[186] ocena tekstu: Another Pokemon Adventures


Autorka: Black Evyl
Tematyka: fan fiction Pokemon
Ocenia: Elektrownia, ze wsparciem Skoiastel

[jakoś bez gifa jednak nam łyso...]

Szablon bardzo minimalistyczny, bardzo ładne ikony w Menu, zawartość podstron dopracowana, choć brakuje mi wypełnienia zakładki Świat. Masz już wystarczająco dużo rozdziałów, by się tym zająć. Czcionka przyjemna, choć preferuję ciemny tekst na jasnym tle. 
Nie rozdrabniając się: przechodzimy do treści! 

Powtórzenia pogrubiam, a brakujące lub zbędne przecinki umieszczam [w kwadratowych nawiasach]. 


I. The Change.

W pierwszej kolejności chciałabym Ci zwrócić uwagę, że w tytułach i nagłówkach nie stawiamy kropek [źródło]. Pozwól, że w dalszej części oceny będę zapisywała te tytuły poprawnie, by nie kłuły w oczy aż tak. 

Daybreak Town nie było wielkim miastem i chyba to było jego urokiem. Pobliskie Sunyshore to istna metropolia, gdzie czas płynie siedem razy szybciej niż normalnie, podczas gdy tutaj wszystko zwalniało. – Pomieszane czasy. Płynął i zwalniało

Nieduże, spokojne, ale miało coś charakterystycznego, przez co zjeżdżali się doń ludzie z różnych stron.
Ale tego letniego dnia było bardzo spokojnie.
Było spokojne, ale tego dnia było spokojne. Bez sensu. 

Na początku rozdziału mamy nagromadzenie ciężkich wyrazów (, niemniej, doń), a chwilę później: Dom nie był jakiś wymyślny. Strasznie się to gryzie, jakby pierwsze kilka zdań pisał starzec, a kolejne – nastolatka. Mieszanie kolokwializmów z językiem pisarskim jest niewskazane. 

Dzięki za zaufanie - mruknęła nastolatka w odpowiedzi, co z założenia miało być żartem, jednak nigdy nie była pewna, czy ktoś tego źle nie odebrał. – Bardzo złą cechą wielu autorów jest tłumaczenie rzeczy oczywistych. Żart zawsze można źle odebrać. Nie brnij w to, proszę. 

Strasznie ekscytował się możliwością poznania ciebie oraz twojej części rodziny. – Toż te kobiety są siostrami... Czyli chłopiec ekscytuje się poznaniem swojej rodziny, a nie jakiejś cudzej. 

Była wysoka i, biorąc pod uwagę, iż stała w taki sposób, by zasłonić Ophelii słońce, sprawiała wrażenie jakiejś pradawnej bogini, która z jakichś powodów postanowiła zesłać na nią swoje błogosławieństwo. – Tutaj znowu: najpierw , a chwilę potem jakiejś i jakichś i ten lazy writing. Zresztą dwa ostatnie są zbędne, zdanie miałoby wtedy większą spójność. 

Ubrany był w czarne dżinsy i granatowy podkoszulek, co było nieco dziwne, zważywszy na pogodę, ale młodej Linville też się tak zdarzało. W sumie nawet teraz miała na sobie czarne legginsy, buty do kostek, ciemnofioletową tunikę i czarny sweterek. Kim więc była, by o coś nieszczęsnego mężczyznę posądzać? – Wszystko, co tu napisałaś, sprawia, że cały ten fragment jest do wyrzucenia. Nie stwierdzaj czegoś tylko po to, by zaraz uznać to za nieważne. Poza tym taki check list bohatera jest bardzo słaby; opisujesz każdą cechę charakteru i ubioru, jakby to była lista do wykreślania, nie proza. 
Ponadto ten katorżniczy szyk w ostatnim zdaniu… 


Dałoby się po prostu: (...) by posądzać o coś tego nieszczęśnika

- Słuszna uwaga. Wybaczcie, że was tu zatrzymywa- Gdzie jest Jimmy? - zmartwiła się Evelyn. – Coś tu zjadło? Mam wrażenie, że ten myślnik miał sygnalizować przerwanie wypowiedzi, jednak w polskich tekstach służy do tego wielokropek [źródło]. 

- JIMMY! - wrzasnął Matthias, robiąc przed twarzą megafon z dłoni, przez co Ophelia aż podskoczyła. – Po pierwsze – skoro piszesz, że Matt wrzasnął, to nie musisz używać Caps Locka, jedno podkreślenie głośności w zupełności wystarczy. Po drugie – pogrubiony fragment znowu nijak się ma do wszystkich iż, doń i innych cudów. 

Mężczyzna wyciągnął PokeBall i przywołał szarego PokePtaka. – Według Wiki-fandomu poprawnym zapisem jest Poké Ball lub Pokéball [źródło]. Zdaję sobie sprawę, że Wikipedia nie jest najlepszym źródłem do szukania tego typu informacji, jednak angielskie strony zapisują wyraz ten podobnie, do tego jest żywcem wzięty z japońskiego, więc skorzystałabym z oryginalnej pisowni. Akcent jest tylko dodatkiem, ale taki zapis wygląda profesjonalniej. 
Poza tym PokePtak to jakaś paskudna hybryda. W tym świecie nikt nie dodaje przedrostka poke do wszystkiego, bo... zwykłe ptaki nie istnieją – wszystkie są Pokémonami, nie musisz więc tego podkreślać. 

Czy wszyscy tego dnia wzięli sobie za punkt honoru, by ją przestraszyć? Odwróciła się spokojnie, nie chcąc dać po sobie poznać zaskoczenia. – To w końcu była wystraszona czy zaskoczona? I czemu jedno piszesz, a drugie pokazujesz? Skoro się przestraszyła, to opisz mi to wiarygodnie, a nie rzucaj pustą informacją, która nie ma pokrycia w treści. 

Jej oczom ukazała się o kilka ładnych centymetrów wyższa szatynka o niebieskich oczach (...). – Jakie to są ładne centymetry? W mowie potocznej jeszcze coś takiego przejdzie, ale nie w narracji. Chyba że to nie wszystkowiedzący...? Wrócimy do tego później. W każdym razie tu zdecyduj się, proszę, bo w jednym zdaniu jej oczom ukazała się i kilka ładnych centymetrów wygląda karykaturalnie, brak spójności stylistycznej. Albo rybki, albo akwarium. Do tego odpowiedz sobie na pytanie – czy to w ogóle ważne?
Edit: po przeczytaniu całości opowiadania mam pewien problem. Dostrzegam konflikt Twojego narratora z mową pozornie zależną bohaterki. Opowiadanie prowadzisz w trzeciej osobie, Twój narrator jest czasem wszystkowiedzący, a czasem nie jest obiektywy, czyli taki, jaki być powinien. W niektórych miejscach umieszczasz subiektywne odczucia Ophelii, co sprawia, że cała narracja staje się burzliwa i niekonsekwentnie prowadzona. Musisz podjąć decyzję, którego rodzaju narrację wybierasz i się jej trzymać. Napiszę coś o tym więcej w dalszej części oceny.

A co masz do zaoferowania? – Czy naprawdę uważasz, że takie pytanie zadałaby dwunastolatka? Koleżanka pyta, czy Ophelia chce coś do picia, wystarczy zwykłe: A co masz?

Zresztą ta dziewczyna wydaje się wyjęta z innej bajki. Niby trzeci wynik testów w szkole, bystre odpowiedzi, które przekraczają zdolności typowych dwunastolatek, ale jednocześnie nie zauważa, jak kuzynka wrzuca lód do herbaty (czy to naprawdę ważne?) albo kiedy wypiła tę herbatę. I nawet nie chodzi o to, że się zamyśliła czy coś, po prostu nie wnioskuje. Mam nadzieję, że to tylko uzasadnione roztrzepanie głównej bohaterki, a nie niekonsekwencja.

Wyglądała, jakby chciał uciec, rozglądając się samym wzrokiem po pomieszczeniu. – A czym jeszcze mogła się rozglądać? – Nogą? W tej sytuacji cały pogrubiony fragment jest zbędny lub do przeredagowania, bo wyszedł pleonazm. Może: wyglądała, jakby chciała uciec – rozglądała się bez ruchu
I czemu drugi czasownik w zdaniu jest w rodzaju męskim? 

Dziewczyna wstała, Ophelia poszła więc w jej ślady i razem po schodach, próbujących zabić bądź upośledzić każdego, kto odważył się po nich poruszać, weszły na pierwsze piętro. – Polecam trochę poprawić składnię: Dziewczyna wstała, Ophelia poszła w jej ślady i razem weszły na pierwsze piętro po schodach, próbujących (...). Do tego ten imiesłów przymiotnikowy sprawia, że to schody czują. Czy tak miało być? To perspektywa Ophee czy narrator wszystkowiedzący udziwnia?

(...) tymczasem zdążyła być świadkiem "zaginięcia" dziecka (...). – Polski cudzysłów wygląda tak: „(...)” i z takiego należy korzystać w literaturze polskiej. Używamy do tego klawiatury numerycznej: Alt+0132 i Alt+0148. 

Nie spodziewała się takiej reakcji. Niby było to możliwe, ale, poważnie, wypuścić córkę na samotną podróż po regionie pięć minut po tym, jak oznajmiła ona chęć wyprawy na nią? – Podróż oznajmiła? Pomylone podmioty; to już nie pierwszy raz, gdy występuje u Ciebie potok zaimków. Nie jest ich aż tyle potrzebnych, również zdania mogłyby być krótsze, spójrz: Nie spodziewała się takiej reakcji. Wypuścić samotnie córkę w podróż chwilę po pierwszej rozmowie na ten temat? Poważnie? 

Zatrzymała się przed bramą posesji, za którą znajdowało się laboratorium o dosyć niestandardowym, okrągłym kształcie, chociaż Sunyshore też miało kilka swoich dziwadeł, więc w sumie czemu nie. – Znowu cały niepotrzebny fragment. Mam wrażenie, że strasznie lejesz wodę. 

Albo się na mnie decyduj, albo zgiń mi z oczu. – To zgiń czy zejdź mi z oczu? Nigdy nie spotkałam się z czymś pomiędzy. 

Nie była zbyt dobra - była w sumie dosyć okropnym człowiekiem - ale chciała chociaż spróbować mu pomóc. – Dosyć mocne słowa jak na dwunastolatkę, nie uważasz? Nadal miejscami Twoja bohaterka jest zbyt dojrzała, by chwilę później zejść do poziomu pięciolatka, mam nadzieję, że to z czasem minie. 

Na razie nie przekonało mnie rozpoczęcie Twojej historii, przykro mi. Brak konkretnego związku przyczynowo-skutkowego, który popchnąłby Ophee do tej wyprawy. Dziewczynka od dłuższego czasu była zaparta, że nigdzie nie idzie i nagle – hyc! – już jest w laboratorium i wybiera swojego pierwszego Pokémona. Tutaj powinien się znaleźć jakiś gwałtowny zwrot akcji, a nie widzę tego, by tym bodźcem była niegroźna choroba kuzyna. 

II. Journey (Somewhat)

W szkole panował kiedyś przesąd, że ten, kto na początku podróży uda się w pierwszej kolejności nad Jezioro Prawdy, Waleczności bądź Ostrości[,] zostanie wielkim trenerem, koordynatorem[,] czy czym tam sobie pragnie. – Pogrubiony fragment zabija klimat. 

Pierwszy akapit jest dramatyczny. Pięć razy poinformowałaś mnie, gdzie idzie bohaterka i dlaczego, by potem napisać, że tak na dobrą sprawę to wszystko jedno, dokąd zmierza, a i tak trafia do swego celu przez przypadek. Po co to? Lejesz wodę. Na samym początku podałaś logiczny argument, dla którego Ophee chce iść właśnie do Jeziora Prawdy, a potem to wszystko zabiłaś zwykłą paplaniną. Pamiętaj, że bohater, który ma cel i do niego dąży, jest dla czytelnika znacznie bardziej przekonujący. Nie umniejszaj wagi tego celu i nie tuszuj go treścią akapitów, które nie wnoszą niczego ważnego fabularnie. Jeżeli poinformowałaś o celu, teraz trzymaj się go, piętrz przeciwności swoim bohaterom, ale raczej nie zmieniaj zdania. Ulokowałaś już swoją postać, więc daj jej po prostu robić swoje i wierzyć w siebie i w cel, który obrała. Inaczej czytelnik może się zniechęcić, zwrócić uwagę na to, że sama jeszcze nie bardzo wiesz, czego chcesz od głównej bohaterki. Jakbyś pisała opko na bieżąco, bez planu.


Czemu Ophee, która ponoć jest teraz pełnoprawną trenerką, idzie jakby nigdy nic przez las, przygląda się Pokémonom, a jednocześnie żadnego nie spróbuje złapać? Ash próbował schwytać każdego nowego Pokémona, którego napotkał, a przynajmniej rejestrował go w Pokédeksie. Twoja bohaterka wygląda, jakby nie tylko nie widziała w podróży nic nadzwyczajnego, ale miała ją serdecznie w czterech literach. Przez to nie potrafię się wczuć w jej wędrówkę, jest ona dla mnie niezajmująca, nic się nie dzieje. Scena jest mocno pasywna, a przecież w lesie człowiek nigdy nie wie, na co natrafi. Wizja lasu potrafi poruszyć wszystkie zmysły; wskazuj zapachy, dźwięki i mijane obrazy, a także interakcje ze wspomnianymi Pokémonami. Uniwersum to jest szerokie, więc czerp z niego i oddawaj je w tekście.

Zerknęła za siebie, by sprawdzić[,] czy Inferno wciąż za nią szedł - [p]Pokemon niepewnie dreptał gdzieś w oddali (...).

Szczerze mówiąc, miała mnóstwo wątpliwości i starała się odsuwać pulsujący gdzieś w odmętach jej umysłu żal z wyboru startera oraz podróży ogółem. – Skąd nagle ten żal? Przecież cały czas była zadowolona. Postaraj się prowadzić postać planowo – aby miała miejsce zmiana, potrzeba dla niej przyczyny. A jeżeli Ophee była rozżalona już wcześniej, wróć do tamtej sceny i staraj się to oddać w tekście. 

Szczerze, [zbędny] nie wiem, dlaczego zaczęłam tę podróż.

Hej, czy to nie dziwne, że jeszcze nie wpadliśmy na jakiegoś dzikiego Pokemona? – Przecież minęli już z piętnaście… 

Fragment o dziwnej ciszy w lesie i zakrzywieniu czasoprzestrzeni jest… abstrakcyjny. Mam nadzieję, że z czasem nabierze sensu. 
Edit: niestety nie nabrał, potworna strata pomysłu, materiału i czasu. 

To strasznie niespotykany zbieg okoliczności, kiedy ojciec dziewczyny podjeżdża jej pod nos samochodem akurat wtedy, gdy bohaterka tego potrzebuje, nie uważasz? Do tego zdziwienie ich obojga na to zajście jest znikome. Mam wrażenie, że to zwykły Imperatyw Opkowy [KLIK], którym musiałaś rzucić czytelnikowi w twarz, bo nie miałaś lepszego pomysłu lub zwyczajnie Ci się nie chciało podejmować tej kwestii porządnie. A właściwie wystarczyłoby nadać temu wątkowi jakiś sens istnienia w tekście – ojciec mógłby dobrze wiedzieć, jak i gdzie znaleźć Ophee – być może jej Pokédex miał uruchomioną opcję lokalizacji? A może dziewczyna tak po prostu wysłałaby do rodziców wiadomość? Takie najprostsze rozwiązanie jest zdecydowanie mniej wątpliwe niż przypadkowe spotkanie i wcale nikt nie brałby go pod lupę. Możesz tutaj zagrać również na charakterze postaci, pokazać na przykład troskę rodziców. Jeżeli zaś Ophee nie chce być bohaterką, która pokazuje, że ich potrzebuje, mogłaby się naburmuszyć na wieść o tym, że znaleźli ją po lokalizatorze. Cokolwiek, naprawdę. Daj mi cokolwiek, co sprawiłoby, by ta scena miała logiczne podłoże i oddawała postaci.

Czasami Twoja bohaterka zachowuje się, jakby miała czterdzieści lat, a gdy czytam o braku podstawowego wyposażenia na wyprawę, to mam wrażenie, jakby nagle jej poziom intelektualny z Mensy spadł na łeb na szyję. Poza tym czy w przygotowaniu do podróży nie powinni jej pomóc rodzice? Gdzie oni są? Nie podoba mi się również, że Ophee jest zmienna jak chorągiewka na wietrze i nie posiada żadnych charakterystycznych cech, jak na razie odbieram ją jako mdłą i nijaką. 

Piszesz, że piechotą wędrówka do miasta trwałaby około dwóch godzin, a samochodem docierają w pół godziny. Jechali pierwszym egzemplarzem Benza czy to Ophee miała jakieś turbo? I to nieco dziwne, że tata nie mógł od razu podwieźć córki, skoro akurat jechali w tym samym kierunku. Notka mogłaby się wtedy zacząć od podróży autem, a opis lasu umieściłabyś w dalszej podróży. 

Myślała o drzemce, ale zrezygnowała, nie mogąc znaleźć w miarę wygodnej pozycji. A poza tym, to była stosunkowo krótka trasa, więc i tak by nie wypoczęła. Jaki więc był tego sens? – Takie i podobne fragmenty powoli zaczynają doprowadzać mnie do szału. Po co mi to? Nadal opisujesz coś tylko po to, by zdanie dalej to wykluczyć, a w ten sposób mieszasz czytelnikowi w głowie. Pokazuj to, co Twoja bohaterka robi i co myśli, a nie to, czego robić się nie decyduje. 


Co to się dzieje, nagle Ophelia Linville orientuje się w przestrzeni. Ten dzień wypadałoby zaznaczyć w kalendarzu. – Po raz kolejny niekonsekwencja w prowadzeniu postaci – już od półtora posta próbujesz mi wmawiać, że bohaterka nie orientuje się w przestrzeni, a nagle pyk, magia! Chociaż nadal nie wiem, co ma szczęście przy przypadkowym obraniu kierunku do orientacji, bo przecież Ophelia nie zastanawiała się wcześniej, w którą stronę iść. Wybrała losową drogę. 

Zadaję ci pytanie i jeśli udzielisz poprawnej odpowiedz[i], otrzymujesz kupon!

(...) kilka jednorazowych płaszczy przeciwdeszczowych (...). – Ona naprawdę nie ma lepszych rzeczy do noszenia w plecaku? Brakuje jej podstawowych elementów wyposażenia, które musi kupić i na które musi mieć miejsce, do tego musi nosić jedzenie dla Pokémonów, ciuchy, jakiś śpiwór, inne pierdoły. Takie płaszcze natomiast można dostać w każdym hipermarkecie czy kiosku (a Ophee dość często myśli o zakupach), więc jeżeli nawet są one jednorazowe, to bardzo łatwo je dokupić – przecież Ophee nie potrzebuje ich kilku i to w momencie, gdy nie ma aż tylu innych, bardziej potrzebnych rzeczy.
Notka krótka i o niczym, mam nadzieję, że to jedynie wprowadzenie do konkretnej fabuły, bo na razie ziewam przy czytaniu. 

III. Just a Spectator

Ophee rozmawia sobie z chłopakiem o tym, czy płeć ma znaczenie przy wyborze fachu Koordynatora Pokémon, a nagle wypala: Uwielbiam latte z syropem. Czy próbujesz mi tym pokazać, że Twoja bohaterka nie ma za grosz empatii i poczucia powagi rozmowy? Na miejscu Luca poczułabym się urażona. Sprawiasz, że ciężko polubić Ophelię.  

W sumie mogła iść do tego PokeMarketu i dokupić mikstury i może trochę więcej karmy, bo przecież Lux i Inferno nie zjedzą tego samego. – Przecież dopiero co jadły, więc skąd nagle stwierdzenie, że wcześniej Ophee posiadała tylko karmę dla Inferna?

Wyciągnęła PokeDex z kieszeni (miała plecak, ale to niepraktyczne chować w nim tak przydatne urządzenie) i natychmiast przeskanowała Lux. – Autorko! Przecież ona co chwila wyciąga ten Pokédex z kieszeni, więc naprawdę musisz w trzecim poście umieszczać takie wtrącenia? 
Chciałabym jednak zobaczyć zaangażowanie Twojej postaci. Dlaczego nie może trzymać tego urządzenia w dłoni, gdy podróżuje? O ile dobrze pamiętam, Pokédex to nie tylko skaner Pokémonów, pełnił znacznie więcej funkcji, głównie edukacyjnych. Skoro Ophee nie czuje się pewnie w drodze, jest to jej pierwsza podróż, mogłabym to poczuć po jej zaangażowaniu, a nie po tym, że trzyma Pokédex w kieszeni i YOLO. Znajdują się tam chociażby informacje o siedliskach Pokémonów, o żywiołach i tak dalej. Twoja postać i tak się nudzi, a ja się nudzę wraz z nią, więc właściwie mogłaby coś w trakcie podróży robić. Nie tylko zastanawiać się nad rzeczami, które nie mają obecnie fabularnego znaczenia – na przykład nad tym, co będą jeść Pokémony, gdy jedzenie się skończy, lub czy warto zaczynać podróż, którą de facto już się rozpoczęło. Daj mi bohaterkę, która mnie obudzi, a nie uśpi. Która przekona mnie, że przed nami jest mnóstwo przygód, a nie będzie szła, bo szła, choć nic z tego nie wynika.

Dzięki, Barry - pomyślała Ophelia - cieszę się, że bardzo cenisz sobie rozwój naszych relacji. Dwanaście lat. Wciąż. 
To zdecydowanie za mało, by wyrażać się tak elokwentnie. 

Cóż, jeśli nie spróbujesz, to się nie nauczyć [nauczysz]

Chcę tylko powalczyć trochę Kricketotem[,] aż ten ewoluuje, nie do utraty przytomności. Tu chodzi o sam wysiłek fizyczny. – Mam wrażenie, że oglądałyśmy trochę inne anime. Pokémony nie ewoluowały ot tak, po krótkiej wymianie ciosów, nawet te z gatunku robaków. Do tego nie – one nie zmieniają się, gdy dostają bęcki, a gdy wygrywają. Strasznie spłyciłaś ten element fabularny. 

Lux, nie mam pojęcia[,] co robię, żeby nie było. 

(...) krzyknęła, zastanawiając się[,] czy chłopak to usłyszał. – Niepoprawne użycie imiesłowu współczesnego. Na pewno Ophee krzyknęła i dopiero po krzyku przyszło jej coś na myśl. Gdy krzyczysz, raczej jesteś w stresie, więc nie myślisz nad takimi rzeczami.

Mogła - wreszcie - sprawdzić wszystkie Pokemony, które dotychczas widziała. Dobrze byłoby pamiętać, że ma taki sprzęt! – To również tak nie działa. Żeby Pokédex zarejestrował Pokémona, trener musi go wyciągnąć i zeskanować osobnika. Nic się samo nie wczyta, gdy Pokédex będzie leżał w kieszeni. Wybacz, ale Twoja trenerka to potworna pierdoła, która nie uczy się na błędach, nie stara się, wygląda, jakby miała to wszystko głęboko gdzieś. Nie potrafię lubić takiej postaci. Jasne, że na początku dobrze jest mieć postać niedoświadczoną, która uczy się wraz z biegiem fabuły, ale… niech jej chociaż na tym zależy. Dlaczego nie skanowała już wcześniej tych Pokémonów? W takim wypadku wyprawa przez las byłaby wręcz wskazana, nie wyglądałaby jak zapchajdziura, pojawiłaby się jakaś interakcja, która urozmaiciłaby rozdział. Właśnie tego w nim mi brakowało.

Tak, Inferno, to jest Chimchara i Lux to jest Shinx. - Dobra, rozmowa się klei... Jakoś to będzie. – Przecież właśnie czytam tę rozmowę, nie musisz mnie informować, że się klei, skoro nie wspomniałaś o żadnej niezręczności. 

Starała się wszystko robić szybko, co oczywiście przynosiło odwrotny efekt... Skutki uboczne bycia flegmatykiem. – Tego też nie musisz mi tłuc obuchem do łba. Więcej piszesz o cechach swoich bohaterów, szczególnie Ophelii, niż pokazujesz je w tekście, a to bardzo negatywna strona Twojej pisaniny. W tej scenie Ophee wszystko zrobiła szybko, nie było więc potrzeby, byś wtrącała ten fragment. Nawet jeśli Ophee by się ślimaczyła, to możesz oddać to samym opisem sytuacji – nie musisz opisywać tego, co właśnie przeczytałam. A że coś jej nie wyszło? Pokaż to w scenie – nie zapowiadaj, nie spoileruj.

- Och, Shinx ma srebrne prążki.
- Coś[To] genetyczne, ale nieszkodliwe

Scena rozpoczęcia znajomości Ophelii i Dawn dość lekka, przyjemnie się czyta, właśnie w taki sposób powinny się poznawać dwie dwunastolatki na nieznanym im terenie. Gdyby nie wtręty bezsensownych myśli głównej bohaterki, wszystko prezentowałoby się super, jednak mentalność Ophelii wciąż rzuca cień na Twoje rozdziały. 

U poprzednich koordynatorów dużo pojawiało się błyszczących drobinek, będących resztkami ataków, które opadały na scenę. To było efektowne na początku, ale po chyba czwartym koordynatorze z tym samym [czym?][,] Ophelia przestała oglądać pokazy, czekając tylko na osoby, które znała.

Nie mam pojęcia[,] co mówisz, ale źle się zachowywałaś.

Ostatnia scena wywołuje u mnie pewien dysonans. Z jednej strony pojawiło się dużo dialogów, które są dość lekkie, choć dziecinne, z drugiej nie dostałam nic poza tym, a sama dyskusja do niczego nie prowadzi. Gdyby takie fragmenty zdarzały się w odpowiednich momentach – nie miałabym nic przeciwko, ale w samym tym poście są takie trzy. Nie wiem, czy chcesz uzyskać nimi większość płynność tekstu, czy robisz tak jedynie przez przypadek, ale ten zabieg zaczyna być nudny, szczególnie że przez brak konkretnych wniosków wyciągniętych z rozmowy całość wygląda jak wciśnięta na siłę. 

IV. A 'Regular' Bad Day

Ophelia ziewnęła, podeszła do okna i dostała zawału, gdy uderzył w nie jakiś kamień.
Bardzo chciałaby kiedyś powiedzieć, iż wgapiła się w nie po tym niewzruszona, jednak prawda była taka, że odskoczyła, niemal tracąc równowagę i przewracając się. Niemal. W niewyjaśniony sposób ostatecznie do upadku nie doszło. – Czy masz świadomość, że jeżeli Twój bohater się przestraszy, to powinno być to zdarzenie nagłe? Jeżeli opiszesz to w czterech zdaniach, to przestaje takie być. Do tego opisujesz mi dwie rzeczy po dwa razy – najpierw, że bohaterka omal nie dostała zawału, a potem drugi raz, że się wystraszyła, jednocześnie pisząc, że niemal się nie przewróciła, by zdanie później stwierdzić, że do upadku jednak nie doszło. Słowo niemal już mnie o tym poinformowało, wystarczy. Proszę, nie traktuj czytelnika jak głupka.

Ophelia spojrzała na niego z uniesioną lewą brwią, ale nie wypowiedziała się na ten temat. – Czemu każdy bohater pierwszoplanowy zawsze musi unosić jedną brew? Dużo Twoich znajomych tak robi? To taka dosyć niecodzienna cecha… Nie musisz też wspominać, która to była brew. Będąc aż tak skrupulatną w opisach, nie zostawiasz wyobraźni czytelnika nawet najmniejszego pola do popisu. 


Jeśli jest coś, z czym sobie radziła odnośnie geografii, to były to mapy i nie przypominała sobie, by na jakiejkolwiek zaznaczono w okolicach Jubilife City obniżenia terenu. Góry? Na wschód, ale to jeszcze daleko. Nie w lesie tuż za miastem.NIE. Od początku opowiadania wmawiasz mi, że bohaterka potrafi się zgubić nawet we własnym mieszkaniu, przed chwilą zgubiła się w lesie, co jedynie potwierdza tę tezę. A teraz chcesz mi powiedzieć, że ona dobrze zna się na mapach? No nie! Jeżeli by się znała, to by pamiętała, że: o, tam widzę górę, to w przeciwną stronę musi być to i tamto, a tu jest jeziorko, to jak je obejdę wokół, to znajdę coś tam. Przecież ta mapa leży u niej w plecaku! Bądź konsekwentna. 

Zakładając, że to ludzie wykopali tę[ ]dziurę, czy oni zrobili to legalnie? – Oni zbędne.

Wydawało jej się, że wszystkie lasy były obszarami chronionymi - możesz w nim [nich] robić[,] co chcesz (włącznie z łapaniem Pokemonów), ale nie możesz w żaden sposób go [ich] niszczyć. – A to gdyby to nie był obszar chroniony prawnie, to można byłoby go niszczyć? Tu nie ma co się wydawać; chciałabym, by bohaterka była o tym przekonana, przecież to świadczy o jej kulturze. Oczywiście, że możesz nie kreować jej na taką, ale dałaś mi również scenę, w której dziewczyna poświęca się dla chorego kuzyna czy wspominasz o uratowaniu Shinx. Więc w takim razie to dobra dziewucha, postać pozytywna. Podkreśl to, zmieniając wydawało jej się na była przekonana, że… Niby drobiazg, a naprawdę wiele zmienia w postrzeganiu charakteru Ophee.
Jako autorka powinnaś nauczyć się, że praktycznie każde zdanie tekstu można wykorzystać po coś. Aby pokazać charakter postaci lub popchnąć wydarzenia w przód. Wykorzystuj stwierdzenia, które podajesz czytelnikom, nadawaj im sens. 

Oczywiście, łatwiej było pomyśleć,[zbędny] niż zrobić.

Zaczęła wodzić ręką po ziemi, aż natrafiła na coś chłodniejszego, przez co odruchowo cofnęła rękę. Trzymając dłoń w nieco większej odległości od reszty ciała, zaczęła szukać wzrokiem (miała nadzieję) przedmiotu, który [którego] przed chwilą dotknęła. Po krótkiej chwili znalazła to - kawałek metalu, za którego wygrzebanie natychmiast się wzięła, odczuwając jednocześnie ulgę; to nie było żadne obrzydlistwo. Podniosła przedmiot, który okazał się być pendrivem w kształcie litery "G". – Ten fragment w nawiasie nijak mi nie pasuje. W pierwszym momencie odebrałam to, jakby bohaterka miała nadzieję, że używa wzroku. 
Do tego dochodzi kwestia dynamiki. Piszesz, że bohaterka robi coś odruchowo albo natychmiast, ale wcale tak tego nie czuję. Zdania są długie, używasz zbyt wielu słów. Staraj się rezygnować ze zbędnych zapychaczy – im krótsze i mniej skomplikowane zdania będziesz sadzić w takich scenach, tym będą bardziej przejmujące, obudzą w czytelniku jakieś emocje, chociażby zaciekawienie. Czy mogę ci coś zasugerować?:
Wodziła ręką po ziemi, aż natrafiła na coś chłodniejszego, i odruchowo cofnęła dłoń. Trzymając ją prostą, zaczęła szukać tego czegoś wzrokiem. Zobaczywszy kawałek metalu, odetchnęła z ulgą. A więc to nie było wcale żadne obrzydlistwo... 
Wygrzebała go, podniosła i przyjrzała się dobrze – na dłoni miała właśnie pendrive w kształcie litery G. – Kiedy Twój fragment ma ponad czterysta znaków, mój ma ponad sto mniej, a przecież obie wersje przekazują dokładnie te same informacje. Uniknęłam jednak powtórzeń i określeń czasu. Te tylko pozornie potrzebne są w takich scenach; przecież i tak Ophelia wykonuje czynności chronologicznie, jedna po drugiej. Czytelnik domyśli się tego bez problemu, a krótszy tekst dodatkowo sprawi, że rozbudzisz jakieś emocje. 

Ledwo o tym pomyślała, zdała sobie sprawę z posiadania telefonu. Zaczęła przeszukiwać kieszenie. Mogła przecież do kogoś zadzwonić! Wystarczy wybrać numer alarmowy! Chociaż... Czy [czy – małą] oni ją znajdą? – Wcześniej dziewczyna na każdym kroku podkreślała, że dobrze jest mieć telefon, bo mapa, bo kontakt ze światem, bo wszystko. A nagle zdążyła się zgubić, wpaść do głębokiego rowu, przespacerować dłuższy kawałek tymże rowem i nagle z olśnieniem stwierdzić, że przecież ma telefon! Nadal jesteś niezdecydowana w kreacji bohaterów – jedno nam o nich piszesz, a co innego pokazujesz. 

Starly, czy mógłbyś zaprowadzić nas do Jubilife? To miasto zaraz za lasem. Nie wiem, w którą stronę powinnam iść i byłabym bardzo wdzięczna za pomoc. – No i nagle huk ze znajomością mapy (przecież ma ją w plecaku?) i ze świadomością posiadania telefonu z GPS… 

Czystko [czysto] teoretycznie, dwa dni wcześniej Inferno też rozmawiał tak z Shinx, która ostatecznie postanowiła zostać z Opehlią [Ophelią]. – No nie teoretycznie, bo rozmawiał z nią po tym, jak obudziła się w Centrum Pokémon. 

Spacerowała po mieście od kilkunastu[ ]minut.

Ophelia nie miała odwagi zapytać go, czy może się po częstować [poczęstować] (...).

Opis walki nie byłby taki zły, gdybyś udowodniła tam trochę większy zasób słów. Ile ataków masz w planie określać jako piękne? Mogą być również fascynujące, błyszczące, kolorowe, potężne, zapierające dech i wiele innych! Życie Pokémonów nie kończy się na byciu pięknymi. Do tego te dwunaste części punktów co chwila. Niepotrzebnie zapychasz tekst. 
Mam nadzieję, że ten rozdział to początek czegoś większego, inaczej nie widzę w nim sensu, zmęczył mnie jedynie. 

V. Fooling Fate

- O co chodzi? - zapytała, chociaż po chwili machnęła ręką. - I tak nic nie zrozumiem. – Lekko mnie już drażni zachowanie Ophelii. Powtarza co trzy kroki, że nie rozumie swoich Pokémonów, a jednocześnie nawet się nie stara ich zrozumieć. Z jednej strony próbujesz ją kreować na miłośniczkę zwierzaków, przy której Pokémony chcą zostawać, która ratuje potrąconą Shinx, a z drugiej nie widzę żadnej wartościowej cechy, która mogłaby nakłonić podopiecznych Ophelii do zostania z nią. Dziewczynie brak skilla, żeby się nimi zajmować, nic o nich nie wie, chodzi z Pokédeksem w kieszeni, zamiast w ręce, a teraz po raz któryś udowadnia, że ma głęboko gdzieś, co chcą jej zakomunikować. Straszna bohaterka, nie da się jej lubić.

Do tego laska, wiedząc, że jej Pokémony cierpią w czasie podróży, bo nie są w Pokéballach, są zmęczone i przegrzane, zamiast schować je, to zarządza przerwę. Matko… 


- Aha... A co tutaj robisz konkretnie dzisiaj? 


Naprawdę zaczynasz robić ze swojej bohaterki coraz głupszą. Ktoś jej wyraźnie mówi, że fotografuje Pokémony, że często spaceruje po tej drodze i pokazuje jej aparat. Więc chyba coś jest na rzeczy! Ophelia od jakiegoś czasu wydaje się opóźniona w rozwoju. 

- (...) Łapię, ciebie to nie kręci tak jak mnie. - Taylor uśmiechnęła się wyrozumiale. - Prawdę powiedziawszy, ja również kręcę się po tym lesie od kilku godzin.

Lux, Star, jesteście padnięte. Odpocznijcie. / Czerwone światło wciągnęło oba Pokemony, nim te zdążyły zareagować. – Ach tak, czyli najpierw, zmęczone temperaturą, poleżały sobie jeszcze trochę na słoneczku, dopóki ich pańcia patrzyła sobie w niebo, następnie gaworzyła w najlepsze z napotkaną laseczką, a dopiero potem je schowała. Z taką dbałością o nie, to wszystkie powinny dawno poumierać. Tak bardzo Imperatyw Opkowy. 
Wychodzę z założenia, że skoro piszesz fan fiction w oparciu o to uniwersum, to znasz też zasady, którymi się ono rządzi. Jeżeli w uniwersum było więc wielokrotnie pokazane, że niektóre Pokémony nie nadają się do tego, by towarzyszyły swoim trenerom cały czas, bo, na przykład, szybciej się męczą i chorują, to czytelnik, widząc, jak źle zachowuje się Twoja bohaterka, może uznać ją za postać negatywną. A na pewno nie o to Ci chodziło, bo przecież dajesz mi też do zrozumienia, że Ophee czasem jednak troszczy się o Pokémony, myśląc chociażby o ich pożywieniu czy zdrowiu – tak jak zrobiła to teraz. Robi to jednak za późno i za rzadko; wtedy, gdy sobie o tym przypominasz (stąd nawiązuję do Imperatywu), a nie... cały czas. Nie zachowuje się naturalnie, jak trenerka, o której chciałoby się czytać, ponieważ nie jest zaangażowana w fabułę przez cały czas jej trwania. Jeżeli Ophee nie zna tych Pokémonów, to powinna je uważniej obserwować, a już na pewno skanować je w Pokédeksie, który też pokazuje ich stan zdrowia. Powinna próbować je zrozumieć i martwić się swoimi brakami. Natomiast ona tego nie robi lub reaguje za późno, więc koniec końców robisz z niej tę złą. 

- Jasne, za piętnaście minut tutaj?
- Nie, pod moim domem. To ten naprzeciwko. - Wskazała drewniany, jednopiętrowy budynek. 
Czyli dokładnie w tym samym miejscu, co stały. Z jednej strony chyba chcesz, żeby informacje pochodziły z dialogów, a nie suchych opisów, a z drugiej w takich momentach wychodzi Ci to naprawdę karykaturalnie, musisz znaleźć złoty środek. Zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby bohaterka potwierdziła, że tak, spotykają się tutaj za piętnaście minut, bo ma blisko, bo mieszka w tym domu naprzeciwko, albo zastrzegła, że: jak chcesz, to możesz podejść pod ten dom naprzeciwko, bo tam mieszkam. Żeby ewentualnie dziewczyna nie czekała tak głupio na środku ulicy czy po drugiej stronie chodnika; cokolwiek, możliwości jest sporo. Jednak w obecnej wersji zaprzeczenie nie, pod moim domem brzmi głupio, kiedy dziewczyny stoją kilka kroków od checkpointu.   

Mniej miłe było usłyszenie zdrobnienia jej imienia, gdyż, raz, że nie lubiła zdrobnień (Ophelia to bardzo ładne imię) oraz dwa, mama ją zwykle tak nazywała, co tylko przypominało dziewczynie o tym, że raczej nieprędko się z nią zobaczy.
Linville zignorowała to i skierowała się w stronę machającej do niej Taylor.
Skoro długim zdaniem opisujesz reakcję na zdrobnienie, to nie, bohaterka nie zignorowała go; wysil się, by lepiej oddać tę nonszalancję. Dobrze byłoby, gdybyś ignorancję pokazała w tekście jakimś zachowaniem, na przykład Ophee mogłaby skrzywić się na dźwięk zdrobnienia, ale puścić tę uwagę mimo uszu i zdecydować, że nie poruszy tego tematu. Nie przytaczaj wszystkiego wprost, nie musisz. Nawet drobne gesty pozwalają wnioskować, angażować się czytelnikowi w tekst, zastanawiać się nad tym, co Twoja postać czuje. 

Okej, równie dobrze może się okazać, że dramatyzujemy, ale przezorny zawsze ubezpieczony - powiedziała do swoich towarzyszy. - A teraz chodźmy coś zjeść, bo naprawdę już padam z głodu. – Nie no, spoko – jakaś nawiedzona panna szczerzy kły, zapraszając ich na obiad, jakby to oni mieli być głównym daniem, a do tego mieszka w czymś, co przypomina hangar, Pokémony są przerażone, ale Ophee nadal ma wszystko serdecznie gdzieś. Nawet to, że jej podopieczni mogą być narażeni na atak. Nie schowa ich, by w tym czasie przejść się bezpiecznie do sklepu, kupić karmę i w spokoju zjeść w Centrum. Idźmy na szamkę, nie dramatyzujmy! 


(...) wstać wcześniej, zobaczyć tę łąkę (w końcu po to szła taki kawał do Floaromy, co jej kompletnie wyleciało z głowy...) (...). – Przecież kilka akapitów wyżej mówiła o tym Taylor, więc to chyba Ty zapomniałaś... 

Po tym rozdziale zastanawiam się, czy Twoja historia prowadzi do czegoś konkretnego, bo na razie tego nie widzę. Bohaterowie zmieniają się co rozdział, co chwila coś się dzieje, a jednocześnie nie dajesz mi żadnych powodów, by czytać dalej, w tym nie dajesz mi rozwiązań swoich wątków, mam wrażenie, że nawet się nie rozwijają, wszystko jest mocno losowe. To samo stało się na początku Twojego opowiadania, gdy w lesie zapadła głucha, niewyjaśniona cisza. Mam wrażenie, że o tym płonącym domu też zaraz zapomnisz. Chciałabym się mylić. 

Do tego koło Oficer Jenny stał Growlithe. Czemu? Dziewczyna nie widzi Pokémonów z wcześniejszych generacji, jakiś Magikarp się tylko przewinął, więc i w policji powinien pracować inny Pokémon-pies. 

VI. New City, New You

Tym razem nie trzymała bez przerwy wszystkich swoich Pokemonów poza PokeBallami, by te się tak nie męczyły. – Boże, jest światełko w tunelu. 


- Chim chimchar?! - krzyknął spanikowany Pokemon, stając obok trenerki. Zakrywał usta dłońmi, co w innej sytuacji Ophelia uznałaby za bardzo zabawne, jednak w tej mogła się wyłącznie zastanawiać, co się stało.
- Nic mi nie jest... - wymamrotała, podnosząc się powoli.
Pulsujący ból pleców nie ustępował.
- Bui bui bui bui bui...! - Ophelia mogła się założyć, że to był śmiech.
- Chim! Chimchar chim char char!
Inferno nigdy wcześniej nie brzmiał na równie zdenerwowanego. Było to zaskakujące i nieco przerażające z jednej strony, ale z drugiej, [przecinek zbędny] jakaś część Ophelii cieszyła się, że Chimchar wreszcie przestał być tak... osowiały.
Błagam, czytaj czasem, co piszesz. Mogła się wyłącznie zastanawiać, co się stało, do tego dochodzi pulsujący ból w plecach, coś ją zaatakowało, a ona i tak w pierwszej kolejności myśli, że fajnie, bo Chimchar nie jest osowiały? Kwestie Twojej bohaterki są nielogiczne, przez co opowiadanie czyta się bardzo ciężko, co trzy zdania zaprzeczasz samej sobie. Wiem, że dalej w ocenie wprawdzie narzekam na to, że Ophee nie myśli o swoich towarzyszach po poważnym wypadku, tu mamy jednak scenę dynamiczną, a nie pasywną pobudkę po niej. A scena dynamiczna musi… być dynamiczna! Na dodatek postaraj się jednak, by Twoja postać myślała nie tylko trzeźwo, ale i sprawnie, szybko, by reagowała należycie na bodźce. Niech zachowuje się jak człowiek, który faktycznie zostaje zaskoczony. Przez to, że nagłe elementy wprowadzasz długimi zdaniami, przestaje być dynamicznie. Krzyki, przewrót, uderzenie… to wszystko powinno docierać do czytelnika zdaniami krótkimi, żwawo, Ty natomiast się nad tym strasznie rozwodzisz. Przemyślenia bohaterki nie pasują tam, gdzie pojawia się akcja. Tempo tu jest dokładnie takie samo jak w scenach pasywnych, a takie coś źle się czyta. Zamiast zbliżać twarz do monitora, ziewam. 
Do tego nie zapisuj wtrąceń narracyjnych Ophee zaraz przy wypowiedziach, które należą do innego bohatera. Tu wygląda to dość komicznie: jakby to Ophelia zaczęła naśladować Inferno. 

Mimo to,[zbędny] nie wyglądał na bardzo poturbowanego.

Od jakiegoś czasu na końcach akapitów pojawia się Ci się czasem znak większości [>], przejrzyj tekst pod tym kątem. 

Nie czuła powstających na dłoniach i twarzy oparzeń, co najpewniej było wynikiem zastrzyku adrenaliny, którego właśnie dostała. – Skoro nie czuła, to napisz mi o tym później, gdy ze zdziwieniem spojrzy na swoje poparzone ciało. Przecież na dłonie patrzy się co chwila. 
Poza tym mimo wszystko, może i Ophee nie czuła bólu związanego z poparzeniem, ale wątpię, by nie czuła nic innego. Przy poparzeniach jednak czuje się, że skóra się jakby ściąga, naciąga, coś w tym stylu. Może nie boli od razu aż tak, gdy mówimy o szoku i adrenalinie, ale na bank czuć cokolwiek, że coś jest nie tak. Nie przekonuje mnie ten zdawkowy opis. Jakbyś chciała uniknąć bardziej wnikliwego opisu, wczuwania, i usprawiedliwiała się sposobem na adrenalinę. A gdzie w tym miejsce na emocje? 

Gdy tylko znalazła się poza mostem, wskoczyła do wody, by zgasić płomienie, które zauważyła na swoim swetrze. – A czemu nie mogła skoczyć z mostu? Uniknęłaby poparzeń. 

Przez własną głupotę siedziała teraz z bandażami na dłoniach i twarzy, nadpalonymi ubraniami oraz skróconymi niemal do ramion włosami tylko z prawej strony. – To nie jest głupota. To brak instynktu samozachowawczego, a co za tym idzie – poważne schorzenie, które w dorosłym wieku powinno się leczyć, a w dziecięcym – rozwijać, zanim doszłoby do jakiejś tragedii. Słowem: Ophelia powinna wrócić do szkoły, bo nie jest przygotowana na tę wyprawę. 
Zwaliłabym nawet winę na nieodpowiedzialnych dorosłych, którzy puścili Ophee w taką podróż, wręcz nalegali na to. Przecież takie rzeczy są niebezpieczne. Wiadomo, w bajkach one dobrze się kończą, ale to, co w anime pasuje do atmosfery tego, co widzimy na ekranie, w powieści będzie wyglądało słabo. Nie wszystko da się przenieść do tekstu – gdy pozbawisz go realizmu dotyczącego prostych procesów fizycznych czy chemicznych, stanie się on niedorzeczny. Włosy palą się bardzo szybko, dużo szybciej niż ubrania, powinnaś mieć to na uwadze. Jeżeli teraz dowiaduję się, że Ophee uciekała przed ogniem: albo spaliło jej włosy i, przy okazji, bolało, albo w ogóle nic się nie stało i płomienie nie trafiły w Ophee, bo uciekła szybciej. 
Potrzeba realizmu.

Ehhh.... - jęknęła, po czym złożyła przed sobą dłonie w piramidkę. - Moje ubrania są nieco zniszczone i chciałabym zapytać, czy pomogłabyś mi w wyborze nowych… – Naprawdę?! Dziewczyna jest poparzona, jej główny Pokémon jest w śpiączce, a ona dzwoni do matki nie po pocieszenie, nie się wyżalić, a zapytać, gdzie kupić fajne łaszki? Czy Ty czytasz, co Ty piszesz?!
Ech, nie Ehhh

(...) Ophelia wzięła swój upośledzony sweter z jej najważniejszym podręcznym ekwipunkiem (...). – No nie… Upośledzony [PWN – klik]. Może uszkodzony? O to Ci chodziło?

Kolejna postać, różowa dziewczynka, wprowadzona nie wiadomo po co. 

Nie pomyliłaś przypadkiem sklepu, dziewczyno? - zapytała szorstkim głosem. - To nie jest butik dla takich... obdartusów. – I tak zwraca się ekspedientka do dwunastolatki… Ja wiem, że Twoja historia opiera się na zmyślonym uniwersum, w którym dzieciaki podróżują same po świecie, ale trzymajmy jakieś granice realizmu. Tak to się zwracała ekspedientka do Julii Roberts w „Pretty Woman”, ale Vivian była wtedy dorosła i na pewno nie miała poparzonej twarzy. Zdecydowanie realniejszą scenę uzyskałabyś, gdyby sprzedawczyni chociaż trochę zatroszczyła się o to nieszczęsne dziecko. 

Jeśli mnie w szpitalu nie podmienili przy porodzie, to tak - odpowiedziała. –  Tu też ona ma dwanaście lat…? Momentami Ophelia zachowuje się jak skończony tuman bez instynktu samozachowawczego, myślenia perspektywicznego, nie szacuje skutków swoich czynów i cierpi na straszny brak wyobraźni, a nagle rzuca na prawo i lewo tekstami stetryczałej starej panny, popisuje się sarkazmem i wysokim poziomem inteligencji. Zdecyduj się, proszę, bo na razie nie istnieje u Ciebie coś takiego jak kreacja bohatera i jego stylizacja językowa. 

Nie wiem dokładnie, po co trenujesz, ale strzelam, że chodzi o tego Buizela - powiedziała Ophelia, patrząc na towarzysza. – Czyli jednak da się! Ophelia przed sekundą znowu była uprzejma poinformować swojego Pokémona, że nic nie rozumie, więc mogłaby wreszcie wpaść na pomysł, by zadawać pytania typu tak/nie, wtedy by się przecież dogadali. Ale nie, główna bohaterka nadal ma wszystko w poważaniu. To niedobrze, gdy czytelnik wpada na takie proste rozwiązania problemów szybciej niż bohater, którego ten problem bezpośrednio dotyczy.
Koniec posta z jednej strony jest dla mnie krzepiący, gdyż okazuje się, że Ophelia potrafi z siebie wykrzesać jakieś głębsze przemyślenia niż te dotyczące obiadu, z drugiej strony jednak nachodzi mnie zwątpienie, gdyż to już szósty rozdział, a postać dopiero po raz pierwszy przemyślała jakieś ważniejsze sprawy. Dziewczyna nie dzwoniła trzy tygodnie do swoich rodziców, bo nie chciała słuchać komentarzy o tym, jaką drogę treningu wybierze, pokusiłaś się o stwierdzenie, że nienawidzi całej tej sytuacji, a jednocześnie przez taką ilość tekstu do tej pory było o tym głucho. Skoro to tak męczy Ophelię, chyba ja, jako czytelnik, powinnam o tym wiedzieć nieco wcześniej, prawda? 
W czasie jednego rozdziału trzy razy piszesz, że Ophelia miała poparzone ręce i twarz. Słowo w słowo. Raz wystarczy, już o tym wiem. Spróbuj oddawać to inaczej – pokazuj to, jak dziewczyna się tym przejmuje, wraca do tego myślami, zerka na swoje dłonie, jest przytłoczona czy smutna, czy chociaż zaniepokojona... W końcu nie wie jeszcze, czy nie zostaną jej brzydkie blizny. To młoda dziewczyna, która chyba trochę interesuje się modą (scena w butiku, radosna wizja zakupów?) i przykłada wagę do swojego wyglądu, a mimo to nie czuję, by poparzenia wpłynęły na nią, odbiły się jakkolwiek. Fajnie, że gdzieś po drodze przejmuje się swoimi Pokémonami, cieszy się, że Inferno przestał pałętać się bez celu i myśli o treningach, ale ona ma tylko dwanaście lat – za często o tym zapominasz. Bardzo mało emocji oddajesz w tekście, Ophee to raczej kukiełka, którą posyłasz na przygody, niż realnie przedstawiona postać, która myśli i czuje, słowem: żyje.

VII. The True Beginning

- (...) Ataki Inferna nie robiły na nim wielkiego wrażenia, więc musi być silny... Albo [od małej litery] ataki słabe... 

Pokemon spojrzał na swoją trenerkę z mieszanką zdziwienia i niepewności na twarzy, więc ta uśmiechnęła się, jak miała nadzieję, pokrzepiająco. 
I z VI: Pokemony natychmiast odwróciły głowy w jej stronę z wyraźnym zaskoczeniem na twarzach.
Nie, nie i jeszcze raz NIE! Pokémon to stworzenie, mniej lub bardziej inteligentne, ale nie człowiek. Może mieć pysk, pyszczek, mordkę, ryjek, ale nie twarz. 


O! Tutaj! Jest lista ataków, które teoretycznie możesz poznać. Ha! Są nawet podane sposoby! – Czy to też wydaje Ci się tak strasznie bezsensowne jak mnie, czy tylko mnie to tak boli? Przecież to są trenerzy, oni powinni się w czasie swojej wędrówki uczyć, czasem i na błędach, każdy przecież inaczej trenuje swoje Pokémony. A Ty wszystko podajesz Ophelii na tacy. Mam wrażenie, jakbyś Ty sama, jako autorka, traktowała ją jako jednostkę ułomną intelektualnie, przez co nie potrafię traktować jej poważnie. 
Bohaterka jest ewidentnie nieprzygotowana do podróży: wyposażenie jej plecaka jest wątpliwe, Ophee gubi się w lesie, nie zna się na mapach, rzadko korzysta z Pokédeksu, ryzykuje życie, ponieważ nie potrafi zapanować nad Infernem, w ogóle spędza czas z Pokémonami, które są dla niej niebezpieczne, właściwie nie wie, co dalej… Nie ma podstaw, by być trenerką, nawet nie wie, od czego zacząć porządny trening – powinna wrócić do domu i się doedukować przed podróżą, najlepiej gdzieś przed rozpoczęciem opowiadania. Nie powinna być aż tak karykaturalnie nieporadna. Ty podrzucasz jej jednocześnie i absurdalnie niskie poprzeczki, i od razu dajesz jej specjalne pomoce, które rozwiążą jej problemy za nią samą (na przykład nagłe umiejętności czytania mapy albo fartowne znalezienie drogi, przypomnienie sobie o posiadaniu telefonu czy Pokédeksu i w końcu... listę ataków). Wszystko dzieje się gdzieś obok Twojej bohaterki, rozwiązuje się samo. Mam wrażenie, że szczędzisz Ophee okazji, w których mogłaby się wykazać, ponieważ… ona nie ma się czym wykazywać. Po prostu jest w tekście i dostosowujesz świat pod nią, a nie sprawiasz, by to ona musiała sama odnaleźć się w trudnym uniwersum, sama sobie radzić, rozwijać się, próbować. Na moje oko z domu powinnaś wypuścić lepiej przygotowaną Ophee, która na swojej drodze natrafi na naprawdę ciekawe problemy i dzięki rozumowi zacznie sobie radzić. Inaczej to nie ma sensu; ciężko czyta się o postaci, która jest zupełnie nieprzygotowana, a i tak ciągle ma się dobrze. Nawet nie chce mi się jej kibicować, nie jestem z nią emocjonalnie zżyta. To główna postać, więc i tak nie może się jej nic stać – nawet gdy palą jej się włosy, cudownie spowalniasz ten proces.

Teoretycznie wszystko było nauką, więc skąd ta nazwa? Ach, mniejsza, to i tak chwilowo było bez znaczenia… – No nie, Ophee właśnie chce nauczyć Pokémony nowych ataków, więc jeżeli Pokédex zawiera jakieś wskazówki, to nie są one bez znaczenia. Tym bardziej że w tym momencie bohaterka się nad tym tematem zastanawia. Jakby to rzeczywiście było nieważne, to nie marnowałabyś na to linijek tekstu, prawda? 

Cztery ostatnie sposoby odpadają, ale dwa ataki z pierwszej kategorii, to jest Ciosy Furii i Krąg Ognia, powinny być okej. – Po pierwsze brak związku przyczynowo-skutkowego w tej wypowiedzi – najpierw piszesz o sposobach nauki, a nagle przeskakujesz do ataków. Po drugie czemu odpadają? Piszesz o wszystkich pierdołach – nawet takich, które dokładnie brwi kto unosi – a ważne rzeczy pomijasz.

Inferno skinął głową, ale brzmiał na lekko przestraszonego. – Od kiedy skinienie może brzmieć? 


Przywróciła wszystkie Pokemony do ich PokeBalli, po czym razem z PokeDexem schowała je do saszetki, wyczuwając w niej coś jeszcze. Kasetki. – A tu znowu dostaję od narratora obuchem w głowę. Po pierwsze – sama noszę często nerkę i wiesz, co tam się mieści? Telefon, klucze, parę kart. I tyle. Nie ma tam miejsca na niepotrzebne rzeczy, które miałyby tam leżeć tylko po to, by narrator miał odpowiedni powód na tak rażącą sugestię.

Ludzie wszędzie się spieszyli, podczas gdy Ophelia miała wrażenie, że czas zaczął zwalniać. Zwracała uwagę na wszelkie znaki drogowe czy cienie rzucane przez różne obiekty, rosnące po obu stronach chodnika drzewa czy chmury o śmiesznych kształtach. Nie myślała o niczym. | To było wręcz dziwne i nienaturalne dla niej. Rzadko wchodziła [w] ten stan; zwykle wtedy, gdy spacerowała kilkoma ulubionym uliczkami Daybreak. – Podzieliłam Ci ten fragment kreską na dwie części, jedna z nich jest fajna, wprowadza klimat i pokazuje nam coś na temat bohatera. Druga to ekspozycja w najgorszej postaci, kicha i wmawianie czytelnikowi rzeczy, które ma myśleć. To tak nie działa. Ty piszesz, co robi bohater, a odbiorca ma to interpretować tak, jak chce. Twoją rolą jest przedstawienie sytuacji na tyle starannie, by odbiór był taki, jak w Twoich zamierzeniach. W innym wypadku – scena jest źle napisana. Kreskę mogłam postawić nawet zdanie wcześniej, bo rzucanie mi w twarz stwierdzeniem, że bohaterka nie myślała o niczym, jest naprawdę średnie. Szczególnie gdy zdanie wcześniej zaklinasz, że przecież zwracała uwagę na wszystkie elementy dookoła. Na pewno więc coś sobie o nich sądziła, nawet jeśli są to rzeczy błahe. 
Warto byłoby przesunąć dla niej po to było. 

- Tata? - Odwróciła się i, tak jak podejrzewała, ujrzała Luciana. – Kolejny raz już to widzę i zastanawiam się, skąd wziął Ci się pomysł, by nazywać wszystkich dorosłych w opowiadaniu po imieniu. Czy tak myśli nastolatka? Zamiast tata, mama, ciocia, mama x, to nazywa ich imionami? Strasznie to naciągane i wcale nie sprawia, że czyta się płynniej przez brak powtórzeń. Istnieje coś takiego jak podmiot domyślny i da się tak przekształcić zdanie, by go użyć. 

Mam tu kilka spraw do załatwienia i dosyć mało czasu, więc jeśli nic już nie chcesz, powinniśmy się rozejść. – A skoro już jesteśmy przy rodzicach Ophee – jaki normalny rodzic by tak powiedział do córki? Coraz częściej nasuwa mi się myśl, że tu nie podróż by się przydała, tylko Opieka Społeczna. Tym bardziej że z tyłu głowy wciąż mam niepokojącą wizję, jak to rodzice wypuszczają w świat nieprzygotowaną do wyprawy dwunastolatkę, która robi sobie krzywdę już po kilku pierwszych dniach.

Na plus tej notki mogę zaliczyć jedynie opisy walki i fakt, że Ophelia wreszcie podjęła decyzję o rozpoczęciu treningu. To posunięcie było dość oczywiste i strasznie długo skradałaś się, by dojść do tego momentu (mamy siódmy post), jednak wreszcie zaczyna się dziać coś konkretnego, bo dotychczas błądziłaś bez celu, a przynajmniej takie odnosiłam wrażenie. 

VIII. By the Way (1/2)

Sam pomysł przedstawienia historii z perspektywy Pokémonów był niezły, jednak wykonanie – już niezbyt. Odnoszę wrażenie, że przyszła Ci ta scena do głowy, ale nie miałaś pomysłu, jak ją skomponować z fabułą, więc dołożyłaś kilka fragmentów bez większego sensu w fabule i heja! – stworzonka pogadały, pokrzyczały na siebie, poatakowały. Niczego nowego się nie dowiedziałam. Już wcześniej Lux burzyła się w towarzystwie Buizela, Chim był cały czas speszony, a Łasic próbował walczyć ze wszystkim, co się rusza. Po co to wszystko? Ja wiem, że tytuł rozdziały brzmi By the Way, ale wyszło gorzej niż fillery w anime. 
Może spróbuj przekształcić tę notkę tak, by była jednak choć trochę bardziej odkrywcza, nie odklepuj w niej tylko wiadomych faktów. Nie ma nic gorszego niż czytelnik, który bez trudu przewiduje kolejne wydarzenia, więc postaraj się dodać elementów, które byłyby choć trochę zaskakujące, nawet jeśli nie są powiązane z fabułą.

-  Nie masz nic przeciwko temu, bym ci towarzyszył?
- Już to robisz - zauważył. - Czemu nie. Na zabawę z tobą nie liczę, ale przeszkadzać raczej nie będziesz.
- Wybacz...
Buizel nie odpowiedział. Ruszył z miejsca, a Chimchar za nim.
Droga Black Evyl. Właśnie mi wmawiasz przez całą scenę, że Buizel nie chce towarzystwa, nic się w tym czasie nie wydarzyło, by zmienić tę postawę, a nagle ni z gruchy, ni z pietruchy Pokémon się zgadza. Ale dlaczego? Gdzie tu jakikolwiek związek przyczynowo-skutkowy? Jeśli od początku chciałaś, żeby poszli razem, to było nie ciskać we mnie tylu niepotrzebnych słów. 

Przywołanie Pokemon[a] do PokeBalla brzmiało bardzo logicznie, ale już kiedyś tak zrobiła, sądząc, że to dobry pomysł i teraz na półprzezroczystej czerwonej szybce PokeBalla Inferna widniała rysa. Wolała nie ryzykować. Poza tym, [przecinek zbędny] chciała mieć pewność, że Buizel chociaż oddychał prawidłowo. – A z Pokémonami po walce to co się robi? Bierze na ręce i leci biegiem do najbliższego Centrum? Już nie wiem, czy próbujesz kreować swoją bohaterkę na niezbyt inteligentną, czy to Ty popełniasz takie gafy, nie pamiętając danych z kanonu.

Zdjęła ręcznik z głowy Buizela i oparła ją o kolanach, by móc jakoś manewrować obiema rękami, po czym włożyła mu do jamy ustnej połowę jagody i spróbowała poruszać szczęką łasicy (...). – Żeby mieć jamę ustną, przydałoby się mieć usta, a tutaj temat ma się tak samo jak w przypadku twarzy. 

IX. By the Way (2/2)

Tylko trochę, ale zawsze lepsze to,[zbędny] niż nic. 

Trochę martwi mnie fakt, że nie widzę różnicy przy kreacji bohaterów. Piszesz z perspektywy Ophelii, Inferna i Buizela, a wszystko jest dokładnie takie samo. 

Naprawdę zastanawiało go, w jakim celu to robiła, ale postanowił nie kwestionować. – Kwestionować trzeba coś konkretnego. Chyba chodziło Ci o słowo komentować lub protestować. Ewentualnie dopisz: (...) ale postanowił tego nie kwestionować.

Jedynym ważnym faktem, który poruszyłaś z perspektywy Chimchara, było wspomnienie byłego trenera, jednak poznałam tylko jego imię. To trochę za mało, by cała notka miała rację bytu.

Treningi Ophelii były... specyficzne, jednak, jakimś cudem, przynosiły pozytywne efekty. Poprzedniego dnia udało mu się w kilka godzin opanować Ciosy Furii i Krąg Ognia - ataki, które ćwiczył tygodniami po opieką Dylana, a i tak nie udawało mu się niczego osiągnąć w [na] tej płaszczyźnie. Nie rozumiał, jak to działało, ale nie miał powodów do narzekania. – Problem jest taki, że ja też nie rozumiem. Dlaczego? Nie widziałam nic specjalnego w tym treningu, żadnych problemów, wszystko wyszło ot tak. Skoro miał z tym wcześniej problemy – pokaż, niech Ophelia wymyśli fajny sposób treningu, a nie – puf! – i już. To kolejny raz, gdy posiłkujesz się imperatywem, zamiast tworzyć przekonującą historię, która się rozwija. 

Rzucił Infernu porozumiewawcze spojrzenie, którego jednak szympans nie odkodował. – Strasznie topornie to brzmi, nie zawsze synonim to dobre rozwiązanie. 

Miał ochotę przywalić sobie w ten głupi łeb za niezorientowanie się w sytuacji i zaśnięcie pod wpływem Śpiewu. – Autorko! On to zrobił kilka zdań wcześniej! Gdybyś ucięła cały zaznaczony fragment, zdanie nic by nie straciło ze swojego wydźwięku, a byłoby płynniejsze, zgodne z wartką akcją, nie powielałabyś informacji. Czemu tego nie robisz? 

Nic dziwnego, że wszystko go teraz bolało! Kricketune musiał wykorzystać to, że był nieprzytomny i nieźle go poturbować!
A dwa akapity później: 
Dlaczego Gligar i Kricketune tak po prostu go zignorowali i oboje zajęli się Buizelem?
Czy czytasz czasem rozdział przed publikacją? Bo w takim momentach wydaje mi się, że wrzucasz tekst na przysłowiową pałę. Te wykluczające się elementy naprawdę mocno rzucają się w oczy, bo pojawiają się w niewielkich odstępach tekstu. To naprawdę niepokojące – rozumiałabym, gdybyś przegapiła coś, co zostało napisane w poprzednich notkach stworzonych miesiąc czy dwa wcześniej, ale tu chodzi o zapewne kilka minut pisania… Rozwiązanie jest jedno. Musisz być uważniejsza, bardziej się skupiać nad tym, które informacje podajesz czytelnikowi do wiadomości. One nie mogą być sprzeczne, bo wtedy czytelnik nie będzie wiedział, w którą informację ma Ci uwierzyć.
A jeżeli są to fragmenty mowy pozornie zależnej bohatera, który dopiero co odkrywa prawdę i zastanawia się, co się stało, to musisz wiedzieć, że ja tak tego nie odbieram. Bohater nie jest aż tak zdziwiony, najpierw wydaje twardy osąd, a potem jakby nigdy nic stwierdza zupełnie coś innego, brakuje mi większej ilości przemyśleń, które ukazywałyby ten tok rozumowania. Nie – dwa zdania rzucone ot tak. 

Lux z lekkim wysiłkiem otoczyła się elektrycznością, po czym ruszyła na Buizela, który jednak w ostatniej chwili zdołał uderzyć Bombą Dźwięku i zmienić tym sposobem tor biegu Lux. Mimo paraliżu, ta jedna część jego ciała była wciąż całkiem sprawna. – Jaka część ciała? I naprawdę nie wyobrażam sobie wykonania ataku, gdy stał sparaliżowany i przed chwilą pisałaś, że nie mógł się ruszyć nawet o milimetr. 
Mogłabyś też pokazać ten lekki wysiłek inaczej niż ekspozycją. Co zrobiła Lux? Skrzywiła się? A może coś wykrzyczała, zacisnęła zęby, zamknęła oczy? Daj mi obrazy, z których mogę wnioskować, a nie gotowce podsuwane pod nos.
Poza tym znów kłania się dynamika. Po czym, jednak, w ostatniej chwili, tym sposobem… To wszystko mogłoby tak zwyczajnie wylądować w koszu, a fragment stałby się płynniejszy, bardziej lekki, budziłby emocje. W dodatku pierwsze zdanie jest zdecydowanie zbyt… wielokrotnie złożone. Stawiaj kropki i tnij, gdzie tylko możesz. Zwróć na to uwagę przy kolejnych opisach walk. Jeżeli nie sprawisz, że będą bardziej dynamiczne, czytelnik nie wczuje się w to, co czyta. Lepiej w takich scenach napisać mniej niż więcej, zaufaj mi. 

O ile opisy walk – poza kwestią dynamiki i tempa akcji – wychodzą Ci dość przyjemnie, o tyle logika prowadzenia treningów już niekoniecznie. Niby napisałaś, że wszystko jest w Pokédeksie, do tego podkreślałaś, że Ophelia nieraz widziała treningi rodziców, a mimo to zajęcia z Pokémonami wyglądają wręcz… żałośnie. Starly głównie lata w kółko, Buizel nawala z armatki, wszystkie siedzą i wpatrują się w kasety, a jak już bohaterka wymyśli coś własnego, to są to… przewroty w przód. Miejscami Ophelia rzuca tekstami osoby w wieku lat pięćdziesięciu, a czasami brakuje jej wyobraźni dziecka i jakiejkolwiek świadomości świata, w którym żyje. 
Liczę, że początek kariery trenerki trochę przyspieszy akcję w Twoim opowiadaniu, bo na razie całość to jedynie długi wstęp. 

X. The First Rival

Przed nią stał rudowłosy mężczyzna w czarnej koszulce, szarej bluzie bez rękawów, szarych, workowatych spodniach z wieloma kieszeniami oraz czarnych, długich butach, w które były wciśnięte ich nogawki. – Nieco się tu pokiełbasiły podmioty. Przez to wyszło, że w buty wciśnięte były kieszenie nogawek. Poza tym workowate spodnie z wieloma kieszeniami i czarne długie buty, w które wciśnięto nogawki mogłabyś nazwać tak po prostu bojówkami włożonymi w glany – spójrz, ile znaków oszczędziłabyś. Na pewno też pamiętasz, co Ci pisałam o takich opisach... Nie robią dobrego wrażenia. Nie wymieniaj tych wszystkich rzeczy, jakbyś skreślała je z listy.

Spóźniła się o pięć minut. Chyba przegrała życie. – Bohaterka znowu wyolbrzymia. Przegrać życie mogłaby, spóźniając się na najważniejszą w swojej karierze rozmowę o pracę albo na własny ślub. 

- Czy mogłabym wynająć pokój na noc lub dwie?
- Może od razu cztery? - zaproponowała pielęgniarka, co było dosyć szokujące, bo Ophelia pierwszy raz miała styczność z siostrą Joy, która nie była do bólu uprzejma.
Co było w tej wypowiedzi nieuprzejmego, bo chyba nie rozumiem? 

Poświęciłaś siedem akapitów na fakt, że w tłoku Ophelia boi się o Chimchara i każe mu wrócić do Pokéballa. Naprawdę? 

Chiba się nie polubili... - oznajmiła nieco zmodulowanym głosem Ophelia, stwierdzając oczywistość. – Komentarze narracyjne nie służą do tego, by wyraźnie tłumaczyć to, co się właśnie napisało w dialogu. Poza tym – naprawdę odbieram to jako traktowanie mnie jak czytelnika gorszego sortu. 

Prinplup! Ogarnij się! - nakazał podirytowany Barry, wywołując u swojego Pokemona jęk niezadowolenia, poganiany wrzaskiem i zaatakowaniem chłopaka strumieniem bąbelków, jego krzykiem oraz, ostatecznie, przywróceniem Prinplupa do PokeBalla. – Zupełnie nie ogarniam. Kto był poganiany? I przez kogo? Jakaś miazga.

Nie radziła sobie w pocieszaniu innych. Mogła najwyżej nawiązać do wydarzeń z jej [ze swojego] życia, które zaczęły się podobnie, ale miały szczęśliwe zakończenia. Tylko ona sama nigdy nie była w takiej sytuacji.
Ale.
- Wiesz, kiedy byłam jeszcze młodsza - przypomniała sobie - mój tata miał podobny problem ze swoim Alakazamem, wkrótce po jego ewolucji z Kadabry... Nie mogli się z początku dogadać, ale to przeszło po kilku tygodniach. Tata mówił, że Alakazam musiał sam się najpierw do siebie przyzwyczaić, nim mógł ponownie z nim współpracować, więc sądzę...
Po co piszesz mi, co mogłoby się zadziać, by chwilę później bohaterka mogła właśnie to zrobić? W opowiadaniu, w którym bardzo dużo czasu antenowego poświęcasz zapychaczom, nawet to się nim wydaje. Tak bardzo brakuje mi konkretów...

(...) miedzy [między] innymi informacji o nadchodzącym remoncie, w czasie którego wyzwanie lidera na pojedynek będzie niemożliwe. 

Zmarnuję kolejne godziny na leżeniu na łóżku i gapieniu się w sufit, aż Lucas w końcu nie [zbędne] wróci.

- Nie potrenujesz przed jutrzejszą walką?
To... było bardzo dobre pytanie.
- No... Raczej powinnam...? Wyleciało mi to z głowy - przyznała. - Dzięki, że przypominasz.
Naprawdę kreujesz swoją bohaterkę na głupią. Bohaterka z Kobiety mafii była bystrzejsza. A to poniekąd sukces.


Wiem, że Ophee ma tylko dwanaście lat, ale jednak spakowała się i wyruszyła na misję. Muszę więc wymagać od niej jakiegoś działania, logiki, w końcu po co miałabyś tworzyć opowiadanie o trenerce bez... pełnoprawnej trenerki? Rozumiem, że rodzice wypuścili ją na głęboką wodę, dziewczyna nie jest nauczona solidności, nie wyrobiła sobie odpowiednich nawyków trenerskich, wpierw powinien ktoś nauczyć ją, jak trenować. Ophee powinna się więc rozwijać w drodze – dlaczego tego nie robi? Nie chcę jej usprawiedliwiać, bo zachowuje się jak głupia i psuje całą historię. To dziesiąty rozdział, a wszyscy – jej Pokémony, pozostali bohaterowie, czytelnik – muszą na nią czekać, aż się ogarnie, nadrobi zaległości i zacznie być prawdziwą główną bohaterką, która zasługuje na ten tytuł i która poprowadzi fabułę w przód. Pytanie tylko: jak długo jeszcze będę musiała na to czekać? Ile scen pokaże mi jeszcze tak mało inteligentną i naumianą podstaw postać? Bo wiesz… ja tak długo nie wytrzymam. 

Mam dosyć tego nic nierobienia…  – Nicnierobienia. 

Powinnaś- – Wielokrotnie widzę u Ciebie tego potworka w dalszym tekście. Łącznik nie pełni funkcji wielokropka, przynajmniej nie w tekstach polskich. Jeżeli bohater przerywa wypowiedź, to w polskich tekstach używa się tego drugiego.

- Użycie Buizela to plan "B"! - przerwała Barry'emu. - Jeśli będzie mi szło naprawdę źle, to go użyję!
- A walczyłaś z nim chociaż raz?
To jej Pokémon, więc bohaterka chce raczej walczyć nim, nie z nim. 

Buizel odpadał, bo chciała, aby walczył z Prinplupem. – Przecież kilka poprzednich akapitów twierdziłaś, że Ophelia wcale nie chce, żeby Buizel walczył. A nagle już ma ułożony dokładny plan? 

- O-okej! Lux! - krzyknęła, rzucając kulą, z której wyskoczyła Shinx i głośnym wrzaskiem przywiała [przywitała] wszystkich zgromadzonych.

Oczy Shinx zalśniły na różowo, po czym jednakowy blask pojawił się w tęczówkach Staravii. Dopiero po tym ptak mógł wziąć głębszy oddech i wrzasnąć. – Co to miało na celu? Jeżeli opóźnić jedynie cios przeciwnika, to bez sensu, gdyż w zyskanym czasie Lux musiała i tak używać ataku blokującego. 

Lux wciąż otoczona błękitną aurą czekała kilka sekund[,] nim wykonała polecenie, dzięki czemu udało jej się jakoś uniknąć Szybkiego Ataku. – Raczej nie widzę sensu w tym, by Szybkiego Ataku unikać… wolno. 


Efekt Tańca Deszczu mijał - chmury zaczynały przepuszczać promienie słoneczne padające prosto na pole walki, w tym kilka z nich na Lux samą w sobie, która zaczęła lśnić błękitnym blaskiem i powiększać się (...). – Co ma oznaczać to samą w sobie? Co ma mi to powiedzieć? Cały czas masz tendencję do używania wielu niepotrzebnych słów, które zapychają tekst i jednocześnie nie dają czytelnikowi żadnej wiedzy. W poprzednim cytacie też tak było, na przykład wskazałaś mi, jak długo trwała aura Lux. Kilka sekund? A po co mi to. Nikt nie stoi tam nad bohaterami z zegarkiem. Ma być dynamicznie, więc tnij wszystko, co tylko wypycha zdania. 

Ophelia uformowała megafon z dłoni.> – I znów ten znak większości. Skąd to i na co...?

W sumie, czy Luxio nie byłaby silniejsza wobec Prinplupa? – I Ophee dopiero teraz o tym myśli? Przecież kilka akapitów wcześniej podawałaś mi argumenty, że wcale tak nie jest, więc… jak? Jeżeli Twoja bohaterka wybiera Pokémony losowo, to napisz o tym, a nie próbuj tłumaczyć jej zachowań, jakby wiedziała, co robi, bo… NIE WIE. I to bardzo widać.

- Wracaj - powiedziała Ophelia, wyciągając PokeBall Buizela, jednak łasicowaty gwałtownie odwrócił głowę w jej stronę z przepełnionym wściekłością spojrzeniem, więc dziewczyna schowała kulę z powrotem do saszetki. – To chyba najbardziej wiarygodny fragment w całym rozdziale. Buizel pierwszy raz zachował się odpowiednio, a nie wprost przeciwnie do tego, co próbujesz mi wmówić. Fajnie!

(to i tak było nic w porównaniu z Odbiciem Echa...) – BlackEvyl, ale na poważnie... Już mi cztery razy napisałaś, że Odbicie Echa było straszne, głośne, bolesne i beznadziejne. Po co kolejny?

(...) który ponownie został wyrzucony w powietrze i ponownie uderzył w ziemię kilka metrów dalej, niedaleko od krawędzi pola.

- ... - Barry wpatrywał się przez chwilę w ciszy w pokonanego Pokemona, po czym oprzytomniał, wyciągnął jego PokeBall i przywrócił do niego stworzenie. – A tutaj za to użyłaś wielokropka bez sensu. Skoro napisałaś mi, że Barry patrzył w ciszy, to nie ma tam żadnego dialogu, nie musisz go wymuszać. Takie trzy kropki może dobrze wyglądają na ekranie, w anime, ale niekoniecznie w tekście beletrystycznym, które – chyba się łudzę – miał być pisany na poważnie. 

- No chyba sobie żartujesz! - krzyknął zirytowany Barry, gdy tylko Ophelia zaczęła się śmiać, zasłaniając usta, by chociaż trochę swą reakcję zdusić.A cóż to za składnia? 


Sugeruję najprostsze: (...) gdy tylko Ophelia zaczęła się śmiać, zasłaniając usta, by zdusić to choć trochę.

Chimchar wzięła głębszy oddech i wystrzeliła niewielkie języki ognia, które, mimo dosyć sporej odległości, dosięgły celu i wyprowadziły Inferna z równowagi, co zakończyło się zderzeniem czołowym z ziemią. – Nawet nie wiedziałam początkowo, jak to skomentować, więc… czy wiesz, że zderzenie czołowe [KLIK] nie polega na tym, że zderzasz się z czymś czołem? Wiesz to, prawda?


Chimchar, z wyraźnym trudem, podniósł się i stanął chwiejnie. Ale to zrobił. – Dwa razy? 

To tyle męczyli się z tym jednym, durnym atakiem, by teraz się zamienił na jakiś Spisek? Poważnie? A co to w ogóle robiło?! – Drugi plus w tym poście, ciekawy zwrot. Taki dosyć życiowy. 

Mogła użyć wyewoluowanej Lux, jednak wolała zostawić ją na walkę ze Staravią. I tak miała lekką przewagę, bo Starly jeszcze nie walczyła. – Myślisz o tym, że Starly była wypoczęta? Ja odebrałam to raczej jako brak przewagi, bo ptaszyca nie ma żadnego doświadczenia. 

(...) chyba, że Barry miał coś jeszcze w rękawie oraz nie licząc Odbicia Echa, którego dziewczyna już użyła i powtórzenie nie miałoby sensu, bo ono samo w sobie będzie powracać (...).JA TO JUŻ WIEM!

- Podwójny Zespół i Szybki Atak nim się podniesie! - nakazała, zastanawiając się nie co [nieco], czy to nie było raczej nieczyste zagranie. – Przecież dziewczyna jest w trakcie walki. Naprawdę uważasz, że to odpowiedni moment na tłumaczenie Pokémonowi, czemu podejmuje takie, a nie inne decyzje? 
Zdecydowanie nadużywasz imiesłowów współczesnych, pojawiają się co chwilę, często zresztą błędnie. Skoro Ophee wypowiadała słowa, w tym samym czasie raczej nie zastanawiała się nad czymkolwiek innym, nawet nieco. Najpierw powiedziała, potem pomyślała albo odwrotnie.

Hukowi powstałemu przez wzgląd na bezpośredni kontakt z ziemią towarzyszyło poderwanie się w górę tabunów kurzu. – Jesteś pewna, że chodziło Ci o tabuny [KLIK]? A nie tumany [KLIK]? 

- No ty chyba sobie jaja robisz! - wrzasnął Barry, doprowadzając Ophelię do zgięcia się w pół pod wpływem napadu niekontrolowanego śmiechu. - Szybki Atak!
- Gry...zienie! - zawołała, bezskutecznie próbując się uspokoić. Naprawdę musiała się ogarnąć, bo inaczej przegrają.
Wreszcie trochę widać, że Twoimi bohaterami są dzieci, oby więcej takich fragmentów. 

Kompletnie nie przeszkadzało mu to jednak w przyjaźnieniu się z panem Grimsleyem. – Nie znam pana Grimsleya i mam wrażenie, że będzie on następną postacią, o której nie nadmienisz nigdy więcej, więc… po co? 
Edit: Yup. Kolejna postać-widmo. 

Ale Staravia dała radę użyć Ataku Skrzydłem... - pomyślała ze zdziwieniem Ophelia, po czym pokręciła szybko głową, wracając myślami do walki. To mogło poczekać. – Wróciłam tu po paru postach i jest tak, jak się spodziewałam. Wytłumaczenie poczekało. Do święty nigdy

Cała ta notka to, z małymi wyjątkami, jedna wielka pomyłka, naprawdę jest mi przykro. Przydługa, nużąca, naciągana logicznie i niedopracowana technicznie. Cały post mylisz słowa, mówisz do rzeczy, nic nie trzyma się kupy, wszystko jest maksymalnie wydłużone, a jednocześnie bez znaczenia. Jedyny istotny punkt to ewolucja Lux, ale dało się to ubrać w krótszy i znacznie atrakcyjniejszy obraz niż to, co mi zaserwowałaś. 
Miałam nadzieję, że chociaż walki będą odskocznią od wszechobecnej nudy, jednak nie – nawet je potrafiłaś przegadać za pomocą tony niepotrzebnych przemyśleń. I jest to przerażające, bo oznacza, że każdą akcję jesteś w stanie zabić i pogrzebać bardzo głęboko pod swoim słowotokiem. 
Cały czas tli się we mnie cień nadziei, że dalej się coś poprawi, ale ten płomyczek jest coraz wątlejszy, bo widzę, że styl od początku pozostaje niezmienny.

XI. The Rock City Girl (1/2)

Lux z niezadowoleniem odkryła, iż jest już wcześnie rano, gdyż za oknem Starly zaczęły śpiewać (o ile to wycie można było śpiewem nazwać...). – Przecież to nie kogut… A nawet one pieją o dowolnej porze dnia, to przesąd, że robią to tylko z rana. 

Muszę jeszcze uzupełnić te [to] zgłoszenie (...).

Posiadała ustawione równolegle do siebie trybuny o jakichś pięciu rzędach na oko. – Na oko można liczyć do piętnastu czy dwudziestu lub więcej. Nie do pięciu. Bo jak jest pięć rzędów, to nawet nie trzeba liczyć, od razu widać, ile ich jest, Ophelia nie ma trzech lat. 

Tak[,] Steven, zajmuj swoje miejsce. - Roark roześmiał się, osobiście kierując się w stronę wyznaczonej dla trenera strefy, Ophelia zrobiła to samo po drugiej stroni[e] pola walki.

Geodude, walcz! – Wreszcie ktoś ma Pokémona z pierwszej generacji! Ale to jedenasty rozdział, więc nieco za późno na przypomnienie sobie o istnieniu wcześniejszych stworzeń. Do tego okazuje się, że następnym Pokémonem, który walczy po stronie Roarka, jest Onix, a to oznacza, że popadasz ze skrajności w skrajność. Twoja bohaterka ma wymuskane, wyniuniane i wylansowane stworki, a Roark jest nędznym liderem typu kamiennego, więc posiada nudne Pokémony, które są takie same w każdej kamiennej Lidze od… zawsze. Słabo się starasz przy kreowaniu fabuły – idziesz po linii najmniejszego oporu, dlatego tak łatwo rozgryźć, w którą stronę to zmierza. 

Geodude zmaterializował znaczniej [znacznej] wielkości kamienie (...).

Geodude kontynuował rzucanie kamieniami,[zbędny] według zaleceni [zaleceń] trenera, podczas gdy Ophelia wpatrywała się tępo w unikającą ich Luxio.

Piszesz na końcu, że sprawdzasz rozdziały przed publikacją, jednak w tym bardzo krótkim poście było sporo literówek i niedociągnięć. Nie wklejam wszystkich, więc osoby, które Cię nie czytają, mogą tego nie widzieć, ale gdy zgłosisz się do bety, może przytłoczyć Cię ilość błędów. Uważam więc, że niepotrzebnie się tłumaczysz na końcu, że: I am not a robot – jedynie nie przyłożyłaś się odpowiednio do jej zbetowania. Co innego, gdyby nie były to leniwe błędy, czyli na przykład interpunkcyjne lub gramatyczne, o których mogłabyś nie wiedzieć. Ale literówki? I to takie, które podkreśli Blogger czy Word?

Walka nie wprowadza niczego nowego po poprzedniej starciu z Barrym, ale tam chociaż Lux ewoluowała, więc coś się działo. Tutaj jest nudniej, a kolejne oklepane opisy zabijające akcję powodują, że nie czytam chętnie i w przypływie ekscytacji, choć bardzo bym chciała.

XII. The Rock City Girl (2/2)

Nim zdążył zareagować, był już gnieciony przez kamienie, poza bólem czując, jak nie jest w stanie wziąć poprawnego wdechu.
Wydawało mu się, że trwało to wszystko wieczność, jednak w rzeczywistości minęło najwyżej kilka sekund. Wiedział to. Pamiętał ten atak.
Przeczytaj to, proszę. Czy uważasz, że w tym fragmencie da się wyczuć jakiekolwiek napięcie? Raz: napisałaś długie zdanie, w którym jego druga połowa jest mało obrazowa. Skoro bohater został przygnieciony, to raczej nie oddychało mu się z łatwością; wolałabym zobaczyć w tym momencie, jak się zachowuje i przeżywa to, co się dzieje, niż dostać suche stwierdzenie o trudności z oddychaniem. Człowiek, który się dusi, może panikować, a ja tu paniki nie czuję, przez co nie umiem przeżywać sceny, nawet jeśli pokazujesz wydarzenia wręcz tragiczne. 
I jaki to jest poprawny wdech? Bo przy dużym wysiłku poprawne są płytsze, z szybkim wypuszczeniem powietrza, a przy mniejszym głębokie, z długim wydechem. I wybacz, ale to nie szkoła rodzenia, by w środku walki, która powinna być dynamiczna, pisać o takich rzeczach.
Drugie zdanie mówi o wieczności, a jednocześnie w momencie wartkiej akcji samo tę wieczność tworzy. Bo po co ono jest? Gdybyś prowadziła akcję odpowiednio, to te kilka sekund zajęłoby nam czytanie i nie musiałabyś informować czytelnika o czasie, on sam by płynął. Natomiast w ten sposób zabijasz płynność. 
Następne dwa zdania to również zły pomysł. Podejrzewam, że chciałaś oddać mowę pozornie zależną bohatera, który odpływa, bo się dusi i przypomina sobie wydarzenia. Jednak skoro nie pokazałaś paniki i duszenia się, teraz nawet najbardziej dramatyczna mowa pozornie zależna mnie nie wzruszy. Wygląda nieprzekonująco. Poza tym dzięki niej (przez nią?) już piąty czy szósty raz przypominasz mi działanie tego ataku. Jeżeli chcesz iść w stylizację myśli bohatera – okej, ale niech te myśli przekazują mi informacje, których nie wiem, inaczej czuję, że kręcę się w kółko. 
Chciałam ci tu zasugerować fragment, który mógłby być znacznie bardziej poprawny i dynamiczny, ale… nie wiem, jak go napisać, bo nie wiem, którą narracją chcesz operować. Czy za pomocą narratora wszystkowiedzącego chcesz postawić na drastyczne, emocjonalne konkrety, czy wolisz stylizować narrację i chować narratora za postacią, oddawać stany mową pozornie zależną. Sama widzisz, jak wiele zależy od doboru narracji do tekstu. Nie za bardzo jestem w stanie Ci pomóc, dopóki sama nie zdecydujesz o tym, którą narracją chcesz pisać. 

Gdy skały puściły, upadł na ziemię, starając się wciągnąć jak najwięcej życiodajnego gazu, próbując jednocześnie wstać, ignorując ból, który odczuwał. – Nie, nie i jeszcze raz nie. Takie sformułowania wyglądają paskudnie, są nieestetyczne i bardzo źle świadczą o Twoim warsztacie. Możesz zapomnieć o zwrotach typu słone krople (łzy) czy żółta kula gazowa (słońce). Wykreśl to ze słownika, z którego korzystasz, pisząc beletrystykę. 

Dobrą chwilę później skrzywiła się lekko i wbiła wzrok w przestrzeń, Arceus jeden wiedział, co robiąc [robić].

Też Pościg! - nakazała, nie wiele [niewiele] myśląc (...).

Ogarnij się, Ophee - rzuciła wyzywająco samej sobie w myślach.
Po pierwsze – gdybyś zaczęła używać kursywy, byłoby Ci o wiele łatwiej – nie musiałabyś w ogóle tworzyć komentarza narracyjnego. 
Po drugie – samej sobie albo w myślach, bo jedno z tych stwierdzeń od razu sprawia, że drugie staje się oczywiste. 
Po trzecie – przecież jeszcze niedawno twierdziłaś, że bohaterka nie lubi, jak się do niej zwraca Ophee (co jest nieco dziwne, biorąc pod uwagę, że jakoś wcześniej o tym nie wspominała), a teraz nagle mówi tak sama do siebie? Mam wrażenie, że znowu zrodziła się w Twojej głowie jakaś pusta krotochwila: o, Ophee wymawia się prawie jak tofi!, która poszła w opko bez przejścia przez racjonalną część Twojego umysłu. Musisz panować nad takimi pomysłami. 

Chyba było jej słabo... Jak mogła o tym w ogóle nie pomyśleć podczas walki? Nawet raz? Skupiła się tylko na tym, by wygrać, przez co kompletnie zignorowała stan jej własnych towarzyszy! Co z niej była za trenerka?! – Jedyna scena na plus tej notki – udało Ci się ominąć Mary Sue szerokim łukiem. Plus do plusa...

Były bardzo zmęczone, to musiała byś [być] niesamowita walka. – Na tym kończę wyszukiwać literówki, im dalej w tekst, tym więcej ich masz. 

Obie walki odebrałam identycznie, nie różniły się dla mnie niczym poza nazwami Pokémonów. Były nudne, przegadane, bez pomysłu, a akcja padła na twarz, zanim w ogóle się zaczęła. Musisz popracować nad tym, bo nie da się pisać opowieści przygodowej, nie trzymając czytelnika w napięciu. 
Z jednej strony napisałam, że udało Ci się ominąć Mary Sue, jednak z drugiej, patrząc po całej fabule… czy Ophee musi wszystko wygrywać, chociaż nie ogarnia zupełnie nic? Nie zepsułoby fabuły, gdyby przegrała jakąś walkę, a wręcz przeciwnie – może by się czegoś nauczyła? Obecnie wynagradzasz ją za nic, nie ma tu żadnej wartościowej puenty. Ophee okazała się trenerką do kitu, a jednak wciąż tryumfuje. Pokémony to baja z morałem, a tutaj nie ma żadnego, a i cierpi na tym samo opowiadanie. W dodatku wszystko jest do bólu przewidywalne. 

XIII. Ancient Hunting

Mieli do rozwiązania dwadzieścia cztery zagadki, z czego jakąś połowę musieli znaleźć na podstawie innych, a na dokonanie tego było jedynie sześć godzin, czyli trochę mało. – Czasem narrator wypowiada się jak emeryt, a czasem jak małolata. Dawno się zgubiłam, co jest czym, które partie należą do kogo, bo czasami w dialogach Twoja bohaterka używa wręcz archaicznego języka, by chwilę później brzmieć jak ośmiolatka. Brak tu konsekwencji w stylizacji językowej. 
Poza tym notorycznie mylisz narratora z bohaterką. Już naprawdę nie wiem, czy chcesz pisać całość narratorem trzecioosobowym wszystkowiedzącym czy narracją personalną...? Być może świadomie stylizujesz niektóre akapity na mowę pozornie zależną Ophee, a może całość chcesz stylizować na tzw. deep POV (głęboki punkt widzenia postaci)? Nic nie wiem, niczego nie jestem pewna. To się zmienia praktycznie co chwilę. Raz czytam, że narratorem wszystkowiedzącym przytaczasz myśli bohaterki dosłownie, raz są one wplecione w akapity narracji jako mowa pozornie zależna. Raz czytam akapity z perspektywy Ophee, by za chwilę dostać stany emocjonalne Pokémonów przytaczane narratorem wszystkowiedzącym. 
Na ten moment jestem prawie pewna, że chcesz i próbujesz mieć tekst pisany narracją personalną, ale w takim wypadku powinnaś stylizować sceny całościowo i nie przechodzić nagle do innych postaci w samym środku perspektywy Ophee, chyba że zmieni się scena bądź wyraźnie oddzielisz od siebie te punkty widzenia. To, co myślą Pokémony, Ophee mogłaby jedynie podejrzewać lub poznawać po zachowaniu stworzeń, nie może natomiast wchodzić im do głów. Narracja personalna to trudna sztuka. Musisz postanowić, JAK Ophelia się wypowiada po tym, JAKI ma ona charakter i w jakim jest wieku (jakich słów używa, jakie zdania konstruuje chociażby na podstawie tego, z jakiego środowiska pochodzi). A jeżeli chcesz mieć sceny ukazujące również akcję z punktów widzenia innych bohaterów (czy nawet Pokémonów) musisz przemyśleć, jak stylizować tę resztę postaci, tworząc ich przekonujące sylwetki psychologiczne, różne od siebie. Strasznie dużo roboty, prawda? Łatwiej będzie skupić się na narratorze wszystkowiedzącym, ale skoro doszłaś do tego, że fajnie jest bawić się stylizacją i mową pozornie zależną, na pewno sama czujesz, że narrator wszystkowiedzący sam w sobie jest raczej… nudny, sztywny, obiektywny. Chyba że konsekwentnie wystylizujesz i jego, sprawisz, że będzie charakterystycznym opowiadaczem (jak, na przykład narrator ze Świata Dysku Pratchetta). I tu jednak potrzeba stylu i konsekwencji, nie powinnaś wtedy co akapit zamieniać gawędziarza na Ophee i odwrotnie, bo obecnie w tekście panuje paskudny chaos. 
Możesz też skupić na Ophee i zacząć pisać za pomocą narracji pierwszoosobowej. Zobacz, ile masz rozwiązań! Skorzystaj z któregoś, ale, błagam: kon-se-kwen-cja. Naklej sobie to słowo na lodówkę.

Gdy jednak spojrzała na swój arkusz, uniosła brew w górę z niedowierzaniem (...). – A da się w dół? Pleonazm. 

Miała świadomość tego, że najlogiczniejszą opcją był wybór Star na jej [zbędny zaimek] partnerkę w tych zawodach - potrafiła latać, więc szukanie odpowiednich miejsc zajęłoby im o wiele krócej. Mimo to[zbędny przecinek] właśnie Buizel był teraz przy niej [przy Star czy Ophee?], nie ze względu na użyteczność, a ukryte motywy trenerki, które wywoływały u niej lekkie wyrzuty sumienia. W końcu jedynym, na czym jej zależało, to w jakiś sposób zachęcić do siebie łasicę, pokazać, że da się z nią [łasicą czy Ophee?] żyć i ogółem wizja podróży przez Sinnoh u jej boku nie była wcale taka zła. Od samego początku o to chodziło, ale naprawdę nie chciała go do tego zmuszać.
Wiedziała, iż sama czasami ledwo ze sobą wytrzymywała, z tymi wszystkimi bezpodstawnymi obawami i problemami, które powstawały w jej własnej głowie, bo w świecie rzeczywistym takowych nie miała. Zamiast cieszyć się życiem jak normalny człowiek, jej zawsze czegoś brakowało. Czasem odnosiła wrażenie, iż w jej ciele jest dziura, na której załatanie kończył jej się czas - nim się obejrzy, zostanie w pełni pochłonięta. To było tak przytłaczające uczucie, że potrafiło w pełni odciąć ją od świata rzeczywistego nawet na godziny. Całe szczęście, nie działo się to zbyt często - Ophelia zwyczajnie znajdowała sobie jakieś zajęcie, które pochłaniało ją zamiast pustki i jakoś tak sobie żyła. 
W pierwszym akapicie stworzyłaś sztuczną tajemnicę tylko po to, by zdanie później już ją rozwiązać i to przy pomocy paskudnej ekspozycji. Mogłaś to pokazać w tekście, a nie rzucać mi informacjami w twarz. Jeżeli chcesz, by całość była jednak znacznie bardziej wystylizowana pod Ophee i chcesz chować narratora za jej plecami, staraj się bardziej oddawać jej myśli. Nie musisz pisać, że: Ophee miała świadomość tego, że… Zacznij od: Najlogiczniejszą opcją był… Wtedy będę mogła zobaczyć bezpośrednio, w jakim kierunku podążają myśli bohaterki, jak analizuje sytuację, co bierze pod uwagę i tak dalej. Możesz również pokazać to w najbardziej bezpośredni ze wszystkich sposobów, czyli… myślą. Kursywą. W pierwszej osobie. 
Drugi akapit natomiast to już ekspozycja pełną parą. Nic z tego, co tu napisałaś, nie zobaczyłam w tekście, do tego nie widzę najmniejszego powodu dla takich przemyśleń właśnie w tym momencie. Znowu odnoszę wrażenie, że przelewasz na tekst pomysły, które właśnie przyszły Ci do głowy, nie zważając na to, czy jest na nie czas i miejsce, i czy mają one w ogóle sens. 
A podkreślenie kojarzy mi się z Bleachem. Celowo?

Buizel uniósł brew i spojrzał na nią [na tę brew?] w taki sposób, że podejrzewała, iż pytał, na jakiej podstawie sądziła, że on będzie coś wiedział. – Strasznie ciężkie zdanie przez nagromadzenie czasowników. Zero płynności, miele się to jak mordoklejkę. 

W całym mieście było tylko jedno, i to tam Ophelia się udała. – Ten konkurs to chyba na czas, nie? Nie powinna biec czy coś? 


- Ej, serio. Pamiętaj, jestem wystarczającą pierdołą, by do czegoś takiego doprowadzić. - Raczej się zwykle pilnowała, ale każdemu się zdarzały gorsze dni. Raczej się pilnowała lub zwykle się pilnowała, razem to słabe połączenie. Ponadto pragnę Ci znowu przypomnieć, że… pisałaś to już pięć razy

Swoją drogą, [przecinek zbędny] pacnij mnie czy coś, jeśli chcesz, bym skończyła truć ci o historii, okej? Mam taki zły nawyk. – Nope. Nawyk nie jest nawykiem, skoro w ten sposób musisz mnie o nim poinformować w trzynastym rozdziale. 

(...) śmiało mogła mu dodać jeszcze cztery. (Chyba mieli windy, bo kto normalny wspinałby się tak wysoko po schodach...). – Twoje zamiłowanie do nawiasów to już jakaś abstrakcja… 

Wyraźnie dało się rozróżnić starszą część muzeum od tej nowszej, głównie ze względu na kolor ścian budowli. Pierwotna część muzeum została (...).

Coś było bardzo nie w porządku z tym dzieciakiem. – Jeżeli to będzie kolejny nierozwiązany wątek, to jak Bóg mi świadkiem, zapłacę komuś, żeby zhakował Twojego bloga i porządnie go zredagował, bo aktualnie jest on dla mnie męczący.

Sorry Winnetou, ale nie lubię tuneli i nie lubię ciemności (...). – Przecież to świat Pokémonów, Winnetou nigdy tam nie istniał. [KLIK]

Według mnie cały rozdział był średnio potrzebny. Szkoda, że już wiemy z wcześniejszych postów, że poprzedni trener Inferna nazywał się Dylan i to pewnie właśnie ten Dylan. Odnoszę wrażenie, że cały konkurs, chociaż opisany względnie z pomysłem, stworzyłaś tylko po to, by bohaterka mogła poznać tego chłopaka. I jest to bardzo słabe, bo znowu czuję się, jakbym oglądała fillery w anime. 
Drugim problemem jest Barry. Przecież on nawet nie lubi Ophee, więc czemu jest miła dla niego...?
W rozdziale w oczy rzuca się także strasznie dużo niepotrzebnych słów, a nawet zdań, przez to całość się dłuży, pozbawiona jest napięcia. Nie wspominając już o pomieszanej narracji.

XIV. Through the Dark

Och, Zubaty! Chyba wreszcie zauważyłaś bolesny brak Pokémonów Kanto w Twoim opowiadaniu, chociaż teraz da się zauważyć również brak tych typu Johto i Hoenn. 
Jednak i tu jest problem. Regiony w świecie Pokémon można porównać poniekąd do naszych kontynentów. Podobne nisze zajmowane są przez podobne typy zwierząt, ale u nas masz żubra, a w Ameryce – bizona, w Europie konia, w Afryce – zebrę. W tym uniwersum również tak to działa, a to oznacza, że skoro jesteśmy w regionie Sinnoh, to trenerzy Pokémon, owszem, mogą posiadać stworzenia schwytane w innych regionach (jak u nas cyrk czy zoo), ale nie będą spotykać tych żyjących na wolności. Chyba się nad tym nie zastanowiłaś i wyszedł Ci przez to logiczny potworek. 

Do tego otrzymujemy tu strasznie dziwną scenę. Z jednej strony Buizel prosi Star, żeby nie prowokowała Zubatów, z drugiej – sam je zagaduje. Dzikie Pokémony nie wyglądają na zainteresowane walką, więc nasi bohaterowie powinni wycofać się rakiem, a nie zagadywać. Jest to kolejne wymuszenie akcji z Twojej strony, którego raczej nie przemyślałaś i przez które logika leży i kwiczy. 

Po czym zaczął biec na czterech kończynach, mając nadzieję, iż Zubaty wciąż nie były w pełni świadome, co się działo. Stało. Znowu zły czas. 

A wsadźcie sobie to pseudodobro w- - zaczęła Lux, nie mogąc się dłużej powstrzymać, jednak nie dokończyła, bo musiała odskoczyć przed językami ognia, których źródłem najpewniej był Inferno. – Czyli tak… Pokémony latające nie mają poruszać się w deszczu tworzonym przez Lux (chyba że pieszo), bo… tak, ale Pokémon ognisty może ciskać płomieniami na prawo i lewo, chociaż z nieba leje się woda? Czy widzisz w tym jakąś nieścisłość? 


Ja zaatakowałem Ophelię, bo chciałem zwrócić na siebie jej uwagę. – No i znowu siadła kreacja bohatera. I to Pokémona. Buizel był chyba jedyną postacią (stworzeniem?) w Twoim opowiadaniu, która miała charakter. I rozumiem, że mógłby przejść przemianę pod wpływem swoich kolegów z drużyny i Ophelii, ale w tym momencie próbujesz mi wmówić, że on od samego początku chciał tylko uwagi. Nie rób mi tego. 

Czy to była... - MAPA! – No błagam! Przecież przed chwilą mi pisałaś, że Ophelia co chwila zerka na mapę w telefonie! 

W całym tym rozdziale jest jedno konkretne zdarzenie i to opisane średnio – jak zwykle akcja ledwo dyszy. Starasz się budować jakąś tajemnicę wokół Inferna, ale rzucasz ogólnikami, nie dajesz mi poszlak, małych rozwiązań, męczysz cały czas to samo stwierdzenie i nic nowego w tym temacie się nie pojawia, przez to jestem już znużona. 
A fakt pogrzebania osobowości Buizela pod gruzem uczuć i potrzeby uwagi odbieram jako największą potwarz całego Twojego opowiadania. 

XV. A Break

Z jednej strony Jake miał być (chyba) odbierany jako postać negatywna – jako naburmuszony dzieciak, który nie dostał swojego Pokémona i który się ciska w złości. A z drugiej – to bardzo smutne, że jest to jedyna postać w Twoim opowiadaniu, która posiada konkretny charakter. Reszta zlewa się, same ciepłe kluchy. Takiego gnojka chociaż da się zapamiętać. 
Niedługo po tym nieźle wychodzi Ci również postać Willa, który zakochał się w puszystym Pokémonie i jest z tego tytułu lekko zawstydzony. Takie wtręty dają mi realny obraz bohaterów i właśnie tego potrzeba mi więcej, jednak jestem już przy piętnastym rozdziale i dotychczas pojawił się ledwie cień tego, co powinno w tekście zmieścić się już dawno temu. Smuci mnie to, ponieważ oznacza, że potrafisz, tylko Ci się nie chce. 

A byłam już w Eternie, bo dopiero tam faktycznie zdecydowałam, że zacznę zbierać odznaki, więc dla zasady cofnęłam się do Oreburgh. – Och, miło, że wreszcie wiem, czemu panna się tak kręci. Szkoda, że tak późno mnie o tym poinformowała.

Znaczy, myślałam o pójściu do PokeMarketu i dokupić sobie prowiantu na drogę (...). Dokupieniu –niepoprawne zastosowanie czasownika, powinien być rzeczownik.

Kończysz rozdział stwierdzeniem: A taki ten rozdział bezpłciowy… 
No i niestety – masz rację. Jedyne, co z niego zapamiętałam, to że bohaterowie byli w cukierni. 

XVI. You've Got Me Shaking

Powiedz mi, proszę, od kiedy esemesy mają tytuły? Bo datę i godzinę jeszcze jestem w stanie zrozumieć, ale to nie maile. 

Ophelia westchnęła i schowała komórkę do kieszeni ciemnoniebieskiej saszetki na biodrach, którą jeszcze rano wygrzebała z odmętów jej własnego plecaka, jednocześnie wychodząc z Centrum Pokemon. – Ze zdania wynika, że chodzi o plecak saszetki. Inaczej powinno być: swojego plecaka

Machnął mocniej ogonem z niezadowolenia, jednak to nie było najlepszą reakcją, gdyż niemal natychmiast po tym zaczął tracić równowagę, omal nie upadając na ziemię. Przeklęty, o wiele za długi ogon. Omal i niemal tak blisko siebie źle brzmią. 
W tym miejscu westchnęłam w duszy i to nie tylko za sprawą magisterki na Wydziale Biologii, ale tak z czystej logiki. Czy uważasz, że Matka Natura obdarzyłaby większość zwierząt długimi ogonami, (szczególnie te zwierzęta, które muszą się zwinnie poruszać), gdyby miałyby im przeszkadzać? No nie… Długi ogon pomaga w utrzymaniu równowagi. Kilka razy powtórzyłaś te rozważania i, niestety, z każdym kolejnym podejściem nie stały się one logiczniejsze. 

Fakt, że nawet w tej wielkiej i wspaniałej podróży skończyła[,] siedząc na telefonie, nie wiedząc, co zrobić ze swoim życiem, był naprawdę przygnębiający. – Co jakiś czas piszesz, że bohaterka ma problem z telefonem, jednak to pierwszy raz, kiedy pisze esemesy. Wykorzystuje go czasami w razie potrzeby, ale nie widzę tu żadnego uzależnienia. 

Gdyby nie dość mi było zepsucia postaci Buizela, to teraz tworzysz sytuację rodem ze słabego harlequina: on ma pretensje, chociaż ona była miła, a ona nie rozumie, o co on ma pretensje i jej postępowanie sprawia, że on ma coraz większego focha. Naprawdę dało się to inaczej rozwiązać.
Prostą rozmową.
Im dalej w tekst, tym cała sytuacja staje się coraz bardziej abstrakcyjna. Wszystko dzieje się ot tak, niczego nie popierasz argumentami, łasica jest obrażona przez coś, co sobie sama uroiła, a wcześniej kreowałaś go na inteligentnego osobnika. Niestety ten wątek jest główną składową rozdziału, co sprawia, że całość znowu robi się bezsensowna. 

Jedna - jedna! - chwila nieuwagi, a Buizel gdzieś zniknął. Po prostu sobie był, pochyliła się nad komórką, podniosła głowę i - bum! - łasicę wcięło. Miała Ophelia talent...
Zaalarmowana nagłym harmiderem wywoływany przez jej Pokemony, szybko odkryła powód - brak jednego z nich. 
Czemu najpierw piszesz, że łasica zniknęła, a dopiero potem, że bohaterka to zauważyła? A jednocześnie informujesz mnie drugi raz o nieobecności Buizela. I z powodu czego? Pokémonów? Lepiej: 
Zaalarmowana nagłym harmiderem wywoływanym przez jej Pokémony, Ophelia szybko odkryła powód ich niepokoju – brak jednego Buizela. Jedna – jedna! – chwila nieuwagi, a on gdzieś znikł! Po prostu sobie był, pochyliła się nad komórką, podniosła głowę i – bum! – łasicę wcięło. Miała Ophelia talent…

Ophelia nie czuła się wystarczająco na siłach, by otworzyć oczy, więc nawet się nie wysilała. Nie była również w stanie zrozumieć słów, które ktoś niedaleko niej wypowiadał, aczkolwiek mogła śmiało stwierdzić, że osoba ta była poddenerwowana i raczej była kobietą.
Po dłużej chwili świadomości zaczęła wyczuwać też inne rzeczy [ta kobieta?]. Nie ruszała się zbytnio, aczkolwiek była pewna, że nie znajduje się cały czas w jednym miejscu. Miała zarzucony na ramiona jakiś materiał. Inne, znacznie bardziej uciskające, wyczuwała na swojej twarzy oraz kolanie. Czuła też coś ciepłego, jak ciało, niedaleko swojego torsu.
Słyszała również chrapanie.
Ale wciąż była zbyt zmęczona, by cokolwiek z tych informacji wyciągnąć.
Opis dość obrazowy, ale jak wszystko w Twoim opowiadaniu rozciągnięty po wielokroć. Ile razy możesz pisać, że Ophelia była zmęczona, że jej ciężko, że nie słyszała...? To tylko kolejne ekspozycje.
Całość sytuacji mocno naciągana. Skoro bohaterka nie czuła się przy dziewczynie bezpiecznie, to nawet nie musiała myśleć (czego, jak piszesz, nie zrobiła), bo instynkt powinien wziąć górę. A ta idzie jak cielę na rzeź. Zresztą – skoro Taylor ją gdzieś ciągnęła, to czemu nagle zaczęła otwarcie pytać o pendrive? Mogła to zrobić przecież od razu.
Naprawdę staje się już nużące, że wszelkie działa Twoich bohaterów są nielogiczne. Ile można?

XVII. Bittersweetness

Chyba miała brązowe włosy? – Twoja bohaterka w pigułce. W poprzednim poście odpaliła autopilota bez żadnego pomyślunku, a teraz, po dłuższej chwili odpoczynku, jest w stanie powiedzieć tylko, że dziewczyna miała chyba brązowe włosy. Widziała ją dwukrotnie, w świetle dziennym, nie przez chwilę, a przez dość długi czas i nie zapamiętała nawet, jakie miała włosy? Tego nie da się tłumaczyć szokiem, po prostu wykreowałaś bezrozumną postać.

- Jeśli będziesz czegoś potrzebować, poinformuj mnie, dobrze? - zapytała tak łagodnie, jakby miała do czynienia z dzieckiem, co delikatnie zirytowało Ophelię. – Przecież Ophelia jest dzieckiem, co sama wielokrotnie podkreślała. 

A teraz rzecz, dzięki której od razu widać, że nie tylko poziom inteligencji Twojej bohaterki pozostawia wiele do życzenia, ale sam fakt, że w ogóle ktoś taki stara się zostać trenerem. 
Zajmuję się zwierzętami od lat. To nie tylko moje hobby, ale również praca zawodowa na więcej niż pełen etat. Miałam w tym czasie dwukrotny wstrząs mózgu, wyrwany bark ze stawu, połamane żebra, kręgi, łopatkę, zapadnięte prawe płuco, niedowład nóg w kolanach i wiele więcej mniejszych obrażeń. I wiesz co? Trzykrotnie po obudzeniu się na SOR-ze moim pierwszym pytaniem było: co z koniem? I w ten sposób zachowa się miliony innych miłośników zwierząt. To nie jest do końca zdrowe, ale tak jest. 
A Twoja bohaterka? Wybacz określenie, ale ma to w nosie. Wypiła herbatkę, posiedziała, pogadała, pospacerowała i nawet jednej jedynej myśli nie poświęciła swoim podopiecznym. W moim odczuciu Twoja bohaterka nie nadaje się nawet na właścicielkę złotej rybki. 
Czemu tak ją kreujesz? Na początku opowiadania Ophee nawet w scenie dynamicznej myślała bardziej o osowiałym Infernie niż o tym, co było wtedy naprawdę istotne (co było niedorzeczne ze względu na dynamizm sceny i efekt zaskoczenia bohaterki), a tutaj, gdy jest na to czas i miejsce, i masz szansę ukazać prawdziwą trenerkę… nie robisz tego. Nie rozumiem dlaczego.  
Dalej: Pokémony obudziły się, polatały w kółko, porzucały docinkami i położyły się z powrotem. Dość długa scena, tylko… po co? 

Dobra, więc mamy jutro walkę o odznakę z Gardenią, to jest trenerką Pokemonów trawiastych. – Cały post podkreślasz, że trauma, że zmęczona, że Ophee się boi, a tu nagle – pyk! I jutro walczymy! To tak nie działa… 

XVIII. Eyes on You

Po przejrzeniu tych wszystkich artykułów o Gardenii i jej sali, Ophelii na myśl nie przyszło, że przyjdzie jej zobaczyć liderkę w brązowych szortach oraz zielonej bokserce z napisem “I BE-LEAF IN YOU!”, pod którym znajdował się rysunek przedstawiający Turtwiga. – Pierwszy fragment od dawna, przy którym się uśmiechnęłam. Szkoda tylko, że to nie Twój pomysł. 


Chwila, to ty jesteś tą trenerką? Ophelia, mam rację? – Przecież dziewczyna się nigdzie nie zgłaszała do tej walki, jakim więc cudem jest rozpoznawana? 

No znowu?! - wyrwało się Ophelii, ku rozbawieniu widowni. – Czy ona wiecznie musi być taka zdziwiona i w każdej walce pytać, czy znowu? To wszystko są dość powtarzalne procedury; będzie tak marudzić do końca podróży? Do końca opowiadania?

Nie miała chwilowo lepszego pomysłu niż czekanie aż ten ruch - Odbicie? - przestanie działać.
A chwilę później: 
Limit czasu - zinterpretowała szybciej, niż sama by się po sobie tego spodziewała. - Ten atak ma limit czasu. Tylko jaki.
Uważam, że gdybyś przeczytała swój tekst choć raz przed publikacją, to odnalazłabyś takie głupotki jak fakt, że bohaterka zauważa coś po raz pierwszy dwukrotnie. Skoro w pierwszym zdaniu Ophee stwierdza, że czeka na zakończenie ataku, to już samo w sobie sugeruje mi, że postać wie, że jednak chwilę to potrwa. Jest jakiś limit.

Mogłaby przysiąc, że widzi nawet z tej odległości, jak Gardenia się uśmie-
JASNA CHOLERA
- Ostry Liść! - Było już za późno na reak- Nie, chwila.
Za często stosujesz ten chwyt, poza tym to naprawdę nie wygląda dobrze. 

To była Sitrus Jagoda, ma lekkie właściwości lecznicze. Podczas walk salowych oraz tych nieoficjalnych wedle zasad możesz korzystać z jagód czy mikstur, ale jakiekolwiek konkursy, turnieje czy sama liga już odpadają, więc nie ciesz się zawczasu. – Przecież zdobywanie odznak to część Ligi. 

Wszyscy ludzie zaproszeni, by oglądać Ophelię? Znowu wszystko się kręci wokół niej… Ciekawe, jak długo?


PODSUMOWANIE

Narracja i styl

Brak konsekwencji w prowadzeniu narracji (albo narrator wszystkowiedzący, albo personalny);
nadużywanie , niemniej, doń (na szczęście z czasem coraz rzadziej) w tekście współczesnym; do tego zbyt duże zróżnicowanie językowe w narracji i dialogach, język potoczny miejscami przeplata się z archaicznym bez żadnego powodu – brak konsekwencji stylizacji językowej;
nagminna ekspozycja, która nie ma potwierdzenia w tekście;
ciężkość narracyjna, przez co tekst staje się męczący;
sztuczne wydłużanie zdań odbierające lekkość, a w tym zatrważająca ilość wtrąceń umiejscowionych w nawiasach, w których informacje są często nieprzydatne;
sporadyczne mylenie czasów;
wielokrotne powtórzenia;
☒ nietrafione synonimy;

stwierdzenia i frazeologizmy tworzące odpowiedni klimat: Meowth załatwiający swoją potrzebę na pustyni, i tu był Growlithe pogrzebany (choć zwrotów było z Growlithem więcej, a przecież istnieją jeszcze inne Pokémony – psy), raz Gogoatowi śmierć, odpowiednik Boga – Arceus etc.

Opisy

Przykładanie zbyt dużej wagi do opisów miejsc, w których bohaterka przebywa tylko raz i których wygląd nie ma znaczenia fabularnego ani żadnych cech charakterystycznych;
opisy wyglądu bohaterów przytaczane ścianami tekstu, check-listą;
ponowne przytaczanie i opisywanie wydarzeń, które już miały miejsce – często w bardzo łopatologiczny sposób (np. czytam o czymś w dialogu, by po chwili przeczytać tę samą informację w komentarzu narracyjnym);
opisy walk i innych scen dynamicznych bez iskry, przegadane;
niektóre opisy ważnych wydarzeń niedopracowane przez nadmiar zaimków i podmiotów, a przez to niezrozumiałe;

udane przedstawienie życia z punktu widzenia Pokémonów, dobrze ujęte ich uczucia.

Fabuła

Występowanie imperatywu narracyjnego, brak logicznych podstaw wydarzeń;
tworzenie scen, które nie mają wpływu na fabułę (zawahanie czasowe z drugiego rozdziału, nocne pogaduchy Pokémonów);
pojawienie się elementów do świata realnego i nawiązań do nich (np. Winnetou, komórki);
brak dalszego rozwoju rozpoczętych wątków: pożar, cichy las, drużyna R etc.;
wielokrotne zapominanie, co zostało napisane wcześniej, czasem nawet w obrębie jednego rozdziału, przez co informacje często się powtarzają;
rozwleczone tempo fabularne;
brak płynności zdarzeń;
brak podstaw do określonych zwrotów akcji;

ładnie zarysowany problem etyczny walk Pokémonów; 
początki kreacji drużyny G; 
wątek Inferna – problem z byłym trenerem i uraza Jake’a;
ogólny pomysł pisania fan fiction opartego o uniwersum Pokémon.

Ophelia

Główna bohaterka przez osiemnaście rozdziałów nie przejawia zaangażowania w cokolwiek, jakby uczestniczyła w opowiadaniu za karę;
Ophee brakuje ściśle wyznaczonego charakteru – jej cechy zależą akurat od danej sceny i tego, co potrzebne jest do jej przejścia;
nieodpowiednia stylizacja językowa dwunastolatki w dialogach: A co masz do zaoferowania?; Spoczywaj w pokoju, drzewo; Cieszę się, że bardzo cenisz sobie rozwój naszych relacji itp.; 
porzucanie wątku rodziny Ophee;
bohaterka pasywna – Ophee korzysta z Pokédeksu, telefonu, pomocy innych. Nie potrafi działać samodzielnie, przez co opowiadanie jest niezajmujące; 
brak jakichkolwiek umiejętności (na dobrą sprawę Ophee nie potrafi robić nic);
zachowania i stany emocjonalne dobrane nieadekwatne do wieku bohaterki;
zachowania świadczące o niskim poziomie inteligencji i wrażliwości;
 koniec końców bohaterka jest odbierana jako postać negatywna.

Reszta postaci

Identyczna kreacja charakterów większości bohaterów;
Identyczna stylizacja językowa większości bohaterów;
postacie Lucasa, Barrego i Dawn są nijakie;
sporo postaci nie ma ważnej do odegrania roli, która miałaby znaczenie fabularnej;

(poza incydentem z Buizelem) dobra kreacja charakterów Pokémonów;
Jake jako jedyna postać z charakterem.

Poprawność

Niepoprawna pisownia wyrazów typowych dla świata, np.: PokeDex (Pokedex/Pokédex), PokeBall (Pokeball/Pokéball/Poke Ball/Poké Ball) [sugeruję także akcenty];
dywizy zamiast pauz lub półpauz;
kropki w tytułach;
używanie łącznika lub myślnika zamiast wielokropka;
używanie niepoprawnego cudzysłowu;
nadmiar przymiotników dzierżawczych i zaimków;
niepoprawne używanie imiesłowów współczesnych;
 niepoprawne używanie imiesłowów współczesnych;
 pomieszane podmioty;
od groma literówek;
pleonazmy;
błędy interpunkcyjne;
 kropki w tytułach rozdziałów (rażące!).

Sama widzisz znaczącą przewagę minusów nad plusami. Ponadto ptaszki w tym podsumowaniu to drobnostki, niektórych trzeba strudzenie szukać, by w ogóle zauważyć je w opowiadaniu, ale nie chciałam, żebyś sądziła, że tekst nie ma ich w ogóle. Na słowa uznania zasługuje sam pomysł – jest to największy pozytyw Twojej twórczości. Jednak to, co najważniejsze dla każdego opowiadania, czyli kwestie narracji i charakter głównej postaci… Nie sądzę, byś je porządnie przemyślała. Więc jakim cudem tekst mógłby się udać?
Jeżeli chodzi o sam blog, chciałabym zobaczyć chociaż zakładkę o świecie, która może by mi pomogła spojrzeć na Twojego bloga bardziej przychylnym okiem, zamiast tego wciąż straszy mnie napis na samej górze: Okej, co tu się odwaliło, przez który ciężko chcieć dobrowolnie zostać na blogu dłużej niż chwilę. 

Nie jestem w stanie wystawić na dzień dzisiejszy wyższej noty niż słaby. W Twoim tekście leży tak wiele elementów tworzących opowiadanie, że czytało mi się je fatalnie i zdecydowanie za długo, jednak niektóre pomysły miałaś ciekawe i znalazłam w sobie wystarczająco dużo siły, by doczytać całość do końca. 
Mam nadzieję, że ocena Cię nie zrazi. Jeszcze długa droga przed Tobą i chętnie kiedyś znowu spotkam się z Twoją twórczością, gdy już zapoznasz się z podstawami pisania. 
Zapraszam do naszej Encyklopedii i na PWN. To dobry początek. 

Za betę dziękuję Fen i Deneve.  


7 komentarzy:

  1. Co za dyrdymały! Czytając je, zmarnowałam czas. Tak się nie redaguje książek. Mówię to ja, pracownica dużego wydawnictwa. Nie zostałybyście przyjęte, musicie zadowolić się skrobaniem na blogu. Za darmo.

    Pani Ludmiła

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, ktoś tu skopał Dziady i jakiś demon został na ziemi. Ale spokojnie, to da się naprawić.

      Pater noster, qui es in caelis, sanctificetur nomen tuum.
      Adveniat regnum tuum. Fiat voluntas tua, sicut in caelo et in terra.
      Panem nostrum quotidianum da nobis hodie.
      Et dimitte nobis debita nostra, sicut et nos dimittimus debitoribus nostris.
      Et ne nos inducas in tentationem, sed libera nos a malo.
      Amen.

      P.S.
      Jeśli nie pomoże, zostają stare, dobre widły.

      Usuń
    2. Z tego wzburzenia zapomniałam wspomnieć, iż lubię jeść gile z nosa.

      Pani Ludmiła

      Usuń
  2. ->staredobrewidły<-

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest naprawdę wiele rzeczy, na które chciałabym tu odpowiedzieć, jednak powstałoby coś długości tej oceny i nie chcę Wam zawalać sekcji komentarzy. Byłabym bardziej niż chętna na zrobienie tego w jakiejś wiadomości prywatnej, ale nie będę się łudzić, że chciałybyście znowu czytać o fanfiku, który i tak się Wam nie podobał. </3 Irytuje mnie jednak, że przez 18 rozdziałów nikt nie pomyślał, że może Ophelia nigdy nie miała być postacią pozytywną i to (łopatologiczne) uwydatnianie cech takich jak niski poziom wrażliwości nie było przypadkowe. XD

      Usuń
    2. Według mnie to nie jest kwestia podobać/nie podobać, często gusta nie mają nic do rzeczy. Z mojej strony mogę napisać, że oceniałam tekst pod względem narracji i technik pisania, a nie samej fabuły – do niej odnosiła się Elektrownia.

      Do dyskusji zapraszamy tu lub na e-mail; jeżeli masz jakieś wątpliwości i możemy rozwinąć pewne kwestie, które cię interesują: wspolnymisilamifuzja@gmail.com

      Usuń