[189] ocena tekstu: Miasto


Tytuł: Miasto
Autorka: Antonumb
Tematyka: dark/urban fantasy
OceniaSkoiastel



Prosiłaś, by skupić się głównie na fabulariach, a technikalia odłożyć na bok – tak też więc zrobię. Jakby co, punkt o poprawności znajduje się pod oceną właściwą. Tymczasem porozmawiajmy o treści.


PROLOG

Podoba mi się początkowa atmosfera tekstu. Zaczynasz od ucieczki, czyli z grubej rury. Potrafisz budować napięcie, wykorzystując do tego zdania krótkie czy przejścia do kolejnych akapitów, wydzielając puentę:
Zapach krwi przebił odór ludzkich odpadów.
Niedobrze. Krew ich tu zwabi, może już złapali trop. – Dobrze działa też mowa pozornie zależna; jak na razie czyta się świetnie.

Jedną ręką trzymając się śmietnika, nachyliła się do przodu, by krwawa maź wyszła z niej jak najprędzej. W ustach czuła metaliczny posmak. – Czytając ten fragment na głos, mam wrażenie, że metaliczny posmak w ustach czuła nie bohaterka, a... maź. To do niej należała przedostatnia wykonywana czynność (wyszła), a więc to ona była ostatnim żeńskim podmiotem. Kolejny – domyślny – do orzeczenia czuła, technicznie rzecz biorąc, odnosi się właśnie do niej. 
Być może powinno to wylądować w punkcie o poprawności, jednak przykładem chcę ci pokazać, jak oddziałuje to także na absurdalność fabularną. Pozostałe przeinaczenia z tego rodzaju trafią już do właściwej części oceny.
[Edit: tak, jest ich sporo].
Poza tym sam szyk nie należy do najlżejszych, złe wrażenie robi też powtórzone się, a do tego nie musisz pisać tak łopatologicznie – nie da się nachylać w tył, nie sądzę też, by bohaterka trzymała ten śmietnik zębami. Sugestia: Trzymając za rant śmietnika, nachyliła się, by krwawa maź…

(...) do jej nozdrzy dotarła kojąca woń pieczonych dziś ciasteczek, ulubionych, słodkich perfum i zapach ukochanego. Na myśl o tym ostatnim załkała. Zapominając przez moment, że ucieka, że musi się ukryć. – Tu natomiast mam dziwne wrażenie, że niepotrzebnie oddzieliłaś dwa zdania składowe kropką. Wiem, że chcesz trzymać ucieczkowe tempo, ale staraj się przy tym nie tracić płynności (imiesłów zapominając znajduje się w innym zdaniu niż orzeczenie załkała, a przecież razem tworzą spójną całość, nie powinny być od siebie oddzielone). Płynniej byłoby: Zapominając przez moment, że ucieka, że musi się ukryć, załkała. (Czytelnik i tak domyśli się, za czym/za kim bohaterka łka). Ewentualnie:
Na myśl o nim (domyślnie: o ukochanym) załkała, zapominając przez moment, że ucieka. Że musi się ukryć. – Tu nacisk stawiasz na przekonanie o istocie ucieczki. 
Sama zdecyduj, która wersja bardziej ci odpowiada i na co chcesz zwrócić uwagę czytelnika.

Potknęła się o wystającą rynnę, z której obecnie wylewała się ogromna ilość deszczówki. Wiedziała, że już nie będzie mieć szansy się podnieść. Na dodatek z całym impetem upadła na rękę, której trzask przypominał łamiącą się wykałaczkę. – Bardzo obrazowe porównanie, aż strzeliło mi w uszach. Ale… to przecież boli, a ty korzystasz z mowy pozornie zależnej. Czemu nie oddasz więc tego bólu, nie pokażesz, że bohaterka cierpi? Mam przed oczami obraz kobiety, która leży, słyszę też, że pęka jej kość i… brak na to jakiejkolwiek reakcji. Szkoda.
[Poza tym aż tak długie, pełne zdania nie budują napięcia. Tnij bez żalu to, co niczego nie wnosi i używaj krótszych wyrazów zamiast dłuższych]. 

– Rozczarowałam się – powiedziała z chrypą przybyła kobieta. – Sugestia: – Rozczarowałam się – wychrypiała przybyła kobieta. W twojej wersji jest więcej literek, a więc podmiot znajduje się zbyt daleko od wypowiedzi, która do niego należy. Nawet z kobiety byłabym skłonna zrezygnować i zostać przy przybyłej lub nowo przybyłej. 
Mam spory problem z lekkością twojego tekstu. A właściwie jej brakiem. Strasznie komplikujesz, udziwniasz, rozciągasz.

Kobieta uklękła przed nią. Pechowa uciekinierka dostrzegła fragment eleganckiego, granatowego płaszcza, który gustownie pasował do długich, materiałowych kozaków. – Jestem na nie. Do tej pory dawałaś mi mowę pozornie zależną, prowadziłaś narrację z perspektywy uciekinierki. Czemu nagle określasz ją w taki sztuczny sposób? Sama o sobie tak pomyślała? Nazwała się tak w myślach? 
I gdzie się podziewają jej emocje? Odczucia? Brakuje mi tego. Na początku wyobrażałam sobie scenerię i uciekającą postać, która z żalem wspomniała przeszłość, teraz czuję już coraz mniej. Dostaję obraz, ale wybrakowany w uczucia. Trochę żałuję, bo sama scena jest dramatyczna, niezła. 

Ofiara odzyskała przytomność przywiązana do krzesła. – Dziwny szyk i kolejne wyszukane określenie. To słowo jest mocno nacechowane – od razu nakierowuje na trop, że bohaterce grozi coś poważnego, stawia ją na pozycji przegranej. Dla kogo jest ofiarą? Dla kobiety, która ją złapała, ale… to nie jest jej perspektywa, ta postać jeszcze nie weszła nawet do pomieszczenia. Do tej pory wydawało mi się, że mam narrację personalną ukazującą perspektywę dziewczyny, która uciekała. Dalej opisujesz pomieszczenie także jej oczami, więc tym bardziej ofiara zupełnie nie pasuje. Nie sądzę, by połamana i obolała bohaterka sama o sobie myślała w ten sposób. 
Może po prostu:
Przywiązana do krzesła odzyskała przytomność. 

Jedynym źródłem światła była migocząca żarówka zwisająca z sufitu. Pomieszczenie było dość duże, więc jego większość i tak tonęła w ciemności. Z niewielkich okien przez powybijane szyby przedostawał się deszcz. Pod ścianami ustawione były stoły warsztatowe, a na nich zardzewiałe narzędzia do pracy. – Bohaterka, która powinna być obolała i wystraszona, opisuje pomieszczenie, jako że się po nim rozgląda. I okej, to jest w porządku, sensowne, ale skąd widzi takie szczegóły jak rdzę na narzędziach? Tym bardziej że żarówka migotała, było dość ciemno, wspomniałaś też, że wzrok wyostrzył się dziewczynie dopiero nieco później. 
Czy nagle zmieniłaś narrację na narratora wszystkowiedzącego? Na pewno dobrze przemyślałaś tę kwestię?

Zakładniczka nigdy nie widziała posiadacza całkowicie czarnych ślepi. – A teraz zakładniczka? Jedna postać w jednej notce ma już ze trzy określenia. Rozumiem, że nie chcesz powtarzać dziewczyna/kobieta, poza tym w scenie występują dwie panie, ale… nie czuję, by słowa, na które się decydujesz, były dobrym wyborem. Brzmią sztucznie. Są dla mnie dowodem, że masz problem z lekkością i płynnością w przechodzeniu z jednej postaci do drugiej, stąd te kombinacje. Uparłaś się na te dziwne określenia, zmieniając je co kilka zdań, kiedy chodzi ci wciąż o dwie te same postaci – niech jedna będzie więc dziewczyną, a druga kobietą; jedna może być też, nie wiem, więźniarką czy dezerterką (skoro uciekała i została złapana?), a druga – kim ona tam jest z zawodu... ? No właśnie, posługuj się zawodami – to bezpieczne – a zrezygnuj zupełnie z określeń nacechowanych, stworzonych od przymiotników, na przykład oprawczyni czy dręczycielka. Tak się nie pisze. Słowa takie jak te kojarzą się negatywnie, to gotowe wnioski podrzucane pod nos – doklejone łatki. Dlaczego miałabym w nie wierzyć? Skąd mam wiedzieć, że oprawczyni nie okaże się tą dobrą, działającą w słusznej sprawie? Nie ma sensu, byś mi ją przedstawiała w taki nieobiektywny sposób, odbierając możliwość samodzielnej oceny bohaterki.
Możesz też próbować z podmiotem domyślnym i zaimkami. Gdybyś co zdanie czy dwa nie przechodziła do kolejnej postaci, tekst byłby bardziej spójny. Grupuj informacje i zadbaj o lekkość i porządek ich wypływania, tak aby nie musieć potem kombinować z szukaniem określeń na siłę.

Stanęła teraz nad skrępowaną, półżywą dziewczyną, która mimowolnie zwróciła uwagę na morze delikatnych długich loków w kolorze czystego brązu opadających wzdłuż ramion oprawczyni. Pomimo że były mokre od deszczu, i tak prezentowały się majestatycznie. – Naprawdę? Dziewczyna jest połamana, zmęczona, tęskni za swoim mężczyzną, prawdopodobnie będą się za chwilę dziać z nią bardzo złe rzeczy (nie na darmo nazywana jest ofiarą), a mimo to określa włosy swojej oprawczyni jako majestatyczne? Zupełnie nie potrafię tego zrozumieć, psuje mi to atmosferę dramatu. Dalej:
Ofiara czuła, że zamaskowana piękność nie może być od niej o wiele starsza, ale określenie „dziecino" nie odnosiło się bynajmniej do wieku. – Na podkreślenie aż przewróciłam oczami. Przez takie coś nie umiem się wczuć w poważną sytuację. Mam przed oczami sponiewieraną, przywiązaną do krzesła dziewczynę, w której oczach na widok ładnej pani widać błyszczące i obracające się gwiazdki – jak w anime, a to śmieszne. 
Ewentualnie czytelnik mógłby też nawiązać mimochodem do wprowadzenia wątku BDSM, ale, proszę, nie idźmy w tę stronę... 

Emocjonalność maleje, przestajesz się skupiać na odczuciach, chociażby strachu. Obraz przestaje być przekonujący – nie widzę autentycznego dramatu, ofiara nie zachowuje się jak ofiara (nawet jeśli pogodziła się z losem – tego też nie czuć, po prostu przestałaś opisywać jej emocje, jakiekolwiek). 

Dłoń powędrowała teraz do długich, białych włosów zakładniczki. Również przez kolor jeszcze bardziej nietypowych i niespotykanych niż oprawczyni. – Gubię się. Co to za narracja? Masz narratora wszystkowiedzącego, który relacjonuje wydarzenie i używa tych zmiennych określeń dla bohaterek, czy narrację personalną, którą widziałam w poprzedniej scenie? Jeżeli chcesz posługiwać się mową pozornie zależną (przy tym ukrywać narratora za plecami którejś z postaci), jedna z nich nie może samej siebie określać tak… sucho. Bezosobowo. Ofiara dla samej siebie nie będzie ofiarą, a oprawczyni też sama siebie tak nie nazwie. Logiczne. 
Do tego zamieszanie wprowadza sam równoważnik. Może: Kobieta powędrowała dłonią do długich, białych włosów – nietypowych, spotykanych jeszcze rzadziej niż jej własne. 

(...) starała się nie zajęknąć i nie ujawnić załamującego się głosu. – Przed chwilą czytałam o tym, o czym w tym czasie rozmyślała oprawczyni. Widać więc, że całkowicie już straciłaś panowanie nad narracją.
Słyszałaś może kiedyś o czymś takim jak head-hopping? Bo to się u ciebie dzieje, spójrz:

Zakładniczka poznała zapach cieczy, którą teraz została oblana od stóp aż po głowę. Łza, którą dyskretnie uroniła, zlała się substancją.
Zaraz wszystko się skończy. Już nie przysporzy nikomu problemu.
(...)
Oprawczyni skierowała czarne szpony na wysokość klatki piersiowej ofiary. (...) Ofiara nie wydała z siebie żadnego dźwięku. To dobrze. Poprzez przebicie serca doczekała się szybkiej śmierci

Pierwszy – niebieski kolor – to partia narracyjna zakładniczki, jej perspektywa (co można poznać po stylizowaniu myśli, które podkreśliłam). Drugi cytat – pomarańczowy – to perspektywa oprawczyni, gdzie również podkreśliłam POV (Point of Viev). To idealny przykład head-hoppingu, czyli nieprawidłowości narracyjnej, która sprawia, że czytelnik w jednej scenie znajduje się za plecami dwóch bohaterów, co chwilę skacze z jednej głowy do drugiej, a więc praktycznie śledzi myśli kilku postaci jednocześnie. Nie ma punktu zaczepienia, oparcia – zamiast lekko płynąć z tekstem i czerpać radość z jego klarowności, muszę dokładnie śledzić, po czyjej stronie obecnie się znajduję i gdzie następuje przejście, aby się nie zgubić. Poświęcam temu energię, skupiając się, a jeśli przestanę i zacznę czytać, nie analizując treści przesadnie, mogę się łatwo pogubić w perspektywach. 
Autorzy często nie rozumieją istoty head-hoppingu, ponieważ znają swoje postaci na wylot i nie sprawia im trudności nadążanie za nimi, za ich tokiem rozumowania, nie wiedzą więc, że czytelnikowi, który dopiero je poznaje, wszystko może się zlewać. Tu na dodatek mieszasz w określeniach – każda bohaterka ma co najmniej cztery różne, przez co muszę się skupić jeszcze bardziej, by nadążać za fabułą. O head-hoppingu więcej przeczytasz tutaj [źródło, niestety angielskie]. 

Jak pozbyć się tej przeszkadzajki? Opanuj narrację. Przed rozpoczęciem sceny zastanów się, komu chcesz w niej oddać głos, za kim postawić narratora. Oddawaj mowę pozornie zależną tylko tej postaci, stylizuj ją, nie wchodź innym bohaterom do głowy. Jeżeli chcesz ich przedstawić, rób to tylko z perspektywy wybranej, głównej postaci, niech ona podejrzewa, co myślą, a nie określa tego jako z góry wiadomą myśl. Niech opisuje to, co jest dla niej widoczne, ewentualnie czego się domyśla. 
Jak widzisz, twoja narracja jest błędna, wprowadza niepotrzebny chaos, przez co nie potrafię czerpać radości z czytania i zupełnie wczuć się w tekst. Dlatego przy redakcji tych notek i przy pisaniu kolejnych skup się głównie na tym i na wyeliminowaniu sztucznych określeń postaci, bo z niczym innym jak na razie problemów nie masz.

Nie było w tym nic dziwnego, że za chwilę pokaże ofierze swoją twarz, w końcu i tak umrze. – Kto umrze? Ze zdania wynika, że osoba zdejmująca maskę. 
[Edit: będąc już dalej z oceną, wróciłam się do tej notki, by raz jeszcze spojrzeć na jej narrację i przez przypadek zauważyłam, że na Wattpadzie poprawiłaś już to zdanie. Nie wiem, co jeszcze się zmieniło, nie będę już tego weryfikować, ale gdyby jakieś cytaty nie były aktualne, nie zwracaj na nie uwagi]. 

– Tutaj nie ma miejsca dla takich jak ty – powiedziała już swoim naturalnym głosem. Surowym i niskim, ale jednocześnie mającym w sobie coś z kokieterii. – Ale… po co? Dlaczego? Robi się dziwnie. Kobieta chce dziewczynę zabić czy przelecieć? 

Z jej prawej dłoni pomiędzy wypukłymi kostkami grzbietu, z prędkością błyskawicy wystrzeliły trzy ostre szpony w kolorze onyksu. – Usuń podkreślenie, bo tylko wydłuża ci zdanie, więc tracisz na dynamice. Wystrzeliły samo w sobie sugeruje, że stało się to szybko. Gdyby było wolniej, napisałabyś wyszły czy coś w podobie. 

Dźwięk wysuwanych pazurów rozpoczął egzekucję. – Technicznie rzecz biorąc nie. To, że one się wysunęły, jeszcze nic nie znaczy. Dopiero dotknięcie nimi skóry byłoby jasnym rozpoczęciem. No i do kogo należy ta myśl? Jeśli to perspektywa ofiary, to zdanie jest trochę zbyt ładne, nie oddaje emocji, bohaterka nawet jeśli wie, że zaraz zginie, dlaczego miałaby sytuację określać z takim namaszczeniem? Jeśli chciała zginąć – po co uciekała? Natomiast jeśli to perspektywa oprawczyni – skoro to dla niej rutyna, nie powinna zawracać sobie tym głowy. Ma te pazury od zawsze, więc takie poetyzowanie nie brzmi przekonująco.
No i, chcąc nie chcąc, mocno się kojarzy. 


Nie potrafię się wczuć, bo nie potrafię obrać konkretnego punktu zaczepienia; bardzo trudno jest mi też tobie doradzać, bo nie wiem, który punkt widzenia jest dla ciebie ważniejszy w tej odsłonie. Nie wiem, za kim mam stanąć i na czyim miejscu się postawić; skaczesz od punktu A do B i z powrotem, jeszcze porządnie nie zrozumiałam, co ma mi do przekazania jedna ze stron, by już znaleźć się w umyśle tej drugiej. Istny Meksyk.
[update: po przeczytaniu całości uważam, że pierwsza scena tej notki mogłaby być perspektywą ofiary, druga – już tylko i wyłącznie Isabelli, ponieważ ofiara ginie. Druga scena powinna zacząć się więc wraz z wejściem kobiety do sali, nie wcześniej].

Kobieta ponownie odwróciła się w stronę zdobyczy.
Przynajmniej tej przed śmiercią przyjdzie zobaczyć twarz swojej morderczyni. Albo wybawicielki. Chciała ją ujrzeć z czystej ciekawości. – Nie rozumiem. Twarz odwraca babka z pazurami, ciesząc się, że ofiara będzie mogła ją teraz zobaczyć. A co z tym ostatnim zdaniem? Wynika z niego, że opazurzona chciałaby zobaczyć samą siebie? Bez sensu. 
Strasznie pomieszany jest ten tekst, muszę go czytać bardzo powoli, by wyłuskać z niego informacje i się nie pogubić w postaciach, ich kolejnych kreatywnych określeniach. A że do tego dochodzi head-hopping, naprawdę trudno mi się odnaleźć i czerpać radość z pracy.

Bujne włosy idealnie pasowały do lekko opalonej skóry. Duże, apetyczne usta wraz ze spojrzeniem atramentowych oczu obecnie formowały na twarzy z zarysowanymi kościami policzkowymi posępny wyraz. – Nie, nie i jeszcze raz nie. Jeżeli to perspektywa ofiary, dlaczego ta zachwyca się swoją dręczycielką i nazywa jej usta apetycznymi? Jeżeli to perspektywa tej drugiej – dlaczego zachwyca się samą sobą? Jeżeli to narrator wszystkowiedzący, dlaczego on sam w takiej dramatycznej scenerii zachwyca się czymkolwiek? Brakuje mi tu tylko czarnej, skórzanej kanapy. 
Tak czy siak, takimi wtrętami mocno odrywasz mnie od tekstu, psujesz atmosferę. Nie uważam, by były to najlepsze czas i miejsce na tego typu wstawki. [update: zdanie lepiej pasowałoby w narracji z perspektywy Naoto, gdzieś w dalszej części tekstu].

Nieznajoma nachyliła się nad nią, spoglądając ze współczuciem w te wyjątkowe, przestraszone oczy. Ktoś mógłby teraz powiedzieć, że oprawczyni próbuje dodać otuchy ofierze, pocieszyć ją.
Co za groteskowa scena. Co za groteskowa kobieta! – Co za groteskowy narrator! Czyli jednak jest wszystkowiedzący? 
Musisz się na coś zdecydować. Nie możesz pisać w jednej scenie trzema typami narracji (narrator wszystkowiedzący i personalny z perspektyw dwóch bohaterek), bo robi się chaos. To, jak już pisałam, nie tak do końca jest wolnoć Tomku w swoim domku. Postaw się na miejscu czytelnika.

Rutynowo wyjęła z kieszeni płaszcza niewielką chusteczkę i przetarła nią swoją wrodzoną broń wystającą z piąstek. – Piąstki, to mają niemowlęcia. A informacja z podkreślenia? Wychodzi na jaw mało subtelnie, brzmi, jakbyś na siłę do podmiotu broń dodała opis specjalnie pod czytelnika. A na pewno w dalszej części tekstu znajdzie się jeszcze kilka innych okazji, by o tym opowiedzieć. Nie musisz odkrywać wszystkich kart naraz. 

Potem pazury z niewielkim szelestem powróciły na swoje pierwotne miejsce; w głąb dłoni. – Tak, wiem, skąd wyszły. Pamiętam to, więc nie podpowiadaj przesadnie. [A średnik to nie myślnik].

Jeden z przybocznych podał kobiecie małą zapalniczkę gazową. Nacisnęła na wieko, uwalniając potencjalny prowodyr ognia. – Masz spory problem z synonimami, wiesz o tym? 
Dawno na przestrzeni tak krótkiego tekstu nie widziałam aż tylu dziwacznych określeń na różne postaci/rzeczy. Przez to tracisz lekkość i psujesz atmosferę, bo robi się komicznie.

Nie należało pozostawić jakichkolwiek śladów.
Niewielki płomień dynamicznie objął zwłoki przesiąknięte benzyną. – Ciecz, o której pisałaś wcześniej, to benzyna? Dlaczego nie wspomniałaś o tym już wtedy? Mogłabym wyobrazić sobie jej charakterystyczny zapach, nie byłaby jakimś obcym mi płynem. 

Wykonawczyni egzekucji jeszcze przez moment obserwowała swoje dzieło (...).


Takimi prawami rządziło się Miasto. – Ale że miasto Miasto? Miasto nazywało się Miasto? Mało… oryginalne. Właściwie dość dziwne. Niech zgadnę – czy stolica tego Państwa nazywa się Stolicą? 
Zachęcona fabułą, ale nie wykonaniem, przechodzę dalej.


ROZDZIAŁ 1

Wstępny akapit pozwala się wczuć, ładnie obrazujesz słowem. Do tego cieszy mnie twoja poprawność, czyta się lekko. Po prologu – miła odskocznia. 

Wysokie okna biegnące od połyskującej podłogi do zwieńczenia sufitu sprawiały, że pierwszy poziom emanował naturalnym światłem. Wraz z każdym piętrem widok na Miasto stawał się coraz bardziej fascynujący. Ale pierwsza kondygnacja w zupełności nie oddawała tego powalającego efektu górowania nad metropolią. – Zastanawiają mnie takie wtręty jak ten czy informacja o urodzie bohaterki z prologu. Do tej pory w scenie pokazywałaś mi bohatera, który jest zdenerwowany i się spieszy, myśli zapewne o pracy, przejmuje się, zarzeka, że nie będzie pasował do tego miejsca, by nagle ni z gruchy ni z pietruchy wspomnieć fascynujący widok za oknem. Czy Vincent się zatrzymał, spojrzał i rozleniwił, porzucił nerwy lub chciał je ukoić? Nie. Dalej piszesz o tym, że poświęcał się temu, by znaleźć numer pokoju. Jak mam się wczuć, skoro mnie odrywasz od fabuły na rzecz innych emocji, jakby wyrwanych z kontekstu? Znajdź na to lepsze miejsce w tekście lub, jeśli ci zależy na akurat tej informacji, powiąż ją jakoś z Vincentem. Niech pomyśli, że chciałby już być na zewnątrz lub mimo że widok spoko, to i tak nie podoba mu się to miejsce, ta firma, ta praca. Cokolwiek. Tym bardziej że dawałaś mi już mowę pozornie zależną chwilę wcześniej, więc śmiało, pociągnij ją trochę. 

Popadający w coraz większą melancholię Vincent z początku nawet nie rozpoznał znajomej. Być może nie chciał jej rozpoznać, a tym bardziej wchodzić w rozmowę. – Nadal mam problem z twoją narracją; raz wspominam o tej nieszczęsnej mowie pozornie zależnej, by za chwilę w tekście zobaczyć zdanie raczej pochodzące od narratora wszystkowiedzącego, aby fragment dalej okazało się, że narrator ten gdyba, a więc wszystkowiedzący nie jest.

Zaraz nagle dostaję perspektywę jeszcze innego Winky’ego:
(...) kontynuował znudzony Winke, nie wyjaśniając rekrutom powodów swojej opinii. W końcu na wtajemniczenie ich w konkretne śledztwa przyjdzie jeszcze czas.
– Może to jakiś cosplay? – ktoś cicho wymruczał.
Winke na dosłyszaną uwagę zmarszczył brwi. Kolejne żółtodzioby myślące, że SOO nie weryfikuje dostarczonych informacji i robi niepotrzebne afery. – Pojawia się nawet stylizacja odmienna od tej z prologu. 
Podejrzewam, że skoro już na początku tekstu nie wiedziałaś, że nie powinno się mieszać w narracji, bo czytelnikowi dość łatwo się zgubić, to babol ten będzie występował u ciebie częściej. Nie ma sensu się na nim dłużej rozwodzić; wrócę do niego dopiero w podsumowaniu. Ale jeśli gdzieś faktycznie się zgubię – czegoś nie zapamiętam lub coś do mnie nie dotrze – będę miała na co zwalić winę. ;)
Podoba mi się za to, jak powoli odkrywasz karty i oddajesz bohaterów w scenie. Zainteresowały mnie klasy ostrokostnych, mogłam też przypomnieć sobie bohaterkę z prologu i to, że oczy miała czarne, a więc świadczące o szybkości, inteligencji i regeneracji. Fajnie, już coś powoli układa mi się w głowie. Nurtuje też Torres – kim był jego ojciec, że posiada jakąś reputację i, oczywiście, jaką? Liczę, że wkrótce poznam jakieś odpowiedzi i odkryję kolejne wątki. 


ROZDZIAŁ 2

Masz dobre opisy, mówiłam ci to już? Ciekawi mnie twój świat przedstawiony, jak i opisywany czas akcji. Podziemia, które przybliżasz na początku notki, są obrazowe – da się je łatwo zobaczyć oczami wyobraźni. Lubię też atmosferę tej sceny – jest subtelnie, romantycznie, nie podkolorowałaś. Można się wczuć i odpłynąć, fajnie zbudowałaś też napięcie, gdy bohaterka wychodzi spod prysznica i spędza czas z ukochanym, a jednocześnie coś ich gryzie, martwi, wywiązuje się dialog pełen niepokoju. To dla czytelnika wskazówka, by nie cieszyć się za szybko, nie tracić czujności, choć chciałoby się. Właściwie gdyby nie szalejące podmioty (o nich w poprawności) i nieścisłości w narracji, byłoby naprawdę świetnie; jedynie one odrywają mnie od tekstu, bo, czytając go na głos, czasem dochodzą do moich uszu naprawdę dziwne bzdurki pokroju ubranego w płaszcz kącika ust.

Zdezorientowani brat i siostra od razu się podnieśli. – Przed chwilą czytałam, że nie łączą ich więzy krwi, nie są więc rodzeństwem – być może taka famę puścili, jednak narrator zna prawdę. Zatem nie powinien mnie oszukiwać, skoro i ja już ją poznałam po dialogu. Inaczej wprowadzasz niepotrzebne zamieszanie. Nie wiem, w co mam wierzyć.

Usłyszeli dźwięk przekręcającego się zamka. – Technicznie rzecz biorąc, to nie zamek się przekręca, a klucz w nim. W zamku wsunięty klucz przesuwa rygle, które sprawiają, że klucz ten można obrócić i otworzyć drzwi. 

Po chwili w progu ich małej sypialni stał Blaise.
– Chyba muszę ci jednak zabrać te klucze – powiedział ponuro Naoto zamiast przywitania. – Widzę, że się nie przywitał; nie musisz tego dopowiadać. Właśnie to, co powiedział Naoto, było swego rodzaju powitaniem.

Wiedział, że czas spędzony z ukochaną właśnie dobiegł końca. – Męczy mnie nagromadzenie ukochanych w tej notce. Rozdział jest krótki, a ja czytam to słowo szósty raz.
Na pewno da się subtelniej oddawać uczucie łączące parę, niż co chwilę wciskać to do świadomości czytelnika określeniem postaci. Jakbyś na siłę chciała przekonać mnie o tej miłości, zamiast ją pokazywać, udowadniać. Tym bardziej że i w perspektywie ukazującej myśli Naoto, i w tej wychodzącej od Isabelli używasz tego samego określenia – ukochany/ukochana. Choć w obecnym rozdziale zdecydowanie bardziej czuję narratora wszystkowiedzącego, wciąż wychodzę z założenia, że lepiej by się czytało, gdybyś postawiła na POV. Dzięki temu lepiej oddałabyś każdą główną postać – jej charakter, styl bycia, a przy okazji wyróżniłabyś ją z tłumu konkretną stylizacją językową.

– Kogo? – jednocześnie krzyknęli Naoto i Isabella. – Sprawa jest poważna, piszesz o fartuchach, ale nie czuję w tym zdaniu dynamiki. Dopowiedzenie narratorskie jest długie – od krzyku (w którym mógłby pojawić się wykrzyknik) do zakończenia informacji, kto krzyczy, mijam trochę literek. Luźna sugestia: 
– Kogo?! – krzyknęli oboje. Nie musisz też dopowiadać kto – w scenie biorą udział tylko trzy postaci. Szybką wywnioskuję, do kogo należą słowa.

Rodzeństwo szybko zerwało się z łóżka. – No to oni są jednak rodzeństwem czy nie? Jeżeli mam nadążać za tekstem, musi być jasny, a ta kwestia jak na razie taka nie jest, mimo że informacje o więzach krwi już padły. Nie myl mnie teraz na siłę. Albo utrzymuj tajemnicę trochę dłużej, albo ją zdradź zawczasu i trzymaj się tego, że czytelnik już zna prawdę. 


ROZDZIAŁ 3

Znów zaczynasz dokładnym opisem miejsca. Wciąż jest obrazowo, ale to trzeci rozdział, w którym stosujesz taką taktykę. Jeżeli będzie się powtarzała, stanie się przewidywalnie. 

(...) metalowe barierki po pewnym czasie przestano wymieniać, a ich powyginane części i przerwane pasma chyba teraz stanowią lepszą przestrogę niż wtedy, gdy były całe.Chyba? To narrator wszystkowiedzący tego nie wie czy są to przemyślenia którejś z postaci, której jeszcze nie ujawniłaś?

Łatwo było oceniać takie zdarzenia istotom, które w porównaniu z rasą ludzką odznaczały się ponadprzeciętnymi predyspozycjami. Z doskonałą umiejętnością przewidywania, szybka jazda samochodem w takich warunkach nie była niczym niebezpiecznym. Wystarczyło reagować w odpowiednim czasie. – A jakby się samochód nagle skrzaczył, na przykład wysiadłby hamulec? Tego nie przewidzi nawet ostrokostny. 

Białe, dwudrzwiowe auto o opływowym kształcie zupełnie nie wpasowywało się w krajobraz rezerwatu.
– Będziemy na miejscu za jakieś pół godziny – powiedziała od niechcenia Nina prowadząca pojazd. Siedzący obok niej młodszy mężczyzna kiwnął głową (...).
Czasem starasz się za bardzo, przez co niektóre zdania wypełniają oczywistości. Spójrz:
Białe, dwudrzwiowe auto o opływowym kształcie zupełnie nie wpasowywało się w krajobraz rezerwatu.
– Będziemy na miejscu za jakieś pół godziny – powiedziała od niechcenia Nina. 
Siedzący obok niej młodszy mężczyzna kiwnął głową (...). – Jeżeli za chwilę dowiem się, że w aucie bohaterowie siedzą sami, domyślę się też, że Nina jest kierowcą – ona określa czas jazdy, a towarzyszący jej bohater pali papierosa, zresztą za chwilę nazwiesz go pasażerem. Poza tym zawsze zamiast określeń możesz skorzystać z zasady pokazywania, nie opisywania. Zamiast: powiedziała Nina prowadząca pojazd, możesz napisać: Nina docisnęła gaz. To jest jednoznaczne i przekazuje informacje w bardziej praktyczny sposób. 

– Jak zwykle jesteś niezawodna, przybrana matko – powiedział. – Czy tylko mnie zabrzmiało to bardzo sztucznie? Jakbyś na siłę chciała mnie poinformować o kolejnych korelacjach. Chyba że jestem już przewrażliwiona…


Nina (...) była adorowana przez mężczyzn w wieku swojego wychowanka. Oczywiście nie przeszkadzało jej to.
– Używasz jeszcze mieszkania w Czwartej Dzielnicy? – spytał się pasażer. – Pasażer to również wychowanek, na dodatek chłopak ma nawet imię. Tymczasem ty chyba masz jakiś uraz do imion, bo strasznie komplikujesz sytuację, choć jest prosta i jasna. Dlaczego nie używasz zaimków albo imion? Wiem, że bohaterowie są w aucie sami, na dodatek mają różną płeć, a więc różne końcówki w czasownikach. Nie komplikuj:
Nina (...) była adorowana przez mężczyzn w wieku swojego wychowanka. Oczywiście nie przeszkadzało jej to.
– Używasz jeszcze mieszkania w Czwartej Dzielnicy? – spytał. 
Na dodatek bohater ten jest: mężczyzną, pasażerem, wychowankiem i przybranym synem. Nie pomiesza mi się z Niną, bo różnią ich płcie (zupełnie inaczej niż w prologu), ale i tak czuję, że gdy wspominasz o nim w ten sposób, robi się niezręcznie. Tym bardziej że często nadużywasz określeń i ładujesz je tam, gdzie podmiot nie zmienił się, a więc nie są potrzebne, jak na przykład tutaj:
Nina wiedziała, że przybrany syn udoskonala właśnie swoje plany i analizuje wszystkie możliwe opcje, jakie czekają na niego w Mieście. Młody mężczyzna zgrabnym ruchem przeczesał czarne włosy (...). – Podkreślenie mogłoby wylądować w koszu, a sens w żaden sposób nie zmieniłby się. 
Imię postaci zdradzasz dopiero na końcu. Dlaczego? Ono wszystko by ułatwiło. To miała być jakaś tajemnica? Po co? Czy Ken to ten słynny Kennet Mitsuya wspomniany w poprzedniej notce? W takim razie okej, zachowanie tajemnicy ma sens. 
Mam wrażenie, że niewiele z tej notki wyniknęło. Poza tym, że poznałam Kena i Ninę, dowiedziałam się o ich relacji, nie czułam, by jakkolwiek pchnięta została tu fabuła. To wygląda trochę tak, jakbyś napisała tę scenę (i wstęp do niej, czyli spory opis miejsca akcji, który zajął dużą część notki) właściwie po nic. Bo tego, że Nina to przybrana matka Kena, mogłabym dowiedzieć się z grubszej sceny, w której cokolwiek by się jednak wydarzyło. Tu mamy zmianę miejsca, ale w sumie nie wiem, po co bohaterowie się przemieszczają, ich rozmowa też nie była jakaś bardzo istotna – tak czuję. Sceny drogi doceniam wtedy, gdy wiem, że bohaterowie mają cel, do którego zmierzają, a tutaj ten jest mi obcy, dopiero poznaję te postaci. Jedyne, co zapamiętałam z tej części rozdziału, to fakt, że Ken jest stworzony przez Ninę i nie odczuwa emocji. A i to podane zostało ekspozycją:
Ninę martwiło to, że ona stworzyła tego pozbawionego głębszych emocji mężczyznę. – Czy jesteś w stanie pokazać mi jakoś to zmartwienie, abym również mogła je wyczuć? Mogłabyś oddać je na przykład wystylizowanym strumieniem świadomości, w którym dałoby się wyczytać emocje, o których piszesz. A może Nina spojrzałaby na Kena zatroskana, pomyślała o nim coś więcej? Bo zdanie, które rzuciłaś, bez dalszych rozważań nad tematem stworzenia mężczyzny bez emocji wygląda jak ekspozycja, byleby informacje do mnie dotarły. 

Jeżeli Isabella jest kobietą groteski, ona musi być kobietą niezdecydowania. – Po tym zdaniu pojawia się długa ekspozycja, która ciągnie się praktycznie do samego końca notki. To wszystko, o czym piszesz – wspomnienia podjętych przez Ninę decyzji, a także cechy jej charakteru i cechy charakteru Kenneta – dałoby się urozmaicić, by nie stanowiły tylko suchego wykazu kolejnych informacji. Gdyby to był POV, mogłabyś uzupełnić fragment emocjami związanymi ze wspomnieniami i odniesieniem się do nich w nawiązaniu do tego, co czeka Kenneta, skoro wybrał drogę, z której Nina zrezygnowała. Tak się jednak nie dzieje – dostałam po prostu kilkanaście zdań streszczających przeszłość bohaterki, z czego nic nie wynikło w tej scenie.

A niewinność przygarniętego chłopca znikała z każdym kolejnym pociągnięciem spustu pistoletu, z każdym kolejnym precyzyjnym podciętym gardłem. Kennet uczył się szybko i jeszcze szybciej zatracał się w profesji zabójcy. – Puste słowa, w które muszę wierzyć. Nie lepiej byłoby po prostu pokazać jakieś morderstwo?
Zapamiętaj, że streszczenie nie ma żadnej wartości poza tym, że jest zbiorem informacji oddanych czytelnikowi wprost. Jednak jaki powód mają bohaterowie, by nawiązywać do tego akurat teraz, w tej scenie? Jak ma się to streszczenie do obecnej fabuły? Na moje – nijak. Po co mi informacja, że Kennet jest mordercą? Wiem to z poprzedniego raportu, poza tym nie zobaczyłam, jak morduje, więc nie mogę ocenić, czy faktycznie jest taki dobry. Zmuszasz mnie, by ci uwierzyć, pisząc o tym, co działo się poza kadrem opowiadania, a to mi nie wystarcza.

Żałuję, że twoje rozdziały są takie krótkie i do przesady rzeczowe, jakbyś ograbiła je z emocji, które towarzyszą bohaterom. Skupiasz się na tym, co pragmatyczne, a mnie jest ciężko się wczuć, bo ledwo scena się zaczyna, a już się kończy – część to opis miejsca (obrzeży Miasta czy domu; zawsze w osobnych akapitach, niesubtelnie), a dopiero reszta to interakcje, ale mało w nich pełnej treści. Trudno mi to nawet wytłumaczyć jakoś logicznie, ot, mam przeczucie, że nie lubisz lać wody, opisywać rzeczywistości głębiej i dodawać do tego uczuć, natomiast tam, gdzie scena powinna być dynamiczna, zdania wypełniasz po brzegi jakimiś zapchajdziurami zwalniającymi tempo akcji (na przykład przytaczając określenia czasu: po chwili, natychmiast itp.). Niby zwracasz uwagę na szczegóły – tu Ken wyrzuci papierosa, tu poluzuje krawat, uchyli okno – ale czegoś jeszcze mi w tym wszystkim brakuje; na dodatek pojawiła się ekspozycja, trafiło się i streszczenie... Wydaje mi się, że mogłoby być bardziej emocjonalnie, nawet jeśli scena sama w sobie nie jest emocjonalna, bo przedstawiasz nią fragment jakiejś codzienności – bohaterowie pewnie jednak przeżywają coś wewnętrznie. Nie znaczy to, że fragment jest zły, bo pod względem opisów poszło ci w miarę dobrze. Ale przez cały rozdział… nudziłam się.


ROZDZIAŁ 4

Odezwał się głos Naoto wydobywający z nadajnika koło ucha. – Nie komplikuj: W nadajniku koło ucha odezwał się głos Naoto. Bardzo lubisz imiesłowy przymiotnikowe, ale często w ogóle nie są ci potrzebne, bo tylko powielają logiczności. Mam wrażenie, że często, zamiast sobie ułatwiać, błądzisz gdzieś naokoło.

Jedynym zmartwieniem byli pasażerowie jadących aut. Większość przypatrywała się zamaskowanej grupce stojącej na ramie zwieńczającej filary. Isabella i jej świta nie miała zamiaru zabawiać tutaj długo, przynajmniej na tyle, by o ich obecności przedwcześnie dowiedział się konwój SOO (...). – Ten opis nie jest plastyczny; nie potrafię sobie wyobrazić, o jaką ramę ci chodzi. Wiem, że Isabella stoi na pylonie mostu, ale jaka świta, jaka rama…?

Wszyscy bez wahania kiwnęli potwierdzająco głowami. – Kiwa się zawsze na tak. Na nie się kręci.

Isabella pragnęła, by przebywająca z nią siódemka towarzyszy przeżyła obławę. Inaczej uratowane życia przechylą szalę na drugą stronę. Rodzeństwo zdążyło zwerbować prawie połowę klanu, by odbić kilku porwanych. – Trochę żałuję, że tego nie widziałam. Nie miałam szansy poznać ekipy ani zauważyć, że im zależy na ratunku, nie wiem, jak przebiegła organizacja, planowanie skoku. Dostałam jedynie krótkie streszczenie. Organizacja to – szczególnie w filmach i powieściach sensacyjno-kryminalnych – jeden z najciekawszych elementów skoku, patrz: motyw napadu na bank czy innego skoku złodziejskiego rodem z Sześćdziesięciu sekund z Cage’em. Za to też kocham powieści Alistaira MacLeana, tym bardziej żałuję, że przeszliśmy od razu do sedna, do którego bohaterowie przygotowywali się pilnie, ale jednak gdzieś poza kadrem. 

Zamaskowane postacie wtopiły się w panujący mrok, gdyby oświetlenia nie dało się wyłączyć, z pewnością konwój zawróciłby, widząc przygotowaną pułapkę. – Ale ostrokostne jakoś weszły na most, były widziane przez grupę ludzi, mijane przez kierowców. Ktoś mógłby wrzucić ich fotkę do mediów, wiadomość o tym, że stoją na trzech pylonach mostu mogłaby się rozejść już wcześniej, zanim nadjechał konwój. Czy pułapka nie polega na efekcie zaskoczenia, który tu można było utracić? Coś czuję, że ta nieodpowiedzialność ostrokostnych odbije im się czkawką...


Isabella wzięła głębszy oddech, a potem zeskoczyła wprost na maskę jadącej więźniarki, ta pod wpływem nacisku wygięła się w drugą stronę. – No logiczne, że nie w tę zewnętrzną, gdzie spadła Isabella.

Szpony przebiły szybę i przedziurawiły gardło kierowcy, siedzący obok niego pasażer w przeciągu kilku sekund zakończył żywot w taki sam sposób. – Niedynamicznie; tnij. Sugestia: Szpony przebiły szybę i przedziurawiły gardło kierowcy, siedzący obok pasażer tak samo zakończył żywot. – Czas, w którym to się stało, nie ma dla czytelnika znaczenia, akcja i tak dzieje się chronologicznie, zdania pokazują, jakie wydarzenia mają miejsce – jedno po drugim, regularnie. 
(Przy czym nie jestem też aż tak zadowolona ze słowa: zakończyć żywot – jest dość poetyckie, niepotrzebnie). 

W tym całym opisie nie ma emocji, nie słychać chaosu – krzyku ludzi, rumoru, uderzających w siebie na moście samochodów. Żywi nie uciekają, policja nie próbuje się bronić, nikt nie panikuje, nie krzyczy. Słowem: zgubiłaś gdzieś tło. Jedyne, co dostaję, to ogólniki w stylu: Pozostałe ostrokostne w tym czasie zajęły się policyjną eskortą, pozbawili życia kolejnych sześciu ludzi. 

SOO nie chciało ryzykować, nie znając liczebności wroga. Poza tym priorytetem było dostarczenie członków najsilniejszego klanu Miasta na przesłuchanie. Taka farsa była warta pozostawienia towarzyszy, jednak za ślepy tok myślenia reszcie też przyjdzie zapłacić życiem. – Nie wiem, czy to dobry moment na tłumaczenia. Mamy scenę dynamiczną, a tym ją zakłócasz.

W ich dłoniach tkwiły urządzenia kształtem przypominające glocka, tyle że zamiast naboi wystrzeliwały strumień elektryczny. – To się potocznie nazywa: taser.

Podwładna towarzysząca Isabelli podała jej niewielki pistolet znaleziony w radiowozie. Pomimo że przywódczyni Rebelii nie miała wielkiej styczności z bronią palną, zdecydowanym ruchem pociągnęła za spust, oddając dwa strzały. Kule utkwiły w głowach odwróconych do niej plecami egzekutorów, którzy prawie synchronicznie osunęli się na kolana a potem na asfalt. – Nie wiem dlaczego, ale choć fabularnie jest całkiem nieźle, mam wrażenie, że nie radzisz sobie stylistycznie. Sceny pasywne jak ta w samochodzie czy mieszkaniu jeszcze jakoś dają radę, ale część scen dynamicznych wlecze się niemiłosiernie. Jakbyś nie potrafiła odetchnąć i się wyluzować w czasie pisania – tekst jest strasznie sztywny, okrąglutki, zbyt dużo w nim określeń i dopowiedzeń, a przez to męczę się, czytając. Spójrz:
Podwładna podała jej niewielki pistolet z radiowozu. Choć Isa rzadko strzelała, dwa razy pociągnęła za spust. – Zauważ, jak wielu literek mniej użyłam, a napisałam praktycznie to samo. 
Nie musisz tłumaczyć jak krowie na rowie, że pistolet znaleziony był w radiowozie, a główna bohaterka nie miała z nim wielkiej styczności… Używaj krótszych fraz, nie drąż tak. Czytelnik nie potrzebuje tego wszystkiego – jeżeli możesz, przekazuj mu te informacje bardziej zwięźle. Trzymaj tempo i nie rozmieniaj się na drobne, gdy nie musisz. 
A scena dynamiczna jest właśnie takim momentem, gdy nie musisz wcale. 

Czy to nie dziwne, że bohaterka nie ma doświadczenia z bronią palną, ale bez wybitnego celowania, namysłu, odrzutu i tym podobne trafia dwóch gości w głowy? Nawet nie sprawdziła, czy ten pistolet jest przeładowany, zabezpieczony, nie odciągnęła kurka ani nic. Potem dowiaduję się, że ona wcale nie potrafi tego zrobić, więc tym bardziej dziwi mnie ten imperatyw, że akurat, gdy potrzebowała broni, była ona naładowana, gotowa do strzału, w dodatku Isabella dwukrotnie trafiła.


(...) z zatłoczonego łącznika między dzielnicami w ciągu kilkunastu minut przerodził się w martwą zonę. Wraz z przywróceniem oświetlenia Miasto ujrzy rozległe pole bitwy. Asfalt pełen krwi i trupów, których ilość dotąd skrywała się w ciemności. – Powiem ci, że moje wyobrażenie sceny nie pokrywa się z tym widokiem. Choć wspominałaś o śmierci, tak naprawdę w scenie nie widziałam chaosu, dynamiki i tego, by wielu straciło życie. Gdzieś to umknęło; lawirowałaś między perspektywą Isabelli a narratorem wszystkowiedzącym, który pokrótce streszczał to, co działo się na ulicy, ale te kilka rzeczowych zdań to jednak dla mnie za mało. Nie mogłam wyczuć atmosfery, która powinna towarzyszyć obławie, do tego – chociaż czternastolatka nie przeżyła – nie poczułam, by sam napad był trudny, ryzykowny, nie czułam adrenaliny, nie zbliżałam twarzy do monitora, by czytać szybciej i mocno się niepokoić biegiem wydarzeń. Ot, raczej przyswoiłam informacje. 
Gdzie widzę tego problem? Chyba w twoim pośpiechu – braku tła, a jednocześnie (znów) w mieszaniu narracji i w końcu w pełnych, okrąglutkich zdaniach i przemyśleniach Isy, które zakłóciły bieg akcji. Nie było lekko.

Kolejną scenę zaczynasz następnymi akapitami informującymi – to już twoja rutyna, co? Pierwszy jest okej, bo przedstawia drogę do Podziemi i to jest ciekawe (choć mogłoby być ciekawsze; brakuje mi wzmianek o tym, że właśnie wracają tamtędy ostrokostne – zmęczone, w napięciu i tym podobne; generalnie umieszczanie bohaterów w opisach czyni opisy bardziej interesującymi). To wszystko pojawia się wprawdzie w drugim akapicie, ale widać, że informacje nie padają subtelnie, nie przeplatają się, nie tworzą spójnej całości, tylko wydzielasz je – wręcz mam wrażenie, że odhaczasz z checklisty:
– Opis drogi z mostu do Podziemi? – Jest. 
– Tłumaczenie kwestii terytorialnej i działanie czarnego rynku? – Jest.
– Przejście do bohaterów? – Jest. 
Dziwi mnie przy tym, że ktoś taki jak Isabella jako przywódczyni rebelii, zapomniała, że w przejściach, które wybrała, nie ma zasięgu, więc stuka w nadajnik. Czy nie dlatego właśnie wybrała tę drogę, by nikt nie mógł ich tam namierzyć? Wydaje mi się, że jest to kwestia na tyle istotna, że ktoś taki jak Isa nie powinien o tym zapominać – brzmi to trochę tak, jakbyś chciała wyjaśnić, dlaczego SOO nie podąża za bohaterami i wykorzystałaś do tego główną bohaterkę, która jednak podjęła świadomą decyzję o wyborze drogi ze względu na bezpieczeństwo. Raczej nie zapomniałaby o tym w kilka minut, na chwilę, ewentualnie stuknęłaby raz w ten nadajnik i kapnęłaby się od razu, dlaczego słyszy w nim szum. W sumie mogłaś do tego wybrać innego bohatera, na przykład takiego, który rzadziej tamtędy przechodzi, na przykład dopiero co uratowanych z więźniarki. Ktoś mógłby im zwrócić uwagę, że próby połączeń zdadzą się na nic. 
Czy coś. 

Chwila, zaraz… Bohaterowie wyrzucili ciało zmarłej ostrokostnej do wody? Dlaczego? Nie napisałaś, by poświęcili czas na jej zapakowanie do worka wypełnionego, nie wiem, kamieniami. Przecież ona zaraz wypłynie… 

Swoją drogą ostrokostne idą uratować swoich z szacunku do nich oraz by SOO nie otrzymało informacji i materiału do badań, ale jednocześnie, gdy jedna z rodzimych umiera, jej ciało zostaje ot tak wrzucone do wody. Żadnego pożegnania, więzi, nic. 
Już za nimi nie przepadam. 

Dzięki temu były One bezpieczne, SOO bez problemu może namierzyć każde elektryczne urządzenie, a ich ślad urywał się właśnie tutaj – w nieokreślonym miejscu pod ziemią, co przecież nikogo nie dziwiło. Dlatego technologia na nic się nie zdawała w odszukaniu potencjalnych wejść do zakazanej części Miasta. – No dobra, ale to brzmi trochę tak, jakby SOO nie zależało aż tak bardzo na wykryciu Podziemi. Bo ktoś upierdliwy, komu by naprawdę zależało, wydałby rozkaz rozkopania ziemi tam, gdzie akurat znika sygnał. W dzisiejszych realiach wziąć odpowiednie maszyny i rozłupać asfalt, dostając się pod powierzchnię, by odkryć tunel czy ścieki, nie jest niewykonalne, więc tym bardziej da się to zrobić w urban fantasy, którego akcja dzieje się w świecie, w którym postęp technologiczny jest większy. Tutaj, w twojej wersji, brzmi to jednak trochę tak, jakby ludzie z SOO przyszli na miejsce, w którym urywa się sygnał, rozejrzeli się, spojrzeli na GPS-a i: nic tu nie ma, chłopaki, idziemy do domu, maybe next time złapiemy ich na górze. Mało tego, ostrokostne jakoś do tych Podziemi schodzą – nie wiem, czy ukrywają tajną dziurę pod dużym kamieniem, czy wchodzą w jakąś kratkę od ścieków – nie określiłaś tego (szkoda!), jednak tak czy owak jakaś dziura, choćby i wąska, musi istnieć. Śmiem twierdzić, że SOO dawno zobaczyłoby ją na sonarze. Przecież jak się jest śledczym i widzi miejsce, w którym sygnał zanika (na przykład szumi), oraz widzi się kratkę od ścieków czy Bardzo Duży Kamień, to nie myśli się: ooo, tu nic nie ma, tylko dodaje się dwa do dwóch i kopie właśnie w tym miejscu, aż sygnał będzie lepszy. Przecież ostrokostne nie rozpływają się w powietrzu – skoro nie ma ich na powierzchni, muszą być pod ziemią, logiczne. 

Pozostaje jeszcze kwestia informacji o tym, że wejście do Podziemi znajduje się pod mostem. Żeby zbudować most, trzeba przygotować pod to całe wybrzeże – zbadać materiały, porobić wwierty, zadbać o wszystkie analizy, oczyścić brzeg. Nawet jeśli Podziemia znajdują się głęboko pod fundamentami mostu, wejście do nich musi być na powierzchni – ostrokostne nie teleportują się cudem pod ziemię. Więc jeżeli, aby postawić most, trzeba zabezpieczyć teren, nie wiem, jak musiałoby być ukryte to przejście, by nikt na nie przypadkiem nie trafił i na przykład go nie zasypał. No chyba że tunele budowane były po budowie mostu, no ale taką robotę też trudno ukryć przed światem. Most, po jego opisie, wydaje się nowoczesny, zakładam więc, że tunele były pierwsze. 

Przed grupą pojawiło się pierwsze rozwidlenie, jedno z nich pozostawało oświetlone, podczas gdy druga kontynuacja drogi tonęła w mroku. – Skoro było oświetlone, to było na prąd, produkowało energię elektryczną. Skoro zasilane było prądem, nie powinno być chyba aż tak bardzo niemożliwe do namierzenia tylko i wyłącznie dlatego, że jest pod ziemią. Chyba że używali pochodni...

Rodzeństwo wyczuło obecność zamaskowanych osób kryjących się w ciemności przy ścianach. – To nie jest rodzeństwo. 
Męczy mnie trochę to, że narrator wciąż chce mnie oszukać, jakbyś dawno nie zdradziła prawdy. Może to głupota, ale strasznie upierdliwa. 

Isabella najchętniej rzuciłaby się w jego ramiona, gdy wyłonił się z tłumu pobratymców, ale musieli zachować powściągliwość w okazywaniu jakichkolwiek uczuć. – Biorąc pod uwagę położenie bohaterów i to, że przed chwilą stracili ludzi, Naoto jest ranny, a jakaś laska, która wydaje polecenia – wredna, nie wiem, czy myśl o rzucaniu się w ramiona jest adekwatna do sytuacji. Mnie, na przykład, psuje atmosferę powagi. Przywódcy, nawet jeśli się kochają, aktualnie mają chyba ważniejsze rzeczy do przemyślenia, nie? Nie musisz tak eksponować też tego uczucia. Okej, Naoto złapał Isabellę za rękę i ją wspiera – dotarło. Wystarczy.


Piszesz o Aidzie i jej zapewnionym bycie, ale to ekspozycja. Mam wrażenie, że wiele informacji po prostu podkładasz mi pod nos i mam je wszystkie zapamiętać – kto z kim gdzie, jaki klan, jakie terytorium, ale właściwie bardzo mało z tych rzeczy, o których piszesz, zapamiętuję. Może to też dlatego, że w tych fragmentach do głosu dopuszczasz wszystkowiedzącego, który jest poprawny i… tyle. W ogóle nie potrafię wyczuć tu żadnej emocji, żadna nie towarzyszy mi w lekturze. Mniej budujesz scenami, a więcej opisami, do tego twoje opisy są mocno formalistyczne, bez życia. Nawet kiedy historia przedstawia wydarzenia przykre lub niebezpieczne, nie czuć praktycznie nic. Niby to nie tylko ekspozycja, bo bohaterowie też coś robią – idą, myślą, łapią się za ręce, lecz opisujesz głównie ruchy. Nadal za mało się naczytałam, by stwierdzić, czy mi się to podoba i czy potrafię się wczuć. Na razie to drugie przychodzi mi dość topornie. Oczywiście rozumiem, że to urban fantasy w narracji trzecioosobowej. Że być może taką wybrałaś stylizację, by przesiąknięta była tym chłodnym, betonowym klimatem. Że ma być surowa i zimna, jak zimne są szpony ostrokostnych. Być może piszesz tak, aby czytelnik mocniej się wciągnął, ale nie jestem pewna, czy zadziała to na wszystkich. Wydaje mi się jednak, że są momenty w fabule, które dałoby się opisać mniej sztywno, urzędowo, aby tekst nie stał się czytelnikowi całkowicie obojętny. Może gdybym miała stylizację Isabelli, jej POV, byłoby lepiej, szczególnie gdy mam do czynienia z jej myślami typu:
Isabella dyskretnie obserwowała sylwetki kryjące się za teatralnymi maskami, w powietrzu wisiało napięcie. Nie zdziwiłaby się gdyby doszło teraz do bójki między przedstawicielami klanów. Ale najważniejsze było to, że Naoto z resztą grupy dotarł do Podziemi, które z pewnością już obiegła plotka o obławie zorganizowanej przez klan. 
I co z tego, skoro chwilę wcześniej dostałam perspektywę Aidy:
(...) niedoświadczona Aida raczej nie przedstawi watahy Isabelli i Naoto jako sojusznika, ona sama w oczach rodzeństwa była wyłącznie płotką siejącą zamęt, choć nadal pozostającą córką przywódców. Dlatego jej pozycja w klanie jest taka silna, a reszta ostrokostnych darzy ją szacunkiem z czyjegoś względu. Miała go wraz z przyjściem na ten pomylony świat! Podczas gdy Isabella z Naoto walczyli o przetrwanie na ulicach Miasta, a potem przyszło im budować podziemne imperium, Aida miała już dawno zapewniony byt. 
Nawet ten wykrzyknik nie sprawia, że czuję emocje, ponieważ opisy ogólnie są jednostajne, lakoniczne. To, że raz czy dwa ktoś pomyśli coś sfrustrowany, niewiele zmienia. Narracja mogłaby być żywa w całości, nie tylko wybiórczo. Tym bardziej że kolejna scena znów zaczyna się opisem – jakby inaczej – miejsca akcji. A to sprawia, że rozdział, mimo że już pojawiła się w nim (nie)wartka akcja, teraz jest już zupełnie przegadany.

W dole zgromadziły się już ostrokostne. Zarówno te, które brały udział w obławie[,] jak i pozostała reszta, która o obławie dowiedziała się po jej zakończeniu. – Scena pasywna; to, że postawisz kropkę między dwoma zdaniami składowymi, które właściwie powinny być jednym, nie daje tu żadnego efektu, nie musisz dbać o tempo akcji ani nic w tym stylu. Nie wiem, skąd u ciebie maniera, by robić coś takiego.

Hałas żywych rozmów ucichł, gdy zza zardzewiałych barierek balkonu wyłonił się Naoto. – Za późno piszesz o tych rozmowach. Moja wyobraźnia zaczęła od widoku miejsca w ciszy, a dopiero potem, po długim opisie, poruszyłaś inne zmysły. Nawet nie czytając, a jedynie przelatując tekst wzrokiem, dobrze widać, w którym momencie przechodzisz do akcji. Wiesz, co robiłabym, gdyby to była książka, a ja byłabym potencjalnym czytelnikiem, nie oceniającą? Wertowałabym strony, szukając interakcji, a pomijając większe ściany tekstu. Ciekawe, czy bez nich odnalazłabym się w tym uniwersum? Jeśli sceny nie pokazują go same w sobie, a opierasz fabułę na ekspozycjach, czytelnik może się w końcu znudzić, opisy mogą go prędzej czy później przytłoczyć. Nawet najpoprawniejsze będą usypiać.


Naoto jako przywódca był znany ze swojej srogości, ale też zdecydowania. Dzięki temu nikt nie ważył mu się sprzeciwiać, wraz z Isabellą stworzyli armię posłusznych żołnierzy widzących we wspólnocie Rebelii lepszą przyszłość i poczucie bezpieczeństwa w zamian za całkowite oddanie. Klan składał się wyłącznie z młodych ostrokostnych, starsi byli zbyt dumni, by być na rozkazy jakiegoś pysznego dwudziestolatka i jego o rok młodszej siostry cieszącej się podobną opinią. – Kolejny opis, który pojawia się po rozpoczęciu dialogu. Jest za długi, by utrzymać ciągłość. Gdy pojawia się następna wypowiedź Naoto, nie pamiętam już, jak zaczął. Nie jest płynnie, jest nużąco. Choć uniwersum wydaje się interesujące – ostrokostne, konflikt z ludźmi, tajemnicze badania, kwestie koloru oczu, a do tego japoński morderca i SOO – wszystko wyjaśniasz opisami, przez co świat jest dla mnie spłaszczony, bohaterowie jak na razie pozbawieni są wnętrz (Isabellę znam z ekspozycji; scenicznie pokazałaś jedynie jej uczucia w stosunku do Naoto). To, o czym mówi teraz Naoto, jest więc dla mnie ciekawe tylko pozornie, bo aby zrozumieć, co mówi, muszę czytać opisy świata, a one są usypiające i nie ukrywam, że mi się nie chce. 

Dziwna jest ta scena. Właściwie nic się w niej nie dzieje, Naoto podejmuje jakiś temat, ale koniec końców nic z tego nie wynika, bo zdusiłaś to ekspozycją o charakterze Naoto i tym, jakim jest przywódcą. Następnie Blaise mówi coś w stylu: Okej, to teraz krótko, zwięźle i na temat, więc mam nadzieję, że zaraz przeczytam coś, co rozjaśni mi wiedzę o świecie i w końcu nie będzie podane opisem, po czym… dostaję przejście do kolejnej sceny. A więc co? Po co mi było to wszystko, co stworzyłaś, między atakiem na moście a rozmową o imprezie? Wejście do Podziemi i ważne spotkanie, ekspozycja Aidy i przygotowanie do przemowy Naoto – czuję, że nic z tego nie wynikło, niczego nie dowiedziałam się inaczej niż z opisu, a interakcje między bohaterami nie były znaczące. Czy na pewno przemyślałaś tę scenę? Nie lepiej było wymyślić taką, która dałaby czytelnikowi coś więcej?

Kolejną bohaterkę również wprowadzasz opisem wyglądu, który zaraz zapomnę:
W progu stanęła elegancka kobieta ubrana w czarną, dopasowaną do jej szczupłego ciała sukienkę, jej ramiona okrywał biały żakiet. Złociste włosy upięła w wysokiego koka, a cienkie usta podkreśliła szminką w delikatnym kolorze. W dłoniach przed sobą trzymała małą, skórzaną torebkę. – Sam opis nie jest zły, ale kiedy tak właśnie wygląda wśród innych opisów, przestaje robić pozytywne wrażenie. Znacznie lepiej sprawdziłby się, gdybyś wplotła ten wygląd inaczej, na przykład o torebce wspomniała, gdy kobieta odłoży ją na stolik, a o sukience, którą poprawi, siadając. Kiedy podajesz wszystko naraz, nie wszystkie elementy łatwo zapamiętać. 
Z dialogu dowiaduję się, że bohaterka ma przygotować maski, a z ekspozycji – że jest prawdziwą artystką, uwielbia to robić, a w ogóle to marzy o byciu projektantką i tak dalej, i tak dalej… Rety, jakie to męczące; przez to wszystko rozdział ciągnie się i ciągnie, wydaje się nieskończony. Czemu nie pokażesz po prostu, jak Raisa oddaje się pracy, zadowala ją wykonywanie zlecenia, choć myśli o tym, by nie angażować się za mocno? Scena to nie charakterystyka, zresztą nikt nie każe przedstawiać ci postaci z wyglądu i charakteru – jedno po drugim – od razu, gdy tylko postać pojawi się w tekście. Nie ma takiego obowiązku. 

Nagle furię wynikającą z zazdrości zastąpiła troska. – Jaka furia? Dziewczyna tylko krzyknęła jedno zdanie, bez przesady. To nie znaczy, że jest furiatką. Użyj słowa o mniejszym nacisku, mniej nacechowanego.

Cała Isabella. Jej nastrój zawsze zmieniał się z zawrotną prędkością. – A gdybym tak mogła to wywnioskować z tekstu samodzielnie? Może po prostu zacznij mi pokazywać tę postać, a nie pisz, jaka to ona nie jest? Praktycznie każdego bohatera, którego przedstawiłaś do tej pory (poza tym nieszczęśnikiem z SOO, który ma popularnego ojca i którego imienia już zdążyłam zapomnieć) jedynie charakteryzujesz, jego cechy charakteru zaklinasz narracją, zamiast po prostu oddawać je w tekście. Nie musisz tego robić, tym bardziej że masz sceny, które możesz wykorzystać bardziej kreatywnie niż do siania opisów.

Za to też Naoto ją kochał, a kochał na wiele sposobów. Isa była jego siostrą, przyjaciółką i ukochaną. – Nie była jego siostrą! Pisałaś, że bohaterowie czasem zapominają, że nie łączą ich więzy krwi. Rety, jak długo jeszcze będziesz mi wmawiała, że jest inaczej? 
Samą miłość też wystarczy, że pokazujesz. Opisy o miłości, gdy zdążyłam ją zauważyć, to truizmy. Ładne, ale kompletnie niepotrzebne czytelnikowi, który potrafi czytać między wierszami. 


ROZDZIAŁ 5

Pomysł z piżamą świetny, fajnie oddaje bohatera. To idealny dowód ekscentryczności lidera, więc takie podkreślenie jest zupełnie zbędne: Bus z nowymi członkami oddziału wraz z jego ekscentrycznym liderem właśnie się zatrzymał. – Mam wrażenie, że trochę się boisz i mi nie ufasz albo nie ufasz sobie. Nie bierzesz pod uwagę, że czytelnik wyciąga wnioski z tego, co czyta, składa te puzzle do kupy i nie potrzebuje twojej nadmiernej pomocy.
Znowu zaczynam się motać:
Gabriel jako pierwszy wysiadł z samochodu, za nim wypełzły zdezorientowane świeżaki.
– No, dobra, co tym razem? – powiedział lider nie wiadomo do kogo, odgarniając z twarzy rozczochrane od snu rude włosy. – Wiem, że liderem jest Gabriel, ale tu wygląda to tak, jakby gości było dwóch. Całość jest tak strasznie chaotyczna, wciąż nie panujesz nad podmiotami, często się nie zmieniają, a mimo to je mnożysz, używasz tony zamienników. To najgorsza twoja bolączka, bo nie pozwala czerpać radości z czytania, nie jest lekko, muszę się skupiać, śledzić postaci, cofać się w tekście, upewniać, że wszystko dobrze zrozumiałam, że wiem, kto wypowiada dane słowa lub wykonuje daną czynność. Nie potrafię sobie ot tak płynąć z tekstem, a przez to ciężej docenić mi ciekawą fabułę czy akcję. Zamiast cieszyć się dialogiem, poświęcam uwagę, by ogarnąć postaci. 

Głowa jednego z nich została prawie oderwana od reszty ciała i spoczywała teraz na barku tego drugiego z wyłupanymi oczyma. – Wyłupane oczy miała oderwana głowa czy ten drugi?
Gdybyś pokazała mi tę scenę z perspektywy jednego, wybranego bohatera, mogłabym na przykład śledzić jego reakcję na taki masakryczny widok. Gdyby chodziło o Gabriela, zobaczyłabym nieprzejętego, skostniałego lidera, który zajmuje się robotą, a jeśli wybrałabyś Vincenta – mogłabym wczuć się w żółtodzioba. Zamiast tego (chyba) pojawia się tu znów narrator wszystkowiedzący, który z jednej strony buduje jakąś atmosferę, a zaraz ją psuje: 
Gabriel uklęknął przy denacie, a potem palcem zaczął wodzić po ranach na ciele.
Szczupłe nogi Vincenta nagle zrobiły się miękkie jak flaki, w których obecnie bawił się Gabriel. – Vincentowi robi się słabo, więc dostaję sygnał, by w jakiś sposób mu współczuć i informację, że obraz jest faktycznie przejmujący, by zaraz przeczytać, że ktoś bawi się we flakach. I wtedy atmosfera pryska. Ty próbujesz robić to wszystko naraz:
Vincent zastanawiał się, w ilu sprawach musiał brać udział jego starszy kolega, że widok rozszarpanego ciała nie robił na nim wrażenia. Nie chciał znać też doświadczenia zawodowego Gabriela. – No dobra, ale bawienie się we flakach brzmi jak sarkazm. Czy ktoś, kto widzi pierwszy raz na oczy rozszarpane zwłoki, może sobie na niego pozwolić? Choć napisałaś, że pod Vincentem ugięły się nogi, teraz, przez jego chłodne, pozbawione emocji przemyślenia, nie czuję, by był przejęty. Zastanawia się nad Gabrielem i jego doświadczeniem, a nie nad tym, że właśnie ma przed oczami prawdziwe zwłoki. 
Wtrącenie informacji, że nogi Vincenta są zgrabne, również wydaje się nie ma miejscu. Nie o tym myśli się, widząc trupa, a wyraz ten w akurat takiej scenie wygląda wręcz karykaturalnie. 

Cieszę się, że Gabriel odnalazł lukę, którą ja dostrzegłam już w czasie trwania akcji na moście. Ktoś widział ostrokostne na pylonach, a to, że włączone były wtedy światła, to ich błąd. Z drugiej strony nie wiem, co dałaby rozmowa ze świadkami. No, ostrokostne weszły na most i czekały na konwój. I co? No i nic. To nic nie zmienia. Ten trop to żaden trop – prowadzi do informacji, kto napadł, a to już wiadomo. 

Vincent też próbował słuchać, ale widok ludzkich wnętrzności zaczął go coraz bardziej przytłaczać. Do wirującego żołądka dołączyły zawroty głowy. – O, a jednak o tym piszesz, ale szkoda, że tak późno. Mam wrażenie, że Vincent reaguje z opóźnieniem tylko dlatego, bo po drodze zajęłaś się czymś ważniejszym, niż jego emocjami, a to chyba nie powinno tak działać. Widzisz trupy, to nie stoisz obok nich kilka minut, żeby dopiero za chwilę się przejąć. To wygląda teraz tak, jakby Vincent dopiero otworzył oczy i się porządnie rozejrzał. 

– Na dole... Coś się tam na wodzie unosi – wyjąkał. – No oczywiście, że się unosi. I nie coś, tylko zwłoki ostrokostnej. To nie Vincent powinien dostać awans, tylko Isabella powinna zostać zdegradowana za głupotę. 
To frustrujące, że przewidziałam ten wątek. I że ostrokostne udostępniły materiał do badań dla SOO w taki nieodpowiedzialny sposób. Rozumiem, że w powieściach sensacyjnych czeka się na błąd przeciwnika. Ale kiedy ten błąd jest na poziomie dziecka, które ominęło lekcję fizyki w podstawówce, to… no właśnie. 


Szpony młodziutkiej ostrokostnej pośmiertnie nie wsunęły się w głąb dłoni, co stało się główną atrakcją wieczoru. – I Isabella na to pozwoliła? Tak po prostu? Dziwne. Bardzo, bardzo nieodpowiedzialne. 

W końcu przeszkolonych śledczych było obecnie na pęczki, zawsze można ich zastąpić innymi, a na miano doktora należało sobie zasłużyć! – Dlaczego narrator krzyczy? Czyje to POV, kto się ekscytuje? Brzmi, jak jakiś szalony doktorek...

Z tego co słyszał, most szybko nie powróci do ponownego użytku. Szkło, ślady krwi, zniszczone radiowozy i więźniarki. Nadal wiele rzeczy prosiło się o uprzątnięcie. – Bez przesady. Do rana powinni dać radę.


ROZDZIAŁ 6

Kolejny bardzo plastyczny opis miejsca; łatwo się wczuć. Widzisz, od początku oddajesz przemyślenia i emocje Kenneta związane z apartamentem i od razu lepiej się czyta, tekst wydaje się spójniejszy i bardziej poukładany. 

Do smukłej twarzy Blue pasowała ona idealnie, ale przecież Mitsuya w życiu by takiego czegoś nie powiedział. Dlatego dziewczyna zadowoliła się samym spostrzeżeniem ze strony przyjaciela. – Head hopping; Mitsuya nie może wiedzieć, co ostatecznie myśli sobie Blue. Widzisz, a szło ci tak dobrze… Wystarczyłoby tu napisać: (...) musiała zadowolić się… – wtedy brzmiałoby to jak kontynuacja perspektywy Kenneta, który – no cóż – nie jest zbyt czułostkowy. 

Spokojnie spojrzenie Raisy dyskretnie lądowało na każdym z lokatorów. Najbystrzejszy z nich dostrzegł jej wzorkowe oględziny i sam utkwił w niej spojrzenie zielonych oczu. – Skąd mam wiedzieć, o kim piszesz? Kto jest najbystrzejszy? Na dobrą sprawę ledwo poznałam bohaterów z tej sceny, jak więc mam dokonać selekcji i rozeznać się w opisie? 
Myślałam, że Najbystrzejszy to Kennet, ale dalej napisałaś, że miał siwe włosy, więc go wykluczyłam. Wciąż jeszcze nie wiem, czy opisujesz Natana, czy tego drugiego.
[Update: Przeczytałam raz jeszcze całą scenę baaardzo powoli i dokładnie i doszłam do wniosku, że jednak mowa o Arno; gdzieś tam wcześniej wspomniałaś, że Natanel ma włosy w kolorze rdzy. Widzisz, takie wzmianki są plastyczne, ale małe jest prawdopodobieństwo, że czytelnik zapamięta je od razu i będzie rozpoznawał twoje postaci z marszu, jak na rozkaz. Aby tak było, bohaterowie musieliby pojawić się w tekście przynajmniej kilka razy, tymczasem ty przedstawiasz ich tak, jakbyś liczyła na to, że ja już ich znam na tyle dobrze, że bez problemu ogarnę selekcję Raisy. Nie udało mi się, choć i tak czytam w maksymalnym skupieniu i daję z siebie wszystko, by zrozumieć, o czym piszesz. Niektóre akapity czytam i po trzy razy].

Nagle dostaję perspektywę Raisy. Znów robi się chaotycznie, choć fragment z trzykrotnym powtórzeniem Raisa zapamięta podoba mi się. Rety, co ci szkodzi postawić gdzieś trzy gwiazdki czy ze dwa entery i wskazać zmianę perspektywy? To by tak wiele ułatwiło… Przygotowałabyś mnie na tę zmianę.

Widzisz, dopiero przy opisie czwartej reakcji Raisy na zebranych zarejestrowałam, że dziewczyna rejestruje w głowie Kenneta. Przez to praktycznie cały fragment, odkąd tylko bohaterka weszła do apartamentu, nadaje się do przeredagowania. Nie może być tak, że czytelnik gubi się i nie wie, co czyta, o kim czyta, o co chodzi. To niedopuszczalne. 

Wziął porządniejszy łyk drinka i na powrót oparł łokieć o balustradę. Złotawy płyn rozgrzał go od środka, powoli wprowadzając w błogi stan. – Pretensjonalnie. Czy ten drink nie ma po prostu jakiejś nazwy? Dziwnie to wygląda – narrator (czy komu tam w końcu oddałaś teraz głos… Kennetowi?) nie wie, co konkretnie piją bohaterowie? Płyn, wiesz, równie dobrze może być płynem do naczyń. 

– Nie. Zaczniemy jeszcze dziś. Zmarnowałem już i tak dość czasu – odparł przejęty zabójca, zawieszając wzrok na panoramie wieżowców przed sobą. – Dlaczego przejęty? Czym przyjęty? Jak przejęty – czym się to objawia, co mogę sobie wyobrazić? 
Żałuję, że lepiej nie przedstawiłaś tego, co wydawało się ważne, czyli mierzenia. Skupiłaś się na opisach postaci, ale sam proces streściłaś jednym zdaniem informującym, że Raisa wyszła po godzinie. Nie wiem, jaki stosunek miały do tego inne postaci, niewiele emocji potrafiłam z nich wyczytać. To dziwne, bo generalnie same opisy masz dobre i plastyczne, zwalę więc winę znów na narrację. Być może gdyby nie frustracja, że muszę tak wiele uwagi i skupienia poświęcić na przesadnie dokładne śledzenie tekstu, zamiast – ot – z nim płynąć, wczułabym się lepiej i więcej odczuć wyciągnęła z postaci.
Poza tym mam dziwne wrażenie, że w samej notce również niewiele się zdarzyło, a pokazywana scena nie miała aż tak dużego znaczenia fabularnego. Sceny pasywne wiodą prym nad dynamicznymi, a szkoda. Opisy, choć ładne, sprawiają wrażenie, że tekst jest przegadany i mało się w nim dzieje. 


ROZDZIAŁ 7

Vincent zdążył się odzwyczaić od tego specyficznego ekosystemu. W dzieciństwie był dość chorobliwy i często spędzał w szpitalach tygodnie.Ekosystem, słownik PWN: «fragment przyrody, np. jezioro, las, stanowiący funkcjonalną całość». Tobie chyba raczej chodziło o środowisko jako «ogół elementów otoczenia», anturaż, otoczenie. Coś w tym stylu. 

Na szczęście dziś pod płaszczem kryła się jasna koszula zamiast piżamy! – Ale dla kogo na szczęście? Czemu? Czy to POV Vincenta? Jeżeli tak, co on ma do piżamy swojego szefa, czemu ta go drażni? Być może Vincent mógłby wstydzić się szefa paradującego w piżamie po ośrodku, który Vincent dobrze zna, a może po prostu bohater nie jest fanem piżam? Skąd mam wiedzieć, jakie są pobudki użycia wykrzyknika w tym zdaniu…? A jeżeli wypowiadasz się za narratora wszystkowiedzącego – też nie rozumiem, skąd irytacja piżamą. Mnie na przykład podobała się idea jej noszenia. To czyni Gabriela charakterystycznym. 

Wiesz, czego brakuje mi w dialogu? Emocji. Dziewczyna opowiada o tym, co działo się na miejscu zdarzenia, ale na początku rozmowy serwujesz tylko suchy dialog. Dopiero gdzieś dalej czytam, że bohaterka podnosi głos (pojawia się wykrzyknik) i przeciera oczy, ale nie dozujesz jej emocji od początku – nie widzę, że rozmowa jest dla świadka trudna, widzę natomiast od razu punkt kulminacyjny rozmowy zamiast narastającego napięcia. 

Vincent delikatnie złapał za rękę dziewczyny, z jej podkrążonych oczu leciały już łzy. Maja przez moment patrzyła na Vincenta tak, jakby on też chciał ją zabić. Dziewczyna wzięła głębszy oddech. – Nie musisz być aż tak skrupulatna; dlaczego nie lubisz zaimków i podmiotów domyślnych? Masz z nimi jakąś kosę? Spójrz:
Vincent delikatnie złapał ją za rękę, gdy z podkrążonych oczu leciały już łzy. Maja przez moment patrzyła na niego tak, jakby i on chciał ją zabić. Wzięła głębszy oddech. 
Gdybyś chciała odciążyć całość, zaraz okazałoby się, że może i z połowa (!) podmiotów w ogóle jest zbędna:
– Bardzo nam pomogłaś – powiedział śledczy i wyłączył dyktafon.
– Vincent, ty jesteś szczęściarzem. W gównie, w którym siedzimy, ty jesteś szczęściarzem.
Chłopak myślał, że się przesłyszał.
Więc tnij je!


– Bardzo nam pomogłaś – powiedział i wyłączył dyktafon.
– Vincent, ty jesteś szczęściarzem. W gównie, w którym siedzimy, ty jesteś szczęściarzem.
Myślał, że się przesłyszał.

– I okazało się, że dostałam się do wszystkich trzech sekcji, czułam się jak bóg. – Z ciekawości: jak wygląda kwestia religii w twoim uniwersum? W jakiego boga wierzą twoi bohaterowie? Od tego też zależeć będzie zapis wielką lub małą literą. 

Myśli Vincenta są strasznie okrąglutkie, nie przypominają realnego, ludzkiego strumienia świadomości, są strasznie ą-ę. Spójrz:
„Ataki zostały wzmożone niedługo potem, gdy prawie wszędzie pojawiły się skanery potwierdzające obecność dodatkowych barwników w oku. Jeśli skaner go wykrył, już wiadomo, że ma się do czynienia z ostrokostnym. Instalując to w każdym sklepie, ludzie pozbawili tych istot najprostszego źródła pożywienia. Potem zaczęły się ataki na cywili, którzy są teraz traktowani jako posiłki. Nie doszłoby do tej całej masakry na moście, jeśli tamta grupka nie zaatakowałaby ludzi. A atak nastąpił prawdopodobnie dlatego, ponieważ musieli znaleźć pokarm. Ludzie sami ich zachęcili do takiego zachowania. Incydentów podobnych do tych na moście będzie o wiele więcej. Skanery miały pomóc w szybszym wykryciu ostrokostnych i ich eksterminacji, tymczasem będzie ginąć coraz więcej ludzi. Bez sensu!".

Chociażby dlaczego Vincent, będąc człowiekiem, określa swój gatunek ludźmi, jakby sam do niego nie należał, a jego myśli przypominają wywody neutralnego, niezaangażowanego emocjonalnie narratora wszystkowiedzącego? A gdyby to trochę unaturalnić, dodać stylizacji, zadzioru, charakteru? Przy czym nie zmuszam cię, byś dokładnie tak redagowała ten fragment; chcę ci tylko pokazać, czego tak bardzo brakuje mi w twojej pisaninie: 

„To wszystko narosło niedługo potem, gdy prawie wszędzie pojawiły się te skanery na barwniki. Jeśli coś wykrywały w oczach, jasne, że ostrokostne... Montując je wszędzie, pozbawiamy je pożywienia, rzeczy ze sklepów i tak dalej, a teraz w dodatku żrą jeszcze nas. Do masakry na moście może i nie doszłoby, jeśli tamci nie zaatakowaliby naszych, no ale muszą coś przecież jeść. Więc sami ich do tego zachęcamy, teraz pewnie będzie tego więcej. Skanery miały nam pomóc, a nie być powodem naszej śmierci. Bez sensu!”. 

Znów: wnoszę o lekkość narracyjną. 


ROZDZIAŁ 8

Podoba mi się atmosfera pierwszej sceny; to chyba jeden z niewielu fragmentów, do których nie mam właściwie żadnego komentarza. 

Informację o tym, że w Podziemiach jest chłodno, wprowadziłaś dość zręcznie; jednak jeżeli faktycznie temperatura robi różnice, a (niestety tylko czasem; generalnie panuje head-hopping) oddajesz perspektywę Kenneta, ten już wcześniej mógł zauważyć, że jest chłodniej. On lub ktoś, z kim przybył, mógłby się chociaż wzdrygnąć. To uzupełniłoby tę informację.

Isabella była zachwycona czystością gabinetu. – Zastanów się, jak mogłabyś to pokazać. Dalej podobnie:
Isabellę niezmiernie korciło, by obejrzeć je z bliska. – Skoro dalej tłumaczysz, że przed tym powstrzymał ją ból, nie musisz eksponować chęci. Choć generalnie nie masz aż takiego problemu z ekspozycją, czasem lepszy efekt uzyskałabyś, nie chodząc na skróty:
Głowę miała przepełnioną zmartwieniami, a stres jeszcze bardziej potęgował bóle. – Skoro to scena Isabelli, w której to ona gra pierwsze skrzypce, czemu nie oddasz jej realnego zmartwienia mową pozornie zależną? Łatwiej byłoby mi się wczuć, gdybym wiedziała, czym kobieta się przejmuje, do tego stylizacja językowa pozwoliłaby mi lepiej poznać twoją bohaterkę, śledzić jej tok rozumowania. 

Irytowały ją nawet promienie słoneczne zza okna, które muskały jej kark i nagrzewały włosy. – To również dałoby się pokazać. Jak zachowywała się Isabella? Jak się irytowała? Co mam sobie wyobrazić?

Drzwi od gabinetu otworzyły się, w progu stanęła lekarka, w prawej ręce trzymając zbawiennie leki dla Isabelli. – Niestety wciąż potrafisz być strasznie łopatologiczna. Skoro Isabella leżała w łóżku i coś ją bolało, a lekarka wniosła lek, wiadome jest dla mnie, kto na tym skorzysta. 

Isabella wręcz wyszarpnęła słoiczek niebieskich tabletek z dłoni właścicielki gabinetu. – Och, no błagam… Widzę, że szukanie udziwnionych określeń ma się u ciebie całkiem dobrze. Cóż, nadal jestem na nie. 

Isa ma zamiar dokładnie im się przyjrzeć, dopiero potem zadecyduje, jak potoczą się ich losy w JEJ klanie. – Czas. Do tego nie jestem fanką CapsLocka, ale rozumiem, dlaczego go użyłaś. Skoro jednak stawiasz na mowę pozornie zależną, a czytelnik wie, że to scena pisana z perspektywy Isy, spróbuj to bardziej unaturalnić. Sugestia: Trzeba było dokładnie im się przyjrzeć, dopiero potem zadecydować, jak potoczą się ich losy w JEJ klanie. Bez sensu w zdaniu, które oddaje myśl Isy, przytaczać jej imię. To wygląda tak, jakby dziewczyna sama nazywała się po imieniu, a przecież nie mówi sama o sobie w trzeciej osobie, prawda?
Pamiętam, jak w prologu Isabellę nazywałaś kobietą, teraz jest to dziewczyna. Wiesz, po takich określeniach czytelnik najczęściej wyobraża sobie wiek bohaterów. Dziewczyna kojarzy się z młódką, a kobieta z dojrzałością. Pisząc raz tak, raz inaczej, trochę mnie mylisz. 

Isa następnego dnia po obławie ubłagała Ninę, by przyjęła dziesiątkę najpoważniejszych rannych w celu opatrzenia ran. Wśród nich znalazł się Ethan, ale duma nie pozwalała mu na skorzystanie z pomocy. Zdolność szybkiej i sprawnej regeneracji uchroniła go przed trwałym kalectwem. Ostrokostny nieprzynależący do kasty niebieskich, pewnie nie miałby tyle szczęścia. – Ekspozycjo-streszczenie; nie lepiej było pokazać to sceną, niż tłumaczyć po fakcie? Wtedy reakcja Ethana pozwoliłaby mi lepiej poznać tego bohatera, sama mogłabym wyciągnąć wniosek o tym, że jest zbyt dumny, by dać się podleczyć. Tymczasem teraz znów tylko oddajesz mi gotowy wniosek. 

– Niech ci będzie – wycedziła z siebie resztkami sił przywódczyni.
Isa już w połowie drogi zaczęła odczuwać ulgę. – Rety, to dialog dwuosobowy – mamy tylko Isę i Ethana. Wiadomo, że skoro wycedziła, to ona, nie musisz tego dopowiadać, jak i nie musisz zaczynać kolejnego akapitu od jej imienia. Przecież podmiot się nie zmienił. 

Head-hopping do głowy Ethana każe zmienić mi na chwilę punkt widzenia i znów robi się ciężkawo. Dowiaduję się, że chłopak jest zirytowany Isabellą, ale to tylko puste słowa oraz garść streszczeń na temat młodszego brata Ethana:
Isabella chciała wcielić w szeregi Rebelii Satoru, zaprojektowano nawet dla niego maskę. Liderka na próbę zaproponowała mu funkcję eskorty przy morderstwie białowłosej kobiety, w celu sprawdzenia niektórych umiejętności. Między innymi działania w grupie. O nowym rekrucie wiedziała tylko Isabella, Ethan oraz zaprzysiężona neutralności Raisa, która stworzyła maskę. W normalnych warunkach wszystkie alfy powinny wiedzieć o takowym przedsięwzięciu, dlatego zagranie Isy nie było do końca czyste. – Przez takie fragmenty mam wrażenie, że nie piszesz pełnoprawnego opowiadania, a jedynie szkic, który dopiero ma nabrać kształtu w przyszłości. Streszczanie fabuły nie jest dobrym pomysłem, w dodatku źle wyglądają te określenia. Skoro Ethan i Isabella w jakimś stopniu się kolegowali i troszczyli o siebie, dlaczego on miałby nazywać ją liderką? Dość… oschłe. 
Rozwiązanie? Pokaż sceną propozycję eskorty. Chciałabym wiedzieć, kiedy miało to miejsce, w jakich okolicznościach. Takie streszczenie odbiera mi możliwość rzeczowego poukładania sobie faktów w głowie. Poza tym te informacje zaraz mi umkną, nie zapamiętam ich. Streszczenia i ekspozycje sprawiają, że czytelnik dostaje ważne dane tylko pozornie – bohaterowie, ich czyny, słowa, a także myśli odnośnie do sytuacji po prostu nikną. Tracą znaczenie. 
Słabe jest też to, że wcale nie poznałam Satoru – poza tym, że to brat Ethana, któremu nie zależało na pozycji, nie jestem w stanie nic więcej o nim powiedzieć, nie umiem go sobie nawet wyobrazić. Spore akapity poświęcasz więc komuś, kto nie pojawił się w tekście, a więc nie ma jak narazie dla czytelnika najmniejszego znaczenia. Tak szczegółowe informacje o Satoru (nie tylko o jego funkcji, ale i o cechach charakteru!) przepadają – gdy bohater weźmie udział w opowiadaniu, i tak będę poznawać go na nowo. A o backgroundzie, który tu zastosowałaś, dawno zapomnę. 


ROZDZIAŁ 9

Słodki Jeżu Anaszpanie… Zaczynasz ekspozycją tłumaczącą, skąd u Blue wziął jej się pseudonim artystyczny. Czemu nie pozwolisz mi tego poskładać samodzielnie, na przykład dzięki scenie, w której trucicielka… truje? Obecnie zaklinasz to narracją, a cały akapit, który przytoczyłaś, nie ma dla mnie żadnego znaczenia, najmniejszej wartości. Dopóki bohaterka, która podobnież truje, nie zrobi tego, nie jest dla mnie żadną trucicielką – chyba że z gęby, ale ja nie wierzę na słowo. Jeżeli akcja miała miejsce w przeszłości, możesz ją pokazać retrospekcją. Oddasz wtedy emocje towarzyszące Blue przy pierwszej zbrodni, pokażesz panującą atmosferę i tak dalej. 

Zrozumiała, dlaczego nauczyciel kazał jej wypielęgnować ciało i założyć koronkową bieliznę. Tamtego wieczoru musiała wykorzystać wszystkie kobiece atuty. A gdy znajomy jej od pół godziny trzydziestoletni polityk zaprosił ją do wspólnej kąpieli, nie potrafiła odmówić, chociaż wewnątrz siebie krzyczała, wołała o pomoc. A kiedy wbijała paznokcie w plecy tego człowieka, by odwrócić uwagę od bólu między nogami, mężczyzna nawet nie zauważył jak Blue wyciąga jedną z rzekomych wsuwek upinających jej wysokiego koka, a potem jednorazowo dźga nią kark nieszczęśnika. – W twoim opowiadaniu ostatnia dynamiczna scena działa się kilka rozdziałów temu (i też nie była aż tak dynamiczna). Jeżeli oprzesz fabułę na opisach, nawet jeśli informują mnie o pozornie ciekawych zdarzeniach, i tak będę się nudzić. Nie uciekaj przed akcją. Jak chcesz bez niej zbudować powieść, która trzyma w napięciu?
[Poza tym mam wrażenie, że podobne sceny już gdzieś widziałam. Hotel? Przebieranki? „Nikita”, „Czerwona Jaskółka”, „Pan i Pani Smith”, „xXx”, „Anna” i tym podobne – generalnie kobieta, która wabi potencjalną ofiarę przez swój seksapil, to dość ograny motyw, który ciężko docenić tym bardziej, gdy jest streszczony, przez co nie wydaje się oryginalny, nie wzbudza emocji. W niektórych z wymienionych filmów widzę również, że gwałt jest, mówiąc delikatnie, bardzo negatywnym przeżyciem, podczas gdy tutaj jest mniej stresujący niż parkowanie czy mycie zębów. Skoro poruszasz poważne tematy, to musisz się do nich przyłożyć]. 
I nie pisz, że nie potrafiła odmówić, bo to kłamstwo. Potrafiła i chciała, ale nie mogła. Czytając twoją wersję, można odnieść wrażenie, że bohaterka pragnęła seksu. 

Następnie streszczasz kolejne morderstwo, eksponujesz charakter Blue oraz relację z Kennetem. Praktycznie połowa rozdziału mogłaby wylądować w koszu. Ciekawie zrobiło się dopiero, gdy wróciliśmy do teraźniejszości i przeczytałam o zakładzie. Nie powiem, wątek ten bardzo mnie zainteresował. [BTW., czy Isa powinna pić po tym, jak wzięła dwie tabletki?]. 

Piszesz o zwycięstwie rodzeństwa, ale mam wrażenie, że nie miało ono znaczenia. Nie czuję emocji towarzyszących bohaterom w grze – radości z wygranej lub niezadowolenia u przegranego. Męczy mnie też narracja – tak, znów. Partię opisujesz z daleka, nie zaglądamy bohaterom w karty, perspektywa należy do Blue, by za chwilę, w kolejnym akapicie, przeskoczyć do Natanela, który poczuł dłoń chwytającą go za bark. Tak naprawdę w żadną z postaci, która występuje w scenie, nie mogę się porządnie wczuć, ponieważ na żadnej nie skupiasz się bardziej i na dłużej. Czuję się, jakbym czytała jedynie urywki. 

– Nie pokazałam ci jeszcze jednej części naszego terytorium – powiedziała różowowłosa, trzepiąc długimi rzęsami. – Tego jeszcze tylko brakowało, aby do kuriozalnych określeń postaci dorzucić te bazujące na kolorze włosów. 


W scenie, w której Blue na kogoś wpada, tylko piszesz o jej szoku, ale nie czuć, by dziewczyna była skonsternowana czy wystraszona. Przytaczasz tę sytuację, jednak znów brakuje emocji. 
Piszesz, że bohaterce jest ciepło – w im większą ciemność wchodzi, im głębiej wchodzi w Podziemia, tym jest jej cieplej. Dlaczego? Co jest tego powodem? Przecież pod ziemią nie bywa ciepło ot tak, zresztą wcześniej inni zauważyli chociażby to, że do drinków nie trzeba używać lodu. Dlaczego akurat w tamtym miejscu jest inaczej?

– Dlatego oni mają tutaj wstęp w wyznaczone dni – powiedziała Miyu, przecierając pot z porcelanowej skóry czoła. – Dość… pretensjonalne określenie. Przecież Miyu nie była porcelanowa dosłownie. I mogłaś pominąć w ogóle skórę – po co sobie utrudniać?Podejrzewam, że bohaterka nie miała tam, nie wiem, chociażby kości czaszki na wierzchu. Sztucznie wydłużasz tekst. 
Poza tym potu się nie przeciera, bo po co? Isabella przetarła czoło, wycierając pot. 

Dziwią mnie trochę te termy. Istnieją dwie opcje – albo gdzieś w pobliżu znajduje się wulkan, albo są to wody z głębokich warstw podziemnych. Generalnie działa to tak, że wgłąb ziemi jest coraz cieplej i zmienia się ciśnienie, bo z głębokością zmienia się gradient geotermiczny czy stopień geotermiczny. Dla naszej planety przyjmujemy, że temperatura rośnie średnio o 1°C na 33 m, jednakże wiele zależy od budowy geologicznej. Taka gorąca woda (przynajmniej 20°C) musiałaby wydostawać się z głęboko osadzonej warstwy podziemnej. Jeżeli w twoich tunelach podpowierzchniowych jest duża przestrzeń, a otoczenie to przykładowo lita skała, woda wytracałaby ciepełko na rzecz materii wokół niej – kamieni, ewentualnej ziemi i takich tam, parowała, skraplała się przy suficie. Ciepłe powietrze wędruje do góry, więc zapewne takie źródełko ogrzewałoby pomieszczenie wyżej. Tymczasem tak nie jest – woda jest ciepła, a kawałek dalej mamy naprawdę chłodne podziemie, gdzie jest tak zimno, że nie trzeba chłodzić napojów. Blue nie przeszła nie wiadomo jak dalekiej drogi, a przynajmniej nie czuję tego po opisie. Jeżeli całkiem niedaleko jest tak zimno, że trzeba chodzić w kurtkach, a zaraz nagle pojawia się pomieszczenie, w którym mamy gorące źródło – to się nie trzyma kupy. Przestrzeń między tymi pomieszczeniami musiałaby być trochę większa, by różnica temperatur mogła się wyrównywać, tymczasem ja nie czuję, by była to duża odległość. Piszesz też o tym, że Isa znalazła termy przez przypadek, ale już wcześniej znalezionoby je, po prostu idąc korytarzem i czując, że powoli robi się cieplej. Z ciekawości odkrytoby powód zmiany temperatury, tymczasem tutaj to brzmi tak, jakby Isa nagle zabłądziła za daleko, zobaczyła jakieś drzwi czy głaz czy co tam było i nagle zdziwko: o, tu jest ciepła woda! 

Aczkolwiek zakończenie mi się podoba, trzyma w napięciu. Gdyby nie head-hopping, byłoby pierwszorzędnie, a tak jest po prostu znośnie. 


ROZDZIAŁ 10

To burza białych poczochranych włosów zasłaniała twarz, oddając przy tym zupełnie inne wrażenie spostrzegania. Blada ręka białowłosej nieznajomej powędrowała do jej gardła (...). – Po co dwa razy przekazujesz mi tę samą informację? Podkreślenie zbędne, pretensjonalne. 
Gdy wspomniałaś o czerwonych oczach, załapałam, że to babeczka z prologu. Jak do tego momentu byłam nawet ciekawa snem, tak teraz zupełnie mnie zaintrygował.

Miała wrażenie, że nadal słyszy szum muzyki. Przypomniały jej się słowa Ethana ostrzegającego o przedawkowaniu silnych leków. Jak zwykle racja stała po jego stronie, aczkolwiek Isa nie straciłaby do niego zaufania, gdyby chociaż ten jeden raz się pomylił. Ale on znowu miał rację! – To nie tylko on miał rację, ale głównie to Isa jest nieodpowiedzialna, a trochę i głupia, że bierze dwie mocne tabletki naraz, a potem zapija je alkoholem i nie słucha niczyich rad. 

Nie bez powodu klanami rządzili starsi ostrokostni. – Do tej pory pisałaś to słowo w rodzaju niemęskoosobowym: ostrokostne. Dlaczego tu nie?
Kolejny nudny rozdział. Jestem już w połowie, a jedyne, czego dowiedziałam się, co miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie, to że Isabella ma dziewiętnaście lat i czasem chce się pobawić, mimo przywództwa. Mam wrażenie, że gdyby to wszystko wyciąć, a informację o wieku podać jakoś inaczej, mimochodem w innej, bardziej przydatnej scenie, niewiele by się zmieniło. Isa tylko budzi się i widzi, że Naoto nie leży obok, przeżywa trochę wczorajszą imprezę i… tyle. Brakuje mi sensownej fabuły, która prowadziłaby mnie do czegoś większego
O, a jeśli wspominam o przeżywaniu wczorajszej imprezy… Poprzedni rozdział zakończyłaś dość interesująco, zastanawiałam się, co dalej zrobi Isabella. Tutaj rozdział rozpoczęłaś jej perspektywą, ale dziewczyna (kobieta?) ani razu nie wraca myślami do momentu, w którym zagroziła Blue. Nie wydaje się zdenerwowana tą sytuacją, nawet nie wiem, czy ją pamięta. Skupia się na tym, że czasem fajnie grać w karty i napić się piwa, choć furtkę otworzyłaś sobie już do znacznie ciekawszych wątków. Mam wrażenie, że stoję w miejscu. Dopiero połowa rozdziału, czyli rozmowa o Kennecie coś daje, ale po co mi do niej taki długi, żmudny wstęp? Tym bardziej że od sześciu rozdziałów nie dzieje się nic, poza dialogami (plus fajne zakończenie ostatniej notki, ale gdyby zsumować ją całą, to znów się dość wynudziłam). 
Kurczę! Naoto opowiada Isabelli, że rozmowa z Kennetem była naprawdę ciekawa, trzymająca w napięciu. Naoto przedstawia Kenneta jako pewnego siebie i cwanego; naprawdę żałuję, że nie mogłam w tym uczestniczyć. Niby fajnie się o tym czyta, ale jednak trochę żal, że to streszczenie czegoś, co mogłabym przeżyć na własnej skórze – śledzić rozmowę, wyłapywać niuanse, spróbować odgadnąć Kenneta i zobaczyć niepewność Naoto. Móc dedukować. Tymczasem ty mi to po prostu opisałaś, marnując ogromny potencjał. 

Już wystarczy, za jego spostrzeżeniami nie krył się większy sens. Mimo to wierzyła mu. – Nie bardzo rozumiem. Wierzyła mu, ale to, co mówił, było bezsensowne? Czy to się aby nie wyklucza? 

Na końcówkę przewróciłam oczami. Rety… rozumiem miłość, przywiązanie, wspólną chemię, ale dlaczego mam wrażenie, że strasznie to afiszujesz? Może dlatego, że innych scen i perspektyw jest za mało? Romans na pierwszym planie, a ostrokostne i działania rebelii w tle? Nie tego się spodziewałam po urban fantasy, szczerze mówiąc.


ROZDZIAŁ 11

Znowu zaczynasz opisem. Każda notka wygląda pod względem budowy tak samo: opis -> trochę fabuły, dialogów, akcji -> opis -> znowu trochę fabuły, ekspozycje, streszczenia… Nie wiem, czy wiesz, ale nie ma jednego poprawnego schematu na rozdział. Kombinuj, baw się, mieszaj, przeplataj! Dlaczego tego nie robisz? Przez to ciągle mam z tyłu głowy wizję tego, jak bardzo bezpiecznie prowadzisz tekst; może boisz się wyjść poza schemat? A przez to brakuje mi naturalności, życia, szaleństwa – nie takiego fabularnego, o, na przykład scena (wyeksponowanej) imprezy. Brakuje mi charakteru w tym tekście, stylizacji, czegoś, co urozmaiciłoby tę monotonną ględę. 
Wcześniej chwaliłam twoje opisy za wprowadzanie atmosfery, ale teraz, po tylu podobnych ekspozycjach, jestem już nimi naprawdę zmęczona. Piszesz: 
Dziewiąta Dzielnica była uznawana za najniebezpieczniejszą część Miasta. A jeszcze niecałe dziesięć lat temu jej przyszłość wyobrażano sobie zupełnie inaczej. Ze względu na bezpośredni dostęp do jeziora słynącego z przejrzystej wody i jej ciepłej temperatury, ludzie chcieli uczynić z Dziewiątki centrum turystyczne. Dookoła jeziora utworzono park przepełniony różnorodnymi drzewami sprowadzonymi z różnych części świata. (...) I również tutaj, połowa z zaaranżowanych projektów nie została zrealizowana, bo w czasie budowy nastąpiło apogeum krwawych morderstw. Trupy leżały na ulicach, zwisały z rusztowań budynków, pojedyncze kończyny zalegały w mniej widocznych zakamarkach, a czasami można je też było znaleźć między workami cementu lub innych materiałów budowlanych. – Powiedz mi, co czujesz, czytając ten fragment? Jakie on budzi w tobie emocje? Choć wymieniasz, gdzie leżą ciała, nie robi to na mnie wrażenia, nie jestem przerażona. Może dlatego, że nie wiem, co czuje postać, która się tamtędy przechadza? (Nawet nie wiem, czy się przechadza, bo praktycznie każdą scenę zaczynasz bez bohatera, strasznie obiektywnie, a przez to sucho). 

Dziwne jest to, że od początku sceny aż do jej połowy zastanawiam się, po co właściwie bohaterowie chodzą po magazynach, waham się, czy na pewno otworzyłam dobry rozdział.


Dopiero po srogim opisie pracowni padło coś takiego:
Kennet ruszył ku drzwiom. Gdy okazały się zamknięte, zdecydowanym kopniakiem je wywarzył. Znalezienie byłej pracowni kolekcjonera głów przyniosło mu krótką satysfakcję. Kennet tropił go już od pięciu miesięcy na tajne polecenie Rady i miał już dość użerania się z tropami, które prowadziły do niczego. W międzyczasie realizował inne zlecenia, których większość kończył jeszcze tego samego dnia, co je zaczynał. A sprawa kolekcjonera głów zdawała się nie mieć końca. 


Nie zgadniesz, co zrobiłam. Otworzyłam na Wattpadzie wszystkie rozdziały, które przeczytałam do tej pory i przejrzałam je jeszcze raz, by przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek wspominałaś coś o tej misji. Znalazłam w rozdziale szóstym dialog:

– Mówiłeś, że będziesz potrzebował pomocy – przypomniał sobie Arno. – Chodzi o to zlecenie od Rady?
Kennet dopił whisky.
– Kolekcjoner głów – z lekkim grymasem wyjawił groteskową nazwę celu.
Arno zaintrygowany przesunął palcami wzdłuż przystrzyżonej brody.
– Nie wiedziałem, że to ostrokostny. Dorobił się w Mieście dużej sławy.
– Dlatego Rada chce go usunąć. Próbowałem wcześniej wytropić skurwiela na własną rękę, ale jest dość... nieuchwytny – syknął Kennet.
Niechętnie przyznawał się do porażki, ale jeżeli miał już kogoś prosić o pomoc, Arno zaliczał się do najlepszych kandydatów.
– Możemy zacząć od jutra – zaproponował.

Problem w tym, że działo się to pięć notek temu, w międzyczasie wylało się morze ekspozycji, rozdział szósty pamiętam głównie z opisów i sceny zdejmowania rozmiarów na maski (Raisa zapamięta – fajny był ten zabieg). Powiedz mi, czy naprawdę liczyłaś, że tak jak ona zapamiętam chociażby taki wyrywkowy dialog? Choć staram się czytać naprawdę bardzo uważnie, wciąż mam wrażenie, że dane przelatują mi między oczami i nie rejestrują się w głowie, mało tego. Teraz przypominasz wątek ekspozycją. A wystarczyłoby w tamtym dialogu dopisać coś w stylu:
– Słuchaj, pójdziemy na magazyny. – A potem z perspektywy Kenneta ze dwa razy przypomnieć POV-em, że sprawa jest ważna i pilna, i bohater myślami już jest w tych magazynach i zastanawia się, co tam znajdzie… Dzięki temu już bym wiedziała, że scena zaczynająca się opisem magazynów jest powiązana z kolekcjonerem. Tym bardziej że w rozdziale ósmym pojawia się Kennet, więc mógł cokolwiek o tych magazynach pomyśleć. Ale gdy o czymś wspominasz szczątkowo raz na pięć notek, to to nie zadziała. Nie zatrzyma się w głowie czytelnika.
Poza tym nie ogarniam linii czasowej tego wątku. W dialogu z rozdziału szóstego Kennet mówi do Arno, że wyruszą jeszcze dziś, potem ma miejsce scena imprezy, w której bohater bierze udział. Następnie w rozdziale dziesiątym Naoto zauważa, że rozmawiał z Kennetem na imprezie wczoraj, a zabójca wyrusza na magazyny dopiero teraz, w jedenastce. Coś tu się chyba nie pokleiło...

Oczywiście dowiaduję się, że kolekcjoner jest ważnym celem, którego boi się całe Miasto, ale… no nie inaczej niż ekspozycją. Dlaczego nie możesz pokazać, że w dzielnicy wywieszają za nim listy gończe? Albo ludzie na imprezie obgadują jego sprawę? Czemu nie pokażesz, że naprawdę jest groźny i wzbudza emocje? Nie. Zamiast tego tylko mi to przytaczasz. Znowu dostaję gotowca pod nos i nie, nie cieszę się z tego powodu. Mam wręcz wrażenie, że większość akapitów z tego rozdziału spokojnie mogłaby wylądować w koszu – praktycznie każdą streszczoną informację o ważnej misji Kenneta dałoby się pokazać choćby i krótkim wtrętem w którejś ze scen. Opowiadanie przecież nie polega na napisaniu wszystkiego naraz – powinnaś dozować hinty, podrzucać wskazówki i tropy, po których czytelnik sam dojdzie do celu, dowie się, o co chodzi, po drodze pozna sam wszystkich bohaterów, przyporządkuje im cechy charakteru, zobaczy, jak biorą udział w historii, którą tak naprawdę kreują. Tutaj się to nie dzieje, po prostu zdradzasz mi wszystko – jedno po drugim, bohaterowie ewentualnie rozmawiają o wątkach.  


ROZDZIAŁ 12

Choć opis więzienia jest obrazowy, dlaczego pojawia się, gdy Vincent jeszcze nawet nie wyszedł z samochodu, będąc w drodze na charakteryzowane miejsce akcji? Przecież to bez sensu. Jako że te akapity znajdują się już na początku rozdziału, sądziłam, że Vincent jest już na miejscu i przytaczasz opis pisany z perspektywy tego bohatera. Dopiero po wszystkim pada hasło, że znajduje się on w samochodzie. To mylące. 

Zazwyczaj uciekinierzy nigdy nie zdążyli nacieszyć się odzyskaną wolnością ani życiem. – O! A to zdanie podoba mi się, nawet bardzo.

– Mogę spytać, o co tu chodzi? – zapytał szeptem Vincent do siedzącego obok jednookiego śledczego. O ile dobrze pamiętał, miał na imię Stefan. – Kiedy to przeczytałam, aż się uśmiechnęłam pod nosem. Na pewno Stefan, a nie Steven albo Stephen? Nie żeby coś, ale każde imię twoich bohaterów wymawiam dość… z angielska, mówię chociażby Gejbriel czy It’n (Ethan), a tu nagle pojawia mi się… Stefan. No, dość dziwnie. 

Opisujesz spotkanie ludzi z ostrokostnym – brzmi, jak coś, co powinno być bogate w emocje i przemyślenia Vincenta, tymczasem właśnie tego brakuje. Vincent po prostu przysłuchuje się rozmowie, widać, jakby bardziej interesował go Gabriel (jego kawa, ubiór, kwestia pracy – czy Vincentowi podoba się jego szef, że tak często zwraca na niego uwagę, często bardziej niż na wszystko inne?). Ostrokostny nie robi na mnie żadnego wrażenia – ani pozytywnego, ani negatywnego. Czytam o sytuacji, mam przed oczami dialog. Jako że znów pojawia się head-hopping i raz patrzę na wszystko Vincentem, raz Gabrielem, a raz ostrokostnym, tak naprawdę nie potrafię się porządnie wczuć w żadną ze stron, a więc i zaangażować. Będąc w każdej głowie jednocześnie, mam wrażenie, że nie jestem w żadnej, a ostatecznie obserwuję sytuację z daleka, jakby mnie nie dotyczyła. 
Zaczynam się wczuwać dopiero w czasie rozmowy Vincenta z Larsonem. Tam faktycznie postawiłaś (choć raz!) na stuprocentową narrację personalną; dostałam obawy i podejrzenia Vincenta w stosunku do planów Isaka. Coraz bardziej rozumiem wątek ojca bohatera i zaczyna mi być żal młodego Torresa, że nie potrafi sobie znaleźć miejsca, a życie pod znanym nazwiskiem musi być dla niego trudne. To pierwszy raz, kiedy mam ochotę zamyślić się nad postacią, do tego jestem ciekawa, jaką decyzję podejmie. Chcę kibicować, że dobrą – najlepiej taką, która wiąże się z pokonywaniem poprzeczek, rozwojem osobistym i, no cóż, popchnięciem akcji w przód inaczej niż dialogami. Bo na razie to bardzo malutko się dzieje, ciągle czytam tylko opisy albo dialogi. Nawet ukazanie ostrokostnego więźnia nie było emocjonujące, ot, popisówka o tym, kto jest bardziej pewny siebie, kto jest największym kogutem w kurniku. A co z tego wyniknęło? Jaki to miało wpływ na fabułę? Czy ostrokostny został przesłuchany, zdradził coś istotnego, zainspirował kogoś do działania, podjęcia kroków, wyznaczenia celu? Nie czuję, by tak było, niestety. Scena jak zapchajdziura; gdyby ją wyciąć i zacząć rozdział od momentu rozmowy z Isakiem, niewiele by się zmieniło. 
Jeden z podobno najlepszych badaczy SOO pracujący nad ostrokostnymi zaprasza rekruta do swojego laboratorium i pokazuje mu przełomowe badania. Okej, może i Vincent jest jakimś szanowanym człowiekiem z nazwiskiem, ale… bez przesady! Jeszcze niczego nie udowodnił, właściwie zachowuje się, jakby w ogóle nie chciało mu się brać udziału w tej historii, jakby chciał się wycofać. Od początku niczego nie pokazał, a prawie dwanaście rozdziałów za mną i… zostaje wynagrodzony wizytą w tajnym laboratorium. Może nie była to nagroda sama w sobie, ale ja ją tak odbieram – trafił mu się zaszczyt, jednak dlaczego? Może bohater znaczy coś dla innych postaci, ale dla mnie jako czytelnika jeszcze niczym się nie popisał. 
Druga sprawa – Torres wie, że ostrokostne mordują ludzi. Wprawdzie zastanawiał się nad ich losem w przypadku skanerów w sklepie, myśląc o tym, że brakuje dla tych bestii pożywienia, ale… skąd u niego taka wielka empatia teraz, gdy widzi badania doktora? Jeżeli jest wychowany w świecie, w którym ostrokostne są oficjalnie złe i widzi właśnie taki przekaz, to będzie go chłonął. Zmiana myślenia powinna nastąpić więc wraz z jakimś przełomowym odkryciem nowych faktów o ostrokostnych, na przykład jeśli Vincent zobaczyłby na własne oczy bestialsko zabijane młode albo te, które żebrzą na ulicach – jego pole widzenia na sprawę poszerzyłoby się, doszłoby do zderzenia dwóch światopoglądów i bohatera zdanie mogłoby się zmienić… To naturalny rozwój człowieka, a więc i bohatera książki. Tymczasem nie. U ciebie znów mamy pójście na łatwiznę – dajesz mi gościa, który całe życie uczył się, że ostrokostne są złe, trafił do SOO i przebywając w laboratorium, zastanawia się, czy wyrywanie potworom pazurów jest etyczne. Jednocześnie wcześniej Vincent widział miejsce zbrodni, ciała ludzi, kraksy samochodowe, rozmawiał z roztrzęsionymi ofiarami, przeprowadzał śledztwo… ale njeee… ostrokostne nie są takie złe, my robimy im krzywdę, bo wyrywamy im pazury, którymi oni wyrywają nam flaki. 
Ehe. 
Nie kupuję tego. Wszystkie znaki na niebie i ziemi pokazują mi Vincenta, który jest po stronie SOO, ale nagle, właściwie bez żadnego większego bodźca, który miałby wpływ na zmianę jego rozumowania… zmienia rozumowanie. Tak po prostu. 




PODSUMOWANIE

Zacznę od tego, co boli mnie najbardziej, czyli od narracji. Mam wrażenie, że piszesz z podejściem: byleby do przodu, byle jak najwięcej. Przytaczasz wszystko naraz – każdy punkt widzenia i obiektywną relację narratora wszystkowiedzącego, rzucasz ścianami opisu, zagracasz rozdział, przez co staje się on przegadany. Akcji jak na lekarstwo, a tam, gdzie się pojawia, mamy też head-hopping. Pisałam już o nim, miałaś szansę poznać jego definicję. Możesz mi przy tym nie wierzyć, że jest on aż takim problemem, ale… jest. Ciebie to pewnie nie boli, być może nawet nie wiesz, o co mi chodzi, bo znasz swoich bohaterów na wylot, po prostu spisujesz ich myśli, perspektywy, skaczesz sobie od jednej do drugiej, nadążasz… Dlaczego nie nadążam ja? Dlaczego jeden rozdział czytam tempem ślimaczym po trzy razy? Bo nie wiem, nie jestem pewna, które zdanie odnosi się do którego bohatera – tym bardziej że każdy z nich ma po kilka różnych określeń, które zmieniają się wraz z tekstem, dodajesz po drodze też nowe... Jak mam sobie z tym poradzić? Jak ogarnąć ten bałagan?
Jeżeli decydujesz się na mowę pozornie zależną (bo nie wierzę, że niektóre zdania wplecione w narrację zawierające chociażby wykrzyknik pochodzą od narratora wszystkowiedzącego), musisz prowadzić ją konsekwentnie. Zastanów się, które postaci są dla ciebie najważniejsze. Twoim problemem, jeżeli chodzi o narrację, jest nadmiar bohaterów, którym oddałaś głos. Może jest to celowe, ale [TUTAJ] przeczytasz, że w tak wielowątkowej historii zaledwie kilku głównych bohaterów, którzy dostają prawo do prowadzenia swojej mowy pozornie zależnej, to granice wydolności percepcji czytelnika, szczególnie jeśli autor dopiero uczy się pisać i nabywa doświadczenie w prowadzeniu poprawnych i naturalnych perspektyw. U ciebie pojawia się ich za dużo: czerwonooka ofiara, Isabella, Naoto, Kennet, jego matka, babka, która robi maski, Blue, Vincent, Winky, Ethan i gros ludzi, których już nie pamiętam. W ogóle problemem jest też to, że te postaci wprowadzasz praktycznie naraz, jeszcze nie zdążę poznać jednej pary, a już dostaję pięć innych imion, każdy ma niby jakiś charakter podany ekspozycją, jakąś przeszłość zrelacjonowaną streszczeniem – koniec końców jest taki, że wszyscy są tacy sami, podani po trochu, zamiast porządnie. Większość osób dawno mi się pomyliła, zlała. Bywało, że musiałam odejść od Wattpada i odpocząć, pozbierać myśli albo coś sobie rozpisać gdzieś obok na kartce, ewentualnie cofnąć się, by przypomnieć sobie, czy bohater z danej sceny to ten sam, który gdzieś tam coś tam… Ty wiesz, co miało miejsce oraz co stanie się dalej, a mnie to wszystko ma dać dopiero dobrze skonstruowany tekst. Ten tekst taki jak na razie nie jest i musisz coś z tym zrobić, żeby w ogóle był czytable.
Twój styl – powiedzmy sobie szczerze – również nie porywa. Nawet w scenie dynamicznej czy fragmencie ukazującym myśli (które powinny być naturalnym strumieniem świadomości) siejesz zdania długie, wymuskane, poukładane, okrąglutkie. Te nie tylko sprawiają, że czytelnik się męczy i z biegiem słów nie dociera do niego część przekazywanych informacji. Odbierają jakąkolwiek dynamikę i emocjonalność, spowalniają tempo czytania, więc sceny, w których się dużo dzieje, nie działają na wyobraźnię. Tam, gdzie długi opis, czytelnik najczęściej się wyłącza. 
Ze stylem wiążą się również opisy. Właśnie. To też ogromna bolączka tego tekstu. Często przy wprowadzeniu nowych bohaterów mamy odklepywanie od góry do dołu, kim ta postać jest, jaki ma charakter i przeszłość. Jakby tego było mało, to samo w przypadku sytuacji geopolitycznej kraju. Ot, zaczynasz rozdział – chlast! – charakterystyka: z jednej strony las, z drugiej ulica, z trzeciej rezerwat przyrody, droga kręta, trzeba jechać wolno, ale ostrokostne nie muszą... Tak się nie robi! Opisy powinny być subtelne, rzucane jakby od niechcenia, ale wtedy, gdy mają znaczenie fabularne. Zauważ, że udane opisy miejsc to były te, kiedy opisywałeś miejsce akcji – mieszkanie Kenneta, do którego wszedł z matką lub pokój Isabelli, która wychodziła spod prysznica. Nie masz problemów z opisywaniem, gdzie bohater się aktualnie znajduje, jeśli coś w tym pomieszczeniu robi. Ale opis różnych ulic, dzielnic czy sytuacja polityczna pojawiły się w tekście wtedy, gdy nie były mi potrzebne. Potrafiłaś przerwać jakąś scenę i wkleić pomiędzy interakcję opis miejsca, akapit dotyczący sytuacji politycznej albo wyglądu postaci i jej charakteru lub wytłumaczenie znaczenia jakiegoś elementu świata (np. Podziemi), a to nie powinno tak działać. Opisy występują w scenach jako ich część, a nie coś odrębnego. I jasne, że wygląd postaci trafi do nowego akapitu, ale nie może być tak, że w czasie jego trwania całe tło się wyłączy, a bohaterowie zastygną w bezruchu. Sztuka polega na tym, żeby opis podać jakby przypadkiem, przy okazji. A nie zawalić pół rozdziału wtrętem, dajmy na to, czyjegoś wspomnienia, że dawno temu matka też należała do rebelii, i zapomnieć, że bohaterka w tym momencie coś robi, a nie tylko stoi i patrzy w pustkę. To jakbyś zatrzymała czas w Simsach albo przeszła w tryb kupowania. U ciebie ten tryb nazywa się ekspozycja. Czas na opis, yay! Czytelniku – bądź dzielny i przyswajaj informacje albo od razu przeskocz do interakcji, ale wtedy, to już w ogóle niczego się nie dowiesz. 
Tu pojawiają się problemy z zarysowaniem fabuły – dziwne, że piszę o niej, podpinając ją pod akapit o opisach, ale pierwszy raz od dawna mam taką sytuację, że czytam opowiadanie, w którym mam wrażenie, że nie ma fabuły, a jest opis uniwersum. Zarzucałaś mnie danymi na temat rebelii, przeczytałam dwanaście rozdziałów i dalej w sumie nic nie wiem, nie zdążyłam ogarnąć, jaki był główny wątek fabularny! O czym do tej pory czytałam? O co chodzi w tej opowieści? Kojarzę fakty ze scen, w których coś się działo, na przykład obławę na więźniarki lub rozmowę Naoto z Kennetem (a właściwie jej wstęp, bo najważniejsze streściłaś w dialogu Isy z Naoto), pamiętam dobrze scenę w saunie, gdy Isabella zagroziła Blue. Dlaczego je pamiętam? Bo były scenami. Tymczasem reszta tekstu to dla mnie sam opis. Fabuła? Ale jaka fabuła, o co chodzi i do czego mnie prowadzisz? Zupełnie mi umknęła, już niczego nie pamiętam, nie wiem, po co bohaterowie coś robią i do czego zmierzają, jaki mają cel, jaki wymyśliłaś im konflikt fabularny. Wiem, że SOO chce dorwać ostrokostne, a ostrokostne ukrywają się przed SOO w Podziemiu, jedni na drugich dybią, ale to tylko ogólniki, choć tak naprawdę zasypałaś każdą notkę ekspozycją o uniwersum. Tylko że to wszystko jednym okiem wpada, a drugim wypada. Czytelnik, choć czyta, to i tak nic nie wie, ewentualnie zapamiętuje takie gagi pokroju wyrzucania zwłok do wody, które zaraz wypłyną (i zostaną znalezione), albo zapijania mocnych tabletek alkoholem, spodziewając się efektów ubocznych (które dostaję gdzieś w kolejnej scenie). 
Problem jest też taki, że w ekspozycjach, przesadzonych opisach zupełnie giną emocje. Zastanów się, jak sprawić, by jednak pobudzić czytelnika. Nie będą tego robić okrąglutkie akapity rozpoczynające scenę, nawet jak użyjesz w nich mocno nacechowanych słów takich jak masakra, apogeum krwawych morderstw, trupy na ulicy i tak dalej. One sprawią tylko, że zobaczę jakiś obraz w wyobraźni, ale nic nie poczuję, nie wzruszę się, nie wystraszę. Dowiem się czegoś i pójdę dalej, odbębnię poprawną czytankę. Strasznie nie lubię takich opowiadań, a co dopiero książek (pisałaś, że chciałabyś to wydać). Dlaczego? Są napisane nie tak znowu źle językowo i udają teksty średnie lub dobre, kiedy w rzeczywistości nie budzą emocji, są oparte na opisach i właściwie nic więcej. Nawet gdy coś się dzieje, bo ma miejsce akcja, nie odczuwam właściwie nic. Uważam, że lepiej jest mieć niedopracowaną technikę niż niedopracowany styl, który nie pociąga czytelnika, nie sprawia, że każde zdanie czyta on z zapartym tchem i bardzo chce wiedzieć, co dalej. Gdy teraz skończyłam lekturę, idę o zakład, że za dwa dni o niej zapomnę. 
O bohaterach też w zasadzie trudno powiedzieć cokolwiek więcej, poruszyłam ten temat wyżej, choć zwykle w ocenie rozpisuję o każdej z postaci choć kilka zdań więcej, by autor mógł zobaczyć, czy jego kreacja pokrywa się z tym, co wie czytelnik i jakie cechy charakteru przypisuje danym bohaterom. Tu nie ma o tym mowy, bo tych cech nie widać w scenach, ale przytaczane są opisami, których, jak wspominałam, już nie pamiętam. Co więc wyniosłam na temat postaci z twojego tekstu? Mogę śmiało powiedzieć, że Isabella to kobieta bez charakteru – wiem o niej tyle tyle, że nieodpowiedzialnie zarządza rebelią i jest zakochana w swoim nie-bracie. Naoto? Gość zakochany w nie-siostrze. Vincent – zmęczony, wystraszony rekrut, który nie bardzo wie, co ze sobą ma zrobić, ale za to wie, że ostrokostne nie są takie złe, bo tak podpowiada mu Trzecie Oko. Tę kwestię poruszałam niedawno, więc pozwól, że do niej nie wrócę. 
Przynajmniej Kennet jest charakterystyczny, bo chłodny i tajemniczy. Problem w tym, że takie postaci zwykle właśnie tak są odbierane; trochę dziwne, że morderców się lubi, bo po prostu mają JAKIŚ charakter, nawet jeśli negatywny. Ale przecież o tym charakterze głównie dowiaduję się z dialogów innych postaci; typ, choć ciekawy, pojawia się dla mnie za rzadko, nie mogłam zobaczyć go w akcji, nie widziałam, jak mordował, a nazywany jest mordercą. Blue to samo – wyeksponowana, nic więcej. Niby truje, choć nie dane mi było widzieć taką scenę – dla mnie więc to nie jest żadna niebezpieczna kobieta, jedynie z gęby narratora, a ja zwykle nie wierzę na słowo. Jak ten niewierny Tomasz – aby uwierzyć, muszę zobaczyć. 
Daje radę jeszcze Gabriel, bo ma doświadczenie i chodzi do pracy w piżamie. Niektórych imion innych postaci w ogóle nie pamiętam, zdarzały się również postaci, które w ogóle nie pojawiały się w tekście, ale istniały jedynie w ekspozycji (brat kogoś tam; chyba Ethana?). Do tego żadna z twoich postaci, którym oddałaś narrację, nie jest postacią dynamiczną, nastawioną na akcję. Isabella jako główna bohaterka zadziałała w prologu i rozdziale o obławie, a potem po prostu ze wszystkimi rozmawiała, bo miała okres. Vincent znalazł zwłoki przez przypadek i przesłuchiwał świadków, słuchał wykładu szefa, generalnie nic jeszcze nie udowodnił, a i tak zostaje wyróżniony z tłumu innych rekrutów. Naoto, Blue, Kennet i reszta też tylko ciągle gadają – zmienia się jedynie tło, ot, miejsce. Mam więc nieodzowne wrażenie, że od jakiejkolwiek akcji próbujesz się migać i postawiłaś napisać opowiadanie gdzieś obok głównej fabuły, tylko o niej wspominając. Wiem, że wypracowania szkolne i charakterystyki pisze się łatwiej, ale nie o to chodzi, w takiej formie tego nie wydasz. Prawie o wszystkim dowiadujemy się z przemyśleń, wspomnień i... dialogów.
Dialogi to też temat-rzeka. Dwanaście rozdziałów za mną, a ja dostaję dialogi, które są interesujące, bo dotyczą fabuły – to one głównie pchają ci fabułę w przód – ale na tym etapie planowania powieści to już mi nie wystarcza. Skoro chcesz, by twoje postaci były charakterne, musisz oddawać to wypowiedziami. Problem w tym, że każda z twoich postaci wypowiada się tak samo. Nie mam wrażenia, że ktoś ma inną stylizację językową, ktoś jakąś swoją manierę, przez co bohaterowie nie są pod tym względem różnorodni. Wręcz przeciwnie – gdyby wyciąć poszczególne partie dialogowe i podsunąć mi je, prawdopodobnie nie odróżniłabym Isy od matki Kenneta (choć przecież są w różnym wieku!) czy Vincenta od Naoto (choć to dwie różne rasy – człowiek i ostrokostny!). Nie widzę różnic społecznych w stylu wypowiedzi, nie widzę slangu, mam po prostu ładne, poprawne partie dialogowe, które nie są w żaden sposób wystylizowane. A szkoda, bo stylizacja niesie ze sobą ogromny potencjał wart wykorzystania.

Kończąc

Opowiadanie zaledwie raczkuje. Żeby jednak nie było, że niczego nie jestem w stanie docenić – muszę ci oddać co twoje w odniesieniu do pomysłu. Twoje uniwersum jest oryginalne, a rozwiązania fabularne, które wprowadzasz za pomocą ekspozycji są ciekawe – na przykład bramki w sklepach, które rozróżniają ludzi od ostrokostnych. Przecież to aż się prosi o scenę w sklepie – kombinowanie, by uniknąć rewizji czy może nawet wpadkę któregoś z mniej ważnych bohaterów… Zobacz, że wszystko, co wprowadziłaś ekspozycją, da się pokazać sceną. Opisy powinny dotyczyć miejsc akcji, wyglądu bohaterów, ale nie powinny zdradzać wszystkich elementów, które tworzą ci świat. Gdy zacznie być inaczej, tekst stanie się w końcu żywy i będzie trafiać do wyobraźni i serc czytelników, a twoje postaci dadzą się poznać, a może nawet polubić, by chcieć o nich czytać dalej.
O, właśnie. Jakie książki czytasz, że wpadłaś na pomysł, by opisać swój świat, zamiast go pokazywać? Nie zdziwiłoby mnie, gdybyś zobaczyła taki zabieg w Metrze 2033, ale… tam, powiedzmy, panują inne warunki, by prowadzić narrację opartą na ekspozycji. Spójrz – początek książki również jest jej pełen, a większość informacji dociera do nas z dialogów, ale dość łatwo się skupić i śledzić fabułę, bo opisywana jest stałą narracją, nic jej nie zakłóca. Mamy tylko jednego bohatera głównego i wielu pobocznych, których perspektyw inaczej niż dialogiem nie uświadczamy, więc nie ma takiego chaosu, w dodatku konflikt rozwija się delikatnie, nowe informacje łatwo przyswoić dzięki jednolitości, płynności. Inna sprawa, że to książka – droga skupiająca się na świecie postapokaliptycznym i psychologii głównego bohatera, a ty jednak stawiasz na kilka wątków, masz kilku głównych bohaterów – nie jak Głuchowski, a jak na przykład Dan Brown; do tego jak Brown czy Coben chcesz połączyć wątek podziemi z wielowątkową sensacją, więc potrzebujesz innych zabiegów niż ekspozycja świata – ona nie będzie grać z akcją i monotonnym narratorem wszystkowiedzącym, który zalewa opisami świat większy niż moskiewskie metro. U ciebie musi się dziać. Postawiłaś sobie poprzeczkę znacznie wyżej, nie mając doświadczenia w operowaniu narracją personalną, a chcesz mieć wielu głównych bohaterów. To wymaga dopracowania – właściwie porządnego przeanalizowania i napisania od nowa, z użyciem wystylizowanej mowy pozornie zależnej i stylizacji, która nie jest sklepana z okrągłych zdań wielokrotnie złożonych, chyba że w scenie pasywnej, ale oby ich było jak najmniej...
W skrócie: na dzień dzisiejszy jest słabo z plusem (2+), jednak życzę ci powodzenia. Wróć kiedyś, gdy charakterystyka zmieni się w opowiadanie. 
A teraz przejdźmy do kwestii technicznej.



POPRAWNOŚĆ

PROLOG

Tutaj, [przecinek zbędny] istniała cienka granica między czystymi alejami (...). – Nie wiem, skąd ten pomysł, by oddzielać tutaj od reszty zdania przecinkiem. Dalej podobnie: 
Tutaj, [przecinek zbędny] nikt nie tolerował odstępstw. 

A więc by się jej pozbyć[,] wysłano ich aż troje. 

Nawet bez patrzenia na jej twarz, [przecinek zbędny] nie trudno było zgadnąć, że nosi maskę odpowiednio deformującą prawdziwy głos.

Poczuła[,] jak nieznajoma łapie ją za włosy (...). 

Po policzku ze skroni spływała świeża strużka krwi, która zdążyła zmieszać się z zaschniętym błotem.
Rozejrzała się dookoła. – Przeczytaj ten fragment na głos. I co? Strużka krwi się rozejrzała? Nie bardzo. Dalej podobnie: 
Odgłos dochodził z zaciemnionej części pomieszczenia. Gdy jej zmysł wzroku w końcu się wyostrzył, dostrzegła trzy pary ślepi, w których odbijało się światło żarówki. 

(...) ich kolory okazały się już bardziej powszechne: począwszy [+od] źrenicy, całe oko wypełniało błękitny barwnik, a na jego tle odbijały gdzieniegdzie nietypowe czarne naczynka.

Nawet przez maskę, [przecinek zbędny] w głosie słychać było zachwyt.

Spojrzała na złamaną rękę, której kość nienaturalnie wystawała przez skórę. Nie była w stanie się już zrosnąć, pomimo wrodzonej, szybkiej regeneracji. Pewnie związując dłonie tak ciasno, przysporzyła dziewczynie jeszcze więcej bólu. – Błędy w podmiotach. Wychodzi na to, że dłonie związała kość. Mhm, na pewno.

– Nie przedłużajmy już – w końcu przemówiła ofiara (...). – Szyk: przemówiła w końcu ofiara.

Część I: Strzeż się uśmiechów odzianych w złoto. – Czy to tytuł? Jeżeli tak, nie stawia się po nim kropki.


ROZDZIAŁ 1

Mozolnym krokiem pokonał białe schody i mentalnie szykował się za złapanie klamki przejrzyście czystych drzwi. – Szykował się do złapania klamki. 

Aula była zadbana, czarno -białe kafelki tworzyły efekt szachownicy (...). – A ta spacja przed łącznikiem po co?

Może to spojrzenie byłoby bardziej żywsze, gdyby nie trzy zabliźnione szramy przechodzące przez cały lewy policzek i zahaczające o kącik wąskich ust. Ubrany [ten kącik ust?] tak jak reszta siedzących tu osób w biały cienki płaszcz, ale z czarną opaską naszytą na przedramię. – W drugim zdaniu brakuje orzeczenia. 

Przynajmniej górujące o tej porze słońce przestało razić go po oczach. – Szyk. To nie słońce przynajmniej górowało, a przynajmniej przestało razić, więc: Górujące o tej porze słońce przynajmniej przestało razić go po oczach

Na tablicy pojawiły się nazwiska osób kolejno przydzielonych do odpowiednich oddziałów oraz liderów danych grup, którym [których] rekrutom przyjdzie poznać następnego dnia.


ROZDZIAŁ 2

Isabella nie narzekała na niewielki prysznic, ale często rozmyślała[,] ile czasu spędzałaby w wannie, gdyby w ogóle ją miała. 

Musiał wrócić przed chwilą, bo gdy ona poszła brać prysznic, w mieszkaniu była zupełnie sama. Isabella wykorzystała ten wyjątkowy moment nieuwagi i jak kotka atakująca zdobycz rzuciła się mu na szyję. – Nie musisz przypominać podmiotu, ponieważ się nie zmienił. Spokojnie możesz zacząć drugie zdanie od wykorzystała.

Na papierze został umiejscowiony czarny, karciany trefl. – Trefl zawsze jest czarny i karciany. Gdyby był innego koloru, mogłabyś to zaznaczyć, ale w takim wypadku dopowiedzenie jest oczywistością. 

Naoto wolną dłonią przetarł twarz, drugą zaś obejmował partnerkę. Isabella widziała wymalowane zmęczenie na jego smutnej, ale czarującej twarzy

– Jeśli chcesz[,] poproszę Ethana, by sporządził dla ciebie raport o tym kimś.

Mitsuya był zamieszany w masę morderstw zarówno ludzi[,] jak i przedstawicieli własnego gatunku. 

Zdejmował najniewygodniejsze sylwetki Podziemi, o których śmierci Isabella mogła słyszeć w formie nieszczęśliwego wypadku, [przecinek zbędny] albo zbiegu okoliczności. 

Isabella, czytając kolejne wersy[,] sama zaczęła odczuwać niepokój (...).

Na jej nagim ciele pojawiła się gęsia skórka. Możliwe, że przez nieszczelne okna zaczęła odczuwać chłód [ta skórka?][przecinek zbędny], albo powaga w głosie Naoto przyprawiała ją o strach. 

Naoto nagle wtulił się w jej piersi i objął ją w pasie. Niepokojące myśli na momencie opuściły głowę Isabelli. – Wystarczy: jej głowę

Jak się nie pospieszymy[,] jeszcze dziś wylądują na przesłuchaniach w SOO.

W głowie przywódcy Rebelii już zagościł plan. Nie bez powodu nosił taki tytuł [ten tytuł go nosił?]


ROZDZIAŁ 3

(...) jacyś nieszczęśnicy nie wyhamowali przy ostrzejszym zakręcie i kończyli kilkanaście metrów niżej[,] w dziewiczych lasach. 

W wielu miejscach widoczne są wspomnienia tych niefortunnych zdarzeń (...). – Czas: były. 

(...) metalowe barierki po pewnym czasie przestano wymieniać, a ich powyginane części i przerwane pasma chyba teraz stanowią lepszą przestrogę niż wtedy, gdy były całe. – Szyk: (...) teraz stanowią chyba lepszą przestrogę… – Ponieważ chyba odnosi się do wartości przestrogi, nie czasu akcji.

Oczekiwał momentu[,] aż dym wypełni jego płuca, a potem powoli zaczął wypuszczać powietrze z ust. 

– Nawet nie wiesz jak boli mnie to, że odziedziczyłeś po mnie stare nawyki – zawtórowała mu zażenowana – że też zgodziłam się po ciebie pojechać. – Drugie zdanie wypowiedzi dialogowej wydaje się nowym, a nie kontynuacją pierwszego. Dlatego warto pierwsze zakończyć kropką, wtrącenie narracyjne zapisać od wielkiej litery i również nią zacząć drugie zdanie wypowiedzi. 

Dzisiejszy wiosenny dzień również zanosił się na upalny. Wyrzucił [ten dzień?] niedopalonego papierosa przez szybę, a potem pobłażliwie uśmiechnął się w stronę Niny.

Nina niezbyt przepadała za tym określeniem, mężczyzna używał go jedynie[,] by wzbudzić w niej sentyment i podatność na prośby.

Z pewnością nie wiedział[,] co zrobić z dłońmi, gdy w jednej z nich nie gościł papieros. 

Nina nazywała tę część kuchnią, bo mieścił [mieściły] się w niej piekarnik oraz zlew. 

Kennetowi w zupełności to wystarczy. – Czas. Chyba że to myśl Niny...? Wtedy przydałby się cudzysłów albo chociaż kursywa.

(...) odparł, podnosząc w niewielkim stopniu rolety. – To brzmi trochę tak, jakby nie w niewielkim stopniu je podnosił, ale jakby były to w niewielkim stopniu rolety. Szyk: w niewielkim stopniu podnosząc...

(...) wiesz[,] gdzie mnie znaleźć.

Zdobił ją przylegający naszyjnik, na którym został zawieszony wisiorek w kształcie czarnego, karcianego trefla. Tej biżuterii tak po prostu się nie zdejmowało.
– Nie mam zamiaru cię w nic mieszać, twoja reputacja nie ucierpi – odpowiedział jej wręcz w mechaniczny sposób. – Ten naszyjnik jej odpowiedział? 

Nina, choć znała odpowiedź[,] wolała usłyszeć te słowa.

Gdzieś w jej szufladach nawet można znaleźć zdjęcie z uroczystości ukończenia uniwersytetu (...). – Czas.

Stała się jedną z najbardziej szanowanych osobistości Podziemi - lekarzem. – Myślnik zamiast łącznika.

Przypominał[,] w jak łatwy sposób Nina stała się narzędziem o pozornym poczuciu wolności.


ROZDZIAŁ 4

Oświetlony most w kolorze bieli, [przecinek zbędny] wieczorami takim jak ten, [przecinek zbędny] kontrastował z ciemnym [przecinek] granatowym niebem. 

Właśnie ten niewielki odcinek ma okazać się punktem operacyjnym dającym szansę na sukces. – Czas.

(...) eskortowane przez kilka policyjnych aut emanujących czerwono - niebieskie światła. – (...) aut emanujących czerwono-niebieskimi światłami.

Wszelkie jego iluminacje, lampy stojące przy drodze, cały obszar utonął w mroku, pozostawiając jedynie światła samochodów. – Podkreślona część zdania nie ma orzeczenia, po obecnym zapisie nie wiadomo, do czego nawiązujesz, co chcesz uzyskać. Może tak:
Wszelkie jego iluminacje, lampy stojące przy drodze... – cały obszar utonął w mroku, pozostawiając jedynie światła samochodów. – Zapis ten sugeruje, że nie kończysz wymieniać (wielokropek), tylko przerywasz nagle ten zamiar i przechodzisz do podsumowania (myślnik). 

Kolejna więźniarka została zaatakowana w miejscu, gdzie metalowy most wrastał w ziemię pokrytą idealnie przystrzyżoną trawą. Zza barierek wyskoczyła kolejna dziesiątka zamaskowanych istot, opierając się na sile własnych nóg, z łatwością dogonili ostatni pojazd. 

(...) jakby w ten sposób mogła wyszukać sylwetki kryjącego się tam ukochanego. – Wyszukać (kogo? co?) sylwetkę.

Następne dwie więźniarki miały zostać zatrzymane przez grupę Naoto[,] czyhającą na dachach budynków.

Dwóch mężczyzn w białych płaszczach i [z] czerwonymi opaskami na przedramieniu właśnie opuściło próg samochodu. 

Każdy ostrokostny biorący udział w obławie, [przecinek zbędny] znał dobrze ten drażniący dźwięk ładunku skumulowanej energii, a niektórzy z nich pamiętają okropny ból prądu wżerającego się w skórę. – Czas.

Isabella szybko doszła do wniosku, że w środku musi być jeszcze co najmniej dwóch egzekutorów. Ktoś musiał pilnować więźniów w trakcie defensywy. 

(...) którzy prawie synchronicznie osunęli się na kolana[,] a potem na asfalt. 

Isabella nienawidziła dźwięku strzału, dezorientował jej czuły słuch. Gdzieś jakby z oddali, [przecinek zbędny] słyszalny był dźwięk trąbiących aut, które zawracały z piskiem opon, widząc masakrę odbywającą się przed Siódmą Dzielnicą. – To brzmi, jakby auta widziały masakrę, nie kierowcy. Skrót myślowy.

Egzekutorzy mogą być w stanie zabić zakładników w środku, ale wtedy Isabella dopilnuje [przecinek] by ich oprawcy umierali powoli. – Czas. 

Dziewczyna[,] widząc Isę i Blaisea, pomachała im ręką, lekko przechylając zamaskowaną głowę w bok.

– Aido, dziękujemy za troskę, ale[,] jak widzisz[,] wszyscy już dotarliśmy – powiedział Naoto. 

Aida zażądała[,] by każdy połączył się w parę (...).

Również plecy Aidy, które zdobiły proste blond włosy[,] zniknęły przywódcom sprzed oczu (...). 

Jej brat ściągnął wilczą maskę, ale na jej miejsce przyodział o wiele groźniejszą. Naoto jako przywódca był znany ze swojej srogości, ale też zdecydowania. 

Zresztą chyba nie taki jest cel narady, przyprowadziłam Raisę[,] jak prosiłeś.

Jednak wygląd Blaisea stwarzał wyłącznie pozory. W Rebelii pełnił funkcję zbliżoną do sekretarza [ten wygląd ją pełnił?], a wszelkie plany musiały zdobyć jego uznanie, by zostać zrealizowane.

Jej liliowy brudny płaszcz zastąpiła materiałowa, biała kurtka w czerwone kropki. Zdjęła też brązową perukę [ta kurtka zdjęła?], pod którą kryły się długie różowe włosy obecnie zaplecione w kitki.

– I - sa - bell - o! – krzyknęła i pognała w stronę przyjaciółki, przytulając ją. – Przy łącznikach nie stawia się spacji, do tego geminaty (spółgłoski podwojone) przy sylabizowaniu raczej oddziela się od siebie (wan-na, ja-giel-lo-ński). Będzie więc:
– I-sa-bel-lo! 


ROZDZIAŁ 5

Bus właśnie przekroczył granicę wyznaczaną przez biało - czerwone barierki (...). – Biało-czerwone.

Spośród wszystkich szefów oddziałów on był najmłodszy. I z pewnością najbardziej wyróżniający. – Wyróżniający się. 

– Wybaczcie, że tak krótko po wstąpieniu do Służb musicie zajmować się brudną robotą, ale[,] jak sami widzicie, ciągle brakuje nam ludzi (...). 

Wraz z wejściem na teren odgrodzony tasiemkami, [przecinek zbędny] Vincent poczuł unoszący się w powietrzu odór krwi. 

Kiedy chłopak nachylił się by zwymiotować, ostatni posiłek postanowił jednak pozostać w żołądku. Szybko odsunął się od barierek i na nowo targany torsjami starał się opanować. – Ten posiłek się odsunął od barierek. A gdzie reszta Vincenta?

Spokojnie[,] tak się zdarza[,] jak się jedzie na pierwsze miejsce zbrodni (...). 

Śledczych, starszych stażem, stojących najbliżej nie zrażał widok rozprutego przez naboje gardła, [przecinek zbędny] ani nienaturalnie zakrzywionego ramienia, które prawdopodobnie złamało się, gdy ciało uderzyło o powierzchnię wody. 

Znalezienie ciała tej drugiej wcale nie potraktował jako dobry początek swojej kariery w SOO. – Nie potraktował (kogo? czego?): Znalezienia ciała.


ROZDZIAŁ 6

– Ścięłaś włosy – stwierdził, gdy delektował się już obiadem.
Blue była pewna, że Kennet zauważył to już dużo wcześniej. 

Błękitne oczy, wpadające bardziej w odcień szarości[,] wydawały się inteligentne. – Możesz też pozbyć się obu przecinków i wcale nie wydzielać wtrącenia.

– Masz stresa przed zabawą w klan? – spytał się go Arno z nutą sarkazmu w głosie (...). – Zbędne się.


ROZDZIAŁ 7

Możliwe, że właśnie jego niefortunna towarzyszka lat dziecięcych - anemia, [przecinek zbędny] zostawiła po sobie pamiątki w postaci sińców pod oczami i bladej cery. – Myślnik zamiast łącznika.

W SOO nadal jest wiele osób, które osobiście znały egzekutora Rodrigo Torresa i prawie nikt nie miał pojęcia, że jego syn w tym roku również dołączył do Służby. – Czas.

– A ja gdzie mam iść? – dopytywał, [przecinek zbędny] towarzyszący mu Gabriel.

(...) lepiej jest słuchać o porozrzucanych wnętrznościach i wyłupanych oczach[,] niż je oglądać. 

– Taa, pamiętam cię – odezwała się Maja zachrypniętym głosem (...). – Szyk: Maja odezwała się zachrypniętym głosem. Ewentualnie: wychrypiała Maja

Gdy więźniarka się zatrzymała, na momencie oboje odzyskali trzeźwość! – Czy to celowy błąd podparty emocjami bohaterki? Nie znam tego wyrażenia. W momencie.

Nie wiedziałam[,] co się stało z kierowcą (...).

A gdy przenosiliśmy ich do więźniarki[,] byli pod wpływem środków usypiających.

„Zabili go już w środku, tak to by nie był taki rozwalony." Stwierdzenie Gabriela zawisło w powietrzu. – W cytacie przytaczanym przez cudzysłowy nie stawia się kropek. Te zawsze lądują na zewnątrz.

Tyle pamiętam, proszę[,] odpuśćmy już na dziś.

Ten śmiech przeraził Vincenta. Zresztą, czego on się nie bał. – Z tego fragmentu wynika, że bał się śmiech, nie Vincent.

– Większość rzeczywiście wyglądała tak[,] jak przypuszczałeś (...). 

Lider w żadnym stopniu nie zdawał się być przytłoczony wyznaniami ludzi (...) – nie zdawał się przytłoczony. 

W jego oczach, [przecinek zbędny] konflikt między ludźmi, [przecinek zbędny] a ostrokostnymi przypominał niekończącą się spiralę.


ROZDZIAŁ 8

Ci pierwsi zażądali tym przytułkiem dla narkomanów, alkoholików, kobiet i mężczyzn na jedną noc. – Zażądali przytułkiem? A nie przypadkiem: zażądzali?

(...) poznawano jakość nowych rekrutów z Akademii, [przecinek zbędny] oraz żniwa ostatniej obławy w postaci ofiar.

Jeden z pseudo - barmanów na usługach Rady (...) – pseudobarmanów. 

Wraz z otworzeniem ostatnich drzwi, [przecinek zbędny] na twarz Mitsui buchnęła fala zimna. 

Kennet wielokrotnie bywał w Podziemiach, przechodził przez to przejście już nie jeden raz. – Niejeden. 

(...) według Blaisea forma niewielkiego przyjęcia wydawała się być najbardziej właściwa – wydawała się najbardziej właściwa. [źródło

(...) od razu dostrzegł pewne detale, których nie mógł otrzymać w raporcie, [przecinek zbędny] albo dowiedzieć się z ust szpiegującego Arno. – Jedność formy: (...) których nie mógł otrzymać w raporcie albo dowiedzieć się o nich z ust szpiegującego Arno.

Sam chód Naoto wiele o nim mówił. Czuł się pewnie, w końcu był w swoim imperium. – Ten chód czuł się pewnie?

Wyraz twarzy Naoto również wkomponował się w resztę. Oczekiwał od przybyłych tego samego (...). – Podmioty; wychodzi na to, że oczekiwał nie Naoto, a wyraz jego twarzy. 

„A teraz pokażcie, że będziecie nam ufać. Pokażcie twarze, a my zaufamy wam." – kropka za cudzysłów; do tego dziwny szyk. Może: Pokażcie nam twarze, a my wam zaufamy.

Gdyby Kennet chciał, zabiłby go teraz z łatwością. Wygląda na to, że przywódca Rebelii chciał wzbudzić zaufanie (...). 

Przez jej niedyspozycję, [przecinek zbędny] Naoto będzie musiał sam przywitać nowych. 

Chyba, [przecinek zbędny] że w grę wchodziła Rada.

Ale wolała zażyć leki przeciwbólowe teraz, [przecinek zbędny] niż potem[,] wśród pobratymców. 

Gdziekolwiek pójdzie[,] jej klan zawsze będzie na nią czekał (...).

Zabójca podobnie jak w przypadku Naoto, nie musiał znać twarzy przywódczyni, by ją rozpoznać. – Albo usuń przecinek, albo postaw jeszcze jeden, po Zabójca – tak wydzielisz wtrącenie. 

Pomimo, [przecinek zbędny] że dzieliła ich duża odległość, nie przeszkodziła ona w dogłębnej analizie.

Dla Isabelli, [przecinek zbędny] Kennet był niebezpiecznym przeciwnikiem. Dla Kenneta, Isabella była interesującą kobietą. – W drugim zdaniu lepiej sprawdzi się myślnik niż przecinek. Doda mocy wydźwięku. 


ROZDZIAŁ 9

W otoczeniu mężczyzn śliniących się na jej widok, zazdroszczących jej urody kobiet, ubrana w szykowną sukienkę i trzymając kieliszek wina, którego nie piła. – W tym zdaniu brakuje orzeczenia. 

Czasami ręka Naoto kierowała tą Isabelli[,] a czasami odwrotnie. 

Jeśli (...) potrafili stworzyć coś podobnego do symbiozy[,] by wygrać, to czego potrafili dokonać[,] jeśli pojedynek tyczyłby się walki na śmierć i życie z egzekutorami SOO?

O ich umiejętnościach operowania szponami również było głośno, [przecinek zbędny] zarówno w Podziemiach, jak i w biurze białych fartuchów. Plotek o rodzeństwie Asteroth było pełno. A jedna z nich głosiła, że ta dwójka była jednością w każdym aspekcie. Blue już rozumiała, [przecinek zbędny] dlaczego.

(...) pierwsze, co dostrzegła[,] to męską klatkę piersiową skrywającą się pod czarną koszulką. 

– Słyszałem[,] jak mówili na ciebie Blue, już teraz wiem, [przecinek zbędny] dlaczego (...). 

(...) jako jedyny nie obłożony betonem. – Nieobłożony. 

Przywódczyni zdawała się być teraz poważniejszą osobą, [przecinek zbędny] niż wtedy, gdy grała w karty. – Zdawała się poważniejsza niż wtedy... 

Blue milczała[,] nie wiedząc, co o tym wszystkim sądzić. 

Blue poczuła gorąco wody z źródła (...) – ze źródła.

Nie wiadomo[,] czy z pogardy dla Blue, czy z bólu. 

Ale na razie, [przecinek zbędny] ten incydent pozostanie tajemnicą. 


ROZDZIAŁ 10

Ta dłoń była zbyt delikatna, zbyt wątła[,] by w uścisku krył się taki wigor!

Wraz z otworzeniem oczu, [przecinek zbędny] dopadły ją mdłości i ból głowy.

Dowiedziałem się nawet[,] jak zginął. 

– I wierzysz, że naprawdę to zrobił? – Isabellę zaczęła ogarniać sceptyczność. – Czuję to po wypowiedzi samej w sobie, jestem w stanie wyczytać to między wierszami dialogu. 

To, co ci teraz opowiadam[,] wydaje się być absurdalne (...) – wydaje się absurdalne. 

A gdy wspomniał ostatniej obławie, miałem wrażenie, że sprawdza[,] czy przy nim nie skłamię. – O ostatniej obławie.


Isabella[,] chcąc dodać potrzebnej otuchy, wtuliła się w ramię brata.


ROZDZIAŁ 11

(...) wystarczyło je odchylić[,] by zobaczyć, co kryje się w środku.

Wszelkie graty i materiały, które można było ulokować w magazynie[,] albo zostały z niego wyrzucone, albo w ogóle tutaj nie trafiły. 

– Wygląda na ten sam typ obróbki chemicznej[,] co u innych – stwierdził.

Wraz z jednym precyzyjnym machnięciem ręki, [przecinek zbędny] obydwie metalowe kłódki przepołowiły się na kilka części, w tym samym powstrzymując jedyne zabezpieczenie przed wejściem do środka. – Tym samym; bez w
W sumie, jakby się tak temu przyjrzeć z bliska, tym samym też jest zbędne. Sam imiesłów współczesny (powstrzymując) oznacza, że coś miało miejsce dokładnie w takim samym czasie, w którym dzieje się czynność wprowadzona przez czasownik (przepołowić). 

– To, co tutaj pływało[,] z pewnością nie było żadną zaprawą. 

Spod śliskiej skóry wystawały larwy drążące w wnętrznościach. – We wnętrznościach. [źródło

Pokój wypełniony zwłokami, [przecinek zbędny] powoli tworzył swój własny ekosystem. 


ROZDZIAŁ 12

„Zakładaj portki i marszem do biura, (...). Na takiej wycieczce jeszcze nie byłeś!"[kropka]

Vincent nie miał pojęcia[,] z ilu łyżeczek Gabriel parzy kawę (...).

A przed nim możecie dokonać zmiany odnośnie swojego oddziału (...). – Odnośnie do swojego oddziału; [źródełko].

„Dlaczego oni się tak na mnie patrzą?!"[kropka]

A to[,] co tu widzicie, nie jest nawet połową tego, co stanowi więzienie. 

„Krewny Mai?" Myślał Vincent, słysząc znane nazwisko. Myślał od małej i przecinek lub myślnik po zamknięciu cudzysłowu. 

(...) między nim, [przecinek zbędny] a doktorem generalnym była przepaść!

„A potem ich przytuliła." – Kropka za cudzysłów.

– O tym, jak go złapano[,] wie tylko Gabriel i Winke. – Wiedzą. 

W innym przypadku, [przecinek zbędny] sam prosisz się o karę.

„Z tymi piwnymi oczami, [przecinek zbędny] już w ogóle wygląda jak człowiek"[kropka]

Vincent zrobił się jeszcze bledszy[,] niż jest na co dzień. – Czas.

Naprawdę, Isak chciał go zwerbować, [przecinek zbędny] czy może chciał uchronić nazwisko Torres od cienia porażki? W końcu taki ktoś jak on, [przecinek zbędny] na pewno znał Rodrigo i znał jego ambitne plany co do syna. 


Pamiętaj, że nie wymieniłam wszystkich nieścisłości. Część pomijałam (głównie pomieszane podmioty i brakujące przecinki). Generalnie nie masz problemów z poprawnością – biorąc pod uwagę długość rozdziałów, jest dobrze. Mam nadzieję, że kilka źródeł i przykładów pomoże ci doszlifować warsztat. 
I, że, oczywiście, jeszcze się spotkamy – na Wattpadzie lub tutaj. 
Zapraszam!

A za betę dziękuję Ele, Fen i For. 



5 komentarzy:

  1. Dzień dobry.

    Gdzie widzę tego problem? Chyba w twoim pośpiechu – braku tła, a jednocześnie (znów) w mieszaniu narracji i w końcu w pełnych, okrąglutkich zdaniach i przemyśleniach Isy, które zakłóciły bieg akcji. Nie było lekko.
    Pełne i okrąglutkie zdania to chyba problem wielu autorów. W ogóle myślę, że strasznie zabija to dynamikę tekstu. Bohaterowie nie muszą być wiecznie och i ach. A nawet nie powinni. Przez to stają się mniej ludzcy, trochę jak wydmuszki.
    A tekst staje się... no... nudny.
    Bohaterowie mają przeżywać, ale w odpowiednich momentach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oke, jestem.
    Dziękuję za poświęcenie czasu na recenzję i za kolejny punkt widzenia.
    Choć może nie ze wszystkim się zgadzam, na pewno dostałam odpowiedź na kwestie, które mnie martiwły.
    Ah i tak.. zaszalałam z narracjami. Przynajmniej w tych początkowych rozdziałach. Dla porównania czytałam dalsze części i na szczęście potem są prowadzone z perspektywy określonego bohatera. Te pierwsze rozdziały do poprawki! A zwłaszcza prolog, na który mam już nową koncepcję.
    Od początku postawię na POV i będe sie tego trzymać. Postaram się ograniczyć do perspektyw 3 bohaterów, może dzięki temu bardziej zarysuje ich charakter.
    Odnośnie rozdziału 4, bo też zastanawiałam się nad nim od dłuższego czasu. Lubię go, ale napiszę go w zupełnie w inny sposób, przedstawię w nim bohatera w innej sytuacji i tak.. nie sięgnę już po ekspozycje w postaci opisu przeszłości danej postaci. Jeżeli już... napomnę coś w dialogach.
    Co do opisów, które podobno robią z tekstu charakterystykę.
    Lubię swoje opisy, najlepiej się przy nich bawię i taki mam styl. Sama mówiłaś, że są dobre.
    Z niektórą ocena wydarzeń nie potrafię się zgodzić np, że bezmyślnie wyrzucono zwłoki do wody podczas obławy. Jasne, że było to głupie zagranie ze strony Rebelii. Ale to jednak obława, gdzie istnieje możliwość pojawienia się posiłków wroga. Ostrokostne chcą odbić więźniów, by nie dojechali na przesłuchania. Martwy natomiast nic nie powie, stąd dość impulsywne działanie. Chyba nikt w trakcie takiej akcji nie myślałby o przyczepieniu kamieni do ciała, by nie wypłynęło albo o zabraniu zwłok i zorganizowaniu pochówku (ucieczka z ciałem jest jednak wolniejsza). W obławie liczył się czas.
    Poza tym w tekście jednak wspominam, że liczyło sie każde poświęcenie, by tylko nikt żywy nie wpadł w sidła SOO.
    "Dotąd żaden ostrokostny należący do Rebelii nie trafił do więzienia SOO, wielu było gotowych umrzeć, by nie zdradzić reszty klanu i nie wyjawić jego sekretów na przesłuchaniach się tam odbywających." między innymi.
    Odnośnie Vincenta. To nie tak, że myśli, że ostrokostne są przecież dobre a ludzie źli.
    On bardziej skupia sie na zależnościach konfliktu. Działanie jednej rasy jest odpowiedzią na atak drugiej.
    "W jego oczach, konflikt między ludźmi, a ostrokostnymi przypominał niekończącą się spiralę." Między innymi. Uwzględniłam to też podobnie w jego przemyśleniach. Celowo podaję te krótkie cytaty, żeby w jakiś sposób uzasadnić swoje zdanie.
    I to też nie tak, że Larson pokazuje Vincnetowi swoje badania tylko dlatego, że jest synem kogoś sławnego. W rozdziale dwukrotnie pada, że Vincent dostał się do sekcji badawczej i ma jakby niewykorzystany potencjał.
    Tu mówi Larsonik :
    "– Gabriel wspominał, że możesz przenieść się do mojego oddziału. Miałeś ładny wynik końcowy – zaczął.
    Niedawna pogarda w jego głosie przemieniła się w podziw."
    Nie wiem, czy prawidłowo zrozumiałaś koncepcję Rebelii. Rebelia to klan, a widziałam, że nazwa była zapisywana z małej litery. Przez co mam wrażenie, że "Rebelia" nie została odebrana jako klan a jako pewien rodzaj zbuntowanych ostrokostnych.





    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć! Cieszę się, że się odezwałaś, jak i już spieszę z odpowiedzią. (;
      Najbardziej ulżyło mi, że postanawiasz pracować nad narracją. To jest coś, co bardzo poprawi jakość opowiadania; w końcu będzie można skupić się na fabule, a nie na powolnym przyswajaniu tekstu, śledząc, do kogo należą poszczególne partie. To, jak pisałam, bolało mnie najbardziej. (Drugie były określenia xD).

      Z niektórą ocena wydarzeń nie potrafię się zgodzić np, że bezmyślnie wyrzucono zwłoki do wody podczas obławy. Jasne, że było to głupie zagranie ze strony Rebelii. Ale to jednak obława, gdzie istnieje możliwość pojawienia się posiłków wroga. – Zwróciłam na to uwagę, ponieważ z tego co pamiętam, moment wyrzucenia zwłok pojawia się gdzieś mimochodem, jednym czy dwoma zdaniami, tuż przed przejściem do kolejnej sceny, która dzieje się już w podziemiu. Mam wrażenie, że zniesienie do nich lekkiej czternastolatki nie wydaje się aż tak problematyczne, a strach przed posiłkami, gdy teraz go wspominasz, w moich oczach wciąż wygląda na trochę naciągany. To nie jest dorosła sztuka, która spowolni akcję, nastolatkę można wziąć na ręce. Poza tym dziwi mnie też trochę brak szacunku do swoich. Przez tę sytuację, jak też już wspomniałam, poniekąd trudno mi ostrokostne szanować i współczuć im sytuacji. Ale to może tylko ja; prywatnie uważam, że zostawianie tak swoich, którzy mogą stać się materiałem badań, a ich ciało może zostać wykorzystane lub zbezczeszczone (co zrobi woda i zwierzęta w niej, jeśli nikt by dziewczynki nie wyłowił), jest nie tylko bezduszne, ale i prymitywne. Ciekawe, czy gdyby zmarło się Isie albo Naoto, tak samo by ich ktoś wypieprzył z mostu...?

      Vincent dostał się do sekcji badawczej i ma jakby niewykorzystany potencjał. – Tak, to akurat wyłapałam, ale tu postawiłabym się raczej na miejscu czytelnika. To, że Vincent jest w jakiś sposób wybitny, tylko, cóż, źle trafił, było wspomniane, jednocześnie... bohater niewiele zrobił, jest raczej pasywny. To rekrut, który wydaje się mocno zagubiony, niepewny, nawet nieskupiony zbytnio na robocie, a mimo to w oczach czytelnika dostaje mu się szansa, bo... tak. Szansa, na którą, jeśli sobie jakoś zasłużył, to tylko gdzieś poza kadrem.

      No właśnie zastanawiałam się, dlaczego Rebelię zapisywałaś wielką literą; wyłapałam, że to klan, jeden z kilku zapewne, sądziłam więc, że może nazywa się tak, ponieważ jest klanem buntowników, którzy chcą coś zmienić. Tak to odebrałam, połączyłam.

      Usuń
  3. Tytuł Miasto. Jasne, że mało oryginalna nazwa, ale wprowadziłam ją świadomie. Na dalszych etapach powieści, dopiero wyjaśniam, czym jest tytułowe "Miasto" Ale rozumiem też, że po tych 13 rozdziałach nazwa może brzmieć odpychająco.
    A i jeszcze w ostatnim rozdziale. Przedstawione przesłuchanie ma wpływ na fabułę. W końcu wylądował na nim Naoto, co też staram się pokazać, dając wzmianki o wyglądzie albo gdy wypowiada się o kobiecie, która nawet bez niego może rządzić Rebelią lub ostrokostny gdy przyznaje się, ze kierował obławą. Dałam kilka takich wskazówek nakierowujących na tę postać.
    Także dziękuję za poświęcony czas. Przede mną jeszcze dużo pracy (przynajmniej jeśli chodzi o poprawkę początkowych rozdziałów), dowiedziałam się sporo o narracji, co zawsze się przyda. Z pewnością inaczej patrzę teraz na swój tekst. Zaczęłam poprawiać już prolog, by nie bawić się już w "groteskowego narratora"
    Po przeczytaniu recenzji czułam się zdołowana, jakby wszystko z moim tekstem było nie tak. Ale to jednak mój zamysł i nie każdemu będzie się podobał. Wiadomo, trzeba umieć przyjąć krytykę, coś z niej wyciągnąć. Dlatego na pewno zastosuję sie do poszczególnych uwag :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odnośnie do Miasta, gdy wspominasz dalsze etapy powieści, wspomnę, że chętnie bym wróciła do tego tekstu; jeśli gdzieś go wrzucisz w formie poprawionej, daj mi znać.

      Nie miałam pojęcia, że to Naoto (xD). Jego wyglądu (jak i większości bohaterów, poza Kennetem) nie zapamiętałam, więc nie miałam z czego bazować; pamiętam wspomnienie Isabelli jako przywódczyni, jednak zauważyłam też, że większość ostrokostnych z Rebelii jest zafiksowana na jej punkcie, na przykład gdy się gdzieś pojawia, wszyscy milczeli, obserwowali ją, kłaniali się jej, to dziewczyna, która wzbudza respekt i jest szanowana, więc kwestii, którą wypowiedział Naoto na jej temat, nie przypisałam konkretnie jemu. Nawet na to nie wpadłam; zresztą nie zauważyłam, by pojawiła się scena jego pojmania. Chwilę wcześniej był przecież z Isabellą, dlatego zupełnie go wykluczyłam. Raczej podejrzewałam, że to mało ważna postać, której więcej nie zobaczę, dlatego nie zdradziłaś imienia.

      Nie wszystko jest z twoim tekstem nie tak, ale chaotyczna narracja to podstawa, a gdy ona jest zepsuta, psuje się cała powierzchnia. To jak z piramidą – gdy zawalą się podwaliny, zapada się wszystko. Wierzę, że gdy ogarniesz narrację i choć częściowo przerobisz większe ekspozycje na elementy sceniczne, a kilka odklepanych faktów pojawi się jako sceny, na pewno będzie lepiej. Dlatego bardzo liczę na to, że wrócisz. Bym mogła napisać więcej i lepiej poznać twoje postaci, lepiej poznać twój świat i bardziej w niego przeniknąć, i go docenić. Bo na razie ciężko mi było myśleć o nim, nie biorąc pod uwagę narracji, która sprawiła, że na wszystkim innym praktycznie się nie skupiłam.
      Zresztą sama widzisz, że wiele niuansów fabularnych mi uciekło. Nie skupiałam się z przekory, celowo czy coś pomijałam (bo nie pomijałam, choć miałam tę chęć), po prostu pewne dane nie zostawały mi w głowie. Tak działają masowe ekspozycje, tak działa chaotyczna narracja. Gdy poradzisz sobie z nimi, mam nadzieję, że będziemy miały okazję pogadać już tylko o postaciach i fabule.

      ;)

      Usuń