[54] Ocena bloga: krew-polnocy.blogspot.com

Adres bloga: Krew północy
Autorka: Nitif
Tematyka: fantasy — high fantasy
Oceniające: Nea i Koh

Dziś w programie kraina fantasy, elfy, magowie oraz płonące stosy, bo co to za kraina fantasy bez uciśnionej rasy!



SZABLON

Twój szablon jest naprawdę ładny. Minimalistyczny, dość przejrzysty. Trochę zgrzyta mi ta spora ramka tuż powyżej kolumny z tekstem ― ciemne tło odciąga wzrok od właściwej treści, a małe literki zmuszają do wytężenia wzroku, żeby wszystko odczytać. Wydaje mi się, że w złe miejsce położyłaś nacisk.
Zakładki ciekawe, włożyłaś w nie sporo pracy, za co należą się pochwały. Pozostaje pomarudzić, że najlepiej będzie, jeśli te informacje dałoby się znaleźć dobrze wplecione w tekst. Pożyjemy, zobaczymy.

1. UCIECZKA PRZED SNEM
Pierwszy akapit wita nas chaotycznym opisem. Nie wiemy, jaki to narrator, bo natychmiast przeskakuje z jednej perspektywy na drugą, nie mamy też pewności, ile tych osób w komnacie było ― tylko król i jego syn? Król to ten od sztyletu czy syn? Pilnowanie podmiotów jest ważne.

Pierwsza scena rozgrywa się w bardzo emocjonalnym momencie, mimo to jakoś… nie czuć tych emocji. Ojciec właśnie zamordował sporą część jego rodzeństwa, a narracja mówi nam, że jest przestraszony? Trochę słabo. Zwłaszcza w zestawieniu ze słowem zarżnięte. Emocje najlepiej działają na czytelnika, kiedy się o nich nie informuje ― zamiast mówić, że ktoś się boi, pokaż, że się boi.

Jaki to jest posąg, że dwóch chłopców mogło się za nim schować i nie było ich wcale widać? Rozumiem, że pan król sfiksował, ale tacy ludzie nie robią się z tytułu głupi, nieuważni i niedorozwinięci. Dwa dzieciaki za kawałkiem kamienia, w dodatku gadające ze sobą oraz ― co narracja podkreśla, za to nie udowadnia ― przerażone, są łatwe do zauważenia.

Dobicie dziewczynki jest kolejnym suchym fragmentem. Jeśli zamierzałaś poprzez minimalizm zbudować klimat, to też nie wyszło. Tyle w tym wszystkim emocji, co podczas zbierania kamieni z pola.
W dodatku w scenie wspomniane jest, że dziecko rusza palcem u maleńkiej rączki, co insynuuje, że król myślał, że jest już martwe (a więc ― że leży na podłodze). Wówczas władca je dobija, a ono krztusi się szkarłatną krwią, obryzgując przy tym swojego mordercę. Nie wiem, w jakiej pozycji sobie to wyobrażałaś, ale dziewczynka albo miała fontannę w ustach, albo król zabił ją powieszeniem na żyrandolu. Znowu, to, że nie umiem sobie tego wyobrazić, to wina tego, jak sucho i krótko wszystko opisujesz ― spójrz jeszcze raz na ten pierwszy opis. Wiemy tylko, że jakiś władca morduje swoje dzieci, nic poza tym. Nie ma prawdziwych, plastycznych opisów, nie ma mowy ciała, nie ma nawet szybszego bicia serca czy czegoś podobnego.
Jest tylko urywany oddech gdzieś na początku, w pierwszym akapicie, w którym też król wypuszcza ten sztylet. Od tego momentu to już tylko systematyczny spadek emocji poza krótkimi i suchymi opisami typu bał się czy żałował, które kompletnie nie budują klimatu tekstu. Uczucia są najsilniejsze, gdy nie nazywasz ich wprost.

Hmm, wyleźli zza tego posągu i król nadal ich nie zauważył, tak? Literalnie uciekli z miejsca zbrodni i morderca w ogóle się nie zorientował? Totalnie zastanawiam się, jakim cudem on tak długo zachował tron dla siebie, skoro jest taką niemotą.

Dlaczego Villerious każe bratu milczeć, skoro, eee, nikt się nie odzywa? W dodatku narracja podkreśla, że jest zwyczajnie cicho w calutkim zamku?

Jak ta kobieta minęła korytarz? Przelewitowała za oknem?

Naprawdę? Bohater przejmuje się łańcuszkiem na szyi obcej kobiety w chwili, w której rodzony ojciec wymordował mu trzy czwarte rodziny? Ten chłopiec to socjopata?

Obojętność i wzruszenie ramionami to najbardziej chora reakcja na tego typu sytuację, tbh. Jeśli tak wygląda braterska troska to, Panie, strzeż nas przed takimi braćmi. Nie wiem też, w jakim wieku dokładnie są chłopcy i co przeżyli, ale podejrzewam, że przeciętne dziecko nie umiałoby zareagować na podobną sytuację z tak zimną krwią ― wszystkie ich myśli byłyby zagubione, chaotyczne, przesiąknięte przerażeniem. Brakowałoby w nich raczej spokojnego zauważania szczegółów otoczenia typu naszyjnik czy powstrzymywanie emocji do stopnia, w którym nie okazuje się lęku, chociaż czuje się strach (naprawdę? nie widać). Nie wspominając już o innych uczuciach typu ciekawość ― ciekawość kompletnie nie pasuje do niczego, co człowiek mógłby czuć w tej sytuacji. To, co twoi młodzi bohaterowie przeżyli przed chwilą, jest chore. Dość chore, żeby być powodem traumy wlokącej się za człowiekiem przez całe życie, łącznie z flashbackami i innymi podobnymi. A oni reagują tak, jakby nie wiem, maks wracali do domu ciemnym skrótem przez pole i usłyszeli trzask w krzakach. Ciekawa jestem, jak duży ślad pozostawi to wydarzenie na psychice Villeriousa.

No nie, pojedyncza łza? Poza kliszą ― naprawdę? Małe dziecko, które widziało zakrwawione trupy rodziny, roni jedną łzę? No pewnie. Powinien mieć histerię, w której co najmniej nie będzie w stanie chodzić czy przyjmować, co inni do niego mówią; opcjonalnie totalnie przestać odbierać otoczenie czy cokolwiek tam sobie zamarzysz z jego charakterem. Ale nie pojedynczą łzę. To dziecko. Pozwól swoim postaciom przeżyć emocje. Pozwól czytelnikowi przeżyć emocje.

Nie wiem, dlaczego zrobiłaś przerwę po wypowiedzi bohatera. Nie wiem też, co się tam stało. Zabieg miał być tajemniczy, wyszedł dość kulawy, ale co zrobić. Zakładam, że mały braciszek od pojedynczej łzy umarł przez tę kobietę ― tylko po co powtarzanie jego imienia? No cóż. Nie czaję zabiegu artystycznego.

2. SZEPCZĄCE WIERZBY
Początek rozdziału jest taki… standardowy. Cieszę się, że starasz się stylizować mowę, ale mam wrażenie, że to tylko po to, żeby pokazać tę standardową stylizację na karczmarza, a gdy tylko przejdziemy do kluczowych postaci, całkiem o tym zapomnisz. Nie zrozum mnie źle, po prostu ani ta stylizacja, ani postać karczmarza, ani cały dialog nie pokazuje żadnego zabiegu, którego nie widziałabym wcześniej już wielokrotnie. Przez co robią się trochę sztampowe i zniechęcające do czytania (i o ile jak najbardziej rozumiem, że wszystko już było, teraz chodzi tylko o to, żeby opowiedzieć to w świeży i ciekawy sposób” ― po prostu tu nie jest ani szczególnie świeżo, ani, póki co, szczególnie ciekawie).

Herslick i Akira w jednym miejscu? Europejskie i japońskie korzenie? To trochę zgrzyta w tekście fantastycznym. Co nie zmienia faktu, że jeśli jest na to jakieś logiczne wyjaśnienie (postacie pochodzą z różnych krajów/jedna z nich przyjęła pseudonim/cokolwiek sensownego), jest ok.

Nadal masz problem z narracją. Trochę trąci wszechwiedzącą, trochę subiektywną, ale co i rusz się zmienia, więc właściwie nie da się orzec niczego jednoznacznie.

Ułamanym karkiem? Chyba złamanym.

Twardy jak kamień? Nie wiem, czasami narracja pozostawia całkowicie neutralne wrażenia, ale w takiej chwili nachodzi mnie myśl, czy nie czytam parodii. To naprawdę aż tak niesłychane, żeby ktoś kogoś napadał? W świecie, w którym pali się ludzi na stosach, bo z jakiegoś powodu się ich dyskryminuje? W dodatku jak spojrzysz na to od drugiej strony ― jako na opis strachu ― wypada jeszcze gorzej, bo brzmi jak rozpaczliwe i teatralne okrzyki przedramatyzowanej nastolatki, a nie prawdziwe, ładnie nakreślone uczucie. Jakbyś nie mogła się zdecydować, w jaki sposób chcesz pisać.

Tacy jak on ― ech, nie wiem, pan bohater w płaszczu poza poczuciem galopującej kliszy nie daje mi żadnych powodów, by się go bać albo czuć respekt. Narrator kłamie jak najęty.

Karczmarz nagle zrobił się bardzo poetycko gadatliwy, z tym nożem na gardle. Trochę to nienaturalne, w końcu im więcej śliny przełyka, tym większa szansa, że się skaleczy.

Chłopak? Tłustego faceta powalił chłopak? No nie.



Skoro wysyłano za Akirą listy gończe do wszystkich miast, dlaczego Pan Mroczny i Groźny niczego o nim nie wiedział?

Na sam koniec karczmarz jeszcze z dobrotliwym wydźwiękiem strofuje dzieciaka, który groził mu bronią? Jasna cholera, ten karczmarz też raczej nie jest zbyt normalny. Ja bym pewnie padła na kolana, gdyby mnie wreszcie oprawca puścił po takiej akcji, zamiast mu sugerować, żeby lepiej nie szedł do niebezpiecznego miejsca.


Okej, ta scena z karczmarzem nie działała z tak wielu powodów.
To pierwsza scena drugiego rozdziału, który w zasadzie mógłby być pierwszym, bo pierwszy, nie ukrywajmy tego, służy jako prolog. To nie jest jeszcze etap tekstu, w którym możesz używać scen tylko po to, żeby pchać akcję do przodu. Musisz przedstawić postacie, którym będziemy towarzyszyć, lub zainteresować nas jakąś zagadką. W tej scenie wprowadzasz dwóch bohaterów, jeden jest czystą kliszą zarówno pod względem języka, jak i charakteru, drugi ― powinien czemuś służyć, ale jest takim niczym. Nie wiemy o nim ani jednej rzeczy, nie interesuje nas kompletnie, popada w stereotyp zła i mroku obowiązkowo w czarnym płaszczu, który obecnie jest już tak nudny i wytarty, że nie jest czymś, co przytrzyma czytelnika przy tekście. Scena jest więc wyssana z jakiegokolwiek charakteru.
Sam dialog i zachowanie postaci sprawiają, że jest wyssana także z emocji. Emocje ― to, w jaki sposób człowiek przeżywa ― są ważnym elementem charakteryzującym go, ale w tej scenie kompletnie tego nie ma. Żonglują bez sensu informacjami, potem jeden grozi drugiemu, że go zabije, wali sztampowym tekstem (Miej litość! // Już dawno się jej wyzbyłem). Scenę zwieńcza akcja rodem z RPG-a ― dalsze informacje ma Kant, idź teraz do niego. W dodatku karczmarz w totalnie nielogiczny psychologicznie sposób zachowuje się, jakby w ogóle się nie bał, jego narracja nie sugeruje, że się boi, a jego przedramatyzowane lamenty na niewiele się przydadzą i brzmią źle.
Nie buduje żadnego klimatu. Ot, standardowa karczma w standardowym fantasy-świecie generacja tysięczna. Nie jest zimno ani ciepło, nie ma jakiegoś zapachu desek czy komentarza o smaku jedzenia, nie wiemy nawet, gdzie postacie stoją czy o co chodzi, a bohaterowie nie mają (w narracji, czyli przemyśleniach) żadnych uwag o sobie nawzajem. Wygląda to tak, jakby zmaterializowali się specjalnie dla tej sceny, nie mając żadnego życia, uczuć ani spostrzeżeń wyniesionych z przeszłości (poza tym nieszczęsnym już dawno wyzbyłem się litości).

Ostatnie zdanie opisu Kanta. Nie straciły blasku, które rozszerzyły się? Co to ma znaczyć gramatycznie, że tak grzecznie spytam?

Narrator tak bardzo nie umie się zdecydować, co fragment, to nie wie, co robić. To trochę irytujące, bo przyćmiewa przekaz informacji. Nie mówi za wiele o postaci, jeśli nie wiemy, czy to obiektywna prawda, czy spostrzeżenia filtrowane przez punkt widzenia danej postaci.

Poza tym pokazywanie randomowej osobie drogocennej i najwyraźniej Ważnej Fabularnie broni nie jest najmądrzejszym, co Pan Mroczny i Groźny mógł zrobić. I dlaczego sypie forsą na prawo i lewo, skoro może im zwyczajnie pogrozić, uzyskać informacje i odejść? Robi się to trochę bezsensowne, bo to nie jest tak, że facet chce być litościwy czy uczciwy (a przynajmniej tak nie wygląda), a marnuje masę pieniędzy na to, żeby uzyskać informacje od drwala czy karczmarza.

Moment refleksji odnośnie trudnych czasów ― zupełnie nie pasuje to w kontekście zdumionego agresją karczmarza. Kant i karczmarz żyli w dwóch różnych światach, że jednego to dziwi, drugi się z tym pogodził?

Streszczenie wędrówki jest słabe, nudne oraz suche. Dało się ten fragment wykorzystać, by rozwinąć którąś z postaci ― jeśli nie Pana Mrocznego i Groźnego, to chociaż Kanta. Przyjemniej czyta się o postaciach, które nas w ogóle jakkolwiek obchodzą. Odzieranie tekstu z momentów mogących przybliżyć postaci prowadzi do tego, że czytelnika nie będą obchodziły ich losy.

I ta straszna ekspozycja na koniec fragmentu. Czy ta karta aby na pewno powinna być odkryta właśnie teraz? Czy nie lepiej byłoby zostawić ją na lepszy moment? Przetłumaczyć to wyrażenie w bardziej klimatycznej okoliczności, czyimiś ustami, zaskoczyć czytelnika? Póki co pozbywasz się całego suspensu, ledwie jakiś się pojawi.

W dodatku nadal nie znamy żadnej postaci, wszystko jest suche, nudne i obchodzi czytelnika coraz mniej.

Zdemaskowanie sugeruje, że znajdował się w przebraniu, a on po prostu nie chce, żeby go usłyszeli, więc idzie na palcach. Hm.

Konstrukcja między przemyśleniami o Herslicku a pojawiającym się bólem implikuje jakieś dziwne zależności. Zupełnie jakby od myślenia zaczęła go boleć ręka. Trochę słabo. Może dlatego nie sprawia na razie wrażenia inteligentnego.

Wszyscy jak urzeczeni podążyli za jej głosem ― i bym się nie czepiała, gdyby to była bajka o zaklinaczu myszy czy czymś takim. Ale laska stoi. Jak mogą za nią podążać? Dlaczego podążają poprzez obracanie głów? Tyle pytań, żadnej gramatyki. W ogóle jak miło, że nie było żadnego wstępu, innych rozmów, czegokolwiek, tylko dyskusja pod Wierzbami idealnie zlała się z narracją. Wygląda to tak, jakbyś miała wypisane punkty fabularne i przedzierała się od jednego do drugiego, nie zważając na to, że tekst musi mieć klimat, malowanie słowem, bohaterów i, przede wszystkim, musi coś obrazować. Sceny to nie tylko punkty fabularne, to też miejsca, które pozwalają ci przekazać coś o świecie przedstawionym, postaciach, zagrać z czytelnikiem i sprawić, że zostanie z tobą.

Super by było, gdyby Pan Mroczny i Groźny dostał wreszcie jakieś imię lub przydomek, bo wprowadza swoim istnieniem taki zamęt narracyjny, że szlag może trafić. Nie widzę powodu w upartym nazywaniu go on, skoro można go nazwać normalnie.

Gość miał maskę, w dodatku chyba był wieczór, ale i tak Mroczny i Groźny widział jego oczy? Nie sądzę.

O matko, wspominasz o szybkim biciu serca Pana Mrocznego i Groźnego w taki sposób, że znowu psujesz cały suspens ― bo natychmiast wiadomo, że zaraz go odkryją. Właściwie to cały fragment podsłuchiwania jest tak wypruty z emocji, że równie dobrze mogliby opisywać zaloty kormoranów, a ja bym niewiele więcej się ekscytowała.
Chociaż podejrzewam, że kormorany mają bardzo urocze zaloty.

A potem rozpętało się piekło ― takiego zdania można użyć w narracji pierwszoosobowej przeszłej, gdy postać ewidentnie wspomina coś z perspektywy czasu. Inaczej jest wyjątkowo kiepskie, rwie scenę akcji i sprawia, że człowiek wywraca oczami, bo ma wrażenie, że autor nie wiedział, co napisać dalej, więc machnął sobie takie zdanie-przerywnik i nie usunął go potem.

No nie, scena schwytania jest jeszcze bardziej drętwa niż wszystko wcześniej. Dlaczego tak skrzętnie unikasz opisywania jakichkolwiek emocji?

Zaczyna mnie bawić to, jak narracja się gimnastykuje, by nie zdradzić tożsamości Pana Mrocznego i Groźnego, ale nadal zachowując minimum sensu. Zwłaszcza że roi się tam od chłopców, młodzieńców i całej reszty takiego tałatajstwa.

Dobra, porzucił imię. Super. Totalnie nie przyjął żadnego przydomku? Zostaniemy z niezręczną narracją do końca historii, bo koleś ma jakieś problemy egzystencjalne i będzie się zlewał z każdym następnym męskim bohaterem? Gdyby narracja była jednoznacznie nastawiona na jego perspektywę, zdecydowanie ułatwiłoby to jej prowadzenie, ale… no, ale nie jest, peszek. Jeśli już planujesz do końca określać go bez imienia, należałoby znaleźć jakieś słowo, które będzie określało jego, konkretnie jego. Nie wiem, wędrowiec czy inne takie.

Poza tym opisanie chaosu zasadzki wyszło bardzo kulawo. Narrator chyba dostał zadyszki, miotając się co zdanie między perspektywami. Tak czy siak, wydaje mi się, że sceny akcji trzeba poćwiczyć, żeby nie wyglądały jak nijakie streszczenia wydarzeń.

Chyba nie chcę wiedzieć, dlaczego Akira, zastępca przywódcy magów, jest chłopcem. W ogóle to takie irytujące, dlaczego wszędzie dokoła biegają potężne dzieciaki? Co jest, w ogóle? Aha, i nie chcę wiedzieć, dlaczego jego ciało błyszczało w mętnej wodzie.

Wszystko spoko. Akira może być kobietą, jasne, co prawda plot twist przeprowadzony bardzo kulawo ― to z powodu mało zręcznej narracji, o czym na pewno rozpiszę się potem ― tylko mam z tym jeden problem. Wygląd to nie wszystko. Ważny jest jeszcze głos. Kobiecego z męskim nie da się pomylić tak łatwo. Chcesz mi powiedzieć, że magowie naprawdę do tej pory słuchali gnojka przed mutacją?

Nie czekając dłużej, starał się ocalić życie Akiry ― czasami, jak na przykład tutaj, tekst wygląda tak, jakbyś nie wiedziała, co pisać dalej, i próbowała znaleźć sobie drogę do kolejnego zdania/akapitu. Co wygląda niezręcznie. I źle.

O rany, każda opisywana scena ma tyle potencjału, który zostaje zmarnowany przez frustrujące, suche, pozbawione sensu streszczenia. Co drugi moment może nam przybliżyć postać, świat, cokolwiek, ale nie. Mamy tylko puste słowa, które informują o kolejności działań postaci. Ech. Przykładowo tutaj: Odetchnął z ulgą i odsunął się od dziewczyny. Krztusiła się wodą i chciwie łapała każdy dech. Patrzyła wyczerpana jeszcze przez chwilę na niego, chciała coś powiedzieć, ale zaraz znów straciła przytomność.
Czuwał nad nią całą noc i opatrzył rany. Kiedy nastał świt, jego oczy były podkrążone z braku snu.
Akira obudziła się parę godzin później.
W niespełna sześćdziesięciu słowach opisałaś cały dzień i noc bohatera, nie dając mu ani chwili na refleksję, nie informując, skąd wziął to, czym opatrzył jej rany, czy noc była zimna czy ciepła, nie opisując jego wyczerpania inaczej niż tylko tym, że miał podkrążone oczy. Pewne środki czy elementy w pisaniu służą budowaniu ― postaci, klimatu, świata przedstawionego. Ty pozbawiasz się ich wszystkich, pozostawiając tylko dość nudną pustkę.

Ona jest ranna. I powaliła potrafiącego walczyć, zdrowego, acz niewyspanego gościa. Nie no, pewnie. Co z tego, że jestem ranna, prezentuję partię Silnych i Niezależnych Kobiet Opowiadań, nie mogę sobie pozwolić na męską dominację. Nie mam nic przeciwko takim postaciom, o ile obok tego są realistyczne; dziewczyna odniosła ciężkie obrażenia, spała niemal dobę, piszesz, że wstaje ostrożnie i podchodzi do gościa powolnym krokiem, co też sugeruje zmęczenie i wyczerpanie. A chwilę później powala go kopniakiem na ziemię? Największy problem w tym, że na pewno mogła użyć jakiegoś zaklęcia, żeby odnieść podobny skutek i może ― może ― nie zmęczyłoby jej to tak bardzo i wyglądało bardziej realistycznie? Nie wiem, bo nie wiem, na jakich zasadach działa magia w twoim świecie. Nie wiem też, czy kiedykolwiek się tego dowiem.

Po całej tej hecy z brakiem imienia bohater jednak decyduje się na imię Zenn. Czuję się sfrustrowana. Zabiegi powinny mieć jakiś sens, na przykład ― bohater pozwala się jakoś nazywać, sam o sobie nie referuje imieniem. Ale nie, Zenn już został Zennem, chociaż dramatycznie wspominał o porzuceniu imienia, a ty gimnastykowałaś się z niebieskookimi i innymi tragicznymi określeniami tylko po to, żeby uniknąć nazywania go. Dlaczego nie mógł od początku mieć jakiegoś przydomka, pozostanie dla mnie tajemnicą.

Właściwie… dlaczego Akira go uratowała, skoro jest przekonana, że to szpieg? Nie lepiej było, bo ja wiem, pozwolić mu zginąć albo cokolwiek? Skoro traktuje go jako wroga? Może bym lepiej rozumiała jej motywacje, gdyby narracja potrafiła nam cokolwiek wyjaśnić, ale nie potrafi, więc.

Ten moment dramatycznej refleksji znalazł się w dość niezręcznym miejscu (podobnie jak opis wyglądu Akiry ― kłócili się chwilę temu, a teraz gość patrzy i podziwia jej wygląd, ok) ― poza tym wymiar dramatu zawarty w tym jednym akapicie, w porównaniu do suchości pozostałych scen, pozostawia niesmak. Jakby Pan Mroczny i Groźny był egzaltowaną nastolatką z problemami społecznymi, bo nikt jej nie rozumie.

3. CZAROWNICA
Opisanie rośliny w pierwszym akapicie, orfena rzeczna mająca właściwości lecznicze ― mam wrażenie, jakbyś próbowała parafrazować encyklopedię przyrodniczą. Nie robi się takich rzeczy w narracji.

Jezu, co? Przed chwilą Pan Mroczny i Groźny był więźniem Akiry, a teraz nagle jest uwolniony i się nią opiekuje? Co tu się stało? Mam wrażenie, że pomyliłaś konstrukcję rozdziałów i wkleiłaś do trzeciego rozdziału to, co powinno być w drugim, w scenie opieki nad Akirą, którą skwitowałaś bodaj jednym zdaniem wtedy.

Drugi rozdział malował Pana Mrocznego i Groźnego jako bestię, nie człowieka. A teraz jest problem, bo Akira to kobieta? I nie można jej skrzywdzić ani użyć siły? A kto groził karczmarzowi, że złamie kark jego żonie? Żona nie kobieta?

Nie wiem, co się stało w tym fragmencie. Nie wiem też, jaka ma być chronologia tej historii, bo to wygląda jak flashback do momentu tuż po wyjściu z rzeki.
A już totalnie nie wiem, na jaki haczyk Pan Mroczny i Groźny chce łapać Akirę, bo narracja sugeruje, że jest już plan. Ale ja jestem święcie przekonana, że ten plan to po prostu yolo, powiem jej cokolwiek, może będę jej Tru Lovem, to mi pomoże. Chyba że chodzi o to, że właśnie udaje słabego (dlatego pozwolił się związać), co miałoby ewentualnie jakiś sens, o ile gość ma plan na uwolnienie się.

Jakim cudem w lesie, gdzie nie ma światła, bo panowała wieczna ciemność, rośliny w podszycie rosną tak gęsto, że trudno jest się przemieszczać? Rośliny potrzebują światła do wzrostu. Nie żeby coś.

Gadaninę? Wypowiedział bodaj cztery słowa. Co to, Świat Mówiących Mało, że cztery słowa to aż gadanina? Pardon, sześć.

Serio, fascynuje mnie to, że podobno jest taka ranna i w ogóle, ale może pomiatać kolesiem w pełni sił bez najmniejszej trudności. Była nieprzytomna, krwawiąca, z szarą cerą, przez całą noc dochodziła do siebie, a rana dalej przecież nie jest zasklepiona. Ale nie, Niezależna i Silna Kobieta nie może sobie pozwolić na słabość w postaci wykrwawiania się na śmierć.

Poza tym Pan Mroczny i Groźny sam był przedstawiany jako raczej poważny oraz małomówny. Teraz, przy Akirze, zrobił się z niego półgłówkowaty podlotek nękający ją niezbyt błyskotliwymi pytaniami.

Hmm, z nich dwojga to Akira wydaje mi się rozsądniejsza niż pan Zenn. Jakby nie patrzeć, to nie Akira jest związana. I to nie Zenn włada magią (chyba że włada, a my o tym nie wiemy?). I, jeśli wierzyć jego słowom, lasy dobrze wpływały na potęgę magów. No to? Uciekanie przed magiem, który już raz go pokonał, w samym środku lasu, wydaje się skrajną głupotą. Chyba że, znowu, to część jakiegoś większego planu™.

Serio? Dla Zenna to takie dziwne, że skoro się ukrywali, Akira gasi ogień? O mój borze zielony, is he retarded or what?

Pan Mroczny i Groźny naprawdę nie ma większych zmartwień? Dlaczego osią jego rozmyślań jest Akira, skoro to o Herslicka mu chodzi i to jego potrzebuje do zdjęcia jakiejś klątwy? Dlaczego analizuje prawdziwą naturę Akiry, skoro nie ma to niczego wspólnego z tym, czego od niej chce?

Kobieta (...) rzucała oczami? Jak takimi piłeczkami, mam rozumieć?

Zastanawiam się, czy płonący żywcem człowiek może mieć racjonalne myśli jak ta kobieta. Wydaje mi się, że w chwili, kiedy płonie już cały, to dość słabo ― a tak było z nią.
Niemniej, akurat fragment o tych dwóch stosach był niezły. Trochę egzaltowany, sporo patosu się wkradło, co jest zwyczajnie męczące, ale ogółem całkiem nieźle.

Och rany. Wiele scen, które mogłyby być klimatyczne ― nucąca Akira ― są dziwne i niezręczne, bo nie zawierają żadnych emocji. Pojawiają się jakby bez powodu i równie szybko, w kilku zdaniach, znikają. Mogłyby budować postać, ale są po prostu niezręczne. Sama zaczynam się czuć niezręcznie, czytając takie dziwne akcje.

Odpowiedź, która wydaje głośne ostrzeżenie w czyjejś głowie?

Pan Mroczny i Groźny naprawdę jest wolny myślowo. Chyba ostatni ze wszystkich zorientował się, że są u Potwornych Elfów ― nawet czytelnicy wpadli na to niedługo po pierwszym Tru Mrocznym Opisie Drzew.

Avian (...) jakby jedno słowo mogło wszystko wyjaśnić.//I tak było. Co tu się stało, że tak spytam? Poza tym, że narracja znowu nam wciska do gardła, jak potworna ta okolica jest?

Totalnie nie rozumiem, dlaczego nagle stylizujesz mowę Akiry w scenie wybuchu..

Och, na bora zielonego, dlaczego tłumaczysz zachowanie Akiry poprzez ekspozycje w narracji Pana Mrocznego i Groźnego? To jest straszne. On nie może tego wiedzieć, bo jej nie zna. A narrator nie powinien tego robić, bo to nudne.

Dlaczego nie wolno im pić? Wodę czerpią z ogniska, czy coś?
Swoją drogą opis o tym napięciu oraz narastającym zagrożeniu jest tak bardzo na siłę. Nie czuć niczego, co wmawia nam narrator, możemy tylko wierzyć mu na słowo.

Scena walki z elfami wahała się od przeciętnej do kiepskiej. Ewidentnie widać, że nie wiesz, na czym się skupić w narracji, miotasz się razem z postacią. Swoją drogą po co elfy chciałyby ją tak finezyjnie pozbawić przytomności? Nawet w tej potyczce narracja sugeruje, że to mało lotni barbarzyńcy. Skoro Akira została otoczona, nie mogli po prostu dać jej w łeb, czy coś?

4. VAIZARD. NIEKOŃCZĄCA SIĘ GRA
Nie rozumiem. Porwali ich i zamknęli w celi, żeby zabić później zamiast od razu? A jeśli król miał dobry humor, to co? To będą siedzieli w celi, dopóki mu się humor nie pogorszy? Albo dajesz nam elfy jako brutalnych barbarzyńców pijących krew z dziecięcych czaszek, albo jako nieprzyjaznych outsiderów, którzy nie życzą sobie obcych na swoim terenie, ale potrafią się powstrzymać przed bezmyślnym okrucieństwem.

Akira dużo przeklina? ...chyba wtedy, kiedy czytelnicy nie widzą.

Naprawdę wymyślenie teorii o wychowaniu przez mężczyznę było dla Zenna trudne? Połączenie ją emocjonalnie z Herslickiem zajęło mu sporo czasu? Ja chędożę, jakim cudem ten koleś jeszcze chodzi po tym okrutnym padole łez?
Poza tym zachowanie Akiry wcale nie świadczy jednoznacznie o wychowaniu przez mężczyznę. Zachowanie Akiry świadczy o tym, że przeszła przez trudne chwile i nauczono ją, jak przetrwać za wszelką cenę. Równie dobrze mogła się tego uczyć przy matce.
W dodatku tłumaczysz, dlaczego gość domyślił się o relacji Akiry i Herslicka, w narracji, choć chwilę później ma szansę na wyjaśnienie tego w dialogu. Po co? Ekspozycja jest zła (już pomijając to, że to głupia ekspozycja, bo używasz do uzasadnienia całej teorii czegoś, co tylko ty wiesz, a czytelnikowi nigdy tego nie pokazałaś ― wrócę do tego w podsumowaniu).

Chwila, Akira już chce w Zennie przyjaciela? Bo zgadł, że Herslick ją wychował? Ale… co tam się stało? Właściwie nie nadążam za jej przemyśleniami, są niespójne oraz mało logiczne. Zwłaszcza w kwestii Zenna. W dodatku za dużo tu ekspozycji. Część informacji dało się zachować w niedopowiedzeniu, a narrator wali wszystkim kula za kulą, prosto w płot. To nudne, przewidywalne, odarte z tajemnicy.

Właśnie, teraz sobie przypomniałam. W poprzednim rozdziale nie było słowa o maskach na twarzach elfów, ale w tym rozdziale to już istotny szczegół fabularny. Ech.

Dlaczego myśli Zenna zawsze orbitują wokół Akiry? Jak wygląda, co myśli, co czuje? Znają się trzeci dzień, co to, Disney? Nie mają niczego wspólnego aktualnie poza celą.
Dodatkowo ― skoro Akira aż tak krwawi, powinna być wyczerpana. Słaniająca się na nogach. Osłabiona, apatyczna, cokolwiek. Straciła jakieś wiadro krwi, come on.

fasadom kamiennej twierdzy ― informacja z ostatniej chwili, fasada jest pojedyncza, to frontalna elewacja budynku.

Właściwie, skoro elfy tak hejtują wszystkich spoza swoich klanów, dlaczego przyglądają się więźniom z ciekawością? Nie powinni być zagniewani albo zaniepokojeni, albo cokolwiek pasujące do tego, jak są przedstawiani, I guess?

Scena Ammona mówiącego o towarzyszach Akiry za słaba, za sucha, za krótka. Nie zdążysz jej zauważyć, a już mija. Za mało opisu emocji Akiry, czy to przez mimikę i ruchy, czy tego, co się w niej dzieje/jej myśli/czegokolwiek. Zaraz potem strażnik ją kopie i laska upada ― znowu, w ogóle nie czuć, że ją zabolało, w ogóle nie czuć jej upokorzenia/wściekłości/rozpaczy/frustracji. Brakuje ci sugestywnych wzmianek, które sprawiają, że da się poczuć wydarzenia i emocje. Spójrz:
Strażnik pociągnął ją za włosy i kopnął w tył kolana tak, że po chwili klęczała na ciemnej posadzce ― „Kopnął ją tak, że po chwili leżała”. Nie piszesz o dźwięku, jaki wydał jej upadek; nie piszesz o pozycji, w jakiej upadła; nie piszesz o tym, jak wyglądała, nie piszesz o tym, jak ją bolało ani jaki i czy wydała dźwięk. Ot, gość ją kopie ― upada ― tekst brzmi bardziej jak streszczenie niż faktyczne opowiadanie. A najważniejszym elementem w tym momencie zdecydowanie nie jest kolor posadzki, który podkreśliłaś.

– Bądź przeklęty, Ammon!!! ― wydaje mi się, że sugestywne wrzasnęła zaraz po tej wypowiedzi wystarcza. Oczywiście trzy wykrzykniki to nie błąd, tak po prostu stwierdzam.

Nie rozumiem. Ammon wstaje. Idzie. Przerwa na opisanie fresków. Wracamy do Ammona. Naprawdę, naprawdę, naprawdę to był dobry moment na to, żeby skupić się na tych freskach? W samym środku czegoś?

Zenn zrobił krok do przodu, ale dwóch strażników przytrzymało go mocno za ramiona ― a ten teraz chce ją ratować. Pchasz tę ich niewynikającą z niczego relację do przodu tak twardo, że aż czuję, jak blokuje się we wszystkich miejscach jak ścierka, którą ktoś próbuje przepchnąć przez za wąską rurę.

5. WSZYSCY NOSZĄ MASKI
Zaczynasz od opisu czynności Ammona, a w poprzednim rozdziale pisałaś o tym, że było ciemno i tylko jego oczy błyszczały. Jakim cudem Zenn widzi, co robi Ammon? Skoro jest tak niewiarygodnie ciemno i tak dalej?

drudzy z zaangażowaniem wkładali swoje serce do dań ― rozumiem, że tego dnia serwowali serca duszone, pieczone oraz gotowane?

otrząsnął się z zamyślań ― z czego?

Sposób, w jaki kucharka zwraca się do następcy tronu, jest zwyczajnie śmieszny oraz niewłaściwy. Jakby karciła głupie dziecko kuchcika albo coś takiego, jedyna różnica polega na tym, że dodaje co i rusz książę.

Teraz narrator nie może się zdecydować, czy opowiadać z perspektywy chłopca ze wspomnienia, czy Zenna.

Opiekunka też traktuje księcia w sposób zdecydowanie lekkoduszny. Pomyśleć, że niby na dworach obowiązywała etykieta i tak dalej ― a ta para tutaj wygląda jak wyjęta z amerykańskiego filmu albo coś w tym rodzaju.

– Kocham cię, Corabelle! – krzyknął chłopczyk dziecięcym głosikiem ― już się tak nie roztkliwiaj, chłopczyk, głosik, dziecięcy. Wystarczy, że napiszesz „chłopczyk”, to, że mówi dziecięcym głosem, czytelnik dopowie sobie sam.

Nie rozumiem następnej sceny. Jak mały książę niby podsłuchuje te rozmowy, skoro siedzi sam w komnacie? No i kolejna pojedyncza łza ― na pięć rozdziałów były już dwie, nie najlepszy wynik.

Ponadto, co się stało z Zennem? Zniknął? Zostaliśmy z narratorem we wspomnieniach? Czy może Zenn i Ammon jeszcze tu są, tylko narrator o nich zapomniał?
Aha, jest. Dziwnie ułożyłaś ten tekst, narracja jest tak mętna, że się gubię na przestrzeni akapitów, jakby mnie w ruskim labiryncie zamknęli.

Rozchylała, to znów otwierała w furii ― rozchylanie to basically otwieranie, więc ta konstrukcja nie ma najmniejszego sensu.

Akapit opisujący pochwycenie chłopca, unoszenie sztyletu i cała ta groza rozciągają tę chwilę do tak niebotycznych rozmiarów, że zaczyna to przypominać gumkę od starych majtek. Tak się nie wprowadza napięcia, kilometrowe zdania oraz rozwlekanie się nad nieistotnymi kwestiami nie pomagają.

Sztylet zbliża się do serca już chyba czwarty akapit. Myślę, że Zenn mógłby sobie zaparzyć herbatę. A mały książę-Zenn zjeść kilka ciastek, bo jego kata ewidentnie opętał flegmatyzm.

To mój jedyny komentarz do tego, co się właśnie dzieje w narracji. Kobieta spada od dotknięcia w pierś. Łamie się. Chłopiec przeżywa i cierpi. Ale ktoś go dusi. Ciemno. Jasno. Opiekunka. Jest. Nie ma. Zenn. Chłopiec. Zenn. Cokolwiek.
Narrator chyba sam zapomniał, o czym pisał. Nie mam pojęcia, co czytam. A czytałam dwukrotnie ten fragment. Cóż, let’s move on.

Nie wiem, to wszystko powinno być poruszające, łamiące serce albo cokolwiek, ale ja poza kilkoma sfrustrowanymi westchnieniami nijak nie zareagowałam na całą scenę. Nie wiem już, kto się na niego ze sztyletem rzucał, kogo i jak zamordował, dlaczego najpierw opiekunka nie żyła, potem wróciła, potem znów nie żyła.
And at this point I don’t give a damn shit.

ale dlaczego miał nieodparte poczucie własnej winy on ma poczucie winy, więc wiadomo, że to jego poczucie winy, po co tu to „własnej”?

Jedyne, co mogę jeszcze powiedzieć, to że śmiało tajemnicę pochodzenia Zenna można było ujawnić dopiero w tym rozdziale, a nie przez komentarz Kanta, czy jak mu tam było. Dałoby to lepszy efekt, bo teraz nie jest to żadnym, najmniejszym nawet zaskoczeniem.

6. BÓG NIESZCZĘŚCIA

Jego postawa pozostała tak samo chłodna jak zawsze ― nie jestem pewna, czy postawa w ogóle może być chłodna. Jak można poznać bliskiego po postawie? Można mieć raczej podejrzenia, że to ktoś bliski.

Nie wiem, co się dzieje w tej scenie. Herslick staje się wirującymi cząsteczkami, więc wygląda na to, że już nic konkretnego nie stoi przed Akirą ― mimo to zbliża do kogoś twarz i do kogoś mówi, a ten ktoś na nią patrzy… chociaż stał się jakimiś cząsteczkami?
Poza tym:
zbliżyła twarz do istoty, która mogła być dużo starsza niż drzewa tworzące ten las. Istoty będącej kiedyś obiektem czci ― byłoby dobrze wiedzieć, po czym to wywnioskowała, bo ostatni opis dotyczy mgły otaczającej ciało Akiry.

Zwanym był ― ta konstrukcja w kontekście, w jakim jej użyłaś, jest niepoprawna.

Nie bardzo wiem, jak reagować na tę scenę. Nie mam zielonego pojęcia o tym, jak traktowane są bóstwa w tym świecie, czy istnieje hierarchia, czy są faktycznie istotami boskimi, czy może potężnymi ludźmi. Dlaczego Akira z takim spokojem reaguje na to, że stoi przed nią upadłe bóstwo? Nie wiem. Dlatego z mało inteligentną miną patrzę na ekran, zastanawiając się, co się dzieje.

Czyżby może… ― czyżby = może, więc.

Fakt, że śmiertelnik może uwięzić boga, jest ciekawy. Ale jednocześnie wydaje się mało realny, ponieważ niczego nie wiemy o religii tego świata. Referujesz do czegoś obcego dla czytelnika, więc powinno być to stopniowo wyjaśniane. Mam wrażenie, że nie zostanie wyjaśnione, dlatego pozostanę z poczuciem bullshitu.

Ekspozycja z udziałem boga jest potworna. Odziera tę postać z całej tajemnicy ledwie pół strony po wprowadzeniu jej. Poza tym, że nie powinna się tu znaleźć, bo narracja była prowadzona przez Akirę. Akira nie może tego wiedzieć.
Tak czy siak, takich rzeczy się nie robi. Nie zabiera się czytelnikowi ciekawości.

Dzień, w którym spotkał tego dziwacznego czarodzieja, został wymazany z jego pamięci. Tak... wtedy też go tak nazwał i takim go zapamiętał ― to właściwie wymazano mu pamięć, czy jednak coś pamięta? Czy sam już nie wie?

Czyli właściwie bogowie nie są bogami? Czy są? Buduje się im świątynie… i tłucze się ich na kwaśne jabłko? Na bora zielonego, naprawdę, ciekawość miesza się u mnie z narastającą frustracją i sama już nie wiem, czy mam nadzieję, że dowiem się czegoś konkretnego, czy już nie.

Odejdź, ach, przeklęty! ― bardziej egzaltowanego dziecka nie widziałam już dawno.

Dopiero wtedy skierował na niego swoją uwagę ― ale od kilku linijek trwa wnikliwy opis jego wyglądu. To kto wcześniej patrzył na Herslicka, Duch Święty?

Co się. Właśnie. Stało.
Mamy pełną retrospekcję z mnóstwem ekspozycji. Ktoś musiał przeżywać tę retrospekcję przecież. Ale fragment zakończony jest zdaniem Lecz Filli’dar nie mógł tego pamiętać. Tak więc nikt tego nie wspominał? Czyli… była to jeszcze potworniejsza i bardziej bezsensowna ekspozycja zabierająca pozostałe nutki tajemnicy z tekstu?
O, świetnie.

Twarz miał przystojną i młodą, jednak za tą maską chłopiec dostrzegł lata, a nawet dziesiątki lat doświadczenia, które ujrzał w tych poważnych oczach ― wiemy już, że za maską dostrzegł te lata, nie musisz dodawać „które ujrzał w tych poważnych oczach”, bo to powtarzanie się i zdanie wygląda okropnie niezręcznie.

Nie wiem, bonding między postaciami dzieje się tak szybko, że Robert Kubica by się nie powstydził. Ja rozumiem, że Akira pragnie pomocy bóstwa, ale nie wygląda, jakby nim manipulowała. Czyli w pełni szczerze chce go wesprzeć? Mocno grubymi nićmi szyte.

Wcześniej narracja nawet nie bąknęła o rzekomym uczuciu słabości towarzyszącym siedzącej w celi Akirze. Szkoda, bo ― jak widać ― to ważny element fabularny.

Przemyślenia księcia-Zenna o tym, że ojciec wymordował ich rodzinę, tworzą z niego niezłego socjopatę. Zabił nam siostry, ale przecież to kochający człowiek, coś jest nie tak. To jest co najmniej chore albo bardzo słabo przedstawione.

Skoro starszy brat jest dzieckiem, to ten młodszy jest naprawdę mały i marne szanse, żeby świadomie w taki sposób starszego podziwiał. Zwyczajnie nie zwracałby uwagi na takie rzeczy. Ponadto jeśli to wspomnienie Zenna, nie mógł wspominać tego, jak brat go postrzegał, bo zwyczajnie o tym nie wiedział. Nie mógł siedzieć w jego głowie we własnym wspomnieniu.

Od śmierci pani? Nie mieli tam królowych?

Każdy krok Zenna wypełniał pomieszczenie głośnymi odgłosami skrzypnięć. Nawet dla niej czas nie miał litości ― dla jakiej niej?

Dobra, wahanie Zenna jest nienaturalne. Najpierw się nie waha, ale nagle ma bardzo duże wątpliwości? Najpierw jest tylko lodowatym draniem, po czym na przestrzeni jednego akapitu dostaje miękkiego serduszka? Narracja musi być nieco bardziej konsekwentna.

POPRAWNOŚĆ
― problemy z interpunkcją (brak przecinków w konstrukcjach ni to, ni to oraz ani to, ani to, imiesłowy należy oddzielać przecinkami, przed wołaczem stawiamy przecinek, zanim oraz nim poprzedzamy przecinkiem, brak przecinków przed co oraz kto, orzeczenia w zdaniach oddziela się przecinkami);
― poprzestawiany szyk zdań;
― powtórzenia;
bowiem stoi po orzeczeniu;
― niepoprawne stosowanie frazeologizmów;
― błędy ortograficzne (ukuła =/= ukłuła, z resztą =/= zresztą, nieważne zamiast nie ważne, trupiobladą zamiast trupio-bladą);
― mieszanie podmiotów (oddechy przymykają oczy i tak dalej);
― błędy stylistyczne (rudowłose i tego typu potwory);
oboje odnosi się do kobiety i mężczyzny, nie dwóch mężczyzn;
― używanie pleonazmów;
― literówki;
― mieszanie czasu narracyjnego;
― używamy na początku zdań pełnych zwrotów, nie skrótów (mnie nie mi).

PODSUMOWANIE
Powiedziałabym, że widać, że masz pomysły, a podstawowy problem leży w tym, że nie umiesz odpowiednio przełożyć ich na tekst. Masz te trzy postacie (Zenna, Akirę i boga), ba, nawet zarysy charakterów dwójki z nich (Akiry i boga) i przeszłości całej trójki, jakieś pojęcie, jak ich przeszłość oddziałuje na ich teraźniejszość, jakiś zarys świata, jakieś fabularne koncepty ― porażkę ponosisz w przekładaniu ich na język powieści.
Powieść musi mieć sens, odpowiednią konsystencję. To znaczy: musi nie tylko składać się z postaci, fabuły i świata, ale też z umiejętnego układania informacji w tekście w taki sposób, by wywarły na czytelniku odpowiednie wrażenie. Pochłania to znacznie więcej czasu i uwagi, niż wydaje się na pierwszy rzut oka ― ale także jest znacznie zabawniejsze.
Dobrym przykładem tego, gdzie niezły pomysł przegrywa z kiepskim przekazem, są przeszłości Zenna i boga. Ujawniasz ich i, w zupełnie losowych momentach, ich przeszłość (przy bogu robisz to bezpośrednio po jego wprowadzeniu, w ogromnej ekspozycji). Problem leży w tym, że żeby przeszłość postaci interesowała czytelnika, musi najpierw interesować go postać jako taka. A więc ― jej charakter, jej zachowanie, to, z jakich doświadczeń jej wnioski i postrzeganie świata wynikają. Po wprowadzeniu postaci i przedstawieniu jej w paru akcjach sprawiasz, że czytelnik poznaje ją, czuje się z nią bliżej i bliżej i wkrótce sam łaknie kolejnych informacji na jej temat ― a gdy wygrywasz go kartą „bohater jest taki a taki”, możesz powoli zacząć grać kartami przeszłości i motywacji. Jeśli wprowadzasz postać i natychmiast, w długiej ekspozycji, przedstawiasz jej historię, zawala to na wszystkich frontach: czytelnika nie obchodzi przeszłość bohatera, której nie zna, ty pozbawiasz się wszystkich (lub większości) kart, a, co gorsza, prowadzi to do ekspozycji tego typu w tekście:
Nie potrafił sprzeciwić się Ammonowi. Znów go ukarze jak ostatnim razem, gdy próbował uciec. Od wielu lat szukał sposobu na odzyskanie pamięci i reszty swoich mocy, ale nie mógł uwolnić się od potęgi elfa, który zawsze był o krok przed nim. Ucieczka stąd... jest niemożliwa – myślał zrozpaczony.
Ufanie ludziom było rzeczą zgubną, tak jak naiwność, że jeden gest mógł zmienić wszystko. Lecz on zawsze popełniał ten sam błąd. Znowu i znowu, jak koło, które obracało się wciąż na nowo. To tylko kwestia czasu, aż rozpadnie się na drobne drzazgi, gdy rozpędzone nie będzie w stanie zatrzymać się przed przepaścią. I zniknie wraz ze swoją ślepą wiarą w dobroć świata.
Tutaj masz dwa akapity opisu boga stronę czy dwie po wprowadzeniu go. Niemal żadne z tych zdań nie powinno mieć miejsca w normalnym tekście, a jeśli już, to na pewno nie w tym miejscu. Parę pierwszych opisuje coś, co czytelnik powinien wiedzieć z opowiadania; tragiczną sytuację uwięzionego, zakleszczonego bohatera, który wielokrotnie już przegrywał z oprawcą. Gdyby czytelnik widział ― w faktycznych opisach, w scenach ― kolejne przegrane boga, jego nerwowe próby odzyskania wspomnień, zagubienie i przerażenie, rozumiałby bez słów, skąd wynika jego wahanie teraz. Chodzi o to ― i to większa, generalna zasada ― że jeśli musisz tłumaczyć, skąd wynika dane uczucie postaci, słowami, a nie scenami, znaczy, że napisałaś coś źle. Bo czytelnik powinien bez wyjaśnień wiedzieć, dlaczego bohater czuje się tak, a nie inaczej. Dzięki temu nie traktujesz go jak idioty, on ma zabawę z czytania (bo nie wszystko zostaje mu wyłożone z ekspozycji), a ty szlifujesz swój warsztat w opisywaniu wydarzeń, nie wyjaśnień. Próbowałaś zrobić coś takiego z Akirą ― problem polegał na tym, że nie opisałaś wcześniej tego, co spostrzegł Zenn, w scenach, więc znowu wyszło losowo i, kolokwialnie mówiąc, z dupy. Gdybyś wcześniej w scenach pokazała to przeklinanie Akiry i co tam jeszcze napisałaś, a także postawiła nacisk na to, że Zenn przygląda się temu ze szczególną uwagą, czytelnik sam poskładałby informacje w całość (choć dla mnie np. relacja Akiry i Herslicka była zarysowana tak, że dziwniejsze byłoby, gdyby okazało się, że wcale nie byli blisko) i tak długie tłumaczenie nie byłoby potrzebne. Albo, jeszcze lepiej, tłumaczenie wniosków Zenna byłoby kompletnie niepotrzebne.
Podobnie ― nie możesz wprowadzać czegoś nagle, nie zapowiadając tego wcześniej. Nie chodzi mi o nerwowe tłumaczenie, że coś istnieje i że może mieć miejsce, tylko o przepchnięcie między wierszami informacji, tak, żeby czytelnik zapamiętał ją i nie poczuł się potem rąbnięty deus ex machina, gdy wprowadzasz nowy wątek. Tak poczułyśmy się Nea i ja, gdy nagle pojawiła się postać boga ― wcześniej nie wspominałaś nic o panteonie, a co dopiero mówić o konkretnych bogach czy o wierze w twoim świecie, teraz to nagle ważny wątek. Jeśli chcesz, żeby miał miejsce, powinnaś wcześniej ułożyć sobie pod to dobry grunt ― jakąś rozmowę o bogach, Akirę i Zenna trafiających na jakąś kaplicę, Zenna samego trafiającego na jakąś kaplicę, opisy ― i nie mówię tu o sztywnych, bezosobowych opisach, mówię o opisach przesiąkniętych punktem widzenia.
To inna bardzo ważna sprawa: opisy nie mogą być suche i służyć niczemu. Musi być w nich myśl postaci, musi być jej życie, muszą być jej skojarzenia i jej emocje. Suche opisy nie przyciągają uwagi, nie służą nikomu konkretnemu i zawsze sprawiają wrażenie niedyskretnych ekspozycji. A gdy używasz ich, myśląc o postaci, okazuje się, że zawsze wnoszą coś nowego, często nawet do twojego własnego poglądu na postać. Mam na myśli to, że lepiej, gdy, opisując obraz, zamiast wspominać, że kobieta na nim miała niebieskie oczy, wspomnisz, że niebieskie oczy kobiety patrzyły z wyższością, przez którą obserwujący bohater poczuł się tak a tak. A potem pociągnie to za sobą kolejne myśli: dlaczego wyższość losowego obrazu wywołuje w postaci ten rodzaj uczuć? Czy kojarzy jej się z czymś bardziej konkretnym? Z czym? Dlaczego? Często takie losowe opisy tworzą ci całą masę nowych, ciekawych informacji o postaci ― a, co za tym idzie, tworzą ją czytelnikowi.
Generalnie tekstowi bardzo brakuje informacji o uniwersum. Przedstawiasz nam strzępy, nie skupiasz się na rzeczach, na które stawiałaś nacisk w opisie. Choćby cała akcja z magami schodzi na plan tak daleki, że mogłoby jej w ogóle nie być, a w charakterze Akiry niemal nie widać śladów domniemanego uciskania. A koncept uciskania magii stawia tyle pytań ― dlaczego magowie zaczęli być uciskani? Jak to się stało? W jaki sposób są atakowani? Czy są zakazani całkiem, czy tylko niezwykle tępieni, ale z teoretycznie prawami do życia? Jakim cudem magia, tak silna potęga, jest tępiona przez ludzi niemagicznych? Czy mają inny rodzaj broni, którą są w stanie bronić się przed magami? Czy jest to rodzaj w jakiś sposób magiczny sam w sobie, a więc znaczy hipokryzję ludzi? Nie mówię, że musisz wyjaśniać to wszystko już teraz, ale sugerujesz, że to twój główny wątek ― dobrze byłoby, gdybyś przynajmniej od czasu do czasu go poruszyła, bo poboczne ci się mnożą i mnożą, a główny niknie i niknie. (Podobnie zastanowiłabym się nad działaniem magii ― dlaczego akurat las ją wzmacnia? Co ją, w takim razie, osłabia? Jak działa?Jak szybko sprawia, że mag słabnie? Czy wpływa na niego w jeszcze inny sposób? Materializuje rzeczy z powietrza czy z energii? Na jak długo? Czemu jeszcze służy? Ma jakieś podziały, ograniczenia mocy? Etc. etc.). Czasem rzucasz jakieś losowe informacje, jeśli są ci potrzebne do danej sceny (Gdyby informacja, że jest dziewczyną, wyciekła i ona, i Herslick zostaliby zlekceważeni oraz straciliby poparcie magów ― wcześniej nie było nawet słowa o roli, jaką kobiety zajmują w twoim świecie i w postrzeganiu magów, więc takie zdanie wywołuje u czytelnika tylko „…aha”; i znowu, to kolejna z informacji, którą powinniśmy dostać wcześniej, w dobrze przemycony sposób, wtedy nie musiałabyś nawet tego wyjaśniać, bo rozumiałoby się samo przez się. Przemówił powszechnym dla Północy językiem ― chwilę temu nawet nie wiedzieliśmy, że taki język istnieje, nie wiedzieliśmy też, jakim językiem postacie mówiły wcześniej, ile jest języków, jak się łączą itd.).
Twojemu głównemu bohaterowi od początku brakowało charakteru. O ile dość jasno mogę określić, na kogo próbujesz charakteryzować i Akirę, i boga, tak kompletnie nie wiem, kim miał być Zenn; wychodzi po prostu na nudną, nieciekawą postać. Niegdyś był księciem ― nie widać w nim śladów życia dworskiego. Na początku stylizowałaś go na złego i grożącego ― potem ta cecha całkiem przepadła. Niby jest odważny i to jedyna cecha, której starasz się trzymać, ale generalnie to nieciekawa, niewyróżniająca się niczym postać, którą trudno byłoby mi jakoś scharakteryzować. Równie trudno jest mi się nim interesować czy przejmować jego losami, a jego przeszłość zostaje ujawniona zdecydowanie zbyt szybko w stosunku do informacji, jakie o nim podałaś (mówię o tym pojedynku z elfem, bo cała ta wstawka przy Kancie już w ogóle nie miała sensu).
A’ propos tej całej gry, pojedynku czy co to tam jest ― mam wrażenie, że sobie tego nie przemyślałaś, bo wydaje się to nie mieć głębszego sensu. Poza tym filozoficznym czymś, że postać musi przeżyć swój ból jeszcze raz ― Zenn przeszedł przez te wszystkie wydarzenia. Wie, jak się zachował. One już, w domyśle, „zniszczyły” jego psychikę (nie wygląda na szczególnie zniszczonego, ale to inna sprawa) ― w dodatku ciągle jest w pełni świadomy, że wszystko dookoła niego to iluzja. Jakie jest więc konkretnie wyzwanie? Nie musi niczego zmienić. Nie musi wymyślić nic nowego. Możesz najwyżej powiedzieć, że stawia czoła lękom, ale tu znowu kłania się problem nieprzedstawiania informacji ― nigdy nie ujawniłaś, że on te lęki ma, nie rozwinęłaś go, jego poglądów na swoje życie, tych całych wyrzutów sumienia w związku z tą laską npc; po prostu nagle rzuciłaś nam serię losowych scenek, które chyba służyły głównie opisaniu przeszłości postaci, bo nie są ani szczególnym wyzwaniem, ani grą psychologiczną. Ot, po prostu są. Czytając to, byłam zaskoczona, że ktokolwiek mógł tej gry nie przejść, bo serio nie stawia absolutnie żadnego wyzwania, a ty nie starasz się jej nawet opisać tak, żeby wyglądała jak wyzwanie. W dodatku stawia to pytania na temat czasu w twoim uniwersum ― to po prostu iluzja, spojrzenie w przeszłość, czy to faktycznie Zenn broniący siebie z przeszłości, a jeśli tak, to czy gdyby Zenn nigdy nie pojawił się jako jeniec Akiry, a, co za tym idzie, pana elfa, nie miałby prawa żyć, co z kolei tworzy nam loop czasowy? Wydaje mi się, że chodziło ci po prostu o walkę we flashbackach, ale w takim razie co to za wyzwanie: przeżyj? Jeśli to flashbacki, Zenn przeżyje bez względu na to, czy wejdzie w swoje ciało, czy nie, bo jego młodsza wersja nie jest bezwolną marionetką, jest czynna, a więc, jeśli Zenn jej nie ruszy, zrobi dokładnie to samo, co zrobiła za pierwszym razem w jego przeszłości. Czyli, de facto, Zenn nie ma szans nie przeżyć z logicznego punktu widzenia. Więc, no, nie rozumiem zamysłu ― albo był zbyt przekomplikowany, albo źle wyjaśniony, albo nieprzemyślany.
Zamysł na Akirę jest w porządku ― robisz ją silną, ale nie zapominasz, że jest człowiekiem, w dodatku młodym. Ciągle jednak nie wspominasz o jakichś ważnych aspektach jej zachowania (z których Zenn potem tworzy wnioski), niemal nie wnikasz w jej postać ani uczucia, a potem nagle wyskakujesz z tekstem, że wyczerpywało ją tłumienie jej magii w celi, o czym wcześniej nie było ani słowa. To znowu wynika z twoich problemów z żonglowaniem informacjami. Zamysł na boga także mi się podobał, ale postać powinna być wprowadzona znacznie wcześniej, z własnej perspektywy, ze scen, z podkreśleniem w wydarzeniach wszystkiego, co wypunktowałaś sobie w tej wielkiej ekspozycji ― i z pominięciem przeszłości. Jaki jest sens tłumaczenia przeszłości postaci, której celem wątku jest to, że nie pamięta swojej przeszłości? Tak długo, jak jest to tajemnicą dla niego, powinno też zostać tajemnicą dla czytelnika; co nie przeszkadzałoby ci oczywiście przemycać drobnych sugestii czy aluzji.
Relacje postaci gonisz jak szalona, choć znowu nie dajesz im scen na to, by je rozwinęli. Między Akirą a Zennem nie wydarzyło się niemalże nic, ale już próbują się nawzajem bronić, myślą o sobie dużo i sprawiają wrażenie, że ty wiesz o ich relacji znacznie więcej niż czytelnik czy znacznie więcej, niż w ogóle rozwinęłaś ― że wyobrażasz sobie coś więcej, niż napisałaś. Albo że po prostu chcesz mieć tę relację, ignorując to, że powinnaś ją jeszcze rozwinąć, bo dobra, głęboka relacja jest nagrodą za to, w jaki sposób się ją rozwinęło. Rozumiem, że Zennowi zależy na spotkaniu Herslicka, bo klątwa (o której w ogóle prawie słowa nie było, ale to jeszcze inna sprawa), ale ciągle pozwalasz czytelnikowi i, mam wrażenie, sobie o tym zapomnieć. Tymczasem zainteresowanie Akiry jest już całkiem nieuzasadnione, dziwne i wynikające znikąd. Wiem, że wspólne cierpienie zbliża ludzi, ale oni ani dużo razem nie cierpieli, ani w ogóle dużo razem nie przeszli, a ich ewentualnie przeżycia razem streściłaś nam tak bardzo, że już niemal ich nie pamiętam.
Nieco mniej przeszkadza mi gwałtowny rozwój Akiry i boga, bo mogę sobie dopowiedzieć, że jest to jakoś związane z poświęceniem Herslicka wobec boga, a Herslicka Akira postrzega jako ojca, więc może pomaganie bogu jest jej sposobem dedykowania swoich uczuć i ciężkiej pracy Herslickowi, ale znowu ― to moje domysły, bo nie pozwalasz mi niemalże poznać Akiry. Wszystkie moje spostrzeżenia a’ propos niej wynikają z dwóch niezręcznych ekspozycji i moich dopowiedzeń.
Jeśli idzie o pisanie jako takie, ciągle wahasz się na granicy trafnej sugestywności (Wszystko tu było nieskazitelnie białe, nawet jego ubranie. Tylko on sam czuł się brudny, niepasujący do tego idealnego miejsca. To miłe, sugestywne porównanie dotyczącego tego, jak postrzega się bohater) i przedramatyzowania (Dziś też była piękna pogoda. Jedynie w jego sercu padał deszcz. Nieustannie od tamtego niefortunnego dnia. A tu już wkrada się przesadny dramatyzm, który w dodatku nie brzmi szczególnie dobrze; deszcz padający w sercu od delikatnie mówiąc niefortunnego dnia, ech). Czasami porównania są kompletnie nietrafione: Jak łodyga na wietrze pochyliła się do przodu i runęła w dół po schodach. ― Zestawiasz coś naprawdę łagodnego i kojarzącego się z lekkością z łomotem runięcia po schodach, to nie brzmi i sprawia, że wyobrażam sobie trzcinę, która lekko spływa w dół schodów, a „runęła” nie pasuje mi do niczego. Staraj się używać porównań trafnych względem kontekstu.
W opisach emocji uciekasz się do naprawdę średnio brzmiących: Bał się, jednak był to strach inny od tego, jaki zwykł odczuwać. Bał się, lecz wiedział, że to tylko iluzja. Bał się, ale musiał przetrwać. Generalnie w tekście lepiej unikać bezpośredniego nazywania emocji ― typu „bał się”, typu „wstydził się”, typu „cieszył się”. To powinno być przekazane poprzez opisy ― bohater boi się, więc, nie wiem, brzuch mu się ściska, ręce drżą, mocniej zaciska zęby. Wstydzi się, więc odwraca wzrok, robi mu się gorąco, odkrywa, że nie ma co zrobić ze swoimi rękami, czuje się nagle pokraczny. Cieszy się, więc mówi głośno, uśmiecha się, śmieje etc. Rozumiesz, o co mi chodzi? Za prostym określeniem emocji kryje się szeroka gama czynności zależna od tego, w jaki sposób konkretna postać okazuje konkretne uczucie ― pokazywanie, jak postać okazuje uczucia, jest jednym z podstawowych nakreślających ją elementów. Jeśli zabierasz nam to, zabierasz nam ważną część bohatera, a sobie emocje w tekście. Bo emocje to nie jest „bał się”. Emocje to drżenie, szybciej bijące serce, pot. Podobnie tutaj: Ciemność. Ból. Strach. Wszystko to odczuwał na nowo. Wynajdź w tekście podobne określenia i spróbuj zamienić je tak, żeby były w nich faktyczne uczucia postaci, a nie tylko luźne nazwy i słowo „czuł”.
Jeśli spróbujesz to wszystko przemyśleć, ułożyć, potasować i zacząć od nowa, pewnego dnia z chęcią ocenię cię jeszcze raz, sprawdzając, w jaki sposób to przetasowałaś ― bo widzę, że pomysł jest, tylko twoje kroki w pisaniu ciągle jeszcze są niezręczne. Kwintesencją moich wskazówek jest: więcej opisów, więcej przekazywania postaci, więcej myślenia o tym, w jaki sposób należy przekazać informacje. Myśl o pisaniu jako o grze z czytelnikiem ― co ty piszesz? Co tu naprawdę jest? A co powinien zobaczyć czytelnik? Nie tylko pisanie stanie się wtedy zabawniejsze, ale też efekt nieporównywalnie lepszy.
Na chwilę obecną ― trója. Powodzenia.

3 komentarze:

  1. Dziękuję za szczerą ocenę.
    Nie oczekiwałam nawet czwórki. Może to trochę dziwne, ale jestem zadowolona z trójki. Pisać zaczęłam dopiero niedawno i mam wiele braków, które zdecydowanie widać na pierwszy rzut oka. Dobrze, że ktoś mi wskazał błędy, zanim napisałam więcej rozdziałów.
    Jak tak czytałam dalej, to zaczęłam się śmiać sama z siebie. Naprawdę. XD Nawet nie zdawałam sobie sprawy, ile robię głupich błędów. Jeśli chodzi o przecinki, to nie wiem, ile czasu poświęciłabym na czytanie słownika ortograficznego, nie umiem ich poprawnie stawiać. Może z czasem będzie lepiej...
    Teraz mam więcej wolnego czasu, więc postaram się wypełnić luki w fabule. Z tego co widzę, muszę od nowa poprawić wszystkie rozdziały i jasno nakreślić główny wątek. Niestety, ale mam dziwną tendencję do wprowadzania niepotrzebnych wydarzeń oraz postaci.
    Jeszcze raz dziękuję za cenne rady – postaram się do nich zastosować.
    Przepraszam, jeśli pojawiły się jakieś błędy. Jest już późno, ale nie chciałam czekać z napisaniem komentarza do rana.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisanie z pewnością nie działa tak, że pierwszy raz w życiu siadasz do kartki Worda i tworzysz bestseller... to znaczy nie działa, jeśli nie chcesz epatować szmirą.
      Wymieniłam chyba wszystkie rodzaje błędów interpunkcyjnych, które ci się zdarzają. Najlepszym rozwiązaniem byłaby porządna beta - zwykle nie tylko wskazujemy błędy, ale też tłumaczymy, co jest nie tak.
      Najważniejszym będzie pozbycie się katastrofalnych ekspozycji, by motywy w ogóle mogły oddychać, bo aktualnie dusisz je poduszką jeszcze w kołysce.

      Usuń
  2. Zdanie otwierające ocenkę byłoby dobre na rapy.
    *wymachuje rękami i pląsa niezręcznie*

    OdpowiedzUsuń