[26] ocena bloga: opowiesci-zza-szafy.blogspot.com

Autorka: Wiedźma Tailtiu
Tematyka: fantasy
Oceniająca: Jaelithe


Opowieści zza Szafy łapczywie porwałam z wolnej kolejki, bo zrobiły na mnie świetne pierwsze wrażenie. Ponadto chciało mi się poczytać fantasy, a na nagłówku był lew. I'm sold. I tym sposobem przystąpiłam do wycieczki po twórczości Wiedźmy i szybko doszłam do pierwszego wniosku: lubię ten blog. Taki żywy się wydaje. Autorka rozmawia z czytelnikami nie tylko w komentarzach, ale także samą treścią podstron, publikuje nie tylko opowiadania, ale także rysunki, komiksy i zawsze swoje pięć groszy wtrąci do odwiedzających bloga w treści postu. Spędziłam na nim pobieżnie dopiero kilka minut, a już mi się jego atmosfera spodobała i chcę zostać na dłużej.

Do pozytywnego pierwszego wrażenia przyczynił się też wygląd i ogólna estetyka bloga. Nagłówek przykuwa uwagę i stanowi wspaniałą okładkę dla treści, ale całość, tak naprawdę, jest dość minimalistyczna, prosta, schludna. Nie ma udziwnień, jest wszystko, czego potencjalny czytelnik by potrzebował, a przeglądnie bloga jest miłe i przyjemne.

Kilka uwag na temat tego, co znalazłam na podstronach:

– Wiedźma
Uwielbiam ten tekst: z jęz. polskiego Wiedźma znaczy „Ta, która ma wiedzę”.
Tutaj mamy nieco chaotyczny słowotok. Niektóre fragmenty trzeba przeczytać dwa razy, żeby zrozumieć, o czym mówisz lub do czego nawiązujesz, ale pasuje mi taka forma na podstronie o autorce. To wygląda tak wyśmienicie autentycznie, jak pierwsze, trochę nerwowe spotkanie, przy którym człowiek stara się ukryć zdenerwowanie, poprzez wypełnianie ciszy kolejnymi, niekoniecznie mającymi większy sens słowami, które przyjdą mu na myśl.
W gruncie rzeczy wyjawiłaś o sobie niewiele i chyba z nominacji do Liebster i Versatile Awards dowiedziałam się więcej ciekawych rzeczy. Na przykład nie mogę uwierzyć, że jest na tym świecie jeszcze ktoś, kto lubi Chrestomanciego. W moim kręgu znajomych nikt o tej serii nie słyszał i strasznie ubolewam nad faktem, że nie mogę o książkach mistrzyni Jones z nikim podyskutować.

– Zanim zaczniesz...
Twoją wojnę z przecinkami czasami naprawdę widać. Nawet jeśli tekst tylko przebiegałam wzrokiem, jakoś szczególnie nie szukając błędów, brak przecinków raził, bo brakuje ich w bardzo oczywistych miejscach. Przykładowo: Z wyrazami szacunku Wiedźma. – gdzie przed „Wiedźma” koniecznie przecież musi być przecinek.
Niewiele też wyjawiasz o opowiadaniach. Nadal nie mam pojęcia, o czym będę czytać. Fantasy, elfy, trochę steampunku, ale w sumie nic o fabule nie wiem. Nie nalegam, żebyś to jakoś szczególnie zmieniła, po prostu osobiście lubię zobaczyć ze dwa zdania o tekście, który mam zamiar przeczytać.
Co do Twojego niejakiego wahania się, jeśli chodzi o pisanie fanfiction, powiem tylko, że jestem ich zwolenniczką, szczególnie tych naprawdę dobrze skonstruowanych. Bo jeśli autor jest fanem jakiejś opowieści i chciałby ulubionych bohaterów wrzucić w nowe sytuacje, to nie tylko to świetnie wpływa na kreatywność, ale też pomoże ćwiczyć warsztat (no a poza tym, to świetna frajda). Więc, według mnie, nie masz żadnych podstaw do wyrzutów sumienia, bo farfocle wymiatają!

– Tako rzecze Ojciec Czas
Trochę więcej o specyfice świata przedstawionego. Lubię światy całkowicie wymyślone przez autorów, ale są dość trudne do prawidłowego skonstruowania, szczególnie jeśli dodajesz do tego własny sposób odliczania czasu, system monetarny itp. Ambitnie. Ciekawa jestem, jak uda Ci się to przedstawić i wyjaśnić w samym opowiadaniu. Jak czytelnik zapamięta, że venn to trzeci miesiąc roku, a konkretny kolor księżyca określa nam nadejście kolejnego (miesiąca)? Jak osoba nie znająca Twojego świata na wylot będzie wiedziała, że talent to waluta w krainie zwanej Isur?
Dalej Ojciec Czas proponuje nam wyjawienie wielu innych sekretów w Irrassus. Tego radziłabym Ci się wystrzegać. Zbyt wiele podstron, zbyt wiele dodatków opisujących kolejne kwestie świata. Podstrona o roślinach? Przesada. O stworzeniach? Jasne, brzmi interesująco, gdy tak przeglądam kolejne nazwy mitycznych stworzeń (cztery rodzaje elfów? Serio? I czy drowy nie są właśnie rodzajem mrocznych elfów? Po co dzielić je na dwie kategorie? Jeśli nie ma między nimi fundamentalnych różnic, pozbyłabym się jednego albo drugiego), ale czy to naprawdę potrzebne?
Problem jest taki: masz te podstrony nadal niedostępne, więc stoją sobie puste i założę się, że fakt ten Cię niezmiernie drażni (mnie by drażnił. Nie znoszę niedokończonych podstron na własnych blogach). A to prowadzi do zniechęcenia (blokada weny, bo mam niedokończone sprawy gdzie indziej! Ktoś to zna?) i ogólnie niekorzystnie działa na dalsze pisanie historii. Symptom wiecznego planowania (lol ©) widoczny jest u wielu blogowych pisarzy (szczególnie fanów fantastyki), bo nasz własny, jedyny, indywidualny i całkowicie oryginalny świat chcemy przedstawić naszym czytelnikom w zbyt wielu szczegółach. Musisz pamiętać o jednym: by czytelnik zrozumiał przedstawianą mu historię, nie musi być świadomy każdego najmniejszego detalu dotyczącego geografii, polityki, fauny i flory świata. A jeśli musi, to problem źródło ma gdzie indziej. Oznacza to, że sama historia nie jest dobrze skonstruowana, bo to nie świat powinien ją popychać naprzód.
Podsumowując moje marudzenie: proponowałabym pozbyć się niedokończonych podstron i wszystkie (niezbędne i tylko niezbędne!) informacje dodać po prostu do gadania Ojczulka.

– Wiadomość
Zwróciłaś się do publiczności o pomoc w wyłapaniu niezgodności fabularnych, więc przybywam z własnymi spostrzeżeniami poniżej. Wrzuciłam tam wszystkie moje komentarze dotyczące spraw fabuły, których nie rozumiem, z którymi się nie zgadzam, o które chciałabym zapytać lub więcej się o nich dowiedzieć. Większość pewnie będziesz mogła totalnie zignorować, bo niektóre sprawki były naprawdę minimalne, a ja jestem czepialska.

– Mapa Imperium
Ok, prawie oślepłam, starając się wyszukać te kolorowo oznaczone miejsca. Sama mapka prezentuje się świetnie. Lubię ładnie wyglądające wybrzeża (o, siekiera), a róża wiatrów jest fantastyczna (zakładam, że sama rysowałaś? Wow). Za to legenda jest niekompletna. Dlaczego nie ma powiedziane, czym jest kropka, czym gwiazda itp? Tylko te kolorowe miejsca są opisane. No i piszesz, że tylko najstarsze drzewa są oznaczone. Oznaczone jak? Jeśli to tam jest gdzieś opisane, to mi się nie wyświetla.
Do nazw też się troszkę przyczepię, bo, według mnie, potrzebują ujednolicenia. Raz masz Góry Północne, a raz Góry Verde di Apo. Masz nazwy kojarzące się z językiem włoskim, łacińskim, angielskim i „te inne”, wyglądające bardziej na własne, wymyślone przez autorkę (czyt. nazwy à la fantasy). Szczególnie to odstaje, bo nazwy nie wydają się pasować do siebie nawet w jednym księstwie. Zgodziłabym się z nimi, gdyby w Everlight były tylko te bardziej angielskie nazwy, w Leretii tylko te łacińskie itd, ale tak nie jest, bo porozrzucane są po całej krainie. Tylko Reevshire wydaje mi się nieco schludniejsze, wydźwięk nazw miejsc wydaje się tam twardszy (tylko czemu Amsterdam?). Takie coś można też wtedy podkreślić w akcencie ludzi pochodzących z tych okolic, ale sprawę języka i wypowiadania się poszczególnych bohaterów poruszymy później.
A co jest na północ od Gór Północnych?

– Droga na zamek
Fantastyczny dodatek do bloga! Interaktywna wyprawa po świecie stworzonym przez autorkę. Jestem pod wrażeniem, bo widać, że naprawdę włożyłaś w to sporo pracy i ktoś będący fanem Twojego opowiadania będzie miał na tych podstronach sporo frajdy.

Teraz tak, problem miałam w trakcie pisania oceny, bo mi Wiedźma zawiesiła/porzuciła bloga. Na pytanie, co mam z tym fantem uczynić, nie odpowiedziała, ale postanowiłam ocenę głównego opowiadania dokończyć. Reszty nie ruszałam, bo nie widziałam sensu w wypowiadaniu się na temat wszystkich tekstów, skoro nie będą kontynuowane (no a jak wspomniałam, Wiedźma mi niestety nie odpisała). Zanim jednak przejdziemy do treści właściwej, jeszcze kilka słów na temat ogólnych wrażeń po czytaniu. Wycieczka po Twoim świecie była naprawdę bardzo przyjemna. To jedno z najbardziej rozbudowanych fantasy, jakie czytałam na blogu, a Twój styl (szczególnie w najnowszych notach) w wielu przypadkach jeszcze poprawiał odbiór. Natomiast poniżej narzekam sobie na banały i potknięcia głównie związane z faktem, iż pierwsze rozdziały pisane musiały być dość dawno, bo ich styl jest skrajnie różny od aktualnego. Więc wiesz, patrz na to z przymrużeniem oka, bo pewnie większości jesteś całkiem świadoma.

Upiorny Wędrowiec
Początkowe wrażenia po prologu były świetne. Mamy intrygę, zapowiedź końca świata, interesujące postaci i świat. Potem z rozdziałem pierwszym odbiór opowiadania stał się trudniejszy, bo naprawdę widać ogromne różnice pomiędzy początkowymi a tymi najnowszymi rozdziałami jeśli chodzi o styl. Poprawki może i były wprowadzane, ale chyba nie robiłaś diametralnych zmian w tych najstarszych notach, hm? Mam wrażenie, że pierwsze rozdziały Wędrowca pisałaś, gdy byłaś sporo młodsza. Sam styl nie jest zły, ale sposób, w jaki pierwsze rozdziały były pisane, sugeruje niejaką naiwność, niedojrzałość autorki. Widać banały, bohaterzy zachowują się jak niepoważne dzieci, a wątki rozgrywają się za szybko i bez realizmu.
Później (gdzieś koło rozdziału IX) już się tego tak nie zauważa i czytanie przychodzi miło i przyjemnie, bo styl nabiera płynności, dojrzałości i widać, że nabierasz też dystansu do powieści. Ale tak konkretniej porozmawiamy o tym poniżej. Może kilka przykładów nieco wyjaśni, co mam na myśli.

Oceniająca nie wie, o co cho, czyli za mało wyjaśnień
Uważam, że do prologowego dialogu śmiało mogłabyś dodać kilka wyjaśnień, żeby czytelnikowi już na początku nieco przybliżyć historię świata i rządzące nim zasady, coby się w nim do końca nie pogubić. Nie musi być tak enigmatycznie. Prolog może być normalnej długości rozdziałem przecież, zarysowującym fundamenty świata i fabułę, którą bliżej poznamy w kolejnych częściach. Zapobiegłoby to też frustracji, bo osoba po raz pierwszy zaglądająca do Twojej historii napotyka się w prologu na takie stwierdzenia: Podczas stworzenia Velu Mate reprezentowała pierwszą z nich, jednak wszyscy byli w błędzie twierdząc, iż Belatu Cadros, jest Zły. (...) Valdo, nie wiem, kręgi w sali koondada stały puste jeszcze od czasów… – i skomentować to mogę tylko tak: aha. Na Twoim miejscu wyjaśniłabym, że Velu Mate i Belatu Cadros to bogowie (znaczy tak mi z tego chyba wynika... si?), a po wypowiedzi Złego na temat sal koondada (czymkolwiek są oO) dodałabym jakąś myśl Valdo, że Zły nawiązał do tego i tamtego, żeby trochę nam rozjaśnić, o co chodzi. Dla kontrastu, wspomnę tutaj taki fragment: Posąg Seoy, Matki Ziemi, odprowadzał nas surowym wzrokiem (...) – samo „posąg Seoy” nie mówi nam absolutnie nic, ale dopisek „Matki Ziemi” nagle sprawia, że odbiór tekstu jest dużo łatwiejszy. Dwa słowa, a jak pomocne! Rozumiesz, o co mi chodzi? Takie niewinne, rzucone mimochodem dopiski świetnie się w opowiadaniach sprawdzają.
Fragment mamy taki: Zmaterializował się pośrodku jednego z mniejszych kręgów przypisanych Bramom Wiatru Południa. A więc gościł na południu… Luki w pamięci – jedno z licznych błogosławieństw starości, pomyślał kwaśno Ojciec Czas. – a moje pytanie brzmi: skąd wiedział, że to brama południa (i o co chodzi z tymi kręgami)? Było na niej napisane „Brama Wiatru Południa”, albo jakoś inaczej się tym charakteryzowała? Bo mówisz, że ma luki w pamięci (chociaż to stwierdzenie też tak wskoczyło do tekstu bez większego sensu) i nie bardzo rozumiem, jak doszedł do takiego wniosku. Jakbyś napisała, że coś na/przy bramie zasugerowało jej położenie, jakiś charakterystyczny znak/punkt/napis, wtedy i czytelnik bardziej by to kupił i mógłby ten konkretny symbol przypisać właśnie temu położeniu, co ułatwiłoby też późniejsze rozpoznanie w tych okolicach, jakby inny bohater się tu przybłąkał.
Patriotyzm ojca był nie do podważenia na dłuższą metę, oczywiste więc się stało, że gdy Marbas zostanie już Suzerenem, nie będzie miał wstępu do naszego domu już nigdy więcej. – widzisz, to też jest niezrozumiałe. Dlaczego patriotyzm? No i nadal nie do końca wiem, kim Suzeren tak naprawdę jest, jaką ma funkcję w Twoim świecie. Vay mogłaby to przecież zgrabnie czytelnikowi wyjaśnić w narracji.
– Zatłukę zboczeńca – syknął, a w jego oczach dostrzegłam, że to nie była tylko czcza groźba. – że co proszę? Nic w sposobie, w jaki król zwracał się do Vay, w ogóle nie zasugerowało „zboczeństwa”. Jak mam uwierzyć w jego potencjalnie złe zamiary? Bo, jak na razie, wcale nie rozumiem, dlaczego sami bohaterowie tak uważają. Mówią o szacunku do króla, choć może do końca mu nie ufają, bo tron przejął dopiero kilka tygodni temu, ale to nie powinno mieć znaczenia, bo czy Amarus nie jest tym patriotą, którego wcześniej opisywałaś? Dlaczego chęć ożenku zaraz ma oznaczać jakieś złe zamiary? Poza tym, aż do tego momentu nic nie wskazywało na to, że Vay była w jakikolwiek sposób pożądana. Pokazałaś ją jako dość pasywną (w porównaniu do Ta-Hunt) osóbkę, a nagle staje się obiektem pożądania samego króla?
– Będę musiała to przemyśleć, Wasza Wysokość, to decyzja na całe życie – wykrztusiłam, coraz bliższa łez. – część dalsza niejakiej dramaturgii. Król dotyka szyi Vay, dopiero teraz sugerując nam swoje zamiary, które powinny nam były zostać przedstawione wcześniej, bo sprawiłoby to, że nazywanie go zboczeńcem miałoby dużo więcej sensu, nie uważasz?
W rozdziale drugim nagle nam się pojawia coś takiego: Absolutna władza tego młokosa, który nazywa siebie naszym królem, powinna już dawno się skończyć! – i wszystko dzieje się strasznie szybko. Za szybko. Jeszcze do końca nie rozumiemy świata, nie rozumiemy zachcianek króla i aż do tego momentu wszystko wydało się być całkowicie normalne, harmoniczne. Żadnej zapowiedzi wojny lub złych zamiarów, a tu nagle mowa o zakończeniu jego absolutnej władzy? Skąd się to wszystko wzięło? Zarysuj nam trochę sytuację, zanim zarzucisz takimi stwierdzeniami, bo inaczej czytelnik nie będzie w stanie w nie do końca uwierzyć.
Zastrzygłam uszami, ale usłyszałam tylko senny szum drzew i ciche kwilenie nocte auis gniazdujących w tych stronach. – serio, wyjaśnienie pojęcia lub opisanie zwierzaka zajęłoby Ci trzy sekundy.
– Uzdrawiaj – rozkazałam, natychmiast poczułam, jak Magia skwierczy na końcówkach moich nerwów i w postaci błękitnych iskierek kieruje się wzdłuż palców, by odnaleźć ranę. Marbas wzdrygnął się, ale po chwili na jego skórze nie było nawet blizny. – a wiesz, co mi to przypomina? Holly, uzdrawiającą za pomocą błękitnych iskierek magii w serii o Artemisie Fowlu. Czytałaś? Ponadto chciałabym wiedzieć, jakie konsekwencje są po używaniu magii w Twoim świecie, bo wydaje mi się, że takie uleczenie po strzałach powinno się trochę na Vay odbić, nie? Ok, więc jakieś oznaki konsekwencji po uleczeniu jednak mamy godziny później podczas ucieczki (spoiler alert), ale mnie się wydaje, że początkowe użycie magii też jakoś powinno na Vay wpłynąć, zamiast mówić o tym w bardziej wygodnym dla autorki momencie.
O, rytuał uzdrawiania znowu mi przypomniał Artemisa. Szkoda tylko, że wspomniałaś o tym tylko raz przez te dwadzieścia rozdziałów. Jak mamy uwierzyć, że jest to coś tak ważnego, skoro później ani razu nam się to znowu nie pojawia? A nie rozumiem tego: „Byłam pod wrażeniem, właśnie szkolenie Wilczycy stało się dla mnie tabu, o którym w końcu musiałam się dowiedzieć” – właśnie stało się tabu? Czyli wcześniej nim nie było? I co w takim razie znaczy to końcowe stwierdzenie, że w końcu musiała się dowiedzieć?
– Trzymają go w czwartym budynku. Drugi skład już dotarł na miejsce, czekają – syknął Solomon, dostrzegłam, że jego oczy lekko świecą w ciemności. Musiał być pół-mrocznym albo chociaż ćwierć. – No i ciągle mówisz o mrocznych, a ja nadal do końca nie wiem, kim są i jak się różnią od ludzi bądź elfów. Wiele razy w opowiadaniu wspominasz o rzeczach, jakby były oczywiste, ale ponieważ sama wiesz dokładnie, o co Ci chodzi, nie wyjaśniasz tego czytelnikom, bo chyba zapominasz, że nie znają Twojego światku tak dobrze, jak Ty.
– Dziękuję, że nie pozwoliłaś mi go szukać dla nagrody – wypaliła i poklepała drzewo obok siebie. Usiadłam. Gdy skończyła swoją opowieść, do głowy przychodziło mi tylko jedno słowo… (...) – i znowu mi to robisz. Czytam i sobie myślę, jaką, do cholery, opowieść? Nie prościej byłoby po prostu wspomnieć, że Ta-Hunt się zabierała do wykładu?
Zbójca odetchnął głęboko, zanim spytał To pytanie trochę wytrąciło mnie z równowagi. Czyżby pytał o to, po co tu przybyłam? – kropki brakuje i pytania chyba też. A odpowiedź Vay (jeśli rzeczywiście takową jest oO) też nie ma sensu: – Najpierw spróbowałabym temu zapobiec (zapobiec czemu? Przybyciu tam? Bo tak nam sugeruje poprzednie zdanie), żeby tej osobie nic się nie stało. Jeśli by mi się nie udało, spróbowałabym znaleźć pomoc i w jakiś sposób przybyć jej z odsieczą. – zgubiłaś mnie totalnie. – Ja bym najpierw rozciął sznur – odezwał się w końcu Volontaire, wzruszając ramionami. – że co? Jaki znowu sznur? – Nie mogę, Vaylean. Nie mam składu. – a ja składu nie widzę w całym tym fragmencie. O składzie (albo raczej składach) mowa jest dopiero niżej, ale strasznie gryzie fakt, iż Vay sama o to nie zapytała. Od razu się domyśliła, o co Volontaire'owi chodzi?
Ucisk w skroniach wzmógł się jeszcze bardziej. Suzeren podniósł maczugę i z dzikim rykiem uderzył. Wrzasnęłam. – mogłabyś jednak wyjaśnić, że „chybił”, bo czekałam na jakiś płacz lub desperacki krzyk albo chociaż utratę przytomności, gdy maczuga jej rękę zmiażdżyła.
Z drugiej strony ciekawiło mnie, jakim cudem Einar… tudzież całkiem młody człowiek miał dostatecznie dużo pieniędzy by opłacać służących, przecież antykwariat nie mógł tak dobrze zarabiać. (...) Nie mógł być szczególnie stary, nawet w rachubie ludzkiej, jednak nie potrafiłam określić, ile mógłby mieć lat. Na pewno był starszy od Volontaire’a, chociaż wiek zbójcy także pozostawał dla mnie zagadką. – najpierw to całkiem młody człowiek, a chwilę później nieszczególnie stary? I troszkę to też frustrujące, bo skoro nawet narratorka nie potrafi określić wieku bohaterów, to jak my to mamy uczynić? Szczególnie chciałabym, żebyś Volontaire'a jakoś konkretniej określiła.
Jakby nie mógł spokojnie umrzeć! Jeszcze mnie w co wciągał. – to naleganie Vay, że Volontaire jej nie obchodzi, że chce, żeby umarł też jest męczące. Ok, jest wkurzający, ale dziewczyna wyraźnie ma do niego słabość, to już niech skończy z tego typu tekstami, bo czytelnik dobrze wie, że jak przyjdzie co do czego, to mu jednak pomoże. I nie rozumiem tej całej akcji z zamienianiem ciał Leara z Volontaire'em, a ich wyjaśnienie nic nie pomogło. Czyli kolejny przykład tego, że autorka wie dokładnie, co stara się powiedzieć, ale nie do końca potrafi to klarownie czytelnikowi wyjaśnić, żeby się mógł połapać, o co chodzi.
Przyznam też, że nie mogę do końca ocenić albo uwiarygodnić zmian, jakie zaszły w Marbasie, bo nie wiem nawet, jak do końca wyglądał wcześniej. Skąd mam więc wiedzieć, że to, jak wygląda teraz, jest tak skrajnie różne? Wcześniej go wprowadzałaś na scenę okapturzonego, więc Vay nam go nie bardzo opisywała. Ponadto chciałabym wiedzieć, jak wyglądała ta cała transformacja Marbasa w Suzerena? Na czym to polega dokładnie?
– Zamknęłam dzisiaj klan Akeli w stodole… – klan czego?

Zamieszanie, chaos i akcja za szybko pędzi na przód
W rozdziale pierwszym się chaotycznie zrobiło. Noc i świętowanie przed-urodzin, dzień i szkoła, a jeszcze pomiędzy tym retrospekcja (którą bym od tekstu wyróżniła kursywą lub jakoś inaczej oznaczyła). Ciężko się to czytało, bo komentarzy do tekstu miałam wiele i co kilka zdań trzeba było przerwać czytanie, żeby coś tam zanotować lub podkreślić. A do tego bohaterki wydawały mi się tak strasznie przerysowane. Takie stereotypowe, niepoważne nastolatki, którym tylko chłopcy w głowie.
Czasem masz też dziwną tendencję do wrzucania do tekstu zupełnie niepowiązanych ze sobą wtrąceń. Jakbyś chciała czytelnikowi coś wyjaśnić z fabuły lub świata przedstawionego, ale dla osoby postronnej nie ma to większego sensu. Przykładowo: Już dawno przestałam się łudzić, że chłopak jest jednak człowiekiem… Może jego matka była zwyczajną kobietą, ale ojciec nie… Nikt nie wiedział „Czym” jest Suzeren, ale na pewno nie człowiekiem, ani elfem, ani też demonem… – co to ma do tego, co działo się zdanie wcześniej? Mówisz o zabawie z dzieckiem, a następnie nagle Vay filozofuje na temat Marbasa i jego pochodzenia. Takie przemyślenia bohaterów (szczególnie w narracji pierwszoosobowej) są jak najbardziej wskazane, ale musisz tym jakoś do reszty nawiązać, żeby nagła myśl Vay miała jakiś sens. Swoją drogą, opanuj wielokropki. Ich nadużywanie wcale nie wprowadza niedomówień, bo czytelnik i bez nich się potrafi domyślić zamierzenia Twoich słów.
Coraz częściej zauważam też w Twojej powieści brak płynności. Mamy scenę akcji, chwilę później rozmowę bohaterek o tym, czego właśnie były świadkami, a następnie rozmyślania narratorki na temat spraw, które zostawiła za sobą w domu. Problem jest w tym, że przeskakujesz od jednej sceny do następnej zbyt pośpiesznie. Jeśli chcesz wspomnieć o tym, co odczuwa w danym momencie główna bohaterka i czym się martwi, nie przeskakuj do tego tak nagle. A jeśli już się na tak szybką zmianę w tonie akcji decydujesz, to chociaż nadaj innym bohaterom odpowiednie reakcje. Dlaczego Vay tak nagle ucichła? Czy Ta-Hunt tego nie zauważyła? No i jeśli porywamy się na chwilowy oddech w akcji i zastanowienie się nad wewnętrznymi rozterkami bohaterki, to czemu trwa to zaledwie trzy zdania, przerwane (kolejnym!) nagłym zwrotem akcji?
Kilka rozdziałów później znowu zauważam ten sam problem z akcją pędzącą naprzód, przeskakującą z jednej sytuacji do następnej zbyt raptownie. Nie zrozum mnie źle, szybka, ekscytująca akcja jest świetna, bo przecież czyta się z większym zapałem, ale w Twoim wypadku mamy przykład „przedobrzenia”. Jest to problematyczne, ponieważ nie pozwalasz czytelnikowi się w tekst jakoś lepiej wczuć. Wyobraź sobie sytuację, gdzie bohater książki czy filmu je śniadanie i nagle ktoś go napada. Jasne, jest szok i w ogóle super akcja trzyma w napięciu, ale zazwyczaj jest też tak, że zanim ten napad nastąpi, mamy chwilę oddechu, by pokazać bohatera w sytuacji, która ma u publiczności uśpić czujność: jak się nad czymś zamyśla, jak jest beztroski i się niczego nie spodziewa. Tego właśnie u Ciebie brakuje. Takiego zarysowania sytuacji, zanim akcją porządnie wstrząśniesz. Niektórym rozdziałom brakuje przez to płynności i zamiast ciągłej, płynącej wartkim nurtem akcji, mamy pokawałkowany rozdział, nie pełniący całości. To bardziej wygląda na osobne wątki. Jeden za drugim, ale nie łączące się w całość. Rozumiesz, co staram się powiedzieć?
Każdy rozdział to zlepek sytuacji niekoniecznie pasujących do siebie. Gdyby zamiast przeskakiwać z jednej sceny do drugiej tak raptownie (bo w przeciągu kilku zdań) trochę rozpisać wątki, rozdziały zrobiłyby się bardziej tematyczne. Zamiast każdy zapełniać taką gamą wydarzeń, skupić się w jednym na pobycie dziewczyn w obozie Volontaire'a itd. Bo tak, to w samej końcówce rozdziału trzeciego mamy tyle różnorodności:
1. Vay tańczy z Volontaire'em.
2. Nagle jakiś ogień nam wskakuje na plan główny, też nie wiem, o co chodzi.
3. I już nie tańczy, tylko kopniakiem rozwala dzban wina, bo tak.
4. Potem jest w grocie z zapasami (i mam wrażenie, że bohaterki w każdym miejscu zachowują się tak, jakby każdą scenerię znały od zawsze. Żadnej niepewności czy wahania w nowych okolicznościach. Jest ciemno? Zapalamy świecę, bo akurat sobie gdzieś leżała pod ręką głównej bohaterki, prawda? A i czy Vay zawsze mówi sama do siebie czy tylko wtedy, gdy jest to wygodne dla narracji?).
5. No ale sytuacja szybko zamienia się w kolejną przepełnioną naiwnością i niedojrzałością scenę: Volontaire flirtuje z Vay i twierdzi, że jest najpiękniejszą istotą, jaką w życiu widział, na co Vay odpowiada, że musi go lepiej poznać. Lol. 
6. Patelnią na wolność.
Ta ostatnia sytuacja nawet była zabawna. Łotr dostał patelnią w potylicę i bohaterki się ulotniły. Ale troszkę mi go tu ogłupiłaś, Wiedźmo, bo opisywałaś Volontaire'a przecież jako takiego cwanego, czujnego, spostrzegawczego. A nie tylko nie słyszy skradającej się Ta-Hunt, ale też nie reaguje na nagle podejrzanie odwzajemnione flirty Vay?
Całe zamieszanie i walka po akcji ratowania Thorgrama są trudne do wyobrażenia, albo konkretniejszego opisania. Bo, na przykład, mówisz o medyku, co chwila rzucającym w żołnierzy jakimś dynamitem czy innymi ładunkami wybuchowymi, ale od bohaterów nie mamy żadnej reakcji na odgłos wybuchu czy chaos odbywający się wokół, jakby tylko bad guye w tym uczestniczyli. Cała ta scena jest po prostu za mało zarysowana, żeby ją do końca zrozumieć i kupić. Bohaterowie są porozrzucani po scenie i Vay nam opisuje, jak jedna osoba gdzieś tam walczy w oddali, druga coś tam innego robi obok, a sama narratorka obserwuje to wszystko, jakby sama w tym w ogóle nie brała udziału. A gdzie jakieś większe emocje związane z ucieczką z więzienia i walką ze strażnikami? Uważam, że cała scena musi zostać przeredagowana i opisana dokładniej i na spokojnie, jeśli chcesz, żeby czytelnik był w stanie ją sobie wyobrazić.
Kolejnym problemem jest fakt, że opisujesz bardzo lakonicznie, co jest naprawdę frustrujące. Mamy jedną sytuację, dwa zdania opisu i dialog nam nagle wprowadza nową sytuację. Przykładowo fragment, gdzie bohaterki przyglądają się treningowi: – Chyba ktoś tu jest zakochany – skwitowałam głośno i kopniakiem podrzuciłam jeden z opartych o ścianę mieczy. – Chyba ci się wydaje! – żachnął się elf, jednak zrobił to za szybko. – Wyparcie… – orzekłyśmy jednocześnie i zaatakowałyśmy go w tym samym momencie. – i nagle mamy z tego walkę bez jakiegoś lepszego zarysowania sceny.
Wskazany przez niego blondyn chwilę się zastanawiał i liczył na palcach, podczas gdy ja bezskutecznie próbowałam wyrwać się z uścisku. – to naprawdę męczące. Czemu tak opuszczasz wyjaśnienia i opisy? To tak, jakby film się urywał i przeskakiwał akcję o kilka sekund. Mamy bohaterkę stojącą przed grupką dziwnych typków, i dwie sekundy później jeden z nich ją przytrzymuje. Tyle że czytelnik tego już nie jest widzem. Tych momentów są całe stosy w opowiadaniu. 

Skrzato-gobliny i inne stwory
Na pierwszy rzut oka wyglądali jak skrzaty… ale to nie były skrzaty! Gobliny? – dramaturgia tego stwierdzenia powala... No i co, może-gobliny-ale-na-pewno-nie-skrzaty porwały i powlokły w las Ta-Hunt, a Vay tak po prostu zignorowały? Nie przyczepiłabym się, gdyby chociaż jeden próbował się też do niej dobrać lub jakoś jej przeszkodzić w pogoni za nimi. Ponadto mówisz, że dziewczyna pędziła za nimi, ale ani razu nie jest wspomniane, że gdzieś ich tam przed sobą widziała, że ich dogania, a jednak wiedziała, żeby się wpakować do... tajemnego przejścia/zjeżdżalni prowadzącej do super tajemnej kryjówki bad guyów, która też wcale nie jest tajemnym banałem!
Poza tym opisałaś totalnie-nie-skrzaty jako stwory dzikie, chaotyczne, niekoniecznie wysoko inteligentne, a gdy Vay napotyka się na salę balową, stwierdza, że nie wierzy, że ktoś by tu był skłonny do tańca. Skłonny? Nie sądzisz, że dziewczynie momentalnie powinno przyjść do głowy, że wygląda na to, że wszystko-tylko-nie-skrzaty na pewno nie są tu jedynymi mieszkańcami? Brakuje mi od Vay jakichś logiczniejszych przemyśleń, co jest frustrujące, bo mam wrażenie, że chcesz ją przedstawić jako rezolutną, inteligentną osóbkę, a w takim tempie to nawet jej młody wiek jej nie uratuje przed zrobieniem z siebie głupiutkiej dziewczynki.
Szedł naprawdę bardzo szybko, a Beef  trzymał się go jak szczeniak. Pomiędzy rękawicą a rękawem zobaczyłam wąski pasek skóry. – po co to dziwne spostrzeżenie paska skóry i czyjej? Bo później nie ma do tego w ogóle nawiązania. Chłopaka czy Beefa? Swoją drogą nadal nie mam pojęcia, jak Beef lub jego pobratymcy (pewnie jakiś Pork, Lamb i Veal) wyglądają konkretnie.
Czy te diaski to te same demony, które goniły Vay i Ta-Hunt w pierwszym rozdziale? A jeśli nie, to czym się różnią? Bo ich nam znowu nie opisałaś poza tym, że dałaś im odmienne kolory, zależącego od tego, w czym były lepsze. Czerwone rzucają kulami ognia, niebieskie uzdrawiają, brązowe mają mięśnie. Ale nadal nie wiem nic poza tym. Wiem, że są dość małe, ale żadnego opisu twarzy, ciała, znaków szczególnych. Może różnią się nie tylko kolorem, ale na przykład te niebieskie, co też potrafią pływać, mają inną sylwetkę, coby pomóc opływowości? Może te czerwone mają grubszą skórę, coby się ochronić przed ogniem? Pomóż nam, czytelnikom, je sobie jakoś lepiej wyobrazić.
Jakiś leśny elf zajmował się Rogaczami (czyli jednorożcami), na których jeźdźcy kawalerii jeżdżą z długimi pikami. I Jaelithe ma w głowie obraz kawalerii z pikami, jeżdżących po gęstym lesie. Piki w lesie? Może to trochę niepraktyczne?
A ten krótki opis o feniksach i ignisach (czemu nie odmieniasz ignisa?) był bardzo przyjemny. Zaczynasz opowiadać i więcej wyjawiać o świecie, zamiast tylko akcja-dialog-akcja, no nie?

Nie rozumiem bohaterów
Vay sobie idzie przez podziemną krainę niezauważana przez nikogo. Zaczęłam mieć nadzieję, że nikogo nie spotkam… – ja bym się tym dziwiła, zamiast mieć nadzieję, noale. I bohaterki wymknęły się w środku nocy i mam uwierzyć, że natknęły się na coś tak niespotykanego (jak zjeżdżalnia w głąb ziemi)? Brzmi to tak, jakby nikt nigdy wcześniej tego nie odkrył, nikt nigdy nie wychodził poza próg domu. Wśród zgromadzenia takich wojowników nie odkryto podziemnego miasta tuż pod ich nosem? I nikt wcześniej nie spotkał też na swej drodze na-pewno-nie-skrzatów? Tylko jakieś nastolatki są w stanie napotykać się na takie rzeczy? I, co najważniejsze, dlaczego? Dlaczego te stwory je w ogóle zaatakowały? Później dowiadujemy się przecież, dla kogo pracowały, więc czy to Suzuren nakazał im porywać jakieś zagubione dziewczynki, czy sytuacja jest całkowicie przypadkowa?
Potem jej logika też się ukrywa, bo naraz do takich z księżyca wziętych wniosków dochodzi, których narracja nam wcale nie popiera: – Denerwujesz się, elfko. Coś nie tak? – Kazałeś ją porwać! – skąd takie podsumowanie sytuacji? – A jeśli nie? Porwały ją takie… takie… to coś! – Wskazałam palcem w stronę wejścia. Stało w nim jedno ze stworzeń, które porwały Ta-Hunt i wydłubywało gile z nosa. – lol, aha. Serio, aż parsknęłam śmiechem, bo nie-skrzatów nie było widać do tej pory w ogóle, gdy Vay przechadzała się po podziemiach, aż musiała na jednego wskazać palcem, żeby wytłumaczyć komuś, o co jej chodzi. Wygodne, nie ma co. Czyli Vay ma moc operowania światem tak, jak jej wygodnie. Czyli jak kogoś chcemy uratować, to nikt nam w tym nie przeszkodzi, jeśli chcemy kogoś komuś opisać, a nie potrafimy tego ubrać w słowa, to wystarczy, żebyśmy palcem wskazali w jakiś kąt i tam nam się dogodnie owa postać pojawi.
Później scena z nie-skrzatami opisuje Ta-Hunt nokautującą je miotłą (skąd wytrzasnęła tę miotłę?!), a wcześniej, jak ją porwały i ciągnęły, to pędząca Vay nie mogła ich doścignąć. Czyli Ta-Hunt nie przyszło do głowy, żeby wcześniej się zacząć opierać i bronić? Cała ta scena jest strasznie mało prawdopodobna i pełna deus ex machina.
– Chodź, Vay, pójdziemy poćwiczyć – zaproponował Lear, delikatnie popychając mnie w stronę ukrytych drzwi. Nie miałam wyboru, musiałam z nim iść. – czasem nie opisujesz, tylko stwierdzasz. Jak mamy uwierzyć, że nie miała wyjścia? Tylko dlatego, że tak stwierdziła? Tak czytelnika nie przekonasz, by w to uwierzył. Pokaż nam przez natrętne spojrzenie Volontaire'a, że nie dałby jej wyboru, zasugeruj natrętnym kolejnym szturchnięciem Leara, że zmuszał ją do opuszczenia pomieszczenia. W ogóle ta cała scena z Vay przychodzącą do Volontaire'a z prośbą o pomoc była dziwna. Przychodzi, prosi, złości się, wychodzi, wraca, prosi, złości się, ponownie wychodzi i wobec tego, że pomocy nie otrzymała, idzie na salę treningową? I to też było bez sensu, bo po chwili Volontaire się na tej sali treningowej też pojawia, żeby sobie popatrzeć. Więc jaki był sens tych podchodów?
Rzeczywiście „ten z lewej” wydawał się najlepszy ze wszystkich, zdecydowanie przywódca grupy. – w jakim sensie najlepszy? Później wymieniasz jego „wyższość” dosłowną i mówisz o jego wyglądzie, ale strasznie dziecinne to porównywanie wygląda. A jeśli mówisz, że ktoś jest najlepszy, to chyba sugerujesz, że jest w czymś najlepszy, w nawiązaniu do jakiejś umiejętności, fachu, hm?
Poprowadzili nas do jakiejś groty. – skąd o tym wie? Nie zasłonili jej chwilę temu oczu? Dopiero chwilę później im odsłaniają oczy to i możesz spokojnie o tym wspomnieć.
Einar jeszcze coś mówił, ale już go nie słuchałam. Gdybym tylko nie zgubiła Prawa. – o znowu. Coś się dzieje, i nagle bohaterce się przypomina o czymś tam wspomnieć. Szkoda tylko, kurde, że wspomina o tym przez całe jedno zdanie. Nie na tym polega narracja pierwszoosobowa. Masz tu możliwość i pewną swobodę, jeśli chodzi o dłuższe zatrzymanie się i zaglądnięcie w głąb narratora, podumania nad światem, a totalnie z tego nie korzystasz. Więc ta Twoja narratorka trochę mało narratorzy.
Kątem oka zauważyłam, że dwaj pozostali Tancerze trącili się ramionami, żeby dodać sobie odwagi w spotkaniu ze mną. – kolejny przykład strasznie niedojrzałego zachowania. Ile oni mają lat?
 Teraz jesteśmy przyjaciółmi? – spytał syn Suzerena. – Najpierw pomóż nam się wydostać – zakomenderowała Wilczyca. – i zignorowała to jego niedorzeczne pytanie? Serio, Twoi bohaterowie dziwnie reagują albo nie reagują wcale. Ta cała przygoda i zaprzyjaźnienie byłyby bardziej wiarygodne, gdyby wszyscy byli dużo młodsi. Ta naiwność aż bije po oczach, nie tylko od nieokrzesanego Marbasa, który, całkiem zrozumiale, nie ma pojęcia o świecie, ale także, wydawać by się mogło, całkiem rozsądnych dziewczyn. Gdyby dzieciaki miały z dziesięć lat, tę scenę dużo łatwiej dałoby się kupić, a z frustracji nad bohaterami wyszłoby raczej rozczulenie tym uroczym zapoznaniem i nową przyjaźnią.
Nie wiedzieć czemu, ta perspektywa wydała mi się aż nader nieatrakcyjna. Posłałam Ta-Hunt spojrzenie wołające o ratunek, przybyła natychmiast. – Odbijany! – naprawdę? Takie dziecinne zachowanie nawet przy królu? I dlaczego perspektywa zostania królową była dla niej tak nieatrakcyjna? Rzucasz takim stwierdzeniem, nie polemizując i z córki najlepszego generała rzeczywiście robisz Kwiat, który rozkwita, nie czyni przy tym hałasu – czyli coś, co ma ślicznie wyglądać, ale się nie odzywać i polegać na ratunku innych ludzi? Naprawdę tak nam chcesz Vay przedstawić? No i dlaczego „nie wiedzieć czemu”? Skoro ona sama nie wie, to kto ma wiedzieć?
– Zostaw ją w tej chwili! – krzyknął ojciec z idealnie udawaną wrogością. – myślałam, że Amarus nie ufał Marbasowi, wiec wydaje mi się, że ta wrogość mogłaby być totalnie autentyczna.
Później nasze bohaterki goni coś głośnego i agresywnego, co pojawiło się znikąd i mamy ucieczkę oraz poszkodowaną Vay, a jej przyjaciółka decyduje zawrócić i zabić lidera rosomaka. Wraca po niespełna trzech minutach, więc pytanie mam takie: skoro to było takie proste, to po co one uciekały? 
Ostatni z mężczyzn zabrał pochodnię i zostałyśmy same w ciemnościach. Ta-Hunt oparła się o mnie ramieniem. Odetchnęłam głęboko i zaczęłam liczyć spadające krople. – kolejny raz nie rozumiem zachowania bohaterek. Tak po prostu się pogodziły losem i zaczęły liczyć kropelki przez kilka godzin? Nie widzę u dziewczyn żadnych ludzkich odruchów, bo, jak na razie, dodajesz im jedynie te cechy, które są wygodne dla fabuły. Czasem brakuje Ci konsekwencji.
Ta-Hunt wydaje się rozsądniejsza, mniej ufna, odważniejsza, a jednak w następnej scenie godzi się na rozstanie z przyjaciółką tylko dlatego, że poszukiwany złoczyńca stwierdza, że potrzebuje opatrzenia? Natomiast Vay jest tak pasywna, że to naprawdę denerwujące. Zero indywidualizmu, tylko tępe patrzenie się przed siebie i czekanie na to, co się dalej wydarzy. Aż dziwne, że dziewczyna przetrwała do dziś.
 Nie wiem, co zna, obchodzi mnie tylko, czy będę mogła jakoś to przezwyciężyć, albo nagiąć do własnych celów. – taaa... dziewczyna ma dość wysokie mniemanie o sobie, co? Jasne, znanego, poszukiwanego złoczyńcę tak po prostu sobie wykorzysta. I widzisz, nie pasuje mi to do jej osoby. Z tego, co o niej wyjawiłaś dotąd, wynika, że szkoliła się na coś w rodzaju wojownika, a jej przekonanie o własnej racji i tępa potrzeba wywyższania się sugerują, że nikt jej nigdy skrzydełek nie podciął. Nikt jej nigdy nie uświadomił o tym, jak działa świat i jak się powinno zachowywać, by w nim przetrwać. A skoro szkoliła się, to czy nie miała jakiegoś dowódcy, który by ją trochę opamiętał?
– Mogę mieć każdego mężczyznę. Mogę sprawić, że będziesz wił się u moich stóp i błagał… – to brzmi jak coś, co Ta-Hunt mogłaby powiedzieć. Ale Vaylean? Niekoniecznie.
– Wybierzcie sobie coś. Cena nie gra roli – mruknął zbójca, gdy stanęliśmy w progu. – a chwilę temu się złościł, gdy dziewczyny kazały mu za siebie zapłacić za wróżbę...
– Nie, wszystko w porządku – zaśmiałam się. Zaczęłyśmy tańczyć wokół ognia. – whyyy? W ciągu sekundy zmiana samopoczucia z przerażenia i zawstydzenia w radość i skakanie w kółeczku, jak mała dziewczynka? No błagam.
W rozdziale siódmym nagle na scenę wpada nam Marbas i nie wiem do końca, co o tym myśleć. Chciałabym od Vay zobaczyć więcej ostrożności w jego towarzystwie, ale też jakiejś stanowczości, bo scena wyszła Ci dość chaotycznie. Bo najpierw nie do końca wiemy, jakie są jego zamiary i czy będzie agresywny, a chwilę później mamy ckliwe zwierzanie się.
Natomiast w dziewiątym Vay pierwszy raz zrobiła coś, co sugeruje, że jednak potrafi być samodzielna i walczyć o swoje. Szkoda tylko, że według niej sposobem na odzyskanie czegoś jest rzucanie się na rabusia i grożenie mu. Chyba powinna była się już domyślić, że to na Volontaire'a by nie zadziałało? No wiec Vay trzyma Volontaire'a za gardło i mamy uwierzyć, że on jest w jakimkolwiek stopniu zagrożony? – Mi corazón, bądźmy dorośli, zachowujesz się jak nabzdyczona małolata, pomyśl chociaż co się z tobą stanie, jeśli teraz poderżniesz mi gardło. – i on niby też wierzy, że cokolwiek byłaby mu w stanie zrobić? Bo nic, co do tej pory dziewczyna zrobiła, mi nie zasugerowało, że nie tylko byłaby zdolna do przelania krwi, ale także, czy potrafiłaby mu cokolwiek zrobić (niedoświadczona dziewczynka przeciw znanemu zbójcy?). A kilka razy wspomniałaś, jak łatwe byłoby dla niej pokonanie kilku dorosłych mężczyzn, ale nie wyjaśniłaś tego. W jaki sposób młoda, drobna elfka ma się oprzeć rabusiom? Tylko dlatego, że jej elficka zwinność i siła jej dopomogą?
– To Drugi Gmach, podziemie. Nie jesteś szpiegiem, nie masz znaku, kim jesteś? – Dziecko oparło prawą dłoń na kolanie i przyjrzało mi się dokładniej. Dlaczego ten chłopiec wydał mi się dużo doroślejszy niż powinien być? – Szpieg, znak, o co chodzi– jęknęłam, łapiąc się za głowę. Co za dziwne miejsce! To wszystko jest chore, co to za dom wariatów? – po pierwsze, a czegoż się ona spodziewała? Po drugie, jej reakcja jest bardzo wyolbrzymiona. Dopiero co się tutaj znalazła. No jasne, chce wykombinować, co się dzieje, ale reagować tak na kilka słów, łapiąc się teatralnie za głowę?
W rozdziale dwunastym mówisz, jak wściekła jest Vay, że ledwo powstrzymała się od wrzasku, a jednak posłusznie wykonuje kolejne polecenie Dantego? Na tym etapie opowieści dziewczyna już chyba troszkę do faceta przywykła, to przecież mogłaby od czasu do czasu sobie pozwolić na metaforyczne tupnięcie nogą, trochę więcej emocji, ok?
Zauważyłaś, że na każdego rodzaju konfrontacje Vay reaguje płaczem albo zbiera jej się na płacz? Taka płaczliwa z niej osóbka, która z każdej, dosłownie każdej groźnej/nieprzyjemnej sytuacji musi być uratowana przez jednego, jedynego Volontaire'a. Do samego charakteru Vay się nie będę tak bardzo czepiać, bo w sumie utrzymałaś w niej jako taką wiarygodność, ale czy naprawdę Volontaire zawsze musi wejść na scenę w ostatniej chwili, żeby ratować jej tyłek? Nawiązuję tu teraz szczególnie do sceny w szemranej karczmie, gdzie Vay o mało co nie została sprzedana do prostytucji.

Relacje między rasowe i języki
– Szefie, elfy! – krzyknął, widząc, że jesteśmy już niebezpiecznie blisko wyjścia. – kto krzyknął? I dlaczego pośród zamieszania i walki z poszukiwanym złoczyńcą nagle żołnierze mieliby się zainteresować dwiema dziewczynkami? Nie bardzo wyjaśniłaś, jaki stosunek mają do siebie ludzie i elfy, więc nie ma to większego sensu.
No i zorientowałam się też, po kolejnym lakonicznym wspomnieniu o odbywającej się gdzieś tam, z kimś tam wojnie, że w sumie ma ona duże znaczenie dla opowiadania (chyba oO), a jednak wiemy o niej tak mało. Wrzucasz o niej pobieżne wzmianki w dialogu, ale żadnych konkretów nie znamy. Kto z kim walczy? Kto z kim ma sojusz? Kto wygrywa? Kto się buntuje przeciwko wojnie? Na te pytania dostajemy niezbyt satysfakcjonujące odpowiedzi lub nie dostajemy ich wcale i ten cały wątek przewija się raz po raz przez powieść, co chwila przysłaniany przez inne rozwijające się sytuacje i mam wrażenie, że czasem wrzucasz go na pierwszy plan tylko wtedy, gdy akurat Ci wygodnie o tym porozmawiać, a kiedy wojna jest nieważna, to nie tylko się o niej nie mówi, ale także w ogóle przestaje istnieć, bo nieczęsto mówisz nawet o tym, jak wpływa ona na innych ludzi w kraju. Jeśli mamy wojnę, to chyba jej konsekwencje powinny się bardziej na ludziach odbijać, c'nie?
 Skąd w ogóle przypuszczenie, że gdzieś tu jest? – spytał Cargo, upiwszy łyk ze sporego kufla. Po zapachu rozpoznałam, że to krasnoludzki porter. – świetna okazja, żeby wspomnieć, gdzie akurat miała okazję takowy pić lub wąchać. Skąd wie, co to i skąd pochodzi? No i jak ludzie go u siebie mają? Mogłabyś tu też zasugerować, że krasnoludy handlują z ludźmi i wyjaśnić czym.
No i bohaterki znowu mnie irytują, bo o wszystkim wiedzą, wszystko rozpoznają. Tym razem alchemiczne składniki mogły nazwać bez problemu, a ja chciałabym więcej wyjaśnień co do tego, jak wiedzą o niektórych sprawkach nawet w tak obcym miejscu, jak świat ludzi. Czy w równym stopniu uczyły się o ich życiu?
 Słuchaj widziałam te kroki ze sto razy. Tak ruszają się adepci jednej z tych ich szkół.– Wilczyca przeciągnęła ręką po twarzy. – problem mam taki: o ludziach bohaterki wypowiadają się jak o jakichś egzotycznych, niezrozumiałych istotach. A tu nagle Ta-Hunt stwierdza, że sposoby walki adeptów ich szkół widziała tyle razy? A może lepiej to wyjaśnić tym, że o czymś takim się uczyła w szkole, czytała w książkach? Bo wydaje mi się, że trochę nierealne jest jej doświadczenie w tym względzie i całkowite, jednoznacznie podsumowanie, gdzie to Volontaire się nauczył walczyć.
– Wiesz, kto to był? – spytałam Wilczycę, która wciąż sprawdzała, czy tamci mężczyźni nie wrócą. – Argus z Leretii, najemnik – odparła wymijająco. Postanowiłam więc ponaciskać jeszcze trochę. – Ale? – To łotr równy Volontaire’owi, bandyta. Choć trzeba mu przyznać, on działa w świetle prawa. – Skąd. Ona. To. Wie? Uczyła się o takich typkach w szkole? Elfy miały gdzieś jego podobiznę, że Ta-Hunt go tak łatwo rozpoznała? No i skoro ona o nim wie, dlaczego Vay jest nieświadoma? Musisz też objaśnić, jak konkretnie ich szkolenie/nauczanie się od siebie różniło, bo inaczej nie zrozumiemy, jakie rzeczy Ta-Hunt i Vay mają prawo wiedzieć, a o czym nie powinny mieć pojęcia.
– Skąd u was ludzi ten… ta tendencja do przeklinania wszystkiego, na czym świat stoi? – spytałam pełna nadziei, że dobrze dobieram słowa i nie proszę go o jakąś niesmaczną przysługę, choć, biorąc pod uwagę ichniejszy akcent, wszystkiego mogłam się spodziewać. – tego też totalnie nie kupuję. Nagle się językiem zaczęła przejmować? Wcześniej o jej obawach wspomniałaś chyba raz, przelotnie, ale mam uwierzyć, że nagle jej akcent bądź dobór słów mogą ją ośmieszyć do tego stopnia? Gdybyś wcześniej (w narracji, przemyśleniach głównej bohaterki!) wspomniała coś o tym, byłoby dużo bardziej realistycznie. Może to, jak dziwnie ten język ludzki brzmi w jej ustach, jak ciężko jej było dobierać niektóre słowa? Ale wspomnij o tym w pierwszych momentach jej zetknięcia się z językiem, nie po całej gamie różnorodnych sytuacji i konwersacji, przy których odpowiadała całkiem swobodnie.
Mężczyzna spojrzał na mnie rozbawiony. – Mi corazón? – to oni teraz po hiszpańsku też mówią? Musisz mi tę sprawę z językami w Twoim światku objaśnić. Czy każdy elf zna podstawy ludzkiego języka? Ile jest ludzkich języków i skąd się Dantemu wziął ten hiszpański? No a ile języków mają elfy i inne stworzenia (bo wspomniałaś chyba, że Vay mówi ze czterema językami?). Czy wszyscy mają własne języki lub dialekty? No bo przecież nawet goblino-skrzato-demony coś tam mówiły.

Bezsensowności, nielogiczności i ogólna frustracja
Opowiadanie zaczynasz słowami „Osiemnaście lat wcześniej” i automatycznie mam w głowie pytanie: wcześniej od czego? Myślę, że mogłabyś zamiast tego napisać „Osiemnaście lat temu”, a w rozdziale pierwszym może dodać „Dzień dzisiejszy” lub coś w tym stylu, żeby była ciągłość zachowana.
Dlaczego w prologu Wieżę i Bramę piszesz wielką literą? Jeśli chcesz podkreślić znaczenie jednej konkretnej Wieży, to proponowałabym dodać jej pełną nazwę (jeśli taką ma), bo nazywanie wieży Wieżą wiele czytelnikowi nie wyjaśni.
Zauważyłam, że czasem sama sobie przeczysz. Na przykład gdy Ojciec Czas rozmyśla na temat starości. Najpierw mówisz, że jej nienawidzi, a chwilę później, że się do niej przyzwyczaił...? To jak to w końcu jest? Skoro twierdzisz, że już tyle razy przez starość przechodził, to zamiast po nienawiści mówić, że się do niej przyzwyczaił (bo to się trochę gryzie), napisz, że z tego względu „powinien się do niej już przyzwyczaić”, hm? Albo jeszcze jeden przykład: Jego stare kości zaprotestowały natychmiast, jak tylko pojawiły się pierwsze wiązki wyładowań magicznych towarzyszących korzystaniu z teleporterów. – no to kiedy te jego kości zaczęły protestować? Natychmiast, czy wtedy, gdy pojawiły się pierwsze wiązki wyładowań?
Ryk wściekłości, którego nie powstydziłby się niedźwiedź, potoczył się echem po całej dzielnicy. – nie pasuje mi tu wyrażenie „dzielnica” do lasu. I serio taka reakcja? Wydzierać się na pół lasu?
Wnioskując z tego, co zauważyła Ta-Hunt, Volontaire mógł spokojnie wykończyć ich jedną ręką, ale udawał łamagę i pijaka, by przedłużyć walkę do maksimum. Takie coś nazywa się działania dywersyjne. – niekoniecznie bym to dywersją nazwała. Facet jest poszukiwany, nie? To chyba ludzie są świadomi jego umiejętności, albo mają jakiekolwiek pojęcie o nich, nie? Więc czego ta dywersja dotyczy konkretnie?
Muszę też wytknąć, że w tych pomniejszych wątkach tworzących tło historii również widać niezwykłą naiwność. Mamy popularne i och jak przewidywalne przepowiadanie przyszłości przez wróżkę, coby nasi bohaterowie się mogli zastanowić, co ich czeka, a czytelnik mógł zaczynać tworzyć teorię na temat ich przeznaczenia. Mamy też siedzenie przy ognisku i wyjawianie sobie sekretów, które było dość głupiutkie i absolutnie nic nie wniosło do fabuły. Nie tylko się bohaterki nic nie dowiedziały o Volontaire, to on też się o niczym nie dowiedział. Pytał o ich najlepszego przyjaciela (po jakie licho?), a na odpowiedź dostał jedynie imię. I to go miało usatysfakcjonować? Imię nam przecież nic nie mówi. Skoro już się na tak infantylne zachowanie zgodził, to mógłby je choć troszkę pociągnąć za język, hm? A tak to zadał im raptem jedno, bezsensowne pytanie i tyle z tego wyszło.
Podłogę i ściany pokrywał czarny marmur, przez co całe wnętrze było przerażająco mroczne. Ktokolwiek tu mieszkał, raczej nie miał miłego usposobienia. – najpierw mamy rozklekotany most, a teraz marmur?
Mówiłaś, że ludzie są dość niscy, w porównaniu do elfów. A Vay nie mogła dosięgnąć klamki górnej szafki w kuchni w domu człowieka. To jak niska ona jest?
Zły zawsze chodził tam, kiedy sytuacja przedstawiała się naprawdę, wybaczcie grę słów, źle. – zwracanie się bezpośrednio do czytelnika w narracji trzecioosobowej niefajnie wygląda, nie polecam. Zamiast „wybaczcie grę słów” wrzuć po prostu „cóż” i też będzie ten sam zamierzany efekt.
– Ten z lewej jest mój – mruknęła znad swojego drinka. – a kiedy ten drink się tam pojawił?
Lobo i Amarus byli sanguis fratres – wojownikami, którzy zawsze walczyli razem i byli dla siebie jak bracia. Bardzo prawdopodobne, że także czytali sobie w myślach, bo gdy czytałam o ich wspólnych walkach, ojciec zawsze zdążył usunąć się z linii strzału, pomimo że Lobo już zwolnił cięciwę. Razem byli niepokonani. Nie wiedziałam, skąd się to brało, ale zawsze, gdy w kryzysowej sytuacji potrzebny był ojciec, Titu po prostu nagle stawał w drzwiach, jak gdyby nigdy nic. – to Lobo czy Titu? oO
Ojciec… Wyczułam pojawiającą się szansę! Przecież żadne ze stworzeń nie mogłoby… no, przecież mężczyzna przede mną był wyższy od każdego znanego mi elfa! – nie mam najmniejszego pojęcia, o czym ona bredzi. Nie bardzo rozumiem, jak te trzy zdania się do siebie nawzajem odnoszą.
Karczmarz z uśmiechem podał jej dwa talerze z naszym zamówieniem. – podobnie jak przy scenie urodzinowej z drinkami, talerze pojawiają się bez uprzedniego wspomnienia, że cokolwiek zostało zamówione.
Odruchowo przylgnęłam do Titu, przynajmniej odrobinę podniosło mnie to na duchu. – ok, drugi raz wymieniasz to Titu. To nazwisko jest?
– Właściwie… – Rozprostowałam lekką sukienkę, którą miałam na sobie. – ona w tym stroju przez te lasy się tarzała czy w którymś momencie na tańce się przebrała?
Odeszłyśmy do małego zagajnika i usiadłyśmy pod zaledwie stuletnim jesionem. – to jej powtarzanie, jak żałośnie młode są lasy ludzi jest niepotrzebne. Poza tym, serio, na pierwszy rzut oka potrafi dokładnie określić wiek drzewa?
– Męstwo, honor... – odczytałam szeptem, chwytając broń. – …rozwaga – dokończył głos za moimi plecami. – to napisałaś, jakby jakąś wielką zagadką było, kto stoi za Vay, a przecież rozmawiała z nim cały czas, więc po co to teatralne „głos za moimi plecami”?
Z ubolewaniem popatrzyłam na nieprzychylny błękitny księżyc. Przynajmniej odzyskał przytomność… – księżyc odzyskał przytomność? Wiem, że chodzi Ci o coś innego, ale z tego tak właśnie wynika, uważaj na to, bo nieraz zdarzyło mi się zauważyć, że niechcący wychodzi Ci takie nieporozumienie.
I zauważyłam, że dla Vay każdy głos jest ostatnio znajomy, każdy jej kogoś przypomina, choć nie może wykombinować, skąd się to bierze. I tak sobie myślę, może ona widzi w tych di Montanari trochę z Dantego? Może są spokrewnieni? Tak sobie gdybam, bo sie zastanawiam, kim dla niego była ta Julia konkretnie. O, i raz po raz stwierdza, że kogoś lubi bądź ten ktoś nie lubi jej. Szczególnie się to zauważa, jak rozdziały czytasz na raz. Te ostatnie pięć jest bardzo do siebie podobnych stylowo, więc staraj się zwracać na to uwagę.
Chmura, która właśnie zmaterializowała się na niebie, do złudzenia przypominała płaszczkę. – i Vay w swoim życiu spędzanym w głębokim lesie, jak pod kloszem, zapewne widywała te płaszczki setki razy, hm?
Gdy Alchemik stworzy dawkę fean kael, nie ma możliwości jej powielenia ani uzyskania identycznej metodą syntezy ciał niematerialnych, jednak ilość całościowa narkotyku pozwala się dzielić na dwie części. – what?
Z sufitu zwieszały się pajęczyny porośnięte kurzem. – kurz nie rośnie.
– Drugie piętro, cela przy ścianie. – Wolałbym klatkę – jęknął Volontaire i w końcu mnie wypuścił. – Każdy by wolał – sarknął Doria, pocierając czoło. – czemu klatka jest lepsza od celi?
W rozdziale piętnastym, w tym śnie, gdy wstawiasz dwukropki to znaczy, że coś tam było, co przedstawiało te dziwne znaki i glify? Bo mi się nic nie wyświetla.

A tu to się oceniająca uśmiała/upłakała
Zziajana zatrzymałam się cztery staje dalej. (...) – Dziewczyno, przebiegłyśmy tylko dziesięć mil! Zaledwie dziesięć tysięcy passus! – chcesz nam tę odległość podać jeszcze w pięciu innych miarach? Tym razem lekkim truchtem, zaledwie odrobinę wolniejszym od sprintu. – czyli sprintem biegły przez jakieś dwie/trzy godziny? W ciągu następnych sześciu godzin dotarłyśmy do tunelu. – i kolejne sześć truchtem (niewiele wolniejszym od sprintu!), bez odpoczynku? Rozumiem, że nudną podróż chciałaś przyspieszyć, żeby bohaterki dotarły do miejsca, w którym mogłabyś je wrzucić do kolejnej akcji, ale wyszłoby to dużo bardziej autentycznie, gdybyś to troszkę rozbiła, opisała, jak zmęczenie i osłabienie dają się we znaki i jak trudno biegło się przez las w całkowitych ciemnościach, hm? Albo, skoro może trudno Ci to opisywać, całkowicie przeskocz ten fragment i wspomnij o nim w rozmyślaniach bohaterek, gdy opadnięte z wycieńczenia przechodzą do kolejnego etapu podróży.
A cała scena uleczania kostki jest tak przesiąknięta pseudo-erotyzmem, że szok. To było zamierzone? Później jego dłoń zsunęła się w dół mojej łydki aż na kostkę, podczas gdy druga powędrowała w górę. (...) Zaczął masować moją kostkę, choć byłam już pewna, że to zbyteczne. (...) Volontaire westchnął i przesunął dłonie na moją łydkę. (...) Skrzywiłam się, miał bardzo delikatne dłonie i… dotyk sprawiał mi przyjemność.
No i rozdział dziewiąty zakończył się tak obiecująco! Dlaczego tego nie rozwinęłaś? Nagle na plan wskoczyła nam banda Nieumarłych i główna bohaterka ucieka z krzykiem. A ja chciałabym wiedzieć, czy może nie wtargnęli do karczmy i nie pozjadali zbójników xD
Ten który upadł, niefortunnie uderzył w kant stołu, stracił przytomność. – serio? Dobra, nie mówię, że to całkowicie niewiarygodne, ale cała ta scena z „pijacką” walką była jak żywcem wyciągnięta ze starego filmu komediowego. Troszkę naciągane. Gdybyś troszkę bardziej nam Volontaire'a opisała, być może dodałoby to sytuacji realizmu. Trochę skupienia na twarzy, lekki uśmiech triumfu, gesty i ruchy wykonane mimochodem, ale jednak z zauważalną intencją, zamiast tej chaotycznej walki z wymachiwaniem rękami i rzucaniem jedzeniem. Na przykład tutaj: Rozbójnik przez przypadek uchylił się przed pędzącym w jego stronę mieczem i klepnął napastnika w pośladki. – „przez przypadek” bym wrzuciła w cudzysłów i już by to trochę rytm zmieniło, bo tak jakby puszczasz oko do czytelnika, nie?
– Kim jest ojciec? – ten teges, to takie bardzo egzystencjalne pytanie, co?
Ten głos kojarzył się z czymś oślizgłym, co dawno zdechło i zaczęło chodzić. – LOL.
– Tu niedaleko jest osada drwali, pewnie znaleźli jedną w lesie i nie zdążyli uciec – powiedział Thorghram, siadając koło mnie. I cztery zdania później: – Myślisz, że im się uda? – spytałam cicho, usiadłszy obok Thorghrama. To oni tak na zmianę obok siebie siadają?
Kazali mi włożyć szarą, więzienną tunikę, przywodzącą na myśl coś, co dawno umarło i zaczęło pełzać. – o, znowu to samo porównanie. Tym razem nie zdechło i zaczęło chodzić, a umarło i zaczęło pełzać xD
– Co tu robi elf? – Elfka… – szepnęłam i pozwoliłam się podnieść. – Kim… kim ty jesteś? – Widzę, że nie dosłyszałaś mojego pytania. Co tu robisz? – Powtórzył mężczyzna, podchodząc jeszcze bliżej. – LOL, a to też mnie rozbawiło. Chłopak taki nieobyty trochę, ale dość ujmujące to w nim.
Przez nią musiałam minąć lokalnego przystojniaka – Gastona, bynajmniej nie nastawiło mnie to optymistycznie. Jak zwykle spróbował rozwiązać mi gorset i mu się nie udało. Ta-Hunt zna się na węzłach lepiej ode mnie. Uzupełniamy się. – Uzupełniają się? Jak? Ta-Hunt wiąże gorsety, a Vay je nosi? No doprawdy, wspaniale obustronne relacje.
– No dobra, fajnie, elfy zaczęły polować na ludzi, to takie straszne? – Volontaire wjechał między nas i podciągnął mnie do góry, żebym wstała. – znaczy on siedzi na koniu, a ona kuca na ziemi i on ją podciągnął do góry? Czym? Dwumetrową ręką?
Podszedł do łóżka usytuowanego w najciemniejszym kącie i otworzył okno. – lol, aha. No a skoro to najciemniejszy kąt, to skąd to okno?
Tuż za progiem uderzył we mnie ostry zapach alkoholu, krwi, smród gnijącego mięsa i niemytych ciał... aż strach wykrzesać iskrę. – lol.

Podsumujmy
Naprawdę widać, że początkowe rozdziały były dawno pisane. Po podstronach powiedziałabym, że pisze to dość dojrzała osoba, ale rozdział pierwszy wygląda na chaotyczne, banalne, wyidealizowane pisanie sporo młodszej osoby. Mimo tego, cała historia nieźle mnie wciągnęła i miałam sporo frajdy w czytaniu i wycieczce po Twoim świecie. Jak już wcześniej wspomniałam, styl z rozdziału na rozdział Ci się polepszał, a te ostatnie pięć już pozostawiały niewiele do życzenia, bo się wyraźnie wyrobiłaś.
Przyznam, że przez długi czas nie mogłam znieść, jak żałosna i bezsilna Vay jest w tych początkowych rozdziałach. Ale to ta jej bezsilność drażniła mnie najbardziej. Bycie niezbyt agresywnym elfem i do tego druidem nie zwalnia nas z walczenia o swoje, a, przede wszystkim, od żądania chociaż krztyny respektu do siebie. ALE, mimo tego, że Vay była masakrycznie irytująca miejscami, szczególnie początkowo, to naprawdę zaczęłam się do niej przywiązywać i jej kibicować. Z Everlight wyruszyła przestraszona, uległa dziewczynka, która podczas swej podróży była zmuszana (najczęściej przez Volontaire'a) do walczenia o swoje i czasem jej się cośtam udało nawet uzyskać.
Ano tak, i Vay ma rude włosy. W dwudziestu rozdziałach wspomniałaś o jej wyglądzie może ze trzy razy. Te lakoniczne opisy sprawiają, że wielu bohaterów jest dość nijakich. Twarze bez rysów, sylwetki bez szczegółów, ale, co dziwne, o postaciach pobocznych tak nie zapominasz. Na przykład o oczach Astrid wspominasz i o rudej brodzie jej męża też. Przypomnij czasem czytelnikowi o wyglądzie Vay. Najlepiej opisany jest, oczywiście, Volontaire.
A skoro już przy nim jesteśmy, ach, ten Volontaire. No świetny jest, choć wyraźnie przerysowany. To tak, jakbyś każde, stereotypowe marzenie niezbyt poważnej nastolatki wrzuciła do ciała jednej postaci. Przydługie włosy, tatuaże, sarkastyczne podejście, ta wiecznie udawana obojętność, ale wrażliwość też, bo przecież ma prywatną książeczkę z poezją w kieszeni, no i gra na lutni i śpiewa swoim anielskim głosem. Nie przesadziłaś troszkę? 
Skarbie, kochanie, słońce, mi corazón – tak facet zwraca się do dopiero co poznanej, siedemnastoletniej dziewczyny. Głos ma miękki, łagodny, jedwabisty (serio: – Znam parę sztuczek – odezwał się Volontaire swoim jedwabistym głosem i objął mnie w talii. [III] – Smacznego. – Jedwabisty głos Volontaire’a zabrzmiał nad moim uchem tak znienacka, że aż podskoczyłam.[V]) i jeszcze wiecznie mruczy:
 Spokojnie, słońce, nic ci nie grozi – zamruczał zbójca niosąc mnie do wyjścia. [III]
 W twoich ustach brzmi jak pochlebstwo – zamruczał, pochylając się nade mną, gdy staliśmy już biodro przy biodrze. [III]
– Cześć, kochanie, co dzisiaj jemy? – zamruczał Volontaire, ustami niemal dotykając mojego ucha. [V]
– Dobrze. Dopiszę ci do rachunku – zamruczał i sięgnął po nóż. [V]
 Masz ochotę na coś słodkiego? – zamruczał, skręcając w jedną z głównych ulic odchodzących od placu targowego. [V]
– Nudzi mi się… I dam głowę, że tobie też – zamruczał Volontaire uwodzicielsko. [VI]
 Muszę przyznać, że ślicznie wyglądasz… bez niczego… – zamruczał, drapiąc zarostem mój policzek. [VI]
A te przykłady wypisane tylko z pierwszych sześciu rozdziałów oO
Ale ogólnie patrząc, gość przypadł mi do gustu, a ostatni rozdział pokazał nam go też z innej strony. Jego rozdział dał nam wgląd w umysł rozbójnika i dodał mu człowieczeństwa. Myślę, że poprzez jego sposób patrzenia na świat, narracja dużo więcej mogłaby wyjawić czytelnikowi na temat tego, co się wokół bohaterów dzieje, bo Vay, niestety, nie jest zbyt konsekwentną lub informatywną narratorką. W ostatnim dostępnym rozdziale nam to zaserwowałaś i teraz mogę się kontynuacji nie doczekać? Nieładnie tak.
Lubiłam środkową część historii dużo bardziej od tej początkowej. Akcja się rozwinęła, mieliśmy zagęszczenie intrygi, gdy się okazało, że (być może) elfy nie są tak honorowe i pro-life, jak się początkowo wydawało, no i fabuła poszła troszkę naprzód, bo początkowe wątki były liczne, ale bardziej wprowadzały chaos niż konkretny postęp w akcji. A tu chciałam jak najszybciej się dowiedzieć, co się stanie, gdzie Vay pociągnie i kiedy znowu napotka Volontaire'a. Mogłabym się nawet pokusić o stwierdzenie, że zbyt łatwo go czytelnikom przywracasz. Oczywistym jest, że jest postacią ciekawą i dodającą opowiadaniu smaczku, więc mogłabyś od czasu do czasu go nam odebrać na dłużej niż pół rozdziału.
O rozwinięciu Ta-Hunt nie mogę wiele powiedzieć, bo nawet gdy aktywnie towarzyszyła Vay w podróży, to zawsze była tylko tym dodatkiem, który czasem wyglądał zza zakrętu, by kogoś walnąć patelnią lub zarzucić agresywnym komentarzem. Z całego opowiadania była osobą, która mnie najmniej obchodziła. Miała ciemną karnację jak człowiek z Portu, czarne, sterczące włosy jak Mroczniak, ostre kły jak Drow… – taaak! Nie tylko zgrabnie nam zarysowałaś wygląd bohaterki, ale także pozwoliłaś czytelnikowi na lepszy wgląd w różnorodność ras w Twoim świecie. Szkoda tylko, że głównej bohaterki nam jakoś chociaż wstępnie nie opisałaś, bo przez cały pierwszy rozdział wyobrażałam sobie jakąś-tam-dziewczynę, z jakiegoś powodu, z czarnymi włosami, a tu nagle w rozdziale drugim dowiadujemy się, że ma je rude.
No i jeszcze o Marbasie chciałam wspomnieć, bo to postać najbardziej mnie pasjonująca. Może skusiłabyś się kiedyś też na rozdział z jego punktu widzenia? Bo jak na razie naprawdę niewiele o nim wiemy poza tym, że gdzieś tam coś tam sobie suzurenuje. W pewnym momencie na scenie znowu nagle nam się pojawia, ale jego rozmowa z Vay początkowo jedynie wprowadziła chaos i bardziej zamieszała w głowie. Na szczęście później dialog zamienił się bardziej w monolog, gdy Marbas postanowił udzielić nam lekcji historii. I chwała mu za to. 
Poza tym mam wrażenie, że wiele z opowiadania mogłabyś zwyczajnie wyciąć, bo niektóre fragmenty wyglądają, jakby istniały tylko po to, by zapełnić treść i wydłużyć rozdział, bo nie wnoszą absolutnie nic do treści. Nie sugeruję, żeby każdy najmniejszy wątek miał jakieś ogromne znaczenie czy konsekwencje, ale chodzi o to, żeby akcję popychać naprzód tak, by miało to sens, zamiast ją rozciągać. W nowszych rozdziałach już to tak nie wygląda, ale te początkowe naprawdę wydawały się rozwlekłe.
Wiem, że na opisy trochę narzekałam powyżej, ale to wcale nie znaczy, że od czasu do czasu nie byłam pod wrażeniem. Twoją mocną stroną zdecydowanie jest akcja, ale gdy pozwolisz sobie zatrzymać się na moment i coś czytelnikowi o świecie wyjawić, to też jest nieźle. Wszyscy Tancerze Wojny tatuowali swoje ciało w zmyślny wzór splecionych pnączy i gałęzi, pozwalający im perfekcyjnie zamaskować się w ostępach Wiecznej Puszczy, na dodatek wyglądało to przerażająco, a wróg, widząc choćby jednego takiego wojownika, czmychał, gdzie pieprz rośnie. –  o, widzisz, ładnie wplecione w tekst, subtelne nawiązanie do obyczajów kolejnej grupy społecznej. Fajnie by było, gdyby takich było więcej. – Włosy na twarzy też? Wyglądacie jak skakki – zachichotała Wilczyca. Uśmiechnęłam się szeroko. Skakki były małymi, kudłatymi, przypominającymi puchate kulki stworzeniami. – jestem z Ciebie dumna. To tak, jakbyś posłuchała moich wcześniejszych narzekań na brak wyjaśnień i o, mamy takie ładne wytłumaczenie.
Kolejnym problemem (i zaczynam podejrzewać, że to sprawka właśnie narracji) jest fakt, iż te opisy i przemyślenia masz czasem dziwnie porozrzucane w tekście, tj. wspominasz o jednej czynności, następnie nawiązujesz do czegoś innego, mamy dialog i nagle znowu ta pierwsza czynność nam się przewija przez tekst, podczas gdy, szczerze mówiąc, opisanie jej przy tym pierwszym wspomnieniu miałoby dużo więcej sensu. Jasne, czasem świetnie jest rozbić akcję na fragmenty i kontynuować ją przez pewien okres w tekście, ale w Twoim wypadku to często wprowadza nieład do historii.
Myślę więc, że wiele problemów pojawiających się w opowiadaniu wynika (przynajmniej po części) z narracji. Ponieważ piszesz z punktu widzenia głównej bohaterki, ciężko coś czasem porządnie wyjaśnić czytelnikowi w sprawie otaczającego bohaterów świata i rządzących nim zasad, nie dając przy tym wrażenia, że narratorka jest wszechwiedząca (a pamiętaj, że nie powinna być!). Problem też w tym, mam wrażenie, że o takich wyjaśnieniach czasem po prostu zapominasz. Popychasz Vaylean w coraz to nowe miejsca i sytuacje, ale zapominasz nam wspomnieć o rzeczach, które dla niej mogą być oczywiste, a dla czytelnika mogą być fundamentalną podstawą do zrozumienia świata. To trochę tak, jakbyś się bała opisywać, bo dialogi są lepsze i szybciej pchają akcję. Wyjaśnij coś czasem, kawał interesującego tekstu opisującego i wyjaśniającego czytelnikowi świat będzie równie wciągający, jeśli się do niego przyłożysz.
Mistrz Narder zaprojektował sterowce, bo powietrzne drzewa rosły za wolno w stosunku do zapotrzebowania na podniebne okręty. Konstruował maszyny, żeby ułatwić prace robotnicze. A my? Elfy uważały, że wszystko należy wykonywać ręcznie, w zgodzie z naturą. Coraz częściej też zastanawiałam się nad słowami Volontaire’a, nad tym, jak mówił, że stare rasy skazane są na zagładę. Że same się na nią skazują. – strasznie mi się to podsumowanie elfów i ich przesadnych tradycji podoba.
Podobało mi się również, jak rozdział szesnasty rozbiłaś, skacząc od wspomnień, do dziejących się aktualnie wydarzeń. Wszystko wyszło Ci płynnie i zgrabnie. Ogólnie patrząc, te ostatnie rozdziały były o niebo lepsze stylowo. Widać, jakie postępy zrobiłaś, warsztat Ci się polepszył i zaczynasz się nieco bawić stylem. Me likey.
I teraz pytanie: czy masz jakiś plan na dłuższą metę na to opowiadanie? Znaczy, pytam hipotetycznie, jakbyś na przykład nie planowała go całkiem porzucać. Bo po przeczytaniu tych dwudziestu rozdziałów nie jestem w stanie Ci powiedzieć, co dokładnie jest głównym wątkiem, do czego bohaterowie zmierzają, co pcha Twoją opowieść naprzód, poza samymi bohaterami. Czyli, po prostu, co jest motywem przewodnim? Jaki miałaś/masz na to plan i jak długą powieść planujesz/planowałaś?
Nie chcę, żebyś to opowiadanie zostawiła niedokończone. Widać, że sporo w nie włożyłaś serca. W ten rozbudowany, skomplikowany światek, z którego na pewno jesteś (i powinnaś być!) dumna. Jeśli wizja zaczynania od początku Ci nie pasuje, to idź dalej, zobacz, gdzie Cię historia poniesie. Bo nie ma nic bardziej satysfakcjonującego od postawienia kropki na koniec własnej powieści. No a tak już bardziej samolubnie jeszcze dodam, że fajnie by było, gdybyś zdecydowała się nadal publikować na blogu, bo naprawdę z chęcią poznałabym dalsze przygody Vaylean (btw, wolę jej pełne imię od zdrobnienia) i Volontaire'a.

Słów kilka na temat błędów i ogólnej konstrukcji opowiadania (wypisałam tylko kilka przykładów, głównie z wcześniejszych rozdziałów):
Wystrzegaj się domysłów w narracji pierwszoosobowej. Przykłady:
Rzuciłam okiem na ich broń, każdy miał przy sobie dwa miecze, którymi władał zapewne dużo lepiej, niż ja mogłabym sobie wymarzyć. [I]
Pewnie skinęli sobie głowami. [I]
To upokarzające – westchnął Volontaire, prawdopodobnie krzywiąc się teatralnie. [VI]
Długie do ramion, kruczoczarne włosy niewątpliwie opadły mu na twarz. [VII]
Błędy interpunkcyjne
W dialogach często masz dywizy zamiast myślników.
(...) w sumie jedyne co jest własne, własne to imię głównego bohatera i to też nie zawsze (...) [podstrona Zanim zaczniesz...] – tu się jakieś dziwne rzeczy stały. Jedno „własne” usuwamy, przecinek przed „co”.
– Mój dziadek mówił… – zaczęła dziewczyna, siadając na barierce odgradzającej korytarz od koryta Wiecznego Strumienia. – Że taki księżyc jest zawsze na trzy dni przed końcem świata. [I] – wypowiedź jest kontynuacją, więc po „Strumienia” brak kropki, a następujące po nim „że” małą literą.
– Szybko zanim wróci. [I] – przecinek po „szybko”.
Zmarszczyłam brwi. po co kazał nam się ukrywać, jeśli pozostaje z tym… kimś w tak dobrej komitywie? [VI] – „po” wielką literą.
Paradoksalne a jednak prawdziwe. [X] – przecinek przed „a”.
Literówki
- Ah, gdzie moje maniery, siadaj. [podstrona Wiedźma] – piszemy ach lub aha. Powtarzasz ten błąd niejednokrotnie nie tylko na podstronach, ale także w opowiadaniu.
I pomimo że był Ojcem Czasem, jedyną jednostką we wszechświecie, której nie da się zniszczyć ani zatrzymać, czuł się nieprzyjemnie słaby i bezradny, gdy zły tak na niego patrzył. [Prolog] – a „zły” nie powinien być wielką literą?
Światło lamp jarzowych, wypełnionych bioluminescencyjnymi larwami, oświetliło twarz ciemnowłosej dziewczyny biegnącej koło mnie. [I] – a nie jarzeniowych?
Przy jednym z długich stołów grupa mężczyzn grała w karty, przy następnym kilku chłopców przesuwało po stole monetę przy pomocy określonej liczny prztyczków palcami. [III] – liczby.
Serce podskoczyło mi do gardła, gdy zobaczyłam, jak ten z przodu w hełmie z pióropuszem podnoiósł pięść do góry i cały oddział się zatrzymał. [VI] – podniósł.
Powtórzenia
– Co to jest hrabstwo? – Myślę, że to taki duży obszar ziemi… Gdzie ludzie mieszkają i uprawiają zboże – wyjaśniłam, także nie do końca pewna, co to jest hrabstwo. – Aha… W każdym razie za tego zambrudera król odda hrabstwo i dwanaście bojowych rumaków. [III] – dużo tu tego hrabstwa.
Kolejni mroczni, których mijaliśmy, przystawali i szeptali między sobą. Kolejni mroczni wychodzili na korytarz. [XII] – tych drugich kolejnych mrocznych mogłabyś zamienić na coś w stylu „następni wychodzili...”.
Inne dziwności
Szyk masz czasem dziwny: Nie mówię, że Wędrowiec włóczy wtedy się po ulicach (...) [podstrona Tako rzecze Ojciec Czas]  włóczy się wtedy.
Trzech herosów odwróciło się do nas. [I]  nie rozumiem, dlaczego ich tak nazwałaś. Próba uniknięcia powtórzenia? Nie polecam takich udziwnień.
Lubiłam humanologię, ludzie zawsze mnie fascynowali, mówili z takim śmiesznym akcentem i byli nieco ciężsi od nas, przez co wydawali się silniejsi… I elfkom wydawało się, że zapewnią im większe bezpieczeństwo. Właściwie… no, dobra… przyznam się… humanologia to mój najgorszy przedmiot… tuż po antropo… a zresztą nieważne. [I] – lubi przedmiot i ją fascynuje, ale jednak jest jej najgorszym przedmiotem? Zazwyczaj jest tak, że jak nas coś do tego stopnia interesuje, to nauka przedmiotu przychodzi bez szczególnej udręki, nie?
Z trysnęła ciemna krew, nie byłam pewna, jakiego była koloru, ale nie obchodziło mnie to, najważniejsze było w tej chwili zamknięcie rany. [II] – skąd trysnęła?
– Och, Argusie już się bałem, że mnie nie poznasz. (...) Mamy tu Volontaire’a we własnej osobie i lepiej, żeby nic go nie kusiło – krzyknął Agrus do swojej małej armii (...) [VI] – no to Argus czy Agrus?
Poza tym czasem używasz też bardzo potocznych, a nawet dziecinnych wyrażeń (szczególnie w początkowych rozdziałach).


Napisanie oceny zajęło mi strasznie dużo czasu (sorki!), co związane było z kilkoma czynnikami zewnętrznymi, ale w końcu jest. Niestety okazało się, że autorka bloga porzuca i byłam naprawdę rozczarowana, bo wycieczkę po Opowieściach zza Szafy uważałam za bardzo udaną. Wiedźmo, Twoja powieść zasługuje na kontynuację, a dziś otrzymuje ode mnie czwórkę (z małym minusem), którą wystawiam z nadzieją, że może bloga tak całkiem nie opuścisz.


2 komentarze:

  1. O matko, ale się cieszę, że opublikowałaś *_*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, dzięki, ja też się cieszę. W końcu się udało! ;)

      Usuń