[258] ocena tekstu: Nina i Czarna Herbata



Tytuł: Nina i Czarna Herbata

Autorka: Dalia

Gatunek: obyczajowe, kryminał, Young Adult

Ocenia: Skoiastel

 

 

Cześć, Dalia! 

Dzisiejszą ocenę postanowiłam rozpocząć zdecydowanie nieszablonowo, bo właściwie od podsumowania. Już na podstawie pierwszego przeczytanego arkusza wydawniczego mogłam wyciągnąć początkowe wnioski o tym, że treść, którą udostępniasz, niekoniecznie da się zamknąć w ramach opowiadania czy też powieści, ogólnie – szeroko pojętej beletrystyki. Całość jest zbyt niepoprawna (pod kątem językowym, technicznym) i chaotyczna (pod kątem fabularnym), w dodatku ma formę pamiętnika blogowego. 

Twoją główną bohaterką jest nastoletnia Nina, która jako wcześniak urodziła się z Dziecięcym Porażeniem Mózgowym. Choć zaakceptowałam zgłoszenie po bardzo ogólnym przescrollowaniu bloga i szybko wyłapałam większość problemów językowych czy edytorskich, na tamtym etapie nie dotarłam jednak do informacji, iż twoja bohaterka cierpi na tak poważne schorzenie (w zakładce O opowiadaniu wspominałaś jedynie, że Nina chodzi o kulach). Teraz jednak, zapoznawszy się z tekstem i mając już świadomość choroby Niny, przyznam, że zaczęłam się również zastanawiać, czy to, co publikujesz, na pewno stanowi fikcję literacką. Przeszło mi przez myśl, że blog „Nina i Czarna Herbata” to pamiętnik, w sporym stopniu opisujący rzeczywiste wydarzenia. Myśl tę może sugerować również informacja widniejąca na twoim profilu autorskim, a także w widgecie O mnie, gdzie wspominasz, że tak jak Nina jesteś wcześniaczką. W obliczu takich przypuszczeń nie dziw mi się więc, że ocenianie tego konkretnego materiału jest dla mnie wyjątkowe trudne i stanowić nie lada wyzwanie, do tego obarczone może być błędem. 

Generalnie gdzieś tam z tyłu głowy długo jawiła mi się myśl, by w ogóle nie podejmować się tej oceny, a jednak nie chciałam odsyłać cię z kwitkiem, skoro pozostawiłaś zgłoszenie – to znak, że na pewno chcesz wiedzieć, na czym twój warsztat stoi. Nie mam zamiaru odbierać ci szansy rozwoju, ale jednocześnie muszę dać uprzednio znać, że nie posiadam odpowiednich kwalifikacji, by poznać, na jakim poziomie błędy językowe czy strukturalne tej opowieści wynikają z problemów zdrowotnych, z którymi być może mierzysz się na co dzień. Chciałam jednak, byś miała szansę otworzyć się na pewne sugestie, które mogą pomóc ci w dalszym przemierzaniu tej pisarskiej ścieżki, nawet jeśli jej początki są dość trudne i mogą wydawać się skomplikowane.

Ale do rzeczy!

 

Aha! I jakby co, to ocenę skończyłam pisać dopiero dziś, więc nie zdążyła odleżeć w szufladzie ani przejść przez betę. Za wszelkie literówki jak zwykle się kajam.


POMYSŁ TO NIE WSZYSTKO

Na potrzeby stworzenia niniejszej oceny na tapet wzięłam kilka pierwszych rozdziałów. Wydawać by się mogło, że to całkiem sporo materiału, ale w rzeczywistości 5 twoich postów liczy niecałe… 18 stron. To prawie nic, na pewno mniej niż wynosi jeden arkusz wydawniczy. Szczerze mówiąc, nie widzę zbytniego sensu aż w tak mocnym szatkowaniu opowiadania, w którym jeden rozdział można zamknąć nieraz i w trzech stronach A4. Do tego odnoszę wrażenie, że formujesz tekst w ten sposób tylko dlatego, by na blogu notki pojawiały się w miarę często, niezależnie od tego, o czym są. A nie o to chodzi. Okej, blogi, w tym pamiętniki, rządzą się swoimi prawami i czasami trudno je przyrównać do książki, ale pewne wspólne cechy jednak mają i dzielenie opowiadania na konkretne części – rozdziały właśnie – jest jedną z nich. No bo czym taki rozdział zwykle jest? Jakąś w pewnym sensie odrębną częścią całej historii, prawda? Zazwyczaj łączy się fabularnie z innymi rozdziałami, ale sam też ma początek, rozwinięcie i zakończenie, nierzadko będące tak zwanym cliffhangerem, czyli nagłym urwaniem w najbardziej emocjonującym momencie, by zachęcić odbiorcę do otwarcia następnej notki i by wzmocnić napięcie. 

Każdy rozdział pamiętnika powinien więc ukazywać konkretną sytuację, tak istotną dla postaci i budzącą emocje, że aż nie dałoby się z tego wspomnienia czy też dnia zrezygnować. Jeśli, dajmy na to, dzielisz opowiadanie na notki, którymi Nina podsumowuje swój dzień – to wszystko muszą być notki ukazujące wyjątkowe dni.  Dla przykładu: w powieści pamiętnikarskiej „Kapelusz za sto tysięcy” Adam Bahdaj przedstawił wydarzenia, które dzieją się w bardzo ważną dla bohaterki niedzielę… w aż dwunastu scenach i całość łącznie zajęła ponad czterdzieści stron książki, dopiero potem nastąpił kolejny rozdział – kolejny dzień, a więc poniedziałek. Niemniej Dziewiątka, bo tak nazywa siebie bohaterka, przeżywa wyjątkowo intensywny weekend, niczym Sherlock Holmes rozwiązując zagadkę kryminalną. Za to Halina Snopkiewicz w „Słonecznikach” w ogóle nie stosowała podziału na rozdziały, a jedynie na wpisy oznaczane datami, niekiedy świadczące o tygodniowych albo miesięcznych przerwach w pisaniu – właśnie dlatego, że codzienne, zwykłe życie jej bohaterki, Lilki Sagowskiej, czyli fragmenty pominięte, same w sobie nie byłoby aż takie ciekawe. Również Chmielewska w swoich powieściach pamiętnikarskich pomija rozdziały, a konkretne sceny przerywa jedynie asteryskami (***) i prowadzi w ten sposób całą książkę. Być może na blogu to się nie sprawdzi, no bo jednak publikujesz osobne wpisy, nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by te zaczynać tam, gdzie robi się ciekawie, i kończyć, gdy tak ciekawie przestaje być. Rozdziału nie musi otwierać moment każdego poranka, a zamykać – wzmianka na temat wieczoru czy też popołudnia, jeśli twoja Nina nie ma już nic ciekawego do zaoferowania. Znacznie lepszy efekt osiągnęłabyś, chociaż niektóre notki kończąc cliffhangerem niż przewidywalnym: Okej, nie mam już o czym pisać, więc tyle na dziś. A to właśnie temu podobnych zdań widziałam u ciebie od groma. 

W moim odczuciu zbyt często Nina wspomina, że wyczerpała jakiś temat albo nic więcej się u niej nie wydarzyło. Na przykład nie chce opisać pierwszego dnia w nowej szkole, bo nie uznała, by było to ciekawe, a przecież… zaledwie kilka zdań wcześniej wspominałaś, iż: Pierwszy dzień w nowej szkole był bardzo stresujący. Jednocześnie stres bohaterki ostatecznie ograniczył się do obawy odczuwanej w samochodzie w drodze do szkoły i dotyczył tylko samej jazdy w towarzystwie mamy. Gdy niekomfortowa podróż się zakończyła, Nina od razu ucięła temat i stwierdziła, że dobra, to teraz czas przejść do dnia drugiego. Równie dobrze jej wątpliwości mogłaś sprzedać mi w podróży dnia drugiego (w końcu Nina też odbyłaby ją z matką), a pierwszego dnia w ogóle nie puszczać Niny do szkoły, by uniknąć zbędnych dłużyzn, niepotrzebnych nikomu fragmentów, ostatecznie pozostających bez znaczenia dla i postaci, i samego czytelnika. 

Mogłabyś też ewentualnie uznać, że pierwszy dzień jednak okazał się dla Niny ciekawy – no bo w końcu była nim zestresowana. W takim razie wypadałoby ukazać ten stres, udowodnić go, potraktować jako hint do rozwoju dalszych wydarzeń. Jeśli chcesz napisać A, to powinnaś też zaplanować i napisać B albo… w ogóle zrezygnować z A, które pozostałoby bez znaczenia. No bo gdzie się podział ten cały wielki stres, który Nina tak wspominała? Przecież bohaterkę otaczali w szkole nowi ludzie, zarówno rówieśnicy, jak i dorośli, do tego akcja rozgrywała się w zupełnie nowym miejscu akcji, na nowym tle. Wiadomo, że drugiego dnia, do którego od razu przechodzisz, w Ninie emocje osłabną, to miejsce nie będzie już tak bardzo nowe, nie będzie już budziło skojarzeń, które mogłyby bohaterce przyjść na myśl od razu po pierwszym przekroczeniu progu szkoły. Tym bardziej że Nina ma problemy z przemieszczaniem się, więc fajnie byłoby, gdyby w opowiadaniu znalazło się miejsce na jej wrażenia bądź wątpliwości ad tego, czy nowe środowisko wygląda na przyjazne osobom mierzącymi się z niepełnosprawnością. No i jak Nina w ogóle radziła sobie na korytarzu bez wsparcia znajomych czy rodziny? Jakie obawy czuła na przykład, poznając wstępnie rozkład zajęć i budynek? Był duży i to ją przeraziło czy niewielki, więc odetchnęła z ulgą, że niedogodności przez kolejne dwa lata będzie mniej? Skoro zdecydowałaś się prowadzić pamiętnik nastolatki, która gros czasu spędzi w szkole, a jednocześnie ma na tym polu trudności większe niż osoba pełnosprawna, dlaczego wpierw nie dałaś mi szansy poznać tego miejsca wraz z Niną i poczuć stresu, który podobno jej towarzyszył? Sama bohaterka wydaje się mieć zupełnie gdzieś, że właśnie zmieniła szkołę, a przecież to wątpliwe, by tak było, bo jednak czymś się przejęła. 

To wprawdzie się wyklucza, ale prawdopodobnie tylko dlatego, że nie zaplanowałaś sobie tego rozdziału, nie przemyślałaś wątku, który chcesz podjąć, nie oceniłaś jego potencjału, a po prostu… pisałaś akurat to, co przychodziło ci do głowy. Takie mam wstępne odczucia i choć mogą być mylne, to nie mogę o nich nie wspomnieć – w końcu postanowiłam być z tobą szczera. Mam wrażenie, że rozdział pisałaś tak samo, jak zwykle pisze Nina, być może za bardzo się w nią wczuwając i pozwalając sobie płynąć z prądem, na fali weny. Tylko że Nina jest twoją postacią, a to ty jesteś jej autorką i to ty odpowiadasz za to, czy sprzedać historię jej życia w sposób przemyślany i ciekawy, zaskakujący i bogaty w emocje, czy streszczony po łebkach, bo trochę ci się chce, a trochę nie, na bieżąco wymyślając, co u niej słychać. Jasne, że możesz raz czy dwa, a nasty trzy i pięć razy zaimitować, że Nina zastanawia się, o czym teraz wspomnieć, a jednocześnie mieć kontrolę nad tym tekstem i z góry zaplanować sobie takie momenty, by imitowały przypadkowość, a nie naprawdę były przypadkowe, bo nie rozpisałaś sobie żadnego większego planu wydarzeń. Ponadto same wstawki o tym, że Nina w sumie nie ma zbytnio o czym pisać, bardzo rozleniwiają narrację, szczególnie że niektóre wpisy to króciutkie streszczenia. Musisz nauczyć się selekcjonować informacje i wybierać te warte opisania oraz szukać w tych, które uznałabyś za mniej warte (takich jak chociażby pierwszy dzień w nowej szkole) potencjału, z którego mogłabyś skorzystać, by tekst stał się ciekawszy. Głębszy. 

Przy czym nie zrozum mnie źle. Nina to twoja postać, wymyśliłaś ją, być może nawet trochę wzorowałaś się na sobie i swoich przeżyciach, kreując jej rzeczywistość i stawiając ją w wielu neutralnych, codziennych sytuacjach. To naturalne, że dla ciebie jej historia jest istotna. Ale dla zupełnie obcego czytelnika, który trafi na twój blog z przypadku, taka nie będzie, dopóki nie przedstawisz Niny i jej życia w ciekawy sposób. Musisz być sprytniejsza i jeszcze przed rozpoczęciem rozdziału zastanowić się, jak potencjalnie ciekawy wątek rozplanować na przestrzeni nie tylko jednego wpisu, a wielu następnych, by fabuła rozwijała się stopniowo i dawała poczucie wyższego sensu, celu; by czytelnik stopniowo mógł poznawać Ninę i jej otoczenie oraz by czuł, że dokądś z nią zmierza. 


 

YOUNG ADULT – TAK! ALE…

…ale gdy masz do opowiedzenia historię nastolatki, która cierpi na MPD, chcąc nie chcąc zainteresujesz czytelnika wątkiem niepełnosprawności. Będzie on obalał pewne tabu, poznawał życie takiej nastolatki od kuchni. Musisz mieć na uwadze, że dla osoby zdrowej lektura opowiadania poruszającego ten temat na pewno będzie w jakiś sposób inspirująca, będzie budować świadomość, a gdy główna postać dodatkowo weźmie udział w ciekawych wydarzeniach szkolnych, nawiąże głębsze relacje czy odkryje tajemnice członków swojej rodziny i fabuła faktycznie zrobi się kryminalna – zyskasz zainteresowanie czytelnika po stokroć. 

Co jednak wtedy, gdy o chorobie dziewczyny wspominasz już na samym wstępie…? Po krótkim czasie czytelnik może stracić część zainteresowania i satysfakcji, potem skupiając się głównie na tym, co dzieje się w zwykłej szkole lub o co chodzi z rehabilitantem przypominającym Pawła albo dlaczego mama Niny zachowuje się w tak obcesowy sposób. Tak, te dwa ostatnie wątki też są ciekawe i nawet gdyby Nina nie cierpiała na MPD, książka o takiej zawikłanej historii mogłaby być interesująca. Jeśli jednak Nina ma MPD, a choroba stanowi element jej rzeczywistości, unikanie go to poniekąd ograbianie samej Niny z tego, kim jest i co w jakiś sposób zbudowało jej charakter. Nie da się uniknąć tematu choroby ani go pominąć, bo w pewnym sensie czytelnik potraktuje go jako jeden z wątków i składowych elementów twojej postaci, i powinnaś się z tym liczyć. Tymczasem napisawszy o MPD tak wiele już w pierwszym rozdziale pamiętnika, wyczerpałaś jeden z ważniejszych motywów, zanim opowiadanie na nim oparte tak na dobrą sprawę w ogóle się zaczęło, nie mówiąc o rozkręceniu

Trudno zapomnieć o samym początku pierwszego rozdziału, gdzie Nina streściła objawy swojej choroby. Pamiętam też, że pod koniec tej samej notki wspomniała, iż drugiego dnia w szkole zamiast wuefu miała zajęcia rehabilitacyjne. To, co dla potencjalnego czytelnika wydaje się najciekawsze, czyli codzienne życie osoby z niepełnosprawnością, po pierwszych stronach okazuje się zupełnie pominięte w tekście, ograniczone do ogólników, które nie pozwalają niczego sobie wyobrazić. Wiem o chorobie, znam jej objawy, ale nie wiem nic o tym, jak właściwie Nina… żyje, jak wyglądają sytuacje, o których wspomina i jak w ich czasie dziewczynka się czuje, co myśli. Tak też jest chociażby w rozdziale trzecim, gdzie opis konkretnych zajęć rehabilitacyjnych z Kaliszem sprowadzasz do fragmentu:

 

Kalisz (…) zobaczył jak chodzę z kulami oraz prowadzona za rękę. Podprowadził mnie do drabinek. Trzeba powiedzieć że nie jest taki najgorszy. Dobiera ćwiczenia pod pacjenta,analizuje każdy jego krok i ruch. Na pewno nie robi niczego na odwal się. Po wytłumaczeniu ostatniego z ćwiczeń,pod koniec zajęć odezwał się na trochę inny,lecz spokrewniony temat.

 

Ale hej! Czemu nie pokazałaś mi tych ćwiczeń? Czemu nie skupiłaś się też na emocjach Niny? Czy ona odczuwała w czasie wysiłku jakiś dyskomfort? Może ból? Była faktycznie zmęczona? A może któreś z ćwiczeń sprawiło jej trudność lub satysfakcję, bo pierwszy raz udało się wykonać je płynnie, mimo że do tej pory na ogół Ninie nie wychodziło? Daj mi cokolwiek, co mogłoby:

 

raz: pobudzić moją wyobraźnię do działania;

dwa: obudzić we mnie jakieś emocje. 

 

Zapoznając się z początkowymi rozdziałami, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że nie w każdym akapicie realizowałaś wspomniane założenia. Że raczej chciałaś wrzyucić z siebie tekst, ale nie wzięłaś pod uwagę wielu czynników, o których zwykle myśli się długo przed rozpoczęciem pisania. Jednym z takich czynników jest docelowy odbiorca. No bo do kogo kierujesz treść bloga? Załóżmy, że do osób, dla których choroba Niny w stopniu mniejszym lub większym będzie nieznana, a więc czytelnicy będą chcieli ją poznać, poznać samą Ninę, zobaczyć, z czym mierzy się ona na co dzień. Tak – dla niej zapewne temat ten stanowić będzie codzienność, w końcu bohaterka nauczyła się z nim żyć i radzi sobie od wielu lat, więc nie będzie opisywała najprostszych dla siebie czynności pod wpływem wielkich emocji. Wierzę jednak w to, że jakieś emocje dziewczyna na pewno odczuwa, nie jest robotem zaprogramowanym na: wstać rano, ubrać się, zejść na śniadanie, pojechać do szkoły, odbyć zajęcia, wrócić, poczytać książkę, pójść spać… Niezależnie od tego, czy Nina byłaby zdrowa, czy chora, taki planner dnia zwyczajnej natolatki byłby dla przeciętnego Kowalskiego zupełnie nieciekawy.


 

PAMIĘTNIK =/= RELACJA

Już w rozdziale pierwszym pokrótce opisałaś Ninę, w tym wątek jej choroby i rehabilitacji, potem wspomniałaś o rodzinie, w tym zmarłym bracie, i zarysowałaś pierwszy dzień w nowej szkole. Niby to całkiem sporo tematów, a w rzeczywistości każdy zamknęłaś w jednym czy dwóch akapitach, rzucając suche informacje, z którymi czytelnik wprawdzie zapoznaje się, ale trudno, by wywołały w nim emocje. Oczywiście Nina jako bohaterka mierząca się z chorobą sama w sobie może wywoływać w czytelnikowi gros emocji takich jak współczucie czy podziw – to zupełnie normalna reakcja ludzka – ale na pewno silniej zadziałałabyś na odbiorcę, ukazując trudności, o których piszesz, w scenach. Gdy, przykładowo, wspominasz, że Nina ma tendencję do przykruczy mięśni, co zapewne nie jest zbyt przyjemne, osiągasz znacznie słabszy efekt wywołany w czytelniku, niż gdyby Nina chociażby odczuła i zareagowała na taki przykrucz w trakcie rozmowy z kimś czy nawet w szkole, podczas zajęć, które przytaczasz na późniejszych stronach tekstu. Taki przykurcz tak samo mógłby zaskoczyć w danej sytuacji zarówno ją, jak i czytelnika, ale teraz, gdy już o tym wiemy, taki efekt trudniej będzie ci uzyskać. Nie czytałam całości i nie wiem, czy na przestrzeni scen Ninie choć raz zdarzyło się taki przykurcz przeżyć scenicznie; istnieje szansa, że opisałaś chorobę na tak wczesnym etapie, by później wracać do niej raczej rzadko. Pisałam już, jakie są tego negatywne aspekty i jakie ryzyko wiąże się z zastosowaniem takiego rozwiązania fabularnego, więc wróćmy do tematu pierwszych streszczeń otwierających historię:

 

Nazywam się Nina Piotrowicz i pod koniec sierpnia skończyłam osiemnaście lat. Kiedy dużo się dzieję to wręcz wiadrami piję czarną herbatę. Ja i mój brat bliźniak urodziliśmy się o trzy miesiące za wcześnie. (...) Jednak dzisiaj już nie będę się zbytnio rozpisywała na ten temat bo wiem że zbyt duża dawka informacji może przytłoczyć czytelnika a mi nie o to chodzi. Znając mnie to będę do tego tematu często wracać.

 

Było to dziesięć lat temu nad jeziorem niedaleko naszego dawnego domu. Siedzieliśmy tam we trójkę. – Ja, Paweł i nasz starszy brat Oskar. Pomimo że z bliźniakiem mieliśmy zaledwie po osiem lat to on już na swój dziecięcy sposób zaczynał interesować się dziewczynami. Był upalny lipiec (…).

 

W domu nagle zrobiło się cicho na długie lata. Czuliśmy razem z Oskarem że mama ma do nas żal i nasze kontakty z nią od tego czasu są bardzo chłodne. Dopiero pięć lat temu narodziny naszego najmłodszego brata – Ignasia, przywróciły mamę do życia. Wróciła do pracy w liceum jako polonistka. Ze mną i Oskarem nadal utrzymuje dystans chociaż mniejszy niż kiedyś.

 

Streszczenie streszczeniem pogania, a w rzeczywistości każde z nich mogło być tym, co tworzyłoby ci dalszoplanowy wątek, który czytelnik mógłby odkrywać w trakcie lektury. Nina lubi czarną herbatę? Niech… po prostu ją pije! Paweł się utopił? Niech Nina rzuca o tym sugestie, na przykład czując niepokój na myśl o głębokiej wodzie czy śniąc koszmary o tym, jak sama tonie. Mama jest zdystansowana wobec Niny? Ukaż jej dystans w chłodnych (ale nie przesadzonych – o tym zaraz) dialogach z córką. Rety, masz tyle świetnych możliwości, z których mogłabyś skorzystać, by stworzyć głęboki, zagadkowy, a więc intrygujący tekst, którego fabułę aż chciałoby się odkryć, tymczasem wszystkim, co tak bardzo ciekawe, rzucasz we mnie już na samym wstępie, i to w formie, ot, zwykłej notki informacyjnej. Nu-da.

Twoje opowiadanie w obecnej formie rozpoczyna się po prostu mało ciekawie, i winą obarczyć możemy sposób, w którym Nina przekazuje, kim jest, co u niej słychać i jakie odczuwa emocje. Ogólnie historia bohaterki cierpiącej na Dziecięce Porażenie Mózgowe, które sprowadziłaś do kilku zdań, ma olbrzymi potencjał jako pomysł na opowiadanie, ale szkoda, że trochę marnujesz go i spłaszczasz, zamiast rozwijać jako samodzielny wątek. Czytelnik nie musiałby od razu dowiedzieć się, na co Nina cierpi, albo mógłby już na początku poznać nazwę choroby, ale… tylko tyle. Natomiast to, czym się ona objawia, docierałoby z czasem trwania lektury, stanowiło wiedzę rozrzuconą na linii fabularnej jak puzzle, które czytelnik mógłby ułożyć sobie w głowie, po prostu czytając cały tekst. Zresztą czasem udaje ci się sprzedać między wierszami to, że Nina choruje; nieźle wyszło ci to w rozdziale drugim, gdy oczami wyobraźni mogłam zobaczyć, jak bohaterka odbija się od ścian i mebli w domu, by się przemieszczać bez kul (czy tak samo przemieszcza się po szkole?) albo gdy wspomniała, że do śniadania siada na krześle, które jest jej ulubionym tylko dlatego, że nie ma problemu na nim usiąść i nie boi się, że z niego spadnie. Takich niuansów rozrzuconych to tu, to tam chcę więcej! Gdybyś nie wspomniała, że Nina ma MPD, a ja sama mogłabym to odkryć dzięki takim niuansom i miałabym powód, by zastanawiać się, po co bohaterce kule i te wszystkie rehabilitacje… Och, przecież wtedy taki tekst aż by się chłonęło!

 

Rozdział drugi zaczynasz słowami: 

To był dla mnie strasznie ciężki tydzień pod względem emocjonalnym. Pisałam tę notkę na raty – w poniedziałek i czwartek, czyli wtedy kiedy działy się niżej opisane wydarzenia. Chciałam wszystko dokładnie opisać. Dzisiaj znowu nie poszłam do szkoły,tym razem ze względu na moją bolesną miesiączkę. Na spokojnie mogę wszystko pogrupować i dokończyć. Zacznijmy od poniedziałku ponieważ wtedy działo się najwięcej.

I wiesz co? Moim zdaniem Nina jako bohaterka podjęła dla siebie dość logiczną, a przy tym wygodną decyzję, by opisać wszystko na chłodno, ale nie uważam, by była to decyzja dobra dla samej fabuły opowiadania i ciebie jako autorki. Gdybyś pokusiła się o to, by Ninie (i samej sobie) trochę utrudnić, aby bohaterka pisała pod wpływem świeżych emocji, a nawet niektóre sytuacje przedstawiła poniekąd bezpośrednio (tak, pamiętniki też mogą, a nawet powinny zawierać sceny…) – wtedy silniejsze emocje biłyby z tekstu, a fragmenty rozdziału przestałyby być tylko relacją tudzież ekspozycją. 

 

Wspominasz także, że bohaterka ma za sobą bolesną miesiączkę. Zastanówmy się przez chwilę, dlaczego czytelnik miałby się o tym dowiedzieć? Czy ta informacja się z czymś wiąże? Czy to jakaś wskazówka, do której potem będziemy wracać? Może objaw jakiejś choroby, o której Nina jeszcze nie wie? Może bohaterka za kilka rozdziałów zauważy podobne objawy, zaniepokoi się i odwiedzi ginekologa? Bo jeśli nie – dlaczego miałaby o tym wspominać? 

Potem Nina mówi, że często miewa koszmary i z jednego nawet dziś się wybudziła, ale… nie przedstawiłaś nam jej wizji sennej, a jedynie wspomniałaś, że mogła ona dotyczyć Pawła. Poza tym akapit, w którym przytaczasz tę sytuację, to ekspozycja w najczystszej postaci:

 

Znowu obudziłam się nad ranem zlana potem. Niby nic nowego. Od lat mam koszmary których treści po przebudzeniu nie pamiętam. Nie przeszkadza to jednak by pozostawiały po sobie wszechogarniający mnie przestrach. (...) Dzisiaj w dodatku wiał wiatr i lał pierwszy poważny jesienny deszcz,a to potęgowało moje odczucia po nagłym przebudzeniu.

 

Trudno więc wczuć się w strach Niny, skoro jest on jedynie opisany, a nie – pokazany; stwierdzony już na spokojnie, bez zbędnych emocji. Lepszy efekt osiągnęłabyś, gdybyś ukazała scenę, w której Nina faktycznie budzi się nagle zlana potem, jej mimika, gesty, reakcje organizmu, w tym chociażby przyspieszone bicie serca i dreszcze przebiegające po plecach realnie świadczą o odczuwanych emocjach. Nie pisz, że bohaterka czuła strach, ale pokaż mi jej przerażenie. 

 

W rzeczywistości w rozdziale drugim dopiero w trakcie sceny ukazującej rozmowę przy stole robi się ciekawie, tam jednak odnoszę wrażenie, że nadmiernie podkoloryzowałaś tam postać matki Niny. Wrócę do tego nieco dalej.

 

Tymczasem odnośnie do tematutego podpunktu – właściwie mam jeden główny zarzut do tekstu, który przysłałaś. Nie jest opowiadaniem. To streszczenio-ekspozycja, która mimo pozornie ciekawej historii pozbawiona jest charakteru. Jakby wydawało ci się, że odmalujesz cały świat Niny za pomocą zdań typu: 

 

Zemdlałam. Trafiłam do pobliskiego szpitala, lecz wyszłam do domu tego samego dnia. Nie wiem czemu i jakim cudem, ale dostałam zwolnienie aż do następnego poniedziałku, więc do szkoły wrócę dopiero po weekendzie. Mama do tej pory się do mnie nie odzywa, tak jakbym tym zemdleniem sprawiła jej jakąś przykrość!

 

Była jeszcze przerwa. Siedziałam na długiej ławce pod ścianą. Ta część korytarza nie jest jakaś szalenie popularna,może dlatego że tu się kończy. Co prawda dzikusy mi tu nie biegały,lecz nie oznacza że byłam tam sama. Obok mnie siedziała Dagmara. Na drugim końcu ławki tkwiła pani Kasia. Ta ostatnia była pochłonięta czytaniem jakiś papierów. Obie z Dagą czekałyśmy na rehabilitację która miała zacząć się lada chwila w drzwiach naprzeciwko.

 

Pokiwałam głową i zgodnie z życzeniem milczałam przez resztę drogi. Pod szkołą odebrała mnie już pani Kasia która zjawiła się tam dosłownie w tym samym momencie co my. Popatrzyła na mnie współczująco i pomogła wejść do szkoły. W szatni zmieniła mi buty,a następnie poszłyśmy do klasy.

 

Zauważ teraz, że każdy z tych cytatów ma jedną wspólną cechę, mianowicie… składa się głównie z czasowników. Opisujesz, co Nina zrobiła, ale właściwie niczego więcej nie można z tych fragmentów wywnioskować, niczego nie ukryłaś jakby pomiędzy wierszami. Nina relacjonuje wydarzenia, ale z tekstu nie wynika, jak się czuła czy co myślała o postaciach, które ją otaczały. Pierwszy fragment wydaje się bardzo ważny, bo przedstawia moment, gdy bohaterka trafia do szpitala, a jednocześnie… nic z tego nie wynika. Ot, była w szpitalu, i tyle, jeszcze dostała zwolnienie. A przecież Nina nie zemdlała w szkole z byle powodu, powinna więc o Kaliszu przypominającym Pawła myśleć dość długo i wciąż przeżywać tamto wydarzenie. No i właściwie czemu dziewczynka trafiła do szpitala? Przecież tylko straciła przytomność, a biorąc pod uwagę, że stało się to w nowym dla niej środowisku, w dodatku w bardzo stresującym czasie, wpierw wystarczyłoby się chyba upewnić, czy nie zemdlała z powodu nadmiaru emocji. Na dobrą sprawę z fragmentu nie wyniknęło nawet, czy Nina przytomność odzyskała jeszcze w szkole, czy dopiero w szpitalu (to w ogóle możliwe, by była nieprzytomna tak długi czas?). No i jak to: wyszła ze szpitala? Przecież z tego, co wiemy z rozdziału drugiego, miała problemy z poruszaniem się o kulach i nie chciała z nich korzystać bez obecności kogoś zaufanego obok. Czy ktoś ją z tego szpitala odebrał? 

Do większości akapitów, z którymi się zapoznałam, mogłabym mieć podobne uwagi. Kompletnie pomijasz to, co najważniejsze, czyli bieżące myśli i emocje Niny, sprowadzając opowiadanie do formy suchej notki o charakterze czysto informacyjnym. Czytanie tego jest po prostu nudne. O tym, czy tekst będzie interesował, nie świadczą akapity streszczające ważne wydarzenia, ale akcja ukazująca je. Tej u ciebie praktycznie nie ma, wszystko jest tylko stwierdzane. Takie pisanie wbrew pozorom nie inspiruje mnie na tyle, bym tworzyła w głowie obrazy i czerpała przyjemność z czytania. 

Streszczenia nie są złe, jeżeli są wyważone, budują jakieś tło, przedstawiają rzeczy mniej ważne, rzucone jakby mimochodem. Można stwierdzać fakt zaistnienia kilku mikrowydarzeń, mało znaczących gestów tak, aby zaraz z kopyta ruszyć z prawdziwą sceną, z sednem, kwintesencją fabularną. Ale ty streszczasz to, co robi ci pierwszy (i jedyny) plan, właśnie tę kwintesencję – w mało zajmujący sposób podrzucasz mi byle jak (byle napisać i mieć z głowy?) dane o tym, że Nina wzięła udział w jakimś wydarzeniu i już jest po. Bo to tak wygląda – wybacz za szczerość – jakbyś bardzo spieszyła się do opisywania tego, co wydaje ci się najciekawsze, ale i to najciekawsze koniec końców nie jest ciekawe, bo jest streszczone. Nina wylądowała w szpitalu. Albo na rehabilitacji. Ale co jej tam robiono, z czym musiała się zmierzyć…? Wręcz odnoszę wrażenie, że z czasem sama zauważyłaś, iż streszczenia po prostu pisze się łatwiej, nie wymagają aż takiej kreatywności i nie zajmują tyle czasu, więc szłaś tym tropem. Po prawdzie jest to droga donikąd. Przez to opowiadanie, które nadesłałaś, stało się płaskie i nijakie. Trochę mnie to dziwi, bo historia Niny jest warta porządnego podejścia i naprawdę masz w niej o czym pisać, i nie dziwi, bo domyślam się, że pisanie jej powoli może cię nudzić. Forma, którą wybrałaś, może być nudna nie tylko dla czytelnika, ale i dla ciebie, ponieważ w rzeczywistości nie piszesz opowiadania, a odbębniasz szkolne wypracowanie.


 

JAK CHCESZ, TO POTRAFISZ!

Oczywiście nie wszystkie sceny są streszczone czy wyeksponowane, bo w tekście pojawiają się też opisy i z rzadka bieżące myśli postaci, które dodają naturalności i udzielają się czytelnikowi, angażują go w historię. O, na przykład te fragmenty uznałabym za dość chwytliwe:

 

Zanim wyłączyłam alarm poczułam że mięśnie są sztywniejsze niż zwykle,a łóżko nagle zrobiło się nieprzyjemne w dotyku. No pięknie! 

 

- Przepraszam... - Te słowo wyszło ze mnie jakby bez mojej kontroli. Tak bardzo lubię być charakterna! Dlaczego więc w obecności mamy z odważnego tygrysa przemieniam się w bojące się własnego cienia kociątko?!

 

Kiwnęłam głową,a po chwili byłam już w aucie brata. Mam do niego tyle pytań których nigdy nie zadaję by go nie zdenerwować. Co on czuje w związku z naszą sytuacją w domu? Dlaczego nie wyprowadzi? Przecież od lat pracuje na pół etatu,więc pewnie odłożył już coś na przyszłość. Nie chce żyć własnym życiem? Już otworzyłam usta by zadać któreś z tych pytań,ale uprzedził mnie.

 

Pomijając ich niepoprawność, nie można zaprzeczyć, że nie oddajesz w nich realnych przeżyć Niny. A to dla mnie niezbity dowód, że potrafisz pisać w sposób przekonujący. Pytania retoryczne, wplecione w treść myśli bohaterki, wykrzykniki świadczące o emocjach, do tego zalążki stylizacji językowej… To właśnie z tych fragmentów da się poznać Ninę, jej charakter i szczerość. Gdyby tylko było ich więcej…


 

HOP, HOP, GDZIE JESTEM?!

Twoim problemem są też opisy – praktycznie nie istnieją. Pal licho, że pomijasz te dotyczące wyglądu postaci (i choć nie uznałabym ich za obowiązkowe, to jednak gdyby Nina opisywała innych na podstawie własnych skojarzń i upodobań, oddałabyś przy okazji jej gust, styl). Ale… gdzie właściwie podziały się opisy miejsc akcji?

Ano nigdzie. Chciałoby się rzecz: nie ma akcji – nie ma opisów. Wydarzenia, które przedstawiasz, często dzieją się w próżni, przez co jeszcze trudniej je sobie wyobrazić. Przestrzenie, w których Nina przebywa często, takie jak mieszkanie, jej własny pokój czy szkoła, nie rysują się w moim wyobrażeniu. A jeśli już na jakiś opis się połasisz, to zwykle prezentuje się on raczej uczniacko, amatorsko – poświęcasz wtedy cały akapit, by wskazać, co gdzie stoi i jaki ma kolor. Tak było chociażby w przypadku sali rehabilitacyjnej Kalisza:

 

Gabinet Kalisza jest imponujący. Wielkości porządnej sali lekcyjnej. Granatowa wykładzina,białe ściany. Zero bzdurnych rysunków,czy to dziecięcych czy informacyjnych. Sprzęty,w tym duża kozetka sterowana na pilota na której siedziałam utrzymane są w kolorystyce biało-granatowej. Sala jest duża więc,mieści się tam i kozetka jak i mata do ćwiczeń, drabinki, bieżnia,tor chodu z poręczami, piłki do ćwiczeń i wiele innych rzeczy.

 

Nie brzmi to dobrze – podobnych temu opisów raczej nie znajdziesz w cenionych na rynku pozycjach wydawniczych. Te nie polegają na wrzucaniu z siebie wszystkiego jak leci, nie przypominają wcale wykreślanki. Nie ma nic złego w tym, że Nina, przebywając gdzieś po raz pierwszy, przygląda się wnętrzu, ale przecież może to robić stopniowo, na przykład przemierzając przez miejsce, podchodząc do różnych przedmiotów, korzystając z nich – to raz. Dwa – fajnie, gdyby twoja bohaterka miała też jakieś swoje odczucia i skojarzenia względem elementów scenografii, które dostrzega i którym poświęca swoją uwagę. I tutaj punkt dla ciebie, gdy Nina cieszy się, że przestrzeni nie wypełniają rysunki dzieci – to już mówi coś nie tylko o wnętrzu, ale i o samej Ninie. Szkoda tylko, że takich momentów jest w tekście niewiele. Masz narrację pierwszoosobową, więc korzystaj z przewagi, którą ci ona daje. Jeśli Nina zauważa, że kozetka jest biało-granatowa, powinna za tym iść kolejna myśl – czy to się Ninie podoba, czy nie. Jeśli bohaterka o tym wspomina – musi być to dla niej w jakiś sposób znaczące, w innym wypadku nie zwróciłaby na kolor uwagi. Może biel była faktycznie biała, co oznaczałoby, że kozetka jest nowa, zadbana, więc Nina nie brzydziła się na niej usiąść? A może w tym samym momencie Nina miałaby na sobie granatowe spodnie i białą bluzkę, więc zaśmiałaby się w duchu, że chyba wtopiła się w tło niczym kameleon…? Tak, wiem, wymyślam, ale chcę ci jedynie pokazać, jak wielkie masz możliwości, a jak rzadko z nich korzystasz. To tak, jakby wspominać o tym, ile dziur miał leżący na stole kawałek sera, mimo że bohaterka w ogóle go nie dotknie, nie posmakuje, a nawet nie poczuje jego zapachu, ergo zupełnie na nią ten przedmiot nie wpłynie. Oczywiście niekoniecznie potrzebna jest interakcja z danym przedmiotem. Przykładowo plakaty zespołów rockowych na ścianie pokoju nastolatki powiedzą nam trochę o tym, jaką jest osobą, natomiast zupełnie niepotrzebne elementy tylko rozwleką tekst. Miej to na uwadze i staraj się wyważać swoje opisy – by było ich więcej, przedstawiały większą ilość miejsc akcji, ale jednocześnie nie zagracały tekstu, a więc pojawiały się po to, by przybliżyć nam osobowość Niny.

Nie musisz też opisywać za każdym razem wszystkiego, co w danej przestrzeni mogłoby się znaleźć. To jest nawet niewskazane. Sztuka polega na tym, żeby opis podać trochę od niechcenia. Jakby przypadkiem, przy okazji. A nie zawalić pół rozdziału opisem, dajmy na to, jakiegoś wnętrza i zapomnieć, że są tam jeszcze jacyś bohaterowie, którzy w chwili opisu… no właśnie. Co oni robią w chwili opisu? Zastygają? Nina wciska pauzę? Pisanie to płynność. Opisy i dialogi mają ze sobą współgrać, a nie być osobnymi częściami opowiadania. Opis nie musi zatrzymywać dialogu czy też monologu wewnętrznego Niny, a dialog czy też monolog nie muszą wstrzymywać opisu. Do opisu można też wracać; Nina może wpierw wspomnieć tylko kozetkę, a dopiero po jakimś czasie na niej zacząć się trochę nudzić i rozglądać, nie wiem, w poszukiwaniu pajęczyn, których nie odnajduje, bo w pomieszczeniu jest aż tak bardzo sterylnie. I podobnie jest z akcją. Możesz pchać ją naprzód, a mimo to opisywać świat dookoła Niny. To ma ze sobą współgrać, w naturalny sposób się przeplatać – także w pamiętniku. 

W kwestii opisów pozostawiam cię z [TYM], [TYM] i [TYM] artykułem.

 


BOHATER FASCYNUJĄCY

Choć na swój sposób każdy z nas, ludzi, prowadzi interesujące życie i życie każdego z nas jest ważne, to jednak postaci książkowe nie są realnymi jednostkami żyjącymi przez wiele lat i rozwijającymi się na tak ogromnej przestrzeni czasu. Istota żyjąca jest zdecydowanie bardziej złożona i o swoim życiu może opowiadać godzinami, wręcz tygodniami, a nawet latami, tymczasem postać, by zainteresować zaledwie fragmentem, urywkiem swojego życia, ma tylko kilkadziesiąt stron. I na tych stronach muszą, po prostu muszą dziać się istotne rzeczy – no bo gdzie, jak nie tam…? Dlatego tak istotne jest, by każda główna postać powieści czy filmu prezentowała cechy bohatera fascynującego. 

Bohater fascynujący to przede wszystkim bohater aktywny (a więc ten, który działa – na przestrzeni fabuły podejmuje decyzje oraz mierzy się z ich konsekwencjami), ale nie tylko. To bohater, który odczuwa emocje i na bieżąco dzieli się swoimi przemyśleniami na temat rzeczy dziejących się w tekście; to także bohater, który jest czymś zainteresowany. Nina zdaje się lubić herbatę i czasem ją pije, ale to raczej niewiele. W początkowych rozdziałach otrzymuje od kogoś książkę i uznaje ją za ciekawą, jednak nie o to do końca chodzi, bo czytanie jakiejś książki czy picie czarnej herbaty nie pcha ci fabuły w przód, to tylko dodatki. Aby Nina potrzebowała takich dodatków, uzupełnień, musiałaby wpierw mieć konkretny charakter, charyzmę, styl bycia i być zaangażowana w historię, którą tworzy. A jednak Nina, mimo że prowadzi pamiętnik i opisuje swoje życie, nie wydaje się fascynująca. Raczej przygląda się wydarzeniom, które dzieją się jakby gdzieś obok niej, ale zdaje się przy tym pozbawiona przeżyć wewnętrznych (szczególnie że wydarzenia te opisuje po czasie i na chłodno), zajmując się mało wnoszącymi do tekstu rzeczami, czyli realizując życiowy plan każdej przeciętnej nastolatki, który polega głównie na chodzeniu do szkoły. 

Zresztą nawet gdy Nina czyta tę nieszczęsną książkę – wszystko, na co ją stać, by mnie przekonać, iż lektura jest taaaka świetna, to ekspozycjo-streszczenie:

 

Natomiast ja aż do czasu, gdy cała klasa się zebrała, pochłaniałam pożyczoną książkę. Aż czułam, że się uśmiecham! Na przerwie również odkrywałam nową wiedzę. Na szkolnej rehabilitacji wręcz co chwile bombardowałam Tomka nowo zdobytymi informacjami. Widać było, że jest ze mnie dumny. 

(...) 

Bardzo szybko uporałam się z pracą domową. Miałam ku temu sporą motywację w postaci czekającej książki. Tak się zaczytałam, że nawet nie przeszkadzały mi szeroko otwarte drzwi do pokoju.


Bohater fascynujący w przypadku narracji pamiętnikarskiej to także bohater, który fascynująco, wręcz gawędziarsko opowiada o tych najważniejszych chwilach swojego życia (raz jeszcze: czytanie książki czy odrabianie zadania domowego nie jest taką chwilą). Już samym swoim językiem bohater fascynujący potrafi porwać czytelnika do swojego świata. Jest przekonujący, a efekt ten uzyskuje dzięki dobrze dopasowanej stylizacji językowej. I to właśnie kolejny aspekt, nad którym powinnaś nieco bardziej popracować – by Nina nie jawiła się już jako postać bezbarwna.

Swoją drogą nie wiem, czy to celowe, bo nie potrafię tego jasno stwierdzić, ale Nina momentami jednak ukazuje jakiś charakter. Mianowicie… zdarza jej się być postacią antypatyczną. O, weźmy pod lupę na przykłat taki cytat:


Na szczęście nie kazał mi wstawać, jednak i tak poczułam tremę na myśl o wpatrzonych we mnie piętnastu par oczu. Dziwne... Wszyscy wydają się być tacy szarzy i bez wyrazu więc czemu się nimi przejmuję? (…) Wpatrywałam się w widok za oknem. Jedynie ta niepełnosprawna córeczka dyrektora chciała do mnie podejść. Szła już w moją stronę swoim chwiejnym krokiem. W ostatniej chwili zdążyłam nałożyć słuchawki. 


A przecież Nina nie zna Dagmary, nie zdążyła zamienić z nią nawet słowa. Czy nie lubi jej tylko przez wzgląd na jej ojca? Ale na dobrą sprawę Nina nie zna również dyrektora szkoły; sama jest córką nauczycielki, więc na pewno wie, jaka to presja. Nina jawi się tutaj jako faktycznie odpychająca, a przez takie fragmenty mogę stwierdzić, że momentami jej nie rozumiem (nie widzę motywów, dla których miałaby taka być) i nawet przesadnie za nią nie przepadam. Czasem nie daje mi powodów, by się z nią kumplować, a więc i jej kibicować w przeżywaniu fabuły.

Być może taki właśnie miałaś zamysł, by na przykład bohaterka zmieniała się pod wpływem nadchodzących wydarzeń (lub nie). Jak mówię, nie jestem jednak przekonana, czy taki miałaś cel, czy po prostu… tak jakoś ci wyszło. Kreacja Niny wydaje się niespójna, bo dziewczyna bywa w swoich wpisach raczej neutralna, obojętna, pozbawiona charyzmy, czasem bohaterka jawi się jako zwyczajna, innym razem wywołuje współczucie, bywa też miła, innym razem nagle budzi się w niej niechęć do innych ludzi, w tym nieznajomych. Zdarza jej się także dramatycznie reagować na nieprzyjemne sytuacje, które wydawały by się mało znaczące (na przykład często łzy kłują ją pod powiekami…). Pamiętaj, że kreacja drama queen w tekstach Young Adult dawno wyszła z mody. Nie przesadzając, uzyskasz bardziej przekonujący efekt i bohaterkę, która nie będzie męcząca w odbiorze.


Miej też na uwadze, że w przypadku narracji pamiętnikarskiej każde zdanie narracji to myśl głównej postaci – bezpośrednie słowa, których faktycznie użyłaby, by opisać komuś swoje życie. Współczesna nastolatka powinna więc nie tylko w dialogach wypowiadać się jak nastolatka właśnie, a nie dorosła autorka, która nastolatką była dekadę temu. Inaczej czytelnik będzie miał wrażenie przekłamania. Można zauważyć ogromną różnicę, czytając dawne pamiętniki nastoletnich bohaterek, których autorzy świetnie wczuwali się w stylizację postaci albo sami niedawno byli nastolatkami i ich naturalny język nie różnił się aż tak. Takie na przykład „Słoneczniki” Hanny Snopkiewicz, ukazujące życie nastoletniej Lilki uczęszczającej do szkoły pół wieku temu, świetnie obrazują różnice między językiem ówczesnej a dzisiejszej młodzieży. Ale tak jak łatwo o nadmierną powagę i dorosłość wypowiedzi, tak w przypadku pamiętnika Young Adult łatwo też przechylić szalę w drugą stronę i wykreować nastolatkę, która będzie brzmiała jak kilkulatka, a więc infantylnie. W przypadku Niny odnosiłam takie wrażenie w momentach takich jak ten:

 

Pod szkołą odebrała mnie już pani Kasia która zjawiła się tam dosłownie w tym samym momencie co my. 

 

Albo:

No to znowu mam dla was troszkę czasu, z czego bardzo się cieszę, bo nazbierało się pełno różnych rzeczy do opowiadania. 

 

Nie masz czasem wrażenia, że twoja bohaterka, choć ma już osiemnaście lat, stylizacją przypomina kogoś znacznie młodszego? Nie tylko przez zdrobnienia czy wyrażenia typu: troszkę czasu, bardzo się cieszę czy określanie nauczycielki panią Kasią. Gdybym nie wiedziała, że Nina to licealistka, pomyślałabym, że za kilka lat skończy podstawówkę. 

A jednak, wracając do zbyt dorosłych naleciałości, zdarza się jej nazywać swoją mamę rodzicielką czy panią Kasię moją nauczycielką wspomagającą, mam jednak wrażenie, że to tylko dlatego, bo bardzo chcesz unikać powtórzeń. Przez to momentami stylizacja Niny jest nienaturalna, sztuczna. Znacznie lepszy efekt osiągnęłabyś, tak układając zdania, by korzystać z zaimków osobowych (ona, jej itp.) lub podmiotów domyślnych. 

W uzyskaniu naturalnej narracji może pomóc ci też… przysłuchiwanie się własnym myślom. Przypomnij sobie, jak nazywałaś swoich nauczycieli w swojej głowie, gdzie nikt nie słyszał twoich myśli i nie musiałaś być nas wyraz grzeczna ani poprawna. Jeśli Nina kogoś nie lubi, ktoś ją zdenerwował, niech da temu upust i przestanie martwić się o to, iż odbiorcy będą mieli ją za pozbawioną taktu. Ważniejsze, by mieli ją za bohaterkę z charakterem, niż tak ugrzecznioną, że aż sztuczną. Choć Nina pisze pamiętnik, robi to zapewne dlatego, by dawać upust emocjom, a nie przypodobać się odbiorcom. Stylizuj jej myśli na odważniejsze, młodzieżowe, nie – zbyt infantylne lub nienaturalnie sztywne (ad rodzicielka), bo tylko dzięki temu narracja Niny stanie się przekonująca i pozwoli uwierzyć, że postać ta niemal żyje w tym tekście. Jej narracja jest wszystkim i jeśli nie będziesz stylizować, tekst pozostanie mdły, po prostu nijaki. 

Co ciekawe, czasem, lecz dość rzadko, udaje ci się oddawać emocje Niny i jej szczerość. W rozdziale piątym aż uśmiechnęłam się, przeczytawszy, że: Dagmara spojrzała na mnie, jakbym co najmniej wytarzała się w gównie. Na jej twarzy widoczne były rumieńce. Aż tak się biedaczka wściekła! 

Znów udowadniasz, że jak chcesz, to potrafisz, szkoda tylko, że odważasz się tak rzadko. 

 


POSTACI DALSZOPLANOWE

Naprawdę chciałabym napisać o nich coś więcej, ale właściwie tylko o niewielu z nich mogę napisać cokolwiek. Choć wspominałam, że sylwetka psychologiczna matki Niny jest dość przerysowana, to kobietę przynajmniej zapamiętałam i mogę określić jej charakter, zarysowany mocniej nawet niż charakter głównej bohaterki. Przy czym Aniela, zamiast wzbudzać w czytelniku niechęć i także na przestrzeni scen rozwijać się, dawać się poznać jako coraz bardziej skostniała, od razu z marszu staje się karykaturą obrazującą szereg negatywnych cech, jej wypowiedzi dialogowe wzbudzają wątpliwości jako sztuczne, bo przesadzone:

 

- Mamo, widziałaś mojego szkolnego rehabilitanta? - Zaczęłam ostrożne.

- Nie. - Odparła chłodno,ale przynajmniej odpowiedziała. - Chyba nie myślałaś że pobiegnę do ciebie w środku moich lekcji tylko dlatego że zasłabłaś? Przecież to nie było żadne zagrożenie życia. Pojechałam do ciebie dopiero po szkole do szpitala, pamiętasz? (…) Nikt taki tam nie pracuje, rozumiesz? - W końcu odpowiedziała. Wysyczała te zdanie tak nieprzyjemnym szeptem,że aż serce mi zlodowaciało.

- Ale mamo...

- Wydawało ci się, rozumiesz?! Pewnie wszystko źle usłyszałaś jak zwykle. W tej wsi nie ma nikogo o takim nazwisku! Dlaczego denerwujesz mnie od samego rana? To bardzo w twoim stylu, doprawdy. - Im bliżej końca swojej wypowiedzi była tym bardziej syczenie przemieniało się w jej naturalny ton królowej śniegu. – Przy czym trudno mówić o syczeniu czy tonie królowej śniegu, gdy w dialogu pojawiają się świadczące o czymś innym wykrzykniki. No i przez to przerysowanie postaci na myśl od razu przychodzi mi, że matka coś przed Niną ukrywa, a Kalisz być może faktycznie ma coś z Pawłem wspólnego… Jeśli tak jest, być może warto byłoby choć odrobinę ograniczyć teartalnie negatywne nastawienie matki, by sugestie rozwiązania fabularnego nie były aż tak jawne.

 

Także o ojcu Niny wspomnieć mogę jedynie tyle, że to mężczyzna raczej ugodowy, który nie potrafi postawić się swojej żonie ani specjalnie wesprzeć córki. No i jest jeszcze Oskar, czyli bodajże najstarszy z braci, wstawiający się za Niną. Ale przecież w tekście pojawił się gros innych postaci – pozostałe rodzeństwo, pani Kasia, rehabilitant, Dagmara, Paulina… Oni jednak nie zagościli w mojej pamięci na dłużej. Mniejsza z tym, że nie potrafię wyobrazić ich sobie z wyglądu (wiem tyle, że Kalisz wyglądał jak Paweł, a Paweł miał nieco skośne oczy i blond włosy – jak Nina – i to chyba byłoby na tyle…). Gorzej, że nie potrafiłabym określić ich charakteru, ewentualnie byłabym w stanie przypisać im tylko jedną cechę na krzyż (na przykład Dagmara jest po prostu sympatyczna). W pierwszym rozdziale Nina wspomina, że pani Kasia jest mdła i pozbawiona osobowości, jednak dalej okazuje się, że to samo można powiedzieć o większości otaczających Ninę postaciach. Protagonistce zresztą zdarza się czasem opisywać charakter innych bohaterów, ale w takiej odsłonie to nic innego jak… kolejna ekspozycja. Charaktery postaci możesz ukazywać przede wszystkim w dialogach, stylizacji językowej, ale i świadczyć będzie o nich styl bycia, zachowanie, drobne gesty takie jak mimika twarzy. Pamiętaj jednak, by nie przesadzać. Dla przykładu: chcesz ukazać radość postaci? Nie musi ona skakać pod sam sufit. Chcesz, by była smutna? Zawiedziona? Nie musi od razu płakać. Decydując się na złoty środek, sprawisz, że odbiorca poprawnie odczyta twoje zamiary kreacji postaci. Za to jeśli Nina będzie okazywać emocje w sposób egzaltowany, czytelnik popełni błąd przy ocenie jej sylwetki psychologicznej i może mieć problemy z utożsamianiem się z nią, rozumieniem jej zachowań w konkretnej sytuacji.  Zdecydowanie bezpieczniej jest dopasowywać emocje do sytuacji, by te najsilniejsze reakcje były efektem najbardziej znaczących dla Niny chwil.

Przy czym w tekście mogą pojawić się, oczywiście, pojedyncze postaci przesadzające – wykreowane tak przez ciebie celowo – albo postaci pozbawione emocji, nierozumiejące ich lub wyrażające je w przeinaczony sposób, na przykład socjopaci (częste u antagonistów, ale rzadkie w literaturze Young Adult). Nie czuję jednak, by którakolwiek z postaci, jakie przedstawiłaś mi do tej pory, faktycznie miała taką być. W twoim tekście pojawiają się wprawdzie postaci, które przesadzają (Amelia, Nina, nawet Kalisz, który trzy razy przeprasza kompletnie obcą sobie uczennicę nie wiadomo w ogóle za co, bo niczego jej przecież nie zrobił…), ale nie potrafię uznać ich reakcji za naturalne. Bo raczej nie chodziło ci o to, by z Niny matki robić od razu toksyczną socjopatkę, czy aby fizjoterapeuta aż tak podejrzanie spoufalił się z pierwszą lepszą pacjentką – nawet jeśli coś ukrywa, a jego zachowanie ma być podejrzane, mogłoby być podejrzane nieco mniej, by czytelnik zainteresował się wątkiem, zamiast już na wstępie podważać jego realizm. Pamiętaj, że relacje postaci powinny rozwijać się stopniowo na przestrzeni tekstu, by intrygować czytelnika, wzmacniać jego napięcie aż do punktu kulminacyjnego, w którym tajemnice wychodzą na jaw. Jeśli wskazówki sugerujące rozwój wątków będą zbyt mocne, zbyt podejrzliwe i wybrzmią zbyt szybko, tekst albo stanie się przewidywalny, albo zbyt sztuczny.


Przy okazji przyznam też, że nie do końca zrozumiałam, o co chodziło w dialogu z rozdziału drugiego:

 

Nagle tuż przy mojej ławce ktoś stanął. To była ta cała córeczka dyrektora! (…)

- Hej! Długo cię nie było. Przyniosłam ci zeszyty to przepiszesz sobie lekcje.

- Dagmara jestem! - Nagle wróciła do swojej pogody ducha. Kiedy jakimś cudem włożyłam zeszyty do mojego plecaka,to ta laska wystawiła rękę na przywitanie! Czemu dzisiaj i za jakie grzechy?!

- Nina. - Uścisnęłam jej dłoń najdelikatniej jak się dało.

Nie zdążyła odpowiedzieć,bo jakieś plastikowe laleczki siedzące dwie ławki przede mną się odezwały.

- Daga,daj spokój! Nina to księżniczka z wyższych sfer! Ona z patałachami naszego pokroju nie gada! Sama powiedziała że nie będzie się przy nas odzywać.

To było przykre. Szybko zabrałam swoją dłoń. Znowu poczułam łzy pod powiekami i żeby je ukryć wbiłam wzrok w ławkę. 

 

Raz: skąd Nina wie, że Dagmara wraca do swojej pogody ducha, skoro w rzeczywistości bohaterki dopiero co się poznały?

Dwa: to Dagmara jest córką dyrektora i pozostałe dziewczyny o tym wiedzą, dlaczego więc to akurat Ninę nazywają dziewczyną z wyższych sfer? 

Trzy: czy ostateczna reakcja Niny na pewno nie jest w tym momencie przesadzona? Nie do końca rozumiem, czemu dziewczyna ma ochotę się popłakać, skoro sama określa Dagmarę córeczką dyrektorki, a inne bohaterki plastikowymi laleczkami? Czemu więc jest jej smutno, skoro nie ma szacunku do grona, które opisuje? Przecież nie zależy jej na ich względach.



POPRAWNOŚĆ JĘZYKOWA I KWESTIE EDYTORSKIE

Na rzecz tego podpunktu postanowiłam sprawdzić jeden cały rozdział. Chciałabym, byś miała świadomość, jak wiele w nim potknięć – w tym podstawowych, takich jak brak spacji czy brak przecinka przed spójnikiem bo lub że. Niepoprawnie rozpisujesz dialogi, nie zważając na obowiązujące zasady, choć pamiętam, że w komentarzu do zgłoszenia linkowałam ci artykuły, z których mogłabyś skorzystać, by jeszcze przed oceną zatroszczyć się o swój tekst i uprzyjemnić mi oraz innym odbiorcom lekturę. Poprawność językowa oraz kwestie estetyki edytorskiej mają znaczenie i w sporej mierze wpływają na to, jak odbierany jest twój tekst. Jednocześnie moim celem nie było tych błędów ci wypominać, raczej wskazać je, byś przynajmniej nad ich częścią mogła popracować. Nie będę tłumaczyła wszystkich zasad, gdyż ocena stałaby się przesadnie długa, jeśli jednak masz jakiekolwiek wątpliwości albo pytania (na przykład: dlaczego przecinek powinien stanąć akurat w tym miejscu?) – chętnie odpowiem na nie w komentarzach. 

 

Rozdział pierwszy - Widmo przeszłości. – Myślnik bądź dwukropek zamiast dywizu. Zbędna kropka w tytule rozdziału (ten błąd powtarza się regularnie). 

 

Tak, nowego[,] bo zaczynam nowy etap w życiu[,] więc chciałabym jakoś go uwiecznić. 

Tyle że skoro publikuję to na blogu[,] to wypadałoby wam nakreślić[,] kim ja w ogóle jestem. Od czego zacząć

 

Może najlepiej od przedstawienia się. Nazywam się Nina Piotrowicz i pod koniec sierpnia skończyłam osiemnaście lat. Kiedy dużo się dzieję[e][,] to wręcz wiadrami piję czarną herbatę. Ja i mój brat bliźniak urodziliśmy się o trzy miesiące za wcześnie. O ile na Pawle nie odcisnęło to większego piętna[,] to [o tyle] na mnie już tak. Doszło do niedotlenienia[,] które uszkodziło część mózgu odpowiedzialną za ruch. Całe moje ciało jest mniej lub bardziej niepełnosprawne. Nogom dostało się najmocniej, chociaż też nie ma tragedii[,] bo chodzę o kulach. Uszkodzona część mózgu produkuje zbyt duże napięcie mięśniowe[,] które ogranicza mi zakres ruchu i daje tendencje do przykurczy. – Tendencję do czegoś można mieć, tendencja za to nie może niczego dawać. Sugeruję: ogranicza mi zakres ruchu i sprawia, że mam tendencję do przykurczy.


Bez rehabilitacji nawet nie mogłabym siedzieć. – (...) nie mogłabym nawet siedzieć. 

 

Więc wszystko[,] co mam pod względem poruszania[,] zawdzięczam sobie i mojej rehabilitantce[,] którą z powodu przeprowadzki musiałam niestety opuścić. – Naturalniej: Więc wszystko, co osiągnęłam w zakresie poruszania, zawdzięczam sobie i mojej rehabilitantce, którą z powodu przeprowadzki niestety musiałam opuścić. 

 

Moje schorzenie to Mózgowe Porażenie Dziecięce. Wiem o nim oczywiście o wiele więcej[,] niż napisałam tutaj. Jestem zafiksowana na temacie rehabilitacji, neurologii,[spacja]wcześniaków i uszkodzeń mózgu[,] więc mogłabym o tym gadać godzinami! Jednak dzisiaj już nie będę się zbytnio rozpisywała na ten temat[,] bo wiem[,] że zbyt duża dawka informacji może przytłoczyć czytelnika[,] a mi nie o to [mi] chodzi. Znając mnie[,] to będę do tego tematu często wracać. – Wprawdzie o punkcie dotyczącym poprawności nie powinnam już pisać niczego o samej fabule, w tym momencie nie potrafię jednak przejść obojętnie obok słów Niny. Sugerowała ona, że natłok informacji może przytłoczyć, a jednak… tuż po tych słowach rozpisała ogromny akapit traktujący o historii swojej rodziny, w tym śmierci bliźniaka oraz reakcji matki. I tam nie przeszkadzało jej, że napisała tak wiele, zagracając rozdział informacjami, które mogłyby wypłynąć w trakcie trwania fabuły…?

 

Teraz napiszę o Pawle[,] chociaż nie wiem[,] czy powinnam. Czuję[,] że muszę to z siebie wyrzucić[,] nawet jeśli to bardzo stara sprawa. Jednak czy w sprawie śmierci brata czas może leczyć rany? Niby wałkowałam ten temat z tatą miliony razy[,] ale to nadal we mnie siedzi. Czuję się winna całej tej sytuacji. 

 

Było to dziesięć lat temu nad jeziorem[,] niedaleko naszego dawnego domu. Siedzieliśmy tam we trójkę. [zbędna kropka] [od małej litery] Ja, Paweł i nasz starszy brat Oskar. Pomimo że z bliźniakiem mieliśmy zaledwie po osiem lat[,] to on już na swój dziecięcy sposób zaczynał interesować się dziewczynami. 

 

Był upalny lipiec[,] więc nad jeziorem tkwiło pełno dzieciarni z okolicy. Jedna z dziewczynek,[spacja]Paulina[,] była córką sąsiadów i sympatią Pawła. Chciał jej pokazać[,] że potrafi pływać nawet w głębokiej wodzie. Ukochana nie chciała dać mu wiary[,] że to się uda, więc założyli się o buziaka w policzek i jakieś słodycze. – Swoją drogą, ta ukochana brzmi tu w ustach Niny dość nienaturalnie.

 

Owszem, popłynął[,] ale już nie wrócił. Pierwszy zareagował Oskar[,] który miał już czternaście lat[,] i kiedy Paweł nie wrócił po pięciu minutach[,] to [brat] popłynął go poszukać. 

 

Śledztwo[,] co prawda[,] toczyło się jeszcze jakiś czas, lecz policja od początku była pewna[,] że mój brat się utopił. Według mnie rodzice za szybko się poddali, nie próbowali szukać na własną rękę czy w robić rozgłosu [zrobić szumu] w mediach. – Albo: zrobić szum, albo szukać rozgłosu; twoja wersja to jakaś hybryda. Postawiłabym jednak na pierwszą opcję, bo w zdaniu mamy już szukać na własną rękę, więc nie ma co generować powtórzeń. 

No i czego rodzice właściwie nie próbowali szukać – Pawła poza wodą czy jego ciała pod nią? 

No dobrze, ale z drugiej strony… gdzie indziej mogli go szukać, skoro Paweł z niej nie wyszedł? Przecież ośmiolatek nie przepłynąłby całego jeziora, by wypłynąć na drugim brzegu, i to kompletnie przez nikogo niezauważony. Z drugiej strony mowa o jeziorze, a więc zamkniętym zbiorniku, w dodatku ośmiolatków. Jeśli policja z pomocą nurków z KWP (Komisariat Wodny Policji) nie znalazła ciała pod wodą, o czymś musiałoby to świadczyć. 

 

Czuliśmy razem z Oskarem[,] że mama ma do nas żal i nasze kontakty z nią od tego czasu są bardzo chłodne. – Szyk + jedność czasu: Razem z Oskarem czuliśmy, że mama ma do nas żal i od tego czasu nasze kontakty z nią były bardzo chłodne.

 

Dopiero pięć lat temu narodziny naszego najmłodszego brata – Ignasia, [myślnik zamiast przecinka] przywróciły mamę do życia. Wróciła do pracy w liceum jako polonistka. Ze mną i Oskarem nadal utrzymuje dystans[,] chociaż mniejszy niż kiedyś. – Dystansu nie utrzymuje się z kimś, a wobec kogoś: Wobec mnie i Oskara nadal utrzymuje dystans (…)

 

Wtedy mama postanowiła[,] że przeprowadzamy się do jej rodziców[,] czyli moich dziadków[,] którzy mieszkają w sąsiedniej wsi. Nie myślała wtedy[,] jak to wpłynie na studia Oskara, moją szkołę czy rehabilitację. Uparcie twierdziła[,] że musi zamknąć ten stary rozdział w życiu. Najmniej ta przeprowadzka zmieniła w życiu taty[,] bo on i tak pracuje w kawiarni mojej babci[,] więc ma nawet bliżej do pracy.

 

O tyle dobrze[,] że moja mama mnie nie uczy i że jestem w klasie integracyjnej. Klasę integracyjną otworzyli[,] co prawda[,] tylko ze względu na niepełnosprawną córkę dyrektora[,] z którą jestem w klasie. Powód trochę słaby[,] ale przynajmniej dobrze[,] że taka klasa jest. – Szyk: (…) ale dobrze, że przynajmniej taka klasa jest. Nie musisz też drugi raz wspominać, że Nina jest w klasie integracyjnej – mówi o tym już w pierwszym zdaniu.

 

Co do domu, to mój dziadek jest wójtem tej całej wsi[,] więc to nie jest biedny człowiek. – Może lżej: Co do domu – mój dziadek jest wójtem tej całej wsi, więc nie jest to biedny człowiek.

 

Na jego posesji są dwa domy. to odmieniony w czasie teraźniejszym liczby mnogiej czasownik być, którego zdecydowanie nadużywasz. Może: stoją dwa domy?

 

Jeden jest jego i babci[,] a drugi kiedyś był mojej cioci i jej rodziny. 

 

Dziadek specjalnie dla niej wybudował posiadłość[,] lecz rok temu tak się pokłócili[,] że ciocia i jej familia wybyli aż do Poznania. – Posiadłość to, według PWN: «teren, zwykle wraz z zabudowaniami, będący czyjąś własnością». Posiadłości raczej się więc nie buduje, a zabudowuje, wydaje mi się jednak, że po prostu szukałaś synonimu dla domu. Może: (…) drugi kiedyś był mojej cioci i jej rodziny. Dziadek wybudował go specjalnie dla niej, lecz (…).

 

Poznań jest siedemset kilometrów od nas[,] bo mieszkamy w lubelskim, blisko ukraińskiej granicy. Fakt faktem dom stał wolny[,] więc się tam wprowadziliśmy. Każde z naszej trójki ma osobny pokój i wygodnie nam się tu żyje. Co prawda wszystkie pomieszczenia są okryte boazerią[,] ale darowanemu koniu [koniowi] w zęby się nie zagląda. Ta boazeria ma nawet swój klimat[,] jeśli mam być szczera. – O, a to jest bardzo przyjemny przykład opisu miejsca. Jest nienachalny, stanowi wzmiankę i podparty jest przemyśleniami Niny. Oby więcej takich. 

 

Pierwszy dzień w nowej szkole był bardzo stresujący... Na początku najbardziej obawiałam się jazdy z mamą w tym samym samochodzie. – Właściwie to dość logiczne. Tym bardziej że zdanie dalej pada:

Od czasu wypadku Pawła nie wsiadałyśmy do tego samego auta

 

Na rehabilitację czy do szkoły woził mnie tata[,] a wyjazdy rodzinne u nas nie istniały od czasu rzekomego utonięcia Pawła. Nie ma jednak sensu jechać na dwa samochody[,] skoro obie zmierzamy w tym samym kierunku. Odbierać ma mnie i tak tata[,] to w jedną stronę da się przemęczyć. – Zabrakło lekkości. Może: Odbierać i tak ma mnie tata[,] więc w jedną stronę da się przemęczyć.


Ta nasza pierwsza droga do szkoły była cicha, wręcz bez słów[,] lecz atmosfera gęstniała z minuty na minutę, aż czułam[,] jak wszystkie siły ze mnie uciekają. // Rozpoczęcia roku szkolnego wam oszczędzę[,] bo było nudno, ale piątek drugiego września aż obfitował w wydarzenia. 


Moja nauczycielka wspomagająca [–] czyli pani Kasia [–] jest co prawda mdła i nie widać w niej chociażby zalążka osobowości,[spacja]ale pomaga mi[,] w czym tylko zechcę[,] więc jest spoko.


No i szanowny pan wychowawca (btw[BTW albo lepiej: nawiasem mówiąc], też polonista, tak jak moja matka.[zbędna kropka]) naoglądał się chyba zbyt wielu filmów amerykańskich i chciał[,] żebym przedstawiła się przed całą klasą! Na szczęście nie kazał mi wstawać, jednak i tak poczułam tremę na myśl o wpatrzonych we mnie piętnastu par[ach] oczu. Dziwne... Wszyscy wydają się być tacy szarzy i bez wyrazu[,] więc czemu się nimi przejmuję? Postanowiłam stanąć na wysokości zadania.  Gdy nie musisz, nie masz ku temu powodu, nie zmieniaj czasu narracji. Także: Dziwne… Wszyscy wydawali się tacy szarzy i bez wyrazu, więc czemu się nimi przejęłam/przejmowałam?


Zapadła cisza[,] a potem znów rozbrzmiał chichot. Wychowawca przez chwilę patrzył na mnie jak na jakiegoś ducha[,] a potem uśmiechnął się jakoś sztucznie.


- Piotrowicz... twoja mama ma na imię Aniela? – Gdy zdanie po wielokropku nie jest kontynuacją pierwszego, a rozpoczyna nową myśl, powinno ono rozpocząć się od wielkiej litery.


- Anielka to moja koleżanka z czasów licealnych i studenckich. Aż się cieszę[,] że obie tu trafiliście! – Trafiłyście.


- Rozumiem. - Odparłam lakonicznie. – Zbędna kropka po wypowiedzi dialogowej, a czsownik dotyczący wypowiadania słów – od małej litery.


Nigdy nie wiem[,] co odpowiadać w takich sytuacjach. Po tych słowach polonista miał minę[,] jakbym co najmniej zamordowała mu rodzinę. Nic więcej już do mnie nie powiedział i przystąpił do prowadzenia lekcji[,] a ja udawałam[,] że słucham. – Zwracający uwagę rym. 

 

Niestety na następnej lekcji był WF. Pani Kasia zaprowadziła mnie do salki rehabilitanta[,] z którym mam [miałam] mieć zajęcia zamiast WF-uPomieszczenie jest [było] małe, ale dość jasne. Mieszczą [Mieściły] się tam jedynie jedna mata, drabinki na ścianie,[spacja]umywalka oraz krzesło[,] na które usiadłam po wejściu. Od początku czułam[,] że rehabilitacja tam będzie jedną wielką prowizorką, nie ma [było] miejsca na jakiekolwiek poważniejsze ćwiczenia! Teraz chciałabym[,] by był to mój jedyny problem! – Pilnuj jedności czasu. Nie szafuj teraźniejszym bez powodu.

 

Kiedy fizjoterapeuta wszedł do środka (bo przyszłyśmy troszkę za wcześnie[)][,] poczułam[,] jakby ktoś nagle odłączył mi tlen. Przecież on wygląda[ł] zupełnie jak dorosła wersja Pawła! Te same rysy twarzy, tyle że doroślejsze. Te same szare, lekko skośne oczy[,] które mamy [mieliśmy] ja i Paweł!


Nawet ta sama blond czupryna[,] co u mojego bliźniaka! Przez szum w mojej głowie zdążyłam tylko zarejestrować[,] że mężczyzna wyciągnął ku mnie dłoń.


- Paweł...? - Tyle zdążyłam wszeptać[,] zanim nastąpiła ciemność. Tyle od małej.


Ciekawe[,] czy widziała tego całego Kalisza? Bo gdyby widziała[,] to pewnie sama by zemdlała! 


Chyba na tym zakończę[,] bo nie mam już zbytnio dzisiaj o czym pisać. 


Natomiast odnośnie do kwestii edycji – czyli formatowania tekstu – dodam tylko, że tekst na blogu powinnaś mieć wyjustowany, a nie wyśrodkowany, gdyż w obecnej formie czytanie go jest utrapieniem – nasz wzrok przyzwyczajony jest do czytania od lewej do prawej i nie na darmo w taki sposób zadrukowywane są książki czy pisane blogi o obszernej treści. Sama dla ułatwienia sobie lektury wpierw przekleiłam treść do Worda i pierwsze, co zrobiłam na pliku, to zastosowałam justowanie całości (w panelu pisania na Bloggerze również znajdziesz tę opcję). 




Gdy już wyjustujesz akapity, możesz również ustawić w nich wcięcia. Na Bloggerze jest to trudne – wymaga odpowiedniego kodowania (o którym więcej: TUTAJ). Bez wcięć na blogu mogłabyś się obejść ewentualnie wtedy, gdy każdy akapit oddzieliłabyś od następnego enterem. Chodzi o to, by dodać całości estetyki.

Dobrze byłoby także, byś skorzystała z opcji wyświetlania tylko jednego posta na stronie – reszta i tak dostępna pozostaje w archiwum, czyli twoim spisie treści. Jeszcze raz zaznaczę, że tytułów (nie tylko rozdziałów, ale i tytułu samego bloga, który widnieje na twoim nagłówku) nie powinno kończyć się kropką, dialogi rozpoczynać się powinny od myślników, a nie dywizów (o poprawnym zapisie wypowiedzi dialogowych przeczytasz: TUTAJ), a cudzysłowy w języku polskim wyglądają tak: „(.…)”. Jeszcze raz zachęcam cię do zapoznania się z zakładką w naszej encyklopedii na temat podstaw publikacji: [TU].

 


NA ZAKOŃCZENIE

„Nina i Czarna Herbata” mimo olbrzymiego potencjału tkwiącego w historii o nastolatce cierpiącej na poważną chorobę, a przy okazji trafiającej do nowej szkoły i żyjącej w domu z konfliktową matką, wydaje się… zaskakująco zwykłym, neutralnym pamiętnikiem, a czasem i plannerem dnia. Spójrz, jak wiele wątków właśnie wymieniłam, a więc jak głębokie, wielopłaszczyznowe opowiadanie mogłabyś stworzyć. Ta historia aż się o to prosi! Tymczasem odnoszę wrażenie, że jedyną decyzję, którą podjęłaś świadomie, był wybór formy, ot, pamiętnika, a potem zobaczymy, co wyjdzie w praniu. Niestety pisanie, by przynosiło zysk w postaci zainteresowanych odbiorców i rozwoju własnych umiejętności literackich, wymaga czegoś więcej – większej ilości świadomie podejmowanych decyzji, w tym realizowania planu wydarzeń. Nie musi to być plan bardzo ścisły, ale jakiś jednak wypadałoby mieć. Taki plan powinien uwzględniać wszystkie ważne wydarzenia, które dobrze byłoby przedstawić czytelnikowi raczej w formie scen – wszak składają się z nich nawet pamiętniki – zamiast pełnych czasowników relacji i ekspozycji. 

Przy czym miej, proszę na uwadze, że powyższa ocena absolutnie nie miała na celu cię urazić; nie chciałabym, byś wyżej zawarte uwagi potraktowała jako krytykę właśnie, a prędzej – jako propozycje, co mogłabyś zrobić, by tę swoją pisaninę nieco oszlifować. Niech ta ocena stanie się taką garścią wskazówek, którą oddaję w twoje ręce na przyszłość, by twe kolejne wpisy były coraz lepsze. Mnie, tak jak tobie, bardzo na tym zależy i wiem, że być może nie wszystkie, ale niektóre kwestie dasz radę ogarnąć. Sama zdecyduj, w jakim tempie i z czym możesz trochę powalczyć, a na które babole lepiej machnąć ręką – choćby dla swojego zdrowia psychicznego. Pamiętaj też, że rynek pełen jest specjalistów – korektorów i redaktorów – którzy być może kiedyś pomogą ci doszlifować to, co jeszcze tego szlifu wymagałoby, musisz mieć jednak świadomość tego, jak wiele samodzielnej pracy przed sobą. W rzeczywistości każdy może pisać, bo pisarstwo to nie sam talent, a warsztat, który przychodzi z czasem, i każdy, kto czuje, że pisać chce, może, a nawet powinien to robić. 

Najważniejsze jest to, jaką przyjemność i satysfakcję z tego czerpiesz, a cała reszta to kwestia dalszoplanowa.





6 komentarzy:

  1. Po pierwsze: Ninie jedynie dałam moją niepełnosprawność, nie ma tu nic zbytnio z mojego życia, ba wręcz Nina w zamierzeniu jest inspirowana pewną książkową postacią, ale chyba mi nie wyszło :) I być może w daniu akurat mojej niepełnosprawności leży kolejny błąd. Bo z mojej perspektywy tak samo jak z perspektywy Niny to wszystko jest całkowicie naturalne, często zapominam że dla pełnosprawnych takie życie to nieznana wyspa :) No i w moim założeniu Nina miała być tą pozornie ironiczną, a tak naprawdę zagubioną, niejako porzuconą przez rodzinę i żyjącą w swoim świecie :)
    Ah, i przykurcz w tego słowa znaczeniu to nie skurcz tylko długotrwałe stwardnienie mięśni, gdy nie dostają oni rehabilitacji, im bardziej się przykurcza tym mniejszy zakres ruchu, ale gdy wraca się na rehabilitację da się to niejako odwrócić :) spastyka to właśnie chwilowe mocne napięcie mięśni :)
    A co do oceny to bardzo dziękuje, przeanalizuję ją na spokojnie i postaram spojrzeć obiektywniej na własny tekst :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, widzisz! Nie miałam pojęcia o tym przykurczu, fraza „tendencja do przykurczy” od razu skojarzyła mi się z tendencją do skurczy (tendencją jako czymś, co pojawia się i znika i nawet nie przyszło mi do głowy, by upewnić się, czy to to samo. Tym bardziej żałuję, że nie udało mi się napisać tej oceny trochę szybciej, by podrzucić ją Ayi do choćby i pobieżnego sprawdzenia.

      Zgadzam się z tym, że dla Niny, która jest bohaterką z niepełnosprawnością, te wszystkie rzeczy, o których rozmawiałyśmy, będą zupełnie normalne. I nie ma nic złego w tym, by tekst ukazywał Ninę w jej normalnym życiu. To nawet wskazane. Ale jednocześnie sprawiłoby – całkiem słusznie! – że Nina nie musiałaby już w pierwszym rozdziale wszystkiego obszernie tłumaczyć, a że ma problemy z choćby z poruszaniem się, czytelnik wywnioskowałby w trakcie trwania fabuły, gdyby Nina… poruszałaby się o kulach, między meblami czy inaczej. W takich odkryciach innej niż tej czytelnika codzienności tkwi olbrzymi potencjał, który możesz wykorzystać. Ekspozycje i streszczenia po łebkach tego, co ciekawe, nie idą z tym w parze. Wierzę jednak, że jak nie początkowe notki, to kolejne pod tym względem będą bardziej angażujące odbiorcę i otwarte na niego, zapraszając go do odkrywania Niny świata, nawet jeśli ten świat dla Niny wciąż będzie, ot, szarą codziennością. Zastanów się, jakie środki możesz zastosować, pisząc, by osiągnąć taki efekt; by Nina nie opisywała swojego życia ani jako przesadnie wyjątkowego, ani jako przesadnie nijakiego, a po prostu żyła tym życiem, by czytelnik mógł jej w tym towarzyszyć, zaskakiwać się tym, co zaskakuje i ją, odczuwać wraz z nią emocje. W tych okolicznościach odkrywanie zagadkowej fabuły o rehabilitancie przypominającym Pawła będzie znacznie bardziej wciągało – to naprawdę jest możliwe. :)
      I, faktycznie, przy spoglądaniu na tekst trochę bardziej obiektywnie, na pewno będzie ci łatwiej taki efekt osiągnąć.

      Usuń
  2. Wydaje mi się, że redaktorzy przesadzają z tym wskazywaniem powtórzeń. Oczywiście, jeśli wyraźnie "biją po oczach" (powtórzenia, nie redaktorzy) - w jednym zdaniu, czy w dwu następujących po sobie - jest to uzasadnione. W wielu przypadkach powtórzenie jakiegoś słowa nie wygląda jak mankament i nie zwraca uwagi czytającego. Kuriozalną sytuacją jest natomist podkreślanie przez redaktorów celowych powtórzeń i traktowanie ich jak błędów.
    Przesadna poprawność i wciskanie tekstu w niezliczoną ilość schematów, regułek i regulaminów pisarskich spłaszcza tekst i sprawia, że staje się bezpłciowy i pozbawiony emocji. Przy tym nie mam tutaj na myśli poprawności stricte językowej, ale narzucanie autorowi, że powinien pisać w takim to, a takim stylu, bo inny nie wpisuje się w jakieś tam ramki.
    Bardzo wnikliwa analiza tekstu - podziwiam pracę autorki tejże analizy. I zgadzam się z nią, powiedzmy, że w 95% :).
    Przepraszam za dywizy, zamiast myślników, ale z pokorą przyznaję, że pojęcia nie mam, jak je tutaj wstawiać (w komentarzu, bo w edytorze tekstu, oczywiście, wiadomo).
    Pozdrawiam i wszystkiego dobrego w nowym roku wszystkim czytającym i piszącym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jaki świetny komentarz! Dziękuję za niego i już zabieram się do dyskusji. :D

      Zacznę od tych nieszczęsnych powtórzeń.
      Otóż wspomniana walka to zawsze kwestia złożona, zależna od wielu czynników. Jakich? Przede wszystkim od stylizacji i gatunku. Jasne, część powtórzeń można uznać za celowe środki stylistyczne, odpowiadające za środki przekazu. Mnie samej jako redaktorce przy pierwszym czytaniu debiutu nieraz zdarza się w komentarzu na marginesie wręcz zasugerować autorowi podbicie napięcia, emocji – właśnie poprzez wykorzystanie konstrukcji z takim powtórzeniem. Pierwszy przykład z brzegu:

      Było: (…) mimo że medycyna posuwa się wciąż na przód, dla każdego diabetyka to codzienna walka o dobry, a właściwie zdrowy poziom cukru we krwi, o odpowiednią dawkę insuliny, o to żeby (…).

      Po moich propozycjach fragment zaczął wyglądać tak:
      (…) mimo że medycyna wciąż posuwa się naprzód, dla diabetyka każdy dzień to walka. Walka o dobry, a właściwie zdrowy poziom cukru we krwi; o odpowiednią dawkę insuliny; o to, żeby (…).

      Celowe powtórzenia są w stanie nie tylko dodać pewnej mocy, ale i dodać tej stylizacji tam, gdzie może jej trochę brakować. Tak stylizowane są na przykład bajki dla dzieci albo teksty wprawdzie przeznaczone dla starszych odbiorców, ale w których pojawia się narracja prowadzona z perspektywy dziecka, imitująca stylizację osoby znacznie młodszej:

      Ciocia miała służące, które często zmieniała. Przeważnie były to osoby ze
      wsi, dość proste, ale nie pozbawione zwykłej ludzkiej życzliwości i sympatii do małej dziewczynki. Były wśród nich Żydówki, Ukrainki o dziwnych imionach: jakaś Moza, Hucułka… ale najczęściej Polki. Ciocia je pouczała, kontrolowała, była bardzo wymagająca.


      Jednak i tutaj zaczynają się schody.… mamy to nieszczęsne być.
      Albo stać:

      Obok sypialni była kuchnia i tak zwana służbówka. Kuchnia była bardzo duża, w niej piękny duży piec, ogrzewający pomieszczenie. Wodę grzało się w miedzianym kotle, który służąca bardzo starannie czyściła. Pod ścianą stały dwa kredensy, a na środku stół. W kącie stało łóżko (…).

      Bardzo trudno wyczuć wtedy, które powtórzenia faktycznie odpowiadają za stylizację narracji, a co – jest po prostu przesadą. W zaproponowanych fragmentach, powiedzmy, że zostawiłabym co drugie-trzecie być i stać albo bardzo, też na ogół nadużywane.

      Nie usprawiedliwiajmy też wszystkiego stylizacją czy stylem autorskim, bo to nie tak, że odpowiadają za niego tylko powtórzenia. We wszystkim da się przesadzić – tak w poprawkach, jak i w sadzeniu powtórzeń na przestrzeni całych akapitów. Tym bardziej że zamiast użyć konstrukcji: Tata był w pokoju (…) w pokoju stał fotel, nie musimy od razu chwytać za mniej naturalne: Tata przebywał w pokoju (…) w pomieszczeniu znajdował się fotel, ale możemy zasugerować zamianę na coś mniej oczywistego, a nadal w stylizacji, chociażby: Tata siedział w fotelu. Opcji jest mnóstwo.

      Usuń
    2. Walka z powtórzeniami też nie musi oznaczać na siłę szukania synonimów, nie wiem, zamiany nadużywanych imion postaci na niebieskookiego czy brunetkę, czy dwudziestolatka – na tej samej zasadzie nikt o jakimś redakcyjnym pojęciu i doświadczeniu nie zasugerowałby zamiany powtórzonej wody na ciecz czy książki na przedmiot. Chodzi o zachowanie naturalności, której powtórzenie może dodawać. Czasem też, by pozbyć się powtórzeń, znacznie lepiej jest przeredagować cały akapit, by móc użyć gdzieś zaimka czy podmiotu domyślnego; czy to coś złego? Zależy od autora i tego, jak bardzo mu się chce ingerować w tekst, który już napisał. Redakcja to tylko pierwszy z czterech kolejnych etapów wydawniczych, bo potem jest jeszcze korekta, skład i korekta poskładowa (albo czasem zamiast niej – tylko rewizja). Na każdym z tych etapów pracuje się z tekstem i trochę się w niego ingeruje, często kontaktując się z autorem i pytając go, czy na takie konkretne zmiany się zgadza, czy woli zaproponować inne albo zmiany odrzucić. Tutaj nie ma za bardzo pola na narzucanie komukolwiek czegokolwiek.

      Jako redaktorka zwykle nie poprawiam powtórzeń samodzielnie, tj. nie skreślam wyrazu i nie wpisuję innego, przez siebie wybranego, które uważam za lepsze (no chyba że to kwestia jakichś głupot, typu w pracy naukowej autor co drugie zdanie zaczyna od Przy czym…, no to co którąś frazę faktycznie mu skreślę i wstawię zamiast tego Niemniej… albo Ponadto… – chodzi o takie oczywistości, które autor może zatwierdzić ptaszkiem, za długo się nad jakąś kwestią nie zastanawiając – moje propozycje najczęściej są wtedy mu na rękę). Natomiast w przypadku powtórzeń przy pracy nad książkami najczęściej powtórzenia pogrubiam, na marginesie w opcji komentarzy pozostawiając swoją sugestię zmiany, ale pozwalając autorowi się do nich odnieść. Jeśli autorowi moje sugestie pasują, to sam nanosi je na tekst, a jeśli nie – może użyć własnych pomysłów lub… przywrócić formatowanie bez pogrubienia słowu, zamknąć mój komentarz i przejść do następnej uwagi. To dla mnie sygnał, że nie ma tematu, ten fragment zostaje bez zmian. Autor może też odpowiedzieć mi na komentarz, przykładowo: wiesz co, chyba pasuje mi tutaj to powtórzenie, uważam, że oddaje styl. I wtedy sama zamykam swój własny komentarz, odgrubiam tekst i… lecimy dalej.

      Przesadna poprawność i wciskanie tekstu w niezliczoną ilość schematów, regułek i regulaminów pisarskich spłaszcza tekst (…) nie mam tutaj na myśli poprawności stricte językowej, ale narzucanie autorowi, że powinien pisać w takim to, a takim stylu, bo inny nie wpisuje się w jakieś tam ramki. – cóż mogę na to odpowiedzieć? Chyba tylko znów: to zależy! Zależy od tego, czy nad tekstem pracuje redaktor, czy… korektor. Korektor jest od tego, żeby trzymać się regułek z PWN-u i nadać całości poprawności językowej, wykluczając błędy. Może też wykluczać powtórzenia, ale to już te naprawdę upierdliwe, które od razu widać, że nie były celowe.

      Co sama zresztą robiłam ostatnio na tekście w przypadku korekty poskładowej – tuż przed samym drukiem:
      Zostawiłem uchylone drzwi, więc wszystko słyszałem.
      – …więc mówisz, że wszystko dobrze, tak?
      .

      Po mojej poprawce było już: – …czyli mówisz, że generalnie jest dobrze, tak?.
      Nie jest to zmiana, która wpłynęłaby jakkolwiek na styl autorski; oba powtórzenia na sto procent nie były celowe, ale byłyby mocno słyszalne, gdy już z książki powstanie audiobook. I raziłyby po uszach słuchaczy. O tym też warto pamiętać w przypadku powtórzeń; dziś książki nie są tylko do czytania, wielu z nas ich słucha, z wielu powstają profesjonalne słuchowiska. Niecelowe powtórzenia są bardzo mocno słyszalne, gdy też samodzielnie czyta się tekst na głos albo intonuje go w myśli. Często walka z powtórzeniami to walka o dobre brzmienie, dlatego też redaktorzy, a często i korektorzy czytają tekst, nad którym pracują, na głos. Wtedy słyszą i widzą więcej.

      Usuń
    3. Reeety, wybacz mi za taki długi wywód, nie spodziewałam się, że tyle mi tego wyjdzie, ale sam widzisz, że temat jest obszerny. :D

      W każdym razie teraz to, co najważniejsze, co powinno stanowić clou pracy każdego redaktora. Naszym celem jest dopieszczać stylistyczne, podbijać autorski styl.
      Podbijać, nie – przekształcać.

      Dobry redaktor nie powinien nanosić zmian, które wpłynęłyby na styl, zmieniając go – może go jedynie podbijać, by te emocje, które styl za sobą niesie, o których też piszesz, wybrzmiały mocniej. Dobry redaktor chowa się za autorem, zmienia, ale tak, by nie było tych zmian widać. Nie sugeruje zmian takich, które mu się podobają, a które nie pasowałyby do stylu autorskiego. Redaktor się do tego stylu powinien dostosować. To dlatego tak często redaktorzy w odpowiedzi po swojej pracy otrzymują komentarze w stylu: wow, mój tekst jest teraz prawie taki sam, ale lepszy!. Redaktorzy nie walczą tylko o na siłę lepszy, nie chodzi też o to, by nasze było na wierzchu. My walczymy o cały tekst – taki sam, ale lepszy. Więc też fajnie byłoby, gdyby autorzy częściej nam ufali, że stoimy po ich stronie i chcemy dla ich spuścizny jak najlepiej. Poza tym ich tytuł też trafi do naszego portfolio. My też się pod nim podpisujemy i to całkiem normalne, że chcemy miec jak najlepszy tytuł w swoim CV. Nie będziemy, brzydko mówiąc, srać sobie do gniazda. ;)

      Oczywiście nie zawsze jest tak idealnie, bo na pewno i w tej branży znajdą się osoby, które ingerują zbyt mocno, bo chcą, by ich było na wierzchu. Ale są też osoby, które ingerują za słabo, a mogłyby mocniej – może wtedy część powieści selfpublisherów i wydanych w wydawnictwach vanity miałaby lepsze oceny na LubimyCzytać…? Sama znam redaktorów, po których tekst wypadałoby zredagować jeszcze raz. XD Albo redaktorów, na których sama natrafiłam, a którzy nanosili mi na opko spore zmiany, poprawiając z dobrego na lepsze, bo tak im się bardziej podobało, ba, nawet tych swoich zmian nie tłumacząc gdzieś na boku, bym mogła zrozumieć, z czego wynikały. I jeśli to redaktor, którego planuję zatrudnć, to pal licho, po próbce, którą mu wyślę, a która mi się z powodu nadmiernych ingerencji nie spodoba, mogę odmówić dalszej współpracy i nie wysyłać mu reszty tekstu. Gorzej, jeśli to redaktor z wydawnictwa – wtedy mogę odpowiadać na jego komentarze i sugestie, nie ze wszystkim się zgadzając, by dojść do jakiegoś wspólnego kompromisu. Z innej strony też nie chciałabym, by w wydawnictwie odebrano mnie za roszczeniową autorkę, która celowo chce, by jej tekst był błędny. O ile autor czy redaktor wysuwa logiczne argumenty, o tyle za jego decyzją powinno się stanąć – tak mi się wydaje na mój chłopski rozum.
      I tak pewnie byłoby w idealnym świecie, co nie? ;)

      Usuń