[259] ocena tekstu: Odejdźmy razem w purpurową noc




Tytuł: Odejdźmy razem w purpurową noc
Autor: BarbarianCataphract
Gatunek: low fantasy, starożytność
Ocenia: Skoiastel


Cześć, Kacper!

Zacznę od tego, że bardzo dziękuję za zgłoszenie, a przy tym – za zaufanie. Cieszę się, że twoja miniatura w klimatach quasi-starożytnych trafiła pod moje skrzydła; odkąd tylko znalazła się u mnie w kolejce, nie mogłam się doczekać, aż nadejdzie czas, by się z nią zapoznać. Wspominałeś, że poszła ona na nabór, postaram się więc nie cytować zbyt wiele; na samym końcu oceny znajdziesz odnośnik do listy potknięć językowych z ich omówieniem, tutaj zaś pojawią się moje uwagi dotyczące stricte fabulariów. Mam nadzieję, że moja praca spełni twoje oczekiwania. 


Przy czym już teraz zaznaczę, że w części o poprawności znalazły się głównie bzdury i jakieś redakcyjne sugestie. W trakcie czytania ledwo pierwszej sceny można z łatwością zauważyć, że tekst jest poprawny, a i fabularnie stety-niestety na pierwszy rzut oka nic mi nie zgrzyta. Nie mam więc zbytnio o czym pisać. Mogę się jedynie zastanawiać, czy kapłan naprawdę miał przed sobą boginkę, czy jedynie jej wizerunek, ot, malunek nad ołtarzem. Może pozostawał zafiksowany tak bardzo, że już nie odróżniał fantazji od rzeczywistości…? Szukałam w tej scenie wskazówek, jakichś hintów sugerujących odpowiedź, ale niczego takiego nie znalazłam, zresztą bardzo dobrze, bo dzięki temu aż chce się czytać dalej. 

Za to drugą scenę zaczynasz już z kopyta, przedstawiając mi bardzo charakterną i przekonującą w swej naturalności Pyhię, którą łatwo z marszu polubić. Nie mam nic do dodania. Dla mnie? Bomba. 


Pyhia, Nimlot, Nasu, Hedżeret, Aszermet, Ametystowa Noc… Wow, po prostu wow. Ujmuje mnie spójność nazw własnych – imion postaci, bóstw czy nazw krain. Stanowią one elementarną część uniwersum, potrafią wprowadzić w klimat i przez to, że wszystkie brzmią egzotycznie, są w stanie osadzić mnie w konkretnym wyobrażeniu, jeszcze zanim zrobią to bohaterowie poruszający się w scenie, obserwujący świat wokół siebie. Nie znaczy jednak, że rzucasz tymi obco brzmiącymi nazwami na prawo i lewo, jakby bez zastanowienia – co to to nie! Prowadzisz tekst narracją personalną, więc nazwy te padają naturalnie, najczęściej w wystylizowanych przemyśleniach twoich postaci. I to jest wręcz znakomite, bo niczego nie eksponujesz, wszystko do siebie pasuje i składa się z puzzli, które w miarę czytania trafiają na swoje miejsce i uzupełniają w głowie czytelnika, tworząc atrakcyjny obrazek. Wprawdzie dopiero co zaczęłam lekturę, ale już teraz dostrzegam bogactwo i ogromny potencjał tkwiący w tak zachęcającym fantasy lore. O jakże bym nie chciała, by to się za pięć minut skończyło!


 



Robotę robi też twój redakcyjny sznyt, no bo nie ma co ukrywać – tekst jest nie tylko poprawny gramatycznie, ale i lekki, napisany ze smakiem, autorskim wyczuciem. Tym sznytem, o którym tak wiele się mówi, że trzeba się z nim urodzić. Swoją drogą każdy, kto mnie zna, wie, że się z tym nie zgadzam – wszystko pozostaje dla mnie kwestią warsztatu i predyspozycji do przyswajania oraz rozwijania umiejętności literackich; każdy może pisać, ale nie każdy może pisać dobrze (podejrzewam, że chociażby osoby z afantazją czy zaawansowaną dysleksją mogą mieć na tym polu większe problemy…). Ty zaś piszesz… znakomicie! Masz więc bardzo dobrze rozwinięty warsztat, podejrzewam, że wiele czasu poświęciłeś, by dojść do tego poziomu, do tego sporo się naczytałeś, potrafisz też podłapywać to, co najlepsze, w literaturze najlepszych. Czadersko!

Tylko mi tego nie zmarnuj!

 

Mam jednak problem z jednym z fragmentów. By go zobrazować, muszę niestety zacytować większą część:

 

Ametystowa Noc. Zawszony kult już dawno nieobecnych, ponownie stał się tematem na ustach wszystkich mieszkańców Hedżeret. A zwłaszcza Nimlota, nie wiedzieć czemu zakochanego w tym dniu bardziej niż w kimkolwiek czy czymkolwiek innym. Jeszcze do niedawna podchodził do tego zupełnie obojętnie! // Chyba. // Pamiętała jedynie ostatni rok swojego życia. // Dzień chylił się ku końcowi, upał nieco zelżał. Potężna fasada stojącej na zachodzie miasta świątyni rzucała długi cień na wszystko przed nią. // Wielu powiedziałoby, że miasto stawało się coraz piękniejsze. Już niedługo miała przyjść Ametystowa Noc (…). Wyszła z alei, z której prowadziła już prosta droga do domu Wazada. Nagle ktoś dotknął jej ramienia. Wzdrygnęła się, chwyciła napastnika za nadgarstek i unieruchomiła mu przedramię.

Po tej części następuje dialog Pyhii z Nimlotem, a ja uświadamiam sobie, że nie wiem, co właściwie czytam: czy scenę obecną, czy retrospekcję. Do tego momentu byłam święcie przekonana, że od akapitu Pamiętała jedynie ostatni rok swojego życia zaczyna się jakieś wspomnienie; że Pyhia przystanęła i zamyśliła się, próbując przypomnieć sobie jakiś fakt, może poprzednią Ametystową Noc i zachowanie Nimlota. Dopiero w trakcie dialogu zadałam sobie pytanie, czy… to na pewno była retrospekcja? I zwątpiłam, a po trzecim przeczytaniu fragmentu uznałam, że chyba na pewno nie. Zmyliło mnie przejście do nowego akapitu i to jedno zdanie zawieszone w nim, jakby nie wiadomo po co. Czytelnikowi nic nie daje sucha informacja o tym, że Pyhia pamięta tylko ostatni rok. W takiej formie brzmi jak zaproszenie do wspólnego zastanowienia się nad tymi słowami, rozwinięcia ich, ale to się nie dzieje, bo potem od razu przechodzimy do opisu samej Ametystowej Nocy, jak się okazuje – tej obecnej. 

 

O, a ten fragment wkleję tylko dlatego, że bardzo, ale to bardzo mi się podoba:

Lider zamieszał winem w glinianym kubku i upił łyk. Pyhia wyobrażała sobie, jak w jego głowie ustawiają się w rządku możliwe riposty, a on, niczym doświadczony sklepikarz, mógłby sięgnąć dokładnie po tę, której akurat potrzebował. 

Piszesz plastycznie i masz ten dryg, by charakter postaci, jej charyzmatyczny sposób bycia przekazywać odbiorcy nienachalnie, bez zbędnych ekspozycji mówiących o wszystkim wprost. Mocno to doceniam.

 

Wszyscy rozwarli powieki szeroko w zdumieniu, jak gdyby zobaczyli samego króla-boga. – Tutaj zaś nie wspominałabym, że rozwarli je akurat w zdumieniu. Łatwo zinterpretować ten konkretny gest i samodzielnie przypisać mu emocję.

 

Przyznam, że – chcąc nie chcąc – w pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak znacznie lepiej byłoby, gdyby przed tekstem właściwym, który zgłosiłeś, wykreować jego początek, gdzie postaci takie jak lider albo Ahmes są mocniej zarysowane. Mogłyby dostać swoje perspektywy i osobne sceny, dzięki którym lepiej bym ich poznała i była przygotowana na moment taki jak ten, kiedy wszyscy spotykają się w jednym pokoju i sobie rozmawiają. Obecnie nie jestem zagubiona, te postaci mi się nie mylą, ale przyłapuję się na tym, że ich wyobrażenie nie kreuje mi się w głowie jako pełne; nie wiem na przykład, jak niektóre z nich wyglądają, a nawet jeśli było to gdzieś wspomniane, to umknęło mi. Pewnie dlatego, że wszystko naraz jest dla mnie nowe, a i detale dotyczące wyglądu czy miejsca akcji padały tylko raz (nic dziwnego – miniatura jest krótka, akcja musi iść w przód). W przypadku wielorozdziałowych powieści takie szczegóły jak charakterystyczne zachowania, gesty, ton głosu albo wzmianki o wyglądzie (w stylu: powiedział, przeczesując palcami długie, jasne włosy) powtarzają się co jakiś czas, co pomaga utrwalić wyobrażenie i wyrobić o tych postaciach jakieś konkretne zdanie. W przypadku miniatur – nie dziwne – znacznie trudniej uzyskać taki efekt. Widać, że robiłeś, co tylko mogłeś, by wszystko unaturalnić i uplastycznić, ale tekst przez rozbudowane uniwersum i mnogość postaci nie jest prosty, więc metody, które sprawdziłyby się w przypadku dłuższych projektów, tak czy inaczej będą tu zawodzić. Dlatego też scena spotkania w kryjówce mimo że jest świetnie rozpisana, nadal w mojej głowie pozostaje niewypełniona, w pewnym sensie płaska. Mało tego, nie widzę rozwiązania, by jakoś temu zaradzić. A przynajmniej innego rozwiązania niż obudować ją większą ilością treści. 

 

– Nie wątpisz chyba w najlepszego najemnika po tej stronie Sedżutu, hę? – wtrącił Ahmes i zaśmiał się nerwowo. Sam chyba nie wiedział co o tym wszystkim sądzić. – Wiesz… możemy ci pomóc – zwrócił się do Nimlota.

Zmierzyli się spojrzeniami, aż w końcu Ahmes po prostu westchnął.

– No dobrze – odparł.

Ale no dobrze co…? Chyba coś mi umknęło. Czemu Ahmes sam sobie przytakuje? 


 



Pyhia miała wrażenie, że w tym spojrzeniu skrywały się jakieś niewypowiedziane słowa, których nikt spoza braci nie miał zrozumieć. (…) Ponownie zapanowała cisza. Pyhia zawęziła powieki, znowu miała wrażenie, że Nimlot coś ukrywa. – A może nieco bardziej personalnie, coś w stylu chociażby: 

Pyhia zmarszczyła brwi. W jego spojrzeniu skrywały się jakieś niewypowiedziane słowa. Słowa, których pewnie nie miał zrozumieć nikt, poza braćmi. (…) Ponownie zapanowała cisza. Pyhia zawęziła powieki; Nimlot chyba znów coś ukrywał… 

Pamiętaj przy tym, że to tylko luźna sugestia, nie chcę, byś kopiował mnie jeden do jednego, a byś zobaczył, jaki efekt może dać częstsze oddawanie perspektyw. Mógłbyś znacznie bardziej systematycznie korzystać z dobroci narracji personalnej, dodając mowy pozornie zależnej. Od samego początku scenę prowadzisz tylko ze strony Pyhii, na tym etapie czytelnik więc spodziewa się, że poniekąd to ona będzie relacjonowała wydarzenie, myślała o nim, o jego uczestnikach. Właśnie tego mi brakuje – bieżących przemyśleń bohaterki, która gdzieś w tym tłoku zaczyna powoli ginąć.

 

Chciała mu uwierzyć, ale dziwne mrowienie podpowiadało jej, że ukochany nie mówi im wszystkiego. – Ukochany? I dopiero teraz dowiaduję się, że Pyhia coś do niego czuje? Albo że oboje są parą? Wolałabym to zobaczyć, odczuć lub chociażby wywnioskować z jej myśli odnoszących się do Nimlota, co chyba właśnie chciałeś tym zdaniem uzyskać. A jednak ten ukochany wydaje się rzucony specjalnie z myślą o czytelniku, by poinformować go o przywiązaniu emocjonalnym Pyhii, a nie dlatego, że dziewczyna jest uczuciowa i tak właśnie określiłaby tę postać w swojej głowie. Wcześniej bohaterka jawiła się raczej jako bezceremonialna, szczególnie na początku jej POV wyraźnie rysował taką postać, tutaj już tak tego nie odbieram.

 

Czuła, że ten wieczór odstawał od wszystkich innych. Miała wrażenie, że od jakiegoś czasu jest tutaj obca, że figuruje jedynie jako ubezwłasnowolnione własnymi uczuciami narzędzie w rękach kochanka. – Ja zaś dziwię się, że dziewczyna, wcześniej wyrażająca w myśli konkretne opinie o religijności, teraz w ogóle nie zareagowała na informację, iż jej rodzina, ba, jej ukochany angażuje się w skok na jakieś mistyczne dla mieszkańców serce boginki. Dziewczyna nie wyciągnęła najmniejszych wniosków o tym, dlaczego Nimlota tak interesowała Ametystowa Noc. Aż przypomniał mi się fragment:

Zawszony kult już dawno nieobecnych, ponownie stał się tematem na ustach wszystkich mieszkańców Hedżeret. A zwłaszcza Nimlota, nie wiedzieć czemu zakochanego w tym dniu bardziej niż w kimkolwiek czy czymkolwiek innym. 

Teraz więc okazuje się, że bohater, tak zainteresowany życiem świątynnym, miał w tym swój cel – robił zapewne research dla lidera grupy, by zrabować dla niego serce. Dlaczego Pyhia nie poświęciła temu ani jednej myśli? I czemu nie ma na ten temat żadnego zdania? Nie musi tego potępiać, ale mogłaby się zmartwić powodzeniem albo ucieszyć ze wspólnego działania, a potem rozczarować, bo Nimlot nie uwzględnił jej w swoim planie. 

 




Trudno też nie zauważyć, że sama informacja o kradzieży serca pada ot tak, reszta drużyny nie ma nic do gadania. Nikt nie zastanawia się, po co Nimlotowi albo liderowi to serce i co jako drużyna potem wszyscy mieliby z nim zrobić. Czy komuś je sprzedać, by, nie wiem, zarobić na chleb? Gdy się coś kradnie i ryzykuje życie albo przynajmniej wolność, warto byłoby mieć trochę szerszą perspektywę. Przecież Nimlot nie zwinie artefaktu tylko dlatego, bo może – coś musi z tego mieć, coś musi się pod tym kryć. Drużyna jednak wydaje się tym po prostu przesadnie nie interesować. To dziwne, bo członkowie ekipy zachowują się wobec siebie dość chłodno, obojętnie, a przecież niedawno Pyhia określiła ich rodziną.

 

W kolejnej scenie pada taki fragment: 

Kochanek delikatnie ułożył dłonie na policzkach Pyhii, uniósł jej głowę tak, że ich spojrzenia się spotkały. – I tu znów mam problem z tym kochankiem, bo brzmi jak wyjęty z narracji narratora wszystkowiedzącego. Nadal nie jestem przekonana, czy Pyhia myślałaby o Nimlocie per mój kochanek… To dość nienaturalne, teatralne.  Tak czy inaczej cała sytuacja ma charakter romantyczny, więc gdybyś podobnymi określeniami nie wskazywał relacji między dwójką bohaterów, sama mogłabym wywnioskować, że są sobie bliscy – właśnie z takich zachowań. Tym bardziej że tworzenie atmosfery wychodzi ci bardzo zręcznie:

Mężczyzna także się uśmiechnął, ale w wyrazie jego twarzy zaplątało się coś obcego. Tak, jakby uśmiech dotknął jedynie jego ust, a oczy pozostały niewzruszone, chłodne. Pyhia nie chciała tego widzieć. Patrzyła więc tylko na jego wargi.

 

W momencie gdy Nimlot wydobył ametyst, Pyhia zadała mu pytanie dlaczego. I zaraz po tym bohater zareagował właśnie w ten sposób – przeraził się. Teraz ja mam ochotę zadać mu to samo pytanie. No bo niby czego się wystraszył…? Czy nie powinien przerazić się wcześniej – całą tą dziwną, wręcz nierealną sytuacją? A może się jej spodziewał, więc nie był zaskoczony? Dlaczego więc przejął się w trakcie wymiany zdań? Właściwie to Pyhia powinna być znacznie bardziej przerażona, zszokowana, tymczasem tego nie czuję. Mam wrażenie, że tak zwyczajnie się zdziwiła, a zaraz potem najeżyła i zmusiła Nimlota do wyjaśnień, co się z nią dzieje. Ten moment szoku nie wybrzmiał, więc scena nie prezentuje się przesadnie realistycznie pod względem reakcji. No i właściwie czy to nie trochę dziwne, że jako członkini jakiejś tajemniczej drużyny, która najwyraźniej para się złodziejstwem, przez ostatni rok dziewczyna nie zraniła się ani razu? Ani ociupinkę? Nie dostrzegła, że coś jest z nią nie tak? Wydaje się to mało prawdopodobne.

 

Wszystko nagle wywróciło się do góry nogami, emocje zgasły i rozbłysnęły zupełnie innym światłem. – N-nie mogę. Nie pójdę tam. Proszę, weź kogoś innego, ale ja… nie. – To też trudno mi kupić. Za szybko i wprost oznajmiłeś, że bohaterka tak po prostu zmieniła zdanie. Tym bardziej że i dobrze, i n-nie mogę zmieściłeś w jednym akapicie. Mamy więc Pyhię, która zgadza się i po tym od razu, w mgnieniu oka decyduje się wycofać. Jednak w międzyczasie musiało coś do niej dotrzeć, jakaś obawa, cokolwiek choćby i na pograniczu świadomości. Jasne, to mogło trwać krótką chwilę, ale nie aż tak krótką, a jako że do tej pory pisałeś w POV, czytelnik przyzwyczajony jest do tego, że dowiaduje się o emocjach postaci bezpośrednio jakby od niej samej, a nie od narratora, który te emocje określa. Chciałabym zobaczyć więc tę zmianę w Pyhii, poznać, że coś jest u niej nie tak, że świat bohaterki się wywraca, a emocje gasną, by zaraz narosnąć. To na pewno w jakiś sposób da się pokazać, no i zajęłoby trochę więcej miejsca, więc czytelnik miałby czas nie tylko dostrzec, ale i zrozumieć zmianę nastawienia. Pyhia na pewno też coś w tym czasie myśli – wprawdzie chaotycznie, nieskładnie, może zadając sobie pytania, ale jednak coś się w jej głowie dzieje, dochodzi do jakiegoś procesu. Wolałabym go śledzić niż zostać o tym poinformowaną.

 

Chciała mu pomóc, chciała być przy nim, ale nie mogła. Po prostu. Wewnętrzna blokada, której nie sposób pokonać. Czy to przez niechęć do bogów? Nie miała pewności. – Nadal nie rozumiem jej sposobu myślenia, nagle ta postać wydaje mi się jakaś taka… hmm… odklejona? Tak, to dobre słowo. W sensie jest ona świadkiem naprawdę mało realnej sytuacji, wręcz doświadcza jej na własnej skórze, na pewno ma mnóstwo pytań, przed chwilą była skora postawić się Nimlotowi, by tylko wszystko jej wyjaśnił, jest też przerażona – przecież skuliła się niczym zwierzę. Ale ostatecznie myśli nostalgicznie o tym, że chciałaby być przy Nimlocie, lecz nie może, i to wywołuje w niej smutek. Nie jestem pewna, czy ktokolwiek na jej miejscu myślałby w ten sposób, i nie umiem uwierzyć, że właśnie taką Pyhia przyjęła postawę. Gdy dowiadujesz się, że masz coś wspólnego z boginką, romansowanie powinno chyba zejść na dalszy plan… w końcu są rzeczy ważne i ważniejsze. Pytanie tylko, czy myśli Pyhii o Nimlocie i brak większego przejęcia dziwną sytuacją to celowe zagranie, czy wcale nie, ale jakoś tak ci po prostu wyszło. 

 

Za niektóre ekspozycje tej sceny i dziwne zachowanie bohaterki zapewne mogłabym obwinić formę tekstu. Owszem, znów piję do tego, że mam przed sobą ledwo miniaturę. Pyhia na jej początku zdaje się mieć zupełnie inny charakter, ale nie mogę być tego stuprocentowo pewna, bo ulega on zmianie bardzo szybko, bardzo szybko dochodzi też do niepokojącej sytuacji z ametystem. Czuję, że brakuje mi informacji, brakuje mi odpowiednio zbudowanego tła, by wyciągać wnioski o tym, czy zachowanie Pyhii jest czymś umotywowane, logiczne i ostatecznie realistyczne. Miniatura wygląda jak jedno z tych opowiadań, które autorzy piszą jako spin-offy, zajawki do swoich większych pozycji, i umieszczają je w zbiorach antologii. Tak robi na przykład Franciszek Piątkowski albo D. B. Foryś. Fani ich uniwersum mogą cieszyć się dodatkowymi krótkimi formami, które zachęcają do zakupu antologii, by stały one obok sagi i uzupełniały ją, ale ci, którzy tej sagi nie znają, mogą mieć problem, by odnaleźć się w opowiadaniu. Jest ono zwykle pisane dokładnie tak, jak napisana jest cała saga, by tworzyć spójną całość. Czytelnik niezaznajomiony z tematem ma prawo czuć się zagubiony, towarzysząc średnio zarysowanym postaciom, których nie zna, a które nie dają się dobrze poznać, bo opowiadanie posiada niedostępną, niemożliwą do odczytania dla takiego odbiorcy głębię, a autor nie marnuje czasu na rozwój sylwetek psychologicznych czy w ogóle wprowadzenie postaci – ten etap kreacji miał miejsce przecież gdzieś indziej. 

 




Co ciekawe, nie mam żadnej pewności, że tak jest także w twoim przypadku, mam tylko swoje przeczucie. Być może wcale nie stworzyłeś większego świata od razu, ale jedynie piszesz o nim tak, jakby istniało coś więcej, coś głębiej. A to, jak wspominałam, generuje problemy. Ma dużo zalet, bo tekst się chłonie i odkrywa, ale tyle samo wad, bo ostatecznie odkrywa się w nim za mało. Postaci nierzadko poruszają się w próżni po miejscach średnio zarysowanych i podejmują decyzje w oparciu o charakter, którego czytelnik jeszcze nie poznał i być może już nie pozna. To pozostawia niedosyt. A głodny czytelnik to zirytowany czytelnik.

 

Kolejna scena jakby nigdy nic przedstawia Pyhię oczekującą z resztą drużyny na Nimlota, który poszedł już ukraść artefakt. Wychodzi na to, że jedna z ważniejszych zapowiedzianych scen nie dzieje się w kadrze, a gdzieś poza nim, czytelnik zostaje jedynie poinformowany o powodzeniu bądź porażce. Szkoda. Tak samo zresztą jak szkoda, że nie mogłam doświadczyć przygotowań do skoku, znam tylko ogólnikowy plan. A przecież w tekstach czy filmach o złodziejstwie to właśnie te wątki są najatrakcyjniejsze, w ich czasie można ukazać na przykład relacje panujące w ekipie. Oczywiście domyślam się, że w przypadku miniatury nie miałeś na to miejsca, z innej strony – nikt nie zmuszał cię, byś wykreował aż tak wymagającą pod kątem rozwinięcia fabułę. Równie dobrze drużyna mogła składać się z osób trzech, nie pięciu, i wszyscy uczestniczyliby w głównym wątku fabularnym, a nie biernie stali gdzieś z boku. No bo co to za złodzieje, którzy nie kradną niczego w kadrze? Ta sytuacja sprawia również, że nie mam pojęcia, co to w ogóle jest za drużyna, kto tam w niej co potrafi – skoro gdy przychodzi co do czego, nikt niczym nie ma szansy się wykazać.

Z tym trudno się pogodzić tym bardziej, że Pyhia jako postać prowadząca scenę niczym nie rekompensuje mi braku akcji – pozostaje bierna i tylko obserwuje, co dzieje się w kryjówce, ale nie komentuje tego, bo nie korzystasz już ani z mowy niezależnej (czyli bezpośrednich myśli cytowanych w cudzysłowie), ani mowy pozornie zależnej (czyli myśli wtopionych w taflę narracji, oddających stylizacją postać prowadzącą). I czemu nagle bohaterka zachowuje się względnie normalnie? Jakby w zaledwie poprzedniej scenie nie dowiedziała się o sobie tych wszystkich rzeczy (naprawdę nie chcę aż tak spoilerować…). Wydaje się niespokojna tylko dlatego, bo jej ukochany jeszcze nie wrócił, a nie dlatego, że powoli odkrywa swoją tożsamość czy niedawno dotarły do niej fakty, z którymi trudno byłoby jej się pogodzić. No i nadal wydaje się ufać Nimlotowi, mimo że nie ma już ku temu aż takich powodów – całkiem sporo się ostatnio wydarzyło. Gdybym znała ich przeszłość i wiedziała, na czym opiera się ta relacja i z czym już para się mierzyła, zapewne łatwiej byłoby mi pojąć emocje i zachowanie Pyhii, miałyby jakąś silną podstawę. A teraz wprawdzie czytam dalej, ale zaczynam też czuć zagubienie i frustrację, bo dociera do mnie, że Pyhia jest mi obca, powoli też robię się względem niej obojętna. Wszystko dlatego, że nie potrafię jej zrozumieć.

 

Henutta błyskawicznym ruchem wyciągnęła nóż zza pazuchy i rzuciła się na nowego gościa. Machnęła ostrzem i cięła go po ramieniu. Raniony syknął, ale od razu się opanował. Rzucił się na nią, chwycił w biodrach i unieruchomił jej ramiona. Napastniczka jeszcze chwilę próbowała się szarpać, ale w końcu nóż upadł na ziemię. – Powiedzmy, że akapit rozpisany jest względnie dynamicznie, ale na pewno dałoby się go nieco podrasować. Przede wszystkim zrezygnuj z długich, wielosylabowych słów takich jak błyskawicznie czy napastniczka. Zamiast pisać, że bohaterka wyciągnęła coś błyskawicznie, użyj bardziej nacechowanego czasownika, który sam w sobie odda prędki ruch (wyszarpała? wydarła?). Korzystaj też z akcentów – potrafią wzmacniać napięcie (nie: wyciągnęła nóż zza pazuchy, ale: wyciągnęła zza pazuchy nóż – to słowo jest znacznie bardziej nacechowane, silne brzmieniowo). 

Obniżać napięcie może też… ironia. Mamy tu scenę zagrożenia życia, a Pyhia – o ile to nadal jej POV – będąc po przejściach i realnie martwiąc się o swoją drużynę, wręcz rodzinę, raczej nie przyjmowałaby stylizacji Myrona Bolitara. Nie nazywałaby Wazada nowym gościem w zdaniu informującym o ataku na niego. Inna sprawa, że Pyhia nie nazwałaby też Henutty napastniczką. Naturalniej jest w tym wypadku powtórzyć imiona albo na przykład skorzystać z pseudonimów, które Pyhia prywatnie mogła nadawać swoim bliskim.  

Ach, no i najważniejsze. Staraj się unikać określania postaci rzeczownikami odprzymiotnikowymi. Nie ma w nich żadnego ładunku emocjonalnego, nie oddają więc stosunku postaci prowadzącej scenę. Wazad jest nie tylko nowym gościem, ale i ranionym, jakby był kimś zupełnie obcym. Zresztą nawet gdyby do sali wszedł akurat jakiś nieznajomy, Pyhia i tak nie określiłaby go w ten sposób, bo to sztuczne. Raczej nazwałaby go w myśli po prostu jakimś typem, może zakapiorem? Gdyby Wazad był obcy, miałbyś pole do popisu, by przemycać w tych określeniach jego wygląd, na który Pyhia w pierwszej chwili na pewno zwróciłaby uwagę. W takim wypadku raniony mógłby być grubasem albo chuderlakiem, może konusem albo – wprost przeciwnie – wielkoludem? Tak czy inaczej pamiętaj, by zawsze szukać potencjału w detalach, naucz się je wykorzystywać. Używaj tych słów, które mają silne znaczenie i budują atmosferę albo dodają informacji o postaciach, a nie tylko tych, które po prostu opisują, co akurat dzieje się na planie. Szczególnie że przez to możesz namnożyć określeń na jedną i tę samą postać, jednocześnie budując wrażenie, że jest ich więcej, i wobec tego – myląc czytelnika.

 

Ona za to spojrzała na nią z mieszaniną niezrozumienia i współczucia.

– Cicho! Aj, na bogów… – zaczął Wazad, ale przerwał i spojrzał na krwawiącą intensywnie ranę. – Henutta, posprzątaj swój bałagan.

Wskazał brodą rozcięcie.

– Przepraszam, ach. – Henutta złapała się za usta. Od razu podbiegła do kosza z lnianymi bandażami, wybrała nieco materiału i wróciła do Wazada. 

 




Ale czekaj, co? Chcesz mi powiedzieć, że nagle Henutcie przeszła ta cała złość na Wazada? Przed chwilą kobieta zaatakowała go nożem, a przecież nie zrobiła tego niechcący, na przykład w pierwszej chwili nie rozpoznając go w progu czy myląc z kimś. Gdy zraniła towarzysza, jeszcze chwilę szarpała się niby w szale. Dlaczego tak szybko jej przeszło; nawet nie tyle uspokojono ją, co bohaterka sama od siebie jakby spokorniała? Czy tak silne emocje mogą się, ot, wyłączyć? Teraz problem mam nie tylko ze zrozumieniem Pyhii, ale i Henutty. 

Fajnie też byłoby, gdybyś pamiętał, w jakiej narracji rozpocząłeś ten tekst i kto tu jest bohaterem prowadzącym scenę. Czemu Pyhia nie jest ani trochę zdziwiona atakiem Henuetty, streściła go, jakby sytuacja była dla niej normalna. Przez całe wydarzenie podpierała ścianę, niby mając to wszystko gdzieś. Czy to do niej podobne? Właśnie na taką bohaterkę chciałeś ją wykreować? Niedawno myślała o drużynie jako rodzinie, tymczasem w ogóle nie przejęła się potencjalnym rozłamem czy załamaniem nerwowym Henuetty albo raną Wazada.

 

– Wszystko szło zgodnie z planem, ominął straże, wszedł do świątyni, ale potem nie wychodził. Zbyt długo. I tak aż do rana – odparł lider. 

– Nie poszedłeś za nim? – Czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Usta zadrżały na myśl o najgorszym.

– I też miał się narazić na schwytanie? – zapytała Henutta, zawiązując właśnie czerwieniejący bandaż. – Pomyśl. Gdyby do tego doszło, to nie dowiedzielibyśmy co i jak.

– Nie, bo wolałem wrócić i omówić z wami co dalej – kontynuował. – Lepsza nasza czwórka niż ja sam. 

 


 


Aha. Czyli Wazad, który – cytując Nimlota przed skokiem – pomoże w razie potrzeby… nie pomógł w razie potrzeby? To, przepraszam, po co on miał brać udział w akcji i deklarował tę pomoc, skoro wiedział, że jego rola docelowo będzie ograniczać się do samej obserwacji? Tak oto lider grupy okazał się gołębiem pocztowym. 

Nie zrozum mnie źle – nie mam nic do tego punktu fabuły, ale po czymś takim trudno będzie mi jakkolwiek szanować Wazada i uważać go za na tyle doświadczonego, zaradnego czy odpowiedzialnego, by przewodzić drużynie. Rozumiem, że jako przywódca nie powinien dać się złapać; na takiej samej zasadzie królowie wysyłali armię na plac boju, a sami pozostawali daleko w tyle, by się nie narażać – z bezpiecznej odległości oceniając sytuację, aby w razie czego nadal móc dowodzić. W takim wypadku więcej sensu miałby motyw, w którym Wazad kieruje operacją z daleka, a do obserwacji posyła chociażby Ahmesa, który i tak zdaje się nie mieć nic innego do roboty. Dlaczego byle członkowie mieliby nudzić się w kryjówce, gdy lider idzie się narażać, ostatecznie się nie narażając, a pozostając bezsilnym w momencie, który wymagałby reakcji? W takim wypadku to po prostu bez sensu, że akurat on sam siebie wyznaczył do tej misji, wiedząc, że w razie wu nie będzie mógł jej wypełnić.

Hmm… Teraz jeszcze mi przyszło do głowy, że może Wazad celowo chciał się Nimlota pozbyć. A może sam go wykończył, udaremniając jego skok, a teraz udaje, że wcale nie? Może Wazad wie coś więcej o Pyhii i chce mieć, nie wiem, jej potencjalną moc na własny użytek, chce móc nią manipulować, by ją kontrolować, w czym Nimlot tylko by mu przeszkadzał? No tak to teraz wygląda.

Edit: Po zakończeniu opowiadania wiem już, że nie taki był zwrot akcji; Wazad wcale nie był przeciwko Pyhii. Przy czym to… dobrze, bo w tym przypadku – chcący czy nie – zadziałał foreshadowing. Czytelnik podejrzewał coś, co okazało się tylko zmyłką, tak zwanym czerwonym śledziem. Inna sprawa, że znając już zakończenie, w bieżącej scenie tym bardziej ma się Wazada już nie za antagonistę, który zachowuje się podejrzanie, ale za głupka. Sam zdecyduj więc, czy ten foreshadowing to tak na plus, czy bardziej na minus.

 

Wazad zauważa jeszcze, że nie widział, by Nimlota ktoś wyprowadzał ze świątyni, więc to koronny dowód na to, że bohater wciąż jest przetrzymywany w środku. A co, jeśli wyprowadzono go, gdy lider poszedł zdać raport (sic! nie masz wrażenia, że to naprawdę śmiesznie brzmi?)? Poza tym podobno nie zabito Nimlota tylko dlatego, że nikt nie odważyłby się zbrukać miejsca sacrum krwią. Ale czy w starożytności aby… nie składało się bogom ofiar? Tym bardziej że Aszermet to bogini śmierci i sztuki, w dodatku śpiewała kapłanowi: Otwórzcie pierś zbrukaną grzesznością // Wyrwijcie bijące winą mięso // Zastąpcie je pustką dającą wam śmierć. Jak na moje – idealna okazja, by dosłownie potraktować jej wskazówki. No i nie zapominajmy, jak mocno zafiksowany na punkcie Aszermet był tamten kapłan. Ktoś taki, mam wrażenie, nie miałby żadnych skrupułów, by ukarać złodzieja, ba, może nawet publicznie – niczym Williama Wallace’a – by zniechęcić kolejnych złodziejaszków i umocnić w mieszczanach kult. Na dodatek nadchodzi Ametystowa Noc. No okazja jak znalazł! 

Gdybyśmy jednak uznali, że faktycznie nikt nie chce plugawić świętego miejsca, nadal wersja ta generuje wątpliwości, bo co w takim wypadku aż do rana robionoby z Nimlotem w środku? Czemu Wazad miałby czekać tak długo? Jeśli jego towarzysza nie można zabić, to torturować raczej też nie, bo w czasie tortur i tak mógłby umrzeć – inaczej co to za tortury. Żeby w ogóle jakieś przeprowadzić, zapewne trzeba by Nimlota może zabrać do jakiegoś prefekta albo do świątyni sprowadzić, nie wiem, najwyższego kapłana, który powiedziałby, co z takim złodziejem zrobić. To po prostu się kupy nie trzyma i brzmi jak naprawdę słaby argument, że Nimlot tyyyle czasu nie wychodzi, a Wazad dopiero po tym czasie idzie o tym poinformować swoich ludzi i no ups, jakoś tak wyszło. Wprawdzie z tym wątkiem jeszcze można się jakoś pogodzić, przewidując, że Wazad coś kręci, ale jednak trudno już pogodzić się z następnym – że nikt inny, w tym sama Pyhia, nie widzi tych wszystkich jego dziur logicznych. To po prostu bardzo, bardzo naiwne. A ta świątynia też ma tylko jedno wyjście, więc to stąd Wazad wie, że Nimlota nie wyprowadzono żadnym innym; że Nimlot, nie wiem, nie uciekł jakimś oknem. Czemu właściwie Wazad nie obstawił swoimi ludźmi terenu wokół? Jaki miał plan? Naprawdę tylko stać nieopodal drzwi przez całą noc? To lipa, nie plan, dupa – nie lider.

 

– Czyli idziemy go stamtąd wyciągnąć! – Henutta położyła dłoń na barku Wazada. – Drużyna to rodzina, tak? Rodziny nie zostawia się w potrzebie. – I mówi to ktoś, kto przed chwilą rzucił się z nożem na głowę tej rodziny. Nadal nie wiem, co tam się stało. Czy Henutta naprawdę nie poznała Wazada? Przecież nie tylko zaatakowała go, ale chwilę się z nim szarpała. I czemu wtedy nikt nie krzyknął czegoś w stylu: hej, co robisz?!, jakby to było zupełnie normalne, że babeczka od czasu do czasu targa się na życie swoich towarzyszy. Ten typ tak ma, huh?

 

Pada magiczne hasło, by ustalić plan działania, ale akurat w tym momencie kończy się scena. Zastanawiam się, czy to dlatego, że nie chciałeś marnować miejsca, bo powoli kończy się limit znaków, czy może dlatego, że skok ani ratunek Nimlota nie mają aż takiego znaczenia. Może fabularnie pierwsze skrzypce miało grać coś innego. Tylko… co? Co może być ciekawsze od złodziejstwa w opowiadaniu o grupce złodziei? 

Edit: Okej, o planie dowiaduję się kawałek dalej, gdy bohaterowie… są już w terenie:

Powtórzyła ruchy Wazada i tak samo przywarła do ściany niczym jaszczurka. Przed oczami miała teraz świątynię Aszermet, największą i najpiękniejszą w całym mieście Hedżeret.

– Ahmes, odwrócisz uwagę świątynnej straży. Ja z Henuttą pozbędziemy się patrolu. I pamiętajcie, bez krwi – szepnął Wazad, gdy wszyscy do niego dołączyli. – Do świątyni wchodzi Pyhia i ja.

No ale dlaczego Wazad dopiero teraz mówi wszystkim, co mają zrobić? Czy już tego nie ustalili poza kadrem, w kryjówce, tuż po zakończeniu poprzedniej sceny? To nie mogło być tak dawno temu.

 

Nimlot mógł w końcu dopiąć swego. Zmusić Pyhię do wkroczenia na teren świątyni. Za wszelką cenę nie chciała postawić w niej stopy, ale teraz własne emocje wzięły ją za zakładnika. – Jeżeli ona myśli o tym z taką ironią, to dla mnie jasny znak, że nie do końca podoba jej się plan ratowania Nimlota i jest zła na niego o cały ten pomysł z kradzieżą serca. A przecież był jej ukochanym i martwiła się o niego, do tej pory zdarzało jej się myśleć o nim z czułością. Nie kwestionowała jego planów czy działań. Do tego w scenie, w której Nimlot dzielił się informacjami o skoku, Pyhia jedyne pretensje miała o to, że jest wykluczona z akcji i musi zostać na miejscu. Poza tym z bohaterką, tak przypomnę, po drodze działy się dziwne rzeczy; to już nie ma znaczenia? Nie zmienia jej nastawienia co do wiary, kultu Aszermet, Ametystowej Nocy? Bohaterka nie chce odkryć tajemnicy o swojej, nie wiem, przeszłości? naturze? tym, kim jest i co ma wspólnego z boginką? Kompletnie zignorowała tę kwestię, jakby sytuacja z Nimlotem, który zranił ją, by ukazać jej o niej prawdę, wcale się nie wydarzyła. Może była tylko snem, a ja tego nie wyłapałam? Bo to aż niemożliwe, by Pyhia pozostawała na tę kwestię aż tak obojętna.

Edit: Dopiero teraz zauważyła, jak Ahmes patrzy na jej pokrywającą się wrzodami rękę schowaną w tunice. – A, czyli tamto jednak wydarzyło się na jawie. Dlaczego dopiero teraz, pod koniec sceny, dowiaduję się, że Pyhia ukrywa swoją dłoń? Nie obawiała się już w kryjówce, w czasie omawiania planu, że ktoś ją o to zapyta? To dlatego nie angażowała się w starcie między Wazadem a Henuttą? Czy ta ręka sprawiała jej ból, czy po prostu źle się prezentowała? Czemu Pyhia nie martwi się, że może jej przeszkadzać w czasie nadchodzącej akcji?

Przy czym zwróć uwagę, wrzody to absolutnie nie jest to samo, co pęcherze, które najczęściej twórcy mają na myśli w przypadku takich ran. Wrzód jest ubytkiem w tkance – skórnej, podskórnej, śluzowej. Dlatego wrzody żołądka prowadzą do perforacji – bo ubytek się powiększa, pogłębia, aż ściana narządu pęka. Tylko wciąż – jak to się ma do sytuacji naszej bohaterki, u której kamienie pojawiały się podczas krwawienia, przerwania ciągłości tkanki. Dlaczego miałoby to pozostawić jej rękę w takim stanie?

 

Widziała to w jego oczach. Każda inna osoba ujrzałaby w nich chłód godny najemnika, chociaż Pyhia miała wrażenie, że widzi coś więcej. – No to widziała to w jego oczach czy tylko miała takie wrażenie?

 

Pyhia – zaczął Wazad. – Na pewno dasz radę? // Skinęła głową. // – Zawsze możesz wrócić – dodał. – Dlaczego Wazad zapytał o to właśnie teraz, gdy już byli w trakcie realizacji planu, a nie zanim w ogóle wyznaczył dziewczynę do tej akcji? Poza tym zapytał, bo widział, jak chowa ramię, czy dlatego, że wiedział o związku jej i Nimlota? Czy to odpowiedzialne brać do środka osobę zaangażowaną emocjonalnie, w dodatku jakąś taką nieobecną, od początku spotkania raczej wycofaną? Dla mnie to jasny sygnał, że Wazad wie o ametystach i po prostu chce mieć Pyhię w świątyni. No chyba że dziewczyna posiadała jakieś przydatne umiejętności, potrzebne w środku, by uratować Nimlota, inni zaś musieliby zostać, bo specjalizowali się w… no właśnie: czym? 

 




Wprawdzie Ahmes ma odwrócić uwagę, a Henutta znokautować strażników, ale to pierwsze zrobiłoby nawet dziecko (#black_adam_vibe). Mam nadzieję, że bohater do końca tekstu jeszcze będzie miał okazję udowodnić swoją wartość. Trochę boli mnie, że twoje postaci nie różnią się od siebie pod kątem swoich umiejętności i nie mam pojęcia, co właściwie potrafią, czym zajmują się na co dzień, jak wyglądają w działaniu. Okej, pewnie dowiem się tego za moment, ale jednak już po tym bardzo ogólnikowym planie nie ukrywam, że nie spodziewam się cudów.

 

Gdzieś tam, niedaleko, czekało świętowanie, a jednak musieli stać w bezruchu i pilnować wejścia na teren domu ich Pani. Nie trzeba było dobrze znać się na ludziach, by zauważyć, że jeden z nich szczególnie tęsknił za swawolą. Odstawił tarczę pod mur i oparł się o włócznię, niemalże przegrywając walkę o utrzymanie rozwartych powiek. – Czy to w ogóle nie jest jawny sygnał, że w środku nie działo się absolutnie nic podejrzanego, co można by tak ignorować? Może Nimlota jednak nikt nie złapał. Albo dawno go stamtąd wyprowadzono.

Hitem pozostaje dla mnie fakt, że nadeszła Ametystowa Noc. To oznacza, że Nimlot, który – jak wynikało z raportu Wazada – do rana dnia poprzedniego pozostawał w świątyni, spędziłby w środku cały dzień, a potencjalna odsiecz przybywa po niego dopiero teraz, kolejnej nocy. Skąd pewność, że facet w ogóle będzie na nich czekał? Że nie zmył się albo nie został wyprowadzony za dnia? I dlaczego ustalanie nowego planu odbicia trwało tak długo? Brak tykającego w tle zegara zdecydowanie obniża napięcie.

 

Gdy tylko brązowe groty włóczni zniknęły w ciemności, z alejki po prawej wyskoczyła Henutta. Wazad od razu do niej dołączył. Przemknęli przez odkryty teren i skryli się w krzaczastej roślinności rosnącej wzdłuż świątynnego muru. Teraz przesuwali się ku strażnikom, wręcz przywierając do ściany, powoli sunąc ku nieświadomym niczego żołnierzom. – A gdzie w ogóle jest Pyhia? Czy nie miała iść wraz z nimi, by za moment dostać się z Wazadem do środka? Według planu dywersję na strażnikach miał wykonać Ahmes, natomiast Henutta i Wazad mieli pozbyć się jakiegoś patrolu. Teraz jednak to oni idą na strażników. Co się zmieniło? I gdzie jest Ahmes?

Edit: O Pyhii wspominasz dopiero kawałek dalej: Serce Pyhii waliło jak oszalałe, przyspieszało z każdym krokiem Henutty i Wazada, sprawiało wrażenie jakby chciało uciec spomiędzy płuc i już nigdy tam nie wrócić. Na moje trochę za późno, przez co łatwo się w tym wszystkim pogubić. Najpierw czytelnik wyobraża sobie dwójkę bohaterów, dopiero po chwili przetwarza to wyobrażenie i nagle Pyhia jest gdzieś obok nich. Trochę jak Hermiona, która dzięki zmieniaczowi czasu nagle materializowała się w czasie lekcji tuż obok niespodziewających się niczego Rona i Harry’ego. Czytelnik dostaje tym zaskakującym momentem prosto w twarz.

 

Nagle idealnie zsynchronizowane pętle opadły na szyje żołdaków. Balansujący na granicy światła i cienia najemnicy zaciskali rzemienie coraz mocniej, oczy strażników niemalże wyskoczyły poza orbity. – Skąd Waz i Hen wzięli sznury? Mieli je cały czas przy sobie? Wyciągnęli je z worków na plecach? Nosili je przewiązane niczym szarfy? Czy nie powinnam oczami wyobraźni widzieć ich wcześniej, skoro są istotne fabularnie? 

Już całkowicie odpuściłeś sobie personalizację narracji, Pyhia gdzieś w tym wszystkim ci znika. Pal licho, że nie wiadomo, co myśli na bieżąco, jak przeżywa wydarzenia, ale momentami czytelnik nie wie nawet, co bohaterka robi. Przecież była wraz z Wazadem i Henuttą, a jednocześnie plan nie zakładał, by to ona atakowała strażników. Musiała się więc gdzieś skryć i obserwować wszystko z boku. Czemu tej akcji nie opisałeś jej oczami? Sceny pasywne pod tym względem wychodzą ci bardzo dobrze, doceniałam to chociażby na początku, kiedy Pyhia co rusz analizowała sytuację, w tym chociażby gesty swoich towarzyszy. Ale odkąd zdradziłeś informację o jej romansie z Nimlotem, tej personalizacji jest coraz mniej, w scenach dynamicznych – wcale. Przez to bohaterka, którą uznawałam za główną postać, coraz bardziej się ode mnie oddala, a coraz bardziej staje mi się obojętna. Byłoby pewnie inaczej, gdybyś wcześniej przyzwyczaił mnie nie do personalizacji, która notabene wychodzi ci bardzo dobrze, a do narracji abstrakcyjnej, tej klasycznej trzecioosobowej – obiektywnej i takiej, w której zazwyczaj stosuje się head-hopping, by po równo przybliżać postaci.

 

Niepewny oddech był dla Pyhii głośniejszy niż chrząknięcia i stęknięcia żołnierzy spod bramy. Starała się uspokoić, skupiając cały umysł na bielonej ścianie budynku pod opuszkami jej palców. Przymknęła oczy i wyczekiwała momentu, aż cała wrzawa po drugiej stronie placu ucichnie. – Chodzi o wrzawę związaną z duszeniem strażników? Ale przecież to nie mogła być wrzawa, bo bohaterowie pozbywają się ich po cichu. Jasne, duszenie nigdy nie jest szczególnie ciche, bo osoba duszona stawia jednak jakiś opór, niemniej słowo wrzawa jest w tym wypadku nacechowane zbyt mocno. A może to Ahmes odwracał uwagę patrolu i właśnie to miałeś na myśli? A może po prostu ludzie świętują Ametystową Noc? W takim wypadku wrzawa tak szybko nie ucichnie…

 

Zdążyła jeszcze zobaczyć strażnika z poprzedniej warty wracającego po pozostawioną wcześniej tarczę. Niczego nieświadomy mężczyzna zbliżał się do narożnika muru, za którym włamywacze szamotali się z jego towarzyszami. – Pisałam już o tym, że dobrze byłoby wykorzystywać słowa oddające relacje postaci. Tutaj to Pyhia widzi zbliżającego się strażnika; to ona będzie martwić się o swoich towarzyszy, a nie określać ich włamywaczami. Wypada to po prostu mało naturalnie. Dalej to samo:

Zbliżył się do nich i znienacka ręka Wazada uderzyła go w bok szyi. Wpadł w ramiona najemnika i tak jak jego towarzysze zniknął w krzakach. Wazad nie będzie dla Pyhii, ot, najemnikiem. Poza tym jakim on jest najemnikiem, przecież to lider drużyny lokalnych złodziejaszków!

 

Ostatnie spojrzenie na boki i Pyhia wystrzeliła ku bramie. Z bocznej alejki wybiegł Ahmes, szybszy od całej reszty, który doskoczył do nieprzytomnych strażników i czym prędzej zaczął przebierać się w odświętny pancerz jednego z nich. – A co do tej pory robił Ahmes, że nie mógł pomóc bohaterom w nokaucie strażników albo uprzednio pozbyć się tego typa, co podchodził po tarczę? 

 

Wazad z Henuttą weszli na teren świątyni i rozpłynęli się w cieniu. – Ale przecież zgodnie z planem Henutta miała nie wchodzić do środka: 

– Ahmes, odwrócisz uwagę świątynnej straży. Ja z Henuttą pozbędziemy się patrolu. I pamiętajcie, bez krwi – szepnął Wazad, gdy wszyscy do niego dołączyli. – Do świątyni wchodzi Pyhia i ja. 

Nic się praktycznie nie zgadza – Ahmes nie odwrócił niczyjej uwagi, Henutta i Wazad poradzili sobie ze strażą bez niego, na dodatek nie wiadomo, o co chodziło z jakimś tam dodatkowym patrolem, i ostatecznie Henutta, zamiast wrócić, nie wiem, w krzaki, polazła za Wazadem. Naprawdę przestaję rozumieć, co tu się dzieje i czemu właściwie nikt poza mną nie jest zdziwiony, że plan się rypie.





Edit: Ach, chyba chodzi o to, że Henutta weszła na teren świątyni, ale nie do środka, czyli że do wnętrza budynku. Jednak dość trudno to wywnioskować; zdanie dalej pada informacja, że Pyhia wsunęła się przez bramę i doskoczyła do najbliższej z kolumn, a ja nie wiem, czy chodzi o teren wokół świątyni, czy już jej środek. To wszystko się wyjaśnia, ale gdzieś dalej, natomiast znacznie lepiej byłoby nie tworzyć wątpliwości, niż je z czasem rozwiewać. To kłopotliwe. Dlaczego Wazad, tłumacząc wszystkim plan, nie ogłosił go chronologicznie? W jego wersji Ahmes działa pierwszy, a w ostateczności i tak robi coś jako ostatni. Jestem zagubiona.


W końcu jeden z duetu po stronie Pyhii zdecydował się podejść do Ahmesa. Jeden z duetu po stronie Pyhii w pierwszej kolejności zinterpretowałam jako: Wazad. Jest w duecie z Henuttą i oboje walczą (są) po stronie Pyhii. Strasznie niefortunny dobór słów, jeśli chodziło ci o strażników. Hej! Nie kombinuj aż tak! Może jeden z dwóch wartowników? Albo po prostu patrolujących? Lub, nie wiem, zbrojnych? W końcu musieli mieć jakiś rynsztunek.

 

Nagle z zarośli wynurzyła się Henutta. Cios w szyję powalił żołdaka, włócznia upadła z głośnym klekotem na piaskowiec. Minęła krótka chwila i już zniknął w zaroślach. Strażnicy po drugiej stronie placu błyskawicznie odwrócili głowy w kierunku źródła dźwięku. Chwycili włócznie w obie ręce, wymienili spojrzenia. – Podkreślone zdanie błędnie sugeruje, że minęła krótka chwila, a po niej nikt nie zwrócił już uwagi na dźwięk upadającej włóczni – ot, Henutta zdążyła schować gościa i może nawet jego broń. Dopiero dalej okazuje się, że żołdacy jednak zareagowali, ale jakby z opóźnieniem. Nie pisz w ten sposób. Trzymaj się ścisłej chronologii zdarzeń i twórz realistyczne pod względem reakcji sceny. Jeśli coś klekocze, zwraca uwagę od razu, nie po chwili, w której inny bohater zdąży coś zrobić. A jeśli strażnicy najpierw, nie wiem, spojrzeliby po sobie uważnie, zapytaliby, co to za dźwięk, a potem odwrócili się zdziwieni, w takim wypadku nie zaprzeczaj temu, pisząc, że zrobili to błyskawicznie. 

Muszę przyznać, że dość rozczarowujące, mocno naiwne jest wejście do świątyni. Poszło łatwo, bo strażnicy to w rzeczywistości kliszowi przeciwnicy wzięci rodem z Tomb Raidera czy innego Assasin’s Creeda. Jest ich niewielu, na dodatek zachowują się głupawo – albo przysypiają na wachcie, albo dają się zaciągnąć w krzaki. Na tym etapie zaczęłam się w ogóle zastanawiać, ile lat mają nasi bohaterowie? Niby Hen określałeś wcześniej kobietą, a ja coraz częściej mam wrażenie, że czytam opowiadanie o raczej nastolatkach, zupełnie niezorganizowanej grupie w stylu Teen Titans przeniesionej do czasów starożytnych, czy właśnie takim Umbrella Academy, gdzie może i występują dorosłe postaci, ale część z nich zachowuje się irracjonalnie, niedojrzale, nieodpowiedzialnie i nieumiejętnie, przez co większość akcji kończy się fiaskiem. Powoli też zastanawiam się nad gatunkiem, bo o ile tekst zaczynał się poważnie i zapowiadał coś naprawdę wysokich lotów, o tyle teraz bliżej mu do bajki, pastiszu, jakiejś groteski.

 

Gdzieś w głębi serca czaiła się też nienawiść do tego miejsca. – Czemu po prostu mi tego… nie pokażesz? Nie oddasz w POV? Przecież to aż się prosi…!

 

Najemnik chwycił drzewce włóczni w obie ręce i błyskawicznie założył je żołdakowi na szyję. – Strażnicy też mogą być najemnikami wynajętymi przez kapłanów. To mylące, że w ten sposób określasz swoje główne postaci. Nie umiem do tego przywyknąć i, chcąc nie chcąc, wciąż w takich chwilach myślę o przeciwnikach.

 

Wazad w mgnieniu oka wyskoczył z ukrycia, a Pyhia, nie zastanawiając się zbyt długo, zrobiła to samo. – Nie pisałabym, że Pyhia nie zastanawiała się długo; można by z tego wnioskować, że trochę jednak o tym myślała. Mamy scenę dynamiczną, a ty wydłużasz ją właśnie przez takie wstawki. Wyskakiwanie to też czynność raczej prędka już sama w sobie; dodawanie, że wydarzyło się to w mgnieniu oka właściwie nie wnosi już niczego nowego. Może lepiej, nie wiem, instynktownie wyskoczył…? Zawsze to jakaś dodatkowa informacja.

 

Poczuła ogień palący jej ręce. Nie mogła oderwać dłoni, jakby niewidzialna siła kontrolowała jej ruchy. Z każdą chwilą uczucie wbijanych w skórę i mięśnie igieł rozchodziło się coraz wyżej wzdłuż przedramienia, rozrywało żyły i tętnice. (…) Fioletowe kamienie wyłaniały się spod skóry Pyhii i spadały prosto w rosnącą kałużę krwi. – No dobrze, wiem, że nie miałam spoilerować, ale dłużej nie dam rady nie poruszać tak ważnego wątku – za dużo mam co do niego wątpliwości i pytań. Uwagę tę jednak potraktuj mocno subiektywnie, bo dotyczy ona głównie kwestii mojego gustu. Otóż motyw kamieni wydobywających się z bohaterki jest dla mnie trochę… creepy. Wizualizacja tej sceny nie jest atrakcyjna dla oka. Przy czym nie mam problemu z całą obrzydliwością rozrywania żył i tętnic (nieśmiało przypomnę, że i horrory ekstremalne, i wszelkiego rodzaju new weird fiction kocham całym swoim serduszkiem) – nie w tym rzecz. Kamienie dosłownie wydobywające się z czyjejś ręki w przypadku tej konkretnej historii dość trudno obarczyć sensem (o czym zaraz), no i sprawiają, że końcówka tekstu staje się znacznie bardziej przewidywalna. Cała sztuka polega na tym, by proces przemiany Pyhii w Aszemret był widoczny i efektowny, ale w połowie opowiadania nie przekazywał czytelnikowi wprost informacji o tym, że bohaterka powiązana jest z boginką. Ametyst wyłaniający się spod skóry za bardzo i za szybko kojarzy się z Ametystową Nocą. Osobiście przemianę tę opisałabym prędzej jako intrygujący blask rozchodzący się od fizycznego serca protagonistki, wędrujący od niego układem krwionośnym, uwalniający się stopniowo przez pory i narastający na skórze w postaci kryształów; nawet nie musisz wspominać, że był to ametyst – pozostaw nieco pola do dedukcji. 

No i jeśli te kamienie faktycznie rozrywały Pyhii żyły i tętnice, to z czego się one tak naprawdę wyłaniały? Narastały z krwi? Wydobywały się ze szpiku? Co działo się z kośćmi? I czy cały proces jednak nie wywoływałby znacznie większego bólu…? Palący ogień czy uczucie wbijanych igieł wydają się wręcz niczym przy takim zjawisku, bardziej oddają leżenie na akumacie niż rozrywanie skóry. Do tego nie mam pojęcia, co dają Pyhii te kamienie. Dlaczego one z niej wychodzą? Jaka jest ich moc? Co można z nimi zrobić, sprzedać je? Podnieść i rzucić nimi kogoś w czoło? Czy to broń? Magia wydaje się efektowna, ale zupełnie nic nie wnosi do tekstu, pozostaje bezużyteczna. Już wcześniej ten motyw pojawił się w scenie i bodajże Nimlot w rozmowie z Pyhią jeden ametyst tak zwyczajnie sobie zabrał, ale nie wiadomo, co dalej z nim zrobił. Być może dziewczyna zamienia się w boginkę, bo ta chce z niej wyjść – to dlatego, korzystając z okazji, rozrywa jej ciało, które zostało ranne już wcześniej, w scenie z Nimlotem? Czemu w takim razie Pyhia w ogóle się tym nie przejmuje, nie jest przerażona tym, co się z nią dzieje, nie zadaje sobie żadnych pytań? Jakby doskonale rozumiała ten proces i po prostu się na niego godziła. 

 

Uścisk Ahmesa był coraz słabszy. Pyhia rzuciła się ku fragmentowi drzewca, oderwała kawałek własnej tuniki. Przycisnęła drewno powyżej rany, zawiązała ciasno tkaninę. Wydawało jej się, że krwawienie zmalało. – Po co był jej kawałek drzewca? Krwawienie zapewne zmalałoby od samego przewiązania tuniki; opaska uciskowa skutecznie odcięłaby dopływ krwi, wystarczyłoby ją co jakiś czas luzować, by krążenie powracało i kończyna nie obumarła. Może Ahmesowi złamała się kość, dlatego bardziej niż opaski potrzebował stabilizatora…?

Edit: Ach, okej, zaczynam rozumieć, że zapewne chodziło ci o wykorzystanie stazy taktycznej. W pierwszej chwili jednak opis wydaje się mylący – bohaterka (lub sam Ahmes) musiałaby wpierw pokręcić krępulcem, by materiał się zacisnął. No i kto go przytrzyma, gdy Pyhia już sobie pójdzie? Przecież ranny Ahmes wydawał się na to zbyt słaby, pozostając pewnie na pograniczu świadomości. 

 

Pyhię zaskoczyła nienaturalna cisza w świątyni. Gdzie byli wszyscy? Kapłani, akolici, być może jeszcze inni strażnicy oraz jej kompani? Nie tego spodziewała się w Ametystową Noc. – To też trochę dziwne, że ona właściwie dopiero teraz zwróciła na to uwagę. Z tego, co wynikało z wcześniejszych opisów wydarzenia, zrozumiałam, że ludzie świętują, puszczając w niebo ognie, pewnie największe pokazy i efekty działyby się właśnie w miejscu kultu Aszermet, czyli pod świątynią. Ludzie nie mają tam wstępu, bo terenu strzegło dwóch strażników, ale i na przykład w trakcie ataku na nich nie czułam, by tłumy oblegały miasto, by tej nocy jakoś hucznie świętowano. Czy bohaterowie – nie tylko Pyhia, ale i Wazad albo Henutta – nie powinni zwrócić na to uwagi trochę wcześniej? Teraz Pyhia po akcji z rannym Ahmesem i swoją ręką, zamiast się tym realnie przejmować i oddawać emocje, zaczyna prowadzić narrację w sposób wyważony, dedukując o swoim położeniu i podejrzanej atmosferze, ale przecież atmosfera ta dziwna była już od samego wejścia na teren świątyni. Czemu takie wnioski dochodzą do bohaterki tak późno?

Edit: Dalej okazuje się, że dziwna atmosfera ciszy i spokoju wynikała z obecności boginki i aury, która towarzyszy Pyhii. Nie umiem w to uwierzyć, brzmi to trochę jak argument wymyślony na poczekaniu, na sam koniec, by jakoś usprawiedliwić względnie łatwe wejście. W innym wypadku, gdybym wróciła do sceny, w której wchodzą oni na teren świątyni, odnalazłabym jakieś wskazówki faktycznie świadczące o podejrzanej aurze. Już wtedy np. Ahmes albo Henutta zdziwiliby się, że ludzi wokół jest tak niewielu, czytelnik zainteresowałby się tym, szukałby wraz z nimi powodu, dla którego w trakcie wydarzenia – które powinno sprowadzać pod budynek wręcz tłumy – wokół panuje tak względny spokój. Rozumiem, że Wazad i Nimlot wiedzieli, że tak będzie, bo wiedzieli o mocy Pyhii i towarzyszącej jej aurze, bo teraz o tym mówią, ale w takim razie dlaczego rozplanowali tak głupią akcję, by bohaterkę ściągnąć do świątyni wraz z Ahmesem i Henuttą? Czemu Wazad po prostu nie wziął samej Pyhii, która swoją obecnością i tak odstraszała ludzi czy strażników. Z drugiej strony w środku jednak jacyś strażnicy pozostali, więc jak konkretnie działała ta magia? Dlaczego nie była skuteczna wobec wszystkich? 

 

Kolejne akapity stanowią dialog, w którym wszystkie karty wychodzą na wierzch. Pojawiają się nowe fakty, wyciągane jakby z kapelusza; nie będę omawiać ich pojedynczo, cytatami, bo właściwie musiałabym tu wkleić całą tę scenę. Napiszę jedynie, że tak po prostu nie rozumiem, co czytam. Pyhia krzyczy, by Nimlot przestał kłamać, on odpowiada, że tak naprawdę od samego początku chciał ją ochronić i że to ona w rzeczywistości ukradła serce. Niby kiedy to zrobiła? W czasie jakiegoś tańca, ale co to właściwie znaczy? Chodzi o jakiś moment sprzed roku, którego Pyhia by nie pamiętała? Więc to dlatego krwawiła ametystem – nosiła w sobie serce boginki. Domyślałam się tego, odkąd zobaczyłam to pierwszy raz, tym bardziej dziwiło mnie, że Pyhia ani razu się nad tym nie zastanowiła, tylko przeszła obok tak porażającej sytuacji obojętnie. 

Nimlot mówi też, że świątynia jest w rozsypce i nikt się wokół nie kręci, odkąd Pyhia sama ukradła serce Aszmeret. Nie miało to miejsca w kadrze opowiadania, dlaczego więc nikt – a przy tym i sama Pyhia, jeszcze przed rozpoczęciem akcji właściwej – nie zauważył, że świątynia faktycznie niszczeje? Nikt o tym nie mówił, nawet ludzie zdawali się nie zwracać na to uwagi. Pyhia wspominała, że Nimlot często angażował się w sprawy religii, że ludzie kultywują wiarę, co było bohaterce nie w smak. Zresztą teraz z ciekawości cofnęłam się do początku tekstu i jak byk stoi tam, że świątynia ma potężną fasadę, która rzuca długie cienie na aleje Hedżeret. Tym bardziej jest mi trudno zrozumieć zakończenie, cały zwrot akcji, konflikt narracyjny. Czytam, ale nie wiem co i nie potrafię z tego wnioskować, tekst jest po prostu niezrozumiały.

 




I dlaczego Nimlot zabił jakąś kobietę, skoro Wazad twierdził, że to skalałoby święte miejsce? Czy Wazad wiedział, że Nimlot to zrobi? Był z nim w zmowie? Chyba nie, bo bohater nie wie, że Pyhia ma serce. Dlaczego nie domyślił się tego, widząc przed chwilą, że dziewczyna krwawi kamieniami? Przecież to nie jest normalne zjawisko! Nie żyję w tym uniwersum, spędziłam w nim kilka dni, nie znam twoich postaci, całego kultu Aszermet, wiem tylko, że poświęcone jest jej jakieś wydarzenie, Ametystowa Noc, przypominający starożytny sylwester. I posiadając tak szczątkową, ogólnikową wiedzę, potrafiłam dodać dwa do dwóch. A Wazad – nie. Mało tego. Nimlot mówi wprost, że serce ukradła Pyhia w trakcie jakiegoś tańca w świątyni, Pyhia zresztą wcale temu nie zaprzecza, ale Wazad w ogóle zdaje się nie słyszeć ich słów i znowu pyta, kto ma serce, podejrzewając Nimlota o kłamstwo. No ale jakie kłamstwo, stary? Widziałeś na własne oczy, jak z typiary wypadają kamienie! KA-MIE-NIE!

 




Inna sprawa, że kiedy Wazad oskarża Nimlota o kradzież, Nimlot wcale nie powtarza mu, że nie, to nie on, uszy się myje, a nie tłucze nimi o wannę. Zamiast tego Nimlot rzuca jakimś kołczingowym tekstem, którego nie da się odnieść do kwestii oskarżenia. Aż zacytuję, żeby nie było, że sobie to wymyślam:

 

– Bo ty je masz. Ukradłaś je, gdy jeszcze tańczyłaś w świątyni. (…) 

– Bo Aszermet już zeszła na ziemię – odpowiedziała, jakby instynktownie.

– Powiedz prawdę, Nimlot – rzekł Wazad. – Ukradłeś serce już wtedy, prawda? I nie powiedziałeś mi? Okłamałeś swojego brata w tak parszywy sposób?

Nie liczy się przeszłość, ważne jest to, co nastąpi – odparł.

 

Dalej okazuje się, że Nimlot wymyślił sobie szopkę z kradzieżą. Ale skoro wiedział, że Pyhia ma serce, dlaczego szukałby go w świątyni? Czemu, by je zdobyć, nie zabił Pyhii wtedy, nad morzem? Najpierw wymyślił plan kradzieży, a potem zranił Pyhię, widział ametyst, upewniając się, że ma ona artefakt przy sobie. Nie miał już po co realizować planu. Mógł pozbyć się bohaterki w każdej chwili, upozorować inną, mniej dziwną i wymagającą aż takiego zachodu sytuację. Zdobyć serce, nie narażając brata czy innych członków drużyny, praktycznie w ogóle się nie wysilając, może nawet ukrywając fakt zdobycia artefaktu, by odnieść go na miejsce. Przecież Wazad, Ahmes czy Henutta nie wiedzieli, że artefakt zniknął. Byli zdziwieni planem kradzieży, musieli więc sądzić, że wszystko jest na swoim miejscu. Pyhia też niczego nie pamiętała, w dodatku darzyła Nimlota zaufaniem. Mógł pozbyć się jej w każdej chwili. 

Podejrzewam, że nie zrobił tego tylko dlatego, bo nie mógł wydobyć z niej serca bez zadziałania odpowiedniej magii. Wygląda to tak, jakby Nimlot specjalnie czekał na Ametystową Noc i jakby, nie wiem, rytuał wyjęcia serca wymagał od niego krwi martwej niewolnicy danej w ofierze i obecności Pyhii w miejscu sakralnym właśnie w tym jednym dniu. Ten argument byłabym w stanie kupić – jest logiczny. Plan zabrania Pyhii do świątyni w ten dzień i upozorowanie własnego porwania był wprawdzie irracjonalny, ale mogłabym zrozumieć, czemu Nimlotowi zależałoby na sprowadzeniu dziś bohaterki w to miejsce. Takiej odpowiedzi spodziewałam się, gdy rozmowa zaczęła dotyczyć motywu i realizacji planu. Tymczasem… nie. Zamiast tego Pyhia zauważa, że Nimlot po prostu… nie dał rady jej zabić wtedy, nad morzem. No ale przecież scena przedstawia mi teraz szaleńca, zdesperowanego, zdolnego do wszystkiego, nawet pozbycia się własnego brata. Pyhia mówi też: Wymyśliłeś tę całą szopkę z kradzieżą, żeby pozbyć się poczucia winy, że najzwyczajniej w świecie zawiodłeś we wszystkim co niegdyś do ciebie należało. Przy czym raz: nie jestem pewna, czy słowo szopka pasuje do stylizacji całego tekstu quasi-starożytnego. Dwa: co należało kiedyś do Nimlota? Serce Aszermet? I w czym zawiódł? Znów: prędzej uwierzyłabym, że Nimlot wymyślił szopkę, bo potrzebował Pyhii tu i teraz, w świątyni, a nie dlatego, że nie mógł jej wtedy zabić (w końcu to ściśle zaplanował…) albo że miał jakieś poczucie winy. Nie, miał poczucie obowiązku oddać serce podobiźnie Aszermet. Gdyby tego nie chciał, nie byłoby szopki

 

Przy czym nadal momentami udowadniasz, że potrafisz pisać. Niektóre z fragmentów są soczyste, literacko atrakcyjne, plastyczne. O, pierwszy przykład z brzegu:

Tłumione miesiącami pytania wylewały się z niej jak wody z rzeki Hedżeretu jesienią. Postawiona przez Pyhię tama runęła.

Albo:

Miała wrażenie, że traci kontakt z rzeczywistością, że kontrolę nad jej ciałem sprawuje ktoś inny, jakaś siła nie z tego świata. Wszystko pulsowało wyrazistymi kolorami, barwy mieszały się i świeciły jak samo słońce.

I ostatecznie:

Marzyli, by mieszkańcy Nefertu mogli gromadzić się wokół tego jednego kultu, z myślą, że zostaną przyjęci w ramiona Aszermet gdy skończą taniec swych żyć.



PODSUMOWANIE

Tekst nie był długi, więc nie wypiszę raz jeszcze wszystkich wniosków; właściwie ograniczę się do dwóch. 

Raz: nie bój się narracji personalnej. Jeśli już zaczynasz pisać w tej konwencji, oddając czytelnikom POV swoich postaci, to bądź tak miły i trzymaj się tego, szczególnie w tak istotnych momentach jak te, gdy bohater prowadzący scenę dowiaduje się o nowej sytuacji czy pozostaje w jakiejś relacji. Tam, gdzie mowa o emocjach i relacjach, odpuść sobie narratora wszechwiedzącego, by nie spłaszczać wydarzeń, które przedstawiasz. Staraj się przy tym zachowywać stylizację językową postaci prowadzącej oraz jej naturę bycia – by postać dała się poznać po tym, jaka faktycznie jest, a nie po tym, jakimi słowami określisz ją tu i ówdzie.

Co ciekawe, na początku tekstu nie miałeś problemu z ekspozycją, a wręcz przeciwnie – chwaliłam cię tam za umiejętności obrazowania. Tymczasem im dalej w las, tym więcej drzew, ergo: więcej ekspozycji. Zdarzało ci się chodzić po linii najmniejszego oporu, a dowód tego stanowią fragmenty takie jak:

A Pyhia była sparaliżowana. Czuła zupełną bezsilność. 

Albo ledwo kawałek dalej:

Pyhia zebrała się w sobie, i nie zważając na chaos w głowie, postawiła wszystko na jedną kartę.

Wyszło więc na to, że twoja bohaterka mimo że była tak bardzo sparaliżowana, bardzo szybko wzięła się w garść. W głowie miała chaos, ale czytelnik nie mógł go doświadczyć – musiał uwierzyć narratorowi na słowo. 

Bez sensu. 

Pokaż ten paraliż Pyhii i to, czym się objawiał. Możesz wspomnieć o tym, że dziewczyna próbowała zrobić krok, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa, serce biło jak oszalałe, ręce drżały i tak dalej, i tak dalej. Możesz przytoczyć myśli bohaterki ukazujące jej kompletną bezradność, zrezygnowanie, strach, chaos. Te myśli nie muszą być przecież rozpisane poprawnie; mogą być urwane, mogą składać się z pytań – chodzi o zawarcie w tekście ładunku emocjonalnego, którego nie dostarczą dwa zdania relacjonujące stany wewnętrzne. 

Przy czym wiem, że to potrafisz, bo nie miałeś z tym problemu na samym początku, a i na końcu zdarzały ci się lepsze fragmenty. Domyślam się też, że punkt kulminacyjny buduje się znacznie trudniej, tym bardziej gdy fabuła przestaje się kleić. Trudno wykrzesać emocje w bohaterce mającej za sobą traumatyczne wydarzenia, na które nie zareagowała już wtedy, gdy powinna. Tekst miał solidne fundamenty, a zaczął sypać się dopiero w scenie, w której Pyhia została zraniona pierwszy raz. Żeby końcówka prawidłowo wybrzmiała, trzymała w napięciu, ale i dała się zrozumieć, trzeba by wrócić do tamtego momentu i od niego budować ponownie, tym razem nie zapominając o emocjach postaci czy wskazówkach, w których ukryje się zakończenie. Tymczasem gdy tylko robi się dziwnie, autorzy, szczególnie piszący pod nabory, zwykle starają się już tylko pokleić fabułę na ślinę i sznurek, jakby sami przestawali wierzyć w swój tekst i już chcieli za wszelką cenę skończyć, byle się go pozbyć. Natomiast rzadko kto cofa się do problematycznego fragmentu i wyprowadza od niego nowy, bardziej logiczny i emocjonujący ciąg dalszy. Jestem prawie pewna, że tak było i w tym przypadku.

Na ogół jednak udowadniałeś, że potrafisz operować słowem w sposób przekonujący, a z umiejętnościami literackimi idą u ciebie w parze umiejętności związane z kreowaniem egzotycznego, kuszącego swoją unikatowością uniwersum. Niemniej kreacja świata to nie wszystko – liczy się również fabuła, która rozgrywa się w jego obszarze. Najbardziej niesamowite lore fantastyczne byłyby niczym, gdyby nie charyzmatyczne jednostki podejmujące sensowne działania. Fantastyka, owszem, pozwala naginać pewne zasady rządzące światem, dodawanie do uniwersum magii bogów czy oddawanie czasów starożytnych nie będzie jednak stanowiło usprawiedliwienia dla naiwnych rozwiązań fabularnych i wielu uproszczeń. I to jest ta druga uwaga, o której wspomniałam na początku tego punktu oceny. Fabuła ma kluczowe znaczenie, więc każdy tekst, w którym traktuje się ją po macoszemu, opierając się na ogólnikach i z myślą, że pod koniec się wszystko wyjaśni, będzie tekstem niezrozumiałym. Bogatym tylko z wierzchu i na oko, a po zagłębieniu się – płaskim. 

Dlatego też następnym razem, gdy zabierzesz się za kreowanie fabuły, wpierw zadaj sobie kilka pytań, na przykład: jaki problem chcę poruszyć, na czym powinienem się skupić i co tu właściwie będzie pierwszoplanowym wątkiem? Czy główna postać, która rozwinie się na przestrzeni scen, robiąc coś więcej niż wszystkiemu się przyglądając? W takim razie dodaj POV i emocji, podziel przemianę na etapy i rozwiń je, stwórz też sceny, w których postać będzie mogła się rozwijać, podejmując decyzje. A może ważny jest też sam skok na artefakt? Taki skok zorganizowaliby naprawdę przygotowani bohaterowie o odpowiednim doświadczeniu i dojrzałości… Znaczenia nie może mieć tylko atrakcyjny świat, a reszta to jakoś sama wyjdzie w praniu, tymczasem w przypadku „Odejdźmy razem…” właśnie tak to wygląda.

 

Nie mogę tu obarczać winą tylko samej formy. Gdy tekst ledwo zaczął się sypać, pomyślałam, że tak, to pewnie z powodu zbyt małego limitu znaków i zbyt ambitnego pomysłu, którego nie będzie się dało zamknąć w tak bardzo ograniczonych ramach dwudziestoparostronicowej miniatury. Ale tak nie jest, ostatecznie sporo błędów wynikało, na moje, tylko i wyłącznie z twojego pośpiechu i powierzchowności względem fabuły. Wiele głupot można by bez żalu zastąpić innymi rozwiązaniami, które wcale nie zajęłyby ci aż tyle miejsca. Bo na przykład czy nie więcej sensu i napięcia, a przy okazji mniej czasu antenowego (więc i znaków ze spacjami) miałaby wersja, w której akcja kradzieży dzieje się tuż przed Ametystową Nocą, na przykład pod sam wieczór? Nimlot mógłby taki wybór daty skoku usprawiedliwić łatwym wmieszaniem się w tłum świętujących na ulicach ludzi, no i sens miałoby sprowadzanie Pyhii do świątyni akurat wtedy. Wazad albo najlepiej Ahmes obserwowałby Nimlota tylko chwilę; mógłby znacznie szybciej wrócić do kryjówki i poinformować wszystkich, że jego brat coś długo nie wychodzi. Albo wszyscy mogliby to zobaczyć, tak czy siak obserwując świątynię, może nawet ku niewiedzy samego Nimlota. Albo Nimlot w ogóle poszedłby sam, ale zaniepokojona ostatnimi wydarzeniami Pyhia, czując, że coś tu śmierdzi, śledziłaby go. Od razu w drużynie nastąpiłoby nowe rozplanowanie akcji i – voilà! – ratunek Nimlota miałby miejsce jeszcze tej samej Ametystowej Nocy. Ty jednak rozciągnąłeś to na noce dwie, a przy tym już naprawdę ciężko było uwierzyć, że Nimlot tak po prostu siedziałby w tej świątyni cały dzień. Drużyna nie miałaby żadnej pewności, że gość na pewno tam jest, ale nie wątpiła w to. Poza tym, jak mówiłam, tym poluzowaniem czasu akcji całkowicie wytraciłeś napięcie. No i Pyhia jako główna postać przez większość czasu antenowego jest bohaterką bierną, która głównie kryje się gdzieś pod ścianą, w dodatku od sceny, w której pierwszy raz jest raniona, czytelnik od razu podejrzewa, że to Aszmeret, więc ten wielki zwrot akcji na końcu nie wybrzmiewa – te kamienie naprawdę są zbyt dosłowne. 

Nie da się jednak ukryć, że spory problem stanowiło budowanie, bądź co bądź, miniatury na kanwie tak ambitnej wizji uniwersum. Czy wyrywek tego świata faktycznie sprawdził się również jako one-shot? Cóż… niby tak, ale jednak nie do końca – wspominałam już o tym, że w tak krótkiej odsłonie trudno poznać postaci i rzeczywistość, w której się poruszają. Budujesz opowiadanie tymi samymi środkami, którymi tworzy się wielorozdziałowe powieści, przez co przestaje ono wyglądać jak opowiadanie właśnie, a zaczyna przypominać dowolny dłuższy fragment wyrwany z pełnoprawnej książki. Czytelnik wchodzi w to z buta i musi się w tym odnaleźć, ale w jakimś stopniu postaci czy miejsca akcji nawet po zakończeniu nadal pozostają mu obcy. Poznanie ich jest ograniczone, mimo że w podświadomości wszystko jawi się jako coś głębszego, co jeszcze można i chciałoby się odkryć. To tylko iluzja, bo pod spodem… nic nie ma. Czytanie takiej lektury wywołuje frustrację spowodowaną brakiem tego wypłenienia, które pewnie znalazłoby się na innych stronach, obecnie niedostępnych, być może nieistniejących wcale. Tym wypełnieniem mogłyby być przewijające się gesty postaci – pozwalające lepiej je poznać – tudzież wzmianki o ich wyglądzie czy miejscach akcji. Przykładowo sama wspomniana kryjówka nie została aż tak dobrze nakreślona, mimo że bohaterowie przebywają tam często, tak samo zresztą jak świątynia czy ulice Hedżeret. Tak, Pyhia zna te miejsca, zna też swoich towarzyszy, więc w swoim POV nie będzie opisywała ich pełnymi akapitami, ale nic nie stałoby na przeszkodzie, by częściej o nich rozważać. Bo co z tego, że tylko raz w całym tekście wspomnisz, że Nimlot twarz ukrywał pod pod gęstymi włosami i brodą, a w kryjówce znajdował się stół, o który zwykle opierała się Henutta? Czytelnik tego nie zapamięta. Nawet jeśli opisy na ogół zręcznie i niby od niechcenia wplatasz w akcję czy POV postaci, tych wrażeń i POV potrzeba by znacznie więcej, by w tak nowym, ciekawym świecie jakoś się osadzić. By ten bogaty świat faktycznie poczuć.

Ostatecznie gdybym miała ci jakoś doradzić… i tak nie wiedziałabym jak ani co. Gdzieś na język nasuwa mi się coś w stylu: spróbuj może następnym razem stworzyć mniej ambitne opowiadanie, z mniejszą liczbą wątków i postaci, bo pisząc pod nabór i tak braknie ci znaków, by odpowiednio zbudować pod to wszystko tło… No i przy okazji nie stworzysz aż tak zagmatwanej, naciąganej fabuły. Pewnie rada ta w pierwszej chwili zdawać się może kompletnie bez sensu i nie w moim stylu, niemniej dobrze rozumiem, z czego wynika. Być może powinnam ją jednak odwrócić i zachęcić cię, byś swoje uniwersum odpowiednio poszerzył… No okej, ale jeśli docelowo tworzyłeś miniaturę, to nie po to, by słuchać, jak to lepiej byłoby, gdybyś napisał powieść, nie jestem też pewna, czy powieść napisać byś umiał, biorąc pod uwagę brak foreshadowingu (innego niż ten, który wyszedł ci raczej przypadkowo…). 

 

Kończąc: nie mam pojęcia, jaką notę ci wystawić. Językowo jest na pięć, fabularnie – na dwa. Powinnam więc wystawić trzy-cztery, ale nie czuję, by to był tekst dobry albo przeciętny. Przeciętny byłby chociaż zrozumiały, a jedynie… nudny. Twój był przewidywalny, a jednocześnie zbyt pokomplikowany i tak zwyczajnie dziwny. Dlatego też powstrzymam się od wystawienia noty końcowej, zamiast tego podsyłam [LINK] do dokumentu z omówieniem technikaliów

 

Aha, i na zakończenie mam jeszcze uwagę odnoszącą się do kwestii edytorskiej.

Otóż jeśli kiedykolwiek będziesz chciał swój tekst w formacie .docx wysyłać do redakcji tudzież korekty (lub do nas), po jego napisaniu zadbaj o to, by usunąć wszystkie wcięcia akapitowe wykonane tabulatorem (z użyciem klawisza Tab). Takie wcięcia na różnych urządzeniach, w różnych programach mogą mieć różną wartość i istnieje prawdopodobieństwo, że tekst u kogoś będzie się rozjeżdżał, niektóre taby mogą też po prostu zniknąć. Redaktor bądź ktokolwiek, kto będzie otwierał dokument z tak wykonanymi akapitami, i tak będzie musiał je usunąć przed rozpoczęciem swojej pracy (jak nie redaktor, to korektor, jak nie korektor – to składacz…).

Najlepiej przed rozpoczęciem pisania (lub po jego zakończeniu – jak wolisz) skorzystaj z suwaka wcięć akapitowych. To daje gwarancję, że na całym pliku zostaną zastosowane równomierne wcięcia, które wczytają się także u innych osób otwierających dokument. 

 




Możesz także nie robić wcięć wcale; wielu redaktorów pracuje bez nich, bo składacz i tak wprowadzi odpowiednie wartości w swoim programie do składu. Jeśli jednak tobie bądź redaktorowi wygodniej pracuje się z wcięciami, warto wprowadzać je za pomocą suwaka – w przyszłości składaczowi łatwiej będzie zaznaczyć cały tekst i z powrotem przysunąć suwak do marginesu, by wprowadzić swoje wartości.

Pewnie nie wspominałabym o tym w przypadku oceny tekstu średniego, ale w momencie gdy mam przed sobą autora, który prędzej czy później i tak pewnie zacznie poruszać się po rynku wydawniczym, myślę, że warto uświadomić go ad takich niuansów. Ktoś kiedyś może podziękować ci za prawidłowo sformatowany nadesłany tekst.

I to by było na tyle.

Idź w pokoju i pisz więcej. ;)





A za betareading dziękuję niezastąpionej Ayi. ♥

12 komentarzy:

  1. BarbarianCataphract31 stycznia 2023 10:12

    Skoia!

    Na początek chciałbym Ci z głębi serduszka podziękować za tę obszerną opinię - każda taka recenzja, niezależnie od miejsca na spektrum "Jezusmaryjacożeśnapisał <-> Ale superowe" (xD) jest dla mnie super ważna i to właśnie dzięki nim robię postęp w pisanku.
    I tak, przyznam się bezczelnie, że... przerobiłem pierwotny pomysł na opko pod nabór. Tak, wiem, głupota straszna, i walę głową w ścianę. Lepiej by było rozpisać to nawet na więcej znaków i nie stosować rozwiązań fabularnych, które koniecznie podciągnęłyby tekst pod temat naboru. Ale no, zapewne dałoby się to zrobić bez takiego zagmatwania jak zresztą zauważyłaś na końcu. Starałem się wyciągnąć z tego opowiadania tyle potencjału, ile się dało, ale to co mówiłaś - zbyt ambitny pomysł w zbyt krótkim czasie (no, pod koniec poprawek już zbliżał się termin, więc nawet jakbym chciał przepisać od nowa, to jedynie na portal NF czy na coś innego), przez co nie miałem możliwości przemyślenia wszystkiego do końca.
    Bo cieszę się bardzo, serio, że początek Cię chwycił - też polubiłem ten fragment, jak charakter Pyhii jest fest zarysowany, narracja jest trzecioosobowa, ale pośrednio z jej oczu, mamy przed sobą więcej osobistych przeżyć i myśli Pyhii, więc jest fajowsko. A potem... no, wiele fragmentów było przepisanych na nowo po opinii i sugestiach bet (poza samym fragmentem napadu - od tego, jak się czają przed świątynią niewiele się zmieniło). I kurka, aż mnie boli, że sceny, które wtedy wydawały mi się super, wypadły jednak miałko (no, ale z mojej winy - studia zaczynały gonić razem z terminem naboru, trochę się przestraszyłem jak Nimlot nad morzem i no, ech xD).
    "Zmierzyli się spojrzeniami, aż w końcu Ahmes po prostu westchnął.

    – No dobrze – odparł.

    Ale no dobrze co…? Chyba coś mi umknęło. Czemu Ahmes sam sobie przytakuje? "

    Tutaj mi chodziło o takie bezsłowne wywołanie w kimś uniżenia - Nimlot "skarcił" go wzrokiem, a on po prostu potwierdził, że "okej, już nie będę się buntował" :P Jeśli to ma sens po wytłumaczeniu.
    Sam Wazad ostatecznie miał być po prostu zmanipulowanym przez Nimlota pionkiem, dlatego wydaje się zachowywać bezwolnie. Z zewnątrz (a przynajmniej dotychczas) pokazywał się jako lider, opoka, a jak przyszło do największej akcji życia, to zaczynał się nieco kruszyć.

    Odnośnie wrzodu - a weź, taki głupi błąd xD Miesiąc później miałem na patomorfologii wyraźnie powiedziane, czym są wrzody drążące etc. i aż się za głowę załapałem, gdy przypomniałem sobie teksty z przeszłości. Nauczka na przyszłość :D

    No i tak, całe te zawirowania fabularne miały ostatecznie wytłumaczyć to, że Pyhiaszermet czuła odrazę wobec świątyni, ale to właśnie głównie przez tłumione wspomnienia i boginię, która budziła się w niej z każdym dniem. Dlatego była tak niezdecydowana, dlatego potrafiła zmieniać decyzję w mgnieniu oka, bo sama nie rozumiała do końca swoich myśli.

    A, i ametysty - one pojawiały się tylko, jak czyjaś krew dotknie jej skóry. Starałem się zaznaczać, że za każdym razem jak ktoś się zrani i ich krew dotknie Pyhii - pojawiają się pęcherze (kurde, oparzenie II stopnia typu astralnego xD). Za pierwszym razem to Nimlot rozciął swoją rękę i polał krwią przedramię Pyhii, potem krew Wazada, na końcu Ahmesa. Taki wiesz, wink wink w stronę faktu, że ludzkie cierpienie oddziałowywuje na samą bogini Aszermet.

    OdpowiedzUsuń
  2. BarbarianCataphract31 stycznia 2023 10:12

    CDN
    Foreshadowing z Wazadem i jego relacja z Pyhią - to akurat było zamierzone xD Naprawdę. Dostawałem wcześniej baty za brak foreshadowingu w tekstach (w poprzednich), więc tutaj postanowiłem nieco się zreflektować - stąd też te wymiany spojrzeń i sygnałów Nimlota z Wazadem. Wiem, nie był to jakiś wielki foreshadowing, ale tutaj w sumie dopiero testowałem to świadomie. W kolejnych tekstach, które piszę czy już napisałem, starałem się wplatać to, hmm, skuteczniej.

    Ja się czasem boję prostszych tekstów. Brzmi głupio, wiem, ale mam jakąś taką obawę przed opowiadaniami, które będą bardziej... prostoliniowe? Dlatego tutaj tak kombinowałem jak Nimlot pod górkę. I, kurde, już lepiej byłoby machnąć ręką na nabór i napisać to tak o, niezależnie. Rozszerzyć opko, skupić się na zwrotach akcji i głównych elementach fabuły.

    Albo uprościć fabułę, jak pierwotnie chciałem xD. Na samym początku pomysł był taki - Nimlot, jej brat, wpada w objęcia kapłańskiej sekty i jest przez nich wykorzystywany. Pyhia, płatna zabójczyni, postanawia go uratować i włamuje się do świątyni, tylko żeby się dowiedzieć, że Nimlot został przez sektę zabity. Poprzez serce Aszermet dostaje się do świata zmarłych, gdzie odnajduje brata, ale nie jest w stanie go ożywić. Spotyka boginię Aszermet, która obiecuje mu przywrócić Nimlota do życia, tylko wtedy, gdy Pyhia stanie się jej naczyniem. No i staje, tararara, prorok Pyhia, no i na koniec Pyhia rozumie, że kto umarł ten nie żyje, i nie ma co wskrzeszać tych, których zmarli. Żegna się z bratem i zostaje takim pseudo Aniołem Śmierci na ziemi.
    No, bardzo skrótowo opisane, ale kurde - to by lepiej zadziałało pewnie. xD Prostsza fabuła, ale pojawiają się zwroty, refleksje, jakiś przekaz.

    A ten tekst - pewnie wróci z naboru, co dzięki Tobie też zrozumiałem, ale w pozytywnym sensie.
    I nie, to nie jest tak, że mi nie zależy ma tym tekście i nie będę próbował go naprawić. A będę. Pewnie napiszę tę alternatywną wersję pyhiowych przygód (czy kogoś innego, ale też z Aszermet), ale jeszcze chciałem Cię zapytać o zdanie - myślisz, że warto zostawić tę wersję wydarzeń (no, szkielet), ale przerobić tak, żeby było spójniejsze, nawet wyjść poza ten limit 40k znaków ze spacjami?

    No bo się przyznam, że zabrakło mi znaków xD Nawet 10k czy 20k więcej mogłoby znacznie poprawić wybrzmienie tekstu, lepiej zarysować intrygę i stworzyć lepsze rozwiązanie. Wiem, że to wymówki każdego początkującego pisarzyny, ale no ;_;

    Dziękuję Ci ślicznie jeszcze raz za tę opinię. Doceniam bardzo Twoją (Waszą) pracę i naprawdę robicie kawał świetnej roboty. W ostatnim czasie zainteresowałem się też poradnikami na stronce, co też mi pomogło ogarniać lepiej teksty. No i tym bardziej jestem wdzięczny za fragmenty, w których piszesz o tym, że pewnie pojawię się na rynku wydawniczym. To naprawdę podniosło mi na duchu i utwierdziło w przekonaniu, że zrobiony przez ostatni rok progress jest naprawdę widoczny i jest nadzieja na osiągnięcie czegoś w świecie pisankowania. :D

    No i jeszcze chciałem pokazać Ci jeden tekst, krótki ma 15k znaków, napisany z miesiąc po Aszermet. Podsyłam go w kontekście króciutkich, zwięzłych opek, które pomimo swojej prostoty wyszło naprawdę fajnie. Może Ci jakiś wieczór poprawi, bo ponoć wyszła przyjemna bajka ze świnkami morskimi i szczurami lądowymi: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/29592

    Więc tak - mniej komplikowania, więcej foreshadowingu i konkretnych rozwiązań fabularnych!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przybywam z odpowiedzią. Zapewne niejedną. xD
      No tak, w przypadku tego materiału spektrum faktycznie było szerokie. Znalazło się miejsce na zachwyt, że superowe, ale i na kilka porządniejszych facepalmów. Tymi drugimi nie wiem, czy powinieneś się jakoś szczególnie martwić; okej, może i ten tekst nie wyszedł, ale ogólnie rzecz biorąc nie można powiedzieć, że nie potrafisz pisać. Jeden w połowie spieprzony tekst naprawdę o niczym nie świadczy. ;)
      (Co ciekawe, długo się z tą opinią nie zgadzałam, gdy kiedyś na innej ocenialni, laaata świetlne temu, ktoś wlepił mi najniższą z możliwych not, twierdząc, że dobry autor jest w stanie napisać wszystko, bo ma ogólne obycie. No nie. Różne teksty wymagają wykorzystania różnych technik; inaczej pisze się miniatury, inaczej teksty długie, inaczej pisze się w POV, inaczej – wszystkowiedzącym, inaczej pisze się romans, inaczej – horror ekstremalny. To, że w którymś momencie pogubiłeś się akurat w tym materiale, na maksa z nim eksperymentując i próbując dostosować go pod nabór, wcale nie świadczy o tym, że z innym tekstem miałbyś podobne problemy. Tak naprawdę nie świadczy to o niczym. Ot, nie wyszło. Trudno, bywa, c'est la vie. Lecimy dalej.

      I tak, przyznam się bezczelnie, że... przerobiłem pierwotny pomysł na opko pod nabór. – Ha! Wiedziałam! Tak, to było widać. Widać, że zacząłeś z takim autorskim spokojem i pewnością tego, co chcesz napisać. Czułam, że mam do czynienia z historią, która będzie się stopniowo rozwijać i strona za stroną lepiej przedstawiać (pokazywać, nie – opisywać) mi świat, żyjących w nich bohaterów i tak dalej, i tak dalej. Ale jednocześnie kukałam kątem oka na suwak i z każdym akapitem byłam coraz bardziej przerażona. Tekstu do odkrycia zostawało coraz mniej, a mimo to ci bohaterowie, ich charyzma czy egzotyczne tło, w którym się poruszali, nagle przestały się rozwijać wcale, a wszystko skupiło się na rozwoju samej fabuły, rozwiązaniu konfliktu. Dotyczył on ludzi, których nie znam, i magii, której nie rozumiem, w świecie, który poznałam tylko pobieżnie. Sam konflikt ten był dość skomplikowany, a zajął niewiele scen, i oparty na motywach religii, wierzeń, kultury w świecie czytelnikowi nieznanym; to nie mogło się udać, jeśli konflikt nie rozwijał się na tle, w które czytelnik zdążyłby się wczuć. Być może gdyby opowiadanie przedstawiało kradzież artefaktu w czasach współczesnych, jakiejś, wymyślam, relikwii skradzionej ze świątyni w Watykanie, istnieje prawdopodobieństwo, że zmieściłbyś się i sprzedał dobrze taką historię, bo nie musiałbyś tak bardzo skupiać się na rozwijaniu ogólnie znanego tła. Wyobraźnia czytelnika mogłaby sama pracować i wypełniać puste przestrzenie.

      Kurde! Jakim cudem nie zarejestrowałam, że Pyhia nie krwawi od zranienia się, tylko od kontaktu z krwią… Nie wiem, nie mogę sobie przypomnieć, czemu odebrałam to w nieprawidłowy sposób. Nie mam tu nic na swoją obronę, mogę cię tylko przeprosić za kilka wniosków wyjętych wprost z IDzD.

      Tutaj mi chodziło o takie bezsłowne wywołanie w kimś uniżenia - Nimlot "skarcił" go wzrokiem, a on po prostu potwierdził, że "okej, już nie będę się buntował" :P Jeśli to ma sens po wytłumaczeniu. – Ma! Tutaj jednak zmyliło mnie to, że wcześniejsza wypowiedź dialogowa kończy się sugestią:
      Wiesz… możemy ci pomóc – zwrócił się do Nimlota. // Zmierzyli się spojrzeniami, aż w końcu Ahmes po prostu westchnął. – No dobrze – odparł.
      W takim zestawieniu wygląda to tak, jakby Ahmes potwierdzał, że pomoże Nimlotowi. Nie – że odpuszcza temat. Sugeruję:
      – Wiesz… możemy ci pomóc – zwrócił się do Nimlota. // Zmierzyli się spojrzeniami, aż w końcu Ahmes po prostu westchnął. – Dobra, nie to nie – odparł.

      Usuń
    2. Sam Wazad ostatecznie miał być po prostu zmanipulowanym przez Nimlota pionkiem, dlatego wydaje się zachowywać bezwolnie. Z zewnątrz (a przynajmniej dotychczas) pokazywał się jako lider, opoka, a jak przyszło do największej akcji życia, to zaczynał się nieco kruszyć. – Aj, jaki kuszący, nęcący, fajny zabieg! Niestety nie widzę żadnego sensownego rozwiązania, by dać radę wpleść go w obecną miniaturę. Na moje – wymaga zbyt wielu scen, bo trzeba czytelnikowi pokazywać Wazada w różnych okolicznościach. Kilku, w których Wazad przed grupą ukazuje się jako lider z prawdziwego zdarzenia, dając złudne wrażenie, i kilku, w których okazuje się inny, wydaje się wątpić i kruszyć, na przykład w towarzystwie samego Nimlota (pod jego naciskiem, by czytelnik doświadczył, ale nie rozpoznał manipulacji; to kwestia foreshadowingu) czy w towarzystwie Pyhii (gdybyś pisał tylko jej POV, bohaterka musiałaby na przykład obserwować Wazada z daleka albo tak, by jej nie widział, chyba że skruszyłby się przy niej. No chyba że w faktycznie dłuższej produkcji chciałbyś pisać i w jego POV – wtedy najłatwiej byłoby ukazać jego obawy czy zmęczenie rolą, tymi kłamstwami albo brak wiary we własne umiejętności przywódcze).

      Obecnie mamy Wazada jako lidera w pasywnej scenie spotkania i czytelnik z marszu wierzy, że to lider, głównie dlatego, że… tak go określa Pyhia. Ma go za lidera, faktycznie widzi go w nim. Pyhia nie dostrzega, by Wazad czasem się zmieniał, nie podejrzewa go o nic, nie dostrzega jego błędów. A jednocześnie Wazad dość szybko traci w oczach czytelnika, bo powraca do kryjówki bez Nimlota, i wtedy dostajemy jasną informację, że bohater, no, nie za bardzo ogarnia rzeczy, które się dzieją. Pojawia się pytanie: dlaczego? Czy dlatego, że jest po prostu słabym liderem (więc dlaczego nim jest, czemu inny bohaterowie zgadzali się na to tak długo? czemu nie widzą i nie punktują jego niepowodzeń? nie mieli do tej roli nikogo lepszego?), czy może dlatego, że Wazad faktycznie udaje, ukrywa coś. Może specjalnie porzucił Nimlota, by mieć Pyhię i jej moce dla siebie…? Pisałam o tym, że to też brałam pod uwagę. Jednocześnie nadal mało mi było scen z samym Wazadem i danych o nim, by móc wnioskować, które decyzje podejmował świadomie – bo tak do końca nie wiedziałam, jaki miał charakter. Gdybym wiedziała, kim jest i choćby ogólnie jaki jest, mogłabym zastanawiać się nad tym, czym jego działania są motywowane. Nie błądziłabym z dedukcją jak dziecko we mgle, ale w dodatkowych scenach pewnie dostałabym więcej wink-wink sugestii o czymś świadczących.

      Ad wrzodów, tu podziękowania dla Ayame, bo sama nawet nie zwróciłabym na to uwagi. ;)

      Usuń
    3. Ja się czasem boję prostszych tekstów. Brzmi głupio, wiem, ale mam jakąś taką obawę przed opowiadaniami, które będą bardziej... prostoliniowe? – Twoje obawy nie są wcale takie głupie i tak zupełnie niczym nieumotywowane. Jako że w przypadku powieści wielowątkowej, gdy od początku tekstu wychodzi przeważnie kilka perspektyw, kilka wątków, kilka konfliktów, można mieć wrażenie, że historia jest pełna, atrakcyjna, bogata. Czytelnik ma wrażenie, że bywa w wielu miejscach naraz; jak w filmie – gdy postać A wraca zmęczona po pracy do domu, postać B bierze udział w pościgu. Każda postać jest inna, ma swoją drogę, a tych dróg do przebycia, nieraz krzyżujących się, jest wiele. To kuszące odbywać taką złożoną, wielobarwną podróż. Natomiast w przypadku mniniatur najczęściej (nie zawsze; ale sprowadźmy to do najprostszego ogólnika) ta droga jest jedna. Bohater zwykle podąża, by rozwiązać główny, bo jedyny, konflikt fabularny, od punku A do punktu B. Z założenia, zewnątrz wygląda to prościej, a więc mniej ciekawie.
      Tyle że… wcale nie musi takie być. To zależy tylko od pisarza i jego kreatywności. Bo ten jeden wątek, tę prostą linię fabularną, też można (a nawet trzeba!) czymś wypełnić i urozmaicić. Nadal można czytelnika wywieźć w pole, zmylić jakimś czerwonym śledziem, by na drodze od A do Z odbiorca zakręcił w jakiś ślepy zaułek, by rozwiązanie wydawało mu się inne, niż w rzeczywistości jest. To nie tak, że na tej jednotorowej drodze nie pojawiają się żadne przeszkody, które czyhają na bohatera, a wraz z nim na czytelnika. Wystarczy spojrzeć chociażby na opowiadania ze świata Wiedźmina, przecież zarówno te z „Ostatniego życzenia”, jak i „Miecza przeznaczenia” można traktować jako zupełnie odrębne miniatury. Jeden bohater, wiedźmin Geralt, podróżuje po krainie, bierze questa od jakiegoś NPC-a i ma plan zrealizować go w sposób prosty, ale ostatecznie zadanie, z którym się mierzy, nigdy nie jest proste. I to nie tak, że te opowiadania są atrakcyjne, bo znamy Geralta już z sagi – miniatury powstały pierwsze i to one stały się na tyle chwytliwym towarem, że AS przekuł je w pełnoprawną sagę. Zaczął od czegoś pozornie prostego, a nie zapakował do jednej miniatury Jaskra, Yen, Ciri, Triss, Cahira, Regisa i Milvy. Na tamtym etapie takiego opowiadania nie zrozumiałby nikt, poza nim samym. Ale czy to, że ich tam nie ma, sprawia, że miniatury o Geralcie są mniej atrakcyjne? Och, są fenomenalne!

      Usuń
    4. Zdarza się, jasne, że miniatury mają też bohatera zbiorowego, jest nim na przykład grupa czy para (jak np. bracia Wilcy Jacka Pelczara). Wtedy muszą mieć oni wspólny cel, a różnice między nimi muszą ukazywać się w trakcie rozwiązywania wspólnego konfliktu, przy okazji, i raczej nie wynikać z niczego głębszego – inaczej się nie zmieścisz, bo zaczniesz wchodzić na inne pasy, tworzyć kolejne linie – wątki. Te postaci nie mogą mieć wtedy swoich tajemnic czy cech odwracających uwagę od głównej linii fabularnej, bo to nie o nich ma być konkretny tekst. Oni są tylko narzędziem, pretekstem do ukazania ciekawej historii.

      Poczytaj może więcej miniatur, ale, wiadomo, jakichś lepszych, może antologii albo zbiorów, by podpatrzeć, sprawdzić, jak inni radzą sobie w tej formie i jak interesujące, wręcz pochłaniające treści tworzą w obrębie kilkunastu stron. Tu mogę ci polecić genialne w swojej prostocie, a jednocześnie mocno emocjonujące Cztery róże dla Lucienne [R. Topor, 1995] (Jedna z moich ulubionych, licząca ledwo trzy strony, zaczyna się streszczeniem: Autobus wiozący dzieci do szkoły spadł na dno wąwozu. Sporo dzieci zginęło, inne są ciężko ranne. Szofer ze zmiażdżoną klatką piersiową leży na kierownicy. Nauczyciel, pan Laurent, postanawia wykorzystać czas oczekiwania na ratunek i prowadzi lekcję. Reszta miniatury to praktycznie sam dialog, ale jaki to dialog…!).

      Możesz też sprawdzić Mrożka, Lema, „Wypychacze zwierząt” Grzędowicza czy miniatury Gaimana. Możesz też zobaczyć, co wydaje się obecnie i co wygrywa konkursy, np. „Tryznę” (antologia słowiańska) wydaną niedawno pod szyldem Planety Czytelnika albo serię Snów Umarłych spod szyldu wydawnictwa IX (w 2022 wydali rocznik weird fiction; miałam przyjemność redagować jedno z opowiadań o – w skrócie – mistycznej, tajemniczej figurce węża, która nakłania każdego, kto na nią trafi, do popełniania krwawych zbrodni).

      I to wszystko to tylko pozornie proste historie. Napisanie ich nadal wymagało dobrego rozplanowania i przygotowania, a przede wszystkim, jeszcze przed rozpoczęciem pisania, konkretnego pomysłu.

      Usuń
    5. I tutaj muszę przyznać, że za to właśnie uwielbiam twórczość wspomnianego już Jacka Pelczara, którego książkę jako zbiór antologii obecnie redaguję. Jedno z moich ulubionych opowiadań to opowiadanie o przedstawicielce pierwszych nacji (akcja rozgrywa się w latach, gdy zostali oni już pozamykani w rezerwatach); no i bohaterka ta zakochuje się w Amerykaninie. Po jego brutalnym morderstwie zorganizowanym przez członków KKK, dziewczyna bez zgody ojca-szamana przeprowadza magiczny, a przy tym dość krwawy rytuał, by przywrócić ukochanego do życia. Co, oczywiście, ma pewne konsekwencje. Oczywiście, że czytelnik domyśla się, że przywracanie zmarłego do życia nie może skończyć się dobrze, ale mimo to nie nazwałabym tego tekstu przewidywalnym. Lektura nadal była pochłaniająca, bo przecież nie byliśmy w stanie akurat takich skutków, jak tam wymyślone, przewidzieć. Nigdy też nie widziałam, by Jacek zasiadł do pisania bez świadomości, co właśnie będzie pisał. Wiedział, że zabiera się za miniaturę, w której ukaże to, to, to i to, i że akurat ta pozycja ma powstać z myślą o, na przykład, zszokowaniu czytelnika. Albo rozmarzeniu go (w przypadku bardziej romantycznych opowiadań), albo rozśmieszeniu i zatopieniu w morzu absurdów – w przypadku ostatnio pisanego przez nas wspólnego opowiadania. I to też jest dla ciebie pewna rada: po prostu planuj, co będziesz pisał, z góry, a potem realizuj swój plan i spokojnie ciesz się efektem. I tak, gdy teraz o tym piszę, to wydaje się banalnie proste, więc z perspektywy pisarza przy okazji śmiertelnie nudne. Ale nie będzie takie, gdy obmyślisz fabułę, która od ciebie będzie wymagała chociażby researchu (jak w przypadku Jacka researchu wymagały np. metody tortur i morderstw stosowane przez KKK czy życia w społeczności pierwszych nacji w czasach pierwszych rezerwatów i wojen tubylców z Amerykanami. A jakiego ogromnego researchu odnośnie chociażby realiów quasi-średniowiecznych wymagał AS, by stworzyć pierwsze opka o Wieśku…?). To, że pomysł z zewnątrz wydaje się banalnie prosty, wcale nie znaczy, że jego wykonanie nie spędzi ci snu z powiek i nie będzie wymagało od ciebie pracy. ;)

      (…) ale jeszcze chciałem Cię zapytać o zdanie - myślisz, że warto zostawić tę wersję wydarzeń (no, szkielet), ale przerobić tak, żeby było spójniejsze, nawet wyjść poza ten limit 40k znaków ze spacjami? – Nie wiem. Na dzień dzisiejszy dziur jest dość sporo, a łatanie ich może pochłonąć masę energii. I nigdy nie ma się gwarancji, że łatając jedną dziurę, gdzieś obok znów nie odpadnie tynk i za miesiąc albo dwa zobaczy się je i uzna, że nie, jednak trzeba znowu klepać. Mam wrażenie, że mniej energii kosztowałoby cię rozpisanie tej historii od nowa. Jasne, niektóre sceny jako szkielet mogą się przydać, może nowy tekst potrafiłby je wchłonąć, nie zostawiając śladu po zabiegu; często tak właśnie się zdarza. Niemniej opowiadanie porusza tak wiele kwestii, przedstawia tak wiele jednostek, że na kanwie tego wszystkiego naprawdę nie widzę opowiadania nawet na 80k, a powieść na 500k. Totalnie widzę w tej historii zarys wielu, wielu nowych scen, które powoli ujawniają nowe fakty, przedstawiają np. sam początek, w którym Pyhia w ogóle budzi się bez pamięci, jakoś trafia do drużyny, potem zawiązuje z nimi więź, zakochuje się w Nimlocie albo sceny, w których cała ekipa kradnie albo inaczej ogarnia sobie jakiś szpej, by mieć lepsze zaplecze w swojej nowej kanciapie; wtedy też śledzimy np. zmiany następuje w Nimlocie czy Wazadzie i tak dalej, i tak dalej…

      Ogólnie jak zaczęłam cię czytać, to przypomniało mi się fantastyczne „Pierwsze prawo” Joe Abercrombiego, które jest tak naprawdę tomem pierwszym wielkiej sagi. Tym bardziej że oba światy, i twój, i jego, są na swój sposób egzotyczne, nowe, tkwi w nich ogromny potencjał. Aż żal byłoby go spłycać i sprowadzać główny wątek, czyli zdradę Nimlota i historię Pyhii do opka. Ja tego sensu nie widzę, ale jeśli taki obierzesz kierunek i postawisz sobie za cel, to będę trzymać za ciebie kciuki.

      Usuń
    6. BarbarianCataphract9 lutego 2023 10:25

      Mam ochotę kiedyś zrobić z tego opka całą powieść xD Bo faktycznie, gdyby rozwinąć postaci, nadać im konkretne przemiany, sygnały i foreshadowing co może nadejść, to wszystko by zyskało. Tutaj faktycznie wziąłem zbyt potężny pomysł na zbyt małą ilość znaków (+ zmiana pomysłu w trakcie, to rzadko dobrze wychodzi).

      Mam teraz zasadę, że jak coś piszę, to albo konkretnie na nabór szukam pomysłu, albo piszę coś, co postanowiłem i nie próbuję na siłę podczepiać pod coś. Wiadomo, jeśli jakiś tekst z szuflady nadawałby się do jakiejś antologii czy coś, to spoko, ale drastyczne zmiany tylko pod jakąś etykietę często się kończą źle - vide opko xD
      Bardzo lubię to uniwersum bliskowschodnie co tutaj tworzę, więc nie porzucę go, ale z pewnością postaram się wyciskać z niego najlepsze soki. Zacząłem pisać jedno opowiadanie do wydawnictwa J. Ćwieka z ciekawości, też w tym świecie, więc a nuż wyjdzie lepsze (bo trzymam się pierwotnego pomysłu, który już od jakiegoś czasu za mną łazi i nie kombinuję bezsensownie :P).

      I tak, zgadzam się, że dobry autor nie ma samych dobrych tekstów. Sam znam wiele osób piszących, które mają naprawdę świetne teksty, ale czasem zdarzy się jakaś kicha. Ale jak to napisałaś - to normalne. Nie da się być idealnym. A z reguły jeśli ktoś wydaje się być idealnym twórcą, to po prostu nie pokazuje wszystkiego. :D

      A antologie i teksty przez Ciebie przytoczone obczaję chętnie, dzięki!

      No i dzięki wielkie jeszcze raz za recenzję i odpowiedzi do komentarzy, do następnego tekstu! :D

      Usuń
  3. BarbarianCataphract31 stycznia 2023 10:34

    Ano, i tak sobie myślę, że ten tekst z innym pomysłem, ale też z Aszermet mógłby po prostu być innym opowiadaniem w uniwersum i innymi postaciami - skoro widzisz potencjał w tym świecie i sama idea Cię wciągnęła (dla twórcy autorskiego uniwersum to naprawdę jak balsam na serce ), to nie byłby to głupi pomysł :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. BarbarianCataphract5 lutego 2023 17:42

      A, i jeszcze jedno - czyli jeśli poprawiłbym to opowiadanie, to mógłbym ponownie wysłać poprawioną wersję, tak? :D

      Wolę się upewnić xD

      Usuń
    2. No pewnie, że tak! To opowiadanie czy inne, osadzone w tym świecie – zapraszam! ♥

      A o podesłanym opowiadaniu napiszę ci więcej na priv, jak tylko znajdę tych kilka minut więcej w swoim harmonogramie. ;) I może nawet nie będziesz musiał czekać aż tak długo!

      Usuń
    3. BarbarianCataphract9 lutego 2023 10:16

      To tak zrobię, dzięki wielkie!
      Na pewno nie był to ostatni tekst, z jakim tu przylazłem ^^

      I super, że poszukasz chwili dla tego tekstu, będę mega wdzięczny :D

      Usuń