[241] ocena tekstu: Gorzkie Echa



Tytuł: Gorzkie Echa
Autorka: A.M.Sigismund
Gatunek: high fantasy, kryminał, paranormal
Ocenia: Skoiastel



Zanim zaczniemy, wspomnę tylko, że punkt dotyczący poprawności językowej znajduje się na w osobnym dokumencie Google [KLIK], natomiast w samej ocenie skupię się jedynie na aspektach redakcyjnych – takich jak narracja czy styl – przedstawię również swoją opinię na temat fabuły i prowadzonych w niej bohaterów. W zgłoszeniu napisałaś, bym sięgnęła po ostrą artylerię w postaci gifów i nie pozostawiła na tobie suchej nitki. Pamiętaj jednak, że to nie do końca tak jest – suchej nitki mogę nie pozostawić na twoim tekście i to do niego odnosić się będą ewentualne gify.

Ale może nie będzie tak źle…? ;)

 


ROZDZIAŁ I

Rżenie za jego plecami wyrwało go z zamyślenia i przypomniało, że nie jest sam. Westchnął. Był raczej typem samotnika, nie lubił, gdy podczas misji ktoś plątał mu się pod nogami, zwłaszcza jeśli wymagał przy tym opieki i prowadzenia. – Ekspozycja i to na dzień dobry, bo już w drugim akapicie tekstu. Zakładam, że Talavar będzie twoim głównym bohaterem, więc czytelnik spędzi z nim trochę czasu. Nic nie stoi na przeszkodzie, by jego charakter ukazywać w tekście w różnych momentach fabuły, zamiast tak bezpardonowo go opisać. Pozwól mi wnioskować, poznać postaci między innymi po ich reakcjach. Gdyby Talavar na to rżenie tylko westchnął, a potem nadal okazywał niezadowolenie lub przynajmniej myślał o tym wszystkim w sposób co najmniej niepocieszony – czytelnik dałby radę interpretacją odczuć, a więc i podejściem Talavara do sprawy. Na tej samej zasadzie znacznie lepiej byłoby pokazać, jak jego towarzysz faktycznie sobie nie radzi. To również wyeksponowałaś, zupełnie niepotrzebnie.
Show, don't tell. Po prostu.

Młody jeździec usłuchał i nie spuszczając wzroku ze straży ściskających w dłoniach halabardy, wjechał za Talavarem do miasta. – Podoba mi się wykorzystanie słowa: usłuchał. To synonim posłuchać, ale rzadziej wykorzystywany, dający wrażenie pewnej zestarzałości. Fajnie!

Młodzieniec uśmiechnął się pod nosem, po czym rozejrzał się z zainteresowaniem.
Jechali brukowaną uliczką, skąpaną w bladym świetle przydrożnych latarni, mijając piętrowe kamienice, których mieszkańcy zapewne powoli szykowali się do snu. Sam również chętnie by to uczynił, zwłaszcza że ostatnie noce spędził na twardej ziemi i zaczynał tęsknić za odrobiną luksusu w postaci łóżka. – Na tym etapie zastanawia mnie twoja narracja. Z jednej strony rozdział zaczynasz od ekspozycji Talavara oraz jego przemyśleń (chociażby obrazujących jego niezadowolenie z podróży), co w pierwszej kolejności zasugerowało mi, że będziesz pisać narracją limitet POV (przeplatany narrator wszechwiedzący z perspektywą postaci). Jednak tutaj, ledwo kawałek dalej, ewidentnie wchodzimy do głowy młodzika. Czy to head-hopping? Na pewno. Czy to dobrze? Nie sądzę.

Wiem, że pisałaś w zgłoszeniu, że zdarza ci się skakać celowo, ale wspomniana informacja nie sprawia, że zabieg ten jest dla mnie mniej drażniący. Wolałabym jednak mieć czas, by pobyć trochę dłużej z Talavarem i móc się w niego wystarczająco wczuć, zamiast przy pierwszej lepszej okazji przeskakiwać do partii poświęconej jego towarzyszowi – i to bez jakiegoś większego powodu. Tym bardziej że podejrzewam, że Talavar, jak i Mik, również spał na ziemi, bo był w takiej samej trasie i w swojej głowie ma prawo być tak samo zmęczony. Zresztą inna sprawa, gdybyśmy z młodzikiem spędzili w jego głowie trochę więcej czasu, ale to się nie dzieje, bo już kolejne dwa króciutkie akapity dalej znów możemy śledzić myśli Talavara:

Talavar zsiadł z konia i polecił młodzikowi, by zrobił to samo, a następnie sam zaprowadził zwierzęta na tyły budynku. Gdy wrócił, koło jego podopiecznego kręciło się już kilka rozchichotanych, nocnych motylków. // Uśmiechnął się na widok miny chłopaka, który usilnie starał się ignorować zalotne zaczepki. Cóż, miał pokazać mu to i owo, a przecież nic tak nie uczy życia jak miejska ulica. Wystarczyło tego jednak jak na pierwszą lekcję i rycerz pociągnął go za sobą w kierunku drzwi. – Nie da się ukryć: czysta jak łza mowa pozornie zależna; jak nic – myśli postaci wplecione w narrację.

Nie rób tak. Nie skacz bez powodu, po tak krótkich fragmentach. Nie mieszaj. Pozwól czytelnikowi wczuwać się i poznawać, ale spokojnie, nie wszystko naraz, bo za pięć minut zmęczę się i pogubię, a chłopaki zleją mi się w jedną plątaninę myśli, wniosków, przeżyć. Mowa pozornie zależna jest fajna, bo dodaje nieco charakteru narracji i postaciom zarazem. Pozwala oddawać ich stylizację językową oraz podejście do bieżących wydarzeń – uwielbiam i cieszę się, że ją masz. Ale aby działała, korzystaj z tej dobroci mądrze. Zacznij od tego, by już przy rozpoczęciu sceny ustalić, do kogo należeć będzie perspektywa i trzymaj się jej przez całą scenę, ewentualnie pół albo, zmieniając perspektywę, gdy już naprawdę musisz, bo na przykład scena jest długa i dużo się w niej dzieje. Nie rób tego jak tutaj – bez powodu. Wjazd do miasteczka nie jest niczym turboważnym, sytuację praktycznie tak samo możesz ukazać z perspektywy Talavara, pisząc na przykład:

Młodzieniec uśmiechnął się pod nosem, a zaraz po tym Talavar dostrzegł, jak rozgląda się z zainteresowaniem. // Jechali brukowaną uliczką skąpaną w bladym świetle przydrożnych latarni, mijając piętrowe kamienice, których mieszkańcy zapewne powoli szykowali się do snu. Podejrzewał, że dzieciak sam pewnie chętnie by to uczynił, zresztą nie on jeden. Przecież obaj noc spędzili na twardej ziemi.

Widzisz? Mimo że opisujemy młodzika, w tak skonstruowanym fragmencie robimy to z perspektywy Talavara. Bohater obserwuje go i podejrzewa (co ważne – nie ma pewności, bo nie może jej mieć, nie siedzi bowiem w głowie drugiej postaci), co może myśleć jego podopieczny, przy okazji oddając trochę własnych uczuć. Od początku tekstu przebywamy w jego głowie, więc możemy skupić na nim uwagę i poznać go lepiej (na przykład mimo niezadowolenia tym, że Talavar musi podróżować z uczniem, trochę się martwi jego niewygodą w podróży, bo jednak o nim myśli; przy czym pamiętaj, nie wiem, czy takie jest twoje zamierzenie, to tylko przykład. Zawsze możesz wykreować swój, oddając charakter Talavara tak, jak chcesz, chociażby robiąc z niego cynika i dodając nieco ironii).

W każdym razie warto unikać head-hoppingu, szczególnie gdy da się to zrobić bez większych strat. Przebywanie w głowach wszystkich postaci jednocześnie to domena narracji trzecioosobowej pisanej tylko narratorem wszechwiedzącym, a to gryzie się z wyjściowo przyjętym przez ciebie limited POV (o którym niedawno rozpisałam się w artykule – więcej poczytasz TUTAJ). Tymczasem widzę, że masz predyspozycje, by właśnie w ograniczonym punkcie widzenia napisać świetny tekst. Nie rezygnuj z tego, a już na pewno sobie tego nie psuj.

Określenie "dobre ręce" jakoś nie pasowało chłopakowi do tutejszych widoków. – O, widzisz? Znowu przeskok. Od razu, tylko na zdanie. Bez sensu!
Może:
Określenie „dobre ręce” pewnie nie pasowało chłopakowi do tutejszych widoków. Trudno. Trevor wzruszył ramionami. „Będzie musiał z tym żyć”. – Moment, w którym postać prowadząca rozmyśla o drugiej postaci występującej w scenie, pozwala czytelnikowi rozumieć obie z nich, ale obrać jedną perspektywę, co skutkuje zbliżeniem się do głównego bohatera, daje możliwość pobyć nim trochę dłużej. Im dłużej – tym lepiej, bo immersja działa mocniej. To dlatego zaleca się korzystać z niepisanej reguły: jedna scena = jedna postać prowadząca.
Edit: Choć przeplatasz dość często i gęsto, pozwól, że raczej nie będę już na to zwracać uwagi, aby nie przeciągać oceny. Być może wrócę do tematu w bardziej irytujących momentach, a na pewno wspomnę o tym jeszcze raz – w podsumowaniu.
Ach! Zwróć uwagę także na cudzysłów. W moim przykładzie wisi ten poprawny. W twoim – nie.

Poza drobnymi mankamentami jestem szalenie zadowolona z twojej poprawności językowej. Czyta się płynnie i z marszu można cieszyć się fabułą oraz rozmawiać o rzeczach bardziej zaawansowanych, zamiast skupiać się na podstawach.

Spojrzał na rycerza nieco zmieszany, a ten w odpowiedzi wskazał mu wolne miejsce pod ścianą. Usiadł, choć nie miał co do tego przekonania. – Przed chwilą pisałaś, że wejście do karczmy było pomysłem Talavara, zresztą to on wskazał miejsce, by nie być do niego przekonanym? Ach, chyba że zgubiłaś gdzieś podmiot, którym jest Mik.
Edit: Mam rację, bo zaraz dalej pada: Był młody, nie miał doświadczenia w bywaniu w takich miejscach.
Inna sprawa, że swój cytat w edicie możesz śmiało zaznaczyć w tekście i potraktować komendą ALT+CTRL+DELETE. Hej! Pokazałaś już, że bohater jest zmieszany, niepewny, tak naprawdę nie bardzo chce tu być, a sam Talavar w swoich partiach narracyjnych określał go per młodzik, zresztą nawet mówił, że musi młodego czegoś nauczyć, by chłopak doświadczył życia. Ja już to wiem, ba, widzę to. Nie trzeba tego jeszcze raz dopowiadać, aby mi się utrwaliło. To tylko kolejna ekspozycja do usunięcia, bez której scena zadziała lepiej. Przekonuje wystarczająco, odwagi!

 



Z zamyślenia wyrwał go Talavar, który wyłonił się nagle z tłumu i przysiadł do stolika. – Ha! Masz mnie! Już miałam zwrócić uwagę, że nie wspomniałaś, by Talavar gdzieś zniknął (więc mylnie wyobraziłam sobie, jak cały czas siedzi naprzeciwko młodego), ale zaraz po tym wspomniałaś, że sam Mik nawet nie zauważył jego zniknięcia. To był całkiem fajny zabieg; niby mylący, ale jednocześnie oddający wrażenia postaci. Jednak w takim wypadku, gdy piszesz, że Mik się zamyślił – dobrze byłoby to zagłębienie się w myśli oddać. To, co przedstawiłaś, zajęło równo trzy zdania, z czego jedno proste, więc fragment jest naprawdę króciutki:

Początkowo cieszył się, że będzie mógł towarzyszyć rycerzowi w misji, nigdy wcześniej nie miał okazji pracować w terenie. Teraz nie był pewny czy nie wolałby wrócić za zakonne mury. Tam wszystko wydawało się prostsze.
Nie kupuję tego, że właśnie to stanowiło wielkie zamyślenie, z którego trzeba Mika wyrywać. Na dobrą sprawę pomyślenie tych dwóch zdań zajęłoby kilka sekund, może mniej, więc Talavar nie powinien nawet zdążyć porządnie oddalić się od stolika. Może jesteś w stanie myślom tym poświęcić nieco więcej uwagi…? Sprawić, by były przekonujące i zgodne z tym, że Mik w nich utonął i że zajęły mu tyle, by Talavar zdążył chociażby, nie wiem, złożyć zamówienie. Wspominasz na przykład, że życie za zakonnymi murami było prostsze – wykorzystaj to. Rozwiń myśl. W jaki sposób różniło się ono od obecnej sytuacji? Czym Mik się tam zajmował? Co by w tej chwili robił, gdyby nie wyruszył w podróż?



ROZDZIAŁ II

Huh? Już koniec? Wow. W sensie… nie wiem, co o tym myśleć. Ledwo Talavar wypił łyk piwa, a tu scena się kończy. Dwa razy bohater wspomniał o tym, by sprawdzić, czy w miasteczku mają dobre jadło, a to nawet nie zostało podane do stolika, poza tym Mik miał doświadczyć trochę nowych rzeczy, tymczasem kolejny rozdział zaczynasz słowami: Niesławną dzielnicę opuścili z rana.
Na dobrą sprawę w ogóle nie mogłam poznać wskazanej dzielnicy od tej niesławnej strony. No dobrze, ktoś klepnął karczmarkę (tak, to określenie sprawdzi się lepiej niż współczesna kelnerka…) w pośladek, ale, szczerze?, to trochę mało. W drugim rozdziale piszesz wprawdzie, że:

Ciągłe hałasy dochodzące z karczmy, a nierzadko i z ulicy. Świadomość, że ludzie, od których pochodziły, nie należeli do najuczciwszych. To wszystko składało się na atmosferę niesprzyjającą szybkiemu zaśnięciu. – Tylko że to kolejna ekspozycja. Nie dałaś mi tego odczuć, wspominasz o tym, jakby mimochodem i od niechcenia, nawet nie na ostatnią chwilę, bo po fakcie – w końcu bohaterowie już wyszli. Oto więc krótkie streszczenie nocy. I wiesz co? Nie przekonuje mnie. Wyraźnie zaznaczyłaś w poprzedniej notce, że przed spotkaniem z królem postaci chcą/mają coś przeżyć, a nie przeżyli nic. Równie dobrze fabularnie trzeba było od razu pojechać do pałacu, niewiele by się zmieniło. No tak, Mik mógłby przeżyć noc, śniąc spokojnie, ale – wspominałam już – to, że spał niespokojnie, w ogóle nie działa na czytelnika i nie stanowi ważnego elementu fabularnego, bez którego tekst by się nie obszedł. Obecnie nocowanie w karczmie wygląda jak zapychacz. Wprawdzie mogliśmy poznać postaci, ale zaczęliśmy dopiero, gdy były w siodłach. A przecież to nie jedyne okoliczności; a jeśli chcesz ich stawiać w okolicznościach scenicznych – zadbaj o to, by sceny te miały znaczenie fabularne. By każda, nawet pozornie błaha, ostatecznie okazywała się być po coś. Ja mam wrażenie, że nocleg w akurat tej karczmie był po nic, skoro został streszczony dwoma zdaniami i to nawet nie w rozdziale, który docelowo miał być właśnie o tym.

Mik nie był tym aż tak zaskoczony, rycerz dostatecznie znieczulił się przed udaniem na spoczynek, choć podejrzewał, że i bez tego spokojnie dałby radę zmrużyć oko. – Mik podejrzewał czy Talavar?
Na szczęście ten epizod był już za nimi. A przynajmniej w duchu na to liczył. – Ten epizod liczył…? Podmioty, wszędzie podmioty.
Nie bój nic, łatwo to naprawić:
Na szczęście ten epizod był już za nimi. A przynajmniej na to liczył w duchu Mik.

Chłopak przecząco pokręcił głową. – Nie da się kręcić głową potwierdzająco (nie, nie jesteśmy w Bułgarii…). Na „tak” zawsze się nią kiwa.

Cały rozdział piszesz z perspektywy Mika. Najpierw narracją stwierdzasz, że bohater nie ma pojęcia, kim jest mężczyzna, by za moment nazwać go szambelanem. To się gryzie. Skąd Mik nabyłby tę wiedzę gdzieś po drodze?


ROZDZIAŁ III

Generalnie nie wiem co napisać – nie mam uwag do tego rozdziału ponad to, że było krótko. Nie zdążyłam wczuć się w audiencję, nie poczułam atmosfery tak ważnego miejsca. Jednocześnie król wita Talavara tak, jakby mężczyzna nigdy wcześniej tu nie był – to okazja, by narrator rozejrzał się trochę zza jego pleców. Sam dialog wydaje się też dość prosty, nie uzupełniają go pomniejsze gesty władcy; są, ale jest ich niewiele. Nie znalazło się tu też miejsce na poruszenie zmysłów, jakby król wypowiadał słowa w pustce, a nie na sali audiencyjnej; nic nie wydało dźwięku, nic nie pachniało, powietrze niczym nie smakowało. W czasie rozmowy trudno mi wyobrazić sobie nie tylko miejsce akcji, ale i obydwu bohaterów. Choć zaznaczyłaś, że, na przykład, ktoś ociera spocone czoło, zaraz dodałaś, że zrobił to, ponieważ był zaniepokojony. To truizm i ekspozycja, bo ja już to wiem. Nie odnajduję tu zbyt wiele pola dla siebie – swoich dedukcji i rozważań – poza tym sam Talavar stoi trochę jak słup i niewiele myśli na bieżąco o usłyszanych słowach. Nie znalazłaś miejsca na jego przemyślenia? Wystylizowany POV? Szkoda – scena stałaby się bardziej soczysta i emocjonująca. Wieść o tym, że w królestwie od dawna rodzą się tylko upośledzone dzieci, a jakiś klecha radzi je spalić wraz z nieproduktywnymi rodzicami, jest straszna, ale Talavar wydaje się tym w ogóle nieprzejęty. A przez to i mi brakuje emocji, nie umiem ich z siebie wykrzesać ot tak.

 




ROZDZIAŁ IV

Znacznie lepiej poradziłaś sobie z oddaniem atmosfery panującej w bibliotece. Poświęciłaś jej czas, nie spieszyłaś się i od razu można się wczuć. Nie było też tak, że na opis miejsca przeznaczyłaś jedynie skromny akapit gdzieś na początku notki – nawet po jakimś czasie wspominasz utworzony z mebli korytarz. Przy czym meble są dość ogólnikowe; polecam ci zastąpić ją konkretniejszym określeniem, na przykład regałami – w myśl figury pars pro toto.

Być może był to tylko zwykły gryzoń, wiedział, że w miastach potrafiło roić się od szczurów. Jednak coś w głębi duszy mówiło mu, że tak nie jest. – To brzmi trochę tak, jakby Mikowi coś mówiło, że w tym mieście nie ma szczurów. A chyba jednak chodziło o to, że szczur nie wywołuje hałasu w bibliotece…

I kolejny rozdział okazuje się stanowić pojedynczą scenę. Choć był bardziej plastyczny, obrazowy, niż poprzedni – nadal odczuwam niedosyt. Jeszcze nie wydarzyło się nic stricte dynamicznego, nie miała miejsca żadna scena akcji, a mimo to nie umiem odeprzeć wrażenia, że gdzieś się spieszę, przebiegam przez tekst, a towarzyszy mi niewiele przeżyć wewnętrznych, niewiele refleksji. Niby coś się dzieje – mamy czwarty rozdział, fabuła istnieje, bohaterowie poruszają się w miejscach akcji – wszystko jednak przemija dość szybko; jest treściwie, sceny są krótkie, a bohaterowie mało w nich czują. Tutaj nie miałam czasu wyobrazić sobie nowej bohaterki, odczuć jej metafizyczności – a przecież jest potencjalnie niewidzialna, prawda? Mimo to Mik ją widział. Niby się zdziwił, lecz takim jak ta emocjom poświęcasz zdanie, góra dwa, i te odczucia nie zdążyły się we mnie osadzić, nie umiem się do nich ustosunkować ani też poznać twoich postaci, zżyć się z nimi i w nie uwierzyć.

No i też mało mi stylizacji. Czytam fantasy, ale nie czuję, bym przebywała w uniwersum fantastycznym. Może dlatego, że piszesz ten tekst stylizacją raczej współczesną, prostą, przystępną. Nie jestem do tego przyzwyczajona, bo choć piszesz o rycerzach, królach, magach, krainach, karczmach i wszystko wskazuje na quasi-średniowieczny świat – sam język powieści jakoś mi się z tym nie pokrywa, nawet minimalnie.

Przy czym nie zrozum mnie źle, nie chcę narzucać ci pełnej stylizacji, archaizmów, korzystania z szyków przestawnych, ale chociaż stylizacja dialogowa mogłaby być bardziej… niewspółczesna. Nie sięgasz też po żadne środki stylistyczne i, na przykład, jakieś starawe frazeologizmy czy porównania oddające ducha tamtych czasów albo ogólnie TwojegoWymyślonegoŚwiata™. Mamy też czwarty rozdział, a ja odnoszę wrażenie, że wszystkie postaci wypowiadają się tak samo, szczególnie Mik i dziewczynka już od pierwszej chwili wydają się od siebie nie różnić. Może to wynika z ich podobnego wieku? Ale oboje pochodzą raczej z innych środowisk. Na pierwszy rzut oka w ogóle tego nie czuć. Jakby Mik trafił na odbicie lustrzane.


ROZDZIAŁ V

– Daj spokój, nie może być taki zły.
– Jest okropny! Traktuje mnie jak dziecko.
– No tak, to poważna sprawa – odrzekła, starając się nie wybuchnąć śmiechem. – Odczuwam pewien dysonans. Ogólnie Mik wydaje się dość wrażliwy i uroczy, ponadto łatwo się zawstydza, a teraz się unosi (co sugeruje krzyk). To sprawia, że sama nie umiem wyobrażać go sobie inaczej niż jako podlotka, któremu, jakby to powiedział Geralt z Rivii, jeszcze całkiem niedawno mleko spływało pod nosem. Nie umiem więc teraz wywnioskować, czy Mik oburza się, bo w rzeczywistości jest już nieco starszym chłopakiem, czy dzieckiem, które – jak to zwykle bywa – po prostu nie lubi dzieckiem być nazywanym.
Edit: Dalej w tekście dowiaduję się, ile Mik ma lat. I wiesz co? Udaje ci się to oddać. Świetnie!

Uśmiechnął się mimo woli. Czuł się przy dziewczynie naprawdę dobrze. To niespodziewane spotkanie było niczym promyczek światła w jego szaroburej rzeczywistości. W końcu pozbył się wrażenia samotności, które towarzyszyło mu przez ostatnie dni. Zaczynał nawet dziękować losowi, że na tę jedną misję złączył go z Talavarem. – Między bohaterami, przynajmniej w scenach, nie wydarzyło się nic szczególnego. Wprawdzie dziewczyna pomogła Mikowi z literaturą, ale w rzeczywistości było to bardziej opisane niż pokazane, dlatego też nie wywołało we mnie aż tylu pozytywnych emocji, ile mogłoby, gdybyś mi tę scenę nieco przybliżyła, oddając perspektywę i dbając o detale. Bohaterowie spędzili ze sobą mało czasu i dość słabo się poznali. Czy aż takie wnioski i emocje nie są trochę na wyrost? Jeszcze niedawno Mik nie był zadowolony z konieczności podróżowania z Talavarem i narracja dawała mi to do zrozumienia wystarczają często. Wydaje mi się, że aby jego stosunek uległ zmianie – potrzebny byłby silniejszy bodziec i czasu spędzonego z Evą musiałoby być więcej. Ale też i nie tylko czasu wyeksponowanego streszczenio-ekspozycją, fimpulsa realnie opisanego, oddanego w treści, wzbudzającego emocje.
Edit: nieco dalej dowiedziałam się, że Eva prawdopodobnie nie była w bibliotece; nikt jej nie zna, sama dziwiła się, że Mik ją widzi, a na koniec zdała się gdzieś wyparować. Teraz przyszło mi na myśl, że może podejrzanie miłe odczucia w jej stronę były u Mika jakimś efektem czaru, iluzji, oczarowania w stylu magii syren. To stwarza spory potencjał do ukazania tu bardziej obiektywnych odczuć Mika – jego szczerej konsternacji, która mogłaby zająć nieco więcej miejsca, by czytelnikowi udzieliły się jego emocje. Tymczasem znów mamy po prostu: Mik zaniemówił. Przez chwilę stał, nie wiedząc jak zareagować, a potem odwrócił się i spojrzał na Talavara. I nic więcej w tym temacie. Mało!



 

ROZDZIAŁ VI

Kolejny rozdział zaczyna się jakby nigdy nic: bohaterowie są już w innym miejscu i rozmowa toczy się o priorytetach, ergo: napełnić żołądek czy przystąpić do misji z burczącym brzuchem. I okej, może tak być, ale ostatni rozdział zakończyłaś cliffhangerem – Talavar znalazł księgę i mruknął coś do siebie o jakiejś magii. Sądziłam, że teraz przyjdzie czas, by Mik mógł odnieść się do zniknięcia Evy i podpyta, o co chodziło z tą całą magią. Tymczasem słowa śledztwo i misja odnoszą się, podejrzewam, do zadania, które Talavar otrzymał od króla.

W sumie dzieciak miał dopiero trzynaście lat, nie mógł się po nim spodziewać cudów. – O, to jest ten moment, w którym udzielasz informacji na temat wieku Mika i przyznam, że wyszło bardzo zgrabnie, bo nienachalnie. Plus jest również taki, że te trzynaście lat naprawdę w Miku czuć – przynajmniej jeśli chodzi o jego zachowanie i impulsywnie nacechowane wypowiedzi dialogowe.

Z jednej strony czasem sięgasz po atmosferyczne kolokwializmy takie jak gorzała, klechy, diabły, mamy też oberżę (a więc współczesny właściciel mógłby być chociażby oberżystą czy – jeśli nie chcesz powtarzać – gospodarzem…), ale jednocześnie prości ludzie rozmawiają o inwestycjach, sam Talavar rozmowę nazywa konwersacją (a przecież to gość, który sporo je i pije, i mimo że jest rycerzem, do tej pory rzadko uchodził za erudytę; piszesz o nim przy okazji, że dawniej często chodził pijany, bo zapijał problemy). No i wciąż trudno się wczuć właśnie przez stylizację językową całości – bardzo uwspółcześnioną; nawet rozdział zaczyna się jak klasyczny współczesny kryminał detektywistyczny, słowami: Myślałem, że zaczniemy śledztwo od razu. Wiadomo, że to nie jest jakieś słowo używane od niedawna, ale kojarzy się z dochodzeniem kryminalnym. A, przykładowo, dawniej często, zamiast śledztwa, mówiło się chociażby o inwestygacji (która dziś uchodzi już za archaizm). Mamy, dajmy na to, cytat z Archiwum Wybickiego. (1768—1801):

Chce, abym posłał Ojczyznę z jednym synem, ale ja też mam moje racje, że jej tam całej posłać nie chcę. Oparłyby zapewne inwestygacje na moim Panie tak, jak o Uwagi Zamoyskiego, a tym sposobem interes mój z księciem może by szedł ciężej.

Zwróć też uwagę na szyk wyrazów w niektórych zdaniach – w dawnych czasach bywał często przestawny i dziś również stosuje się go, by oddawać atmosferę tamtych tekstów. Doskonale radzi sobie z tym chociażby A. Sapkowski:

Velerad splunął zamaszyście na słomę.
– Niech cię, Geralt, zaraz wieczerza będzie. Tfu! Pożera, nadgryza, zostawia, różnie, zależnie od humoru zapewne. Jednemu tylko głowę odgryzła, paru wybebeszyła i paru ogryzła na czysto, do goła, można by rzec. Taka jej mać!
– Uważaj, Velerad – syknął Ostrit. – O strzydze gadaj, co chcesz, ale Addy nie obrażaj przy mnie, bo przy królu się nie odważasz!

Co by się stało, gdybyś w swoich dialogach czasem postawiła czasownik na końcu i pobawiła się tą stylizacją?


ROZDZIAŁ VII

Uwspółcześnianiu nie ma końca. Rozdział zaczynasz tak:
– Ciekawe. Bardzo ciekawe – mówił Talavar, chodząc wzdłuż placu budowy.
– Co oni tu budują? Nowe miasto? – dziwił się Mik, patrząc na ogrom terenu, na którym straszyły ponure szkielety rozpoczętych budowli.
– Trudno powiedzieć, tablica jest dosyć skąpo obdarzona informacjami. Samo hasło "dla rozwoju" niewiele wyjaśnia. (…) – Najwyraźniej król chce zabłysnąć innowacyjnością, a konkurencja nie śpi.

Naprawdę nie mam pojęcia, gdzie tak gnasz. Jesteśmy na placu budowy, który zresztą sama określasz właśnie tymi słowami, ale co to dokładnie znaczy? Co mam sobie wyobrazić? Rozkopaną ziemię, zalaną cementem dziurę, dźwigi, koparki, betonowe bloki? Bo to kojarzy mi się z placem budowy. Jeszcze ta tablica informacyjna… to by oznaczało, że, ot, tacy zwykli budowlańcy, których poznałam w gospodzie, i ludzie w miasteczku są na ogół wykształceni, bo zakłada się, że będą umieli przeczytać tabliczkę. Na pewno? Skąd otrzymaliby edukację i skoro zostali wyedukowani – co robią w budowlance? Zaczynam wątpić, że akcja „Gorzkich ech” dzieje się w quasi-średniowieczu. Gdyby karczmę zastąpić barem czy pubem albo motelem, już nic nie wskazywałoby na to, że akcja dzieje się przed nowożytnością, gdzie istnieje już całkiem nieźle rozwinięte zaplecze technologiczne pozwalające na wiele udogodnień.
Do Talavara podchodzi wielebny, a ja nawet nie mam czasu ani pola, by go sobie porządnie wyobrazić. Praktycznie wpada do sceny i od razu zaczyna mówić, wywiązuje się dialog, ale bez żadnej bazy, bez tła. Rozmowy postaci są jakby zawieszone w eterze, mam wrażenie, że dzieją się w pustce, a słowa nawet nie wylatują bohaterom z ust, ot, po prostu wiszą w tekście. To męczy tym bardziej, że większość każdego z rozdziału – może poza pierwszym i tym w bibliotece – stanowią podobne dialogi: krótkie i zbudowane tak, by przekazać szczątkowe, ale najistotniejsze informacje, nic poza tym.
Do tego w poprzednim rozdziale, w rzeczywistości ledwo kilka akapitów wyżej, Talavar przysłuchiwał się rozmowie budowniczych i dowiedział się czegoś właśnie z niej, a już tu – mamy kolejny dialog podejmujący wątek ledwie chwilę temu poruszany przez pracowników placu budowy – w dodatku rozpoczynający się i kończący wyjątkowo raptownie. Niewiele z niego zresztą wynika, bo Talavar prędko się żegna i oto koniec rozmowy. Że klecha oskarża szeptuchę o złe dżudżu – wiem już z rozmów w oberży. Samo to, że dowód na te rozmowy i rozwój wątku (wprowadzonego ledwo rozdział temu!) dostaję tak od razu, też niezbyt dobrze działa.
Mogłaś z tym spotkaniem trochę poczekać, bym straciła czujność, a inne pozostawiane na przestrzeni treści tropy przeplotły się ze sobą, aby fabuła nie wyglądała jak zaplanowana wycieczka od punktu A do punktu B. Pisałam o tym – nie jest spontanicznie. Jakie w normalnej rzeczywistości miałabyś szanse, by tuż po podsłuchaniu rozmowy o pewnym księdzu – tego księdza spotkać gdzieś na ulicy? No właśnie. Zdarza się, ale nieczęsto, a ja nie czuję, by to była kwestia przypadku, zbiegu okoliczności, nie czuję zaskoczenia w bohaterach ani że fabuła jakoś inaczej na nich oddziałuje. Natomiast fakt, że mamy siódmy rozdział, a bohaterów pchają w przód tylko dialogi i postaci w rzeczywistości bardzo mało do tej pory zrobiły od siebie – to inna, choć równie nieciekawa, kwestia.
Poza tym król mówił, że jeden nawiedzony wielebny siedzi w lochu. Już z niego wyszedł czy tym razem trafiliśmy na innego? Czy wszyscy są tak samo nawiedzeni?


ROZDZIAŁ VIII

Mik oddalił się od Talavara tylko po to, by zapytać kogokolwiek o drogę do szeptuchy, ale tak się złożyło, że spotkał w tłumie Evę. Rozdział zaczynasz więc dialogiem, od:

– Zaczekaj – powiedział Mik, łapiąc dziewczynę za ramię. Nie myślał, że uda mu się jeszcze ją ujrzeć, tym bardziej dziwił się, że tak po prostu wypatrzył ją wśród ludzi na ulicy. – I tu już rodzą się pierwsze wątpliwości. Mik ot tak ją wypatrzył, podbiegł do niej i zagaił. Żadnego zawahania, upewnienia się, że to na pewno ona, żadnego realnego zaskoczenia i konsternacji na jej widok. Zero przemyśleń i emocji głównej postaci. Nawet nie wiem, czy się ucieszył, a może zasmuciło go wspomnienie nagłego zniknięcia Evy w bibliotece…? A może wcześniej, zanim zaczęłaś rozdział, poza kadrem bohater faktycznie zdziwił się na jej widok? No dobrze, ale skąd miałabym o tym wiedzieć, skoro tekst mi tego nie daje…

Poza tym Mik dostrzegł bohaterkę wśród ludzi, gdy robiła zakupy. Czy to znaczy, że jej postać wcale nie była magiczna? Iluzoryczna? Może dziewczynka tak po prostu uciekła z biblioteki bez użycia magii? Nie do końca jestem pewna, czy na tym etapie powinno to być dla mnie jasne, czy jednak owiane tajemnicą.

Jeśli to drugie – Mik chyba też powinien być w jakiś sposób zdziwiony. Wprawdzie napisałaś, że chłopak był zbity z tropu, ale to trochę mało. Czy Eva nie obudziła w nim wcześniej na tyle pozytywnych odczuć, że chłopak powinien częściej o niej rozmyślać? Okej, masz krótki tekst i być może nie chciałaś romantyzować tego wątku do przesady, ale teraz na moje przesadziłaś w drugą stronę, bo przecież w bibliotece bohaterowie zdążyli się zakolegować. Czy więc po jej nagłym, rozczarowującym zniknięciu Mik choć minimalnie nie powinien zastanowić się nad tym, co się z nią stało? Dojść do smutnego wniosku, że go zostawiła lub coś jej groziło? Widząc ją tu, z daleka, w tłumie, mógłby się upewnić co do wcześniejszych myśli, cokolwiek… W każdym razie jego zainteresowanie tematem obudziłoby podobne zainteresowanie u mnie, tymczasem ja o dziewczynie praktycznie zdążyłam zapomnieć. Zresztą chłopak też mógłby – przecież nie stali się ot tak sobie bliscy. Ale jednak jakieś odczucia wobec niej zdążyły się u niego pojawić, ta reakcja zdążyła się zawiązać i nieco zacieśnić, bo przecież Mik wyraźnie stwierdził, że dzięki Evie zaczyna wreszcie cieszyć się misją i nie żałował już, że wyruszył z Talavarem. Mimo to, gdy dziewczyna znika – on nie poświęca jej najmniejszej myśli, jakby nie miała dla niego znaczenia. To nielogiczne, nie sądzisz…?

– Dokąd idziemy? – spytał nieśmiało, zmieniając temat.
– Do szpitala – odparła (...).
– Jak to: idą sobie do szpitala?




A co z Talavarem, który czeka gdzieś tam, by Mik do niego wrócił i podał informacje o lokalizacji szeptuchy? Przecież miał misję do wykonania, a tak zupełnie ją zignorował – co gorsza, nie mamy żadnej informacji, by był to jego wybór. Nie czuje się rozdarty pomiędzy obowiązkiem wypełnienia powierzonego mu zadania a chęcią podążenia za dziewczyną. Nie mamy wewnętrznego konfliktu postaci, w głowie chłopca nie pojawiają się najmniejsze wątpliwości. Wygląda to tak, jakbyś sama zdążyła zapomnieć, po co Mik udał się w tłum. Bohater nie zastanawia się nawet nad konsekwencją decyzji o tym, że może Talavar wścieknie się, że dzieciak zniknął mu z oczu – w końcu rycerz jest za niego odpowiedzialny, a po mieście kręci się wielebny, który najchętniej spaliłby takich jak oni na stosie.

Nim zdążył zadać kolejne pytanie, jego oczom ukazał się spory budynek, na pierwszy rzut przypominający jakąś świątynię.
– Pierwotnie miała to być bazylika – wyjaśniła Eva, jakby czytając mu w myślach – ale po tym, jak wybuchła zaraza, budynek przemianowano na szpital. I tak zostało. – Zatrzymajmy się tu na moment. Pamiętasz, jak pisałaś wcześniej o wielebnym, nazywanym też klechą (od księdza, więc nazwa ta również musi obowiązywać w twoim uniwersum)? Już wtedy przyszło mi do głowy, że nie trzymasz się konkretnych ram realiów, ściśle wyznaczonego sobie okresu, ale pomyślałam też, że jeden ksiądz chaosu nie czyni. Tu jednak i miejsce kultu nazywasz to świątynią, to bazyliką, a skoro mamy księży – to pewnie i kościoły. A do tego dochodzi ten nieszczęsny szpital, który pod tą nazwą w średniowieczu przybył do Polski wraz z chrześcijaństwem i w tamtym okresie ściśle się z nim wiązał (prowadzili go zakonnicy w ubóstwie, gdyż przeznaczony był najbiedniejszym – do opieki nad nimi). No i dobra, w twoim uniwersum może być inaczej, ale nie umiem sobie tego wyobrazić i osadzić w swojej świadomości w jakichkolwiek ramach. U ciebie, skoro szpital jest sporym budynkiem, pewnie stanowi jakąś instytucję publiczną. Mika to nie dziwi, więc możliwe, że w jego mieście stoi taki sam. Ale z czego jest postawiony ten budynek? I jak musi być ogromny, skoro pierwotnie miał być bazyliką? Bazyliki też kojarzą się ściśle z chrześcijaństwem, a jednak w twoim uniwersum wyznania chyba nie są z nim powiązane. Czy może są…? Nawet sporo miejsca poświęciłaś, by przedstawić stanowisko wielebnego vel klechy wobec rycerzy, zakonu, działalności szeptuchy (która wyrwana jest z pogańskiej słowiańszczyzny). A jednocześnie nie zdradziłaś, jaką wiarę reprezentują i wyznawcy religii, i ta część społeczności, z której wywodzi się szeptucha. Trzymasz się bezpiecznych ogólników, jednocześnie wprowadzając zamęt w terminologii, a to generuje pytania i wątpliwości. Bo czy te rzeczy wypłyną gdzieś później, a może wcale, bo sama się nad nimi nie zastanawiałaś? To wygląda trochę, jakbyś po prostu brała sobie znane słowa, określenia i użyła ich ot tak, nie rozważając nad ich etymologią i tym, czy pasują do całości. Zaraz zrobi nam się tu niezły kociołek. O, no właśnie! Ayame na swoim WS-owym kubeczku napisała: To nie tak, że możesz wszystkie wyrazy, które przyjdą ci na myśl, wrzucić do jednego kociołka, zamieszać i sprawdzić, czy nie wybuchnie. I ja się z tym zgadzam.

Chłopak słyszał dochodzące zza prowizorycznych ścian, postękiwania i kaszlnięcia. – Z czego zrobionych ścian? Co mam sobie wyobrazić? Regips? Parawan z firany? Może jakieś stare drzwi od stodoły. Mało sterylnie, ale wystarczająco duże, by coś odgrodzić, zasłonić. Zresztą jeśli pójdziemy w klimaty bardziej średniowieczne, to o sterylności właściwie nie ma mowy. Masz spore pole do popisu, ograniczają cię przede wszystkim czasy, w których chcesz prowadzić fabułę. Powinnaś je tylko wreszcie sprecyzować, zamiast skakać gdzieś pomiędzy.

Po niedługim czasie dziewczyna wróciła i obdarowując go kolejnym, ładnym uśmiechem, wzięła pod rękę i wyprowadziła na zewnątrz. – To po co tu weszliśmy? Eva coś zaniosła, okej, ale nic z tego nie wyniknęło. Nikogo nie spotkali, Mik nie zdążył się rozejrzeć, praktycznie nic nie zwróciło jego uwagi. Pisałaś, że tam nieprzyjemnie pachniało, ale to mało, przecież przeniosłaś akcję na moment do szpitala, daj mi poczuć to miejsce, odkryć, zaliczyć punkt tej wycieczki. Jeśli tego nie zrobisz, nie będzie różnicy, czy Mik wszedł, czy został na zewnątrz. Czy szpital jest, czy go nie ma. Jeśli Mik nie chce rozglądać się po szpitalu, bo źle się w nim czuje, to mógłby chociaż pomyśleć o Evie albo misji, albo cokolwiek. Nie wiem, wspomnieć krainę, z której sam pochodzi albo szpital znajdujący się przy zamku rycerzy?
Mam wrażenie, że odpuściłaś sobie już wszystko i opisy czy przeżycia emocjonalne sprowadzasz do nieszczęsnego minimum, byleby już przejść dalej. To nie powinno tak działać. Każda scena opowiadania musi być tak dobra jak cały tekst, bo to ona jest jego składową. Po otwarciu randomowej czytelnik powinien nabrać ochoty, by poznać całość. Tymczasem w tej niby coś się dzieje – postaci idą do szpitala – ale wydaje się to bez znaczenia, zbyt ogólnikowe, bez żadnego podłoża emocjonalnego. A przecież Mik musi coś czuć, rozżalenie dziewczyną powinno mu przechodzić, jej zachowanie – coś mu sugerować, bohater mógłby wyciągnąć o Evie jakieś wnioski, może poczuć ulgę, a może jednak sprzeciwiać się kradzieżom. Może mógłby pomyśleć o tym, że skoro w mieście jest szpital, to właśnie lekarze będą mogli powiedzieć coś więcej o chorobie, która dotknęła dzietne rodziny…?

– Nasze spotkanie w bibliotece – zaczął nieśmiało – tam w alejce... Na regale były książki o magii, nie o zielarstwie...
– Widzę, że nic nie ujdzie twojej uwadze. Mam propozycję, odprowadź mnie do domu, a ja po drodze wszystko ci opowiem. – A Talavar? Mik nie pomyślał o nim nawet przez sekundę, mimo że facet najwyraźniej nadal czeka gdzieś na środku ulicy… Tak, nastolatkowie potrafią być niefrasobliwi, ale jednak autorytet, szczególnie w dawnych czasach, był niemalże niepodważalny, a tu nawet go nie odczuwamy – w żadnej ze scen. Zresztą sam młodzian zapewne został mu przypisany przez zwierzchników z jakiegoś powodu. Przypuszczam, że Talavarowi nie dano by pod skrzydła byle gamonia.

Kolejną scenę zaczynasz od informacji o tym, że słońce chyli się ku zachodowi. Minęło więc sporo czasu, praktycznie cały dzień. To niepokojące, że Mik nie poświęcił swojemu opiekunowi nawet jednej myśli. Nie, żeby martwił się, że Talavara zgubi, ale nie przejmuje się chociażby tym, że za chwilę, gdy ten go znajdzie, będzie wściekły.
Ja bym była.




– Bo widzisz, ja myślę, że to sprawa jakiegoś czaru. Bardzo złego czaru. A że z natury jestem ciekawska, wręcz wścibska – ponownie zachichotała – próbuję znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie całej tej sytuacji. A najłatwiej o takie w książkach.
– I jak ci idzie? – spytał bez namysłu.
– Żadnych wzmianek o tego typu zaklęciach – odpowiedziała ponuro. – W ogóle o takich przypadkach. – Przed chwilą chichotała, a teraz nagle jest ponura. Wiem, że zwróciła uwagę na swoje niepowodzenie, ale kontrast między dwoma zupełnie różnymi emocjami jest za mocny, a przez to fragment pod względem reakcji wypada sztucznie. Jeśli ta zmiana ma wyglądać naturalnie, możesz wskazać, że dziewczyna zafrasowała się po pytaniu Mika o postęp w poszukiwaniu informacji – jeszcze przed odpowiedzią. Pamiętaj tylko – wskazać, nie napisać wprost.

– A jak u was? – spytała nagle. – Wpadliście na jakiś trop?
Chłopak pokręcił głową.
– Niestety, okazało się, że Talavar jest specyficzny pod każdym możliwym względem – powiedział kwaśno. – Ale to nie jest odpowiedź na pytanie dotyczące śledztwa… Nawet nie czuję, by Mik ominął temat celowo.

Mik był tak zaaferowany nową znajomością, że nie zauważył nawet kiedy stanęli przed drzwiami niedużego, za to bardzo staro wyglądającego domu, który aż prosił się o remont. (…) Eva nacisnęła klamkę i drzwi ustąpiły z głośnym, przeciągłym jękiem, który poniósł się chyba po całym wnętrzu. // Dobry system przeciwwłamaniowy, pomyślał Mik. – System przeciwwłamaniowy? Może jeszcze niech Mik pomyśli, że przydałby się alarm albo montaż kamer? A ten remont to wykonany byłby czym, wiertarką udarową? Czy cyklinowanie podłóg będzie w pakiecie?
Wybacz za śmieszki, ale to naprawdę nie zabrzmiało dobrze – aż się prosiło. ;)
Dlaczego chłopiec, niedoszły rycerz pewnie krótko mieszkający (prawdopodobnie) na zamku, miałby myśleć o systemach antywłamaniowych i o zapotrzebowaniu na remont, widząc starą chatę, gdy większość ówczesnych chat prezentowała się pewnie tak samo, jak nie gorzej? Mógłby, co najwyżej, pomyśleć, że w drzwiach przydałby się drewniany rygiel albo zasuwka, jeśli stal już jest na tyle popularna. Ale system antywłamaniowy to współczesne określenie – według PWN – elektronicznych środków ochrony osób i mienia, przeznaczonych do wykrywania i sygnalizowania warunków wskazujących na istnienie niebezpieczeństwa.

– Wyobrażałam go sobie starszego – zachichotała cicho dziewczyna, patrząc na twarz Talavara (…) – przyznam szczerze, że zaczyna męczyć mnie, że Eva ciągle chichocze. W tak krótkim rozdziale wypowiada się w ten sposób trzykrotnie, a po drodze ciągle się uśmiecha. Czy nie przesadzasz?

– Na nas już czas – rzekł po chwili rycerz, chowając fajkę i dopijając zawartość stojącego przed nim kieliszka. – Dziękuję za cenne informacje, Nivaro. – Co? Już? Dopiero tu przyszliśmy, ledwo przekroczyłam próg…
Jeśli bohater stwierdził, że idzie gdzieś dowiedzieć się czegoś, co dotyczy notabene jedynego głównego wątku powieści, to ja muszę mu w tej rozmowie towarzyszyć, ona nie może wydarzyć się gdzieś poza kadrem – bo ta rozmowa, czy ci się to podoba, czy nie, jest obecnie jedyną interesującą odbiorcę rzeczą. Tak było i w tym przypadku – przecież Talavar nie szukałby szeptuchy po nic, ma zadanie od króla do wykonania. Odbierając mi możliwość poznania dialogu, odbierasz mi tę obecnie jedyną istotną rzecz. Gdybym miała teraz wskazać, co w twoim tekście mnie interesuje, odpowiedziałabym, że wątek klątwy czy tam innej zarazy, która spadła na miasteczko. Tylko że to ogólnik, a jeśli do poznania rozwiązania fabuły będziesz mnie prowadziła takimi skrótami – zniechęcę się i odpuszczę przed czasem.

– Bardzo ryzykowne z twojej strony – rzekła Nivara, gdy tylko rycerze wyszli. – Nie powinnaś była przyprowadzać tu tego chłopca. Ani w ogóle z nim rozmawiać. – W takim razie dlaczego ty pozwoliłaś siedzieć wyluzowanemu Talavarowi przy stole jakby nigdy nic i palić fajkę? Wyglądał na zadowolonego, a to znaczy, że uzyskał konkretne odpowiedzi.
Ciekawe, bardzo ciekawe. Chyba pierwszy raz mnie zaintrygowałaś – szkoda, że tak późno, bo to już ósmy rozdział. Notabene, jak na mnie, mógłby być czwarty, bo trudno mi kupić twój wcześniejszy system dzielenia treści na rozdziały w myśl: jedna scena = jeden rozdział, z którego tu na szczęście zrezygnowałaś. Szkoda tylko, że do tej pory nie wydarzyło się w tekście dynamicznego, co zbudowałoby napięcie. Liczę, że szybko to nadrobisz, bo high fantasy, w którym dzieją się tylko dialogi, nie jest zbyt ciekawą propozycją.


ROZDZIAŁ IX

Przyznam, że zgubiłam się w tym fragmencie:
– Magia – powiedział Talavar. – Cały dom aż od niej kipiał. Do tego gdybyś lepiej się rozejrzał, zauważyłbyś amulety, mikstury i wiele innych ciekawych rzeczy.
– Chcesz powiedzieć, że...
Mik zatrzymał się. Usilnie próbował poukładać sobie to wszystko w głowie.
– Znaczy, że wielebny... Że ona nie jest szeptuchą?
– Noo, jakieś zaklęcia na pewno tam szepcze – odrzekł rycerz. – Wygląda, że jest dość szanowaną uzdrowicielką, ale jej dar z pewnością nie pochodzi od żadnego "Stwórcy".
– Czyli, że Eva również... Znowu mnie okłamała…
Tradycyjnie szeptuchy właśnie od tego były. Od leczenia zielarstwem i pogańskimi czarami, a więc poniekąd magią opartą na wierzeniach. Nic dziwnego, że wielebny podobno przeklinał takie kobiety i chciał za pogaństwo palić je na stosie wraz z rycerzami Energii – tym bardziej więc logiczne, że magia szeptuchy nie pochodzi od Stwórcy, w którego wierzą jego wyznawcy. To stoi do siebie w opozycji jak chrześcijaństwo z pogaństwem słowiańskim. Dlatego kompletnie nie rozumiem, dlaczego to, że Talavar znalazł tam amulety i że w chacie pachniało magią, miałoby być dowodem na to, że kobieta nie jest szeptuchą – zbiło mnie to z pantałyku, bo przecież wszystkie znaki na ziemi i niebie potwierdzają tę funkcję. Jeśli w twoim uniwersum szeptuchy pełnią inną niż tradycyjną rolę, przydałoby się to wcześniej czytelnikowi nakreślić, by od początku wiedział, z czym może mieć do czynienia i czego od szeptuch się tutaj wymaga.

– Ludzie nadal boją się tego czego nie rozumieją, sam zresztą byłeś świadkiem. Król Ghadius również nie ufa zbytnio czarodziejom, dlatego też tacy jak Nivara, muszą działać pod przykrywką, mimo że tak naprawdę nie robią nic złego. – Skąd pomysł, że tacy jak Nivara (czyli z nią włącznie?) nie robią nic złego? Domyślam się, że to wnioski, które Talavar wyniósł z rozmowy z kobietą i z obserwacji jej domostwa, ale nie byłam tego świadkiem i sama nie umiem zdobyć się na taką refleksję. Jeśli Talavar wierzy w szczere intencje kobiety, powinnam wiedzieć, że są oparte na czymś głębszym niż bo tak. Inaczej jego pozytywne podejście stanowić będzie imperatyw narracyjny, który ci pasuje, bo bohaterki mają być protagonistkami (lub antagonistkami pod przykrywką – bez znaczenia). Partie narracyjne przedstawiające perspektywę Talavara w ogóle nie przybliżają mi jego emocji, wewnętrznych przemyśleń, skąpisz tego wszystkiego dokładnie tak samo, jak w perspektywie Mika. A przez to mamy dziewiąty rozdział, a ja nie jestem związana uczuciowo z twoimi postaciami, są mi obojętne, jestem wobec nich obiektywna, bo i mało mnie obchodzą. Nie zaglądam im do głów, ciągle trzymasz mnie od nich daleko, na dystans. Z czego to wynika? Nie wiem, na moje – z twojego pośpiechu, by iść już z fabułą dalej, bo gdzieś tam dzieją się pewnie ciekawsze rzeczy. Kto by się zatrzymywał na przeżyciach emocjonalnych głównych postaci po pierwszym spotkaniu z potencjalną wiedźmą, co nie…

 



Okej, chciałam scenę dynamiczną i ją dostałam. Cieszę się, bo nie dość, że w końcu się pojawiła, to jeszcze jest całkiem dobrze rozpisana. Tylko że… no, cholera, krótka jest. Widzimy bohatera, który podnosi cegłę na jakąś kobietę przebywającą na placu budowy, a potem dostajemy to:

Uniósł rękę wysoko, szykując się do zadania ciosu. Nie zdążył jednak jej opuścić. Zamiast tego kwiknął głośno, niczym schwytane prosię, gdy nagle jego ręka znalazła się za plecami, wykręcona nienaturalnie.
Pozostali mężczyźni cofnęli się, patrząc na przewyższającego ich wzrostem rycerza, trzymającego ich kompana w żelaznym uścisku.

I koniec. Nie miałabym z tym problemu, gdyby nie była to jedyna dynamiczna scena do tej pory, ale teraz z kolei jestem trochę rozczarowana, że tak szybko poszło.
Poza tym wróćmy się na moment i spójrzmy na podkreślenie. To spoiler. Zamiast zaskoczyć odbiorcę tym, że mężczyźnie nie udało się zaatakować – zapowiadasz, że mu się nie uda. A jednak wolałabym realnie odczuć napięcie związane z możliwym atakiem; zobaczyć zamach, użytą do niego siłę i nagłą blokadę, żelazny uścisk na ramieniu i tak dalej. Mam wrażenie, że to zdanie odbiera mi możliwość właściwego przeżycia sceny, bo wyprzedza wydarzenia.

– Może lepiej odprowadzimy was babciu do domu – zaproponował i wyciągnął rękę w jej kierunku. – Pluralis maiestatis (forma l. mnogiej w zwrocie do pojedynczej jednostki)? Czad! No, w końcu jakaś gwara…

– Ściągnąłeś na ten świat nieszczęście! – ciągnęła staruszka, mało przyjemnym tonem. – Pozwoliłeś złu się uwolnić! – Podkreślenie jest eufemizmem (w dodatku oczywistym), które psuje atmosferę. Od początku wyobrażałam sobie, że kobieta przepowiada, wróży, a jej ton głosu nie może być przyjemny. Gdybyś napisała: złowrogi, złowieszczy, złowróżbny czy chociaż niepokojący – nacechowałabyś go znacznie mocniej, tymczasem mało przyjemny nie jest szczególnie antypatycznym określeniem. Kojarzy się zbyt delikatnie, bo zawiera w sobie słowo przyjemny. Jest różnica między zły a niemiły czy nienawistny a niezbyt lubiany. Sama na pewno ją czujesz.

Kompletnie nie wiedział, co się dzieje, a tym bardziej co miała na myśli dziwna kobieta. – Nie pisz, że był oszołomiony i kompletnie czegoś nie wiedział. Pokaż mi jego zachowanie, wejdź mu na chwilę do głowy, wskaż faktycznie oszołomione myśli pełne pytań i wątpliwości, i zdziwienia, i tego wszystkiego, co Mik właśnie przeżywa. Albo nie – olej to, nie skacz, a stań na całą scenę za Talavarem i oddaj jego przeżycia wewnętrzne. Są ciekawsze, bo to jego dotyczy to wydarzenie. Osadź mnie w środku tej akcji i daj poczuć, jaki wpływ na bohatera wywarły słowa kobiety. Nie eksponuj – pokaż.

Chłopak patrzył za nią, nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć, po czym przeniósł pytające spojrzenie na rycerza. – Nic się nie zmieniło. Przed sekundą pisałaś, że Mik kompletnie nie wiedział, co się dzieje. I że jest oszołomiony. Nie musisz dublować tej informacji, za to chętnie przyjmę kolejną reakcję, coś nowego.

 


ROZDZIAŁ X

Oparł łokcie o blat stołu i ukrył twarz w dłoniach. // Wszystko wróciło. Wspomnienie tamtej nocy. Tego co postanowił następnego dnia. I to prześladujące go poczucie winy, choć w gruncie rzeczy nie zrobił nic złego. // Jednak czy aby na pewno? (…) Co ciekawe, mimo przyjazdu do Bothom, prócz dyskomfortu psychicznego, nie odczuł tym razem niczego nadzwyczajnego.
Było naprawdę nieźle, scena wyszła dość emocjonalnie, dopóki nie użyłaś po kilku akapitach słowa: co ciekawe. Chociaż, faktycznie, stan Talavara i tajemnice bohatera są interesujące, wywołują negatywne emocje takie jak smutek, żal, współczucie. Kiedy narracją wkładasz w to taki wtręt, odrywasz od tych uczuć, narracja nagle staje się, nie wiem, ironiczna? Albo zabawna? Sympatyczna…? Nie mam na to ochoty, będąc tu z Talavarem, w jego głowie. Nie działaj tak, bo psujesz sobie świetnie zbudowane podwaliny.
Podoba mi się, że choć przekazujesz pewne informacje, nie zdradzasz zbyt wiele. Mam wrażenie, że Talavar sam nie chce się do niczego przyznać, usprawiedliwia się, że nic się nie stało, zrobił tylko jedno, wypowiedział jedno słowo. Ale jakie? Nieważne. Czuję, że nie chce do tego wracać, stąd nie mam problemu z tym, że nie odsłaniasz wszystkich kart. Wyszło naturalnie i tego było mi trzeba. Szkoda tylko, że wcześniej, choć znam Talavara tyle rozdziałów, nawet podświadomie nie czułam, że dźwiga on jakiś ciężar. Migał się od roboty i był niechętny, ale wydawało mi się, że po prostu jest leniwy – nie rozumiałam, na jakiej podstawie został wybrany do akurat tej misji, bo nie widziałam w nim atrakcyjnego głównego bohatera. Zaczynam go dostrzegać od momentu, w którym uratował szeptuchę, a więc dokładnie od poprzedniego rozdziału. Trochę późno, ale lepiej niż wcale.
Wydaje mi się jednak, że gdybyś chciała rozwinąć nieco tę historię, wypełnić ją przeżyciami wewnętrznymi swoich postaci, by mi je przybliżać od początku i nimi intrygować, Talavar już tam gdzieś między słowami mógłby coś ukrywać, narracja mogłaby czasem rzucić aluzję o jego tajemnicach i tym, że coś jest z nim nie tak. Wtedy bardziej rozbudziłabyś ciekawość czytelniczą na wcześniejszym etapie, a nie dopiero tutaj, przy okazji czytelnik nie miałby teraz wrażenia, że spotkania szeptuchy i jej wpływu na Talavara nie wymyśliłaś akurat w tym momencie, ale planowałaś taki rozwój wydarzeń już wcześniej. Takie coś nazywa się techniką foreshadowingu i być może o nim również kiedyś pojawi się artykuł w ramach encyklopedii WS, ale na razie, niestety, musisz poszperać w anglojęzycznych źródełkach.

Rycerz był wykończony, ale wiedział, że chłopak ma rację. Na szczęście wykazał się niezwykłym wręcz taktem i skupił wyłącznie na ich sprawie, o nic nie wypytując. Może jednak źle go ocenił? Może miał w sobie tę iskrę, której jemu osobiście brakowało? To poczucie obowiązku. Miał zaledwie trzynaście lat, a już zdawał się być mądrzejszy niż on sam przed laty, choć był wtedy niedużo przed trzydziestką. – Borze Zielony Szumiący Na Równinach, tak! Wreszcie: tak! Cudownie! Mamy stan wewnętrzny głównego bohatera, możemy się w niego porządnie wczuć, zrozumieć, co myśli o innej głównej postaci i jest to przeciśnięte przez sitko jego stylizacji, jego POV. Och… ileż musiałam czekać na fragment tak mięsisty, wypełniony treścią jak sokiem stuprocentowym karton Hortexu? A myślałam, że się nie doczekam!
Szczerze? Obiecywałam sobie, że skończę na dziesiątce, bo pojawiło się już sporo rad i prawdopodobnie masz nad czym pracować, ale czuję, że w jakiś sposób się rozkręciłaś i po tej pierwszej opartej na POV notce być może przestawisz się na pisanie znacznie bardziej emocjonujące, coś w tym twoim warsztacie zaskoczy. Chętnie się o tym przekonam, więc oto jedenastka na tapet:


ROZDZIAŁ XI

W sumie… skoro w mieście istnieje szpital oraz pracują w nim akuszerki, czemu kobiety nie rodzą właśnie tam…? Tym bardziej że wszyscy wiedzą o tym, iż dzieciom tak trudno przychodzić na świat, bo klątwa-łamane-przez-zaraza. Kobiety te chyba powinny być objęte jakąś szczególną opieką, być może nawet królewską, skoro samemu władcy zależy na narodzinach, tymczasem Talavar musi zejść do slumsów i chyba nikt, poza nim, się tymi narodzinami nie interesuje. 
Swoją drogą:
- Zostań w tej części - rozkazał w końcu po głębszym namyśle Talavar. - Ja zejdę do slumsów. – Pierwsze lepsze źródło internetowe: Nazwa „slums” wywodzi się od XIX-wiecznych przemysłowych miast brytyjskich, gdzie ponad 60% powierzchni miasta zajmowały zatłoczone dzielnice mieszkaniowe, nierzadko o bardzo niskich standardach życia.
Czy nadal uważasz, że słowo to oddaje ducha twojego uniwersum? Bo ja nie.




Wiedział, że przełożeni łeb by mu urwali, gdyby coś stało się chłopcu i to z jego winy. On sam zapewne by sobie tego nie wybaczył. Nie po raz drugi… – Bardzo przyjemny hint na temat przeszłości Talavara! Ale… hej! Mik już wcześniej zostawił go na cały dzień, nawet nie mówiąc, że gdzieś idzie.

Dużo piszesz o Energii – Talavar jej używa, a ja nie do końca umiem zrozumieć, jak ona działa. Bohater po prostu… czuje z nią więź. Jak z Mocą w „Gwiezdnych Wojnach”? Czy Talavar musi się w jakiś sposób wysilać, by ona działa, czy po prostu czuje jej obecność i to wszystko?
Edit: Cieszę się, że dosłownie za chwilę znajduję odpowiedź na to pytanie. Talavar się zmęczył i pokazałaś tego objawy. Oraz obawy dotyczące tego, że ktoś może go zaczepić w czasie tej niedyspozycji. Aż po cichu zaczęłąm liczyć, że tak się stanie… To byłoby ciekawe.

Jednak mam trochę inny problem… – mianowicie Talavar po prostu kręcił się w kółko przez godzinę. Podejrzewam, że Energia pozwoliła mu w jakiś sposób węszyć, czy wokół nie dzieje się nic niedobrego i czy dzieci na pewno przyjdą na świat. Ale jego metody działania nie wydają się ani skuteczne (porody mogą trwać nawet wiele godzin, poza tym mogą też przyjść szybciej lub później; skąd bohaterowie wiedzieli, o której dokładnie godzinie udać się w okolice miejsca zamieszkania kobiet oczekujących rozwiązania?), ani zbyt bezpieczne, ani ciekawe dla czytelnika, bo ostatecznie Talavar się zmęczył, a nic z tego nie wyniknęło. Dowiedziałam się, jak działa Energia i nadal jestem trochę rozczarowana, bo wszystko okazało się mocno pasywne i do niczego mnie nie doprowadziło. Nadal też tkwię w punkcie wyjścia, a czas fabularny leci. Tak oto, drogi Talavarze, zmarnowaliśmy godzinę.
Edit 2: Akurat jak bohater się zmęczył, to nagle usłyszał krzyk, a kobieta zaczęła rodzić. Cóż za niespodziewany zbieg okoliczności.

Z dalszego tekstu nie wynika wcale, czy Talavar biegnie do kobiety, bo słyszy jej krzyk i się martwi (no ale przecież to normalne, że kobiety rodzące… krzyczą, nihil novi), czy biegnie do niej, bo martwi się, że grozi jej niebezpieczeństwo, bo, nie wiem, ktoś ją właśnie morduje albo działa na nią urok. W ogóle zastanawiam się, dlaczego po prostu nie poszedł tam od razu, tylko zmarnował mnóstwo Energii na czajenie się. Dużo czasu poświęcił również na szukanie źródła dźwięku i bieganie po domu w ciemnościach w poszukiwaniu kobiety, dopiero po chwili wpadając na pomysł, że może rodzi ona w piwnicy. Wydaje mi się, że jako kumaty rycerz powinien o jej położeniu przekonać się wcześniej, może nawet jawnie, by mieć całkowitą pewność, że nie zawali sprawy, bo gdyby coś się wydarzyło – zdąży. Jeśli kobieta rodzi w slumsach, to pewnie prosta osoba w prostym domostwie, więc istnieje szansa na to, że Talavar zwyczajnie zostałby ugoszczony (poza tym jest rycerzem z polecenia króla, więc mógłby zażądać wizytacji). Tymczasem nie przekonał się o tym, nie spróbował załatwić tego po ludzku i przygotować się do zadania, gdy nadejdzie czas rozwiązania, ale od razu postanowił się czaić i czekać. Nie umiem tego zrozumieć.

Zmusił się do jeszcze jednego wysiłku i ponownie przyzwał Energię. Pozwolił, by przepłynęła przez niego, przywróciła ciało do normalnego stanu i wyostrzyła zmysły. – Czy to nie jest bez sensu, jeśli pierwsze korzystanie z Energii może cię zmęczyć, a ponowne – przywrócić do normalnego stanu? Trochę jak coś na wzór perpetuum mobile. Chyba że za ponownym użyciem Energii stoi naprawdę wysoka stawka, ale to wcale tak nie brzmi – nie niepokoisz mnie, gdy sam Talavar podejmuje takie działanie, jakby nie wiązało się z tym żadne ryzyko. Szkoda, bo gdybym je znała, mogłabym obawiać się konsekwencji, wygenerowałabyś jakieś napięcie. Przykłady? Znów u Sapkowskiego: wiedźmin korzystający z mocy eliksirów wprawdzie poprawiał swoją kondycję, ale za każdym razem ponosił pewne ryzyko, którą mogła być na przykład utraty zdrowia (gdy eliksir – w rzeczywistości trucizna – przestawał działać) czy też szaleństwo, całkowita utrata świadomości, a nawet śmierć.
Nieco podobny motyw mamy też chociażby w „Naruto”, gdy poznajemy technikę Hachimon stosowaną przez Lee, której nauczył go jego sensei, Might Guy. Ogólnie technika pozwalała znieść limity ciała na różnych poziomach, usprawniając przepływ chakry. Sam Lee nie był w stanie używać technik z wykorzystaniem tej energii, dlatego jego trening skupiał się na fizyczności. Jednocześnie Hachimon tę fizyczną stronę znacząco rozwijało, co też miało swoją cenę. Wykorzystywanie kolejnych etapów było ryzykowne, a po przekroczeniu wszystkich ośmiu bram użytkownik po prostu umierał.
Tymczasem twój Talavar korzysta sobie z Energii dobrowolnie i nic się z tym nie wiąże, nawet gdy jest już wyczerpany.
Za to opis zjawy bardzo mi się podobał, tak samo zresztą jak całe spotkanie jej. Można było się wczuć, a główny walor stanowiło twoje dobre rozpisanie sceny dynamicznej:

W tym samym momencie do jego głowy wdarł się wysoki, świdrujący mózg, dźwięk. Talavar przycisnął dłoń do skroni i otworzył usta, by wyrównać ciśnienie. // Głośniejszy niż do tej pory krzyk dobiegł spod podłogi. // Piwnica, pomyślał rycerz. // Nie zdążył jednak odszukać żadnych drzwi, gdy jego wzrok przykuła delikatna łuna. (…) 
Poczuł na skórze zimny, nieprzyjemny powiew. Odruchowo ścisnął miecz, choć wiedział już, że do niczego mu się nie przyda. // Zjawa stała obok schodów. Długa, chuda, na wpół przejrzysta. Bez wątpienia za życia była kobietą. Strzępki jej sukni okrywały trupio chude "ciało". Nie widział, żeby miała twarz, ale był pewien, że na niego patrzy. Samo to uczucie sprawiało, że włosy stawały dęba.

Jakbym się miała czegoś przyczepić, to raz, że podkreślenia, bo odbiera dynamizm (dźwięk i tak dotarł do Talavara chronologicznie; jeśli miał być nagły – wprowadź go wprost, bez zapowiedzi), a dwa: pogrubienia. Zrozumiałabym, gdybyś użyła określenia trupio blade, bo zwłoki cechuje typowe zabarwienie. Na dobrą sprawę jeśli podejdziesz do ciała, to zwykle bez sprawdzenia tętna widzisz, że jest martwe. Natomiast trupia chudość czym niby ma być…? 
Edit: Jeśli chciałaś dać mi do zrozumienia, że zjawa jest tak chuda, że widoczne ma już kości, na przykład policzkowe, warto ubrać to w inne słowa, być może nawet bogatszym, bardziej mrożącym krew w żyłach opisem. Samo trupio chude niewiele mówi.

Zamknął oczy, próbując uporać się z własnymi demonami, które znów nawiedziły go w najmniej dogodnym momencie. Gdy ponownie je otworzył (…) – wiem, że chodzi o oczy, ale podmiot ten pojawia się za daleko od orzeczenia, a po drodze pada jeszcze inny, więc na głos mimo wszystko brzmi to tak, jakby Talavar otworzył demony.

Mrużąc oczy, schodził powoli po schodkach, do momentu aż ukazała mu się sceneria niczym z horroru. – Niby cliffhanger, ale trochę spoiler-ekspozycja. Nie zapowiadaj, że będzie strasznie. Nie nastawiaj mnie na to, a zaskocz mnie. Przeraź. Nikt nie będzie bał się potwora z szafy, gdy ten, przed wyjściem z niej, ogłosi to wyjście wszem i wobec. Wręcz przeciwnie – w takim wypadku każdy by się na niego przygotował. Choć cliffhanger świetnie pełni funkcję jako zapowiedź, odpowiadając za podtrzymanie napięcia, znacznie lepiej sprawdziłby się pod postacią tajemnicy. Na przykład:

Mrużąc oczy, schodził powoli po schodkach; zamarł w bezruchu dopiero, gdy dotarło do niego, co widzi.

W takiej odsłonie nie piszesz wprost, na jaki widok czytelnik ma się nastawić; nie zapowiadasz klimatu. Są równe szanse na to, że będzie to coś pozytywnego, jak i makabrycznego. Być może Talavar zobaczy narodzone dziecko w rękach matki, które żyje jakby nigdy nic, co będzie po prostu turbodziwne, a może zobaczy dwa rozczłonkowane trupy. Kto wie…? No właśnie. To jest ten element tajemnicy, którego u ciebie zabrakło.


ROZDZIAŁ XII

Mik włóczył się bez celu po ulicach miasta. Starał się trzymać blisko głównego placu, jednak kilkugodzinne przebywanie w tym samym miejscu, w końcu zaczęło go nużyć. Zwłaszcza że tej nocy prawie nie zmrużył oka. – A on nie miał przypadkiem przebywać w pobliżu jednej z matek…? Jako że chyba nie do końca umiał korzystać z Energii, a już na pewno nie na poziomie Talavara, chyba lepiej by było, gdyby spróbował przekonać domowników przyszłej mamy, że ma dobre zamiary i jest tu z polecenia króla. W końcu Mik, choć jest młody, ma pewnie zbroję (chyba…?), reprezentuje zakon rycerski. Tymczasem on, zupełnie jak Talavar, poświęca sporo czasu… niczemu. Poza tym dlaczego poszedł do slumsów? Bo rycerz do niego nie wrócił, gdy po okolicy rozniósł się krzyk i dźwięk wybijanych okien? Szkoda, że zaczęłaś tak nudno, a nie podtrzymując napięcie z poprzedniej sceny kończącej ostatni rozdział – gdyby Mik od razu usłyszał te dźwięki i ruszył zaniepokojony, nabuzowany, zaskoczony w kierunku miejsca, gdzie zostawił Talavara… to by było dopiero coś! Ale tak nie jest, więc po emocjonującej i nierozwiązanej scenie z rycerzem przechodzimy do momentu kompletnie duszącego te emocje. Szkoda, bo gdy pokazałaś mi scenę rozpisaną w POV rycerza, gdy ten upijał się na smutno, sądziłam, że będziesz z takich dobroci korzystać znacznie częściej. Tu miałaś całkiem spore pole ku temu, a jednak nie połasiłaś się. Piszesz:

Nie do końca rozumiał, co takiego wydarzyło się w slumsach. Gdy dotarł na miejsce, przed domem ustawiło się już sporo gapiów, w tym zaalarmowana wrzaskami straż miejska, która nie chciała wpuścić go do środka. Nie wyczuwał niczego nadzwyczajnego, choć wiedział, że stało się coś złego. – Czy to brzmi, jakby Mik był przejęty? Nie, on po prostu nie do końca rozumie sytuację (co w sumie często mu się zdarza) i uznaje, że nie wyczuwa nic nadzwyczajnego. To bardzo płytkie opisanie jego stanu wewnętrznego, zupełnie niezajmującego. Pytanie: czy to Mik się nie przejął, czy to tobie się nie chciało tego oddać…?
Chłopak stwierdza, że Talavar jest w budynku, nie przejmuje się jego zdrowiem, stanem i tak dalej. Zauważa jedynie, że bohater milczy i przez to Mik wydaje się trochę na niego… obrazić? W sensie otrzymujemy takie coś:

Gdy rycerz w końcu wyszedł na zewnątrz w towarzystwie jednego ze strażników, ku zdumieniu chłopaka, nie zaszczycił go nawet słowem. Tak, ten człowiek zdecydowanie był dla Mika jedną, wielką zagadką. Był niczym chorągiewka na wietrze, przez co ciężko było się z nim porozumieć. Raz wprowadzał go w szczegóły, innym razem milczał jak grób. To było naprawdę męczące. – Wychodzi więc na to, że Mik ma pretensje. Nie docieka, co się stało zarówno z Talavarem, jak i kobietą, jej dzieckiem, nawet sam od siebie się tym nie interesuje. Jeszcze żeby się obraził po tym, jak zostałby zbyty, ale nie… on obraża się, bo nie otrzymuje odpowiedzi na pytania, których nie zadał. No i też dalej nie wiadomo, co się stało w budynku, co zobaczył Talavar (tak, naprawdę mnie to interesowało. Czy do tego wrócimy?), co się stało z obydwiema matkami i ich dziećmi…? O rety, mam tak wiele pytań i, w przeciwieństwie do Mika, nie umiem o nich milczeć. Mam wrażenie, że interesuję się tą historią bardziej niż on!

I znów Eva. Wydaje się, że dziewczyna Mika śledzi, a to, że ciągle go spotyka, bynajmniej nie jest przypadkowe. Chyba że to miasteczko z zamkiem królewskim, świątynią, szpitalem zamiast bazyliki i placem budowy to w rzeczywistości jest bardzo, bardzo małe.


ROZDZIAŁ XIII

Cała trzynastka praktycznie w całości przedstawia nieźle rozpisaną scenę akcji, co pozwala czytać lekko i płynnie. Znalazłam jedynie kilka potknięć technicznych, ale w większej mierze nie wpłynęły one na odbiór. Bardzo dobrze poradziłaś sobie z utrzymaniem napięcia i dynamiki, mam jednak pewną teorię, dlaczego to ci się udało. Pozwól, że napiszę o tym więcej w podsumowaniu.

Mimo to ludzie wciąż się przybliżali, tworząc coraz ciaśniejszy krąg. Nie zamierzali odpuścić. Chęć ukarania kobiety była w nich silniejsza niż zdrowy rozsądek, co wyraźnie cieszyło ich przewodnika. – Kiedyś redagowałam jedno z wydanych w antologii opowiadanie „Potwór z bagien” autorstwa E. Raj. I tam również tłum, podżegany przez wójta i klechę, postanowił spalić na stosie młodą zielarkę. Czytelnik jednak już od początku tekstu otrzymywał sceny, a więc jawne sygnały, z których wynikało, dlaczego bohaterowie mogliby się kobiety bać, tekst był o tym, jak ich strach narastał i ostatecznie sprawił, że mieszkańcy wsi podjęli taką, a nie inną decyzję. Bali się, gdy kobieta przybyła do wioski wozem, z którego wypadku ocalała tylko ona, mimo że do tego miejsca akcji w tym samym transporcie podróżowali synowie mieszkańców. Gdy kobieta już była w wiosce i chwilę tam pomieszkała, choć niewielu ją tolerowało i patrzono na nią spod byka, nikt nie podjął się dodatkowych działań przeciwko niej, dopóki nie zginęli kolejni synowie. Czytelnik widział to w scenach, znał prawdę, wiedział, co się z nimi działo, jednak obecność zielarki mogła świadczyć o jej winie, więc cały czas miałam z tyłu głowy, że mieszkańcy mają w jakimś stopniu prawo oskarżać kobietę, która za każdym razem akurat znajdowała się na miejscu zbrodni. Wiedziałam, że była niewinna, ponieważ uczestniczyłam w tych scenach, ale jednocześnie mogłam się wczuć w emocje towarzyszące zbrodniarzom, gdyż dało się je wyjaśnić, obronić i budowane były na praktycznie każdym etapie tekstu.
U ciebie tak nie jest, bo nienawiść ludzi wobec Nivary nie narastała, a jeśli już, to czytaliśmy o tym w jednym krótkim dialogu – tym, gdy klecha rozmawiał z Talavarem na placu. Tylko że klechy sam król nie brał na poważnie, więc i ja machałam na gościa ręką jak na wariata. Za to w gospodzie, gdy o sytuacji rozmawiali budowniczy, czyli mieszkańcy miasteczka, nie dało się wyczuć niechęci w stosunku do Nivary, raczej, no właśnie, do samego klechy. Teraz nagle okazuje się, że tłum poszedł za wielebnym jakby nigdy nic. Gdy tylko zadałam sobie pytanie: no ale dlaczego…? szybko wytłumaczyłaś to dialogiem. Ni stąd, nie zowąd z tłumu wyłoniła się rzekoma ofiara działań Nivary, ale fakt, że nie widziałam masakry, o której mężczyzna opowiada (przed jej opisem urwałaś scenę), tylko dostałam ją w formie opisu dialogowego, sprawił, że te emocje ofiary już nie potrafią mi się aż tak mocno udzielić. Wygląda to teraz też trochę tak, jakbyś wymyśliła ten wątek na poczekaniu, jakbyś potrzebowała wyjaśnić czymś niechęć ludu w stosunku do Nivary, bo nie zadbałaś, by zbudować pod to podwaliny. Poza tym gdyby mężczyzna spotkał Talavara nad zwłokami żony i dziecka, mógłby też podejrzewać o najgorsze samego rycerza; klecha pewnie byłby uszczęśliwiony, że mógłby i jego się pozbyć, i przeciwko niemu obrócić tłum. Ale obrywa się tylko Nivarze. Tymczasem ja nie jestem w stanie samodzielnie powiązać jej ze śmiercią matki i dziecka, nie umiem zrozumieć nagłego zajścia, tego, że mieszkańcy ruszyli na kobietę, by od razu spalić ją na stosie. By taka nienawiść w nich narosła i by dało się w nią uwierzyć, wcześniej w tekście powinno paść więcej hintów, więcej wskazówek, więcej scen świadczących o tym, że Nivara może stwarzać jakieś zagrożenie (większe niż realnie spotkany na miejscu zbrodni człowiek z mieczem przy boku), że ludzie się jej boją, że źle reagują na nią na ulicy. Wszyscy wiedzą, że Eva jest jej córką; jej też mogłoby się jakoś oberwać rykoszetem, ktoś mógłby źle potraktować ją na targu, wyzwać, przekląć, cokolwiek.

Słowem: w „Potworze z bagien”, które wcale nie jest świetnym opowiadaniem – raczej oceniłabym je jako przeciętne – zmieścił się cały wątek rozwoju sytuacji, przedstawione zostało narastanie emocji ludu, który w punkcie kulminacyjnym postawił bohaterkę na stosie. Limit na opowiadanie do tej antologii wynosił około 40 stron A4 – to w rzeczywistości bardzo mało na tekst wielowątkowy (choć całkiem sporo, jak na antologię). „Gorzkie echa” za to nie mają żadnego limitu, mogą liczyć znacznie więcej stron, a mimo to fabuła nie jest tutaj zawiązana tak, by dało się w nią uwierzyć i przeżyć na poziomie emocjonalnym.

Mówiąc to, stanął za młodym, chudym mężczyzną, na którego twarzy malował się prawdziwy ból. Położył mu dłonie na ramionach, zachęcając do mówienia. // – Szeptucha obiecała ochronę... – wybełkotał. – Kazała kreślić na drzwiach znaki, palić świece i zioła. Wypić przed porodem jakieś świństwo. To miało pomóc... – ukrył twarz w dłoniach.
Niby współczuję mężczyźnie całej sytuacji, ale nie umiem tak do końca wczuć się w jego cierpienie. Może dlatego, że gnasz na łeb, na szyję, pędzisz od jednej sceny do drugiej, a większość faktów wychodzi na jaw w dialogach. 
Ledwo Talavar walczył ze zjawą, a tu już kolejna szybka akcja, Mik spotkał Evę, ale to spotkanie (jak każde) też trwało bardzo krótko, niewiele z niego wyniknęło. Rozdziały masz mocno treściwe, jakby skompresowane do minimum, by przekazać jak najwięcej w jak najkrótszym czasie, przez co tekstem nie da się delektować, nie da się go przeżyć. Jeszcze nie zdążyłam nawiązać osobistej relacji z Nivarą, Evy też praktycznie nie znam (za to trochę mierzi mnie, że wbija się co chwilę w sceny, pojawia się i znika – taka rola Magika…). O co jej w ogóle chodzi i czego od chłopaka chce? Nieważne, chodzi mi tu o coś innego.
Widzisz, ledwo poznałam obie twoje bohaterki, a już wymuszasz na mnie, bym im współczuła, bo są znienawidzone przez mieszczan, co opierasz o wypowiedź jednej z ofiar, zupełnie mi nieznanej, której wypowiedzią nie potrafię się przejąć. Sam Talavar (który też słabo kobietę zna) po rycersku biegnie jej na ratunek; logiczne, bo generalnie palenie ludzi na stosie jest złe – nie mam pretensji, że bohater podjął takie działanie i się przejął. Ale mam pretensje, że to ja się przejąć nie umiem, bo oto dwunasty rozdział, a ja – biorąc pod uwagę długości notek – jakbym była w czwartym…

Pomyśl też przy okazji, jak powinien zostać ukazany rozwój relacji między postaciami, by te faktycznie mogły być na takich stopach, na jakich są. Pod tym względem powinnam czytać już rozdział dwudziesty. Ta twoja kompresja treści jest strasznie męcząca i frustrująca.





ROZDZIAŁ XIV

Mik nagle poczuł się tak rozdarty jak nigdy. Gdy w końcu myślał, że znalazł już swoje miejsce w świecie, nagle znów przestał być tego taki pewien. – Szkoda, że i temu poświęciłaś wcześniej tak mało czasu antenowego. W rzeczywistości praktycznie wcale nie znam Mika, jego przeszłość, a także doświadczenia wyniesione z zakonu. Czy chłopiec nie powinien od maleńkości być uczony tego, że nie ma swojego miejsca w życiu, poza zakonem? A jeśli, spotykając Evę, zżył się z nią, czemu chłopak w żaden najmniejszy sposób nie prowadzi jakiejś wewnętrznej walki, nie zestawia ze sobą konieczności pełnienia obowiązków z potrzebą przynależności do innej niż rycerska społeczności, z potrzebą posiadania przyjaciółki, z potrzebą zawiązywania relacji międzyludzkich? Stany i emocje Mika ograniczasz do kilku zdań, i to głównie wtedy, gdy w fabule dzieje się coś nie po myśli bohatera. Nie tędy droga; gdybym przebywała w głowie Mika trochę częściej, nawet wtedy, gdy spędza miło czas, mogłabym sama zauważyć, że bohater faktycznie zaprzyjaźnia się z dziewczynką, że zaczyna mu zależeć na tej relacji oraz że czasem myśli o tym, że nie po drodze mu jest bycie rycerzem. Mam wrażenie, że więcej perspektywy oddajesz Talavarowi – może przez tę tajemniczą, ciekawą przeszłość – a Mika traktujesz jak takie upierdliwe dziecko, któremu trzeba poświęcić trochę czasu i uwagi, bo jest to wskazane. Jakby Mik nie był aż tak potrzebny fabule ze względu na jego małe doświadczenie, średnie umiejętności i, no, bycie trzynastolatkiem po prostu. Tymczasem wiele sytuacji jest dla niego zupełnie nowych, zaskakujących i właśnie dzięki temu mogłabyś czytelnika wprowadzić w świat, który tworzysz. Daje ci to ogromne możliwości. Szkoda, że z nich nie korzystasz. Albo może zwyczajnie jako bohatera nieco mniej go lubisz…? W końcu musi istnieć jakiś powód tego, że Mik ma znacznie mniej akapitów przeżyć wewnętrznych, większość pojawia się tylko wtedy, gdy dzieje się coś niedobrego, przez co wciąż jest dość słabo mi znany, mimo że spędzam z nim sporo czasu.
Niemniej postać „czarnowłosej” (którą, rozumiem, nazwałaś tak tylko dlatego, że bohaterowie nie znają jeszcze jej imienia), bardzo mi się spodobała, bo owiana była pewną tajemnicą. Boję się tylko, że to kolejny zbyt szybko poprowadzony wątek. Wciąż nie zdążyłam porządnie osadzić się w miasteczku, wczuć się w jego atmosferę, a już pojawiają się przesłanki o tym, by akcja przeniosła się do innego miejsca – do plemienia rdzennych mieszkańców z osadą gdzieś na uboczach.


ROZDZIAŁ XV

Zaczynasz od powrotu na plac budowy, ale znów opis ograniczasz tylko do:
Teren budowy po zmroku przypominał istne, upiorne cmentarzysko. Nie pomagały nawet pochodnie, które strażnicy wręczyli im przy wejściu. – Naprawdę nic mi to nie mówi. Chciałabym sobie wyobrazić to miejsce, ale za każdym razem, gdy postaci tam trafiają albo o nim mówią, nie zdradzasz żadnych szczegółów, a przez to trudno mi chociażby upewnić się, czy twoje uniwersum jest bardziej współczesne, czy nowożytne, czy może faktycznie, jak wcześniej podejrzewałam, średniowieczne. No bo czy na terenie budowy znajdują się, nie wiem, jakieś maszyny? Urządzenia? Z czego wykonane są szkielety budynku? Jakie materiały i narzędzia leżą wokół?
Edit: Nieco dalej czytam:
Szli ostrożnie, mijając co wymyślniejsze machiny budowlane. (…) Szkielety budowli przyprawiały go o gęsią skórę. – Ale to nadal nie są żadne konkrety… Nawet jeśli bohaterowie nie znają się na fachu budowniczych (do czego mają pełne prawo), nie znają nazw i precyzyjnych określeń, nie musisz skąpić nam opisów. W końcu jeśli coś jest nowe, nieznane, może być przerażające, ale jednocześnie podszyte fascynacją – dlaczego nie oddasz jej więc w tekście?

Nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Niepokój zawładnął nim całkowicie i przerodził w strach. Czuł się pogrzebany żywcem, choć nie miał pojęcia czemu. Miał wrażenie, że przygniatają go zwały ziemi, odbierając oddech.
Nagle w panującą wokół ciemność wdarł się niewielki blask. – Zobacz, tutaj też. Niby ten akapit pełen jest emocji, ale w rzeczywistości ten wielki strach, o którym piszesz, trwa tylko cztery zdania. I choć nie jest to jakaś okrutna ekspozycja, to nie jest to też opis, który wzbudziłby emocje. Jest poprawnie, ale nic więcej; zdecydowanie brakuje realnych zachowań Mika, które świadczyłyby o jego strachu. Piszesz, że bohater czuł się tak i tak, miał jakieś wrażenie, ale nie miał pojęcia czemu… to wszystko, mimo użycia nacechowanych uczuciowo słów, nadal brzmi bardzo obiektywnie, tak jakby w swojej głowie Mik prowadził przemyślenia w stylu: Hmm, dlaczego w tej właśnie chwili czuję się pogrzebany żywcem…? Nie mam pojęcia. – Wiesz, o co mi chodzi? Pokaż, jak Mik drży, kuli się w sobie ze strachu, serce mu przyspiesza w piersi lub zamiera oddech. A może niech bohater wyda z siebie jakiś rozpaczliwy szept? Mik mógłby też, na przykład, trochę postylizować myśli (jak Talavar wtedy, gdy upijał się na smutno) – nic nie stoi na przeszkodzie, byś oddała tę pustkę w jego głowie, realny strach i zagubienie. Gdy chcesz użyć sformułowania: czuł się jak, zastanów się wpierw, jak faktycznie czułby się człowiek – tu, na przykład, grzebany żywcem. Jak się ktoś taki zachowuje? Nie powiem, że łatwo to oddać, ale warto próbować do takich stanów emocjonalnych podchodzić, no cóż, bardziej emocjonalnie. Osiągniesz to, bardziej się w Mika wczuwając.

Płomień pojawił się znikąd, początkowo mały, zaraz jednak powiększył się na tyle, by Mik mógł dostrzec to czego do tej pory jedynie się domyślał. – O, widzisz? Tu piszesz, że Mik do tej pory (czyli już przez jakiś czas…) się czegoś domyślał. Ale ledwo dwa zdania wcześniej pisałaś, że zawładnął nim strach i bohater czuje się przygnieciony do ziemi, grzebany żywcem. Czy w takiej sytuacji zachowałby zimną krew, by domyślać się, gdzie jest, co się naprawdę dzieje, co widzi przed sobą? Łączysz ze sobą ekspozycje napompowane emocjami i obiektywne przemyślenia, a jedno wyklucza drugie.

Czuł, że chłopak jest na dole i wiedział, że pojawiające się wszędzie płomienie, to jego sprawka. Czytał o pożarze, jaki wzniecił w swojej rodzinnej wiosce, gdy na jego oczach zaatakowano mu rodzinę. – O nie… dlaczego tłumaczysz to teraz?




Teraz, czyli akurat wtedy, gdy widzę, jak Mik nagle wyczarowuje jakieś płomienie, czyli ma jakąś moc…? Teraz, czyli akurat wtedy, gdy zastanawiam się, skąd on to wszystko potrafi… Słowo „akurat” to w tym momencie słowo-klucz.
Oto jeden objawów tak zwanego przeze mnie lazy writingu fabularnego. W podsumowaniu podrzucę ci link do artykułu, tu dodam tylko, że znacznie lepiej rozegrałabyś tę akcję, gdybyś umiejętności Mika i wspomnienia Talavara wplotła w tekst gdzieś wcześniej, choćby jako mało znaczące hinty, wskazówki. Dzięki temu tutaj czytelnik nie miałby wrażenia, że umiejętności te i przeszłość Mika wymyśliłaś i dopasowałaś do sytuacji akurat teraz, bo była ci fabularnie potrzebna.

Wiedział, że Energia w młodych organizmach bywa nieokiełznana i często wymyka się spod kontroli pod wpływem silnych emocji. – To też się dało pokazać gdzieś wcześniej, przecież Mik odczuwał jakieś silniejsze emocje na przestrzeni całego tekstu. Nie musiał od razu buchać ogniem, ale Talavar mógłby wyczuwać od niego Energię albo mógłby dostrzec – nie wiem, strzelam – jak skrzą mu się palce. Chodzi o to, by takie rzeczy budować, wplatać w tekst, a nie rzucać nimi czytelnikowi w twarz wtedy, gdy akurat są mu potrzebne, by zrozumiał fabułę.
Słowa Talavara zadziałały na Mika szybko, chłopiec od razu na nie zareagował. Nie widzę w nim już tych pokładów emocji, o których pisałaś wcześniej, jakby zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Rozumiem, że chłopiec mógłby nieco oprzytomnieć, ale czy tak silne odczucia mogłyby z niego ot tak wyparować?
W sumie… jeśli Mik spalił szczątki w rodzinnym grobowcu, którego ktoś wcześniej rozkopał w ramach prac budowlanych i zamierzał na nim postawić jakiś gmach (stąd na tym terenie większe skupisko Energii) – to chyb wszystko powinno wrócić do normy…? Podejrzewam, że to powstrzyma zjawy nawiedzające ciężarne kobiety i pozbawiające je potomstwa. Czyli scena, którą mam za sobą, była zapewne punktem kulminacyjnym całego tekstu lub przynajmniej jego początkiem, bo przede mną jeszcze trzy rozdziały. Cóż… nadal mam problem z tym, że piszesz zbyt treściwie. Scena była krótka i niespecjalnie emocjonująca, bo za wiele się w niej nie wydarzyło, a ponadto oparłaś ją na rozwiązaniu w stylu deus ex machina – Mik mógł spalić szczątki, bo nagle okazało się, że… potrafi to robić.


ROZDZIAŁ XVI

Błyskawica, która przecięła niebo, tuż nad ich głowami sprawiła, że zapadła prawie całkowita cisza. Chwilę później zerwała się prawdziwa śnieżyca. Była tak gwałtowna, że w mgnieniu oka przykryła niemal wszystko, co napotkała na swojej drodze. – Brakuje mi informacji, co w czasie tej chwili później robili bohaterowie. Wygląda to trochę tak, jakby stali i dali się zasypać śniegiem, skoro śnieżyca przykryła niemal wszystko na swej drodze. Ewentualnie sugeruję użycie czasownika w aspekcie niedokonanym: przykrywała – to pozwoliłoby wywnioskować, że czynność ta wciąż trwa, być może zjawisko nie dotarło jeszcze do bohaterów. Nadal jednak wydaje mi się, że zdań ukazujących emocje i reakcje na śnieżycę jest po prostu za mało.


ROZDZIAŁ XVII

Na szczęście pomoc przybyła szybko. Powątpiewał, by sam był w stanie przekopać się na powierzchnię, nim skończy im się powietrze. Z ulgą powitał ciemność nocy. Po pożarze nie było śladu. – Już? To wszystko? Tyle, że się uwolnił i poczuł ulgę? To też nie generuje żadnych emocji związanych z przykryciem bohaterów śniegiem.
Szczególnie budzący wątpliwości jest fakt, że nawet te szczątkowe przemyślenia, które próbowałaś tu przemycić, nie wiadomo, czy pojawiają się u bohatera w momencie, w którym już wyszedł spod śniegu, czy gdy jeszcze pod nim tkwił. Zdanie czerwone sugeruje, że Talavar wciąż był zakopany, ale kolejne – ewidentnie przedstawiają wrażenia po fakcie. Szkoda, bo to kolejne marnotrawstwo potencjału. Mogłaś połasić się na choćby i minimalne podtrzymanie napięcia. Tu jednak znów: ledwo wydarzyło się coś tragicznego, a już jest po wszystkim.
Zastanów się może, o czym jeszcze mógłby pomyśleć rycerz pod śniegiem i jak się czuć w tak niebezpiecznej sytuacji? A może myślał o Miku, o tym, że na szczęście chłopak nadal oddycha…? Nie wiem też, jak z researchem – ile czasu przeżyłby człowiek całkowicie przysypany przez śnieg? To zależy pewnie od wielu kwestii, w tym od głębokości. Jeśli Talavar nie potrafił wyjść spod niego samodzielnie, to znaczy, że ta warstwa musiała być ciężka i całkiem spora. Poza tym bohaterów na pewno nie było widać spod śniegu, szczególnie w nocy, więc jaką metodą zostali odnalezieni? Jak zostali wykopani? Nie byli zmarznięci? Skostniali? Sini? Może przy życiu utrzymywała ich moc Energii? A może hipotermia zaszkodziła im na tyle, że niosła ze sobą odleglejsze w czasie skutki? Mam tak dużo pytań, a tak mało odpowiedzi! Skupiasz się tylko na ogólnikach: no, udało się, i tyle, wyszli to wyszli, czytelniku, nie interesuj się. Kiedy ja naprawdę się interesuję i przejmuję! Znów mam wrażenie, że bardziej niż twoi główni bohaterowie lub nawet ty sama.

– Dawno temu słyszałem pewną historię – zaczął rycerz – o królu, który za wszelką cenę próbował wysiedlić starszy lud z ziem, które miały stać się podwalinami dla najwspanialszego z miast. Lud jednak stanął do walki, ale bitwę niestety przegrał. Król, nie chcąc, by sytuacja się powtórzyła, ku przestrodze dopuścił się mordu na rodzinach wojowników. Chciał, by wiedzieli, że nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć cel. Po tej masakrze plemię ustąpiło i dało się zepchnąć do rezerwatu, a król rozbudował swoje wspaniałe miasto. – No dobrze, okazuje się, że rycerz zna historię miasta. Ale w takim razie to jest teraz bez sensu, że bohater wysłał Mika do biblioteki, by tamten dowiedział się tego samego, co mężczyzna już wiedział. To wygląda na kolejne marnowanie czasu; Talavar z Mikiem od razu mogliby użyć Energii, by poczuć, że jej skupisko pochodzi z placu budowy, a zjawa spotkana w domu ciężarnej kobiety pozwoliłaby im dojść do wniosku, by odszukać groby i spalić nawiedzone miejsce, by żadne duchy i ich klątwy nigdy już nie dręczyły mieszkańców. Nawet jeśli zrzucimy to na potrzebę edukacji chłopca, nauczenia go zdobywania informacji koniecznych do wykonania misji, to czy podobne wprawianie powinno odbywać się kosztem straconych istnień? Czas przecież uciekał, zabierając kolejne ofiary.

Za to bardzo podoba mi się końcowe nawiązanie do tytułu opowiadania. Pasuje do wydarzeń, a z ust bohatera wyszło bardzo naturalnie; nie czuć, byś wplotła je tam na siłę.


ROZDZIAŁ XVIII

Wiatr zakołysał drzewami, porywając część wyschniętych liści. Szare chmury coraz liczniej gromadziły się na niebie, zwiastując radykalną zmianę pogody. // Mik szczelniej nakrył się płaszczem, osłaniając przed przejmującym zimnem. – Jeszcze o tym nie pisałam, ale już dawno rzuciło mi się to w oczy. Strasznie dużo u ciebie konstrukcji z imiesłowami współczesnymi, nieraz pojawiają się tak jak tutaj – co zdanie, a więc zdecydowanie za często-gęsto. Wrócę do nich w podsumowaniu.

Ostatnie dni minęły im dość intensywnie. W Talavara jakby coś wstąpiło, jakaś nowa moc. Nagle zdawał się być dosłownie wszędzie. Kończył załatwiać jedną sprawę, naraz pędził załatwiać drugą. Mik wprost nie poznawał rycerza. To nie był ten sam człowiek, zamknięty w sobie, zaniedbujący obowiązki, czy też wiecznie zapity. – Ekspozycja. Czemu po prostu nie pokażesz sceną, że Talavar coś załatwia, a Mik w tym czasie (w tej akcji bieżącej) zastanawia się nad jego zmianą, ale swoją, naturalną dla Mika stylizacją językową? To byłoby bardziej przekonujące, w to – dałoby się uwierzyć.
Mam wrażenie, że przed scenicznym pisaniem powstrzymuje cię niechęć do długich scen, ale też nie musisz tylko takich tworzyć, naprawdę; scena mogłaby zaczynać się, na przykład w momencie, kiedy Talavar dociera do Mika, powróciwszy od króla, łapie go gdzieś na mieście i od razu informuje, że teraz pędzi do koniuszych czy do karczmy wnieść opłatę za wszystkie noce. Mik, widząc go, mógłby o nim wnioskować, ale wnioski te nie były takie puste – czytelnik też miałby szansę je wyciągnąć.

Dalej to samo:
Tym razem postarał się pokazać z jak najlepszej strony i zademonstrować swoje umiejętności negocjacyjne. – Może i on się postarał coś pokazać, ale ja i tak nie dostałam możliwości tego zobaczyć i ocenić samodzielnie. Szkoda.

Chłopak musiał przyznać, że rycerz miał gadane, potrafił tak prowadzić rozmowę, by osiągnąć założony cel. W całym tym zabieganiu zdarzało mu się nawet zapomnieć o jakichkolwiek posiłkach, co było do niego kompletnie wręcz niepodobne i sprawiło, że chłopak zaczynał się nawet o niego martwić. – Czy cały rozdział jest takim podsumowaniem-ekspozycją? Mam wrażenie, że odpuściłaś sobie tylko dlatego, bo wiesz, że to już koniec i spieszysz się do ostatniej kropki. Ale hola, prrr, szalona autorko! Gdzie tak gnasz? Zwolnij. Pokaż, jak Mik się martwi. Pokaż, jak pyta Talavara, czy na pewno wszystko z nim w porządku. Mik mógłby nawet zacytować jakieś stare słowa rycerza o tym, że konwersować można i przy posiłku, czy jak to tam było. Dzięki czemuś takiemu realnie ukazałabyś troskę chłopca oraz poniekąd zamianę ról bohaterów, to, że wydarzenia w miasteczku wpłynęły na nich obu. Mik zaprzyjaźnił się z Talavarem, a Talavar odpuścił sobie przeszłość.

No dobrze, ale teraz też wpadło mi coś do głowy. Talavar obiecał rdzennym mieszkańcom, że załatwi sprawę z królem. Załatwił? No tak, ale poza kadrem, krótkim streszczeniem, bo po prostu zrelacjonowałaś trzema zdaniami, że bohaterowie poszli do władcy razem i dostali oficjalne podziękowanie. Muszę więc domyślać się, że rozmowa z królem przebiegła bezproblemowo, a jednak gdy Talavar obiecał, iż uda mu się zapewnić ludziom bezpieczeństwo, miałam w sobie to źdźbło nadziei, że jednak nie pójdzie mu tak łatwo, że będzie musiał użyć solidnych argumentów, właśnie tej sztuki dyplomacji, o której sama tutaj wspomniałaś (jakżeby inaczej) ekspozycją. Oto kolejny zmarnowany potencjał ukazania ważnych cech głównego bohatera oraz jednocześnie twoje pójście na łatwiznę, zamykając wątki bezscenowo, krótkim opisem.

Osobiście doglądał ekshumacji szczątków, jak i wydania ich w ręce plemienia Mhalâ. – A to one nie spłonęły w pożarze…? Myślałam, że właśnie to, iż strawił je ogień, pozwoliło zjawie odejść.




Za to bardzo podoba mi się, że ewidentnie zostawiłaś sobie furtkę na kontynuację (albo prequel), pisząc o świątyni Matki Natury. Zanim jednak przystąpisz do rozwijania swojej fabuły i świata, który stworzyłaś, dobrze byłoby przyjrzeć się temu, co już masz, by nad tym zapanować. To sprawi, że łatwiej będzie ci pisać kolejne części – mając już pewne zaplecze wiedzy o technikach narracji i pewnych sztuczkach, które pozwolą ci rozwinąć skrzydła.


PODSUMOWANIE

Nie mam pojęcia, od czego zacząć, szczerze mówiąc, bo trochę się wszystkiego nazbierało. Najprościej będzie zrobić rozeznanie punktowe i uzupełnić je uwagami, o których jeszcze nie mówiłam bądź które będę chciała mocniej uwypuklić. Ocena nie jest szczególnie długa (jak na mnie…), a sporo rzeczy się powtarzało, zostało już szeroko omówionych, więc myślę, że nie muszę wszystkiego tłumaczyć raz jeszcze. Gdybyś miała jakieś wątpliwości lub coś byłoby niezrozumiałe – chętnie odpowiem na wszystkie komentarze.


NARRACJA, STYL, POPRAWNOŚĆ

Fragmentami bardzo przyjemnie i realistycznie poprowadzona mowa pozornie zależna udowadniająca, że masz predyspozycje, by pisać świetne teksty narracją limited POV, ale…
…uporczywy head-hopping, który często nie pozwala wystarczająco skupić się na postaci, dobrze jej poznać, wczuć się, przeżywać wraz z nią historię.
Poprawnie, bo lekko rozpisane sceny dynamiczne, ale…
...zbyt prędkie i krótkie sceny pasywne, przez co trudno się wczuć w prezentowane wydarzenia;
szczątkowe opisy, przez które trudno wyobrazić sobie scenerię miejsc akcji;
atmosferyczne nazwy własne, w tym imiona postaci;
stylizacje językowe postaci dalszoplanowych (król, klecha, budowlańcy);
zlewające się ze sobą stylizacje językowe głównych postaci (Mik momentami brzmi faktycznie jak trzynastolatek, ale czasem brzmi też jak Eva, często też zlewa się z Talavarem, a Talavar – na przykład z Nivarą);
w niektórych (zbyt krótkich) rozdziałach dialogi dominują nad pozostałymi partiami narracji, przez co czyta się jeszcze szybciej i jeszcze słabiej można się wczuć w atmosferę miejsc akcji;
atmosferę tę psują również niektóre użyte wyrażenia nawiązujące ewidentnie do czasów nowożytnych, jak nie obecnych, na przykład: remont, inwestycja czy slumsy. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno nie opierasz świata o czasy bardziej współczesne, w których bohaterowie po prostu poruszają się konno i siedzą w karczmach zamiast barach;
uwspółcześniony styl często pozbawiony sznytu high fantasy, którego akcja dzieje się (chyba?) w quasi-średniowiecznych czasach, w tym:
nadużywanie konstrukcji z imiesłowami współczesnymi, co jeszcze bardziej przyspiesza często przesadnie za szybkie tempo, ponadto unowocześnia stylizację całości.

A do tego:
powtórzenia;
częsty brak przecinków przed wołaczem;
niepoprawne cudzysłowy;
mieszanie podmiotów;
przy czym nie można nie docenić twojej ogólnej poprawności językowej. Błędy, które znalazłam, to raczej drobiazgi.


Raz jeszcze podrzucam link do dokumentu z punktem o technikaliach: [KLIK].

Za to tutaj omówmy sobie raz jeszcze niektóre z wymienionych wątpliwości. Zacznijmy od head-hoppingu, ale jako że wyżej podlinkowałam ci właściwy artykuł, tu napiszę krótko. Twoja obecna technika narracji – w której jednocześnie trzymasz się perspektywy postaci i personalizujesz część akapitów oraz zmieniasz punkty widzenia i skaczesz między Talavarem a Mikiem – sprawia, że tekst na dłuższą metę bardzo mnie zmęczył. Balansujesz między narratorem personalnym dwóch postaci a wszystkowiedzącym, często-gęsto wskakując do głów również bohaterów dalszoplanowych takich jak Eva, Nivara czy wielebny. Ale zbyt intensywne przełączanie się z punktu widzenia jednej postaci na punkt widzenia drugiej jest kłopotliwe, bo wprowadza chaos, szczególnie gdy – jak w przypadku „Gorzkiego echa” – zbyt dużo akcji dzieje się na zbyt małej przestrzeni tekstu.
Tak więc raz na jakiś czas pojawia się w twoim tekście subiektywny punkt widzenia Talavara i to on zajmuje część narracji, dzięki czemu możemy na chwilę wniknąć w emocje bohatera i dowiedzieć się, o co mu chodzi. Według mnie dzieje się to za rzadko albo trwa za krótko (czasem ledwo dwa-trzy zdania) i oto nagle jestem w głowie Mika. Zdecydowanie lepiej byłoby, by to właśnie z partii tylko jednego z głównych bohaterów czerpać informacje o świecie przedstawionym w danej scenie – w formie monologów wewnętrznych, mową pozornie zależną podrasowaną stylizacją. Wtedy odklepane ekspozycje nie męczyłyby aż tak, narrator wszystkowiedzący mógłby odsunąć się w cień. Szkoda jednak, że dawno się w tym pogubiłaś – starasz się pisać w taki sposób, by czytelnicy obserwowali akcję z punktu widzenia wszystkich po trochu i odczuwali, jak odczuwają wszyscy, widzieli to, co widzą wszyscy. Kiedy to właśnie doświadczanie umysłu i serca jednej postaci przez dłuższy czas pozwala tak naprawdę ją poczuć i dobrze poznać.

Dalej: kwestia stylizacji, a przy tym imiesłowów współczesnych, bo cytat ich dotyczący pojawił się stricte niedawno. Imiesłowy współczesne (te zakończone na -ąc) pozwalają przyspieszyć nieco akcję, pełniąc funkcję drugiego czasownika, a więc wprowadzając do tekstu dodatkową czynność. Poza tym na pewno domyślasz się, dlaczego nazywane są współczesnymi… Otóż podejrzewam, że dlatego, iż nie są one charakterystyczne dla literatury dawnej, archaicznej oraz tej, która za taką chce uchodzić – w literaturze polskiej imiesłowy współczesne zaczęto wykorzystywać dość niedawno, bo dopiero na przełomie XIX i XX wieku, co można wywnioskować chociażby z przeprowadzonego badania naukowego: [KLIK]. Tam przykłady to najczęściej materiały… powojenne.
Jako ciekawostkę podam, że w podlinkowanym wyżej badaniu znajduje się również informacja:

(...) większość tekstów z tego okresu stanowią powieści historyczne H. Sienkiewicza, w których, być może, występowanie ogromnej ilości form uprzednich należałoby wiązać ze świadomym zabiegiem archaizacji. Dla porównania: we wspomnianych powieściach H. Sienkiewicza jedna forma typu -szy przypada na 1,7 formy typu -ąc, podczas gdy w utworach S. Żeromskiego oraz S. Reymonta zawartych w Korp IPI PAN wynosi odpowiednio 1:4,37 i 1:7,46. (...) konstrukcje imiesłowowe w tekstach naukowych są bardzo częste i mają w tym typie tekstów większą frekwencję niż w tekstach literackich.

Koniec ciekawostki. 
 W każdym razie, wracając do tematu, nadmiar imiesłowów współczesnych unowocześnia ci stylizację. [Chociażby w krótkim rozdziale trzynastym pojawiło się ich siedemnaście]. Zwróć na to uwagę przy pisaniu. Nie pozbywaj się imiesłowów współczesnych całkowicie, ale nie przesadzaj z nimi, bo psujesz klimat. Dawniej stawiało się raczej na imiesłowy uprzednie, czyli te, które kończą się na -łszy i -wszy. Tych u ciebie brakuje, chyba nie widziałam żadnego. Lecz gdy i z nimi zaczniesz przesadzać, tekst stanie się śmieszny. Próbuj więc mieszać, a część imiesłowów współczesnych wywal w ogóle i zastąp je zwykłymi czasownikami.

To teraz może co nieco o pozostałych elementach, które składają się na stylizację całości. Otóż mam nieodparte wrażenie, że nie korzystasz z żadnych środków, poza tymi oczywistymi (bo miejscem akcji jest oberża), by ten tekst jakkolwiek wystylizować. Trudno mi ocenić, czy to dobrze, czy źle, mogę tylko napisać, że przez to aż do końca nie potrafiłam wczuć się w historię w takim stopniu, jaki by mnie satysfakcjonował. Dlaczego co jakiś czas korzystałaś ze słownictwa, które wybijało mnie z klimatu twojego świata…? Jeśli potrzebujesz źródeł, by zaczerpnąć nieco słówek, podmieniając niektóre na bardziej starawe, polecam przede wszystkim źródła takie jak:


Ale musisz się liczyć jeszcze z jednym – bo to nie tak, że jak wepchniesz gdzieś po 2-3 archaizmy, tekst zacznie brzmieć lepiej i poprawnie oddawać atmosferę. Musisz skupić się nie tylko na tym, lecz i na pozostałych wartościach tworzących twój styl i stylizację historii. Jeśli akcja nie dzieje się w czasach tak dawnych, jak podejrzewałam – w którymś miejscu od początku niepotrzebnie zaczęłaś kreować je na właśnie takie. Musisz liczyć się z konsekwencją i znaczeniem słów, których używasz, bo niby dlaczego bohaterowie mający zaplecze technologiczne, by tworzyć (i znać!) systemy antywłamaniowe czy stawiać tablice informacyjne o realizacji inwestycji na placach budowy, mieliby jednocześnie jadać w oberżach, walczyć halabardami i podróżować konno? Chodzi o to, by poziom rozwoju cywilizacyjnego, który jakkolwiek istnieje w twoim uniwersum, wpływał na wynalazki, z których korzystają postaci.

Innym ważnym przykładem elementów, po których łatwiej by mi było zrozumieć, w jakich czasach osadzasz akcję, są stroje bohaterów. Przez cały czas trwania fabuły pozostają nieokreślone – w tym momencie naprawdę nie pamiętam, czy Talavar z Mikiem chodzili wciąż w pełnej zbroi, czy w kolczudze na koszuli z herbem i w rajtuzach. Podejrzewam, że i brak konkretnego opisu wiąże się z tym, że tak do końca sama nie jesteś zdecydowana, w jakich czasach osadzić chcesz akcję. Nie musisz wprawdzie odnosić się do konkretnego momentu w historii określonego kraju (bo i na tej przestrzeni pojawiały się wyraźne różnice, poza tym to twoje uniwersum), ale jednocześnie nawet jak na lekkie high fantasy panuje tu ogromny miszmasz: mamy wieś, slumsy, rozbudowany szpital, bazylikę, system antywłamaniowy, a za chwilę Talavar jako rycerz ze swojej zbroi wyciągnie smartfona. Chodzi o to, by wszystko – słownictwo, stylistyka akapitów narracji, stylizacja językowa bohaterów oraz elementy fabularne świata (w tym rekwizyty sceniczne) do siebie pasowały. I tu (znowu!) powraca kwestia „Wiedźmina”, która pod względem stylizacji i lekkości pióra o archaicznych naleciałościach jest wręcz znakomita. Zwróć uwagę, że tam przesiąknięte charakterem świata jest dosłownie wszystko, nawet używane frazeologizmy, przysłowia, porównania oddają ducha uniwersum. Tego bardzo, ale to bardzo zabrakło mi w twoim tekście. Twoje postaci nie mają swojego języka (to ważne, gdy chcesz pisać POV), ba, nawet narrator wszechwiedzący w swoich partiach bardziej obiektywnych też musi mieć jakiś charakter, a jego język – styl.


Sceny dynamiczne a pasywne

Pamiętasz, gdy chwaliłam cię za dynamizm w rozdziale trzynastym? To jeden z lepiej rozpisanych momentów akcji – podejrzewam, że dlatego, że docelowo miał być konkretny, w utrzymanym odpowiednio tempie. Miało się dziać, czytelnik wraz z bohaterami nie mógł stracić poczucia czasu, bo stawka była wysoka. Tam ci się udało, bo zwykle masz skłonności do gnania na łeb na szyję – to fragment, w którym mogłaś wykorzystać swoje przyzwyczajenia narracyjne, aby scena oddawała co rusz rosnące napięcie. Jednak nie tylko w takich momentach powinno się pobudzać odbiorców. W przypadku scen pasywnych emocje przekazuje się na innej zasadzie – poprzez atmosferyczne opisy (między innymi) miejsc akcji czy uczuciowe stany wewnętrzne postaci oraz właśnie ich wystylizowaną mowę pozornie zależną. Tych u ciebie brakuje. Choć tendencja do skupiania się tylko na konkretnych zachowaniach i akcji pozwala ci pisać dobre sceny dynamiczne, zupełnie przeszkadza w pozostałych momentach, które nie powinny być aż tak treściwe. Na ogół upraszczasz opisy, sprowadzając je do minimum, traktując chyba jako zło konieczne, za to skupiasz się na faktach, pomijasz emocje, przez co trudno się wczuć. Chociaż takiego stylu, technik narracji, wymagają sceny dynamiczne – nie cały tekst się z nich składa. Powinnaś zwracać na to uwagę, zwalniając tempo i pozwalając sobie się rozpisać, by sceny pasywne również dało się przeżyć na poziomie emocjonalnym. Tam wymaga to po prostu innych technik.

 

FABUŁA I BOHATEROWIE

Rozpoczęcie historii sceną w karczmie, z której nic nie wynika;
zrelacjonowane zakończenie historii pozbawione scen, a oparte na ekspozycji;
atmosferyczny początek sceny w bibliotece, jednak…
mylące wprowadzenie postaci Evy. Nie jestem pewna, czy celowo wykreowałaś ją tak, by uchodziła za jedno z widm, postać nierealną, o której realności czytelnik przekonuje się dopiero przy następnym jej spotkaniu. Jeśli to celowe zagranie – w porządku, jednak tutaj wychodzi brak zainteresowania ze strony Mika postacią Evy, jej zniknięciem, brakuje emocji chłopaka, wyraźnej konsternacji i tym podobne;
niejasna dla mnie rola szeptuch;
niejasna dla mnie rola wielebnych (jaką wiarę reprezentują – w co dokładnie wierzą, w jaki sposób ich wierzenia zaczynają dominować nad wierzeniami pogańskimi wśród mieszkańców, co mają im do zaoferowania, czym mogą manipulować i tak dalej);
brak napięcia w pierwszych dziesięciu rozdziałach, ponieważ w opowiadaniu za mało się dzieje, w kolejnych – jest ono minimalne przez zbyt szybkie prowadzenie akcji;
ogólny brak przeżyć wewnętrznych oraz myśli na temat sytuacji, która otacza Mika czy Talavara, często może dawać odbiorcy do zrozumienia, że bohaterowie nie interesują się wydarzeniami i postaciami, które spotykają;
ekspozycje dotyczące postaci, szczególnie ich stanów emocjonalnych oraz ogólna wybiórczość przeżyć wewnętrznych spłaszczające ci sylwetki psychologiczne. Przez to rzadko potrafiłam wczuć się w Talavara i Mika, za to większość czasu byli oni dla mnie bohaterami papierowymi, nie – realnie poruszającymi się jednostkami z krwi i kości, wobec których czułabym przywiązanie czy współczucie.
momentami dobrze prowadzony POV Talavara, dzięki któremu możemy lepiej poznać postać, jej przemyślenia;
ogólna kreacja Mika – jego niektóre wypowiedzi dialogowe i zachowania świadczą o tym, że faktycznie postać ma trzynaście lat (plus nadal doceniam, jak skrzętnie przemyciłaś do tekstu informację o tym wieku);
scena, w której Mik wykorzystuje swoje moce, które w następnym akapicie zostały czytelnikowi wyjaśnione streszczeniem (przykład tak zwanego lazy writingu fabularnego; artykuł: [KLIK] – punkt pierwszy, czyli: Umieszczanie istotnych elementów fabuły w ostatniej chwili);
imperatywy narracyjne i rozwiązanie deus ex machina w końcowym punkcie kulminacyjnym;
fragment o zasypaniu postaci przez śnieg pozbawiony jest ładunku emocjonalnego…
a także być może researchu, ponieważ nie jestem w stanie ocenić, czy bohaterowie zakopani tak głęboko, że nie byli w stanie samodzielnie wyjść, mogliby przeżyć, a przynajmniej nie stracić przytomności. Jeśli podtrzymywała ich przy życiu Energia – coś o niej musiałoby się pojawić w tekście; 
✖ ponadto do tej pory nie wiem, jak dokładnie bohaterowie zostali odnalezieni i wykopani;
sceny przypominające ledwo zarys fabuły, first draft (ogólnie większość scen jest zbyt treściwa, zbudowana na ogólnikach, przez co nie tylko trudno się wczuć w wydarzenia, ale także zrozumieć, po co sceny te mają miejsce i do czego prowadzą, na jakiej zasadzie bohaterowie podejmują w nich decyzje).

Zatrzymajmy się tu na moment.
W poprzedniej mojej ocenie, w której towarzyszył mi Nazareth, co do ocenianego tekstu mieliśmy bardzo podobne odczucia. Pozwól więc, że zacytuję właściwy fragment:

Wciąż przerzucasz swoją postać od jednej krótkiej scenki do następnej, co gorsza, scenki te nie łączą się ze sobą. Tworzy to taki dziwny kalejdoskop fabularny, w którym czytelnik cały czas ma wrażenie, że zaraz coś się stanie, ale nic się nie dzieje. I tak od samego początku: Ornella wchodzi do biblioteki, wychodzi z biblioteki. Wypuszcza konia, idzie po konia. Wchodzi do zamtuzu, wychodzi z zamtuzu. Przychodzi do kowala, wychodzi od kowala. W międzyczasie odbywa się niezobowiązujący dialog albo monolog wewnętrzny i tyle. Fabuła dalej tkwi w miejscu. (…) Ornella miała też mistrzynię – teraz nie ma mistrzyni, za to nadarzyła się okazja, by ją uwolnić, to może pomyśli o tym, żeby ją uwolnić, a może nie pomyśli, bo Ornella jest jak Dora z „Gdzie jest Nemo” – zaraz coś odwróci jej uwagę i zacznie, nie wiem, wspominać dzieciństwo albo myśleć o golemach. (…) Miała ukochanego konia – nie ma już konia. No trudno, kapła łza i po sprawie; ma za to teraz nowego kolegę, o którym nie wie absolutnie nic, ale mu ufa na tyle, żeby łazić z nim po nocy w lesie, bo… właściwie czemu? Rozumiesz, o co mi chodzi? Tu nic się ze sobą nie łączy, nie tak do końca, za to przypomina takie scenki do notatek na plan powieści. Tylko że nawet na bardzo ogólny plan to trochę za mało.

I teraz, gdy o tym myślę, o twoim tekście można napisać podobnie – szczególnie o pierwszych dziesięciu (!) rozdziałach z osiemnastu (a więc mowa o ponad połowie tekstu). Od początku historii: Mik wchodzi do karczmy, wychodzi z karczmy; wchodzi do biblioteki i wychodzi z biblioteki; wchodzi na plac budowy – opuszcza plac budowy; podchodzi do klechy, słucha dwóch zdań i odchodzi od niego; wchodzi do szpitala, by za trzy zdania z niego wyjść; wchodzi do chaty szeptuchy – nie muszę kończyć, co zaraz zrobił, prawda…? I właściwie niby fabuła idzie w przód, bohaterowie dowiadują się nowych rzeczy, ale jednocześnie niewiele się dzieje, a jeśli już, to gdzieś poza kadrem, bo wolisz pisać dialogi, niż skupić się na realizowaniu pozostałych elementów, które budowałyby i zawiązywałyby konflikt fabularny. Niby w mieście dzieją się rzeczy tragiczne, ale dramatyzmu tej sytuacji nie czuć. Mik i Eva do momentu, w którym mieszczaństwo chce spalić Nivarę na stosie, do wszystkiego nastawieni są raczej pozytywnie, bo nawet jeśli coś odciska na nich piętno i zmienia humor (Mik – reakcja na księdza, Eva – spochmurnienie na wieść o niepowodzeniu w poszukiwaniu danych), to trwa to dosłownie dwa zdania, a potem znów jest miło i wesoło. Do tego jeszcze mamy Talavara, który niby ma jakieś umiejętności, włada jakąś Energią, ale do teraz za bardzo nie wiem, o co z tą mocą chodzi, nie umiem jej sobie wytłumaczyć, zrozumieć jej siły czy ograniczeń, a przeczytałam całe osiemnaście rozdziałów.

Wróćmy jeszcze do Talavara. Rycerz zdaje się nie reagować za bardzo na to, co robi Mik i mało w nim rycerskości, bo i mało jest scen, w których mogłaby ona zostać ukazana. Na przykład bohater w żaden sposób nie zareagował na to, że Mik nagle pojawił się w domu szeptuchy ani sam chłopak nie poświęcił więcej czasu przemyśleniom na temat tego, że szczęśliwie spotkał Talavara akurat tu. A szkoda, bo to dodałoby trochę dramatu – w końcu Talavar mógłby martwić się o to, gdzie zgubił się jego podopieczny, i to prawie na cały dzień. Nie miał też gwarancji, że go znajdzie; gdybyś sceną przedstawiła jego zmartwienie i poszukiwanie, a przy okazji znalezienie szeptuchy (być może Talavar mógłby podejrzewać, że to u niej znajdzie chłopca, który udał się tam bez niego) – od razu poznałabym, jak sam ją odnalazł i, przede wszystkim, o czym tak ważnym rozmawiali. W końcu hej! Po to do niej poszli, by poznać znaczące dla fabuły odpowiedzi, tymczasem kluczowa rozmowa odbyła się już poza kadrem. Niewiele, ale jednak, przestrzeni w akapitach poświęcasz opisom miejsc akcji (jak, na przykład, szpital czy chata szeptuchy), ale to bez sensu, jeśli wraz z bohaterami nie będę przebywać tam choć nieco dłużej i w tym czasie nie dostanę konkretnych odpowiedzi na pytania, które wcześniej postawiła przede mną fabuła.

Dalej: Mik z Evą poszli do szpitala, ale niczego tam nie załatwili, choć była to okazja, by lepiej np. poznać mieszczaństwo. Talavar z Mikiem poszli szukać czy pilnować ciężarnych kobiet, rozdzielili się, ale ostatecznie błąkali po ulicy przez godzinę trochę na ślepo, bo nie wzięli pod uwagę chociażby tego, że porody mogą trwać i pół doby. Oczywiście imperatyw narracyjny sprawił, że Talavar akurat coś wyczuł, jednak wydawał się nijak nieprzygotowany do zadania, zresztą chyba nawet nie miał żadnego planu do realizacji, tylko liczył na łut szczęścia – że ten poród chyba wyczuje Energią…?

Ogólnie co do całej fabuły mam dwa różniące się od siebie przypuszczenia:
Albo całość pisałaś bez planu i wymyślałaś ją na bieżąco – o czym świadczą chociażby wszystkie akuratnie wypływające na jaw informacje, które są potrzebne tu i teraz, bo pomagają zrozumieć fabułę. Przykłady: wiadomość o przeszłości Mika, informacja o tym, że Talavar jednak znał historię wioski czy to, że cały wątek jego traumy wrócił dopiero po spotkaniu szeptuchy, a nie sugerowały go jakieś hinty podrzucone już wcześniej).
Albo miałaś bardzo dokładny plan, ale tak się spieszyłaś, nie zdążyłaś go w pełni zrealizować. To by tłumaczyło na przykład, dlaczego bohaterom brakuje spontaniczności, jakiejś naturalności i wyjaśniało, skąd to odczucie, że ciągle ktoś ich prowadzi, jakby za rękę.

Nie wiem więc, czy brakuje ci planu wydarzeń, czy umiejętności w jego realizowaniu. Tak czy siak, koniecznie poczytaj sobie o technice foreshadowingu – to ona pomaga autorom tak planować fabułę, by wydarzenia i informacje z nich padające nie sprawiały wrażenia wymyślonych na poczekaniu.

Co jeszcze?
Ano emocje. Nie marnujesz czasu na wprowadzanie czytelnika w atmosferę sceny, bohaterowie tylko przechodzą do rzeczy, a przez to nie umiem pozbyć się wrażenia, że trzymasz się jakiegoś swojego ogólnikowego planu w zbyt ścisły, ograbiony z naturalności, spontaniczności sposób. Nie wiem, czy rozumiesz, o co mi chodzi i nie wiem, czy umiem wyjaśnić to dokładniej. Po prostu stale mam przeczucie, że czegoś brakuje. Nie – lekkości i poprawności, bo czyta się aż za szybko, aż za lekko. Brakuje za to emocji ulokowanych głębiej, mających czas, by wybrzmieć; a to opisów przedstawiających poruszające się w scenie postaci. Może nawet trochę pozornej waty słownej, która pozwoliłaby odkrywać twój świat i zasady, jakimi się rządzi. Nie bardzo potrafię określić, z czego to wynika, ale czuję pewną różnicę między tym tekstem a innymi redagowanymi powieściami. Mam wrażenie, że mimo wszystko gdzieś się spieszysz i nie wykorzystujesz sytuacji, by tę pracę nieco zaokrąglić. Nie – wystylizować poetycko, ale zaokrąglić w sensie wypełnić treścią. Przy czym też nie chodzi o to, by obudować ją w kolejne opisy, ekspozycje. Sceny – postaw na sceny, w których rzeczy się dzieją, ale poświęć tym rzeczom oraz uczestniczącym w nich bohaterom więcej czasu antenowego. Daj swoim postaciom zastanowić się nad czymś, pogdybać, rozejrzeć się, niech otoczenie wpływa na nich, porusza ich zmysły. Stawiaj na sensorykę: dźwięki, które dadzą się czytelnikowi usłyszeć, przywołuj smaki, faktury dotykanych przedmiotów, zapachy – te przyjemne i te, które sprawią, że się skrzywię. Pobudzanie emocji wcale nie polega tylko na opisywaniu dosłownych rzeczy; nie dasz czytelnikowi poczuć strachu, pisząc, że bohater bardzo się bał. Jasne, można, czemu nie, ale to nie jest tak, że magiczne słowo-klucz odwali ci całą robotę. Tutaj brakuje pełniejszego opisu budzącego emocje – napięcia, które narasta w czasie walki, krzyków w tle, paniki, pokazywania strachu postaci przed śmiercią czy przeżywanego bólu, gdy bohater czuje, jak gdyby umierał czy jakby chowano go żywcem. Tego u ciebie nie ma, a to jest cholernie potrzebne czytelnikowi, aby przeżyć tekst! Poruszaj wyobraźnię, bo bez tego odbiorca będzie miał wrażenie, że po prostu czyta literki, relację z przygód dwóch bohaterów znanych ze streszczenia ich przeszłości i z imienia, a których nie da się poznać i polubić. To za mało, musisz starać się bardziej. Wierzę jednak, że potrafisz, bo miałaś dobre momenty, którymi to udowadniałaś.
Daj nam wszystkim ich więcej.

Na dzień dzisiejszy jest przeciętnie z minusem (3-); myślałam nad słabym, ale, cholera, naprawdę poprawnie piszesz i nie mogę tego nie docenić. Pamiętaj jednak, że poprawny tekst to nie wszystko. Szczerze wolałabym dostać taki, w którym bardziej brakowałoby przecinków niż emocji.




 A za betę oraz wsparcie mentalne dziękuję Ayame i LegasowK. ❥


9 komentarzy:

  1. Najsampierw chciałabym podziękować za rzetelną ocenę 🙂 Pozwoliła mi spojrzeć na tekst z nieco innej perspektywy. Do tego po drodze wpadło mi kilka pomysłów na rozwiązanie niektórych kwestii, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi, tak więc już są profity ;)

    A teraz - podyskutujmy 😁

    Spróbuję choć po części nakreślić co też takiego miałam w głowie, gdy to pisałam🙈

    Headhooping - nie ukrywam, że ja wychowałam się na książkach, w których występował dość nagminnie. I kompletnie mi to nie przeszkadzało. Bo niby czemu miałoby? Jeśli było dobrze nakreślone w czyjej znajdowałam się głowie, to nie widziałam w tym problemu. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że teraz jest tendencja na jedno POV i ogólnie staram się tego trzymać. Gorzkie Echa są wyjątkiem.

    "Mimo że opisujemy młodzika, w tak skonstruowanym fragmencie robimy to z perspektywy Talavara. Bohater obserwuje go i podejrzewa (co ważne – nie ma pewności, bo nie może jej mieć, nie siedzi bowiem w głowie drugiej postaci), co może myśleć jego podopieczny, przy okazji oddając trochę własnych uczuć."
    Problem w tym, że na tym etapie Talavar miał dzieciaka komoletnie w nosie i nie zwróciłby na niego uwagi 😉

    "I kolejny rozdział okazuje się stanowić pojedynczą scenę."

    Fakt, bo to nie były rozdziały tylko właśnie sceny. Rozdziały kojarzą mi się z powieścią. To miało być krótkie opowiadanie, na które założyłam sobie stricte 50k znaków, a i tak przedobrzyłam, bo wyszło zdaje się ponad 70.

    "Ach! Zwróć uwagę także na cudzysłów. W moim przykładzie wisi ten poprawny. W twoim – nie"

    Niestety, z braku czasu piszę wyłącznie na telefonie, mam więc ograniczony asortyment znaków, fontów itp. 😒

    "Z jednej strony czasem sięgasz po atmosferyczne kolokwializmy takie jak gorzała, klechy, diabły, mamy też oberżę (a więc współczesny właściciel mógłby być chociażby oberżystą czy – jeśli nie chcesz powtarzać – gospodarzem…), ale jednocześnie prości ludzie rozmawiają o inwestycjach, sam Talavar rozmowę nazywa konwersacją"

    Czy w zgłoszeniu nie zaznaczyłam przypadkiem, że owszem tło jest średniowieczne, ale nie jest to przeszłość? 🤔 Jeśli nie, to chyba doznałam jakiegoś zaćmienia umysłowego 🙈

    "Mik oddalił się od Talavara tylko po to, by zapytać kogokolwiek o drogę do szeptuchy, ale tak się złożyło, że spotkał w tłumie Evę."

    Hmm, nie. Poprzednią scenę zakończyłam tym, że chłopak przestał słuchać, bo na coś się zapatrzył (w domyśle miało być, że na Evę), a potem poszedł coś sprawdzić. Żeby później dołączyć do rycerza, miał zapytać kogoś o drogę.

    "Poza tym Mik dostrzegł bohaterkę wśród ludzi, gdy robiła zakupy. Czy to znaczy, że jej postać wcale nie była magiczna?"

    Była. W bibliotece, do której nie miała wstępu ot tak z ulicy.

    "A Talavar? Mik nie pomyślał o nim nawet przez sekundę, mimo że facet najwyraźniej nadal czeka gdzieś na środku ulicy…"

    Generalnie cała ta scena była po to, żeby dać Talavarowi czas na odbycie rozmowy, której czytelnik nie miał być świadkiem 🤭

    "Tradycyjnie szeptuchy właśnie od tego były. Od leczenia zielarstwem i pogańskimi czarami, a więc poniekąd magią opartą na wierzeniach."

    Zależy od podań. Ja przyjęłam to, które najbardziej mi odpowiadało:
    "Legendy ludowe mówią, że swój Dar, szeptunki otrzymały od samego Jezusa. To On miał przekazać im umiejętność uzdrawiania oraz magiczne teksty i formuły. Aby dar mógł zadziałać, szeptunka musi posiąść tajemną wiedzę z zakresu uzdrawiania, a także poznać teksty i formuły szeptane w rytuałach uzdrawiania. Z założenia dar ten może być wykorzystywany tylko dla dobra innych ludzi. Właśnie dlatego mówi się, że szeptunki pełnia rolę służebną, a one same zawsze podkreślają, że źródłem ich mocy są Bóg i Aniołowie."
    Dlatego też dodałam mikstury i amulety, żeby to się ze sobą jakoś gryzło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obszerniejszą odpowiedź na komentarze zostawię Skoi, sama odniosę się tylko do drobnostki technicznej.

      Niestety, z braku czasu piszę wyłącznie na telefonie, mam więc ograniczony asortyment znaków, fontów itp.
      Polecam Gboard, czyli klawiaturę Google. Jest darmowa, znajdziesz ją w sklepie z aplikacjami i bez trudu rozwiązuje problem ograniczenia asortymentu znaków na klasycznej klawiaturze telefonu.

      Usuń
    2. Oo, super. Dziękuję 🙂

      Usuń
    3. Headhooping - nie ukrywam, że ja wychowałam się na książkach, w których występował dość nagminnie. I kompletnie mi to nie przeszkadzało. – Jak każdy, bo kiedyś głównie tak się pisało, jednak najczęściej ciekawym gawędziarzem wszechwiedzącym, pozbawionym tego smaczku, jakim jest mowa pozornie zależna. Za to wraz z jej wprowadzaniem, dostrzeganiem, jak wiele zalet może mieć wnikanie w postać i stylizowanie partii narracyjnej właśnie nią (tak pisał chociażby Zajdel, u którego h-h jest, ale bardzo rzadko, w ostateczności) – powstały też pewne udogodnienia, które wzmacniają immersję. W końcu po to stylizujesz akapity POV-em, by oddać wnętrze postaci, być przy niej, móc ją poczuć i poznać, head-hopping nadużywany temu przeszkadza, bo urywa proces wczuwania się. Jeśli ci nie przeszkadza, zastanów się po prostu, czy naprawdę tego potrzebujesz i z jakich przyczyn. Może spróbuj pozbyć się chociażby skoków niczym nieumotywowanych, które często dałoby się wykluczyć bez strat dla fabuły? Dłuższe przebywanie z jedną postacią pozwala ci ją oddać na 100% – żeby ci w tekście realnie żyła i dało się nią przejąć na dalszych etapach tekstu; za to skakanie pozwala to oddawać więcej postaci, ale na pół gwizdka. Nie ma w tym nic złego, jeśli lubisz narratora wszechwiedzącego, ale wtedy ten POV pasuje jak pięść do nosa – jeśli nie zależy ci na nim aż tak i nie chcesz bawić się w stylizację, to nie rób tego i skacz, ile chcesz. Uznałam jedynie, że dobrze radzisz sobie z tym POV i widzę w tym spory potencjał, poza tym to właśnie ten nowy trend, jakim jest narracja personalna, powstał po to, by czytelników angażować na wyższych poziomach niż przeciętna lektura. Nie polecam też wypowiadać się za wszystkich swoich czytelników, uważając, że przeżyją oni tekst prawidłowo i na wystarczającym poziomie emocjonalnym. Być może, gdybyś spróbowała inaczej – zaoferowała im inną technikę – wcale by nie narzekali. Nie możesz tego wykluczyć.

      Problem w tym, że na tym etapie Talavar miał dzieciaka komoletnie w nosie i nie zwróciłby na niego uwagi �� – nie widzę problemu. Skoro Talavar na tamtym etapie ma taki charakter, to właśnie POV-em mogłabyś go pokazać, dać poczuć.

      Czy w zgłoszeniu nie zaznaczyłam przypadkiem, że owszem tło jest średniowieczne, ale nie jest to przeszłość? �� Jeśli nie, to chyba doznałam jakiegoś zaćmienia umysłowego �� – wspominałaś, ale zupełnie nie zrozumiałam, o co ci chodzi i po lekturze nadal tego nie widziałam. Przyznam, że ten komentarz też mi niczego nie klaruje. Jak tło ma być średniowieczne i jednocześnie nie ma dotyczyć przeszłości…? W końcu to właśnie tło sprawia, że czytelnik będzie sobie osadzał postaci w jakichś ramach – w jakimś świecie, rzeczywistości; świat i tło to w tym wypadku jedno i to samo. Jeśli osadzam postaci na tle średniowiecznym – to one zaczynają żyć w quasi-średniowiecznym świecie i czytelnik będzie tego oczekiwał, a dziwne unowocześnienia będą, no cóż, dziwić i wybijać z klimatu. Nie rozumiem, w jaki sposób średniowiecze miało by nie być powiązane z przeszłością. To też w dużej mierze sprawiło, że przez spory czas trwania lektury nie potrafiłam wyobrazić sobie twoich miejsc akcji i bohaterów w nich osadzonych.

      "Poza tym Mik dostrzegł bohaterkę wśród ludzi, gdy robiła zakupy. Czy to znaczy, że jej postać wcale nie była magiczna?"
      Była. W bibliotece, do której nie miała wstępu ot tak z ulicy.
      – tego nadal nie rozumiem. Czyli Eva w bibliotece była niewidzialna, a Mik dostrzegł ją, bo, nie wiem, używał może wtedy Energii? To dlatego dziewczyna zdziwiła się, że on ją widzi? Jeśli tak, dlaczego Mik sam nie zastanawiał się nad tą kwestią nigdzie dalej, po spotkaniu – to by mi pomogło, nie czułabym się samotna w swoim zagubieniu, a czułabym więź z postacią. Uznałabym, że jeśli ona czegoś nie rozumie, to ja też jeszcze nie muszę, być może to rozwiąże się potem, wszystko w porządku.

      Szeptunka – okej, racja; ostatnio bardzo dużo naczytałam się słowiańskiego fantasy, gdzie szeptuchy są głównie pogańskie i mi zbyt siadło.

      Usuń
    4. "Jak tło ma być średniowieczne i jednocześnie nie ma dotyczyć przeszłości…? W końcu to właśnie tło sprawia, że czytelnik będzie sobie osadzał postaci w jakichś ramach – w jakimś świecie, rzeczywistości; świat i tło to w tym wypadku jedno i to samo. Jeśli osadzam postaci na tle średniowiecznym – to one zaczynają żyć w quasi-średniowiecznym świecie i czytelnik będzie tego oczekiwał, a dziwne unowocześnienia będą, no cóż, dziwić i wybijać z klimatu. Nie rozumiem, w jaki sposób średniowiecze miało by nie być powiązane z przeszłością. To też w dużej mierze sprawiło, że przez spory czas trwania lektury nie potrafiłam wyobrazić sobie twoich miejsc akcji i bohaterów w nich osadzonych."


      Właściwie szkoda, że to tak działa, bo lubię zostawiać "puzzle", które składają się w obrazek dopiero po przeczytaniu całości. Akurat tutaj tego nie zrobiłam, ponieważ miał to być krótki tekst, nie skupiający się na Świecie. Ogólnie chciałam powrócić do czasów królów, mieczy i mniej zaawansowanej technologii. Pomyślałam, że jeśli w naszym świecie wydarzyłaby się jakaś apokalipsa (np.większość lądów znalazłaby się pod wodą) i zostałaby jedynie garstka ludzi na ograniczonych terenach, to nie oszukujmy się, bez dostępu do internetu i książek niczego nie udałoby się odtworzyć. Choćby głupi Apap - każdy wie jak działa i na co się go bierze, ale czy ktoś umiałby go samodzielnie zrobić? Tak samo z każdą inną zaawansowaną rzeczą, choćby telewizorem czy też telefonem. Zamiast apapu - wyciąg z kwiatostanu lipy, zamiast tv - teatrzyk na ulicy, zamiast telefonu - list. Tak samo z bronią, o wiele łatwiej zrobić dzidę, nóż albo nawet miecz niż pistolet. Myślę, że ludzie szybko cofnęliby się do czasów sprzed nowoczesności, bo po prostu nie mieliby wyjścia. A w większej grupie zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie dowodził resztą. Szef, wódz, może kiedyś nawet i król. Jedyne co nie miałoby szans się cofnąć to mowa. Ludzie nie powróciliby do gwary. Chyba że akurat ktoś był ze wsi i zawsze się nią posługiwał. Zostałoby też mnóstwo wyrazów typu kelnerka 😉 i nawet taki system antywłamaniowy, który mógłby być choćby zwykłym systemem połączonych ze sobą dzwoneczków.

      To oczywiście tylko takie uproszczenie mojej wizji postapo, bez skór, dziwacznych fryzur i jeszcze dziwniejszych pojazdów. Miałam ochotę trochę zmiksować światy i zrobiłam to. Czy mi to wyszło? Tego jeszcze nie wiem 🙈

      Usuń
    5. Ogólnie chciałam powrócić do czasów królów, mieczy i mniej zaawansowanej technologii. Pomyślałam, że jeśli w naszym świecie wydarzyłaby się jakaś apokalipsa (np.większość lądów znalazłaby się pod wodą) i zostałaby jedynie garstka ludzi na ograniczonych terenach, to nie oszukujmy się, bez dostępu do internetu i książek niczego nie udałoby się odtworzyć. – Aż mi się Joe Rogan przypomina i jego teoria „deewolucja głupich ludzi”: [KLIK] ;) zabrzmiało bardzo znajomo.

      Usuń
    6. O to to to, świetne 😁 Zgadzam się z gościem. Właściwie po dzisiejszej jeździe komunikacją miejską byłam zmuszona zrewidować pogląd - faktycznie nie cofnęlibyśmy się do średniowiecza, tylko do epoki kamienia łupanego 🙆

      Usuń
  2. "W sumie… skoro w mieście istnieje szpital oraz pracują w nim akuszerki, czemu kobiety nie rodzą właśnie tam…?"

    Ależ napisałam jedynie, że Nivara udziela się jako akuszerka, o żadnych innych nie wspominałam 😉

    "Akurat jak bohater się zmęczył, to nagle usłyszał krzyk, a kobieta zaczęła rodzić"

    Z tego co pamiętam on usłyszał krzyk we własnej głowie. Nie słyszał krzyków rodzącej, bo to raczej nie byłoby możliwe. Najwyraźniej to też źle ujęłam.

    "Dużo czasu poświęcił również na szukanie źródła dźwięku i bieganie po domu w ciemnościach w poszukiwaniu kobiety, dopiero po chwili wpadając na pomysł, że może rodzi ona w piwnicy."

    Szczerze, tu śmiechłam, bo wyobraziłam sobie szyld przed drzwiami "Rodzimy w piwnicy, drzwi znajdziesz w salonie" 😅 Wpadając do czyjejś chałupy raczej nie znamy rozkładu pomieszczeń. Do tego, jakby nie patrzeć, był napruty.

    "Zrozumiałabym, gdybyś użyła określenia trupio blade, bo zwłoki cechuje typowe zabarwienie. Na dobrą sprawę jeśli podejdziesz do ciała, to zwykle bez sprawdzenia tętna widzisz, że jest martwe. Natomiast trupia chudość czym niby ma być…? Zwłoki nie są chudsze od momentu, w którym ciało miało jeszcze lokatora, nikt nie chudnie nagle po śmierci. Kobieta, o której mowa, jest żyjącym człowiekiem i jedyna zmiana formy, jaka jej przysługuje, to rozkład i uszkodzenia mechaniczne. A jeśli chciałaś dać mi do zrozumienia, że zjawa wyssała z bohaterki nie tylko życie, ale i przyspieszyła jej proces rozkładu, więc na kobiecie były widoczne już kości"

    Ależ to był opis zjawy, tam nie było żadnej kobiety 🙈 A porównanie może faktycznie nietrafione.

    "Na ogół upraszczasz opisy, sprowadzając je do minimum, traktując chyba jako zło konieczne"

    Fakt, metoda trochę na "Mroza" 😅

    "Za to bardzo podoba mi się, że ewidentnie zostawiłaś sobie furtkę na kontynuację (albo prequel), pisząc o świątyni Matki Natury. Zanim jednak przystąpisz do rozwijania swojej fabuły i świata, który stworzyłaś, dobrze byłoby przyjrzeć się temu, co już masz, by nad tym zapanować."

    Właściwie napisałam to jako krótki prequel do napisanej już wcześniej trylogii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "W sumie… skoro w mieście istnieje szpital oraz pracują w nim akuszerki, czemu kobiety nie rodzą właśnie tam…?" // Ależ napisałam jedynie, że Nivara udziela się jako akuszerka, o żadnych innych nie wspominałam 😉 – no tak, ale uznałam, że być może skoro ona pełni taką funkcję, ta funkcja jest nazwanym oficjalnym zawodem, to znaczy, że taki zawód istnieje w twoim uniwersum, jest jawny i być może bohaterka nie jest jedyna.

      Piwnica: Szczerze, tu śmiechłam, bo wyobraziłam sobie szyld przed drzwiami "Rodzimy w piwnicy, drzwi znajdziesz w salonie" 😅 Wpadając do czyjejś chałupy raczej nie znamy rozkładu pomieszczeń. Do tego, jakby nie patrzeć, był napruty. – nie, zupełnie nie o to mi chodziło. Nie czepiam się, że on nie wie, gdzie iść, bo jest tam pierwszy raz. Rozczarowałam się po prostu, że ani trochę nie przygotował się do zadania, które miał wypełnić, zanim nastąpiła tragedia łatwa do przewidzenia. Twój protagonista dał się zaskoczyć, przez co zmarnował mnóstwo czasu na błądzenie po omacku. Z jednej strony mamy scenę dynamiczną, z drugiej – jest ona raz, że dość nudna, a dwa – wynika z nieprzygotowania Talavara, który mógł postarać się bardziej wybadać grunt, zanim wydarzyła się tragedia, której poniekąd się mógł spodziewać. W końcu jakie istniały szanse, że akurat te dwie kobiety urodzą dzieci jakby nigdy nic? (I w ogóle co się stało z tą drugą? teraz mi się chyba przypomniało, że ten wątek został porzucony… nie pamiętam…).

      Ależ to był opis zjawy, tam nie było żadnej kobiety 🙈 A porównanie może faktycznie nietrafione. – Tak, masz rację! Teraz sobie o tym przypomniałam. Widzisz, ten akapit do oceny dodała na becie Aya, myśląc, że chodzi o kobietę-matkę, nie zjawę, a ja klepknęłam go dość bezmyślnie, bo też już skończyłam czytać jakiś czas temu i zapomniałam, że przecież widoku kobiety nie ukazałaś w tej scenie; była tylko zjawa. Mea culpa, zaraz zedytuję ten fragment w ocenie.

      "Na ogół upraszczasz opisy, sprowadzając je do minimum, traktując chyba jako zło konieczne"
      Fakt, metoda trochę na "Mroza" 😅
      – no tak, ale Mróz nie pisze high fantasy, a akcję opiera na naszej, znanej nam, współczesnej rzeczywistości. Atmosferę, by dała się odczuć, musi opierać na innych środkach, bo po co miałby na opisach wprowadzających do uniwersum i pozwalających je sobie wyobrażać, zrozumieć. Przecież to nasz świat, wiec na przedstawianiu go już nie musi skupiać się aż tak; całą uwagę może więc poświęcić czemuś innemu. W high fantasy to nie przejdzie, bo gdy ograniczasz opisy, to fantasy staje się pustką, wyprutą z klimatu, niemożliwą do wyobrażenia.

      Usuń