Adres: Cadavere a Venezia
Autorki: Arbalester, AA AA
Tematyka: kryminał, romans męsko-męski
Oceniająca: NieFikcyjna
Wygląd
Ładny, schludny, przejrzysty blog – to pierwsze moje wrażenia. Dosyć minimalistyczny, bez zbędnych ozdobników, które odwracałyby uwagę od tekstu. Po boku krótki, acz interesujący opis opowiadania. Zwłaszcza intryguje ostatnie zdanie, które jest obietnicą wejścia w niebezpieczny świat kłamstw i ludzkich słabości. Zobaczymy, czy naprawdę tak będzie.
Dobre wrażenie psują trochę dwie zakładki przedstawiające kolejno postacie Basilia Velasca oraz Havassy’ego Schmita, które są typowym pójściem na łatwiznę i podręcznikowym przykładem ekspozycji. Mam nadzieję, że odegrają rolę jedynie dodatku do treści, w której postaci zostaną przedstawione.
W zakładce z katalogami nie działa link do Blogobrania – blog został najwyraźniej usunięty, przydałoby się więc usunąć odnośnik.
Mam też mieszane uczucia co do tytułu – Cadavere a Venezia – ponieważ jestem zdania, że używanie obcego języka, pisząc opowiadanie po polsku, jest zupełnie niepotrzebne (choć są oczywiście sytuacje wyjątkowe). Nie zamieściłyście nigdzie tłumaczenia i wyjaśnienia, dlaczego tak a nie inaczej nazwałyście swoje opowiadanie, mam więc nadzieję, że dowiem się tego z treści. Posiłkując się słownikiem internetowym, przetłumaczyłam to sobie jako Trup w Wenecji, zobaczymy, czy prawidłowo.
4/5
Treść
Jako że rozdziały tytułujecie imionami – jak się domyślam – dwóch głównych postaci, do komentowania posłużą mi daty, żebyśmy wszyscy potrafili się w tym rozeznać. Poza tym prowadzicie bloga we dwie, więc będę używała drugiej osoby liczby mnogiej, niezależnie od tego, kto pisał dany rozdział.
Na wstępie, zanim jeszcze zaczęłam czytać, uderzyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze – brak wcięć w akapitach. I po drugie – niepoprawne dywizy (-) zamiast myślników (–) w zapisie dialogów. A po namyśle jeszcze trzecia – bardzo, bardzo, baaaardzo krótkie rozdziały. Zdajecie sobie sprawę, że już na początku mam poważne wątpliwości, czy wyjdzie z tego coś dobrego?
5 września 2016 – Basilio
Chłopak jednak nie narzekał, chociaż co chwila słyszał okrzyki poganiania i reprymend. Julio, ich przełożony, latał wszędzie z czerwoną twarzą, powtarzając bez ustanku, iż wszystko ma być perfettamente. Velasco wywracał oczami i po prostu robił swoje, kiwając posłusznie głową i uśmiechając się pod nosem z rozbawieniem. – „Ich” to znaczy kogo? We wcześniejszym zdaniu podmiotem jest Basilio.
[...] kiedy przez wejście dla służby wbiegła jedna z pokojówek. Rosamaia minęła go [...] – To początek rozdziału, a Wy już wprowadziłyście trzecią postać. Która zresztą pewnie tylko przebiegnie i zniknie.
Rosamaia minęła go, szturchając, jakby go tam nie było. Zdążył zauważyć, że zbladła, a oczy otwierała szeroko ze strachu. – Jak można kogoś szturchnąć tak, jakby go tam nie było? Gryzie mi się też czasownik w aspekcie niedokonanym, bo sugeruje powtarzanie czynności… A dziwnie by to chyba wyglądało, gdyby parę razy laska szeroko otworzyła oczy, i to jeszcze w ciągu maksymalnie sekundy, bo przecież tylko przebiegła obok Basilia?
Basilio zszedł właśnie na szybkiego papierosa, korzystając z okazji, że miał uzupełnić szampana w kieliszkach, kiedy przez wejście dla służby wbiegła jedna z pokojówek. Rosamaia minęła go, szturchając, jakby go tam nie było. Zdążył zauważyć, że zbladła, a oczy otwierała szeroko ze strachu. Brunet schował swoją ulubioną papierośnicę z powrotem do kieszonki i podążył za nią. [akapit] Dziewczyna skierowała się do sali głównej. Wyglądała dyskretnie zza drzwi, szukając kogoś. Potem podwinęła kieckę i ruszyła prędko do gabinetu właścicielki hotelu. Zapukała, a po otrzymaniu zaproszenia weszła z nisko pochyloną głową. Drzwi się zatrzasnęły. [akapit] Po dłuższej chwili wyszła stamtąd, spokojniejsza, chociaż wciąż blada. Zastąpił jej drogę, chcąc wypytać, ale akurat w korytarzu zjawił się Julio. Od razu się zacietrzewił i Basilio musiał szybko wrócić do swoich obowiązków. – W ciągu tego jednego, u Was, akapitu dzieje się tyle, że spokojnie można go rozbić na trzy. Poza tym stosowanie określeń typu brunet jest naprawdę słabe i świadczy o nierozwiniętym warsztacie autora. Starajcie się tego nie używać – no chyba że dana cecha jest faktycznie charakterystyczna i rzadko spotykana. Jestem jednak pewna, że bruneci, zwłaszcza we Włoszech, są raczej stałym widokiem, więc w tym wypadku to określenie nie przejdzie. Od razu dodam, że tak samo jest z zielono- i innookimi. Ewentualnie gdyby ktoś miał różowe tęczówki – wtedy mogłabym to zaakceptować.
To Doriano, recepcjonista, wołał go rozpaczliwym głosem. – Nadal pierwszy, niedługi rozdział, a tu kolejna postać. Ciekawe, czy chociaż jeszcze ją spotkam.
Pokrzyżował trochę plany Velasco, bo zamierzał porozmawiać Rosamaią lub jej współlokatorką, Bertą. – Velasca. Zachciało się Wam imion i nazwisk, zakończonych na -o, to konsekwentnie je odmieniajcie, bo jest taka możliwość (jakkolwiek głupio czasem to brzmi). Zgubiło się Wam też „z” przed „Rosamaią”. Poza tym to NADAL pierwszy, krótki rozdział, a pojawia się KOLEJNA postać. Nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale nie każda wspominana w tekście osoba musi mieć zaraz imię i rozbudowaną osobowość. Na współlokatorce mogłoby się zakończyć, nie potrzebuję wiedzieć, że ma na imię Berta.
Dwie godziny później czuł, że zaczyna przysypiać. Przez zwłoki kobiety, które znalazł gondolier, nastało jeszcze gorsze zamieszanie dla obsługi niż normalnie. – O, pojawiły się zwłoki. Tak normalna rzecz, że narrator zapomniał o tym wspomnieć.
Patrzył z zainteresowaniem, jak obcokrajowiec przemierza hol, jakby należał do niego. – To znaczy jak? Dokładnie, jak to według Was wyglądało? Gość szedł pewnym krokiem? Rzucił walizkę na środku, a może w ogóle marynarkę? Palił papierosa? Pokażcie mi to, nie informujcie.
Z niespodziewaną pomocą nadszedł stary, (nie) dobry Julio. – Jeśli już, to (nie)dobry, ponieważ nie z przymiotnikami w stopniu równym piszemy łącznie. Nawet jeśli to taka gra słowna.
Pierwszy rozdział kończy się ni z gruchy, ni z pietruchy. Nie dowiedziałam się praktycznie niczego przydatnego, oprócz tego, że główny bohater nazywa się Basilio Velasco, choć i to w sumie wiedziałam bez czytania, bo zamieściłyście o nim zakładkę. Za to w tym krótkim, bo liczącym sobie zaledwie 690 słów, rozdziale wprowadziłyście pięć postaci, z czego tylko dwie plus główny bohater odegrały większą rolę niż pojawienie się z imienia lub przebiegnięcie przez korytarz. Nie ukrywam, że nie za bardzo mi się to podoba. Poza tym skupiacie się bardziej na czynnościach, skąpicie tym samym opisów. Ten rozdział był w gruncie rzeczy o niczym, dział się nigdzie i po nic.
5 września 2016 – Havassy
Wita mnie długaśne zdanie, które nie informuje mnie o niczym:
Podróż prosto z Rzymu, który młody Schmit wykorzystał jako przykrywkę dla swojej właściwej misji oraz najzwyklejszą okazję do zwiedzenia tamtejszych cudów architektury, minęła mu zaskakująco szybko i przyjemnie na czytaniu włoskich gazet poprzetykanych chaotycznie miejscowymi sensacjami, poradami dla pań domu, analizą sytuacji politycznej państwa oraz różnymi ciekawostkami dotyczącymi Karnawału. – Karnawału małą literą (klik). Poza tym trochę niefortunnie zaczęłyście to zdanie, bo Schmit wykorzystał raczej pobyt w Rzymie jako przykrywkę, a nie sam Rzym. Subtelna, ale znacząca różnica. Trudno też Rzym wykorzystać jako okazję do zwiedzania tego miasta… To nie jest ani trochę logiczne. Nie wiem też, po co mi informacja, co Schmit znalazł we włoskiej gazecie. Gazeta jak gazeta – w każdym kraju prasa działa tak samo.
Chłód niebędący jednak mrozem przyjemnie gryzł w uszy - nie naprzykrzając się żadnymi opadami, co miało często miejsce w jego rodzinnym Wiedniu. – Chłód z założenia nie jest mrozem, po to używamy dwóch różnych słów – aby rozróżnić dwa pojęcia. Poza tym to właśnie mróz kojarzy się bardziej z gryzieniem (mówi się nawet szczypiący mróz), chłód może, nie wiem, przyjemnie owiewać?, muskać?
Sama przejażdżka Fiatem główną i najszerszą ulicą Wenecji nie była rzeczą komfortową (kręgosłupy wszystkich odczuły każdy koci łeb, na który najechały koła), jednakże dodawała splendoru, z którym też ostatecznie wkroczył do hotelu. – W sensie dlaczego to dodawało splendoru? Nie rozumiem. Poza tym bez przesady, jazda po kocich łbach nie jest aż tak bolesna, żeby odczuwało się każdy kamień, i to w kręgosłupie. Ponadto: fiatem (klik).
- Dziękuję, Julio - odparł miękko młodzieniec, jak zwykle z lekkim rozbawieniem przyjmując brzmienie swojego nazwiska w nienawykłych do tak świszczących głosek ustach Włocha. – To znaczy jak to brzmiało, tak dokładnie, że aż głoski świszczały? Jedyną głoską, która mogłaby świszczeć, jest początkowe „sz” w nazwisku Schmit. Jak to brzmiało w ustach Włocha? Pokaż mi to, chciałabym się ubawić tak jak Havassy.
- Wspaniale. Prosiłbym do pokoju wytrawne białe wino z paletą ryb. Jak zwykle - odrzekł wyłuskując spomiędzy palców recepcjonisty klucze do swojego pokoju. – To była aż tak żmudna czynność, że musiał te klucze w y ł u s k i w a ć?
W drodze do pokoju mignął mu w oknach mały oddział Karabinierów - nie była to jednak rzecz niezwykła, dlatego nie zwrócił na niego specjalnej uwagi - może poza wnioskiem, że mundury rodzimej żandarmerii podobają mu się bardziej. – Skoro mignął i zanotował ten fakt (o czym świadczy to, że narrator w ogóle o tym wspomina – a jest to narracja personalna, więc tym bardziej), to znaczy, że jednak zwrócił uwagę, no nie ma przebacz.
Apartament nie był dla niego zaskoczeniem - prywatny salonik z meblami z ciemnego drewna i o skórzanych obiciach, w którym elementem dekoracyjnym były kwiaty zmieniane każdego dnia; z salonikiem łączyły się garderoba, jasna łazienka oraz pokój sypialny, którego większą część wypełniało zachęcające dwuosobowe łóżko. – To jest bodaj pierwszy opis z krwi i kości w Waszym opowiadaniu, szkoda tylko, że taki suchy. Wszystko podane na tacy, obojętnie, nudno. Skoro to widok normalny dla Havassy’ego, to pokażcie mi to, a nie mnie o tym informujecie. Kiedy wchodzę do swojego pokoju, który znam przecież jak własną kieszeń, nie określam koloru mebli ani materiału obicia krzesła czy kanapy, tym bardziej nie myślę o tym, że wychodząc z niego i idąc prosto albo skręcając w odpowiednią stronę, dojdę do jakiegoś innego pokoju. To jest nienaturalne, a Havassy właśnie to zrobił – zarejestrował w myślach wszystkie te rzeczy, choć przecież zna ten apartament na wylot. Jest mnóstwo innych sposobów na pokazanie, że pokój wygląda tak samo, jak zawsze, gdy się w nim zatrzymuje, lub też inaczej – Havassy mógłby dostrzec jakąś rysę na meblu, której wcześniej nie było, albo plamę na kanapie, której nie sprano, mógłby usiąść na fotelu i stwierdzić, że jak zawsze jest bardzo wygodny, albo tysiąc innych rzeczy. I to byłoby dużo bardziej naturalne.
- Dziękuję ci - zwrócił się do odźwiernego, który przytargał jego bagaż aż tutaj; część pieniędzy dotychczas przechowywanych w aktówce Wiedeńczyka zmieniła swojego właściciela - ku wyraźnemu zadowoleniu Włocha. – Dobrze wiedzieć, że w scenie, która dotąd wyglądała na jednoosobową, występuje ktoś jeszcze. W dodatku odźwierny… Odźwierny jest od otwierania drzwi, nie od noszenia bagażu.
Schmit doskonale był świadom, że sypiąc tu i ówdzie groszem zapewniał sobie szczególnie starannie wyprasowaną pościel, poranną kawę przynoszoną bez zamówienia, czy gazetę dodaną do śniadania razem z pięknym uśmiechem i życzeniem miłego dnia. – Naprawdę musi płacić, żeby usługiwano mu w ten sposób? Hotel Soleggiato wydawał mi się do tej pory porządnym miejscem, takim z wyższej półki.
- Panie Schmit, pańskie zamówienie - zaanonsował Włoch, w którym Havassy rozpoznał wcześniejszego recepcjonistę. Staranna próba wymówienia jego nazwiska właściwie wywołała lekkie uniesienie się kącików ust. – Jak wyglądało to staranne wymówienie? I czemu dowiaduję się o tym dopiero wtedy, gdy Schmit się uśmiecha?
- Miało wczoraj miejsce morderstwo - usłyszał w odpowiedzi głos, który bynajmniej nie świadczył o żadnym zakłopotaniu. – Co przemówiło? Ściany, meble czy wazon z kwiatami?
7 września 2016 – Basilio
- Idziesz tam teraz i lepiej się naucz porządnie wymawiać "Schmit". Obcokrajowcy nie znoszą, gdy przekręca się ich nazwiska. – Skoro to takie ważne, to tym bardziej chciałabym wiedzieć, jak je wymawiają Włosi.
Całe ciało świerzbiło go, by dowiedzieć się czegoś więcej. – Nie wyjaśniacie wcześniej, o czym chce się więcej dowiedzieć. Dopiero po następnym zdaniu, w którym pojawia się słowo „nożownik”, mogę się domyślić, że chodzi o morderstwo.
Do tej pory mówiono jedynie o nożowniku, którego obezwładniono i zamknięto w jednym z pokoi. Pokojówki kręciły się tam, ale nic nie dosłyszały. – No nie wiem, nie wydaje mi się, żeby sprawę trzymano aż w takiej tajemnicy, że nawet personel nie wiedziałby, kto i czym zaatakował i czy go złapano. Tym bardziej jeśli przebywa w jednym z pokoi (? po co?).
Właściciele powtarzali wszystkim, iż zbrodni dokonano jedynie w pobliżu hotelu, a nie wewnątrz budynku, zatem nie powinni obawiać się kolejnego ataku. – Właściciele czego? Co za różnica, czy w pobliżu, czy w hotelu? Zabito gościa tego hotelu. Więc chyba i okolica, i budynek są zagrożone?
Austro-węgierski gość, który złożył zamówienie, wydawał się w jakiś sposób dotknięty wiadomością, iż kobieta mogła być Węgierką. – Ciekawi mnie właściwie, bo o tym nie wspomniałyście, kiedy rozgrywa się akcja Waszego opowiadania. Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę z tego, że Austro-Węgry istniały w latach 1867-1918. I że macie świadomość tego, że firma Fiat została założona w 1899 roku. Oby czas się Wam nie rozjechał.
Ukłonił się, dziękując za pieniądze. – Gdzie, co, jak, komu, dlaczego?! Przed chwilą Basilio myślał o dziwnym spotkaniu ze Schmitem, morderstwie i papierośnicy, aż tu nagle się komuś kłania. Ominęło mnie coś? Nie wydaje mi się, że zgubiłam jakiś akapit.
- Bel viso może działać na młode dziewczyny, Basilio Velasco, ale zapewniam, że nie sprawi, iż utrzymasz posadę, kiedy zechcę cię zwolnić za zabieranie czasu moim pracownicom w tak ważnym okresie.
- Si, signora Lucia.
- Anda! – Jeśli już chcecie używać włoskich wstawek – do czego zachęcam, bo fajnie tworzą klimat – to postarajcie się o ich przetłumaczenie. Z językiem włoskim nie jest tak jak z angielskim, że zna go prawie że każdy, choćby w najmniejszym stopniu. Na przykład mój kontakt z tym językiem ogranicza się do tego, że mogłam go sobie posłuchać, będąc za dzieciaka na koloniach we Włoszech, poza tym jak mi się zatnie pilot, to czasem posłucham o sekundę za długo transmisji z mszy świętej z Watykanu, ewentualnie posłucham i ponucę pod nosem Senzafine zespołu Lacuna Coil. Tyle. Przy tak nikłej wiedzy tłumaczenie byłoby pomocne. Tymczasem muszę posiłkować się słownikiem internetowym, który mówi mi, że słowo „anda” w języku włoskim… nie istnieje (klik).
Tam kręciła się Hanna, współlokatorka Rosy, jej bliska przyjaciółka. – Kolejna postać. A to dopiero trzeci rozdział.
- Chcesz coś wiedzieć, to porozmawiaj z Rosą, nie mną- – Nie ze mną, jeśli już.
8 września 2016 – Havassy
Podoba mi się to, że te rozdziały się ładnie ze sobą zazębiają – pokazujecie wydarzenia z dwóch stron w tym samym czasie. Mam nadzieję, że z tego nie zrezygnujecie i dobrze wykorzystacie.
Zdecydowanie w rozdziałach z Havassym, a więc pisanych przez Angelikę, są czasem zbyt długie zdania. Jak to:
Wśród służby panował niecodzienny zamęt, ktoś grzebał kluczem w drzwiach na końcu korytarza, aż nie przyszła Lucia z surową miną, by zbesztać nieszczęśnika, z innego pokoju wyszła kobieta w towarzystwie rosłego mężczyzny; oboje zmierzyli gościa o nietutejszej urodzie nieufnymi spojrzeniami - choć Schmit mógłby przysiąc, że niechęć panny objawiała się tylko w obecności jej towarzysza.
Albo to:
Wiedeńczyk mimo powagi sytuacji uśmiechnął się do siebie na samo porównanie i dołączył do grupki gapiów stojących przy wejściu do hotelowego portu; dwóch karabinierów z kamiennymi twarzami tworzyło żywy mur, który obawiał się przekroczyć każdy w zasięgu ich karabinów - nawet jeśli dla obytego z bronią Havassy'ego wyglądały bardziej na zabawne atrapy, nadal posiadały twarde kolby, którymi można było obić tu i ówdzie.
Od czasu do czasu takie długie zdanie nie zaszkodzi, ale gdy trafia się co dwie-trzy linijki i zajmuje następnych pięć, to jest już gorzej.
- Nie ma tu nic do oglądania. Proszę się rozejść - rozkazał bezbarwnym głosem jeden ze stojących na straży, krótkim sięgnięciem do kolby wywołując nagłą przestrzeń wokół siebie. – Wywołując nagłą przestrzeń? Co?
Havassy mógłby porównać ich do trybików w zegarze i jak lubił obserwować ich cykl w mechanizmie tegoż, tak przepadał za obserwowaniem sprawnej pracy służby wyuczając się przy okazji ich cyklu. – Wiem, co chciałyście przekazać, ale jest to tak zagmatwane zdanie, że nie wyszło.
Spóźnił się na jej początek, więc mógł trzeźwym okiem zaobserwować podpite nastroje reszty. – Nastrój nie może być podpity. Mówi się szampański nastrój, ale nie ma to nic wspólnego z szampanem i byciem podpitym.
Gdy tylko pokonał najniższy stopień schodów, został porwany w wir znajomości starych i nowych, za każdym razem zmuszany do wypicia (zwanego z języka staropolskiego) strzemiennego przed odejściem, by w końcu cały zaczerwieniony - o czym zdradzał widoczny jedynie kawałek szyi - usiąść przy barze w samotności. – No i właśnie tu pojawia się problem pisania o niepolskich realiach. Skoro akcja dzieje się we Włoszech, a czy to Basilio, czy to Havassy nie mają nic wspólnego z Polską, to takie słowo, a już tym bardziej wyjaśnienie, że pochodzi ono z języka staropolskiego, nie powinno się tu znaleźć.
Przy recepcji nikogo nie było, przez co Wiedeńczykowi zaświtała w głowie mała improwizacja. – Co mu zaświtało? Fragment „Dziadów”?
- Kszzzenga gości, to naprrrawdę ładny hotel - oświadczył, czując jak nowa fala niemal go zwala z nóg. – Fala czego?
- Wiedziałem, że coś jest nie tak - oświadczył Schmit, posłusznie wychodząc zza lady; wpis w języku niemieckim dokonał do góry nogami, nie zajmując sobie głowy obróceniem księgi - znasz język niemiecki? – Jeszcze przed chwilą mówił tak, jakby mu język zdrętwiał, a teraz nagle nie ma problemu?
- Cubitum eamus?
- Słucham? - w oczach kelnera zabłysła dezorientacja.
- A ty nie znasz łaciny - Havassy zacmokał z dezaprobatą. – Aż boję się zapytać, co miałyście na myśli.
15 września 2016 – Basilio
Tuż przed tym, jak miał iść obsługiwać bar, nadarzyła się okazja, by zdobyć informacje. – Akcja w tym opowiadaniu posuwa się baaardzo mozolnie. To już piąty, co prawda krótki, ale jednak, rozdział, a bohaterowie w zasadzie nie zrobili za wiele. Nie ma nic, co by mnie mogło zainteresować i sprawić, bym chciała czytać Wasz blog. Nawet żadnego zawiązania fabuły – no chyba że za takowe mam uznać morderstwo, o którym też zresztą za wiele nie wiadomo (bo Basilio próbuje zdobyć informacje, ale jest zbyt zapracowany – o czym narrator mnie informuje, ale nie pokazuje tego). Tak naprawdę nie wiem, o czym będzie to opowiadanie. A powinnam już wiedzieć w piątym wpisie. Basilio zdążył za to porozmawiać chyba z pięcioma postaciami, których imion już i tak nie pamiętam, dużo pracować (choć na czym tak właściwie jego praca polega, też nie wiem, oprócz tego, że czeka, aż ktoś zrobi jedzenie, które potem zaniesie i dostanie napiwek), z kolei Havassy zdążył wziąć udział w balu karnawałowym i się schlać (albo tylko udawać, bo narrator to sugerował – choć postać w pewnym momencie wyraźnie była pod wpływem i nie kontrolowała sytuacji). Częstujecie mnie mało istotnymi wydarzeniami w stylu wstał, umył się, zjadł śniadanie (punkt piąty Nienawistnej ósemki Kurta Vonneguta, polecam), ale zupełnie nie podajecie czegoś, co byłoby mocnym tąpnięciem i nakazywałoby mi czytać dalej. Morderstwo niby w hotelu, ale jednak nie, jakoś nie intryguje mnie na tyle, by uznać je za takie tąpnięcie.
Jej ciepły oddech na ostygłej już ciele przyprawiał go o gęsią skórkę. – Pomijając błąd przy odmianie, to brzmi co najmniej tak, jakby ona (on? w końcu nie wiem, o czyje ciało chodzi) już nie żyła (nie żył?), i to od dawna, skoro ciało wystygło.
- Nie. Było dość ciemno, rozpoznałam jedynie nasz uniform. – Okej, więc było ciemno, nie widziała twarzy ani sylwetki, po których mogłaby rozpoznać sprawcę, zauważyła za to, że ta osoba ma na sobie uniform należący do personelu oraz trzyma nóż. Świetnie. Tylko że mało prawdopodobnie.
Młode kobiety chichotały, wymieniając komentarze na temat rówieśniczek (głównie ich ubioru i fryzury) oraz panów (dlaczego tak szacowny mężczyzna idzie pod rękę z kimś takim?). – To w drugim nawiasie, napisane kursywą, to co? Myśli Basilia? Komentarze panów? Trudno się czasem połapać, co jest myślami bohatera.
Pan Schmit okazał się należeć do ostatniej kategorii. Krzesło zachybotało się groźnie, kiedy na nie wpadł (bo ciężko nazwać to siadaniem, zwłaszcza w tych kręgach). – Nie rozumiem, o co tu chodzi, co chciałyście przekazać, w ogóle co tu się stało (jak to: wpadł? I co to za „te” kręgi? I co do tego ma siadanie?).
Pan Schmit okazał się należeć do ostatniej kategorii. Krzesło zachybotało się groźnie, kiedy na nie wpadł (bo ciężko nazwać to siadaniem, zwłaszcza w tych kręgach). Uprzedzając polecenie, które miało zaraz paść, podał mu szklankę rumu, czekając, aż powie lub zrobi coś głupiego i z tego oczekiwania robiąc sobie rozrywkę i punkt wieczoru. Początkowo poczuł rozczarowanie, spodziewając się nudnej przypowieści; potem zaś padło słowo "wojsko" i chłopak podniósł raptownie głowę. Czyli ten niemiecki gość (Austria, Węgry, Niemcy, dla niego wszystko to było pod jedną kategorią "brzydkiego języka"), który wydawał się dotknięty śmiercią rodaczki, który zjawił się tuż po jej śmierci, był w wojsku? Nie musiało to o niczym świadczyć. – Wytłumaczcie mi ten akapit, bo nie mam pomysłu, co tu się dzieje. Jeszcze niedawno Basilio chwalił się czytelnikowi, że umie rozpoznać gościa po narodowości, a teraz nagle ma gdzieś, czy Austriak, Węgier czy Niemiec. Poza tym kto tu czeka, aż powie i zrobi coś głupiego, kto sobie robi z tego rozrywkę (i „punkt wieczoru”? Co?) i dlaczego? Kto czuje rozczarowanie, czemu i po kim spodziewał się… czego? Przypowieści? Takiej biblijnej? Od kogo padło słowo „wojsko” i czemu Basilia (chyba?) to zainteresowało? Czy Havassy coś tu powiedział i postanowiłyście zminimalizować jego kwestię do słowa „wojsko”, które „padło”? Tyle pytań, zero odpowiedzi. Potwornie gubicie podmioty.
- Julio mówi, że masz zająć się sir Schmitem. – Nie sądzę, by we Włoszech – prawdopodobnie – początków XX wieku używano brytyjskiego zwrotu sir.
Rozpoznał w słowach łacinę, jednak poza "eamus", z którego zrozumiał jedynie liczbę "my" (na czym rozpoczęła się i zakończyła jego łacińska kariera), nie miał pojęcia, co mężczyzna chciał powiedzieć. – Łacińska kariera brzmi tak… bardzo źle. Od kiedy „my” to liczba? „Eamus” to faktycznie „my”, ale w trybie przypuszczającym – naciągane, ale można uznać, że Basilio ma rację. Problem polega jednak na tym, że jeżeli nie zna on ni w ząb łaciny, to nie może mieć o tym pojęcia. Zaimki w trybie przypuszczającym nie są czymś, czego uczy się na pierwszej lekcji. Ja po roku nauki łaciny na poziomie akademickim nie miałam o tym pojęcia, z pomocą przyszedł mi dopiero wujek Google. Jest to po prostu niemożliwe, żeby Basilio kojarzył tylko tę jedną rzecz. Już prędzej kojarzyłby, że „my” to „nos”, tylko że w trybie oznajmującym. Research Wam po prostu umarł. A ta sytuacja pokazuje mi, że nie macie zielonego pojęcia o językach, którymi posługujecie się w swoim opowiadaniu.
Dopiero przy akcji odprowadzania pana Schmita do pokoju tknęło mnie, że opowiadacie to samo zdarzenie, tylko od strony Basilia. Byłoby prościej, gdyby padło gdzieś słowo „bal” albo „karnawał”, ale nie, po co. Mam w głowie, że Wasze rozdziały się zazębiają i akcja nie biegnie linearnie, tylko każdy nowy oznacza cofnięcie się trochę w czasie i opisanie wydarzeń z punktu widzenia drugiego bohatera. Doceniam to, fajny zabieg. Musicie jednak dać czytelnikowi do zrozumienia, jak bardzo się cofa, do jakiego momentu.
Tam pomógł mu zdjąć, co tylko sobie pozwolił - czyli nie za wiele - a następnie dopilnował, by nie zasnął w potencjalnie groźnej pozycji. – Potencjalnie groźnej? Jaka to pozycja? Aż się boję pytać.
Zastał zdziwionego Ramiro. – Kolejna postać-widmo. W dodatku nieodmieniona. Pojawia się u Was tyle postaci, których imiona czy nazwiska kończą się na -o, że z czystej przyzwoitości powinnyście się zainteresować tematem odmieniania ich.
2 października 2016 – Havassy
Havassy miał wrażenie, iż świat celowo zaatakował bodźcami wszystkie jego zmysły, by ukarać za wczorajsze pijaństwo [kogo? pana Kazia spod Biedronki? ludzkość? a może Havassy’ego, tylko komuś umknął zaimek?]. Pierwszym bodźcem było donośne pukanie do drzwi, a zaraz potem czyjeś szamotanie się z wnętrza jego apartamentu - tylko ono sprawiło, że Schmit postanowił nie udawać, że go nie ma, zamiast tego podnosząc się ociężale na rękach, które miał wrażenie, że się pod nim załamią. Promienie słoneczne wściekle przebijały się nawet przez zamknięte powieki, sam hotel wypełniony był irytującymi hałasami, pognieciona koszula nieprzyjemnie ocierała mu się o skórę, a pasek od spodni wbijał w biodra. Miał mocną głowę - ta jednak nie była w stanie się oprzeć ilości wchłoniętego alkoholu, gdy proponowała mu go cała sala. – Dla odmiany powiem coś dobrego: plus za ten kawałek. Jestem przekonana, że trzy czwarte blogerów napisałoby po prostu: miał kaca. A to by było bardzo ubogie opisanie tego, co dolegało Havassy’emu. Właśnie o to chodzi – pokazuje, nie informuj. Tak trzymać!
Zjadł śniadanie będąc żywym uosobieniem pokory i powagi w międzyczasie rozmyślając nad kolejnymi krokami. – No tak, parę uwag wyżej zapomniałam dodać, że karmicie mnie jeszcze takimi kawałkami – kolejne kroki, misja, te sprawy. Ma być tajemniczo. Tylko że g...uzik z tego wychodzi. Nie intryguje mnie to, tylko irytuje, bo nie wiem nawet, na co mam czekać, czego się spodziewać, na co przygotować. Havassy najwyraźniej jest jakimś szpiegiem czy agentem, przyjechał tu z jakąś misją, ale kij wie, o co chodzi – może o porwanie kotka jakiejś signority X albo pieska signora Y. Jeśli chcecie, żeby napięcie rosło, to dajcie mi coś, co złapie mnie na haczyk. Na razie to wszystko przechodzi obok mnie i ani ziębi, ani grzeje.
- Przepraszam, że przeszkadzam. Chciałem spytać, kiedy zostanie dla gości udostępniony cały teren hotelu - zagadnął, mając oczywiście na myśli zablokowany przez karabinierów hotelowy port na gondole. – Oczywiste to by było, gdybym ja, czytelnik, o tym wiedziała. Karabinierzy mignęli gdzieś wcześniej Havassy’emu, ale o zablokowanym porcie nie było mowy.
- To idealny przykład, dlaczego tego typu przelotne romanse nie są niczym dobrym. Włosi mają gorące głowy.
Schmit nie był pewny, w jaki sposób interpretować te słowa. Powstała mu w głowie paranoiczna myśl, czy mężczyzna nie wie czegoś więcej. – W mojej głowie za to powstała paranoiczna myśl, że narrator nie mówi mi wszystkiego, bo też nie wiem, jak interpretować te słowa.
- Dziękuję za te słowa - odparł miękko, po czym wyszedł z gabinetu zasępiony. Nie otrzymał prawie żadnej odpowiedzi, jedynie namnożyły się w jego głowie pytania. – Co to za pytania i dlaczego ja nie mogę ich poznać? Ile jeszcze będę czytać, nie wiedząc, o czym czytam? Wyobrażam sobie, jak czują się psy, którym rzuca się śnieżkę, a ona ląduje w zaspie, albo szyszkę, która wpada w stos innych szyszek. Za czym ja gonię?
Poznał, że wstrzymał oddech z braku ruchu powietrza przy szyi. – Zabrakło tlenu w obrębie szyi, więc wstrzymał oddech; tak bardzo logiczne, że aż nie.
- Wiedz, że nie tylko ty masz otwarte uszy - wyszeptał cicho, owiewając mu oddechem szyję i policzek. – Uszy otwarte ma każdy, ludzie nie potrafią ich zamykać. (Chociaż to by mogło być całkiem ciekawe doświadczenie).
2 października – Basilio
Błogosławieństwem dla niego okazała się pulchna Piera z kuchni, bo nikt nie puszczał pary z ust, bali się o pracę. – I kolejna postać-widmo. Jak Romero czy inny Razimo sprzed chwili, Lucy-czy-jakoś-tak trochę wcześniej i Hanna, której imię zapamiętałam tylko dlatego, że brzmi jak polskie.
Leonardo Zetticci. Leo. Znał gościa. – I kolejna. Ta przynajmniej ma jeszcze szansę się pojawić po raz kolejny, bo ponoć jest mordercą. (Mam nadzieję, że to nie ten Leon, wiecie, Leon Zawodowiec).
- Znałeś ofiarę - odezwał się w końcu Włoch. Chociaż powiedział to twierdząco, w istocie obaj wiedzieli, że to pytanie.
- Tak. - Odłożył filiżankę. - Wiesz, kogo zabrali karabinierzy.
- Tak.
- Co cię wiąże ze sprawą?
- Nic. Co wiąże ciebie?
Cisza. Mierzyli się spojrzeniami. Nagle Velasco uśmiechnął się szeroko.
- Nie wierzysz mi.
- Jeszcze chwilę temu mnie okłamałeś.
- Wtedy zakrywaliśmy karty.
- Teraz je odkrywamy?
- Nie wiem. Ty mi powiedz. – Żeby nie było, że tylko krytykuję i marudzę: ta wymiana zdań mi się podoba. Przez brak komentarzy narratorskich jest dynamiczna i ma w sobie to coś. W końcu poczułam się zaintrygowana; zachowanie obu panów raczej odbiega od normy, a ja chcę wiedzieć dlaczego. Tak to właśnie działa. Może to nie był jeszcze haczyk, ale dobra zanęta na pewno.
- Mam zaufać kelnerowi?
- Mam zaufać arystokracie? - Przechylił przekornie głowę.
- Nie ceniłbym się tak wysoko.
- A ja tak nisko - odbił znów piłeczkę z dziką satysfakcją. – I tutaj plus. Dialogi idą Wam lepiej niż narracja. Jest zadziornie, a ja lubię zadziorność i postaci z ciętym języczkiem. Mam tylko nadzieję, że na tym się nie skończy, nawet jeśli Basilio i Havassy zostaną partnerami w „biznesie” (a pewnie zostaną) i będą musieli się dogadać.
13 października 2016 – Havassy
Przy tym rozdziale nie mam się do czego doczepić, ale powiem Wam, że w poprzednim nareszcie coś się zadziało, a to sprawiło, że w końcu poczułam się zaciekawiona. Problem w tym, że zostały cztery rozdziały do ocenienia. Dla mnie wiadomość zła, ale dla Was jest w tym coś pozytywnego; potraficie zaintrygować, tylko robicie to zdecydowanie za późno i zabieracie się do tego od złej strony.
6 listopada 2016 – Basilio
Jeśli Węgierka zbiegła z domu, rozgłos w formie skandalu niczego dobrego by jej nie przyniósł. – Mam nadzieję, że piszecie Węgierka, bo dziewczyna faktycznie była Węgierką, a nie dlatego, że jej kraj nazywał się Austro-Węgry i to w sumie wszystko jedno, czy Austriaczka, czy Węgierka. Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, dlatego zaznaczam to teraz.
Havassy. Cóż za idiotyczne imię. Jego rodzice musieli mieć bardzo słabe poczucie humoru. A może właśnie wyborne? - zastanawiał się, wpychając do ust ostatni kawałek czekolady. Ciekawe, czy miało jakieś znaczenie? Może: "PADNIJ!" albo "OGNIA!" czy "ŚMIERĆ WROGOM OJCZYZNY"*. – To miał być chyba żart w stylu „każde słowo po niemiecku brzmi jak rozkaz rozstrzelania”, ale… No, nie wyszło. Po pierwsze to mówi Włoch. Po drugie ponad sto lat temu. (Przed II wojną światową, ba!, nawet przed I wojną światową. Nie wiem więc, dlaczego miałby się kojarzyć z rozkazem rozstrzelania, to raczej skojarzenie po wydarzeniach II wojny). Po trzecie… istnieje w ogóle takie imię? Nawet jeżeli, to nie brzmi jak niemieckie.
Zapytał przechodzącego kelnera, czy do pokoju Schmita nie trzeba czegoś zająć, bo Julio zrobił z niego osobistego usługiwiera. – Co? Że kogo zrobił?
Zadomowił się na całego. Oprócz książek z tytułami raniącymi oczy, w jednej szuflad znalazł stosik listów. – Ach, ten pseudośmieszny narrator, dający subtelnie do zrozumienia, że nie lubi języka niemieckiego, bo… bo taki jest stereotyp? W dodatku współcześnie w Polsce, bo wątpię, że było tak we Włoszech początku XX wieku.
Przynajmniej potwierdziło to jego przypuszczenia. – Jakie przypuszczenia?
W ten sposób przystąpił do przeszukiwania szafy. Odkrył w niej skarb - wojskowy mundur. Pod nagłym impulsem Basilio brutalnie rozłożył pedantycznie złożony ciuch. Rzucił go na łóżko, szybko upewnił się, czy nikt nie wejdzie do pokoju, po czym zaczął się rozbierać. Rękawy i nogawki munduru okazały się niewiele za długie. Zaczął oglądać się ze wszystkich stron, z aprobatą kiwając głową na zabieg zastosowany w części pomiędzy plecami a udami. – Minuta ciszy dla mózgu tego oto pana. Mózgu, który najwyraźniej się wyprowadził. No i przepraszam bardzo, ale co to za zabieg na, jakby nie patrzeć, tyłku? Pomijam już brak jakiegokolwiek opisu. Zastanawia mnie po prostu, co to mogło być. Łata z Myszką Miki? Wywietrznik? Poduszka, żeby było mięciutko?
13 grudnia – Havassy
- Mój wnuk Maurizio też jest we wojsku. I syn był [...]. – I tak dalej, i tak dalej. Czemu ta wypowiedź jest nie dość, że kursywą, to jeszcze wyśrodkowana?
I syn był, szedł w wyprawie tysiąca razem z czerwonymi koszulami na Sycylię, gdzie teraz mieszkamy. Później razem z ojcem walczyli tu, o tą właśnie Wenecję przeciwko wam, Austriakom! – Okej, to jest ten moment, kiedy czas Wam się rozjeżdza. Wyprawa tysiąca czerwonych koszul – 1860. Zdobycie Wenecji w wojnie prusko-autriackiej – 1866. Założenie Fiata (Havassy jeździł wcześniej fiatem) – 1899. Jest zatem początek XX wieku, mniej więcej. Nie jest to niemożliwe, ale zastanówcie się, ile ta babinka mogła mieć lat. Zakładając nawet, że jej syn szedłby na wyprawę w wieku dwudziestu lat, a ona urodziłaby go, mając te dwadzieścia, teraz miałaby lat osiemdziesiąt, i to przy zaniżonych liczbach oraz założeniu, że Havassy kupił pierwszego fiata, jaki zszedł z taśmy. O wiele łatwiej byłoby, gdybyście się dokładnie określiły z czasem akcji.
Już pomijam to, że wprowadzacie multum kolejnych, zapewne niepotrzebnych postaci, które zaraz rozpłyną się w powietrzu. No i nie popychacie w ten sposób akcji do przodu, tylko ją bezsensownie stopujecie.
Zdążył zarejestrować strategiczne opięcia materiału i haniebne ślady po okruszkach ruszając w stronę Włocha - którego emocje na twarzy przeszły ciekawą ewolucję od zaskoczenia, przez rozbawienie po wyraźny dyskomfort wywołany taką, a nie inną reakcją Schmita. – Chciałabym to zobaczyć. Głównie dlatego, że to dosyć nierealne zjawisko. Skoro do niego podchodził, to ile mu to zajęło? Sekundę? Dwie? Basilio nawet nie zdążyłby pomyśleć, że może wyrazić tyle emocji w tak krótkim czasie. I to tylko za pomocą mimiki.
- Ściągaj to - warknął, popychając go na ścianę i próbując samemu go wyłuskać z munduru wbrew obronnym gestom Basilia. – Naprawdę nie rozumiem tego wyłuskiwania. Wyłuskać można drobniaki z portfela. A nie człowieka z munduru.
- Grzecznie to ściągniesz i niech Bóg cię uchowa, jeśli coś zniszczyłeś - zniżył głos do tonu, który równie dobrze mógł być przejawem wyszukanej galanterii, jak i groźbą. – Sorry, ale koleś ma rację, a Basilio zachował się tak, jakby pozamieniał się na rozumy z amebą. Przecież to jest mundur, strój wojskowy, do tego galowy!
25 lutego 2017 – Basilio
Równie mocno, co jego dziwna paranoja wobec munduru, jakby to były relikwia samego Jezusa. – Nawet nie wiem, jak to skomentować. Oprócz tego, że skoro „były”, to „relikwie”, bo „relikwia” to liczba pojedyncza. I może na tym zakończę komentarz.
Velasco nieśpiesznie zrzucił z siebie górę munduru i patrzył, jak Havasyy, który nie cofnął się nadal ani o krok, prześlizguje się pospiesznie spojrzeniem po jego nagim torsie. Serce nadal nie wróciło mu do normalnego rytmu. Odepchnął się od ściany, by położyć ubranie na łóżku. Zetknęli się ciałami. Chwilę mierzyli się spojrzeniami z ukosa. – Zupełnie zapomniałam, że oprócz kryminału miał być to romans. W sumie już wcześniej pojawiały się jakieś wskazówki. (W takim razie tym bardziej żałuję, że to już ostatni rozdział. Ta moja słabość do romansów męsko-męskich… Don’t judge me).
- Wiem, że jesteś pedantem, ale to chyba lekka przesada, nie uważasz? - skierował pytanie do pleców Hava, zakładając już swoje ciuchy. – Hava? Dlaczego nagle skrótem? Panowie chyba nie zdążyli się jeszcze zaprzyjaźnić, tym bardziej że Basilio właśnie pomykał for fun w galowym mundurze Havy.
- Ludzie zginęli, walcząc w tym mundurze. Przyjaciele. Towarzysze broni. Co ty możesz o tym wiedzieć? – W tym jednym walczyli? W dodatku galowym? W galowym nie idzie się na wojnę.
W momencie, gdy wypowiedział te słowa, przestrzeń pokoju wypełniły duchy przeszłości. Wtargnęły do środka jak huragan, rozszarpywały niezabliźnione nadal rany; zaczynały one powoli krwawić, w głowie huczało mu od krzyków i oskarżeń. Czuł na sobie zmartwione spojrzenie ciemnych oczu, zapach zbutwiałego drewna. – Co tu się… Jakoś tak podniośle się zrobiło. Wcześniej Wasze opowiadanie nie uderzało we wzniosły ton.
Nawet gdyby jedna z pracownic nie wyszła teraz z budynku i go nie wystraszyła, prawdopodobnie samoistnie i tak przechyliłby się ku kanałowi. – Okej, ale tego nie rozumiem. On tak specjalnie? W jednej chwili stwierdził: a!, zabiję się, co tam?
Nie chciał tych wspomnień. – Havassy ma jakąś tajemnicę, Basilio teraz też, cieszy mnie to. Ale nie cieszy mnie, że już koniec i więcej nie ma.
Podsumowanie
Główni bohaterowie na razie są, jednak niewiele wiem zarówno o ich wyglądzie, jak i o ich charakterach. Oprócz tego, że najwyraźniej obaj są dociekliwi, zainteresowani morderstwem i mają cięty język. No i posiadają jakieś tajemnice, które ukrywają przed czytelnikiem. Dopiero teraz zajrzałam do zakładek o bohaterach i… czy ja przeczytałam dobre opowiadanie? Opisy są krótkie, ale dowiedziałam się z nich więcej niż z treści opka. To tak nie działa. Informacje o postaciach – o wyglądzie, cechach charakterystycznych, osobowości, przeszłości, planach, marzeniach itd. – powinny pojawić się w tekście, w narracji. Wy natomiast zawarłyście bardzo nikłą ich ilość. A to nie wychodzi na dobre bohaterom. Daleko im do realistyczności, pełnokrwistości. Nie czuję, że mogłyby wyjść z tekstu i stanąć obok mnie. W dodatku poza nimi pojawiło się co najmniej pół tuzina innych postaci, które robią za tło. Oczywiście, tło jest ważne, ale mając tak mało tekstu i niedopracowanych głównych bohaterów, nie porywałabym się na wprowadzanie aż tylu innych, którzy zresztą i tak pojawią się z imienia, a potem znikną. Hotel Soleggiato wydaje się dużym budynkiem, posiada zapewne sporą ilość gwiazdek (o ile wtedy były już przyznawane; jeśli nie, to po prostu jest to hotel z wyższej półki), tak więc pracuje tam zapewne multum osób. Basilio, jak dobrze pamiętam, jest tam od pół roku. Mało prawdopodobne, by znał wszystkich, do tego każdego z imienia i z charakteru. Zamiast wszystkim nadawać imiona, lepiej byłoby, gdybyście napisały, że, przykładowo, jakiś chłopaczek o posturze dziewczyny przyniósł jedzenie albo całkiem urodziwa kobieta o krągłych kształtach przebiegła korytarzem. Tło przestaje być tłem, kiedy nabiera wyraźnych cech. Imię jest wyraźną cechą. Zastanówcie się, ile postaci faktycznie potrzebujecie, by poprowadzić akcję, a z reszty zróbcie zbitą masę, z której nikt się nie wyróżnia, bo nosi ten sam uniform i jest przystojny (same wspominałyście, że personel zazwyczaj dobrze się prezentuje, więc to najwyraźniej ważne, z drugiej strony jednak powoduje, że nikt się szczególnie nie wybija). Na moje oko z tych postaci, które wprowadziłyście, potrzebujecie, prócz głównej pary, Julia, Doriana i Rosamaię. Reszta nie odegrała większej roli. Nawet ten niby-zabójca to nadal postać-widmo. I pewnie okaże się, że to fałszywy trop.
Fabuła jest, jaka jest – czyli chyba jeszcze jej nie ma. Okej, sprawa morderstwa to z pewnością punkt wyjściowy, ale dlaczego – tego nie wiem. O wiele łatwiej by było, gdyby obaj panowie nie silili się na taką tajemniczość. Aktualnie nie wiem, do czego to zmierza. A czytelnik musi mieć jakiś cel. Czy mam się skupić bardziej na tym, kto jest mordercą, dlaczego zabił i czy zostanie ujęty? Czy może na tym, że morderstwo jest w jakiś sposób ważne i dla Basilia, i dla Havassy’ego, a ja stopniowo będę odkrywać dlaczego? Nie wiem, w którą stronę podążyć, a Wy nie dajecie mi wskazówek, tylko stawiacie na rozdrożu, przewiązujecie opaską oczy i prowadzicie za sobą. Nie wiem, w którą drogę skręciłyśmy, gdzie mnie prowadzicie i czy w ogóle warto się wysilać. Karmicie mnie scenami, które w gruncie rzeczy są po nic (karnawał, rozmowa z babinką, rozmowa z jej wnukiem) i tylko czasem bohaterowie udają, że zdobywają informacje (wypytywanie Basilia personelu, wizyta Havassy’ego w gabinecie właściciela hotelu). Jeśli to ma być kryminał, to na razie wypada dość miałko.
W dodatku pisząc, głównie skupiacie się na tym, co postacie robią i co mówią. Opisów jest tu jak na lekarstwo, a ja czuję się tak, jakbym poruszała się w próżni. Nawet nie wiem, jak wygląda hotel, a przecież ponoć dekoracje zmieniają się tutaj codziennie. Pokażcie mi go, oprowadźcie mnie po nim, dajcie poczuć klimat. I zróbcie to interesująco, a nie suchym opisem (no bo oczywiście jak już pojawia się opis, to musi być to pięć linijek o tym, jakiego koloru są meble, a jakiego obicia krzeseł). Upieczecie dwie pieczenie na jednym ogniu, bo i przestrzeń zacznie istnieć, i wydłużycie te króciutkie rozdzialiki.
Często gubicie podmioty i potem trzeba się domyślać, kto, co, do kogo i po co. Ponadto czas wymyka Wam się spod kontroli, w takim sensie, że postać jest w punkcie A i robi coś, potem następują jej myśli i nagle jest już w punkcie B, robiąc coś innego.
Jak na razie jest bardzo skromnie w każdym aspekcie. Wieje nudą, bohaterowie nie robią nic szczególnego, a wręcz zatrzymują akcję zbędnymi rozmowami czy przemyśleniami, nie wiadomo, po co to wszystko i czy w ogóle po coś. To było jedenaście rozdziałów, a ja czuję, jakbyście jeszcze nie zaczęły, tylko nadal były na etapie wprowadzenia.
Nie wyjaśniła się też sprawa tytułu. Czemu „Cadavere a Venezia” tak, a „Trup w Wenecji” już nie? Obcy język wzmaga tajemniczość? Bo mnie raczej irytuje. Tytuł jest integralną częścią opowiadania, jeśli go nie rozumiem, to tracę istotną informację.
Ponadto używanie języków, których się najwyraźniej nie zna, to nie najlepszy wybór. Bo nie dość, że ja nie wiem, co postacie mówią, to okazuje się jeszcze, że używają słów, które nawet w tym języku nie istnieją. Ani oceniająca, ani – tym bardziej! – czytelnik nie jest od robienia researchu. Od tego jesteście Wy. Zadbajcie o komfort czytania. O to, żeby odbiorca nie musiał zastanawiać się, co właśnie przeczytał.
Radę mam taką: zastanówcie się. Bo widać, że wszystko jest mało przemyślane, bez pomysłu i bez polotu. Zarys jest, ale jak na razie dla mnie to, co jest na blogu, to stan surowy. Który potrzebuje rozwinięcia. Macie opisy postaci, więc wiecie, jakie one mają być – teraz przekażcie to w tekście. Pomyślcie nad tym, kiedy rozgrywa się akcja opowiadania i w jaki sposób oddać klimat tamtych lat w jego treści. Wyobraźcie sobie hotel i opisujcie, stopniowo podając czytelnikowi informacje. I wreszcie – zdecydujcie się na to, o czym to jest. Zrezygnujcie z tak dużej dawki tajemniczości, która zamiast intrygować, denerwuje, i zamieńcie ją na dobre, mocne zawiązanie fabuły, a potem ją prowadźcie. Każda scena ma być ważna, ma popychać akcję do przodu, zapchajdziurom mówimy: nie. Przykładowo zamiast zalewać się w trupa na karnawale, Havassy mógł przyglądać się gościom albo personelowi (nadal nie wiem, po co tam przyjechał, więc trudno mi doradzać, ale skoro jest szpiegiem, to obserwowanie powinno być jego zajęciem numer jeden).
17/50
Poprawność
5 września 2016 – Basilio
Przygotowania do kolejnego karnawałowego wieczoru szły pełną parą. Po tak krótkim czasie pracy Basilio trafił na najgorszy okres dla pracowników - cały dzień trwały przygotowania, po przygotowaniach usługiwali gościom, których było dużo więcej, niż zwykle, a po wszystkim musieli jeszcze posprzątać, chociaż w trakcie również to robili.
Chłopak jednak nie narzekał, chociaż co chwila słyszał okrzyki poganiania i reprymend. – Okrzyki reprymend nie brzmią za dobrze; po prostu reprymendy.
Brunet schował swoją ulubioną papierośnicę z powrotem do kieszonki i podążył za nią. – Za tą papierośnicą, tak?
- Basilio! Basilio! – Jak już wspominałam, to jest niepoprawny zapis dialogu. Zamiast dywizu użyjcie myślnika, który uzyskacie za pomocą kombinacji klawiszy ALT+0150.
Każdy z gości życzył sobie czegoś specjalnego, by "zapomnieć o tragicznym przeżyciu" (chociaż nawet nie widzieli zmarłej). – Niepoprawny cudzysłów. W Polsce używamy takiego: „(...)”, a uzyskacie tych znaków za pomocą kombinacji klawiszy: ALT+0132 i ALT+0148.
Spał tyle, co nic. – Bez przecinka.
Między chwilą, gdy już zaczynał przekonywać się do teorii, iż lada recepcji na pewno jest wystarczająco miękka, zwłaszcza, jeśli podłoży sobie pod głowę księgę gości, a przymknięciem oczu, [bez przecinka] drzwi hotelu otarły się szeroko (dzięki odźwiernemu) i pewnym krokiem wmaszerował gość. – Zwłaszcza jeśli bez przecinka (klik).
5 września 2016 – Havassy
Nastroju nie psuł mu fakt, iż w przedziale siedział sam (wręcz przeciwnie - pozwalało to na wyciągnięcie nóg i choć na chwilę spuszczenie z oczu aktówki, która i tak profilaktycznie leżała między nim, [bez przecinka] a ścianą), ani to, że przybywszy do Wenecji [przecinek] musiał odczekać parę minut na peronie, by pracownicy hotelu Solegiatto przenieśli jego bagaż do nowoczesnego włoskiego samochodu marki Fiat. – To jest drugie zdanie w tym rozdziale. Do tego drugie długie. Dwa zdania zajęły Wam dziewięć linijek. Nieco kiepsko się to czyta, zwłaszcza gdy występują jeszcze wtrącenia w nawiasie.
Chłód [przecinek] niebędący jednak mrozem [przecinek] przyjemnie gryzł w uszy - nie naprzykrzając się żadnymi opadami, co miało często miejsce w jego rodzinnym Wiedniu. – Wtrącenia oddzielamy przecinkami.
Chwytający za oko młodzieniec (tu przemknęła Schmitowi myśl, na ile dobór personelu wiązał się ze spodziewanymi zyskami z napiwków) wyraźnie na jego widok zapomniał [przecinek] w jaki sposób się zachować, zaburzając towarzyszącą dotychczas Havassy'emu harmonię w wykonywaniu wszelkich czynności. – Ja to bym nie chciała, żeby ktoś mnie chwytał za oko, to musi boleć. Chwytać można za serce, ewentualnie można uchwycić coś kątem oka, a Wam pewnie chodziło o młodzieńca wpadającego w oko. Poza tym wzmianka dalej zaznaczona pogrubieniem jest dla mnie kompletnie niezrozumiała; nie wiem, co chciałyście przekazać.
Schmit doskonale był świadom, że sypiąc tu i ówdzie groszem zapewniał sobie szczególnie starannie wyprasowaną pościel, poranną kawę przynoszoną bez zamówienia, [bez przecinka] czy gazetę dodaną do śniadania razem z pięknym uśmiechem i życzeniem miłego dnia.
Skromny (jak na warunki [przecinek] w jakich przyszło mu przebywać) dobytek rozpakował już sam, ledwo wypełniając jedną szafę w garderobie. – Co ma dobytek do warunków, w których przebywa (jak rozumiem, chodzi o apartament?). Ilość rzeczy, które zabiera się w podróż, rośnie w miarę ilości gwiazdek?
Mniej potrzebną mu zawartość aktówki [przecinek] taką jak wycinki gazet, pocztówki, puste notesy, zapas piór, [bez przecinka] czy parę książek [przecinek] zostawił w szufladach obok łóżka, ograniczając się do noszenia przy sobie zapasu pieniędzy i podstawowych przyrządów piśmienniczych, bez których czuł się jak bez ręki. – Część, którą ograniczyłam dwoma brakującymi przecinkami, to wtrącenie. Poza tym dziwne rzeczy nosi przy sobie pan Schmit.
- To żaden problem - Schmit postanowił dać mu spokój, więc wskazał stolik, na którym należało postawić posiłek. – Niepoprawny zapis dialogu. Po wypowiedzi bohatera powinna być kropka, ponieważ komentarz narratora nie odnosi się bezpośrednio do tego, co postać powiedziała, ale do tego, co zrobiła po wypowiedzeniu kwestii.
Havassy leniwie wstał [przecinek] sięgając po lampkę wina. – Raz stawiacie przecinek przed imiesłowem przysłówkowym współczesnym, a innym razem nie odczuwacie takiej potrzeby.
- Nie dostanę tu żadnych papierosów? - zagadnął, rozglądając się, mimo, [bez przecinka] że doskonale znał odpowiedź. – Było, ale dodam jeszcze raz dla utrwalenia – klik.
- W pańskim apartamencie mieliśmy nie... - młodzieniec przerwał swoje tłumaczenie, jakby dotarło do niego, że nie takiej obsługi się oczekuje. Po krótkiej chwili, jaką musiało go kosztować podjęcie decyzji, wyciągnął prywatne papierosy i podsunął gościowi - proszę. – Kolejny błędny zapis. Łatwiej będzie, jeśli po prostu pokażę poprawny:
– W pańskim apartamencie mieliśmy nie… – Młodzieniec przerwał swoje tłumaczenie, jakby dotarło do niego, że nie takiej obsługi się oczekuje. Po krótkiej chwili, jaką musiało go kosztować podjęcie decyzji, wyciągnął prywatne papierosy i podsunął gościowi. – Proszę.
Poza tym dosyć niefortunnie brzmi ta chwila, która kosztowała go podjęcie decyzji. Jemu po prostu chwilę zajęło, zanim tę decyzję podjął, i tyle.
- Dziękuję - tu zerknął na plakietkę z imieniem kelnera - Basilio. – I jeszcze jeden błędny. Poprawnie będzie: – Dziękuję. – Tu zerknął na plakietkę z imieniem kelnera. – Basilio.
Jeżeli komentarz narratora nie odnosi się bezpośrednio do tego, że postać mówi, to trzeba go zacząć dużą literą, na końcu postawić kropkę, podobnie jak wcześniejszą wypowiedź bohatera zakończyć kropką, a w przypadku gdy, tak jak u Was, następuje jeszcze kontynuacja wypowiedzi, zacząć ją dużą literą.
7 września 2016 – Basilio
Pracując w Solegiatto [przecinek] nauczył się rozpoznawać mniej więcej narodowość przybyszy. – Wyjaśnię to teraz i już więcej nie będę poprawiać tego błędu. Używając imiesłowu zakończonego na -ąc (czyli imiesłowu przysłówkowego współczesnego), wyrażamy czynność, która trwa równolegle z inną czynnością, a więc wprowadzamy kolejne zdanie składowe, podrzędne, w związku z czym trzeba oddzielić te oba zdania składowe przecinkiem. Podstawowa wiedza.
8 września 2016 – Havassy
W międzyczasie poukładał sobie w głowie plan działania - najpierw upewnić się [przecinek] czy rzeczywiście został sam, następnie posłać przykre wieści do góry i wykorzystać nowo powstały trop jako punkt zaczepienia w oczekiwaniu na odpowiedź.
[...] pary mieszały się ze sobą w tańcu beztrosko, choć w przypadku gości hotelu Solegiatto trudno było mówić o wielkiej przepaści na drabinie społecznej pomiędzy nimi. – Wcześniej pisałyście Soleggiato.
Barman o dziwnie roześmianych w jego mniemaniu oczach podsunął mu szklankę whisky, którą ten bez wahania wypił, dając głośno ujście dyskomfortu wywołanego pieczeniem gardła. – Czyli… że co zrobił? Poza tym ujście (komu? czemu?) dyskomfortowi. Podkreśloną część uznałabym za wtrącenie i oddzieliła przecinkami, ewentualnie samo „w jego mniemaniu” – w każdym razie gdzieś przecinki muszą być, żeby zdanie czytało się płynniej.
Viktoria Nancsi, apartament numer 9 - czyli ten na końcu korytarza, znajdujący się trzy pary drzwi od niego. – Drzwi to rzeczownik występujący tylko w liczbie mnogiej, a te łączą się z liczebnikami zbiorowymi, poprawnie będzie więc: troje drzwi. W „parach” liczy się raczej tylko części garderoby (dwie pary majtek, dwie pary spodni), do tego jeszcze nożyczki i obcęgi. Tyle. Inne tego typu rzeczowniki łączymy z liczebnikami zbiorowymi (dwoje skrzypiec, dwoje zajęć).
- Wiedziałem, że coś jest nie tak - oświadczył Schmit, posłusznie wychodząc zza lady; wpis w języku niemieckim dokonał do góry nogami, nie zajmując sobie głowy obróceniem księgi [kropka] - [duża litera] znasz język niemiecki?
15 września 2016 – Basilio
Ileż razy jego czarne oczy wniosły się ku niebu - nikt nie zdołałby zliczyć. – Wzniosły.
- Nie o to chodzi. Nie powinnam o tym mówić - szepnęła bardzo cicho, a na jej policzkach wykwitł rumieńce. – Wykwitł rumieniec albo wykwitły rumieńce.
Ostatnio wiele osób chorowało i albo zostali w domu [przecinek] albo leżeli w łóżkach w pokojach dla służby.
Podziękował jej, składając jeszcze jeden pocałunek na dłoniach i skierował się do baru, nim Julio kolejny raz go zgani za spóźnialstwo. – Pilnujcie czasu. Zganił zabrzmi źle, ale mógł zganić będzie czasowo pasowało.
Mężczyźni rzadko kiedy nawiązywali z nim kontakt rozleglejszy niż "polej" lub "piękną mam żonę, prawda?". – Niepoprawne cudzysłowy, a rozleglejszy kontakt brzmi dość niefortunnie. Można mieć rozległe kontakty, czemu nie, ale nawiązywać z kimś rozległy kontakt już nie bardzo. Może chodziło o „dłuższy”?
Odłamami od reguły stawali się ci, co im puszczały hamulce taktu i skarżyli się na wszystko wokół. – Hamulce taktu? Może po prostu hamulce, bo tak się jeszcze mówi, o hamulcach taktu nie słyszałam. „Co” zamieniłabym na „którym”, brzmi to mniej potocznie.
2 października 2016 – Havassy
Wiedział, że nie przyszedł z żadnym problemem w hotelu - w tym wypadku by go zgłosił komuś z personelu. – Brzmicie czasem tak koślawo jak tutaj, szyk się nie zgadza i zdanie brzmi nienaturalnie. Lepiej: [...] w tym wypadku zgłosiłby go komuś z personelu.
2 października – Basilio
Ponieważ tablice z rozpiskami zmian i pracowników zmieniały się teraz częściej, [bez przecinka] niż normalnie (rekrutowano i czasem dodatkowy personel na konkretny wieczór), a podejrzanego zabrano po cichu, prawie bez żadnych świadków, Velasco musiał nieźle się nagimnastykować, by dowiedzieć się co, kto i gdzie.
13 października 2016 – Havassy
Włoch sięgnął po jego filiżankę, obserwując [przecinek] jak szybko wyprowadzi tym z równowagi swego rozmówcę.
Chyba, że kłamał. – Bez przecinka.
Zaczął rozważać dostanie się do apartamentu numer 9. – Słownie.
6 listopada 2016 – Basilio
Wszedł do swojego pokoju i z rezygnacją siadł na swoim łóżku. – Skoro to był jego pokój, to i jego łóżko, niepotrzebne powtórzenie.
13 grudnia – Havassy
Ta nagła wylewność wobec dzieciaka nie brała się ze znienacka rozbudzonej czułości wobec młodego przedstawiciela gatunku homo sapiens - w swych rozmyślaniach nad problemem znalazł po prostu rozwiązanie. – Nie, błagam, tylko nie takie słabe teksty. Nazywanie człowieka – dziecka! – homo sapiens wcale nie jest dobrym pomysłem w tym wypadku (niewątpliwie jesteśmy przedstawicielami gatunku homo sapiens, nie da się ukryć, ale to nazwa naukowa, a nie zwyczajny rzeczownik, jak człowiek, którym można się posłużyć, aby nie narobić powtórzeń w tekście).
- A nauczysz mnie tak strzelać jak ty? - Spytał chłopak, śledząc z zachwytem wprawione ręce obsługujące bron z pewną dozą czułości. – Broń.
- A masz swoją broń? - Odparował Havassy - broń jest jak... - urwał z lekkim zakłopotaniem szukając odpowiedniego porównania - nikomu się jej nie oddaje - dokończył. – Zły zapis. Poprawnie będzie wyglądał tak:
– A masz swoją broń? – odparował Havassy. – Broń jest jak… – urwał z lekkim zakłopotaniem, szukając odpowiedniego porównania. – Nikomu się jej nie oddaje – dokończył.
Ściana, pod którą się zatrzymał [przecinek] była wysoka i znajdowała się nad jednym z kanałów na tyłach hotelu, nie było więc dziwne, że nikt się nie zajmował zdobiącym ją gzymsem. – Dla mnie dziwne jest jednak to, że dwa czasowniki stoją obok siebie, nieoddzielone przecinkami. Przecież to aż się prosi.
Giacomo posłusznie zszedł. Może obsługa dzieci była łatwiejsza niż sądził. – Giacomo to jest właśnie to dziecko i to ono jest podmiotem domyślnym dla zdania zaczynającego się od „może”. Często gubicie podmioty.
- Potrzebuje pani pomocy? - Zagadnął, ta jednak odpowiedziała nerwowym uśmiechem i odeszła, kręcąc głową na znak odmowy. – Małą literą „zagadnął”.
Podsumowanie
Dwa Wasze największe problemy: przecinki i podmioty. Przecinki stawiacie, gdzie Wam się podoba lub nie stawiacie w ogóle. Oddzielanie zdań składowych to podstawowa wiedza. Poza tym najwyraźniej nie wiecie, że istnieje reguła cofania przecinka, ale do tego już się odnosiłam i podlinkowałam Wam wpis Poradni Językowej PWN. Na podmioty zaś nie ma innego lekarstwa niż czytanie, z uwagą i ze zrozumieniem, tego, co się napisało. W ogóle najlepiej czytajcie to, co piszecie, zwłaszcza na głos – wtedy wyeliminujecie też nienaturalnie brzmiący szyk.
Zastanawia mnie również, jak wygląda to Wasze wspólne tworzenie. Umawiacie się co do treści, czytacie nawzajem swoje rozdziały, poprawiacie sobie błędy przed publikacją? Zwracałam się do Was obu, a nie do każdej z osobna, bo wyszłam z założenia, że jak robi się coś razem, to bierze się odpowiedzialność i za siebie, i za drugą osobę, poza tym sprawdza się siebie nawzajem i dogaduje. Jesteście zresztą na podobnym poziomie, jeśli chodzi o styl, tak więc rozdzielanie Was i tak nie przyniosłoby niczego odkrywczego. Mam nadzieję, że to Wam odpowiada (taka konstrukcja oceny).
9/20
Razem: 30/75, 40%
Ocena: 2 (słaby)
Życzę Wam powodzenia w dalszym pisaniu. :)
Za betę oraz pomoc przy gifach dziękuję Fenoloftaleinie oraz Skoiastel. ♥
Zanim napiszę pełen komentarz, chciałabym cię prosić, żebyś zmieniła na początku nick mojej współautorki na taki, jaki był w zgłoszeniu :)
OdpowiedzUsuńGotowe :)
Usuń/Hiro
Dzięki ;)
UsuńCóż, na pewno przekonałyśmy się, że publikowanie czegoś, co normalnie piszemy na forum grupowym, najwyraźniej nie ma sensu na blogu. Za dużo też planowałyśmy między sobą i ustalałyśmy, zapominając że pewne rzeczy dla kogoś "z boku" nie są oczywiste. Kiedy ze sobą rozmawiałyśmy, nasze postacie ożyły na tyle, że nie zwróciłyśmy uwagi, jak niewystarczająco je kreujemy w samym opowiadaniu.
OdpowiedzUsuńZ akapitami mamy problem ze względu na kod szablonu, czasem coś szwankuje.
Nie zamierzam nas bronić ze wszystkiego, ale rzeczy takie jak nazywanie bohaterów - nie, to jest hotel i postacie, z którymi Basilio ma styczność ciągle i będą występować regularnie. A co do ich zapamiętywania... Nie xd Myślę, że pół roku to aż nadto, by zapamiętać imiona osób, z którymi pracuje się codziennie, a przynajmniej tych najbliżej. To nie jest nie wiadomo jak gigantyczna grupa.
Ach, i to nie są rozdziały. Nie mają być długie. Nie piszemy książki, piszemy dla przyjemności i na tyle, na ile pozwala nam czas, chęci i wena, tyle powstaje tekstu.
Brak opisów wynika pewnie z braku tychże - weny głównie, ale też i czasu, bo piszemy jednocześnie parę różnych opowiadań i chcemy, by każde szło naprzód, wychodzi to czasem z różnym skutkiem. Niewątpliwie musimy się przykładać bardziej do tego, by nie było sucho.
Co do Basilia i jego nielubienia niemieckiego - nie, to nie chodzi o bycie fajnym jak Polaczki. Takie same podejście miałby do brzmienia języka, na przykład, duńskiego. Przypomina raczej Francuzów i ich miłość do ojczystego języka. I nie przedstawiam go jako reguły dla całego narodu.
Co do realiów świata, tak, sprawdzałyśmy, co trzeba, zarówno Austro-Węgry, jak i Fiata - stąd się tam wziął w pierwszej kolejności. Stąd wielkie "wow", kiedy jechało się takim autem - dopiero pojawiały się na ulicach. 1901. Dodatkowy nie miały wtedy amortyzatorów, więc jazda po kocich łbach nie mogła być przyjemna :)
Poza tym uważam, że część wytknięć służyła tylko chyba podśmiechujkom na wyrost, ale ok, każdy sobie zapewnia rozrywkę jak może ;)
Tak czy inaczej, dziękujemy za poświęcony czas.
Nazywanie bohaterów – widzisz, opowiadanie to nie jest prawdziwe życie, to nadal jest fikcja, którą się kreuje, a ona rządzi się własnymi prawami. Nie zamierzam też bronić własnego zdania uparcie, bo macie swoje zdanie, ja mam swoje, niemniej wprowadzanie nazbyt dużej ilości informacji (jakichkolwiek, nie tylko imion) i budowanie scen, które do niczego nie prowadzą, sprawia, że czytelnik się gubi w tym gąszczu. Zadaniem autora jest pisanie w taki sposób, aby odbiorca wchodził do świata, który on wykreował, jak do siebie, do miejsca, które zna. Co do zapamiętywania – odniosłam wrażenie, że hotel jest dużym, rozbudowanym miejscem z mnóstwem personelu. Nie byłoby sprawy, gdybyście szerzej opisywały miejsca, które kreujecie. Niestety nie siedzę w Waszej głowie, nie widzę więc tego tak wyraźnie, jak Wy.
UsuńJeśli to nie są rozdziały, to nie wiem co, ale przyjęło się w blogosferze, że jeden post = jeden rozdział. Informacja o tym czy to na blogu, czy to w zgłoszeniu pomogłaby mi się zorientować. Znowu – nie siedzę w Waszej głowie, skąd więc miałam wiedzieć, czym są dla Was te wpisy?
Jeśli chodzi o Basilia – mówisz to teraz, ale w tekście nie ma o tym informacji i wygląda to tak, jakby po prostu nie znosił niemieckiego, co od razu kojarzy mi się ze stereotypem panującym wśród Polaków (czy raczej nawet polskiej młodzieży). Mogę wyciągać wnioski tylko na podstawie tego, co jest napisane, nie na podstawie tego, co jest wymyślone i siedzi Wam w głowie. Niemniej uważam, że to fajny sposób myślenia i warto to dodać w odpowiednich miejscach w tekście. Od razu będzie miało inny wydźwięk. ;)
Nie żyłam w tamtych czasach, więc nie wiem, czy była przyjemna, czy nie. W tym wypadku mój błąd – odnosiłam się do doświadczeń przeszło sto lat późniejszych niż akcja opowiadania. ;)
A co do „podśmiechujek na wyrost”, poproszę o przykład, żebym mogła się odnieść. Wszystko, co wypisałam, było albo po to, by zwrócić uwagę na błędy w kreacji świata, bohaterów, pisania ogólnie, albo po to, by wytknąć głupotki (no bo naprawdę nie wiem, jak można wpaść na pomysł ubierania się dla zabawy czy z ciekawości w galowy mundur wojskowy obcej osoby, gościa hotelu, w którym się pracuje, do tego nie rozumieć, dlaczego ta osoba się tak zdenerwowała z tego powodu). Nie w moim stylu jest wyśmiewanie kogoś, kąśliwe uwagi już bardziej, ale wszystko w ramach sensownej krytyki. Jeżeli któraś z tych uwag Was dotknęła, to przepraszam, na pewno nie miałam takiego zamiaru, tym bardziej, że Wasz blog połknęłam w sumie w jeden dzień i ani przez chwilę się nie nudziłam. Niska ocena wynika raczej z braku materiału, który faktycznie mogłabym dogłębnie zanalizować, i poczucia, że to, co wisi teraz na blogu, to bardziej szkic czegoś bardziej szczegółowego.
Tak czy inaczej życzę Wam weny i czasu. :)