[40] ocena bloga: jupiter-horse.blogspot.com

Adres: Jupiter
Autorka: Amare.
Tematyka: obyczajowe, dramat, romans
Oceniający: Szałt



Witam wszystkich serdecznie. Co prawda nikt nie chciał udzielić mi błogosławieństwa na napisanie tej ocenki (chyba moja BFF obawiała się o moje zdrowie), ale wbrew przeciwnościom pragnę spełnić swoje marzenie i zostać stażystą. Chciałbym tylko wiedzieć, czemu ten Word ciągle poprawia mi słowa…
Tak po pierwsze, tekst nachodzi mi na konia w szablonie i jest przez to  nieczytelny (jasne, mogę zmienić wielkość, ale czemu mam czytać mniejsze litery?). Jestem pewien, że na lapku w innej rozdzielczości szablon wygląda jak trzeba, ale nie mam zamiaru specjalnie się przesiadać – to ty, droga autorko, powinnaś zadbać o to, żeby szablon był uniwersalny. Swoją drogą ładna ta szata graficzna, jestem tylko ciekaw czyja to robota, bo brak informacji, a szkoda.
Nie wiem, po kiego grzyba ci obserwatorzy, ale jak tam chcesz (w końcu nie zabronię ci się chwalić). Za to „Słowo na dzień dobry” zapisano czcionką bez polskich znaków, a poza tym nie za bardzo ogarniam, czemu właściwie ma służyć. Co prawda oznaczyłaś cytat cudzysłowem (bo zakładam, że to cytat), ale autora porwali kosmici i pewnie dlatego go zabrakło. Cóż, bywa. Oczywiście „Aktualności” również są napisane czcionką bez polskich znaków – przynajmniej jest jakaś konsekwencja. Zastanawiam się tylko, jak aktualne są te „Aktualności”, bo daty nie uświadczyłem.
Prolog przypomina świstek z pralni, a i tak jest czego się uczepić. Tekst nie wygląda – co prawda jest wyjustowany, ale brakuje akapitów, a dialogi są źle zapisane. Do zapisu dialogów stosuje się pauzy (— : Ctrl + Alt + minus z klawiatury numerycznej) lub półpauzy (– : Ctrl + minus z numerycznej), natomiast ty używasz dywizów (-). Jeżeli masz Worda, korzystaj z opcji „zamień” i Szałt ci gwarantuje, że się nie narobisz.
Oczywiście postanowiłaś wprowadzić w historię z kopyta, ale strasznie biednie opisałaś ten wypadek. Z jednej strony rozumiem, bo to narracja pierwszoosobowa, a główna bohaterka jest roztrzęsiona i nie może zebrać myśli, z drugiej rzucasz mi w twarz czymś takim:
Moja pozycja umożliwiała mi oglądanie całej akcji. – Nie wiem czemu, ale mam dziwne wrażenie, że osoba poszkodowana w wypadku drogowym raczej nie myślałaby o tym, żeby móc obejrzeć taką super akcję ratowniczą z bliska.
Jestem też ciekaw, jakim cudem służby ratownicze tak szybko znalazły się na miejscu wypadku. Nie wspominasz o żadnej osobie, która wezwała pomoc (no ale załóżmy, że matka, która jeszcze chwilę temu podtrzymywała spanikowaną córkę na duchu, miała dość zimnej krwi, żeby wykonać telefon), ale już zaznaczasz, że funkcjonariusz miał na sobie granatowy mundur. Swoją drogą dziwne, że to nie sanitariusz szedł w stronę poszkodowanych – przecież na początku liczy się pierwsza pomoc. No, już strażak miałby więcej sensu, bo być może ktoś zakleszczył się w aucie.
Patrzymałam jak wsadzają ją do karetki – Literówka i pożarłaś przecinek, głodomorze! Wypluj go przed „jak”.
Gdybym był przypadkowym czytelnikiem, uznałbym, że chcesz mnie zatrzymać tanią dramą. Umówmy się, że po tak krótkim, ekhm, prologu, nie mam szans wywnioskować, o czym w ogóle jest historia. Cała masa osób zaczyna od wielkiego bum, pisząc właśnie takie krótkie nie-wiadomo-co, licząc, że zatrzyma tym czytelników. Dla mnie to niesamowicie tanie zagranie.
Rozdział pierwszy i od razu pięć miesięcy później. Oczywiście nie mogłaś się powstrzymać przed wtrybieniem gifa. Oświecę cię: gify oraz obrazki wcale nie dodają klimatu, sprawiają, że zaczynam podejrzewać autora o brak umiejętności.
Tkwiłam teraz na jakimś angielskim zadupiu, skazana do życia wedle tutejszych zwyczajów. Zaliczało się do nich również wczesne wstawanie. – Aha, czyli na tym „angielskim zadupiu” wszyscy, zgodnie ze zwyczajem, wstają skoro świt?
Charlie był synem Jeremy'iego, drugiego męża cioci. – Co to za potworek? Popatrz sobie tutaj: link. Polski Jeremi odmienia się Jeremiego, ale ty zaserwowałaś coś pomiędzy.
Kochała to miejsce równie mocno jak ja je kochałam w przeszłości. – Zjadło przecinek przed jak. Jeżeli widzimy dwa czasowniki, podejrzewamy zdanie o chęć zjedzenia przecinka.
Opis pokoju jest dość sztywny. Z jednej strony dobrze, że łączysz przedmioty z uczuciami, jakie budzą w Izabeli lub z czynnościami, jednak na każdym kroku pieczołowicie zaznaczasz, gdzie co jest. Nie muszę tego wiedzieć, a przynajmniej nie na takiej zasadzie. Inaczej: gdyby położenie danych przedmiotów miało sens, czemu nie? Ale tak trochę brak polotu.
Aha, pojawiły się mikroakapity, ale małe szanse, że – bez kopiowania do Worda – bym je zauważył. W dodatku zastanawiam się, czym je wstawiasz? Spacjami? Tak to wygląda. Ułatwię ci życie: wchodzisz w „Akapit”, wybierasz opcję „Pierwszy wiersz” i niczym nie musisz się przejmować.
Ubrałam szare spodnie – O, a w co Izzy je ubrała? Spodnie się zakłada.
- A już myślałem, że nie przyjdziesz – westchnął. Pewnie liczył na większą ilość naleśników. Ha! Nie ma tak dobrze. – Podkreślone zdanie jest przemyśleniem Izzy i wypadałoby zacząć od nowego akapitu. Więcej o zapisie myśli bohatera poczytasz tutaj: link.
 Z Charlie'm od początku – Nie zgodzę się z tą odmianą, spójrz tutaj: link.
Złapałam za widły i po kolei, do każdego boksu, wkładałam po kupce siana. – Kupka sugeruje coś małego, natomiast koń to dość duże zwierzę i wątpię, żeby wystarczyła mu „kupka” siana w boksie.
Jestem przeciwny stosowaniu skrótów w opowiadaniach. Oczywiście doceniam, że pozostawiłaś dopisek wyjaśniający, o co chodzi. Pełną nazwę czyta się lepiej, bo czytelnik nie szuka dopisku, a poza tym moim zdaniem skróty świadczą o lenistwie autora. Niemniej nie jest to błąd. Aczkolwiek wydaje mi się dziwne, że jeźdźcowi, który miał niemal półroczną przerwę, nikt nie proponowałby udziału w prestiżowym konkursie.
wałachem szlachetnej półkrwi – Może i nie znam się na koniach, ale szlachetna półkrew? Coś tu jest nie tak.
Często rak robił, gdy się denerwował. – Ciekawe, co jeszcze robił ten rak?; literówka.
Ten rozdział na pewno wygląda dużo lepiej jako wprowadzenie niż poprzedni cosiu. Heroina przenosi się do nowego miejsca, więc masz pole do popisu z przedstawieniem okolicy. Wychodzi średnio, bo masz paskudne przyzwyczajenie akcentowania, ile czego jest (tak jak z boksami dla koni), co sprawia, że wydaje mi się, jakbym czytał spis inwentaryzacyjny.
Właściwie dziwi mnie, że stadnina, która jeszcze niedawno znajdowała się w dość nieciekawej sytuacji, nagle podźwignęła się i teraz świetnie prosperuje.
Izabela całkiem dobrze odnalazła się w środowisku, wydaje mi się nawet, że z ojcem nie czułaby się tak dobrze. Co prawda heroina została wyrwana ze środowiska, w którym się wychowywała, ale jakoś niespecjalnie za nim tęskni. Wspominałaś, że Izzie miała chłopaka, przyjaciół, ale ona zupełnie o nich nie myśli, nie tęskni, nic.
Interesujące jest to, że pomimo tego, że pewna grupa osób ma angielskie imiona oraz mieszka w Anglii, nikt nie mówi po angielski, nie ma mowy nawet o akcencie. Brak też jakiejkolwiek informacji, jak poszczególne osoby się ze sobą porozumiewają. Jasne, może mieszka tam jakaś polonia, ale chyba zdarza się, że przyjeżdża do nich ktoś, kto chciałby nauczyć się jeździć i nie mówi po polsku?
Rozdział kończy się wizytą zdyszanego Charliego, który informuje Izzie, że przywieziono konia od szemranego właściciela. W kolejnym okazuje się, że tajemnicze zwierzę to klacz Jupiter. Oczekiwałem, że klacz była przewożona w złych warunkach lub miała na sobie ślady złego traktowania, ale o tym Izzie nie wspomina. Jednak Jupiter zachowuje się niepokojąco i zostaje odseparowana od innych koni. Wydaje mi się mocno podejrzane, że ciotka Judith, która jest właścicielką stadniny, nie upewniła się, w jakim stanie jest zwierzę, które nabywa. Poza tym nie rozumiem, czemu Charlie pobiegł po Izzie, gdy powstało całe to zamieszanie. Izabela nie jest doświadczona, nie jest właścicielką, nie ma mowy o tym, żeby jakoś wybitnie dobrze radziła sobie z końmi, a jednak Charlie i tak przybiega po pomoc właśnie do niej.
O mamuńciu, przyjaciółka Izzie wpadła na genialny pomysł: razem porozmawiają z szoferem i on na pewno powie im wszystko o właścicielu Jupiter (pewnie włącznie z danymi osobowymi, dwoma numerami telefonu, faksem, mailem i numerem buta). Po pierwsze, ktokolwiek zajmuje się przewozem koni, raczej nie będzie stał nie wiadomo ile w jednym gospodarstwie, bo na pace ma żywe zwierzęta, a poza tym pewnie ma umówione godziny, w których powinien pojawić się w innych miejscach. Po drugie, niby czemu miałby mówić cokolwiek małolatom, skoro nic nie powiedział obecnej właścicielce klaczy?
To nie poprawne gramatycznie. – Zabawne, bo akurat to zdanie jest niepoprawne gramatycznie. Popatrz sobie tutaj, od razu masz stopniowanie: link. I co niepoprawnego jest w słowie seksowność? Oni twierdzą, że jest w porządku: link.
Tego chyba jeszcze nie było, bynajmniej od kiedy tu jestem. – Bynajmniej nie równa się przynajmniej, spójrz: link.
  W czasie kiedy Jeremy witał się z kierowcą, Charlie zdążył – Uciekł ci przecinek przed kiedy, masz tu wtrącenie.
Wylążować ci go – O ile pewnych słów mogę się domyślić, o tyle innych niekoniecznie. Jasne, wujek Google zawsze pomoże, ale nie każdemu będzie się chciało szukać i nie wiem, czemu właściwie zmuszać czytelnika do szukania. Zwłaszcza gdy są błędnie zapisane. Powinno być: wylonżować.
Dialogi są zapisane półpoprawnie (półpoprawnie to jak półprawda –  nie istnieje), bo nigdy nie zaczynają się od półpauzy, chociaż wreszcie zaczęła się pojawiać. Ponadto poprawiłaś zapis myśli bohaterki, zdecydowanie na plus.
Rozdział drugi był znów krótki. Trzy strony w Wordzie to naprawdę cienki wynik. Właściwie chciałaś oceny, choć łącznie masz tych stron dziesięć… Jak słowo daję, nie wiem, po kiego grzyba ci ta ocenka.
W każdym razie niemal zaczadziła mnie schematyczność opowiadania. Już w drugim rozdziale pojawia się trólof – oczywiście wspaniały, bogaty i jeszcze, podobno, całkiem do rzeczy. Możesz mi powiedzieć, że za szybko skreślam, ale naprawdę nie mam powodów do tego, żeby dać ci kredyt zaufania. Na pewno nie po reakcji głównej heroiny, która niemal zemdlała na widok wspaniałego Lucasa.
Na samym początku rozdziału trzeciego masz wielki kanion (czytaj ogromna przerwa między akapitem pierwszym oraz drugim). Poza tym widzę, że znów zabrakło funduszy na chociaż część półpauz, przykro mi.
Charlie z Cartier'em galopowali – Ponieważ już wcześniej gdzieś wrzucałem link do prawidłowych odmian imion, wspomnę tylko, żebyś tam zajrzała.
Brakowało mi tylko jednej osoby, ale nie byłam pewna, kogo. – Brakowało jej nadprogramowego przecinka, dlatego go wcisnęła.
To, że środowisko szanuje jakiegoś pisarza, niekoniecznie musi się przełożyć na zyski ze sprzedaży książek, więc średnio wierzę w bogactwo O’Connerów. Tym bardziej, że z kontekstu łatwo wyczytać, że pan O’Conner ma sporo za uszami i nie przyczynia się do podniesienia stanu majątkowego rodziny.
Właściwie zachowanie Izabeli w tym rozdziale zaprzecza temu, co pokazała w poprzednich. Wcześniej mówiła, że tylko zajmuje się końmi, ale już na nich nie jeździ, a teraz ma prowadzić lekcję z jakimiś dziewczynkami. Poprzednio marudziła na zangielszczanie imienia, ale później już jakoś jej to nie przeszkadza, już ani razu nie poprawia nikogo w myślach – szybko się przyzwyczaiła. Dziwi mnie, że ktoś, kto ma prowadzić zajęcia, nie uważa za swój obowiązek pomóc podopiecznym w przygotowaniach… Iza woli usiąść i popatrzeć na inne konie, niech jakiś dzieciak spada, jego sprawa.
obskoczyć oby dwie stajnie – Skutecznie obskakiwała, aż jej się słowo rozdzieliło z tego impetu.
 - Pomóc ci z tym? - Zignorowałam propozycję bruneta i wyminęłam go, podchodząc do Dancing Destiny. Postawiłam taczkę z owsem i otworzyłam boks kobyły, wsuwając się do środka z odmierzoną dawką jedzenia. Zarżała radośnie, kiedy wsypałam wszystko do żłobu. Poklepałam ją i wyszłam, dając zjeść spokojnie. Ponownie chwyciłam za taczkę, ale zaraz musiałam ją opuścić. Może to jednak nie na moje siły. - Hej, mówiłem, że mogę ci pomóc. - Luke zaraz do mnie doskoczył – Wypadałoby, żeby trochę uporządkować ten dialog. Po pierwsze, postawiłem powinno zaczynać się od nowego akapitu, bo w międzyczasie wrzucasz dużo informacji. Po drugie, dalsza część dialogu także powinna zacząć się od nowego akapitu. A po trzecie, dlaczego taczka, którą jeszcze niedawno Izzie podnosiła bez problemu, nagle stała się za ciężka? Bo nie wspominasz nic o tym, że nałożyła tam więcej owsa. Witaj, imperatywie, nie musiałeś tak mocno kopać. Pomijając zły zapis dialogu, określanie jakiegokolwiek bohatera po kolorze włosów świadczy o nieporadności autora. A tak poza tym chcesz mi powiedzieć, że masz tylko jednego bruneta w opowiadaniu?
Pewnie robiła swoją sałat – No nie, powinno stać tę, spójrz: link.
O nie. Znowu bawi się w swatkę? To już przestało być zabawne – Raz myśli bohaterki zapisujesz kursywą, raz zwyczajnie i w dodatku nie zaznaczasz, że jest to wypowiedź bohatera. Ech, ciężki żywot z tobą.
Zastanawia mnie burdel w pokoju głównej heroiny. Ciotka nigdy nie zagląda do jej nory? Nie przeszkadza jej, że dziewczyna robi jej syf z domu? Niezwykle tolerancyjna. A tak poza tym ciekawe, że Izzie tak sobie wrzuca całą masę ubrań do prania i już jej to nie interesuje. Pewnie usłużna cioteczka wypierze za nią bez słowa. Do czego piję? Ano do tego, że w znaczącej większości opek burdel w pokoju jest modny, a Izzie narzekała na swój pobyt na stadninie, jakby było to zesłanie, tymczasem ma tam całkiem dobrze.
Spytałam, spryskując się jeszcze perfumę od Calvina Kleina. Uwielbiałam je. – Ąę, co? Ale może bez przesady. Zwracam na to uwagę, bo urzekło mnie to lokowanie produktu. + Perfumami.
zaraz oby dwie się roześmiałyśmy – Obydwie, razem, zdaje się, że to już drugi raz. Myślałem, że pierwszy był przypadkiem, ale świat dalej mnie zadziwia.
  - Czy moja karoca już przybyła? - Spytałam  Nie wiem, czy to wpadka, więc poczytaj sobie tutaj: link.
Jupiter i Isabelle. Zranione, zwątpiły w wartość swoją i świata. Powstaną razem, silniejsze jak nigdy dotąd. – Cześć, narratorze profetyczny! Taki z niego kozak, że aż tekst wyśrodkowało. A tak na serio: wszyscy spodziewają się właśnie takiego obrotu zdarzeń, więc naprawdę nie trzeba dorzucać do tego pomocy. To „jak” wymieniłbym na niż, a „nigdy” w ogóle bym się pozbył (względnie zamienił na kiedykolwiek). Teraz to jakaś składanka nie-wiadomo-czego…
Rozdział trzeci chyba miał pozostawić wrażenie niepokoju, ale trochę zabił je narrator profetyczny. Niby takie wyczekiwane to ognisko, a jakoś niespecjalnie do mnie trafiło. Ot, zjedli, pobawili się, popili i oficjalnie wybrali imię dla Jupiter. Co prawda spojrzenie ciotki, gdy usłyszała sugestię Izzie, daje do myślenia, ale przecież to tylko imię. Jeżeli chciałaś, żeby czytelnicy zastanowili się nad tym dłużej, trzeba było wrzucić wcześniej jakieś wskazówki. Ach, zaginęli gdzieś trólof Lucas oraz wredna bogaczka Samantha. Mógłbym popodejrzewać, że zostali złapani przez seryjnego zabójcę, a historia zamieni się w ciekawy thriller, ale coś mi się widzi, że poszli na seksy albo zgubili się po drodze do stadniny.
No dobrze, to by było na tyle, więcej tekstu nie ma. Autorko, ta ocena nie na wiele ci się przyda, bo tu nie bardzo jest co oceniać. Historia raczkuje, ledwie zdążyłaś nakreślić bohaterów, otoczenie i jakiś tam zarys fabuły. Właśnie, skoro już przy fabule jesteśmy, na razie wygląda miernie. Jasne, szybko się czyta, bo i styl jest prosty, ilość błędów do przełknięcia, a czasami silisz się na cliffchangery. Za dużo tu typowo opkowych zagrań, schematów i przewidywalności, żebym mógł powiedzieć, że dobrze mi się czytało. Nie odbiegasz niczym specjalnym od normy i jestem niemal pewien, że planu też nie masz. Historia, której autor nie przemyślał, to syf, nie opowieść. Mnie nie porwałaś, chociaż widzę, że się starasz i jedyne, co mogę ci powiedzieć, to staraj się bardziej.
Opisy co prawda są, ale czasami tyczą rzeczy tak mało znaczących (na przykład ubranie Izzie na ognisko), że trochę mi ręce opadają. Żeby to jeszcze później miało znaczenie, ale nic z tego. Opis zawsze musi czemuś służyć: niech rozwija bohatera, mówi o otoczeniu, przesuwa akcję, czy informuje o upływie czasu. Lepiej napisać mniej, ale z sensem. Jeżeli chcesz, więcej możesz poczytać tutaj: link.
Dialogi nie zapadają w pamięć. Pomijając już to, że ewidentnie masz problem z ich zapisywaniem, nie czuć specjalnego zróżnicowania. Ze wszystkich postaci zapadł mi w pamięć tylko słowotok Sky. Przydałoby się jakieś zróżnicowanie, naturalność, coś, dzięki czemu mógłbym uznać te rozmowy za naturalne. Tymczasem wydają się nieco sztywne, choć momentami faktycznie czuć nieco świeżości. Próbuj i ćwicz, a z pewnością będzie lepiej.
Twój świat przedstawiony ogranicza się w zasadzie do domu ciotki Judith oraz stadniny. Izzie spędza sporo czasu przy koniach, ale raczej mało opowiada o tym, jak wyglądają poszczególne miejsca, przez co moje pojęcie jest dość nikłe. Akcja dzieje się w Anglii, ale zupełnie nie mam pojęcia gdzie konkretnie – przydałaby się jakakolwiek przybliżona lokalizacja. Co ciekawe, właściwie prócz tych angielskich zwyczajów nie wspominasz słowem, czym różni się mieszkanie za granicą (choćby sprawy językowe) od mieszkania w Polsce. Wydawało mi się, że po coś ustanowiłaś tę akcję w Anglii, a tu się okazuje, że chyba tylko po to, żeby mieć angielskie personalia bohaterów.
Po słownictwie, jakiego używasz, widać, że masz kontakt z końmi. Jasne, zdarzają ci się wpadki – może warto pomyśleć nad słowniczkiem dla nieobeznanych w temacie? – ale ważne, że czuć twoją znajomość tematyki. Zawsze lepiej mieć wrażenie, że autor się na tym zna (nawet jeżeli to tylko wrażenie), niż wyłapywać masę błędów rzeczowych.
Przejdźmy do bohaterów:
Główna bohaterka, Izabela X (w opowiadaniu nie pada jej nazwisko, a do zakładek zajrzę na końcu) po wypadku, w którym ginie jej matka, zostaje odesłana do ciotki. Na początku trochę marudzi, że przekręcają jej imię, że zostawiła przyjaciół i chłopaka, ale sama jakoś nie wykazuje chęci kontaktu. Wcześniej Izzie jeździła konno razem z mamą, a po jej śmierci, najwyraźniej nie ma ochoty więcej tego robić, ale – jako że kocha konie – pomaga ciotce w opiece nad nimi. Izzie jest niska i, zdaje się, ma z tego powodu kompleks (wspominała, że zazdrości wzrostu Samanthcie). Co ciekawe, potrafi porwać łososia i samej go spałaszować.
Jak na główną bohaterkę Iza nie jest zła – ma przeszłość, na której można zbudować coś ciekawego, jest całkiem przyjemna w odbiorze, choć może czasami za bardzo wyłazi z niej nastolatka. Problem tak naprawdę polega na tym, że Izzie nie zapada w pamięć, jest nijaka. Gdyby nie była główną bohaterką, pewnie nie przywiązałbym do niej uwagi. Muszę ci w tym miejscu powiedzieć, że nijakość jest najgorszą cechą każdej postaci.
Jednak już na tym etapie zacząłem dostrzegać negatywne cechy Izzie. Pewnie sama nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale Izabela ma duże predyspozycja do zostania Mary Sue. Po śmierci matki Izabela zamyka się w sobie, traktuje ojca jak kogoś złego, kto jej nie chce. Rozumiem, że sama jest w rozpaczy, ale jej ojciec również stracił kogoś bliskiego i ma prawo do bycia załamanym. Już na pierwszy rzut oka widać, że Iza jest leniwa, a także ma skłonności do użalania się nad sobą.
Ojciec Izy nie otrzymał nawet imienia, więc zacznijmy od minuty ciszy. Powiem ci szczerze, że Ojciec jest osobą, którą polubiłem najbardziej. Dlaczego? Bo jest ludzki, prawdziwy, realny. Po śmieci żony nie potrafił poradzić sobie z córką, najwyraźniej ciężko przeżył wypadek i dlatego wysłał Izę do ciotki. Ponieważ Sky gościła już u niego, wiedział, że Iza będzie mieć przyjaciół u ciotki. Co więcej, zapewne zdawał sobie sprawę z tego, że Judith będzie w stanie zapewnić dziewczynie lepszą opiekę w czasie, gdy sam zbierał się do kupy. A, jakby tego było mało, miał świadomość, że Izabela kocha konie, które być może pomogą jej dojść do siebie, odwrócą uwagę. Jak dla mnie Ojciec nie zrobił nic złego i nie zasłużył sobie na te wszystkie gorzkie słowa córki.
Rodzina Lovecraftów składa się z trzech osób: Judith, Charliego i Jeremy’ego. Judith jest rozwódką, a Charlie to jej pasierb. Judy wydaje się ciepłą osobą, stara się rozmawiać z Izą o chłopakach i, przynajmniej na to wygląda, robi pranie za Izabelę, a także gotuje i pewnie sprząta. Do tego znajduje czas, żeby skutecznie prowadzić stadninę – kobieta wielu talentów. Charlie robi za kumpla Izy i właściwie jedyne, co o nim wiem, to to, że z chęcią pójdzie Izabeli na rękę, gdy tego potrzebuje. Wydaje się trochę niesamodzielny, bo przybiega po pomoc z problematycznym koniem do przyszywanej kuzynki, która raczej nie ma aż takiej wprawy w radzeniu sobie ze zwierzętami. Za to Jeremy to legenda – wszystko, co o nim wiem, przychodzi pocztą pantoflową; istny człowiek-duch.
Samantha jest rozpieszczoną córeczką jakiegoś bogacza. Zadufana we własne zdolności, a tak naprawdę prowadzona przez konia snuje się po stadninie. Oczywiście jest blondynką z paskudnym charakterem. Postać do bólu stereotypowa.
Lucas pojawił się chyba ze dwa razy i właściwie nic nie zrobił poza wpadnięciem w oko Izie. Ach, no i jeszcze pomagał w taszczeniu taczek. Jak na razie nie pokazał żadnych oznak charakteru, ale jego kreacja niespecjalnie mi leży. Chodzi o to, że czuć wciskanie go czytelnikom na siłę przez autorkę.
Sky o małym rozumku, ale z wielkim serduchem, jest przyjaciółką Izzie. Stara się pomóc Izabeli po śmierci matki. Sky to wesoła, sympatyczna i całkiem przyjemna w odbiorze osóbka.
Jupiter to nowa klacz po przejściach. Nieufna wobec ludzi, nie wiadomo czemu przekonuje się do Izy i ją toleruje. Narrator profetyczny twierdzi, że ma przed sobą świetlaną przyszłość.
 Trudno coś stwierdzić po bohaterach, którzy pojawili się kilka razy i właściwie nic o nich nie wiadomo. Za wcześnie zgłosiłaś się do oceny i teraz trudno to przeskoczyć.
To teraz popatrzę, co ciekawego upchnęłaś na podstronach. Nie pofatygowałaś się, żeby stworzyć zakładkę, która wyjaśniałaby, o czym jest historia – niemiło. W Bohaterach znalazłem gify. I nazwiska. Jestem totalnie zafascynowany. O, i nawet Speirs z „Kompanii braci” się trafił! Ciekawe, czy wciąż częstuje papierosami… Nie wiem, po kiego grzyba te cytaciki czy co to tam jest, ale ich głębokość mnie powala. Mówił ci ktoś, że zadaniem autora jest tak podziałać na wyobraźnię czytelnika, żeby ten potrafił wyobrazić sobie, jak wygląda dana postać? Nie? To ja ci mówię. Spis treści melduje się na pokładzie, spam również, zwiastun nieśmiało na mnie spogląda i linki, czytaj polecane (o, i nawet jest odnośnik do domciu!). Nieźle.
No dobrze, to by było na tyle. Opowiadanie ma potencjał, ale braki są zbyt widoczne. Wcale nie miałem wrażenia, że to opowieść, raczej relacja, coś tylko trochę bardziej rozbudowanego od planu, szkic. To dopiero początek i wiele możesz jeszcze zrobić, wymyślić, naprostować, ale w tej chwili wcale nie zapowiada się na coś godnego uwagi (zresztą w Internecie niewiele jest takich opowiadań). Jestem niemal pewien, że bohaterów również nie odebrałem tak, jak miałaś w zamiarze. Niby to nie błąd, że czytelnik interpretuje coś inaczej, jednak obawiam się, że tutaj wszystko wychodzi przez przypadek, a to wcale mi się nie podoba.
Tak więc na razie dwa z minusem. Popraw zapis, zadbaj o estetykę, przejmuj władzę nad własnym opowiadaniem – ty kreuj wydarzenia, nie chwila. Stawiaj sobie poprzeczkę wyżej niż romans dla romansu, a może pewnego dnia pokiwam głową z uznaniem.


6 komentarzy:

  1. wałachem szlachetnej półkrwi – Może i nie znam się na koniach, ale szlachetna półkrew? Coś tu jest nie tak.
    Z rasą wszystko jest ok, SP to istniejąca rasa... ale tylko w polskiej hodowli. W angielskiej nie ma czegoś takiego.
    Chyba że akcja dzieje się w Polsce i tego nie wyłapałam z ocenki. Wtedy nie ma żadnego błędu.

    Wcześniej mówiła, że tylko zajmuje się końmi, ale już na nich nie jeździ, a teraz ma prowadzić lekcję z jakimiś dziewczynkami.
    Teoretycznie, nawet jeśli się już nie jeździ, można nauczać. Ale, tbh, musiałaby być dobrym sportowcem albo trenerem z wysokimi kwalifikacjami, żeby ktoś jej dał taki kredyt zaufania. Chyba że to jakaś podrzędna, nielegalna rekreacja, tam każdy robi to, co mu się żywnie podoba, a konie na tym cierpią.

    Dziwi mnie, że ktoś, kto ma prowadzić zajęcia, nie uważa za swój obowiązek pomóc podopiecznym w przygotowaniach… Iza woli usiąść i popatrzeć na inne konie, niech jakiś dzieciak spada, jego sprawa.
    To bardzo typowy obraz polskiej rekreacji, prawdę mówiąc. Nie wiem, jak to wygląda za granicą, ale w podrzędnych stajniach instruktorki czy pomocnice instruktorek tak się zachowują.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akcja opka dzieje się w bliżej niesprecyzowanym miejscu w Anglii.

      Jak na razie nie było wzmianek o tym, że lasia jest super-hiper jeźdźcem. Było, że ma podejście, a to nie to samo. Stadnina raczej nie jest nielegalna czy podrzędna, skoro biorą udział we WKKW.

      ...w takim razie mamy kijową rekreację.

      Takie sławy przychodzą do mnie! Czuję się zaszczycony.

      Usuń
    2. Czuj się, czuj!

      Czyli szlachetna półkrew jest poprawna, ale nie w Anglii. Nie wiem, jak papier konia SP załatwiają w Anglii... ale na pewno nie nazywa się to SP. Research po prostu nie miał miejsca. Ewentualnie można to podmienić na inną rasę, jakąkolwiek, nie sądzę, by miało to mega wpływ na fabułę.

      Tak więc to dość podejrzane, że ma komukolwiek prowadzić zajęcia, w dodatku samodzielnie (przynajmniej tak wnioskuję). Nie wiem, może w Anglii nie trzeba mieć papieru na uczenie - ale pożądani zawsze i wszędzie są instruktorzy, którzy wsiądą i zrobią, jak uczeń nie da rady.
      Poza tym (to już tak w nadziei, że autorka przeczyta ten komć) umiem anglezować =/= umiem jeździć. Od trenerów zwykle wymaga się pewnego doświadczenia, a młoda nastolatka po wypadku, która zarzuciła swoje hobby, jakoś mi się nie widzi w takiej roli.

      Ewentualnie autorka wzorowała się na stajni, w której jeździ, i takie obrazki to dla niej codzienność. Niemniej, nie daje to dobrego świadectwa stajni z opowiadania. :D

      Usuń
    3. Popławię się w blasku twojego respektu, pani Nearyh :D.

      Przyznaję się, że niespecjalnie chciało mi się gmerać i sprawdzać, jak to jest z tą półkrwią, więc tylko sugerowałem problem. Teraz wiem trochę więcej, a nóż się przyda!

      W opku było tyle, że lasia lubiła jeździć z matką i najwyraźniej robiła to dość długo, ale nie wydaje mi się, żeby wystarczało to do udzielania lekcji. Wydaje mi się, że heroina raczej tak po znajomości miała pouczyć, bo jej rodzina prowadzi stadninę.

      Właśnie o ten obraz chodzi - narrator sprawia wrażenie, że stadnina prowadzona jest wzorowo, ale mnie, laikowi, coś nie gra.

      Usuń
  2. A ja wpadnę tylko powiedzieć, że to bardzo porządna ocena. Szczególnie podobał mi się fragment podkreślający c e l umieszczania opisów w opku, bo w blogosferze często istnieje to radosne założenie, że opisy muszą być ładne, długie i skupiać się na każdym niepotrzebnym szczególe. Miło, że powoli wychodzimy z tego założenia.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Psujesz mi imidż! Ale i tak dżemkuję xD.
      A pozdrawiam również.

      Usuń