Adres: Wojenna gra
Autor: Herra Sombra
Tematyka: ff – Pingwiny z Madagaskaru
Oceniająca: Forfeit
Na ogół
korzystam z komputera stacjonarnego, więc gdy weszłam wcześniej na Twojego
bloga, szablon wydał mi się kompletnie bez sensu.
Dzisiaj postanowiłam włączyć
laptopa i zacząć pisać ocenę, tak więc otwierając Wojenną Grę byłam zaskoczona. Okazało się, że układ wygląda o niebo
lepiej w mniejszej rozdzielczości.
Całość nie jest rozciągnięta, ramki nie
zostały umiejscowione byle jak, wszystko prezentuje się nieźle. Wydaje mi się,
że użyłaś trochę za dużo czerwonego, szczególnie na moim PC rzuca się to w oczy i
nieco irytuje.
Rozejrzyjmy
się teraz dokładniej: po prawej widzimy rameczkę z aktualnościami. Przez układ
ramek i nagłówek po prawej, zajmujące całą stronę, nie miałaś gdzie wrzucić
kolumny. Wysuwana ramka to niekiepska opcja. Zdanie, które po kliknięciu
przenosi do obserwowania bloga, wygląda ładnie i zachęca, plusik na wstępie.
Przechodzimy
do zakładek. Centrala to strona główna. Gabinet Szefowej ukazuje nam dość obszerny tekst. W
bardzo ciekawy sposób przedstawiłaś siebie, a dla niecierpliwych zaznaczyłaś
najważniejsze informacje czerwonym kolorem. Dzięki temu nie ma potrzeby czytać wszystkiego.
Poprawność
zakładki:
Z prawej strony opada
na nią sięgająca podbródka, złota grzywka, zaś z drugiej strony (…).
Zbędny przecinek
przed złota.
Lepiej
brzmiałoby, gdybyś napisała z prawej/z
lewej strony albo z jednej/z drugiej
strony.
Uśmiecha się na to wspomnienie, wyglądając na czymś rozbawioną.
Co to za dziwna składnia? Jest rozbawiona na czymś?
Wyglądając na rozbawioną czymś jest poprawnie.
email — Blackie.Line@gmail.com
Nie pisze się email,
tylko e-mail, ewentualnie mail.
Kolejna zakładka nosi nazwę Oficjalne
dokumenty. Dowiadujemy się, że znane nam pingwiny zamienisz na ludzi.
Ale co, jeśli nasi uroczy bohaterowie nie będą zwierzętami, a…
ludźmi?
Przecież to daje tyle możliwości! Mogłam przenieść akcję z ulic
Nowego Jorku do innego miasta, a nawet do innego kraju. Stworzyć tabuny nowych
bohaterów. Poprowadzić nowe wątki. Niemalże zbudować cały świat przedstawiony
samemu, od podstaw. Tchnąć w te opowiadania coś własnego, niepowtarzalnego.
A to nie będzie już autorskie?
I przechodzimy do Archiwum.
Spodziewałam się jedynie krótkiego spisu rozdziałów, a tu proszę: długa lista
zaplanowanych serii i odcinków, w dodatku całość przedstawiona jako akta. Na
razie opublikowałaś cztery rozdziały. Widzę, że masz ambitne plany na to
opowiadanie.
Powiązane organizacje to po prostu linki; świetnie, że są uporządkowane. Wkradła się zła
nazwa: Zamiast Oceny Opowiadań
powinno być Ocenialnia opowiadań. Co
więcej, blog został usunięty.
Informatorzy to spam.
Podobają mi się nazwy. Pingwiny
z Madagaskaru jako ludzie –
koncepcja brzmi dość ciekawie. Wyobrażam sobie dobrą akcję, emocje, morderstwa,
przestępców – czyli coś w klimatach CSI. Przekonajmy się.
Zacznijmy
od prologu. Najpierw polecimy z
cytatami z tekstu, a następnie podsumujemy sobie całość.
Otaczająca ją aura tajemniczości dodawała
jej dodatkowej pikanterii.
Dodawała
dodatkowej?
Auto w ciągu kilku sekund z niosącym się
jeszcze echem piskiem opon zniknęło z punktu widzenia Blowhole’a.
Długie,
rozbudowane zdanie, a przecinków jak nie było, tak nie ma.
Auto w ciągu kilku sekund, z niosącym się jeszcze echem piskiem opon, zniknęło z punktu widzenia Blowhole’a.
Nawet mimo naturalnej w tej sytuacji niechęci do owej piegowatej dziewczyny
czuł do niej odrobinę szacunku.
Nawet mimo,
naturalnej w tej sytuacji, niechęci do owej
piegowatej dziewczyny, czuł do niej odrobinę szacunku.
I
znowu. Widzisz, ile przecinków da się wstawić w te zdania? Przecież ich
niektóre części są mniej ważne i można potraktować je jako wtrącenia. Ewentualnie
nieco przekształcić wypowiedź, dzieląc zdania na pół, bo naprawdę ciężko je
przeczytać na jednym wydechu.
W
dodatku: czuł odrobinę szacunku do tej niechęci, tak?
Tym razem jednakże przerwała je nie
uśmiechnięta Ashley, a niezwykle hałaśliwy dzwonek wiszący tuż obok drzwi
wejściowych.
Zdanie
brzmi strasznie kulawo. Proponuję:
Tym razem jednakże nie przerwała
uśmiechnięta Ashley, a niezwykle hałaśliwy dzwonek wiszący tuż obok drzwi
wejściowych.
Rozdział 1.
Generalnie ziały one pustką, tylko
gdzieniegdzie postawione zostały różne sprzęty, np. wspomniany wcześniej czajnik,
ekspres lub kuchenka mikrofalowa, oraz przedmioty,
takie jak puszki, jedna wypełniona po brzegi
aromatyczną kawą rozpuszczalną, druga pełna torebek czarnej herbaty.
A
potrzebne nam takie szczegóły do wiadomości, bo...?
Pierwszy
zaznaczony przecinek oraz „generalnie” jest zbędne.
Drugi
przecinek sugeruję zamienić na dwukropek.
Naprzeciw okna znajdowały się dwa rzędy
sporych, połyskujących metalicznie drzwi. Jeden z nich przebiegał tuż
nad podłogą salonu, kończąc się wąskim korytarzem prowadzącym do wyjścia z
mieszkania, drugi zaś znajdował się ponad kładką wykonaną z metalowej siatki —
wyglądała ona dość osobliwie jak na element wystroju manhattańskiego
apartamentu, dzięki niej można było się jednak dostać na wyższą kondygnację.
Jeden z
tych drzwi, tak? Ten opis jest tak rozbudowany, tak szczegółowy, że aż ciężko
wyobrazić sobie to miejsce. Napychasz wiele niepotrzebnych określeń, przez
które czytelnik musi się bardzo skupić, bo inaczej się gubi. I uwielbiasz
dzielić wszystko na dwa. Dwie puszki, dwa rzędy, z jednej i drugiej strony...
Nadużywanie tych konstrukcji zaczyna być irytujące, a nie charakteryzować Twój
styl.
Frank po przeczytaniu artykułu z pierwszej
strony New York Timesa przewertował jeszcze gazetę, ale nie znalazł żadnego
innego, interesującego tekstu.
Zbędny
przecinek.
W
pierwszej części zdania nie wrzuciłaś przecinków i połowę czyta się na jednym
wydechu, zaś resztę zupełnie odwrotnie.
Miał nadzieję, że znajdzie jakiś ciekawy
program, jednak nic na żadnym z kilkuset kanałów nie przykuło jego uwagi.
I
przejrzał te wszystkie kilkaset kanałów? Może powinien jeszcze raz? Może po
takim czasie na tych pierwszych zaczął się jakiś inny film.
Przez moment siedział bez ruchu i wpatrywał
się w jakiś nieistniejący punkt na przeciwległej ścianie, wsłuchując się w panującą w bazie ciszę. Nie była
ona czymś naturalnym — wszyscy jej
mieszkańcy od wczesnego ranka byli na nogach, głównie za sprawą
szefa, który zawsze pilnował, by jego podwładni zwlekali się z łóżka o
wyznaczonej godzinie. Prawdopodobnie, ze względu
na dość późny powrót Franka, pozwolił mu jednak na pospanie trochę dłużej. Niestety, nie
wyjaśniało to nieobecności jego oraz Rico. Pewnie musieli zająć się jakimś
zadaniem — to jako pierwsze przyszło do głowy Szeregowemu, gdy opuścił swój
pokój.
Skoro
szef kazał podwładnym rano zrywać się do pracy, to chyba normalne, że koledzy
Franka pracują, nie? Mogłaś skrócić ten akapit o ponad połowę. Czytelnik nie
jest tak głupi, żeby mu wszystko tłumaczyć jak małemu dziecku.
Z
wypowiedzi wynikło, że byli to mieszkańcy ciszy.
Na
czerwono – zbędne. Podkreślone – powtórzenie.
Ostatecznie, nie słysząc z wnętrza żadnej odpowiedzi, chłopak
zdecydował się wejść do wnętrza
pomieszczenia.
Jego wzrok nieustannie prześlizgiwał się z
jednego obrazu na drugi, zaś na twarzy malowało się wręcz
nienaturalne skupienie.
Na
twarzy obrazu malowało się skupienie?
Jego jasnobrązowe włosy nie układały się w
żadną konkretną fryzurę — strasznie zmierzwione odstawały na wszystkie strony,
sprawiając wrażenie, że ich właściciel dopiero co zgramolił się z łóżka i nie
zdążył nawet przejrzeć się w lustrze. Frank ściągnął brwi. Brak tak charakterystycznego dla Kowalskiego ładu w
wyglądzie wzbudził w nim mieszane uczucia, oznaczał bowiem, że to coś musiało
być naprawdę ważne.
Nieułożone
włosy świadczą o powadze sytuacji? Tak
jest zbędne.
Wpatrując się w błyszczący w jego promieniach
asfalt, wypełniony żółtymi taksówkami i innymi autami, Szeregowy kątem oka
zerknął na Central Park.
To
skupiał się na tym asfalcie czy na Central Parku? A inne auta też są tylko żółte?
No i asfalt wypełniony taksówkami i autami?
No i asfalt wypełniony taksówkami i autami?
Podróż zajęła mu może z dziesięć minut — jego cel znajdował się całkiem blisko,
lecz ilość krążących po Manhattanie
aut była jak zwykle dość spora, wobec czego nie obyło się bez korków. Niestety,
miejsce, w którym mógłby zaparkować, odnalazł dopiero po kolejnych kilku
minutach krążenia w pobliżu budynku
będącego jego celem.
Nie
możesz tego jakoś skrócić? „Jechał aż dziesięć minut, bo były straszne korki, w
dodatku nie mógł znaleźć wolnego miejsca, dlatego zrobił kilka dodatkowych
okrążeń wokół budynku”. Czasem prościej równa się lepiej. W dodatku unikniesz
powtórzeń.
Tuż obok nich do muru została przymocowana
niewielkich rozmiarów prosta tabliczka. Został na nią naniesiony napis Central
Intelligence Agency oraz kilka linijek tekstu zbyt małych, by Szeregowy mógł je
odczytać.
Szyk: kilka linijek zbyt małego tekstu, by
Szeregowy mógł go odczytać.
Po co
nam taki dokładny opis zwykłej tabliczki? Wnosi on coś do fabuły? Nie. Więc
wystarczy, że wisiała tabliczka z napisem takim i takim.
Podszedł do biurka i rozłożył na blacie
dokumentu, starając się nie zerkać w stronę przyglądającej
mu się z nieskrywaną ciekawością Vanessy.
Więcej
przymiotników wepchnąć się nie dało? Lepiej rozbić to zdanie na pół albo
zamienić na „w stronę Vanessy, która przyglądała mu się...”.
Zbędna
literka.
Phil zerknął na spoczywającego na jego nadgarstku
Rolexa i przygryzł dolną wargę.
(...)
Frank prędko poszedł w jego ślady,
spoglądając na swojego sportowego
Swatcha.
Masz
manię wymieniania marek. Nie tylko chodzi o zegarki, ale także przykładowo
auta. Ciągle próbujesz określić, czy jest to Mercedes, czy Land Rover czy coś
innego, jakby czytelnika to interesowało bardziej niż fabuła. Trochę
przesadnie.
W końcu jednak, tknięty złym przeczuciem
Frank ostrożnie rozerwał papier, nie chcąc uszkodzić w żaden sposób zawartości
przesyłki.
Polecam
zmienić szyk.
W końcu jednak Frank, tknięty złym
przeczuciem, ostrożnie rozerwał papier, nie chcąc uszkodzić w żaden sposób
zawartości przesyłki.
(...) był to jeden z ostatnich dni
spędzonych z dość bliską mu częścią jego rodziny — wujkiem Nigelem, bratem jego
mamy, oraz jego córką, Ellie.
Córką
brata mamy, tak? Odznacz bratem jego mamy
myślnikami.
Rozdział 2.
Nie była już w stanie dłużej utrzymać się
na nogach, nie minęło więc może kilka
sekund, gdy osunęła się na kolana.
„Nie
minęło więc kilka sekund”/”Minęło może kilka sekund”. Albo po prostu, zaczynając
nowe zdanie, nie minęło kilka sekund.
Albo więc, albo może, albo bez tych słów.
Nie dość że wokół niego działy się rzeczy,
których nawet nie rozumiał, to był przerażony otrzymanym niedawno listem i
zawartą w nim niejednoznaczną groźbą. Nie potrafił sobie przypomnieć, czy
posiadał jakiegokolwiek wroga, który miałby powód, by go zastraszać.
Przecinek
po „nie dość”.
Agent
specjalny nie przypominał sobie, czy posiadał jakiegoś wroga? No błagam Cię,
przecież tacy ludzie mogą mieć ich mnóstwo! Taka praca. Wątpię, że nie
przyszedł mu do głowy jakiś pomysł. W samej kreskówce to widać.
Tymczasem przejście dla pieszych
opustoszało, a ponad pojazdem zalśniła zielonkawa łuna. Samochody z
sąsiednich pasów wyrwały niecierpliwie do przodu, lecz Jeep ani drgnął. Pojazd wciąż stał, jakby w dalszym
ciągu oczekiwał na zielone światło. Zirytowani tym faktem kierowcy
stojących za nim aut zaczęli gorączkowo trąbić, jednak bez żadnego skutku. W
końcu niektórzy z nich zdecydowali się ominąć feralny pojazd.
Frank, kompletnie ignorując tworzący się
wokół niego zgiełk, napełnił płuca sporą ilością chłodnego, suchego powietrza,
wypuszczając je po chwili z cichym świstem. Jego wszystkie myśli były
pochłonięte przez analizę dzisiejszych wydarzeń (...).
Powtórzenie.
Jak mężczyzna,
stojąc na ulicy w Nowym Jorku, może zapomnieć o ruszeniu auta? To raczej
nierealistyczne w tak wielkim mieście, nie sądzisz? Trochę zbyt długo to
trwało, skoro samochody go omijały, a on nadal stał.
Kowalski tymczasem wyjął z kieszeni
kartonowe pudełko oraz srebrną zapalniczkę. Posłużyła mu ona do podpalenia
papierosa, wyciągniętego chwilę wcześniej z połyskującej metalicznie paczuszki. Żar szybko zaczął pochłaniać
suche, poskręcane liście tytoniu oraz otaczającą je papierową powłokę. Zanim
jednak naukowiec pozwolił sobie na zaciągnięcie się dławiącym dymem, zerknął na
swego towarzysza.
Kartonik
z papierosami metalicznie się błyszczy? W dodatku, zazwyczaj, gdy się odpala,
od razu się zaciąga. Przykładając jedynie ogień, sam się papieros nie odpali.
Kowalski, nie zważając na milczenie
kompana, przyglądał się nieobecnym wzrokiem przemykającym tuż za szybą
nowojorskim ulicom, co jakiś czas zaciągając się tytoniowym dymem.
To
patrzył przez szybę, tak?
Chwilę
wcześniej:
Powietrze
w samochodzie wypełnił świst otwieranej szyby (...).
To okno
było zamknięte czy otwarte?
Nim dotarli do celu swej podróży, Kowalski
zdążył już wypalić niemal całego papierosa. Z niechęcią wypchnął niedopałek
przez uchyloną szybę, niezbyt z tego najwyraźniej zadowolony.
W takim
razie ile czasu on palił tego fajka? Szeregowy miał dziesięć minut drogi plus
czas, który spędził, szukając miejsca parkingowego. Papierosa pali się zwykle
przez około pięć minut, nie dwadzieścia.
Prawdę mówiąc, chłopak [Szeregowy] wciąż
jeszcze był zły na przyjaciela. Kowalski mógł przecież zadzwonić do niego
wcześniej, co umożliwiłoby mu również wymienienie kilku zdań z Philem.
Przecież
Szeregowy widział się z Philem.
W końcu Frank wraz z Kowalskim doszli do znajomych drzwi.
Znajomych?
Przecież Phil przeniósł się do nowego biura.
Na środku gabinetu stało dość
okazałe biurko. Na jego blacie stał ekran komputera, klawiatura, mysz,
kasety wypełnione po brzegi papierem oraz garść długopisów, ołówków i innych
piszących przyborów.
Powtórzenie.
Zrezygnuj
z tego opisu. Czytelnika nie obchodzi, czy na biurku stały kredki czy ołówki.
— Do tego nie mamy nawet pojęcia, jak to
się mogło stać. — dodał jeszcze po
chwili, zezując w stronę stratega.
Zbędna
kropka.
Jako przyczynę zgonu podano strzał w skroń
z bliskiej odległości, najprawdopodobniej
oddany przez samego zmarłego, na co
wskazywała broń znajdująca się niedaleko ciała. Co prawda nie znaleziono
żadnego listu pożegnalnego, zaś mężczyzna nie miał większych powodów, by chcieć
się zabić; mimo tego samobójstwo było najbardziej prawdopodobną wersją
wydarzeń.
Wszystko,
co mężczyzna powiedział, wskazuje na to, że to nie było samobójstwo, ale jednak było, bo to najbardziej prawdopodobne. A odciski palców? Ślady
włamania czy coś? Nic nie analizowali? Nie wszczęli śledztwa? Tak beznadziejnie
sztucznie przedstawiłaś sprawę „samobójstwa”, że kompletnie w nic nie wierzę.
(...) od twojego wyjazdu na szkolenie do
Hiszpanii doszło do kolejnych trzech zagadkowych samobójstw osób związanych z
CIA. — Phil splótł palce na blacie i wbił w nie wzrok. — Z każdym kolejnym
wszyscy zaczynają wątpić w to, czy są to faktycznie tylko samobójstwa — dodał
ostrożnie i nieco ciszej, dzieląc się z przyjacielem swoimi obawami.
To
oczywiste, że to nie samobójstwa! Czy oni są tak tępi, że nie widzą, jak przeczą
sami sobie? „Nie było listu, nie było powodu, ale i tak się zabił, bo broń
leżała obok”. No tak. Kretyni, nie agenci.
Tymczasem już
na drugi dzień doszło do kradzieży i zagadkowego morderstwa. Już sam nie wiedział, czy wolał nudne i męczące
szkolenie, czy powrót do obfitującej w
niespodzianki codziennej pracy.
Codzienna
praca obfitowała w niespodzianki? To chyba nie były już takie niespodziewane,
skoro codzienne.
Po chwili dotarł do interesujących go drzwi i po
naciśnięciu klamki lekko je pchnął. Zaskoczył go fakt, że nie stawiały żadnego
oporu, co oznaczało, że ktoś świadomie lub nie pozostawił je otwarte.
Naprawdę
masz czytelnika za kretyna, który nie wie, co oznaczają otwarte drzwi i musisz
rozwodzić się nad tym na prawie trzy linijki?
Często
powtarzasz „po chwili”. Przejrzyj tekst, możesz użyć synonimów, bo już bokiem
wychodzi mi to określenie.
W ogóle był on dość specyficzną osobą — bardzo charyzmatyczną, mającą przy
tym wiele różnych umiejętności, której ze względu na niezbyt wysoki wzrost nie
posądzono by o bycie całkiem
obiecującym młodym dowódcą.
Nie
posądzono by tej/tych umiejętności? Przed „której” wstaw myślnik, bo zdanie
wychodzi bez sensu.
Powtórzenie.
Uderzając raz po raz opuszkami palców o
ponad dziesięciocalowy wyświetlacz, skierował się w stronę jednej z kanap.
Nie minął moment, a Kowalski już siedział rozłożony na kanapie,
pogrążony we własnych myślach i skupiony na przeglądanych przezeń projektach.
Powtórzenie.
To ile
w tym pokoju kanap się mieściło?
W ogóle
to „Kowalski” wrzuciłabym na początek zdania, a potem stosowała zaimki i
podmioty domyślne. A tak w zasadzie, po cholerę nam wiedzieć, ile cali miał
wyświetlacz?
— Jakiś czas temu znaleziono ciało Mii
Anderson — wyjaśnił Kowalski lekceważącym
tonem, jakby nie mówił właśnie o czyjejś śmierci. — Zginęła od jednego wprawnego pchnięcia nożem. Pewnie znaleziono
by ją dużo później, gdyby nie pewien przechodzący tamtędy mężczyzna, który raczył od razu zawiadomić policję.
Po
pierwsze, taką mieli pracę, że morderstwa nie były czymś nadzwyczajnym.
Dlaczego więc przyzwyczajony do zabójstw, zachowujący zimną krew facet miałby
mówić inaczej? Po prostu spokojnie, zwyczajnie. Choć wszyscy bohaterowie
wypowiadają się w tym momencie niezwykle grzecznie. Leją wodę, mogliby sobie
poprzeklinać trochę, a nie odzywać się oficjalnie. To mężczyźni, w dodatku
agenci.
Po
drugie, znaleziono kobietę tam, bo
przechodził tamtędy mężczyzna. To znaczy
gdzie?
Skoro
jest „pchnięcia”, to widomo, że nie dwóch. „Jednego” zbędne.
ROZDZIAŁ 3
(...)postanowiła
rano wybrać się na miasto z nadzieją, że uda jej się wymyślić prezent
urodzinowy dla swojego przyjaciela, który będzie jednocześnie efektowny i nie
opróżni jej dość szczupłego portfela.
(...) Delikatny grymas, który widniał na
jej twarzy, świadczył o tym, że przedpołudniowa wyprawa nie przyniosła
oczekiwanych rezultatów — kobieta wracała do domu z pustymi rękami i pozbawiona
jakichkolwiek pomysłów.
Skoro
zakupy nie przyniosły rezultatów, to chyba oczywiste, że nic nie kupiła.
Niestety, ktoś przed nimi również
chciał dostać się na wyższe piętra i zmuszone były przeczekać kilka chwil, nim
rozsunęły się przed nimi drzwi prowadzące do wnętrza kabiny.
Powtórzenie.
Nie prościej napisać po prostu, że musiały poczekać na tę windę?
Moment, ktoś mógłby
zaraz pomyśleć. Przecież mógłby jej pomóc
finansowo ojciec, skoro stać go było na zakup apartamentu w samym sercu
Manhattanu.
Szyk: Przecież ojciec mógłby jej pomóc finansowo.
Powtórzenie.
Dziewczyna zwróciła się więc do swojej
towarzyszki, wciąż jeszcze pozostającej w pobliżu windy i zdobyła się na nieco
wymuszony uśmiech, zwracając tym samym na siebie uwagę kobiety.
Po
„windy” przecinek; to wtrącenie.
Jakie czekało ją zdziwienie, kiedy po
kontrolnym naciśnięciu klamki nie natrafiła na żaden opór — niemal zawsze drzwi
do bazy jej przyjaciół pozostawały zamknięte, więc odmienny stan rzeczy mógł
budzić pewien niepokój, choć z drugiej strony sugerował, że ktoś
najprawdopodobniej przebywał we wnętrzu apartamentu.
No tak,
bo to nie jest oczywiste. Znów rozwodzisz się nad błahostkami.
Frank zmarszczył tymczasem brwi. — Tak w
ogóle co cię do nas sprowadza, Hen? — spytał zaciekawiony, wpatrując się
niepewnie w nadzwyczaj spokojnego szefa.
Co to
za dziwne rozpoczęcie dialogu w środku akapitu?
Kowalski, zauważywszy wzrok szefa,
odchrząknął znacząco, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. — A na jak długo? —
dopytywał, tym razem już z pewnym zniecierpliwieniem.
I
znowu.
Ten spojrzał
na podwładnego z lekką irytacją, nie rozumiejąc jego gwałtownej reakcji. —
Czemu się tak od razu rzucasz? To tylko imię!
I
znowu.
Podwładny
miał irytację czy ten, kto patrzył?
Określenie marki sunącego w oddali pojazdu
nie należało do najłatwiejszych (...).
A po
kiego określać nam markę auta?
Drzwi z blachy falistej zawyły donośnie i z
wnętrza budynku wyłoniła się sylwetka Parkera.
Tak,
wiemy już, że drzwi są z blachy, a blacha jest falista. Nie musisz podkreślać
tego za każdym razem, gdy ktoś wchodzi/wychodzi.
(...) potwierdził Edwin ostrożnie,
nie będąc pewnym, czy Eve powinna o tym wiedzieć.
Kobieta ostrożnie pokiwała głową.
Powtórzenie.
Rozdział IV
Mimo że nie wyróżniała się specjalnie wyglądem, było w niej coś nieco
niepokojącego (...).
Jej zachowanie
też sprawiało wrażenie nienaturalnego; pokonywała kolejne ulice tak szybko,
że trudno było za nią podążać — zupełnie jakby przed kimś lub czymś uciekała. Wyraźnie bała się, że ktoś może ją
obserwować i skrzętnie unikała jakiegokolwiek kontaktu z mijanymi
przechodniami. W zasadzie nie powinna
zwracać na siebie uwagi — co w ten sposób czyniła dość skutecznie — ale nie
potrafiła powstrzymać z każdą chwilą potęgującego się uczucia niepokoju, który towarzyszyło jej od dłuższego czasu.
To
wreszcie nie wyróżniała się czy przyciągała uwagę nienaturalnym zachowaniem i
widać było po niej, że się bała?
To
uczucie, więc które.
Pozlepiane, rude kosmyki zsunęły się jej na
pobladłe czoło i po chwili zaczęły z nich spływać strumyczki wody. Czując, jak
zaczyna ona wpływać jej do oczu, kobieta gwałtownie odgarnęła włosy na bok.
Pomieszałaś
tu podmioty. Strumyczki wody zaczęły spływać, gdy zsunęły się na czoło?
Mimo że rude włosy zasłaniały niemal całą jej twarz, mógł stwierdzić, że ta kobieta w
znacznym stopniu przypominała jego wspólniczkę.
Jak
włosy mogły zakrywać całą twarz, skoro sięgały jedynie do brody?
Edwin chwycił aluminiowe wiadro, stojące w kącie, i zbliżył się do skrępowanej.
Przez moment przyglądał się jeszcze jej zastygłej twarzy. Wydawało się, że
próbował przewidzieć, jak mogła zareagować na to, co właśnie zamierzał zrobić.
Po chwili, nie powstrzymując się już dłużej, bezceremonialnie chlusnął w jej
stronę wodą, którą wcześniej napełniono
wiadro.
Nie
lepiej napisać, że wziął wiadro z wodą?
I
rozmyślanie nad reakcją osoby oblanej wodą jest takie fascynujące...
Sądząc po fakcie, że deszcz nieco osłabł i
w tej chwili przypominał raczej mżawkę, a ona pozostawała cała mokra, musieli
to zrobić jakiś czas temu.
Dziesięć
minut? Godzinę? Pięć? Ile schnie ubranie w zimnym, wilgotnym miejscu, w dodatku
cały czas znajdując się na deszczu?
Po Blowhole’u, o którym wiele różnych historii już słyszała,
spodziewałaby się raczej bardziej radykalnych działań skierowanych przeciwko
niej, szczególnie że wydawał się
gotów zrobić wszystko, by osiągnąć upragniony cel.
Więc
Mona tylko słyszała o Blowhole’u, tak? To jak wytłumaczysz fakt, że wcześniej
rozpoznała go po głosie?
Powoli podniosła się, podpierając się o
ścianę za jej plecami. Zachwiała się lekko, gdy już stanęła na nogach — wciąż
odczuwała skutki działania środku nasennego,
który został jej wcześniej podany.
Środka.
(klik)
Zdziwił
mnie fakt, że zaczynasz dialog w środku akapitu. Tak nie powinno być.
Przykładowo tu:
4.
Zmrużyła delikatnie powieki, bacznie go
obserwując. — Jestem pewna tego, że zginął — odrzekła stanowczo, nie odrywając
wzroku od swego towarzysza.
Było
tego więcej, musisz przejrzeć tekst. Wypowiedź zaczynającą się od myślnika
należy przerzucić linijkę niżej.
Dobra,
zacznijmy może od ogólnego podsumowania wszystkich... czterech rozdziałów i prologu.
Opowiadanie dopiero raczkuje, więc tak naprawdę nie mam wielu punktów
zaczepienia.
Pierwszą
kwestią są bohaterowie. Piszesz fan fiction
na podstawie „Pingwinów z Madagaskaru”. Postanowiłaś jednak zmienić nasze
kochane postacie w ludzi. Pomysł wydaje się fajny i fokle, będą emocje, świetne role, zabawne teksty i ratowanie świata
w niecodzienny sposób. Niestety, wykonanie pokłóciło się z moimi oczekiwaniami.
Zgoda, mamy głównych bohaterów: Skippera, Rico, Kowalskiego i Szeregowego.
Gdzieś po drodze przeplatają się też Marlene i Blowhole. Prawie wszystkie
najważniejsze osoby są uwzględnione, ale zapomniałaś o tak charakterystycznym Królu
Julianie. I gdzie Mort? Gdzie Maurice?
Poza
tym, próbowałaś przekopiować charaktery
postaci z kreskówki na ludzi, których stworzyłaś. Ze Skipperem w większości Ci wyszło.
Nie podobał mi się jednak fakt, że w Wojennej
Grze szef nie ufał Marlene. W kreskówce widać było przyjaźń tych dwojga, a
to, że wydra nie wiedziała nic o planach pingwinów, wynikało raczej z jej
niechęci zagłębiania się w plany pingwinów (choć momentami była ciekawska).
Szeregowemu nadałaś imię Frank i głównie tak go nazywałaś. Jego charakter
starałaś się odwzorować i udało Ci się. Szeregowy jest główną postacią i myślę,
że wyszedł Ci dobrze. Jeśli chodzi o Rico, niewiele mogę na jego temat
powiedzieć. Przejawiał sposób bycia swojego pierwowzoru, lecz nie występował na
tyle często, bym mogła go poznać. Za to Kowalski to totalna klapa. Oprócz tego,
że posiada swoje laboratorium i jest szalonym naukowcem, różni się od oryginału.
Papierosy do tej postaci nie pasują. Denerwował się zbyt łatwo? Jasne, ale gdy
coś odkrył, raczej szybko dzielił się tym z załogą i było to dla niego
ekscytujące. Kowalski mający tajemnice przed Szeregowym? Miał okazję mu o
wszystkim powiedzieć, gdy Frank odwiedził go rano. Zachowanie naukowca było co
najmniej dziwne, a i logika w tamtym momencie poszła w las (chodzi tu o
sytuację przed spotkaniem z Philem – Szeregowy i Kowalski mogli z samego rana
pojechać do znajomego we dwójkę).
Wprowadziłaś
także nowe postacie, prezentujące się z początku tak jednolicie pod względem
charakteru, że ciężko było rozróżnić, która kobieta uważała się za przyjaciółkę
kogo, a który mężczyzna miał pomagać złoczyńcy. Lepiej rozpoznaję bohaterów po
opisie wyglądu niż po zachowaniu. Dopiero w czwartym rozdziale wszystko zaczyna
się robić coraz bardziej zrozumiałe dla czytelnika. To skutek wprowadzania
wielu postaci naraz oraz wielowątkowości. Nie wiem, jaki był sens opisu zabicia
kobiety w uliczce, skoro jedyny ważny element to fakt, że zginęła, a nie, że
jej córka czekała, aż razem pobawią się w domu, o czym rozwodziłaś się przez
pół sceny. Zamordowano ją, to zamordowano. A kolor płaszcza czy godziny pracy ofiary
wcale nie były aż tak istotne.
Generalnie,
pomijając braki kanonicznych cech, charaktery postaci są w porządku. Umiesz
poprowadzić je tak, aby wyróżniały się zachowaniem, ale, jak już wspomniałam,
tylko u tych najważniejszych osób. Poboczne jeszcze trochę się zlewają. Mam
nadzieję, że w późniejszych rozdziałach wyraźniej ukażesz cechy wyróżniające
poszczególnych bohaterów. Całość zmierza w dobrym kierunku, choć oryginalne sposoby
bycia są odwzorowane... pół na pół. I nie chodzi przecież o robienie z ludzi
zwierząt. Te istoty miały przecież ludzkie cechy, a niektórym postaciom tych
ważnych brakuje.
Kolejna
sprawa to Twój styl.
Mam
wrażenie, że każde słowo dokładnie wybierałaś, zanim wrzuciłaś je do zdania.
Upchałaś mnóstwo określeń, które, na dobrą sprawę, są zupełnie niepotrzebne.
Zwykłe, bezwartościowe przedmioty mają tyle cech, że zanim je przyswoję,
zapominam, o co w wypowiedzi chodziło. Sporo zdań nie wnosi kompletnie nic do
fabuły.
Wykazujesz
się niezwykłą precyzją, ostrożnie wybierasz słowa, które zapisujesz.
Zauważyłam, że często się powtarzasz, jak z tą falistą blachą. Okej, nie jest
to nic ważnego, mogłaś opisać tak drzwi, bo nie wszędzie się przecież takie
spotyka, ale po co wspominać o tym fakcie przy każdej nadarzającej się okazji?
Przez to większość tekstu jest tak naprawdę o niczym. Nie dowiaduję się niczego
konkretnego. Przecież wiem, jak wygląda dajmy na to filiżanka kawy, nie jest
ona na tyle istotna, abyś analizowała ją przez cały akapit.
Przez
ogromną ilość niepotrzebnych określeń napięcie całkowicie spada. W takim
opowiadaniu jak Twoje trzeba po kolei odkrywać kawałki układanki, a dajesz tyle
określeń, że nie wiadomo, czy to puzzel do naszego obrazka czy w ogóle
niepotrzebny klocek. Tak naprawdę gdybyś
wyrzuciła to, co nieistotne, tekst byłby połowę krótszy.
Lubisz
się też powtarzać. Na długo zapamiętam drzwi
z falistej blachy i połyskującą
metalicznie paczuszkę papierosów Kowalskiego. Bo wiesz, jak to mówią, co za
dużo, to niezdrowo, i w kwestii kwiecistości tekstu też się to sprawdza.
Doceniam
trud i pracę, jakie włożyłaś w pisanie każdego z rozdziałów, ale jednocześnie
przesadziłaś ze starannością. Wiesz, jak sobie wyobrażam Ciebie piszącą
rozdział? Młoda dziewczyna ze słownikami rozstawionymi dookoła, która sprawdza
każde słowo, zanim zakończy zdanie, w obawie, że pięć określeń drzwi to za mało.
Nie tak to powinno wyglądać.
W
tekście pojawił się wysyp epitetów i synonimów. Często używasz tak dziwnych
określeń, aby tylko uniknąć powtórzenia, że robią się po prostu śmieszne (np.
drewno jako synonim drzwi). Bogactwo językowe jest oczywiście w cenie, ale czytelnik
z reguły woli lekki i płynny styl pisania. Przez wtrącanie tak wielu środków
stylistycznych akcja traci wartkość, zwroty nie są tak zaskakujące, jak powinny
być, a naprawdę ważne rzeczy gubią się w całej masie niepotrzebnych
szczególików. Czytelnik i tak nie zapamięta wszystkich błahostek, nie ma sensu
się wysilać i pisać, że stolik przypominał ser szwajcarski, skoro jego jedyna
rola w opowiadaniu to bycie podkładką pod kawę Franka. Musisz zacząć rozróżniać,
co jest ważne, a co nie. Gdy już to zrozumiesz, będzie Ci łatwiej pisać. Nie
marnuj czasu na dobieranie aż tylu nieważnych słow. Rozdziały i tak wrzucasz
dość rzadko.
Ilość dialogów powinna być mniej więcej proporcjonalna
do ilości opisów. Wypowiedzi
bohaterów są jak najbardziej w porządku, ale te przerywniki i długie, męczące
opisy brzmią drętwo.
Twój
styl wydaje się także nieco patetyczny i wyniosły, co psuje moje wrażenia po
czytaniu. Oczywiście, gdy opisujesz scenę morderstwa, możesz być nieco
tajemnicza i wprowadzić element grozy, ale przy opisie najprostszych czynności,
jak otwieranie drzwi, jest to kompletnie niepotrzebne.
Przez
używanie wielu określeń, dziwne synonimy i patos, tekst przyswaja się ciężko, a
zdania wychodzą koszmarnie długie. Na koniec frazy już nawet nie wiadomo, co
tak naprawdę chciałaś przekazać i trzeba czytać całe zdanie jeszcze raz, aby to
pojąć.
I tutaj
wrócę na moment do bohaterów, bo o ile ich charaktery są w porządku, to opisy
wyglądu już nie. U wszystkich przedstawiasz zbyt dużo szczegółów, choćby osób,
które w ogóle nie są ważne dla fabuły. Najgorsze jest jednak określanie
schematami. Każdą postać przedstawiasz w ten sam sposób, jakbyś była maszyną,
która wylicza po kolei wszystkie cechy wyglądu danej osoby. Jest to męczący i
frustrujący opis, gdy czyta się kilka takich z rzędu.
No to
teraz świat przedstawiony. Mamy Nowy
Jork. I tyle. Miasto jak miasto, jest tłok, jest głośno, są ulice i samochody.
Znudziło mi się czytanie ciągle o tym samym. Żadnego parku tam nie było?
Wieżowce, samochody, ulice, to chyba trochę za mało. Lepiej przedstawiłaś
magazyn niż tętniącą życiem metropolię. Bo to, że pojawiają się korki i tłumy
ludzi, to wie każdy. A gdzie zgubiłaś cały urok Nowego Jorku? Nie oznacza to
oczywiście, że masz znów szczegółowo z wieloma epitetami opisywać miasto. Po
prostu nie powtarzaj schematów, napisz o czymś innym niż szarość, smutek i
auta.
Akcja. Rozwija się powoli.
Gdyby nie ta masa niepotrzebnego tekstu zwroty, które stosujesz, byłyby
bardziej efektywne. Potrafisz stworzyć fabułę. Potrafisz poprowadzić dobrze to
opowiadanie. Krok po kroku przedstawiasz kolejne elementy układanki. Niestety,
najważniejsze szczegóły giną, przykryte warstwą nieistotnych informacji.
Wprowadziłaś
czwórkę przyjaciół. Wrzuciłaś zastraszanie Franka, jest wątek zbrodni. Przedstawiłaś
złoczyńcę i uchyliłaś już rąbek tajemnicy. Powoli dokładasz kolejne pytania bez
odpowiedzi. Serio, potrafisz ułożyć plan i go zrealizować. Musisz jednak
nauczyć się pisać bardziej konkretnie.
Jedynie
scena – ta z informacją o samobójstwach – o której wspomniałam wcześniej,
wydała się sztuczna. Nie było jednoznacznych dowodów na to, że te śmierci były zamachami
na własne życie. Dałaś zbyt słabe argumenty i jeszcze sama poddałaś je
wątpliwościom. Cały wątek do przerobienia, moja droga, bo wyszło na to, że nasi
bohaterowie to banda idiotów, którzy nie widzą rzeczy oczywistych.
I
dlaczego wszyscy wchodzą do ciemnych uliczek lub alejek, gdzie rozgrywa się
akcja? Najpierw spotkanie w prologu, potem śmierć kobiety, następnie Mona
chowająca się. Oklepane jest już to miejsce, nie sądzisz? Popadłaś w rutynę.
Podsumowując. Zdecydowałaś
się na mhroczną wersję opowiadania.
Pozbyłaś się całego uroku Pingwinów z
Madagaskaru. Nie wyczuwam ani grama śmiesznej kreskówki. Dodatkowo opisy, o
których była już mowa, potęgują chłód, powagę i patos. Zupełnie inaczej
nastawiałam się na tę historię. Miało być, w moich oczekiwaniach, wesoło i
tajemniczo, a wyszło ponuro. Co wcale nie oznacza, że niepoprawnie, o nie. Nie
przekonałaś mnie po prostu, że Wojenna
Gra to fan fiction Pingwinów. Dla
mnie, za wyjątkiem identycznych nazwisk bohaterów, to zupełnie inna historia.
Resztę
– jak czas, estetyka tekstu – naprawdę masz dopracowaną. Twoimi jedynymi
problemami są styl i częściowa zmiana charakterów postaci (chyba że chcesz celowo
odbiec od kanonicznych bohaterów, mimo tego, że są ludźmi). Dlatego dostajesz
ode mnie przeciętny z plusem.
Punktujesz przede wszystkim przemyślaną akcją i stałością w charakterach
bohaterów. Masz talent i umiesz pisać z sensem. Niestety, przez ciężki styl
wiele tracisz. Myślę, że jest to kwestia pracy nad własnym warsztatem i na
pewno dasz radę się poprawić.
Życzę
powodzenia w pisaniu.
________________
EDIT: 26.10 – jeden obrazek mi się nie dodał, już naprawione.
________________
EDIT: 26.10 – jeden obrazek mi się nie dodał, już naprawione.
Przeczytałem!
OdpowiedzUsuńP.S. Znów nie znam bajki, znaczy coś tam mętnie kojarzę... Za stary jestem *płakupłaku*
Bajka nie jest taka stara! ;)
UsuńDziękuję za poświęcenie, Szałciku. :D Zmieniam zdanie. Wolę puchate, chodzące, żywe króliczki niż obiad. Pogłoduję. Takie poświęcenie.
Only true '2000s kids remember...
Usuń... czyli ten wredny szwab Alzheimer atakuje? Toś mnie pocieszyła.
UsuńZarażę cały świat miłością do królików! <3
Deggie, a ty dalej patrzysz na mnie tym kuszącym wzrokiem!
Pingwiny są od 2009 w Polsce puszczane, nadal emitowane, więc skoro nie znasz... To jesteś stary lub nie oglądasz TV ;_; Ewentualnie masz rzycie.
UsuńNie wiedziałem, że są puszczane, nie oglądam telewizji i rzycia też nie mam - wszystko przegrałem!
UsuńJa tam telewizji nie oglądam, nie lubię też Disneya, bo wypacza wszystko. Rzycia nie mam, więc go nie przegrałam :D Ocenkę przeczytałam i jest zacna. Tylko smuteczek z markami, bo sama też tak kryminały piszę. Powinni mi płacić miliony za lokowanie produktów.
UsuńJa ogólnie też telewizji nie oglądam, ale Pingwiny na kompie obejrzałam, wszystkie odcinki, chyba że jakieś nowe wyszły w ciągu najbliższych około dwóch lat, bo teraz nie jestem na bieżąco. Marki, Skoia, nie są złe, ale zdarzały się często jak na taką ilość tekstu. Wycofanie tego to raczej luźna uwaga. ;)
UsuńBardzo Cię przepraszam, że nie skomentowałam od razu – życie ostatnio mnie się uczepiło i za nic nie chce puścić.
OdpowiedzUsuńPlus do tego parę spraw osobistych i, cóż… tak wyszło.
Tak czy siak… bardzo Ci dziękuję za ocenę!
Niedługo napiszę dłuższy komentarz, chciałam dać znać, że jestem, żyję i doceniam Twoją pracę. ;)
Pozdrawiam serdecznie,
Nie ma sprawy, czekam z niecierpliwością! ;)
Usuń