[187] ocena tekstu: Mroczne Królestwo


Autorka: Vaderdra
Tematyka: fantasy
Oceniają: AyameSkoiastel



Zacznijmy od szaty graficznej. Jest ciemno, ale czytelnie, chociaż malutki szeryfowy font w ramkach utrudnia czytanie zawartych tam treści. Może to kwestia wyjątkowo wrażliwego wzroku, a może kijowego monitora biurowego, ale chyba jednak Skoi litery w gadżetach rozmazują się, bo Georgia jest tłusta. W przypadku tekstów o małych rozmiarach możemy polecić ci czcionkę szeryfową. Jeżeli jesteś zainteresowana tematem, więcej przeczytasz tutaj: [KLIK]. Choć szeryfy świetnie wyglądają na papierze i tam pełnią swoje funkcje, w przypadku internetu – już niekoniecznie. 
[Choć jest to oczywiście bardzo luźna sugestia i nie ma wpływu na odbiór samego tekstu w ocenie]. 

Jak tylko się da[,] to będą w niedzielę, ale nie obiecuję na 100%. 
Co jeszcze?
W zakładce O historii raz użyłaś dywizu, a raz półpauzy: 
Szanse były wyrównane - lecz nie na długo. (…) Córka – i jedyna dziedziczka – rodu, Emnesia, żyje tu w ciszy i wygodzie (…). – Oczywiście tylko druga opcja jest właściwa. Tutaj chcemy zauważyć, że podoba nam się także motyw z trzema akapitami blurbu, w których zastosowałaś różne czasy narracji: najpierw wspominasz o tym, co miało miejsce, by stwierdzić, jak wygląda życie bohaterki obecnie oraz przytoczyć, co dopiero się stanie. Sposób – na pewno kreatywny.
Jeżeli chodzi o zakładkę O autorce, tam też trafiło ci się kilka potknięć:
Fanka fantastyki i science-fiction. Książek, filmów, gier; wszystkiego, co z tym związane. – Ten średnik tu nie pasuje. Dużo lepiej sprawdziłby się myślnik, ponieważ to on pełni funkcję znaku, który podsumowuje szczegółowe informacje [źródełko]. 

Pisze[,] odkąd tylko miała w rękach pierwszą książkę: Harry`ego Pottera w wieku 10-11 lat. – Harry’ego – z apostrofem, nie grawisem. Do tego nie wyróżniłaś tytułu kursywą ani cudzysłowem, a przez to można mieć wrażenie, że czytałaś dziesięcio- czy jedenastoletnią książkę. 

Potem nauczyła się[,] jak pisać, żeby nie zanudzać i nie odstręczać. 

To zdanie brzmi niezręcznie: Przez kilka pierwszych lat istna grafomanka - z tworzeniem Mary Sue i bezsensownej fabuły na czele. Może raczej coś w tym stylu: Przez kilka pierwszych lat istna grafomanka – zaliczyła wszystkie grzechy blogaskowe, z tworzeniem Mary Sue i bezsensownej fabuły na czele?

No i pozdrawia serdecznie każdego, komu chciało się przeczytać tę podstronę. – Dzięki! Pozdrawiamy również. ;-)

Na całej podstronie używasz też dywizów zamiast myślników. 

Nie rozumiemy wydzielenia osobnego odnośnika dla prologu w menu – wydaje się to nieuzasadnione, tym bardziej że w spisie treści również mamy link do tego tekstu. Mnożysz byty niepotrzebnie.
A teraz przejdźmy już do części właściwej, na którą pewnie czekasz najbardziej. Jak zwykle w przypadku ocen grupowych, o rozdziałach będziemy wypowiadać się w liczbie pojedynczej, natomiast w podsumowaniu – w mnogiej. Przy czym w tym momencie chcemy jeszcze nadmienić, iż ta ocena będzie różnić się od poprzednich – jako że notek masz bardzo dużo, postanowiłyśmy eksperymentalnie podzielić je na kilka części, a każda część obejmie opis pięciu twoich rozdziałów pod względem fabularnym, z widocznym podziałem na te dwa elementy. Na końcu oceny szeroko podsumujemy całość. Osobno omówiony zostanie jedynie prolog, ponieważ nawet w swoim spisie treści go wyszczególniłaś.
Życz nam powodzenia!


PROLOG

Zupełnie mnie nie przekonał. Nie ma w nim niczego oryginalnego – uciekająca przed nieznanymi oprawcami kobieta potyka się, ale z determinacją biegnie dalej, najwyraźniej mając w tym jakiś inny cel niż tylko przetrwanie. Typowa klisza. Całość utrzymałaś w nadmiernie poetyckim klimacie, w którym chyba sama nie czujesz się najlepiej. Mamy pełną dramaturgię, wątłą ciszę nocy i nagromadzenie zbyt wielu środków stylistycznych, bym mogła uwierzyć, że to nie jest jedynie wydmuszka. Ładna, popatrzeć można, ale niewiele poza tym. Oby to było tylko nazbyt ozdobne opakowanie całkiem treściwej paczki. 

Rzuca się w oczy, że na samym początku przesadziłaś z trzymaniem jednego tempa i pierwsze zdania przypominały równomierne wystrzały z karabinu. Dopiero po akapicie: Nie mogła uciec. było coraz lepiej i lżej, choć napięcie nie opadało. Staraj się jednak nie popadać w niezdrowy przesadyzm: niekiedy dzielisz zdania tak, że część z nich staje się równoważnikami, co i wygląda (brzmi) niezbyt dobrze, i sprawia, że tekst zaczyna przypominać wyboistą uliczkę, na której człowiek się potyka. Przykład: Na końcu drogi stała mała świątynia. Ledwie drewniana budowla, ze znakiem Świętego Etgonda nad drzwiami. Moim zdaniem lepiej sprawdziłby się tu myślnik; wprawdzie chwilę wcześniej użyłaś już równoważników przy bezdennych ślepiach, i jeszcze wcześniej, gdy pisałaś o przepaści. Podejrzewam, że chciałaś utrzymać tempo ucieczkowe, w którym długie zdania by przeszkadzały – w porządku, ale tutaj popadasz w drugą skrajność. Oczywiście nie jest tak, by równoważniki zawsze były złe – wymagają jednak używania z umiarem, inaczej uklepią ci tekst.

Ponadto pojawia się kilka koszmarków, które dodatkowo nie pozwalają prologowi spełnić swojej funkcji – zachęcenia do sięgnięcia po pierwszy rozdział. Nie wymienię wszystkich, ale te najbardziej upierdliwe:

Ciężkie kroki przerywały wątłą ciszę nocy. Kobieta biegła przed siebie, dysząc ciężko i oglądając się co rusz przez ramię. Czuła[,] jak moc gaśnie. (...) Kobieta ledwo łapała powietrze. Na zakręcie wpadła ciężko na drewniany płot.

Zmysły ją opuszczały, ale czuła ich oddech na karku. Ich bezdenne ślepia. Głodne klekotanie i syczenie. – Bezdenne ślepia zmysłów, ich oddech na karku i klekotanie? To mi wygląda na pomieszane podmioty. Dalej podobnie:
Lodowate zimno dotknęło kostki. Szarpnęła nogą, próbując się odsunąć. Przy czym raz stawiasz przecinki przy imiesłowach współczesnych, a raz nie:
Chlipiąc[,] pokonała kolejny zakręt i sapnęła głośno.

Niemal tego dokonała, lecz – huknęło i odleciała w tył. – Tutaj nie bardzo wiem, co się stało. Jakie zastosowanie ma myślnik? Wygląda na zbędny – że wprowadza pauzę oddechową przed hukiem (a przecież budowa zdań, ich długość, ma mnie przekonać, że tempo akcji jest podobno szybkie). W kolejnych zdaniach nie rozumiem zastosowania średnika:
Coś było nie tak. Z nią; z tym miejscem. – Tutaj idealnie nadawałby się przecinek. Średnik jest od tego, by w jednym zdaniu rozpocząć nowy wątek. W tym przypadku nie ma to miejsca. 

Czuła[,] jak cieniste szpony zanurzają się w miękkim ciele.

Czuła[,] jak moc gaśnie. Wypływała z niej wartkim strumieniem, pozostawiając ziejącą pustkę. – W takim razie moc gasła czy wypływała z niej? Pierwsze z określeń przywodzi mi na myśl odniesienie do płomienia lub światła, a one raczej nie mają tendencji to swobodnych przepływów, to raczej domena wody (lub innych płynów).

Trudno napisać coś więcej. Na razie wiem tyle, że mam ochotę czytać dalej, bo jestem zaciekawiona fabułą, chociaż nie przekonują mnie błędy interpunkcyjne i inne, które napotkałam. Mogłoby też być nieco mniej sztampowo.
Jeżeli chodzi o poprawność z rozdziałów, które zaraz zacznę oceniać, znajduje się ona osobno; możesz przejść do niej już teraz, klikając: WYKAZ BŁĘDÓW. Tymczasem porozmawiajmy o treści.

ROZDZIAŁY 1-5

Pierwszy rozdział jest lekki, wprowadza w sytuację i pozwala poznać typowo nietypową główną bohaterkę. Nie wiem, czy robisz to z ostrą premedytacją (pewnie tak, może o tym świadczyć sam tytuł), ale, czytając początek, miałam na twarzy uśmiech wyrażający gram politowania, ćwierć uciechy i jeszcze trochę przekory. Rozumiem stroje i makijaż, i znudzenie brzydką pogodą, bo taką postać przedstawił mi blurb, ale przy wskazaniu mi dwukolorowych oczu i złocistych włosów, a zaraz dalej przytoczeniu, że Emnesia schodzi na śniadanie (dobrze, że nie majestatycznie!), aż kwikłam. Przy czym wydaje mi się, że na tym etapie opowiadania to wciąż za mało, by drżeć na widok pełnowymiarowej Mary Sue, ale jednocześnie takie nagromadzenie elementów mocno się z nią kojarzących w tak krótkim fragmencie, no cóż, daje radochę oceniającym. Tak to ładnie nazwijmy. Tym bardziej że zaraz potem widzę kilka zdań zachwytu nad najprzystojniejszym chłopakiem w całym hrabstwie. Ough, choć wydaje mi się, że na taką moją reakcję właśnie liczyłaś. 

Gdy przeczytałam to zdanie, jęknęłam pod nosem: 
Przystojny, szarmancki, z szerokimi ramionami i umięśnioną klatą. – Czy córka wielmożnych państwa z bogatego rodu na pewno miałaby w naturze wysławiać się w ten sposób? Skąd przyjęłaby taki język – spod trzepaka czy z remizy? Przecież zależy jej na eleganckim sposobie bycia, prawda? Takie samo odczucie mam w stosunku do słowa: denny. Nie jestem pewna, czy postać, którą chcesz wykreować, używałaby takiego słownictwa w okolicznościach, w których się znajduje. Tym bardziej że w drugim rozdziale wskazujesz, iż bohaterka jest oczytana.
Natomiast to zdanie pierwszego rozdziału spodobało mi się, bo jest dość obrazowe, ale jeszcze nie aż tak przesadzone jak to o klacie:
Za każdym razem, gdy matka mówiła coś pozytywnego o Mermornie, Emnesia czuła silną chęć wydłubania sobie oczu łyżeczką do herbaty. 

Nie jestem jednak pewna, w jakich realiach chcesz osadzić akcję. Z jednej strony mamy bowiem służki, bardów, rycerzy czy zbroje, z drugiej gramofon i porcelanową wannę w komnacie Emnesii, a gdzieś po drodze przewija się alicorn (bo mieszanka pegaza i jednorożca jest właśnie alicornem, czego twoi bohaterowie najwyraźniej nie wiedzą, choć… żyją w świecie magii). Nie pasuje mi to ani do klimatu średniowiecznego, ani do współczesnego. Warto byłoby postawić na jedną z tych opcji lub zadbać o występujące elementy na tyle, by zamiast razić czytelnika, mogły ze sobą współgrać, tworząc spójny obraz rzeczywistości, którą chcesz przedstawić. 
Mary Sue wychodzi ci pierwszorzędnie. Złociste włosy, dwukolorowe oczy i czas spędzany na doborze garderoby idealnie podkreślają malowaną fabularnie próżność dziewczęcia. Jestem ciekawa, jak bohaterka zmieni się na przestrzeni tych ponad pięćdziesięciu rozdziałów, które dla nas przygotowałaś. Pojawiło się u mnie w tej kwestii kilka wątpliwości. Czy to nie będzie za duży kontrast? Wydaje mi się, że gdybyś postawiła na przedstawienie nam zachowania bohaterki, ewentualnie sposobu jej ubioru, byłoby to całkowicie wystarczające. Ba! Przełknęłabym nawet te włosy. Niech będzie. Ale dwukolorowe oczy, w tym jedno fioletowe? Dla mnie to przesada. Sama heterochromia jest bardzo rzadka, a ty dodatkowo dajesz nam barwę niewystępującą w naturze. Za dużo tej wyjątkowości.

O ile pierwszy rozdział pod względem długości nie wzbudził moich wątpliwości, o tyle drugi przypomina bardziej świstek niż logiczną strukturę jakiejś wydzielonej części historii. Ma on ledwo cztery tysiące znaków, czyli jakieś niecałe dwie strony przy standardowym formatowaniu. Mało, potwornie mało jak na coś, co ma się nazywać rozdziałem, czyli zawierać w sobie jakąś konkretną treść i stanowić logiczną, spójną całość – tak w każdym razie ja postrzegam rozdział. Biorąc pod uwagę fakt, że publikujesz co tydzień (zgodnie z informacją zamieszczoną w bocznej kolumnie), zakładam, że długość (krótkość) rozdziałów wynika z konieczności wyrobienia się z nowym tekstem na czas. No cóż, dobrze, gdy na blogu ukazuje się coś regularnie, jeszcze lepiej, gdy ukazuje się często – ale tak krótkie rozdziały zwyczajnie mnie niepokoją. Trudno, zobaczymy – moje szczęście, że tekstu jest dużo, jednak nie uważam, żeby drugi post swoją fabułą tworzył część, którą trzeba wyodrębniać jako rozdział. Mógłby należeć do pierwszego lub trzeciego i nic by się nie zmieniło. 

W drugim rozdziale szczególnie zwraca uwagę początek. Zdania drugie i trzecie (zwłaszcza trzecie, przez imiesłów) brzmią kiepsko, sprawiają wrażenie porwania narracji (zbędnego porwania). Do tego, ponieważ pierwszy rozdział pokazał mi bardzo zwyczajną w swojej nadzwyczajności pannę z lepszych sfer, ta nagła uwaga o magii i poważne traktowanie tematu zwyczajnie mi zazgrzytało; odebrałam to tak, jakbyś w tym momencie chciała zasygnalizować hej, w tej historii będzie magia!, więc bohaterka musi nagle bardzo intensywnie o tym pomyśleć. Brakuje mi jakiegokolwiek wspomnienia, subtelnych wzmianek, choćby drobnego nawiązania w poprzednim rozdziale – czegoś, co przygotuje mnie na możliwość ważnego znaczenia takiego snu i podejrzewania, że w opisywanej przez ciebie krainie sny mogą być przepowiednią (a nie tylko wynikiem małego focha okołomatrymonialnego bohaterki) albo że jednorożce istnieją naprawdę – wtedy może na sen nie zareagowałabym spojrzeniem pełnym politowania, tylko realnie bym się nim zainteresowała. 
Nie zmieniło się również moje podejście co do głównej bohaterki. O ile w poprzednim rozdziale wydawało mi się, że merysuizm jest podrzucany celowo i było to takie *wink wink* w stronę czytelnika, o tyle tutaj sen o jeździe na jednorożcu i odgarnianie złocistych włosów są dla mnie przesadą. Zwróć uwagę na to, czy jeszcze rysujesz, czy już przerysowujesz. 
Widzę też różnicę w stylizacji bohaterki. W poprzedniej notce była ni to przesadnie poetycka, ni to aż tak kolokwialna, a tu już czuć mocny zachwyt i patetyczność, wychodzi sztucznie i pretensjonalnie.

Gestem nakazała jednemu ze sług, by nałożył jej jakąś potrawę. Tu masz bardzo ładny, nienachalny moment, w którym możesz wprowadzić kawałek codzienności opisywanego świata: pojawia się żarcie. Jaką potrawę nałożono Corien? Kawior, kanapkę, potrawkę z jakiegoś rzadkiego, drogiego i wyjątkowo cenionego w tym miejscu zwierzęcia? Świat przedstawiony tworzą nie tylko opisy krajobrazów, strojów i wojen; to także drobiazgi, choćby takie jak kulinaria danej krainy. Nie marnuj tej okazji, daj mi zobaczyć, co jedzą bohaterki, a dasz mi lepiej zobaczyć stworzoną przez siebie krainę.

— To nie tylko towarzyska wizyta — rzekła Emnesia, kręcąc ze smutkiem głową. — Moi rodzice planują małżeństwo! Z tym nieudacznikiem! – Aha, szkoda tylko, że Emnesia rzuca mi tym niespodziewanie w twarz, zupełnie jak swoim przyjaciółkom, a ja nie wiem, skąd ona to wie (nie ma uwag w rodzaju Wczoraj po posiłku mi to powiedzieli czy wspomnień Po posiłku matka raczyła podzielić się z nią tą nowiną i od tej chwili Emnesia…). Po czym dziewczyny przeskakują do narzekania na potencjalnego wybranka, ale żadna z przyjaciółek nie zapyta: Ojej, skąd wiesz, co ci powiedzieli, to matka czy ojciec, to tak wstępnie czy zaklepane? Wydaje mi się to nienaturalne – odnoszę wrażenie, że to tylko odhaczenie punktu aranżowane małżeństwo, bez wgłębienia się w zagadnienie. Wprawdzie przyjaciółki rzucają półgębkiem zawsze te koneksje i szkoda, że same nie możemy decydować, ale to wszystko jest tak ogólnie i bez emocji, że nie pozwala mi zbyt wiele zobaczyć. Moment, gdy pojawia się kwestia aranżowanego małżeństwa i kandydata, którego bohaterka wcale nie chce, to świetna okazja do trochę szerszego pokazania obyczajowości twojej krainy; nie mówię tu o suchej ekspozycji, ale dziewczyny mogą przecież wspomnieć, że ta czy tamta znajoma miała aranżowany mariaż, że ich rodzice też coś napomykają, ustawiają, a Emnesia ma w głowie wysłuchiwane od lat uwagi matki czy przykłady z otoczenia. Tym bardziej że, na litość, ten rozdział ma z półtorej strony długości i naprawdę jest czym go uzupełnić. 
W ostateczną konsternację wprawił mnie fakt, że Emnesia pomarudziła na swój straszny los bycia żoną jakiegoś niedojdy, po czym, ot, zmieniła sobie temat na to, że śnił jej się jednorożec. Okej…

— Jest jeszcze coś, o czym musicie wiedzieć. Dzisiaj w nocy miałam sen. — Po czym opowiedziała im wszystko, co tylko zapamiętała. Obie dziewczęta słuchały z uwagą. – Zamiast wyśmiać Emnesię, że śni jej się alicorn, jakby miała dziesięć lat? Skoro te sny, jak sugerujesz dalej, mogą mieć jakieś znaczenie, powinnaś to zaznaczyć nieco wcześniej, żebym mogła zauważyć, że to nie jest jedynie infantylna fantazja głównej bohaterki. Albo chociaż wtrącić gdzieś przy okazji wcześniejszych pobudek, że coś jej się śniło. Mógłby przecież wywiązać się dialog z zatroskaną stanem swej pani służką, która spytałaby, czy przyszłość rysuje się w ciemnych barwach. Zamiast tego czytelnik dostaje w twarz wizją szybowania na skrzydlatym jednorożcu. 

Odgarniając złociste włosy na plecy, wyszła ze swoich pokoi. Idąc na śniadanie czuła, (...). Odwzajemniła uścisk, uśmiechając się szeroko. (...) Służba natychmiast zaczęła się wokół nich uwijać, podając jedzenie. Te zdania są blisko siebie i pokazują kolejny problem: nadużywasz imiesłowów przysłówkowych (zwłaszcza współczesnych). W efekcie robi się monotonnie, tekst staje się lakoniczny. Poza tym imiesłowy przysłówkowe współczesne są od tego, by informować czytelnika o tym, co dzieje się w jednakowym czasie do czynności wprowadzonej przez czasownik, więc wciąż  mam wrażenie, że wszystko u ciebie odbywa się jednocześnie, bo jeden imiesłów przysłówkowy leci za drugim i trzecim pogania. 

Zakończenie drugiej notki mnie nie porwało. Jest takie… nijakie. Nie chodzi mi o to, by każdy rozdział kończyć cliffhangerem, ale tutaj urywasz rozmowę jednym zdaniem, streszczającym dalszą akcję, i wydaje mi się to takie strasznie ograne:
Emnesia westchnęła, po czym zmieniła temat na coś niezwiązanego z zaaranżowanym małżeństwem i dziwnymi snami.
To byłoby niezłe zagranie, gdybyś w ten sposób zakończyła jedną scenę i przeszła do drugiej. Ale kończysz strasznie krótki rozdział. Ta długość notek jest dezorientująca i odnoszę wrażenie, że piszesz jednym ciągiem, ale publikujesz po kawałku, urywając pomiędzy scenami, a nie po rzeczywistym zakończeniu. Brakuje mi jakiegoś spięcia; czegoś, co dałoby mi do zrozumienia, że w kolejnym rozdziale wydarzy się cokolwiek poza jedzeniem posiłku z psiapsiółeczkami. Nie musi to być od razu cliffhanger, ale rzuć nam cokolwiek, co nas zatrzyma przy twoim opowiadaniu.

Początek trójki jest okej. Opisujesz, jak wyglądały przygotowanie do przyjęcia i samo przyjęcie gości. Na razie tekst jest prosty i w miarę lekki, raczej nic nie wzbudza większych wątpliwości, ale i specjalnie nie porywa. 

Dworek przechodził gruntowne porządki, a Matrona Fesala, zwierzchniczka służby, gorączkowo sprawdzała, czy wszystko jest we właściwym miejscu (...). – Matrona to imię, tak? Dobrze rozumiem? Czy jednak funkcja? Dziwnie tak nazywać postaci od rzeczowników dość… wymownych.

Emnesia normalnie nie omieszkałaby narzekać, lecz teraz sama ledwo miała czas, żeby zadbać o swoje sprawy. – Ej, ale ledwo chwilę temu czytałam coś takiego: Czas przeminął na rozmowach z rodzicami, w których ci zachwalali Mermorna i planowany mariaż, zupełnie ignorując – nie za głośne, jak damie przystoi – protesty córki. – Więc jednak Emnesia protestowała czy nie miała na to czasu?

Obawa, że napadnie w końcu ich z ziemie rosła z każdą chwilą. To brzmiało jak zła wiadomość. – Nie wiem, czy obawę przed napaścią władcy-agresora w porządku jest nazwać złą wiadomością. Brzmi jak eufemizm. A może Emnesia wyjątkowo, acz celowo bała się ostrych słów? To drugie mogłaś uzyskać specjalnie, wciąż podkreślając marysuizm. 
Nie podoba mi się również to, że streszczenie: Po dość okrojonej dyskusji na temat małżeństwa przeszli do omawiania polityki (...). wplotłaś za wypowiedź chwalącą włosy głównej bohaterki. Czyli jak mam to sobie wyobrazić? Bo wyobrażam sobie to tak:

Mermon: – Masz bardzo ładne włosy.
Emnesia:  – Dziękuję. 
Mermon: – Wyjdziesz za mnie?
Emnesia: – No tak. 
Mermon: – A wiesz, że władca Północnych Rubieży toczy właśnie agresywną kampanię przeciwko południowym terytorium...? 


Okazało się, że jej rodzice nie posiadali rozbudowanej armii, tylko tyle żołnierzy, by móc bronić własnych ziem. – Jak to okazało się? Czyli co, Emnesia nie miała do tej pory o tym żadnego pojęcia? Przecież czytam tekst pisany z jej perspektywy… 

W zamian oczekiwali ochrony przed Władcą Północnych Rubieży i zysków po wygranej wojnie. – No ale chwilę temu pisałaś, że posiadali dość armii, by bronić własnego terytorium. Zatem potrzebowali tej dodatkowej ochrony od hrabiego czy nie? Jeśli mogli chronić ziemie przed pospolitymi rzezimieszkami, a Władca Północnych Rubieży był ponad ich siły, wartoby zaznaczyć to w zdaniu przytaczanym nieco wyżej. 
Dodatkowo sądzę, że próżność głównej bohaterki podkreśliłoby skupienie uwagi na wspomnianych zyskach materialnych. Czy nie naturalniej wypadłaby myśl, w której Emnesia stwierdza, że no dobra, dobra, ochrona musi być, ale co to za bogactwa? Może jakieś nowe suknie? Te, które ma, są już zupełnie niemodne. A może jakieś pięknie klejnoty, które podkreśliłyby jej wyjątkową urodę? Mogłaby też niecierpliwić się, czekając na więcej detali dotyczących jej planowanego małżeństwa. Co tam wojna, ona tu ma poślubić tę jąkałę! Jeśli chcesz na wstępie kreować próżną Mary Sue, niech to przejawia się w czymś więcej niż poprawianiu fryzury i czarnych pończochach założonych do czerwonej sukni.   

Końcówka trójki wydaje mi się mocno infantylna, naiwna:
Emnesia musiała przyznać, że pomimo przymusu rozmowy z Mermornem, obiad okazał się interesującym doświadczeniem. Ile mogła się dowiedzieć! Normalnie jej ojciec i matka omawiali takie sprawy za zamkniętymi drzwiami, oszczędzając jej martwienia się wielką polityką. Jak wiele przez to traciła! – Emnesia przypomina mi jak na razie Madzię z UK (if you know, what I mean…) – patrzę na nią i właściwie nie wiem, czy już zażenowana, czy jeszcze z pewnym zapleczem wyrozumiałości, bo przecież taka nieskalana wiedzą o swoim świecie bohaterka niektórym mogłaby się wydawać nawet urocza. 
Cóż. Dla mnie Emnesia vel Madzia z UK nie jest urocza ani trochę. 

[Ten mem był zdecydowanie zabawniejszy prawie rok temu; niestety się zestarzał]
[Tak, Sko namiętnie śledzi Big Brothera]

Poza tym wciąż mieszasz w stylizacji. Niby piszesz fantasy rodem z jakiegoś quasi-średniowiecza, co widać chociażby po postępie technologicznym, ale słownictwo zdarza ci się wykorzystywać jednak dość współczesne – na przykład w poprzednim cytacie zaczynanie zdania od normalnie ojciec wcale nie buduje klimatu. Czwórka natomiast była spokojna i lekka. Mam wrażenie, że wprawiasz się coraz bardziej, choć wciąż zastanawia mnie, skąd u takiej wychowanej bohaterki z wyższych sfer określenia typu paplać czy gadać
Bardzo spodobał mi się fragment: 

— No i magia. To też mi idzie tak, wiesz… Mogłoby być lepiej. Ale myślę, że się poprawiam? Tak! Tak...
— To wspaniale — odparła, uśmiechając się sztywno. — Dobrze wiedzieć, że pracujesz nad sobą.
Niemal poczuła litość, gdy rozpromienił się na te słowa. Jakby rzuciła wygłodniałemu kundlowi kawałek kości. – Jest obrazowy, a narracja z perspektywy Emnesii bardzo dobrze charakteryzuje nam tę bohaterkę. Z drugiej strony jednak dostaję za chwilę coś takiego:
Wiedziała, że słońce odbijało się pięknie w jej lśniących włosach, rozlewających złocistą falą po ramionach. – I okej, rozumiem, że chcesz przedstawiać jej próżność, ale czy tego czasem na przestrzeni tych czterech rozdziałów nie jest zwyczajnie za dużo? Na moje oko balansujesz na krawędzi kiczu. 

Przy piątce zauważyłam, że przeszkadzają mi tytuły twoich rozdziałów. Poprzedni kończył się informacją o ataku na dwór, a ten nazywa się: Spalony dwór. To dość jednoznaczne, nie sądzisz? Dla mnie – zbyt duży spoiler. 
Zaczyna brakować mi emocji Emnesii. Do tej pory pisałaś z jej perspektywy i wiedziałam, co jej się podobało, co jej się nie podobało i co o czymkolwiek myślała, a tutaj, kiedy chodzi być może i nawet o jej życie i życie jej rodziny, wydaje się ledwo uczestniczyć w scenie, jakbyś zapomniała, jaką perspektywę wybrałaś. Służki są bardziej przejęte niż ona, a przecież do tej pory kreowałaś ją na wyjątkowo delikatny płatek śniegu. Płatek nie czuje lęku? Dopiero po zapleceniu jej włosów wydaje stanowcze polecenie, że nigdzie nie pójdzie bez rodziców, ale ta stanowczość jest dla mnie obca, w ogóle nie poznaję Emnesii w Emnesii. Nie może być tak, że kreujesz ją na wrażliwą i infantylną, a gdy przychodzi co do czego, znikąd staje się zupełnie inną postacią, a poprzedni charakter, który budowałaś bardzo skrupulatnie, nagle trafił szlag. Dodatkowo Emnesia równie nagle wydaje się jednak dość inteligentna. Czyli mam rozumieć, że do tej pory tylko grała głupiutką i nieporadną? Po co?
Ciężko mi też przejść obojętnie obok tego, że kiedy Emnesia musi stąpać w ściekach i uciekać przed oprawcami, wszystko przyjmuje z dozą spokoju, rozwagi i wydaje się dobrze wiedzieć, co robi. A gdy z oddali widzi, że jej dom stoi w płomieniach, w ogóle się tym nie przejmuje, tylko stwierdza, że się zemści? Totalnie tego nie kupuję. Jeżeli Emnesia jest taką charakterną i silną psychicznie dziewczyną, dlaczego przez ostatnie cztery notki kreowałaś ją na infantylną Mary Sue, która nie potrafiła stanowczo zaprotestować przeciw aranżowanemu małżeństwu? Zmiana powinna być dostrzegalna z rozwojem fabuły, a Emnesia mogłaby nabierać nowych umiejętności, nauczyć się nad sobą panować, nauczyć się żyć z myślą, że wygodne życie odeszło. A u ciebie – ot – ona już to potrafi. 
Poza tym zabrakło mi pewnej konsekwencji. Emnesia weszła do komnaty rodziców, ale ich tam nie zastała. Co robi? Jakby to było coś zupełnie oczywistego i tysiące razy przećwiczonego, znajduje przejście, o którym nigdy wcześniej nie wspominałaś. Żeby było ciekawiej, od razu zapomina o szukanej chwilę temu rodzinie. Przedziera się przez tunel i ścieki, by na koniec podziwiać rodzinny dwór w sytuacji odmiennej od dotychczasowej i… nadal nie pamięta, po co w ogóle trafiła do komnaty, z której uciekła. W dodatku ten tekst o zemście… dotąd kreowałaś bohaterkę na zupełnie niesamodzielną dziewoję. W jaki sposób miałaby dokonać tej zemsty? Dygając? Przecież tylko tego się uczyła, nie? Dworskiej etykiety. 

Mogłaby przysiąc, że cała armia przelewała się po rozległych terenach posiadłości. Jakim cudem nikt nie zauważył ich dużo wcześniej? Coś tak wielkiego powinno być dostrzeżone na długo przed jakimkolwiek atakiem. – Mam nadzieję, że ta kwestia się wyjaśni, bo faktycznie na ten moment wygląda jak imperatyw. Duża armia to duża armia i w kieszeni jej nie schowasz. 
Nie byłoby logiczniej, gdyby w samym zamku były wtyki, które najpierw przekupiłyby część zamkowych wojsk i ludzi, a potem zamordowały rodzinę? Tym bardziej że wcześniej pojawił się fragment o tym, że dwór wprawdzie nie słynął z wojsk, ale słynął z dóbr naturalnych – zapasów spożywczych i tak dalej. Przecież palenie go z całym tym asortymentem jest strasznie nieodpowiedzialne, wręcz głupie. Dwór to też nie tylko skład jedzenia, ale i skład broni, a dobrze zabezpieczony to też kolejny checkpoint, gdy chodzi o przejęcie terytorium. 

Trochę dezorientujące są długości wpisów. Wkleiłam je sobie w jednym pliku, ustawiając Arial 11 z interlinią 1,5 i wyszła mi długość jednego konkretniejszego rozdziału – około dwunastu stron. Razem z prologiem. Weź pod uwagę, że nie zawsze czytelnik jest zainteresowany opowiadaniami-tasiemcami, więc gdy zobaczy u ciebie kilkadziesiąt notek, prawdopodobnie sobie odpuści, choć w rzeczywistości są one krótkie. Liczba nie byłaby tak przeogromna, gdybyś zastanowiła się nad wyrównaniem objętości poszczególnych części. 


ROZDZIAŁY 6-10

Nie rozumiem, po co ci w piątce rozstrzelane akapity i enter pomiędzy każdym. Wygląda na to, że siadło ci formatowanie. 

Okryta płaszczem i z kapturem na głowie, Emnesia przedzierała się przez gęste chaszcze. – To samo tu: Minęło kilka długich chwil zanim w zasięgu wzroku pojawiła się wysoka postać w długim płaszczu i z kapturem na głowie.
Przy czym sądzę jednak, że kaptur nie był typową częścią odzienku młodej damy. Jeśli już znajdował się przy płaszczach lub pelerynach, częściej pełnił funkcję ozdobną. Czy zatem Emnesia nie powinna raczej owinąć się jakimś szalem, naciągać go tu i ówdzie, walczyć z wiatrem? Czy nie byłoby to bardziej realistyczne od kaptura na głowie każdej wspominanej postaci?

Krzywiąc się, Emnesia stąpała ostrożnie w mokrych butach i starała nie wzdrygać na każdy głośniejszy huk magicznej eksplozji. – Czyli w całości była w tych butach i ostrożnie w nich stąpała? Emnesia w Krainie Mokrych Butów? Gdyby zmienić szyk, miałoby to większy sens.

Apogeum braku emocjonalności bohaterka osiąga, gdy zaraz po tym, jak straciła cały dobytek i prawdopodobnie rodzinę, brodzi w szambie i narzeka na błoto. Krzywi się i nic więcej. Żadnego dramatu, masy przemyśleń, chaosu w głowie… Nic. 
Aż chciałoby się zacytować Rahima – wszystko ma swoje priorytety, prawda?
Potem, nieco dalej, Emnesia znów się krzywi. Kobieta jednej reakcji?

Oczywiście, że można byłoby to podciągnąć pod pewien stan psychiczny – różni ludzie różnie się zachowują i po wielkiej traumie Emnesia mogłaby odsuwać od siebie złe myśli, broniąc się przed szokiem na rzecz mało istotnego narzekania na błoto. Chodzi o odsuwanie w głowie prawdziwej grozy na rzecz czegoś mniej strasznego. Ale ja tej walki bohaterki samej ze sobą i odsuwania strasznych wizji wcale nie widzę. Nie potrafię jednogłośnie stwierdzić, czy Emnesia jest w szoku; dla mnie bardziej wygląda to jak obrazek pustawej hrabianki, do której nie dociera, co się stało i która kompletnie nie rozumie, jakie konsekwencje wiążą się z utratą domu oraz statusu. I taki obrazek też jest fajny i interesujący, bo wiem, że wiąże się z rozwinięciem bohaterki, tylko że mogłaś pokazać to  lepiej, głębiej, poważniej i – przede wszystkim – mniej łopatologicznie, bo na dobrą sprawę to tylko luźny wniosek, który nie ma zbyt wielkiego odzwierciedlenia w tekście. Gdybyś zawarła gdzieś myśli bohaterki, wyraziła jej wątpliwości i nadzieje, byłoby to naprawdę dobrym zabiegiem. 
Zresztą o jakim rozwinięciu charakteru mówimy, skoro w scenie ucieczki Emnesia już przez moment była zupełnie inną osobą – pewną siebie, silną psychicznie, twardo stąpającą po ziemi? Gdzie te cechy podziały się teraz? Dlaczego cofamy się w rozwoju postaci, zamiast iść do przodu? Rozwój postaci też ma jakąś logikę i drogę – nie skacze jak dziki królik na płycie kuchennej. Trauma może objawiać się różnie, ale nie kupuję, że panna hodowana w warunkach salonowo-podkloszowych w sytuacji tak tragicznej rozwija się z miejsca jak papier toaletowy, by zaraz wrócić do punktu wyjścia. Powiedzmy sobie szczerze, jak to powinno wyglądać: Emnesia, skoro wykreowałaś ją na pachnącą hrabiankę, która nie ma bladego pojęcia o tym, jakimi prawami rządzi się świat poza bezpiecznym dworem, teraz powinna najpierw przeżyć pierwszy szok i traumę, aby powoli się z niej wykaraskać i rozwijać jako postać wartościowa i głęboka. 

Zimny wiatr szarpał ubraniem i co chwilę musiała je poprawiać, żeby nie marznąć. – Skąd taka wichura w gęstym lesie? Sama pisałaś o grubych pniach i chaszczach; nie ma szans, by wiatr był aż tak silny. Jasne, może wiać, ale bez przesady.

Mokra ziemia - szczodrze podlewana częstymi o tej porze roku deszczami - mlaskała pod jej stopami. (...) Starała się stąpać jak najciszej, ale po kilkunastu metrach nieustanne skradanie okazało się zbyt męczące. – Okej, ale skoro bohaterka wybrała sobie grząską ścieżkę, po co starała się chodzić cicho? Przecież i tak było ją słychać. Brzmi jak bezmyślne marnowanie energii. Na moje oko jednak dobrze obrazuje, że dziewczyna w ogóle nie radzi sobie w sytuacji i to jest fajne, choć właściwie takich niuansów mogłabym dostać więcej – Emnesia powinna nie radzić sobie jednak trochę bardziej. Zastanawia się nad tym, czy drogę, którą wybrała, przemierzają rolnicy na targ – to może mi sugerować, że jednak próbuje myśleć racjonalnie, ale… kurde! Przed chwilą straciła cały dom i być może rodzinę?! I co, wszystko już okej, idziemy sobie jakby nigdy nic, tylko szkoda, że nie wiemy dokąd  i że nam trochę wieje, i chlupie? Zupełnie nie umiem się wczuć w położenie dziewczyny. Skoro już poszłaś w kierunku gdybania, kto tę drogę przemierza, Emnesia mogłaby się zastanawiać, czy kogoś takiego spotka, czy ten ktoś udzieli jej pomocy po czym, no nie wiem, skoro to najpewniej osoba z niższej warstwy społecznej, to może nie grzeszy higieną? Przecież to dworska panienka, która w jednej chwili wpadła w szambo (nawet dosłownie). I co, całkiem naturalne jest przedzieranie się przez las, martwienie wiatrem i zastanawianie, kto właściwie ten mlaszczący trakt wytuptał? Odnoszę wrażenie, że nieszczególnie wczułaś się w położenie swojej głównej bohaterki. Szkoda, bo zmarnowałaś potencjał całkiem ciekawej sytuacji. 

Nawet pośród nocy mogła dostrzec, że jest przystojny: z silną szczęką, prostym nosem i jaśniejącymi w świetle księżyca włosami. – Silna szczęka? Od czego? Miażdżenia orzechów? Chyba chodziło o silnie zarysowaną czy coś. 
Swoją drogą nie ma to jak podziwiać urodę obcego wojaka, którego spotkało się w lesie, i o którym tak właściwie to nawet nie wiadomo, czy przypadkiem nie chce wypruć mi flaków for fun…  

No dobra, mamy i Hadresa. Jedno pytanie – czemu koleś nocą szlaja się po jakichś chaszczach i gąszczach, z dala od… gdziekolwiek? Jak ten imperatyw czekał przy ścieżce w blasku księżyca, żeby spotkać złotowłosą dziedziczkę rodu? Ale przecież żeby ją spotkać, musiał mieć jakiś pierwotny cel wyjścia z domu. Niby się wytłumaczył, że chciał sprawdzić, co Emnesia robi w lesie, ale to by znaczyło, że widział ją od dłuższego czasu i zamiast jej pomóc już wcześniej, to tylko ją stalkował. 
W ogóle mam wrażenie, że strasznie zmarnowałaś potencjał sceny ucieczki przed żołdakami, płomieniami i tak dalej. Emnesia uciekła tunelem, wbiegła w las, pogrzęzła sobie w błocie, skrzywiła się ze dwa razy i – już! – oto nadeszła pomoc. Jakbyś nie dała się tej biednej fabule rozwinąć, a bohaterce nie dała czasu na emocje po stracie bliskich. A przecież masz rozdziały liczące ledwo po dwie strony; one aż się proszą, by je czymś jeszcze wypełnić. 

Za bardzo skupiasz się na odhaczeniu kolejnych punktów fabularnych. Płonący dwór – jest. Ucieczka w szambo – jest. Przystojniak w krzakach o włosach lśniących w świetle księżyca – jest. I oczywiście ani słowa o tym, że szanowna dama najpiękniej po wspomnianej drodze ewakuacyjnej nie pachnie. 

Dostaję siódemkę i co widzę? Mary Sue klasyczną, która jest w ciemnym tyłku, a i tak uważa, że poradzi sobie sama. Mimo że wychowała się na dworze i całe życie była obchuchana jak niemowlę i właściwie potrafi tylko wyglądać i pachnieć, to jednak z uporem maniaka jest na tyle samodzielna, by myśleć, że poradzi sobie w sytuacji, w której straciła dom, rodzinę i pewnie tytuł szlachecki (bo kto by tam chciał tytuł po rodzinie, która dała się podejść całej armii i jakby nigdy nic spłonęła). Tym bardziej że  Emnesia nie ma przy sobie jedzenia, nie ma pojęcia, gdzie tak naprawdę jest i co może się z nią stać za kolejne pięć minut.
Ale w sumie ja to kupuję. Osoba, która nie wie, że upadek z klifu zaboli, może się tego upadku nie bać. Zatem młode dziewczę wygłaskane przez życie i wychowywane pod kloszem może zadzierać nosa w przeświadczeniu, że jej status na pewno wszystko załatwi. W końcu dotąd zapewne tak właśnie było. Wszystko więc zależy od tego, jak dalej poprowadzisz fabułę i co z tym fantem zrobisz, gdy już Emnesia otrzyma od życia kubeł zimnej wody wylany na głowę. 

— Czemu miałbyś mi pomagać? — zapytała ostro Emnesia, marszcząc na niego brwi. — Może wiesz kim jestem, ale mnie nie znasz. A ja nie znam ciebie. Nie ufam ci! (...) Dam sobie radę sama! — odparła, krzyżując ramiona na piersi. — Te okolice należą do mojej rodziny od pokoleń. Na pewno znajdę tu mnóstwo sprzymierzeńców. Bardziej godnych zaufania niż ty! (...) Po czym odwróciła się na pięcie i kontynuowała swoją podróż. – Jej fochy wobec kogoś, kto wygląda na chociaż minimalnie przydatnego, są niepoważne; do maksymalnego przerysowania sytuacji brakuje tylko tupnięcia nóżką. 

— Może wiesz kim jestem, ale mnie nie znasz. A ja nie znam ciebie. Nie ufam ci! – Dziwnie brzmią te słowa w jej ustach, bo ja jednak nie bardzo jej wierzę. Za mocno się nim zachwyciła przy wstępnym opisie, by teraz wypadła przekonująco. Chyba że wciąż specjalnie kreujesz ją na taką, ale moim zdaniem – znów – przesadzasz. Można pisać o postaciach, które nie grzeszą rozumem i obyciem, są też uparte i wyniosłe, i nie ma w tym nic złego, bo przecież istnieją tacy ludzie, ale za mocno uwypuklasz przede wszystkim negatywne cechy, nie dając mi w zamian żadnych innych, choć trochę pozytywnych. To dlatego Emnesia jest niewyrównana, nie bardzo da się ją lubić i w nią wczuć. Gdyby chociaż martwiła się o rodzinę albo przejmowała swoją przyszłością nie tylko wtedy, gdy sama sobie o tym przypomnisz i wetkniesz w jej myśli jedno zdanie na rozdział, mogłabym jej współczuć, ale aktualnie wciąż patrzę na nią tylko z politowaniem i w ogóle nie przejmuję się jej położeniem. W tym momencie moim jedynym powodem, by czytać, gdybym nie była oceniającą, byłoby sprawdzenie, czy w kolejnych notkach bohaterka dostanie po tyłku od życia i tym razem coś z tego wyniesie. O ile zniosłabym ten poziom merysuizmu. 
Także kreowanie pretensjonalnych bohaterek – tak. Przerysowanie ich – jestem na nie. 

— Przestań! — syknęła, rzucając przez ramię gniewne spojrzenie. 
Hadres posłał jej tylko uśmieszek. Przyśpieszyła kroku, lecz niewiele to dało. (...)
— Bo cię... uderzę! - dodała mniej pewnie, niż zamierzała. 
— Nic nie poradzę na to, że idziemy w tym samym kierunku — odparł, rozkładając niby bezradnie ręce.
— To idź sobie przodem! — Machnęła na drogę przed nimi. — Tylko przestań iść za mną! (...)
Mężczyzna wyglądał niesamowicie przystojnie, a jego płaszcz posiadał niezwykłe właściwości, lecz nie oznaczało to, że Emnesia podąży za nim jak naiwne dziewczę. (...) Mężczyzna nie próbował ukrywać swej obecności, a jej serce tłukło się jak szalone, gdy kątem oka dostrzegła jego sylwetkę (...).


Końcówka siódemki jak nic kojarzy mi się z Zaplątanymi. Niczego nieświadome, naiwne dziewczę w towarzystwie podejrzanego gościa wbiega radośnie do gospody, w której wcale nie jest tak bezpiecznie i wesoło. Problem w tym, że Roszpunka wyrwała się z wieży, gdzie nie miała żadnej styczności ze światem zewnętrznym praktycznie przez całe życie, więc jej naiwność jest wytłumaczalna. Natomiast twoja bohaterka wydaje się wyrwać nie wiadomo skąd. Na dodatek wciąż korzysta z kolokwializmów, które w ogóle nie pasują do jej sylwetki psychologicznej, np.:
Żadna twarz nie wyglądała znajomo, ani choćby na tyle szlachetnie, żeby zagadać o pomoc. – Może lepiej: zagaić? No bo przecież hrabianki z nie-byle-dworu lecą raczej nadętym słownictwem i normą wzorcową. Może nawet aż tak, by jej ten zwykły wój-najemnik, niczemu winny Hadres, nie zrozumiał? W końcu wyższe warstwy społeczne w istocie nie posługują się tą samą mową, co niższe – różnią się słowa, gramatyka, wymowa. Na tej samej zasadzie mam problem z twoją narracją także w kolejnej notce. Na dzień dobry piszesz: 
(...) pośpiesznie zgarniał do sakiewki kilka walających się po szynku monet. – Walających się? Naprawdę? Czy to wciąż perspektywa bohaterki, czy już narrator wszystkowiedzący? Zresztą bez różnicy; i tak, i tak nie pasuje. 

Bohaterowie uciekają przed bandą oprychów i mają czas na rozmowę? W ogóle nie czuję, by się spieszyli i by im zależało. Dodatkowo przez całą scenę wyobrażałam sobie, że są ścigani, a dopiero na jej końcu okazało się, że wrogów przytrzymało jakieś zaklęcie. Jakie i dlaczego tego nie zauważyłam? Opisałaś tylko kawałek drewna z wyrytymi runami, który zgasił światło. Nic więcej. Jeśli więc Hadres nie wyjaśnił po drodze działania zaklęcia, Emnesia również go nie znała. Powinna być zaniepokojona, popędzać go, obawiać się, że zaraz ich schwytają. Na dobrą sprawę nadal nie ruszyli się spod tej gospody, a dziewczę pełnymi zdaniami roztrząsa, dlaczego poddani jej ojca nie ruszyli jej z pomocą. Na taką rozmowę czas będzie później, teraz niech się dzieje, na litość boską.
Kolejna frustrująca niewiadoma – skąd Emnesia (a właśnie z jej perspektywy prowadzisz narrację) wiedziała, że na drewnie są runy. Jak je dostrzegła z daleka (tym bardziej że pomieszczenie oświetlały świece, a więc nie było wcale najjaśniej, dodatkowo pewnie światło się ruszało, bo w gospodzie zaczął panować rozgardiasz)? I dlaczego nagle przestałam czuć jej emocje? Wcześniej w narrację wplatałaś wiele jej odczuć i przemyśleń (i nie mam na myśli tych dosłownych fragmentów, gdzie zapisywałaś myśli kursywą), ale tak zwaną mowę pozornie zależną. Gdzie ona się teraz podziała? 

– Gdyby wszyscy na ziemiach twego ojca byli mu naprawdę wierni, armia Lorda Adisha zostałaby wypatrzona dobre kilka dni przed przybyciem do dworu. – Śmiem twierdzić, że i tak została wypatrzona. A że nikt o niej nie poinformował nielubianych władców i ich ludzi, którzy najwyraźniej nie ruszają się z dworu na krok i nie wyglądają przez okna, to inna sprawa. 

Scena z chłopcem stajennym była całkiem niezła, ale znów – nie czuję w niej pośpiechu. Kurka, do tyłków chcą im się dobrać miejscowi z karczmy, którzy najwyraźniej dobrze wiedzą, kim jest Emnesia, prawdopodobnie chcieliby ją porwać i na tym zarobić. Zamiast tego nasi bohaterowie dyskutują sobie w najlepsze. Napięcie umarło, a scena końcowa ponownie przypomina mi akcję z Zaplątanych.

W dziewiątce kontynuujesz dziwną manierę rozdzielania akapitów. Jeżeli chcesz mieć większe odstępy między nimi, okej, dopasuj interlinię. Odstępy te jednak nie muszą być aż takie ogromne, przypominają osobny enter. Teraz wygląda to tak, jakbyś na siłę chciała optycznie wydłużyć notki. 

Podoba mi się, że Emnesia ma jaśniepańskie fochy, bo dotąd każdy był na jej skinienie, jednak wydaje mi się, że aby osiągnąć lepszy efekt, w parze z tymi fochami mogłyby iść również inne przemyślenia. Tłuczesz mnie po głowie informacją, że bohaterka to wyniosła pannica z dobrego domu, ale to wciąż jedyne, co ją charakteryzuje. Poza tym jednym elementem kreacji Emnesia nie istnieje w tekście, nic jej nie kreuje, dziewczynie brakuje głębi charakteru. No i od tragedii nie minęła nawet doba, a bohaterka w żaden sposób się tym nie przejmuje. 
Natomiast bardzo podoba mi się stylizacja stajennego chłopca:
— Stójcie! — krzyczał stajenny, machając nad głową rękami. Z zaciętą miną ruszył na Hadresa. — Zostaw pan tego konia, albo nie zdzierżę…! – Za każdym razem, gdy czytam tę kwestię, kwiczę pod nosem; idealnie sobie wyobrażam tego chłopca i tę wypowiedź. Przez chwilę nawet liczyłam, że zabiorą dzieciaka ze sobą i od teraz wszyscy będa zbierać różnorodną ekipę jak chociażby w Arslan Senki, by odzyskać ziemię i tytuł, ale nie. Szkoda. Chłopak wydał mi się bardzo fajną, naturalną postacią, jednak został w stajni.

Zastanawiam się, skąd Emnesia wiedziała, jak prowadzić konia w szaleńczym pędzie. Bo rozumiem, że skoro się spieszyli, to galopowali, zresztą sama użyłaś słowa gnać. Czy Emnesia potrafi galopować? Jak sobie radziła? Wysiadywała czy jechała w półsiadzie? Czy aby dotąd nie miała okazji jedynie grzać miejsca w powozie lub od czasu do czasu wybierać się na towarzyskie przejażdżki po okolicach, na koniach przygotowanych przez służbę? Przestałaś kreować jej mowę pozornie zależną, przez co bohaterka, która w zamku była całkiem przystępna i dało się ją poznać, tutaj jest obcą dekoracją sceny. Dopiero po ucieczce dostaję taki fragment:
Przez chwilę na usta Emnesii cisnęły się gorzkie słowa. Jak mogła skupić się na czymkolwiek innym poza zemstą? Gdy wciąż widziała przed oczami żołnierzy ze smokiem na piersi? Gdy pamiętała wszechobecny smród dymu, przerażone krzyki służby i widok płonącego domu? Gdy tępy ból rozlewał się po jej piersi na każdą myśl o rodzicach? – I są to pierwsze od dawna przemyślenia bohaterki, jednak też nie o to chodzi, by raz na jakiś czas rzucić jakimś akapitem wewnętrznych rozterek. Dobrze by było, by te rozterki wplecione zostały w narrację bardziej naturalnie. Inna sprawa, że przez zachowanie Emnesii w ogóle nie widać tego, o czym postać teraz myśli. Wygląda to tak, jakby ci się nagle przypomniało, że Emnesia dawno nie wspominała o swoim trudnym położeniu, więc jednak wypada zaznaczyć jej emocje i dać znać, że jednak boli ją w piersi, gdy myśli o rodzicach. Ale do tej pory nie czuła tego bólu ani razu, bo nie było to wcześniej wprowadzone. Nie przekonasz mnie o tym teraz, i to na siłę. 
Poza tym te wszystkie emocje na myśl o rodzicach są bez sensu, skoro kilka zdań dalej Emnesia zachwyca się przystojną twarzą Hadresa. Zaprzecza sama sobie.

Mamy mroczny las w ciemną noc, a bohaterowie i tak świetnie się widzą. Jak Emnesia dostrzegła, że lalki w dłoniach Hadresa są zszyte byle jak? I że to są lalki, a nie, nie wiem, jakieś zwitki materiału? Skąd wiedziała, że mijają pola uprawne, a nie byle łąkę?
Cieszy mnie użycie magii. Dzięki temu mogę poznać twój świat i prawa, którymi się rządzi. Proszę o więcej!

Zakon zabójczyń, powiadasz? Liczę, że to nie po to, by z panny niezdolnej osiodłać konia zrobić kolejnego Johna Wicka.

W tytule dziesiątki brakuje ci przecinka. 
Dowiaduję się o zakonie najlepszych na świecie zabójczyń, by zaraz potem przeczytać:
— Zmierzamy tam, gdzie mieszkają najbardziej przerażający wojownicy tych krain — rzekł. — Do Zamku Vox, zamieszkanego przez zakon zabójczyń. (...) Gdyby ktoś się o nich dowiedział, szybko zostałyby zgładzone. – To brzmi trochę przekornie, nie sądzisz? Jesteśmy najlepsze, bo nikt o nas nie wie, ale gdy tylko się dowie, to szybko wyjdzie na to, że jednak jesteśmy całkiem słabawe. 
John Wick by się uśmiał. 

— I ufasz, że nadal są wierni, żywi i chętni do nadstawiania karku? – Lepiej brzmiałoby: …że są żywi, wierni i chętni…? – Chodzi o logikę; nawet jeżeli ktoś będzie teoretycznie wierny, a w praktyce – martwy, nie będzie już z niego pożytku. 

Wszelka ekscytacja na widok magii, jakiej używał, opadła z niej, pozostawiając nieufność. – Nie czułam tej ekscytacji w tekście. Właściwie nie odczułam nawet, by magia była dla niej czymś niezwykłym, niecodziennym. Emnesia nie była zaskoczona jej stosowaniem, zaciekawiona zasadami. 

Co więcej – dziewczę ma za sobą dzień pełen wrażeń. Najazd na dwór, ucieczkę niezbyt przyjemną trasą, poznanie nowego towarzysza, za którym jakimś cudem ślepo podąża, bo tak, akcję w karczmie oraz jazdę konno przez pola, lasy, wioski. I ani razu nie narzeka, że jest zmęczona czy obolała. Dopiero później sobie o tym przypominasz, tymczasem przez pierwsze rozdziały tego jednak brakuje. Już sama ucieczka z zamku na pewno była bardzo męcząca, a piesza wędrówka królewskim traktem – uciążliwa i wykańczająca. I nic? Później nawet nie przysypia na koniu, nic jej nie boli po długiej wędrówce. Panna spod klosza nagle przeistoczyła się w wytrawną podróżniczkę, personę godną Aragorna. 

Ciężko mi uwierzyć, że Emnesia potrafi być tak ostrożna w swojej ucieczce. I że potrafi samodzielnie osiodłać konia. Nie hałasuje, zwierzę też nie ma problemu z podciąganiem popręgu, nie wydaje z siebie żadnego odgłosu, mimo że ktoś budzi je w nocy do wycieczki. Hadres, oczywiście, też się nie budzi. Nagle nasza bohaterka z marudnej pannicy przeradza się w misterną konspiratorkę. Przy czym po dotychczas przeczytanych rozdziałach sądziłabym jednak, że to jej towarzysz powinien być bardziej doświadczony, lepiej znosić wędrówki, a tym samym – nie przysypiać na warcie. Tymczasem on śpi, a nasza Mar… Emnesia cichaczem wykrada się z obozowiska. 
Natomiast ze stylizacją coraz lepiej. Raczej nic odstającego od normy tym razem nie rzuciło mi się w oczy.

ROZDZIAŁY 11-15

Kierowała się udeptanym szlakiem, tylko częściowo widocznym w świetle gwiazd i jednego z dwóch księżyców. – Skoro tworzysz swój świat, może warto byłoby nadać księżycom nazwy? Nie idź na łatwiznę. Czy gdybyś żyła w świecie, w którym występują tylko dwie takie satelity, myślałabyś o niej tak bezpłciowo czy raczej posługiwałabyś się konkretnym mianem? Tym bardziej że dalej w tekście czytamy o mitach i legendach, które występują w tym uniwersum, co ładnie można byłoby ze sobą połączyć.

Wybrała nieznaną drogę, woląc nie cofać się, jak miał to w zwyczaju Hadres. Jeśli poruszałaby się szlakiem, który już pokonali, to mężczyzna na pewno mógłby znaleźć ją szybciej niż na obcym terenie. – No dobra, teren był dla niej obcy. Nic dziwnego, jeśli wcześniej zamek opuszczała od święta i w towarzystwie służby. Ale skąd wniosek, że wybrana przez nią droga była obca również dla Hadresa? 

Emnesia wzięła konia i pojechała w siną dal, a ja nie bardzo rozumiem, jak radzi sobie w drodze. Czy zna się na orientacji w terenie? Podajesz suche fakty, na przykład to, że kieruje się częściowo widocznym, udeptanym szlakiem, ale mimo wszystko jest to droga, której nie zna. Pojawia się zdanie: żadna z ludzkich osad, które minęli, nie wydawała się odpowiednim miejscem do poszukiwania wiernych jej rodzinie rycerzy. – Skąd ona to wie? Siedzi na koniu w oddali, nie ma pojęcia o tym, gdzie jest ani jak wyglądają osady wewnątrz i jakich może spotkać tam ludzi. Właściwie niewiele widzi, siedząc na koniu, do tej pory też nie była niezależną bohaterką, która potrafi sobie poradzić w samotności. Martwiła się sprawami przyziemnymi takimi jak błoto czy samodzielna jazda konno w pośpiechu, a teraz na własne życzenie została sama i… radzi sobie? Nie kupuję tego; same niespójności. 

Musiała więc znaleźć albo jakiś dwór albo dotrzeć do najbliższego miasta – Cinderhelmu. – Skąd Emnesia wiedziała, że obiera właściwą trasę? I że akurat to miasto jest najbliższe? Jeżeli rozmawiała o tym z Hardesem, przydałaby się ta rozmowa w scenie, a jeżeli Emnesia to po prostu wie, mogłaby się pochwalić skąd. Może Hrabina kazała jej uczęszczać na geografię? Ale po co, skoro jednocześnie Emnesia sama stwierdziła, że nie ma pojęcia o polityce, o tych, wiesz, nudnych sprawach, bo w ogóle kobiety nie muszą nic takiego wiedzieć, one są stworzone do wyglądania, wychodzenia za mąż i rodzenia potomków, a nie do walki i pracy, więc i edukacji do niej potrzebnej. 
Piszesz o tępym bólu mięśni, ale jest to stwierdzenie mocno nad wyraz. Pojawia się teraz, a przecież zakwasy chociażby od jazdy Emnesia powinna mieć już wcześniej, prawda? Być może nawet przeszkodziłyby jej w ucieczce. Przecież ostatnie dni spędzała w siodle – pierwszy raz tak intensywnie. W czasie późniejszej wędrówki nie widać też, by Emnesia w jakikolwiek sposób zadbała o swojego konia. Ten w twojej historii jest najwyraźniej tylko środkiem transportu i nic więcej, podczas gdy w rzeczywistości to żywe stworzenie mające swoje potrzeby. Tymczasem najwyraźniej ten stworzony przez ciebie nie potrzebuje ani wody, ani jedzenia, w tekście nie ma również nic o tym, że jest zmęczony nie mniej niż Emnesia, której obolały tyłek wiezie na grzbiecie. 
Podoba mi się stylizacja językowa oprychów. Nie jest wymuszona, a – wręcz przeciwnie – dopasowana, oddaje też naturę bandy. Ciekawe, że tworzenie wypowiedzi charakterystycznych wychodzi ci przede wszystkim u postaci epizodycznych. 

Nie zdążyła odjechać daleko, gdy tył głowy przeszył ostry ból. Przed oczami pociemniało, kolana zmiękły i ostatnie, co czuła, to jak nieubłaganie zsuwa się z siodła. – Gdyby dostała czymś usypiającym (w jakiejkolwiek postaci) w tył głowy, jak to sugerujesz, na pewno nie zadziałałoby tak szybko. Część potyliczna skalpu wcale nie jest tak dobrze ukrwiona, więc substancja zadziałałaby odrobinę później. Dlatego autorzy częściej decydują się na szyję lub kark. Tam bowiem mamy sporo dużych naczyń i łatwiej o pożądany fabularnie efekt. 

Niestety tylko przez chwilkę zastanawiałam się, co bohaterowie zamierzają zrobić z Emnesią – tytuł kolejnej notki psuje mi niespodziankę. 

Twarz miała przyciśniętą do czegoś szorstkiego, cuchnącego paskudnie. – Skoro twarz miała do czegoś przyciśniętą, to jakim cudem później opisujesz, co widziała? To szósty zmysł czy jakieś inne wewnętrzne oko? Jeśli nie ujmiesz nigdzie, że podniosła lub obróciła głowę, by sprawdzić, gdzie się znajduje, to niech chociaż ma przyciśnięty do czegoś szorstkiego policzek, nie całą twarz. 

Z każdą sekundę marszu coraz bardziej doceniała wygodę, jaką była jazda konna. Ocieranie nóg o siodło i kręcenie się w kółko po udeptanym szlaku o stokroć przebijały wędrówkę pośród dziczy. – No właśnie, konia ci wcięło. Pomyślałby kto, że takiego dużego zwierzaka nie sposób zapodziać, tymczasem twój zniknął bez śladu, gdy tylko przestał być środkiem transportu twojej bohaterki. 

Pośród nich dało się zauważyć kilka osób – Emnesia nie dostrzegła ani jednej kobiety – popijających coś z flaszek lub grających w kości. – Flaszek? Dość… współcześnie. 
Ponadto spójnik lub sugeruje, że Emnesia nie może się zdecydować, czy widzi pijących, czy może grających. 

Zaniepokoiło mnie, że główna postać pomyślała o swojej rodzinie dopiero, gdy zaproponowano okup. To tylko udowadnia, że ani nie jest empatyczna, ani za nikim nie tęskni. Nie zachowuje się autentycznie, bo nie potrafisz się wczuć w jej sytuację. Przez to trudno traktować ją jako kogoś prawdziwego, komu można współczuć, z kim można się utożsamiać. W końcu jest tylko papierowym ludzikiem sterowanym przez autora. Tak bardzo dajesz to odczuć, że wszystko inne traci znaczenie, bo dziewczę po prostu odwiewa tam, gdzie rzuci ją wietrzyk kolejnych zdarzeń. 
Zastanawiam się też nad tym, co się dzieje z Hadresem i jak zareagował na to, że Emnesia uciekła. Pod tym względem trochę żałuje, że historia jest jednowątkowa i prowadzona z perspektywy tylko jednej bohaterki. 
A tak w ogóle z jakiej paki bandyci nie robią jej krzywdy? Bo pilnuje jej jeden z nich, ale… dlaczego? Nawet gdyby trzeba było oddać ją dla okupu, można byłoby się z nią bawić, póki żywa. Przy czym nie mówię, że to zachowanie jest okej, tylko że jeżeli kreujesz oprychów na oprychów, to niech to naprawdę będą bandyci z krwi i kości. Tymczasem nie okazujesz ich okrucieństwa; wręcz mam wrażenie, że Dumis to taki trochę nieokrzesany wujaszek. Poza tym wujaszek ten nie spędza z Emnesią całego dnia, więc ktoś mógłby próbować zrobić coś pod jego nieobecność. Ale nie – wszyscy są dla niej w miarę mili, zupełnie nie odczuwam jakiegokolwiek zagrożenia. Przez to, że wcale nie jest aż tak dramatycznie i nie potrafię się wczuć, nie żal mi Emnesii. A przecież nie musi jej się nic stać, jednak jakieś drobne wyboje na drodze z pewnością urealnią historię. Która banda koczowników z jakiejś dziczy nie próbowałaby nawet przez moment dobrać się do ślicznej młodej panny? Żaden? Poważnie? 

Któregoś z kolei dnia, z odrętwieniem odkryła, że z tyłu pasa miała przypięty sztylet – najpewniej odebrany jej przez Dumisa, gdy on i jego banda ją porwali. Teraz pozostała po nim tylko pusta pochwa. – Wcześniej pisałaś, że Emnesia chodziła na stronę z obrzydzeniem, miała więc kilka okazji, by odkryć to wcześniej. 
Aczkolwiek czyta mi się ciebie naprawdę dobrze, coraz lżej. Wprawdzie fabuła nie jest jakoś wybitnie porywająca, a bohaterce brakuje głębi, to jednak rozwijasz styl i bardzo powoli robi się płynnie.

Żeby nam się nie nudziło, kolejny rozdział kończy się na niespodziewanym wejściu zakapturzonej postaci. Wygląda na to, że darzysz tę formę szczególną sympatią. Wcale nie przewracam przy tym oczami, a gdzież tam… Tak samo jak tytuł kolejnego rozdziału nie mówi nam od razu, kim jest zakapturzony wybawiciel. Może lepiej będzie zrezygnować z tytułów, pozostawiając samą numerację? W ten sposób nie będziesz zdradzać fabuły. Może nie razi to tak w momencie, gdy czyta się opowiadanie na bieżąco, ale pomyśl o osobach, które pierwszy raz wejdą na twoją stronę, mając już ileś części historii do nadrobienia. 


ROZDZIAŁY 16-20

Emnesia sapnęła głośno, widząc znajomą twarz. – A nie poznała mężczyzny po odzieniu? Przecież cały czas byli w lesie, Hadres, zakładam, wciąż nosił ten sam płaszcz z kapturem, w którym Emnesia zobaczyła go po raz pierwszy. Gdzieś tam niby przebąkujesz, że płaszcz wydawał się znajomy, ale przecież spędziła z chłopakiem te kilka dni, nim od niego uciekła – czy nie powinna skojarzyć faktów nieco szybciej? 

W powietrze wyleciał obłok czarnego proszku. Zastygł na chwilę, niczym mroczna chmura i wszystkie spojrzenia skupiły się na niezwykłym zjawisku. – Do tej pory starałaś się oddawać perspektywę Emnesii, a skoro ona zwróciła uwagę na proszek i mroczną chmurę, nie mogła jednocześnie zwrócić uwagi na to, że to samo zrobili wszyscy inni. Dalej problemy z utrzymaniem perspektywy Emnesii również się pojawiają: 
Podczas ich nocnych podróży Hadres raczył ją swoimi planami; gdzie znajdą schronienie, którą drogą pojadą i jakie miejsca wybiorą na postój. Większość tego zignorowała na rzecz snucia własnych planów. – Skoro Emnesia snuła własne plany, nie mogła wiedzieć, o czym dokładnie mówił jej Hadres.

Swoją drogą lubię tego bohatera. I nie dlatego, że ma spoko charakter; lubię go jako wykreowaną postać o sztywnym kręgosłupie moralnym. Kiedy umiejętności i przemyślenia Emnesii zmieniają się w zależności od potrzeby fabuły, Hadres jest od początku taki sam. Wciąż tylko nęci mnie pytanie, skąd on się wziął i dlaczego pomaga Emnesii? I dlaczego nie chce niczego w zamian? Nie ma swojego życia na głowie? Bo przecież musi być jakiś powód, dla którego zdecydował jej się pomóc. Inny niż nuda lub zafascynowanie nieobytym dziewczęciem. Błagam, niech to nie będzie zafascynowanie…

— Mogłeś mnie ostrzec! — syknęła, machając ramionami dla zachowania równowagi. – A nie sądzisz, że najpierw skupiłaby się na uniknięciu upadku, a dopiero po tym, gdy Hadres już by ją podtrzymał, mogłaby taką uwagę rzucić? 

Nie, z głową miała wszystko w porządku. – A ten krwiak, otwarta rana, w każdym razie krew sklejająca włosy, to co...? 

Wyszła z wody, trzęsąc się i szczękając zębami. – Tutaj brakuje ci wcięcia.

Pośpiesznie zdzierała z siebie kolejne fragmenty ubrania, nie bacząc na to, gdzie opadają. – Gdyby je zdzierała, zapewne nie miałaby w co się odziać po wyjściu z potoku. 

Czyli Emnesia, nie chcąc ponownie założyć rzeczy, które dotąd nosiła, postanowiła wygrzebać coś z plecaka Hadresa? Po pierwsze – nie jestem przekonana, czy w świecie, który wyraźnie kreujesz na bliższy średniowieczu, plecak ma rację bytu. Lniany worek? Skórzana torba? Po drugie – dziewczę jest dobrze wychowaną młodą damą i nie ma absolutnie żadnych oporów przed przetrząsaniem cudzego bagażu? Coś tu się wyraźnie nie klei. Sam Hadres nawet słowem nie napomknął, że coś nie gra, nie spostrzegł, że dziewczyna ma na sobie jego ubrania, nie zwrócił jej uwagi, że narusza jego prywatność. 

Rozdział szesnasty i siedemnasty są nijakie. Poprawne, jednak właściwie nie wiem, co mogłabym o nich powiedzieć; pozornie coś się dzieje, ale w sumie to stoimy w miejscu. Chciałabym, by bohaterowie trafili już do tego zapowiedzianego zakonu zabójczyń. Może wtedy zdołamy ruszyć z kopyta, bo na tę chwilę jest stosunkowo nudno, przewidywalnie, nie dzieje się nic, co kazałoby mi zatrzymać się właśnie przy twoim opowiadaniu. 
W rozdziale osiemnastym zaczynamy od streszczenia, w którym znów pojawia się dowód na to, że Emnesia jest nieznośna. Mam wrażenie, że właściwie od trzech notek nic innego nie ma znaczenia. Podkreślasz, że na coś narzeka, no i okej – taki ma charakter. Problem w tym, że nie wprowadzasz innych jej cech. Mamy prawie jedną trzecią rozdziałów za sobą, a główna bohaterka jest po prostu rozkapryszona i tylko tyle o niej wiemy. MAŁO! 


Dziewczyna zazdrościła wprawy z jaką Hadres ignorował dyskomfort. – A to nie mogłaby po prostu wziąć z niego przykładu? Rozumiem zazdrościć czegoś, co jest naprawdę trudne w realizacji ze względu na, nie wiem, wysokie koszta, odległą trasę i tak dalej. Ale ignorowanie dyskomfortu jest akurat bardzo proste. Wystarczy przestać marudzić. 

Bez słowa znosił brak doświadczenia Emnesii. Pomagał dziewczynie pokonywać co trudniejsze fragmenty drogi, cierpliwie uczył wszystkiego, co przydawało się w czasie długich wędrówek i zawsze znajdował coś do zjedzenia. – To streszczenie jest chyba pierwszym, które rzuciło mi się w oczy i dość mocno rozczarowało. Dlaczego pomijasz konkretne sceny o tym, jak Emnesia czegoś się uczy? Zdobywanie doświadczenia jest pozytywne; mogłabym poznać bohaterkę z innej strony. Jej narzekanie wielokrotnie widziałam w dialogach, a gdy pierwszy raz tworzysz okazję, by Emnesię móc polubić, chamsko to pomijasz. 
Podoba mi się uwaga Hadresa o tym, by nie uciekać przed niedźwiedziem w linii prostej. Na myśl o pogoni ucieszyłam się – stworzyłaś niezłą akcję.
Nie podoba mi się natomiast sposób, w jaki rozwiązujesz problem. Stworzenie padło ze skręconym karkiem sekundę przed zaatakowaniem Emnesii. Wyraźnie podkreślasz, że Hadresa, który ewentualnie mógłby jej pomóc, nie ma w pobliżu. Wniosek jest prosty i bardzo sztampowy – najwyraźniej nasza główna bohatereczka, której sztandarową cechą jest marudzenie, ma jakieś niezwykłe umiejętności, których nie jest świadoma. Trochę kliszowe, mam więc nadzieję, że to tylko forma zmyłki. Ot, ślepa uliczka.

Podoba mi się, że poprzez tę małą zadyszkę choć na chwilę pokazałaś, iż Hadres ma jakieś ludzkie słabostki i nie jest idealny w każdym calu. Tylko czy nie lepiej byłoby to pokazać, gdy przemierzali kolejne zbocza, kierując się ku górze, przez pochyłe łąki i pola? Tym razem jednak schodzą z górki do kotliny, w której najwyraźniej znajduje się dom, do którego zmierzali. Tego typu zejście nie należy może do prostych, jednak to przede wszystkim wynik ciągłej czujności, napięcia, konieczności utrzymania równowagi. Nie ma wiele wspólnego z kondycją. 

Rozdział dziewiętnasty zaczynasz ładnym opisem, pozwalającym mi się wczuć. Wiatrowskaz – podoba mi się. Ten fragment również w jakiś sposób mnie rozbawił, poruszył: 
— Chyba nie myślałaś, że Narissa mieszka w jakiejś chałupce na pustkowiu? Z krzywymi okienkami, wygiętym dachem i ścianami z gliny?
— Oczywiście, że nie. — Emnesia dokładnie tak to sobie wyobrażała. — Wygląda pusto. Ktoś tu w ogóle jest?

Szkoda, że kontrast pomiędzy Hadresem i Emnesią w postaci ich różnego spojrzenia na nieobecność pokazujesz tak łopatologicznie – ekspozycją. Czy naprawdę musisz przytaczać okrąglutkie opisy, w jakich warunkach dziewczę żyło? Już to przecież wiemy z początkowych rozdziałów opowiadania. Do tego czasu powinnaś to stopniowo zarysowywać, by oczywiste było, w jakim środowisku Emnesia się wychowywała. Tymczasem akcja się zagęszcza, czekamy na otwarcie drzwi, echo zawisło na chwilę w powietrzu, gdy oboje wstrzymali oddech… i w tym momencie dostajemy ekspozycją w twarz. Dawno wprawdzie nie oglądałam telewizji kablowej, ale już wiem, co przypominają mi te koszmarne wstawki – reklamy na Polsacie. 

Zainteresowała mnie scena, w której Hadres rozbiera się, by pokazać tatuaże. Ciekawe rozwiązanie – wpuścić go po magicznych dziarach – jednak przez myśl mi przeszło, że trochę zbyt uładniona jest ta scena. Hadres i Emnesia dość długo podróżowali, mogliby być trochę brudni i spoceni, ktoś mógłby zwrócić na to uwagę. Brakuje mi też autentyczności, jakbyś za bardzo skupiła się na samym fakcie istnienia tatuaży i tym, jak je przedstawić w scenie. Przez to zaniedbałaś Emnesię. Po pierwsze – zupełnie nie ma tam jej reakcji na coś, o czym wcześniej nie miała pojęcia. Rozumiem, że może być zmęczona, ale chyba nie na co dzień widuje się ruchome tatuaże, nie? Po drugie – wielka szkoda, że nie zaakcentowałaś tego gdzieś w poprzednich rozdziałach. Hadres i Emnesia spędzili ze sobą całkiem sporo czasu, przypuszczam więc, że dziewczyna w pewnym momencie mogła dostrzec końcówkę dziary wystającą spod rękawa. Wtedy cała scena nie wyglądałaby jak oderwana od całości… jakbyś wpadła na nią, pisząc ten konkretny rozdział. Jeśli naprawdę tak było, to lepiej się nawet nie przyznawaj.
Na końcu notki wyszedł ci za to całkiem dobry cliffhanger. Brawo.

W rozdziale dwudziestym ładnie pokazujesz moment zaśnięcia Emnesii. Jest płynnie, i nawet zręcznie oddajesz przemyślenia dziewczyny odnośnie do wygodnych – choć wciąż nie aż tak – wygód, które czekały na nią w nowym miejscu. Dziwne. Nagle Emnesia zaczyna się robić nawet zjadliwa. Stany emocjonalne, które pokazujesz, opisując sen, przekonują mnie, dobrze, że choć tym razem nie parasz się ekspozycją. Można się wczuć. Poza tym świetnie, że dziewczyna w końcu ma jakieś słabości, oddala się od tej marysujkowości, która tak mnie drażniła. Do tego, choć naprawdę jest poprawnie i czapki z głów pod tym względem, mam wrażenie, że narracja niestety jest okropnie monotonna. Że Emnesia jest mało charakterystyczną i charakterną bohaterką, o nieporywającej stylizacji, której czasem już się nie ma sił chłonąć. A, niestety, każda scena należy tylko do niej, ponieważ opowiadanie nie posiada żadnych innych punktów zaczepienia.
Postanowiłam więc, że doczytam jeszcze dychę, dam szansę. Jeżeli nic się nie zmieni i wciąż będzie jednotorowo, przewidywalnie oraz bardziej pasywnie niż dynamicznie, przejdę do podsumowania.


ROZDZIAŁY 21 – 25

Ponownie w tytule rozdziału mamy paskudny spoiler, w dodatku od razu kojarzy się z równie paskudnym marysuizmem. A już robiło się naprawdę... znośnie. 

Po przybyciu do domu Narissy stałe poczucie zagrożenia na chwilę zniknęło. Ciężar podróży opadł z ramion Emnesii i dziewczyna odetchnęła pełną piersią. – Żałuję, że nie pociągnęłaś choć chwilę dramatu snu, o którym czytałam rozdział wcześniej. Sądziłam, że miał on dość duże znaczenie, skoro Emnesia obudziła się ze łzami w oczach, tymczasem czytam, że ciężar opadł, poczucie zagrożenia zniknęło. W takim razie co? Sen nie miał żadnego wpływu, znaczenia? 

Wewnątrz nic nie mogło jej dotknąć; zranić, gdy tylko straciła czujność. W końcu dostała szansę na zebranie sił i odzyskanie dawnej pewności siebie. – Aż tak bym nie przesadzała. Emnesia, choć ciężko jej było odnaleźć się w lesie i dość sporo jojczyła, generalnie wciąż uchodziła w podróży za pewną siebie i wystarczająco silną. Nie czuję, by przeszła przez piekło, które ją zmieniło. Mogło być zaledwie początkiem jakiejś wewnętrznej przemiany, początkiem drogi wewnętrznej, ale nic więcej. W tym fragmencie czuję, że chcesz wmówić mi powagę sytuacji i to, jaka Emnesia była nieszczęśliwa i wystraszona podróżą, choć w czasie jej trwania nie mogłam sama tego wywnioskować. 

To może zabrzmieć absurdalnie, ale czy wiesz, że dopiero w tym rozdziale dotarło do mnie, że opisywane do tej pory miejsce nie jest właściwym zakonem, do którego od początku zmierzali Hadres z Emnesią? Jakoś nie zauważyłam, że  dom, w którym się znajdują, to tylko checkpoint w drodze do prawdziwego Vox, gdzieś ta informacja mi umknęła. Ciągle myślałam, że to w zakonie zabójczyń mieszka przyjaciółka Hadresa, która będzie szkolić Emnesię i do której po to właśnie jadą. Dlaczego tak sądziłam? W którym miejscu doszło do pomyłki? Teraz już nie pamiętam, jednak mocno zaskoczyło mnie naprostowanie sytuacji w tym rozdziale. 

Ponownie otrzymujemy irytującą wersję szlachetnie urodzonego dziewczęcia. Nie sądzisz, że podróż powinna nieco Emnesię zmienić? Nie musi się wprawdzie od razu golić na łyso, wciskać w spodnie i chwytać za łuk czy inną popularną ostatnimi czasy broń, ale dostajemy opis, który spokojnie przystawałby do osoby, którą dziewczyna była dwadzieścia rozdziałów temu. Gdzie ten wpływ doświadczeń, które dotąd udało jej się zdobyć? Znów mamy przed sobą próżną, zadzierającą nosa królewnę, jakby nic się nie wydarzyło, jakby jej rodzice nie zaginęli, jakby domu jej nie splądrowano za pomocą magii, jakby nie została uprowadzona, jakby nie uciekała przed niedźwiedziem i nie znalazła się w zupełnie obcym miejscu, którego gospodarza nadal nie poznała. 

— Przecież uczyłeś mnie w drodze tutaj. — Zmrużyła na niego oczy. — Co jeszcze muszę wiedzieć o wędrowaniu po dziczy? – Czego dokładnie jej uczył i kiedy? Coś mnie ominęło?
Nie potrafię sobie przypomnieć nawet jednej sceny, w której Hadres cokolwiek tłumaczyłby swojej towarzyszce. Albo więc takiej sceny nie było i ta część jest zupełnie od czapy, albo zbyt słabo ją zaakcentowałaś, bo nawet jeśli coś pominęłyśmy, jedno napomknięcie o patroszeniu zwierzyny nie stanowi nauczania, naprawdę. 

Ostatnim razem nie przewidzieliśmy bandytów. Kto wie, co nas spotka tym razem? – Może by nie musieli ich przewidywać, gdyby Emnesia sama na nich nie trafiła w czasie ucieczki? Aż chciałoby się jej tak odpowiedzieć i dać jej prztyczka w nos. 

Dość trudno uwierzyć mi w to, że Emnesia nagle zaczyna rozumieć, iż potrzebna jest jej nauka:
– Chcę tylko, żebyś była gotowa na różne sytuacje. Nikt nie wie, co może zdarzyć się w czasie podróży. (...)
Ale jak długo mogła liczyć na ślepy traf? Na kogoś, kto rzuciłby się jej na ratunek i... Ściągnął wrogich żołnierzy do obozu bandytów? Wybór ograniczał się do jednego. Zakasania rękawów i wzięcia się do nauki. (...) Tym razem niewiedza mogła skończyć się czymś znacznie gorszym niż gniewem guwernera i rozczarowanymi spojrzeniami rodziców. Czymś, z czego nie zdołałaby się wydostać: śmiercią. Z zimna lub z głodu, z rąk bandytów, dzikich zwierząt lub wrogich żołnierzy. I kto wie jaką jeszcze? – Choć naprawdę cieszy zmiana nastawienia, dziwi mnie, że Emnesia myśli o tym teraz, gdy odpoczęła i rozczesuje włosy, a nie zaraz po tym, gdy faktycznie mogła umrzeć. Po tych wszystkich sytuacjach, w których pokazywałaś mi typową damsel in distress, teraz ciężko, naprawdę ciężko uwierzyć w jej zmianę – ot tak, po jednym zdaniu Hadresa.

O! Fajnie, że w końcu wyjaśnia się, dlaczego Hadres znalazł Emnesię w lesie. Jednocześnie nie uważam, że moje wcześniejsze przytyki o to są niesłuszne – wciąż nie rozumiem, dlaczego Emnesia nie wzięła tego pod uwagę, nie poświęciła chwili, by zastanowić się, co obcy typ zupełnie bez celu robił w środku dziczy i dlaczego od razu się nią zainteresował. Emnesią, nie dziczą, oczywiście. Mimo tego naprawdę świetnie, że potrafisz dawkować informacje i rozrzucać po historii hinty, które w jakiś sposób składają się w spójną całość (nawet jeśli całość jest strasznie jednoliniowa). To plus. 

Kolejnym plusem bez wątpienia jest reakcja Emnesii na informację, jaką rolę wcześniej pełnił Hadres. Waha się gdzieś pomiędzy podejrzeniem o spisek a wielkopańskim zadzieraniem nosa na myśl o długach wobec jej rodziny. Taką Emnesię kupuję – jej wątpliwości idealnie wpasowały się w obraz, który dotąd otrzymaliśmy i podsunęły nadzieję, że jeszcze będą z niej ludzie. 

— Oddzieliła świat bogów od świata śmiertelników — dokończyła niecierpliwie Emnesia. — A resztki swej boskiej mocy przelała w duszę śmiertelnej kobiety, tworząc awatara. – Skrzywiłam się na to słowo. Zupełnie nie pasuje mi do klimatu high fantasy. Definicja słownikowa: obrazek reprezentujący danego uczestnika świata wirtualnego, np. użytkownika forum lub gracza w grach online

Podoba mi się reakcja Emnesii na usłyszaną legendę. Wyszło naturalnie; dokładnie tak wyobrażałam sobie jej zachowanie, gdy zaczęłam domyślać się, co chcesz mi powie… no właśnie. Domyślać się, przewidywać. Odkąd tylko przytoczyłaś słowo bogini, wiedziałam, do czego zmierzasz. Nie wiem, czy dałoby się to ugrać nieco inaczej, by czytelnik nie przewracał oczami, ale na twoim miejscu bez zawahania dążyłabym do tego. Usubtelnij to trochę. Już lepiej raz a porządnie zrzucić atomówkę i urwać scenę w najciekawszym momencie, niż cedzić przewidywalną informację przez dość spory fragment rozdziału.

W rozdziale dwudziestym drugim brakuje mi choć krótkiego nawiązania Emnesii do rozmowy z Hadresem, ale nie o legendzie, a o treningu. Dziewczyna zauważa, że mieszka u Nakis, która pomaga jej w różnych rzeczach, ale… raz: jakich rzeczach. Dwa: co dalej? Przecież Emnesia nie może tam zostać na stałe, a Hadres poinformował ją wcześniej, że do wyruszenia w drogę zostało niewiele czasu, który mieli przeznaczyć na wspólny trening. Dziewczyna mogłaby próbować sama się uczyć lub poprosić o pomoc kogoś innego, tymczasem mam wrażenie, że tego nie robi, mimo że dwie notki temu podobno zrozumiała, jak bardzo brakuje jej doświadczenia praktycznego. 
Mnie także czegoś brakuje w tym rozdziale – większej ilości danych, które nie byłyby podane jedynie ładną, choć suchą ekspozycją. Na przykład Emnesia początkowo unika Hadresa, ale tylko mnie o tym informujesz, pisząc: Emnesia postanowiła nie rozmawiać już więcej z Hadresem. Unikać go, jak tylko mogła, żeby pokazać, co sądzi o tym, co próbował jej wmówić. Gdzieś dalej pojawia się zdanie: W końcu, po kilku długich godzinach unikania, dziewczyna stwierdziła, że przestanie ukrywać się przed Hadresem. Wymagało to zbyt wiele planowania i mnóstwa cierpliwości, której nie posiadała ona zbyt wiele. Ale jednocześnie gdzieś pomiędzy tymi zdaniami nie dostałam żadnego dowodu na to, że unikanie bohatera było trudne i by Emnesia traciła do tego cierpliwość. Pisałaś, że weszła do ogrodu. A gdyby tak schowała się za drzewem, w ostatniej chwili widząc Hadresa na końcu, za płotem? Mogłaby kucnąć i spróbować odejść na czworakach. Cokolwiek... Pamiętaj, sceny mają pierwszeństwo nad opisami. Ładnymi zdaniami oddajesz atmosferę, to prawda, jednak tekst i tak pozostaje pusty, bo nie porusza wyobraźni. 
Zresztą samo odseparowanie się Emnesii od Hadresa po tym, co jej powiedział, wydaje mi się raczej… śmieszne. Gdyby dziewczyna naprawdę nie wierzyła w jego słowa (co sugeruje jej reakcja), najpewniej po prostu by go zbywała w tym konkretnym temacie, a jakiekolwiek rozmowy sprowadzała do treningu, który, jak sama zdążyła wywnioskować, jest jej niezbędny do przetrwania w dalszej podróży. Tymczasem nasza szlachcianka strzeliła focha z przytupem i… właściwie nic na tym nie ugrała. Jest to męczące, ponieważ ona robi to kolejny raz, a przecież już całkiem sporo notek za nami. No i naprawdę łatwo można było to przewidzieć. 

W końcu, po kilku długich godzinach unikania, dziewczyna stwierdziła, że przestanie ukrywać się przed Hadresem. Wymagało to zbyt wiele planowania i mnóstwa cierpliwości, której nie posiadała ona zbyt wiele. – Tylko dlaczego znów piszesz o tym wprost? Chciałabym dostać opisy, a nie streszczenia i marne ekspozycje. Skoro Emnesia unikała Hadresa, mogłaś zbudować scenę, w której ostrożnie uchylałaby drzwi kolejnych pomieszczeń, by do nich zajrzeć i upewnić się, że nie ma go w pobliżu. Mogłaby zagryzać wargi na dźwięk skrzypiących przy tym drzwi, cicho odetchnąć, gdy już okaże się, że teren istotnie jest czysty – i to właśnie mogłoby zwrócić uwagę innych domowników, wzbudzić w nich rozbawienie lub politowanie dla jej zabiegów. Po kilku takich momentach przerywanych zwiedzaniem przez dziewczynę okolicy dałoby się przecież wpleść drobne sugestie świadczące o jej zmęczeniu, poirytowaniu, a z tego już naturalnie wynikłoby, że czas przestać bawić się w chowanego.

Ich spotkanie okazało się mniej dramatyczne, niż przewidywała. – A może jednak chciałabym się o tym sama przekonać jeszcze zanim mnie o wszystkim uprzedzisz?

W dalszej części tekstu pojawia się zdanie: 
Nie, o tym nie zamierzała nawet pisnąć. Istniało wiele innych tematów, które powinni omówić. Ich podróż do Zamku Vox. To, że miał nauczyć ją przetrwania w dziczy, a nic z tym nie robił. – I dobrze, bo okazuje się, że Emnesia jednak myśli o tych naukach, jednak… robi to dość późno, dopiero wtedy, gdy odważyła się odezwać do Hadresa. Natomiast wtedy, gdy nie chciała tego robić, nie zastanawiała się też nad konsekwencjami milczenia, a to wciąż pozostaje dla mnie niezrozumiałe. Teraz wygląda to tak, jakby wpadła na to w ostatniej chwili, z przypadku. 

Podoba mi się sytuacja, w której Emnesia myśli o tym, że nie chce podejmować tematu legendy, a i tak, jakby mimowolnie, robi to. Mogę sobie wyobrazić, że trochę jakby okłamuje siebie. Wmawia sobie, że to głupia baja, ale jednocześnie coś pcha ją do tego, by rozpocząć temat. I to jest spoko.

Dwudziestkę trójkę znów zaczynasz z perspektywy Emnesii, opisujesz, co dziewczyna widzi z okna. Piszesz chociażby, że potrafi rozpoznać tylko Rikkę i Gorstena. Następnie dostaję akapit: 
Długo to trwało, zanim towarzystwo oporządziło swoje konie i odprowadziło je do stajni. Dopiero po tym wszyscy weszli do domu by odpocząć. – Ale czy Emnesia oglądała to cały czas przez okno? I skąd mogła wiedzieć, czy przybyli faktycznie tylko na odpoczynek? Jakbyś na chwilę oddała głos narratorowi wszystkowiedzącemu… Potem dowiaduję się, że nad ranem dziewczyna wstała dość szybko, bo chciała poznać przybyszów, ale na dobrą sprawę skąd mogła wcześniej przewidzieć, że wszyscy mieli plan zostać aż do poranka? Mogłaś dać jej tę chwilę niepewności – a jeśli to rzeczywiście była Narissa, ale nie została na odpoczynek i ponownie wyjechała? Czy wtedy Emnesia będzie musiała tkwić tu jeszcze dłużej? Co z jej rodzicami? Co z planowaniem zemsty? Zmuszasz swoich bohaterów do poruszania się od jednego punktu do drugiego bez chwili refleksji czy zawahania. To dlatego tak ciężko w nich uwierzyć i odebrać jako osoby z krwi i kości. 
Natomiast ten fragment jest fajny:
— Wybacz! Spieszę się żeby… — Urwała, mrużąc oczy. Coś w wyglądzie mężczyzny było nie do końca tak jak powinno. — Czemu masz takie długie włosy?
Hadres uniósł brwi, uśmiechając się niepewnie. Jego twarz też wydawała się dziwna. I skąd u niego te blizny na szyi?
— Bo takie chcę mieć? — odparł powoli. — Nie sądziłem, że kogoś tym ura...
— Wczoraj były o połowę krótsze! — przerwała mu, opierając dłonie na biodrach.
— Ach — mruknął mężczyzna, a jego oczy pojaśniały w zrozumieniu. — Chyba pomyliłaś mnie z moim bratem.
Już kolesia lubię! 

— Hadres nie mówił, że ma brata! I to bliźniaka na dodatek! — Dziewczyna zamachała z niedowierzaniem rękami. — Czemu nic nie powiedział? Czy to jakaś tajemnica? – Z drugiej strony nerwowa reakcja Emnesii na informację o bliźniaku w ogóle do mnie nie przemawia. Dziewczyna awanturuje się, jakby wieść o posiadaniu brata była kolejną wielką legendą dotyczącą jej rodziny – co najmniej. Tymczasem nie, bo to głupie. Hadres nie pytał jej o rodzeństwo, a ona nie zapytała jego. Nie zwierzali się sobie, nie mówili o ulubionych zwierzątkach czy muzyce, więc co ją tak dziwi? Nawet jeśli w Emnesii drzemie jeszcze sporo cech szlachcianki, która powinna być o wszystkim informowana, to wciąż przerysowany przesadyzm tej sceny w postaci krzyków i machania rękami w ogóle do mnie nie przemawia. 
[Edit: A już szczególnie, jeśli to dziwne spotkanie i drama-zachowanie ma być wstępem do romansu]


Właściwie zastanawiam się, po co wprowadziłaś tylu bohaterów do opowiadania w jednym momencie. Emnesia wkroczyła na obrady, w trakcie których zarzucona została sztucznie przedstawionymi informacjami, ale nic więcej z tego nie wynika, postaci niczym się od siebie nie różnią i na tę chwilę wygląda to tak, jakby byli tam tylko po to, by stanowić tło i wiernych pomagierów Nerissy. Każdy z nich wyraża się tak samo (czyli przesadnie stylizowanie, co nijak się ma do ogólnego języka opowiadania, tak swoją drogą) i nie ma jakiejś szczególnej funkcji, może poza Savianą, o której zapewne za chwilę zdążę zapomnieć, oraz bliźniakiem Hadresa, który ma wyglądać, aby nasza szlachcianka miała na kogo zerkać kątem oka. 

A jak już o sztucznym prezentowaniu informacji mowa, to nie rozumiem toku dyskusji o tym, co stało się w Valenhal. Jeżeli nowoprzybyli członkowie rebelii znają już odpowiedź i wiedzą, że napadały cienie (mówi o tym Jehan), po co zaczynać dialog pytaniem? W porządku, gdyby zastanawiali się Hadres z Nakis, których nie było w podróży, ale Valmer? On, Jahen i reszta podróżników mogli obgadać to już wcześniej i przybyć z gotowymi wnioskami. 

Na chwilę oderwała wzrok od Valmera, którego przystojną twarz podziwiała kątem oka, jednym uchem słuchając rozmowy. – Przecież nadążała za całym dialogiem, wnioskowała z niego, słuchała i analizowała reakcje na twarzach zebranych. Wcale nie słuchała tylko jednym uchem, dość mocno zaangażowała się w debatę.

Nie nadążam także za wnioskowaniem. Najpierw Jehan mówi, że jako jedyny widział cienie, a następnie Narissa tłumaczy, że próbuje je więzić. Skoro je więzi, oznaczałoby to, że też miała z nimi do czynienia. Z drugiej strony dość dziwne jest dla mnie to, że tylko Jehan potwierdza obecność cieni, ale wszyscy mu wierzą na słowo i stosują magię, zapewne dopasowują zaklęcia… ale do czego, skoro nigdy nie spotkali żadnego cienia, nie mają dokładnych danych o ich mocy, wszystko jest mgliste, nikt niczego nie jest pewien? 

Nie robił też ani smutnej ani posępnej miny, jak zauważyła Emnesia. – Nie musisz tego pisać. Całą scenę piszesz z jej perspektywy, dawno to wyczułam. 

— To dlatego Lord Adish zaatakował twoją rodzinę. Z powodu... Podejrzenia, że to ty jesteś awatarem bogini. – Szkoda tylko, że opowiadanie piszesz tak jednotorowo i przewidywalnie, że domyśliłam się motywu Adisha, gdy tylko padła sugestia, iż Emnesia jest kimś wyjątkowym. Czyli wieki temu. Przez tę przewidywalność naprawdę nie mam ochoty dalej czytać Mrocznego Królestwa, wszystkiego się domyślam, a ty przewidywalnie i sumiennie dążysz od jednego punktu planu do drugiego. Żadnych ślepych uliczek, żadnych wątków pobocznych, żadnych wątpliwości. 

— Moc! — parsknęła Emnesia, zrywając się z fotela. Ze zduszonym krzykiem kopnęła mebel. — Ja mu pokażę moc! Zetnę mu ten barbarzyński łeb i nakarmię nim psy! – Przy tej scenie, choć kreowanej na pełną dramaturgii, poważnych i wielkich emocji, po prostu parsknęłam śmiechem. Pamiętasz jeszcze, że dziewczę zostało wychowane na szlachetnie urodzoną damę i otrzymało stosowną do tego miana edukację? Pamiętasz, że owa dama nie zachowywałaby się w ten sposób w towarzystwie? Gdybyś gdzieś wspomniała, że się hamuje, że powinna nad sobą panować, ale w pewnym momencie emocje wzięłyby górę – wyglądałoby to zupełnie inaczej. Obecnie odczuwam koszmarną niekonsekwencję w kreowaniu postaci. 

Naprawdę dobra scena z prowokującym Hadresem i spłakaną bohaterką. Czułam, jak to się skończy, to dość ograny motyw, by moc odezwała się pod wpływem silnych emocji. Brakowało mi tylko jeszcze trochę wnętrza Emnesii, tego co czuła. Nie tylko że złość i że jadowity głos Hadresa… Coś po drodze musiało się z nią dziać. Bez tego opisu trudno wyczuć mi, co bohaterka odczuwała, gdy eksplodował świat

Siła wybuchu odrzuciła go na drugą stronę pomieszczenia, gdzie uderzył z paskudnym chrzęstem w jeden z regałów. – Czy Emnesia, ogłuszona wybuchem i swoim stanem, powinna usłyszeć ten chrzęst? 

Narissa nie traciła ani chwili, unosząc drżące dłonie i wypowiadając pośpiesznie słowa zaklęcia. Magia zatańczyła między jej palcami, jasna i kojąca, by zaraz przelać się na blade lico Hadresa. – Jakbyś zapomniała, że piszesz z perspektywy zapewne zszokowanej Emnesii… Magia tańczyła? To dość miły, radosny opis, tymczasem bohaterka powinna być raczej przerażona. W ogóle tego nie czuję, zgubiłaś gdzieś atmosferę. Dalej podobnie: 
Tkana przez nią sieć mocy powoli otaczała Hadresa, niczym ciepły uścisk. Z wolna zaczęła zanurzać się w jego skórze, zasklepiając rany i stłuczenia. Najwięcej linii zdawało się skupiać gdzieś wokół niższej części pleców. – Czy Emnesia przygląda się temu z taką dokładnością? Przecież Hadres wylądował na drugim końcu pomieszczenia. I dlaczego w tym momencie miałoby ją interesować, gdzie kończą się magiczne linie i skąd w ogóle to porównanie do ciepłego uścisku? Wiem, że chcesz stworzyć dobry opis, aby wytłumaczyć mi działanie magii, ale tracisz na tym perspektywę głównej postaci. Zaczynasz pisać jak obiektywny narrator wszystkowiedzący, a przez to oddalam się od Emnesii. Wolałabym patrzeć na to jej oczami, dostać jej opis przepleciony z jej stanem emocjonalnym i tym, co myśli o tym wszystkim

To jest ten moment, w którym muszę przyznać, że bardzo ciężko czyta mi się twoje opowiadanie. Jest turbo poprawne, nawet nie aż tak wyeksponowane, ale jednocześnie… strasznie się nudzę. Wybacz, muszę być z tobą szczera. Tekst jest jednoliniowy, prowadzisz od początku tylko jeden wątek, czuję się, jakbym szła prostą asfaltówką, i to przez pustynię. Nie ma zwrotów akcji, nie ukazujesz wydarzeń z innej perspektywy, nie ma innego punktu widzenia, by choć na moment odpocząć od Emnesii, która nie jest przecież jakąś niesamowicie interesującą postacią, wręcz przeciwnie – przez dłuższą część historii była męcząca i teraz ciężko uwierzyć w jej rozwój czy zmianę. Mało tego – tekst jest przewidywalny. Nie dość, że tytuły rozdziałów to same spoilery, to cała historia brzmi jak jedna wielka klisza:
Księżniczka żyje sobie jak pączek w maśle, nagle pojawia się Zły Lord, który morduje jej rodzinę, ale dramy nie ma, bo bohaterka dość szybko spotyka przystojnego sprzymierzeńca, który ratuje ją z opresji, a do tego opowiada jej o legendzie dotyczącej bogini przekazującej swoją moc... I – uwaga, werble – zaraz potem dowiadujemy się, że bohaterka... ma tę moc. 



Oczywiście początkowo nie wierzy w to (ale foch dość szybko jej przechodzi), dopóki nie odkrywa swoich umiejętności pod wpływem negatywnych emocji, w dialogu z przystojniakiem, przypadkowo robiąc mu krzywdę. Niestety mam wrażenie, że… to wszystko już było. Mało tego. Że mamy dwudziesty piąty rozdział, jesteśmy w połowie materiału, a akcji samej w sobie jest jak na lekarstwo. Informacje docierają do mnie głównie z dialogów. Po prostu, ot, Emnesia jest bohaterką, która słucha i obserwuje, co się dzieje dookoła niej. Ostatnia scena dynamiczna, pomijając ostrą wymianę zdań z Hadresem, miała miejsce… siedem rozdziałów temu i był to nieprzesadnie długi pościg niedźwiedzia. No wow. Od tamtej pory tylko siedzę z Emnesią w domu i nic więcej. Nudzę się. Jednocześnie wiem, że zaraz pewnie powinnam przestać, bo dostanę sceny treningu o tym, jak to Mary Sue zmienia się i rozwija, by w gotowości pójść ukarać Złego Lorda, po drodze lub po tym wiążąc się z przystojniakiem (lub jego bratem bliźniakiem)… I to jest strasznie okropne uczucie wiedzieć, co przeczyta się za kilka stron, naprawdę. Tym bardziej że wystarczy, że przeczytam tytuły twoich rozdziałów. 


ROZDZIAŁY 26 – 30

Nauka szła wolno, bowiem Narissa nadal odzyskiwała siły po uzdrowieniu Hadresa. Oboje poważnie odczuli wypadek w bibliotece – on mimo wsparcia magii cierpiał z powodu rozległych obrażeń, ona zaś osłabła po użyciu tak wielkiej mocy. Zostawała jeszcze mistrzyni Saviana, lecz tę zaprzątało pilnowanie rannego i przygotowywanie mu leczniczych toników. Wspierała Emnesię jak tylko mogła, wskazując odpowiednie księgi, pomagając przy co trudniejszych runach i co rusz zachęcając do nauki. Młody umysł, jak twój, szybko wchłonie wiedzę. Tylko się obejrzymy, a zaczniesz dokonywać wspaniałych rzeczy, powtarzała z łagodnym uśmiechem. – Ekspozycjo-streszczenie. Rozdział od początku nie pokazuje ani nauki, ani cierpienia, ani osłabienia. Tylko o tym wszystkim wspominasz, ale to nie wystarcza. 
Brakuje mi szczegółów. Co robi Emnesia, poza tym że cały dzień gapi się w runy? Przecież to samo w sobie niewiele jej da – to jakbyś otworzyła książkę napisaną po włosku i liczyła na to, że ot tak w końcu uda ci się przeczytać coś ze zrozumieniem. Nie widzę tu żadnego sposobu na naukę. Dalej piszesz, że zanim Emnesia spostrzegła, było już późne popołudnie. 
Poza przerwą na posiłki i toaletę, niemal nie opuszczała sypialni. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek tak bardzo poświęcała się nauce. – Problem w tym, że ja tego nie widziałam, tak tylko twierdzi narrator. Na moje Emnesia nawet nie miała się czym zmęczyć, nie widziałam jej zapracowanej, zaangażowanej. To tak jak streściłaś nabywanie umiejętności w podróży z Hadresem czy chowanie się przed nim po usłyszeniu o legendzie. Ani jedno, ani drugie praktycznie nie istniało w tekście. Najpierw to zrelacjonowałaś, a potem napisałaś, że Emnesia się tym zmęczyła. 


To, niestety, droga na skróty, która ani trochę nie działa na czytelnika. 

Po powrocie Narissy dom zaroił się od ludzi, których imion nie próbowała zapamiętywać – nie wtedy, gdy poświęcała wszystkie siły na naukę magii. Dotąd cichy budynek tętnił życiem, gdy co rusz ktoś coś psuł, naprawiał, przenosił, upuszczał, czy robił cokolwiek hałaśliwego. Po dniu odpoczynku bieganina objęła także stajnię, gdy co rusz ktoś siodłał konia i wyjeżdżał w las. Tylko późną nocą dane było zaznać dawnej ciszy i spokoju. – A jednak nie wspomniałaś, by Emnesii te głosy przeszkadzały w nauce. 

Rikka posłała znaczące spojrzenie. W odpowiedzi Emnesia wydęła wargi i z furią ugryzła kolejne ciasto. – Z furią? Chyba trochę przesadziłaś. PWN: „1. «nagły, silny napad wściekłości» 2. zob. szał”. No więc ona jadła w szale to ciastko? Na pewno?

— Zerwała się z krzesła i z wysoko uniesioną głową wymaszerowała z kuchni. Zignorowała zmartwione spojrzenie, posłane za nią przez Rikkę. – Skoro to jej punkt widzenia, to nie mogła zobaczyć tego spojrzenia, gdyż miała je za plecami, a nie wspominałaś, by na odchodne jeszcze się w stronę Rikki odwróciła.

Kolejną scenę zaczęłaś tak:
Hadresa odwiedzało zadziwiająco niewiele osób. Saviana ze swą magią uzdrowiciela, Rikka i Gorsten z jedzeniem oraz – o wiele rzadziej niż pozostali – zatroskana Narissa. Ciężko było stwierdzić, czy Valmer również dołącza do tej procesji – zdawałoby się, że tak. Jednak musiał przychodzić do brata potajemnie lub bardzo rzadko, bowiem nie dane było dostrzec go nigdzie w pobliżu pokoju chorego. – I zaczęłam się cieszyć, że oto mamy choć jeden fragment bez Emnesii, pisany z perspektywy Hadresa. Realnie poczułam się zaciekawiona i zatroskana o tego bohatera, ale… zdanie niżej już dowiaduję się, że to wcale nie kwestia zmiany perspektywy, a... omyłki w narracji. Jednak do pokoju wchodzi Emnesia i znów dostajemy jej punkt widzenia. Ale skoro nie bywała u Hadresa do tej pory, nie mogła wiedzieć, kto i jak często go odwiedzał, prawda?

Wyszła, nim zdołał cokolwiek odpowiedzieć. Nie powróciła do pokoju i niezrozumiałych kart magii. Zamiast tego wyszła z domu, na chłodny wiatr, by usiąść na zwalonym drzewie, tuż przy granicy lasu. Oparła pochyloną głowę na dłoniach i skupiła się na jedynej myśli, która od czasu incydentu pozwalała jej swobodnie oddychać.
Zniszczyć Lorda Adisha, za wszelką cenę. – Nie, nie i jeszcze raz: nie. Emnesia ani razu w tej notce nie pomyślała o oprawcy. Ostatni raz wypowiedziała jego imię w dialogu z Hadresem, ale mówiła o tym pod wpływem silnych emocji. Wcale nie czuję, by te słowa stały się nagle jej życiową mantrą. Pokaż to więc w tekście, ładną, konkretną sceną, zamiast zaklinać narracją.


Już się cieszyłam, że Valmer przybył, liczyłam, że może spędzi z Emnesią trochę czasu, by jakoś ją ogarnąć, zachęcić do działania, do pracy. Jego wypowiedzi odnośnie do braci syjamskich sprawiły, że pomyślałam o nim dość pozytywnie, wydał mi się ciekawym, pewnym siebie cwaniaczkiem. W życiu bym nie pomyślała, że to zapowiedź romansu, ponieważ… tak zupełnie szczerze? To bliźniak Hadresa, a do tej pory tego drugiego wyobrażałam sobie jako starszego od Emnesii, i to tak dość mocno. W końcu wspominałaś, że służył na dworze ojca Emnesii, a skoro dziewczyna go nie kojarzyła, musiało to mieć miejsce dłuższy czas temu, przy czym Hadres raczej nie byłby wtedy byle wyrostkiem. Poza tym nie sądziłam, że bracia będą zainteresowanych romansami szczególnie w obliczu wojny (teraz, gdy wiem już, że chodzi o cienie). W dodatku miałam ich za niezainteresowanych romansami – z kim jak kim – ale z małolatą z królewskiego rodu bez żadnych umiejętności praktycznych, bez charyzmy, z naprawdę niewielkim zapleczem cech pozytywnych...? Valmer pewnie tego jeszcze nie wie, być może widzi w niej spadkobierczynię mocy bogini, jednak tę moc posiadała także jego matka. Nie kojarzy mu się ani trochę? Dość… niepokojące. 
Tyle dobrze, że jest to kolejny wątek tej historii. Problematyczne jest tylko to, że wątki się u ciebie przeplatają na jednej płaszczyźnie, odrzucamy jeden, by poznać drugi: odrzuciliśmy trening fizyczny przez niedysponowanie Hadresa na rzecz treningu umysłu pod okiem Narissy, który Emnesia przerwała znudzona, po czym dostajemy scenę romantyczną. Wciąż mam wrażenie, że jest to strasznie jednotorowe i niedynamiczne. Natomiast sama scena prawie-pocałunku jest napisana dobrze, intryguje i pozwala się wczuć, tworzysz w niej fajną aurę:
Rozchyliła usta, nie mogąc powstrzymać westchnienia. Nachylił się nad nią i poczuła gorąco rozlewające się po ciele. To znajome ściśnięcie w brzuchu. Oddychając ciężko, przymknęła oczy i czekała, trzęsąc się w podnieceniu.
— Ekhm! — rozległo się; ktoś zabębnił we framugę. Emnesia odskoczyła od Valmera, odwracając się na pięcie do intruza.

A jednak reakcję bohaterki na ostrzeżenia Nakis przewidziałam bardzo szybko – doskonale wiedziałam, że dziewczyna się oburzy. Z jednej strony dobrze, że wciąż ma w sobie pannę z dobrego rodu i rozwija się powoli, a z drugiej – już w połowie scen łatwo przewidzieć, jak się one skończą. Nie wiem jednak, co mogłabyś zrobić, by było mniej kliszowo. Może gdyby Emnesia inaczej zareagowała na słowa Valmera, na drugą próbę flirtu z ironią odrzekła, że wypadła lepiej od pierwszej, po czym wróciłaby do sprzątania pobojowiska... Może gdyby Nakis podeszła do niej po wyjściu Valmera, by ostrzec ją przed nim – może wtedy scena miałaby szansę. Gdyby Emnesia istotnie pozostała względnie opanowana, wracając do tego momentu w trakcie nauki, gdybyś wszystkiego nie położyła totalną oczywistością…  

— Wróć do pozycji wyjściowej — nakazała Narissa. W jej głosie nie dało się wyczuć niecierpliwości czy rozdrażnienia brakiem postępów. – Skoro piszesz o niecierpliwości i nieudanych ćwiczeniach Emnesii, potrafię domyślić się podkreślenia. Coraz więcej u ciebie takich drobnych, ale irytujących ekspozycji, łopatologii:
Poza forsowną podróżą z Hadresem, nigdy nie doświadczała fizycznych trudów. Nie musiała wykonywać przyziemnych obowiązków – od tego miała służbę (...). – To wszystko już wiem, a mamy rozdział dwudziesty ósmy. 

W jej rodzinnym domu taka pogoda miała miejsce tylko zimą, gdy dni stawały się coraz krótsze i ciemniejsze. Tutaj jesień nie zdążyła sięgnąć zenitu, a mróz potrafił atakować nawet w środku dnia. – Ale czy Emnesia nie znajdowała się zaledwie kilka dni drogi konno od domu? Może z tydzień, może dwa podróżowali z Hadresem, jechali tylko przez lasy, nie zmieniała się fauna ani flora, nie widać było zmian klimatycznych, to wciąż zbyt mała odległość, by rozmawiać o odczuwalnych różnicach pogodowych, strefa pogodowa raczej by się nie zmieniła.

Poza tym Emnesia jest w tych krainach po raz pierwszy, nie wypowiada się więc jako osoba, która zna te rejony na tyle dobrze i obserwuje je regularnie, rok w rok. Być może to po prostu jednorazowa wpadka pogodowa, a nie od razu różnica klimatyczna? Bo pamiętajmy, że klimat określamy na podstawie warunków atmosferycznych z wielolecia. 

— Vox jest zadziwiającym miejscem — odparła lekko Narissa. — Nie prowadzi do niego żadna mapa. Nie ma jednej, wytyczonej pieczołowicie drogi. Żeby tam dotrzeć, trzeba wierzyć. – Ale że tak wierzyć-wierzyć? Jak w latanie u Piotrusia Pana? 

Dwudziestka ósemka jest nudna. Naprawdę boli mnie pisanie tego, bo wiem, że jest to jedna z gorszych rzeczy, którą autor może przeczytać w ocenie, jednak… no nie mogę inaczej. To znaczy mogłabym napisać, że jest monotonnie i że mało się dzieje, a kolejne informacje docierają do mnie z dialogów, ale… to wszystko już pisałam. W tym momencie lektura sprawia mi wielką trudność, muszę się przełamywać, by wykrzesać chęci i otworzyć kolejny rozdział. Opowiadanie jest nijakie i tak totalnie niewzbudzające emocji, że ciężko się do niego siada. Jakby tego było mało, rozdział dwudziesty dziewiąty zaczynasz kolejnym… spacerem. Jezu, dopiero co na jednym byliśmy, teraz jesteśmy na następnym, zmienia się tylko towarzystwo dla Emnesii. Wiesz, co jest jednak najgorsze? Że nie dość, że atmosfera tekstu, brak napięcia, jednoliniowość fabularna mnie nużą, to jeszcze dostaję coś takiego: 
– To miejsce jest okrutnie monotonne — mówiła Emnesia do idącego za nią Valmera. Był to już dziewiąty raz w ciągu dwóch tygodni, gdy zaprosił ją na spacer (...). 


A odpowiedź Valmera wcale nie podnosi mnie na duchu: 
– W końcu się przyzwyczaisz — zapewnił. – To ile ona ma zamiar jeszcze siedzieć w tym miejscu? Kiedy skończy się ten prolog przed akcją właściwą? Ja nie chcę się przyzwyczajać do tego stanu, ja chcę, żebyś mnie w końcu czymś łaskawie zaskoczyła. 

Pod spojrzeniem szarych oczu serce waliło jej jak szalone, a oddech przyspieszał. Jak ktokolwiek mógł mu się oprzeć? myślała. – No okej, ale jednocześnie ona cały czas szła obok niego i z nim rozmawiała, więc na pewno na siebie patrzyli. W takich momentach głos nie drżał jej ani ona też nie zachowywała się dziwnie, nie pisałaś, by czuła się nietypowo. Więc jej się to wszystko włącza i wyłącza co chwilę czy co?

Kolejna scena to sprzątanie biblioteki. Znowu. Powtarzasz motywy, zapętlasz sceny, mam wrażenie, że stoję w miejscu albo kręcę się w kółko. Na dodatek ten fragment nic nie wnosi, bo fabuła właściwa zaczyna się dopiero, gdy bohatera opuszcza pomieszczenie, słysząc rozmowę Hadresa z Narissą. (Tak, obstawiam, że to on naprawił półki). 

Nagle okazuje się, że bohaterowie zbierają się do drogi, ale… dowiaduję się, o co chodzi – no a jakby inaczej – z dialogu. To nie jest tak, że pokazujesz posłańca, który zakradał się po lesie, wytropił z daleka armię i wracał co sił w nogach, by donieść wieść. W dialogu nie ma żadnych emocji, infomacje przekazujesz w najbardziej lakoniczny z możliwych sposobów. Ciężko, naprawdę ciężko mi uwierzyć  w to, że najbardziej dynamiczna scena ucieczki Emnesii z płonącego domu wydarzyła się ze dwadzieścia rozdziałów temu i do tej pory nic, absolutnie nic, już nie wzbudziło moich emocji na tyle i nie kazało przybliżać twarzy do monitora w pośpiechu, nie sprawiało, by serce zabiło mi szybciej. Dla mnie to jest teraz takie:
– Wiesz co, zaraz będą nas atakować, to musimy jechać szybciej… Idź i się pakuj. 
– Aha, okej. 
  

— Rozumiem — mruknęła Emnesia. — Chyba powinnam zacząć się pakować.
— Nie bierz zbyt wiele — doradził Hadres, na co dwie kobiety przytaknęły równocześnie. – Nie żeby coś, ale przypominam, że okazałego dobytku w tej chwili nie posiada. Jeszcze niedawno grzebała w plecaku Hadresa w poszukiwaniu ubrań na zmianę. Kolejna niewiadoma opowiadania – skąd zatem Emnesia miała choćby czystą bieliznę? Zapewne nie od przystojnego bliźniaka, przy którym ogrzewała się w lesie.

Początek rozdziału trzydziestego zupełnie mnie rozbroił. Dopiero co kilka rozdziałów temu wspominałaś, że Emnesii oddychać pozwala tylko myśl o zemście, a tu mamy niewinny bieg młódki po lesie, wśród dźwięków ptasich gwizdów i zapachów kwiatów. Do przesłodzonego obrazka brakuje tylko motylków i uśmiechającego się jak w Teletubisiach słonka. Najlepsze jest jednak to, że Emnesia cieszy się, jakby dawno nie wychodziła z domu, a sceny spacerów pojawiają się od dwóch notek– jak nie wędrówka z Narissą, to romantyczny wypad z Valmerem. Jako że rozdziały masz krótkie, nie czuję upływu czasu, o którym piszesz. 

Jednak zamiast wrócić po cieplejsze ubranie, wbiegła w zalany światłem las. – Zwykle w lesie jest nieco ciemniej niż poza nim, wiesz? Gałęzie, liście i cała reszta trochę ograniczają dopływ światła słonecznego. 

Nie podobają mi się te skrajności. Miał być trening, miało być poważnie, miała być magia, marzenie o zemście, przerażenie własną mocą i możliwościami… Gdzie to wszystko? Emnesia już nie pamięta, jak omal nie zabiła Hadresa w bibliotece? Pomyślała o tym raz, poszła się z nim zobaczyć, on oczyścił ją z zarzutów, powiedział, że spoko, nic się nie stało, więc… już? Można romansować i uganiać się za nie wiadomo czym? 

– (...) Kapłanki z Vox utrzymują drogę względnie przejezdną, ale czasami nawet one nie zdołają oczyścić każdego przejścia. – Ale przecież dwa rozdziały temu czytałam, że drogi nie istnieją i trzeba przede wszystkim wierzyć…!

Zwolnili kroku, wdychając chłodne powietrze i ciesząc się przedzierającymi przez gałęzie promieniami słońca. – Cały rozdział to POV Emnesii, więc skąd ona wie, czym cieszy się Hadres? (I czy w ogóle się cieszy…?). 

Przeraża mnie także to, że właśnie mija trzydziesty rozdział, a ja do tej pory zaliczyłam z Emnesią tylko trzy lokacje – jej dom, las i rezydencję w… lesie. To zdecydowanie za mało. Nie miej do mnie żalu. Tak zwyczajnie się nudzę, że czekam tylko na jakąś żwawą scenę, która pchnie tę powłóczystą fabułę do przodu. 

— Nie obchodzi mnie to! — Czuła jak krew szumi jej w uszach, a gorąco oblewa policzki. Czemu ciągle to powtarzał? Czemu wszyscy to powtarzali? Jakby nie obchodziły ich jej uczucia, a jedyne, czego chcieli, to zamknąć ją z dala od świata i zająć na resztę życia czytaniem zakurzonych ksiąg. – Czego ona chce? Nie mogę tego zrozumieć. Emnesia wmawia mi, jak bardzo jest zapracowana, ale ona tylko romansuje i spaceruje, a jak się uczy, to trwa to chwilę, najczęściej jest ekspozycją, a bohaterka i tak się do tego nie przykłada. Nie mogę teraz uwierzyć w jej wymyślony bunt. Dziewczyna tylko mnie wkurza.

Przywoływanie światła jest strasznie długie. Cieszę się, że Emnesii się nie udaje, bo przecież nie ćwiczyła za dużo, ale nie o to chodzi – te akapity nie są lekkie, za bardzo się rozmieniasz na drobne, chyba z trzy razy przywołujesz słowa Narissy, piszesz o wspomnieniach Emnesii i jej problemach. Gdy dziewczyna decyduje się podjąć wyzwanie, mija kilka ładnych linijek, zanim w ogóle Emnesia zamknie oczy i zacznie się przygotowywać. W międzyczasie eksponujesz i streszczasz wszystko jak leci. Po co? Gdybyś pokazywała mi wcześniej lekcje z nauczycielką, w których wypowiadane były te wszystkie przytaczane słowa, nie musiałabyś teraz wydłużać sceny dynamicznej. Praktycznie to, co najciekawsze w tym rozdziale, ciągnie się jak rozgotowane nudle i stoi w gardle jak gumowa podeszwa. 
Jedyną zaletą tego rozdziału jest jego zakończenie – Emnesia nie radzi sobie z przywołaniem światła, zaczyna choć przypominać czującą istotę, gdy odpycha Hadresa, co przypomina jej o wcześniejszym uwolnieniu magii. Właśnie ta końcówka jest jedną z ciekawszych części opowiadania – coś się dzieje, mamy dynamikę, mamy emocje. Tylko dlaczego dopiero teraz?

Bardzo nam przykro, naprawdę, ale na tym etapie nie damy rady przeczytać niczego więcej. Przejdziemy więc do podsumowania. 

PODSUMOWANIE

Krótko o poprawności. Większość zgubionych przecinków dotyczyła tych, których zapominasz przed imiesłowami współczesnymi (zakończonymi na -ąc) i uprzednimi (zakończonymi na -łszy, -wszy), do tego mylisz nie raz z nieraz, stosujesz niepoprawne cudzysłowy, czasem wkrada ci się łącznik zamiast myślnika, niepoprawnie używasz średnika (zamiast wielokropka lub myślnika), a po wielokropku, który nie kończy zdania, a jedynie tworzy pauzę przed puentą, zapisujesz pierwszy wyraz od wielkiej litery. Zdarzały się także pospolite już błędy z mieszaniem podmiotów i problemy z dialogami, kiedy to do nowej linijki nie przenosiłaś komentarzy narracyjnych dotyczących osób, które reagowały na usłyszane słowa, a nie wypowiadały je. Błędy te jednak nie przeszkadzały w odbiorze tekstu, generalnie jest on poprawny i za to chwalimy.
Jeżeli chodzi o styl, psuły Ci go powtórzenia. Czasem miałyśmy też wrażenie, że nie do końca przemyślałaś stylizację językową – zdarzało się, że w partiach narracyjnych, które ukazywały perspektywę Emnesii (czyli w zasadzie wszystkich), wykorzystywałaś słownictwo niepasujące do szlachcianki. Znalazły się również momenty, w których mieszałaś z szykiem, próbując archaizować tekst, ale zupełnie niepotrzebnie – Emnesia, chociaż jest damą z wyższych sfer, wciąż jest jeszcze młoda. O ile dobrze, kiedy jest wyniosła i używa górnolotnego słownictwa, o tyle przesadą jest kombinować z szykiem wyrazów w zdaniach. 
Na styl ma również wpływ to, jak opisujesz. O ile miejsca akcji i przeżycia wewnętrzne bohaterki wychodziły ci dobrze, o tyle sceny wypełniałaś po brzegi zbędnymi dopowiedzeniami i określeniami, skupiając się na zbyt wielu detalach. Nie jest wartko ani wybitnie lekko, kiedy tekst jest zbyt okrąglutki i szczegółowy; czasem brakowało nam kontrolowanego bądź chociażby imitowanego chaosu. Brakowało dynamizmu. Do tego nadużywasz imiesłowów współczesnych, przez co tekst wydaje się zbyt... współczesny, by pasować do świata, który pokazujesz. Nie szalej tak z nimi – strasznie ich dużo, praktycznie co drugie-trzecie zdanie pojawia się jakiś imiesłów, jednak dawniej nie używano ich aż tylu. Stylizacja bywa zbyt nowożytna. Niektóre z wyrazów, które są dość nowe, mogłabyś zastąpić starawymi odpowiednikami, na przykład taki dyskomfort zamienić na niedogodność czy utrapienie. Spróbuj przeczytać całość raz jeszcze i wyłapać takie pojedyncze słowa. Dobrym pomysłem byłoby czytanie literatury archaizowanej, aby podrasować styl, dodać mu charakteru i wiekowości. Nie chodzi nam też o to, by cała narracja była w pełni stylizowana, ale czasem się zapędzasz i, pomijając fabułę a mówiąc tylko o stylu, w niektórych akapitach nie widziałyśmy różnicy – czy czytamy fantasy, czy współczesną obyczajówkę?
Tym sposobem dotarłyśmy do jednego z ważniejszych aspektów tekstu, którym jest narracja. Na ogół dobrze wychodzi Ci pisanie mowy pozornie zależnej Emnesii (pomijając wyżej wspomniane słownictwo), ale zdarzało się, że nie byłyśmy pewne, czy przypadkiem się w tym nie gubisz i nie lecisz narratorem wszystkowiedzącym. A szkoda, bo skoro masz jedną główną postać, to właśnie z jej perspektywy powinnyśmy dostrzegać to, co ją otacza, oraz dzięki narracji móc lepiej się w nią wczuwać, odkrywać jej myśli i towarzyszące jej emocje. Dobrym zabiegiem są pytania retoryczne i stosowanie wielokropków jako elementu zaskoczenia. Trzymaj się tego (choć i z tym nie przesadzaj), a porzuć wszystkowiedzącego, bo nie jest ci do niczego potrzebny. Sprawia tylko, że wychodzimy z głowy Emnesii i zaczynamy nagle patrzeć na wszystko z dystansu bez żadnej wytłumaczalnej logicznie przyczyny. Powinniśmy widzieć tylko to, co widzi Emnesia, trochę jak w narracji pierwszoosobowej. Momenty, w których pisałaś w ten sposób, były lżejsze, nie były tak oficjalne i okrąglutkie, nie dystansowały nas do świata, a wręcz przeciwnie – zbliżały nas do niego. 
Jednak zdecydowanie za mocno i na siłę zbliżały nas do niego wszelkiego rodzaju ekspozycje. O dziwo na początku nie dostrzegałyśmy ich tak wielu, ale kiedy wraz z Emnesią trafiłyśmy do domu w lesie, sceny zaczęły być mdłe i przegadane. Pytałaś nas o to w zgłoszeniu – czy nie robisz długich ekspozycji (innymi słowy, czy nie wlewasz czytelnikowi informacji do gardła) – i pewnie już znasz odpowiedź. Wlewasz. Choć nie możemy powiedzieć, że Emnesia wielu informacji o swoich stanach psychicznych nie pokazuje gestem czy właśnie mową pozornie zależną, ale… da się ją jeszcze bardziej pokazywać, prawda? Nie mówimy ci: masz zmniejszyć ekspozycje. My ci mówimy: masz się jej w ogóle pozbyć. Nie ma na nią miejsca w opowiadaniach, które liczą po pięćdziesiąt rozdziałów. Nie powinnaś w okolicach dwudziestego rozdziału pisać, że Emnesia toczyła spokojne życie, pośród wygód i luksusu. Pozbawione nagłych zmian i rozstań – przynajmniej do czasu ataku. My już to wiemy od kilkunastu notek, trochę zaufania.
Do tego im dalej w tekst, tym coraz więcej u ciebie nie tylko ekspozycji, ale i paskudnych streszczeń. Sceny, jeżeli są, pokazują dialogi albo niezajmujące czynności takie jak sprzątanie biblioteki, siedzenie w kuchni, spacery po lesie. Dwie sceny dotyczyły nauki, ale Emnesia nie bardzo się przykładała do działania, nie wierzyłyśmy później w jej stwierdzenia, jakoby była bardzo zapracowana i zmęczona. Męczyły nas zdania, w których pisałaś, że bohaterka się nudzi albo sprząta, albo najchętniej położyłaby się spać. Działania, które podejmowała, były nieciekawe, a fakty pchające ci fabułę w przód docierały do dziewczyny z rozmów. To dla nas za mało. Emnesia w przez trzydzieści rozdziałów praktycznie nie musiała się wysilić, nie jest postacią aktywną, więc jednocześnie nie nadaje się na postać pierwszoplanową. Nie może być tak, że wszystko dzieje się gdzieś dookoła niej, a ona tylko o tym słucha bądź to obserwuje. Sceny w większości powinny być jednak znaczące dla tekstu; nie wiemy, na jakiej podstawie wybrałaś takie a nie inne, ale uważamy, że część powinnaś zastąpić czymś bardziej angażującym.
Skoro mowa o scenach, trudno nie wspomnieć o postaci, która gra w nich pierwsze skrzypce. Emnesia… no cóż. Ciężko nam o niej pisać. Przede wszystkim dlatego, że nie znamy twojego zamysłu co do tej bohaterki. Nie jesteśmy pewne, czy to, że przez wszystkie początkowe notki była przesadzoną Mary Sue, przez którą balansowałaś na krawędzi kiczu, było celowe. Jeżeli tak – jesteśmy na nie. Można zaczynać od obrazka nieznośnej bohaterki, do której nie pała się sympatią i poniekąd której zadaniem jest zyskać tę sympatię czytelnika w czasie trwania fabuły. Jest to nawet wskazane, ale…! – Granica jest naprawdę cienka. Czytelnik, zaczynając lekturę, może nie chcieć Emnesii dać szansy się rozwinąć, może się zmęczyć szybciej niż dziewczyna zacznie działać. Dlaczego? Ponieważ nie widzi w niej potencjału. Dlaczego nie dałaś jej praktycznie żadnej cechy pozytywnej? Nie jesteśmy w stanie wymienić jej dobrych stron nawet teraz, po trzydziestu rozdziałach, a przecież wraz z trwaniem fabuły granica między pachnącą szlachcianką a dziewczyną po przejściach powinna się powoli zacierać. U ciebie tak nie jest – czasem Emnesia stwierdzała, że okej, teraz to tak na poważnie, bo zaatakował mnie niedźwiedź, muszę się wziąć do roboty albo zginę… by za chwilę o tym zapomnieć. Myślała o zemście, by wdać się w romansik i chodzić na spacerki. Chciała być lepsza, ale omal nie zabiła Hadresa, bo znów strzeliła focha. Ona się nie rozwija, po prostu czasem sobie przypominasz, że powinna się zmieniać, a potem i tak o tym zapominasz i wracamy do Emnesii z punktu wyjścia. Tej, której się nie da lubić i o której nie chce się czytać, mimo że oto przed nami trzydziesty rozdział.
Dlaczego zrobiłaś z niej Mary Sue klasyczną? Dlaczego to bohaterka piękna, wyniosła i wyjątkowa pod praktycznie wszystkimi aspektami? Jestem w stanie kupić jej wyjęty ze szlachetnego domu butny charakter, a także jej naiwność do świata poza bezpiecznymi murami oraz to, że podejmowała nieroztropne decyzje z tym związane. Ale złocistowłosa piękność bez skazy, z heterochromią (o której zapomniałybyśmy, gdybyśmy nie czytały oceny raz jeszcze na potrzebę bety), która znikąd, raz na jakiś czas, szokuje wszystkich niespotykanymi umiejętnościami (takimi jak siodłanie konia, jazda w galopie) czy której nie może tak zwyczajnie stać się nawet najmniejsza krzywda (scena z miłymi zbójcami)? O, a właśnie. Na nasze oko w tekst kilkukrotnie wkradł się imperatyw narracyjny związany z tym, by Emnesia przypadkiem nie zrobiła sobie nic więcej, niż pobrudziła się w lesie. 
Na niekorzyść działa również to, że historia jest jednowątkowa. Emnesia jest nieznośna, a czytamy o niej non stop, nie możemy choć na chwilę się oderwać i poznać inny punkt widzenia, polubić innych bohaterów, pobyć z nimi choć moment bez tej próżnej dziewuchy. Dlaczego? Nie wiemy i nie rozumiemy, czemu zdecydowałaś się na takie rozwiązanie. 
Mało tego, nie dość, że prowadzisz tylko perspektywę jednej postaci i trzymasz się jednego wątku, to jeszcze jest on paskudnie przewidywalny, nie ułatwiają też tytuły – spoilery. Rozdział, w którym Hadres opowiadał Emnesii legendę, był chyba pod tym względem najgorszy, ale znalazło się jeszcze kilka momentów, w których miałyśmy ochotę nacisnąć czerwony krzyżyk znacznie szybciej. Do bólu przewidywalne są reakcje Emnesii, w tym jej jaśniepańskie fochy. Znamy ją na wylot i wiemy, jak się zachowa, gdy usłyszy daną informację. Przewidziałyśmy również to, że Emnesia straci dom, że spotka przystojniaka, że będzie się przed nim unosić dumą i że w karczmie sprowadzi na niego kłopoty, jak i to, że Emnesia ucieknie i stanie jej się krzywda (lecz też nie za wielka, bez przesady). Przewidziałyśmy motyw uratowania jej przez Hadresa, motyw checkpointu w lesie i treningu, przewidziałyśmy, jak skończy się scena w bibliotece, gdy Hadres słusznie dziewuchę opieprzył. Zostaniemy więc przy swoim porównaniu do prostej drogi przez pustynię: widzisz ten cholerny kamyk z już kilometra, więc jak już się do niego dokulasz, to nie ma: o, kamyk!, tylko no, w końcu go minęłam! – Do przemyślenia.
Nie dość, że opowiadanie jest do bólu przewidywalne, to jeszcze mamy wrażenie, że idziesz w najbardziej kliszowe rozwiązania, które widział gatunek fantasy, jak i pokazujesz najbardziej kliszowe charaktery postaci, które na wylot zna się z większości bajek Disneya. Taki kliszowy jest na przykład Hadres – choć piszemy to z bólem, bo to nasza ulubiona postać (głównie dlatego, że gościa szczerze podziwiamy, że jeszcze w lesie nie zostawił gdzieś tej niewdzięcznicy i że nie wstyd mu zabrać ją do swoich przyjaciół). Szkoda, że wciąż za mało o nim wiemy, tworzy go tylko kilka cech, czyli męskość, rozsądek i lojalność. To prawdziwy przyjaciel, ale dość płasko przedstawiony w tekście, ponieważ nie ma własnej perspektywy, nie ma partii narracyjnych i wciąż nie możemy go poznać. Jest tylko tłem dla Emnesii i, ofc, jej przyszłym wybrankiem serca. 
Polubiłyśmy także Nakis i Narissę, choć zastanawiamy się, czy obie te postaci są ci potrzebne fabularnie. Właściwie mamy problem z ich odróżnieniem. Wiemy, że Nakis to ta, która wpuściła Hadresa i Emnesię, a Narissa to ta, na którą oni czekali i przybyła z informacjami, ale to właściwie tyle. 
Jest jeszcze Rikka i jej mąż „na G”. Ot, poczciwe, miłe małżeństwo.
Niestety nie pamiętamy imion bohaterów, którzy przybyli z Narissą do domu w lesie. Wiemy, że było tam kilku mężczyzn i należeli do rodziny, ale zupełnie nie zapadli nam w pamięć, oczywiście poza Valmerem. Typowym lowelasem – cwaniakiem, o którym Hadres powiedział, że to typ także do bitki, jednak szkoda, że nie dałyśmy rady dotrwać do momentu jego walki. A przez to w naszych oczach to taka trochę ciepła klucha, która czasem wyskoczy z jakimś zabawnym tekstem, jak wtedy o włosach. I… to by było na tyle. Żadne inne postaci szczególnie się nie wyróżniły.
Na tym etapie oceny nie możemy nie przyznać się do tego, jaką w ogóle trudność sprawiły nam imiona twoich bohaterów. O ile Emnesię zapamiętałyśmy dość szybko, o tyle Hadres okazał się naprawdę sporym problemem. W połowie oceny Ayame zauważyła, i to też dość przypadkowo, że obie zapisywałyśmy jego imię z błędem. Skoia namiętnie nazywała go Hardesem (kojarząc z męskością i siłą), a Ayame – Hardresem, po czym przy becie poprawiałyśmy również Hadriana. 


[kliknij, by powiększyć]

Właściwie nie wiemy, skąd ten problem. Chyba właśnie stąd, że imiona twoich postaci kojarzą się z innymi słowami. Amnezja, dres czy Hades, mormon… Przez niektóre z nich Skoia wyobrażała sobie to uniwersum jako dość egzotyczne – arabskie lub nawet hinduskie – a przez to niektóre postaci (na przykład lord Adish i Hadres) miały w jej wyobraźni znacznie ciemniejszy kolor skóry niż Emnesia. Nie wiemy, czy taki miałaś cel. 
Co więcej obie Narissę skojarzyłyśmy z Nerissą Crossnics, zwłaszcza że twój opis postaci pokrywał się z młodocianą wersją antagonistki z W.I.T.C.H. Jeśli istotnie mamy do czynienia z jakimś zapożyczeniem, spróbuj to nieco bardziej zatuszować.
Tu nasunął nam się kolejny pomysł, a zarazem dostrzegłyśmy pewien problem. Kilka scen ukazujących chociażby planującego kolejne zbrodnie antagonistę pozwoliłoby go nam poznać i – gdybyśmy dotrwały – bardziej przeżyć starcie Emnesii z nim. Tymczasem my widzimy tylko Emnesię i towarzyszących jej ludzi, a lord i cienie, po trzydziestu rozdziałach, to tylko jakieś mgliste, nieważne wspomnienie, ot, wzmianka, że typ jest zły, a cienie niebezpieczne, ale właściwie to nie ma pewności. Co z tego, że lord pozbył Emnesię domu? Raz, że ona tego prawie nie przeżywa, bo na palcach jednej ręki da się wymienić momenty, w których przypominała sobie o rodzinie i widać było jej ból. Dwa, że atak na dom Emnesii miał miejsce ze dwadzieścia rozdziałów temu i od tego fragmentu czytelnik nie czuje, by dziewczynie cokolwiek groziło. Opowiadanie nie dostarcza tego, co najważniejsze. Nie dostarcza napięcia. Choć niektóre sceny kończyły się cliffhangerami, często gra toczyła się o nic. 
Wiesz, co świetnie generuje napięcie? Świadomość, że bohaterowie ścigają się z czasem i mają naprawdę napięty grafik. Tymczasem – już o tym pisałyśmy – przez te wszystkie notki zwiedziłyśmy zaledwie kilka lokacji: dom Emnesii, las, dom w lesie i jeszcze trochę więcej lasu. Nikt się nigdzie nie spieszy, mamy na wszystko czas. Nawet teraz, gdy podobno do Narissy dotarły wieści o zbliżających się najeźdźcach – nie zobaczyliśmy ich, tylko o nich usłyszałyśmy. Nie boimy się ich. Skoro w kolejnym rozdziale Emnesia nie zbiera na szybko rzeczy i nie wsiada na konia, a ma czas chodzić sobie po okolicy to z Hadresem, to z jego bratem… 
Nie wiemy, czemu tak jest. Czy boisz się opisywać akcję? Czy nie chcesz przesadnie szkodzić swoim bohaterom i dodawać im przeszkód, mnożyć poprzeczki? Ale tylko one są w stanie ci tych bohaterów rozwinąć. Nie zrobi tego żmudny, nudny trening czy i ze sto rozmów z najbardziej oświeconymi i rozsądnymi bohaterami. Emnesia nie ukształtuje się po mądrych uwagach Nakis czy Hadresa, ona musi działać. Musi mieć co robić, musi czuć oddech śmierci na plecach i czytelnik musi się o nią bać i chcieć się o nią martwić. To się nie dzieje, a przez to całe opowiadanie jest zwyczajnie nudne. 
O, à propos jedynie trzech lokacji, w których działa się akcja. Wiesz, zaczynamy się trochę gubić w twoim świecie przedstawionym. Piszesz o podróży, a każdy wie, że wraz z przemierzaniem trasy, otoczenie się zmienia. U ciebie mamy wrażenie, że zmienia się, ale jakoś niekonsekwentnie, brakuje w tym logiki. Na przykład piszesz, że bohaterowie szli między drzewami po ściółce, w której są szyszki, a nie wspomniałaś nic o jesiennych liściach, co może oznaczać, że znajdujemy się w lesie iglastym. Potem nagle czytamy o wiewiórce, która przecież jest zwierzęciem, które zamieszkuje raczej lasy mieszane i liściaste. Ale okej, jeśli chodzi o iglaki, to wspominałaś sosnę, więc być może przebywamy w jakimś dość ubogim środowisku klimatu zapewne umiarkowanego – jak w Polsce – a w takim wypadku mróz w porze jesiennej nie występuje często. A jednak twoja bohaterka określiła warunki jako: Tutaj jesień nie zdążyła sięgnąć zenitu, a mróz potrafił atakować nawet w środku dnia. To chyba musiała być bardzo późna jesień, skoro mróz sobie w ciągu dnia atakował. Wiesz, nie trzyma się to kupy. Tym bardziej że w początkowych rozdziałach, których akcja działa się – z ile? miesiąc temu, dwa? – było raczej ciepłe lato. [R.3 Z Mermornem u boku piękno słonecznego dnia traciło cały swój urok. Ani błękitne niebo, ani kusząca woń kwiatów nie zdołały polepszyć humoru Emnesii, gdy słuchała niezręcznej paplaniny chłopaka. Kilka/kilkanaście dni później: — Kolejne kilka dni może być trudne — rzekł w pewnej chwili Hadres. Sam jadł o wiele wolnej, ostrożnie oskubując kości z mięsa. — Idziemy na południe; będzie coraz zimniej]. Na dobrą sprawę nawet nie wiemy, czy jesteśmy jakimś w świecie alternatywnym, chyba tak – wszystko działa zupełnie inaczej. Wiemy jednak, że parę dni drogi i miesiąc pobytu w rezydencji nie zmienią lata w bardzo późną jesień. 
Zresztą mamy wrażenie, że chcesz umiejscowić akcję w jakimś zbiorowisku leśnym, gdzie bohaterowie muszą się przedzierać przez bujną roślinność i jest to dla nich ciężka wędrówka. Piszesz: Omijanie krzaków i krzewów, przeskakiwanie nad powalonymi pniami, unikanie starych pajęczyn. Nie wyglądało to na zajęcie, przy którym mogłaby się zrelaksować. Tyle że jeśli akcja ma się odbywać w lesie łęgowym, olsowym czy choćby lesie grądowym, to też musi mieć ręce i nogi. W takim środowisku nie spotka się sosny (a sądzę, że ludność raczej sobie nie sadziła drzew for fun). A skoro sama napisałaś o szyszkach, to już w ogóle się wyklucza. 
Potem wspominasz, że zbliżamy się w rejon gór. 
Las obfitował nie tylko w zające i kuropatwy, które Hadres tak bardzo lubił łapać. Kilka razy trafili na jelenie, dziki, nawet tury – chociaż te ostatnie oglądane tylko z daleka – i kilka dzikich kóz. Nic jednak nie równało się z chwilą, gdy zupełnie przypadkiem napotkali niedźwiedzia. Samotnego samca, wielkiego i starego. – Wszystko fajnie, ale co to za las, gdzie mieszkają wszystkie te zwierzęta? Kuropatwy żyją na łąkach, pastwiskach i terenach uprawnych, zające to zwierzęta typowo stepowe i również wolą obrzeża lasów, łąki itp. Niedźwiedzie, przykładowo brunatne, lubią podgórskie tereny, lasy iglaste regla górnego, a dzik zamieszkuje drzewa liściaste i mieszane. Okej, łatwo mi sobie wyobrazić tę całą zwierzynę, ale trudno mi pojąć, na jakich zasadach znajduje się ona w jednym obszarze. Przecież Emnesia z Hadresem nie podróżowali miesiąc z domu do domu – to było kilka dni konno i kilka dni pieszo, więc przebyli ile...? 
Minął dokładnie tydzień od uwolnienia jej z rąk bandytów, zanim Emnesia dostrzegła, że teren wokół nich zaczął robić się coraz bardziej górzysty. Las często ustępował pnącym się w górę polom i łąkom, na których wypasały się stada puchatych owiec. Z wysoka dało się dostrzec wioski, małe miasteczka, nieraz rolników lub pasterzy. – To co, Emnesia nie odczuła tego, że jest w górach? Już same wyżyny mają swoją formę ukształtowania, tzn wzniesienia i zagłębienia, występuje silne fałdowanie powierzchni, więc NIEMOŻLIWE, żeby dziewczyna, szlachcianka siedząca całe życie na tyłku, nie zauważyła zmiany terenów, dość dosadnych i jakoś tego nie przeżywała, nie chłonęła. Nie wiemy też, czy odczuwa zimno wraz z wysokością, czy jedynie przez poruszanie się na południe – bo głównie o tym wspominasz – ale skoro wciąż zapowiadasz tereny górskie, to warto wziąć pod uwagę także zmianę temperatury i ciśnienia następujące ze zmianą wysokości. Piszesz, że las ustępował polom i łąkom. Akurat górna granica lasu w, powiedzmy, Tatrach (może się przesuwać w innych górach) jest na wysokości 1500 m n. p. m. Sądzisz, że Emnesia nie zauważyłaby zmiany wysokości? Zresztą ona patrzyła z góry na miasta i wioski, widziała wypasające się na halach owce. Musiała być bardzo wysoko. Wiemy – to twój świat i możesz go kreować jak chcesz, ale z całości wynika, że w kilkanaście dni, posuwając się paręnaście do parędziesięciu kilometrów na południe ze słonecznego lata zrobiła się jesień, a potem minął miesiąc czy dwa i nagle mamy mrozy, choć wysokości się nie odczuwa, a niedopasowana, wykluczająca się fauna i flora tworzy mieszankę wybuchową. I tak naprawdę nadal nie wiemy, w jakim miejscu się obracamy. Piszesz POV, okej – bohaterka nie musi odróżniać boru sosnowego od łęgu. Jednak chyba jest w stanie opisać drzewa i zwierzęta tak, aby to się trzymało kupy. I tu już twoja kwestia – sprawdź, czy osadzasz akcję w środowisku, które może realnie istnieć. Bo nie wierzymy w zmianę pory roku na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów i miesiąca czy dwóch czasu spędzonego w rezydencji w lesie.
Twoim najgorszym problemem jest to, że jako czytelnik nie znamy mechanizmu działania twojego świata i nie możemy być pewne, czy prawa nim rządzące są podobne jak u nas, jednak prawa fizyki też jakoś muszą sensownie działać. Nawet u Martina z zimnej Północy na gorące Południe wędrowało się wiele, wiele dni, a klimat zmieniał się bardzo stopniowo. 

Na dzień dzisiejszy ocena bez noty końcowej, lecz gdybyśmy miały podjąć decyzję, te trzydzieści rozdziałów uznałybyśmy najwyżej za mocno przeciętne. Co możemy ci doradzić? Przebuduj je od podstaw. Postaw na bohaterkę, którą jednak da się lubić, niech ma jakieś pozytywy, dobre strony. Nie idź w kliszę i nie tytułuj w ten sposób notek. Oddaj innym bohaterom prawo głosu – na pewno Hadresowi, może nawet lordowi Adishowi. Rozbuduj tę historię, niech nie będzie tak oczywista i jednoliniowa, zadbaj o to, by ci wszyscy ludzie się spieszyli i aby coś im realnie groziło. Do tego pozbądź się ekspozycji, wyeliminuj streszczenia i postaw tylko na sceny, które mocno pchają ci fabułę w przód. Wiemy, że sugerowane zmiany są drastyczne i wymagają pracy, wycięcia większości tekstu, ale… przyznaj się. Nie myślałaś o tym już wcześniej? Nie czułaś, że coś jest nie tak? Jesteśmy pod wrażeniem twojej poprawności, ale i tego, że w ten sposób – okrąglutki i strasznie wymuskany, choć martwy, ograbiony z charakteru – napisałaś tak dużo tekstu. Zastanawiamy się, jakim cudem nie zmęczyłaś się tą historią już wcześniej…? 


WYKAZ BŁĘDÓW

ROZDZIAŁ 1

Zapowiadał się dzień spędzony w domu, w towarzystwie rodziców, którzy - gdy już oderwali się od własnych zajęć - tylko nalegali[,] by się uczyła. – Myślniki zamiast dywizów.

Trochę mniej oburzona szalejącą burzą,[przecinek zbędny] skierowała kroki ku schodom. 
Rodzice[,] wytworni i poważni, powitali ją krótko.
Emnesia miała ochotę i wzruszyć ramionami[,] i skrzywić się teatralnie. 

Dziewczyna wyprostowała się, (...) próbując sobie przypomnieć[,] co to za goście mają przyjechać. 

Kiedyś widziała[,] jak dźgnął się widelcem w dłoń[,] próbując jeść kaczkę z jabłkami. Na samą myśl o tym, [przecinek zbędny] przechodził ją dreszcz.

Słyszałam, że hrabia ma konflikt z Władcą Północnych Rubieży (...). – Władca jest rzeczownikiem pospolitym, więc małą literą. Chyba że to tytuł…?

Emnesia rzuciła w stronę okna zirytowane spojrzenie, gdy kolejna błyskawica z hukiem rozeszła się po chmurach. Przez grzmoty nie słyszała muzyki dobiegającej ze stojącego w kącie gramofonu. – Kwestia podmiotów. Dalej również:

(...) stojący w kącie zegar tykał donośnie, tylko trochę tonąc wśród hałasu – tu mniej odczuwalnej – burzy.
— Twoje dzisiejsze lekcje zostały odwołane, córko — rzekła matka, spoglądając na nią chłodnymi, szarymi oczami. 

Przez grzmoty nie słyszała muzyki dobiegającej ze stojącego w kącie gramofonu, zaś ulewa uniemożliwiała (...). – Teoretycznie zaś powinno znaleźć się na drugim miejscu. Jest to forma uznawana za bardziej staranną [KLIK]. Dalej:
Delikatny wiatr muskał bujne korony drzew, zaś trawa zieleniła się niczym szmaragdowe morze. – Trawa zaś. 

Gdy rozmawiali i słyszała ten jego niski, męski głos
— ...I pamiętaj, córko, że już za kilka dni przybywają do nas długo wyczekiwani goście — wyrwał ją z zamyślenia sztywny głos matki. – Powtórzenie. Dalej również:
Nie dość, że burza zmusiła do spędzenia samotnego dnia w domu, to jeszcze czekała ją wizyta bardzo niechcianych gości. Wiedziała, że czeka ją kilka dni ciągłych uśmiechów, dygania i wymuszania uprzejmych słów.

— ...I pamiętaj, córko, że już za kilka dni przybywają do nas (...). Odnoszę wrażenie, że ten wielokropek jest tu zbędny; fakt, Emnesia trochę się wyłączyła i nie słuchała, ale gdy już głos matki wyrwał ją z myślenia, dotarło do niej to konkretne zdanie, i tyle.

Zanurzyła w nie dłonie (...).W nich, ponieważ bohaterka nie przeniknęła dłońmi w materiał i jego strukturę, a jedynie przebierała w ubraniach.

Tak wysoki, że musiała zadzierać głowę, żeby spojrzeć mu w twarzy, gdy stali blisko siebie. – Twarz.

ROZDZIAŁ 2

Pędziła, zmierzając ku odległemu światłu, a gdy się rozejrzała, ujrzała jadące u jej boku postaci. Po prawej [–] rycerz z kruczoczarnymi włosami i skupioną, pełną odwagi twarzą. Po lewej [–] kobieta w intensywnie błękitnych szatach czarodziejki, które powiewały za nią niczym smugi dumy i z woalem okrywającym pół twarzy. – Zdecydowanie lepiej wyglądałoby, gdybyś w obu przypadkach użyła myślnika jako elipsy. Możesz też po postaci postawić dwukropek i złączyć trzy zdania w jedno płynne. 

Próbowała się zrelaksować, lecz nie mogła odpędzić przestać rozmyślać.Odpędzić myśli albo przestać rozmyślać

— Czy to o przybyciu syna hrabiego? — zapytała Sulriah. — Słyszałyśmy o tym. Cała okolica huczy od plotek! — Corien, już zajęta jedzeniem, przytaknęła gorliwie. – Informacja o Corien powinna znaleźć się w osobnym akapicie, ponieważ nie do tej postaci należy wypowiedź. 

Delikatny wiatr muskał bujne korony drzew, zaś trawa zieleniła się niczym szmaragdowe morze. – Szyk: trawa zaś zieleniła się...

Tymczasem humor Emnesii pozostawał burzowy i nieszczęśliwy. – To nie humor był nieszczęśliwy, tylko Emnesia sama w sobie. 

Nie macie pojęcia[,] jak okropnie było wczoraj, gdy nie mogłyśmy się zobaczyć!
— Myślisz, że widziałaś… Przyszłość? – Ostatnie słowo od małej litery.

ROZDZIAŁ 3

 (...) służka ciągle pilnowała[,] by jej pani nie spóźniła się na uroczysty obiad. 
Obawa, że napadnie w końcu ich z ziemie[,] rosła z każdą chwilą. 

— Żadna dama, którą spotkałem, nie była tak… Taka urodziwa jak ty. – W tym przypadku po wielokropku powinnaś zacząć tekst od małej litery [źródło]. 

Cóż za żenujący widok, pomyślała Emnesia, obserwując to z uniesioną brwią. Ciężko było spodziewać się po nim czegokolwiek imponującego, gdy nawet tak prostej czynności nie dał rady zrobić z odrobiną elegancji. – Wiem, że chodziło ci o Mermona, ale to naprawdę brzmi tak, jakby Emnesia spodziewała się czegoś nie po nim, a po widoku. 

Gdzie normalnie słudzy byli niemal niedostrzegalni, teraz zdawali się pojawiać wszędzie, biegając z miejsca na miejsce jak spanikowane kurczaki. Obsługa domostwa, ogrodnicy, główny koniuszy i jego parobkowie, strażnicy posiadłości; nawet najbardziej nisko postawieni zmywacze podłóg. – Swoją drogą nie jestem przekonana co do tego porównania do kurczaków. Jakoś nie pasuje mi do stylu całości.

Pan i pani dworu przyjmowali to zamieszanie ze stoickim spokojem, akceptując, że inaczej nie da się przygotować idealnego miejsca do przyjęcia szlachetnych gości. – Powtórzenie. Dalej również:
Z trudem powstrzymywała się od przewracania co chwilę oczami, gdy chłopak jąkał się co chwilę i mówił kompletne bzdury. 

Nastąpiła wymiana uprzejmości między jej rodzicami a hrabią i hrabiną. Emnesia wyrecytowała grzeczną formułkę do gości (starając się przy tym nie krzywić w stronę Mermorna).Uprzejmości i gości się rymuje, co zbyt mocno rozprasza przy czytaniu.

— I masz bardzo… Bardzo ładne włosy — mamrotał młodzieniec, [przecinek zbędny] częściowo do niej, a częściowo w swój talerz. [akapit] Przytakiwała z roztargnieniem, więcej uwagi skupiając na rozmowie rodziców z hrabiostwem.  – Informacja o Emnesii powinna znaleźć się w osobnym akapicie, ponieważ wypowiedź dialogowa nie należy do niej.

ROZDZIAŁ 4

Czy naprawdę musi się chwalić[,] jak bardzo jest beznadziejny? – Jedność czasu: musiał.

Smutny widok; wywołujący chęć pomocy, ale lepszy do ominięcia z daleka. – Zdecydowanie lepszy byłby myślnik; czasem mam wrażenie, że nie do końca wiesz, do czego służy średnik.

(...) mogli być sztywni, ale wiedzieli[,] jak zabawiać gości (...). uważając[,] by najpierw dygnąć hrabiemu i hrabinie (...).

Pobladła Ysopa,[przecinek zbędny] pośpiesznie podeszła do szafy (...).

Wkrótce dotarła do siedziby rodziców i[,] jak się w duchu domyśliła, nikogo tam nie znalazła. – Czas: domyślała. Inaczej twoja wersja brzmi, jakby Emnesia miała spóźniony zapłon i domyśliła się nieobecności dopiero, gdy zobaczyła na własne oczy, że rodziców faktycznie nie ma w pokoju.

Na twarzy matki w końcu pojawił się delikatny uśmiech, zaś hrabina złożyła dłonie, zachwycona pokazem. Nawet Hrabia postukiwał stopą w rytm muzyki.Hrabia małą. [+ szyk: hrabia zaś…]

Żadnego polotu, tylko zwykłe stwierdzenie faktu.
— Ojciec twierdzi, że twoi rodzice są bardzo bogaci (...). – Powtórzenie.

ROZDZIAŁ 5

Pobladła Ysopa, [przecinek zbędny] pośpiesznie podeszła do szafy i zaczęła wyciągać z niej najprostsze ubranie Emnesii (...).

Krzywiąc się[,] brodziła przez nieprzyjemne substancje i próbowała nie myśleć[,] po czym tak właściwie stąpa. – Synonim substancja to średnie określenie w momencie trwania dynamicznej akcji, tym bardziej jeśli oddajesz perspektywę Emnesii. 

Sapnęła, widząc[,] jak wielu żołnierzy otoczyło budynki. 

Cały dom rozbrzmiewał okrzykami, szczękiem żelastwa i szumem magii. Z sercem w gardle przekradała się korytarzem, niepewnie spoglądając za każdy róg. – Podmioty. Dalej to samo:
Jeśli pan i pani domu mieli uciekać, to tylko tą drogą. Nie wierzyła, że weszliby prosto w walki, gdy posiadali to wyjście.

Nie słuchając rozpaczliwych krzyków służących, skierowała się w stronę sypialni rodziców. Cały dom rozbrzmiewał okrzykami, szczękiem żelastwa i szumem magii. – Powtórzenie. 

ROZDZIAŁ 6

Omijała grube pnie drzew, odchylała czepiające [się] ubrania gałęzie i szukała ścieżki, którą mogłaby swobodnie iść. 
Nie wiedziała[,] jak długo idzie, ale księżyc wszedł wysoko na niebo (...).

Dość dobrze znała okolicę - tak przynajmniej sądziła - ale pod osłoną ciemności ciężko jej było ocenić, w jakim miejscu się znalazła. – W którym miejscu. Emnesia chce dokładnie określić miejsce, a nie wspominać o cechach, które charakteryzowałyby je. W końcu widziała, że jest w jakimś lesie.

Samo odzienie wyglądało dziwnie; [myślnik zamiast średnika] niejednolite i niemal stapiające się z otoczeniem.

Teraz miała szansę przeczekać[,] aż nieznajomy odejdzie 
Czuła[,] jak policzki jej płoną, [przecinek zbędny] z powodu tego drobnego gestu.
Szła przez siebie, kuląc ramiona i rozglądając [się] nerwowo po okolicy. 

ROZDZIAŁ 7

Jedno jest pewne; [myślnik zamiast średnika] nie masz wyboru.
Może wiesz[,] kim jestem, ale mnie nie znasz.
Czym prędzej [myślnik lub przecinek] tym lepiej.

Na dodatek Hadres przestał udawać, że tylko idzie w tę samą stronę, [przecinek zbędny] co ona (...).

— Nie powinnaś wchodzić[,] nie sprawdziwszy, kto jest w środku.

Mężczyzna nie próbował ukrywać swej obecności, a jej serce tłukło się jak szalone, gdy kątem oka dostrzegła jego sylwetkę lub gdy dotarł do niej dźwięk jego kroków. – Z tego wynika, że serce ma obecność, a sylwetka słyszy dźwięki. 

Żadna twarz nie wyglądała znajomo, [przecinek zbędny] ani choćby na tyle szlachetnie, żeby zagadać o pomoc.

Nie, nie były to osoby, których poszukiwała.
Nie było dobrze. – Powtórzenie. 

ROZDZIAŁ 8

Wręcz przeciwnie; [myślnik zamiast średnika] po tym[,] jak strzelał wzrokiem na tylne wyjście[,] łatwo było wywnioskować, że planował jak najszybszą ucieczkę.

Żołądek przewracał się jej na wszystkie strony, a w głowie szumiało. Szurała stopami po podłodze (...). – Podmioty. Swoją drogą tu wyszło akurat całkiem zabawnie.

Wszyscy wlepili spojrzenia w niewielki, pokryty runami kawałek drewna. Minęła sekunda, może dwie, gdy huknęło i światło wszystkich świec zgasło. – Powtórzenie. Dalej też:
— Raczej mi nie pomożesz, jak zgaduję — rzucił Hadres do trzęsącej się i gapiącej na niego Emnesii. Ta otrząsnęła się z zamyślenia (...). 

— Ale… Przecież lud uwielbia mego ojca! — zaprotestowała, oglądając się co rusz przez ramię. [akapit] Hadres prowadził ją w stronę stajni, pozostawiając za nimi pełną gniewnych okrzyków gospodę. Jak na razie nikt ich nie ścigał, chociaż Emnesia w każdej chwili spodziewała się tłumu wściekłych chłopów. [akapit] - [myślnik zamiast dywizu] Czemu mi nie pomogli?

– Spróbuj najpierw zadbać o siebie, a potem martwić się dokonywaniem zemsty. – Z tego, co pamiętam, była to scena dość dynamiczna. Sugeruję: martwić się zemstą. Hadres siodła konie, nie ma czasu na sianie długich wyrazów takich jak dokonywanie

ROZDZIAŁ 9

Zostaw pan tego konia, [przecinek zbędny] albo nie zdzierżę…! 

Mężczyzna chwycił go za tunikę, gdy tylko ten znalazł się w zasięgu jego dłoni[,] i przyciągnął szarpnięciem do siebie.

Dziewczyna popędziła tuż za nim[,] korzystając z powstałego przejścia.
W takim razie powiedz[,] dokąd zmierzamy.
Odwrócił twarz w jej stronę[,] by kontynuować bardziej ożywionym głosem. 

ROZDZIAŁ 10

Wszelka ekscytacja na widok magii, jakiej używał, opadła z niej, pozostawiając nieufność. – Której. Była to konkretna magia, której używał bohater, a nie jakaś, o jakichś cechach [źródłeko]. 

Ukryty przed światem. Z wiadomych powodów. – Ta pauza oddechowa w postaci kropki wygląda na zbędną. 

Założyła go grupa kobiet w... Trudnej sytuacji. – Po wielokropku od małej litery.

Jak zamierzasz jej dokonać[,] nie potrafiąc walczyć?

— Doprawdy? — W głosie mężczyzny zabrzmiała kpina. — I ufasz, że nadal są wierni, żywi i chętni do nadstawiania karku? Twoja wiara w ludzką szlachetność jest niebywała. — Pokręcił głową. – To brzmi tak, jakby głową nie pokręcił Hadres, a jego głos.

W czasie postojów zawsze obejmował wartę i kazał jej odpoczywać, a gdy jechali[,] nasuwał na głowę kaptur (...). – Nie da się na nic innego nasuwać kaptura.

Po takim czasie musiała wyglądać jak jakiś włóczykij lub gorzej: żebrak. – Myślnik zamiast dwukropka.

Jednak po kilku dniach podróży: krążenia po wąskich drogach i czasami wręcz bezdrożach, nawet czujność Hadresa musiała ucierpieć. – Podkreślenie to wtrącenie. Zacznij je przecinkiem, nie dwukropkiem, lub wydziel całość z dwóch stron za pomocą myślników.

ROZDZIAŁ 11

Poza tym żadna z ludzkich osad, które minęli, nie wydawała się odpowiednim miejscem do poszukiwania wiernych jej rodzinie rycerzy. Podejrzewała, że zamieszkiwali ją równie paskudni prostacy (...). – Podmioty.

Kilka razy nerwowo sprawdziła[,] czy nadal ma przypięty do pasa sztylet. 

(...) powieki zaczęły jej ciążyć i opadać co chwilę. (...) Głowa ciążyła coraz bardziej i pochylała [się] bliżej piersi.

Musiała więc znaleźć albo jakiś dwór[,] albo dotrzeć do najbliższego miasta (...).

Za każdym razem, gdy słyszała ich rechoty, czuła[,] jakby po ciele pełzały jej paskudne robaki; [myślnik zamiast średnika] czerwie czy inne okropności.

ROZDZIAŁ 12

Gdy oprzytomniała[,] wirowało jej w głowie, a w ustach czuła metaliczny posmak. 

Żołądek podchodził jej do gardła i musiała przełknąć kilka razy, żeby powstrzymać odruch wymiotny. Świat kołysał się i podskakiwał. – W tym rozdziale wyjątkowo czuć, jak bardzo lubisz spójnik i
Dalej:
— Co jest? — wymamrotała, spoglądając ku górze i… Czemu sufit się przesuwał? I czy to były czyjeś nogi?
Długą chwilę zajęło jej zrozumienie, że wisi przerzucona przez czyjeś ramię i spogląda na świat do góry nogami. Sapnęła, otwierając szerzej oczy i chwytając kurczowo tył płaszcza niosącego ją mężczyzny. 
— Szefie, obudziła się! — usłyszała gdzieś za sobą i odchyliła głowę, próbując znaleźć źródło głosu.

Niewiele to dało; mężczyzna był od niej znacznie większy i silniejszy. – Myślnik zamiast średnika.

Emnesia nadążała za nimi tylko dlatego, że co rusz ktoś albo ratował ją przed upadkiem[,] albo ostrzegał, gdzie nie powinna stawiać stóp.

Wydostali się z zarośli na niewielką polankę, na której płonęły dwa, otoczone przez  liczne namioty, ogniska. – Podwójna spacja.

ROZDZIAŁ 13

Ilość przekleństw i sprośnych żartów, jakie [które] do niej dotarły, starczyłoby jej do końca życia. – A właściwie: (...) która do niej dotarła, starczyłaby (...), bo mowa o ilości (rodz. żeński).

— Żarcie — warknął ponuro pochylający się nad nią mężczyzna i wetknął w dłonie  niewielką miskę. Wyszedł natychmiast, pozostawiając klapy namiotu lekko uchylone. [akapit] Emnesia zmrużyła oczy na rozświetloną słońcem polanę, ledwo widoczną przez niewielki otwór. 

Na dodatek czuła coraz mocniejsze pulsowanie bólu, zaczynające się gdzieś z tyłu głowy. Gdy dotknęła tego miejsca[,] poczuła coś lepkiego, na wpół zaschniętego na włosach. – Powtórzenie.

ROZDZIAŁ 14

Dumis nadal przychodził do niej z fałszywym uśmiechem i wypytywał[,] skąd pochodzi. – Lepiej: skąd pochodziła. Inaczej brzmi to, jakby Dumnis pytał o pochodzenie swoje, nie Emnesii.

Wyznała mu wszystko już drugiego dnia – nie znalazła powodu na dalsze ukrywanie[,] kim jest jej rodzina i przyjaciele – zaś po kilku kolejnych otrzymała w zamian okropne wieści. – Kim są/byli jej rodzina i przyjaciele. Poza tym po kilku kolejnych co? Pytaniach? Wizytach?

Widzisz, chłopaki sprawdzili, co mówiłaś[,] i wrócili bardzo nieweseli.

Nic nie warci. – Niewarci.
To, że zaczynamy wypisywać coraz mniej błędów, nie oznacza, że faktycznie jest ich mniej, po prostu się powtarzają. Głównie to braki przecinków przy imiesłowach współczesnych (zakończonych na -ąc). 

ROZDZIAŁ 15

Błąd w tytule rozdziału: Zmiana na... Lepsze? – Mała litera po wielokropku w zdaniu kontynuowanym.
Dalej podobnie:
Jeszcze niedawno otaczała ją banda oprychów, a teraz była… Wolna? 

Następnego dnia o świcie, [przecinek zbędny] bandyci zaczęli prędko zwijać obóz.

Dumis niecierpliwił się każdą chwilą zwłoki i tylko popędzał dziewczynę, nie zwracając uwagi na jakikolwiek dyskomfort. (...) Jednak nie potrafiła skupić się na niczym innym poza własnym dyskomfortem. – Powtórzenie.

ROZDZIAŁ 16

Spojrzała na zakapturzoną postać; wysoką, o szerokich ramionach i z mieczem w prawej dłoni. – Myślnik zamiast średnika.

Bo widzisz, twoja banda była dość nieuprzejma[,] żeby porwać moją przyjaciółkę. 

— W takim razie muszę ostrzec, że to nie będzie przyjemne — oświadczył i wyrzucił przed siebie ramię. – To naprawdę nie brzmi dobrze.

A potem huknęło i ogarnęła ich nieprzenikniona ciemność. / Emnesia usłyszała głośne przekleństwo Dumisa i ciężkie kroki. Coś łupnęło, ktoś warknął niezrozumiale i znowu zapadła cisza. Dziewczyna przylgnęła do drzewa, wytężając wzrok i oddychając gwałtownie. – Spójrz, cztery zdania i w każdym ten sam spójnik. Zdecydowanie go nadużywasz.

Gdyby na miejscu Hadresa stał jej ojciec, to już dawno usłyszałaby[,] jak bardzo zawiodła go swoimi porażkami.

Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego, ale żadna wściekła zmarszczka nie przecinała jego czoła. Nie zaciskał ust w grymasie; nawet na nią nie spoglądał. Wydawał się całkiem… Spokojny. – Podmioty oraz zbędna wielka litera po wielokropku.

ROZDZIAŁ 17

Teraz[,] bardziej czujna, przekrzywiła głowę[,] nasłuchując. 
Ich smak okazał się znacznie lepszy[,] niż przewidywała.
(...) w akompaniamencie narzekań Emnesii, [przecinek zbędny] na to, że musi coś robić (...).
I wie[,] jak unikać kłopotów.

Nawet nie zauważyła, że zbliżają się do ukrytej między zaroślami kotliny. Dopiero gdy ziemia pod jej stopami zaczęła gwałtownie się nachylać, dziewczyna wyrwała się z półsennego otumanienia. – Podmioty. Dalej także:
Z każdym krokiem woda wydawała się trochę mniej lodowata, a bardziej kojąca.
Wyszorowała dokładnie skórę i przemyła kilka razy włosy.

Miała nadzieję chociaż na chwilę zapomnieć o niedogodnościach. Marszu przez zarośla, co chwile szarpiące ją za włosy i ubranie. (...) Z każdą chwilą wydawał się coraz bardziej sfrustrowany, aż w końcu z westchnieniem opuścił ręce. – Powtórzenie, a do tego literówka: chwilę

ROZDZIAŁ 18

(...) zdarzało jej się przysnąć i wyrwać się ze snu albo kilka godzin później[,]  albo dopiero wtedy, gdy Hadres się obudził. 

Emnesia usłyszała tylko[,] jak Hadres przeklina cicho pod nosem.

Niektórzy wolą wędrować na południe i zmierzyć się z tutejszymi oprychami niż co rusz płacić kolejne "myto". – Niepoprawny cudzysłów; „(...)”.

Wieśniacy, kupcy, [przecinek zbędny] czy ktokolwiek[,] kto nie jest bandytą, zbierają się w bezpiecznych osadach albo wędrują na północ (...).

Dziewczyna krzyknęła w bólu, czując[,] jak noga wykręca się boleśnie i z impetem uderzyła w ziemię. Zabrakło jej tchu. (...) Zapadła cisza. Pozostał tylko jej świszczący oddech i... Nic więcej? – Podmioty. Kolejne przykłady:

Jakby nie był do końca pewny, co zrobić z tą sytuacją. Prychając, podeszła do niedźwiedzia i kopnęła go z całej siły. 

Reszta podróży przebiegła znacznie mniej ekscytująco. Minął dokładnie tydzień od uwolnienia jej z rąk bandytów, zanim Emnesia dostrzegła, że teren wokół nich zaczął robić się coraz bardziej górzysty. 

Zaniepokojona twarz Hadresa pojawiła się w jej polu widzenia. — Ani słowa — warknęła, celując mu palcem w nos.

Usta mężczyzny zadrgały w powstrzymywanym uśmiechu, gdy ten bez słowa chwycił ją za dłoń i pociągnął do pozycji stojącej. 

(...) pocieszała się marzeniami o ciepłym, suchym domu, w którym w końcu mogłaby porządnie wypocząć. Hadres zapewniał, że u jego przyjaciółki będą mogli w końcu odzyskać siły (...). – Powtórzenie.

(...) bo te [to] bydle mnie ścigało! 

(...) mruknął Hadres, gdy dotarli do kolejnego obniżenia terenu. Te [To] było gwałtowniejsze, pełne skalistych zboczy, ostrych niczym noże.

ROZDZIAŁ 19

Wygląda inaczej[,] niż się spodziewałam.

Od kiedy tylko pamiętam[,] ten dom nigdy nie pozostawał bezbronny. 

(...) ten dom nigdy nie pozostawał bezbronny. Zawsze pilnowany przez przynajmniej jednego obrońcę. – Zawsze pilnowany był. Inaczej wychodzi na to, że dom pilnowany jednak nie pozostawał nigdy. 

ROZDZIAŁ 20

Zimno przedzierało się bezlitośnie przez nawet najcieplejsze materiały, [przecinek zbędny] niczym palce niewidzialnej bestii, bezlitośnie szczypiące delikatną skórę. – Czy to powtórzenie jest celowe? Nie czuję tego.

Jak to w uroczym, chłopskim... Domku.Domku od małej litery. Dalej podobnie: Na kogoś, kto rzuciłby się jej na ratunek i... Ściągnął wrogich żołnierzy do obozu bandytów?

– (...) Nikt nie wie, co dokładnie się stało; chodzą tylko plotki. Ludzie są przerażeni. Nasza pani chciała na własne oczy zobaczyć co się stało. – Powtórzenie. Wiem, że w dialogu, ale i tak brzmi średnio.

ROZDZIAŁ 21

Ledwie minął dzień, gdy znalazł ją siedzącą na schodach prowadzących do domu i w zamyśleniu przeczesującą włosy zdobyczną szczotką. Ledwo uniosła brew (...). – Powtórzenie.

Uśmiech Hadresa osłabł, a zmarszczka między brwiami pogłębiła [się].

Nauczyłem cię wszystkiego[,] czego mogłem. 
Nauczę cię[,] jak się bronić, tyle ile tylko zdołam.

ROZDZIAŁ 22

"(...). Zasieją w tobie strach, a w przerażeniu dasz się pokierować jak ktoś inny zapragnie." – Niepoprawny cudzysłów; wysuń kropkę na zewnątrz.

Nie; nie zamierzała go słuchać i wierzyć w cokolwiek jej wmawiał. – Przecinek zamiast średnika.

I tego dnia[,] i następnego, gdy obudziła się po niespokojnej nocy pełnej snów (...).

Gdy o coś się ja spytało[,] odpowiadała zimnym spojrzeniem lub monosylabami. 

Idealnie pasujący do miejsca ukrytego pośród gęstego lasu, daleko od jakiejkolwiek cywilizacji[kropka].

Po tym dzień rozwijał się w coraz dziwniejszym kierunku; oboje przebywali razem (...). – Myślnik zamiast średnika.

Czemu tak bardzo ci zależy[,] żebym w to uwierzyła?
— Miejcie litość[,] przodkowie. 
— Szlachtę mamiła jak nie jeden magik (...). – Niejeden (w znaczeniu: wielu). 

(Legenda) Nie mogła być prawdziwa, jakkolwiek wiele magii w świecie nie istniało. Nie, o tym nie zamierzała nawet pisnąć. – Ta legenda nie zamierzała…?

Sprawdziła korytarz przed wyjściem z sypialni, żeby na niego nie wpaść, zaś potem opuszczała każde pomieszczenie, do którego mężczyzna zawitał. – Zbędne zaś. Samo potem wystarczy.

(...) oboje przebywali razem, mijali [+się] w korytarzach, siedzieli przy każdym posiłku, ale nie odzywali [+się] do siebie ani słowem. 

(...) nie zamierzała go słuchać i wierzyć w cokolwiek jej wmawiał. – Albo: (...) wierzyć w cokolwiek, co jej wmawiał. Albo: (...) wierzyć, cokolwiek jej wmawiał. 

Gdy o coś się ja spytało (...). – Ją. 
Emnesii zawsze widziała ją czymś zajęta: to czytaniem książek (...).Emnesia, zajętą
Oddychał ciężko, aż kłęby pary unosił się z jego ust. – Unosiły.

ROZDZIAŁ 23

(...) niektórzy albo stali[,] albo przysiedli na brzegu stołu. 

Narissa powróciła trochę ponad tydzień po przybyciu Emnesii i Hadresa. Pewnej nocy rżenie koni i stukot licznych kopyt wyrwały dziewczynę ze snu. – Właściwie nie wiadomo, czy chodzi o Narissę, czy Emnesię. 

Wszystkie twarze – poważne i zmęczone po podróży – zwróciły się w ich stronę, gdy weszli.
— Ach, są już wszyscy. – Powtórzenie. Dalej również:
Emnesia przeskakiwała wzrokiem po każdym z nich. Każde z nich wyglądało na osoby zaprawione w ciężkim życiu.

Każde z nich wyglądało na osoby zaprawione w ciężkim życiu. – Osobę zaprawioną. 

— Wybacz! Spieszę się żeby… — Urwała, mrużąc oczy. – Komentarz narracyjny od małej litery. Urwała dotyczy wypowiedzi, nie czynności pobocznej.

ROZDZIAŁ 24

Ktoś mógł wynająć tych magów[,] żeby kogoś zabili?

Kątem oka zauważyła[,] jak Hadres porusza się niespokojnie[,] i gdy na niego zerknęła, ten wymienił spojrzenie z pobladłym Valmerem[,] po czym znowu skupił się na Narissie.

Nie robił też ani smutnej[,] ani posępnej miny, jak zauważyła Emnesia.

Nawet cholerny czarownik z północy, Lord z ogromną armią, zawierzył tej głupocie!Lord małą. 

Dziewczyna zwróciła wzrok na Hadresa, lecz ten nie zauważy tego, całkowicie skupiony na Narissie. – Zauważył.

ROZDZIAŁ 25

Emnesia poczuła[,]  jak regał z książkami wbija się jej w plecy. Z krzykiem, [przecinek zbędny] pchnęła go ponownie.

Adish zaatakował jej rodzinę z powodu cholernej legendy? Bo wierzył, że to ona jest tym głupim awatarem? – Tu podmioty zaszalały dość ostro.

Wszystko pokryte na wpół spalonym pergaminem, papierem i fragmentami okładek. Podłoga i sufit osmalone, drzwi pokryte błyskawicami pęknięć. – Powtórzenie.

Te poczucie, że cokolwiek złego się dzieje, to ty jesteś temu winna. – To poczucie winy.

ROZDZIAŁ 26

Cerę miała tak idealną, [przecinek zbędny] jak zawsze, nawet jeśli musiała zaniechać dawnych pielęgnacji.

Zapukała do drzwi jego pokoju i odczekała taktownie na stłumione “proszę”[,] zanim wkroczyła do środka. – Niepoprawny cudzysłów.

Chciałam zobaczyć[,] jak się masz. 

— Jeszcze nie raz do ciebie przyjdę, by ponarzekać. Będziesz miał mnie dość. – Emnesia podkreśla, że będzie robić to często, a nie tylko dwa razy. Nieraz – łącznie.

Po powrocie Narissy dom zaroił się od ludzi, których imion nie próbowała zapamiętywać – nie wtedy, gdy poświęcała wszystkie siły na naukę magii. Dotąd cichy budynek tętnił życiem, gdy co rusz ktoś coś psuł, naprawiał, przenosił, upuszczał, [przecinek zbędny] czy robił cokolwiek hałaśliwego. Po dniu odpoczynku bieganina objęła także stajnię, gdy co rusz ktoś siodłał konia i wyjeżdżał w las. – Powtórzenia.

ROZDZIAŁ 27

Drzwi zostawiła uchylone, mając nadzieję, że powietrze z korytarza złagodzić woń elektrycznej spalenizny. – Złagodzi.

A mimo to, [przecinek zbędny] bałagan pozostawał niemal nienaruszony.

Kojarzyła nazwę – być może jeden z guwernerów o tym wspominał albo od Sulriah, gdy ta chwaliła się nową wiedzą. – Coś tu się niedobrego stało z tym zdaniem. Spróbujmy inaczej: Kojarzyła nazwę – być może jeden z guwernerów o tym wspominał albo może słyszała o tym od Sulriah, gdy ta chwaliła się nową wiedzą. 

Powstrzymała uśmiech, [przecinek zbędny] próbujący rozjaśnić jej twarz. Wstała z podłogi, zmuszając go[,] by wyprostował się razem z nią. – Go, czyli ten uśmiech?

Nie przyszedłem tu, by ubliżać ci[,] wypytując o ciekawostki.

Lecz wspanialsza od nich; potężniejsza. – Przecinek zamiast średnika. Dalej podobnie: 
Chcę zobaczyć ciebie; tę piękną królową zimy. – Tu lepszy byłby myślnik.

Gdy czuła jego oddech na policzku i zniewalający głos tuż przy uchu.
Valmer stał tak blisko. Nie dotykał jej – nawet nie próbował – lecz jeszcze centymetr, a czułaby ciepło jego ciała. – Powtórzenia.

Spoglądała na niego z na wpół opuszczonych powiek, nie potrafiąc oderwać wzroku od przystojnej twarzy, [przecinek zbędny] nawet na sekundę.

Nakis wpatrywała się w niego beznamiętnie, zaś Emnesia spojrzeniem próbowała przekazać, jak bardzo chce, by z nią pozostał. Emnesia zaś...

ROZDZIAŁ 28

Ramiona bolały ją od ciągłego trzymania w górze, palce drętwiały, a po skroniach spływał pot. – Od trzymania w górze czego...?

Minęła godzina[,] odkąd zaczęła lekcję z Narissą, a wciąż robiła coś nie tak.

Jakby biegała dookoła domu, zamiast stać sztywno po środku zrujnowanej biblioteki! – Pośrodku.

(...) ściągnęła barki w tył, przekręciła tułów, to w jedną [,] to w drugą stronę. 

Narissa przez chwilę przyglądała się jej w milczeniu, aż dziewczyna przestąpiła z nogi na nogę i odwróciła wzrok. W końcu westchnęła i wskazała dłonią na drzwi.
— Przejdźmy się (...). – Tu właściwie nie wiadomo, która z kobiet westchnęła i wypowiedziała słowa.
Spójrzmy teraz na ten fragment pod kątem powtórzeń:
(...) aż dziewczyna przestąpiła z nogi na nogę i odwróciła wzrok. W końcu westchnęła i wskazała dłonią na drzwi.
— Przejdźmy się — powiedziała, po czym odczekała, aż Emnesia wyjdzie pierwsza.
Kazała dziewczynie ciepło się ubrać, po czym poprowadziła – ku jej rozczarowaniu – w las. 

Ściółka chrupała cicho pod nogami, pełna kawałków kory, szyszek i połamanych gałęzi. Szum wiatru nad ich głowami brzmiał kojąco. – Nad głowami elementów tej ściółki?

— Ale poprzednia wybrana w końcu dowiedziała się[,] kim jest, tak?

ROZDZIAŁ 29

Od kiedy przybyłam[,] nigdy nie widziałam, żeby gdzieś wyjeżdżali. Czy nie czują się... Niespokojni? – Na pewno wiesz, co jest nie tak z drugim zdaniem.

(...) i nie mogła zapomnieć[,] jak dziwna ekscytacja ją ogarnęła, gdy przy ich pierwszym spacerze zapytał o zgodę na ten drobny gest. 

— Mam nadzieję, że pozostaniesz taka[,] jaka jesteś: bez wahania będziesz mówić, co czujesz. 

Upojona jego bliskością, [przecinek zbędny] przez chwilę zapragnęła być bliżej (...).

Nie mogła narzekać na to akurat zajęcie. – Szyk: Nie mogła narzekać akurat na to zajęcie.

Pamiętała[,] jak jej rodzice zasiadali na wysokich fotelach, czytając w towarzyskiej ciszy. 

Wszyscy jak jeden spojrzeli w jej stronę, gdy wkroczyła do kuchni. – Jak jeden mąż.

ROZDZIAŁ 30

Jakby to wiosna nadchodziła, a nie jeszcze bardziej ponura zima.
Zatrzymała się na polanie (...). – Ale że wiosna się zatrzymała...? Podmioty.

— Mnie o to nie pytaj — rzekła, patrząc przez ramię[,] jak podchodzi[,] by stanąć u jej boku. 

- Błagam. Nie mów, że będzie gorzej! – Myślnik zamiast łącznika. Dalej też:
— Hadres. - Emnesia przybrała zbolałą minę.

Skrzywiła się, gdy niemal natychmiast zaczepiła o najbliższe zarośla. Mogła to przewidzieć – nie było spaceru po lesie, w którym chwytliwe gałązki nie zaczepiły o jej włosy lub ubranie. – Powtórzenie.

Szli pod górkę, w stronę skalistego zbocza, które roiło się od jaskiń; takie przynajmniej odniosła wrażenie, gdy pierwszy tam trafiła. – Pierwszy co? Raz? A może: pierwsza? Myślnik zamiast średnika. Dalej podobnie:
Odniosła wrażenie, że te nagle stało się zimniejsze; złowrogie. To nagle stało się. Przecinek zamiast średnika.
To azyl dla kobiet, nie dla tych nastoletnich głupków, na jakich wyrastaliśmy. – Na których.

Wystarczy zobaczyć jedną, żeby wiedzieć[,] jak wygląda reszta.

— Emnesia? — Drgnęła, gdy dotknął dłonią jej ramienia. Uniosła wzrok i napotkała jego zatroskane spojrzenie. — Coś nie tak? – Reakcja Emnesii nie powinna być zapisana w tej samej linijce co wypowiedź Hadresa.

Ruch dłoni ma ją prowadzić, zaś słowo nadać jej znaczenie. – Szyk: (...) słowo zaś (...).
I to by było na tyle. 

Mamy nadzieję, że wybaczysz nam szczerość i przepraszamy, że tak długo na nas czekałaś, ale… niech to będzie realny dowód na to, że naprawdę ciężko otwierało nam się kolejne notki. Wielką zaletą jednak jest to, że masz już w miarę wyrobiony styl, umiejętności i jesteś dość poprawna.
Wykorzystaj to i nie odpuszczaj.



 A za betę i wskazówki geograficzne dziękujemy Forfeit. 

2 komentarze:

  1. Bardzo, bardzo, bardzo dziękuję za ocenę. Przyznam, że czekałam na nią z ogromną niecierpliwością, ale było warto. :)
    Za szczerość absolutnie nie przepraszajcie, bo właśnie tego oczekiwałam. Takiego porządnego rozbebeszenia opowiadania i wyłożenia wszystkiego, co w nim złe. Głaskanie po główce nikomu nie pomaga w polepszaniu warsztatu pisarskiego. :D
    (Płakałam czytając, ale to tylko ze śmiechu. Nie miałam pojęcia, że napisałam coś tak głupiego, dopiero Wasz komentarz mi to uświadomił. ;D)
    Przyznam, że wiedziałam o wielu wskazanych błędach, głównie dzięki czytaniu Waszych poprzednich ocen, ale okazało się, że jest drugie tyle, o których nie miałam zielonego pojęcia. Sugestie jak poprawić opowiadanie na pewno wykorzystam! Do pisania kolejnych historii i do poprawiania Mrocznego Królestwa.
    Cóż więcej. Nie rozpiszę się za dużo, bo nie mam zastrzeżeń, co do oceny. Proszę się nie spodziewać wieloczęściowych komentarzy wytykających jak to Wy się mylicie, a ja nie mam sobie nic do zarzucenia. ;)
    Jeszcze raz dziękuję i zabieram się do pisania od nowa. Bo nic innego tu nie pomoże (no chyba tylko jakiś cud).
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że praca do czegoś ci się przyda; aż nie mogę doczekać się poprawionej wersji.
      [Ale stajennego proszę mi zostawić! (: Gość składa mnie za każdym razem, jak tylko natrafiam na tę wypowiedź].

      Usuń