[176] ocena tekstu: Born to be yours

Autorka: SweetBee
Tematyka: YA, obyczajowe, romans
Oceniają: Forfeit i Skoiastel

Podoba nam się twój szablon. Jest przejrzysty i właściwie niczego mu nie brakuje, więc bez zbędnych wstępów pozwolimy sobie od razu przejść do treści. Przypominamy, że w niej wypowiadamy się w liczbie pojedynczej, natomiast w podsumowaniu wrócimy do mnogiej.


ROZDZIAŁ 1 
Zacznę może od tego, że pierwszy akapit ma wcięcie, ale następne już nie. Przez to cały tekst się zlewa, tworzy ścianę, co wygląda brzydko i nie zachęca do czytania. Poza tym notka jest króciutka, więc już na pierwszy rzut oka widać, że w połowie zmienia ci się interlinia – z tą drugą, z mniejszym odstępem między linijkami, czyta się okropnie. 

Czy jesteście gotowi usłyszeć[,] jak życie zwykłej, całkiem przeciętniej dziewczyny zmienia się nie do poznania? (...) – Na razie podoba mi się ta forma narracji, tak jakby Audrey prowadziła bloga. To może być ciekawe; zobaczymy, jak sobie z nią poradzisz. 

Jakbym przynudzała, robiła błędy ortograficzne lub [–] co gorsza [–] zaczynała opisywać kompletnie niepotrzebne bzdury (patrz: Mickiewicz)[,] to od razu naprawcie mnie w komentarzach. Raczej się nie obrażę. Raczej. – Sugestia: podkreślenie miałoby większą siłę przekazu, gdybyś przeniosła je do nowej linijki.

Też macie tak, że jak już upolujecie nową ofiarę, która prawdopodobnie mogłaby być kompatybilna z Waszym charakterem, to mózg wydaje dziwne polecenie typu ‘kochana, nawet nie próbuj być sobą, bo ofiara zwieje z krzykiem’? – To nie jest poprawny polski cudzysłów. W języku polskim głównie używa się cudzysłowu apostrofowego podwójnego: „(…)” lub ostrokątnego: ‹‹(…)››. Możesz także stosować kursywę. 

Nie mam chłopaka, [przecinek zbędny] ani za wielkich doświadczeń w tej dziedzinie. 

Po miesiącu od tego super tripu, [przecinek zbędny] okazało się, że przyjdę na świat (dobry plot twist[,] co nie? Też mi się spodobał).

Pierwszy raz słyszę wersję o tym, że to kobieta robi mężczyźnie to (w domyśle: dziecko), a nie odwrotnie. Nie czuję tu ani ironii, ani innego manewru, który nie byłby przypadkowy.

Natomiast mama… mama po urodzeniu mnie obijała się rok (wkurzyłaby się[,] jakby to przeczytała; do boju[,] zaangażowane mamusie!).

Czasem bywa całkiem zabawnie, a czasem wchodzi kompletna drama. Po to ją w końcu zrobili.. bym ja się nie nudziła. Dziękuję Wam bardzo[,] kochani rodzice. – Nie miało być przypadkiem wychodzi? Wielokropek składa się z trzech kropek. Cytując artykuł Skoi: dwie kropki to upadły dwukropek, a cztery – rozrzutność.

Spokojnie, mama maluje tylko tych 'zwykłych' gości (wiem, też liczyłam na pojawienie się celebrytów) . – Zbędna spacja przed kropką i – znów – problematyczny cudzysłów. 
Forma, którą wybrałaś, jest ryzykowna – twoja bohaterka może znaleźć tylu zwolenników, ilu przeciwników swoich tez. Ja, dla przykładu, w ogóle nie pomyślałam o celebrytach, a wmawianie mi, że na nich liczyłam, jakoś niespecjalnie przypadło mi do gustu. 

Używasz sporo kolokwializmów. Jeżeli w takiej ilości będą wybrzmiewać przez całe opowiadanie, nie wiem, czy się nie zmęczę. Sama koncepcja pisania opowiadania jako bloga jest całkiem fajna i jako tekst dedykowany nastolatkom może się sprawdzić w takiej formie. Taka narracja pierwszoosobowa aż się prosi o używanie slangu młodzieżowego, jednak nie popadaj w niezdrowy przesadyzm: 
Zabalowała tydzień i wróciła do domu (przynajmniej taką podała mi wersje). Po miesiącu od tego super tripu, okazało się, że przyjdę na świat (dobry plot twist co nie? Też mi się spodobał). 

Cała reszta mojej rodziny również jest całkiem zadowalająca. Niestety, nie jestem jedynaczką. Mam młodszą siostrę Alice. Jest między nami 6 lat różnicy, więc zdarza nam się nie dogadywać. Czasem bywa całkiem zabawnie, a czasem wchodzi [wychodzi?] kompletna drama. – To, że opowiadanie ma formę wpisu na bloga, nie oznacza, że dobrze wyglądają w nim liczby zapisane cyframi, a nie słownie. No i te powtórzenia… Okej, wiem, że ma być lekko, ale bez przesady. Wykluczanie powtórzeń, na przykład za pomocą zróżnicowanej konstrukcji zdań, wcale nie sprawi, że tekst stanie się bardziej toporny czy mniej naturalny. 
[Update: będąc już na końcu oceny, ale czytając ją jeszcze raz na potrzeby bety, nie mogę przejść obojętnie obok faktu, że w opowiadaniu nie pojawiła się ani jedna całkiem zabawna drama, którą zapowiadasz tutaj].

Zastanawia mnie, czemu Audrey i jej siostra dostały angielskie imiona, skoro matka wróciła do Polski i żyją w takim, a nie innym środowisku. Tydzień w USA zmienia podejście? Seriously, jest tyle Dżesik i Brajanków – dzieci madek – że to raczej nie jest dobry pomysł. Czy może robisz to specjalnie, aby nam się kojarzyło już z marszu dość… pejoratywnie?

Wspomnę też jeszcze raz, że ściana tekstu odrzuca. Przez to, że upakowałaś wszystko w jednym akapicie, zamiast ładnego podziału informacji panuje chaos i mam wrażenie przesytu. Od kwestii nienoszenia na ulicy słuchawek na uszach ze względu na brak poczucia bezpieczeństwa przeszłaś do znajomych, doświadczeń miłosnych, historii imienia bohaterki i – przy okazji – historii jej mamy. Jeżeli twoja postać będzie z każdą kolejną notką taka wylewna, a jej narracja okaże się jednoakapitowym strumieniem świadomości pełnym wtrąceń w nawiasach, przewiduję, że albo się zgubię, albo zmęczę. Albo – co gorsza – jedno i drugie. 
Tak. Nawiasów i innych wtrąceń jest mi w dość krótkim tekście zdecydowanie za dużo. W tej ilości niektóre wydają się przesadzone, a przez to – nieśmieszne.

ROZDZIAŁ 2
O, a w tym rozdziale masz ładne wcięcia akapitowe. Przy czym ten pierwszy akapit nadal nie zachęca – jest pełen wątków; skaczesz z tematu na temat. Sugeruję zrobić wcięcie przy przejściu do ciekawego zjawiska kupowania ubrań.

"Pamiętaj, że prawdziwy facet to taki, który zmazuje ci szminkę na ustach, a nie tusz na rzęsach." – Nie dość, że cudzysłów niepoprawny, to jeszcze kropka w środku. A fe! Wysuń ją na zewnątrz [źródełko]. 

Zastanawiałam się[,] czy to przypadłość powszechna, [przecinek zbędny] czy tylko mój mózg się w tej sprawie buntuje. – W tym przypadku pierwsze czy nie jest spójnikiem, tylko partykułą pytajną, która wprowadza zdanie podrzędne. Drugie czy pełni inną rolę – jest spójnikiem, a w tej funkcji przed pierwszym czy nie stawia się przecinka. Spójrz na [źrodełko]:
(...) zdanie prof. Miodka: „Zapytał, czy napije się kawy czy herbaty, czy wody”. 

Gdybym zwierzyła się z tego mojej terapeutce[,] pewnie usłyszałabym coś o fobiach społecznych, [przecinek zbędny] albo wątłym poczuciu własnej wartości. 

Dobrze, że nie mam terapeutki, bo chyba musiałabym przyznać jej rację. Kiedyś nie miałam z tym problemu. Potem przyszedł okres dojrzewania i mózg stwierdził, że pójdzie zwiedzać manowce. Chyba przeżył tam ciężkie chwile, bo kiedy wrócił[,] nic nie było takie jak dawniej. – Takie powtórzenia to twoja prawdziwa zmora. Jako że naprawdę dużo ich w tekście, będę wypisywać tylko przykłady najbardziej rzucające się w oczy.

‘Kochana, w tym mogą chodzić piękne, wysokie i popularne laski, nawet się nie waż’. – Niepoprawny cudzysłów. Ten błąd powtarza się notorycznie, nie ma sensu go wypisywać za każdym razem. Pod tym względem musisz przejrzeć cały tekst. 

Koszmar, co nie [,] dziewczyny? – A jakby opowiadanie czytał od początku jakiś chłopak, to co? Ma już teraz zamknąć bloga?

Wiecie[,] co na to mój przyjaciel mózg? 

(...) kupowałam najnudniejsze i najbezpieczniejsze ciuchy[,] jakie znalazłam. 

Dalej nie lubię, jak patrzy [patrzą] na mnie więcej niż dwie osoby na raz.Naraz, bo w znaczeniu: jednocześnie. Na raz (lub na dwa) to można na przykład wypić szklankę wody.

Męczą mnie przeskoki czasowe. W tym samym akapicie potrafisz pisać w czasie teraźniejszym i przeszłym, przez co w tekście panuje chaos. Nie przeszkadza mi, że opowiadanie ma formę wpisu na bloga i zwracasz się do czytelników w czasie teraźniejszym, ale gdy bohaterka zaczyna przybliżać nam jakąś historię, przygotuj mnie na zmianę, na przykład, przechodząc do nowego akapitu. To sugestia dla czytelnika, że tekst się rozwija, coś ulega zmianie. 

Czytałam, czytałam i czytałam… i cały pierwszy akapit był o niczym. Nie wydaje ci się, że to wprowadzenie do tzw. przez bohaterkę fobii społecznej jest przydługie i nużące? Te informacje dałoby się przemycić w tekście inaczej, na przykład sceną, w której Audrey unika interakcji na ulicy. 
Po pierwszym rozdziale w klimacie wstępu oczekiwałam jakiejś odmiany. Brakuje mi akcji, a nie filozoficznej paplaniny pisanej językiem nastolatki. Halo, fabuło! Proszę natychmiast przyjechać do opowiadania!
O, proszę! Mówię – i mam. Kolejny akapit wygląda jak nienaturalne wejście w historię. Zaczynasz tak, jak właściwie mógłby się zacząć rozdział: Był poniedziałek. W standardowym poniedziałkowym humorze człapałam na matematykę. 

Żeby mi ktoś tak dawał ściągać, jak ja to robię.. – Wielokropek to trzy kropki – nie mniej, nie więcej. 

(...) wyjęłam swoje notatki. Swoją drogą moje notatki to jedna z cenniejszych rzeczy na szkolnym czarnym rynku. – A gdyby tak to… pokazać? Sceną? Nie sądzisz, że byłoby to ciekawsze niż kolejna uwaga bohaterki o samej sobie? Taka forma jest nudna i wszystko upraszcza. 

Zaczęło się od wrzucenia na specjalnego Instagrama paru zdjęć[,] w jaki sposób je robię i jak są szczegółowe. (...) A teraz sprzedaje je temu, kto zaproponuje więcej. – Sprzedaję. 

Moim planem po zajęciach było udanie się do biblioteki, by oddać okupowane przeze mnie stosy książek. – Zastanawiam się, kto tak się wyraża? Do tej pory zasypywałaś mnie luźnymi, naturalnymi dla nastolatki wyrażeniami, a teraz nagle rzucasz zdanie – cegłę.  
Dlaczego bohaterka po prostu nie pójdzie do biblioteki, tylko uprzedza mnie o tym, co zamierza zrobić? 

Rozumiem, że najnowsze książki lepiej się czyta ze względu na fabułę z nowinkami technicznymi i odniesieniami do ostatnich wydarzeń w świecie kultury. Niemniej jednak, kiedy wypożyczacie książki z biblioteki[,] po pierwsze zaoszczędzacie mnóstwo pieniędzy (...). – Co ma piernik do wiatraka? W sensie to brzmi jak jakiś skrót myślowy. Jakby w szkolnych bibliotekach nie było wcale literatury współczesnej i dlatego trzeba książki kupować zamiast pożyczać? A co z bibliotekami publicznymi? Tam też tylko Mickiewicz i Słowacki?

Poza tym, [przecinek zbędny] kiedy przeczytacie [czytacie] nową książkę i jest kosmicznie wciągająca, jaracie się jak pochodnia (…) – mieszasz w czasach. Przeczytacie sugeruje, że czynność dopiero zostanie wykonana, ale jednocześnie książka już jest wciągająca? Nie bardzo.  

Trochę za dużo mi tu jednak tej młodzieżowej stylizacji. Tekst nią przesiąka; nie wiem, czy tak naprawdę wygląda dziś język młodzieżowy. Internety, anglicyzmy, kolokwializmy (np. jarać się) i wszystko praktycznie w jednym akapicie. Nie chcę brzmieć jak stara prukwa, bo sama używam takich sformułowań, ale nie na taką skalę w tak krótkich tekstach. Mam dziwne wrażenie, że młodzież nie prezentuje się aż tak skrajnie i tekst pisała osoba dorosła, która popłynęła za mocno. Jakby za bardzo zależało ci na stylizacji. 

Dziś mieliśmy przedyskutować, co będziemy oglądać na następnym wieczorze filmowym, który ma się odbyć u Kornelii (spokojnie, do opisu każdego osobnika z mojej paczki jeszcze kiedyś dojdziemy). – Ekspozycja ekspozycją pogania. Nie wystarczy już, że w naprawdę krótkim fragmencie dość szczegółowo poznałam główną bohaterkę, która opisuje samą siebie (ma paczkę pełną różnych osobników, ale przecież nie przepada za tłumem; dobrze się uczy i dużo czyta, widzi w sobie szarą myszkę, a jej stylizacja to pozerstwo). Trzeba dołożyć do pieca i eksponować swoich znajomych, zamiast po prostu wprowadzić ich w tekst za pomocą dialogów i zachowań. Przez to nie mogę sama wywnioskować charakteru postaci drugoplanowych.

I znów mam wrażenie, że fabuła na chwilę uciekła z opowiadania. W ogóle nie dasz się różnym rzeczom dziać, tylko Audrey non stop gada jak potłuczona jakieś rzeczy, które w ogóle nie mają teraz żadnego sensu. No bo po co mi informacja o notatkach, skoro nie było na lekcji sprawdzianu – nie pokazałaś go sceną? Po co mi wzmianka o klubie filmowym, skoro aktualnie bohaterka idzie do biblioteki? Albo po co mi wykład o książkach i bibliotekach, skoro bohaterka nawet tam jeszcze nie dotarła? Niczego nie wypożyczyła ani nie oddała? Wygląda to tak, jakbyś pisała, co ci ślina przynosi na język, a nie ma to żadnego znaczenia fabularnego. Tak samo jak informacja o tej wodzie i Korzeniowskim – sucho poinformowałaś mnie o tym, że bohaterka chwilę wcześniej dokonała zakupu, ale ta woda nie była w tym czasie potrzebna. Zagracasz strony słowami-zapchajdziurami, a informacji, które byłyby ciekawe i rozwijały fabułę, praktycznie nie ma. 

(...) ja mam[,] niestety[,] większą dupę (...).

Wkroczyłam na ostatnią prostą, gdy zza rogu wypadła "kochana" pani Suszyńska- znana w mojej szkole jako Zmarcha (chyba łatwo się domyślić czemu). – Powinien tu stać myślnik zamiast dywizu, oddzielony z obu stron spacją. Poza tym znów nieprawidłowy cudzysłów. 

Jest to dyrektorka, chemiczka, no i [–] rzecz jasna [–]  pomarszczony potwór. 

Nie lubi mnie od dnia, w którym dowiedziała się, że istnieje. – Kiedy chemiczka dowiedziała się, że żyje na tym świecie, przestała lubić... główną bohaterkę? A tak serio to istnieję

Przeszkadza jej położenie moich rodziców, moje imię, którego nie umie wymówić.. – Błędny wielokropek.

I znów: wprowadzasz postać, informujesz, że bohaterka na nią wpadła (co powinno być nagłe i od razu prowadzić do interakcji), ale przerywasz to na rzecz ekspozycji o tym, jaki stosunek do tej postaci ma Audrey i streszczasz wcześniej mające miejsca wydarzenia… Zaburzasz akcję! Kiedy ja na nią liczę, ty rzucasz we mnie kolejnymi ekspozycjami. Ostatecznie w teraźniejszości nie pojawia się nawet dialog, jedynie wyminięcie się dwóch bohaterek. Gdyby ten akapit wyciąć, właściwie nic by się nie zmieniło. Ba, nawet lepiej byłoby wstawić go gdziekolwiek indziej i to bez ekspozycji, ale jako pełnoprawną scenę, pokazując, że dyrektorka jest w rzeczywistości faktycznie wredna (na przykład mówi coś nacechowanego pasywną agresją). Jak na razie tylko o tym opowiadasz, rzucasz faktami na prawo i lewo, do niczego konkretnego nie zmierzając. 

W jej oczach widziałam, że za chwilę zacznie zmieniać kolory, więc pożegnałam się i ulotniłam. – Podoba mi się to zdanie, rozbawiłaś mnie. 

Wracając do domu[,] mijało mnie dużo młodych ludzi (...). – Niepoprawne użycie imiesłowu współczesnego. Wprowadza on dodatkową czynność wykonywaną przez podmiot, a w cytowanym zdaniu podmiotem (czyli wykonawcą czynności) są młodzi ludzie. Wychodzi więc na to, że do domu nie wracała bohaterka, a właśnie oni. Sugeruję: Gdy wracałam do domu, mijało mnie… albo: Wracając do domu, zauważyłam, że mijało mnie...

Tym, że nie wiem, jak napiszę ten referat [,] postanowiłam pomartwić się później.

Nie rozumiem kompletnie, po co wprowadziłaś spotkanie w bibliotece czy spotkanie z dyrektorką… W ogóle cały dzień w szkole to czyste rozwlekanie tekstu i upychanie niepotrzebnych informacji. Dopiero pod koniec rozdziału wylatujesz z poobijanym chłopakiem. Czuję się, jakbym czytała podrozdziały rozdziałów, kompletnie ze sobą niezwiązane. Takie klatki, każda obrazująca inną sytuację. Bez sensu, nie jest to wprowadzenie do późniejszej kluczowej akcji. Właściwie nie wygląda to jak wprowadzenie do czegokolwiek. 

Przed wejściem do lokalu leżał chłopak. Miał może osiemnaście lat. Był cały poobijany, a krew lała mu się z nosa. Po reakcji ludzi stwierdziłam, że chyba jest [był] nieprzytomny. – Po reakcji ludzi? A nie po tym, że… był nieprzytomny? Przecież Audrey go widziała. Poza tym o jaką reakcję chodzi? Co robili ci ludzie?
No i pilnuj, proszę, jedności czasu. I jeszcze ogranicz powtórzenia. 

Jednak tam leży człowiek, któremu nikt nie raczy pomóc, więc czy moje psychiczne upośledzenie ma wygrać? – Skoro piszesz w czasie przeszłym, to trzymaj się tego. Audrey opowiada sytuację z przeszłości, więc powinna używać formy przeszłej. 

Zaczynają się podstawowe w tego typu opowiadaniach problemy z narracją pierwszoosobową:
No to robi się interesująco. Obudziła się we mnie opiekunka świata i okolicznych wsi. Zastanawiałam się chwilę, bo przerażało mnie, że mam się wychylić i ściągnąć na siebie uwagę tego tłumu. Jednak tam leży człowiek (...). – Nie tylko mieszasz czasy. Jakby tego było mało, w tekście, który powinien być kwintesencją tego, co Audrey myśli, rzucasz typowym dla narratora trzecioosobowego: zastanawiałam się. Przecież, rozumując logicznie, cały czas jesteśmy w głowie bohaterki. A gdyby tak zacząć zdanie od: Na pewno miałabym się wychylić i zwracać na siebie uwagę…? 
Dodatkowo spójrz – tą sceną stworzyłaś sobie idealną okazję do ukazania charakteru postaci. Skoro Audrey waha się, czy dobrym pomysłem jest ściąganie na siebie uwagi, oznacza to, że nie czuję się komfortowo w tłumie. Wychodzi na to, że niepotrzebnie już wcześniej wprowadziłaś ekspozycję o tym; teraz sama mogłabym to wywnioskować, trochę pogłówkować nad charakterem Audrey, ale tym zabiegiem odebrałaś mi tę możliwość i, zamiast dawać subtelne wskazówki, rzuciłaś cegłą. 

Zrobiłam krok w przód [,] czując, jak pocą mi się ręce. – Przed imiesłowem przysłówkowym współczesnym stawiamy przecinek. 

— Mogliby się Państwo odsunąć? Patrzenie się na niego raczej nie pomoże [,] zakładając,
że nie jest jakimś superbohaterem — zdobyłam się na ironie. – Jak wyżej. Dodatkowo zabrakło ci znaku diakrytycznego: ironię. Plus w połowę wypowiedzi na blogu część zdania przerzuciło ci linijkę niżej. 
EDIT: Gdzieś niżej znów ci przecięło i przeniosło tekst. 
Jak na kogoś, kto się wahał i ledwo notkę wcześniej mówił o swoim introwertyzmie, Audrey całkiem naturalnie dyryguje tłumem, w dodatku używając sarkazmu, co mogłoby być nawet przejawem odwagi.  

Kółko zgromadzonych rozstąpiło się, a ja przykucnęłam przy chłopaku. Delikatnie sprawdziłam obrażenia, po czym kazałam jakiejś pani w fioletowym bereciku wezwać pogotowie. Pani od EDB była by [byłaby] ze mnie dumna. – No bo oczywiście chłopak leżał tam nie wiadomo ile czasu, ludzie stali, dokazywali, plotkowali i nie było nikogo rozsądnego, żeby choćby wezwać karetkę. NIKOGO. Dlaczego? Bo AUDREY musiała to zrobić. Wcześniej już widziała tłum ludzi, który szedł z tamtego miejsca. TŁUM. Nie wierzę, że NIKT nic nie zrobił. A Audrey nawet nie zapytała, czy ktoś wezwał pomoc, po prostu założyła, że jest pępkiem świata i jedyną bohaterką. To zakrawa o marysuizm, choć mam resztki nadziei, że do tego nie dojdzie. 


PS stawiam stówę, że Audrey i ten poszkodowany się w sobie zakochają. 

On spojrzał na mnie spod wpół zamkniętych powiek (w sumie nie wiem[,] czy dałby radę normalnie je otworzyć, bo w tamtym momencie mało przypominały oczy), zatrzymał wzrok i na wpół zdziwiony i rozbawiony nie odezwał się ani nie ruszył do przyjazdu karetki. – To brzmi trochę tak, jakby chłopak był pół zdziwiony i rozbawiony do przyjazdu pogotowia. Nie umiem sobie tego wyobrazić. 
Oczywiście, jak w tanich kliszach, tłum nagle rozpływa się w powietrzu. Już nikt i nic nie ma znaczenia, gdy para młodych ludzi w YA wreszcie się spotyka. I to już w drugim rozdziale.

Ratownicy zapakowali go, a ja [,] widząc, że już nie jestem potrzebna, schyliłam się po swoją torbę mając zamiar wrócić do swoich planów. Zapakowali brzmi dziwniem – jakby wrzucili worek ziemniaków. Może: umieścili go

Nie zdążyłam dobrze ruszyć w drogę, a jeden z ratowników zwrócił się do mnie.
— To pani chłopak?
— Eeee..
PS2 Dorzucam kratę browarów!
Zaskoczyło mnie to na tyle, że nic innego nie powiedziałam. Spojrzałam na poszkodowanego chłopaka, który zrobił to samo. Nie uśmiechało mi się jechać z obcym facetem do szpitala na Bóg wie jak długo. Ogarnęłam się i miałam powiedzieć, że nie, lecz usłyszałam tylko:
— Na co czekasz? Wskakuj do rydwanu [,] Wonder Woman. 

— A więc jesteś moją nową dziewczyną. Kto by pomyślał, że to będzie takie łatwe — powiedział mi na ucho przystojniak i słodko się uśmiechnął. – Brak wcięcia akapitowego na początku wypowiedzi. No i to tak słodkie, że aż mi niedobrze. 

Audrey w karetce? To nie taksówka – osoby trzecie, które nie są rodziną, nie mogą podróżować z ofiarą wypadku (tak nawiasem, z nieletnim może jechać prawny opiekun, z pełnoletnim – nikt, nawet najbliższa rodzina). Poza tym jeszcze chwilę temu Audrey nie chciała jechać do szpitala, ale pojechała, bo… ratownik powiedział jej, żeby wskakiwała? Nie mogła powiedzieć nie
No nie mogła, bo jak to tak odmawiać swojej pierwszej opkowej miłości. 
Swoją drogą kocham to, jak pod wpływem impulsu deus ex machina szara myszka nagle staje się prawdziwie pewną siebie i zdeterminowaną postacią nieszczędzącą sarkazmu. Kończąc rozdział, przyszło mi jeszcze do głowy, że cytat rozpoczynający ten wpis w ogóle nie pasuje do jego treści. A chyba poniekąd, chociażby minimalnie, powinien? Najczęściej coś takiego ma wprowadzać klimat albo w jakiś sposób nakierowywać czytelnika, co może się stać w rozdziale. Tutaj zupełnie nie ma o tym mowy.

ROZDZIAŁ 3
— To dobrze. Proszę przekazać mu, żeby się trzymał oraz, że miło było go poznać. – Przecinek przed oraz zbędny. W początkowej części rozdziału brakuje ci też kilku przecinków w zdaniach z imiesłowami współczesnymi. 
Skąd bohaterka wiedziała dokładnie, że ma osiem minut do autobusu, skoro zdanie wcześniej zauważyła, że rozładował jej się telefon? Nosiła zegarek na ręce czy zapytała kogoś na przystanku o godzinę?

Okej, może jakoś przeżyje, nigdy mnie nie złapali, więc istnieje szansa, że teraz też przeżyję. – Całkiem sporo u ciebie takich leniwych niedociągnięć jak braki w znakach diakrytycznych. Przeżyję. 

Jeszcze jeden przystanek i dom.. A w domu awantura.. – Pomijając ten komiczny wysyp przewróconych dwukropków, po tym zdaniu masz trzy spacje, a wcale nie kończysz nim akapitu.   

— Poproszę bilet oraz legitymacje do kontroli. – Legitymację. 

Nie zdążę uciec, [przecinek zbędny] ani jej czegoś wcisnąć. 

— Jakiś problem? — usłyszałam zza pleców. Odwróciłam głowę w stronę głosu zza pleców. – Nie musi dopowiadać, gdzie odwróciła głowę. To logiczne. 
Śmiem wątpić, że ktokolwiek o zdrowych zmysłach zaraz po wypadku i zszyciu ran na twarzy miałby jakąkolwiek ochotę biegać po mieście w poszukiwaniu obcej dziewczyny, zamiast, nie wiem, poprosić o receptę i pójść do domu. Mało tego, po takim wypadku dzieciaka nie powinni wypuszczać ze szpitala. Nieletni zawsze jest proszony o telefon kontaktowy do prawnego opiekuna – ze szpitala powinni więc odebrać go rodzice i potwierdzić taki odbiór podpisem na dokumentach. Dobry research nie jest zły, pamiętaj.

— Dobrze. Dzisiaj Ci się upiekło. Zorganizowanego masz chłopaka…[spacja]Audrey. – Czemu wszyscy tak bezpośrednio określają Audrey jako dziewczynę tego chłopca? Nie dość, że to upierdliwe przy czytaniu, płytkie, bo już wiemy, że ta dwójka będzie razem (albo wszystko uparcie będzie działo się, by tak się właśnie stało, co będzie jeszcze bardziej upierdliwe), to jeszcze niegrzeczne. Gdy jesteś gdzieś z kolegą, autorko, to też każdy tak bardzo PODKREŚLA, że jesteście parą? Dziecinne. 

Chłopak zdawał się być odrobinę zbity z tropu (...) – zdawał się odrobinę zbity z tropu. Konstrukcja z być jest dość popularnym błędem. 

I skąd chłopak wiedział, że Audrey nie ma biletu? Ba, że w ogóle wsiądzie do tego samego autobusu. Czemu odezwał się do niej dopiero teraz, a nie parę przystanków wcześniej? Jeśli chciał to zrobić w ostatniej chwili, skąd wiedział, gdzie dziewczyna wysiada i czy zdąży z nią porozmawiać? Bez sensu. 

— Moce nagle się z tobą zaprzyjaźniły? — powiedziałam najbardziej ironicznym tonem na jaki się w tamtej chwili zdobyłam.
— A tak naprawdę? – Obie wypowiedzi należą do Audrey, więc nie powinnaś przenosić tej drugiej do następnej linijki. 
EDIT: później powtarzasz ten błąd. 

— Pielęgniarka wypuściła mnie pod warunkiem, że nie wrócę tam w ciągu następnych 48 godzin oraz że pobiegnę za Tobą i oddam Ci legitymacje, którą zostawiałaś w recepcji — kąciki jego ust lekko się podniosły, jakby niepewne mojej reakcji. – Kąciki ust niepewne reakcji? Co? 
LegitymacjĘ. Poza tym w prozie, a już na pewno w dialogach, zapis liczb powinien być słowny. I jeszcze ta forma grzecznościowa… Rety, przecież opko to nie list. Widziałaś kiedyś formy grzecznościowe w dialogach książek beletrystycznych?

Super organizacja w tym szpitalu, tak w ogóle. No i skoro chłopak miał oddać legitymację Audrey, to czemu, do cholery, nie zagadał do niej od razu? Skąd wiedział, którym autobusem jedzie? W którą stronę? Z którego przystanku? Miał zamiar ją śledzić, wysiąść za nią? Wszystko tak bardzo bez sensu… 

Włosy opadły mi na twarz. Nie zdążyłam podnieść ręki, by je odgarnąć, kiedy on wyciągnął dłoń i założył mi niesforne kosmyki za ucho. Przybliżył się na tyle, że na bank naruszył moje wszystkie możliwe strefy. Szczególnie tę komfortu. – Tak z ciekawości: jakie jeszcze sfery chłopak naruszył?

Poczułam jego oddech na twarzy. Odważyłam się spojrzeć mu w oczy, co nie okazało się najlepszym pomysłem w moim życiu. Nie żartuję. Żebyście tylko zobaczyli to co ja. Na szczęście wrócił mi zdrowy rozsądek. Zrobiłam krok w tył, a on cofnął rękę trochę speszony. – Na pewno w ten sposób zachowuje się dwójka nieznajomych sobie ludzi. NA PEWNO. 

Czułam się niezręcznie gorączkowo myśląc o czym mogłabym z nim pogadać przez najbliższe trzy minuty do mojego przystanku. Zadałam pierwsze lepsze pytanie, które przyszło mi na myśl. – Z jednej strony Audrey zauważa, że nie żałuje spojrzenia, jest niezręcznie, ale to najlepszy pomysł w jej życiu, a z drugiej strony – co chwilę odlicza jakieś minuty i to dość konkretnie, jakby w ogóle nie była niczym innym zainteresowana.

— Więc mieszkasz gdzieś w okolicy? — spojrzałam przez okno[,] sprawdzając[,] gdzie jesteśmy[czas: byliśmy].
— Nie bardzo. W sumie nie mam pojęcia[,] gdzie teraz jestem.
(...)
— Pomogłabym ci, ale muszę szybko być w domu. Przez przygodę ze szpitalem jestem kosmicznie spóźniona i najpewniej uziemiona do końca życia.. — uśmiechnęłam się krzywo. – I nie mogła mu powiedzieć, gdzie są? Określić mniej więcej? Nie mógł sprawdzić dojazdu w telefonie? Dżizas, mamy XXI w. i coś takiego jak GPS. 


A nawet jeśli nie, to koniec języka za przewodnika i te sprawy. Nie rób z bohaterów idiotów. 
I uziemiona? Nikt jej nie zmuszał, żeby pojechała do szpitala. A skoro padł jej telefon, mogła zadzwonić do domu z recepcji szpitala. Lub pożyczyć telefon od tego dziwnego stalkera, co tak naruszył jej wszystkie strefy...

Duża dziewczynka ze mnie — szczerze[,] to nie uśmiechało mi się pokazywać obcemu facetowi[,] gdzie mieszkam. Jestem duża i czasem odpowiedzialna. 

Odtwarzałam w głowie to[,] co przed chwilą przeżyłam[,] nie mogąc w to uwierzyć.

Drzwi zamknęły się, a pojazd odjechał. Stałam i patrzyłam się[,] jak znika mi z pola widzenia. Powoli ruszyłam w stronę domu. Odtwarzałam w głowie to[,] co przed chwilą przeżyłam[,] nie mogąc w to uwierzyć. Weszłam do domu. Światło było zgaszone. Żadnego hałasu, jakby nikogo nie było. – Zbędne się w podkreślonej frazie. 

„Przysięga” – albo kursywa, albo cudzysłów. Dwa naraz to przesadyzm.

Przyjemne zakończenie rozdziału z tą legitymacją, ale czy to nie dziwne? Czy kontrolerka nie oddała jej Audrey po sprawdzeniu? Fabułę jak na razie pchają ci do przodu jedynie cudowne zbiegi okoliczności. Jeden imperatyw przeżyję. Dwa – jeszcze zniosę. Ale trzy sprawiają, że cała historia staje się grubymi nićmi szyta. 
Imperatyw narracyjny to zjawisko, które polega na tym, że postaci zachowują się w sposób nielogiczny i nieprzewidywalny; robią coś tylko po to, aby posunąć akcję do przodu, choć nie ma ku temu żadnej sposobności, ich zachowanie nie jest podparte niczym racjonalnym. Po prostu widać, że chciałaś postawić bohaterów w jakiejś sytuacji i zrobiłaś to, bo... tak. 
[Zapamiętaj, proszę, tę definicję, bo do problemu imperatywu narracyjnego będziemy jeszcze wielokrotnie wracać].

ROZDZIAŁ 4
Ilość nawiasów w pierwszym akapicie przytłacza.

Chore[,] co nie?

Zamiast spać[,] rozmyślałam[,] czy jest jakiś sposób, by Go znaleźć i odebrać dokument.  – Proszę, nie idź w tę stronę. Nie zapisuj wielką literą zaimka chłopaka, który pseudointeresuje główną bohaterkę (oczywiście ona się do tego nie przyzna, przecież chodzi tylko o legitymację, no co wy…). To jest kompletny brak subtelności.

Wstałam i wzięłam się w garść.
— Przecież mogę wyrobić nową, na to jeszcze mnie stać (...). – Podkreślenia w trakcie czytania kłują w ucho jako rym. 

Bohaterka ma pokój na piętrze i schodzi na śniadanie? Klisza na kliszy...

Usiadłam i wsłuchałam się w grające radio. Leciało akurat New Rules. Nucąc pod nosem[,] kończyłam śniadanie[,] kierując się do wyjścia. Kiedy zakładałam swoje ulubione czarne buty na obcasie i platformach[,] zjawiła się mama. – Czyli śniadanie trwało krócej niż piosenka? Przecież ten kawałek nie ma nawet czterech minut… 
Czekaj, co tam bohaterka mówiła wcześniej o tych strojach niewyróżniających jej z tłumu…?

— Oh, czyli już zapomniałaś[,] jak dwa tygodnie temu chciała zrobić frytki? — spytała mnie przekornie.
W głowie pojawiły mi się obrazy sprzed dwóch tygodni. – Logiczne, że nie sprzed pięciu. 

Rzuca się w oczy, że w paru miejscach zabrakło ci wcięć akapitowych. 

Audrey rozmawia sobie na spokojnie z mamą, śmieszkują, przedrzeźniają się… A gdzie ta awantura za późne powroty? Bohaterka strasznie panikowała z tego powodu w poprzednim rozdziale. Bądź konsekwentna, matka nie powiedziała ani jednego słowa na temat zachowania córki. 

Złapałam płaszcz, ostatnie spojrzenie w lustro i jestem gotowa na następny cudowny wtorek w moim życiu. – Złapała i płaszcz, i ostatnie spojrzenie?

Byle nie był jak poniedziałek, bo nie wiem[,] czy przeżyję więcej atrakcji w tym roku. Widocznie w nocy nieźle lało, bo wszędzie były kałuże. Idąc chodnikiem[,] starałam się je omijać, lecz nie zawsze się to udawało. Efektem były upaprane w błocie buty i nogawki spodni. Byłam pięć minut od szkoły[,] kiedy nagle na moim ciele wylądowała fala brudnej wody.

Matko i córko oraz reszto rodziny. Może i wyglądał lepiej niż ustawa przewiduje, lecz nadal byłam mokra (w ten gorszy sposób niestety, ale mało brakuje) oraz zirytowana. Chłopak zbliżał się do mnie raźnym, seksownym krokiem (oj mógłby przestać, ja tu próbuję myśleć). – Dwa znane frazeologizmy tak bardzo blisko siebie to przesada. Brzmi niepoważnie i sztucznie. 
Poza tym fragment w pierwszym nawiasie jest jednak niesmaczny. Czym innym jest subtelne puszczenie oczka do czytelnika, a czym innym soft Grey. Tym bardziej gdy na siłę próbujesz mnie przekonać, że Audrey to szara myszka. Cicha woda brzegi rwie, te sprawy…? Nie przekonuje mnie to.
Przepraszam, a gdzie niby i czym objawia się ta irytacja? Audrey w kolejnych zdaniach tylko się zachwyca. W dialogu używa sarkazmu, ale obie wiemy, że to pozory – dziewczyna zachowuje się tak, jakby miała kisiel w mózgu na widok tego gościa i jego samochodu. Żadnej irytacji po niej nie widać.

— Zamyśliłem się i nie zauważyłem ani Ciebie[,] ani kałuży.Ciebie małą. 

— Mokro mi, więc nie bardzo? — brawa dla tej pani, chyba się ogarnęła. – A tutaj brawa wielką. 

— W ramach zadośćuczynienia wieziesz mnie do domu. I to teraz. – Nie kupuję tego. Bohaterka na samym początku historii ścianą ekspozycji wmawiała mi, że jest typowym nerdem bardziej stroniącym od ludzi niż szukającym zaczepki, a teraz po prostu o tym zapominasz i kompletnie rozjeżdża ci się kreacja postaci. Mało tego – spotkanie przystojniaka w samochodzie to tylko (albo: aż) kolejny przypadek losu. Spotkanie to jest strasznie kliszowe; wydaje mi się, że widziałam już podobną scenę w jakimś hollywoodzkim filmie dla młodzieży (a może nawet niejednym?). I w końcu bohaterka jest wkurzona, no bo przecież jakiś koleś wjechał przy niej do kałuży i wszystko wylądowało na niej, ale jednocześnie z partii narracyjnych zamiast realnej frustracji wylewa się sztuczny zachwyt przystojniakiem i jego furą. Fakt, że za chwilę bohaterka sama się sobie dziwi, że się do typa uśmiecha, ale… nie sądzisz, że to jest po prostu słabe? Nie dość, że sytuacja sama w sobie jest sztampowa, to jeszcze to, w jaki sposób bohaterka na nią reaguje, też jest sztampą. 

Wsiadłam do pięknego auta i wpisałam swój adres w jego GPSa [GPS-a].  Obdarował mnie ślicznym uśmiechem numer dwa. – Ten GPS ją obdarował tym uśmiechem? Aha. 
Czy Audrey nie potrafi pokierować tego chłopaka do domu? Chyba wie, gdzie mieszka, na pewno zna okolicę. Szczególnie że z relacji wynika, iż szła do szkoły na piechotę. Jak daleko musi być jej dom, żeby musiała posługiwać się GPS-em?
Audrey w pierwszych notkach po tym, jak ją przedstawiałaś, wcale nie wydawała się próżna. Ani infantylna, a tutaj – o, proszę – co chwilę mamy jakiś różowy epitet. Jak nie krok seksowny, piękne auto, to oczyska śliczne i śliczny uśmiech. Cóż za wymuszony landrynkowy klimat.
Poza tym mamy XXI wiek. Zastanawiam się, co to musi być za batmobil, żeby zrobił na bohaterce jakiekolwiek wrażenie. I jednak trochę przeraża mnie też to, że Audrey wsiadła kompletnie obcemu facetowi do samochodu. Nowiutkiego samochodu, który ma pewnie zabezpieczenia, łatwo zablokować drzwi i uniemożliwić wydostanie się z auta. I zapewne jest to szybki samochód, łatwo odjechać daleko w krótkim czasie. I bohaterka – niby introwertyczka – wcale nie boi się podróży, ba! wręcz sama kazała wozić swoją dupę. 
Kiedy dojechaliśmy do mojego domu powiedziałam, żeby wszedł i poczekał na mnie. – O, w dodatku go do domu wpuściła, a potem weszła pod prysznic. Skąd wie, czy jak wyjdzie, będzie nadal miała laptopa albo telewizor? A może zniknie jej ulubiony ekspres do kawy? Idiotka. 

Tu doczekaliście się opisu głównej bohaterki. Gratulacje, za dotrwanie do tego momentu. – Serio?
Wielka ekspozycja o tym, jaką figurę ma bohaterka, jaki makijaż i jaką fryzurę nosi, zupełnie mnie osłabiła. To do tej pory twój najnudniejszy fragment. Wygląd bohatera i jego preferencje da się wpleść w tekst zdecydowanie zgrabniej, rzucając jakieś półsłówka to tu, to tam. Gdyby jeszcze Audrey pomyślała, że ma kilka kilo za dużo, próbując wcisnąć w siebie zbyt wąskie spodnie, albo gdyby próbowała coś zdjąć z wysokiej półki i nie dosięgała… sama domyśliłabym się, że nie należy do wysokich bohaterek. Ale nie. Po co pokombinować, jak można wrzucić do rozdziału ścianę tekstu – na oko jedną/piątą całej notki. 

Zużyłam ostatek kokosowego szamponu odnotowując w myślach, żeby kupić nowy po zajęciach, na które może jeszcze dzisiaj dotrę. – No naprawdę bardzo ciekawe. To jest dokładnie to, co chciałam przeczytać; właśnie takich informacji brakowało mi w tej lekturze.
Tyle że nie. 

Ej, chwila! Nie możesz tak robić! Nie możesz w połowie czwartej notki przytaczać mi narracji Artura. Od początku dostawałam tylko narrację Audrey – to do niej należał cały wstęp z przedstawieniem się, przedstawieniem swojej rodziny. Miało to sens, wyglądało jak zabieg przypominający pierwszą notkę na blogu nastolatki – można było się nawet wczuć, że blog, który czytam, to dokładnie ten, który Audrey publikuje. Nagle ni z tego ni z owego pojawia się narracja Artura i koleś sam przed samym sobą, nie zwracając się do nikogo konkretnego, tłumaczy sobie, jakich języków się uczył, czego wymagała od niego mama oraz jaka jest historia jego majątku (tak, bo akurat teraz czytelnik musi na siłę dowiedzieć się, skąd Artura stać było na taki samochód). Nie uważasz, że to bez sensu? Chciałam poczekać z tym do podsumowania, ale już teraz zacytuję fragment artykułu o ekspozycji, który napisałyśmy wraz z Dhaumaire: 

Ekspozycja w narracji pierwszoosobowej to kreacja bohatera-idioty...
...czyli sytuacja, w której bohater prowadzący narrację tłumaczy i opisuje elementy fabularne, które są po prostu dla niego oczywiste – w normalnym świecie nie zwracałby na nie uwagi. Tymczasem po dwudziestu latach życia, idąc sobie korytarzem, zaczyna myśleć nad strukturą urzędniczą państwa, streszcza doskonale sobie znaną historię, samemu sobie opowiada o tym, jak zazwyczaj zachowują się ludzie w jego otoczeniu albo mówi sam sobie, jak się czuje. A nawet opisuje (też sam sobie, na przykład w lustrze), jak wygląda! Nie brzmi komicznie?

W tej pełnej absurdu ścianie tekstu przedstawiającej życiorys Artura opowiadanie nie wygląda jak opowiadanie, a jak wypracowanie szkolne. 
Kolejny cudowny zbieg okoliczności – właściciel pięknego samochodu pozwolił dzieciakowi zapłacić za niego... w ratach. Tak, bo właśnie tak się robi – ufa się nastolatkom w kwestii ich wypłacalności, bo mają takie śliczne oczy. To naciągane tak samo jak medyk, który wpuścił Audrey do karetki albo lekarka, która wypuściła jej pseudo-chłopaka ze szpitala bez poinformowania o tym jego prawnych opiekunów. Tak, tak. No na pewno.

Laska z zajebistym uśmiechem = moje pełne zainteresowanie. – Lepiej wyglądałoby to, gdybyś napisała po prostu równa się

Trochę długo nie wracała, więc zdjąłem buty i rozejrzałem się po mieszkaniu, uważając czy przypadkiem nikt mnie nie przyłapie. – Wbrew pozorom to wcale nie jest taki grzeczny zwyczaj, jakby się wydawało. Kiedy nie jesteśmy u naprawdę bliskich znajomych lub nie jesteśmy o to poproszeni, butów nie zdejmujemy i taki fircyk, jakiego prezentujesz, powinien o tym wiedzieć. 

Okej, myliłam się. Od nudnego opisu wyglądu postaci nudniejszy może być tylko opis pokoju przedstawiający dokładnie co, jak i gdzie. Nie mogłaś podać tylko niektórych elementów, tych naprawdę rzucających się w oczy? Facet zachowuje się tak, jakby nigdy nie był w żadnym mieszkaniu [albo jak koleś z reklamy Ikei]. Analizuje w stylu: ooo, a tu, na meblościance stoi płaski telewizor, a tam taka wielka szafa, i to rozsuwana!… Naprawdę, XXI wiek – tak tylko przypomnę. Rozumiem, że Artur mógłby się zdziwić, gdyby ktoś miał jeszcze odbiornik z tyłkiem i nie miał szafy (mógłby się wtedy zastanawiać, gdzie mieszkańcy trzymają swoje rzeczy?), ale płaski telewizor i duża szafa naprawdę na nikim nie zrobią już przecież wrażenia. To jest tak bardzo nienaturalny opis, i jeszcze ceglany – praktycznie bez przemyśleń typowych dla narracji pierwszoosobowej – że aż w oczy kole. 

Nie usłyszałem kroków, a kiedy w drzwiach stanęła ona w samym ręczniku (...) – nie usłyszał kroków, bo tak się zamyślił nad tym lokum? A co on, aranżator wnętrz? 
Tyle dobrze, że w partiach Artura Ona nie jest podana wielką literą. To już byłoby wtedy za mocne. 

ROZDZIAŁ 5
Nie mam pojęcia, z czyją perspektywą mam do czynienia. Czy to Audrey, czy jednak Artur? W sumie po stylizacji (pytania retoryczne i zwroty do czytelników) mogłabym poznać, że chodzi o bohaterkę, jednak nie padło to w tekście, a poprzednią zmianę narracji na tę Arturową zaznaczyłaś imieniem przed akapitem. Aby zachować ciągłość, teraz powinnaś zrobić to samo z fragmentami pochodzącymi od Audrey.
Mam spory problem z historią, którą mi prezentujesz. Znów nie widzę fabuły, tylko… stanowisko bohaterki na temat seriali, które obejrzała. Po co mi to? Ostatnią notkę skończyłaś niezłym cliffhangerem, a teraz marnujesz to na rzecz fragmentu o tym, że Audrey wkręciła się w Sposób na morderstwo. Hola! Czy przed chwilą nie stała przed Arturem w dość… niezręcznej sytuacji? Nagle w kolejnym akapicie pojawia się zdanie: 
Kiedy wyszedł z mojego pokoju wkroczyłam do środka i zatrzasnęłam drzwi. – Czyli co? To znaczy, że Audrey tak sobie myślała o tym serialu i rozmawiała z czytelnikami, myślami będąc gdzieś indziej niż w scenie? Czy po prostu, nie wiem, ten wstęp odnosił się do ciebie jako do autorki i opowiadanie dopiero zaczyna się od drugiego akapitu? 
Niczego już nie jestem pewna. 
Błagam – kolejny spory akapit porusza jakże interesującą mnie problematykę dramatyczną z gatunku olaboga, w co ja niby mam się ubrać? (jednocześnie bohaterka nie stoi przed jakąś szafą, no co wy… ma przed sobą całą garderobę). Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, jaki potencjał tkwi w narracji pierwszoosobowej – dzięki niej możesz nie tylko opisać jakiś proces, ale w głównej mierze poruszyć jakieś interesujące, emocjonalne aspekty. Czyli: myśli o tym, w co się ubrać i jak związać włosy – nie. Myśli o tym, dlaczego obcy typ wszedł mi na chatę i zobaczył mnie w negliżu, i jak ja mu teraz spojrzę w oczy – tak. Natomiast w twojej obecnej wersji wychodzi na to, że naszą próżną bohaterkę bardziej interesuje to, że jej jeansy mają wątpliwą świeżość, niż że brała udział w dość niecodziennej sytuacji. 

(...) i patrzył w przestrzeń niewyraźnym wzrokiem. No to startujemy z niezręcznością.. [trzy kropki, nie dwie] — pomyślałam.  
Otworzyłam drzwi, rozsiadłam się na odjechanym, skórzanym siedzeniu i czekałam, aż chłopak wsiądzie. Zaczekałam chwilę, ale widząc[,] że coś mu to nie idzie, wychyliłam się z auta. – Spójnik ale tutaj nie pasuje. Podkreśla on przeważnie przeciwieństwo jednego zdania składowego do drugiego; u ciebie zaczekanie i wychylanie się następują po sobie, nie wykluczają się. Lepiej by brzmiała wersja: (...) a gdy zobaczyłam[,] że coś mu to nie idzie, wychyliłam się z auta.

— Rozumiem, że mam wysłać specjalne zaproszenie pocztą? — powiedziałam[,] starając się mieć beztroski [zbędna podwójna spacja] i wesoły ton.
Ocknął się i spojrzał na mnie[,] jakby coś go ominęło. Odbił się od maski i całkiem zwrócił w moją stronę. – Zwróć uwagę na to, że w tym fragmencie trzy ostatnie zdania zbudowałaś za pomocą tego samego spójnika. Przez takie sytuacje tekst często sprawia wrażenie monotonnego.

Wwiercał się we mnie jakby próbując szukać jakiejś oznaki wściekłości lub chęci ucieczki jak najdalej od niego. – Wwiercanie się w Audrey jako synonim przyglądania brzmi koszmarnie. 

Klisza na kliszy kliszą pogania. Nie dość, że bohaterowie poznali się dość schematycznie, to jeszcze teraz przytaczasz kolejne mocno typowe zachowanie:
Ocknął się i spojrzał na mnie[,] jakby coś go ominęło. Odbił się od maski i całkiem zwrócił w moją stronę. Pochłaniał wzrokiem moją twarz. Wwiercał się we mnie[,] jakby próbując szukać jakiejś oznaki wściekłości lub chęci ucieczki jak najdalej od niego. Chyba nic takiego nie znalazł (na moje szczęście), bo krzywo się uśmiechnął i podszedł do drzwi kierowcy. 
— Pasy — spojrzał na mnie wymownie. [akapit] Przewróciłam oczami i wykonałam polecenie.
O rety, dlaczego ta bohaterka jest… hmm, jakby to powiedzieć… tupeciarska, żeby nie mówić bezczelna? W pierwszych notkach nie wydawała się taka, a teraz nagle wychodzi z niej istne bucerstwo. I w stylizacji, gdy myśli o chłopaku w dość nieprzyjemny sposób, z wyższością, i w zachowaniu, bo nawet zwykłe zapięcie pasów traktuje jak nie wiadomo jaką uciążliwość. Zaczynam powoli za nią nie przepadać. 

Usłyszałam czysty, piękny warkot i poczułam się[,] jak w jakiejś niewiarygodnie drogiej bryce (nie żeby ta na taką nie wyglądała, ale wiecie[,] co mam na myśli). – Nie, nie wiemy. Wiemy tylko, że taki zachwyt podkreślany już któryś raz z kolei też niekoniecznie pozytywnie świadczy o twojej postaci.

Lubię porządne samochody – wydają się ekscytująco męskie. – Wiesz, co byłoby lepszym rozwiązaniem niż ten ekspozycjo-imperatyw? Pokazanie zainteresowanie bohaterki porządnymi samochodami wcześniej, zanim takowy zobaczyła. Mogłaby na przykład wspomnieć gdzieś mimochodem, że (zamiast wzmianki o kole filmowym, które do tej pory nie miało znaczenia fabularnego) w czasie obiadu ogląda powtórki Pimp My Ride, bo najczęściej furki tam ogarniają całkiem przystojni goście. Wtedy nie wyglądałoby to tak, że akurat, gdy bohaterka spotyka kogoś z fajnym wozem, sztucznie się zachwyca, jakbyś sama dopiero co wymyśliła ten zachwyt i tę sytuację z kałużą na poczekaniu. 

— Jestem Artur tak w ogóle — powiedział znienacka.
W tym momencie uświadomiłam sobie[,] jak głupia musi być ta sytuacja — jeżdżę po mieście z chłopakiem, którego imienia nie znam, zapraszam go do domu, dodatkowo widzi mnie w ręczniku. Poczułam[,] jak robię się czerwona na tę myśl. – Podkreślone wyrazy brzmią podobnie przy czytaniu na głos i rzucają się w uszy. Co do pogrubienia natomiast – masz narrację pierwszoosobową. Wykorzystaj jej potencjał. Pisz wprost, zamiast przytaczać myśli bohaterki. Nie sądzisz, że naturalniejsze byłoby coś w stylu: O rety, ale głupia musi być ta sytuacja (...). Tak samo dalej:
Zastanowiłam się[,] czy dam radę przytaszczyć je do domu w małym plecaku, jednak nie bardzo mi się to uśmiechało. – Spróbuj to jakoś przeredagować, by faktycznie brzmiało jak bezpośrednia myśl, a nie myśl o zastanawianiu się. 

Poczułam wibracje swojego telefonu. Sięgałam do torby, aby go wyjąć (...). – Czy mogłaby poczuć wibracje nieswojego telefonu w swojej torbie?
Dlaczego bohaterka nazywa Artura swoim towarzyszem, skoro zna już jego imię? Czy nie naturalniejsze byłoby korzystanie z niego?

W tym rozdziale brakuje ci wyjątkowo wielu przecinków przed imiesłowami współczesnymi. Pozwól, że nie wypiszę wszystkich.
Zapominasz też o przecinkach przy wołaczu:
Dwa do zera[,] mózgu. Albo:
(...) bo ręka zaczęła mi odpadać, ale[,] kochani - [przecinek zamiast dywizu] przecież mnie nie stać. – W tym przypadku zamiast przecinków możesz też do wydzielenia wtrącenia użyć myślników. 

Mimo, [przecinek zbędny] że szukałam tej jedynej (...).

Kiedy byłam już blisko zauważyłam, że ktoś stoi przy moim ogrodzeniu i niecierpliwie się rozgląda. Nie będę kłamać – trochę się przestraszyłam. W końcu ciągle słyszy się o psychopatach mordujących biedne, bezbronne dziewczyny. – Co nie przeszkodziło Audrey wcześniej wejść bezceremonialnie obcemu typowi do samochodu i kazać wieźć się do domu, aby następnie go zaprosić do środka i paradować przed nim prawie nago. 

Umysł jednak żył swoim życiem. W końcu pozwoliłem mu robić[,] co chce. Tak bardzo się zamyśliłem, że nawet nie zauważyłem[,] kiedy dziewczyna wsiadła do auta. Usłyszałem dopiero jej wołanie. Kiedy spojrzałem jej w oczy[,] nie mogłem się oderwać. 
Od razu zauważyłem, że jest zdenerwowana (...).

Nie ma [było] głupich, nie zmylił mnie jej wesoły ton głosu. – Pilnuj czasu narracji.

Przez całą drogę nie myślałem o niczym innym[,] tylko o tym, że ona siedzi koło mnie. Cudem nie spowodowałem żadnego wypadku. Kiedy dojechałem pod szkołę dotarło do mnie, że nawet nie znam jej imienia. Kiedy wysiądzie[,] możemy się już nie zobaczyć, a szkolne przerwy to nie to samo. Musiałem działać. Powiedziałem, że mam na imię Artur. Kiedy uśmiechnęła się i zaczerwieniła[,] każda komórka ciała chciała ją pocałować. Siedziałem jeszcze kilka minut[,] patrząc[,] jak odchodzi. – Trochę przesadzony wydaje mi się ten zachwyt. Nie wiem, czy gdyby go trochę uspokoić, byłby bardziej naturalny. Obecnie bardzo zaciąga taniochą. Nie wspominając, że dość nudne jest czytanie jeszcze raz tej samej sceny i oglądanie w wyobraźni tej samej cliché sytuacji, nawet gdy zmieniasz narratora. 
Poza tym podkreślone zdanie jest bez sensu. Skoro przerwy to nie to samo, znaczy, że bohaterowie będą się na nich widywać na korytarzu, tylko zapewne atmosfera szkoły nie będzie sprzyjała rozwojowi ich romansu – to właśnie Artur miał na myśli, prawda? A to wyklucza pierwszą część zdania. No i co za problem podejść do dziewczyny w szkole i zaprosić ją na kawę? Fragment brzmi tak, jakby sytuacja w samochodzie była jedyną możliwością, żeby się odezwać do Audrey, jakby nigdy więcej się w przyszłości nie dało. 

Zapomniałam wymyślić wymówki [wymówkę], więc gdy weszłam do klasy[,] a wszyscy spojrzeli się na mnie i koleżanka z ławki spytała[,] co stało mi się wczoraj, po prostu na nią zerknęłam i wzruszyłam ramionami. 

Nie wiem[,] jak sobie z tym poradzę, bo przecież skąd miałabym mieć doświadczenie? – Musisz się w końcu zdecydować, w jakim czasie prowadzisz to opowiadanie. 

— Audrey, możesz zostać po zajęciach? — spytał z poważną miną. [akapit] Zrobiło mi się głupio, bo wszyscy w grupie wiedzieli, że mi nie idzie i pewnie[,] domyślają się [domyślili się][,] czego będzie dotyczyć rozmowa.

Miałam przed oczami mnóstwo linijek niezrozumiałych komend. Patrzyłam na nie do końca zajęć[,] jakby to miało rozwiązać problem (nie, nie rozwiązało[,] jak coś) (...). – Swoją drogą czego Audrey się spodziewała? Dlaczego zapisała się na programowanie, nie potrafiąc… programować? I nawet nie wiedząc, że nie ma do tego żadnych podstaw…? Programowanie to nie jest to samo co, nie wiem, kurs obsługi pakietu Office – tutaj naprawdę trzeba mieć odpowiednie zaplecze, nie wystarczy kilka tygodni lekcji. Przed przystąpieniem do zajęć nauczyciel też powinien jakoś zweryfikować wiedzę chętnych, aby nie dopuścić do takiej sytuacji, w której znalazła się twoja bohaterka. 

Nie wiem, czy po prostu robisz się coraz bardziej leniwa, czy do tej pory stawiałaś znaki interpunkcyjne na czuja, ale dochodzi do sytuacji, w których brakuje ci przecinka nawet w naprawdę intuicyjnych i logicznych miejscach. Przykłady:
Gdy zadzwonił dzwonek[,] a wszyscy opuścili salę[,] wstałam i podeszłam do biurka profesora. Spojrzałam na niego wyczekująco[,] nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
Albo:
Nie wiem[,] czy są jeszcze wolne miejsca w innych kołach (...). – Zamiast coraz lepiej, wydaje się, że tekst pod kątem poprawności wypada coraz słabiej. 


ROZDZIAŁ 6
Pamiętacie jak w rozdziale piątym spotkałam kogoś pod domem? – Wiesz, nie bardzo. To była jakaś ucięta scena, miałam nadzieję na kontynuację, ale zmieniłaś perspektywę na wydarzenia oczami Artura, i to sprzed paru godzin wcześniej. Potem, kiedy wróciłaś do Audrey, pisałaś o jej spędzaniu czasu w szkole. Zupełnie zapomniałam o tamtym wątku. Czuję tu niezły chaos, a najgorsze jest to, że tak bardzo nie przejmuję się losami głównej bohaterki, że zapomniałam o ważnej, niedokończonej wcześniej scenie. To chyba kolejny argument na to, że z kreacją Audrey jest coś nie tak. 

Szkoda by było, bo przewidziałam trochę akcji. Ale jeszcze chwilkę poczekajcie — nie było przecież jeszcze moich co-rozdziałowych przemyśleń!


Piszesz o tym, że bohaterka ma problem z cukrem, ale do tej pory ani razu nie pokazałaś tego sceną. Nie pokazałaś, jak podjada na lekcji, w pokoju wyciąga z barku czekoladę, a w sklepiku szkolnym naciąga znajomych na batoniki. To dlatego teraz słowa Audrey nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Tak naprawdę tej ekspozycji mogłoby nie być – postać nic by nie straciła, bo miłość do słodyczy nie istnieje w tekście, jest tylko jakimś elementem gdzieś spoza kadru. Audrey robi z gęby cholewę i nic więcej. To tak, jakbym ja powiedziała, że piszę ocenki, ale w rzeczywistości nikt żadnej nigdy by nie zobaczył na oczy.  
Nie rozumiem, po co ci w ogóle te wstępy. To naprawdę słaby pomysł – przerywać fabułę na rzecz jakichś anegdot, które nie mają żadnego znaczenia fabularnego. Proszę, nie praktykuj już tego w kolejnych planowanych rozdziałach – to kompletnie bez sensu. Bohaterkę powinniśmy poznawać poprzez wnioskowanie jej zachowania, a nie z jej chaotycznych żali. 

To był chyba dzień szaleństwa i nierozsądnych decyzji, bo powiedziałam bez większego przemyślenia:
— Słuchaj, może wejdziesz na chwilę? W końcu narobiłam ci tylko problemu. Myślę, że nawet wygrałeś kawę. – Dopiero co paradowała w tym domu w samym ręczniku przed kompletnie obcym typem. Nie dostała nauczyki? Co mnie zaskoczy tym razem?
Teraz to już na pewno nie wierzę w jej niepewność siebie i szaromyszkowość. Za nic w świecie mnie do tego nie przekonasz. 

Weszliśmy do domu. Usłyszałam głos mamy (uf, nie będę sama gdyby okazał się psychopatą). – Najpierw zaproś obcego, potem módl się o własne życie. Logiczne. 

Mama ma w zwyczaju wyolbrzymiać wszystko[,] co stanie jej na drodze, więc z wielkim zaangażowaniem unikałam tematu domniemanych ‘wagarów’. – Niepoprawny cudzysłów. 
W ogóle tego nie poczułam. Na moje oko z tej mamy całkiem fajna, normalna babeczka, która ani nie wtrącała się do tej pory w życie córki, ani jej tego życia nie uprzykrzała. Nie wiem, dlaczego bohaterka próbuje mi to wmówić, skoro w ogóle nie widać tego w tekście. Ona swoje, a fabuła – zupełnie coś innego. 

— Ciekawa akcja z twoją mamą. Miałem ochotę, żeby się nie odzywać się i czekać co wymyślisz. W końcu zapraszanie chłopaka, którego kompletnie się nie zna to całkiem szalone szaleństwo. Przyznam, że nie wydajesz się taka na pierwszy rzut oka — stwierdził nieco zdziwiony i zaśmiał się cicho. – Nie? A szaleństwem nie było, na przykład, jechanie w karetce z Kacprem do lekarza i pewne siebie, zaczepne, rozmówki z nim? 
Poza tym czy tylko mnie typ wydaje się na tyle creepy, aby absolutnie nie wpuszczać go do domu? Przyczepił się do Audrey jak jakiś stalker – wsiadł za nią do autobusu, wygadywał tanie komentarze o ślicznych uśmiechach, chciał poznać jej rodziców, nazywał ją Wonder Woman… Niepokojące. Nawet bardzo. 


Drugi facet w mojej sypialni w jeden tydzień — coś zdecydowanie nie jest w porządku. – A nie dzień? I powinno być w ciągu jednego tygodnia, choć jeden i tak jest zbędne. 

— Ostatnią rzeczą, którą można o mnie powiedzieć, to to że jestem szalona.Ostatnią rzeczą (...), jest to/ostatnia rzecz (...), to to...

— Skoro to analizujemy, to myślę że jest dwa do jednego dla ciebie. Dalej uważam, że mogłeś darować sobie uganianie się, żeby zwrócić mi kawałek papieru.
— A ja już ci powiedziałem, że to nie był żaden problem. Chwilowo nie miałem nic innego do roboty. – A może leżenie w szpitalu i dochodzenie do zdrowia? Nie? Zły pomysł? 
Poza tym gdyby chodziło o oddanie legitymacji, bohater mógłby wrzucić ją do skrzynki na listy albo po prostu zapukać do drzwi i powiedzieć: dzień dobry, chciałbym oddać legitymację. Nie musiałby robić z siebie takiego stalkera i to jeszcze wieczorową porą, która nie jest najlepszą chwilą na odwiedziny obcego człowieka.

— Nie twoje zmartwienie [,] Matko Tereso. Będę się już zbierał — powiedział szorstko [,] jednocześnie podnosząc się z łóżka i poprawiając jeansy. – Już chciałam cię pochwalić, że wreszcie ładnie wplotłaś w tekst elementy ubioru. Już chciałam. A tu dalej: Miał dziś na sobie czarną bluzę z kapturem, która opinała jego szerokie ramiona we wszystkich odpowiednich miejscach. Nie widniał na niej żaden napis. Cały ubrany był neutralnie, a jednocześnie po męsku. – Widzisz różnicę między pierwszą częścią a drugą? Pierwsza jest okej, a druga to wypracowanie szkolne. Unikaj takich opisów. 

(...) odkąd cię wczoraj zobaczyłem[,] ciągle o tobie myślę. Nie mogę skupić się na swojej robocie. Nie mam czasu na takie bzdury! — wyglądał na rozdartego. Patrzył na mnie w ciszy, aż w końcu odezwał się niemal szeptem — Jesteś taka niewinna Audrey.. – Drugie spotkanie i już? Rety, jakie to cliché. 
Chwilę potem poleciały creepy wyznania. To aż nierealne, żeby ktoś, kogo widziało się raz w życiu, wbił ci na chatę i wyznawał pociąg seksualny. 

— Powinienem już iść. Muszę tylko.. — przycisnął swoje ciało do mojego. [akapit] Kant biurka boleśnie wrzynał mi się w pośladki, lecz to ostatnie o czym teraz myślałam. Wlepiłam oczy w jego klatkę piersiową[,] obawiając się wyrazu jego oczu. (...) Czułam jego ciepły oddech na twarzy. Dobrze, że używał miętowej gumy do życia, bo nienawidzę jak chucha mi się w twarz. – Zamiast piszczeć, bo jakiś obcy psychopata – który dzień wcześniej zerwał się ze szpitala, żeby ją śledzić – chce ją molestować w jej własnym pokoju, to ta myśli o jego ciepłym oddechu, który na szczęście nie śmierdzi. LOGICZNE.  
Poza tym to zdanie tak bardzo zabija znikomy klimat sceny...

Na myśl o tej scenie jedyne, co przychodzi mi do głowy, to mocny cringe. Gdyby to o mnie chodziło, koleś powinien wylądować za drzwiami i nigdy nie wracać.

ROZDZIAŁ 7
Przez ostatni tydzień długo myślałam, o czym takim mogłabym Wam na wstępie pomarudzić (...) – najlepiej o niczym. Nie mam jednak zamiaru z każdą kolejną notką powtarzać, że takie wstępy tylko psują ci opowiadanie, bo odrywają czytelnika od fabuły na rzecz jakichś mało znaczących fabularnie pierdół. Wrócę do tego dopiero w podsumowaniu.
Pojawienie się Artura – przewidywalne, sztuczne, monotonne. Znów powtarza się sytuacja z samochodem; bohaterowie spotykają się z przypadku, chłopak ledwo wyrabia z hamowaniem. Klisza na kliszy kliszą… i tak dalej. Na dodatek coraz bardziej nie lubię Audrey – wydaje mi się zbyt obcesowa i nieodpowiedzialna. Rozumiem, że nastolatki takie są, nie mam problemu z charakterem, tylko z tym, że na początku opowiadania postać wydawała się zupełnie inna. Sądziłam, że to rozważna, szanująca się dziewucha, która nie daje się zmacać we własnym pokoju i nie wbiega ludziom pod samochody, następnie lekceważąc ich emocje:
— Ale zahamowałeś. Nic się nie stało — odpowiedziałam lekceważąco. Chciałam, żeby przestał się wreszcie tak przejmować. – Ja bym dla odmiany chciała, aby to Audrey zaczęła się przejmować. Mam wrażenie, że martwię się o nią bardziej niż ona sama. Z drugiej strony postać nie robi nic, abym zaczęła ją lubić i rozumieć. 

Kiedy Artur pyta o to, co Audrey robiła o tak późnej godzinie w szkole, mam wrażenie, że wypowiada te słowa tonem jej ojca:
— A tak w ogóle, to co robiłaś w szkole o tak późnej porze? Zajęcia już dawno się skończyły. – Czy to naprawdę miało brzmieć tak moralizatorsko i jednocześnie zbyt dociekliwie? Czy Artur to kolejny stalker w życiu Audrey?

— Mam koło programowania... — nie wiem czemu, ale zrobiło mi się głupio, że jestem takim nerdem. Ale hej! Przecież w sumie dyplomatycznie mnie wywalili, więc może nie aż takim? – Problem w tym, że Audrey nie jest nerdem. Raz przeszła się do biblioteki i również raz wspomniała o jakimś kole filmowym, nawiązała też w rozmowie do Wonder Woman… To jeszcze nie świadczy o jej nerdostwie. Gdyby tak było, częściej nawiązywałaby do nerdowskich czy geekowskich elementów życia, na przykład porównywała niektóre sytuacje do tych znanych z gier czy książek. Tymczasem zamiast dodawać jej charakteru w trakcie trwania opowiadania, charakteryzujesz postać w tanich wstępach, które nie są scenami, nie poruszają wyobraźni, nie mają znaczenia fabularnego. Wprowadzają informacje pobocznie i są wyrwane z kontekstu – jak jakaś notka na marginesie. Musisz się bardziej postarać, aby ukazać Audrey jako nerda i geeka w tekście, bo jak na razie bohaterka tylko mnie o tym przekonuje, i nic więcej. A to w ogóle nie działa. 

— Nie uwierzysz jakie szczęście cię dziś spotkało. Tak się składa, że cały tamten rok miałem rozszerzoną chemię z Suszyńską. Tę babę lubi już chyba tylko liga ochrony przyrody. (...) — Poczekaj na to, co usłyszysz dalej. Otóż, pisałem referat na bardzo podobny temat. Mam go na laptopie. Wystarczy, że trochę pozmieniasz i gotowe. Mogę ci nawet pomóc, jeśli nie masz nic przeciwko... 


Całe to opowiadanie oparte jest na niebywałym szczęściu, które spotyka Audrey. Przez to historia jest coraz bardziej naciągana – trudno w nią uwierzyć. 

To chyba wpisane jest w naturę kobiet, że lecą do złych chłopców, jak ćmy do światła. – Nie. Jest to zależne od charakteru człowieka, nie od płci, a szerzenie takich bzdur, jak to łobuz kocha najbardziej, nie jest pożyteczne dla literatury młodzieżowej. Nawet jeżeli uznamy, że to opko pisane for fun i ma być przyjemną odskocznią dla młodych dziewczyn, czemu nie może chwalić wzorców pozytywnych? Że creepy stalkerzy, którzy kleją się do ciebie w twojej własnej strefie komfortu, nie jest wcale romantyczne, tylko obelżywe? 
W narracji osobowej wprawdzie takie słowa to przemyślenia bohaterki, ma ona prawo mieć taki punkt widzenia. Jednak czy to czyni z niej bohaterkę, którą się lubi i szanuje? Problem w tym, że twoja Audrey nie przejawia do tej pory żadnych wyraźnie pozytywnych cech, więc kolejna negatywna tylko mnie zniechęca do dalszej lektury.

O ironio on wiedział o mnie całkiem sporo — gdzie mieszkam, jak się nazywam, jak wygląda moja mama.. Przyznacie, że to całkiem poważny pakiet informacji. Możliwe, że już więcej go nie zobaczę [tego pakietu?]. – Mam z tym opowiadaniem pewien problem. Ogólnie mam problem, czytając literaturę młodzieżową i oglądając filmy młodzieżowe, ponieważ najczęściej brakuje mi w takich produkcjach… współczesnej młodzieży. Może tak. Może dziesięć lat temu, gdyby podejrzany typ poznał moje imię i wygląd mojej mamy, nie czułabym się z tym komfortowo, ale dziś takie rzeczy można znaleźć, scrollując Facebooka czy Instagrama. To właśnie tam znajdują się poważne pakiety informacji. Dorastałam, kiedy internet już był, ale nie był wykorzystywany w takim stopniu i mam wrażenie, że w tym opowiadaniu również nie jest. 
Oczywiście Audrey być może nie ma Facebooka, ale tak naprawdę nie pamiętam, aby w opowiadaniu pojawiła się ta informacja, za to dziewczyna jest komputerowa, pisze też bloga, nazywa się nerdem, więc zakładam, że udziela się w social mediach. Problem w tym, że w ogóle nie widać tego w tekście, przez co momentami wygląda on tak, jakby pisała go osoba, która już od jakiegoś czasu nie jest nastolatką i nie myśli jak współczesna nastolatka. Choć stylizuje język postaci na młodzieżowy (co mocno, może nawet przesadnie rzucało się w oczy w pierwszych rozdziałach), życie Audrey tak naprawdę nie wygląda na współczesne ze strony fabularnej.
Tak mi się przypomniało. Podobno Audrey miała też paczkę znajomych, z którymi mocno się trzymała, ale w żaden sposób jeszcze nie nawiązała z nimi kontaktu. Właściwie ta informacja mogłaby się nie pojawić w tekście i na niczym by on nie stracił; Audrey praktycznie nie korzysta z telefonu komórkowego. Podejrzewam jednak, że współczesna młodzież korzysta z niego bardzo często. 
[UPDATE: W późniejszej części rozdziału pojawia się koleżanka głównej bohaterki i bardzo mnie to cieszy. W końcu jakiś powiew świeżości].

Czy ja w dwa dni zdążyłam wpuścić do domu dwóch randomowych facetów? Gdyby mama wiedziała już bym nie żyła. – Tak. Szkoda, że dotarło po czasie. Wtedy ani na chwilę nie myślałaś o konsekwencjach, bohaterko. A mama wiedziała o jednym i zareagowała raczej pozytywnie.

Artura przelotnie widywałam na szkolnym korytarzu. Brakowało mi odwagi, żeby podejść i się przywitać (...). – Nagle brakuje jej odwagi? Naprawdę? Ciężko powiedzieć cześć?
Z drugiej strony Artur wcześniej sam rozsiał dramę, jak to nigdy już nie spotka tej interesującej piękności, a przecież chodzą do wspólnej szkoły. 
Poza tym dlaczego nagle opowiadanie ze sceny zamienia się w puste w emocje streszczenie? Moja wyobraźnia usypia. 

Z tym jeszcze sobie radziłam. W końcu nie wymagało to kontaktu ani rozmowy (to już wyższy skill komunikacji międzyludzkiej, którego nie mogę wbić od..  no..  lat). – Kolejna mocno naciągana kwestia. Naprawdę nie widać, by Audrey miała jakiekolwiek problemy z komunikacją. Wręcz radzi sobie ponadprzeciętnie, korzystając często z sarkazmu, na który nie każdy by się odważył. 

Za każdym razem, gdy spotykaliśmy się wzrokiem miękły mi kolana. Nigdy nie uważałam, że ten tekst jest jakiś specjalnie wiarygodny, a tu proszę bardzo – toż to czysty fakt. Z resztą, zaczęłam rozważać, czy częstotliwość z jaką widuję go na przerwach już nie zdążyła mi ich trwale uszkodzić. – Że tych przerw uszkodzić?

O ile naprawdę cieszę się, że wprowadziłaś do opowiadania Laurę, o tyle zupełnie nie podoba mi się sposób, w jaki Audrey ją opisuje. Robi to tak: Po swojej mamie odziedziczyła piękne blond włosy, które łagodnie opadają jej falami na ramiona. Ostatnio zrobiła sobie niebieskie pasemka. Myślałam, że będę miała się z czego nabijać, ale niestety się myliłam. Wyglądała jeszcze śliczniej (...). – Problem w tym, że opis pojawia się, zanim Laura zostaje wprowadzona do sceny. Zapowiadasz tę postać, zamiast pokazać mi ją wprost, interakcją. Poza tym dziwne jest mówić o swojej przyjaciółce w taki sposób. Wydaje mi się, że kiedy chce się komuś przedstawić inną osobę, wprowadza się jakieś niuanse odnośnie do charakteru, nie wyglądu – wygląd i tak się zobaczy przy pierwszym spotkaniu. Coś w stylu: o, poznaj Skoię. Pracuje w biurze podróży, ale tak generalnie to trochę bloguje i ocenia teksty. Nie: poznaj Skoię. Jest ruda. 
Jeżeli postać pojawi się w scenie, za jej wygląd odpowie wyobraźnia czytelnika lub skrzętnie, subtelnie wplecione opisy. Zdecydowanie bardziej wolałabym przeczytać, że Audrey ceni swoją kumpelę za podobne zainteresowania i wspólne wypady do Maka niż za blond włosy. To nawet smutne, że jest to pierwsza rzecz o Laurze, która przyszła jej do głowy. 

Wcale jej nie zazdrościłam. Bycie w centrum uwagi to mój główny egzystencjalny koszmar. 


Im bardziej na siłę będziesz eksponować ten problem, tym słabiej w niego uwierzę. Jak na razie fabuła ani razu nie pokazała, by Audrey przeżyła taki koszmar. Wręcz przeciwnie, zobacz, jaka natura bije z jej słów:
— Ale na szczęście warto na mnie czekać, bo mam wyjątkowo dużo do opowiedzenia. [–] Zobaczyłam w jej oczach błysk zaciekawienia i podekscytowania. – Faktycznie, brak umiejętności komunikacji międzyludzkiej i pewności siebie. Totalny.

Na dobrą sprawę wiesz, gdzie mogłaby zacząć się ta cała scena? Od dialogu:
— Tyle na raz, a ty jeszcze nie masz ataku paniki? – Skoro i tak wcześniej ograniczyłaś się jedynie do leniwych przemyśleń Audrey, a potem trochę eksponowałaś i w końcu streściłaś opowieść Laurze, to właściwie gdybyś zaczęła tutaj (tak, pominęła wszystko od trzech gwiazdek), czytelnik i tak domyśliłby się, że Audrey spotkała się z kumpelą w Maku (wynikałoby to ze sceny) i że bohaterka zwierzyła się z tego, co ją spotkało (wynikałoby to z zaskakującego dialogu). Tak naprawdę tutaj zaczyna coś się od tych trzech kropek dziać. To na ten moment czekałam. 

– I czemu mówisz dopiero teraz?! SMSy [SMS-y], Facebook — przypomnę ci, że to dalej funkcjonuje. [akapit zamiast myślnika] Przyznam, że nie jestem osobą, która od razu myśli o pisaniu do kogoś, gdy coś się stanie. – Ach, okej, wyjaśnia się brak komunikacji z najbliższymi. Tylko że… To znów jest ekspozycja. Po tym fragmencie dostaję pod nos cały akapit wyjaśniający, że Audrey spotkała się z Laurą, bo sytuacja, w której się znalazła, jest dla niej nowa. Problem w tym, że wcześniej wcale nie widziałam, by Audrey miała aż taki mindfuck i poszukiwała rozwiązań na własną rękę. Myślała o nowych znajomościach w kontekście: ale super, że tyle fajnych rzeczy mi się przydarzyło! Kacper jest tajemniczy, a Artur starszy i widzimy się w szkole… W tych fragmentach przemyśleń ani razu nie poczułam, by Audrey była przytłoczona tym wszystkim i faktycznie potrzebowała czyjejś rady. Teraz mi to wmawiasz, ale znów – po czasie. Jakby dopiero teraz wpadło ci do głowy, że warto w sumie wspomnieć, dlaczego Audrey spotyka się z Laurą. Zamiast prowadzić tę historię spójnie, za pomocą hintów i jakiegoś logicznego plotu, to tłumaczysz zagadnienia związane z fabułą dopiero po wprowadzeniu tego zagadnienia. Wygląda to tak, jakbyś najpierw narobiła dziur fabularnych, a potem łatała je za pomocą imperatywu narracyjnego, mając przy tym cichą nadzieję, że czytelnik nie będzie zmęczony tym wiecznym naprostowywaniem niektórych wątków, może nawet tego nie zauważy. 
Problem w tym, że czytelnik nie jest głupi. 

Zdecydowanie lepiej jest nie tworzyć niedomówień. Gdybyś zaplanowała tę historię od początku, wiedziałabyś, gdzie wprowadzić pewne informacje, aby tworzyły spójną całość – opowiadanie. Tutaj, na przykład, mogłabyś najpierw wprowadzić Audrey, której trudność sprawia poukładanie sobie niektórych spraw (tymczasem u ciebie, na początku tej notki, przemyślenia są zbyt sielankowe), a następnie pokazać, jak szuka pomocy u Laury. W tym wszystkim powinna przebijać się jej niepewność i potrzeba wsparcia (tymczasem u ciebie informacje o takich potrzebach pojawiają się już po opisaniu spotkania z koleżanką). 

— Że wolałabyś polizać obszczaną deskę w makowym kiblu niż się uspołecznić zagadując do kogoś lub się trochę otworzyć — powiedziała całkiem pewna siebie. – Jak ja strasznie nie lubię, gdy autor wciska mi coś na siłę gdzie tylko się da… Serio, osoby, które mają problem z otworzeniem się trochę, nie zapraszają dwóch obcych typów do domu, nie wsiadają im do samochodów, nie dyskutują z nimi, używając sarkazmu, nie jeżdżą za nimi po szpitalach i tak dalej, i tak dalej. Mam wrażenie, że jesteś zwyczajnie uparta i na siłę chcesz wypromować Audrey jako szarą myszkę (nie wiadomo po co; moda na Bellę Swan dawno minęła), kiedy ta postać w ogóle nie ma do tego najmniejszych zadatków. Na taką promocję jest za późno, kiedy już wcześniej sprzedałaś mi Audrey jako pewną siebie, a momentami wręcz z tego powodu niesympatyczną.

— Obszczana deska to całkiem duża przesada. Aż tak źle ze mną nie jest — próbowałam zbagatelizować problem[,] żartując. – Dopisek narracyjny mówi dokładnie to samo, co przedstawia wypowiedź, a więc jest zupełnie zbędny. 

— Wcale nie jestem śliczna. Jestem całkiem przeciętna i nudna. Warto też wspomnieć, że nie mam zdolności społecznych — przewróciłam oczami.


Ile jeszcze razy podkreślisz to w tym rozdziale? 
Strach pomyśleć, ile w następnych…

Za to zdanie o zakwasach kończące rozdział przednie. Fajno.

ROZDZIAŁ 8
Dziś na wstępnej pogadance mam całkiem głęboki temat. Spokojnie. Streszczę się. Mianowicie, byłam ostatnio w kościele (nie bójcie się — nie zamierzam tu nikogo nawracać). Fragment czytany podczas mszy traktował ogólnie (...). – Słowo pogadanka nie kojarzy się dobrze. Jakbyś robiła mi jakieś prelekcje lub kazanie – tym bardziej że dalej nawiązujesz do autentycznego kazania w kościele. Moje pytanie brzmi: do czego zmierzasz w tym fragmencie? Jak się to ma do opowiadania i jego fabuły? 
Sam cytat z Biblii jest długi i pojawia się w nim zdanie: Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Później, pod koniec wykładu, piszesz, że nawet dla ateisty mogą być to wskazówki wartościowe – warte przemyślenia. No ale nie bardzo, skoro ateiści podważają istnienie tego Boga. Mniejsza jednak z tym.
Cytat przeszkadza mi w innym kontekście – to pójście na łatwiznę. Zapychacz. O wiele ciekawiej byłoby, gdybyś wykreowała scenę, w której Audrey uczestniczyła w mszy i słuchała kazania. Słowa księdza i dialog z wiernymi mógłby poruszyć wyobraźnię, pokazać stosunek bohaterki do kościoła – na przykład po tym, czy słucha uważnie, mogłabym wywnioskować, że jest zainteresowana. Natomiast sam cytat i przemyślenia wokół niego są zwyczajnie nudne i nic nie wnoszą do fabuły, poza nutą moralizatorstwa. Zaczynam wątpić w to, że wiesz, o co chodzi w opowiadaniach – by skupiać się na pokazywaniu, nie opisywaniu. Ty jednak wciąż pokazujesz za mało, a za dużo u ciebie przemyśleń Audrey.

W domu zamówiłam jedzenie i zrobiłam bazę przed telewizorem z zamiarem oglądania Harrego Pottera, jak co tydzień. – Kaleczysz moje potterowe serduszko. Audrey ogląda co tydzień, więc chyba jest fanką, a nie wie, jak się odmienia imię głównego bohatera, w dodatku tytułowe? Harry’ego

— Stany Zjednoczone? Serio? Wątpię, czy znajdą chętnych. To duży koszt i dużo papierów do załatwienia.. — stwierdziłam sceptycznie. Sceptycznie brzmi jak eufemizm i to taki dość mocny. Obóz z wycieczką do USA – w przypadku polskiej szkoły jest to zwyczajnie niewykonalne. Jako pracownik biura podróży nigdy nie spotkałam się z czymś takim i wiem, że jeszcze długo się nie spotkam. Nie ma takich ofert na rynku przede wszystkim dlatego, że zorganizowanie wycieczki do Stanów Zjednoczonych to koszt kilku tysięcy złotych za osobę, a do tego dochodzi koszt wizy, którą załatwia się w Sekcji Konsularnej Ambasady Amerykańskiej. Uczniowie z wymiany, studenci, podróżujący w celach turystycznych również taką wizę muszą mieć. Koszt złożenia wniosku o wizę to ponad sześćset złotych (jeżeli nie zostanie rozpatrzony, i tak kasa przepada) i drugie tyle daje się za tzw. SEVIS, czyli wpis do rejestru, jeżeli wiza zostanie przyznana. Mamy więc na dzień dobry około tysiąc złotych w plecy za wizę, a nawet nie wiemy jeszcze, jak lecimy, gdzie sypiamy i co jemy. Mało tego, spotkania z konsulem są nieregularne, trudno więc byłoby przewidzieć, czy wszyscy uczniowie zdążą wizę dostać na termin obozu, a przynajmniej spróbować się o nią postarać. To paradoks, ponieważ prośbę o zorganizowanie wycieczki do biura trzeba zgłosić wcześniej, by organizator miał czas na przygotowanie oferty i realizację wstępnych świadczeń, a nie może tego zrobić, nie wiedząc, ilu uczestników wycieczki załapie się na wizę. Nie znam polskiego touroperatora, który podjąłby się organizacji takiej wycieczki klasowej, nie wiedząc, czy wszyscy uczestnicy w ogóle wylecą z kraju. Także ten… no. Wątek się jeszcze nie zaczął, a już upadł.
Swoją drogą, czemu nie wybrałaś jakiegokolwiek innego państwa ze strefy Schengen? Po co tak sobie utrudniać…? Nie mógłby to być obóz językowy w Londynie? Te są akurat bardzo popularne i wystarczy dowód osobisty, chociażby tymczasowy. A język, skoro to obóz językowy, (prawie) ten sam. 

Oczywiście główna bohaterka nie ma problemu z funduszami za wycieczkę, ponieważ ma dzianych rodziców. Czy wiesz, że jest to jedno z najpopularniejszych rozwiązań, jeżeli chodzi o opiekunów głównych bohaterów powieści? Nie byłby to problem, gdyby całe opowiadanie, praktycznie każdy wątek, nie był kliszą. 

Leżałem i bez sensu gapiłem się w sufit. Nie mogłem wyrzucić z myśli tajemniczej dziewczyny. Widywałem ją na przerwach. Za każdym razem chciałem podejść i zagadać, ale bałem się reakcji, bądź tego, że powiem coś bez sensu i spękam. Dowiedziałem się, że jest z drugiej klasy. Zaskoczyło mnie to,  myślałem, że jest rok starsza. Zawsze odwzajemniała moje spojrzenia, lecz szybko odwracała wzrok. Nie wiedziałem co myśli i strasznie mnie to drażniło. – Przecież dopiero prawie ją rozjechał, odwiózł do domu, obiecał oddać referat, żeby przepisała… Na bank ją odnalazł na fejsie. Jedna szkoła, wspólni znajomi? Kurde, tam nie było miliona osób. O, okazuje się, że Artur Laurę zna. I NIGDY nie widział Laury i Audrey w szkole? Bez sensu. 
Chyba że to są wydarzenia sprzed prawie-wypadku. W takim razie może zachowaj chronologię, bo wszystko strasznie się miesza. Po co mi znać, co bohater czuł dzień wcześniej, skoro nastąpił już zwrot akcji? Bez sensu jeszcze bardziej. 
Nie ma sensu znów wytykać tu ekspozycji, streszczeń, kliszy… Chyba już wiesz, o co chodzi. 

Z zadumy wyrwało mnie powiadomienie na Facebook’u [Facebooku].
Laura: Siemanko[,] braciszku. Zapisałeś się już na ten obóz?
Oczywiście, Laura okazuje się być cioteczną siostrą Artura, bo kolejnych zbiegów okoliczności najwyraźniej nigdy nie jest za dużo. Co z tego, że Audrey i Laura to koleżanki i znają się już jakiś czas, i cała trójka radośnie chodzi do jednej szkoły. Poza tym jeśli Laura pisze do Artura w sprawie takiej jak obóz, i to tak bez pardonu, to znaczy, że są dość blisko, a więc zakładam, że rozmawiają też czasem na przerwie. Aczkolwiek Audrey nigdy tego nie widziała. Na pewno.

[Miecia, oczywiście, pozdrawiamy]

No i wyjdzie na to, że bohaterowie pojadą na ten obóz razem, bo z jakiegoś powodu rodziców Laury i Artura stać na to, by wydać na wątpliwą wycieczkę coś koło dziesięciu tysięcy złotych za dwie osoby. 
I podobno nie są wcale dziani.

Dziś do póli wrzuciłam karteczkę z tytułem „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”. – A fe, brzydki ortograf! Puli

Adam, specjalista od IT w naszym gronie, zaczął poszukiwania na Internecie. W Internecie. 

Rozejrzałam się po pokoju i dotarło do mnie, że nie zaproponowałam im nic do picia, ani nie zrobiłam popcornu. Zawsze była ze mnie marna gospodyni. – Ten wniosek właściwie mogłabym wyciągnąć sama. 

— Hell no — mruknął Szymon, specjalista od w sumie nie wiadomo czego. [akapit] Zawsze siedział cicho i trudno było z niego coś wyciągnąć. Typ obserwatora i słuchacza, za to niesamowicie mądry. – Skąd Audrey to wie, skoro nie zna go zbyt dobrze i nawet nie wie, w czym chłopak jest dobry? 

Poza tym, [przecinek zbędny] przecież mowa jest srebrem, a milczenie złotem.

Dyskusje w mojej głowie są o wiele ciekawsze, [przecinek zbędny] niż kolejne plotki i dywagacje[,] czy Kardashianki zrobiły sobie nową operację plastyczną. Odwróciłam się na pięcie i poszłam robić popcorn. 

Przygotowałam też trzy duże miski, do których przełożę gotowy popcorn. W świetle tego, że jestem z natury człowiekiem leniwym, chciałam zabrać do salonu wszystkie szklanki za jednym razem, by nie latać na dwie tury. – Mieszasz się, jeżeli chodzi o czas akcji. Raz piszesz w przeszłym, raz w teraźniejszym, innym razem nawiązujesz do tego, co ma się dopiero wydarzyć. Staraj się być konsekwentna pod tym względem.

(...) chciałam zabrać do salonu wszystkie szklanki za jednym razem, by nie latać na dwie tury. Niestety Alice nie była dziś dobrą siostrą i zostawiła swój plecak przy przejściu. Tak skupiłam się na utrzymaniu szklanek, że nie zauważyłam tego pieprzonego plecaka. Z hukiem upadłam na drewnianą podłogę, a razem ze mną szklanki, z których w jednym momencie nie zostało nic zdatnego do użytku. – Opis upadku nie jest ani dynamiczny, ani zaskakujący – ani nie poruszasz wyobraźni, ani nie wprawiasz w zdumienie nad tym, co się stało. Nie pobudzasz żadnych emocji; fragment jest przegadany i zbyt szczegółowy. Uprzedzasz też fakty, a więc brzydko spoilerujesz – bohaterka najpierw stwierdza obecność plecaka, potem i tak na niego wpada, stwierdzając jeszcze, że go nie widzi (no jak, skoro go opisała?). Pojawia się też zapowiadające nieszczęście niestety, a przecież ocena sytuacji przed jej wydarzeniem nie jest dobrym pomysłem. Jakby Audrey przepowiedziała sobie przyszłość, a i tak się potknęła. Ewentualnie można przyjąć, że traktujemy to jako wpis na blogu, więc może to być maniera bohaterki, stylizacja tekstu, jednak przy takim założeniu należy być konsekwentnym, a u Ciebie tej konsekwencji w tekście brakuje. 
[W sumie mogłoby być, to też fajny zabieg, w stylu: Wiem, co się zaraz wydarzy, bo już spadam i lecę, ale mówi się trudno, za późno, show must go on! Jednak zbyt wiele czasu (zdań) minęło od oceny wypadku do wydarzenia. Jest to zbyt rozlazły fragment]. 

Spróbuj w takich scenach przytaczać momenty chronologicznie. Spójrz: 
(...) zabrałam do salonu pełną tacę. Z hukiem upadłam na podłogę, a ze mną szklanki, z których nie zostało nic zdatnego do użytku. 
Pieprzony plecak Alice. 
Na dobrą sprawę nie musiałabyś pisać nic więcej – czytelnik poradzi sobie z czytaniem między wierszami i wnioskowaniem. [Jakby co, zamieniłam też szklanki na pełną tacę, aby uniknąć powtórzenia]. 

Dla zobrazowania większego problemu wklejam całą scenę:
Tak skupiłam się na utrzymaniu szklanek, że nie zauważyłam tego pieprzonego plecaka. Z hukiem upadłam na drewnianą podłogę, a razem ze mną szklanki, z których w jednym momencie nie zostało nic zdatnego do użytku.
— Kurwa... — mruknęłam i powoli zaczęłam wstawać[,] oceniając skalę zniszczeń. [akapit] Szkło rozsypało się na dość dużą część podłogi, więc bez odkurzania się nie obędzie. Gdy tak kontemplowałam tę małą katastrofę, zjawiła się koło mnie cała czwórka. Dziewczyny wydały z siebie zszokowane westchnienie i z przerażeniem się we mnie wpatrywały. Adam powiedział coś cicho do Szymona i ruszył w moim kierunku. Nie zatrzymał się jednak[,] tylko minął mnie i wszedł do kuchni. Słyszałam, jak wyjmuje szczotkę, by zamieść bałagan.
— Adaś, zostaw, zaraz sama to zrobię. Idźcie oglądać — powiedziałam.
Koło mnie pojawił się Szymon. Ponownie spojrzałam na dziewczyny, lecz one dalej gapiły się w jedno miejsce.
— Co wam? Szkła nie widziałyście? — zapytałam, próbując żartować, bo przecież nic wielkiego się nie stało.
Szymon położył mi ręce na ramionach, więc skupiłam wzrok na jego zielonych oczach. Nigdy nie stałam tak blisko niego. Był całkiem uroczy w tych swoich czarnych okularach i brązowych lokach zakrywających mu sporą część czoła.
— Słuchaj, tylko nie panikuj — powiedział.
— Hę? Czemu miałabym panikować? To tylko szklanki, rodzice mnie za to nie zabiją.
Szymon westchnął nerwowo i wzrokiem powędrował do moich piersi. Mojemu zdziwieniu nie było końca, dopóki sama nie spojrzałam w dół. Mój cały biały top był teraz czerwony, a z brzucha wystawał mi spory kawałek szklanki.
— Oh..[.] — wykrztusiłam. Zrobiło mi się słabo, a po chwili odpłynęłam.

No dobra. Po pierwsze: aby odłamek tej szklanki wbił jej się w brzuch, musiałaby na niego skoczyć z budynku. I to tylko przy założeniu, że odłamek stałby pionowo na asfalcie i cierpliwie czekał, nie ośmielając się przewrócić. Prawdopodobnie musiałby również być ze stali. Ot, fizyka.
Po drugie: absolutnie nie ma możliwości, by Audrey nie poczuła, co się stało. Nawet przy wypadkach komunikacyjnych i skoku adrenaliny na początku wprawdzie nie czuje się bólu, ale czuje się naruszenie tkanek. Ona nawet nie odczuła różnicy. Ani w pierwszym momencie, ani w kolejnych, a żadnego wzrostu stężenia adrenaliny we krwi w tej sytuacji nie ma. 
Być może dałoby się ująć efekt zaskoczenia, ale mija zbyt dużo czasu i dzieje się zbyt dużo rzeczy – po prostu za długo trwa moment, w którym Audrey nie wie, co się dzieje i cierpliwie czeka, w międzyczasie ocenia stan podłogi, patrzy na znajomych, zachwyca się Szymonem… Nie da się tego kupić. 
Po trzecie: z Audrey nie lałoby się aż tyle krwi, skoro odłamek nadal tkwił w jej ciele. Bluzka przesiąknięta krwią jest więc sporym wyolbrzymieniem.

Ale okej, idźmy w twoją wątpliwą wersję: Audrey ma kawałek szklanki w brzuchu, a pierwsze, co robi jeden z chłopaków, to biegnie po zmiotkę? Fajny kumpel. Te koleżanki też tak tylko stoją i nic więcej; oczywiście jedynie urokliwy Szymon może uratować naszą bohaterkę, bo tak. Bo wszyscy inni zamierają albo dają mu pole do popisu, jakby już wcześniej ustawili się, że w dramatycznej chwili swatamy Audrey z Szymonem. 
Okej, może gdyby w opowiadaniu już wcześniej nie pojawiłyby się podobnie sztampowe sceny, ta nawet nie zwróciłaby mojej uwagi, ale, jak już pisałam, na takich sytuacjach opierasz do tej pory całą historię. Wokół Audrey dzieją się jakieś rzeczy, a obok pojawiają się tylko urokliwi chłopcy. 

ROZDZIAŁ 9
Może nie czytając opowiadania ciągiem, ale faktycznie czekając na notkę kilka tygodni, czytelnik zapomni o emocjach i oczekiwaniu na rozwiązanie cliffhangera, którym zakończyłaś poprzedni rozdział. Jednak kiedy czytam tekst ciągiem i po akcji z wbitym w brzuch szkłem chciałabym podtrzymać w sobie to napięcie… nie jestem w stanie. Dlaczego? Bo znów zaczynasz rozdział oderwanym od fabuły wtrętem. 
Na dodatek znów jest to wtręt, który opisuje mi Audrey. Zamiast pokazywać ją w scenie, przytaczasz mi jej charakter: 
Może tego po mnie nie widać, ale w środku mój wewnętrzny wulkan tylko czeka, by dać popis. (...) Może nie jestem łatwa w zrozumieniu, ale[,] na litość boską, chyba po osiemnastu latach można zapamiętać, że na przykład wolę koty od psów. – Naprawdę nie rozumiem, czemu nie możesz dać mi kilku scen, w których Audrey wybucha złością? Albo lajkuje fotki kotów na FB? Zamiast tego chodzisz na skróty. 
Poza tym po połowie opublikowanego tekstu jestem w stanie powiedzieć, że Audrey to jedna z najnudniejszych postaci literackich, o których czytałam. Nie ma charakteru (bo ekspozycje o nim się nie liczą), zainteresowań ani celu. Jednak ciekawy bohater to taki, który do czegoś dąży, czegoś chce. Nie musi to być nic wielkiego – od tego jest fabuła, aby ją rozwijać – ale Audrey po prostu… jest. Niczego nie napędza, po prostu dzieją się wokół niej jakieś randomowe rzeczy:
Dobrze, może nie mam konkretnych zainteresowań, ale jestem na sto procent pewna, że nie muszę ich mieć, by sobie w spokoju żyć. – No właśnie, to jest problem twojego opowiadania. De facto jest jak na razie o niczym. Jasne, Audrey celem może być typowe: byle przeżyć, ale to też musi być pokazane w tekście, w scenach, a nie być rzucane na tacy czytelnikowi pod nos. Do tej pory Audrey jedynie wegetuje.

Dostałam się najpierw do najlepszego gimnazjum, a następnie do bardzo dobrego liceum. Świetnie się uczę, mam swoje nikłe plany na przyszłość (ale jakieś mam, a to się chyba ceni?). Jestem całkiem szczęśliwym człowiekiem, mającym szanse na nie gadanie do samej siebie za kilka lat na tle nerwowym. Chyba mogę sobie za to przybić mentalne high five. – Streszczenia też nie są dobre. Czemu nie widzę scen, w których Audrey dobrze się uczy, dostaje dobre noty w szkole? Czemu ze scen nie dowiaduję się, że jej liceum jest dobre, a nauczyciele są tam wymagający? Dlaczego jeszcze nie znam jej planów (lub ich nie pamiętam?). Dlaczego nie budujesz tła dla swojej historii, oddając mi jednocześnie świat przedstawiony, który poruszyłby moją wyobraźnię? Tak strasznie wszystko upraszczasz, spłycasz… 

Piątki jednak nikt mi nie przybije za szkło wbite w brzuch (całkiem fajne przejście do fabuły, prawda?). – Fatalne, jeśli mam być szczera. 

Przebudziłam się, ale to zdecydowanie nie było moje mieszkanie. Leżałam, a wokół było ciemno, tylko co jakiś czas migotał błysk lamp. Było mi niedobrze i słabo jednocześnie.

Choć w środku auta było ciemno, zdołałam zauważyć mnóstwo białej gazy na moim brzuchu, której większa część była już czerwona. Wtedy przypomniałam sobie, co się wydarzyło. Wciągnęłam nerwowo powietrze i włączyła mi się panika. Uniosłam rękę, by zobaczyć[,] jak wygląda sytuacja pod gazikami, ale Laura mnie uprzedziła, nie pozwalając na dotknięcie rany.

Spojrzałam na kierowcę, lecz on wcale nie wyglądał na Adama. – To pewnie ten supermęski sportowy samochód Artura, racja? I to on kieruje. Kolejna klisza. 

— Rodzice? — spytałam cicho, licząc[,] że domyśli się[,] o co mi chodzi.

— Dzwoniłam. Powiedzieli, że od razu wsiądą w samochód, ale będą najwcześniej jutro rano — odpowiedziała zmartwiona. Rodzice raz w miesiącu jeździli na weekend w góry. Uważali, że choć raz mają prawo się od nas oderwać i mieć małżeński fun. Szczerze im zazdrościłam, bo sama kocham jeździć w góry, ale mnie to już nikt nie zabierze. – Ta informacja byłaby wpleciona w tekst lepiej, gdyby pojawiła się przed bieżącą sceną. Teraz wygląda jak wymówka wymyślona na poczekaniu, by do szpitala bohaterkę mógł zawieść akurat Artur. 
Poza tym takie wtręty mają jeszcze jedną wadę – przerywają akcję. Bohaterka cierpi, sama zauważyła, że boli ją rana, ale jednocześnie ma czas na sarkastyczne zastanawianie się, dlaczego rodzice nie zabierają jej na małżeński fun. Nie sądzisz, że to zabija emocjonalność sceny? W ogóle się nie wczuwam. 

Na miejscu, [przecinek zbędny] było prawie jak w serialach medycznych. Fajna akcja[,] tylko szkoda, że serio byłam nadziana na szklankę i wszędzie były hektolitry krwi, której widoku nie mogłam znieść. Przetransportowano mnie do gabinetu zabiegowego, gdzie pielęgniarki sprawnie zajęły się raną. Nie miałam uszkodzonych żadnych orgnów, bo szkło nie wbiło się aż tak głęboko. Oczyścili [oczyściły] rozcięcie i założyli [założyły] mi kilka szwów. Miałam około 2 [słownie] tygodni leżeć i czekać, aż skóra się zabliźni, a następnie wrócić na ich [tych dwóch tygodni?] zdjęcie. W końcu po kilku godzinach samego zabiegu i wypełniania całej papierkowej roboty, [przecinek zbędny] zostałam wypisana do domu. Bałam się ruszyć, by nie zerwać opatrunku, więc do auta szłyśmy z Laurą w żółwim tempie. – Też pudło – szyje chirurg, nie pielęgniarka. Nawet nie pielęgniarka chirurgiczna. Ona jest od opatrywania ran i ściągania szwów. Zakłada je chirurg. Amen.
I nie, nie trzeba po tym leżeć. Nawet po zabiegach operacyjnych leży się maksymalnie dwie doby. Po szyciu powłok skórnych miałaby leżeć przez dwa tygodnie? Dobry żart. 
A do auta w żółwim tempie może iść kobieta po cesarskim cięciu. Nie po draśnięciu szkłem.

Byłam wykończona i fizycznie i psychicznie, więc nawet nie myślałam o tym[,] do czyjego samochodu idę. – Streszczenie opatrywania było pozbawione emocji, a teraz na siłę próbujesz mi je wmówić, jednak w ogóle ich nie czuć. Za późno, by je przyklepywać.

— To nie może być twój kuzyn. Ten Artur to ten facet, który zrobił mi błotny prysznic i widział mnie w ręczniku! — syknęłam. – Bardzo introwertyczne, bardzo niepewne siebie zdanie wypadające z ust bardzo obolałej i zmęczonej bohaterki. No na pewno.

Wywnioskowałam to po jego minie i rękach głęboko w kieszeniach skórzanej kurtki. – Rękach głęboko co?

— W żadnym negliżu! Po co to w ogóle rozpamiętywać — starałam się wybrnąć z niezręcznej sytuacji. – Ale gdyby to Audrey nie rzuciła hasła o ręczniku, Laura nie miałaby z czego żartować, więc… no cóż. 

(...) wtrącił się Artur.
— Ja zostaję. Jakoś przebolejesz moją obecność — zrobił krok w moją stronę (...). — poza tym tylko ja mam samochód w razie gdybyśmy musieli wieźć cię od nowa na pogotowie. (...).
Laura i Adam pokiwali głowami na znak, że zgadzają się z Arturem.

Oczywiście, że z Audrey zostanie akurat Artur, bo inni koledzy z samochodami nie istnieją, nie istnieją też karetki i taksówki (a podobno Audrey nie narzeka na brak pieniędzy). Cofamy się w czasie, gdzie posiadanie samochodu było wyznacznikiem czegokolwiek.


Co z tego, że Audrey zna się dłużej z Laurą i to ona mogłaby pomóc w chociażby korzystaniu z toalety czy braniu prysznica, dziewczyny mogłyby też dokończyć film czy porozmawiać o tym, o czym zwykle rozmawiają w szkole – o swoich zainteresowaniach, chociażby, i takich tam... I w ogóle co z tego, że tu chodzi o Audrey i ona sama powinna podjąć decyzję, co dalej będzie się z nią działo…? Nie. Obcy typ zostanie z nią w domu, bo tak chce. 
I już. 
W sumie to czemu w ostateczności nie mogli zostać oboje? I Laura, i Artur? Nie mam o tej pierwszej ani o innych znajomych Audrey dobrego zdania, skoro tak ją sobie zostawili, wiedząc, że dziewczyna #podobno jest introwertyczką z problemami nawiązywania relacji społecznych.

Kurcze, miał silne argumenty. Żałowałam, że nie mam czasu na wymyślenie własnych. – A ktoś ją, przepraszam, pogania? 

— To co? Przejdziemy już do tego rozbierania? — usłyszałam. To będzie ciekawa noc. – Z jednej strony kreujesz Artura na speszonego (chociażby we wcześniejszych scenach), a teraz rzuca taki tekst. Komuś tu rozjeżdża się sylwetka psychologiczna… Poza tym: jak to całą noc? Czyli że on zostanie u niej na noc i wszyscy uznali, że to w porządku? I ciekawe, co na to powie chociażby ciekawska i surowa matka Audrey? 


Zastanawia mnie jeszcze jedno. Czy Laura nie mogła pomóc się przebrać Audrey przed swoim wyjściem? Przecież rano mają już być rodzice dziewczyny, a to by uratowało ją przed niehybną koniecznością uzyskania pomocy od obcego faceta. 

ROZDZIAŁ 10
Przebywanie z Arturem powodowało, że strasznie się stresowałam. Zastanawiałam się nad tym, jak się ruszać, co mam mówić, a czego nie. Było niezręcznie ze względu na okoliczności naszego pierwszego spotkania. – O tym właśnie pisałam. Najlepsi przyjaciele Audrey pozwolili na to, by niedysponowana i obolała nie czuła się dobrze we własnym domu, zresztą ona sama z niewiadomych powodów nie zaoponowała w żaden sposób. Jeżeli chciałaś, bym nie polubiła całej ekipy, to dobrze realizujesz swoje założenia, tylko... Dlaczego miałabyś robić to celowo? 

Jakim cudem nigdy nie dowiedziałam się o jego istnieniu, skoro Laura to jego siostra, a w dodatku chodzimy wszyscy razem do jednego liceum. Tak, wiem, nie jestem duszą towarzystwa, ale ludzie, nie jestem ślepa. – No chyba jednak jest. Albo po prostu potrzebowałaś tego wątku tak bardzo, że zdecydowałaś się na kolejny imperatyw, modląc się w duchu, że czytelnik nie kapnie się, na jakich łutach szczęścia budujesz fabułę. 
I nawet się z tym nie kryjesz. 

Ja z kolei ruszyłam żółwim tempem w stronę łazienki. (...) Każde uniesienie rąk napinało skórę na brzuchu i czułam protestujące szwy. Zdjęcie spodni okazało się całkiem proste. Połechtana, że tak dobrze mi idzie zabrałam się za ściągnięcie bluzki. Złapałam za spód i pociągnęłam w górę. Szło dobrze do momentu, gdy zatrzymała się w połowie drogi. Nic nie widziałam, a ręce miałam już maksymalnie uniesione. Chryste, tylko nie to. Próbowałam założyć ją z powrotem, lecz to też mi nie wyszło. Stanęłam i wzięłam kilka głębokich wdechów, by się uspokoić. (...)
Poczułam, jak próbuje unosić bluzkę w górę, lecz od razu przeszył mnie ból mówiący o tym, że szwy się buntują.
— AŁA! Stop! — krzyknęłam, a on puścił materiał. – I znów kolejna naciągana na potrzeby fabuły scena dla naiwnych. Audrey bluzkę mogłaby ostrożnie ściągnąć bez rozciągania się. Na dobrą sprawę bluzkę można zdjąć nawet w pozycji embrionalnej, spróbuj. 
Tymczasem bohaterka zachowuje się, jakby ta szklanka zrobiła jej powolną wiwisekcję i potrzeba pomocy księcia na białym koniu.
W ogóle cała scena z koszulką też była do przewidzenia. Skoro Artur został, musiał się do czegoś przydać i akurat do rozebrania naszej bohaterki. No bo do czego innego mógł się przydać facet rannej dziewczynie, która nie była ubrana w piżamę? Dlaczego nie mogła przebrać się i poprosić o pomoc, zanim Laura wyszła? Ten motyw jest tak ograny, że szkoda gadać.  

— Twoi starzy się odzywali? — spytał cicho.
— Możesz nazywać swoich członków rodziny jak chcesz, ale moi rodzice to moi rodzice, a nie żadni ‘starzy’ — oburzyłam się. – Myślałam, że Artur to akurat ten bohater, który będzie miał szacunek do rodziców. Pamiętam, gdy w czwartym rozdziale chłopak sam mówił, że jest mamie dozgonnie wdzięczny, teraz więc jego pytanie o starych wydaje mi się zupełnie nienaturalne. Na tej samej zasadzie pamiętam, że w tamtym rozdziale bohater wspominał o pracy w restauracji, na zmywaku oraz w warsztacie samochodowym. Nie było mowy o żadnej cukierni, a przecież Artur streścił tam wszystkie szczegóły kariery zawodowej. Więc te ładnie ozdobione gofry też wyglądają, jakbyś dopiero co teraz na nie wpadła i przy okazji zapomniała, czym zajmował się twój główny bohater. 

— Dobrze, czy twoi rodzice się odzywali? — powtórzył trochę zniecierpliwiony lub rozdrażniony, trudno powiedzieć. – Ale… dlaczego? W sensie czy Artur miał jakiś powód, by się zniecierpliwić? Ma problem ze zwracaniem mu uwagi? To dla mnie nowość. 
Zupełnie jak Audrey, kiedy poprosił ją o zapięcie pasów – od razu mi się skojarzyło. 

– Tak, dostałam SMS, że powinni niedługo być w domu (...). Dostałam wiadomość SMS albo dostałam SMS-a, ewentualnie esemesa

— Moja mama.. — usłyszeliśmy hałas przy wejściu. Drzwi zamknęły się z trzaskiem, a do pokoju wpadli moi rodzice. Popatrzyli pytająco na Artura.
— To ja już będę leciał — powiedział i wstał z miejsca — dzień dobry — zwrócił się do rodziców. Zgarnął swoją skórzaną kurtkę z oparcia fotela i ruszył do wyjścia. Przechodząc koło taty skinął lekko głową, a na progu zatrzymał się jeszcze i machnął ręką na pożegnanie w moją stronę. Odwzajemniłam gest i obserwowałam jak znika za rogiem. Usłyszeliśmy, jak drzwi zamykają się, a po chwili dźwięk odpalanego silnika. – To dla mnie trochę dziwne. Artur uciekł, jakby się bał rodziców Audrey. A gdyby mieli do niego jakieś pytania? Przecież ich córka była część czasu nieprzytomna, albo pod wpływem leków mogła coś pomylić, źle skojarzyć fakty. W takiej sytuacji rodzice raczej chcieliby znać przebieg poprzedniego wieczoru, a jeden ze świadków i całonocny opiekun, po prostu powiedział dzień dobry i zwiał. A jeśli Audrey miałaby, no nie wiem, koszmary w nocy przy gorączce? Majaki? Chyba warto, by potwierdził stan zdrowia panny nic-się-nie-stało-dam-radę-sama

Miałam wiadomość na facebooku. – Nazwa własna wielką literą; wcześniej miałaś poprawnie.

Z jednej strony podoba mi się końcówka rozdziału, z drugiej – nie. Gdy rozmowa o rodzicach Artura się nie układała, a Adam przysłał link do artykułu, to pomyślałam, że Adam dowiedział się czegoś na własną rękę o Arturze i podesłał link Audrey, bo uznał, że ona jako osoba, która została sama z Arturem w domu, mogłaby zainteresować się tematem. Bardzo na plus zaskoczyła mnie informacja, że na zdjęciu pod tekstem pojawił się Kacper, nie Artur – tego nie przewidziałam. Fajnie! I nagle okazuje się, że Adam podsyła ten link… przypadkowo, bo pomylił go ze zdjęciami… słodkich kotków! 


I tego już było dla mnie za dużo – w taki przypadek losu nie potrafię uwierzyć. Uwierzyłabym, gdyby, przykładowo, Adam podesłał link do tekstu, bo bohaterowie mieszkają w małym mieście, w którym plotki szybko się rozchodzą. U mnie tak jest – gdy wybucha gdzieś w dzielnicy pożar albo szukają przestępcy i info krąży po sieci, faktycznie wśród znajomych rozsyłamy do siebie takie newsy i nie ma w tym nic dziwnego. Ale nie, u ciebie nie może być naturalnie. Nie, bo coś musi się dziać z przypadku, i to takiego naprawdę bardzo mało prawdopodobnego. Bo jakie jest prawdopodobieństwo takiego obrotu spraw? Ile artykułów dziennie Adam jest w stanie przeczytać w sieci? I akurat z tym jednym-jedynym-ważnym pomylił fotki kotków? 
Ewentualnie, na co liczę, ten tekst z kotkami jest fake’owy specjalnie dla Audrey, a tak naprawdę Adam widział gdzieś – w busie, na ulicy lub pod jej domem – Kacpra. Zapamiętał go i jednak wysłał jej link, bo się o nią martwi, ale nie chce przyznawać się, że wie, że bohaterowie się znają. To byłoby klawe i w to uwierzyłabym chętniej.

ROZDZIAŁ 11
Najgorzej, gdy to nauczyciel odpali sobie prezkę i zamiast zarażać nas wiedzą i walić entuzjazmem na kilometr, rozsiada się przy biurku i monotonnym głosem czyta te pieprzone slajdy o wszystkim i o niczym. Czy nie ma już pedagogów z sercem i powołaniem? Jak społeczeństwo ma się rozwijać i podejmować mądre decyzje, skoro kończymy szkoły nic pożytecznego z nich nie wynosząc? – Niedawno jeszcze Audrey twierdziła, że dostała się do bardzo dobrego liceum i jest całkiem szczęśliwym człowiekiem, uczy się świetnie i tak dalej. Więc skąd u niej teraz to marudzenie? I jak można uważać, że jeśli na zajęciach jest prezentacja, to uczeń nic nie wyniesie z lekcji? Przecież połowa zajęć na studiach tak wygląda. 

Najpierw dostaję duży akapit o tym, że Audrey na lekcjach robi prezentacje multimedialne i narzeka, bo jest ich sporo, a po chwili widzę zdanie: Od tygodnia gniłam na kanapie w salonie, czekając aż rana się zabliźni. Jak mam więc poważnie traktować problem edukacyjny, skoro bohaterka przyznaje za chwilę, że nie chodzi do szkoły? Czemu nie poruszyłaś tego tematu w notce, gdy pokazywałaś jej życie szkolne? Jak tu się bardzo nic ze sobą nie łączy… 
[Poza tym nie, żaden lekarz nie kazałby jej leżeć dwa tygodnie po założeniu kilku szwów. Dziewczyna powinna dawno zacząć normalnie funkcjonować].

Gdzie się podział wątek rozmowy z rodzicami o tym, jak się czuje Audrey po wypadku i co to był za chłopak w naszym domu? Spodziewałam się jakiejś poważnej interakcji (przecież podobno mama bohaterki jest ciekawska i surowa?), a tu… nic. Przechodzisz do tego, że mija tydzień od wieczoru spędzonego z Arturem. 
W ogóle brakuje mi jakichkolwiek scen Audrey z rodzicami czy siostrą. Bez nich mam wrażenie, że ci rodzice w ogóle nie istnieją albo gdzieś sobie po prostu są, ale mają córkę daleko i głęboko. A przez to nie mam o nich dobrej opinii.

Miałam wrażenie, że układają specjalny grafik, kto i kiedy ma mnie niańczyć. Prawda jest taka, że po tygodniu miałam ich kompletnie dość (przeszkadzali w nadrabianiu seriali!). Tak więc, [przecinek zbędny] kiedy w poniedziałkowe popołudnie usłyszałam, że ktoś gramoli mi się do domu[,] miałam ogromną ochotę schować się pod koc i udawać, że nie istnieję. 

Pojawia się informacja o jakiejś babci Basi. Bohaterka myśli o niej przyjaźnie i cieszy się, że to ona, ale jednocześnie do tej pory ani razu nie myślała o niej – znów – jakbyś dopiero teraz wpadła na pomysł, by stworzyć taką postać. Nikt przez tydzień nawet nie pomyślał, żeby tę ukochaną babcię powiadomić o wypadku. To nie lata dziewięćdziesiąte, żeby kontakt nawet na odległość nie był w ogóle możliwy.

Z jednej strony dziewczyna narzeka, że: Media społecznościowe rujnują nam życie, prawda? Świat mógłby uchwalić na przykład dwa dni w roku, kiedy rząd odcina Internet i wszyscy musieliby znaleźć sobie inne zajęcie. Ale jednocześnie przegląda Twittera i Instagrama. O co chodzi? Przyznam się, że powoli osłabia mnie takie marudzenie o wszystkim. Sprawia, że podchodzę do tekstu coraz bardziej niechętnie. 

Kiedy babcia wróciła z ogromnym parującym kubkiem[,] w mig zapomniałam o telefonie. Sięgnęłam po niego i ostrożnie upiłam łyk. – Łyk tego telefonu?

Kornelcia: słyszałam, że szukasz nowych zajęć dodatkowych z pisania, patrz co znalazłam! – Eee… Jak to? Dlaczego jakaś randomowa Kornelcia słyszała o czymkolwiek, co dotyczy życia głównej bohaterki, a ja, czytając na bieżąco jej myśli (narracja pierwszoosobowa zobowiązuje!), nie mam o tych planach zielonego pojęcia? 

(...) pierwszą myślą, która wpadła mi do głowy było „ale tak sama mam tam chodzić? Nie chcę sama”. – Nie rozumiem. Przecież dziewczyna od samego początku opowiadania wmawia mi, że nie lubi niczyjego narzucania się, nie ma zbyt wielu znajomych, o, zacytuję nawet fragment: Nie bardzo lubię ludzi.(..) Dalej nie lubię, jak patrzy na mnie więcej niż dwie osoby na raz. Niezbyt konsekwentnie, mam rację? 
Jednocześnie: zacznijmy skupiać się na własnym rozwoju, poszerzaniu kompetencji.. nie wiem. Przecież jest tyle okazji, by uczyć się nowych rzeczy. 
Więc dlaczego Audrey ma problem z zapisaniem się samej na wymarzony kurs? 

Stanęłam przed poważną decyzją i przysięgłam sobie, że jeśli pokonam swój irracjonalny lęk to kupię sobie tort (...). – Zdecydowanie lepiej brzmiałaby ta myśl, gdyby była przedstawiona w narracji bezpośrednio. Coś w stylu: Przysięgam, jak pokonam ten irracjonalny lęk, to…  Chyba że to narracja pamiętnikarska w stylu wpisu na bloga, ale nie jestem tego pewna, bo nie zadbałaś o jednolitość formy.

Reszta tygodnia upłynęła mi na Netflixie, robieniu na drutach (wiem, dziwna jestem), spaniu oraz spaniu jeszcze więcej. Nie wierze[ę], że to mówię, ale marzyłam żeby to się wreszcie skończyło. – Teraz nagle jakieś druty…? Wrócę do tego w podsumowaniu.

Założenie butów okazało się większym wyzwaniem niż mogłam się spodziewać, więc przed dom wytoczyłam się dziesięć minut spóźniona. – Bzdura. Audrey dawno nic nie jest, nie powinna odczuwać żadnego bólu. Dlaczego? Bo chodzi tylko o powłoki skórne. Po dwóch tygodniach nawet rany pooperacyjne nie powodują takiego bólu. W tej chwili Audrey miałaby ściągnięte szwy, które i tak stosuje się głównie przy większych cięciach. Przy mniejszych – plasterki. Cholera, nawet po cesarce by jej tak nie bolało dwa tygodnie później.

Gdy mnie zauważyli, dziewczyna szybko wyskoczyła z auta i podbiegła do mnie, łapiąc mnie pod rękę. – Audrey za dobrze zna Laurę, by określać ją dziewczyną. Bez przesady, to nienaturalne.

Kiedy w notce pojawiła się wzmianka o tym, że Artur miał jakieś plany, przypomniał mi się wątek o jakimś tam zadaniu, w którym chłopak miał pomóc naszej bohaterce (bodajże z chemii, ale naprawdę nie pamiętam). Gdzie to przepadło? Audrey siedziała dwa tygodnie w domu; czy to nie był dobry moment na wspólną naukę? Przecież już z Arturem sztama, nie? Zdejmowanie koszulki wspólnymi siłami zapewne zacieśnia więzi. 

W szpitalu zeszło nam niecałe dwadzieścia minut. Lekarz był zadowolony z efektu, więc szybko pozbył się nitek. Na odchodne dostałam zwolnienie lekarskie za zeszłe dwa tygodnie i dodatkowe kilka dni w przyszłym tygodniu. Ponad to przepisał mi lek na blizny, który kupiliśmy od razu w drodze powrotnej. Oby czynił cuda, bo za tę cenę nie miał prawa być gówniany. – Nie ma czegoś takiego jak lek na blizny. Jak już się niemal całkiem wygoi, stosuje się lanolinę. Poza tym ewentualnie można łykać suple. I po co Audrey to chorobowe na następne kilka dni? 

— Szybko nam poszło, więc jeśli macie jeszcze czas to wchodźcie na kawę  – zaproponowałam, jak na miłą koleżankę przystało. – Ale… czemu? Skąd ta propozycja, skoro niedawno dostałam wielce pretensjonalny fragment o tym, że bohaterka ma dość nawiedzających ją znajomych? 

Okazuje się, że plany Artura wiążą się z siłownią. Oczywiście, mama Audrey, która do tej pory nie była obcesowa ani nieprzyjemna, nagle ośmiesza ją przy znajomych, mimo że ani razu wcześniej też nie zwróciła Audrey uwagi na sylwetkę (co, podobno, miało miejsce poza kadrem). Oczywiście z powodu nadwagi, z którą Audrey nie miała nigdy wcześniej żadnego problemu, dziewczyna idzie sobie posmutać (chociaż do tej pory żadna scena nie pokazała, że bohaterka jest wrażliwa) i w końcu, oczywiście, Artur cudem przekonuje ją do wspólnych spotkań na siłowni i jego moc sprawcza działa, mimo że w tekście wisi jak wół, że Audrey na siłownię nie po drodze. 
Imperatyw na imperatywie imperatywem pogania. 

A wiesz, jak łatwo mogłabyś tego uniknąć? Umieszczając gdzieś w scenach, w poprzednich rozdziałach, na przestrzeni całej fabuły, że mama zwraca uwagę Audrey na wygląd, a Audrey się tym przejmuje. Już byłoby bardziej realistycznie i mniej na siłę, nagle, bo tak. 

ROZDZIAŁ 12
Zaczynasz od przedstawienia czasu akcji i okazuje się, że nie dostałam kontynuacji wątku, którego deadline wybrzmiał w rozdziale poprzednim. Mianowicie chodziło o obóz (jakkolwiek nie byłby nierealny) – zapowiadałaś rozmowę z rodzicami, zapisanie się na szkolny wyjazd. Gdzie to przepadło? 
Mało tego, streszczasz nawet sam wątek siłowni. Audrey opowiada o pierwszych wizytach. Sądziłam, że wprowadziłaś ten temat, by zaprezentować nam Audrey mierzącą się ze swoimi słabościami. Pokażesz nam w scenie jej pierwszy raz na siłowni i to, jak buduje relacje z Arturem, ale… nie. Okazuje się, że ta relacja już się zbudowała gdzieś poza kadrem, i istnieje, i ma się dobrze:
Na szczęście z czasem atmosfera rozluźniła się, a naszym spotkaniom co raz [coraz] częściej towarzyszyły salwy śmiechu. – Nuda! Po co tworzysz wątek, aby go streścić? Czemu to miało służyć? Wybrałaś najgorsze z możliwych rozwiązań.

Przestaliśmy się spinać i weszliśmy na poziom całkiem zacnego friendzonu. – Niepokoi mnie, z jakim spokojem bohaterka mówi o friendzonie. Jakby nie wiedziała, że ten termin ma znaczenie pejoratywne. Friendzone nie oznacza strefy przyjaźni między dwoma osobami, tylko strefę, do której jedna ze stron została wrzucona na siłę, mimo swoich głębszych uczuć. Dalej natomiast czytamy, że Audrey uważa, że Artur ma się dobrze (Odnosiłam wrażenie, że obojgu z nas taki status relacji jak najbardziej wystarcza). Tak więc Audrey nie mówi o friendzonie, tylko zwykłej przyjaźni. To nie są synonimy. Gdyby Audrey używała słowa zacny friendzone świadomie, oznaczałoby to, że z premedytacją robi Arturowi przykrość swoją przyjaźnią i bliskością, ponieważ jako egoistka jej potrzebuje, jednocześnie wiedząc o jego uczuciach wobec niej. A to nie jest w porządku.  
Caly ten pierwszy akapit – streszczenie – niemilosiernie się ciągnie. Zdradzasz kolejne fakty, tematy rozmów, ale nic poza tym. Nie ma w tym nic ciekawego, zajmującego, zaskakującego. To do tej pory jeden z bardziej jałowych fragmentów opowiadania. Samo pójście na salę z filmem nie wniosło nic, a zbita ściana tekstu już na początku przytłoczyła. Może warto pamiętać o akapitach? 

Po tych słowach zwiększył tempo do truchtu, co znaczyło, że przez jakiś czas nie pogadamy. Nie lubił gadać podczas biegu, bo nie mógł skupić się na myśleniu, przebieraniu nogami i mówieniu jednocześnie.(...)
— Wiesz.. możemy też czasem porobić inne rzeczy — mruknął pod nosem tak cicho, że ledwo go usłyszałam. (...)
— Moglibyśmy, ale plan był taki, że ty trenujesz, a ja zaginam rzeczywistość mojej mamy.. – Tak mi teraz przyszło do głowy: skoro Audrey i tak nie ćwiczy, a Artur w czasie ćwiczeń i tak z nią nie gada, to czemu Audrey nie porobi innych rzeczy, tylko siedzi na tej siłowni i scrolluje telefon z nudów? Przecież mama nie zawozi Audrey na siłownię i nie sprawdza tam jej obecności ani nic z tych rzeczy. Co więc daje Audrey przebywanie na siłce? Jeżeli obecność Artura jest dla niej ważna, dlaczego nie chce z nim wyjść gdziekolwiek indziej? Dlaczego takich sugestii nie ma w narracji? Nie rozumiem takiego toku rozumowania. Skoro jestem w głowie głównej bohaterki i czytam jej myśli, powinnam wiedzieć, po co ta siłownia. Czy na pokaz, czy dla matki, czy dla Artura, czy z nudów.

Aż kwiknęłam, gdy przeczytałam propozycję Artura. Serio, zapytał Audrey o chodzenie? Dziewczynę, która przez większą część ekspozycji stwierdza, że oni się w ogóle nie znają, a te rozmowy na siłowni to tylko jakieś pierdu-pierdu ogólniki? Dziewczynę, z którą nic go nie łączy? Która daje mu do zrozumienia, że nie chce iść z nim na kawę, bo przebywa na siłowni tylko po to, by matka dała jej spokój? 
Wiesz, wizerunek nice guy’a ma tyle samo wad, ile zalet. 
Albo nie. 
W sumie to jednak ma więcej wad i dlatego nie lubię Artura. Ciężko się o nim czyta – o tym, jak się narzuca. 
Nie jest to wprawdzie nic złego, bo o takich typach również się pisze (przepis, by pisać o jedynie szlachetnych jednostkach, nie istnieje). Jednak mam wrażenie, że z tekstu przebija poczucie, że nie widzisz w zachowaniu Artura nic niewłaściwego. Nawet jeśli czasem gdzieś ledwo sygnalizujesz, że jakieś granice może i zostały przekroczone, nikt nie traktuje tego poważnie.
Nie rozumiem też, czemu Audrey, która nie zachowuje się, jakby była jakoś specjalnie Arturem zainteresowana (na przykład nie czuć tego w narracji; często jest sarkastyczna), nazywa jego uśmiech uroczym, a następnie (co wynika z zakończenia notki) jednak umawia się z nim na randkę do SPA. Kończysz słowami: Audrey, nie spierdol tego, jakby jej zależało, a ja jestem zdziwiona, że nagle tak jest. Czy nie powinnam wiedzieć tego już wcześniej? Przecież jestem w jej głowie!
Coś czuję, że pod względem rozmieszczenia hintów nie obejdzie się od przepisania tego opowiadania na nowo, od samego początku.

Zaskoczyło mnie, że Bernard nie ma wizytówki. To dość nieprofesjonalne, nie sądzisz?

Skrzywiłam się na myśl, ile pracy mnie czeka przez najbliższe trzy miesiące.
— Ej! Nie nastawiaj się. Nie chciałam cię zrazić. Dasz radę. Jesteśmy tu dla rozwoju, więc w tył na pewno nie pójdziesz, nawet jeśli twoje opowiadania nie będą najlepsze w grupie — stwierdziła i poklepała mnie po ramieniu. – Czemu coś mi mówi, że jednak Audrey będzie najlepsza?

— Dzięki, ale nie mieszkam daleko. Zaraz powinnam złapać jakiś autobus. Jestem Audrey, tak w ogóle — wyciągnęłam rękę, a dziewczyna ujęła ją mówiąc:
— A ja Stella. Może założymy klub oryginalnych imion? — spytała ze śmiechem. – Co za kolejny zbieg okoliczności. Nie dość, że imiona głównej bohaterki i jej siostry w polskich realiach są męczące przy czytaniu, to jeszcze pojawia się Stella. Gdyby to był wyjątkowy przypadek… Ale nie, bo Audrey spotykają same takie przypadki. U mnie na roku nie ma chyba ani jednego dziwnego imienia, a na kursie pisania wśród dwudziestu osób aż dwa, a dodatku to właśnie te dwie dziewczyny usiadły obok siebie i się zapoznały… 
Jeśli tak bardzo lubisz operować angielskimi imionami, czemu nie poprowadzisz akcji w, nie wiem, choćby Londynie? Na pewno wypadnie naturalniej, a w opowiadaniu nie ma nic, co nie mogłoby występować w kraju o innej kulturze. Wtedy nawet obóz w USA nie byłby taki niemożliwy.

ROZDZIAŁ 13
Bardzo ciekawy zabieg – umieścić w osobnym rozdziale opowiadanie konkursowe Audrey. Naprawdę super, zaskoczyłaś mnie. Tylko że znów mam problem w kwestii imperatywu; skoro pisanie stało się pełnoprawnym wątkiem, fajnie byłoby już wcześniej kilka razy w historii Audrey pokazać sceną, że jest ona literatką z aspiracjami. Tymczasem dostałam masę informacji zbędnych fabularnie (o ocenie patriotyzmu, o religii, o świętach i tak dalej), które nie miały żadnego odniesienia w tekście, a rzeczy ważne, których dotyczą wątki, zupełnie pomijasz i wprowadzasz na ostatnią chwilę. To naprawdę wygląda tak, jakbyś zupełnie nie zaplanowała, o czym będziesz pisać. Tym bardziej że jeszcze chwilę temu, bo kilka notek wstecz, Audrey usilnie wmawiała mi, że jest osobą pozbawioną zainteresowań, która chce od życia tylko spokoju. Teraz okazuje się pisać opowiadania, w pierwszych rozdziałach czytała książki, słuchała muzyki, gdzieś tam po drodze robiła na drutach, oglądała seriale, była na kursie programowania (po co? ten wątek też zupełnie nic nie wniósł)… Czyli Audrey jednak jakieś zainteresowania ma, tylko nie potrafisz ich sensownie rozmieścić i przekonująco pokazać w scenach, aby dotarły one do czytelnika. 

Narracja bohatera nie różni się narracją od tej, którą prowadzi Audrey na co dzień; właściwie mam wrażenie, że czytam to samo. Popełniasz te same wtopy, na przykład, bohater-narrator opisuje wygląd leżącej obok dziewczyny, jakby widział ją pierwszy raz na oczy. 
Poza tym w scenie zbliżenia brakuje emocji. Pojawia się na przykład zdanie: W parę sekund byłem nad nią i pocałunkami wyznaczałem ścieżkę do jej piersi. Dziewczyna odchyliła głowę, by ułatwić mi dostęp, za co byłem jej dozgonnie wdzięczny. – To naprawdę brzmi tak, jakby chłopak oderwał się od tych pocałunków, wyrwał z atmosfery i pomyślał: o super, naprawdę, bardzo ci dziękuję, że odchyliłaś tę głowę… Zamiast budować klimat, to go spłycasz. Audrey robi dokładnie to samo – broni się przed atmosferą w scenach jakimiś wtrętami i sarkastycznymi uwagami, przez co w ogóle nie da się wczuć w tekst. Mam wrażenie, że piszesz tak nieświadomie – automatycznie pomijasz emocje, bo trudniej je oddać i bronisz się sarkazmem, by, nie wiem, przypadkiem nie zrobiło się zbyt poważnie. Gdy już się robi, rzucasz żart sytuacyjny, jakbyś się przed czymś zabezpieczała. Przed powagą? Ale po co? 

Nie mogłem się doczekać aż znajdę się w środku tego seksownego ciała. – W tym zdaniu też brakuje emocji. Niby bohater przekonuje mnie, jak to bardzo jest zniecierpliwiony, ale tego nie czuć. Nie bije to z niego bezpośrednio – to tylko sucha, zapewniająca mnie myśl i nic więcej. 
Narracja pierwszoosobowa jest bez wątpienia trudna, a pisanie nią scen o zabarwieniu erotycznym wymaga odpowiedniego warsztatu i wyczucia. Aby mnie przekonać, musisz myśleć tak, jak myślałby właśnie ten bohater w chwili zbliżenia. Wprost, z zaangażowaniem, abym mogła poczuć, że mu zależy. A nie że tylko tak sobie o tym mówi, i nic więcej. 
Nawet gdy dzwoni telefon i scena zostaje przerwana, nie przejmuję się tym, bo w ogóle mi nie zależało na zbliżeniu, nie kibicowałam postaciom, nie ekscytowałam się. To są właśnie konsekwencje słabej narracji.

Pewnie uciekłaby z krzykiem, gdybym wyznał, że ojciec jest wpływowym mafiozem w gangu siejącym postrach w całej okolicy. [podwójna spacja] Nikt nie mógł wiedzieć. – Od razu skojarzyło mi się z Kacprem. Jeśli celowo Audrey, pisząc to, nawiązała do nowego kolegi, wydaje mi się fajnym zabiegiem. To, co siedzi w jej głowie, dzieje się w aktualnym życiu, przelewa na papier. Na plus. 

Przyjął minę i postawę, której nigdy u niego nie widziałem. – Których.

Przecież to mordercy i psychopaci, nie wierzę, że od tak pozwolą ci żyć dalej — roześmiałem się nerwowo. – Ot tak.

(...) nie nadaję się na postrach okolicy z moimi strzelającymi kośćmi i chuj wie czy jeszcze. – Czym. 

Dotąd nie mieszałem się w żadne z kryminalnych akcji ojca. Moim największym przewinieniem był mandat za przekroczenie prędkości. Tą jedną akcją mogłem zrujnować sobie życie, lecz postanowiłem mu zaufać. – Mu, czyli mandatowi za przekroczenie prędkości? To wynika z technicznej strony tego zdania.

(...) postanowiłem wysłać jej sms, że wszystko załatwione (...).SMS-a albo esemesa.

Strasznie męczy mnie emocjonalna bierność bohatera. Jego przemyślenia są rzeczowe, pozbawione strony uczuciowej. Spójrz:
Gdy już wszystko zostało powiedziane[,] siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, zastanawiając się nad potencjalnymi niepowodzeniami oraz nad tym, czy to wszystko jest warte ryzyka. W końcu wstałem i poszedłem do swojego pokoju. – Gdzie się podziały te myśli? Uczucie ryzyka, niepokój, wręcz może strach? Zastanów się, jak zachowuje się zdenerwowany, zaniepokojony człowiek i oddaj to w tekście spojrzeniem, gestem, czymkolwiek. Nie oddawaj mi kolejnego wypracowania szkolnego, bo takowych mam już po dziurki w nosie. 
Poza tym bohater, skoro siedział w towarzystwie milczącym, nie może być pewien, nad czym zastanawiała się reszta postaci biorących udział w scenie. Może podejrzewać, o czym myślą, po ich nerwowym zachowaniu, jednak tego też nie przytoczyłaś. 

Dyskusja o planie trwała dłużej niż myślałem, bo na dworze robiło się szaro. – Jeden z najciekawszych punktów każdej książki i każdego filmu akcji – obmyślanie planu. U ciebie ledwo streszczone, nie pojawiła się ani jedna wypowiedź dialogowa. Dlaczego? Przecież właśnie z  tej scenie idealnie dałoby się zobrazować zaangażowanie postaci oraz ich emocje, a także w późniejszych scenach realizacji planu czytelnik mógłby wywnioskować, czy wszystko się udało, czy może jakiś element nie poszedł po myśli. Nie. Tobie wystarcza ekspozycja, jednak ta nigdy nie zastąpi pełnoprawnej sceny.

Celowałem w coś szybkiego, po czym nie będę musiał zmywać naczyń. Całe szczęście w kuchni zastałem Rachelę, naszą sąsiadkę, która postanowiła zaopiekować się nami po tym, jak mama odeszła. Przychodziła trzy razy w tygodniu i gotowała nam tyle jedzenia, że nie mieściło się w lodówce. – Serio? Są milionerami mieszkającymi w willi i gotuje im… sąsiadka? Nie mają kucharki, pokojówki, sprzątaczki, ogrodnika? 

Bohater marnuje linijki na nic niewnoszące fabularnie streszczenia o tym, że poszedł na siłownię, wrócił do domu, poszedł spać, obudził się, zjadł śniadanie, poszedł do pracy, skończył pracę upaprany smarem, wrócił do domu i… włączył mecz. Serio. Kilka akapitów totalnie niezajmujących zapchajdziur. A wystarczyło napisać: Następnego dnia pod wieczór ojciec wysłał mi SMS-a. I tyle. 

Widziałem, że tamci siedzą mi na ogonie. Wjechałem na dwupasmówkę gorączkowo myśląc, jak ich zgubić. W dokach ekipa ojca na pewno jest uzbrojona po zęby, ale czy to dobry pomysł zdradzać miejsce przemytu towaru? – W ogóle niczego nie czuję, nie potrafię zaangażować się w ten tekst. Czemu nie możesz oddać myśli głównego bohatera wprost? Cały czas się zastanawiam, co cię przed tym powstrzymuje. Czemu to nie może brzmieć naprawdę emocjonująco, coś w stylu: Spojrzałem w lusterko – byli tam. Wjazd na dwupasmówkę. Jak ich zgubić, kurwa, no jak?! W dokach na pewno są uzbrojeni po zęby. Ręce mi drżały; ścisnąłem kierownicę mocniej. 
Też nie czuję się dobrze, pisząc w narracji pierwszoosobowej, bo jednak trzecioosobowa jest mi znacznie bliższa, i nie chcę ci niczego narzucać, a już na pewno nie średnich przykładów. Chcę ci tylko pokazać, jak bardzo twój fragment to sucha relacja pozbawiona emocji.

Nie znałem się na tym, a obecna sytuacja nie sprzyjała logicznemu myśleniu. – No i bzdura, bo praktycznie każde zdanie tej sceny brzmi jak chłodna, logiczna myśl. 

Próbowałem przypomnieć sobie to wszystkie filmy akcji, które oglądałem. – Tak, bo to się właśnie robi, kiedy twoje życie wisi na włosku. Na pewno. 

Usłyszałem huk wystrzału. Jeden, potem drugi. Za trzecim razem oberwało boczne lusterko. Teraz nie miałem pojęcia, co tam się dzieje. Rozglądałem się gorączkowo za możliwą drogą ucieczki. Kojarzyłem tę okolicę miasta, dlatego gdy zobaczyłem najbliższy skręt w prawo wiedziałem, że tam miałbym okazję uciec. Usłyszałem kolejny wystrzał. Tym razem celny. Samochodem rzuciło, a ja poczułem, jak wszystko wokół mnie wiruje. Hałas był ogłuszający. W końcu wszystko ustało i nastała grobowa cisza. Słyszałem tylko swój urywany oddech. Bolała mnie głowa. Centralnie koło mojego ucha usłyszałem chrzęst rozbitego szkła. Obróciłem głowę w stronę dźwięku. Zobaczyłem czarne, pozdzierane trapery wprost na linii mojego wzroku. – Tu już zdecydowanie lepiej. Krótkie zdania faktycznie sprzyjają dynamicznej akcji, jednak wciąż mało mi emocji głównego bohatera. Naprawdę dobrze wyglądałby ten tekst, gdybyś zdecydowała się na narrację trzecioosobową. Pierwszoosobowa wymaga wprawy i maksymalnego wczucia się w postać. 
Czasem też piszesz za dużo, przez to te wszystkie myśli brzmią jak naprawdę logiczne, poukładane. Ludzie tak nie myślą, sporo wyrażeń jest dla nich z góry wiadoma, dla czytelnika – domyślna. Spójrz, porównaj sobie powyższy podkreślony fragment z tym sugerowanym:
Rozglądałem się gorączkowo. Kojarzyłem okolicę; za najbliższym zakrętem w prawo miałbym okazję... – Tym bardziej że czytelnik lubi się domyślać, układać puzzle, dopowiadać sobie to, co nie zostało przytoczone wprost. A ty tę przyjemność odbierasz.

Poza tym bohater słyszy strzał. Jeden. Potem drugi. Ale generalnie pisałaś, że tamci mieli karabiny, więc automatycznie wyobraziłam sobie coś pokroju AK47 albo M4, a te przecież strzelają salwami. Nikt nie strzela z karabinu niesnajperskiego pojedynczymi pociskami, bo to bez sensu – taką ciężką bronią trudno trafić, nie celując. Celowanie długo trwa, więc wypuszcza się kilka kul z nadzieją, że któraś trafi w cel, tym bardziej ruchomy. No i wystrzały z karabinów nie huczą. Nigdy nie oglądałaś Predatora? Albo Terminatora?

 [karabiny; Predator]

Może tobie chodziło raczej o strzelbę...? 

[Terminator 2]

Na pewno widzisz różnicę chociażby w budowie tych broni. 
Dodatkowo bohater słyszy strzał i od razu stwierdza, że był celny, a dopiero wtedy samochodem rzuca… Nie powinno być jakoś odwrotnie? I, przepraszam, ale z czego oni jednak strzelali, że jeden huk (wystrzał) zarzucił samochodem i doprowadził do dachowania? Z bazuki? Ostrzał z karabinu zrobiłby po prostu dziury w blachach albo przebił koła. Jedna pojedyncza kula nie przewróci samochodu. Borze Szumiący…
No na pewno przestępcy z karabinami rozpoczynający strzelaninę nie zastrzelą głównego bohatera, bo… nie. Bo uznają, że jest słaby. Żeby chociaż mu język odcięli… Albo, w drugą stronę, okaleczyli i kazali przekazać jakąś tajną, zakodowaną informacją szefowi… Tymczasem nie. Zostawiają żywego świadka, bo może zajmie się nim jego szef. Tylko że to tak nie działa, szef nie pozbędzie się chłopaczka, który stracił towar za jedyne kilka tysięcy. I to tak bardzo widać, że po prostu nie chciałaś swojemu bohaterowi robić żadnej krzywdy. Ostatecznie po strzelaninie główniak kończy z bólem głowy. 
Naprawdę nie wiem, jak ci się to udaje, że praktycznie każdy wątek, jaki zaczynasz, ma dziury lub pozostawia same wątpliwości. 

Albo chłopak zostaje i odpracowuje swój dług, albo czekam na moje pięć milionów z odsetkami za każdą minutę mojego smutku spowodowaną ich brakiem — powiedział Carter i uśmiechnął się żmijowato. Wiedział, że nie pozostawia żadnego wyboru. Ojciec na pewno nie miał takich pieniędzy. – Nie? Przecież mieszkają w mega odjebanej willi...

To opowiadanie jest strasznie, ale to strasznie nudne. Wątek towaru jest niejasny – wiemy tylko, że ojciec ma dla syna fuchę, termin jest za szybko (jaki termin?), ale trzeba, bo to pozwoli ojcu skończyć karierę. Tak naprawdę nie wiemy, co jest dokładnie towarem, ile dokładnie jest on wart (niby kilka tysięcy, ale za kilka tysięcy nikt nie wdaje się w pościgi i strzelaniny, spokojnie mogło chodzić o dużo więcej), jaki jest plan, w którym momencie planu akcja nie wypala (i dlaczego gdzieś na początku? czemu nie dało się tego napięcia jakoś zbudować w stylu: jest dobrze, jest dobrze, robi się źle, oj nie, jest, kurwa, bardzo źle! – ?). Źle wyważyłaś też akcję. Jest krótsza niż cały wstęp i te zapchajdziury o niczym, przez co nie satysfakcjonuje.
Update: Okej, na końcu okazuje się, że towar kosztował pięć milionów. Rozumiem więc strzelaninę i może nawet to, że przeciwnicy uważali, że Carter naprawdę może być wkurzony na chłopaka i samodzielnie zrobi mu krzywdę, ale… Carter tego nie robi. Proponuje za to młodemu robotę u siebie, by mógł odpracować długi, a to brzmi jak całkiem spoko propozycja za tak bardzo przegraną akcję. Jednak nasz bohater się nie zgadza, jego ojciec też się nie zgadza. Tu następuje niesamowity plot-twist – szef przyprowadza dziewczynę głównego bohatera i... ją zabija. Problem w tym, że przez jedną krótką scenkę z udziałem tej bohaterki w ogóle nie mogłam się do niej emocjonalnie przywiązać (tym bardziej że scena seksu też była pozbawiona emocji), więc nie jest mi jej żal ani za nią nie tęsknię. Ciężko mi też uwierzyć w to, że bohater dziewczynę kochał, chciał sobie ułożyć z nią życie, a po jej śmierci zrobiło mu się co najmniej smutno. Dlaczego? Bo w całej tej historii jest za mało głównego bohatera – jego uczuć, przemyśleń, tego, że przeżywa sytuację, w której czuje się niepewnie, wie, że grozi mu niebezpieczeństwo i że wolałby spędzić czas z dziewczyną. To wszystko ginie w logicznych, okrągłych zdaniach w stylu: wstałem, wyszłem, zrobiłem to i to, pomyślałem, że coś tam. Więcej myślał o śniadaniu czy siłowni, niż o własnej dziewczynie. Rozumiem, że mieli swoje inside joke, ale w scenie przedstawiłaś tylko pociąg seksualny i chęć ściśnięcia jej tyłka. Dlatego ciężko mi uwierzyć, że bohater był mocno emocjonalnie związany z Kiarą. Nie myślał o niej, oprócz tego, że odwołał spotkanie. To też można podpiąć do seksu. Słabo. Tylko nie wiem, czy przez brak emocji głównego bohatera, czy przez złe wprowadzenie wątku miłosnego. A może jedno i drugie? 

W dodatku co by zrobił Carter, gdyby bohater się jednak już za pierwszym razem zgodził pracować dla niego? Oddałby mu Kiarę taką poobijaną, wystraszoną? Carter nie wiedział, że dzieciak nie zgodzi się na współpracę, ale był na to coś za dobrze przygotowany. Może lepiej byłoby, gdyby pobił ją w jego obecności, zastraszając, co jej się może stać, jeśli bohater nie zgodzi się na współpracę? Tymczasem stłukł ją, naćpał i zgwałcił już wcześniej, a gdy przychodzi co do czego, zabija ją – swoją jedyną kartę przetargową. Jest to dla mnie trochę naciągane. Dość sztampowy wątek wyboru między ukochaną a nielegalnym interesem, znów klisza. 

Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Na początku rozdziału Kiara zwraca się do chłopaka: 
— Kocham cię, Calebie-z-wkurwionym-ojcem. 
Zaś później używasz dla bohatera imienia Caden. To jak on się wreszcie nazywa? 

ROZDZIAŁ 14
Postanowiłam przedsięwziąć zdecydowane działania na wyjątkowe okazje – poszłam do mamy. (...)
— Nie mam się w co ubrać na randevu z Arturem. (...) Nic się nie nadaje. Nigdy nie kupowałam ciuchów z myślą, że mogę ich kiedyś potrzebować na wyjście z kimś...
— Tak się kończy to, że sama siebie nie doceniasz Audrey. Od lat mówię[,] jaka jesteś ładna i zdolna, to ty nigdy nie chcesz słuchać. – No nie bardzo. Ostatnio powiedziałaś jej, że mogłaby zrzucić kilka kilogramów, doprowadzając ją do stanu przygnębienia, więc… bullshit. Kolejny.

— Tak się kończy to, że sama siebie nie doceniasz Audrey. Od lat mówię jaka jesteś ładna i zdolna, to ty nigdy nie chcesz słuchać. Nawet, kiedy ten uroczy chłopak w gimnazjum się do ciebie zalecał, pamiętasz? Jak on miał na imię?
— Eeee.. że Krzysiek? — spytałam skrzywiona.
— O! Krzysiek! Mówiłam, że to ładny chłopak i żebyś się za niego brała, to ty wydziwiałaś.. — zaczęła się nakręcać. – Super matka, która dziecku w gimnazjum poleca ganiać za chłopcami. A może by tak nauka? Nie? 

— Ha, czyli po to przyszłaś.. — parsknęła. Wyszczerzyłam się, próbując robić słodkie oczy. [akapit zbędny]
— Jest w praniu, skarbie. A nie możesz założyć swojej niebieskiej? Tej z falbankowymi rękawami?

Przyznam się, że kiedy przeczytałam nigdy nie kupowałam ciuchów, a potem że jedyna zdatna sukienka jest w praniu, już wiedziałam, o czym będzie ten rozdział. Oczywiście, że o zakupach, makijażu, czyli przygotowaniach do randki. Tego mi tylko brakowało do typowego opowiadania YA o nastolatce. 
Och, okazuje się, że twoja scena to streszczenie. Naprawdę dobre rozwiązanie, ale… z drugiej strony po co w takim razie cały ten wstęp o tym, że bohaterka musi iść na zakupy? Zajął dość dużo miejsca w tej notce, a właściwie skoro streściłaś cel zapowiedzi, zapowiedź nie musiałaby być tak obszerna, bo… przecież nawet nie ma czego zapowiadać. To trochę tak, jakbyś obejrzała pierwsze dziesięć minut filmu, a potem wyszła z kina i otworzyła recenzję zawierającą streszczenie. Nie sądzisz, że to bez sensu? 

Najgorsze jest chyba to, że Audrey uznała, że skoro idzie na randkę z Arturem, to musi dobrze wyglądać i pomalować twarz. Nie chodzi mi o to, że takie starania są złe same w sobie – nie zrozum mnie źle. Problem polega na tym, że do tej pory kreowałaś tę bohaterkę na strasznie przeciętną, nieumalowaną i ubierającą się w typowe ubrania. Kreowałaś nerda, geeka i jednocześnie osobę typową, a także niezainteresowaną swoim wyglądem. Po narracji w żaden sposób nie widać, że Audrey aż tak bardzo zależało na spotkaniu z Arturem, nie widziałam, by ta relacja się rozwinęła. Odkąd bohaterka go poznała, z narracji nie przebija ani trochę, że chce mu się podobać, chce się dla niego zmienić, rozwinąć i tak dalej. Że chce się angażować. Gdyby tak było – takie wątki jak streszczenie poszukiwania ubrania czy scena robienia makijażu miałyby sens. Miałoby też sens chodzenie na siłownię z Arturem tylko po to, aby mu towarzyszyć. Tymczasem mamy bohaterkę, która nagle świruje, biegnąć na zakupy i prosząc kumpelę o makijaż, bo idzie na randkę z facetem, którego świadomie wpakowała we friendzone i przyznała, że jest jej dobrze mieć takiego kumpla. Siedzimy jej w głowie przez cały ten czas, a z jej myśli bezpośrednio nie wynika nic w stylu: O rety, Artur! Ale świetnie, że będziemy szli gdzieś razem. Na dobrą sprawę myśli Audrey powinny krążyć tylko wokół tego, jeśli to dla niej takie ważne, jednak u ciebie tego nie ma. Jest to poważny problem narracji pierwszoosobowej, ale powtarzalny w tym opowiadaniu tak często, że od tej pory postanowiłam już nie wytykać tego rodzaju nieścisłości i braku emocji, braku zaangażowania. Właściwie mam wrażenie, że na tym etapie powinnaś zacząć pisać całe opowiadanie od początku. Jest nieścisłe – ba! – chaotyczne i bardzo, bardzo nieprzemyślane albo przemyślane ledwo pobieżnie. Nie sądzę, że da się to uratować, nie zaczynając raz jeszcze, od zera, przeklejając jedynie niektóre dialogi. 

Poza nami na lodowisku było może dziesięć osób, które umiejętnościami zbliżone były do poziomu Artura. Cały środek, więc pozostawał pusty. Skierowałam się w tamtym kierunku i przygotowałam do skoku. Zawsze dobrze wychodziły mi podstawowe figury, więc byłam dosyć pewna siebie. Wybiłam się i zrobiłam podwójny obrót, gładko lądując. – No oczywiście, że Audrey jest najlepsza na całym lodowisku, a wszyscy wokół wywracają się jak Artur. Przecież chodziła dwa lata na treningi. Przecież nie ma zainteresowań, nie wychodzi z domu i w ogóle uwielbia tylko seriale na Netflixie. TAK.


Audrey wspomina o wyjazdach do babci do Stanów, a więc musi mieć wizę. To mi przypomniało, że nadal nie wiemy, co z tym obozem. Wkurzają mnie ucięte sceny, które odkładasz na trzy rozdziały, bo nagle sobie o nich przypomnisz. Ten brak konsekwencji sprawia, że opowiadanie nie jest pisane na zasadzie akcja-reakcja; to tylko zlepek scen, często niedokończonych, oraz pojedynczych, wyrwanych z kontekstu wątków. Nie ma motywu głównego, więc sceny nie budują – one wiszą po prostu w eterze. Bo tak. 
To chyba dobry moment, by nie szukać już kolejnych nieścisłości, a skupić się na tych, które już znasz. Pozwól, że kolejne cztery rozdziały przeczytam i skomentuję dość pobieżnie, chyba że trafi się coś nowego, co jest warte szerszego komentarza. 

ROZDZIAŁY 15, 16, 17 I 18
— Jak tam opowiadanie? Napisałaś już? Nie mam pojęcia, o co mu chodziło z tą duszą. Myślę, że Bernard trochę za bardzo popłynął, jak na pierwsze zajęcia. — mówiła jednocześnie jedząc cheeseburgera.
— Miałam ten sam problem, ale jakoś poszło, więc wysłałam.  — powiedziałam.
— Wysłałaś!? Już?! Matko, ja jestem może w połowie.. — wymamrotała przejęta.
— Przecież masz czas do.. no tak, jutra, więc w sumie wcale nie masz czasu.. — uśmiechnęłam się współczująco. – Zaczynasz rozdział od wysłania przez Audrey opowiadania o części swojej duszy. Tego, które miała przynieść na zajęcia. Miał je wtedy każdy, oprócz niej. A nagle w maku spotyka koleżankę i okazuje się, że ona nie oddała tego opowiadania. Czemu nagle deadline jest do jutra, skoro te prace są już zebrane i Stella oddała swoją?

— A twoi rodzice? Będą w domu? — nie wiem czemu o to spytałam, bo w sumie nie robiło mi to różnicy.
— Eem, powinni być dopiero po czwartej, więc raczej na nikogo się nie natchniemy. Brat też raczej wróci późno — powiedziała. – Błagam, niech bratem Stelli nie będzie Kacper. 

Jej rodzina musi robić niezły biznes, by najpierw wybudować, a potem utrzymać taką posiadłość. – Skąd Audrey wie, że rodzice Stelli postawili dom, a nie kupili?

— Audrey? — wydukał cicho.
— Kacper? – Czemu mnie to nie dziwi? Jednak Kacper jest bratem Stelli. Kolejny imperatyw. 

Oczywiście kolejny rozdział zaczynasz zupełnie inną sceną, zabijając klimat zakończenia poprzedniej notki. To serio frustrujące. 

— Czyli przydałoby się, abym wzięła udział w konkursie na dziewczynę roku? — uśmiechnęłam się niepewnie. Jego oczy rozbłysły, a na twarzy pojawił się bezczelny uśmieszek.
— Nie ma presji — powiedział z zabawną miną, która świadczyła o tym, że właśnie tego po mnie oczekiwał.
— Niech stracę — skrzywiłam się i wzruszyłam ramionami, udając litość.
— Ha! — Artur wyrzucił ręce w górę i zaraz wyciągnął telefon, zaczynając szybko pisać.
— Co robisz? — spytałam ze śmiechem.
— Założyłem się z kolegą z siłki, o to czy się zgodzisz. On obstawiał, że nie ma szans, więc wygrałem dwie dychy — cieszył się jak dziecko. Pokręciłam głową z niedowierzaniem i sama zerknęłam na telefon. Ósma dwadzieścia.
— Cholera — przybiłam sobie piątkę w czoło. – Chłopak właśnie powiedział Audrey, że założył się z kolegą o to, czy ta zgodzi się z nim być, a ona… Olewa totalnie tę zniewagę i sprawdza godzinę? Nie powinnam, nie wiem, przywalić typowi? Brak szacunku i w ogóle… 

Stelli nie było, a ja czułam się wyobcowana z towarzystwa. Obawiałam się spotkania z nią, po tym gdy dowiedziałam się, że Kacper jest jej bratem. Nasze ostatnie spotkanie zakończyło się niezręcznie, bo spanikowałam[,] kłamiąc, że muszę pilnie wracać do domu. – Naprawdę? I to jest wytłumaczenie zakończenia wątku z Kacperm? Przecież to trzy zdania streszczenia bardzo ważnej sceny! 

Wybór osoby, która ma przeczytać opowiadanie był tak oczywisty, że jak już do tego doszło, tylko przewróciłam oczami. Powoli z rozdziału na rozdział zaczynasz kreować Mary Sue. Jest to też kolejny imperatyw. Nawet nie mam siły znów wypominać tego samego. 

Dlatego nie wiem, [przecinek zbędny] czemu, ale wypaliłam:
— Zawsze jesteś takim dupkiem?
Ugryzłam się w język, ale teraz nie mogłam się wycofać. Duma mi nie pozwoliła. On tylko wykrzywił usta w aroganckim uśmiechu i nic nie odpowiedział.
— Napisałam opowiadanie, w którym nie wymieniam żadnego realnego nazwiska. Oprócz tego, nikt nie ma prawa zabronić mi inspirowania się rzeczywistością. Jeśli którymś z fikcyjnych faktów pana obraził, panie jestem-postrachem-miasta-walcie-się-wszyscy, to ups, trudno — dodałam hardo i założyłam ręce na piersi.
— Kto by pomyślał, że jesteś taka wyszczekana — zaśmiał się ponuro. – No właśnie, kto by pomyślał? Przecież Audrey jest podobno cichą, szarą myszką, która boi się interakcji z ludźmi! Sama mówi coś o sobie, a sceny świadczą co innego. 

Na tym etapie opowiadania mogę podać już jego zakończenie. Audrey znudzi się grzeczny Artur i poleci na Kacpra – bad boya, który ma ojca mafioza i w ogóle łobuz z niego. Ewentualnie coś mu się na koniec stanie i wróci w bezpieczne ramiona Artura. Meh, czy jest sens to czytać? 

— Jutro piątek? Masz jakieś plany? — spytał.
— Pewnie zaraz mi powiesz, jak brzmią — odpowiedziałam wymijająco.
— Co powiesz na maraton filmowy u mnie wieczorem? Obiecuję, że będzie jedzenie. 
— Wiesz, jak trafić do serca kobiety. — westchnęłam rozmarzona.
— Przyjadę po ciebie koło osiemnastej. – Czy to nie w tych godzinach w piątki nasza parka chodziła na siłownię?

— Spotkasz się ze swoją paczką? Nadrobisz zaległości? — zaproponował.
— No tak, zapomniałam, że są jeszcze oni — wymamrotałam zawstydzona swoją beznadziejnością.
— Audrey – najlepsza przyjaciółka jaką świat widział — zaśmiał się. – No tak, bo przyjaciele nie są potrzebni w fabule, to można ich wyrzucić. Już doprowadzili do spotkania Audrey i Artura, po co oni nam jeszcze? 

Znów zbliżył się do mnie i, z o wiele większą pewnością, nasze usta się spotykają. – Siedemnasty rozdział, a ty nadal mieszasz czasy. W dodatku w tym akapicie kilkukrotnie. 

On westchnął ciężko i niemalże szeptem powiedział:
— Bo kocham cię, Audrey Campbell. – Serio? Są parą jakieś dwa tygodnie i już lecą takie wyznania? To strasznie dziecinne i nieprawdopodobne. 

Stanęłam na uboczu koło grupki dziewczyn, uważnie lustrując parking. Niecierpliwie postukiwałam nogą w miejscu. 
— O ja cie, dziewczyny, a co to za facet? — pisnęła z przejęciem jedna z dziewczyn obok.
— Wygląda znajomo — odpowiedziała druga.
— Ta, jakby z gazety, czy coś w tym stylu — zawtórowała trzecia.
— O MÓJ BOŻE! A czy to nie ten koleś, który ma ojca w więzieniu? No wiecie, ten[,] który nie chciał zaznawać? – Zeznawać. No i oczywiście bad boy stał się pożądaną gwiazdą, a wszystkie inne laskie, które nie są lub nie kumplują się z Audrey, to puste idiotki podniecające się każdym przystojnym facetem. Jakie to stereotypowe. 
Poza tym co to za miasto, w którym syn jakiegoś przestępcy staje się bożyszczem nastoletnich serc? Miasto, a może jednak wieś, gdzie plotki rozchodzą się dość szybko i ludzie rozpoznają się na ulicy? Wątpię, by w większym mieście taka sytuacja w ogóle miała miejsce – jeden dzieciak, którego zdjęcie pojawiło się w jakimś artykule, już stał się znany. Nie brzmi realistycznie.

Jeśli chodzi o ostatni opublikowany rozdział, na początku myślałam, że jest to streszczenie pisania SMS-ów czy coś. Jednak po prostu nagle zaczęłaś pisać coś w rodzaju sztuki. Po co? Jaki to ma cel? Wycieczka z Kacprem do lasu powinna chyba kipieć opisami otoczenia, prawda? 

Kacper: Ojciec zawsze robił szemrane interesy – a to sprzedawał coś na boku, a to brał łapówki.. W końcu skończył na narkotykach – i to akurat ta prawdziwa część historii. Moja rodzina jest w posiadaniu kilku klubów w mieście. Ojciec chciał „rozszerzyć wachlarz usług”, więc bez wiedzy wspólników zaczął sprowadzać prochy. – A Kacper opowiada to obcej lasce, bo…?

Nie ma dla mnie nic ważniejszego niż Mia i mama. – Mia? To już nie Stella?

Audrey: Dlaczego akurat ja? Czemu mi to mówisz? To nie są informację, którymi można się dzielić z pierwszą lepszą obcą osobą. Nie powinnam o tym wiedzieć, Kacper.
Kacper: Nie wyglądasz na szpiega mafii narkotykowej. – Aż się zakrztusiłam ze śmiechu. To jest tak tani i po prostu głupi argument, że nie potrafiłam inaczej zareagować. 
Co może rozwiązać problemy syna szefa mafii narkotycznej? Siła dwutygodniowej tru love. 

Audrey: To co z tego? A jeśli ktoś cię śledzi i widzą cię ze mną? Mogą pomyśleć, że coś wiem. A może sama wyglądam niepozornie, a ty właśnie jesteś w dupie?
Kacper: Zaryzykuję. – Zaciera ślady w sądzie, a chwali się wszystkim przed obcą dziewczyną? Po pierwsze, pewnie sprowadzi niebezpieczeństwo na siebie i swoją rodzinę. Po drugie, na Audrey i jej rodzinę. Po trzecie, czy on ma mózg? 

Kacper: Wiesz.. nie powinniśmy się więcej widywać.
Audrey: Co?
Kacper: Tak będzie najlepiej. Nie należysz do mojego świata.. – Dwa różne światy, niebezpieczeństwo, zakazana miłość… Kolejna klisza. Naprawdę to opowiadanie posiada chyba wszystki znane z wielu tanich romansideł sytuacje. Naprawdę nie mam siły już tego komentować. Z racji, że był to już ostatni rozdział, omówmy wszystkie wnioski szerzej. 



Na ten moment naprawdę cieszymy się, że nie ma już więcej materiału do oceny, bo wiąże się to z tym, że niczego już bardziej absurdalnego nie przeczytamy. Tak jak spodziewałyśmy się po rozdziale czternastym – imperatyw, klisza, nonsens i przewidywalność do końca już ścigały się w wyścigu o tytuł Najgorszego Błędu, Które Rozwaliło Historię. To dlatego te ostatnie rozdziały przejrzałyśmy ledwo pobieżnie – chciałyśmy sprawdzić, czy coś się zmieniło i może w końcu Audrey ma jakiś cel, a wątki zostaną podomykane, ale… No cóż. Przejdźmy więc do ostatniego punktu oceny.

PODSUMOWANIE
POPRAWNOŚĆ
Mamy wrażenie, że problem z poprawnością w tym opowiadaniu jest taki, że sama nie wiesz, kiedy robisz błędy. Raz widzimy poprawne zdanie, by kawałek dalej zobaczyć podobną konstrukcję – z błędem. Niby tekst robi ogólnie dobre wrażenie, a jednak nagle pojawia się wysyp dywizów zamiast myślników. Przez pół rozdziału masz wcięcia akapitowe, a w drugiej połowie – nie. Stawiasz ładnie przecinki, a nagle ich nie masz. To wygląda trochę tak, jakby ktoś ci betował tekst, ale bardzo pobieżnie. Albo jakby ktoś zrobił betę, ale na ostatnią chwilę postanowiłaś zmienić parę zdań, zapisując je błędnie. Ewentualnie stawiasz znaki zupełnie na czuja, nie sugerując się żadną zasadą. Nie wiemy, czy naprawdę znasz niektóre z nich, bo momentami tekst jest czysty i widać, że o niego dbasz, a potem wylatujesz z wielokropkiem złożonym z dwóch kropek, a nie z trzech, co jest podstawą podstaw. 
Oczywiście nie wypisałyśmy każdego błędu w tekście, a jedynie parę przykładów, by pokazać ci, że te błędy tam są. Najczęściej, oprócz cudzysłowów i wielokropków, miałaś problem z przecinkami w zdaniach złożonych. Często ich brakowało – sprawdzaj, ile masz orzeczeń, tzn. czasowników, i pamiętaj, że z reguły każda część zdania z czasownikiem powinna być oddzielona przecinkiem – może to ci ułatwi sprawę. Przecinków brakuje ci też za każdym razem przy wołaczu i zwykle w zdaniu z imiesłowem współczesnym (zakończonym na -ąc).
Poza tym notorycznie zapominasz znaków diakrytycznych w bierniku (kogo? co?) liczby pojedynczej. Na przykład piszesz legitymacje zamiast legitymację, gdy chodzi o jedną sztukę.
Powala też liczba powtórzeń, szczególnie na początku opowiadania. Nawet jeżeli chcesz tekst stylizować na naturalny, to jednak dałoby się je wykluczyć, i to bez większego problemu. Wydaje nam się jednak, że ty tych powtórzeń zwyczajnie nie widzisz. Przydałaby ci się beta, która sprawdziłaby całość właśnie pod tym kątem. 
Mieszasz czasy – czasem w obrębie jednego akapitu, a czasem nawet i w jednym zdaniu. Dochodzi wtedy do absurdalnych sytuacji, kiedy fabuła jeszcze nieprzeczytanej książki już kogoś ciekawi tudzież ludzie nie chcą pomagać leżącemu na ulicy, który leżał tam dawniej, niekoniecznie obecnie. Zdecyduj się – albo piszesz całość w czasie teraźniejszym, trzymając się stylu wpisów blogowych, i tylko wspomnienia Audrey przytaczasz, używając czasu przeszłego, albo całość piszesz w przeszłym i teraźniejszego nawet nie próbujesz ruszać. Jak na razie w opowiadaniu pod tym względem panuje chaos.

FABUŁA I SPOSÓB NARRACJI
Pomijając pierwsze półtorej rozdziału, które jest czystą jak łza ekspozycją, a większość danych jest czytelnikowi zbędna, historia zaczyna się naprawdę kliszowo. Mamy typową (niby) szarą myszkę, która cudem spotyka na swojej drodze dwóch chłopaków zainteresowanych nią, a z tego wywodzi się ciąg niefortunnych zdarzeń. Niektóre z nich są do bólu ograne przez amerykańskie kino młodzieżowe i literaturę YA. Oczywiście akurat nasza Audrey widzi bohatera w opałach i tylko ona jest w stanie mu pomóc, chociaż otacza ją cały tłum dorosłych. Już na drugi dzień ta sama bohaterka spotyka innego interesującego chłopaka i dochodzi do kolejnej zupełnie przypadkowej interakcji. Ten sam koleś okazuje się akurat jeździć fajnym samochodem i posiadać ważne dla bohaterki notatki, jak również być ciotecznym bratem jej najbliższej koleżanki i jedyną osobą, która pomoże jej się przebrać… I tak dalej, i tak dalej...
Jasne, przypadki się zdarzają, ale czy do przypadków należy też nieporadność grupowa i jednocześnie wyrozumiałość medyka, który pozwala bohaterce wejść do karetki? Albo facet, który sprzedaje nastolatkom drogie samochody na raty? Ależ oni wszyscy mają szczęście! Mogli tego dnia jeszcze spróbować zagrać w lotka, czemu nie. 
Poza tym mamy wrażenie, że zwyczajnie brakuje ci pomysłów. Korzystasz z kliszy, fabuła, poza niektórymi momentami, głównie cliffhangerami kończącymi rozdział, jest przewidywalna, a opowiadaniu brakuje interesujących wątków, ciekawych rozwiązań. Nawet te cliffhangery, których funkcją w prozie jest trzymanie napięcia do następnej sceny, nie działają poprawnie, ponieważ kolejne rozdziały zaczynasz ekspozycją, a dopiero po niej wracasz do wątków (choć nie zawsze), zresztą też nieporadnie, bo za pomocą haseł typu: o, a pamiętacie, jak w poprzednim rozdziale coś tam...? I aż ma się ochotę odpowiedzieć przekornie nie, chociaż nie tylko pamiętamy te sytuacje dość dobrze, ale i jesteśmy rozczarowane, że znów zabiłaś napięcie jakimś odklejonym wtrętem. 
Gubisz też wątki, na przykład ten z rozmową o obozie lub rozmową rodziców z Audrey o Arturze. Albo wątek chemii i Arturowych notatek. Wątek programowania (zaczął się i skończył; czy to kiedyś jakoś do bohaterki wróci?). Wątek patriotyzmu, religii, słodyczy – czy to wszystko jeszcze będzie miało odniesienie w fabule? Czy to się do czegokolwiek czytelnikowi jeszcze przyda?
Masz braki w researchu. Procedury szpitalne, rekonwalescencja Audrey po wypadku, wątek obozu w USA… Musisz się bardziej pilnować i sprawdzać realność sytuacji, które planujesz wprowadzić. To też nie jest tak, że czepiamy się tego, bo wydaje nam się coś niemożliwe… Nie. To po prostu jest niemożliwe. Umieściłaś swoje postaci w Polsce, a więc musisz trzymać się polskich realiów. Choć… tak właściwie zastanawiamy się teraz, dlaczego to musi być akurat Polska? Nie znalazłyśmy ani jednego dowodu na to, by ten kraj był ściśle powiązany z fabułą. Można by go zamienić na jakikolwiek inny i niewiele by się zmieniło. Na dobrą sprawę nie wiemy, w jakim mieście Audrey mieszka i się uczy, a samo tło jest słabo zarysowane. Nie wiemy nic o tej miejscowości, nie możemy wczuć się miejsca, które Audrey mija. Nie są charakterystyczne ani ciekawe.
W opowiadaniu przez praktycznie cały czas trwania fabuły jest też dość niezręcznie. Pojawiają się wątki, które tłumaczysz po ich wybrzmieniu za pomocą imperatywu narracyjnego, jakbyś fabułę wymyślała na bieżąco, poza tym niezręcznie czujemy się również, czytając o niektórych decyzjach, które podejmują Audrey i inni bohaterowie – na przykład zamiatają podłogę, zamiast pomóc koleżance, czekają na Artura, zamiast natychmiast wezwać karetkę, pozwalają mu zostać na noc z Audrey, mimo że ona nie chce i nie ma do tego żadnych logicznych przesłanek, by obcy typ siedział u niej w domu, gdy do wyboru jest jeszcze Laura – osoba Audrey dość bliska.
Chodzisz też na skróty i parasz się ekspozycją. Większość twoich ścian tekstu albo zdradza za dużo (na przykład tłumaczy charakter bohaterów, opowiada o ich relacjach międzyludzkich, zainteresowaniach, opisuje wygląd postaci, streszcza ich historię i tak dalej), albo pojawia się od czapy, przytaczając elementy fabuły niemające żadnego znaczenia dla niej. W większości są to te słabo umotywowane wstępy do rozdziałów. 
Niezrozumiałe jest dla nas to, że w narracji pierwszoosobowej pojawia się ekspozycja na temat głównych bohaterów, do których przecież należą te wypowiadane zdania. Mamy więc takie absurdalne sytuacje jak opisywanie samemu sobie swojego wyglądu albo przedstawianie sobie historii swojej rodziny. Dopóki na początku robiła to Audrey, trochę jakby w formie bloga, było wszystko w porządku, bo często zwracała się do czytelniczek, ale kiedy tak samo robi Artur, będąc po prostu w swojej głowie, jest to zwyczajnie głupie. 
I tu warto wtrącić co nieco o perspektywie Artura – najlepiej byłoby ją wyciąć. Jeśli już zdecydowałaś się na tę blogową formę, która w jakimś stopniu usprawiedliwia niektóre błędy narracji pierwszoosobowej Audrey, to przeskokiem na Arturową perspektywę te sprytne zagrania okazują się po prostu… błędną narracją. Zastanawia nas także, czemu prowadzisz perspektywę Audrey i Artura, a Kacpra już nie? 
Co jeszcze odnośnie do fabuły? Panuje straszny chaos. Wpływa na to nie tylko mieszanie czasów i chronologii wydarzeń (Audrey spotyka kogoś pod domem, by potem przerzucić perspektywę na Artura opowiadającego o wydarzeniach sprzed paru godzin, i by znów wrócić do Audrey mówiącej o szkole. Kolejny rozdział zaczynasz od… pierwszej przytoczonej sceny). Nie wiem, czy piszesz tak celowo, czy po prostu do tej pory nie zdawałaś sobie sprawy, jak czytelnik może łatwo zamieszać się w wątkach (ten o wydarzeniu spod domu Audrey zupełnie by nam wyparował!) i zgubić się w tekście, a więc i zniechęcić do niego. Zamiast zastanowić się nad logiczną strukturą, robisz wszystko, aby namieszać. Tylko… po co? 
Mamy również wrażenie, że fabuła nie ma punktu zaczepienia. Coś się dzieje, ale wątki nie są zwięzłe i przeplatasz je z nic niewnoszącymi ścianami tekstu. Nie wiadomo, co jest istotne, a fabuła nie ma stałego głównego wątku, dzięki któremu moglibyśmy czekać na punkt kulminacyjny. Oczywiście wszystko kręci się wokół Audrey i dwóch wybranków serca, jednak – tu również przez płytką kreację bohaterów – te wątki nas nie obchodzą. Są nudne, słabo rozwinięte, opisywane głównie za pomocą streszczeń i ekspozycji. Mamy wrażenie, że większą uwagę przykładasz do opisów rozpoczynających rozdziały – tych wprowadzających jakieś informacje o Audrey (na przykład jej zamiłowanie do słodyczy czy seriali)... Problem w tym, że niektóre te fakty nie mają żadnego znaczenia fabularnego. Bo co na przykład daje nam informacja o tym, czym dla bohaterki jest patriotyzm? Przecież w opowiadaniu nie poruszasz tego wątku w żaden najmniejszy sposób. Ta informacja wisi tam sobie chyba tylko dla ciebie samej – my nawet nie wiemy, co miałybyśmy z nią zrobić i z czym połączyć.
Opowiadanie to nic innego jak przeplatające się ze sobą sceny, które jedna za drugą rozwijają fabułę, coraz lepiej przedstawiają postaci i łączące ich relacje, aż w końcu różne wątki spotykają się w punkcie kulminacyjnym i historia się kończy. U ciebie tak nie jest. Sceny wydają się być losowe (i, co gorsza, z powtarzalnymi i oklepanymi motywami), a wstępy do rozdziałów nie mają swojego zastosowania w historii. Jakbyś pisała, ale w sumie nie do końca wiedziała o czym. 
W opowiadanie nie da się też wczuć. Widzimy zlepek tych przypadkowych scen, w których objawia się irracjonalne zachowanie Audrey (np. wskoczenie obcemu typowi do auta i wpuszczenie do domu, łażąc przed nim w samym ręczniku, by następnego dnia bać się zaparkowanego pod bramą samochodu), a przez to ani te płytkie sceny nie są dla nas interesujące (i nie traktujemy ich poważnie), ani postaci nie budują napięcia, nie czuć żadnego przywiązania emocjonalnego. Ot, kilka pojedynczych akcji, niektóre opisane tylko w połowie, do których nie przywiązuje się wagi. Jednak jak twoi bohaterowie mogliby przyciągnąć nas do monitora, abyśmy przeżywali z nimi wydarzenia, jeśli… No właśnie:
Masz problem z oddawaniem w tekście emocji. Jako że Audrey bardzo dużo spraw komentuje albo na śmieszno, albo sarkastycznie, kiedy dzieją się jakieś ważne rzeczy (na przykład ma miejsce wypadek i Audrey jest w szpitalu), w ogóle nie potrafimy się wczuć. Sarkazm, choć czasem wydaje się okej, aby pokazać stosunek Audrey do niektórych elementów jej codzienności, stosowany w narracji przez większą jej część jest po prostu męcząco niezajmujący. Przez to tekst jest wyprany z uczuć, po prostu suchy – czytamy go i nic nie czujemy, ewentualnie poza tym, że Audrey jest z notki na notkę coraz bardziej marudna. Nawet gdy się emocjonuje, często umniejszasz te emocje lub przerywasz je jakimiś wtrętami (jak było w przypadku myśli o miętówce, gdy Kacper był zbyt blisko), a więc czytelnik pozostaje właściwie bez żadnych emocji, poza rozdrażnieniem spowodowanym brakiem… tych emocji. I w tym momencie możemy praktycznie przejść do jednej z większych bolączek tego opowiadania, czyli...

AUDREY
Audrey jest strasznie sprzeczną postacią. W ekspozycjach zdradza na przykład, że wręcz pulsuje bulwersem, ale nie widać tego w scenach (gdy np. ktoś narzuca jej zdanie, nie sprzeciwia się). W swojej sprzeczności jest też irytująca – tak do końca nigdy nie wiemy, jaki dziewczyna tak naprawdę ma charakter, więc jakie decyzje i zachowania do niej pasują. Ona sama o sobie mówi jedno, ale w scenach w jej zachowaniu przebija się zupełnie coś innego. Na przykład celem naszej szarej myszki jest nie rzucać się w oczy i być nerdem (co widać też w stylizacji do czytelników bloga), ale, gdy przychodzi co do czego, okazuje się, że panna potrafi zrobić biznes na notatkach, odpyskować coś w tłumie nieznajomych i cudownie wpaść w oko chłopakowi z wypadku, a także wejść za nim do karetki i tak dalej, i tak dalej. Albo, cytuję:
Tak więc kupowałam najnudniejsze i najbezpieczniejsze ciuchy jakie znalazłam. O ironio, im gorzej wyglądałam, tym lepiej się czułam. 
Kontra:
Stałam przed otworzoną szafą i nie mogłam uwierzyć, że chodzę w takich szmatach. 
Rozumiemy, że chciała dobrze wyglądać przed randką i nie ma w tym nic złego, ale problem ten szerzej wyjaśniłyśmy całkiem niedawno… Audrey zmienia się bez wyraźnego powodu. Chyba że jednak całkiem lubi Artura, ale w takim razie dlaczego tego nie widać w partiach narracyjnych? Przecież narracja pierwszoosobowa to ta najbardziej intymna, gdzie jesteśmy bardzo blisko głównej postaci, wręcz w jej głowie. Bliżej się nie da. Mimo to Audrey wciąż zaskakuje nas jakimiś faktami nie wiadomo skąd. A to że rodzice gdzieś wyjechali już wcześniej, a to że jakaś Kornelcia słyszała, że Audrey interesuje się pisaniem i szukała kursów… Dlaczego nie wiem tego ja? Dlaczego dowiaduję się tego od jakiejś randomowej Kornelci?
Mamy też taki problem, że właściwie nie wiemy, czy Audrey posiada jakiekolwiek pozytywne cechy. Z każdym kolejnym rozdziałem jest coraz bardziej irytująca i marudna. W dobrych produkcjach nawet antagonista musi zachęcać charakterem. Audrey mogłaby więc mieć właściwie i same złe cechy, ale niech będą logiczne i interesujące. U Audrey nie ma nawet o czym mówić – z jej zachowania wnioskujemy wyłącznie złe cechy takie jak brak pomyślunku, bucerstwo i wkurzające malkontenctwo, a dobrych… nie ma, ewentualnie są eksponowane, a nie ukazywane poprzez zachowanie. A to się nie liczy.
Z każdą kolejną sceną z Audrey bije coraz większa pewność siebie, jednocześnie coraz usilniej próbujesz mnie przekonać, że jest zupełnie odwrotnie i Audrey to typowa szara myszka. Jeżeli nią jest, nie powinna rozkręcać się tak szybko i już w drugim rozdziale podejmować spontaniczne decyzje i prowadzić dialogi z godną pozazdroszczenia pewnością siebie. Chyba najwyraźniej było to odczuwalne w rozmowie z Laurą. Ale… po co tak się przy tym upierać? Poza tym mamy wrażenie, że z niewiadomego powodu bardzo chcesz pisać o postaci paskudnie niecharakternej i nierzucającej się w oczy, ale jednocześnie lubisz w postaciach charaktery mocne, pewne siebie, bo o takich przynajmniej jest co pisać. Więc takie właśnie kreujesz dialogi. Po prostu tak ci wychodzi, bo tak jest łatwiej i ciekawiej. Nie dziwi nas to – ba! – nawet chciałybyśmy, by Audrey miała taki charakter, bo to byłoby przynajmniej interesujące. No i zdecydowanie łatwiej będzie ci jednak odpuścić i zrobić z Audrey dziewczynę z pazurem. W obecnej wersji opowiadania Audrey wydaje się aż się o to prosić. 
Postaci szare są nudne i niczego nie wnoszą do powieści – gdy już się pojawiają, muszą przejść metamorfozę w trakcie trwania fabuły, aby czytelnik mógł z ich drogi wyciągnąć jakieś wnioski, albo po prostu fabuła (w tym problematyka) sama w sobie musi być na tyle ciekawa, by postać stanowiła ledwo jakiś jej dodatek (tak było na przykład w Kodzie Leonarda da Vinci – Langdon sam w sobie nie jest bohaterem rzucającym się w oczy, którego się pamięta, a jednak gruba fabuła robi swoje). U ciebie znacznie trudniej o zachęcenie czytelnika do czytania, bo i fabułę masz trywialną i naciąganą, i główna bohaterka nie jest przekonująca ani szczególnie zachęcająca. Na dobrą sprawę wiemy o niej niewiele.
Przy każdej cesze, którą wprowadziłaś do fabuły jako pewną, my możemy dokleić łatkę #pozornie. Na przykład Audrey jest niepewna siebie (ma problemy z chłopakami i budowaniem relacji), chociaż sceny, w tym dialogi, i szalone, podejmowane spontanicznie decyzje pokazują coś innego. Albo Audrey jest asertywna (potrafi chociażby sprzedawać notatki), chociaż nie potrafi odmawiać (nie potrafi wyprosić Kacpra, gdy ten narusza jej osobistą przestrzeń ani Artura, gdy czuje się przy nim niekomfortowo). Lubi słodycze, ale coś słodkiego je w kadrze aż raz. W pierwszym rozdziale zaklinała, że kocha muzykę, ale w ogóle nie widać tego w żadnej notce... Tych #pozorów można wymieniać bez końca!
Chyba największym pozorem Audrey jest ten dotyczący jej nerdostwa. Ten styl życia praktycznie w ogóle nie przejawia się w tekście niczym, nie licząc kilku ekspozycji i streszczeń – nawet sama przyznaje, że nie żyje w internecie, rzadko korzysta z telefonu czy komputera. Nie wiemy, jakie gry lubi, nie widzimy, jak robi zdjęcie i wrzuca na Insta albo jak ktoś, na przykład, przeszkadza jej w pisaniu posta na bloga. Nie, zamiast tego dowiaduję się, że Audrey robi na drutach. I okej, sztuka DIY też jest spoko, ale chyba lepiej, aby bohaterka żyła w tekście z cechami, które mają znaczenie fabularne, niż żeby była od wszystkiego, i do tańca, i do różańca, ale gdzieś tam poza kadrem, daleko, daleko za górami i za lasami, a w samym tekście – no cóż. Na dobrą sprawę Audrey na przykład zapewnia mnie, że ogląda seriale, ale poza informacją: widziałam taki i taki tytuł te zainteresowania nie mają znaczenia w tekście i nie wpływają na Audrey światopogląd (mogłyby nie istnieć i czytelnik nic by ani nie zyskał, ani nie stracił). Postać nie myśli takimi kategoriami, a przecież byłoby to ciekawe. Coś w stylu: W sumie dopiero teraz, gdy Laura robiła mi makijaż, zaczęłam rozumieć Sarah Jessicę Parker w „Seksie w wielkim mieście”. Nawiązania, easter eggi to zawsze świetny sposób na naturalną i ożywioną, interesującą narrację. My natomiast na dobrą sprawę nawet nie wiemy, czy Audrey woli nową sagę Gwiezdnych wojen od starej albo czy podoba jej się, co się dzieje obecnie w MCU i czy Kapitan Ameryka powinien siedzieć na tej ławeczce, czy jednak nie. A to właśnie takimi tematami żyją dziś nerdowie i geecy, tymczasem Audrey wygląda na wykreowaną tak, jakby opisywała ją autorka, która sama nie jest geekiem i nerdem i bierze się za opisywanie świata, którego nie zna aż tak dobrze. Okej, mamy maratony Pottera, ale to wciąż za mało. No i, wiesz, zdjęcia słodkich kotów były modne w 2006 roku na 4chanie. Dziś już na nikim, kto żyje w sieci, nie robią większego wrażenia. 
Poza tym Audrey jak na bohaterkę opowiadania dla młodzieży jest też strasznie generyczna, wtórna w gatunku YA. To kolejna bohaterka, której nic nie wyróżnia na tle innych bohaterek YA. Według nas powinnaś raz jeszcze do niej przysiąść. Zastanowić się, czego od niej chcesz i jak oddawać ją w tekście w stu procentach oraz, przede wszystkim, co możesz zrobić, by była ciekawsza, a jej narracja – mniej ekspozycyjna, a bardziej naturalna. 
Wydaje nam się, że dla ciebie naturalna narracja wiąże się tylko ze stylizacją językową i dlatego wkładasz w Audrey w usta (szczególnie w pierwszych rozdziałach) za dużo funky powiedzonek i internetowego slangu. Tym bardziej że z każdym kolejnym rozdziałem jest tych nawiązań coraz mniej. Zamiast je rozłożyć, by były równomierne, zarzuciłaś je na początku, by przekonać nas o nerdowskiej Audrey trochę na siłę. I nie. Naturalna narracja pierwszoosobowa to nie tylko stylizacja językowa, ale, przede wszystkim, bieżące myśli wyrażające emocje. Tego brakuje Audrey najbardziej, więc następnym razem tchnij w nią trochę życia. To, że dzieją się wokół niej emocjonujące sytuacje, samo w sobie nie wystarczy, gdy bohaterka przeżywa je z zaangażowaniem godnym trzygodzinnego gotowania rosołu. Stoi, patrzy, jest, egzystuje, czeka, a rzeczy wokół niej się tak po prostu dzieją. 
I już.

ARTUR
Poznajemy go w przypadkowych okolicznościach i na początku wydaje się całkiem spoko kolesiem – nie do końca pewnym siebie, sympatycznym, nawet nieco podobnym do Audrey, a zupełnie innym niż Kacper. Wprawdzie dzięki ekspozycji, ale wiemy, że zapracował ciężko na swoje i mamy jego bardzo przyjemny, sympatyczny obraz. Nie wiemy, dlaczego z biegiem akcji to wrażenie się zmienia. Artur zaczyna żartować z rozbierania Audrey w najmniej odpowiednim do tego momencie, co było żenujące, a później, gdy chce zostać u niej na noc, wychodzi na jaw, jakim jest samolubem. Wiedział, że Audrey źle się czuje, jest po wypadku i będzie potrzebować komfortu psychicznego, ale na siłę chce przy niej być, mimo że ona wcale tego nie chce. To egoista pełną gębą. Od sceny poznania Audrey dużo o niej myśli i chce zadowalać tylko samego siebie, realizuje silną i niczym nieumotywowaną potrzebę przebywania blisko Audrey, tuszując ten egoizm słabym argumentem o posiadaniu samochodu. To jest tak samo naciągane jak zachowanie Kacpra, gdy ten wbił Audrey na kwadrat pod pretekstem oddania legitymacji, przyznając się do swojego pociągu seksualnego. Ci bohaterowie praktycznie nie różnią się więc od siebie, a chyba główne założenie fabularne miało bazować na kontraście, mam rację? No bo inaczej po co byłoby ci dwóch podobnych do siebie bohaterów?
Nie umiemy kupić sceny, w której Artur nagle pyta Audrey o chodzenie. Robi to, wiedząc, że bohaterka nie jest nim zainteresowana. A jednak zgadza się na wyjście. Dlaczego? Wziął ją na litość? Nie wiemy. Po prostu ją zaprosił, a później dowiadujemy się, że randka jest już zaplanowana; znów to, co najciekawsze, czyli zaproszenie, dzieje się gdzieś poza kadrem.
Bardzo słabym wątkiem opowiadania jest ten dotyczący rozwoju relacji Artura z Audrey. Notka po notce dostajemy wstęp (propozycję wspólnego spędzania czasu na siłowni) i rozwinięcie (streszczenie o tym, że minął miesiąc znajomości). Wszystko, co ciekawe, pominęłaś, zostawiając nas z relacją wyeksponowaną, a następnie bohaterowie poszli sobie na randkę. Oczywiście dzień wcześniej Audrey oznajmiła, że friendzone wszystkich cieszy i im wystarcza. Ehe. Jasne. To skąd ta randka? 
Cały potencjał, jaki niósł ze sobą ten wątek i również potencjał drzemiący w postaci Artura zostały maksymalnie spłycone. 

KACPER
Na dobrą sprawę nie potrafię o nim powiedzieć za wiele. Jako bohater wydawał mi się ciekawy. Nie do końca pozytywny, ale pewny siebie, odważny, wręcz nieco brutalny i bezpruderyjny. W kilku krótkich scenach, w których się pojawił, da się określić jego charakter, który wydaje się spójny. Trudno powiedzieć tu coś więcej, ponieważ bohater ostatnio zbyt rzadko pojawia się w tekście. To też na swój sposób dziwne – nawiedził Audrey, wyznał jej dość dosadnie zainteresowanie nią, po czym… zmył się z jej życia. Tak po prostu. Co prawda wrócił na chwilę w końcowych rozdziałach, gdzie dalej gra bad boya i syna mafioza, ale… to kreowanie bohatera na łobuza, który kocha najmocniej, jest również kliszą. Wystarczy jedno spotkanie Audrey – gdy już jest w związku z Arturem – i spojrzenie w jego oczy, by dziewczyna się zakochała, widziała tę iskierkę, nie mogła oderwać wzroku. A w dodatku jej facet to widział. I potem te pełne emocji wycieczki z Kacprem, kiedy Artur wyjechał… To serio wydaje się bardzo kliszowe. Z jednej strony ułożony, grzeczny Artur, który daje poczucie bezpieczeństwa, a z drugiej bad boy Kacper, przy którym serce przyspiesza bicie. Nic nowatorskiego. 
Wracając… 
Na ten moment jednak to właśnie ten wątek znikającego Kacpra i jego tajemniczego ojca wydaje się najciekawszy. Gdybyśmy miały czytać dalej, to pewnie tylko dlatego, aby zobaczyć, jak to się wszystko rozwinie i potoczy. Czy Audrey pozna prawdę? Czy Kacper zrobi coś jeszcze w jej kierunku? Widząc jednak, jak wygląda miniatura sensacyjna w rozdziale 13., nie jesteśmy raczej przekonane, by wprowadzanie wątków kryminalnych skończyło się szczególnie dobrze. Wprawdzie scena akcji była niezła (zdania krótkie, napięcie i tak dalej), to jednak braki w researchu i nieemocjonujący narrator wszystko popsuły.

O innych postaciach nie wiemy nawet co napisać. Rodzice Audrey, babcia Basia, paczka znajomych – tak naprawdę w historii mogłoby ich wszystkich nie być. Nie mają charakteru, pojawiają się w scenach tylko po to, aby odbębnić swoje, a potem znikają na nie wiadomo ile, dopóki znów nie będą Ci potrzebni. Najbardziej jednak brakuje nam rodziców i Alice (tak? tak miała na imię) – Audrey z nimi mieszka, od staruszków jest nawet zależna (ba, powinna być), tymczasem cała rodzina praktycznie nie istnieje w tekście. Są dwa momenty, w których istotną rolę odgrywa mama bohaterki. Pierwszy, gdy kobieta obraża córkę przy znajomych, przyznając, że mogłaby być szczuplejsza i prawie doprowadzając ją do łez, a drugi, w którym kobieta przekonuje córkę o jej atrakcyjności. Pomiędzy tymi wydarzeniami nie ma sceny, w której bohaterki by porozmawiały, pogodziły się, ich relacja by się rozwinęła… Nie. Po prostu raz jest tak, a innym razem – inaczej. Jak praktycznie w każdej relacji i i każdym wątku tej historii, i tutaj brakuje związku przyczyna-skutek.

Na zakończenie musimy przyznać, że Born to be yours bardzo nas rozczarowało. Na początku, po pierwszym przypadku (poznaniu się Audrey i Kacpra) wydawało nam się, że to będzie naprawdę przyjemna historia blogowa zwykłej nastolatki. Dostaniemy niepewną główną bohaterkę, która się rozwinie dzięki nowym znajomościom, wyznaczy cel i będzie do niego dążyć i właśnie o tym będzie fabuła. Jednak przypadków i rozwiązań sztampowych było za dużo, przez co obyczajowe opowiadanie młodzieżowe z elementami romansu zmieniło nam się w baję fantasy. To też nie jest tak, że Born to be yours jest bardzo złe, ale mamy wrażenie, że nie ma niczego ciekawego do zaoferowania. Cały czas nie mogłyśmy przestać myśleć o tym, że gdzieś już to wszystko czytałyśmy lub widziałyśmy. Dziś, gdy obyczajowych romansów dla nastolatek istnieje bardzo dużo, korzystanie z utartych schematów, najprostszych rozwiązań takich jak ekspozycje i prowadzenie fabuły nudną bohaterką bez celu, w dodatku narracją pierwszoosobową pozbawioną emocjonalności, pozbawioną polotu, zupełnie nie wyróżnia w żaden sposób twojej historii. Nie wyciąga cię z tłumu innych autorek. A nie ma chyba większej zbrodni na czytelniku niż go znudzić. 
I dlatego, choć historia na ogół przeciętna, przyznajemy jej notę: słaby (2). 

Jeżeli potrzebujesz więcej porad, spróbuj zapoznać się z oceną [159]. Tam również pojawia się temat niewykorzystanego potencjału narracji pierwszoosobowej prowadzonej przez zwykłą nastolatkę, która żyje bez celu, bazując na ekspozycji. Jednak dobre czy nawet przeciętne opowiadania to nie wypracowania szkolne pozbawione scen i niedziałające na wyobraźnię. 
My potrzebujemy obrazów.



Za betę dziękujemy głównie Fenoloftaleinie.
Za pomoc w doszukaniu się i wyjaśnieniu błędów w researchu odnośnie do medycyny szczególnie dziękujemy Ayame.


28 komentarzy:

  1. Przeczytałam ocenę na wyrywki i (dzięki gifom :D) zauważyłam jedną rzecz, do której muszę dorzucić swoje trzy grosze:
    Poza tym bohater słyszy strzał. Jeden. Potem drugi. Ale generalnie pisałaś, że tamci mieli karabiny, więc automatycznie wyobraziłam sobie coś pokroju AK47 albo M4, a te przecież strzelają salwami. Nikt nie strzela z karabinu niesnajperskiego pojedynczymi pociskami, bo to bez sensu – taką ciężką bronią trudno trafić, nie celując. Celowanie długo trwa, więc wypuszcza się kilka kul z nadzieją, że któraś trafi w cel, tym bardziej ruchomy. No i wystrzały z karabinów nie huczą. Nigdy nie oglądałaś Predatora? Albo Terminatora?
    Po pierwsze: jestem pewna, że autorka pisząc: Usłyszałem huk wystrzału. Jeden, potem drugi. miała na myśli serie, nie pojedyncze strzały. Skoro opisuje jaką broń mają napastnicy - tu karabiny - to tylko po to, żeby było wiadomo jak z niej strzelają, czy nie?
    Po drugie: strzał z broni palnej zazwyczaj kończy się ogłuszającym hukiem. Czy to pistolet, czy karabin, czy strzelba. Bronie palne są generalnie na podobnym poziomie głośności co fajerwerki. Jak ktoś słyszał z bliska te drugie to może sobie wyobrazić jak brzmi to pierwsze. Określenie "huk wystrzału" jest tu jak najbardziej na miejscu.
    Po trzecie: do tego w jaki sposób broń i jej używanie są przedstawiane w telewizji podchodziłabym z bardzo dużą dawką sceptycyzmu. Rekwizyty działają inaczej niż prawdziwa broń, a twórcy potrafią czynić cuda na kiju. W filmach nie zobaczymy prawdziwego odrzutu, ani nie usłyszymy hałaśliwego wystrzału. W filmach kule pędzące z prędkością większą niż dźwięk zatrzyma byle stół ze sklejki. W filmach tłumik to magiczne urządzenie wygłuszające, dzięki któremu z huku startującego odrzutowca zrobi się pyknięcie pistoletu na gwoździe. Nie wspominając aktorów, którzy, zdarza się, nie potrafią nawet poprawnie trzymać broni (i to gdy odgrywają postać, która powinna być z nimi dobrze zaznajomiona).
    Dodam, że problem filmowego "róbta co chceta" odnosi się również do łuków i mieczy. Wiedzy o posługiwaniu się dwoma ostatnimi lepiej szukać wśród pasjonatów i hobbystów, nie produkcji kinowych.

    Tyle ode mnie. Nie piszę tylko po to, żeby się przyczepić. Jeszcze jakiś czas temu sama myślałam, że broń palna (i każda inna) działa dokładnie tak jak pokazują w telewizji. Spora dawka researchu i jedna okazja, gdy w realu mogłam zobaczyć i usłyszeć działanie prawdziwego karabinu szturmowego, wystarczyło, żebym zmieniła zdanie. Mam nadzieję, że komuś ten bardzo konkretny kawałek wiedzy na coś się przyda. :)


    (I mam nadzieję, że nie wyskoczyłam z tym jak jakaś natrętna bateryjka erudycyjna, gdy tłumaczenie w ogóle nie było potrzebne...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie wiem. Słowo potem określa, że wystrzały padały w jakimś odstępie czasowym; raczej dłuższym niż krótszym. Przy karabinach maszynowych lub szturmowych nie zwracasz uwagi na te odstępy, nawet nie poznasz, ile kul opuściło magazynek, a w stresie nie będziesz ich liczył. Dwa konkretne strzały oznaczają, że była to broń, przy której z wydalaniem pocisków się nie spieszysz.
      Mam w domu replikę karabinu szturmowego M4, replikę karabinu snajperskiego M40A5 oraz dwa pistolety: Colt 1911 i maleństwo S&W 910; bawiłam się też trochę na strzelnicy i trudno wystrzały te nazwać hukiem. Huk wystrzału jest poprawnym określeniem, ale w przypadku m4 czy pistoletu to bardziej takie... nie wiem, bzyknięcia. Jeżeli chodzi o filmy, to porównałam tylko dlatego, by autorce pokazać różnicę w budowie broni i tym, jak strzela: pojedynczo czy seriami. Nie chodziło mi o inne cuda na kiju w postaci braku odrzutów, nieskończonej ilości amunicji i tak dalej, bo tych cudów jest faktycznie dużo i można z nimi sypać z rękawa. Chodziło mi tylko o to, że w takich filmach pojawia się na ekranie broń, która wygląda i strzela w dany sposób. Tylko tyle.

      Usuń
    2. A co by nie być gołosłownym (akurat, dobry motyw, bo wyciągnęłam śmieci przed malowaniem pokoju i zmienianiem mebli) xD
      [KLIK]

      Swoją drogą ktoś się wybiera na turniej rycerski w sobotę do Wałbrzycha? xD bo szykuję miecze i łuki. xDD

      Usuń
    3. Hmmm... W sumie racja, te potem jest tu jak taki próg spowalniający całą akcję. Potem to równie dobrze mogło znaczyć po godzinie. Przyznaję rację. :D

      Ale co do huku nie mogę się zgodzić, bo mimo że ASG wygląda identycznie (ładna kolekcja, btw! :D), to jednak działa na innej zasadzie i produkuje inne dźwięki przy wystrzale niż prawdziwa broń.
      I okej, przyznam, że pobiegłam na youtube oglądać filmy porównujące repliki z prawdziwą bronią, żeby nie było, że wyciągam fakty z tyłka. ;)

      Niestety, do turnieju nie dołączę, bo moim łukiem to co najwyżej mogłabym się podpierać. Strzały mi się "zapodziały", a za leniwa jestem, żeby kupić nowe. xD

      Usuń
    4. No tak, bo repliki są na kulki i green gas, to wiadomo, że inny dźwięk będzie, ale dawniej odwiedzałam strzelnicę i też nie powiem, żeby to był jakiś szokująco-wstrzasający dźwięk, można na spokojnie działać bez słuchawek. Choć może to też zależy od innych czynników, na przykład używania znacznie ostrzejszej amunicji czy, nie wiem, indywidualnego poziomu wrażliwości uszu na dźwięki.

      Strzały polecam robić samodzielnie. Wprawdzie ja nie robię, ale zajmuje się tym mój TŻ, w tym spinuje je. Wychodzi dużo taniej, elementy kupujesz hurtem za grosze, potrzebny tylko klej i tania maszynka do lotek. Na pewno jej koszt się zwróci szybciej niż zakup co chwilę nowych strzał. Ja moję notorycznie gubię w polu za słomianką. Jak się wbije w trawie, to mogę szukać i pół roku. :D

      Usuń
  2. Dobrze,
    po pierwsze: cześć + dziękuję za poświęcenie (podejrzewam) mnóstwa Waszego czasu.
    Bez zbędnych wstępów przejdę do skomentowania głównych i najważniejszych dla mnie uwag:
    1. Zacznę może od tego, że pierwszy akapit ma wcięcie, ale następne już nie.
    Czemu? Sama nie mam pojęcia.
    2. w połowie zmienia ci się interlinia – z tą drugą, z mniejszym odstępem między linijkami, czyta się okropnie.
    Czemu? Nie mam pojęcia. W trybie edycji wszystko wygląda normalnie i nie widzę opcji interlinii w ustawieniach. ☹ Aleee pobawię się z tym i może ogarnę.
    3. ‘kochana, nawet nie próbuj być sobą, bo ofiara zwieje z krzykiem’? – To nie jest poprawny polski cudzysłów. W języku polskim głównie używa się cudzysłowu apostrofowego podwójnego: „(…)” lub ostrokątnego: ‹‹(…)››. Możesz także stosować kursywę.
    I ponownie: czemu zrobiłam ten dziwny pojedynczy? Pojęcia nie mam.
    4. [przecinek zbędny]
    Od razu wspomnę, że jestem beznadziejna w przecinkach i domyślam się, że dalej będzie milion tego typu poprawek, więc po prostu szybciutko sobie to pozmieniam i nie będę wracać do tego tematu :D
    5. Pierwszy raz słyszę wersję o tym, że to kobieta robi mężczyźnie to (w domyśle: dziecko), a nie odwrotnie. Nie czuję tu ani ironii, ani innego manewru, który nie byłby przypadkowy.
    O nie! Miałam na myśli to, że „tata-kawaler-dumny-obywatel-usa” trafił jak śliwka w kompot i całe życie wywróciło mu się do góry nogami przez ten telefon od „mamy”. Może faktycznie nieprecyzyjnie to ujęłam i brzmi bardzo niefeministycznie. Zmienię.
    6. Forma, którą wybrałaś, jest ryzykowna – twoja bohaterka może znaleźć tylu zwolenników, ilu przeciwników swoich tez. Ja, dla przykładu, w ogóle nie pomyślałam o celebrytach, a wmawianie mi, że na nich liczyłam, jakoś niespecjalnie przypadło mi do gustu.
    Pierwsze zdanie: jasne, że tak. Nie da się uszczęśliwić wszystkich.
    Drugie zdanie: nie wiem... przepraszam? 😊
    7. [Update: będąc już na końcu oceny, ale czytając ją jeszcze raz na potrzeby bety, nie mogę przejść obojętnie obok faktu, że w opowiadaniu nie pojawiła się ani jedna całkiem zabawna drama, którą zapowiadasz tutaj].
    Zapowiadam? To było raczej stwierdzenie, że czasem jest tak a czasem inaczej. Skąd pomysł, że dalej coś takiego będzie się na pewno dziać? :O
    8. Zastanawia mnie, czemu Audrey i jej siostra dostały angielskie imiona, skoro matka wróciła do Polski i żyją w takim, a nie innym środowisku. Tydzień w USA zmienia podejście? Seriously, jest tyle Dżesik i Brajanków – dzieci madek – że to raczej nie jest dobry pomysł. Czy może robisz to specjalnie, aby nam się kojarzyło już z marszu dość… pejoratywnie?
    Ich ojciec jest anglojęzyczny, więc nie widzę przeszkód, żeby nie nazwać swoich dzieci angielskimi imionami – zwłaszcza, że wspominam, że w domu rozmawiają z nim po angielsku, bo nie umie po polsku. Poza tym, he he, po prostu chciałam mieć główną bohaterkę, która nazywa się Audrey i już :D
    9. Jeżeli twoja postać będzie z każdą kolejną notką taka wylewna, a jej narracja okaże się jednoakapitowym strumieniem świadomości pełnym wtrąceń w nawiasach, przewiduję, że albo się zgubię, albo zmęczę. Albo – co gorsza – jedno i drugie.
    Wstawiłabym gifa, który udaje, że nie widzi tragedii, która wkrótce nastąpi, ale nie wiem jak.
    10. ROZDZIAŁ 2
    O, a w tym rozdziale masz ładne wcięcia akapitowe.
    Hehehe fuck yeah

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć! :) Wybacz, że odpowiadam tak późno, jednak przez kilka dni nie miałam dostępu do sprzętu, a nie chciałam odpisywać po łebkach na telefonie. Fajnie, że ponumerowałaś uwagi, pozwól, że podtrzymam ten sposób przy odpowiadaniu na nie. Jeżeli któreś numerki pomijam, to znaczy, że albo nie mam nic do dodania, albo uwaga odnosi się do fragmentów oceny pisanych przez For.

      1. i 2.
      Interlinię i wcięcia akapitowe ustawia się kodami html. Interlinia mnie też chwyta, kiedy przeklejam tekst z edytora posta do Worda i z powrotem. Na wcięcia jest także kod CSS, wtedy wcięcia o tej samej wartości pojawiają się w każdej notce na blogu automatycznie, ewentualnie możesz je wklejać ręcznie do tekstu w edycji HTML posta. Polecam poradnik: [KLIK].

      5.
      (...) pojechała na ślub do koleżanki z Nowego Jorku. (...) Po miesiącu od tego super tripu, okazało się, że przyjdę na świat (dobry plot twist co nie? Też mi się spodobał). Nie wiem jakim cudem, ale mama miała numer telefonu do tego nieszczęsnego faceta, któremu to zrobiła. – Byłam święcie przekonana, że słowo to odnosi się do Audrey i że napisałaś tak specjalnie. :D

      6.
      Zapowiadam? To było raczej stwierdzenie, że czasem jest tak a czasem inaczej. Skąd pomysł, że dalej coś takiego będzie się na pewno dziać? – Logiczne mi się wydawało, że skoro eksponujesz relację z siostrą, z którą bohaterka mieszka, to robisz to, aby zwrócić na coś naszą uwagę i że taka scena pojawi się w tekście dla potwierdzenia tezy.
      Wiesz, czytelnik szuka powiązań, znaczeń, przypisuje je praktycznie wszystkiemu. A tak swoją drogą teraz przyszło mi na myśl – po co głównej bohaterce siostra, skoro Alice ani razu nie pojawia się w scenie? Na dobrą sprawę Audrey mogłaby być jedynaczką i wyszłoby dla czytelnika na to samo. Nic nie ma z tego, że Audrey ma jakkolwiek siostrę.

      Usuń
  3. 11. W tym przypadku pierwsze czy nie jest spójnikiem, tylko partykułą pytajną, która wprowadza zdanie podrzędne.
    Czytając takie zdania, mam wrażenie, że nie mam pojęcia co to takiego jest język polski... ale OK, dalej.
    12. Koszmar, co nie [,] dziewczyny? – A jakby opowiadanie czytał od początku jakiś chłopak, to co? Ma już teraz zamknąć bloga?
    Niiiiiiiiiiiiiiiby taaaaaaaaaaaaak, chociaż serio nie sądzę, by faceci czytali tego typu teksty, mimo całej sytuacji z równouprawnieniem i zaprzeczaniem stereotypom.
    13. Męczą mnie przeskoki czasowe. W tym samym akapicie potrafisz pisać w czasie teraźniejszym i przeszłym, przez co w tekście panuje chaos.
    Taaak, sama zdawałam sobie sprawę, że robię straszny chaos po dodaniu kilku rozdziałów. Potem strałam się to ogarnąć, bo sama zaczynałam się gubić w osi czasu i co się kiedy działo. Już wiem, że dostanie mi się w dalejszej części oceny, bo potem jest jeszcze gorzej. Głupio z mojej strony jako autorki – minuta ciszy dla mojej głupoty.
    14. Moim planem po zajęciach było udanie się do biblioteki, by oddać okupowane przeze mnie stosy książek. – Zastanawiam się, kto tak się wyraża? Do tej pory zasypywałaś mnie luźnymi, naturalnymi dla nastolatki wyrażeniami, a teraz nagle rzucasz zdanie – cegłę.
    Sama marudziałaś, żeby tej paplaniny, slangu i kolokwializmu nie było za dużo! Mówisz i masz! Nie ma za co :D
    15. Rozumiem, że najnowsze książki lepiej się czyta ze względu na fabułę z nowinkami technicznymi i odniesieniami do ostatnich wydarzeń w świecie kultury. Niemniej jednak, kiedy wypożyczacie książki z biblioteki[,] po pierwsze zaoszczędzacie mnóstwo pieniędzy (...). – Co ma piernik do wiatraka? W sensie to brzmi jak jakiś skrót myślowy. Jakby w szkolnych bibliotekach nie było wcale literatury współczesnej i dlatego trzeba książki kupować zamiast pożyczać? A co z bibliotekami publicznymi? Tam też tylko Mickiewicz i Słowacki?
    No to chyba ja mam złe doświadczenia z bibliotekami, bo nigdy nie ma w nich książek, które są wzgędnie nowe, albo nie ma całych serii, więc muszę ściągać ebooki lub bankrutować w Empiku. Ale OK, przyjęłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 11.
      To dlatego masz w nawiasie odnośnik do źródła, w którym jest to wytłumaczone dokładniej. :) Poza tym tak na logikę: spójnik spaja dwa zdania, a partykuła pytajna ma coś wspólnego z pytaniem. To pierwsze oznaczy więc połączenie dwóch części, np.: kawa czy herbata? Drugie wprowadza pytanie: Czy chcesz kawę?. Taka różnica.

      Usuń
  4. 16. Ekspozycja ekspozycją pogania. Nie wystarczy już, że w naprawdę krótkim fragmencie dość szczegółowo poznałam główną bohaterkę, która opisuje samą siebie (ma paczkę pełną różnych osobników, ale przecież nie przepada za tłumem; dobrze się uczy i dużo czyta, widzi w sobie szarą myszkę, a jej stylizacja to pozerstwo). Trzeba dołożyć do pieca i eksponować swoich znajomych, zamiast po prostu wprowadzić ich w tekst za pomocą dialogów i zachowań. Przez to nie mogę sama wywnioskować charakteru postaci drugoplanowych.
    Miałam nie komentować wszystkiego po kolei, ale okazuje się, że to nie takie proste. Zdaję sobie sprawę, że jednocześnie kreuję Audrey na skrajnego introwertyka, a potem stwierdzam, że w sumie to gówno prawda, bo ma całą paczkę przyjaciół. Motywowało mnie w owym czasie przeświadczenie, że jeśli nie dodam szybko kilku przyjaciół w jej otoczeniu to nie będę wiedziała, co mam dalej pisać. W końcu co ciekawego w historii dziewczyny, która tylko siedzi w pokoju bez kontaktu ze światem, wychodząc tylko do szkoły? Nie na mój brak talentu takie szaleństwo, niestety.
    17. W jej oczach widziałam, że za chwilę zacznie zmieniać kolory, więc pożegnałam się i ulotniłam. – Podoba mi się to zdanie, rozbawiłaś mnie.
    O matko i córko! Czyżby wychodziło mi, kiedy się nie staram!?
    18. Wracając do domu[,] mijało mnie dużo młodych ludzi (...). – Niepoprawne użycie imiesłowu współczesnego.
    Tak, no jasne, przecież wiem. (Też ja: HEJ GOOGLE! CO TO JEST IMIESŁÓW WSPÓŁCZESNY?)
    19. Dodatkowo spójrz – tą sceną stworzyłaś sobie idealną okazję do ukazania charakteru postaci. Skoro Audrey waha się, czy dobrym pomysłem jest ściąganie na siebie uwagi, oznacza to, że nie czuję się komfortowo w tłumie. Wychodzi na to, że niepotrzebnie już wcześniej wprowadziłaś ekspozycję o tym; teraz sama mogłabym to wywnioskować, trochę pogłówkować nad charakterem Audrey, ale tym zabiegiem odebrałaś mi tę możliwość i, zamiast dawać subtelne wskazówki, rzuciłaś cegłą.
    Słusznie. Dwie minuty ciszy dla mojej głupoty.
    20. Jak na kogoś, kto się wahał i ledwo notkę wcześniej mówił o swoim introwertyzmie, Audrey całkiem naturalnie dyryguje tłumem, w dodatku używając sarkazmu, co mogłoby być nawet przejawem odwagi.
    Widzisz? A może niebezpośrednio chciałam pokazać, że nie jest do końca taką szarą myszką za jaką się uważa?
    OK, wcale nie chciałam. Ale niech to będzie oficjalna wersja.
    21. PS stawiam stówę, że Audrey i ten poszkodowany się w sobie zakochają.
    Nie mam innego komentarza oprócz: XDDDDDD
    22. PS2 Dorzucam kratę browarów!
    XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
    23. No i to tak słodkie, że aż mi niedobrze.
    OOOOOOOOOOOOOOOOOOJ TAAAAAM OJ TAM
    24. Audrey w karetce? To nie taksówka – osoby trzecie, które nie są rodziną, nie mogą podróżować z ofiarą wypadku (tak nawiasem, z nieletnim może jechać prawny opiekun, z pełnoletnim – nikt, nawet najbliższa rodzina).
    Ups, pojęcia nie miałam, za późno.
    25. ROZDZIAŁ 3
    ...... Chryste, dopiero?
    26. Skąd bohaterka wiedziała dokładnie, że ma osiem minut do autobusu, skoro zdanie wcześniej zauważyła, że rozładował jej się telefon? Nosiła zegarek na ręce czy zapytała kogoś na przystanku o godzinę?
    OK, to faktycznie bez sensu.
    27. Okej, może jakoś przeżyje, nigdy mnie nie złapali, więc istnieje szansa, że teraz też przeżyję. – Całkiem sporo u ciebie takich leniwych niedociągnięć jak braki w znakach diakrytycznych. Przeżyję.
    Pora wspomnieć, że Word, którego używam jest anglojęzycznej wersji, a zmiana języka nie powoduje, że podkreśla mi jakiekolwiek błędy, więc po prostu wszystkie ogonki i literówki, które licznie się zdarzają to moje niedopatrzenia w sprawdzaniu tekstu. Tak, troche słabo. (ALE: PRZEŻYJĘ!)
    28. — Jakiś problem? — usłyszałam zza pleców. Odwróciłam głowę w stronę głosu zza pleców. – Nie musi dopowiadać, gdzie odwróciła głowę. To logiczne.
    *PALMFACE*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16.
      W końcu co ciekawego w historii dziewczyny, która tylko siedzi w pokoju bez kontaktu ze światem, wychodząc tylko do szkoły? – To by się mogło udać, gdyby narracja Audrey była ciekawsza. Na przykład bardziej zamknięta w sobie, pokazująca, jak rozumuje człowiek z faktycznymi problemami społecznymi, a nie takimi na gębę-cholewę. Jak walczy ze swoimi słabościami i pokonuje codzienne wyzwania takie jak, nie wiem, wyjście do kina. Wymaga to jednak mocnego zaangażowania, wczucia się w to, jak na co dzień rozumują osoby z np., nie wiem, fobiami społecznymi. Tylko wtedy bliżej byłoby temu chyba do dramatu obyczajowego…?
      Ewentualnie mogłabyś się skupić na rozwijaniu innych wątków, na przykład pokazywaniu życia Audrey w sieci. Poza tym nic nie stoi na przeszkodzie, by Audrey w drodze do szkoły faktycznie spotkała Kacpra, który, przykładowo, źle się poczuł i dziewczyna postanowiła mu pomóc i wtedy i fabuła, i Audrey rozwijają się, ale charakter powinien wtedy zmieniać się stopniowo, powoli, pod wpływem scen, pod wpływem nabierania zaufania do obcego chłopaka. Sam w sobie pomysł na wstęp nie był zły; po prostu później podobnych szczęśliwych przypadków było w życiu Audrey zbyt wiele i wydawały się nie robić na niej wrażenia, nie wpływać na nią w żaden sposób.

      18.
      To dlatego potem masz wyjaśnienie i dwa przykłady. Choć w sumie racja, coraz częściej zapominam, że ludzie nie pamiętają, co to jest imiesłów, bo albo takie fajne mamy polonistki, albo to my tak bardzo ich nie słuchamy. xD

      20.
      A może niebezpośrednio chciałam pokazać, że nie jest do końca taką szarą myszką za jaką się uważa? – Nie da się czegoś przekazywać niebezpośrednio w przypadku narracji pierwszoosobowej opisującej tu i teraz. Jesteśmy w głowie Audrey, wiemy, co myśli. Kiedy spróbuje oszukać samą siebie, to podświadomie i tak będzie wiedzieć, że sobie ściemnia i my też powinniśmy. Nie da się niczego ukryć, nawet usilne wmawianie sobie czegoś poznałybyśmy, a przynajmniej tak to powinno działać. Jak chcesz coś niebezpośrednio sugerować, użyj narracji trzecioosobowej. Zresztą wydaje mi się, że gdybyś każdy rozdział na nią przerobiła, część uwag po prostu zniknęłaby z oceny. Przynajmniej te o niewykorzystanym potencjale narracji pierwszoosobowej.

      27.
      Żaden Word nie podkreśli braku ogonka, bo nie zobaczy błędu w słowie. Np. słowo przeżyjejest poprawne – odmienione w trzeciej osobie (on/ona/ono przeżyje). Word nie sprawdza poprawności pod kątem kontekstu.

      Usuń
  5. Poczułam jego oddech na twarzy. Odważyłam się spojrzeć mu w oczy, co nie okazało się najlepszym pomysłem w moim życiu. Nie żartuję. Żebyście tylko zobaczyli to co ja. Na szczęście wrócił mi zdrowy rozsądek. Zrobiłam krok w tył, a on cofnął rękę trochę speszony. – Na pewno w ten sposób zachowuje się dwójka nieznajomych sobie ludzi. NA PEWNO.
    OKEJ, OKEJ! NIE BIJ. Czytam za dużo tandetnych książek. Od razu napiszę, że muszę poprawić logikę tego rozdziału, której trochę brak i dodać wyjaśnienia do tego... no, wszystkiego.
    29. I nie mogła mu powiedzieć, gdzie są? Określić mniej więcej? Nie mógł sprawdzić dojazdu w telefonie? Dżizas, mamy XXI w. i coś takiego jak GPS.
    To znaczy... tak, mogłaby powiedzieć, ale w sumie nie spytał i w domyśle założyła, że ma telefon i sobie poradzi z Internetem. Czy to takie istotne? Nie napisałam, że facet jest zagubiony, przerażony i nie ma pojęcia jakim cudem wróci do domu.
    30. Przyjemne zakończenie rozdziału z tą legitymacją, ale czy to nie dziwne? Czy kontrolerka nie oddała jej Audrey po sprawdzeniu?
    Nie kontrolerka. Chłopak pokazał kontrolerce jej legitkę, a potem nie wręczył jej Audrey przez to całe naruszanie wszystkich możliwych stref.
    31. [Zapamiętaj, proszę, tę definicję, bo do problemu imperatywu narracyjnego będziemy jeszcze wielokrotnie wracać].
    Łohoho.. can’t wait.
    32. ROZDZIAŁ 4
    Prawda boli, więc dziesięć minut ciuszy dla mojej głupoty i siup do piątego.
    PS. Jedyne co chcę dodać, to wytłumaczenie odnośnie walnięcia nagle perspektywy Artura. Po prostu pisząc pierwsze rozdziały kompletnie nie miałam planu jak będzie się dalej rozwijać historia, ile będzie bohaterów i ogólnie wszystko – pełne YOLO. Dopiero pod koniec widziałam, że mnóstwo rzeczy nie ma sensu, albo nie wiem jak wyjść z jakiejś sytuacji, którą już umieściłam na blogu. To moje pierwsze w życiu opowiadanie, więc sama nie wiem co robię i pewnie jeszcze długo mi zajmie, żeby pisać nie sztampowo, przemyślanie i z sensem. Przepraszam, że musiałyście przez to przebrąć, dziewczyny.
    33. ROZDZIAŁ 5
    34. W tym rozdziale brakuje ci wyjątkowo wielu przecinków przed imiesłowami współczesnymi. Pozwól, że nie wypiszę wszystkich.
    Pozwalam.
    35. ROZDZIAŁ 6
    36. Piszesz o tym, że bohaterka ma problem z cukrem, ale do tej pory ani razu nie pokazałaś tego sceną. Nie pokazałaś, jak podjada na lekcji, w pokoju wyciąga z barku czekoladę, a w sklepiku szkolnym naciąga znajomych na batoniki.
    Nie wpadłam na pomysł, żeby każdą jej cechę przedstawiać w specjalnej do tego sytuacji. W przyszłości na pewno zastosuję taki sposób przedstawiania postaci, bo teraz już na to za późno.
    37. Weszliśmy do domu. Usłyszałam głos mamy (uf, nie będę sama gdyby okazał się psychopatą). – Najpierw zaproś obcego, potem módl się o własne życie. Logiczne.
    Gdybyś kumplowała się z autorką tego przezajebistego opowiadania ciągle chodziłabyś zdziwiona, tak coś czuję.
    38. — A ja już ci powiedziałem, że to nie był żaden problem. Chwilowo nie miałem nic innego do roboty. – A może leżenie w szpitalu i dochodzenie do zdrowia? Nie? Zły pomysł?
    Na tym etapie już tylko śmieję się z tych komentarzy i samej siebie.
    39. (...) odkąd cię wczoraj zobaczyłem[,] ciągle o tobie myślę. Nie mogę skupić się na swojej robocie. Nie mam czasu na takie bzdury! — wyglądał na rozdartego. Patrzył na mnie w ciszy, aż w końcu odezwał się niemal szeptem — Jesteś taka niewinna Audrey.. – Drugie spotkanie i już? Rety, jakie to cliché.
    More to come, baby.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 29.
      To znaczy... tak, mogłaby powiedzieć, ale w sumie nie spytał i w domyśle założyła, że ma telefon i sobie poradzi z Internetem. – Nie zrobiła tego w domyśle, bo nie było tego w narracji. Gdyby takie wyjaśnienie pojawiło się w niej, w myśli Audrey – nie byłoby naszego pytania.

      31.
      To moje pierwsze w życiu opowiadanie, więc sama nie wiem co robię i pewnie jeszcze długo mi zajmie, żeby pisać nie sztampowo, przemyślanie i z sensem. – Myślę, że po takiej dawce wytykania ekspozycji i imperatywów... Już nie tak długo. xD
      Jak na pierwsze opowiadanie i tak jest nieźle. Następnym razem: plan fabuły z jej wstępem, rozwinięciem i zakończeniem, i przeplotem w tym wątków pobocznych + ciekawy bohater z konkretnym celem, któremu dzieją się te rzeczy, niekoniecznie tylko dyktowane przez ślepe szczęście. Nic więcej.
      Och, no dobra, i kody na wcięcia akapitowe.

      36.
      To akurat ważne, bo czytelnik wnioskuje tylko ze scen. Jeżeli nie pokażesz cechy Audrey w scenie, na jakiej podstawie czytelnik ma w nią uwierzyć? Skoro przez spory wycinek jej życie Audrey według niego nie je słodyczy, to znaczy, że aż tak za nimi nie przepada. Jeżeli uważasz, że jest inaczej, to jest tak tylko w twojej głowie, w tekście – zaklinasz fakt ekspozycją, a to się nie liczy.
      Porównaj to sobie do filmu (dobra książka działa podobnie, po prostu kadry tworzy nam wyobraźnia; literatura to też sztuka obrazu, który widzimy w głowie, nie przed oczami). Czego ci aktorzy nie pokażą w scenach, tego sobie nie dopowiesz, to nie istnieje dla ciebie. Jeżeli bohater nie zapali papierosa na ekranie – to znaczy, że nie pali wcale. Stąd też tak kiwamy palcem na ekspozycję – w filmach za aktorami (bohaterami) nie stoi jakiś pan narrator, który opowiada, co w danym momencie czuje postać albo co lubi robić po godzinach. My to po prostu wiemy po tym, co widzimy – po mimice aktora, jego zachowaniu i tak dalej – i słyszymy w dialogach, w tonie wypowiedzi. Teraz nic, tylko to opisać – właśnie te sceny – a czytelnik resztę wyciągnie i poskłada sobie sam. W opowiadaniach nie ma miejsca na fakty nic nie wnoszące, nic nie oddające, wiszące po nic (jak chociażby siostra Audrey czy informacja o patriotyzmie).
      To dlatego pisanie jest trudne – bo wciąż nie każdy autor zdaje sobie sprawę, jak to w ogóle działa i jak pisać, aby czytelnik dostał tekst rozrywkowy, który zajmie mu czas i da frajdę ze składania puzzli, tych istotnych elementów fabularnych. Zacznij pisać z takim przeświadczeniem, że nie robisz tego dla siebie, tylko dla kogoś, kto to czyta: Czy czytelnikowi ta informacja jest potrzebna, czy nic mu nie da? Wszystko, co zbędne, po prostu bez żalu wytnij.

      Usuń
  6. 40. ROZDZIAŁ 8
    41. Dziś na wstępnej pogadance mam całkiem głęboki temat. Spokojnie. Streszczę się. Mianowicie, byłam ostatnio w kościele (nie bójcie się — nie zamierzam tu nikogo nawracać). Fragment czytany podczas mszy traktował ogólnie (...). – Słowo pogadanka nie kojarzy się dobrze. Jakbyś robiła mi jakieś prelekcje lub kazanie – tym bardziej że dalej nawiązujesz do autentycznego kazania w kościele. Moje pytanie brzmi: do czego zmierzasz w tym fragmencie? Jak się to ma do opowiadania i jego fabuły?
    Te wstępy nigdy nie miały nawiązywać do fabuły. To były takie dziwne dodatki przed właściwym zaczęciem rozdziału. Nie usuwałam ich, ale potem przestałam to robić, bo dotarło do mojej pustej głowy, że to nie pasuje.
    42. W domu zamówiłam jedzenie i zrobiłam bazę przed telewizorem z zamiarem oglądania Harrego Pottera, jak co tydzień. – Kaleczysz moje potterowe serduszko. Audrey ogląda co tydzień, więc chyba jest fanką, a nie wie, jak się odmienia imię głównego bohatera, w dodatku tytułowe? Harry’ego.
    Ojej, przepraszam.
    43. Swoją drogą, czemu nie wybrałaś jakiegokolwiek innego państwa ze strefy Schengen? Po co tak sobie utrudniać…? Nie mógłby to być obóz językowy w Londynie? Te są akurat bardzo popularne i wystarczy dowód osobisty, chociażby tymczasowy. A język, skoro to obóz językowy, (prawie) ten sam.
    Bo bohaterka ma ojca z USA. Chciałam trzymać się jednego państwa.
    44. Opis upadku nie jest ani dynamiczny, ani zaskakujący – ani nie poruszasz wyobraźni, ani nie wprawiasz w zdumienie nad tym, co się stało. Nie pobudzasz żadnych emocji; fragment jest przegadany i zbyt szczegółowy. Uprzedzasz też fakty, a więc brzydko spoilerujesz – bohaterka najpierw stwierdza obecność plecaka, potem i tak na niego wpada, stwierdzając jeszcze, że go nie widzi (no jak, skoro go opisała?).
    Widzę, że mam ogromny problem z wyobrażaniem sobie tego, jak ktoś kto tego nie pisze odbiera te wszystkie sceny.
    45. a u Ciebie tej konsekwencji w tekście brakuje.
    Tak bym podsumowała całe to opowiadanie w sumie.
    46. No dobra. Po pierwsze: aby odłamek tej szklanki wbił jej się w brzuch, musiałaby na niego skoczyć z budynku. I to tylko przy założeniu, że odłamek stałby pionowo na asfalcie i cierpliwie czekał, nie ośmielając się przewrócić. Prawdopodobnie musiałby również być ze stali. Ot, fizyka.
    Serio? Zero szansy? Ciutkę wiary, kobieto! :D
    47. Po trzecie: z Audrey nie lałoby się aż tyle krwi, skoro odłamek nadal tkwił w jej ciele. Bluzka przesiąknięta krwią jest więc sporym wyolbrzymieniem.
    Chodziło mi o to, że wokół tego kawałka jest po prostu plama i tyle.
    48.
    Ale okej, idźmy w twoją wątpliwą wersję: Audrey ma kawałek szklanki w brzuchu, a pierwsze, co robi jeden z chłopaków, to biegnie po zmiotkę? Fajny kumpel. Te koleżanki też tak tylko stoją i nic więcej; oczywiście jedynie urokliwy Szymon może uratować naszą bohaterkę, bo tak. Bo wszyscy inni zamierają albo dają mu pole do popisu, jakby już wcześniej ustawili się, że w dramatycznej chwili swatamy Audrey z Szymonem.
    Nie, nie, nie, nieeeeeeee. Zero swatania. Nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby wprowadzać tu serio jakieś romansidło jeszcze. Było napisane, że chłopcy ogarnęli co się stało i jeden drugiemu coś powiedział [w sensie wydał polecenie w stylu „ty weź ogarnij to szkło, a ja spróbuje jej pomóc”]. A dziewczyny po prostu troche zamurowało. Wydawało mi się, że sama bym się zacięła widząc własną koleżankę w takiej sytuacji. No ale nieważne.
    49. — To co? Przejdziemy już do tego rozbierania? — usłyszałam. To będzie ciekawa noc. – Z jednej strony kreujesz Artura na speszonego (chociażby we wcześniejszych scenach), a teraz rzuca taki tekst. Komuś tu rozjeżdża się sylwetka psychologiczna… Poza tym: jak to całą noc? Czyli że on zostanie u niej na noc i wszyscy uznali, że to w porządku? I ciekawe, co na to powie chociażby ciekawska i surowa matka Audrey?
    Jak już okazało się, że to brat Laury, to nie rozwodziłam się nad tym, czy jest psychopatą. Poza tym historia z góry jest typu romantycznego, więc po co mi tam Laura?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 44.
      Ten problem nie byłby aż taki widoczny, gdybyś nie pisała tekstu w narracji pierwszoosobowej. W jej przypadku ty nie masz się wczuwać tylko w czytelnika, ale właśnie w postać – skoro leci z tacą na pysk, ile jej dajesz czasu na myślenie? Ile słów, poza soczystym o kurwa! jest w stanie wypowiedzieć?

      49., 50. i 52.
      Audrey w narracji i w scenach nie dawała znaku, że chce, by Artur został. On został, bo chciał, a jej znajomi chcieli ją swatać, gdy była ranna i po traumatycznym wydarzeniu. Naprawdę fajni ci znajomi. Mają, skubani, wyczucie czasu. :D
      Gdyby w narracji choć raz Audrey pomyślała, że fajnie byłoby, gdyby jednak to Artur został, to nie byłoby uwag. Jesteśmy w jej głowie. Musimy wiedzieć, czego i kiedy chce, nie da się przed nami tego zatuszować. Nie w tym typie narracji.

      Usuń
  7. 50. Zastanawia mnie jeszcze jedno. Czy Laura nie mogła pomóc się przebrać Audrey przed swoim wyjściem? Przecież rano mają już być rodzice dziewczyny, a to by uratowało ją przed niehybną koniecznością uzyskania pomocy od obcego faceta.
    Już nie taki obcy. Może Laura calewo chciała, żeby zostali sami? Chciała jakoś pomóc szczęściu, czy coś w tym stylu?
    51. ROZDZIAŁ 10 – jakim cudem dopiero 10?
    52. Przebywanie z Arturem powodowało, że strasznie się stresowałam. Zastanawiałam się nad tym, jak się ruszać, co mam mówić, a czego nie. Było niezręcznie ze względu na okoliczności naszego pierwszego spotkania. – O tym właśnie pisałam. Najlepsi przyjaciele Audrey pozwolili na to, by niedysponowana i obolała nie czuła się dobrze we własnym domu, zresztą ona sama z niewiadomych powodów nie zaoponowała w żaden sposób. Jeżeli chciałaś, bym nie polubiła całej ekipy, to dobrze realizujesz swoje założenia, tylko... Dlaczego miałabyś robić to celowo?
    Nie sprzeciwiła się, bo chciałam przejawić te jej cechy charakteru, które usilnie forsuję w opisach bohaterki od początku. Głupio jej było powiedzieć „spadaj Artur wolę Laurę” + nie zdążyła przemyśleć jakby to dyplomatycznie przekazać + może w środku tak naprawdę trochę chciała, żeby ją z nim zostawili?
    53. – To dla mnie trochę dziwne. Artur uciekł, jakby się bał rodziców Audrey. A gdyby mieli do niego jakieś pytania? Przecież ich córka była część czasu nieprzytomna, albo pod wpływem leków mogła coś pomylić, źle skojarzyć fakty. W takiej sytuacji rodzice raczej chcieliby znać przebieg poprzedniego wieczoru, a jeden ze świadków i całonocny opiekun, po prostu powiedział dzień dobry i zwiał. A jeśli Audrey miałaby, no nie wiem, koszmary w nocy przy gorączce? Majaki? Chyba warto, by potwierdził stan zdrowia panny nic-się-nie-stało-dam-radę-sama.
    Miałabyś 100% racji, gdyby bohaterka wyglądała i zachowywała się tak, aby wskazywało na to, że nie jest zdolna sama za siebie mówić i opowiadać. Była do tego zdolna, więc myślę, że teraz przesadzasz.
    54. ROZDZIAŁ 11
    55. – Niedawno jeszcze Audrey twierdziła, że dostała się do bardzo dobrego liceum i jest całkiem szczęśliwym człowiekiem, uczy się świetnie i tak dalej. Więc skąd u niej teraz to marudzenie? I jak można uważać, że jeśli na zajęciach jest prezentacja, to uczeń nic nie wyniesie z lekcji? Przecież połowa zajęć na studiach tak wygląda.
    Najpierw dostaję duży akapit o tym, że Audrey na lekcjach robi prezentacje multimedialne i narzeka, bo jest ich sporo, a po chwili widzę zdanie: Od tygodnia gniłam na kanapie w salonie, czekając aż rana się zabliźni. Jak mam więc poważnie traktować problem edukacyjny, skoro bohaterka przyznaje za chwilę, że nie chodzi do szkoły? Czemu nie poruszyłaś tego tematu w notce, gdy pokazywałaś jej życie szkolne? Jak tu się bardzo nic ze sobą nie łączy…
    Tak, już to wiemy, że w tym opowiadaniu wstępy nie łączą się z fabułą. Next.
    Czysto osobista wycieczka. Sama byłam w najlepszych szkołach i zajebiście się uczyłam, ale nauczyciele nie mieli z tym za dużo wspólnego. Nie uważam, że stwierdzenie „chodzę do renomowanej szkoły i dobrze się uczę” implikuje założenie, że w uczą mnie sami super nauczyciele. A prezentacje na studiach... zazdroszczę, jeśli sama cokolwiek z nich pamiętałaś po wyjściu z zajęć – osobiście całkiem się wyłączam na takim typie zajęć.
    56. W ogóle brakuje mi jakichkolwiek scen Audrey z rodzicami czy siostrą. Bez nich mam wrażenie, że ci rodzice w ogóle nie istnieją albo gdzieś sobie po prostu są, ale mają córkę daleko i głęboko. A przez to nie mam o nich dobrej opinii.
    Tak, byłam świadoma, że nie ma takich scen. Sama prawie nie rozmawiam ze swoimi, więc ciążko mi było wymyślić sensowny dialog, który nie brzmiałby durnowato. Kolejna z setki rzeczy do przepracowania. Dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 53.
      No właśnie nie, bo rodzice ledwo przekroczyli próg, a Artur już wyleciał z domu jak strzała, Audrey też nie zdążyła się bodajże odezwać. To było zupełnie nienaturalne, dziwne, oni nawet pewnie nie zdążyli pomyśleć, że mogliby go o cokolwiek zapytać albo skomentować jego pobyt, jeszcze nie wiedzieli dokładnie, w jakim Audrey jest stanie; facet zachował się creepy niedojrzale. Jak przestępca, który uciekł z miejsca zbrodni.

      Usuń
  8. Pojawia się informacja o jakiejś babci Basi. Bohaterka myśli o niej przyjaźnie i cieszy się, że to ona, ale jednocześnie do tej pory ani razu nie myślała o niej – znów – jakbyś dopiero teraz wpadła na pomysł, by stworzyć taką postać.
    LOL, tak było. Jak pisałam wcześniej – YOLO.
    58. Z jednej strony dziewczyna narzeka, że: Media społecznościowe rujnują nam życie, prawda? Świat mógłby uchwalić na przykład dwa dni w roku, kiedy rząd odcina Internet i wszyscy musieliby znaleźć sobie inne zajęcie. Ale jednocześnie przegląda Twittera i Instagrama. O co chodzi?
    ALE CZEMU TO BY SIĘ MIAŁO WYKLUCZAĆ HALO POLICJA NIE ROZUMIEM.
    59. Przyznam się, że powoli osłabia mnie takie marudzenie o wszystkim. Sprawia, że podchodzę do tekstu coraz bardziej niechętnie.
    Przyznam się, że czepianie się wszystkiego, co tylko możliwe też zniechęca mnie do czytania dalej. (ALE PRZEŻYJĘ).
    60. Kornelcia: słyszałam, że szukasz nowych zajęć dodatkowych z pisania, patrz co znalazłam! – Eee… Jak to? Dlaczego jakaś randomowa Kornelcia słyszała o czymkolwiek, co dotyczy życia głównej bohaterki, a ja, czytając na bieżąco jej myśli (narracja pierwszoosobowa zobowiązuje!), nie mam o tych planach zielonego pojęcia?
    Wydaję mi się, że wcześniej pojawiła się i Kornelia i coś o warsztatach. Ale ok, znów daję informacje z dupy, żeby mieć o czym pisać dalej.
    61. (...) pierwszą myślą, która wpadła mi do głowy było „ale tak sama mam tam chodzić? Nie chcę sama”. – Nie rozumiem. Przecież dziewczyna od samego początku opowiadania wmawia mi, że nie lubi niczyjego narzucania się, nie ma zbyt wielu znajomych, o, zacytuję nawet fragment: Nie bardzo lubię ludzi.(..) Dalej nie lubię, jak patrzy na mnie więcej niż dwie osoby na raz. Niezbyt konsekwentnie, mam rację?
    W nowe miejsce wśród mnóstwa obcych ludzi zawsze fajniej z kimś kogo się zna, cnie?
    62. Jednocześnie: zacznijmy skupiać się na własnym rozwoju, poszerzaniu kompetencji.. nie wiem. Przecież jest tyle okazji, by uczyć się nowych rzeczy.
    Więc dlaczego Audrey ma problem z zapisaniem się samej na wymarzony kurs?
    Już mi się nie chce tłumaczyć. Ludzie nie są tak prości, jak (takie odnoszę wrażenie) zakładasz od początku w tej ocenie. +bohater chyba może się rozwijać pod pewnymi względami? Wiem, że w wielu dialogach nie zachowałam początkowego założenia „myszkowatości”, lecz sama też oceniasz sprzecznie. Raz chcesz, żeby była myszkowata, ale żeby wyrażała to czynami, a nie moim opisem tego, z kolei jak już robię takie coś (jak w tym przypadku – Audrey nie chce iść sama, bo będą tam sami obcy ludzie w obcym miejscu, a ona nie znosi takich sytuacji, bo FOBIE SPOŁECZNE). Nie wyczuwam chęci zrozumienia z Twojej strony w tym przypadku.
    63. Założenie butów okazało się większym wyzwaniem niż mogłam się spodziewać, więc przed dom wytoczyłam się dziesięć minut spóźniona. – Bzdura. Audrey dawno nic nie jest, nie powinna odczuwać żadnego bólu. Dlaczego? Bo chodzi tylko o powłoki skórne. Po dwóch tygodniach nawet rany pooperacyjne nie powodują takiego bólu. W tej chwili Audrey miałaby ściągnięte szwy, które i tak stosuje się głównie przy większych cięciach. Przy mniejszych – plasterki. Cholera, nawet po cesarce by jej tak nie bolało dwa tygodnie później.
    Pojęcia o medycynie nie mam, jak to było widać już wcześniej. Zrozumiałam za pierwszym, po co znów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 58. i 59.
      Na tym etapie opowiadania Audrey była po prostu tak marudna, że nie dało się już czytać jej wszystkich jojczeń. Nie wykluczam, że takie osoby istnieją, tylko o ile pisanie o malkontentach może być pewnie i ciekawe dla autora, o tyle czytanie o nich... no cóż. Z czego miałybyśmy czerpać przyjemność?

      60.
      Specjalnie przeszukałam wszystkie rozdziały od pierwszego, żeby sprawdzić, w których wspomniana jest Kornelia (wpisałam w szukajkę: Korn xD). Okazuje się, że pojawiła się dwa razy i za każdym razem tylko w odniesieniu do klubu filmowego plus raz Audrey zastanawiała się nad tym, czy nie powiedzieć jej o Kacprze. Na dobrą sprawę dopiero teraz zauważyłam, że to jest właśnie ta druga koleżanka, która była na maratonie u Audrey i patrzyła, jak Audrey paraduje ze szklanką w brzuchu. Widzisz, Laurę zapamiętałam, bo opisałaś i wprowadziłaś ją w tekst, dałaś jej jakiś charakter, nawet wygląd zewnętrzny. O Kornelii nie ma mowy. Jak dla mnie dziewczyna mogłaby nie istnieć i tekst wiele by na tym nie stracił. Równie dobrze tego SMS-a o warsztatach Audrey mogła dostać od Laury.

      61.
      Ludzie nie są tak prości, jak (takie odnoszę wrażenie) zakładasz od początku w tej ocenie. – Już któryś raz czytam o tym w komentarzu i za każdym razem odpowiedź mam tę samą. Ludzie – nie są. Bohaterowie książek pisanych przez autorów amatorów – powinny być jak najprostsi, składać się z kilku dobrze zarysowanych cech. Bez doświadczenia nie jesteśmy w stanie przedstawić skomplikowanych sylwetek psychologicznych tak, aby czytelnik wszystko zrozumiał. Nie oszukujmy się. Nie radzisz sobie z przedstawianiem najprostszych, spójnych cech charakteru Audrey w najprostszych scenach, bardzo dużo odklepujesz na ekspozycję.

      Raz chcesz, żeby była myszkowata, ale żeby wyrażała to czynami, a nie moim opisem tego, z kolei jak już robię takie coś (jak w tym przypadku – Audrey nie chce iść sama, bo będą tam sami obcy ludzie w obcym miejscu, a ona nie znosi takich sytuacji, bo FOBIE SPOŁECZNE). Nie wyczuwam chęci zrozumienia z Twojej strony w tym przypadku. – Ponieważ takich sytuacji sprzecznych było już dla mnie za dużo i coraz trudniej było mi znaleźć punkt zaczepienia. Sama się zgubiłam. Nie wiedziałam, jaki masz zamiar. Czy ta myszowatość miała ulegać zmianom, czy miała się zmniejszać, czy Audrey w ogóle miała taka być od początku (bo w scenach nie jest), czy wyszło tak przez przypadek, a może ona tak tylko wmawiała to znajomym..., ot, tak sobie. To przez to sama nie potrafiłam już napisać w ocenie, jak powinno być, bo… nie wiedziałam, co planujesz.

      Usuń
  9. 64. W szpitalu zeszło nam niecałe dwadzieścia minut. Lekarz był zadowolony z efektu, więc szybko pozbył się nitek. Na odchodne dostałam zwolnienie lekarskie za zeszłe dwa tygodnie i dodatkowe kilka dni w przyszłym tygodniu. Ponad to przepisał mi lek na blizny, który kupiliśmy od razu w drodze powrotnej. Oby czynił cuda, bo za tę cenę nie miał prawa być gówniany. – Nie ma czegoś takiego jaklek na blizny. Jak już się niemal całkiem wygoi, stosuje się lanolinę. Poza tym ewentualnie można łykać suple. I po co Audrey to chorobowe na następne kilka dni?
    Po co? Nie wiem, nie znam się na systemie udzielania zwolnień lekarskich + to nie jest zniewalająco istotne moim skromnym zdaniem. Co do leku na blizny – mam inne doświadczenia.
    65. Oczywiście z powodu nadwagi, z którą Audrey nie miała nigdy wcześniej żadnego problemu, dziewczyna idzie sobie posmutać.
    Ośmielę się nie zgodzić.
    66. ROZDZIAŁ 12 – po co ja żem się do tego zgłosiła?
    67. Zaczynasz od przedstawienia czasu akcji i okazuje się, że nie dostałam kontynuacji wątku, którego deadline wybrzmiał w rozdziale poprzednim.
    Dziwne, że jeszcze Cię to dziwi to be honest.
    68. Tak mi teraz przyszło do głowy: skoro Audrey i tak nie ćwiczy, a Artur w czasie ćwiczeń i tak z nią nie gada, to czemu Audrey nie porobi innych rzeczy, tylko siedzi na tej siłowni i scrolluje telefon z nudów?
    Nie gada z nią podczas biegu, nie cały czas spędzany na siłce.
    69. Coś czuję, że pod względem rozmieszczenia hintów nie obejdzie się od przepisania tego opowiadania na nowo, od samego początku.
    Co się nigdy nie wydarzy. Prędzej zacznę pisać coś innego tylko z głową. :P
    70. ROZDZIAŁ 13
    To naprawdę wygląda tak, jakbyś zupełnie nie zaplanowała, o czym będziesz pisać.
    Jak pisałam – YOLO.
    71. Tym bardziej że jeszcze chwilę temu, bo kilka notek wstecz, Audrey usilnie wmawiała mi, że jest osobą pozbawioną zainteresowań, która chce od życia tylko spokoju. Teraz okazuje się pisać opowiadania, w pierwszych rozdziałach czytała książki, słuchała muzyki, gdzieś tam po drodze robiła na drutach, oglądała seriale, była na kursie programowania (po co? ten wątek też zupełnie nic nie wniósł)… Czyli Audrey jednak jakieś zainteresowania ma, tylko nie potrafisz ich sensownie rozmieścić i przekonująco pokazać w scenach, aby dotarły one do czytelnika.
    Wynika to z nie planowania czegokolwiek wcześniej. Natomiast było wspomniane, że ma jakieś nikłe plany na przyszłość i żadnych szczególnych zainteresowań. Może inaczej pojmuje „zainteresowanie”? Nie wiem. Czytanie książek i słuchanie muzyki osobiście nie uważam za rodzaj zainteresowania. Tym bardziej oglądanie seriali. Kurs programowania był po to by pokazać, że jest nerdem, stara się w szkole, próbuje się rozwijać, popełnia błędy i podejmuje złe decyzje.
    72. Narracja pierwszoosobowa jest bez wątpienia trudna, a pisanie nią scen o zabarwieniu erotycznym wymaga odpowiedniego warsztatu i wyczucia.
    Doświadczenia i warsztatu: nie wykryto.
    73. Pewnie uciekłaby z krzykiem, gdybym wyznał, że ojciec jest wpływowym mafiozem w gangu siejącym postrach w całej okolicy. [podwójna spacja] Nikt nie mógł wiedzieć. – Od razu skojarzyło mi się z Kacprem. Jeśli celowo Audrey, pisząc to, nawiązała do nowego kolegi, wydaje mi się fajnym zabiegiem. To, co siedzi w jej głowie, dzieje się w aktualnym życiu, przelewa na papier. Na plus.
    WOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOW HURRA
    74. (...) nie nadaję się na postrach okolicy z moimi strzelającymi kośćmi i chuj wie czy jeszcze. – Czym.
    No nie wiem? Tak się tylko mówi przecież, gdy się czegoś nie wie xDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 64.
      Po co? Nie wiem, nie znam się na systemie udzielania zwolnień lekarskich + to nie jest zniewalająco istotne moim skromnym zdaniem. – Jest istotne, bo skoro opisujesz procedurę medyczną, na której wiesz, że się nie znasz, to zrób samodzielnie research. Pisząc bzdurki, doprowadzasz do tego, że udostępniasz fake-wiedzę czytelnikom, a oni, zdarza się, autorom wierzą na słowo. Dlatego jeżeli nie jesteś czegoś pewna, zamiast pisać, jak ci się wydaje, zapytaj kogoś, kto wie, lub poczytaj o tym.

      65.
      No to w takim razie kiedy wcześniej w scenie Audrey miała problem ze swoją nadwagą? Raz wspomniała o tym, ale lekceważącym tonem, zupełnie się nie przejmując (r.4): Mam kilka kilo nadwagi nad czym usilnie pracuję od gimnazjum i jeszcze nic z tego nie wynikło (pewnie dlatego, że wolę się głodzić niż trenować, ale głodzić też się nie mogę, bo za bardzo kocham jeść; impas co nie?) Co jeszcze chcielibyście wiedzieć? Nie uważam się za mega ładną, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że mogłoby być o wiele gorzej. Z narracji ani razu nie wyniknęło, by dziewczyna przejmowała się swoim wyglądem i miała mocne kompleksy. A przynajmniej nie tak na serio, żeby to jakoś do mnie przemówiło.

      71.
      Kurs programowania był po to by pokazać, że jest nerdem, stara się w szkole, próbuje się rozwijać, popełnia błędy i podejmuje złe decyzje. – W takim razie w ogóle mi to umknęło, nie odebrałam tak tego. Wyglądało to raczej na wątek, który podjęłaś, ale, nie wiem, znudził ci się, zanim się zaczął albo nie miałaś na niego pomysłu, więc go wycofałaś w ostatniej chwili.

      74.
      (...) nie nadaję się na postrach okolicy z moimi strzelającymi kośćmi i chuj wie czy jeszcze. – Czym. – No nie wiem? Tak się tylko mówi przecież, gdy się czegoś nie wie xDD – Mówi się w mianowniku: chuj wie co jeszcze Ale przecież tu ewidentnie chodziło o kości i coś jeszcze, a więc w narzędniku: z (kim? czym?) – czym jeszcze. Nie wiem, czy przedstawiłam to jasno?

      Usuń
  10. 75. Widziałem, że tamci siedzą mi na ogonie. Wjechałem na dwupasmówkę gorączkowo myśląc, jak ich zgubić. W dokach ekipa ojca na pewno jest uzbrojona po zęby, ale czy to dobry pomysł zdradzać miejsce przemytu towaru? – W ogóle niczego nie czuję, nie potrafię zaangażować się w ten tekst. Czemu nie możesz oddać myśli głównego bohatera wprost? Cały czas się zastanawiam, co cię przed tym powstrzymuje. Czemu to nie może brzmieć naprawdę emocjonująco, coś w stylu: Spojrzałem w lusterko – byli tam. Wjazd na dwupasmówkę. Jak ich zgubić, kurwa, no jak?! W dokach na pewno są uzbrojeni po zęby. Ręce mi drżały; ścisnąłem kierownicę mocniej.
    a) Dobra w tym jesteś
    b) Ja tak nie umiem
    76. Nigdy nie oglądałaśPredatora? Albo Terminatora?
    Nie
    77. Dodatkowo bohater słyszy strzał i od razu stwierdza, że był celny, a dopiero wtedy samochodem rzuca… Nie powinno być jakoś odwrotnie? I, przepraszam, ale z czego oni jednak strzelali, że jeden huk (wystrzał) zarzucił samochodem i doprowadził do dachowania? Z bazuki? Ostrzał z karabinu zrobiłby po prostu dziury w blachach albo przebił koła. Jedna pojedyncza kula nie przewróci samochodu. Borze Szumiący…
    Gdy samochód szybko jedzie i przestrzeli mu się oponę to zarzuca go w bok, co bardzo sprzyja dachowaniu. Nie oglądałaś Szybkich i wściekłych? 😊
    78. Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Na początku rozdziału Kiara zwraca się do chłopaka:
    — Kocham cię, Calebie-z-wkurwionym-ojcem.
    Zaś później używasz dla bohatera imienia Caden. To jak on się wreszcie nazywa?
    Coś mi się pojebało xd Caden miał być.
    79. Pominę komentowanie reszty i przejdę do podsumowania.
    Co do poprawności: jak pisałam, z przecinkami mam problem, bo nie ograniam tych wszystkich zasad; powtórzeń faktycznie sporo i to prawda, że koniec końców choć staram się ich unikać to i tak przeoczę dużą ilość. Ogólnie wszystko się zgadza. Niestety nie mam pomocnika, który by mi z tym pomagał.
    Co do fabuły:
    Z tego czego jeszcze wcześniej nie wyjaśniałam to miejsce. Z góry nie chciałam określać jakie to miasto. Sama, gdy czytam książki wcale nie zwracam na to uwagi, więc nie wprowadzałam tego tutaj. Moje zdanie i tyle.
    Praktycznie wszystko, co wyszegółowione zostało jako błędy w fabule – cóż, trudno się nie zgodzić i nie będę ponownie się rozwodzić i tłumaczyć czemu tak, a nie inaczej.
    Co do bohaterki:
    Nie będę ukrywać, że Audrey ma mega dużo z mojego charakteru i mojego stylu zachowania. Nie stosuję emocjonalnych, zapierających dech w piersiach opisów sytuacji, bo sama nie jestem uczuciowa i trudno mi coś takiego opisać. Nie zmierzam się jednak poddawać, bo to by było bez sensu (jak większość tego opowiadania hi hi).

    OK, koniec. Ponownie pragnę podziękować za trud i wysiłek włożony w ocenę. Wiele faktów wiedziałam sama, ale sporo też się nauczyłam. Nic tylko zacząć wprowadzać poprawki i ćwiczyć! Przepraszam, że pominęłam odpisywanie na każdy zarzut pod koniec, ale jest 2 w nocy i po 3 godzinach, po prostu przeczytałam i przyjęłam do wiadomości.

    Pozdrawiam serdecznie!
    Dominika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 75.
      To dachowanie po strzale w oponie w stylu Szybkich i Wściekłych nie jest takie proste. Bohater musiałby jechać z prędkością, która nie pozwoliłaby mu raczej myśleć o niczym w stylu: Jednak nic, co przychodziło mi do głowy nie wydawało się możliwe do zrealizowania w realnym świecie. Właściwie nic by nie myślał, tylko skupiał się na tym, by nie wypaść z drogi. Z tego co wiem, nie wspominałaś, by był zawodowym kierowcą.

      78.
      Nie będę ukrywać, że Audrey ma mega dużo z mojego charakteru i mojego stylu zachowania. – Nie jestem przekonana, czy jest to dobre rozwiązanie. Przy czym, wybacz, to może zabrzmieć nieco wyniośle, ale napiszę to z doświadczenia: gdy oddajemy siebie w bohaterach swoich opowiadań (szczególnie pierwszych), rzadko kończy się to dobrze. Postaci książkowe szczególnie w amatorskich powieściach młodzieżowych to jednak nie są realni ludzie ze złożonymi sylwetkami psychologicznymi. O ile realni ludzie zawsze będą ciekawi i złożeni, i będą się rozwijać całe życie, o tyle postaci książkowe mają na przeżycie czegoś ciekawego i przekonanie do siebie tylko kilkadziesiąt stron tekstu. Pamiętaj, że Audrey to bohaterka książki i jeżeli stosujesz narrację pierwszoosobową, ta narracja musi być zachęcająca, może nieco mniej marudząca i musi być bogata w emocje. Inaczej nie zatrzymasz czytelnika przy sobie.
      Może się wydawać, że pisanie po sobie będzie najłatwiejsze, ale to jednak pułapka. Siebie znamy najlepiej, ale to nie znaczy, że potrafimy patrzeć obiektywnie na siebie i jednocześnie na postaci oparte na nas. Wręcz przeciwnie, wciąż porównujemy, co my byśmy…, dla nas nasze decyzje są logiczne, więc nie musimy opisywać ich aż tak, a więc zbyt słabo się wczuwamy, nie czujemy, że musimy. Wtedy sprawy się komplikują – całe życie siedzimy w swojej głowie i potem trudno nam chłodno oceniać sytuację, wczuć się w czytelnika, który nas nie zna, a więc nie musi rozumieć naszych postaci.
      Łatwiej jest postaci budować od zera, patrzeć na nie obiektywnie, zastanawiać się nad tym, jak zachowywałby się ktoś z ich charakterem. Wtedy nie wczuwamy się w siebie, a więc mniejsze jest ryzyko, że czegoś nie pokażemy w tekście, bo będzie coś dla nas (po sobie samych) logiczne z góry. Pisząc, wczuwamy się nie w siebie, ale w czytelnika, który też będzie poznawał postaci od zera, a to zawsze bezpieczniejszy punkt wyjścia.

      Usuń
    2. Zauważyłam, że w komentarzach broniłaś Audrey gdzieniegdzie argumentami bo tak chciałam. Jednak tak jak pisałyśmy w ocenie – to musi mieć uargumentowanie w tekście, w zachowaniu, jedno musi wypływać z drugiego. A nie zawsze tak było. Myślę, że nie ma co dłużej się rozwodzić nad tym wszystkim. Masz uwagi zawarte w ocenie, Skoia odpisała na to, co najważniejsze, a sama również stwierdziłaś, że przyjęłaś swoje błędy do wiadomości i wzięłaś pod uwagę sugestie.
      W tym momencie mogę życzyć Ci owocnej pracy nad tekstem i szlifowaniem warsztatu. Trzymamy kciuki! :)

      Usuń
  11. O mój boże znikł mi podział na kolorki. Jak inni to robią? XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kodem HTML. Jeśli chcesz, by coś było zapisane kursywą (bo cytujesz fragment ocenki), to używasz kodu
      < i > Tu miejsce na cytat < / i >. Musisz tylko usunąć te wszystkie spacje w obrębie nawiasów trójkątnych. Identycznie jest z pogrubieniem:
      < b > Tu miejsce na cytat < / b >.
      Efekt:
      Tu miejsce na cytat nr 1,
      Tu miejsce na cytat nr 2.

      Usuń
  12. Poza tym notorycznie zapominasz znaków diakrytycznych przy pierwszej osobie liczby pojedynczej. Na przykład piszesz legitymacje zamiast legitymację, gdy chodzi o jedną sztukę. ~ Od kiedy rzeczowniki odmieniamy przez osoby?
    Tak rzuciło mi się w oczy, nie przeczytałam całej oceny, ale powoli się za to zabieram.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt! W bierniku liczby pojedynczej – miało być.
      Dzięki za czujność. :)

      Usuń