[198] Ocena tekstu: Lot kruka


Tytuł: Lot kruka
Autorka: Sonia
Tematyka: ff Harry Potter
Ocenia: Elektrownia


Nie będę się rozwodzić nad szatą graficzną – jest w porządku, łatwo mi się czyta bezpośrednio na blogu. Do podstron nie zaglądam, żeby nie psuć sobie lektury; ciekawa jestem, czy dasz radę przekazać mi wszystkie informacje za pomocą treści właściwej bloga. 

Jeszcze ze spraw organizacyjnych – brakujące przecinki, literki lub wyrazy podaję w nawiasie kwadratowym [,], a powtórzenia pogrubiam.

1. Witamy u państwa Pond

Powiedzieli, że przyjedziemy pod twój dom "takiówką" czy czymś w tym stylu... A potem zbierzemy Cię po "czarodziejsku". – Polski cudzysłów wygląda tak: „(...)” i z takiego należy korzystać w literaturze polskiej. Używamy do tego klawiatury numerycznej: Alt+0132 i Alt+0148. Powinnaś poprawić pod tym kątem również resztę tekstu. 

Kiedy skończyła[,] rzuciła się na stojące za nią łóżko i westchnęła, spoglądając na kalendarz.

Akurat tego dnia był czternasty lipca - tak długo wyczekiwany przez nią dzień wyjazdu. – [Pauza, półpauza, dywiz]. Zapoznaj się z tym tekstem, w którym z grubsza omówione jest, kiedy którego znaku używamy. W tym zdaniu wstawiłabym pauzę lub półpauzę. Użycie błędnie dywizu jako myślnika pojawia się w Twoim tekście wielokrotnie, z czym dalej również poradzić musisz już sobie sama. 

Oczywiście, [zbędny] stęskniła się za rodzicami, ale…  – Nadużywanie przecinka przy modulantach również powtarza się u ciebie wielokrotnie. Zapraszam: [KLIK].  

(...) bardzo chciała[,] aby rok szkolny już się rozpoczął.

Była nią i nie krępowało to. – Jej. 

To właśnie dzięki szkole poznała między innymi Laurel Burton. Ona i "Lori", jak zdrobniale ją nazywała, były w jednym domu w Hogwarcie[,] czyli Ravenclawie. – Znowu niepoprawny cudzysłów, do tego w tym wypadku niepotrzebny. Po polsku też przecież nie wstawiasz w cudzysłów Ani, gdy piszesz o Annie, prawda? 
Zaznaczony fragment uważam za zbędny. Właśnie użyłaś zdrobnienia, a zdanie wcześniej dowiedziałam się, jak ma na imię koleżanka głównej bohaterki. Nie musisz mi więc wyjaśniać, co właśnie zrobiłaś. 

Jej przyjaciółka pochodziła z jednego z[e] staromagicznych rodów, toteż styczność z magią miała od dzieciństwa.

Zerknęła na zegar[,] z radością zauważając, że powoli zbliża się szesnasta.

Jej dłoń nieświadomie powędrowała do naszyjnika zawieszonego na jej szyi. – O ile pierwszy zaimek dzierżawczy jeszcze jako tako wygląda i mogę zrozumieć, że potrzebowałaś tego doprecyzowania, o tyle drugi jest zupełnie zbędny. W pokoju nie było nikogo innego, więc i szyja, do której wędrowała dłoń, musiała należeć do bohaterki. 

Tuż przy jej ganku stała typow[a], londyńska taksówka.

Z piskiem podobnym do poprzedniego, zbiegła po schodach, wyprzedzając zaskoczoną mamę, która spokojnie skierowała się w stronę drzwi. – Czyli pisk Clary przypominał pisk opon taksówki na podjeździe? Niezbyt to malowniczy obraz. 

Jeżeli kiedykolwiek czytałaś nasze oceny, to powinnaś już wiedzieć, że określanie postaci po kolorze włosów czy oczu świadczy o niedopracowanym warsztacie literackim. Najlepiej nie udziwniać – jeśli piszesz o konkretnym bohaterze, nie bój się określać go za pomocą imienia, dzięki czemu w kolejnych zdaniach będziesz mogła używać podmiotu domyślnego. Wszystko jest kwestią odpowiedniego zbudowania sceny i to właśnie nad tym musisz popracować, a kolor włosów przestanie mieć znaczenie. Przy czym… o ile w normalnym układzie postu powiedziałabym, że imię bohaterki nie gryzie, o tyle tutaj… jest dramat. Notka jest króciutka, a imię Laurel udało ci się w niej zmieścić dwadzieścia osiem razy, Clarę – dwadzieścia cztery, do tego sześć razy użyłaś blondynki, pięciokrotnie brunetki. I to jest tragiczne. Brakuje jedynie zielonookich i tym podobnych potworków. 
Przejścia między bohaterami powinny być płynne, korzystaj z podmiotów domyślnych, gdy jest taka możliwość, kiedy podmiot się nie zmienia. Postaraj się również nie skakać między bohaterami jak pszczółka po kwiatkach – spokojnie opisz jednego, później kolejnego, dzięki temu treść stanie się łatwiejsza do przyswojenia, czytelnik nie będzie się gubił między uczuciami i zachowaniami poszczególnych postaci. Zbędne fragmenty, które nic nie wnoszą do fabuły, po prostu wyrzuć. Gdy zrobisz to wszystko, nie będzie już potrzeby szukania zamienników imion i znikną dziwaczne określenia podmiotów. 

Ich dzielnica zawsze należała do tych cichszych. Ludzie żyli tu spokojnie, bez pośpiechu. Przeważało tu starsze pokolenie, które było bardzo szanowane wśród młodszych. Nie zdarzali się tu chuligani. Domy o równych wymiarach zawsze były niezwykle zadbane. Nawet małe dzieci rzadko kiedy niszczyły na ogródki.
Nic więc dziwnego, że zaskoczeni sąsiedzi przylgnęli do okien zaciekawieni tym nagłym hałasem ze strony domu państwa Pondów. Widząc radosne przywitanie dwóch przyjaciółek[,] ci starsi po prostu uśmiechnęli się, widząc wyzierającą z obu dwunastolatek przyjaźń. Mamy z dziećmi ewentualnie je przeklinały, że pobudziły im swoje pociechy, choć w duszy również się uśmiechały na wspomnienie własnych młodych lat.
Przeczytaj sobie na spokojnie ten fragment – czy nie uważasz, że pierwszy akapit jest zbędny, skoro w drugim przedstawiłaś mi za pomocą sceny wszystko to, co wcześniej zawarłaś? Do tego pokazywanie mi palcem, skąd dobiega hałas, też jest słabym zabiegiem. Przecież dziewczyny piszczą, mogę się domyślić, że to z ich powodu przez okna wyglądają sąsiedzi. Nieco mnie przeraża, że przy tak krótkiej notce można się pozbywać całych akapitów, a tekst tak naprawdę nic by na tym nie stracił. 
Przy czym swoje pociechy przez pomylone podmioty brzmi, jakby dzieci należały do Clary i Laurel. 
Zaskoczeni i zaciekawieni brzmią bardzo podobnie i mają na celu przekazanie mi tej samej informacji, radziłabym więc unikać takich połączeń. 
Słowo ewentualnie wydaje się być bardzo zbędne lub bardzo nietrafione. Trzecią możliwością jest zmiana szyku tak, by dać czytelnikowi do zrozumienia, że reakcja matek była ewentualnością. 

Rodzice Laurel przez chwilę przypatrywali się córce, ale po chwili ich wzrok spoczął na mamie Clary.

Oboje wyglądali bardzo.... arystokratycznie. Tak jakby para królewska w cywilu postanowiła przyjechać do swoich podwładnych, zobaczyć[,] jak im się mieszka. Mama Laurel była wysoką kobietą o długich, brązowych włosach, zwykle skręcających się w luźne loki. Jednak to tym, co najbardziej zwracało uwagę patrzącego[,] były jej oczy. Natura obdarzyła panią Burton niezwykłymi tęczówkami,[zbędny przecinek] nieokreślonego koloru. Ignoranci określali to zwykle jako piwny, ale to mogłaby być wręcz obraza. Właściwe kolor oczu mamy Laurel zmieniał się w zależności od padania światła, a okolone były niezwykle gęstymi, długimi, czarnymi rzęsami.
Pan Burton był jeszcze wyższy niż żona, także pozostaje tajemnicą, dlaczego Laurel była taka niska w porównaniu do rodziców. Miał on krótko ostrzyżone, blond włosy. Zwykle nosił zwyczajne, druciane okulary.
Oboje ubrani byli po mugolsku, ale wręcz biła od nich aura jakiejś takiej magii. Postronnemu patrzącemu trudno jednak było jednoznacznie sprecyzować, czemu się miało takie wrażenie. Mogły to być po prostu ich stroje, bo ubrani byli niby nieco na luzie, ale jednak elegancko. Samym staniem onieśmielali innych, więc nic dziwnego, że pani Pond czuła się nieco nieswojo w ich obecności.
To smutne, ale w tym momencie mamy do wyrzucenia aż trzy akapity. Nie dość, że opis wyglądu bohaterów powinien być przemycony w tekście, a nie wyłożony łopatologicznie w ścianie tekstu, to nawet tutaj używasz wielu zbędnych słów, przez które tekst wlecze się w tempie godnym emerytowanego ślimaka. Włosy się zwykle skręcają? Tata zwykle nosił okulary? Aż cztery słowa określające rzęsy osoby, która prawdopodobnie nie będzie miała dużego wpływu na fabułę? Do tego wszystkiego nieokreślony kolor, taka jakaś magia, niby nieco na luzie, które brzmią potwornie... tanio, płytko. Nie wiem, co Ci przychodziło do głowy przy tworzeniu takich fragmentów, ale mam nadzieję, że w dalszych rozdziałach zobaczę ich jak najmniej. Staraj się unikać informacji, które nie mają żadnego znaczenia dla fabuły czy samej sceny. Jeśli chciałaś podkreślić kontrast pomiędzy Laurel a jej rodzicami, mogłaś wypisać kilka ogólnych cech – że dziewczę o pospolitej urodzie i wzroście siedzącego krasnala ciężko było połączyć z kobietą o oczach nietuzinkowej barwy czy mężczyzną dość wysokim, by bez trudu dało się wyłowić go z tłumu. Postaw na kilka podstawowych aspektów i spróbuj ująć je w niebanalny sposób, by czytelnik zapamiętał dokładnie to, co chcesz i co jest mu dalej w jakiś sposób potrzebne. Pamiętaj, że czasem mniej znaczy więcej. Nie musisz sztucznie pompować tekstu, bo zrobi się śmieszny. 

Silenus Burton, bardzo mi miło a to moja żona, Alice Burton. – Postawiłabym kropkę przed a i rozpoczęła zdanie wielką literą. 

To mówiąc[,] podszedł do pani Pond i pocałował ją w dłoń.

W sumie, mama ma rację, pomyślała dziewczynka, gdy puściła w końcu przyjaciółkę. – Nie jestem zachwycona faktem niekorzystania z edycji tekstu przy pisaniu myśli bohatera. Cudzysłów lub kursywa nie zaszkodzą, a gwarantuję, że będzie czytało się znacznie łatwiej.  

Opisy pomieszczeń są ciekawymi wstawkami, jednak tylko do pewnego etapu. Po pierwsze – aż tak dokładnie opisuje się zwykle miejsca, w których bohater spędza dużo czasu, co dyskwalifikuje pokój Clary w domu, gdyż większą część roku przebywać będzie w Hogwarcie. Po drugie – powinno się tam znajdować coś niecodziennego, co przykuje uwagę czytelnika. W tym aspekcie również Twój opis poległ, pluszaki niespecjalnie spełniły to zadanie. A po trzecie – sześć akapitów? W notce, która ma trzy strony Worda standardowym fontem? Jak niby mam to zapamiętać i właściwie w jakim celu miałabym próbować? A co ważniejsze – jak, jako czytelnik, miałabym to przetrwać i chcieć czytać dalej? 

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła Laurel po wejściu do pokoju[,] było dokładne obejrzenie plakatów. Uśmiechnęła się na widok kapitana Harpii - Gwenog Jones. Jednak brwi jej się ściągnęły, gdy przypatrywała się obrazom Queen. – Ten fragment by mi w zupełności wystarczył. Zwracasz uwagę na jakiś drobiazg i budujesz krótką wymianę zdań. Da się? Da. Więc po co zaserwowałaś mi wcześniej wspomniany tekst? 

W takim wypadku będą[ę] musiała ci kupić plakaty Fatalnych Jędz (...).

(...) a gdy ta pokręciła przecząco głową (...). – W znanej nam kulturze na nie się kręci głową, a na tak kiwa, nie musisz mnie więc informować, że kręcenie było przeczące. 

Laurel sceptycznie uniosła brew, gdy przyjaciółka umiejscawiała kasetę w środku walkmana (...). – Mam nadzieję, że Laurel będzie jedyną bohaterką, która unosi brew. Jest to cecha specyficzna i nie każdy umie ten gest wykonać, za to wielu autorów lubi go powielać. Nie idź w tę stronę, Soniu. 

W każdym razie wiem[,] co ci kupić na Boże Narodzenie… 

Clara to wiedziała, ale jej mama nie, także wzięła jej słowa za dobra[ą] monetę. – To raczej nie działa w tę stronę. Jeżeli to odruch, jego posiadaczka miałaby mniejsze szanse być go świadomą niż jej matka, szczególnie że dziewczynka ma dwanaście lat. 

Teraz zrobił na nie[j] nie mniejsze wrażenie niż  na jej mamie. – Podwójna spacja pomiędzy niż oraz na

(...) i spokojnie[,] jak gdyby nigdy nic[,] zszedł po schodach na dół, a kufer i klatka pofrunęły za nim. – Nie da się schodzić w górę; podkreślenie zbędne.

(...) i mimo iż kochała tę dyscyplinę, to bała się nią[ją] uprawiać.

W końcu[,] jak siedziała na trybunach szkolnych i oglądała mecze[,] to nieraz ciarki ją przechodziły[,] widząc[,] jak tłuczki atakują graczy,[zbędny przecinek] albo przeciwne drużyny siebie nawzajem. – To zdanie pokazuje, jak wielki masz problem z interpunkcją. Poprawię ją jedynie w pierwszym rozdziale, z resztą będziesz musiała poradzić sobie sama, w innym wypadku ocena miałaby sto stron. 

W końcu [zbędna spacja], czy nie na tym polega[ła] miłość? – Wnoszę o zachowanie jednolitego czasu w opowiadaniu. Dotąd stosowałaś przeszły, postaraj się go trzymać.

Chwyciła więc klatkę Morgany, a pan Burton za [–] rączkę od kufra, druga[ą] swoją rękę podając żonie. Ona złapała za dłoń Laurel[,] a ta [–] Clarę.

Jak już pisałam – po tym rozdziale rezygnuję z poprawiania interpunkcji i literówek, chyba że znajdą się we fragmentach cytowanych przeze mnie z innych powodów. Baboli tego typu znalazłoby się od groma, ale nie chcę z oceny zrobić bety. 
Tekstu jest niewiele, a jeszcze mniej tego pełnowartościowego – przez wzgląd na ogrom ekspozycji. Wszystko opisujesz, zamiast pokazywać. Odnoszę wrażenie, jakby opowiadanie dopiero raczkowało (przypomina ledwo first draft do przetworzenia w opowieść), a to już przecież drugi tom. 
Widać u Ciebie również braki językowe, objawiające się m. in. potwornym nagromadzeniem imiesłowów przymiotnikowych, które niepotrzebnie komplikują tekst, występując niemal w każdym zdaniu. Także niepotrzebne wyrazy, a wręcz całe ich akapity, nie nastawiają pozytywnie do dalszej lektury. 
Rodzice Laurel przedstawieni zostali jak bogowie – zbyt doskonali na istoty ludzkie – i musiałam się mocno powstrzymywać, żeby nie odbili mi się czkawką. Prosiłaś, by zwracać uwagę na postacie sujkowe w Twoim opowiadaniu, więc to własnie im przyjrzyj się pod tym kątem, a w tym miejscu polecę Ci nasz artykuł: [KLIK]. 
Jedyna realistyczna postać w całej notce to Rose. Była naturalna, nadałaś jej charakter dzięki specyficznym gestom, miała również swój własny sposób wyrażania się, dzięki czemu łatwo ją było polubić i, co ważniejsze, zapamiętać.  
W pamięć zapadł mi tylko jeden fragment – ten o słuchaniu Queen. Udało Ci się w nim stworzyć klimat, pokazać wszystko sceną i zachowaniem bohaterek, nie próbowałaś tłumaczyć mi ich toku myślenia i nie wciskałaś na siłę, co mam myśleć ja. Widać więc, że potrafisz pisać w sposób obrazowy, działający na wyobraźnię, tylko musisz się przyłożyć. 
Reszta zaginęła w gąszczu ekspozycji i zbędnych słów. 


2. Wawrzyny

Niestety widzę, że nagromadzenie niepotrzebnych wyrazów będzie cechą niezmienną Twojego opowiadania. Wszystkie te zapewne, jakoś, wydawał się, jakiś, jakby, w sumie, niby odrzucają mnie, wydłużają tekst, nic mi nie dają, a jedynie odnoszę wrażenie, że rzeźbię w piasku przy morskim brzegu. A wymieniłam sztuczne zapychacze tylko z trzech akapitów! 

Za jego plecami Laurel zrobiła minę, co nieco odprężyło dziewczynkę. Obecność przyjaciółki nieco ją pocieszała. – Jaką minę? Bo gdyby się skrzywiła, to raczej nie byłoby to odprężające. Poza tym drugie zdanie jest zbędne – z łatwością sama mogłam się tego domyślić. 

Stworzenie miało również duże, okrągłe, piwne oczy oraz całkiem spory, niemal krogulczy nos. Pod narządem powonienia rozciągały się szerokie, ale wąskie usta, wykrzywione w tym momencie w uśmiechu. – Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie szukaj synonimów na siłę, a już na pewno nie umieszczaj w tekście tak koszmarnych zwrotów jak narząd powonienia. Tekst ma brzmieć naturalnie, by czytało się go płynnie, bez zawieszania na bardziej zawiłych wstawkach. Wystarczyło na końcu pierwszego zdania zamiast kropki użyć przecinka i połączyć zdania za pomocą pod którym. Nie musisz też pisać, że postać uśmiechała się akurat w tym momencie... Rety, przecież to jest jakby logiczne – tekst, zakładam, przedstawia wydarzenia chronologicznie. Nie mamy tu ani retrospekcji, ani przeskoku w czasy przyszłe. 

Było również przeraźliwie chude. No, może nie aż tak, aby wystawały mu kości, ale na tyle, że jego widok przywiódł Clarze na myśl kościotrupa. – Że… co proszę? Sformułowanie przeraźliwie chude automatycznie daje nam obraz wystających kości, czemu w jednej chwili zaprzeczasz, by już w następnej porównać stworzenie do kościotrupa, który przecież, jak nazwa wskazuje, jest zbudowany tylko z kości. Jaki więc sens miało mieć to zdanie? Nijak nie pojmuję, co ostatecznie chciałaś mi przekazać.

Na Clarze stworzenie to zrobiło dość żałosne i przykre wrażenie, mimo iż ono same[o], sądząc bo[po] uśmiechu[,] wydawało się być szczęśliwe. – To pierwsze opowiadanie od bardzo dawna, w którym spotykam się z mieszaniem rodzajów, co błędem jest, cóż... podstawowym i łatwym do wykrycia przy pierwszym czy drugim czytaniu, tymczasem zdarza Ci się to już któryś raz. 

Całość sceny ze skrzatem do bólu przypomina mi setki innych, które już czytałam. Pamiętasz, w jaki sposób Zgredka przedstawiła J. K. Rowling? Wtargnął do domu Harry’ego, by uratować go przed niebezpieczeństwami Hogwartu. Autorka miała na to spotkanie pomysł, czego u Ciebie brakuje. Do tego zarzuciłaś mnie niespójnym opisem Szeptucha, skupiając się na wszystkim, a co za tym idzie – na niczym. W oryginalnym uniwersum każdy skrzat był inny, miał jakąś swoją cechę charakterystyczną, trochę jak u smerfów, przez co dało się je rozróżnić. Zgredek był wierny, nadgorliwy, energiczny. Mróżka bardziej stonowana, lojalna, dokładna. Potworek zaś chaotyczny, podstępny. U Ciebie lekko zawiewa nudą, opis pasowałby do każdego innego stworzenia jego gatunku, Szeptuch nie wyróżnia się dosłownie niczym. A przecież świetnym punktem zaczepienia byłoby jego imię!

Szeptuch ruszył w głąb korytarza, a za nimi powędrowały obie dziewczynki. Dalej powędrowali schodami. – Wiem już od dawna, że dziewczyny są dwie, więc jeśli używasz liczby mnogiej, określenie ich jako obu jest  kolejną Twoją nadgorliwością. 

(...) portrety spotykane co kilka cali. – Musiałyby być wielkości pudełek od zapałek. Czy nie chodziło ci o to, że odstęp pomiędzy poszczególnymi portretami mógł wynosić kilka cali? 

Ponownie pstryknął palcami, a one otworzyły się, pozwalając kufrowi i klatce na przelecenie do środka i swobodnym ułożeniu się przy łóżku. Po nim [nich] do pokoju weszły dziewczynki. (...) i swobodne ułożenie się przy łóżku – pilnuj jednolitej odmiany w zdaniu. I po jakim nim, skoro tam był kufer i klatka? Do tego ostatnim podmiotem w rodzaju męskim było łóżko, czyli wyszło, że łóżko weszło do pokoju przed dziewczynkami. 

Czy panienki jeszcze potrzebują Szeptucha? — zapytał. Laurel pokręciła głową. – W tym samym akapicie, w którym przytaczasz wypowiedź określonej postaci, ma prawo znajdować się tylko to, co dotyczy tej konkretnej osoby. Zachowanie innej powinno się zaczynać od nowego akapitu. Mamy o tym ładny artykuł: [KLIK]. 

Zbyt czysto jak na moje standardy — odparła, nerwowo przegarniając włosy do tyłu. – Jako pierwsza włosy przegarniała Rose, co sprawiło, że w moich oczach stało się to typowym zachowaniem właśnie dla niej. Widać, że masz problem z kreowaniem postaci indywidualnych, z określonymi cechami. U Ciebie wszyscy zachowują się podobnie, a to za chwilę metę sprawi, że nie będę potrafiła określić żadnych charakterystycznych zachowań ani cech charakterów Twoich postaci. Czytelnicy zaczną ich mylić i na pewno nie będzie im przez to łatwiej się z nimi utożsamiać, a co za tym idzie – przeżywać tego, co oni. Liczę, że z czasem się z tego wygrzebiesz. 

Kolejne pięć akapitów opisujący wystrój wnętrza. Proszę, pamiętaj, że to jednak opowiadanie, a nie beletrystyczny katalog firmy meblowej. 

Sięgnęła w głąb mebla, przez chwilę szukając czegoś ręką. – No raczej nie sięgała tam głową lub nogą… Eliminuj oczywistości, które sztucznie zapychają Ci opowiadanie i niczego nie wnoszą. Sztuka dobrej redakcji tekstu przed jego publikacją jest w sporej mierze sztuką adekwatnego wycinania zbędnych fragmentów. To kolejny z nich.  

Clara ze zdumieniem uniosła brew, patrząc zaskoczona na przyjaciółkę. – A jednak… I skoro ze zdumieniem uniosła brew, logiczne, że najwyraźniej była zaskoczona. Powielasz zbędną treść.


Ta jednak tylko uśmiechnęła się tajemniczo i usiadła na łóżku. Zaciekawiona przycupnęła obok niej. – Rozumiem, co miałaś na myśli, jednak przez brak określenia podmiotów w tym fragmencie wychodzi, że Laurel usiadła na łóżku... dwukrotnie. 

Najpierw Laurel szukała pakunku w szafie, jakby celem była co najmniej igła w stogu siana, potem rozpakowała go z czcią i przez cały ten czas Clara nie zauważyła, że paczka ma kształt miotły? Do tego miotła byłaby dość łatwa do odnalezienia w szafie, nie sądzisz? Wiem, że to świat magiczny, ale nie naginaj praw fizyki, skoro nigdzie nie wplatasz informacji, że miotłę zmniejszono za pomocą zaklęcia (przy czym nie jestem pewna, czy według praw uniwersum byłoby to w ogóle możliwe, skoro miotła latająca ma swoją własną magię). Nie pozbawiaj również swoich postaci zdolności logicznego myślenia. Wiem, że to dzieci, ale (znowu) w dziele Rowling była podobna scena w Wielkiej Sali i wszyscy podejrzewali, co zawierała paczka. 

A opis miotły… Kropka w kropkę jak opis Nimbusa 2000. 

Najnowsza? Mogę dotknąć? — zapytała, nie odrywając wzroku od pojazdu. – Pojazd, jak sama nazwa wskazuje, ma jeździć. Według SJP: 1. środek lokomocji do transportu lądowego. Miotła nijak ma się do tej definicji, prawda?

Tutaj akurat Laurel miała rację. Jeszcze nie był[o] dnia w jej życiu, aby się o coś nie potknęła, nie wywróciła, nie uderzyła się o coś. Nawet gdyby szła idealnie prostą drogą, bez żadnych przeszkód, w jakiś sposób by się wywróciła. Clara to wiedziała. Już wielokrotnie była świadkiem takich scen w wykonaniu przyjaciółki. – No to gdzie te sceny? Czemu mi tego nie pokażesz? Miałaś tu pole do popisu, dziewczynki od jakiegoś czasu biegają po schodach w tę i nazad, a Ty rzucasz mi ekspozycję o tym, jaka jest Laurel. Na tę chwilę nie czuję się przekonana, bo tego nie widzę. Dość typowe – o, fajnie będzie, jak moja bohaterka będzie pokraką, napiszę o tym i po chwili zapomnę, żeby dalej mogła być fajna. To naprawdę słaby zabieg, który nie sprzyja wiarygodnemu kreowaniu postaci. 
Edit (i spoiler): Do końca tomu nic podobnego więcej się nie wydarzyło. A to psikus. 

— No bo wiesz... Nikt nie wie, że sama ją kupiłam — mruknęła cicho dwunastolatka. — I chyba wolę, żeby tak zostało, w razie jakbym jednak nie próbowała się zapisać do drużyny...
— Jak wolisz... — odparła jej przyjaciółka, zawiązując sznurek. — To co? Idziemy? Bo umieram z głodu…
Słowo przyjaciółka jest tu ostro na wyrost, bo Clara zachowała się, jakby miała Laurel głęboko w poważaniu. Jak to jest, że dwunastolatka sama kupiła drogą miotłę? Przecież to nie jest tania zabawka, co zostało wyraźnie podkreślone w licznych fragmentach oryginalnego uniwersum.

Mam jeden zasadniczy problem do całości rozdziału… Dziewczynki nazywają się Laurel i Clara, imiona ich rodziców są również angielskie, więc… czemu dom znajduje się w miejscowości Wawrzyny? Przecież to polska kolonia.


Nie dowiedziałam się zbyt wiele z tej części, a całość dałoby się zamknąć w kilku akapitach, gdyby usunąć całą ekspozycję i dłużące się, niepotrzebne opisy. Widzę, że masz jakiś pomysł na to opowiadanie, ale wykonanie jest słabe. Sceny, w których cokolwiek się dzieje, ratują sytuację tylko trochę, bo to niedorzeczne, by w notce jedynymi pchającymi akcję w przód wydarzeniami było spotkanie Szeptucha i wyciągnięcie z szafy nowej miotły. 


3. Listy

On, podobnie jak Laurel, wydawał się być jedną z milszych osób w  tym domu. – Czyli wszyscy okazali się tymi milszymi, bo ponoć rodziców Laurel cały czas nie było. Chyba że sugerujesz, że Clara jest tą niemiłą? 

Gdyby nie ten wszechobecny chaos z cudzysłowami, podmiotami, pojazdami i kolejnymi blondynkami, naprawdę przyjemnie czytałoby mi się fragment o zabawach dziewczynek.  Wypadło w dziecięcym stylu, co pasuje do wieku Clary i Laurel, ale… to nie do końca pełnoprawna scena, skoro wypełnia ją ekspozycja. W ścianie tekstu piszesz, co robią dziewczynki, zamiast dodać nieco akcji, pokazać coś wartkiego. Znowu – pomysł dobry, wykonanie mierne. Mogłabyś nadać temu fragmentowi dynamiki, tymczasem wyszło Ci sprawozdanie. Spróbuj skupić się na czynnościach, prostych emocjach. Bez gdybania i zbędnego patosu, bez porównań i metafor. 
Mogłabyś również cały ten ich typowy dzień oddać konkretnymi scenami, wydarzeniami, dać dialogi, uczucia, wszystko to, czego teraz mi tak brakuje, a na końcu skwitować słowami: I tak mijał dzień po dniu. Ty wolałaś jednak uciec w streszczenia, które są jednym z bardziej beznadziejnych wyjść ze wszystkich możliwych i nigdy nie zaskarbią sobie mojego uznania. Trochę szkoda. 

Wstawiasz podpisy autorów listów za pomocą różnych fontów. Skoro już wpadłaś na ten pomysł, to czemu nie używasz ich w całych listach? Nie są one raczej drukowane, więc pociągnij ten pomysł, nie przerywaj go w połowie. To dość stary zabieg, ale nie widzę w nim nic złego, tylko postaw na konsekwencję.

— Zastanawiałaś się już nad tymi nowymi lekcjami? — zapytała Laurel. Ta wzruszyła ramionami.
— Jeszcze nie — przyznała.
Przecież akapit wyżej właśnie to robiła. Soniu! Czytaj, co piszesz! 

— Jak tam sobie uważasz — mruknęła dwunastolatka, przeciągając się na fotelu. – Zaczyna mnie irytować charakter Clary. Świadomie kreujesz ją na bohaterkę negatywną, która ma wszystko gdzieś, a szczególnie rozmowy ze swoją (ponoć) przyjaciółką? Fiona i Patrick też się o nią martwią, a ona nawet nie zadała sobie trudu, by odpisać możliwie najszybciej. 

Skrzat wyraźnie drżał pomimo, że w Wawrzynach był[o] bardzo ciepło. Po chwili dziewczynka zorientowała się, że drży on nie z zimna[,] tylko ze strachu. – Przecinek stawiamy przed całym wyrażeniem pomimo że, nie w środku. 
W obu zdaniach przekazałaś mi identyczną informację – skrzat drży ze strachu. Po co więc ją powielać? 

Scena z Szeptuchem jest niemal żywcem wyjęta z dzieł Rowling. Próbowałaś się wzorować na jej twórczości?

Po raz kolejny wartościowe fragmenty notki, które cokolwiek wnoszą do fabuły, da się zamknąć w połowie strony Worda. Nie dość, że rozdziały są krótkie, to nie ma w nich zbyt wiele znaczących wydarzeń. 
Pamiętaj, że blogi rządzą się własnymi prawami. Zwykle nie można przeczytać wszystkiego jednym tchem, bo całość jest w ciągłej publikacji. Gdy rozdziały podzielone są na króciutkie fragmenty, które zbyt wiele nie wnoszą – można o nich zapomnieć w ciągu kilku minut, nie mówiąc już o tym, że czas oczekiwania na kolejny post jest niewspółmierny do otrzymanej lektury. Dawkowanie w takiej formie jest męczące – czekasz na fragment, w którym niewiele się dzieje i z czasem zaczyna Ci się odechciewać tego oczekiwania w nieskończoność na jakiekolwiek ważne wydarzenie. Musisz to zmienić, inaczej stali czytelnicy zaczną odpływać w niebyt, by znaleźć opowiadania, w których przyciągnie ich akcja, a nie zrobią tego suche streszczenia i kolejne opisy pokoi. 


4. Elfie problemy

Równocześnie poczuła silne szarpnięcie w okolicach pępka i poczuła[,] jak traci grunt pod stopami. Chciała krzyknąć, ale zabrakło jej sił w płucach. Nie czuła nic. – Chyba jednak czuła, choćby te szarpnięcia. 

Z zaskoczeniem zauważyła, że leży na podłodze. – Wydawało mi się, że to nie jest opowiadanie abstrakcyjne. Clara nie straciła przytomności, więc jej aktualne położenie nie może być dla niej zaskakujące. Nie zauważyła faktu, że nagle z pozycji pionowej znalazła się w horyzontalnej, a do tego, że leży na twardym podłożu? Nie przesadzajmy. 

Clara, która musiała parokrotnie zamrugać oczami[,] aby im się przyjrzeć (...). – Kolejny pleonazm. Czym można mrugać, jeśli nie oczami? No i to naprawdę brzmi, jakby mruganie miało pomóc jej zobaczyć swoje własne oczy.

Do tego twarz, usiana piegami, była bardziej okrągła, choć równie dobrze taki efekt mogła stworzyć prosta grzywka z płomiennie rudych włosów, sięgających kobiecie do ramion. – Ta grzywka sięgała do ramion? 


Ile razy zdążysz mi powtórzyć, że dom w Wawrzynach był pusty, Clara czuła się tam niechciana i tak dalej? Powtarzalność jest nudna, a nużenie czytelnika owocuje jego szybką ewakuacją.

Tak samo jak za pierwszym razem[,] gdy tu przybyła, czułą[a] magię, wydzierającą się z każdego najmniejszego cala tej uliczki. – Raczej chodziło Ci o [wyzierać]. 

Widzę również, że masz duży problem z odmianą imion w swoim opowiadaniu. Żebyś nie musiała szukać każdego z nich po kolei, podrzucam Ci ten oto [LINK], dzięki któremu dowiesz się, że niepoprawnie odmieniasz zarówno Weasley, jak i Percy oraz kilka innych nazwisk i imion. 

Dziewczynka prawie zupełnie zignorowała ich rozmowę, przyglądając się czemuś, co latało tuż przy głowie George'a. – Laurel właśnie się dowiedziała, że jej rodzice prawdopodobnie ograbiają ją z poczty, a co robi w tym czasie Clara? Ma to serdecznie gdzieś i patrzy jak cielę na jakąś pierdołę. Świetna przyjaciółka, naprawdę. 

Mimo to nadal było o jakieś dwie stopy przed Clarą i resztą. – Jeden metr to około trzech stóp, a to oznacza, że Clara spokojnie mogłaby dosięgnąć elfa ręką. Czy to oznacza, że cała grupa zatrzymywała się razem z nim przed każdą witryną, byleby go tylko nie dogonić? 

Nadużywasz słowa skonfundowany. Widać, że to Twoja maniera i mocno rzuca się ona w oczy. 

Było to prawdziwe obskurne miejsce, o wiele bardziej odstraszające niż Dziurawy Kocioł. Uliczka ta wydawała się być trzy razy ciemniejsza od Pokątnej i sprawiała wrażenie wręcz odpychającej. – Nie może być bardziej odstraszające od czegoś, co nie jest odstraszające w ogóle. Tak samo Pokątna nie była ciemna w ogóle, więc jeśli pomnożysz to przez trzy, to nadal nie otrzymasz ciemności. Do tego wydawało się być to w większości przypadków błąd [KLIK]. Uliczka ta wydawała się trzy razy ciemniejsza. Nie ładniej?

Rozległ się głuchy trzask, grunt znowu uleciał spod stóp, jednak po chwili znów się pojawił, tylko w postaci dywanu.

Obie dziewczynki usłyszały z kuchni donośny huk czyjejś głowy uderzającej o ścianę. – I dały radę to rozpoznać po samym dźwięku? 

To spotkanie na Pokątnej miało być czymś konkretnym, a znowu się zawiodłam. Rzucasz ogólnikami, bohaterowie pochodzili, pomarudzili, a na końcu stanęli przed Nokturnem, na którego ostatecznie się nie udali. Jedyna rzecz, o której dowiedziałam się z rozdziału, to fakt, że rodzice Laurel konfiskują jej pocztę, ale radość z tej informacji zepsuło podłe zachowanie Clary, która zbagatelizowała sprawę. Zastanawiam się, czy świadomie kreujesz tę bohaterkę w ten sposób...? 


5. Podsłuchana rozmowa

Trochę dziwnie byłoby nagle opuścić to miejsce, a poza tym... Laurel jej potrzebowała. – Bingo, fajnie, że to zauważyła, szkoda jedynie, że nadal nic z tym faktem nie robi. 

W końcu upragniony dzień nadszedł. Clara i Laurel smętnie zjadły śniadanie i powlokły się na górę, żeby dopakować niektóre rzeczy takie jak piżama i poranne kosmetyki. – Skoro dzień był upragniony, to nie powinny powłóczyć nogami przy pakowaniu, a wręcz przeciwnie – robić to raźno, by jak najszybciej móc opuścić Wawrzyny. 

Przez następną godzinę czekały na rodziców Laurel, którzy mieli się pojawić w okolicach wpół do jedenastej. Na szczęście zjawili się dość punktualnie. – No tak niezbyt, bo według listu z Hogwartu pociąg miał odjechać o godzinie dziesiątej. Ups? 



6. Niuchacz



A teraz pomyśl. Napisałaś, że niuchacz niezwykle szybko pracował rączkami. Czy ta scena wydaje Ci się szybka? Bo mi nie. W czasie tej rozmowy zwierzak zdążyłby uciec pięć razy, a przy okazji jeszcze ukraść parę innych błyskotek. Jeżeli chcesz, żeby sceny były wartkie, nie możesz zapychać tekstu toną niepotrzebnych słów, w czasie czytania których czytelnik prędzej zaśnie, niż poczuje dreszcz emocji. Spójrz: 



Zobacz, ile mniej tekstu i o ile szybciej się czyta, dzięki temu nie tylko piszesz, że wszystko ma miejsce szybko, a rzeczywiście tak jest. Oczywiście nie chodzi mi o to, żebyś słowo w słowo korzystała z tego fragmentu, chciałam Ci jedynie pokazać, o co mi chodzi. 

Zwierzę pokiwało główką i łapką wskazało na dół, dając Clarze znać, że chce już na ziemię. – Przez takie zdania zadaję sobie pytanie, czy Ty myślisz, Soniu, że piszesz opowiadanie dla ludzi niepełnosprawnych umysłowo. Niektórych rzeczy nie musisz tłumaczyć aż tak łopatologicznie, czytanie ze zrozumieniem to rzecz, której uczą już w podstawówce; potrafię się domyślić, o co chodziło niuchaczowi, gdy pokazywał ziemię. 

Dwudziestominutowa uczta. – Czy widzisz w tym jakiś dysonans? 

Pokój wspólny świecił pustkami. Pierwszaki jeszcze nie nadeszły, więc panowała tam błoga cisza. – A to istnieją w Hogwarcie tylko dwa roczniki? Ciekawe. 

Znowu to samo. Jedyna informacja, którą zdołałam uzyskać z tej notki, to ta, że naszyjnik Clary był od Cedrika. Jednak powstał tu pewien rozrzut informacyjny. Mianowicie: skoro naszyjnik ma dla bohaterki spore znaczenie, to czemu dowiaduję się o nim dopiero w szóstym poście? Czy dziewczynka nie powinna na niego zerkać, nieświadomie do dotykać, myśleć o nim, zakładać go codziennie rano i zdejmować wieczorem? Nie zauważyłam nic podobnego. Odnoszę więc wrażenie, że jest to dla niej raczej neutralna ozdoba i jedynie chciałaś umieścić niuchacza w swoim opowiadaniu. 
Edit (spoiler): Po przeczytaniu całego tomu dopiero powrót do tego fragmentu oceny przy becie przypomniał mi, że naszyjnik w ogóle zaistniał w fabule. Nigdy więcej o nim nie napomknęłaś, więc nie czuję się przekonana, że był to dla Clary ważny przedmiot. 


7. Obrona przed czarną magią

Podejrzewam, że nie jest Twoim zamiarem, by odechciało mi się czytać, ale… bezwiednie dążysz właśnie do tego. Oto przywitała mnie ściana tekstu, którą rozpoczęło streszczenie informacji, które już znam, a dalej wcale nie jest lepiej. 

Na przykład[,] gdy jakiś mag wyzwie was na pojedynek magiczny[,] już będziecie w stanie jakoś się uchronić. – Chodziło Ci raczej o ochronić. Uchronić można się ucieczką, czyli działaniem, przez które walka nie doszłaby do skutku. A już najlepszym słowem w tym wypadku byłoby obronić. Poza tym wątpię, by jakiś mag wzywał na pojedynki inne niż magiczne, dlatego takie dopowiedzenie też nie jest konieczne. Tym bardziej że w Twoim tekście mamy ogrom powtórzeń. 

Nie wiem[,] gdzie w tym momencie jesteście w historii magii, ale powinniście słyszeć o pojedynku między naszym dyrektorem, Albusem Dumbledore'em[,] a Gellertem Gridenlwaldem. – Po pierwsze: przecinek przed a, choć zwykle się nie pojawia, tutaj akurat stanąć musi, ponieważ imię poprzedziłaś już jednym przecinkiem, a więc rozpoczęłaś wtrącenie. Kolejny przecinek je zamknie. Po drugie… Soniu! Naprawdę? Chcesz poruszyć ważny temat w historii świata, do tego niedawno wyszły dwa filmy z Grindelwaldem w roli głównej, a Ty piszesz jego nazwisko niepoprawnie? Hańba! 



(Tak bardziej śmieszkowo: nie czuj się urażona, po prostu takie błędy nie powinny mieć miejsca, dbałość o kanon musi być główną podwaliną Twojego opowiadania, dbaj o to). 


Cztery linijki niżej to samo! Autorko! Karny jeżyk dla Ciebie! 


Zagięłaś lekko czas. Nauczycielka zdążyła trochę pomachać różdżką, powiedzieć w sumie ze dwadzieścia zdań i już koniec lekcji? Za to dziecięcy zachwyt nad nową nauczycielką jest bardzo wiarygodny, uczniowie na wyścigi chwalą sposób prowadzenia lekcji, są zapatrzeni we mgliste postaci stworzone przez Goldberg, ich wypowiedzi są realistyczne, aż przypominają mi się czasy szkolne, gdy udało mi się trafić na odpowiedniego dydaktyka. 
Dodatkowo podczas spotkanie z Cedrikiem napisałaś, że to dopiero trzeci dzień, tymczasem na początku rozdziału streściłaś cały tydzień nauki. 
Polecam Ci zacząć punktować plan wydarzeń, by ominąć możliwe błędy czasowe. To też Ci ułatwi w przyszłości powrót do odpowiednich momentów, gdy bohaterowie będą wspominać lub wydarzenia będą ściśle powiązane z przeszłością.  

A propo lekcji…À propos. 

Nuży mnie już powtarzanie, że notki są długości świstka z pralni i nie dowiaduję się z nich zbyt wiele. Posty 1-5 dałoby się zamknąć w jednym i przynajmniej byłoby co czytać, a pomysł umieszczenia uczty, pierwszych lekcji i testu do drużyny razem też nie byłby najgorszy. Nie możesz opierać rozdziału na jednej scenie, do tego przedstawionej w sposób skrótowy, czasem nawet po łebkach. Czytelnik nie zdąży się nawet dobrze wczuć w fabułę, a tu już koniec. Gdyby jeszcze wydarzenia były wartościowe fabularne, to dałoby się przymknąć oko na fakt, że cały post to jedynie kilka minut z życia bohaterów. Jednak to często są błahostki. Poznanie skrzata, nowa miotła, spotkanie niuchacza. Całość wygląda trochę jak pamiętnik prowadzony na siłę, gdzie młode osoby opisują najzwyklejsze rzeczy tylko po to, by codziennie mieć jakiś wpis. Przez to nie jestem w stanie płynąć z tekstem, nie dajesz mi szansy się rozpędzić, wczuć, a do tego czuję, że lektura nie wnosi nic do mojej wiedzy o Twojej historii. 
Odnoszę wrażenie, że masz jakiś pomysł, do którego cały czas dążysz, jednak to za mało. Jednowątkowa historia jest dobra na krótką miniaturę, nie na wielorozdziałowe dzieło. Popracuj trochę nad wątikami pobocznymi, daj mi poznać i polubić innych bohaterów, którzy przecież też mają swoje życie i różne problemy. Clara, jeśli rzeczywiście jest przyjaciółką Fiony, Patricka czy braci Weasley, powinna uczestniczyć w wydarzeniach, które nie mają z nią za wiele wspólnego, ale są ważne dla kogoś jej bliskiego. Przecież życie toczy się na wielu płaszczyznach, nie dotyczy tylko Pond, jej edukacji i treningów.  

Dopiero teraz pomyślałam o jednej rzeczy z poprzedniego rozdziału… Cały czas nazywasz Laurel przyjaciółką Clary. Więc czemu w momencie, gdy mówiłaś o więzach rodzinnych budowanych w Hogwarcie, nie wymieniłaś jej, gdy pisałaś, kogo ze szkoły zapamięta Pond? Tylko Fiona i Patrick. Biedna Laurel. 


8. Trening

O dziwo, następne dwa dni szkoły minęły Clarze dość szybko. – Te dwa dni nadal zawierają się w tygodniu, który już przecież streściłaś. 

I znowu piękna ściana tekstu! Czy wiesz, ile minęło do pierwszej kwestii bohatera? Trzynaście akapitów, czyli siedemset pięćdziesiąt trzy słowa, a przy tym półtora okna mojej przeglądarki, która ustawiona jest na niski procent powiększenia. Muszę się zmuszać, żeby to przeczytać, bo odruchowo przeskoczyłam wzrokiem na jakikolwiek dialog. Inny czytelnik, do którego nie zgłosiłabyś się do oceny, mógłby zwyczajnie zamknąć Twojego bloga i poszukać czegoś bardziej scenicznego, a więc i wciągającego. Wypracowaniom innym niż te szkolne, obowiązkowe, zwykle mówi się: nie.

Była bez wątpienia szkolna i podłużna. – Naprawdę musisz mnie informować, że skrzynka bez wątpienia była podłużna? Bo jednak cechy te powinny być odwrócone; najpierw podaje się wygląd, który bohaterka mogła dostrzec, by skojarzyć go z pochodzeniem i dojść do kolejnych, grubszych wniosków. Odwrotnie brzmi to trochę tak, jakby postać zareagowała z opóźnieniem.

Piłki ewidentnie chciały wyskoczyć z kufra i pozabijać wszystkich w zasięgu ich "wzroku". – Użycie tu słowa wzrok jest niewskazane. Karykaturalnie to wygląda. I z tego, co wiem, to bardzo rzadko zdarzały się przypadki śmierci na boisku, więc lepiej nie wyolbrzymiać. Tłuczki atakują graczy i zrzucają ich z miotły, to nie kule armatnie. 
Ponownie niepoprawny cudzysłów. 

Pisnęła, odwracając się akurat w porę, aby zobaczyć[,] jak coś szybko leci w jej stronę. Automatycznie wyciągnęła ręce przed siebie, aby po kilku sekundach zorientować się, że trzyma w nich sporawą, pomarańczową, skórzaną piłkę. – Znowu szybko trwa kilka sekund. Czyli o wiele za długo. Używaj wyrazów krótszych tam, gdzie możesz, bo takie długaśne jak: automatycznie, zorientować się czy pomarańczową sprawiają, że bardzo, ale to bardzo długo czyta się jedno zdanie. 

Uniósł sarkastycznie brew. – Bosz, kolejny. I nie da się podnosić brwi [sarkastycznie]. 

Zaskocz mnie więc! — odkrzyknął, cierpliwie czkając.


Szalejesz ostatnio z literówkami. Na szczęście wspominałaś w mailu, że od trzeciej części współpracujesz z betą, więc może szalone literki wkrótce się uspokoją. 

Zastanawia mnie jedno: Cedrik jest w Twoim opowiadaniu jedynie o rok starszy od Clary i Laurel, czyli jest w trzeciej klasie. Trzecioklasista ma raczej marne szanse być kapitanem drużyny, więc jakim cudem dostał do zabawy komplet piłek i nikogo to nie zdziwiło? W Harrym sytuacja była nieco inna, ponieważ jako kapitan drużyny miał stały dostęp do sprzętu. Nie chciałabym, by w rolę pierwszoplanową zaczął wchodzić Imperatyw Opkowy, o którym szerzej napiszę w podsumowaniu. 


9. Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać

I znowu wita mnie streszczenie minionego tygodnia… 


Sprawy jakoś nie polepszał fakt, że codziennie w taką szarugę wychodziła z zamku, aby potrenować z Cedrikiem quiddticha. – Jak to codziennie, skoro grali w piątek i następne spotkanie miało się odbyć w poniedziałek? 

Sięgała właśnie po jedną  z nich, gdy jeden z woluminów upadł z hukiem za nią. – Czyli wolumin upadł na inną księgę? 

Clara urwała, marszcząc brwi. Kim jest Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać? – No nie… Serio? Przecież ona jest już na drugim roku, Harry ma pi razy drzwi z siedem lat, więc tyrania Lorda Voldemorta nie miała miejsca aż tak dawno temu. To trochę tak, jakby w tym momencie dwunastoletni Amerykanin w ogóle nie kojarzył nawet, co wydarzyło się w dniu katastrofy WTC. Nie kupuję tego. 
Do tego fragment o hatstallach nie wygląda jak wzięty z książki, raczej z miesięcznika Bravo. Wszystko opisane potocznym językiem, niedbale, bez konkretów, które powinno zawierać dzieło ze szkolnej biblioteki. 

Obok niego, naturalnie, stał Fred. – Używasz również typowego dla filmów sposobu przedstawiania braci Weasley, gdy żadnej kwestii nie są w stanie wypowiedzieć samodzielnie. W pierwowzorze rudzielcy byli postaciami drugoplanowymi, mieli dodawać smaczku, mimo to Rowling wykreowała im indywidualne, charakterystyczne osobowości, które dopiero filmy spłyciły. U Ciebie sprawy wyglądają wprost przeciwnie – niby wiem, że opowiadanie jest po części o nich, a mimo to nie potrafię nawet określić ich charakterów, wydają się mdli, nic o nich nie wiem. Czuję potrzebę dowiedzenia się czegoś o każdym z nich, pojedynczo, abym była w stanie ich rozróżnić bez szukania w tekście ich imion.  

Zdegustowana uniosła brew. – Nie będę już kolejny raz poruszać tego tematu, przejrzyj tekst pod tym kątem, a najlepiej – spędź jeden dzień rozglądając się, kto z Twoich znajomych wykonuje ten gest i ile jest takich osób. Bo w Twoim opowiadaniu robią to wszyscy

Czemu Clara przeprasza braci za nieobecność na ich treningu? Przecież jeszcze nie jest w drużynie. 
I skąd nagle ksywka Arie? Przecież to nijak się ma do jej imienia lub nazwiska. 

Odprowadzona krzykami bibliotekarki odłożyła książkę o hatstalach na półkę (...). – No to wreszcie zapisuje się to przez jedno L czy dwa...? 

Nic się nie stało, panno Pond. Wyglądasz na zmartwioną. Czy coś się stało?

Człowiek ten miał wokół siebie grupkę zwolenników, nazywanych śmierciożercami — w tym mocnienie [momencie], [przecinek zbędny] wokół postaci Voldemorta pojawiła się grupka ludzi, których twarze ukrywały maski, a włosy [–] spiczaste kaptury. – Przecież ani Goldberg, ani nikt wcześniej nie wypowiedział jego imienia, więc skąd Clara je zna? Piszesz opowiadanie w trzeciej osobie, lecz czasem posługujesz się mową pozornie zależną, mamy więc opowiadanie pisane w trzeciej osobie narracją personalną – cały czas znajdujemy się jakby z tyłu głowy Pond. Skoro już próbujesz mi wmawiać (co jest nadal dość słabe), że bohaterka nie wie, kim jest Voldemort, to chyba też jasne, że nie wie, jak ma on na imię. 

Przeżył zaledwie z blizną na czole, a Czarny Pan zginął. Czarny Pan to miano, którego wobec Voldemorta używają jedynie jego poplecznicy. Nie wiem, czy sięgnęłaś po nie, by zasugerować mi, że Goldberg jest śmierciożercą, czy po prostu z braku synonimów. Druga opcja jest skandaliczna, a w przypadku pierwszej to trochę jak cios obuchem dla czytelnika; sama nie wiem, co gorsze. 

Znowu cały rozdział to tylko jedna scena. Wymuszona, mam wręcz wrażenie, że wciśnięta mi na siłę tylko po to, by lepiej pokazać postać pani profesor. No okej, pokazuj ją, ale dlaczego nie sięgniesz po inne wątki, nie wypełnisz czymś tego strzępku? 


10. Chwila prawdy

— Widzisz, nasz przyjaciel Forrester, [przecinek zbędny] ma małe kłopoty z pamięcią. Możesz mu, proszę , przypomnieć[,] do kogo się przystawiał w zeszłym roku i jak to się skończyło? (...) 
— Oczywiście, że Forrester, Adair. Przy kim innym Eddiemu by puściły nerwy?
No… coś chyba nie bardzo, żeby Forrester przystawiał się do samego siebie, czyż nie? 

Szczerze mówiąc nie znała go zbyt dobrze, także nie wiedziała[,] do czego jest zdolny. (...)
— Jesteś? — usłyszała obok Davies. Lekko westchnęła. On się pewnie nie odczepi, ale no... W końcu jego jako tako znała. Reszta była jej zupełnie obca, także chyba nie miała wyboru. 
No dobrze, Soniu, ale jak Ty to sobie wyobrażasz? W czasie pierwszego roku mieli razem wszystkie lekcje, na roku w każdym domu jest około dziesięciu osób, czasem nawet mniej. Może go nie darzyć przyjaźnią, ale nie próbuj mi wmawiać, że go ledwo zna, bo to bujda na resorach. 

Trening został opisany… podręcznikowo. Nic mnie tam nie zaskoczyło, nie wzbudziło ciekawości. 

Z tego, co zawsze czytałam, Krukoni byli mądrzy, a Ty wykreowałaś Daviesa na głąba (który sam sobie zaszkodził w czasie eliminacji), a Forrestera na kogoś pokroju Malfoya. Nie wiem, czemu to zrobiłaś, bo Domy w Hogwarcie nie są tylko naklejką, ale Tiara przydziela nowych uczniów ze względu na ich charaktery. Forrester (który wedle zakładki jest czystej krwi) – kłamczuch i cham, powinien trafić do Slytherinu. Davies – nie wiem gdzie, ale skoro świadomie działał na swoją niekorzyść, to na pewno mądrością nie grzeszył, więc Ravenclow też do niego nie pasuje. 

Jestem po dziesiątym rozdziale i wciąż pamiętam, że prosiłaś mnie o zwrócenie uwagi na kreację głównej bohaterki. Chciałabym coś na ten temat napisać, ale… nie wiem jak. Ponieważ ona nie ma charakteru!
Nie czujesz, że Clara jest cały czas jakby obok wydarzeń? Że za słabo zaznaczasz jej osobowość? Spróbuj przeczytać te kilka rozdziałów z punktu widzenia czytelnika, kogoś, kto jednak nie siedzi w Twojej głowie. Bądź obiektywna. Przecież zupełnie nie pokazałaś tekstem chociażby tego, co bohaterkę cieszy, co smuci, jej zdenerwowanie objawiło się tylko niechęcią do jedzenia, ale taki sam efekt daje również niestrawność. Nie pocą jej się dłonie, nie odpływa myślami, nie ma nudności, nie jest blada, niewyspana. Daj mi cokolwiek, co pokaże mi , a nie historię, której ona jest widzem. 
Bałaś się również, że Clara będzie typową Sujką. Aktualnie nie ma nawet szansy nią zostać, bo jedynym, co konkretnego poczyniła przez te rozdziały, był awans do drużyny i kilka treningów. Nie czarowała, nie przesadzała Sklątek Tylnowybuchowych, nie zawaliła eseju, nawet się nie potknęła! Więc chwilowo wyszła jej tylko jedna rzecz przez dziesięć rozdziałów, ale problem jest taki, że nic innego nie miało prawa jej wyjść czy nie wyjść, bo żadnych innych interakcji nie było. Wszystko to streszczenia i ekspozycje, zaklinasz Clarę narracją, a to nie działa.
Reszta bohaterów też w sumie jest nijaka. Wszyscy są do siebie podobni. Laurel to taka typowa Dorcas Meadows, która jest zawsze, gdy jej potrzeba i w kimś się tam skrycie podkochuje, bracia Weasley do bólu typowi, żadnego głębszego charakteru, Cedrik rzucił kilka uwag tylko nieco śmieszniejszych od kota w pralce na Kwejku, Fiona i Patrick ponoć mają mieć dla Clary znaczenie, ale jakoś tego nie widzę. Davies i Forrester coś tam przebąkują z jajem, ale to nie wystarczy, szczególnie że to ponoć Krukoni. 
Nawet tytuł mnie zawiódł, bo ta Chwila prawdy okazała się jedną z tych z reklamy o gotowaniu grzybowej.


Pozostaje mi czekać na coś bardziej odkrywczego…


11. Nocne mary

Następne tygodnie upłynęły Clarze w ciągłym zmęczeniu. – No naprawdę? Znowu? 
Przecież nie musisz mnie informować na początku każdego rozdziału, że minęło tyle i tyle od poprzedniego. Możesz też zacząć od sceny dynamicznej, nawet od dialogu, żeby coś się wreszcie działo, bo rzucanie we mnie kolejnym streszczeniem nie przyniesie Ci poklasku. 
A zdanie później znowu o pracach domowych... Jakbyś przy każdym rozdziale korzystała z szablonu. 

Oczywiście Clary, jako dumnej Krukonki, taka ocena nie satysfakcjonowała. Już wolała harować po nocach i niemal przysypiać w dzień niż spaść z oceną poniżej bardzo dobrej. – Ekspo goni ekspo. Pokaż! Nie pisz, tylko pokaż! Bo mam dosyć czytania, że dużo pracy, eseje srata ta ta, ona zmęczona, a z tego nic nie wynika i nawet nie pokażesz mi, jak jej się oczy zamykają nad książką. 
Edit: Okej, pokazałaś, ale znowu w ścianie tekstu…


Proszę, to jest Twoja urocza ściana tekstu. A gdyby tak: 

Poderwała gwałtownie głowę. Zamrugała szybko. Co ona tu właściwie robiła? 
– Gdzie ja…? 
Na podłogę spadł koc. Clara nie pamiętała, żeby się przykrywała. W tym momencie powróciły wspomnienia zeszłego tygodnia – nawał pracy, długi esej, treningi. Była taka zmęczona. A kanapa w Pokoju Wspólnym taka kusząca… 
Chyba śnił jej się jakiś hałas.
Podniosła się szybko, słysząc tłuczenie w okno.

Voilà. Znowu – nie chodzi o to, żebyś przepisywała to w słowo w słowo, a jedynie, żebyś uświadomiła sobie różnicę, że wcale nie musisz opowiadać minuta po minucie całego życiorysu swojej postaci, by opowiadanie było pełne. Clara jest zmęczona? Jest. Miała ciężki tydzień? Miała. Zasnęła? Zasnęła. I wszystko w przyswajalnej, a przede wszystkim krótkiej formie, bo przecież istotą tych wydarzeń nie jest fakt, że poszła spać na kanapie. Jest nim przybycie sowy. 
Zastanów się nad tym. Musisz dojść do własnego sposobu przekazywania historii tak, by nie była nudna, ja mogę jedynie podsuwać pomysły. Obecnie Twoja szczegółowość w pisaniu o niczym jest zatrważająca. 

Brakowało jej kilka [kilku] piór u skrzydeł i ogona. Była potargana i umorusana.
A chwilę później: 
Przeklinając w duchu fakt, że nie ma przy sobie latarki, zaczęła po ciemku szukać ulubionego pokarmu Morgany, wody i czegoś[,] czym mogłaby przemyć jej rany. [tu dochodzi zwracający uwage rym]
Jeszcze dalej: 
Błagam cię, Morgana potrzebuje pomocy!
Zdecyduj się, Soniu! Była brudna i skołtuniona, poraniona czy umierająca? Nie wiem, co mam sobie wyobrażać.


Czemu Laurel nie chciała oddać mapy chłopakom? Nic nie powiedzieli, że to koniec ich tygodnia czy coś, ale skoro mają je gdzieś prowadzić, to chyba logiczne, że z mapą w ręku byłoby im łatwiej. Znowu coś mało inteligentni ci Twoi Krukoni… 

— Patrick! — wykrzyknęła, otwierając szeroko oczy.
Będąc nadal pod wpływem snu[,] zaczęła się rozglądać, początkowo nie rozpoznając pokoju[,] w którym się znajdowała. 
Nie musisz pisać, że wszystko robiła, będąc pod wpływem snu. Ja to zauważyłam i naprawdę da się tego domyśleć. 

Na widok chłopaka Clara zupełnie się rozkleiła. Łzy, które do tej pory stara się powstrzymywać, zaczęły wypływać jej z oczu niepohamowanymi strumieniami. Wyciągnęła przed siebie ręce w niemej prośbie o przytulenie. Chłopak natychmiast zareagował, przyciągając dziewczynkę do siebie. – Ona ma dwanaście lat czy dwa? Rozumiem, że może być uczuciowa, wrażliwa, tylko że te niepohamowane strumienie to gruba przesada i kojarzy mi się bardziej z karykaturalnymi anime. Sama widzisz, jak cienka jest granica między rysowaniem a przerysowaniem. 
Do tego wszystkiego okazało się, że całe to streszczenie, przez które musiałam przebrnąć na początku notki, było zupełnie bezsensowne, bo ukazywało tylko sen. Tym bardziej – po co mi był ten natłok tekstu? Rozumiałabym, gdyby opowiadanie było całościowo dość wartkie i postanowiłabyś taką stroną czy dwoma spuścić trochę napięcia, zwolnić, dać czytelnikowi wziąć oddech. Problem w tym, że w tak samo rozlazły sposób opisujesz praktycznie wszystko.


12. Mecz

Ponownie poraża mnie świetny tytuł, który streszcza rozdział w jednym słowie. 

Leniwe krople spływały w dół szkła, pozostawiając za sobą płynny ślad, który po chwili znikał pod napływem kolejnej. – To jest tragiczne, sztuczne i wypala mi oczy. 

Oczywiście znała zasady, że nie można było zmienić zawodnika podczas meczu, ale... Zawsze mogła mieć nadzieję. – A jak któryś dostanie tłuczkiem? 
Do tego po wielokropku zacznij od małej litery, ponieważ kontynuujesz zdanie po zawieszeniu głosu, a nie urywasz zdania, by zacząć nowy wątek. Dalej tak samo:
Poza tym, o ile podczas selekcji zachował się wobec niej... No... Delikatnie mówiąc nie fair, teraz zaczęło się to lekko zmieniać. – Widzisz? To jedno zdanie, nie trzy osobne. 
Znowu podałaś mi info na tacy, zamiast trochę wydłużyć notkę długości paragonu, i po prostu pokazać mi to sceną. Czego się boisz? 

Nie ufaj mu tak szybko. Wielu rzeczy jeszcze nie wiesz, Clar — i poszedł, zostawiając skonfundowaną Clarę przy stoliku.
Nadal nie rozumiała[,] o co mu chodziło.
Proszę, nie zaczynaj tylko z niej robić Krukonki-idiotki, Davies wystarczy. 

Clara zamrugała. Śni. Na pewno. To się nie dzieje na prawdę. Roger Davies nikogo nie przeprasza. Nigdy. Mowy nie ma. Musiała teraz leżeć przy stoliku zawodników quidditcha i spać, gdy Harrison próbuje coś wytłumaczyć. – Jeszcze post temu wmawiałaś mi, że Clara go nie zna za dobrze, skąd więc teraz takie dalekosiężne wnioski? 

Widząc to[,] szesnastolatka przytuliła ją mocno do siebie, dając jej czas na wzięcie się w garść. – W notce ze snem Clary twierdziłaś, że ma piętnaście lat, a jej urodziny chyba powinny być jakoś napomknięte? 

W takich chwilach podziwiała Harrisona. Nie miała pojęcia[,] jak on dawał sobie psychicznie radę z tym wszystkim. Dbał o drużynę niemal jak o rodzinę. Przejmował się każdym z nich i do każdego miał indywidualne podejście. Czuł się odpowiedzialny za nich wszystkich, nawet jeśli parę osób było starszych od niego. Ba, nawet pozwolił Clarze i Daviesowi założyć szkolne szaty do gry, mimo że prawdopodobnie nie zagrają w tym meczu! Poza tym reprezentował swój dom w rozgrywkach. I do tego wszystkiego znajdował czas dla swojej dziewczyny i utrzymywał krukoński dobry poziom[,] jeśli chodzi o naukę. Dziewczynka naprawdę zastanawiała się[,] jakim cudem on do tej pory się nie załamał. Psychikę to on musiał mieć niezłą, aby wytrzymać z tyloma obowiązkami naraz.

W pewnym momencie, gdy Jones już miał przerzucić kafel przez bramkę[,] żaden z nich nie był na tyle blisko, aby uchronić go przed ewentualnym ciosem w brzuch. Właściwie nikt z graczy nie zdołałby podleć. Nikt prócz... Harrisona, który[,] wykorzystując swoją pozycję i stosunkowo szybką miotłę[,] zepchnął kolegę z toru drogi piłki, niestety samemu jej nie unikając. Pomimo hałasu[,] jaki panował wokół nich[,] huk uderzenia o bok kapitana był tak wyraźny, że dźwięczał Clarze w uszach jeszcze dwie minuty po zdarzeniu. – Przyjrzyj się. Czy ta scena jest Twoim zdaniem dynamiczna? Bo wydarzenie samo w sobie takie jest, a opis wlecze się jak maturzysta na zajęcia o ósmej rano. 
Jones już miał rzucać, gdy zobaczył przed sobą tłuczek. Pałkarze byli za daleko, ale jakby znikąd pojawił się Harrison. Odepchnął Jonesa i przyjął tłuczek na siebie. Huk dotarł nawet do Clary, na ławkę rezerwowych.
Dwie linijki zamiast sześciu, do tego pozwalasz czytelnikowi wnioskować, nie tylko mielić tekst. Nie musisz dopisywać, że Harrison nie zdążył uniknąć tłuczka, bo to pokazuje sam dźwięk. A lanie wody typu ewentualnym czy stosunkowo, to tylko kopanie leżącego. 

Nawet Lee zabrakło głosu. – Przecież to niezły komentator, nie rozlazła łajza. W znacznie gorszych momentach sagi nie zawieszał się.


13. W cieniu drzew

Ku jej zaskoczeniu trawa pod jej nogami była wilgotna, a rankiem, o dziwo, nie padało. – Kolejne zdanie bez sensu. Fakt, że dziewczyna jest w Zakazanym Lesie, nie tłumaczy naginania praw fizyki i biologii. Również nie wytłumaczyłaś mi w dalszym tekście tego fenomenu, więc to tylko zbędne lanie wody. 

Zacisnęła palce na włosach, czując[,] jak każdy kolejny szloch wstrząsa jej ciałem. Nagle, w jednej chwili, poczuła[,] jak coś w środku niej pęka. (...)

Ta, jak gdyby nic, spokojnie odłożyła pióro i kałamarz w bezpieczne miejsce, aby nie zachlapać sobie pergaminu, gdyby przyjaciółka wpadła w swój gestykulacyjny nastrój. – Proszę, przestań mi ciągle wmawiać, że coś jest typowe, skoro nigdy się nie dzieje

Z zaskoczeniem odkryła, że podczas swojego rozmyślania ponownie zagłębiła się w las, tylko tym razem nie była to polana. – Jestem w stanie zrozumieć, że zapłakana, lecąc przed siebie na oślep, nie zauważyła, że dotarła do Zakazanego Lasu, chociaż i to jest ostro naciągane. Ale trzy minuty później zamyśliła się i co? Teleportowała? Nie, to się nie dzieje. To Imperatyw, którym próbujesz mnie przekonać, że Clara jest zgubiona, a na co nie ma żadnego logicznego powodu. Dbaj, proszę, o takie rzeczy, bo przez to fabuła wydaje się strasznie naciągana. 

Jak sama stąd nie wyjdzie, to ktoś ją znajdzie. Fred i George maja[ą] Mapę. – Przecież mapa pokazuje tylko Hogwart. 

(...) spoglądając na nią nieco karcącym wzorkiem. – Miałam nie wymieniać literówek, ale wyszło uroczo. I ten wzorek powtarza się kilkukrotnie. 


14. Konsekwencje

Wycelowała smukłą różdżkę w stronę jednej z niewielu szafek znajdujących się w gabinecie[,] z której wypłynęły dwie filiżanki i imbryk, który w miarę lotu napełnił się herbatą. – O, takie opisy to lubimy. Czy widzisz różnicę pomiędzy fajnym tym powyżej a suchym w pokoju stało jedynie kilka szafek, w jednej z nich poukładane były filiżanki i imbryk? Niestety większość opisów w Twoim opowiadaniu wygląda jak ten drugi, ale widzę, że zmierzasz ku lepszemu. 

Nie chciała jej straszyć jakąś przepowiednią, skoro sama nie miała pewności[,] czym ona jest i czy warto w nią wierzyć. – Clara z rozdziału na rozdział staje się coraz gorszą przyjaciółką. Nie wiem, czy specjalnie kreujesz ją w ten sposób. Przecież przepowiednia dotyczyła Laurel, więc co Clara ma do wierzenia w nią? To nie dotyczy Pond. 


Tamtego dnia wydarzyło się również coś, przez co ta sytuacja niemal zupełnie wyleciała jej z głowy. – Nie niemal wyleciała, skoro całe pierwsze pół rozdziału o tym bębnisz. Poza tym kolejne słowo nadużywane przez Ciebie: niemal. Wraz z nieco mocno go nadużywasz.

Gabinet nauczycielki znajdował się na samym szczycie piątego piętra.
Clara wyszła stamtąd i: 
Idziesz? — dopytał, kierując się w stronę schodów kierujących na piąte piętro, które już powoli zaczynały się odrywać od platformy.
Te schody tak nie działają. 

Uczniowie nieco ociężale wysunęli się z ławek, zupełnie ignorując monotonne słowa Binnsa, który, podobnie jak Krukonka, nie usłyszał dźwięku przerwy i nadal czytał tę samą książkę swoim monotonnym głosem. 


15. Cisza przed burzą

Wiedziała, że jej mama będzie chciała[,] aby wszystko było perfekcyjnie[,] i stała pewnie teraz w salonie, po raz sześćdziesiąty odkurzając tą samą komódkę[,] aby ani jeden pyłek kurzu nie ostał się na drewnie. – Ponownie: sceny!
Tę samą komódkę.

Podczas gdy jej przyjaciółka ekscytowała się wyjazdem, ona nadal martwiła się słowami centaura. – Po tym, jak o tym długo myślała, wmawiałaś mi, że zapomniała, a teraz znowu, że nie...? 

No dobra[,] na ten moment, jak na ironię, za bardzo wybiega w przyszłość. – Czas. 



Bogowie! Wreszcie dostałam fajną scenę! Coś się dzieje, jest płynnie, dobrze się czyta (może pomijając tę brunetkę…)! Czyli potrafisz! Chwilę później widzę: 
— Poza tym to moje dzieciństwo! Tak samo jak Kopciuszek! I Królewna Śnieżka! I Mała Syrenka!
— To pierwsze brzmi jak choroba — zaniepokoił się George. Clara przewróciła oczami.
Co znowu przyprawia mnie o westchnienie ulgi, że idziemy ku dobremu! Przy tytułach brakuje jednak cudzysłowów lub kursywy. 
Inny mankament: gdy w tekście pojawia się narracja dotycząca innej osoby niż tej, której dotyczy wypowiedź dialogowa, musi się ona pojawiać od nowego wiersza. Znaczy to, że Clara powinna się pojawić od nowego akapitu. 

— No — zaczęła, lustrując przyjaciół. — To kto podsłuchiwał? 


Mam wreszcie i świetne dialogi! Oznacza to, że to najlepszy post dotychczas, brawo!


16. Boże Narodzenie

W ferworze uczuć nie spostrzegła, że mężczyzna był właściwie na kuckach[,] toteż siła jej przytulenia nieomal go przewróciła. – Skoro stoisz za plecami Clary jako narrator, to nie możesz opisywać rzeczy, których (jak sama piszesz) ona nie widzi. 

Ale bawi mnie to, że po raz pierwszy to ty przypominasz mi o słowach Freda i George'a. Zazwyczaj to była moja fucha. – Tego też jakoś nie widziałam przez minionych piętnaście rozdziałów i fakt użycia słowa zazwyczaj wcale tego nie zmienia. 

Szczególnie, [przecinek zbędny] że tym razem, po raz pierwszy w ich znajomości[,] to ona tłumaczyła cokolwiek Laurel[,] a nie, jak to zwykle bywało, na odwrót. – Dajesz mi tę samą informację dwukrotnie w jednym zdaniu. Bez przesady.

Następnego dnia obudziły się do delikatnego pohukiwania sów. Obie dość powoli zaczęły się budzić, ale ptaków jakoś to nie interesowało. Jeden z nich zaczął niecierpliwie stukać w Clarę pazurem, także ta rozbudziła się nieco szybciej od przyjaciółki. – Eee… są święta. Zima. Ty również piszesz, że było zimno. Dziewczyny więc musiałyby spać przy otwartym oknie, żeby sowy wleciały, a to się jakoś nie klei. 

Czarny, skórzany nesser. – Ke? 

Jedyną przyjemną kwestią tego rozdziału były prezenty w postaci płyt. Ciekawy wątek problemów rodzinnych spłyciłaś do opisu ciastek, a konflikt fabularny – do odpowiedzi będzie dobrze. Czuję się, jakbym zamówiła pięknego schabowego z menu, a dostała podeszwę i to nawet bez panierki.


17. Bezruch

Odwiązała mu od nóżki list i skoczyła z powrotem na łóżko z takim impetem, że leżąca na nim Laurel kilka razy odbiła się od materaca. – Nie szalej, Soniu, to naprawdę nie jest kreskówka. 

Szczególnie Harisonowi, jasne! – Tu chyba powinien być pytajnik? Do tego już i mnie zaczyna się robić słabo, gdy widzę, że walisz literówki nawet w nazwiskach swoich bohaterów. 


18. Zabłąkany tłuczek

Czekam na rozdział, który zacznie się… czymś! Nie przegadanym streszczeniem! 


— Czy. Ona. W. Ogóle. Spała? — wykrzyknęła  rano przy stole Fiona, mierząc Clarę wzrokiem. 
Dziewczynka faktycznie wyglądała, jakby przez całą noc nie zmrużyła oka. Jej cera pobladła, przez co fioletowe sińce pod oczami były bardziej widoczne, tak samo jak z lekka zaczerwienione oczy. Mętnym wzrokiem wpatrywała się w swoją kanapkę, przeganiając włosy związane w bardzo niedbały kok, z którego już wymykały się kosmyki. 
Spójrz, jak bardzo próbujesz wciskać mi informacje do głowy. To pogrubione zdanie jest niepotrzebne, bo piszesz zarówno przed, jak i po nim o tym samym. Potrafię dodać dwa do dwóch, Soniu, oszczędź mi tłumaczenia. Tym bardziej że w dalszej części cytatu pojawiają się dowody niewyspania Clary, naprawdę ładnie wprowadzone w tekst. 

— Panie mi wybaczą.
— Panie się zastanowią — ofuknęła go Geddes. Kapitan znowu niemalże się uśmiechnął.
Okej, no ale skąd bohaterka, zza której perspektywy piszesz tę scenę, domyśla się, że kapitan niemal się uśmiechnął, skoro ostatecznie tego nie zrobił? Przeczytała mu to w myślach? 


19. Jak ptak w klatce

Po drugie... Pieniądze, Pond, pieniądze. Myślisz, że ta szkoła nie jest przekupna? Ja dostanę tylko po rękach i znowu wrócę. – Tej rzeczy nie będę Ci w stanie wybaczyć, Soniu. Dyrektorem jest Dumbledore i można o nim wiele powiedzieć, ale nie to, że jest przekupny. Jest sprawiedliwy, to po pierwsze. Gdybyś osadziła opowiadanie w innych czasach – taka informacja może by przeszła, tym bardziej gdybyś potwierdziła ją czymś więcej niż wymyślonym dialogiem dwunastolatka. Ale skoro nie przedstawiłaś mi innej idei dyrektora niż ta, która jest zawarta w pierwowzorze, to dopuściłaś się właśnie gwałtu na jednej z najlepszych postaci, które stworzyła Rowling. Wstydź się. 

Cała ta scena Pond-Davies nieuchronnie zbliża nas do fabularnego dna. Przypominam – bohaterowie mają tu po dwanaście lat, oboje są Krukonami, a do tego Twoje opowiadanie nie jest napisane na podstawie Mody na Sukces. Roger grozi Clarze jak dorosły, rzuca ciężkimi obrazami (przypominam, że u Rowling szlama to nie jest jak u nas, ot, idiotka, tylko bardziej kurwa, czyli no… średnio pasuje do dzieci w tym wieku), stawia warunki kapitulacji. Zachowuje się jak stuprocentowy Ślizgon. Czemu Twojej bohaterce ani razu nie przeszło przez myśl, że Davies nie pasuje do domu kruka? Do tego naprawdę w tym wieku największymi rozterkami Pond jest fakt, że każdy podkochuje się w każdym? Serio? 


Chyba winnam wam wyjaśnienia, prawda? – Ciągnąc wątek wieku: czy tak wyraża się dziecko? 


20. Przez lustro

Znowu Twoi Krukoni nijak się mają do osób, jakimi powinni być. Clara aż podskakuje z podekscytowania na myśl o łamaniu regulaminu? Nawet słowem się nie zająknie o niebezpieczeństwie tej wyprawy? 
Bogowie, już niemalże się ucieszyłam, że notka nie zaczęła się jak zwykle. Pierwszy raz! A tu… mamy dialog na sześć zdań i znowu – jeb – ścianą tekstu. Chciałabym już wysiąść z tego pociągu donikąd. Przy czym piszę o tym dlatego, abyś wiedziała, jakie emocje mogą targać czytelnikiem, który kolejny raz dostaje jednak bardziej wypracowanie niż opowiadanie. I wciąż dziwię się, jak pisząc opowiadanie, tak naprawdę nie pisząc opowiadania, dotarłaś do trzeciego tomu. 

Kiedy bowiem odpadły jej treningi quidditcha, nauczyciele jakby sobie przypomnieli, że dawno uczniowie nie mieli nawału prac domowych. – Po pierwsze: jak to odpadły treningi? Przecież dalej jest rezerwową i mają przed sobą jeszcze jeden mecz. Wyrzucili ją czy jak? 
Po drugie: co rozdział piszesz, że prac domowych jest coraz więcej. Naprawdę. To nie dość, że robi się już nudne, to ile oni już jej mają? Po pięćdziesiąt rolek pergaminu dziennie? 
Po trzecie: co to za stylizacja? Piszesz z perspektywy młodej dziewczyny, a wrzucasz światłe bowiem, które zwykle albo wykorzystywane jest przez narratora wszystkowiedzącego w baśniach czy legendach, albo przypomina perspektywę bohatera starszego i wykładającego literaturoznawstwo w Cambridge. 

W końcu jednak upragniony dzień nadszedł i Clara kłamałaby, gdyby powiedziała, że nie przywitała tego święta z wielką ulgą. – Od kiedy pierwsza sobota po Walentynkach to święto? 

— A właśnie... Czy ktoś może rzucić lumos? — zapytała Clara. — Nic nie widać. – Czy Twoja główna bohaterka zapomniała, że jest czarownicą? 

Ja wiem, ekscytacja i te sprawy, ale jesteśmy tu nielegalnie, tak? A oni są prefektami, więc dziewczyny...
Laurel przewróciła oczami.
— Nie ma z wami żadnej zabawy — jęknęła.  
I, niestety, kreacja Twoich bohaterów coraz bardziej kuleje. Żeby nie pisać: schodzi na psy. 


21. Związane ręce

Nastał marzec, a z nim coraz więcej nauki oraz finał rywalizacji domów w Quiddtichu. – Czujesz to już? Rejestrujesz, że wciąż czytelnik czyta o tym samym?


— Coś tam czy nie mamy przewidywań co do dzisiejszego meczu (...).
—  I co powiedzieliście? — zapytała, kierując się w stronę wyjścia na dziedziniec. Chłopcy poszli za nią.
— Oczywiście, że wam! — zakrzyknęli obaj.
Co tu się zadziało? Czy: nie mamy przewidywań / Oczywiście, że mam! – Tak miało być...?

Cały post o przefarbowaniu bliźniakom włosów. I... to tyle. 


22. Smak przegranej

Moja droga. Czy naprawdę tytułem tego rozdziały zespoilerowałaś mi całą jego treść? 
Edit: zgadza się. Tak było.


I oficjalnie, [przecinek zbędny] Slytherin wygrywa tegoroczny Puchar Domów! – To chyba nie ten Puchar...?

Niby Krukonka, a taka głupia. Po co siedziała sama w szatni? Próbujesz mi wmawiać, że nie chciała wracać do pogrążonego w żałobie Pokoju Wspólnego, ale już przecież wiedziała, że z Daviesa niezłe ziółko. Równie dobrze mogła wywiesić tabliczkę wolno atakować

Jakbyś sam nie nadskakiwał Harrisonowi, to by ci się nic nie stało — odparła. — Sam się podstawiłeś, teraz cierp[,] a nie zrzucasz to na mnie. – Użyłaś słowa nadskakiwać w złym kontekście. [KLIK]

Naprawdę przestaję ogarniać całą tę sytuację Davies-Pond. Odnoszę wrażenie, że Twoja bohaterka nie ma żadnego kręgosłupa moralnego. Nie szuka sposobu, żeby się wyplątać z pokręconej relacji i tych złożonych obietnic, a jedynie daje się wyzywać i jeszcze jest z siebie dumna, że nie odbiła piłeczki. Kreujesz Clarę na Jezusa Chrystusa, że co chwila nadstawia drugi policzek? I czy ta dziewczyna wreszcie na coś zareaguje? Co się musi stać, żebym zobaczyła jakieś emocje w dobrze wykreowanej postaci, a nie w płaskiej i papierowej, której w dodatku nie lubię? 
Do tego Rani. Jest blisko z Harrisonem, od dawna trenuje w drużynie, która wydaje się ważna zarówno dla niej, jak i dla jej (nie)chłopaka. Czemu więc pozwalają sobie na tolerowanie zachowań Daviesa, które godzi najmocniej w drużynę? Kolejny imperatyw, by fabuła mogła jako tako przeć do przodu, jednak mnie to nie przekonuje. 


23. Deja vu

Nie znoszę sytuacji, w której sformułowanie déjà vu zapisane jest w uproszczeniu, tj. błędnie. Jeśli już chcesz go używać – rób to poprawnie. Szczególnie że mowa o tytule.

Clarze nawet obiło się o uszy, że [Harrison] przeprosił Daviesa za swoje poprzednie zachowanie[,] a sam chłopak nawet poszedł do szukającego Krukonów, żeby samemu opowiedzieć[,] co o nim mówił po meczu i szukać wybaczenia. – Jego też pozbawiłaś kręgosłupa. No pięknie.


24. Tętent kopyt

Kolejny tytuł, po którym nie muszę czytać już notki. Hell yeah, jedna scena z centaurami, juhu! 
O! Plusik za naturalną kreację Hagrida – aż dźwięczał mi w głowie jego głos. 
Jakim jednak cudem żadnemu z bohaterów nie przyszło do głowy, że skoro walą w niebo falą czerwonych iskier, by zobaczyli ich nauczyciele, to tym bardziej zrobią to centaury (które i tak powinny były ich zauważyć dawno temu)? 

W imię naszych przodków, na cześć Stwórcy Koni, Posejdona, żegnaj Wodzu Heliosie! – Miło, że wiesz, że według mitologii to Posejdon jest stwórcą koni, ale… nie w tym uniwersum, niestety. 

Odsuńcie się, zanim ktokolwiek was zauważy. – Co z tego, że zachowują się jak słonie w składzie porcelany, Kieł szczeka, a oni puszczają snopy iskier jak w Nowy Rok...!

Po pierwsze: wymyśliłaś naprawdę spoko-scenę. Całość miała ręce i nogi, dobrze wykreowałaś historię, nawet wcześniejszy sen Pond. Wszystko mogłabym porównać do książki Zakon Feniksa, w której całą część byłam przygotowywana do wielkiego wydarzenia – punktu kulminacyjnego – w Ministerstwie Magii. Tylko to, co widzę tutaj, to dość mierna imitacja. Niby coś się miało dziać, zapowiedziałaś być petardy i fajerwerki (wybacz te noworoczne porównania, piszę tę ocenę trzydziestego pierwszego grudnia), a jednak dostaję zimne ognie i to takie, co już mi zgasły gdzieś po drodze. Znowu całość – i to mimo faktu, że to chyba Twój najdłuższy post – zamyka się w sześciu standardowych stronach Worda, a to trochę mało jak na ilość akcji, którą tutaj zawarłaś. Nie czuję napięcia, zdenerwowania, rozpaczy Clary, szoku Weasleyów, wściekłości Chejrona. Wszystko jest mdłe. Nawet dyskusja Dumbledore-Chejron, która miała spory potencjał, po kilku odpowiedziach typu moja racja jest mojsza niż twojsza skończyła się bezpłciowym przyklepaniem zgody, ku której centaur nie miał żadnego powodu. Przecież to wielowiekowy rytuał! A tu nagle pyk, spoko, Albi, będzie po twojemu! 
Porwanie Patricka też można porównać do akcji z Komnaty Tajemnic. Tyle że tam przeczytanie całej historii nie zajmowało pięciu minut! Były tajemnice, zagadki, które się rozwiązywało po kolei, a nie nagle, wszystkie w kilku zdaniach. Bo już wiemy, że Goldberg kogoś straciła, poznaliśmy rytuał, dowiedzieliśmy się, że Helios zawarł pakt. Wszystko już wiemy. 
Do tego w dziełach Rowling dzieciaki były pełnoprawnymi uczestnikami wydarzeń. U Ciebie – zostali zdegradowani do roli widzów, dlatego też narracja słabo oddziałuje na czytelnika, który przyswaja relację, dostaje reportaż i wsio.
Widać, że dążysz do czegoś konkretnego, ale wykonanie naprawdę dopiero raczkuje. Widzę tu pomysł z ogromnym potencjałem. I wybacz słownictwo, ale przy odpowiedniej dbałości o szczegóły i o sylwetki psychologiczne postaci oraz przy dobrze rozwijanych w czasie akcji wątkach to wszystko mogło być wręcz... zajebiste
No ale nie jest. 


25. Skryty ból

Podsumowując, najpierw postępowaliście dobrze, lecz później, kierowani impulsami panny Burton[,] złamaliście kilka szkolnych reguł, aby ratować przyjaciela? – A że już wcześniej byli w Zakazanym Lesie to… dobrze? 

Fabuła tego rozdziału jest bardzo przewidywalna. Czemu mi to robisz? Happy end relacji Patrick-Fiona? Musiał być. Pogadanka z dyrektorem, gdzie staruszek jest zachwycony ich zachowaniem? Odhaczone. Stara historia ze śmiercią ucznia, którą natrętnie sugerujesz mi od kilku notek, więc nie ma w niej nic zaskakującego? Starannie opisane. To wygląda trochę jak check list zakończeń wątków, które chciałaś mi zaserwować, ale nie wywołały one u mnie żadnych emocji przez sposób, w jaki je opisałaś i w jaki je prowadziłaś przez całą historię. Jakbyś nagle po prostu chciała przyklepać finał tomu i tyle. 


26. Uśpiona czujność

Już chciałam Cię znowu zrugać za kolejną wymuszoną sytuację z udziałem Daviesa, jednak udało Ci się opisać tę scenę tak, by wszystko miało ręce i nogi. A, jak już pisałam, problem Imperatywu Opkowego przytoczę szerzej w podsumowaniu. 


27. Impas

Naprawdę nie potrafię wyobrazić sobie opisanej przez Ciebie sytuacji. Twoja bohaterka to ciepła klucha, o nic nie potrafi zawalczyć, siedzi cicho jak mysz pod miotłą przez cały czas, a nagle ot tak sobie wybucha śmiechem, gdy Davies jej grozi? To zachowanie jest tak niepodobne do Twojej postaci, że wręcz karykaturalne i muszę tu również uznać wyższość słów Rogera nad tym, co próbujesz mi, Soniu, wmawiać. Twoja bohaterka jest zwyczajnie głupia. Nie naiwna, nie celowo kreowana na zamkniętą w sobie, która na kartach opowieści gdzieś po drodze się rozwinęła... Nie, jest po prostu głupia. Naprawdę nie domyśliła się, że Davies zamierza ją szantażować coraz to nowymi wydarzeniami? Że się do niej przyczepił jak rzep psiego ogona i nie zamierza odpuścić? Że będzie jej uprzykrzał życie, ilekroć ta pokaże, że jej na kimś zależy? Osoba inteligentna (Krukonka) lub odważna (Gryfonka, na którą usiłujesz ją kreować) spróbowałaby sobie z tą kwestią poradzić, doprowadzić ją do końca (tym bardziej że kończymy tom i wątki mogłyby się domknąć), a Clara zachowuje się jak ostro zemdlony niuchacz. Niby macha jakimiś tam pazurkami, ale nic z tego nie wynika i i tak chowa się, jak tylko go ktoś przyuważy. 
Z jednej strony mogłaby to być właśnie kreacja Twojej postaci, tylko… czasem, jak tu, zaburzasz ją jakimiś wyskokami, odejściem od normy. Z drugiej strony – mamy już dwudziesty siódmy rozdział drugiego tomu. Szmat tekstu za nami, więc główna postać powinna się choć trochę rozwinąć, a wydarzenia, w których uczestniczy, powinny mieć na nią wpływ. A tego też nie widać, to u Ciebie raczej losowe. 

Nic się dzisiaj szczególnego nie wydarzyło. Ty mnie przeprosiłeś w hangarze[,] a wracając[,] nie wiem, przewróciłeś się, uderzyłeś i dlatego wyglądasz jak po bójce. Na bliźniaków nikt nie zwróci uwagi, bo zawsze można powiedzieć, że się pobili między sobą, a Cedrik, który akurat przechodził obok, przekonał was wszystkich, że musicie iść do skrzydła szpitalnego. Mamy impas, Davies. – Znowu użyłaś słowa w złym kontekście, a przez to i cały tytuł stracił sens. [KLIK] Skoro bohaterka właśnie wyłożyła im rozwiązanie problemu, to impas nie ma prawa istnieć. 

A teraz przejdźmy do podsumowania. 

NARRACJA, STYL I OPISY

 Stylistyczny lazy writing (bardzo, bardzo zaawansowany);
 wykorzystywanie karykaturalnych określeń w stylu narząd powonienia lub istota ludzka, w celu uniknięcia powtórzeń; 
 zatrważająca ilość powtórzeń;
 nadużywanie określeń postaci, odnoszących się do koloru włosów; 
 rozpoczynanie rozdziałów od określenia czasu akcji (i zaznaczenia jego upływu) oraz wspomnienia prac domowych Clary lub streszczeń poprzednich notek;
☒ niepoprawne prowadzenie narracji trzecioosobowej personalnej (POV);
☒  tony ekspozycji i streszczeń zastępujących sceny i rozwlekające mniej ważne opisy do całych akapitów;
 niepotrzebne, zbyt skrupulatne opisy wyglądu postaci (często zawarte w ścianach tekstu);
 bardzo krótkie posty zbudowane na zaledwie jednej lub dwóch scenach, które zanim się rozpoczną, to już się kończą – brak możliwości rozpędzenia się z czytaniem.☑

 Przyjemne opisy meczów quiddicha; 
 klimatyczne frazeologizmy (Confundus ci w oko, galopujące gargulce). 

Jak już zdążyłaś przeczytać – niestety nie grzeszysz lekkością pióra. Nie jest to jednak rzecz, której nie da się wypracować. Każdy musi w tym temacie znaleźć swój złoty środek – gdzieś pomiędzy tworzeniem wiarygodnych, obrazowych opisów a układaniem ciekawych, wciągających scen. 
Jeżeli w Twoim opowiadaniu ma być gwałtowna akcja – nie przerywaj jej zbędnymi opisami, nie wrzucaj w nie nadmiaru słów, które niczego nie wnoszą, bo czytelnik zaczyna się czuć jak w Szybkich i Wściekłych 8, gdzie pas startowy liczy ze sto kilometrów tylko po to, by bohaterzy mogli w spokoju wszystko obgadać. 
O pojęciu lazy writingu i odniesieniu tego pojęcia do stylu autorskiego szerzej przeczytasz tutaj [link do artykułu]. Jest to dla Ciebie lektura wręcz obowiązkowa, abyś mogła w przyszłości pisać zdecydowanie lżej. I, koniecznie, obecne rozdziały usprawnić.

Ciągnąc temat krótkich notek, nie może być tak, że wielokrotnie Twoje posty zawierały dosłownie jedną scenę, za to poprzedzoną kolejnym malowniczym streszczeniem. To trochę jak rzucenie gościom paluszków, gdy czekają na obiad spod Twojej ręki. Macie, zapchajcie się, bo na danie główne jeszcze poczekacie. 
O ekspozycji, streszczeniach i scenach również znajdziesz kilka słów w naszej Encyklopedii: [ekspozycja: KLIK] i [sceny: KLIK]. W drugim tekście znaleźć możesz również wskazówki o tym, jak zaczynać sceny, by były znacznie bardziej interesujące dla czytelnika, a przede wszystkim zróżnicowane.

Nie wiem też, czy wiesz, czym jest ten cały tajemniczy POV, o którym tak wiele ostatnio piszemy w większości ocen. Po angielsku Point Of View, czyli perspektywa, z której prowadzisz narrację. Punkt widzenia. Słowem: musisz się zdecydować, czy Twój narrator jest wszystkowiedzący, czy jednak, choć w trzeciej osobie, przedstawiasz wydarzenia z punktu widzenia któregoś bohatera. W Twoim przypadku możliwa jest tylko druga opcja, gdyż wielokrotnie wplatasz w narrację myśli Clary. Oznacza to tyle, że sformułowania typu: 
— Bo jesteśmy - niemal warknął Krukon, wyraźnie powstrzymując się od przewrócenia oczami (...)
lub:
W ferworze uczuć nie spostrzegła, że mężczyzna był właściwie na kuckach[,] toteż siła jej przytulenia nieomal go przewróciła (...).
są w przypadku tej narracji niedopuszczalne. Dlaczego?
Ponieważ Twój narrator może odbierać i przetwarzać informacje o tym, co czuje, widzi i wnioskuje Clara. I tylko ona. W pierwszym przykładzie jest inaczej – Clara wchodzi Krukonowi do głowy i zapowiada, co miał zamiar on zrobić, a przed czym się powstrzymał. W drugim przykładzie natomiast nie powinnaś wspominać o tym, czego Clara nie widziała na własne oczy. Powinnaś za to narracją (stylizacją) oddać jej ferwor uczuć, by czytelnik domyślił się, że bohaterka nie zwraca uwagi na kucającą postać. Mogłaby to natomiast zrobić myślą czy wypowiedzią, w której Clara zdziwiłaby się, że bohater wstał i że w ogóle do tej pory kucał. Do tego narracja personalna otworzy przed Tobą nowe możliwości stylizowania myśli Clary, dzięki czemu bohaterka w końcu uzyska jakiś charakter. A dokładniej...?
Wszystko, co oddawałaś narracją, musiałoby stać wnioskami i podejrzeniami Pond, rodzącymi się w jej głowie. Narrator nie może już wyrażać ich jako obiektywną, nieemocjonującą oczywistość – Clara powinna zacząć być subiektywna i właśnie w ten sposób – sobie bliski – oceniać wydarzenia i inne postaci. Przeżywać prawdziwe emocje praktycznie każdym zdaniem narracji. Dzięki temu wykreujesz jej charakter, dziewczyna w końcu zacznie jakiś mieć. Jeżeli natomiast zechcesz oddać jakąś scenę z perspektywy innej postaci, powinnaś zrobić to początku tej sceny, kreując narrację tak, by oddawała przemyślenia właśnie tego bohatera.
Przy czym zdaję sobie sprawę z tego, że narracja prowadzona z perspektywy Clary może stanowić dla Ciebie wyzwanie, być czymś nowym, ale jestem pewna, że w takiej odsłonie opowiadanie nabierze charakteru – nabierze go również sama Clara, w końcu będę mogła ją lepiej poznać. W dodatku gdy autor decyduje się na tak radykalną narracyjną zmianę – w tym procesie najczęściej ekspozycje stają się pełnoprawnymi scenami. A to również dobrze zrobiłoby tej historii.
Początek serii poradników na temat POV zaczęła tworzyć Deneve i jego pierwszą część możesz znaleźć tu: [KLIK]. Polecam Ci śledzić też dalsze części, dzięki temu powinnaś szybko załapać, o czym piszę. Możesz również zajrzeć do artykułu od Skoiastel, w którym dość ogólnie pokazuje ona różnice między różnymi typami narracji [KLIK]. Wierzę, że wskazane teksty pomogą Ci te wszystkie partie przypominające bardziej wypracowanie szkolne przetworzyć w wielorozdziałowego opowiadanie.
Natomiast jeśli chodzi o opisy, również mamy coś odnośnie do miejsca akcji oraz wyglądu bohaterów: [KLIK], [KLIK]. 

FABUŁA

☒ Za mocno położony nacisk na relacje uczuciowe, kosztem odbierania wartości fabularnej wydarzeniom dziejących się w historii i napędzających ją; 
 relacja Pond-Davies bardzo wymuszona i sztuczna; 
 za mało akcji, biorąc pod uwagę cały tom opowiadania; 
 rola pierwszoplanowa Imperatywu Opkowego; 
 zbyt krótki finał opowiadania (poświęciłaś mu za mało miejsca w tekście, przez co nie zdążył zadziałać odpowiednio na czytelnika, nie zbudowałaś w nim również napięcia); 

 Udana część rozwiązań fabularnych; 
 kilka zaskakujących zwrotów akcji (urzeczywistniony sen Clary, rytuał centaurów, gra Clary i Daviesa w jednym meczu); 

Jak już pisałam: cała akcja między ścigającymi Ravenclawu jest grubymi nićmi szyta. Roger to taki trochę Draco, którego włożyłaś do tego samego domu, co Clarę. Jednak cała nienawiść chłopaka bierze się znikąd, bo o ile Malfoy miał wiele podstaw, by Harrego z góry nie lubić, to Davies nie ma powodów, by być aż tak uprzedzonym. Nie wiem, może z czasem rozwiniesz ten wątek i przytoczysz mi konkretny powód zachowań Krukona, ale dotychczas nic takiego nie znalazłam, więc cała ta ich kłótnia idzie nieco w eter. 
Tworzy to kolejną niewyjaśnioną relację pomiędzy Clarą a resztą jej grupy. Niby próbujesz przedstawiać mi ich jako paczkę super przyjaciół, ale czy tak się zachowują przyjaciele? Clara nie powiedziała Laurel przez cały tom o radach centaura w Lesie (a przecież była to informacja stricte przeznaczona dla Burton), nie pisnęła również słowa o swoich problemach z Rogerem, a przecież powtarzała sobie nieraz, że zawsze można im ufać. Jednocześnie niczego nie stara się rozwiązywać sama, a każdy jej problem zawisa w próżni. 
Wątki poboczne przeprowadzone są bardzo płytko i ciężko mi o nich cokolwiek pisać. Relacja Patrick-Fiona istnieje w sumie w kilku akapitach, rozmowy z Trelawney i z Goldberg coś tam wnosiły do fabuły, ale nie zostały mi w pamięci na dłużej, wyprawa do Hogsmeade była nijaka i oklepana, tak samo święta w domu Państwa Pond. Są, bo są, ale nie sprawiły, że miło mi się czytało, wprost przeciwnie – dążyłam jak najszybciej do końca, by wreszcie zaczęło dziać się coś konkretnego, ważnego fabularnie. Inna sprawa, że część tego, co miało napędzać tekst, odklepałaś jedynie ekspozycją, a więc trudno mi było prawdziwie wczuć się w historię i przeżyć ją tak, jak przeżywa się pełnoprawne opowiadania. 
Ach, a ten cały ważny konkret, a który tak się czekało cały tom… okazał się, niestety, jedynie szybkim wybuchem, dość ładnym, ale przebrzmiałym szybciej niż malutka petarda. Nie tak powinno być. To był moment, do którego czytelnik wraz z bohaterami dążył przez wszystkie rozdziały, w dodatku miał mnie nasycić, bym usatysfakcjonowana oczekiwała na kolejny rok nauki Clary. I może by tak było, gdyby całość została dobrze opisana, ale wszystko skisło. Wybacz, że piszę o tym już któryś raz, ale nie mogę tego przeboleć. A mogło być tak pięknie. Przecież epilog daje sygnał, że w głowie masz kopalnię złotych pomysłów, tylko czekających, by wykorzystać ich potencjał… 
Jeżeli w Twoim tekście dzieje się coś ważnego – nie gnaj na łeb na szyję. Większość Twojej fabuły zamknęłaś w jednej notce (tej o wyprawie do Zakazanego Lasu). Przez resztę czasu czytałam o pracach domowych i wystroju kolejnych wnętrz. Za to gdy przyszło co do czego, gdy wreszcie miało się dziać coś ważnego, wszystko minęło, zanim zdążyłam mrugnąć. Był super pomysł, pokusiłabym się o stwierdzenie, że niewiele gorszy od tych, które przyniosły sławę potterowskiej sadze. Nie potrafiłaś go jednak odpowiednio wykorzystać i przelać na bloga. Wykonanie jest niestaranne.
Nieźle Ci szło wplatanie różnych wątków w trakcie opowiadania, ale co z tego, gdy finał to taka klapa? Nie będę ukrywać, że poczułam się zawiedziona, bo czytając ostatnie notki ciągiem, udało mi się wciągnąć (nie udałoby mi się to, gdybym czytała posty pojedynczo, bo nadal ich długość jest mocno okrojona), a tu nagle… koniec. Mogło być świetnie, a wyszło przeciętnie. 
Dużym problemem Twojego opowiadania jest imperatyw narracyjny. Masz pomysł, ale nie wiesz, jak do niego doprowadzić, więc tworzysz naprawdę karykaturalne sytuacje, abstrakcyjne wręcz. Przez to Twoja bohaterka wydaje się głupia, a jej sylwetka psychologiczna – płytka. Niestety – jeżeli masz jakąś wizję, która wydaje Ci się świetna, ale nie pasuje ona do fabuły, musisz ją odłożyć na później lub odpowiednio rozwinąć, a także zapowiedzieć ją za pomocą odpowiednich hintów (wskazówek ukrytych w fabule wcześniej, które dadzą czytelnikowi sygnał, aby pozostał czujny). Niektóre wątki, którym nie potrafisz nadać sensu i ich obronić inaczej niż wymówką bo tak ma być, więc tak będzie możesz zupełnie pominąć, ewentualnie, jeśli mocno upierasz się przy którymś z nich, możesz oddać go postaciom pobocznym, by imperatyw w życiu pierwszoplanowej postaci pojawiał się jak najrzadziej. Główny bohater to postać, która działa i pracuje, by dojść do celu, a nie taka, która ma szczęście, gdy wszystkie te rzeczy dzieją się wokół niej.
Duży plus za mecze quiddicha. Dobrze mi się je czytało, całość była prowadzona płynnie i z głową. Widać w nich, że potrafisz coś dopracować, dlatego wciąż uważam, że jest nadzieja na przyszłość dla Twojej twórczości. 
No i pozostają nam jeszcze tytuły postów. Są złe. Spoilerują, a to najgorsze, co mogłaś zrobić. Zamiast ciekawości – wielokrotnie wzbudzałaś moją niechęć, bo po co mam czytać, gdy już wiem, co się zdarzy? Bez sensu. 


CLARA

 Beznadziejna przyjaciółka; 
 słaba Krukonka; 
pozbawiona charakterystycznej stylizacji językowej (narracyjnej i dialogowej); 
 bez dobrze skonstruowanej sylwetki psychologicznej; 
 bierna.

Wybacz, ale Twojej głównej bohaterce nie jestem w stanie przypisać żadnych pozytywnych stron. Najgorsze jest to, że gdyby jej w tym opowiadaniu nie było, to praktycznie nic by się nie zmieniło, bo Clara nie przyczyniła się do żadnej ważnej części fabularnej. Nawet w meczach, które były najmocniejszą częścią Twojego opowiadania, wszyscy daliby sobie radę bez niej i wynik by się nie zmienił nawet o pół punktu. Według mnie Clara nie tylko nie posiada charakteru Sujki, czego się bałaś, ale... nie posiada żadnego. Nie znam jej. Nie wiem, co ją boli, co przeraża, co cieszy. Sceny zdenerwowania wydawały się sztuczne, jej nagły wybuch śmiechu pod koniec wręcz paranoiczny, przez większość fabuły nie robiła nic konstruktywnego, jakby żadna sprawa jej tak naprawdę nie dotyczyła. Spłyciłaś ją. Więc chyba mogę szczerze powiedzieć, że przesadziłaś z wystrzeganiem się Mary Sue – przez to Clara nie wydaje się człowiekiem z krwi i kości. Jako Mary Sue zamiast posiadać górę pozytywnych cech – nie posiada żadnej ceny. Ani złej, ani dobrej. Też niedobrze, właściwie nawet gorzej, bo Mary Sue łatwiej obronić w tekście – przeważnie takiej pannicy wystarczy coś odjąć. Natomiast w przypadku Clary wypadałoby, byś stworzyła tę postać od zera – porządnie przydzielając jej wady i zalety, cechy charakteru oraz cechy charakterystyczne dla stylizacji narracyjnej wynikające ze środowiska, z którego Clara pochodzi, i jej wieku. I trzymać się ich – rozwijając niektóre, a inne powoli przekształcać, zgodnie z rozwojem fabularnym w odniesieniu do podejmowanych przed Clarę decyzji, które pchać będą opko w przód.
Do tego nie wiem, jaką wartość w słowniku Clary ma wyraz przyjaciel, ale bohaterka nie jest przyjacielem dla żadnego innego bohatera. Nie wiem, czemu inni ją lubią, bo zachowuje się jak osoba aspołeczna, niekiedy i spocjopatyczna  – niczym się nie dzieli z kolegami, ma w poważaniu ich problemy, w niczym im nie pomaga, nie martwi się... Nic. Sprawia to, że zwyczajnie nie da się lubić Pond, bo prędzej bym ją spoliczkowała, niż się do niej uśmiechnęła. Zajrzyj może tutaj [KLIK] – w tym artykule znajdziesz odpowiedź na pytanie, dlaczego nie zawsze opłaca się kreować głównych postaci na osoby antyspołeczne.


RESZTA POSTACI

☒ Nazywanie kilku bohaterów po nazwisku, a innych po imieniu; 
☒ za małe różnice pomiędzy Fredem a Georgem – brak cech charakterystycznych przyporządkowanych każdemu bliźniakowi z osobna;
 zbyt rzadkie pojawianie się na planie Patricka i Fiony (skoro mieli to być ponoć przyjaciele Clary); 
 jakby losowe przypasowanie bohaterów do domów, zupełnie ignorując kanoniczny fakt przydziału osoby do domu ze względu na dominujące cechy jej charakteru; 

 Kreacja Laurel i wątek jej konfliktu z rodzicami; 
 kilka pozytywnie działających na czytelnika zachowań w drużynie, w tym Rani i Harrison (jeśli tylko zapomnę o przepraszaniu Daviesa); 

Tutaj mam jedną uwagę niecierpiącą dalszej zwłoki. Na litość boską – zmień, a najlepiej całkiem wyrzuć zakładkę z bohaterami! Jesteś aktualnie na trzecim tomie, a oznacza to, że Twoi bohaterowie mają po trzynaście lat. Claire na Twoich gifach dobija trzydziestki, Eddie czterdziestki, pozostałe postacie też nijak nie pasują do wieku bohaterów. Wedle Spisu Treści używałaś tych samych artów również w pierwszym tomie. Ja wiem, że gify są ładne, bohaterowie też niczego sobie, ale przestają być wiarygodne, a są wręcz karykaturalne i nie wnosi niczego. Powiedz, jak mam sobie po takim obrazku wyobrazić postać, o której przygodach czytam? No nijak. A jeśli chcesz mieć gify i zachować zakładkę, dobierz twarze dopasowane do wieku. Mało jest serialowych, fajnych dzieciaków na Tumblrze?
Wracając jednak do treści, mam wrażenie, że Patricka i Fionę wrzuciłaś w to opowiadanie nieco na siłę. Może w pierwszym czy trzecim tomie mają oni większe znaczenie, ale tu – żadne. 
Może Cię to nieco zaboleć, ale realny ból sprawia mi przyswajanie informacji o sytuacjach, w których bohaterowie zachowują się jak żywcem wyjęci z horroru klasy D. Wiadomo, że choć wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, by nie schodzić samemu do ciemnej piwnicy, gdy nie ma światła, to główny bohater na bank to zrobi, w dodatku będzie krzyczał: Hop-hop! I właśnie to czułam, czytając o niektórych zachowaniach Twoich postaci. Dość... bolało. Zdarza Ci się mocno przerysowywać zachowanie postaci, przez co czasem miałam wrażenie, że nie kreuję ich w głowie jako bohaterów z uniwersum potterowskiego, a jako bohaterów rysowanych na wzór anime. 
Pisałam już kilkukrotnie, że ostro naciągnęłaś przypasowanie do Domów u Twoich bohaterów. Nie tylko Clara nie pasuje do swojego, ale również Laurel, która nie bała się iść do Zakazanego Lasu, by pomóc przyjacielowi, czy Davies, który ceni czystość krwi, jest mściwy i sadystyczny. 
W czasie dyskusji z dziewczynami z WS spotkałam się jednak z opinią, że ostatnio coraz modniejsze jest wychodzenie poza sztywny schemat dobierania bohaterów do Domów na podstawie cech charakteru. Coraz rzadziej widywane są teksty, w których odważni mogą być tylko Gryfoni, Ślizgoni to same dupki, a jedyną zaletą w byciu Puchonem jest to, że mają oni dormitorium blisko kuchni. Nie jestem jednak pewna, czy przy kreacji swoich bohaterów postawiłaś sobie za cel utrzeć nosa Rowling i jej stereotypowości i brzydkim podziałom, czy jednak był to zabieg niezamierzony, jednak wyczułam momentami przesadę w tym działaniu. Domy przydziela przecież Tiara, która jest obiektem magicznym. Kapelusz potrafi szybko zweryfikować  cechy poszczególnych uczniów. Wiadomo, nikt nie jest czarno-biały; Gryfon może być strachliwy, jednak przynależność do domu Lwa może w nim rozwijać cechy, z którymi ma problem. Jasne, że Ślizgon może być świetnym przyjacielem i sympatycznym człowiekiem, ale na przykład może mieć skłonności do złości i agresji, gdy źle się poczuje – bo tacy przecież są ludzie. Nie każdy Krukon musi być też  stereotypowym kujonem, chodzącą encyklopedią, ale sądzę, że nauki wyniesione z Ravenclavu mogą go nauczyć szacunku do wiedzy i rozbudzić w sobie nowe talenty do jej przyswajania. Oczywistym jest, że nie każde z dzieci ma ten sam charakter, który jest kalką osobowości założycieli Hogwartu, ale jeżeli konkretna osoba nie przejawia żadnych cech, które by go predestynowały do danego Domu to… dlaczego tam jest? Tiara, tak sądzę, potrafiła przydzielać ludzi przez wzgląd na ich predyspozycje, choćby i całkiem ukryte, minimalne, nie tylko cechy dominujące, bo przecież młodzi ludzie się dopiero kształtują i rozwijają. U Twoich postaci tego nie widzę, szczególnie gdy mowa o Clarze. 
Kilka słów o kreacji bohaterów znajdziesz też tu: [KLIK]

POPRAWNOŚĆ

 Spora ilość błędów interpunkcyjnych; 
 literówki w ilościach hurtowych;
☒ błędy wynikające z gubienia podmiotów; 
 podwójne spacje; 
 pojedyncze błędy ortograficzne; 
☒ zła odmiana imion i nazwisk bohaterów kanonicznych i autorskich. 

Widać, że wrzucasz posty bez ich uprzedniego przeczytania, pod wpływem chwili. Wena to jedno, a dbałość o tekst to zupełnie inna sprawa.
Wklejenie postu do Worda potrafi zdziałać cuda. Pozbyłabyś się większości literówek, których jest od groma, do tego podkreśliłyby Ci się błędy ortograficzne. Przeczytanie notki jedno- lub dwukrotne też by nie zaszkodziło, byłabyś w stanie wyeliminować wtedy również powtórzenia, a gdybyś do tego czytała na głos – znalazłabyś pogubione podmioty. 
Problem podwójnych spacji da się szybko rozwiązać przy pomocy przeszukiwania tekstu, gdy klikniesz CTRL+F. Pamiętaj też o cudzysłowach i różnicy między dywizem a myślnikiem.
Jeżeli chodzi o odmiany i interpunkcję – tu już nie ma drogi na skróty, musisz się po prostu tego nauczyć. Najlepiej używać do tego... Google, na przykład wpisując frazę: odmiana imienia/nazwiska X – zwykle wyskakują wiarygodne źródła, nie bój się ich szukać. 
Polecam także nasze artykuły: podstawy podstaw [KLIK],  oraz interpunkcję od Sko: [KLIK]. A generalnie polecam Ci przeczytanie naszej Encyklopedii od deski do deski. 

Podsumowując

Niestety, jak sama widzisz, w ogólnym rozrachunku wynika, że Twoje opowiadanie ma znacznie więcej minusów niż plusów. Za te kilka lepszych dialogów, opisy meczów, kreację Laurel i sam pomysł nie jestem w stanie dać Ci wyższej noty niż słaby, ale chciałabym, byś wiedziała, że opowiadanie jeszcze da się uratować. Oczywiście – przy takiej ilości błędów łatwiej byłoby Ci po prostu napisać je od początku, zadbać przy tym o szczegóły, wykreować Clarę i dopracować jej narrację, ale jeśli zechcesz bazować na tym, co już masz, również na siłę dałabyś radę to obronić. Sądzę jednak, że – koniec końców – pochłonęłoby to więcej Twojej energii i zajęło znacznie więcej czasu, pewnie sporo byś nad tym też się napsioczyła. Czasem nie warto jest grzebać w zwłokach, a stworzyć coś nowego od podstaw. 
Trzymam przy tym kciuki, że nie pogrążysz się w żałobie, bo jeszcze wiele przed Tobą! 



11 komentarzy:

  1. "Czasem nie warto jest grzebać w zwłokach, a stworzyć coś nowego od podstaw. Czasem nie warto jest grzebać w zwłokach." Sądzę, że raz napisana uwaga dotarłaby do autorki :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. XD poprawione.
      Ogólnie ostatnio coś nam formatowanie siada, dziś cały dzień nanosiłam ręcznie kursywy, pogrubienia, usuwałam już jakieś duble, także nie gwarantuję, że nie znajdzie się tego więcej.

      Usuń
  2. W żałobie się nie pogrążę, od tego jest sesja :P
    No cóż, szczerze mówiąc... Zawiodłam się na sobie.
    Wiele z Twoich uwag (POV [wiem co to, ale dziękuję za wyjaśnienie na wszelki wypadek], nieustanne niby, brunetki blondynki (ja wszystkie was dziewczynki... przprszm), literówki czy moja kochana, najwspanialsza interpunkcja. Tak samo zauważyłam też, że często brakuje mi dynamiki i tych moich nieszczęsnych krótkich zdań.
    Nie zauważyłam jednak Clary jako złej przyjaciółki (za co pluję sobie w brodę) i socjopatki. Tak samo nie sądziłam że te streszczenia mogą być irytujące; tutaj momentami chyba za bardzo inspirowałam się stylem Rowling (propos Rowling, nie Potworek a Stworek), a imperatyw podejrzewałam, odkąd poznałam to pojęcie. Jednym słowem: potwierdziłaś wszystkie moje podejrzenia. I dobrze. Dzięki temu wiem nad czym pracować.
    Jeśli chodzi o Clare jako bierną osobę, zauważyłam to kiedy moja przyjaciółka (i obecnie beta) zaczęła mnie czytać. I według jest to mój główny problem (oprócz trudności z nazywaniem rozdziałów. Nie potrafię, nie umiem, a byłam w klasie dziennikarskiej)... Wiem, że to ja stworzyłam tę postać a mam wrażenie, że zaraz mi zejdzie na śniadanie i założy bluzkę na naramkach po zaokrągleniu się po wakacjach. Nie chciałam, żeby wyszła na aspołeczną, bardziej próbowałam ja tworzyć jako naiwną.
    Z Daviesem wiem, że przesadziłam. Wyraża się jak villan od który wali inwokację przed zabiciem głównego bohatera a i to nawet nie. Teraz próbuje się z tego wykręcić/wyjaśnić... A propos wykręcania; przyznam się do czegoś.
    Jestem pewna że mimo wszystko zobaczyłaś pewien rozdźwięk między początkiem a końcem opowiadania (lubię wierzyć że ten rozdźwięk to ciche echo poprawy pisania, but well...). I pewnie zauważyłaś, że blog przez długi czas był zawieszony. Po części dlatego, że nie miałam kiedy pisać, a po części że... Low and behold zaczęłam myśleć. To znaczy: w moim zeszycie są jakieś 4 plany drugiej księgi. Ponieważ w wieku mniej więcej osiemnastki zaczęłam czytać NAKWE i przeraziłam się swoim opowiadaniem. Zaczęłam zauważać błędy i to, że moja fabuła leży
    Dlatego próbowałam to wszystko poskładać. Dla przykładu centaur Laurel: pozostałość po pierwszym planie gdzie, jak mi wypomniałaś, miałam pomysł i nic z tym nie zrobiłam. Dopiero wątek Goldberg I Daviesa (choć ten Davies to oj...)z od a do z, bo ja, blondynka, się nagle zorientowała, że "ojej, to nie ma fabuły". And that's on me. A największy błąd to to,że jak sama mówisz, mogło być zajebiście, a wyszło pierdnięcie mamuta. Bo heh, mam wrażenie że nie potrafię planować. To znaczy mam plan wydarzeń, ale za ogólny, frustruje się i powstają fillerowe rozdziały jak ten w Hogsmeade (gdzie były dwie rzeczy ważne: przygnębiona Goldberg i odkrycie hasła którym Clara potem uciekła). Rzucałam się w tę i wewte próbując to wszystko jakoś scalić, bo chciałam skończyć to co zaczęłam na relatywnie dobrej nocie. Jak mi wyszło, można zobaczyć.
    I to nie jest tak że miałam w dupie czytelnika i pisałam dla samego pisania. Wtedy też miałam plan. Tylko zbyt ogólny, na tyle, że jak na niego spojrzałam krytycznym okiem stwierdziłam, że sama nie pamiętam o co mi chodziło i próbowałam pogodzić to co było z tym co chciałam aby było. Skończyło się na mezaliansie.
    W trzeciej księdze się staram. Mam plan (taki przejrzany że trzy razy i go nie ruszę. Mam swoje obawy co do niego, ale bardziej czy dam radę napisać historię jaką chcę napisać czy wyjdzie to samo co zwykle). Mam betę która mnie bije po łbie i mam dwójkę przyjaciół którzy mi patrzą na ręce. Pilnuję się.
    Ale to nie zmienia faktu, że ta część też istnieje. Nie wiem, nadal chce to kontynuować. Za bardzo polubiłam moich bohaterów. I wiem, że kiedyś zrobię rewrite tych dwóch ksiąg. Tylko muszę to jeszcze na spokojnie przemyśleć.
    Mimo wszytko, cieszę się, że były jakieś plusy i że nie jest to kompletnie do d. Chociaż tyle :')
    Nie będę udawać że mnie wytyki nie ruszyły, bo łezka poleciała, ale po łezce przyszła determinacja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (blogerze zostaw mnie w spokoju, mój komentarz nie jest za długi, jest za krótki jak na winy przeze mnie popełnione)
      Dziękuję za wiadro wody, karnego jeżyka i za czas spędzony nad moją pracą. Może kiedyś, pewnego pięknego dnia, uda mi się Ciebie przekonać do przeczytania trzeciej części (keep on dreaming, Sonia, keep on dreaming...)
      A jeśli nie, poświęciłabyś mi jeszcze chwilkę (wiem, proszę o dużo) i powiedziałbyś mi, czy motywacja Daviesa jest okay? Jeśli jednak jesteś mną zbyt zmęczona, zrozumiem!
      Dziękuję jeszcze raz!
      Sonia
      P.s. sprawa z Wawrzynami: szesnastoletnia Sonia odkryła, że Wawrzyny to po angielsku Laurel I unzala to za świetny dowcip. Na tyle świetny, że dziewiętnastoletnia Sonia zamarła w stuporze na pół godziny kiedy sobie o tym przypomniała. *spala się ze wstydu, zostawiając po sobie kupkę popiołu, a Stworek usłużnie podaje Elektrowni zmiotkę i szufelke żeby popiół wynieść i rozproszyć na cztery strony świata*

      Usuń
    2. Ps2: Zrobiłaś mi dobrze przemyślany prezent na imieniny. Dziękuję ponownie ❤️

      Usuń
    3. Nie chciałam, żebyś poczuła się aż tak bardzo zawiedziona swoją twórczością, naprawdę! Pomysł ciągnięcia tej historii i przepisaniu pierwszych dwóch ksiąg w wolnej chwili jest jak najbardziej okej!
      Leciałam po spisie treści, więc nie zauważyłam zawieszenia bloga, ale wydaje mi się, że w ocenie wspominałam, że im dalej w tekst, tym było lepiej ze wszystkim, szczególnie z poprawnością.
      Jeżeli chodzi o Daviesa – przez całość lektury liczyłam na jakieś nieodkryte zdarzenie, które aż tak zmieniło chłopaka, że przestał pasować do swojego domu, przecież takie przypadki muszą się zdarzać. Zmarła mu mama lub ojciec zaczął pić, to by mi wiele wątpliwości wyjaśniło. Pomyśl o tym. Motywacja jest okej – jak na dwunastolatka, potem musisz szukać czegoś głębszego.
      I chętnie przeczytam trójeczkę, gdy ją skończysz <3
      Dzięki za komentarz i powodzenia!

      Usuń
  3. Czym można mrugać, jeśli nie oczami? Można jeszcze światłem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeden link, który miał prowadzić do poradnika z odmianą, prowadzi do onetu. To chyba zbędne.

      Usuń
    2. Hej, link już działa.
      Jeżeli chodzi o mruganie – niby tak, ale domyślną jednostką mrugającą są oczy i jest to uznawane za pleonazm.
      Dzięki za lekturę!

      Usuń
  4. W końcu jednak upragniony dzień nadszedł i Clara kłamałaby, gdyby powiedziała, że nie przywitała tego święta z wielką ulgą. – Od kiedy pierwsza sobota po Walentynkach to święto? Musiałabym sprawdzić kontekst tych słów, ale może ten dzień był dla niej ważny i dlatego nazwała go świętem? Tak się luźno zastanawiam, bo w sumie czasami spotkałam się z takim określeniem, kiedy ktoś mówił coś w stylu: Ten dzień to moje święto albo Pierwszy raz w tym tygodniu kończę o 15, no święto normalnie... i nie miałam problemów z odczytaniem znaczenia tych słów, nie szukałam w kalendarzu jakie to święto, tylko rozumiałam z kontekstu. I tu powstaje pytanie: to czepianie się, bo już miałaś tak dość tego opowiadania (nie oceniam, nie zarzucam niczego, proszę, potraktuj to neutralnie), czy autorka naprawdę uznała, że sobota po walentynkach jest świętem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Kontekst był następujący: Autorka przypadkiem zapomniała, że chwilę wcześniej napisała o wyjściu do Hogsmeade sobotę, bo święto wypadało we wtorek i się trochę czas poplątał. Finalnie nagle randomowy dzień został świętem.
      Dzięki za czujność!

      Usuń