[143] ocena bloga: akinese.blogspot.com

Adres bloga: Bezruch
Autorka: Niah
Kategoria: FF HP, AU, Czasy Huncwotów, angst
Oceniają: Hiroki i Skoiastel


Na początku przepraszamy, że to tak długo trwało, ale zanim ogarnęłyśmy wszystko, co zalegało nam przez dłuższy okres w kolejkach i wyszłyśmy z innych grupówek i ocenek – czy też obowiązków offline – trochę czasu minęło. Jednak w końcu oto jesteśmy – mamy nadzieję, że maksymalnie solidna ocenka, na jaką nas stać, zrekompensuje twoje czekanie.
Jeżeli chodzi o wygląd, jak to można się było po tobie spodziewać, jest estetycznie, nowocześnie i stylowo. Przyjemna kolorystyka. Generalnie szablon pierwsza klasa. Dobra firma by się nie powstydziła. Jedynie na laptopie Skoia ma problem – nie widzi dobrze suwaka, jest dla niej cały czarny, dlatego trudno jej go złapać kursorem. W pracy, gdy ma myszkę ze scrollem, nie robi to różnicy. Niby detal, ale zwrócił uwagę.
Tytuły – zarówno całego bloga (Aberracja Umysłu Prostego), jak i samego opowiadania (Bezruch) – również przypadły nam do gustu. Ze smakiem.



BEZRUCH
Data opublikowania pierwszego postu – posta. Postu to wypada się trzymać w Wielki Piątek.

Jak zwykle o poszczególnych notkach – piszemy w l. pojedynczej, każda za siebie, a w podsumowaniu wrócimy do liczby mnogiej.

01.
Używasz dwukrotnie słowa rozgardiasz, które kojarzy się z bałaganem. Za pierwszym razem nie wiem jeszcze, że chodzi o coś trudnego i groźnego, ale za drugim dociera do mnie, że jest niebezpiecznie i można zginąć. Wtedy to słowo wydaje się jakby eufemizmem, odbiera powagę scenie. Zgiełk albo chaos – coś w tym stylu może lepiej oddałoby powagę sytuacji. Poza tym określeń istnieje tak dużo, że w ogóle nie trzeba się powtarzać.

(...) francuskiego Uniwersytetu Sztuk Magycznych (...).

By zająć czymś umysł, wszedł do łazienki, którą miał niby dzielić ze swoim współlokatorem, który miał wejście do niej po drugiej stronie pomieszczenia. – Niby nie razi aż tak, ale dałoby się lepiej: (...) wszedł do łazienki dzielonej ze współlokatorem, który miał do niej wejście po drugiej stronie pomieszczenia.

To miał być jego dom na następne trzy lata. Dom Syriusza Blacka, Anglika o dziwnym imieniu, nie Syriusza Oriona Blacka, syna Walburgi i Oriona Blacków, głowy Szlachetnego i Starożytnego Rodu Blacków.
Odetchnął głęboko.
– Zajebiście.
Ten kontrast – najpierw długi, podniosły wstęp, potem krótka, pisana zdecydowanie nieformalnym językiem ocena – uśmiechnęłam się. Udany zabieg.

Szybko okazało się, że jego zajebiście pokrywało się średnio z rzeczywistością, gdy nadmiar zajęć przytłoczył go na tyle, że zapominał [ten nadmiar?], jak się nazywa, nie mówiąc już o naśladowaniu akcentu. Zajebiście włożyłabym w cudzysłów lub potraktowała kursywą, ponieważ to cytat. Swoją drogą w poprzedniej odsłonie sądziłam, że wyrażenie to sarkazm, a teraz okazuje się, że średnio pokrywało się z rzeczywistością. Czyli jednak nie. [Edit: Sko czuła sarkazm, Hiro nie, czyli czytelnicy mogą odbierać różnie].

(...) jeździli po kraju na zajęcia terenowe (...) zamiemieniać pomieszczenia w Wersalu miejscami (...). – Aww, ten pomysł mnie jakoś rozczulił. To takie huncwotowe! Syriusz na dobre studia trafił.
A, no i masz literówkę.

Czasami miał wrażenie, że nie studiuje Transmutacji, a Kradzież i Metody Okłamywania Służb Państwowych na Wyższej Uczelni Kalumni i Pomówień. Nie żeby narzekał. – Ten i poprzedni akapit są świetne. Plastycznie oddają ducha zajęć uczelnianych. Dodatkowo z każdej sceny i każdego zdania wypływa charakter Syriusza – nawet nie tyle co wplatany w treść, tylko będący treścią samą w sobie; korzystasz z mowy pozornie zależnej i bardzo lekko ci to wychodzi.

W międzyczasie dostał skargę od profesor McGonagall, w której żaliła się na nieodpowiednie zachowanie Regulusa w pociągu (co McG robiła w pociągu?). – Joseph McGinty Nichol, pseud. McG – amerykański producent i reżyser filmowy i telewizyjny. xD
Okej, a tak serio. Nie jestem przekonana do tego skrótu. [A Hiro się podoba, czuć w tym Syriusza]. Mam to czytać Mak Dżi czy Mak Gie? Bo przecież fonetycznie Gonagall czyta się przez gie, prawda? Nie Dżonagal [problemy pierwszego świata Skoi]. [Nie uważasz, że ocenki byłyby ciekawsze, jakby oceniające kłóciły się w nawiasach? McG jest spoko – H.]. [Zapoczątkujmy to! A McG może i jest spoko, ale nadal – jak to mam czytać? – S.].

Byłby okropnym starszym bratem, gdyby zignorował tę prośbę. (...) Nie mógł być jednak zbyt dobrym starszym bratem, więc się spóźnił. – Pasuje mi twoje poczucie humoru, Niah.

Gwiazdy chciały im pomóc, więc zesłały czwartek, [piękne <3] jedyny zawsze wolny dzień Syriusza.
– Ktoś tutaj nie ma problemów z wymykaniem się z zamku bez wiedzy nauczycieli – zagaił wesoło, siadając naprzeciwko brata i podkradając mu piwo. – Zagaił kto? Jedyny Zawsze Wolny Dzień Syriusza? Dość często gubisz te podmioty. Jasne, że z kontekstu da się wyłapać wszystko pięknie, ale technika jest nieubłagana – mylenie lub pomijanie podmiotów to nadal błąd.

Prawdę mówiąc, kupił je we Francji, o czym Regulus doskonale wiedział, ale nie zamierzał tego w żaden sposób komentować. Przyjął prezent nawet z lekkim uśmiechem na ustach i schował go do torby. Dupek nawet nie pomyślał, by się podzielić. Nie żeby Syriusz chciał, ale fakt pozostawał faktem. – Head-hopping. Piszesz z perspektywy Syriusza, więc nie wplataj, co się działo w głowie Regulusa. Poprawnie na przykład byłoby: kupił je we Francji, czego Regulus musiał się domyślać, ale najwyraźniej nie zamierzał tego komentować.

Jak to on określał, Syriusz wolał mówić na to „zdobywanie doświadczenia” albo „odkrywanie dzikich terenów”. – Zgubiłam się, czytając ostatnie zdanie. On określał, on wolał mówić – wystarczy jedna z tych fraz.

– Mój drogi Reggie, musisz pogodzić się z tym, że zrobiło się z ciebie ciacho. – Brat prychnął w odpowiedzi. – A dziewczyny szybko wychwytują, kto zmienił się w gorącą partię, a kto nie. – Oddał mu piwo, ponieważ Reg wyglądał (...). – O nie, nie i nie. Wiem, że dalej ciągniesz wypowiedź Syriusza, ale nie może być tak, że po wypowiedzi pojawia się komentarz osoby innej niż mówiąca. Od tego właśnie są akapity, spójrz:
– Mój drogi Reggie, musisz pogodzić się z tym, że zrobiło się z ciebie ciacho.
Brat prychnął w odpowiedzi. Syriusz kontynuował:
– A dziewczyny szybko wychwytują, kto zmienił się w gorącą partię, a kto nie. – Oddał mu piwo, ponieważ Reg wyglądał, jakby tego potrzebował. – Na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że to nie koniec świata (...).
Coś w tym stylu.

(...) gdy dochodzisz szybciej [przecinek] niż wejdziesz, a twój auror nie jest w stanie walczyć przez następne kilka minut. – Nie ma to jak magiczne porównania.

– Później nie myślisz już o tym, gdzie dokładnie jest ta dziura, w którą powinieneś wsadzić. – Reg parsknął krótko. – Widzisz? To znów wygląda tak, jakby wypowiedź należała do Rega. Aż ciężko w to uwierzyć, znając tego bohatera, ale jednak. Więc wychodzą bzdury. Akapit na gwałt potrzebny.


– Sugerujesz, że psujesz [psuję] twój nieskazitelny wizerunek?
– Psujesz go tak ogólnie, wszystkim, nie tylko mi. Muszę mieć pewność, że mnie nie zostawi, gdy zobaczy, z kim jestem spokrewniony.

(...) poza dwoma dniami związanymi z cmentarzami i jednym z zakończeniem wojny światowej (...). – Bzdurka. We Francji młodsi uczniowie szkół i studenci obchodzą tzw. vacances de la toussaint [swoją drogą trochę dziwna nazwa – wakacje wszystkich świętych?]. Dla przykładu w tym roku na uniwersytecie Panthéon-Sorbonne wolne potrwa od 28 października do 05 listopada [źródło]. Inna uczelnia podobnie: [źrodło]. Wydaje mi się, że skoro w świecie magii w innych szkołach np. w Hogwarcie obchodzono różne mugolskie święta, magiczny uniwersytet we Francji też powinien – w końcu w takie niemałe wolne wielu uczniów ma prawo chociażby odwiedzić swoje rodziny.

Uśmiechnął się do niego, mają[+c] na myśli wszystkie brzydkie rzeczy (...).

Jeżeli przez wolne rozumiesz nie jechanie w jeden z krańców Francji (...). – Niejechanie.
Podoba mi się, jak uzupełniasz historię subtelnymi opisami. Na przykład ten zupełnie nierzucający się w oczy, ale istniejący opis oprowadzania Regulusa po francuskiej uczelni – zdanie o tym, że stołówka w sobotę była pusta i pachniała właściwie niczym, oddaje niby nic, a przecież wszystko. I to właśnie takie niby nic, a cieszy. Obraz uniwersytetu odpowiednio rysuje się w głowie i zostaje w pamięci; działają wszystkie zmysły.
Podoba mi się też, że zaczynasz dialogi najbliżej końca, to znaczy umieszczasz w nich informacje tylko w jakiś sposób potrzebne fabularnie, nie tracisz czasu ani linijek na duperele. Za bardzo nie rozumiem, po co było to narzekanko w zgłoszeniu o tym, że historia jest długa – no bo czyta się ją lekko i sprawnie, wręcz płynie się z tekstem. Na dodatek rozdziały dzielisz sobie na konkretne sceny, więc to nie jest tak, że żeby odejść od ekranu, muszę przestudiować cały długi rozdział i bardzo się przy tym zmęczyć – mogę zatrzymać się na gwiazdce i wrócić jutro. Sceny nie są długie ani przegadane. Ten fragmentaryzm zawiązuje bardzo ładnie fabułę i służy historii – i technicznie, i fabularnie jest jak na razie bardzo dobrze. Proszę, niech tak zostanie.
Ujmuje mnie też cały czas osadzenie historii w uniwersum potterowskim. Praktycznie w każdej scenie czuć, że fabuła aż przesiąka tym światem. Elementy takie jak magiczne przedmioty (np. lusterka), zaklęcia, naturalne przyzwyczajenie bohaterów do magii – to wszystko działa dokładnie tak, jak w trakcie czytania oryginalnych książek Rowling; czytelnik nie ma wrażenia, że tylko czyta o magicznym świecie. Ja wręcz jestem przekonana, że rozumiem go i do niego należę. Mimo że piszesz fanfik, nie zapominasz się i nie tworzysz tylko dla starych wyjadaczy w temacie. Mam wrażenie, że ludzie nieznający kanonu też odnaleźliby się w tej historii.

(...) skombinował sobie stojący wieszak na kurtki, który zarzucony był nimi do tego stopnia, że wyglądał jak drzewo, a w nogach łóżka poustawiał puste butelki po alkoholach. – Zastanawiam się nad stroną techniczną tego fragmentu. Czy to przypadkiem na pierwszy rzut oka nie wygląda tak, że butelki ustawiał wieszak? Może spróbuj oddzielić który (...) drzewo myślnikami, wtedy będzie widać, że to wtrącone zdanie podrzędne i problem z podmiotem znika.

– Masz własny pokój poza szkołą, nikt cię nie kontroluje, o której i gdzie wychodzisz. – Wzruszył ramionami. – Mógłbym się przyzwyczaić.
Zniszczył fryzurę brata, czochrając mu energicznie włosy. – Ten fragment nie jest jasny przy pierwszym czytaniu. Jestem przyzwyczajona do tego, że w komentarzu narracyjnym występuje opis dotyczący osoby mówiącej, tutaj drugie podkreślenie dotyczy jednak Syriusza. Pierwsze? Rega. Widzisz, jaki chaos może wywołać małe, niepozorne gubienie podmiotów? Mocno wprawia to w konsternację i sprawia, że muszę czytać fragment kilka razy. Skoro ostatnia wypowiedź należy do Rega, wydawałoby się, że czochranie włosów to też jego sprawka. Jednak nie sądzę, by to Reg czochrał Syriusza (tym bardziej, że Reg siedział na łóżku, a Syriusz stał obok). Nie wynika to jednak bezpośrednio z tekstu; spróbuj z tym walczyć, nie mieszaj tak. Powinnaś mi ułatwiać, a nie utrudniać.

Podał bratu papierosa. Regulus trzymał go chwilę w palcach, oglądając uważnie, ale w końcu sam pociągnął. – No… nie wiem. Syriusz skręcił przed chwilą blanta. W sensie jasne, użył gilzy czy bletki, ale papieros to nadal typowy wyrób tytoniowy bez nielegalnych dodatków. Jak dolewasz do soku wódki, to już masz drink, a nie sam sok. Więc jeżeli dodajesz do papierosa wkładkę, no to trudno to potem nazwać papierosem samym w sobie, chyba że silisz się na tajemnice i sztuczne eufemizmy. Może właśnie napisz o papierosie z wkładką (albo z plusem lub czymś w tym stylu), jak istnieje sok z prądem *wink, wink*? Tym bardziej że co jak co, ale synonimów dla jointa naprawdę nam nie brakuje. A teraz to wygląda bardzo grzecznie, jakbyś się bała w tekście napisać wprost, o co chodzi.

– Chciałem się wyrwać – odpowiedział Regulus, przejmując papierosa. – W szkole jest dziwnie teraz.
– Czemu?
Odwrócił głowę w jego stronę, patrząc, jak Reg pali (...).
Syriusz nie mógł jednocześnie odwracać głowy w stronę Rega i patrzeć, jak on pali. Najpierw musiał zrobić to pierwsze, żeby drugie mogło mieć miejsce. Imiesłów współczesny tu nie pasuje. Sugeruję: Odwrócił głowę w jego stronę i poparzył, jak pali (...). Albo: Odwrócił głowę w jego stronę. Patrzył, jak pali (...). Ewentualnie: Odwróciwszy głowę w jego stronę, poparzył, jak pali (...).

O, kolejny przykład gubionych podmiotów, wskaźników bohaterów, jak zwał tak zwał (to znaczy w tekście masz tego więcej; po prostu wypisuję tylko te bardziej upierdliwe). Skoro Regulusowi odpowiada Syriusz, a przy jego wypowiedzi jednak nie pojawia się jego imię, na dodatek stawiasz tam enter, to odwracanie głowy wpierw wydaje się należeć do Rega.
Dwa przykłady, jak mogłoby to wyglądać:

A.
– Chciałem się wyrwać – odpowiedział Regulus, przejmując papierosa. – W szkole jest dziwnie teraz.
– Czemu? – zapytał Syriusz.
Odwrócił głowę w jego stronę. Patrzył, jak pali (...).

B.
– Chciałem się wyrwać – odpowiedział Regulus, przejmując papierosa. – W szkole jest dziwnie teraz.
– Czemu? – Syriusz odwrócił głowę w jego stronę.
Przy czym wolę drugą wersję, bo samo zapytał przy pytaniu nic nie wnosi. Przecież widzę znak zapytania w wypowiedzi, więc wiem, że to pytanie.

– Mówią o wszystkim. – Zaciągnął się ponownie, tym razem mocniej. – Uczą się zaklęć po kątach (...). – W miejscu drugiego nawiasu jest dość długa wypowiedź, a nie pojawiła się informacja, by Reg wypuścił dym. Trochę mu współczuję, że tak go zdusiłaś. W sensie jasne, że dym mógł wypuszczać gdzieś między słowami, ale podkreślenie tego byłoby bardziej… obrazowe.

– Wtedy będę po prostu bardziej kurwiał. – Kurwił.
Świetna jest ta zmieniająca się powoli atmosfera. Jak z wesołych momentów delikatnie przechodzisz w stan zadumy, lekkiej obawy. Znam kanon i wiem, jak wyglądać będzie wojna, o której mowa; dziwnie się jednak czyta o niej, gdy jeszcze nie nastąpiła, gdy jeszcze można by mieć nadzieję… Zmiana atmosfery na cięższą, poważniejszą bardzo na plus. Nie przesadziłaś.


No i oczywiście bracia są fantastyczni. Obaj, chociaż różnią się od siebie diametralnie, to ich zestawienie tworzy, jak ty to nazwałaś, naprawdę uroczą dysfunkcyjną drużynę. Nie znam Bezruchu z wcześniejszych wersji, nie wiem więc, w jaką stronę zmierza tekst i nie chcę nawet przewidywać – wyjdzie w praniu. W żaden sposób nie przeszkadza mi też, że twój Syriusz jest Ślizgonem – nie zachowuje się jak typowy Ślizgon, ale to wielki plus, bo nie opierasz się na brzydkich stereotypach. To po prostu ex uczeń Hogwartu z bujną przeszłością. Podoba mi się, że Syriusz trzyma pieczę nad młodszym braciszkiem i daje z siebie wszystko, by mu nieba uchylić, ale i karci go za szlamę. Swoją drogą nie spodziewałam się, że Regulusowi wymsknie się takie słówko… Do tego momentu podejrzewałam raczej, że to nie tylko solidny chłopak, ale i taktowny. Po tym fragmencie jednak czuję, że Reg przejdzie w historii poważną metamorfozę, która zacznie się niewinnym buntem młodzieńczym. Ciekawe, czy mam rację...

Zamrugał szybko, by odgonić łzy na widok umorusanego w błocie i krwi Regulusa (...) – umorusanego błotem i krwią.

(...) rzucając niewybaczalne (...). – Niewybaczalne wielką literą, nazwa własna.

Nie widział go tak długo, a mimo to poznał go w ciągu sekundy. – Zgrzyta to powtórzenie.

Pięknie operujesz dynamiką w ostatniej scenie. Z jednej strony mamy szybką akcję, a z drugiej Syriusza, który na chwilę się zawiesił pomimo chaosu wokół. Udało ci się na moment zatrzymać czas.
Oj, pochwaliłam za szybko. Ten jeden akapit się brzydko wyłamuje:
Regulus jednak, w przeciwieństwie do niego, nie dał ponieść się momentowi. W mgnieniu oka wszystkie jego mięśnie się napięły, podbiegł w stronę Syriusza i z pełną siłą naparł na niego, wyrzucając razem ze sobą poza krawędź mostu.
Znowu dzieje się szybko, ale tym razem zdania są rozwlekłe, nie ma tej dynamiki, co na początku. Sformułowanie w mgnieniu oka wcale jej nie dodaje. Krótkie, nawet bardziej chaotyczne zdania, sprawdziłyby się dużo lepiej.
No i znowu mamy head-hopping. Pierwsze zdanie ewidentnie z perspektywy Syriusza, a w drugim przeskakujemy już na Regulusa.

02.
Rozejrzał się panicznie wokół siebie, a gdy zauważył podpory mostu niedaleko siebie, podpłynął do nich. – Jedno z dwóch powtórzeń może spokojnie stąd zniknąć. Właściwie możesz sobie wybrać które. Ba, mogą nawet zniknąć oba i też nic się nie stanie.

Gdy udało mu się i w miarę trzymał się na powierzchni (...). (...) wykonał kilka rozpaczliwych ruchów rękoma, próbując go złapać, a gdy mu się już to udało, Regulus przyciągnął go do siebie. – Niby te dwa fragmenty dzieli jakaś odległość, ale w czasie czytania powtórzenie rzuca się w oczy.

(...) czy to z emocji, czy z zimna, czy wszystkiego na raz. – Naraz [źródło].

(...) ale to jeszcze nie był czas do świętowania. – Raczej: czas na świętowanie/okazja do świętowania.

(...) nim Regulus się obejrzał, a był już czerwiec. – Albo nim się obejrzał, był już czerwiec, albo ani się obejrzał, a był już czerwiec.

– (...) Chciałbym się pożegnać również z nimi i może, ale to może, znaleźć godnego następcę. [Syriusz]
– Taki się jeszcze nie urodził. [Regulus]
W ramach zemsty Syriusz zabrał mu z talerzyka ostatni kawałek tortu (...).
Niby fajnie, niby się przekomarzają, ale nie rozumiem, co w wypowiedzi Regulusa było obraźliwego dla brata, że ten musiał się zemścić (jakże okrutnie). Podkreślenie, że Syriusz jest niezastąpiony – przekorne, ale jednak – to chyba w gruncie rzeczy pochwała?

W rozdziale pojawia się kilka błędów interpunkcyjnych dotyczących użycia przecinka bądź jego brak w konstrukcji z niż. Przykłady:
(...) zwrócił uwagę Regulusa bardziej, niż cokolwiek innego. – Tu przecinek zbędny.
(...) był tutaj raczej z uprzejmości, niż faktycznej chęci imprezy (...). – I tutaj też.
Wpadł na niego z większym impetem niż zamierzał. – A tu go brakuje.
Generalnie chodzi o to, by stawiać przecinek, kiedy po niż występuje orzeczenie lub bezokolicznik, czyli gdy mamy do czynienia ze zdaniem złożonym.

Bardzo dobra decyzja z tym przypisem. Obie byśmy się nie domyśliły, o co chodzi z pawiami bez niego. Ale: Regulus zaśmiał się z tego żartu językowego całkowicie szczerze. – Skoro w przypisie dosłownie wyjaśniasz zależność, nie trzeba dopowiadać, że to żart językowy. Zresztą takie rozmienianie się na drobne nie służy lekkości. Po prostu: z tego żartu.

Akurat na wzmiankę o Potterze, [przecinek zbędny] Regulus poczuł mniejszą chęć grania, a większą na rzucanie scyzorykiem w ruchomy cel. – <3

Reg się upija i narracja prowadzona z jego punktu widzenia wyszła ci fantastycznie. Jego odbieranie otoczenia, interakcje z innymi – aż samemu można poczuć się nietrzeźwym. I jest świetnie aż do momentu wejścia do Zakazanego Lasu, gdzie sposób przedstawienia akcji już tak nie przekonuje. Regulus trzeźwieje, jest trochę zdezorientowany – i wyszło super, ale nie o to mi chodzi. Po pierwsze (taka drobniejsza uwaga) brakuje mi opisu dźwięków. Kiedy przed chwilą byli na głośnej imprezie, a teraz się oddalili i idą przez ciemny las, to słuch powinien być pierwszoplanowym zmysłem. Daje ci to też duże pole do popisu, jeśli chodzi o wprowadzenie atmosfery niepokoju i napięcia – jako czytelnik nie zdążyłam jeszcze przestawić się ze śmiechów i chichów przy ognisku na jakąś poważniejszą akcję.
Po drugie – no właśnie, nie zdążyłam się przestawić. Reg trzeźwieje za szybko, atmosfera zmienia się zbyt raptownie i przez to nie czuję jej grozy.

To była bardzo nieślizgośka myśl, co uświadomił sobie po czasie. – A nie przypadkiem: nieślizgońska?

(...) zamiast iść, musieli się na nie wspinać i zeskakiwać. Żaden z nich nie miał z tym większego problemu, sprawnością sobie dorównywali jako gracze quidditcha. Regulus chciałby jednak, by wszystko wokół było mniej… oślizgłe. – No ciekawa jestem tej sprawności dwóch wstawionych nastolatków w ciemnym lesie. Coś za szybko ten alkohol z nich wyparował.

Jakby na potwierdzenie jego słów, coś się poruszyło w krzewach, a gdy Regulus podszedł, by zdemaskować podstęp Pottera i wybić mu z głowy głupie gierki, wyleciało na niego kilkanaście wściekłych bachanek. Same w sobie nie były przerażające, ale ich ugryzienia okropnie bolały, więc Reg cofnął się gwałtownie, próbując zejść im z drogi. Pech chciał, że na jego drodze pojawiło się jakieś rozwidlenie korzenia czy inna zaraza, a on poleciał do tyłu na plecy [trochę logiczne, że nie do tyłu na brzuch]. Bachanki zaskrzeczały nad jego głową i uciekły w tylko sobie znanym kierunku, zostawiając go sam na sam ze śmiejącym się Potterem, który wyszedł zza drzewa. – No dobra, to nie ma być scena mrożąca krew w żyłach, ale brakuje tu dynamiki. Chociażby jakiegoś zaskoczenia, gdy z krzaków wylatują bachanki, może dezorientującego brzęczenia w ciemnym lesie, uderzenia o ziemię po potknięciu. Akcja się dzieje bardzo szybko, a piszesz tutaj długie, rozbudowane zdania. Prawdziwe szkolne streszczenie. Dodaj trochę gwałtowności, zamiast pisać Reg cofnął się gwałtownie. Już udowodniłaś wcześniej, że potrafisz.

Twarz Pottera stężała, gdy jakiś ogromny cień nakrył całą sylwetkę Regulusa. Ciepły i śmierdzący powiew musnął jego kark. Bardzo powoli odwrócił się, by zobaczyć, co właściwie za nim stoi. – I tutaj mamy dokładny opis wilkołaka. Wysokiego wilkołaka. Ciężko byłoby rzucić okiem na coś stojącego tak blisko i od razu widzieć tyle szczegółów (zwłaszcza ogólną sylwetkę). No chyba że Regulus nie stał zamurowany i spokojnie sobie zadzierał głowę, skanował całą jego postać, a najlepiej jeszcze świecił różdżką, żeby lepiej widzieć.
No i z czyjej perspektywy piszesz, Jamesa czy Regulusa? Znowu mamy head-hopping.
A sam opis jest bardzo ładny. Psuje go tylko to:
Regulus był autentycznie przerażony tym widokiem. – Chyba domyślasz się mojej uwagi. Show, don’t tell.

Ile spędzili w lesie? Jak długo uciekali? Stracił poczucie czasu. – Jeśli chcesz stworzyć wrażenie utraty poczucia czasu, musisz zamieścić w opisie więcej miejsc, gdzie nie wiadomo, jak długo coś się dzieje. Tutaj mamy właściwie króciutką akcję, jedna rzecz odbywa się po drugiej: bohaterowie wchodzą do lasu i lada moment James znika, potem są bachanki i chłopaki nawet nie zdążą ruszyć dalej, a pojawia się wilkołak; bieg też wydaje się krótki, bo likan niemal od razu ich dogania.

(...) wygląda [przecinek] jakby się sam wytarzał w błocie.

Potter uderzył w niego swoim ciałem, jednak żaden nie zamierzał tego komentować. – Drobiazg, ale wspomnę – druga informacja wydaje mi się trochę nie na miejscu. Rozumiem, że chłopaki się nie lubią, ale właśnie stanęli twarzą w twarz z wilkołakiem, mogli zginąć. Wskazywanie teraz, że nie zamierzają komentować uderzenia o siebie wydaje się w świetle przedstawionych wydarzeń po prostu bezsensowne, śmieszkowe. Odrywasz mnie od przejmującej akcji.

Uniósł głowę do góry. Potter nie zachowywał się tak, jakby nie chciał zranić wilkołaka. On naprawdę nie zamierzał tego zrobić.
– Ty kretynie – skomentował jego zachowanie. – Po takim zapisie nie wiem, kto wypowiada słowa – Potter czy Regulus. Technicznie z fragmentu wynika, że ten pierwszy, ale fabularnie akurat tu trudno określić.

Nie zapytał Pettigrew o to, czy ma rację (...). – Pettigrewa. Tak jak w przypadku Ravenclaw – wyraz odmienia się pisemnie, mimo że słownie nie.

Krzyczenie nie było zbyt dobrym pomysłem, ponieważ ból zakłuł z prawej strony mocniej niż wcześniej. Skrzywił się (...). – Z fragmentu wynika, że skrzywił się ból.

Regulus od razu ściągnął przez głowę mokrą bluzę, która nasiąkła wodą jak gąbka. Czuł, że chlupocze mu w butach, a spodnie przyklejały w niezręczny sposób do różnych części ciała. – To naprawdę brzmi, jakby w butach chlupotała mu gąbka.

Zupełnie nie kupuję pomysłu z tym, że Blackowie zaczynają się bić. Jeszcze to pierwsze uderzenie jest na miejscu, ale reszta ich szamotaniny wydaje się właściwie… komiczna. Nie mówiąc już o tym, że przed chwilą na adrenalinie wykorzystywali resztki sił. Okej, emocje ich dodają, ale bez przesady.


03.
Oni się nienawidzili, tak ich zapamiętał. Co się stało po drodze, że ich wzajemny stosunek uległ zmianie? – Może to nitpicking z mojej strony, ale jakbyś kiedyś chciała wyłapać takie duperelki, to proszę.

Wiedział jedynie, że w tym stanie, gdy obaj ledwo stali i wyglądali jak siedem nieszczęść (...). – Stanie (jako odmieniona forma rzeczownika) i stanie (jako czasownik) nie mają nic do siebie, poza brzmieniem, ale to właśnie przez nie zdanie prezentuje się co najmniej dziwnie.

Przez ten czas, gdy się nie widzieliśmy, już wielokrotnie musiałem uciekać z newralgicznych punktów mugolskimi sposobami. Najwyżej pojedziemy tą, jak ona się nazywa, autostradą. Do Walii chyba jedzie M41 i przejeżdża przez Severn Bridge2… Czemu tak na mnie patrzysz? – Okej, z jednej strony Regulus niby nie wie, upewnia się, jak nazywa się taką drogę, a za chwilę dokładnie określa jej numer? To trochę wątpliwe, autostrada to nie jest jakieś wybitnie trudne słowo, a w kolejnej wypowiedzi bohater przyznaje, że zna więcej szczegółów. Trochę wątpię w to jego niepewność. W sumie to cała jego wypowiedź brzmi tak... sztywno, nienaturalnie. Nie uważasz? Nawet to upewnianie się o słowo autostrada jest jakby wciśnięte na siłę.

(...) czym jest autostrada i do tego służy – do czego.

Na sam ten widok Syriuszowi zrobiło się chłodniej w jego [swoim] całkowicie przemokniętym płaszczu, ale ani myślał go zdejmować. – Czasem używa się zaimków swój/jego zamiennie, ale tutaj akurat wersja z jego wydawała mi się myląca, jakby mogła sugerować płaszcz jego brata, tj. Regulusa; w j. polskim zaimka swój używa się wtedy, gdy obok siebie stoją dwa podmioty tego samego rodzaju. Wtedy swój konkretyzuje, o który dokładnie chodzi, i rozjaśnia sprawę.

– Resztę opowiem ci po drodze. Jestem pewien, że sam masz wiele ciekawych historii w zanadrzu. – Syriusz jedynie uśmiechnął się słabo. – Mamy kawałek do przejścia, jeżeli chcemy wrócić do Swindon przed zmrokiem. – Ano nie. Wypowiedzi należą do Regulusa, więc potrzebne są akapity.

(...) nie otwartą paczką landrynek – nieotwartą.

(...) znalazł starą, magiczną pocztówkę z adresem na wierzchu – co to znaczy, że adres jest na wierzchu? Potem powtarzasz to znów: Deportował się sprzed furtki Grimmauld Place 12 w miejsce ukazane na wierzchu, a ja dalej nie wiem, o co chodzi. Nie umiem sobie tego wyobrazić. Może lepiej: na odwrocie?

(...) musiał rzucić na siebie kilka zaklęć rozgrzewających. Jeżeli miał wrócić do Anglii na dłużej, będzie musiał sobie wyrobić wprawę w ich rzucaniu.

Bardzo lubię twoją konkretność, o, weźmy na przykład takie jedno zdanie:
Z Bartym mieli konflikt interesów, ponieważ im obu zależało na opiece nad Regiem, tyle że ich metody wzajemnie się wykluczały. – To właściwie tylko i aż informacja o relacjach Syriusza z Bartym, ale jakże obrazująca i wystarczająca. Nie podajesz żadnego przykładu, przechodzisz do kolejnej myśli, a mimo to dobrze wiem, o co chodzi i odnajduję się w tekście. Wybacz, że doceniam takie, jakby nie było, drobnostki, ale zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że autorzy jednak leją wodę, eksponują i tak dalej. Tutaj nie ma o tym mowy. Z pojedynczych zdań wsuniętych w tekst subtelnie i sprawnie, by nie zwracały przesadnej uwagi, da się wyciągnąć naprawdę dużo informacji budujących ci fabułę. I wiesz, co jeszcze jest super? Że tak samo działasz, jeżeli chodzi o opisy. Piszesz o starym oleju, a ja już mam obraz całej knajpy. Nie do końca wiem, jak to funkcjonuje, że tak dobrze potrafię sobie wyobrażać to, co kreujesz, ale rób to dalej.
Nie wiem jednak, czy gdybym nie była emocjonalnie związana z uniwersum, w oparciu o które tworzysz, i gdybym go nie znała, radziłabym sobie równie dobrze. Wspominasz o rzucaniu zaklęć ogrzewających (swoją drogą, gdyby Syriusz jakieś wymamrotał pod nosem, też nie byłoby źle), ani na moment nie zapominasz, że to farfocel, wynika to z całego tekstu i jest samo w sobie znakomite. Nie odpowiadam jednak za czytelników, którzy nie znają tego uniwersum – jeżeli chodzi o odpowiedź na pytanie, jak poradzą sobie z tekstem osoby kompletnie z zewnątrz, to ci na nie nie odpowiem. Wiem tylko tyle, że przez Bezruch mam ochotę znów sięgnąć po wszystkie części HP, a informacja o Fantastycznych zwierzętach tylko mocniej mnie cieszy.

(...) po czym zrezygnowany zapukał, czekając na odzew. – Technicznie rzecz biorąc, to on najpierw pukał, a potem czekał na odzew. Wątpię, by liczył na to, że ktoś mu otworzy od razu, jednocześnie z jego pukaniem (a o tym właśnie świadczy imiesłów współczesny).

Skrzatka Mrużka brzmi jak prawdziwa skrzatka. Zasługuje na gifa.


Podłogi w Grimmuald Place pokryto parkietem skrzypiącym przy każdym kroku. Kamienica była stara i głośna, [przecinek zbędny] jak narzekający starzec, który postanowił wylewać żale i zgryzoty. Wszystko żyło. Dom Crouchów ze swoją ciszą wydawał się martwym noworodkiem. – Ostatnie zdanie to zdanie-petarda. Jednak coś mi się tu gryzie wcześniej… Stara jak starzec? Dość logiczne.

Przeraził[o] go to porównanie.

Bardzo doceniam twój pomysł odwzorowania obsesyjno-kompulsywnej osobowości Croucha w urządzeniu domu. Doceniam również, jak przekonująco ukazałaś punkt widzenia śmierciożeców, ich motywy, czemu chcieli, by czarodzieje wyszli z ukrycia – tego zabrakło w kanonie Rowling.

Dialog między Syriuszem a Bartonem znów ma problem z podmiotami. Podejrzewam, że będzie to coś stałego, więc na pewno wrócę do tematu jeszcze raz, przybliżając go w podsumowaniu. Tu rzucę jednak przykładem:
– A ty większym chujem? Nie mów, że popierasz kogoś, kto zabija tych, którzy nie wpisują mu się w obrazek idealnego magicznego społeczeństwa.
– Popieram. – [akapit] Syriusz nie był pewien, czy był bardziej zaskoczony faktem, że właśnie poznał śmierciożercę, czy tym, że Barty się do tego tak po prostu przyznał. [akapit] – Popieram go w oczyszczaniu społeczeństwa z tych, którzy kradną magię.

Zimną, nieprzyjemna, śnieżną Szkocję, daleko za Edynburgiem, gdzie ponurak mówi dobranoc. – Wciąż mnie zaskakujesz. To się naprawdę chłonie!


Ale byłem przekonany, że Stworek je wyrzucił z czystej złośliwości (...). – To takie Syriuszowe zdanie. <3

Dobrze byłoby je czymś zakryć, ale jedynym zaklęciem, jakie [które] przychodziło mu do głowy, było Obscuro, ale ono miało w zamyśle przesłonić przeciwnikowi oczy, nie zasłaniać okna. – [źrodło] – Chodziło ci o konkretne zaklęcie (Obscuro), a nie jakieś, o jakichś cechach. To, wbrew pozorom, nie zawsze są synonimy, chociaż często da się trafić.

Dreszcze, które przechodziły przez jego ciało nieprzerwanie od wyjścia z rzeki, wcale nie mu nie ułatwiały tego zadania.

Syriusz wpakował wszystkie rzeczy do środka, ale ze zmniejszeniem miał problem. Mocno się zmęczył, zanim mu to wyszło. – Przez chwilę myślałam, że sugerujesz, że to za trudne zaklęcie dla Syriusza i już chciałam się oburzyć. Rozumiem, że chodzi o problem z jego różdżką i myślę, że fajnie byłoby to mimo wszystko zaznaczyć już teraz (widzę, że w rozdziale piątym napisałaś coś więcej).

Rozdzielili się, wykonując bez słowa swoje zadania i spotkali się za sklepem, gdzie Reg zamknął drzwi zaklęciem.
– Szukamy jakiegoś transportu?
– Jedzenia i kawy. Zasypiam na stojąco – odparł i na potwierdzenie swoich słów ziewnął. – Syriuszu? – Aż do ostatniej kwestii nie wiem, do kogo należą które słowa. Niby się to wyjaśniło pytaniem do Syriusza, ale zdecydowanie za późno. Tym bardziej że zakładałam odwrotnie, jako że ostatnim podmiotem w pierwszym zdaniu był Reg i automatycznie założyłam, że to on zacznie rozmowę.

Doceniam przypisy. Lubię, gdy autorzy nie wymuszają na mnie samodzielnego researchu, a wręcz przeciwnie, sami zaskakują konkretnymi źródłami. Nie jest to też pójście na łatwiznę w stylu: nie opiszę wam mostu, tylko zobaczcie sobie zdjęcie. Przypisy nie robią ci opka, to tylko miły dodatek, smaczek na sam koniec – twoje opisy bronią się same.

04.
Regulus, nawet po tej niewielkiej dawce kofeiny, czuł się śpiący i zmęczony, a patrząc na Syriusza, widział, że on również. – Coś dużo przecinków się tu nagromadziło, a robiąc co chwilę pauzy oddechowe, zdanie zaczyna brzmieć karkołomnie. Może zrezygnuj z pierwszego wtrącenia? Wygląda trochę na wymuszone przecinkami, bo nie zawiera orzeczenia.
Poza tym większy sens miałoby zdziwienie w zdaniu, gdyby mowa była o sporej dawce kofeiny. Jeżeli dawka była mała, no to w takim wypadku nawet jest bardziej niż wątpliwe.

– To nie gra roli. – Syriusz uśmiechnął się do kobiety. – Dziękujemy za pomoc. – Gdy kelnerka odeszła, od razu zwrócił się do brata. – Mamy tyle pieniędzy? – Syriusz nawet na kelnerce musiał zrobić dobre wrażenie! Lubię, jak tak subtelnie wplatasz elementy pokazujące jego charakter.

Syriusz rozmasował twarz rękoma (...). – Wystarczyłoby po prostu: rozmasował twarz.

(...) spojrzał na Regulusa tak, jakby widział go po raz pierwszy. A przynajmniej jego rękę. – Masz pierścień ojca.
Reg w pierwszej chwili chciał odpowiedzieć (...).

– Żadnej teleportacji po nieprzytomnemu – zarządził i spojrzał na Regulusa tak, jakby widział go po raz pierwszy. A przynajmniej jego rękę. – Spójnik i tu nie pasuje. Odnosi się wrażenie, jakby podkreślona część dotyczyła wypowiedzi Syriusza, jakby jego zdziwienie było odpowiedzią na chęć Regulusa do jak najszybszej teleportacji. Dopiero potem doczytujemy o pierścieniu. Proponuję rozbić na dwa osobne zdania, może nawet wstawić nowy akapit albo chociaż zamienić spójnik na a następnie albo coś w tym stylu.

– Znalazłem go u Malfoyów i… był jednym z powodów, dla których odszedłem od Czarnego Pana – wyznał. Spojrzał na Syriusza, który był wpatrzony w pierścień. Regulus zdjął go zdecydowanym ruchem z palca. – Powinien być twój.

– Ja mam własny, zrobiony specjalnie dla mnie. – Poruszył palcami, a czerwone oczko jego własnego pierścienia zalśniło w sztucznym oświetleniu. – Nie musisz mi przekazywać dwa razy tej samej informacji. Syriusz powiedział, że to jego własny pierścień, więc w komentarzu narracyjnym wystarczyłoby użyć po prostu czerwonego oczka.

Dworzec znajdował się w dziwnym, prostokątnym budynku, w niczym nie przypominającym londyńskiego King’s Cross, pełnego dumy i piękna. Regulus nawet nie ukrywał swojego obrzydzenia dla tej mugolskiej porażki architektonicznej. – Po tym zdaniu kończy się akapit. Żałuję, że nie pociągnęłaś tematu chociaż zdanie dłużej i jakoś nie udowodniłaś tego obrzydzenia. Co zrobił Regulus? Skrzywił się, powiedział coś ironicznego?

Jak mówiła kelnerka, bilety o tej godzinie były droższe, ale wyrobili się z budżetem i zostali z funtem dwadzieścia w kieszeni. – Ten kolokwializm zwrócił moją uwagę, tym bardziej że należy do narratora wszystkowiedzącego. Gdyby była to np. mowa pozornie zależna Syriusza, pewnie uznałabym to za slang, ale w tej scenie tak nie jest – skupiasz się na odczuciach obu postaci (pierwszy raz od dawna poczuli się pewnie), a więc to na pewno wszystkowiedzący. A jemu już nie wypada.

Wcześniej, 1979, Anglia, Malfoy Manor – a w sumie dlaczego nie Rezydencja Malfoyów? Albo Dwór?

Reg miał doła po akcji na Pokątnej, nie chciał przychodzić na żadne przyjęcia, a tym bardziej do Narcyzy i jej durnego męża, ale Barty nalegał. Teraz czuł się [kto? Barty?] nawet trochę lepiej, że miał głowę zajętą takimi drobiazgami, jak nietrafiona szata kuzynki, a nie śmierć aurora.
Chociaż nie miał pewności, czy mężczyzna faktycznie umarł, to czuł się winny.

Dialog o Severusie wyborny! Świetnie wprowadziłaś informację o pochodzeniu pseudonimu Snape’a.

(...) na każdym dużym, sztywniackim przyjęciu było dobre after party. – Przeszukałam kilka słowników, ale nigdzie after party nie oznacza imprezy toczącej się równolegle, zawsze to jakieś przyjęcie następujące po zakończeniu głównego wydarzenia.

Wszyscy w tym pokoju byli zbyt pijani, by zdawać sobie sprawę z tego, że znęcają się nad mężczyzną, który nie może się nawet bronić. – Coś mi nie pasuje w tym zdaniu, jest ono jakieś takie zbyt dosadne. Pokaż pijaństwo i pozwól mi wyciągnąć wniosek samodzielnie. Przecież widzę oczami wyobraźni, że Malfoy Senior jest bezbronny jak dziecko, nie musisz mi tego wykładać i nie oceniaj za mnie sytuacji i bohaterów, nazywając ich zachowanie znęcaniem. Sama powinnam je tak nazwać.
W ogóle mało mi pijaństwa w tej scenie z Tatianą. Czuję bardziej, że to jakaś dziecinna zagrywka niż coś spowodowanego przez alkohol.

– Zdenerwowałem się, przepraszam. Wszystko ok. – Okej. W dialogu lepiej unikać skrótów, jeżeli nie obniża to czytelności.

(...) zepsuł klimat na jej małym after party, które stworzyła. Nie zamierzał jej przepraszać (...). – Pierwsze jej może zniknąć, bo zaraz masz dopowiedzenie przekazujące prawie to samo.

Teraz się pewnie trochę przyczepię:
Gdyby ktoś go zapytał, jak długo siedział w ogrodzie i co właściwie tam robił, nie potrafiłby odpowiedzieć. W pewnym momencie po prostu zorientował się, że zrobiło się za chłodno, by leżeć na trawie, a na niebie świeciły gwiazdy, przyglądając się, jak Regulus ogląda ze wszystkich stron raz po raz pierścień i zastanawia się na głos, co się z nim działo przez te osiem lat.
Gdyby ktoś go zobaczył, wziąłby go za wariata. – Po pierwsze nie musisz pisać, że to Regulus ogląda pierścień, bo znamy podmiot od samego początku tego fragmentu i on się nie zmienia, możesz więc napisać: jak oglądał ze wszystkich stron raz po raz pierścień i zastanawiał się – zmiana czasu podkreśli, że podmiot jest męski.
Po drugie mam do czynienia z abstrakcją (gwiazdy przyglądają się Regulusowi), która nie bardzo mi się podoba. To pewnie subiektywna uwaga, ale jesteśmy w ogrodzie obok Regulusa, patrzymy na niego, jak jest sam, samiutki i nagle w zdaniu trochę odczapowo pojawiają się obserwujące go gwiazdy; trochę jak w bajce dla dzieci. Do tej pory nie stosowałaś takich zabiegów. Nie kupuję tego. 


Myśli, że starzec mu na to pozwolił, nie dopuszczał do siebie. – Ładna puenta sceny. Lubię takie zakończenia. A gdyby tak odwrócić szyk wyrazów?:
Nie dopuszczał do siebie myśli, że starzec mu na to pozwolił. – W takiej wersji nacisk jest położony na ostatnią docierającą do czytelnika informację, czyli że Abraxas zrobił coś celowo. W twojej wersji nacisk kładziesz na niedopuszczanie, a celowość, która zdaje się bardziej intrygująca, jest wrzucona gdzieś w środek i ginie; wydaje mi się, że można tu pobawić się budowaniem napięcia. Istnieje taka niepisana zasada, by w zdaniach – szczególnie prostych – najbardziej epickie informacje umieszczać na końcu. Jak u Szekspira: Królowa, mój panie, nie żyje. Gdyby odwrócić kolejność i napisać: Nie żyje królowa, mój panie, mogłoby się wydawać, że istotniejszym od śmierci pani jest fakt, że posłaniec użył zwrotu grzecznościowego.

Zmierzali w konkretne miejsce, było to widać po ich chodzie, pewności siebie i wzroku utkwionym przed sobą. Zaczął czuć niepokój – kto? Wzrok? Chód? W tym akapicie nie pojawił się podmiot.

(...) po prostu weszli do środka, jak do siebie. – Przecinek zbędny.

No nie! Tak bardzo ważna scena, a psuje ją kolejny zgubiony podmiot? Ała!:
Czarny Pan ledwo dobrze postawił nogę w pomieszczeniu, a [+już] uniósł różdżkę i powiedział spokojnie:
– Avada Kedavra.
Oglądał całą scenę tak, jakby ktoś spowolnił czas. Ojciec podniósł głowę, patrząc na nieproszonych gości. Jego twarz nie zdradzała zaskoczenia (...). – Scenę oglądał Regulus i dalej mowa o jego ojcu, a nie ojcu Voldemorta, jak można wnioskować z tekstu za pierwszym razem. Och, Niah… to tak bardzo zabolało, naprawdę. Może zorientowany w HP czytelnik nie będzie się spodziewał ojca Voldemorta w Ministerstwie, ale podmioty są pomieszane. Wygląda, jakby to Czarny Pan oglądał scenę w spowolnionym tempie.


Dalej podobnie, spójrz:
Jego twarz nie zdradzała zaskoczenia nawet wtedy, gdy z różdżki Czarnego Pana wyleciał zielony strumień światła. Był spokojny, opanowany i jedną [jedyną?] zmianą, jaka w nim zaszła, to [było] zamknięcie oczu. – To naprawdę przy pierwszym czytaniu brzmi tak, jakby spokojny i opanowany był strumień. Dopiero gdy czytelnik dochodzi w trakcie czytania do zamknięcia oczu, dociera do niego, że przecież strumień takowych nie ma.

Gdy zaklęcie trafiło w pierś ojca, wszystko wróciło do normy. Jego ciało zwaliło się bez życia na biurko. – Nie rozumiem, o co chodzi z normą? Normą było zwalone bez życia ciało ojca na biurku? I znowu zwrócę ci uwagę na szyk zdania – lepiej będzie: zaklęcie trafiło ojca w pierś, bo tak celem uroku staje się nie osoba, a jej sutek (prawy czy lewy?).

Reg przerażony patrzył na tę scenę. – Oj, ta ekspozycja psuje tak piękny akapit. Może jakieś Reg nie był w stanie się ruszyć czy coś w tym stylu?

Cały drżał, czuł, jakby mieśnie wykonano mu z waty (...). – Mięśnie.

(...) oddech to samo, był płytki i urwany, czuł, że nie może dobrze nabrać powietrza – biedny oddech. :(

Zrobiło mu się zimno, więc objął się rękoma i potarł ramiona. – Tego powtórzenia nie tak trudno się pozbyć.

Teleportowanie się w tym stanie było ryzykowne, ale budynek stał pośród pola, więc nie miał innego wyboru. – …

(...) jednak było ciemno, a on [+był] nie w najlepszej kondycji – W nie najlepszej. Bo nie w najlepszej może nadal oznaczać dobrą kondycję, a ty, zdaje się, chciałaś eufemistycznie powiedzieć, że była zła. Czuć też ten brak był w drugiej części zdania. Niby pozbywasz się powtórzenia, ale to nie brzmi dobrze w ustach narratora (co innego w dialogu).
Do końca rozdziału było już cudownie. Kurczę, zazdroszczę czarodziejom tego chłoszczyść. Chyba nawet bardziej niż teleportacji.

05.
Do granatowych drzwi prowadziły schodki, ponieważ cały budynek postawiono na grubym cokole, więc Syriusz podejrzewał, prawdopodobnie słusznie, że chłód nie ciągnął od posadzki po nogach. – Rozdział zaczyna narrator wszystkowiedzący, a więc prawdopodobnie jest zbędne.
Syriusz znał się na zaklęciach ochronnych tak, jak na zielarstwie, czyli wcale (...). Nie stawiałabym przecinka przed jak w takiej konstrukcji. Tak wiem, porównania paralelne, ale PWN podpowiada: jeśli przed porównaniem nie robimy przerwy oddechowej albo jeżeli składniki porównania nie przeciwstawiają się sobie bardzo wyraźnie, albo gdy chcemy osłabić wyrazistość porównania, przecinek możemy pominąć, np. Taki doświadczony kierowca jak Marcin nie powinien był wpaść w poślizg. W twoim przykładzie jak na zielarstwie jest dość krótkie, czyta się z pierwszą częścią zdania płynnie i ciągiem, a oddzielone z dwóch stron wygląda jak wtrącenie. Wymuszasz też tam wyraźną pauzę oddechową właściwie niepotrzebnie.
W opisie przeprawy Syriusza do pokoju brakowało mi ludzi. Piszesz o głośnym miejscu, w którym podobno jest ich sporo, a tak naprawdę nie widać ich. Nie potrafię się wczuć, że faktycznie trzeba, jak to określił Reg, korzystać z zamieszania, bo tego zamieszania tam nie ma. Nikt nawet na nich nie spojrzał. Sądziłam, że skoro poprzedni rozdział zakończyłaś budującym napięcie zdaniem (Syriuszu, witaj w kwaterze głównej Zakonu Feniksa), to napięcie w kolejnej notce się utrzyma, a nie spadnie. Okazało się jednak, że wejście do kwatery to żadne wyzwanie. Trochę rozczarowujące.

Kolejny rozdział i kolejne nieścisłości:
Widać, że brat o niego dbał, ponieważ oprócz delikatnie zagiętych rogów nie wyglądał na używany. Otworzył książkę, przyglądając się dedykacji, którą sam napisał, zdawałoby się, w innym życiu. – To naprawdę zaczyna mnie osłabiać.


Podszedł bliżej, przejrzeć tytuły. Z zaskoczeniem stwierdził, że z tych nazwisk, które znał, większość była mugolska. – Przecież w kolejnym zdaniu napisałaś, że widział tytuły i jakoś na nie zareagował (zaskoczył się), więc nie musisz uprzedzać faktów i tłumaczyć zachowania bohatera w pierwszym zdaniu. Podszedł bliżej. Z zaskoczeniem stwierdził… – to zdecydowanie by mi wystarczyło.

Czuł swojego rodzaju smutek i przygnębienie, ponieważ to było trochę tak, jakby jego brat umarł gdzieś po drodze, zanim się ponownie spotkali. – Dla takich zdań warto sięgnąć po Bezruch. Kiedy szalejące podmioty odbierają siły, nagle pojawia się zdanie, które jak Red Bull, dodaje skrzydeł.

(...) przetrwał cały rok, ha!, nawet półtorej – półtora roku, półtora kilograma, półtorej godziny, półtorej szklanki. Rodzaj męski vs żeński.

(...) większość bardziej rozgarniętych studentów powinno sobie poradzić z zadaniem – powinna.

Skoro już doprowadziła jego pościel do ładu i składu, nie czuł żadnych oporów, by je [ją] zmiąć pod własnym ciężarem.

(...) nawet sukienkę miała na sobie prostą, bez ozdób, w jakich zazwyczaj chodziła, gdy nie miała planów opuszczać domowego zacisza.

Podszedł do niej powoli i położył rękę na plecach, nie mając pojęcia, jak ją pocieszyć.
Nie mam pojęcia, co robić. – Nie potrafię wyczuć, czy to powtórzenie jest celowe. Pierwsze należy do Syriusza, drugie do jego matki, więc wyglądają raczej jak zbieg okoliczności.

(...) ci [przecinek] którzy są za czystością krwi, i ci, którzy są za magią dla wszystkich (...).
Podniósł się gwałtownie, chodząc po pokoju. – Ano nie, bo wtedy musiałby jednocześnie chodzić i się podnosić, a to niewykonalne. Najpierw musiał wstać, a dopiero potem zacząć spacer, więc imiesłów współczesny jest tu nie na miejscu.

Syriusz ponownie przeszedł się nerwowo po pokoju, szukając rozwiązania w tej sytuacji. – W sumie to zbędne dopowiadanie, wystarczy: szukając rozwiązania, reszta jest łatwa w domyśle. Dodatkowo do tego zdania cały czas wyobrażałam go sobie chodzącego, nie zaznaczyłaś wcześniej, że przestał.

Ale jeżeli jeszcze raz spróbujesz coś ukryć za moimi plecami, [przecinek zbędny] czy dogadywać się z tymi fanatykami czystej krwi – zagroził – to pożałujesz. – Technicznie rzecz biorąc to dopiero pożałujesz było groźbą, a nie wcześniejsza część zdania.

Wyjątkowo, nie dostał reprymendy za język. – Nie czuję, by ten przecinek coś wnosił.

Nie miał na to czas[u] ani chęci.

Chciał uniknąć wyjścia głównym dziedzińcem, jednak przy przejściu, które skracało drogę przez uniwersytet, stała osoba, z którą nie miał ochoty rozmawiać w takim stanie. Stała do niego tyłem, jeszcze go nie widziała i chciał, by tak zostało.
Nie sprawdził, czy matka idzie za nim. Rzucił swój klucz zaskoczonemu Laffilowi, który siedział na ławce z jakimś mężczyzną (...).

(...) później deportował się w pierwszej bocznej alejce, jaką znalazł. – Którą, bo konkretną – pierwszą boczną. Gdyby była jakaś, miałaby jakieś niekonkretne cechy.

Ale Barty wiedział niewiele więcej niż on sam. Jedyną pocieszającą informacją był fakt, że Regulus gdzieś był w lutym i z kimś, by to potwierdzić. – By co potwierdzić? Że był z kimś w lutym? Nie rozumiem kontekstu, a kończysz tym zdaniem akapit.

W jednym niedługim akapicie piszesz, że Syriusz: poczuł się trochę tak, jakby znalazł się w innym kraju i czuł się nie na miejscu, jakby wystroił się na wypas owiec. Trochę dużo tego czucia się, jakby – w ogóle zauważyłam, że często używasz tej partykuły. To taka twoja maniera, ale nie ma w niej nic złego, dopóki nie zaczynasz przez nią siać powtórzeń w obrębie krótkiego fragmentu. Wtedy bardziej rzuca się w oczy i pokazuje, jak prostych i oklepanych konstrukcji używasz, i że jednak wciąż męczysz powtórzenia. Pamiętam, że For też już ci o tym wspominała.

Na razie tylko wyciągnął papierosa i zapalił, by zebrać myśli w głowie. – Znów to robisz, podpowiadasz mi, rzucając powód, zanim pojawia się dowód. Oczami wyobraźni widzę, że Syriusz pali papierosa, a w kolejnych zdaniach pojawiają się jego przemyślenia, które są właśnie tym zbieraniem myśli. Tak więc potrafię złożyć to w całość, nie musisz mi ułatwiać. Nie mów wprost, dlaczego bohater coś robi. Ja się tego domyślę, gdy już wykona czynność.

Szukał jakiegoś sklepu, by kupić gumy lub miętówki na odświeżenie oddechu po papierosie (...). – O, i znów. Przecież ledwo akapit temu Syriusz skończył palić. Pamiętam o tym, nie musisz mi przypominać. Nie ułatwiaj mi.

Prawdopodobieństwo, że to była inna Jena, było nikłe.

(...) wyglądał [przecinek] jakby unosił się z tych wszystkich emocji nad ziemią (...).

Podszedł bardzo blisko Syriusza, wręcz stykając się z nim nosami, i wysyczał (...). – nie mógł podchodzić i stykać się jednocześnie. Drugie jest następstwem pierwszego. Dalej podobnie: (...) podeszła do Syriusza, sprawdzając, co z jego ręką.

Znacz tak, wiem, że jej nie ma (...) – znaczy.

Widać Bella poczuła się już Lestrange’em na tyle (...) – a nie przypadkiem Lestrange? Em to końcówka męska.

Postawił kołnierz płaszcza, bo zaczęło wiatr. – He-he.

Zastanawia mnie relacja Syriusza z małżeństwem Potterów. Z Jamesem jest poważnie skłócony, a z Lily się najwyraźniej nie znoszą. W kanonicznym uniwersum to powinien być mniej więcej okres, kiedy Potterowie decydują się uczynić go oficjalnym Strażnikiem Tajemnicy, a tu malujesz nam kontrastującą sytuację. Niby taka prosta scena – dialog nieprzyjaznych sobie ludzi – a jak oddziałuje na emocje potteromaniaków!

Regulus zniknął w łazience [przecinek] a Syriusz podszedł do lustra.

(...) mógł wysuszyć włosy [przecinek] po prostu przeczesując je palcami.

Coś takiego by chciał. Jeżeli chciałby mieć jakieś mugolskie urządzenie na własność – poza ekspresem do kawy – to byłby to motor.

Nadal w opowiadaniu ujmuje mnie to, jak subtelnie wplatasz w tekst, wydawałoby się, zwykłe niuanse, mają one jednak wartość i fabularną, i tak po prostu sentymentalną. Syriusz nie przepada za Evans, Syriusz lubi motocykle i w końcu Syriusz ma swoją trzecią stronę, którą będzie sprzedawał w zakonie.
Napięcie tej notki jest wyważone – przeplatasz sceny bardziej dynamiczne z dynamicznymi mniej, fabuła wciąż porusza się na przód, ale nie pędzi na łeb na szyję, zwalniasz ją retrospekcjami, dzięki którym możemy zrozumieć aktualne zachowanie bohaterów, ich motywy i cele. Jeżeli chodzi o formę, to nie mam żadnych zastrzeżeń.
Wielkim plusem historii są niewątpliwie postaci, które ją tworzą; nawet kompletnie epizodyczny sklepikarz ma skonkretyzowany charakter i stylizację językową (A gdzie tam, panie. Chryja była. Klątwami się rzucali i coś pizło). Tekst jest pod tym względem dopracowany co do joty. A to robi naprawdę spore wrażenie.

06.
(...) znajdowały się tam osoby nawet w połowie nie związane z frontem tak jak on. – Niezwiązane.

(...) on też pewnie wyszłby na jaw. – Wyszedłby.

Jeżeli Trzmiel mówi, że ufa temu gagatkowi – Wskazał na Regulusa palcem – to ja mu wierze[ę] i wy też powinniście. – O, ta informacja implikuje nam duże zmiany względem kanonu. Jeżeli Dumbledore (ah, jak cudownie, że ktoś go w końcu nazwał Trzmielem!) i Regulus się znali i wspólnie działali przeciwko Voldemortowi, to musiałoby się zdarzyć coś naprawdę skomplikowanego, żeby nie wymienili się nigdy informacjami o horkruksach. A może u ciebie Reg nigdy nie odkryje tej tajemnicy? Albo odkryje i będzie współpracował z Dumbledore’em? Ciekawa jestem, w którą stronę to pociągniesz.
W kanonie Regulus działał na własną rękę, niezależnie od Zakonu, i trochę żałuję, że u ciebie tak nie jest. Myślę, że odbiera to bohaterowi trochę magii, trochę charakteru, który tak mnie zaintrygował w serii.
Przypis do budyniu w treści opowiadania nie jest w indeksie; wpadła ci tam normalnej wielkości jedynka.

Regulus nigdy nie był nikomu tak wdzięczny, jak Potterowi w tej chwili. – W sumie to za co był mu wdzięczny? James nic nie wskórał, kwestionując przydział Szalonookiego, a nigdy, nikomu brzmi dość poważnie.

(...) spędzał większość dni [przecinek] ignorując Pottera (...).

Mam informatora w Gringotcie, który informuje mnie o (...).

Regulus z Jamesem grubo godzinę przed siedemnastą siedzieli już w „Ryczącym Hipogryfie”. – A to nie powinno być piąta po południu?

(...) zamówił whisky z banderolą, by mieć pewność, że nikt jej nie rozcieńczył żadnym bimbrem czy innym spirytusem. – Zastanawiam się, czy zwykła banderola w świecie czarodziejów nie jest zbyt łatwa do podrobienia. Nie zwracam uwagi na błąd, bardziej prowokuję do dyskusji. Można by w sumie wymyślić jakiś magiczny odpowiednik.

Nie mieli w planach się napić, więc w ciągu godziny wypili w sumie po jednym (...). – Nie chodziło ci o upić? Bo napić to się w sumie napili.

Regulus momentalnie poprawił własną tiarę, by zakrywała mu lepiej twarz. – To znaczy co, przechylił ją tak, by rondo zasłaniało czoło? No i jakim sposobem chwilę później narzucił na głowę kaptur?

(...) temacie pracy zaliczeniowej, który wymyślił. stojąc w kolejce po piwo. – Przecinek zamiast kropki.

– Harmies, oszalałaś?! – krzyknął Syriuszu (...). – Syriusz.

(...) kilku innych czarodziejów, którzy też wyszli na ulicę, rzuciło w jej stronę kilkanaście zaklęć.

Regulus aż podszedł bliżej, by upewnić się, że kolorowe snopy magii nie trafią zamiast w kobietę, to w głowę jego brata. – Trochę przekombinowałaś. Nie lepiej byłoby odwrócić, że: kolorowe snopy magii zamiast w kobietę, to trafią w głowę brata? Od razu jest lżej i łatwiej wychwycić kontekst.

Czyjeś zaklęcie nie trafiło w szyld sklepowy, a w znajdujące się tam przedmioty. – Ktoś celował w szyld? I znajdujące się gdzie, na szyldzie? No i jakie to przedmioty? Sam ogólnik nic nie mówi, nie pobudzi wyobraźni.

Chyba tylko dlatego, że się trzymali siebie nawzajem, ustali w jednym miejscu. (...) Tylko dlatego, że jej ręce były przytrzymywane, nie udało jej się tego zrobić.

Regulus puścił się biegiem przed siebie, by zdjąć tę wariatkę z brata [przecinek] zanim wydrapie mu oczy lub trafi go czymś, po czym nie będzie już czego po nim zbierać.

(...) współpracy z nim. Wszystko będzie z nim w porządku (...).

Zeszli z Syriusz na dół. – Syriuszem.

Wejdziesz, gdy po ciebie wyjdę – polecił, a brat tylko kiwnął potwierdzająco głową.
Nie pozostało mu nic innego, jak wejść do salonu.

Nawet Moody nie krył zaskoczenia [na widok Syriusza]. – Nasz zawsze czujny Moody nie zauważył swoim magicznym okiem, że drugi Black jest tuż za ścianą? Jakoś wątpię.

Moody uciszył wszystkich [przecinek] ponownie stukając laską w podłogę

Całą notkę łyknęłam w całości, nie odrywając się od niej. Nie jestem w stanie wybrać chociażby najlepszego dialogu, bo takowy nie istnieje – wszystkie są tak samo dobre i pasują do twojej koncepcji, charakteryzują postaci, rozwijają fabułę, podają tylko istotne informacje i tak dalej. Plus na plusie.
Najbardziej podoba mi się twoja wielowątkowość i to, jak dawkujesz informacje. Nie tworzysz wątku, by zakończyć go w następnej notce; dopiero teraz dowiedziałam się, o co chodziło tak naprawdę z Jamesem i w jakim był stanie. Nie dało się też tego przewidzieć, bo u ciebie wszystko mogłoby się wydarzyć. Nie mam też pojęcia, co będzie dalej, ale bardzo, naprawdę bardzo chcę się dowiedzieć.
Nie działa na mnie jednak śmierć bohaterki, której nie znam. Nazwisko nic mi nie mówi. Kiedy kobieta pojawia się w scenie, nie mam chociażby pojęcia, po której ona jest stronie i tak, przecież dowiaduję się tego zaraz ze sceny, ale już jakby po ptakach. Bohaterka nie robi na mnie tak dużego wrażenia, jakie mogłaby – mam za mało danych, by się poruszyć, zasmucić czy coś. Dla mnie umarła nie postać, a jakieś imię i nazwisko. I wiem, że pewnie pokażesz mi tę bohaterkę później, bym mogła ją poznać, ale już będzie za późno, by na mnie zadziałać. Nie da się cofnąć pierwszego wrażenia. Gdzieś na końcu głowy będę też miała już zapisane, że ona i tak umrze.
Scena, o której mówię, ma też problem z napięciem, bo pojawiają się tam zdania złożone, które podają zdecydowanie za dużo informacji, przez co czyta się wolniej, niż by się chciało. Ledwo się dowiedziałam, że ktoś rzucił Avadą, a między tym a reakcją ludzi dowiaduję się jeszcze, co się stało z latarnią czy budynkami, potem pada zdanie o tym, że to były żadne zniszczenia w porównaniu do jakichśtam wcześniejszych, ale chwila! Panuje zamieszanie, ktoś usiłuje popełnić morderstwo, za chwilę ten ktoś umiera. Tylko to mnie interesuje, a dostaję ważne fakty opakowane w długie zdania złożone takie jak:
Niewiele mu się to jednak zdało, ponieważ po rzuceniu Avady kilku innych czarodziejów, którzy też wyszli na ulicę, rzuciło w jej stronę kilkanaście zaklęć i żadne z nich nie było miłe. – Pokaż, jak wychodzą, jak rzucają i co rzucają konkretnie. I jeszcze ten eufemizm na końcu psujący atmosferę angstu i zmieniający ją na ironię. Druga taka sytuacja ze zdaniem już cytowanym wyżej, tym, w którym Reg mową pozornie zależną stwierdził, że zaraz nie będzie co zbierać po jego bracie. Nie bardzo na miejscu, kiedy faktycznie się nim przejmował i chciał go uratować, nie sądzisz? Czasem sarkazm przeszkadza. Pasuje w scenach pasywnych, dodaje smaczku i tak dalej, ale gdy chodzi o życie osoby bliskiej, raczej nie przychodziłby do głowy i w ogóle nie byłoby na niego czasu.

07.
Nie życie pod tyranią Voldemorta? Nieżycie według poprawności, ale skoro mowa o znaczeniu również poniekąd symbolicznym, to może: nie-życie?

Trochę mnie zdziwiło rzetelne podjęcie tematu o wilkołakach przez Syriusza. Z jednej strony ledwo rok wcześniej gość był całkowicie niedoinformowany, jeżeli chodzi o sytuację ze śmierciożercami, z drugiej – ten jeden rok mu wystarczył, aby się całkowicie doinformować i stworzyć własną, trzecią stronę. To naprawdę dobrze wygląda, kiedy czytelnik rozdział temu dowiedział się, że Syriusz robił to wszystko przede wszystkim dlatego, by odnaleźć brata. Widać jego samozaparcie, które jest godne podziwu. Pod tym względem Syriusz jest najbardziej oddziałującą na mnie [Skoię] postacią – jasne, Regulus wprawdzie też dużo przeszedł, chociażby wspomnienie Pokątnej o tym mówi, ale do tej pory w ogólnym rozrachunku, jeżeli miałabym wybierać, to #team_syriusz i #syriusz_forever. A rozmowa z Lunatykiem tylko mnie w tym utwierdza. [Hiro wrzuca edit: #team_regulus].

Pamiętasz tego Ślizgona, który przyjaźnił się [z] Puchonką?

Więc się hajtneli – hajtnęli.

I wiesz [przecinek] co zrobił?

Wplecione na zaledwie jedno zdanie skojarzenie przez Remusa zapachu Syriusza oddało mi bardzo dużo, chociaż może to detal. W każdym razie jestem przyzwyczajona do ficzków, w których Remus jest wilkołakiem na umowę o dzieło i widać to tylko wtedy, kiedy jest to autorom wybitnie potrzebne, a tak generalnie to i tak nikt o tym nie pamięta. Twój Remus to wilkołak na pełen etat.
A tak zupełnie przy okazji, drugim porównaniem do przyzwyczajeń nabytych z innych ficzków potterowskich jest fakt, że większość autorów pomija postać Petera. I to również trochę rzuca się w oczy u ciebie, gość nie przewija się nawet w dialogach, jakby po prostu nie istniał. Być może jest to fabularnie sensowne, jakoś przez ciebie umotywowane, bo naprawdę po całej formie Bezruchu widać, że wiesz, co piszesz i panujesz nad tekstem, to jednak chcąc nie chcąc pokrywa się to z tym brakiem Petera, na który czytelnicy są już chyba tak zwyczajnie wyczuleni, że nic, tylko czekać, aż się bohater w końcu pojawi.

Syriusza nie obchodziło to, że prawdopodobnie był najbogatszą osobą w kraju, nikt nie lubił wydawać dużej ilości pieniędzy na raz! – Chwytają mnie za serce wszystkie drobne heheszki. Tym bardziej, że opowiadanie to angst pełną gębą. Na ogół wiesz (no może poza ironią w poprzednim rozdziale), gdzie uszczypnąć, gdzie docisnąć, a gdzie zwolnić. I to naprawdę działa.

Ja dalej nie mam takiej klaty, jak ty. – Przecinek mógłby zniknąć. Analogicznie do przykładu z PWN (W lesie rosną drzewa takie jak sosny. – Przecinek w przykładzie oznaczałby, że jak sosny byłoby zaledwie dopowiedzeniem, bo główną informacją byłoby, że w lesie w ogóle rosną drzewa. Brak przecinka ukazuje zdanie, które skupia się konkretnie na sosnach. A w twojej wersji: Ja dalej nie mam takiej klaty bez jak ty nie ma większego sensu, to porównanie dopiero go nadaje).

Syriusz nie pamiętał już, kiedy ostatni razem zasnął taki spokojny. – Kiedy ostatni raz. Tym bardziej że następną scenę zaczynasz tymi słowami – wyszedłby z tego niezły smaczek.

Dumbledore przywitał go w jednym z pokoi, który pozbawiono łóżka i szafy (...) które były pozbawione, skoro było to kilka pokoi, a ten był jednym z nich. Ewentualnie: w jednym pokoju, który był pozbawiony. Ale chyba właśnie chodziło o to, by założyć, że nie był jedyny…

(...) całe dormitorium wydawało się podzielać jego zdanie na temat nie ruszania się z łóżka przed dziesiątą. – Nieruszania się.

Już jakiś czas temu się obudził (...). – Nie lepiej: Obudził się już jakiś czas temu?

(...) ostatnią rzecz[ą], na jaką miał ochotę, było przeziębienie (...).

(...) dlatego zrobiłem dla nas przekłamana herbatę. – Przekłamaną.

Dumbledore to po prostu Dumbledore. Jest dokładnie taki, o jakim chciałam czytać i na którego czekałam, gdy tylko o nim wspomniałaś. <3


Scena ukazująca niewinną igraszkę w postaci spotkania na herbatę z rumem jest świetna. Odczarowujesz Ślizgonów, wiesz? Pozwalasz spojrzeć na nich pod innym kątem i to zaraz po tym, gdy dostaliśmy w rozmowie z Lupinem przykład Tony’ego. To mocno porusza, daje do myślenia, no i rozwija. Przypomina, że nigdy nic nie jest tylko czarne lub białe, a przecież tak łatwo o tym zapomnieć.
Dawno nie rzucił mi się w oczy zgubiony podmiot, ale nadal mieszasz w dialogach:
– Komuś nie spodobał się twój uroczy charakter? – [akapit] Tony zmarszczył brwi albo nie rozumiejąc, co Syriusz myśli, albo co on tutaj właściwie robi i co ma na myśli. [akapit] – Twój policzek – sprecyzował. – Albo nie rozumiejąc, co myśli, albo nie rozumiejąc, co myśli? Nie rozumiem.

Dużo jakby. Niby tylko 15 sztuk w rozdziale, a ja mam wrażenie, że ta konstrukcja pojawia się co chwilę. Może dlatego, że dość szybko czytam?
Przez chwilę Tony wyglądał tak, jakby nie był przekonany do tego pomysłu (...). Odpowiedział Tony w taki sposób, jakby był już zmęczony.

Zazwyczaj mówię tak o niej, gdy robi coś wyjątkowo nie przystającego pani domu. – Nieprzystającego.

– Mama zgubiła Regulusa – wyjaśnił. – Piękne! Krótko, a jakże bardzo w punkt!

– To brzmi źle na tak wielu poziomach – zauważył Tony. – Brakuje mi w wypowiedzi wielokropka. Jakby Tony nie dokończył zdania, jakby miał tam coś jeszcze do dodania. Być może ma na to wpływ szyk, który wybrałaś, że ten wielokropek aż się o siebie prosi.

Nie przesadzacie trochę z tym Domowym patriotyzmem? – Dlaczego wielką? Przecież to przymiotnik. Nawet, gdyby zapisać go małą, i tak wiadomo byłoby, że chodzi o Slytherin. Ewentualnie, aby podkreślić ważność, możesz napisać Domowy Patriotyzm, ale to i tak będzie przesadzone.

(...) który wie wszystko o wszystkim, i który ma prawo oceniać (...) – przecinek zbędny.
(...) to jest wybór między rodziną, a własnym zdaniem (...) – i tu też.
(...) jest wart więcej, niż głupie dwanaście SUM-ów. – I tu.

Mogę tu mieszkać, mogę się tu uczyć, ale nie będę umierał za ten kraj, moi bracia też nie. – Czemu za kraj? Raczej za ideę.

Tylko co on by zrobił, gdyby przyszli do jego drzwi i powiedzieli, że zabiją mu Reg[a] i matkę?

Podoba mi się, że już parę rozdziałów temu dałaś nam mimochodem znać, że coś się zdarzyło na Nokturnie i powoli dodajesz kolejne szczegóły. Jest intrygująco, naświetlasz coraz więcej aspektów i fabuła z każdą stroną coraz bardziej się klaruje – i to pomimo zabawy chronologią. Nie gubisz się, a my rozumiemy coraz więcej. To wymagało niezłego rozplanowania.


Zastanawiał się poraz setny (...) – po raz.

Dosłownie przez kilka sekund nie wiedział, jak się oddycha. – Dosłownie to wiedział, ta umiejętność nadal była możliwa do zainicjowania przez jego pień mózgu.

Dosłownie przez kilka sekund nie wiedział, jak się oddycha.
– Kim jesteś? – Z tekstu właściwie nie wynika, kto wypowiedział to zdanie i trzeba się domyślać na własną rękę. Hiro trafiła, a Skoia nie. Dlaczego nie? Ponieważ niby Syriusz zaniemógł, stracił dech, więc wydawałoby się, że pytanie padło z ust gościa, ale równocześnie w kolejnym akapicie dialogowym Syriuszowi ten bezdech mógł już przejść. Na dodatek dalej pojawia się zdanie: Różdżkę do szyi przyłożył mu jakiś rosły blondyn, które[go] Syriusz wcześniej tutaj nie widział, które mogłoby sugerować, że to Syriusz typa nie zna, więc pyta go o jego godność na zasadzie akcja-reakcja, nie wiem – więc pytam. Można też nie podejrzewać od razu gościa o pytanie, no bo niby dlaczego miałby najpierw atakować bezbronnego Syriusza z kawą w ręce, który nie ma nawet różdżki, a dopiero potem pytać? Normalny człowiek chyba zrobiłby odwrotnie...
Dopiero później okazało się, kim jest osiłek. Jego impulsywna reakcja pasuje do jego charakteru.
I jeszcze odnośnie, przykładowo, blondyn, które i zabiją mu Reg matkę – mam wrażenie, że gdy dochodzi do akcji albo jakichś poruszających wypowiedzi, które mają budować napięcie (jak długie tłumaczenie Tony’ego o kręgu śmierciożerców), to zaczynasz tak bardzo się wczuwać w samo pisanie, że siejesz przy tym więcej leniwych błędów.

Nie zamierzał spełniać jakiś [jakichś] durnych zachcianek tępawego osiłka, który najpierw rzucał zaklęcie, a później pytał. – Dopiero teraz Skoia upewniła się, że pytanie kim jesteś zadał tępawy osiłek. Kiedy wpadli inni bohaterowie i scena poleciała dalej, Sko zaczęła ogarniać, co się właściwie przed chwilą stało. Przez to czytanie przestało być lekkie, a wystarczyło napisać tylko:
– Kim jesteś? – zapytał rosły osiłek. I już.

Syriusz patrzył zaskoczony na Regulusa, który teraz naprawdę go przypominał, ale w tych najgorszych momentach, gdy nie panował nad sobą. – Przypominał go teraz czy w najgorszym momentach? A jeśli oba, to co tu robi ale?

Końcowy dialog między braćmi pozostawia na tyle dobre wrażenie, że emocje nie opadają, ale zwyczajnie przebranżowują się na chwilowe kabarety. To odstresowuje, sprawia, że cały czas wczuwam się w tekst, w bohaterów, towarzyszę im, jakbym stała obok, ba!, jakbym trzymała ich za nadgarstki i przez całe opowiadanie mierzyła puls. Naprawdę żałuję, że jak na razie nie ma już nic więcej. Niechybnie więc nadeszła ta chwila…

 PODSUMOWANIE 

Zaczniemy od technicznej strony, bo tego jest najmniej i szybko nam pójdzie.
Drobnostki: pilnuj przecinków przed niż (pojawiają się wtedy, gdy spójnik wprowadza zdanie składowe, stoi za nim czasownik), unikaj leniwych błędów (szczególnie braków znaków diakrytycznych) i uważaj na imiesłowy. Te przysłówkowe współczesne (zakończone na -ąc) zbijają ci niezłego ćwieka, bo zdarzało się, że używałaś ich błędnie. One są od tego, by pokazywać czynności dziejące się jednocześnie, a nie jedna po drugiej nawet w najmniejszych odstępach czasowych. Nie da się iść, wstając czy wstać, idąc. To po prostu awykonalne. O pisowni nie z imiesłowami możesz przeczytać TUTAJ, bo ten błąd też się parę razy przewinął.
Okej, bzdurki mamy za sobą, to teraz wyciągamy ciężką artylerię.
Po pierwsze, podmioty. Problemy z nimi to te najbardziej bolesne. Czasem wyprowadzające z równowagi (umierający ojciec Voldiego, nie Blacka), częściej śmieszące tam, gdzie nie trzeba było nas bawić (opanowany strumień Avady mający oczy), ale ogólnie rzecz biorąc – paskudnie męczące. Tym bardziej że Skoia ostatnio łapie na nim autorów praktycznie przy każdej ocenie; albo zrobił się tego nagle jakiś dziwny wysyp, albo po prostu zaczęłyśmy więcej wymagać. Ale to przecież dobrze.
Najbardziej boli przy czytaniu tekstu na głos, wtedy wyłapuje się te bzdury szybciej i to właśnie przez takie czytanie możesz sama zacząć znajdywać tego rodzaju wpadki. Bezruch jest tak fantastyczny, że przytaczałyśmy wybrane ciekawsze fragmenty współlokatorom i wtedy głupot wypływało na wierzch więcej. Pal licho, kiedy tylko robi się śmiesznie, bo zagaił o coś Jedyny Wolny Dzień Syriusza, naprawdę. Gorzej, kiedy przez te mieszanie nie wiadomo do końca, o kogo faktycznie chodzi nawet nie w jednym zdaniu, a całym akapicie. Pamiętamy przykład: Reg miał doła (...), ale Barty nalegał. Teraz czuł się nawet trochę lepiej… – tu faktycznie nie wiadomo, kto się czuł i trzeba albo czytać od początku, analizując wypływające informacje raz jeszcze, albo czytać dalej i liczyć, że sens wyjdzie gdzieś po drodze. A takie wracanie się lub liczenie na coś gdzieś dalej zupełnie zabija lekkość. Każde oderwanie się od tekstu, by poukładać sobie coś niezrozumiałego, odbiera ją, bo przestaje się robić płynnie.
Po drugie, kolejnym elementem, który odrywał nas chociażby na moment i wymagał od nas dodatkowej dedukcji, jest zamieszanie w zapisie dialogów. Po wypowiedzi należącej (przykładowo) do Syriusza, w komentarzu narracyjnym w tym samym akapicie nie może pojawić się reakcja Rega. To mylące; potem do końca nie wiadomo, czyje słowa właśnie się przeczytało, więc czyta się jeszcze raz lub w niepewności idzie dalej przez scenę. Akapity są od tego, by zaznaczać zmianę. Na tej zasadzie akapitami oddziela się również zmianę perspektywy, kiedy wykorzystujesz mowę pozornie zależną bohatera A, by za chwilę przejść do bohatera B. Jeżeli obie pojawią się w jednym akapicie, czytelnik nie dostrzeże, że zmieniła się narracja, nawet jeżeli zmienisz stylizację językową. Prędzej założymy, że bohaterowi zmieniły się maniery językowe, niż że w tym samym akapicie pojawiają się przemyślenia innej postaci.
A właśnie. Skoro jesteśmy przy zmianach narracyjnych, to trzecią twoją bolączką był head-hopping. Najlepiej byłoby, gdyby cała scena należała do jednego bohatera. Wtedy wiadomo, że każda mowa pozornie zależna należy do niego, to on ocenia sytuację i tak dalej. Potem nie masz z tym problemów (być może dlatego, że większość scen przedstawia jednego głównego bohatera w otoczeniu postaci dalszoplanowych lub w ogóle solo), ale w pierwszych rozdziałach, kiedy Syriusz i Reg byli blisko siebie, a obaj to przecież bohaterowie pierwszoplanowi, mieszałaś. Raz ukazywałaś przemyślenia jednego, by zaraz przejść do drugiego. Czytelnik nie ma w takich scenach punktu zaczepienia, nie wie, pod kogo się podpiąć, ale przeskakuje wraz z narracją za plecy obu bohaterów. Wiadomo, że jak Syriusz, to sarkastyczne uwagi na temat otoczenia należą do niego, ale przecież nie każde zdanie kipi ironią. Z Regiem problem jest inny, bo jego stylizacja nie jest aż tak charakterystyczna, bohater wyraża się raczej zwyczajnie i gdybyś podała mi jego zdania nieokraszone podpisem, to tylko z ich kontekstu określającego sytuację życiową (np. wspomnienie eks-śmierciożercy) mogłabym wywnioskować, że zdanie należy do niego. Więc kiedy obaj bohaterowie rozmawiają poważnie, ich stylizacje mogą się zlewać, a head-hopping nie służy wtedy rozpoznaniu. Dlatego właśnie bezpieczniej trzymać się zasady: jedna scena to jedna perspektywa. A już na pewno i obowiązkowo: jeden akapit – jedna perspektywa.
Sama stylizacja różnorakich bohaterów jest jednak znakomita, jeżeli chodzi o naturalność. Czy to w dialogach, czy monologach wewnętrznych, czy w mowie pozornie zależnej. Syriusz jest Syriuszem, Regulus Regulusem, Potter Potterem, Dumbledore… och, no przecież wszyscy kochamy twojego Trzmiela. Naprawdę, Niah Rowling junior. Jak nic. Ty te charaktery tworzysz (jeżeli chodzi o postaci chociażby epizodyczne jak sprzedawca) albo dopieszczasz (postaci kanoniczne), jak chyba nikt w żadnym innym farfoclu, który czytałyśmy. A trochę już tego przecież było, jeśli sumować doświadczenia naszej dwójki.
Stylistycznie byłoby znakomicie, gdybyś jeszcze raz przejrzała tekst pod względem powtórzeń. For już w poprzedniej ocenie pisała ci o najprostszych konstrukcjach z być, mieć, gdy i tak dalej, a my dodamy do tego jakby i (jakkolwiek trudne do manipulowania) się. For pisała: Tworzysz proste zdania wyrobionymi przez lata konstrukcjami. To nadal widać, niekiedy w obrębie jednego akapitu używasz podobnych konstrukcji, mnożąc te same spójniki. Jasne, że jest tego znacznie mniej niż w poprzedniej wersji opowiadania, widać, że skupiłaś się na tym rodzaju upierdliwości, ale nie wypleniłaś jej do końca.
Mimo wszystko trzeba ci oddać to, co twoje – Bezruch czyta się lekko i czerpie się z tego bardzo dużo przyjemności, jeżeli chodzi o kwestię twojego budowania słowem. Operujesz nim płynnie i naturalnie. Nie przestawaj, tylko rozwijaj się dalej.
To teraz o narracji. Odniosłyśmy wrażenie, że większość tekstu to obiektywny narrator wszystkowiedzący. Nie ocenia, a pozwala wyciągnąć wnioski czytelnikom i to bardzo dobry pomysł. Najbezpieczniejszy. Tym bardziej że głównych bohaterów jest dwóch i zdarza się, że razem uczestniczą w scenach. Wtedy narrator wszystkowiedzący określa, jak obaj się czują i pokazuje kontrast. Narracja personalna nie oddałaby tego tak dobrze i mogłaby zamieszać (właśnie tak, jak tam, gdzie wyszczególniłyśmy ci head-hopping), więc podjęłaś przemyślaną decyzję.
Zdarzało się jednak, że twój narrator wszystkowiedzący albo gdybał (używając np. słów prawdopodobnie, chyba itp.), albo raz zdarzyło mu się nawet dziwnie odpłynąć (chodzi tu o nawiązanie do gwiazd, które obserwowały Rega). Może nie była to wielka tragedia, ale pilnując go jeszcze bardziej, adekwatnie wzrośnie też poziom Bezruchu. A o to przecież chodzi.
Narracja personalna pojawia się za to tam, gdzie główni bohaterowie mają czas dla siebie i sieją swoje naturalnie wystylizowane przemyślenia. O tym już było, wiesz, że to jest smaczne, nie będziemy się powtarzać. Samego head-hoppingu nie ma przecież wiele, większość scen jest naprawdę dobrze i jasno rozpisana. Brawo.
Masz fantastyczne opisy! Te dotyczące najprostszych rzeczy, np. wyglądu bohaterów są w ogóle niezauważalne, nie są ścianami, osobnymi akapitami, dyskretnie przemycasz je w tekście, a czytelnik i tak ma postaci przed sobą i widzi ich, i zapamiętuje. Nie licząc może wspominania o płaszczu Syriusza, który pojawiał się często, a jednocześnie nie za często – przypominanie przywiązania Blacka do tej części garderoby nie wypadło sztucznie. Natomiast opisy miejsc? Wyborne. Nie pisałaś za dużo, również nie męczyłaś, ale korzystałaś ze sztuczki, która sprawiała, że nasza wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach – działałaś na zmysły. Pisałaś o zapachach, kolorach, skojarzeniach. To wystarczało, nie potrzebowałyśmy niczego więcej pod tym względem.
Jeżeli chodzi o formę, to sceniczność jest tu kolejną dobrą decyzją. Akcja, nawet jak się cofa za pomocą sceny-retrospekcji, to i tak cały czas porusza się naprzód, a to przecież paradoks-sztuka. Nie stosujesz przerywników, zapchajdziur, a nawet kiedy bohaterowie odpoczywają (Syriusz czyta książkę, robi kawę i tak dalej) to tylko sprawia, że napięcie rośnie, czekamy na akcję (i dostajemy ją; w tej samej scenie ma miejsce napaść z różdżką w ręce). Nie da się nudzić. Na dodatek nie miałyśmy nigdy wrażenia, co też jest przecież częste w opkowym półświatku, że retrospekcje zaraz będą zwiastować imperatyw. Wiesz, czasem pokazują przeszłość, bo w kolejnej scenie przemycane informacje są autorom nagle potrzebne na gwałt. Nie. Ty to przemyślałaś, więc rzucasz retrospekcję, a dopiero później czytelnik odkrywa, jaki był jej sens w fabule i jak była ważna. Ale przeplatasz to z innymi wątkami, więc opowiadanie nabiera głębi. Albo odwrotnie: rzucasz scenę, w której bohater zachowuje się dziwnie (np. Syriusz spotyka się z Malfoyem. Tak, mimo że wiemy, że u ciebie Syriusz jest Ślizgonem, to nadal takie zachowanie może wzbudzać w nas niepewność), a dopiero później dostajemy wytłumaczenie, dlaczego, jak i o co w ogóle chodzi. Po prostu pięknie gra to u nas na emocjach. Cały czas albo narastają, albo się zatrzymują. Rzadko opadają (no, może raz, kiedy miało miejsce pierwsze wejście Syriusza do Zakonu).
Okej, bo widzimy, co się dzieje: zmierzamy powoli w stronę fabuły, więc po prostu już do niej przejdźmy.
Twoje opowiadanie intryguje potrójnie. Raz, bo po lekturze zastanawiamy się, co się przydarzy bohaterom w tej nieskąpiącej w zwroty akcji wojnie. Dwa, bo dzięki twojemu mieszaniu chronologii wiemy już, do jakich punktów w którymś momencie dotrzemy, a zrobiłaś to tak zgrabnie, że nie czuć w ogóle efektu spoilera; wręcz przeciwnie, bardziej aktywnie czytamy tekst, zastanawiając się, jakie decyzje bohaterów doprowadzą nas chociażby do Swindon. W ten sposób nawet niewinne, obyczajowe sceny stają się bardziej wciągające. Udany zabieg. No i w końcu trzy: alternate universe. Pozwolę sobie postawić hipotezę, że twoją wyjściową zmianą było umieszczenie Huncwotów w różnych domach (co za fantastyczny pomysł! pięknie pasuje). To wcale nie jakaś dramatyczna rewolucja, a niczym efekt motyla implikuje nam całkiem poważne zmiany fabuły. I właśnie to intryguje – gdzieś tam spodziewamy się, że dojdziesz do wydarzeń znanych nam z kanonu, ale jesteśmy też w niepewności, jak dużo się zmieni, czym nas jeszcze zaskoczysz.
Skoro już jesteśmy przy Huncwotach, to zastanawia nas, jakim sposobem ta czwórka mimo wszystko się zaprzyjaźniła. Tej przyjaźni się domyślamy, bo pozostawiłaś w swoim wszechświecie to, jak trzech z nich zostaje animagami i biega po Zakazanym Lesie z Lunatykiem. A jednak poza tym łączącym ich faktem nie wydają się sobie bliscy. Okej, James z Syriuszem się pokłócili. Ale z Remusem Syriusz też jakiejś bliższej, przyjacielskiej rozmowy nie odbywa. A Peter? Niby jest, ale go nie ma. Tworzy to wrażenie pewnej nieścisłości, przynajmniej na tę chwilę. Czy w twojej wersji w ogóle istniała taka paczka jak Huncwoci, czy jednak podział na różne domy to uniemożliwił? A w czasach Zakonu – czy Reg zajął miejsce Łapy u boku Jamesa? Czy właśnie on był Blackiem Huncwotów na tamten moment? Może to wątek poboczny, ale jako potterheads jesteśmy ciekawe.
Osobno chcemy jeszcze docenić poczucie humoru. Udało ci się nas nieraz rozbawić, a twoje żarty czy sarkazm wcale nie były tanie, co się tak często w opkach zdarza. Ah… subtelność! To jest to słowo. Działasz z subtelnością i wyczuciem w wielu sferach.
Wszędzie czuć magiczną atmosferę, a składają się na nią dokładnie dopracowane detale: powiedzonka i porównania bohaterów (dotyczące najczęściej Merlina czy Morgany), ułatwianie sobie życia zaklęciami, eliksiry jako antykoncepcja, lusterkowanie (genialny neologizm! Rowling nie wykorzystała potencjału lusterek) niczym video chat, do tego Dumbledore jako Trzmiel i śmierciojady. Doceniamy!
Bardzo poważnie podeszłaś do wątku śmierciożerców. Już cię chwaliłyśmy za pokazanie ich motywów przy odwiedzinach u Barty’ego, ale trzymasz się tego przez całe opowiadanie. Twój świat nie jest dychotomiczny, bohaterowie nie są czarno-biali. To samo dotyczy Ślizgonów. Znowu rozwijasz coś, czego zabrakło w oryginale, ale my to bardzo lubimy w fanfikach. Generalnie świat Rowling był chwilami mocno bajkowy, pisany dla dzieci – u ciebie jest dojrzalej i realistyczniej, a jednocześnie nie tracisz na klimacie.
Jeżeli mowa o klimacie, warto docenić tu widoczny angst. Gdyby nie pomylone podmioty, scena z Voldemortem byłaby pierwszorzędna, zresztą tak samo jest ze wszystkimi przejmującymi dramascenami. Oddziałują na nasze emocje – mamy ochotę tak samo jak bohaterowie rwać włosy, krzyczeć, płakać. Oczywiście im dalej w tekst, tym więcej do tego okazji; ani razu, co jest bardzo trudne przy tym gatunku, nie przekoloryzowałaś. Raz może zepsułaś atmosferę niedopasowanym sarkazmem, czasem psułaś efekt sceny dynamicznej zbyt długimi zdaniami o mniej ważnych kwestiach, ale pomijając technikę, to emocje działały za każdym razem. I, jak już wspominałyśmy w ocenie, te chwile relaksu, czas antenowy na pojedyncze gagi czy wplecione w dialogi żarty to idealne odskocznie, które nie zabijają ci angstu, a jeszcze bardziej go podkreślają. Dzięki nim żałujemy, że bohaterowie mają pod górkę i kibicujemy im, bo chcemy tych lepszych chwil dla nich więcej, utożsamiamy się z nimi. Pozytywne momenty sprawiają, że tak jak Syriusz i Regulus nie chcemy już wojny i do żywego rusza nas każda scena ukazująca jej oblicze. To też jest paradoks-sztuka. Klimat angstu jest trudny, więc chcemy, by wszystko dobrze się skończyło, ale jednocześnie nie chcemy końca – chcemy chłonąć te trudne sceny budujące fabułę, wzmacniające napięcie. Chcemy je przeżywać, uczestniczyć w nich i przebywać z twoimi bohaterami. A to najlepszy dowód, że Bezruch jest świetnym projektem w odpowiednim klimacie, który działa. Rozdziały czytało się jednym tchem i przez to nie czułyśmy ich długości. Dobry znak.
Czasami zdarza ci się eksponować. Opisujesz, jak bohater się czuje, zamiast pozwalać nam wnioskować. Raz czy dwa spotkałyśmy się z tym, że wymusiłaś na nas ocenę sytuacji (np. w scenie znęcania się nad Abraxasem nazwałaś to wprost znęcaniem). Nie było tego wiele, ale zdarzało się; spróbuj to wykluczyć, wtedy czytelnik będzie miał jeszcze więcej frajdy z czytania.
Na koniec kilka słów o bohaterach, ale nie mamy tutaj specjalnych uwag. Widać, że tworzyłaś ich świadomie i z rozmysłem. Ich charaktery są wyraziste i spójne przez wszystkie rozdziały. Nie używasz ekspozycji, a mimo to wiemy o postaciach wszystko, co trzeba – a to dzięki twojemu doskonałemu operowaniu mową pozornie zależną. Zachowujesz cechy bohaterów kanonicznych: Syriusz jest Syriuszem, a Dumbledore Dumbledore’em. Sprawiłaś, że poczułyśmy sympatię do Ślizgonów, a nawet do niektórych śmierciożerców. Na szczególną pochwałę zasługuje kreacja Regulusa – widać, że doskonale ją przemyślałaś. Jest taka… niewymuszona. Widać jego introwertyzm, zdystansowanie, pewien taki chłodny spokój, a jednocześnie nie jest sztywny; jest ciekawy, głęboki, dający się lubić. Team Regulus! [Wybacz, Sko, musiałam – H.].
[To jeszcze ja, jako pełnoprawna członkini #team_syriusz, powtórzę raz jeszcze, że jestem zakochana w twoim Syriuszu. Starszy brat, którego zawsze chciałam mieć i którego bardzo Regowi zazdroszczę. Mimo trudów, które przeszedł, by go odnaleźć, nigdy nie zatracił siebie i tego, co wyróżnia go spośród innych bohaterów. Jest tak bardzo Syriuszowy, że bardziej już się chyba nie da. Brawo! – S ].

Dobra, Niah, to by było na tyle. Dalej mogłybyśmy już tylko powtarzać pochwały. Z przyjemnością przeszłyśmy przez Bezruch – to się naprawdę dobrze czyta! Aż chciałoby się wystawić jak najwyższą notę, gdyby tylko nie te nieszczęsne problemy z dialogami, podmiotami i head-hopping. Ale to jedynie technikalia, jesteśmy pewne, że w wolnej chwili bez problemu wszystko doczyścisz. Parę scen podrasujesz i będzie parfait! Soczysta piątka – bo blog ma w sobie to coś – z małym minusem (znowu) – bo masz jeszcze pole do poprawy. I oczywiście order Hiro’s Heroes w gratisie. :P

Trochę jednak żałujemy, że nie masz więcej materiału. Wiemy, że długo czekałaś na ocenę, a my najpierw odwlekałyśmy ją z powodu niewielu wpisów, a potem zapchały nam się solokolejki. Jakoś tak trudno nam się było zebrać na jednym docsie. W każdym razie kiedy For opublikowała swoją ocenę Bezruchu, przeczytałyśmy w niej o wielu wątkach, które nie pojawiły się w obecnej wersji, i bohaterach, których nie miałyśmy jeszcze okazji zobaczyć w akcji. Być może pojawią się później, więc będziemy śledzić tę historię już poza ocenialnią, prywatnie, ale jednak trochę szkoda, że nie mogłyśmy bardziej wyczerpać tematu tutaj, w ocenie, abyś miała szerszy feedback odnośnie swojej pracy. Niby nam napisałaś w zgłoszeniu, że rozdziały masz długie, ale czytało się je jednym tchem i po prawdzie do niewielu elementów stricte fabularnych miałyśmy uwagi. Wszystko, co wykreowałaś, łykałyśmy jak karp pączki, nie gniewaj się więc, że nasza praca jest krótka. Po prostu bądź z siebie dumna i pisz dalej.
Pozdrowienia!



Za betę dziękujemy niezastąpionej Forfeit. <3


13 komentarzy:

  1. Wcześniej, 1979, Anglia, Malfoy Manor – a w sumie dlaczego nie Rezydencja Malfoy’ów? Mamy polski odpowiednik tego słowa. - Dwór, nie rezydencja. Malfoyów bez apostrofu.

    OdpowiedzUsuń
  2. (...) czy to z emocji, czy z zimna, czy wszystkiego na raz. – Naraz [źródło]. – „Źródło” nie jest czerwone.
    chcemy chłonąć te trudne sceny budujące fabułę, wzmacniające napięcie. Chcemy je przeżywać, uczestniczyć w nich i przebywać z twoimi bohaterami. – Podwójna spacja między zdaniami.
    Twoje opowiadanie intryguje potrójnie. Raz, bo po zastanawiamy się – „Po” co?
    Na koniec kilka słów o bohaterach, ale nie mamy tutaj specjalnych uwag. – „Bohaterowie” nie powinni być boldem?
    Jest jeszcze W każdym razie kiedy For opublikowała swoją ocenę Bezruchu, gdzie bym przed kiedy postawiła przecinek, ale nie będę się upierać.

    Ok, nie wiem, czy odpowiem na to, co pojawia się w ocenie poszczególnych rozdziałów (i czy w ogóle odpowiem na jakieś pytania ;P), ale będę się starać, by było zrozumiale.

    Wszystko, co do tej pory przeczytałyście, zostało napisane w ciągu dwóch tygodni we wrześniu tamtego roku, czyli całe dwanaście miesięcy przed tym, jak zaczęłam mieć faktycznie użyteczne zajęcia na studiach, jeżeli chodzi o pracę z tekstem. To prawda, że ciężko jest poprawiać własne błędy, ale staram się nad tym pracować – efekty są różne, jak widzicie.

    Krótka historia Bezruchu:
    Plan na ten ficzek powstał już w 2011 roku i nazywał się Pochmurne dni. W 2012 zaczęłam wersję 1.0 Bezruchu, która miała swoją zaletę (niechronologiczność, która przeszła do wersji 2.0), ale i ogromną wadę (pomysły się na przestrzeni kilku lat BARDZO płynnie zmieniały, więc pojawiały się momenty, w których musiałam sama siebie korygować, a to – jak pewnie się ze mną zgodzicie – jest bardzo słabe). Wersja, z którą macie styczność, jest efektem lat pracy i wielu przemyśleń, mojego dojrzewania i wyciągania wniosków ze swoich błędów.
    Widzicie, wiele rzeczy, za które mnie chwalicie w Bezruchu (klimat, wyważenie elementów spokojnych i dynamicznych, sceniczność, etc.), to nic innego jak moja ciężka praca przy poprzedniej wersji. Tam po prostu jeden post był utrzymany w jednym klimacie – jeżeli miał być dramatyczny, był taki od początku; jeżeli miał być śmieszny, żarty sypały się jak z rękawa (ale nie były górnolotne, to muszę przyznać). [Możecie polecać autorom taką technikę pisania – by starali się utrzymywać klimat przez cały wątek w miniaturce, bo są efekty :D #Niah_uczy].
    Nie jestem mistrzem planowania, jestem nerdem, który spędził zbyt dużo czasu przy rozmyślaniu nad ficzkiem do Pottera (a mogła w tym czasie trzasnąć powieść!). Cieszą mnie wasze komentarze i doceniam zaufanie, jakie do mnie macie i mojej historii, ale chciałam być z wami szczera – nie jestem oświeconym dzieckiem, które zaplanowało skomplikowany ficzek w jeden tydzień, zajęło mi to znacznie więcej czasu (ale jestem dzieckiem, które napisało 40k w dwa tygodnie, za to mnie chwalcie na pewno).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A teraz przejdźmy do komentowania podsumowania:
      Wszystkie błędy, jakie mi wypisałyście, są mi (niestety) znane. Wiem, że to, co zrobiłam, to błąd. W pracy z autorami sama zwracam na nie uwagę i ganię, ale jak pisałam wyżej – czasami jest mi niesamowicie ciężko zauważyć moje własne potknięcia. Przy pisaniu tego komentarza łatwiej mi zwracać uwagę na powtórzenia, bo...
      ...nie podchodzę do niego emocjonalnie. A do Bezruchu podchodzę BARDZO emocjonalnie – ja ziewam, gdy Syriusz i Regulus siedzą w barze w Swindon; ja wstrzymuję oddech, gdy Regulus patrzy na śmierć ojca; ja razem z Syriuszem panicznie chcę wyjść z piwnicy [spoiler alert do rozdziału 09., ale to dobry przykład. Syriusz bardzo chcę z niej wyjść!]. Z tego wychodzą głupie (wg was leniwe) błędy, ale ja po prostu tak mam. Wczuwam się bardzo w to, co piszę, co czują moi bohaterowie, dzięki czemu klimat w moim opowiadaniu jest wyczuwalny (a błędy biją po oczach...). Jak pewnie się domyślacie, momenty, w których akcja traci na prędkości, są momentami, których... zwyczajnie nie przeżywam. Nie wszystko mnie w mojej pisaninie porywa, ale niektóre elementy muszą się znaleźć, tak?
      (A moja Katja mnie na razie porzuciła, więc nie ma mi kto mówić, żem bułka i powinnam się bardziej przykładać ;_;).

      Co do stylizacji:
      Poprzedni Bezruch był w większości pisany z perspektywy Syriusza, więc jego narracja jest bardzo świadoma (staram się, by narracja Regulusa też taka była, ale on jest opanowanym gościem z taktem, więc czasami jest ciężko). Nie znaczy to, że jestem #team_Syriusz, bo jestem #team_Black_bros ;).
      Jak to właściwie wyszło – rodzina Blacków mnie z początku bardzo interesowała jako całość, ale szybko zdałam sobie sprawę, że nie da się pisać o nich wszystkich jednocześnie i stworzyć spójnej historii, bo jest ich trochę zbyt wielu, więc wybrałam Syriusza. Był moją ulubioną postacią z kanonu, więc wydawał się idealnym wyborem. W trakcie pracy nad nim (i robieniu researchu) zdałam sobie sprawę, że książkowy Syriusz... nie jest ideałem, więc ten mój dzieli z oryginalnym poczucie humoru i zamiłowanie do żartów, ale nie jest krótkowzroczny i nie łyka informacji o kimś jak pelikan (przykro mi, że Syriusz Rowling tak szybko uwierzył, że w jego bracie nie ma ani odrobiny dobra). Po czasie doszedł do tego wszystkiego Regulus, który miał bardzo dużą część historii do opowiedzenia ze swojej strony, bo nie miałam nikogo innego w Zakonie i tak jakoś wyszło, że wersja 2.0 składa się z teoretycznych dwóch POV-ów (ale jak zauważyłyście, bardziej chodzi o to, czyja retrospekcja znajdzie się w środku i wokół kogo kręci się akcja).
      Jeżeli zaś chodzi o gościa ze sklepu – często mam problem z tym, że w języku polskim nie mamy tylu różnic językowych, ile jest w języku angielskim (różnice akcentowe między hrabstwami), więc staram się takie zabiegi ograniczać do postaci epizodycznych, gdzie to może być widoczne od razu. Nie bawię się w subtelności między bohaterami, który mówią poprawnie po angielsku, ale mają niuanse w wymowie, bo nijak nie jestem tego w stanie oddać po polsku :<. Niemniej jednak cieszę się, że wszyscy mówią w swoim stylu ♥.
      (Miałam zaplanowany długi dialog o tym, jak Regulus przedrzeźnia Campbella, mówiąc ze szkockim akcentem, ale jak ja mam zapisać Ya dinna ken this lassie is yer wife! po polsku, by tworzyło to taki sam kontrast jak z angielskim I don’t know that woman is your wife? Jak macie jakiś pomysł, to podrzucajcie, bo mi przychodzi do głowy tylko śląski, a z tego znam tylko ka idziesz? Kajże z nim poszłaś?).

      Usuń
    2. Narracja zwykła, zależna, a nawet opisy:
      Jak pisałam, to nie miały być konkretne POV-y, bo już mi się znudziły, ale czasami narracja pozornie zależna wciska mi się między słowa i niewiele mogę z nią zrobić (ach, i Uniwersytet Sztuk Magycznych jest celowy, bo to staropolski archaizm, który miał na celu pokazanie tego, że to stara uczelnia. Ale rozumiem, czemu wzięłyście to za literówkę). Lubię Syriuszowe wtrącenia, ale z Regulusowymi się powstrzymuję (bo mi max ciągle piszę, że mam gejozę między Regiem i Jamesem, przez co jestem już hiper wyczulona na nich :< nie chcę, by tutaj byli uznawani za homoerotycznych, bo to mi psuje historię xD).
      Jestem w sumie zaskoczona tym, że podoba wam się opis – są w końcu ubogie, a to przez to, że wyznaję zasadę pośredniego opisywania wyglądu/pomieszczeń i czasem... czasem nie wiem, jak coś tam przemycić, by jednak wiadomo było, jak wygląda pokój. Ale skoro wyszło na plus to wiecie, wszystko zamierzone, jestem po prostu genialna i w ogóle xD.
      Nie no, serio, bardzo mnie to cieszy, że materia, w której czuję się najgorzej, wyszła więcej niż dobrze, bo to znaczy, że (jak max mi ciągle powtarza) coś tam umiem i jestem po prostu za skromna na Ślizgona. Będę starała się utrzymać je na tym samym poziomie, obiecuję!
      [Między innymi Ślizgoni, Slytherin i Śmierciożercy w Bezruchu nie są tacy tekturowi, bo ja sama jestem Ślizgonką. Zależy mi na tym, by pokazać, że nie wszystko jest czarne i białe; że są dobrzy i źli ludzie bez względu na dom, do jakiego zostali przypisani. Kocham książki Rowling, ale nie mam do nich ani odrobiny sentymentu – przeczytałam je w wieku szesnastu lat, więc byłam w stanie podejść na spokojnie do niektórych ich wad, przeanalizować je i wyciągnąć wnioski. Dlatego komentarz o Niah Rowling Junior i tym, że nie piszę bajeczki dla dzieci mnie najbardziej ujęły, bo to znaczy, że udaje mi się realizować moje postanowienia ♥].
      Ach, i przypomniało mi się – zauważyłam już jakiś czas temu, że czytelnicy dużo więcej wyciągają z mojego tekstu, niż ja tam faktycznie wkładam. Ta cała scena z motorem nie miała być oczkiem do czytelnika, że w oryginale Syriusz ma motor. On miał mieć później motor (ale teraz nie będzie miał, bo to robi większe wrażenie w obecnej formie XDDD).

      Wszystkie pochwały za formę mnie wzruszyły.
      Serio. Bardzo długo dochodziłam do idealnej formy tego opowiadania, by opowiedzieć tę historię tak, jak chce i gdy w końcu ją znalazłam, a ludzie mnie jeszcze za nią chwalą, to powiem wam jego – jest to najlepsze uczucie na świecie. Nic nie smakuje tak dobrze, jak pochwała za ciężko wykonaną pracę, w którą włożyło się serduszko, pot i łzy (wiele łez).
      Ogólnie sztuczka polega na kontraście osób/zachowań/wydarzeń. Im większy kontrast, tym lepszy efekt. Co też oznacza, że większy trud jest włożony w dobranie odpowiednich elementów. Ja nie mam rozplanowanej tej fabuły, cała jest w mojej głowie. Ba! Teraźniejsza akcja jest w większości pisana spontanicznie i to do niej „doklejam” wspominki, więc można powiedzieć, że sama sobie utrudniam robotę. Ale gdy piszę inaczej, to wtedy nie przeżywam wydarzeń, a to skutkuje gorszym klimatem i załamaniem się akcji (a tego nie chcemy!). [Tego zdecydowanie autorom nie polecajcie, bo łatwo się zgubić i pominąć to, co jest naprawdę ważne, na rzecz mało ważnych drobiazgów, które wydadzą nam się ważne. By pisać spontanicznie, trzeba się najpierw nauczyć pisać z planem. Tego ich uczcie ;) #Niah_uczy].

      Usuń
    3. Fabuła przewijała się już wcześniej w moim komentarzu, więc skupię się na tym, co się nie powtórzyło:
      W rozdziale 08. Regulus tłumaczy Remusowi, jak poznał się z Syriuszem, natomiast w 09. Syriusz ma przemyślenia o tym, czyim kumplem jest w końcu Peter (pojawia się! Serio!), ale co do samego utworzenia się Huncwotów... Przy najlepszych chęciach nie wiem, czy jest jakiś sposób na to, by zrozumiale przedstawić tę relację na zasadzie retrospekcji, czy może napisać o tym miniaturkę (najchętniej bym całe zamieszanie pominęła, ale to jednak bardzo ważny element opowiadania). Nie zadziało się to tak, jak w kanonie, że poznali się w jednym dormitorium i zostali BFFs, to był długotrwały proces. Na ich przyjaźń złożyło się też wiele zdarzeń, szczególnie na tę między Syriuszem i Jamesem, która jest najbardziej dynamiczna, ale też na tę między Syriuszem i Remusem oraz Syriuszem i Peterem. W to wszystko też się pcha Regulus, dochodzą Ślizgońscy koledzy Syriusza i to jest wielki kocioł emocji, więc kiedyś, jak będę miała czas, chyba zbiorę to wszystko do kupy i opiszę, robiąc łatkę do własnego fanfika. Nie widzę innego sposobu, by przekazać tę historię kompletnie, a nie traktować jej po macoszemu.

      Na żywo nie jestem tak zabawna, bo nie mam tak dobrego reflekstu – najlepsze rzeczy przychodzą mi zawsze po czasie :<. Przynajmniej mogę je wykorzystać w pisaniu, więc cieszę się, że zostały docenione.
      Co zaś tyczy się magicznej atmosfery: to jest RESEARCH. Przez lata przeczytałam tysiące innych ficzków i wyłapywałam, co mi się w nich najbardziej podobało, co tworzyło magiczną atmosferę. Wygrała naturalność i drobnostki. Im mniej rzeczy było pokazywanych na siłę, tym lepiej działały (był jeden tekst, w którym mugole mieli niemęskoosobowy rodzaj koniugacji czasowników, co zagarnęłam do siebie, bo wydało mi się to za idealne przyrównanie w języku mugoli do zwierząt przez czarodziejów. Wyobraźcie sobie, jak mi się wtedy dobrze ten tekst czytało!). Max bardzo często też mi palcem wskazuje „Niah, myślisz jak mugol”, więc należą jej się podziękowania przy tworzeniu magiczności tego tekstu .

      Obrosłabym w piórka, gdybym dostała wybitny :D Cieszę się z mojej piąteczki. Po waszej ocenie czuję, że na nią zasłużyłam. Całkowicie rozumiem, czemu zwlekałyście z publikacją (bo ja zwlekałam z pisaniem...). Jednak teraz, przy Wakacyjnym Wyzwaniu Literackim „Tasiemiec”, ocenka jest jak znalazł, bo nabrałam nowej ochoty do pisania. Szczególnie, że rozdział 09. Jest baaardzo emocjonalny ;).

      Gorąco dziękuję za wasz trud i zabieram się do pisania ♥
      Kocham was, dziołchy,
      Niah

      Usuń
    4. Jeny, jak to fajnie, kiedy ktoś od razu komentuje.
      Widać Twoją ciężką pracę. Możesz mieć talent i lekkie pióro, ale to nie wszystko, włożyłaś w to ogrom czasu i dopieściłaś szczegóły. Przemyślany fanfik (prawie oksymoron).

      40k w dwa tygodnie?! Wow...

      bo mi max ciągle pisze, że mam gejozę między Regiem i Jamesem – nie powiem, parę razy zastanawiałam się, czy nie chcesz nam tego zasugerować. :P

      Mugole w niemięskoosobowym – zgadzam się, dużo oddaje. Zwróciłam uwagę, ale nie komentowałam, bo nie byłam pewna, jak odmieniali w oryginale. Ale jeśli z tak dużą świadomością to zmieniłaś, to szacun.

      Dzięki za wyłapanie błędów, już poprawione.

      Tak późna ocena to przede wszystkim moja wina. Jak nie studia, to praca. Ale w końcu mi Skoia dała kopa w dupę i się wzięłam do czytania. I bardzo dobrze, bo opowiadanie fantastyczne. ♥

      To czekamy na ciąg dalszy!

      Usuń
    5. Nigdy nie da się wyplenić wszystkiego, co widać na przykładzie ocenki. Dzięki, Niah! :)

      Ale do rzeczy.
      Kiedy zdradziłaś, że wszystko, co przeczytałam, napisałaś w dwa tygodnie i to przed faktycznymi zajęciami o technice pracy z tekstem, to naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyłaś. Wiedziałam, że Bezruch nie jest raczkującym maluchem – już na pierwszy rzut oka widziałam, że swoje odleżał i wycierpiał, nawet kiedy nie miałam styczności z jego poprzednimi wersjami (żałuję!). Ta ciężka praca, o której wspominasz, owocuje za każdym razem, w każdej scenie.
      Metoda z utrzymywaniem klimatu w miniaturach działa i wiem to po sobie. Pisząc pracę ciągiem, kiedy sto lat temu nie przychodziło mi do głowy, że sceny faktycznie są scenami, nie potrafiłam utrzymać klimatu i wiem, jakie to trudne. Przy czym ja napisałam w życiu niewiele miniatur i sądzę, że wielu amatorskich autorów ani od nich nie zaczyna, ani się w nie nie bawi gdzieś po drodze, po prostu chce tworzyć z grubej rury swoje wielkie produkcje. Ja tak chciałam i dupa. Też żadne ze mnie oświecone dziecko – najwyraźniej. Ale metodę trzymania w ryzach klimatu w miniaturach można sprowadzić do trzymania go w obrębie całej sceny. Dotarło to do mnie o wiele za późno, ale dotarło, więc poniekąd rozumiem, o czym piszesz, i potwierdzam, że to świetny sposób. W sensie klejenie ze scen, miniatur, whatever. Zaplanowanych, przygotowanych wcześniej, posklejanych z zamysłem i tak dalej. W ogóle kocham twoją sceniczność, o czym pisałam w ocenie.
      W ogóle uwielbiam teksty bez przerywników, bez streszczeń, bez zapchajdziur. Uwielbiam, kiedy rozdział wygląda tak: scena->scena->scena i jeszcze raz scena, nic więcej. Tak samo lubię dialogi, które mówią w dopisku narracyjnym tylko powiedział, bo wszystko inne zawsze wyciągam sobie sama, jak mi tylko autor da dialog. Ja to po prostu kocham, bo to sprawia, że łykam książkę w dzień, a nie męczę jej tygodniami i z miną zbitego psa. Jestem wielką fanką, gdy coś się dzieje, a u ciebie dzieje się wciąż, nawet gdy czytelnik się de facto cofa, no bo retrospekcja. Ale retrospekcja to też scena. Cała, bez wstępów, że bohater stoi, ogląda książkę i przypomina sobie że rok wcześniej coś tam coś tam i dopiero jest ta scena. Nie. Ja lubię trzy gwiazdki i scenę, bo ja lubię się domyślać, że ta następna scena wiąże się z tym, co przeczytałam albo otwiera mi zupełnie nowe drzwi. Nie cierpię tanich wstępów, notek jakby na marginesie odklejonych od tekstu, i nienawidzę streszczeń, że „rok temu Regulus spotkał Jamesa, rozmawiali o tym i o tym”. Także forma to jest to, co ujęło mnie najmocniej i od razu, bo kiedy nie znałam jeszcze fabuły, to już mnie kupiłaś formą.

      Mówisz, że nie jesteś mistrzem planowania, ale jesteś nerdem. A czy to się musi wykluczać? Skoro tyle lat pracowałaś z tym jednym materiałem, to również go w jakiś sposób planowałaś, przecież nie powstał w obecnej wersji tylko pod natchnieniem bożym. W oświecone dzieci nie wierzę. Wierzę w pracę i widzę ją tu, w twoim tekście.

      Rozumiem też podchodzenie do tekstu emocjonalnie i nie ma znaczenia, czy to jest siedmioletni potterowski ficzek czy pięcioletnie opko z sesji RPG, czy czyjaś jeszcze inna trzaśnięta powieść na trzysta stron. Własnych błędów nie widać i pal licho, kiedy są to literówki albo podmioty (no dobra, jak podmioty, to jednak gorzej). Najgorzej jednak, kiedy są to błędy logiczne. Jaki ja błąd znalazłam logiczny? Że w jakiś tam dzień listopada Syriusz mógł mieć wolne? No mógł, ale nie musiał. Weź teraz to porównaj z błędami logicznymi, które namnożyła Rowling. Przecież to nawet nie miało wpływu na notę końcową (właściwie z mojej strony, to tylko te podmioty i dialogi miały…). Pierdoły, pierdoły, pierdoły do poprawki, którą, jak się weźmiesz, to machniesz w jeden wieczór.

      Usuń
    6. Wrócę jeszcze na chwilę do tej emocjonalności, którą wiążesz z Bezruchem. Pisałyśmy, że ona przelewa się na nas i, wierz nam, to tak naprawdę działa. Bohaterowie są w tym momencie jak linia łącząca twoje autorskie emocje z nami, czytelnikami. To jest naprawdę silna i udana więź, bo ja też ziewałam przy stoliku, odczuwałam chłód związany z noszeniem przemoczonych ubrań i też wstrzymywałabym oddech, widząc scenę śmierci ojca Regulusa (wstrzymuję jeszcze w przypuszczającym, bo podmioty jednak rozpraszały za mocno, ale wiem, że to się zmieni). Nie przeszkadzały mi momenty, w których akcja traciła na prędkości celowo – tych, kiedy można było odsapnąć. Te momenty są potrzebne w każdym tekście. Problem robił się wtedy, kiedy scena miała być dynamiczna, na przykład przy śmierci jednej z bohaterek, której nie pamiętam imienia (wiem, że mogłabym spojrzeć do notki albo w ocenę, aby sobie przypomnieć, ale nie robię tego celowo, abyś wiedziała, że mam z tym imieniem problem, nie zapamiętałam postaci). Nie było dynamicznie, bo rozpraszała mnie budowa, zdania złożone, a nie sama scena i jej strona emocjonalna. Także ciężko mi trochę uwierzyć, że momenty, w których akcja traci na prędkości, są momentami, których... zwyczajnie nie przeżywam. . Czasem ta akcja traciła na prędkości, bo na moje oko była słabiej wykreowana, ale tylko technicznie. Ale hej! Jeden wieczór, Niah… Jeden wieczór. :)

      Nie potrafię doradzić, jeżeli chodzi o problem ze stylizacją podkreślającą różnice językowe hrabstw angielskich. Na moje oko śląski jest (…świetny! jestem ze śląska, lubię słyszeć gwarę na wsi, gdy wychodzę na ganek i słyszę sąsiadów <3), ale zbyt karkołomny dla Bezruchu i zwyczajnie by ci go przerysował. Akcent to nie gwara. Może nie skupiaj się na aż takim kontrastowaniu – możesz zawsze skupić się na naśladowaniu manier językowych. Ktoś nadużywa yyy i często brakuje mu słów, ktoś inny się jąka, gdy się denerwuje, ktoś inny ma jakieś brzydkie przyzwyczajenia, zaczyna zdania notorycznie od no, ktoś używa spójnika bo, a ktoś inny ponieważ. Swoją drogą kiedyś widziałam w sieci pastisz przedstawiający przedrzeźnianie zmanieryzowanej merysujki, którą naśladowano w stylu myślę, więc jestę , i tak mi się teraz ten przykład przypomniał.

      Tak czułam, że Uniwersytet Sztuk Magycznych jest celowy, jednak nie potrafiłam zrozumieć, po co to zrobiłaś i dlaczego nie od razu przy Unywersytet. Skojarzył mi się Magik z Kalibra44, który w całej Księdze Tajemniczej. Prolog. używał tego zabiegu, rymował: Ydę tam, ydę sam, w tę czarną chwylę!. xD o, taka ciekawostka.

      Jestem też zdziwiona, że piszesz o wyplenianiu gejozy Jamesa i Rega. W obecnej wersji nawet nie przyszłaby mi ona do głowy.

      Usuń
    7. O, przeszłyśmy do opisów. Tak, potwierdzam, ten minimalizm jest dla mnie fenomenalny, ale to ja. Ja jestem jedna, Hiro też jest jedna (ale nie postawiła nawiasu kwadratowego, więc chyba mnie w tej kwestii poparła). Te opisy, jedynie coś naprawdę subtelnie podkreślające, działają na moją wyobraźnię i dzięki temu potrafię się wczuć. Jednak pisałam, że ja lubię mało i konkretnie – ma się dziać, ma być akcja, mają przechodzić mnie ciarki, mam rwać włosy, krzyczeć na bohaterów, śmiać się z ich żartów, płakać z nimi i trzymać ich za rękę. Po co mi do tego ściany opisów? Być może znajdą się czytelnicy, którzy ci powiedzą, że za mało, że oni nie czują tego samego, że nie wiedzą, gdzie są z bohaterami i jak wygląda tło. Ale ode mnie tego nie przeczytasz.

      W sumie to ja cały czas nie przeczytałam większości książek o HP. Przez ciebie oglądam teraz pierwszy raz wersje rozszerzone (wcześniej po prostu chodziłam rok w rok do kina, ale to też było jakby sto lat temu). Nie chcę już wracać do książek (a na pewno nie po polsku, raczej planuję kupić angielskie wydanie i na nich dopieszczać język), bo są właśnie takie, jaki nie jest Bezruch. Kiedy sięgnęłam jeszcze w szkole po pierwszą i drugą część, to stwierdziłam, że Rowling jest pisarką co najwyżej średnią, ale nie można jej odmówić wyobraźni i serducha, które włożyła w kreowanie świata (bo z tą precyzją, to też różnie bywało).
      Wiadomość o motocyklu mnie zasmuciła, bo naprawdę liczyłam, że skoro Syriusz teraz zwrócił na niego uwagę, to kiedyś, gdzieś tak pod koniec Bezruchu, gdy już emocje po wojnie opadną, to sobie go tak zwyczajnie sprawi. Byłaby to wtedy może nie tyle strzelba, która w końcu wypala na scenie, nie jakiś wielki fajerwerk, ale chociaż mały zimny ogień dla uciechy. <3


      Po co mi, przepraszam ja ciebie, piszesz, co się stanie w ósemce i dziewiątce? Ja to i tak za chwilę przeczytam. Mam się obrazić i nie przyjść? Odpowiedź na Huncwotów zostawię Hiro, bo to ona bardziej siedzi w ich temacie. Co nie znaczy, że mnie nie interesuje ich historia. Po prostu założyłam, że: kiedyś albo o tym napiszesz, albo to zupełnie pominiesz, i jak nie zapomnę, to cię zapytam na samym końcu, jak to z nimi było. O! Taki miałam plan.

      Myślenia jak mugol nie widziałam, także również wielkie dzięki, max, jeżeli maczałaś w tym palce. :)
      Dziękuję też za komentarz, Niah. I, no, ten tego… ja ciebie też, wiesz o tym! <3

      Usuń
    8. [Minimalizm w opisach lubię, nie czułam wcale ich braku. Po co zapychać na siłę? Nie masz też w sumie żadnych nadzwyczajnych scenerii, ot, Kwatera Zakonu, parę słów o niej, a budynek każdy sobie potrafi wyobrazić. Ulica angielska. Jakiś most. Wiemy wszystko, co potrzebujemy. Opis postaci to samo. Bracia Prewett są rudzi i już mamy ich przed oczami wyobraźni. (Tak nawiasem w nawiasie mówiąc, czy tylko ja ich sobie wyobrażam jako protoplastów Freda i George'a?). Piszesz krótko, ale bardzo trafnie. Syriusz stawia kołnierz płaszcza, a mi już jest zimno i wyobrażam sobie, jak wyglądają niebo i ulice].
      Kwadratowy nawias z myślą o Skoi. ;*

      Wywołują mnie, to się o Huncwotach wypowiem. Niah, spokojnie ufam, że masz historię, jak do tego doszło, pod kontrolą. I nawet jestem jej ciekawa. Może miniaturka to rzeczywiście dobry pomysł, jeśli dodawanie retro do fabuły miałoby być wciskane na siłę czy trudne do poukładania sobie przez czytelnika. Taki mały aneks czy prequel – why not.

      A jeśli chodzi o akcent/gwarę – czarodziejką (!) nie jesteś, nie wszystko da się wyrazić po polsku. Boję się, że użycie gwary mimo wszystko będzie wyglądać nieadekwatnie w Anglii – i będzie pasować równie dobrze, jak smartfony do Hogwartu (ah... ficzki).

      Trzymaj się, Niah.
      Do przeczytania

      Usuń
  3. „W ogóle uwielbiam teksty bez przerywników, bez streszczeń, bez zapchajdziur. Uwielbiam, kiedy rozdział wygląda tak: scena->scena->scena i jeszcze raz scena, nic więcej. Tak samo lubię dialogi, które mówią w dopisku narracyjnym tylko powiedział, bo wszystko inne zawsze wyciągam sobie sama, jak mi tylko autor da dialog. Ja to po prostu kocham, bo to sprawia, że łykam książkę w dzień, a nie męczę jej tygodniami i z miną zbitego psa. Jestem wielką fanką, gdy coś się dzieje, a u ciebie dzieje się wciąż, nawet gdy czytelnik się de facto cofa, no bo retrospekcja. Ale retrospekcja to też scena. Cała, bez wstępów, że bohater stoi, ogląda książkę i przypomina sobie że rok wcześniej coś tam coś tam i dopiero jest ta scena. Nie. Ja lubię trzy gwiazdki i scenę, bo ja lubię się domyślać, że ta następna scena wiąże się z tym, co przeczytałam albo otwiera mi zupełnie nowe drzwi. Nie cierpię tanich wstępów, notek jakby na marginesie odklejonych od tekstu, i nienawidzę streszczeń, że „rok temu Regulus spotkał Jamesa, rozmawiali o tym i o tym”."

    @Skoiastel
    Dzięki. Twój komentarz to najlepszy poradnik jaki ostatnio czytałam. Zrozumiałam, że absolutnie nie umiem pisać i popełniam te same błędy. Cóż, moje obecne opowiadanie dokończę w tym samym stylu, a przy następnym mocno się przyłożę.

    Tak samo mam ogromny problem z ekspozycją, nawet czytając poradniki, nie jestem w stanie tego zmienić. Droga ekipo, macie może jakieś ćwiczenia, jak się nauczyć poprawnie pisać? Ja dosłownie stosuję ekspozycję i nie zdaję sobie z tego sprawy nawet po sprawdzeniu tekstu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężki orzech z tą ekspozycją, szczerze mówiąc. Wkleję tu może cytat samej siebie, gdy pisałam innym razem właśnie o ekspozycji – może coś jeszcze ci się rozjaśni.

      „Ekspozycja, to nie tylko wielkie ściany tekstu. To często nadużywanie słowa czuć się, zapominanie o tym, że pisze się, by pobudzać wyobraźnię. Zasada głosi: Pokazuj, nie opisuj (Show, don't tell), ale równie dobrze brzmiałaby wersja: Opisz to tak, aby dać to odczuć. Podsuwając czytelnikowi pod nos informacje o tym, jak czuje i co myśli bohater, możesz go zanudzić obiektywizmem narratora i tylko o to w tym chodzi. Złe nie są opisy. Złe nie są myśli, wspomnienia (oczywiście, jeśli faktycznie nie zalewają rozdziału, trwając po kilka stron, by zginęła w nich główna linia fabularna, dziejące się obecnie wydarzenia). Błąd nie tkwi w samej istocie opisów, bo przecież nie da się napisać opowiadania bez nich, wtedy musiałabyś pisać tylko dialogi, wyszedłby ci z tego dramat (dosłownie, a i pewnie w przenośni).

      Ekspozycja to głównie styl opisu, charakter. Jeśli streszcza, przytacza stany emocjonalne, zamiast pokazywać je, zamiast dawać je czytelnikowi zobaczyć – męczy. Jeśli mówi za dużo naraz, zastępuje całe sceny – sprawia, że tekst zaczyna przypominać wypracowanie szkolne z dziedziny: napisz charakterystykę świata przedstawionego i żyjących w nim bohaterów. A charakterystyka to nie opowiadanie.

      Nasuwa mi się przykład: Był smutny. Nie zajmuje on w tekście dużo miejsca, nie jest ścianą, ale jest ekspozycją, ponieważ równie dobrze możesz napisać coś w stylu:
      Odetchnął ciężko i spuścił wzrok. Z tą swoją podłużną, kudłatą mordą pewnie znów przypominał spaniela... Lily już by gadała, że tylko z uśmiechem było mu do twarzy. Przełknął gorzką ślinę – Daje odczuć? No daje. I jest opisem zachowania postaci w bieżącej scenie przeplecionym z opisem odczuwanych emocjami. Wychodzi opis pozbawiony ekspozycji. :)”.

      Usuń