[73] ocena bloga: pierwszytaki.blogspot.com



Adres bloga: Pierwszytaki

Autorka: Uleańka

Tematyka: fantasy — high fantasy
 Oceniające: Nea i Koh




SZABLON
No dobrze, widzimy tu szablon oferowany przez bloggera – czyli nie jest specjalnie urodziwy. Właściwie jest dość mało urodziwy. Z drugiej strony wszystko pozostaje przejrzyste, czytelne, bez zbędnych udziwnień. Nie wiem tylko, po co ci gadżet z translatorem? Myślisz, że wbije tu jakiś, załóżmy, Egipcjanin i postanowi czytać blogaska?
Denerwuje mnie to, że linki na podstronie ze spisem treści są na czarnym tle. Przez kolor czcionki daje to dość… rażący efekt.
Hm, z tego, co widzę, wszystkie teksty na podstronach są z tym czarnym tłem. W połączeniu z oślepiająco białą czcionką wychodzi to wprost cudownie. Chyba skończy się kopiowaniem do Worda. Poza tym – wyjustuj tekst na podstronie O mnie, może też dodaj akapity? Akapity nie gryzą.
Jednak nie! We Wpisz się nie ma czarnego tła i od razu lepiej się czyta. Nie wiem tylko, po co księga gości na blogasku, ale niech będzie, nie moje małpy, nie moje zoo. Aha, wyjustuj i wstaw akapity.
Zakładka Co to KUSS? powinna znaleźć się na początku całej listy, nie na końcu. Powinna zostać wyjustowana. Powinna dostać akapity. I powinna stracić to przeklęte czarne tło. Czerń + biel naprawdę nie są dobrym połączeniem dla oczu w konfiguracji czarne tło oraz śnieżnobiałe litery. Zwłaszcza na ekranie.

JA ELIAH

Część 1.

Tak właśnie wyglądałam, gdy otworzyłam rozdział. Już pominę to, że czasami dostaję w sklepach dłuższe rachunki z zakupów – i nawet pal licho to, że w ogóle nie justujesz tekstu ani nie stosujesz wcięć akapitowych.
Największą tragedią, dramatem oraz rozpaczą jest to, że piszesz ciągiem. Naprawdę, naprawdę, naprawdę nigdy, otworzywszy książkę, nie zauważyłaś, że dialogi zaczynają się od nowej linijki? Że nie patrzysz na ścianę tekstu, tylko masz zróżnicowane długością akapity?
Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale czytanie tego, co nam serwujesz, to tortura. Niejasna, poplątana, katastrofalna tortura estetyczna oraz techniczna. W tej sytuacji może to i lepiej, że tekst ma długość świstka z pralni…?

No dobrze, zaczynamy od fragmentu wyróżnionego kursywą, z milionem wielokropków, oddzielonego od reszty – nazwijmy to szumnie – rozdziału długą kreską na półtorej szerokości pola tekstowego. Przesadziłam, na jedną szerokość i kawalątek. Nie bardzo wiem, po co ta krecha, skoro masz kursywę i wyraźną przerwę w tekście, tbh.

Ciemność... Tak nieprzenikniona, intymna, paląca oczodoły… – po pierwsze, jeśli po wielokropku nadal ciągniemy tę samą myśl, nie piszemy wielką literą. Jeśli zaczynamy nową myśl, wtedy piszemy wielką literą.
W tym fragmencie zastanawia mnie przede wszystkim zestawienie intymności z palącym oczodoły. Intymność kojarzy się z czymś pozytywnym w pewnym sensie, palenie oczodołów… not so much. Nie wiem niniejszym, co właściwie chciałaś oddać poprzez ten opis. Poza tym – pali same oczodoły, czyli oczu już nie było?
Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi, a to dopiero pierwsze zdanie.

Właściwie ten fragment jest totalnie oderwany od wszystkiego. Nie znamy narratora, sytuacji, dowiadujemy się tylko, że ktoś cierpi bardzo fizycznie z powodu miłości (przerwa na wywrócenie oczami), wywala mu flaki, pali oczodoły, ściska mu ciało i w ogóle Sodoma z Gomorą się dzieją. Krótki tekścik nie funkcjonuje w żaden sposób, bo zanim nawet zdołamy przyswoić cokolwiek, co próbuje nam przekazać, dostajemy wielgachną krechę i zostajemy przerzuceni do zupełnie odmiennego fragmentu, bez kursywy.
Mogłabym próbować to bronić, mówiąc, że to prolog, ale ewidentnie prologiem nie jest. Właściwie nie wiem, czym to jest, bo jeśli kursywa to prolog, to już czterokrotnie przekroczyłam jego długość własnym komentarzem (nie wspominając o reszcie ocenki), a jeśli tekst bez kursywy to rozdział pierwszy… to trochę kijowa ta kompozycja.

Cóż, na pierwszy rzut oka widzę, że nie masz pojęcia, jak zapisywać dialogi. Podam ci dwa artykuły: ten oraz ten. Jeśli chcesz się tego nauczyć, powinnaś to poczytać. Jeśli nie… to nie wiem, co ja tu robię.

W tekście bez kursywy dostajemy dramatyczną scenę, w której narrator szarpie się z dziewczyną opisywaną bardzo ambiwalentnie (przepiękne, rude loki, ale przeraźliwie niebieskie oczy), której pragnie, ale jej nie dostanie, bo – olaboga! – pokochała innego. W dodatku wybrała pierdolonego elfickiego kutasa (tak, to cytat). Ilość sprzecznych emocji, które mnie ogarniają na widok tego zestawienia, jest nie do nazwania.
Po pierwsze. Narrator chce opisać bohaterkę na piękną, tak? To dlaczego jej niebieskie oczy otrzymują cokolwiek negatywny wydźwięk? Psuje to obraz kobiety marzeń, mnie osobiście przeraźliwie niebieskie oczy trochę by niepokoiły.
Po drugie. Narrator do tej pory daje nam sporo dowodów na to, że wypowiada się literackim językiem. Wydatne usta, przepiękne, rude loki, chęć zatopienia się w nich oraz gładzenia – po czym wyjeżdża zdaniem, zacytuję: Ten pierdolony elficki kutas będzie przy niej!. Przekleństwa mają jak najbardziej prawo bytu w prozie. Ale nie w ten sposób. Nie w tak ordynarny, pozbawiony sensu sposób.

Ten pierdolony elficki kutas będzie przy niej! To jego wybrała. Nienawidzę Joaela! Nienawidzę tego szpiczasto-uchego chuja! Pomyśleć, że jeszcze pół roku temu był mi jak brat.. Zasrany Joael! – ...wow. Ja wiem, że pęknięte serce może zniszczyć każdą przyjaźń, a jedna baba na dwóch facetów to najgorsze, co może się zdarzyć, ale i tak uważam, że ta ich przyjaźń to niekoniecznie taka wielka była, skoro tak łatwo poszło.
W każdym razie, ja nie o tym. Rozdźwięk między tymi kilkoma zdaniami – od opisu po ten wylew hejtu – jest niesamowity. W negatywnym tego słowa znaczeniu. Nie wiem, może naszym narratorem jest nieokrzesany elfi menel? Znaczy, nie chcę znowu popadać w stereotypy, jasne, elf może być wulgarnym kutasem, że się tak wyrażę, ale hej, pozwól nam to zobaczyć. To, co tu zrobiłaś, jest odrzucające oraz niesmaczne. Poza tym raczej nie stosowałabym aż tylu mocnych przekleństw obok siebie w narracji, w takim niewielkim odstępie. To jest naprawdę… niefajne. Nie jesteś cool, jak dużo przeklinasz, generalnie. A póki co to u ciebie powtarzająca się maniera: rozpoczynasz fragment w poetycki sposób, by potem nagle zacząć używać wielu przekleństw i niskiego, kolokwialnego języka; nie wiem, skąd u ciebie słabość do tego zabiegu, ale uwierz mi, jest zły. Nie wywołuje szoku, zdziwienia czy zachwytu oryginalnością, wyłącznie zgorszenie i chęć wyjścia z bloga.
A tak w ogóle, szpiczastouchy pisze się bez dywizu.

No proszę, bohater postanawia dramatycznie odejść, robiąc wokół tego wielką drakę i jeszcze obciążając wyrzutami sumienia ukochaną. Jak śmiałaś pokochać innego! Wiedz, że zniszczyłaś mi życie! Będę się tułał po świecie, bezdomny oraz załamany, bo nie zechciałaś mnie! Man, mit friendzonu naprawdę nie działa tak, że jak ty kochasz laskę, ona ma święty obowiązek pokochać ciebie.

Zanim dziewczyna zdarzyła cokolwiek jeszcze powiedzieć, zniknąłem w oparach gęstej, mlecznej mgły, która od wieków spowijała elfie miasto – musiało im się potwornie żyć w tym elfim mieście, a reumatyzm to ich łamał w kościach już po dwudziestce chyba. Nie wiem, normalni ludzie w normalnym Świecie Fantasy™ założyliby chyba miasto tam, gdzie wieczna mgła nie utrudnia życia? Chyba że to Elfy Lubiące Dramę Z Każdego Powodu, co by tłumaczyło to dramatyczne odejście bohatera, uprzednio zrobiwszy biednej lasce sieczkę z mózgu swoim egoizmem.

Podsumujmy. Koleś jest zazdrosny o swoją miłostkę, pozwala na zniszczenie wieloletniej przyjaźni między sobą i jakimś szpiczastouchym kutasem, dramatycznie porzuca rodzinne miasto, jeszcze upewniając się, że laska będzie miała wyrzuty sumienia do końca życia, że go nie pokochała, i odchodzi, znikając we mgle.
Mam wrażenie, że to streszczenie komentuje się samo, ale spróbuję. Przede wszystkim… czy on ma czternaście lat? Naprawdę nie pomyślał, że a nuż mu przejdzie, może to nie jest ta jedyna? Nie próbował chronić przyjaźni? Przyjaźń jest tysiąckroć silniejsza niż zwykłe zauroczenie. Zwłaszcza że kolesiowi ewidentnie zależy na urodzie oraz ciele tej laski, chce jej, że sobie tak pozwolę ordynarnie powiedzieć, dosiąść, reszta jakby go nie bardzo interesuje. Ba! zaznacza, że nie będzie mógł patrzeć na to, jak przyjaciel będzie ją całował. Czyli… pożądał jej ciała, a nie ją kochał.
Naprawdę, powinni zainwestować w zamtuzy w tym elfim mieście.

Część 2.

O, w tej części kontynuujemy zamysł kursywa-brak kursywy. Wychodzi na to, że kursywa dzieje się teraz, a brak kursywy to wspomnienia. W porządku. Kompozycja dziwna oraz myląca, ale poza tym w miarę się broni, że tak powiem. Najmniej to broni ją długość, powiedzmy, wątków – trzy linijki i do widzenia.

Po raz kolejny narracja zestawia nas z bardzo zgrzytającym sparowaniem – poetycki opis kontra ordynarne przekleństwa. To naprawdę, naprawdę ze sobą zgrzyta, co więcej, zabija klimat, który zbudowała wcześniejsza narracja. Ślepy los zaprowadził mój okręt na rafy i teraz nie ma już odwrotu… albo Wielki Eliah, Wojownik Wschodzącego Słońca, Pogromca Władcy Cieni, Ten który Jest Synem Słońca ginie z głodu i pragnienia… – ale zaraz czytamy Ten pierdolony nekromanta zrobi sobie z niego metalowy nocnik… Super, narracjo, dzięki za zniszczenie całej koncepcji tego fragmentu.

Poza tym naprawdę nie rozumiem dramatu tego gościa. Tak jak zauważyłam już wcześniej, jego rozpacz wcale nie wygląda na pęknięte serce, tylko na za ciasne spodnie, więc wszystko na wstępie traci impet. Zresztą sam sobie jest winny – zakładam, że gdyby nie strzelał focha i nie uciekał, nikt by go nie złapał i nie zamknął w celi, gdzie sobie umarł.

Jeszcze jedna rzecz nie do końca służy temu fragmentowi – wypluwanie tylu obcych dla czytelnika nazw w obcej dla czytelnika sytuacji, ze świadomością, że to już ostatni rozdział tego opowiadania. Po co? To znaczy jest tego trochę za dużo w stosunku do tajemnicy, jaką próbujesz zbudować – i jakiej na pewno nie rozwiążesz, bo gdzie? W tych sześciu następnych linijkach? Don’t think so.

W tym rozdzialiku też nie stosujesz ordynarnej krechy, tylko gwiazdki – rozmnożone gwiazdki. Zwykle w prozie używa się trzech, nie… *liczy* dziewięciu.

Dobra, ledwie koleś wyjechał z miasta, już jest straszna drama. Jednocześnie naprędce wciskasz nam opis jego stroju – kapłan chyba? – oraz ogólnego wyglądu, włosy na przykład. To zupełnie nie zgadza się ani z tempem akcji, ani z tym, na co kładziesz nacisk w tym fragmencie, nawet nie wspominając o tym, że to narracja pierwszoosobowa. Chcesz mi powiedzieć, że koleś, zamiast bać się o tę ukochaną (i, goddammit, przyjaciela!), podziwia swoje włosy, zbroję i płaszcz?

Irid klęczała nad ciałem mojego starego przyjaciela... Kiedyś ucieszyłbym się z tego widoku…
Serio, przyjaźń tak nie działa. Naprawdę tak nie działa. Koleś nawet nie wydaje się specjalnym chamem, po prostu zakochał się ze wzajemnością, a jego kumpel nie – to nie są podstawy, by aż tak skreślić człowieka. Ludzie mają problem ze znienawidzeniem osób, z którymi nawiązały toksyczne relacje, a co dopiero w takiej sytuacji.
I w ogóle, jakie kiedyś? Ya mean, godzinę temu?

by zadać ostateczny cios tej niewinnej istocie... ? – widzę, że bohater nie jest pewien, czy jego ukochana jest niewinna.

Mam w ogóle rozumieć, że ten szkielet tak sobie stał i czekał, laska tak sobie klęczała i czekała, żeby bohater mógł najpierw ją zobaczyć, potem porozpaczać, a na końcu zareagować? To jakieś walki turowe czy cut-scenka w slow-mo?

Ciąg dalszy dramy pod tytułem Jak ona może kochać innego, kiedy ja jestem obok. To aż niesmaczne. Gdyby koleś tak ją kochał, nie wściekałby się, że nie patrzy na niego, a na umierającego ukochanego, tylko by ją, psiakość, po prostu bronił! Zresztą nawet to mu nie wychodzi – tyle wielkich tytułów, tyle pisania wielką literą jego dodatkowych imion, a ten nie umie nawet jednego zaklęcia rzucić, żeby kropnąć szkielet.

Nie bardzo też rozumiem, co miała oznaczać ostatnia scena. Ona umarła, dlatego jest taka spokojna? Czy może nie daje faka temu, że właśnie jej, zgaduję, przyjaciel kona u jej stóp, razem z jej ukochanym? Może to ona jest tym nekromantą? Tak wiele pytań, a my tylko słuchamy o tym, jak nasz bohater cierpi, bo laska go nie kocha.
Panie Jezu Cierpiący, zlituj się nad nim.

Aha, pragnę też zaznaczyć, że ilość wielokropków na przestrzeni tego tekstu jest tak niestrawna, że może rozboleć od nich brzuch. Albo wzrok. Albo jedno i drugie.

Tym razem na przerywnik użyłaś sześć gwiazdek. Zaczynam się zastanawiać, czy nie jest to jakiś nowatorski zabieg literacki, o którym jeszcze nigdy nie słyszałam. Ilość gwiazdek dzielimy zawsze przez trzy, czy coś?

O, trafiamy z bohaterem do celi z kursywy. No, przynajmniej ta kompozycja jakoś się zamknie, mimo długości rachunku. W tym miejscu jeszcze wspomnę, że opisy w tej narracji są tragiczne – niby narracja pierwszoosobowa, ale opisy konstruowane jak w słabej trzecioosobowej narracji. Po co więc wybierałaś pierwszoosobową?

Dzięki magii zabrał mi wspomnienia – przecież… to znaczy… wszystko to, co przeczytaliśmy przed chwilą, to był taki żart? Bohater przecież nie pamięta niczego, co było przed celą. No to kto był narratorem?!

Chaos tej rozmowy oraz sceny w celi jest przytłaczający. Nie bardzo wiem, kto z nim rozmawia, o czym, jaką żywi do niego złość. To ma być zamknięta kompozycja, zgaduję, skoro opowiadanie jest zakończone w dwóch częściach, a ta rozmowa nie wyjaśnia niczego. Zresztą złośliwości Tego Złego są na poziomie dziecka kończącego podstawówkę i wzbudziły we mnie jedynie pobłażliwość.
Cóż, powyzywali się, pokpili z siebie na zasadzie ty masz krzywy nos!, a ty masz krzywszy!, tyle. Zapadają dramatyczne ciemności i wsio w temacie. Nie no, pewnie, spoko.

Tak, coś z tym dzieleniem przez trzy musi być, bo teraz przerywnik jest w formie trzech gwiazdek, tak jak powinno być.

Ale tekst po gwiazdkach nie jest w żaden sposób ciekawy. Dostajemy raz jeszcze informację o tym, że bohaterowi jest smutno, bo laska, która mu się podobała, go nie chce, w dodatku patrzyła na niego obojętnie. I to mi nasuwa pytanie – czyli on się tak rozkochał w kobiecie, która nawet nie dawała mu sygnałów, że się nim interesuje? No to generalnie gratuluję, stary, przebiegłości oraz zmyślności.

KAMIEŃ ŻYCIA

Część 1.

Pościg nie zaczeka, aż się nasyci. W oddali, jakby w odpowiedzi na myśli dziewczyny, zawyły psy gończe – ech. Początek tego tekstu jest skrajnie pozbawiony klimatu. Dowiadujemy się o jakichś górach oraz wojnie, którą bohaterka kwituje ekspresyjnym cholerna wojna. Zaraz potem padają te słowa.
Trudno się wypowiadać o takich świstkach, bo trudno sobie wyobrazić, jak tekst mógłby wyglądać, gdyby dać mu trochę więcej miejsca na rozwinięcie. Może gdyby wstęp nie zajął czterech linijek, a stronę w Wordzie, moment podjęcia pogoni byłby lepszy. Teraz jednak mamy efekt deus ex machina i skrajne czytelnicze znudzenie.

Zacisnęła mocniej sine od zimna ręce na małym zawiniątku – dopiero teraz dowiadujemy się, że bohaterce jest zimno, a zdążyliśmy przebrnąć przez opis krajobrazu, powiedzmy – nazwanie sytuacji politycznej (cholerna wojna) oraz zawiązanie akcji. Poza tym, skoro przed kimś uciekała i ci ktosiowie prawie ją dopadli, już by nie było jej wcale zimno, adrenalina potrafi rozgrzać.

Dlaczego bohaterka mówi do siebie? W dodatku w taki łopatologiczny sposób? Chyba żeby czytelnik zrozumiał, co się dzieje. Trąca to wschodnimi animacjami. Poza tym nie jest w żaden sposób uwarunkowane logicznie – dziewczyna ma zaburzenia psychiczne, że musi sobie na głos mówić o wszystkim, co może lub czego nie może zrobić?

Ralph był jej towarzyszem. Jedyną osobą, której ufała. Zginął, aby ocalić jej życie i dać czas na ucieczkę… – dzięki, ekspozycjo, moment podjęcia pościgu to jest najlepszy czas, żeby łopatologicznie przedstawić jeden z wątków i odrzeć tekst z chwilowego suspensu, w końcu nikt nie wiedział, kim jest Ralph. Błyskawicznie jednak to wyjaśniasz, żeby przypadkiem kogoś nie zaciekawić.

odgłosy pościgu ucichły – ...że w sensie ona tak sobie stała, myślała na głos, gapiła się na kamień i wspominała Ralpha, a ten pościg kłębił się za nią, po czym nagle stwierdził eee, do kitu, czas coś wszamać, ona i tak nie zacznie na razie uciekać? Przecież nawet nie było wzmianki o tym, żeby bohaterka przejęła się tym szczekaniem psów, tylko ciągle sadziła do siebie monolog o fabule oraz swoim backstory. Jezu.

- rozbijają obóz… – a ta skąd to wie? Poznaje po odgłosach wydawanych przez psy? Gardłowe warczenie oznacza gulasz na kolację?

Była bardzo silna, ale wydarzenia ostatnich dni dały się jej we znali i teraz potrzebowała snu – dopiero po kilku dniach całkowitego napięcia fizycznego oraz psychicznego (przynajmniej tak zakładam, skoro wojna i pościgi, brakuje tylko wybuchów) zaczęła odczuwać zmęczenie? Ona chyba jest jakąś maszyną, nie człowiekiem.

Kilka metrów na prawo zauważyła starą drewnianą chatę – kilka metrów to, tak jakby, tuż pod nosem. I ona tak stała, kontemplowała swoje życie na widoku, póki narracja nie pozwoliła jej dostrzec schronienie? Poza tym, skoro ona tak z marszu zauważyła tę chatę, jej prześladowcy też zobaczą. Co stanie na przeszkodzie, żeby przeszukali to miejsce? To pierwszy potencjalny kąt, w którym mogą szukać swojej ofiary, come on.

Czarnowłosa uchyliła drzwi.

Rozdzialik zamykają nam przemyślenia bohaterki na temat tego, jaka jest dzielna, silna, trudna do zabicia i w ogóle. Pewnie jeszcze nie krwawi jak zwykły człowiek i nie potrzebuje jedzenia. Super, znalezienie starej chaty wymagało mnóstwa sprytu, przecież nikt nie pomyśli, żeby jej szukać w starej chacie. Poza tym, nie wiem, wlezienie do takiego miejsca i rozpalenie ognia dla osoby, która ucieka od dłuższego czasu, nie jest powodem do skrajnej dumy. Nie wspominając o tym, że dym z ognia natychmiast zwabi wszystkich prześladowców i ci powinni tę laskę osaczyć w tej chatce, gdzie sobie właśnie słodko śpi, przekonana o swojej zajebistości.
A na sam koniec… czy ona niczego nie je? Nie pije? Narracja nawet słowem się nie zająknęła, dziewczę tylko ordynarnie rzuciło się na płaską powierzchnię i natychmiast zapadło w sen. Narracja przekonywała, że niby rozmyślała, ale nawet nie dostajemy wglądu w zmartwienia czy niepokoje bohaterki, więc równie dobrze mogła bezmyślnie się walnąć do spania, nie robi to różnicy.
Aha, jeszcze jedno. Że w sensie ona przed pogonią, pewnie konną, uzbrojoną dodatkowo w psy gończe, popierdziela pieszo? Ja nie wiem, chyba goni ją banda idiotów i bardzo starych psów, skoro jeszcze jej nie dorwali.

Część 2.

Niby scena przebudzenia była całkiem spoko – znalazło się w niej trochę emocji, wspomnienie napisane niezbyt nachalnie i w ogóle… ale, ekhm, ona chyba uciekała przed kimś? Psy gończe, wojna, panika, głodowanie, ciężka podróż? I ona tak się wyleguje w opuszczonej chacie, aż ją rozkosznie budzą promyczki, przeciąga się zadowolona i z nostalgią wspomina zmarłego przyjaciela?
Że jej ta pogoń jeszcze dziury w dupsku nie zrobiła, to jestem w szczerym szoku.

O matko, laska żre trzy suchary po głodowaniu bór wie ile i ma siłę uciekać dalej? No ni chybi, człowiek z żelaza. Swoją drogą szokuje mnie jej całkowity, idealny spokój, jakby wcale nie była w zagrożeniu życia. Jest czas na wszystko – na kulturalne śniadanko, wspominanie przyjaciela, rozkoszowanie się promieniami słońca. Przecież Imperatyw Narracyjny ochroni ją przed niechcianym pojmaniem.

Aha, w środku narracji nagle pojawia się… ile? Siedem dywizów, cholera wie po co, a zaraz za nimi zostajemy poinformowani, że od pogoni oraz sceny w chatce minął miesiąc. To chyba najbardziej niezręczne, kulawe oraz pozbawione racji bytu przeniesienie w czasie narracyjnym, jakie widziałam do tej pory.
Po co w ogóle zaczynałaś wątek pogoni, skoro był ci na nic? Ani napięcia, ani niepokoju, nic, ot, jakaś pogoń, hen daleko, żeby nie było, że laska na spacer wyszła.

Co więcej, pół tego rozdzialiku zajmuje gigantyczna ekspozycja odnośnie miejsca pobytu bohaterki, tego, jaką trasę przebyła w miesiąc (to musiały być bardzo małe oraz przyjazne góry, a tutejsze państwa to chyba są wielkości kartki z zeszytu, że tyle udało jej się zrobić w miesiąc, skoro podróżowała pieszo), kogo szuka i kim ta osoba jest. Ktoś liczył na odrobinę tajemnicy w związku z postacią najemniczki Shivy? Nie ma mowy, narrator pośpieszył z dokładnym wyjaśnieniem, jak wygląda, co robi, co lubi, a czego nie lubi, w ogóle już wszystko o niej wiemy, można ją odhaczyć z listy fabularnych punktów.

Wiedziała z opowieści o tym herosie, że nie złoto (bo tego akurat miała pod dostatkiem, i w większości przepijała lub rozdawała biedakom - wspominałam o jej cholernie mocnej głowie? Mało kto mógł być jej towarzyszem od kufla.) – co… co tu się…? Dlaczego narrator zaczął ze mną rozmawiać? W nawiasie? Narratorze, czy się narrator może odstosunkować i wrócić do swojej roboty, zamiast gawędzić z czytelnikiem?
I tak, mamy Doskonałą Sarah, a zaraz za nią podąża Doskonała Shiva. Żebyśmy się zaraz nie potknęli o wysyp ich wspaniałości.

O, ekspozycji ciąg dalszy, teraz dowiadujemy się wszystkiego o nieumarłych oraz o celu wędrówki naszej bohaterki. Gdyby wyciąć z tego rozdzialiku wszystkie ekspozycje, zostałaby wyłącznie scena w chatce. Co to oznacza? Że narracja prowadzona jest bardzo nieciekawie oraz nieudolnie.
Poza tym – najemniczka, która pomaga komuś charytatywnie, bo jej się nudzi? No, takie rzeczy może załatwić wyłącznie Imperatyw Narracyjny.

Dlaczego bohaterka myśli o sobie w trzeciej osobie? I dlaczego jej myśli są skrajnie łopatologiczne? Dlaczego narrator ni z gruchy, ni z pietruchy włącza się do opowieści (Tylko ona może mi pomóc), skoro opowiada o Sarah?
Dlaczego cały ten rozdział to nudna, niezdarna ekspozycja na pół strony?

Pytania same jej się nasuwały do głowy, gdy nagle usłyszała przerażony krzyk kobiety. Zesztywniała i wytężyła wszystkie zmysły. Przez kilka sekund wsłuchiwała się w ciszę, gdy powietrze przeszył ten sam krzyk – mówię wam, to ja. To byłam ja, sfrustrowana ilością ekspozycji w tym tekście.
A odsuwając głupie żarty na bok – to takie opkowe, żeby na totalnym pustkowiu, w środku ogromnego nigdzie, nagle bohatera alarmował okrzyk kogoś w potrzebie.

Część 3.

Bohaterka, zamiast rzucić się nieszczęsnej staruszce na ratunek – ma przecież Magiczny Miecz™ i jest taka zajebista – kontempluje to, jak rozbójnicy tłuką starowinkę na kwaśne jabłko, zarżnąwszy jej męża. Nie no, stawia ją to w złotym świetle herosa, kiedy tak analizuje ubiór rozbójników, a staruszkę mordują.
W sensie, niby byłoby spoko stworzyć całkowicie negatywnego bohatera (który lubi mordowanie staruszek, kociątek oraz dzieci), tyle że narracja nie szczędzi słów w opisywaniu, jaka to Sarah jest cudowna. Więc gdzie ta cudowność i doskonałość?

Nie wiem, ona naprawdę potrzebowała się chować w wątpliwym miejscu, by ocenić swoje szanse w starciu? Jeszcze przed chwilą z całą dokładnością mogła określić, kto jakie obuwie nosi, koszule i w ogóle, ale żeby policzyć wroga, musiała przejść w takie miejsce, żeby natychmiast się wyrżnąć?
W ogóle, jak to zadziałało? Żwir osunął jej się spod nogi i upadła na kolana. Stała na płaskim, na wzgórzu, na skraju wzgórza? Jak ona to zrobiła właściwie? Nie dowiemy się nigdy, prawa fizyki uparcie milczą.

przywódca całej tej pożal się boże bandy – chrześcijańskie powiedzenia w każdym uniwersum!

Mam rozumieć, że Sarah tak klęczała na tym żwirze, czekając, aż zbiry naradzą się, co z nią zrobić? Poczekała grzecznie, aż do niej podeszli, schwycili ją i wzięli do wozu? No, doprawdy, ktoś przed chwilą chwalił się, jak trudno go zabić i że przetrwanie w dziczy to ma w małym paluszku. A teraz jej jedyną reakcją na schwytanie i komentarze sugerujące możliwy gwałt jest zamknięcie oczu. Brawa dla tej nieustraszonej, ogarniętej, silnej, sprytnej, odważnej, trudnej do zabicia wojowniczki!

Skoro rycerz pędził na ratunek, jakim cudem Sarah była w stanie tak dokładnie przeanalizować jego uzbrojenie? I skoro przywidziało jej się, że płaszcz z wilka to tak naprawdę jego wilcza głowa, to dlaczego najpierw rozpoznała go poprawnie? To nielogiczne z punktu widzenia narracji oraz akcji. But oh well.

ów demon szaleńczo wymachiwał mieczem, który trzymał w prawej dłoni – no, szaleńcze wymachiwanie mieczem robi z niego cokolwiek średniego wojownika czy tam rycerza. Ciekawe, jak szybko sam się pokaleczy tą bronią, tak nią machając w pędzie.

Dla normalnego człowieka byłby on zapewne mieczem dwuręcznym, jednak ta postać wydawała się nie odczuwać jego ciężaru.
Chyba musimy sobie coś wyjaśnić. Dwuręczny miecz waży do trzech kilogramów i jest długości około dwóch metrów. Takim mieczem nie da się po prostu wymachiwać, bo się wyrżnie na twarz przy dużym rozpędzeniu – a nasz dzielny wojownik właśnie pędzi na złamanie karku.
W ogóle fascynuje mnie to, że tutaj wszyscy poruszają się pieszo. Nawet przy wozie staruszków – o których narracja już zapomniała – nie ma żadnego zwierzęcia, żywego lub martwego. Może to babcia go ciągnęła?

O, Sarah ma tyle czasu w tym zamieszaniu, by ocenić urodę drepczącego za wojownikiem łucznika. Sarah w ogóle ma w tym tekście czas na wszystko, tylko nie na to, na co powinna.

...wojownik rzucił dwuręcznym mieczem. I jeszcze trafił. Like, zdajesz sobie sprawę, że żeby rzucać bronią, ta musi być odpowiednio wyważona do tego celu? Chyba naoglądałaś się za dużo anime. Albo ogółem głupich bajek. Lub bardzo kiepskich filmów fantasy. Złe gry komputerowe? Cokolwiek.
Mieczem dwuręcznym nie da się rzucić jak nożem do rzucania. Trust me.

Nie mam pojęcia, za co staruszka jej dziękowała. Za to, że się przyglądała, jak ją kopali, i oceniała ubiór oprawców? Serio, Sarah nie zrobiła niczego – poza tym, że dała się schwycić i gdyby nie kolejni wojownicy deus ex machina, skończyłaby skatowana, zgwałcona i bór wie, co jeszcze.
No faktycznie, heroiczny wyczyn.

Fascynuje mnie to, że wojownicy deus ex machina w ogóle zignorowali konającą staruszkę. O ile koleś w skórze wilka – obstawiam, że to Shiva, narrator pewnie nie bez powodu się rypnął i w pewnym momencie zaczął prowadzić żeńską narrację – jeszcze jest na tyle naładowany adrenaliną, że dałoby się to przełknąć, o tyle łucznik raczej zachował zimną krew. A służył w tym rozdziale tylko do wypuszczania strzał i dreptania bez celu.
Ale cóż, wszyscy wiemy, że bohaterem tej sytuacji była Sarah, prawda. Gdyby nie ona, nic by się nie udało…! Oh, wait.

Część 4.

Dobra, wojownik to na stówę Shiva, a narracja sugeruje to tak nieudolnie, że ujawniła całą tajemnicę. Nie to ostatecznie jednak zdenerwowało mnie najbardziej, nie spodziewałam się w końcu niczego więcej.
Nikt, dosłownie nikt nie zwraca uwagi na zamordowaną parę starców. Już nawet nie będę marudzić, że nie mam pojęcia, co dwoje starych ludzi robiło w środku jednego wielkiego nigdzie – zamordowano ich, a wybawcy mają wyrąbane. Wszyscy skupili się wokół Sarah, ona sama też w ostatniej chwili przypomina sobie, że tuż za nią leżą dwa ciała.

Na pytanie Dokąd prowadzi twoja droga? Sarah odpowiada Ja również. Aha. No jasne.

Powstanie tej grupki pod wezwaniem jest tak pozbawione opisów, emocji, myśli, pozbawione wszystkiego, że po fragmencie przebiega się spojrzeniem, nie rejestruje się niczego ciekawego i na wszelki wypadek sprawdza się, ile jeszcze zostało do końca tego rozdzialiku.
Przede wszystkim naszym problemem jest to, że nie mamy pojęcia, o co chodzi głównej bohaterce. Nie musimy znać całego jej backstory, ale dobrze byłoby wiedzieć, dokąd właściwie ona gna z tym głazem i mniej więcej po co.

Nie za bardzo wiem, o jakich falach mówi narracja – myślałam, że to trawa. Potem, że wzgórza. Ale kiedy narracja stwierdziła, że fale porastały drzewa, zwątpiłam. Może to bardzo hard fantasy shit i mój ograniczony umysł tego nie ogarnia.

Orły nie polują na równinach/wyżynach na myszy. Potrafią upolować kozicę, więc nie sądzę, by jakikolwiek orzeł najadł się myszą.

Tak, narracjo, podkreśl jeszcze kilkukrotnie, że Sig może być kobietą, bo przecież wcale nikt nie ogarnął, że to Shiva. Może więcej zająknięć i odniesień do tego, że kumpel mówi do niego jak do kobiety? (W ogóle jak mówi się do kogoś jak do kobiety? Wyjaśnij mi to, proszę, bo naprawdę nie pojmuję. Kobieta to jakieś głupsze zwierzę, że nie używa się do niej tych samych słów co do mężczyzn?).

Ta wieża strażnicza… czego pilnuje? Tak sobie sterczy pojedyncza wieża w jednym wielkim nigdzie, wśród wzgórz i łąk, wypatrując randomowych rozbójników mordujących randomowe babcie?

Sarah nie ma żadnych refleksji na temat podróżowania z obcymi mężczyznami, widzę – poza problemem z tym, że nie zwracają na nią uwagi. Po prostu, w pełni im ufając, idzie spać, nie bojąc się napadu albo gwałtu, albo zamordowania, albo czegokolwiek. Przecież zna ich całe kilka godzin, na pewno nie skrzywdziliby muchy! Zwłaszcza Sig, którego ciągle określa mianem szalonego. No totalnie jest bezpieczna jak u mamy pod spódnicą, głupia ja!

Część 5.

Najpierw czytamy o zbliżającej się burzy, a już w następnym zdaniu Sig próbuje przekrzyczeć bijące pioruny. Albo ktoś nie wie, jak wygląda zbliżająca się burza, albo that escalated quickly.

Strażnik wychyla się zza murów wieży strzegącej Wielkiego Nigdzie na granicy z Kompletnym Zadupiem, a bohaterowie są w stanie – wśród bijących piorunów! – dokładnie określić jego urodę oraz to, czy pasuje do miejscowego kanonu? Sokole oczy, ni chybi.

Ojeeej, największe zaskoczenie świata, kto by pomyślał, że Sig to Shiva…! Jestem w takim szoku, że aż westchnęłam.
Narracja zdradziła to chyba osiem razy, nie żebym narzekała. Suspens był z tego żaden, jeśli mam być szczera.

Chwila, jaka warownia? Przez cały czas była mowa o wieży strażniczej. Wieża, że się tak posłużę bardzo fachowymi określeniami, to pionowa kamienna budowla. Taki cholerny słup sterczący w niebo. Jakim cudem nagle stała się warownią? W dodatku z jakąś sławną na całą okolicę karczmą? Nie wiem, oni trafili do współczesnego hotelu umiejscowionego w ruinach dawnej wieży strażniczej?
Co tam się dzieje, architekturo?!

Deklinacja szaleje, dosłownie – zwłaszcza że ta warownia słynie z dobrze wyposażoną karczmę albo Porozmawiamy przy kuflu piwa i soczyste pieczenie. Nie wiem, co się dzieje, ale wieża właśnie ewoluowała w warownię, więc czego ja się spodziewałam.

Jak oni wjechali przez bramę, skoro szli pieszo? Tak na ostatnie dwa metry buchnęli jakieś samopas spacerujące konie, żeby było godniej?

O, teraz mamy dość współczesną nomenklaturę – barman. Barman to słowo pochodzenia angielskiego, od bar man. Czyli człowiek baru, człowiek zza baru. A w czasach, które kreujesz, tacy panowie nie stali za barem, tylko za ladą. Co oznacza, że słówko nie ma prawa bytu.

Pięć sztuk złota za barana i piwo dla wszystkich? W tym świecie musiało się żyć jak w raju, skoro jeszcze mogła dostać za to resztę. Przecież to wcale nie tak dużo pieniędzy… przynajmniej sugerując się wszystkimi grami RPG, w które grałam. Narracja milczy na temat waluty tego świata, więc trudno się poruszać z całą pewnością w tej materii. Wydaje mi się jednak, że piwo dla każdego gościa karczmy – która była bardzo zatłoczona, jak mówi narracja – to naprawdę spory wydatek.

Ten barman poradził sobie wyjątkowo szybko z zamówieniem. Ledwo padło hasło, czego sobie życzą, wszystko natychmiast się zmaterializowało! Nie miał żadnych dziewek do pomocy? Nic? Sam tak wyczarował napitek z powietrza? Drugi Jezus, czy ki diabeł?

Nie no, pewnie, brawo, Sarah. Wyjmij coś ewidentnie Bardzo Ważnego w zatłoczonej, pełnej pijanych facetów karczmie. Totalnie co mogłoby pójść źle? Zdradź się z tym, że to ciebie poszukiwano dawniej, bo na pewno jakieś plotki nawet do Wielkiego Nigdzie dotarły, nie przejmuj się szpiegami ani kłopotami. A+ za przebiegłość! Dlaczego jeszcze jej szlag nie trafił, nie pojmę.

Poza tym, co oni zrobili z tym swoim jeńcem? Siedzi, pije i je z nimi? Na to wychodzi, bo narracja nie oddała go w ręce władz… z drugiej strony nie zabrała też do karczmy. Może to jego barman transmutował w wino. Oraz chleb.
To było suche, nieważne.

Część 6.

Shiva pije prosto z dzbana? Nie przelewa sobie wina, ja wiem, do kubka? Cóż, podkreślanie jej męskości jest bardzo, jakby to powiedzieć… mało finezyjne. Naprawdę musisz cisnąć po stereotypach, żeby czuć, że masz wiarygodną (jeśli można to tak nazwać w ogóle) postać?

Aha, czyli Sarah nie dość, że macha czymś cennym w karczmie pełnej pijanych ludzi, to jeszcze macha tym czymś przed oczami osób, które nie mają bladego pojęcia, o co jej może chodzić? Jestem zszokowana jej przebiegłością.

Spodziewała się, że wojowniczka będzie niechętna do wyprawy – z tego, co pamiętam z wcześniejszych rozdziałów, to Sarah właśnie była przekonana, że Shiva okaże się chętna, by nadstawiać za nią karku. Kobieta zmienną jest? Szkoda tylko, że narracja zapomniała nas poinformować o zmianie zdania.
Poza tym – niechętna wyprawie.

Właściwie… ona postawiła Sarah też żarcie? Like, kupiła jej wszystko, bez zająknięcia? Po czym podkreśla, żeby się waliła z tym swoim fancy kamyczkiem, bo wcale jej nie zna? Ale fundować jedzenie i alkohol to spoko.
Nie rozumiem też, dlaczego Shiva nie udała się tam, gdzie jej kompania. Mam wrażenie, że nie jest to przemyślany wątek i powstał właśnie w tej chwili, żeby Shiva mogła chociaż przez chwilę opierać się przed Sarah.

- Nigdy, ale to nigdy nie zatrzymuj mnie w ten sposób – Sarah złapała ją za rękę. Zakładam, że jej dłoń wygląda jak dłoń dziecka przy ramieniu Shivy. Nie wiem, o co ta drama, ale spoko. Drama być musi, choćby bezsensowna i totalnie zdupy.

Znowu atakują nas dywizy, które pełnią funkcję przeskoku czasowego oraz – może – narracyjnego. Ale nikt nie wpadł na to, żeby użyć enterów, przez co tak sobie są w samym środku litego tekstu.
Przez formatowanie tych rozdziałów nie jestem w stanie czytać więcej niż dwa dziennie, bo mi szkliwo pęka i oczy łzawią w rozpaczy, serio.

Obawiam się, że cię zasmucę, ale od koni nie śmierdzi aż tak, żeby nie dało się spać po nocy i żeby było to czuć w zamkniętym pokoju w karczmie. Może Sarah czuje rzygowiny i szczyny zacnych klientów przybytku? Zmieszane z wonią rozlanego, taniego alkoholu? To już prędzej. Konie mają specyficzny zapach, owszem, jednak lżejszy niż zapach, na przykład, dobywający się z obór.
Żeby waliło tak, że nie dałoby się spać, musieliby chyba upchnąć ze trzysta koni na bardzo małej przestrzeni… a przypominam, że jesteśmy, psiamać, w wieży.

Ta zaradna, trudna do wykończenia, odważna i pomysłowa dziewczyna, zamiast kombinować, jak zmusić Shivę do współpracy, stoi i się nad sobą użala, rozważając natychmiastowy powrót do domu. Zakładając, że jeszcze jakiś ma tam, skąd nawiała. Brawo, naprawdę, konsekwencja kreacji na A+.

Och, świetnie, dostajemy cały powód tej szalonej wyprawy oraz backstory bohaterki w ekspozycji na całe pół rozdziału! Lepiej się tego po prostu nie dało załatwić – i subtelniej. Zawsze można jeszcze wziąć ciężką kłodę i przyrżnąć czytelnikowi przez łeb, na wypadek, gdyby jeszcze żywił jakiekolwiek zainteresowanie względem tej historii.
Nie odkrywa się na tyle istotnych kart w taki sposób, autorko. Jeszcze dopowiadając szczegóły przeszłości w nawiasach!

Nie wiem, dlaczego nagle ojciec został winny całemu dramatowi z odejściem matki, ale spoko. Na kogoś trzeba zwalić winę, chrzanić, że poświęcił własne życie, by uratować córki. A Sarah nawet nie potrafiła zaopiekować się siostrą, żeby nie utonęła. Wydaje mi się, że to ostatnia osoba, która powinna bawić się kamieniami wracającymi zmarłych do świata żywych, ale co ja tam wiem.
No i właśnie, dostajemy całe backstory, wszystkie motywy, trochę emocji Sarah, dokładny opis roli, jaką pełnił w jej życiu Ralph, a przy okazji jeszcze streszczenie tego, kim jest bóg, któremu postanowiła służyć. Rany boskie, jakie to jest bez sensu. Dlaczego nie mogłaś tego oddać w emocjach Sarah? W dialogach? W scenach? Dlaczego nas policzkujesz cegłą, zamiast ukradkiem podrzucać elementy układanki?

Och, jak uroczo, rozdział kończy się – to niebywałe – kolejną ekspozycją. Tym razem piękne odkrycie kart dotyczących Shivy! Naprędce zdradźmy wszystko, co o tej postaci wymyśliliśmy, pozbawiając ją jakichkolwiek tajemnic, no bo po co prowadzić fabułę, nie?
A w ogóle ten Teodor to też się z choinki urwał. Spotkali dziewuchę w Wielkim Nigdzie i już się chłopak powołuje na Friendship Is Magic™, na moc zaufania oraz sumienie? Jakie sumienie? Shiva w gruncie rzeczy zachowała się logicznie i racjonalnie. Jako pierwsza postać w tym tekście, ech.

Część 7.

Nie da się przejść do tej części z zakładki Spis treści, pojawia się informacja, że taka strona nie istnieje. Kosztowało mnie to bardzo dużo klikania w Starsze posty.

...dlaczego Shiva miała torbę podróżną Sarah? Buchnęła jej? Sarah poszła spać i nie zorientowała się, że została okradziona? Co tu się wyrabia, do diaska?

Dlaczego w ogóle nie pochylamy się nad emocjami Sarah? Bohaterka nie ma żadnych refleksji, wątpliwości, zawahań, po prostu jak ta owieczka na rzeź drepcze w ślad za Imperatywem Opkowym, wiedząc, że przyniesie jej to, czego potrzebuje.

Czarny rumak to kary rumak. Nazwy końskich maści nie są wiedzą tajemną, naprawdę, w dodatku często się ich używa w popkulturze, więc nie widzę problemu.

Aha, konia też jej kupiła Shiva? Czy może wypożyczyła? Na jedno wychodzi. Nadal nie rozumiem, dlaczego Sarah jak pijawa się do tej Shivy przykleiła… a Shiva nie ma nic przeciwko, goddamit.

- Opowiedz mi coś o nich… – powiedziała Sarah po kilkunastu minutach marszu w ciszy, licząc na to, że Shiva potrafi czytać w myślach. Nie zgadniecie.
Potrafi.

Zastanawiam się nad sensem istnienia Psiogłowych – wygląda na to, że są wyjęci prosto z egipskiej mitologii. W dodatku, podobnie jak Anubis, są powiązani ze śmiercią. Przypadek? Nie sądzę.
Wracając. Tworząc nową rasę, chyba trzeba sobie zadać pytanie, po co. Po co mają mieć psi łeb? Tylko dla lepszego węchu i słuchu? Przecież żeby to uzyskać, wystarczyłoby im minimalnie zdeformować ludzką twarz. Brak dodatkowego owłosienia, dodatkowych kończyn, czegokolwiek, co by ich zbliżało do zwierzęcia w tym wypadku, czyni to skrajnie bezsensownym. Że tak zapytam, co to za rasa, która różni się tylko kształtem głowy i nawykami kulturowym? Po co im ta psia głowa, bez niej nie mogli być słownymi obywatelami? Dobrymi łowcami? Dunno.

Nie rozumiem, dlaczego znienacka wypowiedź Shivy zostaje zapisana kursywą, tak praktycznie wpół zdania, no ale cóż. Chyba już przywykłam do tego, że formatowanie w tym tekście w ogóle nie istnieje.

wiedziałam, że jedyną jego winą była jego rasa – niby skąd to wiedziała? Miał to wypisane na smutnym ryjku? Przecież mógł równie dobrze tak samo kogoś zamordować, zgwałcić, okraść, cokolwiek. Ale nie, racja, przecież tylko ludzie są źli.

Dlaczego w wypowiedzi Shivy pojawia się zapis dialogowy? Dlaczego Shiva tego nie parafrazuje? Tak pluła tymi dywizami (które powinny być półpauzą lub pauzą, ale to problem nie tylko tego dialogu, więc) w oczy Sarah?

Zastanawia mnie, dlaczego reszta złoczyńców nie zrobiła rabanu. Shiva uwalnia jednego ze skazańców, a innych zostawia – i im to nie przeszkadza? W ogóle tak miażdży mnie to, że Shiva święcie wierzy w niewinność Psiogłowego, nawet kiedy sam przyznał się do mordowania. Ale co tam, nawet jeśli z zimną krwią zabił rodzinę, a kobiety i córki zgwałcił, to nic. Jest biednym, prześladowanym stworzonkiem!

Na pewno ktoś będzie miał zapasowego konia – chyba aż czuć na mieście, jak bardzo teraz kisnę. Zapasowy koń. Przewożony w bagażniku, jak pan Bóg przykazał.

Jak ten Psiogłowy to zrobił? Wymęczony, ledwo żywy, był na tyle szybki, żeby wyprzedzić w pełni sprawną Shivę? W dodatku jak się dźgnął tym sztyletem, kiedy wcisnął go w łapę Shivy? Nie rozumiem. Nie rozumiem! *zaczyna nucić Macarenę*.

Och, taaak, ludzie to samo zło, rasistowskie gnidy, nowotwory na zdrowych, współczujących, niewinnych, delikatnych organizmach innych ras!
Chyba mnie mdli, serio. Jasne, postać może mieć taki pogląd, ale sposób, w jaki zostało to przedstawione, jest tak zły. Shiva nie jest wiarygodna, cała narracja zdaje się jej przytakiwać, nikt nawet nie próbuje jej wytknąć luki w rozumowaniu. Chwalmy Jedyną Słuszną Prawdę!

Jej oczy zrobiły się wąziutkie, a z ust toczyła się piana – ktoś sprawdził przed wyjazdem w książeczce zdrowia, czy Shiva była szczepiona na wściekliznę?

Tak na marginesie, ten koń to się spocił od strachu? Nawet koń o najgorszej kondycji świata nie zmęczyłby się do tego stopnia podróżą stępem, która trwa góra dwadzieścia minut. Chyba temperatura powietrza musiałaby dochodzić do 80 stopni Celsjusza.

Teodor oficjalnie jest najbardziej pozbawioną charakteru postacią, jaką kiedykolwiek widziałam. Odzywa się tylko po to, żeby popchnąć fabułę w dobrą stronę. Nie no, spoko.

Teodor klepnął w tyłek rumaka Sarah – koń ma zad, nie tyłek. I jest jakieś 60% szans, że koń, walnięty w zad znienacka, odda wierzgnięciem w samoobronie. Gratuluję wiedzy na temat zwierząt, na których podróżujecie, misiaczki.

Część 8.

I znowu, nie da się przejść do tekstu ze Spisu treści. Co to oznacza? Cóż, dla ciebie pewnie nic, dla mnie mnóstwo klikania w starszy post.

Nie wiem, dlaczego Sarah tak przeżywa wybuch Shivy – w dodatku przez ostatni miesiąc, jak twierdzi narracja. Nie było to nic niebywałego ani wstrząsającego, a na pewno nie do tego stopnia, w jakim Sarah to roztrząsa. Ale niech jej będzie, zachowuje się najbardziej irracjonalnie ze wszystkich, to niech ma powód do nowej dramy.

O, no i proszę, teraz Sarah jest malowana w negatywnych barwach, bo jak może krytykować biedną, uciśnioną rasę? Nie znoszę takiego stawiania sprawy – nie ma tylko czerni i bieli, ludzie.

Tak, Sarah, genialny plan. Miej problem z kimś, ale nie porozmawiaj o tym, chociaż będziecie na siebie skazani przez dłuższy czas, bo nie. Atmosfera niczym złoto murowana. Naprawdę da się wyczuć, jak ktoś jest na kogoś cięty, nie trzeba być specjalnie spostrzegawczym czy wrażliwym.

- Ktoś nie bardzo chce mieć gości – mówi Shiva, odnosząc się do ukochanej, biednej, uciśnionej rasy, za którą najchętniej oddałaby życie. Natychmiast dodaje: - Jedźmy tam. Wiwat konsekwencja!

Naprawdę, Sarah nie mogła się domyślić, że Shiva, wydając nieartykułowane dźwięki, posługiwała się językiem Psiogłowych? A gdzie podziała się ta opiewana przez narrację inteligencja Sarah? Poszła na spacer?
Swoją drogą, nie mam pojęcia, gdzie Shiva się tego języka nauczyła, skoro jedyny Psiogłowy, z którym miała kontakt, skonał u jej stóp góra kwadrans od momentu poznania. Ale Imperatyw wszystko naprawi!

Aha, czyli Teodor znów tylko pcha fabułę do przodu, a Sarah dodatkowo zmienia się w laleczkę. Chcesz mi powiedzieć, że on tak wziął tego jej konia i pociągnął za sobą, kiedy Sarah siedziała niczym kukiełka na grzbiecie?

Panie Jezu Cierpiący! Dlaczego nagle stwierdziłaś, że narracja trzecioosobowa ci nie wystarcza? Dlaczego znienacka zaczynasz przeskakiwać na narrację pierwszoosobową po kolei wszystkich postaci? Tak się nie robi!
Poza tym, te nagłówki: Shiva, Sarah, Teodor. Brakuje tylko dopisku pov. Ani tekstu nie formatuje, ani narracji prowadzić nie umie… *mamrocze*.

mogłabym przysiąc, że starzec uśmiechnął się do mnie – jak, skoro ma psią kufę i najpewniej brak mięśni mimicznych podobnych człowiekowi?

Byłam pewna, że mogę zaufać temu Psiogłowemuwhy of course! Przecież każdy Psiogłowy jest niewinny niczem nieobesrana łąka, w życiu nie skrzywdziłby nawet muchy, zwłaszcza człowieka! Są ponad rasistowskimi podziałami, tylko ludzie to takie wszy niemyte!

dlatego opowiedziałam mu pokrótce historię Sarah – Sarah musiała być zachwycona, że Shiva rozpowiada każdemu na prawo i lewo o jej historii oraz tajemnicach. Ale ponieważ niedawno zmieniła się w bezwolną kukłę, nawet nie protestowała.

Nie jestem dobra w te klocki, ale nawet ja widziałam, że podoba mu się Sarah i każdą chwilę próbuje wykorzystać na rozmowę z tą czarnowłosą dziewczyną – o kurde, tylko tego nam tu brakowało, wątek romantyczny deus ex dupa. Każdą chwilę, powiadasz? Ya mean, te wszystkie chwile, kiedy się zupełnie nie odzywa?

Skąd Shiva wyjęła tego królika? Z tego samego miejsca, z którego niespodziewany wątek romantyczny?

Jeny, jeszcze ten zabieg z powtarzaniem w narracji każdego z wydarzeń, o których już czytaliśmy, jak gdyby czytelnik był debilem i totalnie nie mógł załapać, o co chodziło.
Tak po prostu – co cię podkusiło? Dlaczego pomyślałaś, że to świetny pomysł? Lubisz czytać w kółko to samo? Jeśli tak, to zwracam honor, ale ostrzegam – większość ludzi nienawidzi.

O, no proszę, czyli Sarah ma ze sobą jakieś problemy, bóle i koszmary, ale narracja słowem o tym nie wspomniała – bo przeskoczyła cały miesiąc podróży i nie raczyła nawet napomknąć, że Sarah się źle czuła. Ba, jedynym jej zmartwieniem była do tej pory rozmowa z Shivą. Wygląda to tak, jakby wszystko zaczęło ją boleć, kiedy jej powiedzieli, że może zacząć ją boleć.

O, a Teodor słyszał gadającą przez sen Sarah, ale o tym narracja też nie raczyła wspomnieć, dopóki ten wątek nie został wypowiedziany na głos! Nie no, świetnie. To wszystko wcale nie wygląda jak wymyślane naprędce, a jeszcze bardziej niedbale sprzedawane czytelnikowi w promocji posezonowej.

Wiedziałem, że chce pobyć sama, jednak nie mogłem na to pozwolić – nie no, świetnie, na pewno zdobędziesz tym jej serce i w ogóle. Poza tym argument, że Sarah ciągle była sama, jest tak jakby inwalidą. Nie żeby podróżowali wspólnie od miesiąca z okładem, a Teodor przebywał w jej pobliżu przez cały ten czas. Wcześniej go nie interesowała samotność biednej perełeczki?

Podsumujmy. Wprowadzenie narracji pierwszoosobowej nie dało niczego. O ile narracja Shivy jeszcze się broni – bo opowiada o czymś zupełnie nowym – to narracja Sarah i Teodora, pretty much, powtarza raz jeszcze to, co opowiedziała narracja Shivy. Po kiego grzyba, nie dowiemy się prawdopodobnie nigdy. Może chciałaś, żeby czytelnik nauczył się tej sceny na pamięć?

Część 9.

Nie zgadniesz! Do tego rozdziału też nie da się przejść z zakładki Spis treści. Czyli trzeba klikać milion razy, żeby móc przeczytać.

Znów mamy podział na prowadzących narrację pierwszoosobową. A miałam nadzieję, że to chwilowy kaprys. No nic, jedziemy z tym koksem, niechaj i tak będzie.

Cóż, z narracji wynika, że Sarah zostaje zamordowana przez zimne powietrze. Strach pomyśleć, z jak ciepłych krajów pochodziła, skoro chłodniejszy wiaterek wykończył ją w tak widowiskowy sposób. I strach pomyśleć, jak funkcjonują ludzie na Grenlandii.

Teodor natomiast szukał Sarah długo – a dziewczę, za narracją, leżało kilka kroków dalej. No, Teodorze, łucznikiem sokole oko to ty nie jesteś. Ciekawe, czy nie patrzy, jak strzela, bo mu to i tak różnicy nie robi?

Jak Sarah ma ciemną i gęstą krew, to chyba zaszła jakaś niemiła reakcja chemiczna i generalnie na miejscu Teodora nie robiłabym sobie nadziei, że laska przeżyje. To nie jest fizycznie możliwe, jeśli z krwi zrobiła się maź.

Tak bardzo chciałem zabrać od niej chodź trochę tego cierpienia – ...laska kona, a Teodor rozmyśla sobie, że chciałby zabrać od niej trochę cierpienia? Nie dość, że ślepy łucznik, to jeszcze poeta bez wyczucia czasu?
A ten ortograf może dać raka, uważaj lepiej, bo będziesz mieć ludzi na sumieniu.

to przez klątwę i że tu raczej nic nie pomoże – orzekł to, bo chociaż ślepym łucznikiem był, jego oczy potrafiły z medyczną dokładnością (współcześnie medyczną!) przeskanować ciało chorego oraz wystawić diagnozę.
Nie, nie mam pojęcia, skąd wiedział, że to klątwa, a nie – na przykład – atak powoli rozwijającej się w jej organizmie choroby zakaźnej. Pewnie Imperatyw Opkowy mu podpowiedział, w końcu Teodor istnieje tylko po to, by popychać fabułę do przodu. Od czasu do czasu, rzecz jasna.

Zastanawiam się, skąd w tym uniwersum Sarah zna słowo karuzela. Oczywiście, jest to do przepchnięcia, ale nie w momencie, w którym świat przedstawiony jest niezapłodnionym nawet embrionem.

Narracja Sarah jest podana, dla odmiany, kursywą, ale kursywa znika wpół fragmentu, gdyż ponieważ bo tak. Obudziła się dziewczyna? Nie. Zmieniła się wizja? Nie. Ale formatowanie tekstu właśnie zakłada związki zawodowe, więc.

Shiva jest wyjątkowo nerwową istotą, skoro – ledwie usłyszy poruszenie w ciemności – natychmiast dobywa broni. To trochę dziwne, jeśli pytać mnie o zdanie. Gdyby inni zachowywali się jak ona, Psiogłowi wcale by ich nie zaprosili do ogniska.

Wszyscy trzęsą się nad Sarah, a ona… ma zakrwawione dłonie i jest nieprzytomna. To wszystko. Nie wiem, poziom paniki do poziomu fizycznych obrażeń zdecydowanie nie przystaje.

To pogorszenie stanu Sarah tak bardzo deus ex machina, że nawet nie mam siły wzdychać. Wiesz, takie wątki prowadzi się na bieżąco, nie wybiórczo, kiedy ci akurat wygodniej. Musisz czytelnika zaznajomić z postępującymi objawami, zamiast przyłożyć mu kłodą przez łeb, zarechotać wrednie i sobie pójść.

Nie rozumiem logiki zostawienia konia Sarah Psiogłowym. Przecież za niego mogli wykupić ten wóz? Koń może się przydać, bo tak jakby mają bagaże na trzy osoby i teoretycznie zakładają, że Sarah przeżyje? Nie, totalnie nie rozumiem, ale niech im będzie.

Zakochanie Teodora to jeden z najbardziej nienaturalnych wątków, jakie do tej pory widziałam, a myślałam, że widziałam sporo. Z relacjami postaci jest jak z wprowadzaniem fabuły – trzeba czytelnika przeprowadzić przez to stopniowo, pokazywać, udowadniać, popychać rozwój, powoli, bez okłamywania i zaklinania rzeczywistości. Tutaj wygląda to tak: Teodor. Teodor. Teodor. BUM! Zakochał się na śmierć i życie w sekundę.

Czyli że co, oni na tych dwóch koniach, z ranną Sarah, popylali pełnym galopem przez Największe Zadupie W Tej Części Wielkiego Nigdzie? Nikt nie wpadł na to, że może to pogorszyć stan ich perełeczki, że może im przez to kojfnąć? Przecież nie mają pojęcia, czy nie doszło do jakiegoś krwotoku wewnętrznego czy cokolwiek.

Część 10.

Nie, serio? Wszystko Sarah boli, cierpi, ból paraliżuje każdy kawałeczek jej ciała, a ona… zachwyca się urodą opiekującego się nią Teodora? Naprawdę? Czy to byłaby pierwsza rzecz, o której byś pomyślała, będąc na jej miejscu? Kiedy cierpienie prawie odbiera zmysły i w ogóle?
No cóż, literackie priorytety.

Nie wiem, czy dla faceta – w dodatku wojownika – tekst jesteś taki piękny byłby wymarzonym komplementem.

Ilość wielokropków w tej narracji jest toksyczna co najmniej. Stężenie dawno przekroczyło wszelkie unijne normy. Podpowiedź – wciepywaniem wielokropka na koniec każdego zdania wcale nie budujesz tajemniczego, pełnego napięcia klimatu.

odskocznią jak poparzona – nie wiem, co tu się stało, ale chyba coś dziwnego.

Zwidy i pojawienie się Ralpha dałoby się wykorzystać w o wiele lepszy, emocjonalny sposób dla bohaterki. Co więcej, gdyby narracja wcześniej trochę lepiej nakreśliła nam, jak ważny był dla niej przyjaciel, jak za nim tęskniła i jak cierpiała, ta scena miałaby lepszą siłę uderzeniową. Tymczasem dostajemy standardowy pakiet – argumenty o niezasługiwaniu na życie, zmuszanie do zabicia się, wzbudzanie wyrzutów sumienia, których właściwie nie rozumiemy, bo nie mamy podłoża emocjonalnego w tej relacji.
Tak więc scena nie działa tak, jak mogłaby zadziałać. Jest nudny standard, trochę nawet śmieszny, bo mamy dodatkowo anioły w każdym uniwersum i nawet trudno orzec, czy to miała być jakaś miejscowa symbolika, czy chrześcijańska, bo narracja nie daje – i nie dawała – żadnych wskazówek.

Co więcej, przejście teraz do narracji Teodora tylko bardziej psuje z trudem oraz koślawo stworzony klimat. Przede wszystkim to ekspozycja – jak krowie na rowie mówi nam, co się działo po tej realnej stronie sceny, to znaczy poza majakami Sarah, chociaż fragment Sarah całkiem zgrabnie sugerował i pozostawiał pole do popisu wyobraźni. Ale Teodor błyskawicznie wszystko niszczy.
W dodatku ma naprawdę poważne, cholera, rozterki. Naprawdę to odpowiednia pora na bycie zazdrosnym o gościa z majaków? Słusznie jest mu też wstyd, że chciał się z Sarah przelizać, jak jest w takim stanie – ale wygląda na to, że wstydzi się nie z powodu wykorzystania sytuacji, tylko dlatego, że uważa, że Sarah go nie chce. Bardzo rycerskie.

I fragment Shivy jest ekspozycyjnym streszczeniem. Dowiadujemy się, że takie sytuacje powtarzają się w kółko – ale można to było wrzucić w rozmowę między Shivą a Teodorem, nie pisać jak krowie na rowie. Poza tym cała ta scenka naprawdę niczego nie wnosi. Jak ją wyciąć z tekstu, nic się nie zmieni.
Poza tym, Shiva też jest dobra. Sarah kona, Teodor jest na granicy rozpaczy, z trudem powstrzymuje Sarah od zadźgania się pierwszym z brzegu ostrym przedmiotem, a Shiva się cieszy, że sobie kumpel dobrą partię wyhaczył. Bomba.

Zabiegi typu --2 dni później-- na początku fragmentów to straszna zbrodnia. Upływ czasu da się przekazać w narracji, a nie bawić się w dramatyczne didaskalia. To nie jest nowatorski zabieg, to jest nieudolność oraz brak umiejętności posługiwania się słowem.
Poza tym – liczby oraz cyfry w prozie zapisujemy słownie.
I nie wiem, o co chodzi z tymi wielokropkami nad tymi dwoma dniami oraz pod nimi. Kolejna aura tajemniczości, o którą da się dosłownie potknąć przy czytaniu?

Niespodziewanie wracamy do narracji trzecioosobowej, co więcej, ekspozycja nerwowo załatwia opis stanu Sarah, szybko wyliczając, jak było, a jak jest teraz. Tak się tego nie robi, ech.

chłopak zajmował się czarnowłosą od momentu tej feralnej nocy w obozie Psiogłowych – tego typu zdania powinny zostać wywalone w przestrzeń kosmiczną natychmiast. Jeśli potrzebujesz przekazać taką informację, zrób to subtelniej, pozwól czytelnikowi myśleć, przestań go tłuc kołkiem po głowie.

Opis walki był jednym z lepszych opisów na przestrzeni całego tekstu, ale mało było w nim dynamiki. Zamiast skupić się na walce, skupiłaś się na emocjach każdej z postaci, poprzez które próbujesz zbudować obraz Shivy – trochę to nie wychodzi, bo poza momentami porąbania przy walce, Shiva jest zupełnie normalna. Ten kontrast nie działa.
Podczas walki dobrze jest się skupić na walce, to po pierwsze. Tekst musi stać się dynamiczny. Jeśli walka to podłoże dla innych informacji, przemyć je subtelniej niż otwartym tekstem. Pozwól wreszcie myśleć czytelnikom.

Część 11.

Wracamy do dziwnego podziału narracji. Ech, można dostać oczopląsu. Naprawdę tak trudno się zdecydować?

Ściany z białego szkła. W świątyni. Starożytnej. Ze szkła. Ściany.
Jakim cudem ktoś zdołał w starożytności wytworzyć tak duże płaty szkła, by były w stanie pełnić funkcję ścian? Skąd mieli na to tyle pieniędzy? W czasach o rozwoju technologicznym twojego świata szkło było tak ekskluzywnym towarem, że często nawet nie zdawano sobie sprawy z tego, że można je wytwarzać. Poza tym – jakiej grubości było to szkło i jakim cudem zdołano osiągnąć taką grubość, by ściany zdołały utrzymać konstrukcję świątyni i się nie roztrzaskać? System przyporowy z kamienia? Ale w takim razie kamień nie uszkodził szkła, napierając na nie? Gdzie rozkładał się ciężar sklepienia i właściwie jakie sklepienie zastosowano, by uniknąć zawalenia się całości? Jakim cudem nic do tej pory nie uszkodziło tak delikatnego tworzywa – ani nieumarli, ani bandyci, nic?
Jeśli potrzebujesz więcej argumentów na to, że ten pomysł jest nietrafiony, ja się tu dopiero rozkręcałam.

Jeśli Sarah widzi malunek na ścianie, to nie jest to obraz, tylko fresk. To nie jest słowo zakazane, naprawdę, a na suficie nie ma obrazów. Chyba że się weźmie oprawione w ramę płótno i się przyklei na Kropelkę, wtedy może być. To, co powstaje bezpośrednio na tynku, to fresk. Sarah spokojnie może znać to słowo, przecież nie jest głupia, narracja bardzo często opiewała jej inteligencję.

Malowidła na szkle nie przetrwałyby w dobrym stanie od czasów antycznych. Co więcej, te na ścianach też – nie sądzę, by starożytna świątynia była chroniona przed wilgocią, a freski bardzo źle wilgoć znoszą. Są wykonywane na tynku, suchym lub mokrym, i wraz z niszczeniem tynku, niszczy się także dzieło.
O ile mnie pamięć nie myli, sztuka minojska znalazła na to ciut lepszy sposób, ich freski zachowały się nieco lepiej, bo pod warstwą tynku była poduszka ze słomy. Nie mam jednak pod ręką żadnej mądrej książki, którą bym to mogła potwierdzić, więc jeśli kłamię, możecie mnie zlinczować.
Tak czy siak, żadnej warstwy słomy pod szkłem nie ma, więc.

Chwila, drzwi są w fontannie, która stoi na środku sali, więc można ją obejść z każdej strony? To drzwi do innego wymiaru? Poza tym pisałaś, że fontanna jest z białego marmuru – tymczasem zaraz pada coś o kolejnym szkle. To fontanna jest szklana (na bora zielonego) czy marmurowa? Marmur =/= szkło, tak na wszelki wypadek.

Dobra, drzwi ewoluowały w zejście piwniczne. Ja nie wiem, Sarah skacze przed siebie, Teodor w dół, cokolwiek, magia, panie, ni chybi.
Swoją drogą, tak mnie naszło, jak jakiekolwiek drzwi mogły się ukryć w kształcie węża? To musiały być bardzo wąskie drzwi. No chyba że to naprawdę klapa w podłodze, ale wtedy drzwiami bym jej nie nazwała.

Każdy fragment Teodora jest sztuczny, pozbawiony emocji oraz ekspozycyjny. Czasami mam też wrażenie, że biedny chłopiec ma robić za element komiczny. Ponieważ jest strasznym, żałosnym frajerem, robi mi się go żal, bo lubię adoptować wszelkich frajerów. Ale nie jest to sympatia związana z kreacją postaci – ba, to nawet nie jest sympatia, Teodor frustruje mnie prawie równie mocno co Sarah.

Sarah lezie gdzieś na oślep, nie wiadomo co, gdzie i jak, ten fragment jest niejasny i bardzo źle buduje klimat, ale ja nie o tym.
Mijała portale. Portale to zdobione wejścia, chyba że wskakiwała w takie portale rodem z science fiction. Jeśli nie science fiction, no to ona je mijała w ścianach? Czyli wszystkie te przejścia były ślepe? I jak taki portal może czegokolwiek strzec? Chyba że jest zdobiony figuralnie, wtedy można jakieś lwie główki czy inne bajery podciągnąć pod strzeżenie, ale nie wiemy nic! Dosłownie nic! Hura! Hulaj dusza, piekła nie ma!

Dialogi należy zaczynać od półpauz lub pauz. Swoją drogą fascynuje mnie, że losowo zaczęłaś stosować pauzy – zaraz obok równie losowych, a skrajnie niepoprawnych dywizów.

Nadal nie wiem, czym są te portale – przejściami z science fiction czy faktycznymi portalami, jak Bóg przykazał.
A robienie z Teodora jeszcze większego idioty jest po prostu niesmaczne.

Część 12.

Zastanawiam się, jakie ślady Sarah mogła zostawiać w kamiennym labiryncie. Chyba tylko zapachowe. Albo Teodor ma bardzo czuły węch, albo Sarah bardzo cuchnie.

Zdajesz sobie sprawę z tego, że zapomnienie o zapasach stawia Shivę w bardzo złym świetle? Zwłaszcza że przyznaje się otwartym tekstem, że to alkohol wyżarł jej mózg. To czyni z niej mało profesjonalnego wojownika, za to dobrze rokującego alkoholika.

Jak ból może się wydobywać na zewnątrz? Chodzi mi o ten opis: Piekący ból wydobył się na zewnątrz. Przypominam, że Shiva opisuje doznania związane z raną na swoim policzku.

Cóż, postawa Shivy nie robi na mnie wrażenia. Robi na mnie wrażenie bezmyślne oddanie Teodora, który nawet nie jest zły, że przyjaciółka zachlała pałę i tym samym skazała ich na – cóż – śmierć w męczarniach? Czy coś?
Podejrzewam, że magiczny plot twist kierowany Imperatywem Narracyjnym uratuje ich od tego losu, ale i tak.
Poza tym ona została raniona bronią, nie pazurami ani kłami. Dlaczego miałaby zostać zakażona?
I dlaczego Teodor rezygnuje z łuku? Walka z odległości z takim przeciwnikiem chyba jest lepsza dla niego, mniejsza szansa na zarażenie?

Moje dłonie drżały, kiedy odkładam kamień na swoje miejsce – co się stało z czasem narracyjnym, dlaczego on tak szaleje, też się upił?

rozbijając go na tysiące okresów skalnych – rozrysowałam to sobie i wyszło mi, że światło pokazało geologiczną przeszłość ołtarza? Narracjo, you’re drunk, go home.

Dobra, cała ta akcja z duszami jest zła na tylu poziomach, że nie wiem, od czego zacząć. Po pierwsze, nadal nie wiadomo, dlaczego matka opuściła pierwszą rodzinę – nawet jeśli później jej odbiło w poszukiwaniu nieśmiertelności, dlaczego porzuciła ich na początku? Matka wcale tak łatwo nie odpycha swoich dzieci, nie potrafi ich nienawidzić od pstryknięcia palców. Jest coś takiego jak instynkt macierzyński i to naprawdę potężne cholerstwo.
Ogółem cały motyw złej do szpiku kości matki jest naciągany i nieprzemyślany. Rozmowa między ojcem a matką to w dodatku szybka narracyjna ekspozycja, bo opowieść się kończy i trzeba odpowiedzieć jak najprędzej na wszystkie pytania, bo skucha. Sztuczność wprost mi się wylewała z monitora.
A wreszcie – Ralph. O ile wyznanie miłości było ok, o tyle pojawienie się Teodora i jego oburzenie, nawet wściekłość, że jakiś koleś mógł kochać Sarah (chociaż jest teraz zimnym trupem), trąca czymś niepokojącym. Tak chyba się zaczynają związki oparte na przemocy oraz znęcaniu psychicznym. Zwłaszcza że Teodor jest wściekły, że Sarah mogłaby kochać innego, chociaż nigdy nie zrobił niczego, by rozwinąć ich relację albo by Sarah poznać. Tak więc Teodor jest materiałem na chorobliwie zazdrosnego, psychopatycznego męża.
W dodatku znowu nie ma innych zmartwień poza swoim szczenięcym zauroczeniem – właśnie się wykrwawia, ale interesuje go tylko to, że Sarah kiedyś znała innego faceta, który ją kochał. A ona mogła kochać jego! Olaboga!

Scena z punktu widzenia Teodora jest chaotyczna, Shiva pojawia się znikąd, cholera wie, co się dzieje i co właściwie przeraża Teodora, a budowanie napięcia w odpowiedzi Sarah jest kijowe. Tak w skrócie. Może gdyby formatowanie tekstu było poprawne, gdyby istniały akapity, całość stałaby się ciut bardziej czytelna, ale nie.
Przynajmniej jedno Sarah zrobiła dobrze – pochwalam wybór siostry, że tak powiem. Denerwuje mnie ta drama wokół trójkąta Teodor-Ralph-Sarah, ale cóż mogę zrobić, tanie romansidła rządzą się swoimi prawami, musi być kumpel we friendzonie i w ogóle.

Część 13.

Może dlatego świątynia się zapadła, bo miała ściany ze szkła?! Wiem, że na pewno nie z tego powodu narracja do tego dopuściła, ale to jedyny logiczny powód. Poza tymi tekstami o magii, złamanych prawach śmierci oraz dramaturgii rodem z animacji, kiedy takie miejsca zawsze się zawalają, jak bohaterowie zrobią, co musieli zrobić.

Nie chcę wskazywać palcem, kto w pijackim amoku nie wziął tego cholernego antidotum i zniszczył życie przyjacielowi, ale tak, Shiva, patrzę na ciebie. Ładna mi przyjaźń. Teodor dba o Shivę, Shiva dba o alkohol, tyle w temacie.

No i słowa Teodora takie trochę, no, mocno przedramatyzowane, nawet zważywszy na okoliczności. W takich sytuacjach ludzie raczej nie wiedzą, co mówić, a on walnął niezły monolog, pełen fikuśnych zwrotów i w ogóle.

Shiva coraz bardziej mnie wkurza – żadnego poczucia winy? Jej wypowiedź na końcu rozdziału jest tak paskudna, tak wnerwiająca… Mówi z jakiegoś piedestału, a to ona dosłownie zabiła przyjaciela. Bo się upiła i jest skończoną idiotką. Wiwat Shiva.

Ogółem ten rozdział jest przedramatyzowany, chyba ma trzymać w napięciu, ale brak odpowiedniego rozłożenia na poszczególnych akcentach fabularnych sprawia, że robi się śmiesznie. Nikt już nie pamięta o wskrzeszonej siostrzyczce, ale mnóstwo mają czasu na roztrząsanie rozstania dwojga kochanków, którzy nie wiedzą o sobie niczego i nie mają ze sobą niczego wspólnego.

Część 14.

Skąd ona ma wszystkie potrzebne składniki do tego właśnie eliksiru? Jakim cudem wszystko, co potrzebne, rośnie akurat na tych stepach? Dlaczego narracja nie uprzedzała wcześniej, że Ralph uczył ją takich rzeczy, tylko teraz naprędce wpycha nam to do gardła? Tyle pytań, żadnych odpowiedzi poza jedną – Imperatyw.

Kolejny raz narracja rzuca w nas zdaniem pod tytułem kiedy się wszystko zaczęło, od Psiogłowych kupiliśmy to i to. Nie, serio? Faktycznie, czytelnik to taki kretyn, że już nie pamięta i trzeba mu to co dwa rozdziały przypominać.
Poza tym, naprawdę? Naprawdę tylko to kojarzy się Shivie z jej ukochanymi Psiogłowymi? Że kupili od nich nosze? Nie wiem, nie marzy o kolejnej rozmowie albo czymkolwiek, żadnych ciepłych uczuć poza suchym odkupiliśmy rzeczy?

Dziś świeciły dwa Kusyckie księżyce – przymiotniki zapisujemy małymi literami. Zastanawia mnie jedno. Dziś? To jaki tam jest cykl księżyców? Niczego nie wiemy o tym, jak wygląda niebo – ani za dnia, ani w nocy. I znienacka dostajemy taki tekst.
A w ogóle co to zdanie wniosło do tekstu? Sarah nie ma na ten temat żadnej refleksji, stwierdza fakt i wraca do załamywania rąk nad eliksirem.

Oczywiście, dramatyczny chwyt, bardzo tani i oklepany – cel osiąga się w ostatnich minutach przed fabularnym terminem! Ileż razy używano tego we wszelkich utworach, literackich, filmowych czy jakichkolwiek innych, to się nie da zliczyć.

Zakończenie jest… słabe. Sarah nie ma wątpliwości, że wszystko się uda. Nie cieszy się z przebudzenia ani Teodora, ani siostry. Podchodzi do tego tak, jakby od strasznych wydarzeń nie minęły godziny, tylko lata. Co więcej, kwestia matki, która tak ją ostatecznie zdradziła, a o której marzyła całe życie, nie zajmuje ani chwili w jej myślach.
Urwałaś, bo nie miałaś pomysłu albo siły – i nie zrobiło to tekstowi dobrze. Zakończenie jest jednym ze słabszych elementów całego tekstu.

GHA

Prolog

Och, I saw it coming. Z prologu wprost wyziera Mary Sue – już na wstępie kreujesz bohaterkę na bardzo idealną. Stworzona do wielkich rzeczy, lepsza od reszty swojej rasy, wspaniała oraz wyrozumiała. Oczywiście Psiogłowa, która nawróci ludzi od nienawiści, a także innych Psiogłowych, by nie czcili Bezimiennego. Cóż, tekst będzie się ciężko czytało, coś tak czuję… No i ta Gha bardzo zadufana w sobie, wyraża się o sobie w samych superlatywach!
Ale! Co ja widzę, czy to szczątkowe formatowanie? Byłam w szoku. Jeśli naprawdę w tekście pojawiły się entery, to chociaż tyle dobrego mnie spotkało tego dnia.
Aczkolwiek podoba mi się powiązanie tego opowiadania z poprzednim. Co prawda wcisnęłaś to w brzydką ekspozycję, jednak cieszę się, że próbujesz jakoś łatać ten swój świat i wydarzenia, żeby to wszystko nie było w eterze. Z drugiej strony nie mam pojęcia o systemie religijnym tego uniwersum, więc nie mam też pojęcia, jakim cudem Shiva z pijaczki awansowała na boginię, ale spoko.

Część 1. Przeklęta Dolina

Ech, i znowu szalejesz z narracją. Dlaczego prolog był w pierwszej osobie, a teraz już piszesz w trzeciej? Przynajmniej póki masz jedną postać, nie pokusisz się o tamten kijowy zabieg z Kamienia Życia. Oby.
Muszę pochwalić za to, że wreszcie pojawił się opis, który leży gdzieś koło budowania klimatu. Chociaż na razie jest bardzo marny, podstawowy i koślawy, to jednak wybija się na tle reszty tekstu, gdzie nie dało się uświadczyć tego typu kreacji otoczenia.

Ale formatowanie nadal podryguje w agonii. Jeśli zapisujesz wspomnienie czyichś słów, które przypomina sobie bohaterka, to albo kursywą, albo cudzysłowem. Nie oboma naraz ani raz jednym, raz drugim. I potem kursywa włazi ci też na zwykłą narrację.

Granitowe oczy? Miał oczy wykute z granitu? To musiało być niewygodne.

Wspomnienie rozmowy jest takie… suche. Dostajemy tylko dialog (nadal zbity w jednolitą masę, a już naprawdę wierzyłam, że będą entery!), żadnych emocji, nic. Zwłaszcza ze strony Gha. To ona wspomina, ale niczego sama nie czuje. Niby takie straszne wieści, takie radykalne kroki, a czytelnik ma wrażenie, że oboje bliżsi są podejściu wyjebka na wszystko niż olaboga, wszyscy zginiemy.

Liczby zapisujemy słownie, więc nie 500m, tylko pięćset metrów.

Opis walki jest na tyle dziwny, że odniosłam wrażenie, jakbym obserwowała partię Heroesów. Tura potwora, tura Gha, Gha wygrywa, wroga jednostka wycofuje się. W dodatku było to chaotycznie napisane i nie bardzo wiedziałam kto, kogo, w co i dlaczego, a zwłaszcza z jakim skutkiem.

Gha się odezwała, chociaż powinna milczeć pod groźbą śmierci. Ona zapomniała czy narracja? Bo nie wygląda na to, żeby miała zostać ukarana za tę niesubordynację.

I znowu – skoro podróż wcześniej wydawała jej się łatwa, dlaczego nie jest to wspomniane w odpowiednim momencie, tylko po fakcie? To złe budowanie rysu historii, naciągane oraz mało wiarygodne.
Generalnie ten rozdział składał się tylko z opisów – i super, że opisy w ogóle zawitały do tekstu – ale nie było żadnych emocji. Gha nie prowadzi życia wewnętrznego, nie ma przemyśleń, wątpliwości, nie odczuwa niczego, jak robot lezie po nitce fabuły.

Część 2. Bractwo Zielonego Gryfa

Rwące potoki, zderzały się ze sobą, tworząc ogromne wiry – co? Jak to się działo? Co właściwie się działo? Jakim cudem? Jakie to prawa fizyki?


Im dłużej czytam o Psiogłowych, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że ta rasa niczym nie różni się od ludzi – poza kształtem głowy. Czyli jest zupełnie bez sensu.

O, od dziś Shiva ubiera się w przekąski biodrowe. Niech i tak będzie. Nadal nie rozumiem, jak ktoś może tak po prostu zostać sobie bóstwem, ale cóż. Poza tym Gha bez trudu rozpoznała, że Shiva to kobieta – jak wszyscy na pewno pamiętają, jej ludzka forma bliższa była umięśnionemu mężczyźnie niż kobiecie. Co, odessała sobie mięśnie i zrobiła operację plastyczną z okazji awansu na bóstwo?

Aha, czyli mistrz bractwa chodzi po pustyni i tak zgarnia wszystkie przybłędy, które chcą zostać wojownikami? Bractwo musi doprawdy świetnie prosperować, ech. Można się było pokusić chociaż o jakiś boski znak, żeby Gha została naznaczona i dlatego przygarnięta, a nie, taka łapanka z ulicy.

Och, oczywiście! Gha jest wzorem dla wszystkich uczniów bractwa, robi wszystko najlepiej i w ogóle cud nad cudami! Już mi zaczyna szkliwo pękać.

Powinnaś oddzielać retrospekcje od właściwej fabuły, bo można się nieźle pogubić, kiedy tak skaczesz w czasie oraz przestrzeni.
Poza tym czym ona uderzyła boki tego biednego konia? Konia można spiąć w bokach, spiąć łydkami, ścisnąć łydkami, ale czym ona go, na bora zielonego, tłucze po tym brzuchu? Mam wzywać jakieś służby?

Ach, czyli mogła się odzywać na wieży! Ale narracja wspomina o tym dopiero w następnym rozdziale. Narracjo, put your shit together, serio.

Bardzo niechronologicznie wprowadzasz te wspomnienia, chyba bez konkretnego pomysłu, i tworzysz wielki mętlik narracyjny. Uporządkuj to jakkolwiek, bo się idzie naprawdę pogubić, a to zwykle nie bawi czytelnika.

Poza tym, jasna sprawa, mamy do czynienia z wyjątkowym nie-człowiekiem oraz zawistnymi ludźmi, którzy chcą lepszego od siebie zniszczyć. Skoro nie-człowiek to laska, to musi być ruda (wymiennie na blond), zawistna, wredna panna. Na pewno też głupia i pusta, jak się okaże po drodze.

Część 3. 100 łez Abduela

O nie, tutaj nie tylko formatowanie jest kijowe, ale nawet czcionka zmienia kolor na zupełnie nieczytelny. Ostatni rozdział i chyba nad nim zapłaczę z bólu.

Sala była rozmiarów boiska piłkarskiego – a skąd to porównanie? Skąd w tym świecie boiska piłkarskie? I do jakiej piłki? Takie same dyscypliny jak u nas czy inne? Jeśli takie same, dlaczego? Jeśli inne, jakie? Wtedy jakie są wymiary takiego innego boiska?

Jak Gha je owoc, jeśli ma pysk psa? Ba, dlaczego narracja mówi o ustach, skoro psy nie mają ust? A ich uzębienie nie jest przystosowane do przeżuwania, bo jest uzębieniem drapieżnika? Psy mają kły, które pomagają rozrywać mięso na mniejsze kawałki – i potem je połykają, a nie przeżuwają.

Jeny, Gha się spodziewała, że od razu przyjmą ją z otwartymi ramionami? O ile się orientuję, bardzo często wyklucza się nowych w grupie, to dość naturalne zachowanie wśród wielu dzieciaków. Należy się dotrzeć, a nie użalać nad sobą i wynosić się na piedestał poniewieranej ofiary. Ech.

Jeśli szczere łzy naprawdę są w stanie wskrzeszać, to ja się dziwię, że ktoś w ogóle w tym świecie umiera. Przecież nad bliskimi zawsze płacze się szczerze, każdy powinien wracać z martwych. Za mało tych zmiennych warunkujących magiczne właściwości łez jak na mój gust.

...ona przez całe życie nie opowiedziała swojemu mistrzowi, jak trafiła do jego bractwa? A on nigdy nie zapytał? Naprawdę zgarnął przypadkową dziewuchę z pustyni, bo powiedziała, że chce zostać wojownikiem? Bomba.

POPRAWNOŚĆ
– przed która, który, które wstawiamy przecinki;
– literówki. Mnóstwo literówek;
– niepoprawne stosowanie i ;
– czasowniki w zdaniu oddzielamy przecinkami;
– niepoprawny zapis dialogów;
– niepoprawne stosowanie dywizów;
– przed że wstawiamy przecinki;
– przed żeby, aby, by wstawiamy przecinki;
zdążyć, nie zdąrzyć;
– przed jaki, jaka, jakie wstawiamy przecinki;
– przed kiedy, gdy wstawiamy przecinki;
spod nie z pod;
– zaimki w dialogach piszemy małą literą;
– przed apostrofą stawiamy przecinki;
– nie oddziela się podmiotów przecinkami;
– przed odkąd wstawiamy przecinki;
– przed wstawiamy przecinki;
zza nie z za;
– czasowniki w trzeciej osobie liczby pojedynczej zakończone są na ł (krzyknął, nie krzykną, westchnął, nie westchną itd.);
tempo nie tępo;
– nie wstawia się spacji przed znakami interpunkcyjnymi;
– nie miesza się czasu narracyjnego;
młódką nie młutką;
każ nie karz;
oto nie o to;
spomiędzy nie z pomiędzy;
choć nie chodź;
– liczby i cyfry zapisujemy słownie;
nasłuchując nie na słuchując;
nie z imiesłowami piszemy osobno;
– czasownik dokonany i niedokonany to nie to samo;
żadny nie rzadny;
coraz nie co raz;
tymczasem nie tym czasem;
wsłuchała nie w słuchała.

PODSUMOWANIE

Muszę zacząć od tego, że wszystkie teksty były męczące. Kiepskie zarysy postaci, chaotyczna, nieprzemyślana i zmierzająca znikąd donikąd fabuła, a wszystko w oprawie braku akapitów, często wielkich liter i źle stawianych znaków interpunkcyjnych.
Nie bardzo wiem, co można napisać o „Ja Eliah”. Brakuje mu wszystkiego – dobrej narracji, klimatu, stabilnego osadzenia w świecie, postaci, relacji między postaciami, fabuły… To ma dwie części, które – nawet razem wzięte – będą chyba czterokrotnie krótsze od tego, co do tej pory napisałam. Jak można zbudować na takiej przestrzeni tekstu na tyle zgrabną historię, by całość poruszonych wątków zamknąć? To nie jest drabble, ale to nie jest też opowiadanie. To jest… nie wiadomo co. Wstęp? Ale do czego? Klamra? Do czego?
Jeśli to jednak ma być powiązane z przyszłymi tekstami, po co dzielić to na dwie części? Przecież przy takiej długości to nawet będzie lepiej wyglądać jako całość. Może też by aż tak nie dezorientowało czytelnika, a pozostawiało go z wrażeniem, że jednak coś kiedyś, pewnego pięknego dnia, nabierze sensu?
Poza tym nie wiem, co mogłabym tu omówić. Postaci właściwie nie ma, bo nie spełniają żadnej roli poza istnieniem dla dramy naszego narratora. Narrator tylko dramatycznie rozpacza i spektakularnie w trzech sekundach przegrywa walkę. Dostajemy też Tego Złego rodem z bajki dla dzieci i w sumie już. Aha, no i garść zupełnie niepasujących i psujących na całej linii szczątkowy klimat przekleństw.
„Kamień życia” jest o wiele lepszy od „Ja Eliah”. Po pierwsze – ma postaci. Po drugie – ma koślawą fabułę. Po trzecie – próbuje nie tracić sensu. Po czwarte – istnieje w nim jakiś wątpliwy ciąg przyczynowo-skutkowy. To nadal tekst bardzo słaby, kulejący, przynudzający oraz irytujący, pełen złej, zmiennej narracji, tanich zabiegów, klisz oraz źle rozwijanych wątków, ale o jakieś dwa poziomy lepszy od pierwszego.
Zanim przejdziesz do czegokolwiek innego, musisz nauczyć się prowadzić narrację. Jeśli wybierasz narrację trzecioosobową – nie zmieniaj na pierwszoosobową. Jeśli wybierasz narrację pierwszoosobową – nie zmieniaj na trzecioosobową. Zwłaszcza zupełnie losowo oraz bez sensu. Poza tym nie stosuj tych zabiegów z zapowiadaniem narratora. Najlepiej nie zmieniaj narratora pierwszoosobowej narracji. Nie zapowiadaj upływu czasu nagłówkami ileśtam później. To karygodny błąd.
W narracji nie stosuj ekspozycji. Jeśli potrzebujesz jakiegoś elementu w przyszłości, musisz go budować trochę wcześniej. Zapowiadaj, że istnieje, zamiast na ostatnią chwilę zasypywać czytelnika ścianą mało wiarygodnego tłumaczenia. Niech Sarah wcześniej zadeklaruje się przygotować eliksir. Niech kiedyś w rozmowie wspomni, że jej przyjaciel uczył ją różnych magicznych rzeczy. Potem to nie będzie raziło aż tak, nie wyda się Imperatywem, tylko łutem szczęścia, czymkolwiek, będzie bardziej naturalne.
Następnie – musisz zawsze mieć przemyślane wątki. Wiedzieć, jak, gdzie oraz kiedy je budować. Najgorszy jest wątek miłości oraz wątek matki. Wątek siostry w ogóle jest tak okaleczony, że nie warto go wymieniać. Po pierwsze, Teodor i Sarah nie mieli żadnych interakcji, skąd wzięła się ich miłość? Ni chybi, z powietrza. Po drugie, Sarah nie przeżywa odkrycia prawdy o matce (prawdy naciąganej, ale o tym już pisałam) w żaden sposób.
Aha, no i to szaleństwo, które nagle się pojawia, kiedy ktoś mówi o tym, że ono istnieje, bo klątwa. To też bardzo naciągane. Objawy powinny być wcześniej.
Mało świata pokazujesz. Czasami rzucasz losowe hasło, które nie ma żadnego znaczenia dla aktualnej fabuły, jak z tymi księżycami. Masz też nieprzemyślane elementy – kreacja Psiogłowych chociażby. Dobrze byłoby umieć odpowiedzieć sobie na pytania dlaczego? oraz po co? – w końcu wszystko jest wynikiem ewolucji, która nie działa na zasadzie bo tak było fajnie, tylko bo tak łatwiej przetrwać/bo to lepsze/bo to lepiej zadziała.
Napięcia nie zbudujesz wielokropkami. Przy opisach walk staraj się zdynamizować tekst. Krótsze zdania, bardziej chaotyczne myśli postaci – powinno wystarczyć.
A wreszcie, kreacja postaci. Z jednej strony mogłabym wymienić pojedyncze cechy całej trójki, z drugiej to za mało, żeby postać była prawdziwa, z krwi i kości. Zwłaszcza że Sarah staje się coraz większą pierdołą na przestrzeni tekstu, Teodor to chodząca porażka (element komiczny, kretyn oraz człowiek popychający fabułę do przodu), a Shiva przestała trzymać się kupy, żeby Sarah mogła ukręcić antidotum. Ten jeden epizod z uchlaniem się i skazaniem siebie oraz przyjaciela na śmierć zdołał przekreślić całą jej w miarę spójną kreację. Nie można naginać postaci do fabuły, nigdy. Jak się nie da czegoś zrobić z powodu charakteru postaci, trzeba wymyślić coś nowego, zamiast niszczyć postać dla fabuły.
W ostatnim tekście znowu widać postęp – ale wyłącznie w opisach. Zaczynasz kreować otoczenie słowami i powoli idzie ci to coraz lepiej. Pamiętaj, że opis powinien czemuś służyć. Jeśli działa tylko po to, żeby opowiedzieć o drzewie, to lepiej, żeby go nie było, bo znudzi. Jeśli drzewo jest ważne dla fabuły albo dla postaci, albo ma być wskazówką, metaforą, czymkolwiek – opisuj, tylko z głową. Jeśli drzewo jest drzewem, a tobie się wydaje, że trzeba rozbić narrację opisem kory, nie opisuj. To bardzo nudzi czytelników.
Jeśli chodzi o postaci, właściwie mamy tylko Gha. Gha, która jest bohaterką idealną. Trudno ją lubić, zwłaszcza pamiętając o dziwnej roli Psiogłowych z poprzedniego opowiadania. Jest też Shiva, którą już znamy, ale za cholerę nie wiemy, jak pijaczka mogła zostać bóstwem. W gruncie rzeczy to tylko trzy rozdzialiki, więc trudno wydawać osądy.
Póki co fabuła jest dość oklepana. Wybraniec ratuje świat przed zagładą. Retrospekcje trochę urozmaicają tekst, ale zastanowiłabym się nad ułożeniem ich w jakąś logiczną całość. Na ten moment wklejasz losowe fragmenty z życia Gha w losowych miejscach i nie ma to żadnego sensu poza tym, że są.
Podsumowując – jest mały krok naprzód. Mały, ale jest.
Na teraz to fatalny.

15 komentarzy:

  1. Dean i Cass <3
    Ale nie tylko oni zrobili mi noc. W tej przyjemności udział wzięli Jezus Chrystus Cierpiący, Zapasowy Koń i jego tyłek oraz najwyraźniej wstawiony Narrator.
    Strasznie przykre opko.
    Ocena mocna, ale celna.

    No i Koh, dziękuję za uwagę o mówieniu „jak do kobiety” :) słuszna kwestia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wy fokle nie czujecie guembi tego opka, one one eleven.
      I tak, do kobiet mówi się zupełnie inaczej niż do facetów! Używa się innych zwrotów! Na przykład: podaj piwo, kobieto. Albo: zrób mi obiad, kobieto. Albo: przynieś sól, kobieto.
      Przecież wszyscy zgodnie potwierdzą, że te zdania nie działają poprawnie z innym rzeczownikiem na końcu.

      Kiedyś słyszałam stwierdzenie, że dla kobiet najokrutniejsze są same kobiety. W takich chwilach gotowam przytaknąć.

      Usuń
    2. Powiem wam, że całe to opko generalnie nie wzbudziło we mnie silniejszych negatywnych emocji, ale to jedno zdanie o mówieniu jak do kobiety po prostu mnie zbulwersowało. W ogóle wtf. xD

      Usuń
  2. Uwaga, leci komć.

    "Nie wiem, może naszym narratorem jest nieokrzesany elfi menel? Znaczy, nie chcę znowu popadać w stereotypy, jasne, elf może być wulgarnym kutasem, że się tak wyrażę, ale hej, pozwól nam to zobaczyć." - No przecież autorka właśnie dała zobaczyć, poprzez bohatera rzucającego niskimi inwektywami.

    "No proszę, bohater postanawia dramatycznie odejść, robiąc wokół tego wielką drakę i jeszcze obciążając wyrzutami sumienia ukochaną. Jak śmiałaś pokochać innego! Wiedz, że zniszczyłaś mi życie! Będę się tułał po świecie, bezdomny oraz załamany, bo nie zechciałaś mnie! Man, mit friendzonu naprawdę nie działa tak, że jak ty kochasz laskę, ona ma święty obowiązek pokochać ciebie." - W sumie nie wiem, po co ten komentarz. No nie działa, i? Bohaterowie nie muszą być ani specjalnie moralni, ani dojrzali, ani bystrzy.

    "Mam wrażenie, że to streszczenie komentuje się samo, ale spróbuję. Przede wszystkim… czy on ma czternaście lat? Naprawdę nie pomyślał, że a nuż mu przejdzie, może to nie jest ta jedyna? Nie próbował chronić przyjaźni? Przyjaźń jest tysiąckroć silniejsza niż zwykłe zauroczenie." - W pięknym świecie oceniająca żyje, jeśli uważa, że takie rzeczy to domena czternastolatków. Tak, są ludzie chorobliwie zazdrośni (nawet o osoby, z którymi nie byli w związku), przyjaźnie zakończone z powodu większych głupot, stalkerzy z obsesją na punkcie "ukochanych".

    "Poza tym naprawdę nie rozumiem dramatu tego gościa. Tak jak zauważyłam już wcześniej, jego rozpacz wcale nie wygląda na pęknięte serce, tylko na za ciasne spodnie, więc wszystko na wstępie traci impet." - A niby czemu, tylko historie o wjelkjej mióoścji mają impet?

    "Serio, przyjaźń tak nie działa. Naprawdę tak nie działa. Koleś nawet nie wydaje się specjalnym chamem, po prostu zakochał się ze wzajemnością, a jego kumpel nie – to nie są podstawy, by aż tak skreślić człowieka. Ludzie mają problem ze znienawidzeniem osób, z którymi nawiązały toksyczne relacje, a co dopiero w takiej sytuacji." - Są też ludzie bez problemu z nienawidzeniem wszystkiego i co z tego?

    Nie czytałam opowiadania, ale z opisu i cytatów wychodzi, że autorka napisała opko o płytkim, niedojrzałym typku i jego obsesji na punkcie jakiejś babki, a oceniająca czepia się, że typ jest płytki i niedojrzały, i nie ma prawdziwej miłości i true przyjaźni. Sensu tak wiele...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli autorka nie jest świadoma, że jej bohater jest taki (a miał być w oryginalnym zamyśle inny), to ocenka jak najbardziej na plus.

      Usuń
    2. a kase ludziom z nakwy kiedy oddasz irenko?

      Usuń
    3. Ojejku, coś nie pykło z czytaniem ze zrozumieniem chyba.

      1) Czyli te niskie inwektywy stoją w doskonałym zgraniu stylistycznym tuż obok poetyckich opisów, tak? Jeśli to jest spójna kreacja elfiego menela, to najwyraźniej zaznajamiamy się z inną literaturą.
      2) Nie wiem, może nie zetknęłaś się ze zjawiskiem rozjeżdżającej się z postacią narracji? Bo tak to wygląda, jak bohater swoje, a narracja swoje. To miał być prawdopodobnie heroiczny czyn uwalniający ukochaną z jarzma jego niespełnionej miłości, a w istocie to nastoletni foszek. Ale narracja upiera się przy pierwszym.
      3) Tak, mój świat jest piękny, dziękuję za te wnioski, potrzebowałam ich. Nie negują istnienia takich ludzi, z tekstu jednak jednoznacznie wynika, że nie jest to postać tego typu. Pracowałam z tekstem, nie z przekrojem społeczeństwa, przykro mi.
      4) Nie ma impetu coś, co ma być o Prawdziwej Miłości, a w istocie okazuje się, że chodzi tylko o zaruchanie. Przynajmniej ja nie lubię przedmiotowego traktowania kobiet, ale to mój pogląd, możesz mieć inny.
      5) Nic? Nie wiem, co to miało do rzeczy z czymkolwiek, więc wkleję mniej niż trzy: <3

      Skoro nie czytałaś opowiadania, to chyba nie mamy o czym rozmawiać, bo ja czytałam, a swój mózg - jak mniemam - mam na miejscu. Autorka napisała opko o wspaniałym kapłanie jakiegośtam boga, który upadł tak nisko i został pokonany z powodu swojej zdradzonej miłości.
      Jeśli jednak odnalazłaś w tym tekście inne treści, be my guest. Oceny zawsze są subiektywne i z tym walczyć się nie da.

      Usuń
    4. 1) WTF, ja o kreacji postaci, ty o zgraniu stylistycznym. Coś trochę nie ten temat. I tak, ci sami ludzie mogą walić inwektywami i egzaltowanym patosem.
      2) Dobra, przeczytałam to opowiadanie. I pomijając fakt, że jest ogólnie cienkie jak dupa węża, nijak nie można z tego skrawka tekstu wywnioskować, czy kreacja bohatera była zamierzona, czy nie. Że zachowanie narratora rozjeżdża się z jego deklaracjami - narracja pierwszoosobowa, zdarza się. IMO oceniające nadinterpretują tekst, tyle.
      3) Czemu wynika, że nie jest to postać tego typu? Znowu, narracja pierwszoosobowa, wiadomo tylko tyle, co sam bohater sądzi o sobie i swoich uczuciach/postępowaniu, nic dziwnego więc, że narracja nie jest obiektywna. Nie musi być.
      4) Czemu ma być o Prawdziwej Miłości? Bo sam bohater tak twierdzi?

      I jeszcze raz powtórzę - nie mam zamiaru w tej chwili rozstrzygać, czy kreacja bohatera była zamierzona, czy nie. Z tego prostego powodu, że IMO z tekstu nie da się tego wyciągnąć.

      Usuń
    5. Mam do dodania jedno.
      IMO ten tekst w ogóle nie wykreował postaci, a w moim odczuciu (o panie, bo to ja ocenkowałam) na pewno nie zamierzał kreować tak, jak ty postanowiłaś. Tho gdyby przeczytała to jakaś inna osoba, może uznałaby to za niezwykłe, innowacyjne oraz zmieniające literaturę.
      Ja się wypowiedziałam. Ty też. To cześć.

      Usuń
    6. Pisz po czternastu godzinach zapierdzielania, tak, to się na pewno wysłowisz.
      Sprostowanie - chodziło mi o to, że autorka z pewnością nie ma pojęcia, na czym polega narracja pierwszoosobowa, i jej zabieg nie był aż tak przebiegły, żeby wszystkich oszukać.
      I nie wiem, dlaczego tam jest "postanowiłaś". Miało być "interpretowałaś". Jestem zmęczona, welp.

      Usuń
  3. Dziekuje za ocene. Biorę do serca wszystkie Wasze uwagi i obiecuje że poprawie bloga i bede starac sie nie popelniac wymienionych przez was bledow. Nie od razu Rzym zbudowano, ale praktyka czyni mistrza i dlatego mam zamiar praktykowac :) Dzieki waszym uwagom bedzie to napewno prostrze.
    Przekaska mialabyc przepaska ;) kamien zycia pisalam na telefonie i niektore slowa wskakiwaly same. Literowki na tel to u mnir standard. Translator jest dla moich znajomych z ukrainy i niemiec a nie dla przypadkowego egipcjanina. Przyznam jednak ze mam 2czytelnikow z usa wiec jednak chyba sie przydal.
    Co do swiata Kuss. Nie ja go stworzylam. Dzielo mojego ojca. Caly system zostal stworzony przez niego aby grac rpgi a nie pisa opki, ja jednak pokochalam ten swiat i zapragnelam o nim napisac. Szklana swiatynia istnieje w Kuss. Utrzymywana w calosci, przez wieki dzieki magii. Wiem, ze musze popracowac nad opisami swiata. Gracze Kuss nie potrzebowaliby dodatkowych informacji aby zrozumiec co i dlaczego ale wiem ze dla czytelnikow nie znajacych systemu moze to byc odbierane tak jak wy to odebralyscie.
    Jeszcze raz dziekuje za ocene. Zabieram sie za cwiczenie pisania ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. PS. Co do " Ja Elia"... Tak, kreacja bohatera byla zamierzona :) nie wszyscy musza byc dobrzy, ulozeni, logiczni. Eliah jest moim zdaniem wlasnie dlatego ciekaw szy

    OdpowiedzUsuń
  5. a! tak. opowiadania beda ze soba powiazane. Jak Shiva zostala boginia psioglowych? tego tez sie napewno dowiecie. Shiva jest moja postacia. Gralam nia w ww rpg

    OdpowiedzUsuń
  6. jeszcze co do mlecznej mgly otaczajacej elfie miasto od wiekow. o istnieniu elfow w kuss wiedza pojedyncze postacie. Elfy nie chca aby ktos o miescie wiedzial dlatego magiczna gesta mleczna mgla ogarnia ich jedyne miasto

    OdpowiedzUsuń
  7. Przyznam szczerze, że nie lubię jak ktoś do w miarę profesjonalnej i starannej oceny wrzuca te dziecinadę (gify), które nic nie wnoszą poza "trochę się z autora ponabijam". Jeszcze jeden jakoś bym przebolał, ale wrzucenie czegoś i dopisek "tak wyglądałam, gdy zobaczyłam pierwszy rozdział" czy inne tego typu, to dla mnie ani konieczne ani fajne.
    Co do samego tekstu, to nie czytałem opowiadania i do oceny się doczepić w żaden sposób nie mogę, a nawet nie chcę. Powiem szczerze, że sam nie lubię rozdziałów, które są jak świstek z pralni (chodzi mi o długość) i chyba pierwszy raz spotkałem się z tym nie na blogu, a na wattpadzie. Tam niemal każdy pisze dialogi ciągiem, niekiedy pomija "-" po wypowiedzi (sorry za minus, ale myślnika nie mam pod ręką).
    Dodam jeszcze, że dzięki twojej ocenie, wreszcie dowiedziałem się jak to jest z tym wielokropkiem, więc jakkolwiek głupio to brzmi PRZYDAŁAŚ SIĘ! ;-)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń