pierwszej sceny:
Studia dziennikarskie były moim największym marzeniem, a po miesiącach przygotowań do matury, [przecinek zbędny] zakładałam, że bez trudu się na nie dostanę. – Jeżeli chcesz, na siłę możesz z podkreślenia zrobić wtrącenie, stawiając przecinek przed po, jednak jest to zupełnie bezsensowne. Podobnie ma się sprawa tutaj:
Już widziałam, jak z rozczulającą miną i łzami w oczach, [przecinek zbędny] błagam na kolanach o oddanie mojego brakującego punktu. – Na upartego i tutaj z podkreślenia dałoby się zrobić wtrącenie, jednak myślniki byłyby zdecydowanie lepsze niż przecinki. Gdy zdanie jest wielokrotnie złożone, przecinki oddzielające wtrącenie giną w gąszczu całej reszty przecinków, więc to idealna okazja do zastosowania półpauzy. W ogóle mam wrażenie, że unikasz myślników, stosując do wydzielania wtrąceń tylko same przecinki, a przecież niektóre pauzy oddechowe można podkreślić bardziej, inne mniej, korzystając z różnych znaków. Same przecinki na dobrą sprawę tworzą zdanie czytane dość miarowo, jednostajnie, przez co tekst – chociaż poprawny – może technicznie wydawać się drętwy, bez charakteru. Zobacz tutaj:
Jednak przez długie oczekiwanie, a miałam wrażenie, że wciąż stałam w miejscu, coraz trudniej przychodziło mi się skupić. – Wydzielone podkreślenie zrobiłoby lepsze wrażenie, gdybyś użyła myślnika czy nawiasu, ponieważ w jego środku już masz jeden przecinek. A przecież samą formą zapisu też się można bawić.
Pamiętaj jednak, że to tylko luźna sugestia. W tym przykładzie nie masz błędu.

Im bliżej byłam drzwi, od których zależała moja przyszłość, tym bardziej robiłam się nerwowa, a bojowy nastrój ulatywał. – Ja bym jednak wolała zobaczyć/poczuć tę nerwowość, poznać, że bohaterka jest coraz bardziej nakręcona, niż żeby tylko tak sobie, sama do siebie, o tym sucho wspominała. 

Czułam, jak w żołądku rosła mi ciężka gula, a z twarzy odpływała krew. – A to nie tak, że gula rośnie w gardle (tzn. ucisk), a w żołądku czuje się kamień, ciężkość itp? 

Musiałam wyglądać strasznie blado, jakbym za chwilę miała zemdleć, bo jeden z[e] studentów w koszulce z logiem uczelni, który prawdopodobnie zajmował się sprawami organizacyjnymi, uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i spytał, czy nie potrzebuję pomocy. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo jej pragnęłam (...).

Nie zniosłabym oceniających spojrzeń, czy maskowanych uśmieszków. – Przecinek przed czy w zdaniu złożonym współrzędnie jest błędem.

Kiedy ostatnia osoba przede mną wyszła z dziekanatu, postanowiłam wziąć się w garść. Przekroczyłam próg do uczelnianej świątyni i ujrzałam mityczne panie z dziekanatu. – Podkreślenie jest zbędne. Przekracza się próg czegoś, nie do czegoś. 

Jej głowę otaczała burza rudych loków, a kiedy podniosła na mnie ciemne, przenikliwe oczy, skojarzyła mi się z wiedźmą rzucającą urok. – W pierwszym zdaniu składowym podmiot jest inny niż w drugim – nagle zmienił się on na właścicielkę loków. Jednak sam zapis sugeruje, że ciemne oczy podniosła na bohaterkę… burza. A to błąd.
Na dodatek, choć w tym przypadku to już raczej luźna sugestia, dopowiedziałabym: rzucającą zły urok. W końcu urok chyba nie musi być z definicji zły, prawda? Mamy przecież określenie urokliwy, które jest pozytywne. 

Zrobiło mi się ciemno przed oczami i zupełnie przestałam słuchać, co mówiła do mnie ta kobieta. Dopiero jej donośne chrząknięcie wyrwało mnie z amoku. Spojrzałam na nią przepraszająco, próbując nadrobić swoje nierozgarnięte zachowanie nieśmiałym uśmiechem. – Czy ten fragment faktycznie pokazuje amok, którego użyłaś w opisie? Może chodziło ci o letarg?

— Uhm... Tak właściwie, to ja się nie dostałam — powiedziałam cicho i zrobiłam zasmuconą minę, chcąc wywołać współczucie. – Eliza całkiem niedawno sama powiedziała, że miała plan wywoływać litość, więc dopowiedzenie jest zbędne. Łatwo mi się domyślić, skąd zasmucona mina. 

Patrząc[,] jak to robi, miałam wrażenie, że kpiła sobie ze mnie (...).

— Nawet jeżeli kilka osób zrezygnuje, to i tak tych, co zostanie[,] będzie wystarczająco dużo. 

Jeszcze chwila, a na pewno rozryczałabym się niczym małe dziecko, [przecinek zbędny] robiące z siebie widowisko w hipermarkecie (...).

Całkowicie zdruzgotana spoglądałam na moją niedoszłą uczelnię, siedząc na jednej z ławek ustawionych wzdłuż bulwaru Odry. – Nie widzę ani nie czuję, by bohaterka była zdruzgotana. Po pierwsze, osoba faktycznie załamana nie skupiałaby się na tym, że właśnie siada na bulwarowej ławeczce nad Odrą. Osoba zdruzgotana ewentualnie zlokalizowałaby jakąś ławkę, może jeszcze zarejestrowała, że obok płynie jakaś rzeka, ale na pewno nie zastanawiałaby się, czy jest na bulwarze i nad nazwą tejże rzeki. 
Po drugie, po tym, co czytam, to taki bardziej krótkotrwały smuteczek – ledwo zdanie dalej Eliza odrywa się myślami od tego całkowitego zdruzgotania na rzecz pogody, a chwilę potem zupełnie zapomina o swoich problemach, skupiając się na dziwnym mężczyźnie, którego ma przed sobą. A więc zdecydowanie nie widzę w tej scenie żadnego zdruzgotania. Co najwyżej, jak pisałam, chwilowy smutek. 

Bałam się wrócić do domu i przyznać do porażki i kłamstwa, a nie miałam pomysłu, jak zdobyć w krótkim czasie tak ogromną kwotę. – Tego strachu też nie czuję, wybacz. Tylko o nim wspominasz, ale tak naprawdę nie widzę, by dziewczyna była realnie przejęta.

Żar lał się z nieba i czułam[,] jakbym miała się za chwilę roztopić. 

Dobrze, że Wrocław miał ich pełno, miałabym w czym wybierać. – Sugestia: tutaj lepszy byłby myślnik od przecinka.

Chociaż „przechodzący”, [przecinek zbędny] nie wydawało mi się dobrym określeniem, bo on się skradał, a raczej próbował to robić, co wyglądało dość komicznie. – Skoro było komiczne, czemu Eliza się nie zaśmieje pod nosem? Od początku opowiadania mam wrażenie, że więcej eksponujesz, niż faktycznie pokazujesz, przez co jest trochę drętwo. Brakuje mi konkretnych działań twojej bohaterki, które pozwoliłyby mi wyobrażać sobie ją i wnioskować z jej zachowania. Jest rozbawiona? Dlaczego tego nie widzę? Czuje, że się ma roztopić? Słowo czuć się to też tylko wnikanie w stan psychiczny. Takie wnikanie nie pobudza wyobraźni, a jedynie podaje czytelnikowi gotowe fakty. Za chwilę czytam, że: Tym, co najbardziej mnie zaskoczyło[,] był jego ubiór. – I Eliza przytacza opis stroju, ale zupełnie nie widzę tego, jak ona się dziwi, jak jest zaskoczona. Jej odczucia i przemyślenia wydają się poprawne, składne, ale puste. 
[UPDATE: Po przeczytaniu dalszego tekstu okazuje się, że tylko Eliza mogła zobaczyć tego bohatera, więc dlaczego się skradał?].

Zerkałam dyskretnie w jego stronę, dziwiąc się, że nikt inny ze spacerujących tu ludzi nie pokazywał go palcem, zanim całkowicie nie zniknął mi z pola widzenia. – A gdyby tak pokazać to zdziwienie wprost, zdaniem-myślą? Piszesz, że bohaterka dziwi się – okej. Nie chcę ci niczego narzucać, ale spróbuję pokazać ci, jak mogłabyś w tekście przemycać takie odczucia bezpośrednio: Zerkałam dyskretnie w jego stronę. Dlaczego nikt ze spacerujących tu nie pokazywał go palcem? – Zdziwienie najczęściej wiąże się z zadawaniem pytań, z wątpliwościami, prawda? Można to łatwo wykorzystać. 

Zatrzymałam się, by zawiązać nieistniejące sznurówki w sandałach, a gdy wszedł do środka, odczekałam chwilę (...). – Kolejna luźna propozycja: a gdyby tak przedstawić niezatrzymanie się w jakimś celu, a sam cel? To nie zatrzymanie jest ważne – po nim pewnie następuje jeszcze schylanie się i wiązanie. To jest ten najważniejszy punkt czynności, a nie to, że bohaterka stanęła w miejscu. Bo sugerujesz mi, że mam zobaczyć zatrzymanie, a wiązania już nie. 

Przez chwilę walczyłam z uczuciem ogarniającej mnie przykrości na myśl o tym, ilu cudownych książek nie będę mogła stąd wypożyczyć. – Nie? Ekspozycja. Coraz częściej rzuca się w oczy twoje nieumiejętne prowadzenie narracji pierwszoosobowej. Gdyby bohaterka walczyła, pewnie pojawiłoby się to bezpośrednio w jej głowie. Nie wiem, coś w stylu: o rety, co za szkoda, że nie dostałam szansy, by wypożyczyć te wszystkie książki… Cokolwiek. Nie dawaj mi zaledwie wypracowania o wnętrzu bohaterki. Daj mi żywą, myślącą postać. Tym bardziej że zdecydowałaś się na naprawdę trudną i wymagającą narrację pierwszoosobową, a w niej cały czas jestem w głowie Elizy. Nie gdzieś obok niej, na zewnątrz. Podobna uwaga:
Doszłam do wniosku, że to mógł być głupi dowcip z gazem pieprzowym, więc najlepiej byłoby się stąd ulotnić i kogoś zawiadomić. – Zamiast dochodzić do wniosku, mogłabyś wprost napisać, że Elizie przychodzi ta opcja na myśl. Na przykład tak: To mógł być tylko głupi dowcip z gazem pieprzowym. Najlepiej byłoby się stąd ulotnić i kogoś zawiadomić... Dalej podobnie: 
Obawiałam się, czy przebywanie w tym samym pomieszczeniu i wdychanie oparów mogło mi zaszkodzić oraz czy robale były groźne. – Gdzie to obawianie przebija się w tekście? 
W obecnej Elizie nie ma ani krzty naturalności.

Panujący tu chłód i wszechogarniająca cisza, [przecinek zbędny] sprawiły, że dostałam gęsiej skórki. 

Ciekawość, by przeszukać budynek[,] przegrywała z rozumem (...). 

Na górze znajdowała się przestronna czytelnia, [przecinek zbędny] wypełniona dziesiątkami metalowych regałów uginających się od książek. Bliżej okien stały rzędy stołów, a każdy z nich miał ustawioną na blacie niewielką lampkę do czytania. Natychmiast wyobraziłam sobie, jak godzinami ślęczę tu ze stosem książek i wczytuje się w kolejne, ciekawe pozycje.

Wszystko wyglądało zupełnie zwyczajnie i niewinnie, dopóki jeden z regałów, znajdujący się niedaleko mnie, sam z siebie nie runął z hukiem na ziemię, zdążyłam odskoczyć w bok w ostatnim momencie. Ostrożnie wychyliłam głowę zza szerokiej kolumny, [przecinek zbędny] podtrzymującej sufit. – Ojej, ale potworek… Emocje jak na grzybobraniu. Może spróbuj sobie wyobrazić, że coś właśnie spada ci na głowę. Co czujesz? Nie wali ci serducho? Nie spociłaś się przypadkiem? Nie odczuwasz żadnego strachu? Nie krzyczysz instynktownie lub nie wstrzymujesz oddechu? Człowiek na pewno zareagowałby w jakiś sposób, a twoja bohaterka nie reaguje wcale. Jedynie opisuje, co miało miejsce, zupełnie pozbawiona odczuć. 
Dodatkowo niepotrzebnie w scenie dynamicznej akcji używasz dopowiedzeń i wtrąceń. Dynamika totalnie kuleje, napięcia nie ma. Luźna sugestia:
Wszystko wyglądało zupełnie zwyczajnie i niewinnie, dopóki jeden z regałów nie runął z hukiem. Ledwo zdążyłam odskoczyć. – Wprawdzie nadal mało tu Elizy w Elizie, ale brak oczywistości pomaga zbudować napięcie, a informacja z runięciem bardziej zaskakuje.

Eliza musiała stać dość daleko od dwóch mężczyzn, skoro jej nie dostrzegli, ale jednocześnie bardzo dokładnie ich opisuje – szczególnie nowego. Zauważa na jego twarzy nawet bliznę, która pewnie wymagałaby lepszego przyjrzenia się. Nie bardzo rozumiem też, czemu cały opis wyglądu umieściłaś w jednym sporym akapicie. Spokojnie mogłaś go podzielić i wpleść w całą scenę, Eliza mogłaby kolejne elementy zauważać z czasem. Nie musisz przerywać akcji na rzecz mało subtelnych ekspozycji. Mało tego, to, jak Eliza zwraca uwagę na chociażby mięśnie drugiego mężczyzny, nasuwa mi na myśl, że facet jej się podoba. Napisałaś to tak z premedytacją czy jednak nie miałaś tego na celu? 

Gdy odwrócił się, mogłam zobaczyć, że na jego twarzy widniała wąska, podłużna blizna, przechodząca od połowy czoła przez lewą brew, zahaczając delikatnie o policzek, która wcale go nie szpeciła, wręcz przeciwnie [myślnik] dodawała uroku. – Ze zdania wynika, że blizna dodawała tego uroku przeciwnie. To nielogiczne – brakuje dwukropka, średnika, przecinka, czegokolwiek. No i blizna nie szpeciła faceta czy tylko jego policzka?

Obejrzałam się i zdrętwiałam, próbując nie wpaść w panikę. – Nie widzę tej próby. Tylko o niej piszesz. Tym bardziej że chwilę dalej mamy zdanie: Wysnułam kolejną hipotezę. – Sądzisz, że gdy ktoś próbuje nie panikować, używa takich słów? Składa tak okrąglutkie, ładnie brzmiące zdanka? Nie wierzę w to, strasznie trudno mi się wczuć. Dalej to samo:
Z wielkim bólem i obrzydzeniem wyciągnęłam intruza, któremu mogłam się teraz bliżej przyjrzeć. – Ani tu, ani dalej żadnego bólu i obrzydzenia po prostu nie ma w tekście. To znaczy jest – opisane. Ale prawdziwy efekt osiągnęłabyś, jakoś te emocje pokazując. 

Pomyślałam, że pewnie już zdążyłam nawdychać się szkodliwej substancji i teraz miałam zwidy. – A gdyby tak zacząć od pewnie już…? Wstęp o pomyśleniu w myśli powinien wylądować w koszu. Narracja pierwszoosobowa do czegoś zobowiązuje. Kolejny przykład? Proszę bardzo:
Uznałam, że czas najwyższy przestać się wydurniać i ratować życie oraz resztki zdrowego rozsądku. – Usuń Uznałam, że
Gdyby to jeszcze była narracja pierwszoosobowa pamiętnikarska, w której bohaterka wspomina, co działo się dawniej, mogłabyś pisać w ten sposób, ale w całym rozdziale nie znalazłam ani jednego dowodu na to, by postać przytaczała relację po czasie, a nie uczestniczyła w wydarzeniach na bieżąco. Chociaż używasz czasu przeszłego, starasz się (wychodzi topornie, ale jednak), by dziewczyna była obecna w scenie tu i teraz, w końcu podpierasz się ekspozycją uczuć na zasadzie: bałam się, poczułam się tak i tak, zdrętwiałam itp. Tak naprawdę jednak mam wrażenie, że utknęłaś w czymś dziwnym pomiędzy narracją pierwszoosobową pamiętnikarską a opisywaniem tego, co ma miejsce aktualnie. Nie jest ani tak, ani tak. Jest po prostu dziwnie, bezosobowo i nieemocjonująco. Bohaterka jest uczestnikiem absurdalnej akcji ze stworzonkami, których nigdy wcześniej nie widziała na oczy, i w żaden sposób się do tego nie odnosi.

Na szczęście, zanim mogli mnie spostrzec, zdążyłam skulić się za stojącym w pobliżu pokaźnych rozmiarów ksero. – Mogli? A nie zdążyli? Choć wtedy by było powtórzenie, więc może po prostu zanim mnie spostrzegli? 

Jeszcze chwila i na pewno znaleźliby, [przecinek zbędny] moją kryjówkę, gdyby nie chmara tych przeklętych stworzeń.

— Co za dziadostwo? Czemu to nie działa? — spytał basowym głosem Model, którego przed chwilą nazwałam tak w myślach. – Dlaczego ta myśl mnie ominęła? I dlaczego bohaterka w swoich myślach zaznacza, że nazywa coś akurat w nich? 
Eliza stwierdza, że brakuje jej już sił, ale jednocześnie wszystkie zdania do końca sceny są zdaniami złożonymi, po których nie widać, by w ogóle było z tą bohaterką coś nie tak. Używa udziwnionych określeń, które wyglądają, jakbyś walczyła z powtórzeniami: specyfik, urządzenie. Na dodatek korzysta z długich wyrazów, których krótsze odpowiedniki lepiej zadbałyby o tempo akcji, np. destrukcyjny. Jak na kogoś, kto jest w traumatycznej sytuacji, Eliza używa strasznie dużo przysłówków i przymiotników. Jest bardzo szczegółowa i się w tej swojej narracji okropnie pieści: misternie układana fryzura, czynny opór, praktycznie w całości… Nie ma lekko, niestety. Ale i tak najgorsze jest to, że jedynymi wyznacznikami stanu psychicznego dziewczyny są ekspozycje w stylu: Na szczęście dziwny specyfik musiał wreszcie zadziałać albo bałam się, że ksero się wyślizgnie. A gdy bohaterce dzieje się krzywda i ciężkie tomiszcze uderza ją w ramię, ani się za nie nie łapie, nie krzywi, nie jęknie, nie słyszymy nawet najcichszego: ała!… Nic. Reakcje na poziomie zero. 

Przewracały regały, rzucały opasłymi tomiszczami, jeden z nich trafił mnie w ramię, darły na strzępy kolejne karty ksiąg. – Podkreślona część aż się prosi o wrzucenie w nawias albo chociaż oddzielenie myślnikami.

Czytelnie[ę] pozostawiono w opłakanym stanie, a najbardziej żałowałam mnóstwa rozerwanych książek. – Ten żal jakąś bezpośrednią myślą też dałoby się na pewno jakoś pokazać.

Zastanawiałam się ile z nich było rzadkimi, trudnymi do zdobycia egzemplarzami. – Naprawdę? Kiedy Eliza ledwo uchodzi z życiem przed jakimiś nieznanymi stworzeniami, które kąsały ją, szarpały za włosy i generalnie sprawiały ból, zamiast z wielkim mindfuckiem zastanawiać się, co tu się w ogóle stało, ona… myśli, że w sumie to szkoda książek. Nie kupuję tego. 

Pomyślałam, że p[P]ewnie mają tu gdzieś zaparkowane auto i nie będę miała możliwości dalszego prowadzenia śledztwa. – O, tak to powinno wyglądać...

Portal zdobiły dwie kolumny, po lewej i prawej stronie wejścia, podtrzymujące dziwną płaskorzeźbę, przedstawiającą zagniewaną kobietę, która skojarzyła mi się z Meduzą. – To luźna uwaga, ale w zgłoszeniu pisałaś o powiązaniach z mitologią słowiańską, a nie grecką. Może jednak później się okaże, co to za postać i z których wierzeń się wywodzi?

Po pierwszym rozdziale mogę napisać, że fabuła jest bardzo interesująca, Columbo i Model przyciągają uwagę, a ich sprawa z molami naprawdę godna jest spisania. Niepokoi mnie jednak Eliza jako narratorka-sucha-reporterka, jej eksponowanie ewentualnych odczuć w narracji pierwszoosobowej i brak konkretnych reakcji na to, co się dzieje wokół niej. Narracja jest pretensjonalna i zbyt okrąglutka, brakuje lekkości i naturalności. Żeby jednak nie było – bardzo cieszy mnie twoja poprawność. Świetnie operujesz słowem i widać, że masz wyrobiony przez lata warsztat. Brakuje tylko spojrzenia na narrację przez pryzmat pierwszej osoby i jej wnętrza. Jeżeli nad tym popracujesz, opowiadanie będzie petardą, a czytanie da zdecydowanie więcej frajdy.


CZĘŚĆ 2
Tutaj pod względem narracji wcale nie jest lepiej. Eliza nadal nie wyraża swoich odczuć wprost. Pojawia się, na przykład, zdanie: Miałam wrażenie, że za każdym razem, gdy stawiałam stopę, trząsł się cały budynek i dziwiłam się, że jeszcze nikt nie przyszedł mnie stąd pogonić. – Wrażenie czy zdziwienie da się pokazać bezpośrednio. Wyżej wskazywałam już, jak mogłabyś sobie z tym poradzić. 

Oprócz zupełnie niewinnie brzmiących określeń jak Sekretariat, Gabinet Dyrektora, [przecinek zbędny] czy Archiwum, widniały tam kolejno takie dziwolągi (...) – w dalszej części zdania wiszą przykłady, a po nich okropnie brakuje mi odniesienia się Elizy do nich. Czyta o Uciążliwych Urokach i Frapującej Florze, ale robi to na niej takie samo wrażenie, jakby dziewczyna przyswajała właśnie przepis na kurczaka z ryżem. Nie wiem, z czego wynika ta uciążliwość – czy założyłaś, że skoro masz już udziwnioną fabułę, główna postać może być nijaka, czy raczej nie potrafisz się w nią wczuć i oddać emocjonalności. Ewentualnie nie nadałaś jej konkretnego charakteru, skupiając się na linii fabularnej, i to dlatego Eliza jest zupełnie bezbarwna. Wprawdzie dalej piszesz, że się ciekawi, ale w ogóle tego po niej nie widać. Pamiętaj, że w opowiadaniu bardziej od pustych słów określających stany emocjonalne, ważne jest pokazywanie tych stanów. Gdyby Eliza była ciekawa, przysunęłaby się bardziej do tablicy i zaczęła rozmyślać nad tym, co tu się właściwie wokół niej dzieje. A ona – nic. Kurczak z ryżem? Okej, nic zajmującego. 


Trzeba jednak docenić twoją dbałość o detale w opisach miejsca. Łatwo sobie wyobrazić, gdzie znajduje się Eliza, i chociaż ona w ogóle tego miejsca nie przeżywa, mogę je poprzeżywać ja, spacerując obok niej po trzeszczącym korytarzu i przyglądając się kolejnym elementom dekoracji. Opisy to twoja mocna strona i gdybyś zdecydowała się pisać to opowiadanie w narracji trzecioosobowej, praktycznie nie miałabym się do czego przyczepić. 

W słabym świetle nie potrafiłam dostrzec detali, ale większość z nich dotyczyła dziwnych scen i postaci, kojarzących się z twórczością Boscha albo portrety w stylu rokoko. – Zastanawia mnie jednak, skąd Eliza ma tak szeroką wiedzę na temat sztuki czy architektury. Zwraca uwagę nawet na detale, chociażby kute zawiasy w drzwiach. Serio? To brzmi, jakby była totalnie ześwirowana na punkcie takich rzeczy, no i okej – może dałoby się to obronić fascynacją, ale tak mi się tylko przypomniało, że dziewczyna właśnie trafiła do Instytutu, który prawdopodobnie nie powinien istnieć, zaatakowana wcześniej przez stado magicznych stworzonek i śledząc dwóch tajemniczych facetów, którzy zniknęli w czarodziejskim portalu. A ona na to co? Skupia się na zawiasach w drzwiach. Tag. To brzmi sensownie. I na pewno przekonująco, mhm. 

Nastawiłam się bojowo, zapukałam i nie czekając na odzew, weszłam do środka. – Nie rozumiem, skąd to bojowe nastawienie. Eliza do tej pory nie była wcale aż taka odważna, właściwie miałam wrażenie, że jej największym wyczynem było wejście do portalu i założyłam, że pewnie sama się sobie dziwiła, że odważyła się na taki ruch. Dla porównania, w dziekanacie była kompletną niemotą. Skąd tu teraz to bojowe nastawienie? I w ogóle dlaczego znów dostaję tą bojowością prosto w twarz? To ekspozycja. W jaki sposób miała przejawiać się bojowość bohaterki? Zastanów się, po czym czytelnik mógłby ją sam rozpoznać, a potem zawrzyj to w scenie. 
Serio? Laska weszła do kolejnego przeabsurdalnego pomieszczenia i zamiast zainteresować się… praktycznie wszystkim, ta rozwodzi się nad tym, że fajnie byłoby mieć swoją maszynę do pisania? Strasznie trudno mi przyjąć to do wiadomości. Jednocześnie Eliza zwraca uwagę na wszystko i ta jej szczegółowość, która byłaby plusem u narratora trzecioosobowego, w przypadku głównej bohaterki bez strony emocjonalnej staje się powoli męcząca (a to dopiero pierwsza z trzech spraw w spisie treści): 
Wprawa kobiety wywierała wrażenie, zwłaszcza że krótkie i serdelkowate palce, chociaż zakończone długimi i na pewno potwornie ostrymi paznokciami, pomalowanymi na intensywnie czerwony kolor, raczej jej nie ułatwiały pracy. (...) Kobieta spojrzała na mnie spod okularów w kocich oprawkach, ozdobionych diamencikami, nadających jej nieco drapieżny, uwodzicielski wygląd. Nie mogłam nie zauważyć jej perfekcyjnie narysowanych kresek nad okiem, przypominających kształtem skrzydła jaskółki. (...) Zaprezentowała idealne uzębienie, jak w reklamie pasty do zębów. Filmowy uśmiech podkreślały kształtne usta pomalowane na czerwony odcień, który idealnie pasował do lakieru na paznokciach. – Rozumiem, że chcesz pobudzić moją wyobraźnię, ale sposób, w jaki Eliza rozwodzi się nad tymi wszystkimi rzeczami, jest mało naturalny, wręcz nieludzki. Pomyśl sobie, co by było, gdybyś na każdego mijanego na ulicy czy w sklepie lub gdziekolwiek człowieka zwracała aż taką uwagę. Widzisz kasjerkę w Lidlu i opisujesz ją sobie w swojej głowie tak samo czy ewentualnie zwracasz mimochodem uwagę na jakieś rzucające się w oczy detale? 
Jasne, kasjerka z Lidla nie będzie aż tak absorbująca jak sekretarka w tajemniczym, dziwnym Instytucie Absurdu, ale skoro akcja będzie działa się w tym miejscu jeszcze nie raz i nie dwa, zakładam, że Eliza na pewno znów spotka panią Lusię. Część z tych wszystkich elementów, które wymieniłaś ciągiem, mogłaby się pojawiać co jakiś czas, aby nie przerywać sceny na rzecz przydługich opisów. Jest to dość nieporadna metoda, poza tym zabija tempo akcji. Zobacz, ile linijek słów minęło, odkąd Eliza weszła do sekretariatu. I… nic. Wszystko zamiera, bo czas na opis. A przecież w opisach chodzi właśnie o to, by były subtelne, ledwo zauważalne, podane jakby od niechcenia. Nie trzeba nimi zatrzymywać fabuły. 

Mogła mieć zarówno trzydzieści[,] jak i pięćdziesiąt lat.

Otworzyła drzwiczki, ale w środku zamiast wahadła było ukryte tajne przejście. Starałam się zobaczyć[,] dokąd prowadzi, ale udało mi się dostrzec jedynie szare, zakurzone, kamienne schody prowadzące do góry, zanim wcisnęła się do środka i zatrzasnęła za sobą wejście. – W sumie zastanawia mnie też, jak szeroki musiał być ten zegar, by pomieścić pulchną kobietę. 

Przez chwilę zastanawiałam się, czy dam radę wyrwać się i powalić kobietę, ale rejestrując jej ostre paznokcie, które prawie wbijały się w moją skórę, postanowiłam grać swoją rolę do końca. – Jak to jest, że jestem cały czas w głowie Elizy, a nie uświadczyłam jej przemyśleń nad opcją ucieczki i dowiedziałam się o nich po fakcie…?

Starałam odsuwać od siebie natrętną myśl: „Czy rodzice odnajdą kiedyś moje zmasakrowane zwłoki?”. – Nie, nie i jeszcze raz: nie. W narracji pierwszoosobowej nie cytuje się myśli. One są każdym zdaniem partii narracyjnych (wykluczając, oczywiście, dialogi). 

Oczywiście, że nie wierzyłam w jego wyjaśnienia. Nie wiedziałam, co miała na celu ta cała szopka. Czekałam, aż ktoś wyskoczy z ukrytą kamerą, powie, że to wszystko żart i świat znów stanie się racjonalny. – Teraz bohaterka jest zaskoczona? A nie powinna być dużo wcześniej? Nie potrafi uwierzyć w tłumaczenia dyrektora i wyśmiewa go w myślach, a gdy gryzły ją magiczne stworzonka i weszła do pół-niewidzialnego budynku, było wszystko okej? 

Jego zasępiona mina, którą potęgowały ciemne, krzaczaste brwi, które coraz bardziej marszczył[,] i czujny, wpatrzony we mnie wzrok nie dodawały mi otuchy. 

To, [przecinek zbędny] co wymażecie mi pamięć? 

Dyrektor poprawił się na krześle, a ja[,] spostrzegając jego ruch, mimowolnie podniosłam się z krzesła i cofnęłam (...).

Dopiero byśmy mieli, [przecinek zbędny] co robić!

Niezaprzeczalnie ma w tym jakiś cel, a słysząc, jak ostatnio narzekam na nawał spraw i braki w kadrze, chyba wiem[,] o co mu może chodzić. – Pogubiłaś się w tym zdaniu; imiesłów powinien dotyczyć wykonawcy czynności, a tutaj słysząc należy do Instytutu, reszta – do dyrektora. Mamy więc dwa różne podmioty, przez co wychodzi na to, że dyrektor słyszy swoje własne narzekanie.

— Ożywiony, zadowolony ton głosu pana Kruka zdradzał, że jest przepełniony dumą. – Ton zdradzał swoje przepełnienie? 

Przeanalizowałam jeszcze raz dokładnie jego słowa, dostrzegając dla siebie ciekawą, choć ryzykowną opcję. – Analiza powinna znaleźć się w tekście, jako że mamy narrację pierwszoosobową o tym, co tu i teraz, a nie narrację pamiętnikarską.

Zwłaszcza, [przecinek zbędny] że nie mogłam się pochwalić żadnym doświadczeniem. – Źródło: [KLIK]. Podobna sytuacja: Chyba, [przecinek zbędny] że masz jeszcze jakieś pytania. – Kolejne źródło: [KLIK].

Wahałam się, czy przyjąć ofertę, nie do końca tak wyobrażałam sobie swoją przyszłą pracę. – Naprawdę nie widzę i nie czuję tego wahania...

Jednak szansa, pozwalająca opłacić studia, kusiła coraz bardziej. – To wtrącenie wygląda na wymuszone, przesadzone. Bez przecinków byłoby płynniej.

Wyszłam za nim z gabinetu, skąd zaprowadził mnie do pokoju, [przecinek zbędny] znajdującego się po drugiej stronie korytarza. – Przy imiesłowach przymiotnikowych [zakończonych ną –ący, –ąca itp.], które bezpośrednio dotyczą poprzedzającego je wyrazu, raczej nie stawia się przecinków. Tworzą one zbędną pauzę oddechową tam, gdzie informacje składają się w jedną całość. Spójrz:
Pokój znajdujący się po drugiej stronie – bez przecinka;
Pokój dyrektora, znajdujący się po drugiej stronie – z przecinkiem. Widzisz różnicę? To właśnie do tego w zdaniach z imiesłowem przymiotnikowym wykorzystuje się przecinek. 

(...) o trójkątnej twarzy, którą określiłabym jako ptasią. Podkreślał to długi, orli nos (...).Określiłabym i podkreślał tak blisko siebie źle brzmią. 
Okej, ale Elizaczek mnie rozbawiło. W punkt! 

Wciąż osłupiała na jego widok, musiałam rozkazać sobie w myślach, by zamknąć usta. – Poproszę potwierdzenie w formie konkretnej myśli. Nie ekspozycji o niej.
Z jednej strony mamy Elizę, która myśli: Miałam pracować w najciekawszym miejscu, do jakiego kiedykolwiek trafiłam w życiu, a nie pozwolono mi się tym z nikim podzielić. Z drugiej: 
— Na pewno jest pani w stanie pogodzić pracę i studia. Pytanie tylko, czy przyjmuje pani moją ofertę?
— Czemu nie — odparłam bez przekonania. – Po tym nie jestem w sumie w stanie stwierdzić, czy Elizie się ta opcja podoba, czy też nie. Pewnie mogłabym się tego domyślić, gdyby Eliza w swoich myślach zachwycała się czymkolwiek innym niż Columbo albo obawiała się czegokolwiek, co dzieje się dookoła niej. Ale jej odczucia są przytaczane narracją bardzo, bardzo zdawkowo i w większości jest to krótkie stwierdzanie suchych faktów raz na kilka zdań. 

Dostałam mnóstwo różnych papierów do podpisania i chwilę trwało[,] nim wszystko uzupełniłam.

Widocznie pewne rzeczy zostawały niezmienne niezależnie od okoliczności i wspólną cechą urzędów magicznych i tych zwykłych było sporo niepotrzebnych druczków do wypełniania. – Dlaczego niepotrzebnych? Mam wrażenie, że Eliza w ogóle nie była zainteresowana, co podpisuje, ale przecież to przyszła dziennikarka, na dodatek pod tym względem do tej pory wydawała się dość ogarnięta, rozważna. A teraz nie sprawdza nawet, co podpisuje, tylko od razu uznaje to za głupie. Czemu?


CZĘŚĆ 3
Wzruszona[,] ze łzami w oczach odebrałam Nagrodę Pulitzera (...).

Przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieję[e]. 

Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do nowego miejsca. – Kompletnie tego nie czuję. Cały akapit dotyczy typowej dla trudnych poranków pobudki z ustawieniem opcji drzemki w tle, a nagle kończy się zdaniem, które odnosi się do ogółu wydarzeń, które miały miejsce. To się ewidentnie nie klei, na dodatek jest ekspozycją. 

Główne wyposażenie stanowił koślawy stolik, który chyba miał pełnić funkcję biurka, niewygodne krzesło o twardym, wytartym siedzisku, tapczan-pułapka, omal nie straciłam palców, próbując go rozłożyć pierwszej nocy[,] oraz rozklekotana, połyskująca lakierem meblościanka z czasów PRLu[PRL-u]. – Podkreślone wtrącenie w tym przypadku lepiej byłoby oddzielić myślnikami lub nawiasami, ponieważ reszta przecinków pełni w tym zdaniu inną funkcję. Jeżeli jednak zdecydujesz się zostać przy przecinkach, to jednego brakuje – tego, który zamyka wtrącenie.

(...)bałam się[,] czy jakiś odprysk nie spadnie mi na głowę. 

Ogólnie opis pokoju jest poprawny, ale nawet jeśli dodałaś do niego sporo wtrąceń odnośnie do odczuć bohaterki w stosunku do wątpliwego pomieszczenia, tekst sam w sobie nie intryguje. Jeżeli dziewczyna omal nie traci palców przy składaniu kanapy, mogłabyś wprowadzić jakiś drobny element do sceny, kiedy faktycznie ta sytuacja ma miejsce. Czytelnik bardziej będzie przeżywał akcję niż suchą relację, choćby nie wiem, jak poprawnymi i złożonymi zdaniami była ona zapisana. 

Moje poczucie gustu wystawiono na ogromną próbę, ale przy takiej cenie za wynajem nie zamierzałam narzekać. – To zdanie kończy cały akapit narzekania na wygląd pomieszczenia. Przecież siedzimy w głowie bohaterki, to narracja pierwszoosobowa. Najpierw Eliza wylewa kilka linijek żalu, a potem przeczy samej sobie. Biedna ona. 

Poza tym, [przecinek zbędny] zawsze mogłam dostać komórkę pod schodami (...). 

Za każdym razem, gdy przechodziłam obok niej, mamrotała pod nosem złośliwe komentarze, a kiedy pytałam, o co jej chodziło, to twierdziła, że coś mi się przesłyszało. Udawała, że jest przygłucha i zmuszała mnie do tego, żebym wręcz wydzierała się do jej ucha, ale cicho puszczona muzyka przeszkadzała staruszce. – Cały czas mowa o tej samej kobiecie, więc zamiast synonimu, wystarczyłoby napisać: muzyka jej przeszkadzała. Zachowasz większą płynność. 

Na szczęście, [przecinek zbędny] często wychodziła na zakupy, [przecinek zbędny] czy w odwiedziny do prawdopodobnie równie wiekowych koleżanek i rzadko na siebie wpadałyśmy. (...) za rok przeniosą mnie na dzienne studia i za zaoszczędzone pieniądze, [przecinek zbędny] będę mogła poszukać czegoś lepszego do wynajęcia.
Zaraz, to ile dni Eliza mieszka już w nowym mieszkaniu, skoro dobrze zna nawyki staruszki, a nadal jest lato? Skoro tak, jak później stwierdza Eliza, nie chce się spóźnić na pierwszy dzień pracy (poniedziałek, jak było wcześniej mówione), to znaczy, że nie minęło wiele dni – nie więcej, niż tydzień. W dodatku co rodzice powiedzieli na wieść, że córka tak nagle się wyprowadziła? Już w wakacje? Wiedzą, że ma pracę? Jak zareagowali? 

Po chwili amatorskich testów doszłam do wniosku, że czas najwyższy skończyć wygłupy. – Cały czas ta sama śpiewka: masz narrację pierwszoosobową, dlaczego więc bohaterka po prostu nie powie: Najwyższy czas skończyć wygłupy, tylko informuje mnie o tym, że właśnie o tym pomyślała? To bardziej niż głupie, wierz mi. Na tym etapie oceny coraz rzadziej będę wspominać o tego typu elementach; na moje oko powinnaś pod tym kątem przejrzeć wszystkie swoje dotychczasowe notki i popracować nad naturalnością narracji. Albo w ogóle zmienić ją na trzecioosobową, bo właściwie wtedy nic by się nie zmieniło. I tak jest obiektywnie, i tak. 
Dalej też dochodzą problemy ze strasznie długimi, przepełnionymi informacjami zdaniami:
Nagle wokół mnie pojawiły się dziwne fioletowe, purpurowe, granatowe, czarne i srebrne smugi nieokreślonego stanu skupienia, które z niesamowitą prędkością wirowały mi przed oczami, zlewając się w bezkształtną, mieniącą się kolorami masę. Doznałam nieprzyjemnego szumu i brzęczenia w uszach, wywołujących tak okropny dyskomfort, aż myślałam, że za chwilę mój mózg wybuchnie. Krzyknęłam spanikowana (...). – Niby bohaterka jest zaskoczona, uczestniczy w czymś dziwnym i nierealnym, ale jednocześnie ma czas, aby wszystko ładnie opisać i wydaje się przy tym spokojna jak tybetański mnich. Jeżeli będziesz dalej kreować ją na taką obiektywną i suchą, wszystko, co przedstawisz, stanie się dla mnie obojętne, ponieważ tak samo obojętna wydaje się być wobec wszystkiego Eliza. Najgorszy w tym przypadku jest fakt, że napisałaś, że bohaterka jest zdziwiona, a potem, że odczuwa dyskomfort i krzyczy, ale to wcale nie oddaje emocji w tekście. Masz narrację pierwszoosobową, więc zdziwienie musi być widoczne i na ekranie – akcją, i zachowaniem Elizy, i w wykorzystanym przez nią słownictwie, i w jej stylizacji. Słowem: we wszystkim. Nawet krzyk, o którym piszesz, mogłabyś pokazać, czyli przytoczyć wypowiedzią dialogową. A wspomniany dyskomfort? Pikuś! Dlaczego Eliza nie może po prostu skrzywić się i zatkać uszu? Dalej kolejny wysyp pustych słów w stylu: przeraziło mnie to jeszcze bardziej i całkowicie straciłam nad sobą panowanie. Same truizmy. 


— No, mieliśmy już kilku stażystów. Zwykle nie wytrzymują długo, ale to byłby już rekord. Jaga jestem — przywitała się i wyciągnęła do mnie dłoń, którą od razu uścisnęłam, chcąc poprawić pierwsze wrażenie.
— Wiesz już, czym się będziesz tutaj zajmować?
— Niezupełnie. — Uświadomiłam sobie, że kompletnie nie wiedziałam, co miałam dalej robić, po dostaniu się do środka. – Pogubiłam się w tym dialogu. Akapit oznacza zmianę mówcy, a tutaj w dwóch akapitach prowadzisz wypowiedź jednej postaci. Sądziłam, że środkowy myślnik to wypowiedź Elizy do Jagi, ale, po pierwsze, nie pasuje w kontekście, a po drugie – wypowiedź Elizy jest trzecia. Drugą wypowiedź spokojnie możesz więc połączyć z pierwszą. 

— A wiesz chociaż[,] jak trafić do Strzygi?

— Doceniłam przysługę Jagi, zwłaszcza, że dopiero co mnie poznała. – Albo przecinek przed zwłaszcza, albo przed że; dwa naraz to przesadyzm. Wybierz wersję, która podkreśli, na co chcesz postawić nacisk w wypowiedzi. 

Sprawdziłam, czy mimo upadku mój wygląd prezentował się nienagannie, a potem zapukałam i weszłam do środka. – Jak sprawdziła? Co konkretnie zrobiła bohaterka, abym mogła to sobie wyobrazić?

Następnie miałam się udać do Wiktora, z opisu Strzygi wynikało, że to ten, którego przezwałam Modelem[,] i pomóc mu opisać mole książkowe (...). – Podkreślone wtrącenie wypada zakończyć przecinkiem. Sugeruję jednak do wydzielenia tego fragmentu użyć myślników. 

(...) trochę trwało[,] zanim znalazłam sekretariat.

— Och, dzień dobry, pączusiu. Właśnie szykuje[ę] dzisiejszą pocztę.

— Tak wygląda poczta? — Zdziwiłam się, gdy podeszłam bliżej i zobaczyłam, że zamiast tradycyjnych listów, w środku znajdowały się niesamowicie niechlujne, zgniecione w kulki kartki.
— Och, to miały być żurawie origami. Pomysł Bernarda. Ustalił, że przyjmujemy listy wyłącznie w takiej formie. – Bardzo podoba mi się pomysł z żurawiami, od razu skojarzyłam z twoim szablonem. Na plus! 
Jednak znów w tej scenie nie czuć w ogóle tego zaskoczenia dziewczyny. Nie dość, że jest zgubiona, z tego, co wnioskuję, również zestresowana, nagle wchodzi po paru minutach błądzenia po Instytucie do tej różowej pani, której imienia już nie pamiętam, sucho opisuje jej wygląd i kończy stwierdzeniem, że jest zaskoczona. Czy nie powinna się bardziej denerwować pierwszym dniem w pracy? Że nie trafiła na czas, nie wie, co ma robić, gdzie się udać, co się z nią dzieje? To bardzo nienaturalne, czuję, jakbym czytała o kukiełce, a nie młodej dziewczynie wchodzącej w dorosłość, która właśnie dostała pracę i dowiedziała się o magii. Nie kupuję tego kompletnie. 

Jak wiadomo, pewne rzeczy musiały pozostać niezrozumiałe i powoli do tego przywykałam. – Przed chwilą pisałaś, że bohaterkę dziwi poczta, a teraz, kilka zdań później, temu zaprzeczasz. Taki dystans byłyby dla mnie zrozumiały, gdyby cytat pojawił się w kolejnych rozdziałach. Jednak dopiero co zaczynam przygodę, wraz z Elizą poznaję Instytut. Nie wiem, kiedy ona zdążyła przywyknąć do różnych dziwnych sytuacji związanych z pracą, skoro to jej pierwszy dzień w niej; nie miała nawet okazji, by przyzwyczaić się do panujących standardów. Na moje oko ten obiektywizm i racjonalizm są na tym etapie opowiadania wymuszone i niepotrzebne. O wiele lepiej bawiłabym się, gdyby Eliza startowała z pozycji bohaterki, która dopiero co poznaje, dziwi się i powoli przywyka. 

Po skończeniu papierkowych czynności pani Lusia odeskortowała mnie do inspektorów. Niestety nie miała dziś czasu, by oprowadzić mnie po całym Instytucie, ale obiecała, że następnym razem zrobi mi porządną wycieczkę. – Jesteś nowa? Nie znasz budynku i nie wiesz, co masz robić? Nie ma nigdzie planu, nie masz instrukcji? Mają ci pokazać Instytut, żebyś mogła normalnie pracować, zamiast ciągle się gubić? Poczekaj pół roku, bo pracownik nie ma czasu na spełnianie swoich obowiązków zawodowych. 
Rety, wiem, że to opowiadanie to groteska, ale czasami nie potrafię wyczuć tej granicy między nią a absurdem – to dość męczące i ta scena wydaje się przesadzona. Oczywiście jest to luźna uwaga, ale momentami to, co miało być kontrowersyjne, przyprawia mnie o facepalm. 

Zabrzmiało to niesamowicie ekscytująco, ale jeszcze nie umiałam w pełni zaufać zagadkowemu miejscu i temu, co skrywało. – Znów suchym zdaniem wykluczasz poprzednie informacje. Wcześniej Eliza pisała, że nie ma co się dziwić, przyzwyczaja się, bo pewne rzeczy najwyraźniej mogą być niezrozumiałe i nie ma w tym nic nietypowego. A tu teraz nagle jakaś ekscytacja i brak zaufania. Już nie wiem, w co mam dziewczynie wierzyć. 

Gabinety Inspektorów znajdowały się na trzecim piętrze, przynajmniej tak wychodziło z mojej rachuby. – Rachuba pasuje mi tu tylko jako sposób liczenia, a jest to przestarzała forma. Twoja bohaterka mówi współczesnym językiem – skąd u niej takie archaizmy? [KLIK]

Pomyślałam, że tu działy się same zaskakujące rzeczy. 


Wybrałam czwarte drzwi należące do pokoju Modela-Wiktora. Dopiero w środku, niesamowicie zdziwiona, zorientowałam się, że (...). – Nie ma znaczenia, jak wielu jeszcze przysłówków użyjesz, by podkreślić zdziwienie bohaterki – to nadal będzie sucha ekspozycja bez pokrycia. Same określenia to za mało. Poza tym ledwo kilka zdań wyżej Eliza była już niesamowicie zdziwiona (a przypadkiem chwilę temu nie przywykła podobno do nowych realiów?). To powtórzenie rzuca się w oczy.
Szczerze? W tym rozdziale pojawił się już jeden bardzo obszerny opis miejsca akcji (nowego mieszkania Elizy). Kolejne są męczące. Mimo że są poprawne i barwne, to jednak budujesz je oddzielnymi, długimi akapitami, a nie poprzez akcentowanie wnętrza w scenach, jakby mimochodem, tu i ówdzie w czasie trwania akcji. To powtarzalne i na dłuższą metę nużące. Gdybym nie czytała opowiadania na potrzeby oceny, ale miała je w ręce w formie książki, pominęłabym stronę czy dwie bardzo szczegółowych opisów miejsc akcji czy wyglądów poszczególnych bohaterów, ponieważ nie są aż tak interesujące jak fabuła. Mam wrażenie, że te opisy nie współgrają z nią, nie napędzają ci akcji, tylko chamsko ją przerywają.

Co taki prowincjusz, [przecinek zbędny] jak ty może o tym wiedzieć? 

Zakładałam, że odwrócę ich uwagę od wymiany zdań i uspokoję sytuację, zanim dosłownie przerodzi się w krwawy konflikt. A skoro przedstawiał się jako historyk, to[,] przypominając sobie w myślach dziedziny inspektorów, uznałam, że ta najlepiej do niego pasuje. – Pomyłka w podmiotach. Wychodzi na to, że jako historyk przedstawił się nie Feliks, a konflikt. 

— Tak, dokładnie. Interesujesz się historią?
Wydawał się niezwykle uradowany, jak gdyby w końcu natrafił na upragnionego słuchacza. Zawsze lubiłam historię, ale Lange przeskakiwał z tematu na temat i zasypywał mnogością dziwacznych faktów, z jakimi do tej pory się nie spotkałam, sprawiając, że żadna błyskotliwa odpowiedź nie przychodziła mi do głowy, zwłaszcza, że nie pozwalał mi dojść do głosu. – Gdybyś zamiast streszczenia wrzuciła tu scenę, to nie dość, że ładnie pokazałabyś charakter postaci, to nie byłoby to takie wymuszone i sztuczne. Może wreszcie ujrzałabym zakłopotaną Elizę. Ale nawet na krótki, ukazujący emocje dialog nie mogę liczyć. 
Poza tym nie mogę sobie tego wyobrazić – wszyscy się przedstawiają, aż tu nagle Feliks przerywa i, według autorki, zasypuje mnogością dziwacznych faktów, po czym jakby nigdy nic w kolejnym zdaniu łapie jakąś kobietę i ją przedstawia. Frazy takie jak mnogość faktów czy przeskakiwanie z tematu na temat sugerują, że Feliks mówił naprawdę długo, aż tu nagle wracamy do pierwotnego celu? Okej, ale może niech ten wtręt będzie krótszy, bardziej naturalny. 

Udowodnię, że łapie[ę], o co tutaj chodzi (...).

Często zapominasz o zamykaniu wtrąceń:
— W zespole jest jeszcze Oskar Hochman, ale spędza więcej czasu w terenie niż w Instytucie[,] i nasz najmłodszy do tej pory, Marcel Kruk.

(...) odgryzał kawałek,[przecinek zbędny] po kawałku, wypluwając je do kosza stojącego obok.

Następnym razem pokażę ci[,] jak laminuję dokumenty. 

Mówiąc to[,] Aleks dotknął palcem czoła. (...) Poza tym, [przecinek zbędny] skoro taki nieokrzesany prymityw jak Moras panuje nad sobą (...).

— Wiktor ma problemy księżycowe. — Zamiast niego odpowiedziała Maja, a ja domyśliłam się, o co chodzi. — Ale jest kochany i niegroźny. — Znowu się zarumieniła. – Miałam nie zwracać już na to uwagi, ale naprawdę ciężko przechodzić obok tego obojętnie. Eliza się domyśliła? To napisz o tym wprost. Co pomyślała? Jak zareagowała?

Słuchając tych wyznań[,] miałam wrażenie, że puchnie mi głowa.

A[,] jak widzisz[,] lista rośnie. 

Jaga odwróciła się, za nią na ścianie wisiała mapa Polski i przypięła zdjęcie w miejscu, gdzie znajdował się Wrocław. – Mapa przypięła zdjęcie?


SPRAWA NR II – PIASKIEM PO OCZACH

CZĘŚĆ 1
No wybacz, ale sam początek jest dość naiwny. Raz, że Eliza znów tylko informuje mnie o strachu, który odczuwa, ale w żaden sposób tego nie pokazujesz; dwa – bohaterka jakby nigdy nic oznajmia, że na stoliku już w czasie pierwszego pobytu w Instytucie widziała broszurki, ale nie miała czasu się z nimi zapoznać. Serio? Tyle dziwactw działo się wokół niej – podejrzani faceci, nietypowe robactwo, magiczne portale, przejścia w zegarach, wyjątkowi ludzie i stwory, w tym wampiry… I w tym wszystkim Eliza zwróciła uwagę na jakieś małe ulotki, których jednak nie przeczytała, bo nie znalazła chwili wolnego, a nie dlatego, że była totalnie rozłożona na łopatki Instytutem? Jak mam to kupić?


Otworzyłam ze strachem, ale i z zaciekawieniem. – Ale co tak właściwie ci szkodzi napisać, że bohaterce zatrzęsły się ręce, ale mimo to otworzyła ulotkę? Albo że zbliżyła do niej twarz, mimo gęsiej skórki, która przeszła jej po… gdzieś tam? Nie mówię, że masz w kółko wymyślać jakieś zachowania, ale w głównej mierze one obrazują postaci w powieściach i dzięki nim możemy dowiedzieć się, co odczuwają bohaterowie. Ekspozycja to upraszcza, a ty korzystasz z niej za każdym razem. Jest ona dla mnie już nie jedynie średnim sposobem prowadzenia postaci, tylko sposobem realnie przeszkadzającym w czerpaniu radości z czytania. 

Kto by przypuszczał, że ulotki okażą się równie absurdalne, jak wszystko, co dotyczyło Instytutu? – Z jednej strony Eliza jest w Instytucie, otaczają ją same dziwności, a odkąd zaczęła pracę, jeszcze nie spotkała ją ani jedna normalna, rutynowa rzecz; z drugiej – bohaterka dziwi się, że ulotki, które znajdują się w absurdalnym urzędzie, są równie absurdalne. Raz przekonuje samą siebie i mnie, że nic nie robi na niej wrażenia, bo przywyka i generalnie nie ma się co za bardzo dziwić, bo ten Instytut najwyraźniej tak ma, a innym razem Eliza jednak się dziwi. [Dalej w tekście pojawia się zdanie: Nie zaprzątałam sobie tym głowy. Nie warto szukać sensu]. Na twoim miejscu zadbałabym jednak o spójną sylwetkę psychologiczną. 
Ewentualnie takim zmiennym nastrojem próbujesz przekazać mi chaos, który Eliza w jakiś sposób odczuwa i chce się z nim po swojemu zmierzyć, ale na moje oko to wcale tak nie wygląda. Gdyby tak było, Eliza nie zaprzeczałaby swojemu zdziwieniu i nie umniejszała go, a proces przyzwyczajania się – jak pisałam wyżej, w przypadku poprzedniej notki – byłby dłuższy. 

— Dzień dobry, panno Elizo.
Podskoczyłam, wydając komiczny, zaskoczony okrzyk. Tak bardzo wczytałam się w niecodzienną treść, że nie zarejestrowałam przybycia innej osoby. – Wystarczyło napisać, że Eliza podskoczyła, gdy usłyszała zdanie. Wiem, że przestraszyła się towarzysza, więc czemu tłumaczysz mi to, co potrafię wywnioskować z tekstu? No i kto, gdy się przestraszy, myśli o tym, że się przestraszył, bo coś tam? Już naturalniej by wyszło, gdyby Eliza mruknęła to zdanie pod nosem. 
Poza tym trzecie zdanie też jest wątpliwe. Nie tylko podkreślasz oczywistość podskoczenia ze strachu, ale też od razu tłumaczysz jak krowie na rowie, że Eliza wystraszyła się, bo nie zauważyła rozmówcy, ponieważ akurat czytała ulotkę. Przecież przed momentem widziałam to sceną, więc jest to bardziej niż jasne.

— Dobry — odparłam nieco zbyt cienkim głosem. Zirytowałam się tym, bo chciałam wyjść na osobę opanowaną i pokazać, że nie przejmowałam się prawdziwą naturą kolegi, ale nie należało to do najłatwiejszych zadań – brakuje ci kropki na końcu tego zdania. No i w ogóle nie widać tej irytacji, a cienki głos dowodzi raczej… strachu? Bardziej nawiązuje do wcześniejszej emocji – zaskoczenia nowo przybyłym. Trochę się to jednak nie zazębia w tekście. 

W takim razie,[zbędny przecinek] pozwoli panna Eliza, że ją odprowadzę. (...) W trakcie wędrówki,[zbędny przecinek] znów próbowałam zapamiętać drogę, ale o ile do sekretariatu jawiła się jako dość prosta i logiczna, wstąpiliśmy na chwilę, żeby podpisać listę obecności, tak dalej zamieniała się w plątaninę korytarzy i schodów, jakby Instytut specjalnie utrudniał petentom dalsze penetrowanie budynku. – To zdanie jest potwornie długie, w dodatku znów nie potrafisz zdecydować, które informacje są ważniejsze, a które mniej. Wszędzie używasz przecinków i, czytając ten fragment ciągiem, można się pogubić. Podkreślona część aż się prosi, żeby wylądować w nawiasie albo chociaż oddzielić ją myślnikami. 

— Mówiłem, że Elizaczek to twarda sztuka. Jeszcze trochę, to tak się wkręci, że trzeba będzie ją powstrzymywać przed skopaniem tyłków goblinom! (...) A może już chciałabyś z nami wyskoczyć na jakąś akcję? — wypalił.
— O, nie, nie, nie! Była umowa, że pomagam na miejscu z raportami. Żadnego kopania tyłków goblinom, od tego wy jesteście — odrzekłam i demonstracyjnie usiadłam za biurkiem. – Czy Eliza naprawdę już tak się przyzwyczaiła do istnienia wielu różnych istot, że nie zaskakują jej gobliny? To wygląda słabo – zna wilkołaka, pół-rusałkę i dziwne mole, więc już nic jej nie dziwi. Czy to nie jest przypadkiem jej drugi dzień w tej niecodziennej pracy i trzeci w świecie magii? 

Długimi, zgrabnymi palcami, widać, że raczej nie pracował fizycznie, błyskawicznie wstukał swoje dane. – Ze zdania wynika, że Lange nie pracuje fizycznie palcami. Znów nie oddzielasz informacji dodatkowych od podstawowych w wyraźny sposób, a przez to zdanie przestaje mieć sens. Czytelnik nie wie, które informacje łączyć – czy praca fizyczna palców, czy fizycznie błyskawicznie stukał. 
Doceniam jednak, że najpierw czytelnik dowiaduje się (fakt, zdradza to Eliza, wprost, ale jednak), że Lange ma wysokie ego i lubi się popisywać, po czym okazuje się, że bohater wklepuje na klawiaturze nic innego, tylko akurat swoje dane osobowe. Fajnie. Zawsze jednak dałoby się to dopieścić, na przykład zastępując niektóre ekspozycje większą ilością dowodów o charakterze Feliksa, które zebrane do kupy dałyby wniosek o tym, że bohater jest niezłym gwiazdorem.

Garlicki podszedł do biurka nieobecnej, kładąc na nim kilka zdjęć. Domyśliłam się, że musiało to oznaczać kolejne zniknięcia. Nie potrafiłam przejść nad tym do porządku. Temat tajemniczej klątwy, za każdym razem, gdy się pojawiał, budził we mnie niepokój, co nie pozwalało mi w pełni cieszyć się z uroków najbardziej niesamowitego miejsca. – Jak to: za każdym razem? Przecież rozmawiano o tym z Elizą tylko raz, a teraz mamy styczność z tą kwestią drugi raz i to tylko przez położenie zdjęć ofiar na biurku. 

(...) uzbierałam niemały stosik błędnie zapisanych, [przecinek zbędny] czy pogiętych kartek (...).

— Panie Granicie? Halo? Pobudka! Mam kilka kartek do zniszczenia.
Gargulec ocknął się i wziął ode mnie plik papieru. Okazał się straszną gadułą. Dopóki nikt nie korzystał z jego usług, siedział cicho, ale jak tylko ktoś podchodził, to przeżuwając kolejne kawałki kartki, opowiadał najróżniejsze anegdoty ze swojego życia. Przy niszczeniu kilku stron zdążył mi opowiedzieć swoje perypetie z żoną Malwinką, maszkaronem, który wisiał nad portalem wejściowym i kojarzył mi się z głową Meduzy. Malwinka działała tu jak system monitoringu i nic się przed nią nie ukryło. – Chciałam tu zwrócić uwagę na to, że wcześniej nie było mowy o gadulstwie gargulca, a teraz wylatujesz z taką niecodzienną nowiną… w streszczeniu. Ta rozmowa mogła wyglądać tak fajnie, a mamy tylko relację… Dalej zostawiłaś jedynie jakieś ochłapy, wymianę paru zdań w nudnym dialogu. 

— To takie kolumny w kształcie kobiet. Takie eleganckie, fajne, smukłe takie.
— Zobrazował gestem ich smukłość. – Nadprogramowy akapit.

Nie masz pojęcia, jak irytujące są takie przypadki, kiedy czytasz jakieś zdanie z konkretną informacją, a następnie powtarzasz to, co czytelnik zdążył już zakodować. Czuję się, jakbyś nie wierzyła albo w to, że potrafię czytać ze zrozumieniem, albo w swoje umiejętności przekazywania danych. Przykład, co by nie być gołosłowną: 
Dochodziło południe i czuło się coraz większą duchotę w pokoju. Podeszłam do okna, łapiąc za klamkę, żeby je uchylić i wpuścić odrobinę świeżego powietrza. – No bo niby po co Eliza miałaby otwierać okno tuż po tym, jak zrobiło jej się duszno? Chyba nie po to, aby posłuchać, nie wiem, krzyków dochodzących z ulicy. 
Swoją drogą w tym momencie zaciekawiłaś mnie. Do tej pory uważałam, że Instytut nie ma okien, jest zamknięty na rzeczywistość, zawieszony w jakiejś nicości między światami. Jakie są więc w nim widoki za oknem? Widoki na co? I co w takim razie widoczne jest z zewnątrz?

Maja co chwilę wychodziła do zielarskiej pracowni gdzieś na strychu Instytutu, raczej nie chciałam jej zobaczyć, przynosiła kolejne pudełka z dziwacznymi nasionami, które segregowała, opisywała i rozdzielała, raczej nie chciałam wiedzieć, co mogło z nich wyrosnąć. – Tak jak wcześniej – nie potrafisz zastępować przecinków nawiasami czy myślnikami tak, by tekst był bardziej klarowny. No i ze zdania wynika, że to pracownia przynosiła nasiona. 

Przecież jedyny wampir[,] jakiego poznałam, nie był ani jednym, ani drugim. – Którego. Chodzi jej o konkretną postać, nie jakąś, o jakichś cechach.

Przy opisie Mai, kiedy wspominałaś o jej ubiorze, przewróciłam oczami. Ile można zwracać uwagę na wygląd postaci? Mam wrażenie, że większość opowiadania się z tego składa – opisów wyglądu zewnętrznego i miejsc akcji. Dla mnie jest tego zdecydowanie za dużo. O ile jeszcze różne pomieszczenia w magicznym Instytucie są ciekawe, o tyle kolejne kreacje bohaterek nie ciekawią mnie w ogóle. Poza tym najpewniej nie mają żadnego znaczenia dla rozwoju fabuły. Zwykle interesują nas jakieś cechy charakterystyczne, po których możemy zidentyfikować postać, ale tylko po to, by jakoś osadzić ją w akcji i świecie przedstawionym. Jeśli bohater nie ma odegrać większej roli, nie ma sensu w jego szczegółowym opisywaniu.
W kolejnej scenie skrupulatnie opisujesz Jagę. Do tego dochodzą rozmowy – ciekawe, ale jakby o niczym wyjątkowo ważnym fabularnie. Rozumiem, że to pierwsza część, dlatego liczę, że w drugiej zaskoczysz mnie jakąś dynamiczną akcją. 

Może wilkołaki i wiedźmy mieli ze sobą konflikt, [przecinek zbędny] albo dojrzewali później niż zwykli ludzie?

Obserwowałam[,] jak[,] dokuczając sobie i dogadując, szykowali się na akcję. 

Pod koniec tego rozdziału chciałabym również docenić to, że elementy, które wspominasz w tekście pokrywają się z szablonem. To sprawia, że tekst na blogu przyjemnie się czyta. Zastanawia mnie tylko jedna kwestia. Eliza bardzo szybko załapała, jak pisze się poprawnie na maszynie. Pamiętam, że w szkole miałam kilka zajęć z nią związanych i nie była to ot tak łatwa sprawa. Wprawdzie Eliza ma kilka kartek do zniszczenia, zdecydowanie za mało mi było walki z maszyną i przyzwyczajania się. Poza tym Eliza mogłaby pochwalić się jakimiś przemyśleniami na temat pisania, nie wiem, porównując to do współczesnej klawiatury. Wciąż brakuje mi jej odczuć i emocjonalności. Wprawdzie zaznaczasz je, mnożąc przymiotniki i przysłówki, ale nadal jest to tylko ekspozycja, która nie sprawia, że wczuwam się w bohaterkę. Wręcz przeciwnie – ta staje się dla mnie daleka i obiektywna, a przez to niezajmująca.


CZĘŚĆ 2
Zgodnie z obietnicą pani Lusia postanowiła poświęcić swój czas, by oprowadzić i pokazać mi cały budynek. – O, jednak się zdarzyło. Dobrze, że o tym nie zapomniałaś.

Kobieta wpuściła nas do środka, gdzie od razu rozpoznałam znajomego skrzata, Trefnisia, który pomachał mi na przywitanie. – Jaka kobieta? Lusia? Przecież Lusia i Eliza był tylko we dwie, więc to bez sensu. 

Uśmiechnęłam się, gdy przeczytałam zdanie: Chciałabym umieć tak machać na boki biodrami jak ona. Jest to element kreacji Elizy i te wszystkie wstawki o tym, czego chce i co ją interesuje (np. pisanie na maszynie wspomniane w poprzednich notkach) nieźle oddają bohaterkę. Szkoda jednak, że jest ich tak mało i nie wypływają z praktycznie każdego zdania narracji. Większość to jednak obiektywne stwierdzenia pozbawione charakteru. Na przykład w kolejnych zdaniach Eliza opisuje stare archiwum, jednak nijak nie odnosi się osobiście do tego, co widzi. Ma przed sobą chociażby tajemnicze kręte schody czy regały znikające w ciemności, ale nie czuję jej zaciekawienia albo lęku, niepokoju i tym podobne. Dopiero później pada stwierdzenie: bałam się, że zaraz zemdleję. Na podstawie treści oceny wyżej powinnaś jednak wiedzieć już, jaki mam stosunek do takich pustych frazesów. To tylko kolejne ceglane ekspozycje. Poprawne, ładne, ale nic poza tym. 


Nie rozumiałam[,] z czego tu się cieszyć.

— Serio, duch? — wyszeptałam z wyrzutem. Wściekłam się, bo wypadało mnie uprzedzić, czy przygotować jakoś, że powinnam się spodziewać nadnaturalnego bytu, sunącego w powietrzu. – Czemu Eliza dziwi się na widok ducha, a nie zaskakują ją inne nadnaturalne rzeczy? Raz reaguje tak, raz śmak. Nie wiem nadal, czy to specjalna kreacja postaci, czy po prostu niekonsekwencja, ale to się robi irytujące. Widzę coraz więcej nieścisłości. Jestem ciekawa, skąd one się biorą. 

Obecność wampira, wilkołaka czy wiedźmy w kadrze Instytutu łatwiej mogłam zaakceptować, bo przynajmniej wyglądali jak zwykli ludzie, ale półprzezroczysta, niebiesko[-]biała smuga o kształcie zgarbionego staruszka, prawie przyprawiła mnie o zawał. – Łatwiej chyba uwierzyć w hologram niż w wilkołaka. Zresztą nawet pojawiający się w całej Polsce znikąd Instytut nie zrobił na Elizie aż takiego wrażenia. 

Podobno pamiętał co do joty sprawy, które się wydarzyły w trakcie jego warty i wiedział, gdzie ich dokładnie szukać. Instruował Trefnisia, gdzie znajduje się konkretna teczka (...).

Pociągnęłam kobietę za niedorzecznie różowe i puchate futerko, które zarzuciła na koronkową, obcisłą sukienkę[,] i szepnęłam (...). – O, widzisz. Jednak potrafisz wplatać wygląd bohaterki subtelnie, w scenę. Nie musisz rzucać opisem na cały długi akapit, który przerywa akcję i zawiesza postaci w czasie i przestrzeni. 

Poza tym, [przecinek zbędny] chyba przeszkadzamy w ważnej pracy. 

— Teraz zapoznam cię z zupełnie inną, ale równie ciekawą osobą — zaszczebiotała pani Lusia i stwierdziła, że zaprowadzi mnie do swojej koleżanki. – Ojej, kolejny bohater? Nie za dużo ich ostatnio? Rozumiem, że mamy wprowadzenie do historii, ale w sumie, jakby na to spojrzeć, to wciąż poznaję jakieś nowe postaci i właściwie nic więcej jak na razie się nie dzieje. Na dodatek wprowadzanie ich co chwilę jest też męczące pod innym względem – ledwo zapamiętałam część przedstawionych wcześniej bohaterów (i to nie wszystkich; aby przypomnieć sobie imię chociażby dyrektora czy kierownika zespołu, musiałam zajrzeć do zakładki). Jeszcze jeden czy dwóch i wszystko mi się pomiesza. Musisz dać czytelnikowi czas na oswojenie się z nowymi informacjami, a nie zasypywać go tak, jak to robisz do tej pory. 

Ominęłyśmy sekretariat i poszłyśmy dalej, aż zatrzymaliśmy się przy drzwiach z plakietką: „Grażyna Wąs - Główna Księgowa”. – Zatrzymałyśmy. 
I, niech zgadnę, za chwilę przeczytam całkiem spory akapit o szczegółowym wyglądzie pani Grażyny, mam rację? 


Chciałam zapytać panią Lusię[,] czy on także zastępował niszczarkę do papieru (...).

(...) ale jej surowy, oceniający wzrok i powątpiewająca, kwaśna mina, [przecinek zbędny] stanowiły wystarczającą odpowiedź. 

(...) miała ważniejsze rzeczy do roboty, [przecinek zbędny] niż zajmowanie się jakąś małolatą. 

(...) zamiast tego patrzyłam, jak[,] nie czekając[,] aż wyjdziemy, rzuciła się na liczydło (...). – Problemy z przecinkami się mnożą. Jest to zastanawiające, bo notki masz dość długie i na ogół poprawne, czasem tylko z jakiegoś powodu nie stawiasz przecinków tam, gdzie powinny stać, lub stawiasz ich za dużo. Wygląda to tak, jakbyś raz na ruski rok zapomniała o niektórych zasadach albo pisała tekst bardzo późno, ewentualnie masz niedokładnego betareadera, który nie zauważa niektórych wtrąceń i pomija wydzielanie zdań składowych z imiesłowami współczesnymi. 

Księgi znajdowały się wszędzie i najmniejszą, [zbędny przecinek] lukę wykorzystano, by zmieścić choćby kilka tomów.

Dowiedziałam się, że oprócz Lange w bibliotece lubił przesiadywać Aleks, o ile miał wolną chwilę. – Langego. Nazwisko w formie męskiej się odmienia. [KLIK]

Niby opis Instytutu wyszedł zgrabnie i ładnie to sobie rozplanowałaś, ale jednak... Pół rozdziału do tej pory to praktycznie same opisy. To się staje trochę męczące – wiem, że to wstęp, że trzeba zapoznać czytelnika ze światem przedstawionym i tak dalej, że potrzebne są rozdziały spokojne, wprowadzające miłą atmosferę… Ale u ciebie na razie akcji jak na lekarstwo. Wydaje mi się, że przeciągasz. Mam nadzieję, że w drugiej połowie wydarzy się coś, co pchnie fabułę do przodu, bo jak na razie to się nudzę. 
Wprawdzie doceniam na przykład anegdotę o krasnalach ustalających granicę swoich kopalni, ale gdybyś zawarła to w dialogu, byłoby to mniejsze zło. Tymczasem większość rozdziału to suche streszczenia: poszłam z kimś-tam gdzieś-tam, widziałam to i tamto, i siamto, słyszałam rozmowę o tym i tamtym, pomyślałam, że coś tam. Żeby to jeszcze było jakkolwiek emocjonujące i w streszczeniach tych Eliza przemycałaby jakieś własne odczucia odnośnie do usłyszanych słów czy odwiedzanych miejsc, byłoby lepiej, ale jak na razie streszczenie to jest poprawne i nic więcej. Trudno nazwać je absorbującym. Na dodatek problem jest jeszcze taki, że – jak w przypadku nadmiaru postaci – nadmiar opisów miejsc akcji również mnie dezorientuje. Będąc przy akapicie opisującym piętro czwarte, nie pamiętam poprzednich. Kojarzę ogólniki – duch, główna księgowa, sala konferencyjna – ale jak co wyglądało? Nie zapamiętałam, wybacz.

Niepozorna, choć barwna sekretarka, okazała się być wspaniałym przewodnikiem oraz najciekawszą osobą w kadrze Instytutu. – Chciałabym jednak albo móc to samodzielnie ocenić i wywnioskować po lepszym poznaniu sekretarki, albo przynajmniej zobaczyć, jak Eliza docenia ją i faktycznie zachwala, a nie tylko sucho to zaciekawienie przytacza. 

Moras też miał zamiar coś mi zadać, ale stwierdził, że musi to wcześniej przygotować. Długo skrobał coś w notesie, ale przypominało to raczej obijanie się,[przecinek zbędny] niż ciężką pracę. – To powtórzenie strasznie się rzuca w oczy. 

Po Starym Mieście pląta się cały ogrom stworów. – Małymi; to nie jest nazwa własna. 

— Moras, grabisz sobie! Uważaj, bo...
— Nie strasz, nie strasz. — Kobieta nie pozwalała się zbyć i posyłała mu coraz to nowsze wymowne spojrzenia. — Dobra, bądźmy poważni. Może to znowu jakaś nielegalna grupa cyrkowa i te stworzenia z niej zbiegły? – Podkreślona część narratorska odnosi się do zachowania Jagi, a jest wpleciona między wypowiedzi Morasa. Powinnaś przenieść podkreślony fragment do oddzielnego akapitu. 

Mężczyzna westchnął i zacisnął palce, udając, że chce udusić wiedźmę, która[,] będąc odwrócona do niego plecami, nie zdołała tego zobaczyć.

— A co[,] jeśli te stworzenia pojawiają się nocą, a za dnia ukrywają?

— Doskonały pomysł[,] Aleksie! 

— Bez łaski — odparła wiedźma, ale zwróciła się do Garlickiego — Kurde, przydałaby się nam dodatkowa osoba do pomocy. – Czemu już wiem, że będzie to młoda, niedoświadczona stażystka Eliza, znająca się tylko na przepisywaniu notatek? I co, wyślą ją w teren łapać jednorożce i olbrzymy? Ciekawa jestem, jak sobie poradzi. 
Mam nadzieję, że akcja się w końcu rozkręci, bo same dialogi i opisy za długo nie pociągną ci tej historii.

Ciekawe[,] jak długo pozostanie dla nas przyjemna?

— Och, po prostu mają styczność z tyloma niedorzecznymi, nielogicznymi sytuacjami, zachowaniami czy przepisami na co dzień, że na nas nie zwracają już uwagi.
— Roześmiałam się. Wyjaśnienia wampira uznałam tak samo prawdziwe, co absurdalne. – Kolejny nadprogramowy akapit.

Zabrzmiało tak, jak gdyby zaskoczyłam ją tym, że odmawiam udziału w akcji. – Jakbym zaskoczyła. 

Wciąż próbowała mnie kusić, ale nie zamierzałam ulec ani się ugiąć. – A to nie jest to samo?

Iskry z różdżki opadały powoli na ziemię, a w miejscu[,] gdzie lądowały, w ułamku sekundy wyrastały kolorowe kwiaty, 

Końcowa scena byłaby całkiem okej, gdyby wydarzyła się rozdział temu. W momencie, kiedy drugą z trzech części kończysz takim nieemocjonującym opisem tajemniczej wróżki, wiadomo, że zapowiadasz akcję, mam jednak wrażenie, że jest na nią za późno. Powinna mieć ona miejsce od drugiej notki, a napięcie powinno już tylko rosnąć, tymczasem ono ledwo kiełkuje, kiedy za nami już ponad połowa tekstu. Na dodatek scena przypomina sytuację, w której Eliza dostrzegła w pierwszym rozdziale swoich dwóch przyszłych współpracowników i śledziła ich; mam wrażenie powtarzalności motywu w obrębie niewielkiej ilości tekstu. No i, co niestety chyba już przeszło do porządku dziennego, Eliza strasznie sztywno określa to, co się dzieje. Brakuje emocji. Bez nich historia przytaczana narracją pierwszoosobową jest pusta, a narratorka – nijaka.


CZĘŚĆ 3
Już od samego początku (w pierwszym zdaniu) Eliza zapewnia mnie na siłę, że akcja jest wciągająca. Ough; przez jej sposób prowadzenia narracji w ogóle tego nie czuję. Budowa zdań sugerująca suchą relację pełną jedynie eksponowanych odczuć kompletnie mnie nie przekonuje. Przykłady typu: Oszołomił mnie nadmiar wrażeń..., Z żalem obserwowałam…, Wystraszyłam się, gdy…, Miałam dość małych, wrednych kreatur…, ...co niesamowicie mnie ucieszyło…, ...czułam się w miarę bezpiecznie… – na nich zaczynają i kończą się emocje bohaterki. 

Nie byliśmy w stanie jej złapać, choć raz Aleksowi prawie się to udało, gdyż sprytnie unosiła się wysoko nad naszymi głowami i zwinnie przemykała przez plątaninę uliczek. – Przez brak wyróżniania nawiasami czy myślnikami mniej istotnych wtrąceń wychodzi na to, że Aleksowi prawie się udało, bo wróżka unosiła się nad głowami trójki. 

Na wysokości malowniczego pałacu z jasnej cegły o uroczych, ozdobnych wieżyczkach, Jaga wyjaśniła, że to właśnie Zamek Cesarski, nad pozostałościami łąki krążył z tuzin ogromnych, lekko pobłyskujących, wielobarwnych motyli o nadzwyczajnej rozpiętości skrzydeł. – Jak wyżej. Mam wrażenie, że po prostu nie masz w tym wyczucia. Może pomogłoby czytanie na głos?
Cały opis wydarzeń w Poznaniu jest bardzo poprawny, wyłapuję nawet pojedyncze zdania ukazujące jakieś tam drobne emocje, ale to wszystko jest mało dynamiczne i… suche. Czytało mi się trochę jak o popołudniowej herbatce, a nie pogoni za dziwacznymi stworzeniami. Czułam, że Eliza relacjonuje wydarzenia jako obserwator, a nie uczestnik, który pierwszy raz widzi na oczy takie cuda. Długie, okrąglutkie zdanka nie pokazują, aby była rozemocjonowana, a nie dość, że dopiero weszła do świata magii, to w dodatku jest to pierwsze wyjście w teren! Dam tu przykład: 
Aleks nie chciał, żebyśmy się rozdzielali, co niesamowicie mnie ucieszyło. Jedynie w towarzystwie starszych kolegów czułam się w miarę bezpiecznie. – Piszesz, że się ucieszyła, że ze znajomymi czuje się bezpieczniej, jednak ja nie wyczułam żadnego strachu przed rozdzieleniem, ani nawet, oprócz suchego stwierdzenia, że Eliza czuje się bezpiecznie, nie widzę tego. Tak jakby w ogóle nie było jej w tej scenie, tylko widziała to z oddali, jakby jej to nie dotyczyło. Liczyłam na scenę akcji, że coś się zacznie dziać, a tu emocje jak na grzybobraniu. 
Dalej jest tylko gorzej:
Myślałam, że zaraz przejrzą na oczy i zauważą dziejące się tu dziwy, ale objęli się mocniej i poszli dalej. Niektórzy naprawdę byli ślepi. Ile razy ja sama musiałam przeoczyć wcześniej coś równie absurdalnego? (...) Nie był to jednak nasz olbrzym, lecz gigantycznych rozmiarów robot, który wyglądał trochę jak Transformers. Zobaczył motyle i z metalicznym zgrzytem wyciągnął prawą rękę, przekształcił ją w coś na kształt karabinu maszynowego i wycelował. Z żalem obserwowałam, jak krótką serią wystrzałów powalił pozostałe owady, które spadły kolejno na ziemię, rozbryzgując się o asfalt i zamieniając w potężną chmurę złocistego kurzu. – Wprawdzie podkreślone zdanie jest w porządku, bo przekazuje konkretne podejście Elizy do sprawy, ale chwilę dalej, gdy pierwszy raz widzi na oczy Transformersa, w żaden sposób się do niego nie ustosunkowuje.


Okej, z żalem obserwuje jego działania, ale czy tak zachowuje się człowiek, który pierwszy raz w życiu widzi… Transformersa? Na ducha w Instytucie Eliza zareagowała dużo naturalniej, a była w ograniczonej przestrzeni, ze znajomą, i miała czas na przemyślenia. Tutaj natomiast, w aktualnej scenie, Eliza nie powinna mieć tego czasu i powinna reagować realistycznie dla człowieka, a zachowuje się jak robot. Albo jak narrator wszystkowiedzący: opisuje takie detale jak dźwięki maszyny czy kolory kurzu, jakby były nie wiadomo jak bardzo dla niej kluczowe, a nie powinny takie być. Brakuje mi w Elizie takiego powiedzenia wprost: Holy crap, co tu się w ogóle dzieje? Skąd ten robot, poconacodlaczego?! Brakuje mi jakiejś totalnej sieki w głowie bohaterki, aby widzieć, że uczestniczy w szalonej scenie i nie ma czasu na bogate relacje. A zamiast tego panna stoi, gapi się, opisuje, co widzi i tylko żałuje motylków. 


Za dużo się dzieje wokół niej, aby była taka bezosobowa. Brakuje mi w tej scenie też kontrolowanego przez ciebie jako autorkę chaosu. Tu nic, poza pomysłami, które są świetne, nie jest chaotyczne, dynamiczne, energiczne, pochłaniające, budzące emocje. Jest po prostu ładnie, zgrabnie i poprawnie, a nie o to chodzi. 
Nie będę ukrywać rozżalenia, bo po czterech ostatnich przegadanych rozdziałach liczyłam na grubą akcję, a dostałam jej okrąglutkie streszczenie. Znów – jest to zaledwie mniejsze zło, bo mimo że notka jest zdecydowanie ciekawsza od poprzednich przez zawarcie w niej absurdalnej sceny, to jednak nie jest dynamicznie i emocjonująco na tyle, bym przybliżyła twarz do monitora, chcąc poznać ciąg dalszy. 
Zdania w całej scenie są za długie; czytam, że bohaterowie biegną, ale w rzeczywistości niemiłosiernie wloką się wraz z tak samo powolnym tempem narracyjnym. Po drodze Eliza, zamiast uciekać, chować się i przeżywać scenę, opisuje, jakie budynki mija i że są one w kształcie… chlebaka. Okej, każdy może przyrównać do niego dworzec w Poznaniu, ale to porównanie właściwie oddałoby klimat dopiero w pasywnej scenie, gdy znajdzie się luźniejsza chwila, a nie w czasie biegu, kiedy śledzi się kogoś… dziwnego? Być może niebezpiecznego? Na pewno tajemniczego. Już widzę, jak Nicolas Cage w Skarbie Narodów w czasie dynamicznego biegu po historycznych alejkach Waszyngtonu zastanawia się, jakie mija właśnie budynki i, o! Zbiegłem właśnie po betonowych schodach…


Na perkatym nosie nosił okulary z grubym szkłem, a pod nim widniał okazały, ciemny wąs. Na głowie przerzedzały się mu przypruszone siwizną włosy i tworzyły zakola. – Przyprószone.
Poza tym z fragmentu wynika, że siwe włosy na głowie ma wąs. 

Jednak najbardziej rzucały się w oczy jego bose, ogromne i włochate stopy, nieproporcjonalnie większe od reszty ciała. Domyśliłam się, że to najprawdopodobniej dzięki nim potrafiły tak wysoko i daleko skakać. – Albo chochliki potrafiły albo potrafił, bo wcześniej podmiotem był jeden chochlik. No i znów użyłaś domyśliłam się. To logiczne, przecież jesteśmy w głowie bohaterki.

Niestety zanim zdążyliśmy zareagować albo je złapać, zwinnie odskoczyły i wspięły się schodami na górę. – Niby Eliza przekonuje mnie, że wszystko dzieje się szybko i nie jest w stanie zareagować na sytuację, ale jednocześnie cały akapit jest na tyle flegmatyczny, że temu przeczy. Wręcz zastanawiam się, jakim cudem dziewczyna ma czas na ładne i okrągłe przemyślenia, kiedy ma miejsce jakaś akcja. Wiem, że się powtarzam, ale czuję, że muszę, ponieważ wciąż mam problem z twoją narracją. 
Bardzo podobają mi się wypowiedzi chochlików. Pasują, robią klimat. Właściwie jest to do tej pory najlepszy element tego rozdziału. Następnym godnym pochwały jest wprowadzone dla chochlików prawo:
— He, he, he! I co nam zrobicie?
Drugi z niezłapanych chochlików podskoczył do nas i pokazał kilka zapisanych i opieczętowanych kartek. (...) Niczym nie zrażony inspektor uśmiechnął się przebiegle do niego (...)
— Przepustka jest nie podbita w jednym miejscu, przekroczyliście nielegalnie granicę. — Mężczyzna postukał palcem w pustą rubryczkę. (...) A pozwolenie na psocenie i dokonywanie zniszczeń w kwocie do trzydziestu tysięcy euro jest od pół roku nieważne — kontynuował. — Od stycznia obowiązują nowe progi i należało złożyć wniosek ponownie. Co więcej, każdą planowaną psotę należy poprzedzić zgłoszeniem, zawierającym informacje gdzie i kiedy zostanie przez państwa dokonana oraz ile szacunkowo będą wynosiły koszty napraw. Podsumowując, są tu państwo nielegalnie i bez możliwości pokrycia szkód z Funduszu Maskowania Obecności Istot Magicznych. Muszą państwo szybko uzupełnić dokumenty, bo w przeciwnym wypadku dostaną państwo status imigranta i zostaną deportowani. — Odwinął siatkę, wypuszczając pochwyconych. – Ten fragment jest naprawdę przyjemny, lekki, absurdalny. Parodiuje chociażby urzędowe słownictwo i świetnie wpasowuje się w temat opowiadania oraz założenia, które przedstawiłaś w zgłoszeniu. Większość twoich pomysłów jest naprawdę godna pochwały i dobrze się bawię, czytając o nich, ale jednocześnie całość poprzez swoją budowę, a także przez brak charakteru głównej postaci mocno obniża wartość opowiadania. Wspominam o tym po raz kolejny tylko dlatego, że mnie to mega turbuje.

Aleks wziął dokumenty i zaczął je dokładnie studiować. Zerknęłam mu przez ramię i doczytałam, że przedłożyły mu jakieś przepustki i zezwolenia.
— Ho, ho, ho! Ale wam głupio!
Niczym nie zrażony inspektor uśmiechnął się przebiegle do niego, aż mi samej przebiegły ciarki po plecach. – Ze zdań wynika, że Aleks uśmiechnął się sam do siebie. Gdy czytałam ten fragment po raz pierwszy, wydawało mi się nawet, że to do Aleksa należała wypowiedź, ponieważ to on jest podmiotem w zdaniu poprzedzającym wypowiedź dialogową. Zapis, który wybrałaś, jest więc mylący.

Zniknął nam z oczu na chwilę, ale wrócił po niecałych dwudziestu minutach. – Dwadzieścia minut to chwila? Trochę gryzie mi się to zdanie. 

To ma być wyzwanie dla Instytutu, [przecinek zbędny] czy co?

Wróciłam do Wrocławia, wciąż przepełniona adrenaliną i buzującymi emocjami. Podejrzewałam, że z natłoku myśli nie zdołam już dzisiaj zasnąć. Nie wyobrażałam sobie, że miałabym teraz wrócić do monotonnego opisywania spraw, kiedy uczestniczenie w nich osobiście, mimo pewnego niebezpieczeństwa, niesamowicie mnie ekscytowało. (...) Ogarniał mnie żal na myśl o zaginionych, bo nie wiedzieliśmy, co się z nimi stało. – Tylko problem jest taki, że tej ekscytacji nie było czuć w czasie wyprawy ani nie czuć jej teraz. Co z tego, że Eliza tak twierdzi, skoro nie widać po jej zachowaniu, żeby tak było? Jedyne co się pojawiło, to to, że nie mogła spać. Czemu nie próbowała się położyć i przekręcać z boku na bok? Nie wstanie, nie przejdzie się po pokoju, nie otworzy okna, żeby pooddychać świeżym powietrzem, spróbować wypatrzyć coś niecodziennego na zewnątrz? Nie weźmie szklanki wody drżącymi rękami; czemu wcześniej nie pociła się, nie rozglądała nerwowo, nie czuła zagubienia, patrząc na to, co się dzieje? Naprawdę nie odczuwam tego, żeby Eliza przeżywała te wszystkie wydarzenia. 

Bernard słuchał w skupieniu, głaszcząc się po brodzi[e], a po każdym usłyszanym słowie marszczył coraz bardziej brwi, które prawie połączyły się w jedną kreskę. – O, a tu widać po zachowaniu postaci jej emocje. Jednak radzisz sobie z tym praktycznie tylko w przypadku postaci obok Elizy, a to tylko udowadnia, że myli ci się narracja pierwszoosobowa z trzecioosobową. Eliza obserwuje tutaj bohatera i opisuje, jak się on zachowuje, nie odnosząc się do tego, co widzi, osobiście. Jasne, to sprawia, że mogę sama pomyśleć: hmm, Bernad na pewno się skupiał, bo marszczył czoło… Aha…, a mogłaby to dostrzec i rozpoznać Eliza, i wyciągnąć z tego jakiś wniosek. Z jej reakcji mogłabym poznać jej charakter. Wprawdzie dalej piszesz o tym, że miała ochotę się roześmiać, ale pojawiło się to dalej, właściwie już w nowym akapicie, a przez to czytelnik nie ma ciągłości – u ciebie nie ma akcji -> reakcji, tylko długie opisy, w których Eliza uzewnętrznia się jedynie raz na jakiś czas. To nie jest dobrze poprowadzona narracja pierwszoosobowa.

— Och, to nie wina Morasa. Nikt nie przewidziałby tego, co zrobiły chochliki. Sama dałam się im zaskoczyć. — Jaga wstawiła się za kolegą i pomyślałam, że chyba ich rozgryzłam. Żyli jak pies z kotem albo brat z siostrą i mogli sobie bezustannie dokuczać, ale zawsze stanęliby w obronie drugiego. – Ten wniosek wydaje mi się dość oczywisty; dziwne, że Eliza wpadła na to dopiero teraz.


SPRAWA NR III – ZAWIŁY ZWÓJ I AUDYT

CZĘŚĆ 1
Najbardziej dumałam nad zmianą mojego nastawienia. O ile wcześniej byłam pełna oporów, obecnie chętnie udałabym się na kolejne misje. – Chciałabym jednak, by wprowadzona zmiana była widoczna w tekście, możliwa do wywnioskowania dzięki scenom, a nie oznajmiona jednym, smutnym, pustym zdaniem.

Ciekawe, co by powiedzieli na to rodzice? Wciąż nie mogłam uwierzyć, że zgodzili się, bym zamieszkała we Wrocławiu już teraz, a ponad to wydawali się zadowoleni z tego, że znalazłam pracę, chociaż musiałam im nazmyślać, że pomagam w pewnym biurze przepisywać dokumenty. – To wygląda trochę tak, jakbyś dopiero sobie przypomniała o tym, że warto wspomnieć o rodzicach. Przecież minęło już sporo czasu. Dlaczego sami nie zainteresowali się Elizą ani ona nie zainteresowała się, co u nich?

Choć bym, chciała, nie mogłam im wyznać prawdy (...). – Nie bardzo rozumiem, co się stało w tym zdaniu. Ten pierwszy przecinek zwyczajnie mnie rozbawił.

Najbardziej bawiło mnie ich odmienne upodobania odnośnie spożywanych napojów. – Bawiły. 

Aby zrozumieć, jak wyglądał ulubiony trunek wiedźmy, należało wyobrazić sobie espresso w dużej szklance, Jaga korzystała z garnuszka przypominającego kształtem kociołek, a resztę wolnej przestrzeni uzupełnić do pełna spienionym mlekiem. – Chyba wiesz, o co chodzi. 

Maja codziennie przygotowywała napary z jakiś ziółek, ale obojętnie którego by nie wybrała, nie pachniało zachęcająco. – Jakichś. 

Cały opis napojów dało się tak ładnie ubrać w scenę! Choćby mogła właśnie przypaść kolej Elizy na przynoszenie kaw i herbat, a każdy składałby zamówienie – to by świetnie wypadło w scenie. A tu nie dość, że mamy dłuuuuugi opis tego, co kto lubi pić, to jeszcze potem częstujesz nas wyglądem Oskara. To zabija akcję, serio. Pierwsza 1/3 rozdziału to ściana opisów. Samo patrzenie na to już robi się męczące. 
Dalej wprowadzasz kolejne gargulce, których nawet nie miałam okazji poznać osobiście, towarzyszyć przy tym Elizie, a więc dostaję kolejne streszczenie tego, co działo się gdzieś poza kadrem. Dlaczego? Czemu Eliza nie mogła po prostu pójść i pogadać z jednym, za trzy rozdziały z drugim, a za pięć – z trzecim? Wprowadzanie wszystkich naraz akurat w tym momencie, kiedy nie są potrzebne fabularnie i nie pchają ci akcji w przód, uważam za bezsensowne. Do tego dochodzi fakt, że w większości streszczeń Eliza po prostu przynudza.

Jedyne[,] czego się obawiałam, to charakteru nowego kolegi. – Jedyne (...) to charakter. Sztuczka polega na tym, że po wycięciu wtrącenia zdanie musi nadal mieć sens, a w twoim przypadku: Jedyne (...) to charakteru go nie ma. Źródło: [KLIK]. 

Przeważnie miał na sobie spodnie oraz kurtkę w kolorze khaki i ciężkie trapery, a na głowie kapelusz z wetkniętym piórem drapieżnego ptaka, orła albo jastrzębia. – Po ptaka przydałby się myślnik, bo w tym przypadku wygląda to tak, jakby pióro było albo drapieżnego ptaka, albo orła, albo jastrzębia. 

Pewnego razu podpowiedział mi, jakie najciekawsze i niezwykłe miejsca znajdowały się w okolicy Wrocławia. Zapamiętałam na przyszłość adresy, gdyz[ż] na razie nie odważyłabym się je zwiedzać w pojedynkę. – Dobrą pamięć ma ta Eliza.

Poznałam również inne gargulce,[zbędny przecinek] pracujące na różnych piętrach (...).

Podczas jego nieobecności nagromadziło się trochę „osobliwych obiektów”, ta nazwa intrygowała i przerażała jednocześnie, do zinwentaryzowania. – Nie będę już wypisywać takich przykładów, musisz przejrzeć tekst pod tym kątem. 

Niesamowite, jak szybko rozchodziły się tu plotki i wszyscy o wszystkim wiedzieli. Dziwne, że nie przezywał mnie Elizaczkiem. – Szybko? Przecież na początku rozdziału dowiedziałam się, że minął już tydzień. 

Marcel natychmiast dał się poznać jako naprawdę pogodna i otwarta osoba. Dostrzegałam w jego zachowaniu pewne wspólne cechy z dyrektorem, ale nie wydawało mi się, żebym mogła go uznać za aż tak zwariowanego i roztrzepanego jak senior Kruk. – Proszę, pokaż to w scenie, daj mi samej wyciągnąć wnioski na temat postaci, pokaż, jak Eliza wyciąga te wnioski. Wrzucanie pustych frazesów psuje zabawę. 

Nadal nie mogę uwierzyć, że tu pracuję (...). – A kilka zdań wcześniej: nawet nie zauważyłam, jak prędko zleciał pierwszy tydzień pracy. Czy to możliwe, że tak łatwo i szybko wpasowałam się w świat dziwów? – A więc jak to jest w końcu z tą bohaterką, hmm?

Wciąż nie udawało mu się rozpracować Pana P., a widząc jak męczy się i główkuje nad kolejnymi dokumentami, wyglądało na to, że prędko do tego nie dojdzie. – Mieszasz podmioty w zdaniach, w których używasz imiesłowu współczesnego. On i czasownik muszą mieć tego samego wykonawcę, natomiast w twoim przykładzie czynność z imiesłowu (widząc) należy do Elizy, a czasownik (męczyć się) – do Feliksa. 

Wewnątrz, ku mojemu zdziwieniu, znajdowała się herbata.
— Gorąca — stwierdziłam ze zdumieniem, widząc unoszącą się parę. – No bez przesady…

Połowa rozdziału, a ja się nudzę. Wprawdzie sztuczka z filiżanką osobliwa i naprawdę interesująca, to jednak wszystko, co tworzy się wokół niej (głównie długie akapity opisów) w ogóle mnie nie zajmują. Dialogi też wydają się bardziej o niczym niż o czymś, co pchałoby fabułę w przód (gdybym nie czytała na ocenę, mój wzrok zatrzymałby się w okolicy pogrubionego NIKT, które zwróciło moją uwagę). Niby bohaterowie wciąż się poznają, ale, na bora, to już siódma notka. Mam wrażenie, że wciąż nie wyszłam z pierwszej sprawy. 

— Nie, Jaguś[,] nie kończ tego! 
PIPA przednia. Uśmiałam się. 

— Och, archeologię. Pomyślałam, że przyda mi się — wyjaśnił krótko. – Pomyślałem.

Inspektor opowiedział mi historię ze szczegółami. Szwedzki Instytut udaremnił nielegalną transakcję, na której wystawiono zrabowany przed wiekami zwój wraz z pokaźną kolekcją tajemnych ksiąg Sędziwoja, również skradzionych i w ramach dobrej współpracy zgodzili się nam je oddać. Ulokowali przesyłkę na promie płynącym do Gdańska, skąd odebrał ją Moras. Nie sądzę, że wysłaliby nam pusty futerał, więc zwój musiał zginąć gdzieś po drodze. Może podczas rozładunku? – Skoro inspektor opowiedział, to czemu nie pokażesz tego dialogiem, tylko streszczeniem w głowie Elizy? Po co ona powtarza to samo, co przed chwilą wymówił jej kolega?

Ciekawe[,] jak mielibyśmy to niby sprawdzić? – Przy tym ostatnim zdaniu rozdziału zabrakło wcięcia akapitowego. 


CZĘŚĆ 2
Druga część, połowa sprawy, a rozdział zaczyna się zupełnie pozbawiony akcji, znów skupiając się jedynie na akapitach opisów. To mnie odstrasza, jeszcze zanim zaczynam lekturę. 

Przywitanie przedstawicieli NIKTu odbyło się w wysprzątanej na błysk Sali Konferencyjnej, co więcej[,] zamalowano na biało ślady po krasnalach. – NIKT-u. Plus, na moje oko podkreślenie to dopowiedzenie ekspresywne, które wypadałoby wydzielić z dwóch stron. Źródło: [KLIK].
Swoją drogą, KTOŚ i NIKT tworzą świetny duet. Genialnie czyta się takie zdania jak: obawiałam się, że KTOŚ coś wyczuje albo – z poprzedniego rozdziału – NIKT nie może się dowiedzieć, że go nie ma. Jestem na tak.

Na gołych głowach można dało się zobaczyć garstki włosów śmiesznie zaczesanych. – Zbędne można. No i to zdanie brzmi trochę jakby wypowiadał je Yoda; może garstki śmiesznie zaczesanych włosów? A jeśli to miało być specjalnie, to niestety, nie pasuje to do stylu myśli Elizy, którego trzymałaś się do tej pory.

Kiedy kontrolerzy po kolei się z nami witali, jeden z nich podszedł do Lange (...). – Langego. 

Poczułam, że ktoś przyciąga mnie wzrokiem i zorientowałam się, że Ostrzyżek patrzyła na mnie z dezaprobatą. – Skoro już mieszasz czasy, dobrze byłoby to utrzymać: patrzy. W końcu w momencie, w którym Eliza orientuje się o tym spojrzeniu, Strzyga nie przestaje na nią zerkać. 

Siedziałam zgarbiona, a plecy bolały mnie coraz bardziej, całkowicie wpatrzona w kartkę. – To zdanie jest niezgrabne. Nieco lepiej, jeżeli użyłabyś myślników albo nawet nawiasów, chociaż najlepszym rozwiązaniem byłaby zmiana szyku: Siedziałam zgarbiona, całkowicie wpatrzona w kartkę, a plecy bolały mnie coraz bardziej
W kolejnym zdaniu masz: KTOŚ coraz bardziej pochylał się w moją stronę. Powtórzenie. 

Posyłał starszemu koledze spojrzenie spod byka i chyba nie uśmiechało mu się spełniać życzenie Feliska. – Życzenia i Feliksa.

Marcel uchylił drzwi magazynu i wsunął się do środka. Wydawało się, że chciał zakryć sobą bałagan i odwrócić od niego uwagę, co zupełnie mu nie wyszło. – A nie pomyślał, żeby tam też posprzątać przed kontrolą? Na dobrą sprawę wszyscy przejmują się tym audytem i dobrze wiedzą, jakie stawia się im wymagania, a mimo to Narcyś stoi tam, gdzie nie ma stać. Już wcześniej, przed audytem, mógłby zostać wyniesiony. 

Kiedy przeczytałam, że bohaterowie znów mają się przenosić do jakiegoś polskiego miasta i gdzieś się włamywać, to tylko wzruszyłam ramionami. I w sprawie pierwszej, i w drugiej Eliza robiła podobne rzeczy. Na moje oko masz świetny pomysł na świat przedstawiony, ale brakuje ci pomysłowości, jeżeli chodzi o fabułę oraz akcję w niej zawartą. Aczkolwiek podoba mi się, że i Wrocław, i Poznań, i Gdańsk przedstawiasz obrazowo, wspominając o charakterystycznych elementach, które pomagają się wczuć. 
Dodatkowym plusem jest to, że unikasz imperatywu i pod tym względem opowiadanie wygląda na przemyślane. Przemyślane są magiczne zasady rządzące w twoim uniwersum i widać to na przykładzie wykorzystywania Instytutu jako środka transportu. W momencie kiedy Eliza zadała to pytanie, pomyślałam dokładnie o tym samym – dlaczego bohaterowie muszą jeździć tramwajem po Gdańsku, skoro się spieszą?:
— To nie taksówka! Poza tym nie chcemy przecież natknąć się na kontrolerów.
Na tym etapie historii czytelnik ma świadomość, że Instytut to byt poniekąd świadomy, który dopasowuje się do swoich pracowników, jednak bez przesady. Nie można go wykorzystywać; podejrzewam, że gdyby tak się stało, byłby w stanie spłatać cwaniakowi jakiegoś figla. Takie wytłumaczenie mi wystarcza; często podobnych, nawet ogólnikowych odpowiedzi, brakuje mi w świecie Rowling. Na przykład, dlaczego w świecie, w którym istnieje zmieniacz czasu, jest on wykorzystywany do nadrabiania zajęć lekcyjnych, a nie ratowania wszechświata. Tak po prostu. U ciebie jak na razie takich dziur nie widzę i to mnie cieszy. 

(...) był zwykłym mieszczaninem, zamożnym[,] to prawda, bo miał własną drukarnię w Lublinie (...).

Oczywiście, nigdy się do tego nie przyzna, bo nie pasowałoby to do jego imidżu. – Zapisujemy image’u. [KLIK]

Jesteście z Instytutu, prawda? — spytała, oddając Marcelowi klucz, który musiał się mocno po niego wychylić. – Że klucz wychylił się po Marcela?

Trochę dziwi mnie to, że zgubili zwój przy molo. Przecież był w zamkniętym pudle. A może nie zgubili? Hmm… Kiedy po wielkich poszukiwaniach (które były okej, ale de facto nie wzbudziły większych emocji) obecność jakby-nigdy-nic Syreny na planie trochę mnie zdziwiła, trochę zniesmaczyła. Zabrzmiało jak deus ex machina – bohaterowie utknęli w martwym punkcie i nagle rozwiązanie samo się znalazło, bo samo do nich przyszło. Bryza nie dość, że oddała im klucz, to jeszcze stwierdziła, że wie, gdzie jest poszukiwany zwój. Dla mnie? Naiwne. Znów spodziewałam się czegoś grubszego


W ogóle mam wrażenie, że u ciebie sytuacje rozwiązują się poniekąd same, bez udziału głównej bohaterki i jej towarzyszy. Wszyscy po prostu płyną z prądem, a sytuacje dochodzą do jakiegoś punktu, po czym... się kończą. Jakieś wydarzenia mają miejsce, ale nie wzbudzają emocji, zainteresowania, bo żaden z bohaterów nie musi się wysilać, wszystko dzieje się samo. Brakuje poprzeczek, które byłyby wyznacznikiem rozwoju fabularnego. Bohaterowie, mam wrażenie, tylko wychodzą z Instytutu, potem rzeczy… się dzieją, postaci wracają do biura i tyle. Tak jest w przypadku nie tylko zwoju, ale chociażby banalnego rozwiązania sceny z niebezpiecznym Transformersem. Robot zniknął jakby nigdy nic w tym samym akapicie, w którym się pojawił i nikt na niego nie zareagował; bohaterowie obserwowali go, na tym koniec jego sensu w scenie. I wreszcie bardzo drażni mnie, że Eliza po prostu łazi za współpracownikami i nic więcej nie robi. To okropnie spłyca ci fabułę.


CZĘŚĆ 3
(...) ławic różnorodnych ryb, [przecinek zbędny] czy kilku zabłąkanych meduz (...). 

Mimo że to najnowszy rozdział, tak naprawdę niewiele można o nim powiedzieć ponad to, co już zostało zauważone w ocenie do tej pory. Eliza, robiąc coś naprawdę wyjątkowego – nurkując w bańce prowadzonej przez prawdziwą syrenę (!) – totalnie tego nie przeżywa. To znaczy niby podaje, że jest niesamowicie, że oniemiała i czuła się przytłoczona nadmiarem bogactwa podwodnego miasta, ale to emocje nie przechodzą na czytelnika, bo nie zawarłaś ich konkretnym zachowaniem. Eksponujesz, i nic poza tym. 
Plusem może się wydawać to, że opis miasta jest krótszy od innych, poprzednich opisów, chociaż to akurat jest dziwne, bo Eliza potrafi rozwodzić się kilkoma akapitami nad małym mieszkankiem we Wrocławiu, a gdy widzi wielką podmorską aglomerację, to jej relacja jest bardziej szczątkowa. 
Bawią mnie wykorzystane w dialogu rybie frazeologizmy. 

Morświny, kierowane przez Bryzę, przepływały majestatycznie przez środek miasta, kierując się prosto w stronę pałacu. 

Tosław, tak się przedstawił, okazał się heroldem ich królewskich wysokości. Oprowadzał nas po tutejszych korytarzach, tłumacząc, jakie panowały tu zasady i jak należało się zachowywać zgodnie z protokołem królewskim. Gdy chciał podkreślić jakiś ważniejszy przepis, gestykulował przy tym zabawnie szczypcami. – Dlaczego nie przytoczysz tej rozmowy, tylko ją streszczasz? Nie rozumiem decyzji, które podejmujesz, odnośnie do struktury tekstu. Zamiast dać mi konkrety, pakujesz je w opisy. 
Dalej opis królewskiego dworu i poszczególnych komnat wychodzi dobrze, ale znów nie ma w tym życia, dynamiki, jakiegoś podniecenia Elizy, że właśnie znalazła się w kolejnym magicznym miejscu. Przez to mogę sobie wyobrazić te wszystkie elementy, o których wspominasz, ale za nic w świecie nie mogę się wczuć, że jestem tam, towarzyszę bohaterom i odczuwam jakieś emocje w związku z podwodną podróżą. Jakbym, nie wiem, czytała przewodnik, a nie pełnoprawne opko.

— Ładnie tu — stwierdziłam. 


Nie, okej, wybacz, ale wypowiedź Elizy jest w tym momencie na tyle kołkowata i sztuczna, że aż ciężko ją inaczej skomentować. Czy naprawdę tak trudno jest emocje i odczucia bohaterki wpleść w scenę? Napisać, jak zachowywała się i co myślała o sytuacji, w której się znalazła? Nie wydaje mi się, żeby to było niewykonalne, zresztą raz na jakiś czas udaje ci się to zrobić. A ty ciągle chodzisz na łatwiznę.

Wolałam[,] jak milczał, bo gdy się rozgadał, wyłącznie marudził i pogarszał naszą sytuację. 

Nie wiadomo[,] jak zakończyły by się negocjacje (...).

Jak i w poprzednich notkach, tak tutaj zupełnie zapominasz, na czym polega narracja pierwszoosobowa. Pojawiają się zdania typu: W myślach zgodziłam się z uwagą króla. Albo: Gorączkowo zastanawiałam się nad tym, co mogłabym odrzec władcy tak, żeby go nie urazić (...). Jest to całkowicie pozbawione sensu. Zamiast tego, mogłabyś myśli Elizy podawać wprost: Król miał rację (...). Co mu odpowiedzieć, aby go nie urazić? Jak widzisz, zamieniłam też odrzec na odpowiedzieć, ponieważ druga opcja jest bardziej naturalna, mniej sztywna i nie aż tak stara; odrzec nie pasuje do młodej studentki-stażystki, którą czasem pokazujesz luźnym dialogiem:
— Oczom nie wierzę. Normalnie jak u Arielki! — zawołałam uradowana. 
Cała Eliza. Niewymuszone, swobodne dialogi to jedno, a drętwa narracja – drugie.

[Skoia] A tak swoją drogą oglądałam ostatnio nowego Aquamana i powiem ci, że skojarzenie z filmem jest bardzo silne. Na tyle, że przez nie wyobrażam sobie sytuację – chcąc nie chcąc – przez jego pryzmat, a nie twojej sceny. I nie mam na to zbyt dużego wpływu; dzieje się to jakby mimowolnie. Pewnie dlatego, że twój tekst, chociaż bogaty w opisy, nie dostarcza mi rozrywki i moja wyobraźnia dodaje coś od siebie, jakby w gratisie.

To, co mi się podoba, to wytłumaczenie powiązania ze sobą Juraty i Neptuna, który pojechał na urlop. Jest to takie współczesne i pasuje do groteski. Jednocześnie znów potwierdza się to, co pisałam o poprzednich częściach – sytuacja rozwiązała się sama. Negocjacje negocjacjami, ale szału nie było. Wpadł Oskar (którego musiałam sobie przypomnieć dzięki zakładce, kim ten bohater tak właściwie jest) i… już. Dużo więcej emocji wzbudził powrót do Instytutu, gdzie wciąż panoszyli się KTOS-ie i przedstawiciele NIKT-u (znów – zapisuje się to z myślnikiem).
Faktem jednak pozostaje, że to właśnie dla takich scen chce się czytać Instytut...:
— Tuż przed rozpoczęciem kontroli otrzymaliśmy niepokojące zgłoszenie od wiedźmy Smysławy. Stwierdziła, że latająca miotła, którą przekazał jej Instytut w ramach akcji wymiany starych modeli na nowe, jest używana, niesprawna i nadaje się tylko do, tu zacytuję, zamiatania gnoju w oborze.
— Uduszę tę starą, czepialską wariatkę! — Marcel ze złości zacisnął dłonie na poręczy fotela.
— Słucham? — zapytał uprzejmie zdziwiony kontroler, a chłopak zmieszał się, gdy uświadomił sobie swój wybuch.
— Miotła nówka, nie śmigana! (...) Mogę pokazać wszystkie certyfikaty i atesty. 


(...) wymamrotał kontroler, zerkając na mnie[,] i dokonał kolejnego wpisu.

Długo lustrował bibliotekę podejrzliwym spojrzeniem, odnosiłam wrażenie (...). – A czy można lustrować czymś innym niż spojrzeniem? Po prostu: Długo i podejrzliwie lustrował bibliotekę; chociaż właściwie wolałabym sama domyślić się tego, że bohater był podejrzliwy. 

Obok niego wyskoczył dymek, [przecinek zbędny] zawierający zwrot: „Witaj, wygląda na to, że potrzebujesz pomocy!" [kropka] – dalej podobnie:
Ponownie pojawił się ten sam znak, który tym razem spytał: „W czym mogę pomóc?"[kropka].

Zirytowany Feliks, [przecinek zbędny] przegonił stalówką pytajnik.

Rozłożył zwój na stole, [przecinek zbędny] tak, abyśmy tym razem widzieli jego tylną część[,] i wskazał długim palcem to, co go tak bardzo wprawiło w osłupienie. 

Doceniam końcówkę za cliffhanger. Jest to jeden z naprawdę niewielu razy, kiedy zbudowałaś odpowiednie napięcie. 

PODSUMOWANIE

Zacznijmy od poprawności. Na początku ciężko było się do czegoś doczepić, ale im dalej w las, tym więcej drzew. Twoją mocną stroną jest składnia, ale z przecinkami mogło być lepiej. Twoje główne problemy to wtrącenia, o których trąbiłyśmy przez całą ocenę. Nie wiesz, kiedy wyróżnić mniej znaczącą część tekstu myślnikami czy nawiasami, a przez to zdanie traci sens; często stawiałaś przecinek przed czy w zdaniach współrzędnych; gubisz się z imiesłowami – przecinek stawia się przed imiesłowem przysłówkowym, zaś nie stawia się przed przymiotnikowym (poza niektórymi wyjątkami), a u ciebie było w kratkę. Przez to mieszałaś podmioty i wychodziły bzdury. No i zdarzało ci się stawianie przecinka przed niż w zdaniu prostym, co jest błędem; przecinek w takim przypadku stawiamy, gdy w drugiej części zdania po niż występuje czasownik. Ze dwa-trzy razy zapomniałaś też o przecinku przy wołaczu. 

Przejdźmy więc może do treści właściwej, zaczynając od tego, co nam się podobało.
Pozytywnie zaskakują nas pomysłowość i oryginalność. Na każdym kroku to, co wprowadzałaś jako elementy świata przedstawionego, było niespodziewane i ciekawe. Nie brakuje ci kreatywności, a wszystkie niuanse tworzące uniwersum i nawiązujące do współczesnej rzeczywistości (np. parodia urzędów, systemu szkolnictwa), popkultury (np. Transformers, bajki Disneya), historii i mitologii słowiańskiej (np. anegdota o krasnalach kłócących się o granicę kopalni czy różne inne wprowadzone stworzenia) – to wszystko było wręcz znakomite. Potrafisz się tym bawić i działa to na czytelnika. Działają też opisy miast, które budują klimat (jednak te wprowadzone w scenach pasywnych, nie dynamicznych, i nie zawsze jako ściany tekstu). Przyjemnie też czyta się o charakterystycznych elementach polskich miast. Fenomenalna jest szczególnie kreacja Instytutu Absurdu jako bytu zawieszonego w czasie i przestrzeni; bardzo podobały nam się nazwy stanowisk, pomieszczeń, urzędów, przedmiotów, no po prostu wszystko, co tworzy ten Instytut. Na tej samej zasadzie każda postać tam pracująca jest ciekawa i ma potencjał (postaci jednak omówimy nieco niżej).
Uważamy również, że największym plusem – pomijając oryginalność i pomysłowość – jest to, że cały twój świat przedstawiony przepełniony jest magią; czuć ją na każdym kroku, w każdym szczególe. Bardzo dobrze wszystko przemyślałaś, jest fantasy w fantasy. 
Przyjemny i dopasowany masz też szablon bloga. Nie trzeba przenosić tekstu i czytać gdzieś indziej, bo jest estetycznie i nic nie rozprasza.

Niestety, będąc szczerym, wszystko to wprawdzie sprawia, że chcemy czytać cię dalej, ale… tylko to i nic więcej. Po lekturze zastanawiamy się, czy ta kreatywność oraz urzekający świat, który stworzyłaś, są wystarczające, by kolejne twoje notki czytać z przyjemnością. Trudno określić to z góry, dlatego przejdziemy teraz do tych elementów, które nam się nie podobały w twoim opowiadaniu.
Przede wszystkim tekst jest przegadany. Szkoda, że całej historii nie robią ci konkret-sceny, które odpowiadają za pchanie fabuły do przodu. Brakuje tempa, energii, życia – akcji i natychmiastowych reakcji; część tych akapitów, które mogłyby być scenami, to niestety tylko puste i pozbawione emocji streszczenia. Choć te również przesiąknięte są magią, nie zastąpią pełnoprawnych scen, przez co przy czytaniu bardziej nużyły nas jako poprawne ściany tekstu, niż wciągały jako fabularny budulec. 
Stale miałyśmy wrażenie, że fabuła jest gdzieś obok tego opowiadania. Że o niej czytamy, Eliza ją opowiada, pcha ją, ale generalnie stoimy w miejscu tam, gdzie stoi bohaterka, i czytamy po kolei: o pomieszczeniach i ich opisach, o różnych anegdotach, o postaciach i ich wyglądzie, i w końcu o tym, co miało miejsce w życiu Elizy poza kadrem opka. Pod względem struktury tekst jest więc przewidywalny – wiemy już, że gdy Eliza ma gdzieś iść po raz pierwszy, za chwilę dostaniemy sporawy opis miejsca akcji, a gdy kogoś spotka – dłużący się opis wyglądu. Gdy Eliza otrzymuje sprawę, odwiedza polskie miasto, gdzie nie angażuje się w wydarzenia, ale skupia na relacjonowaniu ich. Być może, by wypowiadać się o strukturze szerzej, powinnyśmy przeczytać więcej twoich notek, jednak ta powtarzalność rzuca się w oczy już po kilku rozdziałach i trudno przejść obok niej obojętnie.
Tak naprawdę akcję w głównej mierze prowadziły ci dialogi, ale mamy wrażenie, że bez niektórych z nich (na przykład przekomarzań Aleksa z Feliksem) mogłybyśmy się obejść, a sens fabularny nie zmieniłby się. Wypowiedzi są dopasowane stylistycznie (chochliki rządzą!) do postaci i ciekawe, kiedy mówią o czymś ważnym i wprowadzają istotne informacje, a nie są tylko słomą, która ma wypełnić przestrzeń, by notka była dłuższa. Mamy wrażenie, że część z dialogów w Instytucie… właśnie pełni rolę takiego zapychacza – tak naprawdę scrollując je lub ledwo przelatując wzrokiem, nie traci się nie wiadomo jak cennych informacji, bez których można by się pogubić w fabule. 
Swoją drogą całkiem niedawno Skoia obejrzała drugą część Fantastycznych zwierząt… [swoją drogą przepraszamy za sporą dawkę nawiązań do popkultury, ale jakoś tak nam to po prostu wyszło] i twoja historia mocno się jej z nim skojarzyła. Dlaczego? Ponieważ to pierwsza i ostatnia notka mają największe znaczenie i wartość fabularną, a reszta to właśnie wyżej wspomniane siano, którym ktoś wypełnił kadry. I po seansie filmu, i po lekturze Instytutu… Skoia była jednocześnie zaciekawiona tym, co przyswoiła, wiążąc z tym spore nadzieje, oraz miała wrażenie, że ktoś tu zmarnował wielki potencjał obiecującej produkcji, tworząc dialogi i akapity opisów (tak zwane zapchajdziury, których gdyby nie było, niewiele czytelnik czy widz by stracił). Czasem najwyraźniej lepiej napisać mniej a konkretniej, niż silić się na szczegółowość, której czytelnik i tak nie zapamięta. 
Jeszcze odnośnie do fabuły, doszłyśmy do wniosku, że prawdopodobnie nie da się napisać ciekawego opowiadania, każąc bohaterce chodzić od biura do biura i raz na sprawę śledząc dziwne zjawiska, obserwując je z daleka. To może sprawdza się na ekranie (takie na przykład Ucho Prezesa może być tego dowodem; jedno miejsce akcji, zmieniający się bohaterowie itp.). Niekoniecznie jednak długie akapity zupełnie pozbawione dynamicznej akcji, a skupiające się na opisach kolejnych postaci i pokoi, zrobią Ci historię, którą chce się czytać z zapartym tchem. Owszem, jest ciekawie, bo Instytut jest takim miejscem, ale czy Harry Potter byłby wciągającą lekturą, gdyby jego fabuła krążyła wokół opisów kolejnych lekcji, uczniów i dekoracji, i pozbawiona zostałaby dynamizmu? Nie sądzimy.
Na nasze oko wprawdzie potrafisz pisać i jesteś pomysłowa, nie brakuje ci oryginalności, ale masz realne problemy z narracją pierwszoosobową, a przez to nie porywasz czytelnika w swój świat. Koniec końców musisz albo podrasować Elizę – dodać jej charakteru i wystylizować porządnie myśli, by autentycznie nimi były – albo odpuścić i trzymać się narratora trzecioosobowego, któremu po drodze do obiektywizmu. W ocenie wspominałyśmy o tym wielokrotnie – twoja narracja nuży i przeszkadza w czerpaniu radości z czytania. Nie wiemy właściwie, z czego wynika twój wybór narracji pierwszoosobowej; co chciałaś nią osiągnąć, dlaczego to na nią się zdecydowałaś? Narracja pierwszoosobowa ściśle wiąże się przecież z oddawaniem w treści ciekawej postaci, a Eliza… cóż. Nie należy wcale do najciekawszych. Zdajesz sobie sprawę, ile wiemy o jej charakterze jako charakterze głównej postaci? Że kiedyś chciała zostać dziennikarką i mieć swoją maszynę do pisania oraz że lubi historię i architekturę, a także marzy, by, chodząc,... kręcić ponętnie biodrami. Tyle. 
Przede wszystkim Eliza jest emocjonalnie płaska. Brak strony emocjonalnej sprawia, że postać jest daleka, obca, nijaka. Nie da się jej w żaden sposób ocenić i nie zależy na niej czytelnikowi. Obojętnie, czy ma w życiu z górki, czy pod górkę. Obojętnie, jak skończy. Gdyby teraz, w Gdańsku, stało się z nią coś złego, nie byłoby jej nam pewnie nawet żal. 
Drażni nas niekonsekwencja postaci. Raz dziewczyna stwierdza, że coś już stało się dla niej pewne i przyzwyczaiła się do nowej sytuacji, by za chwilę, kilka zdań niżej temu zaprzeczyć. Być może robiłaś to celowo, ale nie wiemy nawet, jaki miałaś w takim wypadku cel. Na nasze oko wygląda to tak, jakbyś pisała, co ci ślina na język przyniesie i nie brała nawet pod uwagę, że Eliza jest niespójna. 
Eliza jest też paskudnie sztywna – jak zaprogramowany na relacjonowanie robot, który tłumaczy mechanizmy świata, który dopiero co sama również poznaje. Chociaż w dialogach próbujesz stylizować ją na młodzieżową, to narrację prowadzi jak kilkunastoletnie narratorki z książek młodzieżowych wydawanych w latach 1960-1980. Po komentarzach widziałyśmy jednak, że są osoby, którym najwyraźniej podoba się taki nieemocjonalny i nieemocjonujący styl. Być może zależy to od czytelnika, jednak nawet jeżeli zostawić Elizie jej chłodny obiektywizm, nie tłumaczy to morza ekspozycji, które definitywnie odbiera radość z czytania, ponieważ ogranicza czytelnika do roli przyswajacza pewnych rzuconych wprost informacji, a nie pozwala mu na samodzielne wyciąganie wniosków. Musisz pozwolić wejść czytelnikowi do głowy Elizy, wejść w ten stworzony przez ciebie świat, opowiadać o nim, a nie pisać podręcznik szkolny z suchymi faktami. 
Nie wiemy, czy wiesz, ale nawet jak nawalisz przymiotników i przysłówków dopowiadających, co czuje Eliza, to wcale nie sprawi, że pobudzisz w nas jakieś emocje, a bohaterka stanie się ludzka. To zgubne myślenie, które nie prowadzi do niczego. Ekspozycji i obiektywizmu trzymasz się tak mocno, że momentami zastanawiałyśmy się nad tym, czy nie piszesz tak z premedytacją, aby coś tym zabiegiem osiągnąć. Tylko… co? Jak na razie osiągnęłaś irytację dwóch czytelniczek. Eksponowane jest praktycznie wszystko – od wydarzeń do emocji. Jedynie dialogi odbijają od tej reguły, ale tylko dlatego, że... są dialogami. Reszta to drętwe opisy, opisy i – jeszcze raz – opisy.
Co do opisów, warto tu wspomnieć jeszcze o tym, że nie wplatasz ich subtelnie w fabułę – walisz ściany tekstu; są to z reguły bardzo poprawne i ładne charakterystyki otoczenia czy bohaterów, ale niesamowicie nużące i zwykle niepasujące do dynamiki trwającej sceny. Za wypracowanie szkolne dostałabyś szóstkę, ale ile można…? Nie musimy naraz trafiać wszędzie – pomyśl o tym w przypadku opisów miejsc. Warto zostać tam, gdzie dzieje się akcja; Harry też nie zwiedził Hogwartu w jeden dzień. Przecież pokazałaś w paru drobnych momentach, że potrafisz wpleść szczegół miejsca, wyglądu czy ubioru delikatnie. Może warto się na tym bardziej skupić?
Mamy również wrażenie, że twoje postaci bardziej charakteryzuje wygląd czy pochodzenie niż sposób bycia. Owszem, Jaga wyróżnia się roztrzepaniem, Hrabia elokwencją i nieco archaicznym słownictwem, ta dziewczyna od roślin nieśmiałością, a Strzyga surowością, ale to pojedyncze cechy, a nie bohaterowie z krwi i kości. Może wraz z biegiem fabuły cechy te będą bardziej widoczne, jednak na tym etapie masz zbyt wiele postaci, a więc musisz rozdzielić czas antenowy dla nich wszystkich – to cię nieco ogranicza w kreowaniu charakterów. Być może powinnyśmy o każdym wypowiedzieć się osobno, ale nie czujemy takiej potrzeby, ponieważ nie przywiązałyśmy się do twoich postaci. Choć wampir weganin ma w sobie niesamowity potencjał i świetnie, że na niego wpadłaś, to jednak na tle wielu innych wyjątkowych postaci zlewa się, na dodatek jest go za mało i jest postacią bierną – zresztą jak każda twoja postać; nawet, gdy mają jakąś misję, są to sceny na tyle przegadane, że nie robią wrażenia, a więc bohaterowie, którzy w nich występują, również nie pozostają w głowie czytelnika.
Wydaje nam się, że według ciebie każda z tych postaci musi być pierwszoplanowa, niewiele jest tła i drugoplanowych; każdy musi mieć swój udział, każdego musimy dobrze poznać (a przynajmniej w takim samym stopniu, bo o konkretnym poznaniu ciężko w tej sytuacji powiedzieć). Rozumiem, że autorzy lubią swoich bohaterów, uważają je wręcz za swoje dzieci i trudno im wybierać między nimi, ale trzeba to robić, bo rodzina jest w tym przypadku zbyt duża (chyba że, nie wiemy, liczysz na konkretne 500+...). Powinnaś zastanowić się, kogo mamy poznać bardziej, a kogo mniej, bo główniaków jest zbyt dużo. Dam ci tu przykład z Hobbita – drużyna miała razem z Bilbem i Gandalfem piętnastu członków, z czego najważniejszymi byli właśnie Bilbo, Gandalf i Thorin. Reszta kompanii była słabiej nakreślona, mimo że występowali w większości scen. Mam wrażenie, że u ciebie ramy tego podziału są zatarte. Dziewczynę od roślin (nawet nie pamiętam jej imienia) znam tak jak Lusię czy Strzygę, więc słabo, a pojawiała się dużo częściej. Generalnie kreacja postaci poza Elizą wychodzi ci całkiem ładnie, ale za dużo, za dużo... W dodatku nie dość, że zaczęłaś od wielu postaci, to jeszcze w międzyczasie dodałaś kolejne, przez co łatwo się  pogubić. 
Podobnie z opisami miejsc – bardzo dużo szczegółów; czasami Eliza zwracała uwagę na błahostki, co wypadało nienaturalnie, szczególnie w scenach dynamicznych, które powinny być dynamiczne. I tu znów wracamy do narracji, która wyszła słabo.
Ostateczny wniosek?
Za dużo oglądamy otoczenia, a za wolno płynie czas, w którym zbyt mało się dzieje.

Na dzień dzisiejszy jest przeciętnie, z plusem (3+). Gdybyśmy oceniały sam pomysł i świat przedstawiony, nota byłaby wyższa, ale jednak brak emocji, wszędobylska ekspozycja, chodzenie na skróty po streszczeniach i niezajmująca główna bohaterka zrobiły swoje. 
Aha, i jeszcze jedno.

SŁOWO OD SKOI

Czytałaś może kiedyś na Blogspocie takie opowiadanie jak Zaginął lokaj

...śledztwo w toku...

Jakiś czas temu było ono oceniane grupowo na WS i strasznie, ale to strasznie oba teksty są do siebie podobne. Znając treść Lokaja... już od samego początku Instytutu... nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Eliza to siostra-bliźniaczka Klaudii. Pierwszy raz spotykam się z takim podobieństwem, nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego nawet w przypadkach fanfiction czy pastiszy. Momentami dałabym sobie rękę odciąć, że oba opowiadania pisała ta sama osoba. Nie tylko sposób budowania zdań, składania z nich całych opisów miejsc czy postaci w obu przypadkach są te same. Zgadzają się nawet maniery językowe i charakterystyczne słownictwo, pasujące do literatury raczej starawej. Praktycznie jednakowe jest opisywanie wszystkiego bardzo obiektywnie, mimo że w scenie ma miejsce jakaś akcja, która wpływa na bohaterki. Tak samo problematyczne jest skupianie się na elementach dekoracyjnych w scenie, znajomość obu dziewczyn na sztuce, w tym architekturze (obie używają określeń fachowych). Nawet myślenie w myślach i zaczynanie zdań od pomyślałam, częste rozmyślanie co by było gdyby są charakterystyczne i dla Elizy, i Klaudii. W obu tekstach widoczny jest też nadmiar streszczeń występujących w scenach, zastępujących konkret-akcję, a główne postaci są niemal identyczne – identycznie kreują myśli, nadużywają czasownika czuć się w partiach narracyjnych i eksponują, zamiast pokazywać. Sieją bardzo długie i pokrętne zdania, w których mnożą się przecinki, czasem zresztą zbędne. Na dodatek, co chyba najgorsze, obie mają problemy z własną emocjonalnością, tzn. jej totalnym brakiem, brakiem własnego stanowiska na praktycznie wszystko, co je otacza. Mało? Podobna sytuacja życiowa, niepewność, brak zainteresowania ze strony rodziców. Dalej: i Klaudia, i Eliza za porażki obwiniają siebie, męczą się poczuciem winy i chcą nakładać na siebie jakieś kary; obie przyznają, że nie pracowały (poza pracami dorywczymi takimi jak opieka nad dzieckiem czy roznoszenie ulotek) i martwią się tym. Mają taką samą tendencję do bajdurzenia, dramatyzowania i wymyślania różnych obrazów przyszłości, jednocześnie są niestabilne i płyną z prądem, nie mają w ogólne jakiegokolwiek wpływu na dziejące się wydarzenia. Zwyczajnie przytakują; po prostu uczestniczą w opowiadaniu, relacjonują je sucho i tyle. Mało tego – obie bohaterki relacjonują nie tylko wydarzenia, ale i dialogi. Zamiast prowadzić je naturalnie, rozmową, często opowiadają, co słyszały (w ocenie Lokaja… problem ten opisany jest bardzo szeroko). Na dodatek i Klaudia, i Eliza zachwycają się mężczyznami poznanymi w początkowych scenach (Eliza – Aleks, Klaudia – Janiak) i używają podobnych przysłówków (wyrażających ekscytację) w przypadku obu bohaterów. Obie dziewczyny są też do siebie sprzeczne (Eliza nie może się zdecydować, czy już przywykła do Instytutu, czy jeszcze nie, a Klaudia – czy pogodziła się już z zamążpójściem i swoją sytuacją życiową) – obie są więc niekonsekwentne. Obie mają również tzw. spóźniony zapłon, ponieważ do niektórych wniosków dochodzą po czasie od wprowadzonych wydarzeń.
A pomijając już bohaterki, przejdźmy do kolejnych podobieństw. W obu opowiadaniach to, co ma miejsce w polskich realiach (akcja dzieje się w polskich miastach) jest pełne absurdu i niezłej groteski; oba teksty świetnie karykaturują społeczeństwo, przedstawiając zasady, którymi rządzą się urzędy oraz chociażby placówki oświaty. W obu tekstach występują sążniste hiperbole i anegdoty dotyczące zjawisk i postaci ogólnoznanych – w Lokaju... nawiązanie do nadwiślańskich skoczków narciarskich, w Instytucie... – śląskich krasnali górniczych. W obu opowiadaniach zwrócono uwagę na nadmiar bohaterów (w Instytucie… ich liczba jest wprawdzie mniejsza, ale są wprowadzeni wszyscy jednocześnie, co wzmacnia efekt przesady). Do tego dochodzą dość nietypowe imiona i nazwiska bohaterów drugoplanowych i skłonności głównych postaci do nadawania im obrazowych pseudonimów (tu – Columbo, tam – Kurczak).
Dodatkowo zauważę, że i w Lokaju..., i w Instytucie... jest praktycznie taki sam poziom poprawności, choć w tym drugim opowiadaniu mniej jest powtórzeń i sceny są bardziej konkretne, opowiadanie jest spójniejsze. No i jeszcze, co ostatecznie mogłoby być zbiegiem okoliczności, w obu przypadkach mamy podobne szablony blogów, w tym rozmiar, krój, interlinię i szerokość postów – to wszystko wygląda jak praca jednej osoby. 
Do rzeczy.
Rzadko (czyt. nigdy) zdarza się oceniać blogi aż tak bliźniacze do siebie stylistycznie i fabularnie, do tego pod względem poprawności – uważam, że jest niemal nieprawdopodobne, by nie pisała tego jedna i ta sama osoba. Niektóre z całych akapitów, które skleiłam na potrzeby oceny Lokaja… spokojnie mogłabym w całości przeklejać tutaj, zmieniając tylko imię – Klaudię na Elizę – i większa część uwag w odniesieniu do stylizacji czy narracji pasowałaby jak ulał. Nie wiem, co o tym myśleć, ale jeżeli to przypadek, to zdarza się raz na miliard i brawo my. W każdym razie polecam ci zajrzeć znów do soczystej oceny Lokaja…, bo na pewno ci się przyda. Jak mówię, możesz potraktować to jako uzupełnienie tej pracy, ponieważ uwagi się zazębiają.


A tak w ramach ciekawostki, wiesz, jaka jest jedyna widoczna dla mnie różnica między Lokajem… a Instytutem…? W Lokaju… przynajmniej coś się działo i tylko dlatego opowiadanie to dostało czwórę (dobry). Gdzieś w okna wlatywali rozjuszeni skoczkowie, tu ktoś umarł sam, a tam ktoś komuś w tym pomógł, bohaterowie się przemieszczali, panował przemiły i dobrze robiący czytelnikowi chaos kontrolowany, a kolejne absurdalne wydarzenia wyprzedzały swoich poprzedników. I to było tam wręcz znakomite, fenomenalne, choć zapisane równie topornie i w zbyt rozlazły sposób. Co się stało, że Instytut Absurdu ciągnie się jak flaki z olejem, chociaż notki są ze trzykrotnie krótsze niż dwudziestostronicowe rozdziały Lokaja…
Nie mam pojęcia. 


A za betę dziękujemy Ayame.

5 komentarzy:

  1. Ogromne dzięki za poświęcony czas, przemaglowanie tekstu i mnóstwo przydatnych uwag.
    Nad częścią zarzutów zastanawiałam się już sama, ale zagłuszałam te myśli, więc dobrze zobaczyć to czarno na białym. Po to się tu zgłosiłam i jestem naprawdę zadowolona z waszej pracy. I trochę przybita tym, ile teraz mnie czeka pracy i poprawek. Ale po kolei.

    W ogóle mam wrażenie, że unikasz myślników, stosując do wydzielania wtrąceń tylko same przecinki, a przecież niektóre pauzy oddechowe można podkreślić bardziej, inne mniej, korzystając z różnych znaków. Same przecinki na dobrą sprawę tworzą zdanie czytane dość miarowo, jednostajnie, przez co tekst – chociaż poprawny – może technicznie wydawać się drętwy, bez charakteru.

    Unikam myślników, stosując do wydzielania wtrąceń tylko same przecinki.
    Nie jestem mocna w przecinkach i nie chciałam używać dodatkowo myślników czy nawiasów. Bałam się, że zrobię jeszcze większy chaos w interpunkcji. Czy ten fragment faktycznie pokazuje amok, którego użyłaś w opisie? Może chodziło ci o letarg?

    Tak, chodziło o letarg. Zabrakło mi słowa.

    [UPDATE: Po przeczytaniu dalszego tekstu okazuje się, że tylko Eliza mogła zobaczyć tego bohatera, więc dlaczego się skradał?].

    Wyjaśniło się w kolejnej sprawie. Chodziło nie o skradanie, ale unikanie słońca.

    Mało tego, to, jak Eliza zwraca uwagę na chociażby mięśnie drugiego mężczyzny, nasuwa mi na myśl, że facet jej się podoba. Napisałaś to tak z premedytacją czy jednak nie miałaś tego na celu?

    Tak, to celowe. Wampir i wilkołak mają być satyrą na ich współczesne wersje i wzbudzać zachwyt u płci przeciwnej.

    Coraz częściej rzuca się w oczy twoje nieumiejętne prowadzenie narracji pierwszoosobowej.

    I to jest właśnie największy błąd jaki zrobiłam. Zawsze wybierałam trzecioosobową narrację, w niej mi się najlepiej pisze. Tu chciałam zrobić trochę inaczej. Wyszło, jak wyszło.

    To luźna uwaga, ale w zgłoszeniu pisałaś o powiązaniach z mitologią słowiańską, a nie grecką. Może jednak później się okaże, co to za postać i z których wierzeń się wywodzi?

    Mitologia grecka i rzymska jest w programie nauczania, o słowiańskiej chyba nie ma nic. Bardziej naturalne wydało mi się takie porównanie.


    Nie wiem, z czego wynika ta uciążliwość – czy założyłaś, że skoro masz już udziwnioną fabułę, główna postać może być nijaka (...)

    Dokładnie tak. Miała być zupełnie przeciętna, żeby początkowo nie przytłaczać magii Instytutu. Dopiero poprzez dłuższą styczność z tym miejscem nabierać ciekawszych cech.


    (...) gdybyś zdecydowała się pisać to opowiadanie w narracji trzecioosobowej, praktycznie nie miałabym się do czego przyczepić.

    Ech, sama sobie to zrobiłam.

    Zastanawia mnie jednak, skąd Eliza ma tak szeroką wiedzę na temat sztuki czy architektury. Zwraca uwagę nawet na detale, chociażby kute zawiasy w drzwiach.

    Ode mnie! Staram się pamiętać, żeby nie przesadzać z fachowymi określeniami, ale niektóre rzeczy są dla mnie oczywistą oczywistością i zdarza mi się to przeoczyć.

    Dlaczego niepotrzebnych? Mam wrażenie, że Eliza w ogóle nie była zainteresowana, co podpisuje, ale przecież to przyszła dziennikarka, na dodatek pod tym względem do tej pory wydawała się dość ogarnięta, rozważna. A teraz nie sprawdza nawet, co podpisuje, tylko od razu uznaje to za głupie. Czemu?

    Tu za bardzo uprościłam i faktycznie źle to wyszło. Chodziło o to, że oprócz sensownych dokumentów, dostaje się też sporo druczków, które marnują papier.


    Albo w ogóle zmienić ją na trzecioosobową, bo właściwie wtedy nic by się nie zmieniło.

    Poważnie się nad tym zastanawiam.


    Akapit oznacza zmianę mówcy, a tutaj w dwóch akapitach prowadzisz wypowiedź jednej postaci. Sądziłam, że środkowy myślnik to wypowiedź Elizy do Jagi, ale, po pierwsze, nie pasuje w kontekście, a po drugie – wypowiedź Elizy jest trzecia. Drugą wypowiedź spokojnie możesz więc połączyć z pierwszą.

    Nadmiarowy enter. Miało być razem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś nowa? Nie znasz budynku i nie wiesz, co masz robić? Nie ma nigdzie planu, nie masz instrukcji? Mają ci pokazać Instytut, żebyś mogła normalnie pracować, zamiast ciągle się gubić? Poczekaj pół roku, bo pracownik nie ma czasu na spełnianie swoich obowiązków zawodowych.

      Przecież to samo życie!

      Rachuba pasuje mi tu tylko jako sposób liczenia, a jest to przestarzała forma. Twoja bohaterka mówi współczesnym językiem – skąd u niej takie archaizmy?

      Kurczę, w moim otoczeniu używa się tego w takim znaczeniu. Nie tak często jak „liczyć”, ale jednak.

      Kto by przypuszczał, że ulotki okażą się równie absurdalne, jak wszystko, co dotyczyło Instytutu? – Z jednej strony Eliza jest w Instytucie, otaczają ją same dziwności, a odkąd zaczęła pracę, jeszcze nie spotkała ją ani jedna normalna, rutynowa rzecz; z drugiej – bohaterka dziwi się, że ulotki, które znajdują się w absurdalnym urzędzie, są równie absurdalne.

      To był sarkazm. Być może za słabo to zaznaczyłam.

      Swoją drogą w tym momencie zaciekawiłaś mnie. Do tej pory uważałam, że Instytut nie ma okien, jest zamknięty na rzeczywistość, zawieszony w jakiejś nicości między światami. Jakie są więc w nim widoki za oknem? Widoki na co? I co w takim razie widoczne jest z zewnątrz?

      Wszystko!

      Zastanawia mnie tylko jedna kwestia. Eliza bardzo szybko załapała, jak pisze się poprawnie na maszynie. Pamiętam, że w szkole miałam kilka zajęć z nią związanych i nie była to ot tak łatwa sprawa. Wprawdzie Eliza ma kilka kartek do zniszczenia, zdecydowanie za mało mi było walki z maszyną i przyzwyczajania się.

      Ja bawiłam się maszyną tylko raz przez kilka minut i nawet jakoś to szło. Przyciski były niewygodne, ale układ klawiatury podobny… Cóż… Optymistka ze mnie.

      Ojej, kolejny bohater? Nie za dużo ich ostatnio? Rozumiem, że mamy wprowadzenie do historii, ale w sumie, jakby na to spojrzeć, to wciąż poznaję jakieś nowe postaci i właściwie nic więcej jak na razie się nie dzieje. Na dodatek wprowadzanie ich co chwilę jest też męczące pod innym względem – ledwo zapamiętałam część przedstawionych wcześniej bohaterów (i to nie wszystkich; aby przypomnieć sobie imię chociażby dyrektora czy kierownika zespołu, musiałam zajrzeć do zakładki). Jeszcze jeden czy dwóch i wszystko mi się pomiesza. Musisz dać czytelnikowi czas na oswojenie się z nowymi informacjami, a nie zasypywać go tak, jak to robisz do tej pory.

      Dużo ich. Wiem. Już przy planowaniu zastanawiałam się, co z tym zrobić. Kadra musi liczyć trochę osób, a jak na taki duży budynek i ilość zagadnień nie ma ich aż tak wiele. Nie chciałam ich pomijać i wyskakiwać potem, że nagle jest jeszcze księgowa i duch, o których wcześniej nie było mowy. A dodatkowo Eliza jako nowy pracownik jest przedstawiana wszystkim po kolei.

      Problemy z przecinkami się mnożą. Jest to zastanawiające, bo notki masz dość długie i na ogół poprawne, czasem tylko z jakiegoś powodu nie stawiasz przecinków tam, gdzie powinny stać, lub stawiasz ich za dużo.

      Wiem, wiem. Walczę z tym.

      To nie jest dobrze poprowadzona narracja pierwszoosobowa.

      To mógłby być podtytuł tej oceny.

      To wygląda trochę tak, jakbyś dopiero sobie przypomniała o tym, że warto wspomnieć o rodzicach. Przecież minęło już sporo czasu. Dlaczego sami nie zainteresowali się Elizą ani ona nie zainteresowała się, co u nich?

      Pamiętałam o nich, tylko wcześniej nigdzie nie pasowała mi taka wzmianka.

      Cały opis napojów dało się tak ładnie ubrać w scenę! Choćby mogła właśnie przypaść kolej Elizy na przynoszenie kaw i herbat, a każdy składałby zamówienie – to by świetnie wypadło w scenie. A tu nie dość, że mamy dłuuuuugi opis tego, co kto lubi pić, to jeszcze potem częstujesz nas wyglądem Oskara. To zabija akcję, serio. Pierwsza 1/3 rozdziału to ściana opisów. Samo patrzenie na to już robi się męczące.

      Jej, gdybym tylko na to wpadła.

      Szybko? Przecież na początku rozdziału dowiedziałam się, że minął już tydzień.

      Było zaznaczone, że Marcel dopiero wrócił z urlopu. Nie mógł usłyszeć tego wcześniej.

      Usuń
    2. Skoro inspektor opowiedział, to czemu nie pokażesz tego dialogiem, tylko streszczeniem w głowie Elizy? Po co ona powtarza to samo, co przed chwilą wymówił jej kolega?

      W pierwszej wersji był dialog. Potem uznałam, że za długi wyszedł, więc część streściłam. W dalszej cześci oceny kilka razu również zwracałyście uwagę na coś podobnego i z tamtymi fragmentami tekstu robiłam to samo. Brawo ja.

      Zbędne można. No i to zdanie brzmi trochę jakby wypowiadał je Yoda; może garstki śmiesznie zaczesanych włosów? A jeśli to miało być specjalnie, to niestety, nie pasuje to do stylu myśli Elizy, którego trzymałaś się do tej pory.

      Oczywiście, że nie pasuje. Nie wiem jakim cudem to zdanie tak wygląda. Ale uśmiałam się sama z siebie.

      A nie pomyślał, żeby tam też posprzątać przed kontrolą? Na dobrą sprawę wszyscy przejmują się tym audytem i dobrze wiedzą, jakie stawia się im wymagania, a mimo to Narcyś stoi tam, gdzie nie ma stać. Już wcześniej, przed audytem, mógłby zostać wyniesiony.

      Nie zdążyli wszystkiego sprzątnąć. Tylko z wierzchu, to co się najbardziej rzucało w oczy. A z Narcysiem to miało wyjść czepialstwo kontrolerów. Nikt nie pomyślał, że NIKT się do niego przyczepi.

      Na przykład, dlaczego w świecie, w którym istnieje zmieniacz czasu, jest on wykorzystywany do nadrabiania zajęć lekcyjnych, a nie ratowania wszechświata. Tak po prostu. U ciebie jak na razie takich dziur nie widzę i to mnie cieszy.

      Po tym jak został wykorzystany w Przeklętym dziecku, to lepiej, żeby służył tylko do nadrabiania zajęć.

      I wreszcie bardzo drażni mnie, że Eliza po prostu łazi za współpracownikami i nic więcej nie robi. To okropnie spłyca ci fabułę.

      Nie chciałam robić z niej wonder woman, która z wejścia ratuje dzień. Początkowo miała raczej obserwować kolegów i przyuczać się, by z misji na misję stawać się coraz bardziej przydatna.


      Jeszcze odnośnie do fabuły, doszłyśmy do wniosku, że prawdopodobnie nie da się napisać ciekawego opowiadania, każąc bohaterce chodzić od biura do biura i raz na sprawę śledząc dziwne zjawiska, obserwując je z daleka. To może sprawdza się na ekranie (takie na przykład Ucho Prezesa może być tego dowodem; jedno miejsce akcji, zmieniający się bohaterowie itp.). Niekoniecznie jednak długie akapity zupełnie pozbawione dynamicznej akcji, a skupiające się na opisach kolejnych postaci i pokoi, zrobią Ci historię, którą chce się czytać z zapartym tchem. Owszem, jest ciekawie, bo Instytut jest takim miejscem, ale czy Harry Potter byłby wciągającą lekturą, gdyby jego fabuła krążyła wokół opisów kolejnych lekcji, uczniów i dekoracji, i pozbawiona zostałaby dynamizmu? Nie sądzimy.

      Nie miało tak wyjść. Po zapoznaniu się z Instytutem i jego działaniem miał być tylko kotwicą. Kolejne wydarzenia będą odbywać się głównie poza nim, a Eliza ma się coraz bardziej w nie angażować.

      Usuń
    3. Na nasze oko wprawdzie potrafisz pisać i jesteś pomysłowa, nie brakuje ci oryginalności, ale masz realne problemy z narracją pierwszoosobową, a przez to nie porywasz czytelnika w swój świat. Koniec końców musisz albo podrasować Elizę – dodać jej charakteru i wystylizować porządnie myśli, by autentycznie nimi były – albo odpuścić i trzymać się narratora trzecioosobowego, któremu po drodze do obiektywizmu. W ocenie wspominałyśmy o tym wielokrotnie – twoja narracja nuży i przeszkadza w czerpaniu radości z czytania.

      I tu mam problem, co z tym fantem zrobić.

      Drażni nas niekonsekwencja postaci. Raz dziewczyna stwierdza, że coś już stało się dla niej pewne i przyzwyczaiła się do nowej sytuacji, by za chwilę, kilka zdań niżej temu zaprzeczyć. Być może robiłaś to celowo, ale nie wiemy nawet, jaki miałaś w takim wypadku cel. Na nasze oko wygląda to tak, jakbyś pisała, co ci ślina na język przyniesie i nie brała nawet pod uwagę, że Eliza jest niespójna.

      Chciałam pokazać jej zamotanie i wciąż zaskakujący Instytut. Eliza niby zdążyła coś załapać, by za chwile dostać w twarz nową, dziwną informacją do przetrawienia.

      Ekspozycji i obiektywizmu trzymasz się tak mocno, że momentami zastanawiałyśmy się nad tym, czy nie piszesz tak z premedytacją, aby coś tym zabiegiem osiągnąć. Tylko… co? Jak na razie osiągnęłaś irytację dwóch czytelniczek.

      Przepraszam.

      Czytałaś może kiedyś na Blogspocie takie opowiadanie jak Zaginął lokaj?

      Nie. Nawet nie kojarzę tytułu. I czytając o kolejnych podobieństwach, szczena opadała mi coraz bardziej. Strasznie niepokojąco to wyszło. Z ciekawości zajrzałam na tego bloga, ale ma włączony dostęp tylko dla zaproszonych czytelników. Ocenkę przeczytam w wolnej chwili.

      Limit znaków na blogspocie to jest jakieś nieporozumienie.

      Jeszcze raz wielkie dzięki za ocenę!

      Usuń
    4. Dziękujemy za komentarz! Cieszymy się, że ocena się przydała i masz świadomość błędów, które popełniasz. Teraz tylko praca, praca i praca. Z narracją musisz zdecydować sama – widzisz, jak to wygląda. Fajnie, że próbowałaś czegoś nowego, kwestia ćwiczeń. Więc albo możesz próbować poprawić prowadzenie pierwszoosobówki, albo przejść na znajomą ci trzecioosobówkę.
      Powodzenia w rozwijaniu opowiadania i warsztatu pisarskiego!
      Pozdrawiam, For

      Usuń