[105] ocena bloga: samotna-krolewna.blogspot.com/

Autorka: TakaMiłość
Tematyka: opowiadanie obyczajowe
Oceniająca: Skoiastel


W trakcie pisania oceny dowiedziałam się, że przenosisz opowiadanie w poprawionej wersji tu: KLIK. Ocena tyczy się jednak wersji przed poprawkami, odpuszczę więc komentowanie szaty graficznej starego bloga, gdyż mija się to z celem. Zresztą jest tam – na pierwszy rzut oka – znośnie. Na pewno lepiej niż na nowym – tam zdecydowanie czcionka jest za duża i szeryfowa, co męczy wzrok.
W ocenie skupię się na wielu aspektach twojej pisaniny. Głupotki będę wyciągać za pomocą cytatów i opisywać – rozdział po rozdziale – natomiast na końcu nastąpi podsumowanie całości. Skupię się również na poprawności, ale w przypadku chociażby błędów interpunkcyjnych wytłumaczę zasadę raz czy dwa, a resztę baboli z tej samej paki pominę, gdyż nie jestem betą i do moich zadań nie należy dokładne wypisywanie każdego brakującego przecinka.


PROLOG
(…) wsparła swoje łokcie na kolanach – zbędne „swoje”. Jest to logiczne, gdyż wciąż mowa o jednej bohaterce.

W drugiej natomiast miał butelkę, dopiero co odkorkowaną, tym razem wino także było czerwone, choć żadne z nich [brak podmiotu] nie było pewne [przecinek] czy jest tej samej marki [przecinek] co poprzednie.

Zrobiła minkę [przecinek] jakby ją coś bardzo mocno zabolało albo zasmuciło [przecinek] i oparła plecami o oparcie kanapy. – Oprzeć o oparcie brzmi płytko. Podkreślona fraza to wtrącenie – KLIK. Minka jest strasznie pieszczotliwa i zdrobniała, a przez to do przesady infantylna.

Być może gdyby miała trzeźwy umysł, to okazałoby się, że doskonale wie [przecinek] co to są te mankamenty, ale w chwili obecnej, [przecinek zbędny] nie miała głowy do tak trudnych słów. Właściwie czuła się [przecinek] jakby w ogóle nie miała głowy (…).

– Pytałem [przecinek] czy w ogóle masz coś takiego jak uczucia?

(…) wydrąży mu dziurę w brzuchu, i to taką, [przecinek zbędny] wielkości, co najmniej, kuli armatniej.
– Skoro nie lubisz, to po co pijesz? – zapytał cicho, niemal szeptem.
– Po piątym kieliszku straciłam rachubę, a po kolejnych dwóch nie czuję już smaku. – Ta odpowiedź nie ma sensu (pomijam, że nie jest w ogóle odpowiedzią na zadane pytanie, bo to pijacka gadka). To kobieta jednak traci rachubę czy wie, że po pięciu są dwa następne?

– Retrospekcje – niemal wysylabizował w chwili, gdy czerwona ciecz lała się z butelki wprost do kielicha, tak typowo przy tym chlupiąc. – Widać, że starasz się na siłę eliminować powtórzenia. „Trunek” zamiast „wina” przeboleję, ale „ciecz” to już desperacja. „Kieliszek” brzmiał do tej pory naturalnie i zamienianie go „kielichem”, który z marszu kojarzy się z kielichem mszalnym albo Graalem, na pewno nie jest dobrym pomysłem.

– Jaka piosenka? – zdawało mu się, że stracił wątek, albo że Katrina znajduje się już w innym świecie, po którym biegają białe myszki i to nie gęsiego, a zapierdzielają stadami. – Dlaczego białe myszki miałyby biegać gęsiego? Jeżeli to mowa pozornie zależna (wnioskuję po użytym kolokwializmie), to facet jest… dziwny.

– Jak ty się na niczym nie znasz. – Katrina wydawała się być załamana niewiedzą swojego towarzysza. – „Swojego” zbędne. Na moje oko po tym, co następuje wcześniej i dalej, ona nie wydaje się załamana, tylko taka autentycznie jest. I nie musisz nawet tego opisywać – czytelnik dawno sam na to wpadł.

– Żółkły – warknęła, rzucając w jego stronę spojrzenie, które gdyby tylko miało taką moc, to przyszpiliłoby go do ściany, krzyżując niczym Rzymianie Chrystusa. – Twój narrator mnie przeraża. Przez kilka akapitów zdążył rzucić już kilka porównań, ale to wyszło najmniej naturalnie. Rzymianie nie ukrzyżowali Jezusa na ścianie, ale na krzyżu – jak sama nazwa wskazuje. Porównanie jest kompletnie nietrafione i zamiast pozwolić czytelnikowi lekko ruszyć dalej, to bawi i dziwi, i za mocno zwraca uwagę.  

Blondyn o niebieskich oczach depnął gazu i pewniej zacisnął swoje dłonie na kierownicy. – Logiczne, że „swoje”. Zauważ, że gdybyś usunęła większość takich zaimków, tekst nie straciłby na wartości, a narracja stałaby się lżejsza.

Przemierzał ją co najmniej dziesięć razy w ciągu tygodnia – w tę i z powrotem, zawsze gdy jechał do pracy, [przecinek zbędny] i gdy z niej wracał.

Niespodziewanie zadzwonił jego [zaimek zbędny] telefon komórkowy, umiejscowiony na kokpicie. Stara Nokia w niebieskiej obudowie z elementami fosforyzującymi, zapewniającymi jej widoczność, [przecinek zbędny] nawet w całkowitej ciemności. Sergiusz chwycił pewnie za ten telekomunikacyjny wynalazek i przyłożył go do swojego [zaimek zbędny] prawego ucha, jednocześnie zdejmując dłonie z kierownicy, by wyciągnąć gumę z ust i wrzucić ją do popielniczki. – No to jak to właściwie było? Jedną dłonią chwycił telefon, a w tym samym czasie dwie zdjął z kierownicy…


W drugim zdaniu brakuje orzeczenia. Nokia jako model telefonu komórkowego, a nie nazwa firmy – małą literą [KLIK] i bez kursywy. Telekomunikacyjny wynazalek jest słaby, uwierz mi. Na siłę próbujesz unikać słowa telefon komórkowy. Spójrz, jak łatwo z tego wybrnąć: wystarczy, że podkreślenie zmienisz na samo telefon, a dalej użyjesz komórki.

(...) przynajmniej tak pomyślała Katrina [przecinek] kiedy tylko go usłyszała.

Pięćdziesięciodwuletni mężczyzna, [przecinek zbędny] jednak, [przecinek zbędny] nie zdążył usłyszeć ani jednego słowa dziewczyny.

Szybko zerknął na znak drogowy, wskazujący na to, że ma drogę pierwszeństwa. – A nie dałoby się prościej, że zerknął na znak pierwszeństwa? Przekombinowałaś.

Niespodziewanie czarne Audi [małą] wyjechało znikąd na drogę, jakby było zjawą, nagle zrzuconą z nieba na ten właśnie odcinek trasy. Sergiusz zauważył pojazd w ostatniej chwili. Nie było szans, by go wyminął, bo wszędzie znajdowały się drzewa. Pozostało tylko podjąć szybko jakąś, [przecinek zbędny] męską decyzję. – Ta sytuacja wydaje się szybka, ale narracja niepotrzebnie ją rozwleka. Okolicę z drzewami mogłaś opisać, zanim kierowca znalazł się w tej trudnej sytuacji, wtedy przyspieszyłabyś tempo. Na dodatek czytelnikowi wystarczy samo znikąd, nie trzeba dopowiadać, że to akurat zrzucona zjawa, bo wtedy rzuca się w oczy nieszczęsny imperatyw.

Wyrok boski zapadł i był nie do odwołania, a słowa owego wyroku, [przecinek zbędny] przekazał mężczyzna w białym kitlu, zaraz po wyjściu z sali operacyjnej (...). – Lekarz-prorok, tego jeszcze nie było. Masz narratora-katolika (już teraz chyba rozumiem nawiązanie do krzyżowanego Chrystusa, jednak nadal uważam, że w tamtym momencie krzyżowanie do ściany było słabe). Ciekawe, czy już do końca opowiadania będzie sypał takimi skojarzeniami.

Blondynka w pasemkach o oczach tak błękitnych (...) – może mnie ktoś nakierować, jak wyglądają pasemka o oczach?  No i w pasemkach raczej się nie jest; pasemka się ma.
Zdajesz sobie sprawę, że bohaterów nie trzeba wcale opisywać kolorem oczu i włosów? W ogóle da się obejść opisywanie postaci tudzież wprowadzić opis mniej… nachalnie. Twoje uderzają czytelnika od razu, gdy tylko nowa postać zdąży wykonać jakiś ruch czy się odezwać. To naprawdę nie jest aż tak istotne, a u ciebie kolejny już raz opis wyglądu postaci został wrzucony na siłę. Nie istnieje reguła, która mówi, że postać należy opisać tak i tak. Możesz to śmiało pomijać, zmieniać lokalizację tych opisów albo wpleść je w scenę, by ciągiem nie rzucały się w oczy. Pukiel włosów koloru blond można zakręcać sobie na palec, ukazując kokieteryjny charakter bohaterki, a niebieskie oczy mogą wpatrywać się w cokolwiek, kiedykolwiek, a nie musi ich wskazywać narrator za pomocą oklepanych: być i mieć.

Chciałabym wiedzieć [przecinek] co z moim mężem.

Co do jednego, mężczyzna w białym kitlu miał jednak rację – gdyby tamtego dnia, ten drugi kierowca, nie uciekł z miejsca zdarzenia, wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej… – Szyk i interpunkcja. Lepiej:
Mężczyzna w białym kitlu miał jednak rację co do jednego – gdyby tamtego dnia ten drugi kierowca nie uciekł z miejsca zdarzenia, wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej…

Nie widzę jeszcze powiązania między pierwszym fragmentem a drugim, ale pierwszy zrobił na mnie zdecydowanie lepsze wrażenie. Drugi zdaje się nijaki, ponieważ wypadek nie wydaje się dynamiczny, opis jest raczej rozwleczony; dodatkowo te jakby wymuszone opisy postaci zadziałały na niekorzyść notki.
Zauważyłam również, że – jeżeli chodzi o interpunkcję – gubisz się w zdaniach złożonych; nie oddzielasz od siebie przecinkiem dwóch czasowników, lubisz natomiast stawiać przecinki między podmiotem a orzeczeniem. To bez sensu. Już teraz widzę, że nie obejdzie się bez pomocy bety, ewentualnie sama możesz zdobyć tę tajemną wiedzę i powstawiać przecinki prawidłowo. Zobaczmy, jak sprawa wygląda w następnych rozdziałach.

ROZDZIAŁ 1
Co prawda dbałam o porządek i starałam się, by w naszym niewielkim, dwupokojowym, wynajmowanym mieszkanku było względnie czysto, ale i tak nie było dnia, by jakaś zbłąkana szklanka, pusta butelka, [przecinek zbędny] czy kolczyk lub rękawiczka bez pary, nie znajdowały się na stole, komodzie czy parapecie. – Bohaterka jest bardzo szczegółowa. Czasem do przesady; pewne informacje są czytelnikowi zbędne, a ty lubisz trzaskać jedno określenie za drugim. Przymiotniki nieraz wypadają jak z karabinu maszynowego, a przecież można je w tekście rozsadzić trochę subtelniej, z dala od siebie, tudzież część zupełnie usunąć.

W końcu nachyliłam się do torby sportowej, leżącej na złożonej kanapie [przecinek] i wcisnęłam w nią biały, wełniany sweter. – Podkreślona część to wtrącenie. Można je rozpoznać po tym, że występuje w środku zdania, a po usunięciu go ono wciąż miałoby sens i byłoby poprawnie zbudowane, zawierałoby jedynie mniej treści: W końcu nachyliłam się do torby sportowej i wcisnęłam w nią biały, wełniany sweter. Wtrącenia obowiązkowo wydziela się przecinkami, ewentualnie myślnikami lub nawiasami. Na przestrzeni całego tego rozdziału masz z nimi problem. Spójrz:

(...) klucze, które trzymałam w dłoni [przecinek] wrzuciłam do specjalnej torby.

Stanęła w korytarzu i [przecinek] nawet nie zwracając uwagi na moje fałszujące śpiewy, zaczęła rozpinanie kurtki, [przecinek zbędny,] i zdejmowanie szalika.
Podobna sprawa tyczy się dopowiedzeń (to takie wtrącenie, które pojawia się na końcu zdania. Dopowiada jeszcze jakąś informację). Są to w twoim przypadku bardzo często dopowiedzenia zawierające imiesłów przysłówkowy współczesny (zakończony na -ąc):

(...) dodałam [przecinek] uderzając wierzchem prawej dłoni o wewnętrzną stronę lewej.

Wszystkim [przecinek] kurwa [przecinek] było łatwo, ale to ja miałam wyrzuty sumienia. – Wulgaryzmy to również forma wtrącenia.

– Teraz to wszystko? – dopytywał brunet, [przecinek zbędny] mający ładny, śniady odcień karnacji. Być może gdyby był pulchniejszy na twarzy i szerszy w ramionach, to stałby się bożyszczem wśród tych wszystkich nastoletnich idiotek. Niestety on był chudy jak szkapa, a w dodatku bardzo nieśmiały. On w ostatnim zdaniu zbędne. Poza tym dlaczego bohaterka określa swojego kolegę brunetem? To strasznie nienaturalnie brzmi, bo przecież nikt w myślach nie charakteryzuje swoich znajomych kolorem włosów. Raczej o znajomych myślimy prostym on tudzież używamy imienia, zdrobnienia, ksywy.

– Z tym już sobie poradzę sama – odpowiedziałam kumplowi i wskazałam na rzecz, o którą mi chodzi. – Chodziło. Wiadomo, że nie odpowiedziała nikomu innemu. To przecież rozmowa tylko dwóch postaci.

Prezent od matki, który ofiarowała mi w dniu [przecinek] kiedy znalazła w mojej kosmetyczce pozytywny test ciążowy.

Nie obwiniałam zmarłego potomka ani o szybki ślub, ani o nieudane małżeństwo. – Masz problem z synonimami i naturalnym unikaniem powtórzeń. Wcześniej wykorzystałaś już dziecko, niemowlaka i inne takie, więc przyszedł czas na okropnie nienaturalnego potomka. Nie zgadzam się; to nijak się ma do mocno kolokwialnej stylizacji języka bohaterki.

– Poczekaj w samochodzie – szepnęłam do Gracjana, kładąc swoją dłoń na jego dłoni. (...)
Gracjan uśmiechnął się ciepło, odsłaniając przy tym swoje nierówne, ale białe jak śnieg zęby (...). zapytała moja matka, siedząc na białym krześle (...). – Wybrałam takie przykłady, ale w rzeczywistości masz tego całe mrowie. Miej świadomość, że nadużywanie zaimków nie jest dobrym pomysłem. Szczególnie w narracji pierwszoosobowej, gdzie logicznym pozostaje fakt, że większość rzeczy bohaterki należy właśnie do niej. Nadal też przeszkadza mi nagromadzenie kolorów w tekście. Określanie barwy każdego przedmiotu w pokoju wcale nie pobudza wyobraźni.

„– No cześć – odpowiedział takim tonem [przecinek] jakby mówił kupę lat żeśmy się nie widzieli”. Kopę lat.

Nigdy nie liczyłam [przecinek] ile dokładnie czasu był nieobecny.

– Ale jak to się wyprowadzasz? – zapytał, kiedy ja nachylałam się po walizkę z akcesoriami do robienia tatuaży. Nachylać się po brzmi mi jakoś nienaturalnie. Może lepiej: schylić się po?

– Żegnam [przecinek] Oskar. – Jeśli zwracamy się do kogoś przezwiskiem lub imieniem, zwrot wydzielamy przecinkami. Dalej też masz tego trochę:
– Mamo [przecinek] to jest Gracjan.

W końcu mówiłam mu tyle razy [przecinek] czego oczekuję.

Ten miał ułożenie w kształcie litery L, a większość ścian miała krwistoczerwony kolor.

Zamrugałam chyba z osiemset razy na minute [ę], potem otworzyłam oczy najszerzej [przecinek] jak się tylko dało. W kuchni nie było nic!

Spojrzałam zdziwiona na bruneta, a potem na moją rodzicielka [ę] i w końcu, [przecinek zbędny] wszystko dla mnie stało się jasne. Oni się znali! Ale jak i skąd? – Po pierwsze: zaimki. Po drugie: brunet i rodzicielka w jednym zdaniu są fatalnym dowodem na to, że nie potrafisz radzić sobie z unikaniem powtórzeń inaczej, niż wykorzystując niepasujące do narratorki synonimy.

– Mamy się na fejsie w znajomych – wyjaśnił Gracek, a potem grzecznie się pożegnał i zbiegł schodami w dół po starej, zaniedbanej, [przecinek zbędny] i śmierdzącej dymem tytoniowym klatce. – Więcej uwagi poświęciłaś tu klatce schodowej niż Gracjanowi. Zwracałam ci już uwagę na nadmiar epitetów?

To nie tak, że byłam zacofana, w końcu z GG, Hangouty i SMS-ów, [przecinek zbędny] korzystałam. – Hangouta. Zdanie brzmiałoby naturalniej, gdyby czasownik pojawił się przed wymienionymi aplikacjami.

Dobrodziejstwa płynące z internetu, także nie były mi obce (...) – zwróć uwagę, że ten przecinek nie pełni tutaj żadnej funkcji.

W końcu co, kogo, to interesuje ile kto ma dzieci, czy się ożenił, czy wyszła za mąż, jak mieszka i gdzie byli na wakacjach? – Może coś bardziej poprawnego pod względem interpunkcji i czasu: W końcu co kogo to interesuje, ile kto ma dzieci i czy się żeni, czy wychodzi za mąż, jak mieszka i gdzie spędza wakacje?

Coraz częściej miałam wrażenie, że te wszystkie portale społecznościowe, [przecinek zbędny] zostały wymyślone tylko po to, żeby rodzić zazdrość, niezgodę i ploty, a z tego wszystkiego plotkowania i obgadywania nie lubiłam najbardziej. Być może dlatego nie miałam nigdy potrzeby, by się na takim portalu logować. Bo niby co ja miałabym tam robić, skoro miałam swoje realne życie i głęboko miałam życia innych, [przecinek zbędny] i ich rodzin? – Życie jako okres, jako zespół procesów życiowych, czyli rzeczownik niepoliczalny, jest słowem raczej nieodmiennym w liczbie mnogiej: głęboko miałam życie innych i ich rodzin.

(...) zaczęłam się rozpakowywać [przecinek] upychając wszystko w materiałowej szafie z drzwiami na zamek. – Po co mi to? Dlaczego zmuszasz mnie do wyobrażania sobie tych wszystkich pierdół?

Bądź [przecinek] ile chcesz. – Najprostszy przykład zdania złożonego – zawierającego dwa czasowniki. Przecinek je oddzielający jest w tym wypadku obowiązkowy.

(...) ani też nie pytała [przecinek] co cię trapi czy, [przecinek zbędny] jak ci pomóc?

Wiedziałam, że jeszcze miną, [przecinek zbędny] co najmniej, [przecinek zbędny] dwie dekady [przecinek] zanim nauczy się chodzić.

Z tej wysokości, [przecinek zbędny] dostrzegałam każdy problem znajdujący się u dołu.

(...) podeszłam do dużego lustra, [przecinek zbędny] wiszącego w przedpokoju. – Zdarza się, że stawiasz przecinek w takich momentach, czyli przed imiesłowami przymiotnikowymi czynnymi (zakończonymi na –ący, także odmienionymi –ącego), który sąsiaduje bezpośrednio z rzeczownikiem. Nie jest to wymagane. Przecinek trzeba postawić wtedy, gdy imiesłów (i to, co występuje po nim – podkreśliłam to w twoim przykładzie) nie wiąże się ściśle z wcześniejszą częścią zdania – czyli nie podaje kluczowych cech obiektu nazywanego przez rzeczownik, do którego się odnosi (tutaj: lustro), i nie pomaga go dobrze zidentyfikować. U ciebie sprawa jest natomiast prosta: lustro wiąże się z imiesłowem (lustro wiszące w pokoju – w samym takim przypadku nie postawiłabyś przecinka, prawda?).

Może jednak warto, [przecinek zbędny] nie poddawać się. – Ty naprawdę nie masz żadnego interpunkcyjnego wyczucia...

Poszłam zajrzeć w swój telefon komórkowy [przecinek] czy Wiktoria odpisała. Swój zbędne.

(...) po drugiej stronie już nie było Wiktorii, a tylko to charakterystyczne pi pi. – „pi, pi”.

Odłożyłam telefon na stół, wróciłam się do przedpokoju i przed moimi oczami stanęła wysoka komoda w połowie oszklona. – No nieprawdopodobne, że komoda sama stanęła przed oczami bohaterki… I jeszcze była oszklona tylko w połowie!
Czy sądzisz, że czytelnik wyobrazi sobie dokładnie wszystko tak szczegółowo, jak opisujesz? Bo okropnie lejesz wodę i skupiasz się na duperelach, niemiłosiernie wydłużając rozdział, a tak naprawdę w niczym nie ułatwiasz zadania. Dowalasz tylko zbędnych informacji, które wcale nie uplastyczniają sceny.

Cóż, najwidoczniej z moją spostrzegawczością jest jeszcze gorzej, [przecinek zbędny] niż z orientacją w terenie. KLIK.

Za szkłem stały kieliszki, [przecinek zbędny] do wina białego, czerwonego, martini, szampana, likieru [przecinek] a nawet margarity.

Jednak gdzieś w tej namiastce mini marketu, uchowały się też chipsy  – Mini, mikro i makro to przedrostki, a nie oddzielne wyrazy. Z tego stwierdzenia wynika, iż należy je zapisywać łącznie z poprzedzanymi rzeczownikami.

Nikt nie gotował dla mnie rosołków i nie podgrzewał ,wcześniej niezjedzonego do końca, obiadu. – Pierwszy przecinek zbędny (machnęłaś się też przy spacji). Drugi zresztą też.

Na tej ławie stał różowy termos z herbatą Rooibos – moją ulubioną, na termosie była naklejka z Timonem z Króla lwa, a obok termosu znajdowała się położona treścią do dołu książka – szkolna lektura – Opowieść wigilijna. Ja byłam jednak wpatrzona w telewizor, obok którego stało nowiusieńkie DVD i odtwarzało, naprzemiennie, [oba przecinki zbędne] dwie płyty, dołączone do miesięcznika Viva. Stać, znajdować się i być. Wyczerpałaś pulę najprostszych czasowników charakterystycznych dla opisu pomieszczenia. Król Lew jako tytuł wymaga kursywy lub cudzysłowu. To samo tyczy się książki.
Wystarczy: „do Vivy”. Co wniesie do opowiadania informacja, że to miesięcznik? Bohaterka kupuje go dokładnie co miesiąc? Zapamiętaj, że w opowiadaniu nie ma miejsca na puste, nic nie wnoszące informacje. A u ciebie ich multum.

Odłożyłam kieliszek na ziemie (...) – ziemię.

Wiktoria, dziewczyna o ciemnych blond włosach i piwnych oczach, przekroczyła właśnie próg. –  Czy widząc codziennie członków swojej rodziny czy najlepszych przyjaciół, właśnie tak o nich myślisz? Charakteryzujesz ich sobie w głowie, jakbyś widziała ich pierwszy raz? Narracja pierwszoosobowa rządzi się prawami, w których bohaterowie muszą opisywać świat naturalnie, gdyż każda linijka tekstu prowadzonego przez nich to ich myśl.

Stanęła w korytarzu i nawet nie zwracając uwagi na moje fałszujące śpiewy, zaczęła rozpinanie kurtki, i zdejmowanie szalika. – Zaczęła… ale czy skończyła?
Rozpięła kurtkę i zdjęła szalik – wystarczy.

Oddałam więc mojej przyjaciółce trójkolorową czapkę z dużym pomponem, [przecinek zbędny] sięgającym niemal do samych pośladków. – Pompon na czapce, chcąc nie chcąc, kojarzy się z kulistym zlepkiem kawałków włóczki. Jak takie coś miałoby sięgać pośladków? Nie chodziło ci przypadkiem o chwost?
Sięgających niemal samych pośladków (zbędne „do”).

(...) odpowiedziałam, otwierając szeroko moją parę oczu. – Świetnie, że nie czyjąś inną.

– Nie, właśnie nie widać – stwierdziła z całą powagą i skierowała swoje kroki do mojego pokoju. – Ciekawe, jakby wyglądała, gdyby stwierdziła z powagą tylko w trzech-czwartych i skierowała nieswoje kroki?

W dłoń chwytłam butelkę i napełniłam nią połowę kieliszka. (...) Problem w tym, że nadal latałam za nisko, by poznać rozwiązania na te frasunki. – W części narracji mamy strasznie kolokwialną, luźną bohaterkę, która coś „chwytła” (nie brzmi to przekonująco, naprawdę; wręcz śmiesznie), ale zdarza jej się również wykorzystywać słownictwo dawne (także regionalne – śląskie), które nijak do niej nie pasuje. Bawisz się jej stylizacją strasznie niekonsekwentnie.

W końcu, [przecinek zbędny] kto normalny funkcjonuje jak należy, o tak rychłej godzinie, [przecinek zbędny] jak dziewiąta rano?

(...) wsparłam dłonie na moich seksownie zaokrąglonych biodrach. – Ough...

Starałam się sobie wyobrazić [przecinek] jakie może być dziecko w takim wieku. – I na staraniach się skończyło?

W końcu kogo nie rzucą na głęboką wodę, ten nigdy nie naumie się pływać. – I znów te jej dziwaczne przekształcanie wyrazów. Strasznie mnie to drażni, sprawia wrażenie wymuszonego, nieudolnego, a już na pewno nienaturalnie brzmiącego zabiegu.

– A tak właściwie, to czemu wyście się w tej rodzinie nie uchowali? – To pytanie to nic innego jak banalne wprowadzenie do ekspozycji przytoczonej czytelnikowi w formie odpowiedzi na nie. Bohaterki wydają się dobrze znać, więc ich dialog po tylu latach, akurat teraz, aby czytelnik mógł poznać przeszłość kobiet, jest słaby. I strasznie czuć, że zrobiłaś to na siłę. Natomiast sama stylizacja odpowiedzi kompletnie do mnie nie przemawia. Kiedy myśli głównej bohaterki jeszcze chwilę brzmiały jak myśli twardo stąpającej po ziemi, dojrzałej kobiety po przejściach (szczególnie gdy kobieta ta oceniała swoją matkę i jej styl bycia, jej raczkowanie), a w opowieści o domu dziecka i Bogu bohaterka brzmi jak piętnastolatka.

– Dziękuje za streszczenie. – Ja nie dziękuję. Ja się irytuję, że tak spłyciłaś własny tekst.

Na owej butelce złożyłam ręce niczym do modlitwy.
Wiktoria już nawet się nie śmiała z moich poczynań. Była do nich po prostu przyzwyczajona. – Co śmiesznego jest w obejmowaniu butelki? I jednak Wiktoria była przyzwyczajona do poczynań, bo babeczki znały się jak łyse konie, tak? Więc tym bardziej wcześniejsza ekspozycja dialogowa, w której wyjaśnia się przeszłość główniaczki, wydaje się płytka i bez sensu.

– Pychoszka – stwierdziłam z promiennym uśmiechem od ucha do ucha i zmieniłam repertuar płynący z głośników firmy Logi Tech, będących podłączonymi wprost do mojego telefonu komórkowego marki LG. Uwielbiałam tę markę, choć za dzieciaka byłam raczej fanką Noki. (...) Odgarnęłam nieposłuszne włosy w tył, chwyciłam za fluid z Revlon, miętową kredkę do oczu i mocno czarny tusz. – Czy ci ktoś przypadkiem nie płaci za taką ilość reklam? Bo powinien. Wdrażasz się w szczegóły kompletnie bez sensu. Jakie znaczenie fabularne mają te wszystkie marki i jakiego czytelnika w rzeczywistości obchodzą takie detale? Widziałaś kiedyś, żeby ktoś tak pisał? Wiem, że Coben lubi czasami wskazać markę samochodu czy telefonu, ale ty popadłaś w kompletny przesadyzm, który na dłuższą metę będzie nie do zniesienia.
Czy istnieją jakieś rodzaje czerni niemocnej? Słabszej? Czarnej tylko troszkę?

Teraz cały pokój nie rozbrzmiewał rapem ani balladami rockowymi, a gorącymi rytmami erotycznego discopolo – Disco polo. I nie jest to odłam muzyki z gatunku stricte erotycznego, a popularnego. Proszę cię. Dzieci też słuchają disco polo. Gorące rytmy kojarzą się raczej z rumbą czy hiszpańskim flamenco.

Gubisz znaki diakrytyczne. To okropny banał. Nie powinien mieć miejsca, jeśli traktujesz swoją pisaninę na serio:
Chwyciłam Wiktorie [ę] za dłoń i pociągnęłam.
(...) puścił ją kantem z piętnaście lat młodszą zdzirą, która zaszła w ciąże [ę].
Najważniejsze to mieć na szatnie [ę] i na wlotkę.

Tan machnięty na tylnym siedzeniu Skody Fabii bachor, rozpierdolił moją rodzinę. – Ten. Nie dość, że się uparłaś na te nic nieznaczące detale, to jeszcze zapisujesz je niepoprawnie: KLIK.

Bo wtedy, [przecinek zbędny] to będzie tylko przygoda bez zobowiązań, a moja córka nie słynie z sumiennego wypełniania obowiązków.

– Klucze! – krzyknęłam za nią i rzuciłam przedmiotem. – Narracja pierwszoosobowa nie wybacza takich wpadek. Przedmiot brzmi strasznie nienaturalnie. Chwyciła za klucze, za „nie” (skoro pojawia się już w dialogu, co trzyma w ręku), a nie za sztucznie brzmiący „przedmiot”. Nikt tak nie myśli, nie mówi, nie określa.

Wiedziałam [przecinek] o co jej chodzi. To w tym klubie doszło do pierwszego zbliżenia, [przecinek zbędny] między mną i Oskarem, [sugeruję kropkę i wielką literę] to też w tym klubie, [przecinek zbędny] tak naprawdę, [przecinek zbędny] bliżej go poznałam, i to również w tym klubie, [przecinek zbędny] spędziliśmy większość swojego czasu, tego spędzonego razem. – Podkreślony zaimek zbędny. Spędzać spędzony czas brzmi kulawo.

Kurczę, z jednej strony całkiem nieźle mi się to czyta, bo widać, że masz pomysł na fabułę, masz ciekawą bohaterkę z jeszcze ciekawszą przeszłością i potrafisz w miarę budować sceny, ale okropieństwo narracji pierwszoosobowej (nadużywanie zaimków, sztuczne unikanie powtórzeń, różnorodność stylistyczna głównej bohaterki, słabe opisy pomieszczeń, jeszcze słabsze opisy wyglądu innych bohaterów), a także tamta dialogowa ekspozycja ukazująca przeszłość Katriny – no, nie ukrywajmy, mogło wyjść lepiej.
Podtrzymuję też, że kompletnie nie znasz się na interpunkcji, więc w kolejnych rozdziałach będę wypisywać tych błędów coraz mniej (tutaj też nie wypisałam wszystkich, starałam się wybierać i tłumaczyć różnorodne), ale to nie znaczy, że poprawiłaś warsztat techniczny.

ROZDZIAŁ 2
„Poczułam się [przecinek] jakby zostało na nim położone z kilka albo nawet z kilkanaście kilo.
Nigdy nie miałam wyczucia co do wagi, ani też miarki w oczach, swoją drogą kompasem też byłam kiepskim”. – Wyczucia co do miarki w oczach? No i fakt, ciężko byłoby zmienić się w kompas. Może lepiej wykorzystaj funkcję nawigatora?
I co tu się właściwie stało? Czy ty właśnie w narracji pierwszoosobowej kursywą pokazałaś myśl bohaterki? Przecież wciąż jesteśmy w jej głowie! Ten zabieg jest zupełnie bez sensu. Widzę, że w tym rozdziale męczysz ten sposób kilkakrotnie, ale żaden nie ma usprawiedliwienia – wyszła ci myśl w myśli, jakby Katrina pomyślała, że coś pomyślała – to tak nie działa. Wiem, że operujesz czasem przeszłym i może on sprawiać wrażenie, że główna bohaterka opowiada coś z perspektywy dłuższego czasu, ale jak to pogodzić z tym, że wszystko tak świetnie i szczegółowo pamięta, że nawet cytuje samą siebie? Albo jedno, albo drugie. Nie mieszaj różnych sposobów wyrażania myśli wyjętych z różnych typów narracji.

– Co jest, do cholery?! – chciałam krzyknąć, ale ledwie zaczęłam wypowiadać pierwsze słowo, a już usłyszałam (...). – Nie. Jeżeli zaczęłaś wypowiedź od myślnika, to bohaterka wypowiedziała całą kwestię. Mogłaś zapisać: „– Co do cho…” i czytelnik sam skojarzyłby, jak Katrina chciała dokończyć zdanie i że coś jej przerwało. Ewentualnie pozbądź się pierwszego myślnika i nie rób dialogu z niewypowiedzianych słów.

„(...) i dopiero wtedy poczułam gorycz w gardle, napływającą z mojego kanału nosowego. Chyba tak to się nazywało, o ile dobrze pamiętałam lekcje biologi z gimnazjum. – Biologii. Twoja narracja jest tak nienaturalna, że aż boli. Kanał nosowy? Która nastolatka tak myśli? Czy w ogóle ktokolwiek tak myśli? Chyba tylko jakiś zboczony zawodowo anatom...

– Ciotka-klotka się ubierze i pójdziemy w melanż [przecinek] co?
– Gdzie ty chcesz to biedne dziecko zabrać? – Alka położyła kubek z nasypaną kawą na ławie i podała mi do ręki niekapek mojej przyszłej chrześniaczki. – Sergiuszek miałby taki sam – wspomniała, wbijając załzawiony wzrok w ten czarny przedmiot, [przecinek zbędny] w białe, krowie łaty.
– I co z tego? – warknęłam, podając kubeczek Kaśce. – Miałby... – szepnęłam i wzruszyłam ramionami. Nie chciałam wracać wspomnieniami do mojego synka. Nie dziś i na pewno nie teraz, a już z całą pewnością, [przecinek zbędny] nie w obecności mojej matki.
Nie wierzę. Naprawdę chciałabym, by Alicja była bardziej przekonująca, ale ta scena nie wypadła dobrze. Jest zbyt przesadzona, więc przyniosła efekt odwrotny do zamierzonego. Sugeruję usunąć „załzawiony” – za dużo dramaturgii, kiedy w ogóle nie powinno jej być. Czytelnik dostał cegłą w twarz. To, że bohaterka nie chce wspominać teraz dziecka, wynika już wystarczająco z jej reakcji – urwania zdania, wzruszenia ramionami. Nie musisz niczego dopowiadać i eksponować na siłę.
No i „przedmiot” też wynaturza narrację.

– Lubisz tany tany? – zapytałam.Tany-tany lub tany, tany. Sugeruję jednak pierwszą wersję, gdyż to typowo dziecięce wyrażenie.

(...) pochodzący wprost z New York City (...). – Bo Nowy Jork w polskim opowiadaniu nie brzmi wystarczająco cool.

Stanowczo wolałam prawdę między oczy. – Poprawny frazeologizm brzmi „walić prawdę między oczy”. Brakło ci czasownika.

Nie robiło mi różnicy [przecinek] w czym pijam kawę albo herbatę. Mogłam to czynić nawet w słoiku po majonezie albo plastikowym opakowaniu po Jogobelli. Dużo ważniejsze były dla mnie szklanki i kieliszki z przeznaczeniem do kosztowania alkoholu, a nie jakieś tam filiżanki, podstawki, kubeczki… – Na tyle już zdążyłam poznać Katrinę, że byłam w stanie domyślić się tego sama, bez jej pomocy w formie ekspozycji.

– Palce przyczaśniesz (...). –  Przytrzaśniesz.

Potem pokazałam dziecięciu cały plac zabaw, który za moich czasów wyglądał nieco inaczej. Teraz miał lepsze drabinki i huśtawki, jednak, pomimo tego, panowały na nim pustki. Za czasów mojego dzieciństwa, pomimo badziewnych sprzętów i pourywanych huśtawek, takie place zabaw zawsze były oblegane przez dzieciarnie i ich rodziców, i to w [o] każdej porze roku. Najwidoczniej teraz te wszystkie młode, pojebane mamusie wolały malować paznokietki i oglądać w domu paradokumenty albo walić w klawisze laptopów, zamiast wyjść z dzieckiem na spacer. Te starsze, moim zdaniem, były jeszcze gorsze – co to za matki,, [zbędne oba przecinki] po trzydziestce, które zazwyczaj pakują swoje dzieci w foteliki samochodowe i na spacer zabierają do marketu (...).

I mały Oli pomimo, moim skromnym zdaniem, okropnego imienia był bardzo fajnym chłopcem – uśmiechniętym od ucha do ucha, wygadanym, wyśpiewanym i ruchliwym. To był wprost idealny malec, zresztą mała Kaśka też. Zawsze wolałam ruchliwe dzieci, pomimo, iż czasami irytowały, ale lepiej się czasami zdenerwować, niż mieć w domu takie zahukane, spokojne i wręcz nieżywe bachorstwo typu zombie czy mumia. – Zombie i mumia to typy dzieci, tak? Och, co za okropnie ograniczona umysłowo główniaczka.
Bohaterka nadużywa „moim zdaniem” (w narracji pierwszoosobowej to naprawdę słaba maniera) oraz „pomimo”. Na dodatek wydaje mi się w swoich przemyśleniach okropnie płytka, ale to akurat nawet nieźle wypada. Nikt nie mówił przecież, że główni bohaterowie muszą myśleć głębiej czy bardziej górnolotnie.
A jeżeli chodzi o interpunkcję, to popełniłaś wtrącenie we wtrąceniu. Generalnie przecinki powinny pojawić się przed pomimo i był, ale wtedy całość prezentuje się topornie. Problem zniknie, gdy pozbędziesz się tego nieszczęsnego „moim zdaniem” i postawisz wspomniane przeze mnie przecinki.

Ten był pierwszy i w gruncie rzeczy miałam nadzieję, że ostatni, bo nigdy nie lubiłam młodszych i nie pragnęłam mieć takich adoratorów. – To brzmi, jakby bohaterka naprawdę na poważnie wzięła te wysyłane przez dwulatka całusy, a to czyni z niej dodatkowo… no głupią, po prostu. Celowo czy z przypadku?

(...) uciekł z tego niedożycia układu – układu nie do życia.

Z resztą, [przecinek zbędny] nawet nie miałam pewności, czy Oskar miał obrączkę do teraz. Szczerze, to nie zwracałam na to uwagi, ale można się po nim było spodziewać, że już dawno sprzedał ją za kilka złotych, by mieć na tak zwanego szczeniaczka, [przecinek zbędny] albo Argusa z Lidla. Tę obrączkę (biernik – mieć kogo? co?), gdyż „tą” funkcjonuje jedynie jako forma narzędnika (kim? czym?) – tą obrączką. „Zresztą” łącznie.
Nie mam pojęcia, co to jest szczeniaczek.
Tekst, który zarapował Oskar, tak naprawdę napisał Z.B.U.K.U. Nie wiem, czy wiesz, ale na polskiej scenie hip-hopowej raperzy, którzy się szanują, piszą sobie teksty sami, więc pożyczanie czyichś i wsadzanie w usta swoich bohaterów jest naprawdę słabe i czyni z Oskara nie rapera, a jakiegoś żałosnego pozera – co najwyżej.

Powróćmy jednak do Oskara i naszego pierwszego spotkania. – Skąd ta liczba mnoga? Do tej pory Katrina nie zwracała się bezpośrednio do czytelnika, więc tym razem wypada to strasznie sucho i nienaturalnie.


Zastanawia mnie też jej ciąg myślowy. Dlaczego aż tak szczegółowo opisuje czasy szkoły, skoro bohaterka zaczęła opowiadać o związku? Wystarczyło zaznaczyć, że bohaterka była buntownikiem ubierającym się na czarno i właśnie w szkole poznała Oskara… To odbicie z religią czy matematyką było bardziej kłopotliwe niż faktycznie przydatne do czegoś. Tak samo absolutnie zbędny jest akapit o wnoszonym do klubu alkoholu. Wiesz, czytelnik nie potrzebuje wszystkich szczegółów, więc rozbudowane sceny z nadmiarem informacji (nic nie wnoszących do fabuły) wprowadzają chaos. Nie musisz opowiadać całego życia bohaterki, bo jakbyś rzeczywiście miała poruszyć każdy temat i wspomnienie, to zaraz to opowiadanie będzie miało trzydzieści rozdziałów i jeszcze nie będziesz mogła go skończyć, bo zawsze znajdzie się coś, co można dopisać. Waż słowa i umieszczaj tylko niezbędne do budowania fabuły informacje.  

„Oskar wtedy nie wydał mi się nikim ciekawym.
Nie, z pewnością, nie można tego nazwać miłością od pierwszego wejrzenia!” – Tak się teraz zaczęłam zastanawiać… A może bohaterka ma rozdwojenie jaźni i rozmawia sama ze sobą, prowadzi dialog z alter ego?

Traf chciał, że akurat szłam po bile i kije, bo mnie, [przecinek zbędny] i Ewce uzbierało się akurat dziesięć złotych na godzinę grania. – Dalej przerywasz historię związku, który stał się głównym wątkiem tego rozdziału, na rzecz wspomnienia z zakończeniem przyjaźni z Ewką. Skaczesz z tematu na temat, ale ciągniesz wszystko niemiłosiernie. Czy naprawdę muszę tak szczegółowo poznać od razu całą historię bohaterki? To nudne.

Niestety nic bardziej mylnego, bo Ewa okazała się być ponownie w ciąży i w efekcie, znowu uwiązała się przy kolejnym dziecku, zamiast w końcu pomyśleć o sobie, jakieś stałej pracy, i czasie wolnym, gdy ten jej szczyl uczęszczałby do żłobka. – Jakiejś. Z jednej strony bohaterka wcześniej skrajnie narzekała na matki, które nie poświęcają się swoim dzieciom, zabierają je na spacery po marketach (a przecież logiczne, że kobieta łączy obowiązki domowe, takie jak zakupy artykułów spożywczych, z pełnieniem roli matki, opiekunki pociechy), a teraz w drugą stronę – dziwi się, że Ewka przy dwójce dzieci nie oddaje się swojemu życiu. To się wyklucza.
Dalej bohaterka opisuje przeszłość, ale dialogi wspomina dosłownie, zapisując je od myślnika, więc czytelnik ma prawo na chwilę się zgubić i zapomnieć, że czyta o retrospekcji, a nie obecnych wydarzeniach. W ogóle zdążyłam zapomnieć, gdzie bohaterka się teraz znajduje i co robi, nagle przeniosłam się w jej czasy szkolne. Na dodatek cholernie mierzi mnie, że jej stylizacja językowa wciąż wygląda na tę z gimnazjum, o którym wspominała, a przecież minęło podobno dużo czasu od tamtego okresu. Nie widzę w bohaterce żadnego rozwoju.

– Sorry, ale uważaj gdzie stawiasz kroki, bo jestem mała i mógłbyś mnie staranować. Szkoda, [przecinek zbędny] by wtedy było – powiedziałam z lekkim, krzywym uśmieszkiem i położyłam dychę w drobnych na tackę. – Godzinkę proszę.
Katrina nie powinna pamiętać każdego gestu, każdego słowa, jeżeli zaznacza dalej, że to tylko wspomnienie. Zdecyduj się. Mogłaś to przedstawić za pomocą rozdziału całkowitej retrospekcji i od początku do końca uczestniczylibyśmy w jej ówczesnym życiu, moglibyśmy porównać sobie ją z tamtego okresu i tego bieżącego (chociaż niczym się ona nie różni; i wtedy, i aktualnie stylizujesz jej słownictwo na strasznie gówniarskie).

(...) w końcu byłam przeciętnym człowiekiem, a nie jakimś ludziem-pająkiem. – Dlaczego nie człowiekiem-pająkiem?

(...) niewiele [przecinek] bo od jeden do pięciu zeta. – Raz stawiasz przecinki przed najprostszymi spójnikami, a raz nie. Podejrzewam, że robisz to intuicyjnie, ale też niekonsekwentnie.

Och, wydawało mi się, że Katrina będzie wspominać tylko poznanie Oskara, bo przecież od tego zaczęła, ale poleciała dalej i następnie opisałaś scenę, gdy po powrocie z imprezy bohaterka wyjmuje z lodówki parówki, rozmawia z kimś przez telefon i okazuje się, że rozmówcą jest partner Alicji. Katrina musiała więc wyjaśnić czytelnikom, kim jest mężczyzna i jaka jest jego historia, a także historia jego ciotki i jej problemy… Niczym mnie to nie porwało, przyswoiłam po prostu jakąś część informacji wylanych nudnym ciągiem. Mam wrażenie, że nie potrafisz ich dawkować tak, by zainteresowały bardziej wymagającego czytelnika.

Jednak znowu zboczyliśmy z głównego tematu, czyli z Oskara Michalskiego i tego jak w ogóle doszło do naszego zostania parą. – Tak, ale nie naprawi tego powrót do tematu, tylko przerobienie całego rozdziału od postaw. Pozbycie się wszystkiego, co nie ma w tym momencie znaczenia fabularnego, oraz zdecydowanie, czy cofasz bohaterkę do przeszłości i ukazujesz całkowitą scenerię, czy Katrina tylko wspomina (wtedy pozbądź się szczegółów). To podstawowe błędy tej notki – kompletny chaos, nuda i ekspozycja. Akapity potrzebują ciągu logicznego, przyczynowo-skutkowego, myślowego. Jakiegokolwiek. Mam wrażenie, że bardziej piszesz to, co ci się akurat przypomni, bez konkretnego pomysłu.

Teraz jednak nie miałam czasu tego rozpamiętywać. – Jak to? To skąd te kilkanaście wcześniejszych akapitów? Stron tekstu nafaszerowanych samymi wspomnieniami? To najgorsza i najbardziej typowa wymówka bohatera w pierwszoosobowej narracji, gdy chce po prostu skończyć rozdział czy urwać jakiś temat, który prowadził o długo za długo, lejąc wodę i próbując utopić czytelnika w tym morzu ekspozycji pamiętnikarskiej.  A na dobrą sprawę nawet nie pamiętam, gdzie aktualnie znajdywała się Katrina i co robiła, zanim zaczęła rozpamiętywać przeszłość.  

ROZDZIAŁ 3
Na razie miał taką misiowatą masę, co po latach regularnego ruchu czy jakiegoś treningu, mogłoby go uczynić całkiem przystojnym facetem, takim z szerokimi barkami, wyrzeźbioną klatką piersiową i drabinką na brzuchu. Choć może nie powinnam go oceniać, bo przecież był ode mnie sporo młodszy, na dodatek to brat mojej przyjaciółki, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać i nawet na głos, gdy podszedł bliżej, by nam otworzyć furtkę i pomóc, to rzuciłam z uśmiechem:
– Wyprzystojniałeś.
– Dzięki, Kati – odparł. – Tak w ogóle, część wam – dodał i zabójczo się wyszczerzył. Miał mega białe zęby, jak ludzie z reklam past do zębów. Co prawda nieco oszpecała, [przecinek zbędny] ten powalający efekt bieli, [przecinek zbędny] szpara między górnymi jedynkami, ale i tak uśmiechem sprawił, że kolana się pode mną chciały ugiąć.
– Ile kończysz lat? – zapytałam z ciekawości, bo szczerze miałam ochotę się pieprzyć, bo z Oskarem nie robiliśmy tego od dawna, a rozprawiczenie takiego przystojnego gówniarza, [przecinek zbędny] mogłoby stać się moim trofeum, ale...
– Czternaście – skutecznie ostudziło mój zapał, bo dało mi do myślenia, że ten gówniarz nie tylko jest nieletni, ale przede wszystkim jest nielegalny.
– Za rok – wymsknęło mi się na głos.


Ogólnie czułam, że twoja bohaterka jest troszkę… niezrównoważona. I o takich postaciach też można pisać, jasne, ale trzeba mieć jakiś powód. To ani trochę nie jest fajne, kiedy laska ma taką chcicę, że rzuca się na dziecko. Jeśli masz w tym, autorko, wyższy cel, to dobrze, chociaż szczerze w to wątpię; na moje oko po prostu chciałaś poheheszkować, a przy tym pokazać postać młodzika, do którego będą wzdychały nastoletnie czytelniczki.
Czy twoim założeniem było, by czytelnik szczerze nienawidził twojej głównej bohaterki? Bo jesteś na dobrej drodze. Po tym fragmencie (wcześniej sądziłam, że Katrina naprawdę nie jest aż tak skrzywiona, to okropna cegła w twarz, dość duża przesada, której nijak się nie spodziewałam) jestem okropnie zniesmaczona. Z jednej strony bohaterka zdaje sobie sprawę, że dopiero za kilka lat chłopiec stanie się przystojnym mężczyzną, a z drugiej – pyta go o wiek, bo ma na niego ochotę. Jej zachowanie jedno, a myśli – drugie. Nie pierwszy raz to się wyklucza. Jasne, że dzieciak może mieć predyspozycje do bycia przystojnym facetem kiedyś, ale na pewno nie „na za rok”. Zdajesz sobie sprawę, że zrobiłaś z bohaterki... chorą psychicznie? Jej zachowanie zakrawa o pedofilię, a kompletnie nie klei mi się z tym, że dziewczyna podobno przeżywa stratę swojego synka. Nie pasuje mi to do portretu psychologicznego, który poukładałam sobie w głowie z danych, jakie zebrałam z fabuły do tej pory. Jakbyś jednocześnie próbowała wykreować dwie różne postaci – głupią gówniarę bez mózgu i dorosłą kobietę z problemami przeszłości. No i, kurczę, jakie trofeum? Bohaterka nigdy nie dała po sobie poznać, że zbiera jakieś trofea, a przecież miała okazję – Gracjana chociażby, dodatkowo była na melanżu, którego nie opisałaś, bo w następnym rozdziale wolałaś wspominać jej całą przeszłość, tę mniej ważną, z której nic nie wynikło i która wydaje się zbiorem informacji zupełnie daremnych fabularnie. Czekaj, jeszcze raz. Muszę to sobie poukładać: tak nagle przypomniało się Katrinie, że dawno nie uprawiała seksu, bo zobaczyła dobrze wyglądającego nastolatka? No nie mogę tego przeboleć, wybacz. Wydaje mi się to kompletnie z dupy tym bardziej, że dalej, w opisie sierocińca, nazywa go kajtkiem, rozczula się nad dziećmi, swoją przeszłością i znów jest zrównoważoną psychicznie, doświadczoną osobą.
A te jej kolana to same się chciały ugiąć, ale ostatecznie tego nie zrobiły? Wyrobiły sobie samoświadomość, yup?

Wiedziałam, że Patryk ponad wszystko pragnie zamieszkać z babcią, siostrą i siostrzenicą. – Podobno nie widziała go kawał czasu temu, więc trochę wymusiłaś te wnioski. Chłopak mógł się zmienić nie tylko z wyglądu, ale mogły zmienić się też jego wartości. Poza tym w domu dziecka naprawdę nosi się włosy na żelu i wygląda jak młodsza wersja Nialla Horana? Wciąż nie potrafię sobie tego wyobrazić, damn. Czuję się za stara na to opowiadanie.

Nikomu nigdy nie dawała tyle całusów i ugryźnięć w policzek co jemu (...) – ugryzień. No i urgyzień się raczej nie daje. To źle brzmi.

Wspominał [przecinek] jak miał nocny dyżur, a ja z Wiktorią i kilkoma innymi dziewczynami, [przecinek zbędny] dałyśmy nogę na imprezę. – Dlaczego bieżące wydarzenia streszczasz, a wspomnienia dialogu o nic nie znaczącej parówce w poprzednim rozdziale przytaczałaś w całości? Masz jakąś rozpiskę mniej lub bardziej ważnych scen? Zauważ, że od samego początku opowiadania mogłaś nie zdradzać czytelnikowi, że bohaterka mieszkała w tym domu dziecka. Gdybyś teraz poprowadziła dobrze ten dialog między nią a starym wychowawcą, czytelnik miałby więcej frajdy w odkrywaniu kolejnych kart historii. Każde zdanie powinno mieć znaczenie fabularne i swoje miejsce w tekście. Na moje oko powinnaś przemyśleć na spokojnie, co w którym momencie mogłoby wyjść na jaw i za pomocą jakich środków, aby tekst stał się bardziej interesujący.

Nie było jej szkoda i nawet ja to wiedziała – wiedziałam.

Życie nauczyło mnie, że czasami nadzieja jest najgorszym [przecinek] co można mieć, zwłaszcza, gdy potem zawodzi, gdy sen się nie spełnia, bo trzeba się podnieść, otrzepać kolana i iść dalej, mimo ran postrzałowych, które dziurawiły serce niczym ser szwajcarski. – Doceniam próbę uzyskania plastycznego porównania, ale rany postrzałowe – jak sama nazwa wskazuje – są od postrzałów. Co tu strzela niby w twoim przykładzie? Nadzieja? Życie? Sen? To bez sensu.
No i pomieszałaś czasy.

„(...) wyjęłam z kieszeni bon podarunkowy do Croppa”. –  Zbędna kursywa. Wystarczy wielka litera.

– A wątroby ci nie szkoda? – zapytał złośliwie, czym sprawił, że z zacieszonej mnie, stałam się ja z wredną, urażoną miną. – Nie bardzo rozumiem sens zdania. Sprawił, że z zacieszonaj moja mina stała się miną urażoną. Może tak? No i jak niby mina może być jednocześnie i wredna, i urażona? Nie potrafię sobie tego wyobrazić.

– Przykro mi z powodu dziecka. Byłabyś świetną matką, choć większość w to wątpi. – Sądzisz, że jakikolwiek człowiek o zdrowym rozumie, spotykając po latach byłą uczennicę, jedną z wielu, wydukałby taką kwestię? Bo dla mnie jest to mocno naciągane. Jeszcze pierwsze zdanie tak, ale drugie? No i po czym Paweł wnioskował, przecież dopiero co spotkali się po latach. Po jej ówczesnym zachowaniu? Przecież wszystkie znaki na niebie (czyt. jej historia) mówią, że była kompletnie nieodpowiedzialną i zbuntowaną chacharzycą.

Mimo wszystko podoba mi się fabuła. Może narratorka jest strasznie wylewna, ale jej historia też daje do myślenia. Jednak wciąż nie piszesz na tyle dobrze, abym mogła się wczuć; prowadzisz Katrinę raczej w oklepany i przewidywalny sposób, eksponując jej typowe myśli (jakoś nie potrafię przestać nazywać jej po prostu gówniarą) i nie dawkując informacji. Nadal nie wiem tego, co wydaje się cholernie istotne dla fabuły – może mi umknęło – ile ona ma w ogóle lat? Bo dałabym jej dziewiętnaście, a to i tak naciągnięty maksymalnie wynik.
Dziwią mnie też komentarze pod rozdziałem – czytelnicy nazywają Katrinę niesamowitą, odpowiedzialną i mówią, że scena z Patrykiem i chęcią uprawiania seksu z nieletnim jest… zabawna. Nie, nie ma w niej absolutnie niczego zabawnego. Jest odrażająca i nieetyczna. I jasne, że może taka być, nie odpowiadasz też za reakcje czytelników na swój tekst. Zastanawiam się tylko, dlaczego przeważnie główne bohaterki nie mogą być jednocześnie niemoralne i inteligentne, tylko zawsze te niemoralne wychodzą przy okazji na idiotki? I jeszcze gawiedź się cieszy, no pięknie.
Nie polubiłam Katriny do tego stopnia, że nie bardzo chcę pochodzić w jej butach, ale to nie znaczy, że nie powinnaś mi dać takiej możliwości, tworząc postać bardziej ludzką, przemyślaną i – przede wszystkim – konsekwentną. Dodatkowo wydaje mi się wciąż zbyt papierowa przez eksponującą jej wnętrze narrację, w której wylewa wszystko naraz niepohamowanym ciągiem myśli. Ten najczęściej ma oblicze nudnej ściany tekstu. W poprzednim rozdziale, i tutaj również, opisujesz wszystkich szczegółowo, zdradzając najważniejsze. Nic nie wynika z dialogów, z zachowań. Zwróć uwagę na to, że opowiadania zaczyna się od planu. Trzeba powoli rozwijać w nim postacie, fabułę, informacje, a ty rzucasz tymi informacjami na prawo i lewo, jakby bez pomyślunku. Póki co da się to czytać i jest nawet znośnie, ale można lepiej.

ROZDZIAŁ 4
Rozumiem, że twoja bohaterka nie musi być jakoś wybitnie elokwentna, ale dbanie o poprawność narracyjną i jej lekkość, naturalność nie oznacza od razu wykorzystywania tylko tych najprostszych zwrotów. Budujesz zdania głównie za pośrednictwem słów: być, mieć, chcieć i móc.

Różowo [przecinek] nie?

– Tutaj każdy tak żyje – przypomniał, siadając obok mnie, gdy ja podmuchiwałam w moją herbatkę.
– Nie każdy. Są ludzie [przecinek] co mają pieniądze – oznajmiłam, odkładając moją wrzącą herbatkę ponownie na podłogę, by ta ostygła. Ja i ta zdecydowanie zbędne. Bohaterka ma dwa kompleksy. Po pierwsze – ciągle zaznacza, że coś należy do niej. Robi to strasznie obsesyjnie. I idę o zakład, że to żaden celowy zabieg pokazania jej introwertyzmu, egoizmu czy egocentryzmu, ale po prostu twoje bezcelowe nadużywanie zaimków. Po drugie – cudowne rączki, herbatka? Dlaczego robisz z niej tak infantylną osobę? To nie jest fajne.

Filip patrzył na mnie, gdy wstawałam i na bieliznę wciągałam wczorajsze ubranie, czyli legginsy w panterkę, [przecinek zbędny] i czarną tunikę. Nie jarałam go. Zupełnie go nie jarałam, bo miał całkiem odmienny gust. Póki miałam piersi i nie miałam fiuta, to mogłam z nim sypiać w jednym łóżku, [przecinek zbędny] i nic mi z jego strony nie groziło, nawet jeśli to łóżko było jednoosobowe, a my oboje naćpani w trzy dupy i osiem pizdeczek. Co prawda, gdy dowiedziałam się, że jest gejem, to zareagowałam dziwnie. Właściwie nic nie powiedziałam, ale ta wiedza kłóciła się z moimi poglądami. Byłam i nadal jestem homofobką, ale to był Filip, mój Fifi, chłopak, który uczył mnie żonglować piłką do nogi, stać na bramce i strzelać gole. Można by rzec, że [przecinek] pomimo iż był ode mnie trzy lata starszy, to ja z nim się właściwie wychowałam, razem, ramie [ę] w ramie [ę], za pan brat. I co? Nagle miałam go skreśli,ć bo dowiedziałam się, że zamiast wkładać w cipkę, to woli w dupkę? 

Twoja bohaterka sprawia, że mam ochotę zwymiotować. O takiej pustej i po prostu głupiej krowie dawno nie czytałam, ale nie zrozum mnie źle. Nie piszę o tym, bo mi to nie leży. Owszem, z własnej woli bym książki prowadzonej taką narracją do ręki raczej nie wzięła, ale nie o gustach tu rozmawiamy. Katrina jest charakterna, tak. Tylko mam wrażenie, że w tym wszystkim jest okropnie niekonsekwentna. Że nie stylizowałaś jej wypowiedzi na takie w pierwszym rozdziale, bo wystraszyłabyś wszystkich czytelników. Że wybierasz sobie momenty, w których jest nieokrzesanym dziewuszyskiem, a w których sadzi niby poetyckie porównania, używa wyszukanego słownictwa (wciąż w głowie mam te frasunki, tutaj też za pan brat jakoś dziwnie brzmi wśród wulgaryzmów). Jej stylizacja jest nieukierunkowana.
Zastanawiam się jeszcze, czy zdajesz sobie sprawę, że Katrina wychodzi właśnie na taką głupią krowę, czy raczej nie robisz tego celowo? Nurtuje mnie to pytanie prawie że od początku tekstu, a na razie nie potrafię znaleźć odpowiedzi. Obie wersje są tak samo prawdopodobne.

Ja finansowo zresztą, to pewnie nigdy nie będę gotowa na dziecko, chyba, [przecinek zbędny] że wygram w lotto albo zbiorę się na odwagę i wyjadę z tej przeklętej, upadłej, rozkradzionej i wysprzedanej Polski. KLIK.
No i znów inna stylizacja, niedaleko po tym, jak narratorka wylała morze przekleństw. Teraz inaczej obrazujesz jej frustrację, dlaczego? Nie widzę w tym sensu, bo wciąż jesteśmy w jej głowie, człowiek nie zmienia stylizacji swoich myśli. Zaczynając od trudnej, wyszczekanej bohaterki albo tej poprawnej i szanującej język, mogłabyś pokazać jej rozwój w którąkolwiek stronę. Ty piszesz nie dość, że o wszystkim naraz, to jeszcze różnymi stylizacjami jednocześnie. A przecież to wciąż ta sama kobieta.

Wracając jednak do Sergiuszka, to byłby mały świadek naszych awantur, być może odejść i powrotów, a nawet spraw rozwodowych. Wychowywałby się w biedzie, ubóstwie i nędzy. (...) Sergiusz ugrzązłby w tym bagnie razem z nami i stąd też wynikała, paradoksalnie, moja wdzięczność za jego tak szybką śmierć, za to, że nie zaznał bólu tego świata (...).


Ponieważ w pierwszym rozdziale:
To ja z początku nie chciałam tego dziecka, a potem kiedy go zabrakło, to też ja najbardziej za nim tęskniłam. Obwiniałam też Boga, ale za coś zupełnie innego – za śmierć, za zabieranie niewinnego, za odebranie mi szansy na normalne życie... na bycie matką.
Już nie wiem, w co mam wierzyć głównej bohaterce, a w co nie, bo w różnych kwestiach, nie tylko tej dotyczącej zmarłego dziecka, różne rzeczy wygaduje. Nie ma jednego, stałego kręgosłupa moralnego, tylko zmienia co chwilę zdanie, jest strasznie chaotyczna. Rozumiem, że chcesz prowadzić postać trudną, złożoną, ale najwyraźniej za wysoko postawiłaś sobie poprzeczkę. Kreowanie bohaterki, która się rozwija, opiera się na konsekwencji. Nie możesz w każdym rozdziale wkładać Katrinie do ust wykluczających się poglądów, jeśli między momentami, w których te opinie padają, nie wydarzyło się nic, co mogłoby zmienić jej zdanie.
Mam wrażenie, że napisałaś to opowiadanie, żeby przedstawić historię kobiety, która z całym swoim otoczeniem mierzy się z patologicznymi trudami życia – opowiada o finansowych niepowodzeniach (o zaciągniętych długach, kredytach), niesprawiedliwej polityce państwa i w końcu o swoich prywatnych porażkach, ale zalewasz nimi rozdział aż do zwymiotowania. Wszystkimi jednocześnie. Po co? Co chcesz osiągnąć taką pisaniną? Nie tworzysz przejmującej postaci, której chce się współczuć, która do czegoś zmierza, bo w opowiadaniu do tej pory nic się nie dzieje, tylko poznajemy jej przeszłość. Z bieżących wydarzeń mieliśmy urodziny, które były tylko pretekstem do smutnych wspominek i ukazania chęci zgwałcenia dzieciaka, oraz teraz rozmowę po melanżu, która jest pretekstem do ponarzekania na kraj i poznania, jak bardzo głupia jest Katrina zamknięta w tym swoim gówniarskim światopoglądzie. Do tej pory nie rozwija się ani bohaterka, ani akcja opowiadania. Stoimy w miejscu i przez pięć notek poznajemy zbyt szczegółowo otoczenie, bliskich, smutne historie ludzkie, ale właściwie to niczego nie wnosi, nic nie daje czytelnikowi, dlatego do tej pory jest tak nudno. Opowiadanie prowadzone dzięki streszczeniom i ekspozycjom pamiętnikarskim, które tylko faszerują informacjami, ale do niczego nie prowadzą i wstrzymują jakąkolwiek akcję – cóż, jestem na nie.

Może po prostu Sergiusz był mądry i jako noworodek świadomie podjął decyzję, sam owinął się tą pępowiną, by nie musieć cierpieć za życia, bo cierpienie, [przecinek zbędny] to coś [przecinek] czego z pewnością, [przecinek zbędny] by przy mnie i Oskarze zaznał. – Technicznie rzecz biorąc, Sergiusz nie był noworodkiem, bo się jeszcze nie narodził. Katrina, która nastawiała się na jego przyjście na świat, powinna nazywać go dzieckiem. To brzmi dużo bardziej naturalnie. Zastanawiam się jednak, jak bardzo prawdopodobna jest ta jej myśl? Wydaje mi się, że ktoś, kto nastawiał się na narodziny swojej pociechy i cierpiał, jak opisałaś, nigdy nie wygłosiłby takiej głupoty. Chyba że, jak już wspomniałam, po drodze wydarzyłoby się coś, co zmieniłoby zdanie Katriny, ale ona tylko plotkowała z Filipem o szarej codzienności. Zna swoje życie i życie otoczenia, w którym się obraca. Nie zmieniło się ono po stracie dziecka; było takie nawet wcześniej, więc zmiana sposobu myślenia bohaterki w tym momencie nie ma żadnych podstaw.

Tam czekał na nas Citroen z klasą, czarny i z przyciemnianymi szybami. Trochę dużawy, bo w Combi [przecinek] i musiałam przyznać, że ten jego tył mnie szczególnie przerażał, zwłaszcza podczas wjeżdżania ze skrzyżowania na prostą ulicę, bo obawiałam się, że się nie zmieścimy, [przecinek zbędny] i nie zdążymy przejechać, i ktoś z pewnością przydzwoni nam w dupkę. – Citroen i combi małą. To drugie zdanie jest za długie. Potnij je.
Sytuacja u ginekologa była pierwszą, która sprawiła, że się uśmiechnęłam. Nie dlatego, że było zabawnie – choć w dużej mierze również – ale dlatego, że opowiadanie w końcu mnie zaskoczyło, aż przybliżyłam się do monitora. Scena wypadła realistycznie, dialog dopasowany był do narracji, zachowanie adekwatne do bohaterki. Niczego nie streściłaś czy niewyeksponowałaś. I to było dobre.

ROZDZIAŁ 5
Tytuł odstrasza. Kolejna relacja = kolejna ekspozycja. Ough, aż strach czytać.
Opis pokoju w mieszkaniu Wiktorii słaby. Czy będziemy tam przebywać częściej, że aż tak wdajesz się w szczegóły?

– No, bo sobie tak pomyślałam, że skoro nie mam faceta, a Oskar to na ostatni czas wcale we mnie nie wkładał, to sobie pójdę do gina, bo on tam przynajmniej coś sztucznego ma…


– Wziernik – podpowiedziała, nieco czerwieniejąc na twarzy. – Dlaczego? Wiktoria też przecież ma dziecko, też uprawiała seks, też chodziła do ginekologa, a zachowuje się jak dziewica.

– Ale okropna nazwa – szepnęłam, zawiedziona takim faktem. Bohaterka chodziła do ginekologa, który prowadził jej całą ciążę. I nie. Po prostu nie wierzę, że aż tak cofnęła się w rozwoju po utracie dziecka. Nie dociera to do mnie, przepraszam. Udam, że wcale tego nie przeczytałam i ruszę dalej.

Fragment dialogu, w którym Katrina streszcza sytuację z ginekologiem i miejscem parkingowym, powinien wylądować w koszu. Ja już to wiem, więc po co się powtarzasz, jakbyś kolejny raz wykorzystywała pulę bezsensownych informacji na notkę? Dialog może i jest naturalny, brzmi dobrze, ale nic z niego nie wyniosłam, dopóki Katrina nie doszła do meritum i nie opowiedziała o rozwiązaniu sytuacji. I to było niezłe, ale czemu przedstawiasz jedno z ważniejszych (i ciekawszych!) do tej pory wydarzeń w formie relacji, zamiast dać mi sytuację w gabinecie w formie sceny, chociażby kontynuując akcję z poprzedniego rozdziału? Wtedy mogłabym zobaczyć autentyczne oburzenie bohaterki, oczami wyobraźni zobaczyć jej reakcję, byłby to pretekst do lepszego poznania jej i doświadczenia chociażby, jak reaguje na innych ludzi i ich żarty. Moglibyśmy przeczytać realny dialog między nią a Wiktorem, a nie tylko dostać suche streszczenie. Nie masz wrażenia, że spłycasz to opowiadanie? Jeśli Katrina pojawiła się u Wiktorii tylko po to, by opisać wizytę u ginekologa, a przy tym pokazać, że jest kretynką (wspomnienie wziernika), to ci to wyszło. Ale nie widzę w tym sensu; więcej przyjemności dałabyś mi, gdybyś zaczęła w końcu opisywać ważne fabularnie sceny, a nie je relacjonować. Tym bardziej że stworzyłaś wprowadzenie do sceny (jazda samochodem), początek sceny (wejście do gabinetu),  a potem od razu przeszłaś do relacji po. Taka pisanina jest bezsensowna.

W jednej z kamienic, znajdujących się przy najbardziej ruchliwej, a jednocześnie też najdłuższej ulicy, przecinającej niemal całe miasto w pół, mieściło się skromne, niewielkie, dwupokojowe mieszkanie. (...) Mężczyzna siedzący na narożnikowej kanapie, bez koszulki, kończył właśnie pierwsze piwo i wybierał się do lodówki po drugie. – Co? Dlaczego nagle zmieniłaś narrację na trzecioosobową? Do tej pory myślałam, że takie rozwiązanie preferujesz raczej w prologach/epilogach. Zaskoczyłaś mnie. Nie wiem, co o tym sądzić. Nie podoba mi się ten chaos. Jeszcze jakbyś pisała narracją pierwszoosobową z perspektywy Wiktora, to dałoby się to jakoś ładnie powiązać.
Na dodatek czytelnik nie jest aż tak głupi, za jakiego najwyraźniej go masz. Nagle po streszczeniu sytuacji u ginekologa opisujesz, co akurat robi ten udawacz? Wcale nie dlatego, by przedstawić mi przyszłą true love dla Katriny…
W C A L E.

(...) rzucił nieprzyjemne spojrzenie pudełku z żółtą cieczą. – Nazywanie piwa żółtą cieczą śmierdzi straszną amatorszczyzną. Czuć, że na siłę szukasz synonimów.

„– Powinna tu być jeszcze jakaś Cola Julki”. – Kursywa zbędna. To samo tyczy się niżej, Sprita.

Daję Juli, [przecinek zbędny] wszystko [przecinek] co mogę i naprawdę może tu wpadać (...).

Panie Jezu Cierpiący Imbramowicki! Dlaczego reszta rozdziału to dialog, który wszem i wobec pokazuje, że ginekologowi-udawaczowi nie idzie w życiu rodzinnym i miłosnym? No po prostu nie domyślę się, że chodzi o to, by spiknąć Wiktora z Katriną. No niemożliwe, jak mogłam na to wpaść...
Dialog ten jest ekspozycją w najczystszej, najstraszniejszej, najgorszej możliwej postaci, bo starzy znajomi rozmawiają ze sobą, jakby wcale się nie znali i nie wiedzieli niczego o sobie:
– Nigdy jej nie zostawiłem! – uniósł się, wstając i zmierzając do jednej z komód, na której leżał jego telefon komórkowy. – Zawsze mogła na mnie liczyć, a to, że nie poddałem się presji jej rodziców i moich, i nie zawarłem związku małżeńskiego bez przyszłości, tylko dlatego, że była w ciąży, to była kwestia rozsądku, a nie jakieś zostawienie własnego dziecka. To nie moja wina, że chciała jak inne koleżanki, z brzuchem zasuwać do ołtarza i budować rodzinkę. Powinna być mi wdzięczna za moją decyzję, bo przez nią była cały ten czas wolna, a większość jej koleżanek uwięziona i teraz się rozwodzi, bo po kilkunastu latach, [przecinek zbędny] okazało się, że małżeństwo z przymusu, [przecinek zbędny] nie ma nic wspólnego z uczuciami, a więc nie ma szans być trwałe [trwałym].
– Ja rozumiem twoje racje, ale zrozum też ją. Była w tobie zakochana.
Posługujesz się cholernie słabymi i przejedzonymi metodami.
[Update: po napisaniu całej oceny, w trakcie bety przyszło mi do głowy, że apodyktyczny „pracownik wojska”, którym podobno Wiktor jest, nie siliłby się na taką wylewność. To nie w jego stylu, o ile w ogóle jakiś styl miałaś plan mu nadać].

ROZDZIAŁ 6
Tytuł rozdziału to paskudny spoiler.

Nadmierna bliskość jakoś zawsze go peszyła. Tłumaczył to sobie tym, że on swojego ojca nie całował po polikach, [przecinek zbędny] ani nie siadał mu na kolanach, a jednak jakoś żył i nawet udało mu się wyrosnąć na ludzi. Mężczyzna po prostu nie rozumiał potrzeby przytulania, tulenia, lelania i innych czynności, wykonywanych w stosunku do potomstwa przez męskich przedstawicieli ludzkiego gatunku. Te wszystkie czułe gesty, całusy i inne takie, jego zdaniem, były zarezerwowane, tylko i wyłącznie, [przecinek zbędny] dla matek i dzieci. – Ale matek między sobą też? Pogrubiony fragment jest straszny. Narrator-anatom? Znowu? Czekam na powrót narratora-zakonnika z prologu.
Cały ten fragment to kolejna bezsensowna ekspozycja, którą przecież mogłaś tak pięknie wpleść w tekst. Pokazać, że bohater się peszy – odsuwa, mówi „no już, już” albo „wiesz, że tego nie lubię”. Dosłownie cokolwiek. Ale po co, skoro możesz powiedzieć mi wszystko o Wiktorze wprost i odebrać możliwość samodzielnego wyciągnięcia o nim wniosków... Hej, czytelniku! Właśnie psuję ci zabawę! Fajnie, co nie?

Oczywiście były czyste i tak wypastowane, że aż świeciły. – Co w tym oczywistego? Dlaczego użyłaś tego zwrotu? Dopiero poznałam tego bohatera, więc mam rozumieć, że jego buty zawsze są w takim stanie, tak? Świetnie. To pokaż mi to, że one takie są zawsze, a nie uprzedzaj daremnie.

Julia spojrzała na obuwie ojca, a następnie zerknęła w dół, na swoje własne, miodowe, ocieplane, markowe adidaski. – Ten narrator wszechwiedzący czasem nie różni się od narracji, którą prowadziła Katrina. Ona też wykorzystywała adidaski i w ogóle była przerażająco infantylna, więc od razu nasuwa się takie skojarzenie.

– Jesteś gotowy? – zapytała niska brunetka, [przecinek zbędny] o dziecięcych rysach twarzy, czemu nie ma się co dziwić [przecinek] zważywszy na jej młody, niemal wciąż dziecięcy wiek. – Ale… przecież… nikt się nie zdziwił. No i skoro była dzieckiem, to nie jest to „niemal” dziecięcy wiek. Jaki toporny opis, rety.

Wiesz co [przecinek] Jula?

– Jasne – syknęła niczym wąż, zdradzając w ten sposób swoje wielkie niezadowolenie. Julia, ponad wszystko w życiu, nienawidziła jak ktoś śmiał jej zwracać uwagę, krytykował jej zachowania oraz nie zgadzał się z jej poglądami i planami. – I znów bawi się tylko narrator. W tekście bohaterka powinna, przykładowo, oburzać się i zachowywać właśnie tak, jakby jej zwracanie uwagi faktycznie przeszkadzało. Mnie nie obchodzą takie informacje sucho przytoczone przez narratora, bo i tak zaraz o tym zapomnę. Jeśli chcesz zrobić z tego cechę Julii, to musi być element postaci. Element jej wypowiedzi, a nie tylko kijowa wstawka narracyjna. Wystarczyło poprzestać na syknęła, ewentualnie na niezadowolenie, bo aktualnie przedobrzyłaś.

Wiktor podszedł do starego Jeepa i otworzył jego drzwi kluczem. Konieczne było wsunięcie go do zamka i standardowe przekręcenie. 

Dalej następują kolejne akapity ekspozycji. Bohater interesował się bronią palną, miał kilka swoich strzelb, rewolwerów, wiatrówek i godzinami mógł siedzieć i je czyścić… Okej. To dlaczego nie pokazałaś tego sceną, w której to robi? I po cholerę mi ta informacja, gdy facet podwozi córkę do jej dziadków?

Wiktor nie zwracał uwagi na słowa piosenki, [przecinek zbędny] ani na jej melodię, wygrywaną z dobrze obmyślanych, przed postawieniem na pięciolinij, nut. – Pięciolinii. I nie, to tak nie działa. Czy naprawdę sądzisz, że muzycy myślą o nutach, zanim je postawią na pięciolinii? Bo, grając na różnych instrumentach, nigdy mi się nie zdarzało; raczej obmyśla się i układa wszystko w trakcie. Dodatkowo skąd pomysł na czasownik stawiać i dlaczego narrator skupia się na czymś, co główny bohater ma gdzieś? Może się czepiam, ale tak to już jest, że im bardziej absurdalne opowiadanie, tym więcej rzeczy wprawia w zakłopotanie.

Od razu uderzył w niego zapach wypiekanego, domowego chleba i jakichś powideł. – Uderzył go, nie w niego.

Ekspozycja o ojcu Wiktora pojawia się, jeszcze zanim poznajemy tego bohatera. To jest skandaliczne. Scharakteryzowałaś całą postawę mężczyzny wobec chyba każdego członka rodziny i co? Sądzisz, że sprawę tych relacji masz z głowy? Przykro mi. Żeby wiedzieć, że ojciec akceptuje tę osobę, a tamtej nie trawi, to musimy zobaczyć jego podejście do tych osób. Prawidłowo na pewno nie zrobi tego narrator. Żeby wiedzieć, że ojciec jest uparty i pamiętliwy, wciąż nie daje spokoju Wiktorowi, to musimy zobaczyć tę upartość, pamiętliwość i złośliwość, czyli być świadkiem rozmowy. Żeby wiedzieć, jak prowadzi dialog, musimy, przeczytać ten dialog. Twoje metody pisania opka nie działają.
Spodobała mi się natomiast rozmowa przy stole i histeryczna reakcja Julki. I to samo w sobie wystarczyłoby, przekonałoby mnie do atmosfery panującej w domu, którą zaspoilerowałaś we wcześniejszej ekspozycji. Gdyby tamtą wyciąć, wyszłoby dużo smaczniej. Naprawdę miło też usłyszeć Katrinę – jej stylizacja była przekonująca, taka jej, mocno charakterystyczna. Wciąż jestem na tak, jeśli chodzi o bardzo ogólny zarys fabularny, ale…
– Pani od parkingu – zaczął, zaciskając mocno oczy i zęby, gdy zdał sobie samemu sprawę, jak to brzmi. – Chciałem... powinienem panią przeprosić. To wszystko posunęło się za daleko. – Przecież w wersji, którą Katrina opowiadała Wiktorii, bohaterowie się sobie przedstawili. Na dodatek trudno mi uwierzyć, że mężczyzna nie upewnił się, jak pacjentka kolegi miała na imię, tylko po to, by zrobić z siebie głupka. To strasznie odrealnione.

ROZDZIAŁ 7
Ta suka, [przecinek zbędny] postanowiła rozpanoszyć się po moim regionie na krańcu lutego.

Bałam się, że ktoś będzie zawracał mi kontrabandę, [przecinek zbędny] pytaniami o drogę (...)kontrafałdę. „Nie zawracaj kontrafałdy” to cytat warszawskiej piosenki Stanisława Grzesiuka, natomiast twoja kontrabanda to przemyt. Swoją drogą… czy akcja opowiadania dzieje się w Warszawie?

– Chciałbym panią przeprosić, a nie nawykłem do rozmowy z kobietą, [przecinek zbędny] na tak poważne tematy, w samochodzie, na dodatek podczas jazdy. Nie zachowujmy się jak niedorośli gówniarze i nie rozmawiajmy byle jak, na jakimś parkingu. Myślę, że kawiarnia jest do tego lepszym miejscem. Niedorośli gówniarze to pleonazm.
Nie, błagam. Koleś, który robi żarty i podszywa się w gabinecie pod ginekologa, by utrzeć nosa komuś, kto robił mu problemy na parkingu, nagle nie może wyrażać się w taki sposób i mieszać jakąś zdziadziałą mowę (nie nawykłem do rozmowy z kobietą…) z gówniarzerią! Popadasz ze skrajności w skrajność.

Nie lubiłam, gdy mnie tak obsługiwano, bo nie byłam księżniczką i miałam swoje ręce. Nie byłam też głupia i umiałam sama skorzystać z klamki na sprężynie. – Ja to wiem. Katrina nie pozwalała przepuścić się w drzwiach już kilka rozdziałów temu. Pohamuj tę swoją rządzę wszędobylskiej ekspozycji.

(...) chwycił płaszcz w taki sposób, iż mógł go ze mnie zdjąć. Byłam pod wrażeniem jego klasy, kultury i tak dobrych manier, co [przecinek] nie oszukujmy się, w naszych czasach było naprawdę rzadko spotykane, tym bardziej, że jego gesty nie były na pokaz, nie były sztywne i niepewne, nie na szybko wyuczone i przypomniane po łebkach naprędce, a po prostu wpojone (...). Dziwnie się przy nim czułam, tak nieswojo, ale gdy odstawił moje krzesło, to na nim po prostu usiadłam i wyczekiwałam [przecinek] aż zajmie miejsce naprzeciw mnie. – Dosłownie kilka minut temu bohaterka uparcie twierdziła, że nie lubi, jak się ją obsługuje, a teraz się tym zachwyca. Co się stało, że tak nagle, bez powodu zmieniła zdanie? True love na horyzoncie, tak? To za słaby argument na tę chwilę. Nie działa. Przyzwyczaiłam się do Katriny z charakterem samowystarczalnej babki, a teraz mieszasz i wprawiasz w zakłopotanie. Zmiany powinny być stopniowe. Bohaterka mogłaby przyzwyczajać się do zachowań Wiktora, zacząć się nimi zachwycać, tak. Ale nie tak nagle, z grubej rury. Wszystko w swoim czasie, a ty zachowujesz się, jakby spieszyło ci się do rozwinięcia romansu, serio.

Najcudowniejsze w nich było to, że nie świeciły blaskiem żarówek, a płomieniem świec, najprawdziwszym, a nie sztucznym, elektrycznym, co teraz było niezwykle modne, nawet w kościołach. – Katrino, wiesz co?



– Nie mam pojęcia, kiedy mi je nadawano [przecinek] nie było mnie jeszcze na świecie, znaczy byłam, tylko w brzuchu, więc nie wiem [przecinek] co nimi kierowano, że mnie taką oryginalnością naznaczyli. – Bohaterka też czasem zupełnie bez sensu używa jakichś staromodnych szyków i wyrażeń – kompletnie z dupy. Stylizacje językowe jej, Wiktora i narratora trzecioosobowego są zbyt do siebie podobne. Odbiera to naturalność postaciom.

– Pasuje do ciebie – skomentował, wrzucając dwie kostki cukru do tak mocno brązowej, że aż niemal czarnej cieczy. – Na dodatek Katrina używa tych samych określeń, co narrator wszechwiedzący we fragmentach Wiktorowych. No pięknie.

Ja mu tylko go wiązłem na przegląd i na zmianę opon na zimowe. – Wiozłem.

Budynek szkolny, który za dnia robił za technikum i zawodówkę, także był w podobnym odcieniu. Cóż. Mnie miał robić tylko, wieczorami lub w weekendy, za miejsce edukacyjne, czyli, w sumie, podobna była jego rola jak za dnia i w tygodniu, ale... no... liczyłam na to, że jakoś nawyknę do tego koloru i miałam nadzieję, że chociaż wewnątrz będzie przytulniej. Nie było. – Chwila, moment. Co tu się stało? Dlaczego o zamiarze pójścia do szkoły dowiaduję się dopiero teraz? Dlaczego w mieszkaniu Wiktorii Katrina rozmawiała tylko o tym, że poszła do ginekologa, bo brakuje jej seksu, a nie powiedziała chociażby o swoich ambitnych planach? Ta scena do końca rozdziału wywołała u mnie kompletny mindfuck. Im dłużej czytam, tym silniejsze mam wrażenie odczapowości. Może to dlatego, bo przekazujesz informacje tak nieumiejętnie, że ich nie zapamiętuję, a może dlatego, bo po prostu nie przekazujesz ich w ogóle. W tym momencie nie mogę skojarzyć, czy gdzieś wcześniej pojawiła się jednak wzmianka o szkole i ją jakoś przegapiłam, czy po prostu zaczęłaś jakiś nowy wątek. Tak czy siak, cały ten akapit mocno zbił mnie z tropu. Poza tym szkoły wieczorowe dla dorosłych są płatne, a Katrina wcześniej narzekała na brak pieniędzy – chociażby wzmianką o tym, że zdarza jej się kraść węgiel spod kopalni. No i skoro składa papiery w sekretariacie, to chyba wie, czy na zajęcia wieczorowe, czy zaoczne? Dlaczego twoje opowiadanie wciąż wprawia mnie w zakłopotanie?

Nigdzie Fałszchujaszczyka nie było! – O, a to mi się podoba. Mocno Katrinowe wyrażenie.

ROZDZIAŁ 8
Świetnie, że Katrina wciąż nazywa Wiktora Fałszywką. Genialny pseudonim.

Więc sobie tak drybiłam drobnymi kroczkami – co robiła? Nie rozumiem tego słowa. Domyślam się jego znaczenia z kontekstu, ale nigdzie w sieci nie znalazłam informacji, czy takie faktycznie istnieje, czy to raczej twój wymysł.

– Poczekam z tobą na tym mrozie, aż wykonasz moje polecenie.
– Nie wykonuję niczyich poleceń.
Zmierzył mnie od góry do dołu, a mnie przypomniało się o tym, jak bolą mnie nóżki od moich kozaczków na obcasie. Były ładne i ciepłe, ale do chodzenie [a], [przecinek zbędny] to one nieszczególnie się nadawały. Chciałam sobie móc już klepnąć i zagrzać dupsko w samochodzie Fałszywki.
Wiktor odstąpił krok w bok i wskazał brwiami oraz wzrokiem na drzwi Jeepa. Łypnęłam na niego pełnym nienawiści spojrzeniem, a potem zerknęłam na samochód, następnie znów na mężczyznę i znowu na samochód, aż nagle podskoczyłam, tak zostałam wystraszona krzyknięciem:
– Natychmiast, zrób co powiedziałem!
Jak można wskazywać coś brwiami?
Wiktor na ogromnym mrozie rozkazał Katrinie zamknąć i otworzyć drzwi samochodu dziesięć razy, ponieważ za pierwszym nimi trzasnęła. Na dodatek podnosi na Katrinę głos, chociaż chwilę temu mówił do niej per pani, a jego stylizacja była staroświecka i dżentelmeńska. Potem mężczyzna stosuje wobec bohaterki przemoc. Mam wrażenie, że nie dopracowałaś jego portretu psychologicznego, ponieważ Wiktor zachowuje się kompletnie nielogicznie, aczkolwiek muszę przyznać, że cała scena była… hmm… dobra. A przynajmniej dobra dla Katriny. Przyda jej się taka lekcja.
Choć gdybyś chciała, to znajdowałabyś się na wyższym, bo wcześniej pokazałaś mi, że potrafisz. – Zastanawiam się, skąd ten wniosek i co w ogóle ujęło Wiktora w Katrinie, że do niej zadzwonił i zechciał przeprosić? Po scenie z drzwiami wychodzi na to, że jest władcą totalitarnym i sędzią, który za dobro wynagradza, a za zło karze. I to też pasuje do żartu z ginekologiem, jestem pod wrażeniem, jak ładnie to powiązałaś. Ale nie jestem jednak w stanie zrozumieć, dlaczego facet najpierw bierze tę nieokrzesaną gówniarę na ciastko i kawę, i tak się stara, a potem dziwi się, że ona jest sobą i chce ją zmienić, dać nauczkę. Interesuje się nią, chociaż powinien mieć ją po sytuacji w gabinecie ginekologicznym głęboko w… nosie. Tak jakbyś na siłę chciała ich połączyć kosztem naciągnięcia logiki Wiktora.
Zastanawiałaś się w ogóle, dlaczego Wiktor miałby być dla niej miły? Czy się w niej zauroczyć? Znowu, kwestia jego braku osobowości; na tym etapie opowiadania nie wiem, jakie laski lubi Wiktor. Nie wiem, czy interesują go suki. Nie wiem, czy pociąga go jej głupota. Nic nie wiem i wyjaśniasz mi to streszczeniem, poprzez narrację, ale, c’mon, wciąż powtarzam i będę powtarzać – to powinno wynikać z tekstu. Zachowania postaci wywołują reakcje innych postaci. Jasne, że ludzie mogą ją lubić, ale muszą mieć ku temu powody. Ona nie daje takich powodów.

Odwiózł ją dokładnie w miejsce, które podała. Od razu chciała uciec z jego samochodu, ale nie była w stanie tego dokonać, bo drzwi się zablokowały i nie umiała wyjąć przycisku blokującego. – Dlaczego znów zmieniasz narrację? Powinnaś się zdecydować i działać konsekwentnie, aby nie wyprowadzać czytelnika z równowagi. Widziałaś kiedyś książkę, która była aż tak pomieszana? Na dodatek twój narrator wciąż nie różni się od stylizacji Katriny czy Wiktora, wykorzystuje oklepane zwroty i płytkie konstrukcje zdań.

Spadaj [przecinek] debilu.

Droga była daleka, pogoda niekomfortowa, ale to i tak nic, w porównaniu z tym [przecinek] ile oboje zmarnowali na bezsensowną szarpaninę. On oczywiście nie uważał, by nie miał racji. Był zasadniczy i nie zamierzał odpuszczać nawet ładnej kobiecie, a Kati była ładna, choć niezwykle nietypowa i oryginalna, także pod względem ubioru. – Naprawdę dziękuję za pomoc w zrozumieniu tego, co opisałaś wcześniej sceną, ale ja nie chcę twoich wyjaśnień. Przestań w końcu tłumaczyć czytelnikowi to, co przed chwilą przeczytał. Jakbyś podejrzewała, że nie potrafię czytać ze zrozumieniem.

– Odrobina chaosu, [przecinek zbędny] by ci z pewnością nie zaszkodziła – wyznała rodzicielka, wstała z taboretu, wsunęła go ponownie pod stół i już miała zabrać się za zmywanie, gdy syn ją ubiegł. Rodzicielka też już pojawiała się w narracji Katriny. Jeżeli już uparłaś się na tę nieznośną zmianę narracji, to musisz prowadzić ją tak, by wyróżniała się na tle reszty tekstu, chociaż wciąż będę obstawiać przy tym, byś w ogóle zrezygnowała z pomysłu na dwie narracje. Gdyby jeszcze obie były pierwszoosobowe...

(...) już miała zabrać się za zmywanie, gdy syn ją ubiegł.
Wiktor wstał i pierwszy doszedł do zlewu, oczywiście wraz ze swoim talerzem. – W pierwszym zdaniu ją ubiegł, więc wychodzi na to, że zdążył podejść do zlewu, zanim zrobiła to ona. W drugim dopiero wstaje… Zero logiki.

Wspomnienie kota słusznie kojarzy się z sytuacją z drzwiami na mrozie, ale nie tylko pod względem fabularnym (co jest dobre, bo spaja tekst). W tamtym fragmencie również brakuje kilku przecinków, znaków diakrytycznych, nasadziłaś też kilka powtórzeń. Technicznie wciąż jest słabo.

(...) wystawiał na niego kły, [przecinek zbędny] niczym agresywny pitt bull. – Pitbull.

– Na agresywnego wygląda – stwierdził i chciał pogłaskać czarnego dzikusa po łbie, ale ten wpił mu się pazurami obydwóch łap w dłoń, [przecinek zbędny] i mocno szarpnął w dół, sprawiając, że z rozszarpanych ran, [przecinek zbędny] polała się krew. – Wiktor, umieszczając czasowniki nagle na końcu zdania, brzmi jak swoja matka. Może zdecyduj, kto i w jaki sposób będzie się wyrażał, aby postacie zaczęły być charakterystyczne? No i polała się krew, serio? Przez zadrapanie kota?


Dalej mamy ekspozycję – dzieciństwo Wiktora i majętność jego rodziny. To już wyższy poziom streszczania. Najgorsze jest to, że prawdopodobnie w ogóle nie zdajesz sobie sprawy, że takie pisanie to w rzeczywistości nie jest pisanie. Że kiedy dostaję takie mdłe opisy, wszystko za chwilę wyleci mi z głowy. To kolejna brzydka ekspozycja rozpisana tylko po to, by czytelnik na pewno nauczył się informacji na pamięć.

Dzieciństwo Wiktora Gawryluka, [przecinek zbędny] było więc zupełnie inne od dzieciństwa Katriny, teraz Michalskiej, wtedy, za dziecięcych czasów jeszcze Banasik.


Naprawdę chciałabym, abyś mi dała powód do myślenia w trakcie czytania. Nie muszę, bo narrator podsumowuje wszystko za mnie.

Sięgnął więc po plaster i rozpoczął poszukiwanie wody utlenionej. Nie znalazł takowej, więc zadowolił się pół litrem wódki, [przecinek zbędny] wyjętej z szafki. Wiedział, że będzie szczypać jak wszyscy diabli, więc zapobiegawczo odkręcił kran z zimną wodą i to właśnie pod nią podłożył szyjkę butelki. – Kot go podrapał po ręce! Tylko tyle. Facet jest dorosły, pokazywałaś jego chłód i męskość, gdy nie chciał, by córka całowała go w policzek, a marudzi, bo szczypie go dezynfekcja małej ranki? Dlaczego silisz się na dramaturgię w miejscach, gdzie jest zbędna? Cackasz się ze swoimi bohaterami. Czy ty przypadkiem od kilku rozdziałów nie starasz się doprowadzić na siłę czytelnika do płaczu? No bez przesady.
Natomiast podobało mi się wspomnienie zmarłego brata przedstawione krótko za pomocą zdjęcia i dialogu:
Pamiętał jednak, że jakieś pół roku po śmierci Rafała, przeniósł się do tego pokoju i zajął jego [tego pokoju?] miejsce, bo Marcin go tam osobiście wprowadził, kładąc jego ulubionego jaśka w łaciatą krowę na dole łóżka piętrowego i mówiąc rozkazującym tonem:
– Od dziś tu będziesz spać! – Wdrapał się wtedy na górę łóżka, po masywnej drabince. – Bo nie chcę być sam – szepnął, siadając i machając, [przecinek zbędny] zwisającymi przez barierkę nogami.
Ładne zakończenie rozdziału.

ROZDZIAŁ 9
Zaczynasz od nudnego streszczania przeszłości. Znowu. Kolejnego. Generalnie to twój szerszy problem — dobra historia to taka, która składa się z elementów prowadzonych od początku, elementów, których autor jest świadomy i które sugeruje, wstawia, ukazuje w akcji. Streszczenia przeszłości, nachalne retrospekcje są irytujące, męczące i odbierają te resztki zainteresowania tekstem, które ewentualnie można mieć. W streszczeniach przepadają też wątki i postacie.
Gdyby to jeszcze było streszczenie, które cokolwiek wnosi – ukazuje megaważną problematykę postaci – to dałoby się w to czytelnika wciągnąć, sprzedać mu tę informację, pokazać przeszłość bohatera w sposób ciekawy. Jednak takie streszczenie musi być naprawdę ostatecznością, a przy tym musi być zwięzłe (dość lania wody!) i umieszczone w tekście w odpowiednim momencie. Ty natomiast zaczynasz już nie pierwszy rozdział pobudką bohatera, który coś sobie przypomina, ale jego wspomnienia nie wydają się mieć znaczenia fabularnego. Jakbyś po prostu miała kaprys: o, a teraz napiszę, że było tak i siak w jego życiu, to się czytelnik wzruszy… Nie. To się czytelnik znudzi – co najwyżej.

Wiktor Gawryluk odgonił od siebie wspomnienia, wszedł do łazienki, tej znajdującej się na piętrze, w celu załatwienia swoich potrzeb i przemycia twarzy oraz schlastania włosów odrobiną zimnej wody. – To faktycznie nieziemsko potrzebna informacja. Po prostu nie mogłabym się obejść od tego, że bohater poszedł zrobić poranną dwójkę, a potem ogarnął się przy lustrze. Nie mogłaś pominąć całego tego rytuału po pobudce (a przy tym tanich i przejedzonych dawno promieni słońca, od których rozpoczęłaś rozdział)? To mocno już zużyty sposób na wstęp.

Wytarł się w biały ręcznik we wzór żółtych słoneczników, który pasował do papierowej tapety, [przecinek zbędny] przyklejonej przy lustrze oraz na tej ścianie [przecinek] gdzie mieściły się drzwi. Reszta była w jasnych, kremowych, niemal białych płytkach. Ze dwie takie płytki były stłuczone, zresztą, [przecinek zbędny] tapeta w kilku miejscach też była przedarta, a w narożnikach wyraźnie wymagała podklejenia. Mężczyzna po wyjściu z łazienki, zszedł na śniadanie.


Łkam. Ta wiedza jest kompletnie zbędna, bohater wciąż stoi w miejscu; tak mało się dzieje w tym opowiadaniu, a tak dużo zdań sadzisz... Z tego, co zdążyłam już zauważyć, zakładam, że lubisz być do przesady szczegółowa. Czy takie rozwiązanie ma na celu scharakteryzowanie mi bohatera i pokazanie, jaką jest osobą, czy to tylko tak bez większego powodu, aby czymś zapełnić rozdział i zamiast zmieścić się w dziesięciu, to lecisz na dwadzieścia notek? Dodatkowo schodzenie na śniadanie jest strasznie oklepane, występuje w praktycznie każdym opowiadaniu niskich lotów.

Tym razem jednak nie miał czasu długo delektować się smakiem ani chleba, ani kakaa, bo ledwie zjadł kromkę i wykonał kilka łyków czekolady na gorąco, a już telefon mu przeszkodził i był zmuszony w pośpiechu zaciągnąć buty, założyć płaszcz i wyjść. – Telefon przeszkodził, założył buty i wyszedł. Tak. Na pewno. Kakao jest wyrazem nieodmiennym, które nie jest synonimem czekolady na gorąco.
Czyli jednak miałam rację i opisałaś poranek zupełnie bez pomysłu na niego i bez większego znaczenia fabularnego. Bohater wstał, powspominał, ubrał się, zaczął śniadanie, odebrał telefon i wyszedł. Przy narratorze wszechwiedzącym silisz się jeszcze na tajemnicę, bo nie wiadomo, kto zadzwonił i co chciał, a przecież poprzednią rozmowę, gdy Wiktor zadzwonił do Katariny, cytowałaś w całości. Raz tak, a raz tak – zero konsekwencji.
Początek rozmowy z Gośką jest dobry i wciągający – ten o wycieczce, a potem o metodach wychowawczych sugerowanych przez Wiktora. Ukazuje charakter mężczyzny i jego podejście dużo lepiej niż morze ekspozycji z poprzednich rozdziałów. Kiepsko zrobiło się dopiero od momentu, w którym Wiktor znowu rozmawia z osobą bliską, jakby w ogóle jej nie znał. Opowiada o przeszłości i ewentualnej przyszłości, a nie robi tego pierwszy raz – przecież małżeństwo zna się nie od dzisiaj. Trudno mi uwierzyć w to, że Gośka nie wiedziała o historii, planach, zamierzeniach, marzeniach i podejściu do córki własnego męża. Dalej – o finansach – jest już dobrze, ale mam wrażenie, że okropnie przegadałaś rozdział. Do łańcuszka: bohater wstał, powspominał, ubrał się, zaczął śniadanie, odebrał telefon i wyszedł można dopisać pogadał z żoną. I koniec rozdziału.

Nic mu na to nie odpowiedziała, bo z pokoju dobiegł melodyjny sygnał smartphone smartfona.

ROZDZIAŁ 10 CZ. 1
No i miałam w sobie coś z doktora Hause – tak jak on kochałam nienawidzić życie! – House’a.


Ależ ona go spłyciła w tym momencie… Aż żal czytać. 

(...) jeśli nie on, to jego kumplowie z serwisu komputerowego. – Kumple.

Oto kolejna przykra i rozczarowująca ekspozycja:
Alka ceniła spokój i o niczym więcej nie marzyła [przecinek] jak tylko o bezpieczeństwie finansowym, czyli stabilnej wypłatce, która by jej pozwoliła tak normalnie, przeciętnie żyć.  (...) Życie więc ją rozczarowało, bo głodowa pensja na niewiele starczała, bieda ją dobijała, córka wybrała męża nieroba, a wnuk postanowił spłatać psikusa i powiesić się na pępowinie. – Och, przepraszam! Czy to aby nie był własny syn narratorki? Zaczynam szczerze nienawidzić twojej bohaterki! Co się z nią dzieje? Nie powinna w ogóle myśleć w taki sposób. To w końcu kobieta, która straciła dziecko, na którym przecież bardzo jej zależało. Z rozdziału na rozdział staje się coraz bardziej głupia, a co za tym idzie – nieznośna.

Na dodatek gówniarą chcącą za dużo i nie doceniającą tego [przecinek] co ma. Teraz chyba miałam więcej wyobraźni i wiedziałam co to wstyd. – Kocham to, jak stylizujesz swoją postać na taką, która twierdzi, że zmieniła się od czasów gimnazjum, ale równocześnie robi rzeczy zaprzeczające temu, a przy tym wyraża się w sposób świadczący o kompletnym braku jakiegokolwiek najmniejszego cienia inteligencji (nigdy już nie zapomnę jej reakcji na wziernik). W samochodzie u Wiktora, a potem w sekretariacie pokazała, jaka jest tępa. No cóż. Ona nie ma pojęcia, czym jest wstyd.

– Nie. – Zmarszczyłam nos i pokręciłam głową. – Czasami fajnie czuć, że komuś na tobie zależy, a ludzie w różny sposób okazują troskę, zmartwienie i inne takie. Czasami można pozytywne uczucie okazać w zły i niepochlebny sposób – wyjaśniłam i puściłam do niej oczko. Zły i niepochlebny to wyrazy bliskoznaczne.
Nie wmówisz mi, że ona użyła takich ładnych słów w tak górnolotnie brzmiącym zdaniu. Po prostu nie. To do niej niepodobne, nie potrafię się przekonać, nie brzmi ani trochę prawdopodobnie. To tylko kolejny mindfuck i brak jakiejkolwiek konsekwencji stylizacyjnej.

Musiałam w dzień, znaczy tak nad ranem się kłaść i przed południem albo wcześnie popołudniu wstawać, zjeść coś, pokręcić się po domu, umalować paznokietki, umalować siebie, umyć ząbki i dopiero ruszać na podbój pracowniczego świata, a nie... a nie tak [przecinek] jak teraz. – I znów ta sama bohaterka, ale jeszcze inna stylizacja. Swoją drogą, nie sądziłam, że ktoś, kto musi kraść węgiel, ma czym codziennie malować gębę i paznokietki.

(...) moja radość, gdy znalazłam się w ciepłym domku była nie do opisania. Stanęłam przy dopiero co rozpalonym piecyku, który rozmiarami sięgał mi do kolan. Nawet nie kłopotałam się ściągnięciem butów, przez co po chwili usłyszałam (...). – Ough… Ale i tak jestem wdzięczna, że nie napisałaś kolanka i buciki. Zawsze mogło być gorzej.

W zielonym sweterku z dużą naszywką królika Baksa, sięgającym jej za tyłek (...) – Bugsa.

Alka jednak też miała dni, gdy nie myślała o długach, kiepskich warunkach mieszkaniowych, braku prawdziwych, szczerych przyjaciół i swojej słabo płatnej pracy. Bywała szczęśliwa, taka naprawdę szczęśliwa. Zazwyczaj były to dni wypłaty, gdy choć na moment mogła się oderwać i poczuć panią. – Po tylu stronach oceny zgadnij, co to jest?

Jej przeklęte, darmowe minuty i SMS-y coraz bardziej działały mi na nerwy. Przez nią ciągle rozładowywał mi się telefon. Rzadko pisała, częściej dzwoniła. Pytała się, o której będę, czy napalę w piecu, czy ona ma to zrobić, czy dołożę jak przyjdę, czy nie przyjdę i ma go wygasić. – A wystarczyłoby kilka razy wpleść to w scenę, na przykład u Filipa czy w czasie pobytu u Weroniki (Wiktorii? Już zapomniałam jej imienia, a wystarczyły dwa dni przerwy w ocenianiu) bądź na ciastku z Wiktorem. Pozwól mi zobaczyć, jak Katrina autentycznie denerwuje się na te SMS-y i telefony od Ali. Inaczej po co ci taka wzmianka? Nie mam na nią żadnego dowodu. Pokaż, a nie informuj.  Jeśli przedstawisz Alicję i sceny z nią związane poprzez streszczenie (bo tak, to jest streszczenie), zamiast dać jej zrobić to, co niby robi – czytelnik nie zapamięta, że jest upierdliwa. Nie dojrzy też w niej tych wszystkich cech, które wymieniasz dalej, gdy Katrina wspomina Sergiuszka… Bo ich zwyczajnie nie ma w tekście, a czytelnik zaraz o nich zapomni. Sceny, sceny i jeszcze raz sceny.

To był histeryczny szloch, nad którym nie potrafiłam zapanować i chyba nawet nie chciałam go powstrzymywać. Sergiuszek był moim synem i umarł. Nie mogłam dłużej udawać, że takie wydarzenie w moim życiu nie miało miejsca. – „Ach, to dlatego tyle razy wygaduję głupoty o tym, że popełnił samobójstwo, wieszając się na pępowinie… Teraz to ma sens!”.

Wiesz co, nawet nie jest mi jej żal w tym momencie. 

(...) dopadł jakiś taki dziwny strach przed jutrem, świadomość, że być może nigdy już nie zostanę matką, bo nigdy się już na to nie odważę z braku stabilizacji finansowej, jak i tej uczuciowej, a przede wszystkim z tego powodu, że nie chciałam po raz kolejny przeżywać takiej straty. – Jeszcze raz, kilka rozdziałów temu. Tak tylko przypomnę:
Sergiusz ugrzązłby w tym bagnie razem z nami i stąd też wynikała, paradoksalnie, moja wdzięczność za jego tak szybką śmierć, za to, że nie zaznał bólu tego świata (...).

Wiktor uśmiechnął się pod nosem, bo dotarło do niego, że gdyby ktoś za jego czasów sam pochwalił się rodzicom, że dostał zjebę za to, że był niegrzeczny i przeszkadzał w prowadzeniu lekcji (...). – Ani narrator wszechwiedzący nie powinien się tak wyrażać, ani Wiktor (mową pozornie zależną), bo to absolutnie nie pasuje do stylizacji, którą im wcześniej nadałaś.

Oczywiście w czasach jego dzieciństwa też zdarzały się wyjątki, które były rozpuszczone albo bezstresowo wychowywane, ale byli to zazwyczaj tacy maminsynkowie, kujoni i niedołędzy, że nikt nie chciał się z nimi kolegować, i albo nie zwracało się na takich uwagi, bo nie rzucali się w oczy, albo, gdy tacy chcieli zabłysnąć, to na przerwach byli wyśmiewani, popychani i regularnie podtapiani w szkolnych kiblach. – Mam nieodparte wrażenie, że wypychasz bohaterów własnymi przemyśleniami… Tak samo było z Katriną i jej podejściem do wychowywania dzieci, spędzania z nimi czasu czy jej podejście do Facebooka... Nie wiem, czy tak jest, bo się nie znamy, ale tak mi tylko przeszło przez myśl, a jeżeli zapala się taka ostrzegawcza lampka, to już jest źle z tekstem. To znak, że czytelnik nie znajduje sensu w historii, więc poszukuje go poza nim, szuka innych możliwości, powiązań.
Generalnie problem z tym fragmentem jest taki, że nie ma on sensu. Jakbyś znowu nabijała zbędne akapity na rozdział. Czy, pisząc to, zastanawiałaś się, co ma z tego fragmentu wynieść czytelnik? W tworzeniu opowiadania nie chodzi o to, żeby opisywać wszystko, a ty jakby nie widzisz różnicy między tym, co prowadzi do rozwiązania fabularnego, a tym, co jest tylko zbędną papką. Chodzi o to, żeby nie było streszczeń, suchych ścian tekstu – czyli jeśli scena nie ma znaczenia żadnego poza tym, że nabija ci tekst, lepiej w ogóle jej nie zamieszczaj. Bo co ja z tego wynoszę? Że Wiktor co? Że Wiktor nic, tylko tak sobie wszedł do klasy i myśli.
On i te jego myśli…


Naprawdę dałoby się je zmieścić w trzech zdaniach. Mężczyzna wchodzi do klasy, patrzy ze współczuciem na nauczycielkę, mówi, że przychodzi po Julkę i razem z nią wychodzi. A ty się znowu rozmieniasz na drobne.

Wciskając klucz do zamka samochodu, ryknął:
– Aż tak jesteś, kurwa, obłożnie chora, że nie mogłaś jeszcze wysiedzieć tych dwóch godzin!?
– Mam gorączkę – powiedziała cicho, ale wyraźnie. – Higienistka zbadała.
– Zmierzyła – poprawił i zasiadł na miejscu kierowcy. – Nie poznaję go. Nawet na Katrinę – obcą gówniarę, która trzaskała drzwiami jego samochodu i buntowała się przeciwko rozkazom – nie wrzeszczał i nie przeklinał, więc dlaczego robi to wobec własnej córki? Nie pojmuję. Nie wiem, w którego Wiktora mam wierzyć.

– A ty, kurwa, jesteś wszyscy?! – uniósł się. – Własnego rozumu nie masz – warknął ostrym barytonem. – Jak wszyscy będą skakali z mostu, to co, mam ci spadochron kupić czy elastyczna linka od bandżi [bungee] wystarczy?
– Naprawdę jestem chora, a ty jeszcze na mnie krzyczysz? – poskarżyła się i zgięła w pół, jakby ją brzuch zabolał. – Julia w poprzednich notkach, w sytuacji przy stole, gdy Wiktor kłócił się z ojcem, popłakała się. A teraz ten klnie na nią ile wlezie, a ona jakaś taka wydaje się już mniej histeryczna, chociaż ta scena, sam na sam z Wiktorem, powinna mocniej nią wstrząsnąć.

ROZDZIAŁ 10 CZ. 2
Dzień później okazało się, że Julia miała rację i naprawdę była chora. Dwa dni później, to nawet pomimo leżenia w łóżku i przyjmowania antybiotyków, rozłożyło ją na dobre. – Przecież trochę dalej jest opis chorej i zasmarkanej Julii leżącej na kanapie, więc po co znów zaczynać rozdział STRESZCZENIEM, skoro i tak za chwilę sama się tego wszystkiego domyślę?

– Posuń się – szepnął do niej i zmęczony położył głowę na zwolnionej poduszce, gdyż Julia była łaskawa przenieść swoją na tę drugą, wcześniej wolną. – Twój narrator jest strasznie stronniczy. Była łaskawa? Przecież przesunęła się od razu, gdy ojciec jej to nakazał. Jakbyś na siłę chciała przekonać mnie, że zrobiła to niechętnie, a przecież jej zachowanie w ogóle o tym nie świadczyło.

Gracjan jeszcze nie posiadał prawa jazdy, był przecież nieletni. Miał tylko siedemnaście lat, w chwili, gdy ja miałam już dziewiętnaście. – No w końcu! Dziękuję za tę informację. Przynajmniej wiem, że trafiłam ze wcześniejszym szacunkiem.

Cechy Gracjana systematycznie postawiły go w położeniu ofiary. – Naprawdę wolałabym dostać na to dowód. Chciałabym móc wnioskować sama, z uwagą czytać treść, by wyciągać z bohaterów ich cechy, ale bez jakiejkolwiek pomocy narratora. Z góry dziękuję.

Bardziej zainteresowało mnie pochodzenie Gracjana niż to, po co zabrał Katrinę do lasu. Skoro ma oryginalnie włoskie imię i nazwisko, jest to doskonała okazja, aby sprawić, by twoja historia stała się bardziej ambitna. Mogłabyś przedstawić go inaczej niż tylko cechą, że koleś jest nadziany, natomiast ja zapamiętam go od teraz jako typa, który nosi rolexa i jest prawiczkiem. Dziękuję za spłycenie kolejnej postaci.
Co jeszcze do tego rozdziału? Aha, no tak. W ogóle wprowadzenie bohatera jest słabe – Katrina widzi go w lokalu i opisuje, jak wygląda, okej. Ale kolor skóry pozostaje niezmienny, prawda? Więc dlaczego o nim wspomina? Kat zachowuje się, jakby widziała przyjaciela pierwszy raz na oczy, a przecież zna go jeszcze z czasów podstawówki: Był raczej szczupły, niewysoki, lekko opalony, co było jego naturalnym odcieniem skóry (...).

ROZDZIAŁ 11 CZ. 1
„– Załóż kask, dzidzia – rzucił, a ja nie skorzystałam z tej możliwości.
Strąciłam czarną osłonę głowy, która uczepiona była tylnej kratki quadu [przecinek] i wygodnie usiadłam, [przecinek zbędny] tylko po to, by zaraz po krzyknięciu [dwukropek] Gotowi, do startu, start! Ruszyć [mała litera] i wstać, dla utrzymania równowagi na zakrętach oraz podczas wybojów, które wyrzucały nawet na metr w górę”. – Na złość babci odmrożę sobie uszy, yup? To, co robi Katrina, naprawdę może się skończyć nieszczęściem. Dlaczego ona ciągle wyprawia same głupoty? Podobno dorosła, jest odpowiedzialna, mogłaby być znów matką...

(...) ale ja, podobnie zresztą jak Gracjan, kochałam ryzyko, lubiłam patrzeć w oczy śmierci, czuć powiew piekielnej adrenaliny. Godziłam się też ze smakiem porażki, bo nie miałam żadnych szans na to, by pokonać tak doświadczonego kierowce [ę], który był znacznie mniej ostrożny, zupełnie tak, jakby jemu zależało na życiu jeszcze słabiej [mniej], a przecież był tym na wygranej pozycji, tym z pieniądzem w kieszeni, kawalerką zapewnioną od rodziców na osiemnastkę, nowym samochodem, który tylko czekał na jego pełnoletność, by opuścić garaż. W moim mniemaniu Graziano nie miał aż takich zmartwień i problemów, by nie chcieć dłużej egzystować wśród innych śmiertelników. – Środkowe zdanie jest za długie.
Spójrz, stworzyłaś scenę, w której bohaterka jeździ quadem. Zaznaczasz, że to jazda szybka i ostra, ale Katrina zamiast skupić się na bieżących, towarzyszących jej EMOCJACH, to ekspozycją wywala cholernie długi ciąg myślowy, skupiając się na zamożności przyjaciela i sensie życia. Ta scena jest kompletnie przegadana, nudna. Mogłabyś ją przyspieszyć, ukazując zachwyt bohaterki, ale opisując go krótkimi zdaniami prostymi. Nie masz kompletnie wyczucia narracyjnego. Piszesz o adrenalinie, ale nie ma jej w tekście, absolutnie jej nie czuć. Zepsułaś kolejną scenę. Wyobrażasz to sobie? Jedziesz quadem bez kasku, wyskakujesz metr w górę na górce i zamiast: whooa! Ale jazda! Mogłam zginąć! Myślisz: hmm… mój przyjaciel miał jednak powody, by egzystować wśród śmiertelników…


Nie potrafisz prowadzić pierwszoosobowej narracji. W twoim przypadku to nadal narracja trzecioosobowa, tylko z pierwszoosobowymi końcówkami. Jest sucho jak na Gobi.
Dodatkowo motywy pojawiające się w głowie Katriny ukazujesz w momencie, w którym, mam wrażenie, wymyślasz je lub akurat przypominają ci się – znam Katrinę jedenaście rozdziałów i dopiero teraz dowiaduję się, że lubi ryzyko, adrenalinę, na dodatek nie szanuje własnego zdrowia, a co za tym idzie – życia. Ale Katrina to główna bohaterka opowiadania pisanego PIERWSZOOSBOWĄ narracją, więc wciąż siedzimy w jej głowie. Powinniśmy o tym wiedzieć wcześniej! A ty nie dość, że robisz z niej wydmuszkę, to jeszcze wciskasz ją w jakieś randomowe sytuacje i dostosowujesz jej zachowanie, podejście, charakter pod teraz, na już, na szybko.
Swoją drogą Gracjan, skoro się kocha w Katrinie, to powinien jej ten kask sam założyć i zabronić zdejmować. Skoro on był cały ubłocony i spocony, a odpowiednio przygotował się wcześniej do jazdy, to ciekawe, jak ona wyglądała i co na to jej pomalowana gęba, paznokietki i takie tam… I dlaczego te dwa obrazy Katriny mi się wykluczają – tej nakładającej make-up (i rozczulającej się przy tym aż do porzygu) i tej, która szaleje na quadzie?

Ja chyba żałowałabym bardziej, bo to ja byłam ta starsza i po małżeństwie, po przejściach tych wszystkich, a on... on to był jeszcze dziecioszek i zasługiwał na kogoś innego, lepszego, świeższego. – Siedemnastoletni Gracjan jest dziecioszkiem, ale czternastoletni Patryk za rok będzie przystojnym facetem, którego można rozdziewiczać… Co ty, Katrina, masz we łbie, do licha? Zaczynam żałować, że nie spadłaś z tego quada.

– Bo mnie pobili i ja mam tylko twój numer w pamięci, wklepany pod kopułką na amen. Przyjedź jak możesz – skomlał błagalnym głosikiem, bo doskonale wiedział, że obok takiego proszenia, niemal na kolanach, nie potrafię przecisnąć się obojętnie.
– Przywiozę ci jakąś piżamę i szczoteczkę, a potem poinformuję twoją mamę. – Nie czekałam już na żadne z jego słów, bo były zbędne. Wiedziałam [przecinek] w jakim jest szpitalu, gdyż w mieście były tylko dwa, ale ten drugi był porodówką i dziecięcym, tak więc Oskar musiał trafić do tego pierwszego. – Niby nie potrafi przejść obojętnie, ale ta obojętność aż się z niej wylewa. Twój były trafia pobity na oddział? Sucho poinformuj go, że przyjedziesz ze szczoteczką! Plus przejść obojętnie to frazeologizm, nie można go ot tak zmienić.
Ta wydmuszka nie ma praktycznie żadnej strony emocjonalnej. Albo wszystko relacjonuje, albo streszcza, ale jej charakter jest nijaki. Niby opisują go ekspozycje, ale nic nie wychodzi ze sposobu jej myślenia, jej stylizacji… Nic. Każde zdanie tego opowiadania to jej myśl – tym się charakteryzuje narracja pierwszoosobowa, Jezusieńku.

Spakowałam Oskara w plecak, który właściwie należał do niego, więc była to dobra okazja, by mu go oddać. – Świetna okazja, psia mać. Akurat, gdy mąż leży w szpitalu. Widzę, że Katrina dobrze mu życzy.

Szczoteczkę kupiłam w drogerii, jakąś zwykłą, najtańszą, oby się na niego za mocno nie wytracić. W sumie to mogłam nie robić nic, zostać w domu, w ciepłej, miękkiej pościeli i jedynie poinformować jego rodzicielkę o tym, gdzie jej syneczek się znajduje, ale... ale w głębi duszy wiedziałam, że jestem Oskarowi coś winna. Byłam winna zrobić dla niego tyle [przecinek] ile on sam zrobiłby dla mnie, gdyby sytuacja była odwrotna. Nieważne co mówiłam i jak dobrze grałam przed światem, to w głębi duszy nigdy nie potrafiłam być bierna, egocentryczna, nastawiona jedynie na siebie. Ja widziałam innych i z tego powodu czasami uważałam, że wygodniej byłoby stać się głuchym ślepcem. – Jeżeli w głębi duszy wiedziała, że jest empatyczna, to dlaczego próbuje wcisnąć czytelnikowi na siłę ten fakt o najtańszej szczoteczce, o możliwości pozostania w domu? Jeżeli Katrina NAPRAWDĘ w jakikolwiek sposób chciała pochylić się nad Oskarem, to nie przekonuj mnie do tego na siłę, najpierw udowadniając coś zupełnie odwrotnego. W ogóle wszystkie wydarzenia fabularne do tej pory pokazują, że Katrina nie ma w sobie za grosz empatii i teraz mi tego nie wmówi. No way.
Zastanów się, tak na chłopski rozum, czy naprawdę tak samo sklejałabyś w głowie myśli? Tak… no sucho, no. Przepraszam, że nadużywam tego określenia, ale tak właśnie piszesz. Cholernie sucho. Jeżeli chcesz mi UDOWODNIĆ, że Katrina przejęła się sytuacją, to nie pisz w ogóle o możliwości, że mogłaby zostać w domu, bo to już czyni z niej wątpliwą. Chcesz pokazać, że jest empatyczna? Niech jedzie i udowodni czynami, że właśnie taka jest. Chcesz pokazać, że jej nie zależy? Niech zostanie w domu! Czytelnik SAM SOBIE PORADZI Z WYCIĄGANIEM WNIOSKÓW!
No i naprawdę sądzisz, że człowiek naturalnie myśli sam o sobie: jestem taki, szmaki i owaki, chociaż mógłbym być taki i jeszcze taki…? To nie powinno mieć prawa bytu w przypadku wybranej przez ciebie narracji.
Mam wrażenie, że się powtarzam. Bo powtarzam się, prawda?

Oczywiście po dotarciu do szpitala, [przecinek zbędny] okazało się, że tak jak zwykle się pogubiłam. Dla odmiany jednak tym razem nie pomyliłam kierunków, a tylko i wyłącznie piętra. – Streszczenie. Pokaż, jak ona się gubi, szuka drogi, pyta o nią w recepcji. Daj mi SCENĘ.

– To jakaś włoska mafia była! – Oho, Gracjan maczał w tym palce.

– Temu idiocie [przecinek] co leży pod trójką [przecinek] nieustannie wypadało, a teraz mnie ciekawi [przecinek] kiedy on będzie mógł wypaść z tego szpitala. Nieustannie próbowałam się dowiedzieć czegoś o Oskarze (...). – Nie nieustannie, bo zadała dopiero drugie pytanie.

Rekonstrukcja szczęki nie będzie konieczna, to tylko wybite zęby, wystarczy wprawić. – Oskar miał watę w ustach, a teraz dowiadujemy się, że włoska mafia wybiła mu zęby. Dlaczego w żaden sposób nie zaakcentowałaś tego w sposobie jego wypowiedzi? No i skąd on w ogóle wie, że to włoska mafia? Włosi przylecieli specjalnie, by go połamać i rozmawiali między sobą po włosku? Naprawdę?

W jego obecności napisałam SMS-a do jego matuli, a jego poinformowałam, że to ona będzie musiała się nim zająć, bo ja już nie mam zamiaru po raz kolejny w życiu marnować swoich cennych minut na jego osobę. Rzuciłam jeszcze oburzonym tonem, że jakby nie był wszystkim w około winny forsy i nie szlajał się Bóg wie gdzie i Bóg wie z kim, to byłby teraz cały, zdrowy i przede wszystkim pracujący. (...)
– Aby cię kujali gdzie popadnie i to co najmniej dziesięciocentymetrowymi igłami – szepnęłam do siebie i uśmiechnęłam się radośnie. – I to koniecznie bez znieczulenia – dodałam, by jeszcze na trochę utrzymać ten uśmiech na swojej twarzy. – Czekaj, czekaj… Czy ona kilka akapitów wyżej nie starała się przekonać na siłę czytelnika, że: w głębi duszy nigdy nie potrafiłam być bierna, egocentryczna, nastawiona jedynie na siebie. Ja widziałam innych (...). To się wyklucza z jej zachowaniem na sali. Po co w ogóle przyjechała do Oskara, jeżeli tak źle mu życzy? W co ona pogrywa? Katrina to istny koszmar, a nie żaden materiał na główną bohaterkę. Zachowuje się jak idiotka, jest paskudna dla otoczenia i najwyraźniej uważa swoje chamstwo i tępotę za powód do dumy. Nic dziwnego ― rzuca głupie komentarze, czepia się ludzi, uważa się za lepszą, a ty przez tyle notek nie ukazałaś jeszcze żadnego rozwoju tej postaci, by czytelnik zmienił o niej zdanie. Czasem próbujesz mi wmówić, że jest w porządku, że jest ludzka, ale w efekcie dostaję same sprzeczne informacje. Dlaczego narracja mówi o niej A, a jej zachowanie – B? Nie rozumiem.

ROZDZIAŁ 11 CZ. 2
Za dużo pracował i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie umiał jednak zmienić swojego trybu życia. Było szybkie, było na czas, a w tym wszystkim za wolne i jakby bez czasu – ot, taki paradoks. – Okazuje się, że narracja trzecioosobowa nie jest zarezerwowana tylko dla Wiktora, ale zagościła też w przypadku Gracjana. Wraz z nią rozdział otwiera więc ekspozycja. Nie potrafisz wprowadzać bohaterów, udowadniać ich cech, więc zaklinasz je narracją. To już dawno stało się męczące.

Wybrał ubranie idealne na zimowy dzień – składało się z popielatego golfa, pikowanego, czarnego bezrękawnika i dresowych spodni, które jednak nie mogły uchodzić za czysto sportowe. Już prędzej dało się je nazwać codziennymi, idealnymi na spacer, zakupy, a nawet wyjście do pizzerii. – Nikt ci nigdy nie przekazał tajemnej wiedzy o tym, że ubiór bohatera nie jest ważny fabularnie, prawda? Nie działa w żaden sposób na wyobraźnię? Cieszę się, że masz dokładny obraz swoich bohaterów w głowie, ale czytelnik nie potrzebuje tych wszystkich dupereli, uwierz mi. To samo tyczy się wystrojów wnętrz.

Jego telefon zawibrował, odebrał go i usłyszał o wykonanym zadaniu. Puścił więc internetowo przelew, wcześniej rozłączając się i nawet nie odpowiadając rozmówcy słowem. – Telefon odebrał jakiegoś go. Miodzio.


W filmie Czas Surferów Fifi, gdy opowiadał Rysiowi o tym, kim jest Dżoker, koloryzował celowo, ukazując sztuczną ekspozycją widzowi siłę, potęgę i możliwości swojego szefa:
Wstanie od stołu, otrzepie się nie wiadomo z czego, sprawdzi jeszcze raz, czy jego papieros na pewno zgasł. Zaraz potem na ulicy wsiądzie do taksówki, która zawsze bierze się nie wiadomo skąd i która zawsze jest mercem, bo Dżoker nie jeździ innymi taryfami. Przyjedzie tutaj, nie zamieniając z taksówkarzem ani jednego słowa... 
Ty natomiast masz narratora wszechwiedzącego, jesteś więc śmiertelnie poważna. Zrobiłaś z siedemnastolatka Sonny’ego Corleone. To jest śmieszne. 

Wiktor Gawryluk wstał tego dnia wyjątkowo zmęczony. Jego powieki nie chciały się podnieść, a on sam nie był w stanie zwlec się z łóżka. Nie był chory. Nic go nie bolało, nie miał kataru, ani nie kasłał. – Zakładam, że nie miał, inaczej kichałby, kasłałby i narzekał, że jest chory. Ekspozycja goni ekspozycję. To już, jak widzę, postępująca choroba, lecz nie bohatera, a twojego opowiadania.

Scena z Gawrylukiem wpadającym do pokoju była naprawdę dobra. Przeczytałam ją szybko, bo opisałaś wydarzenie zwięźle, konkretnie i nie zagraciłaś go niczym. Naprawdę zrobiło mi się Julii żal. Widzisz? Wywołałaś u mnie jakąś emocję. To dobry znak. To naprawdę dobry znak. Nie zastanawiałaś się nad tym, by prowadzić całe to opowiadanie w narracji trzecioosobowej, usuwając przy tym streszczenia i ekspozycje? Bo, jak udowodniłaś tą sceną, potrafisz.

(...) zajadałam domowej roboty serniczka. – Zajadać (kogo? co?) serniczek.

Niespodziewanie okazuje się, że Katrina wiedziała, że jej siedemnastoletni kolega kazał pobić jej męża (skąd?), odbierając jej przy tym jedno ze źródeł utrzymania. I co? I nic. Zachowuje się tak, jakby nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia! Natomiast reakcja Wiktorii, która do tej pory przedstawiana była jako porządna dziewczyna z głową na karku, woła o pomstę do nieba. Dziewczyna zachwala siedemnastoletniego mafiosa:
– To nawet słodkie z jego strony – oznajmiła, kładąc obok mnie ciepłą kawusie [ę]. – Zawsze uważałam, że on coś do ciebie, ten, ten...
Po chwili jednak bez powodu zmienia zdanie i zaczyna mówić o pobitym Oskarze:
– (...) Na pewno jeszcze pamiętasz [przecinek] jacy byliście szczęśliwi. Do pewnego momentu nawet sobie radziliście. Może warto zaczekać, spróbować jeszcze raz. Za rok, dwa... wtedy oboje będziecie starsi i…


– Zamilcz – syknęłam. – Lepiej już nic nie mów – dodałam i poczułam [przecinek] jak gula wyrasta w moim gardle, a do oczu napływają mi nieproszone łezki. – Ja nie wiem [przecinek] co mam robić – przyznałam. – Wszystko się tak nagle spierdoliło.
Już miałam się rozbeczeć, ale dotarł do mnie dźwięk mojego telefonu. Był to sygnał SMS-a, więc szybko starłam mokre miejsca pod oczami, starając się przy tym nie rozmazać mojego mocnego, perfekcyjnego makijażu [przecinek] i ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych. – Drama level hard, ale tylko w wersji demonstracyjnej.

Wpadłam do mieszkania Wiki i oparłam się o drzwi, osunęłam po nich i już miałam się rozryczeć, gdy uznałam, że tak właściwie nie mam ku temu powodów. – Ona jest beznadziejnie niezdecydowaną, źle prowadzoną postacią. I co to za udawana drama? Znowu, autorko, mi coś wciskasz, nie dając mi żadnego powodu, by ci wierzyć. To jest za suche.

– Tylko nie zapomnij potem napisać [przecinek] jak się bawiłaś. Jestem pierwsza, której masz zdać relację – powiedziała (...). – Emocjonalność Wiktorii jest na poziomie ameby. Jej najlepsza przyjaciółka zanosi się płaczem, idzie zatopić smutki w alkoholu, bo jej mąż leży w szpitalu przez siedemnastoletniego syna włoskiego mafiosa, a ta rzuca tylko takim byle jakim tekstem na odchodne. Właściwie interesuje ją bardziej wynik imprezy niż aktualny stan przyjaciółki. Ough… Już nawet nie wiem, jak to komentować.

ROZDZIAŁ 12
Wiktor Gawryluk składał gratulacje koledze z pracy, gdyż Sebastianowi właśnie narodził się synek. – Streszczenie. Nie lepiej było zacząć po prostu dialogiem składania tych gratulacji? Marnujesz potencjał własnego opowiadania.

Okazało się, że to właśnie Małgorzata dzwoni, prosząc go, by jeśli to jest możliwe, to przyszedł jutro (...) – pilnuj jedności czasu.

– A ja zamierzam ci pokazać w autopsji. – Bo właśnie przeprowadzam sekcję zwłok… Nie, a tak na serio. Autopsja to mocno osobiste doświadczanie. Nie pokazuje się go komuś. Może lepiej: pokazać na własnym przykładzie?

Czy ja właśnie biorę udział w wydarzeniu, w którym uczestniczy Kartrina, opisywanym narracją trzecioosobową? Do tej pory siedzieliśmy jej w głowie! Co się dzieje z tym opowiadaniem i dlaczego tak źle?

Wypili szybko, ledwie przy tym powstrzymując odruch wymiotny. – Mhm, obydwoje jednocześnie, tak samo. No i dlaczego Wiktor ma teraz odruch wymiotny, a nie chociażby wtedy, gdy pił z gwinta wódkę, kiedy przemywał tę śmieszną rankę po kocie?

Fałszywka dziwnie mnie onieśmielał. Niby nie miałam oporów, by do niego coś powiedzieć, by z nim zażartować, dotknąć go w tańcu w znaczący sposób, ale jednak był inny niż mężczyźni, z którymi dotychczas miałam do czynienia. Przede wszystkim był starszy, dojrzalszy, pewniejszy siebie, ale przy tym nie noszący dupy wyżej niż głowy. – Nie? A co Katrina o nim myślała, gdy dawał jej lekcję przy samochodzie? Już jej przeszło? Mam wrażenie, że zapomniałaś, co działo się kilka rozdziałów temu i udajesz, że tamta sytuacja z samochodem nigdy nie miała miejsca, bo chcesz już opisywać seksy. Łatwo domyślić się, co wydarzy się na lub po imprezie.
Tak samo mam wrażenie, że zapomniałaś, że Katrina zapisała się do szkoły i… kurczę, przecież ona jest podobno tatuażystką. Pamiętasz w ogóle, że w pierwszej notce wspominałaś o jej sprzęcie? Bo ja pamiętam i martwi mnie to, że nie wykorzystujesz takich danych w dalszej części tekstu.
Ręce zarzuciłam na jego kark i chciałam też nogi założyć na biodra, ale nie mogłam tak doskoczyć, cały pokój jeszcze mi wirował. – Katrina twierdzi, że jest pijana, ale każde zdanie wygląda jak myśl niesamowicie trzeźwej osoby. Opisujesz jedno, próbujesz mi to na siłę wcisnąć, ale w rzeczywistości wychodzi drugie. Katrina swój stan relacjonuje na chłodno, na dodatek przytacza składne rozmowy w formie dialogu, jakby na trzeźwo oglądała nagranie samej siebie, pamiętając, co wtedy przeżywała, i połączyła to w spójną, spokojną, nieemocjonującą opowieść. To tak nie działa. Ona jest pijana, więc jej narracja NIE MOŻE BYĆ TRZEŹWA.
O, jest i seks. To nie było trudne do przewidzenia.

Jednak, [przecinek zbędny] gdy ta znacznie nabrzmiała, on zassałmocno na krótką chwilę, a potem tylko drażnił, ledwie dotykając czubkiem swojego języka. I tak sobie potrącał około dwóch minut (...) – mowa o łechtaczce. Koleś musiał być okropnie słaby w te klocki, skoro Katrina skupiła się na odmierzaniu czasu.

Musiałam przyznać, że to było apogeum doznań, od namiętnego pragnienia tu i teraz, po niemożliwe, by tak szybko skończyć i przedłużanie tej chwili niemalże na siłę, byleby przegnać jeszcze na trochę orgazm, byleby tak szybko nie dojść. – Narracja pierwszoosobowa jest trudna, a ty nie masz o niej najmniejszego pojęcia. Ta sama śpiewka jak wyżej, odnośnie do stanu upojenia Katriny – jesteśmy w jej głowie, więc bohaterka musi opisywać swoje bieżące myśli i tylko dzięki nim budować scenę, abyśmy w końcu mogli wejść w jej skórę. Coś w stylu: o tak, chciałam tylko, by mnie wziął, tu i teraz, a on tylko bawił się i bawił!. Pijana bohaterka nie może tak składnie lać wody na temat seksu, w którym aktualnie uczestniczy. Wiem, że ja do pierwszoosobowej narracji się nie nadaję, więc mój przykład też może być kulawy, ale idę o zakład, że jest bardziej rzeczywisty niż twoja relacja. I ta uwaga odnosi się do całej, strasznie słabej sceny seksu, ale też większości scen z Katriną, tych pierwszoosobowych.
W jednym momencie zapisałaś myśl Katriny kursywą. To niedopuszczalne.
Ogólnie ten rozdział to okropny imperatyw. Bohaterowie, którzy rozstali się zdecydowanie niepolubownie, spotykają się w jednym barze i idą ze sobą do łóżka. Ciężko uwierzyć w taki przypadek, a alkohol nie jest wystarczającym sprawcą sensu. Mam wrażenie, że strasznie ci się spieszyło do opisania tego seksu, bo wstęp do sceny był szybki i od czapy.

ROZDZIAŁ 13
– Było – przyznałam i poczułam wypieki na polikach. – Nie chcę [przecinek] byś sobie sądził, że… (...)
– Nie chcesz [przecinek] bym widział w tobie puszczalską, tak?
– Szczerze, to mam w dupie twoje zdanie, ale tak, o to właśnie mi się rozchodzi.



Już pomijam to, że znów jej słowa wykluczają same siebie. Zastanawiają mnie tylko jej wypieki. Dlaczego silisz się, by udowodnić mi, że to kobieta wrażliwa i wstydliwa, skoro wszystko świadczy o tym, że taka nie jest? Przesadzasz. Znów jest sztucznie.

Sunęłam nim tak długo [przecinek] aż znalazł się między ustami, przedarł przez zęby i dotknął podniebienia Wiktora. Nie wiedziałam [przecinek] czego mam się teraz po nim spodziewać. – A czego ona niby mogłaby oczekiwać od podniebienia?

Kłótnia Gośki i Wiktora wyssana z palca. Wcześniej kobieta zdawała się nie interesować życiem prywatnym byłego, to on jej się zwierzał, a ona tylko przytakiwała, natomiast teraz okazuje się zaradną babką, która twardo stąpa po ziemi i ma swoje zdanie, tak? To mi chcesz wmówić? To dlaczego wczoraj pozwoliła tak potraktować Julię? A teraz robi dramę o obcą kobietę facetowi, którego w ogóle nie powinna wpuszczać do mieszkania, bo sprał jej dziecko bez pytania, najwyraźniej bez powodu. Zaczynam się zastanawiać, która z postaci w twojej historii jest najgłupsza, bo powoli każda z nich zaczyna mnie irytować niespójnością charakteru. Jedynie Julka wydaje się do tej pory najnormalniejszą i najbardziej realistyczną bohaterką opka.
Okazało się, że Julka dostała od ojca wciry, bo zamknęła kolegę w szafce, w kantorku wuefisty. Sądzę, że ta informacja wyszła za późno i nie jest wystarczająco wiarygodna. Ten kolega musiał być od dziewczynki niższy, słabszy i jakiś taki nieporadny. Od poznania młodej nie wyobrażałam jej sobie jako agresorki. No i dlaczego o wszystkim w kółko dowiaduję się albo przez dialog, albo przez rozmowę telefoniczną, albo przez streszczenia narratorskie? Nie uczestniczę praktycznie w żadnej scenie i nie mam na czym opierać swoich podejrzeń, wniosków… Czytam treść, ale nie potrafię wczuć się, wziąć udział w opisywanych zdarzeniach. Wszystko wydaje się albo mocno naciągane, albo niespójne, albo – o zgrozo – jedno i drugie.
Wymiana SMS-ów też wypadła nienaturalnie. Sytuacja wygląda, jakby trwała kilka sekund, a przecież obie kobiety w międzyczasie chyba coś robiły, nie? Czy tylko, jak takie dwie głupie gęsi, gapiły się w komórkę? Tam poszło aż osiem wiadomości.
Relacja Wiktora i Katriny rozwija się jakoś tak szybko i nienaturalnie. Kiedy oni w ogóle pracują (on się czymś w ogóle zajmuje? Bo chyba mi umknęło), kiedy ona chodzi do tej szkoły? Nic mi się nie zgadza. Widzę tylko same dziurska fabularne.

– Nie wiem [przecinek] czy tak umiem – wyznał, parkując nieopodal ratusza, skąd było już naprawdę niedaleko do Ratuszowej. – Ja jednak przywiązuję się do ludzi.
– Jak pies?
Zaśmiał się.
– Nie wiem [przecinek] czy jak pies, ale po prostu... przywiązuję się.
– Więc możemy być przywiązani do siebie, ale bez zobowiązań. Jak taka para kumpli.
– Przyjaciół brzmi znacznie lepiej, bo kumpli, to mi się od razu z pedałami kojarzy.
– A nie lubisz w dupu dupu? – Dupu-dupu.


Oni naprawdę są siebie warci. Katrina zachowuje się jak niepełnosprawna umysłowo nimfomanka, a on – na pewno nie jak dojrzały, starszy od niej mężczyzna. Łatwo zapomnieć, że między nimi jest ponad dziesięć lat różnicy. Wiktor ma dwa albo trzy oblicza – dżentelmena, tyrana i gówniarza. I która jest prawdziwa?
Paskudnie się nudzę – dialog o niczym ważnym, to takie gadanie, żeby sobie pogadać o byle czym. Kolejny pretekst do ukazania głupoty obojga bohaterów. Zastanawiam się, jaki jest sens w pisaniu takich opowiadań? Ale przyznam, że nawet jestem ciekawa (szkoda tylko, że to jedynie przez głupotę bohaterów), jak to się skończy...

ROZDZIAŁ 14 CZ. 1
Dlaczego część pierwsza, skoro nie ma drugiej w spisie treści? Zapowiedziałaś od razu rozdział kolejny – piętnasty.

Z Wiktorem układało mi się nadzwyczaj dobrze. Nie, nie byliśmy razem, ale często u mnie bywał. Wpadał na noce i za dnia. Zawsze gdy tylko miałam czas, to ściągałam go do mojego domu najzwyklejszym SMS-em. Rzadko odmawiał, no chyba że naprawdę był wtedy w pracy, zmęczony lub chory. Wiktoria się ze mnie śmiała, ciągle wypominając mi moje słowa, że Nic [małą] z tego nie będzie. – Nudne streszczenie. Seks opisywało się fajnie, ale jak przychodzi co do czego i trzeba rozwinąć relację, to już przestaje robić się tak kolorowo, co? Dlaczego nie pozwoliłaś rozwinąć się tej znajomości? Poświęciłaś jej jeden rozdział, poprzedni, ale tam też nie było niczego, co udowodniłoby rozwój, zmianę. Chyba że robienie loda z połykiem jest dowodem prawdziwej miłości, a to ja żyję w błędzie i nie czytam między wierszami, huh?

– Trzymaj – warknęłam do Fałszywki. – Skoro ich relacja się rozwija (podobno, bo nie dostałam na to dowodu), to może warto byłoby to pokazać? Zamienić w końcu pseudonim na imię, aby udowodnić, że Katrina zaczyna czuć coś więcej, szanować bardziej? Cokolwiek, co wskaże, że bohaterowie się zmieniają na przestrzeni tekstu, ale nie poprzez ekspozycję, lecz poprzez sprzedanie informacji czytelnikowi sceną. Nie narracją.
Do tej pory nie zauważyłam w nikim żadnych zmian. Najmniejszych. Po co w ogóle pisać opowiadanie, jeśli do niczego nie zmierza?

W końcu w któryś dzień, gdy do mnie przyszedł to miał na sobie spodnie w moro, poza tym od początku przejawiał apodyktyczność, despotyzm i surowość. – Czyli każdy, kto pracuje w wojsku, jest apodyktycznym despotą? I skąd Katrina w ogóle zna takie trudne słowa?

– Nie chcę go w nic wrabiać. Gdy tylko zajdę w ciąże, to zerwę z nim kontakt. – To wcale nie jest wrabianie. Ani najmniejsze, no co ty!
Wychodzi na to, że Katrina chce, aby Wiktor ją zapłodnił:
– Chcę mieć dla kogo żyć i dla kogo się starać, ale teraz cichaj, bo nie chcę, by Wiktor wiedział. – Rozdział wcześniej Katrina mówiła, że: Dla zabicia czasu się z nim umawiam. On też nie jest mną zainteresowany.
Po jakim czasie spotykania się z tym typem wpadła na ten idiotyczny pomysł? I co ją do tego skusiło? Skoro to pierwszoosobówka, to powinniśmy się o tym dowiedzieć od razu, gdy tylko ją oświeciło. Piszesz opowiadanie bez opowiadania, nice.

To było na kilka dni po tym [przecinek] jak zatrudniłam się dodatkowo, na umowę zlecenie, w kinie, [przecinek zbędny] mieszącym się na ostatnim piętrze galerii handlowej. Nieopodal niej mieszkałam, poza tym już pracowałam w Croppie piętro niżej, więc cieszyłam się, że nie będę miała daleko do pracy. Potrzebowałam pieniędzy. Planowałam samotne macierzyństwo i chciałam do czasu zaciążenia spłacić, jeśli nie wszystkie, to chociaż większość zadłużeń. W planach miałam też wyremontować mieszkanie, skromnie, niebogato, ale stabilnie i wygodnie, tak by maleństwu już niczego nie brakowało, gdy przyjdzie na świat. – O, dostałam odpowiedzi na wcześniej zadane pytania. W formie streszczenia. Właściwie powinnam się tego spodziewać. Wiesz, to może tutaj zakończę i przejdę od razu do podsumowania, bo nie ma co przeciągać.
Jeszcze tylko zaznaczę, że cała ocena i te wszystkie przykre słowa tyczą się tylko twojej pisaniny. Nie chcę, byś odebrała treść tej oceny jako pocisk ad personam.

PODSUMOWANIE
Całość jest niepoprawna na zbyt wielu płaszczyznach. Przede wszystkim narracja. Mam wrażenie, że dla ciebie to kwestia kompletnie obojętna. Nie czujesz różnicy między dwoma, które wprowadziłaś, i obydwie zabiły ci opowiadanie. Mówi się, że pisarz nie musi wiedzieć, jaką narrację stosuje z definicji, jeżeli potrafi pisać (Raymond Chandler). Ty pisać nie potrafisz i widać, że brakuje ci wyczucia, dlatego musisz tę różnicę poznać. Tym bardziej że zdecydowałaś się pomieszać kilka różnych narracji, a co za tym idzie – pomieszałaś punkty widzenia. Zaryzykowałaś skomplikowaniem historii i tak też się stało – w opublikowanej wersji panuje kompletny chaos.
Przede wszystkim stylizacje pierwszoosobowej narracji Katriny, trzecioosobowych Wiktora, Gracjana (ich mowa pozornie zależna) i narratora wszechwiedzącego są takie same. Wykorzystujesz takie same konstrukcje zdań, a nawet takie same zwroty, więc wszystko zlewa się w jedno. Jeżeli chcesz dalej ciągnąć takie pisanie – w dwóch różnych narracjach – musisz stworzyć aż czterech charakterystycznych i kontrastujących ze sobą opowiadających!

NARRACJA PIERWSZOOSOBOWA KATRINY to istna katastrofa. Opowiadasz fabułę z perspektywy jej ja. Przede wszystkim musisz zdać sobie sprawę z tego, że nie jesteś w stanie opowiedzieć wszystkiego takimi samymi środkami, jakimi rządzi się narracja trzecioosobowa. Nie możesz opisywać wnętrz, wyglądu innych bohaterów, planów, celów i przeszłości tak, jak robi to narrator wszechwiedzący trzecioosobowy. On sobie może na to pozwolić, bo stoi obok akcji, obserwuje i relacjonuje wszystko z perspektywy osoby trzeciej. Katrina jest natomiast częścią akcji, stoi w jej środku, to centrum, więc opisy muszą wychodzić z niej naturalnie. To nie od niej dowiemy się, że Gracjan ma ciemniejszą, włoską karnację, ponieważ zna go od lat, dla niej ta karnacja jest niczym nowym i Katrina nie zwróci na nią uwagi. Jeżeli o niej wspomni, to może to zrobić, ale tylko wtedy, gdy jest to przekonujące, a przy tym musi to zrobić naturalnie (np. zawsze, gdy na niego patrzyłam, miałam smaka na podwójne espresso z mlekiem). Naturalność jest twoim największym problemem.
Dodatkowo narracja pierwszoosobowa to idealny sposób, by wytworzyć silną więź między bohaterem a czytelnikiem – szczególnie w tekstach dłuższych, wielorozdziałowych. Postać musi więc przede wszystkim dać się lubić lub być bardzo interesującą (o tym niżej) i prowadzić myśli w sposób ciągły. Tak działa ludzki umysł – często, gdy coś jest dla ciebie ważne lub problematyczne, na pewno wracasz myślami do takiej kwestii, natomiast twoja Katrina myśli z przypadku, czasem tylko raz, a potem do niczego już nie wraca. Straciła dziecko i to powinno ciągnąć się za nią jak pies na smyczy, powinno wciąż siedzieć jej na ramieniu, natomiast ona wraca do Sergiuszka myślami może trzy razy (przy czym za każdym razem mówi coś innego), więc problem nie wydaje się prawdziwym problemem – bohaterka nie budzi się w nocy z płaczem, nie wzrusza się, widząc inne dzieci, za to sama zastanawia się nad przeleceniem ledwo czternastoletniego chłopca – to czyni z niej niedorzeczną. To samo stało się z całym wątkiem Oskara w szpitalu. Oskara, którego obecność tam wiązała się z brakiem dodatkowych funduszy dla bohaterki – potem nagle pojawia się Wiktor i wszystko inne przestaje być ważne. Tzn., nawet nie tyle przestaje być ważne, co po prostu znika. Tak samo znikają Gracjan, Ewka, Filip, wspomnienie Sergiuszów… Przestają być ważni fabularnie, więc bohaterka udaje, że nie istnieją. Wrócą, gdy zaczną być potrzebni, tak? No to źle.
Ludzki umysł tak nie pracuje, natomiast działa na zasadzie skojarzeń. To one pomagają poczuć, że faktycznie jesteśmy w głowie kogoś innego i analizujemy czyjeś myśli. Cały czas nie mogłam porzucić wrażenia, że Katrina zwraca się do mnie i wykłada mi łopatologicznie, co ma we łbie. Nie jest naturalnie, intymnie, dlatego scena z Katriną pijaną i podnieconą nie zrobiła na mnie wrażenia, cały tamten fragment pozostawał dla mnie ambiwalentny. Miałam tam (i mam przez całe opowiadanie) tylko narratorkę mówiącą do mnie, a na tym nie polega narracja pierwszoosobowa. Powinnaś pisać tak, bym miała wrażenie, że jestem z Katriną w jej głowie, a nie stoję przed nią, gdy ta do mnie gestykuluje. Wszystko ci się pomieszało.
Twoja Katrina jest sucha – powtórzyłam to w tej ocenie zbyt wiele razy, ale nie bez powodu. Narracja pierwszoosobowa daje możliwość poznania tego, co postać widzi, czuje i jak bardzo się angażuje w historię, dany wątek. Chodzi o emocje. Dzięki narracji pierwszoosobowej obserwuję tło opowiadania z głowy Katriny. Każde zdanie to jej myśl, więc kiedy ona jest, przykładowo, zaskakiwana, to ja jako czytelnik – również. Tutaj poległaś. Katrina wie więcej ode mnie i informuje mnie o tym poprzez streszczenia, a ja nie uczestniczę w jej życiu, ale czytam sobie cholernie suchą relację z niego. Zrobiłaś z tego pamiętnik pisany jakby po długim czasie od wydarzeń, które miały miejsce w opowiadaniu, więc nie ma w nich emocji. Ale w tym samym opowiadaniu wykorzystywałaś bieżące dialogi i opisywałaś reakcję Katriny na usłyszane słowa – to się wyklucza. Narracja Katriny jest nieprzekonująca, bo zaszufladkowana w streszczeniach i ekspozycjach, zamknięta w pamiętniku. Ja tej Katriny nie czuję, nie widzę, nie znam. Tak nie można pisać. To znaczy, technicznie rzecz biorąc, można, ale czy chcesz kontynuować tę katastrofę? Przemyśl.

NARRACJA TRZECIOOSOBOWA z narratorem wszechwiedzącym
Takie fragmenty twojego opowiadania da się czytać, o ile nie streszczasz i nie eksponujesz. Konkretne sceny opisujące dialogi i zachowanie bohaterów pozwalały wnioskować, co oni mają w głowie i to działało – scena uderzenia Julii była tą jedną, którą zapamiętałam. Na takiej zasadzie działa pisanie. Jasne, że czasem trzeba przedstawić przeszłość postaci, ale warto ją wplatać w sceny, które mają sens. Twoje w większości obrazują nieważne momenty życia bohaterów, przykładowo, wstawanie z łóżka czy spacerowanie po pokoju lub stanie na jego środku (tak sobie wyobrażam to, co robi postać, gdy rzucasz ekspozycją). Wydaje ci się pewnie, że poranek to idealny moment, by bohater zaczął myśleć, co? Tak, to idealny moment na ekspozycję, ale ekspozycja i streszczenia są po prostu złe. Udowodniłam to na przykładach wielokrotnie, więc nie będę tłumaczyć tych zjawisk raz jeszcze, od podstaw. Nie chodzi też o to, byś obydwa ograniczała. Chodzi o to, byś je usunęła i zastąpiła tylko takimi scenami, które pchają ci fabułę w przód. Przez dłuższy czas stałam w miejscu. To, co ty opublikowałaś w siedemnastu notkach, ja bym zmieściła w czterech, może pięciu – i nie ma w tym żadnej przesady. W twoim opowiadaniu przez większość akapitów nic się nie dzieje, chociaż pewnie wydaje ci się, że przecież bohaterowie o czymś myślą, podają informację o sobie – tak, ale streszczenia i ekspozycje nie budują akcji. One zatrzymują czas w miejscu, bo bohater zawiesza się w czasie i przestrzeni, a bawi się tylko narrator.
Do usunięcia jest scena, w której narrator wszechwiedzący opisuje wydarzenia, w których uczestniczy Gracjan. Przede wszystkim dlatego, że Graziano jest bohaterem dalszoplanowym, który nie zasłużył sobie na takie wyróżnienie. Dodatkowo jest to tylko jeden przypadek psujący zabawę (wątek od biedy dałby radę, gdybyś rozwinęła go tak, aby czytelnik nie wiedział, kto załatwił Oskara – jeżeli już musisz bawić się w element kryminalny. Chociaż radziłabym to całkowicie porzucić).

To teraz słowo o bohaterach:
KATRINA – najgorsza postać twojej historii. Po pierwsze, jest za głupia, by być narratorką. Na początku zakładałam, że opisujesz jej tępotę, ponieważ dążysz do rozwoju postaci, ale mamy siedemnaście notek, a ona podjęła kolejną durną decyzję i rozpoczęła kolejny beznadziejny wątek (ciąża). Straciłam nadzieję; taka bohaterka do niczego nie prowadzi. Jasne, że nie musi być omnibusem, ale w takim razie musi posiadać inną cechę, która uczyni ją ciekawą. Może być odważna, pomysłowa i kreatywna, mieć szczególny talent. Whatever.
I tutaj mamy po drugie – Katrina ciekawe ma tylko imię. Streszcza i eksponuje pozbawiona emocji, co czyni ją nudną do potęgi entej, na dodatek jej emocjonalność równa się emocjonalności pantofelka. Bez różnicy, czy mam na myśli pierwotniaka, czy bucik Kopciuszka. Ta sama półka – zero uczuć, a co za tym idzie – zero współczucia z mojej strony. I nie,  nie zadziała większa drama, trwający pół zdania płacz czy streszczenie kolejnej historii o tym, że Katrinie nie starcza do dziesiątego, jej syn udusił się pępowiną, a Wiktor uderzył ją w ten głupi caban. To nie zadziała. To tylko ją pogrąży.
À propos... nie zauważyłaś przypadkiem, że czytelnicy przeważnie nie pochylają się nad jęczącym, użalającym się nad sobą bohaterem, a częściej współczują takiemu, którego cierpienie jest opisywane w narracji trzecioosobowej?
Po trzecie – próbowałaś władować w nią za dużo cech. Jest odważna, cierpiąca, zabawna (o ile kogoś bawi humor rodem z gimnazjum), błyskotliwa, złośliwa, pyskata, to outsiderka jednocześnie pragnąca dziecka, niepragnąca dziecka z powodu biedy, radzi sobie i w samotności, i w tłumie, pracuje, uczy się, ma zestaw do tatuażu, o którym chyba zapomniałaś, jest zaradna (kradnie węgiel?), lubi seks (wszyscy kochamy pornografię, yay!),  jest chora umysłowo (bierze pod uwagę seks z dzieckiem), jest wulgarna (fałszchujaszyk) i elokwentna (ach, te frasunki!). Próbujesz w nią wcisnąć wszystko. Jak ona, biedna, ma to pomieścić i jeszcze być z takim bagażem konsekwentną? Jak niby to miało się udać? Naprawdę miałaś na to jakikolwiek plan? Weź kartkę papieru i rozpisz to, co powinno charakteryzować Katrinę. Trzymaj się tego, a jeśli chcesz dążyć do zmian – stwórz do tych zmian możliwości w postaci scen.
Po czwarte – Katrina jest paskudna. Problem w tym, że ja jej nienawidzę chyba od trzeciego rozdziału, ze stale rosnącą tendencją. Przez cały czas miałam wrażenie, że czytam naprawdę amatorską produkcję, w której główna bohaterka to dobrze znany stereotyp – jednocześnie pokazuje, jak bardzo jest dorosła, a na czytelniku robi wrażenie bezczelnego dziewuszyska. Główniara szczyci się spożywaniem alkoholu i na każdym kroku podkreśla swoje bycie ponad jakimkolwiek systemem. Systemem, o którym nie ma żadnego pojęcia. Osobiście irytują mnie tacy bohaterowie i ich chaotyczne myśli, i wybrany przez ciebie typ narracji – to kolejna kartka wyrwana z pamiętnika gimnazjalistki, takie mam wrażenie. Tego w sieci mrowie. Od takiej bohaterki można zacząć historię, ale jeżeli na tym chcesz skończyć, to mocno rozczarujesz swoich czytelników.
Generalnie możesz pisać kolokwialnie – narracja pierwszoosobowa to myśl Katriny, więc zostań przy kolokwializmach i nie wplataj w nie nagle, z dupy, apodyktycznych despotów. Katrina wygląda na postać, która nie ma prawa znać takich słów. Znów chodzi o to, by narracja pierwszoosobowa wydawała się naturalna i niewymuszona. Postać ma prawo opowiadać na tak samo niskim poziomie literackim jak język, którego używa na co dzień. Ale też miej świadomość, że to się na dłuższą metę  zwyczajnie źle czyta, dlatego w czasie fabuły rozwijaj postać, aby czytelnik powoli dostrzegał zmiany w sposobie jej myślenia. Niech ona do czegoś dąży. Czegokolwiek, byle do przodu.
Wiktor – to samo. Za dużo cech (dżentelmen, wojak, tyran, luzak i sędzia), różnorodna stylizacja, niekonsekwencja myśli i działań, niespójność. Wyżej dowodów jest na to całe mrowie, więc pozwolę sobie przejść dalej. Ominę też szczegółowy opis pozostałych bohaterów – postać Gracjana mnie śmieszy, Wiktoria jest niedopracowana (zdarzyło się, że naprawdę zapomniałam jej imienia!) i martwa, to tylko tło potrzebne Katrinie. Nie pamiętam imienia żadnej postaci z domu Wiktora, jego braci – nic. Wiem, że jego żona nazywała się Gośka, ale kobieta tylko uczestniczyła w dwóch dialogach; była potrzebna Wiktorowi, by miał z kim pogadać i dzięki ekspozycji dialogowej wyżalić się i dać się poznać czytelnikowi. To była jej jedyna rola, więc jest płytka jak woda w kałuży.  
Najbardziej polubiłam Julkę i Alę. Ta pierwsza, bo uczestniczyła tylko w scenach, przez co naprawdę było mi jej żal – to zwykła nastolatka, której najwyraźniej nikt nie chce wysłuchać. Natomiast Alicja wzbudziła moją sympatię, bo jest oryginalną mamuśką, ale i kochaną, i aż chce się jej współczuć (ma córkę-flondrę), choć tutaj przedstawiłaś ją w większości dzięki ekspozycji.

Jeżeli chodzi o sposób wyrażania się bohaterów, to zajrzyj do tego artykułu: KLIK. Stylizacja jest ważna, bo ukazuje kontrast między postaciami, ich różnorodność, a także pozwala wyciągnąć wnioski o tym, kim one właściwie są. To znaczy, że jeżeli Wiktor jest wojskowym, to nie może brzmieć jak Katrina. I tutaj doceniam twoją główną bohaterkę – w większości przypadków wyraża się adekwatnie do swojego wieku i środowiska, które reprezentuje. Problem w tym, że wszystkie twoje najważniejsze postaci brzmią tak samo (łącznie z narratorem wszechwiedzącym) – jeżeli różnice były widoczne, to albo na krótko, albo tylko jednorazowo, od czapy.

To teraz kilka słów w odniesieniu do fabuły – tej niestreszczonej i nieeksponowanej było tyle, co kot napłakał. Najważniejszymi, moim zdaniem, sytuacjami kierował imperatyw. Coś działo się, chociaż na logikę w ogóle nie miało podstaw, by się wydarzyć. Dodatkowo zmęczyła mnie sztuczna wielowarstwowość opowiadania – na początku myślałam, że to historia o głupiej bohaterce, która się rozwinie, zakwitnie. Ups, nie wyszło.
Potem myślałam, że chciałaś też ukazać problematykę różnic między proletariatem a burżuazją, ale również się pomyliłam, bo wyczerpałaś temat w kilku akapitach streszczenia (scena u Filipa). Na dodatek na tle całej historii ukazałaś same skrajności (Katrina kradnie węgiel, a Gracjan dumnie nosi rolexa), jakby w ogóle nie istniało nic pomiędzy – to strasznie spłyca historię i sprawia, że wydaje się mocno naciągana. Nie może być tak, że nagle wszystkim bohaterom jest źle z powodu braku pieniędzy, a jeśli jest w miarę dobrze finansowo, przykładowo, u Wiktora, to temu akurat też umarł ktoś bliski, na dodatek wojak kłóci się z ojcem, ma niesforną córkę, nosi zadrapania po kocie, a laska chce go wkręcić w ciążę. Generalnie w tej historii biednemu to zawsze wiatr w oczy, chuj w dupę,  nóż w serce  i chleb masłem do ziemi – problem w tym, że na swój sposób wszyscy twoi bohaterowie są biedni. Tylko Gracjan ma kasy jak lodu, ale on okazuje się siedemnastoletnim gangsterem. To dopiero sprawiedliwość! Czyżbyś chciała pokazać, że pieniądze śmierdzą? Jakby tego było mało, w gratisie dostałam zupełnie niespodziewany i skiepszczony wątek kryminalny...
Mam kilka pytań: co się dzieje się z Patrykiem (właściwie dopiero teraz przypomniałam sobie, że miał babcię! Bardzo fajna postać, plus za stylizację, ale pamiętam, że ją również opisały ekspozycje i streszczenia)? Co z Julką i sytuacją z chłopcem zamkniętym w szafce? Co z Katriną i jej szkołą, jej pracą? Zdecydowała już, czy tęskni za Sergiuszkiem, czy raczej cieszy się, że umarł? I co z jej mężem? Co z Gracjanem (he, he)? Co z ojcem Wiktora? Co z Filipem i po co on tu w ogóle, bo chyba tylko dla poprawności politycznej (sądzisz, że gej w opciu jest fajny, bo jego jedyną rolą jest być gejem? Tak to u ciebie wygląda…). Generalnie o dużo za dużo i bez pomyślunku. Moja rada? Jak w przypadku Katriny – weź do ręki długopis, kartkę i wszystko rozpisz jak dobry scenariusz, pozostaw na planie tylko najważniejsze wątki i bohaterów. Scena za sceną – każda z nich powinna pchać do przodu fabułę.

Opisy – pewnie nie uwierzysz, ale powiem ci, że powieść jest sztuką wizualną. Działa bardzo mocno na wyobraźnię i dobrze napisana obrazuje wszystko, co potrzebne. Ale gdy napiszesz za dużo – wyobraźnia przestanie działać w ogóle. Tej wyobraźni nie poruszy opis wnętrza czy ubioru bohatera; nie zrobią tego marki, kolory, dokładne cechy wyglądu. Ty to robisz z przyzwyczajenia, ale gdy otworzysz dobrą książkę – niczego takiego nie znajdziesz, chyba że wygląd miejsca czy ubiór bohatera jest charakterystyczny, wnosi coś do fabuły, jest więc potrzebny i ma sens. U ciebie nic takiego sensu nigdy nie miało, no może poza wspomnieniem, że Wiktor nosi moro, bo to pasuje do jego pracy. Oczywiście informacje o wyglądzie możesz przemycać w tekście, ale maskując je zachowaniem bohatera, a nie sprawiając, że wygląd sam w sobie nagle staje się najważniejszy, pierwszoplanowy.
Przykład?
Bazując na twoim opowiadaniu, dochodzę do wniosku, że napisałabyś:
Skoiastel weszła do pokoju. W pokoju była dębowa meblościanka, w którą wkomponowano biurko. Obok stało łóżko zaścielone brązowym kocem z nadrukiem wielkiego, karego konia w galopie. Na ścianie wisiał plakat z żyrafą, bo dziewczyna lubiła żyrafy, a obok wisiały jeszcze plakaty Jacka Sparrowa i Lary Croft; na półkach stały książki Cobena i płyty z polskim rapem. Skoia miała na sobie szeroką, szarą bluzę. W pokoju było zimno, bo okno było otwarte. Oceniajca zastanawiała się i martwiła, czy jej kolejna ocena będzie satysfakcjonująca. Usiadła przy komputerze, na czarnym, obrotowym fotelu...

Ja napisałabym:
Skoia skierowała kursor na komendę «PUBLIKUJ», po czym wcisnęła przycisk myszy. Przygryzła wargę i zabębniła palcami o blat dębowego biurka. Dotrze czy nie dotrze? Poczuła chłód i od razu schowała palce w rękawach trochę za szerokiej bluzy. Okręciwszy się dwukrotnie na fotelu, wstała, by zamknąć okno. „Będzie dobrze. Przecież nie bluzgałam za mocno...”.

To dlatego też moja wersja twojego opowiadania miałaby cztery notki, a twoja ma siedemnaście. Dodatkowo masz problem z synonimami. Wydaje ci się, że drzwi można zastąpić wrotami? No pewnie że nie, bo jakoś tak brzmi abstrakcyjnie i poważnie, prawda? Może w fantastyce ostatecznie, z wielkim bólem by przeszło, ale w polskiej obyczajówce… no nie bardzo. I z tego samego powodu wody nie zastępuje się cieczą. Musisz zacząć manipulować konstrukcją zdania, a czasem i całego akapitu, by uniknąć powtórzeń, ale, błagam, kluczy nie nazywaj przedmiotem. Tylko udowadniasz tym nieporadność językową.
Swoje zrobiły też zaimki – w narracji pierwszoosobowej mój, mnie, moje jest w większości przypadków zbędne. Być i mieć ci w dużej mierze wybaczyłam, ponieważ Katrina to prosta dziewucha, aczkolwiek też mogłabyś czasem przystopować i zbudować zdanie tak, by pominąć te dwa cholerstwa, których nagromadzenie zwyczajnie psuje jakość.
Interpunkcyjnie jest różnie – czasem nie pomijasz niczego w zdaniach złożonych, a czasem gubisz się w tych prostych, dlatego polecam pracę z betareaderem. Zauważyłam jednak, że z rozdziału na rozdział jest coraz lepiej; kilka potknięć wskazali ci czytelnicy, a potem nie znalazłam ich już w tekście – nie masz pojęcia, jak doceniam takie podejście. Fajno, fajno.

Niestety, na dzień dzisiejszy muszę stwierdzić, że w ogólnym rozrachunku wyszło słabo (2). Było męcząco i irytująco, nielogicznie i monotonnie. Dalej jednak pozostanę przy tym, co napisałam gdzieś na początku oceny – pomysł jest dobry. Pokonały cię za wysoka poprzeczka i nieprzygotowanie. Ostatnia rada? Zacznij od nowa. Stwórz bohaterkę, która autentycznie przeżywa swoje problemy, ale nie każ jej nosić za dużo; stwórz też bohatera, który jest jej zupełnym przeciwieństwem. Połącz ich w zabawnej scenie, bo dobre cliché nie jest złe, lecz niech cię ręka boska broni przed streszczaniem, eksponowaniem i przekombinowaniem.


Twoje zdrowie! Powodzenia!


Wielkie podziękowania dla NieFikcyjnej za betę i wsparcie psychiczne :)

27 komentarzy:

  1. Hahah, cała przyjemność po mojej stronie, Sko. <3
    A ja jeszcze słówko do autorki – tak tylko zaznaczam, że praca nad ocenką w toku. Miałam małą przerwę, ale nie martw się, już kontynuuję ocenianie i post pojawi się w marcu. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale kielich to ta górna część kieliszka :-) tak więc błędem to nie jest. "Minka" też zamierzona.
    Resztę skomentuję jutro, bo teraz jestem w pracy na nocce i z tel nie lubię pisać.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem: http://sjp.pwn.pl/sjp/kielich;2470623.html
      Naprawdę nie czujesz, że ten „kielich” w tamtym zdaniu naprawdę brzmi nieporadnie?

      Usuń
  3. Nie zgadzam się przede wszystkim z tym, że mówisz mi jakich bohaterów mam tworzyć i ze bohateraka musi mocno przeżywać swoje problemy. Jeśli w tych problemach żyje od zawsze, to do nich naawykła, ma chwilę załamania, a potem do niej powraca myśl, że to tylko codzienność. Ludzie tak reagują, jest takich kobiet od cholery.
    W opowiadaniu są faktycznie błędy, interpunkcyjnych jest pełno, ale nie zgodzę się, że poprzeczka jest za wysoka. Opowiadanie jest logiczne, a bohaterowie tacy jacy być mieli i ich akurat zmieniać nie zamierzam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Absolutnie nie zmuszam cię do zmieniania kreacji twoich bohaterów! Ba, pisałam nawet, że ogólny pomysł na fabułę całkiem przypadł mi do gustu. Raczej przez całą ocenę nakłaniam do poprawy sposobu przedstawiania ich wizerunków, bo do tej pory większość wypada miernie przez twoją nieumiejętną kreację.

      Twoja bohaterka jest sprzeczna, a jej problemy są za słabo uwydatnione (ekspozycja się nie liczy), by traktować je poważnie. Prawie każda myśl Katriny jest sztuczna i wydaje się wymuszona. Nie potrafisz pisać w narracji pierwszoosobowej, a przez to tekst jest nieemocjonujący.
      Zgadzam się z tym, co napisałaś o powracaniu myślami do codziennych problemów – tak, jest to jak najbardziej ludzkie zachowanie – dokładnie poruszyłam ten temat w podsumowaniu. I właśnie tego bardzo brakuje w twoim tekście. Naturalności ciągu myśli, emocjonalności, ludzkości, realności, konsekwencji. Tego nie ma w opublikowanej historii, którą czytałam.

      Usuń
    2. Zakładasz, że nie można pisać o postaci nieszczegolnie bystrej, popadajacej z problemu w problem przez swoje głupie pomysły. Można, tak miało być, inna sprawa, że nie każdego musi to ciekawić i to akceptuję.

      Usuń
    3. Piszesz, że Kato Nie ma prawa znać inteligentnych słów. Ona jest inteligentna, tylko sama te inteligencje ukrywa, robi głupoty, ale ma pewien zasób wiedzy, dużo czyta i to wszystko pojawia się w fabule później. To nie jest tak, że ona jest jednolita. Ona tylko pozornie miała na taką wyglądać. Tak samo brak emocji, tak, bo taka jest. Nieco bezuczuciowa, złamana, skrzywdzona, nie potrafiąca kochać (sama tak o sobie powie). Katrina psychologicznie jest bardzo przemyślana i nie uważam jej za najgorszą postać. Jest taka jaką miała być i je taka zarówno przez coś jak i po coś.
      Bieda... Nie miałam obowiązku opisywać bogactwa, to polskie realia, są tu biedni, przeciętni (Wiktor) i bogaci (Gracjan). Więc nie zgodzę się, że tło jest jednolite, bo nie jest.

      Usuń
    4. "Zakładasz, że nie można pisać o postaci nieszczegolnie bystrej, popadajacej z problemu w problem przez swoje głupie pomysły". – Można, o ile do czegokolwiek to dąży. Ty masz siedemnaście notek o niczym.

      "Piszesz, że Kato Nie ma prawa znać inteligentnych słów". – Nie ma prawa, ponieważ jej narracja (jesteśmy w jej głowie, piszę to chyba raz szósty? siódmy?) nie może niczego ukrywać. To tak jakby ona tę inteligencję ukrywała sama przed sobą. Spójrz na jej płytkie myśli, szyki zdań i tandetne sformułowania – one padają nie tylko w dialogach (gdyby tak było, faktycznie, mielibyśmy do czynienia z iluzją, kłamstwem, bohaterka grałaby przed innymi postaciami), ale padają w jej narracji. Ona się tak wyraża sama do siebie, w swojej głowie! Więc tak. Jest tępa. Nie ma w niej ani krzty wiedzy, o której piszesz.

      "Nieco bezuczuciowa, złamana, skrzywdzona, nie potrafiąca kochać (sama tak o sobie powie)". – Niech lepiej nic już nie mówi, bo to będzie tylko kolejna ekspozycja...

      "Więc nie zgodzę się, że tło jest jednolite, bo nie jest". – Ale robi to wrażenie monotonii, bo każdy twój bohater jest biedny w różnych znaczeniach. Jest szaro, buro i ponuro do porzygu.

      Usuń
    5. Znam od groma osób kolokwialnych, chamskich, wulgarnych i inteligentnych. Często ukrywają inteligencję sami przed sobą, są bardzo skomplikowani, niejednoznaczni, dziwni. Styl mowy i odbierania świata mają banalny, wiedzę ogromną.
      Ja bym po prostu stwierdziła, że znasz się na pisaniu, ale nie na ludziach, dlatego to co jest realne, tobie wydaje się przejaskrawione, tylko dlatego, że ty się z tym nie spotkałaś.
      W opowiadaniu pokazałam obraz patologii, zamierzony, biedy też zamierzony i problemów tylko ledwie dotkniętych też po coś, bo te problemy nie znikną z dnia na dzień, one się będą ciągnęły przez opowiadanie, były na różnych etapach, rozwijały się, malały, eksplodowały. Nie jest też powiedziane, że Kati zwiaze się z Doktorem, zdradzę ci, że jedynie wpakuje go na wózek inwalidzki i tu też pojawi się ten moment, gdy nawet do Kato coś dotrze (na krótko, ale jednak). Tak więc opowiadanie, jego fabuła i bohaterowie są przemyslani. Zgodzę się, że czasami nieumiejętnie pokazani (między innymi dlatego ta wersja została zdjeta i postanowiłam ją poprawić).

      Usuń
    6. Miało być szaro, buro i ponoro. To typowa życiówka, nie osładzam rzeczywistości. Dlatego też bohaterowie są jacy są i ich problemy takie a nie inne.

      Usuń
    7. Ale pamiętaj, że jesteś pisarzem i musisz przekazać tak swoją wizję na postać, by była zrozumiała dla czytelnika. Katrina jest niespójna, nie wiadomo, o co jej chodzi, nie widać różnicy między tym, co ukrywa, a tym, co pokazuje. Zaprezentowałaś to strasznie chaotycznie, na dodatek poprzez ekspozycję.
      Nie da się pisać opowiadania o wszystkim. W interesujących produkcjach albo autor skupia się na głównej postaci i jej psychologii, albo na wciągającej akcji, albo na problematyce rzeczywistości ogólnej, albo na jakiejś jednej ideologii. Ty nie wybrałaś jednej drogi, a pomieszałaś wszystkie. Jasne, że można pokazywać różne problemy, powiązać je, ale musisz zaplanować, co jest główną ideą (na czym ma skupić się czytelnik), a co dalszym planem tworzącym tło rzeczywistości. Ty wywaliłaś na powierzchnię wszystko. Chcesz, by wszystko było najważniejsze, a wtedy przeważnie wychodzi tak, że nic nie jest.

      Usuń
  4. Poza tym też nie zgodzę się, że niektóre słowa są zbędne, ja stylizowalam mowę, by styl określał też bohaterkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sugeruję raz jeszcze przeanalizować całą ocenę i odpisać po dwóch-trzech czytaniach, na chłodno, cytując tekst oceny, abym mogła się raz jeszcze odnieść do danych konkretów. Teraz nie wiem, o które "niektóre" słowa ci chodzi. O zaimki? Powtórzenia? Te dziwaczne synonimy typu "rodzicielka", "ciecz", "adidaski"?

      Usuń
    2. Choćby o "prawdę między oczy". Kati nie ma obowiązków używać poprawnie związków frazeologicznych. To świadoma stylizacja, a nie błąd. Takich przykładów mogłabym podać dużo. Ale tak jak mówię, jutro.
      Zgodzę się jednak co do opisów postaci i zbytecznego rozdrabniania się nad tym co nieistotne. Choć "mocno czarny tusz" to nie to samo co "czarny tusz" czy "naturalnie czarny". Myślałam, że każda kobieta to wie. To tak jak wódka na czarnych ubraniach, w świetle dnia widać plamy, ubrania robią się bardziej czarne w miejscach tych plam.

      Usuń
    3. Ale... przecież jesteś autorką świadomą, tak? Da się inaczej pokazać niski poziom językowy bohaterki niż błędami literackimi w prozie. Poza tym, nie oszukujmy się, twój narrator wszechwiedzący robił podobne babole. Sama też nie wymieniłam wszystkiego, bo pisałabym tę ocenę do wiosny, a nie jestem betą.
      Jeżeli chodzi o czarny tusz do rzęs, no to znam... Czarny tusz do rzęs. Albo czarny, albo nie-czarny. Zresztą to nie ma znaczenia, bo to wciąż rozmienianie się na drobne, czytelnik tej informacji nie potrzebuje. To zwykły zapychacz.

      Usuń
    4. Nie do końca zapychacz, szczegóły są ważne, dla Kati są. Zgodzę się jednak z za plytkim przedstawieniem postaci, bo o ile w "Się nie zdarza" tak miało być, bohaterowie pobiczni byli chwilą i tłem, tak tu bohaterowie mieli mieć swoje ja i być ważni dla fabuły, rozwijać się, zmieniać. Natomiast to, że facet ma zadrapania, niesforna córkę i problemy z ojcem to nie jest "za dużo", to tylko brutalne życie, które dla wielu takie właśnie jest, pełne problemów. Każdy na swój sposób ma jakieś problemy.
      Gracjan to nie gangster, zapłacił, to Oskara pobili, to będzie później wyjaśnione.
      Ja nigdy nie chciałam pisać dla każdego i rozumiem, że nie wszystko wszystkim musi się podobać. Z wieloma twoimi wytknieciami się zgadzam, ale są też takie, które pokazują, że opowiadanie nie jest takim w twoim stylu, które ty byś chętnie przeczytała i tu czepialas się tego co było zamierzone.

      Usuń
    5. 'Każdy na swój sposób ma problemy" – tak, zgadzam się. Ale czy musisz ukazywać naprawdę wszystkie? Nie lepiej mieć mniej w stu procentach dopracowanych i podomykanych wątków niż więcej ledwo muśniętych, odwalonych na pół gwizdka?

      Jako oceniająca nie podchodzę do pracy na zasadzie "podoba mi się/nie podoba mi się, więc daję czwórkę/dwóję", ale na zasadzie "mam pewną wiedzę i czuję, co chciałaś uzyskać i czym charakteryzuje się gatunek, który wybrałaś, ale tobie akurat nie wyszło, więc napiszę, co zrobić, aby następnym razem wyszło ci lepiej". To nie jest tak, że mi się nie podoba twój pomysł. Mi się nie podoba twoje wykonanie. Podchodzę do ocenianych tekstów jak do materiału na wydawkę, a nie opć blożkowych. Twój się nie nadaje, to zaledwie first draft bez żadnej struktury, tonący w chaosie.

      Usuń
    6. Zgodzę się jednak, że opisy można było wpleść inaczej. Co zresztą zrobiłam w innym opowiadaniu. Tu dostało 5, gdy wersja była niepoprawiona, ciekawi mnie jak ty oceniłabyś jego poprawiioną wersję, dlatego jeśli pozwolisz to w najbliższym czasie...
      Generalnie nie mam za złe oceny, mię mam pretensji ani nic z tych rzeczy, bo to zawsze subiektywizm. Jest wiele rzeczy, które dały mi do myślenia, nie ze wszystkimi się godzę, więc typowo, bo autor też pisze jak sam chce, a nie jak ktoś sobie zażyczy.

      Usuń
    7. Nie musisz pytać :) po prostu zostaw zgłoszenie.
      Cieszę się, że moja praca na coś się przydała.

      Usuń
    8. Ja jeszcze do kwestii Gracjana-nie-gangstera, bo mi wczoraj umknęła:
      http://sjp.pwn.pl/sjp/gangster;2558918.html – drugie znaczenie jak najbardziej adekwatne, chociaż w ocenie faktycznie bardziej skupiłam się na pierwszym. Skąd taki pomysł w mojej głowie? Tylko z twojej treści, najwyraźniej niedopracowanej, skoro to, co napisałaś, nie pokryło się z twoją wizją, no sama spójrz: zaprezentowałaś Graziano jako nadzianego Włocha, któremu nie podoba się mąż koleżanki, więc wynajmuje ludzi, by pogruchotali tamtemu kości. Wcale nie gangster, wcale się tak nie skojarzy... Pomyliłaś swoją obyczajówkę z jakąś amerykańską tanią sensacją – tak słabo przedstawiłaś ten wątek, że wyszła z niego parodia.
      Dodatkowo jedyną sceną sugerującą, że to wina Gracjana, jest ta z Oskarem, który w szpitalu wydziera się, że dopadła go włoska mafia... Jak to w ogóle brzmi xD naprawdę nie czujesz tego absurdu? Zaraz potem okazuje się, że Katrina o wszystkim wie. Skąd, jak, dlaczego tak szybko, z rozdziału na rozdział? Bo nie rozwijasz wątków. Masz kilka scen, pomiędzy nimi morze ekspozycji i streszczeń, które mają te sceny powiązać, ale w rzeczywistości to się nie dzieje, więc opowiadanie jest zlepkiem oderwanych od siebie momentów. Ty masz wizję tych połączeń, ale w tekście, dla czytelnika, który nie siedzi w twojej głowie, połączeń tych nie widać. Fabuła się nie zazębia.

      Poza tym, jeszcze odnośnie tamtego wątku kryminalnego. Tak mi przyszło do głowy... jaka mafia najpierw wykonuje zlecenie, a potem dopiero czeka na przelew z zapłatą? Jakaś strasznie frajerska.

      Usuń
  5. Ogólnie ten rozdział to okropny imperatyw. Bohaterowie, którzy rozstali się zdecydowanie niepolubownie, spotykają się w jednym barze i idą ze sobą do łóżka. Ciężko uwierzyć w taki przypadek, a alkohol nie jest wystarczającym sprawcą sensu. Mam wrażenie, że strasznie ci się spieszyło do opisania tego seksu, bo wstęp do sceny był szybki i od czapy. - Była kłótnia, jest interakcja. Wielu ludzi w taki sposób zaczyna z kimś życie erotyczne ,nie wyobrazajac sobie dalszej drogi z tym kimś. Taka chwila, ciśnienie, brak sensu w postępowaniu, ale zdarza się. Pisze to świadomie, jako psychlog. Ludzie są zagadką, często są niejasni, postępują irracjonalnie.
    Gośka natomiast stara się być z Wiktoremm w dobrych relacjach, ale ma żal, że nie chciał z nią być, jest więc zazdrosna. Póki coś było rozmową, zakładaniem czegoś, ale coś nie istniało, to nie było problemu, ale nagle gdybanie stało się realnościa czymś co już nastąpiło.
    Zwolnienie akcji i pokazywanie bohaterów w takich normalnych, typowych czynnościach także zamierzone.
    Uważam że w wielu przyypadkach czepiałaś się czegoś, bo ty byś to widziała inaczej, ale moja wizja nie musiała być twoją wizją. Nie mam obowiązku tworzyć bohaterów bez problemów czy z problemami drobnymi i jasną, typowa osobowością, bo ty tak chcesz. Wiktor ma prawo być momentami gowniarsko zabawny, a do tego odpowiedzialny, szarmancki i despotyczny. Ludzie bywają różni, często bywają tacy jakimi nie są naprawdę. Po prostu bywają... W ich zachowaniach są elementy wspólne, ale są też różnice, momentami coś co zdaje się nie pasować do danej postaci na pierwszy rzut oka.
    Gracjan jest na równi z Wikim. Jeden idzie w odstawke, drugi wychodzi na prowadzenie, dlatego teraz wydaje się dalszym planem.
    Moim zdaniem nie stworzyłam tego opowoadania dla czytelników twojego pokroju. To tak jak telenowele czy seriale - nie są dla każdego. Greya jedni hejtuja, drudzy uwielbiają, Grę o tron czy Zmierzch także. Dlatego często nie pasowało tobie coś co było planowane, zamierzone i przemyślane. Bohaterowie mieli być ludzcy i moim zdaniem tacy są, tylko może ciebie otaczają ludzie z innej sfery społecznej, innego kręgu. Czytelnicy wielokrotnie jednak się wypowiadali, że znają takie Katriny i Wiktorów w realu, więc nie są oni sztuczni, zapewniam ciebie. Może ty jeszcze w życiu niewiele widziałaś, mało przeżyłaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To że ktoś posiada maszynkę do tatuażu, nie oznacza że jest tautuatorem. Wiesz ilu nastolatków ma taką? wiesz ilu tatuuje kumpli ot tak, bez wykształcenia, kursów, zmiany igły? Od cholery jest takich ludzi. Więc tak jak mówię, czepiasz się tego co świadomie było tylko napomniete, by później to uwidocznic. Myślisz bardzo prosto, schematycznie, nie wchodzisz w psychikę postaci. Podazasz taka najmniejsza linią oporu, a nie na tym to opowiadanie zostało zbudowane.
      Dla ciebie jak jest maszynka, to jest i tatuazystka. A jakby miała skalpel, to byłaby chirurgiem? mogła tylko z takim sypiac albo ukraść sprzęt jak była na porodowce xD

      Usuń
    2. "Była kłótnia, jest interakcja. Wielu ludzi w taki sposób zaczyna z kimś życie erotyczne ,nie wyobrazajac sobie dalszej drogi z tym kimś. Taka chwila, ciśnienie, brak sensu w postępowaniu, ale zdarza się. Pisze to świadomie, jako psychlog. Ludzie są zagadką, często są niejasni, postępują irracjonalnie". – Możesz być dobrą psycholożką, ale nadal bronisz swoich racji w kwestii swojego pomysłu na historię, natomiast nie przyjęłaś najwyrazniej do wiadomości, że oceniałam wykonanie pomysłu, a nie twoją ideę, wizję. Relacja i jej zamysł są dobre, ale wykonanie się nie sprawdziło. Opisane sceny były miałkie, ekspozycja i streszczenie przejęły kontrolę, przez co ta relacja została maksymalnie spłycona.

      "Gośka natomiast stara się być z Wiktoremm w dobrych relacjach, ale ma żal, że nie chciał z nią być, jest więc zazdrosna. Póki coś było rozmową, zakładaniem czegoś, ale coś nie istniało, to nie było problemu, ale nagle gdybanie stało się realnościa czymś co już nastąpiło". – Nie widać jej zazdrości, w tamtych scenach "kamera" skupia się na Wiktorze, a Gośka ginie w tle. Jej postać jej płytka, bo nie poświęciłaś jej wystarczająco czasu antenowego, by stała się dla mnie ciekawa i bym na tyle się na niej skupiła, by ją analizować. Nie mam z czego wnioskować.

      "Zwolnienie akcji i pokazywanie bohaterów w takich normalnych, typowych czynnościach także zamierzone". – Może i zamierzone, ale wciąż bezsensowne. Pamiętaj, że jesteś pisarzem, więc dostosowujesz się poniekąd do oczekiwań czytelnika, a nie robisz tego dla siebie. Te sceny są zwyczajnie nudne.

      "Uważam że w wielu przyypadkach czepiałaś się czegoś, bo ty byś to widziała inaczej, ale moja wizja nie musiała być twoją wizją. Nie mam obowiązku tworzyć bohaterów bez problemów czy z problemami drobnymi i jasną, typowa osobowością, bo ty tak chcesz. Wiktor ma prawo być momentami gowniarsko zabawny, a do tego odpowiedzialny, szarmancki i despotyczny. Ludzie bywają różni, często bywają tacy jakimi nie są naprawdę. Po prostu bywają... W ich zachowaniach są elementy wspólne, ale są też różnice, momentami coś co zdaje się nie pasować do danej postaci na pierwszy rzut oka". – Wiem, że na pewno bardzo chciałabyś tak to napisać, masz zamysł i to szanuję. Ale wciąż chodzi mi o to, że bohaterowie są zle wykreowani i nie wyszli tak, jak chciałaś. To tak nie wygląda z perspektywy czytelnika.

      "Gracjan jest na równi z Wikim". – Na przestrzeni wszystkich rozdziałów Wiktor ma kilkanaście scen, a Gracjan jedną.

      "Bohaterowie mieli być ludzcy i moim zdaniem tacy są, tylko może ciebie otaczają ludzie z innej sfery społecznej, innego kręgu. Czytelnicy wielokrotnie jednak się wypowiadali, że znają takie Katriny i Wiktorów w realu, więc nie są oni sztuczni, zapewniam ciebie. Może ty jeszcze w życiu niewiele widziałaś, mało przeżyłaś". – Argument perełka <3
      Ja twoje postacie rozumiem. Wiem, jakie miały być i nie moja w tym wina, że nie wyszło. Na tym poprzestanę w tym temacie.

      "To że ktoś posiada maszynkę do tatuażu, nie oznacza że jest tautuatorem (...)". – Słyszałaś o strzelbie Czechowa? Pewnie nie, więc odeślę cię tu: http://scrivania.blog.onet.pl/2013/11/10/brzytwa-ockhama-strzelba-czechowa-i-prawo-karmy-trzy-zasady-ktorymi-rzadzi-sie-powiesc-skladanie-i-spelnianie-pisarskich-obietnic/
      Wybacz, ale już pózno i nie mam siły opisywać problemu swoimi słowami, a chcę już wyjaśnić te kwestię.

      Usuń
    3. Ja oczywiście nie obrażam cię pisząc ze mnej przezylas, ale to po prostu widać w tym, że wielu czytelników wielu rzeczy by się domyslilo, gdzie ty wymagasz tlumaaczenia ich.
      Wiktor uderzył dziecko, Gośka miała pretensje, potem jej nagle minęło - to typowe dla kobiet, gdy sytuacja taka nie ma miejsca po raz pierwszy. Złe im z tym, że ojciec dziecko bije, z drugiej strony, to dla nich normalność, więc szybko to bagatelizuja. Jaki więc wniosek - Wiktor nie uderzył Julki pierwszy raz.
      Takich przykładów jest wiele. Czytelnicy jednak zawsze patrzą na bohatera i przedstawione wydarzenia przez pryzmat własnych doświadczeń, poglądów i tego co ich otacza, to typowe. Mnie też kiedyś pewne rzeczy wydawały się ustnym fantasty, a potem życie mi pokazało ze dla wielu to normalność, w której oni nawet nie widzą problemu.
      Zgodzę się ze niektóre postacie splycilam, ale nadal, nawet przy poprawkach nie zamierzam pisać pod kogoś. Spełnia się oczekiwanjia czytelników, jasne że tak, ale czytelnicy też są różni - co zadowoli jednego, dla drugiego bedzie niewystarczające. Ty uznalas że nie umiem pisać w pierwszej osobie, twoja koleżanka z tej strony była zachwycona moja narracją pierwszoosobowa, więc jak widzisz - ile ludzi, tyle opinii.

      Usuń
    4. Dobranoc. Ja wracam do pracy, co do odniesienia się do oceny, to myślę, że w poprawionej wersji będzie widać ile z niej wyciągnęłam, ale ile uważam tylko za twój subiektywizm i zamierzam dalej podążać swoją drogą, a nie taka jaką ty byś sobie życzyła. Ja sama często łapie się na tym, że oglądając film czy serial lub czytając mówię lub myślę "gdyby to zrobił autor tak to byłoby lepiej", Ale to ciągle wizja autora a nie moja, więc ja mogę tylko komentować. No i też prawda jest, że nie da się stworzyć czegoś dla wszystkich. Tak więc pisze się dla czytelników, ale nie dla każdego, nie pod każdego się tworzy.
      Jeszcze raz pozdrawiam i dobranoc.

      Usuń
    5. "Ja oczywiście nie obrażam cię pisząc ze mnej przezylas, ale to po prostu widać w tym, że wielu czytelników wielu rzeczy by się domyslilo, gdzie ty wymagasz tlumaaczenia ich". – Nie potrzebowałam tłumaczenia, gdyż bohaterów opisałaś za dokładnie, eksponując ich. Dziwię się, że w komentarzach nie poruszasz tego, o czym trąbię najmocniej – twoja historia to głównie streszczenia i ekspozycje. Tym budowałaś i to się nie sprawdziło. Raz jeszcze: rozumiem, co chciałaś osiągnąć, ale okiem, kto zna się chociaż trochę na realizacji zamysłów, wyszło słabo. Nie chcę umniejszać wagi opinii twoich czytelników, ale uważam, że głównie doceniają twój przekaz, ale nie komentują (czytałam te opinie) wykonania, ewentualnie jakieś literówki, mniejsze wpadki.

      "Wiktor uderzył dziecko, Gośka miała pretensje, potem jej nagle minęło - to typowe dla kobiet, gdy sytuacja taka nie ma miejsca po raz pierwszy. Złe im z tym, że ojciec dziecko bije, z drugiej strony, to dla nich normalność, więc szybko to bagatelizuja. Jaki więc wniosek - Wiktor nie uderzył Julki pierwszy raz". – Widzisz, to typowe dla kobiet, ale te dwie sceny wydają się słabo powiązane, oderwane od siebie. Masz za mało scen, a skupiasz się na innych elementach historii i dlatego masz tak dużo kijowo opracowanych wątków. Nie skupisz uwagi czytelnika na wszystkim jednocześnie. Postaw się na moim miejscu, spójrz na tę historię okiem kogoś z innej paki niż środowisko ludzi, którego podobno nie znam. To cię nie usprawiedliwia, nie wymigasz się przed obowiązkiem wykreowania spójnej, sensownej historii i przekazania jej w sposób jasny dla wszystkich czytelników. Nie chodzi o to, by dogadzać wszystkim, ale zacznij składać sceny, miej plan na OPOWIADANIE, jego rozkład, technikę pisania i przekazywania swoich myśli. Technika twojego pisania nie działa, ale najwyrazniej ludzie doceniają zamysł. Sądzę, że jako oceniająca, moim obowiązkiem jest sięgać głębiej, ale wciąż stawiam się w roli czytelnika.

      Usuń
  6. Teraz zauważyłam, że na blogu, w ankiecie "Który dla Katriny?" dałaś swoim czytelnikom możliwość zagłosowania na czternastolatka. To... Ech, nawet nie wiem, jak to skomentować, ale to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że piszesz opcio dla gawiedzi i to też zgadzałoby się z twoimi argumentami pozostawionymi tutaj, w komentarzach. Natomiast sama technika pisania jest ci obojętna.

    Pojawiają się tam, w ankiecie, też inne postaci, np. Kamil, którego nie pamiętam, bo nie zapadł w pamięć z powodu najwyraźniej ekspozycji bądź przez jednorazowy udział w jakiejś słabo wykreowanej scenie. Ty po prostu nie napisałaś opowiadania. Opublikowałaś niedopracowany first draft.

    OdpowiedzUsuń