[160] ocena bloga: dragonageo2i.blogspot.com

Autorka: Mien harel
Tematyka: fanfiction Dragon Age
Oceniają: Ayame, Lena i Skoiastel


PIERWSZE WRAŻENIE I RAMKI

Nie rozumiem drugiej części adresu (o2i). Czy ma ona jakiś sens? Początek nazwy jest związany z tematyką, ale w takiej formie, bez jakiegokolwiek podziału na części np. poprzez zastosowanie dywizów, wygląda średnio. Sugeruję umieścić genezę pomysłu na nazwę np. w podstronie O blogu – o ile taka geneza istnieje. 
Napis na belce Dragon age Inkwizycja- początek niesamowitej historii... brzmi trochę oklepanie i wcale nie czuję, by zachęcił mnie do czytania opowiadania. Polecałam zostawić samą nazwę Dragon Age: Inkwizycja albo znaleźć jakiś chwytliwy cytat.
Przyznam, że poprzedni szablon, ten burgundowy, bardziej przypadł mi do gustu. W fioletowym nie widzę powiązania z uniwersum Dragon Age – prędzej odpowiadałby czerwony, biały lub zielony. Natomiast do świata DA zdecydowanie pasuje mi cytat w nagłówku, smok oraz jeździec, który kojarzy mi się z mrocznymi pomiotami, a dokładniej z ich władcą.
Font woła o pomstę do nieba i pewnie jeszcze kilka razy będę na niego psioczyć. W wielu rozdziałach i na podstronach ma różny kolor i wielkość. Trzymaj się jednego schematu. Jeśli chcesz coś zmienić – zmień wszędzie. Na ten moment posty wyglądają niechlujnie, utrudniając tym odbiór tekstu. 

Czas na krótką wzmiankę o tym, co jeszcze wisi na twoim blogu i jak czytelnik może zareagować na ten misz-masz...
Po lewej rzuca się w oczy ramka Lorem ipsum, gdzie zapomniałaś zmienić tytuł (ciekawostka – przytoczona łacińska nazwa nie ma sensu, jest stosowana przez grafików jako uniwersalny zapychacz do sprawdzania układu tekstu).

Przenieś to… do serca [małą literą]. 
Pierwszy widoczny na blogu post swoją estetyką może od biedy zachęcić jakiegoś zgubionego wędrowca, czemu nie. Niestety nie zakochałam się w blogu od pierwszego wejrzenia; wygląda on tak, jakbyś na całej stronie kompletnie zapomniała o jakiejkolwiek poprawności – przecinki, kropki. dywizy, brak spacji… O rety, co za opuszczone przez Boga miejsce. Zapamiętaj, że piszemy na [adres], rzadziej pod [adresem] oraz unikamy stosowania emotikonów. Miej litość… Przykład, co by nie być gołosłowną:

No,to chyba tyle XD Na szczęście, więcej możecie przeczytać o mnie na moim blogu ( na górze ) w sekcji "o mnie" ( tak oryginalnie ). – To naprawdę nie wygląda dobrze. Ani zachęcająco. Ani w żaden inny pozytywny sposób; czuję się, jakbym przeniosła się w czasie do Onetu z lat 2006-2008. Luźna sugestia:
To chyba tyle... Na szczęście więcej możecie przeczytać o mnie na moim profilu (który znajdziecie na górze) w sekcji „o mnie” (wow, co za oryginalność…).

Wywołując wilka z lasu, przechodzę do zakładki o mnie.  Jeżeli wymieniłaś informacje w punktach, na końcu każdego postaw średnik lub przecinek, ale konsekwentnie, a nie raz tak, raz siak, a czasami nawet nijak – emotikon nie zastąpi znaku interpunkcyjnego kończącego zdanie. Zrezygnuj z nich (albo choć zredukuj ich ilość na blogu, tak dla dobra nas wszystkich).

Blurb:
Młoda, elfia dalijka zamieszkująca w klanie Lavellan, w pewnej chwili traci wszystko. Została sama ze swoim młodszym, uzdolnionym magicznie bratem. Gdy wyłom pojawia się na niebie, Cassandra poczuwa się do obowiązku ochrony świata, poświęcając pewien obóz, zamieszkany przez główną bohaterkę. Gdy zauważa tajemnicze znamię na jej dłoni, siłą zmusza ją do wstąpienia do Inkwizycji. Choć nie zawsze się dogadują, a Lutia utraciła swą ukochaną matkę, stara się pomóc innym, niosąc słowa pocieszenia. – Zadbajmy tu o poprawność; blurb powinien zachęcać, nie ma w nim miejsca na błędy (chociażby pomieszany czas) i zbędne zapychacze:
Lutia – elfka z klanu Lavellan – traci wszystko. Zostaje sama z młodszym, uzdolnionym magicznie bratem. Gdy wyłom pojawia się na niebie, Kassandra poczuwa się do obowiązku ochrony świata, poświęcając zamieszkały przez Dalijkę obóz. Widząc tajemnicze znamię na jej dłoni, siłą zmusza ją do wstąpienia w szeregi Inkwizycji. Choć bohaterki nie zawsze się dogadują, starają się pomóc innym, niosąc pocieszenie.
Co do opisu: w twojej wersji nie było wiadome, kto kogo zmuszał. Skoro już w blurbie gubisz się w podmiotach, aż boję się zaglądać do treści. 

W zakładce o bohaterach raz piszesz Cassandra, a raz Kasandra – zdecyduj się. Notabene w ogóle zrezygnowałabym z tej zakładki. Wszystkiego o postaciach powinniśmy się dowiedzieć z tekstu. W sumie na początku nawet spodobał mi się fakt, że chciałaś zmieniać opisy postaci wraz z biegiem fabuły, jednak nie pomyślałaś o osobach, które chciałyby przeczytać bloga od początku. Bez sensu byłoby im spoilerować, nie sądzisz? Za miły dodatek uważam również mapy, ale niekoniecznie zdjęcia miejsc akcji (tak jak z bohaterami – konkretne opisy powinny być wplecione w tekst właściwy, zakładka ich nie zastąpi). Jeżeli chodzi o one-shoty, mam pomysł, by połączyć to ze spisem treści. Natomiast zakładka Inne ma zablokowaną opcję pozostawiania komentarzy, mimo że do tego zachęcasz. Ponadto na twoim miejscu ustawiłabym buttony w jakiś regularny sposób.

Okej, czas na danie główne. Życzę sobie smacznego.


TREŚĆ

ROZDZIAŁ 1. DOM ( PROLOG )
Chociaż już teraz nie podobają mi się spacje w nawiasach, o poprawności wszystkich cytatów poczytasz niżej. W tej części zajmę się tylko oceną merytoryki.
Wstęp skupia się na wyglądzie postaci, a przecież nie musisz już tak od razu zasypywać mnie szczegółami na temat ich urody. Lepiej, byś wprowadziła odbiorcę w świat, który chcesz przedstawić; w prologu warto zaakcentować najważniejsze rzeczy, bogate charakterystyki zostawiając na później. Poza tym to właśnie mniejsze, ale częstsze wstawki będą skuteczniejsze i nie zamęczą czytelnika – na dokładniejszy opis będzie czas w rozdziałach.

Dziewczyna spojrzała badawczo na rodzicielkę. Długie,  jasne włosy i mleczno biała skóra zataczały się w świetle płomieni. Wcześniej pojawia się opis matki. Kto kogo widzi?

Przyzwyczaiłam się już do sztampy, kiedy w amatorskich utworach literackich pojawiają się określenia postaci typu rudowłosa kobieta lub czarnooki młodzieniec, ale staraj się wyjść poza schemat. Nagminne używanie epitetów odnoszących się do wyglądu bohatera świadczy raczej o ubogim słownictwie, a wraz z rozwojem akcji będzie to coraz bardziej uciążliwe, wprowadzając niepotrzebny chaos. Jeśli nie będziesz mieszać podmiotów w scenach, można pominąć wstawki tych charakterystycznych cech. Oczywiste będzie, o kim właśnie piszesz.

To właśnie w owym pomieszczeniu, dwie piękne elfki spierały się -  jak co dzień - o prawo "noszenia" pisma krwi. – Podkreślanie przez narratora, że bohaterka jest piękna, też nie jest najlepszym rozwiązaniem. Lepiej pokazać, jak ona wygląda, aby czytelnik sam wywnioskował, czy mu się podoba, czy nie, niżeli miałby to wymuszać i narzucać narrator. Można to również zaakcentować, wprowadzając obserwację innej postaci, jeśli zdecydujesz się na zmianę punktu widzenia w jakimś wydzielonym fragmencie. Postaci mogą się podobać mnie lub innym bohaterom, a niekoniecznie narratorowi.

Choć ojciec elfki zmarł zaledwie kilka lat temu, wciąż powtarzały sobie, że już za niedługo ponownie przekroczy próg obozowiska. – Ale kto ponownie wkroczy? Martwy ojciec? Nic z tego nie rozumiem...
Natomiast podoba mi się wprowadzenie wady wymowy u matki – dzięki niej nie jest po prostu byle jaką bohaterką, a zyskuje charakteru i realności.
Na końcu sceny dodajesz notkę odnośnie Vallaslin, w której wyjaśniasz, że na potrzeby fabuły zmieniłaś sposób przyznawania tego tatuażu. Oryginalnie otrzymuje się go po osiągnięciu pełnoletności, ale w twoim przypadku Nathaniel dostaje go, będąc dzieckiem, a Lutia – wcale. Warto, byś nie zapominała o laikach, którzy nie znają uniwersum Dragon Age, a chcieliby jednak czytać opowiadanie. Wiedza odnośnie oryginalnej fabuły poszerzy grono czytelników, do których możesz dotrzeć; chyba że chcesz, by było ograniczone do graczy i wytrwałych odbiorców. Nie rozumiem tylko, dlaczego musiałaś zmieniać tę informację?

Nazwanie słońca złotą kulą to stylizacja nadająca styl kulturowy z Dragon Age. Niesie za sobą sugestię, że ludzie z tamtego świata mogą nie mieć na nie innej nazwy, jednak wiemy, że w DA ją mają. W dodatku tekst został napisany dość prostym językiem, więc unikanie nazwy słońca jest pretensjonalne.

Wysoki, dobrze zbudowany stopił wiele młodzieńczych serc, całkowicie poświęcając się idei zakonu. – Warto byłoby się tego dowiedzieć z tekstu, a nie wykładać od razu wszystko na wierzch. Przecież to nie charakterystyka z wypracowania, nie kończysz historii za pięć minut, więc nie musisz się spieszyć. Na dodatek mieszasz opis wyglądu z faktami z życia Cullena, o którym tak naprawdę nic jeszcze nie wiem,  nie miałam okazji poznać faceta. Takie zabiegi to ekspozycja, która nie jest pożądana w beletrystyce, gdyż wszystko upraszcza i oznajmia czytelnikowi, że autor nie potrafi przekonująco zaprezentować swojej historii, dlatego od razu wszystko opisuje przez narratora. Staraj się jej unikać. 

- Cullenie, rozumiem, że potrzebujecie pieniędzy na uzbrojenie. Ale na Stwórcę, nie mamy tyle złota. Nie zapominaj, że w Azylu żyją też inni ludzie, którym musimy płacić za angażowanie się w cel Inkwizycji. – O, a tutaj mamy soczysty przykład ekspozycji dialogowej. Cullen nie od dziś żyje w tym środowisku, dobrze wie, że trzeba płacić, a brakuje środków. Dialog wygląda na stworzony tylko i wyłącznie po to, by czytelnik się tego dowiedział, ale postaci nie powinny sobie przekazywać takich informacji tak… sztucznie, w wymuszony sposób. Warto byłoby je przedstawić w tekście inaczej, wpleść nieco sprytniej, np. sceną, w której dochodzi do transakcji i ze skwaszoną miną trzeba płacić srogi haracz. Z tego czytelnik sam by wywnioskował, że oddawanie pieniędzy zwyczajnie mieszkańców boli, ale panują takie, a nie inne warunki.
Swoją drogą podoba mi się, że wykorzystujesz w opowiadaniu elementy stylizacji językowej dopasowanej do uniwersum, na przykład tutaj wtrącenie na Stwórcę. To buduje klimat, którego i tak mi mało.

We fragmencie z Kasandrą (czy w końcu Casandrą?) straciłam rachubę co, kiedy, kto i gdzie się znajduje. Najpierw mowa o Cullenie i Kasandrze, potem o wojsku, a za chwilę w tej samej scenie pojawia się Leliana rozmawiająca z Kasandrą i dyskutują tak, by nikt ich nie słyszał, choć teoretycznie Cullen był z nimi w pokoju (więc co się stało z nim i tym wojskiem?). Po co w ogóle ta wzmianka o armii – czekają, ale na co?

W sali narad odbywała się żywa dyskusja.
Mapy Leliany zostały już dawno przejrzane, problem polegał na tym, co zrobić z ich położeniem. – Totalnie nie czuję tej żywej dyskusji. Brakuje czegoś więcej, czegoś, co budowałoby atmosferę tej sceny. Samo przekonywanie mnie o dyskusji nie wystarczy, bym mogła się w nią wczuć.
Nie pasuje mi też podkreślanie przez Lelianę, że w danym obozie żyją elfy, a nie ludzie – czuję w tym nacisk. Ma on wydźwięk pogardliwy, jakby postać chciała odciąć rodzaj ludzki od elfiego. Natomiast ja kojarzę ją z kanonu jako miłośniczkę istot żywych, więc zdanie, w którym zaznacza wyższość jednej rasy nad drugą, nie brzmi jak z jej ust.


ROZDZIAŁ 2. OGIEŃ
Na sam początek – dlaczego powtarzasz informację pochodzenia imienia, która pojawiła się w pierwszym rozdziale? Bez sensu pisać dwa razy o tym samym (choroba gardła matki i przekręcone przez to imię). Ta bardziej rozbudowana informacja powinna być albo tylko w pierwszym rozdziale, albo zostać z niego usunięta. Wzmiankę o imieniu mogłabyś podać dopiero tutaj – tak, jak jest.

Problem z tym rozdziałem mam taki, że od początku wydaje mi się kompletnie nieprzemyślany. Pojawia się scena spaceru siostry z bratem, po chwili dostajemy fragment o ich matce, która nazywa bohaterkę innym imieniem niż to, które ona rzeczywiście nosi, po czym przy okazji podajesz informację odnoszącą się do pochodzenia... ojca. A w to wszystko wplotłaś wątek historyczny kraju. Hej, zwolnij, bo naprawdę łatwo się pogubić... Jeśli chcesz, bym zapamiętała wszystkie te ważne informacje (i nie poprzez ekspozycję!), bohaterowie muszą mieć odpowiedni bodziec, by rozmawiać na dane tematy; potrzeba spójności. Nie mogą to być suche wyjaśnienia powtykane tu i ówdzie, jakby przypadkiem. Przydałby się ciąg logiczny. 
Ponadto...:
Elfka rozpuściła swoje złociste włosy, tak, by mogły swobodnie opadać falami na jej plecach – ...już któryś raz czytam, że Lutia jest blondynką. Nie musisz w kółko tego powtarzać, chętnie natomiast dowiedziałabym się, jakie jeszcze ma cechy charakterystyczne, co jeszcze można powiedzieć o jej wyglądzie. Idź do przodu; nie stój w miejscu.

- Mamaechce nam zrobić przyjemność i upiecze nam słodkości.
Uśmiechnęła się, po czym pocałowała malca w czoło. Ten szybko zrozumiał, o czym mówiła jasnowłosa i rozpromienił się. – A czego miałby nie zrozumieć? Przecież porozumiewali się w tym samym języku… Nathaniel potrafił słuchać i wnioskować, prawda? To dziecko, ale z uszami ma wszystko w porządku.

Groteskowo wychodzi mieszanie stylizacji archaicznej (strawa, odzienie) ze słowami współczesnymi (agent, żołnierz). Nie musisz na siłę starać się używać staroświeckich wyrazów – trzeba do tego trochę poczytać, np. o tym, jak dawniej konstruowano zdania. Nie wystarczy od czasu do czasu wstawić pojedynczy archaizm, by tekst w całości uznano za stylizowany.

"Kto wie. Może stwórca się do nas uśmiechnie i podda nam jakiegoś przekonującego szlachcica" pocieszała się. – Ale… po co? W czym ten młodzieniec miałby pomóc? W ogóle nie rozumiem tej wzmianki. To po pierwsze. Po drugie, użyłaś nieprawidłowego cudzysłowu. Wspomnę o nim w późniejszej części oceny dotyczącej poprawności.

Kładziesz mocniejszy nacisk na odstępy między scenami (akapity przerwane gwiazdkami) i w kolejnej odsłonie czasem przechodzisz do innej postaci, a czasami znowu opowiadasz o tej samej. Dobrze, ale na twoim miejscu uważałabym tutaj, by nie pisać parę razy z rzędu jednym bohaterze, skoro głównych jest więcej. Dzięki przeplataniu wątków opowiadanie nabierze głębi oraz nie będzie takie płaskie i przewidywalne. 

Kasandra i Cullen zawzięcie o czymś dyskutowali, co chwila podnosząc głosy i odjeżdżając od rozmówcy. – Odjeżdżając od rozmówcy? Nie było wcześniej mowy chociażby o koniach; gdzie sens?
Fragment, który szczególnie przypadł mi do gustu w tym rozdziale, dotyczy pory roku. Nie podajesz wprost, że chodzi o taką konkretną – pojawia się jej opis.
A przy okazji, zastanawiam się, czy chwilę dalej chciałaś pokazać ambiwalencję Kasandry? Z jednej strony według kobiety spalenie wioski było wyraźnie celowe, z drugiej bohaterka mówi, że jej... przykro. Nie można zapomnieć – Cullen rozmyślał o odczuwanym żalu. Nie rozumiem więc, dlaczego wzniecili pożar?
Swoją drogą nie jestem pewna, czy to na pewno o Kasandrę ci chodziło, czy nie-wiadomo-kogo, gdyż później jest wzmianka o wyrwaniu z przemyśleń przez głos Kasandry. Nie brzmi to klarownie, sama przyznaj.

Leliana napięła strzałę na cięciwie i przygotowała się do strzału, a następnie pobiegła z resztą śmiałków do lasu? Zaburzyłaś kolejność – najpierw strzałę się zakłada lub opiera na cięciwie, później się tę cięciwę naciąga. Co, swoją drogą, takie proste nie jest, chyba że bohaterka ma już doświadczenie, trudno mi jednak to wywnioskować, bo opis jest szczątkowy. Jasne, że mogłabym oprzeć się na wiedzy kanonicznej, ale nie o to chodzi w fanfikach.
Czy mnie pamięć zawodzi, czy nic wcześniej nie wspominałaś o znamieniu Lutii, które przez atak na wioskę zaczęło się mienić? Napisałaś o nim jakby nigdy nic.

Lutia poczuła nieprzyjemną woń wydobywającą się z głębi. Przymrużyła oczy i zaczęła wciągać powietrze nosem. – Sądzę, że najpierw wciągnęła powietrze nosem i dopiero wtedy poczuła nieprzyjemną woń.
Nie musisz opisywać tak dokładnie całego poranka. Wystarczyło napisać, że mama prosiła o ostrożność, a Lutia zapewniła ją, że idzie tylko do lasu z Nathanielem i dała jej całusa w policzek – czytelnik nie potrzebuje więcej. Wszystkie elementy zbędne dla fabuły i rozwoju akcji powinny być usunięte z rozdziałów podczas ich sprawdzania. Dodatkowe ozdobniki naprawdę nie są potrzebne, skup się na spójności i konkretnych akcjach.

Końcówka jest bardzo chaotyczna. Nie wiem, co chciałaś osiągnąć – dramat, akcję, spowolnienie tempa? Zmieszałaś wszystko ze sobą, co niestety nie wyszło zbyt dobrze. Jeżeli mam coś zasugerować – nadanie tempa akcji (choćby poprzez ominięcie informacji o listkach we włosach i wielkiej rozpaczy) i wzniecenie negatywnych emocji (złości, zawiści) oraz zachowań (np. agresywnych) byłyby odpowiednimi zabiegami, by zachęcić do dalszej lektury. Swoją drogą, naprawdę wszyscy martwi wojownicy mieli strzały w piersiach? Podejrzewam, że przeciwnicy trafiali też w inne partie ciała...


ROZDZIAŁ 3. ZNAMIĘ
Jakim cudem znalazł się przy dziewczynie sierżant Cullen, który chciał jej pomóc? Początek rozdziału wygląda jak fragment przypadkowo wyrwany z kontekstu.
O bitwie powiem tyle, że zadziała się jak na pstryknięcie palcami. Zero emocji. Rzucenie się, uspokojenie, pojawienie się demonów, zatopienie mieczy w ich sercach, stanie przy boku głównej bohaterki… Skupiłabym się na bardziej szczegółowych czynnościach, które wykonywały postaci. Można wpleść afekty, reakcje ciała, np. z nożem rzuciła się na najbliższego strażnika, krzycząc. Mężczyzna chwycił jej rękę, Lutia próbowała z całej siły wbić w niego ostrze. Na próżno –  ze łzami w oczach upadła na kolana [...].
Czuć tu więcej emocji niż w twoich ogólnikach, prawda?
Dalszej walce, niestety, brakuje i rąk, i nóg. Wszyscy zwracają uwagę na piękno Lutii, aż zaśmierdziało marysuzimem. W dodatku bohaterka bez zastanowienia zabija kogo popadnie nożykiem do... obierania owoców. Bez problemu uśmierca wyszkolonych wartowników? Naprawdę nie pomyślała, by jednak zająć się potworami, a nie ludźmi? To nierozsądne z jej strony. Szczerze mówiąc… po prostu głupie.
Brat tymczasem ujawnia niesamowite umiejętności magiczne wieloletniego maga. A nie ma więcej niż z dziesięć ludzkich lat.
Nagle też odnoszę wrażenie, że narrator sam nie wie, co powinien zdradzać czytelnikom, a czego nie ma prawa wiedzieć. Między innymi kiedy Leliana przedstawiła się Lutii, że narrator używa jej imienia? Jeżeli narrator jest personalny i przedstawia wydarzenia zza pleców Lutii – wie za dużo. Jeżeli jest wszystkowiedzący – skąpi informacji o świecie przedstawionym, mogłabyś w takim przypadku jeszcze bardziej skupić się na opisach i podkreślać, że to narrator wszystkowiedzący, a nie personalny. Ktoś by powiedział – mało masz treści w... treści.

Wzrok wszystkich padł na piękną, aczkolwiek wątłą, potarganą i zdesperowaną kobietę, która z taką łatwością powaliła potężną bestię. – I znów to informowanie o wyglądzie, zamiast pokazywania go. Czytelnik nawet nie może wywnioskować samodzielnie, czy bohaterka jest w jego typie, czy akurat nie. Przecież nie każdy gustuje w długowłosych, smukłych blondynkach...


ROZDZIAŁ 4. WITAMY W INKWIZYCJI
Początek zapowiada się naprawdę pozytywnie (tylko ta niebieskooka…). Rozbudowaną sceną posiłku rycerzy skutecznie wprowadzasz nas w klimat magicznego wieczoru.
I znów – nie używaj określeń dotyczących wyglądu, by przytoczyć bohatera. Od tego są przecież imiona, nazwiska, zdrobnienia lub klasa albo rasa (szpieg, rycerz, mag, elfka, krasnolud), ewentualnie zaimki – on, ona. Mam wrażenie, że piszę w kółko to samo, ale naprawdę takie coś aż bije po oczach. 

Skwierczenie ognia skutecznie odstraszały naprzykrzające się owady. – To nie dźwięk skwierczenia, ale drażniący dym na nie oddziałuje. No i ogień raczej nie skwierczy sam z siebie, za to coś może skwierczeć, gdy jest przypalane/podsmażane.

Wszyscy zatrzymali się aby napoić konie i posilić się ciepłym posiłkiem. – Okej, ciepły posiłek, ale… co właściwie jedli bohaterowie? Dlaczego nie korzystasz z poruszania wyobraźni za pomocą oddziaływania na zmysły? Tutaj można przytoczyć, jaki smak miały potrawy, z jakich składników zostały przygotowane i czy smakowały bohaterom – mogłoby to w jakiś sposób zadziałać na czytelnika, a na pewno pomogłoby wczuć się w tekst.

Po chwili głośne burczenie rozległo się wkoło ogniska. Czerwone rumieńce oblały twarz dziewczyny, która szybko spuściła głowę. Po paru minutach nalała odrobinę dania do misy i w błyskawicznym tempie zjadła. – W tym fragmencie brakuje mi jakiejś gestykulacji dziewczyny, chociażby najprostszego złapania się za brzuch (to  dość powszechne). Zwróć również uwagę na nadużywanie określeń czasu: po chwili, po paru minutach. Bez tego czytelnik i tak wie, że czynności dzieją się chronologicznie, jedna po drugiej. Takie opisy tylko pozornie coś dają, a tak naprawdę jedynie wydłużają zdania i sprawiają, że scena jest bardziej lakoniczna.

Miała ochotę się rozpłakać, ale po ostatniej nocy nie miała już sił. [...] Większość z nich nie miało już rodziny, nie wspominając o żonie czy dzieciach., nie potrafili więc zrozumieć uczuć dziewczyny. – Z tego zdania wynika, że żona czy dzieci nie są rodziną. Chociaż w biologicznego czy też prawnego punktu widzenia w niektórych państwach żona akurat rodziną nie jest, to w opku fantasy, którego akcja dzieje się dawno, dawno temu ludzie zakładali rodziny, żeniąc się czy wychodząc za mąż i rodząc dzieci, a nie definiowali tego ze względów prawnie czy biologicznie nam znanych.

Nie do końca jestem pewna narracji i w tym fragmencie zaczynam się gubić, kto o czym pomyślał i co czuje:
Pomimo chęci Leliany, elfka dalej trzymała wszystkich na dystans. Nie dopuszczała do siebie żadnej dobrej myśli obejmującej jej [jej czy swoich?] towarzyszy. I nie miała jej [tej myśli?] tego za złe. W końcu to przez nich odeszła jej rodzina i przyjaciele.
Najlepiej dla początkujących autorów jest przyjąć, że perspektywa narracji zza pleców jednego bohatera zachowana jest przez cały rozdział, a zmiana perspektywy następuje wraz ze zmianą rozdziału. To ułatwia organizację tekstu i zrozumienie, jak działa podział według narracji personalnej. Gdy już załapiesz, o co chodzi z POV-ami, możesz przyjąć, że zmiana perspektywy narratora następuje wraz ze zmianą pojedynczej sceny (co scena, to punkt widzenia) nawet w jednym rozdziale. Jednak jeżeli tego nie ogarniasz – a widzę, że się gubisz – stawiaj sobie poprzeczkę nieco niżej. 
Na twoim miejscu popracowałabym też nad dialogami, które na ten moment są jałowe. Brakuje dopowiedzeń narratorskich po wypowiedziach. Samo wprowadzanie rozmów pozbawionych komentarzy sprawia, że tekst wydaje się suchy. W dodatku po kolejnych myślnikach w dialogu z więcej niż dwoma bohaterami czytelnik gubi się, kto co mówi. Warto wtrącić informację o osobie wypowiadającej konkretne zdanie. Np.:
 – Wybacz – przeprosił Cullen.

Niebieskooka zadrżała. Pomyślała o Nathanielu. Jej małym, bezbronnym bracie, który próbował ją ocalić. Walczyła ze łzami cisnącymi się do oczu. – Wybacz, że to powiem, ale po tak słabym opisie walki uczucia bohaterki w tym fragmencie są zbyt wyolbrzymione. Czytelnik nie miał możliwości odczuć ciężkości bójki, bezbronności brata i próby ocalenia dziewczyny.
Swoją drogą stężenie piękności w tym rozdziale osiąga apogeum. Przestań tak eksponować, bo to faktycznie zakrawa o marysuizm…

Dlaczego elfka wzięła Nathaniela na ręce? Mam wrażenie, że jest na tyle duży, że się go nie nosi. W dodatku czy on przypadkiem nie spał? A może już się obudził, ale narrator o tym nie wspomniał?
Biedny ten ich koń – jako jedyny musi dźwigać cały bagaż, w tym rzeczy i dzieci, i wojowników. Wydaje mi się, że szczególnie tych drugich jest sporo... A wydaje, gdyż nie jest to jasno określone.

Brakuje akapitów (nie mówiąc już o wyjustowanym tekście), które ładnie podzieliłyby ścianę tekstu.
Przeplotłaś opis natury z przeżyciami wewnętrznymi bohaterki, co nadaje jej naturalności. Jednak co do przeżyć – dalej uważam, że są one wyolbrzymione. Tylko mówisz, jakie to Lutia ma czerwone oczy i wbija sobie paznokcie w rękę. Brakuje mi opisu tych chwil, kiedy przeżywa wspomnienia, kiedy cierpi. Jedna wzmianka nie sprawia, że bohaterka będzie odebrana jako cierpiąca, skoro czytelnik nie ma możliwości doświadczenia tego cierpienia w tekście.

Nie wiem, czy Nathanielowi, a tym bardziej i Lutii, powinno się spodobać tak szybkie spoufalanie się obcego krasnoluda. Mam na myśli moment, gdy ten postanowił poczochrać Nathaniela.
Zaraz, zaraz… Lutia sama zagadała do Varrika z uśmiechem i przyjaźnie, by po propozycji krasnoluda o dotrzymaniu towarzystwa patrzeć na niego podejrzliwie? Coś mi tu nie gra…
Krasnolud z bronią brudną od krwi – zapewne stoczył wiele bojów, ale który wojownik nie dba o swą broń – pisze książki? Po minucie staje się on największym przyjacielem Nathaniela? Za wiele niewiadomych…

Ostatnia abstrakcja tego akapitu w rozdziale dotyczy – ni stąd, ni zowąd – końcowej sceny. Te pytania o Solasa, udanie się rodzeństwa we wskazane miejsce, pozostawienie krasnoluda... Żaden z bohaterów nie skomentował kompletnie niczego na końcu spotkania. Czy brak swojej opinii jest naturalny dla wszystkich twoich postaci? Mało przekonujące i jeszcze mniej... ludzkie. Nawet w grze rozmowy nigdy nie kończyły się w tak nijaki sposób, jakby bez wniosków czy innego odniesienia do przedmiotu konwersacji.


ROZDZIAŁ 5. POZNANIE
Cały rozdział napisałaś kursywą. Nie da się tego czytać.

Dopiero rozpoczęłaś, a już nie wiem, o kim mowa. Mężczyzna nic mi nie mówi. Elfia dziewczyna też niekoniecznie musi być znana już na samym wstępie; skąd mam wiedzieć, czy kontynuujesz poprzednią scenę, czy zaczynasz nową? Skoro dopiero zaczynasz rozdział i nie jest on naturalnym przedłużeniem poprzedniego, wprowadź czytelnika w sytuację, o której będziesz pisać lub od razu przejdź do akcji. Musisz jednak pamiętać, by wskazać, o kim w tej chwili piszesz. Sama sobie nie wyciągnę tego znikąd. 

Postanowiła stąd odejść, póki miała czas. Odwróciła się z zamiarem ucieczki, gdy poczuła czyjąś dużą, ciepłą dłoń na ramieniu. – Często zdarza ci się pisać o oczywistościach. Daj mi się trochę pogłowić, przecież po coś to czytam, prawda? Chciałabym rozruszać szare komórki, ale udaremniasz mi to, wszystko podając na tacy. Ledwo chwilę wcześniej pisałaś, że bohaterka waha się, chce zrezygnować z rozmowy, nie czuje się komfortowo. Przyznałaś, że postanowiła odejść i sam fakt odwrócenia się udowadnia to wystarczająco. Nie musisz dodawać, że miała zamiar uciekać; dla mnie to dawno stało się jasne.

Ścisnęła mocniej nadgarstek brata. Chłopiec syknął i powoli wyswobodził się z ręki siostry.Wyswobodzenie się z ręki siostry brzmi, jakby ściskała go całego.

Uchylił lekko drzwi, zachęcając rodzeństwo. Zdziwienie malowało się na twarzy dziewczyny. Szybkim krokiem przeszła przez próg chatki. – Nie rozumiem, dlaczego Lutia się zdziwiła. Nie napisałaś, czym to zdziwienie mogło zostać wywołane.

Mimo że sam opis pomieszczenia masz naturalny, to już fragment dotyczący spostrzeżenia dziewczyny, która nie wie, co przedstawiają mapy, jest zbędny. W tak krótkim czasie bohaterka mogła zauważyć układy, ale nie zastanawiałaby się, czy na pewno wie, co przedstawiają. Nie zastanawiałaby się nad nimi tak wylewnie, gdy ma coś innego do roboty.
Przy okazji, jeśli mowa o dalszym opisie – kiedy opisujesz pomieszczenie, umieść opis w jednym akapicie. Nienaturalnie jest dzielić go na kilka, dla każdego przedmiotu z osobna. Wciąż opisujesz to samo miejsce, prawda? Jeden akapit na pewno sobie z tym poradzi. Możesz ewentualnie te przedmioty wplatać w scenę, np. dzięki temu, że bohaterowie z nich korzystają lub zwracają na nie uwagę; u ciebie jednak jak na razie wypada to sztucznie.
Pierwszy raz zmieniłaś krój tekstu, gdy narrator ujawnia myśli bohatera. Morał z tego jest taki – powinnaś wrócić do poprzednich rozdziałów i zmienić rodzaj czcionki każdej poprzedniej myśli, gdyż teraz wychodzi na to, że wcześniej nikt żadnej nie wyraził.
Mam na to lepszą radę, biorąc pod uwagę, że font razi po oczach. Zazwyczaj ujawnione myśli bohatera zapisuje się kursywą lub w cudzysłowie (co i tak stosujesz w późniejszych rozdziałach). Zdecyduj, z jakiej metody wolisz korzystać, a potem ujednolić ten zapis we wszystkich rozdziałach.

Przeniósł wzrok z powrotem na siedzącą postać.
 - Ale... Mieliśmy upiec ciasteczka... I...I...
Wybuchnął gorzkim płaczem. – Nie chce mi się wierzyć, by dziecko w wieku około sześciu-ośmiu lat pomyślało w ten sposób na wieść, że mama poszła do taty, do lepszego świata. Może zareagować płaczem, owszem, ale też na pewno zwróciłoby o wiele szybciej uwagę na to, że on z siostrą są z obcymi ludźmi, że mama długo się nie pojawia. W końcu to jest najważniejsza osoba dla dziecka w takim wieku.
Z drugiej strony ujmuje mnie to, w jaki przemyślany sposób postawiłaś na spójność sceniczną dzięki motywowi… ciasteczek. Dialog o nich (to, jak chłopiec zareagował na wieść o śmierci mamy) aż złapał mnie za serducho. Pomijając, że ta scena jest pełna baboli i zdecydowanie brakuje jej wstępu i rosnącego napięcia, to jest naprawdę niezła pod względem konstrukcji prozy. Dlaczego tak uważam? Ponieważ w jednym z początkowych rozdziałów pojawia się scena, w której młody zbierał owoce na ciasteczka, które upiecze mu mama. To było wtedy dla niego bardzo ważne, od tamtej pory nie widział mamy i nie jadł ciasteczek, zakładam, że mocno o nich marzył, a tutaj sprytnie do nich nawiązałaś. Ciastka stały się symbolem przywiązania do mamy, a świadomość, że mama nigdy już ich nie zrobi, strasznie mnie poruszyła, potrafiłam się wczuć i ewidentnie przejąć sytuacją dziecka. Chyba pierwszy raz tak poważnie, odkąd cię czytam.
[Dla porównania, przy czytaniu Strzaskanej porcelany nie pamiętam, by którykolwiek z momentów wbił mi się aż tak w pamięć].

Ten płacz i zaśnięcie Nathaniela… Czytelnik nie ma jak tego odczuć. Minęła dłuższa chwila i zasnął – tak po prostu. Nawet nie zdążyliśmy odczuć jego stanu. Dzieci po dłuższym płaczu wciąż łkają, nawet jeśli nie płyną im przy tym łzy. Jeśli więc przedstawisz czytelnikowi, że Nathaniel powoli się uspokajał, a jego płacz był coraz mniej słyszalny, po czym dziecko zasnęło, stanie się to bardziej wiarygodne dla odbiorcy. Nie wystarczy napisać, że coś wydarzyło się po dłuższym czasie. Pozwól nam poczuć, że to rzeczywiście trochę trwało.
Dlaczego Solas już drugi raz kładzie rękę na ramieniu Lutii?

Znowu te pytania elfki do Solasa, czy chce ją wysłuchać… Przecież już wcześniej, gdy wpuścił ich do domu, wspominała, że chce z nim porozmawiać. Brakuje także akapitu oddzielającego scenę, gdy mówiła mu wszystko. Bez niego ten fragment wygląda tak, jakby działo się to jednym ciągiem i nie minęła nawet minuta. Tak mało Lutia ma do opowiedzenia?
I skąd wie, że potrafi zamykać szczeliny? Zdarzyło się jej coś takiego tylko raz; nawet nie upewniła się, że akurat ona to zrobiła.

Zaraz, zaraz… Chwilkę później Solas mówi o zdolnościach Lutii i tym, że jej brat nie przeżyje tygodnia, a ona zadaje mu pytanie, skąd wie o umiejętnościach jej brata. I nagle, że zauważył to w mapie. Serio? Coś tu się nie trzyma...
Nie wiedziałam, że elfy piją wrzątek. U ludzi potrafi poparzyć przełyk (i nie tylko). Z tekstu wynika natomiast, że Lutia napiła się wrzącej herbaty. Według moich informacji na temat świata Dragon Age ta rasa nie różni się od ludzi tolerancją na temperaturę. Podkreślają ich spore podobieństwo do ludzi – różnią się przede wszystkim wyglądem. W oryginale nie było mowy o cechach neurobiologicznych.
Nie chcę jeszcze raz pisać, jak bardzo brakuje mi odstępów między scenami, i nie chcę musieć czytać muru tekstu. Koniecznie zadbaj o tę kwestię podczas wprowadzania poprawek.

Sen uderzył w nią i pogrążyła się w ciemności, po raz ostatni pozwalając popłynąć łzą. – Sen może uderzyć? Sformułowanie sugeruje, że bohaterka zasnęła nagle, może nawet niespodziewanie. Jest takie schorzenie, ale pewnie nie to miałaś na myśli, prawda? Co powiesz na ogarnęła ją senność? W drugiej części zdania powinno być łzom. A jeżeli chodzi o sam szyk w twojej wypowiedzi: Uderzył w nią sen i pogrążyła się w ciemności… – po wprowadzeniu zmian pozbędziesz się nieprzyjemnie zwracającego uwagę niedokładnego rymu: nią/łzą.

Lutia zauważyła na sobie jakąś postać. Ja na jej miejscu – gdybym widziała niewyraźnie – spanikowałabym, wiedząc, że jestem u obcego mężczyzny i ktoś na mnie leży!

Podsumowując – tutaj nic nie trzyma się kupy. Sceny pojawiają się i znikają, nie mając powiązań, nie wiadomo, dlaczego ktoś o czymś wspomina, czasami nie wiadomo nawet, kto wypowiada daną kwestię.


ROZDZIAŁ 6. BADANIE
Przez chwilę atmosfera wydawała się niesamowicie napięta. – To tylko pojedynczy przykład, ale ogólnie po całym tekście można wnioskować, że bardzo lubisz przysłówki budujące ekspozycję. Bez sensu; to, że napiszesz, że atmosfera była niesamowicie napięta, nie sprawi, że ja to poczuję. Tutaj potrzeba czegoś więcej, bym mogła w nią uwierzyć. Pokazuj, nie opisuj.

Nie chciała nawet przebywać z czarnowłosą, nie mówiąc o jakimkolwiek kontakcie fizycznym. – W tej sytuacji kontakt fizyczny brzmi zbyt ogólnie. Może nie mówiąc już o jakimkolwiek przypadkowym dotyku?

Mam wrażenie, że mieszasz się w narracji, niekoniecznie w subtelny sposób. Szczerze mówiąc, nie wiem już, czy piszesz narratorem wszystkowiedzącym, czy starasz się trzymać perspektyw bohaterów. Powinno być to wiadome, a u ciebie nie jest, nie można się tego domyślić. Wrócę do tego w podsumowaniu.

Pokazujesz, że sierżant ma w sobie empatię (okazał współczucie i zrozumienie dla Lutii) i poczucie winy za to, co stało się z odpowiedzialności koleżanki. Ciekawe, że wykazuje takie tatowe uczucia – chęć przytulenia obcej dziewczyny, która straciła bliskich i dom, właśnie pod to podchodzi.

Naprawdę już nie wiem, kto jest niebieskooki, jasnowłosy, czarnoskóry, czarnowłosa… Wolę, byś używała imion, przezwisk, nazwisk etc. A z kolorami ograniczyła się do koniecznego minimum. Chociaż, trochę się w życiu naczytawszy, wątpię, by istniało takie minimum, szczególnie kiedy rozmawiamy o poważnych produkcjach, a nie typowych opeczkach. Sama jednak musisz sobie określić poziom, do którego będziesz dążyć.

Przylizała wargę i słuchała, nie przerywając monologu czarnowłosej. – Przylizać to można włosy, nie wargę. No chyba że komuś obrosła futrem.

Wewnętrzne rozterki Lutii wyszły ci bardzo naturalnie. Mówi o zdradzie Solasa (mimo że tego nie zrobił), o dychotomii jej uczuć do Inkwizycji i osób tam będących. Taki psychologiczny rys jest naprawdę obiecujący.

Obrady zakończyły się, a kamienne ściany żegnały się z postacią elfki. – Niepotrzebna personifikacja. Brzmi bardzo groteskowo, a powtórzenie jest nieefektywne.

Dialogi wymagają pracy. Są w dalszym ciągu płytkie, suche, beznamiętne. Pisząc je, we wplecionej narracji zwróciłabym uwagę, kto i jakim tonem powiedział owe zdanie, jakich użył gestów, jaką mimikę zastosował. Można również dopisać, czy dana osoba się przemieściła. W podsumowaniu dodam artykuły odnośnie tej kwestii.

Od wielu godzin trenowała z krasnoludem, bez widocznego efektu. Myśli wciąż kłębiły się w jej głowie i nawarstwiały. Nie potrafiła rozróżnić pragnień od rzeczywistości. – O jakie pragnienia zlewające się z rzeczywistością chodzi? Bo do wcześniejszych jej pragnień zlewanie się ani trochę mi nie pasuje.

Wpełzła do środka i siłą wyciągnęła malca z pomieszczenia. Nie lubił, gdy ktoś mu w czymś przeszkadzał. A w tej chwili był bardzo zajęty: prawie udało mu się wystrzelić błyskawicę! Oczywiście, na nic zdały się wszelkie protesty. Ostatecznie, zgodził się na kontrolę, w zamian na ciasto z miodowym spodem. – Lutia musiała siłą wyciągnąć malca z pomieszczenia? Co takiego robił? Na ten moment to brzmi, jakby się po prostu znęcała. I na jaką kontrolę się zgodził – teraz czy wcześniej? Słuchał się? Opierał?

Dlaczego główna bohaterka chciała wspomnieć o matce tak… bez żadnego powodu? Czemu właśnie teraz zapragnęła powiedzieć bratu, że mama nie żyje? Brak tu jakiejkolwiek dramaturgii, która powinna przecież taką scenę cechować.

Podoba mi się planowane przez elfkę wykorzystanie kontaktu z Solasem do ucieczki. Pokazuje różnicę pomiędzy zachowaniem Lutii na zewnątrz, a jej prawdziwymi intencjami.

W jej oczach badanie mogło wydawać się bardzo intymne, wręcz podniecające. Ciekawie byłoby pokazać, jak odbiera to Solas, czyli jak się zachowuje (delikatne i powolne ruchy, drżące ręce), jaki ma wyraz twarzy (skupiony, lekko uśmiechnięty, rozbawiony).
Choć sytuacja dla obu wydawała się zawstydzająca, Solas starał się nie okazywać nerwów. Wręcz przeciwnie, wydawał się być elfce wyjątkowo opanowany i skupiony. – Swoją drogą często piszesz, że bohaterom coś się wydawało, kiedy dowody, które wprowadzasz (np. zaczerwienienie się, drżące dłonie i tak dalej), potwierdzają te fakty. Sytuacja nie wydawała się zawstydzająca. Ona naprawdę taka była.
BTW., ile razy jeszcze napiszesz mi o tym, że twoja bohaterka jest wątła, ma wątłe ciało i tak dalej?


ROZDZIAŁ 7. PYTANIA
Coś czuję, że skoro rozdział nazywa się Pytania, ja też ich będę miała mnóstwo.
Mamy pierwszy przeskok czasowy, o którym wyraźnie informujesz. Czy to źle? Niekoniecznie, jeśli zrobisz to umiejętnie. Jednak nie musimy powiadamiać o przeskoku od razu na wstępie. Można to wplątać w dziejącą się akcję lub rozmowę.

Wpatrywała się w zachodzące słońce, oznaczające koniec przeżytej męki. Jej życie uzależnione było od ścisłej rutyny. Wstawała, trenowała, rozmawiała z Nathanielem lub Armeną, czekała na posiłek. – Tu łatwo zauważyć, że przydałyby ci się jakieś konkretne sceny. Samo streszczenie wydarzeń niewiele wniesie; nie jest nawet dowodem rutyny, bo czytelnik wcale jej nie odczuł w tak krótkim tekście.
Lutia wspomina o męce, ale ciągle nie do końca rozumiem, co dla niej jest tą męką? Czytelnik nie ma możliwości tego zaznać. Sam pobyt bohaterki w Inkwizycji nie brzmi jak coś potwornego. Dziewczyna ma gdzie spać, ma co jeść, dach nad głową, przebywa z bratem, trenować też raczej lubi. Warto jest to naprostować, bo na tę chwilę wygląda na to, iż piszesz o czymś, co nie ma żadnego poparcia w tekście właściwym.

Tak jak twórcy gry, poruszasz temat homoseksualizmu. To świetnie. Po pierwsze, dlatego że właśnie w DA jest on obecny, po drugie – warto poruszać tę kwestię i się jej nie bać w swojej twórczości. Aczkolwiek do tej pory nie poznałam jeszcze postaci, która miałaby inną orientację od heteroseksualnej. A szkoda – czekam na zaskoczenie.

W tej krótkiej pogawędce wyczułam spokój matki odnośnie ewentualnych preferencji seksualnych córki. Mogłaś jednak wspomnieć, czy pyta o pociąg do kobiet ze spokojem, czy zdenerwowaniem, bo są to tylko moje domysły z zadanego pytania.  Tutaj wspomnę też raz jeszcze, że wciąż mało mi w twoim tekście emocji towarzyszących twoim postaciom. Bohaterowie mogliby zdecydowanie częściej wyrażać siebie właśnie dzięki gestom, tonowi głosu, spojrzeniu i tak dalej. Przez takie braki nie potrafię się wczuć i nie przeżywam tekstu; często jest tak, że emocje sama sobie dopowiadam, aby uzupełnić puste wyobrażenie sceny, ale… skąd mam wiedzieć, czy wyciągam poprawne wnioski? Skąd mam wiedzieć, że – na przykład tutaj – mamae była ostoją spokoju, a nie jednak kłębkiem nerwów? Zakładam to pierwsze tylko dlatego, że bliżej zerowej reakcji jest jednak spokój niż zdenerwowanie, ale kobieta mogłaby je skrzętnie w sobie ukryć, nie sądzisz? Ukazywanie emocji postaci w scenach sprawia, że postaci te stają się bardziej ludzkie oraz nabierają charakteru, można o nich powiedzieć coś więcej. Ale powiedzieć na podstawie ukazanych w tekście konkretów, a nie z kosmosu czy kapelusza.  

Zaraz… bohaterka po trzech miesiącach przypomniała sobie o przyjaciółce, która teoretycznie zginęła w pożarze? Chyba sobie żartujesz. W przeciągu trzech miesięcy na pewno przypomniałaby sobie o niej szybciej.

Czy tamtego dnia, Tilji znajdowała się w obozie? – Cała ta sytuacja to imperatyw – w tym samym rozdziale pojawiają się wspomnienia z Tiliją i zaraz potem wizja, że mogła zginąć; jest masa ekspozycji o dzieciństwie bohaterek-przyjaciółek, ale wszystko wychodzi na jaw naraz, a mamy już siódmy rozdział. Lepiej byłoby z Tiliji zrobić dalszoplanową postać, dozując o niej informacje wcześniej, wtedy czytelnik nie miałby wrażenia, że wymyślasz wątki na bieżąco.
Trochę nie rozumiem, dlaczego narrator zdradza czytelnikowi, gdzie poszedł Nathaniel, skoro Lutia go szuka. Brak takiej wiedzy dałby czytającym troszkę niepewności.

Kolejna kwestia – dlaczego Cullen załatwia z nią poważne sprawy takie jak tytuł Inkwizytora, akurat kiedy Lutia przychodzi do niego w czasie jego treningu? Nie powinien zawołać jej do siebie albo zrobić to po prostu bardziej oficjalnie, a nie tak w biegu, przy okazji?

Poczuła dziwną wilgoć na policzku. – Dziwna wilgoć jako łzy ani trochę do mnie nie przemawia. Dziwna wilgoć tak, jeżeli, przykładowo, oplułby ją potwór.

W dosłownie pięć minut Lutia zmieniła zdanie z kategorycznej odmowy zostania Inkwizytorką na chętne przyjęcie tego tytułu. Przydałoby się tutaj więcej uczucia, czasu… Człowiek naprawdę musi przemyśleć takie rzeczy, zwłaszcza gdy tak silnie broni się przed zmianą zdania. Najpierw pojawiają się emocje, czyli np. niechęć do zostania Inkwizytorem i nienawiść do innych. A dopiero gdy zaczynają opadać, a jest to zdecydowanie dłuższy proces niż minuta, można myśleć racjonalnie (wziąć pod uwagę korzyści, na przykład chęć odnalezienia przyjaciółki i innych).


ROZDZIAŁ 8. PRÓBA
Podoba mi się, że Kasandra ma tutaj chociaż na chwilę charakter wyróżniający się na tle innych bohaterów (silna kobieta, która ma wyraźne cechy przywódcze, i to wyraźniejsze niż sierżant).

Piszesz, że bohaterki idą w mrozie przez ośnieżone wąwozy, rozmawiają (co musi być bolesne, skoro odnoszą wrażenie, że płatki śniegu wręcz przecinają im skórę; jest na pewno ostro na minusie), w marszu mijają godziny (bez postoju?) i nagle dostaję zdanie o tym, że… Dalijka unosi wzrok znad grubej księgi. Mam rozumieć, że ona cały czas czytała coś w drodze? Jak to się stało, że nie odmroziła sobie palców?  
Zaraz potem pojawia się informacja, że książka wylądowała na półce. Wynika z tego, że one już dawno gdzieś dotarły, ale nie napisałaś, że są na miejscu. To strasznie dezorientujące.

Próba zamknięcia wyłomu nie następuje zbyt szybko? To pomysł, który mogłaś rozwinąć, a tylko marnujesz jego potencjał. Dodatkowo wydaje mi się, że Lutia nie jest na to jeszcze gotowa, zwłaszcza psychicznie. Ewidentnie jest w dalszym ciągu dzieckiem, nie stabilizuje emocji, co chwilę zmienia zdanie. Rozumiem, że czuje się rozdarta – straciła rodzinę, musi przejąć rolę matki i zająć się bratem, ma też walczyć i ratować świat, ryzykując przy tym własnym życiem. To są naprawdę ciężkie sytuacje życiowe, z którymi wyraźnie sobie nie radzi. Wątpię, by z takim bagażem emocjonalnym ot tak poradziła sobie z wyłomem.

Lutia zrzeka się pełnego zaufania wobec Armenii, jednak z poprzedniego rozdziału wynikało kompletnie co innego. Traktowała ją jak bratnią duszę, była za wszystko bardzo wdzięczna. A tu nagle jej nie ufa? Nie jest to trochę naciągane? Wyjaśniłabym, skąd ta zmiana albo, jeżeli wolisz, trzymałabym się jednej wersji.
I co to znaczy, że Lutia nie ufa samej sobie? Temat zaczęła płynnie i poetycko, ale jednak go nie skończyła i na ten moment są to tylko puste słowa. Warto temat pociągnąć, chociażby w kolejnych rozdziałach. Może przykładowo rozmawiać z kimś, nawet z samą sobą, gdzie wyjaśni nam, co oznacza brak zaufania do siebie.

Deskrypcja walki jest dosyć dobra. Minimalnie odczuwa się chaotyczność, brak płynności (jakbyś miała lagi w grze), jakby jakieś momenty umykały. Możesz spróbować odczytywać takie fragmenty na głos, sprawdzając, czy każdy z elementów opisu odpowiednio działa na wyobraźnię. Może gdzieś umknął ruch nogi albo ręki, jakieś przemieszczenie lub działanie?
Lutia ponoć chwyciła jakąś broń. Jaką?
No i zabicie potwora minęło szybko, przez co zabrakło napięcia, które ewidentnie chciałaś zbudować. Dziewczyna po prostu trafiła go i runął na ziemię, gdzie wcześniej bohaterka miała dylemat, czy ugodzić w niego lub Kasandrę, i ciągle zmieniali pozycję.
Potwór czy ona [Kasandra]... w sumie, żadna różnica. – Wyjaśniłabym, dlaczego nie ma żadnej różnicy. Krótko, bo w scenach akcji mimo wszystko nie ma miejsca na dłuższe dywagacje. Możesz to też rozwinąć, jeśli nakłonisz swoją bohaterkę do ponownego przemyślenia jej zawahania po tym, jak już wszystko się uspokoi.
Po chwili olbrzymia masa zwaliła się z rykiem na ziemię. – Zamiast od razu zwalić dodałabym potwora np. skowyt, próbę złapania Kasandry albo znalezienia swojego oprawcy. Skoro jest olbrzymią masą to ciężko mi uwierzyć, że jeden strzał spowodował upadek do nieprzytomności. Dlatego również dodałabym kolejne strzały albo ingerencję Kasandry, poważniejszą niż tylko dobicie mieczem.

Elfka upuściła łuk. Kasandra wbiła ostrze w pierś demona. Podparła nogą jego cielsko i wyjęła miecz.
Lut[i]a schodziła z kamiennej skarpy. Wtem poczuła druzgocące uderzenie. Napastnik przywarł ją do ziemi, starając się zmiażdżyć jej żebra. Dalijka łukiem osłaniała ciało. – Co tu się właśnie stało? Pogrubione zdania mówią nam o głównej bohaterce. Najpierw upuściła łuk, później zeszła i osłaniała swoje ciało łukiem, którego wtedy nie miała przy sobie. Ewentualnie chodziło ci o wersję: Elfka opuściła łuk. To by oznaczało, że wciąż trzymała go w dłoni, jednak nieco niżej.
Dodam również, że słowo miażdżyć jest bardzo mocne, więc czy ewentualnie łuk nie powinien zostać złamany? Nie wiem, z czego jest ten łuk; może z jakiegoś magicznego tworzywa, które się nie łamie?

W drugiej części walki z innym napastnikiem już kompletnie nie mam pojęcia, co się dzieje. Gdzieś świeci stal miecza (przy okazji: może ona wyłącznie odbijać światło, ponieważ nie posiada własnej energii; chyba że to magicznie świecąca broń), za chwilę wbija się w pierś napastnika, przeciwnik ponoć dusił dziewczynę, nie wiem, czy leżeli, czy stali… Przeczytaj sobie ten opis na głos i, jak pisałam wcześniej, spróbuj to sobie wyobrazić. Czegoś brakuje – dopisz. Zajmij się bohaterem i tym, jakie czynności wykonuje (unik, turla się, by kolejno zaatakować, robi szarżę) oraz ruchami jego napastnika (pchnięcie nożem, odskoczenie, by uniknąć ataku bohatera, zamachnięcie się toporem).

Za wejściem znajdowały się bloki gruzu, nadające miejscu klimat dawno opuszczonego. – Czy gruz wystarcza, by nadać miejscu wrażenie opuszczonego?

Zbliżające się małe punkciki ani trochę nie brzmią intrygująco. Dla mnie jest to już totalne pomieszanie stylizacji. Od wielce poetyckiej i archaizowanej do potocznej. Ponadto małe punkciki to jednak lekki pleonazm. Logiczne jest, że jest nazwiesz coś punkcikiem, nie będzie on gigantyczny.

Nie przemawia do mnie informowanie czytelników o przyjściu Solasa. Przecież bohaterka rozpoznaje go dopiero chwilę później, więc w jakim celu narrator, którego mieszasz, ma spoilerować coś, czego ona jeszcze nie wie? Jeśli celem jest zniesienie napięcia i zanudzenie czytelnika, uprzedzając o wszystkim, nim się w ogóle wydarzy, to wyszło świetnie.
No i opisywanie przeżyć wewnętrznych dziewczyny brzmi bardzo nienaturalnie. Daj czytelnikom poznać tę postać. Zobaczyć jej myśli, zachowanie, poczuć, jakie emocje nią targają. Naprawdę da się to zrobić, pokazując, a nie mówiąc o tym wszystkim, jakby stawiając diagnozę psychoanalityczną. Wykładasz czytelnikowi kawę na ławę, a nie o to chodzi. Przykładowo – jeśli twoja bohaterka ma być zła lub nawet wściekła, podkreśl to dłońmi zaciśniętymi w pięści, zmarszczonymi brwiami, gwałtownymi ruchami, krzykiem i wypowiedziami zbudowanymi z krótkich zdań.
Analogicznie postępuj z cechami charakteru. Jeśli chcesz, by czytelnik dowiedział się, że kreowana przez ciebie postać jest uparta, stwórz sytuację, z której sam będzie mógł to wywnioskować.

Nie wierzyła w miłość- nie teraz. Co prawda, Solas w jakiś sposób pociągał dziewczynę. Jednak trzeba ją zrozumieć. Była po prostu rozkojarzona, łaknęła czyjejś bliskości. Gdy straciła matkę, umarła w niej również pewna cząstka, uniemożliwiając przyjmowanie ciepłego dotyku. – Po kolei. Co z tym podkreślonym przeze mnie zdaniem? Wtręt narratora wszystkowiedzącego? Przecież jeszcze niedawno próbowałaś pisać narratorem personalnym, a tutaj takie coś? Spróbujmy to sprowadzić znów do perspektywy bohaterki, niech to będą jej przemyślenia wplecione w tekst:
Miłość… czy wierzyć w nią? Co prawda Solas w jakiś sposób był pociągający, jego bliskość wywoływała uśmiech, szczególnie odkąd mama... Mamae odeszła, a wraz z nią tyle ciepła. – Nie jestem specjalistką, jeżeli chodzi o ten sposób budowania narracji, ale wydaje mi się, że w tej wersji bardziej czuć bohaterkę i jej myśli, jej podejście do życia i Solasa, tęsknotę za mamą i wszystko to, co ty wyeksponowałaś. Twoja wersja to – trzeba przyznać – paskudna ekspozycja i puste słowa. Porównaj sobie obie wersje.

Swoją drogą, zachodzące w bohaterce po śmierci mamae zmiany powinnaś pokazywać konkretnym zachowaniem, myślą, dialogiem. Słowem – w scenie. Rozkojarzenie, potrzeba bliskości, brak ciepła – to musi istnieć w tekście inaczej niż opisem podanym czytelnikowi pod nos. Miałaś całkiem sporo okazji, na przykład w scenie badania. Widziałam tam żal bohaterki, gdy Solas skończył, a więc potrafisz obrazować słowem. Nie marnuj tego na czcze ekspozycje, które są tylko drogą na skróty i przypominają charakterystykę z wypracowania szkolnego.

W kolejnym fragmencie dziewczyna przeżywa wszystkie emocje naraz. Dzieje się to tak szybko, że nawet mnie to nie rusza, choć staram się wyobrażać, co prawdopodobnie czuje, niosąc tak duże brzemię na swoich barkach. W końcu to ona została wybranką ludu do zamknięcia Wyłomu. Nie wiadomo, co się może stać – możliwe nawet, że będzie musiała poświęcić dla tych ludzi swoje życie. Na ten moment na pewno nie czuję, by była gotowa to dla nich zrobić. Można nad tym pomyśleć, kiedy rozwiniesz postać.
Powyżej są to tylko moje dywagacje, ponieważ wyobrażam sobie, co może przeżywać Lutia, ale sama tworzę w głowie wizję oraz klimat, bo tekst mi tego nie umożliwia. Także tym bardziej deskrypcja emocji nie powinna być taką chaotyczną plątaniną wszystkich myśli i emocji wymienionych w paru zdaniach. Poświęć temu opisowi cały akapit, wgłębiając się w świat bohaterki i dokładnie skup się na przeżywanych uczuciach oraz myślach, jak to się płynnie w dziewczynie wszystko zmienia.

Lutia przyglądała się okiennicy. Kim była? Nawet tego nie wiedziała… – Ale kto był? Ona, Armena (sama użyła wcześniej jej imienia) czy okiennica?

Kim jesteś?
Ja?
Mhm.
Ja... Nie wiem.
Hm....
Halo?
Halo?
Wiesz już, kim?
Nie.
– Na zakończenie tego rozdziału dodam, że podoba mi się twój pomysł. To, jak próbowałaś zobrazować wizję za pomocą półsłówek, krótkich pytań i odpowiedzi. Przypomina mi to element Strzaskanej porcelany, w której – mimo że całość była chaotyczna i po prostu słaba – takie wstawki budowały atmosferę. Tam jednak rozbudowywałaś je bardziej, tutaj jest zbyt… pusto. Czegoś brakuje; może jakiegoś wtrętu o tym, co nie tylko słyszy lub także widzi bohaterka. Albo gdyby czytelnik miał szansę się bardziej zorientować, czyje wypowiedzi są czyje. Na przykład zgubiłam się przy dwukrotnym halo? – nie wiem, czy bohaterka słyszy i odpowiada jak echo tym samym słowem, czy słyszy halo podwójnie i dopiero do niej należy odpowiedź: nie. Same entery nie pomagają się rozeznać.
Aczkolwiek to zawsze coś nowego – element fantasmagorii. Lubię je i doceniam starania, chociaż w efekcie końcowym brakuje klarowności.


ROZDZIAŁ 9. WYBUCH
Zmiana zachodząca w bohaterce, widziana w jej mowie pozornie zależnej, jest bardzo naturalna i pasuje do wieku postaci. Pozornie wcale nie cieszy jej bycie w centrum uwagi, lecz kiedy dochodzi do sytuacji, gdy okazuje się, że nie jest nikim szczególnie ważnym i może tak po prostu odejść – załamuje się. Dla nastolatki z zaburzonymi relacjami interpersonalnymi oraz wychowującej się samotnie taka zmiana z czucia się ważną i potrzebną na osobę nieistotną oraz traktowaną jak byle kto pasuje i da się to wywnioskować z tekstu, chociaż nie do końca jestem pewna, czy to przypadek i moja nadinterpretacja, czy właśnie taką bohaterkę chciałaś wykreować.

Nikt jednak nie domyślał się, prócz Lutii, że nie kierowała nim wyłącznie chęć wszechogarniającej władzy. – Brzmi bardzo narcystycznie i egocentrycznie. Nie wiem, czy taki miałaś zamiar.

Opis legendy stylistycznie mi odpowiada. Dzięki temu znowu mogę poczuć klimat tego opowiadania.

Rozmowa z Kasandrą przebiegła zbyt szybko. Sama rozmowa, bez żadnych przerywników np. o mowie ciała, nie wypada wiarygodnie. To tak, jakby dwie rozmawiające ze sobą osoby po prostu pisały do siebie kartki, stojąc cały czas w tej samej pozycji. W komunikacji międzyludzkiej większą część przekazu stanowi ton głosu, mimika, gestykulacja i mowa ciała. Słowa są w tym wszystkim najmniej istotne, tymczasem ty najwyraźniej na nie właśnie stawiasz, dlatego uzyskujesz tak nienaturalny efekt. Przez to zbyt szybko się czyta, tekst mija niezauważony, trudno się wczuć i coś z tej rozmowy wywnioskować.
Poza tym jakim cudem to Lutia podejmuje wojowników Qunari, aby zadecydować o ich przyjęciu? Przecież ona nie ma w hierarchii żadnej specjalnej pozycji. Kto w ogóle przyszedłby do dziecka? Ponadto zrozumiałam, że to Qunari chcą się przyłączyć do Inkwizycji, a teraz to elfka ma podróżować z nimi? Pogubiłam się.

Pozostało tylko dwoje rodzeństwa oraz izba wypełniona miłością. – Dla odmiany postanowiłam wyróżnić zdanie, które naprawdę mnie urzekło. Zauważyłaś, że napisałaś je w nieco baśniowym stylu? Wprawdzie dla każdego izba wypełniona miłością może oznaczać co innego, ale między innymi dlatego tekst działa na odbiorcę – sami możemy zdecydować o szczegółach, jakie sobie wyobrazimy na potrzeby stworzenia opisanego klimatu.

Jedynie dziura w sercu nie chciała się zabliźnić. Na to nie potrafił znaleźć lekarstwa. – Czy mam rozumieć to dosłownie? W tym fragmencie próbujesz być trochę natchniona i poetycka, metaforyczna i głęboka, a używasz słowa dziura, które nie jest metaforyczne, poetyckie i tak po prostu ładne. Stylistycznie czuję zgrzyt. Może rana w sercu?

Na kolczastą koszulę założyła lekki pancerz wykonany z żelaza [...]. – Masz na myśli kolczugę? Polecam wykonać wcześniej research, by nie popełniać błędów w nazewnictwie oraz uzbrojeniu. Zanim ubierze się kolczugę, pod spód zakłada się przeszywkę. Poczytaj o realiach średniowiecza. Na temat zbierania materiałów wykorzystywanych do budowania realizmu w twórczości literackiej również mamy artykuł. Link podam ci w podsumowaniu.


ROZDZIAŁ 10. WYBRZEŻE SZTORMÓW
Przytoczony w notce utwór wymyśliłaś sama i to się chwali; fajnie, że nie korzystasz z gotowców – naprawdę to doceniam.
Wiem, że powinnam o tym napisać również w poprawności, ale skoro już rozmawiamy o twoim utworze, to zróbmy to raz a porządnie. Przede wszystkim rymy, które wykorzystałaś, są przewidywalne, oklepane, używane bardzo często (tzw. częstochowskie), co mocno upraszcza tekst, zmniejsza jego wartość. Na przykład końcówki mam/ran albo nie/cię.
Pomieszałaś też czasy – piszesz, że ktoś włożył trud (czas przeszły), ale rzeczy… goni (czas teraźniejszy).

Nie dotrzymasz stałych prób [7],
odnajdź jedną ze starych świec [8],
choć włożyłeś cały trud [7],
nie dogonisz rzeczy, która pragnie zbiec! [11!] – Prób się nie dotrzymuje – próby się przechodzi, a dotrzymuje się słowa albo… tempa. Na dodatek ostatni wers jest za długi; źle się czyta.

Sugeruję to nieco pozmieniać, przykładowo:
Nie dotrzymasz danych słów; [7]
odnajdź tę ze starych świec. [7]
Choć w to wkładasz cały trud, [7]
cel próbuje ciągle zbiec. [7] – BTW., nie wiem o co chodzi ze świecą, co ona daje, w czym ma pomóc. Wiersz w żaden sposób tego nie tłumaczy.

Dalej masz:
Powiedz mi więc, [4]
jak odnaleźć mam? [5]
A potem znowu masz osiem sylab, siedem, nawet dziesięć. Gdzie tu jakaś konsekwencja? Wiersz, który od początku był pod względem formy łatwy w czytaniu i ciekawy w brzmieniu, całkowicie ci się rozjechał. Szkoda, bo widać, że miałaś fajny pomysł z potencjałem.

Ach, i jeszcze jedno:
Gdy na sznurze swym zawiśniesz,
pomyśl bracie o swych dzieciach!
I złóż całun modlitewny,
na czole nic nie wartego kmiecia. – Jak już zawiśnieś, to przecież już nie będziesz mógł złożyć całunu modlitewnego. Polecałabym to zrobić wcześniej. Zamiast gdy dałabym nim.

[Nie wiem, czy przyda ci się ta dygresja, ale wspomnę, że to najlepszy ze wszystkich twoich utworów, jakie czytałam; te w Strzaskanej… były dużo słabsze pod względem budowy i chaotycznej treści, z której nic nie dało się wynieść].

Lutia, której współczujące serce nie pozwoliło przejść obok nich obojętnie, wrzuciła kilka monet i uśmiechnęła się życzliwie. – Problem w tym, że na tym etapie opowiadania powinnam dobrze wiedzieć, że Lutia jest pełna dobra i współczucia, to postać empatyczna. Nie musisz wcale tego podkreślać przy każdej okazji; tak naprawdę wystarczyłoby kilka takich jak ten niuansów (oddawanie monet, dzielenie się posiłkami itp.), żeby czytelnik sam mógł określić charakter postaci.

Na początku przedstawiłaś opis emocji Lutii. Sądzę, że akurat w tym miejscu jest to dobry zabieg. Warto od czasu do czasu zająć się wnętrzem postaci, by czytelnik mógł się z nią w jakiś sposób utożsamiać. Jednakże piszesz o poczuciu winy i cierpieniu, których dziewczyna nie chce nosić w sobie. Cierpienie, jak się domyślam, odnosi się do żałoby. Co z poczuciem winy? Przyszło mi wprawdzie do głowy, że może ono wynikać z faktu, iż Lutia nie była na miejscu, ze swoją rodziną, aby umrzeć wraz z nią lub że w żaden sposób temu nie zaradziła, ale wciąż nie jest to dla mnie do końca jasne.

Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem stworzonych przez ciebie opisów natury. Wychodzą ci naprawdę nieźle! Ich dodatkowym atutem jest to, że pozwalają odetchnąć od zawiłej akcji, więc ta plastyczność jest jak najbardziej na miejscu.

Tajemnicze cienie przesuwały się wraz z nimi, choć oczywiście, nie mieli o tym pojęcia. – Dziwnie czytać tekst, gdy narrator musi potwierdzać (lub negować) niewiedzę bohaterów. Co ma to na celu? Powinna tu zadziałać intuicja, ale nie narratora, a czytelnika. To czytelnik mógłby sam wywnioskować, że bohaterowie nie widzą cieni – po prostu nie zwracają na nie uwagi; gdyby je zauważyli, wtedy pewnie jakoś by zareagowaliby.
Ta sucha informacja ewidentnie przypomina wtręt narratora wszystkowiedzącego, co jest dziwne, gdy w niektórych scenach sugerujesz, że pisane są one z perspektywy bohaterów. Raczej trzymałabym się tego – wspomniałabym, że ktoś, na przykład Lutia, miała wrażenie, że mignął jej przed oczami jakiś cień, ale podejrzewałaby jakieś zwierzę lub sądziła, że ma zwidy. Nie musiałabyś potwierdzać, że nie mają pojęcia i to jest ich błąd. Zresztą strasznie psujesz tym napięcie.
Przy okazji: choć i oczywiście obok siebie brzmią źle. To nie jest rozprawka.

Lutia rzuciła pieniądze jakimś żebrakom. Pytanie, co na to reszta ekipy? Zabrakło mi ich reakcji – komentarza albo gestu.

Okazuje się, że Varrik ma tak niesamowicie rozwiniętą inteligencję emocjonalną, że w przeciągu sekundy zauważył, iż coś jest nie tak z Lutią, gdy rozmyślała o biedakach i pojawiły się jej łzy w oczach. To była naprawdę krótka chwila – jesteś pewna, że od razu by tę zmianę nastroju zauważył?

Sposób wypowiadania się Żelaznego Byka w ogóle mi do niego nie pasuje. Wydaje mi się, że Qunari raczej nie interesują się innymi. W ich rasę wpisana jest skuteczność. Wszelkie niepotrzebne informacje schodzą na dalszy plan.

Lutia zaczęła się wycofywać. Wolno szła tyłem, zaczepiając jednocześnie strzałę o cięciwę. Wypuściła już cztery, jednak żadna nawet nie zbliżyła się do celu. „Co jest?!" myślała. Po kolejnej porażce porzuciła łuk. Nagle jej wzrok spoczął na skórzanych rękawicach. „No tak!"- Ucieszyła się - „To one mnie krępowały!." Dalijka nigdy bowiem  ich nie używała. Wolała czuć na skórze wrzynającą się linkę. Dzięki temu miała pewność, że jej cios będzie wystarczająco silny. Zdjęła je z dłoni i posłała w najbliższe zarośla. – W żadnej z poprzednich scen Dalijka nie zakładała rękawic, a wzięła je ze sobą. Zrobiła to w międzyczasie? Powinnaś to gdzieś zawrzeć, skoro nagle okazuje się kluczowe. Nie było też mowy o chłodzie, przez który musiałaby je zakładać.

Magiczne moce dziewczyny – o ile rzeczywiście należały do niej – zaskoczyły mnie. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Naprawdę dobrze to wymyśliłaś.

Dreszcz przeszedł jej po plecach. Zginąć? Ha! Wszystko, co robiła, wiązało się ze śmiercią. Czego więc się bała? // Samotności? – Ponoć bohaterka nie boi się śmierci, lecz samotności – jaki związek ma ze sobą śmierć i samotność w tym przypadku? Umiera się samotnie, o to chodziło? Czy tak naprawdę postać nie wie, co ją czeka po drugiej stronie? Warto to wyjaśnić.

[...] Lutia pomimo młodego wieku była bardzo dojrzałą osobą i nie w głowie jej były takie bzdury! – Wątpię, by była bardzo dojrzałą osobą. Jej zachowanie pokazuje raczej niedojrzałą, bardzo typową nastolatkę.

W tym rozdziale aż nie da się nie zwrócić uwagi na naturalne, przyjemne w odbiorze dialogi:
- Słuchaj, laleczko. Wiesz, kim są może Ben-hassrah?
Lutia przebudziła się. To do niej mówił?
- Co? Ah, tak. To szpiedzy qunari, słyszałam kiedyś o nich.
-  To świetnie, że o nich słyszałaś. No, tak właściwie to o mnie.
Zdezorientowana zmrużyła oczy.
- Jesteś... Ben-hassrah?
- No, przynajmniej oficjalnie. [...] Ha, słyszeliście to chłopcy? Krem, wstrzymajcie się! Wypijemy po drodze. Szarżownicy mają nową fuchę! [...]
- Ale my już je otworzyliśmy, szefie. - Podparł ręce na biodrach, niezwykle zaokrąglonych jak na mężczyznę - Toporami!
Qunari splunął. Obojętnym tonem zwrócił się do Krema.
- No to je jakoś zamknijcie. Gówno mnie obchodzi jak. – Nie wiem, czy zrobiłaś to celowo, ale stylizacja szefa, któremu zdarza się nadużywać no wpada w oko, ale jednocześnie nie przeszkadza, nie wydaje się też wymuszona. Widać też kontrast między nim a innymi postaciami, które mogą wydawać się jednolite właśnie pod względem stylizacji językowej. Czuć też, że nadana stylizacja pasuje do charakteru i pochodzenia Ben-hassrah.
Do tego spodobała mi się humorystyczna sytuacja z beczkami. Pierwszy raz coś w twoim tekście szczerze mnie rozbawiło.

Najpierw musi odnaleźć drogę, która prowadziłaby z serca do pamięci. Może być prosta i krótka, a także długa i zawiła, spowita mrokiem tak gęstym, że nawet demony ze strachem przyglądają się jej zakrętom. // I gdy już ją znajdzie, nie pozwoli tak po prostu poddać się przejściu, o nie. Zrobi coś, na co od dawna miała ochotę. Wspomnienie tak dręczone wyrzutami nie może odejść w spokoju. Nim zdąży tam dotrzeć… // Zabije je. Zakończenie pozostawia w czytelniku nutkę niewiadomej, co jest bardzo dobre. Typowy, smaczny cliffhanger. W każdym razie jestem ciekawa, jak Lutia zamierza przenieść swoje emocje do pamięci? Nadmienia, że zanim wspomnienia dręczone wyrzutami sumienia dotrą tam – zabije je. Pytanie: jak? Dowiedziałabym się pewnie w kolejnych rozdziałach, niestety zawiesiłaś historię.
Do przejrzenia zostały mi tylko miniatury.


SPOTKANIE PO LATACH
Spodobał mi się subtelny sposób przekazania informacji o nagości kobiet:
Kobiety podawały klientom napitki, nie oszczędzając mężczyznom widoku, na który tak uparcie czekali. – Potrafisz budować atmosferę, żałuję tylko, że tak rzadko z tego korzystasz. Właściwie nawet tu mogłabyś jeszcze nieco podkręcić, dodając, jak zachowywały się te kobiety, czy w miejscu było gwarnie, tłoczno, gorąco… Poruszaj zmysły, to zawsze czytelnikowi robi dobrze.

Podoba mi się też wzmianka o Biance i Hawku – dopiero potem dowiedziałam się, że Bianka to... kusza. A przez opis byłam pewna, że przedstawia prawdziwą kobietę! Miłe zaskoczenie.

Zaraz, zaraz… jaki wir? Jaka tęcza i jakie konie? Zaczęłaś wzmiankę o nich z takim… BUM! Wspominasz upojenie alkoholowe – warto byłoby wcześniej udowodnić je konkretną sceną z obecnością bohatera – jakieś zawroty głowy, mroczki przed oczami, cokolwiek. I ważne, by zrobić to prędzej, a nie tylko akapit wcześniej, by nie wyglądało jak imperatyw wprowadzony na poczekaniu.

Podsumowując fabułę, one-shot nie jest jakoś oszałamiający. Mam wrażenie, że nie zadziało się tutaj nic.


LIŚCIE SPADAJĄ Z DRZEW
Jak tylko ujrzałam problemy z rozmiarem fontu – przeraziłam się.
Powiedz mi, jak chcesz zatrzymać u siebie czytelników, odstraszając ich już na wstępie znikomą estetyką?
A jeżeli chodzi o treść, nie do końca jestem w stanie wyobrazić sobie położenie więźnia. W jakim miejscu się znalazł – piwnicy, na dworze, a może w jakiejś wysokiej wieży? On stoi? Leży? Siedzi? Co ma skrępowane – ręce, nogi czy całe ciało? Jakim cudem był w stanie podnieść się z ziemi, ponoć ograniczały go liny? Kiedy wartownik zdążył go chwycić, że jęknął z bólu?

Po wprowadzonych szczątkowych opisach i wypowiedziach bohaterów (z powodu konkretnych rozkazów, bardziej jednak wartownika niż więźnia) potrafię dopasować charaktery do twoich postaci. Cieszę się, że potrafisz tworzyć różnorodne sylwetki psychologiczne. Są one dość skrajne – niektóre momenty wydają się bardzo kliszowe i przewidywalne – ale od czegoś się zaczyna, prawda? Następnym razem spróbuj subtelniej zacierać granice, nie musisz łasić się na skrajności w stylu bardzo, bardzo zły i brutalny glina oraz biedny, niewinny chłopaczek, któremu się współczuje. Współczucie jest okej, ale postaci – nawet w miniaturach – mogłyby być nieco… głębsze, mieć i wady, i zalety, a nie tylko po jednej cesze charakteru.

Następna rzecz, która byłaby miłym rozwinięciem – daj mi więcej emocji (w tym dyskomfortu) maga. Bardziej podkreśl na przykład uczucie głodu, gdy wartownik odmówił podania mu jedzenia, albo przenikanie się bólu psychicznego i fizycznego… Wprawdzie korzystasz z rzeczowników plastycznych typu łzy (płacz), pokazujesz też zachowanie (klęczenie, próbę zaśnięcia, rzucanie się w amoku po ziemi i tak dalej), jednak u ciebie często jest tak, że kiedy stawiasz na zachowanie – giną w tym emocje, a gdy to właśnie je podkreślasz – zaczyna być tylko metaforycznie, górnolotnie. Nie czuję, byś przeplatała, składała obrazek w jedną całość; potrafię wskazać granicę, gdzie kończy się jeden opis, a zaczyna drugi. Przykładowo, mam najpierw:
Osunął się na ziemię i schował głowę w kolanach. Starał się opanować fale spazmu, dopóki z jego gardła nie wydobył się cichy szloch.
Później jest scena (chyba?) retrospekcji (ewentualnie snu…?), a dalej dostaję:
Zawsze ta plama, która wciągała i wciągała go w coraz czarniejszy dół. (...) Sznur, który przez tyle lat był jego poczuciem bezpieczeństwa, został spalony. Rzucił się na ziemię, wyłapując uratowane szczątki. – Kiedy z plamy i sznura tworzysz nowe akapity, nie mam pojęcia, do czego w ogóle nawiązujesz i o co ci chodzi. Bohater rzuca się na ziemię dosłownie, w celi, czy w przenośni, na spacerze po targu ze wspominaną kobietą?
Dla mnie są to tylko puste słowa, z niczym się nie kojarzą.

Naprawdę maga tak po prostu uratowała jakaś dziewczyna i zwyczajnie sobie poszli? Żaden wartownik na to nie zareagował? Najwyraźniej nawet więzień jakoś się tym za bardzo nie przejmuje. To znaczy… do końca pierwszej sceny, gdy pisałaś: Zamiast tego pozwolił sobie zamknąć powieki, a czarny obraz utrzymywał się do białego rana. – sądziłam, że biorę udział w jakimś onirycznym opisie snu czy wspomnienia, w którym mag przywołuje postać dziewczyny. Coś jak Gustaw Konrad z Dziadów III – niby fizycznie jest wciąż w celi, ale duchowo przebywa gdzieś indziej. Dopiero później, w drugiej scenie wydawałoby się, że bohater naprawdę… uciekł. Stąd moje pytanie – jak? Tak po prostu sobie… poszedł w siną dal? O co więc chodziło z więzieniem?
Ostatecznie jeszcze jedna rzecz przyszła mi do głowy jako logiczne wyjaśnienie całości – jest to metafora, jak tak naprawdę umarł więzień i skąd ta nieznajoma dziewczynka w jego głowie, która z łatwością go wyplątała z łańcuchów w celi i razem rozpoczęli wspólną wędrówkę na wolności. Jeżeli to nie jest to – miniatura ma wiele luk.

Widzę, że starasz się tworzyć bogate opisy, ale wyglądają dość groteskowo przy ubogich w treść walkach, myślach czy dialogach. Nie rozwijasz pierwszego planu, tak naprawdę nie mam pojęcia, co czytam. To sen czy jawa? O co chodzi? Nie może być tak, że czytelnik gubi się w prostej miniaturze, to okropnie upierdliwe.
Jednak zauważyłam tutaj jedną rzecz, która mnie ucieszyła. Zaczynasz bardziej rozwijać wypowiedzi bohaterów – nie są to tylko wypowiedziane od myślnika słowa, starasz się tworzyć też komentarze narracyjne. Przykład:
– Jesteśmy wolni. Możemy odpłynąć, jak liść. – Wpatrywała się w zachodzące słońce. Po chwili białe włosy całkiem przysłoniły jej twarz. – Bo widzisz, on od początku był skazany na samotność. – To naprawdę dobrze wygląda. Nareszcie...  
Spodobało mi się też porównanie do liści na drzewie. Coś innowacyjnego, co naprawdę ma jakiś sens. Progres.


DZIEŃ Z ŻYCIA NATHANIELA
Szczerze? Ta miniatura to najlepsze, co ci się przytrafiło na blogu pod względem czysto estetycznym. Font masz bezszeryfowy, o normalnym odcieniu, a akapity nie mają pretensjonalnej długości jednego zdania, nie przerzucasz tekstu do kolejnych linijek ot tak, bez pomyślunku. Brakuje jeszcze wcięć i justowania, ale jesteś na dobrej drodze.
Swoją drogą, to trochę przykre, że notka ta wisi na głównej i zachęca swoją estetyką, a potem czytelnik łapie za pierwszy-lepszy rozdział i – BA DUM TSSS – czar pryska.

Naprawdę doceniam i lubię metaforyczny styl w opowiadaniach, lecz to styl-pułapka. Jego słabym punktem jest potrzeba utrzymania jednolitego i wysokiego poziomu artyzmu przez cały tekst, by nie zniweczyć całej koncepcji na przykład jednym słabszym dialogiem czy nieumiejętną deskrypcją walki. Tutaj pierwsze zaburzenie klimatu to użycie słowa groteska (wyrywającego z natchnionego pejzażu). Drugie – wspomnienie mętnego płynu w szklance… przytłaczającej. Tak, dokładnie tego przymiotnika użyłaś. Dlaczego? Co on oznacza? Mam wrażenie, że ostro się zagalopowałaś w tej poetyce. Na dodatek nie mam pojęcia, co chcesz mi przekazać.

Drobinki kurzu unosiły się w powietrzu, zmieniając kierunek wraz z  głębszym oddechem elfa. Płatki śniegu z gracją odtańczyły wietrznego walca, mieniąc się srebrzystym blaskiem i łącząc w ulubione pary przy zmianie melodii grywanej przez ludzi. – Powiedz mi, jak kurz może unosić się w powietrzu, kiedy pada śnieg? W sensie jak mam to sobie wyobrazić? Deszcz ze śniegiem zmyje kurz, on nie jest aż tak trwały. Cały czas gubisz się też w podmiotach:
Dym sączył się leniwie z kominów, tworząc kwaśny wisior oplatający chaty. Widział [ten dym?], jak przydrożna oberża wypełnia się ludźmi, chcącymi zatopić swe smutki i pragnienia w przytłaczającej szklance wypełnionej mętnym płynem. – Więcej uwag o tym znajdziesz w podpunkcie o poprawności; zaspoileruję tylko i wtrącę, że jest tego zdecydowanie za dużo i powinnaś to opanować. Praktycznie co rusz znajduje się takie perełki. Mam wrażenie, że w ocenianej wcześniej Strzaskanej… nie rzucało się to aż tak w oczy. A więc regres, huh?

Nie boi się spaść.
Wie, że to niemożliwe.
- Nathaniel, słyszysz mnie? ‒ Dobrze, że pamiętasz o akapitach, które budują tu napięcie i wprowadzają efekt zaskoczenia. Przechodzenie po myśli bohatera od razu do wypowiedzi wtrącającej się bohaterki jest naprawdę fajnym zabiegiem – odrywa mnie od wyobrażeń Nathana tak samo jak jego. Cóż, brutalne, ale działa. Pozwala mi to wczuć się w jego sytuację.
Starodawne słownictwo (pled, złożyć na nogach, etc.) dodaje klimatu. Od razu poczułam atmosferę jak z gry.

Takie pytanie z czystej ciekawości… Zaskakuje mnie myślenie Nathaniela (będącego jeszcze dzieckiem) o sobie jak o największym czarodzieju. Marzenia dzieciaka czy rośnie narcyzik?
Widzisz, kiedy zadaję takie pytania, jest to dla ciebie wskazówka, że historia mnie interesuje. Jasne, mogło być lepiej, jeżeli chodzi o spójność, estetykę i tak dalej, jednak pomysł na fabułę to niewątpliwie duży plus.

To, co mówiłam o stylu ‒ miniatura zaczęła się naprawdę artystycznie, bogato. Narrator przez większą część wydaje się mieć jednolitą stylizację, jednak myśli dziecka, które do tej pory były wyniosłe, nagle wydają się bardzo... dziecinne. W tym momencie mam dwie propozycje, które wzajemnie się wykluczają:
ALBO
Nathaniel powinien wykazać się dojrzalszym myśleniem, bo taką przyjęłaś początkową narrację; widać to chociażby w zdaniu:
Unosi się, zostawia za sobą przykry, groteskowy zwój przeszłości i ciągnie przed siebie bagaż wypełniony nadzieją – no bo niby skąd dziecko znałoby definicję groteski?
ALBO
Powinnaś zrezygnować z poetyckiego początku, by utrzymać dziecięcą stylizację bohatera.
Bez tego teraz czuję się, jakbym czytała myśli człowieka, który cofnął się w rozwoju.

Miniatura kończy się smutno, ładnie ubrałaś tak trudną historię w słowa i zbudowałaś atmosferę. Naprawdę miałam ochotę krzyczeć za bohaterem i odradzać mu głupi pomysł, jednocześnie jednak rozumiałam, że to dziecko, które chciałoby znaleźć się bliżej mamy. To, co zrobił Nathaniel, pasuje do myśli, którymi rozpoczęłaś pierwszą scenę, doceniam więc hint widoczny po czasie. Bardzo dobrze kreujesz i układasz sceny dotyczące Nathana – podobne odczucia miałam w przypadku śmierci mamy i nawiązania do ciasteczek. Zastanawiam się, co jest przyczyną, że tak klimatycznie i świadomie budujesz rzeczywistość akurat tego bohatera. Masz młodszego brata i łatwiej jest ci się wczuć? A może lubisz dzieci lub po prostu tę jedną postać? Nie wiem, ale cokolwiek robisz, to działa, bo Nathaniel to moim zdaniem najbardziej przemyślana i spójna sylwetka psychologiczna twojego bloga.
Nie mogę jednak przejść obojętnie obok nieprzekonującego researchu. Mianowicie nie przemawia do mnie, że bohater chciał wzlecieć jak ptak do mamy. Skąd pomyślał, że... mama jest w niebie? Dosłownie – w górze, tam gdzie ptaki? Lutia powiedziała mu, że mamae jest daleko stąd, co nie znaczy wcale, że wysoko. Wydaje mi się, że napisałaś tak, ponieważ nawiązałaś do naszej rzeczywistości, przyzwyczajona, że ludzie współcześnie wierzą, że po śmierci trafiają do nieba. Jednak w uniwersum Dragon Age dusze przebywają w Złotym mieście, czyli tam, gdzie idą po śmierci istoty wierzące w Stwórcę. Musisz dopasować wierzenia do uniwersum; na takiej samej zasadzie, tworząc fanfik o Wikingach, napisałabyś, że młody wierzył, że ojciec zasiada za stołem w Walhalli, a nie siedzi z aniołkami czy lata z ptactwem po niebie.


POPRAWNOŚĆ
Przede wszystkim, co widać już było na cytatach wyżej, masz problem z zapisem dialogów. Używasz dywizów zamiast myślników, nie dbasz też o interpunkcję dialogową. Tutaj zostało to bardzo ładnie wyjaśnione: [KLIK].
Używasz też niepoprawnych cudzysłowów [angielskich: “(...)” zamiast polskich: „(...)”], brakuje ci justowania oraz wcięć akapitowych. Dziwi mnie to tym bardziej, że w naszej encyklopedii od dawien dawna wisi artykuł o podstawach podstaw, a w samych ocenach trąbimy o tym praktycznie na każdym kroku od trzech lat. Rozumiem, że ty też długo czekasz na ocenę, ale właściwie mogłaś się tym zająć w trakcie czekania. Nie psioczyłybyśmy, widząc, że starasz się opanować ten wszędobylski chaos. Więcej na ten temat: [KLIK].
Absolutnie nie przemawia też do mnie, że niektóre twoje posty są wyśrodkowane, niektóre akapity wyrównane do lewej. Co to ma być i dlaczego tak źle?

Jako że ocena to nie beta, nie wypiszę wszystkich potknięć, a wybiorę te, które najmocniej rzuciły mi się w oczy. Nie wezmę również pod uwagę miniatur; skupmy się na rozdziałach, bo to one są najważniejsze.

PRZYKŁADY BŁĘDÓW:

ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 1. DOM ( PROLOG ) – pisałam już, byś nie stawiała spacji w nawiasach, ale tutaj zastanawia mnie coś innego. Jak rozdział pierwszy może być prologiem? W sensie… Albo nazwij go tak, albo tak. Prolog powinien być przed rozdziałem pierwszym; tutaj po prostu zrezygnowałabym z nawiasu całkowicie, aby nie robić niepotrzebnego zamieszania.

- Mamae, dlaczego Nathaniel otrzymał Vallaslin [,] a ja nie?

- Skarbie, tłumaczyłam Ci. – W dialogach nie wykorzystuje się formy grzecznościowej pisanej wielką literą. To nie list.

Od dawna ciągnęły tą grę. – Tę grę. [tą – tylko z narzędnikiem: z kim? z czym? – grą].

Zielone oczy odbijały się w ogniu gasnącym na palenisku, znajdującym się pośrodku namiotu. – O, takich przykładów jak ten jest całkiem sporo. Wymuszasz pauzy oddechowe przecinkami w miejscach, w których nie są one koniecznie. Przecinek trzeba postawić wtedy, gdy imiesłów przymiotnikowy (zakończony na –ący, –ącym itp.) nie wiąże się z tym, co występuje po nim.
(Imiesłów i to, co występuje po nim, podkreśliłam dla ułatwienia).
U ciebie sprawa jest prosta: palenisko znajduje się pośrodku. To tworzy całość, jedną informację, ściśle się ze sobą wiąże i wyrazy są obok siebie, więc nie ma sensu ich rozdzielać. Na dodatek takie zbędnie mnożone przecinki tworzą pauzy oddechowe spowalniające tempo czytania. Dalej podobnie:

Zgrabna, drobna sylwetka sprawiała, że nie jedna [niejedna] szlachcianka zazdrościła jej urody. Skóra rozdzicielki, przypominająca odcieniem soczyste brzoskwinie, [przecinek zbędny] również nie okazywała zastrzeżeń. – Ukazywała; chociaż mnie to brzmi trochę jak reklama jakiegoś kremu na zmarszczki. Może trochę wyluzujmy: nie wyglądała staro; jej skóra przypominała odcieniem soczyste brzoskwinie.

Jedynie zawiły wzór, [przecinek zbędny] znajdujący się na twarzy, [przecinek zbędny] przesłaniał rzeczywisty obraz doskonałości. – Imiesłowy przymiotnikowe rzadko również czynią wtrącenie, wymagając przecinków. Dodatkowo nie musisz się też tak pieścić: wzór na twarzy, po prostu. Czasownik znajdować się może pozostać w domyśle. No i błąd. Powinno być przysłaniał.

Długie, [podwójna spacja] jasne włosy i mleczno biała [mlecznobiała] skóra zataczały się w świetle płomieni. Gdy rodzice nadawali jej imię [...] – gubisz podmioty. Wychodzi na to, że rodzice imię nadawali… skórze.
Nad Azylem słońce dawało się w [we] znaki, topiąc i nagrzewając masło, sery i inne przetwory, [przecinek zbędny] nadające się do smarowania pieczywa [...]. – Nie pasuje mi kolejność; najpierw słońce powinno nagrzewać, a dopiero później coś topić. To nie działa w drugą stronę, a już na pewno nie z masłem.

Jasno włosy mężczyzna chodził krok w krok za [podwójna spacja] brązowooką kobietą. – Chyba nie ma sensu raz jeszcze kiwać palcem na te dwa potworki; tu wspomnę jedynie, że jasnowłosy piszemy łącznie.

Choć teoretycznie templariusz mógł związać się [podwójna spacja] na stałe z kobietą, to w praktyce związek ten nigdy nie kończył się dobrze. – To brzmi, jakby templariusz miał tylko jeden związek z jedną kobietą, kończony wielokrotnie. Nie chodziło ci przypadkiem o liczbę mnogą: związki te nigdy nie kończyły się dobrze? Ewentualnie możesz użyć taki zamiast ten; wtedy wskazujesz związki ogólnie heteroseksualne, a nie jeden konkretny, z jedną konkretną kobietą.

W tej chwili jego ludzie dusili się w zardzewiałych [podwójna spacja] zbrojach po czymś wyjątkowo lepkim i cuchnącym.[spacja]W końcu, [przecinek zbędny] przeżyły już tyle bitew i wojen, że nie wiadomo, skąd wzięły się te plamy i odór. – Przeżyły zbroje czy przeżyli ludzie? Jeżeli miałaś na myśli to pierwsze, to potrzebna jest kursywa, bo przekaz jest dość... abstrakcyjny.
Nie wiem skąd u ciebie maniera stawiania przecinka po w końcu:
W końcu, sięgnęła po jeden z nich z zamiarem rozwinięcia go, jednak szybko zmieniła zdanie. Albo:
W końcu, już tyle razy ratował jej życie. – Do niczego to nie prowadzi, ten znak jest zwyczajnie zbędny. Czy w czasie czytania/pisania robisz w tym miejscu pauzę oddechową? Pamiętaj, że ona nie zawsze wskazuje miejsce przecinka. Intuicja czasem nas zwodzi; potrzebna jest wiedza.


ROZDZIAŁ 2
Na łące, leżącej tuż za lasem [,] w którym znajdował się obóz, szły dwie postacie. – One szły po łące, nie na niej. Spróbuj też się tak nie rozdrabniać: Po łące, tuż za lasem…

Elfka rozpuściła swoje złociste włosy, [przecinek zbędny] tak, by mogły swobodnie opadać falami na jej plecach.

Duże, niebieskie oczy patrzyły z politowaniem na Nathaniela, który właśnie w tej chwili wyjadał gruszki z ich wspólnego koszyka. – To brzmi, jakby koszyk należał do oczu.

- Mamae[spacja]chce nam zrobić przyjemność i upiecze nam słodkości.

Razem z komendantem Cullenem spakowali zapasy, różnego rodzaju strawę [...] – a czy zapasy i strawa to w tym kontekście przypadkiem nie to samo?

To upierdliwe, twoje akapity mają nieraz po dwie linijki (zwykle jest to tylko jedno sucho informujące o czymś zdanie), przekazują mocno poszatkowane informacje. Strasznie źle się czyta taki tekst. Czemu nie łączysz niektórych informacji?

Zimne podmuchy wiatru przypominały jeźdźcą [jeźdźcom!] o porze roku [...].

Rude włosy szpieg- mistrzyni wydawały się niezwykle kontrastować z krajobrazem. – Szpieg-mistrzyni, chociaż mam wrażenie, że to określenie jest średnie (nawet nie bardzo potrafię wyjaśnić dlaczego; ot, przeczucie, luźna sugestia, której nie musisz brać pod uwagę).

Nathaniel posłusznie wykonał polecenie, [przecinek zbędny] i od tej pory razem, w spokoju wracali do wioski.


ROZDZIAŁ 3
Głosy ucichły, a oczy wszystkich zwrócone były w stronę elfki. Oddychała szybko, w nierównych odstępach czasu. Jej zwykle radosne, pełne życia oczy, [przecinek zbędny] przykryte były mgłą.

Przygryzła wargę [,] powstrzymując jęk bólu. – Wcześniej pisałam o imiesłowach przymiotnikowych które nie wymagają przecinka, a tutaj już mamy imiesłów przysłówkowy współczesny (zakończony na -ąc). Taki traktuje się tak jak drugi czasownik w zdaniu (tworzy kolejne zdanie składowe będące częścią zdania złożonego), a więc wydziela przecinkami.

Całkiem sporo też u ciebie powtórzeń:
- Wszyscy do broni! - krzyknęła Kasandra.
Rozniósł się znajomy szczęk metalu, by po chwili zatopić broń w sercach potworów.
Albo:
Czule potargała chłopca po głowie i pogłaskała go po policzku. Zauważyła pojawiająca się rumieńce na jego policzkach [...].

Elfka czekała w oddali, jednocześnie przyglądając się strasznym istotą [istotom!].

W tej chwili, [przecinek zbędny] człowiek czy demon, [przecinek zbędny] nie stanowił dla niej żadnej różnicy.

Wypuściła ją. Strzała przeszyła powietrze, następnie przebiła płuco jednego z wartowników. Bez zastanowienia zaczęła strzelać do pozostałych. – Strzała zaczęła strzelać…?

Zawył przeciągle i ostatkami sił, próbując dosięgnąć elfkę, [;] upadł, pozostawiając za sobą ściekającą, brunatną plamę. – Dwa imiesłowy współczesne w jednym zdaniu nie wyglądają dobrze. W ogóle pod względem konstrukcji tekstu masz bardzo podobne zdania, nie bawisz się formą. To już ciekawiej byłoby, gdyby oba zdania rozdzielić nawet nie tyle kropką, co średnikiem (zresztą nawet sugerowanym w nawiasie).

Wzrok wszystkich padł na tą [tę] piękną, aczkolwiek wątłą [...].

Serce waliło jej jak oszalałe. Miała wrażenie, że zaraz wyskoczy z jej piersi i dołączy do swych pobratymców. – Biedna bohaterka, tyle organów już pogubiła w tej walce…

Leliana uśmiechnęła się promiennie i podała rękę Luti. – Lutii.


ROZDZIAŁ 4
Skwierczenie ognia skutecznie odstraszały [odstraszało] naprzykrzające się owady.

Usłyszała kroki i odruchowo musnęła dłonią swojego sztyletu. – Musnęła (kogo? co?) swój sztylet.

W tekście masz całkiem sporo podwójnych spacji:
Dziewczyna wpatrywała się w [o, tutaj] kobietę z zawiścią w oczach. – Możesz w jednym rozdziale wyeliminować wszystkie za jednym zamachem, wpisując je w szukajkę i korzystając z opcji zamień na.

- Nie musisz mi odpowiadać, jeśli nie nie chcesz. – Nadprogramowe zaprzeczenie.

- Tak więc... Musisz się domyślać, jakie to dla nas ważne [...]. – Kiedy po wielokropku następuje kontynuacja zdania, tej samej myśli itp., zdanie zaczynamy małą literą: Tak więc… musisz się domyślać [...].

Wraz z Nathanielem dosiadła białego rumaka, który dźwigał przewiązane bagaże wojowników i rodzeństwa, [kropka zamiast przecinka] Młody elf czuł się znacznie lepiej [...].

Na biała [białą], bufiastą koszulę założoną miała skórzaną kamizelkę [...].

Wszyscy zatrzymali się [,] aby napoić konie i posilić się ciepłym posiłkiem.

Miała ochotę się rozpłakać, ale po ostatniej nocy nie miała już sił. [...] Większość z nich nie miało [miała – ta większość] już rodziny, nie wspominając o żonie czy dzieciach., nie potrafili więc zrozumieć uczuć dziewczyny. – Co tu robią te kropka i przecinek obok siebie, hmm...?

- Tak, oczywiście. Wybacz, poradzicie sobie?- zwróciła się do Luti. – Lutii. Naprawdę nie wiesz, jak odmieniać imię twojej własnej bohaterki?

Zamiast szpiczastych uszów ujrzała niską, krępą i masywną postać siedzącą przy ognisku. – Brzmi, jakby bohaterka spodziewała się ujrzeć same uszy, bez reszty postaci.

- No, proszę [,] proszę...

W centrum tego wszystkiego znajdowała się wielka budowla. Zbudowana była z kamieni i mchu zatrzymującego wilgoć. Nad głównym wejściem znajdował się witraż przedstawiający symbol Inkwizycji w postaci oka przebitego mieczem, otoczonego bezkresnymi płomieniami. Wyobraziła sobie [kto? ta budowla? inkwizycja?], jak od tej pory będzie zabijać wrogów z tym samym symbolem na piersi. – Wciąż mieszasz podmioty, na dodatek tutaj to brzmi tak, jakby to wrogowie nosili symbol, a nie bohaterka.


ROZDZIAŁ 5
Para spiczastych uszu. W ciszy badał jej [tej pary?] każdy ruch i drgnięcie.

Mężyczna [mężczyzna] z troską przyglądał się malcowi.
  
[...] po raz ostatni pozwalając popłynąć łzą. – Łzom.

Zmierzały w kierunku ogromnych, ciężkich wrot [wrót!]. Cicho liczyła kroki [,] starając się zająć czymś myśli.


ROZDZIAŁ 6
Skrzypnięcie drewnianych wrot [wrót!] rozniosło się po pomieszczeniu.

Elfka złowrogo zmrużyła oczy i ilustrowała salę. – Lustrowała. Ilustrować można książki.
Cicho odetchnęła i łamiącym się głosem, [przecinek zbędny] spytała [...].

- Jednak ze względu na twoje...[spacja]Hm... Doświadczenia- przerwała [...] – pomijam błędny zapis dialogów, ale tutaj po wielokropkach zdania powinny zaczynać się małymi literami. Bardzo często zdarza ci się też gubić spacje, właściwie nie wiem dlaczego:
Lutia z szacunkiem i podejrzliwością spoglądała na dłonieapostaty. [...] Zwlekał z odpowiedzią, badając jednocześnie małżowinę uszną i szczypiącDalijczyka w cienki płat skóry pod kolanem. – Dodatkowo płat skóry nie brzmi jakoś wybitnie zachęcająco i przekonująco. To nie lekcja na medycynie; napisz po prostu: szczypiąc Dalijczyka pod kolanem.  

[...] stała przed nim z samej bieliźnie. Odwróciła głowę, nie była w stanie spojrzeć mu w twarz. – Wiem, że są to dwa różne słowa i konteksty, mimo to jednakowe brzmienie sprawia, że powtórzenie rzuca się w oczy. Dalej też:
Choć sytuacja dla obu wydawała się zawstydzająca, Solas starał się nie okazywać nerwów. Wręcz przeciwnie, wydawał się być elfce wyjątkowo opanowany i skupiony.

Mimo, [przecinek zbędny] że Lutia była niezwykle dojrzała , miała tylko niecałe osiemnaście lat. – W konstrukcjach z mimo że, chyba że, tylko że itp., następuje tzw. cofanie przecinka, czyli stawiamy go dopiero na końcu zdania składowego.

[...] nie należało bowiem oczekiwać od Solasa niczego więcej, niż przyjaznych słów. – Nie stawia się przecinka przed niż, jeżeli po nim nie pojawia się czasownik.

Zebrała swoje rzeczy z oparcia i najszybciej [,] jak potrafiła, wciągnęła je na swoje wątłe ciało. – BTW., ile razy jeszcze napiszesz mi o tym, że bohaterka była wątła?

Ściągnęła włosy w wysoki kucyk, owijając go wokół wstęgi, tworząc niedbały kok, który zsunął się powoli, formując złotą aureolę. Odwróciła się w stronę wyjścia [ta aureola?], czując na plecach przelotne spojrzenie szarookiego. – Musisz bardziej pilnować podmiotów:
Smutek przerodził się w głuchą rozpacz. Rzuciła się na kolana [ta rozpacz?] i ukryła twarz w dłoniach.

 „[...] i już zawsze będzie w nim tkwić." – nie stawia się kropek wewnątrz cudzysłowu, ale tuż za nim.


ROZDZIAŁ 7
Na samym końcu pogrążała się w bezdennej pustce, czekając [,] gdy do jej powiek znów dotrze słoneczny blask.

Bardzo dużo w twojej historii tzw. leniwych błędów. Kolejny przykład:
Delikatnie chuchnęła na zaczerwienione dłonie. starając się choć trochę je rozgrzać. – Chyba nie potrzeba ci ani oceniającej, ani bety, aby takie rzeczy wyłapać, prawda? Wystarczy spojrzeć na tekst, dokładnie go przeczytać raz czy dwa… Takie potknięcia wcale nie wymagają żadnej tajemnej wiedzy, a to ich jest najwięcej. Wręcz ogrom. No chyba że natchniona piszesz i już nie czytasz tekstu, tylko wstawiasz od razu to, co udało ci się stworzyć. (Jeśli tak, to nawet się nie przyznawaj i przestań tak robić. Nie można publikować niesprawdzonych rzeczy, a twoje opowiadanie ewidentnie jest niesprawdzone).

Nie wiedziała dokładnie, który to okres. Połowa? Koniec? Nie była pewna, w którym momencie została przejęta przez Inkwizycję.

Czy tamtego dnia, [przecinek zbędny] Tilji znajdowała się w obozie?

To znaczy ja, Kasandra i Leliana, [przecinek zbędny] zastanawialiśmy się, czy mogłabyś... [...].

Zamiast wcięć akapitowych, zdarza się, że zaczynasz akapit od jednej spacji. Ale… no właśnie, ledwo zdarza się. Wygląda to trochę tak, jakbyś pisała rozdział ciągiem, w jednym akapicie, a dopiero potem stawiała entery i rozdzielała akapity, czasem zapominając usunąć tę nieszczęśliwie przerzuconą spację. Naprawdę nie widzisz, że na blogu tekst ci się rozjeżdża? Wiem, że to blog zawieszony i długo czekałaś na ocenę, ale nie jest też wybitnie długi – sformatowanie i doprowadzenie do porządku notek pod względem czcionki i justowania zajęłoby ci jedno popołudnie w ciągu tych całych trzech lat, odkąd zaczęłaś publikować.
Jednocześnie muszę zauważyć, że od tego rozdziału chyba zaczynasz się zaprzyjaźniać z przecinkami; błędów interpunkcyjnych jest dużo mniej. Brawo.


ROZDZIAŁ 8
Lutia gnała przez ośnieżone wąwozy. Na jej włosach pojawiły się okruchy lodu. Płatki śniegu zdawały się ciąć jej skórę, pozostawiając po sobie niemiłosierne pieczenie. Wichura uderzyła z wielką siłą, wytrącając z równowagi stąpającą po kruchym ludzie elfkę. Przegryzła siną wargę i zmrużyła oczy, starając się iść przed siebie. – Po pierwsze, lodzie. Po drugie, przygryzła. Po trzecie, niemiłosiernie to znów niepotrzebne hiperbolizowanie – mogłaś pokazać, że Lutię bolą skaleczenia, ale sam przysłówek tego nie ukazuje, wręcz przeciwnie – przewracam na niego oczami. I w końcu po czwarte: pomijając wytknięte słówka, to naprawdę obrazowy i ładny opis. Coraz częściej przyłapuję się na tym, że wciągam się w czytanie i zaczynam coś sobie wyobrażać; dostrzegam progres, fajnie. Oby tak dalej.

Czuła, że tamto wydarzenie, [przecinek zbędny] na zawsze odcisnęło wyraźne piętno w jej duszy [...].

Potykała się o własne nogi [,] nie wiedząc, dokąd pójść.
  
Wokół niej zaczęła się tworzyć zielona mgła. Usłyszała chrzęst kości [mgła?]. Wygięła się nienaturalnie. – Jak z przecinkami idzie ci coraz lepiej, tak w zdaniach pod względem spójności nadal panuje chaos.

Ostatnim, co zapamiętała [,] był czyjś krzyk oraz przyjemny, zimny dotyk.

Ja... Nie [małą] wiem.
Hm.... [trzy kropki, nie cztery]


ROZDZIAŁ 9
Fen'harel nazywany jest [był] upadłym bóstwem. – Czas. Zachowanie jego jedności na przestrzeni całego tekstu jest ważne.

„ Dlaczego mnie zamykają, skoro i tak mam stąd odejść?" – Zbędna spacja i brak kropki na końcu zdania (ale za cudzysłowem).

Poza tym, [przecinek zbędny] dzięki Solasowi wszystko tak ładnie się goi... – Nie stawia się przecinka przed wyrażeniami w pozycji inicjalnej (na początku zdania). Być może robisz tam pauzę oddechową przy mówieniu, ale ona nie jest odpowiednim wyznacznikiem, poza tym i reszta zdania tworzą całość, to tak jakby jedna, łączna informacja, której nie trzeba dzielić.

[...] a złuszczająca, czerwona skóra niemal całkiem zniknęła dzięki ziołowej maści i olejków [olejkom] sporządzonych z wiciokrzewu.

Wciągnęła buty z wilczej skóry, ozdobione licznymi wzorami i rzemykami, po czym chwyciła drewniany łuk i przewiesiła go na ramię. Podniosła pasek kołczanu z licznymi strzałami i zarzuciła go na plecy.

Przy bramie czekały na nią znajome twarze. Wszyscy siedzieli dumnie na masywnych wierzchowcach. Armena trzymała za uprząż wolnego konia. Jasna sierść odbijała od siebie księżycowe światło. Parskał niespokojnie, jakby czekając na kolejną niebezpieczną wyprawę.
Nieśmiało przystanęła przy zwierzęciu [po prostu: przy nim], zerkając ukradkiem na jego potężne nozdrza. – Coraz lepsze masz te opisy, to muszę przyznać, ale z fragmentu jak nic wynika, że przy koniu przystanęła Armena, która już wcześniej przy nim stała, a nie główna bohaterka. Pomijasz wykonawcę czynności, mimo że uległ zmianie. Może w trakcie pisania nie rzuca się to w oczy, podczas czytania w myśli też nie zawsze, ale kwestia jest irytująca, gdy czyta się na głos, dlatego polecam sprawdzać rozdziały właśnie w ten sposób i to najlepiej kilkukrotnie, ale z przerwami. Błędy zwykle wyłapuje się po czasie.

Ostrożnie wsiadła na rumaka, pilnując [,] by nie wyrządzić mu przypadkiem krzywdy.


ROZDZIAŁ 10
Nie rozumiem, dlaczego w całym rozdziale każdy akapit jest oddzielony enterem. Skąd taki pomysł? Złudnie, notka się wydłużyła, ale kiedy twoje akapity mają nieraz długość jednego krótkiego zdania złożonego, wygląda to po prostu głupio.

[...] pomyśl [,] bracie [,] o swych dzieciach!

[...] jak odnaleźć mam? // Źródło, [+z] którego ból płynie // z zadanych nam ran.

Naprężył się [,] słysząc wysoki głos elfki.

Błysk stali rozżażył [rozżarzył!] w niej głęboko skrywane pragnienie. – Ale takich okropniastych ortografów to się nie spodziewałam…

Stanęła przed nim, zaledwie kilka centynetrow [centymetrów] dzieliło ich twarze.

Nadal zapominasz o tym, że zdania – w tym nawet cytaty – kończy się kropką:
„ Lutio!"
„Lutio, wstawaj! Do cholery, obudź się, dziewczyno!"
– Do tego dochodzi niepoprawny cudzysłów. Zaczęłaś polskim, a skończyłaś angielskim. I skąd pomysł, by do środka wrzucać spacje? Widziałaś, by ktoś inny tak robił?


PODSUMOWANIE
Zaczniemy od tego, jak tworzy się opowiadanie.
W twoim wyczułam spore trudności z narracją, a przecież świadomy jej wybór to jest coś, bez czego praktycznie nie da się napisać niczego sensownego, mającego ręce i nogi. Prędzej czy później wychodzą w tekście bzdurki spowodowane niezdecydowaniem. Narrator wszystkowiedzący czy personalny? Widzisz, ty pewnie postanowiłaś tylko, że będzie trzecioosobowy, a to samo w sobie nie wystarcza.
Tak – jestem pewna, że w twoim opowiadaniu widziałam wstawki charakterystyczne dla typu narracji trzecioosobowej narratora wszystkowiedzącego, który (chyba!) czasami, w pojedynczych zdaniach albo i całych akapitach, mieszał się z narratorem personalnym. Skąd to przeczucie? Potrafiłaś jednocześnie pisać, że bohaterowie nie wiedzą, że ktoś ich śledzi i chodzą za nimi cienie, ale niektóre zdania jak nic stylizowałaś na przynależne tym bohaterom. To wtedy mówimy o narracji personalnej, która polega na prowadzeniu narracji jakby zza pleców jednego, wybranego w scenie bohatera.
Już na wstępie polecę artykuł, który znajdziesz w naszej encyklopedii.  W nim przeczytasz, że nie powinno tak być – czytelnik musi wiedzieć (lub po prostu czuć), jaki typ narracji stosuje autor. Jeżeli chcesz wprowadzić narratora wszystkowiedzącego, opisy świata powinny być znacznie obszerniejsze, a stylizacja przez całe opowiadanie jednolita; narrator wszystkowiedzący to charakterystyczny, swojski gawędziarz i ma swój typowy dla siebie styl.
Natomiast jeżeli silisz się na tzw. POV-y (point of view) czyli ukazywanie perspektywy głównego bohatera i stosowanie przy tym narracji personalnej, każdy z bohaterów powinien mieć swoją charakterystyczną dla siebie, naturalną stylizację. Nazywa się to mową pozornie zależną – to te akapity, w których stylizujesz partie narracyjne na bliskie postaciom. Ale to nie wszystko – wiedza narratora personalnego ogranicza się do wiedzy bohatera.
Spójrz, dla przykładu wyciągnęłam z treści taki oto przykład twojej narracji:
Dziewczyna przytaknęła. Wiedziała aż za dobrze, co czekałoby ją w mieście. Co jak co, ale miała do siebie szacunek i nie zamierzała go utracić. Nie planowała jednak długo tam pozostać, o nie. Kiedy tylko wszystko się poukłada, opuści to smutne miejsce. – To świetny, naturalny POV, mowa pozornie zależna jest wyczuwalna aż miło. Narracja podkreśla, co postać wie (o tym, co czekałoby ją w mieście) oraz jednocześnie akapit jest wystylizowany (myśl zaczęła się od wtrętu co jak co, pojawia się charakterystyczne, naturalne wzmocnienie zaprzeczenia – o nie – oraz dalsze plany wynikające z rozważań tejże bohaterki). I gdybyś każdą scenę przedstawiała w ten sposób z perspektywy jednej postaci o charakterystycznej, naturalnej stylizacji, byłoby świetnie. Mowa pozornie zależna jest cudowna, ale trudna. U ciebie problem w tym, że zdarzają się też momenty, w których narrator wie więcej niż postać (np. wie to, co znajduje się na mapach, chociaż bohaterka zupełnie się w nich nie orientuje) oraz takie, kiedy w jednej scenie narrator staje za plecami obu postaci. Jest to klasyczny head-hopping i poczytasz o nim w naszym artykule.
Dzięki niemu uporządkujesz swoją wiedzę, może dowiesz się też czegoś, co do tej pory robiłaś jedynie intuicyjnie. Warto również określić, który typ narracji wybierzesz. Dopiero wtedy możesz wziąć się za pisanie. Skoro jednak w twoim przypadku etap określenia narratora został pominięty, szykuj się na liczne poprawki. Mając z tyłu głowy wybrany typ, pilnuj się podczas pisania. Sprawdzaj przy tym, czy narrator nie przekracza swoich uprawnień lub nie przemienia się ze wszechwiedzącego w personalnego lub odwrotnie.
Dodatkowo, w tych partiach, w których pisałaś narratorem wszystkowiedzącym, brakuje ci tej jednolitej stylizacji, o której już pisałam. Opisy natury utrzymałaś w poetyckim tonie, pojawiały się pojedyncze archaizmy, ale poza tymi momentami opowiadanie pisane jest wyraźnym językiem młodzieżowym, nie stronisz też od potocznych wstawek.

Co do stylizacji – starasz się stylizować tekst w pełni, ale wychodzi różnorako. Najczęściej potrafisz zbudować klimat, wykorzystując stare słownictwo, jednak zdarzają się nowoczesne wpadki, które przytaczałam wyżej. Gdyby nie to, że stylizacja wiąże się ściśle z narracją, napisałabym, że biedy nie ma, ale… kurczę, naprawdę można się pogubić. Wszyscy brzmią tak samo, a jedynymi zróżnicowanymi wstawkami mogą pochwalić się Nathaniel (bo jest dzieckiem) i Ben-hassrah, który nie jest nawet bohaterem drugoplanowym (pojawił się w ostatnim rozdziale i nie wiem, jakie miałaś plany w stosunku do niego).
Największym koszmarkiem są stylizacje twoich głównych bohaterek. Kasandra brzmi u ciebie jak Lutia, mimo że dziewczyny wywodzą się z różnych środowisk i miałaś wielkie pole do popisu, jeżeli chodzi o ukazywanie różnic nie tylko dotyczących tych dwóch postaci, ale i krain, z których one pochodzą. Mało tego, nie dość, że kilka postaci brzmi ci tak samo, to jeszcze kompletnie niekonsekwentnie. Raz Lutia gdyba sobie i brzmi w swoich partiach jak typowa marysujka (zachwyca się wszystkim, jak i wszyscy zachwycają się nią), raz to histeryczna drama_queen (co w sumie pasuje nawet do trudnej sytuacji, w której się znalazła jako młoda dziewczyna), a raz to poważna i zdecydowana kobieta, która wie czego chce. Nie może tak być. Stylizacja musi być powiązana z charakterem, a charakter musi być spójny – powinien rozwijać się w trakcie trwania fabuły (Lutia z pierwszych notek mogłaby różnić się od Lutii z rozdziałów kończących), a u ciebie tak nie jest; postać raz jest po prostu taka, a raz siaka.

Problem stanowią też ekspozycje. Narrator zmusza mnie do pogodzenia się z jego zdaniem, mam we wszystko wierzyć na słowo i mu przytakiwać. Lutia jest więc piękna (mimo że nie gustuję w blondynkach), Cullen już na wstępie topi wiele młodzieńczych serc, a Solas od początku do końca jest pociągający. Stop! To mogłoby wynikać ze sceny – naprawdę lubię pociągających bohaterów, wierz mi. Ale kiedy zmuszasz mnie do takich wniosków na siłę, zanim postaci zachowaniem udowodnią swoje cechy, mnie już nawet nie chce się w nie wierzyć. Efekt jest kompletnie odwrotny. Nathaniel chociaż myśli i zachowuje się jak dziecko (pomijając jego wyjątkowy talent godny wielkiego doświadczonego maga) – ekspozycja wcale się go nie trzymała, co, jak już pisałam, jest dla mnie w pewien sposób dziwne, ale jak najbardziej pozytywne.
Zdarzało się, że sporo elementów, w tym uczuć musiałam sobie dopowiadać. Tam, gdzie górowały czasowniki, strona uczuciowa leżała i kwiczała – dla przykładu, wprawdzie przedstawiałaś, że mamae usłyszała o homoseksualizmie, ale jak zareagowała na tę wieść? Część przekazywanych mi informacji była zwyczajnie pusta. Także z jednej strony ekspozycje, z drugiej takie brzydkie braki… Warto to unormować.
W twoim tekście ekspozycje nie dotyczyły tylko cech przynależnym bohaterom. To również były mniejsze lub większe ściany tekstu o ich przemyśleniach. Dużo u ciebie czasownika czuć się – bohaterka czuła się smutna, zamiast ten smutek okazywać, chociaż nie powiem, by czasownik ten przeważał nad autentycznymi czynami. Tych również było sporo, niekiedy potrafiłam wczuć się w tekst – widziałam autentyczne pot, krew, łzy, ale i uśmiechy, czułe gesty, radość bijącą z oczu. Doceniam to, jednak zawsze możesz poświęcić na to więcej zdań, jeszcze bardziej unikać ekspozycji. Wychodzi ci to na dobre, wierz mi.
No i w końcu ekspozycje dialogowe – przez nie niektóre wypowiedzi wyglądały na wymuszone, pisane specjalnie pod czytelnika (bo przecież bohaterowie aż za dobrze znają realia swojego świata, by o nim rozmawiać tak klarownie i pełniutko-okrąglutko). Następnym razem nie idź na łatwiznę, bo po co?
Przy tego rodzaju ekspozycji aż żal nie wspomnieć o samych dialogach. Są ubogie w opisy i często brakuje im naturalności. Obiecałam ci artykuły na ten temat, więc oto one: [KLIK] i [KLIK]. Szczególnie polecam ten drugi.
O rety! Prawie bym zapomniała! Już miałam przejść do kolejnego punktu, ale nie skończę akapitów o ekspozycji z czystym sumieniem, dopóki nie napiszę jeszcze raz, wielkimi literami: ZAPOMNIJ o jasnowłosych i niebieskookich. To niedopuszczalne, żebyś w ten sposób wprowadzała twoich bohaterów w scenę. Tym bardziej w POV-ach, kiedy postaci się dobrze znają i wiedzą, jak mają na imię; jednak nie dopowiadaj sobie, że skoro w mowie pozornie zależnej stanowczo nie wchodzi to w grę, to chociaż narrator wszystkowiedzący mógłby sobie pozwol… nie! Nie i kropka, nie chcę więcej takich potworków widzieć na oczy.
Problem w tym, że właściwie tylko z tych cech składają się twoi bohaterowie (ach, i Lutia jest wątła, jeszcze tyle zdążyłam zapamiętać). Z włosów i oczu. Jeżeli się różnią od siebie, to akurat tym; ktoś jest blondynką, a ktoś – nie. Ale wiesz, że na człowieka składa się więcej cech dotyczących stricte wyglądu, nie tylko czy i włosy? (I nie… poziomkowousta też nie wchodzi w grę). Szpiczastouchych jeszcze przeboleję w odniesieniu do elfów, chociaż to ostateczność, kiedy już naprawdę braknie ci imion, pochodzeń, klas i zaimków. Potraktuj to jako akt desperacji.
Za ekspozycjami kolejnym błędem pałkarza (w twoim przypadku dość poważnym) są streszczenia i masowe ogólniki. Wiem, że nie każda scena będzie istotna, ale, na litość bora, opisywanie jednym zdaniem ważnego treningu, który ma wpływ na rozwój postaci, albo przytaczanie walki krótkim akapitem, z którego trudno coś więcej wywnioskować – tak nie można, to odbieranie przyjemności z czytania. Bardzo dużo też u ciebie przymiotników i przysłówków; na przykład piszesz, że marsz był trudny, ale de facto trwał jeden akapit i niewiele z tego wynikało. Wiąże się to na pewno z kolejnym twoim problemem, czyli z opisami.
Te, które dotyczą miejsc i pogody (głównie te rozpoczynające sceny), potrafią być stylistycznie zgodne, budują atmosferę tekstu, generalnie z nimi nie masz większych problemów. Starasz się przedstawiać obszar w malowniczy sposób i jest to zrozumiałe, nawet ci wychodzi. To też odpowiednie zagranie na emocjonalności czytelnika, dopóki pasuje do stylu wypowiadania się narratora, którego, jak wcześniej wspomniałam, wciąż musisz jasno określić i dopracować. Inaczej powinny brzmieć opisy z perspektywy bohatera, który pierwszy raz jest w jakimś miejscu i chociażby zachwyca się nim lub przytłacza, a inaczej powinien wyglądać opis miejsca rutynowego, do którego często wracamy i nie robi ono już na postaciach wrażenia.
Natomiast jeżeli chodzi o deskrypcje akcji, to są one… ucinane. Nie trzymają w napięciu, mimo że stawiasz na zdania proste, co się chwali, bo nadajesz tempo. Jednak przesadzasz, przez co zdania wyglądają jak wystrzeliwane z karabinu, seriami: Tratatatata. Tratatatata. Tratatatata. I same czasowniki, olaboga!
Zwykle autorzy za bardzo pieszczą się z opisami scen dynamicznych i to tempo strasznie się wlecze, ale u ciebie problem jest odwrotny – generalnie czuję się, jakby każde grubsze wydarzenie przelatywało w mgnieniu oka. Coś się dzieje, nagle przestaje – ot, koniec walki. Ten moment powinien czytelnika wciągnąć w wir akcji, pozwolić poczuć napięcie. Ono powinno rosnąć od maleńkiego po punkt kulminacyjny. Wcześniej pisałam, że powinnaś czytać te opisy na głos. Spójrz na swój przykład:
Kasandra wbiła ostrze w pierś demona. Podparła nogą jego cielsko i wyjęła miecz. Luta schodziła z kamiennej skarpy. Wtem poczuła druzgocące uderzenie. Napastnik przywarł ją do ziemi. – Nie, nie i jeszcze raz nie. To się źle czyta. Mieszaj, baw się formą, rozwijaj. Mówię tak zdaniom prostym w dynamicznej scenie. Ale nie – kiedy forma, mimo że piszesz o akcji, jest usypiająco nudna.
Musisz nauczyć się pisać zdania różnorodne, nawet w scenach akcji. Po prostu nie zapędzaj się w kozi róg i nie przesadzaj. To bardzo ważne, bo zadbasz wtedy nie tylko o wydźwięk tekstu, ale też o dynamikę i tempo, o interesującą stylizację głównej bohaterki (czy narratora, gdybyś zdecydowała się napisać kiedyś to opowiadanie jednak całościowo mową pozornie zależną) i o to, że czytelnik się nie zmęczy. Jak ja bym to rozegrała?:
Kasandra wbiła ostrze w pierś demona. Podparła nogą jego cielsko i wyjęła miecz, widząc Lutię schodzącą ze skarpy… Błąd; poczuła silne uderzenie i runęła na ziemię. – To tylko luźny przykład, którym chciałam pokazać, że można i zachowywać tempo, i bawić się formą.
Niech też jedna czynność (np. cios) była powiązana z czynnością napastnika; akcja – reakcja. Wtedy unikniesz sytuacji, w których brakuje ci związków przyczynowo-skutkowych. Chodzi o wprowadzanie zachowań danych postaci po kolei – skoro chcesz być skrupulatna i stawiać na akcję i czasowniki, musisz tego pilnować. Przypomina mi się sytuacja z ostatniego rozdziału – założenie rękawiczek było dość kluczowe fabularnie, tymczasem narrator nie wspomniał wcześniej, by bohaterka to zrobiła. Informacja, że postać ma je na sobie, pojawiła się nagle i musiałam zmieniać pod nią wcześniej wyrobione wyobrażenie; rękawiczki cudownie pojawiły się na rękach, zamiast być tam już wcześniej, przed kluczową akcją. Podobnie było w pierwszych rozdziałach – miotałaś się w czynach; bohaterka najpierw coś czuła, a potem dopiero brała głęboki wdech. Albo odrzuciła łuk, uciekając, a następnie łuk magicznie pojawił się w jej dłoni, mimo że nie rozmawiamy o wielkiej magini parającej się telekinezą. Wniosek? No, wielkiej rady nie uświadczysz, poza jedną: czytaj, co piszesz, i analizuj to.

Pisząc o opisach, nie da się nie docenić ogólnego pomysłu na fabułę. Widać, że odnajdujesz się w świecie DA, czasem wplatasz w kreację swoich postaci nawiązania do uniwersum, np. powiedzenie na Stwórcę czy chociażby użycie elfickiego powitania rozpoczynającego dialog. Mogłoby być tego znacznie więcej. DA powinno się wylewać z twojej historii, a na razie to tylko taki miły dodatek, który – gdyby wyciąć tu i tam – właściwie z fanfiction bez problemu zrobiłby ci opowiadanie zupełnie autorskie. Brakuje bogactwa, którym cieszy się uniwersum DA, w tym pobudzania zmysłów – smaków, zapachów, widoków pochodzących właśnie stamtąd. Pod ich względem wyobraźnia czytelnika mocno kuleje. Musisz też poczytać o researchu i zgodności z kanonem – [KLIK] – to bardzo ważne, kiedy chcesz pisać fanfiction, szczególnie oparte o tak rozbudowany świat jak Dragon Age.
Zastanawiam się też – właśnie w kwestii fabuły – czy nie włożyłaś na plecy Lutii zbyt ciężkiego bagażu. Masz tylko dziesięć rozdziałów, a dziewczyna przeżyła naprawdę sporo, i jeszcze ten wyłom… Albo przesadnie się spieszyłaś, bo chciałaś dojść w końcu do upragnionego punktu kulminacyjnego, albo znudziło ci się pisanie i często szłaś na łatwiznę, upychając wątki jak tylko się da. Jakby śmierć mamae i opieka nad bratem, panowanie nad jego i swoimi mocami oraz dołączenie do Inkwizycji było mało, to jeszcze czas na ratowanie przyjaciółki. Świetnie! Naprawdę lubię, kiedy coś się dzieje, a akcja idzie w przód, ale czy na pewno przemyślałaś dokładnie konstrukcję tej historii? Czy jednak nie dzieje się trochę za dużo? I jeżeli odpowiedź jest twierdząca – tak, wiesz co robisz i dokąd zmierzasz – dlaczego pozwoliłaś sobie na imperatywy? I to takie dość naiwne… akurat gdy Lutia ma możliwości, przypomina sobie o swojej przyjaciółce, której trzeba ruszyć na ratunek. Nie, no proszę cię… A wystarczyło wpleść ją w scenę gdzieś wcześniej. Albo dlaczego o znamieniu Lutii dowiaduję się AKURAT, gdy jest ono fabularnie potrzebne (i świeci), a nie pojawiło się ono gdzieś wcześniej, tak choćby i od niechcenia, jakąś wstawką? Hinty, hinty i jeszcze raz – hinty. Nie będę ich tłumaczyć, bo przecież dobrze wiesz, jak działają, robisz to jednak chyba bardziej z powodu intuicji niż solidnego planu powieści – i znów pochwalę przytłaczająco smutne rozwiązanie z ciasteczkami.
O! Przytłaczająco smutne… Widzisz? Twój tekst niewątpliwie oddziałuje na emocje czytelnika. Chociaż opowiadanie nie przekonuje pod wieloma względami i to takimi naprawdę podstawowymi (ogólny brak postaci charakterystycznych i ciekawych, naturalnych, wyrazistych; wymuszone dialogi; brak głębszego researchu, również ze świata DA; aż w końcu okropniasto-paskudnie odpuszczona poprawność, której próżno u ciebie szukać), to jednak w coś po nim pozostaje w głowie i serduchu czytelnika, a to już jakiś wyznacznik. Szkoda, że zawiesiłaś pracę nad tekstem – pomysł nie jest zły i aż kusi, by poznać zakończenie, tylko wykonanie wymaga pracy.
I to takiej ciężkiej, solidnej, od podstaw.

Dziś? Słaby, ale z plusem na zachętę. Blog jest dużo lepszy niż Strzaskana…, a jego najmocniejszą stroną jest – w nawiązaniu do poprzedniego opowiadania – to, że zdecydowanie łatwiej jest cię zrozumieć. Wyciągać wnioski ze złożonych zdań, wyobrażać sobie przedstawione sytuacje. Rety… tak po prostu wiedzieć, co masz na myśli, o czym w poprzedniej historii prawie w ogóle nie było mowy. To sam w sobie już duży postęp. O ile Yukiji była skrajnie przekolorowana, a jej charakter kojarzył się z parabolą (wspominam emocjonalny rollercoaster), tutaj postawiłaś na nieco więcej spójności i emocjonalności tłumaczonej fabularnie, da się Lutię obronić i zrozumieć. Nie bój się być jednak bardziej odważna – Lutia czasami wypadała dość nijako, brakowało jej wyrazu, którego Yukiji miała zdecydowanie za dużo.
A gdyby je tak nieco… wypośrodkować?
Do przemyślenia.


8 komentarzy:

  1. "Dialogi wymagają pracy. Są w dalszym ciągu płytkie, suche, beznamiętne. Pisząc je, we wplecionej narracji zwróciłabym uwagę, kto i jakim tonem powiedział ów zdanie, jakich użył gestów, jaką mimikę zastosował".

    Alem się uśmiała z "ów zdanie". Oceniająca robi bardziej rażące błędziory niż oceniana! Pozdrawiam! Wacława!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ja wiem, czy jedno smutne ów jest gorsze niż niektóre z wymienionych w ocenie ortografów...? Ale w sumie bez znaczenia. W każdym razie jak anonimowy coś jeszcze znajdzie, niech pisze śmiało; wszystko poprawimy.
      Dzięki! ;)

      Usuń
  2. Podejrzewam, że w adresie bloga, przy o2i chodziło autorce o trzy części gry, Dragon Age: Origin, Dragon Age 2 i Dragon Age: Inquisition. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rety, nagle to brzmi tak sensownie...! (:
      Pewnie masz rację, w ogóle na to nie wpadłam.

      Usuń
    2. Ojej! Prawda! To wtedy sporo tłumaczy.

      Usuń
  3. Hej!
    Bardzo, bardzo przepraszam za taką zwłokę. Mam masę nauki, ponad dwa tygodnie nie było mnie w szkole i zwyczajnie nie mam kiedy zabrać się za napisanie komentarza. Ocenę dawno przeczytałam - jestem w wielkim szoku, że opowiadanie zostało znacznie lepiej ocenione niż Strzaskana. DA pisałam, gdy skończyłam 14 lat, a ostatni rozdział dodałam prawie 2 lata temu, a mimo to...
    Obiecuję, że gdy tylko uporam się z nauką i znajdę więcej czasu to napiszę coś wartościowego. Macie moje słowo!
    A jak na razie - dziękuję za ocenę! Widać, że włożyłyście mnóstwo pracy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj!
      Zupełnie nie przejmuj się tym drobnym opóźnieniem. :) Wszyscy ostatnio mamy sporo na głowach, więc całkiem naturalne, że i Ciebie to dopadło. Nie ukrywam jednak, że liczymy na bardziej rozbudowany komentarz, gdy tylko znajdziesz na niego chwilę.
      Jestem bardzo ciekawa, jak po takim czasie od opublikowania ostatniego wpisu odbierasz swój tekst i nasze uwagi do niego.
      Trzymam kciuki za nadrobienie szkolnych zaległości!
      Do przeczytania.

      Usuń