[165] ocena tekstu: Przypadkowe opowieści

Tytuł: Przypadkowe opowieści
Autorka: Derithela
Tematyka: high fantasy
Ocenia: Skoiastel




SŁOWEM WSTĘPU
W zgłoszeniu poprosiłaś mnie, by w ocenie nie pojawiło się za dużo spoilerów na temat treści. Cóż. Wtedy zabrzmiało to dla mnie jak wyzwanie i nawet się ucieszyłam, aby szybko ostudzić swój zapał; już w trakcie pisania oceny cofałam się w niej co jakiś czas, kilka akapitów wycinałam, by zaraz wkleić je z powrotem, inne zupełnie przeredagowałam, bo chciałam jak najbardziej spełnić twoje założenie. Przyznam się jednak, że – na moje oko – i tak... poszło mi dość kulawo. Najwyraźniej nie da się napisać oceny, która w jakimś stopniu nie zdradzałaby fabuły; musiałabym ograniczyć się do ogólników i zastanawiać się, czy przekazywane informacje będą dla ciebie zrozumiałe i czy wyciągniesz z nich sto procent tego, co chciałam ci napisać. Kiedy zaczęłam za dużo wycinać i ocena zaczęła podejrzanie przypominać betę, złapałam się za głowę i powiedziałam sobie: hola, prrr! – ocena to ocena, są sprawy fabularne, o których musimy sobie pogadać i tego nie przeskoczę. Tak po prostu. Starałam się więc podejść do tego maksymalnie zdroworozsądkowo, z jednej strony mając na uwadze twoją prośbę, z drugiej nie przesadzając.
Na szczęście tekst nie jest jakiś okropniasty, dzięki czemu nie trzeba było wyciągać z niego każdej pierdoły pod postacią cytatu co drugiej linijki tekstu. Na dodatek nie jest też długi. To zdecydowanie ułatwiło mi starania.

OPOWIEŚĆ I
Ich białe, zwiewne mundury łopotały na wietrze. Spadając, przytrzymali wiszące u boku krótkie miecze. – To jedynie wyrywek dość obrazowego początku. Podoba mi się, jak opisujesz miejsce akcji i jego atmosferę, nie wiem tylko czy korelacja wietrze-miecze pasuje do siebie w czasie czytania na głos, niedokładny rym trochę kłuje w uszy. Celowo?

Z pogardą splunął pod nogi jednego ze strażników. Wyraźnie uraził go tym, bo w odpowiedzi dostał potężny cios w szczękę, od którego zatoczył się i upadł na ziemię. – Po reakcji strażnika widzę, że było to urażenie dość... wyraźne. Na tym etapie opowiadania nie wiem, czy podkreślenie to zbędna oczywistość, czy styl narratora-cynika.
[UPDATE: Po dalszej części tekstu jestem święcie przekonana, że tylko pierwszą scenę masz pisaną narracją narratora wszystkowiedzącego, następne sceny to już trzecioosobówki z perspektywy bohaterów. W takim zestawieniu usunęłabym ten podkreślony we fragmencie przesadyzm, tym bardziej że jest już w tej historii jeden bohater, który świetnie odnajduje się w roli cynika i mam tu na myśli POV Valge].

– Znaj swoje miejsce, psie! – wykrzyknął opluty.
Uderzony z jękiem przetoczył się na plecy i odetchnął głęboko. – Nie jestem przekonana, czy takie zestawienie pasuje. Opluty, okej, jeszcze ujdzie jako jeden z podmiotów, tym bardziej że masz na myśli jakiegoś mało ważnego strażnika. Ale zaraz potem uderzony w kontekście już nieco ważniejszej postaci? Oba rzeczowniki są odczasownikowe, to rzuca się w oczy. Nie kombinuj.

Pewnie ich ofiara udzieliłaby odpowiedzi, gdyby tylko dali jej szansę. Na to jednak chyba było już za późno. – Wszystkowiedzący narrator nie jest czegoś pewny?

Otworzył drewniane pudełko, które przyniósł ze sobą, i złapał coś w dwa palce, i ruszył w kierunku skrytobójcy. – To nie jest błąd, ledwo luźna sugestia, ale dałoby się uniknąć powtórzonego spójnika (nie czuję, by był tutaj jakimś zamierzonym środkiem stylistycznym). Pierwsze i bym usunęła.

Mistrz śmierci popatrzył na to z dezaprobatą, wziął miecz jednego z wojskowych i wbił go w nogę kryminalisty. Zraniony zawył, a wtedy jego oprawca złapał jego dolną szczękę urękawicznioną dłonią i przytrzymał mocno. – Podoba mi się określenie Mistrz śmierci w kontekście kata. Gdybyś używała go cały czas, a nie zamiennie, mogłoby się wydawać, że tak nazywa się ta funkcja akurat w Elulin (albo nawet w całym Sharadzie). Określenie jest klimatyczne. Nieco dalej klimat ten zaburza mi jednak kryminalista. To dość współczesne słowo, nie kojarzy się z high fantasy rodem ze średniowiecza.
I znów: podmiot jako rzeczownik odczasownikowy – tym razem uderzony stał się zranionym. Czy nie możesz pisać na przemian więzień i ofiara? Albo zdrajca czy skazaniec. Nie. Uparłaś się na te dziwne określenia, zmieniając je co kilka zdań, kiedy chodzi ci wciąż o jedną i tę samą osobę.
Możesz też próbować z podmiotem domyślnym. Grupuj informacje i zadbaj o lekkość i spójność ich wypływania, tak aby nie musieć potem kombinować z szukaniem określeń na siłę.
Dalej masz:
– Nie, nie! – zawrzeszczał obezwładniony osadzony. – Ło rety, a tutaj to już cały epitet. Nie wiem, może się czepiam, ale nie podoba mi się to. W tłumie innych podobnych określeń wygląda zbyt wymyślnie.
Dziwnie też prezentuje się sformułowanie: urękawiczniona dłoń. Nigdy nie czytałam książki, w której ktoś użyłby takiego zwrotu. Jest długi i niewygodny w czytaniu, poza tym wiadomo, że jak rękawica, to na dłoni, a nie gdzieś indziej… Zasugeruję coś: Zdrajca zawył, a wtedy strażnik przytrzymał mu dłonią w rękawicy szczękę i rozwarł ją. Inna sprawa byłaby, gdyby rękawica nie była potrzebna, wtedy informację można by pominąć, jednak zdaję sobie sprawę, że akurat w tej scenie ma ona duże znaczenie.

Była to walka z wyrywającym się demonem, którego ciało wiło się w konwulsjach, a oczy wybałuszały się przekrwione. – Podoba mi się ta scena i pomysł kary śmierci [żadnych spoilerów, tak, pamiętam]. Twoja metoda jest zwyczajnie obrzydliwa, ale nie opisałaś jej, przerysowując obrazek. Stawiasz na czasowniki, a to, jak bohater wije się, boi się, a potem już nawet walka z samym sobą mu nie pomaga i po prostu przyjmuje na klatę to, co się z nim dzieje… Aż w końcu – BUM! – punkt kulminacyjny... Jestem na tak.
Słusznie, na plus, wzięłaś pod uwagę, że ta metoda musi trochę potrwać. W kolejnej scenie poznałam więc innego bohatera, który obserwował sytuację z daleka i krążąc między tłumem, swoją mową pozornie zależną i luźnymi myślami nawiązywał do mieszkańców czy chociażby sytuacji politycznej Sharadu. Nie było to jednak rzucone mi w twarz, raczej takie *wink wink* wskazówki, które sama musiałam sobie poukładać, więc tekst nawet mnie zaciekawił. W międzyczasie skazaniec cały czas przebywał w swojej klatce i Must mógł czasem go podpatrywać; po tym, jak reagował na jego widok (jednocześnie obrzydzał się i bał, że się zastoi, zapatrzy, a jakiś Nareziusz w końcu na to zareaguje i go zruga), mogłam wydedukować sama, że Must to niewolnik.

Must dojrzał w tłumie kilku wysokich rangą kapłanów w towarzystwie kolejnych ważnych możnych, książąt, księżniczek, kupców i generałów. Niby jedno krótkie zdanie, a pokazuje, jak wygląda hierarchia w Sharadzie i że władzę ma ten, kto ma kasę. Podoba mi się, że w takim niby-niczym przemycasz tak naprawdę masę informacji o krainie i wcale nie jest to chamska ekspozycja.
Ewentualnie coś sobie dopowiadam i nadinterpretuję. Jeżeli tak, nawet się nie przyznawaj.

(...) nie musiał przeciskać się w tłumie. Większość wysoko postawionych obywateli wolała nie stać zbyt blisko kogoś tak… obrzydliwego.
Dla Musta to oni byli obrzydliwi. Ze swoimi intrygami, zdradami, morderstwami, orgiami i całą gamą wynaturzeń.


Te wszystkie wymienione rzeczy jak nic śmierdzą mi Rzymem, ba, serialem Spartacus [och, kocham te klimaty, już wiem, z czego będzie wysyp gifów]. Tam też tłumy zbierały się, by oglądać publiczne egzekucje, wszyscy cieszyli się z takich rozrywek jak chociażby walki gladiatorów, załatwiali swoje potrzeby w publicznych latrynach grupowych (które u ciebie również Must czyści), nosili raczej luźne suknie. Nie wyobrażam już sobie zamków i świata rodem z quasi high fantasy, tylko właśnie takie ulice i place starożytnego Rzymu i to jest dla mnie bardzo atrakcyjne. Wizję przyklepuje imię Nareziusza.
Nie dziwię się już, że Must boi się najgorszej kary w Sharadzie. Też bym się jej bała. Natomiast świetnie, że nie napisałaś tylko sucho: była to najgorsza kara, bla, bla, bla. Dałaś mi scenę, i to taką pełnoprawną. Mam tylko jedno pytanie. Czy skazaniec nie mógłby po prostu zwymiotować?

Usta zaczęły pierzchnąć. – Czy Must z tak daleka, będąc w tłumie, byłby w stanie to zauważyć?

Z dala od wysoko urodzonych i bogaczy, w tłumie mieszczan nastąpiły szmery poruszenia. Jedno to publiczna egzekucja, drugie to egzekucja zamachowca. Pospolici mogli słyszeć najwyżej plotki i pogłoski, teraz nie odejdą nawet na krok. Odwrócenie wzroku od umierającego mogłoby zostać uznane za współczucie, a to znów za zdradę. – Podoba mi się kontrast, który uzyskałaś, dalej pokazując, jak szlachta udaje się na patio (chyba zamkowe? nie wiem, jakie inne patio mogłoby być przy placu) na różnego typu pogadanki, relaksować się wśród drinków i owoców. Pisałaś też jednak o przeraźliwym słońcu i jednocześnie z długości sceny potrafię wywnioskować, że egzekucja trochę trwa i jeszcze chwila minie, zanim się skończy. Czy więc ten cały tłum mieszczan da radę wytrzymać w takich warunkach, stojąc i przyglądając się sytuacji? Wyobrażam sobie płaski plac, ale właśnie skojarzenie ze Spartacusem przypomniało mi o innej opcji. A gdyby tak egzekucję umieścić na typowej arenie? Nie mówię o czymś monumentalnym pokroju Koloseum, ale amfiteatry…? Czemu nie. Głos Irionela lepiej roznosiłby się w takiej budowli, a tłum mógłby na tę godzinę czy dwie spokojnie usiąść. Wtedy rozwiązałby się też problem więźnia w klatce, którego Must może szczegółowo nie widzieć przez pręty – na arenie, np. tylko przykuty do czegoś łańcuchem w świetle słońca więzień z góry byłby widoczny jeszcze lepiej, a za tym – robił w swoim stanie mocniejsze wrażenie. Must mógłby widzieć więcej i komentować to bez mojego czepialstwa, że: ooo, tu Must stoi i widzi twarz, a za chwilę plecy, a więzień się przecież nie odwrócił. Przy perspektywie bohatera-komentatora trudno o konsekwencję w takim położeniu. Arena mogłaby ci ułatwić; także patio przy niej miałoby sens większy niż patio nie wiadomo gdzie i skąd. Tylko czy wtedy nie zrobi się już zbyt przesadnie rzymsko? A jeżeli tak, to czy jest w tym coś złego? Na takie pytania musisz odpowiedzieć sobie sama.

Rany po biczowaniu gwałtownie się zasklepiły, a obszarpana skóra obeschła na brzegach. – Zasklepiły się gwałtownie właśnie w tym momencie, gdy Must na niego patrzył? Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Albo potrafię, ale jest to dla mnie dziwne.

Przez dłuższy czas nic nie robił, a Irionel dalej wygłaszał mowę o nieposłuszeństwie i jego skutkach.
Sam jesteś jak szkodliwa narośl… – skwitował w myślach Must, krzywiąc lekko prawą stronę twarzy. – Nie powinienem robić tego tak widocznie – skarcił się. – Nah, mało naturalne to drugie zdanie. Strasznie toporne, brak mu lekkości charakterystycznej dla myśli. Luźna sugestia:  (...) krzywiąc lekko prawą stronę twarzy. – Nie powinienem... – skarcił się i spoważniał. – W sumie po samej takiej wzmiance wiadomo już, o co mu chodziło.
Skąd Must wychowany jako niewolnik ma świadomość dobra i zła, ocenia sytuację, która chyba powinna być dla niego naturalna, mało tego, w swoich myślach jest dość cyniczny i obcesowy?
[Update: Właściwie mogłabym usunąć to pytanie, ponieważ chwilę dalej znalazłam już odpowiedź w tekście. Nie spodziewałam się, że Must ma do odegrania jakąś większą rolę, zaskoczyłaś mnie, na plus. Nie wiem jeszcze, co kombinuje, bo fajnie dawkujesz informacje, ale do tej pory sądziłam, że to tylko taki niewolnik, którego perspektywę wybrałaś, by pokazać mi Elulin. A tu psikus].

– W nasze szeregi wpełzły węże, ich jad próbuje przejąć nasze serca. – Nie wiem dlaczego, ale to zdanie w ustach Irionela i w przedstawianych okolicznościach brzmi naprawdę mocno. Widać, że facet jest wyrachowany i wie, co powiedzieć do tłumu, nawet gdy skazaniec mu chamsko wchodzi w słowo. Ironelowi nawet brewka nie drgnęła; aż się zdziwiłam, że to wysokiej rangi szanowany medyk, a nie… kapłan.

Tłumy pozwoliły sobie na wiwat. Przestępca zaś odsunął się od krat z prychnięciem. – Czy Must był w stanie zobaczyć to prychnięcie? Wiąże się ono też z dźwiękiem, ale głośne wiwaty powinny były go zagłuszyć.

Scena spotkania Vetry Jut z samym Solvesem mnie zaskoczyła. Właściwie nawet nie ta typowo kurtuazyjna szlachecka sztuczna pogadanka, ale umiejętności Musta. Mam jednak wątpliwości, jeżeli chodzi o zakończenie:
Vetra Jut nie pozwoliła sobie na oczekiwanie i wyszła władcy naprzeciw, kiedy tylko odkryła, że zmierza w jej stronę. Pokłoniła się nisko ze złożonymi rękoma.
– Jak twoje przygotowania? – zapytała Asir, małżonka Solvesa.
(...)
Nareziuszowi przypomniało się, że przecież po coś tam jest. Przerwał swój niebywały popis stania w miejscu. – Jak Must mógł jednocześnie obserwować rozmowę i zwracać uwagę na swojego mistrza?
[I, kurde, o ile strasznie podoba mi się ta końcowa uwaga, bo lubię takie uszczypliwości, o tyle nie wiem, czy i Must, i Valge, i czasami nawet Rauno nie brzmią pod tym względem podobnie. Ich stylizacje nie różnią się aż tak, cała trójka pozwala sobie na cynizm, a przecież to odrębne charaktery, zupełnie różni ludzie z różnych klas społecznych i o różnych doświadczeniach życiowych].

Dźwięk dzwonków był obligatoryjny i dotyczył każdego. (...)
– Na [P]przodków… – szepnął cichutko Must, stając jak wryty między gapiami.
Skrytobójca stał na środku klatki, nie zaprzestając wrzasków. Część jego czarnych włosów zniknęła z głowy; zamiast na niej, tkwiły rozrzucone u stóp. Wpatrywał się w dłonie drżące jak galaretki. Między palcami zaczepiły się kępy włosów. – A więc to dzwonek zbierał tłum; wcześniej sądziłam, że mieszczaństwo musiało obserwować egzekucję cały czas, sugerowały mi to poprzednie cytowane zdania. Tutaj okazuje się jednak, że po przemowie Irionela zakończył się pierwszy etap, każdy mógł wrócić do swoich zajęć i teraz dopiero znów na sygnał dzwonka trzeba się zgromadzić. Nie dałoby się tego wytłumaczyć trochę wcześniej? Na przykład po słowach medyka dać znać, że o, a teraz czas na odpoczynek?

Must wbrew przerażeniu przestąpił jeszcze kilka kroków do przodu. Oczy jego w całości pokryła ropa. – Niee, obie dobrze wiemy, że nie Musta, tylko skazańca.
Opis jest dość obrazowy, cały czas jednak zastanawiam się, jak blisko klatki stał Must, by widzieć wszystkie szczegóły. Nie wiem, może napisz, że Must wiedział, że to wszystko się stanie i sobie to wyobraził mimochodem, niechcący czy coś, widząc człowieka z daleka? Albo niech się przeciśnie bliżej, jeśli mu wolno. Bo wątpię, że zobaczyłby takie detale.

„To nie jest możliwe, praw[+d]a? On jest martwy! To coś jest już martwe, nie może widzieć! – Panikował, jego białe szaty kleiły się do ciała od potu”.
W ogóle, bez obrazy, ale brzydzi mnie ten cały opis [nie ten konkretny cytat, ale ogólnie cała końcówka sceny]. Jednocześnie rozumiem, że musi wystąpić w takiej formie – ma szokować, a ja mam czuć się jak typowy mieszczuch, obowiązkowo na nią patrząc. I tak się właśnie czuję. Z jednej strony jestem zła, że muszę czytać takie rzeczy, z drugiej strony – taka była wtedy rzeczywistość w twoim uniwersum i nic z tym nie zrobię. Jeżeli mam być mieszczuchem, to nim będę, skoro pozwalasz mi się wczuć tak dokładnie. Do tego plus za mocne zakończenie. Zdanie: Tak wyglądała śmierć. mówi wszystko i nie potrzebuję już niczego więcej.

OPOWIEŚĆ II
Nie pozwalasz mi odpocząć. Chwilę temu czytałam o egzekucji, a tutaj w najlepsze trwa bitwa.

Kilka kolumn dalej herold zadął w róg, zwiastując natarcie. (...) Właściwie nie było już o co walczyć, porażka była niemal przesądzona. (...) Ruch pierwszej linii zgrał się idealnie z ostatnim taktem wygrywanym przez róg. – Po pierwsze, nie musisz powtarzać, że takt był wygrywany przez róg, bo pisałaś ledwo chwilę wcześniej, na czym grano.
Po drugie, czy na rogu da się wygrywać takty? Te kojarzą się z dłuższymi utworami, na rogu wygrywało się raczej krótkie sygnały (zakładam, że nie masz na myśli rogu współczesnego z wentylami, które umożliwiają granie dźwięków wielu oktaw).
Po trzecie, heroldzi nie uczestniczyli w starciach wojennych, co najwyżej w turniejach rycerskich. Chyba że w twoim uniwersum jest inaczej – w sumie to nie wiadomo.
Po czwarte, powtórzenie.


Mam przed sobą Xintię – wojowniczkę, która się stresuje, ale której obecność towarzyszy oraz typowe bitewne okrzyki dodają pewności. Przy osobnikach drących się w stylu: Siekać skurwysynów! narracja Xintii wydaje się dużo bardziej kulturalna i poetycka, nie czuję wojowniczki, która mierzy się z wojenką od dawna. To raczej ktoś niedoświadczony, zbyt kulturalny, jej mowa pozornie zależna jest okrąglutka i grzeczna. Z jednej strony piszesz, że: To przecież nie była pierwsza potyczka, w której brała udział (przy czym potyczka brzmi jak eufemizm), z drugiej strony Xintia ma ochotę obejrzeć się za siebie, gdy ktoś upada, jest zestresowana, drży i dużo w niej niepewności. Pojawiają się zdania takie jak to:
Ta ziemia, ta mokra breja, te właśnie mury miały być jej pomnikiem, jej grobem. – Ładne, ale dość poetyckie w takiej chwili – czy ledwo momencik przed ciężką bitwą jest czas na takie zabiegi stylistyczne? Mamy też bowiem, które dodaje narratorce kultury, ogłady, mądrości:
Czy był bowiem gorszy przeciwnik niż ten zdesperowany? Który nie ma już nic do stracenia? Tymczasem scena pokazuje mi wojowniczkę, która zabija swoich przeciwników aż miło.
Chyba że… to nie POV. Może to narrator wszystkowiedzący? Nie wiem, a powinnam wiedzieć, powinnam mieć pewność. Najpierw mam coś takiego:
– Za nas. – Usłyszała głos wojownika obok siebie. Przecież to było takie oczywiste.
Za nas. Za naszych towarzyszy. Tych, którzy stali obok. Ramię w ramię. (...) Przynajmniej umrze z honorem. – I to jest na pewno mowa pozornie zależna Xintii. Ale nieco dalej pojawia się zdanie:
Tymczasem sytuacja na polu walki pogarszała się z minuty na minutę. Większość piechoty z pierwszej kolumny poszła w rozsypkę i dołączyła do pozostałych oddziałów lub była martwa. – I to na pewno jest narrator wszystkowiedzący, bo skąd Xintia miałaby mieć o tym pojęcie, zajęta silną potrzebą przeżycia?
Na moje oko strasznie tu zamieszałaś, ale da się to naprawić. Musisz wybrać jeden sposób narracji i trzymać się go przez całą scenę. Biorąc pod uwagę, że poprzednia scena przedstawiona była z perspektywy Musta, tutaj wypadałby stanąć za Xintią, ale w całości, a nie tylko w wybranych akapitach.
Mimo twoich problemów z narracją potrafię się wczuć. Budujesz klimat i napięcie, przez całą scenę trzymasz odpowiednie tempo, piszesz zdaniami krótkimi, skupiając się na tym, co się dzieje. Być może głupio doceniać takie truizmy, ale po ostatnich ocenianych tekstach, których akcja mocno się ślimaczyła, pochwała sama się ciśnie:
Nie odbiła się przy zderzeniu i pozostała na nogach. Gdy opuszczał rękę, Xintia odskoczyła, przesuwając tarczę. Topór ślizgnął po jej brzegu i uderzył w ramię, ledwo ją drasnął. Zanim wróg zdążył to powtórzyć, miecz Xintii rozpłatał mu brzuch. – Przy czym korelacja: wróg-brzuch rzuca się w oczy.

Plecy miała pochylone i gotowe do biegu, czas jednak stanął dla niej w miejscu, a wraz z nim również cała reszta ciała. – To brzmi trochę tak, jakby czas był częścią ciała.

Chwilowa przewaga zaczęła znikać, herold zagrał znów na rogu i kolejne kolumny obrońców zaczęły oskrzydlać wroga.

Odwróciła się i zasłoniła przed kolejnym atakiem. Ktoś osłonił jej plecy przed wojownikiem uzbrojonym w młot. Niestety nie było czasu na podziękowanie. – Jako że mam w tej scenie kłopoty z narracją, nie będę do nich już wracać. Tutaj zaznaczę tylko, że jeżeli to jednak mowa pozornie zależna, to niestety jest okej (choć zdanie jest dość wymuskane, może zamiast tego krótszego i luźniejszego szkoda, że nie było czasu...), ale jeżeli to akapit wszystkowiedzącego, no to niestety powinno jak najszybciej stąd zniknąć. Narrator wszystkowiedzący jest obiektywnym obserwatorem, nie może oceniać tego, co dzieje się w historii, bo od tego jest czytelnik. To ja powinnam pomyśleć: o kurde, ale szkoda, no niestety… Ewentualnie Xinita jako bohaterka. Swoją drogą, w ogóle myśląc o dziękowaniu, a wcześniej o pomocy komuś innemu, nie jest przekonana co do walki. Nie widzę w niej zdecydowania i zaparcia, skupienia, jest raczej rozproszona, rozgląda się na boki. Z jednej strony to nawet ciekawe, bo pokazujesz mi kogoś, kto jest człowiekiem, ma swoje obawy i zachowuje się zgodnie ze swoim kręgosłupem moralnym, z drugiej strony… czy Xintia nie miała być w twoim założeniu doświadczoną wojowniczką? W ogóle tego nie czuję. Wydaje mi się, że chciałaś, by taka była, ale nie widzę tego w tekście.
Podoba mi się jednak zakończenie sceny. Xintia jest ranna i upada, kiedy walka wciąż trwa. Mam ochotę powiedzieć sążniste: trzeba było bardziej się skupić, ale jakoś nie mam serca i jest mi jej zwyczajnie żal. Polubiłam ją za naturalność. To silna kobitka, ale na wojnę – wciąż niedostatecznie.

Wycofując się, Xintia starała się w jakiś sposób naprawić napierśnik. – W jaki? Nie mogę sobie tego wyobrazić.

Zwymiotowała, widząc[,] jak cały świat przed nią wiruje.

(...) gdy z rany popłynęła mocniej krew, po czym straciła przytomność. – Ta krew straciła przytomność? Mhm, no na pewno.  

OPOWIEŚĆ III
Podoba mi się, jak zaczynasz tę scenę. I w ogóle urzeka mnie to, co się w niej dzieje – Valge jest znakomitym dowodem, że jednak potrafisz pisać mową pozornie zależną i się wczuwać, tylko najwyraźniej jeszcze czasami o tym zapominasz. Tu dałaś czadu i nie wiem, czy dlatego, że tak lubisz tego bohatera i dobrze ci się o nim pisze, czy może jesteście do siebie podobni i łatwiej ci się wczuć, czy może istnieje jeszcze jakiś inny powód.
W każdym razie Valge ma charakter.
Pozwolę sobie zacytować fragment, który ujął mnie najbardziej:
(...) poruszał się ze swoim oddziałem lekkiej piechoty na samym końcu kolumny. Większość niedobitków dostąpiła już łaski śmierci i została uwolniona od powolnego konania.
(...) wtapiał się w tłum i co jakiś czas opróżniał kieszenie niektórych poległych. Żołnierz, który nie plądruje i nie grabi, byłby co najmniej dziwnym zjawiskiem.
(...) pozostał daleko w tyle, za swoimi kompanami. Dowodzący powinni trzymać ich w ryzach, ale najwyraźniej żądna krwi i łupów banda okazała się ponad ich kompetencje. Ba, oficerów najwyraźniej zaabsorbowało to równie mocno, gdyż i tych nie było widać w okolicy.
Jego podkreślone mądrości życiowe są świetne, ale nie wypełniasz nimi całej przestrzeni sceny, nie czuć, że to jakiś wymuszony zabieg; scena jest długa. Stylizacja okazuje się częścią charakteru Valge. Mój ulubiony fragment całej sceny to jednak ten:
Ciekawe, czy gdyby połowa zdezerterowała, zauważyliby, jak bardzo się teraz rozchodzą? Rozbieżność teoretycznej dyscypliny z faktycznym jej brakiem była dość fascynująca.


Gość pozamiatał.

Tak czy siak dla Valge nadarzyła się świetna okazja, aby zniknąć, albo… Oh…
W krzakach po lewej jedna z tarcz kiwała się na boki w nienaturalny sposób. Valge pociągnął nosem, otarł go przedramieniem i zbliżył się do dziwnego zjawiska, przekraczając pobliskie zwłoki.
– Na Przodków! – wyrwało mu się. Przykucnął obok krzewów i zlustrował wzrokiem znalezisko.

Chyba sobie ze mnie żartujesz… Kim, przepraszam, jest Xintia?! A nie wydaje ci się, że ktoś na TAKIM stanowisku, jakie tu zasugerowałaś, nie walczyłby w rzędzie z innymi, tylko stał tam, gdzie jego miejsce, czyli – jaka sama nazwa wskazuje –… No nie chcę spoilerować, ale na pewno tym razem domyślasz się, o co mi chodzi. W każdym razie nie ma opcji, że Xintia, będąc na tak poważanym stanowisku, walczyła w zwykłym oddziale. Nie powinna wcale, powinna raczej towarzyszyć komuś zupełnie innemu. A co za tym idzie – nie znaleźć się w krzaczorach i nie być odnaleziona przez Valge.
Przyjmując jednak – z bólem, no ale trzeba jakość iść dalej – taki stan rzeczy do wiadomości… Valge musi być przeszczęśliwy. I jest. Nie wiem, mam wrażenie, że znam go od dłuższego czasu, a tak naprawdę dopiero co go poznałam. Wzorowałaś się na kimś? Inspirowałaś się? To nie jest nic złego, pytam z czystej ciekawości. Gość mnie kupił.

Śniada cera jak u Sharadyjki, chociaż o wyjątkowo jasnym odcieniu. Zdjął jej rękawice (...). – Tej cerze je zdjął?

Była ciężka, szczególnie,[przecinek zbędny] że nie zdjął z niej pancerza.

OPOWIEŚĆ IV
Podoba mi się to, że… tak właściwie zawiązał się dopiero jeden wątek – Valge spotkał Xintię – ale i tak nic z tego jeszcze nie wynikło. Dalej nic nie wiem o Muście i konspiracji, i trochę już zdążyłam zatęsknić za nowymi danymi w tej sprawie, bo zaciekawiły mnie rządy Solvesa, ale najwyraźniej odkładasz to na potem. Historia jest wielowątkowa i widać, że masz na nią plan. Czyta się to naprawdę dobrze. Wszystko dozujesz tak, że fabuła sama układa mi się w głowie w czasie czytania, nie muszę nad nią gdybać, dwoić się i troić, żeby rozumieć sens, nie muszę wracać do tekstu, by przypominać sobie skomplikowane nazwy krain i kojarzyć je z fabułą. Wszystko jest do tej pory bardzo klarowne. Zresztą te nazwy też nie wydają się aż tak skomplikowane (ja naprawdę nie mam talentu do fantasy, zwykle trudno mi ogarnąć czyjąś rzeczywistość), kiedy są ledwo dwie – mamy Sharad i Zanastię – i pomniejsze kraje, które nie mają jednak jak na razie większego znaczenia dla bohaterów.
W tej scenie dostaję jeszcze jedną, nową postać. Nie wiem, kim jest i do której krainy należy. Ale wiesz co? Nie interesuje mnie to, kiedy zaczynamy scenę w taki sposób:

Głowa bolała go niemiłosiernie. Jedyne, o czym był w stanie rozmyślać, to przykry zapach zgniłych desek oraz tajemnicze zniknięcie miękkich piersi, które miały służyć mu za poduszkę.
Wydał na tę portową dziwkę aż piętnaście srebrnych monet i poczuł się oszukany.


Nie wiedział, gdzie jest, lecz nie spieszno mu było do rozwikłania zagadki. Zamknął ponownie oczy. – Niespieszno.

Jego uwagę przykuło miarowe kołysanie. Wsłuchał się w otaczające go odgłosy, a do uszu dotarł szmer fal i spokojne ich plumkanie. – Nie wiem dlaczego, ale rozczuliło i rozbawiło mnie to słowo. Swoją drogą nieco dalej podoba mi się, jak opisujesz statek. Czuję, że jestem na nim, ale nie zasypujesz mnie szerokimi opisami i fachowym słownictwem, wszystko skrzętnie wplatasz w całą scenę.

– Jeszcze pokładu nie wyszorował, a już pryska! – krzyknął załogant, który chwilę temu ściągnął Rauno na deski. (...)
– Porywacie ludzi, aby dla was sprzątali?!
– My nie porywamy, my werbujemy, a ty zgłosiłeś się na ochotnika.
– Nie przypominam sobie tego momentu...
– Może trzeba było wypić więcej rajskiej, żeby go zapamiętać? Kto nie lubi przystojnych pechowców wśród bandy nieco nieokrzesanych, lecz ogólnie sympatycznych piratów, niech pierwszy rzuci kamień.
Coraz bardziej i chętniej zastanawiam się, do czego mnie każdy z twoich bohaterów doprowadzi i jak skończy się ta przygoda. Nie potrafię nawet wybiec myślami w przód, bo nic mi nie przychodzi do głowy poza tym, że Valge ma całkiem ładne pole do popisu, a Rauno – wręcz przeciwnie.

OPOWIEŚĆ V
Okej, cofam to, co przed chwilą napisałam o Rauno. Sądziłam, że to przypadkowy babiarz w złym miejscu i złym czasie, ale w sumie okazuje się, że on też ma swój plan. Scena szybka, zwięzła i na temat, tak oto nagle sytuacja bohatera odwraca się o sto osiemdziesiąt stopni. Po wszystkim następuje błogi spokój, piraci wzruszają ramionami, a Rauno zaprzyjaźnionemu wachtowemu Oskarowi opowiada, dlaczego ucieka i co zmajstrował, i tak właściwie po co mu statek oraz skradzione fanty. Rauno jest znacznie inteligentniejszy niż wyglądał, nabrał wszystkich, łącznie ze mną; wciąż mnie zaskakujesz!

Oskar przysiadł przy Rauno i wyszczerzył się, a światło lampy odbiło się od jego srebrnego zęba. (...)
– Ty draniu, poważnie chcesz to zrobić...
Rauno parsknął i odwzajemnił szeroki uśmiech.
– Wszystko idzie zgodnie z planem, nad ranem Krótkoręki sam opuści pokład.
– Już się tym napawasz[,] co? Kapitan Rauno Złotowłosy, postrach Południowych Mórz.
– Złotowłosy? – Splunął. – Kto, do cholery, wymyślił coś tak głupiego?
Oskar oburzył się. Poprawił kolorową chustkę na szyi.
– Moglibyśmy też nazywać cię Zośką lub Dziewicą, ale nikt nie chce tak skończyć – odpowiedział oschłym głosem, kciukiem wskazując w kierunku kapitańskiej kajuty.

Trochę jednak dziwi mnie spokój na statku. Sądziłam, że skoro mam do czynienia z piratami, to Rauno prędzej sam straci głowę, niż doprowadzi do buntu, ale zaraz przypomniałam sobie Piratów z Karaibów, gdy właściwie nikt poza Gibbsem (a i on z pewnym dystansem) jakoś szczególnie nie palił się, by wspierać Jacka.


Gdy kapitanem stał się Barbossa, też nikt nie robił większych problemów, więc w sumie jestem w stanie uwierzyć w twoją wizję. Poza tym, no cóż, Rauno ma swój urok (ma też w sobie coś z Jacka, jak teraz o tym myślę…). I swój plan. Fajnie, że zdradziłaś go tak niewiele, sporo pozostawiasz w domyśle. Scena kończy się zdaniem, które aż woła, by czytać dalej:
Już niedługo – mówił sobie. Nie próbował pospieszać wydarzeń.
Pośpiech jeszcze nigdy mu nie pomógł.  

OPOWIEŚĆ VI
Pierwsza retrospekcja. Podoba mi się, że pojawia się akurat w tym momencie, kiedy Xintia jest nieprzytomna w jaskini; elementy fantasmagorii, ucinane wątki i lekko poetycki styl (w tym wypowiedzi królowej) mogą sugerować, że Xintia śni wspomnienie, nie jestem tego jednak pewna. I znów – jeżeli nadinterpretuję, to nie zmieniaj tego, bo pomysł jest naprawdę okej.
Swoją drogą nadal nie wyjaśnia się, co Xintia robiła wśród żołdaków, zamiast zostać tam, gdzie jej miejsce. [UPDATE: ta scena wydaje się dobrym momentem, by to wyjaśnić, ale niestety milczysz na ten temat do końca]. Zamiast tego wyjaśnia się, co różni oba walczące ze sobą o terytoria państwa. Wychodzi na to, że zgodnie z tym, co przedstawiała opowieść pierwsza, Sharad to konserwatywne państwo kapłanów i niewolnictwa, natomiast Zanastia z królową-kobietą cieszy się dość… lewicowymi poglądami. Kontrast jest widoczny, ale nie rzucony wprost, bo i niewolnictwo, i surową egzekucję Sharadu pokazałaś sceną, teraz też nią pokazujesz ten kontrast:
           
– Chłop lepiej pracuje, gdy sądzi, że coś z tego ma. Będzie harować do śmierci za możliwość powiedzenia, że ma coś swojego. Za wolność. (...)
Przez chwilę zaprzestała gestykulowania i ucichła, jednak nikt nie śmiał powiedzieć już ani słowa. Powstała z tronu i[,] stawiając drobne kroczki, podeszła do okna, mierząc wzrokiem miasto.
– Niech ci głupcy z Sharadu lud straszą bogiem i batem. (...) a tymczasem ty, moja droga – odwróciła się i spojrzała na kobietę – pomożesz mi.
– Czego tylko zapragniesz, Królowo. – Xintia ukłoniła się nisko. – Dlaczego zapisałaś Królową wielką literą? Dalej w tekście wszędzie masz już od małej.

Miarowe stąpnięcia niosły się echem po sali tronowej. Przez cały czas nie odwróciła się nawet na moment. – Ta sala się odwróciła?
Wydaje mi się, że po takiej scenie powinnam dostać teraz tę, w której Xintia się budzi. Czy mam rację?

OPOWIEŚĆ VII
Ciało drżało przenikliwie, a zęby szczękały. Ciało było drętwe od bólu, ale część bu[d]zącej się świadomości kazała jej otworzyć oczy.

Jej myśli były przytłumione jak roztapiający się lód pod wpływem promieni słońca. – Czy topiący się lód jest… przytłumiony? Nie wydaje mi się, by to porównanie było w punkt.

Bardzo łatwo wczuć się w sytuację Xintii; dziewczyna jest zmieszana i zmęczona, również wdzięczna – pasuje mi to do jej sylwetki i zgadza się z sylwetką postaci poznanej w czasie bitwy. Postaci, która nie była co do tej bitwy przekonana. Z drugiej strony czy ktoś tak zwyczajnie w świecie… miły nadaje się do pełnienia tak poważnej funkcji? Nie wydaje mi się, to właśnie do tego mam największe zastrzeżenia.
Wyciągam też kolejny wniosek – Valge nie jest nikim znanym. Do tej pory sądziłam, że to nie tylko jakiś pierwszy-lepszy wojak wysłany na zwiad, ale może jakiś sharadyjski oficer; Xintia jako kobieta dość wysoko postawiona w Zanastii powinna jednak go chociaż kojarzyć. Nie mam pojęcia, jakie typ ma stanowisko, w tej scenie brakuje mi też większej ilości jego mądrości życiowych.
Ciężko mi coś więcej powiedzieć o tym fragmencie. Jest poprawny, ale właściwie nie wnosi nic ponad to, że Xintia się budzi, układa sobie plan ruszenia do Sharadu, do Musta, by wspomóc konspirację, a Valge… się cieszy i chce ją wesprzeć? Co, zaraz, moment…


Jak, po co, o co chodzi? Wydawało mi się, że Valge chce Xinitę zabrać w niewolę, pochwalić się nią jakiemuś swojemu dowódcy albo może i samemu Solvesowi, i dostać za nią jakieś złote. Teraz jednak, gdy o tym myślę, zastanawiam się, po co w takim wypadku chowałby się z nią w jaskini? Na pewno przemyślałaś ten wątek?


OPOWIEŚĆ VIII
Och… Okej, jednak przemyślałaś.
Kontynuacja poprzedniej sceny pisana z perspektywy z Valge ujawnia, że bohater w najlepsze sobie uznał, że [spoiler alert!] poszpieguje Xintię i się z nią zaprzyjaźni. Nie wierzę, że to piszę, ale nawet ma to sens. Zwracam honor.
Od tej opowieści zaczęłaś również dosyłać mi konspekty do kolejnych poszczególnych scen oraz notatki do fabuły, którą masz obmyśloną w całości, bez skończonego tekstu gotowego do publikacji. Pierwszy raz autor wysyła mi coś takiego; powiem ci, że bardzo doceniam, że mi zaufałaś.

OPOWIEŚĆ IX
Może i Valge nie jest wielkim oficerem, ale na odpowiedni glejt jest w stanie załatwić dwa konie na odebranym Zanastyjczykom terenie; takie wskazówki są bardzo cenne. Podoba mi się, że w mieszczanach widać strach i uległość. Te wszystkie *wink wink* hinty i wskazówki docenia się tym bardziej, że w twoim tekście niewiele jest ekspozycji w tej najgorszej postaci – ścian tekstu. Jednak w notatkach, które mi dosłałaś, tych jest strasznie dużo, dzięki temu mogę przyjrzeć się też, jaki masz sposób na kreowanie scen – mam przed sobą i konspekt, i pełnoprawną scenę; ciekawie się na to patrzy, widać tym bardziej, że panujesz nad tekstem.
Chwila, moment, muszę coś sobie rozrysować. Miasteczko jest w dolinie, z której droga wychodzi do centrum krainy, na stolicę, a na jednym ze wzgórz znajduje się zdobyta twierdza Tammate, tak? Po drugiej stronie tych wzgórz jest morze i port, a więc Xintia i Valge są wewnątrz, a Rauno ze statkiem i załogą – na zewnątrz? Nie spodziewałam się, że spotkają się tak szybko. Czy Rauno, wchodząc na tereny ledwo pobitewne, nie trafił na żadnego żołdaka? Jeżeli to fart, zdecydowanie zbyt rzuca się w oczy.

KONSPEKT I
Kolejna scena, czyli zakładam, że i cała opowieść (jako że do tej pory każda była pojedynczą sceną) to ta, w której Rauno spada z górki tuż pod nogi Xintii. Okazuje się, że bohaterowie się znają i nawet mają wspólną przeszłość. Nie wiem, czy jest sens poprawiać ci w tej części błędy, zakładam, że konspekt i tak ulegnie zmianie, widząc, jak wyglądają te poprzednie, różniące się od scen.

Włosy miał w nieładzie, [przecinek zbędny] po tym, jak stoczył się z górki – ozdobione drobniutkimi gałązkami czy listkami. – A może lepiej: i listkami? Bo narrator, zakładam, wie, co Rauno ma na głowie.

Najgorzej jednak przeprawa przez wzgórze odbiła się na naprawdę świetnej jakości skórzanych kozakach. Każdy, kto tylko je widział, zaczynał ich zazdrościć. Sam Rauno czasami, opierając się o maszt, patrzył na nie z podziwem. Wspaniale wyprofilowane cholewki, doprawdy mistrzowskie, a to wykończenie miękkim barankiem od wewnątrz! (...) Teraz te wspaniałe sztuki przeżywały prawdziwą katorgę w lepkim błocie.
Buty, buty, buty, dlaczego w takiej chwili myślał o butach? Mógł mieć nowe, lepsze. Ukraść[,] ile tylko chciał, albo kupić świetną parę u najlepszego szewca. Mógł ukraść złoto i kupić buty, albo ukraść i buty[,] i złoto. Mógł nawet ukraść córkę szewca!
Powiem ci, że temu konspektowi coraz bliżej do sceny niż do jej opisu. Jeżeli tak piszesz, planując dopiero opowiadanie, zamiast opowiadania właściwego, to chylę czoła. Jedynie podkreślone zdanie wzbudziło moje zainteresowanie; na tym etapie opowiadania Rauno jest już poza statkiem, więc warto do poprzednich scen, gdy na nim się znajdował, faktycznie wpleść raz czy dwa to spojrzenie na buty.

(...) mógł kraść i ostatnio wszystko[,] co miał, było kradzione. Jak mógł się więc martwić? Był Panem Mórz! Właścicielem wszystkiego!
– Gówno! – wrzasnął, uderzając pięścią w pień najbliższego drzewa.
Przeklinał wszystkich i wszystko. Ciepło, zimno, wiatr i jego brak. (...) Właściwie już nie mogło być gorzej; gdyby został pojmany przez straże, miałby chyba lepiej. Ślizgał się na mokrej glebie i potykał o wystające korzenie wiekowych dębów.
Cóż za potwór posadził ten las?! Wina Przodków, wina Srebrnej Rady, wina samej Matki Ziemi! A szczególną winę ponosiło to ostatnie potknięcie, przez które potoczył się w dół z kolejnego wzniesienia.


(...) skołtunione, złote włosy – tworząc tajemniczą mozaikę brązu i zieleni. Teatralnie stanął na nogach, poprawił czuprynę i strząsnął z siebie brud, chociaż nie zrobiło to zbytniej różnicy w jego wyglądzie.


Trochę ciągnie się ten wstęp. Kreując scenę, pomyśl nad tym, jak go skrócić, by było bardziej konkretnie i by punktem kulminacyjnym nie okazało się brawurowe powstanie Rauno z ziemi, ale końcówka z dialogiem o szkiełkach.
Plus, dlaczego Rauno nie pomyśli, że skoro z Xintią jest jeszcze ktoś obcy (i to w sharadyjskim mundurze!), to może warto nie zdradzać swoich planów i tajemnic? Chociaż bohater został wyśmiany ( Doprawdy, Rauno, komu chcesz to sprzedać? Szklarzowi czy córce szklarza?), nic sobie z tego nie zrobił. Xintia i Valge wydają się mieć więcej rozumu, więc zgadzam się z nimi, ale... Rauno już raz (na statku) udowodnił, że dla chcącego nic trudnego, także mam nadzieję, że i teraz intuicja go nie zawiedzie.

RETROSPEKCJA II
– To niepodobne do ciebie tak siedzieć w samotności w dniu zwycięstwa.
– Do ciebie tym bardziej, Rauno – odparła z uśmiechem, obnażając nieco krzywe zęby.
Roześmiał się szczerze na ten widok i poklepał ją po ramieniu dużą, męską dłonią.
– O czym tak rozmyślas[z]? – Xintia ma krzywe zęby? Powiem szczerze, że nie tego się spodziewałam po głównej bohaterce, ale… właściwie co w tym złego? W każdym razie zaskoczyłaś mnie. Znów.

[zbędna spacja] – Na Przodków, dziewucho, uratowałaś mi wtedy życie. (...)
– Kiedyś, gdy będziesz mieć synów, opowiem im o tym.
– Może jednak pominiesz ten moment, kiedy upadam? - [myślnik zamiast dywizu] Rauno mrugnął jednym okiem.

Po tej notce mogę powiedzieć tyle, że wiem już, skąd Xintia i Rauno się znają oraz dlaczego Rauno w poprzedniej notce był w stosunku do niej taki wylewny. Mimo wszystko jeszcze poza nią był tam Valge, więc… wciąż, nie jestem przekonana, czy to dobry moment na zwierzenia.
I czy w ogóle sam upadek z górki wprost pod nogi starej przyjaciółki nie jest zbyt przypadkowy? Brzmi jak imperatyw. Z drugiej strony Rauno wraca z łupem po latach na przegrane tereny, nikt go tu już nie kojarzy, a po słowach Valge o rabujących żołnierzach Sharadu ma to nawet sens – Rauno mógłby szybciej znaleźć potencjalnego kupca. Wybacz, jeżeli z moich przemyśleń nic nie wynika, niech to będą dla ciebie wskazówki, co gdzie ewentualnie lekko podrasować, a co w ogóle zmienić.

Kolejne konspekty przedstawiają następne wydarzenia i potencjalne sceny. Nie mam co do nich większych uwag, zresztą sama widzisz, że ocena jest dość niekonkretna i nie ma w niej zbyt wiele zastrzeżeń do tekstu. To raczej luźne przemyślenia lub pytania niż konkretne porady. Wysłałaś tekst naprawdę dobrze napisany i to się ceni. Postanowiłam, że przejdę już do podsumowania. Mam tylko jedną uwagę odnośnie konspektu na temat sceny, w której Valge okrada Rauno ze szkiełek. Wcześniej ani razu nie widać, by się nimi choćby zainteresował – przyznał Xintii rację, że to raczej bezwartościowe fanty. Skoro jednak je kradnie, czytelnik może domyślić się, że są coś warte lub (co zresztą potwierdzają kolejne konspekty), Sharad chce je zachować w tajemnicy. Nagle okazuje się, że po dziesięciu scenach droga Xintii do Musta w stolicy i wątek konspiracji przeciwko Solvesowi nie jest wcale pierwszy, a główne skrzypce grają jednak tajemnicze soczewki. Nie chodzi mi o to, by to bardziej uwypuklić (plot twist jest naprawdę zaskakujący i świetny!), ale o to, by Valge i jego partie narracyjne bardziej dawały czytelnikowi do zrozumienia, że to naprawdę ważna kwestia i chodzi o poważną sprawę. Że to nie, ot, jakieś małe byle świecidełka, ale faktycznie cenna rzecz warta zachodu.
Valge wprawdzie dba o to, by szkiełka nie trafiły w ręce byle kogo, ale nie bardzo czuć, że się tym przejmuje. Mam wrażenie, że znalezienie Xintii i możliwość szpiegowania jej kręcą go bardziej niż zabezpieczenie naprawdę cennych fantów. Przez to nie wiem, co tak naprawdę jest ważne dla tego bohatera. Czy zarobek na informacjach dostarczonych przez Xintię (rebelia w stolicy), czy właśnie magiczne szkiełka.

Dodam jeszcze, że ze wszystkich kolejnych scen, które szykujesz, najbardziej ujęły mnie dwie. Ta, w której Rauno próbuje wręcz na siłę sprzedać soczewki, których już nie ma (i nawet się tego, he-he, nie domyśla, biedaczek), oraz ta, której fragment aż się prosi, by go zacytować:

– Jakaś markotna ta dziwka, denerwuje mnie – powiedział braciom, łapiąc Xintię za ramię. Podniósł ją niemal bez wysiłku.
Kolmasie… Przebacz mi, jeśli będę musiała go dzisiaj zabić.
Pozwoliła się poprowadzić do wyjścia. Puścił ją nagle i warknął wściekle na rozbawionego klienta, który właśnie na niego wpadł.
– Patrz, jak łazisz ofermo, wiesz, z kim zadzierasz?
– Przyjacielu! Po co te nerwy? Popatrz na te dziewczyny – wskazał na swoje towarzyszki – są cudowne, zamienię się na twoją jedną w ramach przeprosin. To jak? (...)
Rauno, trzymając Xintię i KlientaNumer2, zatoczył się nieznacznie, rozbawiony i pełen energii, gdy jego mina nagle nabrała zaciętości.
– Kolego! Ona jest wybrakowana! – Na jego słowa Xintia otworzyła szerzej oczy. – Patrz na tę rękę! Nadgarstki jak rozdeptana igielnica. Teraz to już na pewno moje dwie są warte więcej, oferta nie do odrzucenia!
KlientNumer2 złapał Rauno za koszulę i podniósł w górę.
– Wynoś się stąd, zanim cię wyniosą martwego – syknął.
– Panie! – Zainterweniowała, czując paskudne dreszcze na plecach, gdy KlientNumer2 odwrócił zamaszyście głowę w jej kierunku. – Pozwól, że wyprowadzę tego śmiecia, aby więcej cię nie niepokoił. (...)
***
– Lepiej powiedz, co robisz w stroju dziwki, dając się okładać? Xintia, prawie cię wychędożyłem...
– To był syn Ubaneka. Niepowtarzalna szansa! Ubanek trzyma rękę na połowie Sharadu, doradza samemu Solvesowi! – Jej twarz poczerwieniała. (...) – Pomóż mi się przebrać, suczy syn skręcił mi nadgarstek.

W dopisku zaznaczyłaś, że syn Ubaneka nie ma jeszcze imienia. To, co przedstawiłaś w tym konspekcie jest… no cóż. Dość wymowne. Oczywiście kolejne sceny również wyglądają zachęcająco, jednak do większości nie masz przygotowanego materiału, jedynie wspominasz krótkimi zdaniami i punktami, co gdzie się znajdzie [zauważasz nawet taki drobiazg jak ten nieszczęsny nadgarstek, który Xintia odczuwa co jakiś czas]. Nie dosłałaś mi jednak samego finału, ostatniej bitwy i rozwiązania kwestii soczewek, ale może to i lepiej, bo gdy skończysz, chętnie przeczytam całość raz jeszcze i sama odkryję zakończenie.
Natomiast te wszystkie sceny-gagi, które powoli do tego prowadzą, wychodzą ci naprawdę przednio i świetnie się przy nich bawię.

PODSUMOWANIE
Czytając cię, jako oceniająca kompletnie nie mogłam się skupić, w połowie zaczęłam czuć nawet lekkie poirytowanie. Lektura wprawdzie dała mi dużo przyjemności i w końcu poczułam, że mogę sobie odsapnąć, ale… jednocześnie bardzo nie chciałam, nie potrafiłam się wyluzować, bo mocno skupiłam się na szukaniu nieścisłości.
Znalazłam ich niewiele.

Zastanawiam się, czy nie dałoby się jeszcze bardziej chronologicznie poukładać scen. Na przykład Must obserwuje egzekucję przed południem, Xintia walczy po południu, Valge znajduje ją przed zmrokiem, a Rauno budzi się na statku w południe. Jeżeli dobrze myślę, wszystkie te wydarzenia dzieją się jednego dnia, dlatego warto może zacząć po kolei: Must -> Rauno -> Xintia -> Valge -> Rauno i nocny bunt… i tak dalej. To miałoby więcej sensu.

Jeżeli chodzi o poprawność


Zgubiłaś kilka przecinków. Na początku miałaś też dziwny sposób na określanie bohatera odczasownikowo. Źródłem tego problemu mogło być to, że ani strażnik, ani skazaniec nie mieli imion, przez co próbowałaś kombinować, jednak po tych trzech czy czterech razach więcej się to nie powtórzyło.   
Mam jedno pytanie. Czy pracujesz z betą? W konspektach brakowało sporej liczby przecinków, ale zwykle tam, gdzie zaczynała się akcja lub dialog. Wyglądało to tak, jakby porywała cię wena. I jakbyś z poprawnością walczyła już po napisaniu całej sceny właściwej. Jeżeli jednak nikt cię nie betuje, to twoja poprawność jest godna pozazdroszczenia.

Nie mam natomiast żadnych uwag co do twoich opisów. Są wystarczające, subtelnie wplecione w tekst, i tło, i bohaterów (mimo że pomijasz wygląd postaci, poza jednorazową wzmianką o butach Rauno, lekkiej zbroi Valge czy krzywych zębach Xintii…) jestem w stanie sobie wyobrazić i nie trzeba mi niczego więcej. Większość scen zaczynasz krótkim wprowadzeniem w atmosferę, są to dwa lub trzy zdania na temat tego, co i gdzie robi bohater (np. Rauno otwiera oczy i przeciera je, czuć podmuch wiatru, bryzę, lekkie kołysanie – ot, mamy statek). Ale nie zawsze; czasem zaczynasz od dialogu, czasem od myśli – przez to czytelnik nie ma poczucia, że jest jednostajnie i wyrobiłaś sobie jakąś manierę, której się trzymasz. Wręcz przeciwnie, jesteś bardzo elastyczna, tekst wydaje się lekki i różnorodny.
Pasuje mi też twój styl. Nie silisz się na archaizmy; wprawdzie bohaterowie nawiązują w rozmowach do Przodków i noszą się jak w późnym średniowieczu, ale nic poza tym. Mieszczuch mówi inaczej niż szlachcic ze stolicy, a kapłan nie wypowiada się jak stajenny; postawiłaś na niewymuszoną i nieprzekombinowaną agrotyzację i profesjonalizację. Nie zauważyłam jednak, by twoi główni bohaterowie mówili w jakiś charakterystyczny sposób, mieli swoje jakieś maniery, ulubione powiedzonka czy słówka, a jednak mimo to czuję, że potrafiłabym dopasować do nich ich wypowiedzi. Wiem, że Xintia w swoich wypowiedziach byłaby konkretna, ale miła, Valge mówiłby długimi zdaniami, a Rauno – wręcz przeciwnie, mocno chaotycznie i wieloma skrótami językowymi. I to mi wystarcza.
Jeżeli chodzi o bohaterów, największy kłopot mam z Xintią i to od niej zacznę. Jakim cudem ta dobra i miła kobitka, która na froncie radzi sobie dość średnio, jest… (ech, no dobrze, napiszę to wprost, bo męczy mnie tak naokoło…) przyboczną królowej? Serio, królowa nie wiedziała, kogo ma przy swoim boku? A może zakładała – jako że była przeciwko wojnie, na dodatek czuła się pewna swojego stanowiska – że do rozlewu krwi pod Tammate wcale nie dojdzie, dlatego puściła Xintię samopas? W takim razie co bohaterka robiła na froncie w jednej linii z innymi żołnierzami?
Xintia i Must to chyba twoje najbardziej poważne i zrównoważone postaci. Czy te cechy są charakterystyczne dla Zanastyjczyków, czy po prostu przegrana bitwa i nieciekawa sytuacja na przeszpiegach (plus egzekucja wysłanego skrytobójcy) zmusza ich do takiej postawy? Xintia jest do tego bardzo cierpliwa (szczególnie w przypadku współpracy z Rauno).
Dziwię się, że skoro i ona, i Must pochodzą z Zanastii, a królowa wspominała, że bogowie i baty należą do Sharadu, zdarza im się w swoich słowach wzywać Przodków. Chyba że Sharad ma swoich Bogów, a Zanastia – właśnie Przodków, ale Valge, który jest z Sharadu, również zwracał się do tych drugich. Nie wiem, czy dobrze przemyślałaś kwestię religii i czy jest ona taka sama dla obu państw (a więc czy i Bogowie, i Przodkowie to to samo?), czy się od siebie różni. Pod tym względem czytelnik może się zamieszać.
O, skoro już jestem przy Muście – jest mi go zdecydowanie za mało, przez co niewiele mogę o nim napisać. Przez większość scen towarzyszymy Rauno lub Xintii i Valge (lub potem: Xintii i Rauno), a Must występuje zaledwie kilka razy (dalej: w konspektach). Na początku sądziłam, że jest on postacią pierwszoplanową, a wątek konspiracji ukazywanej z jego perspektywy mocno mnie zaciekawił, ale potem ten sam wątek (np. tłumaczenia Xintii stanowiska zanastyjskich szpiegów w Sharadzie) pokazywany był rozmowami z Valge. Dlaczego? Przecież Must idealnie nadaje się do tego, by tych szpiegów pokazać. To on jest na miejscu, może działać. Skoro to szpieg, powinien szpiegować zdecydowanie częściej.
Przez to, że jest go mało, nie potrafię określić jego charakteru. To bohater zdeterminowany, by nie wypaść z roli, poważny, jednak i przerażony sytuacją, widokiem egzekucji, swoim stanowiskiem. To wszystko, co o nim wiem, a mogłabym więcej – nie za bardzo rozumiem, dlaczego nie wykorzystałaś okazji, jaką daje jego obecność, ale skoro wszystkie te ważne informacje z biegiem fabuły wychodzą od Xintii, to równie dobrze można stwierdzić, że scena egzekucji jest nic nie wnoszącym zapychaczem. Mimo że działa na czytelnika bardzo mocno i szkoda byłoby się jej pozbywać...
Jeżeli już przy szpiegostwie jesteśmy, czas napisać co nieco o Valge. Od samego początku go polubiłam, to z czytania jego i Rauno partii czerpałam najwięcej frajdy. Wypadł naturalnie – szpieg rozmyślający o egzystencjalnych zagwozdkach w sposób nieco filozoficzny skradł moje serce, mimo że – ku mojemu zdziwieniu – nie jest to postać pozytywna (chociaż akurat u ciebie bardzo trudno oceniać bohaterów pod tym względem, bo nikt nie jest czarny lub biały). Wcale nie chce pomóc Xintii, a z konspektu, który mi dosłałaś, ani trochę nie wynika, że zadziała tu jakiś cudowny syndrom sztokholmski albo magiczna siła miłości czy przyjaźni, by Valge okazał się jednak dobry i przestał kopać pod Xintią dołki. Czy sam w nie wpadnie? Tego konspekt mi nie dał, i bardzo dobrze, może kiedyś dowiem się wszystkiego z tekstu właściwego.
Nie rozumiem tylko jednego. Skoro Valge był wśród żołnierzy na polu bitwy pod Tammate, na jakiej zasadzie zaczął ukrywać się z Xintią i wyruszył w podróż do Elulin? Nikt go nie szukał? Kim on w końcu jest, jaką pełni funkcję? Będąc przy Xintii, postanawia zostać szpiegiem i szybko przekazać królowi informację o planach rebelii, potem kradnie również szkiełka. Mimo to wciąż brakuje mi tej części układanki, która mówi mi wprost, kim jest Valge i jaki urząd piastuje.  Skoro i Xintia, i Rauno mają po swojej retrospekcji, może i ten bohater powinien jakąś mieć?
W ogóle podoba mi się, że wszystkie twoje postaci nie są powypychane różnymi cechami do granic możliwości. Nikt nie składa się z jednej czy dwóch cech, by mówić o bohaterach z papieru, ale z drugiej strony nie są to aż tak złożone sylwetki, by nie dało się ich zrozumieć, rozszyfrować. Łatwo je sobie wyobrazić, łatwo uznać, że każdy zachowuje się po swojemu, łatwo więc to ich swoje określić po imieniu – ten bohater jest taki, siaki i jeszcze owaki – przez co wiemy, czego po każdym można się spodziewać.
Nie sprawia to jednak, że tekst jest przewidywalny, bo co chwilę mają miejsca jakieś plot twisty, na jaw wychodzą kolejne fakty udowadniające, że chociaż sylwetki psychologiczne złożone nie są, to złożona za to jest fabuła. Moim zdaniem to bardzo dobry wybór – skomplikowaną historię pełną zawirowań tworzą ludzie dość prości, przez co można się cieszyć obserwacją ich działań; tym, jak kombinują, by wyjść na swoje. Xintia – by spełnić zadanie królowej, Valge – by poznać i pokrzyżować jej plany, Rauno – by za wszelką cenę sprzedać łup, nie wplątując się za bardzo w politykę, a Must – by z pomocą rebelii odsunąć od władzy Solvesa i położyć kres wojnie.  
O, a właśnie. Rauno i jego byle się za bardzo nie mieszać – no cóż, facet ma poważny problem. Z retrospekcji wiem, że kiedyś był szanowanym wojownikiem, teraz jednak szwenda się po świecie, unikając za wszelką cenę kłopotów, głównie na tle polityczno-zbrojeniowym. Nie wiem jeszcze, czy to zanastyjski dezerter chowający się pod kapturem, czy nie jest na froncie z zupełnie innych pobudek – nie wiem, czy poruszasz ten temat w dalszej części tekstu, bo nie dają mi tego żadne konspekty i notatki. Jednak musisz wiedzieć, że to nie jest coś, bez czego ta postać będzie nadal wiarygodna. Informacja, dlaczego Rauno nie walczy obok Xintii, a biega sobie po świecie, szukając kupca na podle skradzione Masztom i Krótkorękiemu soczewki, jest czytelnikowi potrzebna i w końcu gdzieś musi się pojawić. Bez tego bohater wygląda jak wsadzony w historię na siłę.
[Przydałoby się też wyjaśnić, skąd soczewki trafiły w ręce Masztów, skoro Sharad tak bardzo bronił tajemnic o nich. Z drugiej strony piraci… no, wiadomo, jaka jest ich profesja. Tego jeszcze od biedy czytelnik wiedzieć nie musi, można to sobie dopowiedzieć. Ale czy trzeba? Do przemyślenia].
W tym wszystkim Rauno jest szalenie nieodpowiedzialny, co czasem (również według twoich dalszych notatek) kończy się dla niego fatalnie. To postać, której często brakuje mi w innych opowiadaniach tego typu. Przede wszystkim na przykładzie Rauno pokazujesz, że za złe decyzje bohater musi zapłacić, a za dobre zostaje wynagrodzony. Przy okazji gość to taka typowa postać-życiówka – czasami ma po prostu pecha, tu się potknie, tam się zgubi, ale kiedy dochodzi do czegoś poważnego, potrafi zachować się jak dorosły człowiek i podejmować decyzje. Ma w sobie coś z Jacka Sparrowa – jest nieprzewidywalny, lubi sobie wypić i pochędożyć, ma talent i do walki, i do ucieczki (często brawurowej) [nie mogę się doczekać, aż rozpiszesz do końca scenę... staczania się z górki, którą widziałam w notatkach. To takie sto procent Rauno w Rauno; Rauno wyciskany ze stu procent siebie, można by rzec].
Powinnam tu napisać kilka słów o samej fabule, ale mam wrażenie, że przez całą ocenę i tak napisałam o niej za dużo. Musisz mi wybaczyć; ciężko jest napisać ocenę bez spoilerów. W każdym razie wiedz, że wymyślona przez ciebie historia jest naprawdę interesująca. Zręcznie balansujesz między wątkami – tu polityka, tam prywatne plany bohaterów, gdzieś dalej wyższe, ideologiczne cele, a wśród nich prosta, przyziemna potrzeba zarobku. Wszystkie ewentualne wątpliwości wymieniałam już i przy bohaterach, i w częściach odnośnie różnych Opowieści…, myślę, że nie muszę się powtarzać raz jeszcze.
Ach, no i najważniejsze – tytuł. Każda scena to pojedyncza opowieść tworząca Opowieści przypadkowe, które na pierwszy rzut oka właśnie na takie wyglądają, a to naprawdę fajny pomysł. Dopiero z dalszych konspektów, tych przedstawiających fabułę tuż przed jej rozwiązaniem, można dojść do wniosku, że całość ma sens, wszystko się ze sobą wiąże, każdy bohater odgrywa ważną (chociaż Must mógłby odgrywać częściej!) rolę i tak naprawdę nic nie jest losowe. Nawet działania Rauno takie nie są.
A może są? Nie wiem, nie chcę wiedzieć, właśnie najlepsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie muszę być tego świadoma, wolę to sobie dopowiadać. Dla przykładu, tak do końca nie mam pewności, czy on poszedł do zamtuzu za Xintią, żeby ją chronić i tylko rżnie przy niej głupa, czy jednak naprawdę poszedł tam dla własnej przyjemności…? Scena pisana jest z perspektywy bohaterki, więc mam tylko wypowiedzi i reakcje bohatera. Mogę uznać, że jest bardzo sprytny albo... bardzo naiwny. Znów śmierdzi mi to Jackiem Wróblem, który, też nie wiadomo, czy wszystko zwykle planował, ale zbytnio się tym nie chwalił, czy szedł na żywioł i… jakoś mu to wychodziło.
No dobra, ale po niektórych cytatach i wspominkach scen widać, jakbyś pisała właśnie tylko zabawne sceny-gagi, które posklejane w całość dają jakiś zabawny misz-masz. Taka opinia strasznie spłyca wartość twojego tekstu, jest to zresztą opinia krzywdząca i niesłuszna – scena egzekucji lub ta, w której Xintia przegrywa w bitwie, czy nawet ta, kiedy rebelia musi zacząć realizować plan szybciej, bo Valge już coś wie, już się domyśla… Trzymasz w napięciu, potrafisz bardzo ładnie operować atmosferą, która trwa całą scenę – w kolejnej jest inna, więc można odetchnąć, a po spokojnym przerywniku znów trafić w wir akcji. To jest naprawdę dobrze rozplanowane, żonglujesz emocjami czytelnika tak, jak chcesz, i to działa.
Czasem nie działa ci jednak narracja. W sensie wiem, że każda scena to perspektywa głównego bohatera, a tych masz aż czterech (i to jest w porządku, moja percepcja świetnie sobie radzi z taką ilością), ale na początku, w pierwszej opowieści, trochę się motałaś; czasem Must widział szczegóły, których nie powinien. Widziałam też nieścisłość w drugiej scenie bitwy pod Tammate, ale potem już nie było o niej mowy – tak jakbyś sama doszła do tego, o co chodzi z tymi perspektywami, ale nie poprawiła jeszcze początkowych scen lub po prostu nie zauważyła niektórych potknięć.
Nie wiem, o czym jeszcze miałabym wspomnieć w tej ocenie. Z góry przepraszam, że jest ona tak krótka i nierzeczowa, że jest w niej mało uwag na temat świata przedstawionego i fabuły, nie mam jednak do nich zastrzeżeń. Do typowego późnego średniowiecza kojarzonego z Rzymem, który znam i od którego nic ci nie odstaje, trudno się przyczepić; ewentualnie te magiczne, tajemnicze soczewki mogą wydawać się na pierwszy rzut oka czymś w stylu deus ex machina, ale w tekście wplecione są wskazówki, które podają, kto się zajmuje ich produkcją, przygotowałaś do tego odpowiednie podłoże, tj. sharadyjskie kopalnie i tak dalej. Na dodatek aż do zakończenia ani Rauno, ani Xintia nie dowiadują się, od czego one są (Valge wprawdzie to wie, ale przecież sam sobie nie będzie tego tłumaczył), więc tak naprawdę cała kwestia rozwiązuje się dopiero w finale, którego mi poskąpiłaś.

Zastanawiam się, czy wszystkie mniejsze błędy i wątpliwości, o których wspomniałam, powinny mieć wpływ na końcową notę… Cóż, powinny. Miałam spory problem z wystawieniem jej, dlatego na koniec otworzyłam i przescrollowałam oceny Bezruchu Niah oraz Charyzmatyka ŚlepcaZMetra, którzy dostali u nas wysokie noty (oba te teksty oceniałam ja, w tym Bezruch grupowo). Pamiętam, że w obu tekstach pojawiały się okropniaste babole w podmiotach, które wprowadzały chaos, dodatkowo u Niah bolał też head-hopping, którego u ciebie nie uświadczyłam, a tempo sceny kulminacyjnej w Charyzmatyku nieźle mnie rozleniwiło, co w Przypadkowych... nie zdarzyło mi się ani razu. Muszę jednak przyznać, że na co dzień high fantasy nie jest przeze mnie wybieranym gatunkiem, nie obcuję z nim zbyt długo, więc być może po bardziej rzetelne uwagi dotyczące researchu powinnaś zgłosić się do kogoś innego. Proponuję ci, byś wróciła do nas, na WS, po dłuższą ocenę, ale tym razem grupową, jednak chciałabym, byś wtedy wysłała cały materiał; chciałabym móc porównać sobie, jak wyglądają te sceny, które teraz miałam okazję poznać tylko z konspektów.
Jeszcze raz dziękuję za kwestię zaufania i podzielenie się ze mną tym tekstem oraz planami co do niego.
Dziś? Na moje oko wygląda to wszystko bardzo dobrze (5).


Za betę dziękuję niezastąpionej Ayame.


3 komentarze:

  1. Dzień dobry!
    Na początek pragnę serdecznie podziękować za podjęcie się oceny i to z wyjątkowo trudnym założeniem. Samo to jest już dla mnie ogromną uciechą. Cieszę się tym bardziej, że dostałam piątkę, pomimo krótkiego materiału i licznych konspektów, notatek i urywków. Przepełnia mnie duma i radość :) W ogóle się tego nie spodziewałam, ale najwyraźniej, analizując poprzednie Twoje oceny, wpadłam na osobę z podobnym humorem. Świetnie poradziłaś sobie z analizą, nie żałuję, że wybrałam właśnie Ciebie, chociaż wybór miałam spory. Minimum tekstu – maksimum oceny. Do tego zauważyłaś ogromną ilość szczegółów, które mi uciekły i odczytałaś mój sposób pracy. Tak, staram się już konspekty pisać jak sceny. Wiem – przecinki mi uciekają w akcji. Podmioty tak samo, ale i tak jestem pod wrażeniem i siebie, i Twojej pracy. Oh, btw, perfekcyjny wybór gifów, uśmiałam się :)

    Odpowiadając na Twoje pytanie, nie pracuję z betą. Teraz dobrze widzę, że to błąd i może już czas zacząć. Wzmianki o bohaterach to udowadniają. Mogłabym bronić każdego z osobna i opowiedzieć o nim w komentarzu, ale to przecież nie o to chodzi. To właśnie mój tekst powinien ich przedstawić. To ważna kwestia, którą zamierzam naprawić.

    Obserwacje Musta rzeczywiście są dość dziwne, nie jestem przekonana do zmiany scenerii, ale rozsądna wzmianka o tym jak blisko jest więźnia, lub jak zasugerowałaś wspomnienie, że Must zna cały proces, będzie świetnym rozwiązaniem.

    Xintia jest ciężkim orzechem do zgryzienia, bo to moja pierwsza bohaterka. Wydawała mi się bardzo naturalna, ale ocena wyraźnie świadczy, że coś jest z nią jeszcze nie tak. Na szczęście już wiemy co :) Naturalność – ok, aż takie niedopasowanie do pozycji – be. Przy czym to dopasowanie też z czegoś wynika, ale oczywiście nie wynika bezspośrednio w tekście, brawo ja. -.-
    Odpowiadając na Twoje wątpliwości co do zajętego pod Tammate stanowiska Xintii, cóż... Ona zdobyła swoją pozycję troszkę przypadkiem, troszkę miała szczęście. W przeszłości królowa wynagrodziła ją dobrym stanowiskiem, zważając, by się nie przemęczała, pomagała mieszczanom w sprawach przyziemnych, stąd jej dobre serduszko. I nikt się nie spodziewał, że będzie musiała zaryzykować życie w bitwie o granice królestwa, ale poszła trochę na przekór wszystkim, bo pod Tammate, gdzie można stracić granicę, każda ręka z mieczem się przyda. Potraktowała to, jak zauważyłaś, ideologicznie, starając się walczyć o życie rodaków. Miało być pięknie i bezpiecznie przy boku królowej, a tymczasem, chociaż wcale nie była gotowa, zamiast zdezerterować lub zasłaniać się stanowiskiem, ruszyła i przegrała. Muszę zaakcentować bardziej jej charakter i przekazać innym, nie było tego w konspektach, bo właściwie nie pomyślałam, że to wciąż tak słabo widać. Jednak chciałabym, aby czytelnik miał świadomość, jak wielkie miała jaja :) Żałuję, że nie nie miałaś okazji tego poznać, czytając.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aww, czerwienię się. ;) Bardzo cieszę się, że ocena [i gify!] okazała się przede wszystkim spełnić twoje założenia i nie zawiodła pod kątem spoilerów. Rozumiem, że akurat to mogło być dla ciebie ważne, jeżeli planujesz w swoim czasie ten tekst wypromować w inny sposób, dlatego starałam się jak mogłam, ale – co widać w ocenie – często nie potrafiłam napisać na około, o co mi chodzi. Mimo to fajnie czytać lawinę komplementów, takie rzeczy zawsze robią dzień. xD
      Muszę ostudzić jednak twój zapał – nie każdy betareader będzie podejmował się dyskusji o fabule czy bohaterach. Są tacy, którzy sprawdzają tekst pod kątem językowym, technicznym, nie zagłębiają się bardziej. Niżej pytasz mnie, czy mogłabyś się do mnie uśmiechnąć pod kątem rozmowy o religii. Powiem wprost – tak. Jasne, tym bardziej że z wielką frajdą prześledzę dalszą pracę nad tym tekstem. Pewnie przemawiają przeze mnie teraz prywatne gusta, ale naprawdę polubiłam twoich bohaterów, szczególnie Rauno, i chciałabym dalej śledzić ich losy, a beta poniekąd mi to uniemożliwi. Cieszę się, że i w kwestii decydowania o niuansach takich jak religia pozwalasz mi pomaczać palce. To dużo znaczy.

      Zaskoczyłaś mnie, jeżeli chodzi o Xintię pod Tammate. Widać, że dziewczyna walczy bardziej sama ze sobą niż z przeciwnikami, nie czuje się dobrze, ale jednak jest tam z własnej woli. Faktycznie nie widać po niej, by ktoś ją zmusił z batem, by stała w szeregu. Jeżeli jednak wyrwała się spod ciepłego płaszczyka królowej, no to jednak wypadałoby to podkreślić. Odważę się nawet napisać, że bez jakiejś retrospekcji albo ogólnie sceny poprzedzającej walkę, kiedy Xintia podejmuje decyzję, raczej się nie obejdzie. Tego zdecydowanie brakuje; twoje tłumaczenia wypełniły lukę tu, a nie w tekście.
      Za szczura się nie gniewam. :v I nie, nie napisałaś nigdzie, lub nie pamiętam, by pojawiło się to w tekście, że Valge jest łysy. Nie tak go sobie wyobrażałam. Ale wiesz, co jest fajne? Że ta łysina w żaden sposób nie przyklepie u niego wizerunku typowego karczka-cwaniaczka, a wręcz przeciwnie. Cwaniak, ale filozof, i w dodatku łysy... Nikt by się nie spodziewał.

      W sprawie bety wysłałam ci już e-maila. Natomiast tutaj z mojej strony bardzo dziękuję za komentarz, życzę powodzenia w dalszym pisaniu, i jeszcze, żeby KlientNumer2 kiedyś dostał jakieś imię.
      Do poczytania!

      Usuń
  2. Cieszy mnie, że dobrze odebrałaś chociaż tę niedoskonałość Xintii. Z jednej strony każdy chciałby się poczuć perfekcyjnym bohaterem, z drugiej strony mówimy o ludziach. Wszyscy mamy jakieś defekty, na przykład właśnie niezbyt równe uzębienie. Perfekcja jest nudna. Znów jest mi cieplutko na serduszku.

    Zawsze miałam problemy, czytając książki, kiedy autorzy używali zbyt fachowego słownictwa. To zabierało mi radość z czytania, bo zamiast wczuwać się w scenę, rozumieć ją, robiłam research, przerywałam i emocje opadały. U siebie staram się robić research, ale bez przesady. Dlatego przestawiając Rauno na statku, starałam się pokazać otoczkę, która będzie przystępna dla każdego. Taką, która mam nadzieję, będzie wiarygodna i wystarczająca zarówno dla doświadczonego marynarza, jak i przeciętnego szczura lądowego. Z tym ostatnim najwyraźniej mi się udało, bez obrazy. :D


    Religia jest tutaj sporym kłopotem, mam z nim ogromną zagwozdkę i jeszcze nie wiem, jak ją rozwiążę. Na początku planowałam zrobić historię bardziej wielowymiarową, były cztery królestwa, każde miało inną religię, ale po wycięciu tego, co uznałam z czasem za zbędne, zostały mi dwie krainy o najbardziej zbliżonych do siebie wierzeniach. Różnice powinny być jednak widoczne, więc jakoś sobie z tym poradzę. Tu znów przydałaby się beta, która nie ograniczy się jedynie do przecinków i podmiotów, spojrzenie z innej strony na pomysły, czy mają one sens. Czy mogłabym się kiedyś jeszcze do Ciebie uśmiechnąć w tej sprawie?

    Obiecuję popracować nad Mustem i sprawić, że zabłyśnie :)

    W tym momencie obiecuję także wyjaśnić kwestię Valge, bo faktycznie przestała być ona jasna. Nie wiadomo, kim właściwie jest, a nie może po prostu być znikąd. Kiedy pisałam, jego istnienie w tekście było dla mnie jasne i logiczne, po przeczytaniu oceny zrobiło się całkowicie bez sensu. Czas go nadać!
    Ach, i czy wspomniałam gdzieś w tekście, że Valge jest łysy? :> Pewnie nie, więc muszę dorzucić kilka wzmianek. Od początku widzę go jako takiego cwanego, właśnie lubianego za charakter i spryt, ale wcale nie pozytywnego, bo Valge jest od tego, by mieszać. Kiedy Rauno bardzo chce, by wszystko mu się udawało, lecz po drodze mu nie wychodzi (czasem stara się na siłę i wychodzi odwrotnie), Valge miesza z premedytacją. Po chamsku. Dobrze, że to dostrzegłaś. Yay!

    Narracja jak słusznie zauważyłaś sprawia mi problemy. Czasami mam wrażenie, że coś mi ucieka, nie jest do końca tak, jak chcę, by było. Z jednej strony wczuwam się w bohatera, a z drugiej zwracam uwagę na rzeczy, których ten nie miałby możliwości zauważyć. Ciężko mi jest to przełamać i nie mam pomysłów jak pokonać to inaczej, niż ciągłą praktyką i ćwiczeniami. To dlatego pierwsze dwie opowieści mają błędy, potem już bardziej się pilnowałam i miło mi, że to też dostrzegłaś.

    Na zakończenie podziękuję jeszcze raz. Twoja ocena otworzyła mi oczy na liczne problemy i zagwozdki, w tym to usilne szukanie synonimów dla postaci dalszoplanowych, bezimiennych. btw, KlientNumer2 wciąż nie ma imienia.
    Cieszę się, że Ci zaufałam i przesłałam dalsze materiały, dzięki temu moja praca będzie mogła kwitnąć, a ja wspinać się dalej na wyżyny swoich (choć wciąż niedużych) umiejętności. Nie żałuję ani skrawka, który udostępniłam.

    Życzę miłego dnia Tobie oraz całej ekipie WS.

    OdpowiedzUsuń