[126] ocena bloga: zaslonamilczenia.blogspot.com


Autorka: Anna
Tematyka: Kryminał, sensacja
Oceniająca: Skoiastel


Naprawdę cieszę się, że zgłosiłaś się do mnie, bo bardzo dobrze pamiętam Grę żniwiarza, kojarzę też następne poprawki i długo zastanawiałam się, gdzie się, droga Anno, podziałaś w tej blogosferze i nad czym obecnie pracujesz. Okazuje się, że nie próżnowałaś i masz już poprawiony materiał; zapowiadasz coś bardziej wymuskanego.
W poście będę nawiązywać do poprzedniej oceny i komentować, co w moim odczuciu się zmieniło przez prawie równiutki rok (ocenę Gry… opublikowałam pod koniec stycznia 2017). Aż mnie korci, by sprawdzić!


SZABLON I ESTETYKA STRONY
Troszkę mnie zdziwiłaś, bo zaczęłam ocenę od komentarza szaty graficznej, który był dość obszerny i wnikliwy, po czym tę szatę zmieniłaś. Akurat na plus, bo mimo że napisałam kilkanaście zdań, które trzeba było wyciąć, to nie była to opinia pochlebna. W wielkim skrócie: zbyt jaskrawo – już samo fioletowe tło przyprawiało mnie o migrenę.
Potem napisałam raz jeszcze punkt o szacie graficznej, tym razem już bardziej komplementujący, ale dziś, w czasie wstawiania oceny zauważyłam, że znów zmieniłaś szablon. O rety, no dobra, zacznijmy od nowa...
Aktualnie najbardziej drażni mnie szerokość kolumny środkowej, z postami. Wzrok pokonuje daleką drogę od lewej strony do prawej, do czego nie jest przyzwyczajony (i przez co dość długo trwa czytanie jednej linijki, a rozdział zdaje się nagle jeszcze krótszy niż był, kiedy czytałam posty na wcześniejszym szablonie).
Znów zdecydowałaś się na czcionkę szeryfową (o mocnym kolorze). Kiedyś panował mit, że czcionki szeryfowe łatwiej się czyta, ponieważ szeryfy tworzą linię prowadzącą wzrok, ale sprawdza się to w… tekstach drukowanych. Polecam artykuł: [klik]. Ekrany monitorów czy tabletów posiadają coś takiego jak rozdzielczość ograniczoną i szeryfy zaczynają wyglądać nieestetycznie, męczą wzrok. Obecnie na twojej stronie tekst zdaje się być bardzo tłusty i niemiły dla oka, mam wrażenie, że to jedna wielka, tłusta plama rozlanego atramentu. 
Na dodatek interlinia (odstępy między linijkami) jest tak mała, że tekst wygląda na zbity, trudno się w nim rozeznać, np. szybko odszukać wybrany fragment. Obecnie całość prezentuje się jak mało zachęcająca ściana. Ściano-plama, o! Tak bym to ujęła.
I ostatnia uwaga: kolumna z menu jest trochę za blisko tekstu w postach, co może rozpraszać.
Gdybym dopiero dziś zaczynała ocenę i przyszłoby mi czytać z obecnym szablonem, masz jak banku, że podziękowałabym i kopiowałabym tekst do Worda.

ZAKŁADKA O BLOGU
(…) decyzje, które będą podejmować [przecinek] nie zawsze znajdą uznanie wśród osób, [przecinek zbędny] posiadających kręgosłup moralny. – Podkreślona część zdania to wtrącenie (zdanie składowe zdania złożonego) i wymaga oddzielenia przecinkiem z dwóch stron. Podobna sprawa, tak przy okazji, ma miejsce na stronie głównej, w ramce Informacje: (...) nawet zrobienie tak prostego szablonu, który teraz widzicie na blogu [przecinek] zajęło mi prawie cztery dni (...). 
W tej ramce masz też brzydkie powtórzenie: niestety.

Nadal odnajduję dziwną tendencję do wstawiania przecinków tam, gdzie nie ma żadnych podstaw do ich obecności:
(...) pewnie jeszcze jakąś, [przecinek zbędny] kiedyś przejdzie.
Historia będzie składała się z kilkudziesięciu, [przecinek zbędny] niedługich rozdziałów. – Tutaj brakło ci również wcięcia akapitowego. 

Kochani, chciałabym was też uczulić na pewną kwestię — czytając "Zasłonę milczenia" [przecinek] miejcie na uwadze, że jest to powieść fikcyjna. To znaczy tyle, że nie wszystko, co ma miejsce w tej historii [przecinek] musi być prawdziwe, [przecinek zbędny] czy realne. – Niepoprawny cudzysłów. Ten polski wygląda tak: „(…)” i tworzy się go za pomocą kombinacji: lewy ALT+0132 i ALT+0148 na klawiaturze numerycznej. Dodatkowo prawdziwy i realny oznaczają w tym kontekście zupełnie to samo. Może lepiej: prawdziwe czy realistyczne?

Dotyczy to również pracy policji, prokuratury, [przecinek zbędny] czy innych organów państwowych. – Przed „czy” nie stawia się przecinka, kiedy wyraz ten nie jest zdublowany i łączy elementy współrzędne. Np.: kawa czy herbata.

To jest powieść [przecinek] a nie instruktaż dotyczący [+tego], jak powinny funkcjonować organy ścigania. :) Właśnie dlatego niekiedy podchodzę swobodnie do policyjnych, [przecinek zbędny] czy prawniczych procedur, w końcu pisanie takiej historii jest idealnym miejscem, by sobie trochę pofolgować!Pisanie powieści jest miejscem? Bez sensu.
Co do treści… no niie. Nie mogę się zgodzić, chociaż to by pewnie wiele ułatwiło.
Powieść fikcyjna nie jest definicją ani usprawiedliwieniem powieści niedopracowanej, o okrojonym researchu. Fikcja literacka oznacza tyle, że opisywane wydarzenia nie miały miejsca naprawdę, mimo że nie da się tego zweryfikować przez porównanie z rzeczywistością – nadal fikcja ta jest ograniczona przez prawdopodobieństwo i logikę. Fikcja literacka może dotyczyć nawet utworów fantastycznych, których autor stworzył cały mechanizm rządzący wykreowanym światem – mogłabyś sobie więc pisać fantasy o alternatywnej rzeczywistości, w której ściśle określone przepisy prawne nie istnieją, nie istnieją też wskazane przez ciebie służby. Ale twoja opowieść jest fikcją literacką utworu realistycznego – organy ścigania istnieją, istnieją realne przepisy prawne, twoi bohaterowie poruszają się w naszym świecie i jeżeli chcesz wykreować porządne opowiadanie w tej rzeczywistości, to musisz zrobić to w stu procentach. Nie na pół gwizdka, niestety. Nie usprawiedliwisz braku researchu lub swojego lenistwa definicją fikcji. To tak nie działa, świadczy tylko o twoim braku zaangażowania w kreowanie przedstawionych wydarzeń. Nawet jeśli to blog.
Okej, przejdźmy teraz do części głównej.



PROLOG
— Zdechniesz w pierdlu. — Ofiara wypluła słowa wraz z krwią. – Pierwszy dialog, a ja już mam zastrzeżenia. Przede wszystkim „wypluć słowa” to inna wersja standardowego czasownika „mówić”, więc komentarz narracyjny ściśle dotyczy wypowiadanych słów. Interpunkcja w takich przypadkach jest jasna: „ofiara” musi zaczynać się małą literą, a kropka w wypowiedzi ląduje w koszu. Dodatkowo „wypluć słowa” to metafora, słowa są tutaj nienamacalne, natomiast krew – wręcz przeciwnie. Pierwsze wyrażenie nie jest złe i mogłoby być użyte w tym kontekście, ale jak się do tego doda wypluwanie krwi to metafora się udosłownia. Dostałam więc odklejoną, poniekąd nawet śmieszną abstrakcję.

Twarz zaczynała blednąć, siły powoli już opuszczały ciało.  — Zapłacisz… słyszysz?! – Siły opuszczają ciało, twarz blednie (czym są oznaki nieuniknionego końca), ale typ ma jeszcze siłę się całkiem porządnie wydrzeć. Mam co do tego wątpliwości.

Więzienie nie było dla niego żadną karą. Liczyło się tylko to, że sprawiedliwość w końcu dosięgła tych, których miała. A wszystko to, co miało być potem [przecinek] to tylko ciąg dalszy. Zwykłe konsekwencje jego działań. Wiedział, że nie będzie miał na nie wpływu, dlatego nie było sensu się tym [zbędne] przejmować. – Kiedy przeczytasz cztery pierwsze zdania na głos, to może zauważysz, że „których miała” i „jego działań” to rymy tzw. ubogie, niedokładne. Rymy nie są mile widziane w prozie.
Podkreślona część to wtrącenie. Rozpoznasz je, bo zawiera czasownik (miało być). Po uwadze z „o blogu” wiesz już, że takowe oddziela się przecinkami nie tylko z jednej, ale z dwóch stron. Psuje mi też wrażenie rozpoczęcie nowego zdania od „a” – generalnie nie jest to błąd, chociaż nie wszędzie się sprawdza. Dodatkowo powtórzenia robią średnie wrażenie o stylu.
W kolejnych zdaniach mnożysz „ofiarę”, brakuje mi tu jakichś synonimów dla tego określenia albo konstrukcji takiej, by używać zaimków. Lepiej się wzbraniać przed wymuszonymi bliskoznacznikami.

Jeszcze do niedawna gwarny dom wypełniła teraz głęboka i kojąca cisza, wraz z którą nastał długo oczekiwany przez niego koniec. – „Gwarny” oznacza tyle co głośny, roztrajkotany, rozszczebiotany, pełen życia… Weszłam w prolog, od razu stałam się świadkiem krzyków na mordercę i – jasne – atmosfera od początku była głośna, ale „gwarny” jest określeniem dość pozytywnym, a akurat tej sceny nie można nazwać pozytywną. Nie wiem też, kogo określają słowa „niego”. Pewnie mordercę, ale przez ostatni akapit podmiotem była ofiara, więc to się nie zgadza.
Aha, okej. Na końcu okazuje się, że w pokoju były jeszcze inne ciała. Może dzieci zmarłego? Raczej rodzina, skoro użyłaś „gwarnego domu”. Szkoda, że dowiaduję się o tym tak późno, gdy już zdążyłam sobie wcześniej wyobrazić całą scenę z tylko jedną ofiarą. Gdybyś opisała miejsce prędzej, „gwarny” początkowo nie wzbudziłby wątpliwości. No i ogólnie wciskanie pod koniec istotnych informacji o miejscu akcji nigdy nie jest dobrym pomysłem, jeśli chcesz budować atmosferę od startu sceny.
Trudno mi napisać coś więcej. Nie było to na tyle płynne i przejmujące, bym wczuła się bez reszty i od razu chciała przejść do rozdziału pierwszego. Podobny prolog kojarzę z ostatniego bloga (tego po Grze…) i chociaż podoba mi się pomysł na wstęp, popracowałabym jeszcze nad wykonaniem.
Bohater-morderca z miejsca skojarzył mi się z Punisherem, ale dość niesubtelnie przedstawiłaś jego pobudki. Na przykład ta obojętność w odniesieniu do przyszłości – da się ją wywnioskować z tego, że morderca został na miejscu zbrodni, poczekał na policję, ale ty dodałaś jeszcze, jak krowie na rowie, narratorskie wyjaśnienie. Czytelnik mógłby po samym zachowaniu bohatera się zdziwić i pomyśleć, że może koleś się nie poddaje, może robi to specjalnie, może ma plan na potem i właśnie dlatego chce zostać zamknięty. Ty jednak z marszu zdradzasz, że nie, że dokonał zemsty i tyle. To poniekąd rozczarowujące, no bo zaczynamy prolog, lecimy z historią od początku, ale mamy też od razu koniec tajemnicy dotyczącej mordu. Ktoś zamordował, bo się mścił, nie żałuje i wszystko mu wisi – ot, tyle w temacie.


ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pamiętam, że w poprzedniej ocenie zwracałam ci uwagę na podmioty. Gubiłaś je nieustannie, przez co wychodziły bzdurki i był to jeden z najczęściej wypisywanych błędów. Niestety w tej wersji opowiadania konsekwentnie trzymasz się tego uparcie:
Bartek zaciągnął się ostatni raz papierosem i rzucił niedopałek do kałuży. Patrzył przez chwilę, jak pływa na zmarszczonej przez deszcz powierzchni, dopóki na przystanek nie zajechał jego autobus (…). – Z tego zdania wynika, że kałuża pływa, autobus należy do niedopałka, a bohater jest mocno… zatłoczony (albo że autobus coś zobaczył): – Rozejrzał się po autobusie. Był dość mocno zatłoczony, zobaczył jak dwoje starszych ludzi z rezygnacją musi stać, ale niespecjalnie go to ruszyło.
W pierwszej scenie pokazujesz mi Bartka, który nie przejmuje się zbytnio starszymi, chociaż później, gdy wszedł do lokalu, martwił się, że Grażyna była starszą osobą i mogło jej się coś stać samej w domu (gość panikował do przesady, ale o tym niżej). To dość sprzeczna postawa bohatera, nie sądzisz? Nie lepiej byłoby stworzyć postać konsekwentną, o jednolitym charakterze? Wtedy czytelnik mógłby wywnioskować, że Bartek jest pomocny, uczynny, troszczy się o innych. Tak bym to widziała.

Było kilka minut po ósmej rano. Droga autobusem powinna zająć mu niecałe piętnaście minut, potem kolejne dziesięć na piechotę i będzie w pracy [kto? Droga?]. Miał nadzieję, że się nie mylił i faktycznie jego [zbędny zaimek] portfel z dokumentami został na zapleczu w pracy. – Słowo faktycznie jest na moje oko za daleko od tego, do czego się odnosi, czyli do został.
Okej, po drugim zdaniu wiemy już, że Bartek jedzie do pracy. Nie musisz dopowiadać oczywistości w kolejnym. Wystarczyłoby samo: zapleczu.
Na pewno zwracałam ci już uwagę w ocenie Gry…, że lubisz podkreślać oczywistości. To odbiera lekkość narracyjną. Nadal potrafię wnioskować z tekstu i dopowiadanie lub powtarzanie informacji nie jest mi potrzebne.

(…) wystarczył byle pretekst [przecinek] by zmieszać go z błotem.

Fakt, że nie dostał się na ich wymarzone dla niego studia, chyba jeszcze nie oznacza (…)? – Pilnuj czasu narracyjnego: oznaczał.

Może i to dobra fucha, świetne pieniądze, ale dla niego dobra materialne jakoś nie miały takiej wartości. – Początek ekspozycji, która potem brzydko się ciągnie:
Pewnie, [przecinek zbędny] dlatego [przecinek] że w ich domu nigdy się nie przelewało. Nauczył się oszczędzać, a wszystko, co drogie [przecinek] wydawało mu się po prostu zbędne. – Poznajemy bohatera poprzez narrację, a nie jego czyny czy przemyślenia. Samo to w sobie nie jest złe, ale nie może być sztuczne. To poniekąd mowa pozornie zależna, ale aby tak to odebrać, myśli wplecione w narrację musiałyby być bardziej naturalne, Bartkowe (i nie mam na myśli kolokwializmów w postaci ciuchów). Bohater nie powinien rozmyślać szczegółowo, dosadnie, pod czytelnika, ale snuć przemyślenia lekkie, pod samego siebie. Nie musi się sobie tłumaczyć, bo przecież się dobrze zna. Wie, że się u niego nie przelewa, że jest oszczędny… Kto o sobie tak myśli, sam siebie określa w taki sztuczny sposób? Aby bohater o czymś myślał, potrzebny jest bodziec uruchamiający myśl. Ja tego bodźca tutaj nie czuję.

Po co mu ciuchy za kilkaset złotych, skoro jakościowo wcale nie były [są] lepsze od tych za kilkadziesiąt [znak zapytania zamiast kropki]. Różniły się tylko marką. I jedne [przecinek] i drugie w końcu pójdą na śmietnik.  

Bartek nie miał jeszcze sprecyzowanych celów w życiu, nie wiedział, gdzie droga go poprowadzi. Mając dziewiętnaście lat (…). – Niepoprawnie wykorzystany imiesłów przysłówkowy współczesny. Będąc i mając zazwyczaj są źle używane (w końcu człowiek cały czas jest i cały czas coś ma); funkcją imiesłowów przysłówkowych współczesnych jest wskazywać czynności, które są wykonyawne albo dzieją się w jednym czasie. Lepiej i bezpieczniej będzie po prostu: W wieku dziewiętnastu lat miał...

Bartek nie oczekiwał od życia wiele. Miał nadzieję mieć w przyszłości w miarę stabilną pracę z zarobkami trochę większymi niż najniższa krajowa. Może żona, dziecko. Jakieś nieduże mieszkanie gdzieś na obrzeżach Gdańska. – I o tym wszystkim tak sielankowo sobie myślał, spiesząc się do pracy, gdy przed chwilą przeżywał zgubiony portfel? Bo śmierdzi mi tu ekspozycją. Wiem, że nawiązujesz do przemyśleń Bartka, bo zaczął od tego, że zapomniał portfela i rodzice będą mieli o to pretensje, na rodzicach też kończysz te przemyślenia, ale z drugiej strony to koło wypchałaś zbędnymi informacjami. Ciąg jest okej, wydaje się sensowny: portfel->rodzice->brak kasy->porównanie z kumplami->myśli o przyszłości. Ale jednocześnie jest trochę przydługi i na moje oko zdradza za dużo. Tym bardziej, że typ się spieszy. On pędzi, a ja ziewam.

Taka przyszłość nie wydawała się zła. Przynajmniej z tej perspektywy, kiedy mieszkał ze starymi, którzy ciągle włazili mu za skórę. – Frazeologizm brzmi: „włazić na głowę”. Za skórę się komuś „załazi”.

Był lipiec, w Gdańsku, [przecinek zbędny] jak co roku trwał teraz Jarmark Św. Dominika. – Skróty w prozie nie są mile widziane: świętego (małą literą).

Ludzie z różnych części kraju zjechali się do miasta na kolejne trzy tygodnie, by sprzedać, [przecinek zbędny] to, co mają [czas] teoretycznie najlepsze. Bartek jednak nie lubił tego typu imprez. Drażnił go wzmożony tłok na ulicach i hałas. – No to pokaż mi to, a nie tylko sucho o tym informuj. Pokaż, jak Bartek krzywi się, przepycha. Daj mi poczuć tłum, daj zobaczyć oczami wyobraźni jarmark. Tym bardziej że byłam, widziałam i twój opis w ogóle nie oddaje atmosfery tam panującej, nawet w deszczowy dzień, gdzie na pewno dzieje się trochę mniej, ale jednak się dzieje.
Dalej piszesz, że tego dnia panował jednak względny spokój. Ludzi trochę było, ale mógł [kto? spokój?] przejść ulicą bez poczucia klaustrofobii. – To w takim razie tym bardziej bez sensu było wyżej wspominać, że Bartek nie lubił tych imprez, skoro teraz czuł się względnie dobrze. Nie opisuj bohatera suchą narracją – przedstawiaj jego cechy, jego zachowanie z „tu i teraz”, a nie z „ogólnie”. Pamiętam ocenę Gry…, kiedy zwracałam ci uwagę, że twoje postaci myślą o czymś, mimo że akurat scena nie daje podstaw do takich przemyśleń. Tutaj zmieniłaś wprawdzie sceny, ale metody wciąż najwyraźniej masz podobne.

Na dworze było szaro, w sali nie paliły się żadne światła. Panował tutaj [zbędne] półmrok. Zerknął na godzinę. – I znów zgubiony podmiot w ostatnim zdaniu.

Była już ósma czterdzieści. Pani Grażyna powinna już być. Był pewien usłyszeć grającą w radiu muzykę, [przecinek zbędny] rozbrzmiewającą po lokalu, myślał, że poczuje zapach świeżo parzonej kawy. – Również z powtórzeniami, szczególnie z „być” i „mieć”, nadal masz problem:


Ale w lokalu panowała [panowały] taka cisza i pustka, jakby nikogo tutaj [zbędne] nie było. – Tak, o tym już czytałam, zaledwie chwilę wyżej. Było cicho, ciemno, pusto. Jeżeli dopiero teraz Bartek wpadł na to, że być może nikogo nie ma, to ma zapłon jak diesel zimą. Gratulacje, Bartku.
Poza tym już któryś raz czytam, że znajduję się w lokalu czy „tutaj”. Niepotrzebnie. Jestem tam, gdzie bohater i zdążyłam poznać miejsce akcji. Takie przypominajki wcale niczego nie budują. Raczej irytują.

A tak szczerze, to niby dlaczego w środku panował półmrok? Czy potencjalny morderca grzecznie zgasił za sobą światło, jak wychodził? Zakładając, że Grażyna wciąż miała je zapalone, gdy była w środku...

Zawsze dokładnie to sprawdzała. Po raz pierwszy tknęła go myśl, że coś jest [czas] nie tak. – I znów… Wcześniej już pisałaś, że coś podejrzewał, trząsł się, był niespokojny. A niby dopiero teraz pierwszy raz tknęła go taka myśl? No nieprawdopodobne.


Może zasłabła, [przecinek zbędny] albo miała zawał?

Jezu, mieszkała ponoć sama, jeśli coś jej się stało, żaden z sąsiadów tego nie zauważy. (...) Ogarnęło go przerażenie, że biedna, samotna kobieta może umrzeć we własnym mieszkaniu, a nikt by nawet tego nie zauważył. – No mówiłam: nie dość, że zapłon spóźniony, to jeszcze dublowany.
Po co mi to suche: ogarnęło go przerażenie? Przecież czuję je z ciągu myśli, z nerwowego zachowania bohatera… Nie musisz mi pomagać, naprawdę.

Nie, nie mógł tak myśleć. To był najczarniejszy scenariusz. Musiał się natychmiast uspokoić. – Kto? Scenariusz?

W pierwszej chwili go nie rozpoznał, dopiero potem uświadomił sobie, że to sygnał przychodzącego połączenia. Sygnał, który znał. Gdy przerwał połączenie, muzyka ustała. Rozejrzał się niepewnie po lokalu. Ważył w dłoni swój telefon, aż w końcu znowu wybrał numer do pani Grażyny. Muzyka na nowo rozbrzmiała, ale tym razem Bartek skupił się na miejscu, z którego dźwięk dochodził. – Nie bardzo rozumiem, co się stało w pierwszych zdaniach. Bartkowi zadzwonił telefon i poznał swój sygnał? Wow, to bardzo odkrywcze. Czy ma ustawione jakieś prywatne melodyjki dla każdego dzwoniącego z osobna? Inaczej „sygnał, który znał” jest średnim dopowiedzeniem i wzbudza wątpliwości. Poza tym kto przerwał połączenie? Bartek – sam od siebie – czy po prostu sygnał przestał dzwonić? Brakuje ci tam podmiotu, więc nie wiem. Jeżeli Bartek przerwał sam, to dlaczego? Nie mógł odebrać swojego telefonu? O co chodzi z „muzyka na nowo rozbrzmiała”? Czy Grażyna i Bartek mieli taką samą melodię na telefonie?
Dopiero po trzecim czytaniu załapałam, że ta pierwsza muzyka dochodzi z telefonu Grażyny i jest słyszalna od momentu, kiedy Bartek zadzwonił do kobiety. Czyli że jej telefon był gdzieś w lokalu.


Obie sceny (telefon Bartka i usłyszenie sygnału) przerwałaś akapitem o tym, jak bohater martwi się o kobietę, i nie ogarnęłam, że Bartek nie skończył jeszcze dzwonić do Grażyny i po prostu usłyszał sygnał dochodzący z piwnicy. Brakuje w tym opisie płynności akcji, by wyciągnąć tak prosty wniosek.  
Aby było to czytelne za pierwszym razem, bez wątpliwości i potrzeby powtarzania powoli całej sceny w lokalu, umieść informację o dzwonieniu i usłyszeniu sygnału zaraz po sobie, a zmartwienia wsadź gdzieś wyżej albo niżej, albo w ogóle je porzuć.
Mam też wrażenie, że Bartek martwi się trochę na zapas, przesadnie – Pani Grażyna może i była starszą osobą, ale przecież mogło jej się stać cokolwiek innego niż to, że umarła; mogła się po prostu spóźnić do pracy, zapomnieć mu powiedzieć o wolnym z powodu brzydkiej pogody albo mogła pojechać po towar, spotkać się z kimś, wyjść rozmienić pieniądze do kasy na nowy dzień i za chwilę wrócić… A typ martwi się od samego progu i od razu podejrzewa najgorsze, co właściwie (jak pisałam wyżej) jest dość dziwne, skoro generalnie nie przejmuje się osobami starszymi i jakoś specjalnie nie dba o ludzi. Tylko ty, autorko, wiesz, co się stało z Grażyną. Nie zapominaj, że Bartek nie. Przez całą drogę do pracy myślał tylko o sobie, o swoim portfelu, podejściu do życia i złych rodzicach, więc nie posądzałabym go o jakąś wybitną empatię, a gdy wchodzi do lokalu, to od razu podejrzewa najgorsze i się martwi. Normalny człowiek by chociaż krzyknął w przestrzeń jakieś „hop, hop! Jest tu ktoś? Pani Grażyno!!!” czy coś.
Skoro Bartek ekspozycję swojego życia zaczął od myśli o zapomnianym portfelu, priorytetem byłoby zobaczyć, czy zguba była na miejscu. A chłopak pierwsze co od razu ma jakieś wizje o zawałach i śmierci.


Gdy zrozumiał, że słyszy go zza drzwi prowadzących do piwnicy, poczuł [przecinek] jak żołądek ściska mu się z nerwów. – Nadal nie rozumiem. Czy typ ogląda dużo telewizji, lubi horrory, że się tak nakręca? Albo może dużo się morderstw dzieje w Gdańsku i Bartek naczytał się gazet, boi się, że Grażyna jest kolejną ofiarą? Wydaje mi się, że normalny człowiek pomyślałby, że kobieta zostawiła telefon w piwnicy i poszedłby sprawdzić, czy jej tam nie ma, może jest czymś po prostu zajęta. Gdybyś opisała to nieco normalniej, na luzie, czytelnik byłby widokiem ciała zaskoczony tak samo jak Bartek – nic nie zwiastowałoby tragedii. To by było dopiero zakończenie! Natomiast teraz stworzyłaś tak sztuczną atmosferę thrillera, bo jakiś zwykły koleś ma dziwne przeczucia i przewiduje czyjąś śmierć, że czytelnik od połowy sam domyśla się już, o co chodzi. Nie przeżywa tekstu na równi z bohaterem, tylko czeka, co typ zrobi i kiedy wreszcie zejdzie na dół zobaczyć trupa.
Ewentualnie, jeżeli chcesz, by podejrzenia Bartka i jego przeczucia, nerwówka i stres pozostały w obecnym stanie, może niech dostrzeże jakieś ślady zbrodni? Ślady po szarpaninie? Zrzucone rzeczy ze stołu, jakąś plamę krwi? Cokolwiek? Bo póki co gość zachowuje się jak medium i przerysowuje atmosferę.

Podszedł powoli, dźwięk stał się wyraźniejszy. Rozłączył się [ten dźwięk?] i chciał sięgnąć ręką do klamki, ale jakaś nagła obawa go powstrzymała. – No mówiłam, że medium.

Jego ręka wisiała nad klamką, a on się zastanawiał [zastanawiał się], co powinien zrobić. – Eeee… otworzyć drzwi? Dlaczego się wahał? Przecież świeże zwłoki nie śmierdzą, mężczyzna nie ma prawa wiedzieć, że za drzwiami leży ciało. Właściwie to powinno być chyba ostatnie z podejrzeń, póki do takowych nie ma podstaw. A mnie podstawy, które podał Bartek, same w sobie nie przekonują.
Pierwsze, co go uderzyło [przecinek] to dziwny, nieprzyjemny zapach, którego nie potrafił określić. Zaraz potem zobaczył na środku kwadratowego, ponurego pomieszczenia kształt, w którym szybko rozpoznał ciało. – Trochę za dosłownie. Uderzył go zapach? Nie widzi mi się to.
No i zastanawia mnie ten zapach. Jeżeli to zapach zwłok, no to od morderstwa musiałoby minąć kilka dni, bo za to odpowiedzialne są rozkład – szczególnie wątroby – oraz bakterie i robactwo. Jeżeli Bartek dzień wcześniej był w pracy, a Grażyna żyła, no to trochę za mało czasu minęło od śmierci, by ciało nieprzyjemnie pachniało. Tym bardziej w piwnicy, gdzie raczej nie panują przesadnie dodatnie temperatury, które przyspieszyłyby proces gnicia.
Przeszkadza mi też informacja o… pomieszczeniu. Kwadratowe? Co to ma niby wnieść do historii? Być może się czepiam, no ale jak ocena, to pełną parą, co nie? W ogóle określenie zmarłego ciała kształtem, który trzeba rozpoznawać… No nie, to tak nie działa. Wchodzisz do pomieszczenia i od razu widzisz zwłoki, zwracasz uwagę tylko na nie, a narrator odrywa mnie od przejmującej sceny na rzecz jakichś pierdołek i udziwnionych wyrażeń. Skupiasz się na zbędnych detalach, kiedy przedstawiasz zbrodnię. Nie wystarczyłoby napisać, że: na środku ponurej piwnicy zobaczył ciało?

Natomiast bardzo podobają mi się dwa ostatnie zdania rozdziału. Zbudowały napięcie, uwieńczyły scenę. Smacznie.


ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy drzwi do gabinetu Beaty Szczygłowskiej otworzyły się z rozmachem, kobieta tak się przestraszyła, że ręką strąciła kupkę dokumentów, [przecinek zbędny] leżących na biurku. Niezdarnie próbowała je pozbierać, w duchu się modląc [modląc się], by nie było po niej widać, że właśnie została wyrwana z płytkiego snu.
— Mówiłem [przecinek] byś poszła do domu. — Gdy usłyszała karcący głos, westchnęła i z kilkoma teczkami w dłoniach powoli podniosła się z kucek. – Jak to z kucek? To co ona, spała na kucająco czy spadła z krzesła z wrażenia, że szef ją zbudził? Domyślam się raczej, że gdy wszedł, to zrzuciła dokumenty z biurka, natychmiast wstała i zaczęła je zbierać, ale brakuje mi tej informacji w opisie.
Dodatkowo to czysto subiektywna i kosmetyczna poprawka, ale podkreślone zdanie ma za dużo części składowych, przez co wydaje się niepotrzebnie pokomplikowane… Lepiej: (...) modląc się, by nie było po niej widać wyrwania z płytkiego snu. Czy coś.

Wróćmy jeszcze na moment do tego fragmentu:
(...) ręką strąciła kupkę dokumentów, leżących na biurku.
Dobrze pamiętam, gdy w ocenie Gry… cytowałam takie zdanie: Zerknął na drewniane molo, biegnące w głąb morza. I potem przez sporą część oceny wytykałam zbędne przecinki postawione właśnie w takich sytuacjach. Tłumaczenie tego wtedy nawet mnie wydało się skomplikowane, więc wyjaśnię raz jeszcze, bo może za którymś razem zaskoczysz. Łopatologicznie:
Przecinek trzeba postawić wtedy, gdy imiesłów (zakończony na –ący) nie wiąże się z tym, co występuje po nim.
(Imiesłów i to, co występuje po nim, podkreśliłam w twoich przykładach).
U ciebie sprawa jest prosta: dokumenty leżą na biurku. To tworzy całość, jedną informację, ściśle się ze sobą wiąże i wyrazy są obok siebie, więc nie ma sensu ich rozdzielać. Na dodatek takie zbędnie mnożone przecinki tworzą pauzy oddechowe spowalniające tempo czytania. Niepotrzebne tym bardziej w opowiadaniu kryminalnym.

Miała nadzieję, że zabrzmiała przekonująco. Bo nie mijała się z prawdą. A to, że miała ostatnio problemy ze snem [przecinek] było tylko małym szczegółem (…).

Zdarzają ci się też podwójne spacje:
Kwiatkowski pokręcił głową.  Wyprostował się (…). – Aby ich uniknąć, przed publikacją dobrze jest takowych poszukać: CTRL+F i wstukujesz dwie spacje.

— Lepiej [przecinek] żebyś nie żałowała swojej decyzji, Szczygłowska.

(...) który spokojnie mógłby brać udział w castingu na modela, [przecinek zbędny] albo do filmu, gdzie miałby wcielić się w rolę złego. – No… nie. Czy narrator zna się na castingach na modelów? I dlaczego ocenia w ten sposób postać? Czy sugeruje, że główne postaci filmów nie są atrakcyjne albo że tylko antagoniści wyglądają jak modele? A może Tomasz jest po prostu zły z charakteru, a ty zastosowałaś jakiś skrót myślowy? Szukam sensu, ale nie widzę go, nie czuję.

Jego chłodne, wiecznie przenikliwe spojrzenie nie jednemu mogłoby zmrozić krew w żyłach. – Brzydki zalążek ekspozycji. + Niejednemu.

Beata poprawiła się na siedzeniu, z przykrością odnotowując fakt, że tutaj raczej nie odpocznie. Chyba faktycznie będzie musiała się zaraz wybrać do domu. Nic jej tutaj dziś nie trzymało. – Strasznie toporny fragment. Odnotowując fakt... ? Anno, piszesz o tym, że bohaterka nie da rady zasnąć w biurze w taki sposób, jakby chodziło o bardzo poważną, urzędową sprawę. Stylistycznie to po prostu słabo wygląda.

Zajrzała do kubka z wystygniętą kawą. Tomasz Kruk w tym czasie podszedł do jej biurka (...). – Nie masz wrażenia, że nadałaś kawie stanowisko i własne biurko? Takich sytuacji u ciebie od groma. Kompletnie tego nie czujesz, a powinnaś dostrzegać takie kwiatki, czytając rozdział przed publikacją, najlepiej na głos. Samo przelecenie go wzrokiem nie wystarcza, wierz mi.

Beata, wciąż trzymając w prawej ręce kubek [przecinek] zerknęła na duży nagłówek na pierwszej stronie. – Podkreślona część to wtrącenie, na dodatek wygląda jak zapychacz psujący płynnośc czytania. Jeszcze zrozumiem opis, że Beata trzyma kubek, ale że w prawej ręce? Czy to coś wnosi superważnego?

— Brawo — powiedział, a na jego twarzy wykwitł delikatny uśmiech, który jednak nie dosięgnął oczu.
— To wspólna robota. — Beata wzięła gazetę do ręki i wpatrywała się w duże zdjęcie, na którym widać było kobietę w kajdankach przy policyjnym samochodzie. – Co to znaczy, że uśmiech jednak nie dosięgnął oczu? Sugerujesz, że zwykle dosięga? Jak to możliwe? (I określenie wykwitł to kolejne słowo-abstrakcja w tym wypadku).
Prawdopodobnie chodziło ci o to, że uśmiech nie sięgał (był tak spory, jakby próbował sięgać oczu?). Kiedy wykorzystasz czasownik w formie dokonanej (dosięgnął), wyrażenie jest bardziej niż głupie.
Po zacytowanej rozmowie czytelnik już wie, że Beacie udała się ostatnia sprawa. Ty natomiast po tym fragmencie wstawiłaś pięcioakapitowe streszczenie retrospekcji ostatniej akcji z dołączonym dialogiem, nie potraktowanym chociażby kursywą. Czy charakter wspomnianej zbrodniarki i reakcje oraz wypadek Beaty są mocno potrzebne fabularnie, mają wpływ i powiązane są z dalszą historią (np. nie wiem, okaże się, że Beata ma traumę po młodzieńczej aborcji albo nie może mieć swoich dzieci i będzie chciała adoptować w przyszłości jakieś, stąd jej ostra reakcja? A może wstrząśnienie mózgu ukaże potem swoje efekty...)? Mam nadzieję, inaczej fragment stanie się sztucznym zapychaczem.
Chodzi o to, aby wszystko w opowiadaniu miało sens i trzymało się kupy. Jeżeli teraz szczegółowo do czegoś wracasz, to czytelnik zadaje sobie pytanie: dlaczego o tym piszesz? Jakie to ma znaczenie? I będzie szukał powiązań z tym fragmentem w przyszłości. Szczególnie w opowiadaniu kryminalnym, gdzie przedstawiasz śledztwo zbrodni, a czytelnik bierze pod lupę dosłownie wszystko, wszystko uznając za ważne. Pod koniec oceny wrócę do tego, odpowiadając na pytanie, czy doszukałam się powiązania, czy jeszcze nie. Bo zbrodnia z gazety wydaje się na razie wymyślona… bo tak. Nie wiem, co miałaś na celu, poza ukazaniem przewrażliwienia Beaty w temacie dzieci oraz jej wrogości do głupich i bezczelnych ludzi, ale – raz jeszcze – liczę jednak na to, że są to ważne fabularnie wnioski i łączą się z czymś potem (lecz nie tylko z ogólnikami typu: praca policji jest ciężka, a zbrodniarze straszni, bo to są truizmy, które czytelnik zna bez sięgania po opowiadanie, poza tym wynikają z całej fabuły).
Na dodatek użyłaś niepoprawnego sformułowania, bo wstrząs mózgu tak naprawdę... nie istnieje. Istnieje jednak wstrząśnienie mózgu. Wstrząs to stan, kiedy tkanki i narządy przestają być zaopatrywane w dostateczną ilość krwi, a tym samym tlen. Natomiast wstrząśnienie mózgu powstaje w wyniku rozlanego urazu mózgu. [źródło]: Po urazie następuje krótkotrwała, trwająca mniej niż 10 minut utrata przytomności. Poszkodowany nie pamięta okoliczności wypadku (niepamięć wsteczna) oraz tego, co się działo bezpośrednio po zdarzeniu (niepamięć następcza). (...) Powyższe objawy są zawsze objawami alarmującymi i wymagają konsultacji z lekarzem i wykonania badań, ponieważ pierwotnie lekki uraz może ewoluować do poważniejszego.

(...) pamiętając [przecinek] jak jeszcze dwa dni temu miała spotkanie z Iwoną Małecką w pokoju przesłuchań.

Gdyby się nie pojawiła [przecinek] mogłabym wieść normalne życie!

Dobrze, że wtedy wraz z Beatą w pokoju był Tomek. Siedział z tyłu za Iwoną i wszystko notował. Był też ostatnim ratunkiem tej kobiety (...).

Beata odłożyła gazetę, nie mając dłużej ochoty patrzeć na to zdjęcie i myśleć o sprawie. – Skoro nie miała ochoty patrzeć na zdjęcie – odłożyła gazetę. Skoro nie miała ochoty myśleć o sprawie – niech zmieni temat, zrobi cokolwiek innego. Podkreślenie do kosza.


W Grze… często pisałaś, że bohater chciał coś zrobić, ale nie, że coś robi. Pamiętam przykład z Norbertem i jego chęcią zapalenia. Nadal wnikasz w psychikę bohaterów i narrator wchodzi im do głów, opisując ich uczucia i chęci, zamiast pokazywać konkretne czyny. To strasznie upierdliwe. Jakbyś była bardzo ostrożna i bała się zaznaczać coś wprost. Nie bój się, bo nie masz czego. Jeżeli bohater chce coś zrobić – niech to śmiało robi (chyba że podkreślasz, że bohater coś chce, ale nie może, np. Norbert chciałby zapalić, ale rzuca papierosy, więc tego nie robi – to inna kwestia). Jednak to działa też w dwie strony – jeżeli bohater czegoś nie chce, niech tego nie robi. Beata nie chce patrzeć na zdjęcie? Odkłada gazetę, starczy. Wszelkie dopiski narracyjne uzupełniające psychiczne podejście bohaterów do sprawy są już poniekąd ekspozycją.

(...) pod [za] namową tej wariatki spowodował wypadek samochodowy, chcąc pozbyć się także Beaty. – Podkreślenie wskazuje ostrą logiczność
Mam problem z fragmentami tej streszczanej retrospekcji. Zaczęłaś ją słowami: „Karząca ręka sprawiedliwości w końcu ją dopadła, pomyślała Szczygłowska (...)”. Nie użyłaś cudzysłowu ani kursywy w myśli Beaty, więc trudno oddzielić ją od narracji, a potem korzystasz najwyraźniej z mowy pozornie zależnej (wnioskuję po kolokwializmach: wariatka i wypindrzona lalunia). Ale ta mowa pozornie zależna jest też momentami sucha jak narracja wszechwiedzącego; nie stylizujesz całościowo, przez co te pojedyncze wystylizowane fragmenty są jakby odklejone, od czapy, rzucają się w oczy. Nie oddzielasz grubą linią myśli, mowy pozornie zależnej i narratora wszechwiedzącego. Wszystko mieszasz, aż nie wiadomo, co jest czym.

Milczeli, kiedy ekspres pracował, wypluwając z siebie ciemnobrązowy płyn do ceramicznego kubka. Gdy podała Tomkowi jego kawę, zobaczyła, że ma zabandażowaną prawą rękę. – Ojej, co to za zdanie-kulfon? Po pierwsze: wypluwając. Nie było mniej… ekstrawaganckiego określenia? Ale na to jeszcze mogę machnąć ręką. Po drugie: ciemnobrązowy płyn… no nie, nie jest to najlepszy synonim kawy. Wiem, że ta wystąpiła w dialogu i nie chcesz znów używać tego słowa, ale mała czarna albo neska brzmią mniej pretensjonalnie. Mogłaś też użyć jakiegoś gatunku kawy ziarnistej ekspresowej, np.: ekspres nalał intensywnie pachnącej arabiki do ceramicznego kubka. Cokolwiek mniej udziwnionego. Po trzecie: w drugim zdaniu brakuje podmiotu. Domyślam się, że jest to Beata, bo ona występuje w scenie, ale tzw. podmiot domyślny polega na tym, że da się wywnioskować jedynie płeć wykonawcy po końcówce fleksyjnej. W twoim przypadku to może być każda ona w pomieszczeniu: Beata, ale też kawa albo karma, o której mówił Tomek. Być może się czepiam, ale takie kwiatki nie wyglądają dobrze. Wciąż nie dbasz o podmioty.

(...) Beata [przecinekl] widząc, kto dzwoni [przecinek] podniosła słuchawkę. – Złe wykorzystanie imiesłowu przysłówkowego współczesnego (zakończonego na -ąc). Takie imiesłowy sugerują, że wykonywana czynność jest równoczesna do kolejnej, która pojawia się w kolejnym zdaniu składowym (tzn. Beata jednocześnie widzi, kto dzwoni, i podnosi słuchawkę). Natomiast tobie ewidentnie chodziło o to, że ona zobaczyła, kto zadzwonił, więc dlatego dopiero podniosła słuchawkę. W takich wypadkach wykorzystuje się imiesłów przysłówkowy uprzedni (zakończony na -łszy, -wszy), czyli: Beata, zobaczywszy, kto dzwoni, podniosła słuchawkę. Dodam jeszcze, że imiesłowy uprzednie są coraz rzadziej spotykane i zaczynają zalatywać formą przestarzałą, brzmią coraz mniej naturalnie, więc można też napisać po prostu: (...) Beata zobaczyła, kto dzwoni, po czym podniosła słuchawkę. Czy jakoś tak.

Jeśli miał jakieś plany na ten dzień (a miał) [przecinek] to mógł spokojnie wywalić je do kosza. – Ten nawias to wtrącenie narratora w swoją własną wypowiedź. Tylko po co? Nie moglibyśmy tego, że Tomek miał jakieś plany, wywnioskować z jego chociazby przewrócenia oczami? Jego wypowiedzi? Ukazania niezadowolenia? Telefonu do kogoś i przełożenia tych planów? Znów prym u ciebie przejmuje narrator. Dokładnie tak samo jak w Grze….

Odnośnie do całego rozdziału: pamiętam, że w poprzedniej ocenie zaproponowałam ci podobne rozwiązanie; aby pokazać zapracowanie i zmęczenie Beaty oraz by przy okazji nie streszczać, jak wykończona jest pracą – stwórz scenę. I oto proszę! Właśnie taką scenę dostałam. Cieszę się, że wykorzystałaś ją nie tylko do przedstawienia czytelnikowi jednego faktu, ale doszłaś do tego, że pojedyncza scena to zlepek wielu sugestii w stronę czytelnika, sposób na przekazanie kilku informacji. To tutaj zadziałało, jednak nadal nieco topornymi środkami.
Poza tym w rozdziale pisałaś, że Beata miała dwa dni temu wstrząśnienie mózgu i rozciętą głowę. Skoro wypadek był dośc silny, dlaczego nie dostała po prostu obowiązkowego chorobowego i przymusowego skierowania do lekarza (praca państwowa), tylko scena notki zaczyna się przyłapaniem bohaterki na spaniu w biurze, a szef po jednym zdaniu właściwie ma to wszystko gdzieś?
Poza tym z jednej strony Beata tłumaczy przełożonemu, że została w pracy, bo chciała dokończyć ostatnią sprawę, on sam przyznaje jej rację i wychodzi, a z drugiej strony zaraz wpada Tomek i pokazuje artykuł w gazecie o tym, że sprawa jest już skończona – oskarżona ma na sobie kajdanki. Wiem, że pewnie jest do roboty jeszcze jakaś papierologia, ale jeśli ktoś niedawno miał rozciętą głowę i wstrząśnienie mózgu, to chyba nienajlepszy pomysł, by chwilę później zajmował się pracą dotyczącą tego wypadku? Czy to nie powinno być tak, że Beata staje się poszkodowaną traktowaną jak cywil? Beata na dodatek pracuje w zespole, wypełnienie kilku dokumentów mogło przypaść jej kolegom lub przełożonemu. Wiem, że chciałaś tym pokazać, że kobieta jest uparta i wytrzymała. Rozumiem pobudki, ale da się to jeszcze bardziej dopracować, by nie podważyć realności i logiki sceny. Na przykład wydłużyć nieco czas od wypadku – ledwo dwa dni a tydzień to już jest jakaś różnica.
Jestem zdziwiona też, że rozdziały są takie krótkie. Jedna scena, praktycznie nic się nie wydarzyło, a tu koniec. Minęło mi szybko i mam mocny niedosyt.

ROZDZIAŁ TRZECI
— Dzwoniłeś do Norberta? — zapytała Beata, kiedy jechali ulicą Okopową.
— Tak. Powiedział, że dopiero za jakąś godzinę da radę być na miejscu, więc spotkamy się na komendzie po naszym powrocie.
Zaraz… Czy Norbert właśnie stwierdził, że oględziny miejsca zbrodni, rozmowa z technikami i lekarzem, prokuratorem, świadkiem oraz ogólny udział w zbieraniu materiału dowodowego trwa mniej niż godzinę?
No nieźle...

Na czole wciąż widniał całkiem solidny krwiak po ostatnim wypadku i niestety jej [zbędne] krótkie, czarne włosy nie były wstanie go dobrze zamaskować. – W stanie.
Okej, powoli zaczynam rozumieć poprzednie streszczenie wypadku. Najwyraźniej chciałaś pokazać, że Beata nie jest babeczką, która chce, by ludzie się nad nią litowali, ale jednocześnie faktycznie stała jej się krzywda i komisarz była w niebezpieczeństwie. Nadal podtrzymuję, że forma streszczenia nie jest dobrym rozwiązaniem, a wypadek można opisać mniej dosadnie, aby stał się częścią tajemniczej fabuły i aby czytelnik sam mógł to też odkrywać (jeżeli szczegóły, na przykład powód winy Małeckiej, mają istotne znaczenie) – z rozmów czy właśnie takich scen przy lustrze. Kryminały, powieści detektywistyczne, sensacyjne i w podobnych gatunkach polegają na tym, by wszystko, co dotyczy fabuły, było tajemnicą i wciągało, jednocześnie pozwalając nam dedukować. Natomiast streszczenia definitywnie tę radość odbierają.

Pod oczami miała wyraźne fioletowe zasinienia, a sama cera wydała jej się nieprzyjemnie blada i sucha pod palcami. – Cera pod palcami? Lol.
Nie napisałaś, że Beata się dotykała, jedynie przeglądała się w lusterku.

Beata skinęła głową i zapadła cisza. Tomek włączył radio, ustawione na stację RMF FM i w samochodzie rozbrzmiał głos Anny Wyszkoni. – A to brzmi tak, jakby to skinięcie głową spowodowało ciszę, a nie ogóla atmosfera w samochodzie. Poza tym zapadła cisza, a Tomasz włączył radio... To ile ta cisza trwała? Pięć sekund? Bez przesady, to raczej jeszcze nie jest cisza warta odnotowania.
W ogóle czy ktoś płaci ci za lokowanie produktu? O ile forda mondeo znoszę, bo samochody często charakteryzują właścicieli, to jednak słuchanie konkretnie RMF RM... Jakby nigdzie indziej nie puszczali Wyszkoni albo jakby samo włączenie radia i ustawienie stacji nie wystarczało. Gdyby to było jeszcze jakieś lokalne radio, nie wiem, Radio Gdańsk, podkreśliłabyś miejsce akcji, cokolwiek. RMF FM nie wnosi nic.

— Beata, przestań. O mało nie straciłaś życia, a udajesz [przecinek] jakby nic się nie stało. – (...) udajesz, że nic sie nie stało.

(...) ryzyko jest wpisane w mój zawód! — warknęła, [przecinek zbędny] zirytowana. – Podkreślenie zbędne; samo warkęła świadczy już o irytacji.

Na ulicy Piwnej panował zamęt. – Wcześniej pisałaś już o ulicach, wymieniłaś ich kilka. Nie musisz być taka dosadna, czytelnik wnioskuje z kontekstu. Na Piwnej panował zamęt – nie brzmi nieco lżej?

Było pełno gapiów, wielu z nich wyciągało ręce w górę [przecinek] robiąc zdjęcia, [przecinek zbędny] bądź nagrywając całe zdarzenie. – Ale… po co? Jakie zdarzenie? Kilku policjantów przed wejściem?
Znów błędnie użyłaś imiesłowu. Najpierw wyciągano ręce, potem robiono zdjęcia. Nie jednocześnie, bo bez sensu byłoby cykać w czasie ruchu ręką. (...) wielu z nich, wyciągnąwszy ręce, robiło zdjęcia bądź nagrywało całe zdarzenie.

Beata w myślach chwali funkcjonariusza, który robi zdjęcia tłumowi (a tłum fotografuje w tym czasie funkcjonariusza – takie tam kółeczko wzajemnej adoracji). Potem narrator tłumaczy, że często policjanci z patrolu są nieprzygotowani i nie wiedzą, jak się zachować, dopóki nie pojawia się dochodzeniówka. Moje pytanie brzmi: dlaczego fotografowanie tłumu gapiów jest czymś godnym pochwały i w ogóle po co się to robi? Jasne, że policja powinna reagować na tłum i nie dopuszczać, by ktoś nieodpowiedni wtargnął na miejsce zbrodni, ale robić zdjęcia gapiom? Po co? Do czego potem potrzebne są te zdjęcia? Wydaje mi się, że Beata jak już ma kogoś chwalić, to policjantów, którzy robią coś bardziej kreatywnego, na przykład rozmawiają ze świadkiem.
A tak w ogóle skąd zainteresowani? Zbrodnia miała miejsce w piwnicy, kobietę znalazł przerażony młodziak. Czy wybiegł z kawiarni, krzycząc, że ktoś zamordował mu szefową? Raczej nie, inaczej pewnie uznałabyś to za ważne i opisała sceną. Na miejsce powinna więc przyjechać policja i zamknąć lokal, przywiesić kartkę: ZAMKNIĘTE DO ODWOŁANIA, WSTĘP WZBRONIONY, ewentualnie teren ogródka otoczyć taśmą, by nikt nie właził z butami i nie zostawiał nowych śladów. Jeden czy dwóch przechodniów mogłoby zapytać, co się stało, ale policja nie udziela takich informacji niepowołanym. Więc… ludzie nie mieliby czego szukać, traciliby czas, nie ma powodu do sensacji. Chyba że przyjechał już karawan, wyciągali zwłoki – jednak lekarze medycyny sądowej nie mogą ruszyć ciała, dopóki nie zbadano okoliczności śmierci, a przecież dochodzeniówka dopiero co przyjechała na miejsce.
Ewentualnie z czasem jacyś ludzie pewnie by przyszli i obserwowali, bo są i tacy wścibscy, co tylko cały dzień będą stać, czekać i filować, czy w końcu nie wyjdzie policja z jakimś bandziorem albo pogotowie ze zwłokami. Ale nadal... od razu by tak się nie zebrali, bo niby skąd mają wiedzieć, że w piwnicy leży trup?

Beata pomyślała, że bardziej tę kawiarnię widziałaby gdzieś w Sopocie, gdzie z okien można by było mieć widok na morze [przecinek] niż w środku Starego Miasta. – Generalnie przed niż nie stawia się przecinka, gdy dalej nie występuje orzeczenie, ale w tym wypadku zamykamy podkreślone wtrącenie.

Podszedł do nich barczysty funkcjonariusz i zasalutował. – Niby dlaczego? To nie jest wojsko. Jeżeli natomiast funkcjonariusz chciał się głupio popisać, ktoś powinien go za to zganić. Poza tym salutuje się tylko do orła na nakryciu głowy i w nakryciu głowy. Opisując Beatę w samochodzie, gdy patrzyła w lustro, nie dodałaś, że miała pełny strój służbowy i czapkę.

Nagle jednak spojrzał w jej kierunku i Beatę przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Odwróciła szybko od niego głowę. – Lżejszy szyk: Szybko odwróciła głowę. Zbędne od niego. Domyślam się, że jeżeli Beata spojrzała w kierunku chłopaka, to logiczne, że odwróciła się też od nikogo innego. Chociaż technicznie ze zdania wynika, że od dreszczu…

Na dole było tylko dwoje ludzi [dwóch, bo mężczyźni]. Lekarz medycyny sądowej, [przecinek zbędny] Mariusz Czacha i jego asystent, który właśnie zajmował się zdejmowaniem odcisków palców z jednej z wiszących szafek. – Pomiędzy dwoma zdaniami lepszy byłby myślnik albo dwukropek jako wskaźnik osób, o których wspomina narrator. (Swoją drogą lekarz medycyny sądowej o nazwisku Czacha jest całkiem zabawnym przypadkiem).

Gdy stanęli nad ciałem, Beata w pierwszej chwili nie była pewna, na co patrzy, ponieważ twarz denatki została kompletnie zmasakrowana. – Strasznie kulawo to ujęłaś. Beata na pewno wiedziała, że patrzy na twarz. Nie potrafiła pewnie wyczytać z niej szczegółów, ale skoro to jest coś, co znajduje się na karku, no to stuporcentowo jest głową, a nie, przykładowo... no. Czymkolwiek innym.

Denatka leżała na wznak z rozrzuconymi na bok rękami, a wokół jej głowy rozlała się, zakrzepła już, krew z resztkami mózgowia, które wypłynęło. – (Bez sensu jest robić wtrącenie z przydawki).


To już podchodzi pod thriller. Obraz jest plastyczny, a nawet aż za bardzo. Nie bardzo chcę i w sumie nie potrafię sobie tego wyobrazić, jako czytelnik czuję się zniesmaczona. Mimo że to opowiadanie kryminalne, nie wiem, czy koniecznością było wdawać się w aż takie szczegóły. A jeżeli tak czujesz, to zostaw zdanie, pozbywając się chociaż dopowiedzenia: które wypłynęło (brzmi, jakby mózgowie wypłynęło akurat wtedy, gdy Beata spojrzała na ciało, co jest mocno creepy, na dodatek jest to niezgrabne powtórzenie myśli, bo i tak wspomniałaś już, że mózgowie i krew rozlane są wokół głowy).
Potem czytam myśli Beaty, która zastanawia się, dlaczego ludzie robią takie rzeczy. Okej, dobrze, poznajemy bohaterkę wrażliwą i to pasuje do wcześniejszego streszczenia, z którego wywnioskowałam, że przejmuje się ofiarami i nienawidzi zbrodniarzy. Chociaż te dwadzieścia lat w zawodzie trochę z tym koliduje (trudno jest mi sobie wyobrazić, że w zawoadach takich jak policjant, strażak, lekarz, psycholog itd. pracownicy przejmują się każdym przypadkiem; przecież to jest niezdrowe psychicznie). No ale różni są ludzie, uznajmy to za wyjątkowość. Nie każdy policjant musi być chłodny jak oczy Tomasza.

Popatrzyła z zainteresowaniem na lekarza, który w kombinezonie z białej flizeliny mocno kontrastował z szarością pomieszczenia. – Szary i biały to kontrast? No nie bardzo.
A ten kombinezon po co?


Skoro lekarz nie kazał policjantom go ubrać, to znaczy, że w pomieszczeniu nie ma żadnego ryzyka skażenia ani nic w tym stylu. W szpitalu nosi się kombinezony (aby uniknąć kontaktu z osobą, która mogłyby czymś zarazić, albo żeby nie wnieść jakiegoś świństwa do chorego), także w laboratoriach (gdy występuje ryzyko napromieniowania lub skażenia chemicznego, ale to też nie byłyby wtedy kombinezony z flizeliny, tylko z polipropylenu powleczonego polietylenem). Gościowi wystarczyłyby rękawiczki, kiedy doszłoby do dokładnych oględzin.
Oględziny te nie mogą jednak zacząć się bez prokuratora. Na stronie [źródło] czytamy:
Zespół prowadzący oględziny zwłok na miejscu ich znalezienia składa się z: prokuratora, technika dochodzeniowego, fotografa i lekarza. Całością akcji kieruje prokurator, który wydaje polecenia. (...) Czynność (oględziny) przeprowadza organ procesowy, który jedynie korzysta z pomocy biegłego [lekarz medycyny pracy], nie oddając mu przez to kierownictwa nad czynnością.
U ciebie brakuje nie tylko prokuratora, ale też fotografa i techników (których nie widać i nie słychać, a o których tylko wspomniał policjant), natomiast lekarz samowolnie przejął pałeczkę. Niedopuszczalne.
Co jeszcze? Wcześniej napisałaś, że asystent lekarza medycyny sądowej zdejmuje odciski z szafek. To nie jest jego robota, ale techników kryminalistyki. Sama się zastanów: co niby miałby asystent lekarza do odcisków? Tak na logikę? Czym by ściągał te odciski? Plastrem?

Komisarz obeszła ciało i ukucnęła. Delikatnie dotknęła dłoni denatki i przyjrzała się malunkowi. – Lekarz ma kombinezon, a Beata dotyka zwłok bez rękawiczki? Strasznie nieprofesjonalne jest zostawiać swoje ślady na ofierze. Sama utrudnia przyszłą robotę swoim kolegom.

Malunek to słaby synonim wytatuowanego znaku. Chyba że był kiepskiej jakości – PWN.
— Faktycznie, świeżak. Widać jeszcze ślady po ukłuciu igłą — stwierdził. – No nie. To brzmi, jakby Grażyna była jakąś początkującą narkomanką.
Przede wszystkim tatuaże, nawet świeże, nie mają śladów po ukłuciu igłą. To nie jest tak, że w kilku miejscach wbija się igłę i tam tylko widać jakieś ślady, a tak to właśnie brzmi w ustach Tomka. Może być widać strupki na całym tatuażu, jeśli minęło kilka dób, albo schodzący naskórek, ewentualnie wypływające osocze, jeśli dziarano do dwóch dni. Ale ślady po jednym ukłuciu? Sformułowanie gorzej niż nieporadne.

— Trochę dziwna sprawa — powiedziała Beata, wstając [kropka] — Wygląda [przecinek] jakby morderca znęcał się nad ofiarą, nim ją ostatecznie zabił.


I to mówi komisarz, która przed chwilą patrzyła na pokiereszowaną twarz ofiary, do ludzi, którzy widzą to samo, co ona...

— Tylko po sekcji. – „Tylko po sekcji mogę wam powiedzieć coś jeszcze, bo ułożenie ciała, oględziny odzieży, ewentualne ślady krwi między palcami i pod paznokciami, obecność być może włosów wyrwanych w trakcie szamotaniny, kształt i typ ran ciętych/kłutych/postrzałowych nic kompletnie mi nie mówi. Taki jestem medyk sądowy, że żaden”.

Na górze w lokalu wciąż byli technicy, którzy zabezpieczali ślady. – Aha, okej. Mamy jednak tych techników; szkoda, że wszyscy naraz działają nie tam, gdzie doszło do morderstwa. Wcześniej, zamiast zająć się robotą, Beata, wszedłszy do lokalu, komentowała wystrój, dopiero teraz zauważa pracowników. To mi zgrzyta.
Dlaczego Beata nie porozmawiała z technikami na miejscu zbrodni? I dlaczego Tomek też nic nie robi? Po co oni tak właściwie tu przyjechali? Ktoś zadzwonił do biura, że natychmiast mają się zjawić, ale tak naprawdę w ogóle nie są potrzebni. Rozdział miał przedstawiać początek śledztwa, tak podejrzewałam, a nie pokazuje praktycznie niczego wartościowego w tym temacie. Dowiedziałam się tylko, w jakim stanie były zwłoki oraz że Beata kojarzy Bartka. Mało!

Beata z ulgą przyjęła, że nie widziała nigdzie tego chłopaka. Chciała się łudzić, że może się pomyliła i to nie był on, ale rozum podpowiadał, że to niemożliwe. Blizna na jego twarzy była zbyt charakterystyczna, by mogła się mylić [ta blizna?]. Miała cichą nadzieję, że jej nie rozpoznał. W końcu minęło kilka lat. – Zastanawia mnie to. Czy Beata jako zawodowa komisarz śledcza nie powinna być bardziej… profesjonalna? Widzi kogoś, kogo zna, na miejscu zbrodni i zamiast się zainteresować, to łudzi się, że pomyłka. Zamiast szybko połączyć fakty, spróbować coś przeanalizować, to chce sobie wmówić, że oby to nie był on… Dla mnie to trochę śmieszne. Beata zachowuje się, jakby Bartek zrobił jej coś przeokrutnego w przeszłości, a to przecież tylko młody chłopak.
No i ta blizna na jego twarzy? Dlaczego nie wspomniałaś o niej, gdy poznawałam Bartka w rozdziale pierwszym? Wtedy wyobrażałam sobie chłopaka bez blizny, a dopiero teraz mam mu ją dokleić? Narrator wszechwiedzący nie wymaga bodźca, żeby opisywać bohaterów, a jeżeli tak bardzo potrzebowałaś powodu, twarz chłopaka mogłaby odbić się w szybie autobusu albo witrynie sklepowej. Do swojej ekspozycji na temat przeszłości i średnio udanej teraźniejszości Bartek mógłby dodać, że przez taką szpetotę nie może sobie nawet znaleźć dziewczyny… Czy coś. Cokolwiek.
Musisz nauczyć się wczuwać w czytelnika. Jeżeli poznaję bohatera, to nie mogę dopiero później dowiadywać się o nim tak istotnych faktów, bo przez to mam wrażenie, że dopisujesz je na siłę albo wymyślasz na bieżąco.

(...) pokazała partnerowi [przecinek] by chwilę zaczekał, sama odeszła na bok i odebrała (...). – Jak mu pokazała?

Serce przyspieszyło swoje uderzenia i w pewnym momencie Beata bała się, że zaraz wyskoczy jej z piersi. – Podkreślenie zbędne (wiadomo, że jak serce przyspiesza, to szybciej bije, czyli szybciej uderza). Wątpię, by w czasie rozmowy Beata myślała właśnie o tym. Raczej słuchała mówcy w skupieniu.

Odetchnęła głęboko i starając się zapanować nad nerwami, wróciła do partnera, który zdążył już spalić papierosa. – Co to znaczy: starać się zapanować nad nerwami? Co robiła? Brakuje mi tu czegoś plastycznego, czego mogłabym się złapać. W czasie rozmowy opisałaś przyspieszone bicie serca, ale napisałaś też, że Beata czuje niepokój. Niepotrzebnie. Widziałam to w jej zachowaniu. A co zrobiła, aby ukryć to zachowanie? Odetchnęła? Schowała ręce do kieszeni?
Jak Tomek pali te papierosy? Ledwo się do tego przymierzał, a teraz już skończył? Co on, na trzy wdechy spala całego czy, syn marnotrawny, kończy w połowie? Rozmowa Beaty zdawała się być krótka, konkretna. Sama napisałaś, że mówca wypluwał słowa. To znaczy, że się spieszył, prawda?

— Gdzieś cię mam podrzucić? — zapytał, wyciągając z tylnej kieszeni jeansów kluczyki od samochodu.
— Jeśli to nie byłby problem…
Słońce niespodziewanie wyszło zza chmur, więc gdy znaleźli się w samochodzie [przecinek] Tomek wyciągnął ze schowka po stronie pasażera swoje Ray-bany i założył na nos. – Ray-bany małą. Taka sama zasada, jak z markami samochodów. A nawet z RMF FM. Czy marka jest ważna?
Jezusieńku, jak ty się strasznie produkujesz… Kluczyki od samochodu? Jeżeli bohater stał przy samochodzie i dwa zdania potem się w nim znalazł, to wiadomo, że nie wyciągał kluczyków, na przykład, skrzynki pocztowej. Schowek po stronie pasażera? Czy spotkałaś kiedyś w standardowych samochodach, by ten znajdował się gdzieś indziej? Ray-bany na nos? No kto by pomyślał, że to właśnie tam nosi się okulary…
Dbaj o lekkość. Nie traktuj czytelnika jak głupka, a tak się czasem czuję, gdy czytam tak wiele oczywistości w jednej notce. Część informacji jest logiczna, na dodatek strasznie szczegółowa. Nie bardzo interesującym elementem fabularnym jest, co w której kieszeni ma Tomek albo skąd Beata czy Norbert (w przyszłych notkach) wyciągają telefony. Istotne jest, że to robią, jednak tak szczegółowe opisy nie zawsze są zaletą – często ludzie robią coś automatycznie, bez skupienia: odkładają coś gdzieś na bok, a nie określają dokładnego położenia wszystkich rzeczy, które je otaczają. Jasne, czasem nie są to opisy, które przeszkadzają, ale traktuj je z umiarem. Bo drobiazgowy narrator-pedant (tym bardziej w historii, w której tak mało się dzieje w wątku głównym) po czasie zwyczajnie... męczy.
Tak samo za bardzo lubisz zaimki. Najczęściej ze zdania jasno wynika, że coś jest czyjeś – należy do kogoś lub jest czyjąś częścią. Zwykle takie informacje pozostawia się w domyśle, no bo przecież nie wyobrażę sobie absurdalnej sceny, w której Beata miętosi bez powodu brzeg bawełnianej czerwonej bluzki Tomka:
Przez chwilę miętosiła brzeg swojej [zbędne] bawełnianej, czerwonej bluzki ze wzrokiem wbitym w mury Wielkiej Zbrojowni. – O, przy okazji dowiaduję się, że Beata nie jest w mundurze. Tym bardziej tamto wcześniejsze salutowanie powinno wylądować w koszu.

ROZDZIAŁ CZWARTY
Kiedy zaparkował, zerknął na biały gmach budynku [przecinek] a potem na twarz Beaty. – Pytanie za sto punktów: czy gmach nie równa się budynkowi? Można powiedzieć, nie wiem, biały gmach biblioteki narodowej, ale nie: biały gmach budynku biblioteki narodowej.

Odniósł wrażenie, że w ciągu tych dwudziestu minut podróży samochodem, [przecinek zbędny] Beata postarzała się o kilka lat. – Doceniam research. Z Piwnej na Jana Pawła na Zaspie faktycznie coś koło dwudziestu minut będzie...

Była blada, a pojedyncze zmarszczki wokół oczu, na które nigdy nie zwrócił uwagi, teraz były jak wyraźne rysy na szkle [lepiej: były wyraźne jak rysy na szkle]. – Beata podobno była blada i zmęczona, niewyspana, odkąd Kwiatkowski wszedł do biura. Żadna nowość. Poza tym Tomek wychodzi teraz na niekonsekwentnego; wcześniej wydawał się zatroskany, gdy pytał o to, jak bohaterka się czuła (gdy jechali na miejsce zbrodni), a teraz nagle jej kiepski wygląd to dla niego nowość?

Miałam chwilowy problem z kolejną sceną. Zacytuje część:
Beata popatrzyła na niego przelotnie i wcisnęła guzik przy windzie. Koło nich zaraz stanęła jakaś starsza pani w towarzystwie młodszego mężczyzny. Wspierała się na jego ramieniu. Wyglądała jak skóra naciągnięta na kości i Tomek pomyślał, że raczej wiele życia jej nie zostało.
— Ale poczekasz na korytarzu. Nie będę tam zbyt długo.
Tomek tylko skinął głową.
Oddział intensywnej terapii kardiologicznej znajdował się na drugim piętrze, we wschodniej części szpitala. Gdy szklane drzwi się za nimi zamknęły, Tomka uderzyła cisza i spokój, jaki tutaj panował. (...)
Tomek zrobił kilka kroków do przodu, ale zobaczył, że Beata ani drgnęła.
— Co jest? — zapytał cicho.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, zirytowany popatrzył w miejsce, w które wydawało mu się, że jest wpatrzona Beata.
Przez podkreśloną część zdania, która znajduje się po opisie starszej pani, mężczyzny i Beaty mówiącej do Tomka, że zaraz wraca, wydawało mi się, że Beata poszła z opisanymi bohaterami, a Tomek został sam na korytarzu. Jakie było moje zdziwienie, gdy dalej przeczytałam, że Tomek zadał pytanie Beacie? Która powinna być już za szklanymi drzwiami, ze staruszką i mężczyzną? Potem dopiero okazało się, że Beata nadal stała obok Tomka i obserwowała coś z daleka. Zamieszałam się. I wszystko prawdopodobnie przez podkreślone zdanie: nie wiadomo, kogo dotyczy zaimek nimi. Wynika to dopiero z dalszej części tekstu i kiedy czytelnik przeczyta całą scenę dwa czy trzy razy. Nie działaj tak. Pisz, by wyobraźnia czytelnika działała od początku prawidłowo, a nie żeby trzeba było ją z każdym kolejnym zdaniem ustawiać jak antenę – na odpowiedni kanał, łapiąc dobry sygnał. Możesz nie widzieć problemu albo sądzić, że wymyślam, bo przecież dobrze wiesz, co widzisz oczami wyobraźni i co chcesz przekazać, znasz fabułę historii i jej przebieg. Natomiast ewidentnie to już któryś raz, kiedy muszę czytać fragment wielokrotnie, aby go zrozumieć w pełni.

Nie doczekawszy się odpowiedzi, zirytowany popatrzył w miejsce, w które wydawało mu się, że jest wpatrzona Beata. Zaledwie kilka metrów przed nimi, na jednym z plastikowych krzeseł siedział mężczyzna. Był zgarbiony, a dłonie miał splecione nad pochyloną głową. Wydawał się nie reagować na jakiekolwiek bodźce z zewnątrz.
Tomek szybko domyślił się, że to musiał być ojciec Beaty, o którym usłyszał już kilka niepochlebnych historii.
Po pierwsze, Tomek nie powinien być zirytowany. Narrator podkreślał atmosferę panującą na korytarzu, która uderzyła bohatera. Albo jedno, albo drugie. Albo jestem wyrozumiałym kolegą i wiozę towarzyszkę do szpitala w sprawach prywatnych, o których coś tam słyszałem, albo irytuję się, bo mi łaskawie nie odpowiedziała na jedno pytanie, gdyż zapatrzyła się na coś na oddziale kardiologicznym i prawdopodobnie coś nią wstrząsnęło (tym bardziej że wcześniej już widziałem jej zdenerwowanie i wyczuwałem jej nastrój).
Po drugie, tu za bardzo nie miało się co wydawać. Jak wiele rzeczy wstrzymujących dech w piersi działo się przed nimi, że Tomek musiał dedukować nad tym, na co patrzy koleżanka, i wybierać? Tym bardziej, że wspomniany mężczyzna siedział zaledwie kilka metrów przed nimi (a dalej dowiaduję się, że Kazimierz zajmuje swoją posturą większą część korytarza)...

Tomek popatrzył na nią z niedowierzaniem. Złapał ją za szybko za przedramię [przecinek] zatrzymując w miejscu..
— Nie chcesz zobaczyć się z siostrą? — zapytał.
W tym momencie przypomina mi się scena w samochodzie, kiedy Beata podniosła głos, bo Tomasz tylko zapytał, jak się czuła po wypadku. Teraz Tomek wtrąca się w jej rodzinne sprawy, mimo że zaznaczała, że miał poczekać i lepiej byłoby, gdyby w ogóle sobie poszedł, ale rady przyjmuje dość potulnie. Wydaje mi się, że kiedy ktoś zaznacza, że radzi sobie sam i dba o swoją prywatność, takie zachowanie tworzy w oczach czytelnika zauważalną sprzeczność. Na dodatek jestem dość mocno zdziwiona, że Tomek w ogóle wie o siostrze. Jak już napisalam, Beata nie wydaje się od początku historii osobą, która dzieli się swoimi problemami z innymi.

— Nie przy nim — powiedziała cicho, jakby w obawie, że Kazimierz Szczygłowski może ich usłyszeć. Tomek popatrzył na mężczyznę przez ramię. Trwał w tej samej pozycji.
— Ale sama powiedziałaś, że…
Słowa Tomka przerwał głośny sygnał przychodzącego połączenia. Cały się spiął [kto? sygnał?], kiedy piosenka zespołu [zbędne] Guns N’ Roses zburzyła otaczającą ich ciszę. – Nie zaburzyła ciszy, bo przerwała głos Tomka. To się wyklucza.  I jeżeli już podajesz wykonawców, to może podaj też tytuł, no bo w sumie teraz nawet nie wiem, którą melodię mam sobie wyobrazić. Ewentualnie pomiń zespół. Jakiś rockowy kawałek nie wystarczy?

Nim odrzucił połączenie od Kamili [przecinek] było już za późno. Mężczyzna, wyrwany brutalnie z transu [przecinek] podniósł na nich wzrok i Tomek pomyślał, że historie, które o nim krążyły [przecinek] raczej nie mijały się z prawdą. – Nie za mocne jest to określenie? Może jeszcze napisz, że Kazimierz był w hipnozie? Chłop się tylko zamyślił, jeny… Klik.

Tomek nie mógł uwierzyć, że mężczyzna po siedemdziesiątce może mieć tak masywną posturę. Facet swoją sylwetką zajmował większą część korytarza i przypominał Tomkowi zawodnika MMA, który jeszcze nie przeszedł na emeryturę. – Zawdonicy MMA wcale nie są duzi, chyba że to jacyś freakfighterzy (poza tym znów czuję, że przesadzasz. Jak mały musiał być ten korytarz?). Kazimierz prędzej wpasowałby się w kanon kulturysty. Spójrz na przykład na Arnolda Schwarzeneggera, kończył siedemdziesiątkę w tamtym roku.


— Nie masz żadnego prawa, do cholery! Wynoś się stąd! – A czy przypadkiem to właśnie do Beaty nie zadzwonił ktoś ze szpitala? Prawdopodobnie lekarz? Więc Beata powinna być chyba nieco bardziej przekonana do tego, że miała prawo zobaczyć się z siostrą i jak na główną bohaterkę powinna być na pewno bardziej zaangażowana. Skoro otrzymała telefon, że ktoś chciał się z nią tu spotkać, porozmawiać o stanie zdrowia siostry, to znaczy chyba, że nie przyjechała na darmo, żeby wejść i wyjść.

— Trzeba było o tym pamiętać pół roku temu! — huknął niespodziewanie. [akapit] Tomek poczuł, że musi wkroczyć [ekspozycja]. Stanął przed Beatą i przesłonił ją swoim ciałem. Kazimierz Szczygłowski dopiero teraz uraczył go swoim spojrzeniem. Był prawie tego samego wzrostu, więc nie mógł spojrzeć na Tomka z góry, tak jak pewnie chciał.

Dopiero, gdy zostali sami [przecinek] Tomek odczuł, że wszystkie mięśnie ma napięte do granic możliwości, jakby faktycznie zaraz miało dojść do starcia. Odetchnął głęboko, powoli się rozluźniając. (...)
— Chodźmy stąd. — Powoli otoczył ją ramieniem i skierował do wyjścia z oddziału, a następnie wyprowadził ze szpitala. Dlaczego? Czy Beata nie powinna zrobić tu czegokolwiek? Pogadać z jakimś lekarzem, tak przykładowo?
Rozumiem ludzkie emocje, spotkanie z ojcem, atmosferę szpitalną, ale w opowiadaniu powinno się coś przede wszystkim dziać, żeby pomiędzy dynamiczne akcje móc wplatać elementy bierne. A to już druga scena z rzędu, kiedy bohaterka przyjeżdża gdzieś, po czym wychodzi bez niczego, praktycznie nic nie zrobiwszy. Jestem mocno rozczarowana, tak jak rozdziałem poprzednim, gdy bohaterowie pojawili się na miejscu zbrodni zupełnie bez przyczyny i nic z tego nie wynieśli (bo zdjęcia, informacje od techników i zeznanie lekarza, który i tak powie im wszystko dopiero po sekcji, mogliby dostać e-mailem).
Póki co jedynie scena z prologu jest rodem z powieści kryminalnej. Reszta to nudy na pudy, niestety.

Tomek zacisnął prawą rękę na kierownicy, ale szybko rozprostował palce, kiedy rana po wewnętrznej stronie dłoni przypomniała o sobie rwącym, tępym bólem. – Fajnie, że Tomek jest praworęczny. To bardzo ważna informacja, dziękuję. Poza tym jaka rana?
[W głowie śmignęła mi właśnie informacja o jakimś gipsie czy opatrunku, więc cofnęłam się dwa rozdziały i dotarłam do informacji, że Tomek faktycznie ma cały czas bandaż na ręce. Czytam jeden rozdział co kilka dni, więc zdążyłam już o tym zapomnieć, tym bardziej że dwie ostatnie notki w ogóle tego nie przypomniały. To nie powinno tak działać, że czytelnik musi się cofać w tekście, by odgrzebywać fakty].
Więcej uwag do rozdziału nie mam. Zakończenie dość… zaskakujące. Na plus.

ROZDZIAŁ PIĄTY
Największym plusem rozdziału jest stylizacja Norberta rozmawiającego z Amelią oraz jego – tym razem niewyeksponowana, a pokazana – trudna sytuacja w domu. Drugi walor to zakończenie, które jest nie tylko bardzo mocne, ale również otwiera furtkę kolejnemu wątkowi – przynajmniej mam nadzieję, że scena śmierci dziecka coś ze sobą łączy, prowadzi do czegoś (a nie tylko zabierze Norberta na kilka scen), być może jest pretekstem dla przedstawienia charakteru postaci, whatever. W każdym razie jako element opowiadania, nawet przypadkowa (dla bohaterów) sytuacja – jeżeli już pojawia się w tekście – musi coś wnieść, odpowiadać na pytanie: po co akurat to?. Na razie nie znam odpowiedzi, nie czuję jej, ale jeszcze trochę tekstu przede mną. (To dlatego wolę oceniać opowiadania skończone, wtedy takie wnioski pozostawia się na koniec; tutaj mogę tylko zgadywać, liczyć na coś bądź nakierować cię, jeżeli wciąż dopiero budujesz fabułę i sama nie do końca jesteś jej pewna).
No i nie mogę przejść obojętnie obok tego, że coś w tym opowiadaniu dużo… dziecięcych śmierci. Teraz ginie chłopczyk, wcześniej, w drugim rozdziale poznajemy streszczoną sprawę Małeckiej, która zamordowała córkę. Czy ta monotematyczność pobocznych elementów (na pierwszy rzut oka przypadkowych) ma ze sobą jakiś związek? Szczerze wątpię; nie wyobrażam sobie, jak mogłabyś to połączyć.
A co mi nie leżało?

— Jasne, że mnie nie słuchasz, bo, [przecinek zbędny] po co? —[spacja]warknął nastolatek, podszedł do lodówki i wyciągnął z niej karton z sokiem pomarańczowym. Nie kłopocząc się ze szklanką, upił kilka łyków i schował karton z powrotem w lodówce. – Podkreślenia są zbędne. Nadal rozmieniasz się na drobne i dopowiadasz logiczności. Niepotrzebnie. Odbierasz tym lekkość narracyjną.
Od tej pory będę podkreślać podobne elementy, które tylko sztucznie wydłużają akapity i próbują utopić mnie w morzu tautologii, także jeżeli zobaczysz gdzieś podkreślenie, to zastanów się sama, czy wskazany fragment coś wnosi.

Gdy czekał, aż woda się zagotuje, zadzwonił jego telefon, który leżał na stole. Zerknął na wyświetlacz [kto? telefon?] i przeklął w myślach.

— Co jest? — zapytał, gdy odebrał połączenie.

Teoretycznie miał mieć teraz dwa dni wolne, a za pół godziny zabierał Amelię do lekarza, ponieważ młoda od kilku dni bez ustanku kaszlała i miała gorączkę. Znając polskie realia [przecinek] pewnie nawet nie wejdą na umówioną godzinę do gabinetu… – Wyjaśnienie wizyty u lekarza jest zbędną ekspozycją. Za chwilę i tak będę uczestniczyć w rozmowie Norberta z Amelką, wtedy dowiem się, że dziewczynka kaszle, jest przeziębiona.

Potarł dłonią skroń.

(...) popatrzył na godzinę, [przecinek zbędny] wyświetlaną na budziku przy łóżku córki.

(...) od razu mógł odrzucić odrę, [przecinek zbędny] czy różyczkę.

W dodatku to na Alanie spoczywała odpowiedzialność, bo on ganiał za tą psychopatką, Małecką. – Z tego zdania wynika, że to Alan biegał za Małecką, a nie Norbert. Spróbuj inaczej, sugeruję: W dodatku zrzucił odpowiedzialność na Alana, a sam ganiał za tą psychopatką, Małecką. Lub coś w tym stylu.

Jego rodzice już nie żyli, a rodzina jego zmarłej żony, Marty, odcięła się od niego i dzieci. Nie miał teraz z nimi żadnego kontaktu. Był w stanie zrozumieć, że jego mogli nie akceptować, mieć pretensje,  [przecinek zbędny] czy cokolwiek, ale czemu dzieci musiały na tym cierpieć?
Jego jałowe rozważania przerwał klakson z tyłu. Zaskoczony, że pali się zielone światło [przecinek] ruszył, skupiając się już wyłącznie na drodze.

Na szczęście, [przecinek zbędny] okazało się, że przed nimi jest [czas] tylko jedna kobieta ze swoim synem, więc nie spóźnili się i jednocześnie nie czekali długo na swoją kolej.

Zostało mu jeszcze odwiedzenie apteki, która mieściła się tuz [ż] obok przychodni. Tam niestety kolejka okazała się być już całkiem pokaźna. Brzydki anglicyzm. PWN.
Gdy Norbert w końcu wrócił z Amelią do domu, było już przed jedenastą. Musiał się pospieszyć. I tak go irytowała [szyk: irytowała go] myśl, że nie mógł pojawić się na miejscu zdarzenia, nie chciał, by na komendzie Tomek z Beatą jeszcze na niego dodatkowo czekali. – Swoją drogą nic nie stracił, bo na miejscu zbrodni byłby potrzebny wystarczająco biernym kolegom jak wrzód na tyłku.

Nim po drugiej stronie usłyszał głos kolegi [przecinek] zdążył odpalić samochód i wyjechać z parkingu.

I kiedy ta miała niedługo nastąpić [przecinek] nagle na ulicę wyrwało się dziecko.

Biegnąc po jezdni w stronę tłumu [przecinek] zadzwonił na 112.

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Popatrzył na puste biurko Norberta, a potem na swój zegarek na prawej ręce. – Już wiem po scenie w samochodzie, że Tomek jest praworęczny. Nie musimy tego ciągnąć.
W zasadzie nigdy nie musieliśmy.

Jako świadek był zmuszony złożyć zeznania i mimo, że wszystko działo się w znajomym kręgu, to i tak strasznie się to ciągnęło. – Nie. Policyjny zespół powypadkowy nie przesłuchuje świadków wypadku, ale zbiera od nich zaledwie informacje dotyczące tego wypadku, które dołączane są potem do protokołu powypadkowego w formie załącznika. Tylko tyle. Mylisz tutaj uzupełnianie protokołu powypadkowego ze składaniem zeznań. To drugie kończy się przesłuchaniem, które musi być poprzedzone wezwaniem na nie. Jeżeli Norbert został świadkiem wypadku samochodowego i opowiada policji na miejscu, co się stało, może podać swoje dane osobowe i wtedy zostanie wezwany na przesłuchanie, następnie będzie brał udział w postępowaniu sądowym, gdyby chciał wesprzeć rodzinę dziecka oraz pociągnąć do odpowiedzialności kierowcę (o ile pewien jest jego winy, bo zeznania składa się pod przysięgą, a za składanie fałszywych zeznań grozi odpowiedzialność karna). Tak to działa. Jeżeli Norbert dostałby wezwanie, dopiero wtedy miałby obowiązek stawić się w wyznaczonym miejscu oraz czasie. Póki co jako świadek wypadku może opowiedzieć, co widział, aby pomóc policjantom zebrać fakty do protokołu, nie musi jednak zostawiać swoich danych. Pewnie robi to, bo sam jest policjantem dochodzeniówki, ale gdyby wsiadł z powrotem do samochodu i zajął się własnymi sprawami, nikt by mu niczego nie zrobił, nie przeszkadzał.

Tomek w tym czasie poznał adres zamieszkania denatki i dowiedział się, że kobieta nie ma [czas] męża, ale ma [czas] dorosłą córkę, mieszkającą w Gdyni. – Suche streszczenie. Co zrobił? Jak dowiedział się? Rozmawiał? Googlował? Przeglądał fejsa? Miał już dane z miejsca zbrodni?
Błąd czasowy, bo denatka już nie żyje. Jak może coś mieć?

Przed nim stały dwa zadania. Poinformowanie córki o śmierci i odwiedzenie mieszkania ofiary. Musiał też przepytać sąsiadów. Nie chciał się w tym babrać sam; było to czasochłonne i lepiej było robotę rozdzielić na dwóch. Dlatego wciąż tkwił na komendzie, czekając na Norberta. – Dlaczego akurat on miałby informować córkę o śmierci? Wydaje mi się, że to nie należy do obowiązków policjantów z wydziału dochodzeniowego, ale tych z dyżurki, którzy pierwsi dostali cynk o śmierci. Tak na logikę.
W samym temacie informowania, na stronie [źródło] dowiaduję się, że: Powiadamianie o śmierci zawsze powinno odbywać się twarzą w twarz. (...) Powiadomienie powinno odbyć się w możliwie jak najkrótszym czasie od ustalenia tożsamości ofiary i tożsamości osób jej najbliższych. (...) O śmierci powinny powiadamiać co najmniej dwie osoby.
No więc jeżeli już Tomek musi poinformować o śmierci i od dawna wiadomo, że zginęła Grażyna, właścicielka lokalu, to w ogóle bez sensu, że jechał z Beatą do szpitala, a teraz jeszcze sobie czekał w biurze na Norberta. Tak naprawdę zamiast do szpitala powinien z wspólniczką pojechać od razu do córki ofiary. Myśl o rozdzielaniu się, bo będzie szybciej, jest w tym momencie nieodpowiedzialna i niepoważna. Córka Grażyny szybciej dowie się o śmierci od jakichś znajomych przechodzących akurat po jarmarku albo od sąsiadów lub przyjaciół mamy, pracowników lokali tuż obok kawiarni... Kpina.

Na dworze i tak lał się żar z nieba. Wyciągnął tylko swoją odznakę z jednej z kieszeni i schował do spodni. – Żar schował oznakę, mhm. Na pewno.

Chociaż był od Wojtka wyższy i miał mocniejszą posturę, to Jabłoński zdawał się kompletnie na to nie zwracać uwagi. Wiedział, że nie może [czas] stać mu [któremu?] się krzywda, [przecinek zbędny] tu, na komendzie. Mógł sobie podejść do Kruka i bez skrępowania kpić z niego. Tomek za to wiedział, gdzie Jabłoński mieszkał [przecinek] i nie miałby problemu, by samemu go odwiedzić.

Wojtek uniósł brwi, a jego twarz dalej rozciągał fałszywy uśmiech. Dotknął [ten uśmiech?] ręką lewej strony żuchwy.

Dalej mamy kolejne streszczenie, tym razem poprzedniego wieczoru z perspektywy Tomka. Wyjaśnia się stan jego ręki (o której znów zdążyłam zapomnieć, gdy bohater siedział w swoim gabinecie), ale nie przekonuje mnie ta suchota. Wiele zdań wypchanych jest logicznościami, postawiłaś też o kilka przecinków za dużo w scenie akcji, przez co czyta się wolniej, a pozornie dynamiczny fragment staje się lakoniczny.

(...) który, wyraźnie podpity, uwięził ją między swoimi ramionami, [przecinek zbędny] a ścianą.

Zamiast tego, [przecinek zbędny] strącił tylko szklankę, która poleciała wraz z nim i rozbiła się na kafelkach. – Pamiętasz, że stale podkreślam zbędne frazesy? Gdyby Wojtek strącił coś jeszcze poza szklanką, pewnie byś to opisała, a skoro strącił ją, upadając, to z góry już wiadomo, że poleciała wraz z nim.

Tomek nie zamierzał zrobić nic więcej, poza wywleczeniem Jabłońskiego za drzwi mieszkania. – Ekspozycja. Znów wnikasz w chęci i zamierzenia bohatera. Dalej pokazujesz, jak Tomek krzyczy na Wojtka. To potwierdza jego chęci, więc odpuść.

Kiedy schylił się, by go złapać za poły kraciastej koszuli, Wojtek niespodziewanie złapał za większy odłamek szkła i się zamachnął.

Syknął, [przecinek zbędny] rozwścieczony. Wojtek, [przecinek zbędny] wykorzystał kupiony sobie czas i szybko poderwał się z ziemi.

— Wypierdalaj stąd — powiedział wściekle Tomek, trzymając się za krwawiącą dłoń. – Zaledwie moment wcześniej napisałaś, że Tomek był rozwścieczony. Starczy emocji; potrafię je wyczytywać z kontekstu. Brakuje mi też wykrzyknika, który dodatkowo umocniłby tę wściekłość.

Jabłoński wzruszył ramionami, a potem znieruchomiał, ze wzrokiem utkwionym gdzieś na schodach. Tomek popatrzył w to samo miejsce i zobaczył na półpiętrze młodą kobietę, [przecinek zbędny] ubraną w strój,  [przecinek zbędny]  składający się z długich czarnych spodni, białej koszuli i żakietu. Włosy jak zwykle miała idealnie zaczesane do tyłu, w wysokiego kucyka, a na twarzy malowała się wyuczona chłodna obojętność. Była [ta obojętność?] w towarzystwie jego przełożonego, Mariusza Kwiatkowskiego.

Mariusz Kwiatkowski, [przecinek zbędny] jakby wyczuł jego niepokój.

Tomkowi wydało się, że Kwiatkowski stał się nagle o kilka lat starszy i pomyślał, że temu człowiekowi przydałaby się już emerytura. – Tego samego stwierdzenia użyłaś dwie notki temu w odniesieniu do Beaty. Było to tak charakterystyczne zdanie, że teraz rzuca się w oczy.

— Powiem tobie, ty przekażesz Beacie. Aleksandra będzie z wami współpracować przy sprawie morderstwa tejże ofiary… Januszkiewicz, tak? — Tomek skinął głową. – Słowa należą do Kwiatkowskiego, a reaguje Kruk. Brakuje akapitów.

Tomek ledwo powstrzymał się od zrobienia głupiej miny. – Jakiej?
Takiej?


Głupia mina to straszny ogólnik, na dodatek – kiedy ktoś ci mówi o morderstwie i twoim zadaniu – to nie jest chyba coś, co pierwsze przychodzi ci do głowy, jeśli jesteś podobno zawodowcem. Tak mi się wydaje.
I skoro Tomek miał podobno dwa zadania do wykonania, w tym jednym było poinformowanie córki denatki o śmierci, to przepraszam bardzo, ale dlaczego Kwiatkowski mu przeszkadza? Niby kiedy ta córka ma się dowiedzieć o śmierci matki? Po spotkaniu, a potem jeszcze lunch, huh? Może być?

— A pofatygowałaś się tutaj, ponieważ? – Na końcu wypowiedzi, przed pytajnikiem, brakuje wielokropka.
Strasznie głupie pytanie. Czyli próbujesz mi wmówić, że Tomek, pracując w dochodzeniówce, nie wie, że dwoma głównymi zajęciami prokuratury jest prowadzenie lub nadzorowanie postępowań przygotowawczych w sprawach karnych oraz koordynowanie działalności w zakresie ścigania przestępstw, prowadzonej przez inne organy państwowe, np. wydział dochodzeniowy?

[źródło]:  3.5 Rola prokuratora (PF)
Prokurator (ang. Procurator Fiscal, PF) jest urzędnikiem prowadzącym śledztwo w sprawie wszystkich zgonów nagłych lub podejrzanych. Prokurator jest prawnikiem zatrudnionym przez prokuraturę.
Zadaniem prokuratora jest:
• zlecanie przeprowadzenia sekcji zwłok;
• prowadzenie śledztwa w sprawie śmierci;
• zlecanie badania przyczyn śmierci;
• decydowanie, czy konieczne jest wszczęcie wstępnego postępowania karnego i czy materiał dowodowy jest wystarczający (...).
Tak więc, Tomku, jesteś kretynem.


Zacznę od tego, że powinnam być na miejscu zdarzenia wraz z policją. Nie dostałam odpowiednio wcześnie żadnego zawiadomienia o morderstwie. Dowiedziałam się przed godziną. Już za to powinnam wam narobić niezłego łajna. – O! Jedna mądra!
Okej, potrzebny mi większy research [źródło]:
Tylko prokurator dokonuje oględzin zwłok, a policja może tego dokonać jedynie w szczególnych wypadkach z obowiązkiem niezwłocznego powiadomienia prokuratora. (...) W przypadku zaistnienia zdarzeń stanowiących przestępstwo, w odniesieniu do którego właściwym do prowadzenia śledztwa jest prokurator, dyżurny jednostki Policji niezwłocznie powiadamia właściwego miejscowo prokuratora o ujawnieniu takiego zdarzenia i podjętych czynnościach. (...) policjanci współdziałają z prokuratorem. Policjanci są zobowiązani wykonywać polecenia prokuratora w zakresie przedsięwzięć zmierzających do zabezpieczenia miejsca zdarzenia oraz podejmowanych czynności, w tym techniczno-kryminalistycznych (§ 48 ust. 3 wytycznych).
W twojej historii mamy główny błąd: to dochodzeniówka łaskawie będzie współpracować z prokuraturą, a powinno być odwrotnie – prokuratura rozmawia z policją dyżurną, stwierdza, że należy wszcząć śledztwo i wtedy dopiero do akcji wkracza dochodzeniówka.
Z tego, co wiem, Tomek nie jest dyżurnym i nie interweniował pierwszy na miejscu zbrodni. Dyżurni stanowią grupę policjantów tzw. pierwszego kontaktu ze społeczeństwem, czyli to są ci, którzy fotografowali tłum na miejscu zdarzenia i zadzwonili, że zbrodnia w ogóle miała miejsce. I oni powinni zadzwonić najpierw do Oli, potem do dochodzeniówki (ewentualnie Aleksandra do dochodzeniówki). Więc właściwie Aleksandra też nie powinna swoich wontów teraz rzucać w kierunku Kruka czy Kwiatkowskiego, ale pierwszych funkcjonariuszy z miejsca zdarzenia (którzy po poznaniu, kim jest denatka, powinni zawiadomić też od razu jej rodzinę). Aczkolwiek to, że nie było jej na miejscu, nadaje się, wnioskując z powagi przepisów, od razu do sądu. To dużo poważniejsza sprawa, niż wynika z dialogu! To w ogóle odwrócenie śledztwa do góry nogami! W krzywym zwierciadle!
Ja jako czytelnik potrafię wklepać w Google: prokurator na miejscu zbrodni. Pojawiają mi się różne strony, na przykład prawne, ale też takie, gdzie przedstawiono mniej więcej proces śledztwa od kuchni, w mega przystępnym języku dla żółtodziobów. To nie jest przesadnie skomplikowane, a wyszukanie i przejrzenie tych wszystkich informacji zajęło mi może z pięć minut.

(...) wolałby być teraz na miejscu Norberta,  [przecinek zbędny]  niż tutaj.

A drugi policjant, starszy aspirat [aspirant] Norbert Bukowski  [przecinek] aktualnie jest na przesłuchaniu, w roli świadka.

Aleksandra tylko skinęła głową, przyjmując słowa do wiadomości, po czym wstała z krzesła z gracją wybiegowej modelki.

Nim sam wyszedł [przecinek] popatrzył na naczelnika, który spróbował go pokrzepić nie wiele [łącznie] wartym uśmiechem.

Mimo to, [przecinek zbędny] Tomek był pewien, że Kwiatkowskiego zalała fala ulgi, kiedy tylko Wilec-Jabłońska zniknęła mu z oczu.

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Po rozmowie wprowadzającej do sprawy, podczas której Tomek streścił jej miejsce znalezienia zwłok, nie oszczędził zdjęć i pokazał też tajemniczy tatuaż, zarządziła, że jeszcze dziś należy porozmawiać z córką zamordowanej, a także wypadałoby zrobić przesłuchanie wśród sąsiadów. – Streszczenie streszczenia. Ja wiem, że właściwie niczego ważnego dla czytelnika, ale jednak jest. Im więcej streszczeń w powieści kryminalnej, tym gorzej dla powieści. Może lepiej byłoby zacząć od końcówki rozmowy? Zasugerować, co już zostało powiedziane? Albo stworzyć scenę, w której Aleksandra dziękuje Krukowi i oficjalnie rozpoczyna śledztwo (o wiele za późno)? Cokolwiek. Bo póki co, to wciąż z samej sprawy śledztwa nie dostaję praktycznie niczego. Sześć rozdziałów za mną – krótkich i o wszystkim, tylko nie o głównym wątku.


Zadzwoniła na komisariat, na którym tkwił od prawie trzech godzin Norbert Bukowski [przecinek] i w kilku słowach zakończyła ten cyrk. – Zadzwoniła do komisariatu.
Jaka z niej profesjonalistka, skoro wtrynia się w nie swoje śledztwo? Nie miała prawa tak zrobić i nikt na tamtym komisariacie nie miał prawa reagować na jej fochy. Wiem, że przed chwilą jej broniłam, bo to prokurator, ale współpracująca z organami policyjnymi, a nie narzucająca swoje standardy. Bo niby jak to brzmiało? Dzień dobry, tutaj prokurator, potrzebuję natychmiast waszego świadka, bo tak się składa, że W MOJEJ SPRAWIE JEST MI BARDZIEJ POTRZEBNY NIŻ WAM W WASZEJ!? Mimo że Norbert to starszy aspirant, który dobrze wie, co robi i robi to z własnej woli i inicjatywy?
Poza tym opis sytuacyjny świadków wypadku do protokołu powypadkowego nie trwa tak długo, jak próbujesz przedstawić w tekście. To bez sensu. Po piętnastu minutach opóźnienia Norbert powinien być już w komendzie u Kruka – pokazuje legitymację funkcjonariuszom, opisuje, co widział, ewentualnie zostawia swoje dane osobowe do kontaktu i prosi, by wysłano mu zawiadomienie o przesłuchaniu, jeżeli chce potem nadal brać czynny udział w tamtej sprawie. Tyle. Finito.

Komisariat policji mieścił się w pięciopiętrowym budynku, wymalowanym na mało ciekawy, łososiowy kolor. Stał on dumnie między starymi, trzypiętrowymi blokami mieszkalnymi a wielkim gmachem GPEC. Przed gazownią mieścił się długi, parterowy budynek, w którym znajdował się między innymi warsztat samochodowy. Dalej widziała bar, przed którym stały rozpostarte parasole z logo Speciala, a na końcu był sklep, najwyraźniej z akcesoriami do Paintballa [małą]. Aleksandra obrzuciła okolicę mało zaciekawionym spojrzeniem i skierowała się z powrotem do samochodu. Po drodze ugasiła papierosa w śmietniku. – Wymalowany budynek? To się kojarzy albo z makijażem, i to za mocnym, albo z jakimś grafitti czy coś w tym stylu; budynek jest pomalowany… Tak po prostu.
Aleksandra zachowuje się, jakby nie znała tego miejsca, interesując się okolicą, a przecież jako prokurator dość często powinna odwiedzać komendę. Dodatkowo zakłada, że jest mało zaciekawiona, a jednak narrator na siłę wpycha mi opis. To się wyklucza.

Kiedy zobaczyła Tomka z Norbertem [przecinek] odczuła ulgę. Nie chciało jej się dłużej czekać. – Podkreślona ekspozycja to potwierdzenie wcześniejszych zachowań Aleksandry oraz słów, które następnie skierowała do mężczyzn. Zbędna.

Nie miała okazji go poznać, ale na pierwszy rzut oka nie wydawał się ciekawy.  – Czy to jest jakaś maniera Olki? Nieciekawy kolor łososiowy, jej mało zaciekawione spojrzenie, nieciekawy Norbert…? Z jednej strony wydaje się fajne, że bohaterka nadużywa tego określenia, ale jednocześnie robi to za pomocą narratora, a nie swoich prywatnych myśli czy chociażby za pomocą mowy pozornie zależnej.

Ciemny blondyn, wzrostem dorównujący Tomkowi, aczkolwiek budową ciała bardziej przypominał troszkę zapuszczonego tatuśka, który siłownię wolał zamienić na duży zestaw z McDonalda. – Nie ma pierwszego orzeczenia, przez co zdanie wygląda, jakby czegoś w nim brakowało. Sugeruję: Ciemny blondyn wzrostem dorównywał Tomkowi, aczkolwiek… Poza tym porównanie nieco bardziej bym dopieściła. No bo jak to tak całą siłownię zmienił na jeden zestaw (ogólnik kontra konkret)… Może siłownię zamienił na McDonalda? Po prostu?

Jednak w jego zielonych oczach kryło się coś, co szybko kazało Aleksandrze nie dać się zwieść tej myśli. – Niby co takiego?

(...) musiała przyznać, że miał bardzo przyjazną aparycję. Gdy wyciągnął dłoń, a ona podała mu swoją, spodziewała się, że poczuje żelazny uścisk, ale, o dziwo, chwyt był delikatny.
Mam nadzieję, że wspólnie szybko się uwiniemy z tą sprawą. — Głos miał głęboki, ale biła od niego łagodność.

(...) Mieszka w Gdyni, więc chyba czas [przecinek] byście się tam zabrali.

— Patrząc na tempo waszej pracy, boję się, że zwłoki ofiary zdążą się rozłożyć w grobie, nim w ogóle ogarniecie listę podejrzanych. Dziś macie porozmawiać z Natalią Januszkiewicz. I najlepiej przesłuchajcie jeszcze sąsiadów. Przynajmniej tych, co mieszkali z ofiarą na jednym piętrze. Jeśli jutro pojawi się raport z sekcji, macie do mnie niezwłocznie zadzwonić, jasne? – Aleksandra nie podlega działaniom policji. Raz jeszcze napiszę: Prowadzenie śledztwa zostaje powierzone policji przez prokuratora, któremu przedkładane są wyniki śledztwa. A więc prokurator jest zawsze pierwszy. Ola już dawno powinna mieć swoje dokumenty, więc to nie jest tak, że Kruk musi wyjaśniać jej wcześniej sprawę, a jutro ma jej przekazać jakieś dalsze informacje. Pewnie, że prokuratura i policja dzielą się danymi, ale opisy z miejsca zbrodni powinni dostać w dwóch kopiach, w tym samym czasie. Albo nawet prokuratura pierwsza, bo to ona wszczyna śledztwo.
No i ile razy jeszcze przeczytam, że śledczy mają się zająć rozmową z sąsiadami? Panie Bożu, czy kiedyś tutaj się zacznie w końcu coś dziać? Jakaś akcja? Rozwój głównego wątku? Cokolwiek?
Na razie się ślimaczysz, Anno. Zgadzam się więc poniekąd z Aleksandrą.


No i po co ona w takim razie czekała na mężczyzn przed budynkiem? Tyle czasu marnowała, żeby poznać Norberta, wydać jedno polecenie i sobie odjechać? Przecież już wcześniej o tych sąsiadach rozmawiała z Krukiem. Po co więc ta scena? Bo do tej pory wygląda to tak, jakby Aleksandra zainteresowała się przyjazną aparycją i spojrzeniem nieciekawego Norberta… Mam podejrzewać romans? Bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. Znów za mało sensownej akcji w scenie.

Natalia Januszkiewicz mieszkała na drugim piętrze i, niestety, musieli wejść schodami, gdyż winda od kilku godzin nie działała. – Serio? Drugie piętro bez windy, to już kłopot dla policjantów z dochodzeniówki? Swoją drogą, jeżeli był to jakiś starszy budynek, to windy do jeszcze niedawna budowano jedynie w lokalach mających minimum pięć pięter.

Na półkach nie było ramek ze zdjęciami, nie widział żadnych bibelotów, [przecinek zbędny] czy książek, a stolik kawowy przy beżowej kanapie, na której usiedli [przecinek] lśnił czystością, jakby dopiero co ktoś go tutaj postawił.
Okazuje się, że policjanci pojawiają się, by nie tyle poinformować o śmierci, ale i za jednym zamachem przeprowadzić przesłuchanie. I… robią to bardzo źle. Zaczynają z grubej rury, od standardowego pytania z hollywoodzkich produkcji kryminalnych (albo z jakiegoś paradokumentu w stylu Policjantki i policjanci):
— Czy przychodzi pani do głowy ktoś, kto mógłby chcieć skrzywdzić panią Grażynę?
Eee… A może byście opowiedzieli coś o śledztwie? O procedurze? O tym, że to w ogóle było morderstwo, a nie, na przykład, samobójstwo? Zwykle przed samym przesłuchaniem prosi się o identyfikację ubrań zmarłego i przedmiotów przy nim znalezionych – policja lub prokurator mogą poprosić o identyfikację ciała w kostnicy lub też w oparciu o zdjęcia wykonane na miejscu znalezienia zwłok. Niektóre przedmioty mogą być użyte jako dowód w sprawie, więc trzeba spisać dokument, w którym osoba bliska wyrzeka się tych przedmiotów albo pragnie otrzymać je po zakończeniu procesu karnego (lub po apelacji). Trzeba poinformować osobę bliską denatki, że pochówek może mieć miejsce po wydaniu zwłok przez prokuratora. Ani Tomasz, ani Norbert nie zdziwili się, że dziewczyna chce się wyprowadzić, chociaż dopiero co zapytała ich, czy to prawda, że mama nie żyje… A co ze sprawami urzędowymi? Ze zgłoszeniem śmierci do administracji, do ubezpieczalni, do, nie wiem, kościoła? Na pierwszej lepszej stronie internetowej dowiedziałam się, że na spotkaniu z policją, w czasie pierwszego składania zeznań, osoby bliskie dostaną do podpisania różne dokumenty, np. potwierdzenie rozpoczęcia śledztwa albo dokument o jego umorzeniu, o skierowaniu aktu oskarżenia do sądu, gdy znajdzie się morderca. No i najważniejsze: zwykle osoby bliskie osobom zmarłym dostają od policji, która informowała o śmierci, dane kontaktowe, również do prokuratury oraz psychologów. A Tomek i Norbert nic, tylko zostawili Natalię samą sobie. Żadne z nich pierwsze wsparcie, żadni śledczy.
Rozumiem, że filmy czy książki nie opisują tego wszystkiego, bo cała procedura może nie należy do najciekawszych, a fabuła musi być interesująca, zwięzła i nastawiona na akcję. Ale jednak zadanie jednego pytania w stylu czy wie pani może, czy mama miała jakichś nieprzyjaciół… a potem szybkie wyjście i już, tyle z kontaktu z rodziną… No nie. To w ogóle nie jest ani realistyczne, ani profesjonalne, ani przejmujące.


Może pani matka wspominała o czymś, [przecinek zbędny] lub o kimś.

Kobieta była wciąż w szoku. Doświadczenie mówiło, że minie dzień, może dwa [przecinek] nim prawda całkowicie dotrze do jej świadomości, obdzierając ze wszelkich resztek nadziei. I dopiero wtedy, kiedy jej umysł przetrawi to wszystko [przecinek] może pojawić się myśl, wspomnienie, które rzuci nowe światło na sprawę. Teraz była to tylko formalność [co? Ta myśl?], którą musieli odhaczyć. Przyjść, zapytać, wyjść. – No właśnie nie. Oni powinni przyjść, poinformować o śmierci, zaproponować pierwsze wsparcie, podać swoje dane, dane do prokuratury i psychologa, poprosić o zjawienie się jak najszybciej w celu identyfikacji zwłok oraz wręczyć zawiadomienie o wezwaniu do komisariatu w celu złożenia zeznań, które byłyby spisywane i jednocześnie nagrywane. TYLE. [źródło].

Norbert zapytał jeszcze, kiedy ostatni raz widziała się z matką (...). Norbert spisał sobie tylko numer kontaktowy do Januszkiewicz, nowy adres zamieszkania i zostawił w zamian swoją wizytówkę. – Nie rozumiem, co powstrzymało cię przed pokazaniem tego, zamiast kończyć scenę streszczeniem.

(...) a następnie włączył odtwarzacz płyt CD. (...) Tomek przez chwilę się w niego wsłuchiwał, aż w końcu włączył światła cofania i zaczął powoli wyjeżdżać z parkingu.

— A co z sąsiadami? Olewamy?
Tomek wzruszył ramionami. Podgłośnił muzykę.
— Jutro też jest dzień. – Nie ma to jak sumiennie wykonywać polecenia zwierzchnictwa! Jak to było powiedziane?: (...) zarządziła, że jeszcze dziś należy porozmawiać z córką zamordowanej, a także wypadałoby zrobić przesłuchanie wśród sąsiadów (...) – I najlepiej przesłuchajcie jeszcze sąsiadów. Przynajmniej tych, co mieszkali z ofiarą na jednym piętrze. Wiem, że może i najlepiej nie jest mocno sugestywne, że trzeba wykonać polecenie, ale czekam na reakcję mojej szefowej, gdy na podwójnie wydane polecenie najlepiej przygotuj tę ofertę jeszcze dziś *wink wink*, dostanie ją dnia następnego. A to tylko biuro podróży… Gdzie tam śledztwo w sprawie morderstwa…

ROZDZIAŁ ÓSMY (niepodlinkowany w spisie treści)
Splótł dłonie ze sobą i wbił spojrzenie w Oktawię. Kobieta momentalnie przestała podrygiwać nogą. W jej ładnych oczach odbiła się nagle niepewność. Rozchyliła usta [niepewność?], jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnowała. Zerknęła za to nerwowo na drzwi, potem zaczęła wodzić wzrokiem po ścianach, [przecinek zbędny] wymalowanych na biało, w końcu zawiesiła wzrok na jakimś punkcie, za plecami Kruka. – Nie wiem, czy wiesz, ale słowa takie jak: momentalnie, nagle, natychmiast, teraz, zaraz, po chwili, ostatecznie… i tym podobne tylko pozornie budują napięcie. Pokażę ci sztuczkę. Wytnij je i przeczytaj całość raz jeszcze. Wyobraźnia powinna dokładnie tak samo obrazować scenę, ponieważ słowa, które pominiesz, w rzeczywistości nie poruszają jej. Zagracają zdanie, chociaż bez nich sens stanie się jaśniejszy, a czytelnik nie zostanie rozproszony. Dlaczego? Ponieważ każdy ruch bohatera czy wydarzenie zdania opisują chronologicznie. Z marszu wiem, że kobieta przestała podrygiwać nogą zaraz gdy bohater wbił w nią spojrzenie. W oczach niepewność namalowała się zaraz po tym, a nie, na przykład, pięć minut później. A skoro Oktawia rozchyliła usta, ale nic nie powiedziała, to jej reakcja była… ostateczna. Inaczej by się odezwała, prawda? Więc znów męczysz logiczności i sztucznie budujesz atmosferę. Spróbuj w następnych notkach tego unikać. Tekst stanie się lżejszy, płynniejszy.

Ciągnącą się ciszę przerwał powrót Norberta. Oktawia popatrzyła na niego z zainteresowaniem. – Podmiotem jest powrót, a nie Norbert, a raczej właśnie o tego drugiego ci chodziło.

Tomek zobaczył, że paznokcie miała umalowane na turkusowy odcień, zgrywający się z kolorem sukienki. – Mam problem, ale raczej nie tylko z Tomkiem, czy z innymi bohaterami; być może z samym narratorem. No bo tak: Beata wchodzi do kawiarni, w której zmarła denatka, i podziwia wnętrze. Tomek wchodzi do gabinetu szefa, w którym był tryliard razy, a narrator opisuje ściany. Aleksandra pali fajkę i rozgląda się po okolicy, jakby widziała ją pierwszy raz na oczy. W mieszkaniu Natalii bohaterowie zwracali też uwagę na wygląd pomieszczenia, a teraz Kruk skupia się mocno na wyglądzie, w tym szczególiku takim jak paznokcie, Oktawii. Co oni wszyscy tacy pedantyczni? Często podkreślasz też kolory budynków, ścian, mebli… Wiem, że inaczej czytelnik może nie poznać miejsca akcji czy wyglądu innych postaci, ale jest dużo więcej sposobów na naturalne wprowadzanie takich informacji w tekst.
To, że Aleksandra rozglądała się po okolicy, było w miarę okej, no bo narrator nie opisał po prostu sucho dookoła, co gdzie się mieściło, ale wykorzystał do tego bohaterkę. A jednak ta bohaterka znała miejsce pewnie dość dobrze, więc nadal słaby bodziec. Może gdyby wtedy coś bardziej niecodziennego zwróciło jej uwagę...?
Wracając do Tomka, chodzi mi o to, że dlaczego, gdy trzeba się skupić na śledztwie (a i tak mało się w ogóle rzeczy związanych z tym dzieje w opowiadaniu), to on odrywa mnie od istoty spotkania na rzecz… paznokci? Co mnie tak naprawdę obchodzi turkusowy kolor sukienki Oktawii? To jest bohaterka, która wpadła na chwilę, ma powiedzieć, co wie, i wyjść. Wiem, że to brutalne i brzmi dość pretensjonalnie, ale taka jest niestety struktura powieści kryminalnych. Jeżeli nie otrzymałam do tej pory nic satysfakcjonującego w temacie śledztwa, a blurb zapewnia mnie, że jest to powieść skupiona przede wszystkim na nim (cytat: W Gdańsku dochodzi do brutalnego morderstwa właścicielki kawiarni. (...) komisarz z wydziału dochodzeniowo-śledczego, wraz z dwójką partnerów próbują rozwiązać sprawę, mimo że morderca jest wciąż o krok dalej), to ja nie chcę na pewno czytać teraz o paznokciach. Chcę dostać w końcu konkretną fabułę skupioną na pierwszym planie. A tu każdy z bohaterów nie robi nic i miga się od roboty, jak tylko może. Tomek na miejscu zbrodni nie odzywa się słowem, z wielkim łachem jedzie przesłuchać córkę denatki i robi to od czapy, a teraz myśli o niebieskich migdałach (wyobraża sobie denatkę na randce, stwierdza w myśli, że Oktawia Biedroń zalicza się do grona kobiet, za którymi chętnie obejrzałby się na ulicy itp.). Beata zamyka się z fochem w czterech ścianach i pewnie chleje, jak wynika z oskarżeń Tomka, a Norbert ledwo się pojawia, po czym znika, bo widział wypadek na drodze i poczuł się tak potrzebny, że od razu poleciał na pełne przesłuchanie, chociaż mógł to zrobić w innym terminie.


Generalnie to też nie jest tak, że Tomek nie ma prawa myśleć. To człowiek, więc myśli. Jasne, niech sobie wyobraża randkę czy przygląda Oktawii, ale… powstrzymaj narratora przed opisywaniem tego wszystkiego. Coś nie ma fabularnego znaczenia? Do kosza. Inaczej będziesz się pieścić z tekstem przez kolejne ileś rozdziałów i dalej nie nabierzesz dynamicznego tempa akcji.

— Czy to oznacza, że stała się pani współwłaścicielką?
Biedroń przez chwilę jakby się zastanawiała nad odpowiedzią.
— Chyba tak — przyznała w końcu.
Chyba tak? To ona nie wie, czy podpisywała współumowę najmu czy współprowadzenia działalności gospodarczej? Bo chyba zdaje sobie sprawę, że teraz policja pyta o współwłaścicielstwo prawne, a nie takie, że czasem sobie pani popilnowała kawiarni za szefową, tak?

— A wie pani dlaczego?
Teraz Oktawia popatrzyła na Tomka jak na głupka. I Tomek jej się nie dziwił. To pytanie było głupie.
— Wiem, ale nie powiem. Litości! — warknęła. — Oczywiście, że nie wiem. Mam tylko przeczucie, że nie chciała, abym się czegoś dowiedziała, albo… — na chwilę zawiesiła głos. [brak kropki] — Albo [małą literą] żebym kogoś poznała.
O, a to było świetne! Chyba najfajniejszy dialog do tej pory.
Cytaty z Kilera zawsze mile widziane.

A pod wieczór, [przecinek zbędny] jakby wstąpiła w nią nowa energia. Nagle zaczęła wszystkimi dyrygować, mówić [przecinek] jak mają pracować (...).

— Chce pan wiedzieć, czy mam alibi? W domu byłam po dwudziestej pierwszej, potwierdzi to mój chłopak. I Maurycy.
— Poproszę ich namiary.
Oktawia się uśmiechnęła i Tomek pomyślał, że za ten uśmiech chętnie zaprosiłby ją na kawę.
— Do chłopaka chętnie, ale Maurycy to nie jest gadatliwy gość. Nie wiele [łącznie] pan z niego wyciągnie.
Po poprzednich uwagach na temat rozwlekania śledztwa i podawania mi pierdół na pewno wiesz już, dlaczego podkreśliłam akurat to zdanie. Na dodatek czy Tomek nie ma przypadkiem już swojej kobiety? Być może chcesz mi dać do zrozumienia, że jest to mężczyzna, który zwraca uwagę na różne panie, ale to mi się trochę kłóci z sytuacją, w której tak zażarcie bronił Kamilę przed Wojtkiem. Akcja na schodach, w której Tomek wspominał wydarzenie, miała miejsce zaledwie godzinę wcześniej i Tomkowi nieźle podniosło się wtedy ciśnienie, na dodatek co jakiś czas bohater wraca myślami do Kamili i denerwuje się, że nie może z nią spędzić dnia. Więc podkładanie mi teraz informacji, które psują mi jasny obraz charakteru postaci, jaki zdążyłam sobie wyrobić, jest dla mnie poniekąd niezrozumiałe i mylące.

— Lubiłam ją, naprawdę. To była dobra kobieta, tylko… — Zawahała się. – Dopisek narracyjny małą. Zawahanie słychać w głosie, odnosi się stricte do wypowiedzi.

Norbert, który stał już obok niej, miał zaskoczenie wymalowane na twarzy. – Nie dało się prościej: był zaskoczony? Albo mniej ekspozycyjnie: uniósł brew, rozchylił usta, wybałuszył oczy (chociaż to nieco głupie, biorąc pod uwagę pracę policjanta z dochodzeniówki)...?

Kiedy Beata Szczygłowska otworzyła oczy, w pierwszej chwili nie była pewna [przecinek] gdzie jest, [przecinek zbędny] ani co tu robi. Dopiero, [przecinek zbędny] kiedy jej wzrok przebił się przez mgłę na oczach i mrok, [przecinek zbędny] panujący w pomieszczeniu [przecinek] zdała sobie sprawę, że leży na podłodze z głową wspartą o brzeg kanapy.

Postanowiła dać sobie chwilę czasu na małe otrzeźwienie i usiadła [przecinek] tylko wygodniej. – Pleonazm.

Od samego patrzenia na te butelki zrobiło jej się niedobrze. Do łazienki nie miała daleko, ale obawiała się, że nie dotrze. – Nie czujesz, gdy rymujesz!

Posmak kwasu żołądkowego i nietrawionego alkoholu, który pozostał jej w ustach [przecinek] był tak obrzydliwy, że musiała przepłukać usta, by chociaż w minimalnym stopniu go zneutralizować. – Nadtrawionego, bo skoro to wino było już w żołądku, to już proces trawienia się zaczął.

Odetchnęła głęboko, obserwując [przecinek] jak woda zabiera ze sobą resztki wymiocin do odpływu. – Mogłaś sobie darować, naprawdę. Gdyby zrobiła kackupę, to też by narrator powiedział, że patrzyła na nią, spuszczając wodę? Nie musisz mi mówić wszystkiego, załapałam już, że Beata była w złym stanie.

W końcu zamknęła kran i powoli, nieco trzeźwiejszym krokiem skierowała się do łazienki. – Chyba raczej zakręciła kurek.

Mgła otulająca umysł powoli zanikała, szkoda, że prysznic nie mógł nic poradzić też na mdłości.
Zmarznięta, ale też w lepszym stanie, szybko opatuliła się puchatym, jasnozielonym ręcznikiem i stanęła przed lustrem. – Wiem, że między tymi zdaniami jest akapit, ale to nadal brzmi, jakby mgła zasłoniła się ręcznikiem. No wybacz...

Mimo to, koniec końców [przecinek] dalej reprezentowała obraz nędzy i rozpaczy.

Minął cały dzień, który ona spędziła na piciu w tych czterech ścianach. Sama. – Technicznie rzecz biorąc, nie. Za dnia była też w pracy, potem na miejscu zbrodni i w szpitalu. Więc nie piła cały dzień.

Bardziej żałosna być nie mogę, pomyślała gorzko, odkładając telefon na stół. Prawda była taka, że poza pracą nie miała niczego. Odkąd wstąpiła do policji, całe jej życie kręciło się wokół morderstw, gwałtów, rozbojów. Grono znajomych, które kiedyś było całkiem spore, stopniowo zaczynało się wykruszać. Ludzie, widząc, że nigdy nie ma [czas] dla nich czasu [przecinek] chyba uznali, że w rzeczywistości nie jest [czas] im w życiu za bardzo potrzebna. Zaczęło się od wymigiwania od spotkań (których czasem naprawdę potrzebowała), skończyło na nieodbieranych wieczne [wiecznie] telefonach. W końcu zrezygnowała z myślą, że jeśli któremuś z nich zależy, to czasem się odezwie. Minęło pięć lat, odkąd ostatni raz była na luźnym spotkaniu z kimś spoza pracy. Jej życie towarzyskie nie istniało. – Ekspozycja. Jeszcze gdyby Beata, nie wiem, miała telefon w ręce i przeglądała stare kontakty albo pokazywała w jakichś sposób, że te przemyślenia teraz są ważne, by miały miejsce, to dałoby się ten opis usprawiedliwić. Ale w takiej formie, w jakiej go wstawiłaś (między sprawdzaniem połączeń od Kruka a suchym zbieraniem opróżnionych butelek), nie wygląda przekonująco.


Pozbierała puste butelki, wrzuciła do odpowiedniego kosza, przeznaczonego na szkło. – Albo odpowiedniego, albo przeznaczonego na szkło. Dwie opcje to już przesadyzm.
Poza tym ta informacja nie zmienia życia czytelnika, naprawdę...

Była jednak w samym ręczniku, więc postanowiła odpuścić. To i tak nie mogło być nic ważnego, nie o tej godzinie.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o rozdziały.

PODSUMOWANIE:
Zacznijmy od TECHNIKALIÓW:
zbędne przecinki przy imiesłowach przymiotnikowych czynnych (zakończonych na -ący itp.);
błędne wykorzystywanie imiesłowów przysłówkowych współczesnych (zakończonych na -ąc itp.) tam, gdzie powinny znaleźć się uprzednie (zakończone na -łszy lub -wszy). Ewentualnie sugerowana zmiana całych konstrukcji zdaniowych;
nadmiar przecinków w zdaniach, których budowa w żaden sposób nie tłumaczy ich postawienia;
częsty brak przecinka zamykającego wtrącenie;
gubienie podmiotów – straszna zmora. Nie ma rady, musisz się po prostu pilnować.

Zdarzało się też, że stawiałaś przecinek przed czy rozdzielającym części równorzędne albo przed niż, kiedy dalej brakowało orzeczenia, ale nie były to stałe potknięcia, raczej przeoczenia. Rzadko mieszałaś też czas.
Mimo wszystko cieszę się, bo jesteś w miarę poprawna (chociaż zapominasz też, że przysłówki utworzone od przymiotników z zaprzeczeniem „nie” pisze się łącznie). Pojedyncze potknięcia wyłapałaby beta. Jest jednak coś, z czym nawet najlepszy betareader nie pomoże...

STYL:
mocno rozwleczony poprzez stosowanie pauz oddechowych tam, gdzie nie ma takiej potrzeby;
toporny z powodu przesadnego skupiania się na oczywistościach;
pełen zaimków;
nie zawsze jasny – zdarzało się, że przez budowę sceny nie wiedziałam, co czytam, i musiałam zapoznawać się ze sceną raz jeszcze, by zrozumieć, co miałaś na myśli;
nadużywasz wyrażeń tylko pozornie tworzących atmosferę (szczególnie podkreślasz teraz, mimo że opowiadanie piszesz w czasie przeszłym oraz tutaj, chociaż wiadomo, gdzie znajdują się bohaterowie);
zdarza się, że wykorzystujesz słowa niepasujące kontekstowo do opisu (np. wymalowany budynek, zamykany kran, wykwitający uśmiech dosięgający oczu itp.);
zdarza się, że mieszasz szyki;
występują powtórzenia (szczególnie: być, mieć, który).

Pamiętam, że pod oceną Gry… pisałaś, że nie zauważasz powtórzeń, gdy czytasz to, co napisałaś. Radzę jednak nastawić się na ten rodzaj błędu przy czytaniu przed publikacją, wyczulić albo wcisnąć CTRL+F i wyszukać „był”, sprawdzić, czy gdzieś się nie nagromadził ten czasownik. Jest go od groma, znów. A naprawdę da się z nim walczyć.

Aczkolwiek nie można napisać, że styl sam w sobie masz zły. Do dopracowania, owszem, jednak koniec końców nawet sprawnie operujesz słowem pisanym. Na pewno jest lepiej, niż było.

FABUŁA:
streszczenia (pisałam już o nich wielokrotnie, wyjaśniałam, dlaczego źle wpływają na tekst);
ekspozycje (chociaż plus, że jest ich dużo mniej niż w Grze…, nie rzucają się już tak w oczy).

W poprzedniej ocenie ścianą tekstu opisałam zjawisko ekspozycji, ale tym razem wskażę ci nowo powstały artykuł. Zawiera wszystkie niezbędne informacje o ekspozycji i polecam się z nim zapoznać. Na pewno jest wartościowym uzupełnieniem oceny: [klik].

Brak researchu! (O zgrozo, jeśli już się go zrobi, okazuje się, że dwie trzecie scen nie mają sensu) [klik].

Pod tym względem najbardziej rozczarowała mnie scena na miejscu zbrodni. W Grze... znalazło się również kilka nieścisłości, ale pamiętam, że w tamtej akcji pojawiły się odpowiednie służby, włącznie z prokuratorem. Pamiętam, że pod koniec oceny chwaliłam cię za research! Tutaj, w tej wersji, zrezygnowałaś z dokładności i odrzuciłaś potrzebę sprawdzenia realności swoich scen, kiedy wymagało to tak naprawdę wpisania w Google hasła: procedura na miejscu zbrodni. Więc kompletnie nie rozumiem regresu. Być może mogłabym, gdybyś zrezygnowała z researchu na rzecz… sama nie wiem, jakiegoś superpomysłu z pierdyknięciem, trzymającego w napięciu. Wtedy wiele się wybacza, bo tekst wciąga, że nawet nie chce się niczego sprawdzać, po prostu łyka się wszystko jak karp pączki. Owszem, błędy w researchu zawsze wymagają poprawy, ale nie bolą aż tak, gdy pomysł jest świetny, fabuła wciąga, a bohaterowie mają niepowtarzalne charaktery (jak na przykład Joanna Chmielewska czy Joe Alex). Tymczasem ja nic takiego nie widzę i nie czuję. Póki co fabuła Zasłony... ciągnie się jak rozgotowane nudle i stoi mi w gardle jak gumowa podeszwa, ale o tym za moment.

Ważne elementy śledztwa wypływają jedynie z dialogów.

U ciebie pojęcie akcji występuje pod postacią bohater rozmawia. Czy gdyby Myron Bolitar przez całą serię o swoich śledztwach tylko dyskutował z Winem albo świadkami zdarzeń, Coben pisałby do dziś i byłby jednym z najbardziej cenionych autorów kryminałów? Czy gdyby Holmes opierał się tylko na rozmowie z sierżantem Donovanem i przez kilka rozdziałów zaledwie ruszał porozmawiać z bliskimi kogoś poszukiwanego, ktokolwiek zdołałby strawić pierwszy sezon?
Wydaje mi się, że odwlekasz nieuniknione, czyli śledztwo, i obawiam się (a mam na to przeczucie silne argumenty), że dalsza część fabuły będzie podobna, strasznie flegmatyczna. Bohaterowie dowiedzą się od jakichś specjalistów albo z książek, że tatuaż znaczy coś tam, dostaną wyniki sekcji zwłok, dostaną informacje prosto od świadków i wszystko będzie im położone jak na tacy, pod nos, a sami będą robić wszystko inne, czyli zajmować się życiem prywatnym. Dopiero w końcowej scenie być może nareszcie pojawiłby się jakiś dynamizm, gdy przyszłoby do zgarnięcia mordercy, ale jeżeli jest to typ z prologu, no to to również nie będzie jakieś mocno wciągające, bo wiem już, że mężczyzna nie ucieka policji. Tak to przewiduję. Proszę, obym się myliła.

BRAK AKCJI W AKCJI!

Przez większą ilość tekstu akcja stoi w miejscu, więc z przykrością muszę stwierdzić, że się nieźle wynudziłam. Bohaterowie idą gdzieś, aby zupełnie nic nie wynieść z miejsc akcji albo robią coś, co nie ma znaczenia dla wątku głównego. Naprawdę cieszę się, że historia nie jest płytka – zadbałaś o postaci z przeszłością, ze swoimi problemami – ale zastanów się, czy chcesz na głównym planie mieć kryminał, czy obyczajówkę ze zbrodnią w tle. Ty do tej pory zapewniasz o tym pierwszym – ja dostaję drugie.
Opublikowałaś osiem rozdziałów, a czuję, jakbym przeczytała może z trzy. Mam wrażenie, że nie masz pomysłu na samo śledztwo. Że ono ci właściwie bardziej przeszkadza niż pomaga. Że bardzo chcesz stworzyć opowiadanie z akurat tymi bohaterami, o których piszesz od dłuższego czasu (bo masz naprawdę mocne pomysły na ich życie), ale gdyby byli trójką nauczycieli, a nie policjantami z dochodzeniówki… Cóż, opowiadanie obyczajowe o nauczycielach byłoby prostsze i na pewno wtedy siedemdziesiąt pięć procent moich przytyków nie miałoby miejsca w ocenie. Ale wybrałaś im taki a nie inny zawód…

BOHATEROWIE:
są bierni (głównie rozmawiają albo nic nie robią, ewentualnie trochę rozmyślają i eksponują)...
… i dziwnie pedantyczni (zwracają szczegółowo uwagę na otoczenie);
częściej chcą coś zrobić, niż coś robią;
mają ciekawą przeszłość i problemy, co buduje drugi plan (kóry jest de facto pierwszy).

Wszystkie główne postaci mają plusy i minusy kreacji. Nie zrozum mnie źle: nie piszę o wadach i zaletach, bo obecność jednych i drugich czyni postaci z krwi i kości. Chodzi mi o to, że każdy główny bohater ma w sobie coś, co czyni go interesującym oraz coś, co ewidentnie psuje ci opowiadanie.

Beata – plus, bo w końcu stała się charakterystyczna i nie opisuje jej tylko wzrost, jak to pamiętam z Gry.... Mogłabym ją polubić i zacząć jej kibicować, gdyby była bardziej aktywna – niemniej bohaterka zawaliła scenę na miejscu zbrodni, nie robiąc nic (i to ten minus), ale jednocześnie zaintrygowała tym, że znała Bartka. Potem pojechała do szpitala, jakby jej obowiązki dobiegły końca, chociaż okazało się, że wcale nie musiała tam przyjeżdżać (a telefon to chyba dostała od imperatywu narracyjnego). Szczęście, że miała tam miejsce ciekawa scena, ukazująca tajemnicze relacje bohaterki z ojcem. Chociaż tyle. Na końcu kobieta obraziła się na cały świat i poszła zachlać mordę. Dość… interesująco i gdyby cokolwiek miało mnie zatrzymać przy Zasłonie milczenia, na pewno byłyby to wątki dotyczące właśnie Beaty, ale tej w cywilu, a nie mundurze (chociaż ostatni wątek z kopertą ma szansę to zmienić).

Norbert – plus za rozmowę z córką. Mistrzostwo. Współczułam mu trudnej sytuacji w domu, dopóki nie zniknął na kilka scen na własne życzenie. Kolejna postać, którą zepsuł błędny research, w tym przypadku o składaniu zeznań przez świadków wypadku. Nic więcej nie mogę powiedzieć, bo właściwie nawet nie zdążyłam Norberta poznać. Pamiętam jednak, że Norbert z Gry… strasznie mi działał na nerwy, a ten ni chłodzi, ni grzeje, więc właściwie uznajmy to za progres.

Tomek – plus za... no właściwie tutaj to muszę się trochę zastanowić. Chyba jednak cofam zdanie o tym, że każda z postaci ma swoje mocne i słabe strony.
Z Tomkiem mam największy problem. Przez niedopracowany research wychodzi na głupka, na dodatek męczy mnie jego odbijanie myślą od śledztwa, kiedy to właśnie idealny moment, by to śledztwo prowadzić. W ważnej scenie na miejscu zbrodni tylko rzucił okiem na tatuaż, po czym zapomniałam, że nadal tam stał. W szpitalu jeszcze go lubiłam, ale potem uznałam, że facet nie ma w ogóle żadnego policyjnego wyczucia. Siedział w gabinecie i czekał na Norberta, mimo że wiedział, że ma dwa zadania do wykonania (jedno zaliczył z mocnym poślizgiem, a drugie całkowicie olał). Dopiero pani prokurator musiała mu wyraźnie przekazać, czego od niego wymaga i… nadal nic. Jakby pracował nad sprawą pierwszy raz w życiu.
Jednocześnie Tomasz często martwił się, że zawodzi swoją kobietę, ale… przez cały dzień, myśląc o niej, nie znalazł chwili (mimo że właściwie nic ciekawego nie robił), aby ją przeprosić czy poinformować, że się spóźni. A to szczegółowe opisywanie Oktawii w czasie jej przesłuchania? Gwóźdź do trumny, jak nic.

Aleksandra – chciałabym powiedzieć, że to moja faworytka. Że uwielbiam jej profesjonalizm i chociaż jedna ma głowę na karku… ale… no też miała słabsze momenty. Świetnie, że jako jedyna zauważyła lukę w researchu (najwyraźniej napisałaś dialog w gabinecie Kwiatkowskiego, nie biorąc tego pod uwagę, ale wyszło) i zdziwiła się, że nie została wcześniej zaproszona na śledztwo, kiedy to ona powinna trzymać nad nim pieczę… Dialog-perełka. Nie podoba mi się tylko jej czekanie na chłopaków pod komendą, żeby… pożegnać się i przypomnieć polecenia (jakbyś nie przemyślała całej sceny). To do niej niepodobne, kiedy od pierwszego jej opisu kreujesz ją na dość charakterną, która nie rozmienia się na drobne. A to opisywanie tego, co widzi, jakby było dla niej nowością? Mocno nienaturalnie. A określanie nieciekawego Norberta, u którego coś w oku zwróciło jej uwagę…? Ech, jakbym miała spodziewać się jakiegoś romansu? Tak? To chciałaś mi przekazać?

Bohaterów pobocznych (chociażby Bartka i Wojtka) zdążyłam opisać w tekście i nie ma potrzeby raz jeszcze ich tu wywlekać. Mam wrażenie, że obaj póki co nie grają większej roli. Gdyby tak było, już dawno ktoś z dochodzeniówki porozmawiałby osobiście z tym pierwszym, a drugi… no cóż, zbudowało go streszczenie i jeden dialog, który wprowadził kolejny wątek. Swoją drogą ciekawe, czy ich mnogość jest przemyślana i czy do końca historii znajdziesz czas antenowy na pozamykanie wszystkich otwartych furtek? Mam nadzieję, chociaż do tej pory to wcale tak nie wygląda.

NA ZAKOŃCZENIE
Ostatni raz nawiążę do oceny Gry żniwiarza. Wtedy w podsumowaniu napisałam: Opowiadanie dla czytelników, którzy lubią nużące ściany tekstu mówiące wszystko wprost o bohaterach i nie bardzo chcą brać czynny udział w przeżywaniu fabuły, gdyż w tekście, który aktualnie widnieje na blogu, nie bardzo jest co przeżywać. Dziś? Nie masz już aż tak sporego problemu z ekspozycją, więc narrator nie mówi o bohaterach wszystkiego wprost, jednak druga część zdania nadal trafia w punkt – wciąż nie bardzo jest co przeżywać. 
Wprawdzie wprowadziłaś inne sceny, ale jakby nieprzemyślane; część z nich bezsensownie zapycha notki, skoro bohaterowie nadal są w punkcie wyjścia. A ja z nimi. Wiem tylko, że pani Grażyna mogła coś ukrywać i prawdopodobnie była nieszczęśliwa. To jest to, co dało ośmiorozdziałowe śledztwo (ośmio-, ponieważ rozdział pierwszy z perspektywy Bartka też powinien zmuszać do myślenia i być zapalnikiem, abym chciała rozwiązać zagadkę). Już wtedy, w lokalu, rozglądałam się po scenie i bardzo chciałam dojrzeć jakiś punkt zaczepienia, (zamiast tego skupiłam się na chłopcu-medium). Właśnie za to kocha się kryminały – czytelnik bardzo chce i próbuje być zawsze przed bohaterem, wiedzieć więcej i prowadzić własne śledztwo w głowie. Ja tego póki co nie chcę, nawet nie czuję, że muszę, skoro bohaterowie zdają się też tego nie chcieć, jakby im wcale nie zależało. Tekst nie pobudza emocji, bo również w sobie ich nie ma. Opowiadanie nie działa.

Na dzień dzisiejszy: wciąż mocno przeciętny. Chyba nawet bardziej przeciętnie niż ostatnio – minął rok, a to nadal nie jest praca na cztery. Weź też pod uwagę, że nie tylko ty się szkoliłaś – ja też nie próżnowałam w tym czasie. Poprzeczka rośnie. Nie ukrywam jednak, że nie rozumiem pewnych niuansów. Wcześniej miałaś naprawdę niezły research, ale sceny zalało morze ekspozycji – teraz nie masz ekspozycji, ale research padł, a wybrane sceny są bez sensu. W dalszym ciągu nie dbasz też o lekkość i dynamikę oraz strasznie rozmieniasz się na drobne i co krok skupiasz się na pierdołach. 
Ostatnia rada? Zadawaj sobie pytania za każdym razem, gdy stworzysz jakąś scenę: co chcę nią pokazać? Do czego ona prowadzi? Czy to ma znaczenie fabularne i jest potrzebne czytelnikowi? 
Ostatni link? Zapraszam tutaj: [klik]. 


Życzę powodzenia w dalszym pisaniu i zapraszam do dyskusji. W temacie policyjnym przypomniała mi się troszeczkę Akademia Policyjna, więc na zakończenie wesoły gif:




Za betę bardzo dziękuję Elektrowni, Fenoloftaleinie i NieFikcyjnej.

7 komentarzy:

  1. Dobra, potem przeczytam, ale poczytałam koniec i już mi się w sumie odechciało w tym momencie czegokolwiek. Dzięki za ocenę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo bym chciała jednak, abyś przeczytała całość, a potem odniosła się do tej całości na spokojnie. Podsumowanie nie mówi wszystkiego, a w treści zauważałam też to, co mi się podobało i czego warto się trzymać.
      Możesz też się z czymś nie zgodzić, kilka kwestii na pewno warto przedyskutować. Jak nie tu, to zawsze możesz napisać do mnie na priv: agajda@poczta.fm
      Przegadamy temat, bez stresu. :)

      Usuń
    2. Przeczytam całość, spokojnie. Ostatnio jednak mam sporo stresu i ta ocena nie wpłynęła pozytywnie na moje emocje, po prostu. Muszę na spokojnie usiąść do tego. Dziś już jestem zmęczona, więc pewnie jutro przed pracą. Dam też wtedy dłuższy komentarz i z czasem pewnie napiszę do ciebie. Generalnie chyba czas rozejrzeć się też za jakąś betą. ;)

      Usuń
  2. No dobra, przeczytałam. I teraz nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Ech. w sumie najlepiej by było ogarnąć to opowiadanie od nowa (po raz kolejny) Nie będę teraz potrafiła pisać dalej rozdziałów, mając z tyłu głowy myśl o o tych bzdurach, które niekiedy miały miejsce w historii. Faktycznie, nie wiem czemu, research u mnie tutaj leży i kwiczy, nie umiem nawet tego dobrze wyjaśnić. Momentami trochę się czepiałaś, więc nie ze wszystkim się zgadzam (szczególnie jeśli chodzi o detale dotyczące miejsc, czy wyglądu bohaterów). Jeśli chodzi o stronę techniczną, potrzebuję bety, sama w tym momencie tego nie ogarnę, nie dam rady. Poczytam te artykuły, do których dałaś link, ale i tak pewnie później wiele błędów będę powielać, bo ja tych rzeczy, o których ty piszesz nie widzę, kiedy sama sprawdzam tekst!
    Dlatego pytanie, masz betę do polecenia? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mogę cię betować. Napisz do mnie na priv albo najlepiej znajdź mnie na messengerze, bo tam odpisuję najszybciej. (Alicja Gajda - Skoiastel).
      Dobrze byłoby mieć docsa Google z tekstem w wypadku bety, ale to da się jeszcze ugadać.

      Te opisy wyglądu to już raczej kwestie takie faktycznie fikuśne, które teraz być może wśród wielu bzdurek są bardziej widoczne, ale gdyby ogarnąć research i dobrać sceny takie, które wnoszą jeszcze więcej, to pewnie przestaną się w ogóle rzucać w oczy. Póki co najgorzej chyba z dynamiką. Te opisy wśród rozwleczonej akcji spowalniają ją jeszcze bardziej. Gdyby tempo było bardziej, nie wiem, energiczne, a tekst lżejszy, bez logiczności, opisy okazałyby się ok.

      Usuń
    2. Nad tą dynamicznością muszę popracować, tu masz sto procent racji. :D
      Jezu, serio jesteś gotowa mnie nękać? xD Generalnie historia pójdzie w śmietnik i lecę z nią od nowa, więc od razu nie prześlę ci tekstu, bo muszę najpierw go stworzyć. :D Nim do ciebie napiszę, przeczytam te wszystkie artykuły, jeszcze raz przewertuję ocenę, zbiorę się w sobie i do roboty.
      Ale się odezwę tak, o, byś wiedziała z kim będziesz musiała się męczyć. ;D

      Usuń
    3. Pewnie, pisz śmiało. :)
      Trzymam kciuki.

      Usuń